KAMIEŃ I OSTY
Skrzywdzić kogoś - jak łatwo; przeprosić go - trudniej; ale najciężej jest to odpokutować. Kto jednak teraz poważnie traktuje pokutę i grzech… Dlatego może tyle jest krzywd nie przebaczonych i nie odpokutowanych.
Dawniej może było inaczej?
*
Wiosna była, gdy chowano Łukasza też w wiosennym wieku. Po modlitwach księdza nad trumną i grobem, zostali tam jeszcze ludzie, by po swojemu modłów dopełnić. I wtedy najstarszy spojrzał na podłużny kamień wydobyty z ziemi przy kopaniu grobu, chwycił go i wbił w miękką jeszcze mogiłę tuż za drewnianym krzyżem, pod brzozą z niskimi gałęziami. Mijały miesiące i każdy kto grób mijał, miał wrażenie, że wiatry i deszcze, rzeźbiąc po swojemu kamień, nadawały mu kształtu człowieka. A brzoza, gdy powiało, jakby smagała go gałęziami. Dziwiono się, że przez wietrzenie i odpryski, kamień coraz bardziej przypominał postać pochowanego tam Łukasza. Rzeźbiarz chyba by tak nie zdołał. Wspominano więc przy nim, jak to ów Łukasz kręcił się wokół Justysi, córce wyrobnicy, jak tańcował z nią w karczmie, jak miłość i ożenek obiecywał. Kiedy jednak wrócił z wojska, to jakby o wszystkim zapomniał i posażnej panny szukał. Justysia wtedy ze wstydu i z żalu smutnieć i marnieć zaczęła, tracąc siły i zdrowie. A gdy umierać jej przyszło, to rzuciła na Łukasza klątwę, aby skamieniał. W niedługi czas potem, Łukasz dziwnym trafem utonął w rzece. Uradzono teraz, by ten kamień ku przestrodze innym, wziąć z grobu i postawić pod kościołem. Tak i zrobiono i teraz stał ów prawie posąg i przejmował dreszczem ludzi nań spoglądających. Był Dzień Zaduszny, gdy w karczmie dokazywał wioskowy wesołek i birbant Wawrzek. O coś się sprzeczał, a potem nagle ogłosił, że założył się, iż nie boi się kamiennego Łukasza gotów go tu przydźwigać. Wypadł na dwór i po czasie jakimś, ciężko dysząc wtaszczył kamień do karczmy i postawił na środku. Kazał muzykantom zagrać pogrzebową śpiewkę i zatańczył wokół kamiennej postaci, a nawet obrócił ją dookoła. A potem chwycił wpół i wyniósł w mrok za drzwi. Odetchnęli obecni, bo nieobyczajnie to drwić ze zmarłych w taki dzień zwłaszcza. Mijał jednak czas, a Wawrzek nie wracał. Po godzinie więc wzięli latarnie i wyszli tam, gdzie przedtem stała ta kamienna postać. Ujrzeli siedzącego Wawrzka, jakby odmienionego trochę i milczącego, a na ziemi leżał ów kamień - potrzaskany… Długo musieli Wawrzka namawiać, by powiedział, co się stało. W końcu powiedział, że gdy wyniósł kamiennego Łukasza, to poczuł, jakby to on go pochwycił… Wyrwał mu się, padł na ziemie i usłyszał, jak kamienna postać mówi doń, by poszedł na cmentarz, wziął garść ziemi z jego grobu i przyszedł do kościoła, gdzie pod wieczną lampką klęczeć ma kobieta. Niech ją prosi w jego imieniu o przebaczenie. Wawrzek pognał, wziął garśc ziemi, wpadł do kościoła i ujrzał ową kobietę klęczącą z wieńcem z ostów na głowie. Byłby się cofnął, ale drzwi kościoła się zatrzasnęły. Zbliżył się Wawrzek i rozpoznał w klęczącej Justysię. - „Przebaczysz, Justyś?” - spytał. Ona tylko spuściła głowę. - „Na Boga, przebacz!” - zawołał, ale ona milczała. Krzyknął więc, jakby to o niego chodziło: „Dla spokoju dusz twojej i jego, przebacz i odpuść!!” Wtedy ona wyciągnęła ręce i odezwała się: „Odpuszczam i przebaczam tu i tam na wieki!” I wtedy pojaśniała ta postać, świece zapłonęły na ołtarzu i odezwały się radośnie organy. A pod kościołem huk się rozległ, bo kamień rozpadł się na kawałki. Ludzie słuchali zdumieni, ktoś niedowierzał. Zjawił się ksiądz i wszedł do kościoła. Pod lampką wieczną, na schodach ołtarza leżał wieniec z ostów. Wziął go ksiądz i zawiesił przy bocznym ołtarzu przy konfesjonale.
*
Teraz jakoby takie rzeczy się nie zdarzają, choć jest za co i kogo błagać o przebaczenie i pokutować. A przebaczyć, to nie znaczy zapomnieć. To często niemożliwe. To raczej: przestać baczyć na krzywdę wyrządzoną przez kogoś, kto o to z żalą i skruchą prosi. A do tego potrzeba jednak serca, bynajmniej nie kamiennego czy ostami uwieńczonego.