Pat Murphy
Zakochana Rachela
Jest niedzielny, letni poranek. Mała,
brązowa szympansica imieniem Rachela siedzi na podłodze salonu w samotnym rancho
na skraju Malowanej Pustyni. Ogląda film z Tarzanem. Obejmuje kolana włochatymi
ramionami i przezwyciężając ogarniające ją podniecenie kołysze się w przód i w
tył. Wie, co powiedziałby jej ojciec - że jest już za duża na takie dziecinady -
ale Aaron jeszcze śpi i nie może jej zganić.
W telewizorze Tarzan wpadł w bambusową pułapkę zastawioną
przez ohydnych Pigmejów. Rachela obawia się, czy uda mu się wydostać na czas i
ocalić Jane, którą porwali przemytnicy kości słoniowej. Właśnie w tej chwili na
ekranie pojawia się Jane, związana i posadzona z tyłu jeepa. Rachela jęczy
cichutko. Stara się, by było to naprawdę cicho; kiedy niedawno zaglądała do
sypialni ojca, ten leżał jeszcze w łóżku. Aaron bardzo nie lubi, gdy Rachela
budzi go swymi pojękiwaniami.
Kiedy film przerywa się na reklamę, Rachela idzie do pokoju
ojca. Jest już gotowa do śniadania i chciałaby, żeby on też wstał. Zbliża się na
palcach do łóżka, by sprawdzić, czy jeszcze śpi.
Szeroko otwarte oczy spoglądają w nicość. Aaron twarz ma
zupełnie bladą, jego usta zaś przybrały nienaturalny, purpurowy kolor. Doktor
Aaron Jacobs, człowiek, którego Rachela nazywa ojcem, nie śpi. Umarł w nocy na
atak serca.
Kiedy Rachela potrząsa nim, jego głowa zatacza się na
poduszce, ale mężczyzna ani nie zaczyna oddychać, ani nawet nie mrugnie powieką.
Rachela kładzie jego rękę na swojej głowie, oczekując pieszczoty, lecz on się
nie porusza. Nachyla się nad nim, a wtedy jego ręka opada bezwładnie i
przewiesza się przez krawędź łóżka.
W powiewach wpadającego przez otwarte okno wiatru delikatne
kosmyki siwych włosów, które tak starannie zaczesywał każdego ranka, drżą i
lekko falują, odsłaniając łysinę. Z salonu dochodzi głośne trąbienie stada słoni
pędzących przez dżunglę na pomoc Tarzanowi. Rachela piszczy delikatnie, ale jej
ojciec się nie porusza.
Rachela odchodzi od spoczywającego na łóżku ciała. W
telewizji Tarzan skacze z drzewa na drzewo, śpiesząc na ratunek Jane. Rachela
nie zwraca uwagi na telewizor. Biega po całym domu, jakby szukając miejsca, w
którym mogłaby czuć się pewnie i bezpiecznie. W drodze do swej małej sypialni
przechodzi przez laboratorium ojca. Ze stojących wzdłuż ścian klatek białe
szczury przypatrują się jej czerwonymi oczami. Królik skacze niemrawo w swojej
klatce, niczym miękka poduszeczka spadająca bezwładnie po schodach.
Ma jeszcze nadzieję, że może się pomyliła, że ojciec po
prostu śpi. Wraca do sypialni, ale tu nic się nie zmieniło. Jej ojciec leży na
łóżku z szeroko otwartymi oczami. Przez dłuższy czas, skulona obok na podłodze,
tuli się do jego ręki.
Nie znała nigdy nikogo oprócz niego. On jest jej ojcem,
nauczycielem i przyjacielem. Nie może zostawić go samego. Popołudniowe słońce
zagląda przez okno, lecz Aaron ciągle się nie porusza. Robi się ciemno, ale
Rachela nie włącza światła. Czeka, kiedy Aaron wreszcie się obudzi. Wschodzi
księżyc i rzuca na przeciwległą ścianę srebrzysty czworokąt swego blasku.
Na zewnątrz, wśród otaczającego rancho kamiennego
pustkowia, kojot unosi pysk do księżyca i wyje - cicho i tak samotnie, jak
samotny jest gwizd przejeżdżającego przez wymarłą stację pociągu. Rachela
odpowiada żałosnym krzykiem opuszczenia i żalu. Aaron leży bez ruchu i Rachela
wie, że jej ojciec nie żyje.
Kiedy Rachela była młodsza, miała
ulubioną historyjkę, której musiała wysłuchać zawsze przed snem.
- Skąd się wzięłam? - pytała Aarona, używając uproszczonej
wersji Amerykańskiego Języka Migowego. - Opowiedz mi jeszcze raz.
- Jesteś już za duża na historyjki do poduszki - odpowiadał
Aaron.
- Proszę. Opowiedz.
Prędzej czy później zawsze jej ulegał.
- Była sobie kiedyś mała dziewczynka imieniem Rachela. Była
bardzo ładna: miała długie, złote włosy, niczym księżniczka z bajki. Mieszkała z
tatą i z mamą, i wszyscy byli bardzo szczęśliwi.
Rachela z zadowoleniem wślizgiwała się pod kołdrę.
Historia, jak zresztą każda dobra bajka, zawierała także elementy tragiczne:
ojciec dziewczynki pracował na uniwersytecie; badał funkcjonowanie mózgu i
analizował natężenie oraz zasięg pól elektromagnetycznych wywoływanych
przebiegiem impulsów nerwowych od i do pracującego mózgu. Inni naukowcy z
uniwersytetu nie rozumieli ojca Racheli; nie wierzyli w jego badania i nie
dawali mu na nie pieniędzy. (Tę część historii Aaron opowiadał zawsze bardzo
cierpkim tonem.) Opuścił więc uniwersytet i wraz z żoną i córką przeniósł się na
pustynię, gdzie mógł pracować w spokoju.
Kontynuując swoje badania doszedł do wniosku, że każdy mózg
wytwarza własny układ pól elektromagnetycznych, równie niepowtarzalny, jak
odciski linii papilarnych. (Ta część historii wydawała się Racheli bardzo nudna,
ale Aaron nigdy nie chciał jej pominąć.) Kształt tego "elektrycznego umysłu",
jak nazwał swoje odkrycie, zależał od indywidualnych myśli i uczuć.
Wystarczyłoby utrwalić w jakiś sposób ten "elektryczny umysł", a uzyskałoby się
zapis ludzkiej osobowości.
Pewnego ciepłego, słonecznego dnia żona i śliczna córeczka
wybrały się na przejażdżkę. W pędzącej z przeciwka krętą szosą ciężarówce
nawaliły hamulce; doszło do czołowego zderzenia, w wyniku którego zginęły i
żona, i córka uczonego. (Słuchając tego fragmentu opowieści Rachela, przerażona
okrutną zmiennością losu, ściskała zawsze kurczowo dłoń Aarona.)
Ciało Racheli umarło, ale nie wszystko było jeszcze
stracone. W swoim pustynnym laboratorium doktor utrwalił zapis
elektromagnetycznych pól wytwarzanych przez mózg jego córki. Jednocześnie
prowadził badania nad możliwością użycia zewnętrznych pól magnetycznych w celu
przeniesienia zapisu funkcjonowania mózgu jednego zwierzęcia do mózgu drugiego.
W firmie dostarczającej zwierzęta doświadczalne zamówił młodą szympansicę. Za
pomocą środków opartych na norepinefrynie spowodował przyśpieszenie procesów
zachodzących w mózgu małpy, a następnie przeniósł do niego zapis funkcjonowania
mózgu swojej córki, łącząc je w ten sposób i w pewnym sensie ratując ją od
śmierci. W szympansim mózgu znalazło się wszystko, co pozostało z Racheli
Jacobs.
Doktor nadał szympansicy imię Rachela i wychowywał ją jak
własne dziecko. Ponieważ budowa krtani uniemożliwiała jej posługiwanie się
językiem mówionym, nauczył ją języka migowego. Nauczył ją czytać i pisać. Byli
dobrymi przyjaciółmi.
W tym miejscu Rachela zwykle już spała. Nie miało to
zresztą większego znaczenia - i tak znała zakończenie. Doktor Aaron Jacobs i
szympansica Rachela żyli razem szczęśliwie.
Rachela lubi bajki i lubi też szczęśliwe zakończenia. Ma
umysł kilkunastoletniej dziewczynki i niewinne serce młodego szympansa.
Czasem, gdy Rachela przygląda się swym guzłowatym, brązowym
palcom, wydają jej się jakieś obce, nie na miejscu. Przypomina sobie, że kiedyś
miała jasne, małe, delikatne dłonie. Wspomnienia, warstwa za warstwą, piętrzą
się na wspomnieniach, niczym różnokolorowe pasy w skałach osadowych.
Rachela przypomina sobie jasnowłosą kobietę o delikatnej
skórze, pachnącą zawsze perfumami. Kiedyś w wigilię Wszystkich Świętych ta
kobieta (we wspomnieniach występująca jako matka Racheli) pomalowała dziewczynce
paznokcie na krwistoczerwono, ponieważ Rachela była przebrana za Cygankę, a
Cyganie lubią ten kolor. Rachela pamięta dokładnie dłonie tej kobiety, białe
dłonie o leciutko zarysowanej, skrytej tuż pod skórą sieci błękitnych żył i o
różowych paznokciach.
Ale Rachela pamięta także inny czas i inną matkę. Jej matka
była ciemnoskóra, włochata i pachniała cudownie dojrzałymi owocami. Mieszkały
wraz z Rachelą w klatce w pokoju pełnym szympansów. Zawsze gdy do pokoju
wchodzili ludzie, matka przyciskała Rachelę do swej porośniętej gęstymi włosami
piersi. Pielęgnowała ją przez cały czas, iskając ją delikatnie w poszukiwaniu
insektów, których nigdy nie mogła znaleźć.
Wspomnienia na wspomnieniach: poplątane, pomieszane, jak
powycinane z kolorowych czasopism obrazki, ułożone w kolaż, którego nikt nie
rozumie. Rachela przypomina sobie klatki: zimne stalowe pręty, dokoła zapach
strachu. Człowiek w białym laboratoryjnym fartuchu wziął ją z ramion jej
włochatej matki i pokłuł igłami. Słyszała zawodzenie matki, ale nie mogła uciec.
Przypomina sobie szkolną zabawę, na którą założyła nową
sukienkę; stała cały czas w ciemnym kącie, udając, że podziwia bibułkowe
dekoracje. Była zbyt nieśmiała, by wmieszać się w różnobarwny tłum w
poszukiwaniu przyjaciółek.
Pamięta, jak była małym szympansem i wraz z pięcioma innymi
młodymi małpami kuliła się w kącie wagonu towarowego, oszołomiona obcymi
dźwiękami i zapachami.
Przypomina sobie zajęcia wf: obskurne szatnie i kostium
pokazujący światu jej chude nogi. Nauczyciel kazał wszystkim grać w softball,
nawet Racheli, która była mało wysportowana i wręcz chorobliwie nieśmiała.
Ogarniało ją przerażenie, gdy trzymając w ręku piłkę znajdowała się w centrum
zainteresowania. "No, dawaj !", poganiała ją partnerka, gruboskórna dziewczyna,
która wpadła w złe towarzystwo i od której zawsze czuć było papierosy. Rachela
rzuciła chybiając; nagrodził ją szyderczy śmiech.
Wspomnienia Racheli są równie delikatne i nieuchwytne jak
ćmy i motyle tańczące nad rosnącymi wśród kamieni zaroślami. Jej dziewczęce
wspomnienia nigdy nie zostają dłużej; pojawiają się, po czym od razu znikają,
pozostawiając ją samotną i opuszczoną.
Rachela zostawia ciało Aarona tam,
gdzie leży, ale zamyka mu oczy i naciąga na twarz prześcieradło. Nie wie, co
więcej mogłaby zrobić. Codziennie podlewa ogródek i zbiera trochę zieleniny dla
królików. Codziennie karmi zwierzęta w laboratorium i zmienia im wodę w
poidłach. Jest dosyć chłodno i ciało Aarona nawet specjalnie nie cuchnie,
chociaż pod koniec tygodnia cała kolonia mrówek wynosi się w stronę okna.
Pewnego księżycowego wieczoru w tydzień po śmierci Aarona
Rachela postanawia wypuścić zwierzęta na wolność. Wyjmuje po kolei z klatek
oswojone króliki, niesie każdego z nich do tylnych drzwi głaszcząc go po ciepłym
futerku, po czym stawia na ziemi i delikatnie popycha w kierunku zielonej,
soczystej trawy rosnącej na podwórku.
Ze szczurami jest już trochę trudniej. Udaje jej się
ściągnąć klatkę z półki, ale okazuje się ona cięższa, niż przypuszczała, i
chociaż Racheli udaje się złagodzić trochę jej upadek, to i tak klatka ląduje z
hukiem na podłodze, wywołując panikę wśród jej mieszkańców. Rachela ciągnie
klatkę po podłodze, przez hall, po schodkach, na podwórko. Kiedy otwiera
drzwiczki, szczury wysypują się niczym ziarna prażonej kukurydzy, białe w
świetle księżyca i śmigające we wszystkich kierunkach.
Pewnego razu, kiedy Aaron uciął sobie
drzemkę, Rachela poszła przed siebie ścieżką prowadzącą do szosy. Nie miała
zamiaru odchodzić nigdzie daleko. Po prostu chciała zobaczyć, jak właściwie
wygląda ta szosa; być może udałoby się jej schować za skrzynką na listy i
zobaczyć przejeżdżający samochód. Była ciekawa otaczającego ją świata, a
migawkowe, ulotne wspomnienia wcale tej ciekawości nie zaspokajały.
Pokonała już może połowę drogi, kiedy Aaron dopędził ją
swoim starym jeepem. "Wsiadaj !" krzyknął na nią. "Wsiadaj, ale to już !"
Rachela nigdy jeszcze nie widziała go aż tak wściekłego. Skuliła się na
siedzeniu łykając wzbijany w niebo kurz, przygnębiona tym, że wywołała gniew
Aarona. Nie odezwał się do niej przez całą drogę powrotną i dopiero kiedy byli
już prawie na rancho, przemówił głosem, w którym słychać było wyraźne nuty
goryczy i tłumionej złości.
- Nie powinnaś wychodzić tam, na zewnątrz. Nie spodobałoby
ci się. Swiat jest pełen małych, ograniczonych, głupich ludzi. Nie zrozumieliby
cię. A jeśli kogoś nie rozumieją, to usiłują go skrzywdzić. Krzywdzą każdego,
kto tylko jest inny. Jeśli przekonają się, że jesteś inna, ukarzą cię za to.
Zamkną cię w klatce i nigdy nie wypuszczą.
Patrzył prosto przed siebie przez brudną szybę jeepa.
- Nie wszystko jest takie ładne jak w telewizji, Rachelo
powiedział nieco łagodniej. - Ani nie takie jak w książkach. Dopiero wtedy
spojrzał na nią, a ona zagestykulowała gwałtownie:
- Przepraszam. Bardzo przepraszam.
- Nie dam rady cię tam obronić - powiedział. - Po prostu
nie dam rady.
Rachela wzięła jego rękę w obie swoje dłonie. Uspokoił się
i zaczął głaskać ją po głowie.
- Nigdy więcej tego nie rób. Nigdy.
Strach Aarona był zaraźliwy. Rachela nigdy już nie poszła
ścieżką prowadzącą do szosy, a w jej snach zaczęli pojawiać się źli ludzie,
którzy chcieli zamknąć ją w klatce.
W dwa tygodnie po śmierci Aarona do
domu podjeżdża wolno czarno-biały wóz policyjny. Słysząc pukanie do drzwi,
Rachela chowa się za kanapę w salonie. Policjanci stukają po raz drugi, jeden z
nich bierze za klamkę i otwiera drzwi, które Rachela zostawiła nie zamknięte.
Przerażona, wyskakuje z ukrycia, pędząc do tylnych drzwi.
)eden z mężczyzn krzyczy: - Mój Boże, goryl!
Zanim udaje mu się wyciągnąć rewolwer, Rachela jest już
poza domem. Ze wzgórza obserwuje, jak pod drzwi podjeżdża ambulans i dwaj ludzie
w białych fartuchach wynoszą z domu ciało Aarona. Ambulans i radiowóz wkrótce
odjeżdżają, ale Rachela boi się zejść na dół. Wraca do domu dopiero po zachodzie
słońca.
Przed świtem budzi ją warkot silnika. Wygląda ostrożnie
przez okno i widzi jasnozieloną półciężarówkę z napisem na drzwiczkach: INSTYTUT
BADAN NAD MAŁPAMI CZŁEKOKSZTAŁTNYMI. Rachela waha się, co robić; samochód
zatrzymuje się przed wejściem do domu. Kiedy wreszcie decyduje się na ucieczkę,
z półciężarówki wysiadają dwaj mężczyźni. Jeden z nich ma w ręku strzelbę.
Rachela wypada przez tylne drzwi i kieruje się ponownie w
stronę wzgórz, ale kiedy jest w połowie drogi, słyszy odgłos przypominający
raptowne nabranie powietrza i czuje bolesne ukłucie w barku. Nogi odmawiają jej
nagle posłuszeństwa i w tumanie kurzu stacza się po piaszczystym zboczu, jęcząc
coraz ciszej, aż wreszcie milknie i wpada w czarną otchłań snu.
Słońce już wzeszło. Rachela leży w
klatce umocowanej w tyle półciężarówki. Odzyskała częściowo świadomość i czuje
mrowienie w dłoniach i stopach. Jej trzewiami targają nudności. Boli ją całe
ciało.
Może mrugać powiekami, ale poza tym nie jest w stanie
wykonać najmniejszego ruchu. Z miejsca, w którym leży, widzi jedynie pręty
klatki i burtę samochodu. Próbuje odwrócić głowę i ból momentalnie się wzmaga.
Leży więc spokojnie, chociaż bardzo chce jęczeć, krzyczeć, ale nie może wydobyć
z siebie głosu. Może tylko mrugać, próbując oddzielić się od bólu. Jednak i ból,
i nudności pozostają.
Samochód podskakuje na nierównościach terenu, zatrzymuje
się. Jeszcze jedno zakołysanie, gdy obaj mężczyźni wysiadają; trzaśnięcie drzwi.
Otwiera się tylna klapa. Kobiecy głos:
- Czy to ten zwierzak, o którym zawiadomił nas szeryf? Do
klatki zagląda kobieta. Ma biały fartuch laboratoryjny i brązowe, spięte w
koński ogon włosy. Rachela dostrzega wokół jej oczu dziesiątki maleńkich
zmarszczek, zaostrzonych latami życia na pustyni. Kobieta nie wygląda na kogoś
złego. Rachela ma nadzieję, że kobieta odbierze ją mężczyznom z półciężarówki.
- Tak. Powinna być jeszcze oszołomiona przez co najmniej
pół godziny. Gdzie mamy ją zanieść?
- Postawcie ją w laboratorium z rezusami. Zostanie tam, aż
zwolni się miejsce w sekcji rozrodu.
Pręty klatki szorują po podłodze samochodu. Każde
szarpnięcie powoduje nowe ukłucie bólu. Jeden z mężczyzn stawia klatkę na małym
wózku i kobieta, pchając go przed sobą, rusza długim korytarzem o betonowej
podłodze. Rachela obserwuje ścianę przesuwającą się kilkanaście centymetrów od
jej nosa.
W laboratorium piętrzą się rzędy klatek z małymi
poruszającymi się sennie zwierzętami. W nagłym rozbłysku światła jarzeniowego
oczy białych szczurów żarzą się intensywną czerwienią.
Wspólnymi siłami kobieta i dwaj mężczyźni kładą Rachelę na
stole laboratoryjnym. Jej skóra boleśnie odczuwa kontakt z zimną, twardą
powierzchnią. Ciało jeszcze nie chce jej słuchać; ciągle działa środek
usypiający. Rachela. może tylko obserwować, nic więcej. Nie jest w stanie
zaprotestować ani błagać o litość.
Z narastającym przerażeniem obserwuje, jak kobieta naciąga
gumowe rękawiczki i napełnia strzykawkę przezroczystym płynem.
- Zrobię jej próbę na gruźlicę; trzeba ją zbadać, zanim
trafi do pozostałych. Przez kilka dni będzie dostawać tiabendazol, żeby
zlikwidować pasożyty. I chyba warto by ją odpchlić.
Jeden z mężczyzn chrząka aprobująco.
Kobieta z wprawą przymyka powiekę Racheli. Drugim okiem
Rachela obserwuje zbliżającą się igłę. Czuje ostre, bolesne ukłucie. Krzyczy z
całych sił, ale w rzeczywistości udaje się jej wydobyć tylko lekkie
westchnienie.
Kobieta odkłada strzykawkę i zaczyna spryskiwać sierść
Racheli zimną, nieładnie pachnącą cieczą. Kropla wpada Racheli do oka i bardzo
piecze. Rachela mruga rozpaczliwie, ale nawet nie może unieść ręki, by potrzeć
bolesne miejsce. Kobieta, rozmawiając cały czas z mężczyznami, rozszerza nogi
Racheli i spryskuje jej genitalia.
- Wygląda dość zdrowo. Dobry materiał do rozrodu. Rachela
jęczy, ale nikt nie zwraca na to uwagi. Wreszcie przestają się nad nią znęcać,
zamykają klatkę i wychodzą z laboratorium. Rachela zamyka oczy; powraca
ciemność.
Rachela śni. Jest z powrotem w domu,
na rancho. Jest noc, a w domu nie ma nikogo oprócz niej. Na zewnątrz skowycze
kojot. Głos kojota jest głosem pustyni, zawodzącym jak jęk wiatru
przeciskającego się przez szczelinę między dwoma głazami. Miejscowi opowiadają
wiele legend o kojocie - niestałym, chytrym, przebiegłym bogu.
Rachela jest niespokojna, poruszona, podenerwowana wyciem
kojotów. Szuka Aarona. We śnie nic nie wie o tym, że on nie żyje, i przeszukuje
cały dom, od jego sypialni do swego małego pomieszczenia przy wyłożonym linoleum
laboratorium.
Jest właśnie w laboratorium, kiedy słyszy jakiś cichutki
odgłos: suche, delikatne drapanie, jakby poruszana wiatrem gałąź ocierała się o
okno, chociaż koło domu nie ma żadnych drzew, a noc jest spokojna. Ostrożnie
odsuwa zasłonę.
Widzi swoje odbicie: owalną, jasną twarz, długie blond
włosy. Dłoń ściskająca brzeg zasłony jest biała, gładka i ma starannie przycięte
paznokcie. Coś jednak jest nie tak. Na jej odbicie nałożona jest inna twarz o
ciemnobrązowych oczach; twarz szympansa, porośnięta brązoworudymi włosami, z
odstającymi, dużymi uszami. Widzi swoje odbicie i tamtą obcą twarz; rysy
nakładają się na siebie, mieszają się. Bardzo się boi, ale nie może opuścić
zasłony.
Jest szympansem zaglądającym przez okno do wnętrza domu;
jest dziewczynką wyglądającą na zewnątrz; jest dziewczynką zaglądającą do
środka; jest małpą wyglądającą przez okno. Boi się coraz bardziej; zewsząd
rozlega się wycie kojotów.
Rachela otwiera oczy i mruga,
przywracając ostrość zarysom widzianych przedmiotów. Ból i mrowienie ustąpiły,
ale jeszcze nie doszła zupełnie do siebie. Boli ją lewe oko. Trąc je czuje
wyraźne zgrubienie na powiece, w miejscu, gdzie ukłuła ją kobieta. Leży na
podłodze metalowej klatki. W laboratorium jest bardzo ciepło; powietrze jest
ciężkie od zapachu zgromadzonych tu zwierząt.
W klatce obok dostrzega innego szympansa, starszego od
niej, o zmierzwionej, ciemnobrązowej sierści. Siedzi w kucki, objąwszy ramionami
kolana i opuściwszy głowę kiwa się w przód i w tył, cały czas mrucząc coś pod
nosem. Na jego czaszce coś błyszczy; po chwili Rachela poznaje, że to
implantowana elektroda, stercząca z wygolonego kawałka skóry. Rachela wydaje
miękkie, pytające mruknięcie, ale tamten nie reaguje.
Klatka Racheli ma ledwie około metra kwadratowego
powierzchni. W kącie stoi miska z karmą dla małp. Na jednej ze ścian wisi
butelka z wodą. Rachela nie zwraca uwagi na jedzenie; chce jej się tylko pić.
Przez zakratowane okna wpada pocięte na kwadraciki światło
słoneczne. Szarpiąc za pręty Rachela sprawdza wytrzymałość drzwi swego
więzienia. Są dobrze zamknięte. Odstępy między prętami są zbyt małe, by mogła
wysunąć na zewnątrz rękę i otworzyć zamek.
Szympans w klatce obok nie przestaje się kiwać. Kiedy
pojękując żałośnie Rachela szarpie za pręty, tamten unosi powoli głowę i
spogląda w jej kierunku. Jego obrzeżone czerwonymi obwódkami oczy są mętne i
Rachela nie jest pewna, czy on w ogóle ją widzi.
- Witaj - gestykuluje w jego stronę. - Co się stało? Tamten
mruga zmęczonymi oczami.
- Boli - sygnalizuje w języku migowym. Unosi rękę i trze
gwałtownie głowę w okolicy miejsca, gdzie sterczy elektroda. Skóra jest tam już
niemal zupełnie zdarta od ciągłego drapania.
- Kto to zrobił? - pyta Rachela. Szympans patrzy na nią
obojętnie, więc powtarza pytanie: - Kto?
- Ludzie - odpowiada.
Jakby na umówiony sygnał rozlega się odgłos przekręcanego w
zamku klucza i drzwi laboratorium otwierają się. Wchodzi przez nie brodaty
mężczyzna w białym fartuchu, a za nim drugi, gładko ogolony, w garniturze.
Brodaty najwyraźniej oprowadza gościa po laboratorium.
- ...tylko wstępne próby - mówi. - Mamy opóźnienia z powodu
braku szympansów znających język migowy. - Mężczyźni zatrzymują się przed klatką
ze starym szympansem. - Tego staruszka przysłali nam z centrum w Oregonie.
Obcięli im fundusze na program językowy, więc część zwierząt przekazano innym
zespołom.
Stary szympans kuli się w kącie klatki, spoglądając
nieufnie na brodatego mężczyznę.
- Głodny? - pyta go gestem brodacz, pokazując mu
pomarańczę.
- Daj pomarańczę - sygnalizuje szympans. Wyciąga rękę, ale
podchodzi do ściany klatki tylko na tyle, żeby wziąć owoc. Kiedy ma go już w
ręku, wraca natychmiast do swego kąta. Brodacz mówi dalej:
- Dzięki tym badaniom po raz pierwszy otrzymamy niezbite
dane co do działalności mózgu podczas posługiwania się językiem migowym. Z tym,
że potrzebujemy więcej szympansów dobrze znających ten język. A ludzie tak
cholernie bronią swoich zwierzaków.
- A ta? Też bierze udział w eksperymencie? - pyta człowiek
w garniturze wskazując Rachelę, która kuli się w najdalszym kącie klatki.
- Nie. Ktoś, zdaje się, trzymał ją w domu. Złapaliśmy ją na
polecenie szeryfa.
Brodacz zagląda do klatki. Rachela nie porusza się; jest
sparaliżowana obawą, że naukowiec domyśli się w jakiś sposób, iż ona zna język
migowy. Spogląda na jego ręce i wyobraża sobie, jak ' właśnie te ręce wkładają
jej do głowy elektrodę.
- Przeznaczymy ją na rozród - mówi wreszcie mężczyzna i
odwraca się.
Rachela obserwuje, jak wychodzą, myśląc o tym, że ludzie są
okropni. Aaron miał rację: chcą ją skrzywdzić, chcą wsadzić jej do głowy
elektrodę.
Kiedy drzwi się zamykają, próbuje wciągnąć starego
szympansa do rozmowy, ale ten ignoruje ją, zajadając otrzymaną pomarańczę. Potem
przyjmuje swoją uprzednią pozycję; chowa głowę między kolana i kiwa się
jednostajnie w przód i w tył.
Rachela czuje nagle głód. Bierze trochę pokarmu z miski,
ale jedzenie wyraźnie czuć lekarstwami, więc odkłada je z powrotem. Chce jej się
siusiu, ale w klatce nie ma toalety, a wyjść na zewnątrz nie można. Wreszcie,
nie mogąc już wytrzymać, siusia w kącie. Uryna, drażniąc swoim zapachem jej
nozdrza, moczy leżące pod klatką śmieci i odpadki. Upokorzona, przerażona, z
bolącą głową i skórą swędzącą od środka na pchły, obserwuje pełznące po podłodze
plamy słonecznego światła.
Dzień zbliża się do końca. Rachela znowu próbuje coś zjeść,
ale nie daje rady, odstręczona dziwnym zapachem. Zjawia się czarny człowiek i
czyści klatki królikom i szczurom. Rachela, przycupnięta w rogu klatki, zerka na
niego podejrzliwie obawiając się, że i on będzie chciał ją skrzywdzić.
Nadchodzi noc, ale Rachela nie czuje zmęczenia. Na zewnątrz
wyją kojoty. Przez okna wpada księżycowa poświata. Podciąga kolana pod brodę i
obejmuje je ramionami. Jej ojciec nie żyje, ona zaś jest w niewoli w obcym,
nieznanym miejscu. Przez jakiś czas pochlipuje cichutko, mając nadzieję, że
nagle obudzi się z koszmaru w swoim domu, w swoim łóżku. Kiedy słyszy szczęk
zamka, kuli się jeszcze bardziej.
Do laboratorium, pchając przed sobą wózek pełen przyborów
do czyszczenia, wchodzi mężczyzna w zielonym kombinezonie. Bierze z wózka
szczotkę i zaczyna zamiatać podłogę. Rachela widzi jego głowę tó niknącą, to
znów pojawiającą się w rytm zamiatania nad rzędami klatek. Mężczyzna pracuje
wolno, metodycznie, nachylając się nisko, by sięgnąć szczotką pod każdą klatkę i
zgarnąć kurz, odchody i resztki jedzenia na zgrabny, foremny stosik.
Dozorca nazywa się Jake. Jest zupełnie głuchy, w średnim
wieku, zatrudniony w Instytucie od siedmiu lat. Pracuje w nocy. Dyrektor
Instytutu lubi Jake'a, ponieważ dzięki niemu Instytut realizuje federalną ustawę
o zatrudnianiu ludzi niepełnosprawnych, a także i dlatego, że Jake od pięciu lat
nie prosił o podwyżkę. Czasem zdarzają się skargi - Jake nie zawsze przykłada
się do roboty - ale nigdy na tyle poważne, żeby zwolnić go z pracy.
Jake nie jest zbyt bystry i nie ma żadnych ambicji. Lubi
Instytut, ponieważ pracuje sam i dzięki temu może pić w pracy. Nikomu nie wadzi,
lubi zwierzęta. Czasem przynosi im jakieś smakołyki. Kiedyś jeden z asystentów
przychwycił go na tym, jak karmił jabłkiem ciężarną samicę rezusa. Małpa była
obiektem eksperymentu mającego na celu ustalenie wpływu, jaki na rozwój płodu
wywiera określona dieta. Asystent ostrzegł Jake'a, że jeśli jeszcze raz złapią
go na czymś podobnym, to będzie mógł pożegnać się z pracą. Jake nadal karmi
zwierzęta, ale teraz bardziej uważa; nigdy więcej go nie złapano.
Rachela widzi, jak stary szympans sygnalizuje Jake'owi:
- Daj banana. Proszę banana.
Jake przerywa na chwilę zamiatanie i sięga na spód swego
wózka. Wyjmuje banana i daje go staremu szympansowi. Zwierzę bierze owoc i
opiera się o pręty, podstawiając Jake'owi grzbiet do drapania.
Jake wraca do zamiatania, ale po drodze spogląda w stronę
obserwującej go Racheli. Ta, zachęcona łagodnością, jaką okazał staremu
szympansowi, sygnalizuje nieśmiało:
- Pomóż mi.
Jake waha się, potem przygląda się jej uważniej. Jego gałki
oczne są przekrwione, nos zaś pokrywa gęsta sieć popękanych naczyń krwionośnych
- nieomylny znak wskazujący na długoletnią zażyłość z butelką. Jest nieogolony.
Ale gdy się pochyla, Rachela wyczuwa zapach whisky i tytoniu. Zapach ten
przypomina jej Aarona, więc nabiera odwagi.
- Proszę, pomóż mi. Nie jestem stąd.
Ostatnią godzinę Jake spędził na ostrym piciu, toteż świat
jawi mu się w rozmazanych kształtach. Wpatruje się w nią załzawionymi oczami.
Obawa Racheli, że zostanie ponownie skrzywdzona, zamienia
się w strach, że Jake zostawi ją tutaj, samą i odgrodzoną od świata. Gwałtownie
gestykuluje.
- Proszę, proszę, proszę. Pomóż mi. Nie jestem stąd. Pomóż
mi pójść do domu.
Przygląda się jej, rozważając sytuację. Rachela nie porusza
się. Boi się, że jeśli wykona teraz najmniejszy ruch, on sobie pójdzie. Wreszcie
z majestatyczną szybkością spowodowaną stanem, w jakim się znajduje, Jake opiera
szczotkę o stół i zbliża się do klatki Racheli.
- Mówisz? - pyta ją gestem.
- Mówię - odpowiada w ten sam sposób.
- Skąd się tu wzięłaś?
- Z domu mojego ojca. Przyjechało dwóch ludzi, strzelili do
mnie i przywieźli mnie tutaj. Nie wiem dlaczego. Nie wiem, dlaczego zamknęli
mnie w więzieniu.
Jake rozgląda się dokoła, starając się okazać jej
współczucie, ale jednocześnie jest zbity z tropu jej słowami o więzieniu.
- To nie więzienie - poprawia ją. - To miejsce, w którym
naukowcy hodują małpy.
Rachela obrusza się.
- Nie jestem małpą. Jestem dziewczynką.
Jake przygląda się jej włochatemu ciału i odstającym, dużym
uszom.
- Wyglądasz jak małpa. Rachela potrząsa głową.
- Nie. Jestem dziewczynką. - Gładzi się dłonią po głowie w
bardzo ludzkim geście bezradności i rozpaczy. - To nie moje miejsce -
sygnalizuje smutno. - Pomóż mi wyjść.
Jake przestępuje z nogi na nogę, zastanawiając się, co
zrobić.
- Nie mogę cię wypuścić. Miałbym duże kłopoty.
- Ale tylko na chwilkę. Proszę.
Jake spogląda na swój wózek. Musi jeszcze sprzątnąć to
laboratorium i dwa korytarze biur, zanim będzie mógł położyć się spać.
- Nie odchodź - gestykuluje Rachela, odgadując jego myśli.
- Muszę pracować.
Teraz ona spogląda na wózek.
- Pomogę ci - proponuje. - Wypuść mnie, a ja pomogę ci
sprzątać.
Jake marszczy brwi.
- Jeśli cię wypuszczę, to uciekniesz.
- Nie, nie ucieknę. Pomogę ci. Proszę.
- Obiecujesz, że wrócisz?
Rachela kiwa głową.
Jake ostrożnie otwiera klatkę. Rachela wyskakuje, chwyta
szczotkę i zaczyna energicznie wymiatać śmieci spod rzędów klatek.
- Chodź - daje znak Jake'owi. - Pomogę ci.
Kiedy Jake wypycha wózek z laboratorium, Rachela idzie za
nim. Gumowe kółka toczą się bezszelestnie po wyłożonej linoleum podłodze.
Przechodzą przez metalowe drzwi na korytarz; tutaj na podłodze leży chodnik, a w
powietrzu czuć zapach kredy i papieru.
Biura ciągnące się po obydwu stronach korytarza to małe
pokoje wyposażone w biurko, półki na książki i tablice. Jake pokazuje Racheli,
jak opróżnić kosze na śmieci do dużej, plastykowej torby. Podczas gdy on wyciera
tablice, ona wędruje z pokoju do pokoju, ciągnąc za sobą worek na śmieci.
Początkowo Jake stara się nie spuszczać Racheli z oka.
Potem jednak, po wytarciu każdej tablicy, nalewa sobie do kubka porządny łyk
whisky z butelki, którą wozi ze sobą na wózku, wstawioną między płyn do
czyszczenia ustępów i pastę do podłogi. Po drugim kubku traktuje już Rachelę jak
starego przyjaciela, poganiając ją, by się pośpieszyła, to zdążą jeszcze coś
przekąsić.
Rachela pracuje szybko, ale zatrzymuje się od czasu do
czasu, by wyjrzeć przez okno. Na zewnątrz księżyc świeci nad piaszczystą
równiną, poznaczoną tu i ówdzie ciemnymi plamami zarośli.
Na końcu korytarza znajduje się duży pokój, a w nim kilka
biurek z maszynami do pisania. Tam właśnie, w jednym z koszy Rachela znajduje
czasopismo. Jego tytuł brzmi Wyznania miłosne, okładkę zaś zdobi rysunek
przedstawiający całujących się mężczyznę i kobietę. Rachela przygląda się przez
chwilę okładce, a potem bierze czasopismo i kładzie je na spód wózka.
Jake nalewa sobie kolejny kubek i wjeżdża wózkiem do
następnego korytarza. Pracuje teraz znacznie wolniej, wydając cały czas głuche,
buczące odgłosy, które dla niego są tylko przyjemną wibracją. Ostatnich kilka
tablic ściera byle jak, więc Rachela, uporawszy się ze wszystkimi koszami,
bierze ścierkę i poprawia po nim.
Kolację jedzą w komórce Jake'a: małym, bezokiennym pokoiku,
którego jedyne umeblowanie stanowi porządnie już nadgryziona zębem czasu kanapa,
poobijany czarno-biały telewizor i półki pełne najróżniejszych środków
czyszczących. Z jednej z półek Jake zdejmuje papierową torbę zawierającą kanapkę
z podejrzanie wyglądającą wędliną, paczkę pikantnych chrupek ziemniaczanych i
opakowanie wafli waniliowych. Zza wielkiej butli z płynem do mycia okien wyciąga
jakiś magazyn. Zapala papierosa, nalewa sobie kolejną porcję whisky i siada na
kanapie. Po krótkim wahaniu napełnia również wyszczerbiony tygiel ceramiczny i
podaje go Racheli.
Aaron nigdy nie pozwalał jej pić alkoholu, więc Rachela
pociąga bardzo ostrożnie. Początkowo zapach kręci jej potężnie w nosie, ale
zafascynowana ciepłem, jakie rozlewa się jej po gardle, pije następny łyk.
Potem opowiada Jake'owi o mężczyznach, którzy do niej
strzelali, i o kobiecie, która ukłuła ją w oko. Jake kiwa głową.
- To wariaci - sygnalizuje.
- Wiem - odpowiada, przypominając sobie starego szympansa z
elektrodą w głowie. - Nie powiesz im, że ja mówię, prawda?
- Nikomu nic nie powiem.
- Traktują mnie tak, jakby mnie w ogóle nie było -
gestykuluje z przygnębieniem Rachela. Kuli się, przerażona myślą o przebywaniu w
niewoli u szaleńców. Zastanawia się nad ucieczką; jest na zewnątrz klatki, a
Jake z pewnością nie zdołałby jej dogonić. Rozmyślając nad tym kończy swój kubek
whisky. Alkohol osłabia jej strach. Siedzi na kanapie tuż obok Jake'a; zapach
papierosów przypomina jej Aarona. Po raz pierwszy od chwili śmierci Aarona jest
jej ciepło i dobrze.
Zajadając wraz z Jake'iem wafle i chrupki przegląda pismo,
które wyjęła z kosza na śmieci. Pierwsza historia, na którą trafia, jest o
kobiecie imieniem Alice. Początek brzmi: "Zostałam tancerką rewiową po to, by
spłacić karciane długi mego męża. Teraz on chce, bym sprzedawała swe ciało".
Rachela współczuje Alice; wie, co to samotność i
cierpienie. Alice, tak jak Rachela, jest zupełnie sama i nikt jej nie rozumie.
Czytając pociąga co chwila z napełnionego ponownie kubka. Ta historia przypomina
jej bajkę: ten miły człowiek, który wybawia Alice od jej okropnego męża, jest
jak książę ratujący swoją księżniczkę. Rachela spogląda ukradkiem na Jake'a,
zastanawiając się, czy on uratuje ją przed złymi ludźmi, którzy zamknęli ją w
klatce.
Skończyła już drugi kubek whisky i zjadła połowę wafli,
kiedy Jake mówi, że musi już zamknąć ją w klatce. Idzie z ociąganiem, zabierając
ze sobą magazyn. Jake obiecuje jej, że przyjdzie po nią jutro wieczorem; musi
jej to wystarczyć. Kładzie pismo w kącie klatki, zwija się w kłębek i zasypia.
Budzi się wczesnym popołudniem.
Mężczyzna w białym fartuchu wprowadza do laboratorium niski wózek.
Rachelę boli głowa i jest jej niedobrze. Kuli się w kącie,
a mężczyzna zatrzymuje przy niej wózek, blokuje koła i przenosi na niego klatkę
z Rachelą.
Wózek jedzie długimi korytarzami o betonowych ścianach
pomalowanych na urzędową zieleń. Trzymając się silnie prętów Rachela zastanawia
się, dokąd też ją wiozą i czy Jake'owi uda się ją odnaleźć.
Na końcu najdłuższego korytarza mężczyzna otwiera grube
metalowe drzwi i w nozdrza Racheli uderza fala rozgrzanego powietrza. Czuć tu
zapach szympansów, odchodów i nieświeżej żywności. Po obydwu stronach korytarza,
do którego wjechali, znajdują się grube metalowe pręty przeplecione dodatkowo
drucianą siatką. Za siatką Rachela widzi poruszające się kudłate cienie. W
jednej z klatek bawi się piątka młodych szympansów. W innej tulą się do siebie
dwie przeczesujące sobie nawzajem sierść samice. Kiedy mijają klatkę, w której
dorodny samiec wali pięścią w siatkę, mężczyzna zwalnia.
- No, no, Johnson - mówi. - Tylko spokojnie. Zachowuj się.
Przyprowadziłem ci nową małą przyjaciółkę.
Mężczyzna otwiera drzwi klatki sąsiadującej z
pomieszczeniem Johnsona i przysuwa do nich klatkę z Rachelą.
- Dalej, malutka - zachęca ją. - Masz, tam są owoce !
W klatce stoi miska z pokrojonymi jabłkami, wokół których
unosi się chmara muszek.
Z początku Rachela nie chce wejść do nowej klatki. Siedzi
bez ruchu w swojej, mając nadzieję, że mężczyzna zawiezie ją z powrotem do
laboratorium. Obserwuje, jak człowiek podłącza gumowego węża do znajdującego się
w ścianie hydrantu, ale nie domyśla się jego zamiarów. Dopiero gdy uderza w nią
bicz lodowatej wody, wydaje przeraźliwy skowyt i ucieka do nowej klatki, gdzie
jest sucho. Mężczyzna zamyka za nią drzwiczki i odchodzi pchając przed sobą
wózek z jej starą klatką.
Podłoga jest betonowa, podobnie jak dwie ściany; jej
więzienie znajduje się na samym końcu korytarza. Drzwi w jednej ze ścian
prowadzą na wybieg. Dwie pozostałe są z metalowych prętów i siatki: jedna
oddziela ją od korytarza, druga od klatki Johnsona.
Johnson, już znacznie spokojniejszy, obwąchuje drzwi
łączące ich pomieszczenia. Rachela obserwuje go z obawą. Jej wspomnienia o
innych szympansach są odległe i osłabione upływem czasu. Pamięta swoją matkę i
zdaje jej się, że pamięta, jak bawiła się z innymi małymi szympansami. Nie ma
jednak pojęcia, jak zareagować na zachowanie Johnsona, który teraz wpatruje się
w nią intensywnie i głośno pohukuje. Próbuje coś mu powiedzieć językiem migowym,
ale on wpatruje się jeszcze pilniej i znowu huczy. Za klatką Johnsona widzi
następne klatki z innymi szympansami. Jest ich tak wiele, że siatki i pręty
nakładają się na siebie, zasłaniają drugi koniec korytarza.
Uciekając przed natarczywym wzrokiem Johnsona wychodzi na
wybieg - ustawioną na betonowym podłożu drucianą klatkę. Na zewnątrz rozciąga
się porośnięte z rzadka zaroślami pustkowie. Popołudniowe słońce praży mocno;
wszystkie wybiegi są puste, aż do chwili, kiedy na sąsiednim pojawia się
Johnson. Jego zainteresowanie przeszkadza jej, więc wraca do środka.
Siada na drewnianej, zbitej byle jak platformie najdalej,
jak tytko może, od klatki Johnsona. Obejmuje kolana ramionami i stara się
odprężyć i zapomnieć o natarczywym sąsiedzie. Udaje się jej zdrzemnąć przez
chwilę, ale budzi ją jakieś poruszenie na korytarzu.
Klatkę. naprzeciwko zajmuje samica w okresie rui. Rachela
zna dobrze ten zapach. Dwaj ludzie otwierają drzwi prowadzące z klatki
szympansicy do sąsiedniej, w której stoi obserwujący to z wielkim
zainteresowaniem samiec. Johnson także się przygląda, postękując i szarpiąc za
siatkę.
- Mike jest jeszcze dziewicą, ale Susie zna się już na
rzeczy - mówi jeden z mężczyzn. - Nie powinno być problemów. Jednak na wszelki
wypadek trzymaj węża w pogotowiu.
- Tak?
- Czasem walczą ze sobą. Węża używamy tylko wtedy, jak robi
się naprawdę gorąco. Zwykle wszystko idzie gładko.
Mike przechodzi do klatki Susie. Drzwi zamykają się za nim,
uniemożliwiając mu odwrót. Susie nie wydaje się zaniepokojona. Zajada cząstkę
pomarańczy, podczas gdy Mike z rosnącym zaangażowaniem obwąchuje jej genitalia.
Susie nachyla się, by udostępnić jego palcom różowe obrzmienie świadczące o jej
gotowości.
Rachela ze zdziwieniem stwierdza, że sama stoi przy siatce
i cichutko pojękuje. Widzi erekcję Mike'a i słyszy jego chrząkanie. Samiec kuca
na podłodze, wykonując gesty w stronę Susie. Rachela doznaje mieszanych uczuć:
jest zafascynowana, przestraszona, niepewna. Ciągle myśli o tym, w jaki sposób
opisuje się seks w Miłosnych wyznaniach: gdy Alice czuje wargi Danny'ego na
swoich, roztapia się cała w ekstazie. On bierze ją w ramiona, a jej ciało
ogarnia cudownie palący płomień.
Susie pochyla się do przodu, a Mike wchodzi w nią
gwałtownym ruchem bioder. Po chwili Susie krzyczy głośno i odskakuje, odtrącając
go. Zafascynowana Rachela pożera tę scenę oczami. Mike, z obwisłym już penisem,
idzie za Susie do kąta klatki, gdzie zaczyna ją starannie iskać. Rachela puszcza
siatkę i przekonuje się, że druty wcięły się jej głęboko w dłonie - tak mocno ją
ściskała.
Jest noc: rozlega się skrzypnięcie
otwieranych drzwi. Rachela budzi się momentalnie, staje przy siatce i próbuje
dostrzec coś na korytarzu. Uderza w siatkę rękoma. Kiedy zjawia się Jake, wita
go radosną gestykulacją.
Jake sięga do drzwi klatki Racheli i wtedy, wyjąc i
wymachując rękami nad głową, rzuca się w jego kierunku Johnson. Wali w pręty i w
siatkę zaciśniętymi w pięści dłońmi, wykrzywia się i wrzeszczy, ale Rachela nie
zwraca na niego uwagi i idzie za Jake'iem.
Dzisiaj także pomaga mu sprzątać. W laboratorium wita się
ze starym szympansem, ale tego bardziej niż rozmowa interesuje banan, którego
przyniósł mu Jake. Nie odpowiada na jej pytania i po kilku próbach Rachela daje
mu spokój.
Kiedy Jake odkurza chodnik, Rachela opróżnia kosze ze
śmieciami. Z tego samego, w którym znalazła Wyznania miłosne, wydobywa teraz
pismo zatytułowane Dzisiejsza miłość.
Później, już w komórce, Jake pali papierosy, pociąga whisky
i przegląda swoje magazyny. Rachela czyta opowieści z Dzisiejszej miłości.
Co jakiś czas zerka przez ramię Jake'a na gruboziarniste
zdjęcia nagich kobiet z szeroko rozłożonymi nogami. Jake przez dłuższą chwilę
przygląda się fotografii blondynki o dużych piersiach, czerwonych paznokciach i
pomalowanych na fioletowo powiekach. Kobieta leży na plecach i uśmiecha się,
gładząc otwierającą się między jej nogami różowość. Na następnym zdjęciu pieści
swoje piersi, szczypiąc się w ciemne sutki. Ostatnia fotografia przedstawia ją
oglądającą się przez ramię za siebie; jest w takiej samej pozycji, jak Susie,
gdy była gotowa do pokrycia przez Mike'a.
Rachela zerka na zdjęcia, ale nie zadaje Jake'owi żadnych
pytań. Jego zapach zaczyna się zmieniać wkrótce po tym, jak zaczął oglądać
pismo; oprócz zapachu papierosów i whisky pojawia się jeszcze woń nerwowego
potu. Rachela wyczuwa, że nie jest to odpowiedni moment na zadawanie pytań.
Ulegając naleganiom Jake'a wraca przed świtem do klatki.
Przez następny tydzień przysłuchuje
się rozmowom ludzi, którzy pojawiają się i znikają, przynosząc żywność i
spłukując klatki strumieniem wody z hydrantu. Dowiaduje się, że Instytut Badań
Nad Małpami Człekokształtnymi jest przede wszystkim ośrodkiem hodowlanym,
zaopatrującym naukowców w oswojone małpy najróżniejszych gatunków. Działa tutaj
także zespół badawczy. Mężczyźni wspominają mimochodem o okropnych rzeczach.
Dorastające szympansy na drugim końcu korytarza karmione są pożywieniem
zawierającym olbrzymie dawki cholesterolu; bada się na nich wpływ, jaki ta
substancja wywiera na układ krążenia. Grupie ciężarnych samic wstrzykuje się
męskie hormony, by sprawdzić, jak wpłynie to na ich żeńskie potomstwo. Młode
małpki dostają głodowe racje w celu ustalenia, jakie zmiany regresywne zajdą w
ich mózgach.
Wszyscy ci ludzie patrzą na nią, a właściwie przez nią,
jakby była częścią ściany, albo jakby jej tu w ogóle nie było. Nie może im nic
powiedzieć; nie może im ufać.
Co noc Jake wypuszcza ją z klatki, a ona pomaga mu
sprzątać. Przynosi jej podarunki: pikantne chrupki ziemniaczane, owoce,
czekoladę, ciasteczka. Odnosi się do niej przyjaźnie, jak do rozwiniętego nad
wiek dziecka. I rozmawia z nią.
Nocami, kiedy jest z Jake'iem, Racheli udaje się niemal
zapomnieć o grozie klatki, o obawie przed krążącym nerwowo po drugiej stronie
siatki Johnsonie, o poczuciu jakiejś nierealności towarzyszącemu każdej,
najprostszej nawet czynności. Najchętniej zostałaby z Jake'iem już na zawsze, by
móc zajadać różne małe' przekąski i czytać pisma o miłości. Wydaje się, że Jake
lubi jej towarzystwo, ale co rano każe jej wracać do klatki i do strachu. Pod
koniec pierwszego tygodnia Rachela zaczyna układać plan ucieczki.
Kiedy Jake zasypia nad swoją whisky, co zdarza się mniej
więcej trzy razy na pięć nocy, Rachela rusza w samotny obchód po Instytucie,
gromadząc ukradkiem rzeczy potrzebne do przeżycia na pustyni: plastykowy
pojemnik z wodą, foliowa torebka z pastylkami odżywczymi, duży ręcznik plażowy,
który może służyć jako koc w zimne noce, plastykowa torba na zakupy, w której
będzie mogła pomieścić inne przedmioty. Najcenniejszym znaleziskiem jest mapa
samochodowa z czerwoną kropką w miejscu, gdzie znajduje się Instytut. Rachela
zna dokładnie adres rancha Aarona i bez trudu znajduje je na mapie. Studiuje
układ szos i autostrad, i wytycza drogę do domu. Na przełaj, zakładając, że nie
zabłądzi, będzie musiała przejść około pięćdziesięciu kilometrów. Wszystkie
znalezione przedmioty chowa za jedną z półek ze środkami czyszczącymi.
Jej plany ucieczki ulegają poważnemu zachwianiu w momencie,
kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że kocha Jake'a. Fakt ten toruje sobie powoli
drogę do jej świadomości, karmionej historiami z najróżniejszych pism z miłością
w tytule. Gdy Jake głaszcze od niechcenia jej sierść, Rachela czuje, jak ogarnia
ją dziwne podniecenie. Jest jej przy nim dobrze i bardzo silnie odczuwa jego
brak, gdy nadchodzi sobota i Jake'a nie ma w pracy. Jest szczęśliwa tylko wtedy,
gdy przebywa z nim, wędruje za nim po korytarzach Instytutu i czuje woń whisky i
papierosów. Kradnie mu jednego papierosa i chowa w klatce, by móc nawet w dzień
cieszyć się jego zapachem.
Kocha go, ale nie ma pojęcia, jak sprawić, by i on ją
pokochał. Niewiele wie o miłości; pamięta mętnie ze szkoły jakiegoś chłopaka,
który miał szafkę koło niej, ale nic z tego nie wyszło. Czyta zachłannie
wszystkie pisma o miłości i rubrykę Ann Landers w gazecie, którą codziennie
przynosi jej Jake. Z tych źródeł uczy się miłości. Pewnej nocy, gdy Jake zapada
w sen, Rachela wystukuje na maszynie pełen interpunkcyjnych i gramatycznych
błędów list do Ann. Wyjaśnia w nim swoją sytuację i pyta, co ma dalej robić.
Wkłada list do przegródki z napisem "Poczta do wysłania" i przez następny
tydzień ze zdwojonym zainteresowaniem czyta kolumnę Ann. Jej list jednak nie
ukazuje się w rubryce.
Szuka więc pomocy w magazynach ilustrowanych, które tak
fascynują Jake'a. Studiuje dokładnie zdjęcia nagich kobiet, a szczególnie tej o
dużych piersiach i umalowanych na fioletowo oczach.
Pewnej nocy znajduje w biurku jakiejś sekretarki pudełeczko
z cieniami do powiek. Bierze je ze sobą do klatki. Wieczorem następnego dnia,
gdy Instytut pustoszeje, odwraca swoją metalową miseczkę na jedzenie i przygląda
się swemu odbiciu w błyszczącej powierzchni. Przykuca, kładzie pudełeczko z
cieniami na kolanie, otwiera je i bada zawartość: znajduje się w nim maleńki
pędzelek i trzy kolory - INDIAŃSKI BŁFKIT, LEŚNA ZIELEŃ i DZIKI FIOLET. Rachela
decyduje się na cień oznaczony podpisem DZIKI FIOLET.
Przytrzymując palcem powiekę bierze w drugą rękę pędzelek i
robi nim grubą, fioletową krechę na brązowej skórze. Przygląda się jej
krytycznie, po czym rozsmarowuje ją jeszcze dalej, poza powiekę. Intensywny
kolor nadaje jej oku karnawałową jaskrawość i zwariowaną strojność. Starannie
powtarza operację na drugim oku, po czym uśmiecha się do swego odbicia, mrugając
kokieteryjnie.
W klatce obok Johnson obnaża kły i trzęsie siatką. Rachela
nie zwraca na niego uwagi.
Kiedy niedługo potem zjawia się Jake, marszczy brwi na jej
widok.
- Coś ci się stało? - pyta.
- Nie - odpowiada Rachela. I po chwili: - Nie podoba ci
się?
Jake kuca przy niej i przez dłuższą chwilę przygląda się
jej oczom. Rachela kładzie dłoń na jego kolanie, sama zdumiona swoją odwagą.
Krew łomocze jej w skroniach.
- Jesteś bardzo dziwną małpą - sygnalizuje Jake.
Rachela boi się poruszyć. Dłoń leżąca na kolanie Jake'a
zaciska się w pięść. Wydaje jej się, że jej twarz niknie, że zostają tylko
umalowane na fioletowo oczy.
Jake wstaje.
- Bardziej mi się podobały przedtem - sygnalizuje. Podobają
mu się jej oczy. Rachela kiwa głową, nie spuszczając spojrzenia z jego twarzy.
Potem myje się w damskiej łazience, pozostawiając na papierowych ręcznikach
długie ciemne smugi.
Rachela śni, że wędruje przez
Malowaną Pustynię wraz ze swoją kudłatą i brunatną matką; idą dnem wyrzeźbionego
w czerwonej skale kanionu, który doprowadzi je prosto do Instytutu Badań Nad
Małpami Człekokształtnymi. Matka ociąga się. Nie chce tam iść. Boi się. Rachela
zatrzymuje się w cieniu wznoszącej się w górę skały i tłumaczy matce, że muszą
iść do Instytutu, ponieważ jest tam Jake.
Matka Racheli nie rozumie języka migowego. Patrzy żałośnie
na córkę, po czym wspina się w górę po ścianie kanionu. Rachela idzie za nią;
wydostaje się na górę w chwili, gdy matka biegnie już po piasku, przeskakując
nad zagradzającymi jej drogę głazami.
Rachela rusza za nią, jęcząc jak małe, opuszczone
szympansiątko. Sylwetka matki majaczy gdzieś w oddali, rozmywana przez unoszące
się do góry fale rozgrzanego powietrza. Nagle zmienia się. Po piasku biegnie
teraz jasnowłosa kobieta o jasnej cerze, ubrana w fioletowy dres i trampki -
pachnąca słodko matka, taka, jaką pamięta Rachela. Kobieta ogląda się za siebie
i uśmiecha się do Racheli.
- Nie wyj jak małpka, córeczko - mówi. - Powiedz "mama".
Rachela biegnie w milczeniu tym dziejącym się tylko we śnie truchtem, który
nigdzie jej nie zaprowadzi. Piasek parzy jej stopy, słońce nielitościwie piecze
w głowę. Jasnowłosa kobieta niknie w oddali i Rachela zostaje sama. Pada na
piasek i szlocha, ponieważ jest samotna i bardzo się boi.
Czuje delikatne dotknięcie czyichś palców i przez moment,
jeszcze we śnie, zdaje jej się, że to wróciła po nią jej włochata matka. Otwiera
oczy i widzi takie same, brązowe, wpatrzone w nią przez siatkę. To Johnson.
Udało mu się przełożyć rękę przez pręty, by jej dotknąć. Gmerając jej delikatnie
w sierści wydaje kojące, łagodne mruknięcia.
Przypatruje mu się, jeszcze niezupełnie rozbudzona, i
myśli, czego właściwie tak bardzo się bała. Nie wydaje się wcale taki zły. Iska
ją jeszcze przez chwilę, a potem siada i już tylko jej się przypatruje. Rachela
bierze ze swojej miski kawałek jabłka i podaje mu. Drugą ręką wykonuje gest,
oznaczający w języku migowym właśnie jabłko. Kiedy Johnson przyjmuje
poczęstunek, Rachela sygnalizuje jeszcze raz: jabłko. Johnson nie jest zbyt
pojętnym uczniem, ale ona przecież ma dużo czasu i jeszcze sporo kawałków
jabłka.
Rachela skończyła już wszystkie
przygotowania, ale nie może zdecydować się na opuszczenie Instytutu. Oznacza to
przecież rozstanie z Jake'iem, z ziemniaczanymi chrupkami i whisky, poczuciem
bezpieczeństwa. Racheli miłość zawsze kojarzy się ze smakiem whisky i chrupek.
Przez kilka nocy, kiedy Jake zasypia, Rachela podchodzi do
oszklonych drzwi wejściowych, otwiera je i stając na stopniach patrzy na
pustynię. Czasem w padającej na piasek plamie światła pojawia się królik, czasem
migną jej w świetle księżyca pustynne gryzonie skaczące niczym kauczukowe piłki.
Raz, rzucając w jej stronę pogardliwe spojrzenie, przebiegł nawet kojot.
Pustynia jest miejscem bardzo samotnym. Pustym. Zimnym.
Rachela myśli o Jake'u pochrapującym cicho w swojej komórce; zamyka drzwi i
wraca do niego.
Prowadzi teraz podwójne życie: w nocy pomocnica dozorcy, w
dzień więźniarka i nauczycielka. Popołudnia spędza drzemiąc w słońcu i ucząc
Johnsona nowych znaków.
Pewnego wyjątkowo ciepłego popołudnia Rachela wygrzewa się
w słońcu na swoim wybiegu. Johnson jest akurat wewnątrz, inne małpy są wyjątkowo
spokojne i Rachela może sobie nieomal wyobrazić, że jest znowu na rancho swojego
ojca. Zasypia myśląc o Jake'u.
Śni jej się, że siedzi w jego objęciach na starej kanapie.
Jej dłoń spoczywa na jego piersi; gładka, biała dłoń o czerwono pomalowanych
paznokciach. Spogląda na ekran wyłączonego telewizora i widzi swoje odbicie.
Jest szczupłą nastolatką o jasnych włosach i błękitnych oczach. Jest naga.
Jake przygląda się jej z uśmiechem. Jego dłoń zsuwa się po
jej plecach, a ona zamyka oczy w ekstazie.
Coś się jednak wtedy zmienia. Jake iska ją, jak czyniła to
matka, szukając w jej sierści pcheł. Rachela otwiera oczy i dostrzega Johnsona,
grzebiącego w jej sierści i wpatrującego się w nią intensywnie. W ekranie widzi
dwa obejmujące się szympansy.
Po przebudzeniu Rachela stwierdza, że po raz pierwszy od
chwili przybycia do Instytutu wchodzi w okres rui. Skóra dokoła jej genitaliów
jest różowa i nabrzmiała.
Przez resztę dnia chodzi niespokojnie po klatce. Z drugiej
strony siatki śledzi ją równie podekscytowany Johnson. Wychodzi za nią na wybieg
i węszy intensywnie, przyciskając nos do dzielących ich prętów.
Tej nocy Rachela szczególnie chętnie idzie z Jake'iem na
obchód Instytutu. Trzyma się tuż przy nim, nie pozwalając mu nigdzie odejść.
Kiedy Jake zamiata podłogę, ona idzie za nim z szufelką, tak blisko, że dwa razy
mało się o nią nie przewraca. Rachela czeka, kiedy Jake zwróci uwagę na jej
stan, ale on nie daje niczego po sobie poznać.
Podczas pracy Rachela co chwila sięga po whisky.
Podniecona, pije więcej niż zwykle: opróżnia dwa pełne kubki. Alkohol mąci jej w
głowie, toteż idąc za Jake'iem do jego komórki zatacza się od ściany do ściany.
Kuli się tuż przy nim na kanapie. Jake odpoczywa, rozłożywszy szeroko ręce na
oparciu i wyciągnąwszy nogi przed siebie. Rachela przysuwa się trochę, tak że
ich ciała dotykają się.
Jake przeciąga się, po czym rozciera sobie kark, jakby
próbował usunąć z niego jakąś dokuczliwą sztywność. Rachela wyciąga rękę i
zaczyna gładzić go po tym miejscu, rozkoszując się dotykiem jego skóry i włosów.
Po głowie skaczą jej pogmatwane, dziwaczne myśli. Chwilami wydaje się jej, że
włosy, których dotyka, należą do Johnsona; czasem znowu wie na pewno, że to
Jake. A czasem nie ma to najmniejszego znaczenia. Czy naprawdę aż tak bardzo się
różnią? Wcale nie.
Gładzi go po karku, nie mając pojęcia, co robić dalej.
Według pism, które czytała, mężczyzna powinien w tym momencie zamknąć kobietę w
uścisku swych ramion. Rachela wchodzi Jake'owi na kolana, obejmuje go i czeka,
aż on zamknie ją w uścisku swych ramion. Jake mruga niezbyt przytomnie. Na pół
śpiący gładzi ją po sierści, a jego błądząca ręka trafia w okolice jej
genitaliów. Rachela przyciska się silniej do niego, czując jak w gardle wzbiera
jej miękki, zawodzący odgłos. Pociera swoim biodrem jego krocze, wyczuwając
lekką zmianę jego zapachu i rytmu oddychania. Jake mruga z wysiłkiem, już trochę
bardziej przytomny. Rachela obnaża zęby w uśmiechu i nachyla głowę, by polizać
go po karku. Czuje jego ręce spychające ją na podłogę i wie, czego on chce.
Zsuwa się z jego kolan i odwraca się pokazując mu obrzmiałe genitalia, gotowe,
by w nią wszedł. Czeka pojękując cicho w ekstazie.
Nic się nie dzieje. Odwraca się i spogląda na niego przez
ramię. Jake siedzi na kanapie i patrzy na nią spod półprzymkniętych powiek. Po
chwili sięga po pismo ze zdjęciami nagich Kobiet. Jego dłoń wędruje w okolice
krocza i po chwili Jake jest już w swoim własnym, odrębnym świecie.
Rachela piszczy jak dziecko, które zgubiło matkę, ale on,
wpatrzony w zdjęcie jasnowłosej kobiety, nie zwraca na nią uwagi. Rachela
biegnie do swojej klatki, do jedynego domu, jaki teraz ma. Ciężko oddycha i
cichutko pojękuje. Już w swoim korytarzu przystaje na moment i zagląda do klatki
Johnsona. Samiec śpi. Rachela przypomina sobie dotyk jego palców.
Otwiera drzwiczki do klatki Johnsona i wchodzi do środka.
Samiec budzi się i wciąga badawczo powietrze. Gdy dostrzega Rachelę, rusza od
razu w jej stronę. Ona pozwala mu dotykać obrzmienia wokół jej genitaliów,
wdychać głęboko jej zapach. Johnson z penisem w erekcji chrząka w podnieceniu.
Rachela odwraca się, a on pokrywa ją, wchodząc w nią głęboko. Przemyka jej przez
moment myśl o Jake'u i o szczupłej, jasnowłosej nastolatce imieniem Rachela, ale
ta myśl zaraz mija. Niemal wbrew sobie krzyczy głośno, chrapliwym krzykiem
radości i bólu.
Johnson iska ją teraz delikatnie, obwąchując jeszcze od
czasu do czasu jej genitalia. Rachela jest śpiąca i zadowolona, ale wie, że nie
może pozwolić sobie na chwilę zwłoki...
Johnson nie bardzo chce wyjść z klatki. Rachela bierze go
za rękę i prowadzi do komórki dozorcy. Jego obecność dodaje jej odwagi.
Zatrzymuje się na chwilę pod drzwiami i nasłuchuje: ze środka dochodzi miarowy,
równy oddech Jake'a. Zostawia Johnsona w hallu, a sama wślizguje się do komórki.
Jake śpi na kanapie, z pismem rzuconym niedbale na nogi. Rachela zabiera
ekwipunek, który udało jej się zgromadzić; zatrzymuje się jeszcze na chwilę i
spogląda na śpiącego mężczyznę. Na poręczy złamanego krzesła wisi jego
baseballowa czapeczka; Rachela bierze ją na pamiątkę po nim.
Prowadzi Johnsona wymarłymi korytarzami. Skoczek pustynny,
szukający pożywienia w rzadkiej trawie rosnącej przed wejściem, spogląda na nich
ze zdziwieniem. Rachela przewiesza sobie przez ramię torbę na zakupy i wraz z
Johnsonem schodzi po schodkach. Gdzieś w oddali rozlega się przeciągłe wycie
kojota. Dołączają do niego inne, tworząc śpiewający księżycowy chór.
Rachela bierze Johnsona za rękę i prowadzi go na pustynię.
Pewna kelnerka, wracająca z pracy w
Flagstaff do domu w Winslow, widzi w światłach samochodu dwie małpy przemykające
przez drogę. Po krótkiej walce ze swoim sumieniem (nie uśmiecha jej się
pomówienie o to, że pije podczas pracy), zawiadamia szeryfa.
Reporter miejscowej gazety, młody, ambitny człowiek tuż po
szkole, dowiaduje się o tym od policji i przeprowadza wywiad z kelnerką. Ujęta
entuzjazmem dziennikarza i zachwycona jego gotowością wysłuchania wszystkiego,
co ona ma do powiedzenia, kelnerka podaje mu szczegóły, o których nie wspomniała
nic szeryfowi: jedna z małp miała na głowie baseballową czapeczkę i niosła coś,
co wyglądało jak torba na zakupy.
Reporter pisze krótką żartobliwą notatkę do porannego
wydania i rozpoczyna zbieranie materiałów do obszerniejszego artykułu, który
ukazałby się za kilka dni. Zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że w środku
sezonu ogórkowego gazeta kupi wszystko, a już szczególnie sentymentalną historię
w rodzaju Lassie, wróć, tyle że z szympansami w roli głównej.
Nad ranem zaczyna siąpić drobny
deszcz - pierwszy deszcz tej wiosny. Szukając schronienia Rachela znajduje małą
jaskinię pod trzema zwalonymi blokami skalnymi. Mogą się w niej schronić przed
deszczem i ewentualnym odkryciem. Rachela dzieli się jedzeniem i wodą z
Johnsonem. W nocy bardzo się jej pilnował, wyrażenie przestraszony ciemnościami
i ciągłym wyciem kojotów. Rachela z jednej strony uważa się za jego opiekunkę, z
drugiej zaś jego obecność dodaje jej odwagi. Johnson zna tylko kilka gestów w
języku migowym, ale nie musi nic mówić. Wystarczy, że jest.
Johnson zwija się w kłębek w najdalszym kącie jaskini i
momentalnie zasypia. Rachela siada u jej wylotu i obserwuje, jak świt zmywa z
nieba kolejne gwiazdy. Deszcz uspokajająco szemrze po piasku. Rachela myśli o
Jake'u. Baseballowa czapeczka na jej głowie wciąż jeszcze pachnie jego
papierosami, ale w gruncie rzeczy wcale jej go nie brakuje. Wcale. Gładzi dłonią
czapkę i zastanawia się, czemu myślała, że go kocha.
Deszcz przestaje padać. W oddali pojawiają się chmury
przypominające baśniowe zamki; wstające słońce maluje je na różowo i złoto i
rozwiewa krwistoczerwone proporce. Rachela przypomina sobie, jak kiedyś, gdy
była jeszcze mała, Aaron czytał jej bajkę o Pinokiu, małej marionetce, która
chciała być prawdziwym chłopczykiem. Po wielu przygodach dzielny i dobry Pinokio
osiąga swój cel. Zamienia się w prawdziwego chłopca.
Rachela rozpłakała się wtedy, a gdy Aaron zapytał dlaczego,
odpowiedziała otarłszy oczy wierzchem kosmatej dłoni:
- Ja też chcę być prawdziwą dziewczynką.
- Jesteś prawdziwą dziewczynką - odpowiedział jej wtedy
Aaron, ale ona jakoś nigdy nie potrafiła w to uwierzyć.
Słońce wznosi się wyżej i oświetla połamane, kamienne
wieżyczki pustyni. Ten nagi, pusty krajobraz ma w sobie jakiś majestat i magię.
Niektóre ludy wysyłają młodzież właśnie na pustynię, by tam poszukiwała
objawienia i prawdy odsłoniętej dzięki otwartości miejsca i tajemniczemu pięknu
samotności.
Rachela drzemie w ciepłych promieniach słońca. Śni jej się
sen, którego niemal nie sposób odróżnić od jawy. W tym śnie przychodzi do niej
jej ojciec.
- Rachelo - mówi - nie ma znaczenia, co inni myślą o tobie.
Jesteś moją córką.
- Chcę być prawdziwą dziewczynką - sygnalizuje.
- J e s t e ś prawdziwa - odpowiada ojciec. - I nie
potrzebujesz jakiegoś zapijaczonego dozorcy, by się o tym przekonać. Rachela
zdaje sobie sprawę, że to tylko sen, ale wie jednocześnie, że ojciec mówi
prawdę. Jest jej dobrze, ciepło i wcale, ale to wcale nie potrzebuje już Jake'a.
Słońce grzeje coraz bardziej, z pobliskiego kamienia obserwuje ją jaszczurka,
ale ucieka przy jej pierwszym poruszeniu. Rachela podnosi ostry odłamek skały i
skrobie nim od niechcenia po ścianie z czerwonego piaskowca. Serce. A w nim
koślawymi literami: "Rachela i Johnson". Między nimi znak dodawania. Poprawia
kilkakrotnie rysunek, pozostawiając wyraźny ślad na gładkiej powierzchni skały.
Późnym rankiem zapada w sen, uśpiona ciepłem wstającego dnia.
Tuż po zmroku jadący półciężarówką
stary farmer dostrzega w świetle reflektorów dwie małpy. Uciekają, co prawda, od
razu w niedostępne dla niego skały, ale trwa to wystarczająco długo, by mógł się
im dobrze przyjrzeć. Zawiadamia natychmiast policję, gazetę i Instytut.
Rano pojawia się młody reporter, przeprowadza z nim wywiad,
po czym towarzyszy ekipie z Instytutu szukającej śladów szympansów. Niedaleko
jaskini znajdują świeże odchody - dowód, że uciekinierzy byli rzeczywiście w tej
okolicy. Reporter, człowiek ciekawy i ambitny, wpełza do jaskini i znajduje
nagryzmolone na ścianie dwa imiona. Przygląda im się. Mogłyby to być bazgroły
bawiących się dzieci, gdyby nie to, że imiona należą do zbiegłych szympansów.
- Hej ! - woła swego fotografa. - Zerknij no na to.
W następnym numerze gazety znajduje się zdjęcie koślawego
pisma Racheli. W krótkim wywiadzie farmer, który natrafił na szympansy,
powiedział między innymi, że niosły ze sobą jakieś torby.
- Jakby zapasy - stwierdził. - Wyglądało na to, że mają
jeszcze przed sobą długą drogę.
Trzeciego dnia kończy się woda.
Rachela kieruje się w stronę małego miasteczka, zaznaczonego na mapie. Docierają
tam wczesnym rankiem. Pragnienie zmusza ich do wędrowania nawet w dzień. Koło
samotnego domu Rachela znajduje studnię. Jest właśnie zajęta napełnianiem
pojemnika, kiedy Johnson chrząka ostrzegawczo.
Z progu domu obserwuje ich ciemnowłosa kobieta. Nie porusza
się, więc Rachela dalej napełnia butelkę.
- Nic się nie bój, Rachelo - woła kobieta, która czytała o
wszystkim w gazecie. - Pij, ile chcesz.
Zaskoczona, ale ciągle podejrzliwa, Rachela odstawia pełną
butelkę i nie spuszczając z kobiety czujnego spojrzenia zaczyna pić. Kobieta
cofa się do wnętrza domu. Rachela pogania Johnsona, by pił prędzej. Kiedy
kończy, Rachela zakręca kurek.
Zabierają się już do odejścia, gdy kobieta wychodzi z domu,
niosąc talerz placków i miskę jabłek. Stawia je na skraju werandy i mówi:
- To dla was.
Kobieta obserwuje przez okno, jak Rachela wkłada jedzenie
do torby. Zapakowawszy ostatnie jabłko odwraca się do kobiety i sygnalizuje:
- Dziękuję.
Kiedy ta nie reaguje, Rachela bierze patyk i pisze na
piasku: "DZIEKUJĘ", po czym drapie się po głowie, macha jeszcze raz kobiecie i
rusza z Johnsonem w dalszą drogę. Jest ciągle trochę zdziwiona, ale bardzo
szczęśliwa.
Następnego dnia poranna gazeta
przynosi wywiad z ciemnowłosą kobietą. Kobieta opowiada, jak Rachela odkręciła i
zakręciła kurek, jak zapakowała jabłka i napisała podziękowanie na piasku.
Reporter przeprowadza także wywiad z dyrektorem Instytutu
Badań Nad Małpami Człekokształtnymi.
- To tylko zwierzęta - wyjaśnia podenerwowany dyrektor -
ale ludzie chcą w nich widzieć małych, włochatych ludzików. Instytut określa
jako "stację hodowlaną wyposażoną w sprzęt do przeprowadzania podstawowych badań
medycznych". Reporter zadaje kilka rzeczowych pytań dotyczących tego, jak
Rachela trafiła do Instytutu.
Jednak największym przebojem okazuje się część
"detektywistyczna" artykułu. Reporter informuje w niej, że dotarł do prawnika
zajmującego się sprawami Aarona Jacobsa i dowiedział się, iż Jacobs pozostawił
po sobie testament. W testamencie tym zapisuje cały swój majątek - łącznie z
ziemią i budynkami - "Racheli, szympansicy, którą uznaję za moją córkę".
Reporter zaprzyjaźnia się z jedną z pracujących w
Instytucie maszynistek i ta przekazuje mu krążącą po biurze plotkę, jakoby małpy
wypuścił na wolność pijany dozorca, zwolniony już zresztą z pracy za
zaniedbywanie obowiązków. Reporter w towarzystwie przyjaciela znającego język
migowy odszukuje Jake'a w jego mieszkaniu w śródmieściu Flagstaff.
Jake, który nie wytrzeźwiał nawet na moment od chwili
zwolnienia z pracy, czuje się oszukany przez Rachelę, przez Instytut, przez cały
świat. Szczególnie wielki żal ma do Racheli: byli przecież przyjaciółmi, a potem
ona zabrała jego baseballową czapeczkę i uciekła. Po prostu nie jest w stanie
zrozumieć, jak mogła to zrobić.
- Czy chce pan powiedzieć, że ona umiała mówić? - pyta za
pośrednictwem tłumacza reporter.
- Jasne, że umie mówić - gestykuluje niecierpliwie Jake. To
sprytna małpa.
Tytuł w gazecie: "Inteligentna szympansica dziedziczy
fortunę !"
Co prawda spadek po Aaronie nie jest żadną fortuną, Rachela
zaś nie jest tylko szympansem, ale poza tym wszystko się zgadza. W obronie
Racheli odzywają się głosy aktywistów Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami. Sprawa
trafia do ogólnokrajowych środków przekazu. Ann Landers informuje, że otrzymała
list od szympansicy imieniem Rachela; sądziła, że to głupi dowcip. Amerykańskie
Stowarzyszenie Obrońców Praw Człowieka desygnuje do pracy nad tą sprawą własnego
prawnika.
W dzień Rachela i Johnson śpią
wszędzie tam, gdzie uda im się znaleźć jakieś schronienie - w jaskiniach,
szałasach dla bydła, w przerdzewiałym wraku porzuconego samochodu. Czasem
Racheli śni się ciemna, splątana dżungla; dochodzące z oddali wycie kojotów
staje się wtedy częścią jej snu, zmieniając się w krzyki skaczących po drzewach
małp.
Wędrówka i pustynia zmieniły ją. Jest teraz mądrzejsza,
mając już za sobą gorącą, młodzieńczą miłość. Pewnego dnia śni jej się rancho. W
tym śnie ma długie jasne włosy i białą skórę. Z zaczerwienionymi od płaczu
oczami wędruje bezustannie po domu, szukając czegoś, co zgubiła. Kiedy rozlega
się wycie kojotów, patrzy przez okno w roztaczającą się dokoła ciemność. Twarz,
która spogląda na nią z szyby, ma olbrzymie uszy i porośnięta jest dokoła
zmierzwioną sierścią. Patrzy na nią przez chwilę, wreszcie poznaje i otwiera
okno, by wpuścić się do środka.
Podróżują nocą. Rachela czuje pod stopami chłodny piasek i
skały. W telewizji uczeni i politycy omawiają jej przypadek, opisują technikę,
jakiej użył Aaron Jacobs, a którą odkryto po dokładnym przejrzeniu wszystkich
pozostawionych przez niego materiałów. Ich rozważania nie mają żadnego wpływu
ani na jej wędrówkę w kierunku rancha, ani na bezustanne mruganie wiszących nad
jej głową gwiazd.
Jest noc, gdy Rachela i Johnson zbliżają się do zabudowań
rancha. Rachela węszy ostrożnie i czuje zapach spalin oraz wielu obcych ludzi.
Ze szczytu wzgórza widzi małe obozowisko rozbite wokół białej ciężarówki ze
znakami lokalnej stacji telewizyjnej. Waha się przez moment, czy nie lepiej
byłoby skierować się z powrotem na bezpieczną pustynię. Potem bierze Johnsona za
rękę i razem zaczynają schodzić ze wzgórza. Rachela wraca do domu.
przekład : Arkadiusz Nakoniecznik
powrót
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
283 02Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczut informatyk12[01] 02 101introligators4[02] z2 01 n02 martenzytyczne1OBRECZE MS OK 0202 Gametogeneza02 07Wyk ad 02r01 02 popr (2)1) 25 02 2012więcej podobnych podstron