Anna Świderkówna
Rozmowy o Biblii. Nowy Testament.
Projekt okładki i stron tytułowych MARYNA WIŚNIEWSKA
Redaktor JOLANTA KOWALCZUK
Redaktor techniczny DANUTA JEZIERSKA-ŻACZEK
Opracowanie kartograficzne SŁAWOMIRA JAROCIŃSKA
Korekta BOŻENNA FRANKOWSKA
EWA ŁABĘCKA
Copyright by Anna Świderkówna, Warszawa 2000
ISBN 83-01-13044-X
Wydawnictwa Naukowe PWN SA
ul. Miodowa 10, 00-251 Warszawa
tel.: 69 54 321, e-mail: pwn@pwn.com.pl
www.pwn.com.pl
Wydawnictwo Naukowe PWN SA
Wydanie trzecie
Arkuszy drukarskich 22,5 + l ark. wkt. koi.
Skład i łamanie: Phototext. Warszawa
Druk ukończono w styczniu 2002 r.
Druk i oprawa: Pabianickie Zakłady Graficzne SA
ROZMOWY O NOWYM TESTAMENCIE
Po Rozmowach o Biblii i Rozmów o Biblii ciągu dalszym* pojawia się oto książka o tytule Rozmowy o Biblii. Nowy Testament. Wynika to, jak myślę, z faktu, że kiedy wychodziła pierwsza książka ani jej Autorka, ani Wydawnictwo nie zdawali sobie w pełni sprawy, co będzie dalej. Zadecydowali w gruncie rzeczy Czytelnicy, którym ta jedna książka jakoś nie wystarczała, mimo ostatniego rozdziału poświęconego już Nowemu Testamentowi. Wobec tego w Rozmów o Biblii ciągu dalszym starałam się przedstawić mniej jeszcze znany na ogół od pierwszych ksiąg Pisma świętego okres powygnaniowy, to jest obejmujący czasy od powrotu z wygnania babilońskiego (schyłek VI w. przed Chr.) do panowania Heroda Wielkiego (31-Ą r. przed Chr.), dochodząc w ten sposób już do epoki życia Jezusa i narodzin chrześcijaństwa. Wtedy decyzja o napisaniu trzeciej książki, tym razem o Nowym Testamencie, była już podjęta. I właśnie tę książkę oddajemy obecnie do rak Czytelników.
Zgodnie z tytułem to również mają być "rozmowy", a zatem nie monolog. Pragnę tu także skłonić Czytelnika, aby nie przyjmował jedynie biernie podanych tu wiadomości i moich rozważań, lecz by się włączył czynnie do wspólnej pracy. W tym celu powinien z jednej strony samodzielnie myśleć, z drugiej zaś czytać tę książkę z Biblią w ręku. Właśnie: z Biblią! Nadal bowiem pozostaje aktualna zasada, że Biblię objaśnia najlepiej sama Biblia.
* A. Świderkówna, Rozmowy o Biblii, Warszawa 2000 (wyd. 6; 1994 - wyd. 1); A. Świderkówna, Rozmów o Biblii ciąg dalszy, Warszawa 2000 (wyd. 3; 1996 - wyd. 1). Oba tytuły będziemy cyt. dalej: Rozmowy o Biblii i Rozmów o Biblii ciąg dalszy. 5
Nie jest wykluczone, że ktoś w tym miejscu zechce zaprotestować. Może zresztą sprowokuje go do tego sam tytuł książki - Rozmowy o Biblii. Nowy Testament - gdyż on przywykł ten Nowy Testament jakoś od reszty Biblii odłączać, uważając ją przede wszystkim za określenie tego, co nazywamy zazwyczaj Starym Testamentem.
A tymczasem - jak mówi św. Augustyn - "Nowy Testament jest ukryty w Starym, a Stary Testament wyjaśnia się w Nowym", a słowa te przytacza za nim również nowy Katechizm Kościoła Katolickiego*. Powiązania te i zależności muszą być oczywiste i dla tego, kto chrześcijaninem nie jest, tyle tylko, że będzie je inaczej interpretował i oceniał. Dla niego to właśnie Kościół, zrodzony jako nowa sekta judaizmu, od samego początku odczytywał po swojemu to, co miał później nazwać Starym Testamentem, odnajdując w nim zapowiedzi, które uznawał za zrealizowane w Nowym. Dla judaizmu zaś Biblia była zawsze Bożym Słowem żywym. Wielu chrześcijan natomiast o tym jakby nie pamiętało. Niektórym z nich wydawało się czasem, a niekiedy wbrew oficjalnej nauce Kościoła wydaje się nadal, że Stary Testament jest im wcale niepotrzebny. A tymczasem bez jego dobrej znajomości ani wierzący, ani niewierzący nie może pojąć w pełni Nowego. I nie chodzi tu tylko o cytaty czy całkiem wyraźne odwołania. Nowe Przymierze wyrasta z Przymierza Pierwszego i nie sposób jednego zrozumieć bez drugiego. A ponieważ spotkanie z owym Pierwszym Przymierzem jest dla nas na ogół trudniejsze, było rzeczą logiczną, bym zaczęła najpierw od niego.
Wielokrotnie w poprzednich książkach starałam się zwrócić uwagę Czytelników na ważność właściwego zrozumienia występujących w Biblii gatunków i form literackich, niekiedy całkiem dla nas obcych. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że dotyczy to także Nowego Testamentu, który wydaje się nam o tyle bliższy od Starego. A przecież jedynie poprawne rozpoznanie gatunku literackiego pozwala na właściwą interpretację tekstu oraz na zrozumienie intencji autora, która - dla czytelnika wierzącego - jest również intencją samego Boga. Otóż Sobór Watykański II w Konstytucji o Objawieniu stwierdza, że "do sporządzenia Ksiąg świętych wybrał Bóg ludzi w ten
* Św. Augustyn, Quaestiones in Heptateuchum, 2,73 (PL 34,623), w przekładzie Autorki; por. Sobór Watykański II, Konstytucja o Objawieniu, 16, oraz Katechizm 6 Kościoła Katolickiego, 129, Poznań 1994.
sposób, iż pracując dla Niego posługiwali się swymi własnymi możliwościami i zdolnościami", byli zatem w pełni "prawdziwymi autorami". Bóg bowiem "przemawia do ludzi na sposób ludzki". Aby Go zatem zrozumieć, trzeba przede wszystkim starać się zrozumieć, co chcieli powiedzieć swoim współczesnym ludzcy autorzy. Inaczej przecież czyta się poemat lub hymn religijny, inaczej tekst prawniczy, inaczej przypowieść. Błędne określenie gatunku literackiego musi prowadzić do nieporozumień*.
Nie mniejsze trudności wynikają również z potrzeby korzystania z tłumaczenia. Nowy Testament jest w całości pisany po grecku. Większość z nas tego języka nie zna, a każdy przekład, choćby najlepszy, jest jakimś zniekształceniem. Co gorsza, nie chodzi tu tylko o przekład z jednego języka na drugi, lecz również o próbę przełożenia na nasze kategorie myślowe obcej nam pod wieloma względami mentalności ludzi żyjących niemal dwa tysiące lat temu.
Zadanie, którego się podjęłam, nie jest bynajmniej łatwe, mimo że już od dość dawna prowadzę wykłady biblijne na Uniwersytecie Warszawskim i biblijne spotkania w grupach, związanych z kilkoma kościołami. Z zawodu jestem, jak to się mówi potocznie, "starożyt-nikiem", a dokładniej - przede wszystkim historykiem kultury starożytnego świata mówiącego po grecku, z przekonania zaś katoliczką. To podwójne uwarunkowanie, które kazało mi bardzo wcześnie zainteresować się Pismem świętym, wpłynęło też w sposób znaczący na kształt moich Rozmów o Biblii (każdej z trzech książek). Przychodząc ze świata pogańskiego nauczyłam się bowiem patrzeć na Biblię również z punktu widzenia pogan, co pozwala niekiedy zauważyć rzeczy niedostrzegalne z innej perspektywy. A pisząc jako katoliczka staram się przy okazji przedstawić moim Czytelnikom - tym wierzącym i tym niewierzącym - także i to, co mówi na te tematy Kościół katolicki, a o czym często nie mają pojęcia tak jedni, jak i drudzy. Wszystkim też bez różnicy chciałabym pokazać, jak widzi dzisiaj całą Biblię i Nowy Testament w szczególności współczesna nauka i jak cenne dla każdego może być właściwe zrozumienie biblijnych tekstów, a wreszcie, jak wiele trudności przy czytaniu wynika po prostu z niedostatecznej informacji i bardzo licznych nieporozumień, z których sporo (choć na pewno nie wszystkie) łatwo można wyjaśnić.
* Konstytucja o Objawieniu, 3.
Zanim jednak zajmiemy się Nowym Testamentem, musimy zacząć od stwierdzenia prawdy bardzo istotnej, a często, niestety, zapominanej. Jest rzeczą oczywistą, że w inny sposób czyta te teksty chrześcijanin, inaczej Żyd, dla którego nie jest to już słowo Boże, inaczej przedstawiciel religii nie mającej w ogóle z Biblią nic wspólnego, inaczej też człowiek niewierzący, agnostyk lub zgoła ateista. Właśnie w naszej epoce dokonano ważnego odkrycia, iż każda lektura jest w swojej istocie zarazem aktem twórczym. Odczytanie tekstu zależy bowiem w znacznym stopniu od czytelnika, od jego skłonności, sympatii, uprzedzeń i przeżyć. Każdy też ulega pokusie przenoszenia na poznawane dzieło swoich własnych odczuć i koncepcji, chociaż u różnych ludzi mogą to być - także w odniesieniu do tego samego tekstu - odczucia i koncepcje całkowicie różne, a nawet wręcz sobie przeciwne.
Ktokolwiek jednak pragnie uchwycić myśl autorów biblijnych, musi bez względu na swe przekonania starać się spojrzeć najpierw na ich dzieło nie swoimi, ale ich oczami. Bardzo pouczające pod tym względem wydają mi się słowa Jeana Rudhardta, historyka religii greckiej, profesora Uniwersytetu Genewskiego. Powiada on, że jeśli chcemy zrozumieć cokolwiek z tej czy innej religii, to "nie ma na to innego sposobu, niż stać się uczniem tych, których chcemy zrozumieć [...]. Krótko mówiąc, trzeba w miarę możliwości zapomnieć o naszych nawykach myślowych, aby odtworzyć w sobie - tam, gdzie chodzi o religię grecką - również i grecką mentalność"*. A zdanie to jest nie mniej słuszne w odniesieniu także i do Nowego Testamentu.
Podobnie jak w Rozmowach o Biblii i Rozmów o Biblii ciągu dalszym zajmuję się i w tej książce pewnym zespołem pism. Tam jednak, gdzie chodziło o Pierwsze Przymierze, pism tych było bardzo wiele, i to w dodatku bardzo różnych. Co więcej, niemało z nich kształtowało się przez długie wieki, a całość już na piśmie narastała zapewne od schyłku X w. lub może IX w. co najmniej do połowy II w. przed Chr., przy czym ograniczenie to dotyczy Biblii hebrajskiej, gdyż Księga Mądrości (najpóźniej sza w katolickim kanonie Starego Testamentu) powstała najprawdopodobniej w połowie I w. przed Chr. Przez tyle stuleci żyli i działali najróżniejsi interesujący ludzie, wielcy
* J. Rudhardt, Du mythe, de la religion grecąue et de la comprehension d'autrui (O micie, religii greckiej i zrozumieniu drugiego człowieka), Geneve 1981, s. 17.
święci i wielcy grzesznicy, politycy i poeci, prorocy i kapłani. Nie można było pisać o wszystkim i o wszystkich. Cały Nowy Testament narodził się w drugiej połowie I w. po Chr.*, co najwyżej zahaczając o pierwsze lata II w. Tu jednak nad wszystkich wyrasta jedna postać: Jezus z Nazaretu. Niektórzy Czytelnicy może oczekiwali, iż moja trzecia biblijna książka będzie książką o Jezusie, o Jego życiu, nauce i początkach chrześcijaństwa, ale - jak wynika już z samego tytułu - tematem jej jest (podobnie jak i poprzednich) historia zespołu pism literackich, nazywanego przez nas Nowym Testamentem.
Oczywiście, każda próba analizowania Nowego Testamentu z pominięciem osoby Jezusa może nas zaprowadzić tylko na manowce. Niewierzących i niechrześcijan odsyłam tutaj do przytoczonych nieco wcześniej słów Jeana Rudhardta, którego nikt nie posądzi o chęć nakłaniania swoich współczesnych do powrotu do greckich kultów czy wierzeń z IV w. przed Chr. Bez poznania Jezusa i Jego nauki nie da się nic pojąć z Nowego Testamentu.
Wydawało mi się jednak, że i niewierzący, i wierzący łatwiej może spotkają się z Jezusem idąc drogą odmienną od tych, do których przywykli. Dlatego po dwóch rozdziałach wstępnych, poświęconych miejscu Jego życia na świecie i w historii, zaczynam nie od Betlejem, lecz od Zmartwychwstania. W świetle tajemnicy paschalnej kształtował się bowiem i rodził Nowy Testament.
I znowu - jak w poprzednich książkach - wiele tu pominęłam, gdyż i ta książka również nie jest ani podręcznikiem, ani żadnym "wprowadzeniem". Stąd proszę mi wybaczyć, że nie analizuję żadnej księgi dokładnie, że pisząc o św. Pawle nie omawiam po kolei jego Listów, a o niektórych Listach (również i nie-Pawłowych) w ogóle nie wspominam, że Dzieje Apostolskie wykorzystuję głównie jako źródło, a kończąc wszystko Apokalipsą św. Jana, na pewno zbyt mało ukazuję, jak wielkim poetą był jej autor.
Znajdzie przy tym Czytelnik trochę powtórzeń i z Rozmów o Biblii, i z Rozmów o Biblii ciągu dalszego. Wynika to z faktu, że wszystkie te trzy książki stanowią tak naprawdę jedną całość, która
* W całej książce daty podawane bez żadnego określenia odnoszą się (inaczej niż w książkach poprzednich) do czasów po narodzeniu Chrystusa. "Po Chr." piszemy tylko tara, gdzie brak tej adnotacji mógłby prowadzić do nieporozumienia.
może jeszcze w przyszłości doczeka się wzbogacenia i pogłębienia. Powtórzenia te najwidoczniejsze są, jak sądzę, we wstępie, ale i gdzie indziej ich nie brakuje. Pisząc o Starym Testamencie nie mogłam pominąć jego związku z Nowym, a książka poświęcona okresowi powygnaniowemu jest już właściwie wprowadzeniem w czasy Jezusa. Ze względu zaś na bogactwo tematyki i na znaczne braki w naszym przygotowaniu biblijnym byłam zmuszona nieraz powracać do tego, o czym już wcześniej mówiłam. W ten sposób każdą z trzech książek można czytać także oddzielnie, ci zaś Czytelnicy, którzy mają dostęp do wszystkich, znajdą w trzeciej liczne odsyłacze do pierwszej i drugiej. Jeżeli więc odsyłam Czytelnika do wcześniejszych książek, to nie oznacza to wcale, że uważam je za szczególnie dobre, lecz że - jak to już powiedziałam - tworzą wszystkie trzy jedną całość i taki układ ma po prostu ułatwić ich lekturę*.
Mamy obecnie w języku polskim trzy współczesne katolickie przekłady całości Biblii z języków oryginalnych. Są to:
Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, opracowane przez zespół biblistów polskich z inicjatywy Benedyktynów Tynieckich pod redakcją o. Augustyna Jankowskiego, ks. Lecha Stachowiaka i ks. biskupa Kazimierza Romaniuka. Jest to tak zwana Biblia Tysiąclecia (BT). Do dzisiaj ukazały się już 4 jej wydania (wyd. 3, poprawione - 1982, wyd. 4 - 1984), obecnie czekamy na wydanie 5, zmienione i poprawione (w 1996 r. ukazał się już Nowy Testament).
Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, pod redakcją ks. Michała Petera i ks. Mariana Wolniewicza, w 3 tomach, którego wydanie 2 ukazało się w Poznaniu w latach 1982-1987. Wydanie 3, poprawione, podzielono na 4 tomy. Tomy 1-3 (Stary Testament) ukazały się w 1989 i 1992 r., tom 4 (Nowy Testament) w 1994 r. Jest to tak zwana Biblia Poznańska (BP).
10
* Podobną pomocą służyć powinny indeksy i Tablica chronologiczna. Indeks tekstów odsyła do tych stron książki, na których dany tekst został omówiony lub jest przytoczony. Indeks analityczny pozwala zorientować się w tematyce i między innymi wskazuje te miejsca, w których pojawia się wyjaśnienie jakiegoś ważnego terminu czy zagadnienia. Tablicę chronologiczną sporządziłam opierając się na nowym wydaniu francuskiego ekumenicznego przekładu Biblii TOB - Traduction oecumeniąue de la Bibie (Paris 1994).
Biblia Warszawsko-Praska, w przekładzie ks. biskupa Kazimierza Romaniuka, wydanie l, Warszawa 1997.
Istnieje też nowy przekład protestancki całości Biblii z języków oryginalnych, przygotowany przez Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne w Warszawie. W wydaniu 18 (Warszawa 1990) zostały zamieszczone również księgi wtórokanoniczne (zwane przez protestantów apokryfami) w przekładzie Biblii Tysiąclecia. W wydaniach wcześniejszych tych ksiąg nie ma. Brak również jakichkolwiek przypisów, co utrudnia zrozumienie mniej jasnych tekstów (są natomiast odnośniki do innych miejsc Biblii).
Wszelkiego rodzaju tytuły i podtytuły (poza tytułami ksiąg), jakie Czytelnik znajdzie w Biblii, pochodzą od współczesnych polskich tłumaczy i pełnią taką samą rolę jak komentarz.
Podział Biblii na rozdziały jest co prawda znacznie wcześniejszy, ale przecież też bardzo późny. Dokonano go w XIII w. po Chr., a wersety ponumerowano dopiero w połowie XVI w. Nic zatem dziwnego, że podział ten i numeracja nie zawsze odpowiadają układowi tekstu, choć trzeba przyznać, że na ogół zostały przeprowadzone nie najgorzej. Ułatwiają zaś ogromnie wskazanie odpowiedniego miejsca w Biblii, której księgi oznaczone są umownymi skrótami. Podajemy je na s. 13-15. Czytelnik może je zresztą znaleźć bez trudu w każdym polskim wydaniu Pisma świętego.
Przykładowo:
2 Sm 10,5 = Druga Księga Samuela, rozdział 10, werset 5 Mt 25,31^6 = Ewangelia według św. Mateusza, rozdział 25, wersety od 31 do 46.
W książkach moich cytuję zazwyczaj tekst Biblii Tysiąclecia (wyd. 3 lub 4) tam, gdzie chodzi o Stary Testament. Nowy Testament (wyd. 9) z wydania 5 Biblii Tysiąclecia, natomiast Ewangelię według św. Mateusza i według św. Marka najczęściej jednak w moim własnym przekładzie (Kraków 1995 i 1997). Wprowadzam też niekiedy drobne zmiany według oryginału hebrajskiego lub greckiego.
Przypisy ograniczone zostały do minimum. Literaturę współczesną cytuję jedynie tam, gdzie jej autorom szczególnie dużo zawdzięczam lub gdzie przytaczam ich słowa. Tylko dwie serie publikacji cytuję w formie skrótów: 11
CE + numer = poszczególne zeszyty serii "Cahiers Evangile",
Paris 1972-Intr. - Introduction a la Bibie, edition nouvelle, t. III:
Le Nouveau Testament, sous la direction de
A. George et P. Grelot, Paris 1976-Intr. 3 = Les letters apostoliąues. L'oeuvre de Paul et
autres epltres Intr. 5 - L'achevement des Ecritures. La formation du
Nouveau Testament Intr. 6 = Evangile et histoire, par P. Grelot
SKRÓTY BIBLIJNE
Księga Rodzaju
Księga Wyjścia
Księga Kapłańska
Księga Liczb
Księga Powtórzonego Prawa
Księga Jozuego
Księga Sędziów
Księga Rut
Pierwsza Księga Samuela
Druga Księga Samuela
Pierwsza Księga Królewska
Druga Księga Królewska
Pierwsza Księga Kronik
Druga Księga Kronik
Księga Ezdrasza
Księga Nehemiasza
Księga Tobiasza
Księga Judyty
Księga Estery
Pierwsza Księga Machabejska
Druga Księga Machabejska
Księga Hioba
Księga Psalmów
Księga Przysłów
Księga Koheleta
Pieśń nad pieśniami
- Rdz
- Wj
- Kpł
- Lb
- Pwt
- Joz
- Sdz
- Rt
- l Sm
- 2Sm
- l Krl
- 2Krl
- l Krn
- 2Krn
- Ezd
- Ne
- Tb
- Jdt
- Est
- l Mch
- 2 Mch
- Hi
- Ps
- Prz
- Koh
- Pnp
13
14
Księga Mądrości - Mdr
Mądrość Syracha - Syr
Księga Izajasza - Iz
Księga Jeremiasza - Jer
Lamentacje - Lm
Księga Barucha - Ba
Księga Ezechiela - Ez
Księga Daniela - Dn
Księga Ozeasza - Oz
Księga Joela - Jl
Księga Amosa - Am
Księga Abdiasza - Ab
Księga Jonasza - Jon
Księga Micheasza - Mi
Księga Nahuma - Na
Księga Habakuka - Ha
Księga Sofoniasza - So
Księga Aggeusza - Ag
Księga Zachariasza - Za
Księga Malachiasza - Ml
Ewangelia według św. Mateusza - Mt
Ewangelia według św. Marka - Mk
Ewangelia według św. Łukasza - Łk
Ewangelia według św. Jana - J
Dzieje Apostolskie - Dz
Św. Pawła List do Rzymian - Rz Sw. Pawła Pierwszy List do Koryntian - l Kor
Św. Pawła Drugi List do Koryntian - 2 Kor
Św. Pawła List do Galatów - Ga
s
Sw. Pawła List do Efezjan - Ef
Św. Pawła List do Filipian - Flp
Św. Pawła List do Kolosan - Koi Św. Pawła Pierwszy List do Tesaloniczan- l Tes
Św. Pawła Drugi List do Tesaloniczan - 2 Tes Św. Pawła Pierwszy List do Tymoteusza - l Tm
Św. Pawła Drugi List do Tymoteusza - 2 Tm
Św. Pawła List do Tytusa - Tt
Św. Pawła List do Filemona - Flm
List do Hebrajczyków List św. Jakuba Pierwszy List św. Piotra Drugi List św. Piotra Pierwszy List św. Jana Drugi List św. Jana Trzeci List św. Jana List św. Judy Apokalipsa św. Jana
Hbr Jk l P 2P
1 J
2 J
3 J Jud Ap
ŚWIAT, W KTÓRYM ŻYŁ JEZUS Z NAZARETU
PALESTYNA
Palestyna to kraj szczególny i niewielki. Nazwę swoją, nadaną urzędowo dopiero przez Rzymian, zawdzięcza, paradoksalnie, zawziętym wrogom synów Izraela, Filistynom, którzy przybywszy tu zza morza osiedli na południowym wybrzeżu tej ziemi, zwanej przez długie jeszcze stulecia Kanaanem. Ciekawe, że Hebrajczycy widzieli zawsze w Filistynach nie tylko groźnych nieprzyjaciół, lecz przede wszystkim "obcych", podczas gdy, walcząc nie mniej zawzięcie z innymi sąsiadami, rozpoznawali w nich swoich braci, pochodzących, podobnie jak oni sami, od Sema, najstarszego syna Noego, protoplasty wszystkich Semitów.
Stosunki z mieszkającymi również na wybrzeżu, lecz na północ od góry Karmel, Fenicjanami, układały się nieporównanie lepiej. Był to zresztą przede wszystkim lud bogatych i zręcznych kupców i żeglarzy, o znanych szeroko wielkich miastach i portach. Izraelici chętnie korzystali z ich statków, sami zaś nie próbowali nigdy zbudować własnej floty.
Kraj, nazywany czasem w Biblii "ziemią Izraela", leży między Morzem Śródziemnym na zachodzie a pustynią rozciągającą się za Jordanem na wschodzie. Ze względu na brak jakiejś jedności geograficznej próba zwięzłego opisu tej ziemi nie jest łatwa. Najlepiej może, biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu i wysokość przeciętnych rocznych opadów, wyróżnić cztery równoległe pasy, ciągnące się z północy na południe. Są to: równina nadbrzeżna, pas wzgórz, depresja stanowiąca dolinę Jordanu i wreszcie wyżyna Zajordanii.
Na północ od wchodzącej w morze wyniosłą ostrogą góry Karmel równina nadbrzeżna jest bardzo wąska, lecz przychylna dla żeglarzy i kupców, jak przekonali się o tym Fenicjanie. Na południe 17
18
od Karmelu znajdujemy już znacznie szerszą, porośniętą w starożytności lasami dębowymi, równinę Szaron. Powstał tu mały port fenicki, zwany po grecku Wieżą Stratona. Cezar August podarował go wspaniałomyślnie Herodowi Wielkiemu. Ten zaś zbudował na jego miejscu miasto zupełnie nowe. Przede wszystkim stworzył sztuczny port, którego obszerne baseny wykopano w piaszczystym nadbrzeżu. Chroniły je dwie wielkie tamy, długości 250 i 600 m. Nad wszystkim wznosiła się świątynia Augusta. Archeologowie odsłonili także teatr. To jednak, co najbardziej zapada w pamięć wszystkim odwiedzającym Cezareę Nadmorską (bo tak na cześć swego dobroczyńcy nazwał to miasto Herod), to ogromny, a przy tym piękny, akwedukt, który dostarczał tu wodę aż ze zbocza Karmelu.
Na południe od Cezarei leży pamiętający bardzo dawne czasy port Jaffa (hebr. Jafo). Jego okres największej świetności przypadał na XIII w. przed Chr., później, zdławiony przez Filistynów, odżył w pełni dopiero pod panowaniem perskim (koniec VI w. przed Chr.).
Dalej rozciąga się największa z owych nadbrzeżnych równin, zwana też po prostu Równiną (po hebr. Szefela). Na wysokości miasta Gazy dochodzi nawet do 40 km szerokości. Rodzą się tutaj dobrze zboża i jarzyny, a także winorośl i drzewa oliwne. Przez długi czas ziemia ta należała do Fenicjan. Sama Gaza miała ludność mieszaną, która od dawna potrafiła dobrze wykorzystywać strategiczne znaczenie swego miasta, strzegącego drogi z Egiptu do Kanaanu.
Nieco na zachód, środkowy pas właściwej Palestyny, to ciągnące się od gór Libanu wzgórza. Mają one od 600 do 1000 m wysokości, a na południu poprzez pustynny Negew łączą się z Synajem. W północnej części tego pasa oddzielona od reszty kraju rozległą doliną Jizreel leży Galilea, o której niedługo będziemy mówić jeszcze nieco dokładniej (por. s. 60). Ze swoimi ok. 1000 mm opadów rocznie stanowi ona prawdziwy spichlerz kraju. Jizreel (przemianowana przez Greków na Esdrelon) to depresja, niezbyt głęboka jak na warunki miejscowe, bo sięga zaledwie 50 m p.p.m. Była za to zawsze i jest dzisiaj również niezmiernie żyzna. W dodatku przez nią właśnie idzie jedyna ważna droga, prowadząca z zachodu na wschód. Tu krzyżują się w sposób naturalny wielkie szlaki strategiczne, czego wymownym świadectwem jest bardzo stara twierdza Meggido, wzniesiona w miejscu, gdzie musieli się spotykać nieuchronnie wszyscy ci, co szli z Egiptu, z tymi, co nadchodzili z północy.
Na południe od doliny Jizreel ciągną się wzgórza Samarii i Judei, coraz mniej żyzne, w miarę jak posuwamy się dalej na zachód lub na południe. Sadzić tu można jeszcze winną latorośl, niektóre drzewa owocowe, można hodować też kozy i owce, które zdołają się wyżywić skąpą roślinnością stepową. A przecież właśnie na tej ziemi wyrosły dwa królestwa, powstałe z rozpadu państwa Salomona: Izraela wokół Samarii i Judy wokół Jerozolimy. Tu również odnajdziemy wszystkie najdawniejsze sanktuaria - Szilo, Sychem, Betel i Hebron.
Wschodnia część Judei jest już pustynią, nie piaszczystą jednak, lecz głównie wapienną. Drobny żwir wapienny tworzy obłe wzgórza, na których niewielki nawet wiatr podnosi tumany kurzu. Wiosną wszakże, a raczej wczesnym latem (bo prawdziwej wiosny w tym kraju nie ma), pustynia ta miejscami pokrywa się zieloną trawą, a nawet gdzieniegdzie zakwita, zadziwiając nie przygotowanego na taki cud cudzoziemca.
Negew, ciągnący się na południe od Judei, jest pustynnym stepem, ale i tutaj ludzie wcześnie znaleźli skrawki ziemi bardziej żyznej i potrafili je wykorzystać, zakładając osady, w których rolników wspierali rzemieślnicy, wyrabiający z miedzi, kości albo kamienia, przedmioty ozdobne i codziennego użytku. Przez kraj ten przechodziły liczne karawany zmierzające na północ lub z Egiptu do Arabii, a już od czwartego tysiąclecia pracowali tu w kopalniach i Egipcjanie, i różni na wpół koczowniczy Semici. Poczynając od X w. królowie jerozolimscy, interesujący się coraz wyraźniej Negewem, budują na jego stepie obronne miasta, jak na przykład Arad, żeby nadzorować przechodzące tędy karawany.
Świetność swoją Negew zawdzięcza jednak Nabatejczykom, niezwykle utalentowanemu plemieniu arabskiemu. Już w III w. przed Chr. opanowali oni tutaj wszystkie szlaki karawanowe, stwarzając nowe handlowe miasta, jak Oboda czy Elusa. W I w. przed Chr. ich ekspansję handlową powstrzymali wprawdzie Rzymianie, ale i tak Nabatejczycy zdążyli zamienić większą część stepu w ziemię uprawną, najsławniejsze zaś swe arcydzieło stworzyli nieco na wschód, już w Edomie, gdzie zbudowali dla swoich władców przedziwną skalną stolicę, Petrę, której ruiny dziś jeszcze podziwiamy.
Trzeci z kolei z pasów północ-południe, na jakie podzieliliśmy dość sztucznie Palestynę, to dolina Jordanu. Otóż trzeba wiedzieć, że nie jest to bynajmniej zwykła dolina, wyżłobiona w ciągu długich 19
20
wieków przez płynącą nią rzekę. To tak zwany rów tektoniczny, ogromna szczelina w skorupie ziemskiej, która powstała mniej więcej dwa miliony lat temu. Zaczyna się gdzieś w Syrii, gdzie płynie rzeka Orontes, a sięga aż po wielkie jeziora w Afryce. Zapewne właśnie wtedy, gdy tworzyła się ta szczelina, z północy na południe sfałdowały się wzgórza i góry Palestyny. Pozostałością tego samego kataklizmu tektonicznego jest najprawdopodobniej również i dolina Jizreel.
Jordan tworzą trzy bogate w wodę źródła. Pierwsze z nich znajduje się na zachodnim stoku góry Hermon, której ośnieżony szczyt jest na ogół dobrze widoczny z północnej Galilei. U południowego podnóża tej góry wypływający z owego źródła strumień łączy się z drugim, bardziej zachodnim, a nieco jeszcze niżej, na wysokości zaledwie 43 m n.p.m. także z trzecim, płynącym z terenów należących dzisiaj do Syrii. Dwa wcześniej wymienione źródła też nie leżą obecnie w jednym państwie: pierwsze znajduje się w Libanie, drugie w Izraelu. W starożytności najsławniejsze było jednak to trzecie, syryjskie. Jordan wypływa tutaj z głośnym szumem szerokim strumieniem z pięknej groty w skale wapiennej. Trudno się dziwić, że ludzie uznali to miejsce za święte. Fenicjanie czcili tu boga Baala, Grecy utożsamili Baala ze swoim Panem, a niedalekie miasto nazwali Pane-as. Syn Heroda Wielkiego, Filip, który za życia Jezusa rządził tą krainą, rozbudował Paneas w całkiem nowe miasto, nadając mu miano Cezarei (por. s. 59).
Jordan, połączony już w jedną rzekę, płynie przez urodzajną równinę, gdzie do niedawna jeszcze znajdowało się niewielkie jezioro Hule (68 m p.p.m.), dalej przepływa przez jezioro Genezaret (przy brzegu południowym, w Tyberiadzie - 212 m p.p.m.), by w niezliczonych zakrętach podążać ciągle w dół i ku południowi, gdzie wpada wreszcie do Morza Martwego (392 m p.p.m.). Północna część jego doliny jest bardzo żyzna, im niżej jednak schodzimy, tym upał staje się większy i pogarszają się warunki życia. Wyjątek stanowi tylko piękna oaza Jerycha. Jordan nie jest rzeką spławną, stanowi więc naturalną granicę.
Morze Martwe, nazywane w Biblii Morzem Słonym, Pustynnym lub Wschodnim, jest zgoła wyjątkowym zbiornikiem wodnym. Długość jego wynosi 78 km, a w najszerszym miejscu osiąga 16 km. Zawartość soli w wodzie dochodzi do 26%, co sprawia, że niemożliwe
'3'U 'M l\ 'OSSMJJBJ^ BZJOp\ Op jfoEfBpBdM UBpJOf - XqBpEJĄ[ Z pJIBZOUl JUSUlSBJjJ 'J
>;,-, fE v 4>-
.:LM .v?!!
L*"!
..i? '
, -
'.'-.*
*>;/-'
f fl
22
jest tu życie żadnych wyższych organizmów zwierzęcych ani roślinnych. Przyczyną tak wielkiego zasolenia jest fakt, że Morze Martwe nie ma żadnego odpływu, a wszystkie wpadające doń rzeki i strumienie niosą ze sobą sól. Wody natomiast nie przybywa, bo stale bardzo wiele jej wyparowuje (dziennie ok. 6,5 min ton).
Na drugim brzegu Jordanu wznosi się stromą ścianą wyżyna Zajordanii, osiągająca na północy od 900 do 1200 m wysokości, by potem opaść łagodnym stokiem ku wschodowi. Klimat jest tu ostry, lecz nie brakuje opadów. Na północy Baszan, przez który przepływa rzeka Jarmuk, jest krainą słynącą ze swego pięknego bydła. Bardziej na południe góry Galaadu przecinają dwa małe potoki, Jabboą i Arnon. Tą ziemią władali królowie Ammonu ze stolicą w Rabba. Za Amonem zaczynało się królestwo Moabu, którego okres świetności przypadał na wieki od X do VIII przed Chr. Wreszcie, na południowym krańcu Morza Martwego, leży Edom, czyli Ziemia Czerwona, nazwana tak od występujących tutaj skał czerwonego piaskowca. Tędy ciągnęły niezliczone karawany kupieckie, a bezpieczeństwa dróg strzegły, budowane wzdłuż nich od niepamiętnych czasów, małe forty. Najniezwyklejszym okresem w historii Edomu, podobnie jak i Negewu, były niewątpliwie lata panowania Nabatejczyków.
W całej Palestynie deszcz pada jedynie od listopada do marca. Jest to tutejsza zima, a raczej pora deszczowa (wyjątkowo zdarzają się wówczas również opady śniegu). Lato jest zupełnie pozbawione opadów. W wysuszonej ziemi utrzymuje się bardzo mało wilgoci, wschód i południe kraju mają charakter zdecydowanie pustynny.
Mimo wszystkich trudności klimatycznych jest to jednak - i był też zawsze - kraj pełen życia. Wystarczy wczytać się w Biblię w sposób trochę odmienny, niż to zazwyczaj robimy. Otwórzmy na przykład Pieśń nad pieśniami, a zaraz trafimy na figowce, drzewa orzechowe i balsamowe, na kwitnące właśnie winnice i jabłonie, wysokie palmy daktylowe, cedry i cyprysy, a wśród upajającego zapachu nardu, kwiatów narcyzów i lilii potoczą się nam pod nogi owoce granatu. Odezwie się głos synogarlicy, zatrzepoczą skrzydła gołębi, zabłysną bielą swej wełny owce, kozy będą ogryzać młode pędy, a za drzewami przemkną nam łanie i gazele, śmignie jeleń, goniony może przez lamparta lub panterę, ryknie gdzieś lew, a młode lisy skryją się między krzakami winorośli... A wszystko to nie wykład
2. Zbiory winogron. Mozaikowy medalion z Bet Sze'a-rim (miasta zniszczonego w IV w. n.e.)
o florze i faunie kraju biblijnego, lecz wielki poemat o miłości dwojga młodych czy może Boga do Izraela*.
Z pomocy na południe i z południa na północ przecinają Palestynę trzy wielkie szlaki. Jedyna droga o znaczeniu strategicznym, łatwo dostępna, którą szli wszyscy zdobywcy, prowadzi ze wschodniej Delty Nilowej przez Gazę do Jafo i potem dopiero odchodzi od morza do Meggido, by podążać na północ doliną Jordanu aż do jeziora Hule i tam dopiero skręca w kierunku Damaszku i Mezopotamii. Jest ona dobrze znana z licznych tekstów egipskich, perskich, greckich i rzymskich. Te ostatnie mianowały ją Via maris (drogą morską).
Drugi szlak znany jest w Biblii jako "droga królewska". Bierze ona początek w Damaszku i schodzi w dół wzdłuż wyżyny Zajordanii aż do Morza Martwego i dalej pustynną doliną Araba do Morza
* Zob. Rozmowy o Biblii, s. 269-279.
23
Czerwonego, a później do Arabii. O tę drogę i kontrolę nad ciągnącymi nią kupieckimi karawanami będzie się toczyć nieustanna walka, w której wezmą udział Żydzi i Moabici, Edomici i Ammonici, Aramejczycy i Nabatejczycy.
Jest jeszcze szlak trzeci, idący przez wzgórza od Berszewy na południu aż po dolinę Jizreel. Jest to droga kręta i niewygodna, a przecież leżą wzdłuż niej wszystkie miasta odgrywające ważną rolę w dziejach Izraela: Hebron, Betlejem, Jerozolima, Gibea, Rama, Miz-pa, Betel, Szilo, Sychem, Samaria.
Dróg poprzecznych, prowadzących z zachodu na wschód, jest mało i z rzadka tylko bywały używane, prócz tej, która biegnie doliną Jizreel, i pozwala przybyć z Akko do Meggido, a stamtąd do Bet Szean i przez Jordan przejść do Zajordanii. Jest też jeszcze droga dość krótka (zaledwie 24 km), wiodąca z Jerozolimy do Jerycha. Sądząc z przypowieści o Dobrym Samarytaninie, nie uchodziła ona za bezpieczną*.
IMPERIUM RZYMSKIE
Kiedy czytamy Biblię, Palestyna może łatwo wydać się nam jakimś, jeśli nie wielkim, to przynajmniej bardzo znacznym krajem. Warto więc przypomnieć parę liczb, które pomogą nam uświadomić sobie właściwe jej rozmiary. Za życia Jezusa powierzchnia jej liczyła ok. 20000 km2 i miała z grubsza kształt trapezu wysokości 220 km (wybrzeże Morza Śródziemnego), o bokach długości zaledwie 50 km (na północy) i 100 km (na południu). Na tym obszarze mieszkało mniej więcej 600000 ludzi. Gęstość zaludnienia powinna być zatem 30 osób na km2, nie można jednak zapominać, że wielkie połacie kraju były całkowicie pustynne, w związku z czym na terenach zaludnionych gęstość ta znacznie wzrastała. Mieszkańcy tej ziemi utrzymywali się głównie z rolnictwa, hodowli i rybołówstwa, rzemiosło zaś w ogólnym rachunku ekonomicznym odgrywało nieco mniejszą rolę.
Każdy kraj jest bardzo ważny w świadomości jego mieszkańców, którym łatwo zacierają się właściwe proporcje. My zaś, zapatrzeni w teksty biblijne, ulegamy jeszcze łatwiej podobnym złudzeniom i na przykład gotowi jesteśmy dziwić się, dlaczego w Rzymie nikt nie
24
* Geograficzny opis Palestyny zawdzięcza wiele książce Franęois Castel (Histo-ire d'Israel et de Juda, Paris 1983, s. 14-18).
zwrócił uwagi na "sprawę Jezusa". Dobrze jest zatem przypomnieć, że imperium rzymskie było pierwszym tak ogromnym państwem, jakie powstało w naszym kręgu kulturowym. Za życia Jezusa przeżywało okres wyjątkowej świetności i potęgi. Obejmowało ono cały świat śródziemnomorski, sięgając także dalej, na zachodzie po Hiszpanię i Galię, na północy po Brytanię i Ren oraz ku wschodowi po Dunaj i Morze Czarne, na południu zaś aż po granice Mezopotamii, Egiptu i północną Afrykę. Egipt, pod panowaniem greckiej dynastii Ptolemeu-szów, najdłużej utrzymywał przynajmniej pozory niezależności i został prowincją rzymską dopiero po śmierci Kleopatry VII, w 30 r. przed Chr., a już trzydzieści trzy lata wcześniej Rzymianie zdobyli Jerozolimę. Według naszych obliczeń ogromne to państwo zamieszkiwało 50-80 milionów ludzi, różnego pochodzenia i różnych języków, choć ujmując rzecz bardzo ogólnie można powiedzieć, że poczynając od Italii aż po Brytanię mówiono i pisano przede wszystkim po łacinie, natomiast w całej wschodniej części basenu Morza Śródziemnego królowała greka. Najczęściej jest nam trudno przyzwyczaić się do tego, że nawet dla Rzymian był to na tych terenach język urzędowy, że posługiwano się nim również w wojsku i w stosunkach handlowych.
Na straży owego wielkiego imperium stała armia, o której sile stanowiła nie tyle liczba żołnierzy, ile raczej ich doskonałe przygotowanie wojskowe. Służyło w niej ok. 400000 żołnierzy zawodowych. Liczbę tę powiększały jednak znacznie wojska rekrutowane na terenach, gdzie było to potrzebne lub też gdzie najłatwiej przychodziło znaleźć najemników.
Pośród milionów mieszkańców rozległego państwa wyróżniały się zdecydowanie trzy zasadnicze grupy. Jeszcze w I w. po Chr. najmniej liczną z nich stanowili obywatele rzymscy. W owym czasie byli nimi już wszyscy rodowici mieszkańcy Italii. Obywatelstwo rzymskie uzyskiwano także w drodze adopcji przez życzliwego obywatela rzymskiego lub zdobywano je w zamian za przysługę wyświadczoną imperium, a częściej jakiemuś jego dostojnikowi. Obywatele rzymscy korzystali z rozmaitych przywilejów zarówno prawnych, jak i fiskalnych. Byli na przykład zwolnieni z pewnych podatków, płaconych przez inne grupy społeczne, nie podlegali też karze chłosty ani krzyżowaniu. Obywatelstwo to miał Apostoł Paweł, co więcej, wiemy również, iż miał je z urodzenia, musiał je zatem otrzymać już jego ojciec lub nawet dziadek. 25
26
Druga, tym razem najliczniejsza kategoria mieszkańców imperium, to ludzie wolni, którzy obywatelstwa rzymskiego nie mieli. Podlegali oni we wszystkich sprawach lokalnym prawom swojej małej ojczyzny, zarówno spisanym, jak i zwyczajowym. Rzymianie rozstrzygali o ich losach jedynie wówczas, gdy chodziło o prawo karne lub przestępstwa skarbowe.
Trzecią, znaczną część ludności, stanowili niewolnicy. Prawo widziało w nich po prostu żywy inwentarz, towar, który można było sprzedawać i kupować. Nie znaczy to jednak wcale, że wszyscy byli nieszczęśliwi, w dużej mierze zależało to od właściciela. Niewolnicy cesarscy miewali nieraz wielkie wpływy i władzę, a w jeszcze większej mierze dotyczyło to cesarskich wyzwoleńców. W Palestynie znajdziemy tylko nielicznych niewolników-pogan. Również Żyd mógł zostać niewolnikiem Żyda, istniały tu jednak bardzo istotne ograniczenia. Żyd popadał w niewolę swojego rodaka, jeśli go okradł lub popełnił wobec niego jakieś inne przestępstwo, a nie był w stanie zwrócić kosztów lub zapłacić stosownej grzywny. Mógł się też sam sprzedać w niewolę, by wywiązać się z długu, zbyt pochopnie zaciągniętego. Wreszcie Żyd biedny czasem dobrowolnie wybierał niewolę zamiast nędzy. Wszystko to jednak dotyczyło wyłącznie mężczyzn, a właścicielem niewolnika-Żyda musiał być także Żyd. Każdego z tych niewolników należało przy tym bezwarunkowo wyzwolić na początku następnego roku szabatowego, to znaczy nigdy nie później niż po siedmiu latach. Wreszcie ojciec Żyd miał prawo sprzedać jako niewolnicę swoją córkę, ale tylko drugiemu Żydowi, przy tym, gdy dziewczynka osiągnęła wiek lat dwunastu, odzyskiwała automatycznie wolność. W większości przypadków była ona zresztą z góry przeznaczona na żonę dla tego, kto ją kupił, albo dla jego syna. Jest to niewątpliwie całkiem odmienne niewolnictwo od tego, jakie spotykamy gdzie indziej w świecie rzymskim. Znajduje to swój wyraz również w cenie niewolnika: za niewolników-Żydów płaciło się od 100 do 1000 denarów, za niewolników-pogan w Jerozolimie nawet i dziesięć razy więcej!
Wczesny okres cesarstwa rzymskiego przynosi pokój, a wraz z pokojem wzrost dobrobytu i wewnętrznego bezpieczeństwa we wszystkich krajach, które się na to cesarstwo składają. Drogi rozbudowano i naprawiono. Dla Rzymu było to ważne z dwóch powodów, po pierwsze, ze względów strategicznych i wojskowych, po
drugie, administracyjnych, gdyż kurier, wysłany choćby z najdalszej prowincji, powinien dotrzeć nad Tyber możliwie jak najszybciej. Powstała także cała sieć dróg cesarskich - odpowiednik naszych autostrad. W razie potrzeby użytkowała je przede wszystkim armia, kiedy indziej wszystkie te drogi mogły służyć także zwykłym podróżnym, jak również i poczcie cesarskiej, która miała zresztą do swej dyspozycji również sieć dróg własnych. Przy drogach tych wyrastały zajazdy, gdzie trzymało się w pogotowiu konie dla poczty i cesarskich kurierów, ale gdzie także i cywilni podróżni mogli znaleźć zarówno miejsce do snu, jak i pożywienie.
Najszybciej jednak i najtaniej podróżowało się morzem. W okresie sprzyjających wiatrów, od 5 marca do 11 listopada, na Morzu Śródziemnym roiło się od mniejszych i większych statków. Korzystali z nich niezliczeni pasażerowie, i to w najróżniejszych celach, jedni w celach oficjalnych, administracyjnych, inni we wszelkiego rodzaju interesach, inni jeszcze jako turyści albo pielgrzymi, odwiedzający sławne sanktuaria, rozsiane po całym cywilizowanym świecie. W okresie letnim podróże takie odbywały się regularnie, w zimie stawały się one niebezpieczne, ale też czasem nieodzowne. Podróż morska z Rzymu do Aleksandrii albo z Rzymu do Antiochii czy Efezu trwała - zależnie od pogody - od dwóch do sześciu tygodni.
Ogromne, a zarazem niejednolite terytorium imperium rzymskiego wymagało bardzo elastycznej administracji. Na szczęście, ci, którzy nadali jej kształt ostateczny, mieli za sobą doświadczenie nie tylko swoich rzymskich poprzedników, ale i wielkich królów hellenistycznych. Nie oznacza to zresztą wcale, że administracja, tak zbudowana, była doskonała, uwzględniała jednak różne czynniki. Największa część terytorium została podzielona na prowincje, z których jedne zależały od senatu, inne zaś bezpośrednio od cezara. Tymi ostatnimi zarządzali w imię swego władcy cesarscy legaci, wspomagani przez prefektów lub prokuratorów. Owych dwóch określeń nie należy rozumieć zgodnie z ich dzisiejszym znaczeniem w naszym języku. Byli oni zależnymi od legata zarządcami na ogół niewielkich, a kłopotliwych prowincji, które zarazem temu legatowi pośrednio podlegały*. Taka
* Warto tu zwrócić uwagę na szczególną pozycję Egiptu, będącego również prowincją cesarską, zarządzaną przez prefekta, który jednak poza cezarem nikomu nie podlegał. 27
właśnie była od 6 r. n.e., jak to jeszcze zobaczymy, sytuacja Judei, "doczepionej" niejako do wielkiej prowincji Syrii.
Z pewnymi pomniejszymi królami zawierano również niekiedy przymierza. Pod ściśle określonymi warunkami zachowywali oni władzę na terenie swojego państwa. Najczęściej musieli się godzić, by ich dzieci, wychowywane na dworze cesarskim, służyły za zakładników ich własnej wierności. Takim to, tolerowanym przez Rzym, królem był Herod Wielki, który otrzymał wprawdzie swój tytuł od senatu rzymskiego już w 40 r. przed Chr., udało mu się jednak opanować Jerozolimę dopiero trzy lata później. I odtąd rządził Palestyną aż do swej śmierci w 750 r. od założenia Rzymu, to jest do 4 r. p.n.e.
WIELKI KRÓL CZY WIELKI ZBRODNIARZ
Herod był synem Nabatejki, imieniem Kypros, oraz Idumejczyka, Antypatra. Idumeę (dawniej zwaną Edomem), leżącą na południe od Judei, zamieszkiwał lud semicki, lecz pogański aż do chwili, gdy Jan Hyrkan, syn Szymona, ostatniego z braci Machabeuszy, a właściwy założyciel dynastii zwanej hasmonejską*, zmusił wszystkich mężczyzn do obrzezania, przemieniając ich w ten sposób w Żydów. Herod dla swoich poddanych nigdy prawdziwym Żydem nie był, choć na jego dworze - właśnie zapewne dlatego - przestrzegano starannie, przynajmniej zewnętrznie - wszystkich przepisów Prawa Mojżeszowego. A był to dwór prawdziwie królewski w swej świetności. Niewiele to jednak pomagało, skoro najsprytniejszemu nawet z pochlebców Heroda nie udało się znaleźć żadnych powiązań, choćby nawet najodleglejszych, które łączyłyby go z dynastią jeśli nie Dawida, to przynajmniej Hasmoneuszów, do której ostatecznego wygaśnięcia on sam się w znacznej mierze przyczynił.
Jeśli jednak Hasmoneusze słynęli ze swej bezwzględności i okrucieństwa, nawet w walkach dynastycznych, to Herod ich wszystkich pod tym względem przewyższył. Na jego wspaniałym dworze nikt nie był pewny dnia ani godziny. Żenił się dziesięciokrotnie, kochał wszakże naprawdę, jak się zdaje, tylko jedną ze swoich małżonek, Mariam-me, wnuczkę jednego z ostatnich Hasmoneuszów, arcykapłana Hyr-kana II. To małżeństwo miało dla Heroda również duże znaczenie
28
Zob. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 229-232.
3. Brązowa moneta Heroda Wielkiego. Awers: trymaterion - kadzielnica. Rewers: wokół
ołtarza na 3 nogach wypisane literami greckimi imię króla Heroda, obok podany rok 3 - od
otrzymania tytułu króla (40 r. p.n.e.) lub objęcia panowania w Jerozolimie (37 r. p.n.e.)
polityczne, bo przez Mariamme mógł liczyć na pozyskanie sobie także tych wszystkich, którzy nie zapomnieli jeszcze o dynastii hasmonejs-kiej. Cóż z tego, kiedy król, chorobliwie podejrzliwy i nieufny, wszędzie domyślał się spisków przeciw sobie. Brat Mariamme, Aris-tobulos, był jeszcze bardzo młody, gdy jego matka, Aleksandra, uprosiła Heroda, by mianował go arcykapłanem. Herod pozornie się zgodził, lecz wkrótce potem Aristobulos został podstępnie utopiony w zbiorniku wodnym w Jerycho. Swą ukochaną żonę Mariamme król też kazał zabić w 29 r., choć zaraz po wykonaniu wyroku śmierć jej gorzko opłakiwał. Niewiele później los ten spotkał także jej matkę, Aleksandrę. Potem przyszła kolej na dwóch synów Mariamme, Aleksandra i Aristobula. Obaj mieli pełne prawo do przejęcia władzy po swym ojcu. Kazał ich zatem udusić w 7 r. A w roku własnej śmierci zdążył jeszcze usunąć ze świata żywych swego najstarszego syna, Antypatra, którego mu dała jego pierwsza żona, jerozolimska Żydówka imieniem Doris. Cezar August mawiał podobno, że na dworze Heroda lepiej jest być świnią (po gr. hys) niż synem (po gr. hyios), gdyż świń jako zwierząt nieczystych nikt tu nie zabijał.
Okrucieństwa Heroda nie ograniczały się zresztą do jego rodziny. Żydzi nienawidzili go zatem serdecznie. Nie zapomnieli mu nigdy ani jego obcego pochodzenia, ani udziału w wymordowaniu ostatnich Hasmoneuszów, widzieli też w nim wspólnika pogańskich władców świata. A tymczasem, pomimo wszystkich niewątpliwych zbrodni i niezliczonych intryg, był on dobrym i śmiałym wodzem, świetnym dyplomatą i zdolnym administratorem. Jego talenty dorównywały jego olbrzymim ambicjom. Realista, pozostał zawsze wierny Rzymowi.
29
30
Znał zbyt dobrze potęgę imperium, żeby sobie pozwolić na jakieś ryzyko. Potrafił natomiast zawsze pozyskać sobie łaskę najpierw Cezara, potem Antoniusza, wreszcie Augusta. Dlatego też korzystał z niemałej swobody w wewnętrznych sprawach swego królestwa, a zmieniając często arcykapłanów potrafił skutecznie ograniczyć ich władzę, podobnie jak i władzę rady Sanhedrynu.
Sprzyjał zdecydowanie hellenizacji i wszelkim wpływom greckim. W jego pałacu mówiono po grecku, a panując nad Żydami i poganami nigdy nie faworyzował Żydów. Budował w wielu miastach (także w Jerozolimie) gimnazjony, stadiony, palestry, nawet jeden hippodrom - wszystko, co stanowiło w oczach jego poddanych wymowny symbol greckiej kultury.
Jak prawdziwy władca hellenistyczny był Herod również inteligentnym i wielkim budowniczym. Kiedy dzisiaj odwiedzamy Ziemię Świętą, pośród zabytków starożytnych widzimy przede wszystkim to, co zostało z jego dzieła: piękne akwedukty, greckie teatry, kolumnady, ruiny pałaców i twierdz wzniesionych przez niego. Ponieważ popierał zawsze rozwój handlu, zarówno lądowego, jak i morskiego, pomyślał prędko o nowym porcie nad Morzem Śródziemnym. "Pomiędzy miastami nadmorskimi zwrócił uwagę na to, które nazywano Wieżą Stratona" - pisze żyjący w drugiej połowie I w. po Chr. żydowski historyk, Flawiusz Józef, posługujący się w swoich dziełach językiem greckim.
Miasto to było w dużym stopniu zniszczone, zasługiwało jednak, żeby się nim zająć, a to ze względu na swe doskonałe położenie. Odbudował je całkowicie w białym kamieniu i ozdobił wspaniałymi pałacami. To tam właśnie ujawnił najlepiej naturalną wielkość swego talentu. Istotnie, miasto to leży między Dorą a Jafo, po samym środku, a na brzegu nie było tutaj żadnego portu. Toteż każdy statek, płynący wzdłuż wybrzeża Fenicji do Egiptu, musiał rzucać kotwicę na pełnym morzu, gdy zbierało się na wiatr południowo-zachodni. Nawet gdy wiatr ten jest słaby, na skałach tworzą się fale takiej wysokości, że odbite, wzburzają gwałtownie morze, również w znacznej odległości od brzegu. Otóż król odniósł tu zwycięstwo nad naturą, ponieważ nie szczędził pieniędzy, chcąc sobie zapewnić sławę. Stworzył port większy niż Pireus*.
Miasto to nazwał Herod Wielki Cezareą, wiedząc, że zrobi w ten sposób przyjemność Augustowi. Później Cezarea Nadmorska miała stać się siedzibą namiestników rzymskich, niejako rzymską stolicą Palestyny.
* Flawiusz Józef, Wojna żydowska I 406-410, w przekładzie Autorki.
Król odbudował także starą Samarię, zmieniając jej nazwę na Sebaste (jest to forma żeńska od przymiotnika sebastos, będącego greckim odpowiednikiem łacińskiego augustus). To, co zachowało się z tego miasta, daje nam jeszcze dzisiaj pewne pojęcie o jego wspaniałości. Między Sebaste a Jafo wzniósł król Antipatris, założył też Faselis nieopodal Jerycho. Turyści i pielgrzymi schyłku XX w. mogą jeszcze oglądać zachowane częściowo twierdze: Macheront na wschodnim brzegu Morza Martwego, na zachodnim zaś Masadę, które sama natura uczyniła nie do zdobycia, oraz niedaleko Betlejem, Herodion, przemienione później w mauzoleum króla.
Najwięcej uwagi poświęcił Herod Jerozolimie. Tu nie żałował niczego, nie oglądał się na żadne koszty. Starał się uczynić to miasto jak najwspanialsze, odnowił i rozbudował Świątynię, usiłując w ten sposób zdobyć sobie, jeśli nie życzliwość, to przynajmniej uznanie swoich poddanych. Pierwszy wzniósł tę Świątynię król Salomon, gdzieś w połowie X w. przed Chr. Zburzona doszczętnie przez Babilończyków w 587 r., została po powrocie z wygnania odbudowana ostatecznie w 515 r. Ta Herodowa miała być jednak już z założenia większa i bez porównania wspanialsza.
Na północny zachód od Świątyni zbudował jeszcze król twierdzę, którą na cześć Marka Antoniusza nazwał Antonią, a nazwa ta przeżyła jakoś i klęskę, i śmierć samego Antoniusza. Stare mury obronne miasta wzmocnił też trzema nowymi wieżami, którym nadał imiona najbliższych sobie osób: swego przyjaciela Hippikosa, swojej żony Mariamme, i brata Fasaela.
ŚWIĘTE MIASTO
Jerozolima leży na wydłużonym płaskowyżu, od wschodu, południa i zachodu spadającym dość stromo w trzy wąwozy. Otaczają ją wzgórza sprawiające wrażenie naturalnych fortyfikacji. Nie darmo wołał psalmista: "Jeruzalem, góry je otaczają tak, jak Pan otacza swój lud!" (Ps 125,2). A słowa te pojmie naprawdę tylko ten, kto ów kraj odwiedzi.
Jerozolima nigdy nie była wielkim miastem. W czasie, gdy Rzym liczył prawdopodobnie około miliona mieszkańców (uwzględniając oczywiście wszystkie możliwe ich kategorie), Aleksandria może 750 000 i nieco mniej Antiochia nad Orontesem, w stolicy królestwa Heroda 31
32
nie mieszkało zapewne więcej niż jakieś 20000 ludzi w obrębie jej murów, a poza murami jeszcze z 10000 lub 5000. Razem z pielgrzymami przybywającymi na święto Paschy liczba ta dochodziła może czasem i do 150000. Są jednak także badacze, którzy uważają te liczby za zbyt niskie, według nich już w roku śmierci Heroda Jerozolima mogła mieć ponad 38000 mieszkańców, a ok. 66 r. n.e. nawet więcej niż 82000. W każdym bądź razie nie w liczbie mieszkańców leżały jej siła i znaczenie.
Herod nie chciał przebywać w dawnym pałacu Hasmoneuszów, zbudował sobie własny, w załomie murów obronnych między bramami, z których jedna nazywała się Bramą Ogrodów, a druga - Doliny. Wszystko urządzono z przepychem i świetnością, w ogrodach wewnętrznych rosły cenne drzewa, a wśród nich biły mieniąc się tęczowo w słońcu niezliczone fontanny. Po śmierci Heroda w pałacu nikt nie mieszkał na stałe, zatrzymywał się tu prawdopodobnie namiestnik rzymski, kiedy, porzucając swoją stałą siedzibę w Cezarei Nadmorskiej, przyjeżdżał do Jerozolimy.
Żydzi mieszkający licznie "w rozproszeniu" wśród pogan (tzw. z gr. diaspora) przybywali, gdy tylko mogli, do Jerozolimy, zwłaszcza na wielkie święta pielgrzymkowe. Nie brakło między nimi również ludzi kulturalnych i bogatych, z których głosem liczyli się nawet możni Rzymianie. Herodowi Wielkiemu nigdy nie udało się pozyskać dla siebie ludu żydowskiego, tym bardziej więc zabiegał o życzliwość tych znaczących przedstawicieli diaspory, starając się zawsze bronić ich interesów w miastach greckich. Być może, iż to również zaważyło - przynajmniej w pewnej mierze - na jego decyzji nie tyle odnowienia Świątyni starej, ile raczej zbudowania całkiem nowej, wielkiej, a godnej zarówno Najwyższego, jak i jego własnego królewskiego majestatu.
Budowę rozpoczęto w 20 lub 19 r. przed Chr. Herod zatrudnił tysiąc robotników, a tysiąc kapłanów musiało się nauczyć prac budowlanych, by móc je wykonywać w tych częściach Świątyni, do których ten, kto kapłanem nie był, nie miał wstępu. Król przestrzegał tu z wielką starannością nakazów Prawa Mojżeszowego. Nigdzie nie pojawiły się żadne wizerunki istot żywych, ani ludzi, ani zwierząt, ściany i frontony Świątyni zdobiły jedynie motywy roślinne, jak na przykład grona winne i grube liście winorośli. W dziesięć lat najważniejsze prace ukończono i Świątynię otwarto dla wiernych i kapłanów.
Avdat - górna część koryta rzeki Zin na pustyni Negew
V
.to?
5. Zabudowania na szczycie Masady
6. Widok z Masady na Pustynię Judzką
Ciągle jednak pozostawało coś do zrobienia, a po śmierci Heroda tempo budowy osłabło. Dopiero w 64 r. po Chr. jego wielkie dzieło zostało doprowadzone do końca. W sześć lat później Rzymianie zdobyli Jerozolimę i zburzyli Świątynię Jedynego.
Podziwiał tę Świątynię nieraz Flawiusz Józef, późniejszy historyk i wielbiciel cezara Wespazjana i jego syna, Tytusa, którym zawdzięczał nie tylko wolność, lecz i obywatelstwo rzymskie. W czasach, gdy był jeszcze po prostu Józefem, faryzeuszem i pobożnym Żydem, pielgrzymował sam do Jerozolimy. Podpisałby się zapewne bez wahania pod powiedzeniem, powtarzającym się wielokrotnie w Talmudzie: "Kto nie widział tego, co zbudował Herod, nie widział nigdy pięknych budowli". Oto jak już po jej zburzeniu wspominał Świątynię jerozolimską:
W zewnętrznym wyglądzie budynku nie pominięto niczego, co mogło zachwycić ducha i oczy. A ponieważ był obłożony ze wszystkich stron grubymi płytami złota, już od wschodu odbijał światło tak intensywnie, że ci, którzy przyszli zobaczyć świątynię, musieli odwracać oczy niby przed promieniami słońca. Przybywającym tu cudzoziemcom wydawała się ona z daleka ośnieżoną górą, gdyż tam, gdzie nie była pokryta złotem, zbudowano ją z najbielszego marmuru. Na górze jeżyły się złote szpice, mocno zaostrzone, mające przeszkodzić ptakom w siadaniu i zanieczyszczaniu dachu*.
My dziś możemy jeszcze dodać, że bloki marmuru, użyte do tej budowy, dochodziły do l ,5 m wysokości, a ich długość sięgała nieraz aż 12 m.
Herod powiększył nieomal dwukrotnie rozmiary świętego okręgu, to znaczy w praktyce pierwszego, najniższego dziedzińca, zwanego Dziedzińcem Pogan, ponieważ wchodzić nań mogli wszyscy bez ograniczeń. Tutaj też kupcy ustawiali swoje stragany, a bankierzy stoły, na których wymieniano pieniądze. Obwód owego Herodowego Dziedzińca Pogan wynosił w całości 1562 m i miał kształt trapezu. Stąd wchodziło się po schodach kolejno na coraz wyższe dziedzińce: Kobiet, Izraela (tj. mężczyzn, którzy mogli tu wchodzić jedynie w stanie czystości rytualnej) oraz Kapłanów. Na ten dziedziniec mieli dostęp na co dzień kapłani, a mężczyźni tylko w jeden dzień w roku, w Święto Namiotów. Na nim stał ołtarz ofiarny, obok zaś "morze z brązu", czyli wielki zbiornik z wodą. Stąd też wchodziło się do budynku Świątyni. Za Heroda była ona ogromnym sześcianem o boku 50 m. Nie czyniło
* Flawiusz Józef, Wojna żydowska V 222-224. 33
34
to z niej największej świątyni świata starożytnego, ale świadczyło niewątpliwie o jej okazałości.
Pierwszą część Świątyni stanowił swego rodzaju wspaniały przedsionek, oddzielony drzwiami i kotarami od części drugiej, zwanej Miejscem Świętym, obszernej sali, gdzie, jak pisze Flawiusz Józef, "można było zobaczyć trzy rzeczy: siedmioramienny świecznik, stół na chleby pokładne [forma bezkrwawej ofiary, 12 placków z nie kwaszonej mąki, spożywanych po tygodniu przez kapłanów] i ołtarz kadzielny"*. Zwycięzcy w 70 r. wywieźli stąd, co się tylko dało. Wśród płaskorzeźb na Łuku Tryumfalnym Tytusa w Rzymie odnajdujemy ów stół i świecznik w rękach rzymskich żołnierzy. Wreszcie trzecia część: Święte Świętych (znaczy to tyle co Miejsce Najświętsze), najbardziej wewnętrzna, odcięta całkiem od światła dziennego. Owa ciemna komnata, w kształcie sześcianu o boku 10 m, była całkiem pusta. Przez podwójną kotarę, oddzielającą ją od Miejsca Świętego, wchodził tu jedynie arcykapłan i to tylko raz do roku, w Jom Kippur, w Dzień Przebłagania. To była najdziwniejsza, najmniej zrozumiała dla obcych cecha tego szczególnego sanktuarium. W każdej innej świątyni, w tej najbardziej wewnętrznej części stał zawsze posąg bóstwa. Kimże zatem był Ten, który nawet takiego znaku nie potrzebował?
Plan Świątyni jerozolimskiej nie jest tylko sprawą architektury, podyktowały go również motywy teologiczne. Idąc teraz w odwrotnym niż poprzednio kierunku, dostrzegamy, że Bóg jest tutaj w centrum, a zarazem u kresu naszej drogi. Tuż przed Nim zatrzymują się modlitwy wiernych, ulatujące z ołtarza kadzielnego. Ofiarę kadzenia składali kapłani, pośredniczący między ludźmi a Bogiem. Kapłaństwo jest w Świątyni symbolem miasta Jerozolimy, kapłańskiej stolicy teokracji. Potem mamy Dziedziniec Mężczyzn, symbolizujący Judeę, ostatni strzęp Ziemi Obiecanej. Odrobinę niżej, Dziedziniec Kobiet przyjmuje "cały Izrael", a wreszcie cały świat jest zaproszony na Dziedziniec Pogan. Świątynia jerozolimska to w pewien sposób mikrokosmos, który - przemawiając językiem architektury - wyraża, czym jest właściwe powołanie Izraela: modlitwą o zbawienie wszystkich ludzi.
A jednak, z punktu widzenia liturgii, modlitwę tę przerywano na cały czas trwania nocy. Od zachodu do wschodu słońca wszystkie
* Flawiusz Józef, Wojna żydowska V 216-219.
4. Świątynia jerozolimska w czasach Heroda według makiety w ogrodzie Hotelu Holy Land w Jerozolimie. Wejście do Świątyni jest zorientowane na wschód. Dalej, Brama Nikanora prowadzi na Dziedziniec Kobiet, wokół którego rozciąga się Dziedziniec Pogan
bramy były starannie zamknięte. Aby tego dokonać, potrzebowano aż dwustu ludzi, w tym dwudziestu do zamknięcia jednej Bramy Nikano-ra. Świątynia była dostępna w nocy, włącznie z Dziedzińcem Kobiet, tylko w czasie ośmiu dni Święta Namiotów*.
36
5. Ściana Płaczu w Jerozlimie. Jedyny zachowany fragment Drugiej Świątyni, zburzonej w 70 r. n.e. przez Rzymian
W rzymskiej Jerozolimie arcykapłana wprawdzie mianowali i odwoływali Rzymianie, pozostał on jednak osobistością najważniejszą. Można go było nie lubić, lecz zawsze okazywano mu najwyższy szacunek i uważano za kogoś całkiem wyjątkowego. On jeden tylko miał przecież prawo wejść do Świętego Świętych i spędzić tam te szczególne kilka chwil w roku sam na sam z Bogiem. Ten właśnie przywilej obdarzał go "wiekuistą świętością". Nawet i wtedy, gdy był chory, stary, gdy z takiego czy innego powodu (choćby dlatego po prostu, że go odwołano) nie mógł już spełniać swojej funkcji, pozostawał arcykapłanem, przyodzianym w ową świętość na zawsze. Zdarzało się też niekiedy, że gdy na przykład z powodu choroby nie był w stanie przewodniczyć ceremoniom Dnia Przebłagania i musiał go zastąpić - raz jeden - zwykły kapłan, człowieka tego już do śmierci otaczano tym samym szacunkiem, jakim darzono arcykapłana, bo jego również - jak uważano - raz na zawsze spowiła ta sama "wiekuista świętość".
* J.-P. Charlier, Jesus au milieu de son peuple I, Paris 1987, s. 97-98.
Ona to też sprawiała, że śmierć arcykapłana miała wartość ekspiacyjną. W dniu, w którym umarł, otwierano bramy więzień, zwracając wolność wielu przestępcom, a zabójcy, szukający schronienia w miastach obdarowanych prawem azylu, mogli spokojnie powrócić do domu i do dawnych swoich zajęć. Podobno małżonki i służące arcykapłanów odwiedzały często więźniów, przynosząc im rozmaite drobne prezenty. Posyłane tam były przez swoich mężów lub panów, którzy pragnęli w ten sposób zapobiec, by więźniowie nie modlili się zbyt gorliwie o przyśpieszenie ich śmierci.
Obowiązki, związane ze stanowiskiem arcykapłana, miały charakter kultowy. Sprowadzały się one, ściśle mówiąc, właściwie tylko do jednego: do dokonania rytuału ekspiacji w Dzień Przebłagania. Przewodniczył on wówczas całej liturgii, pokrywał sam wszelkie koszty ofiary składanej za cały lud i wymawiał uroczyście nad tymże ludem nie wymawiane nigdy i nigdzie indziej imię Jahwe. Zazwyczaj arcykapłan przewodniczył również obchodom wielkich świąt Paschy, Pięćdziesiątnicy i Namiotów. Na święta te schodziły się do Jerozolimy niezliczone pielgrzymki, zarówno z najdalszych krańców Palestyny, jak i z diaspory, z miast rozsianych po całym cywilizowanym świecie. Pascha, połączona z Tygodniem Przaśników, trwała dni siedem, a w jej Dzień Przygotowania, wypadający 14 dnia miesiąca Nisan (marzec/kwiecień), to głowa rodziny, a nie kapłan, zabijała baranka ofiarnego, w samej Świątyni, na Dziedzińcu Izraela. Pascha była świętem szczególnie wielkim, obchodzonym na pamiątkę Wyjścia z Egiptu*. Pięćdziesiątnicę, jak już sama nazwa wskazuje, obchodzono w pięćdziesiąt dni później. Było to pierwotnie święto żniw, w czasie którego składano na ofiarę pierwociny plonów. Zapewne już za życia Jezusa święcono wówczas wspomnienie zawarcia Przymierza i dar Prawa na Synaju. W miesiącu Tiszri (odpowiadającym mniej więcej naszemu wrześniowi) przypadało święto Nowego Roku, następnie Dzień Przebłagania, a potem w dniach od 15 do 21 tegoż miesiąca radosne i niezmiernie popularne Święto Namiotów (początkowo związane z zakończeniem winobrania). Przez całe noce ciągnęły w blasku pochodni wielkie procesje i odbywały się tańce. Dziedziniec Kobiet oświetlano z tej okazji wielkimi, złotymi świecznikami. Każda rodzina budowała sobie w okolicy Jerozolimy własny szałas. Szałasy te miały
* Zob. Rozmowy o Biblii, s. 85-94. 37
przypominać wszystkim okres spędzony przez synów Izraela na pustyni po wyjściu z Egiptu.
Z arcykapłanem liczyli się nawet Rzymianie, a spowijająca go, według tradycji żydowskiej, "świętość wiekuista", musiała na wielu z nich wywierać również pewne wrażenie. Także ich sceptycyzm nie był często pozbawiony domieszki jakiegoś, może zabobonnego, lęku. Poza tym arcykapłan, chociaż jego właściwa rola ograniczała się do kultu, przewodniczył przecież Sanhedrynowi, wielkiej radzie, w skład której wchodziło 71 członków: wszyscy żyjący jeszcze byli arcykapłani, przedstawiciele wielkich rodów kapłańskich, poza tym tak zwani starsi, reprezentujący świecką arystokrację, jak również uczeni w Piśmie, będący często, choć nie wyłącznie, faryzeuszami. Głos Sanhedrynu miał zaś niemałe znaczenie w całym życiu religijnym, prawnym i gospodarczym Palestyny.
W I w. n.e. niższy personel świątynny liczył sobie mniej więcej 16 800 osób, w tym 7200 kapłanów i 9600 lewitów, którym przypadała jedynie służba pomocnicza. Za lewitów uznawano także śpiewaków i muzyków towarzyszących swoją sztuką kultowi w Świątyni. Zarówno kapłani, jak i lewici byli podzieleni na 24 grupy, z których każda odbywała służbę w Jerozolimie przez jeden tydzień dwa razy do roku, nie licząc trzech wielkich świąt pielgrzymkowych, kiedy to do służby stawiali się wszyscy. Świątynia była zatem nie tylko wielka, błyszcząca złotem i bielą marmurów, ale również od rana do nocy pełna spełniających wszelkiego rodzaju posługi kapłanów i przejętych jej wspaniałością wiernych, a w Święto Namiotów rozśpiewana i roztańczona także i w nocy przy chwiejnym, lecz jaskrawym świetle lamp i pochodni*.
BÓG I BOGOWIE
Jeżeli oglądając świat z perspektywy Jerozolimy mamy nieraz tendencję do niezmiernego wyolbrzymiania znaczenia Palestyny, to jesteśmy również skłonni w sposób całkiem podobny zniekształcać obraz religijny tegoż świata. Urzeczeni, jak Flawiusz Józef, wspaniałością
* Rola arcykapłana. Świątynia jerozolimska oraz organizacja służby kapłańskiej zostały omówione nieco szerzej w mojej poprzedniej książce Rozmów o Biblii ciąg 38 dalszy, s. 72-80.
Świątyni jerozolimskiej, zapominamy łatwo, że mały naród Izraela, oddający tutaj cześć swemu Jedynemu, Niewidzialnemu, Wszechmocnemu Panu, otaczały zewsząd ludy pogańskie, składające ofiary bardzo licznym i różnorodnym bogom. Zarówno w życiu rodzinnym, prywatnym, jak i publicznym człowiek spotykał się tam co krok z siłą boską, która mogła przejawiać się na rozmaite sposoby, w przyrodzie, w niezwykłych zjawiskach, niezwykłych ludziach, lecz także i w osobach bogów wielkich i małych, oraz, w sposób szczególny, w ich posągach czczonych w niezliczonych świątyniach, we wszelkich zakątkach ziemi zamieszkanej. Kiedy poganin porzucał swą ojczyznę i przybywał do obcego miasta lub kraju, na ogół zaraz na początku składał należny hołd miejscowym bogom, najczęściej utożsamiając ich z własnymi, znanymi mu już od dzieciństwa. I tak na przykład w Egipcie wielki bóg Ammon stał się Zeusem Olimpijskim, Horus - Apollonem, Ptah - Hermesem. Brak możliwości takiego utożsamienia nie stanowił również żadnej przeszkody. W tymże kraju nad Nilem wielu Greków włączało się z całą pobożnością w kult czczonego zwłaszcza w Fajum boga-krokodyla, Suchosa (egipski Sobek) albo też, w sanktuarium niedaleko Memfis, świętego byka, Apisa. Ta gotowość oddawania czci sile boskiej wszędzie, gdzie się ona objawiała, ułatwiła zapewne również powstanie zjawiska charakterystycznego dla epoki
6. Zeus Amon
39
40
hellenistycznej i rzymskiej, mianowicie boskiego kultu żyjącego człowieka. Dawniej w obliczu zagrażającego niebezpieczeństwa miasto greckie wzywało na pomoc swoich bogów, u schyłku IV w. przed Chr. przestało jednak ufać już własnym siłom, zarówno ziemskim (militar-nie było na ogół całkowicie bezbronne), jak i nadprzyrodzonym. Dlatego też tak łatwo witało jako boga-zbawcę człowieka, który albo udzielił mu tej pomocy, albo przynajmniej mógłby jej udzielić. Warto przy tym wyraźnie podkreślić, iż miasto, uchwalając nawet całkowicie dobrowolnie kult boski żywego śmiertelnika, jego boskości bynajmniej nie "ustanawiało". Uchwała taka po prostu stwierdzała, że jest on bogiem. Miasto nie mogło nikogo bogiem uczynić, mogło jedynie ogłosić publicznie, że przekonało się, iż człowiek ten jest kimś więcej niż zwykłym śmiertelnikiem, że w sposób niewątpliwy doświadczyło jego boskiej mocy, która objawiła się w jakimś niezwykłym, nadludzkim czynie bohatera. Nazwano to zjawisko "sekularyzacją wiary", wydaje się jednak raczej, że mamy tu do czynienia z czymś wręcz przeciwnym, ze swego rodzaju "mitologizacją" życia politycznego, z prawdziwą inwazją nadprzyrodzoności.
Nie omieszkali skorzystać z tego najpierw królowie greccy, a później rzymscy cesarze. Był to wszakże wówczas kult organizowany odgórnie przez władcę i w sposób mniej lub więcej obowiązujący narzucany jego poddanym. Nie ulega wprawdzie wątpliwości, że miasta greckie, uchwalając bez żadnego przymusu, spontanicznie, kult boski żywego człowieka, przygotowały grunt do tego, już niespon-tanicznego, rozwoju. Są to jednak dwa zjawiska całkiem odmienne, niesłusznie często łączone pod jedną etykietką "kultu władcy".
Rzymianie nigdy Żydom tego kultu nie próbowali narzucić (inaczej będą postępować później wobec chrześcijan). W czasach Jezusa zresztą monoteizm Izraela okrzepł już tak dalece, tak ostatecznie się wykrystalizował, że dla każdego Żyda Bóg był jedyny, z nikim i z niczym nieporównywalny. Warto jednak przypomnieć, że naród wybrany dorastał do tego długo i stopniowo, karcony przez proroków i hartowany w wielkich próbach, najpierw wygnania babilońskiego (VI w. przed Chr.), wreszcie zaś powstania Machabeuszów (168/7 164 r. przed Chr.).
Przeciwstawiając Żydów (i chrześcijan) poganom często nie zdajemy sobie sprawy, że przeciwstawiamy dwie całkiem odmienne koncepcje religijne, monoteizm i politeizm. Dla Żyda-monoteisty
udział w obcym kulcie oznaczałby zaprzeczenie jedyności Jedynego. Postawy tej nie mógł w żaden sposób pojąć poganin-politeista. Dla niego odmowa tego udziału była wyrazem nie tylko ateizmu (dlatego ateistami, gr. dtheoj, nazywano najpierw Żydów, a później również i chrześcijan), lecz także i buntu przeciw porządkowi społecznemu, a bunt taki mógł łatwo ściągnąć gniew bogów na wszystkich, i winnych, i niewinnych. To wzajemne nieporozumienie pozostawiło trwałe ślady.
Niechęć synów Izraela do pogan miała bardzo głębokie korzenie. Czytali przecież proroków, którzy ciskali gromy na pogan-bałwo-chwalców przede wszystkim dlatego, że chcieli odstraszyć swoich rodaków od brania udziału w kultach pogańskich. Prorocy ci działali jednak na kilka wieków przed Chrystusem, kiedy jeszcze pokusa ta była bardzo istotna. Naród wybrany znalazł w Kanaanie liczne bóstwa potężne i zadomowione tu od wieków. Każdy nowy przybysz zaczynał oczywiście od złożenia im właśnie należnego pokłonu. Każdy - ale nie wolno było tego czynić synom Izraela! Wielu przecież tej pokusie ulegało, mimo że prorocy nawoływali do wierności Jahwe, a walcząc z kultami pogańskimi, starali się je jak najbardziej obrzydzić swoim współbraciom. Posługiwali się w tym celu różnymi sposobami, najczęściej wyszydzając owe bóstwa, zrobione ręką człowieka z drewna lub metalu. Taki na przykład rzeźbiarz "narąbał sobie drzewa cedrowego, wziął drzewa cyprysowego i dębowego - a upatrzył je sobie między drzewami w lesie - zasadził jesion, a ulewa zapewni mu wzrost. To wszystko służy człowiekowi na opał: część z nich bierze na ogrzewanie, część na rozpalenie ognia do pieczenia chleba, na koniec z reszty wykonuje boga, przed nim pada na twarz, tworzy rzeźbę, przed którą wybija pokłony" (Iz 44,14-15). Prorokom wtórują psalmiści: "Ich bogowie to srebro i złoto, robota rąk ludzkich. Mają usta, ale nie mówią, oczy mają, ale nie widzą, mają uszy, ale nie słyszą, nozdrza mają, ale nie czują zapachu. Ręce mają, ale nie dotykają, nogi mają, ale nie chodzą, gardłem swym nie wydają głosu" (Ps 115,45).
Istotnie, łatwo pomylić piękny posąg z tym, kogo ma on przedstawiać. Żydów chroniło przed tym niebezpieczeństwem Prawo, zabraniające sporządzania wizerunku jakiejkolwiek istoty żywej. Jednakże i pogańscy myśliciele zdawali sobie z tego sprawę. Oto Plutarch, obywatel Cheronei, niewielkiego miasta w środkowej Grecji, narzekał gdzieś pod koniec I w. po Chr., że rzeźbiarze, nadając bogom kształty 41
42
ludzkie, mogą wprowadzić w błąd zwykłych śmiertelników, którzy będą sobie wyobrażać, że bóg ma naprawdę ciało, i to ciało podobne do ludzkiego. Nietrudno wtedy pomylić wizerunek z jego modelem, posąg boga z samym bogiem. I właśnie dlatego trzeba wyraźnie stwierdzić, że nadużywa boskiego imienia ten, kto mówi, że Lachares rozebrał z szat Atenę, podczas gdy on tylko zdjął szaty z jej posągu*. Nie wszyscy wszakże poganie byli tak mądrzy. A posąg bóstwa stał w każdej świątyni...
Bałwochwalstwo stanowiło zarzut poważny, krytyka kultów pogańskich w Biblii nie ograniczała się jednak do niego. Autorzy biblijni atakowali różne inne elementy owych kultów, szczególnie takie, które budziły wstręt w sercach synów Izraela. Używali przy tym barw bardzo jaskrawych, chcąc, by obraz ten zrobił mocne wrażenie. Zdecydowanie potępiali zatem ofiary z ludzi (zwłaszcza dzieci), składane ongiś niektórym bóstwom pogańskim, potępiali sakralną prostytucję, mającą w rozumieniu uprawiających ją kobiet zapewnić żyzność ziemi oraz płodność wszystkiemu, co żyje. W przekonaniu pogan było to bowiem odtwarzanie "świętego związku" czczonego właśnie w tym sanktuarium boga i jego boskiej partnerki (w Kanaanie najczęściej Baala i Astarte). Oburzenie budziły wszelkie kulty orgiastyczne, a za szczególne bluźnierstwo uważano kult władcy.
Kiedy w 168 lub 167 r. przed Chr. król grecki, Antioch IV Epifanes, zarządził wielkie i całkiem bezprecedensowe prześladowanie religijne w Judei i Jerozolimie, Świątynia Jahwe została zbezczeszczona. Co się wówczas dokładnie działo, niepodobna ustalić, ponieważ rozporządzamy jedynie źródłami żydowskimi - jest to przede wszystkim Druga, a także Pierwsza Księga Machabejska, i jeszcze trudniejsza do interpretacji, gdyż pisana językiem apokaliptycznym, Księga Daniela. Na wielkim ołtarzu postawiono, a może po prostu wprowadzono do Świątyni, coś, co autorzy biblijni nazywają "ohydą spustoszenia" (l Mch 1,54; Dn 11,31; por. Mt 24,15 i Mk 14,13). Przy czym warto zauważyć, że w tej epoce każdy posąg pogański może być nazwany w Biblii "ohydą". Poza tym, jak czytamy w Drugiej Księdze Machabejskiej, "świątynia była pełna rozpusty i uczt, na których poganie zabawiali się z nierządnicami, a na świętych dziedzińcach zbliżali się do kobiet, ponadto zaś jeszcze do wnętrza Świątyni wnosili
* Plutarch, Moralia 379 C.
to, czego się nie godzi. Ołtarz był pokryty ofiarami niedopuszczalnymi przez Prawo i niegodziwymi" (2 Mch 6,4-5). Opór, jaki Żydzi stawili rozporządzeniom greckiego władcy, musiał najwyraźniej doprowadzić do wściekłości jego urzędników i żołnierzy. Nie jest jednak wykluczone, że w jakiejś przynajmniej części obrazy te zawdzięczamy również fantazji autora Księgi, tak właśnie wyobrażającego sobie kulty pogańskie, w których sam przecież nigdy nie uczestniczył*. Tego rodzaju teksty, rozbudowywane jeszcze w tradycji parabiblijnej, musiały utwierdzać Izraela w przekonaniu, że i bogowie pogańscy, i oddawane im kulty zasługują jedynie na potępienie. Autorzy zaś biblijni od samego początku przekonanie to umacniali, wykorzystując je w walce o czystość jahwizmu. Wielu z nich potrafiło wszakże łączyć tę walkę z zapowiedzią zbawienia także i dla pogan.
Słowa potępienia brzmiały jednak tym donośniej, kulty pogańskie budziły w sercach synów Izraela wstręt tym większy, im lepiej rozumieli odmienność swego Jedynego. My zaś, czytając Biblię, często patrzymy na te kulty właśnie ich oczami. Nie dość na tym: przejęliśmy również i od starożytnych chrześcijan ich pogardliwy, a zarazem niejednokrotnie pełen lęku stosunek do tych niezliczonych bogów, jak również do modlących się do nich "ciemnych" pogan. Zapominamy przy tym, że chrześcijanie, podobnie jak przed nimi autorzy Biblii hebrajskiej, starali się przede wszystkim własnym słowem zwyciężyć owych bogów (którzy przez tyle wieków panowali nad światem), usiłując przekonać zarówno wyznawców Chrystusa, jak i tych, co wyznawcami Jego stać się mogli, że są to złe duchy, demony, próbujące na wszelki sposób omamić ludzi.
Zastanówmy się zatem przez chwilę, jaki związek łączył bogów pogańskich z demonami i co to właściwie znaczy "demon". Otóż słowo to jest formą zlatynizowaną, następnie zaś spolszczoną, greckiego słowa dajmon. Pierwotnie dajmon znaczył tyle, co bóstwo, może nieco mocniej od również greckiego theos, podkreślając boskość owego bóstwa i przepaść, jaka dzieliła je od śmiertelników. W czasach, gdy Jezus chodził po ziemi palestyńskiej, znaczenie to już od dawna zdecydowanie się zmieniło. Wierzono wtedy, że w strefie podksiężycowej (tj. między księżycem a ziemią) mieszkają różne
* Bardziej szczegółowe przedstawienie prześladowania, jego prawdopodobnych przyczyn i powstania Machebeuszów zob. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 146-184. 43
44
demony, zarówno złe, jak i dobre, a spotkać je można było również i na ziemi, zwłaszcza w bliskości cmentarzy. Słabsze od bogów, łatwiej ulegają człowiekowi. Dlatego też uważano, iż ten, kto zna odpowiednie zaklęcia, może je zmusić do służby sobie. I tak demony zaczynają odgrywać coraz większą rolę w praktykach magicznych.
Plutarch z Cheronei traktował jednak ten problem całkiem odmiennie. Rozbudowaną już przez swoich poprzedników naukę o demonach wykorzystywał, by pogodzić tradycyjny politeizm z filozoficznym monoteizmem, jednocześnie zaś, by znaleźć wygodnych pośredników między śmiertelnymi ludźmi a nieśmiertelnymi bogami, mówiąc dokładniej - bóstwem, które w jego ujęciu rozpływało się niejako w coraz odleglejszej i bardziej niedostępnej transcendencji. Już sam fakt, że demony żyły między ziemią a księżycem, ułatwiał im ową rolę pośredników, choćby przy przyjmowaniu składanych ofiar i udzielaniu wyroczni. Według Plutarcha, bogowie są nazbyt dostojni, by zwracać się wprost do ludzi, demonom więc zlecili pieczę nad wszelkimi tego rodzaju sprawami. Co więcej, właśnie demonom przypisywał on wszystko, co w mitach lub kultach wydawało się niestosowne lub rażące. Trudno sobie wyobrazić, żeby jakikolwiek bóg znajdował przyjemność w rytualnych zawodzeniach, a tym bardziej w rozszarpywaniu żywej ofiary i jedzeniu surowego mięsa. Plutarch uznał zatem, że te i tym podobne obrzędy zostały wprowadzone po prostu po to, żeby odstraszać złe demony (bo takie oczywiście również istniały). Najpotężniejsze z tych właśnie groźnych istot są również odpowiedzialne za wszystkie katastrofy i wielkie nieszczęścia, takie jak głód, wojna czy zaraza.
Wreszcie wiele rzeczy, jakie starzy poeci mówili o bogach, dotyczyło naprawdę demonów: "To, co opowiada się w mitach, i co śpiewa się w hymnach, owe porwania i tułaczki bogów, jak ukrywali się, uciekali, byli przeklinani, odbywali niewolniczą służbę, wszystko są to cierpienia i historie nie bogów, ale demonów, a pamięta się o nich dzięki ich zręczności i potędze"*.
Takie wyjaśnienie usuwało mnóstwo trudności, ocalając zarazem tradycyjny mit i nietykalną godność bogów. Tak uważał przynajmniej Plutarch i jemu podobni. Ale to utożsamienie demonów z greckimi bogami nie wyszło tym ostatnim na dobre. Chrześcijanie przejęli je od
* Plutarch, Moralia 417 E.
filozofów pogańskich i potrafili doskonale wykorzystać. Jeśli sam Plutarch stwierdzał, że bywają także demony złe i groźne, a zarazem był zdania, że można je nazywać tymi samymi co bogów imionami, jeśli znajdujemy wśród nich i Apollona, i Dionizosa, i Demeter, to nietrudno już przychodziło posunąć się jeszcze trochę dalej i uznać, że wszystkie bóstwa pogańskie są w istocie rzeczy tylko złośliwymi i niebezpiecznymi demonami. Plutarcha przeraziłby na pewno taki wniosek, wyciągnięty z jego własnej nauki, lecz pisarze chrześcijańscy znaleźli sobie w ten sposób potężną broń w walce z religiami pogańskimi. I wielu z nas odziedziczyło po nich głębokie przekonanie, że wszystko, co pogańskie, musi być z gruntu złe.
Należy również pamiętać, że starożytni chrześcijanie starali się często przedstawić swych ideologicznych przeciwników jak najgorzej, ukazując pewne rzeczywiste wynaturzenia kultów pogańskich jako zjawiska codzienne i całkiem normalne. Wszędzie dopatrywali się rytuałów okrutnych, dziwacznych, a przede wszystkim na pewno niemoralnych. Takie rzeczy bez wątpienia były, lecz na tym się bynajmniej nie kończyło. Jezus z Nazaretu narodził się w epoce pełnej sprzeczności, które uwidaczniały się najwyraźniej w postawie człowieka wobec bogów i religii. W greckim świecie starożytnym nie istniał przez długie wieki żaden przedział między tym, co polityczne, a tym, co religijne. Życie greckie miasta-państwa (gr. polis, stąd przymiotnik "polityczny" określa wszystko, co się do tego życia odnosi) było na wskroś religijne, religia zaś była właśnie w tym znaczeniu "polityczna". Prawdziwym celem wszelkich aktów religijnych stawało się zapewnienie dobrobytu miastu, a uczestnictwo w kulcie znaczyło tyle, co uczestnictwo w życiu miasta. Jest zatem w pełni zrozumiałe, że wielkie zmiany, jakie zachodziły poczynając od IV w. przed Chr. w układach politycznych, musiały znajdować swe odbicie również w zmianach zachodzących w świadomości religijnej. Jednym z nowych elementów było wzrastające znaczenie jednostki. W życiu religijnym pogan przejawiało się to przede wszystkim w coraz wyraźniej budzącej się tęsknocie za osobistym spotkaniem z takim bóstwem, które dawałoby się po ludzku kochać i pragnęłoby być kochane nawzajem, które chciałoby stać się naprawdę bliskie człowiekowi, obiecując mu indywidualne zbawienie i zjednoczenie ze sobą. A spotkania tego rodzaju najłatwiej przychodziło szukać w kultach misteryjnych. Były to kulty najczęściej i stare, i greckie, teraz jednak w nowych warun- 45
kach odradzały się, rozwijały i szerzyły. Nigdy wcześniej odwieczne misteria eleuzyńskie nie przyciągały tylu pobożnych, nigdy nie cieszyły się taką sławą tajemnicze obrzędy ku czci bogów Kabirów na wyspie Samotrace, nigdy nie słyszano tak wiele o misteriach Dionizo-sa. Nasze wiadomości o tych kultach pochodzą przeważnie z czasów późniejszych, ale jedno jest pewne: liczni wtajemniczeni znajdowali w nich właśnie zarówno drogę do spotkania z bóstwem, jak i nadzieję na szczęśliwą nieśmiertelność.
46
1. Fragment malowidła z Herkulanum przedstawiającego kult Izydy. I w. n.e.
Już na samym początku epoki hellenistycznej mnożą się też najprzeróżniejsze stowarzyszenia religijne. Istniały one wprawdzie zawsze, lecz nigdy jeszcze nie było ich tak dużo. W klasycznym
mieście-państwie boskich opiekunów wyznaczało każdemu Grekowi najczęściej samo urodzenie, po prostu fakt, że przyszedł na świat właśnie tu, a nie gdzie indziej, a zwłaszcza w tej gminie i w tej rodzinie. Pod koniec IV w. przed Chr. więzy te zaczęły w pewnej mierze słabnąć. Człowiek zapragnął sam decydować o sobie. Wstępował więc do stowarzyszenia ku czci bogini Izydy lub boga Sabazjosa, wybierając z własnej woli, jakiemu bogu pragnie służyć. Decyzja taka mogła pozwolić na nawiązanie całkiem osobistego kontaktu z wybranym bóstwem, a to w tym czasie nabierało doniosłego znaczenia.
Jednocześnie, właśnie w owych wiekach, kształtuje się stopniowo przekonanie, że jeden spośród bogów jest najważniejszy, jeden liczy się naprawdę, inni to albo rozmaite imiona, pod jakimi tego samego boga czczą różne ludy i miasta, albo bóstwa pomniejsze, służebne, niższego rzędu i godności. Ten wielki bóg, najczęściej przychodzący ze wschodu, jak Sarapis, Izyda czy nieco później Mitra, byłby ponad wszystkimi i wszystkim władał, byłby Panem całej zamieszkanej ziemi, jak ongiś Pallas Atena była panią całego ateńskiego imperium. Nawet jednak i wtedy, gdy pobożni wyznawcy zaczną się modlić do "jednego boga Zeusa-Heliosa-Sarapisa", nikomu z nich nie przyjdzie do głowy, że może on być bogiem nie "jednym", lecz "jedynym", i że innych poza nim po prostu nie ma. Wśród ludzi wykształconych mówi się co prawda coraz chętniej o jakimś nieokreślonym, bezimiennym "bóstwie", ale trzeba pamiętać, że "bóstwo" w języku greckim to niemal tyle, co "boskość", raczej idea lub pojęcie. A pojęcie nigdy nie może wysłuchiwać modlitwy ani stać się przedmiotem kultu, podobnie jak nie mógł nim być Bóg filozofów, jedyny i doskonały, Byt Absolutny, lecz bezosobowy. Nie wystarczał on nawet wielu mędrcom. Dwóch takich, którzy szukali czegoś więcej, żyło niemal współcześnie, jeden w Cheronei, drugi w Nikopolis, w Epirze. Jeśli mówimy tu właśnie o nich, to przede wszystkim dlatego, że pod różnymi względami wydają się obaj nam bliżsi od innych. Istotne jest również i to, iż żaden z nich nie zetknął się z chrześcijaństwem.
Epiktet, kulawy frygijski niewolnik, żył początkowo w Rzymie i tam poznał filozofię stoicką, a kiedy został wyzwolony, mógł jej także nauczać. Wygnany wraz z innymi filozofami przez szalonego cesarza Domicjana, osiadł w Epirze i tam założył własną szkołę (koniec I w. po Chr.). Rozmowy z mistrzem zapisywał, potem zaś uporządkował i wydał jeden z jego uczniów, Arrian, któremu udało się 47
48
szczęśliwie zachować w nich prostotę Epikteta i całą bezpośredniość jego stylu, wolnego od tak modnej wówczas retoryki. Czytając, czujemy dobrze, iż ten, kto tu mówi, mówi o rzeczach, jakie naprawdę leżą mu na sercu.
Jeśli mamy rozum, czyż możemy czynić coś innego, niż wspólnie i każdy z osobna śpiewać i sławić bóstwo i bóstwu dziękować? Kiedy kopiemy, kiedy zajęci jesteśmy orką, kiedy jemy, czyż nie powinniśmy wyśpiewywać chwałę Boga: Wielki jest Bóg, który dał nam narzędzia, jakimi uprawiamy ziemię, wielki jest Bóg, który dał nam ręce, gardło, żołądek, stopniowy wzrost i oddychanie nawet we śnie! [...] Cóż mogę czynić innego, ja, kulawy starzec, niż śpiewać chwałę Boga? Gdybym był słowikiem, robiłbym to jak słowik, gdybym był łabędziem - jak łabędź. A teraz jestem tym, który mówi: mam chwalić Boga. To jest moje zadanie. Wypełniam je tak długo, jak jest mi to dane. A i ty czyń podobnie.
Epiktet wiele zaczerpnął z nauk filozoficznych swoich poprzedników, chociaż chwilami Bóg jego wydaje się jakby bliższy człowiekowi i bardziej osobowy. Mędrzec mówi jednak nie tylko o Bogu, lecz także i o bogach, a niekiedy również o bóstwie czy boskości. Najwidoczniej akceptuje tradycyjny politeizm. Interesują go przy tym przede wszystkim praktyczne zasady postępowania. W rozmowie zaś ma zawsze na myśli indywidualnego człowieka, swego bezpośredniego słuchacza, i to on jest dla niego najważniejszy.
Bóg nas stworzył, a zatem wszyscy ludzie są braćmi. Również niewolnik jest twoim bratem. Prawdziwy mędrzec musi pamiętać, że Bóg go uczynił swoim świadkiem, aby pouczał ludzi o tym, co złe, i o tym, co dobre. "Jako kto występujesz teraz? Jako powołany przez Boga świadek. Idź i świadcz dla mnie. Jesteś bowiem godny, abym cię wezwał sobie na świadka". Zadanie to niewątpliwie bardzo trudne. A zatem "pamiętaj o Bogu! Wzywaj Go na pomoc i ratunek, jak żeglarze w czasie burzy wzywają Dioskurów".
Epiktet stara się wychować swoich uczniów do prawdziwej wolności, która jest - nie tylko dla niego - wolnością służby: "Podnieś głowę, jak ten, kto się wyzwolił z niewoli. Odważ się spojrzeć w górę ku Bogu i powiedzieć: Użyj mnie, do czego zechcesz, zgadzam się we wszystkim z Tobą, nie odrzucam niczego z twoich postanowień".
Zło i niedoskonałość mają także swoje miejsce w tym świecie. "Powinniśmy brać rzeczy takimi, jakie są. A jakie są? Takie, jak chce Bóg". A przecież cielesność obciąża człowieka. Wyzwoleniem jest zatem śmierć, przynosząca ponowny rozpad wszystkiego: to, co po-
chodzi z ziemi, wraca do ziemi, duch zaś rozpływa się w Bogu. Nie ma żadnego podziemnego świata umarłych ani sądu po śmierci, ani kary za grzechy. Cały świat jest natomiast pełen bogów i demonów, którymi są także słońce, księżyc, gwiazdy, ziemia i morze. Nikt z nas nie potrzebuje więc czuć się osamotniony: "Kiedy zamkniecie drzwi i w pokoju stanie się ciemno, pamiętajcie nigdy nie mówić, że jesteście sami. Nie jesteście, bo wewnątrz jest i Bóg, i wasz demon"*.
Mimo że Bóg Epikteta toleruje obok siebie starych bogów i niezliczone mnóstwo demonów, etyka kulawego mędrca przypomina zadziwiająco zasady, głoszone przez chrześcijan, z którymi on sam nigdy się nie spotkał. Jest wszakże jedna różnica bardzo istotna: według uczniów Chrystusa zbawienie jest łaską, jaką człowiek otrzymuje darmo od miłosiernego Boga, u Epikteta natomiast człowiek sam je sobie zdobywa, by we własnym pięknie stanąć wreszcie przed Bogiem.
Plutarch był nieco młodszy od Epikteta. Różnił się od niego pod wieloma względami. Epiktet zaczynał swoje życie jako niewolnik. Plutarch pochodził z zamożnej rodziny i gdyby tylko chciał, mógłby na pewno zajść wysoko. Ale on nie chciał i nawet nie wspomina, że ma również obywatelstwo rzymskie, co w tym czasie stanowiło raczej rzadkość i niemałe wyróżnienie. Pozostawił za to po sobie mnóstwo pism, wśród nich najszerzej znane Żywoty sławnych mężów. Praca nad tymi dziełami, choć niewątpliwie ważna, nie wypełniała jednak całego jego życia. Był dobrym mężem i ojcem, serdecznym i uczynnym przyjacielem, a przez dwadzieścia lat także kapłanem Apollona w niezbyt odległej wielkiej świątyni tego boga w Delfach.
Filozofię studiował Plutarch dogłębnie i długo. Starał się też wszelkimi siłami pogodzić ze sobą to, co do końca pogodzić się nie dało, swoją filozofię i tradycyjną religię grecką. Na różne sposoby usiłował rozwiązać nasuwające się sprzeczności, przekonany najgłębiej, że tylko religia stanowi o jedności, a nawet o istnieniu każdego społeczeństwa, i że nie może być państwa bez świątyń, bogów, nabożeństw, ofiar i wyroczni. Nie zadowolił się przy tym drogą najłatwiejszą, którą wybierała ogromna większość jego współczesnych, nie poprzestał na spokojnej rutynie kultu, lecz wszystko, czego się nauczył, całe swoje wykształcenie filozoficzne, wykorzystywał po
* Epiktet, Diatryby. 49
to, żeby uzasadnić i wytłumaczyć to, w co wierzył. Teologia stanowiła dlań ukoronowanie filozofii.
Plutarch - kapłan Apollona - nie zaprzeczał oczywiście istnieniu licznych bogów. Dowodził nawet, iż patrząc na naturę, nie znajdujemy nigdzie żadnej istoty, będącej jednym tylko przedstawicielem własnego gatunku. Tak więc na ziemi nie żyje jeden człowiek, ale wielu ludzi, nie biega jeden koń, ale wiele koni, a na niebie nie świeci jedna gwiazda, ale wiele gwiazd; podobnie nie można sobie wyobrazić takiego boga, czy demona, który byłby tylko jedyny. A liczba bogów jest jeszcze większa, niż nam się to wydaje, bo poza naszym ludzkim światem istnieje także, jak powiadają, dużo innych, a każdy z tych innych światów ma swoich bogów. Bogów może być zatem nieskończenie wielu, gdyż i przestrzeń jest nieskończenie wielka.
Ta mnogość bogów nie przeszkadza wszakże Plutarchowi widzieć wszędzie u podstaw wszystkiego jednej boskiej Rzeczywistości. Oczy pielgrzyma zbliżającego się do świątyni delfickiej uderzał napis na murze składający się tylko z jednej litery: E. Plutarch tłumaczył, że jest to słowo, którym należy boga powitać, a znaczy ono: JESTEŚ (po gr. El). "Jest to bowiem dokładne i wierne określenie Boga, jedyne stosowne i takie, które tylko Jemu jednemu odpowiada, po prostu stwierdzenie, że jest. My sami tego o sobie powiedzieć nie możemy, bo nie mamy prawdziwego udziału w istnieniu".
Tu przypomina się Imię, jakie Bóg objawił Mojżeszowi z Płonącego Krzaka: "JESTEM, KTÓRY JESTEM" (Wj 3,14). Jakże jednak rozumiał to Plutarch, jakiż jest dla niego ów Byt, który naprawdę jest? Jest On Bytem wiecznym, nie mającym początku ani końca, nie podlegającym żadnym zmianom w żadnym czasie, bo czasu dla Niego nie ma: "Jedyny, który jest, sam wypełnia wieczność jednym teraz"*. Nie ulega żadnej wątpliwości: tutaj nie chodzi już o Apollona delfic-kiego ani o żadnego innego boga ze świata dawnych wierzeń. Plutarch wkracza tu w najwyższe sfery metafizyki, starając się przeniknąć i w pewien sposób zdefiniować istotę bóstwa.
Ten właśnie Bóg jest Rozumem, który wszystko w porządku utrzymuje i wszystkim włada. Bogactwo jego stanowi nie złoto i srebro, potęgę zaś nie błyskawice i pioruny, ale mądrość i wiedza. Bóg widzi wszystko, co dzieje się na ziemi, i to także, co dzieje się na
* Plutarch, Moralia 392-393 B.
morzu. Zna charakter i usposobienie każdego człowieka. Jest ojcem wszystkiego, co piękne i dobre, nie może też uczynić ani ścierpieć niczego złego. On użycza własnej sprawiedliwości, mądrości i łagodności wszystkim, którzy przez swoją dobroć i miłość dla innych ludzi upodabniają się do Niego*.
Plutarch i Epiktet są pogańskimi mędrcami. Usiłują, każdy po swojemu, dochować wierności i owym licznym bogom dawnych tradycji, i temu Jedynemu, którego niejasno przeczuwają. A nie ma żadnych podstaw, by w ich wypowiedziach domyślać się wpływów biblijnych**. Pogan, myślących tak jak oni, było znacznie więcej. Porzućmy jednak uczonych i filozofów, a spróbujmy się przyjrzeć także ludziom prostym. Czy możemy cokolwiek powiedzieć, jak ich życie religijne wyglądało, czy rzeczywiście mieli rację żydowcy i chrześcijańscy krytycy, łączący niemal wszystkie kulty pogańskie z orgiami i wszelkiego rodzaju rozpustą? Źródeł mamy tutaj mało i większość z nich niewiele nam mówi. Dlatego tym ciekawsza jest zachowana szczęśliwie płyta z niebieskawego marmuru z dość obszernym greckim napisem, jaki w I w. przed Chr. kazał na niej wyryć niejaki Dionizjos, mieszkaniec Filadelfii, niedużego miasta w Azji Mniejszej.
Dionizjos był najwyraźniej człowiekiem wielce pobożnym. Miał w swoim domu ołtarze rozmaitych bogów, wśród których najważniejszą rolę odgrywała frygijska bogini Agdistis. Nie ona jednak, lecz sam Zeus przekazał we śnie Dionizjosowi specjalne polecenia. Ich rezultatem jest ów wyryty na marmurze napis. A polecenia to zgoła niecodzienne. Bogowie olimpijscy w poprzednich stuleciach dość mało interesowali się problemami etycznego życia jednostki. Stali przede wszystkim na straży czystości rytualnej. Zeus we śnie Dioniz-josa idzie wszakże znacznie dalej, a jego polecenia są zadziwiająco szczegółowe:
Wchodzący do tego domu mężczyźni i kobiety, wolni i niewolnicy, muszą złożyć przysięgę na wszystkich bogów, że nie zamierzają niczego złego ani wobec żadnego mężczyzny, ani wobec żadnej kobiety, że nie znają ani nie praktykują żadnych czarów
* Por. A. Świderkówna, Bogowie zeszli z Olimpu, Warszawa 1999, s. 343-345, 357-372.
** Septuaginta, grecki przekład Biblii hebrajskiej, sporządzony w III-II w. przed Chr., zdaje się przez dłuższy czas być nieznany światu pogańskiemu. Pierwszy cytat z niej znajdujemy w dziele greckim z II w. po Chr. 57
52
szkodzących ludziom, ani złych zaklęć, ani środków magicznych, ani środków zapobiegających poczęciu, ani spędzających płód; że żadnego rabunku ani morderstwa ani sami nie dokonali, ani nie służyli radą, ani o niczym takim nie wiedzą; że w niczym nie oszukując są życzliwi temu domowi, a jeśli ktoś czyniłby coś z tych rzeczy, albo zamierzał uczynić, nie przyzwolą i nie przemilczą, lecz będą je zwalczać. Mężczyźnie żonatemu nie wolno żyć z obcą kobieta zamężną, zarówno wolną, jak i niewolnicą, nie wolno mu uwieść ani żadnej dziewicy, ani chłopca, ani nikomu w takich sprawach doradzać; jeśliby zaś ktoś o czymś takim wiedział, należy nie ukrywać rzeczy ani nie przemilczać, lecz wskazać i mężczyznę, i kobietę. Czy to kobieta, czy mężczyzna, którzy coś takiego uczynią, niech nie wchodzą do tego domu, mieszkają w nim bowiem wielcy bogowie; oni tu czuwają i nie będą znosić ludzi naruszających te polecenia. Kobieta wolna powinna zachować czystość i nie znać ani łoża, ani obcowania z innym mężczyzną poza swoim mężem; jeśli zaś pozna, taka już nie będzie czysta, ale skalana, dotknięta zmazą i niegodna oddawać czci temu bogu, któremu to miejsce jest poświęcone, nie może też uczestniczyć w ofiarach [...] ani oglądać tajemnych obrzędów. Jeśli coś takiego uczyniła od czasu, gdy polecenia te zostały zapisane, ściągnie na siebie przekleństwo bogów, gdyż polecenia owe zlekceważyła [...]. Tym wszystkim, którzy je zachowują, bogowie będą łaskawi i dawać im będą wszelkie dobra, jakie tylko dają bogowie ludziom sobie miłym; tych zaś, którzy je złamią, będą nienawidzić i ześlą na nich srogie kary. Polecenia te zostały umieszczone u stóp Agdistis, najświętszej strażniczki i władczyni naszego domu. Niechaj ona da dobre usposobienie mężczyznom i kobietom, wolnym i niewolnikom, aby przestrzegali tego, co jest tu napisane. W czasie zaś ofiar comiesięcznych i corocznych ci mężczyźni i kobiety, którzy nie poczuwają się do winy, niechaj dotkną tego napisu zawierającego polecenia boga, aby w ten sposób stało się wiadome, kto ich nie zachowuje*.
Trzeba tu dodać, że frygijska Agditis była jedną ze wschodnich "bogiń-matek" i jej orgiastyczny kult Grecy znali od dawna. Tymczasem w domu Dionizjosa stała się właśnie ona strażniczką dobrych obyczajów. Jej powierzono pieczę nad przestrzeganiem surowych zasad moralnych, głoszonych tutaj jako objawiona wola Zeusa, który takich objawień dotychczas nigdy nie udzielał.
Nikt w Jerozolimie nie znał Dionizjosa z małoazjatyckiej Filadelfii i dlatego też całkiem inaczej wyglądał świat pogański oglądany z jej murów. Ale przecież już w najstarszej tradycji Pięcioksięgu Mojżeszowego Jahwe, powołując Abrahama, zapowiada mu: "Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi" (Rdz 12,3), króciutki zaś Psalm 117 wzywa: "Chwalcie, Pana, wszystkie narody, wysławiajcie Go, wszystkie ludy" (Ps 117,1), a św. Paweł, przytaczając ten werset w Liście do Rzymian (Rz 15,11), nie ma
* Zob. A. Świderkówna, Hellenika. Wizerunek epoki od Aleksandra do Augusta, Warszawa 1995, s. 227-228, 382.
żadnej wątpliwości, że chodzi tu o narody pogańskie. Wreszcie żyjący pod koniec VI w. przed Chr. prorok, którego nazywamy umownie Drugim Izajaszem, woła w imieniu swego Boga do tajemniczej postaci, zwanej przez biblistów cierpiącym Sługą Jahwe: "To zbyt mało, iż jesteś mi Sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela. Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi" (Iz 49,6). A słowa te wykorzysta także św. Paweł, kiedy odtrącony przez swych rodaków zacznie nauczać pogan w Antiochii Pizydyjskiej (Dz 13,47).
,ZA PANOWANIA TYBERIUSZA"
JEDYNA DATA W CZTERECH EWANGELIACH
"W roku piętnastym panowania Tyberiusza Cezara, kiedy prefektem Judei był Poncjusz Piłat, Herod tetrarchą Galilei, brat jego, Filip, tetrarchą Iturei i Trachonitis, Lizaniasz tetrarchą Abileny, za arcykapłanów Annasza i Kaifasza..." (Łk 3,1-2). Jest to jedyna data, jaką znajdujemy w Ewangeliach. Sw. Łukasz, który świadomie przejmuje wiele zwyczajów greckich historyków, tak oto, wzorując się na nich, określa czas wystąpienia Jana Chrzciciela. Jeśli jakieś wydarzenie było ważne, to posługiwano się nieraz wieloma sposobami datowania. Trzeba pamiętać, że starożytność nie znała żadnej, ogólnie przyjętej, wygodnej "ery", podobnej do tej, jaka służy nam od wieków i pozwala na spokojne liczenie kolejnych lat, bez względu na to, czy mówimy o latach "przed" i "po" narodzeniu Chrystusa, czy wybieramy po prostu "naszą erę".
54
8. Srebrny denar cesarza Tyberiusza. Awers: podobizna i imię cesarza. Rewers: postać kobieca, prawdopodobnie personifikacja pokoju
Ewangelista nie ogranicza się do cezara, lecz chcąc być bardziej dokładny wymienia także inne postaci, odgrywające ważną rolę w Palestynie owego czasu. Tak i wielki historyk grecki, Tukidydes (V/IV w. przed Chr.), autor dzieła o wojnie Aten ze Spartą, określa początek tej wojny, posługując się imionami urzędujących wówczas: archonta ateńskiego, spartańskiego efora i kapłanki Hery w Argos. Mimo staranności św. Łukasza mamy jednak nadal trudności z ustaleniem bardziej precyzyjnej daty. I to zaczynając już od "piętnastego roku" Tyberiusza.
Tyberiusz przejął władzę w dzień śmierci Augusta, to jest 19 sierpnia 14 r. po Chr., a zatem pierwszy rok jego panowania powinien kończyć się 18 sierpnia 15 r. Rok zaś piętnasty musiałby wówczas obejmować okres od 19 sierpnia 28 do 18 sierpnia 29 r. Na wschodzie imperium liczono wszakże inaczej. Początkiem drugiego roku panowania nowego władcy był tu zazwyczaj dzień Nowego Roku, który wypadał l października. Tak więc pierwszy rok Tyberiusza trwał zaledwie od 19 sierpnia do 30 września 14 r., gdyż l października zaczynał się już rok drugi. Piętnasty zatem rok, wymieniony przez Łukasza, rozpoczyna się, według rachuby syryjskiej, l października 27, a kończy 30 września 28 r.
Inne osobistości, wymienione przez Ewangelistę, nie przyczyniają się w tym przypadku do żadnego uściślenia daty. Poncjusz Piłat (Pontius Pilatus) był rzymskim namiestnikiem (prefektem) Judei od 26 do 36 r. Od samego początku swego urzędowania lekceważył sobie żydowskie zwyczaje i przywileje. Poprzedni prefekci pilnowali, by wojska wkraczające do Jerozolimy nie wnosiły sztandarów z wizerunkami cezara. Wszystkim bowiem było wiadomo, że wszelkie przedstawienie człowieka (lub nawet zwierzęcia) obrażało uczucia religijne Żydów. Piłat uznał takie postępowanie za niegodną słabość i wprowadził swój garnizon do Jerozolimy, wprawdzie nocą, ale za to ze sztandarami. Ledwo się o tym dowiedziano, a już wielkie tłumy zaczęły się schodzić do Cezarei Nadmorskiej i obiegły pałac namiestnika. Przez pięć dni i nocy błagali go, by zabrał ze świętego miasta tę obrzydliwość. Wreszcie dnia szóstego Piłat wpuścił ludzi na stadion, gdzie czekał już oddział jego żołnierzy. Kiedy Żydzi nadal lamentowali, dał znak i żołnierze otoczyli ich ze wszystkich stron z wyciągniętymi mieczami. Wbrew jednak oczekiwaniom Rzymianina, nikt się nie załamał. Żydzi obnażyli szyje i oświadczyli uroczyście, że raczej 55
poniosą śmierć, niż zgodzą się na złamanie Prawa. I Piłat w końcu ustąpił: wydał rozkaz wycofania znienawidzonych wizerunków z Jerozolimy*.
- ^K^^-.^as^m^mmm^^'"^^^^-,^ &^aKKaIK^.:"SIiI8K^iP
9. Posadzka zapewne Litostrotos na dziedzińcu twierdzy Antonia
Nieco później rzymski namiestnik Judei postanowił zrealizować dzieło bardzo pożyteczne. Zaczął mianowicie budować akwedukt doprowadzający wodę z gór do Jerozolimy, a pieniądze, potrzebne na ten cel, wziął ze skarbca Świątyni. W oczach miejscowej ludności było to świętokradztwo. Gdy zatem w czasie trwania prac budowlanych pojawił się raz w Jerozolimie, zgromadził się zaraz wokół mego wrzeszczący tłum. Ale Piłat wiedział już, czego może się spodziewać. Toteż wśród tłumu znaleźli się jego żołnierze, ubrani po
56
cywilnemu, z kijami ukrytymi pod płaszczami. Kiedy Żydzi coraz bardziej napierali, Piłat dał znak, żołnierze wyciągnęli kije i zaczęli walić na prawo i lewo. Wybuchła panika, wielu było rannych, a nawet zabitych. Opór zgnieciono, lecz nienawiść do rzymskiego namiestnika jeszcze wzrosła.
Kiedy indziej znowu Piłat, rozumiejąc już, że nie uda mu się wprowadzić ani obrazu, ani posągu cezara do Jerozolimy, próbował jednak postawić w pałacu Heroda wotywne tarcze, bez żadnego wizerunku, lecz z imieniem Tyberiusza. I to także wywołało wielką burzę. Sprawa oparła się aż o samego cezara, który, wielce niezadowolony, rozkazał Piłatowi zabrać owe tarcze z Jerozolimy i umieścić je w świątyni Augusta w Cezarei*.
O jakimś szczególnym okrucieństwie rzymskiego namiestnika wspomina również Ewangelia według św. Łukasza. Czytamy tam "o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar" (Łk 13,1). Prawdopodobnie chodzi o wymordowanie grupy Galilejczyków, przygotowujących się do złożenia ofiary w Jerozolimie. O tym wydarzeniu nic jednak więcej nie wiemy.
Bezmyślne okrucieństwo Piłata przywiodło go wreszcie do upadku. Doszło do tego w Samarii. W 35 r. wystąpił tam rzekomy prorok, wzywając Samarytan na świętą górę Gadzim. Obiecywał im, że jeśli przyjdą, to ukaże im naczynia świątynne, które według legendy już od czasów Mojżesza miały być ukryte na tej górze. Samarytanie zbiegli się licznie i zbrojnie we wsi Tirathana, leżącej u podnóża Garizirn. I tam właśnie zostali niespodziewanie zaatakowani przez znaczny oddział żołnierzy. Jedni polegli, innym udało się uciec, innych jeszcze pojmano. Piłat rozkazał następnie stracić wszystkich godniejszych i najbardziej szanowanych.
Samarytanie wiedzieli dobrze, że ich pielgrzymka miała charakter czysto religijny. Oskarżyli zatem Piłata przed ówczesnym legatem Syrii, Witelliuszem, który odwołał go z Judei i rozkazał mu powrócić do Rzymu, gdzie miał zdać sprawę ze swojej działalności. Podróż ta trwała około roku, Piłat przybył bowiem do Rzymu już po śmierci Tyberiusza**.
* Flawiusz Józef, Wojna żydowska II 175-177; Flawiusz Józef, Dzieje dawnego Izraela XVIII 60-62; Euzebiusz z Cezarei, Historia Kościoła II 6,6-7; Filon z Aleksandrii, Legatio 38, 299-306.
Flawiusz Józef, Dzieje dawnego Izraela XVIII 87, 89. 57
**
fMH:aśSmtffi".ff -HWSTK* '.: -3*Bk
10. Inskrypcja łacińska z imieniem
Poncjusza Piłata, prefekta Judei,
znaleziona w Cezarei Nadmorskiej
58
Żadnych pewnych wiadomości o jego dalszych losach nie mamy. W miarę jednak rozpowszechniania się chrześcijaństwa, narastało coraz więcej legend. Urzędnik rzymski, który skazał na śmierć Jezusa z Nazaretu, nie mógł zostać zapomniany. Ciekawe, że legenda na ogół upatrywała w nim chrześcijanina, największą zaś karierę zrobił w mo-nofizyckim Kościele koptyjskim, który uznał go nawet za świętego!
Tyberiusz i Poncjusz Piłat to przedstawiciele Rzymu, św. Łukasz wszakże, określając datę, nie pominął również władz żydowskich.
Określenie to kończy słowami: "za arcykapłana Annasza i Kaifasza". Jest to wskazanie na prawdziwego przywódcę ludu Bożego, stanowiącego niejako antytezę wymienionego na początku pogańskiego cezara Tyberiusza. Tyle, że arcykapłanem czynnym był jedynie Kaifasz, który stanowisko to piastował od 18 do 36 (lub 37) r. Annasz, jego teść, został pozbawiony tej godności przez Rzymian już w 15 r. po Chr., ale zachował znaczne wpływy.
Sw. Łukasz nie zapomina także o rządzących pozostałą częścią Palestyny trzech tetrarchach (taki tytuł nadawali Rzymianie pomniejszym władcom). Z tych trzech Lizjasz jest nam zupełnie nie znany. Filip i Herod - a mówiąc właściwiej Filip i Herod Antypas - to dwaj bracia (choć z różnych matek), synowie Heroda Wielkiego. Objęli oni władzę po śmierci swego ojca, jednak tylko jako tetrarchowie.
Filip nazwany jest przez Ewangelistę tetrarchą Iturei i Trachonitis, lecz inne źródła wymieniają także inne regiony. Wszystkie te ziemie nie należały pierwotnie do Izraela, lecz zostały później nabyte. Toteż i ludność była tu mieszana, a przeważali nawet Syryjczycy i Grecy. Sam Filip stanowił, jak się zdaje, wyjątek wśród synów i wnuków Heroda Wielkiego. Pozostali, podobnie jak ich ojciec i dziadek, dążyli za wszelką cenę do panowania, byli bezwzględni i okrutni wobec swoich poddanych, Filip natomiast pozostawił po sobie dobrą pamięć. Swego ojca naśladował jedynie jako budowniczy miast. Rozbudował i poszerzył dawną Paneas, leżącą na północ od jeziora Genezaret przy źródłach Jordanu. Na cześć cezara nazwał ją Cezareą. Chcąc odróżnić to miasto od Cezarei Nadmorskiej, wzniesionej jeszcze przez Heroda, mówiono o niej Cezarea Filipowa, i pod tą właśnie nazwą znajdujemy ją w Ewangeliach. Filip odbudował również Betsaidę, tuż nad samym jeziorem Genezaret, w miejscu, gdzie wpływa do niego Jordan, i nazwał ją Julias, na cześć córki Augusta. Bił też monety z portretami Augusta i Tyberiusza, a nawet ze swoim własnym, co było niewątpliwie znacznym ustępstwem na rzecz zwyczajów pogańskich.
Ożenił się z Salonie, córką Herodiady, wnuczką własnego ojca, tą samą, która według opowiadania Ewangelistów miała swym tańcem wzbudzić tak wielki podziw na dworze Antypasa (Heroda Antypasa). Pierwszym mężem Herodiady był jednak nie tetrarcha Filip, lecz Herod Filip, syn Heroda Wielkiego i córki arcykapłana Szymona*.
* Nadmiar imion identycznych lub bardzo podobnych może tu spowodować wielkie zamieszanie. Dlatego bezpieczniej będzie zajrzeć do Tablicy genealogicznej, zob. s. 315.
11. Moneta Heroda Antypasa. Awers: gałązka palmowa, wokół niej greckimi literami "Tetrarchy Heroda" i liczba "33 rok" (jego panowania - co oznacza 29/30 r. n.e.). Rewers: nazwa miasta Tiberias otoczona wieńcem laurowym
Tetrarcha Filip zmarł bezpotomnie w dwudziestym roku panowania Tyberiusza (33/34 r. po Chr.). Jego ziemie zostały wcielone do prowincji Syrii, później zaś, przez krótki czas, władał nimi jego bratanek, syn Aristobulosa, jako Herod Agryppa I.
Antypas odziedziczył po swoim ojcu Galileę i Pereę. Pragnął mieć tytuł króla, lecz Rzymianie zgodzili się tylko na tetrarchę. Przybrał sobie za to drugie imię. Odtąd nazywał się Herodem Anty-pasem, i właśnie jako Herod wszedł do Ewangelii.
Rządzone przez niego kraje, Galileę i Pereę, rozdzielało klinem tak zwane Dekapolis (dosł.: "Dziesięć miast"), terytorium dziesięciu miast greckich zamieszkane głównie przez pogan. Ale i tak mógł sobie gratulować. Władał przecież wyjątkowo żyzną i ludną Galileą. Rosły tu obok siebie najróżniejsze gatunki drzew, nawet takie, które na ogół wymagają zupełnie odmiennych klimatów, jak na przykład palmy i drzewa orzechowe. Mnóstwo też było drzew oliwnych, a figi i winogrona zbierało się przez dziewięć miesięcy w roku. Jest to przy tym i dziś kraina wyjątkowo piękna. Otoczone wzgórzami wielkie jezioro leży w głębokiej depresji (ok. 200 m p.p.m.) i to zapewne także przyczynia się do jego niezwykłego kolorytu. Jezioro mieni się wszystkimi tonami szafiru, błękitu, granatu, fioletu i szarości. Już Flawiusz Józef zwracał uwagę, że jego woda jest bardzo słodka i smaczna do picia. Nie ma w sobie niczego z lepkości wód stojących, a szczególną czystość zapewniają jej otaczające jezioro plaże z drobnego żwiru lub piasku. Żyje zaś tutaj wiele ryb, różniących się i smakiem, i wyglądem od innych gatunków*.
60
Por. Flawiusz Józef, Wojna żydowska III 506-508.
Antypas odziedziczył niemało cech charakteru swojego ojca. Podobnie jak on kochał się w zbytkach i luksusie, był ambitny i przebiegły, ale ustępował mu inteligencją. Rozumiał jednak dobrze, iż musi strzec Galilei, strzegąc także granic pustynnej części swego władztwa, Perei, przed grożącymi jej zawsze najazdami na wpół koczowniczych Nabatejczyków. Ci tworzyli już wówczas potężne państwo, które ciągle jeszcze wzbogacał szeroko rozwijający się handel. Stolicą jego była bajeczna, skalista Petra, dziś także podziwiana przez niezliczonych turystów. Stąd pochodziła matka Heroda Wielkiego, łatwo zatem zrozumieć, że jego syn, Antypas, pragnąc zapewnić sobie pokój na tej granicy, poślubił córkę ówczesnego króla Petry, Aretasa IV. Odbudował też i otoczył potężnym wałem miasto Seforis, umocnił również twierdzę Bethramtha, którą nazwał najpierw Julias, od imienia córki Augusta, a później Liwias - od imienia jego żony. Owa Julias-Liwias miała odtąd czuwać nad bezpieczeństwem Galilei od wschodu.
Prawdziwą jednak stolicę wybudował sobie na zachodnim brzegu jeziora Genezaret, w najpiękniejszej okolicy Galilei (tak określa jej położenie Flawiusz Józef), niedaleko ciepłych źródeł Emmaus. Nazwał ją Tyberiadą na cześć swego cesarskiego patrona. Miejsce było jednak nie najlepiej wybrane, gdyż już przy pierwszych robotach budowlanych natrafiono na bardzo stare cmentarzysko. Na tego rodzaju terenach nie mogli mieszkać pobożni Żydzi, ponieważ jakiekolwiek zetknięcie się z grobem czy czymkolwiek, co do tego grobu należało, czyniło ich rytualnie nieczystymi aż na siedem dni. Aby zaludnić swoją stolicę, Herod Antypas musiał więc osiedlać w niej na siłę przede wszystkim cudzoziemców, a także wszelkiego rodzaju awanturników i nędzarzy. W rezultacie ludność była tu bardzo niejednolita. Ale za to miasto zbudował nieprawdopodobnie wspaniałe. Powstał tam wielki stadion, no i oczywiście piękny pałac królewski, nie zabrakło również żydowskiej synagogi, nazwanej przez Flawiusza Józefa "o-gromnym budynkiem".
Najlepiej znamy ostatnie dziesięć lat panowania Antypasa, kiedy urzeczony przez Herodiadę, żonę jednego ze swoich przyrodnich braci, namówił ją, jak się zdaje, bez większego trudu, do porzucenia swego małżonka. Antypas udawał się wtedy do Rzymu, umówili się zatem, że po powrocie odprawi swoją dotychczasową żonę, córkę nabatejskiego króla, Aretasa. Ta, zapewne uprzedzona 61
o jego zamiarach, sama pośpieszyła do ojca. Wówczas Herod Anty-pas, nie zwlekając dłużej, zawarł nowe małżeństwo ze swoją niedawną szwagierką.
Związek ten musiał wzbudzać krytykę i zgorszenie. Potępił go surowo szczególny prorok, który właśnie wtedy pojawił się nad brzegami Jordanu. Jest to postać bardzo ważna, choćby dlatego tylko, że jego wystąpienie wiąże się z początkami działalności publicznej Jezusa z Nazaretu. Dlatego też poświęcimy mu jeszcze więcej uwagi, tymczasem jednak warto powiedzieć kilka słów o dalszych losach Antypasa.
Król Aretas nie zamierzał darować mu tak łatwo krzywdy, jaką wyrządził jego córce. Do tego dołączyły się inne pretensje i spory pograniczne. W 36 r. wybuchła wreszcie wojna, która zakończyła się całkowitą klęską Heroda Antypasa.
Pokonanemu nie pozostało nic innego, jak odwołać się do cezara. Tyberiusz wydał wówczas rozkaz Witelliuszowi, zarządcy Syrii, aby natychmiast pojmał albo wręcz ukarał śmiercią Aretasa. Witelliusz nie śpieszył się zbytnio, gdyż bynajmniej nie darzył sympatią Antypasa. Nie mógł wszakże odmówić posłuszeństwa cezarowi, przygotowywał się zatem do wojny z królem Nabatejczyków. Armia jego wyruszyła już w kierunku Petry, on sam zaś zatrzymał się w Jerozolimie, gdzie obchodzono właśnie jakieś święto. Pozostał tam trzy dni, a czwartego przyszła wiadomość o śmierci Tyberiusza, który zmarł 16 marca 37 r. Witelliusz uznał wówczas, że śmierć ta uwalnia go od obowiązku wykonania niemiłego mu rozkazu i natychmiast zawrócił do Antiochii.
Tymczasem Herodiada panowała nadal na dworze Heroda Antypasa. Nowy cezar, Kaligula, przyznał jej rodzonemu bratu a swojemu przyjacielowi, Agryppie, dawną tetrarchię zmarłego niedawno Filipa i tytuł królewski. Ona więc skłoniła teraz swego męża, by poprosił Kaligulę o ten tytuł także i dla siebie. Antypas miał jednak wielu przeciwników, którzy potrafili umiejętnie oskarżyć go przed cezarem. Nie tylko nie otrzymał diademu królewskiego, lecz został nawet pozbawiony swojej tetrarchii i zesłany na wygnanie do Lugdunum w Galii. Kaligula pozwolił Herodiadzie pozostać w jej prywatnym majątku w Palestynie. Ona jednak wolała towarzyszyć swemu mężowi na wygnaniu.
62
ŚMIERĆ PROROKA
Św. Łukasz pozwala nam datować dość dokładnie wystąpienie Jana Chrzciciela, który według wszystkich Ewangelistów pojawił się na pustyni nad Jordanem, głosząc "chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów" (Mk 1,4), a schodziły się do niego niezliczone tłumy. Łukasz nie poświęca mu jednak poza tym zbyt wiele uwagi, zaledwie wspomina o jego uwięzieniu przez Heroda Antypasa i o jego śmierci (Łk 3,19-20; 9,7-9). Natomiast w Ewangeliach według św. Marka i św. Mateusza znajdujemy barwne i w zasadzie zgodne ze sobą opowiadania o męczeństwie Proroka. Zaczynają się one stwierdzeniem, że skoro Antypas posłyszał o Jezusie, zaczął się lękać, że to Jan Chrzciciel, którego kazał stracić: "Powstał z martwych i dlatego te cuda dzieją się przez niego". Polecił on bowiem uwięzić Jana, gdyż ten ciągle powtarzał, że nie wolno mu żyć z małżonką własnego brata. Trudno się dziwić, że Herodiada szczególnie nienawidziła tego więźnia i usiłowała namówić Antypasa, by z nim skończył. Według św. Marka tetrarcha sam "lękał się Jana, wiedząc, że jest on mężem sprawiedliwym i świętym. Osłaniał go zatem, a słuchając często, był w rozterce, co począć, słuchał mimo to chętnie". Św. Mateusz jest odmiennego zdania. Sądzi, że Antypas chciał zabić Jana, "bał się jednak ludu, jako że uważano go za proroka. Otóż gdy obchodzono urodziny Heroda, córka Herodiady tańczyła przed wszystkimi i spodobała się Herodowi. Dlatego też obiecał jej pod przysięgą, że da jej wszystko, czego by zażądała. Ona zaś, namówiona przez matkę: Daj mi, powiada, tutaj na tacy głowę Jana Chrzciciela!* ICról*, choć niezadowolony, ze względu na przysięgę i na współbiesiadników rozkazał jej przynieść. Polecił więc ściąć Jana w więzieniu. Głowę jego przyniesiono i dano dziewczynce, a ona zaniosła ją swojej matce. Wtedy przybyli uczniowie Jana, wzięli ciało i pogrzebali je, a następnie poszli i powiadomili Jezusa" (Mt 14,1-12; por. Mk 6,14-29).
O wystąpieniu Jana i jego śmierci opowiada nam również Fla-wiusz Józef. Pisze, że był to "dobry człowiek, który wzywał Żydów, żeby żyli cnotliwie, a zachowując sprawiedliwość w stosunkach wzajemnych i pobożność wobec Boga, żeby w chrzcie się wszyscy
* W Ewangeliach tetrarcha Herod Antypas nosi zazwyczaj tytuł króla. Prawdopodobnie tak o nim potocznie mówiono. 63
64
12. Chrzest Jezusa. Malowidło ścienne w katakumbach Kaliksta w Rzymie. III w. n.e.
spotkali. W taki tylko sposób, jego zdaniem, chrzest mógł być przyjemny Bogu. Powinni się nim posłużyć nie po to, by zyskać przebaczenie grzechów, które mogli popełnić, lecz by uświęcić ciało, zakładając, że dusza została już w pełni oczyszczona przez właściwe postępowanie. Kiedy także inni dołączali się do otaczających go tłumów, Herod się przestraszył, żeby tak wielki wpływ Jana na ludzi nie doprowadził do buntu, zdawało się bowiem, że są gotowi zrobić wszystko, co poradzi. Zdecydował zatem, że lepiej będzie uderzyć wcześniej i usunąć go, zanim wywoła jakieś zamieszki, niż, zwlekając aż wybuchnie powstanie, znaleźć się w trudnej sytuacji i wtedy dopiero żałować. I tak z powodu podejrzliwości Heroda Jan został uwięziony w Mache-roncie [...] i tam także stracony"*.
Informacje, przekazane nam o Janie Chrzcicielu przez Flawiusza Józefa i przez Ewangelistów, w pewnej mierze uzupełniają się wzajemnie. Nie wolno nam jednak zapominać, że mają oni całkiem inny punkt widzenia i co innego ich interesuje. Autorzy chrześcijańscy naświetlają przede wszystkim moralny aspekt sprawy. Herod Antypas
* Flawiusz Józef, Dzieje dawnego Izraela XVIII 117-119, w przekładzie Autorki.
jest dla nich postacią zdecydowanie niesympatyczną, a jego małżeństwo z własną bratową potępiają, podobnie, jak czynił to Jan Chrzciciel. Flawiusza Józefa ta rodzinna sprawa najwyraźniej nie obchodzi, jest natomiast w pełni świadomy panujących w tym czasie w Palestynie napięć politycznych. Jak się zdaje, nie potrzebujemy wybierać między tymi dwiema wersjami. Herod Antypas miał wszelkie powody, by lękać się rozruchów, a tłumom niewiele było potrzeba, by jakiegoś niezwykłego męża obwołać mesjaszem. Herodiada zaś, jak już wiemy, potrafiła dążyć do swoich celów, nie ulega też wątpliwości, że nie mogła być przychylnie usposobiona do Jana.
Na uwagę zasługuje również i to, co Flawiusz Józef mówi o nauce Jana. Wbrew pozorom, sposób, w jaki ją przedstawia, nie różni się tak bardzo od tego, co opowiadają o Janie Ewangeliści. Miał on przyciągać do siebie pobożnych Żydów po to, by wszyscy "spotkali się w chrzcie", a może dokładniej, by "się przez chrzest zjednoczyli"*. Tworzył w ten sposób wokół siebie grupę uczniów i to właśnie musiało zaniepokoić Antypasa.
Janowi Chrzcicielowi nie chodziło jednak o politykę, nawet w najwznioślejszym tego słowa rozumieniu. Wbrew zasadom saduceuszów, faryzeuszów, esseńczyków głosi on, że w obliczu Boga nie ma żadnych dróg uprzywilejowanych. Wszyscy są zaproszeni, także ci nieczyści, nie dbający dotychczas o Prawo Mojżeszowe, zarówno żołnierze, prostytutki, poborcy podatkowi, jak i biedacy, których na żadne subtelności nie stać, którzy nawet najczęściej nie potrafią czytać.
Co może wyłonić się dobrego z takiego zbiorowiska ludzi, bardzo mało dotychczas dbających o cnotę? Po prostu, przy odrobinie dobrej woli ze strony każdego, ukształtuje się niepostrzeżenie lud o nowym sercu, żyjący wiarą i zachowujący sprawiedliwość. Jan nie wymaga wielkich rzeczy: "Jeśli ktoś ma dwa płaszcze, niech jeden odda temu, kto nie ma żadnego. Jeśli ma coś do jedzenia, niech podzieli się z głodnym".
I oto staje się cud nad brzegiem Jordanu: Jan jednoczy ludzi, którzy dotąd zazwyczaj byli między sobą podzieleni. Tworzy zgromadzenie serc nawróconych. A zgromadzenie to przeciwstawia się samo
* Tłumacze idą tu najczęściej po linii najmniejszego oporu i piszą po prostu: "by przystępowali do chrztu", nie zauważając, że odchodzą od tekstu greckiego Flawiusza. 65
z siebie religii saduceuszów, faryzeuszów, esseńczyków, wyznawców świętości, która oddzielała ich od wszystkich innych, tych nieczystych. Jan, choć sam jest synem kapłana, nie dba o czystość wody, kiedy wszystkich zanurza po kolei w bynajmniej nie czystych rytualnie wodach Jordanu. Wszyscy razem zstępują do rzeki, i czyści, i mniej czyści, wszyscy wyznają swoje grzechy. I tak może nastąpić nowy początek, może narodzić się nowy lud, który nie będzie już przestrzegał skrupulatnie wszelkich zasad świętości oddzielających go od innych, lecz będzie żył sprawiedliwością w stosunkach wzajemnych i pobożnością wobec Boga.
Jan Chrzciciel jest prorokiem, i to prorokiem, który idzie znacznie dalej niż jego poprzednicy, przynajmniej jeśli mamy wierzyć św. Mateuszowi. Wydaje się bowiem podważać niejako samo wybranie ludu wybranego: "Nie sądźcie, że wystarczy mówić sobie: mamy ojca Abrahama. Powiadam wam bowiem, że Bóg może z tych kamieni wzbudzić dzieci Abrahama". Inaczej mówiąc, nic nie pomoże samo powoływanie się na przynależność do narodu wybranego. Wybranie nie jest prawem do świętości ani jej gwarancją. Bóg może na nowo stworzyć sobie naród wybrany z byle czego*. "Wydajcie zatem owoc godny nawrócenia!" (Mt 3, 8-9.)
ERA CHRZEŚCIJAŃSKA
I NIECHRZEŚCIJAŃSKIE ŹRÓDŁA
DO ŻYCIA JEZUSA
Wśród tłumów zbiegających się do Jana Chrzeciciela znalazł się także Jezus z Nazaretu. I znowu św. Łukasz stara się dostarczyć swoim czytelnikom bliższych danych chronologicznych. Mówi mianowicie, że "Jezus, rozpoczynając swoją działalność, miał lat około trzydziestu" (Łk 3,23). W VI w. pewien mnich, imieniem Dionizy Mały, wykorzystał tę wskazówkę, by odnaleźć dokładną - jak mu się wydawało - datę narodzenia Jezusa. A posłużywszy się również pewnymi obliczeniami astronomicznymi, ustalił ją na rok 754 od założenia Rzymu. I aż do dnia dzisiejszego jest to dla nas "pierwszy
* Por. P.-M. Beaude, Une voix criante dans le desert, "Le monde de la Bibie", nr 89, 1994, s. 2-3; Ch. Perrot, Les milieux baptistes au temps de Jean, "Le monde de la 66 Bibie", nr 89, 1994, s. 4.
rok naszej ery" lub "pierwszy rok po narodzeniu Chrystusa". Dionizy popełnił jednak błąd, nie biorąc pod uwagę faktu, że św. Łukasz nie podaje bynajmniej dokładnego wieku Jezusa. Powiada przecież wyraźnie: "miał lat około trzydziestu". Takie przybliżone określenie wieku spotykamy nieraz w papirusowych dokumentach grecko-rzymskiego Egiptu. Większość ludzi w owych czasach nie znała ani dnia, ani nawet roku swego urodzenia. Mówiło się zazwyczaj: "mam coś około trzydziestki", a znaczyło to: "pewno więcej niż 25 lat i raczej mniej niż 35". Jezus nie stanowił pod tym względem wyjątku. Wiemy dziś, że urodził się na pewno kilka lat przed owym 754 r. Musimy się pogodzić z faktem, że nie znamy dokładnej daty narodzin Jezusa z Nazaretu, lecz do tego jeszcze niedługo powrócimy. A Dionizy Mały stworzył minio wszystko erę chrześcijańską, pierwszy naprawdę dogodny sposób określania kolejnych lat dziejów naszego świata.
Jezus sam nic nie pisał, poznajemy Go z pism, które powstały już po Jego śmierci. Nie jest to bynajmniej jedyny taki przypadek w historii naszej kultury. Sokrates zginął w 399 r. przed Chr., skazany na śmierć przez własnych rodaków. Nie wiedzielibyśmy zgoła nic o nim, gdyby nie jego uczniowie, Platon i Ksenofont, oraz współczesny mu wielki komediopisarz ateński, Arystofanes. Kłopot w tym, że przekazali nam oni trzy całkiem różne, a nawet po części sprzeczne ze sobą obrazy Sokratesa. Nikt jednak nie próbował dlatego dowodzić, że Sokratesa w ogóle nie było...
Jeżeli chodzi o Jezusa, to wiadomości o Nim pochodzą przede wszystkim ze źródeł chrześcijańskich, głównie z Ewangelii i innych pism Nowego Testamentu. Świat pogański przez prawie sto lat zdaje się Go wcale nie zauważać. Dlaczego? Czy to możliwe? Wielu z nas nie umie tego zrozumieć. A nie umie po prostu dlatego, że nie ma pojęcia, jak ów świat naprawdę wyglądał. Czytelnicy Biblii, przywykliśmy patrzeć na wszystko od strony Jerozolimy. A ci z nas, którzy nie tylko Biblii nie czytają, lecz także nie mają pojęcia o historii starożytnej, jeszcze mniej rozumieją.
Nie, nie jest dziwne to, że nie słyszał o Jezusie żaden z poetów, filozofów czy historyków z czasów Tyberiusza czy Nerona. Co tydzień, co miesiąc krzyżowano dziesiątki zbuntowanych niewolników i półniewolników. Któż by się zastanawiał w cesarskim Rzymie, czy jakiś z nich nie zginął przypadkiem niewinnie? Nie brakowało też różnych cudotwórców, a przynajmniej takich, którzy za cudotwórców 67
68
uchodzili. Dziwić się natomiast można, że gdzieś ok. 116/117 r. wielki historyk rzymski, Tacyt, pisząc swoje Roczniki, ma już tak dokładne wiadomości o początkach chrześcijaństwa. A jest to tym godniejsze uwagi, że ta nowa religia budzi w nim najwyraźniej tylko obrzydzenie. Zajmując się panowaniem Nerona, wspomina o groźnym pożarze Rzymu. Ponieważ plotka przypisywała podpalenie samemu cezarowi, ten znalazł sobie wygodnego kozła ofiarnego. Oskarżył o wzniecenie pożaru i "skazał na wymyślne tortury tych, których i tak nienawidzono z powodu ich okropieństw i których lud nazywał chrześcijanami. Nazwa ta pochodzi od Chrystusa. Człowieka tego za panowania Tyberiusza skazał na śmierć prokurator Poncjusz Piłat. Zdławiony na krótki czas, ten obrzydliwy zabobon odżył na nowo i to nie tylko w Judei, gdzie to zło się narodziło, lecz również i w Rzymie, dokąd wszystko, co najgorsze i najbardziej haniebne w świecie spływa i znajduje licznych zwolenników"*.
Historyk rzymski popełnił tutaj drobny błąd, mianując Piłata prokuratorem. Jak wiemy, w jego czasach namiestnik Judei nazywał się jeszcze prefektem, lecz nie stanowiło to istotnej różnicy. Tacyt był zresztą pierwszym i jedynym historykiem pogańskim, który miał tak dokładne wiadomości o początkach chrześcijaństwa. Mimo swej niechęci do tego zjawiska musiał się nim nawyraźniej bliżej zainteresować. Chrześcijan przybywało z każdym rokiem więcej, nie udawało się już ich po prostu nie dostrzegać.
Parę lat wcześniej, w 111 r., przybył do prowincji Bitynii (pół-nocno-zachodnia Azja Mniejsza) jej nowy zarządca, Pliniusz Młodszy, przysłany tu przez cesarza Trajana. Tam też w dwa lata później umarł. W Bitynii musiał porządkować wiele trudnych spraw i w listach zwracał się niejednokrotnie o radę do swojego władcy. W jednym z nich pyta, jak ma postępować z chrześcijanami, których liczba w Bitynii ciągle wzrasta, tak że wiele świątyń już opustoszało, zaprzestano składania w nich regularnych ofiar, a mięsa ofiarnego prawie nikt nie chce kupować. Sami chrześcijanie zdają się nie robić nic złego. Gromadzą się tylko w wyznaczony dzień wcześnie rano, by śpiewać hymn na cześć Chrystusa jako Boga. Zobowiązują się także przysięgą, że nie będą popełniać żadnych przestępstw, i spotykają się potem znowu na wspólnej uczcie. Trajan odpisując Pliniuszowi radził
* Tacyt, Roczniki XV 44, w przekładzie Autorki.
mu, żeby nie zwracał uwagi na anonimowe donosy i nie wyszukiwał sam chrześcijan, ale karał surowo tych wszystkich, którzy uparcie nazywali się chrześcijanami.
O chrześcijanach słyszał też, niewiele młodszy od Pliniusza, Swetoniusz, autor żywotów dwunastu cezarów. W Żywocie Nerona, wyliczając różne jego zarządzenia, wspomina również wystąpienia cezara przeciwko chrześcijanom, których religie uważa za "zabobon nowy i niebezpieczny". W żywocie zaś poprzednika Nerona czytamy, że Klaudiusz wygnał z Rzymu Żydów, ponieważ ciągle wybuchały wśród nich niepokoje, "wywoływane przez jakiegoś Chres-tosa"*. O tym, że przynajmniej cześć Żydów musiała za Klaudiusza opuścić Rzym, dowiadujemy się również z Dziejów Apostolskich (Dz 18,2). Prawdopodobnie urzędnicy cesarscy nie odróżniali jeszcze w tym czasie chrześcijan od Żydów, a słysząc powtarzane często słowo Chrystus, wzięli je za imię kogoś, kto właśnie w Rzymie działając wciąż na nowo wywoływał rozruchy wśród swoich współ-rodaków (po gr. Chrestos wymawiane było już w tym okresie - podobnie jak i dzisiaj - jako Christos). Autor zaś żywotów dwunastu cezarów był najwyraźniej znacznie mniej dokładny od Tacyta, którego Roczniki powstały zapewne niewiele wcześniej niż jego własne dzieło.
Tacyt, Pliniusz Młodszy, Swetoniusz - oto najważniejsze źródła pogańskie dotyczące osoby Jezusa Chrystusa. Jest tego niewątpliwie bardzo mało, a przy tym tak naprawdę liczy się tylko Tacyt. Pliniusz pisze bowiem przede wszystkim o chrześcijanach, potwierdzając jedynie, że modlą się "do Chrystusa jak do Boga". Swetoniusz zaś, jak widać, nie zadał sobie trudu, żeby sprawdzić przekazywane wiadomości.
O Jezusie pisał też pod koniec I w. żydowski historyk, Hawiusz Józef. Tekst jego - taki, jaki zachował się w rękopisach - został, jak się zdaje, w tym miejscu nieco "poprawiony" ręką chrześcijańską. Ostatnio jednak prof. Schlomo Pines zwrócił uwagę na pisane po arabsku w X w. dzieło Agapiosa, melkickiego** biskupa Hierapolis syryjskiej. Niewątpliwie bardzo interesujące jest zestawienie obok siebie obu tekstów o Jezusie, Flawiusza i Agapiosa:
* Swetoniusz, Żywot Nerona 16; Swetoniusz, Żywot Klaudiusza 25. ** Melkici - sekta chrześcijańska. 69
Flawiusz Józef*
W tym czasie żył Jezus, człowiek mądry, jeśli w ogóle można go nazwać człowiekiem. Czynił bowiem cuda. Był nauczycielem ludzi, którzy z radością przyjmują prawdę. Poszło za nim wielu Żydów, jak również wielu pogan. On był Mesjaszem.
A chociaż na podstawie doniesienia najznakomitszych u nas mężów Piłat skazał go na krzyż, nie przestali go kochać ci, którzy go wcześniej pokochali. Tym, którzy go od początku kochali, ukazał się dnia trzeciego żywy, jak prorocy Boga o nim to i mnóstwo innych przedziwnych rzeczy zapowiedzieli. I aż do dzisiaj nie zaginęło plemię chrześcijan, którzy się od jego imienia nazywają.
Agapios**
Podobnie pisał Hebrajczyk Józef. W jego dziele, które napisał o panowaniu Żydów, czytamy:
W tym czasie żył człowiek mądry, imieniem Jezus. Jego postępowanie było dobre.
Był znany jako człowiek o dobrym charakterze i wielu spośród Żydów, jak również z innych ludów, zostało jego uczniami.
Piłat skazał go na śmierć na krzyżu, ale ci, którzy zostali jego uczniami, nie porzucili jego nauki.
Opowiadali, że ukazał się im dnia trzeciego po swoim ukrzyżowaniu, żywy. Dlatego uważany był za Mesjasza, o którym prorocy wiele cudów opowiadali. Wspólnota chrześcijan, którzy są nazywani od jego imienia, nie zaginęła aż do dzisiaj.
Flawiusz Józef wiedział o istnieniu Jezusa. W księdze XX Dziejów dawnego Izraela mówi o skazaniu przez Sanhedryn na śmierć "Jakuba, brata Jezusa zwanego Chrystusem" (XX 200-203). Nie wygląda jednak, żeby sam Flawiusz upatrywał kiedykolwiek w Jezusie Mesjasza (w oryginale gr.: Chrystusa). Nie jest też prawdopodobne, żeby wychwalając Go mówił jednocześnie, iż został skazany na śmierć - i to przez poganina! - "na podstawie doniesienia najznakomitszych u nas mężów". Flawiuszowa wzmianka o Jezusie była zapewne bardziej podobna do arabskiej wersji Agapiosa. Tam nie znajdujemy praktycznie niczego, czego by nie mógł napisać żydowski historyk. Nie oznacza to oczywiście pewności, że Agapios przekazał nam po arabsku nienaruszony, pierwotny tekst Flawiusza, ale wolno przypuszczać, że nie odbiega od niego zbyt daleko.
* Flawiusz Józef, Dzieje dawnego Izraela XVIII 63-64, w przekładzie Autorki. ** Agapios, Historia powszechna, w przekładzie Autorki z tłumaczenia niemieckiego w książce: D. Flusser, Entdeckungen im Neuen Testament I, Neukirchener Yerlag 70 1987, s. 217.
O śmierci Jezusa wspomina również stara tradycja żydowska, zachowana w Talmudzie babilońskim w traktacie Sanhedryn: "W przeddzień Paschy powieszono* Jezusa nazorejczyka [...], ponieważ praktykował magię, uwiódł Izraela i poprowadził lud na błędne drogi"**. A przekonamy się wkrótce, że tradycja ta, nawet w tej formie, w jakiej jest przekazana, ma dla nas niemałe znaczenie.
W OCZACH HISTORYKA
Podsumowując trzeba stwierdzić, że nasze źródła pozabiblijne dotyczące Jezusa są niezmiernie ubogie. A zatem, czy chcemy, czy nie chcemy, musimy budować naszą wiedzę o Nim na tekstach chrześcijańskich, te zaś kształtowały się wszystkie w atmosferze wiary paschalnej. Co w tej sytuacji historyk może powiedzieć o Jezusie?
13. Wjazd Jezusa do Jerozolimy. Fragment sarkofagu Ju-niusa Bassusa. Groty Watykańskie w Rzymie. Około 350 r. n.e.
* Czasownik "powiesić" używano także w znaczeniu ukrzyżowania, por. Dz 5,30; 10,39.
** Talmud babiloński, traktat Sanhedrin 43 a, w przekładzie Autorki z tłumaczenia francuskiego w książce: Ch. Perrot, Jesus et 1'histoire, Paris 1979, s. 223. 77
72
Niewątpliwie bardzo niewiele. Żyd palestyński, syn kobiety imieniem Maryja, która była żoną cieśli, mieszkał w Nazarecie w Galilei. Zapewne w 28 r. zaczął nauczać i głosić bliskość Królestwa Bożego. Gromadziły się wokół Niego tłumy pełne entuzjazmu. Wszyscy Go jednak opuścili, gdy tylko władze żydowskie wypowiedziały się przeciw Niemu. Umarł ukrzyżowany z rozkazu rzymskiego prefekta Judei, Poncjusza Piłata.
Skąpe dane, dostarczone nam głównie przez Ewangelie, znajdują w tym przypadku potwierdzenie w świadectwie Tacyta, pozwalając na ustalenie dokładnej daty Jego śmierci. Według powszechnie przyjętej tradycji Jezus umarł w piątek (por. Mk 15,42; J 19,31)- Z Ewangelii według św. Jana dowiadujemy się, że "był to dzień Przygotowania Paschy" (J 19,14; por. 18,28), a zatem dzień 14 miesiąca nisan (marzec/kwiecień). Tego popołudnia, poczynając mniej więcej od naszej godziny 12 (lub nieco później), zabijano baranki paschalne, które zjadano wieczorem, kiedy pojawienie się pierwszej gwiazdy wskazywało początek święta Paschy, a tym samym początek dnia 15 miesiąca nisan. Tak więc według św. Jana Jezus umarł przed początkiem Paschy, właśnie w chwili, kiedy to w Świątyni zabijano na ofiarę niezliczone baranki paschalne.
Wiemy, że skazał Go na śmierć krzyżową Poncjusz Piłat, rządzący Judea w latach 26-36. Otóż z obliczeń astronomicznych wynika, że w tym okresie 14 nisan przypadał trzykrotnie w piątek w latach 27, 30 i 33. Rok 27 jest zbyt wczesny, Jezus wtedy nie zaczął jeszcze, jak się zdaje, swojej działalności publicznej, rok 33 może zbyt odległy, choć wykluczyć go całkowicie nie można. Po przeliczeniu na nasz kalendarz okazuje się, że Jezus umarł raczej 7 kwietnia 30 r. niż 3 kwietnia 33 r.
Św. Marek, św. Mateusz i św. Łukasz komplikują jednak nieco całą sprawę. Według nich bowiem Jezus spożywa wieczerzę paschalną w czwartek wieczorem, a mówiąc dokładniej: po ukazaniu się pierwszej gwiazdy, oznaczającym początek piątku, dnia 15 nisan. Umarłby w takim razie wprawdzie również w piątek, ale w najuroczystszy dzień święta Paschy. Bibliści usiłowali znaleźć jakieś rozwiązanie, które pogodziłoby te dwie odmienne wersje. Jak dotąd, bez powodzenia. Większość specjalistów przyjmuje obecnie chronologię św. Jana przede wszystkim dlatego, iż wydaje się zupełnie nieprawdopodobne, żeby cały proces i egzekucję można było przeprowadzić w Jerozolimie
w sam dzień święta Paschy. Nawet Marek zdaje się wskazywać (niejako wbrew sobie) w tym samym kierunku, kiedy pisze nieco wcześniej:
"Za dwa dnia miała być Pascha i Święto Przaśników. Arcykapłani i uczeni w Piśmie zastanawiali się, jak by Go pojmać podstępem i stracić. Mówili jednak: Nie w czasie święta, żeby nie wywołać rozruchów wśród ludu" (Mk 14,1-2; w przekładzie Autorki; także Mt 26,5). Dodatkowym argumentem jest i to, że - jak wiemy dzisiaj - św. Jan na ogół dokładniej przestrzega chronologii niż pozostali Ewangeliści. Warto tutaj przypomnieć, że również Talmud babiloński potwierdza właśnie jego wersję, mówiąc o straceniu Jezusa "w przeddzień Paschy" (zob. s. 71). Jeżeli Jan ma rację, to Ostatnia Wieczerza była ucztą pożegnalną, a nie paschalną, choć niewątpliwie odbywała się w paschalnej atmosferze, specjalnie podkreślanej, jak się zdaje, już przez samego Jezusa. Nie ma przecież zresztą w żadnej Ewangelii mowy o spożywaniu baranka paschalnego... Tak więc najprawdopodob-niejszą datą śmierci Jezusa, i najłatwiejszą też do obliczenia, wydaje się 7 kwietnia 30 r.
Znacznie trudniejsza do określenia jest data urodzenia Jezusa. Wspominaliśmy już zresztą, że w starożytności nie uważano jej na ogół za istotną (chyba że chodziło o członków rodziny panującej). Zarówno według św. Mateusza, jak też najprawdopodobniej według św. Łukasza, Jezus urodził się jeszcze za życia Heroda Wielkiego, który zmarł kilka dni przed Paschą w 750 r. od założenia Rzymu (marzec/kwiecień 4 r. p.n.e.). Przyjmujemy zatem zazwyczaj, że Jezus przyszedł na świat nieco wcześniej, choć wygląda to raczej dziwacznie, gdy mówimy, że narodził się w 5, 6 lub nawet w 7 r. przed własnym narodzeniem. Wszystko byłoby jednak w porządku, gdyby nie kłopot, jaki sprawił przyszłym historykom i biblistom św. Łukasz. Na początku drugiego rozdziału swojej Ewangelii pisze on: "W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym świecie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz" (Łk 2,1-2). O takim zarządzeniu Augusta, obejmującym wszystkich mieszkańców imperium (po gr. "cały świat zamieszkany"), nic wprawdzie nie wiemy, lecz z tą trudnością można by sobie jakoś poradzić. Gorzej jest z Kwiryniuszem.
Otóż Publiusz Sulpicjusz Kwiryniusz (Publius Sulpicius Quiri-nius) był rzeczywiście z ramienia Augusta zarządcą prowinicji Syrii, był nim jednak dopiero wór. n.e., a więc co najmniej 10 lat po 73
najwcześniejszej możliwej do przyjęcia dacie narodzin Jezusa*. Spis ten wywołał zresztą powstanie ludowe, którego przywódcą był Juda Galilejczyk, wspomniany przez św. Łukasza w Dziejach Apostolskich (Dz 5,37). Może więc dlatego zapamiętał Kwiryniusza i przesunął jego spis w czasie? Rozwiązania tego problemu szukano na różne sposoby. Może to nie św. Łukasz się pomylił, Kwiryniusz przecież już wcześniej sprawował istotne funkcje także we wschodniej części imperium. Wiemy, że był konsulem w 12 r. przed Chr., że walczył w Cylicji, później zaś, gdzieś między l r. przed Chr. i 3 po Chr., był w Armenii doradcą Gajusa Cezara, wnuka Augusta. Wszystko to jednak niewiele pomaga, bo trudno te wiadomości połączyć ze spisem przeprowadzanym w Palestynie. Chrześcijański pisarz, Tertulian, żyjący na przełomie II i III w., jest zdania, że św. Łukasz pomylił imiona rzymskich zarządców Syrii. Między 9 a 6 r. przed Chr. stanowisko to piastował Sentius Saturninus i on to miałby przeprowadzić ów spis w Judei. Niczego ostatecznie dowieść nie można. Na ogół przyjmuje się jednak, że Jezus urodził się parę lat przed śmiercią Heroda Wielkiego, to jest przed 4 r. p.n.e.
Kiedy czytamy Ewangelię św. Marka, odnosimy wrażenie, że życie czynne Jezusa przebiega według jakiegoś bardzo prostego schematu (odnajdujemy go także u św. Mateusza i św. Łukasza). Najpierw naucza w Galilei lub w jej najbliższym sąsiedztwie (Mk 1,14-8,26), następnie idzie z uczniami do Jerozolimy, zapowiadając im po drodze trzykrotnie swoją mękę (Mk 8,27-10,52), wreszcie przychodzi do miasta świętego, by spędzić tam mniej więcej tydzień i umrzeć na krzyżu. Schemat ten przyjmuje wielu autorów piszących o życiu Jezusa, nie dostrzegając, jak bardzo jest on uproszczony.
Jeżeli jednak otworzymy Ewangelię św. Jana, to przekonamy się łatwo, że Jezus w czasie swojej działalności publicznej był z pewnością kilka razy w Jerozolimie (zob. J 2,13 n.; 5,1 i 7,14; 11,55 n.). Na to samo wskazują zresztą Jego słowa, przekazane nam przez Łukasza i Mateusza: "O Jeruzalem, Jeruzalem! Ty, co zabijasz proroków i kamienujesz posłanych do ciebie! Ileż razy chciałem zgromadzić twoje dzieci..." (Łk 13,34; Mt 23,37, w przekładzie Autorki). Jezus także u owych pierwszych trzech Ewangelistów przekracza wielokrotnie granice Galilei, spotykamy Go na terytorium fenickich miast, Tyru i Sydo-
74
* Nawet gdybyśmy przyjęli, że Jezus urodził się już po śmierci Heroda Wielkiego, 6 r. n.e. byłby datą stanowczo zbyt późną.
nu, w pogańskim Dekapolis, w Samarii, w kraju Gerazeńczyków, których Mateusz nazywa Gadareńczykami (Mk 5,1; Łk 8,26; Mt 8,28).
Jeśli Marek zdaje się mówić tylko o jednym pobycie Jezusa w Jerozolimie, to w Ewangelii Janowej sytuacja jest całkiem odmienna. Jezus udaje się do Jerozolimy w okresie winobrania na Święto Namiotów (J 7,10), a w zimie, po Uroczystości Poświecenia Świątyni, spotykamy Go za Jordanem, "na miejscu, gdzie Jan poprzednio udzielał chrztu i tam przebywał" (J 10,40). Spędziwszy jakiś czas w miasteczku Efraim na pograniczu pustyni (J 11,54), idzie znowu do Jerozolimy (J 12,1-2). Jego działalność w Judei musiała zatem trwać dość długo. Pośrednio potwierdza to Marek, kiedy Jezus mówi u niego swoim oprawcom: "Codziennie bywałem u was w Świątyni nauczając" (Mk 14,49). Słowa te sugerują również dłuższy pobyt w Jerozolimie.
Wiele pytań pozostaje jednak bez odpowiedzi. Na dokładne odtworzenie całej działalności Jezusa w czasie i przestrzeni Ewangelie nam nie pozwalają. Historyk ma wszakże do swej dyspozycji dwa fakty niezaprzeczalne: pierwszy - że działalność ta zakończyła się śmiercią Jezusa na krzyżu, najprawdopodobniej 7 kwietnia 30 r., oraz drugi - że bardzo niedługo po tej haniebnej śmierci rodzi się nagle i zaczyna nader szybko rozwijać Kościół chrześcijański. Wyrasta on zaś z niezłomnego przekonania uczniów Jezusa, że Mistrz ich zmartwychwstał i żyje. Od tej chwili nie liczą się dla nich żadne konsekwencje głoszonej wobec wszystkich "dobrej nowiny", w imię jej zniosą wszelkie prześladowania i pójdą nawet na śmierć męczeńską.
Dwa fakty historyczne. W jaki sposób drugi z nich wynika z pierwszego? Co przemieniło tę garstkę zagubionych, wystraszonych uczniów Ukrzyżowanego, w nie cofających się przed niczym Apostołów Chrystusa-Mesjasza? Historyk jest tu bezradny. Może co najwyżej stwierdzić, że w życiu tych ludzi zaszła jakaś niepojęta przemiana, całkowite "odwrócenie" ich dotychczasowego sposobu myślenia. A przemiana ta znalazła swój wyraz w ich własnej niewzruszonej pewności, że przeżyli coś niesłychanego, że spotkali się ze Zmartwychwstałym i o tym właśnie mają świadczyć teraz wobec całego świata.
Dla uczniów Jezusa czas podzielił się nieodwołalnie na to, co wydarzyło się przedtem, i to, co przyszło potem. Tacy, jakimi byli przedtem, nie będą już nigdy potem. Cały rozwój wczesnego Kościoła opiera się na tym ich przekonaniu, które samo w sobie jest faktem w pełni sprawdzalnym i historycznym. Bez tego, co zmieniło bezpowrotnie ich życie, nie byłoby chrześcijaństwa ani Kościoła. 75
"ZMARTWYCHWSTAŁ
DNIA TRZECIEGO ZGODNIE Z PISMEM"
ZAWIEDZIONA NADZIEJA
Co się właściwie stało w Jerozolimie owego wczesnego lata 30 r.? Zapraszam wszystkich Czytelników - i tych wierzących, i tych niewierzących - żeby spróbowali razem ze mną przyjrzeć się tej wierze uczniów Jezusa, z której wyrósł Kościół. Innej drogi po prostu nie ma.
Wędrując ścieżkami Palestyny za swoim Mistrzem uczniowie Jego utwierdzali się coraz bardziej w przekonaniu, że to On właśnie jest tym wyczekiwanym Mesjaszem. Kiedy zapowiadał im swoją mękę
14. Uczta eucharystyczna. Malowidło ścienne w katakumbach Kaliksta w Rzymie. 76 Początek m w. n.e.
15. Stara rzymska droga łącząca Emaus (?) z Jerozolimą
i śmierć, nic z tego nie rozumieli, a może raczej nie chcieli rozumieć. Piotr, który właśnie wyznał swoją wiarę w Jego godność mesjańską (a wyznanie to zostało w pełni zaakceptowane przez Jezusa), pozwala sobie nawet na próbę rozpędzenia tego, co uważa najwyraźniej za jakieś "czarne myśli" Mistrza. Zganiony zaś przez Niego bardzo ostro, i tak nic dalej nie pojmował (Mt 16,15-23; Mk 8,29-33). Dlatego przecież załamał się po uwięzieniu Jezusa! Nie kłamał, gdy Go niewiele wcześniej zapewniał, że prędzej umrze, niż Go się zaprze (Mt 26,35). Był gotów na śmierć, ale z mieczem w ręku. Tymczasem Jezus kazał mu ten miecz schować do pochwy. I Sam nie próbował się nawet bronić. Judasz rozumował, jak się zdaje, podobnie. "Trzydzieści srebrników" to nie była zbyt duża zapłata. A przede wszystkim tak zadziwiająco szybko zmienił zdanie! Jeszcze Piłat nie wydał wyroku, a on już wiesza się, porzuciwszy te srebrniki w Świątyni. Gdyby miał zamiar istotnie doprowadzić do śmierci Jezusa, mógłby kiedyś w przyszłości ugiąć się pod ciężarem wyrzutów sumienia. Ale owemu "zdrajcy" wystarczyło,
77
że Jezus nie próbował w ogóle oporu. Był najwyraźniej pewny, że kiedy pojawi się straż świątynna, jego Mistrz okaże swoją moc, objawi się wreszcie jako oczekiwany Mesjasz. Rozgromi wszystkich i zdobędzie cały świat dla narodu wybranego. Zdradę swoją pomyślał jako prowokację, mającą zmusić Jezusa do wystąpienia.
Najjaśniej wypowiedzieli tę zawiedzioną nadzieję dwaj uczniowie, idący do Emaus. Gdy Nieznajomy zapytał ich, co takiego smutnego zaszło w Jerozolimie, odparli Mu: "To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu, jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela" (Łk 24,18-21).
"A myśmy się spodziewali..." Znaczy to, że teraz już nie spodziewają się niczego. Kobiety, które znalazły rankiem grób pusty, tylko ich "przeraziły" (Łk 24,22-23). Wszystko okazało się próżnym marzeniem, trzeba więc myśleć o jak najszybszym powrocie do normalnego życia. I my, ludzie schyłku XX w., bylibyśmy skłonni przyznać im rację, wszystko stałoby się wtedy zrozumiałe i jasne, jasne na nasz własny sposób, gdyby tylko taka interpretacja znalazła potwierdzenie także w dalszych wydarzeniach. Tymczasem stało się coś nieprzewidzianego. Zaledwie w parę tygodni później ci sami, dla których, jak się zdawało, wszystko się skończyło, pojawiają się na nowo na ulicach Jerozolimy. Ci sami, a przecież odmienieni. Wołają teraz bez cienia lęku do zbiegających się tłumów: "Niech cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg Panem i Mesjaszem! [...] Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami" (Dz 2,36 i 32). Kościół zaczyna się od tej właśnie uroczystej proklamacji i żyje nią już prawie dwa tysiące lat. Uczniowie Jezusa będą ją głosić wszystkim i wszędzie. A kiedy władze żydowskie zakażą im przemawiać i nauczać w Jego imię, usłyszą w odpowiedzi: "Nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli" (Dz 4,18-19).
78
Przyjąć-odrzucić
Wszystko, co dotyczy zmartwychwstania Jezusa, było już od samego początku kwestionowane i podawane w wątpliwość. Jedni oskarżali Apostołów o zwykłe oszustwo: ukradli ciało Ukrzyżowanego
i sfabrykowali cudowną historię Zmartwychwstania. Inni podejrzewali ich jedynie o zbytnią łatwowierność: Jezus nie umarł, ale był w letargu albo groby zostały pomylone, halucynacje zaś wzięto za rzeczywistość. Jest jednak rzeczą charakterystyczną, iż pusty grób nie odgrywa żadnej roli w najstarszych świadectwach o Zmartwychwstałym. W Ewangelii według św. Mateusza zarzut wykradzenia ciała przypisany jest kapłanom i faryzeuszom (Mt 228,13), co każe przypuszczać, że nieco później w taki sposób władze żydowskie próbowały przeciwstawić się rosnącej popularności chrześcijaństwa. Większość formułowanych aż do dzisiaj teorii wypływa zresztą z mało dokładnej znajomości świadectw chrześcijańskich i środowiska Nowego Testamentu, jak również z nieporozumień dotyczących religioznawstwa porównawczego. Ta właśnie dyscyplina dostarczyła w początkach naszego stulecia najsilniejszych, jak się zdawało, argumentów przeciw rzeczywistości Zmartwychwstania. Wysunięto hipotezę, że pierwsi chrześcijanie, świadomie lub nieświadomie, kształtowali historię Jezusa według legend i kultów misteryjnych takich bogów pogańskich, jak Attis, Adonis, Ozyrys czy Dionizos, którzy corocznie schodzili do podziemnego świata śmierci, by corocznie znów powracać do świata żywych. Przeważnie były to bóstwa związane, przynajmniej pierwotnie, z wegetacją, cyklicznie obumierającą i budzącą się ponownie do życia. Otóż hipoteza ta ignorowała całkiem odmienny charakter zmartwychwstania Jezusa, gdyż jej twórcy i zwolennicy sprowadzali samo pojęcie zmartwychwstania do języka mitu. Sądzę, że warto tu przytoczyć zdanie wybitnego historyka religii greckiej, profesora Uniwersytetu Genewskiego, Jeana Rudhardta. Zasługuje on może tym bardziej na naszą uwagę, że właśnie badania nad religią grecką IV w. przed Chr. skłoniły go w latach pięćdziesiątych do porzucenia zdecydowanego ateizmu na rzecz bliżej jeszcze nie określonego deizmu. Powiedział mi przy ostatnim naszym spotkaniu, że "dostrzegł za tym wszystkim jakąś rzeczywistość". Chrześcijaninem jednak, przynajmniej wówczas, jeszcze nie był. Przeszedłszy na emeryturę, zaczął czytać Nowy Testament w taki sam sposób, w jaki poprzednio czytał pogańskich autorów greckich. I tutaj zafascynowało go zmartwychwstanie Jezusa. Oczywiście, jako religioznawca, zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że wiele jest bóstw zstępujących do świata umarłych, by potem z niego powrócić. Zawsze jednak dzieje się to na płaszczyźnie mitu, całkowicie ahistorycznej (lub pozahistorycznej).
79
80
Jezus jest natomiast konkretnym, historycznym człowiekiem, żyjącym w określonym środowisku i czasie. I to właśnie - zdaniem szwajcarskiego historyka religii - jest zjawiskiem niezwykłym i fascynującym.
Należałoby do tego jeszcze dodać, że dla chrześcijanina zmartwychwstanie Jezusa nie jest - jak w micie - Jego powrotem do dawnego życia, lecz przejściem przez śmierć w rzeczywistość całkiem nową. Co więcej, to przejście dotyczy także nas samych, naszego własnego zmartwychwstania. Taka jest przynajmniej treść wiary wierzących, choć wielu z nich nie zdaje sobie z tego sprawy, nie rozumiejąc najczęściej do końca, o co naprawdę chodzi.
Uczniowie Jezusa nieśli swym współrodakom i poganom niewzruszoną pewność, że spotkali się ze swym Mistrzem, zmartwychwstałym i żywym. Temu, że taką pewność mieli, niemal żaden z poważnych badaczy dzisiaj już nie zaprzecza, i to bez względu na to, jak będzie to "spotkanie" interpretować, czy uzna je za zjawisko obiektywne, czy też za czysto subiektywne przeżycie. Trzeba tu jednak uświadomić sobie, że nie wszystko, co rzeczywiste, poddaje się analizie naukowej, nie wszystko można stwierdzić czy udowodnić posługując się ściśle naukowymi metodami. Wymykają się im bez reszty choćby uczucia ludzkie, wiele wewnętrznych doznań, lecz także i niektóre zewnętrzne doświadczenia. Jeżeli na przykład ktoś znajomy opowiada nam o niezwykłych przygodach, jakie spotkały go w podróży po Afryce, to możemy mu tylko wierzyć albo nie wierzyć. Zależy to przede wszystkim od zaufania, jakim tego człowieka darzymy, swoich bowiem nawet najbardziej realnych doświadczeń nie będzie mógł nam udowodnić. Uczniowie Jezusa również nie udowodnią nam niczego w sposób naukowy. Pozostaje otwarte pytanie: wierzyć czy nie wierzyć?
Chrześcijanin podchodzi do tego problemu nieco inaczej. I dobrze, jeśli o tej inności podejścia będzie pamiętał również ten, kto się za chrześcijanina nie uważa. Jeśli nie możemy nieraz dowieść drugiemu człowiekowi prawdy tego, co sami przeżyliśmy, to niewątpliwie tam, gdzie mamy do czynienia z Bogiem, gdzie chodzi o Jego objawienie, to, co rzeczywiste, musi niejednokrotnie przekraczać granice tego, co można historycznie stwierdzić. Moje zaufanie do opowiadającego mi o swoich przygodach podróżnika opiera się na tym, co o nim samym wiem z całą pewnością, co zostało mi już niejako "historycznie udowodnione". Trochę podobnie (choć tu porównanie naturalnie kule-
je) w pełni historyczne przesłanki pomagają chrześcijaninowi przyjąć tajemnicę Zmartwychwstania. Właśnie - przyjąć! Bo tajemnicy się nie dowodzi, można ją tylko przyjąć albo odrzucić.
WIARA W ZMARTWYCHWSTANIE W CZASACH JEZUSA
Skąd się jednak w ogóle wzięło pojęcie zmartwychwstania i co ono naprawdę oznacza? Wbrew pozorom niemało pobożnych chrześcijan nie potrafi odpowiedzieć poprawnie na to pytanie.
Zacznijmy od stwierdzenia, że jest to pojęcie biblijne i dlatego też pytać o nie należy przede wszystkim Biblię. Popełniamy duży błąd, kiedy staramy się je zrozumieć wychodząc z lepiej nam często znanych koncepcji greckich. Grecy bowiem nie później niż w VI w. przed Chr. podzielili człowieka na nieśmiertelną duszę i krępujące jej swobodę ciało (nazywane nawet "grobem duszy" w sławnym powiedzeniu: soma - setna, co znaczy "ciało - grób"). W świecie biblijnym natomiast człowiek jest zawsze pojmowany jako całość, my powiedzielibyśmy dzisiaj "całość psychofizyczna". Nie ma też podziału na "ducha" i "materię". Słowo hebrajskie nefesz, tłumaczone nieraz jako "dusza", znaczy naprawdę "tchnienie życia", a stąd i samo "życie", czasem zaś po prostu "ja" (w wielu psalmach np. "moja dusza" to tyle co "ja").
Nie mniej kłopotów przysparza również "ciało". Nawet bardzo gorliwi chrześcijanie niekiedy nie rozumieją dokładnie, co mówią, wyznając wiarę w "ciała zmartwychwstanie". Nie wiedzą bowiem, że jest to wyrażenie biblijne, w którym "ciało", po hebrajsku basar, oznacza najczęściej człowieka w jego doczesności. Czytamy przecież choćby w Księdze Izajasza: "Wtedy się chwała Boża objawi, razem ją wszelkie ciało zobaczy" (Iz 45,5). Prorok wyraża tu oczywiście nadzieję, że chwałę tę ujrzą wszyscy żyjący na ziemi ludzie. Tak więc i owe oczekiwane u kresów czasów "ciała zmartwychwstanie" to nie wskrzeszenie zwłok, które dawno już uległy rozkładowi, lecz - jak wierzą ci, którzy wierzą - cud nieporównanie wspanialszy: przebudzenie do nowego życia pełnego, prawdziwego człowieka, przemienionego mocą Bożą.
Przez długie wieki synowie Izraela mieli bardzo niejasne wyobrażenie o tym, co czeka ich po drugiej stronie grobu. Sądzili, że 81
82
człowiek (ale cały, nie tylko jego cień czy dusza) schodzi po śmierci do Szeolu, podziemnego miejsca pobytu umarłych, gdzie nie ma żadnej różnicy między królem a nędzarzem, gdzie panuje wieczna ciemność i milczenie, gdzie nie można chwalić Boga, bo nawet Jego wszechmoc tam nie sięga. Od czasu do czasu pojawiało się jednak coś, jakby przebłysk nadziei, choćby w niektórych późniejszych psalmach. Na nie to będą powoływać się Apostołowie.
Prorok Ezechiel, przemawiając na początku VI w. przed Chr. do swoich rodaków, wygnanych do Babilonii po zburzeniu Jerozolimy, ukazał im wstrząsającą wizję wskrzeszenia całego, ogromnego wojska wyschłych kości (Ez 37, 1-14). W jego rozumieniu nie była to jednak jeszcze zapowiedź powszechnego zmartwychwstania, a tylko "zmartwychwstania ludu Izraela", trochę podobnego do "zmartwychwstania Polski", na jakie tyle pokoleń u nas czekało. Nie ulega jednak wątpliwości, że ta niezwykła Ezechielowa wizja przygotowała w pewnej mierze podłoże, na którym mogło się rozwinąć również pojęcie zmartwychwstania indywidualnego.
W kilkadziesiąt lat po Ezechielu, pod sam koniec wygnania, zabiera głos prorok, nazywany przez nas umownie Drugim Izajaszem (Iz 40-55). Nawołuje on do powrotu do Jerozolimy, wzywa do ufności, a jednocześnie ukazuje tajemniczą postać cierpiącego Sługi Jahwe, głosi jego krańcowe poniżenie, jego haniebną śmierć i grób "między bezbożnymi", lecz także jego tryumfalny powrót do życia w chwale (Iz 52,13-53,12).
Jest to tekst bardzo ważny, bardzo też różnie interpretowany. Powrócimy do niego jeszcze, bo miał on odegrać niesłychanie doniosłą rolę w rozumieniu misji Jezusa i kształtowaniu się teologii chrześcijańskiej (por. s. 115-116). Jest wszakże rzeczą charakterystyczną, iż nie ma w nim mowy o "zmartwychwstaniu", może po prostu dlatego, że autor u schyłku VI w. nie miał jeszcze odpowiednich słów. Trzeba było dopiero wielkiego prześladowania religijnego, rozpętanego przez króla Antiocha IV Epifanesa z greckiej dynastii Seleukidów, żeby dojrzała myśl teologiczna dostrzegła w zmartwychwstaniu prawdziwe ukoronowanie ludzkiego życia. Znalazła ona swój wyraz w dwóch powstających w tym czasie pismach, Księdze Daniela i Drugiej Księdze Machabejskiej. Nie ma w nich jednak wzmianki o "duszach", które by po męczeńskiej śmierci cieszyły się szczęściem wiecznym. W Drugiej Księdze Machabejskiej zaś, gdzie mowa jest o modlitwie
za zmarłych, pojawia się nawet stwierdzenie, że modlitwa taka "byłaby czymś zbędnym i niedorzecznym", gdybyśmy nie byli przekonani, że owi zmarli zmartwychwstaną (2 Mch 12,44). Dopiero w późniejszych, głównie apokryficznych pismach, już pod wyraźnym wpływem greckim, zaczną się czasem pojawiać "dusze" lub nawet "dusze duchów"*.
Jak wiemy, judaizm w czasach Jezusa nie był bynajmniej jednolity** i każda z grup odmiennie podchodziła do sprawy zmartwychwstania. Saduceusze w swoim konserwatyzmie uznawali za święty naprawdę jedynie Pięcioksiąg Mojżeszowy, wszystko inne wydawało im się niebezpiecznymi "nowinkami". Razem z późniejszymi księgami Pisma odrzucali także zdecydowanie możliwość zmartwychwstania. Esseńczycy nie zdawali się poświęcać temu zagadnieniu zbyt wiele uwagi. Faryzeusze natomiast oczekiwali zmartwychwstania, ale i wśród nich istniały dwie różne koncepcje. Według jednych zmartwychwstanie miałoby nastąpić jeszcze przed przyjściem Mesjasza. Zmarli powstaną w swoich dawnych ciałach, potem jednak ulegną przemianie. Wówczas to bezbożnicy przybiorą postać jeszcze wstręt-niejszą niż za życia, sprawiedliwych zaś opromieni chwała. Tak przynajmniej wyobrażali sobie zmartwychwstanie rabini żydowscy z epoki już nieco późniejszej. Za życia Jezusa faryzeusze oczekiwali zmartwychwstania dopiero po przyjściu Mesjasza, kiedy to, zgodnie z apokryficznymi Przypowieściami Henocha, "góry będą skakać jak barany, a pagórki podskakiwać jak jagnięta, nasycone mlekiem, i wszyscy staną się aniołami w niebie"***. Warto może zestawić te słowa z odpowiedzią, jakiej udzieli Jezus saduceuszom, próbującym Mu wykazać niemożliwość zmartwychwstania. W tym celu przyszli do Niego z historyjką o kobiecie, z którą żeniło się po kolei siedmiu braci (ponieważ każdy z nich umierał bezdzietnie). "Po zmartwychwstaniu,
* Stopniowe dojrzewanie pojęcia zmartwychwstania indywidualnego w czasach przed narodzeniem Chrystusa przedstawiłam w książce Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 178-184.
** Zob. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 231-246.
*** Przypowieści Henocha, apokryficzna apokalipsa żydowska, znana nam dotychczas jedynie w wersji etiopskiej, jako część tzw. I Księgi Henocha. Cyt. wiersze to I Henoch 51,4, w przekładzie Autorki z tłumaczenia francuskiego; por. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 251-252, także s. 247-252. 83
pytają saduceusze, którego z nich będzie żoną? Wszystkich bowiem siedmiu miało ją za żonę". Na to zaś rzekł im Jezus: "Czy nie dlatego błądzicie, że nie znacie Pisma ani potęgi Boga? Kiedy bowiem ludzie powstają z martwych, nie żenią się ani za mąż nie wychodzą, lecz są jak aniołowie w niebie" (Mk 12,18-24; w przekładzie Autorki). Jezus w Ewangeliach często przemawia językiem apokalips żydowskich*, lecz przecież jest też jedynym człowiekiem w historii, o którym ci, co Go najlepiej znali, mówią, że żyje, choć umarł na krzyżu, że żyje, bo zmartwychwstał.
84
KIEDY BRAK SŁÓW...
Jakkolwiek będziemy na to patrzeć, coś wydarzyło się z Jezusem po Jego śmierci, a Jego uczniowie przeżyli jakieś wstrząsające doświadczenie. I zarówno to "coś", jak i owo doświadczenie były jedyne w swoim rodzaju, nie mające żadnego precedensu. Nikt nigdy nie przeżył tego, co przeżył Jezus, i nikt nie doświadczył tego, czego doświadczyli Jego uczniowie. Dlatego też nie mieli odpowiednich słów, żeby przekazać innym to, co - jak wiedzieli - muszą im przekazać. W jaki więc sposób mieli głosić światu tajemnicę?
W tej sytuacji istniały dwie możliwości. Trzeba było albo stworzyć jakiś całkiem nowy "język" (wtedy jednak rozumieliby ich tylko "wtajemniczeni"), albo posłużyć się językiem tradycyjnym (wtedy jednak od dawna znane słowa nie odpowiadałyby w pełni nowej rzeczywistości). Uczniowie wybrali tę drugą możliwość, przemawiając językiem biblijnym. Większą rolę odgrywały w nim symbole niż pojęcia, był on zatem językiem na swój sposób "otwartym". Znaczenie słów stopniowo się wzbogacało, rozsadzając wcześniejsze zwyczajowe granice.
Szczególnie ważne było to, że pierwsi chrześcijanie, podobnie jak i bezpośredni uczniowie Jezusa, nie próbowali trzymać się ściśle jednego tylko sposobu wyrażania tego, co do końca wyrazić się nie dało. Od samego początku szli różnymi drogami, posługiwali się różnymi słowami, które uzupełniały się nawzajem. My dzisiaj o tym najczęściej zupełnie nie pamiętamy i może właśnie dlatego tak trudno jest nam pewne sprawy zrozumieć. Mówimy zazwyczaj jedynie o "zmartwych-
* Por. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 185-221.
wstaniu", zapominając, że autorzy Nowego Testamentu nie mniej chętnie używali słowa "wywyższenie" i czasownika "wywyższyć".
Czasownik "zmartwychwstać" wydaje się nam całkiem jednoznaczny, odnosi się zawsze albo do Jezusa, albo do zmartwychwstania powszechnego u kresu czasów. Tymczasem w języku biblijnym oznacza on przede wszystkim "obudzić" (gr. egeiro), w stronie biernej "być lub zostać obudzonym". Drugi używany tu czasownik to "podnieść" lub "powstać" (gr. anistemi). Znacznie rzadziej występujący rzeczownik "zmartwychwstanie" to po grecku "powstanie" (andstasis), przy czym konieczne dla nas uzupełnienie "z martwych" pojawia się raczej przy czasowniku. Oba te czasowniki i ich pochodne mogą również w Nowym Testamencie występować w swoim pierwotnym, codziennym znaczeniu. Jednakże w Ewangelii według św. Jana Jezus przed wskrzeszeniem Łazarza mówi najpierw do Marty: "zmartwychwstanie brat twój" (dosł.: "powstanie", od czasownika anistemi), na co ona Mu odpowiada: "Wiem, że zmartwychwstanie w Zmartwychwstaniu w dzień ostateczny" (gr. andstasis i anistemi). I wtedy słyszy uroczyste oświadczenie: "Ja jestem Zmartwychwstanie [andstasis] i życie" (J 11,23-25).
Dla współczesnych Jezusowi Żydów zmartwychwstanie było przede wszystkim po prostu powrotem do życia. I dlatego też trudno się dziwić, że autorzy Nowego Testamentu często posługują się innym wyrażeniem na określenie tego, co według ich najgłębszego przekonania wydarzyło się w Niedzielę Paschalną. Chętniej mówią oni o "wywyższeniu", które jednak często staje się równoznaczne z "przemienieniem chwałą"*.
Dziś nie używamy zazwyczaj słowa "wywyższenie", natomiast "zmartwychwstanie" stało się terminem powszechnie przyjętym, także przez ludzi, którzy w ogóle go nie rozumieją. Spróbujmy się przyjrzeć, jak rozumieli te dwa terminy pierwsi chrześcijanie, a może wtedy przekonamy się także, dlaczego ostatecznie "zmartwychwstanie" zwyciężyło i zastanowimy się również, czy zwycięstwo to miało jedynie pozytywne skutki.
* "Przemienić chwałą" to próba przekładu czasownika greckiego, który właściwie nie da się przełożyć na język polski. Gr. doksadzein, łac. glorificare, można tłumaczyć na francuski czasownikiem glorifier. W dawnych polskich tłumaczeniach niezbyt dobrze: "uwielbić", dziś BT: "otoczyć chwałą" (lecz tu nie chodzi o otoczenie!). "Wsławić" - całkiem źle. 85
Zmartwychwstanie
Schemat: "przed" - "po" (po śmierci). Jest to schemat o charakterze historycznym.
Dobrą stroną tego obrazu jest podkreślenie ciągłości: ten sam, kto żył i umarł, zostanie wskrzeszony lub obudzony do życia.
Ujemną stroną tego obrazu jest fakt, że nie zaznacza on wyraźnie, czy jest to powrót do życia poprzedniego, czy przejście do nowego.
Wywyższenie
Schemat: "nisko" - "wysoko" (ziemia - życie z Bogiem). Jest to schemat o charakterze apokaliptycznym.
Dobrą stroną tego obrazu jest podkreślenie, że "życie z Bogiem" to co innego niż życie ziemskie. Chodzi tu o wejście w chwałę.
Ujemną stroną tego obrazu jest brak odpowiedzi na pytanie, jaka jest rzeczywista ciągłość między tym, kto umiera na ziemi, a tym, który zostaje wywyższony*.
86
WYWYŻSZENIE I WNIEBOWSTĄPIENIE
W drugim rozdziale Listu do Filipian znajdujemy sławny hymn na cześć Chrystusa (Flp 2,5-11). Jest to zapewne śpiewany już wcześniej hymn liturgiczny, który św. Paweł włączył do swojego Listu. Głosi on "ogołocenie", "uniżenie" Chrystusa, Jego posłuszeństwo "aż do śmierci i to śmierci krzyżowej", by od tej haniebnej śmierci przejść od razu do Jego niepojętej chwały: "Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca".
Jest to prawdopodobnie jeden z pierwszych Listów św. Pawła, a hymn - jeśli rzeczywiście przejęty z liturgii - stanowi świadectwo jeszcze przedpawłowej myśli teologicznej. I rzecz charakterystyczna: nie ma tu mowy o zmartwychwstaniu (może dlatego, by nie zostało ono zinterpretowane jako powrót do zwykłego życia). Jezus zostaje natomiast "nad wszystko wywyższony" i cały wszechświat oddaje mu cześć jako Panu (a słowo Pan w tym czasie zastępowało imię Boga), wszystko to zaś "na chwałę Boga Ojca". Można zatem śmiało powiedzieć, że wywyższenie, o jakim mówi ten hymn, to nie tylko nie nazwane tu zresztą zmartwychwstanie, lecz zarazem wejście Chrystusa
* Zestawienie wg E. Charpentiera, Christ est ressucite!, CE 3, s. 3.
w chwałę Boga, czyli - posługując się tradycyjnym językiem - Jego wniebowstąpienie.
List do Filipian jest prawdopodobnie jednym z najwcześniejszych pism Nowego Testamentu, Ewangelia według św. Jana - niewątpliwie jednym z najpewniejszych. I właśnie jej autor, zwłaszcza we wszystkich zapowiedziach śmierci Jezusa, używa ze szczególnym upodobaniem czasownika "wywyższyć", obejmując nim i "wywyższenie" na krzyżu, i zmartwychwstanie, i wejście w chwałę (por. J 3,14; 8,28; 12,32). Gdy czytamy uważnie te słowa, staje się coraz bardziej oczywiste, że dla Ewangelisty wszystko jest jedną tajemnicą i że to, co nazywamy wniebowstąpieniem, stanowi niejako drugie oblicze zmartwychwstania.
Naszym braciom niewierzącym często właśnie wniebowstąpienie zdaje się przeszkadzać najbardziej. Wyrażenie to należy przede wszystkim do całkiem nam obcego obrazu wszechświata, gdzie "sfera boska" znajdowała się wysoko w górze, gdzieś ponad księżycem. Jeszcze pierwszy kosmonauta radziecki, Gagarin, wyraził zdziwienie, że krążąc "w niebie" ponad ziemią nigdzie nie napotkał Boga. A i wielu pobożnym chrześcijanom trudno czasem zrozumieć, że "niebo" nie jest "miejscem" i nie znajduje się "w górze". Całkiem przestrzennie rozumiemy też najczęściej takie zdania Nowego Testamentu, jak na przykład: "Każdemu z nas została dana łaska według daru Chrystusowego. Dlatego mówi Pismo: Wstąpiwszy na wysokości, wziął do niewoli jeńców, rozdał ludziom dary [trochę zmieniony cyt. Ps 68,19]. Cóż zaś oznacza słowo wstąpił, jeśli nie to, że również zstąpił do niższych części ziemi" (Ef 4,8-10). Przez "wstąpienie" rozumie się tu w sposób naturalny właśnie wniebowstąpienie, którą to prawdą posługuje się autor mówiąc o hojności Chrystusa wobec ludzi. Brak jednak nie tylko jakiegokolwiek opisu tego wydarzenia, lecz również wskazania na jego czas i miejsce. W trzech Ewangeliach, wspominających o tym, wszystko dzieje się w sam dzień znalezienia pustego grobu, zatem w Niedzielę Paschalną. U św. Jana Jezus mówi do Marii Magdaleny: "Wstępuję do Ojca" (J 20,17), w później dodanym zakończeniu Ewangelii według św. Marka (por. s. 95) czytamy, że "został wzięty do nieba" (Mk 16,19), a u św. Łukasza: "Kiedy im błogosławił, rozstał się z nimi i został uniesiony do nieba" (Łk 24,51). Żadnych dodatkowych szczegółów i ani śladu opisu. 87
Tymczasem w Dziejach Apostolskich ten sam, ostatni z wymienionych autorów, jest nie tylko znacznie bardziej wymowny, lecz dorzuca też dodatkowe wiadomości, dotyczące czasu i miejsca. Rozpoczyna swoje Dzieje słowami: "Pierwszą Księgę napisałem, Teofilu, o wszystkim, co Jezus czynił i nauczał od początku, aż do dnia, w jakim dał polecenie Apostołom, których sobie wybrał przez Ducha Świętego, a potem został wzięty do nieba. Im też po swojej męce dał wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym" (Dz 1,1-3). Dalej jest mowa jeszcze o wspólnym posiłku Jezusa z uczniami i o udzielonych przez Niego naukach, brak jednak wskazania na jakąkolwiek kolejność wydarzeń. Po czym czytamy jeszcze: "Po tych słowach uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu. Kiedy jeszcze wpatrywali się w Niego, jak wstępował do nieba, przystąpili do nich dwaj mężowie w białych szatach. I rzekli do nich: Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, tak przyjdzie, jak widzieliście Go wstępującego do nieba. Wtedy wrócili do Jeruzalem z Góry zwanej Oliwną, która jest blisko Jeruzalem, w odległości drogi szabatowej" (Dz 1,9-12). W tekście tym znajdujemy nawet miejsce wniebowstąpienia - Górę Oliwną, wraz z wyraźnym jej usytuowaniem - "w odległości drogi szabatowej" od Jerozolimy.
W Nowym Testamecie Ewangelia św. Łukasza oddzielona jest od Dziejów Apostolskich Ewangelią Janową, nie ulega jednak wątpliwości, że obie te księgi są dziełem jednego autora i stanowią nierozerwalną całość (por. s. 199-201). Jest zatem całkiem niemożliwe, żeby Łukasz pisząc o wniebowstąpieniu przedstawiał je za każdym razem inaczej. Jeżeli jednak przyjrzymy się bliżej początkowym zdaniom Dziejów, to zrozumiemy łatwo, że wymienione tam "czterdzieści dni" to po prostu, zgodnie ze znaczeniem tej symbolicznej liczby*, okres przygotowania, tutaj okres, w którym Jezus ukazywał się zapewne szczególnie często swoim uczniom. W obrazie Jezusa "wstępującego do nieba" św. Łukasz wykorzystał, jak się zdaje, żydowskie apokalipsy apokryficzne. Bohaterami ich (oraz rzekomymi autorami) byli najczęściej porwani do nieba wielcy mężowie zamierzchłej przeszłości, jak patriarcha Henoch albo nawet Mojżesz (np. l Księga Henocha lub
* Zob. Rozmowy o Biblii, s. 262-263.
Wniebowstąpienie Mojżesza)*. A wykorzystał je po to, by swojej greckiej gminie przedstawić wejście w chwałę Bożą Jezusa w sposób, jaki powinien być dla tych ludzi bardziej zrozumiały (samo pojęcie chwały miało całkiem inne znaczenie w Biblii i w świecie pogańskim).
Dopiero późniejsza interpretacja pierwszych zdań Dziejów Apostolskich doprowadziła do przekonania, że Wniebowstąpienie nastąpiło czterdzieści dni po Zmartwychwstaniu. Jeszcze św. Paweł najwyraźniej nic o tym nie wie, kiedy w Pierwszym Liście do Koryntian mówi o Zmartwychwstałym, ukazującym się swoim uczniom: "Ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom jednocześnie (większość z nich żyje dotąd, niektórzy pomarli), potem ukazał się Jakubowi, potem wszystkim apostołom, w końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi" (l Kor 15,5-8). Paweł nie widzi tu żadnej cezury, nie ma dla niego pojawień przed i po Wniebowstąpieniu, a przecież sam spotkał się z Chrystusem dopiero pod Damaszkiem, zatem parę lat po Jego śmierci! Słowa Pawła mają dla nas tym większą wartość, że jest on jedynym świadkiem naocznym, który w swoich listach sam osobiście mówi nam o tym, co przeżył. Warto też zwrócić uwagę, że to spotkanie odróżnia on zdecydowanie od później doznawanych "widzeń i objawień" (2 Kor 12,1). Spotkanie pod Damaszkiem, nie dające się porównać z niczym (zresztą powrócimy jeszcze do jego znaczenia), podzieliło życie Pawła na "przedtem" i "potem", podobnie jak stało się to z życiem innych uczniów Jezusowych.
Nie darmo pierwsi chrześcijanie szukali różnych sposobów na wyrażenie tej zadziwiającej prawdy. Zmartwychwstanie jest zarazem Wywyższeniem, Wniebowstąpieniem, ostatecznym wejściem w Chwałę Syna Bożego i Syna Człowieczego, który, już Chwałą tą przemieniony, będzie się jeszcze czasem ukazywał swoim uczniom (najczęściej zapewne we wczesnym okresie przygotowania, w owych Łukaszo-wych "dniach czterdziestu"). Im również trudno było zrozumieć, że Zmartwychwstanie to nie powrót do dawnego życia, lecz przejście przez śmierć do życia całkiem nowego, jakiego nikt z nich ani z nas nie może sobie nawet wyobrazić. I właśnie w tym zrozumieniu pomagało im wówczas mówienie o "wywyższeniu" lub "wniebowstąpieniu".
* Zob. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 211-229.
90
NAJSTARSZE CHRZEŚCIJAŃSKIE WYZNANIE WIARY
Przytoczone wcześniej (s. 89) słowa św. Pawła stanowią zakończenie najstarszego ze znanych nam chrześcijańskich wyznań wiary. Apostoł przebywał w Koryncie w latach 51-52, założył pierwszą w tym greckim mieście gminę chrześcijańską, a teraz pisze z Efezu do swoich korynckich dzieci duchowych, przypominając przekazaną poprzednio naukę: "Przekazałem wam przede wszystkim to, co sam otrzymałem: że Chrystus umarł za nasze grzechy zgodnie z Pismem, że został pogrzebany, że zmartwychwstał dnia trzeciego zgodnie z Pismem i że ukazał się Kefasowi" (l Kor 15,3-5; tu następuje przytoczona już poprzednio lista pojawień Zmartwychwstałego).
Św. Paweł pisze do Koryntian może w 56, może w 57 r., powtarzając im raz jeszcze to, czego nauczał ich kilka lat wcześniej. Nauka ta nie stanowi jednak jego własności, on ją sam kiedyś przejął, a później przekazał Koryntianom. Apostoł posługuje się technicznymi terminami z języka rabinów. Użyte przez niego czasowniki to po hebrajsku odpowiednio gibbel i masar. Określały one sposób, w jaki uczeń przejmował tradycję od swego mistrza, by następnie przekazać ją z kolei własnym uczniom.
To czteroczęściowe zdanie z 15 rozdziału Pierwszego Listu do Koryntian stanowi niewątpliwie wyznanie wiary. Paweł przekazał je korynckim chrześcijanom, a niezmiernie interesującą rzeczą byłoby wiedzieć, kiedy on sam to wyznanie otrzymał. Prawdopodobnie stało się to przy jego własnym chrzcie, gdzieś koło lat 35-36, ale może i później, już w Antiochii, przed rozpoczęciem podróży misyjnych, a zatem gdzieś w latach 40-42. W każdym bądź razie jesteśmy tu jeszcze bardzo blisko śmierci Jezusa.
W polskim przekładzie tego ważnego tekstu mamy cztery czasowniki w czasie przeszłym dokonanym: umarł, został pogrzebany, zmartwychwstał, ukazał się. I jest to przekład w pełni poprawny, choć z konieczności niedoskonały. W oryginale greckim są tu bowiem tylko trzy formy czasu przeszłego dokonanego: umarł, został pogrzebany, ukazał się - trzy fakty, należące już bez reszty do przeszłości. Trzeci natomiast z kolei czasownik (zmartwychwstał) to po grecku bynajmniej nie czas przeszły, lecz coś w rodzaju pogłębionego czasu teraźniejszego. Wyraża się w nim trwający w teraźniejszości skutek
czynności dokonanej w przeszłości. Właściwie należałoby go oddać po polsku całym zdaniem: "jest zmartwychwstały, bo zmartwychwstał". Dla Pawła Zmartwychwstanie nigdy nie będzie należało do przeszłości. Dobrze wyraził to prokurator rzymski Festus, który rozmawiając z królem Agryppą II powiedział mu, iż przekonał się, że w sporze Pawła z jego rodakami chodzi "tylko o ich wierzenia i jakiegoś zmarłego Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje" (Dz 25,19).
Paweł nie stanowił wyjątku. Dla młodych gmin chrześcijańskich pytanie o "historyczność" Zmartwychwstania nie miałoby żadnego sensu (pomijając nawet fakt, że nikt nie zrozumiałby słowa "historyczność"). Ludzie ci byli pewni, że spotykają się ze Zmartwychwstałym codziennie, choć "spotykają" nie znaczy tu bynajmniej "widzą". Obecność Chrystusa jest jednak dla nich całkiem realna, a potwierdza to właśnie owo króciutkie najstarsze wyznanie wiary.
Zaczyna je zdanie: "Chrystus umarł za nasze grzechy zgodnie z Pismem". Wydaje się ono często - przynajmniej nam chrześcijanom - oczywiste, a przecież zazwyczaj nie w pełni je rozumiemy. "Chrystus" dziś dla większości z nas to jakby drugie imię Jezusa. Tymczasem dla Pawła jest to tytuł, zachowujący jeszcze całe swe oryginalne znaczenie: Pomazaniec, Mesjasz, który objawił się takim przez powstanie z martwych. A zatem już pierwsze słowo tego wyznania wiary zawiera w sobie treść niezmiernie ważką. Oto jak komentuje całe zdanie wielki biblista francuski, Pierre Grelot: "Znajdujemy się tu od razu w teraźniejszości Kościoła wszystkich czasów, który oczekuje powrotu swego Pana i pełnego udziału wszystkich ludzi w Jego zmartwychwstaniu. Ów Chrystus nie jest jednak marzeniem sennym, stworzonym przez jakąś niepoważną mitologię: On umarł ludzką śmiercią na krzyżu pod rządami Poncjusza Piłata. To chrześcijańskie wyznanie wiary odsyła nas w ten sposób do wydarzenia, wpisanego w realną historię, wydarzenia, którego przebieg wiara musi poznać przynajmniej częściowo, aby pojąć jego znaczenie. Śmierć ta bowiem dotyczy nas wszystkich bezpośrednio: Chrystus umarł za nasze grzechy. I oto odesłani jesteśmy raz jeszcze do teraźniejszości chrześcijańskiej, do doświadczenia życia wiary, prowadzonego w sercu aktualnego świata, jako że ta śmierć na krzyżu Jezusa z Nazaretu dotyczy każdego z nas całkiem osobiście. A przecież mogłoby się zdawać, że był to fakt bez żadnego znaczenia, jeden z wielu w owych czasach, gdy życie ludzkie wobec racji stanu w ogóle się nie liczyło. 91
Wszystko zaś wydarzyło się zgodnie z Pismem: takie jest tło właściwe, które trzeba poznać, by zrozumieć ów pozornie banalny fakt śmierci jednego Ukrzyżowanego". Wpisuje się ona w całość Pisma (dla Pawła chodzi tu naturalnie o Biblię hebrajską wraz ze wszystkim, co to oznacza i co się z tym wiąże). I tylko tak możemy ją ujrzeć prawdziwie, "jako paradoksalną śmierć żydowskiego Mesjasza (Chrystus umarł), jako śmierć za grzechy nasze (w religijnej perspektywie historii całego świata), jako śmierć otwierającą się na zmartwychwstanie Jezusa, pierwociny i obietnicę naszego przyszłego zmartwychwstania"*.
Niechrześcijanin, który nie może przyjąć takiej interpretacji za własną, niechaj przyjmie ją jednak jako interpretację historyczną. Nie można mieć bowiem poważniejszych wątpliwości, że tak właśnie rozumiał ów tekst św. Paweł, że tak - nawet nie pojmując wszystkiego odczytywali go adresaci jego Listu.
Ale to jeszcze nie koniec. Dalej starożytne wyznanie wiary nie wspomina nawet o pustym grobie, mówiąc jedynie krótko: "Został pogrzebany". Jest to po prostu potwierdzenie śmierci Jezusa, nie kryjące w sobie żadnej pocieszającej zapowiedzi. Dopiero trzecie zdanie, które odpowiada swą budową pierwszemu, rozbrzmiewa akcentem tryumfalnym: "Zmartwychwstał trzeciego dnia zgodnie z Pismem". "Zgodnie z Pismem" to znowu wskazanie na to samo wielkie tło planów Bożych, objawionych w Piśmie - dla Pawła i jego współczesnych - w Biblii hebrajskiej. Natomiast słowa "trzeciego dnia" nie są bynajmniej, jak to przeważnie uważamy, informacją chronologiczną. Nawiązują one pośrednio do jednego wersetu starego proroka Ozeasza, bezpośrednio zaś do komentarzy rabinicznych do tego tekstu. Ozeasz powtarza słowa pokutującego Izraela: "Chodźcie, powróćmy do Pana, On nas zranił i On też uleczy, On to nas pobił, On ranę zawiąże. Po dwóch dniach przywróci nam życie, a dnia trzeciego nas dźwignie i żyć będziemy w Jego obecności" (Oz 6,1-2). W greckim przekładzie Septuaginta tłumaczy już drugi werset tego tekstu nieco swobodniej: "Po dwóch dniach nas uleczy, trzeciego dnia zostaniemy wskrzeszeni i żyć będziemy w Jego obecności". Targum (parafraza-komentarz aramejski) postępuje jeszcze śmielej: "Ożywi nas w dniu pocieszenia, jakie musi nadejść; w dniu, w którym
92
P. Grelot, Les Evangiles, origine, datę, historicite, CE 45, s. 13-14.
przywróci życie umarłym, nas także wskrzesi i żyć będziemy w Jego obecności"*. Ozeasz posłużył się (w VIII w. przed Chr.) zwykłym obrazem ("dźwignie" lub "podniesie"). Już tłumacze Septuaginty (III-II w. przed Chr.) zamienili ten obraz w zapowiedź zmartwychwstania. W kilka wieków później dla komentatora żydowskiego "trzeci dzień" staje się "dniem pocieszenia", czyli "przywrócenia życia" . Tak więc "trzeci dzień" to już nie zwykłe "pojutrze", ale początek kresu czasów, dzień powszechnego zmartwychwstania, dla św. Pawła łączącego się ściśle ze zmartwychwstaniem Chrystusa. A tymczasem chrześcijanie korynccy, wśród których było wielu niedawno ochrzczonych pogan, ciągle jeszcze nie mogą tego pojąć, ciągle nie potrafią się pogodzić z ideą zmartwychwstania własnego "ciała". Nadal bowiem myślą "po grecku", a nie biblijnie. Dlatego też Apostoł uderza bardzo mocno: "Jeśli nie ma zmartwychwstania umarłych, to i Chrystus nie zmartwychwstał! A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest wasza wiara" (l Kor 15,13-14).
Nam się czasem dzisiaj zdaje, że Paweł chce tu udowodnić zmartwychwstanie Chrystusa przez tak zwane sprowadzenie do niedorzeczności, że próbuje pokazać, iż przy tego rodzaju założeniu wszystko się wali - i "nasze nauczanie", i "wasza wiara". Koryntianie nie żyli jednak w XX w. Jeśli Jezus jet Bogiem-Człowiekiem, to gotowi są we wszystko o Nim uwierzyć. Toteż i Paweł nie zamierza bynajmniej dowodzić im, że Jezus zmartwychwstał, lecz, wręcz przeciwnie, posługuje się tutaj tym niewątpliwym dla niego faktem (czyż sam nie spotkał się z Nim pod Damaszkiem?), żeby przekonać swoich adresatów o prawdzie powszechnego zmartwychwstania. To, co wydarzyło się w Jerozolimie w ów pamiętny "dzień trzeci", było niejako jego pierwszym aktem, początkiem nowego stworzenia. Podobnie myśleli i Ewangeliści. U św. Mateusza znajdujemy w opisie Męki obraz, który dla większości dzisiejszych czytelników jest zgoła niezrozumiały. Oto w chwili, gdy Pan umiera na krzyżu, "groby się pootwierały i zostały obudzone do życia ciała wielu zmarłych świętych. Wyszli oni z grobów po zmartwychwstaniu Jezusa, udali się do miasta świętego i dali się widzieć licznym ludziom" (Mt 27,52-53). Żaden inny z Ewangelistów nic o tym nie wspomina, a przecież,
* Targum, w przekładzie Autorki z tłumaczenia francuskiego w: CE 3, s. 27. 93
gdyby się coś takiego stało, musiałaby o tym mówić cała Jerozolima! Rzecz w tym, że Mateusz nie próbuje tu opowiedzieć o jakimś konkretnym wydarzeniu, lecz posługuje się - dobrze znanym swoim współczesnym - obrazowym językiem apokaliptycznym, żeby wyrazić tę samą prawdę, o jakiej pisał św. Paweł do Koryntian. Zmartwychwstanie Chrystusa jest antycypacją zmartwychwstania każdego z nas. W Nim rozpoczęły się czasy ostateczne, a oznaczają one odnowienie całej rzeczywistości i pogodzenie wszystkich ludzi z Bogiem. Wywyższenie zaś Ukrzyżowanego, którego religijne władze żydowskie wyparły się uznając Go za bluźniercę, jest uroczystym potwierdzeniem Jego posłannictwa, Jego nauki, a nawet wszystkich Jego zaskakujących roszczeń. Przez Zmartwychwstanie sam Bóg objawił Go światu jako Pana i Mesjasza, jak powie to św. Piotr w dniu Pięćdziesiątnicy (Dz 2,36).
16. Sarkofag Anastasis -jego centralnym motywem jest tryumfalny krzyż, zwieńczony laurowym wieńcem z monogramem Chrystusa. Około 350 r. n.e.
94
HISTORIA I WIARA
Na to, by wyznać, że "Jezus jest Panem", trzeba uwierzyć, że "Bóg wskrzesił Go z martwych" (Rz 10,9). Chrześcijaństwo narodziło się z niezłomnego przekonania uczniów Ukrzyżowanego, że ich Mistrz zmartwychwstał i żyje, bo - jak mówi św. Paweł - jeśli nie zmartwychwstał, to "daremne jest nasze nauczanie, próżna jest wasza wiara" (l Kor 15,14). Innymi słowy nie jest chrześcijaninem ten, kto tej podstawowej prawdy nie uznaje.
Ewangelie przynoszą opowieści o wielu wydarzeniach z życia Jezusa, mówią o Jego czynach, przytaczają Jego słowa. Nigdzie jednak nie znajdziemy opisu Zmartwychwstania. Autorzy Ewangelii pozwala-
ją nam uczestniczyć w pośpiesznym pogrzebie (zaraz zaczynał się Wielki Szabat Paschalny), a Mateusz dodaje jeszcze wzmiankę o straży, o jaką arcykapłan miał prosić Piłata. A potem jest już zaraz "świt pierwszego dnia tygodnia" (tj. niedzieli), kamień wielki odwalony sprzed wejścia i grób pusty.
Tam, gdzie Ewangelie kanoniczne milczą, tylko apokryficzna Ewangelia przypisywana św. Piotrowi jest mniej dyskretna:
Ale w nocy, gdy świtał dzień Pański [niedziela], a grobu strzegły straże, kolejno po dwóch, odezwał się wielki głos w niebie. I ujrzeli, jak otwarło się niebo i dwóch mężów zstąpiło stamtąd, odzianych wielkim blaskiem, i zbliżyli się do grobu. A ów kamień, który zamykał wejście, stoczywszy się sam, odsunął się na bok i grób się otworzył i obydwaj młodzieńcy doń weszli. Gdy więc owi żołnierze ujrzeli to i obudzili centuriona i starszych [...] i gdy opowiedzieli im to, co ujrzeli, zobaczyli znowu tych mężów wychodzących z grobu, dwu podtrzymywało trzeciego, krzyż im towarzyszył. A głowy dwóch sięgały aż do nieba, podczas gdy głowa Tego, który był przez nich prowadzony, przewyższała niebo. I usłyszeli głos z nieba mówiący: "Czy zwiastowałeś tym, którzy śpią?" I dała się słyszeć odpowiedź z krzyża: "Tak"*.
Jest to jeden z wielu przykładów, które pozwalają nam obserwować, jak ludzka ciekawość i fantazja uzupełniają po swojemu zachowane przekazy. Można jeszcze dodać, że tu przynajmniej obraz zachowuje pewną powagę, czego się nie da powiedzieć o wielu innych apokryfach.
Tak więc w niedzielę rano grób był pusty. To zdaje się nie ulegać wątpliwości, skoro później usiłowano zwalczać młode chrześcijaństwo historyjką wykradzionego ciała, nikt jednak nie próbował twierdzić, że ciało to znalazł. Pusty grób nie stanowi jednak dowodu zmartwychwstania, znamienne jest choćby to, że św. Paweł o nim w ogóle nie wspomina. Może być co najwyżej znakiem, a w pewnym sensie również znakiem zapytania.
Ewangelie przynoszą nam sześć różnych opowiadań o znalezieniu pustego grobu i pojawianiu się Zmartwychwstałego. Są to cztery pierwotne zakończenia Ewangelii (Mk 16,1-8; Mt 28,1-20; Łk 24,1-53; J 20,1-53) oraz dwa dorzucone nieco później uzupełnienia (Mk 16,9-20; J 2,1-23; por. s. 218). Pusty grób znajdują zawsze kobiety, co wskazuje na historyczność wydarzenia. Nikt by nie wymyślił takiej historii w świecie, w którym świadectwo kobiety nie miało
* Apokryfy Nowego Testamentu, t. II: Ewangelie apokryficzne, red. M. Starowiey-ski, Lublin 1986, s. 416-417. 95
96
żadnej wartości. One też otrzymują polecenie przekazania uczniom wieści o Zmartwychwstaniu, a u Mateusza i w drugim zakończeniu Marka także udania się do Galilei.
Jezus pojawia się potem uczniom i wreszcie rozsyła ich na cały świat, by zanieśli Jego naukę wszystkim narodom. Obraz tego wszystkiego, co dzieje się po Zmartwychwstaniu, jest jednak jakby nieostry i wszelkie próby uzgodnienia przekazów ze sobą prowadzą tylko na manowce. Nie można ustalić, gdzie doszło do owego ostatniego, uroczystego spotkania, utożsamianego - przynajmniej przez Łukasza i Markowe późniejsze zakończenie - z Wniebowstąpieniem. W Galilei czy w Jerozolimie? Nie sposób rozstrzygnąć.
Ów "brak ostrości" znajduje również swój wyraz w trudnościach, jakie mają zarówno kobiety, jak i uczniowie z rozpoznaniem Zmartwychwstałego. Dotyczy to także najbliższych, jakby się zdawało, Jezusowi osób. Maria Magdalena bierze go za ogrodnika (J 20,15), co usiłowano nawet wytłumaczyć wczesną porą dnia i mgłą poranną... Nie poznają Go na drodze do Emaus dwaj uczniowie, chociaż idzie z nimi i rozmawia dość długo (Łk 24,13-32). W ostatnim zaś rozdziale Ewangelii według św. Jana, kiedy po cudownym połowie znaleźli się już wszyscy na brzegu jeziora, "żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: Kim jesteś?, bo wiedzieli, że to jest Pan" (J 21,12). Jest to zdanie co najmniej dziwne: jeśli "wiedzieli", to dlaczego mieliby Go pytać: "Kim jesteś?" Wreszcie pod sam koniec Ewangelii św. Mateusza, "w Galilei na górze", jesteśmy świadkami uroczystego spotkania uczniów z pełnym chwały Zmartwychwstałym, który za chwilę powie: "Została mi dana wszelka władza na niebie i na ziemi". Tymczasem uczniowie "ujrzawszy Go, złożyli pokłon, lecz niektórzy wątpili" (Mt 28,16-18). Chciałoby się tutaj zawołać: jakże mogli wątpić? A jeśli już znaleźli się tacy niegodni i słabej wiary, to po co Ewangelista w ogóle o nich wspomina?
Będziemy się jeszcze zastanawiać nad stosunkiem Ewangelii do tego, co dzisiaj przywykliśmy nazywać "historią" (zob. s. 186-187), ale jedno jest w każdym razie pewne: gdyby ich autorzy pisali po to, żeby dowieść, iż Jezus naprawdę zmartwychwstał, cóż prostszego, niż usunąć wszelkie tego rodzaju wzmianki. Przyszłe zaś pokolenia skrybów, te teksty przepisujących, mogły równie dobrze uzgodnić ze sobą ostatecznie wszystkie opowiadania o Zmartwychwstaniu. Wzmianki te miały jednak i nadal mają bardzo ważną rolę do spełnienia. Zmar-
twychwstały Jezus to ten sam Jezus, z którym Jego uczniowie chodzili po drogach Palestyny, ten sam, lecz zarazem, w jakiś niepojęty sposób, inny. Poznaje Go najłatwiej miłość (Maria Magdalena i "uczeń umiłowany"), a ci, co Go odrzucili lub nigdy nie znali, niczego nie zobaczą. Uczony żydowski, Pinchas Lapide, w swojej pracy ("Zmartwychwstanie jako żydowskie doświadczenie wiary") stwierdza całkiem słusznie, że Jezus po swym zmartwychwstaniu nie ukazał się żadnemu poganinowi, zdaje się wszakże zapominać, że nie ukazał się także żadnemu z czcigodnych członków Sanhedrynu, nawet arcykapłanowi Kaifaszowi!* Nie rozstrzygała tu godność czy niegodność ani takie czy inne pochodzenie, potrzebna była natomiast, choćby chwilowo uśpiona, gotowość uwierzenia, gotowość rozpoznania Znajomego w Nieznajomym. Ktoś napisał, że gdyby nawet Piłat lub Kaifasz znajdowali się w wieczerniku w chwili, kiedy Jezus pojawił się uczniom, i tak by nic nie zobaczyli. Nie darmo zakończenie Ewangelii św. Marka podkreśla, że ukazał się dwóm swym uczniom "w odmiennej postaci" (Mk 16,12).
Być może, iż coś z tej "odmienności" wyjaśnia nam św. Paweł w tymże samym, niedawno cytowanym 15 rozdziale Pierwszego Listu do Koryntian, w którym próbuje tym ludziom, wychowanym w greckiej kulturze, przybliżyć w jakiś sposób tajemnicę ludzkiego ciała, przemienionego w zmartwychwstaniu. Posłużył się w tym celu porównaniem do ziarna. Zasiane, ginie ono w ziemi po to, by dać początek nowemu "ciału" (tj. nowej postaci widzialnej) rośliny lub drzewa, z jakich pochodzi. "Podobnie rzecz się ma ze zmartwychwstaniem. Zasiewa się zniszczalne, powstaje zaś niezniszczalne, [...] zasiewa się ciało ożywione tchnieniem ziemskim, powstaje ciało ożywione duchem" (l Kor 15,42,44)**. Paweł znał tylko jednego Zmartwychwstałego i w ten sposób zapewne tłumaczył własne doświadczenie. W takim ciele, przemienionym Duchem, pojawiał się Chrystus uczniom po swoim zmartwychwstaniu i dlatego zarazem poznają Go i nie poznają. W takim też ciele, jak tłumaczy Paweł Koryntianom, i my też mamy powstać z martwych.
* P. Lapide, Auferstehung, eine jiidische Glabenerlebnis, Stuttgart-Munchen 1977, s. 20.
** Dosł.: "ciało psychiczne", tzn. ciało ożywione jedynie przez psyche, która w tym przypadku zgodnie ze znaczeniem słowa hebrajskiego lub aramejskiego stanowi tylko zasadę życia fizycznego - "tchnienie życia"; przeciwstawia mu się "ciało duchowe", którego zasadą życia jest Duch Boży. Por. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 183-184. 97
98
Nie dziwmy się zatem, że uczniowie nie od razu poznawali swego Mistrza. Najbliższym Mu groziło zresztą jeszcze inne niebezpieczeństwo. Łatwo mogli szukać spotkania z takim Jezusem, jakiego dotychczas znali, mogli chcieć Go zatrzymać przy sobie, w swoim własnym ciasnym światku, uznać, że po prostu powrócił do nich, i pragnąć, żeby znów było wszystko jak dawniej. Zapewne dlatego właśnie Maria Magdalena usłyszy od Zmartwychwstałego: "Nie zatrzymuj mnie", albo może, nieco bliżej greckiego oryginału: "Nie trzymaj się mnie!" (J 20,17). Trudno godzili się z faktem, że ten Jezus, którego znali i kochali, pozostanie z nimi wprawdzie nadal, lecz pozostanie w sposób całkiem nowy i niepojęty, nie mieszczący się w ich dotychczasowych doświadczeniach.
Minio wszystko uczniowie byli pewni, że sami spotkali się ze Zmartwychwstałym, że to On im się ukazywał, a może raczej, tłumacząc dokładniej tekst grecki, "dawał im się widzieć". Tak mówi dosłownie św. Paweł w swej długiej liście pojawień Chrystusa (l Kor 15,5-8). W podobny też sposób przedstawia to św. Piotr w domu Korneliusza w Cezarei Nadmorskiej: "Jego to Bóg wskrzesił trzeciego dnia i dał Go widzieć nie całemu ludowi, lecz tylko świadkom przez siebie z góry wybranym, nam, którzyśmy z Nim jedli i pili po Jego Zmartwychwstaniu" (Dz 10,40-41). Tak więc inicjatywa spotkania należy jedynie do Boga, lecz przecież obecność Zmartwychwstałego nie jest zależna od "widzenia", przynajmniej widzenia oczami cielesnymi.
Jest to bowiem Obecność szczególna, choć całkiem realna, a dla młodych gmin chrześcijańskich w pełni oczywista. Wszyscy zaś, którzy tego nie przeżyli, którzy "nie widzieli" - i my dzisiaj również - możemy po prostu wierzyć lub nie wierzyć owym "z góry wybranym świadkom", przy czym tylko jeden z nich, św. Paweł, przemawia do nas sam bezpośrednio w swoich Listach. Świadectwa pozostałych znamy już "z drugiej ręki", przekazują nam je Ewangeliści, a św. Łukasz także w Dziejach Apostolskich. Czy i w jakim stopniu możemy im zaufać, przekonamy się już niedługo (por. s. 102, 155).
Treść jest jedna, choć podawana na różny sposób: Ukrzyżowany zmartwychwstał i żyje, tym samym Bóg potwierdził Jego posłannictwo, a z nim razem całą Jego naukę i wszelkie, nawet najbardziej zaskakujące roszczenia. Ewangeliści, opowiadając o tym, nie są zgodni w wielu szczegółach, lecz wszyscy czterej podkreślają wspólnie
zwątpienie i niewiarę uczniów, którzy najwyraźniej nie tylko niczego już się nie spodziewają, ale nawet boją się jakichś nowych złudzeń. Takie nastroje musiały niewątpliwie panować, bo później nikt by ich nie wprowadził do tych opowieści. A jeśli tak to wyglądało, to trzeba się zapytać: skąd wziął się Kościół? Etienne Charpentier odpowiada: "Spotkało ich coś, co ich zmusiło do przekroczenia własnego zwątpienia" . Inaczej owa radykalna zmiana postawy byłaby nierozwiązalną zagadką. "Powstanie pierwszej gminy chrześcijańskiej jest zatem pierwszym znakiem historycznym wskazującym na tajemnicę paschalną. Chodzi tu o jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, z którego narodził się Kościół. A jest to doświadczenie świadków, którego my nie możemy przeżyć na nowo"*.
Po tych słowach biblisty chrześcijańskiego posłuchajmy, co ma nam do powiedzenia Pinchas Lapide, biblista żydowski. Pisze on w swojej książce o Zmartwychwstaniu: "W tym, co trzeciego dnia ongiś wydarzyło się w Jerozolimie, chodzi ostatecznie o doświadczenie Boga, które - jak sam Bóg - sięga w to, czego dowieść nie można, otwiera się zaś jedynie dla wiary". Nieco dalej czytamy: "Bez przeżycia Synaju, nie byłoby judaizmu, bez przeżycia Wielkiej Nocy, nie byłoby chrześcijaństwa". I wreszcie pod koniec książki: "W jakikolwiek sposób będziemy na to patrzeć, musiało tu zajść coś takiego, co możemy nazwać wydarzeniem historycznym, ponieważ historyczne są jego skutki [...]. Zmartwychwstanie Jezusa było wprawdzie niejednoznaczne jako wydarzenie, lecz całkiem jednoznaczne w swoich historycznych skutkach. Jest bowiem nie do podważenia fakt, iż pochodzący od Jezusa Kościół powszechny narodził się z Jego śmierci. Tam, gdzie zamyka się historia życia Jezusa, tam też zaczyna się historia chrześcijaństwa"**.
Warto tu dodać, że o narodzinach chrześcijaństwa rozstrzygnął jeszcze jeden bardzo istotny czynnik, którego autor żydowski nie mógł dostrzec. Chrystus spotkał się ze swymi uczniami, zgodnie z ich najgłębszym przekonaniem, zaraz po Zmartwychwstaniu, co więcej, spotykał się z nimi przez jakiś dłuższy czas (symboliczne 40 dni w Dziejach Apostolskich), a tymczasem dopiero w dzień Pięćdziesiątnicy nastąpił niespodziewanie ów przełom, który przemienił ich raz na
* E. Charpentier, Christ est ressucite!, CE 3, s. 65 i 68. ** P. Lapide, Auferstehung, s. 9, 50, 76, 87-88. 99
zawsze w nieustraszonych świadków Zmartwychwstania. Chrześcijanie wierzą, że przełomu tego dokonał nie kto inny, jak zapowiedziany przez Jezusa Duch Święty, Duch Prawdy, który pozwolił im wreszcie pojąć wiele z tego, czego wcześniej "nie mogli udźwignąć" (J 16,12). Niechrześcijanin tego wyjaśnienia przyjąć jednak nie potrafi, staje zatem twarzą w twarz z nierozwiązalną zagadką, a może - powiedzmy lepiej - z tajemnicą?
Pośród tych, podkreślanych wielokrotnie, historycznych skutków tego, co w ową Paschę wydarzyło się w Jerozolimie, nie można pominąć powstania Nowego Testamentu, zbioru 27 pism, których autorzy i redaktorzy uważali z pewnością, że wiernie kontynuują pracę swych poprzedników z Biblii hebrajskiej i Septuaginty. Dla nich jednak to właśnie Zmartwychwstanie było punktem centralnym dziejów wszechświata, ono też nadawało sens ostateczny zarówno życiu i śmierci Jezusa Chrystusa, jak i temu wszystkiemu, co Bóg wcześniej objawił Izraelowi. Pisma Nowego Testamentu są dla nas niezmiernie interesujące, i to z wielu bardzo różnych względów, bynajmniej nie tylko religijnych, lecz także historycznych, literackich, kulturowych... Próbując jednak je właściwie zrozumieć, trzeba zawsze pamiętać, w jakim świecie i w jakiej atmosferze się kształtowały.
JAK RODZIŁ SIĘ NOWY TESTAMENT
W DZIEŃ PIĘĆDZIESIĄTNICY
Stało się to w dzień Pięćdziesiątnicy, zapewne w 30 r. n.e. Na święto owo, upamiętniające w sposób niezmiernie uroczysty zawarcie Przymierza na Synaju, ściągali ze wszystkich stron świata zamieszkanego (my dziś powiedzielibyśmy raczej: cywilizowanego) niezliczeni pielgrzymi, "Żydzi i prozelici" (tzn. poganie, oddający cześć Jedynemu, którzy jednak nie mogli się zdobyć na przyjęcie wszystkich przepisów Prawa Mojżeszowego), "Partowie i Medowie, i Elamici, i mieszkańcy Mezopotamii, Judei oraz Kapadocji, Pontu i Azji, Frygii i Pamfilii, Egiptu i części Libii, bliskich Cyrenie, i przybysze z Rzymu, [...] Kreteńczycy i Arabowie" -jak ich wylicza niemal po kolei ze wschodu na zachód św. Łukasz w Dziejach Apostolskich (Dz 2,9-11).
Święto było wielkie, lecz powtarzało się niezmiennie co roku, zawsze w pięćdziesiąt dni po święcie Paschy. Nikt nie oczekiwał, że właśnie tego dnia zdarzy się w Jerozolimie coś niezwykłego. Mało kto pamiętał jeszcze Jezusa z Nazaretu, choć nie tak dawno szły za Nim pełne entuzjazmu tłumy, gotowe nawet ogłosić Go królem i mesjaszem. Ale w przeddzień Paschy Piłat kazał Go ukrzyżować i tak jeszcze jedno marzenie rozwiało się jak mgła poranna. Jakieś kobiety szeptały wprawdzie, że powstał z grobu, a nawet twierdziły, że Go spotkały. Najbliżsi jednak uczniowie Ukrzyżowanego mówili niewiele, najchętniej przebywali we własnym gronie. I trudno się im było dziwić. Wystarczyło przypomnieć sobie los tych, co dwadzieścia kilka lat wcześniej poszli za Juda Galilejczykiem. Rzymianie chcieli mieć spokój i umieli go wymuszać.
Co naprawdę wydarzyło się tego dnia w Jerozolimie? Mamy do swojej dyspozycji tylko jedno źródło: 2 rozdział Dziejów Apostoł- 101
102
skich. Uwagę licznych pielgrzymów przyciągnęło nagle nadzwyczajne poruszenie. Uczniowie Jezusa, do tej chwili właściwie niedostrzegalni, wylegli niespodzianie na ulice miasta, wysławiając na cały głos "wielkie dzieła Boże". Przypadkowi widzowie podejrzewali, że "upili się młodym winem", bo ludzie ci byli niewątpliwie ogarnięci jakimś niezwykłym uniesieniem, które kazało im nawet zapomnieć o zachowywanej dotąd przezornej ostrożności. Przypuszczenie takie nie tłumaczyło jednak zjawiska najdziwniejszego. Każdy z pielgrzymów, przybyłych z najdalszych nawet stron, słyszał - jak mówi św. Łukasz - uczniów Jezusa, przemawiających w jego własnym języku (Dz 2,5-13).
Wtedy to właśnie autor Dziejów Apostolskich przytacza pierwszą wielką mowę tego, który już tutaj ukazuje się jako przywódca uczniów Jezusowych, Szymona-Piotra. Stojąc przed tłumem pielgrzymów, wygłasza on coś w rodzaju mowy programowej. Nie spodziewajmy się oczywiście znaleźć tu dokładnie zarejestrowanych i wiernie odtworzonych słów Piotra, Łukasz umie nadać właściwą formę okolicznościowym przemówieniom. Postępuje w tym przypadku tak, jak wszyscy historycy greccy, poczynając od wielkiego Tukidydesa (druga połowa V w. przed Chr.), twórcy historiografii naukowej, który sam nas informuje we wstępie do swego dzieła, że nie mogąc przytoczyć mów dosłownie, pisał je w taki sposób, by jak najlepiej odpowiadały okolicznościom lub temu, co rzeczywiście zostało powiedziane. Do autora Dziejów Apostolskich jeszcze zresztą powrócimy. Na razie wystarczy stwierdzić, że niczego samodzielnie nie wymyślał, lecz korzystał z dobrej tradycji, przechowującej wiernie pamięć o początkach Kościoła. Mowa, jaką w Dziejach wypowiada Piotr w sam dzień Pięćdziesiątnicy, jest pierwszym przedstawieniem nauki, głoszonej przez Apostołów.
Tę samą naukę odnajdujemy jeszcze w pięciu innych mowach misyjnych, z których cztery są mowami św. Piotra - trzy zwrócone do Żydów w Jerozolimie (Dz 3,19-26; 4,9-12; 5,29-32), czwarta w Cezarei Nadmorskiej, wypowiedziana w domu setnika rzymskiego, Korneliusza (Dz 10,34-43), wreszcie ostatnia to mowa św. Pawła, wygłoszona w synagodze w Antiochii w Pizydii (Dz 13,17^-1). Wszystkie one, wraz z tą z Pięćdziesiątnicy, mają zadziwiająco podobny schemat ogólny, choć różnorodnie rozwijany. Pod tą różnorodnością odkrywamy jednak wszędzie to samo przesłanie, które można by zamknąć w pięciu zdaniach:
Tego Jezusa, którego Bóg wara posłał,
wy sami ukrzyżowaliście rękami bezbożnych.
Bóg Go wskrzesił
i daje wam w Nim swoje przebaczenie.
A my jesteśmy tego świadkami.
Owe zdania ogłaszają światu:
- wydarzenie historyczne niezmiernie doniosłe, chodzi o śmierć Jezusa, za którą ponosi odpowiedzialność kilku przedstawicieli różnych władz;
- relację istotną i tajemniczą, jaka łączy Boga z Jezusem: to Bóg Go posyła, by dokonał w Izraelu Jego dzieła, i On Go też wskrzesił, gdy dzieło to zostało dokonane;
uroczyste stwierdzenie świadków, którzy brali udział w owym wydarzeniu historycznym i poświadczają ścisły związek tegoż wydarzenia z tajemnicą osoby Jezusa;
wezwanie, skierowane do tych, którzy ponoszą odpowiedzialność za Jego śmierć; nawołuje ono do skruchy, obiecując zarazem przebaczenie*.
Przyjrzyjmy się tylko jednej mowie, tej Piotrowej z dnia Pięćdziesiątnicy, przy czym wybierzemy z niej zaledwie kilka zdań, za to najważniejszych. Piotr ma przed sobą różnorodny tłum, niepewny i niezdecydowany, czy ma śmiać się, czy upaść na kolana. Ale on zwraca się tutaj do całego narodu wybranego, do całego Izraela:
Mężowie izraelscy, słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka, Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, jakich Bóg przez Niego wśród was dokonał, o czym sami wiecie, tego Męża, który z woli, postanowienia i przewidzenia Boga został wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście, lecz Bóg Go wskrzesił, zerwawszy więzy śmierci [Dz 2, 22-24].
Potem następuje długa cytata z Psalmu 16 (w. 8-11), jak również komentarz do tego tekstu i do dwóch innych, wszystko po to, by wykazać, że to, co się stało, stało się zgodnie z Pismem. Wreszcie powraca znów temat zasadniczy:
Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami. Wywyższony prawicą Boga, otrzymał od Ojca obietnicę Ducha Świętego i zesłał Go, jak to sami widzicie i słyszycie. Dawid bowiem nie wstąpił do nieba, a jednak powiada:
* Wg J. Guillet, Jesus dans lafoi des premiers disciples, Paris 1995, s. 12-13. 103
104
Rzekł Pan do Pana mego: Siądź po prawicy mojej, aż położę nieprzyjaciół Twoich jako podnóżek pod Twoje stopy [Ps 110,1]. Niech wiec cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem [Dz 2,32-36].
Mowa ta prowadzi nas jakby przez dwa poziomy. Pierwszy z nich to fakty, o których każdy Żyd z Judei i Jerozolimy mógł się z łatwością dowiedzieć, by następnie przedstawiać je po swojemu. Chodzi o działalność publiczną Jezusa, znaki, jakie miały potwierdzić Jego misję, wreszcie o Jego śmierć na krzyżu. Następnie jednak zostajemy przeniesieni na poziom całkiem odmienny, w świat tego, co niepojęte i nie do przewidzenia. Słyszymy o tajemnicy zmartwychwstania Jezusa, które jest zarazem antycypacją zmartwychwstania powszechnego, wyczekiwanego przez większość Żydów u kresu dziejów. Bóg wskrzeszając Jezusa z martwych uczynił Go "Panem i Mesjaszem", zsyłającym odtąd na wszystkich wiernych Ducha Świętego.
I tak po historii ziemskiej Jezusa, rozgrywającej się w naszym zwykłym czasie, przechodzimy do Jego historii pozaziemskiej, trans-historycznej. Od tej chwili będzie ona już zawsze stanowiła, rzec można, tło dziejów ludzkości i kosmosu. Zasiadłszy "po prawicy Boga", Jezus otrzymuje dwa tytuły, które czynią Go pośrednikiem zbawienia dla wszystkich i wszędzie. "Pan" (gr. Kyrios) to już nie zwrot grzecznościowy, lecz tytuł, jakim Septuaginta oddaje niewyma-wialne imię Jahwe. Mesjasz natomiast (gr. Christos) to nie ten Pomazaniec, jakiego wyglądali Żydzi, by pokonał wszelkich wrogów, wyzwolił ostatecznie naród wybrany i zapewnił mu już na zawsze świetność polityczną. Jego królewska chwała należy do całkiem innego porządku, jest bowiem uczestnictwem w chwale samego Boga. A Piotr i jedenastu Apostołów zostało właśnie powołanych na świadków wszystkiego, co się wydarzyło.
Połączenie owych dwóch aspektów sprawia, że mowa, jaką Piotr według św. Łukasza wygłosił w dzień Pięćdziesiątnicy, stanowi niejako streszczenie Ewangelii. Opowiada ona o Jezusie-Człowieku, zakorzenionym głęboko w swoim ziemskim świecie, w życiu i obyczajach Izraela. Musimy zatem poznać nie tylko Jego naukę, lecz także Jego sposób postępowania, Jego czyny i wreszcie Jego śmierć na krzyżu. Ponieważ zaś nie był zwykłym nauczycielem wędrownym, nie wystarczy zapamiętać jedynie Jego słowa. Do Jego nauki należy również każdy Jego krok, każdy gest, wszystko, co czyni, co cierpi i co
przyjmuje, a także i to, jak czyni, jak cierpi i jak przyjmuje, jednym słowem - cale Jego życie. Ale na tym nie koniec. Jeśli Piotr ma rację, to trzeba jeszcze uchwycić sens tego życia w planach Bożych, dojrzeć go w zarysie, odnajdywanym w Piśmie, to jest w "Prawie i Prorokach", tym, co dzisiejsi chrześcijanie przywykli nazywać Starym Testamentem. To wszystko zaś umożliwiło uczniom Jezusa dopiero Zmartwychwstanie. W ten tylko sposób mogli zrozumieć jako Mesjasza, oczekiwanego przez Izraela Tego, który był tak bardzo odmienny od wszelkich ich własnych wyobrażeń. Dopiero bowiem powstanie Jezusa z martwych wskazuje na Jego udział w Mocy i Panowaniu Boga. Cała Jego ziemska historia będzie odtąd odczytywana w tym właśnie świetle.
Dlatego też uczniowie Jezusa nie mogą ograniczyć się do powtarzania ludziom słów swojego Mistrza. Są Jego świadkami, którzy żyli z Nim razem na co dzień, a Jego słowa nie zastygły dla nich jako zmarłe wraz z Nim nauki do wiernego powtarzania. Jezus zmartwychwstał i żyje, chodzi zatem teraz przede wszystkim o to, by ukazywać jak najpełniej związek między Jego słowami a Jego życiem, między Jego życiem a Jego śmiercią, między tym, co czynił, a tym, Kim był, między tym, Kim jest, a tym, co czyni teraz. Tego im Jezus wcześniej nie powiedział i dlatego, że nie chciał sprowadzić do słów całego swego posłannictwa, i dlatego także, iż przed doświadczeniem Zmartwychwstania uczniowie by Go nie zrozumieli. To wszystko muszą teraz sami przeżyć, i co więcej, muszą również znaleźć sposób, by to wypowiedzieć. To, co mówią, zanim jeszcze stanie się słowem, jest już świadectwem, jest aktem wiary, który przemienia się w orędzie*.
KERYGMAT I EWANGELIA
Każdemu Czytelnikowi powinny się tu nasunąć co najmniej dwa pytania. Po pierwsze: skoro znamy tę mowę Piotra jedynie z Dziejów Apostolskich, a zatem z pewnością nie "z pierwszej ręki", czy nie wysnuwamy z niej zbyt daleko idących wniosków? Po drugie: jak może ona stanowić "streszczenie Ewangelii", skoro została wygłoszona zaledwie w kilka tygodni po śmierci Jezusa, a zatem niewątpliwie przed powstaniem nawet najstarszej z naszych Ewangelii?
* Por. J. Guillet, Les premiers mots de la foi, Paris 1977, s. 52-54. 705
706
Na pierwsze pytanie próbowaliśmy znaleźć odpowiedź już na początku tego rozdziału. Wystarczy więc teraz podkreślić tylko raz jeszcze, że chociaż św. Łukasz pisał i tę, i inne mowy misyjne po swojemu i zgodnie z zasadami ówczesnej sztuki retorycznej, tak że nie należy się w nich doszukiwać jakiejś dosłowności, nie tworzył ich także z własnej fantazji, a wszelkie nasze wnioski wysnuwamy bynajmniej nie z jednej Piotrowej mowy, lecz ze wspólnego im wszystkim schematu. Odnajdujemy w nich wszystkich to, co bibliści nazywają "kerygma-tem". Słowo to jest spolszczoną formą greckiego kerygma (uwaga: rodzaj nijaki!) pierwotnie oznaczającego to, co głosił herold (gr. keryks). Sam rzeczownik kerygma pojawia się w Nowym Testamencie tylko 6 razy, za to pochodzący od niego czasownik (gr. kerysseiri) aż 61 razy.
Kerygmat to pierwsze nauki, a właściwie proklamacje, głoszone przez Apostołów i uczniów Chrystusowych u samych początków chrześcijaństwa. Należą tu omawiane właśnie najstarsze mowy misyjne, lecz także pewne krótkie formuły, zwięzłe, proste, często rytmiczne. Dotyczą one zawsze śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, przebaczenia grzechów i daru Ducha Świętego. Odnajdujemy je dzisiaj w niektórych Listach św. Pawła, niekiedy również i w Ewangeliach. Są to takie powiedzenia, jak na przykład: "Jezus jest Panem"; "Bóg wskrzesił Go z martwych"; "Jezus wybawia nas z gniewu, który nadchodzi" (Rz 10,9; l Tes 1,910); "Pan zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi" (Łk 24,34).
W tych najstarszych wypowiedziach, a właściwie proklamacjach młodego Kościoła, zarówno w mowach misyjnych u św. Łukasza, jak i w krótkich formułach kerygmatycznych, tytuły nadawane Jezusowi mają często charakter archaiczny: mowa jest tu jeszcze o Słudze, o Sprawiedliwym... Wszystko to zaciera się na ogół w przekładach, w których ginie też forma bierna odnoszących się do Niego czasowników. Tak przywykliśmy do polskiego "zmartwychwstał", iż nie odgadujemy nawet, że kryje się w tej formie czasownikowej strona bierna, dosłownie: "został obudzony". A jest to tak zwane passivum divinum, Boska strona bierna, często spotykana w Biblii (także i w Nowym Testamencie), która pozwala, nie wymieniając - przez szacunek - imienia Boga, wskazać, że to On jest podmiotem działania. Otóż w pierwotnym nauczaniu Kościoła wszystko odnosi się niemal zawsze do Niego i to nie tylko wtedy, gdy mowa jest o zmartwychwstaniu Jezusa, lecz także i o całym Jego życiu.
Istotną treścią owego wczesnochrześcijańskiego kerygmatu była, rzec można, właśnie ewangelia, czyli dobra nowina. Samo słowo, znacznie starsze od chrześcijaństwa, pochodzi z języka greckiego (gr. euangeliori) i jest rodzaju nijakiego. Spotykamy je już w Odysei Homera (VIII w. przed Chr.), gdzie oznacza nagrodę, jaką otrzymuje ten, kto przynosi dobrą nowinę. Z czasem zaczyna być używane na określenie samej dobrej nowiny, pomyślnej wiadomości. W Septuagin-cie, greckim przekładzie Biblii hebrajskiej, słowo euangelion odpowiada hebrajskiej besora. Taką besora przynieśli w swoim przekonaniu Dawidowi dwaj mordercy jednego z synów Saula i zostali za to sami ukarani śmiercią (2 Sm 4,5-12), później zaś ci, którzy nie znali jeszcze dobrze Dawida, sądzili błędnie, że besora będzie dla niego wiadomość o śmierci jego własnego, zbuntowanego syna Absaloma (2 Sm 18,19-32).
Oba te teksty dobrze ukazują zabarwienie tego słowa w Biblii hebrajskiej. Jest to zazwyczaj dobra nowina o zwycięstwie, i to w takiej walce, która godziła w osobę samego króla. Ktoś przynosi z pola bitwy wiadomość o pokonaniu nieprzyjaciół albo też o śmierci najgroźniejszego przeciwnika. Temat zwycięstwa i władzy królewskiej odnajdujemy również u Drugiego Izjasza (Iz 40-55)*. Chodzi tu już jednak o sławienie tryumfu Boga i zapowiedź nadejścia Jego królestwa:
O jak są pełne wdzięku na górach
nogi zwiastuna dobrej nowiny,
który ogłasza pokój, zwiastuje szczęście,
który obwieszcza zbawienie,
który mdwi do Syjonu:
"Twój Bóg zaczął królować" [Iz 52,7].
Ten nie znany nam z imienia wielki prorok z drugiej połowy VI w. przed Chr. jak nikt inny przed nim skierowuje swą proklamację dobrej nowiny do wszystkich ludów, aż po krańce świata. U niego jest ona głoszona z wierzchołków gór tak, by ją słyszano jak najdalej:
Wstąpże na wysoką górę,
zwiastunko dobrej nowiny w Syjonie.
Podnieś mocno swój głos,
zwiastunko dobrej nowiny w Jerozolimie.
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judzkim:
* Por. Rozmowy o Biblii, s. 177-202. 707
"Oto wasz Bóg!"
Oto Pan Bóg przychodzi z mocą
i ramię Jego dzierży władzę [Iz 40,9-10].
Hebrajski czasownik "głosić dobrą nowinę" Septuaginta tłumaczy przez grecki euangelizesthai, a zwiastun dobrej nowiny nazwany jest tutaj euangelistes, i jedno, i drugie utworzono w sposób oczywisty od euangelion, które to słowo także w jeżyku greckim nabierało coraz wyraźniej zabarwienia sakralnego. Dobrym i niewątpliwie interesującym przykładem jest tu uchwała podjęta przez greckie miasto Priene w Azji Mniejszej w 9 r. przez Chr. Uchwała ta dotyczy zmiany kalendarza. Obywatele Priene postanowili bowiem, że każdy nowy rok będzie się odtąd zaczynał w dniu urodzin boskiego cezara Augusta. W tekście uchwały, wyrytej na marmurowej płycie, dziś jeszcze czytamy następujące jej uzasadnienie:
Każdy może uważać ten dzień za początek własnego życia, jako że od tego czasu nie musimy już żałować, żeśmy się urodzili [...]. Opatrzność rozjaśniła i przyozdobiła cudownie życie ludzkie dając nam Augusta, bogatego w cnoty, by stał się on dobroczyńcą ludzi, naszym zbawcą dla nas samych i dla tych, którzy po nas przyjdą, ponieważ On to właśnie położył kres wojnie i wprowadził wszędzie porządek. Dzień narodzin tego boga okazał się dla świata początkiem dobrych nowin [l.mn.: euangelia], jakie otrzymaliśmy dzięki niemu*.
Gdybyśmy spróbowali przeprowadzić ankietę na ulicy, pytając przechodniów, co to jest ewangelia, niektórzy zapewne nie umieliby w ogóle odpowiedzieć, inni, ci lepiej poinformowani, odrzekliby najprawdopodobniej, że jest to tytuł czterech ksiąg, które otwierają Nowy Testament. Pierwsze zdanie Ewangelii według św. Marka brzmi przecież: "Początek Ewangelii Jezusa Chrystusa, Syna Bożego", co można łatwo zrozumieć jako początek dzieła o takim właśnie tytule. Jeśli ktoś jednak zada sobie nieco trudu i przeczyta choćby tylko l rozdział tej Ewangelii, to natrafi na werset 15, przytaczający naukę Jezusa wracającego znad Jordanu do Galilei. Woła On tam: "Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!" (Mk 1,15). W jaką to Ewangelię poleca Jezus wierzyć swoim współczesnym?
Pierwsze zdanie św. Marka jest pod tym względem bardzo pouczające. "Ewangelia" może być tu rozumiana na trzy albo nawet na
108 * Cyt. za: P.-M. Beaude, Qu'est-ce que l'Evangile?, CE 96, s. 10.
cztery sposoby. Po pierwsze: autor myślał niewątpliwie o Ewangelii, którą głosił Jezus, Ewangelii o nadejściu królestwa Bożego. Po drugie: Jezus sam jest owym królestwem, a zatem i Ewangelią przez siebie głoszoną. Po trzecie: dla Marka była to już także Ewangelia o Jezusie Chrystusie, głoszona po Jego śmierci i zmartwychwstaniu przez uczniów Jezusowych i Apostołów. I wreszcie, po czwarte (ale z tego autor sobie zapewne nie zdawał jeszcze sprawy): Ewangelia stała się rzeczywiście nie tylko tytułem powstającej księgi, ale i określeniem nowego gatunku literackiego, który narodził się wraz z Ewangelią według św. Marka (jeżeli przyjmiemy najszerzej obecnie akceptowaną kolejność powstawania kanonicznych Ewangelii).
Tak więc z pierwszym z owych znaczeń spotykamy się wszędzie tam, gdzie Jezus mówi o Ewangelii lub o ewangelizowaniu. Przed chwilą rozważaliśmy Jego słowa, przytoczone przez św. Marka. Może jeszcze bardziej interesująca jest Jego mowa w synagodze w rodzinnym Nazarecie. Jak opowiada św. Łukasz:
W dzień szabatu udał się [Jezus] swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. [...] Rozwinąwszy księgę [oczywiście zwój], znalazł miejsce, gdzie było napisane:
Duch Pański spoczywa na Mnie
ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie,
abym ubogim niósł dobrą nowinę [dosł.: "abym ewangelizował ubogich"],
więźniom głosił wolność,
a niewidomym przejrzenie,
abym uciśnionych odsyłał wolnymi,
abym obwoływał rok łaski Pana [Iz 61,1-2, nieco tylko poszerzony].
Zwinąwszy księgę, oddał słudze i usiadł, a oczy wszystkich w synagodze były w Niego utkwione. Począł więc mówić do nich: "Dziś spełniły się te słowa Pana, któreście słyszeli" [Łk 4,16-21].
Jezus przedstawia się jako "namaszczony i posłany" przez Boga, nie ma jednak zamiaru wysuwać się na plan pierwszy. On głosi królestwo Boże, a Jego życie i orędzie stanowią nierozdzielną całość, tak że nie ma potrzeby niczego dodawać czy precyzować. Kiedy jednak narodzi się Kościół, osoba Jezusa stanie się częścią Dobrej Nowiny, którą uczniowie głoszą najpierw Żydom w Jerozolimie, a później także całemu światu. Jest to właśnie Ewangelia o Jezusie Chrystusie i nadejściu królestwa Bożego. Ewangelia ta nie była wszakże u początku jakimś tekstem czy księgą, lecz orędziem, proklamacją tej właśnie zadziwiającej Dobrej Nowiny, którą zapowiadały Pisma i której oczekiwał lud Boży, ufający słowu swojego Pana, 109
i która nadeszła wreszcie, gdy "czas się wypełnił" (Mk 1,15), zgodnie z Bożymi obietnicami i nadzieją, jaka na tych obietnicach się opierała*. Tak przynajmniej widzieli to uczniowie Jezusa, jeśli nawet nie zawsze i nie od samego początku pojmowali to wszystko, co widzieli i co przeżywali. Niechrześcijanin tej interpretacji za swoją nie przyjmie, istotne jest jednak, by i on również postarał się zrozumieć ów nie akceptowany przez siebie sposób myślenia, bo wtedy na pewno zrozumie coś więcej z historii nie tylko chrześcijaństwa, lecz i całej kultury europejskiej**.
OD SŁOWA MÓWIONEGO DO SPISANEGO TEKSTU
Wielu z nas nie bardzo potrafi sobie to wyobrazić. Jesteśmy skłonni sądzić, że przynajmniej po Pięćdziesiątnicy uczniowie Jezusa wiedzieli już wszystko i wszystko już rozumieli. Czasami wręcz zazdrościmy im tego. Przecież byli tak blisko Jezusa i mieli pewność, że spotykają się ze Zmartwychwstałym, że żyją co dzień z Duchem Świętym. Nie zdajemy sobie na ogół sprawy, z jakim wiązało się to trudem, z jakim wysiłkiem przebijali się do głębszego i prawdziwszego zrozumienia. Wierzyli, że Jezus jest oczekiwanym Mesjaszem, choć jakże odmiennym od tego, którego wyglądali. Pan sam potwierdził przecież Jego posłannictwo, kiedy Go wskrzesił "zerwawszy więzy śmierci" (Dz 2,24). Jako synowie Izraela byli jednak nieugiętymi monoteistami. Niełatwo przychodziło im zatem pojąć to, co Jezus mówił o sobie, a tym bardziej o sobie i o Ojcu, jak również jeszcze o "innym Paraklecie", "Duchu prawdy", mającym pozostać z nimi na zawsze (J 14,15-17). Kim był ów Człowiek, który szedł z miłością do wszystkich "nieczystych", odtrąconych przez oficjalny judaizm, który niby sam Bóg odpuszczał grzechy, mianował się Panem szabatu, pozwalał sobie na swoiste pogłębienie czy uzupełnienie Dekalogu, oświadczał, że jest czymś więcej niż Salomon, a nawet więcej niż Świątynia, i zapowiadał, że chociaż "niebo i ziemia przeminą, Jego słowa nie przeminą", a od swoich uczniów żądał miłości większej od
110
* Por. P. Grelot, Intr. 6, s. 73.
** Por. J. Rudhardt, Du mythe, de la religion grecąue et de la comprehension d'autrui, Geneve 1981, s. 17 (zob. Rozmowy o Biblii, s. 9 przypis).
tej, jaka należy się własnym rodzicom (por. Mk 2,7,10; Mt 12,8; 5,21-48; 12,42; 12,6; Mk 10,18,31; Mt 10,37-39)?
Zazdrościmy uczniom Jezusa, bo wydaje się nam, że rozumieli już wtedy więcej niźli my dzisiaj. Nie zdajemy sobie sprawy, że zgubiliby się z pewnością i zaplątali, gdyby polegając na własnych siłach i wiadomościach próbowali zbudować jakiś system religijny czy filozoficzny. Oni na szczęście pamiętali, że jedynie Jezus jest "drogą, prawdą i życiem" (J 14,16) i że dopiero Paraklet (Wspomożyciel, Orędownik), kiedy przyjdzie, "wprowadzi ich w całą prawdę" (J 16,15). Toteż, gdy zstąpił na nich, jak wierzyli, w wichrze i w ogniu, w dzień Pięćdziesiątnicy, poznali w Nim Ducha, Obietnicę Ojca (Dz 2,2-3; 1,4), i pojęli wiele z tego, czego wcześniej "udźwignąć nie mogli" (J 16,12). Ale i to również nie nastąpiło od razu... Paraklet jednak, zgodnie z zapowiedzią Jezusa, pozostał z nimi na zawsze i obecny w pierwszych wspólnotach przedziwnie łączył i spajał ze sobą ludzi często bardzo sobie dalekich pozycją społeczną, kulturą, pochodzeniem. Nie stali się z tej racji od razu doskonałymi, byli nadal grzesznikami, potrafili się spierać, kłócić, nawet oszukiwać, lecz mimo to - jak twierdzi św. Łukasz - "jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących" (Dz 4,32). A kiedy przychodziło do podejmowania wielkich decyzji, świadomość owej osobowej obecności Parakleta wśród nich była tak silna, że pisali do swoich braci z An-tiochii: "Duch Święty i my podjęliśmy uchwałę" (Dz 15,28)...
W polskich przekładach układ tego zdania bywa zacierany przez tłumaczy, którzy pragną, by ich tekst był jak najjaśniejszy dla czytelnika. Tymczasem nie jest bez znaczenia, że w tym "dekrecie" Apostołów zastosowano formułę zaczerpniętą z życia politycznego greckiego miasta-państwa. W życiu tym dwa najważniejsze organy to "Rada" i "lud" (czyli "zgromadzenie ludowe"), dlatego też teksty uchwał zaczynały się zawsze właśnie od słów: "Rada i lud podjęły uchwałę".
W tej atmosferze dojrzewały pierwsze gminy chrześcijańskie. Ktoś mógłby tu zarzucić, że jest to obraz uproszczony i tym samym nieco wyidealizowany, a zatem, jakby się zdawało, nie do przyjęcia, przynajmniej w całości, przez tych, którzy się za chrześcijan nie uważają. Otóż dla historyka nie ulega wątpliwości, że takie mniej więcej przekonania i nastroje panowały w owych najwcześniejszych gminach. Oczywiście każdy niechrześcijanin może uznać, że przekonania te były błędne i zwodnicze, nie znajdzie jednak podstaw, by 117
112
zaprzeczyć ich istnieniu i wpływowi, jaki wywierały na życie uczniów Jezusowych i na powolne kształtowanie się Nowego Testamentu.
Podobnie jak nieraz wydaje się nam, że Apostołowie od samego początku już wszystko wiedzieli, tak też często nie umiemy zrozumieć, dlaczego nie przystąpili od razu do dokładnego spisywania tego, co Jezus czynił i mówił. Jesteśmy bowiem przekonani, że gdybyśmy sami znaleźli się na ich miejscu, tak byśmy postąpili. I tu właśnie popełniamy błąd zasadniczy: przenosimy w całkiem odmienny świat nasz własny sposób myślenia. A tymczasem, żeby cokolwiek zrozumieć, musimy najpierw tę odmienność poznać i ją zaakceptować, bo tego, co należy do przeszłości, już nie da się dostosować do nas.
Sam Jezus, jak wiadomo, nie pozostawił po sobie żadnego dzieła, nic nie pisał (raz jeden tylko, ale na piasku! - J 8,6). Nie kazał też Apostołom pisać, lecz nauczać, głosząc Dobrą Nowinę. Kościół narodził się w kilka tygodni po Jego śmierci, na długo przed zapisaniem choćby najstarszej Ewangelii. Dzisiaj wyróżnia się najczęściej trzy etapy kształtowania się Nowego Testamentu. Są to: czas ziemskiego życia Jezusa, kiedy głosi On Ewangelię królestwa Bożego i Sam - jak to już mówiliśmy - jest w pewien sposób właśnie Ewangelią; następnie czas, kiedy młode gminy chrześcijańskie tą Ewangelią żyją (ok. 30-70 r.), i wreszcie czas ostatecznej redakcji naszych czterech Ewangelii, przy czym już w drugim okresie powstają Listy św. Pawła, w trzecim zaś niektóre inne Listy oraz Apokalipsa św. Jana. Jest to chronologia bardzo schematyczna, do której jeszcze często będziemy wracać.
Przez pierwsze lata uczniowie Jezusa oczekiwali przede wszystkim z dnia na dzień na Jego tryumfalny powrót. Nie widzieli żadnej potrzeby zapisywania czegokolwiek. Czyż nie żyli wśród nich naoczni świadkowie Jego życia, śmierci i zmartwychwstania? Mieli także "Pismo", "Prawo i Proroków" - jak sami najczęściej je nazywali zgodnie z tradycją Izraela. W gminach judeochrześcijan, czytających jeszcze po hebrajsku, była to oczywiście Biblia hebrajska, a tam, gdzie przeważał już język grecki - Septuaginta. Septuaginta zaś obejmowała także kilka ksiąg, pisanych od razu po grecku, jak również i takie, które choć pisane pierwotnie po hebrajsku lub aramej-sku, zostały następnie odrzucone przez faryzeuszy, a w Biblii katolickiej nazywane są księgami wtórokanonicznymi. Najważniejsze jest w tym wszystkim jedno: Pismem świętym pierwszych chrześcijan
7. Qumran-ruiny osady
esseńczyków
ziemi, uiieoa naszego powszednie
nam nasze winy
i my odpuszczamy
naszym winowajcom,
12. Kościół Pater Noster na Górze Oliwnej -jedna z wielojęzycznych tablic z modlitwą Ojcze Nas:
było to, co my dzisiaj nazywamy tradycyjnie Starym (można by powiedzieć też Pierwszym) Testamentem. Czytali je, zależnie od swego pochodzenia i znajomości języków, albo w oryginale hebrajskim, albo w przekładzie greckim. Nowego zaś Testamentu po prostu jeszcze nie było.
Starą Biblię uczniowie Jezusa czytali jednak teraz w nowy sposób. Może pomóc nam tutaj proste i raczej prymitywne porównanie. Wyobraźmy sobie, że nagle przyjeżdża do nas z Ameryki wujek, który do nas wprawdzie pisywał, a w trudnych czasach przysyłał nawet paczki, ale którego dotychczas nigdy nie widzieliśmy. Spotkanie jest wzruszające, a po nim wyciągamy w domu stary, cudem ocalały album, by obejrzeć dawne, nieraz wyblakłe już zdjęcia. Odnajdujemy na nich wujka, młodszego, czasem nawet trudnego do poznania. Ale ileż to radości! Niekiedy może się i tak zdarzyć, że chcąc bardzo znaleźć wujka na jakimś grupowym, starym zdjęciu, znajdziemy go i tam, gdzie go wcale nie ma...
Porównanie jest oczywiście kulawe, lecz warto sobie uświadomić, że właśnie w nieco podobny sposób uczniowie Jezusa szukali zarysów Jego postaci w Pierwszym Testamencie, przede wszystkim w Psalmach i u Proroków. Nie uprawiali wtedy, na szczęście, żadnej "krytyki historyczno-literackiej", nie zastanawiali się na przykład, czy Psalm 110 powstał w okresie wygnania i zawiera jedynie wielką zapowiedź mesjaniczną, czy też (jak uważa dzisiaj większość biblistów) został napisany na intronizację któregoś z królów Jerozolimy. Oni wiedzieli, że wielkie te słowa: "Rzekł Pan do Pana mego: Siądź po mojej prawicy" (Ps 110,1), jak i cały ów Psalm zapowiadają wejście zmartwychwstałego Chrystusa w chwałę Ojca (por. np. Dz 2,36-37). I mieli rację. Ale rzecz w tym, że mają ją także i współcześni badacze, próbujący powiedzieć coś nie tylko o dacie, lecz i o okolicznościach powstania tego Psalmu. Jest to dobry przykład na to, co można by nazwać "wielowarstwowością" Biblii. Pierwsza "warstwa" to sens pierwotny, historyczny, ten, który miały te teksty dla swego autora w chwili, gdy je pisał lub wypowiadał. Następne pokolenia odczytywały je na nowo, znajdując w nich również sens nowy, aktualny dla siebie. I tak też dzieje się nadal, aż po nasze czasy. Jest to prawda oczywista dla wszystkich (lub prawie wszystkich), zarówno wierzących, jak i niewierzących. Dalej jednak drogi się rozchodzą. Wierzący chrześcijanin lub Żyd sądzi bowiem (a tego nie może przyjąć człowiek niewierzący), że ów sens późniejszy był już od początku ukryty 113
774
w pierwotnym, choćby nawet ludzki autor nie wiedział, co jego ustami mówi Autor boski. Pierwszych chrześcijan, żyjących na co dzień Pismem, to wszystko nie obchodziło, nie umieliby nawet pojąć, o co nam tutaj chodzi. My jednak dzisiaj Pismem na ogół nie żyjemy i przeważnie niełatwo jest nam je zrozumieć, a gdy się nam zdaje, że jest inaczej, często interpretujemy je całkiem opacznie. I właśnie dlatego tym ważniejsze dla właściwego zrozumienia tekstu jest jak najlepsze uchwycenie tego pierwotnego, historycznego znaczenia, co tak mocno podkreśla w swoich oficjalnych dokumentach także Kościół katolicki.
Uczniowie Jezusa musieli sięgać do owych pism, które my nazywamy Starym Testamentem, nie tylko dlatego, że znaczna ich część na nich się wychowała, a wszyscy innego Pisma świętego nie mieli, lecz także i dlatego, że właśnie odniesienie do tych ksiąg było niezmiernie istotne w głoszeniu Ewangelii. "Sens bowiem całego życia, nauki, śmierci i zmartwychwstania ich Mistrza ujawniał się dopiero na tle tych tekstów, które stanowiły tego wszystkiego obietnicę, przygotowując wypełnienie, a pod mniej lub bardziej przejrzystą zasłoną symboli dawały zarys rzeczywistości. Trzeba tu zdecydowanie odrzucić ideę spełnionej przepowiedni*, która, wykorzystywana już przez apologetów starożytnego chrześcijaństwa, została jeszcze usztywniona przez ich następców w czasach nowożytnych. Musimy powrócić do żydowskiej koncepcji zgodności z Pismem: Moc Słowa Bożego sprawia, że w wydarzeniach historycznych realizuje się plan zbawienia, którego zasadnicze linie Ono już z góry zarysowało. Żydowska lektura tekstów biblijnych dawała jakby przedsmak tego zrozumienia, jakie chrześcijańskie nauczanie zamierza doprowadzić do pełni, ukazując w Chrystusie klucz Pisma świętego"*.
Jedna zwłaszcza scena w Dziejach Apostolskich przedstawia może szczególnie dobrze, jak u początków chrześcijaństwa głoszenie Ewangelii Chrystusowej wyrastało nieraz wprost z tekstu Starego Testamentu. Niedługo po ukamienowaniu pierwszego męczennika, Szczepana, "rozpoczęło się wielkie prześladowanie Kościoła w Jerozolimie. Wszyscy, oprócz Apostołów, rozproszyli się po ziemiach Judei i Samarii" (Dz 8,1). Uciekinierzy z Jerozolimy wykorzystali tę okazję do nauczania tych, którzy jeszcze Dobrej Nowiny nie słyszeli. Autor Dziejów opowiada nam przede wszystkim o wielkich sukcesach,
* P. Grelot, Intr. 5, s. 57.
jakie odnieśli w Samarii. Tutaj jako pierwszy przybył Filip, lecz nie Filip Apostoł, tylko jeden z siedmiu powołanych niedawno do pomocy Apostołom (w ich to liczbie również i męczennik Szczepan). Kiedy w Jerozolimie dowiedziano się o licznych nawróceniach w Samarii, udali się tam od razu również Piotr z Janem. Dokonawszy zaś wszystkiego, co było najpilniejsze, obaj, i Filip także, wracali do siebie, głosząc Ewangelię "w wielu wioskach samarytańskich". I wtedy to Filipowi polecił Anioł Pana, by koło południa wyszedł na drogę, prowadzącą z Jerozolimy do Gazy, miasta nadmorskiego i ważnego portu. Drogą tą jechał właśnie z Jerozolimy dworzanin królowej etiopskiej. Człowiek ten był zapewne "bojącym się Boga", to znaczy poganinem, który nie przyjmując całości Prawa Mojżeszowego oddawał jednak cześć Najwyższemu w Jego Świątyni. Teraz jadąc wozem czytał Księgę Izajasza. A trzeba tu dodać, że w starożytności czytało się zawsze głośno, wymawiając wszystkie słowa. I oto Filip dostaje nowe polecenie: ma zbliżyć się do tego wozu. Podbiegł zatem i usłyszał, jak Etiop czyta księgę Izajasza. Zapytał więc: "Czy rozumiesz, co czytasz? Tamten powiedział: Jak mogę rozumieć, jeśli mi ktoś nie wyjaśni? Zaprosił więc Filipa, żeby wszedł i usiadł przy nim. A czytał ten tekst Pisma: Prowadzą Go jak owcę na rzeź, i jak baranek, który milczy, gdy go strzygą, tak On nie otwiera ust swoich. W Jego poniżeniu odmówiono Mu słuszności. Któż zdoła opisać ród Jego? Bo Jego życie zabiorą z ziemi". Jest to fragment tak zwanej czwartej Pieśni cierpiącego Sługi Jahwe z Księgi Izajasza, tutaj jednak w przekładzie Septuaginty (Iz 53,7-8). Pieśń ta, napisana pod koniec VI w. przed Chr., mówi o poniżeniu, a nawet śmierci Sługi, który umiera "za grzechy wielu" i "wydaje swe życie na ofiarę za grzechy". Nigdzie indziej w Biblii hebrajskiej nie słyszymy, żeby jeden człowiek mógł cierpieć za innych i brać na siebie cudze grzechy. Przy tym śmierć nie oznacza tu końca wszystkiego. Nie ma wprawdzie mowy o zmartwychwstaniu, bo takiego pojęcia prorok jeszcze nie znał. O Słudze Jahwe mówi tylko tyle, że "ujrzy on potomstwo" i "dni swe przedłuży", co znaczy, że będzie żył otoczony błogosławieństwem Boga. Ale przedtem przecież już umarł i został pogrzebany...* Trudny ten tekst, różnie interpretowany w judaizmie, uczniowie Jezusa odnieśli od razu do swojego Mistrza (a, być może, On sam
* Por. Rozmowy o Biblii, s. 194-199. 115
116
wskazał im tę drogę), odnajdując w tych słowach sens Jego męki i śmierci. Pobożny dworzanin królowej etiopskiej nic o tym jednak nie wie, prosi zatem Filipa o wyjaśnienie: "Proszę cię, o kim to prorok mówi, o sobie czy o kimś innym? A Filip, otworzywszy usta, zaczął od tych właśnie słów Pisma głosić mu Ewangelię o Jezusie" (Dz 8,26-35). Widzimy tutaj doskonale, jak przed powstaniem pierwszych nawet pism Nowego Testamentu chrześcijanie odnajdowali już w Starym Ewangelię o Jezusie i potrafili ją ukazać także i tym, którzy nie spotkali się z Nim nigdy za Jego ziemskiego życia.
W poprzednim rozdziale, poświęconym zmartwychwstaniu Chrystusa, rozważaliśmy między innymi, najstarsze, jakie znamy, wyznanie wiary chrześcijańskiej, które przekazał nam św. Paweł w swoim Pierwszym Liście do Koryntian (l Kor 15,3-5; por. s. 89-92). W ważnym tym tekście powtarzają się dwukrotnie słowa "zgodnie z Pismem". Zwracaliśmy już wcześniej na nie uwagę, opowiadanie zaś o spotkaniu Filipa z etiopskim dworzaninem świetnie właśnie ich treść ilustruje. A jak wynika z tego, co Paweł pisze, owo wyznanie wiary pochodzi z okresu bardzo wczesnego, kiedy to Ewangelia była przekazywana oczywiście jedynie ustnie. Paweł poprzedza je bowiem swego rodzaju wstępem: "Przypominam wam, bracia, Ewangelię, którą wam głosiłem, którą przyjęliście i w której też trwacie. Przez nią również będziecie zbawieni, jeśli ją zachowacie tak, jak wam głosiłem. Inaczej na próżno uwierzyliście! Przekazałem wam przede wszystkim to, co sam też przejąłem" (l Kor 15,1-2). I w tym miejscu przytacza tekst samego wyznania. Głoszona przez Pawła Ewangelia nie jest zatem czymś, co mówił od siebie, ale tym, co sam niegdyś przejął, a później Koryntianom przekazał. Posługuje się on tutaj terminami technicznymi z języka rabinów, po hebrajsku odpowiednio gibbel i masar. Czasowniki te określają sposób, w jaki uczony w Piśmie, który sam przejął tradycję od swego mistrza, przekazywał ją następnie swoim uczniom.
Trzeba jednak pamiętać, że mówiąc o rabinach, myślimy przede wszystkim o epoce nieco późniejszej nie tylko od Jezusa, lecz nawet i od Pawła. Naukę ich znamy naprawdę dopiero z czasów po zburzeniu Jerozolimy przez Rzymian, a więc co najwyżej z końca I w., a właściwie już z II i III w. Wiadomości o "rabinach" wcześniejszych, nazywanych przez niektórych uczonych dla większej jasności "proto-rabinami", otrzymujemy niejako "z drugiej ręki", z późniejszej tradycji żydowskiej. Prawda, że Jezusa jego uczniowie w Ewangelii nazy-
wają niekiedy "rabbi", ale termin ten nie ma jeszcze pełnego technicznego znaczenia i chodzi tu o "nauczyciela".
Warto przecież zwrócić uwagę na pewne podobieństwa, jakie zdają się zachodzić między uczniami, którzy gromadząc się wokół rabina tworzyli jego "szkołę", a uczniami Jezusa. Punktem istotnym jest tutaj fakt, że rabini (a niewątpliwie i "protorabini") przekazywali swoją mądrość ustnie, powtarzając przekazywane zasady wielokrotnie, a przy tym w takiej formie, jaka była najłatwiejsza do zapamiętania. Od uczniów swoich nie oczekiwali zresztą, by powtarzali wszystko słowo w słowo. Wręcz przeciwnie, żądano od nich wysiłku zrozumienia tego, co zostało im przekazane, a wysiłek ten wyrażał się we własnej interpretacji. Jezus również na pewno nie dyktował, lecz nauczał ustnie, podobnie też przekazywali te nauki Jego bezpośredni uczniowie. Świat ich znał jeszcze żywą tradycję ustną, o czym nazbyt łatwo zapominamy, chociaż w specyficznych warunkach pojawia się ona niekiedy i w naszych czasach. Tak na przykład pewien Hindus opowiadał francuskiemu bibliście, Xavier Leon-Dufourowi, że jego własna matka, zupełna an-alfabetka, umiała wyrecytować bezbłędnie hinduską modlitwę, której tekst wydrukowany zająłby w książce ok. 250 stron! Tam, gdzie pismo nie istnieje lub nie można się nim posługiwać (np. w więzieniu), pamięć staje się niesłychanie pojemna i trwała*.
Trzeba przy tym zdać sobie sprawę, że to, co Jezus mówił, a także sposób, w jaki mówił, ułatwiało słuchającym zapamiętanie Jego słów. Nie wygłaszał przecież długich przemówień retorycznych ani filozoficznych czy teologicznych dysertacji. Upodobał sobie, jak się zdaje, głównie krótkie powiedzenia, maksymy, porównania, przypowieści, wszystko to, co język hebrajski nazywał meszalim (l.p.: maszal) i co łatwo wpadało w ucho. Z początku mogło się ludziom nawet wydawać, że słyszą rzeczy dobrze im znane. Jezus cytował i objaśniał Pismo, oświadczając zarazem, że "nie przyszedł unieważniać Prawa i Proroków" ("Prawo i Prorocy" to tyle, co całe Pismo). Kiedy jednak przygotowywali się już do wysłuchania jeszcze jednego zwykłego kazania, spadał nagle grom: Jezus nakazywał im kochać nieprzyjaciół i modlić się za swoich prześladowców! A co gorzej, żądał, by ten, kogo uderzą w jeden policzek, nadstawił także i drugi. Powołując się na przykazanie "nie cudzołóż", mówił, że cudzołóstwem jest już spojrzenie na kobietę z pożądaniem, dodając przy
* X. Lćon-Dufour, Les evangiles et l'histoire de Jesus, Paris 1963, s. 294. 117
118
tym: "Jeśli twoje prawe oko skłania cię do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie! [...] A jeśli prawa twoja ręka skłania cię do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie!" (Mt 5,17; 5,44; 5,39; 5,25-30). Na takie słowa można było się buntować, ale jedno jest pewne, że się ich łatwo nie zapominało, zwłaszcza wtedy, gdy po raz pierwszy i niespodziewanie uderzały w człowieka.
Jezus mówił po aramejsku, lecz Ewangelie zachowały się w języku greckim, my zaś czytamy je najczęściej w polskim przekładzie. Otóż niewątpliwie ciekawy jest fakt, że nawet w tym polskim tłumaczeniu odnajdujemy jeszcze miejscami rytm, charakterystyczny dla tekstu przekazywanego drogą ustną (rytm taki ułatwia zapamiętanie). Odnajdujemy go w Błogosławieństwach, które też musiały szokować wielu słuchaczy: "Błogosławieni ubodzy duchem, ponieważ ich jest Królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy są pełni bólu, ponieważ oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, ponieważ oni odziedziczą ziemię" (Mt 5,3-5; por. 6-12 oraz Łk 6,20-26). Całkiem wyraźnie słyszymy go też w wezwaniu do wytrwałej modlitwy: "Proście, a będzie wam dane, szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie, a zostanie wam otworzone. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje, kto szuka, znajduje, a kołaczącemu zostanie otworzone" (Łk 11,9-10; por. Mt 7,7-8). Całą zaś misterną strukturę rytmiczną odkrywamy pod koniec 7 rozdziału Ewangelii według św. Mateusza. Czytamy ten tekst na ogół zbyt pobieżnie, by zwrócić na nią uwagę, przyjrzyjmy się mu zatem bliżej:
Tak więc każdego, kto słucha tych stów moich i je wypełnia, można porównać do człowieka roztropnego, który zbudował sobie dom na skale.
I przyszła ulewa, i popłynęły wezbrane potoki, i zerwały się wichry. Runęły na ten dom, lecz on nie upadł, gdyż zbudowany był na skale.
A każdego, kto słucha tych słów moich i nie wypełnia ich, można porównać do człowieka głupiego, który zbudował sobie dom na piasku.
I przyszła ulewa, i popłynęły wezbrane potoki, i zerwały się wichry. Runęły na ten dom, a on upadł i był jego upadek bardzo wielki [Mt 7,24-27].
Przez to podwójne tłumaczenie z aramejskiego na grecki, z greckiego na polski - dochodzi do nas jeszcze głos Jezusa, Jego słowa, które tak głęboko zapadły w serca słuchaczy, że docierają do nas jeszcze dzisiaj, po prawie dwudziestu wiekach!
Tu jednak nasuwa się wątpliwość: jak dalece możemy wierzyć greckiemu przekładowi, zwłaszcza sporządzonemu w mówiącej po ara-
mejsku Palestynie? Wątpliwość ta była istotna jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Dziś wiemy, że w I w. po Chr. Palestyna nie była już całkiem jednojęzyczna, a przywódca drugiego wielkiego powstania przeciw Rzymianom (132-135), Bar Kochba, pisał nawet doskonale po grecku, jak świadczą o tym ocalałe dokumenty. Nie jest to oczywiście greka klasyczna, ale dialekt "powszechny" (gr. koine), którym mówiono na całym wschodzie rzymskim. Pozwoliły nam go poznać papirusowe dokumenty, znajdowane przede wszystkim (choć nie wyłącznie) w grecko-rzymskim Egipcie.
Pozwolę sobie tutaj na całkiem osobiste wspomnienie. W 1958 r. pisałam pracę habilitacyjną, wykorzystując w niej szczególnie bogate i interesujące teksty greckie pochodzące z Egiptu z połowy III w. przed Chr. Dotyczyły one majątku, przydzielonego w Fajum przez króla Ptole-meusza II swemu najbliższemu współpracownikowi, wielkiemu ministrowi, Apolloniosowi. Apollonios nie miał sam czasu zajmować się tym majątkiem, powierzył go z kolei zdolnemu zarządcy, Zenonowi, synowi Agreofona. Zarządca to po grecku oikonomos i tak też jest Zenon nazywany w dokumentach. Miał on licznych współpracowników, wśród nich także niewolników, przy czym po grecku mężczyźni byli określani słowem paides, kobiety zaś - paidiskai. Zenon, oikonomos, wydawał im regularnie przydziały zboża, nazywane sitometria. Pewnego dnia, kiedy pisałam moją pracę, leżał obok na stole grecki Nowy Testament, który otworzył się właśnie na 12 rozdziale Ewangelii według św. Łukasza. I tam przeczytałam (w nawiasach podaję słowa greckiego tekstu): "Któż jest owym rządcą [oikonomos] wiernym i roztropnym, którego pan ustanowi nad swoją służbą, żeby dawał jej żywność [sitometrion] we właściwej porze? Szczęśliwy ten sługa, którego pan powróciwszy zastanie to czyniącego. Prawdziwie powiadam wam, postawi go nad całym swym mieniem. Jeśli jednak ów sługa powie sobie w sercu: Mój pan się ociąga z powrotem. I zacznie bić sługi [paides] i służące [paidiskai], a przy tym pić, jeść i upijać się, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna, surowo go ukarze i wyznaczy mu miejsce z niewiernymi" (Łk 12,42-46).
Przytoczyłam tę historię oczywiście nie po to, żeby próbować kogokolwiek przekonać, iż Jezus opowiadał swoje przypowieści po grecku! Sądzę jednak, że potwierdza ona w znacznej mierze opinię znanego niemieckiego biblisty, Rainera Riesnera. Jest on zdania, że "tradycja dotycząca Jezusa zaczęła się kształtować w środowisku, 119
w którym przekład z jeżyka semickiego na grecki nie przedstawiał większych trudności. Ta obserwacja powinna nas powstrzymać przed doszukiwaniem się poważniejszych błędów tłumaczenia w Ewangeliach"*. Przed podobnymi tendencjami ostrzegał również Xavier Leon-Dufour, zwracając uwagę, że wiele wyrażeń, takich jak na przykład "czynić prawdę" lub "ciężar chwały", to nie bynajmniej nieudane tłumaczenia, lecz świadoma próba oddania po grecku myśli semickiej**.
Niewątpliwie dość prędko pojawiła się potrzeba spisywania niektórych tekstów. Służyły one choćby jako "notatki" podręczne dla tych, którzy, sami niedawno ochrzczeni, szli w świat, by głosić Ewangelię innym. Potrzebne były też z pewnością przy katechizowa-niu nowych, niedokształconych jeszcze chrześcijan. Tradycja ustna żyła jednak nadal, wpływając na powstające pisma, i nie zanikła nawet wtedy, gdy pojawiły się już cztery Ewangelie.
Mówiąc o pewnych podobieństwach, jakie zachodzą między "szkołami" rabinów (a właściwie "protorabinów" sprzed 70 r. przed Chr.) a uczniami gromadzącymi się wokół Jezusa, nie możemy zapominać o różnicach. Najistotniejszą z nich jest miejsce, jakie zajmuje On sam w tradycji chrześcijańskiej. W szkołach rabinów przekazywano sentencje i komentarze uczonych w Piśmie i dawnych mędrców. Jezus natomiast, choć uważany również przez swoich uczniów za Nauczyciela, miał jednak pozycję całkiem odmienną. Tam, gdzie rabini przekazywali zawsze to, co sami przejęli od swoich mistrzów, postępując tak nawet i wtedy, gdy przekaz ten w jakiś sposób uzupełniali czy aktualizowali, On jeden nie powoływał się nigdy na żaden autorytet, na nikogo poza Tym, którego nazywał po prostu Ojcem. Wrażenie, jakie Jezus wywierał na swych słuchaczach, oddaje może najlepiej jedno zdanie z Ewangelii według św. Marka, dość wszakże trudne do właściwego przełożenia na język polski. Biblia Tysiąclecia tłumaczy je tak: "Zdumiewali się Jego nauką; uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie" (Mk 1,22). W zdaniu tym chodzi jednak nie tyle o "władzę", ile raczej o to, co nazywamy autorytetem. Jezus nauczał jak ktoś, kto opiera się na własnym autorytecie. I to właśnie zdumiewało!
720
* R. Riesner, Jesus as Praecher and Teacher [w] Jesus and the Ora! Gospel Tradition, ed. by H. Wansbrough, Sheffield 1991, s. 199. ** X. Leon-Dufour, Les evangiles, s. 295.
17. Dobry Pasterz. Katakumby Pryscylli w Rzymie. Druga polowa III w. n.e. 727
Jego postępowanie było także niezwykłe, a - jak już o tym mówiliśmy niezwykłość ta nie sprowadzała się jedynie do władzy, jaką miał nad ludźmi, ich wszelkimi słabościami, całą naturą i nawet duchami złymi. Bardzo też prędko stał się ośrodkiem dyskusji i sporów. Kim ten Człowiek właściwie jest? Za kogo się uważa? Wszystko wyjaśnia się dopiero - paradoksalnie - po Jego śmierci na krzyżu i zmartwychwstaniu, lecz to ostatnie objawienie przeżywa tylko nieliczna grupka Jego najbliższych uczniów. Dla nich to staje się wówczas oczywiste, że nie był On po prostu jednym nauczycielem spośród wielu, nawet takim, który cieszył się zgoła wyjątkowym autorytetem. "Jest czymś znacznie więcej, -jak pisze Pierre Grelot - A zarazem Jego nauka stanowi jedno z Jego osobą i życiem. Nie wystarczy zatem zachować tylko Jego słowa, trzeba także poznać prawdziwie Jego sposób postępowania i wszystkie Jego czyny znaczące, zwłaszcza Jego śmierć i powstanie z martwych, bo właśnie one odsłoniły całą pełnię tajemnicy Jego osoby"*. Niczego takiego nie znajdziemy nigdzie w tradycjach rabinicznych.
Z tego, co zrozumieli uczniowie Jezusa po Jego śmierci na krzyżu i zmartwychwstaniu, wyrósł z czasem zbiór pism, zwany przez nas Nowym Testamentem. Zanim wszakże zajmiemy się nim bliżej, warto, jak sądzę, uświadomić Czytelnikom, jak i na czym pisano w owych czasach oraz skąd wiemy, że ów tłumaczony dzisiaj na polski grecki Nowy Testament jest rzeczywiście tym samym, który powstał w drugiej połowie I w. po Chr.
722
STAROŻYTNE KSIĄŻKI
Autorzy niektórych wprowadzeń do Nowego Testamentu uważają za wskazane podanie we wstępie (lub niekiedy w aneksie) elementarnych wiadomości o książce i sztuce pisania w starożytności. Sądzę, że postępują słusznie, ponieważ nasi dzisiejsi czytelnicy na ogół nie wiedzą nic o świecie antycznym albo - w najlepszym razie - jedynie bardzo mało. Gorzej, iż wielu z tych autorów-biblistów czerpie swe własne wiadomości, dotyczące książki starożytnej, najwyraźniej z drugiej ręki i popełnia niekiedy zadziwiające wprost błędy**. Dlatego też,
* Intr. 6, s. 119.
** Pomijając świadomie autorów polskich, przytaczam tylko dwa wybrane, obcojęzyczne przykłady: Raymond F. Collins w swojej wielokrotnie wznawianej Intro-duction to the New Testament (London 1983) pisze, że papirus jako materiał piśmienny
zanim przejdziemy do pierwszych pism Nowego Testamentu, warto, jak mi się zdaje, zastanowić się trochę również nad tym, jak one powstawały, czym, na czym i w jaki sposób pisano, wreszcie, jak wyglądała gotowa książka.
Materiałem piśmiennym, z którego sporządzano książki, był przede wszystkim papirus, a także skóra i pergamin (również skóra, lecz specjalnie przygotowana). Przez długie wieki w świecie grecko-rzym-skim królował papirus, a zwój papirusowy stanowił naturalną, rzec można, oczywistą formę książki. Papirus produkowano jedynie w Egipcie, bo tu na wielkich rozlewiskach Delty Nilowej rosła gęsto ta wysoka i niezmiernie pożyteczna roślina, nosząca w botanice nazwę Cyperus Papyrus (dziś spotykamy ją tylko na Sycylii i głównie w południowej Afryce, w samym Egipcie można obejrzeć kilka kęp posadzonych w specjalnym basenie przed Muzeum Egipskim w Kairze). Roślina ta w starożytności dostarczała Egipcjanom opału i pożywienia, otrzymywano z niej lekarstwa, wyrabiano ubrania, maty, żagle i liny, ale najcenniejszym produktem był materiał piśmienny.
Włóknisty rdzeń z dolnej części trójkątnej łodygi dzielono najpierw igłą na bardzo cieniutkie a zarazem jak najszersze paski, przy tym tak długie, jak tylko to było możliwe. Paski te układano następnie równolegle na desce, a na nich poprzecznie drugą, podobną warstwę. Całość podlewano wodą nilową, a rozprowadzony nią lepki sok papirusu pełnił funkcję kleju. Kilka uderzeń szerokim młotem albo po prostu płaskim kamieniem wystarczało, by obie warstwy utworzyły jedną kartę, którą trzeba było tylko wysuszyć na słońcu, a później wygładzić pumeksem, muszlą lub kością słoniową. Gotowy papirus przesycano olejeni cedrowym, by zapewnić mu większą trwałość. Może stosowano również inne, nie znane nam środki, którym zawdzięczał ów żółtawy połysk, obserwowany dziś jeszcze czasem na zachowanych fragmentach, a czyniący z karty świetne, kontrastowe tło dla atramentu.
wyrabiano z liści papirusa, ("leaves of the papyrus plant", nieco wcześniej mówił o "łodygach" - "stalks", s. 80). Mniej znana autorka niewielkiej książki o św. Pawle, Mireille Brisebois (Saint Paul, Montreal 1984), powołując się na nie znanego mi autora niemieckiego O. Rollera, informuje nas, że pisanie listów było pracą bardzo żmudną, ze względu na "prymitywny materiał piśmienny: szorstkie karty ("feuilles" - mam nadzieję, że chodzi o karty, ale "feuille" to także liść!), atrament z żelaza (albo "żelazny" - nie rozumiem, o co chodzi), pióra gęsie" (!!!, s. 69). Są to wszystko absolutne nonsensy. 123
Im lepszy gatunek papirusu, tym szersze poszczególne karty, a zatem dłuższe paski, z których je sporządzano. Najdłuższe paski pochodziły oczywiście z samego środka łodygi, dlatego też te właśnie zużywano na produkcję materiału najwyższej jakości. Normalna szerokość karty bardzo dobrego papirusu wynosiła ok. 22,5 cm, w gorszych gatunkach 15-12 cm lub nawet nieco mniej.
Na handel szły nie tylko poszczególne karty, ale całe zwoje. Gotowe karty papirusowe zlepiano razem zaraz po wyschnięciu. Jeden zwój składał się zazwyczaj z 20 kart, a jeśli ktoś chciał mieć mniejszy kawałek, to odcinał sobie tyle, ile mu było potrzeba.
Karta papirusowa, jak wynika ze sposobu jej produkcji, składała się z dwóch warstw, miała zatem dwie różne strony. Na jednej włókna rośliny biegły równolegle do długości karty czy zwoju. Strona ta, zwana przez nas recto, była przede wszystkim przeznaczona pod pismo, wygładzano ją też zazwyczaj staranniej od drugiej, na której włókna biegły prostopadle do długości zwoju (tę stronę nazywamy verso). W zamkniętym nowym zwoju strona recto znajdowała się w środku, była też lepiej chroniona przed zniszczeniem.
Ludy Bliskiego Wschodu od najdawniejszych czasów używały najczęściej jako materiału piśmiennego odpowiednio spreparowanych skór. Na nich z zasady pisali także Żydzi. Z tego samego materiału są również niemal wszystkie rękopisy (i fragmenty rękopisów) hebrajskie, znajdowane nad Morzem Martwym od 1947 r. W III lub na samym początku II w. przed Chr. udoskonalono proces przygotowywania materiału piśmiennego ze skóry. Produkt końcowy nazywamy pergaminem (z gr. pergamene, które to słowo pojawia się jednak dopiero w IV w. po Chr.). Przez długie wieki bowiem i Grecy, i Rzymianie mieli tylko jedno słowo na oznaczenie zarówno skóry, jak i pergaminu, a i nam dziś często niełatwo przychodzi rozstrzygnąć, z czym mamy do czynienia. Dobry pergamin jest materiałem piśmiennym gładkim, miękkim i bardzo trwałym, w gruncie rzeczy najlepszym, jaki kiedykolwiek wynaleziono. Wyrabiano go ze skór bydlęcych, owczych i kozich, a na gatunki najwyższej jakości szły skóry jagniąt, zwłaszcza martwo urodzonych, niekiedy podobno także gazel i antylop.
Papirus, jak również skóra i tym bardziej pergamin nie były jednak tanie. Dlatego też różnego rodzaju notatki zapisywano najczęściej na skorupkach ceramicznych (tych nigdy nie brakowało,
124
naczynia gliniane łatwo się tłukły) lub tabliczkach drewnianych. Na tych ostatnich powierzchnie przeznaczoną do pisania powlekano dość grubo woskiem, pisano zaś na nich rylcem. Był to metalowy pręcik, zakończony z jednej strony ostro (ten właśnie służył do pisania na wosku), a z drugiej płasko, jakby łopatką, którą zamazywało się tekst już niepotrzebny.
Na papirusie, skórze czy pergaminie pisano piórem, ale piórem zrobionym z trzciny dość grubej i pustej w środku. Sprzedawano ją W wiązkach, a kupujący sam już przygotowywał sobie narzędzie pisarskie, pumeksem lub nożykiem zaostrzając je na końcu i przycinając na kształt nowożytnej stalówki. Atrament to właściwie tusz, podobny do tego, jakim dziś jeszcze pisze się w Chinach. Sporządzano go z delikatnej sadzy mieszanej z tartą gumą i sprzedawano w postaci proszku lub nawet twardej bryłki. Tę należało jeszcze utrzeć i rozprowadzić w wodzie. Teksty nim pisane zachowały przez tysiąclecia piękną czerń i połysk. Bardzo trwały, z powierzchnią papirusu łączył się jednak czysto mechanicznie i dlatego też łatwo dawał się zmyć zwykłą mokrą gąbką. Atrament z galasówek wszedł w użycie później, mniej więcej jednocześnie z pergaminem, na którym zazwyczaj nim pisano. Z wiekiem nabiera on pięknego, ciemnobrunatnego odcienia, z podłożem zaś łączy się chemicznie i nawet najstaranniejsze zdrapywanie tekstu nie usuwa go całkowicie. Na powtórnie użytych rękopisach zawsze można dostrzec, a nawet odczytać mniej lub bardziej wyraźne pozostałości tekstu pierwotnego (obecnie pomaga w tym znacznie fotografia zrobiona w podczerwieni).
Pisanie aż do późnej starożytności jest zajęciem niewolniczym, choć oczywiście ludzie wolni też uczą się i umieją pisać i to nie tylko mężczyźni, lecz również i kobiety. Na ogół jednak nikt nie pisze sam swoich listów (jak się niedługo przekonamy, dotyczy to także św. Pawła; por. s. 170-171). Aby zaś autentyczność nie mogła budzić wątpliwości, pismo opatruje autor własnoręczną notatką (na listach prywatnych pozdrowieniami, na piśmie urzędowym np. uwagą "widziałem").
Starożytni czytali dużo, lecz, jak się zdaje, zawsze głośno, a jeśli nie głośno, to przynajmniej formując ustami czytane słowa. Pamięć czysto wzrokowa odgrywała więc mniejszą rolę i cały ich stosunek do pisma był nieco odmienny od naszego. Dlatego też może nie przeszkadzał im brak podziału na wyrazy, którego nigdy w piśmie konsekwentnie nie przeprowadzali. Zwłaszcza w starannych, kaligraficznie
125
126
pisanych książkach litery ciągną się długimi, równymi rzędami bez żadnych widocznych przerw myślowych, a przerwy, które trafiają się w mniej starannych tekstach, nie zawsze oddzielają od siebie poszczególne wyrazy, czasem właśnie wyrazy te dzielą na części! Chętniej już wyróżniano słowa w dokumentach.
Starożytni producenci książek nie dbali zbytnio o ułatwienie czytelnikowi kontaktu z tekstem. Znaków przestankowych nieraz brak zupełnie, nigdy zaś nie są stosowane konsekwentnie. Najczęściej używanym oznaczeniem przerwy myślowej jest kropka, stawiana przeważnie nieco ponad linią. Odpowiadać zaś może zarówno naszej kropce, jak i średnikowi. Akcenty i przydechy w greckich tekstach pojawiają się rzadko i bardzo nieregularnie. W całej literaturze naukowej szeroko było przyjęte używanie skrótów, w tekstach chrześcijańskich stosowano też skróty specjalne, pisząc w ten sposób przede wszystkim święte imiona. Tak na przykład spotykane dziś jeszcze w kościołach trzy litery IHS to grecki skrót imienia Jezus (litera H nie jest naszym "ha", lecz grecką "etą" - długim e, występującym w tym imieniu).
Dzieci w szkole uczono zawsze pisma starannego - wszystkie litery mieściły się w dwóch linijkach (jak nasze litery duże) i każda była pisana osobno. Ci, którzy nie mieli okazji nabyć większej wprawy, pisali zawsze w ten sposób, często bardzo nieporadnie. Co ciekawe, takim właśnie, nieraz bardzo eleganckim pismem posługiwali się również zawodowi pisarze, sporządzając oficjalne dokumenty i przepisując książki.
W życiu codziennym ludzie, którzy dużo pisali, wyrabiali sobie szybko własny charakter pisma, własną "rękę", upraszczając formy liter i łącząc je ze sobą. Tak jednocześnie z pismem książkowym powstawało od razu pismo odręczne, nazywane przez nas kursywą. Kursywa traktowała litery całkiem bezceremonialnie, przekształcała je, rozciągała, zmieniała. Jednakże wszystkie rodzaje pisma, którymi posługiwali się starożytni, przez długie wieki dawały się zawsze zamknąć w dwóch linijkach, choćby nawet pojedyncze litery kursywy granice te nieraz przekraczały. Pisma tego typu nazywamy majuskułą.
Kursywa rozwijała się równolegle i niezależnie od pisma książkowego. Około 800 r. po Chr. pewna jej znormalizowana forma wchodzi w powszechne użycie jako nowe pismo książkowe. Jest to tak zwana minuskuła, której litery przekraczają już całkiem swobodnie, w górę i w dół, dwie linie ograniczające stare pismo majuskulne.
18. Człowiek trzymający zwój. Fragment sarkofagu
I kościoła Santa Maria Antiąua w Rzymie.
250-275 r. n.e.
Książka w postaci zwoju była znacznie mniej pojemna od naszej. Długość przeciętnego greckiego zwoju literackiego nie przekraczała zazwyczaj 10 m, nieraz zaś spotykamy także znacznie krótsze. W takim zwoju mieściły się na ogół zaledwie dwie lub co najwyżej trzy Z dwudziestu czterech ksiąg Iliady, która nawet z komentarzem nie przekracza dziś często objętości jednego, nieco grubszego tomu.
Na zwoju, najpierw zazwyczaj po tej stronie, na której włókna papirusu biegły równolegle do jego długości, przepisywano tekst W kolumnach poprzecznych, czasem lekko ukośnych, co miało ułatwiać czytanie. Mimo takich czy innych ułatwień zwój nie był jednak wygodną książką. Czytając należało go trzymać w obu rękach, prawą Stopniowo rozwijać, a lewą zwijać część już przeczytaną. Po skończeniu lektury koniec książki znajdował się na wierzchu. Jeśli chciało się wrócić raz jeszcze do tego samego dzieła, to trzeba było cały zwój przewinąć na nowo. Czytelnicy, jak się zdaje, bywali przeważnie leniwi i woleli zostawiać książkę tak, jak ją skończyli. Dlatego też większość zwojów znaleziono zwiniętych na "lewą stronę".
Pewne ułatwienie przy czytaniu stanowiły niewątpliwie drążki, na które niekiedy nawijano zwoje. Koniec papirusu przyklejano wówczas do drążka, ale nie robiono tego chyba zbyt często, gdyż wśród tysięcy papirusów literackich spoczywających w naszych muzeach i kolekcjach bardzo rzadko znajdujemy jakiś ślad takiej procedury. Być może na ogół owych drążków nie przyklejano, wówczas jeden mógł służyć do kilku książek.
127
128
Zapewne pod koniec I w. po Chr. narodziła się nowa postać książki, w gruncie rzeczy ta właśnie, jaką do dziś jeszcze się posługujemy. Wspominaliśmy już, że starożytni pisali chętnie także na drewnianych tabliczkach. Żeby pomieścić nieco dłuższy tekst, wiązano je ze sobą po dwie, trzy albo nawet więcej. Kiedy łączono w ten sposób sześć, siedem, a czasem nawet dziesięć tabliczek, powstawało w rezultacie coś w rodzaju grubego tomu, przypominającego trochę pień drzewa. Dlatego też nazywano go po łacinie caudex (pień), a w późniejszej wymowie ludowej codex. Od tego to drewnianego kodeksu wywodzi się wspomniana właśnie nowa forma książki, nazywana również kodeksem.
Powiązane ze sobą tabliczki były ciężkie i nieporęczne. Prędzej czy później musiał ktoś wpaść na pomysł zastąpienia drewna materiałem cieńszym i lżejszym. Zamiast zwijać kartkę papirusu czy pergaminu można było równie dobrze złożyć ją na pół i otrzymać coś w rodzaju dwóch połączonych ze sobą tabliczek. Tak postępował podobno Juliusz Cezar, pisząc listy do senatu, a i Cycero miał się posługiwać notatnikiem z kilku zszytych ze sobą kartek pergaminowych. Taki notatnik przypominał drewniany codex, ale był od niego bez porównania wygodniejszy. Przejście od notesu do książki stało się już łatwe. Starożytna nazwa "kodeks" wskazuje z jednej strony na drewniany prototyp, z drugiej zaś - jako zaczerpnięta z języka łacińskiego - dowodzi, że zasługę tego wynalazku należy przypisać Rzymianom.
Zarówno w I, jak i w II w. normalną formą eleganckiej książki pozostawał nadal zwój i miało upłynąć jeszcze sporo czasu, zanim nowa forma przyjmie się powszechnie. Niemniej jednak najstarsze strzępy kodeksów znalezione w Egipcie pochodzą zapewne już z ostatnich lat I w. Fakt, że nowa postać książki tak wcześnie zawędrowała nad Nil, dowodzi, że zyskała sobie uznanie znacznie wcześniej, niż to dawniej przyjmowano. Nic zresztą dziwnego. Za kodeksem przemawiało bardzo wiele. Czytelnik mógł go położyć przed sobą na stole i jedną ręką przerzucać swobodnie strony, a także z łatwością wrócić do dowolnie wybranego miejsca. Pożądany cytat znajdowało się od razu bez trudności. Karty wcześnie zaczęto numerować, a przy tym zapisywano je dwustronnie i dlatego kodeks mieścił co najmniej cztero- lub pięciokrotnie więcej tekstu od przeciętnego zwoju. Był zatem bardziej pojemny i przez to wygodniejszy, zwłaszcza w po-
dróży. Był także bardziej trwały, a trwałości tej sprzyjały również Okładki, najczęściej drewniane (zwój nie nadawał się w ogóle do Oprawy).
Przeprowadzone badania dowodzą, że kodeks, który jeszcze W II w. odgrywał tylko niewielką rolę, w IV w. jest już najczęściej spotykaną formą książki. Niemałe znaczenie ma również fakt, że Chrześcijanie od początku upodobali sobie właśnie kodeks. Wydaje się to zresztą całkiem zrozumiałe: nowa religia miała wielu wyznawców wśród niewolników i najniższych warstw społeczeństwa - a kodeks był książką tańszą. Przy tym w jednym tomiku mogły pomieścić się nawet cztery Ewangelie naraz i łatwo przychodziło znaleźć Wszystko, czego się szukało. Wreszcie w podróżach misyjnych książka taka zawadzała znacznie mniej niż pudło ze zwojami. Wskazano także na pewne prawdopodobieństwo, że przynajmniej Ewangelia ŚW. Marka, która powstała, jak się zdaje, w Rzymie, mogła być Wpisana od razu w rzymskim pergaminowym notesie. Notatnikami takimi posługiwali się już wówczas w Rzymie powszechnie prawnicy i ludzie interesu, a autor Ewangelii przebywał tu zapewne w środowisku drobnych kupców i rzemieślników. Nie jest to oczywiście pewne, ale gdyby tak było, łatwo można by zrozumieć, dlaczego Uświęcona w ten sposób forma kodeksu przyjęła się niemal powszechnie wśród chrześcijan.
19. Kodeks papirusowy z obu Listami św. Piotra. Strona 22 (na której kończy się l P) i 23 (na której zaczyna się 2 P). Papirus Bodmer VIII. ni w. n.e.
129
Za chrześcijanami poszli również poganie. Zresztą jest dość prawdopodobne, że kodeksy jako księgi akt znano w Rzymie już w połowie I w. przed Chr. Także wszelkiego rodzaju naukowcom znacznie łatwiej przychodziło posługiwanie się tą nową książką. Byli wśród nich i rzymscy prawnicy (o czym świadczy choćby dzisiejsze znaczenie słowa "kodeks"), ale warto przypomnieć, że właśnie kodeks przysporzył prawnikom i kłopotu. Jego wzrastająca popularność zrodziła potrzebę definicji książki. Jeśli w testamencie wymieniono książki, to czy należy do nich zaliczyć również i kodeksy? W początkach III w. wybitny prawnik rzymski, Ulpian, stwierdza, że książkami są niewątpliwie wszelkie zwoje bez względu na materiał, z którego je sporządzono, wszystko natomiast co zwojem nie jest, a więc także kodeksy, można uznać za książkę, jeśli w testamencie nie zostało inaczej określone. Najwidoczniej dla Ulpiana pojęcie książki wiąże się ściśle z kształtem zwoju i tylko zwój jest naprawdę książką. Nieco młodszy od Ulpiana jego kolega, Paulus, sądzi, że uznanie kodeksu za książkę wymaga jeszcze usprawiedliwienia, skoro wyjaśnia, że książką jest nie tyle zwój, ile raczej zamknięte w sobie dzieło literackie. A obaj - i Ulpian, i Paulus - żyli przecież w czasach, w których zwój zaczynał już ustępować miejsca kodeksowi*.
Tak więc w pierwszych stuleciach naszej ery książka przyjęła ostatecznie tę postać, jaką z niewielkimi tylko zmianami zachowała aż do dnia dzisiejszego. W stosunku do zwoju papirusowego był to jednak całkowity przewrót. Zwój jest bardzo długim, jednolitym pasmem papirusu, skóry lub pergaminu, kodeks natomiast składa się z określonej liczby kart jednego formatu. Kolejność kolumn w zwoju jest oczywista i niezmienna, karty kodeksu wymagają zszycia, gdyż nawet raz już we właściwym porządku ułożone, mogą się łatwo z powrotem rozsypać.
Utworzona na wzór drewnianego "kodeksu" nowa książka różni się jednak swoją konstrukcją także i od niego. Bez względu na to, ile tabliczek połączymy razem, każda z nich pozostaje odrębną całością, powiązaną z innymi tylko sznurkiem lub rzemieniem. Tymczasem w kodeksie dwóm tabliczkom odpowiada jeden arkusz papirusu lub pergaminu, tworzący dwie karty. Wystarczy kilka lub kilkanaście takich złożonych na pół arkuszy poskładać jeden w drugi, następnie zszyć przez środek i książka jest gotowa, trzeba ją tylko oprawić. Tak
* Por. M. Nowicka, A. Świderkówna, Książka się rozwija, Wrocław 1970, s. 201.
130
20. Karta z książki papirusowej. Na tej właśnie karcie kończy się Ewangelia św.
Łukasza zaczyna Ewangelia św. Jana. Papirus Bodmer XIV. Ul w. n.e.
131
wyglądał zapewne najstarszy kodeks i system ten stosowano dość długo mimo wielu niedogodności.
Jednakże bardzo wcześnie już spotykamy próby udoskonalenia tej prymitywnej formy nowej książki. Zamiast składać razem wszystkie arkusze, zaczęto składać je po kilka i tak powstałe składki (terminem tym określamy kilka arkuszy, złożonych jeden w drugi) zszywano w kodeks. Nieraz sporządzano książki również z jednoarkuszowych składek. Niekiedy w jednej książce spotykamy składki o różnej liczbie arkuszy, zdarza się to wprawdzie rzadko, czasami jednak nawet w późniejszych kodeksach pergaminowych. Na ogół wszakże zarówno dla papirusu, jak i dla pergaminu przyjęły się stopniowo składki czteroarkuszowe ( = 8 kart =16 stron).
W IV w. kodeks pergaminowy zwycięża ostatecznie nie tylko zwój, ale także i kodeks papirusowy. Jest to epoka wzmożonej produkcji książek, zwłaszcza ksiąg kościelnych. W 313 r. chrześcijaństwo tryumfalnie wyszło z podziemia, od razu też musiał wzrosnąć popyt na odpisy ksiąg świętych i liturgicznych. Stare, zniszczone rękopisy papirusowe przepisywano teraz na pergamin. Kodeks pergaminowy stał się niejako symbolem nowego porządku, podczas gdy zwój papirusowy pozostał na zawsze już związany z przeszłością.
132
NAJSTARSZE RĘKOPISY NOWEGO TESTAMENTU I PROBLEM KANONU
W tym właśnie czwartym, przełomowym stuleciu powstały dwa najstarsze, jakie posiadamy, rękopisy zawierające całą Biblię grecką, to znaczy nie tylko Nowy, lecz i Stary Testament, ten ostatni w przekładzie Septuaginty. Są to kodeksy zwane Synajskim i Watykańskim.
Kodeks Synajski ma historię dosyć niezwykłą. W 1844 r. niemiecki uczony, Constantin Tischendorf, odwiedził klasztor św. Katarzyny na górze Synaj. Tam przypadkowo w koszu z rozmaitymi szpargałami znalazł karty starego pergaminowego rękopisu, które mnisi chętnie mu podarowali. Wszystkie przeszły następnie na własność Biblioteki Uniwersyteckiej w Lipsku. Pozostałą część rękopisu mnisi ofiarowali carowi Aleksandrowi II. Wreszcie w 1933 r. British Museum w Londynie udało się odkupić całość. Jest to wspaniały grecki kodeks z cienkiego, doskonale spreparowanego pergaminu (ze skór owczych i koźlich), złożony z wielu na ogół czteroarkuszowych składek. Za-
chowało się 347 kart o wymiarach 40x35 cm. Jakieś 30 lat temu rozeszły się plotki, że mnisi w klasztorze św. Katarzyny odnaleźli Jeszcze kilka brakujących kart, nic więcej jednak na ten temat dotychczas nie wiadomo.
C'IMCINI l f IfOCIŚ*! (HPMACOACTOMt M>C'AIAYMO(!KAl MAOANAMA-OAMO KAŃ A! MCIAAłAAI KOKAIOI YIOI/.fK-A>M IYKAI AAAOI-K
OONOyNKAICNI KllC-AN(?IC 1 01 IV!
<>YA< N.| If u>TxrA'n
I:>IMCNIIIV<:III|T
CIII l ON AM IAAON-W|MKN'U)ll-|IMU> UANOIMAUII IAI-
TlffcrtriiN-ArrtTiOY N AY i ( m-p
IX.IAIAMmifo< 'M'ltllH.X<-|l Ali-
f l l HłY' ' AOI OVI<> M K l^i>NKXIC7fll lt''l i'OI X<- ł" K AA ( II; f
KA.IOYKC ll>-n"'>-leYc'*-"<""T""x"" lof iAM>c>yi""1
fyOfUMTM'! t,'\Oi liK) A(ł| |'li ICl'K(;l '4Cłn>HI H XI tMp
'|tl)i iflfitntKĆt -l
CIMU1NO fNI K' If;-^K*Yt-X(.-O l (Ol^ l't:'IIN:K)Hi l ICWAI 'fHNAIl:/U>CX-|l>
tir j i x f i YHMi'tM>
"I l INOAA,A.CCAW ^CAAXc>l M AUfllXł
'IU>AAM.II l AOlAf l IU H AO ON
Tl l tTHC-AAA, At I lc>rłMXCUłJ AIAK-
~H XM oy i
_ KnXNMOY-Xrxil>.-MC'AC-rt:(
KlXNKt IMt-MIłN-KAl O^-f^pOhM"1 Htft M CN C) N-K A l ATJ-"'
Nt-| |
f-~
Ł t-*N t K l lOyN ("f MN ' lt~"I fOOKAIŁ-IAKł CCN'TOXI K'("yOM t*K? l ł l M t II fNj-KIt*!-""
l Ccłt riOAl
T>ł'Xt'rt:i AY7"1*
I f U AfK'1'l
.
M AIUJNIM AOH J-'
eie'IACA.1 AY IOM-1
l Al t>ITK Al AXMRX Ml riON AfrOMKW M^lDOIN AYTt>|-ł>
OHt>rr-|(iiCM>o, 'JAKK l I70i"tt'(:i'-
H flt! l l łf> H'Af t l TU>Cf M< OM. -J* 1TH-O !"L<* l M' ł )t J Al MIX
, IlfOKXl>M<)Y^ ClMU'MIU)XNM->'
oi ł/trVx>i i e r f ocet
"|AI Ifl>RV|AMti/-AMUNAMilNAt ł-
*rxi Kxńcoy-łcxixA AOI -f ci)c:t)Yt*i net
KL II UgŁł*! l*C>Yt"IN
MXI MU>M! IOtŁI> OXN X1H>^< > j Af-1
-|"cNt>7i-Kxi i\>f r
M AtlM j Ml lfi IM'> f cii ricłi-11"ll ' A!
K"feT|C*LCTIHOnx
f AAI A,oycc eTOYj-" eiTiemxoitOYT-o)T?eXN XYTONO
XKT"M l fOCC** M Oł XKOXO-ft5|-
MxoiViHceKei
NtłCtiyKAl KHłNi
XYTuorcHriior
iun>Niii:K<:rxV
Meyfi NI t**i>cup^-* Mxroy-|ocec"iirt-
MXOH int:t>MXf n
AAHOIH t t flNI l
MAyTYfłx^y u>y-
l IOAAAA.CI I Ol l l C 'M Ł*X1 INK^KNt fK H"|XłKXt
1:
KXIX tl>X.fJ Ml łH
21. Koniec Ewangelii św. Jana. Kodeks Synajski. Połowa IV w. n.e.
Kodeks ten, obejmujący nie tylko Stary i Nowy Testament, lecz także niektóre pisma niekanoniczne, sporządzono zapewne w połowie IV w. w Egipcie, jeśli nie w Cezarei lub zgoła Konstantynopolu. Przepisywało go trzech skrybów w wąskich, eleganckich kolumnach, po dwie lub cztery na każdej stronie. Przy normalnym otwarciu książki
133
134
możemy zobaczyć zatem naraz aż 8 kolumn tekstu. Układ taki próbowano wywodzić ze zwoju, którego czytelnik przywykł mieć zawsze przed oczami kilka kolumn jednocześnie. Hipoteza ta jednak wydaje się mało prawdopodobna, gdyż w starszych, papirusowych jeszcze kodeksach znajdujemy tylko jedną lub dwie kolumny na stronie, a Kodeks Synajski ze swymi czterema kolumnami jest zupełnym wyjątkiem, przy tym kolumny tak wąskie, jak w tym rękopisie, nie są wcale charakterystyczne dla zwoju.
Kodeks Watykański jest zapewne nawet nieco starszy. Prawdopodobnie powstał już na samym początku IV w. w Aleksandrii, a w każdym razie w Egipcie, na co zdaje się wskazywać znane nam z książek pochodzących z tego kraju bardzo piękne i staranne pismo, ułożone po trzy kolumny na stronie. Kodeks ten mieści na swych 820 kartach (z których ocalało 359) całą grecką Biblię. Od 1475 r. znajduje się w Bibliotece Watykańskiej.
Z V w. zachowały się trzy kodeksy, wszystkie obejmujące już tylko Nowy Testament, z wielu zresztą lukami. Najważniejszy z nich to Kodeks Aleksandryjski, obecnie w British Museum. Brakuje w nim kart zawierających znaczną część Ewangelii św. Mateusza (Mt 1,1-25,6), jak również fragmentów Ewangelii św. Jana (J 6,50-8,52) i Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian (2 Kor 4,13-12,6).
Wszystkie te kodeksy są pisane piękną majuskułą. Z późniejszych na szczególną uwagę zasługuje kodeks oznaczony numerem 33, bardzo wczesny jak na rękopis pisany już minuskułą, bo pochodzący z IX w., przechowywany w Bibliotheąue Nationale w Paryżu. W nauce nazywany jest nieraz na wpół żartobliwie "królową kursyw". Znajdujemy w nim cały Nowy Testament z wyjątkiem Dziejów Apostolskich. Również dziewięciowieczny rękopis Ewangelii numer 565 jest wyjątkowo piękną książką: purpurowy pergamin, z jakiego został sporządzony, stanowi doskonałe tło dla złotych liter tekstu. Dużego znaczenia nadaje mu też notatka, umieszczona przy końcu Ewangelii św. Marka, która nas informuje, że tekst ów został przepisany (i poprawiony) ze starych rękopisów w Jerozolimie.
Są to wszystko tylko przykłady, prawda, że wybrane starannie jako najważniejsze i szczególnie interesujące. Filolog-biblista, przystępujący do wydania greckiego Nowego Testamentu, ma jednak do swojej dyspozycji niesłychaną wprost liczbę rękopisów, aż ok. 5000. I warto tutaj podkreślić, że jest to liczba zgoła wyjątkowa. Spośród
starożytnych autorów pogańskich zachowało się najwięcej rękopisów Homera, najwięcej, to znaczy ok. 200!
Niespecjaliści miewają wszakże nieraz pewne wątpliwości. Skoro Nowy Testament powstał w drugiej połowie I w. po Chr., a najstarsze przynoszące nam jego całość rękopisy pochodzą dopiero z IV w., jaką mamy gwarancję, że ów tekst oryginalny, na którym opierają się nasze polskie przekłady, nie uległ przez te trzy wieki znacznym zniekształceniom? Odpowiedź jest oczywista, lecz jedynie dla ludzi z wykształceniem filologicznym. Nie posiadamy "autografu" żadnego w ogóle aUtora starożytnego. Zachowało się wprawdzie wiele rękopisów Home-ra, lecz jego arcydzieło Iliada powstało w VIII w. przed Chr., a najstar-szy rękopis zawierający całość tego poematu pochodzi dopiero z X w. po Chr. Na to samo stulecie datowany jest również najstarszy rękopis genialnego greckiego historyka, Tukidydesa, który sam żył pod koniec V w. przed Chr. Nieomal mu współczesnego ateńskiego tragika, Eurypidesa, znamy z rękopisów poczynając od XII w.
Dzięki poczynionym w Egipcie odkryciom strzępów papirusowych książek mamy dziś także znacznie wcześniejsze, choć niewielkie fragmenty tych trzech autorów, lecz i pod tym względem jesteśmy W nieporównanie lepszej sytuacji tam, gdzie chodzi o Nowy Testament. Największą sensacją stało się opublikowanie w 1935 r. maleńkiego fragmentu Ewangelii św. Jana, uważanej powszechnie za najmłodszą z czterech kanonicznych, której powstanie umieszczamy zazwyczaj w latach 90-100 (por. s. 202-203). Jest to maleńki strzępek Jednej karty kodeksu, a jego recto i verso przynoszą fragmenty kilku wersetów z 18 rozdziału Ewangelii według św. Jana, z przesłuchania Jezusa przez Piłata. Nie ma tu oczywiście żadnej daty sporządzenia Owej książki. W takich przypadkach możemy datować tekst jedynie na podstawie pisma. Jest to sposób szeroko przyjęty w nauce, lecz wymagający zawsze dużej ostrożności, zwłaszcza wtedy, gdy mamy do czynienia z bardzo niewielkim tekstem. Tu zwrócono się do kilku najwybitniejszych specjalistów-papirologów, z których każdy niezależnie ustalał datę. Średnia owych ustaleń pozwala stwierdzić, że książka ta została przepisana w Egipcie gdzieś w latach 120-125. Warto tu dodać, że jeśli jakieś dzieło literackie powstało poza granicami Egiptu (a to dotyczy niewątpliwie Ewangelii Janowej), to przyjmuje się powszechnie, że musiało upłynąć co najmniej dwadzieścia lat, by je ktoś w Egipcie przepisał. Odkrycie to stanowiło istną rewolucję, tym 135
bardziej że tak zwani liberalni badacze datowali w owych czasach powstanie tej właśnie Ewangelii na koniec II w. lub nawet na początek wieku następnego. Tymczasem mały strzęp kodeksu położył bezpowrotnie kres tym wszystkim spekulacjom (por. także s. 203). Papirus ten jest oznaczany w nauce jako P 52, a znajduje się w John Rylands Library w Manchesterze w Wielkiej Brytanii (dlatego też popularnie nazywamy go Papirusem Rylands).
W latach 1955-1956 milioner szwajcarski, Martin Bodmer, zakupił dla swej Biblioteki (jest to tzw. Biblioteka Bodmera, mieszcząca się w Cologny, w Genewie, niedaleko Jeziora Lemańskiego) całą partię bezcennych tekstów. Znalazł się wśród nich również P 66, wydany następnie jako Papirus Bodmer II. Jest on piękną, małą książeczką zawierającą z niewielkimi lakunami całą Ewangelię św. Jana (mały fragment tegoż kodeksu - J 19,25-28 i 31-32 - trafił też do Chester Beatty Museum w Dublinie). Bodmer II datuje się na koniec II w.! A dobrze tu wspomnieć jeszcze o innym kodeksie z tej samej Biblioteki* papirusie Bodmer XIV-XV. Bardzo bliski datą powstania Bodmerowi II na swoich 102 kartach przynosi nam znaczną część Ewangelii św. Łukasza i zaczynającej się zaraz po niej (jak i w naszych wydaniach) Ewangelii św. Jana. Jest to najstarszy znany nam tekst św. Łukasza i jeden z trzech najstarszych św. Jana.
Z III w. mamy już fragmenty niemal wszystkich pism Nowego Testamentu. Najwięcej z nich znajdziemy w Dublinie w Chester Beatty Museum, gdyż w latach 1930-1931 A. Chester Beatty'emu udało się zakupić w Egipcie niemal całą bibliotekę jakiegoś, jak się zdaje, bardzo wczesnego klasztoru chrześcijańskiego. Do tego trzeba dołączyć mnóstwo papirusów, przede wszystkim znalezionych w ruinach miasta Oxyrhynchos przez papirologów angielskich mniej więcej 100 lat temu. Poczynając od IV w. jest oczywiście coraz więcej tekstów chrześcijańskich różnego rodzaju*.
Tak więc mamy wszelkie podstawy, aby stwierdzić spokojnie, że teksty Nowego Testamentu są wyjątkowo dobrze udokumentowane, znacznie lepiej niż znane nam teksty wszystkich starożytnych autorów pogańskich. Każdy filolog powie jednak, że nie najważniejszy jest
* Nie można tu nie wspomnieć o polskich wykopaliskach, prowadzonych od 1986 r. w Naklun w Egipcie, choć nie przyniosły one, jak dotychczas, żadnych tekstów 136 Nowego Testamentu.
Wiek rękopisu (a tym przecież właśnie się zajmowaliśmy), że i stare rękopisy miewają nieraz tekst bardzo zniekształcony. Ważna jest przede wszystkim ciągnąca się przez stulecia praca wielu uczonych, którym zawdzięczamy ustalanie tekstu zarówno autorów pogańskich, Jak i ksiąg biblijnych. Ten zaś, kto nie jest filologiem, musi po prostu Zaufać fachowości tych badaczy, podobnie jak ufa fachowości innych specjalistów, na przykład lekarza czy pilota samolotu.
Dla wielu z naszych Czytelników sprawa ustalenia tekstu może Wydawać się nawet mniej istotna od ustalenia kanonu, w tym przypadku kanonu Nowego Testamentu. Otóż trzeba zacząć od tego, czym po prostu jest kanon, czyli od stwierdzenia, że jest to słowo greckie, oznaczające pierwotnie drążek przeznaczony do mierzenia, stąd także regułę, wreszcie zaś listę ksiąg tę regułę wyznaczających*. Pełną listę dwudziestu siedmiu pism Nowego Testamentu znajdujemy w I Dekrecie IV Sesji Soboru Trydenckiego (4 II 1546). Sporządzenie jej stanowiło odpowiedź na decyzję Marcina Lutra, który List do Hebrajczyków, jak również Listy Jakuba i Judy oraz Apokalipsę św. Jana umieścił jedynie w dodatku do swego niemieckiego przekładu Nowego Testamentu (rozróżnienie to zostało następnie odrzucone przez Kościoły protestanckie). Już jednak sam fakt, że Sobór Trydencki uznał za konieczne sporządzenie takiej listy, świadczy, że to, co nazywamy Nowym Testamentem, jest w rzeczywistości rezultatem licznych kontrowersji i złożonego historycznego procesu rozwoju.
Najdawniejszy pełny spis dwudziestu siedmiu pism Nowego Testamentu, uznawanych już za natchnione, zachował się w Liście Wielkanocnym św. Atanazego, biskupa Aleksandrii, z 367 r. Pisze on tam: "Nie będzie rzeczą zbyteczną wymienienie ksiąg Nowego Testamentu. Są to cztery Ewangelie, według Mateusza, Marka, Łukasza i Jana. Po nich Dzieje Apostolskie i siedem Listów zwanych katolickimi, tj. Jakuba jeden, Piotra dwa, Jana trzy, po nich jeden Judy. Potem już czternaście Listów Pawła, spisanych w tej oto kolejności: pierwszy do Rzymian, po czym dwa do Koryntian, po nich do Galatów, dalej do Efezjan, później do Filipian, później do Kolosan, a po nich dwa do Tesaloniczan, potem do Hebrajczyków, i znowu dwa do Tymoteusza, jeden do Tytusa, a na końcu do Filemona. A oprócz
* Por. Rozmowy o Biblii, s. 18-20; kanon Starego Testamentu - s. 18-19, 271, 316; kanon Nowego Testamentu - s. 328-329, 351-353. 737
138
tego Objawienie Jana". Tę samą pełną listę, z pewnymi tylko zmianami w kolejności ksiąg (Listy Pawła wymienione są zaraz po Ewangeliach, po nich zaś Objawienie Jana i Dzieje Apostolskie, a dopiero później Listy katolickie), ustalił Synod Rzymski w 382 r., za pontyfikatu papieża Damazego. Tak więc pod koniec IV w. mamy już kanon określony oficjalnie i dla całego Kościoła.
Wszystko jednak zaczęło się dużo wcześniej, chociaż sam proces jest dla nas w znacznej mierze nieuchwytny. Autor Drugiego Listu św. Piotra mówi o Listach Pawła, zestawiając je z "innymi Pismami" (2 P 3,16), co zdaje się wskazywać, że w czasach, w których pisał, były one już uważane za równie święte i natchnione jak Stary Testament ("inne Pisma"). Trzeba tu jednak dodać, że autorem tym nie jest na pewno św. Piotr, gdyż List ów powstał już po śmierci Apostoła, pod koniec I w. (jeśli nie na początku II w.). Umęczony zaś ok. 200 r. biskup Lyonu, Ireneusz, jest przekonany o świętości czterech naszych Ewangelii, jak również Dziejów Apostolskich i niektórych przynajmniej Listów.
Na szczególną uwagę zasługuje także tak zwany kanon Murato-riego. Lodovico Antonio Muratori odkrył go w 1740 r. w źle zachowanym rękopisie z VIII lub może VII w. w Bibliotece Ambrozjań-skiej w Mediolanie. Jest to tekst pisany w podłej łacinie, a będący zapewne tłumaczeniem z greki. Przynosi on listę uznawanych za kanoniczne ksiąg Nowego Testamentu, przy czym początku najwyraźniej brakuje, a być może, iż nie zachował się również koniec. W kanonie tym nie ma Listu do Hebrajczyków, nie ma też Listu Jakuba ani żadnego z Listów Piotra, są tylko dwa Listy Jana. Włączono doń natomiast Księgę Mądrości (księgi tej brak w kanonie protestanckim i żydowskim, w Biblii zaś katolickiej należy do Starego Testamentu) oraz, z pewnymi zastrzeżeniami, również Apokalipsę św. Piotra (nie ma ona jednak nic wspólnego z dziełem pod tym samym tytułem, znalezionym w Egipcie w Nag Hammadi). Do niedawna tekst ten datowano zdecydowanie na schyłek II w. (180-200?), uważając go tym samym za najstarsze świadectwo kształtującego się już wyraźnie kanonu Nowego Testamentu. Ostatnio starano się wykazać, że dokument ów powstał nie wcześniej niż w IV w., nie jest to wszakże pewne i wielu biblistów woli zachować poprzednio ustalone datowanie.
Gdy rozważamy historię kanonu, narzuca się niekiedy pytanie, dlaczego właśnie te, a nie inne księgi, zostały do niego zaliczone.
Wiemy przecież, iż powstawało także obok nich wiele innych pism, Wśród nich również pisma ważne i piękne, które nawet trafiały często do rozmaitych list ksiąg świętych i bywały czytywane w czasie liturgii, jak choćby List przypisywany Barnabie czy nader ciekawa, choć miejscami dla nas nieco dziwaczna, wczesnochrześcijańska apokalipsa, Pasterz Hermasa*.
O tym, jakie pisma znajdą się w kanonie Nowego Testamentu, nie decydowali pojedynczy, choćby nawet najmądrzejsi ludzie. Proces Ustalania listy ksiąg świętych trwał, jak widzieliśmy to, długo, a roz-strzygało ostatecznie kilka czynników. Było to przede wszystkim przekonanie, że pisma te wywodzą się naprawdę z nauki Apostołów (co nie oznacza wcale, że wszystkie zostały ułożone osobiście przez nich samych), stwierdzenie, że są one zgodne z regułą wiary i wykorzystywane w chrześcijańskiej liturgii, i wreszcie doświadczenie wskazujące, że mogą służyć we wspólnotowym życiu lokalnych kościołów, jak również życie to umacniać i podtrzymywać**.
* Zob. M. Starowieyski, A. Świderkówna, Pierwsi świadkowie, Kraków 1998, I. 205-299.
** Dokument Papieskiej Komisji Biblijnej: L'interpretation de la Bibie dans l'Eglise, Watykan 1993, wg wyd. 2, Paris 1994, s. 85, w przekładzie Autorki.
APOSTOŁ NARODÓW
140
Z TARSU DO JEROZOLIMY
Dzisiejszy turysta czy pielgrzym nie dojrzy nic ciekawego w niewielkim tureckim mieście Tarsus, które liczy sobie ok. 100000 mieszkańców. Nie zainteresują go zapewne mizerne resztki zabudowań rzymskich, a zafascynuje może co najwyżej niezwykle piękne położenie. Właśnie to położenie zdecydowało w czasach starożytnych o świetności Tarsu. Miasto, zbudowane na nadmorskiej nizinie, u stóp gór Taurus sięgających niemal 3600 m n.p.m., nad spławną tutaj rzeką Kydnos, miało swój własny port, przyjmujący morskie statki z różnych stron świata. Wielka przełęcz zwana Bramą Syryjską, otwierała drogę lądową wiodącą przez Taurus do Antiochii, drugą zaś, Bramą Cylicyj-ską, ciągnęły karawany w głąb kraju, aż na rozległy płaskowyż Cylicji. Już tylko to wystarczyłoby, żeby uczynić Tars ożywionym ośrodkiem handlu. W dodatku nizina nadmorska była bardzo żyzna, oprócz zboża i lnu, rodziły się tu świetnie winorośl i piękne oliwki. Na zboczach gór wypasano liczne stada kóz, dostarczających surowca dla tkaczy, których nigdy w Tarsie nie brakowało. Wyrabianego przez nich materiału, grubego i szorstkiego, używano przede wszystkim do sporządzania namiotów, a jego nazwa, cylicjum, wskazuje wyraźnie na pochodzenie.
W 68 r. przed Chr. Tars został stolicą stworzonej wówczas rzymskiej prowincji, Cylicji. Był to nowy splendor, dodający jeszcze znaczenia wielkiemu już miastu (300000 mieszkańców), o charakterze wybitnie kosmopolitycznym. Znaczenie to podkreśla wymownie Stra-bon, grecki geograf z I w. przed Chr.:
Mieszkańcy Tarsu interesują się tak bardzo filozofią i wszelkimi innymi naukami, że ich ojczyzna zaćmiewa nawet Ateny, Aleksandrie i wszelkie inne miasta, o których
Wiemy, że stały się kolebką jakiejś sekty czy szkoły filozoficznej [...]. Podobnie jak Aleksandria, przyjmują tu chętnie cudzoziemców i wysyłają do innych miast swoich Obywateli. Tars ma też różne szkoły retoryki, a ponadto bardzo licznych mieszkańców, i niemały wpływ wywiera na pobliskie miasta, dlatego słusznie przysługuje mu godność Metropolii Cylicji*.
W tym to mieście urodził się Paweł, człowiek, któremu przypadła niezwykle doniosła rola w kształtowaniu młodego chrześcijaństwa. Przyszedł na świat w rodzinie żydowskiej, żyjącej w diasporze wśród pogan. Żydzi z diaspory byli wprawdzie nieufnie przyjmowani przez niektórych rabinów w Palestynie, sami jednak wierzyli, że przez nich właśnie "świat miał otrzymać niezniszczalne światło Prawa" (Mdr 18,4). Mówili na ogół chętniej po grecku niż po aramejsku, często nie rozumiejąc już nawet tego swojego ojczystego jeżyka. Wielu z nich Studiowało za to grecką filozofię i literaturę. Ale to upodobnienie do Otaczającego ich świata Hellenów łączyło się niemal zawsze z utwierdzeniem własnej odrębności, chociaż w nowym języku i nowej formie tycia**.
Ten, którego my zawsze nazywamy Pawłem, otrzymał po urodzeniu imię Saul (hebr. Sza'ul, po polsku tradycyjnie - Szaweł), a było to imię pierwszego króla Izraela, przy tym króla pochodzącego z tego samego, co ojciec Pawła, pokolenia Beniamina. To pochodzenie Paweł będzie w przyszłości z dumą podkreślał, nazywając się też "Hebrajczykiem z Hebrajczyków" (Flp 3,5). Znaczyło ono dla niego niewątpliwie więcej niż obywatelstwo rzymskie, które musiał odziedziczyć po ojcu lub nawet dziadku, gdyż - jak mówi to rzymskiemu trybunowi w Jerozolimie - miał je z urodzenia (Dz 22,25-28; por. też Dz 16,37-38; 23,27). Wprawdzie w jego Listach nie znajdujemy na ten temat żadnej wzmianki, sądzę jednak, że należałoby się dziwić, gdyby było inaczej. Warto może zauważyć, że młodszy od Pawła, choć urodzony jeszcze w tym samym stuleciu, pisarz i filozof grecki, Plutarch, który pisał bardzo dużo, też nigdzie nie wspomina o swoim obywatelstwie rzymskim (por. s. 49). Najwyraźniej zarówno dla jednego, jak i dla drugiego inne sprawy były nieporównanie ważniejsze.
Paweł nosił, być może, już od urodzenia dwa imiona. Najprawdopodobniej oficjalnie określano go - "Saul zwany także Pawłem"
* Strabon, Geografia XIV, 5, 1-3.
** Zob. Rozmowy o Biblii, s. 309-311. 141
142
(Dz 13,9), podobnie jak młodego kuzyna Barnaby - "Jan zwany także Markiem". Tego rodzaju podwójne imiona spotykamy w tej epoce bardzo często, a świadczą o tym dokumenty papirusowe, znajdowane w Egipcie. Pierwsze z nich jest tam z zasady egipskie, drugie zaś greckie, na przykład: "Menches zwany także Asklepiadesem". Wśród Żydów imię pierwsze to, jak w przypadku Pawła, imię hebrajskie, drugie zaś zazwyczaj rzymskie. W Nowym Testamencie znajdujemy, poza Pawłem i Markiem, również "Józefa Barsabbasa zwanego Jus-tus" (\ac.justus - sprawiedliwy; Dz 1,23), "Szymona zwanego Niger" (łac. niger - czarny) oraz "Jezusa zwanego Justus" (Koi 4,11). Te podwójne imiona nie świadczą jednak bynajmniej o rzymskim obywatelstwie noszących je ludzi.
Obywatelstwo takie, nadane Żydowi z miasta chociaż sławnego, lecz leżącego daleko na Wschodzie, było w tym czasie jeszcze rzadkim wyróżnieniem. Rzymianinem zostawało się w różny sposób, czasem za zasługi wobec jednego z dostojnych wodzów rzymskich, częściej jednak drogą mniej zaszczytną. Cylicja słynęła przez długie lata jako gniazdo grasujących po Morzu Śródziemnym piratów. Pokonał ich ostatecznie Pompejusz Wielki w 68 r. przed Chr., tworząc tu wówczas właśnie nową prowincję rzymską. Jakiś przodek Pawła mógł mu się wtedy zasłużyć albo, wcześniej jeszcze, porwany przez cylicyj-skich piratów, mógł zostać sprzedany jako niewolnik czy to samemu Pompejuszowi, czy to innemu z Rzymian. Niewolnikiem tego, kto go pojmał, stawał się też automatycznie każdy jeniec wojenny. Gdy pan wyzwolił swego niewolnika, ten z niewolnika przeradzał się w wyzwoleńca. Wyzwoleniec nie był jednak obywatelem rzymskim, chociaż przyjęty do rodu swego pana wraz z wolnością otrzymywał też jego imię, które musiało być zawsze trójczłonowe (np. Gajus Juliusz Cezar). Dopiero syn wyzwoleńca mógł stać się obywatelem rzymskim. W samym Rzymie takie obywatelstwo miewało często gorzki posmak. Należący do największych poetów rzymskich, Horacy (Kwintus Hora-cjusz Flakkus), w jednym ze swych poetyckich Listów skarży się wymownie na wszystkich, którzy mu ciągle wymawiają, że jest synem wyzwoleńca.
Jeżeli jednak dziad lub ojciec Pawła otrzymał w taki właśnie sposób swoją "rzymskość", to było mu na pewno znacznie łatwiej w ojczystym Tarsie niż Horacemu w Rzymie. Tutaj obywateli rzymskich spotykało się rzadko i już sam ten fakt wystarczał, by zapewnić
sobie niezłą pozycję społeczną. Jego syn, Paweł, powinien nosić również potrójne rzymskie imię. Jakie - tego nie wiemy, ale "Paulus" (zgrecyzowany na Paulos) mógłby wówczas stanowić jego część trzecią (np. zwycięzca Macedonii nazywał się Lucjusz Emiliusz Paulus).
Jak długo młody Saul przebywał w ojczystym mieście, kiedy przeniósł się do Jerozolimy, na te pytania nie umiemy jednoznacznie Odpowiedzieć. Później będzie pisał o sobie: "obrzezany ósmego dnia [a więc urodzony w wiernej Panu rodzime żydowskiej], z rodu Izraela, Z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków, w stosunku do Prawa - faryzeusz, co do gorliwości - prześladowca Kościoła" (Flp 3,5-6). A według Dziejów Apostolskich, pojmany w Świątyni jerozolimskiej, mówi do swoich współrodaków po hebrajsku (co znaczy zapewne "po aramejsku", gdyż język grecki, jakim pisany jest cały Nowy Testament, a w nim wszystkie Listy Pawła, ma tylko jedno słowo na oznaczenie zarówno języka hebrajskiego, jak i aramej-Skiego): "Ja jestem Żydem, urodzonym w Tarsie w Cylicji. Wychowałem się zaś w tym mieście, u stóp Gamaliela otrzymałem Staranne wykształcenie w Prawie Ojców. Gorliwie też służyłem Bogu, jak wy wszyscy dzisiaj służycie" (Dz. 22,3). To, co Paweł mówi o swoim "wychowaniu" w Jerozolimie ("w tym mieście"), pozwala wielu badaczom przypuszczać, że cała jego rodzina przeniosła się już dość wcześnie z Tarsu do Jerozolimy. Wydaje się to potwierdzać również fakt, że mieszka tam najwyraźniej także jego siostra, której syn ostrzega swego wuja przed niebezpiecznymi knowaniami pewnej grupy Żydów (Dz. 22,16). Bez względu jednak na to, w jakim wieku był Paweł, kiedy z rodziną lub bez niej przeniósł się do Jerozolimy, we wczesnych latach życia kształciła go przede wszystkim synagoga.
SYNAGOGA
Dla przeciętnego pobożnego Żyda synagoga była instytucją znacznie bliższą niż Świątynia jerozolimska. Wszystkie większe miasta, takie jak Tar s czy nawet Jerozolima, miały ich kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt, zależnie od liczby mieszkających tam wyznawców Jedynego, a każda mała osada w Palestynie szczyciła się przynajmniej jedną. Nie zapominajmy, że do Świątyni było zawsze daleko, tym bardziej że taka pielgrzymka, przynajmniej w granicach Palestyny, odbywała się zazwyczaj pieszo. Dla Żydów zaś z diaspory wiązało się 143
to z odległą podróżą, nieraz długą i uciążliwą. Synagoga natomiast znajdowała się blisko, niekiedy w najbliższym sąsiedztwie domu rodzinnego. Stanowiła też miejsce regularnie powtarzających się zgromadzeń, miejsce modlitwy, jak również i formacji religijnej. Tu mali chłopcy uczyli się czytać hebrajskie Pismo święte, tu starsi już znajdowali punkt oparcia we wszelkich rozterkach duchowych. W diasporze synagoga odgrywała jeszcze ważniejszą rolę, pomagając mieszkającym wśród pogan Żydom w zachowaniu ich tożsamości i wzywając do przestrzegania mojżeszowego Prawa*.
Na zewnątrz był to prawie zawsze budynek prostokątny, zwrócony ku Jerozolimie. Pięć zwojów Prawa (tzn. Tory, Pięcioksięgu), największy skarb każdej synagogi, przechowywano w arce (specjalnej skrzyni), a nabożeństwo, które odbywało się w każdy szabat rano, zaczynało się procesją wnoszącą uroczyście Torę. W nabożeństwie tym uczestniczyli mężczyźni i kobiety, te ostatnie miały zazwyczaj miejsce oddzielone, nie były też zobowiązane do brania udziału w nabożeństwie, chociaż nikt im tego nie zabraniał. Na to, by rozpocząć modlitwy, musiało przyjść co najmniej dziesięciu mężczyzn (kobiety się nie liczyły).
22. Fragment kolumny z synagogi w Kafarnaum
144
Por. Rozmowy o Biblii, s. 311, 317.
13. Relief z motywem Gwia-
?r: idy Dawida znaleziony w ru-
|Mch synagogi w Kafarnaum
Mimo pewnych niejasności, możemy odtworzyć w ogólnych Uuysach liturgię nabożeństwa szabatowego z czasów św. Pawła. Otwierały ją modlitwy, przede wszystkim Szema' Izrael oraz kilka (lub kilkanaście) błogosławieństw. Szema' Izrael to po dzisiejsze czasy Codzienna modlitwa każdego pobożnego Żyda, wielkie wezwanie do miłości Jedynego, wysnute z tekstu Księgi Powtórzonego Prawa (Pwt 6,4-9): "Słuchaj, Izraelu, Wiekuisty naszym Bogiem, Wiekuisty jest Jeden. Błogosławione na wieki imię Jego królestwa pełnego chwały. Bodziesz miłował twego Wiekuistego Boga z całego twego serca, Z całej twojej duszy i ze wszystkich sił twoich".
W każdy szabat odmawiano też błogosławieństwa, jak na przykład: "Błogosławiony bądź, Adonai, Boże Abrahama i Boże Izaaka, i Boże Jakuba, Boże najwyższy, stwórco nieba i ziemi, nasza Tarczo i Tarczo naszych ojców, nasza nadziejo z pokolenia na pokolenie. Błogosławiony bądź, Adonai, Tarczo Abrahama!" Albo: "Niech zagra wielka trąba [ogłaszając] naszą wolność i niech się podniesie sztandar, Żeby zgromadzić rozproszonych! Błogosławiony bądź, Adonai, który gromadzisz wygnańców z Twego ludu Izraela!"*
Po modlitwach rozpoczynały się czytania. Człowiek, określany hebrajskim słowem hazzan a pełniący w synagodze służbę, podobną zapewne do naszego zakrystianina (niektórzy jednak sądzą, że jego stanowisko było znacznie bardziej odpowiedzialne), brał jeden ze zwojów Tory i podawał go lektorowi, który odczytywał po hebrajsku wybrany tekst. A ponieważ wielu pobożnych Żydów nie rozumiało już tego języka ksiąg świętych, obecny w synagodze tłumacz przekładał
* E. Cothenet, CE 26, s. 8.
145
24. Rekonstrukcja synagogi w Meroth
tekst od razu na aramejski albo grecki. Tam, gdzie językiem uczestników nabożeństwa była greka, odczytywano najczęściej odpowiedni fragment Septuaginty (tak wyglądało to za czasów Jezusa i Pawła, później Żydzi odrzucili Septuagintę razem z chrześcijaństwem i sporządzili na własny użytek nowy przekład grecki). Na aramejski tłumaczono pierwotnie "na żywo", nawet wiersz po wierszu, ale już w II w. po Chr. zaczęto spisywać to, co być może dawno przestało już być tylko przekładem, a stało się najczęściej całkiem swobodną parafrazą i ważną aktualizacją słowa Bożego. W ten sposób powstawał tak zwany tar gum*.
Po fragmencie Tory, zwłaszcza w synagogach, w których mieli decydujący głos faryzeusze, czytano coś z Proroków, starając się przy tym tak ów fragment dobrać, by w jakiś sposób można było nawiązać do tekstu Tory (trzeba przy tym pamiętać, że w Biblii hebrajskiej Prorocy obejmowali także Księgi Jozuego, Sędziów, Dwie Samuela i Dwie Królewskie**). Po czym przewodniczący synagogi zapraszał
146
* Zob. Rozmowy o Biblii, s. 90-91, 138, 199. ** Por. Rozmowy o Biblii, s. 17-18.
Jednego z uczestników do wygłoszenia odpowiedniej nauki. Szczególnie chętnie słuchano przejezdnych i nic też dziwnego, że na przykład W synagodze w Antiochii Pizydyjskiej zabiera głos Paweł (Dz 13,15). Widzieliśmy już także Jezusa przemawiającego jako sławny nauczyciel w synagodze w rodzinnym Nazarecie (por. s. 109). Jezus sam Wybiera tutaj tekst z podanej Mu Księgi Izajasza. Ten wybór jest już Interpretacją, a nawet aktualizacją słów Pisma, które On w sposób prosty odnosi do siebie. Taka aktualizacja była czymś całkiem normalnym, powszechnym obowiązkiem każdego, kto wygłaszał w synagodze naukę, nawiązującą do przeczytanych tekstów.
Dla Żydów bowiem odczytanie Pisma nie sprowadzało się nigdy do zwykłej lektury. Trzeba było poświęcić czas na poszukiwanie głębokiego sensu, ukrytego w literze Pisma. Tłumacz w synagodze (a później spisywany już targum) nie ograniczał się do przekładania słowo po słowie wersetów hebrajskich. Starał się odnaleźć ich sens najgłębszy przez ciągłe poszukiwanie-badanie (midrasz). W ten sposób rodziła się z szabatu na szabat cała "biblia" aramejska, początkowo ustna, różniąca się znacznie od tej spisanej po hebrajsku (synagogi, W których panował język grecki, miały gotowy już przekład). W cza-lach Jezusa ową "biblię", znaną ludziom prostym, stanowiła nie tyle sama Biblia hebrajska, ile raczej te jej właśnie tłumaczenia, interpretujące i aktualizujące stary tekst. Ich to przecież słuchano w każdy szabat w synagodze*.
GORLIWOŚĆ FARYZEUSZA
Synagoga długo odgrywała ważną rolę w życiu św. Pawła. Już jako chrześcijanin, po przybyciu do nowego miasta, będzie niemal zawsze zaczynał głosić swoją ewangelię w żydowskiej synagodze. Jak się zdaje, jedynie w Atenach próbował od razu zwrócić się do pogan, ale to nie przyniosło dobrych rezultatów.
Nie wiemy, czy jeszcze w Tarsie jako całkiem młody chłopiec nie słuchał wykładów jakiegoś greckiego filozofa, jednego z tych, którzy tak często to miasto odwiedzali, a nawet zakładali w nim własne szkoły. Wskazywać by na to mógł często spotykany w jego Listach rodzaj fikcyjnej dyskusji, ulubiony wówczas w nauczaniu greckim,
* P.M. Beaude, Jezus de Nazareth, Paris 1983 s. 57-59. 147
przede wszystkim jednak wielkie znaczenie, jakie ma dla niego wolność i odpowiedzialność, inteligencja, dążenie do powiązania przyczyn i skutków, wreszcie chętne uciekanie się do alegorii, zwłaszcza posłużenia się alegorycznym obrazem ludzkiego ciała, ukazującym wzajemną zależność członków od siebie - to wszystko zawdzięcza Paweł myśli greckiej. Przy tym nie jest on bynajmniej przedstawicielem kultury książkowej. Otwarty na dyskusje publiczne, gotów jest w każdej chwili złapać piłkę w locie i cisnąć ją nagle w kierunku zgoła niespodziewanym. Dla niego bowiem jedyna księga, która mu zawsze służy, to Biblia.
Dlatego też, bez względu na to, jak długo przebywał w Tarsie i kiedy przybył do Jerozolimy, wychował się, jak sam to mówi, w tym świętym mieście i "otrzymał staranne wykształcenie u stóp Gamalie-la" (Dz 22,3). Są to słowa, wypowiedziane przez Pawła do Żydów w Świątyni, w chwili, gdy na pewno nikt ich nie notował. Dotarły one do nas za pośrednictwem Dziejów Apostolskich św. Łukasza. Były wszakże na tyle ważne, iż trudno przypuszczać, by ich istotna treść uległa zniekształceniu (o wiarygodności Dziejów Apostolskich powiemy zresztą parę słów za chwilę). Nie mamy więc powodu wątpić, że Paweł był rzeczywiście uczniem Gamaliela, który z kolei miał wywodzić się ze szkoły wielkiego Hillela. Sam Paweł w Liście do Filipian przedstawia się swoim adresatom z dumą jako faryzeusz.
Faryzeusze* to grupa (niektórzy mówią nawet o stronnictwie lub sekcie) religijno-polityczna, bardzo niejednolita, o czym warto pamiętać, gdyż dla nas "faryzeusz" znaczy potocznie tyle, co obłudnik. Spotykamy ich często w Ewangeliach, najczęściej jako przeciwników Jezusa. Co więcej - sam Jezus zdaje się ich bardzo surowo osądzać, zwłaszcza w Ewangelii według św. Mateusza. Może więc dobrze będzie przypomnieć tu o dwóch sprawach. Po pierwsze, ostateczna redakcja tej Ewangelii pochodzi z czasów już po zburzeniu Jerozolimy przez Rzymian, kiedy to Żydzi, ocaleli z katastrofy, odtrącili zdecydowanie chrześcijan. A byli to przede wszystkim właśnie faryzeusze, którzy na ruinach odbudowywali odradzający się judaizm. Dlatego też
* Faryzeusze, jak i inne grupy bardzo zróżnicowanego judaizmu I w. po Chr., zostali przedstawieni w książce Rozmów o Biblii ciąg dalszy (s. 231-246), dlatego też tu podaję tylko pewne podstawowe wiadomości, potrzebne do lepszego zrozumienia życia 148 św. Pawła.
potępienie faryzueszów zostało w Ewangelii Mateuszowej jeszcze mocniej podkreślone. Po drugie, właśnie od faryzeuszów Jezus mógł się spodziewać najlepszego przyjęcia, oni oczekiwali przecież Mesjasza z wielką tęsknotą, wierzyli także w zmartwychwstanie. W gruncie rzeczy z całego ówczesnego judaizmu faryzeusze byli Mu najbliżsi. Tym więcej zatem bolała Go ich postawa, tym większa była też ich odpowiedzialność.
Po grecku nazywano ich pharisaioi, od hebrajskiego peruszim i aramejskiego periszajja, co znaczy "oddzieleni". "Oddzieleni" od tych wszystkich, którzy ulegli pokusie nadmiernej hellenizacji, którzy na co dzień zdradzali Boga i szli na różne kompromisy, nie zachowywali czystości wiary i wyrażającej ją czystości rytualnej. A warto wiedzieć, że faryzeusze potrafili bronić tej swojej wiary i jej czystości nawet do śmierci.
Wielu z nich było ludźmi głęboko religijnymi. Gorliwie służąc Bogu zwracali powszechnie uwagę nieskazitelnością swego życia. Oczywiście "wielu" nie znaczy wszyscy. Także Talmud babiloński, piętnując obłudników i szarlatanów, wyróżnia spośród siedmiu grup zaledwie jedną jako faryzeuszów autentycznych i nazywa ich "faryzeuszami miłości".
Pochodzili oni ze wszelkich warstw społecznych, znajdujemy wśród nich i ludzi świeckich, i - nieco rzadziej - kapłanów, łączyły ich natomiast wspólne poglądy, a przede wszystkim wspólna wola zachowania przepisów Prawa. Chcąc jednak wiernie zachowywać Prawo, trzeba je było dobrze znać, a zatem studiować i rozważać. Dlatego też tak często spotykamy faryzeuszów-uczonych w Piśmie. Ten, kto go nie znał, nie mógł być człowiekiem prawdziwie religijnym. Stąd kształtująca się już w czasach Jezusa pogarda dla prostego ludu, dla tych, którzy nie zdołają nigdy zdobyć należytej znajomości Prawa. A jednocześnie ideałem faryzejskich mędrców była przemiana całego Izraela w lud święty. Punktem wyjścia stało się dla nich wezwanie Księgi Kapłańskiej: "Bądźcie święci, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz" (Kpł 19,2). Rozumieli te słowa jako nakaz rozciągnięcia na całe życie codzienne i na całą wspólnotę Izraela przepisów czystości rytualnej, jakie obowiązywały normalnie kapłanów w czasie ich służby w Świątyni. Oni sami starannie je zachowywali, co z łatwością mogło prowadzić do nadmiernej pewności siebie i pogardy dla "nieczystych", do postawy owego faryzeusza z przypowieści Jezuso- 149
292
Bestie (druga zwana później Fałszywym Prorokiem) są narzędziami Smoka-Szatana i wraz z nim zostaną ostatecznie pokonane. Ale nie znaczy to wcale, że każdy szczegół należy odnosić do końca świata: "Jan zachęca nas, byśmy starali się odczytywać sens naszej teraźniejszości w świetle określonego wydarzenia przeszłego, jakim jest zmartwychwstanie Jezusa, ale zarazem też wydarzenia należącego jeszcze do przyszłości, mianowicie Jego przyjścia ostatecznego, paruzji" (E. Charpentier).
Tego rodzaju koncepcja wskazuje na jeszcze jedną zasadniczą różnice między Apokalipsą św. Jana a apokalipsami żydowskimi. Tam u końca czasów wszechmoc Boża wdziera się w naszą rzeczywistość i tworzy całkiem nową (jakościowo nową) epokę zbawienia. Według Jana, Bóg już wkroczył w naszą historię w osobie Zmartwychwstałego, czasy ostateczne zaczęły się już w Chrystusie.
Właściwa Apokalipsa, jak już mówiliśmy, otwiera się dopiero po Listach, skierowanych do siedmiu Kościołów, to jest od 4 rozdziału. Komentatorzy wyróżniają najczęściej trzy jej części (Ap 4-11, 12-20, i 21-22). Pierwsza ukazuje Kościół, który wyrasta z Izraela, z owej jego wiernej "Reszty", jak nazywali prorocy tych, co do końca mieli wytrwać przy Bogu. Zburzenie Jerozolimy nie było wprawdzie końcem całego świata, lecz dla wielu oznaczało rzeczywisty koniec ich własnego świata. Kościół, ostatecznie oddzielony od Synagogi, zwraca się wówczas do pogan. Tłem historycznym drugiej części Apokalipsy są rzymskie prześladowania chrześcijan. Trwa ciągła wojna, jaką Smok prowadzi z wiernymi i świętymi. W istocie swej jest ona jednak po prostu widzialnym obliczem wielkiej walki toczonej przez Smoka i Bestię z Barankiem. Będąc Księgą Walki, jest Apokalipsa również, a nawet przede wszystkim, Hymnem Zwycięstwa. Hymn ten, rozbrzmiewający w dwóch pierwszych częściach, znajduje swoje ukoronowanie w majestatycznej wizji części trzeciej. Baranek bowiem już pokonał Smoka i wszystkich jego sprzymierzeńców, a wierni słudzy Baranka w tym Jego tryumfie uczestniczą. Wszystko jest tu pod znakiem tego zwycięstwa, lecz zarazem i pod znakiem walki. Zwycięstwo już się dokonało, a przecież każde kolejne pokolenie i każdy z nas musi to zwycięstwo dla siebie wywalczyć.
Obraz dziejów, jaki odnajdujemy w Apokalipsie Janowej, nie przynosi z pewnością jakiejś łatwej, landrynkowej wizji. Historia jest miejscem wolności, danej człowiekowi przez Boga, a zatem także
naszej własnej decyzji, miejscem, gdzie mamy się opowiedzieć za Chrystusem lub przeciw Niemu. Tak przynajmniej widzi to autor Apokalipsy.
NIEBIAŃSKA LITURGIA
Kapitalnym prologiem do tego właśnie obrazu jest sam początek właściwej Apokalipsy, rozdziały 4 i 5. Jan jest tu zapraszany, jak ongiś Mojżesz, by wstąpił wzwyż, gdzie w niebie otworzono drzwi dla niego. Mówi o sobie: "Zostałem pochwycony przez Ducha", a zatem porwany w inny świat, zachowując przy tym jednak pełną świadomość, co cechuje prawdziwych mistyków. Boga nie można wprawdzie zobaczyć, lecz można odczuć Jego Obecność i Potęgę. Wśród błyskawic i gromów, wśród rozblasku drogich, różnobarwnych kamieni, otoczony szmaragdową tęczą, wznosi się tron. A na tronie tym KTOŚ zasiada. I oto wszystko, czego dowiemy się o Bogu.
"Dokoła tronu dwadzieścia cztery trony, a na tronach dwudziestu czterech siedzących Starców, odzianych w białe szaty, a na ich głowach złote wieńce". Starcy owi to zapewne jak wskazuje liczba dwanaście - święci Izraela. Pozostaje tylko pytanie: Izraela Starego czy Starego i Nowego zarazem. Białe szaty dowodzą, iż należą oni już do sfery Bożej, złote wieńce mówią o odniesionym zwycięstwie. "A pośrodku tronu i dokoła tronu" cztery Istoty Żyjące, które trafiły tu wprost z l rozdziału Księgi Ezechiela. Później uznano je za "figury" czterech Ewangelistów, lecz w rzeczywistości przedstawiają one cały kosmos (liczba cztery jest właśnie jego symbolem). Jeżeli ukazane są "pośrodku tronu i dokoła tronu", to znaczy to zapewne, że Bóg nie przebywa w jakimś "niebie" oddzielonym od ziemi: to właśnie w naszym, stworzonym przez siebie, świecie jest On obecny. Tej Obecności składa hołd liturgiczny dwudziestu czterech Starców, a więc adoruje Ją uświęcona ludzkość wraz z czterema Istotami Żyjącymi (tj. z całym kosmosem). One to powtarzają bez wytchnienia, dniem i nocą: "Święty, Święty, Święty, Pan Bóg wszechmogący. Który był i Który jest, i Który przychodzi".
W ten sposób została przygotowana niejako druga "odsłona" widzenia Jana, która zaczyna się wraz z 5 rozdziałem. "I ujrzałem - mówi wizjoner - w prawej dłoni Zasiadającego na tronie księgę zapisaną wewnątrz i na odwrocie, opieczętowaną siedmiu pieczęcią- 293
294
mi". Jest to oczywiście zwój papirusowy lub pergaminowy, zwykła postać książki starożytnej (por. s. 123-127). Normalnie zwijało się go pismem do wewnątrz, pozostawiając stronę zewnętrzną czystą. Dokumenty zapisywano jednak nieraz po obu stronach, a jeśli był to dokument szczególnie ważny, na przykład testament, to opatrywano także pieczęciami. Czym jest owa księga trzymana przez samego Boga? Niektórzy sądzą, że zawiera plany Boże dotyczące losów świata, inni upatrują w niej Stary Testament. Tak czy inaczej słyszymy, że "nikt na niebie, ani na ziemi, ani pod ziemią" nie może tej księgi otworzyć. I dopiero jeden ze Starców ogłasza uroczyście: "Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy, Odrośl Dawida i dlatego On otworzy księgę i siedem jej pieczęci". Jest to połączenie dwóch tekstów ze Starego Testamentu: błogosławieństwa, jakie umierający Jakub udziela swemu synowi Judzie, nazywając go "młodym lwem" (Rdz 49,9-10), oraz wyroczni Izajasza, gdzie Mesjasz nazwany jest "Różdżką z pnia Jessego" (Iz 11,1: Jesse jest ojcem Dawida). Oba tytuły wskazują na Mesjasza jako na tego, który otworzy księgę. I wtedy "między tronem z czterema Istotami Żyjącymi a kręgiem Starców" pojawia się nie lew (jak mogliśmy się tego spodziewać), lecz Baranek! Co więcej - Baranek "jakby zabity", ale "stojący". "Zabity" (użyty tu grecki czasownik znaczy zazwyczaj "zabić na ofiarę"), bo ukrzyżowany, "stojący", bo zmartwychwstały. Właśnie Baranek jest owym zapowiedzianym Mesjaszem, lecz jakże odmiennym od tego, którego oczekiwano. Odniósł zwycięsto, ale nie siłą oręża, wszedł w chwałę samego Boga, ale przez Krzyż. Ukazuje się "między tronem z czterema Istotami Żyjącymi a kręgiem Starców", a więc w strefie Bożej, w centrum kosmosu i zarazem w sercu historii ludzkiej. On też jeden może otworzyć tajemniczą księgę, On jeden może wskazać prawdziwy sens i Starego Testamentu, i odwiecznych planów Bożych, a zatem również dziejów ludzkości i całego wszechświata.
Baranek ten ma siedem rogów i siedmioro oczu. Tu trzeba przypomnieć, że róg to symbol mocy, oko zaś - wiedzy i widzenia, a siedem to oczywiście pełnia. Mówiąc naszym językiem jest to więc Baranek wszechmocny i wszechwiedzący. Jednocześnie jednak siedmioro oczu Baranka to "siedem Duchów Boga, wysłanych na ziemię". "Siedem Duchów Boga" spotykamy również w rozdziałach l i 4 Apokalipsy Janowej, zawsze pojawiają się razem z Bogiem. Bibliści sądzą, że chodzi tu wszędzie o pełnię Ducha, czyli o Ducha Świętego.
Baranek w 5 rozdziale ma tę pełnię Ducha Świętego jako Mesjasz-Zwycięzca. I dlatego siedmioro Jego oczu to zarazem pełnia światła, które wszystko oświeca.
Teraz Baranek "podszedł i z prawicy Zasiadającego na tronie wziął księgę". A kiedy ją wziął, "cztery Istoty Żyjące i dwudziestu czterech Starców upadło przed Barankiem, każdy mając harfę i złote czasze pełne kadzideł, którymi są modlitwy świętych. I taką nową pieśń śpiewają: Godzien jesteś wziąć księgę i jej pieczęcie otworzyć, bo zostałeś zabity i krwią Twoją nabyłeś dla Boga [ludzi] z każdego pokolenia, języka i narodu, i uczyniłeś ich Bogu naszemu królestwem i kapłanami, i będą królować na ziemi [...]. A wszelkie stworzenie, które jest w niebie, i na ziemi, i pod ziemią, i na morzu, i wszystko, co w nich przebywa, usłyszałem, jak mówiło: Zasiadającemu na tronie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc, na wieki wieków! A cztery Istoty Żyjące mówiły: Amen. Starcy zaś upadli i oddali pokłon".
Jest to jedyny tekst w Piśmie świętym, w którym autor ośmielił się ukazać Zmartwychwstanie od strony nieba. Ale to nie wszystko. Ważniejsze jest jeszcze może, że podczas gdy człowiek zawsze stara się stworzyć syntezę historii wychodząc od samego siebie, Jan przedstawia w Apokalipsie wizję dziejów świata widzianą od tronu Boga*. I właśnie te dwa rozdziały 4 i 5 pozwalają tę jego myśl uchwycić. A jak wyraził to Alfred Lapple: "Cała historia włącza się w wiekuiste teraz Boga"**.
W dalszym ciągu tego przedziwnego dzieła, które - czego jego autor nie mógł przewidzieć - zamyka zarówno Nowy Testament, jak i całą Biblię, dzieją się rzeczy straszliwe (wielu z nich zresztą nie potrafimy właściwie zinterpretować), ale przez wszystko przeplata się hymn zwycięskiej radości i pokornej adoracji Tego, Który przychodzi.
"OTO CZYNIĘ WSZYSTKO NOWE"
Ostatnia część Apokalipsy św. Jana (Ap 21-22) roztacza przed nami obraz całkowitego wypełnienia wszystkich obietnic Bożych, nie końca, lecz prawdziwego początku, kiedy to nowe Jeruzalem - nowy
* D. Mollat, Une lecture pour aujourd 'hui: 1'Apocalypse, Paris 1982, s. 71. ** A. Lapple cyt. wg E. Charpentiera, CE 11, s. 19. 295
17. Studnia Jakuba. Ze zbiorów Autorki
18. Bet Szean. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
19. Gamla - ruiny miasta obleganego w 67 r. przez Rzymian. W głębi widoczne Jezioro Galilejskie. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
20. Rybacy. Oto ziemia Boga
21. Rolnik na polu. Ze zbiorów Autorki
22. Bar'am - ruiny synagogi z końca II lub początków III w. n.e. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
23. Kafarnaum - ruiny synagogi z IV w. n.e., częściowo zrekonstruowanej, z elementami z I w. n.e. i wcześniejszymi. Fot. J. Kowalczuk
24. Tabgha - mozaika przywołująca cud rozmnożenia chleba i ryb, pozostałość z bizantyjskiego kościoła z V w. n.e. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
25. Yardenit. Rzeka Jordan. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
26. Korynt - ruiny świątyni Apollina. Fot. W. Roman. Archiwum PWN
27. Efez - fasada biblioteki Celsusa. Fot. M. Witkowska. Archiwum PWN
Na okładce: Fragmenty mozaiki z Madaby oraz Lampka oliwna. Archiwum PWN
SPIS TREŚCI
Rozmowy o Nowym Testamencie 5 Skróty biblijne 13
Świat, w którym żył Jezus z Nazaretu 17
Palestyna (17). Imperium rzymskie (24). Wielki król czy wielki zbrodniarz (28). Święte miasto (31). Bóg i bogowie (38)
"Za panowania Tyberiusza" 54
Jedyna data w czterech Ewangeliach (54). Śmierć Proroka (63). Era chrześcijańska i niechrześcijańskie źródła do życia Jezusa (66). W oczach historyka (71)
"Zmartwychwstał dnia trzeciego zgodnie z Pismem'' 76
Zawiedziona nadzieja (76). Przyjąć-odrzucić (78). Wiara w zmartwychwstanie w czasach Jezusa (81). Kiedy brak słów... (84). Wywyższenie i wniebowstąpienie (86). Najstarsze chrześcijańskie wyznanie wiary (90). Historia i wiara (94)
Jak rodził się Nowy Testament 101
W dzień Pięćdziesiątnicy (101). Kerygmat i Ewangelia (105). Od słowa mówionego do spisanego tekstu (110). Starożytne książki (122). Najstarsze rękopisy Nowego Testamentu i problem kanonu (132)
Apostoł narodów 140
Z Tarsu do Jerozolimy (140). Synagoga (143). Gorliwość faryzeusza (147). Najlepiej znany autor biblijny? (151). Pod Damaszkiem (158). Niestrudzony podróżnik (161). Listy (168). Pawiowa Ewangelia (173)
Mateusz, Marek, Łukasz i Jan 178
Kiedy słowo stało się książką (178). Po drodze (187). Jak powstawały Ewangelie (192). Od logiów do przypowieści (206). Czterej (213)
355
Nasi znajomi z Ewangelii 219
Jak można czytać Ewangelie (219). Szymon-Kefas-Piotr (229). Filip i Tomasz (233). Być uczniem (238). "Nie bój Krzyk i milczenie (244). Widzący i nie widzący (247). Nik (253). U studni Jakubowej (257). Dwie siostry i Maria i poganie (268).
Ten, który przychodzi 273
Nowy gatunek literacki (273). W Biblii hebrajskiej i na "Apokalipsa Jezusa Chrystusa" (281). Kto i kiedy? (283). (286). Niebiańska liturgia (293). "Oto czynię wszystko no'
Posłowie (Józef Kudasiewicż) 299
Aneks 310
Tablica genealogiczna 315
Tablica chronologiczna 316
Mapy 323
Wybrana literatura 326
Indeks autorów nowożytnych 328
Indeks tekstów 329
Indeks analityczny 339
Spis map i ilustracji 351
(221). Synowie Gromu się, tylko wierz!" (242). odem i Józef z Arymatei z Magdali (263). Jezus
jej marginesach (275). Czy lektura na dzisiaj?
we" (295)
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
[treść] Świderkówna Rozmów o Biblii ciąg dalszy
[treść] Świderkówna Rozmowy o Biblii
16 Nowy Testament List 2 do Tymoteusza
Nowy Testament podział i księgi
19 Nowy Testament List do Zydow
Nowy Testament
21 Nowy Testament List 1 sw Piotra Apostola
09 Nowy Testament List do Galatow
Biblia Nowy Testament
08 Nowy Testament List 2 do Koryntian
18 Nowy Testament List do Filemona
15 Nowy Testament List 1 do Tymoteusza
02 Nowy Testament Ewangelia wedlug sw Marka
Cytaty Nowy Testament
więcej podobnych podstron