A3 Wielki Post


ż
1. Niedziela Wielkiego Postu (Mt 4,1-11)
OCZYSZCZAJĄCE FUNKCJE PUSTYNI
Temat przewodni to pustynia. Cała Ewangelia dotyczy Jezusa. Jest tu jednak i dla nas pouczenie. W niewielkim stopniu, narodzenie ludzkie, życie nam podobne, śmierć, a dzisiaj - uległość pokusom, a może i w dużym stopniu, różnił się od nas? Nawet Bóg został poddany pokusom. O czym to świadczy? To nasz los, przed którym ostrzegał nas Jezus. Tam, gdzie na pustkowiu wieją wiatry, gdzie ludzi się nie spotyka i nie można mieć do nikogo pretensji, ani nie czuje się wyrzutów sumienia - tam się skrył Jezus.
Ale i tam spokoju nie zaznał, dosięgło Go kuszenie, które On dopuścił do siebie, aby pokazać, że ma On władzę nad szatanem i nam wskazać sposób, w jaki z szatanem trzeba "dyskutować". Nie "dialogować", ale się "sprzeczać". Bo będzie on mówił, że wszystko może być moje lub takim może się stać na każdej drodze. Nawet o tym, co według odwiecznego porządku jest nie moje, powie mi: "to jest" albo "może być Twoje". On twierdzi, że to można z łatwością zmienić. Nic się nie stanie! Moje nie może się stać na drodze przywłaszczenia. Może stać się moje tylko przez pracę lub uprzedni wybór.
Pokusa to droga do zwycięstwa albo do porażki, jeśli będziemy myśleć kategoriami pokusy, a nie wyjdziemy poza nią. "Nie samym Chlebem żyje człowiek..." po ludzku patrząc można by się z tym nie zgodzić. Mamy wszystko, czasami tylko brakuje radości życia i chęci. Więc nie tymi, nie ziemskimi, wartościami to zaspokoimy.
"Nie samym..." oznacza "nie tylko". To, że czegoś sobie teraz odmawiamy nie znaczy, że od razu to przekreślamy, dyskwalifikujemy. Gdy mamy w głowie standardowy obraz np. ubogiego, to wystarczy nam tylko stanąć przed prawdziwie ubogim, aby Go od razu przekreślić, mówiąc: On nie odpowiada naszym wzorcom. Tu nie chodzi o taką negację. "Nie samym... - oznacza "nie tylko" i nie teraz lub nie w takiej formie. Żyjemy w luksusie, a skaczemy w rozpaczy z dziesiątego piętra. Myślimy katastroficznie i smutno przy pięknie przybranych, bogatych stołach. "Czy śmierć jest końcem wszystkiego?". Mnóstwo takich i podobnych pytań. Chcielibyśmy swoje szczęście przedłużyć na wieczność. Oprócz ciała mamy też i duszę. Ona ma też swój "głód". Zaspokoić Go może tylko Chrystus ze swoimi odpowiedziami dającymi rozwiązanie wątpliwości i pewność. Takie "umartwienie" pozwoli nam uniknąć nieuniknionego "zeświecczenia" i błędów.
"Nie będziesz wystawiał na próbę..." - to odwieczna pokusa człowieka chcącego Boga sprawdzać albo wyważać: ile jeszcze można igrać sobie z prawem Bożym, przykazaniami, badając Jego "wytrzymałość". "Panu, Bogu swemu będziesz oddawał pokłon..." - to wykluczenie wszelkiego kompromisu, jeśli idzie o Boży priorytet w naszym życiu. A jest tyle przyjemności, "dóbr", które z Bogiem skutecznie konkurują w naszej psychice.
Ulicą szły: stara kobieta w żałobie i mała dziewczynka. Tak wygląda dzisiaj chrześcijaństwo. Religia starych kobiet i dzieci. Za życiem idziemy jakieś sto lat. Zachowywanie tradycji i trzymanie swych członków jak najdalej od intensywnego życia. Mentalność defensorów. I tak złem są objęcia mężczyzny, wystrojona kobieta, szorstka wesołość młodych, mięso w piątek. I wciąż tylko jedno: wystrzegajcie się grzechów, nie ryzykujcie! Mówi się czasem, że chrześcijaństwo "zdegenerowało" człowieka, że uczyniło go nudnym i smutnym, a na pewno stale "bojącym się" wszystkiego i wszystkich. Inne, Boże kategorie myślenia, są sposobem pokonania pokus i szatana.
Kto nam ofiaruje tylko "chleb", ten chce odegrać rolę kusiciela z pustyni. Nie przeszkadza nam to oceniać doniosłą rolę lekarza, rolnika, pieniędzy i Słowa Bożego. Kiedy patrzymy na witryny sklepowe oferujące wszystko dla ciała, pomyślmy wtedy także o szczęściu i pokoju. Kto nam to może zaofiarować?
Jeśli więc chcemy śmiać się, żyć pełnie, to mamy tylko jedną odpowiedź Jezusa: Odejdź szatanie! Wtedy przystąpią do nas aniołowie i będą nam pomagali. Jest to także ilustracja sposobów działania szatana -chodzi o chwile ludzkiej słabości, wyczerpania, zniechęcenia, zwątpienia. Wtedy on przystępuje do ataku. Idzie więc o to, aby być w ciągłym "napięciu łaski", by w niej trwać. Chwile pustki wnętrza (ono nie lubi próżni), trzeba natychmiast wypełniać treściami, bo przyjdzie on i je zapełni szczątkowymi treściami, ziemskim "chlebem", egzystencjalną papką. Człowiek wtedy myśli, że osiąga "nirwanę", a tymczasem nie płynie, lecz dryfuje.
Na statek pozbawiony sterowności czyhają różne niebezpieczeństwa. Rafy i mielizny duchowe kuszą, niby powabem, a właściwie to łatwością i nie wymagającą wysiłku akceptacją. "Jesteś wolny i wszystko ci wolno" - dlaczego więc nie spróbować? "Kto nie ryzykuje ten niewiele przeżyje". Nie w każdym wypadku ryzyko jest dobre i nam nieodzowne. Mamy potrzebną pomoc Jezusa, który tego doświadczył. On wie, jak nam pomóc.

2. Niedziela Wielkiego Postu (Mt 17,1-9)
JAK ROZUMIEĆ PRZEMIENIENIE?
Ta Ewangelia potocznie znana jest jako Ewangelia Przemienienia. Boskie wydarzenia zawsze olśniewają i zaskakują. Zaskakują do tego stopnia, że człowiek zaczyna pytać i powątpiewać o realności doświadczeń. To, czego nie potrafimy zrozumieć albo sobie wytłumaczyć najłatwiej zanegować, zepchnąć do ram iluzji lub powiedzieć "nie rozumiem", "nieprawdopodobne", "niemożliwe". Niejednokrotnie człowiek traci przy tym zdrowy rozsądek. Nie rozstajemy się ze swoimi wyobrażeniami i schematami, chcącymi Boga zamykać i ograniczać. "Stwarzamy" nasz obraz Boga i dostosowujemy Go do naszych wąskich ramek percepcji. A Apostołowie chcą budować namioty.
Generalnie pragniemy cudów. One coś nam uzasadniają i potwierdzają nasz wybór wiary. Nie wiem, czy zauważamy, że Jezus był w zasadzie nieprzyjacielem cudów. Mnożył je, ale nie zamierzał uchodzić za cudotwórcę. Nie był "efekciarzem", co nam tak bardzo odpowiada. Przyszedł zbawiać, a nie czynić cuda. Zwalcza ich obserwatorów i naszą żądzę cudów, nie chce widowisk. Nie lubi widowiskowych efektów. Istnieją chrześcijanie, którzy za wszelką cenę chcieliby zobaczyć cud. Ich wiara opiera się bardziej na cudach, niż na Słowie Bożym. Życie religijne rozwija się pod znakiem nadzwyczajności, wyjątkowości, czasami wręcz ekscentryczności. Nie rozumieją, że to wiara wywołuje cud, a nie na odwrót. "Cud sensacyjny nosi piętno szatana". Swą łatwowiernością w cuda, które nie są cudami, budzą śmiech lub zgorszenie innych. Być może wiedział Jezus i dlatego był powściągliwy, że taka wiara jest bardzo koniunkturalna. Nic trwałego. Chrześcijanie łakomi cudów powinni wiedzieć, że taka postawa świadczy o niewielkiej, ubogiej wierze. "Ubogi duchowo" - nie mylić z "ubogim w duchu"!
Niektóre cuda zostały Jezusowi prawie wykradzione, został do nich niemalże "zmuszony". "Uczyń cud, abyśmy uwierzyli...". I dlatego kiedyś musiał powiedzieć, że żaden cud nie będzie im uczyniony na żądanie. "Żaden znak oprócz znaku Jonasza...". Ale te słowa Boga: "To jest mój Syn..." nie mają z tym nic wspólnego. To jest Boża inicjatywa od początku do końca. Bóg jest dyskretny. Tylko nie wtedy, kiedy ogłasza swoją wolę, bo wówczas jest nad wyraz komunikatywny. Tak było i w tym przypadku. To jest Syn Boga i wymaga to tego, aby Go kochano i Jemu oddawano szacunek. Nie liczy się szacunek przez godne przyjęcie, "dach nad głową" (namioty), bo On nie będzie miał gdzie głowy skłonić, ale inny rodzaj szacunku. Szacunek dla Jego Słowa, czyli "zastosowanie" Go do naszych sytuacji. Nie tylko przyjęcie go, "wysłuchanie, ale przełożenie na język codzienności. A wtedy więcej będzie prawdziwych cudów, kiedy ludzie łatwowierni lub kłamliwi nie będą wymyślali fałszywych! Nie będą stwarzali złudnej sytuacji cudowności, jakiejś mistyfikacji, nie będą mnożyli cudów "na opak", czyli szarego "morza" grzechów zazdrości, egoizmu i "gór" grzechów "głupoty" oraz pychy.
Istnieje również przeciwna postawa także fałszywa. Są tacy, którzy wstydzą się cudów. Mówią, że to świadczy o infantylności wiary. Wieczni kontestatorzy. Gdyby mogli zabroniliby Bogu ich dokonywać, aby nie wkraczał na płaszczyznę praw fizyki. Ich mała wiara nie pozwala im twierdzić inaczej. Myślą, że wystarczy stwierdzenie: "to niemożliwe". Nie są zdolni sami czynić cuda, które kojarzą niezwykłością, nadzwyczajnością nieprzebytą odległością dla ich marnej zdolności wyrywania się ponad przeciętność. To oskarżenie pod adresem nas wszystkich. "Wiara góry przenosi" (prawdziwa, głęboka). Bóg wobec ludzi ogłasza Bóstwo swojego Syna, my natomiast, wobec innych boimy się przyznać do przynależności do Jezusa.
Nie możemy być tak lękliwi, jak apostołowie. Ich lęk nie pozwolił im dojrzeć sensu wydarzeń, które się dokonywały. Może i usłyszeć głosu Ojca. Nie możemy dozwolić na to, aby dopiero trzykrotne zapytanie Jezusa, tak jak w przypadku Piotra, uwolniło nas od tego paraliżującego lęku. Dopiero po tym fakcie, po tych pytaniach i wydarzeniach Wielkiej Nocy zdolny był on odważnie głosić Jezusa. Nawet za Niego umrzeć.
My też już jesteśmy po wydarzeniach paschalnych. Czy aż tak nierozumni jesteśmy? Jakie było to Przemienienie? Tylko fizykalne? Czy nas czegoś uczy? Czy rozumiemy, co znaczy przemienić się pod wpływem Prawdy? "Jakimi" oczyma patrzymy na to wydarzenie? Tu naprawdę nie potrzeba Piotrowego bohaterstwa, ani bohaterstwa męczenników. Tylko trzeźwego i obiektywnego oglądu rzeczywistości XX wieków chrześcijaństwa.

3. Niedziela Wielkiego Postu (J 4,5-42)
RÓŻNE ODCIENIE GRZESZNOŚCI
Nie wnikajmy w szczegóły rozłamu między Samarytanami a Żydami. Spotkali się Żyd i Samarytanka jako żywe symbole odwiecznych antagonizmów. Kolejny paradoks Jezusa, z którego uczyni wspaniałą "konsekrację"- ta kobieta odchodzi zaniepokojona. On pozostaje niewzruszony na prowokację, jaką była jej niechlubna przeszłość. Spotkanie Świętości i grzeszności. On wie także, że ta grzeszność może okazać się niepasującą maską, którą jej na twarz założyło życie. Nie ocenia po zewnętrznych pozorach, co nam się często przytrafia. Nie "zdyskwalifikował" jej od razu, ale rozpoczął dialog. Poszedł dalej -tajemnice swojego Królestwa objawił komuś, kto na to w żadnej mierze nie zasługiwał (według naszej mentalności).
Powiemy - "co za nietakt!" Właściwie moglibyśmy poczuć się urażeni. "Nie było kogoś godniejszego?". Później jeszcze pójdzie w gościnę do celnika, a o potrzebie "ponownego narodzenia" będzie rozmawiał z Nikodemem. Przebaczy prostytutce, porozmawia i zatrzyma się, mimo pilnego zadania, jakie ma do wykonania, u Zacheusza. I powie, że przyszedł do grzeszników, a o nas "pobożnych" ani słowa! Czy to ona miała być tym ziarnem gorczycy? Dziwna strategia. W końcu potrzeba było jej wyłożyć treść życia, aby zaczęła się niepokoić. Dopiero prawda o niej samej była aż tak niepokojąca. Tyle Bożego wysiłku dla jednej Samarytanki!? Ale to jest dopiero pierwszy dar.
Sytuacja się powtarza. Lud szemrzący na pustyni czynił to, czego czynić nie wolno. Wystawił Boga na próbę. Odsłonił mentalność kupiecką: "My uczestniczymy w Twoich planach, a Ty nam daj to, czego oczekujemy i czego nam w danej chwili potrzeba" - chleba. Mieli "kartę przetargową". Taką samą próbę ponowi szatan na pustyni: ".. .oddaj mi pokłon, a będą Tobie służyły...". Dar, którym została obdarowana, pozostał niezrozumiałym, ponieważ został odebrany zbyt bezpośrednio, za bardzo naturalistycznie, aczkolwiek nie pozostał bez oddźwięku. Ta kobieta jeszcze nie wie, że uczestniczy w Boskim spotkaniu. W jej świadomości rodzą się wątpliwości. I oto nagle zostaje obdarzona drugim darem, którego tym bardziej nie rozumie - łaską życia wiecznego. Ich i nasza mentalność jest tak podobna. Nie mamy prawa się "uśmiechać"! Najpierw Jego samego nie rozpoznajemy, a w konsekwencji nie doceniamy darów jakie nam ofiaruje.
Czego mogła się spodziewać po tym spotkaniu? Tylko zaspokojenia chwilowego pragnienia. A tymczasem styka się z tym, co przerasta jej najśmielsze oczekiwania. Człowiek po spotkaniu z Bogiem nie może stać obojętnym, nieporuszonym.
To były nowe kategorie myślenia, z którymi my sobie nie możemy poradzić. My, po dwudziestu wiekach chrześcijaństwa, ciągłego kontaktu z "wodą życia". "Spowszednienie" darów działa na naszą niekorzyść. Przecież zależy nam bardzo, aby rzeczy niezwykłe nie cechowała sporadyczność, a kiedy to się dzieje, wydaje się zbyt prozaiczne, by nas zaintrygowało. I tak jak ona, nie potrafimy docenić, nie rozumiemy tego daru. Okazuje się zbyt "prosty", aby go pojąć. To nie symbol ani jakaś analogia, które byśmy pojęli, ale jest to realny dar. Taka jest cecha wszystkich Bożych "propozycji". Tak, jak w jej przypadku przerastają nas, zaskakują ogromem i swoją "prostotą". Mamy tyle tupetu, że przeciwstawiamy tym darom własne "kontrnpropozycje". Mówimy: "Na sprawy Boże, sprawy wiary, mamy czas!" Przeciwstawiamy "wielkość" naszych interesów, naszych zdolności, a nierzadko nawet marzeń oraz nikłych wyobrażeń. Tego, co nam ktoś w usta wkłada do natychmiastowego "przegryzienia". Mamy tyle spraw do załatwienia "od zaraz". Cechuje to nasze patrzenie, jednostronność i powierzchowność. Myślimy, że sobie poradzimy ze swoim życiem układając je obok Bożych przykazań. A ile razy stajemy w bezsilności i zagubieniu, którego przejawem jest apatia, zniechęcenie i marazm.
Czy tak trudno to zrozumieć, że kto pije "wodę ziemskich rozkoszy", pragnąć będzie jeszcze więcej? Nie tylko tu sprawdza się powiedzenie: "apetyt rośnie w miarę jedzenia". Jezus wychodzi naprzeciw temu ludzkiemu pragnieniu, ofiarując nam inną "wodę". Niestety, jej "jakość" przerasta nasze kategorie myślenia, naszą zdolność percepcji. I tak pragniemy "zwykłej wody", aż do całkowitego nasycenia albo przesytu. Nie zastanawia nas rodzaj tego Bożego napoju. Jest za mało wymierny, zmysłowy, nie jest tak komunikatywny, jak do tego jesteśmy przyzwyczajeni. Może jeszcze to nas zastanawia, że Jego "woda" zaspakaja pragnienia, które czujemy, ale nie potrafimy ich sobie zdefiniować. Jego Słowa, Jego Łaska będąca "wodą życia", dotykają najgłębszych pokładów naszej egzystencji, odpowiadają na dążności ducha i jego pytania, które ciągną się za człowiekiem przez całe życie. Wiemy Jakie pragnienia zaspokajają. Już nie szczątkowej, ziemskiej rzeczywistości, ale dużo większej. Nie pragnienia przetrwania w życiu jak najłatwiejszego, bez niepotrzebnych "zawrotów głowy", lecz one są wymagające. Te dary "podnoszą poprzeczkę"- być może za "wysoko"!? Nie chcemy tego widzieć, że kto kocha prawdziwie, ten wymaga. Znamy tylko "łatwą" wersję miłości, która jest właściwie jej karykaturą, jakąś efemerydą. Jest "łatwa" bo niewymagająca. Boimy się tych wymogów. Boimy się, że odtąd o wartości prawdziwego czciciela będzie decydowało, już decyduje, jego świadectwo prawdy. Za dużo wokół siebie mamy "wyjątków" od wyznawanych zasad. Nie chcemy przebudowywać naszych harmonogramów i burzyć naszych porządków, w których wszystko jest misternie poukładane. Nawet grzech ma swoje miejsce. "Woda życia" może wywołać przewartościowujący "niepokój". Za bardzo lubimy i przyzwyczailiśmy się do bezpiecznej powściągliwości, wręcz chorobliwej stagnacji. Powszechnie wyznawaną i preferowaną jest zasada "bez przesady" oraz głoszona jest potrzeba zdrowego rozsądku.
Nie możemy Pana prosić tylko o "chleb powszedni"! Zastanówmy się, czy jeszcze pamiętamy, jak smakuje "chleb i woda życia"? Teraz kiedy tak łatwo możemy skosztować - zwlekamy. Przyjdzie czas, to wiemy wszyscy, że zapragniemy go bardzo, ale nie będzie możliwy do osiągnięcia.

3. Niedziela Wielkiego Postu (J 9,1 -41)
ŚLEPOTA WYZWANIEM DLA ŻYDÓW
Trzeba na początku powiedzieć, odpowiadając niejako Żydom, że choroba, kalectwo nie jest karą za grzechy. Słowa samego Jezusa. Jeśli Jezus mówi do uzdrowionego "Idź i nie grzesz więcej" znaczy to, że uzdrowienie z choroby idzie w parze z uzdrowieniem duchowym. Nie zaprzeczaj otrzymanej łasce, aleją potwierdzaj "uważnym" bezgrzesznym życiem. Choroba może być objawieniem woli Bożej, której właśnie nie potrafimy zrozumieć. Gdyby tak było, "choroba -kara", wszyscy lub połowa z nas byołby chromymi i niewidomymi. Bo grzech jest ślepotą. Co Bóg chciał nam powiedzieć przez to cudowne uzdrowienie?
Jego ślepota miała wymiar bardzo symboliczny i dlatego został wy-ranym przez Pana, aby na nim objawiły się wielkie dzieła Boże. Jego miłosierdzie i łaska. Jednak ludzie, tak jak faryzeusze wtedy, szukają pretekstów (szabat), aby zdeprecjonować Bożą uzdrawiającą obecność pośród nas. Zasłaniają się chłodnym racjonalizmem. Najczęściej za wszelką cenę chcą złagodzić Jego wymagania, chcą sobie stworzyć iluzję "dnia" i grzechu nie nazywają grzechem. Dewiacja, nieszablonowe zachowanie, inność, której nie należy i nie można utożsamiać ze złem. Byleby nie mówić o grzechu, bo byłaby to mowa o naszej słabości, a tego nie lubimy.
Co oznacza "Nadchodzi noc"? Noc - ciemność była zawsze synonimem (u Jana i nie tylko) zła i grzechu. "Nadchodzi", czyli będzie coraz więcej możliwości, aby zapomnieć o "dniu", aby zatracić "smak" chodzenia w jasności, w łasce. Czasami łatwiej jest powiedzieć: "nie widziałem", niż czynić wysiłek. Czasami lepiej gdy "ciemności" ogarniają dane zagadnienie i ignorancja niezamierzona nas tłumaczy . Człowiek współczesny ma wiele okazji, aby zastąpić sobie Boga namiastkami szczęścia i wielkości. Funkcjonuje słynne powiedzenie: "dzisiaj młodzież jest gorsza" - nie! Jest taka sama, tylko warunki, w jakiej przyszło jej wzrastać są gorsze, aby zachować "lojalność" wobec Boga. Jest więcej "ciemności". Indyferentyzm głoszonych postaw, laksyzm, jeśli idzie o interpretację zachowań, "demokracja", one "ułatwiają" człowiekowi młodemu popełnianie błędów. Człowiekowi nie pozostało więc nic innego, jak sobie wmawiać, że jest szczęśliwy. Że jest "widzącym". W żadnym wypadku nie chce mówić o swojej "ułomności", słabości. O tym, że często myli świadomie bądź nie, dobro ze złem. Brak mówienie o czymś, oznacza dla niego, brak istnienia tego. Tak jest zwłaszcza z grzechem. Nie lubimy, kiedy ktoś głośno mówi o grzechu, bo wtedy trzeba by się mocno bić w pierś lub wytykać nam nasze małości i zle kompromisy. Doszło do tego, że na Zachodzie Europy, w kościołach nie mówi się w ogóle o grzechu, śmierci i piekle. Po co wprowadzać sytuacje stresowe. Lepiej o tym, że Bóg nas kocha i nam wszystko wybaczy. Teologia na usługach człowieka. Mówienie o wielkości jest mówieniem o tym, co jeszcze przed nami, na co jeszcze mamy szansę! A o tym, co już stracone, chcemy jak najszybciej zapomnieć.
Boża ślina z prochem ziemi. Co miał oznaczać ten "obrzęd"? Bóg z człowiekiem współpracuje w dziele jego odnowienia. Proch-błoto oznacza ludzką kondycję, ludzkie zdolności, skłonną do upadków naturę, która w połączeniu z Bożym Elementem przynosi "uzdrowienie". Ta marność - ziemia, może stać się, dzięki Bożej ingerencji, cudownym eliksirem. Tak często zapominamy, że sami nic nie możemy uczynić. Myślimy, że sobie bez Bożej łaski poradzimy. Stwarzamy karykaturę "zdrowia", jakąś efemerydę i iluzję szczęścia.
Można by pokusić się o konkluzję. Kto uznaje, że zawdzięcza swój "wzrok", swoją wiarę Chrystusowi, dochodzi dzięki łasce Pana (ślina) do pełni światła, pełni widzenia (obiektywnego oglądu rzeczywistości). Kroczy w jasności, czyli w prawidłowym ocenianiu sytuacji życia. Jest "dzieckiem światła". Kto zaś sądzi, że sam z siebie nic Bogu i Jego łasce nie zawdzięcza i jest mu ona zbędna, ten staje się niewidzącym, grzeszy, traci wiarę.
To stwierdzenie Jezusa na końcu, skierowane do faryzeuszów, jest bardzo aktualne i dzisiaj, i jest podstawą moralności chrześcijańskiej: "Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie (swoim życiem), widzimy - grzech wasz trwa nadal". Jest to problem ignorancji, czyli niewiedzy, braku wiedzy należnej, jak wpływa ona na odpowiedzialność moralną sprawcy czynu? Gdy ktoś nie wie i to nie zależy od niego, a popełni grzech, jego wina jest mniejsza od tego, kto wie, co jest dobre, a co złe, a mimo to zło czyni. Los tego niewidomego to los każdego wierzącego, to nasze etapy wiary. Stał się on "obiektem demonstracyjnym" mocy Bożej. Stał się stopniowo człowiekiem wierzącym. Najpierw był posłuszny woli Jezusa: "Idź obmyj się", potem w prostocie ducha konstatował: "To prorok", wtedy to znaczyło wszystko. Do tego stopnia, że sam stał się misjonarzem: "Czy i wy chcecie zostać Jego uczniami?" Jego postawa była tak śmiała, a przez to prowokująca, że został poniżony (usunięcie z Synagogi). Z syna ciemności stał się synem światła.
Istnieją chrześcijanie, którzy są żądni cudów, wszędzie ich szukają i się dopatrują, ale są również i tacy, którym cud nie pomaga w tym, aby
być sami cudami i je sprawiać: cud wierności, nie takiej z lęku, ale ze świadomego wyboru, przebaczenia, w sytuacji kiedy zdrowy rozsądek jest przeciwko, miłości prawdziwie bezinteresownej i prawie wiecznej, szlachetności w najlepszym wydaniu i zrozumienia, kiedy tego się nie można spodziewać. Ludzie mają prawo oczekiwać od nas cudów, które my im możemy dać. Częściej udają nam Się te "cuda na opak": tzn. miernota, mściwość, nieprzejednanie, bylejakość. Takich "niewidomych" jest mnóstwo - to świat rozczarowany, chory na egoizm i nudę, zmęczony monotonią, w której nie wydarzają się wspomniane cuda. Nie możemy żyć i tylko opowiadać o cudach Jezusa, musimy je sami tworzyć. Zadziwiać świat.
Ta droga do wiary, do "zdrowia" jest drogą każdego z nas. Idąc za Jezusem-Światłością stajemy się także uczestnikami tej Światłości, to znaczy widzimy dokładnie, co jest dobre, pożyteczne, a co nie. I możemy wtedy powiedzieć: "Wierzę, Panie!"

5. Niedziela Wielkiego Postu (J 11,1-43)
ŚMIERĆ ŁAZARZA
Czy tylko Łazarza miłował? Nie - na pewno nie. Raczej był mu szczególnie bliski. Nawet Bogu nie możemy się dziwić. A diagnoza Jezusa była bardzo pocieszająca i prorocza. Ta choroba będzie sposobnością objawienia się Bożej Łaski i chwały. Tzn. wtedy, gdy ludzie tak to właściwie odbiorą (i całkiem niezależnie od ich zachowania!) i zauważą tu Boską ingerencję. Wskrzeszenie bardziej przemawia niż uzdrowienie. Jest radykalne i wyraziste. Mimo, że nasuwa więcej wątpiących pytań i dużo więcej "nieprawdopodobieństwa", jest komunikatywne aż do granic percepcji, nie mówiąc już o afirmacji tego. Wskrzeszenie Łazarza uruchamia w nas nawet tendencje negatywne i dekadenckie.
Ta pozorna zwłoka Jezusa miała cel. Nie jest nim koniunkturalizm i efekciarstwo, ale czas dany nam na przyswojenie sobie oczywistości tego wydarzenia, na stwierdzenie jego definitywności. Aby ludzie sami zapragnęli konieczności Bożej interwencji i jej nieodzowności (Boży ekskluzywizm). W tym wypadku Boża pomoc nie patrzy na przeciwności ludzkie: "Rabbi, dopiero co Żydzi usiłowali Cię ukamienować" Jeśli chodzi o życie kogoś, kto jest bliski Jezusowi (człowiek głębokiej wiary). Znowu wprowadzony zostaje motyw: dnia i nocy. Kontrasty uwidaczniają przeciwności. Dobro i zło.
Wskrzeszenie Łazarza dokonywało się w atmosferze celowo budowanej przez Jezusa. Nie pozostawił On żadnej wątpliwości co do tego, że sytuacja z ludzkiego punktu widzenia dobiegła kresu. Tylko cud mógł tu coś zmienić. Czy chodziło Jezusowi o budowanie sztucznego napięcia? W żadnym wypadku. Przecież chodziło o ludzkie życie. Co oznacza płacz Jezusa? Jego ubolewanie nad losem człowieka, który popadł z własnej woli w niewolę śmierci. Ten płacz usprawiedliwia nasz żal po stracie kogoś bliskiego. Nie jest to rozpacz, która przysłania nam chrześcijańską nadzieję. Kogoś nam brakuje, pozostaje jakaś pustka. Jest to żal uzasadniony, ale nie beznadzieja. Bo oto koniec, nie oznacza końca. Sprawia to Boska interwencja. Po to budowana jest cała sytuacja, aby ukazała się Wszechmoc Boga. Ta władza przynależy tylko Bogu i to jest niezrozumiałe przez obserwatorów. Z Kim mamy do czynienia? Idący na śmierć Jezus jeszcze raz spoglądał w "oczy" śmierci nad grobem przyjaciela. Był głęboko wzruszony, co można by tłumaczyć jako wzburzony, wstrząśnięty, rozgniewany na potęgę tego ostatniego wroga jakim jest śmierć. Odsunięto kamień, Jezus modlił się, bo to nie była jakaś magia, ale moc z niebios. Śmierć dla nas nie będzie już, jak dla Łazarza, konsekwencją grzechu pierworodnego, lecz wyrazem poddania się woli Bożej w Chrystusie.
Reżyser Woody Alen zapytany, czy jest szczęśliwy, że dzięki swym osiągnięciom osiągnie nieśmiertelność - odpowiedział: "Interesuje mnie nieśmiertelność tylko na drodze nieumierania, a nie na drodze osiągnięć". Bo wiara w życie wieczne nie opiera się na żadnym z prywatnych objawień, nawet ludzi świętych. Oparta jest na ludzkim przeczuciu, na ludzkim instynkcie wiecznego trwania i pełnego szczęścia. Zjawia się w najdawniejszych kulturach i religiach, w dość mglistych tęsknotach i wyobrażeniach Dopiero Jezus uczynił i oznajmił nam, że śmierć w zjednoczeniu z Nim i przy Jego obecności jest jedyną drogą do wiecznego szczęścia i "nieumierania".
Ukazana została też Boża precyzja, jeśli chodzi o Iggo postrzeganie rzeczywistości: "zasnął a nie umarł". W "oczach" Boga. I w tym wypadku okazał się ludzki sposób niezrozumienia, niedorastania ówczesnych, jak i nas dzisiaj: "...jeżeli zasnął to wyzdrowieje". Za bardzo literalne odbieranie Bożych słów i czynów. Zawężamy moc Boską do wymiarów, które możemy sobie wytłumaczyć i zracjonalizować. Zawsze słowom Jezusa towarzyszyły czyny i nie można ich interpretować osobno. Kiedy tak się je traktuje, mogą się okazać niezrozumiałe; zamiast stwierdzić: zmartwychwstanie - mówimy: wyzdrowieje?! Oby tylko nie dopuszczać Bożej determinacji - zbawczej determinacji.
I jeszcze jedno: "o co byście nie poprosili Ojca Mojego, da wam". Jezus dziękuje Ojcu, mimo że dokonanie tego czynu było w Jego mocy.
O dziwne - robi to, aby uzasadnić przed ludźmi swoje posłannictwo. Dwa aspekty: wdzięczność, podziękowanie i uwiarygodnienie siebie przed Bogiem Ojcem i ludźmi. W tym pierwszym przypadku nie było to konieczne, a tego drugiego będą się ludzie dopominali ciągle, mimo że będą świadkami Jego dzieł, jak dzisiaj: "Jeszcze Mi nie wierzycie?". Kiedy my będziemy stali nad łożem kogoś ukochanego, ojca, matki, dziecka,brata czy siostry, wiedzmy, że jeśli czyjaś śmierć przyczyni się do chwały Bożej, Pan pozwoli umrzeć. A jeśli "wskrzesi" do życia będzie znaczyło: to był Jego przyjaciel (nie interpretujmy tego wyłącznie negatywnie). Żyjmy więc tak, aby inni nasi bliscy nie mieli kłopotów i wątpliwości co do tego. O nasz los by byli spokojni. Kto chce sam dostąpić wskrzeszenia albo chce tego dla swoich bliskich, ma tylko jedną drogę - wytrwać w Jego przyjaźni i Jego umiłowaniu. Tylko ten, kto jest "duchowo żywy", może swoimi prośbami pomóc "duchowo martwym". Prawda o powszechnym "wskrzeszeniu" przez Jezusa przerasta nasze doświadczenia życiowe. Tamtych ludzi, obserwatorów wskrzeszenia Łazarza, też!
Coś nas może tu uspakajać. Bóg żywy i Jego potęga przewyższa potęgę rozkładu ciał doczesnych. Co jest po tamtej stronie? Boimy się faktycznie wiecznego potępienia? Przecież za życia bardzo trudno jest spotkać Boga, czy to będzie możliwe po śmierci? Bóg, który nie potępiał ludzi za życia, czy uczyni to po śmierci? Tylko niech takie pytania nie osłabiają naszej gorliwości i godności życia. Nie ryzykujmy Jego "sprzeniewierzenia" się. Dlatego myślmy o naszym duchu!

Niedziela Palmowa (Mt 26,14-27.60)
SMUTEK NIE TYLKO JUDASZA
Właściwie można powiedzieć, że dzisiejsza niedziela jest pamiątką smutnego dnia zapowiadającego swoją radością coś tragicznego - śmierć tego, kto jest dzisiaj tak wywyższany i gloryfikowany. Jest to czynione ze słusznością i jak najbardziej jest to zasłużone. Tutaj On święcił największe tryumfy. Tu zasłynął ze swojej "nadzwyczajności", tu ze swoją dobrocią uleczającą bądź wskrzeszającą był tak nieodzownym, tutaj prowokował Żydów swoją Prawdą. Tutaj dal najbardziej przekonujące dowody swojej Boskości. Do tego miasta i czasu dążył z pełną determinacją. Właściwie Jego życie to była, jedna droga" do Jerozolimy. Tak, jnasze życie jest nieustannym zbliżaniem się do śmierci, tak było w Jego przypadku. To wydarzenie zostało przez Niego wcześniej przewidziane. Jest czasem świadomego godzenia się i przyjmowania cierpienia. Nikt Go nie mógł i nie determinował. To musiało być bardzo bolesne i mógł to "ścierpieć" tylko Bóg, że do tego wspaniałego owocu, jakim jest powszechne zmartwychwstanie wiedzie droga przez takie upokorzenie i w efekcie śmierć. To tragiczna prawidłowość, że do czegoś wielkiego i trwałego w naszym życiu dochodzi się przez poświęcenie, a nierzadko wyrzeczenie.
Ta świadomość nieuchronnej śmierci jest większa niż dzisiejsza radość i o niej trzeba w tym uroczystym dniu mówić. To ta tragiczna świadomość jiadaje klimat temu dniowi. Przerażająca jest myśl o tym, co jej będzie towarzyszyło. I nieodwołalność tych wydarzeń. Bo taki jest zamiar Boga w stosunku do człowieka. Czym on sobie na to zasłużył? Czy jest tego godny? Pytanie retoryczne! Pomińmy więc wspaniałą i uroczystą, pełną patosu i radości atmosferę Niedzieli Palmowej, a pomyślmy o tym, co On przeżywał niechybnie, uśmiechając się do ludzi? To nie były wyrafinowane, ale pełne bólu spojrzenia. Nie trzeba tego mówić, że to był cały tragizm Jego ludzkiej egzystencji, cały dramat, w którego scenariusz były wpisane cierpienie, poniżenie i śmierć.
Będąc Bogiem stał się człowiekiem - to pierwsze poniżenie. Przyjął życie spotykające się często z lekceważeniem, a nawet z zagrożeniem - to drugie. W końcu haniebna, niegodna śmierć. A to wszystko dla nierozumnego i przewrotnego człowieka. To będzie taka "perła rzucona między świnie" Nierozpoznanie swojego dnia "Nawiedzenia". Tak dzieje się do dzisiaj. Sakramenty - ich los pośród naszej mdłej i zniechęconej rzeczywistości. Czyż nie są one "drogocenną perłą" znalezioną przez rolnika? Częściej je depczemy i niedoceniamy. Tak, jakby się nam należały. Przyzwyczailiśmy się do nich, do Bożej łaski. Historia lubi się powtarzać. Jej najgorsze etapy, w których człowiek odgrywał niechlubną rolę, wtedy Żydzi - dzisiaj my. Potrafimy się zachwycać Ewangelią, ale gdy przyjdzie ją wypełniać i realizować, wtedy uciekamy się do bezpiecznej powściągliwości, znajdujemy niezliczoną liczbę pretekstów i powodów nas usprawiedliwiających. Ograniczamy się do wzniosłych deklaracji. To nas uspakaja i jest wystarczające.
Nauczmy się więc smutku, pobożnego smutku dzisiejszej uroczystości, to będzie najlepszy udział w radości Pana. Smutku, a nie sztucznych uśmieszków. Nie róbmy dobrej, radosnej miny do całej miernej otoczki, bo tak funkcjonujemy w pokrętnej iluzji. Jest ona zapowiedzią tragedii. Czy potrafimy mieć dobry humor, gdy ktoś nas przyjmuje do swego domu ochoczo, a wiemy, że za chwilę "pomoże" nam z niego wyjść? Oni też tak się zachowali. "Pomogli" Mu wyjść, bo Jego obecność była co najmniej niepokojąca, a czasami nawet deprymująca. "Na złodzieju czapka gore". Prawda może być (jest) niewygodna i dekonspirująca przewrotność.
To, co się dokonało nie jest jakimś mitem, ale rzeczywiście wydarzyło się "Pod Poncjuszem Piłatem", na gruncie historii. Dzień dzisiejszy obrazuje to, co dokonuje się bez przerwy. Bóg uniża się do ostateczności, a my robimy to, co nam najlepiej wychodzi: plujemy, odrzucamy, dyskwalifikujemy, na innych zrzucamy całą odpowiedzialność.
I jeszcze jedna postać - Judasz. Tragiczna i niezrozumiała. Powiem jedno - przecież on był wpisany w Boży plan, poddany Bożej determinacji! A kto z nas nie może powiedzieć, że nie był, bądź nie jest zdolny w gmatwaninie różnorakich miłości, z serca usunąć Jezusa? Form jego (Judasza) zdrady jest wiele . Nie tylko pocałunek. Zdradzamy Go milczeniem tam, gdzie się trzeba odezwać, strachem, gdzie trzeba Go bronić, wzruszeniem ramion, gdzie pozostaje tylko złożyć ręce do modlitwy albo wyciągnąć je do pracy. Zdradzamy Go obojętnością.
Kiedy Jezus mówi o swoim Kościele, w uniesieniu przyznajemy się do Niego, ale kiedy będzie wspominał o swojej męce i ukrzyżowaniu, pytamy się: "Co mi możecie dać?" Myśląc o pieniądzach, karierze, chlebie, lepszym miejscu. Judasz ilustruje nam więc proces przejścia od wierności do zdrady. To droga niedaleka. On był jednym z Dwunastu, jak nam podobnym.
Dlatego, kto nie wyrzeknie się wszystkiego, swoich planów bardzo chwiejnych, swoich pragnień może i złych, swoich marzeń, chcących nas izolować, umiłowania pieniędzy, miłych rzeczy i osób, ten wcześniej czy później Go zdradzi. To nie jest apologia Judasza tylko zwrócenie uwagi na to, że nie jest on "jedyną osobą rzeczywiście zrodzoną do wyeliminowania". W tym naszym utożsamianiu się z nim, bądźmy konsekwentni. Każdy z nas był i jest dostatecznie kochany, aby naszą zdradę uznać za niewybaczalną. Wtedy nasz płacz nie będzie mógł wzbudzać współczucia. "Poszedł i powiesił się".


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Konspekt Wielki Post i misje
Wielki Post pustynia w codzienności
Benedykt XVI 2012 10 15 – orędzie na Wielki Post w 2013r
Wielki Post z Janem Pawłem II teksty do medytacji compressed(3)
Śpiew międzylekcyjny (wielki post 1)
B3 Wielki Post
C3 Wielki Post
Śpiew międzylekcyjny (wielki post 2)
Benedykt XVI 2011 11 03 – orędzie na Wielki Post w 2012r
Śpiew międzylekcyjny (wielki post 3)
ŚPIEWNIK WIELKI POST
Pieśni na Wielki Post i Wielkanoc
Wielki Post gazetka
Viral Blog Post Case Study

więcej podobnych podstron