0 prolog


STELIOS GALATOPOULOS
MARIA CALLAS
BOSKI POTWÓR
Z angielskiego przełożyła Bogna Piotrowska
Świat Książki
Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media
Tytuł oryginału MARIA CALLAS. SACRED MONSTER
Projekt okładki Cecylia Staniszewska, Ewa Łukasik
Redaktor prowadzący Ewa Niepokólczycka
Redakcja Agnieszka Wurm
Konsultacja Józef Kański
Redakcja techniczna Katarzyna Krawczyk
Korekta Bożenna Burzyńska Maria Błocka Tadeusz Mahrburg
Copyright (c) 1998 by Stelios Galatopoulos
Copyright (c) for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o. Warszawa 2002
Bertelsmann Media Sp. z o.o. Świat Książki Warszawa 2002
Skład i łamanie FELBERG
Druk i oprawa Drukarnia Naukowo-Techniczna SA Warszawa
ISBN 83-7311-138-7 Nr 3235
SPIS TREŚCI
Podziękowania . 7
PROLOG ROZMOWY Z CALLAS . 11
CZĘŚĆ I POCZĄTKI . 21
1. Korzenie 23
2. Pierwsze sukcesy . 32
3. Powrót do Ameryki 60
CZĘŚĆ II PRIMADONNA 67
4. Dwaj panowie z Werony . 69
5. Sukcesy i spięcia w Ameryce Łacińskiej 86
6. Wymarzony cel: La Scala 104
7. Na podbój Nowego Świata 128
CZĘŚĆ m LA DIVINA . 141
8. Lata triumfu, lata Viscontiego . 143
9. Metropolitan Opera 172
CZĘŚĆ IV PRIMA DONNA ASSOLUTA . 187
10. Plotki i pomówienia 189
11. Skandale 206
12. Jeszcze raz skandale: Zerwanie z Rzymem i z La Scalą . 220
13. Wojna z Metropolitan . 234
Część V
ŻYCIE OBOK SZTUKI . 247
14. Rejs śródziemnomorski . 249
15. Rozwód i powrót na scenę 266
16. Schyłek kariery i rozstanie ze sceną . 290
CZĘŚĆ VI FINALE 311
17. W poszukiwaniu straconego czasu 313
18. Artystka i jej dzieło 338
19. Zmierzch boskiego potwora 362
Dyskografia 377
Kalendarium występów 411
Bibliografia 436
Źródła zdjęć 438
Indeks osób 439
Indeks oper, ról i arii . 445
PODZIĘKOWANIA
Wiele osób pomogło mi w długich przygotowaniach do wydania książki Maria Callas. Boski potwór. Niektórzy z nich, w tym słynni śpiewacy i muzycy, pragnęli zachować anonimowość, uważając, że ich pomoc była minimalna. Nie zgadzam się z nimi - wszelka pomoc się liczy. Chcę, żeby wiedzieli, że jestem im nieskończenie wdzięczny.
U niektórych zaciągnąłem szczególny dług, jako że bez ich wsparcia, zachęty i przyjaźni pewnie nigdy bym nie ukończył książki, która stała się tak ważną częścią mego życia.
Wielce wspomógł mnie słynny dyrygent, Tullio Serafin, mentor Callas, który pozwalał mi uczestniczyć w próbach i odpowiadał na liczne pytania. Równie znamienita artystka, Elvira de Hidalgo, nauczycielka Callas, pomogła mi zrozumieć i wniknąć w świat artystyczny i duchowy swojej najsłynniejszej uczennicy. Krótkie spotkanie z Luchino Viscontim poszerzyło moje spojrzenie na kunszt Callas i pomogło mi odkryć nowe aspekty sztuki.
Mój długoletni przyjaciel, Nicola Zaccaria, okazał się nieoceniony jeśli chodzi o zdjęcia i chronologię greckiej kariery Callas, a także stanowił ważne ogniwo w kontaktach z La Scalą. Nieżyjący już Harold Rosenthal, świetny kronikarz życia operowego, założyciel i wydawca czasopisma "Opera", kilkakrotnie naprowadzał mnie na właściwy trop.
Do tych, którym winienem szczególne podziękowania, należą także: Lorenzo Siliotto z Museo Teatrale alla Scala i Biblioteca Livia Simoni; Antonio Bussetto z archiwum La Fenice w Wenecji; Giovanni Altavilla z Teatro San Carlo w Neapolu; Walter Talevi z Rzymu; Francis Robinson z Metropolitan w Nowym Jorku;
Katherine Wilkinson i jej koledzy z Covent Garden w Londynie. Niestety większość z nich już od nas odeszła.
Spośród bibliotekarzy, stanowiących szczególny gatunek ludzi, bez których pisarzowi tak trudno się obyć, serdecznie dziękuję A. Sopherowi, byłemu szefowi działu muzycznego Westminster City Libraries, dr. M. A. Bairdowi z działu muzycznego Uniwersytetu Londyńskiego, a zwłaszcza R. Howardowi Wrightowi, dawnemu bibliotekarzowi Muzycznej Biblioteki Miejskiej w Richmond-upon-Thames, który pomógł mi nie tylko w zdobyciu ważnych informacji, ale także zrecenzował wnikliwie rękopis niniejszej książki.
Innego rodzaju pomoc uzyskałem od wieloletniego przyjaciela, dr. Pierluigiego Pizzocaro z Mediolanu, który wraz z całą rodziną służył mi pomocą w kwestiach
związanych z językiem włoskim, prowadził na moją prośbę poszukiwania we Włoszech i wielokrotnie gościł mnie u siebie.
Wreszcie pragnę podziękować wydawcy, Fourth Estate, a w szczególności redaktorowi Christopherowi Porterowi, który dzięki swej wnikliwości kierował mnie na najwłaściwszą drogę przy pracy nad tą książką. Pod tym względem wiele zawdzięczam także nader skrupulatnej redaktorce lisie Yardley, dla której nie było rzeczy niemożliwych.
Ojcu Viannisowi Galatopoulosowi i matce Marii Galatopoulou (z domu Stylianaki)
PROLOG
ROZMOWY Z CALLAS
Po raz pierwszy spotkałem Marię Callas 14 sierpnia 1947 roku w Weronie, gdzie spędziłem kilka dni przed wyjazdem na studia do Anglii. Miasto było obwieszone plakatami obwieszczającymi program słynnego festiwalu operowego w Arena di Verona, który po wielu latach wojny wznowiono latem poprzedniego roku.
Spośród zapowiadanych oper nie znałem Giocondy Ponchiellego, ani też głównej bohaterki tego spektaklu, Marii Kallas. W owym czasie śpiewaczka pisała swe nazwisko przez "K" - sądziłem więc, że może być Greczynką. Bez wahania kupiłem bilet na przedstawienie na dzień 14 sierpnia.
Na sztuce operowej znałem się wtedy dość słabo, a przecież brzmienie głosu Callas, jej kunszt wokalny, wspaniałe modulacje i koloratury - wszystko to zrobiło na mnie wyjątkowe wrażenie, tyle tylko, że nie byłem jeszcze pewien, czy mam jej występ ocenić pozytywnie, czy negatywnie. Niewątpliwie było to zupełnie nowe doznanie. Byłem głęboko poruszony, chociaż nie potrafiłem zdefiniować, na czym polegał ów czar. Długo brzmiał mi w uszach jej głos. Wiedziałem, że nigdy go nie zapomnę ani nie pomylę z innym.
Po przedstawieniu, kręcąc się za kulisami, znalazłem wejście do garderoby. Panowało zamieszanie i wrzawa. Stałem przy wejściu do garderoby Callas w tłumie innych osób. Widziałem, że artystka przyjmuje wielbicieli, siedząc - jak się okazało, podczas próby uległa wypadkowi i musiała pozwolić nodze odpocząć.
Po chwili hałas nieco przycichł, a ja podszedłszy, śmiało zapytałem: "Czy ma pani w sobie "odrobinę" Greczynki?".
Włożyła okulary i przyjrzała mi się bacznie, a na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Podając mi obie ręce, powiedziała po grecku: "Odrobinę?! Ależ ja jestem na wskroś Greczynką. Prawdę powiedziawszy, jest ze mnie "kawał" Greczynki", dodała, czyniąc aluzję do swych w owym czasie obfitych kształtów.
Rozmawialiśmy przez kilka minut - po co przyjechałem do Werony, jak długo tu zabawię, i temu podobne. Czas było się żegnać. "Czy zdaje pan sobie sprawę, że już prawie świta? - zapytała. - Poza tym mam dziś imieniny, proszę przyjść o szóstej do hotelu. Opowie mi pan o sobie, o tym, co pan zamierza robić w Anglii. Porozmawiamy też o Giocondzie".
W hotelu cała rozmowa znów koncentrowała się na mojej osobie, na czekających mnie studiach w Anglii, na moich rodzicach. O Giocondzie mówiliśmy niewiele. Wybuchem śmiechu przyjęła moją niezbyt taktowną uwagę, że pierwsze tony w jej wykonaniu wywołały u mnie uczucie "zmieszania, a nawet lęku". O sobie nie
powiedziała w zasadzie nic, a ja, zbyt nieśmiały, nie pytałem. Następnego dnia wyruszałem do Anglii uszczęśliwiony, zachwycony, olśniony tą niezwykłą młodą śpiewaczką grecką.
W ciągu następnych sześciu lat widywałem Callas jedynie na scenie. Wakacje zwykle spędzałem we Włoszech, gdzie nie przepuszczałem żadnej okazji, żeby pójść do opery, zwłaszcza gdy śpiewała Callas. Widziałem także jej debiut w Covent Garden w 1952 roku, kiedy śpiewała partię tytułową w Normie Belliniego. To właśnie wtedy po raz pierwszy doszedłem do przekonania, że opera jako dramat jest jedną z najwznioślejszych sztuk, może nawet najwznioślejszą. W następnym roku ponownie spotkałem Callas w Londynie, gdzie występowała w Covent Garden w Aidzie. Towarzyszył jej mąż, Giovanni (Gian) Battista Meneghini. Powitała mnie jak dobrego znajomego. Od tego czasu ilekroć byłem we Włoszech, odwiedzałem ją w garderobie teatralnej, a raz, w towarzystwie wspólnego znajomego, w jej willi w Sirmione nad jeziorem Garda.
Nasza przyjaźń, a więc nie zwykła znajomość, datuje się jednak dopiero od 1957 roku, od czasu występów zespołu La Scali na festiwalu w Edynburgu. Widywałem ją częściej od tego czasu - zarówno na scenie, jak i prywatnie. Nasze rozmowy w tamtym okresie ograniczały się w zasadzie do spraw sztuki. Jeszcze jeden temat wydawał się ją interesować: Maria bardzo lubiła swatać ludzi, namawiać ich do małżeństwa. "Nie jestem chyba zbyt dobrą swatką?" - mawiała.
Callas wydawała się szczęśliwa w małżeństwie, jednak podstawowym celem jej istnienia była praca, rzadko więc poruszała tematy osobiste. Miewała oczywiście kłopoty, ale wszystkie miały jakiś związek z jej karierą. Ogromnie przeżywała niepochlebne komentarze prasowe w związku ze scysjami, do jakich doszło w kilku teatrach, czuła żal do tych, którzy starali się ją wyzyskiwać. W miarę jak krytycy coraz bardziej ostrzyli sobie języki, często błędnie cytując jej słowa, wypowiedzi Marii stawały się ostrożniejsze. Kiedy bliska przyjaciółka zawiodła ją, publikując kłamliwy, nieprzychylny artykuł, Maria była bardzo rozgoryczona. Wprawdzie ostatecznie wybaczyła przyjaciółce, ale nie było już powrotu do dawnej zażyłości. Kiedyś powiedziała mi: "Jak mogę komukolwiek ufać, skoro nawet przyjaciółka, nawet rodzina, sprzedaje mnie za pieniądze?'51.
Najgorsze jeszcze nie nadeszło. Latem 1957 roku odczuwała silne wyczerpanie psychiczne i fizyczne, a mniej więcej rok później pokłóciła się z mężem o sposób, w jaki zarządzał jej własnym majątkiem. W tym czasie po raz pierwszy zaczął zawodzić ją głos. Były to dopiero początki, niebawem jednak musiała ograniczyć liczbę występów. Jesienią 1959 roku rozpadło się jej małżeństwo z Meneghinim, a rozpoczął się związek z greckim armatorem, Onasisem. Nadal śpiewała, choć teraz już rzadko - aż do lipca 1965 roku, kiedy to na dobre odeszła ze sceny operowej.
Miała teraz więcej czasu, mogliśmy widywać się częściej, nasza przyjaźń się zacieśniała. Po oficjalnej separacji z mężem Maria stała się cieplejsza w stosunkach z ludźmi, rozwinęło się, do tej pory dość nikłe, poczucie humoru, znikło napięcie, widoczne szczególnie pod koniec 1958 i w 1959 roku. Była zabawniejsza, weselsza, chętniej mówiła o sobie - ale nie o Onasisie. Wprawdzie było tajemnicą poliszynela, że swoje "nowe życie" związała z Onasisem, na ten temat jednak nie miała nic istotnego do powiedzenia.
Latem 1960 roku Maria przedstawiła mnie Onasisowi2. Było to przypadkowe spotkanie na wyspie Tinos, gdzie przyjechała pomiędzy występami w Normie w Epidaurze, chciała bowiem odbyć pielgrzymkę do cudownego obrazu Matki Boskiej (dla Greków Tinos na Morzu Egejskim to jak Lourdes dla Francuzów). Później spotykałem ich razem w Grecji, w Monte Carlo, na jachcie Onasisa "Christina". Widziałem go także samego w Paryżu. Był zwykle przyjacielski, na swój złośliwy sposób zabawny. Jednak gdy go nie było, Maria niechętnie o nim mówiła. Nauczyłem się już dobrej angielskiej zasady: jeśli chcesz otrzymać szczerą odpowiedź, nie zadawaj osobistych pytań. Zresztą zasada ta obowiązywała generalnie w stosunkach z Marią. Gdy tylko padało pytanie osobiste, czy też niespodziewana uwaga na temat Onasisa - nawet po 1968 roku, kiedy to był już mężem Jacqueline, wdowy po prezydencie Kennedym - niemal zawsze zmieniała temat. Zdarzały się oczywiście wyjątki, chociaż przed 1976 rokiem nieliczne. Później również rzadko mówiła o sprawach osobistych, a przynajmniej publicznie. Z jej uwag na temat Onasisa w wywiadzie udzielonym Davidowi Frostowi dowiadujemy się niewiele ponad to, że łączyła ich serdeczna przyjaźń.
Inaczej reagowała na pytania związane z pierwszym mężem, Meneghinim. Po separacji w 1959, a przed 1976 rokiem, wspominała go tylko kilka razy, zawsze wyrażając się o nim krótko i bezosobowo. O ile mi wiadomo, tylko raz, jakieś dwa lata po rozstaniu, dała się sprowokować do wyrażenia sądu co do jego osoby. Pewna kobieta w sposób dość protekcjonalny wspomniała, że wedle "dobrze poinformowanych źródeł" Maria zamierza wrócić do męża. "Co to, to nie - padła ostra odpowiedź. - Ten stary skąpiec nie potrzebuje żony". Mimo rezerwy, jaką zwykle zachowywała, zwłaszcza w kontaktach ze znajomymi, tym razem Callas była w sposób widoczny zła - nie z powodu tego, co zostało powiedziane, ale dlatego że straciła swe zwykłe opanowanie. Odzyskując równowagę, z lekkim, wymuszonym uśmiechem zakończyła rozmowę słowami, których sens nie pozostawiał żadnych wątpliwości: "Moja droga "wszystkowiedząca" pani, życie jest zbyt krótkie, żeby martwić się problemami małżeńskimi obcych ludzi". Poza jedną zawoalowaną aluzją, odnoszącą się do książki napisanej przez matkę, tylko raz w mojej obecności Maria publicznie wypowiedziała się na temat własnej rodziny. Na uwagę pewnej nieznośnej Greczynki, sugerującą, jakoby siostra Marii, lakinthy, była kiepską śpiewaczką, Maria zareagowała ostro: "Moja siostra jest dobrą artystką, a gdyby tylko zechciała, mogłaby zostać doskonałą pianistką".
W ciągu roku po ukazaniu się w 1976 roku mojej na pół biograficznej książki Callas, Prima Donna Assoluta3, zbliżyliśmy się do siebie. Od stycznia 1977 roku zaczęła często do mnie telefonować. Pewnego dnia przyszła na lunch do mego domu w Richmond. Była w doskonałym nastroju. Dawała mi do zrozumienia, że po okresie bezczynności artystycznej4, za którą czyniła odpowiedzialną bezsenność i niskie ciśnienie (na które zresztą uskarżała się przez całe dorosłe życie), znowu chce śpiewać. Nim wyszła, nastawiłem nagranie jej koncertu ateńskiego z 1957 roku. Była uszczęśliwiona - nie wiedziała o istnieniu takiego nagrania i wychwalała pod niebiosa "piratów", dzięki którym przetrwało. Przy niektórych fragmentach "Liebestod" z Tristana i Izoldy przyśpiewywała do wtóru.
Po tej wizycie jej telefony z Paryża stały się jeszcze częstsze. Ja również odwiedziłem ją kilka razy. Ku memu zdumieniu, z własnej inicjatywy zaczęła wspominać rodzinę, Meneghiniego, a nawet Onasisa - było to zupełnie nie do pomyślenia rok wcześniej. Słuchałem z zainteresowaniem, ale początkowo powstrzymywałem się od zadawania pytań i komentowania, zwłaszcza gdy chodziło o Onasisa. Jednak często w trakcie naszych spotkań z niezrozumiałych powodów nagle markotniała, popadała w zadumę.
Stopniowo nasze rozmowy przeradzały się w dyskusje, nierzadko na poważne tematy filozoficzne - w końcu przecież oboje byliśmy Grekami. Ostatecznie do pytań bardziej osobistych skłoniło mnie jej zainteresowanie moim własnym życiem prywatnym. Czułem, że chciała mi opowiedzieć o swych uczuciach, zwłaszcza o związku z Onasisem, o tym, co do niego naprawdę czuła (zmarłw marcu 1975 roku). Chciała także rozmawiać o rozpadzie małżeństwa z Meneghinim. Na początek zapytałem, czemu nie stara się prostować wszystkich nieprawdziwych informacji, jakie w przeszłości publikowano na jej temat. Odpowiedziała, że nie chce tym, którzy zarabiają, wyciągając na światło dzienne szczegóły z osobistego życia innych, dawać amunicji i powodu do następnej nagonki na nią.
Po raz pierwszy w tej książce zostają ujawnione prawdziwe fakty dotyczące jej stosunków rodzinnych, jej małżeństwa z Meneghinim i związku z Onasisem. Co ważniejsze, po raz pierwszy podjęta zostaje próba odpowiedzi na pytanie, co doprowadziło do tego, że ta wyjątkowo rygorystyczna, inteligentna i w gruncie rzeczy purytańska kobieta złamała własne zasady. Wspomnienia Meneghiniego, zawarte w książce Maria Callas mia moglie (1981), obejmują jedynie okres do 1959 roku, kiedy to (wbrew temu, co mówi Meneghini) Maria zerwała z nim wszelkie kontakty. Ogólnie rzecz biorąc, Meneghini mówi prawdę, ale nie całą prawdę. Brak w jego książce punktu widzenia Marii Callas.
Przez dłuższy czas już po jej śmierci zastanawiałem się, czemu zgodziła się rozmawiać ze mną o swym życiu prywatnym, zwłaszcza o Onasisie, który to związek, z powodu kłamliwych, skandalizujących informacji prasowych, dawniej był w zasadzie tematem tabu. Wydaje mi się, że znalazłem odpowiedź. Ingrid Bergman, która nawiasem mówiąc, Callas znała i lubiła, przez wiele lat nie chciała spisać własnej autobiografii. Przemówiły dopiero do niej argumenty dzieci: że wraz z jej śmiercią niejeden autor będzie zbijać fortunę, wyciągając na światło dzienne skandalizujące epizody z jej życia i nikt, nawet własne dzieci, nie będzie w stanie bronić jej imienia. Dlatego Bergman spisała historię swego życia. Sądzę, że tak też było z Callas. Chciała, żebym poznał prawdę, wiedziała bowiem, że jako jej stary dobry przyjaciel nie będę wypaczał jej wypowiedzi i wykorzystywał jej biografii dla taniej sensacji.
W recenzji mojej książki Callas, Prima Donna Assoluta pewien krytyk zawarł kilka uwag, których celem było, jak sądzę, wciągnięcie samej Callas w naszą polemikę. Wbrew jego nadziejom, nie mieszając do tego artystki, poprawiłem zauważone przez niego nieścisłości. Ktoś przesłał jej tę recenzję i moją odpowiedź. Chyba to sprawiło, że Maria zaufała mi. Mówiąc o tej właśnie książce, zapytała kiedyś, czy zachowałem list, jaki od niej otrzymałem w okresie pracy nad książką.
"No cóż - powiedziała - możesz go wykorzystać. Jest już oczywiście za późno, ale może jeszcze się przydać przeciwko tym wszystkim oportunistom". Wytknąłem jej wtedy, że sama nie reaguje na oczywiste kłamstwa i nieodpowiedzialne oskarżenia ze strony ludzi szukających taniego rozgłosu, wierząc zapewne, że kiedyś wreszcie zostanie oczyszczona z nieuzasadnionych zarzutów. "Masz absolutną rację - odrzekła - ale to "kiedyś" ciągle nie nadchodzi".
W przeciwieństwie do innych listów, zwykle pisanych po grecku, a więc w języku, w jakim zwykle porozumiewaliśmy się, ten list napisała po angielsku (zresztą i książka była pisana po angielsku). List jest oficjalny i zwięzły. Jak to było w zwyczaju wśród konserwatywnych Greków poprzednich pokoleń, Callas wymieniała swych bliskich znajomych z nazwiska (Onasis zwał ją Callas.
Drogi Galatopoulosie! Jeszcze jedna książka o mnie (.). Mój Boże! Czuję się ogromnie zażenowana, jakby mnie już na tym świecie nie było, jakby mnie już dawno pochowano. Wszystko to, muszę przyznać, jest cudowne. Ale za dużo tego dobrego. Chyba to wielka przesada, przecież jestem jedynie interpretatorką wielkiej muzyki, a w życiu prywatnym osobą wielce skromną i dręczoną wyrzutami sumienia, gdyż poprzeczkę ustawiłam tak wysoko, że niemal nie jestem w stanie jej pokonać; w każdym przedstawieniu zdaje mi się, że mogłabym osiągnąć więcej, a mimo to publiczność zachwyca się.
Życzę powodzenia. Mam nadzieję, że wszystko wreszcie układa się dobrze. Wiem, że jesteś oddanym, szczerym wielbicielem sztuki, ale bierzesz na siebie potwornie dużą odpowiedzialność - nie sądzisz?
Z poważaniem, Maria Callas
PS Możesz uzyskać pewne informacje od Teresy - także od Hermana5.
Od śmierci Callas w 1977 roku ukazało się na jej temat kilka książek, niektóre rzekomo autoryzowane przez samą artystkę. Rozmawiając z nią w lipcu 1977 roku, rzuciłem mimochodem: "Co sądzisz o napisaniu autobiografii, czyż to nie cudowny pomysł, Mario? Ta forma wyrazu może dać sporo satysfakcji".
W odpowiedzi usłyszałem zdecydowane "nie!" wypowiedziane tonem, w którym pobrzmiewały echa Normy. Po chwili Maria dodała: "Moje pamiętniki zawarte są w interpretowanej przeze mnie muzyce - to jedyna forma wyrazu, w jakiej potrafię się wypowiedzieć na temat sztuki i mojej własnej osoby; a nagrania, bez względu na ich jakość, przechowują moją autobiografię. Tak czy owak, ty już o mnie napisałeś". Następnie, zamykając ten temat, rzuciła z czarującą kokieterią: "Stello6, nie uważasz, że jestem za młoda na pisanie autobiografii? Przecież nie mam jeszcze osiemdziesiątki"7.
Skorzystałem z okazji, żeby wyjawić, iż przygotowuję następną książkę o niej -bogato ilustrowaną dokumentację jej kariery. Nic nie odpowiedziała, ale wyczułem, że pomysł jej się spodobał. Zacząłem opowiadać o nowym zamierzeniu, o tym, że zamieszczę w książce zdjęcia przedstawiające ją we wszystkich rolach, stanowiące fotograficzne uzupełnienie tekstu. Po chwili zadumy z niepokojem spytała o zdjęcia z okresu, kiedy była "wielka" (tzn. gruba). "Chyba powinny się tam także znaleźć, nie sądzisz?" - spytałem.
Odwracając wzrok, zaprotestowała energicznie, a następnie, mrugnąwszy po łobuzersku, dodała: "Oczywiście, że je zamieścisz, mój drogi, ale chyba także te, na których jestem szczupła i elegancka? Ja tylko sobie żartuję, chcę zobaczyć twoją reakcję". Wyszła z pokoju, po chwili wróciła: "Na pewno spodobają ci się te zdjęcia dla dokumentu - powiedziała. - Tylko, na litość boską, nie zgub ich". Byłem tak wzruszony, że zdołałem z siebie wydusić jedynie coś o ich walorze historycznym8.
Maria stanęła przede mną, trzymając w ramionach nuty niczym niemowlę. Uśmiechając się, oznajmiła, że będzie nagrywać partię Lotty z Wertera Masseneta. Partię tytułową wykona Alfredo Kraus, a dyrygować będzie Georges Pretre. "Nie czuję się jeszcze najlepiej po ostatniej grypie, szkodzą mi antybiotyki, ale Bóg da, do jesieni będę w formie. Wiesz, jak źle wpływa na mój głos suche letnie powietrze". Dodała także, że we wrześniu, przed nagraniami, jedzie na wakacje na Cypr. Wiedząc, że na Cyprze mieszkają moi rodzice, pytała, czy mnie tam przypadkiem nie zastanie. Niestety, w tym czasie miałem zaplanowane wykłady w Stanach Zjednoczonych i Meksyku. Dała mi więc nazwiska amerykańskich przyjaciół, którzy mogli okazać się pomocni.
Gestem dłoni zmieniła temat rozmowy, pytając, czy wolę na deser lody, czy też pieśń w jej wykonaniu. Udałem, że muszę się nad sprawą głęboko zastanowić.
Ubawiło ją, że wybrałem lody (Maria Callas uwielbiała lody). Z teatralnym gestem odrzekła, że jak zwykle mój osąd jest nader rozumny ("Jesteś taki zdolny!"), a więc w nagrodę dostanę dwa "desery". Akompaniując sobie na fortepianie, wykonała "Pleurez, mes yeux" z Cyda. Śpiewała całkiem dobrze. Poprosiłem więc o bis. Najpierw rzuciła dowcipnie, że niestety nie zna żadnej pieśni o lodach {arie di sorbetto9), a następnie, spełniając moje życzenie, zaśpiewała "Ah! Non credea mirarti" z Lunatyczki, czym wzruszyła mnie do łez.
Czas było się żegnać. Maria stała boso u drzwi. "Kiedyż nauczą się robić buty eleganckie, a wygodne?" - mruknęła. Wreszcie, gdy zdała sobie sprawę, że od dwudziestu minut rozmawiamy, stojąc na progu (odwieczny nawyk u Greków), wybuchnęła śmiechem i żartobliwie wypychając mnie za drzwi, zaimprowizowała recytatyw (pierwsze takty arii Gildy "Caro nome" z Rigoletta): "Wynoś się z mego domu, napisz do mnie". "Do zobaczenia na wyspie Afrodyty [na Cyprze]", powiedzieliśmy jednocześnie. Wychodząc, obejrzałem się: wyglądała jak postać z nieznanego płótna El Greca. Więcej nie miałem już jej nigdy zobaczyć.
Po południu 16 września 1977 roku prowadziłem prelekcję na temat Marii Callas na pokładzie "Queen Elizabeth II". W chwilę po zakończeniu wykładu otrzymałem wiadomość, że kilka godzin wcześniej zmarła w Paryżu. W pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć - nie miała przecież jeszcze 54 lat. Długo spacerowałem po pokładzie, zanim dotarła do mnie straszna prawda.
W tym okresie rozpoczynałem pracę nad książką o Bellinim. Musiałem także podjąć szeroko zakrojone poszukiwania zdjęć Callas do swej kolekcji. Minęło sporo czasu, nim zarzuciłem przygotowania do albumu fotograficznego, o którym była mowa. Zmieniłem koncepcję i po pewnym czasie rozpocząłem pisanie nieco innej książki, Maria Callas - Artystka i kobieta. Zanim ją ukończyłem, pojawiły się na rynku książki innych autorów. Musiałem więc zmienić plany i podjąć próbę poprawienia zawartych w nich oczywistych przekłamań, a więc przygotowania dzieła opartego wyłącznie na sprawdzonych faktach. Tak powstała książka Maria Callas. Boski potwór, której napisanie, jak widać, nie przyszło mi łatwo i zajęło parę ładnych lat.
Wróćmy jednak do początków. Gdy nasze spotkania i rozmowy telefoniczne stały się częstsze, świadom ich historycznego znaczenia zacząłem prowadzić notatki w języku greckim. Podkreślam jednak, że nie pisałem biografii "na zlecenie" artystki. Duża część tej książki ma charakter autobiograficzny. Czytelnik szybko dostrzeże, że Callas w sposób rzetelny i inteligentny pojmowała zarówno swą własną osobę, jak i sztukę.
Wykorzystując swoją wyjątkową rolę w życiu Callas, postanowiłem spisać jej dzieje, ale podjęcie ostatecznej decyzji zajęło mi sporo czasu. Po jej śmierci długo biłem się z myślami, analizując nasze kontakty10. Z upływem czasu nabierałem dystansu, a wspomnienia zyskiwały wymiar bardziej realistyczny. Poczułem się wolny.
Do 1976, 1977 roku, nie będąc tego świadom, nie zawsze widziałem kobietę i artystkę w obiektywnym świetle. Później, gdy nasza przyjaźń zacieśniła się (choć nie na tyle, by stać się niebezpiecznym przywilejem), tak jak to bywa u biografów, przeszedłem kilka faz fascynacji osobą Callas, coraz bardziej przywiązując się do jej
wizerunku jako kobiety. Czasem, gdy nie pojmowałem jej motywów, stawała mi się niemiła. Na pewno miała wady. Sprawy materialne miały dla niej znaczenie drugorzędne, ale w pewnym stopniu kierowały nią ambicja, upór, determinacja i odrobina egoizmu. Te cechy, które w odpowiednich warunkach pomagały jej w karierze artystycznej - a kariera niewątpliwie znaczyła dla niej najwięcej - nie zawsze zjednywały sympatię ludzi. A jednak, jak się przekonałem, wszelkie wady rekompensowało bijące od niej ciepło, dobroć, szczerość, skromność, a w późniejszym okresie także tolerancja i serdeczność.
"Jestem zwykłą kobietą, i jestem kobietą wysoce moralną - powiedziała w wywiadzie udzielonym Kennethowi Harrisowi ("Observer", 1970). - To nie znaczy, że uważam się za tak zwaną "dobrą" kobietę; ocena należy do innych; ale jestem moralna o tyle, że dostrzegam wyraźnie to, co jest dobre, a co złe z mojego punktu widzenia; nie mieszam jednego z drugim, ale i nie unikam".
Na podstawie mego własnego doświadczenia zdobytego w ciągu długich lat naszej znajomości, uważam, że jest to bardzo prawdziwe stwierdzenie. W moich oczach wady Callas niczego jej nie ujmowały; przeciwnie, dzięki nim jeszcze bardziej doceniałem jej głęboką świadomość moralną. Zacząłem postrzegać ją ostrzej, a uczucie przyjaźni i wysoka opinia przerodziły się w ogromny szacunek dla jej misji życiowej. Odtąd podziwiałem ją nie jako półboginię, której należny jest panegiryk i apologia, ale jako wrażliwą, subtelną, realistycznie patrzącą na życie istotę ludzką, z którą można się identyfikować. Nadal jednak nie wierzyłem, że potrafię napisać obiektywną biografię - przeciwnie.
Postać Callas być może wypadłaby lepiej na kartach powieści, ale w życiu rzadko, a właściwie prawie nigdy, nie pojawiają się takie ideały. Przeciwieństwa i dualizm to cechy istot ludzkich, zwłaszcza wielkich twórców i artystów.
Moje rozmowy z Callas nie były zwykłymi wywiadami. Jej sądy, wprawdzie nie tak skalkulowane jak w wywiadzie, w pewnym stopniu zależały od aktualnej sytuacji i motywacji, co nie znaczy, że Callas stale zmieniała zasady własnego kodeksu życiowego. Przecież w każdym z nas tkwi odrobina często nieuświadomionego wyrachowania, które może i nie odgrywa większej roli na co dzień, ale istnieje, musi być zatem brane pod uwagę w ocenie charakteru. Należy pamiętać, że nawet w przypadku Callas, a więc istoty ludzkiej nieodłącznie związanej ze sztuką, sama sztuka nie wystarcza, żeby odkryć motywy jej postępowania jako kobiety. Oczywiście nie byłem w stanie sprawdzić prawdziwości jej niektórych deklaracji na własny temat. Osąd o człowieku, a zwłaszcza osąd samego siebie, nie jest nigdy absolutny i ostateczny. Jednakże dzieliła się ze mną poglądami w okresie, kiedy z dużą dozą prawdopodobieństwa jej wspomnienia z przeszłości były w jej oczach obiektywne. Jako powiernik i biograf, starałem się przedstawić bohaterkę w perspektywie innej niż ta, którą sama proponowała, i oprzeć ocenę zarówno kobiety jak i artystki na faktach i konstruktywnej wyobraźni, a nie na fikcji.
Po śmierci Callas niektórzy krytycy od nowa malowali jej artystyczny i prywatny obraz, według mnie zmieniając jej wizerunek nie do poznania. Nie chodzi o to, że była pod każdym względem doskonała, ale o to, że niejeden autor zupełnie niepotrzebnie skupiał się na kilku fragmentach operowych nagranych w okresie,
kiedy artystka była w nie najlepszej formie, zwłaszcza pod koniec kariery - co więcej, na nagraniach opublikowanych pośmiertnie bez jej zgody.
Niektórzy autorzy padali zbyt łatwo łupem ludzi, którzy utrzymywali kontakty towarzyskie i zawodowe z Callas lub z Onasisem, lub którzy pracowali dla Onasisa już po jego małżeństwie z Jacqueline Kennedy. Pragnąc ujrzeć własne nazwiska obok nazwiska wielkiej artystki, wymyślali niestworzone historie lub podawali do druku wyrwane z kontekstu cytaty. Rozwodzili się na temat stosunków Callas z matką i innymi osobami, budując na kilku niesprawdzonych faktach całe sensacyjne opowieści. W takich historyjkach, a w niektórych przypadkach wręcz próbach oszkalowania artystki, Callas jawi się różnie - jako istota cierpiąca na wyjątkowo silny kompleks niższości, niebezpiecznie ambitna, dziewiczo czysta, rozpaczliwie samotna, a także - w końcu była przecież primadonną - jako niezrównoważona kapryśnica. Wszystko to ekstremalne opinie, nie oparte na rzetelnej wiedzy. Wedle jednej dziwacznej teorii, Callas, tak bardzo wymagająca jeśli chodzi o własny głos, czerpała masochistyczną satysfakcję z samounicestwienia. Zgodnie z inną, związek z Onasisem był najważniejszym wydarzeniem w jej życiu. Dla wielu autorów Callas była typową bohaterką opery mydlanej, która rzekomo poświęciła wszystko, nawet własną karierę, dla Onasisa, i z tragicznym skutkiem na zawsze zamknęła sobie drogę powrotu na scenę. Jako konsekwencja takiego rozumowania, Onasisa niesprawiedliwie przedstawiano jako szowinistyczną męską świnię, zatwardziałego filistra, który nie dość że zrujnował jej karierę, to jeszcze zmusił ją do usunięcia ciąży, a wreszcie niecnie porzucił. Dlatego Callas miała prowadzić w Paryżu pustelnicze życie i zemrzeć tam z powodu złamanego serca... takie to były opowieści.
Callas nie zrobiłaby niczego, co mogłoby odbić się ujemnie na jej sztuce i karierze. Dla sztuki z ochotą poświęciłaby wszystko. Ponadto przypominam, że w ciągu ostatnich dwóch lat jej życia widywałem tę "pustelnicę" częściej niż w ciągu całych dziesięciu lat naszej znajomości.
Mydlanooperowi biografowie obsadzają Meneghiniego w roli "tego trzeciego" w trójkącie, jako drugoplanowy czarny charakter. Ostatnio pojawił się jeszcze jeden "straszny typ", szef nagrań wytwórni EMI, Walter Legge. Jego z kolei oskarża się o zmuszanie śpiewaczki do nagrywania oper nieodpowiednich dla jej głosu i talentu, a w konsekwencji także o skrócenie, a nawet zniszczenie jej kariery. W rzeczywistości przez całe lata, począwszy od 1947 roku, Callas w sprawach artystycznych radziła się wyłącznie swego mentora, słynnego dyrygenta Tullia Serafina, pod którego kierunkiem przygotowywała występy sceniczne i nagrania. Serafin ponadto dyrygował orkiestrą niemal we wszystkich nagraniach, a do tego, z paroma wyjątkami, przed dokonaniem nagrania Callas śpiewała te partie na scenie. Tak więc i ten scenariusz, jak się okazuje, ma niewiele wspólnego z prawdą, a mimo to stale powracają doń następni autorzy czerpiący swą wiedzę z niewiadomych źródeł i reklamujący własne fantastyczne opowieści jako nowe, autentyczne wersje wydarzeń. Snują swe pseudopsychologiczne wywody, licząc, że "co trzy razy usłyszane, staje się prawdą".
Uważałem, że należy przedstawić prawdziwy, realistyczny wizerunek artystki, zwłaszcza ze względu na następne pokolenia. Portret Callas potrzebuje nie tylko
oczyszczenia, ale szeroko zakrojonych prac konserwatorskich. Oczywiście, wiele opinii, zwłaszcza tych dotyczących osiągnięć artystycznych, to opinie rozsądne i mądre. Chciałbym, żeby właśnie one przetrwały. Chciałbym także dodać do nich moje własne przemyślenia.
Od lat 50., kiedy to poważnie zainteresowałem się muzyką, a operą w szczególności - zostałem autorem, krytykiem muzycznym i wykładowcą - słyszałem prawie wszystkich największych śpiewaków. Zachwycały mnie ich głosy, ich piękno, ciepło i żar, oczarowywała prawdziwie ludzka, głęboka charakterystyka przedstawianych przez nich postaci. Jednak dla mnie właśnie Callas przez dwie dekady określała całą epokę.
Stelios Galatopoulos Richmond, Surrey
' W 1957 r. matka Callas w serii złośliwych wywiadów oczerniała swą słynną córkę, a w 1960 r. opublikowała zawierającą stek kłamstw książkę My daughter Maria Callas.
2 Poznałem Onasisa rok wcześniej, podczas występów Callas w Medei w Londynie. Aristotelis jednak nie pamiętał tego spotkania.
3 Rozszerzona i uaktualniona wersja książki Callas, La Divina (1963).
4 W lipcu 1965 r. Callas wystąpiła po raz ostatni na scenie operowej. Siedem lat później rozpoczęła wielkie tournee koncertowe w towarzystwie tenora, Giuseppe di Stefano.
5 Teresa D'Addato była przez kilka lat osobistą sekretarką Callas i wiele mi pomogła w poszukiwaniach materiałów. Zanim udało mi się odnaleźć dwóch Hermanów - Roberta Hermana i Hermana Krawitza, obaj z Metropolitan Opera w Nowym Jorku - było już za późno. Mogli okazać się pomocni w sporządzaniu kroniki występów artystki w Metropolitan, ale te informacje udało mi się zdobyć wcześniej z innych źródeł.
(? Gdy była lekko urażona, miała zwyczaj zwracać się do mnie po imieniu.
7 Callas zmarła niespodziewanie we wrześniu tego roku.
8 Jedno z nich przedstawiało Callas w roli Santuzzy w Rycerskości wieśniaczej, gdy po raz pierwszy wystąpiła w operze. Była jeszcze studentką, miała 15 i pół roku. Na drugim była osiemnastoletnią dziewczyną w scenie mordu w Tosce, pierwszej profesjonalnej dużej roli.
9 Aria wykonywana przez postać drugoplanową, kiedy to dawniej część widzów opuszczała salę, żeby się udać na lody.
10 Pamięć o niej odświeżyły mi liczne nagrania audio i wideo z jej występów na żywo. Widziałem ją na scenie 123 razy w 28 z 43 spektakli scenicznych.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zelazny, Roger The Second Chronicles of Amber 01 Trumps of Doom Prologue
kurs przygotowanie do negocjaci prolog
prolog dijkstra
Prolog Guide to Prolog Programming
Prolog programowanie
Prolog Wikipedia
Rescued Ocaleni Prolog i 1 rozdział
export prologue
Bardsley Michele Pleasure Seekers Raede prolog
prolog predykaty sterujace procesem wnioskowania
Władcy Ciemności Gena Showalter (prolog 1 rozdział)
LIK320 Prolog2
Here Kitty, Kitty Prolog
prologue
Latour Prolog w formie dialogu
prologue subtitle timing

więcej podobnych podstron