v 02 027







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
II.27)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga II -
Pierwszy rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –






27. UZDROWIENIE
PARALITYKA
W DOMU PIOTRA W
KAFARNAUM
[por. Mt 9,1-8; Mk 2,1-12;
Łk 5,17-26]
Napisane 9
listopada 1944. A, 3968-3978
Widzę brzegi
jeziora Genezaret i
łodzie rybackie wyciągnięte na brzeg. Piotr i Andrzej siedzą oparci o
nie, zajmując
się porządkowaniem sieci. Wspólnicy przynoszą im całkiem brudne
[sieci], po
wyrzuceniu do jeziora resztek, które przyczepiły się do nich. W
odległości
dziesięciu metrów Jan i Jakub, pochyleni nad łodzią, zajmują się
porządkowaniem
wszystkiego. Pomaga im chłopiec oraz mężczyzna w wieku pięćdziesięciu,
może
pięćdziesięciu pięciu lat. Sądzę, że jest to Zebedeusz, bo chłopiec
nazywa go
“pracodawcą”, a mężczyzna całkiem jest podobny do Jakuba.
Piotr i Andrzej
pracują w milczeniu
– z ramionami wspartymi o łódź – i przyczepiają oczka oraz spławiki.
Jedynie od
czasu do czasu zamieniają kilka słów na temat pracy. Mam wrażenie, że
nie była
owocna. Piotr nie skarży się z powodu pustej sakiewki ani z powodu
nadmiernego
zmęczenia. Mówi tylko:
«Nie podoba mi się
to... Co teraz
zrobimy, aby nakarmić tych biednych ludzi? Jedynie czasami otrzymujemy
datki. Nie
ruszałem dziesięciu denarów i siedmiu drachm, które otrzymaliśmy w
ciągu tych
czterech dni. Jedynie Nauczyciel może wskazać nam, dla kogo przeznacza
te pieniądze. On
jednak nie powróci przed szabatem! Gdybyśmy tak mieli dobry połów!...
Ugotowałbym
jadło z drobnych rybek i dałbym tym biednym ludziom... A gdyby ktoś tam
gderał w domu,
nic by mnie to nie obchodziło. Ci, którzy się dobrze mają, mogą iść po
żywność,
ale chorzy!...»
«Ten paralityk!...
Taki szmat drogi
przeszli już, żeby tu dojść...» – mówi Andrzej.
«Posłuchaj,
bracie. Myślę... że
nie możemy pozostawać rozdzieleni i nie wiem, dlaczego Nauczyciel nie
chce nas zawsze
przy Sobie. Przynajmniej... nie oglądałbym już tych biedaków, którym
nie mogę
pomóc, a kiedy bym ich zobaczył, mógłbym im powiedzieć: “On tu jest.”»
«Jestem tu!»
Jezus podszedł do
nich, krocząc
cicho po wilgotnym piasku. Piotr i Andrzej podskakują. Wołają:
«O! Nauczyciel! –
a potem: –
Jakubie! Janie! Przyjdźcie, Nauczyciel!»
Obydwaj [wezwani]
przybiegają i
wszyscy tłoczą się blisko Jezusa. Jeden całuje Jego szatę, inny – ręce.
Jan [z
radości] obejmuje Go w pasie i kładzie Mu głowę na ramieniu. Jezus
całuje jego
włosy.
«O kim mówiliście?»
«Nauczycielu...
mówiliśmy, że
bardzo chcielibyśmy Cię tu mieć.»
«Dlaczego,
przyjaciele?»
«Aby Cię widzieć,
cieszyć się
Twoim widokiem, a także ze względu na ubogich i chorych. Czekają na
Ciebie dwa dni i
dłużej... Zrobiłem, co mogłem. Umieściłem ich tam, w tym domu, na
nieużytku, gdzie
pracują rzemieślnicy zajmujący się naprawą łodzi. Dałem tam schronienie
paralitykowi, mężczyźnie dręczonemu przez wysoką gorączkę, dziecku,
które umiera
na piersi matki. Nie mogłem wysłać ich na poszukiwanie Ciebie.»
«Dobrze zrobiłeś.
Jak jednak
mogłeś pomóc im i tym, którzy ich przyprowadzili? Powiedziałeś, że są
biedni!»
«Oczywiście,
Nauczycielu. Bogaci
mają powozy i wierzchowce. Ubodzy mają jedynie swe nogi. Są w zbyt
ciężkim stanie,
żeby Cię szukać. Zrobiłem, co mogłem. Patrz, to jałmużna, jaką
dostałem. Nie
ruszałem jej. Ty się tym zajmiesz.»
«Piotrze, sam
mogłeś ją
rozdzielić. Oczywiście... Mój Piotrze, przykro Mi, że z Mojego powodu
miałeś
trudności i spotkałeś się z wyrzutami.»
«Nie, Panie, nie
musisz się
smucić. Ja z tego powodu nie cierpię. Jedynie martwi mnie, że nie
mogłem mieć więcej
miłości. Ale wierz, że uczyniłem... wszyscy uczyniliśmy, co było w
naszej mocy.»
«Wiem. Wiem, że
trudziłeś się
[pozornie] na nic. Choć jednak brakuje jedzenia, pozostaje twoja
miłość: żywa,
działająca, święta w oczach Bożych.»
Przybiegły dzieci
z krzykiem:
«To Nauczyciel!
Nauczyciel! To
Jezus, to Jezus!»
Lgną do Niego, a
On głaszcze je,
rozmawiając dalej z uczniami:
«Szymonie, idź do
domu. Ty i inni
idźcie powiedzieć, że przybyłem, a potem przyprowadźcie Mi chorych.»
Uczniowie
rozchodzą się szybko w
różnych kierunkach. O tym jednak, że Jezus przybył wie [już] – dzięki
dzieciom –
całe Kafarnaum. Wydają się pszczołami, które wyfrunęły z ula ku
kwiatom. Są nimi
dla nich domy, ulice, place. Biegają tam i z powrotem – radosne,
niosące dobrą
nowinę mamom, przechodniom, starcom siedzącym na słońcu. Następnie
powracają, by
dać się jeszcze pogłaskać Temu, który je kocha. Jedno z nich, śmiały
[chłopczyk],
mówi:
«Mów do nas, mów
do nas dzisiaj,
Jezu. Bardzo Cię kochamy, wiesz, i jesteśmy lepsi niż dorośli.»
Jezus uśmiecha się
do małego
psychologa i obiecuje:
«Będę mówił do
was.»
Jezus wraz z
podążającymi za Nim
dziećmi idzie do domu [i wchodzi] ze Swoim pozdrowieniem pokoju: «Pokój
temu domowi.»
Ludzie licznie się
zgromadzili w
pomieszczeniu z tyłu [domu], przeznaczonym na sieci, liny, kosze,
wiosła i zapasy.
Widać, że Piotr oddał to pomieszczenie do dyspozycji Jezusa. Wszystko
ułożył w
kącie, aby zrobić miejsce. Nie widać stąd jeziora, słychać jedynie
lekki plusk fal.
Można natomiast dostrzec zielonkawy murek ogrodu ze starą winoroślą i
gęsto
ulistnionym figowcem. Ludzie znajdują się nawet na drodze, wylewając
się z izby do
ogrodu, a stamtąd – na drogę.
Jezus zaczyna
mówić. W pierwszym
rzędzie [znajduje się] pięć osób wysokich rangą. Zajęły to miejsce
dzięki
władczym gestom i dzięki lękowi, jaki budzą w innych, prostych
ludziach. Ich szerokie
płaszcze, bogate szaty i pycha – wszystko wskazuje, że są to faryzeusze
i uczeni.
Jezus jednak pragnie mieć przy Sobie dzieci. Wieniec małych niewinnych
twarzyczek o
jasnych oczach i anielskich uśmiechach unosi się, by Go kontemplować.
Jezus mówi. W
trakcie mówienia, nie robiąc przerw, od czasu do czasu głaszcze
kędzierzawą główkę
dziecka, które ze skrzyżowanymi ramionami usiadło u Jego stóp i opiera
głowę o Jego
kolana. Jezus przemawia, siedząc na wielkim stosie sieci i koszy.
«“Miły mój zszedł
do swego
ogrodu, ku grzędom balsamicznym, aby się nasycić w ogrodach i zbierać
lilie... on syci
się wśród lilii.” To są słowa Salomona, syna Dawida, od którego Ja
pochodzę: Ja,
Mesjasz Izraela.
Mój ogród! Jakiż
ogród jest
piękniejszy i bardziej godny Boga niż Niebiosa, których kwiatami są
aniołowie
stworzeni przez Boga? A jednak nie [o ten ogród tu chodzi]. To innego
ogrodu pragnął
jedyny Syn Ojca, Syn Człowieczy. Dlatego dla człowieka przyoblekłem się
w ciało, bez
którego nie mogłem odkupić win ludzkiego ciała. Ogród ten byłby
[jedynie] trochę
niższy od niebieskiego, gdyby z ziemskiego Raju wyszli – jak pszczoły z
ula –
synowie Adama, synowie Boga, aby zaludniać ziemię [narodem] świętym,
przeznaczonym w
całości do Nieba. Jednak Nieprzyjaciel zasiał ciernie i kolce w sercu
Adama i stąd na
ziemi rozszerzyły się ciernie i kolce. To już nie jest ogród, lecz
dziki i okrutny
las, w którym panuje gorączka i gnieździ się wąż.
A jednak Umiłowany
Ojca ma jeszcze
ogród na tej ziemi, na której panuje Mamona. Ogród, do którego idzie,
aby nasycić
się Swoim niebieskim pokarmem: miłością i czystością; kwietnik, z
którego zbiera
najdroższe Mu kwiaty, na którym nie ma plam zmysłowości, pożądliwości,
pychy. Oto
[Mój ogród]. (Jezus głaszcze tyle dzieci, ile zdoła, muskając dłonią
małe uważne
główki. Ta jedna pieszczota, która je dotyka, sprawia, że śmieją się z
radości.)
Oto Moje lilie.
Salomon – przy
całym swym
bogactwie – nie miał szaty piękniejszej niż lilia ogarniająca wonią
dolinę. Nie
miał też diademu o pięknie bardziej nieuchwytnym i wspanialszym niż
[piękno] lilii z
jej kielichem w kolorze perły. A jednak dla Mojego serca nie ma lilii,
która miałaby
większą wartość niż jedno z tych małych [dzieci]. Nie ma kwietnika, nie
ma ogrodu
bogaczy – [nawet jeśliby] uprawiano w nim tylko lilie – który byłby
wart tyle co
jedno z tych czystych, niewinnych, szczerych i prostych dzieci.
O mężowie! O
niewiasty izraelskie!
Wy, wielcy i niscy ze względu na majątek i pozycję, posłuchajcie! Wy –
którzy
jesteście tu, aby Mnie poznać i pokochać – dowiedzcie się, jaki jest
pierwszy
warunek, aby należeć do Mnie. Nie mówię do was trudnych słów. Nie daję
wam też
jeszcze trudniejszych przykładów. Mówię wam: “Bierzcie z nich
przykład”.
Któż z was nie ma
syna, bratanka,
młodszego brata, który jest jeszcze dzieckiem, jeszcze całkiem małym
dzieckiem w domu?
Czyż nie jest on odpoczynkiem, pociechą, więzią pomiędzy małżonkami,
pomiędzy
krewnymi, pomiędzy przyjaciółmi? [Czyż nie jest odpoczynkiem] jedno z
tych niewinnych,
którego dusza jest czysta jak pogodny świt, którego oblicze rozprasza
chmury i pozwala
zrodzić się nadziei, mogącej swymi pieszczotami osuszyć łzy i wlać
życiodajną
siłę? Dlaczego jest w nich taka moc – w nich: słabych, bezbronnych,
jeszcze
nieświadomych? Bo w nich mają Boga, siłę i mądrość Bożą – prawdziwą
mądrość: [dzieci] potrafią kochać i wierzyć. Potrafią wierzyć i
miłować.
Potrafią żyć w tej miłości i wierze. Bądźcie jak one: proste, czyste,
kochające,
szczere, wierzące.
Nie ma w Izraelu
mędrca, który
byłby większy niż najmniejsze z nich. Ich dusze należą do Boga. Do nich
należy Jego
królestwo. Błogosławione Ojca, umiłowane przez Syna Ojca, kwiaty Mojego
ogrodu, niech
Mój pokój będzie nad wami i nad tymi, którzy z miłości do Mnie będą was
naśladować.»
Jezus skończył
mówić.
«Nauczycielu! –
woła Piotr z
tłumu – Są tu chorzy. Dwóch może czekać aż wyjdziesz, lecz ten tu jest
zablokowany
przez tłum... i nie może sam stać, a my nie możemy z nim przejść. Czy
mam go
odesłać?»
«Nie. Spuśćcie go
przez dach.»
«Dobrze, zaraz tak
zrobimy.»
Słychać kroki na
dachu
pomieszczenia, które właściwie nie stanowi części domu, nie posiada
więc tarasu z
cementu, lecz rodzaj pokrycia z chrustu. Na nim znajduje się coś, co
przypomina łupki.
Nie wiem, co to może być za kamień. Wykonują otwór i przy użyciu lin
opuszczają
łoże z chorym. Opuszczają go tuż przed Jezusa. Tłum tłoczy się jeszcze
bardziej,
aby lepiej widzieć.
«Masz wielką wiarę
– ty sam oraz
ci, którzy cię tu przynieśli.»
«O! Panie! Jakże
nie wierzyć w
Ciebie?»
«Dobrze, zatem
mówię ci: “Synu
(mężczyzna jest młody), odpuszczone są ci wszystkie twoje grzechy.»
Mężczyzna patrzy
na Niego,
płacząc... Być może jest trochę zawiedziony, bo miał nadzieję na
fizyczne
uzdrowienie. Faryzeusze i uczeni szepczą między sobą. Nosami, czołami i
ustami czynią
pogardliwe grymasy.
«Skąd te szemrania
– jeszcze
silniejsze w waszych sercach niż na wargach? Czy – według was – łatwiej
jest
powiedzieć paralitykowi: “Odpuszczone są ci grzechy”, czy raczej:
“Wstań, weź
swoje łoże i idź”? Myślicie, że tylko Bóg może odpuszczać grzechy. Nie
potraficie jednak odpowiedzieć, co jest większe. Człowiek ten utracił
władzę w
całym ciele i wydał majątek, a nikt go nie uzdrowił. To może mu dać
tylko Bóg.
Zatem, abyście wiedzieli, że Ja wszystko mogę, abyście wiedzieli, że
Syn Człowieczy
posiada moc nad ciałem i duszą – na ziemi i w Niebiosach – Ja mówię do
niego:
Wstań, weź swoje łoże i idź. Idź do domu i bądź święty.»
Mężczyzna porusza
się, wydaje
okrzyk, powstaje, rzuca się do stóp Jezusa, całuje Go i głaszcze,
płacze i śmieje
się równocześnie – a z nim i jego krewni oraz tłum, który zaraz się
rozstępuje,
by mógł przejść tryumfalnie. Idą za nim, aby to uczcić. Tłum, lecz nie
– tych
pięciu zawziętych, którzy odchodzą, wyniośli i nieugięci jak pale.
Teraz może wejść
matka z
niemowlęciem u piersi, całkowicie wychudzonym. Wyciąga ręce z dzieckiem
ku Jezusowi i
mówi Mu tylko: «Jezu, Ty tak kochasz te maleństwa. Powiedziałeś to. W
imię Twojej
miłości i Twojej Matki!...» – płacze.
Jezus bierze
małego – naprawdę
konającego – i tuli go do serca. Trzyma go tak przez chwilę,
przytulonego do ust: jego
maleńką woskową twarz, fioletowe wargi, zamknięte powieki. Przez jedną
chwilę trzyma
go tak... Kiedy odrywa dziecko od jasnej brody, twarzyczka staje się
różowa, a na
ustach rysuje się dziecinny uśmiech, oczy rozglądają się wokół, żywe i
ciekawe.
Ręce – przedtem skurczone – bawią się teraz włosami i brodą
uśmiechającego się
Jezusa.
«O! Mój synu!» –
woła
szczęśliwa matka.
«Weź go,
niewiasto, bądź
szczęśliwa i dobra.»
Niewiasta bierze
niemowlę
przywrócone życiu, tuli je do piersi, a mały domaga się zaraz swych
praw do pokarmu.
Szuka, odchyla i ssie spragniony i szczęśliwy. Jezus błogosławi i
wychodzi. Idzie na
próg, gdzie znajduje się chory cierpiący na wysoką gorączkę.
«Nauczycielu, okaż
dobroć!»
«Ty także. Oddaj
sprawiedliwości
odzyskane siły.»
Jezus
głaszcze
go i wychodzi. Idzie na brzeg. Za Nim i przed Nim postępują ludzie w
wielkiej liczbie.
Błagają Go:
«Nie mogliśmy Cię
usłyszeć. Nie
udało nam się wejść. Mów także do nas.»
Jezus daje znak,
że się zgadza i
kiedy tłum tłoczy się wokół Niego – tak że mógłby Go zadusić – wchodzi
do
Piotrowej łodzi. To jednak nie wystarczy. Idą za Nim aż do łodzi.
[Jezus mówi do
Piotra:]
«Wypłyń łodzią i
oddal się nieco od brzegu.» [por. Łk 5, 1-3] 


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2010 01 02, str 025 027
03 0000 027 02 Leczenie niskoroslych dzieci z PNN hormonem wzrostu
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczu
t informatyk12[01] 02 101
introligators4[02] z2 01 n
02 martenzytyczne1
OBRECZE MS OK 02
02 Gametogeneza
02 07
Wyk ad 02
r01 02 popr (2)
1) 25 02 2012

więcej podobnych podstron