ż
1. Niedziela Wielkiego Postu (Mk 1,12-15)
IDŹMY NA PUSTYNIĘ
Pustynia to nie tylko dosłowne znaczenie. Może nawet bardziej adekwatne jest to przenośne. Jest ona czymś pożądanym, jest dezyderatem odczuwanym przez współczesnego człowieka. Dzieje się tak, jeśli chodzi o okoliczności towarzyszące temu zjawisku - brak jakichkolwiek zobowiązań i uprzedzeń, zależności oraz koniunkturalizmu, wpływu osób trzecich. Całkowita wolność i nieskrępowanie. Chodzi o "okoliczności", o atmosferę, w której można Boga usłyszeć, o stan i miejsce kontemplacji. Tego naprawdę dzisiaj brakuje. Człowiek potrzebuje samotności, bo już się jej właściwie "oduczył".
Niepożądana jest ona jednak w procesie pustynnienia naszego wnętrza. Człowiek pozbawiony jakichkolwiek zasad, wartości i norm. Totalnie "pusty". Tak się dzisiaj dzieje, że nasze wnętrze wypełniają (także "one") półprawdy, substytuty i namiastki. Wokół człowieka tworzy się mistyfikacja, fikcja, iluzja szczęścia, które tylko aspirują do tego tytułu, albo człowiekowi się to wmawia. "Kup to", "pojedź tam", "to przeżyj", a będziesz szczęśliwy. Tu na ziemi można już osiągnąć raj! Takie są wpływy komercji. Człowiek szuka pustyni. Tutaj zdany jest tylko na siebie, tutaj podlega wpływom tylko prawa naturalnego i zdrowego rozsądku. Pomylić się nie sposób. Tu faktycznie może dotrzeć do swojego wnętrza. Siebie rozpoznać. Staje w prawdzie wobec siebie i wobec Boga. Jezus udał się tam w innym celu! Jego tam pobyt to miała być ilustracja i przestroga. Demonstracja Jego posłannictwa i ukazanie sposobów toczenia "sporów" z szatanem. Przestroga, że nawet do Boga szatan ma dostęp i może okazać swoje destrukcyjne oblicze. Heroiczna pustynia anachoretów narzucała wyniszczające posty.
Dziś walka toczy się na innym froncie. Człowiek nie potrzebuje dodatkowego bólu: włosiennica i biczowanie mogłoby go niepotrzebnie złamać. Umartwienie ma polegać raczej na wyzwoleniu siebie od potrzeby wszelkiego zabijającego pośpiechu, hałasu, środków podniecających, odurzających, alkoholu. W warunkach współczesnych w rytmie życia, który staje się coraz bardziej zawrotny, miażdżący, powodujący wyniszczenie nerwowe. Umartwienie chrześcijańskie, chrześcijańska "pustynia" musi oprzeć się na nowej wrażliwości, przybrać nowe formy, czyli polegać na umiejętnym korzystaniu z koniecznego odpoczynku, na umiejętności zatrzymania się, tak jak Jezus przy Zacheuszu. Porozmawiania i odnalezienia w spokoju, ciszy, nawet pośród zgiełku gwaru tego świata, miejsca na modlitwę i kontemplację. A przede wszystkim na umiejętności odczuwania obecności innych. W naszej chrześcijańskiej egzystencji nie może zabraknąć "okresu zerwania" i "walki ze światem". Gdy porachujemy się ze światem, będziemy mogli rzucić swoje ciała ku gwiazdom posłusznie złączonym z duszą, nie lartwiąc się o zawroty głowy. Ascetyczne wyczyny, heroiczne posty, ielesne umartwienia (sztuka dla sztuki) mają ustąpić miejsca autentycznej miłości. Operacja terapeutyczna na pustyni dokonująca się w najgłębszych pokładach naszej duszy, jest uniwersalna. Prowokuje biorową introspekcję, bicie się w piersi, jest obiektywizacją i projekcją a zewnątrz naszych żądz, pragnień i oczekiwań, nie zawsze zgodnych duchem Ewangelii. Jest deprecjacją tego, co nie licuje z naszą chrześcijańską godnością. Jest za krótkie w stosunku do naszego "ewangelicznego, chrześcijańskiego kroku". Czy możemy przyrównać nasze SOŻliwości do szatańskiej ekspansji? "Nie wódź nasna pokuszenie" Czyli nie dopuszczaj na nas pokus, które przerastają nasze zdolności alienacji od nich. Nie zachowujmy form ascetycznej ucieczki na pustynię (to dzisiaj jest słabo wymierne), ale jej ducha.
Uczeń Chrystusa powołany jest do przekształcania pustyni w raj. Ewangelista Marek sugeruje to w spostrzeżeniu: "Jezus żył wśród dzikich zwierząt a usługiwali Mu aniołowie". Nie tyle osamotnienia i niebezpieczeństwa pustyni, co przyszłą harmonię świata w pokoju Chrystusowym przedstawiają oswojone dzikie zwierzęta. Aniołowie, którzy wypędzili z raju Adama, człowieka zbuntowanego przed Bogiem, tutaj służą Jezusowi - pokornemu słudze Boga Ojca. Człowiek pojednany ze zwierzętami i aniołami, to człowiek pojednany z ziemią i niebem. Pustynia to miejsce spotkania Boga z człowiekiem. To siedziba Boga, gdzie spotyka się On ze swoimi Przyjaciółmi. Czy bardziej materialny wymiar pustyni, czy duchowy jest tutaj wyraźniejszy? To przestrzeń naga i surowa. Nie jest ona odbiciem naszego wnętrza. My tacy nie jesteśmy! Jest samotnią, która pobudza świadomość, że się jest człowiekiem. "Duch prowadzi Jezusa na pustynię". Jezus wyjdzie z tej próby Zwycięzcą. Nas ten Duch poprowadzić może do zwycięstwa, jeśli Go o to poprosimy. To prowadzenie jest wyrażone tym samym słowem, co użytym przy wypędzaniu demonów. Tutaj można liczyć na Jego szczególną Opiekę. Nie zwolni to nas - chrześcijan od zmagań ze Złym, ale zwyciężymy jeśli pozostaniemy wierni Duchowi, który prowadził Jezusa i z Nim dokonywał egzorcyzmów.
Wiara chrześcijańska to coś więcej niż ufność Bogu. To pewność, że zbawienie zostało dane człowiekowi. Dzisiaj Chrystus je oficjalnie inauguruje, rozpoczynając zwycięstwem i tak je zakończy.
2. Niedziela Wielkiego Postu (Mk 9,2-10)
NASZE "PRZEMIENIENIE" SIĘ
Szukamy, pragniemy dopatrzyć się tutaj jakiejś cudowności? Czyżby ono miało nam coś potwierdzać i uzasadniać? Tak - to było wydarzenie cudowne. Czy zauważamy też problem śmierci, jaki Jezus od pewnego czasu rozwija? Mówi ojej niedorzeczności, o nieodpartej determinacji, a wreszcie o swojej własnej. Może nie tak bardzo i bezpośrednio. Ostateczne nasze przemienienie będzie się musiało łączyć ze śmiercią. Mówi także o śmierci tych, którzy pójdą za Nim - zostaje ona pośrednio nazwana "szaleństwem". Bóg stawia nam, na naszej drodze życia mur, o który, być może, przyjdzie się nam "rozbić". Oby śmierć nie była tym "murem" i oby to się nie stało w sposób niemądry! Na te nasze wątpliwości Jezus odpowiada ukazaniem całej swej osoby. Jej chwały. Widzimy teraz, jak niezwykły to Człowiek. Wobec kilku świadków przenosi się w inny świat. Była to komunikacja (oznajmienie nam naszej drogi) i inspiracja (w jaki sposób to osiągnąć). Na ich oczach, oni to potwierdzają - Przemienił się. To nasz los. Dokona się to w samotności - "osobno na górze". Jest po śmierci inny świat! To pierwsze spostrzeżenie. Niezwykłość i nowa perspektywa.
Tym wydarzeniem uprzedza wydarzenia swojego życia. Trzeba przywołać na pamięć wszystkie wydarzenia jakie się dokonały w chwili Jego Chrztu. Chwała jaką otrzymał od Ojca, tutaj jest ponowiona. Te obie epifanie, teofanie - uzupełniają i potwierdzają się, są komplementarne. Pierwsze nasze przemienienie godności, niewidoczne dla oczu mamy już za sobą - nasz chrzest. Drugie - śmierć, jeszcze przed nami. Pozostaniemy tylko bacznymi, biernymi, a może nawet zafascynowanymi obserwatorami tego wydarzenia. Czy może też chcemy aktywnie w nim uczestniczyć? Dostać się w inny świat jak On? Blisko Boga. Nasza transformacja, żeby nie nadużywać terminu Przemienienie, jest zapewne ninna jak i obecność Boga. On tego dokona. Bez naszego udziału. Ale to nas nie upoważnia do jakiejś bierności! Jak pokazać, że i nam na tym zależy? Jak tego dokonywać? Trzeba inny świat stworzyć wokół siebie, a wtedy ludzie, tak jak apostołowie zauważą nasze przemienienie i może też będą chcieli nas ochraniać "namiotami" dobroci, wdzięczności, miłości jakie nad nami,rozciągną", czasami może to być współczucie. Dobro i zło (niestety) mają to do siebie, że są zaraźliwe, tak jak decyzje "szalone" w miłości. I nie myślmy wtedy o naszym "odzieniu", bo to jest na prawdę sprawa akcydentalna, drugorzędna. Chodzi o stan naszego ducha. Inaczej będzie to oznaczało, że za bardzo chcieliśmy wkroczyć w sfery prerogatyw Boga. Miłość, którą możemy obdarzać innych, przebaczenie i tolerancja, szacunek i spolegliwość w sytuacjach konflliktowych, będą wystarczająco doniosłym głosem z "nieba". To my się staniemy tymi, którzy będą innych fascynowali. Zaszczepiali i prowokowali ich świadomość. Gdy zejdziemy z góry Tabor naszych wzniosłych i autentycznych czynów przemienienia, to będziemy odczuwali wystarczającą satysfakcję, poczujemy radość z "bycia" chrześcijanami, której być może dotąd nie odczuwaliśmy. Może i będziemy utrudzeni, czasami znużeni, ale będący w zgodzie z własnym sumieniem. A to się nazywa właśnie "szczęście". Śmierć, o której także dzisiaj mówi Jezus i szczęście jak się one do siebie mają? Z pozoru one się wykluczają. "Umieram aby żyć".
"Jesteśmy przemienieni, osiągając coraz większy stopień chwały" i doskonałości, świętości "a sprawcą tego jest Pan" Kor3,18). Antropomorfizacja może przybrać odwrotny kierunek.
do Boga możemy się "upodobnić". Tak właśnie można "przemieniać" się pod wpływem Prawdy.
3. Niedziela Wielkiego Postu (J 2,13-25)
"ŚWIĘTY GNIEW" JEZUSA
W dzisiejszej Ewangelii Jezus poucza nas, że prawdziwy kult Boga polega na czym innym niż na dotychczasowej praktyce żydowskiej. Prawdziwy kult Boga polega na służbie Jezusowi w prawdzie i miłości a nie na zachowaniu dotychczasowej obrzędowości. Lecz pozostaje fakt uniesionego bicza, wywracanych stołów i to nas zastanawia. Nasze zastanawianie się nad tym wydarzeniem i wątpliwości świadczą na naszą niekorzyść. Może chciałbym siebie tam umiejscowić? A Czy pasuje do mnie etykietka "handlarza"? Czyżby kościół odpowiadał mi jako miejsce jakiegoś interesu? Przynależność do Kościoła to nie jest polisa ubezpieczeniowa na życie. Wątpię tylko wtedy, kiedy nie widzę spodziewanych profitów. A przecież nie mam "monety przetargowej". Tu wszystko otrzymuję "gratis". "Czysty zysk". A jednak tak często zamieniam Bożą monetę na nic nie warte grosiki mojego, tak niepewnego życia. Może lepiej wyjść samemu zawczasu niż później zostać wyrzuconym przez Pana?
Pozostają jeszcze słowa, które bardzo bolą, bardziej niż uderzenia bicza. Za bardzo się z Bogiem spoufalili, czuli się jak "u siebie w domu". "a nie róbcie z domu Ojca mego targowiska". Tak się dzieje także i dzisiaj. Najgorsze, co się może wierzącemu przytrafić, to przyzwyczaić się do Boga, do mszy, do celebrowanych świąt. Kupczymy świętymi zasadami naszej wiary i wymieniamy je na coś "lepszego"; dobry "odpustowy" interes!? Pozostało jeszcze się cieszyć z udanego interesu?! Najtragiczniejsze jest to, że do naszych rachunków Boga wciągamy. Załatwimy umowę kupna-sprzedaży chodząc do kościoła. Tam Bogu proponujemy: Ty dla nas kawałek raju i szczęście wieczne, a my Tobie odpłacimy mszą niedzielną, modlitwami, życiem zgodnym z treścią ksiąg teologicznych, naszą "pobożnością". Mamy jeszcze inne formy handlu Tylko wtedy nie mamy wiele do zaoferowania - nóż życia na gardle, same kłopoty, pozostaje tylko krzyk - ratuj! Potem, gdy wszystko będzie dobrze szło, depczemy z premedytacją wymogi Boga, Jego prawo i przykazania. Mówimy coś o staroświeckości i nieaktualności. A Bóg "ma być" do naszej dyspozycji. To jest nie tylko wypaczona świadomość, ale karykatura chrześcijaństwa. Czym się różnimy od tamtych bankierów? Nawet nie sposobem transakcji, na pewno nie przedmiotami handlu (markami handlują kantory). Mamy inną świadomość. Jezusa też nie mamy pośród nas. Kogo by musiał wyrzucić ze świątyni? Ilu by zostało?
To my handlujemy chrześcijaństwem, oburzamy się wtedy, gdy na tym handlu "tracimy". Chodzi o nasze kompromisy, jakoby "mezalianse" i ewentualne wyrzeczenia. Mniemamy, że ono (chrześcijaństwo) nie cierpi! Broni się od dwudziestu wieków. Jezus swoim gestem oczyszczenia świątyni wywołał wrzawę, w której mieszały się świsty bicza z pytaniami: "dlaczego - jakim prawem?". Wrogowie świątyni zostali bezbłędnie rozpoznani. Powiedzmy sobie szczerze - wrogów chrześcijaństwa nie należy szukać "na zewnątrz", ale wśród nas! Od wieków Kościół niszczymy od wewnątrz. A tych nieprzyjaciół już skatalogowaliśmy, obarczyliśmy odpowiednimi etykietkami. Jesteśmy zdecydowanie "przeciw". Bycie chrześcijaninem sprowadziliśmy do "bycia" przeciwko komuś - pomyliliśmy się strasznie! Nie zauważamy, że powinniśmy być przeciwko sobie samym, naszym małostkon, słabościom, złym kompromisom. Nie zauważamy, że nieprzyjaciele zewnętrzni wyświadczają nam wielką przysługę, zmuszają do wzmacniania się, do zejścia do "katakumb", które są naturalnym miejscem dla ekspozycji światła Ewangelii. Wobec tych wewnętrznych wrogów Kościół czuje się bezsilny. "Niezmordowani obrońcy", "strażnicy ortodoksji", okazują się nieubłaganymi wrogami. Ktoś powiedział: nasza religia jest prawdziwa, ale nasz sposób jej praktykowania sprawia, że wydaje się fałszywa. Może powiemy: "A gdzie miejsce na dialog, na zrozumienie intencji?". Nie było żadnej dyskusji. On położył kres tej "liturgii".
Bo my zaszyliśmy się w cieniu świątyni. A nasza miernota, sprowadzanie chrześcijaństwa zawsze do "rozsądnych rozmiarów" naszego strachu, wydaje się nam aż nadto ryzykowne. Traktowanie "na opak" Credo, racjonalna i ustępliwa perspektywa eschatologiczna ("zawsze dojdę do porozumienia i wspólnych uzgodnień"), religia traktowana jako polisa na życie wieczne, pochopne potępianie i dyskwalifikowanie innych, alergia na Krzyż, nieumiejętność życia na co dzień Ewangelią -to wszystko jest naszą profanacją świątyni, chrześcijaństwa. Może lepiej jest przyjąć kilka uderzeń biczem (ale tego unikamy, unikamy konfesjonału) , bo pod nienagannym mundurkiem chrześcijanina ukrywamy chorą duszę i serce zdrajcy? Mówimy sobie: "nie jestem taki zły". "Takiego "ujawnienia" nie chcę".
Po tym "incydencie" do świątyni weszli chromi, których uleczył. Wychodzą intruzi, a wchodzą "mający prawo" - ich obecność obwieszcza zamknięcie targowiska. Do której grupy się zaliczę? Do wejścia są upoważnieni ci, którzy umieją się zachować "na zewnątrz" w sposób "rygorystycznie" chrześcijański (robić tylko to, co jest moim obowiązkiem), zgodnie z wymogami żywej wiary. Jakby na przekór ich życie jest harmonijną konsekwencją mojego "Credo", które co niedziela powtarzam w kościele. Nie ma u nich ani cienia obłudy. Kto występuje w obronie sprawiedliwości, wolności, praw człowieka, umie występować w Jego -Jezusa, obronie.
Wejść i pozostać w świątyni nie jest łatwo. Chrześcijaństwo nie jest łatwe. Łatwo natomiast jest zostać intruzem. Profanem. Wnieść do świątyni, do chrześcijaństwa mentalność handlarza. Gdyby tak było, niech pobyt wewnątrz będzie przykry i ciężki. I oby się jak najprędzej skończył.
4. Niedziela Wielkiego Postu (J 3,14-21)
TRUDNA DYSKUSJA Z NIKODEMEM
Nikodem mógł nie pojąć tego, co mu mówił Jezus. Wcale nas to nie dziwi. I tylko ilość poruszonych tematów nas zastanawia. Poczynając od Mojżesza. A ratująca moc węża umieszczonego na wysokim palu wydaje się być figurą Krzyża Jezusa. Wspaniała, ale bolesna analogia. A mówi to Chrystus przed swoją męką. Nie wszystko do nas przemawia. To nie jest tylko proroctwo. To jest druzgocząca samoświadomość. Zawarta w tej rozmowie apologia Jezusa zostaje znowu objawiona komuś "spoza". Przyszedł świat zbawić, a nie potępić. Nikodemowi się "udało". Może nas to zastanawiać: dlaczego?. Po raz lfglejny zostali pominięci "godniejsi". Chrystus chyba faktycznie przyszedł do tych, którzy "poginęli". Tak się będzie dokonywało docieranie do innych. Nie będzie mówił do "sprawiedliwych". Oni już mają laskę poznania i zrozumienia. Nie potrzebują "lekarza" (nie jest to predestynacja). I brzmi to jak komplement.
Tego nie mogę zrozumieć: jak można kogoś potępić za coś, czego nie zna? Znajomość Jezusa to głębiny nieprzebrane. Jego paradoksy są nie do ogarnięcia. Zgadzamy się z nimi - nie polemizujemy. Nie czujemy się na siłach, aby dokonywać diametralnych zmian. Naśladować Go? -"nie wiadomo dokąd mnie zaprowadzi"?! Czy to takie dziwne, że przedkładają swoje bezpieczeństwo nad przygodę i szaleństwo, którego On się domaga? Nie pasuje do mnie rola świętego, muszę chodzić twardo po ziemi, a nie bujać w obłokach. Istnieją przecież inne osoby do tego powołane.
Takie myślenie wynika z kilku powodów - brak całkowitej akceptacji Jego osoby. Pierwszy to: nieznajomość Słowa, które On do nas wypowiedział. Nikodem mógł zapytać. My jesteśmy zdani na swoje siły, popełniamy błędy. Zamiast czytać Ewangelię zadawalamy się nic nie wymagającymi namiastkami. Nie znamy Jej stron tak, żeby można było się przy nich zatrzymać i skomentować kompetentnie, z zaangażowaniem. Przyzwyczailiśmy się do "ciasteczek" i nie przyswajamy już "Chleba", który daje Życie.
Nieznajomość czasów, w których przyszło nam żyć. To druga przeszkoda. Ewangelii nie można przyswoić siedząc w fotelu, popijając kawę, będzie wydawała się zbyt paradoksalna, czasami wręcz "sprzeczna". Jej moc przejawia się w życiu, w czynie. Istnieją przecież gwiazdy, od których światło odbite dociera do nas po tysiącach lat. Pewne prawdy wyzwalają się dopiero w kontakcie z określoną rzeczywistością. Więc będąc przed faktem, jak Nikodem trudno ocenić wartość Prawdy - tego czego doświadczał. My jesteśmy po tych wydarzeniach. I już wiemy, że Ewangelia może rozświetlać każdą epokę, pogłębiać jej aspekty i pobudzać do tworzenia ciągle nowego "światła". Kto odcina się od życia, odcina się od zrozumienia Ewangelii. Może lepsza jest kolejność odwrotna?
Trzecią przeszkodą w przyjęciu i zrozumieniu Jego paradoksów jest odrywanie Ewangelii od życia. Największą zdradą jest zepchnięcie jej w świat abstrakcyjny, oderwany od życia. I przypięcie etykiety "niemożliwe". Kiedy robimy z Niej "białego kruka". "To jest może i piękne, ale to tylko poezja, a życie jest inne,brutalniejsze". Przecież mamy dużo takich obszarów wyjętych spod wpływu Słowa Jezusa. To jest skutek naszego "instynktu obronnego", nasz ekskluzywizm, mamy takie enklawy i ich pilnie strzeżemy, do nich czasami nie ma wstępu nawet spowiednik
To On jest owym Światłem, którego nie rozpoznano. Ewangelia nam nie zagraża. Chyba, że boimy się Jego ujawniającego blasku?! "Wierzyć" w Jednorodzonego to nie tylko słowa, nie tylko myśl, ma to oznaczać także życie. To fakt, że Prawda Syna jest prawdą ukrzyżowaną, a nie oklaskiwaną. Kto ją chce oderwać od krzyża staje się komediantem i "barbarzyńcą", a nie jej świadkiem. Dlatego, że ta Prawda jest Światłem, które dekonspiruje nasze uczynki, nawet myśli, dlatego jej nie "miłujemy". Lepiej się czujemy, kiedy nie wiemy, że czegoś nam nie wolno. Nieznajomość Prawdy zwalnia nas od odpowiedzialności wobec Niej. Zło ma to do siebie, że przywiązuje i uzależnia człowieka. Jawi się zawsze jako przyjemność, wolność i moda. Nie chcemy już wiedzieć jak wygląda Prawda Wymagająca. To jest właśnie umiłowanie "ciemności".
W jasności żyje ten, kto "zbliża się do światła" nie dla jakiejś głupiej satysfakcji, ale dla świadectwa przed Bogiem i przed ludźmi. "Lampy nie wolno chować pod korcem, ale wystawiać na świeczniku!". Za mało czynimy dobrych uczynków, bo ich nie widzimy u innych. Taka jest moc świadectwa. Przez dobre czyny "chwalimy Ojca, który jest w niebie" i mobilizujemy innych.
Spojrzenie na Chrystusowy krzyż, jeśli jest pełne wiary, jest dla każdego jedynym i ostatecznym środkiem zabezpieczenia po ukąszeniu piekielnego węża - grzechu. Zabezpieczeniem przed wiecznym zatraceniem. To spojrzenie obronne nie jest czysto uczuciowym, sentymentalnym spojrzeniem na niewinnie osądzonego człowieka, ani nie oficjalnym, urzędowym, a tym bardziej spojrzeniem znawcy, oceniającym artystyczną wartość dzieła sztuki. Bycie "koneserem" sztuki sakralnej często wystarcza. Ale ma być świadomym spojrzenie na Kogoś, zamiast mnie. Nie ma już dla człowieka innej obrony przed sprawiedliwością, nie ma innego miłosierdzia i aż do końca świata nie będzie, oprócz Niego wywyższonego na krzyżu. Największe głupstwo, ciemność, prezentują ci, którzy zamykają oczy przed Słońcem, krzyczą "nie ma Boga" albo "Bóg umarł - jeśli był, to dziś jest martwy". I pierwiastek duchowy też nie istnieje, jedynie wyżej "zorganizowana materia".
W ciemności zanurzeni są ci, którzy zaprzeczają prawdzie życia Jezusa, a Jego naukę uważają za jeden ze światopoglądów nas nie obowiązujących. Bo to wielu odpowiada, można zabijać nienarodzonych, starych ludzi poddawać eutanazji, można bez ograniczeń zaspakajać swoje zachcianki i popędy, można wyzyskiwać ludzi i ich wykorzystywać. Życie w półmroku im odpowiada, bo zawsze można zastosować zasadę: i dubiis libertas". Kto ucieka od światła, temu nie zależy na osobistej przemianie - ten został już osądzony. Potępiony.
5. Niedziela Wielkiego Postu (J 12,20-33)
WIARA W JEZUSA
O jakie "zobaczenie" Jezusa chodziło przybyłym Grekom? Oni musieli przełamać jakieś schematy, uprzedzenia - może i szyderstwa otoczenia, skoro tu przybyli i zauważył to ewangelista: "byli też niektórzy Grecy" - my to musimy także zauważyć. Ale chyba tylko ciekawość fizykalna, zewnętrzna ich inspirowała. Czym ona się różni od "spojrzenia wiary" - już wiemy. Wszak On musiał być tam już znany. Nie tylko werbalizacja, ale zmysłowy odbiór, jest tak dla nich, jak i dla nas miarodajny i tego oczekujemy. Chcieli Go zobaczyć tak, jak się ogląda rzeźby artysty i znane postacie. To nie jest droga do Jezusa. "Powierzchowność" Jego była bardzo pospolita, był przecież Człowiekiem nam podobnym - a stał się takim z własnej woli.
"Poszedł i powiedział...- postać Jezusa jest tak fascynująca, że musi być poznawany, "udzielany". Nie sposób zatrzymywać Go dla siebie. Wobec Niego także nie można pozostać obojętnym. Neutralność jest niemożliwa. Ta zasada obowiązywała wczoraj i obowiązuje dziś. Może czasami będzie nam groziło "rytualne ukamienowanie", tak jak owym Grekom (Krew męczenników była ziarnem nowych chrześcijan). Ten kto pozostaje Mu wierny, wystawiony jest na niebezpieczeństwa. Trzeba opowiedzieć się za albo... Nie! - to nie wchodzi w rachubę! Gdzie szukać lepszych, bardziej autentycznych Nauczycieli? Jego Prawda okaże się jeszcze bardziej ekspansywna, gdyż dotyka wszelkich pokładów ludzkiej duszy. I On nie potrzebuje reklamy!
Zastanawiająca jest odpowiedź Jezusa o "obumierającym ziarnie"?! W przypadku ziarna jest to zrozumiałe, częściowo musi obumrzeć, aby rosło, a w naszym wypadku co ma umrzeć? Może te pierwotne wrażenia, początkowe fascynacje, aby to, co istotne trwało i przynosiło plon stokrotny. Odrzućmy maskę iluzji tego, co byśmy chcieli widzieć, naszą projekcję, a sama Prawda pozostanie. Cechy Słowa są wystarczająco wyraźne: ma ono moc stwórczą. "Bóg rzekł: Niech się stanie...". Ono nas zbawiło, kiedy zamieszkało wśród nas. W sobie kryje zarodki życia. Podnosi tam, gdzie jest upadek. Napawa nadzieją, gdzie rozciąga się beznadzieja. Chroni przed złymi intencjami i błędnymi ocenami. Napełnia nas radością, smutek odpychając i deprecjonując. Wzywa do przemiany tam, gdzie ogarnia apatia. Dlatego nie można bronić się przed Nim, ale być czujnym i uległym. Tak często Jego neutralizujemy i pozbawiamy mocy, wyrazistości Jego Słowo. Takie "niekonkretne" nam bardziej odpowiada. Mamy już swoje schematy i uprzedzenia. Bo chocizi o to, aby Ono nie wprowadzało zbytniego zamętu do naszej "uporządkowanej" codzienności. Mamy swój zdrowy rozsądek i wylewamy gona "palący ogień" Słowa. Ono jest niejednokrotnie z nim niezgodne. Ono jest światłem, a my Je zasłaniamy grubym, nieprzeźroczystym papierem naszych wszystko tłumaczących "trudności". Chcielibyśmy Je zaszufladkować, a Ono się nie daje.
Czy to "tracenie swojego życia" to jest rezygnacja z tego wszystkiego, co do tej pory dawało mi tyle satysfakcji i przyjemności? Moje ulubione "grymasy moralne". Najpierw wyrzeczenie - później miłość Ojca! Kolejny paradoks - wyrzeczenie się tego, co niewarte zaangażowania-to jest służba Jezusowi. Służę prawdziwie, nic nie posiadając (złego!) i za to będzie moja chwała. Nie ma innej drogi. Tak było też w przypadku Jego śmierci: dopiero z krzyża, kiedy nic nie posiadał, mógł przyciągnąć wszystkich do siebie. Jezus słowa o stracie życia odnosi do wszystkich, także do siebie. Zwłaszcza do tych, którzy chcą Mu służyć. Cały sens Wcielenia dokona się tylko wtedy, gdy On "sprawdzi" się w "tej godzinie", dlatego nie można mieć zbędnego balastu. Należy być całkowicie "ogołoconym".
W przypadku pogmatwanej i nieprzystosowanej świadomości, głos z nieba, głos Boga może być postrzegany jako "grzmot". A i tak w sumieniu jest Go łatwo zagłuszyć. Dla kogoś, kto "nadaje" na innych falach, to może być i jest coś bardzo niekomunikatywnego. Jest to "względność" odczuć, względność odbioru. Każdy słyszy to, co w nim immanentne i co Jemu odpowiada,czym się "karmi" na co dzień. Bronimy się przed "Prawdą", a nawet czasami chwytamy kamienie, aby Ją obrzucać.
Każde słowo dzisiejszej Ewangelii ma odniesienia do całości Dobrej Nowiny unaoczniającej dzieło Zbawienia, które dopiero w świetle krzyża do nas przemawia. Najpierw chęć "zobaczenia" Jezusa, później wspólna droga krzyża, a w końcu śmierć będąca "początkiem". Taka jest droga chrześcijanina do Chrystusa. Do nieba.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Konspekt Wielki Post i misjeWielki Post pustynia w codziennościBenedykt XVI 2012 10 15 – orędzie na Wielki Post w 2013rWielki Post z Janem Pawłem II teksty do medytacji compressed(3)Śpiew międzylekcyjny (wielki post 1)C3 Wielki PostŚpiew międzylekcyjny (wielki post 2)A3 Wielki PostBenedykt XVI 2011 11 03 – orędzie na Wielki Post w 2012rŚpiew międzylekcyjny (wielki post 3)ŚPIEWNIK WIELKI POSTPieśni na Wielki Post i WielkanocWielki Post gazetkaViral Blog Post Case Studywięcej podobnych podstron