zloty wiek przecietnosci










ZŁOTY WIEK PRZECIĘTNOŚCI





ZŁOTY WIEK PRZECIĘTNOŚCI

 

Nie z każdego jaja będzie Kolumb

 

Czasy internetu i show-biznesu obrodziły nam
geniuszami. Pozostaje mieć tylko cichą nadzieję, że paru z nich może będzie
do czegoś zdolnych.
 
PATRICK J. KIGER
7.03.2004
 
Angielski pisarz W. Somerset Maugham w 1949
roku wydał esej, w którym zastanawiał się, czy większym geniuszem był
Dostojewski czy El Greco. Niechętnie opowiedział się po stronie El Greca,
stwierdzając, że XVI-wieczna Hiszpania była żyźniejszym gruntem dla
rozkwitu inspiracji niż carska Rosja. Dziś biedny Maugham przewraca się
zapewne w grobie na widok okładki magazynu "Rolling Stone" z lipca 2003
roku, która głosiła "Geniusz Eminema".
Niektórych ludzi wprawia dziś w zakłopotanie
fakt, że autor "Zbrodni i kary" i malarz "Pokłonu pasterzy" rywalizują
o miejsce w panteonie nieśmiertelnych z autorem takich dwuwierszy jak "Wciąż
muszę jeszcze sporo dorosnąć/ Wciąż muszę jeszcze dużo wyrzygać" czy
"Uszkodzenie mózgu/ Mam uszkodzenie mózgu". Ale przecież czasy się
zmieniły! Podobnie jak nasza definicja prawdziwego artystycznego geniuszu.
Powinniśmy uważać się za błogosławionych.
Zapomnijmy o starożytnych Atenach, Chinach za panowania dynastii Tang,
Florencji w czasie renesansu, Paryżu w latach 20. zeszłego stulecia czy
nowojorskim Greenwich Village w latach 50.
Artystów jak psów
Żyjemy w czasach, w których mamy więcej
artystycznych geniuszów niż w jakimkolwiek innym momencie w historii, chociaż
poprzeczka znajduje się teraz znacznie niżej niż kiedyś.
Jeszcze tak niedawno, bo w połowie XX
wieku, zaliczanie się do geniuszów oznaczało należenie do niewielkiej elity
- Picasso, Hemingway, Strawiński, Pollock, Frank Lloyd Wright, Miles Davis,
itd. - tworzącej arcydzieła, które zmieniły sposób myślenia ludzi o świecie.
Lecz obecnie tego rodzaju życiorys nie jest już konieczny, dzięki ewolucji
popkultury i wszechobecnego medialnego szumu.
Dzisiaj każdy jest gwiazdą. No może
prawie każdy. Napisz książkę, która znajdzie się na liście bestselerów,
zagraj w kasowym filmie, nagraj przebój lansowany przez MTV, przyjmij
zaproszenie na sesję zdjęciową dla kolorowego magazynu i będziesz faworytem
w wyścigu po "koronę genialności".
Mimo że mamy więcej rzekomych
artystycznych geniuszów niż kiedykolwiek, ich spuścizna jest - o dziwo -
coraz bardziej przeciętna. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci efektowność
przewyższyła talent. Oto test: pomyślcie o powstałej niedawno książce,
filmie, wierszu, piosence popowej czy dziele sztuki, które według was będzie
doceniane za 50 czy 100 lat, podobnie jak w dzisiejszych czasach wciąż
przemawia do nas "Gwiaździsta noc" van Gogha, "Obywatel Kane" Wellesa
czy "Kind of Blue" Daviesa. Pustka? To dlatego, że żyjemy w samym środku
złotego wieku przeciętności.
Internet kreuje gwiazdy
- Był taki czas, zwłaszcza zaraz po II wojnie
światowej, gdy istnieli prawdziwi geniusze i właśnie dlatego stali się sławni,
na przykład Einstein - wyjaśnia krytyk rocka i historyk kultury Greil Marcus,
autor książki "Lipstick Traces: A Secret History of the 20th Century". (Ślady
szminki: Ukryta historia XX wieku) - Dzisiaj każda sławna osoba, która
przyciąga dużą uwagę, musi być geniuszem... To, co w tej chwili robimy, to
odrzucanie przeszłości. Możemy powiedzieć: "Jasne, Dickens był geniuszem,
ale spójrz na wspaniałych pisarzy, których mamy dzisiaj". Oznacza to, że
nie musimy już czytać Dickensa. To inny sposób powiedzenia tego, że to my
jesteśmy najważniejsi - liczy się teraźniejszość.
Obecnie robienie szumu wokół tego, co
uchodzi za geniusz, tak bardzo się nasiliło, że drażni to nawet
nowojorskiego specjalistę od reklamy Dana Kloresa. - Czytałem o pewnym zmarłym
muzyku - w tekście tym wylewnie opłakiwano "odejście geniusza" - mówi.
- A on nagrał zaledwie dwa albumy! Właśnie tak wygląda dziś sytuacja.
Kiedyś mieliśmy trzy nagrody - Emmy, Oscary i Tony. Dzisiaj ile ich jest? Pięćdziesiąt?
Kultura jest całkowicie nieuczciwa. Teraz jest wszystkiego więcej, więc również
istnieje więcej miejsca na chłam.
Skutkiem tego jest świat, w którym nie
trzeba już ośmielać się być wielkim, w którym wzniosłe obowiązki
geniusza spadły na tłumy ludzi od Franka Gehry'ego po Britney Spears. Gehry,
architekt znany z beztrosko niekonwencjonalnych projektów, przynajmniej jest dość
bliski staromodnej koncepcji geniusza. Ale Spears? Ta nieopierzona, skąpo
odziana "diwa", o głosie tak słabym, że ponoć nawet wywiadów udziela z
playbacku? Tak czy inaczej ona również jest geniuszem, przynajmniej według
jednego z krytyków dziennika "The New York Times"; po koncercie w 2001 roku
zauważył on, że Spears jest "artystką, której geniusz nie polega na śpiewaniu
- istotnie występ wcale nie ucierpiał na tym, że muzyka była jego najmniej
istotnym elementem - ale na wydobywaniu pragnień i obaw, które dręczą współczesny
świat".
Elektroniczne bazy danych dostarczają obszernej
i wciąż rosnącej listy podobnych współczesnych artystów-gigantów. Wpiszmy
na przykład nazwisko reżysera filmów dokumentalnych Kena Burnsa do bazy
danych Nexis; dostaniemy 74 artykuły z amerykańskich gazet, w których jego
nazwisko znajduje się w promieniu 15 słów od słowa "geniusz". W
przypadku reżysera Quentina Tarantino liczba podobnych artykułów to aż 108
- godny uwagi wyczyn, zważywszy na fakt, że nakręcił on zaledwie pięć pełnometrażowych
obrazów w swojej 12-letniej karierze.
Szczypta genów, garść przypadku
Nieodżałowanej pamięci Kurt Cobain doczekał
się miana geniusza w aż 109 tekstach, co jest jeszcze bardziej niezwykłe jak
na muzyka, którego spuścizna składa się z zaledwie trzech albumów
studyjnych. Jednak bije on nie tylko Gehry'ego (65 artykułów), aktora
Johnny'ego Deppa (44) czy dyrygenta i kompozytora Andr Previna (24), ale
daje również ogromne baty Jonathanowi Franzenowi, autorowi cenionej przez
krytyków powieści "The Corrections" (Poprawki), który może się pochwalić
zaledwie 15 nominacjami do geniuszu - więcej od niego ma nawet plastikowy
Justin Timberlake (31).
Ludzie zawsze spierali się o to, co
stanowi artystyczną wielkość oraz źródło geniuszu. Rzymianie wierzyli, że
zdolności artystyczne pochodzą od istoty nadprzyrodzonej, od "geniusza",
który strzeże każdego człowieka. XVIII-wieczny eseista Joseph Addison
twierdził, że istnieją dwa rodzaje geniuszów: ci, którzy sumiennie
pracowali, aby nauczyć się swojej sztuki, jak na przykład angielski poeta
John Milton, oraz naturalni, niewykształceni wirtuozi tacy jak William Szekspir
- którzy tworzyli wspaniałą sztukę z taką łatwością, z jaką inni
oddychali.
Stosunkowo niedawno psycholog William
Therivel, autor trzytomowego traktatu "The GAM/DP Theory of Personality and
Creativity" (Teoria osobowości i kreatywności GAM/DP), uważa, że geniusz
to kombinacja odpowiednich genów (Genetic endowment) i pozytywnego wpływu środowiska
- np. możliwości edukacyjnych, wsparcia rodziny i mentorów (Assistance).
Trzeba do tego jeszcze dodać odrobinę nieszczęścia
czy traumy (Misfortune), która zmusza dobrze zapowiadające się cudowne
dziecko do porzucenia konwencjonalnych przekonań, tabu i tradycyjnych metod
rozwiązywania problemów, co pozwala mu postrzegać świat w
zdumiewająco inny sposób. Ostatni składnik geniuszu to otoczenie, w którym władza
jest raczej podzielona (Division of Power) niż absolutna. Tam artysta może
bezpiecznie szargać świętości.
Jako przykład geniusza, który osiągnął
wysokie noty we wszystkich kategoriach GAM/DP, Therivel podaje Mozarta, którego
ojciec - utalentowany choć niedoceniony muzyk - zapewnił synowi możliwości
studiowania w Wenecji i Wiedniu. W przeciwieństwie do Mozarta rywalizujący z
nim XVIII-wieczny kompozytor Antonio Salieri pochodził z najwyraźniej mniej
utalentowanej rodziny i miał mniej możliwości kształcenia, więc może
dlatego w filmie "Amadeusz" przedstawiony jest głównie jako zazdrosny i mściwy
kretyn.
Jednakże koncepcja wrodzonego, nieskrępowanego
artystycznego geniuszu utrzymuje się dlatego, że dała całym pokoleniom
pisarzy, malarzy i muzyków wymówkę, aby w poszukiwaniu swojej muzy mogli
chodzić do burdeli, palić opium i demolować pokoje hotelowe. Pojęcie
"ludzkiego naczynia na boski dar" pozwalało również artystom skrywać inną
nieprzemijającą prawdę - że najprostszym sposobem na zostanie geniuszem
jest dobry PR. W istocie wielu naprawdę wielkich artystów było nie tylko
wirtuozami w wybranym przez siebie środku wyrazu, ale również nadzwyczajnymi
mistrzami autoreklamy.
Ekscentryczna autoreklama
Albrecht Drer, który pod koniec XV i na początku
XVI wieku stał się jedną z największych gwiazd malarstwa w zachodniej
kulturze, miał czelność namalować autoportret w stylu, w jakim artyści
malowali Chrystusa. Gdy Oskar Wilde, autor "Bądźmy poważni na serio" i
"Portretu Doriana Graya", przyjechał w 1882 roku do Nowego Jorku,
poinformował celnika: Nie mam nic do oclenia z wyjątkiem mojego geniuszu.
Jednak prawdziwym pionierem w sztuce
autoreklamy był surrealistyczny malarz Salvador Dali. Między 25 a 35 rokiem życia
stworzył naprawdę inspirujące obrazy - "Ponure zabawy" (1929), "Trwałość
pamięci" (1931) i inne - dzięki którym uznano jego wielkość. Następnie
kolejne 50 lat spędził promując siebie jako ekscentrycznego geniusza, którego
wywinięte do góry wąsy rzekomo odbierały sygnały z przestrzeni kosmicznej.
W pewnym sensie obecna masa domorosłych
geniuszów to "uczniowie" Dalego naśladujący jego popisy jako Wielkiego
Artysty. Lecz dzisiaj - w dobie internetu, setek kanałów telewizji kablowej
i ogromnych ekranów wideo, które mogą zmienić każdego, bez względu na
talent, w olbrzyma wiszącego nad nowojorskim Times Square - można
rozreklamować przyszły talent do takiego stopnia, którego nawet Dali nie mógłby
sobie wyobrazić.
Pochwała samochwały
Zważywszy na wszechobecną wulgarność i pogardę
dla subtelności w postmodernistycznym społeczeństwie, dziś całkowicie
akceptowane jest głoszenie swojego geniuszu tak głośno i hałaśliwie, jak
straszą siebie zawodowi zapaśnicy. Nic więc dziwnego, że gdy słynny amerykański
prezenter Howard Stern gromi szefów telewizji za to, że nie docenili
"czystego geniuszu" jego pracy, a Marilyn Manson wydaje nowy album, głosząc:
"Jestem zarówno artystą jak i dziełem sztuki", zblazowany świat dwa razy
się nad tym nie zastanawia.
Dawniej takie ekstrawaganckie samochwalstwo
muzyków narażałoby ich na pośmiewisko. Jednak dziś, kiedy gwiazda na okładce
magazynu to niezbędny element komercyjnego sukcesu, nie wydaje się to
prawdopodobne. Jak stwierdził Robert B. Ray, szef programu studiów filmowych
stanu Floryda oraz w latach 80. wokalista i gitarzysta postpunkowej grupy The
Vulgar Boatmen, starzejąca się kadra krytyków rocka zdaje się cierpieć na
"nadmierną wyrozumiałość". Chodzi o to, że wylewnie wychwalają zespoły,
których nie rozumieją, ponieważ obawiają się skrytykować coś, co może
okazać się kolejnym wielkim odkryciem.
W Hollywood "teoria autora", według której
film jest przede wszystkim dziełem pojedynczego artysty, przedstawiła kwestię
geniuszu w sposób skrajny. - Robienie filmu jest przedsięwzięciem grupowym
- wyjaśnia Peter Biskind, były redaktor magazynu "Premiere" i historyk
kina.
- Określić film przymiotnikiem
"wspaniały", "genialny" lub jakimś innym pochlebnym epitetem to jedno,
ale nazwanie go dziełem geniusza implikuje, że film wziął się całkowicie z
umysłu jednego człowieka, co nie jest zgodne z prawdą.
Innym dogodnym sposobem ustalenia swojej pozycji
jako geniusza jest przyciągnięcie tłumów nauczycieli akademickich, którzy
najwyraźniej usilnie poszukują nowych tematów do rozpraw naukowych.
Weźmy na przykład antologię "The
Madonna Connection: Representational Politics, Subcultural Identities, and
Cultural Theory" (Powiązania z Madonną: polityka wizerunkowa, tożsamości
subkulturowe i teoria kultury, 1993 r.). Naukowcy rozważają w niej takie
zagadnienia jak przesłania symboliczne, które niosą ze sobą kostiumy
sceniczne piosenkarki w czasach, gdy paradowała m.in. w słynnym stożkowatym
biustonoszu. Jeden z autorów zauważa, że "Madonna jako przedmiot krytycznej
analizy wymaga podjęcia mnóstwa szeroko zakrojonych tematów". W jednej z
prac doktorskich z 2003 roku umieszczono ją - jako tancerkę - pod względem
znaczenia dla kultury na równi z Isadorą Duncan i Marthą Graham.
W znacznym stopniu winą za nasze
kulturalne grzęzawisko można obarczyć technologię. Coraz bardziej złożone
komputery i programy ułatwiają pisarzom, artystom, reżyserom filmowym i
muzykom pop masową produkcję coraz większej ilości prac, pomagając przy tym
zacierać usterki i ukrywać braki warsztatowe. Na przykład w niedawnym
artykule w "Rolling Stone" producent Butch Vig pokazał, jak na komputerze
Macintosh G-4 przy użyciu programu o nazwie Pro Tools można stworzyć z
niczego 35-ścieżkową piosenkę pop.
Dać małpie klawiaturę
Taki postęp technologiczny nie tylko sprawi, że
studia nagraniowe staną się zbędne, ale również doprowadzi do tego, że
nawet z najmniej uzdolnionego wykonawcy będzie można zrobić wirtuoza.
Potencjał produkowania niekończących się serii całkowicie bezdusznych,
nieskazitelnych, gotowych do promowania przebojów jest przerażający.
Taka wsteczna ewolucja ze strony kultury
masowej ostatecznie nie powinna nas zdumiewać. Jednak również sztuki piękne
nie są tu źródłem pocieszenia, ponieważ zdajemy się mieć nadwyżkę
pozornie kreatywnych osób. Liczba Amerykanów nazywających siebie artystami
wzrosła z 737 tysięcy w 1970 roku do 2,2 miliona w 2000 roku. Liczba muzyków
zwiększyła się ze 100 tysięcy w 1970 roku do 187 tysięcy w 2001 roku, zaś
liczba malarzy i rzeźbiarzy - z 87 tysięcy do 255 tysięcy. Liczba pisarzy
wzrosła czterokrotnie i obecnie wynosi 128 tysięcy.
Ponieważ mamy obecnie więcej artystów niż
kiedykolwiek - a tworzą oni prawdopodobnie mnóstwo dzieł - można by pomyśleć,
że zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa powstanie również więcej prac o
nieprzemijającym znaczeniu. Z drugiej strony naukowcy z brytyjskiego Plymouth
University sprawdzili ostatnio stary pogląd, że jeśliby dać małpom maszynę
do pisania, w końcu któraś z nich napisałaby sztukę na miarę Szekspira.
Jak zauważył jeden z naukowców, "okazało się, że małpy były bardziej
zainteresowane oddawaniem kału i moczu na klawiaturę".
Tymczasem rzekomo genialne dzieła mają coraz krótszą
żywotność. Jednak ponieważ spuścizna artystyczna jako całość staje się
coraz mniej inspirująca i bardziej jednorazowa, możemy zostać wciągnięci w
kompensującą ten stan rzeczy spiralę, w której standard wielkości
artystycznej stale się zmniejsza, a terminu "genialny" używa się tak
bezkrytycznie, że brzmi on fałszywie. Nie można wykluczyć, że nadejdzie
dzień, gdy ktoś będzie musiał aktywnie zaprzeczyć, że jest geniuszem, aby
uniknąć tej fałszywie brzmiącej etykietki.
Z drugiej strony może właśnie przeciętność
jest nowym geniuszem. Na przykład w 2002 roku na wystawie w nowojorskim New
Museum of Contemporary Art można było zobaczyć "Kloakę", wypełniającą
całe pomieszczenie mechaniczną instalację belgijskiego rzeźbiarza Wima
Delvoye'ego, która miała przedstawiać działanie systemu trawiennego człowieka.
Wstydliwe słowo na "g"
Dwa razy dziennie z jednej strony instalacji wkładano
talerz pełen jedzenia z manhattańskiej restauracji, które następnie
przechodziło przez skomplikowaną plątaninę rur i kadzi, gdzie za pomocą
komputera poddawano je działaniu enzymów, kwasów i bakterii. Mniej więcej
dzień później, z drugiego końca rzeźby wydobywała się brązowa
substancja, która do złudzenia przypominała ludzkie odchody.
- Wybrałem na tworzywo ludzkie ekskrementy,
ponieważ są one kosmopolitycznie uniwersalne - powiedział artysta
dziennikarzowi z magazynu "Wired". - Można z nimi pojechać do
jakiegokolwiek kraju i do każdego to przemówi. Krytycy wychwalali dzieło,
rozpływając się nad "ikonografią skatologii" i sprytnym symbolicznym
przedstawieniem przez Delvoye'ego znaczenia postmodernistycznej kultury.
Miłośnicy sztuki kupowali produkt "Kloaki"
na stronie internetowej Delvoye'ego za 1,5 tys. dolarów za porcję
namiastkowego stolca. Robiąc to, ci esteci postanowili zignorować fakt, że
hasło "sztuka to gówno" nieco do tego pasuje.
Czterdzieści lat temu włoski artysta
konceptualny Piero Manzoni sprzedawał kolekcjonerom 30-gramowe puszki ze swoimi
odchodami za tyle złota, ile ważyły. British Museum zakupiło ostatnio jeden
z zachowanych egzemplarzy za 35 tysięcy dolarów. Hmmm... Mam pomysł - i
gwarantuję, że będzie genialny! Dajcie mi te doświadczalne małpy. Być może
nie napiszą niczego na miarę Szekspira, ale na pewno będą dobre w
wyprodukowaniu czegoś innego.

(c) Los Angeles Times
 

 









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
złoty wiek w polsce (2)
ZŁOTY WIEK test 04 arkusz
Filozofia ściąga złoty wiek
zloty wiek
Złoty wiek L Age d or (1930)
wiek rocerdy i procedury
Niesteroidowe leki przeciwzapalne 2
czym sa przeciwutleniacze
przeciekający dach
Fuzje i przejęcia wykład fuzje przeciek
przeciwdepresyjny

więcej podobnych podstron