Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
II.60)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga II -
Pierwszy rok życia publicznego
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
60. JAKUB, SYN
ALFEUSZA,
PRZYJĘTY
DO GRONA UCZNIÓW.
JEZUS NAUCZA PRZY
KOMORZE CELNEJ MATEUSZA
Napisane
2 lutego
1945. A, 4359-4368
To
targowy ranek w Kafarnaum. Plac pełen
jest handlarzy sprzedających różnorodne rzeczy. Jezus przybywa od
strony jeziora.
Widzi, że na Jego spotkanie przybyli kuzyni: Juda i Jakub. Śpieszy ku
nim i po czułym
uściśnięciu ich zaraz pyta: «A wasz ojciec? Jak się czuje?»
«Nic nowego u
niego...» –
odpowiada Juda.
«Dlaczego więc
przyszedłeś?
Powiedziałem ci: zostań.»
Juda spuszcza
głowę i milczy. Teraz
wybucha Jakub:
«To z mojej winy
nie był Ci
posłuszny. Tak, to moja wina. Jednak ja już nie mogłem ich znieść.
Wszyscy przeciwko
nam. A dlaczego? Czy źle robię, kochając Cię? Czy my może źle robimy?
Aż do dziś
powstrzymywały mnie skrupuły, że robię źle. Jednak teraz, kiedy wiem,
teraz, gdy Ty
powiedziałeś, że Bóg jest nawet ponad ojcem, teraz już nie mogę tego
wytrzymać. O!
Próbowałem okazywać szacunek, usiłowałem [pomóc im] kierować się
rozsądkiem,
prostować myśli. Powiedziałem: “Dlaczego ze mną walczycie? Jeśli On
jest Prorokiem,
jeśli jest Mesjaszem, dlaczego chcecie, żeby ludzie mówili: ‘Jego
rodzina była wrogo
do Niego nastawiona. Pośród tych, którzy poszli za Nim, brakło tylko
rodziny’?
Dlaczego – jeśli On jest nieszczęśnikiem, jak mówicie – nie powinniśmy,
my,
rodzina, towarzyszyć Mu w Jego szaleństwie, aby Mu przeszkodzić, by nie
zaszkodził
Sobie samemu i nam?”
O, Jezu, mówiłem
tak, posługując
się ich ludzkim sposobem rozumowania. Jednak dobrze wiesz, że ani Juda,
ani ja nie
uważamy Ciebie za szaleńca. Wiesz dobrze, że widzimy w Tobie Świętego
Bożego. Wiesz,
że zawsze widzieliśmy w Tobie naszą Wielką Gwiazdę. Jednak oni nie
chcieli nas
zrozumieć ani nawet nie chcieli nas słuchać. Odszedłem więc. Postawiony
przed
wyborem: Jezus albo rodzina, wybrałem Ciebie. Oto jestem, jeśli mnie
chcesz. Jeśli po
tym wszystkim już mnie nie zechcesz, wtedy stanę się najbardziej
nieszczęśliwym z
ludzi, bo nie będę miał już nic: ani przyjaźni z Twojej strony, ani
miłości ze
strony rodziny.»
«Aż do tego
doszło? O, Mój
Jakubie, Mój biedny Jakubie! Nie chcę, żebyś tak cierpiał, bo Cię
kocham. Jednak
chociaż Jezus - Człowiek płacze razem z tobą, to Jezus - Słowo cieszy
się ze
względu na ciebie. Chodź! Jestem pewien, że radość z niesienia Boga
ludziom będzie
się powiększać z godziny na godzinę – aż do osiągnięcia pełnej ekstazy,
w
ostatniej godzinie na ziemi i w godzinie wiecznej Nieba.»
Jezus odwraca się
i przywołuje
uczniów, którzy – z delikatności – zatrzymali się kilka metrów w tyle.
«Chodźcie,
przyjaciele. Mój kuzyn
Jakub należy teraz do grona Moich przyjaciół, a tym samym jest i waszym
[przyjacielem].
O! Jakże pragnąłem tej godziny, tego dnia dla niego, Mojego doskonałego
przyjaciela z
dzieciństwa – dla tego, który był Mi bratem w naszej młodości!»
Uczniowie witają
serdecznie nowo
przybyłego i także Judę, którego nie widzieli od kilku dni.
«Szukaliśmy Cię w
domu... ale
byłeś na jeziorze.»
«Tak, byłem na
jeziorze przez dwa
dni z Piotrem i innymi. Piotr miał dobry połów. Prawda?»
«Tak, ale teraz...
aż mnie serce
boli, że będę musiał dać tyle sykli temu złodziejowi, tam... » [– mówi
Piotr] i
pokazuje palcem poborcę podatkowego, Mateusza. Jego stanowisko otaczają
płacący, jak
sądzę, za miejsce [targowe] lub za towary.
«Wszystko w
odpowiedniej proporcji,
jak mówiłem. Więcej ryb i więcej podatku, ale też większy zarobek» [–
mówi
Jezus.]
«Nie, Nauczycielu.
Więcej ryb –
to większy zarobek. Jednak kiedy mam podwójny połów, wtedy on nie każe
mi płacić
podwójnie. Trzeba mu dać poczwórnie... Szakal!»
«Piotrze! [– mówi
Jezus. –]
Dobrze więc! Chodźmy tam, całkiem blisko. Chcę mówić. Zawsze są ludzie
w pobliżu
komory celnej.»
«Oczywiście! –
mruczy Piotr pod
nosem – Ludzie i przekleństwa.»
«Dobrze! Pójdę
zanieść tam
błogosławieństwa. Kto wie, może nieco szlachetności wejdzie w tego
urzędnika
podatkowego?» [– mówi na to Jezus]
«O, możesz być
spokojny, Twoje
słowo nie przeniknie jego krokodylej skóry» [– odpowiada Piotr.]
«Zobaczymy.»
«Co mu powiesz?»
«Nic nie powiem
[do niego]
bezpośrednio, lecz będę mówił w taki sposób, żeby to odniósł również do
siebie.»
«Powiesz, że
łotrem jest ten, kto
atakuje nas na drogach, oraz ten, kto ogołaca biednych, pracujących, by
zarobić na
chleb, a nie na kobiety i pijatyki?»
«Piotrze, czy
chcesz mówić zamiast
Mnie?» [– pyta Jezus.]
«Nie, Nauczycielu.
Nie umiałbym
się właściwie wyrazić...»
«A tym
wzburzeniem, które jest w
tobie, zaszkodziłbyś sobie samemu i jemu również.»
Podeszli do komory
celnej. Piotr jest
gotowy zapłacić, jednak Jezus powstrzymuje go i mówi: «Daj Mi
pieniądze, dzisiaj Ja
zapłacę.»
Piotr patrzy na
Niego, zaskoczony, i
podaje Mu skórzaną sakiewkę, dobrze wypchaną. Jezus czeka na Swoją
kolej i – kiedy
jest naprzeciw poborcy podatkowego – mówi: «Płacę za osiem koszy ryb
Szymona, syna
Jony. Tam stoją, u stóp chłopców. Sprawdź, jeśli chcesz. Jednak
pomiędzy ludźmi
uczciwymi powinno wystarczyć słowo. A myślę, że za takiego Mnie
uważasz. Ile wynosi
opłata?»
Mateusz – który
siedział,
pobierając opłaty – wstał, jak tylko Jezus wypowiedział słowa: “myślę,
że za
takiego Mnie uważasz”. Niskiego wzrostu i już starszy, w wieku
zbliżonym do Piotra,
ujawnia – na zmęczonym obliczu osoby korzystającej z życia – jawne
zmieszanie.
Pozostaje tak ze spuszczoną głową, potem ją podnosi i patrzy na Jezusa,
który
przygląda mu się uważnie, poważnie, górując nad nim Swoją wysoką
sylwetką.
«Ile?» – pyta
Jezus po chwili.
«Nie ma podatku
dla ucznia
Nauczyciela – odpowiada Mateusz, a po cichu dodaje: – Módl się za moją
duszę.»
«Noszę ją w Sobie,
bo jestem
schronieniem grzeszników. Ale ty... dlaczego się o nią nie troszczysz?»
Zaraz [po tych
słowach] Jezus
odwraca się. Wraca do całkiem osłupiałego Piotra. Również pozostali są
zdumieni.
Szepczą, nie wierząc własnym oczom... Jezus opiera się o drzewo w
odległości
dziesięciu metrów od Mateusza i zaczyna mówić:
«Świat jest
podobny do wielkiej
rodziny, której członkowie wykonują różne zawody i wszyscy są
potrzebni. Są
rolnicy, pasterze, robotnicy w winnicach, cieśle, rybacy, murarze,
drwale, kowale i
jeszcze pisarze, żołnierze, posłańcy do specjalnych zadań, medycy,
kapłani. Są
różni. Świat nie mógłby się składać tylko z jednej kategorii
[robotników].
Wszystkie zawody są potrzebne, wszystkie święte, jeśli tylko wszyscy
wykonują pracę
uczciwie i sprawiedliwie. Ale jak można to osiągnąć, skoro szatan kusi
nas ze
wszystkich stron? Myśląc o Bogu, który wszystko widzi – nawet
najbardziej ukryte
działania – i myśląc o Jego Prawie, które mówi: “Kochaj bliźniego, jak
siebie
samego, nie czyń mu tego, co nie chciałbyś, by tobie uczyniono. Nie
okradaj w żaden
sposób.”
Powiedzcie Mi, wy,
którzy Mnie
słuchacie: czy zabiera ze sobą swe worki z pieniędzmi człowiek, kiedy
umiera? A nawet
gdyby był tak głupi, że chciałby je mieć przy sobie w grobie, czy
będzie mógł z
nich korzystać w tamtym życiu? Nie. Monety zniszczeją w kontakcie ze
zgnilizną
rozkładającego się ciała. A jego dusza będzie naga, biedniejsza niż
dusza
błogosławionego Hioba, i nie będzie miała do dyspozycji najmniejszego
pieniążka,
nawet gdyby tu, na ziemi i w grobie, pozostawiła wiele talentów.
Słuchajcie więc,
posłuchajcie! Zaprawdę, powiadam wam, że – posiadając bogactwa – trudno
zdobyć
Niebo, co więcej: przeważnie się je traci, nawet jeśli zostały
odziedziczone lub
pochodzą z uczciwego zarobku, bo niewielu bogatych potrafi posługiwać
się [bogactwami]
sprawiedliwie.
Czegóż więc
trzeba, aby posiąść
to błogosławione Niebo, ten spoczynek na łonie Ojca? Nie należy być
chciwym bogactw,
to znaczy nie można ich chcieć za wszelką cenę, nawet uchybiając
uczciwości i
miłości. Nie można być chciwym w tym sensie, żeby – posiadłszy bogactwa
–
kochać je bardziej niż Niebo i bliźniego, odmawiając miłosierdzia
bliźniemu w
potrzebie. Nie należy być chciwym tego, co te bogactwa mogą dać, to
znaczy niewiast,
przyjemności, suto zastawionego stołu, okazałych szat, będących
niesprawiedliwością
w obliczu nędzy [ludzi] odczuwających zimno i głód. Jest [jednak],
owszem, jest
pieniądz zastępujący niesprawiedliwe pieniądze tego świata i mający
wartość w
Królestwie Niebieskim! Trzeba mieć święty spryt i zamienić ludzkie
bogactwa –
często niesprawiedliwie zdobyte lub prowadzące do niesprawiedliwości –
na bogactwa
wieczne. Trzeba do tego uczciwości w zarabianiu, zwracania rzeczy
zdobytych
niesprawiedliwie, używania dóbr tego świata w sposób umiarkowany i bez
przywiązywania
się do nich. Trzeba umieć opuszczać bogactwa, bo wcześniej czy później
one nas
opuszczą – o, trzeba o tym myśleć! – podczas gdy wyświadczone [przez
nas] dobro
nigdy nas nie opuści.
Wszyscy chcą, by
ich nazywano
“sprawiedliwymi”, by ich za takich uważano i aby – jako tacy – zostali
nagrodzeni
przez Boga. Jakże jednak Bóg może nagrodzić kogoś, kto ze
sprawiedliwego ma jedynie
nazwę, a nie – dzieła? Jakże może powiedzieć: “przebaczam ci”, jeśli
widzi,
że skrucha jest jedynie w słowach, a w duchu nie ma rzeczywistej
przemiany? Nie ma
skruchy tak długo, jak długo trwa pragnienie tego, co prowadzi do
grzechu. Prawdziwie
skruszony jest ktoś wtedy, kiedy się korzy, kiedy wyniszcza to, co jest
w nim źródłem
złej namiętności – a tym może być kobieta lub złoto – kiedy mówi: “Dla
Ciebie, Panie, już więcej tego nie uczynię”. Wtedy Bóg przyjmuje go
mówiąc:
“Chodź, jesteś Mi drogi jak niewinne dziecko albo jak bohater.”»
Jezus skończył
[mówić]. Odchodzi,
nie patrząc nawet na Mateusza, który już przy pierwszych słowach Jezusa
poszedł do
kręgu słuchających Go. Gdy zbliżają się do domu Piotra, wybiega jego
małżonka, by
coś powiedzieć mężowi. Piotr daje znak Jezusowi, aby podszedł.
«Jest tam matka
Judy i Jakuba. Chce
z Tobą rozmawiać, ale tak, aby jej nikt nie widział. Jak to zrobić?»
«Zrobimy tak:
wejdę do domu, jakbym
chciał odpocząć, a wy rozdajcie jałmużnę ubogim. Weź także pieniądze z
podatku,
którego Mateusz nie chciał [przyjąć]. Idź.»
Jezus daje znak,
aby wszystkich
odprawić, a Piotr przekonuje ich, aby poszli z nim.
«Gdzie jest matka,
niewiasto?» –
pyta Jezus żonę Piotra.
«Na tarasie,
Nauczycielu. Jest tam
cień i ochłoda. Idź spokojnie. Będziesz tam swobodniejszy niż w domu.»
Jezus wchodzi [do
góry] małymi
schodkami. W kącie, w altanie utworzonej z winorośli, siedzi Maria
Alfeuszowa na małej
skrzyni, blisko okalającego [taras] murku. Ma ciemne szaty, a twarz
prawie [zupełnie]
zasłoniętą welonem. Cicho płacze. Jezus woła ją:
«Mario, kochana
ciociu!»
Podnosi swą biedną
twarz,
wylękniona, i wyciąga ręce:
«Jezu! Jaki ból w
moim sercu!»
Jezus jest blisko.
Zmusza ją, by
usiadła. Sam jednak stoi, w płaszczu, który ma jeszcze na Sobie.
Kładzie dłoń na jej
ramieniu, a drugą Maria trzyma w swych rękach.
«Co się stało?
Skąd tyle łez?»
«O! Jezu! Uciekłam
z mojego domu,
mówiąc: “Idę do Kany po jajka i wino dla chorego.” Przy Alfeuszu jest
Twoja Matka.
Zajmuje się nim. Ona potrafi to robić tak dobrze, że jestem spokojna.
Ale tak naprawdę
to przyszłam tutaj. Biegłam przez dwie noce, aby być wcześniej. Już nie
mogę... nie
z powodu zmęczenia, które jest niczym... lecz z powodu boleści serca,
które zadaje mi
takie cierpienie!... Mój Alfeusz... mój Alfeusz... moi synowie... O!
Dlaczego tyle
różnic pomiędzy nimi, skoro są tej samej krwi? To jak dwa kamienie
młyńskie
ścierające serce matki. Juda i Jakub są z Tobą? Tak? A więc wiesz...
Mój Jezu!
Dlaczego Alfeusz nie rozumie? Dlaczego on chce tak umierać? Dlaczego
tak umierać...? A
Szymon i Józef? Dlaczego, dlaczego nie są z Tobą, lecz przeciw Tobie?»
«Nie płacz, Mario.
Nie żywię do
nich żadnej urazy. Powiedziałem to także Judzie. Rozumiem i współczuję.
Jeśli tylko
dlatego płaczesz, to nie musisz płakać.»
«Tak, właśnie
dlatego, bo oni Cię
obrażają. Dlatego i jeszcze... i jeszcze... dlatego, że nie chcę, by
mój małżonek
umarł jako Twój wróg. Bóg mu nie wybaczy... a ja... o! Nie będę go już
miała w
drugim życiu...»
Maria jest
naprawdę wystraszona.
Wylewa łzy na rękę Jezusa, którą On pozostawił [w jej dłoniach]. Od
czasu do czasu
[Maria] całuje ją, podnosząc ku Niemu przygnębioną twarz.
«Nie, nie płacz
tak – mówi
Jezus. – Ja przebaczam, a jeśli Ja przebaczam...»
«O! Przyjdź, Jezu.
Przyjdź ocalić
jego duszę i jego ciało. Przyjdź... Oni mówią jeszcze, oskarżając Cię,
tak,
mówią, że odebrałeś dwóch synów umierającemu ojcu. Mówią tak w
Nazarecie.
Rozumiesz? Lecz mówią też: “On wszędzie dokonuje cudów, a we własnym
domu nie
potrafi ich zdziałać”. A ja bronię Ciebie, mówiąc: “Cóż może [zrobić],
skoro
przepędziliście Go waszymi urazami i skoro Mu nie wierzycie”? To
dlatego nie chcą
słuchać.»
«Dobrze
powiedziałaś: “nie
wierzycie”. Co mogę zrobić tam, gdzie nie ma wiary?»
«O! Ty wszystko
możesz! Ja wierzę
za wszystkich! Przyjdź. Uczyń cud... dla Twej biednej cioci...»
«Nie mogę.» –
Jezus jest
głęboko zasmucony mówiąc to. Stoi, tuli do Swej piersi zapłakaną głowę
Marii.
Wydaje się wyznawać Swoją niemoc całej pogodnej naturze, wydaje się
brać ją na
świadka Swego smutku, płynącego z odwiecznego dekretu, który zakazuje
Mu [w tej
sytuacji] działać.
Niewiasta płacze
jeszcze mocniej.
«Posłuchaj, Mario.
Bądź dobra.
Przysięgam ci, że gdybym mógł i gdyby było dobrze to uczynić, zrobiłbym
to. O,
wyrwałbym Ojcu tę łaskę dla ciebie, dla Mojej Matki, dla Judy i Jakuba
i także, tak,
także dla Alfeusza, Józefa i Szymona. Ale nie mogę. Obecnie zbyt boli
cię serce, byś
mogła zrozumieć słuszność Mojej niemocy. Mówię ci o tym, ale na razie
nie
zrozumiesz tego. Kiedy nadeszła godzina odejścia Mojego [ziemskiego]
ojca – a wiesz,
że był sprawiedliwy i że Moja Matka go kochała – nie przedłużyłem jego
życia.
Nie jest sprawiedliwe, by rodzina, w której żyje święty, była
pozbawiona
nieuniknionych nieszczęść tego życia. Gdyby tak było, musiałbym
pozostać wiecznie
na ziemi, lecz wkrótce umrę, a Maryja, Moja Święta Matka, nie będzie
mogła wyrwać
Mnie śmierci. Nie mogę. Zrobię natomiast to, co jest dla Mnie możliwe.»
Jezus usiadł i
przyciągnął do
ramienia głowę Swej krewnej.
«To zrobię. Ze
względu na twoje
cierpienie obiecuję pokój Alfeuszowi. Zapewniam cię, że nie zostaniesz
od niego
oddzielona. Daję Ci Moje słowo, że nasza rodzina będzie zjednoczona w
Niebie,
zgromadzona na zawsze. Jak długo będę żył, tak długo będę wlewał w
serce Mojej
cioci tyle pokoju, tyle siły, że uczynię z niej apostoła dla biednych
niewiast, do
których, tobie – niewieście – łatwiej będzie podejść. Będziesz dla Mnie
umiłowaną przyjaciółką w tym czasie ewangelizowania. Śmierć... nie
płacz...
Śmierć Alfeusza, wyzwoli cię z obowiązków małżonki i wzniesie cię do
[podjęcia]
bardziej wzniosłych obowiązków kobiecego mistycznego kapłaństwa, tak
potrzebnego przy
ołtarzu Wielkiej Ofiary i wobec wszystkich pogan. Ich dusze zostaną
bardziej poruszone
świętym heroizmem niewiast - uczennic niż uczniów. O! Twoje imię, droga
ciociu,
będzie jak płomień na chrześcijańskim niebie. Nie płacz już. Idź w
pokoju. Bądź
dzielna, poddana, święta. Moja Matka... została wdową przed tobą... Ona
pocieszy cię
tak, jak umie to robić. Chodź. Nie chcę, abyś odeszła sama w tym
słońcu. Piotr
będzie ci towarzyszył na łodzi aż do Jordanu, stamtąd do Nazaretu – na
ośle.
Bądź dobra.»
«Pobłogosław mnie,
Jezu. Ty udziel
mi siły.»
«Tak, błogosławię
cię i daję ci
pocałunek, droga ciociu.»
Jezus całuje ją
czule i tuli długo
do serca, aż widzi, że się uspokoiła.
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
060 02060 02Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczut informatyk12[01] 02 101introligators4[02] z2 01 n02 martenzytyczne1OBRECZE MS OK 0202 Gametogeneza02 07Wyk ad 02r01 02 popr (2)więcej podobnych podstron