KAMIENNY SPOKÓJ
Jeszcze dobrze żyć nie zaczęli, a już swym życiem tak zmęczeni… Niby nie chcą się całkiem od ludzi oddzielić, ale nie chcą być przez nich niepokojeni… Niechętni do bycia w tyglu - zawsze lepiej z boku, a z rzeczy świętych, to chyba jedynie… święty spokój.
*
Na poboczu pewnej legendy zaistniało mimochodem coś jak przypowieść. Może całkiem nieważna, ale może też jednak kogoś zaniepokoi. Otóż zjawił się tam jakby przypadkiem - młody, choć z cieniem goryczy na twarzy. Nie wyglądało, by uciekał przed czymś, ale też nie żeby dążył dokądś czy do czegoś. Jeśli szukał schronienia, to może jak zwierzęta przesypiające zimę, choć właśnie zaczęła się wiosna. Zakątek na skraju lasu z opuszczona drewniana chałupką uznał za swój azyl i tam został. Miejscowi pasterze czasem go zagadywali, gdy widzieli, jak krząta się lub wraca idzie po wodę do źródła. Odpowiadał, ale nie widać było w nim chęci do pogadania. - Odludek jakiś - powiedział ktoś i dali mu spokój, bo tego chyba pragnął. W nie tak odległej wiosce działy się ludzkie dramaty i radości, ale on wolał ich nie znać, bo nie po to schronił się na uboczu. Jakoś tam dbał o to, co by zjeść i czym napalić na kominku, a czy co robił więcej - nikt nie wiedział. Minął rok i kilka, we wsi najstarsi umierali, dzieciaki rosły, były nowe śluby, wesela, chrzciny, a on tkwił u siebie - ani szczęśliwy, ani nie. Wystarczało mu to, co miał i jakim był. Nawet za bardzo się nie zmieniał, bo zmarszczek ani siwych włosów nie miał mu kto przyczyniać. Sypiał sporo i twardo, bo lubił, a nie budził go nikt, nawet ptaki, które chyba wypłaszał. I tak ubiegło mu życie. Przygarbiły mu się plecy, włosy zrzedły, oczy choć nigdy nie błyszczały, to bardziej przyblakły. Czuł coraz częściej niemoc w kościach i to zaczynało go niepokoić. Podobnie jak obawa, że to wygodne gniazdko w chatce, może będzie musiał utracić i kto inny mu ją zajmie, a on tak bardzo się do niej przywiązał, że ani w głowie mu było stąd odejść. Jeśli czegoś żałował, to nie życia nijakiego trochę, czy nie odczutej nigdy miłości, braku bliskiej istoty - nie. Ale żal go ogarniał na myśl o utracie tego spokojnego kąta. Nigdy jakoś szczególnie się nie modlił i nigdy nie wydobył z siebie nawet śladu wdzięczności za ów spokój tutaj. Teraz jednak odezwał się do Boga: „Jeśli jesteś wszechmocny, to spraw, bym mógł zostać w tej chałupce także po śmierci, bo gdzie mi będzie lepiej. Po to ją urządzałem i pokochałem.” Bóg ma litość dla grzesznika, to i dla odludka czy samotnika także, więc przychylił się do tej prośby. I po srogiej zimie, kiedy śniegi były tak wielkie, że przysypały chałupkę zupełnie, ludzie na wiosnę zastali tam wielki głaz w kształcie chaty z wyraźnie zarysowanymi drzwiami i oknami. Kiwali głowami, że to jakie kto miał życie, tak i po śmierci ma. Dziwnie cicho przy tym głazie-chałupce było, jakby dawny mieszkaniec i teraz dbał tu o spokój. Jakoś deszcze i wiatry nie naruszyły twardości i obłych kształtów głazu, ale gdy budowano drogę, przyjechali kamieniarze i rozłupali głaz na kawałki do budowy. Mówiono jednak, że ktoś ich nocami niepokoił przy pełni księżyca. Ale może to tylko ich własne niepokoje serca, bo w końcu, kto może żyć na świecie w kamiennym spokoju.
*
Ostatnio ludzie jakoś częściej życzyli sobie spokoju. Pewnie wszyscy go potrzebują mimo braku wielkich niepokojów i wojen. Jednak chcieć od życia tylko spokoju, to czy nie jest to przedwczesne budowanie grobowca, od którego nawet ptaki trzymają się z daleka?