Wybór satyr
opracowała: Małgorzata Ryl
Przedsiębiorstwo Wydawnicze
Związku Niewidomych "Print 6"
Rok 1994
ISBN 83-85987-05-3
Wstęp
Satyra jest bardzo starym gatunkiem
literackim, którego początki sięgają
czasów starożytnych (Horacy "Juvenalis").
Stała się szczególnie popularna w XVIII
w. w literaturze polskiego oświecenia,
reprezentowana przede wszystkim przez
Krasickiego, którego niektóre utwory nie
sposób było nie umieścić w tym zbiorku.
Satyra posługuje się śmiechem, kpiną,
ironią, paszkwilem, parodią, karykaturą,
absurdem itd.. Gani ludzkie wady,
przesądy, stereotypy, mity konwencji,
szablony twórczości literackiej etc.
Gatunek ten staje się żywotny w czasie
decydujących przemian społeczno-
obyczajowych i politycznych.
Współczesna satyra związana jest przede
wszystkim z estradą i kabaretem, pismami
satyrycznymi. Ostatnie przemiany w
Polsce zaowocowały mnóstwem satyr.
W tej antologii zajęły najczęściej
abstrakcyjne, mające za przedmiot
ponadczasowe, uniwersalne, cechy ludzkie.
Nie atakują one człowieka, lecz jego
przywary, wady, najczęściej głupotę,
pijaństwo itd..
Niech te utwory pomogą nam dostrzec nie
tylko wady innych ludzi, ale i swoje
własne!
Motto:
"I śmiech niekiedy może być nauką
Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa
I żart dowcipną przyprawiony sztuką
Zbawienny, kiedy szczypie, nie kąsa !"
I. Krasicki "Monachomachia"
opracowała: Małgorzata Ryl
Gałczyński Konstanty-Ildefons - ur 23 I
poetycka powieść "Porfirion Osiełek czyli
Klub Świętokradców"; poematy: "Koniec
świata" (1929), "Bal u Salomona" (1931),
"Ludowa zabawa" (1934); okres
przedwojenny Gałczyński zamknął cyklem
"Noctes Aninenses"; po wojnie trzy
wybory wierszy wydane 1946 r. (w
Polsce, Rzymie, Hanowerze); zbiór
"Zaczarowana dorożka" (1948); w 1945
rozpoczął cykl "Zielona gęś" (groteska);
utwory dotyczące roli sztuki: "Niobe"
(1952), "Wit Stwosz" (1952); swoistym
testamentem jest cykl 10 "Pieśni"; dłuższe
utwory satyryczne: poemat: "Chryzostoma
Bulwiecia podróż do Ciemnogrodu"
(1954), farsa: "Babcia i wnuczek, czyli
Noc cudów" (1955) i in. - zm. 6 XII 1953
r.
"Satyra na bożą krówkę"
Po cholerę toto żyje?
Trudno powiedzieć czy ma szyję,
a bez szyi komu się przyda?
Pachnie toto jak dno beczki,
jakieś nóżki, jakieś kropeczki -
ohyda.
Człowiek zajęty niesłychanie,
a toto, proszę, lezie po ścianie
i rozprasza uwagę człowieka;
bo człowiek chciałby się skoncentrować,
a ot, bożą krówkę obserwować
musi, a czas ucieka.
A secundo, szanowni panowie,
Jakim prawem w zimie na ścianie?!
Co innego latem, gdy kwitnie ogórek!
Bo latem to co innego:
każdy owad może tentego
i w ogóle.
Więc upraszam entomologów,
czyli badaczów owadzich nogów,
by się na tę sprawę rzucili z szałem.
I właśnie dlatego w Szczecinie,
gdzie mi czas pracowicie płynie,
satyrę na bożą krówkę napisałem.
"Strasna zaba"
wiersz dla sepleniących
Pewna pani na Marsałkowskiej
kupowała synkę z groskiem
w towazystwie swego męza, ponurego
draba;
wychodzą ze sklepu, pani w sloch,
w ksyk i w lament: - Męzu, och, och,
popats, popats, jaka strasna zaba!
Mąz był wyzsy uzędnik, psetarł mgłę w
okulaze
mówi: - Zecywiście coś skace po trotuaze!
cy to zaba, cytez nie,
w kazdym razie ja tym zainteresuję się;
zaraz zadzwonię do Cesława,
a Cesław niech zadzwoni do Symona -
nie wypada, zeby Warsawa
była na "takie coś" narazona.
Dzwonili, dzwonili i po tsech latach
Wrescie schwytano zabę koło Nowego
Świata;
a zeby sprawa zaby nie odesła w
mglistość,
uządzono historycną urocystość;
ustawiono trybuny,
spędzono tłumy,
"Stselców" i "Federastów" -
słowem, całe miasto.
Potem na trybunę wesła Wysoka Figura
i kiedy odgzmiały wsystkie "hurra",
Wysoka Figura zece tak:
- Wspólnym wysiłkiem ządu i
społeceństwa
pozbyliśmy się zabiego bezeceństwa -
panowie, do góry głowy i syje!
A społeceństwo: - Zecywiście,
dobze, ze tę zabę złapaliście,
wsyscy pseto zawołajmy: "Niech zyje!"
Hemar Marian - właściwie M. Hescheles -
ur. 6 IV 1901 r. we Lwowie; poeta,
komediopisarz, satyryk; związany z
twórczością kabaretową Lwowa,
kierownik społecznych teatrów
rewiowych, współtwórca szopek
politycznych, autor piosenkarskich
przebojów, tekstów rewiowych; zbiory
poezji: "Dwie Ziemie Święte", "Im dalej
w las", "Chlib Kulikowski", "Wiersze
Staroświeckie"; uprawiał aktualną satyrę
polityczną ("Adolf Wielki", "Satyry
patetyczne" i in.); utwory sceniczne ("Cud
biednych ludzi" - 1943, "Dług honorowy"
- 1944); tłumaczył sonety Szekspira, ody
Horacego; zm. 11 II 1972 r. w Londynie;
"Na krasomówstwo"
Na pogrzebie, na ślubie,
Na komitecie, w klubie,
Na bankiecie, na radzie,
Za stołem, na estradzie,
Na herbatce, na lampce wina,
Wstaje. Chrząka. Zaczyna.
Z majestatem żałoby,
Lub z humorem Zagłoby,
Po ludziach wodzi wzrokiem
I życzy sobie, oby
Był fałszywym prorokiem.
I mówi, że na względzie
Ma nadzieję, że będzie
Wyrazicielem wszystkich
Obecnych tu i bliskich.
Iskry prawd nowych krzesa,
Mówi, że miecz Damoklesa,
Że syzyfowe prace
I pięta Achillesa.
Męskie powściąga bóle z
Przejęciem, jak król Amfortas,
Caveant - mówi consules!
I Hannibal ante portas!
Mówi: powrotna fala.
Mówi: Męki Tantala.
I mówi, że zły ptak to,
Co własne gniazdo kala.
Mówi: Non omnis moriar.
I mówi: Carpe diem.
I mówi że Historia
rozumie, o co się bijem.
W głosie płomienny żar ma,
Ślinę toczy jak śluzę,
I mówi, że inter arma
Silent - tak mówi - Musae.
Że mądry Polak po szkodzie
I w ramach swego wywodu
Sugeruje, że młodzież
Jest przyszłością narodu.
Łza mu na oku zawisa,
Mówi, że Wóz Tespisa,
Że Pobóg Kielanowski
I że Odra i Nysa.
De gustibus non disputandum
I dłońmi wsparł się o biołdra
I mówi: Nil desperandum!
I mówi: Sursum kołdra!
Z oryginalnych dewiz
Wnioski świeże wyciąga
I mówi że vita brevis,
Lecz ars - mówi z mocą - longa.
Sub specie aeternitatis
Kreśli wytyczne wieczne
I mówi: Sapienti satis
I komentarze zbyteczne.
Najbardziej z wszystkich lubi
Tę cytatę złowieszczą,
Gdy to be or not to be,
That is - mówi - the question!
Na tę łatwość uczucia,
Ten frazes gotowy, w lot ma,
Te słowa jak gumę do żucia,
Te frozen food of thought ma.
Ta oratorska konfekcja,
Te zdańka ubrańka z kołka,
Czy to żałobna prelekcja,
Czy pierdołka wesołka.
A w koło, przed nim - oni
Siedzą w strasznej agonii,
Spoceni i znudzeni,
W okropnej neurastenii,
Słuchają, śpią jak zające
Z otwartymi oczyma.
I tylko myślą, śpiące:
Cholery na niego nima.
"Sense of Humour" z tomiku "Kiedy znów
zakwitną białe bzy"
Lubimy stwierdzać z dumą
I zgadzać się, bez sporu,
Że sprawdzianem kultury
Jest poczucie humoru.
I że my - jak nikt inny,
Od wieków, od Reja przecie -
Naszym poczuciem humoru
Przodujemy na świecie.
Że w naszej literaturze -
Z tego nas nie obedrą! -
Tam Słowacki, tu Rodoć,
Tam Trembecki, tu Fredro!
Jakiekolwiek nazwisko
Na chybił trafił wyskub,
Spójrz - Morsztyn! Patrz - Krasicki!
(Dziś by się zdał taki biskup).
Tu Prus, tam Makuszyński,
Nawet Boy, tu Nowaczyński,
Nawet w najnowszych czasach
Młody Ignacy Baliński.
Wspaniały zastęp kpiarzy,
Satyryków, sowizdrzałów,
Ich fraszek i dowcipów,
Pamfletów i kawałów.
Błyszcząca literatury
Śmiechem kwitnąca połać!
Nasze poczucie humoru -
Jest się na co powołać.
Jesteśmy drwiący, kpiarscy,
Kawalarscy, złośliwi,
Z natury ostrzy, cięci,
Dowcipni i żartobliwi.
W docinkach, fraszkach, żartach,
Bon-motach iście paryskich,
Jak nikt inny umiemy
Drwić z wszystkiego i z wszystkich.
Umiemy kpić z Anglików,
Z Moskali i ze Szwabów,
Z Litwinów, z Ukraińców,
Z Czechów, z Żydów, z Arabów,
Z wad, cnót, zalet, zwyczajów,
Z języka i z ubioru -
Kto by się na nas obraził,
Nie ma poczucia humoru.
Tylko - niech Pan Bóg broni,
By ktokolwiek na świecie,
Żartem, fraszką, uwagą,
Słówkiem, maczkiem w gazecie,
Nas wykpił, z nas zażartował,
Nas tknął - pomyśleć groza!
Już poczucie humoru
Stula się jak mimoza.
Już uśmiech z warg nam ucieka,
Już gniew nas trzęsie srogi,
Już pierś wzbiera rozkoszą
Strasznej martyrologii!
Już krew oczy zalewa,
Rycerska dłoń już na kordzie!
Nasze poczucie humoru
Już każe "walić po mordzie".
Okrutne mnie dręczy pytanie,
Obawy mam wcale niepłonne -
Czy nasze poczucie humoru
Nie jest zbyt jednostronne?
Bo cała ta humoru zabawa
Ma jedno prawidło główne:
Jeżeli humor ma prawa -
Niech będą dla wszystkich równe.
Huszcza Jan - pseud. Kronikarz, Jan
Zagościński i in. - ur. 24 XI 1917 r. w
Zagościnie (Wileńszczyzna), poeta,
satyryk, powieściopisarz, debiutował
zbiorem poezji "Ballada o podróżnych"
(1938), m.in. "Pamiętnik liryczny" (1945),
"Stara pijalnia" (1968); powieści:
"Miasteczko nad Olszanką" (1948),
"Telefon więcej nie zadzwoni" (1961),
"Obrączki z kajdan" (1974) i in. ; ostatnie
zbiory poezji: "Lata spośród lat" (1983),
"Pory czasu człowieczego" (1984); zm. 26
VI 1986 r. w Łodzi;
"Dzicy z drugiej połowy XX wieku"
Szklane dźwięki,
wydmuchiwane ze wszystkich
instrumentów,
bez przerwy spadają na kamienie
- wodospad
przełamał potok na dwie części,
aby przyzywała okolica.
Zmęczeni kilkukilometrowym marszem,
liczni zatrzymują się tutaj
i milczą z wdzięczności,
stojąc długo w zielonym chłodzie,
chłonąc łaskę...
A oni podjechali na samochodach
aż pod rozedrganą ścianę z wody
muzycznej,
z chłodu zielonego
- wysiedli,
wołając: "Jak tu fajnie, cholera!"
Klepiąc swoje babki po ruchliwych
pośladkach,
ustawili je między sobą,
aby zrobić grupowe zdjęcie
na pamiątkę, że byli...
Potem rozłożyli się na kocach
wokół butli z barwioną wódką
i puszki ze szprotami.
Nim sięgnęli po napełnione szklaneczki,
jeszcze przedtem rozgęglili radio.
I więcej nie istniał wodospad!
"Podział godzin"
O ósmej rano w aprowizacji
muszę się zgłosić do rejestracji.
A tam ruchliwy ludzki ogonek
wcześniej się zaczął, nim zaczął dzionek.
Gdy do mnie doszło, oznajmił świątek,
że mi brakuje kilku pieczątek.
Przez te pieczątki, przez te stempelki
w urzędach innych tłok zwiększam wielki.
A na parkanie znów nowy afisz:
zgłoś się, inaczej do ciupy trafisz!
Oświaty rozwój przeklinam przeto:
czemuż nie jestem analfabetą?!
Zegar godzinę pierwszą wydzwania,
jak by tu zdążyć w sprawie mieszkania.
Ale jest znowu ważna przyczyna,
bije tymczasem trzecia godzina!
Trącam przechodniów, zdyszany lecę -
czekają na mnie aż cztery wiece,
aż cztery wiece, jedno zebranie
usłyszeć bardzo chcą moje zdanie...
Poza tym jeszcze miałbym ochotę
marki niemieckie zmienić na złote.
Biegam bezradny, rety, rodacy,
skąd wezmę godzin na trochę pracy?!
Łódź, 6 III 1945r.
"Stereotypy"
Choć przed snem czułem się raźnie,
zmąciło coś wyobraźnię.
Zrazu Piast się zjawił we śnie,
lecz uśmiechnięty obleśnie,
bez koła i bez Rzepichy,
chłeptał chciwie piwo z michy.
Po Piaście, a niech to diabli,
Kościuszko, ale bez szabli!
Czarniecki, choć wiódł wyprawę,
gdzieś pod siodłem miał buławę.
Wódz powstańców, panna Plater
naraz krzyknie: "Nasermater!"
Zaś "stary Fredro" w mundurze
pięknej pannie wręcza róże.
Ledwo zbyłem się zdumienia,
sytuacja znów się zmienia...
Oto niby znane rysy,
Xiąże Józef, ale łysy!
Słowacki bez kołnierzyka,
a globus bez... Kopernika!
Patrzy znad jakiejś komody
Kraszewski bez długiej brody.
A dla kontrastu, po chwili,
ach, postać siwej... Maryli.
To był sen, nie atak grypy,
choć dusiłem się jak w łaźni.
Nad ranem stereotypy
ukoiły wyobraźnię.
Kern Ludwik Jerzy - ur. 29 XII 1921 r. w
Łodzi, poeta, satyryk, autor książek dla
dzieci i młodzieży, tłumacz; opublikował
zbiory: "Zemsta szafy" (1967), "Kernalia"
(1969), "Podglądanie rodaków" (1972),
"Jaśnie Pan Rym" (1982); tłumaczył utory,
m.in. Lopego de Vega, O. Wilde'a
"Bezbolesna przyszłość"
Żeby młodym nie dobierać się do skóry,
Propozycja jest,
By w kraju znieść matury.
Ta matura tylko nerwy niszczy młodym,
Z nerwów zaś dygotki - jak wiadomo - są
I wrzody.
Jak matura zniknie, zniknie tych nerwów
przyczyna,
Choć niektórzy mówią, że to wszystko
raczej
z papierochów
Albo z jabcanego wina.
Potem,
Kiedy matur już nie będzie,
Pomyśli się o tym,
Żeby bardziej nowocześnie serwować
przedmioty.
Zamiast nocą nad książkami pochylać swe
czółka,
Młodzi będą dany przedmiot
Przyjmować w pigułkach.
Można by zastrzyki także zaprząc do tej
roli,
Zastrzyk jednak ma tę wadę, że troszeczkę
boli.
A pigułki można łykać bez trudu,
Jak kluski:
Ta pigułka na algebrę,
A ta na francuski.
Na fizykę
Która nie jest łatwa ani letka,
Przeznaczona będzie całkiem osobna
tabletka.
Tym zaś, którzy będą słabsi
Lub zajęci sportem,
Więcej piguł się zapisze,
No i w wersji forte!
Jak rozróżnić w tych warunkach,
Zapytacie słusznie,
Kto jest dobrym, a kto tylko takim sobie
uczniem?
Z odpowiedzią na pytanie tak ważne nie
zwlekam:
Źli w kawiarniach będą siedzieć,
A dobrzy - w aptekach.
"Dwie strony damskiego medalu"
Bardzo dobrze, proszę panów, jeśli żona
Nowocześnie, że tak powiem, bywa
wykształcona.
Skończy jeden fakultecik,
Drugi,
Trzeci,
Wie (teoretycznie) wszystko o hodowli
dzieci,
Z jej powodu inni patrzą na ciebie z
zazdrością
I zachwyca się nią cała okolica -
A tymczasem
Ona idzie i przynosi wołowinę z kością
I upiera się, że to jest polędwica.
Takie sprawy to po prostu - temat rzeka,
Owszem,
Miło w domu uczonego mieć człowieka
(Płci nadobnej!),
Co potrafi w każdej chwili, proszę Was,
W naukowy sposób sprawdzić
Rachunek za gaz.
Co do spodni jednak, to możliwe, że
uczony
Zaprasuje kanty z boku.
Z najmniej odpowiedniej strony.
Bardzo cieszą mnie postępy kobiet,
Ja je pilnie śledzę,
Lubię nawet, gdy kobieta ma
encyklopedyczną wiedzę,
Bo to przecież i uroczo,
I przyjemnie nadzwyczajnie
En passant tak porozmawiać sobie
O Spinozie,
O Einsteinie,
O poetach starej Anglii, których wiersze
są tak
mało znane -
Gorzej,
Gdy owsianych płatków, chcesz,
A ona poda ci mydlane.
"Eremik nasz kochany"
Gdy dokuczy nam świat
Albo damy
My, mężczyźni, od tysięcy lat
Do samotni jakiejś bardzo chętnie
uciekamy.
Chcemy skryć się,
Chcemy uciec od ogółu,
A co zapalczywsi
(Jak na przykład pan Wołodyjowski)
Walą wprost do kamedułów.
Otóż dotąd,
Aż do naszych czasów,
Sprawa była dosyć trudna.
Jak nie klasztor, to pustelnia zostawała
jeszcze do
wyboru
Lub wyspa bezludna.
Że bezludne wyspy jednak to raczej
rzadkości,
Wielu gości,
Uciec chcąc do samotności,
Miewało trudności.
Dziś inaczej to wygląda, bo dobry los w
darze
Oprócz auta
Dał mężczyznom
Także i garaże.
Kiedy tylko zapanują w domu ciche dni,
Do garażu idziesz sobie i tam dobrze ci.
Zapominasz, że na świecie są hece
kobiece,
Koła trochę podpompujesz,
Podokręcasz świece,
Dasz chłodnicy nowy korek,
Wetkniesz, co wypadło,
Wkręcisz śrubkę w reflektorek
I palec w imadło.
I od razu tak ci dobrze,
Tak błogo,
Tak miło,
I chcesz, żeby wszystkim innym też tak
samo było.
Każdy z mężczyzn - myślisz sobie - co
podatki płaci,
Mieć powinien taki garaż.
A zwłaszcza żonaci.
"Nasz wkład"
Od wielu lat już myślę,
Często wręcz mimo woli,
czemu na ogół nas mężczyzn ten cały
Dzień Kobiet
nie boli ?
Czemu kompleksów nie mamy,
Przeciwnie,
Cieszymy się,
Że im ten Dzień Kobiet przyznano, choć
nam -
jak dotychczas nie.
To przecież jest nienormalne,
Sprzeczne z męską naturą,
Którą zazdrosną miewamy, okropnie złą i
ponurą.
To przecież zdumiewające,
Dające do myślenia,
Że tak się wciągać dajemy w te pienia,
W te dziękczynienia...
Zamiast podśmiewać się z lekka,
Że wszystko to lipa i bzdury
My wskakujemy, jak jeden, w świąteczne
garnitury.
Czy mężem jesteśmy,
Czy synem,
Czy narzeczonym,
Czy dziadkiem,
Jak głupi latamy po mieście, węsząc za
byle kwiatkiem.
Uśmiech nam buźkę rozjaśnia,
Oczka się stają liryczne -
I to mi się właśnie wydaje za bardzo coś
altruistyczne.
Za bardzo to raj przypomina,
Po prostu słodycz sama,
Tacy się nagle robimy dobrzy, jak za
praojca Adama...
I tu mnie myśl olśniła,
Myśl ze szczerego srebra:
Panowie!
Przecież ten cały Dzień Kobiet, to święto
naszego żebra!
"Nowy Kossak"
Hoże dziewczę płacze,
Konik nóżką grzebie,
Polacy od wieków
Twardzi są. Dla siebie.
Francuz Francuzowi
Funduje ślimaka,
A Polak najchętniej
Podgryza Polaka.
Hiszpanowi Hiszpan
Gra na tamburynie,
A Polak podkłada
Polakowi świnię.
Włoch tak kocha Włocha
Jak pawica pawia,
A Polak Polaka
Do wiatru wystawia.
Anglikowi Anglik
Robi przyjemności,
Polak Polakowi
Przykrości zazdrości.
Konik nóżką grzebie,
Płacze dziewczę hoże,
Polak do Polaka
Z pyskiem albo z nożem.
Rzadko Polakowi
Polak dobrze zrobi,
To już takie nasze
Narodowe hobby,
A tak by się chciało
Wstawić do czytanki,
Że Polak i Polak
To są dwa bratanki.
"Przedział dla niepalących"
Palenie papierosów jest najgorszą nagiej
małpy
chorobą
Ja ten okres smrodzenia pod nosem mam
już,
na szczęście, za sobą.
Dlatego kupując miejscówkę na ekspres
wolno mknący
Mówię:
"Warszawa
Druga klasa,
Normalny,
Dla niepalących..."
Kupuję parę dni wcześniej
W myśl hasła festina lente
I coraz częściej słyszę:
"Dla niepalących? Niestety, nie ma.
Wszystkie miejsca
zajęte".
Biorę więc dla palących, bo trudno, bo
jechać muszę
A jednocześnie radość wypełnia mi całą
duszę.
To nic, że będę w dymie jechał aż do
Warszawy,
Znak to wszak, że pomyślnie rozwijają się
sprawy,
Że trend antydymowy bierze górę w
narodzie
I dni twe są policzone, papierosowy
smrodzie.
Ruszyliśmy.
I zaraz,
Nie krępując się wcale,
Po truciznę sięgnęli wszyscy w moim
przedziale.
Mają prawo z pewnością, co by tam kto
powiedział,
Ostatecznie to przecież dla palących jest
przedział,
Ja tu jestem intruzem, doskanale wiem o
tym,
Tyle tylko, że truć się wcale nie mam
ochoty.
Więc wychodzę z przedziału (zbierzcie się
nogi moje),
W korytarzu
Bez dymu,
Myślę sobie, postoję.
Marzycielu ty durny!
Królewiczu ty śpiący!
Na korytarz wyleźli ci z tych dla
niepalących.
Oni właśnie są teraz nową kastą i falą,
W smrodzie jeździć już nie chcą,
Ale palić to palą.
"Wyjątek"
Świat oszalał z powodu pośpiechu.
Świat się męczy,
Świat już złapać nie może oddechu.
Do rozlanej podobny jest rtęci,
Każda cząstka przed siebie gdzieś pędzi,
Ekspresowo, nerwowo gna,
Pośpiech, pośpiech to hasło dnia.
Wszystkim nam się ten pośpiech udzielił,
Śpieszy się człek nawet przy niedzieli.
Szybko myje swe ciałko,
Szybko krawat swój wiąże,
Bo mu we łbie wciąż cyka: "Czy zdążę?
Czy zdążę?"
Potem,
Zamiast na spacer przejść się wiosnę lub
latem,
Człowiek pędzi jak głupi małym
Czy większym "Fiatem".
Inne "Fiaty" przegonić chcą go (tak mu
się zdaje)
Więc się człowiek nie daje,
Tylko gazu dodaje.
Te wyścigi wśród ludzi obserwuje się
wszędzie,
W pracy naszej codziennej,
W towarzystwie,
W urzędzie.
Każdy tempo podkręca
(Ile tylko ma chodów),
Żeby się przed innymi wysforować do
przodu.
I dlatego, kochani, że mi pośpiech tak
dociął,
Lubię sobie czasami pierwszy lepszy
wsiąść pociąg.
Wiem, że w nim się poczuję staroświecko,
Milutko,
Wiem, że będzie wciąż stawał,
Że gnać będzie wolniutko,
I choć spóźnię się może do domowych
pieleszy,
To mnie cieszy,
Że coś się nie spieszy.
Knorr Mirosława - autorka felietonów,
artykułów publicystycznych, satyr;
pierwszy tomik jej satyr "Igraszki z
pazurem" (1969), kolejny zbiór "Chwasty
polskie", "Ikebana z jeża", "Po rżysku na
bosaka";
"Morał dla -dziestolatków"
Zniknęły z pejzażów wiatraki
I donkiszotów coś mało.
Co nam zostało z tych lat?
Co nam zostało?
Gdzie żeś wzorcowe "Lwie Serce",
Lub choćby "Serce" Amicisa?
I mądry Judym zwisa,
I "głupi Jakub" zwisa...
Młody Werter dawno już śmieszy,
Stary Wiarus nie milczy światu.
Panie Dulskie ze swych pieleszy
Wsiadają do swoich "Fiatów". Lukrecje
Borgia na zebraniach
Krzesła, a także czas, zajmują,
Choć przykro mówić tak o paniach:
Trują.
Cholernie trują.
Lilla Weneda harfy nie ma,
Oddała ją za którąś z gitar,
Orfeusz głosem łka Niemena, co syren
tłum z zachwytem wita.
Nasz syn egzamin zdaje
Przed profesorskim obliczem,
Myląc Józefa z kapitanem
Czechowiczem...
- O, gdzieżeście "za naszych czasów"?
Niech zabrzmi nasz zgodny chorał.
A wierszyk miał być z morałem.
No właśnie.
A oto morał:
Nie udawaj głośno zachwytów
Na temat dżinsów, bigbitu,
Fryzur, słownika młodzieży...
Młodzież i tak nie uwierzy,
Kiedy wypadasz ze stylu,
Powie, żeś... lizus - i tyle.
Grzmij ile tylko się zmieści
Na formy (dzisiejsze) i treści. Na snobizm,
Cynizm,
Niż moralny!
Też będziesz "wapniak",
Ale... normalny...
"Ręce" z tomiku "Po rżysku na bosaka"
Ręka rękę myła,
Czyli wniosek stąd,
Że szczycił się człowiek
Parą czystych rąk...
Ale dnia pewnego,
Gdy dłoń myła dłoń,
Nagle myć przestała
I powiada doń:
- Od dłuższego czasu już spostrzegam,
Że
Ja ci lepiej służę,
Niżeli ty mnie.
Z tej naszej wspóInoty
Ty masz więcej zysku:
Ty się wciąż wysuwasz innym do uścisku,
Jeżeli coś rozdają,
Zawsze wetkną tobie,
Rzadko się po dary wyciągamy obie.
Kiedy od nas biorą,
Ciebie każdy ceni.
Ja wiszę jak głupia
Albo tkwię w kieszeni...
To ty nosisz obrączkę i pierścionków parę,
Gdy na moim przegubie najwyżej
zegarek...
Ciebie "w rączki" się cmoka
(bardzo rzadko - w dwie),
"W łapę" wsuwa się komu? Na pewno nie
mnie!
Ja bardzo często świerzbię, lecz ty forsę
bierzesz! Przyznam, że obrzydło mi to
wszystko szczerze!
"Ręka rękę myje" - to stare przysłowie
Sugeruje,
Że
Wszystko mamy po połowie...
Fifty-fifty, jak mawia ręka anglosaska...
W praktyce spółki nie ma,
Jest tylko... co łaska...
Jak poucza nasz przykład z codziennego
życia:
Jedni są od zaszczytów,
A drudzy... od mycia...
"Rozmowa z Krasnoludkiem" z tomiku
"Po rżysku na bosaka"
Robiąc w domu porządki,
(te tak zwane "duże")
Znalazłam... krasnoludka.
Otrzepałam z kurzu,
Na czym toto posadzić? - dumam
I już wiem:
Na naparstku do góry odwróconym dnem.
- Może kroplę koniaczku
Lub z ciasta migdałek?
- Nie chcę! - warknął.
- O, brzydko...
Koszałek-Opałek
Był lepiej wychowany...
(tak wyrwało mi się
i westchnęłam, wspomniawszy "Sierotkę
Marysię").
Zaśmiał się,
Nie powiem, że "szatańsko",
Gdyż
Było to, jak gdyby zapiszczała mysz.
- Strasznie dziwna wydaje mi się ludzka
nacja,
Ciągle trzeba coś dla was lub za was
załatwiać...
Najpierw jakiś koniaczek
I w ogóle stół,
A potem będę tyrać za panią jak wół?
Będę robił wykazy, listy, zestawienia,
No bo pani akurat wije się w migrenie...
Załatw wczasy,
I "Fiata",
Awans...
I nie spoczniesz,
Bo pewnie ktoś w tym domu studiuje
zaocznie,
Więc dobry krasnoludek
Niechaj nie zapomni
Wykraść w porę
Tematów zestaw z ekonomii...
Jeszcze pracę dla cioci,
Order dla pociotka...
Zwija się krasnoludek
Jak jaka idiotka...
Chcę z powrotem na półkę,
Za "Ucztę" Platona!
I nie będę służyć nikomu!
Niech skonam!
Przyjrzałam się uważnie swemu
krasnalowi
I mówię:
- Masz, niestety, przewrócone w głowie...
To legenda odwieczna w krasnale
wmówiła,
Że taka z was wyręka,
Potęga
I siła...
Dziś jedno dobre dojście daje więcej
skutków,
Niż za twoich czasów setka
krasnoludków...
"Skarb w lesie" z tomiku "Po rżysku na
bosaka"
Za wsią, za polem, za strumieniem
modrym,
Za górą przez wiatr usypaną,
Gdzie diabeł nie chodzi nawet na "dzień
dobry",
Tym bardziej zaś na "dobranoc" Gdzie las
szumiący się zaczyna,
Zaś trakt z asfaltu zanika,
Widniała... willa jednorodzinna
Pewnego pustelnika...
Całkiem samotnie żył tu starzec,
Chociaż krewniaków miał tyle...
Ale rodzina ta - można rzec
Nie dziadka kochała, lecz willę...
Gdy kres się zbliżał, słabło serce,
Niemoc przykuła do łóżka,
Wezwał pustelnik spadkobiercę-sierotę,
Biednego pastuszka:
- Za to żeś mi przynosił wodę
Żeś dbał w kotłowni o żar,
Ten list zostawiam w nagrodę,
W nim - sekret, gdzie w lesie jest skarb.
Gdy tylko sprawią mi pochówek,
Ty, nic nie mówiąc nikomu,
Wynajmij kilka ciężarówek,
Na stacji zaś kilka wagonów...
Łzę otarł chłopiec, list otworzył,
Nająwszy ludzi paru,
Ruszył do lasu,
Gdzie nie musiał
Używać zaklęć ni czarów...
Przez miesiąc ładowali fury
I samochodów wiele,
Wywożąc skarb
Z... makulatury
I z puszek,
I z butelek...
Fortunę chłopak zbił,
Nie zliczę,
Ile jest wart mająteczek,
Z tego, co w lesie wczasowicze
Naświnią podczas wycieczek...
"Zabawy"
- Nie niszcz, synku, tego kwiatka,
Nie podpalaj kota świeczką...
- A bo co? - Żachnie się matka -
Nie wolno bawić się dziecku?
Widzicie!
Wszystko jej szkodzi!
Czego wtrąca się, idiotka!
Niech sobie pan urodzi!
Poduś sobie, synku, kotka...
- Po co tniesz ławkę? Dlaczego? -
Z boku gapi się przechodzień:
- Czego pani chce od niego?
I co to panią obchodzi?
Jak ja byłem takim smykiem,
Choć mnie ojciec łoił pasem,
Też krajałem scyzorykiem...
I wyrosłem z tego z czasem...
- Nie łam, chłopcze, jarzębiny,
Nie bij młodszego, bo słabszy...
Dwóch podeszło, srogie miny:
- Czego czepia się ten babsztyl?
Chce chłopak bat z drzewka zrobić,
Chce krew bratu spuścić z nosa,
A niech się pobawi trochę...
Jego sprawa!
Żmija!
Osa!
- Co to dzieje się na świecie...
Czytał pan? W prasie pisali
O takim, co żonę, dzieci
Pomordował i podpalił...
Jak to może dojść do tego?!
- Gdzie jesteś, synku? W komórce?
Patrz pan: syna mam mocnego,
Rączką łeb ukręcił kurce!
"Zakazy"
Ledwie człowiek wychyli na świat boży
główkę,
By ujrzeć światło dzienne
(albo - jarzeniówkę...).
Ledwie się z buteleczką, ze smoczkiem
oswoi,
Patrzy,
A tu świat się od zakazów roi:
Nie płacz!
Nie kręć się!
Nie ssij dużego palucha!
Nie brudź babci fartucha
(od tego - pielucha!)
Nie kładź rączki na płytę rozżarzoną ...
I
Nie pchaj palca do nosa
Oraz między drzwi!
Potem dalej będzie:
Nie rusz!
Zostaw!
Połóż!
Nie czytaj po nocach!
Nie pal!
Nie cudzołóż!
Nie wtrącaj się!
Nie bierz zbytniego ryzyka!
Nie bądź nigdy mądrzejszy od swego
zwierzchnika!
A gdy się człek obruszy przy życia
ostatku,
To też jeszcze usłyszy:
"Nie marudźcie, dziadku!"
Krasicki Ignacy - ur. 3 II 1735 r. w
Dubiecku - poeta, prozaik, komediopisarz,
przedstawiciel polskiego oświecenia; autor
pierwszej powieści polskiej "Mikołaja
Doświadczyńskiego przypadki" (1776),
"Pana Podstolego"; poematy
heroikomiczne: "Myszeidos" (1775),
"Monachomachia" (1778),
"Antymonachomachia"; autor "Bajek i
przypowieści" (1779) i "Satyr"; zm. 14 III
"Człowiek i zwierz"
"Koń głupi". -"Nie koń". - "Osieł". - "Nie
osieł, mój bracie"
- "Któreż więc zwierzę od nich głupsze
jeszcze znacie?"
- "Człowiek". - "A, już to nadto!" - "Nie
nadto, lecz mało,
Gdyby się razem głupstwo człowiecze
zebrało,
Poszedłby w rodzaj muszlów albo wśród
ślimaki.
Słuchaj tylko cierpliwie: któryż zwierz jest
taki,
Iżby wiedząc, co czynić, nie czynił, co
trzeba?
Zwierzom instynkt, nam, ludziom, rozum
dały nieba,
Przecież patrząc, co czyniem my,
rozumem dumni,
Zda się, że ludzie głupi, zwierzęta
rozumni.
Sroży się lew nad sarną, więc nagany
godny,
Ale dlaczego sroży? Dlatego że głodny.
Skoro głód uspokoił, rzuca polowanie;
Wilk żarłoczny, lis zdradny ustawne
czuwanie
Jeżeli czynić, muszą - tym sposobem żyją.
Zgoła weź ptaka, rybę, zwierzęcia lub
żmiją,
Każde ma swoją miarę i według niej
działa,
Jeśli im przymiot zdatny natura przydała,
Idą do tego celu, do którego zmierza,
Zgoła czym są z potrzeby, są z natury
zwierza.
Pan ich, człowiek, lecz głupszy, lecz
gorszy nad sługi.
Nie nowina to w panach. Z ich zdatnej
usługi.
Korzysta, a niewdzięczny, pędzi wolne w
pęta,
Dla niego silą zdatność jarzmowe
zwierzęta,
Dla niego wół pracuje, chlebem go uracza,
Więc, że niby to mędrszy nad swego
oracza
Wywnętrza go i pasie, żeby się spasł na
nim.
Mędrcy! Chwalemy wierność,
niewdzięczności ganim.
Któż nad nas niewdzięczniejszy? Lecz i to
przebaczę,
Tak chciało przyrodzenie; ścierwa
pożeracze,
Pasiem się łupem zwierząt, przynajmniej
by w mierze.
Insze niech porównanie człek z zwierzęty
bierze!
Gdzie takie, co rozmyślnie samo się
niewoli,
A sposobiąc swe barki ku jarzmu po woli,
W podobieństwie sławy szuka? Orzeł, pan
nad ptaki,
Lecz czy go ptaków innych rodzaj
wieloraki
Podłym czci uniżeniem? Wspaniały,
ochotny,
Wyżej jeszcze nad niego buja sokół lotny,
Ani się zwraca z pędu na straszne
odgłosy.
Nie powaga, lecz dzielność wzbija pod
niebiosy.
Człowiek, wybór natury, świata
prawodawca,
Człowiek, praw stanowiciel, a
przestępstwa sprawca,
Sam łamie obowiązki, co wznawia i kleci.
Któraż lwica jęczała na niewdzięczne
dzieci?
Któryż żubr żubra zdradził? W
przychylnej postaci
Zmówiliż się na wilka wilcy koligaci?
Trułże doktór lis lisa? Gdy sprzeczka
zmówiona,
Brałże jastrząb jastrzębia w sprawie za
patrona?
I żeby z nieprawego korzystał narzędzia,
Dla zysku kruk krukowi stałże się zły
sędzia?
Towarzystwa przykładzie, pracowite
pszczoły!
Wpośród waszych zabiegów i skrzętnej
mozoły,
Któraż, chociaż ma porę dokazania
snadnie,
Miód z pracą od sąsiadki zbierany
ukradnie?
Nasz to tylko przywilej, więc bądźmy nim
dumni.
Zwierzęta złe i głupie, my dobrzy,
rozumni.
O, gdyby mogły mówić, tak jak myśleć
mogą,
Wstydem, hańbą okryci, sromotą i trwogą,
Cóż byśmy usłyszeli? Wzgardę i nauki.
Koń, od nas zniewolony tęgimi munsztuki,
Koń, co nam nóg pożycza, jakbyśmy nie
mieli,
Koń, na którego grzbiecie, zuchwali i
śmieli,
Ścigamy inne zwierza albo nam
podobnych -
Ten koń, lubo nie w słowach wdzięcznych
i ozdobnych,
Jakich zwykliśmy zażyć, gdy omamić
chcemy,
Rzekłby z prosta: Wy mocni, a my was
nosiemy?
Rzekłby wół: Ja chleb daję, wprzężony do
pługa,
Cóż zyskam? Śmierć okrutną - istotna
przysługa.
Któż z was ma na nas względy? Kto o nas
pamięta?
Rzekłyby na rzeź dane owce i bydlęta.
Ów pies, znędzniały wiekiem, leżący u
płota,
Ów stróż, sługa, przyjaciel, którego ochota
Tyle ci zysków niosła, wierny a niepłatny,
Wiekiem, pracą, bliznami do usług
niezdatny,
Niewdzięczności ofiara w okropnej
zaciszy,
Współmartwy, jeszcze czuje, gdy głos
pana słyszy,
Słyszy nędzny i czuje; nie czuje, co woła.
Jak ma czuć taki, który bez serca, bez
czoła,
Sam siebie czyniąc celem wyuzdanych
chęci,
Statek, wierność, usługę wyrzucił z
pamięci?
Nie na to tyle darów natura nam dała.
Duma w próżnych zapędach nieczuła,
zuchwała,
Kryje błąd pod postacią, którą jej dajemy;
Na cóż przymiot czułości, jeśli nie
czujemy?
Na światło rozumu, jeśli ciemność miła?
Czyż się dzielność natury w darach
wysiliła?
Nie bluźńmy, zbyt zuchwali, tego, co ją
nadał.
Nasz występek przymioty szacowne
postradał.
Ten sięgnął ku bydlętom. Nie bajką wiek
złoty.
Był on, będzie, jest może, gdzie siedlisko
cnoty.
W naszej mocy świat równym
uszczęśliwić wiekiem.
Niechaj człowiek pamięta na to, że
człowiekiem,
Wzniesie się nad zwierzęta lotem siebie
godnym.
Niegdyś mędrzec ponury piórem zbyt
swobodnym,
W złej sprawie sam patronem zostawszy i
sędzią,
Zapędzał człeka w lasy i chciał paść
żołędzią.
Znalazł uczniów; któryż błąd nie
znachodził ucznie?
Omamiał wdziękiem pisma dość dzielnie
i sztucznie,
Nowość była ponętą, a wdziękiem
zuchwałość.
Nie na tym się zasadza człeka
doskonałość,
Towarzystwo cel jego, do niego
stworzony,
Rodzice, dzieci, bracia i męże i żony.
Święte węzły natury, które nasz błąd
targa,
Błąd zuchwały, płód jego bluźnierstwo i
skarga,
Odgłos ślepoty, głupstwa, dumy,
niewdzięczności,
Człowiek w ścisłym obrębie nadanej
istności,
W ścisłym, lecz przyzwoitym przez
zrządzenie boże,
Chcąc mieć więcej, niż zdoła, mniej ma,
niż mieć może.
Stąd rozpacz, a w uporze żądza zbyt
zacięta,
Chcąc wznieść człeka nad człeka, zniża
pod bydlęta.
Stwórca rzeczy cel dziełu swojemu
położył
I choć go w niezliczonych rodzajach
pomnożył,
Każdemu nadał istność, dał istnościom
dary,
Darom dzielność, dzielnościom przymioty
i miary.
Tych się trzymać - nasz podział, brać
korzyść - staranie,
Powinność - znać szacunek i być
wdzięcznym za nie."
"Pieśń Piąta" z tomu "Monachomachia"
I śmiech niekiedy może być nauką,
Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa;
I żart dowcipną przyprawiony sztuką
Zbawienny, kiedy szczypie, a nie kąsa;
I krytyk zda się, kiedy nie z przynuką,
Bez żółci łaje, przystojnie się dąsa.
Szanujmy mądrych, przykładnych,
chwalebnych,
Śmiejmy się z głupich, choć i
przewielebnych.
Wpada Hijacynt, nowa postać rzeczy!
Miejsce dysputy zastał placem wojny.
Jeden drugiego rani i kaleczy,
Wziął w łeb od razu nasz rycerz spokojny.
Widzi, że skromność już nie ubezpieczy,
Więc, dzielny w męstwie, w oddawaniu
hojny,
Jak się zawinął i z boku, i z góry,
Za jednym razem urwał dwa kaptury.
Lecą sandały i trepki, i pasy,
Wrzawa powszechna przeraża i głuszy.
Zdrętwiał Hijacynt na takie hałasy,
Chciałby uniknąć bitwy z całej duszy,
Więc przeklinając nieszczęśliwe czasy
Resztę kaptura nasadził na uszy,
Już się wymykał... wtem kuflem od wina
Legł z sławnej ręki ojca Zefiryna.
Ryknął Gaudenty jak lew rozjuszony,
Gdy Hijacynta na ziemi obaczył;
Nową więc złością z nagła zapalony,
Żadnemu z ojców, z braci nie przebaczył.
Padł i mecenas, z krzesłem wywrócony,
Definitora za kaptur zahaczył,
Łukasz, raniony, zwinął się w trzy kłęby,
Stracił Kleofasz ostatnie trzy zęby.
Coraz się mnożą i krzyki, i wrzaski,
Hałas powstaje i wrzawa aż zgroza.
Ojciec Remigi, sążnisty, a płaski
Używa żwawo zgrzebnego powroza;
Wziął w łeb Kapistran obręczem od faski,
Dydak półgarncem ranił Symforoza,
Skacze Regalat do oczów jak żmija,
Longin się z rożnem walecznie uwija.
Już był wyciskał talerze i szklanki,
Pękły i kufle na łbach hartowanych,
Porwał natychmiast księgę zza firanki:
Wojsko afektów zarekrutowanych.
Nią się zakłada, pędzi poza szranki
Rycerzów długą bitwą zmordowanych.
Tak niegdyś sławny mocarz Palestyny
Oślą paszczęką gromił Filistyn.
Widzi to Rajmund, ozdoba Karmelu,
Widzi w tryumfie syna Dominika,
Wyjeżdża na harc i wpada, wśród wielu
Godnego siebie szukać przeciwnika.
Rafał z nim obok: "Ratuj, przyjacielu !" -
Rzekł. Seraficzna w tym punkcie kronika
Padła nań z góry; legł i ręką kiwnął,
Dwa razy jęknął, cztery razy ziewnął.
Zapłakał Rafał, a mądry po szkodzie,
Wtenczas błąd poznał, że wróżkom nie
wierzył,
Dotrzymał jednak kroku na odwodzie,
A gdy Gaudenty na niego się mierzył,
Zmokłym kropidłem w poświęconej
wodzie.
Oczy mu zalał, trzonkiem w łeb uderzył.
Nie spodziewając się takowej wanny
Stanął Gaudenty, zmoczony i ranny.
Otrząsł się wkrótce, a nabrawszy duchu,
W dwójnasób czyny heroiczne mnożył.
Ojcze Barnabo! lepiej było w puchu,
Po coś szedł w wojnę, po coś się źle
złożył?
I ty, Pafnucy, ległeś w tym rozruchu,
I ty, Gerwazy, słusznieś się zatrwożył.
Nikt go nie wstrzyma w zemście
przedsięwziętej.
Na waszą zgubę odetchnął Gaudenty.
Tak gdy z wierzchołka Alpów
niebotycznych
Mały się strumyk sącząc wydobędzie,
Wzmaga się coraz w spadaniach
rozlicznych,
Już brzeg podrywa, już go słychać
wszędzie,
Echo szum mnoży w skałach okoliczych,
Staje się rzeką, a w gwałtownym pędzie
Pieni się, huczy i zżyma w bałwany,
Tym sroższy w biegu, im dłużej
wstrzymany.
Wojna powszechna! Jak zabieżeć złemu,
W kącie z proboszczem wicesgerent radzą,
A chcąc usłużyć dobru powszechnemu,
Doktora tamże do siebie prowadzą.
Każdy z nich daje zdanie po swojemu.
Prałat, gdy postrzegł, że się darmo wadzą,
Biorąc wzgłąbsz rzeczy przez swój wielki
rozum,
Rozkazał przynieść vitrum gloriosum.
Co niegdyś w Troi był posąg Pallady,
Co w Rzymie wieczne westalskie ognisk,
Tym był ten puchar, czczony przez
pradziady,
Starożytności wdzięczne widowisko.
Wyjęto ze czcią z najpierwszej szuflady;
Przytomni zatem skłonili się nisko
I tę wieczystej załogę rozkoszy
W obydwie ręce wziął ksiądz podkustoszy.
Któż cię nad niego mógł lepiej piastować,
Zacny pucharze? kto nosić dostojnie ?
On jeden z tobą umiał dokazować,
On godzien dźwigać w pokoju i w wojnie.
Szli dalej, żeby ten skarb uszanować,
Dzwonnik z szafarzem, ubrani przystojnie,
I Krzysztof-trębacz, co w post i
Wielkanoc
Z kościelnej wieży trąbił na dobranoc.
Już się zbliżają ku miejscu strasznemu,
Gdzie się zwaśnione mnichy potykają.
Czynią plac wszyscy dzbanu poważnemu
Wszyscy ciekawie skutku wyglądają.
Mężny nosiciel - jednak po staremu
Myśli trwożliwe pokoju nie dają;
Umysł wspaniały podłej trwodze przeczy,
Orzeźwia dobro pospolitej rzeczy.
Już są u furty... ta stoi otworem...
Zły znak! w tym punkcie z daleka
postrzegli,
Jako mecenas, prałat wraz z doktorem
Na przywitanie szybkim krokiem biegli
I żeby z zwykłym wprowadzić honorem,
Niektórych ojców i braci przestrzegli.
Wchodzi szczęśliwie puchar między braty,
Do doktorowskiej zaniesion komnaty.
"Pijaństwo"
"Skąd idziesz?" - "Ledwo chodzę." -
"Słabyś?" - "I jak jeszcze.
Wszak wiesz, że się ja nigdy zbytecznie
nie pieszczę,
Ale mi zbyt dokucza ból głowy okrutny."
- "Pewnieś wczoraj był wesół, dlategoś
dziś smutny.
Przejdzie ból, powiedzże mi, proszę, jak
to było?
Po smacznym, mówią, kęsku i wodę pić
miło."
- "Oj, niemiło, mój bracie! Bogdaj z tym
przysłowiem
Przepadł, co go wymyślił. Jak było,
opowiem.
Upiłem się onegdaj dla imienin żony.
Nie żal mi tego było. Dzień ten
obchodzony
Musiał być uroczyście. Dobrego sąsiada
Nieźle czasem podpoić; jejmość była rada,
Wina mieliśmy dosyć, a że dobre było,
Cieszyliśmy się pięknie i nieźle się piło.
Trwała uczta do świtu. W południe się
budzę,
Ciąży głowa jak ołów, krztuszę się i
nudzę.
Jejmość radzi herbatę, lecz to trunek
mdlący.
Jakoś koło apteczki przeszedłem
niechcący,
Hanyżek mnie zaleciał, trochę nie
zawadzi.
Napiłem się więc trochę, aczej* to
poradzi:
Nudno przecie. Ja znowu, już mi raźniej
było,
Wtem dwóch z uczty wczorajszej
kompanów przybyło.
Jakże nie poczęstować, gdy kto w dom
przychodzi?
Jak częstować, a nie pić? I to się nie
godzi.
Więc ja znowu do wódki, wypiłem
niechcący:
Omne trinum perfectum, choć trunek
gorący
Dobry jest na żołądek. Jakoż w punkcie
zdrowy,
Ustały i nudności, ustał i ból głowy.
Zdrów i wesół wychodzę z moimi
kompany:
W tym obiad zastaliśmy już
przygotowany.
Siadamy. Chwali trzeźwość pan Jędrzej,
my za nim,
Bogdaj to wstrzemięźliwość, pijatykę
ganim,
A tymczasem butelka nietykana stoi.
Pan Wojciech, co się bardzo niestrawności
boi,
Po szynce, cośmy jedli, trochę wina radzi:
Kieliszek jeden, drugi zdrowiu nie
zawadzi,
A zwłaszcza kiedy wino wytrawione,
czyste,
Przestajem na takowe prawdy oczywiste.
Idą zatem dyskursa tonem statystycznym
O miłości ojczyzny, o dobru publicznym,
O wspaniałych projektach, mężnym
animuszu,
Kopiem góry dla srebra i złota w Olkuszu,
Odbieramy Inflanty i państwa multańskie,
Liczemy owe lumy neapolitańskie,
Reformujemy państwo, wojny nowe
zwodzim,
Tych bijem wstępnym bojem, z tamtymi
się godzim -
A butelka nieznacznie jakoś się wysusza.
Przyszła druga; a gdy nas żarliwość
porusza,
Pełni pociech, że wszyscy przeciwnicy
legli,
Trzeciej, czwartej i piątej aniśmy
postrzegli.
Poszła szósta i siódma, za nimi dziesiąta.
Naówczas, gdy nas miłość ojczyzny
zaprząta,
Pan Jędrzej, przypomniawszy żórawińskie
klęski,
Nuż w płacz nad królem Janem. "Król Jan
był zwycięski!
- Krzyczy Wojciech. - Nieprawda!" A pan
Jędrzej płacze.
Ja gdy ich chcę pogodzić i rzeczy
tłumaczę,
Pan Wojciech mi przymówił: "Słyszysz
waść" - mi rzecze.
"Jak to waść! Nauczę cię rozumu,
człowiecze."
On do mnie, ja do niego, rwiemy się
zajadli,
Trzyma Jędrzej, na wrzaski służący
przypadli;
Nie wiem, jak tam skończyli zwadę naszą
wielką,
Ale to wiem i czuję, żem wziął w łeb
butelką.
Bogdaj w piekło przepadło obrzydłe
pijaństwo!
Cóż w nim? Tylko niezdrowie, zwady,
grubijaństwo.
Oto profit: nudności i guzy, i plastry."
- "Dobrze mówisz, podłej to zabawa
hałastry,
Brzydzi się nim człek prawy, jako rzeczą
sprośną.
Z niego zwady, obmowy nieprzystojne
rosną,
Pamięć się przez nie traci, rozumu użycie,
Zdrowie się nadwyręża i ukraca życie.
Patrz na człeka, którego ujęła moc trunku,
Człowiekiem jest z pozoru, lecz w
zwierząt gatunku
Godzien się mieścić, kiedy rozsądek zaleje
I w kontr naturze postać bydlęcą
przywdzieje.
Jeśli niebios zdarzenie wino ludziom dało
Na to, aby użyciem swoim orzeźwiało,
Użycie darów bożych powinno być w
mierze.
Zawstydza pijanice nierozumne zwierzę,
Potępiają bydlęta niewstrzymałość naszą,
Trunkiem według potrzeby gdy pragnienie
gaszą,
Nie biorą nad potrzebę. Człek, co nimi
gardzi,
Gorzej od nich gdy działa, podlejszy tym
bardziej.
Mniejsza guzy i plastry, to zapłata
zbrodni.
Większej kary, obelgi takowi są godni,
Co w dzikim zaślepieniu występni i
zdrożni,
Rozum, który człowieka od bydlęcia różni,
Śmią za lada przyczyną przytępiać lub
tracić.
Jakiż zysk taką szkodę potrafi zapłacić?
Jaka korzyść tak wielką utratę nadgrodzi?
Zła to radość, mój bracie, po której żal
chodzi.
Ci, co się na takowe nie udają zbytki,
Patrz, jakie swej trzeźwości odnoszą
pożytki:
Zdrowie czerstwe, myśl u nich wesoła i
wolna,
Moc i raźność niezwykła i do pracy
zdolna,
Majętność w dobrym stanie, gospodarstwo
rządne,
Dostatek na wydatki potrzebne, rozsądne.
Te są wstrzemięźliwości zaszczyty,
pobudki,
Te są. - "Bądź zdrów!" - "Gdzież idziesz?"
-"Napiję się wódki."
* (aczej - a może, nuż)
Mrożek Sławomir - ur. 26 VI 1930 r. w
Borzęcinie; dramatopisarz, prozaik,
satyryk; debiutował 1950 reportażem
"Młode miasto"; współpracował z
eksperymentalnym teatrem "Bim-Bom" w
Gdańsku; najbardziej znane utwory:
"Męczeństwo Piotra Oheya", "Indyk",
"Wesele w Atomicach", "Słoń"; jest także
autorem scenariuszy filmowych: "Wyspa
róż", "Amor";
"Słoń"
Kierownik ogrodu zoologicznego okazał
się karierowiczem. Zwierzęta traktował
tylko jako szczebel do wybicia.
Nie dbał także o należytą rolę swojej
placówki w wychowaniu młodzieży.
Żyrafa w jego ogrodzie miała krótką
szyję, borsuk nie posiadał nawet swojej
nory, świstaki zobojętniałe na wszystko,
świstały nadmiernie rzadko i jakby
niechętnie. Niedociągnięcia te nie powinny
mieć miejsca, tym bardziej że ogród
bywał często odwiedzany przez wycieczki
szkolne.
Był to ogród prowincjonalny, brakowało
w nim kilku podstawowych zwierząt,
między innymi słonia. Usiłowano go na
razie zastąpić, hodując trzy tysiące
królików. Jednak w miarę jak rozwijał się
nasz kraj - planowo uzupełniano braki.
Wreszcie przyszła kolej i na słonia. Z
okazji 22 Lipca ogród otrzymał
zawiadomienie, że przydział słonia został
ostatecznie załatwiony. Pracownicy
ogrodu, szczerze oddani sprawie, ucieszyli
się. Tym większe było ich zdziwienie,
kiedy dowiedzieli się, że dyrektor napisał
do Warszawy memoriał, w którym zrzekał
się przydziału i przedstawił plan uzyskania
słonia sposobem gospodarczym. "Ja i cała
załoga" - pisał - "zdajemy sobie sprawę,
że słoń jest wielkim ciężarem na barkach
polskiego górnika i hutnika. Pragnąc
obniżyć koszty własne, proponuję zastąpić
słonia wymienionego w odnośnym piśmie
- słoniem własnym. Możemy wykonać
słonia z gumy, w odpowiedniej wielkości,
napełnić go powietrzem i wstawić za
ogrodzenie. Starannie pomalowany, nie
będzie się odróżniał od prawdziwego,
nawet przy bliższych oględzinach.
Pamiętajmy, że słoń jest zwierzęciem
ociężałym, nie wykonuje więc żadnych
skoków, biegów i nie tarza się. Na
ogrodzeniu umieścimy tabliczkę
wyjaśniającą, że jest to słoń szczególnie
ociężały. Pieniądze zaoszczędzone w ten
sposób możemy obrócić na budowę
nowego odrzutowca albo konserwację
zabytków kościelnych. Proszę zwrócić
uwagę, że zarówno inicjatywa, jak i
opracowanie projektu jest moim
skromnym wkładem we wspólną pracę i
walkę. Pozostaję uniżenie" - i podpis.
Widocznie memoriał trafił do rąk
bezdusznego urzędnika, który
biurokratycznie traktował swoje obowiązki
i nie wniknął w istotę sprawy, ale kierując
się tylko wytycznymi w zakresie obniżki
kosztów własnych zaakceptował ten plan.
Otrzymawszy odpowiedź zezwalającą,
dyrektor ogrodu zoologicznego polecił
wykonać ogromną powłokę z gumy, którą
następnie wypełnić miano powietrzem.
Mieli dokonać tego dwaj woźni przez
nadmuchiwanie powłoki z dwóch
przeciwnych końców. Aby rzecz utrzymać
w dyskrecji, cała praca musiała być
ukończona w ciągu nocy. Mieszkańcy
miasta dowiedzieli się już, że ma przybyć
prawdziwy słoń i chcieli go zobaczyć.
Poza tym dyrektor naglił, ponieważ
spodziewał się premii, o ile jego pomysł
zostanie uwieńczony powodzeniem.
Zamknęli się w szopie, w ktorej
urządzony był podręczny warsztat i zaczęli
nadmuchiwanie. Jednak po dwóch
godzinach wysiłku stwierdzili, że szara
powłoka tylko nieznacznie uniosła się nad
podłogą, tworząc bulwiasty spłaszczony
kształt, w niczym nie przypominający
słonia. Noc postępowała, głosy ludzkie
uciszyły się, jedynie z ogrodu dolatywało
wołanie szakala. Zmęczeni, przerwali na
chwilę pilnując, żeby powietrze już
nadmuchane nie uciekło. Byli to starsi
ludzie, nie przyzwyczajeni do takiej
roboty. - Jak tak dalej pójdzie, skończymy
dopiero rano - rzekł jeden z nich. Co ja
powiem żonie, kiedy wrócę do domu? Nie
uwierzy mi przecież, jeżeli jej powiem, że
przez całą noc nadmuchiwałem słonia. -
Rzeczywiście - zgodził się drugi. - Słonie
nadmuchuje się rzadko. Wszystko przez
to, że nasz dyrektor jest lewak.
Po dalszej półgodzinie poczuli się
zmęczeni. Kadłub słonia powiększył się,
ale daleko było mu jeszcze do pełnych
kształtów.
- Coraz ciężej idzie - stwierdził pierwszy.
- W samej rzeczy - przytaknął drugi. - Jak
po grudzie. Odpocznijmy trochę.
Kiedy odpoczywali, jeden z nich zauważył
kurek gazowy, wystający ze ściany.
Pomyślał, czy nie dałoby się wypełnić
słonia do reszty gazem - zamiast
powietrzem.
Powiedział o tym koledze.
Postanowili zrobić próbę. Załączyli kurek
do słonia i ku ich uradowaniu już po
krótkiej chwili na środku szopy stanęło
zwierzę w całej wysokości. Było jak
żywe. Zwalisty tułów, słupiaste nogi,
wielkie uszy i nieodłączna trąba. Dyrektor,
nie zmuszany już do liczenia się z
żadnymi względami, a powodowany
ambicją posiadania w swoim ogrodzie
okazałego słonia - postarał się, żeby model
był bardzo duży.
- Pierwszorzędny oświadczył ten, który
wpadł na pomysł z gazem. - Możemy iść
do domu.
Rankiem przeniesiono słonia do umyślnie
urządzonego dlań wybiegu, w centralnym
punkcie, koło klatki z małpami. Ustawiony
na tle naturalnej skały, wyglądał groźnie.
Przed nim umieszczono tablicę:
"Szczególnie ociężały - wogóle nie biega."
Jednymi z pierwszych gości tego dnia byli
uczniowie miejscowej szkoły,
przyprowadzeni przez nauczyciela.
Nauczyciel zamierzał przeprowadzić lekcję
o słoniu w sposób poglądowy. Zatrzymał
całą grupę przed słoniem i zaczął wykład:
- ... Słoń jest roślinożerny. Za pomocą
trąby wyrywa młode drzewka i objada je
z liści.
Uczniowie skupieni przed słoniem oglądali
go pełni podziwu. Czekali, żeby słoń
wyrwał jakieś drzewko, ale on tkwił za
ogrodzeniem bez ruchu.
- ... Słoń pochodzi w prostej linii od
zaginionych już dzisiaj mamutów. Nic
więc dziwnego, że jest największym z
żyjących zwierząt lądowych.
Pilniejsi uczniowie notowali.
- ... Tylko wieloryb jest cięższy od słonia,
ale ten żyje w morzu. Możemy więc
śmiało powiedzieć, że królem puszczy jest
słoń.
Przez ogród powiał lekki wiatr.
- ... Waga dorosłego słonia waha się od
czterech do sześciu tysięcy kilogramów.
Wtem słoń drgnął i uniósł się w
powietrze. Przez chwilę kołysał się tuż
nad ziemią, ale podtrzymany wiatrem
ruszył do góry i ukazał całą swą potężną
postać na tle błękitu. Jeszcze chwila i
mknąc coraz wyżej zwrócił się ku
patrzącym z dołu czterema krążkami
rozstawionych stóp, pękatym brzuchem i
koniuszkiem trąby. Potem, niesiony przez
wiatr poziomo, pożeglował ponad
ogrodzenie i zniknął wysoko za
wierzchołkami drzew. Osłupiałe małpy
patrzyły w niebo.
Słonia znaleziono w pobliskim ogrodzie
botanicznym, gdzie spadając nadział się na
kaktus i pękł.
A uczniowie, którzy wtedy byli w
ogrodzie zoologicznym, opuścili się w
nauce i stali się chuliganami. Podobno piją
wódkę i tłuką szyby. W słonie nie wierzą
w ogóle.
"Wesele w Atomicach"
Hej, wysoko ci u nas technika stanęła,
wysoko...
Pan młody miał pod lasem niezły kawał
laboratorium i coś ze dwa reaktory wedle
cesarskiego gościńca, zaś w samym
obejściu nieduży, ale schludny zakład
chemicznej syntezy. Pannie młodej ojciec
dawał w posagu całą siłownię, w dobrym
punkcie, w samym środku wsi, przy
kościele. A do tego miała w malowanym
kufrze chyba ze sześć patentów z
dziedziny biochemii. Nic dziwnego, że
młodzi byli dobrani i rodzice obojga wnet
się na małżeństwo zgodzili. I ogłoszono w
Atomicach wesele.
Akurat-żem walcował blachę na zimno,
jak brat panny młodej przyszedł na wesele
mnie zapraszać. Był ci to postawny
uczony, kolega mój jeszcze z katedry.
Boga pochwalił, bose nogi na słomiance
wytarł i na zydlu przysiadł.
Trochę trudno nam było rozmawiać, bo
tego roku odrzutowce szczególnie jakoś
licznie się zleciały i pola startowe za
stodołą sobie uwiły, coraz też któryś w
powietrze wzlatywał i głośnym
świergotem swoim słowa nasze tłumił.
- Ano, wydajemy ją za mąż - westchnął
gość. - Ino żeby awantury jakiej na weselu
nie było - dodał strapiony.
- Co by miała być odpowiedziałem. -
Przecie to jest wesele pokoju, no nie?
Posiedzieliśmy jeszcze z kwadrans,
popatrzyli, jak dzieci wracają drogą z
uniwersytetu, jak stary Józwa zwozi do
stodoły paliwo, a potem pożegnał się i
poszedł.
Nadszedł dzień wesela. Trochę
nieporęcznie wypadło, bo akurat w tym
czasie zaczęli u nas przekształcać
przyrodę. To co było zalesione,
ucywilizowano, ale za to zmeliorowano,
zaś pustynie zalesiono. Rzekę zawrócono,
żeby płynęła w drugą stronę. W związku
z tym droga do kościoła wypadła nieco
dalej, zaś u mnie na podworku powstała
wielka tama o poważnym znaczeniu
gospodarczym, tak że drzwi się całkiem
nie odmykały i z trudnością można było
wyjść z domu.
Kiedym na miejsce przyszedł, akurat
zaczynały się oczepiny. Druhny śpiewały:
Jak cię będą czepić,
spojrzyj do powały,
żeby twoje dzieci
czarne oczka miały.
Potem zrobiły jej elektrolizę i
wyprowadziły do komory ciśnień.
Tymczasem gości przybywało. Wszyscy
byli w ludowych termostatach nałożonych
na granatowe garnitury kort-tenis.
Niektórym już się kurzyło ze skafandrów.
Na podwórku podchmieleni piloci trzaskali
z rur wydechowych. Psy szczekały.
Ale dopiero po kościele zaczęła się
prawdziwa zabawa.
Stałem na przyzbie, żeby
przedwieczornym powietrzem odetchnąć.
Z izby dochodziły różne dźwięki muzyki
dodekafonicznej, to znów syntetycznej.
Coraz to buchały przyśpiewki a
przytupywania. Kłębiły się, wrzały jurne
siły wytwórcze. Na niebie pojawiła się
gwiazda. Dzieci rzucały w nią
kamieniami.
Wesele trwało w pełni, gdy jakoś przed
jedenastą wyskoczył na środek młody
Smyga zza rzeki, tancerz zawołany,
pieśniarz i filut. Okręcił się parę razy,
stanął przed orkiestrą i zaśpiewał na
poczekaniu.
Już się przed wsią naszą
jasna przyszłość mości,
przez szczęście społeczeństwa
do szczęścia ludzkości!
Oj, dana, oj, dana!
Bardzo się to wszystkim spodobało.
Powstał śmiech i głośne brawa. Ale już
młody Pieg odbił się, wyciął hołubca,
czapkę na bok skręcił i zaśpiewał w
odpowiedzi:
Najpierw trzeba zacząć
od spraw moralności:
do szczęścia społeczeństw
przez ducha czystości!
Hop, dziś!
Na to znowu śmiech i brawa. Poniektórzy
zaczęli krzyczeć na Smugę, żeby Piegowi
się odciął. Ale ten nic nie rzekł, jeno
cichaczem Piega zaszedł i niespodziewanie
wypalił go głowicą atomową, co ją miał
schowaną za pazuchą. Pieg zatoczył się i
zaczął promieniować, ale zdążył jeszcze
guzik u surduta nacisnąć i z wyrzutni, co
ją miał ukrytą w prawej nogawce, rakietę
średniego zasięgu prosto w czoło tamtemu
puścił. Byłby niewątpliwie Smugę
wykończył, gdyby nie to, że mu ostatni
człon rakiety nie odpalił i przez to
nastąpiła dewiacja z kursu. Cofnął się
Smyga, zakołysał i oparł o barierę cieplną,
ale ta pękła i Smyga poleciał w głąb
temperatury, przy stale wzrastającym jej
współczynniku.
- Ludzie, co robita?! - zawołał ojciec
panny młodej, wskazując na staroświecki,
ścienny licznik Geigera.
Ale już gwałt się podniósł i rwetes, i na
środku izby zaczęły szybko wyrastać
ogromne niebieskie paprocie - zwyczajna
rzecz przy wzmożonej radioaktywności w
zamkniętym pomieszczeniu. Już i inne
rakiety latać zaczęły, jeden tylko Bańbuła
zachował przyzwoitość i konwencjonalnie
rżnął nożem. Wtem gwizd ostry się
rozległ. To gospodarz, widząc, że inaczej
gości nie uspokoi, skoczył do domowego
rezerwuaru, odkręcił kurek i gazy bojowe
na izbę puszczając, rozpoczął zakażanie.
Rzucili się wszyscy do kombinezonów, ale
mój okazał się nieszczelny, ponadto śpiący
już trochę byłem, więc postanowiłem
zaniechać zabawy i pomału do domu się
zbierać.
Noc była jasna, bo od zagrody, gdzie
odbywało się wesele - takie
promieniowanie biło, że bez trudu drogę
znajdywałem. Szło się rześko, bo deszczyk
radioaktywny też skropił raz i drugi.
Trochę mi tylko to przeszkadzało, że
czułem ssanie w organizmie, no, ale po
zabawie - to rzecz zwyczajna - no i to, że
zaczęły mi wyrastać dodatkowe nóżki, po
trzy pary z każdej strony, zielony róg na
czole, a na grzbiecie chitynowy pancerzyk.
Jakoś jednak dobrnąłem do chałupy,
przelazłem przez szparę w ramie okiennej
i znalazłszy sobie zaciszne miejsce na
listwie za szafą, z dala od pająków -
zasnąłem spokojnie, rozpamiętując, jak to
było na tym hucznym weselisku.
Żeleński Tadeusz - pseudonim Boy, ur. 21
XII 1874 r. w Warszawie, krytyk
literatury teatralnej, tłumacz, publicysta;
studiował medycynę na Uniwersytecie
Jagiellońskim; debiutował w 1895 r. jako
poeta kabaretowo satyryczny; związany z
działalnością Zielonego Balonika
("Słówka" 1913); przłożył całą "Komedię
ludzką" Balzaca, dramaty Moliera, "Dzieje
Tristana i Izoldy" itd; monografie
dotyczące twórczości Moliera i Balzaca;
obfita twórczość recenzencka i krytyczna
w dziedzinie teatru; - zm. 3/4 VII 1941 r.
we Lwowie;
"Pochwała wieku dojrzałego"
Marzę często o tym wieku,
Gdy zwierzę ginie w człowieku;
Gdy już żadna z ziemskich chuci
Władzy Ducha nie zakłóci.
Jak to musi być przyjemnie!
Nic poza mną, wszystko we mnie:
Zmysłów swoich gęstą pianę
Zbierasz sobie jak śmietanę
I rzucasz (czy to nie prościej?)
Na ekran Nieskończoności.
Oczyszczony duch ulata
W harmonijne kręgi świata,
Dokoła człek spogląda,
Nic nie pragnie, nic nie żąda,
W ciągłej ekstazie na jawie
Żyje się - za bezcen prawie.
A czas! tu dopiero zyski:
Żaden ciała popęd niski
Roboczego dnia nie kurczy,
Nie zawadza w pracy twórczej;
Z pokoju, mocą tajemną,
Nie wygania cię w noc ciemną;
Gdzież tam! Z niebiańskim spokojem
Siedzisz przy biureczku swojem,
Huczy, dymi samowarek,
Ty równiutko jak zegarek,
Zawsze z jednaką ochotą,
Nizasz myśli nitkę złotą,
Uprawiasz swój interesik
Pogodnie jak drugi Esik.
Od czasu Ducha narodzin
Dzień podwoił liczbę godzin!
A cóż dopiero w podróży!
Żadna chwila się nie dłuży;
Ląd czy morze, ty bez przerwy
Zawsze masz spokojne nerwy;
Nie zachodzisz nigdy w głowę,
Jak blisko miasto portowe;
Nie stajesz calutki w pąsie
Przy podejrzanym anonsie;
Bez żadnej myśli ubocznej,
Jak prosty świadek naoczny,
Badasz sobie obce kraje,
Zwyczaje i obyczaje;
Oglądasz domy, ulice,
Zwiedzasz śliczne okolice,
Bez kłopotów, bez przykrości,
Bez dwuznacznych znajomości:
Nie rozumie ta dzicz młoda,
Co to za wściekła wygoda.
Cóż to za przesąd, zaiste,
Ba, urągowisko czyste,
Ta niby-prawda utarta,
Że tylko młodość coś warta!
Przypomnij sobie, człowieku:
I czym ty byłeś w tym wieku?
Ot, pędziwiatr, dureń młody,
Ślepe narzędzie przyrody,
Wszędzie gotowe po trosze
Wściubić te swoje trzy grosze;
W szaleństwie gorszy od źwirząt:
Wprost już nie człowiek, lecz przyrząd!
I co taki wie o świecie,
O życiu czy o kobiecie?
Czy w tym pustym łbie się mieści,
Co znaczy powab niewieści?
Ta harmonia niesłychana
Po to od Boga jej dana,
By iść przez świat niby święta,
Uwielbiana i nietknięta,
Obca wszelkim ziemskim szałom,
Wieść ludzkość ku ideałom!
Czy taki młokos to czuje?
Czy zrozumie, uszanuje?
On, co żyje jedną chętką:
Dużo, byle jak i prędko!
Inna rzecz, gdy już w nas cudnie
Nieczystość wszelka wychłódnie.
Wówczas, ach, wówczas dopiero
Wraz z tą najpiękniejszą erą -
Wielu z panów mi to przyzna -
Żyć rozpoczyna mężczyzna:
Gdy z płci swojej niewolnika
Zmienia się w pana, w zwierzchnika;
Gdy wolny od grubszych robót
Duch zażywa pełni swobód.
Czy zrozumie młoda głowa,
Co to na przykład rozmowa?
Gdy dwie płcie, zgoła odmienne,
Wymieniają myśli cenne;
Słowo z słowem igra, skrzy się,
Fruwa jak piłka w tenisie,
Czasem leciutko dotyka
Misternego dwuznacznika,
To paradoksem się mieni,
To liczko wstydem spłomieni;
Któż mistrzem w takiej rozmowie?
Tylko dojrzali panowie!
A młody? Głupie to, płoche,
Tylko pobrudzi pończochę,
Bąka coś, pożal się Boże,
To znów kwaśny, nie w humorze,
Jedna myśl go ściga wszędzie:
Będzie... z tego czy nie będzie.
Nigdym pojąć nie był w stanie,
Jak to może bawić Panie.
Słowem, nie przesadzę wcale:
W podróży czy w kryminale,
Przy pracy czy przy zabawie,
W każdej sytuacji prawie,
Czy przy politycznej misji,
Czy w teatralnej komisji,
Wiek dojrzały ma, bez blagi,
Tak oczywiste przewagi,
Że życzę wam, bracia mili,
Byście go rychło dożyli.
Parodie znanych polskich motywów
literackich i filmowych
"Jak odpowiadać dzieciom na drażliwe
pytania"
Niebawem nakładem "Roju" ukaże się
książka Ireny Krzywickiej pt. "Jak
odpowiadać dzieciom na drażliwe
pytania". Z książki tej podajemy
najciekawszy ustęp:
"Jest rzeczą wiadomą, że dzieci są
wścibskie i ciekawskie. Czy należy
odpowiadać na wszystkie pytania? Czy
należy z fałszywą pruderią udawać, że się
pytania nie dosłyszało? Nie, obowiązkiem
człowieka współczesnego jest patrzeć
śmiało w oczy własnych i cudzych dzieci.
Jeśli chodzi o pytania drażliwe - bo, na
pytania zwykłe oczywiście nie ma co
odpowiadać byle szczeniakowi - najlepiej
jest mieć z góry przygotowane
odpowiedzi. Podaję więc najważniejsze i
najczęściej przez dzieci zadawane pytania.
- "Mamusiu, z czego się robią dzieci?"
Na to pytanie proponuję dwa rodzaje
odpowiedzi. Jeśli dziecko jest jeszcze za
małe, aby mogło zrozumieć prawdę,
należy odpowiedzieć: "Dzieci powstają z
nadmagnezjanu chlorku potasu". Jest to
odpowiedź bardzo zręczna, gdyż dziecko
przeważnie nie może spamiętać tej długiej
nazwy i gdy powtórzy to w szkole lub
kawiarni starszemu koledze, nigdy się nie
wyda, żeśmy dali fałszywą informację, i
wten sposób autorytet rodziców zostaje
zachowany. Gdy dziecko zapamięta i po
paru latach, wiedząc już, o co chodzi,
przypomni z wyrzutem, że się je oszukało,
można pętakowi wmówić, że przekręciło
słowo "potas". Inna odpowiedź powinna
być stosowana wobec dzieci już
większych. Jeśli chodzi o chłopców i
dziewczęta w wieku dojrzewania, należy
odpowiedzieć: "Dzieci powstają z
zaniedbania i lekkomyślnego zapuszczenia
ciąży".
- "Tatusiu, dlaczego tatuś jest taki
czerwony, gdy ściska służącą?"
Jest to bardzo typowe pytanie, na które
należy odpowiedzieć, przerzucając
zręcznie sprawę na tło społeczne. Mówimy
więc poważnie: "Tak, moje dziecko,
służąca należy do proletariatu, a ludzie,
którzy zbliżają się do proletariatu, są
"czerwoni". Możesz o tym, dziecko,
przeczytać w "Płomyku" i w
"Ilustrowanym Kurierku". Gdy dziecko
zacznie się mądrzyć, że to nie to samo,
możemy dodać: "Paszoł won, szczeniaku".
- "Mamusiu, czego chciała ode mnie ta
pani, co stoi zawsze u nas na rogu ulicy?"
Na to odpowiemy: "A won, ty bydlaku!
Stare chłopisko, kobity go na ulicy
zaczepiają, a on się pyta mamusi".
Wrazie pytań bardziej skomplikowanych,
na które nie mamy gotowej odpowiedzi,
należy uciekać się do dywersji taktycznej.
Np. dziecko pyta się, czy chlorek potasu
jest związkiem węgla. Odpowiadamy:
"Nie garb się". Albo: "Nie nudź, widzisz,
że mamusię głowa boli". Albo też
najprostsze: "Paszoł won, pętaku". Zwykle
dziecko odpowiada na to "Ty sama
paszoł", a to już jest oczywiście
wystarczającym pretekstem do sprania
szczeniaka. Potem następują płacze,
przeprosiny, i sprawa potasu rozpływa się
we łzach pojednania.
Bardzo częsty u dzieci jest objaw pytań
seryjnych. Np. dziecko pyta się, co to jest
na szybie. Odpowiadamy: "Mróz". "A
dlaczego mróz". Odpowiadamy: "Bo
zima". "A dlaczego zima? A co idzie po
zimie?" Przy zimie stosujemy pierwszy
cios w szczękę. Zdarzają się oczywiście
cierpliwsi rodzice, którzy biją w mordę
dopiero przy jesieni lub nawet po
jedenastym, a nawet dwunastym pytaniu.
Pewna matka z Ohio uderzyła dziecko
dopiero po trzydziestym piątym pytaniu,
które brzmiało: "Dlaczego mamusia gryzie
syfon?" Był to o ile wiadomo, rekord
świata. NormaIni rodzice walą w pysk
przy trzecim lub czwartym pytaniu.
Oczywistym błędem jest bicie już przy
drugim pytaniu. Znam ojca, którego synek
spytał: "Jak się nazywa ta ulica?" Ojciec
odpowiedział: "Chmielna". Dziecko
spytało: "A jak na imię?" Ojciec
zaczerwienił się, no i naturalnie bęc
szczeniaka w mordę. Otóż bicie przy
drugim lub trzecim pytaniu uważamy za
szkodliwe. Po pierwsze, oducza dziecko w
ogóle od zadawania pytań, po drugie,
odbiera uderzeniom właściwe napięcie.
Słynny uczony norweski Hugo von
Gulgenstjerna radzi stosować w
pedagogice system riposty. To znaczy
odpowiadania na pytanie pytaniem. Gdy
dziecko pyta: "Mamusiu, dlaczego pan
Giellepur zdejmuje spodnie w salonie?",
należy szybko odpowiedzieć: "A ile jest
trzydzieści pięć razy osiem?", albo: "W
którym roku była bitwa pod Zamą?" Gdy
dziecko odpowie: "Nie wiem", mówi się:
"No to won, ty szczeniaku, do książki, ty
cholero, uczyć się, a nie gadać o cudzych
parszywych portkach". Metoda ta daje
bardzo dobre rezultaty i jest stanowczo
lepsza od systemu dra Margulsteina, który
zaleca dawanie dziecku zamiast
odpowiedzi datków pieniężnych. Gdy
dziecko pyta się: "Czy bocian przynosi
dzieci zaraz czy w dziewięć miesięcy
potem?", odpowiadamy: "Masz tu,
kochasiu, dwadzieścia groszy, i jesteśmy
kwita". Przy bardziej kłopotliwych
pytaniach suma może dojść do setek, a
nawet tysięcy. Dr Margulstein opowiada o
pewnym dziecku w Zurychu, które pytało
ojca o pewną urzędniczkę z jego biura i
dostawało jednorazowo po dziesięć tysięcy
franków, i to szwajcarskich.
Dzieci, jak to już powiedzieliśmy, są
wścibskie i interesują się tematami
seksuologicznymi. A przecież często się
mówi, że nasi milusińscy lubią tylko
zabaweczki i laleczki. Ten simplicystyczny
pogląd na dzieci naszego pokolenia
stanowczo należy odbrązowić. Oczywiście,
wszystkie wyżej podane sposoby to są
tylko surogaty. Pozostaje droga otwartej
prawdy i uświadomienia naukowego.
Zawsze najprostsze i najzdrowsze będzie
zapoznanie dziecka z nagim faktem. W
tym celu polecamy gorąco znakomitą
książkę dra GruĄtzhaĄndlera pt. "Noga i jej
okolice" ze składaną mapką i portretem
autora.
"Kapitan Gloss"
Sekretarka (odbiera telefon): Hallo.
Jawohl. Ein Moment. Herr Hauptmann,
telefon.
Gloss: Danke, FraĄulein. Hallo, hier
Hauptmann Gloss... A, to wy
"Błyskawica". Chwileczkę. FraĄulein,
lassen Sie mich allein. Ich werde sprechen
mit Geheimorganisation.
Sekretarka: Jawohl, Herr Hauptman...
(wychodzi)
Gloss: Przepraszam was... Musiałem kazać
sekretarce wyjść z pokoju, bo mam
rozmowę z tajną organizacją podziemną...
Tak. Już wyszła. Możemy rozmawiać
swobodnie. Brunner pewnie ma nas na
podsłuchu, ale rozmawiamy po polsku, to
nie zrozumie. Co tam nowego? Nasi
chłopcy planują rozbrojenie posterunku
żandarmerii? Kiedy? Jutro o piątej rano?
Dobra. Zaraz zadzwonię na posterunek i
każę sobie podać liczebność załogi i stan
uzbrojenia. Namówię ich także, żeby jutro
o piątej osłabili czujność. Uzyskane
informacje przekażę wam dzisiaj o trzeciej
po południu na rynku naprzeciw siedziby
gestapo. Podejdźcie do mnie i poproście o
ogień. Podczas odpalania papierosa
wszystko wam powiem. Tylko nie
odpalajcie dłużej jak pół godziny. Jak to
dlaczego? Żeby nie budzić podejrzeń...
Bruner mi nie dowierza... Czekajcie, bo
zdaje się, że nawet zdecydował się mnie
zlikwidować. Tak, tak.. Widzę przez okno,
jak zajeżdżają dwie ciężarówki, z
gestapowcami... Nic, nic... Możemy
rozmawiać. Słuchawka zajmuje mi tylko
jedną rękę, drugą mam wolną... (otwierają
się drzwi) Dwaj weszli, żeby mnie
aresztwać... (dwa uderzenia, dwa jęki, dwa
łoskoty). Już ich załatwiłem. Dwa ciosy i
leżą... (rozlegają się strzały). A to dranie,
zaczynają strzelać do mnie przez okno
(strzały, brzęk szyby). Przepraszam was na
chwilę, muszę przłożyć słuchawkę do
drugiej ręki... Z Iewej celniej strzelam...
Tak... (kilka strzałów). Siedmiu
położyłem... Więc jak powiedziałem - o
trzeciej na rynku... O, cholera... Nic...
Ustawiają naprzeciw okna karabin
maszynowy... (seria z karabinu
maszynowego, krzyki, jęki, moment ciszy,
ciemność). Halo, "Błyskawica", jesteście
tam? - Naturalnie, że to ja - kapitan Gloss.
A dlaczego nie mam żyć? To oni nie żyją.
Wizja wysidła i w ciemności sami się
wystrzelali. No to na razie, "Błyskawica".
Do następnego odcinka. Cześć.
"Nowy polski superfilm"
(Streszczenie)
Scenariusz: Józef Ignacy Kraszewski,
Adam Mickiewicz, Bolesław Prus, Henryk
Sienkiewicz, Julisz Słowacki, Stefan
Żeromski, Jerzy Stefan Stawiński.
Tantiemy: ci, co zawsze.
W ubogiej chatce na skraju wsi żyje z
pensji byłego męża pani Latter z Piastem
Kołodziejem i dwiema córkami: Hopryną
i Balladyną.
Wracając z nocnej wycieczki w otoczeniu
wiernych Litwinów, wiozących na
kulbakach Laszki-synowe, Staś Tarkowski
dostrzega Balladynę w negliżu, zajeżdża
przed ganek i zakochuje się w niewinnym
dziewczęciu.
Ale nowy sąsiad, niejaki Ślimak,
sprowadza okrutnego Azję Tuhaj-
Bejowicza, który porywa Balladynę, aby
zawieźć ją w darze Neronowi.
Balladyna ma nago ukazać się na arenie
gigantycznego amfiteatru na grzbiecie
tura. Ale ofiarny społecznik, dr Judym,
poświęca się i zajmuje jej miejsce, na
szczęście w ubraniu.
Z opresji ratuje go słynny osiłek, wierny
Balladynie Podbipięta. Wspólnie
organizują ucieczkę.
Rozwścieczony Neron wysyła w pogoń za
zbiegami swych pretorian na czele z por.
Krzysztofem Cedro (Legia cesarska) i ob.
Pochroniem (Gwardia cesarska) oraz
podpala Rzym, aby oświetlić ścigającym
drogę. Młody pretorian zakochuje się w
Balladynie i pozwala jej częściowo ujść
cało.
Nareszcie w rodzinnej chacie! Schodzą się
sąsiedzi, aby wysłuchać opowieści. Od
słuchania o straszliwych przygodach
Balladyny jedną z sąsiadek p.Telmenę,
obeszły mrówki, od których po sąsiedzku
usiłują ją uwolnić ją pp. Wokulski i
Zagłoba.
Ale czas uderzyć w czynów stal! Staś
Tarkowski prowadzi do ołtarza spłonioną
Balladynę, p. Zagłoba Telimenę wraz z
mrówkami, Piast Kołodziej panią Latter,
która traci niestety prawo do pensji,
Ślimak, który uległ w międzyczasie
przełomowi, zaślubia Horpynę.
Wszyscy się cieszą. Jankiel gra na rogach
Wojskiego i Ślimaka, które im przyprawił.
"W Szwajcarii"
Tekst i komentarz
"Odkąd zniknęła jak sen złoty..."
Poeta bardzo udatnie porównywa pannę X
do snu.
"Usycham z żalu, omdlewam z tęsknoty"
Zniknięcie snu tak zdenerwowało poetę, że
o mało nie zemdlał.
"I nie wiem, czemu ta dusza z popiołów
Nie wylatuje za nią do aniołów..."
Nie można zrozumieć, dlaczego ta dusza
nie wylatuje z popiołów do aniołów.
"Czemu nie leci za niebieskie szranki"
Daje do zrozumienia, że sam odważnie
wstąpiłby w szranki bez względu na ich
kolor.
"Do tej zawionej i do tej kochanki...
W szwajcarskich górach jest jedna
kaskada,
Gdzie Aar wody błękitnymi spada.
Pozwól tam spojrzeć zawróconej głowie.
Widzisz tę tęczę na burzy w parowie?"
Poeta uważa, że tęcza na burzy to jest
zawracanie głowy.
"Gdy oczy przeszły od stóp do warkoczy,
To zakochały się w niej moje oczy;
A za tym zmysłem, co kochać przymusza,
Poszło i serce, a za sercem dusza."
Daje krótki szkic psychoIogii miłości.
"I byłem jak ci, co się we śnie boją..."
Uskarża się na zmory i dusznośc~Ą podczas
snu.
"Stanąłem przed nią i spuściłem oczy."
W stosunkach z kobietami zawsze
przeszkadzała poecie wrodzona
nieśmiałość.
"...dwie sarny
...utopiły oczów Błyskawice
W kochanki mojej błękitne źrenice...
Rzekłem: - One się zakochały w tobie!"
Nieśmiały poeta zdobył się na
komplement.
"Odtąd szczęśliwi byliśmy i sami,
Płynąc szwajcarskich jezior błękitami,
I nie wiem, czy tam była łódź pod nami..."
W roztargnieniu nie zauważył łódki, na
której jechał.
"I mogła była, co chce zrobić ze mną"
Zwykłe wodzenie za nos już się zaczęło.
"Płynęła lecąc - łódź leciała za nią,
Za łodzią jasność szafirowym szlakiem,
Za tą jasnością rybek korowody..."
Te wyścigi bardzo zasmuciły
Słowackiego, który nie umiał pływać.
"Pierwsza na kamień wyskoczyła płocha"
Grzeczność nie pozwoliła Juliuszowi
pierwszemu wyskoczyć na kamień, choć
miał ochotę.
"I powiedziała mi w głos, że mnie kocha
I odesłała mnie znów na jezioro..."
Powiedziała mu z daleka, że go kocha, i
odesłała na jezioro, a on był z tego bardzo
zadowolony.
"Że była grota posępna i ciemna
I w grocie kaskad kryształu zasłona...
Że nas tam samych dzień odstąpił szary
I zastał z twarzą ognistą przy twarzy,
I ptasząt nas tak obudziły gwary."
W tym ustępie poeta siedział całą noc ze
swoją ukochaną.
"I wszędzie mi źle - i wiem, że źle
będzie."
Poecie zrobiło się niedobrze.
Spis treści
Gałczyński Konstanty-Ildefons
"Satyra na bożą krówkę"
"Strasna zaba"
Hemar Marian
"Na krasomówstwo"
"Sense of Humour"
Huszcza Jan
"Dzicy z drugiej połowy XX wieku"
"Podział godzin"
"Stereotypy"
Kern Ludwik Jerzy
"Bezbolesna przyszłość"
"Dwie strony damskiego medalu"
"Eremik nasz kochany"
"Nasz wkład"
"Nowy Kossak"
"Przedział dla niepalących"
"Wyjątek"
Knorr Mirosława
"Morał dla -dziestolatków"
"Ręce"
"Rozmowa z Krasnoludkiem"
"Skarb w lesie"
"Zabawy"
"Zakazy"
Krasicki Ignacy
"Człowiek i zwierz"
"Pieśń Piąta"
"Pijaństwo"
Mrożek Sławomir
"Słoń"
"Wesele w Atomicach"
Żeleński Tadeusz-Boy
"Pochwała wieku dojrzałego"
Parodie
"Jak odpowiadać dzieciom na drażliwe
pytania"
"Kapitan Gloss"
"Nowy polski superfilm"
"W Szwajcarii"
l1 .1 .1 .1 .1 .1
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Ryl Małgorzta opracowania[3] Ryl Wybór satyrRyl Wybór poezji światowejSyrokomla wybór poezjiverlaine wiersze wybórZad II 1 Wybór dostawcyCioran Emilé Wybór aforyzmówWybór materiałów z zakresu ćwiczeń Wykład 2więcej podobnych podstron