"Nie pójdę na barykadę" - z Leszkiem Millerem rozmawia Marcin Król
Res Publika - luty 2001 r.
"Nie pójdę na barykadę"
z Leszkiem Millerem, przewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej, rozmawia
Marcin Król
Przedwiośnie
Marcin Król: Czy Pan kiedykolwiek się oburzył, wzruszył, wściekł, widząc
konkretny przypadek ludzkiej niedoli czy też niesprawiedliwości?
Leszek Miller: Kiedy sprawowałem urząd Ministra Pracy i Opieki Społecznej,
dość często odwiedzałem domy opieki społecznej, domy starców czy domy
dziecka. Widziałem tam obrazy, które mną wielokrotnie wstrząsały. Czułem
się bezradny, że nie potrafiłem tym ludziom pomóc. Wściekły, widząc ludzi
starych, których nigdy nie odwiedza rodzina, a widać było, jak bardzo im na
tym zależy. Natomiast jeżeli chodzi o wzruszenie, to niedawno czytałem wyniki
ankiety przeprowadzonej wśród dzieci przez łódzki oddział PCK. Pytano
dzieci z rodzin biednych, jakie są ich marzenia. Są tam różne odpowiedzi:
chciałbym nie być głodny, chciałabym mieć nową sukienkę, ale także żeby
matka powiedziała, że mnie kocha, żeby ojciec mnie nie bił czy żeby rodzice
nie pili.
Jakie polskie tradycje socjalistyczne są Panu bliskie?
Leszek Miller: Teraz dużo się mówi o Przedwiośniu, to jedna z moich
ulubionych książek. Cenię postawę Cezarego Baryki. Jednak nade wszystko
bliska mi jest przedwojenna tradycja PPS, zwłaszcza ruch samopomocowy, spółdzielczy
i samokształceniowy. Kiedy to próbowano i dorosłych, i młodzież zachęcić
do studiowania, do rozwijania się, do pracy nad sobą.
Jednak Baryka jest w rozpaczy.
Leszek Miller: Tak, to są zawiedzione nadzieje, przyznanie się do
przegranej.
Był Pan członkiem PZPR, która uważała się za partię marksistowską.
Marksizm był także ideologią oburzenia na niesprawiedliwość społeczną.
Jaki jest dzisiaj Pana stosunek do marksizmu?
Leszek Miller: Marksizm jako propozycja filozoficzna czy też sposób analizy
rzeczywistości to propozycja, którą można dalej spotkać, zwłaszcza na
niektórych amerykańskich uniwersytetach. Był modny w 1968 roku w okresie
wiosny studenckiej. Byłem więc zainteresowany marksizmem, ale nie jako
instrukcją, jak robić rewolucję (zwłaszcza w połączeniu z doktryną
leninowską), ale jako analizą ówcześnie istniejącego świata.
Żeromski czy Marks i wielu innych to był wyraz oburzenia społecznego na
niesprawiedliwość, to był krzyk. Czy Pan czasem krzyczy?
Leszek Miller: Tak, mam ochotę. Wracając zaś do korzeni - urodziłem się
w bardzo biednej rodzinie, w tym sensie, że była to rodzina niepełna, ojca
nie znałem. Mama była szwaczką w spółdzielni pracy w Żyrardowie. Najpierw
szła do pracy, a potem zabierała mnie i szliśmy na wieś, gdzie pracowała
drugie osiem godzin. Oczywiście na wsi żywność była tańsza. W tym więc środowisku,
w którym się obracałem, hasła, jakie formułowała PZPR, czyli równość,
sprawiedliwość, szanse dla najbiedniejszych, były oczywiście dla mnie bardzo
atrakcyjne. Jeżeli można mówić, że wtedy byłem człowiekiem lewicy, to było
to tak naturalne, jakby wyssane z mlekiem matki. A dzisiaj? Tak, mam skłonność
krzyczeć. Na konwencji, kiedy wybieraliśmy Aleksandra Kwaśniewskiego, użyłem
sformułowania, za które zostałem bardzo zaatakowany. Powiedziałem, że celem
lewicy, nie jedynym naturalnie, jest budowanie państwa, w którym śmietniki służą
do gromadzenia odpadów, a nie do poszukiwania pożywienia i znajdowania
martwych noworodków.
Bardzo się wszyscy oburzyli, że przesadzam i że wykorzystuję tę okazję
jako atak na rząd. Ja nie mówiłem, że rząd czy też obecna koalicja
doprowadziły celowo do tej sytuacji. Uważam tylko, że nie powinniśmy się na
to godzić, że nie powinniśmy budować państwa, które jest zgodą na ten
stan rzeczy. Ja sam spotykam ludzi grzebiących w śmietniku i nie tylko szukających
odzieży, ale także jedzenia. Nie wiem, co w takiej sytuacji zrobić, tym
bardziej że jestem rozpoznawany. Czuję się zażenowany i współodpowiedzialny
za taki stan rzeczy, bo niezależnie od tego, czy jestem w opozycji, czy nie, to
jestem w tych kręgach politycznych, które odpowiadają za rzeczywistość.
Kiedy w końcu 1989 roku wprowadzono reformy określane mianem planu
Balcerowicza, Pańskie ugrupowanie głosowało za, a przecież wielu ludzi
spodziewało się, że taka neoliberalna propozycja doprowadzi do
niesprawiedliwości społecznej. Czy Pana ugrupowanie kiedykolwiek próbowało z
tej racji zmienić kierunek neoliberalnej polityki gospodarczej?
Leszek Miller: Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tych negatywnych konsekwencji,
ale też nikt specjalnie ich nie przewidywał. Pamiętam, że kiedy Leszek
Balcerowicz wprowadzał swój plan szokowej terapii, to mówił o bezrobociu,
ale mówił o sześciuset tysiącach, a nie o trzech milionach. Nie wiem, czy
Balcerowicz się pomylił, czy inaczej nie mogło się stać, ale jakimś
usprawiedliwieniem dla ówczesnej naszej decyzji był fakt, że przewidywano
tylko takie bezrobocie. Szansę na zmianę mieliśmy po raz pierwszy w latach
1994-1997. Zastaliśmy trzy miliony bezrobotnych, a w ciągu tych czterech lat
zostało ono zmniejszone o milion. W 1997 roku stopa bezrobocia wynosiła dziesięć
procent, dzisiaj jest już prawie piętnaście. Dla nas to było priorytetem, a
równocześnie był nim wzrost gospodarczy, bo wtedy jest więcej pieniędzy nie
tylko na inwestycje, ale i po to, żeby pomagać tym biednym.
Teraz mówi Pan dokładnie jak Leszek Balcerowicz.
Leszek Miller: Tak wtedy myśleliśmy, teraz już lepiej wiemy, że nawet
bardzo wysoki wzrost gospodarczy nie jest w stanie zapewnić zniesienia
dysproporcji, dlatego że te dysproporcje mogą się dalej powiększać. Można
osiągać bardzo szybki wzrost gospodarczy, nie licząc się z nastrojami społecznymi
i z tym rozwarstwieniem, tyle że dojdzie wtedy za kilka lat do załamania.
Jesteśmy więc trochę mądrzejsi niż wtedy.
A dlaczego Pana ugrupowanie niemal jednogłośnie poparło prywatyzację?
Leszek Miller: Zdaje się, że nie było wtedy innego wyjścia w tym sensie,
że była przewaga własności państwowej, która była mało efektywna. A
zatem tezy, że jak własność będzie miała swojego gospodarza, że jak
sprywatyzujemy, to będzie lepiej, trafiały nam i innym do przekonania, co
spowodowało takie właśnie głosowanie wszystkich sił politycznych w Sejmie.
O ile pamiętam, mówiliśmy, że nie własność przesądza, ale sposób zarządzania
przedsiębiorstwem. Było to zapewne zbyt nieśmiałe. Obawialiśmy się również,
że będziemy tymi, którzy są za utrzymaniem monopolu państwowego. Teraz
znowu wiemy, że prawdziwie efektywna gospodarka to gospodarka mieszana:
prywatna, spółdzielcza, państwowa, oczywiście w warunkach pełnej
konkurencji. A ponadto prywatyzacja wówczas przeprowadzona była tak jak na
Dzikim Zachodzie. Prawo stanowił silniejszy albo bogatszy, bardzo wiele przedsiębiorstw
szybko doprowadzono do bankructwa albo doprowadzano je specjalnie do bankructwa
lub obniżano ich wartość, żeby je sprzedać znajomemu za psi grosz. Tak
niestety było.
Pańskie ugrupowanie, samo lub w koalicji, obejmie zapewne władzę po najbliższych
wyborach parlamentarnych. Jak zareagujecie na niesprawiedliwość, nędzę, różne
formy nierówności? Rozumiem, że będą zabiegi korygujące, ale czy nie myślicie
o krokach radykalnych? SLD unika radykalizmu, bo chce być partią
lewicowo-centrową, a być może radykalizm jest niezbędny?
Leszek Miller: Na razie jeszcze dokładnie nie wiemy, co należy uczynić z
reformą zdrowia czy z reformą edukacji. Prowadzimy rozmaite prace analityczne,
zbieramy materiały. Wspomniałem o reformie edukacji i zdrowia, bo mają one
najwięcej przeciwników, są najbardziej krytykowane. Jeżeli chodzi o reformę
edukacji, to dla nas bardzo ważnym miernikiem będzie odpowiedź na pytanie,
czy skoro ponad tysiąc dwieście szkół zostało zlikwidowanych w małych
miastach i na wsiach, a szkoły te były też centrum życia intelektualnego czy
społecznego, bo oprócz takiej szkoły nic innego nie było, tam się spotykali
miejscowi inteligenci czy społecznicy, czy zatem teraz wiejskie dziecko z
powodu odległości do gimnazjum nie będzie w praktyce kończyło nauki po sześciu
klasach. Gdyby tak się okazało, to tę reformę trzeba zlikwidować. I tu będziemy
radykalni. Nowoczesne państwo polskie nie może tolerować barier w edukacji,
musi znosić te bariery. W przypadku reformy zdrowia interesuje nas, czy pacjent
ma krótszą drogę do lekarza, czy lekarz ma lepsze warunki do leczenia, jeżeli
się okaże, że tak nie jest - a wszystko na to wskazuje -
to będziemy musieli przedstawić nową wersję reformy. W tym zatem znaczeniu będziemy
postępowali radykalnie, ale nie radykalnie dla samego radykalizmu.
Uważa się, że w Polsce ludzi żyjących na granicy nędzy, ludzi
wykluczonych jest co najmniej jedna trzecia. Co Pańskie ugrupowanie ma zamiar
zrobić, by tych ludzi przywrócić do wspólnoty społecznej, narodowej?
Leszek Miller: Ta sprawa spędza nam sen z powiek. Ci ludzie odrzuceni,
pozbawieni szans mogą się stać wrogami własnego państwa. Trzeba budować
koncepcję państwa bez wrogów, nie mówię o wrogach zewnętrznych, ale o
wrogach wewnętrznych. To są ludzie, którzy będą mieli coraz większą ochotę
do kontestowania własnego państwa, będą uważali państwo za niesprawne,
obce, nie pozwalające im wykorzystać ich kwalifikacji. Przede wszystkim chodzi
tu o rosnące bezrobocie, ja się czepiam tego bezrobocia, ale to jest źródło
wszelkiego zła. Nieustający wzrost bezrobocia stanowi zapowiedź straszliwego
konfliktu społecznego. Nie wiem jeszcze dokładnie, jak będzie trzeba problem
bezrobocia rozwiązywać. Wyższy wzrost gospodarczy naturalnie zawsze prowadzi
do spadku bezrobocia, ale następnym sposobem jest edukacja, istnieje bowiem związek
między mnogością kwalifikacji a obracaniem się na rynku pracy.
Skąd Pan weźmie pieniądze na edukację, skoro wszystkie rządy obiecują,
że będzie ich więcej, a jest coraz mniej?
Leszek Miller: Ponieważ nie znajdziemy dodatkowych pieniędzy, to będziemy
musieli je w budżecie przesunąć z innych ważnych celów, a Sejm jest od
tego, żeby podejmował takie decyzje, chociaż są one bardzo trudne. Należy
też liczyć na rozmaite środki pomocowe i inne źródła tego typu. Jednak
edukacja, nauka i informatyzacja to jest temat, który po bezrobociu i wyższym
wzroście gospodarczym wymieniam na drugim miejscu.
Jest Pan świadom potencjalnego konfliktu społecznego. Po której stronie
Pan stanie, po stronie przedsiębiorców, wzrostu, zysku czy po tej, która może
się zbuntować?
Leszek Miller: Tak to wygląda, ale chcielibyśmy harmonizować i godzić te
sprzeczne interesy. Jospin ukuł takie hasło, które na Zachodzie jest bardzo
popularne wśród socjaldemokracji: gospodarka rynkowa - tak, społeczeństwo
rynkowe - nie. Mnie to przemawia do wyobraźni, bo to po prostu
oznacza, że my się nie możemy godzić na to, że edukacja czy ochrona zdrowia
są towarem. Musi tu być udział państwa i nadzór państwa. Chcielibyśmy
zatem być po tej stronie, gdzie się harmonizuje te często sprzeczne interesy.
Jak rząd, którym Pan zapewne będzie kierował, może reagować na zagrożenia
i niesprawiedliwość, jakie teologia neoliberalna - jak to określa Eric
Hobsbawm - powoduje w skali globalnej? Będziemy przecież pod presją
tego neoliberalnego świata, bo chcemy się do niego włączyć.
Leszek Miller: Chciałbym jeszcze na moment wrócić do poprzedniego pytania.
Otóż wtedy, kiedy rządziliśmy czy też współrządziliśmy, byłem często
pytany, dlaczego my posuwamy się tak powoli, nawet podejrzewano nas, że
spowalnialiśmy reformy, dlaczego tracimy tyle czasu na dialog ze związkami
zawodowymi, co jest często niewdzięczne i zajmuje bardzo dużo czasu.
Odpowiadałem zawsze, że trzeba się stale oglądać do tyłu i patrzeć się,
czy ktoś za nami idzie, bo można dokonywać zmian bardzo szybko, być
pionierem, tylko co z tego, jak wszyscy zostaną daleko z tyłu. Trzeba ciągle
badać nastrój społeczny, puls społeczny, trzeba być wrażliwym na to, czy
reformy są, czy nie są aprobowane. Spowalnia to marsz, ale czyni go bardziej
bezpiecznym i ma się poczucie, że realizowana jest taka polityka, jaka jest
oczekiwana. Dlatego w latach 1994-1997 nie było wielkich konfliktów społecznych.
Ale też nie było żadnych reform społecznych poza eksmisyjną reformą
minister Blidy.
Leszek Miller: Właśnie dlatego. Cały czas czuliśmy ten oddech na karku.
Nie chcieliśmy się rzucić do basenu, a dopiero potem sprawdzać, czy jest tam
woda, czy nie. Cztery reformy przeprowadzone przez aktualny rząd wynikły z
zarzucenia tamtego ostrożnego podejścia i stąd te opłakane skutki. Natomiast
wracając do globalizacji, to trzeba powiedzieć, że nie da się jej powstrzymać
i Polska też jest poddana temu procesowi. Ponadto jest pytanie, jakie wyciągniemy
z tego korzyści, bo oczywiste, że będą straty. Jednak jest pewne, że Polska
się nie zamknie, nie da się postawić kurtyny i trzeba mieć nadzieję, że
postęp cywilizacyjny przyniesie nam korzyści.
Gdyby Pan należał do dawnej lewicowej tradycji, toby się Pan przejmował
tym, na przykład, ile ludzi umiera z głodu w Afryce. Ale przecież Pan się
tym tak bardzo nie przejmuje?
Leszek Miller: To prawda. Międzynarodówka socjalistyczna niedawno wyjechała
do Afryki, żeby przejmować się tą sprawą, ale nie ma to większych skutków.
Dlaczego nie spędza mi to snu z powiek? Przede wszystkim dlatego, że widzimy
to samo w Polsce, głód, biedę, a tu nam bliżej i to nam przesłania tamte
sprawy.
Czy Pańskie ugrupowanie nie ma zatem zamiaru w sposób zasadniczy
zakwestionować wolnorynkowej teorii wzrostu gospodarczego?
Leszek Miller: My się jednak staramy prowadzić spór z liberałami, z
Leszkiem Balcerowiczem. Nie jest to spór wydumany, ale prawdziwy i różnice między
liberałami a socjaldemokratami są rzeczywiste. Liberałowie mówią: im państwo
się trzyma dalej od gospodarki, tym lepiej dla gospodarki. My uważamy, że państwo
nie może wyzbyć się instrumentów niezbędnych do interwencji. Po drugie,
liberałowie mówią: żadnej interwencji, my uważamy, że państwo ma obowiązki
do wypełnienia. Po trzecie, własność, oni popierają tylko własność
prywatną, my mówimy: nieprawda - gospodarka mieszana, różne formy
własności. Po czwarte, polityka monetarna. Dla Leszka Balcerowicza marzeniem
jest zrównoważony budżet z minimalnym deficytem. My mówimy: dobrze, ale jeżeli
deficyt ma wspierać rozwój gospodarczy, to trzeba się zgodzić na ten
deficyt. Jeżeli SLD wygra, a liberałowie odejdą, ujawni się różnica w
podejściu do tych problemów.
Czy Pan jednak mimo planów SLD nie obawia się populizmu w Polsce?
Leszek Miller: Tak. Rosnące bezrobocie i inne czynniki mogą spowodować
konflikt polityczny na dużą skalę z odrzuceniem tych sił politycznych, które
są dzisiaj na scenie, oraz z wykreowaniem tych sił, które jeszcze nie rządziły,
a w każdym razie nie są postrzegane jako odpowiedzialne, bo nie są w
parlamencie. Tu jest miejsce dla Leppera i innych, którzy powiedzą: zaufajcie
nam, bo my jeszcze na Wiejskiej nie byliśmy. My nie mamy z tym nic wspólnego,
a teraz jesteśmy gotowi przejąć odpowiedzialność. A przecież sytuacja jest
i będzie bez względu na to, kto będzie rządził, bardzo trudna.
A jeżeli mimo wszystko, mimo planów Pańskiego ugrupowania za, powiedzmy,
dwa lata dojdzie do buntu, do rewolucji społecznej? Czy Pan stanie na czele
takiej rewolucji?
Leszek Miller: Jeżeliby tak było, że to my ponosimy odpowiedzialność,
nie osiągamy postępu, nie polepsza się sytuacja społeczna, to jedynym
uczciwym wyjściem będzie uznać, że nasza misja uległa zakończeniu. A z
rewolucją niech sobie radę dają rewolucjoniści.
Przedwiośnie?
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Przedwzmacniacze lampowe 2lampy przedwzmacniacz! Dwudziestolecie międzywojenne przedwiosnie zycie i tworczosc zeromskiego8 Pisarze o przedwojennym KazimierzuEbook Stefan Żeromski PrzedwiośnieSterofoniczny przedwzmacniacz samochodowy HI FI cz1Przedwzmacniacze lampowe 4Wykład 6 Umowy przedwstępne i warunkoweCharakter i forma umowy przedws Nieznanyprzedwiosnieplan przedwisonie i niebosk komediaUmowa przedwstępna sprzedaży nieruchomościum przedwstepna oprace wypwięcej podobnych podstron