Apulejusz
PROLOG
I. Skoro chcieliście, abym improwizował, przyjmijcie przeto pierwsze próby poprzedzone
doświadczeniem. Wydaje mi się, że bez obawy mogę podjąć się tej próby, mówiąc rzeczy
nieprzemyślane, gdy zostało przychylnie przyjęte to, co wcześniej obmyśliłem. Nic obawiam się
bowiem, bym mógł nie spodobać się w sprawach małej wagi, gdy spodobałem się w rzeczach
ważnych. Byście jednak mogli poznać mnie z każdej strony, doświadczcie mnie także w - jak
powiada Lucyliusz - nieskładnej improwizacji, i czy taki sam jestem, gdy występuję
nieprzygotowany, jak i przygotowany, o ile jest wśród was ktoś, kto jeszcze nie słyszał tych
naszych słów ułożonych naprędce. Wysłuchacie ich z trudem równym temu, z którym piszemy, i z
pobłażaniem większym niż wtedy, gdy czytamy. Z reguły bowiem sąd ludzi mądrych odnośnie do
rzeczy przygotowanych wcześniej jest ściślejszy, a pobłażanie zaś odnośnie do rzeczy naprędce
skleconych. Słowa zapisane dokładnie oceniacie i rozważacie, natomiast te wypowiadane bez
przygotowania poznajecie przymykając zarazem oczy na błędy, i słusznie. Te, które czytamy
zapisane, nawet jeśli będziecie milczeć, pozostaną zawsze takimi, jakimi je napisano. Natomiast
te, które na teraz i jakby z waszym udziałem mają się rodzić, będą takimi, jakimi je wy, sprzyjając,
uczynicie. Tyleż bowiem będę zmieniał się w swojej mowie, ile spostrzegę, że chętnie mnie
słuchacie. A zatem w waszych rękach leży żagle nasze napinać i luzować, by nie były ani obwisłe i
wiotkie, ani wyprężone i pomarszczone.
II. Tymczasem sprawdzę słuszność tego, co powiedział Arystyp - Arystyp, ów twórca szkoły
cyrenaików, i - co sam wolał - uczeń Sokratesa. Jego to pewien tyran zapytał, cóż mu pomogły
jego studia filozoficzne tak długie i tak żmudne?Na to Arystyp odpowiedział: że mogę ze
wszystkimi ludzmi swobodnie i bez skrępowania obcować".
III. Ze słów natychmiast wyprowadzone zostało zdanie,a ponieważ bez przygotowania zostało
zrodzone, poniekąd jakby w murze trzeba, żeby kamienie były kładzione zupełnie przypadkowo
pomiędzy inne - bez dbałości o to, by cięższe z nich kłaść do środka; bez równania do frontu i bez
stosowania pionu. Ja bowiem, jako budowniczy tej mowy, nie znoszę bynajmniej kamieni
odpowiednio wyciętych z kamieniołomu już należycie ociosanych na wszystkie możliwe sposoby,
o gładko i dokładnie wyrównanych zewnętrznych krawędziach, lecz używam do każdego dzieła,
nie dbając o to, czy są szorstkie i nierówne, czy gładkie i śliskie, krzywe i rogate, czy krągłe i
kuliste. Nie poprawiam ich za pomocą listwy murarskiej, nie zrównuję wielkości, i nie dbam o
zachowanie pionu. Żadna rzecz bowiem nie może być jednocześnie zrobiona pospiesznie i
zarazem dokładnie rozważona, podobnie jak nie znajdzie się nikt taki, który posiadłby
jednocześnie sławę dokładności i wdzięk chyżości.
IV. Poddałem się woli tych, którzy bardzo nalegali na mnie, abym bez przygotowania zaczął
mówić. I na Herkulesa, lękam się, aby nie przytrafiło mi się to, co przydarzyło się - jak opowiada
Ezop - krukowi; to jest, iżbym, szukając nowej chwały, nie był zmuszony stracić tej małej, którą
wcześniej posiadłem. Ale pytacie o bajkę: będzie miło, jeśli opowie się historyjkę. Kruk i liszka
razem jeden kąsek zobaczyli i pospieszyli go porwać z równym staraniem, ale z nierówną
szybkością, liszka biegiem, a kruk lotem. I tak ptak zwierzę prześcignął i z pomyślnym wiatrem
rozpostarłszy oba skrzydła poszybował i ubiegł ją. I tak oto zarazem zdobyczą i zwycięstwem
uszczęśliwiony, wzbiwszy się wysoko spoczął bezpiecznie na jakimś pobliskim dębie, na samym
jego szczycie. Liszka, że nie mogła sięgnąć go kamieniem, ugodziła go podstępem. Podbiegła oto
do tego samego drzewa, siadła pod nim i patrząc na drapieżcę pyszniącego się swą zdobyczą,
zaczęła go podstępnie chwalić: o ja niemądra, że z ptakiem Apollina próżno walczyłam. Wszak
już od dawna ma on tak harmonijne ciało, że nie jest ani za małe, ani za duże, lecz właśnie w sam
raz takie, jakie powinno być ze względu na jego użytek i piękno; miękki puch, wyrazista głowa,
mocny dziób. I on sam - śmigły swymi skrzydłami, bystry oczyma, chwytny szponami. A cóż mam
powiedzieć o jego ubarwieniu? Bo gdy dwa kolory są najszlachetniejsze, smolisty i śnieżny,
którymi noc i dzień odróżniają się od siebie, oba kolory Apollo podarował swoim ptakom - biały
łabędziowi, czarny krukowi. Ach, oby tak jeszcze ofiarował mu głos, tak jak łabędziowi użyczył
śpiewu - by taki piękny ptak jak on, ulubieniec wymownego boga, który znacznie przewyższa
wszelkie ptactwo, pozbawiony głosu, tej rozkoszy wymownego boga, nie żył niemy i bez mowy!"
Kruk zaś, gdy słyszy, że tylko głosu mu brakuje, chce oto wydać z siebie jak najpiękniejszy dzwięk,
by w tym przynajmniej łabędziowi nie ustępować; i zapomniawszy o kęsie, który w mocnym
zgryzie trzymał, rozdziawił się na całą szerokość dziobu i w ten sposób to, co zdobył chyżym
lotem, śpiewem stracił. Lisica natomiast to, co poruszając się pieszo straciła, podstępem
odzyskała. Ścieśnijmy tę oto bajkę tak zwięzle, jak tylko jest In możliwe: kruk, by zyskać uznanie
jako obdarzony głosem ponieważ lisica udała, że tylko tego brakuje jego wspaniałej postaci -
począwszy krakać, zwodzicielkę dopuścił do trzymanej w dziobie zdobyczy.
V. Już od dawna wiem, czego domagacie się za pomocą tego znaku: byśmy pozostałą część
zagadnienia przedstawiali po łacinie. Pamiętam bowiem, że na samym początku obiecałem wam,
wobec tego że domagaliście się przeciwnych sobie rzeczy, że żadna część z was - ani ci, którzy
chcecie, bym mówił po grecku, ani też ci, którzy chcecie, bym mówił po łacinie - nie odejdzie
pozbawiona wypowiedzi w tych językach. Dlatego skoro tak chcecie, dosyć już było w naszej
mowie attycyzmów. Czas już przenieść się z Grecji do Lacjum. Zresztą znalezliśmy się już niemal
w środku naszej kwestii, tak że - jak mi się wydaje przynajmniej - ta pózniejsza jej część wobec tej
greckiej, która była wcześniejsza, ani nie będzie słabsza pod względem argumentacji, ani mniej
obfitująca w sentencje, ani uboższa w przykłady, ani gorsza pod względem wymowy.
O BOGU SOKRATESA
I. Platon podzielił całą naturę - odnosi się to do najważniejszych jestestw żyjących - na trzy stany i
za najwyższych uznał bogów. Przez ten stan najwyższy, średni i najniższy należy zrozumieć
miejsce, które im przydzielono, a także ich naturalną pozycję w świecie, czym bardzo i pod
wieloma względami różnią się od siebie. Aatwiej było jednak zacząć od zajmowanego miejsca. I
tak bogom nieśmiertelnym, jak tego domagał się ich majestat, przyznał niebiosa. Niektórych z
tych niebiańskich bogów dostrzegamy naszym wzrokiem. Pozostałych możemy śledzić wyłącznie
rozumną myślą. Oczyma widzimy Was, światłości przejasne, światu wiodące rok firmamentu
ciągłym obiegiem.
I nie chodzi tu tylko o słońce, sprawcę dnia, i księżyc, rywala słońca, ozdobę nocy - i wszystko
jedno czy jest on rogaty, czy przepołowiony, czy nabrzmiały, czy w pełni; im bardziej oddala się
od słońca, tym szerzej jest oświetlany, zmiennym blaskiem ogni, gdyż światło wzrasta wraz z
drogą; odmierzający miesiące swoimi przyrostami i takimi samymi ubytkami; albo - jak sądzą
Chaldejczycy - z jednej strony jest oświetlony swoim własnym stałym blaskiem, gdy z drugiej
pozostaje ciemny i zmienia swoją postać stosownie do różnorodnych obrotów swego oblicza; czy
pozbawiony całkowicie własnego blasku i potrzebujący cudzego światła, swoim gęstym, lecz
gładkim ciałem, całkiem jak jakieś zwierciadło, przechwytuje promienie słońca ustawionego
skośnie lub na wprost niego i - by użyć słów Lukrecjusza - Ziemię oświetla nie swoim blaskiem.
II. Niezależnie od tego, która z tych opinii jest prawdziwa- ale to rozpatrzę pózniej - to przecież ani
o słońcu, ani o księżycu nikt, czy to Grek, czy barbarzyńca, nie zawaha się powiedzieć, że są
bogami. Nie tylko zresztą Księżyc i Słońce - jak powiedziałem - lecz również owych pięć gwiazd,
które przez ludzi nie znających się na rzeczy powszechnie nazywane są gwiazdami błądzącymi,
gdy w rzeczywistości, poruszając się niezmiennym, dokładnie oznaczonym i stałym kursem,
przemierzają one bardzo ściśle określone boskim porządkiem wieczne drogi, wprawdzie po torach
o różnych kształtach, ale ze stałą i zawsze jednakową prędkością, i pozornie już to postępują
naprzód, już to cofają się stosownie do położenia, krzywizny i pochylenia torów, które dobrze zna
ten, kto poznał wschody i zachody gwiazd. W tej samej liczbie widzialnych bogów umieść również
pozostałe gwiazdy, jeśli zgadzasz się z Platonem. Znajdziesz tu Arktura, grupę Hyad, podwójne
Triony, i innych jeszcze świetlistych bogów. Zdobią i wieńczą oni korowód niebieski, który widzimy
przy bezchmurnej pogodzie, podczas nocy malowanych surowym wdziękiem i dziką urodą, gdy
podziwiamy na tym jakże doskonałym puklerzu świata - jak mawiał Enniusz - rozmaite
wyrzezbione kształty w przedziwnych blaskach.
Jest jeszcze inny ród bogów, ale natura nie pozwoliła ich oglądać naszym oczom. Jednakowoż
dostrzegamy ich naszym zgłębiającym rzeczy rozumem, wzrokiem duszy przenikliwiej widząc [niż
oczyma ciała]. W ich liczbie jest owych dwunastu, których Enniusz zmieścił w dwóch wierszach:
Juno, Westa, Minerwa, Ceres, Diana, Wenus, Mars, Apollo, Merkury, Jowisz, Neptun, Wulkan i
pozostali bogowie z tego rodzaju. Ich imiona wszak już od dawna są znane naszym uszom, zaś ich
mocy możemy się domyślić poprzez różne korzyści w życiu, w tych rzeczach, którymi każdy z nich
z osobna się opiekuje.
III. Poza tym tłum nieświadomych ludzi, niewtajemniczonych w filozofię - któremu obca jest
świętość i któremu nie staje pobożności, i który nie posiada prawdziwej wiedzy i nie zna prawdy -
zatracony w drobiazgowym kulcie i pełen zarozumiałej wzgardy, nie dba naprawdę o bogów. Jedni
oddają się jakimś zabobonom wylęknieni, drudzy pysznią się pogardą, jaką żywią dla bogów. Tych
wszystkich zaś bogów, którzy mieszkają na najwyższym szczycie eteru w zupełnym oddaleniu od
jakichkolwiek kontaktów z ludzmi, wielu wprawdzie czci, ale nie tak jak należy. Wszyscy się ich
boją, jednak w sposób nierozumny. Nieliczni, ale bezbożni, przeczą ich istnieniu. Platon uważa
tych bogów za jestestwa niecielesne, ożywione; nie mające ani początku, ani kresu istnienia, lecz
wieczne zarówno w odniesieniu do przeszłości jak i przyszłości; zupełnie wolne, ze swej natury, od
kontaktu z ciałem; doskonale przysposobione, ze swego przyrodzonego charakteru, do szczęścia;
dobre już same w sobie, a nie dopiero na zasadzie partycypacji w jakimś zewnętrznym dobru; i
zawsze gotowe sięgnąć, w sposób prosty, naturalny, wolny i nieograniczony, po to, co jest dla
nich stosowne. O ich ojcu - którym jest pan i stwórca wszystkich rzeczy - wolnym od jakichkolwiek
zobowiązań do znoszenia czegokolwiek czy też czynienia, i nie skrępowanym żadnymi
powinnościami, dlaczegóż miałbym teraz opowiadać, gdy Platon obdarzony niebiańską wymową,
którego rozważania godne są nieśmiertelnych bogów, jakże często orzekał, że on jeden [Bóg
najwyższy], z racji niewiarygodnej i wprost niewysławialnej wielkości swego majestatu, nie może
nawet w najmniejszym stopniu, z powodu niewystarczalności ludzkiej mowy, być uchwycony
choćby w najmniejszym stopniu jakimikolwiek słowami. Jedynie mędrcom, gdy ci mocą swej duszy
oddalą się, na ile tylko jest to możliwe, od swego ciała, dane jest zrozumienie tegoż boga, ale i to
zaledwie od czasu do czasu, jakby gdzieś w najgłębszych ciemnościach nagłym błyskiem jasne
światło rozbłysło?
Pozostawię zatem to zagadnienie, w którym wszak nie tylko mnie, lecz nawet samemu Platonowi
zbrakło słów zdolnych oddać wzniosłość rzeczy. Przeto, gdy rzeczy daleko przerastają moje
niewielkie zdolności, zatrąbię do odwrotu i sprowadzę w końcu swoją mowę z niebios na ziemię. A
na ziemi my, ludzie stanowimy najznakomitsze stworzenie żywe. Chociaż większość, z powodu
braku starania o prawdziwą naukę, tak bardzo się zdeprawowała we wszelakich grzechach i
występkach, i do tego stopnia rozsmakowała się w zbrodni, a straciwszy niemal doszczętnie
łagodność przyrodzoną swemu rodzajowi, tak strasznie zdziczała, że może się wydawać, że żadna
istota na ziemi nie jest gorsza od człowieka. Teraz jednak nie będziemy rozprawiać o grzechach,
lecz o podziale natury.
IV. I tak oto ludzie - kulejący pod względem rozumu, potężni mową, o nieśmiertelnych duszach,
śmiertelnych członkach, o lotnych i niespokojnych umysłach, ciężkich i występnych ciałach, o
przeróżnych obyczajach, jednakowych grzechach, zacięci w swej śmiałości, wytrwali w nadziei,
próżno pracujący, na marny los wydani, pojedynczo śmiertelni, w całości jako rodzaj wieczni, i
znowu zmienni w swym zastępującym ich potomstwie, którym czas umyka, których mądrość
spózniona, śmierć za prędka, życie żałosne - ziemię zamieszkują.
Poznaliście na razie dwa rodzaje istot żywych, bogów i ludzi. Bogowie bardzo różnią się od ludzi -
wzniosłością swej siedziby, wiecznością życia, doskonałością swej natury.
Nie ma między nimi żadnych bliskich związków, bo najwyższe siedziby dzieli od tych najniższych
zbyt wielka przepaść, a i życie jednych jest wieczne i niegasnące, gdy drugich - nietrwałe i
przypadkowe; i w ogóle charakter jednych został wywyższony do szczęścia, a drugich - uniżony do
biedy. Cóż zatem? Czyż żadnych więzów pokrewieństwa natura nie zostawiła sobie, tylko
pozwoliła rozedrzeć się i przepołowić na część boską i łudzą, a tym samym osłabić? Bo - jak
powiadał Platon - żaden bóg nie zadaje się z ludzmi. Szczególnym świadectwem wyższości bogów
jest właśnie to, że nie splamili się żadnym kontaktem z nami, z ludzmi. Niektórych z tych bogów
można oglądać jedynie słabym spojrzeniem, jak gwiazdy, których wielkości jak i zabarwienia
ludzie do tej pory nie są pewni. Pozostali poznawalni są wyłącznie intelektem, i bynajmniej
niełatwo . Co do tego, to nie godzi się żadną miarą dziwić bogom nieśmiertelnym, kiedy w ogóle i
między ludzmi, kto majętnym darem losu wyniesiony zostanie i aż na chwiejny tron i niepewny
piedestał podniesiony, rzadko dopuszcza kogokolwiek do siebie, spędzając czas z dala od
świadków w jakichś głębokich wnętrzach swojego urzędu. Obcowanie bowiem rodzi wzgardę,
rzadkie zaś pokazywanie się zjednuje podziw.
V. Cóż więc mam począć, mówco - odpowie ktoś - usłyszawszy tę twoją wzniosłą wprawdzie, lecz
zgoła nieludzką opinię, jeśli ludzie są całkiem oddaleni od bogów i są zesłani do tego ziemskiego
Tartaru, by im wzbronić jakiejkolwiek wspólnoty z niebiańskim bogami i by żaden spośród
mieszkańców nieba niby jakiś pasterz czy koniuszy albo wolarz nie doglądał stad beczących czy
rżących, albo ryczących, by obłaskawiał dzikich, leczył chorych, wspomagał biednych? Żaden -
powiadasz - bóg nie wtrąca się do spraw ludzkich? To komuż przedłożę swoje modły? Komu będę
ślubował? Dla kogo zabiję ofiary? Jakiegoż mam opiekuna biednych wzywać jakiegoż
wspomożyciela dobrych, jakiegoż przeciwnika złych, w każdej chwili mego życia? Kogo wezwę na
świadka przysięgi, co zdarza się bardzo często? Czyż mam jak Askaniusz, który mówi u
Wergiliusza: na tę głowę mą klnę się, jak ojciec zwykł wprzódy?
Jednakże, o Julusie, twój ojciec mógł posługiwać się tą przysięgą tylko między Trojanami,
krewnymi po wspólnych przodkach, i może jeszcze między Grekami poznanymi w boju.
Jednakowoż jeśli między Rutulami dopiero co poznanymi nikt tej głowie nie zaufa, to jakiż bóg
nada ci wiarygodność? Czy może jak straszliwemu Mezencjuszowi jego prawica i oszczep?
Owszem, on czci jedynie te przedmioty, którymi walczył: prawica mi bogiem i oszczep, którym to
pociskiem miotam.
Ale precz z tak krwawymi bogami, prawicą omdlałą od zabijania i oszczepem czerwonym od krwi.
Żadne z nich nie jest stosowne do tego, by wobec nich lub na nich przysięgać, gdyż ten urząd
właściwy jest tylko najwyższemu z bogów. Wszak już samo ius iurandum" [ przysięga"] znaczy
tyle, co Iovis iurandum" [ przysięga na Jowisza"], jak twierdzi Enniusz. Cóż o tym sądzisz? Mam
przysięgać według pradawnego rzymskiego rytuału na Jowisza kamiennego? Jeśli jednak
prawdziwe jest zdanie Platona, że bóg nigdy nie łączy się z ludzmi, to prędzej mnie usłyszy
kamień niż Jowisz.
VI. Ależ nie aż tak bardzo - odpowie oto Platon na obronę swego zdania moim głosem. - Nie
twierdzę, iż bogowie są tak bardzo - rzecze - oddzieleni i oderwani od nas, iżbym miał uważać, że
nawet nasze modlitwy do nich nie docierają. Nie są bowiem oni oddaleni od troski o sprawy ludzi,
lecz jedynie od kontaktów z ludzmi. Poza tym istnieją jakieś boskie moce pośrednie, pomiędzy
najwyższym eterem a najniższą ziemią, umieszczone gdzieś w tej przestrzeni powietrznej, za
pośrednictwem których nasze życzenia i zasługi dochodzą do bogów. Grecy nazywają je imieniem
demonów. Znajdując się między niebianami a ziemianami, są oni nosicielami: stąd - modłów,
stamtąd - darów; tu i tam noszą: stąd - prośby, stamtąd - pomocne łaski, jak jacyś tłumacze i
posłowie obu stron. Przez nich to właśnie, jak utrzymuje Platon w Uczcie, dzieją się wszystkie
objawienia i różne cuda magów, oraz wszelkiego rodzaju wróżby. Z ich szeregów biorą się ci,
którzy troszczą się o powierzoną sobie sprawę. I tak więc do nich należy, stosownie do
przydzielonego każdemu z nich zakresu działania, czy to formowanie snów wieszczych, czy
rozczepianie wnętrzności, czy sterowanie wróżebnymi lotami ptaków, czy uczenie ptaków
wieszczenia śpiewem, czy zsyłanie natchnień na wieszczów, czy miotanie piorunów, rzucanie
blasku na chmury i zawiadywanie pozostałymi znakami, przez które poznajemy rzeczy przyszłe.
Należy sądzić, że one wszystkie dzieją się z woli i rozkazu, i poruczenia bogów, wskutek uległej
pracy i służby demonów.
VII. To właśnie ich jest zasługą, dziełem i staraniem, że Hannibalowi sny zagroziły utratą oka;
Flaminiuszowi wróżby z wnętrzności przepowiedziały grozbę klęski; Attusowi Nawiuszowi wróżby z
lotu ptaków zapowiedziały pomyślny cud z osełką. Niektórym znaki wróżebne przepowiedziały
przyszłe królowanie. Tak oto orzeł ocienił nakrycie głowy Tarkwiniusza Starszego, a głowę
Serwiusza Tuliusza oświetliły języki ognia. Na koniec wymieńmy jeszcze przepowiednie
wieszczbiarzy, oczyszczenia Etrusków, miejsca rażone piorunem, pieśni Sybill. To wszystko - jak
powiedziałem - leży w gestii pewnych mocy pośrednich, znajdujących się między ludzmi a
bogami. Uwłaczałoby to bowiem majestatowi bogów niebieskich, gdyby któryś z nich malował sny
Hannibalowi czy pomarszczył trzewia ofiary Flaminiusza, albo też dął w skrzydła ptaka Nawiusza
czy wierszował wieszczenia Sybilli, albo chciał zabierać i zarazem zwracać czapkę Tarkwiniuszowi,
a Serwiuszowi rozpłomieniać szczyt głowy, nie paląc jej. Nie jest rzeczą najwyższych bogów zniżać
się do tych czynności. Ten obowiązek przypadł w udziale pośrednim bóstwom, które przebywają w
powietrznych krainach graniczących z ziemią, ale również sąsiadujących z niebem, podobnie jak
w każdej części natury żyją właściwe jej stwory żywe, a mianowicie w eterze - wirujące, na ziemi -
chodzące.
VIII. Skoro bowiem istnieją cztery bardzo dobrze nam znane żywioły, i natura podzielona jest
niejako na cztery wielkie części, i skoro istnieją stworzenia właściwe ziemi, wodzie a nawet w
płomieniom - przynajmniej Arystoteles pisze, że nawet w piecach rozpalonych żyją jakieś małe
żyjątka, zdolne fruwać na swoich skrzydełkach, które spędzają w ogniu całe swoje życie, wraz z
nim się rodzą i wraz z nim gasną - a poza tym skoro nawet tam w górze, w eterze, to jest w
najczystszym płomieniu ognia, widać tyle różnorodnych gwiazdozbiorów, jak już wcześniej
powiedziano, to dlaczegóż ten jeden żywioł, powietrze, które rozciąga się na tak wielkiej
przestrzeni, miałby stać otworem ogołocony ze wszystkiego i pozbawiony swoich mieszkańców?
Dlaczegóż nie miałyby w nim się rodzić stworzenia powietrzne, tak jak w ogniu płomieniste, w
wodzie pływające, a na ziemi ziemne? Jeśli ktoś przypisze powietrzu ptaki, będziesz mógł wykazać
jak najbardziej słusznie fałsz tej myśli. Wszak żaden z ptaków nie wyniósł się ponad szczyt
Olimpu. A ten, chociaż uznawany jest za najwyższą ze wszystkich gór, to przecież jeśli zmierzyć
jego wysokość w pionie, jak uważają geometrzy, nie przekracza ona wysokości dziesięciu stadiów,
gdy przestwór powietrza rozciąga się daleko aż po najbliższą nam sferę księżyca, która stanowi
początek eteru rozpościerającego się stąd w górę. Na cóż taka moc powietrza, które rozciąga się
od najniższych zakrętów księżyca aż po najwyższy szczyt Olimpu? Cóż więc? Miałażby owa
przecież naturalna część wszechświata nie mieć własnych stworzeń i pozostać martwą i ułomną?
Ależ przecież - gdy zbadać rzecz uczciwie - to przecież już nawet same ptaki wypadałoby uznać
słuszniej za stworzenia raczej ziemskie aniżeli powietrzne. Ważną część życia spędzają na ziemi,
tu mają pożywienie, tu gniazdo, tyle że latając w pobliżu ziemi przebijają powietrze. Poza tym,
gdy zmęczy ich wiosłowanie skrzydłami, zlatują na ziemię jakby do portu.
IX. Jeśli więc rozum nakazuje stanowczo uznać istnienie w powietrzu właściwych mu stworzeń,
wypada, byśmy jeszcze rozważyli, cóż to są za stworzenia i jakiego rodzaju. Otóż nie są to żadną
miarą stworzenia ziemskie. Te bowiem pospadałyby pod własnym ciężarem. Ale też nie są to
stworzenia ogniste, bo ciepło porwałoby je do góry. Powinniśmy zatem, stosownie do pośredniej
natury miejsca, wypośrodkować też naturę stworzeń - by natura mieszkańców danego obszaru
wynikała z natury samego obszaru. Dalejże więc, uformujmy w myślach i stwórzmy w duszy ten
rodzaj ciał, które nie byłyby ani tak ciężkie jak ziemskie, ani tak lekkie jak eteryczne, ale w jakiś
sposób różne od nich obu czy może raczej zmieszane z nich, oddalone czy raczej odpowiednio
wymierzone udziałem w obu rzeczach. Aatwiej pojmie się je jako złożone z nich obu, aniżeli z
żadnej z nich. Niech mają zatem ciała owych demonów i nieco ciężaru, by nie wyniosły się do sfer
najwyższych, i coś z lekkości, by nie pospadały do rejonów najniższych.
X. Byście jednak nie sądzili, iż na modłę poetycką tworzę rzeczy niewiarygodne, dam wam
pierwszy przykład tej wyważonej pośredniości. Widzimy wszak, niezbyt od nich odległe pod
względem subtelności cielesnej, chmury powstałe z zagęszczenia pary. Gdyby były one aż tak
lekkie, jak ciała, które w ogóle nie mają ciężaru, to zalegając poniżej grzbietów górskich nigdy by
nie utworzyły wokół szczytu wyniosłej góry - jak to przecież bardzo często obserwujemy - swojego
rodzaju naszyjnika. Gdyby z kolei mocno zagęszczone w swej naturalnej strukturze były tak
ciężkie, że żaden dodatek rześkiej lekkości nie mógłby ich unieść, to z pewnością nie inaczej tylko
jak jakaś bryła ołowiu czy kamień, padając pod własnym ciężarem, rozbiłyby się o ziemię. A
przecież powiewne i lotne szybują jak flotylla okrętów tu i tam w przestworzu powietrza, niesione
wiatrem, niewiele zmieniając swoją pozycję w szyku. Oczywiście gdy nabrzmiałe są od jakiejś
wilgoci, to wtedy spadają w dół jakby dla wydania potomstwa. I dlatego gdy są wilgotniejsze, idą
niżej ciemną, burzową gromadą, bardziej ospałe w swym ruchu. Pogodne zaś biegną wysoko,
kiedy podobne do owczego runa pędzą, białą gromadą, szybszym lotem. Czyż nie słyszysz, co
jakże wymownie opowiada na temat grzmotów Lukrecjusz?
Grzmoty wstrząsają granatem nieba, Ponieważ za sprawą wiatrów wiejących w przeciwne strony
Zderzają się z sobą mknące wysoko po niebie chmury.
XI. Jeśli tedy chmury tak wysoko szybują - które mają wszak ziemski cały swój rodowód i w końcu
spływają z. powrotem deszczem na ziemię - to cóż sądzisz o ciałach demonów, które przecież w
swej strukturze są od nich dużo, dużo subtelniejsze? Nie są one bowiem zlepione z tej mętnej
zawiesiny i mokrej mgły, jak chmury, lecz stopione z owego czystego i pogodnego żywiołu -
powietrza. Dlatego demony na ogół nie są widzialne dla nikogo z ludzi, chyba że same w boski
sposób ukażą swoją postać. Jest to spowodowane tym, że nie ma w nich niczego ziemskiego, co
by zajęło miejsce światła, i co mogłoby stanąć na drodze naszym oczom - zaczepiwszy się z
konieczności na czymś stałym, nasz wzrok musiałby się na tym zatrzymać. Mają one tkankę
cielesną rzadką, jasną i delikatną tak bardzo, że wszystkie promienie wychodzące z naszych oczu
przenikają ją wskutek tej rzadkości i odbijają się w jej jasności, i nie osiągają celu wskutek jej
delikatności. Stąd się bierze owa Homerowa Minerwa, która pośród gromady Greków wyszła
naprzeciw Achillesowi. Wiersz grecki - jeśli chwilę poczekacie - wygłoszę po łacinie. I niech nas to
na razie zadowoli. Minerwa zatem - jak powiedziałem - posłuszna rozkazowi Junony, aby
poskromić Achillesa:
Jemu jedynie zjawiona, a niewidoczna dla innych.
Podobnie też i Wergiliuszowa Juturna, która przychodząc z pomocą bratu, obraca się wśród tysięcy
żołnierzy.
I w tłum się miesza, niewidziana zgoła przez nikogo.
Zupełnie jak żołnierz Plautowy, który przechwala się swoim puklerzem, że [niby rażąc swoim
blaskiem] zaćmił wrogom ich oczy.
XII. Abym już innych dłużej nie wymieniał - spośród tych demonów poeci zwykli są, bynajmniej nie
będąc daleko od prawdy, wymyślać bogów jako miłujących i nienawidzących niektórych ludzi.
Jedni z nich sprzyjają ludziom i ich podnoszą. Drudzy przeciwnie - są im wrodzy i gnębią ich. A
zatem ci bogowie zdolni są zarówno współczuć, jak i oburzać się, smucić się i cieszyć, i w ogóle
znoszą wszystkie stany właściwe ludzkiej duszy - miotają nimi podobne poruszenia serca i
podobne burze wstrząsają ich umysłem wystawionym na wszystkie niepokoje myśli, które to
zamieszania i burze występują z dala od spokojnych siedzib bogów niebiańskich. Wszyscy bowiem
niebianie zachowują stale ten sam stan umysłu, zażywając nieustannego spokoju ducha. Ten stan,
nie przechodząc ani w ból, ani w rozkosz, nigdy nie podlega zmianom, i nic go nie może zmusić,
aby porzucił właściwe sobie nastawienie na rzecz jakiegoś nowego nastroju - ani cudza siła, bo
nikt przecież nie jest mocniejszy od boga, ani własna wola, bo nikt przecież nie jest doskonalszy
od boga. A dalej, czyż można o kimś powiedzieć, iż był on rzeczywiście szczęśliwy, jeśli zmienił
swój poprzedni stan na inny, lepszy? Przecież nikt z własnej woli nie sięga chciwie po nowe, chyba
że jest niezadowolony z poprzednich. Nie może bowiem jeden stan zastąpić zaraz poprzednich,
bez ich odrzucenia. Dlatego to bóg nie powinien poddawać się chwilowej władzy czy to miłości,
czy to nienawiści. Stąd też nie powinien powodować się ani uczuciami niechęci, ani miłosierdzia;
kurczyć się ze strachu przed czymkolwiek; dawać się ponosić jakiejkolwiek wesołości. Powinien
być wolny od wszelkich namiętności - ani nie cierpieć nigdy, ani nie cieszyć się czymkolwiek, i w
ogóle ani chcieć, ani nie chcieć żadnej nagłej zmiany.
XIII. W tych wszystkich i tym podobnych sprawach jednak przejawia się pośrednia natura
demonów. Są one bowiem umiejscowione między nami a bogami - tak co do miejsca swego
pobytu, jak i co do natury swej duszy. Z bogami dzielą wspólną im nieśmiertelność, z ziemianami -
namiętność. Tak samo bowiem jak my są podatne na oddziaływanie wszelkich duchowych podniet
i uspokojeń - można ich pobudzić złością, zmiękczyć miłosierdziem, zwabić darami, ułagodzić
prośbami, rozjątrzyć zniewagami, ugłaskać czcią i w ogóle na różne sposoby, podobnie jak my,
dają sobą powodować.
Demony zatem - by zebrać na koniec wszystko razem - są to stworzenia, co do swego rodzaju,
ożywione; co do swej natury rozumne; w swej duszy podatne na namiętności; pod względem
cielesnym powietrzne; co do długości życia wieczne. Z tych pięciu cech, które wymieniłem, trzy
pierwsze mają wspólne z nami. Czwarta jest tylko im właściwa. Ostatnią dzielą z bogami
nieśmiertelnymi, ale różnią się od nich swymi namiętnościami. Dlatego też nie niedorzecznie - jak
sądzę - powiedziałem o nich, że są podatne na namiętności, gdyż podlegają tym samym, co i my,
zaburzeniom ducha.
XIV. Stąd też należy zaufać różnorodnym przepisom dotyczącym kultu religijnego oraz rozmaitym
modlitwom zanoszonym w czasie świętych obrzędów. Są bowiem w liczbie wspomnianych bogów
tacy, którzy lubują się w ofiarach nocnych, gdy inni - w dziennych; jednych radują obrzędy jawne,
innych - tajemne; jedni cieszą się z obrzędów radosnych, inni - ze smutnych, jedni - z ofiarnych
zwierząt, inni - z ceremonii i świętych rytuałów. I tak bóstwa egipskie lubują się zazwyczaj w
lamentach, greckie - najczęściej w tańcu i śpiewie. Bóstwa barbarzyńców z kolei - we wrzawie
wzniecanej przez kotły, bębny i flety. Pozostałe również, w zależności do regionów, bardzo różnią
się rozmaitością świętych obrzędów. Stąd ciągi procesji, milczenie misteriów, urzędy kapłanów,
służba ofiarników; także posągi bogów i ozdabiające je stroje, święte obrzędy i miejsca, sposób
zarzynania i maść ofiarnych zwierząt. One wszystkie zgodnie z panującym w danym miejscu
zwyczajem są powtarzane regularnie i poddane ścisłemu rytuałowi. A jeśli coś w sprawowaniu
świętych obrzędów bywa zaniedbywane wskutek opieszałości lub pychy ludzkiej, zwykle bóstwa
zsyłają nam znaki swego oburzenia, najczęściej w snach, proroctwach i wyroczniach. Przykładów
na to mam pod dostatkiem, ale nikt nie podjąłby się ich wymienienia, bo dużo więcej z nich by
przeoczył, aniżeli wyliczył.
Dlatego oszczędzę sobie na razie zajmowania się tymi sprawami, w które, jeśli nawet nie wszyscy
wierzą, to z pewnością prawie wszyscy mają o nich jakie takie pojęcie. Byłoby lepiej raczej
rozważyć dokładnie po łacinie to, co by wam dało wyrazniejszą i pełniejszą wiedzę o darze
wieszczym Sokratesa i jego przyjaznym bóstwie, i przedstawić w konwencji filozoficznej różne
postaci demonów.
XV. W pewnym bowiem znaczeniu także dusza ludzka, znajdująca się w ciele, nazywana jest
demonem:
Czy ten zapal pochodzi od boga? Eurialu, czyż też bogiem jest własna chęć sroga?
A zatem i dobre pragnienie duszy jest dobrym bogiem. Stąd niektórzy sądzą, jak już wcześniej
powiedziano, że greckie eudaimoneseuida znaczy tyle co szczęśliwi" - ci, których demon jest
dobry, to znaczy ich duch jest doskonały w swej cnocie. W naszym języku - jak ja to interpretuję,
nie wiem, czy bezpiecznie, ale w każdym razie na moją odpowiedzialność - możesz nazywać go
Geniuszem, ponieważ ten bóg, którym jest dusza każdego człowieka, chociaż jest nieśmiertelna,
to jednak w jakiś sposób rodzi się razem z człowiekiem. Te modły, które ludzie zanoszą do
Geniusza i do kolan, ujmując w tych dwóch słowach naszą duszę i ciało, poświadczają - jak mi się
wydaje - to nasze połączenie i powiązanie, które stanowimy jako wspólnota i zespolenie duszy i
ciała. W drugim znaczeniu istotą demonów jest dusza ludzka, która, zakończywszy swoją służbę,
opuszcza ciało. Odkryłem, że w dawnym języku łacińskim nazywano je często Lemurami. Jedni z
owych Lemurów, a mianowicie ci, którym przyszło sprawować opiekę nad swoimi potomkami i
którzy posiedli domostwa jako ich ciche i spokojne duchy opiekuńcze, nazywane są Larami
rodzinnymi. Inny zaś ich rodzaj to ci, którzy z powodu popełnionych w życiu występków nie
zasłużyli sobie na jakieś dobre siedziby i zostali skazani na niepewną tułaczkę zupełnie jakby na
wygnanie, próżne strachy dla dobrych ludzi, a dla złych wielce szkodliwe; nazywa się ich
przeważnie Larwami. Kiedy zaś nie ma pewności co do tego, jaki los przypadł w udziale każdemu
z nich - czy dane bóstwo to Lar czy Larwa - nazywają je imieniem Mana. Oczywiście jedynie dla
podkreślenia jego godności obdarza się go imieniem boga. W rzeczy samej jedynie tych spośród
nich uznają za bogów, którzy po życiu sprawiedliwie i mądrze przeżytym, i przyjęci potem przez
ludzi za bóstwa, są czczeni w świątyniach za pomocą religijnych ceremonii, jak Amfiaraos w
Beocji, Mopsos w Afryce, Ozyrys w Egipcie - w każdym miejscu ktoś inny, jedynie Eskulap
wszędzie ten sam.
XVI. Tak zatem podzieleni zostali ci z demonów, którzy swego czasu przebywali w ciele ludzkim.
Istnieją jednakowoż demony, bynajmniej nie mniej liczni od tamtych i daleko od nich znakomitsi
swą pozycją. Jest to inny, wyższy i szlachetniejszy ród demonów, którzy zawsze wolni od kajdan i
wiązadeł ciała rozkazują pewnym mocom. Z ich liczby Sen i Miłość przeciwne posiedli siły. I tak
Miłość - moc czuwania; Sen - moc usypiania. Platon sądzi, że z grona tych szlachetniejszych
demonów wybiera się dla każdego człowieka jego świadka i strażnika, który przez nikogo
niepostrzeżony zawsze przy nim stoi jako nadzorca nie tylko jego czynów, lecz nawet jego myśli. A
gdy, po zakończeniu życia, dusza musi powrócić tam, skąd wyszła, ten sam ją porywa i ciągnie ze
sobą jak więznia na sąd, aby i tu na rozprawie sądowej stać przy niej i by zaprzeczać, gdyby w
czymkolwiek kłamała, a poświadczać, gdyby mówiła prawdę, bo właśnie stosownie do jego
świadectwa zostanie wydany wyrok. A zatem wy wszyscy, którzy pilnie przysłuchujecie się, jak
interpretuję tę boską myśl Platona, podchodzcie z takim nastawieniem ducha zarówno do
czynienia czegokolwiek, jak i do rozważania, żebyście wiedzieli, że przed tymi strażnikami
człowiek nie ma żadnych tajemnic ani wewnątrz duszy, ani zewnątrz, w które wszystkie tamten
nie byłby dokładnie wprowadzony - wszystkiemu się przypatruje, wszystko rozumie, w
najgłębszych zakamarkach duszy się zadomowi jako sumienie. Ten, o którym mówię, osobisty
strażnik, przydzielony tylko nam nadzorca, szpieg domowy, własny zarządca, dogłębny badacz,
nieustanny obserwator, nierozdzielny sędzia, nieodłączny świadek, surowy krytyk występków,
chwalca dobrych uczynków, jeśli tylko jest właściwie postrzegany, uważnie badany, pobożnie
czczony - tak właśnie jak czcił go Sokrates swoją sprawiedliwością i niewinnością - przewiduje dla
nas przyszłość w sprawach niepewnych, ostrzega nas w dawnym języku łacińskim nazywano je
często Lemurami. Jedni z owych Lemurów, a mianowicie ci, którym przyszło sprawować opiekę
nad swoimi potomkami i którzy posiedli domostwa jako ich ciche i spokojne duchy opiekuńcze,
nazywane są Larami rodzinnymi. Inny zaś ich rodzaj to ci, którzy z powodu popełnionych w życiu
występków nie zasłużyli sobie na jakieś dobre siedziby i zostali skazani na niepewną tułaczkę
zupełnie jakby na wygnanie, próżne strachy dla dobrych ludzi, a dla złych wielce szkodliwe;
nazywa się ich przeważnie Larwami. Kiedy zaś nie ma pewności co do tego, jaki los przypadł w
udziale każdemu z nich - czy dane bóstwo to Lar czy Larwa - nazywają je imieniem Mana.
Oczywiście jedynie dla podkreślenia jego godności obdarza się go imieniem boga. W rzeczy samej
jedynie tych spośród nich uznają za bogów, którzy po życiu sprawiedliwie i mądrze przeżytym, i
przyjęci potem przez ludzi za bóstwa, są czczeni w świątyniach za pomocą religijnych ceremonii,
jak Amfiaraos w Beocji, Mopsos w Afryce, Ozyrys w Egipcie - w każdym miejscu ktoś inny, jedynie
Eskulap wszędzie ten sam.
XVI. Tak zatem podzieleni zostali ci z demonów, którzy swego czasu przebywali w ciele ludzkim.
Istnieją jednakowoż demony, bynajmniej nie mniej liczni od tamtych i daleko od nich znakomitsi
swą pozycją. Jest to inny, wyższy i szlachetniejszy ród demonów, którzy zawsze wolni od kajdan i
wiązadeł ciała rozkazują pewnym mocom. Z ich liczby Sen i Miłość przeciwne posiedli siły. I tak
Miłość - moc czuwania; Sen - moc usypiania. Platon sądzi, że z grona tych szlachetniejszych
demonów wybiera się dla każdego człowieka jego świadka i strażnika, który przez nikogo
niepostrzeżony zawsze przy nim stoi jako nadzorca nie tylko jego czynów, lecz nawet jego myśli. A
gdy, po zakończeniu życia, dusza musi powrócić tam, skąd wyszła, ten sam ją porywa i ciągnie ze
sobą jak więznia na sąd, aby i tu na rozprawie sądowej stać przy niej i by zaprzeczać, gdyby w
czymkolwiek kłamała, a poświadczać, gdyby mówiła prawdę, bo właśnie stosownie do jego
świadectwa zostanie wydany wyrok. A zatem wy wszyscy, którzy pilnie przysłuchujecie się, jak
interpretuję tę boską myśl Platona, podchodzcie z takim nastawieniem ducha zarówno do
czynienia czegokolwiek, jak i do rozważania, żebyście wiedzieli, że przed tymi strażnikami
człowiek nie ma żadnych tajemnic ani wewnątrz duszy, ani zewnątrz, w które wszystkie tamten
nie byłby dokładnie wprowadzony - wszystkiemu się przypatruje, wszystko rozumie, w
najgłębszych zakamarkach duszy się zadomowi jako sumienie. Ten, o którym mówię, osobisty
strażnik, przydzielony tylko nam nadzorca, szpieg domowy, własny zarządca, dogłębny badacz,
nieustanny obserwator, nierozdzielny sędzia, nieodłączny świadek, surowy krytyk występków,
chwalca dobrych uczynków, jeśli tylko jest właściwie postrzegany, uważnie badany, pobożnie
czczony - tak właśnie jak czcił go Sokrates swoją sprawiedliwością i niewinnością - przewiduje dla
nas przyszłość w sprawach niepewnych, ostrzega nas w niebezpieczeństwie, chroni w zagrożeniu,
wspiera w niedostatku; może czy to za pomocą snów, czy znaków, czy wręcz wprost osobiście,
kiedy sprawa tego wymaga, odwrócić zło, dobro pobłogosławić, poniżone wynieść wysoko,
chwiejące się podeprzeć, ciemne rozjaśnić, pomyślne należycie skierować, niepomyślne naprawić.
XVII. Czyż więc jest dziwne, że Sokrates, mąż przecież nadzwyczaj doskonały i zgodnie ze
świadectwem samego Apollina mądry, tego swego boga poznał i czcił, i dlatego jego strażnik -
powiedziałbym niemal Lar rodzinny mieszkający pod jednym dachem - wszystko dlań czynił co
trzeba było? Gdy trzeba było ostrzec, ostrzegał; gdy trzeba było przestrzec, przestrzegał; gdy
trzeba było upomnieć, upominał, gdy Sokratesa czasem zawodziła mądrość i nie potrzebował
rady, ale wyroczni, aby nie chwiać się pod wpływem wątpliwości, lecz stać pewnie dzięki
wieszczbiarstwu. Jest wiele bowiem takich spraw, bardzo wiele, kiedy nawet mędrcy biegają do
wieszczków i wyroczni. Czyż u Homera, jak w jakimś nadzwyczajnym zwierciadle, nie odróżniasz
jasno tych dwóch wyraznie oddzielonych rodzajów służby, oddzielnie służbę przepowiedni i
oddzielnie służbę mądrości? Kiedy bowiem dwa filary całego wojska, Agamemnon potężny swą
władzą królewską i Achilles mocny w boju, poróżnili się ze sobą, i gdy pożądany był mąż chwalony
dla swej wymowy i sławny ze swego doświadczenia, który poskromiłby pychę Atrydy i
powściągnął gniew Pelidy, i skarcił ich swoim autorytetem, napomniał przykładami, obłaskawił
słowem, to któż wtedy, w owej ważkiej chwili, podniósł się do zabrania głosu? Otóż mówca
pylijski, uprzejmy w swej wymowności, mądry swym doświadczeniem, godny czci w swej starości,
0którym wszyscy wiedzieli, że wprawdzie jego ciało osłabło pod ciężarem lat, ale dusza jest pełna
życia dzięki mądrości, a jego słowa przepełnione są słodyczą.
XVIII. Podobnie gdy sprawy wyglądały niepewnie i niewyraznie i trzeba było wybrać zwiadowców,
by pózną nocą spenetrowali obóz wrogów, to czyż nie wybrano Ulissesa z Diomedesem, jakby
radę i pomoc, umysł i rękę, duszę i miecz? A gdy u wybrzeży Aulidy unieruchomieni siedzieli
bezczynnie i nie dając przystępu zniechęceniu musieli wybadać wróżąc z wnętrzności zwierząt, z
lotu ptaków i z pożywienia węży, jakie przed nimi trudy wojny i jaka czeka ich droga, czy trafią na
spokojne morze i łagodne wiatry, wtedy milczeli ci dwaj, owe najwyższe szczyty mądrości Greków,
jeden z Itaki i drugi z Pylos. Natomiast Kalchas, mąż biegły wielce w sztuce wróżenia, jak tylko
przyjrzał się dokładnie ptakom, ołtarzom i drzewom , natychmiast mocą swego daru wieszczenia
zmienił pogodę, wyprowadził okręty i przepowiedział dziesięcioletnie wojowanie. Nie inaczej było i
w wojsku Trojan. Gdy sprawy wymagały wróżby, milczał ów mądry senat i nie śmiał nikt cokolwiek
wypowiedzieć, ani Hiketaon, ani Lampon, ani Klytios, lecz wszyscy w milczeniu słuchali czy to
niewdzięcznych przepowiedni Helenosa, czy to niebudzących wiary proroctw Kassandry. W
podobny sposób także Sokrates - jeżeli kiedy, znalazłszy się w sytuacji, która wykraczała poza
obszar działania mądrości, potrzebował doradztwa, wtedy kierował się przeczuciem swego
demona. I zaprawdę napomnieniom jego był skwapliwie posłuszny i przez to był swemu bogu
jeszcze droższy.
XIX. To, że demon zabraniał Sokratesowi pewnych działań, nigdy natomiast go nie zachęcał, da
się w pewien sposób wyjaśnić. Sokrates bowiem, szczególnie że był on człowiekiem nad wyraz
doskonałym, był zawsze sam z siebie gotów do wypełniania wszystkich stosownych mu
powinności i nigdy nie potrzebował nikogo takiego, który by go zachęcał. Jednakowoż potrzebował
czasem kogoś, kto by go powstrzymał, gdyby przypadkiem jego przedsięwzięcia kryły w sobie
niebezpieczeństwo - by napomniany mógł się przed nim ustrzec i by zrezygnował na razie ze
swoich zamierzeń, i albo podjął je potem, kiedy będzie bezpieczniej, albo zabrał się do ich
realizacji w inny sposób. Powiadał, że w takich przypadkach słyszał jakiś głos poczęty z boskiego
natchnienia - bo tak właśnie jest u Platona. I by nikt z was nie sądził, jakoby on podchwytywał
wśród tłumu jakieś słowa-znaki ludzi mówiących. Przecież z dala od świadków, tylko z samym
Fajdrosem poza opłotkami miasta, pod cienistym parasolem jakiegoś drzewa usłyszał ów głos
oznajmujący mu, by nie przekraczał rzeczki Ilissu, zanim nie ułagodzi słowami uwielbienia
urażonego jego łajaniem Amora. A poza tym, gdyby uważał na znaki, to czasem także niektóre z
nich uznałby za zachęty, co istotnie zdarza się - jak widzimy - większości ludzi, którzy, wskutek
swojej nader zabobonej wiary w znaki wieszcze, rządzą się nie swoim własnym sercem, lecz
słowem drugiego człowieka, i wałęsając się po wąskich uliczkach podejmują postanowienia na
podstawie cudzych przypadkowo zasłyszanych słów, i myślą - że tak się wyrażę - nie duszą, lecz
uszami.
XX. Ale jakkolwiek rzeczy się mają, w każdym razie wieszczbiarze interpretujący omeny często
słuchają głosu wpadającego do ich uszu, choć nie mają żadnych wątpliwości, że jest to głos
pochodzący z ust ludzkich. Natomiast Sokrates nie mówił, że głos" słyszy, lecz - ,jakiś głos".
Zapewne rozumiesz, że dodanie tego zaimka oznacza, iż nie chodzi tu o głos zwykły ani ludzki.
Gdyby chodziło o zwykły głos czy ludzki, to bezzasadnie mówiłby jakiś", miast powiedzieć raczej
po prostu głos" albo czyjś głos", właśnie tak jak mówi owa nierządnica u Terencjusza: wydawało
mi się, że słyszę głos żołnierza.
Kto bowiem mówi, że słyszał jakiś głos", to znaczy, że albo on nie wie, skąd ów głos pochodzi,
albo jest w tym głosie coś budzącego jego wątpliwości, albo wreszcie chce on zaznaczyć, że było
w nim coś niezwykłego i tajemniczego, właśnie tak jak Sokrates mówi o głosie, który słyszał w
stosownym czasie z bożego natchnienia. Mniemam zaś, że nie tylko uszami, lecz także oczyma
odbierał on znaki swego demona. Częściej bowiem opowiadał nie, że głos, lecz znak boski doń
dochodzi. Tym znakiem mogła być również postać samego demona, którą dostrzegał jedynie
Sokrates, tak jak Homerowy Achilles Atenę. Przypuszczam, że większość z was z ociąganiem
wierzy w to, co przed chwilą powiedziałem, i bardzo was dziwi, że Sokrates widywał postać
demona. A przecież pitagorejczycy zwykli się bardzo dziwić, gdy ktoś przeczył temu, jakoby
widział kiedykolwiek demona. Wystarczająco jak sądzę kompetentnym autorem jest tu
Arystoteles. A zatem skoro każdemu może się zdarzyć sposobność oglądania boskiej postaci, to
dlaczegóż nie miałoby to być udziałem szczególnie Sokratesa, gdy znakomitość jego mądrości
stawia go na równi z najznakomitszymi bóstwami? Nikt bowiem nie jest bardziej podobny do boga
i nikt nie jest milszy bogu, aniżeli doskonały człowiek pod względem duszy, który tak bardzo
góruje nad pozostałymi ludzmi, jak sam ustępuje bogom nieśmiertelnym.
XXI. Czyż raczej my za przykładem i napomnieniem Sokratesa nie podniesiemy się i nie oddamy
się gorliwie pomyślnemu studiowaniu filozofii pod taką samą pieczą podobnych bóstw? Od tych
studiów coś nas jednak odrywa. A nic nie dziwi mnie równie mocno, jak to - że gdy wszyscy
pragną żyć jak najlepiej i zarazem wiedzą, że nie inną rzeczą się żyje jak tylko duszą, i że nie
można żyć jak najlepiej, jeśli nie pielęgnuje się duszy, to jednak jej nie pielęgnują. Przecież jak
ktoś chce bystrze postrzegać, to musi dbać o swe oczy, którymi postrzega. Jeśli chce się szybko
biegać, powinno dbać się o stopy, którymi się biega. Tak samo, jeśli chce się dobrze walczyć na
pięści, trzeba ćwiczyć ramiona, którymi się walczy. Podobnie ze wszystkimi pozostałymi członkami
ciała - każdy wymaga odpowiednich zabiegów stosownie do swojej funkcji. Gdy wszyscy to łatwo
zauważają, nie mogę zrozumieć i tym samym, gdy tak się rzeczy mają, nadziwić się, dlaczego nie
pielęgnują metodycznie także swojej duszy. Wszak każdemu równie potrzebna jest jakaś zasada
życia, nie zasada malowania czy zasada śpiewu, którymi każdy człowiek może bez żadnej szkody
dla własnej duszy, bez nagany i bez hańby wzgardzić. Nie umiem grać na aulosie jak Ismeniasz,
ale nie wstydzę się, że nie jestem auletą. Nie umiem malować różnymi kolorami jak Apelles, ale
nie wstydzę się, że nie jestem malarzem. Podobnie z pozostałymi sztukami - by nie wymieniać
każdej z osobna. Wolno ci ich nie umieć i wcale się tego nie wstydzić.
XXII. Jednakowoż spróbuj powiedzieć: nie umiem dobrze żyć - jak żył
Sokrates, jak Platon, jak Pitagoras - i nie wstydzę się, że nie umiem dobrze
żyć". Z pewnością nigdy nie odważysz się tego powiedzieć. Ale najbardziej
temu należy się dziwić, że tego, czego ignorancją nie chcą się zdradzić, tego
jednak zaniedbują się uczyć. Chcą niejako uniknąć zarówno uczenia się tej
samej sztuki, jak i jej niewiedzy. Zatem skontroluj ich codzienne pieniądze.
Znajdziesz w rachunkach, jak wiele wydano rozrzutnie, ale nic na nich
samych, tzn. na kult ich - jak powiadam - demonów, kult, który nie jest niczym innym jak właśnie
służbą filozofii. I tak oto wznoszą okazałe dwory, zdobią jakże bogato domy, sprawiają sobie liczną
służbę. I w tym wszystkim, w tym nadmiarze rzeczy, nie ma niczego, czego należałoby się
wstydzić, niczego oprócz samego właściciela - i słusznie. Zgromadzone bowiem mają to, o co
pracowicie zabiegają. Sami zaś szorstcy, niewykształceni i nieokrzesani wkoło tego wszystkiego
chodzą. Spójrz zatem na to, na co trwonią swoje majątki. Widzisz, jakie to zachwycające,
wyniosłe, jakże ozdobne dwory wiejskie konkurujące z miastami, domy strojne jak świątynie,
niewolnicy jakże liczni i ufryzowani, wspaniały sprzęt domowy, a wszystko obfite, wszystko
bogate, wszystko upiększone oprócz samego właściciela, który sam, jak Tantal, pośród swoich
bogactw bezsilny, biedny i ubogi, ale nie jest bynajmniej żądny uciekających owoców i nie chce
gasić pragnienia w zdradliwej fali, lecz cierpi głód i pragnienie prawdziwego szczęścia, to jest
pomyślnego życia i mądrości najszczęśniejszej. Niestety nie rozumie, że na bogatych trzeba
patrzyć tak jak na konie, które chcemy zakupić.
XXIII. Wszak gdy kupujemy konie, nie zważamy na zdobne rzędy, ani nie patrzymy na gładkość
rzemienia, i nie rozważamy skarbów nawet najbardziej ozdobionego karku. Nie zważamy na to,
czy koń jest obwieszony różnokolorowymi naszyjnikami ze złota, srebra i szlachetnych kamieni,
czy kunsztowne ozdoby okalają jego głowę i szyję, czy cugle są rzezbione, czy derki są barwne,
czy popręgi są złocone, lecz po usunięciu tych wszystkich skór obserwujemy samego konia
nagiego, i tylko jego ciało i duszę - by był zarówno szlachetnej postaci, jak i ochoczy do biegania. I
wystarczająco silny, by ciągnąć wóz. Zaraz na początku patrzymy, czy jest
Kształtny łeb, brzuch niewielki, mięsiste zaś kłęby, Pierś odważna tęgimi mięśniami się sklepi.
Poza tym patrzymy, czy przez lędzwie biegnie podwójny stos pacierzowy. Chcę bowiem nie tylko
szybko, lecz także miękko jechać. Podobnie więc obserwując ludzi nie bierz pod uwagę niczego,
co jest im obce, lecz samego człowieka wybadaj dogłębnie. Oglądaj go jak mojego Sokratesa w
ubóstwie. Obcym mu nazywam mianowicie to, co rodzice zrodzili, i to, co los podarował. Niczego z
tych rzeczy nie mieszam z zasługami Sokratesa, żadnego szlachetnego urodzenia, żadnego
pokrewieństwa, żadnych długich rodowodów, żadnych budzących zawiść bogactw. To wszystko
bowiem - powiadam - są to rzeczy obce.
Synu Portaonowy, chwałę dziad przynosi, Taki, którego wnuki nie muszą się wstydzić.
Zatem wypada, abyś w podobny sposób wszystko zaliczył do rzeczy obcych. Powiesz: jest
szlachetnie urodzony" - chwalisz rodziców. Jest bogaty" - nie wierzę losowi. Również tych rzeczy
nie zaliczam do własnych zalet człowieka: Jest silny" - choroba go osłabi. Jest szybki" - zatrzyma
się na starość. Jest piękny" - poczekaj trochę, a nie będzie. Gdy jednak powiadasz: Jest uczony
w dobrych sztukach i niezwykle wykształcony i na tyle, na ile wolno człowiekowi, mądry i biegły w
dobru" - to nareszcie chwalisz samego człowieka. To bowiem nie jest ani odziedziczone po ojcu,
ani też nie jest zawisłe od przypadku, nie jest wybierane na jeden rok, nie słabnie z ciałem i nie
zmienia się z wiekiem. To wszystko posiadał mój Sokrates i dlatego wzgardził posiadaniem innych
rzeczy.
XXIV. Czyż zatem i ty nie zabierzesz się do starania się o mądrość lub przynajmniej się
pospieszysz, byś nic obcego nie usłyszał w twoich pochwałach, lecz by ten, kto by chciał cię
sławić, chwalił cię tak, jak Akcjusz pochwalił Ulissesa w swoim Filoktecie, na samym początku
tragedii:
Sławny, choć w małej zrodzony ojczyznie, głośnym imieniem i sławnym potężny rozumem, floty
Achiwów doradco, straszny dla ludów dardańskich mścicielu, Laertiado.
Dopiero na samym końcu ojca wspomina. Poza tym wszystkie pochwały, jakie usłyszałeś, dotyczą
wyłącznie jego samego. Nic z tego nie może przypisać sobie ani Laertes, ani Antikleja, ani
Arkejsios. Całość tej pochwały, jak widzisz, jest własną zdobyczą Ulissesa. I niczego innego na
przykładzie tego samego Ulissesa nie uczy cię Homer, który zechciał, by towarzyszką Ulissesa
była zawsze roztropność, którą na sposób poetycki nazywa Minerwą. To właśnie dzięki tej
towarzyszce zniósł te wszystkie okropności i zwyciężył wszystkie przeciwieństwa. I właśnie tylko z
jej pomocą wszedł do groty Cyklopa, a mimo to wyszedł cały; ujrzał woły Heliosa, lecz się
powstrzymał przed ich zjedzeniem; zstąpił do podziemi i wyszedł stamtąd. Dzięki towarzystwu
tejże samej mądrości przepłynął koło Scylli, a nie został schwytany; natrafił na przeszkodę
Charybdy, a nie został pojmany; wypił napój Kirke, a nie zosłał przemieniony; przybił do wyspy
Lotofagów, a nie pozostał tam; słuchał Syren, lecz się do nich nie zbliżył.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
04 Nauka o BoguSokratesbogu ojcu przez jezusa chrystusaotworz boguO wstan blogoslaw Bogu dzisSokrates arystoteles platon politykaSokrates i sofiści w2Ufać Bogu w obliczu niemożliwości2 Sokrates a Ksantypawykrzykujcie boguZawierzyć BoguOBRONA SOKRATESApoglądy etyczne sokratesawięcej podobnych podstron