Kontrowersje wokół powieści Piotra Witolda Lecha "Rokhorm z Aron"
Fahrenheit
Kontrowersje wokół powieści Piotra Witolda Lecha "Rokhorm z
Aron"
Zamieściliśmy w 1 numerze początek dyskusji, która wywiązała się
pomiędzy Karburotorem z "Nowej Fantastyki", a Piotrem Witoldem
Lechem. "Fahrenheit" okazał się, jak dotąd, jedynym miejscem gdzie
polemiści mogli obrzucić się słowami. W bieżącym numerze kontra
Karburatora i inne głosy...
Recenzja Karburatora z Nowej Fantastyki:
Piotr Witold Lech to osobnik, który uparcie nie przyjmuje do
wiadomości, że pisanie to sztuka. Kolejny na to dowód stanowi
trzeci już tom jego prozy "Rokhorm z Aron" (piekielnie oryginalne,
brzmi jakby ktoś orzechy gryzł). Okładka, jak we wcześniejszych
przypadkach, przyprawia o ból oczu i mękę zmysłów
odpowiedzialnych za estetykę.
Pomińmy infantylne zadęcie (Lech na trzech początkowych
stronach serwuje historię opisywanego świata od stworzenia do
dzisiaj, w czym jest lepszy od Biblii!), wyrysowaną jak trza mapką czy
nieznośną banalnością fabuł o przygodach młodego
adepta magii, tytułowego Rokhorma. Skupmy się na języku,
niezamierzonej - jak myślę - parodii literackiej polszczyzny.
Czytamy dajmy na to taką frazę (s. 40): Nagle Rokhorm poczuł to.
(co?) Ładunek skondensowanej grozy szarpnął umysłem. (na litość
boską, czyim?) To coś znajdowało się już w materialnym Świecie.
(ale co, do jasnej ciasnej?) Dopiero po trzech akapitach okazuje
się, że chodzi o jakowychś zbrojnych.
Cały utwór Piotra Witolda Lecha jest utrzymany w podobnie
błyskotliwym i sprawnym stylu. Autor ten wydaje się epatować swą
językową topornością. Jego zdania są boleśnie oczywiste, prostackie
i schematyczne, balansujące na granicy poprawności. Zdarza mu
się niekiedy dawać do myślenia: dowodem czyn jednego z
wyjątkowo niegodziwych bohaterów: Tamtemu kazał wyrwać
genitalia, ale tak by nie pozbawić go pragnienia kobiety. Wynika z
tego, że są różne rodzaje rwania genitaliów, można na przykład
kastrować również tak, aby kobiety więcej już nie pragnąć. Z
niecierpliwością czekam na rozwinięcie tematu w dalszych dziełach
Piotra Witolda Lecha.
Karburator
Odpowiedź Autora:
"Łatwy zarobek (krytyka?)"
Dożyliśmy czasów, kiedy to każda, nawet najbardziej pozbawiona
sensu wypowiedź, zamieszczona w rubryce NF opatrzonej dumnym
tytułem "Recenzje" za takową uchodzi. Czytelnikowi każe się
wierzyć, że paszkwil nagryzmolony na kolanie podczas przerwy
obiadowej - między pierwszym a drugim daniem - jest rzetelnym
omówieniem danego dzieła literackiego. Przykładem - zresztą nie
pierwszym już - tak "solidnie" wykonanej roboty jest recenzja (?)
Karburatora zatytułowana "Kastracja" (NF 5/97). Po raz kolejny
stały współpracownik NF wziął pieniądze za coś, czym w
szanującym się środowisku literackim, skompromitowałby się bez
reszty. Najbardziej boli jednak fakt, iż mamy tu do czynienia z
bezczelnym manipulowaniem czytelnikiem, który już sam nie wie,
czy jego poznanie danej książki jest prawdziwe, czy też błędne.
Zakłada często a priori, że rację ma krytyk, choćby nie wiem jak
nielogiczna była jego wypowiedź.
Tymczasem krytyk przy analizowaniu utworu literackiego powinien
starać się wyrobić sobie system sądów o tym utworze, o jego
własnościach, strukturze i wynikającej z niej sprawności literackiej
autora. Krytyk jednak też człowiek i obciążony bywa licznymi
uprzedzeniami. Zdarza się więc, że - celowo czy też podświadomie
- zaczyna mylić się w interpretacji i tym samym dostarczać
czytelnikowi błędnych poglądów na utwór np: fałszywe i przesadne
podkreślanie jednych i niedocenianie innych jego własności, błędne
zrozumienie intencji autora. Błędy te często nie docierają do
świadomości czytelnika, który książki nie czytając lub czytając
pobieżnie i dawno, przyjmuje błędną interpretację krytyka za
prawdziwą. Lepiej już, gdy czytelnik zdołał wcześniej wyrobić sobie
swoje zdanie i dostrzega w sądach krytyka niezgodność lub zgoła sprzeczność z własnymi sądami (patrz wypowiedź Raka i Kruszego
w nr 93 "Miesięcznika" ŚKF).
"Tylko do obiektywnego wyniku poznawania dokładnie
dostosowany w swej treści sąd jest prawdziwy"
Owszem. Stanowi to trudne zadanie, któremu krytyk może sprostać
tylko wtedy, gdy posiada odpowiednio do tego celu rozwinięte
słownictwo. Spójrzmy zatem na słownictwo, jakim posługuje się
Karburator: "infantylne zadęcie", "prostackie", "kastracja". Pomińmy
brak kultury, gdyż pozostaje to problemem tych, którzy Karburatora
wychowywali, a skupmy się na słowie "kastracja". Podane jako tytuł
recenzji (?) sugeruje kierunek zastosowanej przez Karburatora
metody badawczej, co jest o tyle zaskakujące, że w "Rokhormie z
ARON" spraw związanych z operacjami na narządach płciowych
nie ma prawie wcale. Jedyny wyjątek stanowi cytat, który Karburator
skrupulatnie wyszarpnął z końcówki ostatniego opowiadania.
Świadczy to raczej o osobistych zainteresowaniach
(kompleksach?) recenzenta, aniżeli o chęci obiektywnego - a więc
profesjonalnego - przedstawienia książki.
"(...) Opuszczenie pewnego elementu znaczeniowego przy jednym
dziele może odgrywać podrzędną rolę natomiast przy innym - może
być zupełnie decydujące dla sensu całego dzieła. To znaczenie,
które należałoby uzupełnić może np. wytwarzać takie powiązanie
zdań, bez którego dzieło rozpada się na kawałki. Wówczas
niezrozumiałe jest, że w dziele istnieją takie oto zdania"
Słowa te pochodzące z pracy Romana Ingardena "O poznawaniu
dzieła literackiego", odnoszą się także do cytowanej przez
Karburatora frazy: "Nagle Rokhorn poczuł to." (co? - zapytuje
Karburator) Ładunek skondensowanej grozy szarpnął umysłem".
(na litość boską, czyim? - zapytuje Karburator ) "To coś
znajdowało się już w materialnym świecie". (ale co, do jasnej
ciasnej? - zapytuje Karburator) Wprawdzie nawet przypadkowy
czytelnik, już na pierwszy rzut oka, zauważa jawną nielogiczność
zadawanych w nawiasach pytań, ale nie wszyscy - a szczególnie ci,
którzy książki nie czytali - mają prawo wiedzieć, iż zdania te
wyrwane zostały z większej całości, budującej nastrój i stopniujące
napięcie.
Są jednak i inne, o wiele większe niebezpieczeństwa, jakie wynikają
z publikowania podobnych recenzji (?). Młodzi ludzie coraz bardziej
tracą swą tożsamość, identyfikują się z tym, co piszą autorytety lub,
co gorsza, ci, których na takowe wylansowano. Czytelnik zaczyna
uznawać tylko krytykę negatywną. Boi się sam wyrobić sobie sąd o
książce na podstawie własnej lektury, słucha tylko wypowiedzi
negujących, a często i znieważających dzieło i autora bez
odpowiedniej argumentacji, która - pomijając aspekty estetyczne -
tworzyłaby podstawy do takiego działania. Najlepszym przykładem
jest, niezwykle smutny w głębi swojego przesłania, list młodego
czytelnika z Gliwic (NF 8/96). Okazuje się że dobrze odrobione
zadanie i przeczytanie obowiązkowych lektur z języka polskiego,
nagrodzone - słusznie zresztą - oceną bdb, postrzegane jest jako
wynik czytania obraźliwych, nielogicznych i jakże mało doskonałych
językowo wypowiedzi Karburatora. Boję się myśleć, że Karburator
mógłby być np. nauczycielem j. polskiego.
Cóż więc ma uczynić biedny, skołowany czytelnik, który nawet jeśli
nie zgadza się z sądami krytyka, powodowany irracjonalnym lękiem
przed pręgierzem słowa pisanego, z nieufnością zaczyna
spoglądać na książkę, która jeszcze parę dni temu całkiem mu się
podobała? Przede wszystkim musi pamiętać, że czytając recenzje
może wprawdzie osiągnąć pewno wiedzę o danym utworze, nie
może to jednak być wiedza kompletna i wiarygodna. Poglądy
czytelnika o książce, zdobyte tylko na podstawie krytyki są
niepełne.
"Każde naukowe przedstawienie pewnego indywidualnego dzieła
sztuki literackiej za pomocą systemu sądów jest w stosunku do
samego tego dzieła sztuki nieadekwatne, nie jest ono też
równoważnikiem działa sztuki i nie może go wcale zastąpić"
Uwaga ta tyczy się prawdziwej krytyki. Cóż więc mówić o
wypocinach naskrobanych między pomidorówką a schabowym z
kapustą i ziemniakami? Pozostawiam to do oceny samemu
czytelnikowi. Ze swojej strony mam nadzieję, że redakcję NF stać
zarówno na profesjonalnych krytyków, jak i na wydrukowanie mojej
wypowiedzi. Panu zaś, panie Karburator, dedykuję łacińskie
przysłowie: Quidquid agis, prudenter agas et respice finem!" .
Wszak pisanie recenzji to także sztuka, o czym Pan już dawno
zapomniałeś.
Piotr Witold Lech
PS. Okazało się, że jednak NF nie wydrukowała powyższego tekstu,
aby nie doprowadzić do "groźnego precedensu". Ja jednak myślę,
że już sama w sobie recenzja (?) Karburatora stanowiła groźny
precedens i sytuacja była wyjątkowa. Nieoficjalnie jednak NF
przyznaje mi rację, postanowiono nawet wyciągnąć konsekwencje
w stosunku do Karburatora. Uzyskałem też obietnicę, że osobnik
ten więcej recenzować moich książek nie będzie. Ale
słowa "przepraszam" na łamach czasopisma pewnie się nie
doczekam. Niemniej dziękuję Markowi Oramusowi, zajmującemu się
od strony NF całą sprawą, za wykazanie odrobiny dobrej woli.
Komentarz Piotra "Raku" Raka i Marcina Kruszy "Niuszy"
Exclusive from: "Miesięcznik" ŚKF
Jak to kiedyś zauważył Maciek Parowski, duża grupa czytelników
NF zaczyna zapoznawanie się z nowymi numerami pisma od
ostatnich stron. Niżej podpisani nie są wyjątkami. Jak zwykle
zajrzeliśmy więc na stronę 72 majowej NF. Tu pod frapującym
tytułem "Kastracja" znaleźliśmy recenzję (?!?) niejakiego
Karburatora (po naszemu Gaźnik - przyp. aut.) z książki Piotra
Witolda Lecha "Rokhorm z ARON" (tytuł też napisano z błędem). Z
zainteresowaniem przystąpiliśmy do lektury, tym bardziej, że
jednemu z nas zdarzyło się nieco wcześniej popełnić recenzję tej
samej książki na łamach ŚKF-owego "Miesięcznika". To co
przeczytaliśmy, można nazwać np.: "stekiem złośliwości" (bidny
stek!!), natomiast ciężko recenzją, nawet przy dużej dozie tolerancji.
Szczególnie że w numerze 10 z 1996 r. NF Jacek Inglot daje
wykład na temat tego kto może być dobrym krytykiem i jak ma
wyglądać dobra recenzja. Pozwolimy sobie zacytować co
ciekawsze, naszym zdaniem oczywiście, kawałki.
Jego zadaniem [krytyka] jest analiza i ocena wartości tego, co
stworzył ktoś inny [...] Cele krytyki to upowszechnianie i
popularyzowanie literatury, ocena zjawisk literackich z punktu
widzenia norm i kryteriów artystycznych, kształtowanie postaw
pisarzy i gustów odbiorcy, wypracowanie technik interpretacji dzieła
literackiego [...] Obecnie krytyk to Don Kichot walczący z czcicielami
tandety, przywalony górą makulatury, prawdziwymi Himalajami
kiczu, w których rzadko trafia się okruch bardziej szlachetny. Jeśli
go nawet znajdzie [już nawet nie pytamy kto?] i rzuci przed
publiczność, otrzyma w zamian wzgardliwe milczenie.."
Co ciekawsze, w 96 numerze "Informatora" Gdańskiego Klubu
Fantastyki znajdujemy tekst pt. "Marchołtowe dumki" Jacka Inglota.
Ogólnie tekst jest odpowiedzią na pytanie dlaczego książka E. Dębskiego "Krótki lot motyla bojowego" nie została przez Jacka
zrugana. Jeden z cytatów jest tu bardzo znamienny: "Natomiast
kiedy Polak wypuszcza rzecz nieco słabszą to od razu awantura i
gwałt na naturze. [...] Słabość - także talentu - to rzecz ludzka i nie
powinna nam być obca..."
W jednym Karburator jest konsekwentny. Kiedy w 1993 r. ukazało
się pierwsze wydanie Dżamisa P.W. Lecha, to swoją recenzję
rozpoczął od słowa "grafoman". Nam, w odróżnieniu od Gaźnika,
książka się podobała, zauważyliśmy, że jest to zbiór opowiadań i
postanowiliśmy podjąć się jego obrony - patrz recenzja Niuszego w "Miesięczniku" nr 88. Dodatkowo nasunęły nam się pewne refleksje
wynikające ze stylu recenzji Gaźnika. Już w pierwszym zdaniu
Gaźnik w swoim kwiecistym stylu określa P.W. Lecha jako:
"osobnika, który uparcie nie przyjmuje do wiadomości, że pisanie to
sztuka" (skąd o tym wie Gaźnik?) Mówiąc krótko, nasz bohaterski
recenzent z równym (o ile nie większym) uporem usiłuje przekonać
Lecha, że ten jest grafomanem. Nie będzie to łatwe, bowiem jeśli
nawet Gaźnikowi się uda, w kolejce staniemy my, uparci gorzej niż
osły, za nami pewna liczba naszych znajomych, którym również
zdarzyło się Lecha czytać, oraz kilka tysięcy Czechów, u których
opowiadanie "Jeźdźcy w zamieci" zyskało na tyle pozytywne opinie,
że właśnie trwają tam przymiarki do wydania Rokhorma....
Następnie Gaźnik rozprawia się z tytułem i okładką. Po kilku niezbyt
miłych uwagach (szczególnie spodobało nam się "infantylne
zadęcie") na temat mapki i krótkiego opisu świata (znałem
wcześniej takiego jednego, co dołączał mapki i opis świata do
swoich książek - nazywał się Tolkien), autor recenzji wziął z godną
belfra-polonisty zaciekłością (co nam nasuwa pewne
przypuszczenia co do rzeczywistych personaliów Karburatora) za
określanie przypadków rzeczowników występujących w kilku
wyrwanych z książki i kontekstu zdaniach. Zresztą gdyby Gaźnik
więcej uwagi niż na odmianę rzeczowników poświęcił na
zrozumienie i zapamiętanie treści, zapewne nie zadawałby tak
"inteligentnych" pytań.
Trzeci akapit poświęcił recenzent na ciąg dalszy uwag pod
adresem autora książki: Cały utwór (który? było ich tam sześć i to
opowiadań - co uszło zaciekłej uwadze recenzującego Gaźnika -
przyp. aut.) utrzymany jest w podobnie błyskotliwym i sprawnym
stylu. Autor ten wydaje się epatować swą językową topornością .
Jego zdania są boleśnie oczywiste, prostackie i schematyczne. My
jakoś tego nie zauważyliśmy, brakuje nam widać błyskotliwości i
wrażliwości. Dla nas natomiast powyższy cytat jest dowodem na to,
że Gaźnik złapał za pióro powodowany nie tyle chęcią
zrecenzowania Rokhorma..., co przyłożenia jego autorowi.
Końcówka recenzji to dywagacje jej autora na temat kastrowania
(abyś nie musiał Gaźniku czekać na rozwinięcie wiadomego ci
tematu, informujemy cię, że jeżeli wyrwano by ci penisa -
założyliśmy że jesteś osobnikiem rodzaju męskiego - zostawiając
jądra na swoim miejscu, najprawdopodobniej dalej mógłbyś
pragnąć, ale nie móc. W przypadku wyrwania wszystkiego,
odpowiednie hormony z czasem przestałyby pojawiać się w twoim
krwioobiegu, pozbawiając cię wiadomego pragnienia. Czego nawet
tobie, Gaźniku, nie życzymy. Niech cię HEXY ma w opiece.).
Swoje wywody Karburator kończy słowami: Z niecierpliwością
czekam na rozwinięcie tematu w dalszych dziełach Piotra Witolda
Lecha. Wyciągnęliśmy z tego zdania wniosek następujący:
największym pragnieniem Gaźnika jest dokopanie P.W. Lechowi i
żadna kastracja mu nie zaszkodzi/pomoże.
Piotr Witold Lech - "Rokhorm z Aron", wydawnictwo PiT, Kraków
1996.
Malleus grafomanum albo List otwarty do pana Piotra Witolda
Lecha i miłośników jego "twórczości"
I. Nigdy nie miałem świadomego kontaktu z panem Piotrem
Witoldem Lechem, choć nie wykluczam, że mogłem z nim pić na
którymś z konwentów, nie wiedząc oczywiście, z kim przestaję.
Często mi się to zdarza na tych radosnych przecież imprezach i być
może wśród mych chwilowych piwnych braci znalazł się nawet sam
Ałganow. W każdym razie na trzeźwo nie mogę sobie przypomnieć
o jakimkolwiek kontakcie z pomienionym Piotrem Witoldem
Lechem, poza, rzecz jasna, jego "dziełami", które studiowałem,
póki mi nerwy nie wysiadły i nie zemdlałem, złą krwią zalany.
II. Słownik Terminów Literackich pojęcie "grafomania" definiuje
następująco: - "dosł. 'mania pisania', chorobliwa potrzeba pisania
utworów lit. bez względu na poziom osiągniętych rezultatów.
Popularna nazwa wytworów tej potrzeby, a także wszelkich
utworów znajdujących się poniżej standardów uznanych w danym
czasie i środowisku za obowiązujące." Skoro jest to pojęcie z
zakresu terminologii literaturoznawczej, trudno uznać je za
obraźliwe.
III. Piotr Witold Lech jest - w mym głębokim przekonaniu -
grafomanem (czyli osobnikiem pisującym dzieła literackie, mimo iż
nie ma talentu - Kopaliński), z jednego podstawowego powodu:
jego proza gwałci to, co zwykliśmy nazywać gramatyką języka
polskiego. Pan Piotr Witold Lech ma za nic zasady składni i
stylistyki, nie wspominając o interpunkcji. Uprzejmie informuję, że
zasady te są skodyfikowane i objęte normą językową - można się z
nimi zapoznać podczas pięciu lat studiów polonistycznych. Nie
można przyznać tytułu pisarza człowiekowi, który popełnia
podstawowe błędy składniowe i gramatyczne i nie potrafi w jasny i
logiczny sposób konstruować zdań w języku ojczystym, do czego
program szkolny zobowiązuje każdego absolwenta szkoły
podstawowej.
IV. W sytuacji, gdy autor "dzieła" nie wykazuje podstawowej
sprawności językowej, bezzasadnym jest zastanawianie się nad
jego głębią duchową czy ideową - tak samo, jak bezsensownym
jest badanie aerodynamicznych zalet samolotu, któremu
zapomniano zamontować skrzydła. Życie i bez tego jest krótkie i nie
należy go tracić na bzdury. To język jest podstawowym tworzywem
literatury i kto tego tworzywa nie opanuje, powinien zająć się czymś
innym, np. handlem biustonoszami.
V. Są jednakowoż ludzie, którzy uparcie twierdzą, że Piotr Witold
Lech wielkim pisarzem jest, a nawet im smakuje językowy zakalec,
który tenże serwuje - no cóż, "de gustibus non est diputandum" - ale
jednak bym zbytnio tej błyskotliwej maksymie nie ufał, bo gdyby
zawierzyć jej bez reszty, to należałoby otworzyć też bary dla
koprofagów (załóżmy, że McDonald's to jeszcze nie jest to). Fakt,
że Czesi zainteresowali się opowiadaniem pana Piotra Witolda
Lecha trudno uznać za nobilitujący - to w końcu obcokrajowcy i nie
muszą znać zasad polskiej gramatyki. Przeciwnie niż pan Piotr
Witold Lech, mniemam, że Lechita z dziada pradziada.
VI. Wróćmy jeszcze do słynnego zdania autorstwa pana Piotra
Witolda Lecha, którego moja interpretacja tak wzburzyła Piotra
"Raku" Raka i Marcina Kruszy "Niuszy" - Tamtemu kazał wyrwać
genitalia, ale tak by nie pozbawić go pragnienia kobiety - chłopcy
twierdzą, że chodziło panu Lechowi jeno o penis. OK., boys, tylko
dlaczego tego nie napisał! W skład męskich genitaliów
(zewnętrznych narządów płciowych człowieka) wchodzi także
moszna, zawierająca jądra lubo jajca. Wyrwanie genitaliów oznacza
też omniszkowanie, czyli pozbycie się owych jąder wraz z penisem,
kutasem, chujem, prąciem lubo pytą, jak kto lubi. Jeżeli pan Piotr
Witold Lech kazał swemu bohaterowi sprawić komuś tak osobliwą
przyjemność, powinien kazać mu obciąć tylko członek, jayca
zostawiając w spokoju. Wyrwanie genitaliów oznacza (wedle
wszelkich zasad semantyki, chłopcy), że i one poszły precz wraz z
pytą. I tyle tej "męskiej ginekologii" dla "Raka" i "Niuszego" - jeśli mi
nie wierzą, nich sami sobie pomacają gdzie trzeba.
VII. Jedynym jasnym punktem w tym ponurym obrazie jest fakt, że
pan Piotr Witold Lech publikuje swe dzieła za własne pieniądze, za
własne pieniądze kupują je też jego miłośnicy. Tym ostatnim
zresztą polecam gorąco prozę Piotra G. Wadwika, który swą
"sprawnością" językową bije pana Piotra Witolda Lecha na głowę!
VIII. Był kiedyś taki cesarz rzymski pt. Nero Claudius Caesar
Augustus Germanikus, człek o duszy prawdziwie artystycznej,
bardzo czuły na punkcie smaku - na jego dworze wybitny esteta
Petroniusz sprawował coś w rodzaju urzędu arbitra elegantiarum -
autorytetu w kwestiach dobrego smaku. Nie twierdzę, że Petroniusz
zawsze miał rację, tym niemniej potrafił odróżnić obwisłe stare
dupska od sprężystych aksamitnych tyłeczków. Neron co prawda
źle skończył, ale wierzajcie mi, panowie "Raku" i "Niuszy", że
kwestia smaku jest nieśmiertelna. I zawsze znajdzie się arbiter,
który nazwie sprawy po imieniu.
Jacek Inglot alias Karburator, magister filologii polskiej (Uniwersytet
Wrocławski)
Kontrodpowiedź przesłana e-mailem przez Czytelnika
"Fahrenheita"
Z wielką przyjemnością zapoznałem się z wymianą strzałów przy
zastosowaniu najcięższych dział, pomiędzy Karburatorem, a
poszkodowanym autorem. Panowie... To można załatwić przecież
zupełnie spokojnie, pozwalam sobie przesłać własną odpowiedź na
recenzję Karburatora (choć wspomnianej powieści nie czytałem -
opieram się jedynie na treści recenzji z NF oraz zawartości tekstów
w piśmie www "Fahrenheit").
Panie Karburator:
- Zajrzałem do podręcznika medycyny, konsultowałem się z kilkoma
lekarzami i pragnę stwierdzić, że nie jest możliwe następujące
"zachowanie kliniczne", cytuję za Panem "...puki mi nerwy nie
wysiadły i nie zemdlałem, złą krwią zalany" (przepraszam za zdanie
wyrwane z kontekstu). A przecież podobny zarzut uczynił Pan
autorowi powieści. Skąd niekonsekwencja? Jemu zarzuca Pan
nieprecyzyjność opisu, a sam wstawia takie kwiatki? Czyżby
przenośnia? To Panu wolno, a jemu nie?
- Wracając do inkryminowanego fragmentu - chciałby Pan, żeby
autor wyrażał się precyzyjnie. Rozumiem, że w Pańskiej wersji
zdanie powinno brzmieć: "Rycerzu - rzekł Król - usuń temu
kmieciowi cewkę moczową, wraz z napletkiem, podwiązując
naczynia krwionośne tak, by biedak juchy całej nie stracił, a mosznę
zachowaj, takoż nasieniowody i gruczoł Cowpera, wykonując rwanie
w miejscu oddalonym o trzy milimetry od nasady prącia, najpierw
nacinając skórę, naciągając skrętnie, a potem ciągnąc z siłą
dwunastu kilogramometrów..." oszczędźmy sobie dalszego opisu!
Rozumiem, że według Pana tak właśnie być powinno! Każdy autor,
zamiast pisać: "Daj słodką kawę!", powinien umieszczać opis:
"podaj kawę rozpuszczalną firmy Maxwell House, (a ponieważ
oczywiście rozumiem, że kawa sama z siebie nie może być słodka)
wsyp łyżeczkę cukru (chodzi mi oczywiście o małą łyżeczkę o
pojemności 12 mililitrów, wypełnioną w trzech czwartych), do
filiżanki o pojemności 150 mililitrów, którą uprzednio napełniłeś
wrzątkiem, to jest wodą o temperaturze około stu stopni w skali
Celsjusza, gotowaną przynajmniej przez pięć minut, a teraz
wytłumaczę ci co to jest gotowanie..." Boże! Co za bzdety!
- Cytuję dalej: "Pan Piotr Witold Lech ma za nic zasady składni i
stylistyki, nie wspominając o interpunkcji. (...) Nie można przyznać
tytułu pisarza człowiekowi, który popełnia podstawowe błędy
składniowe i gramatyczne...". W życiu nie słyszałem większej
bzdury! To mniej więcej to samo, jakby powiedzieć, że nie może być
dobrym malarzem ten, kto nie skończył z oceną celującą Akademii
Sztuk Pięknych w Krakowie! A Nikifor? A Jerzy Duda-Gracz? Ten
pierwszy nie potrafił się nawet podpisać, nie znał żadnych zasad
kompozycji malarskiej, a jednak sam Piccasso, który go odkrył,
powiedział, że to największy z polskich malarzy. Pan Duda-Gracz
pisze w swoich wspomnieniach, że "olewał" wszystkie nauki
przekazywane mu przez akademików, nie stosował się do nich
nigdy! Nie czytałem książki Pana Lecha, jeśli jednak są tam błędy
interpunkcyjne, to chyba wina korektora w wydawnictwie...
- Kończąc jeszcze jeden cytat z tekstu Pana Karburatora: "Był
kiedyś taki cesarz rzymski pt. Nero Claudius Caesar Augustus
Germanikus...". No ładnie... Rozmawiałem wczoraj z człowiekiem
pod tytułem Prezydent Clinton. Gość pod tytułem listonosz
Kowalski przyniósł mi pocztę... Hm... Dotąd miałem wrażenie, że
człowiek, który ukończył polonistykę, w dodatku tak wrażliwy na
cudze potknięcia, nie powinien robić podręcznikowych błędów.
Myliłem się!
- Gdyby Pan Karburator, za wyżej powiedziane, pragnął mnie pobić
na jakimś konwencie, oświadczam, że będę miał przy sobie
ilustrowany atlas anatomiczny i świetny, angielski skalpel -
"omniszkuję" go według wszelkich zasad sztuki medycznej ;-)))) [to
oczywiście nie jest żadna groźba, tylko głupi dowcip! - w
rzeczywistości pewnie napijemy się piwa].
Pozdrawiam - Maciej "Cewka" (ale nie moczowa tylko zapłonowa,
cha, cha...) Jaworski
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
kontrowersje wokół liczby 666Kontrowersje wokół nowej definicji śmierciPodstawowe zalozenia i kontrowersje wokol integracji PL z UEiv 1 biesaga t kontrowersje wokol nowej definicji smierci mp 22006 20 2328Automatyka okrętowa – praca kontrolna 2Śnieżny Dzień Powieść o wierze, nadziei i miłości Billy Coffey ebookAutomatyka okrętowa – praca kontrolna 4Kontrola momentu obciążeniaRóżne interpretacje tytułu powieści Granicakontrola zakażeń zapadalności na choroby zakaźnewięcej podobnych podstron