SYSTEMU ODZWIERCIEDLAJĄCEGO RZECZYWISTOŚĆ NIE MOŻNA STWORZYĆ1
Systemu odzwierciedlającego rzeczywistość nie można stworzyć. Czy więc nie ma takiego? Bynajmniej, Powyższe twierdzenie
tego nie głosi. Rzeczywistość jest systemem dla Boga; ale dla istniejącego umysłu system nie może istnieć. System i zakończona
całość są korelatami. Rzeczywistość natomiast - przeciwnie. Z punktu widzenia abstrakcji system i rzeczywistość nie dadzą sią
pomyśleć razem, ponieważ systematyczne myślenie, aby myśleć o rzeczywistości, musi ją pomyśleć jako zniesioną, a więc jako
nieistniejącą. Rzeczywistość jest tym, co rozdziela, co się rozpada, a systematyczne jest tym, co jednoczy i ma zakończony
charakter.
Faktycznie występuje tu złudzenie, które próbowano przedstawić także w Okruchach... Rzeczywistość, klóra minęła, ma postać
gotową i zakończoną i dla-lego może być ujęta systematycznie. Zupełnie słusznie, ale dla kogo? Kto sam istnieje, nie może
przecież osiągnąć tego zakończonego stanu poza tą rzeczywistością, która odpowiada wieczności, w skład której weszła przeszłość.
Jeśli myśliciel w łaskawym roztargnieniu może zapomnieć, że on sam jako myśliciel jest zarazem istniejącym człowiekiem, to
spekulacja i dystrakcja nie są w pełni tym samym. Na odwrót: to, że on sam egzystuje, oznacza, że rzeczywistość stawia w
stosunku do niego żądania i jeśli on jako wielki myśliciel je spełni, wówczas jego istnienie jako coś minionego może być
uważane przez systematycznego myśliciela za coś, co przybrało postać zakończoną. Ale kim jest dla odmiany ten sy-
stematyczny myśliciel? Ależ oczywiście jest nim ten, kto sarn znajduje się poza rzeczywistością, a mimo to znajduje
się w niej, ten, kto w swej wieczności przybrał postać absolutnie zakończoną, a mimo to mieści w sobie
rzeczywistość - a tym kimś jest Bóg. Cóż pomoże samookłamanie? Czy dlatego, że świat istniał od sześciu tysięcy
lat, rzeczywistość nie stawia teraz człowiekowi tych samych co zawsze żądań? Mianowicie, aby nie był on
kontemplującym umysłem, ale umysłem istniejącym w rzeczywistości? Potem następuje zrozumienie wszystkiego. Teraz
istniejący człowiek żyje niewątpliwie po upływie sześciu tysięcy lat, które go poprzedzały, ale gdyby te lata sy -
stematycznie ujął, nie zrozumiałby siebie (co za ironia) w swoim istnieniu, ponieważ sam nie otrzymałby egzystencji, gdyż
nie pozostałoby dla niego nic, co byłoby potem do poznania. Z tego wynikałoby, że taki myśliciel jest albo Panem
Bogiem lub fantastycznym quodlibet. Zapewne każdy dostrzeże nie-moralność, która jest tu zawarta, a także to, co
inny pisarz2 powiedział o systemie Hegla: otrzymało się od niego system, nawet absolutny, ale pozbawiony etyki.
Śmiejmy się z etyczno-religijnych fantasmagorii średniowiecza, z jego ascezy itp. osobliwości, ale nie zapominajmy,
że spekulatywne dygresje dotyczące stawania się ja = ja, po to, aby później zostać takim filistrem, że żaden zapaleniec
nie chciałby prowadzić takiego życia - jest równie komiczne, a nawet jeszcze śmieszniejsze. Jest to komizm dość podłego
gatunku.
Aby stwierdzić, że niemożliwe jest stworzenie systemu odzwierciedlającego rzeczywistość, zapytajmy po prostu tak, jak
grecki uczeń zapytałby swego mistrza: Jeśli dostojna mądrość potrafi odpowiedzieć na wszystkie pytania z wyjątkiem
prostego, to okazuje się, że nie wszystko jest w porządku. Zapytajmy więc po prostu: kto ma taki system stworzyć? Za-
pewne człowiek i zapewne nie człowiek z bajki, który stałby się kimś wyspekulowanym, subiektem--obiektem, czystym
myśleniem, lecz rzeczywiście żyjący, istniejący człowiek. Albo jeśli spekulacja, która tworzy system, jest wynikiem
wspólnych dążeń różnych myślicieli, to zebrane w jedną całość wyniki myślenia pojedynczych myślicieli muszą być
podsumowaniem całości. Kto tego dokona? Zapewne człowiek, który jest człowiekiem, a nie spekulacja. Ale jeśli jest
człowiekiem, to przecież istnieje. Istniejący ma do wyboru dwie drogi:
albo może uczynić wszystko, by zapomnieć o swoim Istnieniu, przez co staje się śmieszny, jako że istnie nie posiada tę
dziwną właściwość, że istniejący istnieje, czy tego chce, czy nie. Ta komiczna sprzeczność - chcieć zostać kimś, kim się nie
jest (np. chcieć zostać ptakiem) - nie jest bardziej komiczna niż ta, że nie chce się być tym, kim się jest (np. nie chce się
być istniejącym człowiekiem); uznaje się lei za śmieszne, jeśli ktoś zapomina, jak się nazywa, «le nie w tym znaczeniu, że
zapomina swego nazwiska, lecz cech swojej własnej istoty;
albo istniejący może całą uwagą skupić na tym, że istnieje. Z tego punktu widzenia należy najpierw .atakować całą
współczesną spekulację za to, że upiera się nie tyle na błędnym, co raczej śmiesznym położeniu, i w swego rodzaju
powszechnej dystrakcji ieupomina, co to znaczy być człowiekiem, że ty i ja, l on, my wszyscy, każdy dla siebie, jesteśmy
ludźmi. Nu temat tego, co to znaczy być człowiekiem (nie Istniejącym, tzn. człowiekiem w ogóle) spekulacja pokutuje
więcej niż należy.
Właśnie istniejącego, który całą swoją uwagę skupia na tym, że istnieje, dotyczy piękna sentencja Lesinga o
„nieustającym dążeniu", za którą jej autor nie uzyskał wprawdzie nieśmiertelnej sławy (na to był zbyt skromny), ale której
każdy rozważny człowiek przyzna rację. Natomiast istniejący, który
zapomina o swoim istnieniu, staje się przez to coraz bardziej roztargniony; podobnie jak niekiedy ludzie opisują rezultaty
swych wywczasów, tu będziemy mogli się spodziewać owocu roztargnienia w postaci systematycznego odzwierciedlania
1 « Abschliessende unwissenschajtliche, Nachschrijt zu <lcn philosophischen Brocken, według: Gesammelte W«!
rke, Jena 1925, t. VI, s. 192-196, 198-200. Tytuły \v tekście pochodzą od tłumacza.
2 Tzn. Kierkegaard w Stadiach na drodze życia w notatce z 2 lutego, o północy (K.T.).
rzeczywistości. Podczas gdy heglowski system przez zapomnienie staje się systemem odzwierciedlającym rzeczywistość, a na-
wet ma charakter zakończony, nie zawierając etyki <jako że przecież rzeczywistość właśnie należy do sfery etyki), to ta
ograniczona filozofia (filozofia Kierkegaarda - K.T.), którą istniejący prezentuje istniejącym, traktuje etykę jako to, co
najważniejsze.
Skoro się tylko uświadomi sobie, że filozofowanie nie polega na przemawianiu w fantastyczny sposób do wymyślonych
istot, lecz że w filozofii istniejący przemawiają do istniejących, że więc także nie powinno się fantazjując in abstracto
rozstrzygać, czy „nieustające dążenie" jest czymś mniej wartościowym od systematycznej, zamkniętej całości, a raczej
powinno się pytać: czym istniejące istoty, jeśli tylko istnieją, muszą się zadowolić - to okaże się także, że można wyjść
poza tę dążność tylko dzięki oszukiwaniu samego siebie. Nawet jeśli ktoś osiągnie swój jakiś najwyższy (cel), to powtórzenie
tego najwyższego, czym przecież musi zapełnić swe istnienie, jeśli się nie chce cofać lub stać się fantastycznym tworem, staje
się znów nieustającym dążeniem, gdyż po każdym powtórzeniu musi on znów chcieć powtórzenia. Potrzebę odczuwa nie
tylko ten, kto czegoś pragnie, ale i ten, kto pragnie nieustannie posiadać to, co ma. W ten sposób osiąga się w systemie to,
co spekulatywno-fantastyczne i estetyczno-fantastyczne, a w piątym akcie dramatu zyskuje pomyślne zakończenie, ale
zakończenie takie istnieje tylko dla wymyślonych istot.
Atakowano tak zwane panteistyczne systemy dlatego, że znosiły różnicę między dobrem a złem i wolność. Rzeczywiście,
istnieją one w ten sposób, gdyż z każdego panteistycznego systemu pojęcie rzeczywistości w sposób fantastyczny ulatuje. Nie
postępuje się jednak słusznie wtedy, gdy wspomniany zarzut kieruje się tylko do panteistycznych systemów; należałoby raczej
wykazać, że Każdy system musi być panteistyczny dlatego, że ma zakończony charakter. -Rzeczywistość musi zostać
zniesiona w wieczności, zanim system przybierze postać zakończoną. Nie może tam pozostać żadna realna resztka, nawet tak
drobna, jak Pan Profesor, który system tworzy. Ale do takich krańcowości nie dochodzi się. Nie. Raz zwalcza się
panteistyczne systemy za pomocą krzykliwych aforyzmów, które ciągle zapowiadają stworzenie nowego systemu -
oczywiście nie panteistycznego - kiedy indziej spisuje się coś, co ma być systemem i zawiera nowe wywody gło szące, że
pojęcia rzeczywistości i istnienia są konieczne.
To, że taki wywód jest naigrywaniem się z całego systemu i że zamiast stanowić wstęp do systemu staje się absolutnym
protestem przeciwko niemu, to systematyków nie interesuje. Jeśli pojęcie istnienia ma być rzeczywiście konieczne, to nie
da się tego bezpośrednio powiedzieć za pomocą wywodu mieszczącego się w systemie, a wszystkie zaklęcia w rodzaju:
„bodaj cię licho wzięło, jeśli się nie uda tego powiedzieć itd." powodują, że opaczny charakter ta kich wywodów jest
jeszcze bardziej śmieszny. Rola istnienia może zostać właściwie podkreślona i wyrażona tylko pośrednio przez dogłębne
odczucie tego, że samego siebie traktuje się jako subiektywnie istniejącego myśliciela, a nie dzięki bezpośredniemu
twierdzeniu, że systemu nie można stworzyć, a w jeszcze mniejszym stopniu przez określone wywody w systemie. Przy
licznych wątpliwościach, które występują, może się zdarzyć, że zgłoszone zostanie votum separatum, ale system, który
zawiera takie vo-tum jako część składową, jest śmiesznym monstrum. Ale taki właśnie jest system. Zarzuty na ogół zostają
grzecznie zignorowane, a jeśli się to nie uda, wówczas przedsiębiorczy systematycy zalecają kopistom przepisanie zarzutów i
zarejestrowanie ich w systemie i wtedy system zostaje uratowany.
Założeniem systemu jest jedność subiektu-obiektu, jedność myślenia i bytu. Na podstawie tego założenia w systemie w
sposób abstrakcyjno-obiektywny obiekt odpowiada subiektowi, myślenie bytowi, a prawda jest zgodnością myślenia z
samym sobą. To obiektywne (a mianowicie abstrakcyjno-obiektywne) myślenie nie pozostaje w żadnej relacji z istnie -
jącym podmiotem. Pytaniem zawsze trudnym do rozstrzygnięcia jest to, jak istniejący podmiot wnika w tę obiektywność i
sam dla siebie przestaje być problemem; istniejący podmiot coraz bardziej się ulatnia, by w końcu stać się czystą,
abstrakcyjną współ-wiedzą zarówno w ramach tego czystego stosunku myślenia do bytu, jak też wiedzą o tym stosunku,
wiedzą o tej czystej identyczności, tej czystej tautologii; nie orzeka się bowiem, że myślący istnieje, ale właściwie orzeka
się tylko to, że myślący jest myślącym.
W przeciwieństwie do tego istniejący podmiot istnieje, a to jest przecież cechą każdego człowieka. Dlatego nie chcemy
owego obiektywnego kierunku osądzać jako bezbożnego, panteistycznego samoubóstwiania się, lecz raczej chcemy
potraktować go jako komiczny eksperyment; to, że począwszy od tej chwili aż do końca świata nie może zostać nic po -
wiedziane, co nie zmierzałoby do dalszego ulepszenia prawie gotowego systemu, to nie zostało powiedziane w złej myśli,
lecz jest tylko konsekwencją logiczną dla wielbicieli i znawców systemu. Jeśli się analizuje ten obiektywny kierunek za
pomocą kategorii etycznych, to krzywdzi się go, nie wnikając nawet w niego, gdyż kategorie etyczne, według których się
go osądza, nie istnieją dla niego. Jeśli się jednak pozostanie na płaszczyźnie metafizycznej, to można, aby takiego
przekształconego profesora trafić, użyć komizmu, który mieści się tu także. Jeśli tancerz potrafi bardzo wysoko skakać,
będziemy go podziwiali. Jeśli jednak, choćby skakał tak wysoko jak żaden inny tancerz, będzie mniemał, że potrafi latać,
wówczas śmiech sprowadzi go na ziemię. Zdolność
skakania oznacza, że się przynależy do ziemi i respektuje prawo ciążenia, a skok jest czymś chwilowym. Latanie natomiast
oznacza, że się jest uwolnionym od ziemskich warunków tak jak uskrzydlone stworzenia, a może mieszkańcy Księżyca:
możliwe, że system właśnie tam znajdzie swoich prawdziwych czytelników. Teraz każdy spekulatywny umysł uwalnia się
w swej bezmyślności od tego, by być człowiekiem i w dystrakcji miesza siebie z ludzkością. Powiada „my", tak jak prasa
opozycyjna pisze „my" i zaklina się, jak marynarz, „pal mnie licho". Dlatego też sądzi, że stał się Bóg wie kim. Ale jeśli
się długo złorzeczy, to w końcu wraca się do rzeczowej wypowiedzi, gdyż wszelkie zaklęcia znoszą się same. Jeśli się
nauczono, że każdy chłopczyna może powiedzieć „my", to można się nauczyć, że bycie jednostką oznacza coś więcej; i
3jeśli się widzi, że każdy próżniak może się bawić w grę bycia ludzkością, to w końcu trzeba przyznać, że czymś więcej jest
być po prostu i uczciwie zwykłym człowiekiem, niż, że tak powiem, bawić się w grę towarzyską.
SUBIEKTYWNOŚĆ PRZECIWKO OBIEKTYWNOŚCI
W sposób obiektywny mówi się nieustannie tylko o rzeczach, subiektywnie o podmiocie i subiektyw ności, i nagle
okazuje się, że subiektywność jest rzeczą 3. Stale trzeba pamiętać o tym, że problem subiektywności jest samą
subiektywnością, a nie problemem dotyczącym rzeczy. Ponieważ problemem jest podjęcie decyzji, a wszelkie decyzje
podejmowane są subiektywnie, więc obiektywnie na to patrząc nie ma tam śladu rzeczy; gdyż w tejże chwili, w której pro-
blem będzie dotyczył rzeczy, subiektywność, by ulżyć cierpieniom i kryzysowi związanemu z podjęciem decyzji, choć
odrobinę zobiektywizuje problem. Przez to „dwleczone zostaje podjęcie decyzji. Pytanie dotyczy tu nie prawdy
chrześcijaństwa (w tym sensie, że gdyby na nie tylko odpowiedziano, to podmiot chętnie i szybko przyjąłby je). Nie, pytanie
dotyczy przyjęcia chrześcijaństwa przez podmiot, dotyczy przejścia od obiektywnej wiedzy o chrześcijaństwie do
subiektywnego życia w prawdzie chrześcijaństwa. To przejście nie dokonuje się nigdy bezpośrednio i samo, jest ono
uwarunkowane decyzją, a jego (chrześcijaństwa - K.T.) obiektywne przyjęcie (sit venia verbo) jest pogaństwem albo
bezmyślnością.
Chrześcijaństwo chce pojedynczemu człowiekowi ofiarować wieczne zbawienie, dobro, które każdorazowo tylko jemu
jednemu zosteje dane. Jeśli nawet chrześcijaństwo mniema, że subiektywność, posiadając ogólną możliwość otrzymania
tego dobra, posiada także możliwość przyjęcia go, to nie sądzi ono, że subiektywność jest do tego całkowicie i bez żadnych
zastrzeżeń przygotowana i że posiada prawdziwe wyobrażenie o znaczeniu tego dobra. Dopiero nieskończenie wielkie
skoncentrowanie się subiektywności w sobie, skierowane na najwyższe dobro nieskończoności (wieczne zbawienie), jest
rozwinięciem możli-\vosci przyjęcia chrześcijaństwa, która zawarta jest v wymienionej uprzednio pierwszej zdolności su-
biektywności. W ten sposób chrześcijaństwo protestuje przeciwko wszelkiej obiektywności i chce, by podmiot zatroszczył się
absolutnie i wyłącznie o siebie. Tym, o co pyta, jest subiektywność, gdyż dopiero w subiektywności chrześcijaństwo jest
prawdą, jeśli w ogóle jest prawdą. Obiektywnej prawdy chrześcijaństwa w ogóle nie ma. Nawet jeśli znajduje się ona tylko
i wyłącznie w jednym podmiocie, to istnieje tylko w nirn. W niebie panuje jednak znacznie większa radość z powodu tego
jednego niż z powodu historii powszechnej i systemu, które dzięki swej obiektywności nie pozostają w związku z chrześci-
jaństwem.
Na ogół sądzi się, że być subiektywnym nie jest żadną sztuką. Oczywiście to się rozumie samo przez. się; każdy
człowiek jest przecież odrobinę podmiotem. Ale stać się tym, czym się - nie bacząc na nic - już jest, któż chciałby na to
tracić czas? Byłoby to w życiu najmniej ważnym zadaniem ze wszystkich zadań. Z całą pewnością i już dlatego jest to bardzo
trudne, ba, najtrudniejsze w życiu. Każdy człowiek posiada bardzo silnie rozwiniętą wrodzon
ą sk o
ł nnoś
ć do stania si
ę kimś
innym i kim£ wi c
ę ej niż jest. Dlatego te, pozornie tak mało znaczące zadania są tak szalenie trudne, że są pozornie mało
znaczące. Wynika to stąd, że zadanie takie bezpośrednio nie zachęca do tego, by pragnącego podtrzymać na siłach w jego
dążeniach - wręcz przeciwnie - i dlatego potrzebny jest olbrzymi wysiłek, od którego przy innych zadaniach jest się
zwolnionym.
Rozmyślanie o najprostszych sprawach, o tym, co każdy prosty człowiek już wie, musi się wydać szczególnie
odstraszające. Nawet przy największym wysiłku człowiekowi cielesnemu na myśl nie przyjdzie stania się kimś innym i kimś
więcej. Czymś wielkim jest dlań dopiero to, co górnolotne.
Jeśli się przejdzie do porządku dziennego nad tą małą - z sokratycznego punktu widzenia zabawną, a z chrześcijańskiego
trapiącą - różnicą między tym, aby być podmiotem, którym się już przecież jest i tym podmiotem, którym dopiero ma .się
stać - to zadziwia mądrością zadanie postawione przed podmiotem, by ten coraz bardziej wyzbywał się swojej
subiektywności i stawał się coraz bardziej obiektywny. Z tego łatwo można się zorientować, co się w tej dziwnej radzie
rozumie przez subiektywność, której należy się wyzbyć. Chodzi mianowicie o to przypadkowe, niepowtarzalne, egoistyczne,
szczególne itd., czyli o to, czego każdy człowiek ma wystarczająco dużo. Chrześcijaństwo nie zaprzecza, że należy się tego
wyzbyć - nie było ono nigdy zwolennikiem np. grubiaństwa.
Różnica polega na tym, że nauka uczy, iż trzeba się stać obiektywnym, podczas gdy chrześcijaństwo uczy o
konieczności stania się subiektywnym. Aby tego nie traktować jako sporu o słowa, należy powiedzieć, że chrześcijaństwo
chce spotęgować namiętności do maksimum, gdyż namiętność jest właśnie subiektywnością, a obiektywnie namiętności nie
ma4.
Często wykazuje się (ad oculos) w pośredni i satyryczny sposób (ale kto ma oczy, by to dojrzeć? kto się chce przez to
dać pocieszyć?), że droga nauki jest drogą do zguby.
3 Według Kierkegaarda w systemie filozofii panteistycznej Hegla z powodu uznania tożsamości myślenia i bytu
oraz jedności subiektu-obiektu „nagle okazuje się, że subiektywność jest rzeczą". Ten fragment tekstu jest więc
krytyką heglizmu (K.T.).
4 Kierkegaard sądzi, że w abstrakcyjnym myśleniu abstrakcja właśnie abstrahuje od konkretnych cech osobowości, a
namiętności i przeżycia (poziom sub--subiektywny) są czymś konkretnym, charakteryzującym w sposób odmienny
każdego człowieka. Stąd abstrakcyjny system i nauki są dlań drogą do zgu-by (K.T.).