307
5 POKUSZENIE
Helena de With błąkała się po swym buduarze. Gruby dywan tłumił szelest jej
kroków, adamaszkowe ściany zasłaniały od zewnętrznego szmeru. Było dokoła niej
cicho, cicho i ciemno. Parna noc czerwcowa zeszła na ogród i dom, objęła
wszystko wrzącym uściskiem. Liście drzew zasłaniające okna wisiały nieruchomie i
ciężko, jak płyty młotem wykute z żelaza... Helena zbliżała się do okien,
wychodziła na balkon wiszący ponad trawnikiem, znowu cofała się w głąb pokoju,
miotając się bez wiedzy, bez woli...
Paliła ją suknia na ramionach i biodrach, cisnęły ją ciżmy ze śliskiego atłasu,
dolegało jej związanie nieobjętych, nieogarnionych, ciężkich włosów. Tysiąc już
razy pomyślała, żeby zrzucić suknie i rozpuścić włosy, ale za każdym razem ręce
jej opadały bezwładnie i splatały się z boleścią. Spoglądała w czarną noc
stojącą między pniami drzew, w noc słabo poczerwieniałą u brzega od nie
zastygłej jeszcze żarnicy wiec/ornej czy nadchodzącego już wschodu, w noc upalną
jak żelazo, gdy stygnie, i usta jej szeptały ciche, sekretne, zakazane, w
tęsknocie poczęte wyrazy. Wlepiała wzrok w aleje niewidoczne, których głębokie
jaskinie przejmują zmysłowym lękiem, rozkosznym strachem, i słuchała, jak przed
nią i za nią nieruchomą i wieczną jest cisza nocy. Wyciągała ku ogrodowi
stęsknione ręce i stęsknione usta, przycisnęła do pustki czoło pragnące
wsparcia, kładła je na ramieniu nocy, a rozchylonymi nozdrzami chwytała cierpką
woń narcyzów, głuchą, niemą, bezdenną woń tęsknoty. Jakże dziwną była dla niej
ta duszna noc, jakże była osobną, odmienną i jedyną w życiu! Porywała ku sobie,
ku głębiom pełnym rozkoszy niewysłowionej, których przecież nie da zaznać
nigdy... Długie pogody, suche wiatry i morze upału składały się na nią, tworzyły
ją od tygodni. Stała teraz nad ziemią straszna i urocza, mocna a nieprzemożona,
wołając z głębokich ciemności. Radość wznosiła się na kłębach zapachów z mroku
jej, radość wszystko ogarniająca, wspaniała, olbrzymimi ruchy wyzwalająca ciało
i duszę. Ale nie sama ta radość dawała szczęście Och, nie! Była tylko jak gdyby
nadzieją szczęścia, które jest w pobliżu, krąży dokoła domu, czai się w słupach
dymiących aromatów, czeka i lękliwy krok stawia hez szelestu. Serce biło w
Helenie de With twardymi ciosami, a uderzenia jego rozlegały się w uszuch jak
kroki szczęścia nadchodzącego. W jednym miejscu, między obłokami liści, widać
było czyste, granatowe niebo i miliardy na nim gwiazd. Gwiazdy były jaskrawe,
bliskie ziemi, brylantowe. Zdawało się oku, że widzi ich bryły i ostre kanty.
Helena wzniosła oczy ku wiekuistej nieskończoności nieba i stała tak długo,
kołysząc się łagodnym, melodyjnym ruchem. Słyszała w sobie jakoby melodię
gwiazd, śpiew ich wdzierający się do serca niewidzialnymi drogami, jak wdziera
się do duszy zapach kwitnacego ogrodu. Mówiły gwiazdy:
Czymże ty jesteś, który chciałeś nazwać mię żoną? Ktoś ty jest i skąd wziąłeś
prawo nad moją pięknością? Cóż mi ty w darze przyniesiesz? Czy masz oczy, które
bym kochała aż do śmierci za dziewiczość moją? Czy masz włosy, które się śnią
uśpione i w nocy i w zamyśleniu chodzącej we dnie?
Potworny jesteś i obmierzły w twojej mądrości i dobroci, z uśmiechem cnoty na
ustach i od szukania po ziemi prawdy ze zmarszczkami na czole! Głowa twoja jest
zimna i ciężka, słowa twoje żelazne, mądre i obojętne. Nie pachnie ani jeden
wyraz, nie obudzi żalu ani tęsknoty.. Gardzę wszystkimi słowy twoimi wysnutymi
ze starych ksiąg, wspaniałym, wszystkowiedzącym uśmiechem i gorzkimi a szczerymi
łzami nad nędzę i małością człowieczego rodu! Gardzę twoim niezwyciężonym
rozumem i wspaniałym sercem!
Jeśliś jest wyższy nade mnie, to tobą za to właśnie gardzę!
Jeśliś jest lepszy ode mnie, to tobą gardzę po stokroć!
Nie chcę, żebyś miał prawo do jednego palca mej ręki, do jednego włosa mej
głowy. Wszystkam jest jego w marzeniach całej młodości, wszystka jestem od stóp
do głowy, od włosa na głowie do małego palca u nogi, wszystkam jest jego! Słowa
jego szeleszczą za mną, wzdychają we mnie i pogrążają się w moje oczy. Czy
patrzę na falę morza, na widoki ziemi, na obłoki nieba widzę jego spojrzenie.
Usta jego czerwienią się od krwi jak róże w moim ogrodzie, czarne brwi zsuwają
się potężnie od władzy strasznej i słodkiej nade mną, nad moją duszą i ciałem,
od władzy, którą tak kocham. Za jego szczęście na ziemi dałabym sobie bez żalu
uciąć tę rękę, za jego taką samą miłość dałabym sobie wyrwać piersi, a za to,
żeby w głuche noce być jego, dałabym sobie wyłupać oczy...
Łkała nie roniąc łzy z oczu. Szarpała cudnymi palcami żelazne ozdoby balkonu
jakoby powrozy niedoli, które ją opasywały, i wiła się na miejscu jak nadeptana
żmija.
Ale oto ramiona jej zadrżały od niewiadomych dotknięć zapachu klombów. Wzburzona
nienawiść ucichła w sercu. Coś jak wietrzyk lekkie i wonne owionęło jej czoło,
głowę, poruszyło włosy i spłynęło na obnażoną szyję. Uczuła w sercu swym z
niewymowną pokorą powiew szczęścia. Złożyła ręce na piersiach, schyliła głowę...
Przez serce jej płynęły wtedy marzenia:
Widzę usta jego przy moich piersiach, a czoło przy nagim ramieniu. Włosy jego
głowy są na ręce mej obnażonej, a białe czoło naprzeciwko ust. Czerwone są jego
wargi jak róże z mego ogrodu, a ruchome są i żarliwe jak krew, kiedy wytryśnie
ze świeżej rany i uchodzi. Białe zęby błyskają między uśmiechniętymi wargami jak
krótka wiosenna błyskawica. Któż to mię całuje w tej ciszy i ciemności? Czy to
ty mię całujesz, błyskawico? Czy to wy, róże? Czy to ty mię całujesz, młody mój
cieniu? Echo moje w górach, błękitne widmo na drogach morza, obłoku mój na
niebie? Duszo mej duszy?...
KONIEC ROZDZIAŁU
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Popiol10Popiol31Popiol6Wpływ uziarnienia krzemionkowych popiołów lotnych na odporność siarczanową cementuPopiol24Popiół i diament Motywy literackiePopiol53Popiol26miasto popiolowPopiol50Popiol44Popiół i diament Znaczenie tytułuPopiol9Popiol4Popiol47popiolektematy61 5 Czerwiec 2000 Besłan z popiołówwięcej podobnych podstron