33


14 maja 2008 Wielki przekręt Zostaniemy nadzy i bosi, gdyż Platforma Obywatelska, nie czując oddechu skutecznej opozycji na plecach, z zimną krwią realizuje plan niszczenia kraju. Po wykończeniu gospodarki wzięła się za szpitale, planując przekształcić je w spółki prawa handlowego. Sprawa ujrzała światło dzienne jako skandal medialny, ale w istocie nie jest to żadne nowum, tylko realizacja zapowiedzi byłej posłanki PO Beaty Sawickiej-przeprowadzenia "medycznych deali", przedstawionych w nagranej przez CBA jej "rozmowie korumpującej". Przypomnijmy, że Sawicka mówiła, że będzie można zarobić w maju lub czerwcu 2008. Trafiła w stu procentach. Sawicką CBA namierzyło przed wyborami październikowymi. Pamiętamy jeszcze spektakl, jaki następnie odegrała, dorównujący temu w wykonaniu postkomunistów przy sprawie Barbary Blidy. Te łzy i omdlenia osoby "zaszczuwanej" przez podły PiS i CBA... Platforma, z Komorowskim i Tuskiem na czele, przekonywała wówczas, że ona nie chce niczego prywatyzować, a spoty wyborcze PiS, ujawniające zamierzenia PO, są kłamstwem obliczonym na kompromitację Platformy i wynik wyborczy. Kłamstwo ma krótkie nogi. W zeszłym tygosdniu prawda wymknęła się Aleksandrowi Gradowi w Radiu RMF FM. A że oszukano ludzi? - Walka o głosy wyborców rządzi się swoimi prawami. Szczery chłop z tego Grada. Oddał istotę Platformy Obywatelskiej: kłamstwo, kłamstwo i jeszcze raz kłamstwo! Mógł sobie na to pozwolić po tym, jak ludzie dali zrobić z siebie durniów w październiku 2007 r. I małe to pocieszenie, że PO nawet kłamać dobrze nie potrafi, gdyż ubiegły czwartek został zdominowany przez kolejne wersje sprzecznych tłumaczeń rządowych przedstawianych przez kolejnych prominentów PO. Nawet premier się wściekł i zaprosił "speców" na dywanik, ale tylko po to, by skrytykować ich za przedostanie się rzeczywistych intencji rządu do opinii publicznej. I tak zresztą wszystkiemu winien jest PiS. Minister Kopacz atakowała, że PiS sankcjonuje dziką prywatyzację w publicznych szpitalach, a program PO ma być ratunkiem dla polskiej służby zdrowia. Wszyscy, którzy się sprzeciwiają pomysłom Platformy, są hienami cmentarnymi. Czy można się dziwić knajackiemu językowi minister Kopacz? Po pierwsze oddaje on poziom ludzi PO, a po drugie nerwy puszczają, bo idzie o wielką kasę. Tak, gdyż przy okazji tzw. przekształceń szpitali jesteśmy świadkami chyba największego po 1989 r. przekrętu. Szpitale, według ocen opozycji, warte są dziś około 100 mld złotych. Jak zauważa Jarosław Kaczyński: - Majątek ten zostanie poddany zasadzie zysku, a nie zasadzie realizacji celu, jakim jest leczenie. Mamy do czynienia z sytuacją niebezpieczną dla dziesiątków milionów Polaków i w sensie politycznym i moralnym skandaliczną. Zresztą szpitale to tylko część akcji ogołocenia Polski, pierwszą odsłonę oglądaliśmy niedawno przy okazji przedstawienia planów prywatyzacyjnych 740 spółek państwowych. Oczywiście, prywatyzacja nie jest niczym złym. Jednak to, co robi Donek, nie ma nic wspólnego z prywatyzacją. Jest po prostu bezczelnym rabunkiem majątku narodowego i uwłaszczaniem nowej nomenklatury, także tej o pochodzeniu esbeckim. Rozprawa ze szpitalami jest przeprowadzana wobec najprostszego scenariusza: doprowadzenie placówek do ruiny, przejęcie majątku, działek i budynków, rzecz jasna przy wmawianiu wyborcy ogłupionemu "propagandą sukcesu", że to wszystko dla jego dobra, by żyło się lepiej. W kontekście "taśm Sawickiej" i ujawnionych planów PO zrozumiałe staje się zaognianie strajków w służbie zdrowia, gdy rządził PiS popieranie wespół z SLD protestów, odchodzenie personelu od łóżek, tzw. ewakuacje pacjentów, a więc robienie z nich zakładników pielęgniarek i lekarzy. Takie dawanie ludziom w kość, by sami stwierdzili, że prywatyzacja według PO to jedyne remedium na rzeczywistość. Podobny mechanizm grany był przez Tuska i ówczesny Kongres LiberalnoDemokratyczny przez lata 90., podczas tzw. prywatyzacji. Pod młotek przedsiębiorstwa szły za półdarmo, nie dając państwu polskiemu żadnych korzyści. Przekształcenia własnościowe, równoznaczne ze skokiem na kasę, to nie jedyny element rozprawy z państwem i PiS. PO w zeszłym tygodniu złamała jeszcze jedną obietnicę przedwyborczą, oświadczając, że nie będzie nic robić w sprawie lustracji, gdyż kraj ma ważniejsze sprawy na głowie. Ta deklaracja nie dziwi mnie zupełnie. Sprzeciw wobec lustracji, granie tu w jednej orkiestrze z postkomunistami i Lechem Wałęsą - to po prostu odbudowywanie fundamentów Polski okrągłostołowej, której złodziejska prywatyzacja była częścią składową. Jest tylko jedno pytanie: jak długo ludzie wytrzymają oszustwa, kpienie z nich w żywe oczy? Piotr Jakucki

Pod unijnym sztandarem Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski przedstawił Sejmowi założenia polskiej polityki zagranicznej w 2008 roku. Ponieważ jesteśmy już prawie w połowie 2008 roku, nasuwa się złośliwe pytanie, jak polska polityka zagraniczna mogła funkcjonować przez ponad 5 miesięcy bez "założeń"? W debacie po exposé ministra zabrakło wystąpienia Nelly Rokity, która z powodzeniem mogłaby powtórzyć to, co już powiedziała do premiera Donalda Tuska, że stoi on w rozkroku. I miałaby rację. Polska polityka zagraniczna stoi w rozkroku, bo minister i rząd nie mogą się zdecydować, na ile ma być polska, a na ile unijna oraz (co jest wręcz klasyczną postawą bycia w rozkroku), w jakim stopniu ma ma być równocześnie unijna i polska. Wbrew zapowiedziom ministra, nie poznaliśmy definicji "interesu narodowego". Zgromadzony na galerii korpus dyplomatyczny będzie mógł poinformować szefów swoich ministerstw, że Polska nadal ma pewien problem z określeniem swojego miejsca w Europie i świecie. Wspominając przypadającą w tym roku 90. rocznicę odzyskania niepodległości i powrót Polski po latach niewoli do rodziny niepodległych europejskich państw, minister nie wykorzystał okazji, by przedstawić młode, a silne duchem państwo polskie jako oddające Europie pierwszą przysługę przez postawienie tamy bolszewickiej agresji na Zachód w 1920 roku. Wspominając klęskę wrześniową 1939 roku, która kończyła byt niepodległego państwa, nie dodał, że nasz kraj został zdradzony i walczył samotnie. Więcej wątków historycznych nie było, a szkoda. To one przede wszystkim, dobitne, wymowne prawdy historyczne, pozwalają i ułatwiają definiować polską rację stanu czy polski interes narodowy, tym samym nasze miejsce we współczesnej Europie. Upieranie się ministra przy stwierdzeniu, że polski interes narodowy nie jest sprzeczny z procesem integracji europejskiej, a wręcz przeciwnie, że pokojowa integracja Europy leży w naszym interesie, jest li tylko deklaracją polityczną. Wiadomo, że o tym procesie zdecydują konkretne rozwiązania, być może już ustalone w wąskim gronie państw dominujących w UE. Zgodnie z demokratyczną tradycją wystąpienie przedstawiciela rządu posłużyło do krytyki poprzednich rządów. Dowiedzieliśmy się, że w ostatnich latach w Polsce interesami narodowymi wywijano niczym maczugą, a wystąpienia polskiej twardej dyplomacji były toporne i wprawiały unijnych partnerów w osłupienie podobne temu, które u ludzi Renesansu wywoływały szarże Don Kichota na wiatraki. Zatem to wszystko, co czyniła na arenie międzynarodowej poprzednia minister Anna Fotyga, było donkiszoterią, czyli walką o nierealne i śmieszne cele? Czy rzeczywiście dziś śmiejemy się tak samo głupio jak współcześni Don Kichotowi, panie Sikorski? A czy Don Kichot nie walczył czasami ze złem, panie ministrze? Operowanie faktami historycznymi i literackimi metaforami okazuje się, że nie jest mocną stroną Radka Sikorskiego. Chociaż odzywka ministra pod adresem PiS, by dorżnąć tę watahę, trzeba przyznać, była i "twarda", i "mocna", tyle że wypowiedziana w złej intencji i daleka bardzo od idei humanistycznego Renesansu. Słabą stroną ministra jest także posługiwanie się cytatami. Winston Churchill przewraca się w grobie, gdy słyszy, co Sikorski zrobił z jego słynnym powiedzeniem: Nigdy w dziedzinie ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym. Powiedział to o naszych lotnikach, bohaterach bitwy o Anglię. Zaś minister Sikorski mało się nie zaplątał, gdy mówił: Pokazujemy, że jesteśmy zasłużenie dumni z nowoczesnego państwa i Narodu polskiego, bowiem nigdy jeszcze, sparafrazuję słowa Winstona Churchilla, tak wielu Polakom nie udało się uzyskać tak wiele w tak krótkim czasie. Nieszczególna ta parafraza. Radosław Sikorski podkreśla partnerską naturę Unii i zapewnia, że Unia Europejska nie jest ani superpaństwem, ani zwykłą organizacją międzynarodową. Dzieje się tak dlatego, a potwierdza to dalsza część sejmowego wystąpienia ministra, że kluczowa przy kreowaniu wspólnej polityki zewnętrznej Unii będzie postawa Niemiec i Francji. Inaczej mówiąc, superpaństwo dopiero się tworzy z inspiracji Niemiec i Francji. Jednym z przejawów takiego superpaństwa jest posiadanie wspólnej armii. Goszczący niedawno w posiadłości Radka Sikorskiego minister spraw zagranicznych Niemiec Frank-Walter Steinmeier zapowiedział w minionym tygodniu utworzenie unijnych sił zbrojnych jako celu konsolidacji potencjałów militarnych krajów Wspólnoty. Steinmeier dodał, że kluczowym partnerem Niemiec pod tym względem jest Francja. Należy przypomnieć, że oba kraje rozmawiają na ten temat od kilku lat. Dziś przechodzą w tej sprawie do politycznej ofensywy. Czyżby Radosław Sikorski słyszał coś o tym w swoim domu w Chobielinie? Może i tak, skoro w sejmowym wystąpieniu podkreślił, że Polska jako kraj graniczny NATO musi pamiętać o tym, że każdy kraj ma wojsko, swoje lub obce. Czy chodziło mu o wojsko polskie, czy o wojsko Unii Europejskiej? Nie sposób nie zgodzić się ze stwierdzeniem ministra, że najważniejsze jest to, aby nasz Naród miał poczucie kontroli nad swoim losem. Rzecz w tym, że to poczucie, o którym mówi Sikorski, jest nieco już nadwątlone chwiejną, niejasną, nieprecyzyjną, mało konkretną polityką zagraniczną rządu Donalda Tuska i jego niechęcią do współpracy z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Chyba jeszcze nikt publicznie nie zapytał ministra Radosława Sikorskiego, dlaczego gdy gościł u siebie niemieckiego ministra spraw zagranicznych, nad dachem jego domu powiewała tylko flaga Unii Europejskiej. Wojciech Reszczyński

Refleksy Większość ludzi czujących, że są w potrzasku, traci swój społeczny image - i cofa się do dzieciństwa. Ich podświadomość podsuwa im wspomnienie dziecięcej bezradności i oczekiwania na pomoc dorosłych. Jest to sytuacja naturalna, gdyż człowiek - mimo wszystko - nie jest drapieżnikiem. Bynajmniej nie trzeba być "mięczakiem", by poddać się nadmiernemu stresowi. Najlepszych żołnierzy rozstraja wystarczająco długi ostrzał. Jedyny sposób, jaki na to znaleziono, polega na zniszczeniu w psychice indywidualnych emocji i zastąpieniu ich odruchami. Po 357 ćwiczeniach danej sytuacji w końcu człowiek przestaje myśleć i czuć; na ile to możliwe. Dopóki czujemy jakiś sens, choćby satysfakcję z zaspakajania prostych potrzeb - dopóty jesteśmy zdolni funkcjonować społecznie. Ale gdy poczucie osaczenia staje się dominujące, skutkuje postawą psychicznego wycofania się. Nie musi to przybrać formy alkoholizmu czy narkomanii. Może się przejawić jako niegroźne "odpłynięcie" w marzenia. Marzycielstwo wydaje się najbardziej nieszkodliwą z postaw społecznych. W rzeczywistości jest najgroźniejszą. Marzyciel tworzy swój świat i jeśli nie zyska pomocy - tonie w nim, 99 proc. kończy jako dziwacy lub samobójcy, więc społeczeństwo ich lekceważy. Ale 1 proc. jest jak mutacja szczepu niegroźnej bakterii: to utopiści. O czym marzą? O władzy absolutnej. Lewica wtłoczyła nam do głowy pozytywny odbiór tego słowa: to niby szlachetni wizjonerzy. Tymczasem "Utopia" Morusa opisuje świat odrażający, gdzie jednostki są całkowicie podległe ascetycznej, totalitarnej władzy a próba ucieczki poza granice wyspy karana jest śmiercią. Niewiele lepsze było Miasto Słońca Campanelii. Podobnie XIX-wieczne wizje Cabeta, Comte'a i innych "myślicieli". Ciekawe, że nie można tego oskarżenia wysunąć pod adresem Marksa. W paru tonach jego niezliczonych pism, listów etc. - na temat projektu lepszego świata znajdujemy tylko dwa słowa: "dyktatura proletariatu". Koniec. Kropka. A jednak cała kariera marksizmu opiera się na utopizmie. Owa dyktatura nie była przecież możliwa choćby z podstawowego powodu: mityczności owego "proletariatu". Istniał on tylko w cesarskim Rzymie, bo oznacza masy ludzi wolnych i żyjących z łaski władzy; a tych potem nie było. Zaś ludzie pracujący fizycznie różnili się na dziesiątki sposobów, jednocząc się na moment tylko w momencie zamieszek. Już po paru miesiącach rewolucji francuskiej chłopi zaczęli mieć interesy inne od wyrobników w miastach; którzy także mieli różne troski, zależne od zawodu. Dziś można odnieść wrażenie, że większość Polaków znalazła się w stanie regresji infantylnej. Mają co jeść, nie chodzą w łachmanach, własny samochód uznają za coś zwyczajnego - ale psychicznie oderwali się od rzeczywistości. Jak boleśnie doświadczone dziecko, które straciło rodziców lub - w sensie społecznym - nigdy ich nie miało, którego nikt nie chwali za dobrą naukę i nikt nie karci za wagarowanie - pogrążają się w świecie telewizyjnych bajek. Zamiast gromadzić wiedzę, niekoniecznie w szkole; może to być np. pomaganie w obejściu czy warsztacie ojca, bytują w świecie iluzji. Stracili kompas wskazujący im lepszą przyszłość. Pracuje tylko połowa zdolnych do pracy Polaków, nieubłaganie nakręca się inflacja, 70 proc. młodych może liczyć jedynie na pracę w knajpach, hotelach i supermarketach gdzieś na zachodzie... A zarazem większość ich rodziców nie tylko nic im nie ma do zaoferowania - to zwykle nie ich wina - ale też nic im nie potrafi wyjaśnić z najnowszej historii i teraźniejszości. Czując, choćby podświadomie, że zawiedli w swej roli wychowawców, zawężają widnokrąg do codziennego kołowrotu. Zamiast prawdy mają TVN. Zamiast samorealizacji - najtańszą konsumpcję tego, czego nie chcą w landach na zachód od Odry. Wygląda to tak, jakby większość wyborców uwierzyła, że Mariusz Walter kupi mieszkanie ich dzieciom, a madame Olejnik płaszcz i buty na zimę ich żonie. Dobrotliwi, wszystkowiedzący urzędnicy z Brukseli załatwią wszelkie problemy, a w kościołach zamiast staroświeckich pieśni rozlegać się będzie hymn Unii: "O radości, iskro bogów!". Tyle że owi antyczni bogowie gardzili ludźmi - a jeśli w ogóle znali radość, to czerpali ją ze spuszczania na nich nieszczęść. Jeszcze na początku naszej ery, różne miasta i wsie składały ofiary z ludzi, by wybłagać dobre zbiory. Horyzont starożytnych pogan był horyzontem egzystencjalnej pustyni. Dla niemal wszystkich filozofów antycznych najlepszym, co mogło zdarzyć się człowiekowi - to umrzeć: możliwie wcześnie. Marzenie i sen to słowa bliskoznaczne - w niektórych językach określa je to samo wyrażenie. A cokolwiek dobrego powiedzieć o snach, niektórych, to przecież zawsze izolują nas od innych. Jak dawno temu napisał Albert Camus: Niewola - to sen zbiorowy. Piotr Skórzyński

Esbek komisyjny. Sojuszowi PO-PSL-PD w komisji śledczej będzie doradzał były funkcjonariusz SB, który gorliwie zwalczał opozycję. Jerzy Stachowicz był jednym z wielu funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Ten oficer wydziału śledczego krakowskiej SB najwyraźniej jednak czymś musiał się wyróżniać, skoro wielu tamtejszych opozycjonistów zapamiętało jego nazwisko.

Na tropie "terrorystów" Najgłośniejszą akcją, w której brał udział Stachowicz, było aresztowanie 11 działaczy LiberalnoDemokratycznej Partii "Niepodległość", którzy planowali zorganizowanie akcji protestacyjnej z żądaniem wycofania wojsk sowieckich z Afganistanu. Akcja miała się odbyć 1 maja 1986 r. w trakcie oficjalnego wiecu na krakowskim rynku. Opozycjoniści przygotowali specjalne wyrzutnie z ulotkami i gazem łzawiącym, które zamontowali na dachu jednej z krakowskich kamienic. Jednak 29 kwietnia, prawdopodobnie wskutek donosu jednego z dozorców, ekipa SB rozmontowała zainstalowane wyrzutnie, a następnego dnia zostało wszczęte śledztwo w sprawie zbrodni z art. 136 par. 1 kodeksu karnego, zagrożonej karą więzienia od 3 do 15 lat. Śledztwem kierował prokurator Eugeniusz Wolniak, a sprawę prowadziła specjalna grupa operacyjno-śledcza krakowskiej SB, w której czołową postacią był Jerzy Stachowicz. Jednocześnie środki masowego przekazu usiłowały wykreować działaczy LDP"N" na niebezpiecznych terrorystów. Odpowiedzią krakowskiej opozycji był wydany w kwietniu 1987 r. raport pt. "W oparach absurdu, czyli... terroryzm po krakowsku", opracowany przez Zbigniewa Fijaka, Stanisława Handzlika i Jana Marię Rokitę. Dokument ten zawiera wiele szczegółów dotyczących Stachowicza.

Jak "pracował" Stachowicz Jeszcze w marcu 1986 r. SB aresztowała dwie studentki UJ, Agnieszkę Kasperowicz i Joannę Podgórską, za kolportaż ulotek LDP"N" nawołujących do uczestnictwa w wiecu na rzecz opuszczenia Afganistanu przez Sowietów. Szybko połączono to aresztowanie ze znalezionymi 29 kwietnia ulotkami. Obiema sprawami zajęli się funkcjonariusze SB Jerzy Stachowicz i Karol Suder. Aresztowanym studentkom grozili skazaniem za szpiegostwo i 15-letnim więzieniem. Pod adresem Agnieszki Kasperowicz padały groźby typu: włosy i zęby ci wypadną. Joanna Podgórska przesłuchania przypłaciła załamaniem nerwowym. W lipcu 1986 r. rozpoczęły się aresztowania kolejnych osób związanych z LDP"N". Stachowicz kierował m.in. rewizją i aresztowaniem Zygmunta Grzesiaka, w którego domu urządzono dwudniowy kocioł. W trakcie rewizji grożono Elżbiecie Błońskiej-Grzesiak aresztowaniem i umieszczeniem jej kilkumiesięcznego niemowlęcia w domu dziecka. Stachowicz nie zawahał się także przed przeprowadzeniem rewizji u 74-letniej babci Elżbiety Błońskiej-Grzesiak, która usłyszała pytanie: gdzie pani schowała te granaty? Inny aresztowany, Marian Stachniuk, podczas przesłuchań był przez Stachowicza wielokrotnie straszony i szantażowany, padały też groźby pod adresem jego żony i dzieci. Aresztowany na rok Stachniuk nie mógł do końca PRL znaleźć pracy. Z kolei Rafał Stós usłyszał od esbeków, że mogą się zemścić na jego rodzicach: jego ojcu (lekarzowi) wytoczą proces pod pretekstem brania łapówek, a siostra zostanie aresztowana za kolportaż nielegalnych ulotek. Do takich metod, według autorów raportu, posuwał się Stachowicz.

Wzorowy funkcjonariusz III RP Mimo takiej opinii porucznik Stachowicz pozytywnie przeszedł weryfikację w 1990 r. Trafił wówczas do krakowskiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa, gdzie został naczelnikiem jednego z wydziałów. Niewątpliwie oznacza to, że cieszył się zaufaniem Jana Marii Rokity, którego najbliżsi współpracownicy tworzyli od podstaw UOP (szefem krakowskiej komisji weryfikacyjnej był Zbigniew Fijak), a później przez wiele lat kontrolowali delegaturę w Krakowie. Po dojściu do władzy SLD jesienią 2001 r. Stachowicz awansował na szefa tej delegatury, zaś w połowie następnego roku, gdy rząd Millera zlikwidował UOP, tworząc Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, przeniósł się do Warszawy. Mówiono nawet, że może zostać wiceszefem ABW u boku Andrzeja Barcikowskiego, ostatecznie jednak objął funkcję dyrektora Departamentu Przeciwdziałania Korupcji, Terroryzmowi i Przestępczości Zorganizowanej (tzw. II A). Pułkownik Stachowicz - bo do tego stopnia awansował w III RP - został też doceniony przez prezydenta Kwaśniewskiego, który w maju 2003 r. odznaczył go Srebrnym Krzyżem Zasługi za wybitne zasługi w działalności na rzecz umacniania bezpieczeństwa wewnętrznego kraju, za wzorowe wypełnianie obowiązków służbowych.

Koniec legendy Czumy Dziś Stachowicz jest już emerytem i zapewne nikt by o nim nie pamiętał, gdyby nie krakowski poseł Partii Demokratycznej Jan Widacki, notabene były wiceminister spraw wewnętrznych z początku lat 90. Zgłosił on kandydaturę pułkownika jako eksperta sejmowej komisji śledczej mającej badać rzekome naciski na służby specjalne i prokuraturę w okresie rządów PiS. Dominujący w komisji sojusz PO-PSL-PD w kwietniu br. przeforsował tę propozycję, a na ostatnim posiedzeniu, 5 maja, odrzucił wniosek posłów PiS o usunięcie Stachowicza z grona ekspertów. Było to już po tym, jak niektóre media przypomniały jego dokonania z czasów służby w SB. Broniąc swego protegowanego, Widacki oświadczył, że niegodziwością jest wyciąganie spraw po kilkunastu latach. O ile postawa Widackiego - który jako adwokat wyspecjalizował się w obronach esbeków - nie dziwi, to poparcie jego argumentacji przez szefa komisji Andrzeja Czumę ma nieco inny wymiar. Bo Czuma to legenda antykomunistycznej opozycji, założyciel i przywódca niepodległościowego ROPCiO. Tymczasem w sporze o Stachowicza stanął po stronie Widackiego i to po wielu apelach, jakie wystosowali do niego dawni koledzy z opozycji. Najbardziej przejmujący był list krakowskiego działacza ROPCiO i KPN Krzysztofa Bzdyla. Warto przytoczyć jego treść w całości: Jerzy Stachowicz wtedy inspektor, był jednym z kilku ubeków, który wiózł mnie jako aresztowanego 7.12.1980 r. z Krakowa do Warszawy do więzienia na Mokotowie. Zostałem wtedy uwięziony za działalność niepodległościową w KPN. Jerzy Stachowicz był tym, który kilka razy mnie przesłuchiwał. Ponieważ nie był widocznie zadowolony z odpowiedzi, których mu udzielałem, zaprzestał ich protokołowania. Przez kilka kolejnych dni strażnik więzienny prowadził mnie z celi do pokoju przesłuchań i tam Jerzy Stachowicz przy pomocy gróźb słownych próbował rozmiękczyć mnie, abym wydał moich kolegów (tak nie zrobiłem). Mianowicie stwierdzał, że ponieważ wystąpiłem przeciw władzy ludowej, to żywy z więzienia nie wyjdę, za moją działalność otrzymam wyrok śmierci, a poza tym tacy ludzie jak ja nie są warci życia. Zrobi się też porządek z moją rodziną, przecież łatwo o nieszczęśliwy wypadek, który może się przytrafić moim dzieciom. Trwało to przez kilka dni, w tej chwili nie pamiętam jak długo, ale wciąż pamiętam groźby kary śmierci czy fizycznej likwidacji w więzieniu. Odpowiadałem mu, że na życiu mi nie zależy, a o rodzinę się ktoś upomni. W końcu nie mogłem już dłużej wytrzymać i powiedziałem mu mniej więcej tak: "Ja może żywy z więzienia nie wyjdę, ale kiedyś przyjdzie niepodległa Polska i Pan będzie wisiał za to, co Pan robi". Potem już nie było więcej przesłuchań. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że takie bydlę, bo przecież trudno go określić człowiekiem, będzie ekspertem dla Komisji Sejmowej w niepodległej Polsce. To hańba. Wierzę, bo tylko to mi pozostaje, że Pan nie pozwoli, aby człowiek, który prześladował działaczy niepodległościowych i "Solidarności" i łamał nawet tamte PRL-owskie prawo, był teraz ekspertem w polskim Sejmie. Niestety, wiara w posła Czumę okazała się płonna.

Paweł Siergiejczyk

To kpina z wolnej Polski! Z posłem Arkadiuszem Mularczykiem (PiS), członkiem sejmowej Komisji Śledczej, rozmawia Paweł Siergiejczyk - Dlaczego pułkownik Stachowicz nie powinien być ekspertem komisji? - Po wskazaniu przez posła Widackiego pana Stachowicza na eksperta wyszły na jaw pewne informacje dotyczące jego przeszłości: że był wieloletnim funkcjonariuszem SB, w dodatku - jak potwierdza wiele osób - zachowującym się w sposób niegodny, np. był brutalny wobec przesłuchiwanych, a nawet groził im śmiercią. Dlatego uznaliśmy, że taka osoba nie powinna być ekspertem komisji śledczej i zgłosiliśmy wniosek o wykluczenie go z grona doradców. Ale ku naszemu zdumieniu, mimo posiadanej na ten temat wiedzy identycznej z naszą - posłowie Platformy Obywatelskiej głosowali przeciwko wykluczeniu Stachowicza, twierdząc, że to było dawno, że nie ma wyroku sądu itp. Padło też pytanie, dlaczego osoby pokrzywdzone przez Stachowicza dopiero teraz się ujawniły, co jest argumentem śmiesznym, bo przecież to pułkownik Stachowicz dopiero teraz objawił się publicznie jako ekspert komisji. Nie było więc podstaw, by te osoby wcześniej podejmowały jakieś kroki prawne. Uważam, że ktoś, kto był funkcjonariuszem służb komunistycznego państwa i czynnie walczył z opozycją, nie powinien być ekspertem w Sejmie wolnej Polski, która powstała właśnie dzięki tej opozycji. Niestety ten argument nie przekonał posłów PO i pułkownik Stachowicz pozostał ekspertem. Ale my jeszcze nie składamy broni, bo - z tego, co wiem - zostało złożone zawiadomienie do prokuratury IPN przez jednego z poszkodowanych. Będziemy się przyglądać temu śledztwu i podejmować dalsze działania.

- A nie przekonuje Pana argument posła Widackiego, że skoro Stachowicz przez kilkanaście lat pracował w służbach III RP, to nie należy mu już wyciągać tego, co robił wcześniej?

- Nie, bo weryfikacja funkcjonariuszy SB z 1990 roku była bardzo powierzchowna. Nie badano zbyt głęboko ich przeszłości. Takie fakty wypływały dopiero z czasem i tylko wtedy, gdy takie osoby stawały się bardziej znane. Przecież o Stachowiczu też by nikt nie usłyszał, gdyby nie został ekspertem komisji. Przypomnę, że jedna z osób prześladowanych przez Stachowicza powiedziała mu kiedyś, iż poniesie odpowiedzialność w wolnej Polsce. To, z czym mamy dziś do czynienia, jest kpiną z wolnej Polski.

- Nie zdziwiło Pana, że to właśnie Jan Widacki zgłosił kogoś takiego?

- Poseł Widacki znany jest z tego, że miał dobre kontakty ze środowiskiem dawnych esbeków. Nie zapominajmy, że był też czołowym weryfikatorem w czasach rządów Mazowieckiego. Rozumiem więc, że ma w tym środowisku wielu przyjaciół i znajomych, których teraz promuje.

- A jak Pan ocenia zachowanie przewodniczącego komisji Andrzeja Czumy z PO w tej sprawie?

- To zachowanie budzi sporo wątpliwości, gdyż poseł Czuma chodził dotąd w aureoli wybitnego opozycjonisty z czasów PRL, tymczasem jego działania w komisji pokazują, że nie ma twardego kręgosłupa moralnego i zachowuje się w sposób bardzo koniunkturalny. Po prostu wykonuje to, co nakazują mu liderzy jego partii, a nie kieruje się zasadami, które przez całe życie głosił.

- Czy po pierwszych posiedzeniach komisji można już powiedzieć, w jakim kierunku pójdą jej prace?

- Ta komisja jest takim dużym workiem, do którego wkłada się różne sprawy traktowane jako haki na działalność PiS. Widać, że celem komisji jest znalezienie czegokolwiek, co mogłoby skompromitować PiS. Mam nadzieję, że te próby spełzną na niczym i prędzej czy później wyjdzie na jaw absurdalność jej istnienia. W mojej ocenie ta komisja dezawuuje samą instytucję komisji śledczej, bo nie jest to komisja do wyjaśnienia określonej sprawy, tylko do walki z PiS.

- A czy Pan i poseł Jacek Kurski nie czujecie się w tej komisji bardziej jak oskarżeni niż jak śledczy?

- Na pewno dyskomfortem jest to, że najbardziej racjonalne argumenty w komisji są pomijane, marginalizowane i nawet jeśli są uzasadnione w świetle przepisów prawa, to po prostu są przegłosowywane. Argumenty prawne nie mają tu znaczenia, bo wynik głosowania zawsze jest 5 do 2. To pokazuje brak jakiejkolwiek współpracy z nami dwoma i jakiegokolwiek zaufania do nas. Widać, że przedstawiciele Platformy są zdeterminowani, aby osiągnąć swój cel polityczny.

- W obecnym Sejmie powołano aż dwie komisje śledcze, których celem jest "rozliczenie" PiS. W poprzedniej kadencji powołaliście zaledwie jedną komisję, i to z bardzo ograniczonym zakresem kompetencji. Skutek jest taki, że ci, których należałoby rozliczać przed komisjami śledczymi, dziś są waszymi oskarżycielami. Czy to nie jest tak, że wasze zaniechania teraz mszczą się na was?

- Trzeba pamiętać, że rządziliśmy w bardzo trudnych, niesprzyjających warunkach: mieliśmy niepewnych koalicjantów, duża część mediów wypaczała obraz rzeczywistości. Nie przeczę, że pewne błędy i zaniechania zostały popełnione, ale przecież nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi. Oczywiście jest to sytuacja absurdalna, gdy osoby, które powinny stanąć przed komisjami śledczymi, teraz rozliczają PiS. Ale ja myślę, że prędzej czy później większość społeczeństwa przejrzy na oczy i zorientuje się, gdzie leży prawda.

- Sądzi Pan, że mimo niekorzystnych dla was proporcji w komisjach śledczych uda się wam ostatecznie obronić dorobek rządów PiS?

- Jeżeli obrady komisji będą transmitowane przez media, to kompromitacja posłów Platformy, z Andrzejem Czumą na czele, stanie się coraz bardziej widoczna. Dotychczasowe posiedzenia nie były transmitowane i ludzie nie mogli samodzielnie ocenić, co się tam dzieje. Pełna jawność sprawi, że społeczeństwo zobaczy, iż mamy do czynienia z wielką fikcją. - Dziękuję za rozmowę.

Zwalczać choroby grzybowe w zbożach... Jacyś dowcipni dziennikarze zorganizowali numer medialny, który polegał na tym, że zadzwonili do byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza  kiedyś z Prawa i Sprawiedliwości, a obecnie bliżej Platformy Obywatelskiej z propozycją posprzątania u niego, ale cała rozmowa toczyła się w języku angielskim. Z rozmowy wynikło, że pan premier oprócz znanego „ Yes, yes, yes”… po angielsku mówi- delikatnie mówiąc - dukając. Sam zapewniał, że miał wykłady po angielsku, już mniejsza o to co na tych wykładach wykładał.. Ale  jak znalazł pracę w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju, nie znając perfect języka? Ciekawa rzecz, tym bardziej, że wiadomo, że EBOR  - to zbiurokratyzowany bank ponad- narodowy, który rozdaje pieniądze podatników  pożyczając je rządom europejskim na zasadach politycznych, a nie rynkowych. Nie jest to bank prywatny! Jest to bank” Europejczyków”. Była tam i Gronkiewicz -Waltz, i Jan Krzysztof Bielecki. Z osiągnięć rządów pana premiera  Marcinkiewicza zapamiętałem utworzenie urzędów, w których można się było dowiedzieć, jak trafić do urzędów właściwych,  których poszukuje petent oraz o przyznaniu dwustu stypendiów dla studentów białoruskich pokrzywdzonych przez „ reżim Łukaszenki”. Stypendia pan Marcinkiewicz wypłacił” pokrzywdzonym” studentom z naszych kieszeni… Ale jest jeszcze coś co zrobił pan Marcinkiewicz.. Są to ustawy, których projekty zostały złożone do Sejmu przez jego rząd. . Oto one:

1.Rządowy projekt ustawy o zwrocie części wydatków ponoszonych w latach 2006-2012 na ogrzewanie olejem opałowym powierzchni bytowych(????)

2.Rządowy projekt ustawy o Narodowym Instytucie Wychowania

3.Rządowy projekt  ustawy o spółdzielni europejskiej

4.Rządowy projekt ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia

5.Rządowy projekt ustawy zmieniającej ustawę o utrzymaniu czystości i porządku w gminach

6.Rzadowy projekt ustawy o paszach

7.Rzadowy projekt ustawy o zmianie ustawy o ochroni e  prawnej odmian roślin i ustawy o nasiennictwie

8.Rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o organizacji rynku owoców i warzyw, rynku chmielu, rynku tytoniu oraz rynku suszu paszowego

9. Rządowy projekt ustawy o ratyfikacji Międzynarodowej Umowy dotyczącej Drewna Tropikalnego

10.Rządowy projekt ustawy  o zmianie niektórych ustaw dotyczących zamieszczania ogłoszeń sądowych

11.Rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy- Prawo atomowe.

Jest ich więcej ale musiałbym poszukać, ale te w zupełności wystarczą, żeby wyrobić sobie zdanie na temat rządów pana Kazimierza Marcinkiewicza. Ale jakoś dziwnym trafem, jest on - przez media- kreowany na autorytet, człowieka popularnego, zrównoważonego, odpowiedzialnego… Co z  wyżej wymienionych ustaw oczywiście nie wynika! Jest to kompletny stek głupstw, ustaw zbędnych  i nikomu- oprócz biurokracji- niepotrzebnych! Pan Marcinkiewicz, „prawicowiec” po prostu zawziął się i budował nadal socjalizm regulacyjny i ogłoszeniowy. Dobrze , że nie zdążył  złożyć  projektów  innych  ustaw, bo nawet pan Kaczyński zorientował się, że sto stek makulatury, i pozbył się go z rządu.. A oto  ustawy, których nie zdążył złożyć pan premier Marcinkiewicz, ale z pewnością gdyby mógł, złożyłby je, bo są one zgodne z duchem tych , które złożył.

1.Rządowy projekt ustawy o zwrocie wydatków ponoszonych przez rodziny najbiedniejsze w latach  2006- 2009 na zakup wózków dziecięcych

2.Rządowy  projekt ustawy o dofinansowaniu stowarzyszeń Chorób Pokrewnych

3.Rządowy projekt ustawy o kołchozach europejskich  z wyszczególnieniem regionów ich lokalizacji

4.Rządowy projekt ustawy o bezpieczeństwie spożycia mleka i produktów mlekopodobnych

5. Rządowy projekt ustawy zmieniającej ustawę o utrzymaniu czystości w powiatach i województwach

6. Rządowy projekt ustawy o   owsie

7. Rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o ochronie prawnej kasztanów  i wierzb i ustawie o ich sadzeniu

8.Rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o organizacji rynku jajek, sera, buraków, truskawek, malin oraz   organizacji handlu gnojówką

9.Rządowy projekt ustawy o ratyfikacji Międzynarodowej Umowy dotyczącej  handlu swetrami bawełnianymi

10. Rządowy projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw dotyczących zamieszczania ogłoszeń prasowych

11.Rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy- Prawo wodorowe

12.Rządowy projekt ustawy zmiany ustawy na rzecz utworzenia Krajowego Funduszu na Rzecz Chorób Rzadkich

13.Rządowy projekt ustawy zmiany ustawy dotyczącej Strażników Psiej Wagi

14.Rzadowy projekt ustawy zmieniający nazwę” Policja” na „Policja Obywatelska”

15.Rządowy projekt ustawy „Walka ze stereotypami”

16 Rządowy  projekt ustawy zakazu karania samobójców

17 Rządowy projekt ustawy rozszerzającej ustawę o wychowaniu w trzeźwości  o punkt dotyczący powołania  strażników lokalnej trzeźwości

18.Rządowy projekt ustawy wprowadzającej stawki urzędowe na produkty  do tej pory rynkowe w ramach programu „ Rząd bliżej biednych”

19..Rządowy projekt ustawy dotyczącej zmian w Kodeksie Pracy zgodnie z hasłem: „Żyj, żeby pracować, pracuj, żeby żyć”

20.Rządowy projekt ustawy dotyczącej zmian w ustawie………… I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej…… Można te bzdury pisać w nieskończoność tak jak pojemny w nieskończoność jest Internet!  I zobaczcie państwo zawalają tymi ustawami magazyny sejmowe,  czynią nasze życie coraz bardziej upierdliwym, płodzą, płodzą i płodzą i chwalą się, że im więcej uchwalą i spłodzą przyklepując demokratycznie, gwałcąc prawa naturalne do wolności, własności i życia- tym maja większą satysfakcję ze spłodzonej „ pracy”. A zaprzyjaźnione z nimi media nagłaśniają ile to się napracują, zaprojektują, nauchwalają, co wszystko prawie nadaje się na makulaturę…. I jakie to koszty tego szaleństwa! I kto jest w stanie to zatrzymać! I ganią „ komunę” dla odwrócenia uwagi od wariactwa w jakie nas wpędzają…. Nie mam przed sobą danych, ile to ustaw ta' wredna” komuna napłodziła… Ale założę się, że jest tego  1 do 1000 na korzyść „ komuny”… Tego jest po prostu multum! A ile poprawek, ile powtórek, ile nowelizacji, ile zbędnej dyskusji, ile przekomarzań udawanych i na pokaz, ile  dymu bez ognia…. A współczesny Herostrates czai  się gdzieś podstępnie i czeka na swój czas… No właśnie zapomniałem…. A rządowa ustawa o zwalczaniu chorób grzybowych w zbożach… Chyba jeszcze nie ma takiej , a bardzo by się przydała! I krajowy konsultant chorób grzybowych w zbożach by powstał, i i Główny Inspektorat Chorób Grzybowych w Zbożach i oddziały prewencji przed chorobami  w zbożach i inspektorzy chorób grzybowych w zbożach, i sprawne i nowoczesne samochody inspektorów,  i jakieś biura inspektoratu chorób w zbożach grzybowych, no i uprawnienia, laptopy, komputery, sekretarki…Niestety wszystko przed nami… Jak powiedział śmiesznie swojego czasu pan Jacek Wachowicz z Praskiej Wspólnoty Samorządowej na Pradze Północ:” Nie zdążyłem złożyć oświadczenia wojewodzie, więc złożyłem je sobie na własne ręce. Nawet sam sobie pokwitowałem. Myślę, że wojewoda to zrozumie”. I sobie nawzajem, panie Jacku! ONI to wszystko dla siebie- przecież nie dla nas! BO MY TEGO WSZYSTKIEGO NIE POTRZEBUJEMY!!!!!! WJR

Zawłaszczone święto "To jest nasze święto" - wołali podczas stanu wojennego oraz w następnych latach komunistycznej dyktatury polscy związkowcy manifestujący wbrew pałkom ZOMO w dniu 1 maja na ulicach polskich miast. I istotnie, święto 1 maja jest tradycyjnym świętem polskiego świata pracy. Gdy w III Rzeczypospolitej raz po raz rozlegają się głosy na prawicy, by zrezygnować z obchodzenia tego dnia i skupić się na świętowaniu kolejnych rocznic Konstytucji 3 maja, dowodzą one jedynie smutnego faktu, że nasze prominentne wykształciuchy nie znają ojczystej historii. Rzecz bowiem w tym, że święto 1 maja wpisuje się jak najbardziej w dzieje polskich walk o niepodległość. Zostało ono wprowadzone w cywilizowanym świecie uchwałą I Paryskiego Kongresu Międzynarodówki Socjalistycznej jako święto solidarności świata pracy w lipcu 1889 roku i obchodzono je po raz pierwszy już w roku następnym. W tych obchodach od samego początku brali udział polscy robotnicy w Warszawie oraz we Lwowie (do ówczesnej stolicy Rosji Petersburga święto to dotarło pod wpływem obchodów warszawskich dopiero w następnym, 1891 roku). W roku 1892 obchody święta 1 maja przemieniły się w Łodzi w trwające przez kilka dni krwawe starcia z carską policją. Ku zaskoczeniu polskich socjalistów, łódzcy robotnicy zademonstrowali w tych dniach swój polski patriotyzm, śpiewali polskie pieśni narodowe i wywarli przez to wielki wpływ na postawę poważnej części socjalistów w zaborze rosyjskim. W wyniku tego przełomu powstała niepodległościowa Polska Partia Socjalistyczna, zawiązana pod przewodnictwem żarliwego patrioty Bolesława Limanowskiego na zebraniu paryskim w listopadzie 1892 roku. Dokładniej mówiąc, powołano Zarząd Zagraniczny Socjalistów Polskich, ale był to przełom ideowy w kierunku ogłoszenia programu walki o niepodległość kraju. Po nim nastąpiło w następnym już roku powołanie PPS w zaborze rosyjskim oraz akces Józefa Piłsudskiego do tej konspiracji. Odtąd obchodzenie święta 1 maja kojarzy się z obozem niepodległościowym z Józefem Piłsudskim na czele. Oczywiście święto 1-majowe obchodzili w zaborze rosyjskim również internacjonaliści spod znaku SDKPiL, którzy po przewrocie bolszewickim w listopadzie 1917 roku dołączyli (z różnymi wprawdzie zastrzeżeniami) do Międzynarodówki Komunistycznej. Po najeździe bolszewickim na niepodległą Polskę w lecie 1920 roku zostali oni skompromitowani jako obca agentura. W okresie przedwojennym związkowcy regularnie obchodzili święto pracy 1 maja. Jak opowiadali mi przedwojenni pracownicy Zakładów Wytwórczych Urządzeń Telefonicznych "Komuna Paryska" na warszawskim Kamionku, gdzie pracowałem za młodu, zwyczajowo na pochód chodzili robotnicy z warsztatów, zaś urzędnicy z biura nader rzadko. Pochód był oczywiście legalny (ale nie było "czerwonej kartki" w kalendarzu, dzień 1 maja nie był świętem państwowym! - przyp. ASME). Nielegalni komuniści usiłowali dołączyć tego dnia do pochodu legalnego, co napotykało na opór antykomunistycznej części manifestacji, a zwłaszcza jej straży. Dochodziło nieraz do starć, a nawet strzelaniny. Znany emigracyjny historyk Izaak Deutscher w swym wywiadzie o 40-leciu KPP wspominał obserwowany na własne oczy incydent, kiedy socjalistyczna straż strzelała do usiłującej dołączyć do ich pochodu kolumny komunistycznej z maszerującym na czele posłem Adolfem WarskimWarszawskim. Było to na placu Teatralnym w Warszawie w 1928 roku. Czystki stalinowskie lat 30. zlikwidowały nielegalną w II RP Komunistyczną Partię Polski, więc ostatnie obchody święta 1 maja w przedwojennej Polsce przebiegały bez zakłóceń. W czasie okupacji niemieckiej obchody 1-majowe były wyłącznie "nur für Deutsche", natomiast po sowieckim "wyzwoleniu" obóz niepodległościowy mógł obchodzić owo święto jedynie w celach więziennych. Monopol na świętowanie mieli komuniści (Na terenie okupowanej Rzeczypospolitej dzień 1 maja został ustanowiony świątecznym dniem "państwowym" przez okupantów w obu okupacjach - niemieckiej i sowieckiej. Potem, gdy okupacja sowiecka objęła przesunięte terytorium RP, polscy kolaboranci sowieckich okupantów "podtrzymali tradycję" na nim, na Kresach, obecnie pod zarządem Republiki Białoruskiej i Republiki Ukrainy, 1 maja został ustanowiony państwowym dniem świątecznym przez władze Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Związkowej i Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Związkowej - przyp. ASME). Ponieważ zapędzali oni ludzi na swe pochody, powstała tradycja bojkotowania tego święta jako narzuconego przez Moskwę. Powstanie po Sierpniu 1980 roku wielkiego chrześcijańskiego ruchu "Solidarności", głoszącego w dodatku hasła patriotyczne, wniosło jednak w tę sprawę rozdwojenie. NSZZ "Solidarność" usiłował odzyskać zawłaszczone przez komunistów święto ludzi pracy, zwłaszcza, że ten dzień został ogłoszony również przez Kościół katolicki świętem św. Józefa robotnika. Odtąd zaczynaliśmy obchody mszą świętą w kościele. W roku 1983 była to katedra św. Jana na Starym Mieście. Wciąż mam ją w oczach wypełnioną przez szukające schronienia przed Kiszczakowymi zbirami kobiety i sterty pogubionych na progu damskich pantofli. W następnych latach zbieraliśmy się w kościele św. Stanisława Kostki i po mszy podejmowaliśmy bardziej lub mniej udaną próbą uformowania pochodu solidarnościowego. Do przeszkadzających nam ZOMO-wców wołaliśmy zgodnie z prawdą: "To jest nasze święto!". Pamiętam też obchody w Warszawie 1 maja w roku 1989, kiedy pochód "Solidarności", prowadzony przez Maćka Jankowskiego - jednego z przywódców podziemnej mazowieckiej "S", przewyższał wielokrotnie urzędowy pochód partyjny. W III RP panował już w tym względzie pluralizm. Komuniści przemianowali się w SLD, ale ich właściwym świętem wbrew zapominalskim wykształciuchom nadal pozostaje 22 lipca. Natomiast święto 1 maja powinno być obchodzone jako polskie święto na równi ze świętem 3 maja, 15 sierpnia oraz 11 listopada. Tym bardziej, że lewica broni dziś nie tyle interesów świata pracy, ile praw mniejszości seksualnych i etnicznych. Obrona interesów świata pracy pozostaje domeną ludzi oddanych społecznej doktrynie Kościoła. Antoni Zambrowski

Pijawki W latach 50. kobiety zaczęły chodzić w nylonach. Niestety: pończochy nylonowe musiały wtedy mieć z tyłu szew, Było z tym nieco kłopotu, bo szew przekręcał się, przez co linia łydki robiła się nieco zwichrowana. Po czym wymyślono pończochy bez szwów. Oczywiście znacznie droższe… A w latach 80.pojawiła się moda na pończochy ze szwem - bo prosto ułożony szew podkreśla linię łydki. Pończochy ze szwami kosztowały… znacznie drożej, niż te bez szwu! Piszę o tym, bo niedawno w szpitalu w Kolbuszowej zdarzyła się dziwna sytuacja. „Pan Józef miał wypadek w pracy. Frezarka zmiażdżyła mu stopę. W szpitalu w Rzeszowie założono mu gips i wrócił do domu. Jednak noga zaczęła czernieć. Obejrzał ją lekarz w Kolbuszowej i zaproponował…. przystawienie pijawek. Na propozycję lekarza pacjent zgodził się bez wahania” (cytuję tekst p. Ilony Małek). Którą to sytuację „Teleexpres” zreferował w reżymowej TV tak: noga wydobrzała, ale dyrektor szpitala wyraził oburzenie z powodu stosowania takich niekonwencjonalnych metod leczenia… Na swoim video-blogu (na ogół najpopularniejszy w Polsce - choć nie zawsze: w odróżnieniu od normalnego blogu, który od wielu miesięcy jest najpopularniejszy, nie tylko wśród polityków) zareagowałem na to natychmiast - tak: Oto mamy atak Jasnogrodu… (Tu wyjaśnienie. „Postępowi” publicyści ludzi, którzy, głuchych na racjonalne argumenty, nie chcieli dopuszczać jakichkolwiek zmian, nazwali „Ciemnogrodem”. W odpowiedzi konserwatywna Prawica wszelkich odcieni zaczęła nazywać „Jasnogrodem” tych, którzy za wszelką cenę, głusi na racjonalne argumenty, chcieli wprowadzać jakieś absurdalne zmiany.) …atak Jasnogrodu, który odrzuca leczenie przystawianiem pijawek tylko dlatego, że są one „nienowoczesne”; „postępowy lekarz” musi mieć co najmniej tomograf za dwa miliony złotych a pijawka po dwa złote? Fi donc! A przecież - grzmiałem - już śp. Deng Xiao-Ping wycofał Chiny (kontynentalne) z praktykowania idiotycznej mao-ze-dong-idei - pod hasłem „Nieważne, czy kot jest biały, czy czarny - byleby łapał myszy!”. Skoro pijawki działają- to trzeba stosować pijawki. I jakim prawem dyrekcja szpitala wtrąca się lekarzowi do leczenia? Na szczęście zdołałem to wycofać przed publikacją w Sieci, bo zajrzawszy do tekstu p. Małek dostrzegłem, że tak naprawdę zupełnie nie o to poszło! Dyrektor szpitala w Kolbuszowej oburzał się na zastosowanie pijawek nie tyle dlatego, że nie wolno czegoś takiego robić „w publicznym szpitalu bez uzgodnienia z dyrektorem, NFZ czy konsultantem wojewódzkim”. Oburzył się, bo ta kuracja kosztowała p. Józefa K., w końcu ubezpieczonego… 4000 złotych!!! Otóż ja nie chcę z kolei wtrącać się do dobrowolnych umów zawieranych między dorosłymi mężczyznami. Jeśli p. Józef K. chciał tyle zapłacić, zapłacił, a noga wydobrzała- to co to kogo obchodzi? Zwracam natomiast uwagę, że w tej dziedzinie występuje przeraźliwa luka rynkowa. Jak wiadomo z podręcznika ekonomii, cena na wolnym rynku dąży do kosztu produkcji plus średni zysk. Gdyby istniał wolny rynek usług lekarskich, to koszt byłby taki: (1) wizyta lekarza umiejącego podjąć decyzję o tym, czy przystawić pijawki: 50 - no, niech będzie: 100 zł, bo to niekonwencjonalna metoda; (2) wypożyczenie kilkunastu pijawek od pijawkarza - po 2 zł sztuka (3) opłacenie kilku wizyt felczera - po 20 zł (może to robić również sam pijawkarz; na ogół to umieją…); (4) I, jeśli widać poprawę, na tym koszt się kończy; może jakieś badanie na brak zakażenia na koniec kuracji - 100 zł. W sumie koszt w granicach 400 zł - a nie 4000!! Tyle, że w tej dziedzinie nie ma konkurencji. Nie wiem, czy jeszcze istnieją felczerzy - czy już „służba zdrowia” wymordowała tych pożytecznych ludzi (są zabiegi, których nie lubią robić pielęgniarki; która weźmie do rączki pijawkę?). Gdzie znaleźć pijawkarza? W Internecie jest trochę tekstów o ”hirudoterapii” - cytuje np.”W zamierzchłych czasach jedna osoba (głównie kobiety), potrafiła chodząc po wodach, bagnach „złapać” ponad 1,5 tys. pijawek dziennie” (z czego wynika, że koszt złapania jednej liczyłby się w groszach, a nie w złotówkach - gdyby nie przesadne obawy higienistów; a ile miejsc pracy dla kobiet!). Ale adresów - na lekarstwo. To i płaci się 4000 złotych… JKM

Weźmy te byki za rogi, bo już szlag mnie trafia! Oglądanie telewizji, alkohol, narkotyki i - last, but not least - reżymowa edukacja spowodowały, że zdecydowana większość Polaków (a także innych członków Cywilizacji Białego Człowieka ) ma w głowie sieczkę i w ogóle nie umie rozumować historycznie, ani politycznie. Niejaki {~Temtu}-cik twierdzi, że moje (?) teorie o gospodarce, dyktaturze i d***kracji są diabła warte - i na dowód podaje historie (autentyczne) z książki p.Hong-Da („Henia”) Wu, który, skazany na dożywocie, spędził dwadzieścia lat w jednym z komunistycznych łagrów w Chinach. Jego opowieści, choć na pewno podbarwione na użytek publiki, są generalnie prawdziwe. Tylko: co z tego wynika? P. Wu został skazany za pochodzenie, poglądy itd. - w 1959 roku: na początku tzw. „rewolucji kulturalnej”. Być może siedział w jednej celi ze śp. Xiao-Ping Dengiem, który też w tamtych czasach miał problemy z przeżyciem  A po śmierci Wielkiego Przewodniczącego, czyli piekłoszczyka Mao, Den sprowadził  Chiny na droge Kapitalizmu i Wolności… co prawda: nadal jeszcze poważnie ograniczonej. Nie łudźmy się bowiem, że w Chinach czy Malezji, a nawet na Tajwanie, panuje Wolność i Praworządność w sensie XIX-wiecznego liberalizmu. Pretensje swoje powinien {~Temtu}-cik kierować nie do dyktatury czy d***kracji - lecz do komunizmu. Jeśli ktoś chce z okropieństw Ery Wielkiego Przewodniczącego robić zarzut obecnej ChRL, to równie dobrze mógłby obecne władze Węgier oskarżać o wyczyny Czerwonych Zbirów spod znaku piekłoszczyka Beli Kuna. Zauważmy przy tym ciekawą rzecz: ChRL i Federacja Rosyjska poszły bardzo daleko w kierunku kapitalizmu - zachowując po części symbole Czerwonej Ery. Natomiast RFN i III RP potępiają narodowy socjalizm i komunizm w sposób znacznie nawet przesadzony - a za to podobieństwo obecnych reżymów panujących nad Niemcami i Polską do tamtych jest znacznie większe! (Tu jest miejsce dla jakiegoś Ogólnego Prawa stworzonego przez Młodego Ambitnego Socjologa czy Politologa!) Ustroje za Adolfa Hitlera i Ze-Donga Mao były socjalistyczne, nacjonalistyczne (tak: Mao zerwał z internacjonalizmem - a zwłaszcza ze Związkiem Sowieckim, któremu o mały figiel nie wypowiedziałby wojny)  i d***kratyczne. Obydwaj Piekłoszczycy nie utrzymaliby się u władzy ani tygodnia, gdyby nie ogromna Większość chińskiego i niemieckiego L**u, które ochoczo popierały Ich co bardziej kretyńskie pomysły. Hong-Wei Bini („Czerwona Gwardia”) z najwyższą rozkoszą napadała na bogaczy i niszczyła pomniki „burżuazyjnej kultury”. Co zabawne: w obydwu tych ustrojach byłym kapitalistom pozwalano często nadal kierować swoimi (formalnie nadal były one ich własnością!) fabrykami - natomiast w Rosji wszystkich rozwalano lub wysyłano do łagrów - od czego zapaść gospodarcza była większa. Różnica między hitleryzmem, a maoizmem jest taka, że ChRL była wtedy d***kracją do kwadratu, czyli „d***kracją l**ową” - a w III Rzeszy element dyktatury był znacznie silniejszy. (Nie uwierzycie Państwo, ale w okresie największego nasilenia „rewolucji kulturalnej” były w Chinach całe okręgi, w których nikt nie słyszał o Mao!! Lenin i Mao nie polegali na aparacie, bo go… nie mieli, nie mieli na ogół nawet telefonów: liczyli na spontan; na to, że ludzie lubią mordować lepszych od siebie). Dzięki temu ofiary Hitlera liczono w setkach (nie piszę o okresie wojny!) - a ofiary Mao (czy Lenina) w milionach. L*d jest bardzo okrutny - jeśli się go do tego zachęci. Rodziny ofiar Jakóba Szeli doskonale o tym wiedziały już 160 lat temu… To tyle wykładu z podstaw socjologii i polityki. PS. P.{~Piotr Madej} indaguje: "Napisał Pan kiedyś tak: »Po 1956 roku PRL stała się normalnym państwem (...), z normalnie działającymi służbami specjalnymi - oczywiście chroniącymi ustrój, któremu przysięgali na wierność, tak samo jak agenci CIA przysięgają bronić d***kracji«. Czy gdyby przedstawiciel SB zaproponował Panu bycie agentem, czy zgodziłby się Pan? Zgodnie z Pana słowami byłaby to działalność patriotyczna, wiec chyba nie ma przeciwwskazań?" Nie ma - natomiast jest podstawowe przykazanie moralne: uczono mnie, by nie kapować! Po prostu się brzydzę. Natomiast oficerem SB bym nie został z innej przyczyny: bo nie chciałbym bronić socjalizmu, którego nienawidzę. Przecież ja nawet na posadę "pracownika naukowego" (najpierw w ITS, potem na UW) poszedłem tylko wskutek usilnych nalegań rodziców mej pierwszej nieboszczki Żony - bo "pracownik naukowy" był (i jest!) czynownikiem reżymu. Wytrzymałem w sumie niecałe 3 lata, brzydząc się sobą codziennie, zwłaszcza w dni wypłaty (nędznej...). Dla III RP też - z tych samych powodów - nie pracuję - i tylko kombinuję, jak ją zniszczyć. Tak jednak, by Polakami zajęło się jakieś lepsze państwo - a nie Unia Jewropejska, na przykład. JKM

15 maja 2008 Zapędzić barany do ideologicznej zagrody.... Pan Cezary Michalski, publicysta „Dziennika” nazwanego przez samego Adama Michnika' Derr Dziennikiem' dołożył panu Wojciechowi Cejrowskiemu, gdy ten przyjął obywatelstwo Ekwadorskie. Napisał był tak:” Porywy lat 80, być może ładne w wykonaniu naiwnych  i szlachetnych dzieci „Solidarności”, ćwierć wieku później  w wykonaniu tłustawych  i łysiejących cynicznych 40-latków  są ponurą farsą. Trochę tak jakby emeryci z Woodstock zaczęli znowu tarzać się w kałużach błota przy starych kawałkach Joe Cockera…. Cejrowski chciał być wiecznie młody, stał się tylko śmieszny”(!!!). No nie tak śmieszny jak pan panie Cezary Michalski , były członku lewackiej organizacji „ Wolność i Pokój”, która zajmowała się głownie ideologiczną walką z   azbestem na dachach. No i proponował pan nie wpuszczać do Polski pana Dawida Irvinga, brytyjskiego historyka, autora najlepszej swojej książki” Wojna Hitlera”. W ramach - ma się rozumieć- wolności słowa, za którą pan by życie oddał, za wolność oczywiście mówienia tego co pan ma do powiedzenia, bo inni - nie! Nie pamiętam tytułu, ale Kapituła nagrody im. Józefa Mickiewicza wręczyła kilka lat temu panu redaktorowi Cezaremu Michalskiemu nagrodę tego nieprzejednanego człowieka, którą to  scenę miałem przyjemność oglądać osobiście.. Już wtedy pomyślałem, że to był błąd! Nagroda  im. Józefa  Mickiewicza dla Cezarego Michalskiego. No i wyszło szydło z worka1 Ten „ Europejczyk”, naganiacz do Unii Europejskiej, ideologiczny urabiasz telewizyjny… Podobno człowiek o poglądach prawicowych…  Co prawda czcigodna kapituła przyznawała nagrodę za napisaną książkę… Ale zdenerwował mnie tym co napisał o Cejrowskim, przyjacielu zdrowego rozsądku, i nie zmieniającym poglądy jak chorągiewka na wietrze..- tak jak redaktor Cezary Michalski. Ale wróćmy do naszych baranów… Socjalistyczny rząd przygotowuje „ Ustawę o pomostówkach”, która kolejne grupy  i zbiorowiska ludzkie  wyśle na wcześniejsze emerytury, żeby tam w spokoju i znoju, emerytowani wcześniej ludzie, mogli spokojnie sobie dopracować te parę groszy i dogonić  rosnące ceny.. No tak, ale ktoś teraz będzie musiał na  ich emerytury pracować, bo  tego co wpłacali wcześniej już dawno w kasie nie ma! Buntują się  funkcjonariusze państwowej oświaty zwani nauczycielami, bo im ma się  rozpasanie ukrócić,  natomiast cieszą się nurkowie, pracujący w trudnych warunkach, hutnicy stojący przy piecach, czy to lato czy to zima, maszyniści, kolejarze, ci z ograniczonym powietrzem( nie wiem co to za zawody- może chorzy na astmę!) i kasjerki na kolei(???). Nawet kasjerki mają trudną pracę i uprawiają zawód zaufania publicznego.. A ciekawe co z „pomostówkami' dla prostytutek zaufania publicznego… Po stronie tych wszystkich jest całym majestatem i sercem po lewej stronie, Centralny Urząd Ochrony Pracy(???). Znowu nie wiedziałem, że jest coś takiego??? Centralny Urząd Ochrony Pracy? Nie wybaczą sobie, że przegapiłem, jak go tworzyli… i nie byłem na inauguracji!. A może socjaliści tworzyli go w konspiracji, a teraz jego istnienie zostało ujawnione… Oni nieraz tak robią, żeby może tak frontalnie nie denerwować… Tylko patrzeć jak ujawni się Centralny Urząd Ochrony Płacy Minimalnej im. Andrzeja Leppera… Bo to  on- trzeba mu to uczciwie przyznać- był prekursorem ustanawiania minimalnej płacy, oczywiście w celu stworzenia większego bezrobocia! Bo im wyższa płaca minimalna- tym więcej bezrobotnych.  A im więcej bezrobotnych , tym więcej zasiłków trzeba  będzie wypłacać, i bardziej rozbudowywać urzędy do walki  z bezrobociem… Nawet gdy wszyscy  z Polski wyjadą, to wierzcie mi państwo, że urzędy pozostaną.. To tak jakby komuś się udało sprywatyzować naprawdę tzw. służbę zdrowia, to wszystkie te szkielety biurokratyczne wokół których nabudowuje się  całą tę głupotę biurokratyczno- medyczną- pozostaną! O co zakład? Ministerstwo  Pracy i Polityki Socjalnej im. Jacka Kuronia też przecież jest i spełnia funkcję niezastąpionego fundamentu państwa socjalnego  i opiekuńczego, jakim jest III RP. A w Sejmie jest sala pana ministra Andrzej Bączkowskiego, który nawet poległ  za  socjalizm, jako minister od socjalizmu socjalnego- poległ nie od kul, jako żołnierz na froncie, poległ na zwał serca jako żołnierz frontu ideologicznego, żołnierz walczący  o socjalizm na odcinku najtrudniejszym, by wymagającym najwyższego poświęcenia, na którym  niejednokrotnie trzeba oddać swoje  młode życie… Ale czego aktywista nie zrobi dla idei? Ciekawe, czy  uzasadnione roszczenia wszystkich pokrzywdzonych  i spodziewających się wcześniejszych emerytur pomostowych na nasz koszt poparły: Centralny Urząd Ochrony Socjalizmu, Centralny Urząd Ochrony Pracy Chronionej, Centralnie Chroniony Urząd Pracy Szczególnie Chronionej, Szczególnie Chroniony  Urząd Ochrony Pracy  Centralnej. Nadcentralnie Chroniony Urząd Chronionej Pracy,, Chroniony Centralnie Szczególnej Wymagający Ochrony Pracy   oraz Pracujący w Ochronie Pracy Emerytur Pomostowych. Myślę, że najlepiej jak socjalistyczny rząd pośle wszystkich  na emerytury pomostowe, a sprowadzi do kraju Ukraińców, Chińczyków i Białorusinów i Ci, pracując dla siebie, przy okazji utrzymają, wylegujących się na emeryturach Polaków- nie już emerytów 55 letnich, ale już czterdziesto letnich! Nareszcie na nas będą pracować  Biali Murzyni, wszak niektórzy są równi, a inni jeszcze bardziej równiejsi… „Wyjaśnieniem wszystkich spraw i organizowaniem zwierząt zajęły się oczywiście świnie, uważane ogólnie za najmądrzejsze” -jak pisał klasyk .. Na odcinku ideologicznym tasowania agentów też można zaobserwować jakieś ruchy.. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zorganizowała akcję na członków komisji weryfikacyjnej agentów Wojskowych Służb Informacyjnych  i na dziennikarza Telewizji Polskiej i Misji Specjalnej, którego funkcjonariusze „obmacywali w majtkach , pardon miejscach intymnych”(???).. Przy okazji zrealizowana  została  zasada parytetu homoseksualistów  i lesbijek w ABW którzy wysyłani na akcję realizują swoje najskrytsze pragnienia seksualne… Obmacują wrogów! Myślę, że Robert Biedroń nareszcie jest zadowolony i przestanie opowiadać o dyskryminacji   ludzi na płaszczyźnie  seksualnej… Podobno członkowie komisji przechowywali w domach jakieś worki z papierami, jak najbardziej tajnymi i prokuratorowi, który wysłał Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego na tę akcję chodziło o   te papiery i o „ dobro Polski” jak najbardziej, a najbardziej jednak o te papiery, bo w tych papierach byli jacyś ważni agenci, pardon były jakieś ważne sprawy dotyczące dobra Polski, a jak wiadomo- przynajmniej od 19 lat- wszystkim rządzącym Polską chodzi o jej dobro, no i żeby nie wyciekały te cholerne papiery, tym bardziej, że żeby mieć do nich dostęp, trzeba mieć certyfikat dostępu do tych papierów, a jak wiadomo, najlepiej strzegącymi  tajemnic i wszelkiego rodzaju papierów są dawni ubecy i konfidenci, którzy już mają dostęp do tych papierów, bo posiadają certyfikaty dostępności do informacji niejawnych, którą to dostępność otrzymali wcześniej, od innych funkcjonariuszy mających dostęp do informacji niejawnych i tajnych, utajnionych przed Polską i przed nami, bo chodzi o to, żeby tylko wąska grupa mająca wpływ na toczące się wydarzenia miała dostęp do informacji  tajnych i ma się rozumieć niejawnych.. Ciekawe, kto zaczął po 1989 roku ten łańcuch dostępności do informacji jawnych i tajnych, kto stanowił początek  tego dobrego  i początek budowy III Rzeczpospolitej na gruzach PRL-u, no i jeśli pan gen. Kiszczak wydawał certyfikaty dostępności do informacji tajnych i niejawnych to komu je wydał, no i oczywiście kto wydał jemu! Coś się tam porozłaziło w sposób niekontrolowany , gdzieś się zawieruszyły  te ważne papiery, zresztą gdyby nie były ważne to nie byłyby poszukiwane  dla „dobra Polski” i dobra agentów, w sprawie których wyciekły te informacje.. A barany trzeba zapędzić do ideologicznej zagrody… Żeby wszystko było w jak najlepszym porządku! Bo porządek nade wszystko! WJR

Zieloni Czytam w czwartkowej prasie, że „Rząd doszedł do porozumienia z ekologami”. Potem były informacje o jakich-ś tam ustępstwach obydwu stron… jakich „stron” - do jasnej cholery! „Rząd” III RP może być stroną w sporze z jakimś innym „rządem”; może też być stroną w sporze cywilnym z jakąś osobą w Polsce. Natomiast nie może być „stroną” w sporze z jakąś grupą osób - czy to będą jakieś podejrzane indywidua spod znaku zielonej ropuchy - czy grupa profesorów uniwersytetu! „Rząd” ma rządzić - a nie zawierać porozumienia z „grupami obywateli”. W dodatku absolutnie śmiesznymi grupkami. Są to - na ogół - niewątpliwi maniacy. Ja w każdym razie wolałbym nie brać z rąk ekologa jakiegokolwiek napoju lub potrawy… Ale poza tym: kogo oni właściwie reprezentują? Jestem zdecydowanym wrogiem d***kracji - ale w końcu w tej d****kracji żyjemy. Ile więc razy próbuję coś rozsądnego przeforsować, to politycy i urzędnicy III RP oświadczają, że nasze postulaty są nieważne, bo na UPR głosuje tylko 3% ludzi. Natomiast niedawno startowałem w wyborach na Podlasiu, gdzie startowali również „Zieloni” - i UPR otrzymała 4% głosów - podczas gdy „Zieloni” mają 0,4%. Więc dlaczego „Rząd” z nimi (i, na przykład, z feministkami - Partia Kobiet otrzymała w ostatnich wyborach 0,3% głosów…) rozmawia i ochoczo spełnia ICH postulaty? Bo tak naprawdę „Rząd” chce to zrobić - a „Zieloni” służą za znakomitą wymówkę: „Musieliśmy zrobić ten kretynizm - bo, sami rozumiecie: «Zieloni»…”. Ostatnio pisałem o „Protokole z Kioto”. Trzeba już być zupełnym idiotą aby podpisać „Protokół z Kioto” - ale ONI to zrobili, w wyniku czego drożeje energia elektryczna - a IM w to graj, bo podatek jest procentem od ceny… Jasne? Teraz z kolei rosną - i dramatycznie będą rosły - ceny żywności. Przyczyną tym razem nie są podatki ani spożycie w Chinach czy Indiach (obydwa te kraje były importerem zbóż - obecnie są ich eksporterem!). Przyczyną jest kolejny idiotyzm „ekologów” - „bio-paliwa”. Jest chyba oczywiste, że jeśli połowę upraw kukurydzy poświęca się na (przymusowe) przerabianie na olej napędowy - to kukurydza musi zdrożeć. Jasne - czy niejasne? I to samo dotyczy innych upraw. Jeśli połowa kukurydzy ma iść na bio-paliwa, to obsiewa się kukurydzą obszary do tej pory zajęte przez inne zboża - i, w konsekwencji, one też drożeją. Z czego „Rząd” się oczywiście cieszy, bo im droższy chleb, tym wyższy podatek pobierany od tego chleba przez Urząd Skarbowy. Oczywiście podatku tego nie płaci piekarz - tylko Państwo; w podwyższonej „cenie” chleba. Afera z „bio-paliwami” (które muszą być droższe i gorsze od klasycznego paliwa - w przeciwnym przypadku producenci sami z siebie by te bio-paliwa produkowali…) sięga poza Warszawę. Wielcy producenci roślin przeznaczanych na „bio-paliwa” dali w łapę nie w Warszawie - a w Brukseli. To stamtąd wypłynęły te dyrektywy - od 1-I-2009 już absolutnie wiążące dla wszystkich 27 państw „Unii”. Okupujący posady w Brukseli gang pederastów składa się albo z idiotów wierzących „Zielonym” (często ONI sami są zielonymi ropuszyskami) - albo z cwaniaków, którzy narzucają te rozwiązania za łapówkę. A nasz los - los prostych, ubogich i średniozamożnych ludzi zmuszonych do płacenia ogromnych sum na żywność i energię - ich nie interesuje. Komisja Europejska się sama wyżywi. Z tą różnicą, że za rzecznikowania p. Jerzego Urbana ONI po prostu konfiskowali część płodów rolnych - a teraz mają nieprawdopodobnie wysokie pensje - i sobie zwyczajnie kupią. Ostrzegałem: nie ma nic za darmo! Dawali nam te eurosy, dawali - a teraz będą odbierać. Jak popieraliście Państwo ratyfikację „Traktatu Reformującego” - to teraz trzeba zapłacić. Ja sobie poradzę - a Państwo? JKM

Dlaczego nienawidzę „Sprawiedliwości”? Jest to trochę dziwne, bo moja Partia ma w założeniu walkę o Sprawiedliwość - ale zwrócili Państwo, mam nadzieję, uwagę na cudzysłów?  Sprawiedliwość - wedle klasycznej definicji - jest to  „oddawanie każdemu, co mu się należy”. Natomiast „Sprawiedliwość” - tak, jak ją rozumieją rozmaici d***kraci - to walka o to, co oni uważają, że im, czy komuś, się należy! Weźmy przykład. Jakiś PiS-man na blogu zarzucił mi, że dbam o emerytury ubeków. Zapomniał tylko dodać, że jako konserwatysta i Człowiek Zasad dbam o emerytury WSZYSTKICH - a więc muszę i o ubeków, niestety… „Emerytura” - wbrew socjalistom wszelkiej maści - to nie jest coś, co my dajemy emerytom; jest to odłożony w czasie (zarobek - jak chcą konserwatyści; wygrana na loterii - jak chcą liberałowie). I gdyby dziś  Polska podbiła np. Białoruś, przejmując tamtejszy majątek państwowy, to też by powinna płacić emerytury tym, którzy je wypracowali pod rozmaitymi reżymami, w tym reżymem p. Aleksandra Łukaszenki. I podobnie z emerytami podbitej przez Trzecią RP - PRL. Weźmy np. kata, który m.in. powiesił np. śp. gen Emila Fieldorfa (PS.”Nil”). Ja rozumiem, że ktoś może uważać za „niesprawiedliwe”, że ma on emeryturę wyższą, niż jakiś działacz opozycji z tamtego okresu - jednak ten kat podpisał był umową o pracę, która m.in. przewidywała wypłacanie mu takiej, a nie innej, emerytury. III RP przejęła majątek i zobowiązania PRL-u - i musi teraz płacić; niezależnie od tego, co ten czy ów uważa za „niesprawiedliwe”. Trzeba dobrze to zrozumieć: każdy ma odrobinę - a niektórzy diametralnie - odmienne pojęcia o tym, co jest „sprawiedliwe”. Co więcej: każde pokolenie ma nieco inne pojęcie „Sprawiedliwości” - i co wtedy? Nie da się rządzić państwem w oparciu o takie pojęcie „Sprawiedliwości”. Bo np. ja, objąwszy władzę w państwie, mógłbym uznać, że tym z PiS-u i PO, którzy doprowadzają obecnie państwo do ruiny, emerytury się nie należą - i co wtedy? Dlatego umów trzeba dotrzymywać - pacta sunt servanda - nawet, jeśli uznajemy, że warunki umowy są „niesprawiedliwe”. Trudno. I dlatego nie znoszę tych z „Prawa i Sprawiedliwości” - bo oni „Sprawiedliwość” rozumieją na sposób kogoś z filmu „Sami swoi” (nie oglądałem, ale wszyscy to cytują…): "Prawo - Prawem… ale Sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. A ja, jako konserwatysta, powiadam: litera Prawa musi być wypełniona, choćby nie podobało się to NIKOMU po „naszej” stronie! Dlatego, zdaje się, tak trudno mi zebrać drużynę do walki o Sprawiedliwość - tę bez cudzysłowu... Natomiast d***kraci obiecują, że "swoi" będą mogli hulać, ile dusza zapragnie. Jak sołdaci marsz. Aleksandra Suworowa na Pradze... JKM

Nacjonaliści internacjonalni Przed 60 laty, 14 maja 1948 roku o godzinie 16.00 Dawid Ben Gurion odczytał Deklarację Niepodległości, proklamującą powstanie na terenie Palestyny państwa Izrael. Z tej okazji odbywają się dziś w Izraelu rocznicowe uroczystości, w których, obok innych gości zagranicznych, uczestniczy również prezydent Lech Kaczyński. Jak do tego doszło, że w 1948 roku proklamowano utworzenie Izraela? Otóż w czasach rzymskiego panowania w całym basenie Morza Śródziemnego, Żydzi wzniecili kolejne, antyrzymskie powstanie, zwane powstaniem Bar-Kochby. W rezultacie cesarz Hadrian w roku 135 rozpędził Żydów po całym świecie, zabraniając im pod karą śmierci zbliżania się do Jerozolimy, w miejscu której założył zresztą nowe miasto pod nazwą Colonia Aelia Capitolina. Od tamtej pory Żydzi żyją w rozproszeniu, chociaż w granicach świata cywilizowanego. Nie mają państwa, ale zachowują spójność narodową, przede wszystkim dzięki religii. Stąd też, niezależnie od miejsca osiedlenia, Żydzi zachowują znaczny wpływ na bieg spraw światowych, znaczny - zwłaszcza gdy się zważy, że ich liczba nie przekracza 3 procent ludności świata. Dzieje się tak między innymi dlatego, że Żydzi osiedlają się przede wszystkim w centrach cywilizacyjnych, a po drugie - że na skutek między innymi dominacji w Europie chrześcijaństwa, mogli wyspecjalizować się w obrocie finansowym, który stanowi prawdziwą śmietankę każdej gospodarki. Chrześcijaństwo bowiem potępiało lichwę, czyli pożyczanie na procent. Gospodarka jednak potrzebowała kredytu, więc skoro obrotem finansowym nie mogli zajmować się chrześcijanie, to zmonopolizowali go Żydzi. Tutaj akurat życie w diasporze okazało się czynnikiem sprzyjającym. W XIX wieku narody europejskie w coraz większym stopniu przekonują się do nowej ideologii politycznej, zwanej nacjonalizmem. Nacjonalizm utrzymuje, że każda wspólnota etniczna powinna zorganizować się politycznie w państwo. Ideałem nacjonalizmu jest jednolite etnicznie państwo narodowe. Nacjonalizm oddziałuje również na europejskich Żydów. Jeden z nich, Teodor Herzl, pisze książkę pod tytułem „Państwo żydowskie”, w której wykłada pryncypia syjonizmu, czyli nacjonalizmu żydowskiego. Herzl dowodzi, że Żydzi są takim samym narodem jak wszystkie inne, więc też powinni mieć własne państwo. No tak, ale inne narody zamieszkują konkretne, zwarte obszary, podczas gdy Żydzi żyją w rozproszeniu. Gdzie zatem miałoby być zlokalizowane państwo żydowskie? Pomysłowość i aktywność przywódców ruchu syjonistycznego skierowana jest właśnie na udzielenie odpowiedzi na to pytanie. Największym skupiskiem Żydów na świecie jest wówczas Europa Środkowo-Wschodnia, a konkretnie - tereny dawnej Rzeczypospolitej Polskiej sprzed rozbiorów. Toteż w okresie I wojny światowej, kiedy Niemcy zajmują ogromne obszary na wschodzie Europy, pojawia się pomysł utworzenia tak zwanej Judeopolonii. To buforowe państwo między niemieckimi protektoratami Mitteleuropy, a Rosją, rozciągałoby się od Zatoki Ryskiej na północy, do wybrzeży Morza Czarnego na południu, wzdłuż ustanowionej jeszcze przez Katarzynę II tak zwanej „linii osiedlenia” i obejmowałoby tereny przejęte przez Rosję od Polski podczas I rozbioru oraz dawne gubernie czarnomorskie. Ale Niemcy I wojnę światową wtedy przegrały, w Rosji wybuchła zaś rewolucja bolszewicka i w ten sposób pomysł Judeopolonii spalił na panewce. Ale jednocześnie działacze syjonistyczni związani z aliantami zachodnimi, wykorzystali sytuację, ze Wielka Brytania potrzebowała pieniędzy na kontynuowanie wojny i za obietnice finansowe uzyskali w 1917 roku od brytyjskiego ministra spraw zagranicznych lorda Balfoura deklarację, w której rząd brytyjski „odnosi się przychylnie do ustanowienia w Palestynie siedziby narodowej dla narodu żydowskiego i dołoży wszelkich starań, aby ułatwić osiągnięcie tego celu”. Kiedy zatem zakończyła się I wojna światowa, w której Wielka Brytania pokonała również sprzymierzoną z Niemcami Turcję i uzyskała od Ligi Narodów mandat na zarządzanie Palestyną, działacze syjonistyczni rozpoczęli akcję osiedlania ludności żydowskiej na terenie Palestyny. Osiedlali się tam ochotnicy, uprzednio przeszkoleni w pracy na roli, zaś żydowscy finansiści dostarczali pieniędzy na wykupywanie ziemi z rąk arabskich. Warto zwrócić uwagę, że akcja przesiedleńcza odbywała się również w Niemczech, także po dojściu do władzy Adolfa Hitlera. Rzecz w tym, że cele przywódców ruchu syjonistycznego i partii hitlerowskiej były zbieżne w jednym punkcie: syjoniści pragnęli, by jak najwięcej Żydów osiedliło się w Palestynie, upatrzonej na restaurację państwa żydowskiego, a hitlerowcy pragnęli pozbyć się Żydów z Niemiec. W rezultacie na terenie Palestyny znalazło się w okresie międzywojennym około 800 tysięcy osadników żydowskich, co oczywiście wywołało nasilające się walki z miejscowymi Arabami. Walki te z różnym nasileniem trwały przez cały okres II wojny światowej. Po jej zakończeniu emigracja Żydów do Palestyny jeszcze się nasiliła tak, że w roku 1947 tamtejsza społeczność żydowska liczyła ponad półtora miliona. Po dokonanej podczas wojny przez Rzeszę Niemiecką masakrze Żydów europejskich, społeczność międzynarodowa podchodziła do projektów państwa żydowskiego na Bliskim Wschodzie z większym zrozumieniem, niż przedtem. Ale pozostawały też prawa ludności arabskiej, która na gwałtowny wzrost liczebności Żydów w Palestynie reagowała rosnącym niezadowoleniem. Organizacja Narodów Zjednoczonych przygotowała więc dość skomplikowany plan podziału Palestyny na część żydowską i arabską. Nie zadowolił on jednak żadnej ze stron, a walki gwałtownie się nasiliły. W tej sytuacji Wielka Brytania 13 maja 1948 roku zrzekła się mandatu nad Palestyną, a następnego dnia Dawid Ben Gurion proklamował powstanie Izraela. Czy powstanie Izraela było wydarzeniem korzystnym? To zależy od punktu widzenia. Dla syjonistów utworzenie Izraela stanowiło ukoronowanie ich programu politycznego. Co więcej - powstanie Izraela pozwoliło im wysunąć się na czoło wśród innych kierunków politycznych w diasporze żydowskiej. Obecnie syjoniści, a więc - nacjonaliści, zajmują niekwestionowanie czołowe miejsce w żydowskiej społeczności, zarówno pod względem politycznym, jak i ideologicznym. Wszelki sprzeciw wobec syjonizmu traktowany jest jako antysemityzm i energicznie zwalczany przez wiele wyspecjalizowanych organizacji i kontrolowane przez syjonistów media. Charakterystyczne jest również i to, że syjoniści, będąc sami nacjonalistami, często nawet skrajnymi, zwalczają nacjonalizm u innych narodów. Jeśli jednak spojrzymy na Izrael z innej niż syjonistyczna perspektywy, to nie można nie zauważyć, iż proklamowanie tego państwa uczyniło z Bliskiego Wschodu notoryczny punkt zapalny na świecie. W ciągu 60 lat swego istnienia Izrael stoczył cztery duże wojny ze swoimi sąsiadami, nie licząc wojen mniejszych, zwanych „operacjami pokojowymi”. W tej sytuacji trudno uznać Izrael za czynnik sprzyjający pokojowi światowemu tym bardziej, że władze tego państwa, prezentując charakterystyczny dla nacjonalistów sposób myślenia, przyznały sobie prawo karcenia każdego państwa, jeśli tylko uznają, że z jakichś powodów zagraża ono interesom Izraela. Staje się to szczególnie poważne w sytuacji, kiedy Izrael, nie podporządkowując się zasadzie nie rozprzestrzeniania broni jądrowej, zbudował sobie, przy pomocy Stanów Zjednoczonych, arsenał nuklearny. Jest oczywiste, że bez protekcji i stałej pomocy finansowej Ameryki, istnienie Izraela w obecnym kształcie i nastawieniu byłoby problematyczne, o ile w ogóle możliwe. Powstaje zatem pytanie, czy Izrael rzeczywiście jest wysuniętym bastionem obronnym zachodniej cywilizacji, czy też - krwawiącą raną, która z roku na rok pochłania bezpowrotnie coraz to więcej sił żywotnych zachodniej cywilizacji, która musi bronić tego państwa w imię wyznawanej przez jego przywódców nacjonalistycznej ideologii. Warto zwłaszcza, by zastanowił się nad tym prezydent Lech Kaczyński, przygotowujący się do ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. SM

W oparach obłudy Śmierć Ireny Sendlerowej, która będąc podczas niemieckiej okupacji naczelnikiem wydziału dziecięcego „Żegoty” uratowała ponad 2 tysiące żydowskich dzieci od zagłady, wywołała falę komentarzy, w których powtarza się mantra, że „kto ratuje jedno życie...” - i tak dalej. Nawiasem mówiąc, Irena Sendlerowa nie uratowałaby tylu dzieci, a może nawet nie uratowałaby żadnego, gdyby nie pomoc tysięcy anonimowych ludzi dobrej woli, którzy pomagali jej, ryzykując nie tylko własne życie, ale również życie własnych dzieci - bo za ukrywanie Żydów w Generalnym Gubernatorstwie groziła kara śmierci dla całej rodziny ukrywającego. Uratowane przez Irenę Sendlerową żydowskie dzieci ukrywane były przeważnie w sierocińcach prowadzonych przez katolickie zakonnice, m.in. w Turkowicach. Tymczasem naczelny rabin Rzeczypospolitej pan Michał Schuldrich, z jednej strony nie może nachwalić się Ireny Senlerowej, ale z drugiej - „światowej sławy historyka” Jana Tomasza Grossa, piętnującego bezlitośnie organiczny „polski antysemityzm”, którego źródłem jest... Kościół katolicki. Zmarłą Irenę Sendlerową wychwalają również europejsy solidaryzujące się jednocześnie z rezolucjami instytucji Unii Europejskiej zachęcającymi m.in. Polskę do pełnej legalizacji tzw. aborcji, to znaczy - zabijania dzieci na życzenie ich matek. Więc jakże to jest naprawdę, z tym „jednym życiem”? Należy je ratować, czy przeciwnie - abortować? Bo chyba w tym przypadku nie chodzi o kwestie rasowe, tzn. - że jedne dzieci należy za wszelką cenę ratować, podczas gdy innych - już niekoniecznie? SM

16 maja 2008 Zakaz jeżdżenia do pożarów wozami strażackimi.... W podręczniku akademickim pt” Finanse Publiczne , teoria i praktyka” autorstwa pana profesora  doktora habilitowanego Stanisława Owsiaka,  (Warszawa 2006, str.117) pan profesor doktor habilitowany napisał:” W ramach działalności redystrybucyjnej państwo dokonuje też korekty bardzo wysokich dochodów pewnej części społeczeństwa. WYSOKIE DOCHODY POWSTAJĄ NAJCZĘŚCIEJ NA SKUTEK NIESPRAWNOŚCI MECHANIZMU RYNKOWEGO”(??????).

 Pan profesor i doktor habilitowany jest kierownikiem działalności redystrybucyjnej, pardon Zakładu Polityki Finansowej w Akademii Ekonomicznej w Krakowie,  od -uwaga!- 2004 roku jest nawet członkiem Rady Polityki Pieniężnej.(????). Widzicie państwo jacy ludzie, o jakich poglądach gospodarczych , sprawują najwyższe funkcje państwowe, nawet na stanowiskach, zupełnie nieprzydatnych  w gospodarce rynkowej i to  wpisanych do Konstytucji III Rzeczpospolitej.(???)> Bo po co komu cała  władza w ręce rad, a szczególnie w ręce Rady Polityki Pieniężnej, którą to funkcję miał za tamtej komuny  w swoich kompetencjach prezes Narodowego Banku Polskiego! Teraz mamy całą radę, dobrze opłacaną, która demokratycznie ustala…. stopy procentowe dla wszystkich banków! Monopolizuje tym samym rynek, jakby każdy bank z osobna nie mógł ustalać swoich stop procentowych… I ta redystrybucyjna rola państwa…  Oczywiście pan profesor Stanisław Owsiak( nie wiem, czy to przypadkowa zbieżność nazwisk, czy może….Wielka Świąteczna Orkiestra dociera wszędzie!), ale gdyby nie ta redystrybucyjna rola państwa, pan profesor nie dostałby pensji, na którą- mniema o sobie- zasłużył, bo przecież reguluje, ustala, ustanawia i robi nam dobrze i na rękę i na nogę, i do kieszeni… Dobrze, że  nie ma jeszcze żadnej rady ustanawiającej kierunek wiatru wiejącego na Giewoncie, bo dopiero wtedy…. Wywołany przez Radę Wiejącego Wiatru  na Giewoncie huragan zdmuchnąłby stojący tam krzyż! I ta niesprawność mechanizmu rynkowego… Za to sprawność pana profesora Stanisława Owsiaka! Jego decyzje  z pewnością służą nam, zaciągającym kredyty, trzymają łapę na finansach,  a najbardziej służą panu profesorowi Owsiakowi.. I takich bzdur uczy się młodzież na tzw. wyższych uczelniach, a dlaczego wyższych?  I od czego wyższych? Od najniższego poziomu głupoty obowiązującego w naszej socjalistycznej ojczyźnie , czy może  od poziomu umysłowego wykładających te głupoty na wyższych uczelniach? Jak  Platforma Obywatelska w naprawie państwa  posunie się do naprawy telewizji państwowej, zwanej publiczną i naprawi ją przede wszystkim poprzez zmianę kierownictwa, a szczególnie prezesa- to nareszcie coś w sprawie wprowadzania „ liberalizmu” w Polsce drgnie. Bo „liberalizmu” w  Polsce brakuje, dusimy się z jego braku, cierpimy na „liberalną” schizofrenię… To jest w końcu  ten „liberalny” liberalizm w POlsce, czy go dopiero będziemy zaszczepiać?…W kręgach zbliżonych do plotkarzy  z kręgów Platformy Obywatelskiej przeciekają informacje dotyczące kandydata na nowego szefa telewizji.. Ma nim zostać pani posłanka Małgorzata Kidawa - Błońska, z Platformy Obywatelskiej, posłanka z Warszawy, związana niegdyś  z grupą pana  obecnego   europosła Pawła Piskorskiego, a ten związany był z tak zwaną sprawą mostową, też w Warszawie, o której to sprawie jakoś dziwnie ucichło, chociaż ten tunel wzdłuż  Wisły…A co za głupota budować tunel pod Wisłą..! Wzdłuż  Wisły, ale mosty były ponad Wisłą, a nie wzdłuż Wisły… A że kosztowały drogo? A co teraz kosztuje tanio, skoro pieniądze wydają urzędnicy…! Muszą kosztować drogo, bo muszą być   dobre i drogie… Bo kto widział dziś coś dobre i tanie… Tylko towary w hipermarketach! Pani Małgorzata była wcześniej działaczką Unii Wolności, co będzie z pewnością atutem przy doborze kandydatów apolitycznych, ale ta apolityczność nie dotyczy byłych działaczy Unii Wolności, bo oni z natury swojej i politycznej, są apolityczni.. Pani Małgosia miała już związki przyczynowo-skutkowe z telewizją państwową, bo produkowała dla niej filmy… ale nie, nic złego  w tej sprawie nie da się powiedzieć ponad to, że panią Małgorzatę cechuje niebywała  wprost skromność.  W ankiecie na swojej stronie internetowej wymienia  swój  ulubiony film…. A jaki to film? „Skazany na bluesa” który wyprodukowała dla telewizji, a wyreżyserował  ten film … mąż pani Kidawy Błońskiej, a opowiada o Ryszardzie Riedlu, muzyku bluesowym, który skończył tragicznie, bo zaćpał się na śmierć. Hippisi, narkotyki, wolna miłość- to nie są tematy, które interesują mnie, konserwatystę, ale  zainteresowały telewizję państwową i misyjną, która zapłaciła za ten film, i przy okazji rozpropagowano nowego idola młodzieży… A co to za przykład dla młodzieży zaćpać się na śmierć w młodym wieku? Pani Małgosia oprócz kręcenia filmów  pomagała także pani Iwonie Śledzińskiej -Katarasińskiej, urlopowanej tymczasem ze spółki Agora Adama Michnika, wcześniej twórczyni, nie filmów, ale Gazety Wyborczej w Łodzi- przy ustawie medialnej, która między innymi powołuje nowego prezesa, czyli siebie na to stanowisko. Ale zanim Donald Tusk ze swoją ferajną zdobędzie telewizję państwową, opłacaną z budżetu państwa, poprzez  Fundusz Misyjny( Ta codzienna propaganda - to jest Misja!), to na razie z naszych pieniędzy finansuje reklamówki ogłupiające tych za których pieniądze to ogłupianie się prowadzi… Za emisję reklamówek promujących przyszłe sukcesu rządu w dniach 28 kwietnia- 15 maja, w różnych stacjach telewizyjnych rząd zapłacił 2 mln 548 tys. 411 zł(!!!) . Pieniądze przetransferowano w ramach kampanii promocyjnej Narodowej Strategii Spójności. Największy  kawałek tego finansowego tortu przypadł mediom należącym do koncernu ITI, czyli TVN, TVN 24 i TVN 7. Łącznie otrzymały  1 mln 270 tysięcy złotych. Ponad 600 tysięcy przypadło Polsatowi i TV4, mediom należącym do pana Zygmunta Solorza. Środki pochodziły z funduszy unijnych będących w dyspozycji Ministerstwa Rozwoju Regionalnego.(!!!). Rozwój regionu nie nastąpił, ale przepływ gotówki jak najbardziej! Widzicie państwo na co urzędnicy przeznaczają pieniądze, które posiadają?… A najprawdopodobniej odwdzięczają się za poparcie w kampanii wyborczej- tak sobie myślę! Gdy wielkie pieniądze  przepływają ze stacji do stacji, trochę tu a trochę tam, za to karmią nas  zupełnie bezużyteczną tandetą, pan minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski szykuje kolejny limit aplikantów dla korporacji prawniczych, w ramach - swoiście pojętej przez Platformę Obywatelską-  idei  wolnego rynku. To znaczy , czym większe limity i ograniczenia, tym więcej wolnego rynku! Jest to kontynuacja balcerwiczowskiej idei wolnego rynku i podatków, to znaczy są one niższe, jak się je podwyższy, a rynku jest więcej- jak jest go mniej! Jak u Orwella… Niewola - to wolność! Pan Ćwiąkalski, podczas gdy mówi o walce z przestępczością, perfidnie usuwa z Kodeksu Karnego zapis przewidujący karę dożywocia lub 25 lat więzienia za dokonanie mordu ze szczególnym okrucieństwem… Tam gdzie nie trzeba - liberalizują! Tam gdzie trzeba biurokratyzują i podnoszą! Co za przewrotna logika! A w twarz  ojcu zamordowanego Olewnika opowiada dyrdymały jak to walczy z przestępczością….Do tego w ramach kolejnej nowelizacji prawa bankowego rząd chce, by prokurator mógł sam- bez zgody sądu- decydować o tym, czyje konto bankowe prześwietlić(???). Pan Donald Tusk  nie dość, że kompromituje ideę liberalną, to wprowadza taki siarczysty socjalizm, jakiego do tej pory nie było… Czekam teraz tylko, kiedy zakażą jeżdżenia do pożarów wozami strażackimi- tak się rozbestwili w tych głupotach… Ale „liberał” Tusk, wobec bezkarności wprowadzania tych wszystkich nonsensów musi pamiętać, że:” Liczebność tłumu utrwala w nim mniemanie, że żadna przeszkoda nie istnieje na jego drodze i wpaja weń poczucie niezwyciężonej mocy”- jak pisał Le Bon. I „ tłum nie posiada zdolności panowania nad odruchami”…(???) Tak że wiele rzeczy może  się jeszcze wydarzyć… nie tylko podczas jazdy do pożaru wozem strażackim…WJR

Kiedy trafimy za kraty? Czy kontrrewolucjonista może trafić do więzienia z powodu „godzenia w ustrój” (demokratyczny) i „sojusze” (członkostwo w UE)? Póki co, nie może, gdyż nie ma odpowiednich artykułów prawnych. Głoszenie podobnych poglądów na razie jedynie wyklucza „z głównego dyskursu politycznego”; grozi, że osoby poglądy takie głoszące nie zostaną zaproszone do „Teraz My” w TVN lub wyśmiane w „Szkle kontaktowym”. Ale to się zmieni. Tomasz Hobbes w „Lewiatanie”, jeszcze w XVII wieku, napisał, że suweren ustala co jest prawdą, a co nie jest i co wolno głosić, a czego nie wolno; co wolno myśleć, a czego nie wolno, gdyż suweren ma prawo czynić wszystko „poza zmianą płci poddanych”. Biedny Hobbes! Wpisał zmianę płci, gdyż uważał, że w ten sposób pokazuje, że suwerenowi wolno wszystko co ludzkie, podczas gdy dziś różne dziwaczne osobniki zmieniają płeć jak popadnie! Ale faktycznie - ustalanie co wolno głosić, a czego nie wolno jest domeną suwerena. Czy liberalne demokracje też to czynią? Oczywiście. W konstytucji RP mamy zapis, że nie wolno głosić poglądów totalitarnych, czyli faszystowskich i komunistycznych. Nie stoi to ponoć w sprzeczności z tym, że Ministerstwo Kultury od lat dotuje promującą Lenina „Krytykę Polityczną”. Kraje demokratyczne ganiają także, za pomocą prokuratorów, tzw. rewizjonistów holocaustu. Powiedzmy sobie szczerze: póki co, państwa demokratyczne ganiają faszystów lub dziwaków, których ganiać powinni profesorowie historii, a nie prokuratorzy. W sumie mamy do czynienia z marginesem, a więc państwo demokratyczne - za pomocą demokratycznych procedur - ustaliło, że poglądy pewnych mniejszościowych, a specyficznych grup powinny być zakazane. Co więcej, ja uważam, że liczbę tych grup należy zwiększać i dopisałbym tu komunistów, socjalistów, sekciarzy czy aktywistów homoseksualnych (mowa o aktywistach politycznych). Tak, państwo ma pełne prawo skasować grupy, które zagrażają czy to jego egzystencji, czy obrażają tzw. moralność publiczną. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że dążymy do tego, że państwo demokratyczne ma zamiar zakazać wolności wypowiedzi nie jakiejś mniejszościowej grupie, ale… większości. Wystarczy bowiem włączyć telewizor: Robert Biedroń; włączyć radio - Biedroń; wziąć gazetę - Biedroń. I bynajmniej nie są to relacje z procesu inkwizycyjnego czy wykonania wyroku na „sodomicie” (jak to kiedyś fajnie nazywano). To nie są relacje z tego, jak Robert Biedroń jest prześladowany; to są opowiastki Roberta Biedronia, w których w kułak naśmiewa się z tego, co przez tysiąclecia nazywano mianem „normalności”. Pojawia się pytanie: do czego dąży on i jemu podobni aktywiści homoseksualni? Oczywiście, nie chce on tolerancji (czyli tolerowania jego obecności, mimo że uważany jest za chorego - to wszak ma i nie musi o to nikogo prosić). Żąda on równouprawnienia swojego światopoglądu, a więc akceptacji dla tego, co większość normalnych ludzi uważa za zboczenie. Pojawia się pytanie: czy gdyby TVN i „GW” wywalczyły dla homosiów ową akceptację, to Kampania przeciwko Homofobii dokonałaby samorozwiązania? Oczywiście nie i udało się nam ostatnio dowiedzieć jakie są rzeczywiste cele homoseksualnego „aktywu”. Przed paroma dniami w Wielkiej Brytanii przyjęto ustawę o zwalczaniu rasizmu, nietolerancji itd., gdzie różne formy rasizmu i ksenofobii mają być penalizowane. O mały włosek, a w ustawie zapisano by także, iż „homofobia” jest przestępstwem. Innymi słowy: za te akapity mojego tekstu, które Państwo przeczytaliście, mógłbym trafić do więzienia. Przecież pojawiły się tu słowa: „zboczenie”, „leczyć”, „homosie” - toż to przejawy homofobii jak cholera! Na szczęście, w ostatniej chwili z ustawy wykreślono penalizację „homofobii”. Ale to ciekawy przypadek: każde badanie ankietowe wykaże, że przeciętny Polak, Anglik, Niemiec, Rosjanin czy Amerykanin powie, że normalność kojarzy mu się z tym, że facet patrzy na nogi koleżanek, a nie kolegów. Tymczasem, wedle tego prawa, już samo spytanie się co jest „normalne”, a co jest „nienormalne” byłoby zagrożone karą więzienia (o ile mnie pamięć nie myli: do lat 7). Ale przynajmniej już wiemy jakie są rzeczywiste cele organizacji homoseksualnych: chcą wpakować do więzień 98% obywateli narodów pośród których homosie mieszkają; czyli, albo wsadzić nas wszystkich do pierdla, albo tak sterroryzować, abyśmy się bali powiedzieć głośno, co uważamy za normalność! AW

Kali, PiS-meni - i złodzieje budujący "Stadion Narodowy" {~Pisowiec} potwierdza moją opinię o typowych PiS-menach pisząc: "Stałeś Pan w PRL-u tam, gdzie stało ZOMO, zatem Pana rozumowanie mnie nie dziwi. Wyjątkowo wygodne, rzekłbym". Otóż, Szanowny Panie! Po pierwsze: od kiedy to rozumowanie zależy od tego, gdzie się stoi? "Wartości", być może - ale "rozumowanie"?!? A po drugie: w PRL-u to ja wiele razy lądowałem po aresztach i więzieniach - z czego dwa razy po ponad pół roku. ZOMO w kryminale raczej nie kiblowało, ale coś Panu powiem: wolę ZOMO-owca uczciwie wykonującego rozkazy (choćby akurat było to rozbicie demonstracji, w której brałem udział) - niż typa, który nie mając pojęcia o PRL-u mądrzy się, wydaje kategoryczne sądy i skrywając się za pseudonimem obraża ludzi! Tacy PiS-meni rozumują dokładnie jak komuniści, którzy też odbierali politycznym przeciwnikom "niezasłużenie wysokie" emerytury. Ciekawe, czy {~Pisowiec} uznałby decyzję PZPR-owców by sanacyjnemu sędziemu, który skazał kiedyś jakiegoś komucha, "przyznać minimalną tylko emeryturę" - bo przecież nie powinien on żyć lepiej, niż ten skazany komuch - za słuszną i usprawiedliwioną? Czy też ujawniłby moralność Kalego wrzeszcząc, że tamta decyzja jest oczywiście niesłuszna - ale nasza decyzja o odebraniu emerytury komuszym sędziom jak najbardziej słuszną jest?!? Sadzę, że takich ludzi nie przekonam argumentacją moralną, bo oni mają po prostu inne, komunistyczne czy tam murzyńskie, poczucie "sprawiedliwości". Ale może przekonam ich argumentem praktycznym: kto będzie pracował dla Jarosława Kaczyńskiego - gdy będzie się bał,. że p.Donald Tusk zmniejszy mu potem za karę emeryturę do minimum? W "Najwyższym CZAS!"-ie zapytałem jeszcze: czy takiemu "stalinowskiemu oprawcy" odebrać też i milion, który wygrał w "Toto-Lotka"? Bo przecież to już są całkiem niezasłużone pieniądze - a teraz taki drań będzie żył znacznie lepiej od tego oprawionego szlachetnego opozycjonisty... A gdyby ten kat się umówił, że będzie miał dwa razy większą pensję - a za to rezygnuje z emerytury - to teraz należałoby ściągnąć tę połowę pensji (z procentami)? Jeśli nie - to dlaczego obciąć mu emeryturę? Teraz dwugłos o budowie "Stadionu Narodowego": {~bob} poprawia mnie: "O, przepraszam: na początku mówiło się o 300 mln (styczeń 2007), po przyznaniu Euro 2012 zrobiło się 600 mln, następnie kwota była podbijana do 1 mld i licytacja trwa dalej - a Pan, Panie, chyba nie jesteś Polakiem skoro nie chcesz Stadionu Narodowego ;)))))"- {~bbn} odpowiada cytatem zaczerpniętym z "Dopiero po zakończeniu palowania będzie można stwierdzić, ile będzie dokładnie kosztowało wybudowanie Stadionu Narodowego. (...) - Od dwóch lat mówi się, że potrzeba około 1,2 miliarda złotych, jednak zawsze okazuje się, że koszty są trzy-czterokrotnie wyższe niż to było podawane. Dlatego nie chciałbym prognozować - dodał [prezes Narodowego Centrum Sportu, Michał] Borowski.'' - i teraz {~bob} pyta: "Panie Januszu, tego to nawet nie trzeba komentować... Jak Pan myśli, ile ta banda biurokratów jeszcze nakradnie nim być może powstanie ten stadion ?" Bo ja wiem? 3 miliardy? Proponuję z'organizować obstawianie... Na zakończenie cytat z tej samej strony: »...prezes PZPN obiecał, że "będzie zaglądał każdego tygodnia na budowę i cieszył się, że praca wre" oraz wyraził nadzieję, że "najbliższe zimy będą łagodne, bo to znacznie ułatwi wszelkie prace, a największym przeciwnikiem jest czas".«. Kibice futbolu! Ratujcie Euro 2012!! Wypuszczajcie ze siebie jak najwięcej CO2 i (tylnymi dziurkami) innych gazów cieplarnianych! Palcie szaliki wrogów - i w ogóle popierajcie czynem Globalne Ocieplenie! JKM

Hucpa i blaga W przeddzień rocznicy zakończenia II wojny światowej w Europie minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski przedstawił w Sejmie informację o priorytetach polskiej polityki zagranicznej. Klakierzy rządu PO zapowiadali wielka sensację - że minister Sikorski objawi nam, na czym polega polski interes narodowy. Tymczasem sejmowe przemówienie ministra spraw zagranicznych przypominało do złudzenia wystąpienia PRL-owskich ministrów z czasów Edwarda Gierka, a nawet - Władysława Gomułki, który też chętnie porównywał się z Piastami, a zwłaszcza - z Bolesławem Chrobrym. Innym podobieństwem expose min. Sikorskiego do przemówień z czasów komuny był stręczycielski charakter - z tą oczywiście różnicą, że nie do Sojuza, a do Eurosojuza - bo minister Sikorski jest, jak wiadomo, zdeklarowanym antykomunistą. Nowością natomiast był mentorski ton, trochę dziwny w ustach człowieka, delikatnie mówiąc - młodego i bez żadnych, godnych odnotowania osiągnięć w dyplomacji. Jeśli jednak przypomnimy sobie, że min. Sikorski jest tylko rodzajem figowego listka, zakrywającego kręcącą Ministerstwem Spraw Zagranicznych mafię „drogiego Bronisława”, to pochodzenie znajomego mentorskiego tonu staje się całkowicie zrozumiałe. Interes narodowy zaś min. Sikorski określił, jako sytuację, w której naród „ma poczucie kontroli nad swym losem”. To charakterystyczne położenie akcentu na „poczucie kontroli”, a nie na rzeczywistą kontrolę swego losu jest rodzajem freudowskiej pomyłki, która jednak wyjaśnia, iż polska polityka zagraniczna oparta jest na hucpie i bladze - bo tak chyba należy określić prężenie cudzych muskułów. W swoim przemówieniu min. Sikorski nakreślił aż pięć priorytetów polskiej polityki zagranicznej. Pierwszy - „silna Polska” w „Europie”, drugi - aktywna Polska w NATO, trzeci - poprawa wizerunku, czwarty - dbałość o „diasporę” i piąty - sprawna dyplomacja. Charakterystyczne jest, że na sposób realizowania dwóch pierwszych „priorytetów” Polska nie ma większego wpływu, a szczerze mówiąc - prawdopodobnie żadnego. Unia Europejska jest wcieleniem Cesarstwa Niemieckiego, które właśnie próbuje ułożyć sobie stosunki z Cesarstwem Rosyjskim między innymi poprzez stopniowa eliminację wpływu na europejską scenę Cesarstwa Amerykańskiego. Strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie nie potrzebuje amerykańskiego pośrednictwa, ani - tym bardziej - amerykańskiego arbitrażu, toteż zarówno pierwszy jak i drugie „priorytet” polegać może co najwyżej na groźnym kiwaniu palcem w bucie. Tak właśnie oceniam buńczuczną zapowiedź ministra Sikorskiego, że Polska „nie zgodzi się” na finansowanie przez Unię przedsięwzięć uznanych za niezgodne z naszym interesem państwowym. Naprawdę? A jeśli gestapo surowo premieru Tusku takie finansowanie nakaże? Mówienie zaś o „silnej Polsce” w „Europie” tego samego dnia, w którym pan Jerzy Gorzelik właśnie urządził w Warszawie demonstrację za nadaniem autonomii Śląsku i gdy Trybunał w Strasburgu nie odrzucił ani jednego pozwu Powiernictwa Pruskiego przeciwko Polsce świadczy albo o dziecięcej naiwności „szefa dyplomacji”, albo o zbrodniczym cynizmie. Czy bowiem Polska ma jakieś remedium, kiedy Trybunał w Strasburgu zacznie rozpatrywać te pozwy, poddając tym samym stosunki własnościowe na jednej trzeciej polskiego terytorium pod arbitraż międzynarodowy? Czy Polska ma jakieś remedium, kiedy w przypadku pozytywnych orzeczeń tego Trybunału pozwy przybiorą charakter masowy, doprowadzając do zmiany stosunków własnościowych na Ziemiach Zachodnich? Czy Polska ma jakieś remedium, kiedy pojawi się inicjatywa plebiscytu wśród nowych właścicieli nieruchomości, którzy zdecydują, że wygodniej im będzie płacić podatki do Berlina? Co Polska przeciwstawi Berlinowi, kiedy ten, pobierając podatki z Ziem Zachodnich, rozciągnie na ten obszar ochronę wojskową, policyjną i sądową, doprowadzając w ten sposób do zgodności stanu faktycznego z art. 116 niemieckiej konstytucji? Polityka zagraniczna owszem - bywa lustrem, ale przecież nie polega na strojeniu przed nim groźnych min. Jeśli chodzi o „poprawę wizerunku”, to od kwietnia 1996 roku mamy w tej sprawie całkowitą jasność; Izrael Singer ze Światowego Kongresu Żydów wyjaśnił, że wizerunek Polski na arenie międzynarodowej zależy od wypłacenia haraczu żydowskim organizacjom „przemysłu holokaustu”, które jednocześnie uczestniczą w delikatnej operacji zdejmowania odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej z Niemiec i przerzucania jej na Polskę i inne kraje Europy Środkowej i Wschodniej. Obawiam się, że Polska Niemiec nie przelicytuje, zwłaszcza, ze to Niemcy mają u nas rozbudowaną agenturę wpływu, znacznie lepszą, niż król pruski w XVIII wieku, czego ilustracją jest choćby zaangażowanie różnych agend tego państwa w sukces wyborczy Platformy Obywatelskiej. Jeśli chodzi o „priorytet” w postaci dbałości o polską „diasporę”, to w ustach ministra Sikorskiego te deklaracje brzmią szczególnie humorystycznie. Ogłaszając „czarną listę” działaczy polonijnych, z którymi polskie placówki dyplomatyczne pod żadnym pozorem nie mogą się kontaktować, minister Sikorski okazał się kontynuatorem najbardziej szkodliwej z punktu widzenia polskiego interesu państwowego linii politycznej geremkowszczyzny, polegającej, podobnie jak za komuny, na blokowaniu każdej próby politycznej konsolidacji środowisk polonijnych. Najbardziej spektakularnym przykładem była akcja dyskredytowania na gruncie amerykańskim przez placówki i agentów polskiego MSZ prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala po tym, jak zebrał on aż 9 milionów podpisów pod petycją o przyjęcie Polski do NATO. Z punktu widzenia „drogiego Bronisława” nie ma żadnej potrzeby budowania polskiego lobby w Ameryce, skoro jest tam już lobby żydowskie. Obawiam się, że min. Sikorski, jako listek figowy geremkowszczyzny w MSZ, linię tę kontynuuje. I wreszcie „dyplomacja”. Właśnie minister Sikorski zapowiedział likwidowanie ambasad w krajach, gdzie Polska „nie ma interesów”. To nawet logiczne; jeśli od 1 stycznia 2009 roku ma być zlikwidowana niepodległość Polski, to po co jej jeszcze jakieś ambasady? Przecież Unią Europejska będzie miała swojego ministra i swoje ambasady w krajach, w których zechce mieć jakieś interesy. Zatem możemy nie mieć ambasad, ale za to urzędników w „dyplomacji” - całe kopy. Jako wzór posłuży dla nich zapewne madame Róża Thun (nee Woźniakowska), która przed referendum akcesyjnym, jako prezesowa szumańskiego komsomołu stręczyła Anschluss Polski do Eurosojuza, a po 1 maja 2004 roku, za dobre sprawowanie została unijnym treuhanderem na Polskę. Dla takich właśnie filutów trzeba będzie pobudować biurowce w Brukseli, no i oczywiście - w Berlinie, chociaż tę ostatnią sprawę mógłby załatwić Generalny Gubernator ze stolicą w Krakowie, gdzie od paru lat odbywają się również pilotażowe festiwale kultury żydowskiej. SM

O dalsze doskonalenie i porządkowanie politycznej sceny Wśród wielu spiżowych sentencji wypowiedzianych przez Józefa Stalina, jest również i ta, że nieważne kto głosuje, ważne - kto liczy głosy. Józef Stalin miał oczywiście rację, jak zresztą we wszystkim, co mówił, zwłaszcza, że za jego czasów w okręgu wyborczym występował tylko jeden kandydat, więc rzeczywiście - nieważne, kto na niego głosował, byle tylko głosy zostały właściwie policzone. Ale demokracja miewa różne kształty i na przykład współczesna demokracja polska tym różni się od stalinowskiej, że w okręgu wyborczym może występować kilku kandydatów. Nie potrzebuję nikomu tłumaczyć, że wprowadza to do wyborów element niepewności, nawet jeśli wszyscy kandydaci są konfidentami którejś z licznych w naszym kraju służb specjalnych. Tymczasem demokracja powinna być przewidywalna, a to wymaga eliminowania wszelkich czynników wprowadzających, czy chociaż tylko powiększających niepewność. Z punktu widzenia przewidywalności byłoby najlepiej, gdyby powrócić do zasady, że w okręgu wyborczym może występować tylko jeden kandydat. Pewnie w końcu do tego dojdziemy, ale na tym etapie musimy jeszcze zachować pozory pluralizmu, toteż zasady wynalezionej przez Józefa Stalina tak po prostu i expressis verbis przyjąć nie możemy. To prawda, ale skoro nie można jej na razie wpisać expressis verbis, to przecież zawsze słuszną myśl można wyrazić inaczej. Dlatego właśnie do laski marszałkowskiej wpłynął projekt zmiany konstytucji, przewidujący zakaz kandydowania i piastowania mandatu posła lub senatora przez osobę skazana prawomocnie za przestępstwo umyślne, ścigane z oskarżenia publicznego. Można by oczywiście wyrazić intencję projektodawców wprost - że nie wolno kandydować w wyborach uzupełniających do Senatu Andrzejowi Lepperowi - ale każdy przyzna, że forma wykorzystana w projekcie zmiany konstytucji jest bardziej elegancka. Nie tylko zresztą elegancka, ale i perspektywiczna. Wskazuje ona bowiem sposób porządkowania sceny politycznej w niedalekiej już przyszłości. Oto ugrupowanie rządzące, a konkretnie - prokurator generalny - nakaże podległym mu niezawisłym prokuratorom, wszczęcie energicznych śledztw przeciwko politycznym przeciwnikom, zaś niezawisłe sądy wymierzą im piękne wyroki. Większość na pewno zasłużyła. W ten oto sposób scena polityczna zostanie uporządkowana w ciągu jednej kadencji parlamentu, zwłaszcza, że inny projekt zmiany konstytucji przewiduje zniesienie immunitetu poselskiego. Okazuje się, że społeczeństwo jakby na to czekało. Tak w każdym razie wynika z sondażu ogłoszonego prze stację telewizyjną TVN, której właścicieli niedawno przeprosił minister Klich za umieszczenie ich w raporcie ministra Macierewicza, jako związanych z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Otóż według tego sondażu, do Sejmu dostaliby się tylko politycy Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości. Ponieważ polityków Platformy byłoby więcej, to na pewno poskazywaliby wszystkich polityków PiS. Wtedy można by przejść do ostatniego etapu, to znaczy - przywrócić zasadę: jeden kandydat w jednym okręgu. Zadowoliłoby to zarówno działaczy ruchu jednomandatowych okręgów wyborczych, jak i zwolenników przewidywalności w demokracji, do których należał również niezapomniany Józef Stalin. SM

Źródła prawa w Rzeczypospolitej Jak wiadomo z konstytucji, Polska jest „demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Potwierdziło to postanowienie niezawisłego Sądu Okręgowego w Warszawie z 14 maja. Niezawisła pani sędzia Ewa Jethon nakazała zwrócić sprawę generała Jaruzelskiego i innych, oskarżonych o to, że w 1981 r. utworzyli związek przestępczy o charakterze zbrojnym, nazwali go Wojskową Radą Ocalenia Narodowego i wprowadzili w Polsce stan wojenny - do uzupełnienia śledztwa. Niezawisła pani sędzia Jethon nakazała przesłuchać w charakterze świadków różnych zagranicznych polityków i sprowadzić z Rosji różne akta. Bez tego nie jest w stanie generała Jaruzelskiego niezawiśle osądzić - co wyjaśniła w uzasadnieniu, w połowie - jak ujawnił prof. Antoni Dudek - przepisanym z uzasadnienia wniosku złożonego przez generała Jaruzelskiego. Przepisanie tego fragmentu i dopisanie własnymi słowami reszty zajęło niezawisłej sędzi Ewie Jethon ponad rok, w trakcie którego nastąpiła zmiana rządu - z niewłaściwego na właściwy. To postanowienie niezawisłego Sądu Okręgowego w Warszawie rzuca snop światła na hierarchię źródeł prawa w Polsce. Wygląda na to, że na pierwszym miejscu wśród nich jest umowa między razwiedką a „lewicą laicką”, zwana umową okrągłego stołu, zawierająca gwarancję, że cokolwiek się stanie, razwiedczykom, a zwłaszcza generałom Jaruzelskiemu i Kiszczakowi, włos z głowy spaść nie może. Jak widzimy, wszystkie niezawisłe sądy w Polsce temu prawu posłusznie się podporządkowują. Następnym w hierarchii źródłem prawa są rozkazy wydawane niezawisłym sądom przez razwiedkę albo za pośrednictwem ministra sprawiedliwości, albo bezpośrednio, przez oficerów prowadzących, albo na zasadzie tzw. świadomej dyscypliny, niezawisły sąd sam wie, co przystoi mu czynić. Jak jest rozkaz, żeby sądzić, to niezawisłe sądy sądzą, a jak rozkaz, żeby nie sądzić, to niezawisły sąd wymyśla jakiś pretekst. Ponieważ jest rozkaz, że generała Jaruzelskiego ma osądzić „Historia”, to każdy niezawisły sędzia stara się ten rozkaz wykonać. Niezawisła pani sędzia Ewa Jethon udowodniła, że można na niej polegać. SM

17 maja 2008 Populizm jako zasłona dla "liberalizmu".... Wobec trzeszczącego w szwach systemu emerytalnego, którego założeniem utopijnym było zrobić wszystkim dobrze i jeszcze lepiej, francuski rząd, żeby przedłużyć jego agonię, chce do 2012 roku wydłużyć obowiązkowy staż pracy Francuzom z 40 do 41 lat(???). Socjaliści już wychodzą z siebie, żeby jeszcze jakiś czas, jeszcze roczek, jeszcze więcej do wspólnego ubezpieczeniowego wora…. I tak wcześniej czy później nic z tego nie będzie! Ten obligatoryjny system państwowych ubezpieczeń musi zbankrutować.! Bo opiera się na fałszywych założeniach, że jak jedni za życia wpłacą, to starczy dla innych. Żeby nawet obowiązkowy staż pracy przedłużyli socjaliści do 50 lat, to tylko przeniosą w czasie kwestę ostatecznego rozwiązania.. I znowu palenie samochodów, podpalanie urzędów, sklepów, kiosków i plądrowanie wszystkiego co na drodze … U nas gdy rządził finansami nieoceniony pan profesor Grzegorz Kołodko, który postawił sobie pamiętam dom w Sękocinie, mimo ,że bliskość puszczy zabraniała  tam prac budowlanych , no ale dla twórcy „Strategii 2000” przecież każdy leśniczy zrobi wyjątek- no właśnie kiedy rządził finansami, wpadł na genialny pomysł, żeby zrobić nam dobrze i wymyślił…- deklaracje majątkowe.(???) Oczywiście chłop  z niego był nieoceniony i pełen poczucia honoru, pardon humoru. Pamiętam go z wielkim nożem na konferencji prasowej w Ministerstwie Finansów, gdzie z wielkim zaangażowaniem i sprawiedliwie społecznie kroił wielki bochen chleba, że niby, jak zarobimy wspólnie, razem, przy wielkim wysiłku, to potem on, pionier sprawiedliwości społecznej podzieli ten bochen sprawiedliwie i społecznie, żeby dla wszystkich starczyło i nikt nie był głodny, nawet dzieci w szkołach dokładnie tak jak dzisiaj  mówi pan  Donald Tusk.. Premier musiał sobie pooglądać te  propagandowe filmy z profesorem Grzegorzem Kołodką w roli głównej i jedynej. No bo skąd by wiedział o tych głodnych dzieciach w szkołach??? Zaraz, zaraz… Czy przypadkiem o tych głodnych dzieciach w szkole mówił też pan Jarosław Kaczyński przewodniczący partii Prawo i Sprawiedliwość, podczas ostatniej kampanii wyborczej do demokratycznego Sejmu i jeszcze bardziej demokratycznego Senatu… No i jego brat, obecny prezydent też mówił o głodnych dzieciach! I pan Wojciech Olejniczak, sobie przypominam też mówił! I pan premier Waldemar Pawlak!  Chyba tylko pan  profesor Bronisław Geremek nic na ten temat nie mówił! Mówił za niego, jego przyjaciel nieżyjący już dzisiaj  socjalista Jacek Kuroń! Wielki Mistrz Wielkiego Kotła z Zupą! No i patron Ministerstwa Pracy Socjalistycznej ,Pracy Socjalistycznej i Walki Socjalistycznej… Jak jest socjalizm- to muszą być i głodne dzieci! Taka jest logika tego ustroju…. Rozdawać, głodzić, redystrybuować, alokować, przemieszczać i dostarczać tam , gdzie brakuje, drogą administracyjną, nie daj Boże wolnorynkową! Socjalizm nie lubi wolnego rynku- socjalizm kocha redystrybucję, oczywiście do najbiedniejszych, poprzez  - ma się rozumieć- aparat! Bo bez aparatu nie będzie redystrybucji, no i szlag trafi - socjalizm! No i pan profesor Grzegorz Kołodko , wielki entuzjasta socjalizmu redystrybutywnego,  pionier `Strategii dla Polski”, „Strategii 2000”, „Narodowego Planu Rozwoju”( niepotrzebne skreślić!) w rządzie SLD Leszka Millera chciał wprowadzić deklaracje majątkowe.. żeby podatnicy, jak przed konfesjonałem - mogli się wyspowiadać. Jakie posiadają nieruchomości , jakie ruchomości, i co tam jeszcze… Bo wolność własności polega na skrzętnym zinwentaryzowaniu tego co się ma i pokazaniu tego urzędnikom państwowym, oni już będą wiedzieli z całą pewnością, co z  majątkiem tym  zrobić, jak go rozliczyć, jak go zaksięgować, jak go potraktować, czy ulgowo, czy intencjonalnie, czy przemilczeć.. Chodziło o to, żeby wystrzelić na postrach… Że niby deklaracje majtkowe, pardon majątkowe, ale nic urząd skarbowy  w państwie demokratycznym i prawym demokratycznie, i ma się rozumieć obywatelskim- i nic z tym fantem robić nie będzie!…. Ale od chwili zgłoszenia, ujawnienia, wyjścia z podziemia majątkowego, delikwent płaciłby  od tylu, ile ujawnił… Przeszłość poszłaby w zapomnienia, ale teraz obowiązywałaby przyszłość na bazie teraźniejszości ujawnionej i zadekretowanej.. Jak sprytny ten profesor Grzegorz Kolodko! A wcale nie wyglądał! Abolicja abolicją- ale przyszłość należy do nas! „ Patrzmy w przyszłość”- głoszą hasła lewicy. Ale w majtkach grzebaliby w nieskończoność każdemu! I sobie popuszczali pasa kosztem mas pracujących miast i wsi…Ten rabunkowy plan  pana profesora Grzegorza Kołodki w końcu nie wszedł w życie, a szkoda mielibyśmy już jeden poważny segment budowy socjalizmu za sobą, a tak…. Teraz „strategię Kołodki” rabowania mas będzie realizował człowiek pana Donalda Tuska, szefa Platformy Obywatelskiej  Fiskalnej, i POdatkowej i w swoim rządzie pan minister Jan Vincent- Rostowski….Profesor tęga głowa, już podatek VAT na wszystko co służy produkcji rolnej, od pierwszego maja bieżącego roku podniósł niewiele, bo tylko z 3 do 7%... Trochę tam wszystko zdrożeje, ale co tam, - zarobi biurokracja, jak zawsze gdy wszystko drożeje. Nieźli ci magicy, którzy dorwią się do  stanowisk w Ministerstwie Finansów… Minister  profesor Zyta Gilowska też nie była lepsza, mimo, że wcześniej była w Platformie  Obywatelskiej i głośno gardłowała o obniżkach podatków, ale jak tylko znalazła się w magicznym kręgu finansów 38 milionowego narodu- natychmiast zmieniała zdanie i dawaj podnosić podatki… Czy oni wszyscy mają obsesję na punkcie podnoszenia podatków? Nie wiedzą, że podatek to wartość pracy , którą  odbierają metodą Kaduka i gwałtu ludziom bez ich zgody????… To samo robił  profesor Leszek Balcerowicz… Profesor od  obniżania podatków poprzez ich podnoszenie… Też niezły magik! Ponieważ obecnie obowiązuje  prawo, że jeśli podatnik musi dopłacić do jakiegokolwiek podatku, który jest zaległym wobec urzędu skarbowego lub urzędowi wydaje się, że jest zaległym, to  urząd skarbowy od razu ściąga należną  mu sumę  z konta podatnika, a jeśli jej tam nie ma, to natychmiast blokuje konto i cały majątek przedsiębiorcy lub firmy. Firma na ogół ulega likwidacji, ale oczywiście można się odwoływać, jak najbardziej, jak to  w państwie demokratycznym i prawnym jest w modzie..  Ale gdyby nawet udało się wygrać podatnikowi poddanemu  danemu urzędowi skarbowemu- to i tak już jest „ po ptakach”… Firmy już nie ma! A rząd dalej walczy z bezrobociem- ma się rozumieć… W poprzednim rządzie pani profesor Zyta Gilowska, „liberałka” pogoniła pana  wiceministra Mirosława Barszcza, bo właśnie chciał zlikwidować ten krzywdzący i idiotyczny przepis wobec podatnika…. Bo podatnik powinien płacić to co się państwu należy( inną kwestą jest co się należy!), ale po uprawomocnieniu się wyroku sądowego, a nie  na podstawie decyzji arbitralnej urzędnika! Toż to sowietyzm w czystym wydaniu! No teraz Platforma Obywatelska mówi( proszę zwrócić uwagę, że wiele rzeczy mówi słusznych!) , ale zanim przystąpi do likwidacji tego zapisu, musi wprowadzić- uwaga!-  deklaracje podatkową!!!!! Ci co ją złożą,  nie będą mieli od razu konfiskowanych pieniędzy  i majątków, a ci co nie złożą będą traktowani po staremu…. Czyli rabowani przed, a później się zobaczy! W nowym projekcie nowelizacji ordynacji podatkowej znalazły się odpowiednie przepisy, które nakładają na podatnika obowiązek spisania wszystkich nieruchomości i ruchomości, których wartość przekracza 10,6 tysięcy złotych… I kto przeszkodzi kuglarzom z ministerstwa finansów znowelizować w późniejszym terminie  projekt nowelizacji ordynacji podatkowej, wcześniej nowelizowanej już wiele razy- żeby wymagać spisywania przedmiotów i rzeczy o wartości  większej niż złotych pięćset… a może i mniejszej(???)… Na dodatek są wyjątki odnośnie ściągalności od podatnika „ zaległości podatkowych”… Na przykład jeśli istnieje prawdopodobieństwo przedawnienia całej sprawy, urząd skarbowy ma prawo przelać pieniądze natychmiast,  nie czekając na ostateczny wyrok i korzystając z pierwszeństwa zaspokojenia(!!!!). NAJPIERW TRZEBA ZLIKWIDOWAĆ PIERWSZEŃSTWO ZASPOKOJENIA!!!!!! A co z tymi, którym pieniądze jest winien niesolidny podatnik???? Oni później,  po państwie, bo państwo nade wszystko, państwo czyli biurokracja! Bo nie państwo jest dla   „ obywatela” tylko „ obywatel „ dla państwa!  A czy państwo dołożyło się prowadzącemu   do jego działalności gospodarczej, że teraz  w pierwszym rzędzie domaga się zadośćuczynienia -  wraz z odsetkami? Takich wyjątków jest sześć! Przy okazji „liberalny” Donald Tusk forsuje ustawę , która umożliwiała będzie prokuratorom wgląd w konta osób prowadzących działalność gospodarczą, kiedy tylko będą chcieli, bez zgody sądów!!!!!! Nawet nie będzie musiała postawić zarzutów danej osobie!!! Wystarczy , że nazwisko  prowadzącego działalność  przewinie się w jakimś śledztwie prowadzonym aktualnie wobec innej osoby! Nawet gdy będzie zeznawał jako świadek!!!! Niesamowite państwo policyjne się szykuje, a premier DOnald  Tusk” nie widzi w tym nic niestosownego”(????). Nie widzi słonia w fiskalnej menażerii, albo „ rżnie głupa” jak kiedyś z mównicy sejmowej powiedział pan JKM, wobec pana profesora Osiatyńskiego, który nie widział związku pomierzy podniesieniem podatku , a zdrożeniem chleba… Oczywiście opisany przeze mnie nowy projekt rabowania ludzi zwanych dla niepoznaki obywatelami przygotowało wcześniej Prawo  i Sprawiedliwość Społeczna i Rabująca.. Do tego wybudują potężne centrum obliczeniowe i rozrachunkowe w Radomiu,, gdzie przetwarzane będą wszelkie informacje dotyczące podatków i tam przechowywane… Dlaczego akurat  w Radomiu??? Może będzie to zemsta władzy  za rok 1976! Jednak   Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego złożyła propozycję, żeby takie centrum powstało na ich terenie w Elmerowie pod Warszawą..(????) Będą mieli wszystkie nasze dane bardziej pod ręką!!! Totalitaryzm coraz bliżej! Kontrola i inwigilacja- dwa fundamenty tworzonego ustroju! I wszechobecność państwa! Jak pisał nieoceniony  Orwell:” Jeśli ktoś chce rządzić, rządzić nieprzerwanie, musi umieć burzyć w poddanych poczucie rzeczywistości”.. I to by było na tyle- jaki pisał i mówił, nieżyjący już Jan Tadeusz Stanisławski, przed laty członek Unii Polityki Realnej… WJR

Dlaczego narodowiec powinien być za Wolnością (również ćpania!)? Na swoim blogu zaatakował mnie p.Paweł Paliwoda, publicysta „Gazety Polskiej”, plasując mnie w okolicach… „Gazety Wyborczej”! - za to, że nie jestem zwolennikiem zakazu narkotyków.  Co równie inteligentnie pociągnął (@Trystero}: „JKM hołduje fałszywemu założeniu, że ludzie dorośli są odpowiedzialni. W 3/4 nie są. Nie są nawet zdolni do rozumiejącego czytania gazet. Nie jestem hipokrytą, więc powiem Panu otwarcie: przymilanie się milionom słodką gadką, jakie to one są inteligentne i podmiotowe, jest zadaniem dla polityków. Po przejęciu władzy należy wprowadzać nie te zasady, które się podobają większości, ale te, które wprowadzać należy. I wszyscy rozgarnięci ludzie tak myślą, choć większości brak odwagi, żeby to przyznać.” Otóż: wiele można mi zarzucić - ale na pewno nie to, że „przymilam się milionom słodką gadką, jakie to one są inteligentne i podmiotowe”. I otwarcie piszę i mówię, że „Niebo gwiaździste nade mną, a Prawo Moralne we mnie”; mam w nosie opinię Większości i nie mam zamiaru zasad Większości przestrzegać. Szkoda, że wszystkich ludzi rozsądnych, którzy tak myślą i po cichu głosują na UPR - jest tak mało… Jedną z zasad, które wyznaje właśnie Większość, a którą mam w nosie, jest pogląd, że narkotyki powinny być zakazane. {@Trystero} najwyraźniej nie zauważa, że umieścił własnie argument przeciwko sobie! A teraz powiedzmy dobitnie: Wiem, że ludzie są nieodpowiedzialni! I twierdzę, że stali się nieodpowiedzialni właśnie dlatego, że od trzech pokoleń rosną spod opieką Państwa Opiekuńczego; człowiek traktowany jak bydle lub jak małe dziecko po jakimś czasie zaczyna zachowywać się jak małe dziecko (lub bydlęcieje). Dlaczego nasza cywilizacja nie popadła w narkomanię 200 lat temu? Opim i inne narkotyki były znane, jak najbardziej. Tylko wtedy nie było „służby zdrowia”, która by takiego narkomana za darmo podleczała, by nadal dostarczał zysków dealerom! Nawet gdyby mi p.Paliwoda lub {@Trystero} udowodnili, że po likwidacji Państwa Opiekuńczego ¾ Polaków wymrze sobie szczęśliwie zaćpawszy się na śmierć - to ja odpowiadam: „Tym lepiej! Oni umarli szczęśliwi - a my pozbyliśmy się nieodpowiedzialnych obywateli. Czysty zysk dla obydwu stron! Skąd Pan wie, czy taki ćpun - gdyby nie zmarł - za miesiąc nie zabiłby, prowadząc autobus, 50 osób? Albo zostałby taki naczelnym dowódcą wojsk… Albo zacząłby kraść, albo zaczęłaby się prostytuować - i zamiast do |Nieba trafiłaby do Piekła?” Pozostała zdrowa część społeczeństwa miałaby od razu więcej dzieci (tak nawiasem: walkę z narkomanią własnych dzieci powinni prowadzić rodzice - ale „państwo opiekuńcze” odebrało głowie rodziny wszelkie niezbędne instrumenty; ściślej: obcięło rodzinie głowę!) - i nim minęłyby dwa pokolenia odrobilibyśmy straty demograficzne. Natomiast społeczeństwo byłoby zdrowe moralnie. Obecnie składa się w coraz większym stopniu z menelstwa intelektualnego (do czego przyczynia się idiotyczna ustawa o zasiłkach za urodzenie dziecka, oddziałująca tylko na meneli!!). Wolę mieć na statku 100 krzepkich marynarzy - niż czterystu, ale takich, że muszę oddelegować 30 zdrowych by zajmowali się pozostałymi trzema setkami… Ale spoko: gdyby ludzie zobaczyli, że państwo się nimi nie opiekuje, ¾ z tych ¾ nagle stałoby się odpowiedzialne… JKM

Operacja „wizerunek” Odkąd wynaleziono radio i kino, prestiż przemysłu rozrywkowego wzrósł niebywale. Ciekawe, że teatr jakoś nie robił takiego wrażenia; w kulturalnym przecież starożytnym Rzymie, aktorzy, nawet znani, uchodzili za personae turpis, czyli osoby, najdelikatniej mówiąc, podejrzane i nikomu nie przyszłoby do głowy windować ich na piedestał. „Gwiazdy” pojawiły się dopiero w kinie, zaś radio spotęgowało możliwość manipulowania masowymi nastrojami, co znakomicie wykorzystał wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler. Jednak prawdziwą rewolucję wprowadziła dopiero telewizja. Dopiero ona kreuje alternatywną rzeczywistość, włącznie z „gwiazdami”, które nie muszą już niczego umieć; w przypadku gwiazdy telewizyjnej - wystarczy być, żeby publiczność na jej widok wpadała w amok uwielbienia. Nic więc dziwnego, że te możliwości zostały natychmiast zauważone przez sprytnych polityków demokratycznych, którzy dzisiaj na ogół bywają kreaturami bezpieczniaków. Gwoli uwiedzenia publiczności, lansują oni polityków przy pomocy przemysłu rozrywkowego, który w tym celu starają się kontrolować. W tej sytuacji politycy przestają dbać o jakiekolwiek rzeczywiste dokonania, nie tylko dlatego, że wymagają one zarówno znajomości rzeczy, jak i pewnej siły charakteru, której od kreatur trudno wymagać, ale przede wszystkim dlatego, że to się nie opłaca, bo odpowiednio wytresowana publiczność i tak przyjmie do wiadomości tylko to, co zobaczy i usłyszy w telewizji. Najlepszą ilustracją takiego zachowania jest pan premier Donald Tusk, który koncentruje się wyłącznie na kreowaniu swego wizerunku, zostawiając państwo do dyspozycji swoim mentorom z razwiedki. W zamian za to agenci w mediach potrafią zrobić mu liść do wieńca sławy nawet z tego, że w młodości kopcił marychę. Okazuje się, że to, iż kopcił i to, że teraz o tym opowiedział, przydaje mu „wiarygodności”. Tak twierdzi pani Julia Pitera, która przecież nie kłamie - w każdym razie nie zawsze - nieprawdaż? Jest tajemnicą Poliszynela, że w odróżnieniu od pana premiera - pan prezydent nie jest pieszczochem przemysłu rozrywkowego. Niewiele mogą na to poradzić nawet słynni „spindoktorzy”, co to niby potrafią wystrugać gwiazdora nawet z banana. W tej sytuacji pan prezydent najwyraźniej postanowił ująć sprawę swego wizerunku we własne ręce, wykorzystując okazję, jaką stworzyła mu wizyta w Izraelu z okazji 60 rocznicy proklamowania tego państwa. Jak wiadomo, pan prezydent spotkał się w hotelu z szefem Mosadu, panem Meirem Daganem. O czym rozmawiali - tego ma się rozumieć, nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby przedmiotem rozmowy był właśnie medialny wizerunek pana prezydenta. Powie ktoś - a co ma szef Mosadu, czyli izraelskiego wywiadu, do medialnego wizerunku prezydenta Polski? Aaaa - jeśli zechce, może mieć w tej sprawie głos decydujący! Rzecz w tym, że od połowy lat 80-tych, kiedy gruchnęła wieść, że Sowiety będą wycofywać się z Europy Środkowej, każdy tutejszy tajniak, wojskowy czy cywilny, musiał postawić sobie pytanie: Sowiety się wycofują - a ja co? Co ze mną? Toteż jeden przez drugiego rzucili się przewerbowywać; jedni do CIA, inni do niemieckiego BND, inni odnowili przysięgę wierności ruskiemu GRU, a jeszcze inni - przylgnęli do Mosadu. Stąd też rozmaite tajemnicze zawirowania i nowe partie na polskiej scenie politycznej można znakomicie objaśnić przy pomocy analizy konfliktu interesów lub porozumień między tymi wszystkimi razwiedkami. Tajne służby na utrzymaniu Polski tym bowiem różnią się od ościennych, że patrzą tylko, jakby tu szybko rozkraść swoje państwo i znaleźć kogoś, kto by potem zapewnił im bezpieczeństwo, czyli tzw. „kryszę”. Pan prezydent, zwłaszcza po lekturze raportu komisji weryfikującej WSI i poszukiwanego obecnie aneksu, nie może o tym nie wiedzieć i stąd, zamiast przymilać się do podwładnych, mógł postanowić załatwić sprawę z samym szefem. Czy skutecznie - o tym się przekonamy, kiedy nie tylko „Gazeta Wyborcza”, ale i gwiazdy telewizyjne zaczną śpiewać o panu prezydencie z innego klucza. SM

18 maja 2008 "Czy możemy uważać szczury za towarzyszy"???   George  Orwell Ponad rok temu, „liberalna” Platforma Obywatelska, przy pomocy' „solidarnego” Prawa i Sprawiedliwości, przegłosowały poroniony pomysł palenia świateł w samochodach przez cały rok. Nie pierwszy to poroniony  pomysł i - ma się rozumieć- nie ostatni. Jak to w demokracji, zawsze to co wyższe , pochodzi od tego co niższe. Dobrze, że nie przegłosowali palenia świateł w samochodach podczas postojów samochodów oraz przetrzymywania ich w garażach. Też byłoby bezpiecznie, może nawet bezpiecznie bez  ich palenia. „Rzeczpospolita” podsumowuje:” Po roku wiadomo już, że na nowym przepisie zarobili głównie dostawcy żarówek, których sprzedaż wzrosła o ponad 60% i budżet państwa, bo o 0,5% wzrosło zużycie paliwa przez 15 mln krajowych i 72 mln jadących tranzytem aut. Dodatkowe paliwo kosztowało przez rok 2,1 miliarda złotych. Ze statystyk wypadków drogowych, które wydarzyły się w ciągu dnia w miesiącach maj- sierpień 2007 i 2006 wynika, że nie ma zmian na lepsze. Wypadków i ich ofiar było w 2007 roku więcej niż rok wcześniej, a przecież miało być ich o 20% mniej! Wniosek jest prosty: jazda ze światłami mijania nie przyniosła oczekiwanego zmniejszenia liczby wypadków. Trzeba natomiast zastanowić się nad kosztami tego rozwiązania- twierdzi doktor Sławomir Gołębiowski,  ekspert Stowarzyszenia Rzeczoznawców Techniki Samochodowej i Ruchu Drogowego(…) Zwiększenie emisji CO2 z powodu włączonych  w dzień świateł mijania to po uwzględnieniu przejazdów tranzytowych dodatkowe ok. 450  tysięcy ton. Tyle w ciągu roku może emitować Elektrownia Blachownia w Kędzierzynie Koźlu”(???!!!). W Austrii  nie ma obowiązku jeżdżenia na światłach, a nawet wprost przeciwnie, rozważa się pomysł karania za…. palenie świateł w ciągu dnia(!!!). Tak się nasi socjaliści pospieszyli, że będzie bezpieczniej, że zrobią nam dobrze, a tu wychodzi na to, że zrobili kolejne głupstwo, w atmosferze propagandowego hałasu, który rok temu wywołali. Ta sama głupota towarzyszyła im przy likwidowaniu strzałki świetlnej umożliwiającej skręt w prawo… Okazało się, że tworzą się zatory, bo samochody mogłyby skręcać w prawo, ale muszą stać i czekać, blokując jazdę z tyłu…. Też być może przywrócą ją z powrotem.! Dobrze jest jeśli człowiek mądrzeje późno, ale mądrzeje… Jest jakaś nadzieja.. Niestrudzona medialnie pani Ewa Kopacz, minister zdrowia ma dwa kolejne programy rządowe jako panaceum na wszelkie bolączki trapiące służbę zdrowia, tę komunistyczną instytucję… Oba dotyczą refundacji leków  na choroby genetyczne. Znowu będzie rozdawała pieniądze ludzi, których te choroby nie dotyczą. Bo w końcu nie można przygotować tysięcy programów rządowych na tysiące chorób , które trapią rodzaj ludzki; można przygotować medialnie kilka, no może kilkanaście,  a resztę wyciszyć. Żeby chorujący na nie ,nie domagali się też programów rządowych, bo w końcu dla wszystkich pieniędzy nie starczy… Z aprobatą odezwało się Krajowe Forum na rzecz Terapii Chorób Rzadkich( nawet nie wiedziałem , że jest takie, tak rzadko o nim mówią!) no i Stowarzyszenie Chorób Pokrewnych.( jeszcze jedno!). Natomiast nie wiadomo jakie stanowisko zajęły: Polskie Centrum Chorób Przypadkowych, Ogólnopolskie Forum Chorób Przewlekłych, Stowarzyszenie Chorób Częstych i  Krajowe Zrzeszenie Chorób Wirusowych.  W  każdym razie w Ministerstwie Zdrowia nie próżnują i  prawie codziennie montują jakieś newsy, podgrzewają atmosferę, trzymają w napięciu, straszą.. Równolegle odbywa się walka ze stereotypami, którą lewica toczy na  śmierć i życie! Stereotyp rodziny, stereotyp kobiety, stereotyp stosunków między ludzkich, stereotyp…”kanara”(???). Bo ten co sprawdza bilety w autobusach  i tramwajach - to „ kanar”. Jest zimny, nieuprzejmy, nieludzki. I stanowczo egzekwuje karę! Musi być bardziej przyjazny człowiekowi…. bez biletu. Najlepiej, żeby nie  ścigał tych wszystkich, którzy próbują jeździć na gapę… Dlatego najlepiej zrobić tak jak było  w NRD. Sam wsiadałem  w Berlinie do tramwaju, gdzie bilety były zwinięte  w rolkę; obok był pojemnik na marki. Wrzucało się markę  i brało się samemu bilet.. To był prawdziwy komunizm. Jak to funkcjonowało? Nie wiem- mówiło się , że   „Ruskie” dopłacały.. Mało kto wrzucał markę, ale wszyscy brali bilety.. Dlatego nie było kontrolerów, bo  i po co, jak każdy miał bilet, Dlatego płacił kto chciał.. Każdemu według potrzeb.. Dlatego  w Warszawie zorganizowano  akcję , która ma skończyć z takim widzeniem  „kanara”, jego czarnym charakterem, bezdusznością. Wydaje mi się, że najlepiej płacić za przejazd i w razie kontroli okazywać skasowany bilet i nie przejmować się charakterem „ kanara”, a nie organizować metafizyczne akcje, mające na celu burzenie jakiś wyimaginowanych stereotypów.. W prywatnych minibusach kierowca sam sprzedaje i obsługuje pasażerów.  i jakoś nie ma problemu.. Kto chce jechać musi płacić.!. A we Włocławku złapali panią ,która jechała autobusem i miała bilet, ale i tak dostała od „kanara” mandat w wysokości 75 złotych.(???). Bo miała bilet o 12 groszy tańszy od tego , który aktualnie obowiązywał. Okazało się, że w ciągu kilku dni od zakupu biletu, nastąpiła podwyżka ceny  przejazdu, no i…. pani zapłaciła mandat. Może ten numer państwowe przedsiębiorstwo transportowe zrobiło specjalnie, bo część osób kupuje bilety ma „zaś” i ma je przy sobie na ewentualność potrzeby…. Na przykład ja, mam  przy sobie bilet na przejazd warszawskimi tramwajami lub autobusami, bo  od czasu do czasu mam taką potrzebę… Oczywiście nie mam pojęcia, że w tzw. międzyczasie podniesiono cenę biletu, więc w razie kontroli mógłbym - jak mówi młodzież- beknąć.. Na takim bilecie powinno być napisane do kiedy jest ważny, tak jak na biletach do teatru  czy kina- to mogłoby rozwiązać sprawę… Albo należałoby napisać formułkę:” ważny do następnej podwyżki”(!!!).  Chyba palnąłem głupstwo, bo w takim razie na każdym banknocie należałoby taką formułkę napisać… W końcu ceny co jakiś czas szybują do góry i nabywcza siła  biletu  Narodowego Banku Polskiego maleje, mimo, że „złotówka się umacnia” i myślałby kto,  że ona tak się umacnia, bo polska gospodarka rośnie w siłę a ludzie żyją dostatniej… Tak się to wszystko umacnia, że grozi nam rozpad monopolu pod nazwą Polskich Sieci Energetycznych, który to monopol pęka w szwach, bo jest zdekapitalizowany, przeciążony, niedoinwestowany, co bardzo wyraźnie było widać niedawno w Szczecinie, gdzie miasto pogrążyło się w ciemnościach. Wynika z tego- ponieważ monopol ma być dalej utrzymany, nawet powiększony w ramach wspólnej polityki energetycznej Unii Europejskiej- że czekają nas wkrótce drakońskie podwyżki cen prądu, jako niezbędne do  odbudowania i dokapitalizowania monopolu.. Który po odbudowie, jeszcze bardziej będzie nas zżerał! Że oni wcześniej tych wariactw nie przetestowali na szczurach !  Jeśli szczury by to przetrzymały, może i ludziom by się udało.. Chociaż  w przypadku monopoli szczury też nie dałyby rady! Jak to wszystko zacznie się walić, one pierwsze  uciekną z okrętu,  jak to zwykle robią… Bo „ lewicowość jest czymś w rodzaju fantazji masturbacyjnej  dla której świat faktów nie ma większego znaczenia” - pisał nieoceniony Orwell. „ I tylko inteligent może w coś takiego uwierzyć- żaden zwykły człowiek nie mógłby być takim durniem”(!!!)- dodawał. I szczury mogą okazać się pomocne.. WJR

Zrobić dobrze narodowi żydowskiemu. Przede wszystkim przepraszam {Trystero}: źle odczytałem na blogu autorstwo wypowiedzi. Moja polemika dotyczyła, jak się okazuje, nie wypowiedzi {Trystero}, lecz odpowiedzi p.Paliwody. Nawet się trochę dziwiłem, ale z lewej u góry była ksywka - a myślałem, że to @ jest tym, czym na Onet-cie tilda. Z p.Wojciechem Wierzejskim nie bardzo chcę dyskutować, bo jest On, do czego się otwarcie przyznaje (co w Nim cenię) narodowym socjalistą. Zwracam Mu tylko uwagę, że nasza cywilizacja rozwinęła się, bo głupsi, słabsi i mniej przezorni ginęli w kolejnych Globalnych i nie globalnych Zlodowaceniach i Ociepleniach, wojnach, klęskach głodu itp. Żydzi są bardziej inteligentni, bo do tego dochodziły jeszcze pogromy i inne objawy anty-semityzmu (TAK: kto prześladuje Żydów działa na KORZYŚĆ narodu żydowskiego!). "Co cię nie zabije, to cię wzmocni!" Selekcja naturalna, selekcja naturalna... (Przy okazji: śp.Roman Dmowski istotnie był zwolennikiem ewolucji i selekcji naturalnej; czy był zwolennikiem ewolucji gatunków - za to głowy nie dam). Narkomani nie koniecznie muszą ginąć; giną ci o słabej woli. Ci, co umieją u siebie kontrolować chęć ćpania - przeżywają (NB. o wiele trudniej jest nie zostać zniszczonym przez heroinę czy kokainę, niż przez alkohol!) Ci, co mają silną wolę (zażywają - a nie popadają w niszczący nałóg) to wyselekcjonowana, cenna populacja ludzi! Krótko pisząc: to JA jestem tak naprawdę narodowcem - a p.Wierzejski chce opiekować się dzisiejszymi Polakami... ale naród polski zniszczyć do reszty przez opiekuństwo, rozmemłanie i tę ustawę o "becikowym". Przedwojenni eNDecy by na tym LPR-owskim pomyśle suchej nitki nie zostawili! {~Sadłowski} zadał celne pytanie: "Panie Januszu, a gdyby w PRL obowiązywało prawo, że zabijanie jest dobre i nie grozi za to najmniejsza kara? Byłby Pan za tym, żeby mordercy, którzy zabili kogoś 20 lat temu, chodzili dziś po ulicy?" Ale-ż oczywiście, że tak!! Co ciekawsze: nie jest to przykład abstrakcyjny. W Polsce przedrozbiorowej istniało "wyjęcie spod prawa" - wyjęty spod opieki prawa osobnik mógł być bezkarnie zabity (na ogół chodziło o zniechęcenie banitów do powrotu). Po zniesieniu tego prawa (np. po objęciu ziem polskich prawem któregoś zaborcy, które wyjęcia spod prawa nie przewidywało) nikt zabójcy takiego człowieka nie ścigał - choć było to morderstwo w świetle kodeksów tych państw!! Dokładnie to samo dotyczy przejęcia terenów okupowanych przez PRL - przez III RP. Podobnie gdyby państwo polskie zdobyło kolonię np. na Nowej Gwinei, na której przedtem panował kanibalizm - to nie ścigałoby się wstecz tych, co jedli ludzi; nieprawda-ż? JKM

Piekielna kombinacja operacyjna „Aneks” Ledwie tylko premier Donald Tusk w towarzystwie osób towarzyszących odleciał z Polski w tak zwaną „podróż życia” do Ameryki Południowej, gdzie jak wiadomo, Indianie znają takie narkotyki, że stara, poczciwa „marycha” przy nich wysiada i człowiek widzi cuda gospodarcze nawet w biały dzień, w kraju tubylczym razwiedka przystąpiła do operacji „Aneks”. O tym „Aneksie” krążą rozmaite fałszywe pogłoski, na przykład - że spółka „Agora” może go sobie kupić, że niczego interesującego tam nie ma, albo znowu, że są tam same kłamstwa, które z brudnego palca, którym zwyczajowo dźga się w chore z nienawiści oczy, wyssał sobie Antoni Macierewicz - i tak dalej i tak dalej - ale nikt niczego nie wie na pewno, bo chyba nikt go nie widział. Stąd też fałszywe pogłoski obejmują nawet byłych ministrów obrony narodowej, panów Onyszkiewicza, Komorowskiego i Szmajdzińskiego, że rozbudowę imperium WSI tolerowali, kto wie, czy wyłącznie bezinteresownie. Przy takich poważnych zastawkach, niechby nawet fałszywych, wszystkich, a zwłaszcza potencjalnie zainteresowanych korci, żeby zobaczyć, co tak naprawdę w tym „Aneksie” jest, bo kto to widział, żeby tylko prezydent Kaczyński miał z tych fałszywych informacji robić jakiś użytek. W związku z tym razwiedka przygotowała piekielnie skomplikowaną kombinację operacyjną, której celem było doprowadzenie do wyaresztowania jeśli nie całej, to przynajmniej połowy Komisji Weryfikacyjnej - tej powołanej przez prezydenta i skonfiskowania przy okazji chociaż jednego egzemplarza tajemniczego „Aneksu”. W tym celu pułkownik Lichocki, dawny razwiedczyk, co to jeszcze znał samego Andropowa, zaczął rozpowiadać po Warszawie, czego to on nie może załatwić. Konkretnie - że może załatwić kupno sławnego „Aneksu” za 250 tys. złotych, ale to jeszcze nic, bo dzięki wpływom, jakie ma w Komisji Weryfikacyjnej, może wykreślić z tego „Aneksu” każde trefne nazwisko. Tak sobie chodził i chodził, czemu - powiedzmy sobie szczerze - nikt specjalnie się w Warszawie nie dziwił, jako że zdrada stanu to u nas rzecz zwyczajna. Wprawdzie przysłowie mówi, że co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie, ale pułkownik, w dodatku z razwiedki, zwłaszcza taki, co to samego jeszcze znał Stalina, to przecież coś więcej, niż jakiś tam wojewoda, więc nic dziwnego, że nikt się nie dziwił. I dopiero dziennik „Dziennik” zaczął, jak to się mówi, „bić na alarm”, co zdaje się, było uzgodnionym sygnałem do akcji, niczym podpalenie browaru na Solcu w Noc Listopadową. Natychmiast wszyscy przypomnieli sobie, że Polska jest „demokratycznym państwem prawa, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej” i niezawisła prokuratura nakazała zatrzymać gadatliwego pułkownika, zarządzając przy okazji tak zwane „przeszukania” w mieszkaniach Piotra Bączka i dra Leszka Pietrzaka. Czego agenci ABW na polecenie prokuratury tam szukali - zgadnąć trudno, co chociaż przedstawiciel organów na konferencji prasowej z tajemniczą miną mówił do wielkiej ilości „dokumentów”, które zostały pochowane do „tajnych kopert”, to konfiskujący te „dokumenty” sporządzili na użytek rewidowanych ich rejestr, a z rejestru - jak wyjaśnił na konferencji Antoni Macierewicz - wynikało, że żaden z nich nie był opatrzony klauzulą tajności. Wygląda zatem na to, iż „przeszukania” u Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka zlecono na chybił-trafił w nadziei, że któryś może zachomikował sobie odbitkę „Aneksu” i w ten sposób będzie można sformułować „wątek” korupcyjny, do którego już pułkownik Lichocki dorobi co tam będzie trzeba. Pech chciał, że o akcji ABW skądś dowiedziała się państwowa telewizja i wysłała na miejsce ekipę z kamerą. Tajniaków obecność kamery tym razem strasznie skonfundowała, oczywiście w obawie, by nie został przypadkowo sfilmowany jakiś tajny, specjalnego znaczenia dokument, toteż kazali ekipie natychmiast się wynosić, a kiedy ta nie posłuchała, zastosowali wobec dziennikarzy „przymus bezpośredni”, to znaczy - zabrali im kamerę, a nawet przeprowadzili rewizję osobistą dziennikarzy, obmacując ich „w miejscach intymnych”, pewnie w poszukiwaniu tajnej broni. Ciekawe, czy ABW hołduje homofobii, czy też poszła na pełny luz i tolerancję - bo to by wiele wyjaśniało. Naturalnie trochę to całą piekielnie skomplikowaną kombinację operacyjną „Aneks” komplikuje, ale nie na tyle, by pułkownik Lichocki i zatrzymany wraz z nim pan redaktor Sumiński nie mieli grać swej roli do szczęśliwego końca tym bardziej, że niezawisły sąd wcale nie obawiał się z ich strony „matactwa” w sprawie o „płatną protekcję”, puścił ich za kaucją - bo też wygląda na to, że cały „materiał dowodowy”, jaki niezawisła prokuratura w tej sprawie zgromadziła, to donos jakiegoś funkcjonariusza WSI, że za drobną opłatą obiecywano mu puścić płazem: („Bo mówiła żony ciotka: tych co płacą - nic nie spotka!”). Najwyraźniej niezawisły sąd uznał, że jak na piekielnie skomplikowaną kombinację operacyjną, to trochę za mało, że razwieczykowie się polenili i wziął na przeczekanie. Wygląda na to, że na przeczekanie wziął też policmajster pana premiera Tuska, pan minister Ćwiąkalski. Jeszcze też chyba nie wie, czy ma sądzić Bączka i Pietrzaka, a potem innych weryficatores, czy też - nie sądzić. Być może w najbliższych dniach decyzję w tej sprawie podejmie najwyższy sanhedryn razwiedki i premier Tusk powróci z nirwany w ramach „podróży życia”, kiedy Moc się przesili. SM

19 maja 2008 Nadobywatele w trosce nad "obywatelami".... Przeczytałem  wielki tytuł w codziennej gazecie:” Czemu chcę prywatyzować szpitale”(!!!). Obok zdjęcie premiera Donalda Tuska z Platformy Obywatelskiej, a pod spodem trzy podpunkty:1. Bo nie chodzi o dziką prywatyzację! 2. Bo pacjenci będą mieli łatwiejszy dostęp do dobrych usług medycznych 3. Bo pomożemy samorządom, czyli  WŁAŚCICIELOM SZPITALI, W ICH ODDŁUŻENIU(????). Jeśli samorząd, czyli  radni i urzędnicy będą właścicielami szpitali to nie ma mowy o prywatyzacji, raczej o komunalizacji.  Właściciela nadal nie będzie, a harcować będą urzędnicy. Tylko nie na szczeblu centralnym lecz na lokalnym. I co się zmieni? Będą  marnotrawić samorządowo i na dole, a dokręcać w ministerstwie  i funduszu zdrowych byków, zwanych funduszem narodowym(????). Robią sobie z nas kompletne jaja zamieniając umiejętnie słowa…żebyśmy się przypadkiem nie zorientowali, że przenoszą komunizm ze szczebla centralnego na szczebel samorządowy Powolutku zaczyna się  trwonienie pieniędzy na budowę państwowych  i komunalnych stadionów,  w ramach wydania - kompletnie bez  jakiegokolwiek sensu- 91 miliardów złotych.(???) Suma  wielka, ale nie na tyle, żeby jej nie wydać. Urzędnicy najbardziej wydają nieswoje, bo łatwo przyszło , łatwo poszło. A jak zabraknie- Sejm, demokratycznie- jak najbardziej- przegłosuje!  Mamy rządy, z których nic nie wynika, oprócz kupy śmiechu, propagandy, i trwonienia naszych , ciężko zapracowanych pieniędzy. Na dyskusję o przygotowaniach do Euro urzędnicy wybrali Japonię? Z jakiego powodu? Minister od sportu i z Platformy Obywatelskiej, pan Mirosław Drzewiecki nie znalazł czasu, żeby dziennikarzom odpowiedzieć dlaczego.. Może się wstydził, że jego koledzy, w ramach taniego i „liberalnego” państwa przetrwonili już na wyjazdy ponad 400 000 złotych(!!!). Polecą jeszcze do Francji, Słowenii i Chin.. I nie przeszkadzają im prawa człowieka, których  w Chinach naprawdę nie ma… I dlatego jest trochę normalności… Panowie z Ministerstwa Sprytu, pardon Sportu i Dziedzictwa Narodowego Trwonienia Pieniędzy, pojechali do Japonii w połowie kwietnia, żeby wziąć udział w seminarium dotyczącym -uwaga!- „rozwoju infrastruktury w Polsce przed Euro 2012”(????). Szkoda, że nie polecieli na Księżyc, żeby sobie podyskutować o infrastrukturze  w Polsce. NO właśnie? Dlaczego nie pojechał na to seminarium nikt z Ministerstwa Infrastruktury..! To jest karygodne zaniedbanie… Nikt z Ministerstwa Sprawiedliwości, Ministerstwa Pracy i Polityki Socjalistycznej, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narod…. Coś chyba pomyliłem? To Ministerstwo Gospodarki jest  z Dziedzictwem Narodowym…Tam pobierają koncesje, a to z gospodarką nie ma nic wspólnego….  A może to MinSprawidliwości i Dziedzictwa Narodowego… NO mniejsza z tym! Faktem jest , że do Tokio pojechali m.in. Tomasz Półgrabski z Ministerstwa Sportu i Wyjazdów Zagranicznych, podsekretarz stanu z Ministerstwa Infrastruktury , Maciej Jankowski i przedstawiciele Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad( nie ma jeszcze Dyrekcji  Dróg Zagranicznych!)  i Autostrad, Polskich Kolei Państwowych oraz spółki PL 2O12. To ostatnie to nowa spółeczka zawiązana przez Platformę Obywatelską, żeby łatwiej było budować stadiony. Prasa nie podaje, czy przedstawiciele biurokracji zabrali ze sobą małżonki biurokratyczne i popierające budowę stadionów  i autostrad, czy też pojechali sami… Podobno gejsze są tam urodziwe..! W Radomiu natomiast trwa obywatelska batalia posła Platformy Obywatelskiej pana Radosława Witkowskiego o budowę przez urzędników miejskich lotniska cywilnego.. Spółka już jest gotowa( tak jak przy budowie  nowego stadionu X lecia w Warszawie, bo stary się już zużył!), tylko trzeba  trochę grosza, a ten ma być z Unii Europejskiej w wysokości- jak się biurokraci postarają- nawet 600 milionów euro(!!!). Niezły grosz, tym bardziej , że będzie okazja,  iż urzędnicy i zaprzyjaźnione z nimi firmy się nachłapią, nabudują, natrudzą, żebyśmy prawdopodobnie do tego interesu potem dokładali… Bo nie ma ona nic wspólnego  z rynkową ekonomią, która nakazuje wsłuchiwać się  w głos rynku, który podpowiada, czy inwestować w dane przedsięwzięcie, czy trzymać się od niego na wszelki wypadek z daleka. Decyzje urzędników są na ogół nieracjonalne, bo nie są to ich pieniądze, ale pieniądze skonfiskowane podatnikom i wydawane potem demokratycznie i propagandowo, bo wybory, bo będzie …. Co będzie? Jeszcze jeden pomnik socjalizmu będzie, który będzie trzeba utrzymywać i zmuszać do tego tych wszystkich , którzy z lotniska korzystać nie będą! Ale w Radomiu będzie lotnisko! Za czasów mojej młodości krążył dowcip:” Tata , ja wariat! Kup mi lotnisko!” Ale to był dowcip ogólnopolski, a nie szczególnie radomski… Natomiast koleżanka pana posła  Radosława Witkowskiego, jego szefowa partyjna, pani minister Ewa Kopacz, też z Platformy Obywatelskiej, i też z  tego samego okręgu wyborczego co pan Radosław, zapowiedziała „poniedziałki dobrych wiadomości”(???)., czyli serię  konferencji prasowych, podczas których będzie się chwalipięta, pardon chwaliła pracami swojego resortu.(???). A że, żadnych nie ma i nie będzie, bo jak można naprawić  system zdrowia gdy istnieje Ministerstwo Zdrowia, które ze swej natury dyryguje wszystkim co w tym zdrowiu się dzieje., a nie ma nic gorszego dla gospodarki, niż rządy biurokracji , w tym biurokracji zdrowotnej.- to będziemy mieli natrząsanie się z nas w poniedziałki… We wtorki i w środy dziennikarze będą dociekać i stawiać pytania, w czwartki i piątki pani minister będzie okrężnie tłumaczyć, czego to nie narobiła, a potem już weekend i - do poniedziałku! Według  sondaży badających popularność pani minister  w tłumie potencjalnych wyborców, większość  z nich pragnęłaby usunięcia jej z zajmowanego stanowiska .Większość oczywiście nie wie, kogo na to stanowisko powołać, wie tylko, że musi to być ktoś  „kompetentny”, ktoś, kto zachowa dla niego „darmową służbę zdrowia”, ktoś kto potrafi go umiejętnie oszukać, żeby tłum nie zauważył, że jest kiwany, bo lubi być kiwany, bo to takie słodkie, takie narkotyczne, takie uwodzące.. „W tłumie znika świadomość własnej odrębności, uczucia i myśli wszystkich jednostek mają jeden tylko kierunek”(Le Bon). A że  przez całe lata nie da się znaleźć takiego osobnika, nawet o pozycji ministerialnej, żeby coś z tym komunistycznym fantem zrobił- to tłumu nie interesuje, bo tłum chce darmochy, rządów biurokracji, opieki, żeby się nim zająć, a on się odwdzięczy w nadchodzących wyborach, dlatego pani minister  w try miga otworzyła zamknięte do tej pory oddziały chirurgii i onkologii w Radomiu , dorzuciła finansów , bo z tego regionu, bo wybory, bo europarlament, bo demokracja…Tym bardziej, że na sierpień pan premier Donald Tusk zapowiedział  przegląd  zbędnych resortów, będą dymisje, zmiany,  przetasowania; jedni zostaną- inni odejdą, wszyscy utrudzeni do granic ludzkiej wytrzymałości… Ale jak się pozamienia, posortuje, powymienia- to w rząd wstąpią nowe siły do pracy dla Polski, i ma się rozumieć dla nas, bo Polska to nie tylko oni- to także my! W Polsce są „ obywatele” i są nadobywatele, bo doskonałej równości na razie nie da się osiągnąć, ale w przyszłości- kto wie! Pani minister Ewa Kopacz już zaczęła reformy: od lipca polepszy się los dzieci chorych na hemofilię i cukrzycę. Potem  przyjdą inne sukcesy, od których, żeby nie dostała zawrotu głowy. Jolanta Grusza, dyrektor biura politycznego ministerstwa( biuro polityczne w ministerstwie zdrowia- dobry pomysł- prawda! Nawet w ZSRR   Biuro Polityczne było, ale nie w Ministerstwie Zdrowia ZSRR- tylko poza ministerstwem!)zapewnia, że konferencje to pomysł samej szefowej(!!!). Naprawdę niezła głowa! A jaka mądra! Dyzma nic lepszego  w obecnej sytuacji by nie wymyślił! Chyba, że doradziłby mu coś mądrego pan Kunicki… Panią minister wesprze również prezes Narodowego Funduszu Zdrowia pan Jacek Paszkiewicz , chociaż jeszcze niedawno pani minister anulowała jego decyzję ograniczającą stosowanie preparatów onkologicznych. Po wezwaniu na dywanik oprócz  3mld zł dla chorych na raka- jak  socjaliści to mówią-„ znajdzie” jeszcze 80 mln złotych na hemofilię i cukrzycę. Oczywiście ciekawe skąd zabierze? I tu już nie będą dobre poniedziałkowe wiadomości…. Ale o tym ani mru, mru… bo cały ten propagandowy plan ległby w gruzach..  Powiedzmy sobie szczerze: robienie nas w  propagandowego konia, to nie jest specjalność   obecnego tzw. rządu.. Wszystkie poprzednie robiły to metodycznie… Ale teraz wszystkie te kłamstwa powiązane z propagandą maja być  doskonalsze.. Jak zaczną protestować nosiciele odcisków- to pani minister wesprze ich w ich walce… Jak zaczną protestować nosiciele HIV- to także ich wesprze, jak do szturmu przystąpią nerwusy - to prezes Paszkiewicz wysupła dla nich kolejne miliardy… Nie ma nikogo kto rozpędziłby tych kłamców i oszustów którzy za cenę swojego image, nie wahają się oszukiwać  tysięcy ludzi chorych, zdesperowanych  i potrzebujących pomocy… Ale nie pomocy w postaci idiotycznych i kłamliwych konferencji prasowych… Tylko zmiany systemu, żeby można byłoby się  normalnie leczyć… Pani minister swojego wyborczego czasu obiecywała ,że lekarze powinni zarabiać po 12 000 złotych(!!!!). Jak oni zaczną się naprawdę domagać spełniania kłamstw wyborczych, to pani minister zobaczy ruski miesiąc i być może nawet zostanie skazana na wygnanie, z dwudziestoczterogodzinnym terminem opuszczenia kraju… Jej koleżanka, z tego samego demokratycznego gangu  o nazwie Platforma Obywatelska,który po tych wyborach napadł na nas, pani Elżbieta Radziszewska powiedziała, że: „Im więcej dobrych wiadomości, tym lepiej. Dla chorych to najważniejsze informacje w  życiu”(????) Najlepiej podawać w telewizji, tak jak za Edwarda Gierka same dobre wiadomości.. To się nazywało propagandą sukcesu… I czy coś w tej materii się zmieniło? Wprost przeciwnie- narosło! I rak tego wariactwa będzie nas toczył nadal… A sprawcy- jak zwykle- pozostaną bezkarni! Ale dopóki dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie… Wobec całkowitej bezkarności decydenci już dawno zapomnieli o tym przysłowiu.. WJR

Kto uczył Jacka Kuronia patriotyzmu? Jacek Kuroń jest niewątpliwie częścią historii opozycji demokratycznej w PRL i dlatego jego życiorys oraz dokonania stanowią przedmiot dociekań historyków. W swej najnowszej książce "Przystosowanie i opór. Studia z dziejów PRL" prof. Andrzeja Friszke bada drogę Jacka Kuronia do hasła "Niepodległość bez cenzury". Czyni to w obszernym studium pod tytułem "Problem niepodległości w Polsce powojennej 1945 - 1980", więc na opis ewolucji ideowej Jacka Kuronia siłą rzeczy nie pozostaje zbyt wiele miejsca. Jako naoczny świadek tamtych spraw chciałbym uzupełnić tę relację.
Jacek Kuroń - fanatyczny internacjonalista Jacek pochodził z polskiej i patriotycznej rodziny. Jego ojciec inż. Henryk Kuroń wyrósł w tradycji Organizacji Bojowej PPS. W czasie wojny działał we lwowskiej Armii Krajowej. Niestety, Jacek za młodu darł koty z ojcem na tle ideowym, był bowiem w odróżnieniu od ojca fanatycznym komunistą. Wielkim wstrząsem stał się dla niego rok 1956 - Polski Październik, a następnie tragedia rewolucji węgierskiej. Mimo tych doświadczeń pozostał fanatycznym internacjonalistą. Swych wychowanków w hufcu "walterowskim" (tzn. im. polsko-sowieckiego generała "Waltera", czyli Karola Świerczewskiego) uczył śpiewania w marszu piosenek polskich, rosyjskich, ukraińskich i żydowskich. Miał być to protest przeciwko polskiemu nacjonalizmowi, zwłaszcza antysemityzmowi. Wielu rodziców z komunistycznych rodzin, szczególnie o żydowskim rodowodzie podsyłało mu do jego czerwonego harcerstwa swoje dzieci w obawie, że w odrodzonym po Październiku 1956 r. ZHP - odbieranym jako klerykalne i nacjonalistyczne - będą się czuli obco. Ci jego wychowankowie w dużym stopniu podążyli za nim do opozycji antygomułkowskiej, kiedy władze partyjne odebrały mu na początku lat 60. kierowanie hufcem. Rozbudzone w Październiku '56 nadzieje Polaków stopniowo gasły. Żartowaliśmy z goryczą: "Co najbardziej zmieniło się po Październiku? Sam Gomułka". Najbardziej niepokorni podejmowali potajemnie "knucie" spisków. Bohdan Urbankowski przypomniał ostatnio na łamach "Gazety Polskiej" sprawę opozycyjnego programu "W walce zwycięstwo! Bierność i milczenie - to zguba!". W jego pamięci kojarzy się to z działalnością propagandową ambasady ChRL i orzeszkami, którymi częstowano tam studentów z akademika. Mój przyjaciel Włodzimierz Olejnik z tych samych powodów założył na wydziale prawa Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie w owym czasie studiował, czynne koło Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Chińskiej. Towarzystwo było w ówczesnym PRL atrapą, gdyż Władysław Gomułka w sporze sowiecko-chińskim opowiedział się po stronie Kremla. Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Chińskiej istniało więc na papierze i pozorowało swą działalność. Natomiast Włodek Olejnik na przekór jego władzom prowadził ożywioną działalność, bywał podczas pobytu w Warszawie w siedzibie chińskiej ambasady i dostarczał swym przyjaciołom egzemplarze tzw. czerwonej książeczki z cytatami z dzieł przewodniczącego Mao oraz znaczki z jego wizerunkiem. Był pod względem ideowym człowiekiem zupełnie obcym komunizmowi, zaś w chińską awanturę się wdał na wzór marszałka Józefa Piłsudskiego, który przeciw carskiej Rosji szukał sojuszników w Japonii. Przy sposobności dodam, że Włodzimierz Olejnik brał czynny udział w pracach naszego kółka dyskusyjnego (konkurencyjnego wobec "komandosów"), w czasie wydarzeń marcowych powołany karnie w szeregi LWP, otarł się przypadkiem o tragiczną sprawę żydowskiego studenta zaszczutego przez ludzi gen. W. Jaruzelskiego. Ów student nie wytrzymał nerwowo prowadzonej przeciwko niemu nagonki i popełnił samobójstwo. W latach 70. Włodek wydostał się na Zachód i tam odegrał ważną rolę w polskim Londynie. Był m.in. redaktorem naczelnym "Tygodnia Polskiego" oraz przez jakiś czas organu emigracyjnego PPS "Robotnika".

Stalinowskie korzenie mijalowskiej KPP Sprawa Józefa Śniecińskiego i towarzyszy skazanych przez sąd PRL z małego kodeksu karnego, która Bohdanowi kojarzy się z działalnością chińskiej ambasady, u mnie wywołuje skojarzenia z czymś zupełnie innym. Po dojściu do władzy tow. Wiesława w Październiku '56 roku wśród członków prostalinowskiej koterii "natolińskiej" nastąpił rozłam. Większość z nich (w tym i wspomniany przez Bohdana gen. Moczar) oddali się pod komendę tow. Gomułki, mniejszość z Kazimierzem Mijalem pozostała w opozycji do nowego kierownictwa jako grupa nacisku, sterowana przez sowiecką ambasadę. Przed utrąceniem przez Nikitę Chruszczowa "antypartyjnej grupy" Mołotowa opowiedzieli się oni po stronie kremlowskich stalinowców, zaś po ich klęsce znaleźli nowych protektorów w neostalinowskich Chinach, które otwarcie głosiły, że Stalin miał trzy palce złe, ale siedem dobrych. Zapatrzony w Stalina, przewodniczący Mao zorganizował "wielki skok" z zapędzaniem chłopów do komun ludowych, zakończony wielkim głodem, przewyższający nawet stalinowski holokaust chłopów na Ukrainie, Północnym Kaukazie i w Kazachstanie. W odróżnieniu atoli od Stalina, który niezadowolenie z takich rządów w szeregach partyjnych (bezpartyjni, jak wiadomo, nie liczyli się ani w ZSRR, ani w Chinach Ludowych) stłumił poprzez krwawą czystkę rękoma NKWD, Mao wysłał na opozycję partyjną hunwejbinów, czyli dokonującą "rewolucję kulturalną" młodzież z książeczkami Mao w ręku. Ich ofiarą padło wielu ludzi zbyt mądrych jak na wymogi owej epoki. Trzeba zdawać sobie sprawę, że wszystkie najpotworniejsze zbrodnie SB w PRL - to nic w porównaniu ogromem zbrodni komunistycznych w ChRL. Kazimierz Mijal w czasie tych maoistowskich zbrodni założył w Polsce prochińską, konspiracyjną partię komunistyczną, konkurencyjną wobec PZPR. Manifest "W walce zwycięstwo" był dokumentem programowym nowej, mijalowskiej KPP. Bohdan Urbankowski słusznie przypuszcza, że stanowił on bodziec dla Jacka Kuronia w podjęciu prac nad jego manifestem rewolucyjnym. Oczywiście nie mógł być inspiracją, gdyż Jacek Kuroń był od 1956 roku wrogiem stalinizmu. Po przejęciu przez SB w końcu 1964 roku kopii manifestu w mieszkaniu Joanny i Stanisława Gomułków przyjaciel ideowy Jacka Karol Modzelewski napisał w tym samym duchu "List otwarty do Partii", sygnowany przez ich obydwu, za co też obydwaj poszli do więzienia. Tu sprostuję, że Karol Modzelewski otrzymał zgodnie z ówczesnymi normami 3,5 roku pozbawienia wolności (czyli dokładnie tyle samo, co Józef Śnieciński), natomiast Jacek Kuroń - podobnie jak pozostali poza przywódcą kapepowcy - trzy lata. Jacek czuł się tym wyrokiem niedowartościowany i tłumaczył to później, że sędziowie ukarali Karola bardziej surowo, gdyż byli antysemitami. Mnie się wydaje, że sędziowie (a raczej ich mocodawcy we władzach partyjnych) po prostu uznali, że tak jak w KPP J. Śnieciński był najważniejszy i zasługiwał jako przywódca na surowszy wyrok, tak i w tym tandemie intelektualnie górował Karol. Stąd, a nie z rasowych przesądów, wynikał wyższy wyrok dla Karola. Jacek nadrabiał intelektualne przewagi Karola wyjątkowym ciągiem na bramkę, czyli mówiąc inaczej - niespożytą energią opozycyjną, którą górował nad spokojniejszym intelektualistą Karolem.

Dlaczego SB nękało Jerzego Grotowskiego Przy sposobności wyjaśnię poruszoną przez Bohdana sprawę Jerzego Grotowskiego. Był to tak wybitny reformator teatru, że ludzie zupełnie zapomnieli o jego krótkotrwałej karierze politycznej po Październiku '56 w Rewolucyjnym Związku Młodzieży oraz niezależnym w ciągu pierwszych miesięcy 1957 roku ZMS. Jurek był przywódcą radykalnej opozycji w kierownictwie ZMS i stąd zapewne zainteresowanie jego osobą w SB. Przesłuchania w sprawie chińskiej może się wiązać też z faktem, że Jurek przed Październikiem '56 studiował chiński tradycje teatralne w Pekinie i wiele zresztą z tych studiów zaczerpnął dla swych rewolucyjnych koncepcji teatralnych. Nie miał on natomiast żadnych ciągot stalinowskich czy maoistycznych, był zdecydowanym zwolennikiem wolności słowa i innych swobód obywatelskich. Rozmowom z nim zawdzięczam m.in. to, że w odróżnieniu od wielu lewicowych intelektualistów nie dałem się nabrać na maoizm (oprócz tego znałem kilku polskich ekspertów, którzy obserwowali na własne oczy "wielki skok" i jego katastrofalne skutki). Jeśli Grotowski oskarżył "mijalowców" o antysemityzm, to nie ze względu na koniunkturę polityczną, która w miarę nadciągania Marca '68 była coraz przychylniejsza dla antysemitów w SB i Partii, lecz na ich - "mijalowców" - prawdziwe skłonności w tym kierunku. Jurek Grotowski natomiast był pod tym względem zupełnie czysty. Przyjaźniłem się z nim, gdy na przełomie lat 1956 i 57 jako działacz rewolucyjny bywał w Warszawie. Później straciłem z nim kontakt. Ostatni raz widziałem go na pogrzebie śp. Pawła Jasienicy, czyli Lecha Beynara.

To Karol Głogowski nawracał Kuronia na polski patriotyzm Wracając do Jacka Kuronia, muszę podkreślić jego fanatyczny internacjonalizm, powodujący wyjątkowe uczulenie na problematykę patriotyczną, odrzucaną jako szowinizm. Sam słyszałem z jego ust oświadczenie, że naród polski - to hipostaza, czyli byt nierealny. Tak mnie to zatkało z wrażenia, że nie zapytałem, czy język polski istnieje realnie. Uczestnicy naszego kółka krytykowali manifest Jacka oraz "List otwarty do Partii" za pomijanie kwestii suwerenności PRL wobec Kremla. Wiele dyskusji toczyliśmy z "komandosami" w tej sprawie. Szczególnie wyróżniał się w tym względzie mec. Karol Głogowski, który wiele pasji włożył w przekonanie Jacka Kuronia po jego zwolnieniu z więzienia do swych patriotycznych koncepcji. Byłem sceptyczny co do wyników tych zabiegów, ale się udało. Hasło "Niepodległość bez cenzury" nie miało by szans bez akceptacji Jacka. W swych wspomnieniach "Wiara i wina" Jacek tłumaczy czytelnikom, że samodzielnie dopracował się stanowiska w sprawie polskiego patriotyzmu. Recenzując tę książkę po jej pierwszym wydaniu, wytknąłem mu, że pomija wpływ Karola i jego wielogodzinnych dyskusji na ten temat. Odnoszę wrażenie, że nasi historycy nie doceniają ciężarów działalności śp. Karola Głogowskiego. Pamiętamy o tragicznej śmierci w internowaniu Gajki Kuroniowej, nie pamiętamy natomiast, że jedną z śmiertelnych ofiar wydarzeń marcowych była pierwsza żona Karola Głogowskiego. Nie wytrzymała ona jako artystka opery łódzkiej, więc osoba subtelna i delikatna, wieloletnich szykan SB pod adresem męża i jej samej i popełniła samobójstwo 1 maja 1968 roku. Jest to kolejny argument przemawiający za tezą, że Marzec '68 to polski zryw wolnościowy, okupiony przede wszystkim cierpieniem Polaków. Antoni Zambrowski

Drżączka ministerialna Żyjemy doprawdy w dziwnych czasach - o czym piszę bezustannie. W czasach, gdy “postępowcy” odrzucili w czambuł reguły dobrego wychowania, reguły zawierania małżeństw i związków miłosnych, reguły postępowania w interesach… Wszystko dziś się po prostu pruje. Pamiętam jeszcze (dziś pamiętanie tego, co było ponad pół roku temu, budzi zapewne podejrzenia ABW i psychiatrów; dobry obywatel wszystko, a zwłaszcza obietnice polityków, zapomina po miesiącu!) rządy Jarosława Kaczyńskiego, powszechnie (acz niesłusznie!) uważanego za chama w polityce. I pamiętam, że krytykowałem jego działania polegające na oświadczeniu, że przyjrzy się działalności kilku (tu nazwiska) ministrów - by sprawdzić, czy ich nie usunąć ze stanowisk. Dziś premierem jest Donald Tusk - uważany za kulturalnego Europejczyka. I mogę tekst sprzed roku przepisać bez najmniejszej zmiany… Jest elementarzem, który wkładała mi do łebka moja babcia reakcjonistka, że podwładnych NIE WOLNO krytykować publicznie, a przynajmniej nie w przytomności ich podwładnych, że nie wolno podrywać autorytetu swoich współpracowników… I oto znów słyszę, że p. premier “przyjrzy się” pracy kilku ministrów (tu nazwiska) i niektórych z nich być może zmieni w sierpniu… Dlaczego akurat w sierpniu? W sierpniu udowodnią, że się nie nadają? Czy ktokolwiek myśli, że dyrektorzy departamentów będą szanowali ministra, o którym p. premier powiedział, że “będzie się przyglądać jego pracy”? Przecież to oznacza, że jego poprzednie decyzje budzą wątpliwości - a może nawet są złe. W takim razie istnieje ogromna szansa, że dyrektor departamentu, który odmówi wykonania polecenia złego ministra, zostanie za to pochwalony… Taka jest logika; zwykła, elementarna logika. Zwolnienie człowiek musi dostać nagle, bez żadnego uprzedzenia. Natomiast publiczne głoszenie, że działalność ministra jest podejrzana, JEST NIEDOPUSZCZALNE! Jeśli tak dzieje się na szczytach władzy - to co dopiero musi dziać się na niższych szczeblach tej przeraźliwie rozdętej i tonącej w bałaganie, narzuconej nam przez wspólnotę, biurokracji?! Strach pomyśleć! JKM

20 maja 2008 Rząd nie hoduje kur, ale hoduje posady.... Pan premier Donald Tusk, w dniu 22 kwietnia ogłaszając na warszawskiej giełdzie czteroletni plan Balcerowicza, pardon prywatyzacji powiedział:” Program ma pomóc  w walce z korupcją gospodarczą i obsadzaniem politycznych namiestników  w spółkach skarbu państwa”(!!!). Na liście sporządzonej przez Ministerstwo Skarbu Państwa znalazł się największy polski bank- PKO BP. Do państwa należy 51,5 % jego akcji, posiada więc pakiet większościowy., ale premier Tusk, chce w przyszłym roku sprzedać 20 do 30 % akcji…. No dobrze, ale tymczasem, minister skarbu pan Aleksander Grad powołał nowe władze banku… Mniemam, że to chyba nie jest obsadzanie politycznymi namiestnikami spółek skarbu państwa??? Już 26 lutego Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie PKO BP, odwołało dotychczasowych członków Rady Nadzorczej i natychmiast powołało nowych. Przewodniczącą Rady została pani Marzena Piszczek, ekonomistka, kilkanaście  dni wcześniej mianowana dyrektorem delegatury Ministerstwa Skarbu Państwa w Krakowie oraz wiceszefowa RN Zakładów Azotowych w Tarnowie. Tak się składa, że pan Aleksander Grad pochodzi także z Tarnowa. Jej zastępcą w PKO BP jest warszawski adwokat Eligiusz Jerzy Krześniak, który wśród licznych funkcji w swoim bogatym życiorysie, ma też funkcję na liście arbitrów sądu arbitrażowego przy  Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”, którą od lat(????). kieruje pani Henryka Bochniarz, była minister przemysłu w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego,  a w ostatnich wyborach prezydenckich kandydatka Partii Demokratycznej. Pani Henryka, jako zdolna stypendystka stypendium Fullbrighta,( lewicowego senatora amerykańskiego) jest także załozycielką i prezesem zanaej firmy konsultingowej Nicom Consulting, w której - tak się przypadkowo złożyło- pracowała na początku lat dziewięćdziesiątych pani Urszula Pałaszek, również powołana w skład nowej Rady Nadzorczej PKO BP(???). Za rządów Wiesława karczmarka, pani Pałaszek podjęła pracę w resorcie skarbu, gdzie była doradcą w Departamencie Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, obecnie zaś jest dyrektorem Departamentu Instytucji Finansowych. Nie mam informacji, czy pełzająca jak płazy biurokracja rozwiązała ten Departament Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, bo cały ten program szlag trafił… ale znając polską rzeczywistość, nawet jak nie ma łodzi- to wiosła są! Gdy tylko dwie osoby powiązane z panią Henryką Bochniarz zasiadły na stolcach w radach nadzorczych, natychmiast „Lewiatan” wydał oświadczenie popierające zamierzenia rządu w zakresie” prywatyzacji”… Pozostali członkowie Rady Nadzorczej PKO BP to na przykład pan profesor Ryszard Wierzba z Uniwersytetu Gdańskiego, bliski współpracownik pana  profesora Leszka Pawłowicza, wiceprezesa Instytutu nad Gospodarką Rynkową, takiego instytutu utworzonego przez Kongres Liberalno- Demokratyczny, do badania gospodarki rynkowej, chociaż  na co dzień  męczymy się w gospodarce socjalistycznej, ale  Instytut tego nie widzi.(???). Innym członkiem RN jest profesor Jerzy Osiatyński, zgłoszony jako przedstawiciel akcjonariuszy mniejszościowych, spółki należące do PZU i  zaakceptowany przez ministra Grada. Pan profesor był w swojej karierze i posłem Unii Demokratycznej i Unii Wolności w latach 1989-2001, a także był w rządzie socjalisty Mazowieckiego- uwaga!- szefem Centralnego Urzędu Planowania(???). Zamienionego potem na… nie pamiętam dokładnej nazwy, ale jego szefami byli kolejno  pan Kropiwnicki i pan Kuźmiuk z Polskiego wtedy Stronnictwa Ludowego, Urząd Koordynacji Czegoś Tam, Biura Zaopatrzenia Zaplecza Rządu czy Statystki… To chyba było Rządowe Centrum Studiów Strategicznych( i do tej pory jest!). Po prostu socjaliści wstydzili się tej nazwy, bo w końcu chcieli skończyć z gospodarka planową i przejść na wolnorynkową, ale po wejściu do Unii znowu planujemy ilości mleka, buraków, dwutlenku węgla, tlenu, azotu, węgla, połowu ryb itp. Historia zatoczyła koło i znowu będziemy mieli gospodarkę planową- jeszcze chwila cierpliwości! Komuno wróć! Potem pan Osiatyński był ministrem finansów  w gabinecie Hanny Suchockie( naszej Hani  kochanej!) i do niego właśnie JKM skierował słynne słowa, że „ rząd rżnie głupa”, bo podnosi ceny energii i nie rozumie, że muszą wzrosnąć ceny chleba(???). Bo to jest trudne do zrozumienia, szczególnie na poziomie profesorskim… Wśród członków RN mamy jeszcze dwóch wykładowców warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej( kiedyś SGPiS - Szkoła Główna Planowania i Statystyki), pana profesora Romana Sobieckiego i pana profesora Jana Bossaka.. Obaj są dobrymi kolegami pana profesora Leszka Balcerowicza, a pan Bossak pracuje nawet w tej samej placówce, co były wicepremier- w Katedrze Studiów Porównawczych AGH. 11 kwietnia RN powołała nowego prezesa PKO BP, którym został Jerzy Pruski- bliski współpracownik  profesora Leszka Balcerowicza z Rady Polityki Pieniężnej, a później jego pierwszy zastępca w Narodowym  Banku Polskim. Nie muszę dodawać, że nie są to profesorowie  wolnorynkowi, lecz wyhodowani na bazie i nadbudowie marksistowskiej… Troszkę się zliberalizowali, szczególnie w sferze werbalnej… W Banku Przemysłowo Handlowym jeszcze w lutym pan Aleksander Grad do rady nadzorczej wprowadził panie: Dorotę Podedworną- Tarnowską i Agnieszkę Słomkę-Gołębiowską. Ta pierwsza doradzała  w latach 1999-2001 w Departamencie Finansów MSP pani Alicji Kornasiewicz( vide Eureko!)_, bardzo bliska współpracowniczka pana profesora Leszka Balcerowicza, a obecnie szefowa RN BPH, który to bank zresztą sama prywatyzowała. Natomiast pani Słomka-Gołębiowska to doktorantka pana Leszka Balcerowicza, dziś pracująca w jego Katedrze Międzynarodowych Studiów Porównawczych( nie mam pojęcia co to takiego?- i komu to potrzebne!). W Banku Gospodarki Żywnościowej( skarb państwa posiada 37% udziałów) głównym rozgrywającym jest holenderski Rabobank, gdzie od 15 lat na czele polskiej filii stoi pan Dariusz Ledworowski, w rządzie Tadeusza Mazowieckiego wiceminister,   a ekipie Krzysztofa Bieleckiego minister współpracy gospodarczej z zagranicą. Minister Grad wydelegował do RN BEŻ pana Jarosława Myjaka, poznańskiego adwokata, który do 2004 roku był prezesem firmy ubezpieczeniowej Commercial Union Polska, ale równocześnie był wiceprezesem PKPP „Lewiatan”  a  więc dobrym znajomym pani Henryki Bochniarz Do RN PZU pan minister Grad powołał pana Alfreda Biecia, który w latach 1989-1991 był sekretarzem Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów(z ramienia PZPR). I prawą ręką wicepremiera Leszka Balcerowicza oraz współautorem jego planu gospodarczego  a potem wiceprezesem Pekao S.A. i prezesem Banku Pocztowego. I co jeszcze w sitwie słychać????? Zawsze ci sami, z tej samej szkoły…Wiceministrem skarbu jest pan Michał Chyczewski, absolwent SGH, blisko związany z Leszkiem Balcerowiczem,  który jest blisko zaprzyjaźniony z panem, Andrzejem Rzońcą, uczelnianym asystentem i doradcą byłego prezesa NBP,  a który niedawno został szefem Rady Nadzorczej Totalizatora Sportowego. A pan Andrzej Lepper, ani nie profesor, ani nie doktor z trybuny sejmowej krzyczał, że' Balcerowicz musi odejść!” Panie wicepremierze…. Niech pan zobaczy ilu jest jeszcze Balcerowiczów i jak się rozmnożyli??? Stawiam następującą tezę..  Nawet jak „sprywatyzują” to pozostaną na swoich posadach… Tak jak pani Alicja Tysiąc, pardon - oczywiście Kornasiewicz… w Banku Przemysłowo Handlowym.. I jak tam sprawy z wielką kasą dla spółki Eureko? WJR

Marwa kuć! Czy Państwo myślicie, że ja kocham ubeków? Ja jestem raczej sadystą, niż masochistą - i wcale nie lubię tych, co mnie wsadzali do mamra. Jeszcze za Gierka i Jaruzelskiego to była jakaś kultura - ale trzeba było być w ich łapskach za Gomułki, to byście Państwo zobaczyli, jaka to przyjemność!! O czasach Bieruta już nie wspominam nawet... Żaden z PT Komentatorów nie odpowiada na żaden argument - ani o tej pensji przepitej już przez kata, ani o "Toto-Lotku" - tylko wrzask, że ja "bronię UB-ków - a przecież oni byli brzydcy i niegrzeczni". Otóż ja naprawdę nie lubię ubeków - natomiast nie jest sztuką dawać coś ludziom, których się lubi; cnota moralna polega na oddawaniu np. pieniędzy również tym, których się nie lubi... Z tym, że my tym ubekom niczego nie "dajemy". Emerytura - to nie dowolnie przyznawana łaska. Ubecy idąc do pracy mieli ją obiecaną - więc trzeba płacić. Pada tu argument, że "nie płacili składek". To nie ma nic do rzeczy. Za "komuny" nie było w budżecie podziału. Np. śp.Władysław Gomułka (ksywka: tow Wiesław") w ogóle na jakiś zniósł składki emerytalne od pobierających pensje - o tyleż samo zmniejszając te pensje - "by uprościć księgowość" (pamiętam, jak ostro sprzeciwiłem się memu śp.Ojcu, który - jako oszczędny inżynier - uważał to posuniecie za słuszne...). No, i co: tym wszystkim ludziom też zmniejszyć emerytury? A w ogóle: widzicie Państwo do jakich nonsensów prowadzi istnienie systemu emerytalnego! Gdyby tego socjalistycznego wynalazku nie było - nie byłoby problemu! Jest faktem, że wychodzi to głupio: ONI płacili ubekom połowę tego, co za tę robotę trzeba by płacić, ale... nęcili ich obiecaną wyższą emeryturą. Po czym oddali niby władzę - a teraz my musimy płacić!! Czyli: nominalnie to ja płacę im teraz za to, że mnie wtedy zamykali... Cóż: II RP musiała spłacać część długów po Cesarstwie Rosyjskim, K u. K Austro-Węgrzech i Cesarstwie Niemiec - w tym i pieniądze na emerytury zaborczej służby więziennej. My też płacimy. Na pocieszenie: nie są to jedyne długi pozostałe po PRL; to nawet nie jest 1‰ tych długów... Teraz z innej beki; czytam na głównej stronie portalu o2: „Pracownik nie jest już dzisiaj zdany na łaskę i niełaskę pracodawcy, nie trzeba czapkować szefowi, widząc go rano w firmie, i nie ma powodu zarywać nocy, byle tylko zdążyć z robotą na czas”. I jest radocha - sporo robót nie będzie wykonanych na czas... Robotnicy budowlani się ucieszą - przyszli mieszkańcy domu... niezupełnie. Cóż: socjalizm to dominacja klasy pracowniczej nad konsumentami. A w Gdańsku było fajnie. Niestety: będzie tylko dźwięk - bez video. JKM

Na koniec pieriedyszki - widok znajomy ten Po wyborach parlamentarnych i prezydenckich w 2005 roku, Prawo i Sprawiedliwość zapowiedziało ustawę o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych oraz ustawę przewidującą ujawnienie materiałów wytworzonych w PRL przez Urząd Bezpieczeństwa i Służbę Bezpieczeństwa. I rzeczywiście - Sejm uchwalił trzy ustawy: ustawę z 9 czerwca 2006 r. o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz o Służbie Wywiadu Wojskowego, ustawę z 9 czerwca 2006 r. o służbie funkcjonariuszy Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Służby Wywiadu Wojskowego i wreszcie - ustawę z 9 czerwca 2006 r. - przepisy wprowadzające do dwóch wyżej wymienionych ustaw. Artykuł 57 tej ostatniej ustawy przewidywał, że Wojskowe Służby Informacyjne zostaną zlikwidowane z dniem 30 września 2006 roku. I tak się stało. Zanim to jednak nastąpiło, na podstawie wspomnianych przepisów ustaw rozpoczęła swoją działalność Komisja Likwidacyjna, której członków w połowie, to jest - w liczbie 12 - powoływał premier, a w połowie - prezydent. Komisja ta od funkcjonariuszy WSI, którzy zamierzali podjąć służbę w nowych strukturach, zbierała oświadczenia miedzy innymi na temat tajnej współpracy z przedsiębiorcami, nadawcami radiowymi i telewizyjnymi, redaktorami naczelnymi, dziennikarzami i wydawcami. Po likwidacji WSI Komisja ta, już jako Weryfikacyjna, badała prawdziwość tych wszystkich oświadczeń. Na tej podstawie miała sporządzić Raport i o likwidacji i o weryfikacji, który pierwotnie miał trafić do prezydenta, marszałka Sejmu i premiera. Jednakże z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego doszło do nowelizacji ustawy z 9 czerwca - przepisy wprowadzające. Nowelizacja ta, dokonana ustawą z 14 grudnia 2006 r. w art. 70 c ust. 1 postanawiała, że przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej niezwłocznie przekazuje Raport prezydentowi, prezesowi Rady Ministrów i wicepremierom, zaś dopiero prezydent przekazuje go marszałkowi Sejmu i Senatu. Prezydent decydował też o terminie i zakresie przekazania Raportu do publicznej wiadomości, zaś jego postanowienie w tym względzie było równoznaczne z uchyleniem tajności tego dokumentu. 16 lutego 2007 roku prezydent wydał postanowienie o podaniu do wiadomości publicznej Raportu o działaniach żołnierzy i pracowników WSI wykraczających poza sprawy obronności państwa i bezpieczeństwa Sił Zbrojnych. Treść Raportu potwierdzała wcześniejsze przypuszczenia, że Wojskowe Służby Informacyjne, które nietknięte przetrwały całą sławną „transformację ustrojową” nie tyle służyły Rzeczypospolitej Polskiej, co zwyczajnie podporządkowały ją sobie, przejmując kontrolę nad co najmniej tysiącem najważniejszych z punktu widzenia gospodarki i funkcjonowania państwa przedsiębiorstw, a w szczególności - nad infrastrukturą finansową. Uczyniły to dzięki pozyskaniu do współpracy wielu państwowych dygnitarzy i wpływowych polityków oraz ludzi ze świata mediów i przemysłu rozrywkowego - dzięki czemu udawało się im neutralizować w opinii publicznej wszelkie podejrzenia co do podwójnej roli WSI w państwie. Oczywiście ci wszyscy tajni współpracownicy i sympatycy razwiedki zostali w tym momencie zmobilizowani dla potrzeb kampanii, której celem było z jednej strony stworzenie w opinii publicznej wrażenia, że Raport jest dokumentem bez znaczenia, że nie zawiera żadnych rewelacji, a jeśli nawet coś na rewelację wygląda, to jest to wyssane z brudnego palca chorych z nienawiści ludzi tworzących Komisję Weryfikacyjną, słowem - repertuar znany z „nocnej zmiany” w roku 1992. Brakowało tylko okolicznościowego wiersza Wisławy Szymborskiej, która wtedy, w ramach świadomej dyscypliny, zrozumiała powinność swej służby i za załatwienie Nagrody Nobla odwdzięczyła się poezyją pod tytułem „Nienawiść”. Drugim wszelako nurtem kampanii skierowanej przeciwko Raportowi były oskarżenia, iż naraża on na szwank bezpieczeństwo państwa, a zwłaszcza - żołnierzy bohatersko walczących z nieprzyjaciółmi rodzaju ludzkiego w Iraku i Afganistanie. Wprawdzie jeden zarzut wykluczał, a w każdym razie podważał drugi, ale socjotechnicy z razwiedki doskonale wiedzieli, że ludzie mają wprawdzie dobrą pamięć, ale krótką, więc można zaryzykować. Czyż najlepszym tego dowodem nie były głosowania w wyborach parlamentarnych w roku 1993 i w roku 2001, wskutek których rządy w Polsce objęli dawni funkcjonariusze Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, gotowi jeszcze w niedawnych latach 80-tych wymordować wszystkich dookoła, byle tylko dogodzić Związkowi Radzieckiemu. Wreszcie - nie na darmo razwiedka pozakładała sobie stacje telewizyjne i rozgłośnie radiowe, nie na darmo powtykała do mediów swoich tajnych współpracowników. Wprawdzie Wojskowe Służby Informacyjne zostały formalnie zlikwidowane, ale ta oficjalna nieobecność okazała się tylko wyższą formą obecności. Okazało się, że WSI, chociaż rozwiązane, dysponują nie tylko własną reprezentacja parlamentarną, prokuraturami i sądami, nie tylko mediami i ekspertami, ale również - zastępami autorytetów moralnych, gotowych na głos trąbki stanąć do szeregu. Gdyby tak wojsko z równym zapałem broniło niepodległości i państwa przed penetracją obcej agentury, Polska miałaby zadatki na regionalne mocarstwo, ale niestety - problem polega na tym, że nasza razwiedka, w odróżnieniu dajmy na to, od rosyjskiej, patrzy tylko, jakby tu szybko całe państwo rozkraść, a potem znaleźć kogoś, kto zapewni bezpieczne przetrawienie „nagrabliennogo”. W rezultacie udało się pozbawić publikacji Raportu rezonansu, na jaki zasługiwałby w normalnym państwie. Jednak niebezpieczeństwo nie zostało całkowicie rozładowane, bo nowelizacja z 14 grudnia 2006 r. przewidywała, że w miarę ujawniania nowych okoliczności, do Raportu będą dołączane uzupełnienia. Trzeba powiedzieć, że i pan prezydent rzucił razwiedczykom linę ratunkową, rodzaj oferty pojednania, w postaci oświadczenia, że nie będzie ujawniał fragmentów zagrażających bezpieczeństwu państwa, albo bezpieczeństwu „Sił Zbrojnych”. Wygląda jednak na to, że razwiedka pozostała głucha na te syrenie śpiewy i postawiła - jak to wyraził były minister obrony Radosław Sikorski - na „dorżnięcie watahy”, żeby mieć spokój i z Komisją Weryfikacyjną i lustracją przy okazji też. Inna sprawa, że w kwestii lustracji postępowanie pana prezydenta też nie było zbyt czytelne. Oto zgodnie z przedwyborczymi zapowiedziami PiS, Sejm uchwalił ustawę z 8 października 2006 roku o ujawnieniu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa... i tak dalej. Przewidywała ona w skrócie, że materiały będące w posiadaniu IPN zostaną ujawnione, a jeśli komuś nie będzie się podobało, co tam bezpieka na jego temat sporządziła, to niech dochodzi prawdy przed sądem. Przeciwko tej ustawie wystąpiła ponad podziałami zagadkowa koalicja senatorów, wysuwając różne wzruszające argumenty, którymi, ku zdumieniu zwolenników lustracji, bardzo przejął się i wzruszył również pan prezydent. Z jego inicjatywy pojawiła się nowela do tej ustawy, w której przywrócił on wszystkie mechanizmy pomyślane do blokowania lustracji - z postępowaniem przed „niezawisłymi sądami” włącznie. Jeśli nie położyć tego na karb nieznajomości rzeczy, to musimy uznać, że pan prezydent może być bardziej przebiegły, niż wygląda. Zresztą - cóż innego mamy sobie pomyśleć zwłaszcza po wyroku niezawisłego Trybunału Konstytucyjnego, który ze znowelizowanej przez pana prezydenta ustawy lustracyjnej pozostawił tylko ruiny i zgliszcza? Toteż gdy Prawo i Sprawiedliwość, jak można się domyślać - na własne życzenie przegrało ubiegłoroczne wybory 8 listopada 2007 r. ukazało się zarządzenie premiera, przewidujące zakończenie działalności Komisji Weryfikacyjnej na dzień 30 czerwca 2008 roku. Był to rodzaj pocałunku Almanzora, jaki pan premier Jarosław Kaczyński złożył na czole tej Komisji, wskazując jednocześnie razwiedce właściwy modus operandi. Nowy rząd premiera Donalda Tuska, zdając sobie sprawę, czyja ręka przywiodła go do tak prestiżowych stanowisk w państwie, w podskokach zaczął realizować politykę odwdzięczania się, która obejmowała również, a właściwie przede wszystkim kwestie bezpieczeństwa. Nie chodzi oczywiście o bezpieczeństwo państwa, przeciwnie - o zagwarantowanie bezpiecznej osłony procesowi odzyskiwania i umacniania odzyskanych przez razwiedkę pozycji w strukturach państwa, gospodarce, mediach i wszystkich innych dziedzinach - ostatnio dlaczegoś również w ochronie zdrowia. Za parawanem „rządu miłości” dokonuje się okupacja Polski przez razwiedkę, która najwyraźniej chce z tym zdążyć jeszcze przed planowanych Anschlussem do Eurokołchozu. Właściwie sytuacja jest już niemal w całości pod kontrolą, czego spektakularnym wyrazem są przeprosiny składane przez ministra obrony Bogdana Klicha osobom umieszczonym w Raporcie Komisji Weryfikacyjnej w charakterze funkcjonariuszy bądź konfidentów razwiedki. Współczując ambitnemu psychiatrze, który dostał się w pod ostrza tak potężnych szermierzy, trudno jednak nie zauważyć, iż i tak jest on szczęściarzem, że zirytowani dekonspiracją potentaci nie zażądali od niego praktykowanego wśród kryminalistów bardziej upokarzającego zadośćuczynienia. Zresztą - kto wie - może i zażądali, tyle, nie na oczach publiczności? Jednak całkiem bezpiecznie nie jest, bo przecież Komisja Weryfikacyjna sporządziła jednak jakieś uzupełnienia zwane „Aneksem”, o którym krążą różne wieści, ale którego nikt nie widział. Niepokój muszą odczuwać zwłaszcza trzej byli ministrowie obrony: Janusz Onyszkiewicz, Bronisław Komorowski i Jerzy Szmajdziński - ponieważ trudno sobie wyobrazić, żeby okupacja Polski przez razwiedkę odbywała się i rozwijała bez ich wiedzy i aprobaty. Musimy tak domniemywać choćby przez rewerencję dla tych dygnitarzy, a w szczególności - dla pana Janusza Onyszkiewicza, który przy tym wszystkim jest również autorytetem moralnym, może nie takim jeszcze, jak „drogi Bronisław”, niemniej jednak. Myśl, że mógł on o niczym nie wiedzieć i został przez razwiedkę postawiony na stanowisku ministra obrony w charakterze muła, byłaby w najwyższym stopniu nietaktowna. Ale nie da się ukryć, że jeśli rzeczywiście „Aneks” sugeruje podejrzaną tolerancję owych ministrów dla razwiedkowej okupacji Polski, to też dobrze nie wygląda. Nic więc dziwnego, że zainteresowanie zawartością „Aneksu” rośnie do tego stopnia, iż razwiedka porzuciwszy wszelkie pozory, musiała nakazać policmajstru premiera Tuska by „powinność swej służby zrozumiał” i spuścił ze smyczy prokuratorów i bezpieczniaków. Tak oto doszło do „przeszukań” u Piotra Bączka i dra Leszka Pietrzaka. Najwyraźniej policmajster jeszcze nie wie, czy razwiedka każe mu ich „sądzić” - więc wtedy będzie musiał wykombinować przeciwko nim jakieś „zarzuty”, a potem znaleźć odpowiednio niezawisły sąd, żeby wszystko było gites tenteges, czy na razie jeszcze nie każe. Toteż są oni póki co „świadkami”, jako że już Rejent Milczek odkrył, iż „nie brak świadków na tym świecie”, ale na wszelki wypadek bezpieka robi im kipisz w mieszkaniach, żeby jednak od zbytku praworządności nie poprzewracało im się w głowach. Bo kiedy przyjdzie „prikaz z rajkoma” („Priszoł prikaz z rajkoma: rasstrielat' wsiech pa domach...”), to i całą Komisję Weryfikacyjną się wyaresztuje i tak dalej, ale na razie - cyt! Widać, że nie tylko prokuratorzy krajowi zdolni są do wszystkiego, ale i funkcjonariusze ABW. Jeden z nich chyba naprawdę myślał, że nie musi się legitymować, kiedy o nic nie podejrzewanemu cywilowi rozkazuje ściągać spodnie do osobistej rewizji. Widać, że młode kadry poczucie władzy mają we krwi, niczym starzy czekiści i nie są gorsze od starszych, a jak trzeba będzie komuś znowu przywiązać „kamulki do nóg”, to ochotników nie zabraknie. Nic dziwnego; kolejna już w historii Polski, dwudziestoletnia pieriedyszka, powoli dobiega końca, więc obserwuje sytuację nie tylko razwiedka tubylcza, ale kto wie - może i gestapo już typuje do przyszłych awansów? SM

Uciekajmy do szarej strefy! Wprawdzie prasa, jak wiadomo, kłamie, ale w tym przypadku może to być wyjątek. Oto dziennik „Dziennik” utrzymuje, że ksiądz profesor Michał Heller, który ostatnio otrzymał prestiżową nagrodę Templetona i zadeklarował przekazanie jej w całości na rzecz Centrum Kopernika w Krakowie, będzie musił zapłacić półtora miliona złotych podatku. Podobno minister fiansów jest bezsilny, ponieważ zgodnie z konstytucją, Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym w dodatku zasady sprawiedliwości społecznej. Ciekawe, skąd ksiądz profesor Heller weźmie tyle pieniędzy, żeby tej sprawiedliości społecznej zadośćuczynić. Biorąc pod uwagę wysokość tak zwanych intencji mszalnych w diecezji tarnowskiej i brak możliwości skokowego zwiększenia wydajności pracy, bo przecież księdzu, poza wielkimi świętami, nie wolno odprawić więcej niż jednej Mszy św. dziennie, a także pensje pracowników naukowych, laureat Nagrody Templetona będzie musiał pracować co najmniej 25 lat, zakładając, że nie tylko odda urzędowi podatkowemu wszystkie swoje dochody, ale również - że fiskus nie doliczy odsetek zwłoki. Tymczasem to nie jest wcale pewne, bo minister finansów ma poszukiwać dochodów budżetowych, a nie redukować ich wskutek odruchu współczucia. Żadnego współczucia konstytucja, która jest w Polsce najwyższym źródłem prawa, nawet wyższym od dyrektyw Komisji Europejskiej, a kto wie - może nawet wyższym od postanowień loży B'nai B'rith, żadnych odruchów współczucia nie przewiduje. Przewiduje natomiast, że organy władzy publicznej, na przykład minister finansów, działają „na podstawie i w granicach prawa”. Krótko mówiąc, wygląda na to, że jury Nagrody Templetona, trąbiąc o niej na cały świat wyrządziło ks. prof. Michałowi Hellerowi niedźwiedzią przysługę. Będzie teraz musiał przez resztę życia pozostać niewolnikiem fiskusa, chyba, że puści w niepamięć swoje deklaracje o przeznaczeniu pieniędzy dla krakowskiego Centrum Kopernika, tylko przeznaczy je na podatek. Przypadek ks. prof. Hellera pokazuje, że w Polsce nie opłaca się nic robić, chyba, że w szarej strefie. Gdyby ks. prof. Heller we wczesnej młodości, zamiast pozytywnie odpowiadać na wokację do stanu duchownego, zwyczajnie zabawiał się pyfkiem, jak inni przedstawiciele ludu pracujacego, to nie zostałby księdzem, nie poświęcił się studiom, nie doszedł do imponujacych rezultatów, nie dostałby Nagrody Templetona i fiskus nie miałby do niego z tego tytułu zadnych pretensji. Przeciwnie - to on mógłby domagać się od państwa nie tylko socjalnego mieszkania i refundacji czynszu przez opiekę społeczną, ale w dodatku - kuroniówki i pół litra do obiadu, przynajmniej w święta państwowe, ot na przykład - na 1 maja. Od razu widać, kto jest faworytem państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej i do jakiego ideału ta sprawiedliwość społeczna zmierza. Cały system prawny państwa polskiego podporządkowany został interesom biurokracji i lumpów, którzy nie tylko dostarczają jej alibi, ale i stanowią jej klientelę. Warto zwrócić uwagę, że chociaż od tak zwanej transformacji ustrojowej mija 18 lat, to sytuacja pod tym względem nie odbiega specjalnie od czasów PRL-u. Nie tylko zresztą u nas, ale i w innych państwach Eurokołchozu, którymi kierują socjaliści, przeważnie bezbożni, chociaż tu i ówdzie trafiają się i pobożni. Aparaty władzy w tych państwach w coraz szybszym tempie przekształcają się w organizacje przestępcze, nastawione na rabowanie ludzi znajdujących się w ich mocy, by zdobytymi w ten sposób środkami przekupić tak zwanych „wyborców”, coraz bardziej upodabniających się do rzymskiego plebsu, żyjącego ze zboża i oliwy rozdawanych na podstawie lex frumentaria. Różnica jest taka, że za pierwszej komuny partia dlaczegoś strasznie trzęsła się, żeby nikt głośno tego nie powiedział. Propaganda pracowała w służbie ciszy.Ale od tamtej pory i partia się wycwaniła. Zrozumiała, że taki sam efekt można uzyskać wywołując zgiełk, w którym zginie każde słowo prawdy. Poszczególne bandy starają się zatem kontrolować wytwórnie zgiełku, to znaczy - media elektroniczne, natomiast banda rządząca całą swoją pomysłowość wysila, by ze wszystkich ściągnąć wyznaczony haracz. Nie powstrzymują jej przed tym żadne względy przywoitości. Zresztą - jaka tam przywoitość, kiedy tu idzie o szmal? Dlatego, podobnie jak za komuny, jedynym wyjściem staje się ponownie konspiracja. Wtedy schodziliśmy do konspiracji, żeby stworzyć enklawy wolnego słowa i wolnej mysli. Dzisiaj - żeby stworzyć enklawy wolnej gospodarki. Z informacji GUS wynika, że około 30 procent produktu krajowego brutto, a więc tego, co zostało w Polsce wyprodukowane i sprzedane, powstaje w „szarej strefie”, to znaczy - w konspiracji przed okupującymi państwo biurokratycznymi mafiami. To znak, że instynkt samozachowawczy podpowiada ludziom właściwe sposoby obrony. Jaka szkoda, że ksiądz profesor Michał Heller nie może już z tego skorzystać. SM

21 maja 2008 Minister Marek Sawicki dostał załącznik do reformy... Mój ulubiony polski autor, pan Tadeusz Dołęga Mostowicz, rozpoczynając rozdział dziesiąty swojej genialnej książki pt” Kariera Nikodema Dyzmy” zaczął w te słowa:” „Państwowy Bank Zbożowy prosperował świetnie. Eksperyment ekonomiczny udał się ponad wszelkie przewidywania. Zwróciło to baczną uwagę innych państw europejskich,  a  prasa zagraniczna, a zwłaszcza w krajach rolniczych, domagała się od swoich rządów stosowania” metody prezesa Dyzmy” (???). No i udało się ! W całej Europie stosowana jest metoda Nikodema Dyzmy, metoda dopłat do rolnictwa, chociaż dr Dyzma - jak pisała o nim prasa- dopłacał tylko do  zboża. Współcześni kontynuatorzy tej metody, dopłacają do czego się w rolnictwie da. „-Tak powinno być. Praca to grunt! A wy obyście wiecznie świętowali. Naród z was taki”(???)- mawiał. Przypadkowo włączyłem się duchowo i umysłowo- ma się rozumieć- do dyskusji między trzem panami: panem ministrem Jaszuńskim, pardon Markiem Sawickim, panem Terkowskim, pardon panem Malinowskim i panem  Ulanickim, pardon  panem Serafinem. Wszyscy panowie sprzeczali się  o nowe pomysły dotyczące- a jakże - kolejnej reformy w  rolnictwie. Wiele tych reform przeżyli rolnicy przez ostatnich lat, wiele ich spotkało przykrości, wiele nieporządku  w związku z tym zapanowało w rolnictwie, mimo istnienia Agencji Rynku Rolnego, Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa,   izb rolniczych, Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Kasy Rolniczego Ubezpieczania Społecznego , ośrodków doradztwa rolniczego  i innych” pomagających” rolnikowi instytucji państwowych.. Bo bez instytucji państwowych  i wszystkich tych biurokratycznych wymogów, rolnictwo nie  mogłoby się w Polsce rozwijać- ba!- zbankrutowałoby już następnego dnia po ich likwidacji! „Komunikat doniósł o uchwale Rady Ministrów, która na wniosek ministra Jaszuńskiego postanowiła rozpocząć decydującą walkę z kryzysem gospodarczym przez silną interwencję na rynku zbożowym. Następował szczegółowy opis projektu i zapowiedź wydania rozporządzeń wykonawczych po przyjęciu ustawy”. Tak komentowała prasa nowe  pomysły pana Nikodema. Trzej panowie z wielką determinacją przystąpili do dzielenia włosa na czworo, bo rzecz dotyczyła między innym  wprowadzenia podatku dochodowego dla rolników, bo oni jeszcze takiego podatku nie mają, i w związku z tym mają wielkie kłopoty rolnicze i środowiskowe, a nawet cywilizacyjne! Bo  podatek dochodowy to „ nowoczesne rozwiązanie” jak stwierdził  Władysław Serafin, przewodniczący wszystkich kółek związanych w rolnictwie od samego Piasta Kołodzieja i Jagiellona Kołodzieja, bo już wtedy istniały w królewskiej Polsce kółka rolnicze, izby rolnicze, urzędy doradztwa rolniczego  i tego typu pasożytujące struktury, które dzisiaj utrudniają rolnikom swobodny rozwój i produkcję.. No i KRUS- stwierdził pan Władysław Serafin, przewodniczący kółek, to pierwsze  i demokratyczne rozwijające się struktury po 1989 roku(???).. I nawet demokratyczne! Przyznam się, że nie wiedziałem! Pan minister Jaszuński, pardon Marek Sawicki, będzie powoływał zespoły do rozwiązywania tych problemów nabrzmiałych  w rolnictwie, bo są to sprawy wrażliwe społecznie, a jak wrażliwe i że są społeczne- świadczą ostanie nominacje w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa i Rozwoju Wsi i spółce Elewar, gdzie zatrudnienie znaleźli bracia rodzeni panów : Kalinowskiego, Kłopotka i Żelichowskiego, przewodniczącego nawet klubu parlamentarnego,   a jakże Polskiego Stronnictwa Ludowego. W ramach polityki parorodzinnej, bo w końcu „Polacy to jedna rodzina”, jak śpiewał pan premier Waldemar Pawlak podczas jednej z kampanii mamienia chłopów małosolnych, pardon małorolnych. Może i jedna… ale dlaczego ograniczona tylko do członków gremiów najwyższych Polskiego Stronnictwa Ludowego?? Pan Eugeniusz Kłopotek nawet- przyznał się do tego publicznie- nie wiedział, że brat Andrzej zmienił pracę i teraz pracuje w pasożytującej agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa(???) Naprawdę panie Eugeniuszu…. Bujaj las , a nie nas!…. Pana rodzony brat,  a pan nie wiedział, że wsadził pan brata do pasożytującej agencji???? Naprawdę niezłe! A jakie prawdziwe! I czy rząd nie rżnie głupa??? No rżnie! I to jak! Na chama- jak to mówią chłopi dotowani od hektara..  Pan Andrzej Kłopotek ma średnie wykształcenie, niektórzy złośliwi mówili, że nawet podstawowe, ale pan Andrzej się zawziął i powiedział, że zrobi wyższe… (???)> I to wkrótce! Bo w ciągu trzech lat!  Niesamowite, jacy ci ludzie są zawzięci! Popatrzcie państwo… W ciągu trzech I będzie kimś! Z dyplomem otwierającym mu drzwi do każdej agencji… do której brat Eugeniusz ma  wejścia..! Jarosław Kalinowski natomiast  mówił starszemu bratu, żeby nie szedł do spółki Elewar, ale starszy brat nie posłuchał i poszedł! Co będzie słuchał młodszego, tym bardziej, że młodszy jest bardzo wpływowy- był nawet kiedyś ministrantem, pardon ministrem  rolnictwa i  rozwoju wsi iwynegocjował korzystne dla polskich rolników kwoty mleczne w samej Kopenhadze, a, przez ich niskość rośnie cały czas cena wyrobów mlecznych… Ale pan Jarosław Kalinowski, jako minister rolnictwa nie widział związku pomiędzy stosunkiem płciowym a rodzeniem dzieci… No i teraz mamy! Pytania dziennikarzy na temat rodzinnej sytuacji w Polskim Stronnictwie Ludowym, pan Marek Sawicki określił jako „rasizm polityczny”(???). To już mamy rasizm polityczny…. Nie będzie wolno mówić, że to jest nepotyzm polityczny, bo za samo mówienie będzie można dostać wyrok w zawieszeniu!!!! Pan Marek ma zmartwienie, bo po wprowadzeniu podatku dochodowego ucierpią samorządy, bo 80% rolników nie ma dochodu i z czego będzie płacić samorządom, a naprawdę biurokracji samorządowej na swój rozwój… Bo biurokracja samorządowa nie może cierpieć na uwiąd, musi  się rozwijać..! Bo w biurokracji jest jakaś siła, tak jak w orkiestrach dętych, ale  starosta albo wójt musi stać na balkonie… Wtedy dopiero jest prawdziwa siła! Decyzja oczywiście społecznie i środowiskowo musi być akceptowalna, nie może być pochopna, przypadkowa i krzywdząca  rolników… Musi być wypośrodkowana , przejrzysta i kompatybilna… A system musi być za wszelką cenę uszczelniony, bo nieuszczelniony może spowodować powódź! I znowu klęska atmosferyczna będzie! Prezydent Konfederacji Przedsiębiorców pan Andrzej Malinowski mówił, że są dwie strony medalu i żeby ograniczyć dopłaty do wielkich firm…. A dlaczego tylko do wielkich/?  A do średnich i małych?? I kto ma dopłacać! Niech ci duzi dopłacają do małych, albo ci mali do dużych skoro już kręcą lody  się w jednej branży… Ale dlaczego my musimy dopłacać do małych, średnich i dużych??? dużych te dopłaty bezpośrednie powodujące kombinowane lenistwo u rolników… I co to są gospodarstwa „ socjalne” panie Władysławie Serafin, przewodniczący trójkątów  i kwadratów rolniczych…  A  przewodniczącego  pozycji przewodniczącego być może nie widać kwadratury kółek rolniczych..  A gospodarstwo rodzinne też może być „ rasistowskie”, bo nepotyzm tam panuje straszny.. Pracują wszyscy  z rodziny, jeden popiera drugiego, a tego drugiego ten pierwszy… Jeśli ktoś jest członkiem rodziny Polskiego Stronnictwa Ludowego i spełnia wszystkie wymogi formalne, ma wykształcenie, wziął udział w konkursie, wygrał go i jest bratem jednego z czołowych członków Polskiego Stronnictwa ludowego- to nie może zostać jednym z dyrektorów w niepotrzebnej podatnikom agencji???? Może , ! Jak najbardziej.. Od tego są agencje! Nie wiem tylko od kogo minister Marek Sawicki dostał załącznik do kolejnej reformy… W każdym razie dobrze , że go ma!  „Życiorys dla samego Dyzmy był niespodzianką. Dowiedział się zeń, że urodził się w majątku ziemskim swoich rodziców  w Kurlandii, że gimnazjum ukończył w Rydze, a wyższe studia ekonomiczne w Oksfordzie, że następnie jako oficer kawalerii bohatersko walczył na froncie bolszewickim, gdzie został ranny i odznaczony Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych, ostatnio zaś usunął się z widowni, zajęty gospodarowaniem na wsi w województwie białostockim. Życiorys roił się od takich przymiotników jak: światły, znakomity, twórczy…”(!!!!) Życie dopisuje do powieści Tadeusza Dołęgi- Mostowicza dalszy ciąg..  I jak zwykle, wiele osób zginęło za ojczyzną, ale jeszcze więcej  z niej żyje… nieprawdaż??? WJR

Więcej dyplomów! Niech się schowają prawa wyborcze dla goryli. WCzc. Prof.Joanna Senyszynowa (SLD, Gdynia) wyzwała mnie wczoraj od zacofańców - za to, że sprzeciwiam się, by Hiszpanie przyznali je tym przemiłym małpiszonom! Postęp uczynił dalszy krok wprowadzający nas w Jasną, Świetlaną Przyszłość. Oto {~absolwent} doniósł nam, że Północny Uniwersytet stanu Ohio przyznał tytuł bakałarza (dziś w Polsce, z pogardą dla tradycji akademickiej, zwanego „licencjatem”) psu rasy Golden Retriever imieniem Zeeke. Zeeke, pies panny J.J.Coate, został wytresowany jako idealny Towarzysz Seniora - umie otwierać drzwi, popychać krzesło na kółkach, podawać opuszczone przedmioty, skakać przez obręcz itp. itd. P.Coate chce go ofiarować jakiemuś Seniorowi potrzebującemu Dyplomowanego Kompana. JM prof.Kendall Baker, rektor ONU, stwierdził z dumą, że Jego uniwerek jest pierwszym, który przyznał bakalaureat psu. Pora na magisterium dla delfina i doktorat dla szympansa. Komentarze internautów są wyważone: „W pierwszej chwili uznałam to za obrazę wszystkich bakałarzy. Zobaczyłam, co umie Zeeke i zmieniłam zdanie”. „O co chodzi? Przecież umie więcej, niż połowa Amerykanów!”, „Stopnie naukowe i tak są nic nie warte”... Itp. Na wczorajszej dyskusji zarówno WCzc.Senyszynowa jak i b.rektor PW, WDost. prof.Edmund Kazimierz Wittbrodt (Gdynia, PO) mniej lub bardziej energicznie bronili tezy jakiegoś gremium europrofesorów, że „Każdy powinien mieć prawo do nauki na wyższej uczelni”. Ohio Northern University zrealizowało to hasło. Szkoda, że nie wiedziałem o tym wczoraj. Ale by się sala śmiała! Przypomniałem natomiast, że to p.prof.Andrzej Kajetan Wróblewski rzucił 30 lat temu hasło: „Musimy dwukrotnie zwiększyć liczbę studentów na wyższych uczelniach - nawet, gdybyśmy mieli trzykrotnie zaniżyć poziom studiów”. Dziś, jako emeryt, patrzy wstecz: czy jest dumny, że Jego postulat zrealizowano? Ciekawostka: moi obydwoje Polemiści nie zgodzili się z mym twierdzeniem, że „Polski student dlatego jest na przeciętnie wyższym poziomie od amerykańskiego, że u nas studiuje 12% młodzieży, a u nich 26%”!!! PS. Odnośnie ks.prof.Michała Hellera, który otrzymał tę Nagrodę Templetona i został opodatkowany, {~smppl}napisał: „ks.Heller powinien zapłacić podatek dochodowy, bo uzyskał dochód; następnie powinien zapłacić podatek od wzbogacenia, bo przecież się wzbogacił; później powinien zapłacić podatek od gier i nagród, bo dostał nagrodę; następnie powinien zapłacić podatek od czynności cywilno - prawnych, skoro oddał nagrodę; potem ponieważ to była darowizna, PAT i UJ powinny zapłacić podatek od darowizny; a ponieważ uzyskały dochód powinny także zapłacić podatek dochodowy; pozostałą złotówkę powinny oprawić ładnie w ramki...” - co niniejszym komentuję: „O! I wtedy wszyscy, którzy zarabiają 2000 zł i nie płacą podatku, poczują, że to jest ICH ustrój!” JKM

Cwaniacy, głupcy i święci W niedzielę 6 kwietnia na historycznym kanale TVP wyświetlany był film o aresztowaniu, śmierci o. Maksymiliana Kolbe oraz próbach ustalenia faktów w tej sprawie. W pewnym momencie pojawiła się scena rozmowy franciszkanina, próbującego ustalić przebieg wypadków w Oświęcimiu, z byłym więźniem obozu. Kiedy zakonnik wypytywał więźnia, ten w pewnym momencie rzucił sarkastyczną uwagę: co, chcielibyście pewnie mieć własnego świętego? Zakonnik nie zaprotestował, tylko wyraził zdziwienie: czy pan uważa, że święci nie są światu potrzebni? Oglądałem to w towarzystwie starszej córki, która w tym momencie zapytała mnie: a właściwie dlaczego święci są światu potrzebni? W odruchu zniecierpliwienia odpowiedziałem, że nie wiem - ale kiedy ze złośliwą satysfakcją stwierdziła: „no właśnie” - zrozumiałem, że sprawa jest ważna. Zwróciłem więc jej uwagę na to, w ilu momentach codziennego życia okazuje innym ludziom zaufanie, często nawet niemal bezgraniczne. Na przykład - kupuje w sklepie żywność, czy idzie z koleżankami na lody. Kiedy kupuje lody, ostatnią myślą, jaka mogłaby przyjść jej wtedy do głowy, to obawa, czy aby nie są zatrute np. cyjankiem potasu, albo przynajmniej arszenikiem. Przeciwnie - ma pełne zaufanie, że lody nie są szkodliwe. Podobnie z kupowana w sklepie żywnością. A kiedy, dajmy na to, idzie do doktora, to też nie obawia się, że poda jej on truciznę, czy w inny sposób zamorduje, wziąwszy uprzednio honorarium, tylko, że poda jej lek przynoszący ulgę i poradzi, jak wrócić do zdrowia. Albo - wsiada do samolotu - przecież tylko dlatego, że ma zaufanie do tych, którzy maszynę projektowali, do tych, którzy ją zbudowali, do tych, którzy ją pilotują i do tych, którzy prowadzą ją przez powietrzne korytarze. Przykłady można by mnożyć, ale nie o to chodzi, bo wszystkie one dowodzą, że bez minimalnego choćby zaufania między ludźmi, życie na świecie byłoby po prostu chyba w ogóle niemożliwe. A dzięki czemu darzymy innych ludzi takim zaufaniem? Dzięki temu, że mamy nadzieję, iż w swoim postępowaniu kierują się oni zasadami uczciwości, sprawiedliwości, a nawet altruizmu - więc nie są cwaniakami, którzy, jak wiadomo, kierują się wyłącznie interesem własnym i nie liczą się zupełnie z innymi. Innych traktują wyłącznie jako tych, których trzeba oszukać, okraść, wykorzystać, przecwelować i na dodatek ośmieszyć i wyszydzić. Wyobraź sobie - powiedziałem - że świat składałby się wyłącznie z cwaniaków. Trudno sobie wyobrazić, żeby przetrwał chociaż tydzień. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że świat zaludniony wyłącznie przez cwaniaków, musiałby skończyć się straszliwą katastrofą, której prawdopodobnie ludzkość by nie przetrwała. Jeśli zatem świat trwa, to nie dzięki cwaniakom, tylko dzięki ludziom, których cwaniacy uważają za frajerów, to znaczy - za głupców właśnie dlatego, że kierują się oni zasadami, którymi cwaniacy pogardzają. Ci głupcy też nie są jednakowi; jedni tylko niekiedy bywają głupcami, bo oscylują na pograniczu cwaniactwa, inni tylko wyjątkowo bywają cwaniakami, a jeszcze inni są głupcami zawsze i do cwaniactwa nie maja ani pociągu, ani drygu. Wśród takich głupców są jeszcze i tacy, którzy tych zasad przestrzegają w stopniu heroicznym, to znaczy - aż poza granice samozaparcia, z całym poświęceniem, słowem - głupcy wyjątkowi. Tacy właśnie uważani są za świętych i przez wielu bardzo szanowani, bo udowadniają, że takie postępowanie jest możliwe, że ideał jest w zasięgu naszych możliwości. Na wielu ludzi takie przykłady działają mobilizująco, a jeśli nawet nie - to przynajmniej pokazują skalę możliwości. Ale to nie względy, nazwijmy to, pedagogiczne są tutaj najważniejsze. Najważniejsze jest to, że głupcy są solą ziemi, że to dzięki nim właśnie, a nie dzięki cwaniakom świat istnieje. A ponieważ głupcy wzorują się na głupcach wyjątkowych, czyli na świętych, z tego nieomylny wniosek, że świat istnieje dzięki świętym. Zatem - święci są niezbędni dla przetrwania świata. Bez świętych świat prawdopodobnie nie mógłby istnieć, przynajmniej jako miejsce w ogóle nadające się do życia.

No dobrze, ale jaka rolę w świecie odgrywają w takim razie cwaniacy? Cwaniacy są rodzajem pasożytów świata. Być może w funkcjonowaniu świata pełnią jakąś pozytywną rolę, chociaż nie bardzo potrafię wyobrazić sobie, jaka pozytywną role może pełnić w przyrodzie dajmy na to, tasiemiec. Być może jakąś pełni, skoro przecież i jego stworzył Pan Bóg, utrzymując, że wszystko, co stworzył, jest „bardzo dobre”. Ale jeśli nawet, to pasożyty mogą istnieć tylko na marginesie głównego nurtu życia, bo są niebezpieczne nie tylko dla organizmu żywiciela, na którym pasożytują, ale w konsekwencji - również dla siebie samych, bo śmierć żywiciela oznacza również wyrok śmierci dla nich. SM

Życie w Auschwitz Niedawno okazało się, że pod rządami JE Donalda Tuska i prezydenta JE Lecha Kaczyńskiego liberalizacja czyni kolejne postępy. Oto obywatelowi nie wolno nabyć sobie w aptece nitrogliceryny. Ewentualnie, jeśli farmaceutka widzi, że z gościem jest coś niedobrze, to może mu dać jedną tabletkę - ale musi dopilnować, by rozpuściła mu się pod językiem jak należy.W pierwszej chwili pomyślałem, że jacyś sprytni faceci kupują te tabletki, extrahują z nich czystą żywą nitroglicerynę - i tak, kropla po kropli, ciułają, by wysadzić w powietrze jakiś gmach państwowy - albo przedstawicielstwo Wspólnoty Jewropejskiej? Nic z tych rzeczy: znajomy chemik zapewnił mnie, że odzysk nitrogliceryny z tabletek jest bardzo trudny - a na pewno całkowicie nieopłacalny, gdyż istnieje wiele prostszych i tańszych sposobów (polecił mi tu Internet oraz… "Tajemniczą wyspę" śp. Juliusza Vernego). Nie - ONI po prostu robią tak w trosce o Człowieka. Bo człowiek mógłby zażyć tę nitroglicerynę niepotrzebnie - albo w za dużych ilościach - i sobie zaszkodzić. Ciekaw jestem, kiedy zabronią sprzedaży ostrych noży; człowiek przecież może na taki nóż upaść i nawet przy sprzyjających okolicznościach pozbawić się życia! Nie jest to specyfika polska. Podobne procesy dbania o człowieka (komuniści nie bez racji mówili: "Człowiek jest naszym najcenniejszym skarbem - i dlatego trzeba go trzymać w zamknięciu!"…) występują w całej (ginącej) Cywilizacji Białego Człowieka. Ginącej - bo ZASADĘ "Chcącemu nie dzieje się krzywda" zastąpiła zasada: "Urzędnik państwowy lepiej wie od obywatela, co jest dla tego obywatela dobre!" Podejrzewam, że nastąpiło to nie z jakichś powodów ideologicznych - lecz po prostu dlatego, że urzędniki mnożą się jak królicy i muszą sobie szukać jakiegoś zajęcia - Rzecznik Praw Zwierząt wydaje się być kolejnym krokiem w tym kierunku. W kwartalniku "Stańczyk Królewski" można wyczytać (w artykule p. Janusza Bieńkowskiego, lekarza medycyny), że w   USA zdarzył się przypadek, że dość znana aktorka murzyńska zachorowała na rzadką odmianę białaczki. Na szczęście wynaleziono już na nią lekarstwo - ale na nieszczęście "musiało" ono przejść jeszcze badania… Państwo pewno ciągle maja złudzenia, że w USA panuje liberalizm? Figa z makiem! Federal Drug Department (czyli Ministerstwo Leków) musi tam wydać zgodę na wprowadzenie leku do obiegu…. Bez tego nie można go na ludziach wypróbować. Dopiero po miesiącach demonstracyj pod gmachem FDA urzędnicy ugięli się i w drodze wyjątku zgodzili się, by aktorka zastąpiła świnkę morską. Niestety: było już za późno… Od lat nie żyjemy w państwach liberalnych - żyjemy w łagrze. Tam tez chory nie mógł sobie wziąć dowolnego lekarstwa - musiał je mu zapisać lekarz obozowy… i tylko z zestawu przewidzianego w odpowiednich przepisach. Oczywiście: rodzina mogła zawsze dosłać lekarstwo choremu prywatnie - i teraz też można sobie sprowadzić takie lekarstwo z zagranicy czy kupić na czarnym rynku. Jasne, że wybór leków w kontrolowanych przez reżym aptekach jest setki razy większy, niż w apteczce dra Mengele -ale ZASADA jest dokładnie taka sama. Ktoś za nas decyduje, co wolno nam połykać. Przyczyną tego jest, oczywiście, d***kracja i nieodmiennie za nią postępujący socjalizm. Większość ludzi, zwłaszcza kobiety (dlatego Lewica jak lwica walczy o prawa, a nawet o dominację kobiet!!) uważa, że bardzo jest dobrze, gdy jakiś Dobry Pan opiekuje się człowiekiem i podejmuje zań decyzje. Co oznacza, że trzeba będzie powrócić do liberalizmu - ale nie w formie d***kratycznej, tylko w formie feudalnej. Wtedy ten, kto lubi, by zań decydować, zapisze się w służbę lub lenno do takiego feudała - i wszyscy będą zadowoleni. W d***kracji natomiast ci, co lubią, by się nimi opiekować, stanowią Większość - a ponieważ Prawo ma być takie samo dla wszystkich, to narzucają takie Lewo wszystkim - i nawet dziwią się, dlaczego ja protestuję np. przeciwko przymusowi zapinania pasów w samochodach "Bo pasy częściej pomagają niż szkodzą". I jest to prawda - choć akurat np. p. Maciej Zientarski przeżył dzięki temu, że NIE był zapięty pasami. Ale statystycznie tak jest. Wszelako statystycznie dłużej żyją jedzący biały serek niż jedzący pasztet foie gras - co nie jest powodem, by zakazywać jedzenia tego pasztetu… JKM

W stronę Białorusi W piątek minęło sześć miesięcy od zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska. Czas na podsumowanie. Jedno widać gołym okiem: ta ekipa prowadzi Polskę prosto w kierunku Białorusi Łukaszenki. Tam biją (i zabijają) niewygodnych dziennikarzy, u nas z wolnością słowa i prawem do informacji walczy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wspierana propagandowo przez ministra sprawiedliwości Ćwiąkalskiego oraz marszałka Sejmu Komorowskiego. Przekonali się o tym dziennikarze telewizji publicznej z programu "Misja Specjalna", wykonujący obowiązki zawodowe podczas przeszukiwania przez ABW domu Piotra Bączka, członka Komisji Weryfikacyjnej WSI. Wyrwanie kamery, brutalna rewizja osobista, konfiskata materiału prasowego... Tak traktuje się prasę w Ameryce Południowej, Azji, Chinach, okupowanym przez Pekin Tybecie, właśnie na Białorusi i w Putinowskiej Rosji uważanej przez krótkowzroczny Zachód za państwo demokratyczne. Teraz do tej kategorii dołącza Tuskolandia. Wydarzenia z ubiegłego tygodnia są jedynie kolejnym ogniwem łańcucha walki tej ekipy z oczyszczaniem państwa zapoczątkowanym dwa lata temu przez PiS: nagonka na CBA czy paraliżowanie prac Komisji Weryfikacyjnej to tylko niektóre ze spraw. Więcej - zatrzymanie członków Komisji Weryfikacyjnej (jak się okazało bezpodstawne), świadczy o tym, jak potężne jest lobby byłych Wojskowych Służb Informacyjnych, które pod rządami Platformy odzyskuje swoje wpływy. Aby temu zapobiec - o czym już nieraz pisaliśmy - prezydent powinien jak najszybciej opublikować drugą część raportu z likwidacji WSI. Póki tego nie zrobi, sprawy będą się miały coraz gorzej. Ekipa Tuska bierze wzór z reżimu Łukaszenki także w ograniczaniu praw pracowniczych. Nie tak dawno nie powiódł się rządowi pomysł wyprowadzenia związków zawodowych poza zakłady pracy. Teraz popierający Tuska pracodawcy znaleźli inne rozwiązanie: płacenie przez związki odszkodowań za nielegalne strajki oraz ograniczenie prawa do nich poprzez wprowadzenie zapisu, iż strajk jest legalny, gdy decyzję o nim podejmie ponad połowa załogi. Reżim Łukaszenki żyje dzięki poparciu różnych grup nomenklaturowych, oligarchii i mafii. Nad Wisłą - jak donosi "Puls Biznesu" - Platforma po cichu szykuje hazardową rewolucję i chce od stycznia 2009 r. znieść ograniczenia w powstawaniu kasyn i salonów gry. Argument-wytrych ten sam, co zawsze: wszystko ma regulować tzw. wolny rynek. Z inicjatywy Ministerstwa Finansów cieszą się wyłącznie mafiosi, którym zostanie w ten sposób ułatwione pranie pieniędzy. Z identycznymi konsekwencjami liberalizacji rynku kasyn spotkali się Rosjanie. Skończyło się to przejęciem sporej części rynku przez grupy przestępcze. W efekcie od 2009 r. kasyna będą mogły znajdować się jedynie w czterech specjalnych strefach, zlokalizowanych głównie na dalekim wschodzie kraju. W Turcji rozwiązanie, które chce przeprowadzić MF, skończyło się zamknięciem wszystkich kasyn. Tusk podobnych oporów nie ma - trzeba wszak jakoś podziękować oligarchii za wsparcie, w tym tej esbeckiej... I umożliwić pranie forsy. W ten sposób "Białorusinizacja" kraju postępuje. Jeśli do tego dodamy niespełnione "cuda", takie jak reforma służby zdrowia, autostrady, radykalny wzrost płac dla pracowników sektora publicznego, program "Przyjazne Państwo", który pogłębił tylko "nadprodukcję" urzędników - zrozumiałe staje się, dlaczego Polacy zaczynają wreszcie rozumieć, że nie będzie żadnego "cudu irlandzkiego", że po raz kolejny padli ofiarą obietnic wyborczych. Już 55 proc. z nas uważa, że gabinet Donalda Tuska nie spełnił złożonej w expose obietnicy naprawy służby zdrowia. - Podzielam opinię połowy Polaków, że mój gabinet, łącznie ze mną, nie spełnia wszystkich oczekiwań. Tego typu badania dają nam znak ostrzegawczy, przyjmuję je z pokorą - powiedział w Peru Tusk, komentując wyniki niekorzystnych sondaży. Zamiast przyjmować je z pokorą powinien zachować się jak mężczyzna i odejść. Nikogo, no może poza towarzyszami z WSI, by to nie zasmuciło. Łatwiej jednak z jednej strony nadal mydlić oczy i udawać zdruzgotanego reformatora niedocenianego przez wyborców, który chce dobrze, tylko mu nie wychodzi, a z drugiej wprowadzać polityczny i społeczny zamordyzm. Piotr Jakucki

WRON-a wciąż nie osądzona Już sam skrót od nazwy Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego (WRON) brzmiał złowrogo. Wskazywał na coś bardzo obcego, niepolskiego i strasznego zarazem. Niemcy nosili na mundurach znak swojego czarnego orła, który przez Polaków w czasie okupacji nazywany był zawsze "wroną". Inne skojarzenie przywołują czarne samochody więzienne NKWD z zaciemnionymi szybami. Gdy pojawiały się w okolicy czornyje worony, znaczyło to bliską śmierć. Jaruzelski i jego generałowie nie mieli takich skojarzeń. Powołali do życia swoją "wronę" do walki z Narodem. W kwietniu 2007 roku pion śledczy IPN w Katowicach skierował do sądu akt oskarżenia wobec członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego oraz Rady Państwa PRL. Zarzut dotyczył m.in. kierowania i udziału w związku przestępczym o charakterze zbrojnym, mającym na celu popełnienie przestępstw. Ale Polska roku 2007 to zupełnie inny kraj niż Polska w roku 2008. Zmieniło się bardzo wiele. W tym stosunek do władców PRL. Akt oskarżenia wobec Wojciecha Jaruzelskiego, Czesława Kiszczaka, Stanisława Kani za wprowadzenie stanu wojennego w dniu 13 grudnia 1981 roku wraca decyzją warszawskiego sądu okręgowego do pionu śledczego IPN w Katowicach w celu uzupełnienia. Decyzję podjęła sędzia Ewa Jethon. Co prawda IPN zapowiedział zażalenie, ale jestem gotów się założyć, że sąd podtrzyma w mocy swoje postanowienie. To koniec trwających wiele lat nieudanych prób dochodzenia sprawiedliwości na drodze prawnej. Kres usiłowań sprostania zwykłemu ludzkiemu poczuciu sprawiedliwości. Koniec szansy oczyszczenia się z zatruwających nas złogów komunizmu. Koniec wyjątkowej dla kondycji moralnej Narodu możliwości spojrzenia prawdzie w oczy i osądzenia zbrodni komunistycznej. Polsce, pół roku po wybraniu nowego rządu, znowu bliżej do zakłamanego, obcego nam Peerelu. Sędzia Ewa Jethon po 14 miesiącach rozpoznawania sprawy zamiast dążyć do sprawiedliwego wyroku po prostu "umyła ręce". W uzasadnieniu, zbudowanym w trzech czwartych z argumentów zawartych w piśmie procesowym pozwanych, wytknęła istotne braki aktu oskarżenia. Na mocy decyzji sądu IPN ma dostarczyć tekst porozumień sierpniowych z 1980 roku, statut NSZZ "Solidarność", uchwały władz związku z grudnia 1981 roku, dokumenty władz PRL, materiały ze zjazdów PZPR oraz "Solidarności". Wygląda, jakby chodziło o szukanie dowodów na istnienie ekstremy po jednej i po drugiej stronie konfliktu społecznego, a nie osądzenie konkretnej zbrodni komunistycznej. Do braków zaliczyła także niepełne, nieaktualne i sprzeczne z sobą dotychczasowe opinie biegłych. Nie mogąc wyrobić sobie jednoznacznej oceny, sędzia Ewa Jethon domaga się powołania zespołu biegłych historyków w celu oceny sytuacji Polski w latach 1980-1981. Nowi biegli mają m.in. zwrócić się do Rosji o udostępnienie dotyczących Polski dokumentów z lat 1980-1981, do amerykańskiego wywiadu CIA, ambasady USA oraz do siedziby NATO. Nie wiem, ile lat ma pani sędzia i na jakim świecie żyje, ale skoro niedawno, bo w 2003 roku odbierała z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego nominację na sędziego sądu okręgowego, musi być stosunkowo młodą osobą. Czyżby jednak nie słyszała, że Polska od lat bezskutecznie domaga się od Rosji dokumentów na temat zbrodni katyńskiej. Że z powodu niezmiennie negatywnej postawy rosyjskich władz nadal nie możemy poznać miejsc straceń naszych rodaków. Do listy "braków", na życzenie obrony, pani sędzia Ewa Jethon dodaje jeszcze konieczność przesłuchania świadków: Lecha Wałęsy, Michaiła Gorbaczowa, Margaret Thatcher, Helmuta Schmidta, Zbigniewa Brzezińskiego, Richarda Pipesa, Aleksandra Haiga, Anatolija Gribkowa, Mieczysława Rakowskiego, Stanisława Cioska, Zbigniewa Messnera, Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego. Wyobraźmy sobie, że udało się tym wszystkim świadkom doręczyć wezwanie do polskiego sądu i wszyscy oni po kolei przyjeżdżają do Warszawy, by stanąć przed obliczem sędzi Ewy Jethon. Trzeba mieć wielką wyobraźnię. Strategia obrony Jaruzelskiego zmieniała się wraz z sytuacją w kraju. Jeszcze niedawno polegała na bezczelnym przeciąganiu spraw sądowych ze względu na stan zdrowia. Umożliwiło mu to notoryczne niestawianie się na procesy w sprawie masakry robotników na wybrzeżu w 1970 roku. Warto pamiętać, że w 2002 roku obrończyni Jaruzelskiego mecenas Irena Łozińska złożyła po raz pierwszy wniosek o przesłuchanie jako najważniejszego świadka obrony... Lecha Wałęsę. Wówczas Wałęsa zachowywał się nieco inaczej niż dzisiaj. Oficjalnie wykazywał pewien dystans do roli świadka obrony, ale dziś, już w "innej Polsce", nie tylko że nie ma takich oporów, ale chętnie deklaruje swój udział w procesie Jaruzelskiego o stan wojenny. Będzie to zapewne rola świadka obrony, gdyż Wałęsa pełen jest dziś wątpliwości co do motywacji autorów stanu wojennego: strach, zdrada czy patriotyczna obrona Polski przed większym wykrwawieniem. Czy pani sędzia Ewa Jethon zapoznała się z ekspertyzą konstytucjonalistki prof. Janiny Zakrzewskiej, jaka ukazała się już trzy dni po wprowadzeniu stanu wojennego? Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce 13 grudnia 1981 roku było bezprawne pod względem merytorycznym, kompetencyjnym i legislacyjnym; zatwierdzenie go było bezprawne tak ze względu na treść, jak i formę; autorzy stanu wojennego i posłowie Sejmu PRL VIII kadencji mieli pełną świadomość bezprawności działań związanych z wprowadzeniem stanu wojennego. 27 lat po wprowadzeniu stanu wojennego jesteśmy wciąż bardzo daleko od prawdy i sprawiedliwości.

Wojciech Reszczyński

Refleksy Dobry Polak to martwy Polak - ale i na martwego trzeba uważać. Jan T. Gross jest tego świadom, lecz tę świadomość trzeba szerzyć także na niższym szczeblu aparatu, wśród towarzyszy na pierwszej linii. Nie zapominając o generalnym celu, dziś należy skupić ogień na głównym wrogu. Jak stwierdził Maksym Gorki (gdy Stalin spytał go, co ma zrobić z "kułakami"): Jeśli wróg się nie poddaje, trzeba go zniszczyć. Chociaż znawcy polityki przekonują nas, że PiS jest w agonii - to przecież knuje nadal. - Trzeba cały czas podtrzymywać nastroje antypisowskie - nakazał tow. Kuczyński Waldemar. Walka z wrogiem klasowym zaostrza się bowiem tym bardziej, im bardziej jest rozgramiany: wygląda na to, że tę wiekopomną myśl innego towarzysza, Stalina, nasi medialni władcy mają powieszoną nad biurkami. Trzeba przyznać, że aktualny stan rzeczy w naszym Kraju Przywiślańskim przyznaje trochę racji tej strategii. W sytuacji, gdy niewiele ponad połowa Polaków w wieku produkcyjnym pracuje zawodowo (Michał Wojciechowski: "Moralna wyższość wolnej gospodarki", wyd. Prohibita 2008), gdy 6 mln Polaków nie płaci podatków, gdy 3,5 mln korzysta z pomocy społecznej, gdy przeciętny dochód na osobę wynosi niecałe 600 zł - czyli tyle, ile Monika Wielka płaci za jedną wizytę u "stylisty" - w istocie dekoracje teatrzyku "III RP" zaczynają pękać i heloci mogą zacząć się burzyć. Dlatego trzeba im do końca zatruć mózgi tym, co u nas uchodzi za rozrywkę - a przede wszystkim codziennie wtłaczać do nich, że nakręcająca się inflacja to wina reakcji spod znaku Ziobry i Kaczyńskiego. Odpowiednie służby mają już świadków. Jak Trocki, Bucharin i inni zdrajcy po kryjomu jeździli do kopalń, by psuć tam maszyny - tak obecnie widziano tych dwóch renegatów jak wraz z innymi pachołkami Wall Street nocami buszują po sklepach, podczepiając pod towary kartki z wyższymi cenami!... Dawny tow. Kuczyński, z lat swej świetności - gdy przewodził komunistycznym inkwizytorom na Uniwersytecie Warszawskim - wiedziałby jak rozwiązać ten problem. Ale min. Schetyna wykazuje brak czujności i niestety może się to dla niego skończyć tak, jak dla towarzyszy Jagody i Jeżowa. Albo Bieriezowskiego. Gorzej, że Front Jedności Mediów zaczyna pękać: pojawiają się głosy, że rezygnacja prof. Stanisława Gomułki, odpowiedzialnego za reformy fiskalne, to ilustracja tezy, że rząd nic nie robi. Otóż jest tu nieporozumienie. Jedyną funkcją tego rządu było zablokowanie lustracji - i z tego się wywiązuje. Oczywiście dla użytecznych idiotów p. Tusk Donald miał pod dostatkiem najróżniejszych deklaracji, obietnic itd. Ale kogo obchodzą idioci? Swoją daninę wobec mediów Don Aldo spłacił, wygłaszając odpowiednią liczbę przemówień. To prawda, że ich słuchaczom przychodziło na myśl wyznanie min. spraw zagr. Rosji Iwanowa, kolegi Putina z dawnych czasów, iż "w służbie" nauczono go jak mówić przez godzinę absolutnie o niczym. Pan prezes Tusk jest oczywiście lepszy: potrafi mówić tak przez dwie, a jak trzeba - to i trzy godziny. Całe nieporozumienie polega na tym, że stara szkoła propagandy chciałaby jakiegoś teatru, jakichś - jakichkolwiek - ustaw; udawania, że członkowie rządu jednak cokolwiek robią, poza siedzeniem w urzędowym fotelu i rozmowami przy kieliszku. Tymczasem Tusk jest politykiem postmodernistycznym. Znaczy to, że opiera się na ludziach, którym nic poza pełnym portfelem i miejscem w stadzie do życia potrzebne nie jest. Że skończy się to źle? A kto by myślał o przyszłości? Żyje się dzisiaj! To tak jak z rockiem: zawsze chodziło przede wszystkim o rytmiczny hałas, ale jeszcze 15 lat temu rockmani starali się dodać jakąś, choćby najuboższą linię melodyczną. Dziś nie jest to już potrzebne: wystarczy miarowy łomot. Czasem widzę młodych kierowców, jak kiwają się przy tych dźwiękach niczym nakręcone kukły - na podobieństwo niedorozwiniętych dzieci, które w ten sposób spędzają większość czasu. Hipokryzja to hołd, jaki występek składa cnocie - napisał dawno temu ks. de la Rochefoucould. Ale p. Tusk i jego rząd to ludzie dumni: żadnych hołdów składać nie będą. Aby za pół roku oznajmić dumnie, na wzór Władysława Gomułki ze starego dowcipu: - Rok temu, towarzysze, staliśmy nad przepaścią. Ale od tego czasu zrobiliśmy wielki krok naprzód! Piotr Skórzyński

Chemiczny kurczak po amerykańsku. Niewykluczone, że już niedługo na nasze stoły trafią amerykańskie kurczaki odkażane chlorem. Komisja Europejska chce znieść zakaz importu takiego świeżego mięsa drobiowego z USA. Propozycja może jednak napotkać opór wielu krajów członkowskich. Ustalenia zapadły 13 maja podczas spotkania w Brukseli w ramach tzw. Transatlantyckiej Rady Gospodarczej. W amerykańsko-unijnym spotkaniu wziął udział komisarz ds. przemysłu Günter Verheugen oraz ze strony amerykańskiej Dan Price, który w Białym Domu odpowiada za sprawy światowego handlu. Celem powołanej w ubiegłym roku Transatlantyckiej Rady Gospodarczej ma być stymulowanie wymiany handlowej pomiędzy UE a USA poprzez między innymi znoszenie barier. Günter Verheugen prawdopodobnie dysponuje gotowym, wcześniej przygotowanym projektem zniesienia zakazu importu kurczaków, nad którym Komisja Europejska będzie debatować 28 maja.

Amerykanie chcą naszych rynków To właśnie z TRG płyną sygnały do krajów członkowskich, aby te otwierały sie szybciej na import żywności i technologii GMO z USA. Nadto, m.in. z inicjatywy Rady jest aktualnie prowadzona akcja straszenia Polaków tym, jak bardzo będzie drogi drób i mięso, jeśli od 12 sierpnia nie będzie można polskim zwierzętom podawać pasz z dodatkiem soi genetycznie modyfikowanej. Pomysł ten cieszy się poparciem rządu Donalda Tuska oraz niektórych organizacji producentów mięsa i drobiu.

Unia się zgodzi? W Brukseli tamtejsi urzędnicy, z Verheugenem na czele, kolejny raz ulegają amerykańskim żądaniom. Tym razem nie chodzi o sprzedaż patentów na rośliny GMO, lecz o drób, który mógłby swobodnie być sprzedawany na terenie UE. Warto przypomnieć, że w Europie zakaz na sprzedaż chlorowanego drobiu wprowadzono w 1997 roku, gdyż amerykańskie kurczaki są przed wysyłką chemicznie odkażane - kąpane w chlorze, co jest praktyką jeszcze zakazaną w Unii Europejskiej. USA zwróciły się jednak do władz UE o zatwierdzenie tej technologii. Komisja Europejska w odpowiedzi oświadczyła 13 maja, że dokona jeszcze przed szczytem UE-USA w czerwcu zmiany swych rozporządzeń, co umożliwi import mięsa drobiowego z USA do UE a także zezwoli na używanie w krajach członkowskich UE takich samych metod w produkcji drobiowego mięsa przeznaczonego do konsumpcji. Aby uspokoić opinię publiczną w krajach Unii KE w swoim projekcie podkreśla, że dopuszczenie kurczaków do sprzedaży w UE byłoby obwarowane surowymi warunkami, takimi jak konieczność spłukania chloru wodą, specjalna kontrola procesu produkcji i odpowiednie etykietowanie kurczaków, by konsument wiedział, że kupuje produkt z USA. Ponadto zakłada się, że zniesienie zakazu obowiązywałoby tylko przez dwa lata albo do czasu nowych analiz naukowych. Ostatecznie decyzja ma być zatwierdzona przez kraje członkowskie.

Francja mówi "nie" Jedyną nadzieją ochrony zdrowia europejskich konsumentów przed chemicznymi kurczakami z USA jest opór państw członkowskich. I na taki już się zanosi. - Francja sprzeciwia się wznowieniu importu amerykańskich chlorowanych kurczaków, ponieważ konsumenci europejscy nie życzą sobie na rynku drobiu poddanego obróbce tego rodzaju - oświadczyło francuskie ministerstwo rolnictwa. Natomiast na ostatnim posiedzeniu ministrów rolnictwa w Brukseli dwudziestu z nich sprzeciwiło się inicjatywie amerykańsko-unijnej. Podobne stanowisko co do uwolnienia importu z USA zajmują też niektórzy komisarze KE.

Kurczaki z chlorem? Smacznego! Zapowiedzi napływu amerykańskiego drobiu na rynek unijny niepokoją polskie środowiska hodowców drobiu i organizacje konsumenckie. Europejski system hodowli drobiu polega na utrzymywaniu wysokich standardów już w samych gospodarstwach i w ubojniach. Kurniki podlegają stałemu monitorowi weterynaryjnemu na całym etapie hodowli, tj. od wstawienia kurcząt po wyjazd zwierząt do ubojni. W systemie amerykańskim dbałość o higienę i zasady hodowli jest niska, natomiast w ubojni drób poddawany jest kąpieli w chlorze, aby w ten sposób całkowicie go odkazić. Efekt takiego odkażenia przekłada się później na sposób oporządzania i smak przyrządzanego mięsa drobiowego. Po tzw. fermach wielkopowierzchniowych, forsowaniu GMO (co popiera rząd) mamy kolejny "kwiatek" niszczący nasze rolnictwo - kurczaki "chlorowane". Jeśli taki drób pojawi się na naszych stołach, z pewnością nie można będzie powiedzieć "Smacznego"... Marek Garbacz

Kronika wyprzedaży Polski (268) Kamieniczne crimal tango Feliks Lipman, przewodniczący gminy żydowskiej w Katowicach, pełnomocnik Żydów, którzy odzyskali swoje mienie w Polsce w sierpniu 2002 r. popełnił samobójstwo, strzelając sobie w głowę. Wyłudzanie kamienic przez oszustów różnych miastach w Polsce nie mogło pozostawać dalej tematem prawie nietykalnym. Od kilkunastu miesięcy, w najgłębszej tajemnicy, prowadzone jest śledztwo, które ma wyjaśnić, w jaki sposób kilka atrakcyjnie położonych kamienic w centrum Katowic zmieniło właścicieli - rozpoczął swój artykuł Tomasz Szymborski w "Rzeczpospolitej". Od początku lat 90. ponad sto kamienic w Katowicach zostało przekazanych właścicielom lub ich spadkobiercom - kontynuował. Sprawy prowadzili ustanowieni przez nich pełnomocnicy, najczęściej adwokaci - kilku śląskich mecenasów zostało pełnomocnikami właścicieli kilkunastu kamienic w Katowicach, był wśród nich Lipman. Jak mówili dziennikarzowi urzędnicy Wydziału Lokalowego katowickiego magistratu, prosząc by broń Boże nie wyjawiał ich nazwiska - człowiek niby niepozorny, ale gość. Kto chciał wynajmować lokale w kamienicach, których właściciele lub spadkobiercy uczynili Lipmana plenipotentem, za co otrzymywał wynagrodzenie, a było tych kamienic sporo, musiał pertraktować tylko z nim. Lipman tak jak inni mecenasi parający się pełnomocnictwami w sprawie utraconego mienia Żydów w Katowicach doskonale wiedział, w jaki sposób szukać i znajdować spadkobierców kamienic, rozpoczynając od przeczesywania ksiąg wieczystych w sądach, wyszukiwania za granicą osób, które noszą podobne nazwiska do figurujących w spisach. Jak się można domyślić, stosowne papiery podpisywane były przez ludzi w podeszłym wieku. Mając je, określone osoby - już jako pełnomocnicy - występowały o zwrot nieruchomości. Gdy kamienica została odzyskana, zazwyczaj bardzo szybko zmieniała właściciela. W magistracie mówiono Szymborskiemu: my w cuda nie wierzymy! Czasem mieliśmy podejrzenia, że sprawa jest mocno naciągana, no bo jak uwierzyć, że po kilkudziesięciu latach, na drugim końcu świata, gdzieś w Ameryce Łacińskiej, czy gdzie indziej, nagle odnajduje się właściciel kamienicy? Jednakże to sąd stwierdza nabycie spadku, miasto tylko wydaje nieruchomości. Tylko ludzie rozpierający się łokciami, nierzadko pełnomocnicy - kryminaliści, mieli szanse w sądach i magistratach. Walczył nieporadnie o swoje, bez żadnego pełnomocnika, Żyd Joel Mendlowicz. Kilka razy przyjeżdżał do Polski w sprawie kamienicy w samym centrum Krakowa. Joel mówił, że przywłaszczył się na niej inny Żyd - polski prokurator i choć sprawa wygląda na przegraną, bo trudno wygrać z zasiedziałym krakowskim prokuratorem, nie powinien dać za wygraną, tak mu podpowiada żydowskie i polskie serce. Miał ponad 80 lat, ale zaręczał, że nie popuści, dopóki będzie żył, bo prawda musi być po jego stronie. Urodził się w Bykowie, potem rodzice się przeprowadzili do innej miejscowości, a najbliżsi krewni, też Medlowicze, nabyli w Krakowie kamienicę, którą - zawarto umowę - miał odziedziczyć najstarszy syn Mendlowiczów, czyli on, Joel. Przeżył wszystko, co mogło przeżyć żydowskie dziecko w czasie wojny. Kiedy zabijano po kolei moich braciaków na podwórku, siedziałem w sąsieku pod jabłkami na stryszku. Rodziców zabrano do obozu w Płaszowie, on został. Przychodził pod bramę, ale nie chcieli go do rodziców wpuścić, zginęli w obozie. Był niewyrośnięty, podawał Niemcom, że jest młodszy, niż był w rzeczywistości, dlatego przeżył. Inne, młodsze od niego dzieci nie umiały przyszyć Niemcowi guzików albo na glans wyczyścić butów, on potrafił i się przydawał. Jednak - opowiadał Joel - pod koniec wojny całej grupie dzieci, w której był nie dawano od dwóch dni jeść, ani pić i już wiadomo było, że są tylko na zabicie. On w cuda wierzy, wywieźli ich i rozpuścili, jak kurczaki. Niemcy uciekali. Potem wyjechał z Polski do Izraela. Ma maleńkie biuro turystyczne w Jerozolimie, obok Jaffa Gate. Lokal znajduje się na parterze, ma mniej więcej trzy na trzy metry. Pracowników "biuro" posiada dwóch - Joela i podobnego do niego - wiecznie uśmiechniętego starego ocaleńca. Mają w "lokalu" kilka długopisów i herbatę dla każdego, kto zapuka w zakurzoną szybę, za którą leży mrowie zdechłych much. Obok restaurację prowadzi ich przyjaciel izraelski Arab. Co do tej kamienicy, sprawiedliwie powinna być Joela i niczyja inna - uważają panowie. Tzw. mienie pożydowskie często przejmowali oszuści. Lipman, który na terenie Katowic działał w "nieruchomościach", wyraźnie przed śmiercią sie czegoś bał, bo w ciągu roku przeprowadzał się dwa razy. Po wojnie był oficerem Informacji Wojskowej. Zanim popełnił samobójstwo na drzwiach mieszkania wywiesił kartkę "Nie wchodzić bez policji". Zostawił list, że żegna się z życiem z winy Lechosława Jastrzębskiego, wojewody śląskiego, jakiegoś niezidentyfikowanego potem biznesmena oraz rodziny z Izraela - brata Salomona Szelwika i siostry Cyli. Wojewoda wyjaśniał, że z Lipmanem nigdy się nie spotkał, kontaktował się z nim jego rzecznik prasowy Krzysztof Mejer. Brat Lipmana, Szelwik, wysokiej rangi emerytowany oficer armii izraelskiej, był miesiąc wcześniej z Cylą w Katowicach i odebrali Lipmanowi pełnomocnictwa do ich kamienicy. Lipman pożyczał dużo pieniędzy, przeznaczając je podobno na nietrafione inwestycje w Izraelu, poza tym - czytamy w artykule - ujawnione zostały kulisy jego innych transakcji. Pełnomocnik spadkobierców żydowskich, adwokat Marek M. posługiwał się sfałszowanymi dokumentami i miał kłopoty z prawem. W 2001 r. Sąd Apelacyjny w Krakowie utrzymał w mocy wydany wobec niego wyrok roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata za paserstwo. Adwokat M. pomagał w sprzedaży trzech kradzionych samochodów, był też oskarżony o wyłudzanie pieniędzy. Jeszcze inny pełnomocnik Żydów - mecenas L. wystąpił do Wydziału Lokalowego Urzędu Miasta w Katowicach o przywrócenie zarządu nieruchomością kamienicy przy ul. Słowackiego współwłaścicielce tej kamienicy Chanie Goldfeld oraz jej siostrze Frajdli Dykierman. Kamienicę pełnomocnik odzyskał i została sprzedana. Okazało się poniewczasie, że właścicielką połowy kamienicy w 1933 r. była Chana Engelhard z domu Kurland, tłumaczenie, że ponownie wyszła za mąż i przyjęła nazwisko Goldfeld budziło wątpliwości. Poza tym kanałami dyplomatycznymi sprawdzono, że Chana Goldfeld już nie żyła, kiedy pełnomocnik wysyłał pismo do urzędu miejskiego o zwrot mienia. Wiesława Mazur

Jedyne pragnienie - podobać się Bogu, - Kochajcie Maryję i starajcie się, aby Ją kochano. Odmawiajcie różaniec i odmawiajcie go zawsze. I odmawiajcie go najczęściej, jak możecie... Szatan stara się zawsze zniszczyć tę modlitwę, ale to mu się nigdy nie uda - zwracał się z prośbą na dwa dni przed swoją śmiercią ojciec Pio. Dziś po 40 latach od jego śmierci możemy w San Giovanni Rotondo zobaczyć jego ciało. Dlaczego po kilkudziesięciu latach możliwa jest jego obecność wśród nas? Czy gdyby mógł do nas przemówić, ponownie powiedziałby: Kochajcie Maryję...? 24 kwietnia br. uroczystą Eucharystią, której przewodniczył prefekt Kongregacji do Spraw Świętych kardynał José Saraiva Martins, rozpoczął się czas oddawania przez pielgrzymów publicznej czci świętemu ojcu Pio. Jest to możliwe dzięki wystawieniu ciała w szklanym sarkofagu w krypcie kościoła w San Giovanni Rotondo. Według danych prezentowanych w portalu internetowym GlosOjcaPio.pl poświęconym duchowości i osobie Ojca Pio, obecnie w ciągu roku miasteczko odwiedzane jest przez około 7 milionów pątników. Dowiadujemy się również, że założony przez ojca Pio w 1956 r. Dom Ulgi w Cierpieniu, jest dziś nowoczesną kliniką przyjmującą rocznie ponad 60 tys. cierpiących osób. - Jeśli wiem, że jakaś osoba jest dręczona chorobą, czy to ciała, czy też duszy, czego bym nie uczynił przed Panem, aby zobaczyć ją wolną od tych cierpień - oto prawdziwa motywacja ojca Pio skłaniająca go do założenia tego dzieła. Do San Giovanni Rotondo miejsca kultu świętego z Pietrelciny przybywają dziś tłumy pątników. Z czego wynika to wielkie pragnienie spotkania z tym zakonnikiem?

Ustawicznie cierpiał Francesco Forgione urodzony 25 maja 1887 roku w Pietrelcinie, znany później jako ojciec Pio, kojarzy się nam przede wszystkim z zapachem fiołków, darem bilokacji oraz z bezgranicznym poświęceniem się grzesznikom w konfesjonale. O tym, jak ważną dla niego była ta ostatnia funkcja, świadczy fakt, iż pod koniec swojego życia udawał się do konfesjonału nawet na wózku inwalidzkim, aby tylko móc pomagać człowiekowi w procesie oczyszczania duszy z grzechów. Ale to nie wszystko. W tym miejscu dokonywał również fizycznych uzdrowień. Pewnemu 62-letniemu mężczyźnie, który po złamaniu obydwu nóg podczas chodzenia podpierał się laskami, a medycyna nie była mu w stanie pomóc, po przebytej spowiedzi ojciec Pio polecił, aby wyrzucił laski i poszedł o własnych siłach i tak się stało - mężczyzna zaczął chodzić. Chociaż potrafił również zareagować ostro, kiedy zaistniała taka potrzeba. Podczas modlitwy przynaglano go kiedyś, aby wyspowiadał pewną osobę, stwierdził z wyrzutem, że człowiek ten kazał Panu Bogu czekać ćwierć wieku, zanim zdecydował się przyjść do spowiedzi, a teraz nie może poczekać kilku minut na niego? Przede wszystkim jednak był, jak określił go papież Paweł VI, człowiekiem modlitwy i cierpienia. - Tym się zwycięża szatana - tłumaczył ojciec Pio, biorąc różaniec do ręki. Nieżyjący kapucyn ojciec Aleksandro da Ripabottoni, autor szkicu biograficznego noszącego tytuł "Ojciec Pio z Pietrelciny", w sposób rzetelny opisał tajemnicze cierpienia świętego kapłana, które trzeba odczytywać w kontekście szczególnego wybrania i umiłowania przez Boga. - 5 sierpnia 1918 roku Ojciec Pio otrzymał nadzwyczajną łaskę transwerberacji, która spowodowała, że cierpiał "ustawiczne katusze". 20 września 1918 roku jego dłonie, stopy oraz bok zostały przebite i zaczęły krwawić - napisał ojciec Aleksandro da Ripabottoni. I jak dalej wyjaśniał transwerberacja - nazywana przez niektórych "atakiem Serafina" - jest łaską, która uświęca w sposób szczególny. Dusza "rozpalona ogniem Bożej miłości" jest "wewnętrznie atakowana przez Serafina", który, paląc ją aż do głębi, "przebija ją ognistą włócznią". W konsekwencji duszę przenika zachwycająca łagodność. Sam ojciec Pio, pisząc w liście do swojego ojca duchowego kilkanaście dni po tym wydarzeniu, stwierdził, że przed oczyma umysłu pojawia się postać trzymająca w ręku jakieś narzędzie podobne do długiej żelaznej włóczni, mające dobrze zaostrzony koniec. Widzieć to wszystko i obserwować, jak postać ta rzuca z ogromną siłą swą broń w duszę, było jedną, jedyną możliwością [...]. Czułem, że umieram [...].To męczeństwo trwało bez przerwy aż do ranka siódmego dnia. To jednak nie koniec męki wielkiego świętego, łaska transwerberacji była, jak określił to autor biografii ojca Pio, jakby preludium do charyzmatycznej łaski stygmatyzacji. Tymczasem same stygmaty, tak jak to zostało powiedziane wcześniej pojawiły się 20 września 1918 roku. - Spostrzegłem, że moje dłonie, stopy i bok były przebite i ociekały krwią. Wyobraźcie sobie ból, jaki wówczas przeżyłem i jakiego doświadczam każdego dnia - wspominał ojciec Pio. Ojciec Święty Jan Paweł II beatyfikował ojca Pio 2 maja 1999 r. Natomiast jego kanonizacja odbyła się 16 czerwca 2002 roku. - Jak bardzo aktualna jest duchowość Krzyża, którą żył pokorny kapucyn z Pietrelciny! Nasze czasy potrzebują odkrycia na nowo jego wartości, ażeby otworzyć serce na nadzieję. Przez całe życie szukał on coraz większego podobieństwa do Ukrzyżowanego, zdając sobie doskonale sprawę, że został powołany do tego, by współpracować w sposób szczególny w dziele odkupienia. Bez tego stałego odwołania do Krzyża nie można zrozumieć jego świętości. W planach Bożych Krzyż stanowi prawdzie narzędzie zbawienia dla całej ludzkości i drogę, którą Pan wskazał wyraźnie tym wszystkim, którzy chcą iść za Nim - podkreślił Jan Paweł II podczas uroczystości kanonizacyjnej.

Krzyż jednoczy stworzenie ze Stwórcą Do San Giovanni Rotundo przyjeżdżam razem z grupą polskich pielgrzymów, z którymi wcześniej odwiedziłem Medziugorje. Zanim zdołaliśmy zbliżyć się do ciała świętego kapłana, musieliśmy pokonać pewną trasę. Najpierw, aby wejść na teren sanktuarium, trzeba było przebyć lekko wznoszącą się drogę, na końcu której stoi olbrzymi, 40-metrowy krzyż. Jest to celowy zamiar architekta Renzo Piano, zgodnie z którym właśnie w ten sposób odbywa się droga do zbawienia związana z wysiłkiem, a krzyż jest symbolem zjednoczenia człowieka-pielgrzyma z Bogiem. Po wejściu na teren sanktuarium nasza grupa ustawiła się w kolejce, aby wejść do klasztornej świątyni, gdzie przez ponad pół wieku ojciec Pio modlił się przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej, odprawiał Msze święte i spowiadał. Do dziś, zabezpieczony szklanymi ramami, stoi tam jego konfesjonał. W ten sposób rozpoczęliśmy marsz do świętego kapłana, poprzedzony krótką wędrówką korytarzami i projekcją filmu poświęconego jemu. Z dotychczasowych przekazów medialnych wiemy, że twarz ojca Pio pokrywa silikonowa warstwa, ale mimo to wydaje się ona tak autentyczna, jaką była przed śmiercią. Spoglądając na niego z bliska, odnosi się wrażenie, jakby przed chwilą zasnął. - Zwracałam uwagę po prostu na twarz. Ona była taka wyrazista, taka spokojna, naturalna, jakby prawdziwa - mówi o swoich wrażeniach pani Adrianna. Po krótkiej modlitwie mogliśmy zwiedzać poszczególne miejsca, w których przebywał święty. Zobaczyliśmy m.in. jego osobisty pokój, w którym mieszkał od 1943 do 1968 roku. Skromnie urządzony, trochę książek, obrazków, krzyże, łóżko, stół, krzesło i fotel, na którym z imieniem Jezusa i Maryi na ustach oddał ducha 23 września 1968 r. Poza tym zachowały się jeszcze przedmioty codziennego użytku, którymi posługiwał się zakonnik. Szczególną uwagę zwraca ogromny zbiór listów znajdujący się w kilku gablotach i - jak się okazuje - są to tylko listy z jednego roku, które udało się zachować. - Patrząc na te gabloty, zaczęłam się zastanawiać, że przecież tyle próśb było wtedy, a pokazuje to, ile wiary było w ludziach. Myślę, że do tej pory ona jest, bo przecież nie byłoby tyle tysięcy, a może milionów pielgrzymów każdego roku przybywających tutaj - podkreśliła nasza rozmówczyni. - Największe wrażenie zrobiła na mnie cela, w której ojciec Pio przebywał, bo oddawała najbardziej atmosferę ówczesnego czasu. Przy łóżku, na ścianie, były ślady dłoni. Dla mnie było to takie rzeczywiste, namacalne, że tam był ten człowiek. Nie było to wymuskane, a ja zwracam uwagę na takie drobiazgi i to było dla mnie takie przeżycie wewnętrzne. Sama postać ojca Pio dała nam dużo do myślenia. Bogactwo jego wnętrza i to, co robił dla ludzkości, było tak duże, iż każdy z nas szedł z jakąś wewnętrzną prośbą, wierząc, że się zrealizuje. Miejmy nadzieję, że wszystkim nam pomoże i nas umocni. Piękne to było miejsce, takie inne, mające specyficzny klimat.

Wspaniały przyjaciel niebieski Mimo zmęczenia podróżą, twarze pielgrzymów promienieją radością. Jakie wrażenia towarzyszą im podczas opuszczania miejsca, w którym nie tylko ciało, ale przede wszystkim duch ojca Pio jest w sposób szczególny obecny? - Odczucia z pobytu w tym miejscu są niepowtarzalne. W telewizji wyglądało to trochę inaczej, a w rzeczywistości jest to inny obiór. Przy trumnie ojca Pio jest naprawdę coś wyjątkowego. Czymś wspaniałym jest możliwość przebywania w takim miejscu - stwierdza pan Józef. - Postać ojca Pio od wielu lat poznaję poprzez książki, filmy, świadectwa innych ludzi. Kilka miesięcy temu spotkałam pewnego kapucyna, który dał mi obrazek z wizerunkiem o. Pio. Razem z mężem codziennie wieczorem powierzaliśmy w modlitwie temu świętemu zakonnikowi nasze różne sprawy. Trochę niespodziewanie przyprowadził nas do San Giovanni Rotondo, byśmy mogli zobaczyć jego ciało i miejsce, w którym żył. Wracam myślami do obrazów, jakie zapadły mi w sercu. Wspominam krucyfiks na chórze, gdzie o. Pio otrzymał stygmaty, liczne listy prezentowane w muzealnych gablotach, a także skromną celę i fotel, na którym święty kapucyn zakończył życie. Po tym spotkaniu w San Giovanni Rotondo wiem, że mam w niebie przyjaciela i duchowego opiekuna. Postaram się również 25 maja pamiętać o jego ziemskich urodzinach - podkreśliła pani Ewa. Jacek Sądej

Sztafeta pokoleń. Mimo że o przywództwo SLD rywalizuje dwóch 30-latków, tak naprawdę partią rządzi PZPR-owski aparat, który generuje kolejne pokolenia swych następców. Na tle coraz bardziej nudnego i przewidywalnego polskiego życia politycznego zbliżający się kongres SLD wygląda na wydarzenie niesłychanie emocjonujące. Nie często bowiem zdarza się, że na kilka miesięcy przed partyjnym zjazdem rozpoczyna się otwarta rywalizacja o przywództwo między dwoma politykami, w dodatku jeszcze do niedawna tak sobie bliskimi. Nie wiemy dziś, czy fotel przewodniczącego SLD utrzyma Wojciech Olejniczak, czy też zasiądzie na nim Grzegorz Napieralski, dotychczasowy sekretarz generalny partii. Jakkolwiek by się stało, jedno jest pewne: liderem lewicy będzie przedstawiciel pokolenia 30-latków, którzy w czasach PRL byli dziećmi. Zatem wydawać by się mogło, że czas dawnych działaczy PZPR dobiegł końca, a dekomunizacji, której nie zdołała przeprowadzić prawica, dokonała biologia.

Aparat zawsze górą Ten optymizm zakłócił jednak ostatnio prof. Tomasz Nałęcz, były wicemarszałek Sejmu z ramienia Unii Pracy. W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" z 10-11 maja tak ocenił obu rywali: - Zwycięstwo Olejniczaka będzie dla mnie smutną wiadomością. Oznaczałoby, że zyskał akceptację aparatu, pochodną PZPR-owskiego betonu. Stał się jego sztandarem i zaakceptował tę rolę. (...) Napieralski, choć trzydziestolatek bez doświadczenia w PZPR, bardzo szybko wszedł w buty aparatu. Stał się jego ucieleśnieniem. Tak więc dla Nałęcza obaj młodzi politycy są jedynie marionetkami w rękach partyjnego aparatu. A czym jest ów aparat? Nałęcz precyzyjnie wyjaśnia: - Aparat to zwierzę, które genialnie wyczuwa koniunkturę. Jest wyćwiczone w socjotechnice i posiadło sztukę maskowania się w czasie kryzysu. Gdy w Polsce Ludowej oburzony lud palił komitety PZPR, a ludzie ginęli na ulicach, aparat potępiał winnych i ogłaszał się formacją reformatorską. Dokonywano makijażu i wszystko było po staremu. Gdy kryzys trwał dłużej, należało się przyczaić i przeczekać. W wolnej Polsce ta taktyka się nie zmieniła. Na początku aparat miał świadomość, że komunistom wolno mniej, i trochę się hamował. Poza tym pilnował tego Kwaśniewski, który usiłował to środowisko zmieniać. To się nazywało szlifowaniem betonu. Ale Kwaśniewski wygrał wybory prezydenckie i SdRP pozostawiono Leszkowi Millerowi. Aparat przejął stery. Tej opinii nie wolno lekceważyć. Nie tylko dlatego, że wyraża ją zawodowy historyk, lecz przede wszystkim ze względu na życiorys samego Nałęcza, który w PZPR był od roku 1970 do końca, później zaś współtworzył SdRP. W tym szczerym wywiadzie zwraca uwagę również odpowiedź na pytanie dziennikarek "GW" o wysuwanie na pierwszy plan młodych osób, które z PZPR nie miały nic wspólnego, np. Anity Błochowiak, co ma zadać kłam tezie o rządach aparatu. Nałęcz nie pozostawia tu złudzeń: - O przynależności do aparatu nie decyduje życiorys czy wiek, lecz sposób uprawiania polityki. Jeżeli panie wymieniają Anitę Błochowiak, to ja się uśmiecham. (...) Błochowiak to sympatyczna osoba, ale jak człowiek jej się bliżej przyjrzy, to rysy Oleksego stają się bardzo widoczne. Dodajmy, że w tym samym wywiadzie były wicemarszałek uznał Józefa Oleksego za metr z Sevres aparatczyka, a ponadto stwierdził, że Oleksy i Miller to krew z krwi i kość z kości aparatu.

"Cudowne dzieci": Anita i Michał Trudno nie zgodzić się z tymi opiniami rozgoryczonego postkomunisty, który przez wiele lat chciał budować lewicę bez aparatu i w rezultacie sam znalazł się poza polityką. Ale Nałęcz, zapewne kierując się swoistą poprawnością polityczną, przemilczał fakt, o którym z pewnością doskonale wie. Otóż to właśnie Anitę Błochowiak można określić jako krew z krwi i kość z kości aparatu - i to w dosłownym znaczeniu tych słów. 35-letnia posłanka SLD jest bowiem córką Jerzego Błochowiaka, niegdyś członka Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Sieradzu, a więc w okręgu wyborczym panny Anity. W III RP Błochowiak zajął się bankowością, zostając prezesem Banku Spółdzielczego PA-CO-BANK w rodzinnych Pabianicach, a także członkiem zarządu Związku Banków Polskich, gdzie do dziś zasiada obok prezesów największych instytucji bankowych. Jednym słowem, kliniczny przykład tego, jak po transformacji ustrojowej urządziła się dawna nomenklatura. Ale nie tylko posłanka Błochowiak reprezentuje ciągłość PZPR-SLD w drugim pokoleniu. Właściwie ciągłość ta jest w środowisku postkomunistycznym normą, bo duża część cudownych dzieci lewicy z ostatnich lat to właśnie dzieci aparatczyków. Na przykład dwa lata młodszy od Błochowiak Michał Tober, poseł dwóch poprzednich kadencji, rzecznik rządu Millera oraz wiceminister kultury, też nie wziął się znikąd. Jego kolega z młodzieżówki SLD swego czasu wyznał dziennikarce "Polityki" (nr 4 z 2002 r.) tajemnicę błyskotliwej kariery Tobera: - Ojciec Michała należał do PZPR, był doradcą Wojciecha Jaruzelskiego, potem pracował w Banku Handlowym, gdzie schronienie znalazła cała dawna nomenklatura. Z tego samego artykułu możemy się dowiedzieć, że w 1997 r. Józef Oleksy, rozstając się z funkcją przewodniczącego partii, zwrócił się do obejmującego szefostwo Leszka Millera z prośbą, by ten wziął młodego Tobera pod swoje skrzydła. Tak też się stało.

Aktywiści z Waliszewa Millerowi wiele zawdzięcza także sam Olejniczak. To dzięki ówczesnemu liderowi SLD ten 27-letni szef Związku Młodzieży Wiejskiej po raz pierwszy został posłem, zaś po dwóch latach - ministrem rolnictwa. Późniejszy konflikt z Olejniczakiem musiał być dla Millera tym boleśniejszy, że - jak pisała "Gazeta Wyborcza" (4-5.06.2005 r.) - Olejniczak trafił do Sojuszu, bo tu był krąg towarzyski jego ojca, kiedyś działacza PZPR. Ojciec kolegował się m.in. z Leszkiem Millerem. - Znałem Wojtka od dziecka - mówi były premier. Na swojej stronie internetowej obecny szef SLD jeszcze bardziej rozwija własną genealogię: Ojciec, odkąd pamiętam, zawsze angażował się w życie publiczne, nie tylko lokalnego środowiska. Był i jest urodzonym społecznikiem, chłopskim działaczem o wyraźnie lewicowych poglądach. Podobnie jak jego ojciec. Dziadek był prawdziwym specjalistą od owoców. Wiedzą i praktyką, którą zdobywał we własnym nowoczesnym sadzie, dzielił się z plantatorami w całym kraju. Przez wiele lat pełnił funkcję prezesa Krajowego Zrzeszenia Plantatorów Owoców i Warzyw dla Przemysłu. Gdy pojawiał się u nas, wypytywałem, gdzie był, z kim się spotykał, co robił. Nawet dziś, jeżdżąc po kraju, spotykam czasem ludzi, z którymi współpracował. Tam, gdzie go pamiętają, przyjmują mnie wyjątkowo życzliwie. Te informacje można więc przełożyć na język politycznego konkretu: nie tylko Sylwester Olejniczak, ojciec Wojciecha, był lokalnym aktywistą partyjnym w województwie skierniewickim (gdzie w latach 80. Komitetem Wojewódzkim PZPR kierował Leszek Miller), ale i dziadek lidera Sojuszu należał w PRL do rolniczej nomenklatury, i to szczebla ogólnopolskiego. Nic dziwnego, że potomek takiej rodziny szybko stał się ulubieńcem partyjnego aparatu. Jako ciekawostkę dodajmy, że z rodzinnej wsi Olejniczaka, Waliszewa pod Łowiczem, pochodził także inny znany polityk lewicy - prof. Henryk Jabłoński, wieloletni przewodniczący Rady Państwa PRL.

Wnuk towarzysza Hebdy W gronie pięciorga wiceprzewodniczących SLD, których trzy lata temu dobrał sobie Olejniczak, młode pokolenie reprezentuje 35-letni Artur Hebda, wcześniej zaledwie szef jednego z miejskich kół Sojuszu w Zielonej Górze. Ale jego nazwisko w regionie lubuskim mówi bardzo dużo: dziadek Artura, Mieczysław Hebda, od grudnia 1968 r. do stycznia 1981 r. był I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Nic dziwnego, że młodego Hebdę wybrano niedawno przewodniczącym Platformy Socjalistycznej SLD - jednej z oficjalnych frakcji wewnątrzpartyjnych, którą założyli m.in. Mieczysław F. Rakowski, prof. Jerzy Wiatr, minister sprawiedliwości w rządzie Millera Grzegorz Kurczuk, niegdyś etatowy aparatczyk ZSMP i KW PZPR w Lublinie, czy prof. Jacek Fisiak, minister edukacji w rządzie Rakowskiego. Lansowanie młodych działaczy pochodzących z zasłużonych dla partii rodzin nie jest zresztą niczym nowym. Przypomnijmy, że gdy latem 1989 r. Rakowski przejmował funkcję I sekretarza po gen. Wojciechu Jaruzelskim, sekretarzami KC mianował m.in. 36-letniego Sławomira Wiatra i 42-letniego Marcina Święcickiego. Ten pierwszy był synem wspomnianego już Jerzego Wiatra, czołowego ideologa PZPR lat 80., zaś drugi - zięciem Eugeniusza Szyra, wieloletniego ministra i wicepremiera PRL, członka Biura Politycznego z lat 60. Później, już w SdRP i SLD, drogi awansu często bywały podobne. Na przykład wieloletnim posłem, a w końcu marszałkiem Senatu był prof. Longin Pastusiak, zięć Edwarda Ochaba, członka najwyższych władz partii do 1968 r., I sekretarza KC w pamiętnym roku 1956. Prezesem TVP z ramienia lewicy został Robert Kwiatkowski, syn pułkownika Stanisława Kwiatkowskiego, w latach 80. doradcy gen. Jaruzelskiego oraz twórcy i dyrektora CBOS. Także poseł i prezydencki minister, dziś eurodeputowany i członek Zarządu Krajowego SLD Marek Siwiec może pochwalić się nomenklaturowym rodowodem: jego ojciec był wicedyrektorem tarnobrzeskiego kombinatu siarkowego "Siarkopol", a matka - prokuratorem. Nie można też zapomnieć o premierze, marszałku Sejmu i dwukrotnym kandydacie na prezydenta, obecnie senatorze Włodzimierzu Cimoszewiczu, który jest synem oficera stalinowskiej Informacji Wojskowej.

Podzielił ich Marzec W cytowanym wywiadzie Tomasz Nałęcz, który w 2004 r. należał do założycieli SdPl, stwierdza z goryczą: - To pęknięcie było bardziej towarzyskie, środowiskowe, a nie formacyjno-ideowe. Rzeczywiście, trudno wskazać, co tak naprawdę odróżnia partię Marka Borowskiego od partii Olejniczaka, skoro np. jednym z filarów SdPl jest gorąca obrończyni PRL-owskich tradycji Izabella Sierakowska, córka oficera LWP, komendanta szpitali wojskowych w różnych miastach, która do PZPR wstąpiła w roku 1980, a więc wtedy, gdy co uczciwsi ludzie z niej odchodzili. Zresztą sam lider socjaldemokratów, jak wiadomo, pochodzi z rodziny przedwojennych jeszcze komunistów, a jego ojciec po wojnie kierował "Życiem Warszawy" i "Trybuną Ludu". Taki rodowód łączy Borowskiego z niektórymi politykami Partii Demokratycznej, np. wspomnianym już Święcickim czy Janem Lityńskim, którego rodzice przed wojną działali w młodzieżówce KPP, a w latach 40. - w Związku Walki Młodych. Wygląda więc na to, że również ostatnie pęknięcie na lewicy, czyli rozpad LiD, było bardziej towarzyskie, środowiskowe. W SLD skupili się spadkobiercy aparatu PZPR, który rządził Polską w latach 70. i 80. Natomiast tworzącą się osią SdPl-PD kierują raczej potomkowie tej części aktywu partyjnego, która wprost wywodziła się z KPP i w 1968 r. została odsunięta od stanowisk. Tak oto 40 lat po wydarzeniach marcowych, 60 lat po powstaniu PZPR i 70 lat po rozwiązaniu KPP polska lewica jest areną walk i sporów między kolejnymi pokoleniami ruchu komunistycznego. Nazwy partii się bowiem zmieniają, lecz przywiązanie do niej zostaje w genach.

Klub aparatu Opinię Tomasza Nałęcza, że SLD do dziś jest partią PZPR-owskiego aparatu, potwierdza krótki rzut oka na klub poselski tej partii (po rozpadzie LiD noszący nazwę Lewica). Mimo zewnętrznego odmłodzenia kierownictwa Sojuszu, wśród 42 posłów Lewicy nadal znajdujemy sporo osób o stażu politycznym sięgającym poprzedniego ustroju:

- Romuald Ajchler (Piła), członek PZPR od 1971 r.;

- Leszek Aleksandrzak (Kalisz), członek PZPR od 1977 r., kierownik kancelarii w KW PZPR w Kaliszu w latach 1988-1990;

- Anna Bańkowska (Bydgoszcz), członek PZPR od 1976 r.;

- Witold Gintowt-Dziewałtowski (Elbląg), członek PZPR od 1968 r.;

- Henryk Gołębiewski (Wałbrzych), prezydent Wałbrzycha w latach 1985-1990;

- Tadeusz Iwiński (Olsztyn), członek PZPR od 1967 r., pracownik naukowy Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR w latach 1973-1990;

- Ryszard Kalisz (Warszawa), członek PZPR od 1978 r.;

- Jan Kochanowski (Zielona Góra), członek PZPR od 1968 r., kierownik kancelarii w KW PZPR w Gorzowie Wlkp. w latach 1988-1990;

- Janusz Krasoń (Wrocław), członek PZPR od 1979 r., wiceprzewodniczący Zarządu Wojewódzkiego ZSMP we Wrocławiu w latach 1983-1985;

- Krystyna Łybacka (Poznań), członek PZPR od 1977 r.;

- Wacław Martyniuk (Gliwice), członek PZPR od 1976 r., wiceprzewodniczący OPZZ od 1984 r.;

- Henryk Milcarz (Kielce), członek PZPR;

- Tadeusz Motowidło (Rybnik), członek PZPR od 1975 r.;

- Stanisława Prządka (Siedlce), naczelnik miasta Garwolin w latach 1980-1990;

- Joanna Senyszyn (Gdynia), członek PZPR od 1977 r.;

- Stanisław Stec (Piła), członek PZPR od 1978 r.;

- Wiesław Szczepański (Kalisz), członek PZPR;

- Jerzy Szmajdziński (Legnica), wicemarszałek Sejmu, członek PZPR od 1973 r., członek KC PZPR od 1986 r., przewodniczący Zarządu Głównego ZSMP w latach 1984-1989, kierownik Wydziału Pracy Partyjnej KC PZPR w latach 1989-1990;

- Tadeusz Tomaszewski (Konin), członek PZPR od 1978 r., etatowy pracownik ZSMP w Poznaniu w latach 1978-1992;

- Jerzy Wenderlich (Toruń), członek PZPR od 1980 r.;

- Bogusław Wontor (Zielona Góra), instruktor w Zarządzie Wojewódzkim ZSMP w latach 1988-1990;

- Stanisław Wziątek (Koszalin), członek PZPR;

- Ryszard Zbrzyzny (Legnica), członek PZPR od 1979 r.;

- Janusz Zemke (Bydgoszcz), członek PZPR od 1969 r., zastępca kierownika Wydziału Polityczno-Organizacyjnego i Wydziału Pracy Partyjnej KC PZPR w latach 1986-1989, I sekretarz KW PZPR w Bydgoszczy w latach 1989-1990. Paweł Siergiejczyk

Zawsze polskość, zawsze niepodległość. Dla Ojca Profesora Krąpca problem polskości i problem Polski niepodległej nie miał w pierwszym rzędzie charakteru teoretycznego, nad którym postanowił się zastanawiać, by go w sposób akademicki wyjaśnić. Była to przede wszystkim kwestia egzystencjalna, żywa część dramatycznej historii osobistej i rodzinnej, historii, która zarazem była historią Polski, historią Rzeczypospolitej. Ojciec Krąpiec był Polakiem z kresów, gdzie przez wieki mieszkały obok siebie różne narodowości, a to wymuszało niejako określenie, kim się jest: Polakiem czy Ukraińcem, Polakiem czy Żydem, Polakiem czy Moskalem, Polakiem czy Austriakiem? Takie określenie się nie oznaczało automatycznie wrogości lub izolacji, przeciwnie, rodziny polskie i ukraińskie żyły zazwyczaj w zgodzie, odwiedzały się, pomagały sobie, a nawet zdarzały się małżeństwa mieszane. Z drugiej strony ponieważ rodzina Krąpców była rodziną szlachecką (tata był marszałkiem okolicznej szlachty), to świadomość związku z narodem polskim, jego dziejami, a więc i losami ojczyzny była bardzo głęboka, sięgała daleko w przeszłość (ród pojawia się już w "Kronikach" Długosza). Pytanie o Polskę i o polskość nie było abstrakcyjne, akademickie, sztuczne, ono było bardzo konkretne i w rodzinie Ojca Profesora miało jedną odpowiedź: zawsze polskość - zawsze niepodległość. Bo żywą i konkretną polskość wynosi się najpierw z rodzinnego domu.

Polskość to otwarcie na źródła kultury

A polskość nie oznacza zasklepienia się w ubogim nacjonalizmie, nie oznacza tego, co dziś pogardliwie nosi miano zaścianka. Przeciwnie, polskość to przede wszystkim otwarcie na źródła kultury europejskiej, na Grecję, Rzym i chrześcijaństwo. I taką właśnie rolę pełniło w rozwoju duchowym Ojca Krąpca gimnazjum klasyczne w Tarnopolu, w którym jako 10-letni chłopak zaczął pobierać nauki. Tam właśnie poznał gruntownie łacinę, tak że później dwa doktoraty napisał w tym właśnie języku i swobodnie mógł nim wykładać na Angelicum w Rzymie. Tam też poznał grekę, dzięki czemu mógł później czytać w oryginale "Metafizykę" Arystotelesa, by dać nową wykładnię rozumienia tego najważniejszego, a zarazem najtrudniejszego z dzieł kultury zachodniej. I to jest właśnie prawdziwa polskość, zanurzona w drogocennych i jakże ożywczych źródłach. A tych źródeł broniła polska kultura jak własnej duszy.

Polskość - cudowna ziemia kresowa Ale polskość to również cudowna ziemia kresowa nad Dniestrem i Dnieprem, to góry, zwłaszcza ukochane przez Ojca Profesora Miodobory, to wreszcie architektura z niezliczonymi kościołami, klasztorami, dworami, pałacami. Nie zapomnę, jak staliśmy kiedyś razem w niewielkim gronie na wyniosłej skarpie, tam gdzie Zbrucz wpada do Dniestru, a zaraz obok Okopy Św. Trójcy i majestatyczny Chocim. Albo gdy znaleźliśmy się w Podhorcach, w tym pałacu, któremu Wersal nie dorastał do pięt, Ojcu Profesorowi łzy popłynęły z oczu, gdy patrzył na tę ruinę, do której wciśnięto chorych na gruźlicę i psychicznych, a gdzie przed wojną było przebogate i przepiękne polskie Muzeum Narodowe, którego obraz zachowywał w pamięci. I nagle takie zderzenie: kultury polskiej ze wschodnim barbarzyństwem.

Polskość to kontakty osobiste Polskość to również kontakty osobiste. Gdy Ojciec Profesor wstąpił do zakonu dominikanów w Krakowie i tam w czasie wojny kształcił się, to jego profesorem był nie byle kto - Ojciec Jacek Woroniecki, ceniony nie tylko za świetną znajomość filozofii św. Tomasza z Akwinu. Ojciec Jacek był bowiem ostatnim potomkiem z rodu Jagiellonidów, książę, ale zarazem człowiek ujmującej prostoty i pięknego ducha. Ileż to razy Ojciec Profesor wymieniał pochodzące po bracie Jagiełły rody, herbu Korybut: Zbarascy, Wiśniowieccy, Woronieccy... Ale tamte rody już wymarły, zostali tylko Woronieccy, a Jacek był ostatnim potomkiem męskim i wstąpił do Dominikanów. Był huzarem, literaturę polską i francuską znał na wylot, napisał "Katolicką etykę wychowawczą", ilustrowaną przykładami z naszej historii i literatury. Papież Jan Paweł II był nią zachwycony, więc kiedyś na audiencji zapytał przybyłych do niego profesorów, czy uczą etyki z Woronieckiego...

Jeśli Polska, to tylko niepodległa Historia rozpisana na wieki skraca się nieomal na dotknięcie ręki. Historia Polski, wielkiej, wspaniałej, majestatycznej, a zarazem szlachetnej w swej prostocie, gdzie prawdziwa wielkość przejawia się w mądrości lub świętości, nie szukając zewnętrznego blichtru lub tępej władzy. Czy takich ludzi jak o. Jacek czy o. Albert można było pytać, dlaczego Polska i dlaczego niepodległa? A jaka? Może pod carem albo I sekretarzem, pod Franzem Josefem albo Fryderykiem Pruskim? Jak fale szły zagony tatarskie, szwedzkie, pruskie, rosyjskie, austriackie, paliły naszą ziemię, mordowały ludność, grabiły skarby. Jeśli Polska, to tylko niepodległa. Tak rozmawialiśmy przed laty nie raz, a pewien Kanadyjczyk słuchał z zainteresowaniem zachwycony historią tego niezwykłego narodu, aż postanowił, że nauczy się tak dobrze polskiego, aby tłumaczyć na angielski dzieła Ojca Profesora, a dziś tłumaczy również wielki testament Ojca, jakim jest "Powszechna encyklopedia filozofii".

Naród Polski musi być mądry Naród polski musi być mądry, musi być inteligentny, musi nauczyć się filozofii, żeby wyrwać się z sideł postkomunistycznych sofistów, liberałów bez porządnego wykształcenia, intelektualnych hochsztaplerów. Nie ma niepodległości państwa bez niepodległości ducha, a niepodległość ducha trzeba wypracowywać w każdych warunkach! Po roku 1989 odzyskaliśmy niepodległość. Co z tego, jeśli naród był duchowo zniewolony, po tych pseudoszkołach z pseudotytułami, specjaliści od marksizmu w ekonomii, leninizmu w historii, freudyzmu w psychologii, idealizmu w filozofii. A gdzie polska inteligencja? Czy po tych potwornych zbrodniach, jakich dokonali na naszym narodzie Sowieci i Niemcy, odrodziła się czy też raczej poddana została praniu mózgów na skalę dotąd niespotykaną.

Człowiek podmiotem niepodległości Głównym i podstawowym podmiotem niepodległości i suwerenności jest konkretny człowiek, a nie państwo. Jeśli państwo jest niepodległe to po to, aby człowiek mógł być niepodległy. A człowiek zabiega o państwo niepodległe, by stało na straży jego osobistej niepodległości, a nie po to by był jego rabem. Na niepodległość składają się nie tylko bezpieczne granice, ale również tak zorganizowane państwo, aby człowiek był zdolny do bycia suwerenem. To zaś nie jest łatwe, ponieważ trzeba dojść do zdolności używania rozumu i władania własną wolą, trzeba umieć siebie posiadać.

Budowanie suwerenności W jednym ze swoich dzieł o. Krąpiec ostrzegał: Przeżycia ostatnich zwłaszcza stuleci (ale nie tylko!) ukazują głębokie wypaczenia totalitaryzmu państwowego i społecznego, gdy społeczeństwo (państwo) przywłaszczało sobie suwerenność działania w stosunku do celu ludzkiego życia [...]. A najbardziej widoczne sprawy ujawniły się wówczas, gdy państwo (społeczność-partia) uniemożliwiało "samoposiadanie", czyli poprzez swą kłamliwą działalność poznawczą czyniło niezdolnymi ludzi do oceny przedmiotu działania, podmiotu środków i sposobu działania" ("O ludzką politykę!"). A więc może być niepodległe, silne państwo, które posługuje się rozmaitymi środkami, aby nie dopuścić do "samposiadania" swoich obywateli. Zachowując demokratyczne pozory wolności niszczy (przez zakłamanie) nasze struktury poznawcze, wypacza język, aż w końcu człowiek nie wie, kim jest i gdzie jest. Dlatego tak wielka odpowiedzialność spoczywa na systemie edukacji i na mediach, bo one mają pomóc człowiekowi zbudować autentyczną suwerenność. O ile w komunizmie dominująca była przemoc zewnętrzna, to czasy współczesne charakteryzuje właśnie ta kłamliwa działalność poznawcza, na poziomie szkoły i w mediach. Gdy człowiek nie zna prawdy o sobie, o własnym kraju, o świecie, to trąby wolności tak naprawdę oznajmiają kres wolności, kres człowieka jako podmiotu, zdolnego do wyłaniania własnych decyzji. Taki człowiek we własnym państwie może postrzegać tylko agresora, od którego chcąc się uwolnić szuka protekcji wyżej, w jakichś strukturach międzynarodowych, ale wtedy następuje ostateczny akt zniewolenia. I myśmy to wszystko przeżyli, car wziął w obronę chłopów przed szlachtą tylko po to, by spacyfikować cały naród. Nie możemy szukać pomocy u obcych. To iluzja. Trzeba odrodzić kulturę polską, bo ona otwiera oczy na prawdziwą suwerenność. I tylko wtedy niepodległość państwa ma sens, gdy służy umacnianiu suwerenności konkretnych ludzi, gdy pomaga rozumieć rzeczywistość, hartuje wolę, i nie łamie sumień, nie mówi, w kogo ludzie mają wierzyć, bo to nie jest sprawa polityków. Takie tematy wracały podczas rozmów zawsze, sens Polski, z jej dziejami, kulturą, zdrajcami, sprzedawczykami, głupcami, ale i z ludźmi niepośledniego formatu, geniuszami. Te tematy będą wracać, bo nasze dzieje jeszcze się nie skończyły.

Piotr Jaroszyński

22 maja 2008 Zamieszać herbatę bez słodzenia.... Pan poseł   Jacek Kurski z Prawa i Sprawiedliwości( nie mylić z Jarosławem Kurskim , jego bratem pracującym na wysokim etacie w Gazecie Wyborczej) wymyślił z nudów, panujących w Sejmie- dowcip: Dlaczego pan Donald Tusk wstaje o 5 rano? Bo chce dłużej nic nie robić! Panie pośle Kurski! W obecnej polskiej rzeczywistości,  gdy Polska pogrąża się coraz bardziej w socjalizmie biurokratycznym,( między innymi dzięki panu i pana kolegom) nic nie robienie ma swoje dobre strony, bo przynajmniej opóźnia tempo budowy tego najszczęśliwszego ustroju, który jeszcze wszystkim pracującym Polakom wyjdzie bokiem. Przy okazji: syn pana premiera Donalda Tuska też pracuje w Gazecie Wyborczej, nie wiem czy się znają z panem Jarosławem Kurskim, ale skoro ten jest zastępcą naczelnego to chyba tak… Bo mogą się nie znać z panem Jarosławem Wałęsą, posłem Platformy Obywatelskiej, a jednocześnie członkiem- uwaga!- Parlamentarnej Grupy Kobiet(!!!!). Normalny chłop- gustuje w kobietach…. Szkoda tylko , że są to głównie feministki i kobiety feministkopodobne.. Bo feministki, jak sama nazwa wskazuje to największe przeciwniczki wszystkiego co kobiece, co wdzięczne, co delikatne, co macierzyńskie, co urocze i antymęskie..    Dotyczy to także pani Ewy Junczyk -Ziomeckiej z Kancelarii pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, człowieka „ prawicy”, który sam udziału w Paradzie Schumana nie wziął, ale wysłał swoją przedstawicielkę… w osobie pani Ewy. Ostatnio pani Julia Pitera z Platformy Obywatelskiej mówiła w sprawie nowej książki o Lechu Wałęsie, że był „ Wielkim człowiekiem”, ale jak wylatywała z jego kancelarii w latach dziewięćdziesiątych - to tak nie uważała.. Punkt widzenia- w przypadku socjalistów- zależy  zawsze od punktu siedzenia.. I jakoś nie krytykuje rozrzutności swojego pryncypała, gdy ten poleciał w Andy za jedyne 1,6 miliona złotych, co nie pozostaje w konflikcie z ideą Taniego Państwa, wprost przeciwnie- ideę tę podtrzymuje! Przypomina to trochę stanowisko pana prezydenta Lecha Wałęsy, który będąc prezydentem, powiedział, że:” jak ludzie pójdą na Belweder to ja stanę na ich  czele”(???). To chyba było w czasie gdy pan Jarosław Kaczyński palił kukłę pana prezydenta publicznie, bo byli panowie po pierwszej wojnie światowej, pardon  pierwszej wojnie na górze  i wtedy pani Julia Pitera była po stronie pana Jarosława Kaczyńskiego. A teraz popatrzcie państwo….”Wielki człowiek”.. Jak się ludzie zmieniają!  I jeszcze po drodze do kariery była członkiem Unii Polityki Realnej…. Och jaki wstyd  i obciach dla nas starych działaczy…Ten wszechwładny humanizm, który zastępuje etykę chrześcijańską… Jak można wygadywać tyle  bzdur publicznie, ze sobą sprzecznych, pokrętnych, propagandowych, nie mających nic wspólnego nawet z cieniem prawdy, na dziś, żeby teraz, żeby dołożyć, odwrócić uwagę, bo się tymczasowo jest na górze…Jak ludzie nie mają w sobie za grosz wstydu… Może rację miała pani Anna Rudzka, historyk i działaczka PiS-u, której swojego czasu, po ogłoszeniu wyników wyborów powiedziała:” Warszawa to hołota. Prawdziwej stolicy już nie ma. Zginęła w Katyniu i Charkowie. Tutaj jest warszawka, która nie potrafi nas docenić”(!!!). A może rację miał towarzysz Lenin, którego duchowe dzieciaki dzisiaj trzęsą Polską i całą Europą:” Dajcie mi jedno pokolenie młodzieży a przewrócę cały świat”(!!!) Pan premier Donald Tusk właśnie wrócił z Ameryki Południowej, gdzie sześć dni wypoczywał i ani jednego nie pracował… A przecież Pan Bóg sześć dni się napracował a jeden odpoczywał…. Wszystko na odwrót.. Był także w Brazylii… A propos Brazylii, właśnie ukazał się kolejny numer pisma „Polonia Chrystiana” , poświęcony głównie tematyce ruchów lewicowych  w Ameryce Południowej, gdzie redaktor naczelny pisma „Catolicismo”  opisał lewicowy  Ruch Pracowników Rolnych bez Ziemi oraz naświetlił lewicowe reformy, jakie przeprowadzają w Brazylii tamtejsi lewicowi szaleńcy. Napisał tak:” Upowszechnienie działalności Ruchu Pracowników Rolnych bez Ziemi dokonało się dzięki obfitym sumom napływającym zarówno  z zagranicy, jak i z kasy rządowej, a przede wszystkim poprzez stworzenie mechanizmu niemal całkowitej bezkarności. Ruch Pracowników Rolnych bez Ziemi może dokonywać wszelkich zbrodni przeciw cudzej własności, może napadać, grabić, zabijać bydło, porywać, stosować prywatny areszt i przeprowadzać innego rodzaju zamachy na ludzi- i nie poniesie za to  żadnych konsekwencji. Jednocześnie lewicowy rząd zaczął wywłaszczać posiadaczy z ziem, na których ogromnym kosztem tworzył następnie sieć osadniczą. Rezultat? Najgorszy z możliwych. Ludzie ci nie produkują praktycznie niczego, żyją na koszt państwa i zapełnili brazylijską wieś osiedlami biedy tzw. fawelami”(!!!). Ciekawe, czy Donald Tusk zauważył, że w Brazylii odbywa się nacjonalizacja z komunizacją ziemi, budują nowy ustrój szczęśliwości społecznej, gdyby chciał mógłby nam zamiast  interesującego propagandowo orędzia , opowiedzieć nam , co tam interesującego widział.. I jaki ma do tego” eksperymentu” stosunek?? Wszystko to odbywa się w czasie kiedy średnia  pensja w Polsce ustalana przez Główny Urząd Statystyczny  przekroczyła- uwaga! 3100 złotych(???) I nadal rośnie! Pod koniec roku osiągnie pewnie z 4000 tysiące, bo jeszcze niedawno wynosiła 2500 złotych.. Wygląda na to, że   życie w Polsce jest coraz bardziej obfite, zamożne i dostatnie, głównie za sprawą publikacji  rządowego i Głównego Urzędu Statystycznego. Dobra psu i mucha - jak pisuje  pan Stanisław Michalkiewicz. Wygląda na to, że rząd położył szczególny nacisk na obraz swoich rządów poprzez manipulację i doskonalenie obrazu metodą  obróbki propagandowej.. Lud zawsze bardziej wierzył propagandzie niż prawdzie.. Jak prawda nie pasuje do propagandy- tym gorzej dla prawdy… Tym bardziej, że pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda… A w  końcu toczy się permanentna wojna ideologiczna i cywilizacyjna… Codziennie! W prasie, radiu i telewizji.. I prawda musi być jej ofiarą!!! W obronie niepełnosprawnych znowu będą nowe decyzje… choć art. 32 Konstytucji stanowi o równości wszystkich wobec prawa.. Za parkowanie na tzw. kopercie przeznaczonej dla niepełnosprawnych będzie można dostać karę w wysokości 300 złotych(!!!). Pełnosprawni parkują często na tzw. kopertach dlatego, że nie ma wolnych miejsc, a ta akurat jest wolna… Przed Selgrosem w Radomiu jest takich kopert, 7 lub 9( już dokładnie nie pamiętam) i jeszcze nie widziałem, żeby  na takiej kopercie parkował samochód  z niepełnosprawnym.. Nie powinno być żadnych miejsc uprzywilejowujących kogokolwiek! Wtedy jest normalnie! Miejsce trzymane dla kogoś wyjątkowego może cały czas pozostawać puste i niewykorzystane.. A dlaczego, jak niepełnosprawny przyjedzie samochodem pod sklep , to musi czekać na niego  puste miejsce…? Nie może zaparkować gdziekolwiek? W czym problem? A jak przyjedzie akurat trzech niepełnosprawnych, a miejsce pod małym sklepem jest jedno? To może ukarać sklepikarza, który nie przygotował wystarczającej ilości miejsc i dyskryminuje niepełnosprawnych.???. Trzysta to być może zbyt mały mandat za parkowanie na miejscu przeznaczonym dla niepełnosprawnych…. A może podnieść od razu na pięćset, albo najlepiej na tysiąc! A pieniądze z walki z dyskryminacją niepełnosprawnych przekazać do budżetu na trzynastki dla urzędników walczących o prawa dla niepełnosprawnych… I powołać specjalną Służbę do Walki z Dyskryminacją Niepełnosprawnych, w szeregach której byliby przeważnie niepełnosprawni… I systematycznie zwiększać ich liczbę, w miarę przychodów gminnych.. Ciekawe, że ze strony internetowej Kancelarii Premiera zniknął kalendarz spotkań szefa rządu, po tym jak premier DOnald Tusk poleciał na wakacje do Ameryki Południowej i wobec złośliwych  komentarzy pojawiających się w związku z tym.. Podobno chodzi o to, żeby Kancelaria Premiera nie robiła  nieuczciwej konkurencji- Orbisowi- polskiemu biuru podróży! Ciekawe, czy to prawda? WJR

Argumentacja Doradcy - i inteligencja Dody Najmocniej Państwa przepraszam: parę dni temu wdałem się w dyskusję z p. Pawłem Paliwodą, podobno publicystą "Gazety Polskiej" (i doradcą p. prof. Ryszarda Legutki, czteromiesięcznego ministra EN!!). Więcej tego nie zrobię, bo zwrócono mi uwagę na sposób, w jaki p.PP polemizuje ze ś.p.Karolem Darwinem: "Weźmy z taśmy produkcyjnej nowy egzemplarz »Toyoty« i zrzućmy go z 30. piętra PKiN. To, co z niej zostanie, nazwijmy mutacją. Czy taka mutacja jest w czymkolwiek lepsza od formy wyjściowej? W zestawieniu z nieporównywalnie bardziej złożonymi organizmami zwierząt - a nawet pojedynczą komórką - taki zabieg daje miliony razy większe prawdopodobieństwo udoskonalenia »Toyoty«. Mimo to doktrynerzy ewolucjonizmu wmawiają nam, że »mutacjonizm« jest poprawną metodą wyjaśniania »pojawienia się« złożonych organizmów biologicznych - w tym człowieka. Jak to się dzieje, że nawet najtępsi uczniowie podstawówek i najtężsi postępowi intelektualiści wierzą dziś jeszcze w ortodoksyjny darwinizm?" (Ciekawostka dla fideistów: darwinizm jest silnym argumentem za tym, że Biblia, a przynajmniej Księga Rodzaju, jest dziełem natchnionym - bo inaczej niby skąd Mojżesz czy ktokolwiek 4000 lat temu wiedziałby, w jakiej kolejności powstawał świat - i życie na Ziemi? Inny mocny (dla fideistów-dogmatyków) argument za ortodoksyjną Teorią Darwina: Noe mógł na Arkę zabrać góra parę tysięcy gatunków zwierząt; skoro teraz są ich miliony, to od czasu Potopu musiała zachodzić ewolucja - również gatunków! Bo niby skąd wziąłby się np. kangur? Jeszcze jedna ciekawostka: według muzułmanów nie ma problemu, bo Potop dotyczył tylko Mezopotamii - czy innych okolic, gdzie wtedy znajdowała sie kolebka ludzkości). Tak poza nawiasem: Arkę zbudowali amatorzy; "Titanica" - fachowcy. Jedyne, co ratuje opinię "salonu24" to supozycja, że p. Paliwoda jest Wallenrodem darwinizmu i zamieścił ten tekst, by każdy mógł naocznie przekonać sie, kim są darwinizmu przeciwnicy. Bo, oczywiście, z darwinistami można polemizować - ale nie można robić ze siebie kompletnego idioty. W "Gazecie Polskiej" działem nauki zajmuje się p. Jarosław Grzędowicz. Dopóki p.PP nie otrzyma odeń glejtu uprawniającego do podejmowania polemik - nie będę ryzykował. Bo mogę usłyszeć: "Weźmy milion ludzi wszelakiej narodowości i wystrzelmy w Kosmos. Będą mieli wolność absolutną - a choć byłoby to to oczywiście katastrofalne, to doktrynerzy liberalizmu wmawiają nam, że wolność jest lepsza od narodowego socjalizmu" Przy okazji informuję p.Paliwodę, że może odetchnąć z ulgą: nie tylko "najtępsi uczniowie podstawówek", ale nawet znaczna część (o ile nie zdecydowana większość) licealistek i i licealistów nie jest w stanie zrozumieć Teorii Ewolucji. Oczywiście: umieją odklepać kilkaset zdań - wystarczających, by zdać maturę i robić wrażenie, że rozumieją... Bez żadnego, oczywiście, związku z powyższym zamieszczam jeszcze (za portalem o2) cytat p.Doroty Rabczewskiej-Majdanowej (ksywka: "Doda"): "W liceum miałam dobre oceny, szczególnie jak przyniosłam mojemu nauczycielowi kilka numerów »CKM«-u, w których pozowałam". Co {Włoszka} komentuje: "Czy test na inteligencję - którego wartością liczbową, czyli tak zwanym ilorazem, lubi się przechwalać - także zaliczyła w podobny sposób?" JKM

„Bolek” - a co z „widmem”? Starsi ludzie z pewnością pamiętają pierwszą wizytę Jana Pawła II w Polsce w czerwcu 1979 roku. Ówczesne władze z Edwardem Gierkiem, Piotrem Jaroszewiczem i Henrykiem Jabłońskim robiły wszystko, by stworzyć pozory serdecznego przyjęcia Dostojnego Gościa, ale prawda bardzo szybko wyszła na jaw. Wystarczyło tylko popatrzeć na telewizję, by przekonać się, jak wielka nienawiścią zieją do papieża. Na spotkania z Janem Pawłem II przychodziły ogromne tłumy. Tymczasem państwowa telewizja pokazywała jedynie szczupłe grupki starszych kobiet i pojedyncze zakonnice. Sprawiało to wrażenie, jakby papież wygłaszał jakieś kazania na puszczy. Jednocześnie w dziennikach telewizyjnych na pierwszym miejscu pokazywano Edwarda Gierka, a to jak rozmawia z krowami, żeby zwiększyły wydajność mleka, a to znowu - jak podlizuje się towarzyszom radzieckim - i tak dalej. Jeśli ktoś chciał dowiedzieć się, co w tych dniach naprawdę w Polsce się dzieje, to musiał słuchać radia Wolna Europa z Monachium, albo Głosu Ameryki z Waszyngtonu. Napisałem wówczas w podziemnym piśmie „Opinia”, że przypomina to sytuację z Powstania Warszawskiego, kiedy łączność Śródmieścia Warszawy z Żoliborzem utrzymywana była przez Londyn. Przypominam tamte wydarzenia, bo ta sytuacja powtarza się również dzisiaj. Gdyby ktoś na podstawie publikacji w TVN, „Gazecie Wyborczej”, czy „Dzienniku” chciał zorientować się, co się w Polsce dzieje, to mógłby odnieść wrażenie, że najważniejszym wydarzeniem są problemy , jakie ma były prezydent Lech Wałęsa ze wstydliwymi zakątkami swojej przeszłości. Jak wiadomo, dwaj historycy z Instytutu Pamięci Narodowej, doktor Sławomir Cenckiewicz i doktor Piotr Gontarczyk, przygotowali do druku książkę o Lechu Wałęsie. Ta okoliczność wprawia byłego prezydenta w stan coraz większego zdenerwowania. W tym stanie wygłasza on coraz to nowe oświadczenia i miota coraz to nowe pogróżki. Wprawdzie kiedyś w swojej, to znaczy - w podpisanej swoim nazwiskiem książce Lech Wałęsa przyznawał, że „coś” bezpiece podpisywał, ale teraz twierdzi, że było to tylko pokwitowanie na odebrane z aresztanckiego depozytu sznurowadła. Jak od dawna twierdzę, że kto słucha pana Lecha Wałęsy, ten sam sobie szkodzi, chociaż z drugiej strony trudno przejść do porządku dziennego nad pewną sprawą. W znanej balladzie Mickiewicza, Pani, która zabiła Pana, powiada: „Ach, pójdę aż do piekła, byleby moją zbrodnię wieczysta noc powlekła”. Obecne miotanie się Lecha Wałęsy pokazuje, że i on gotów jest na wszystko, byleby kompromitujące epizody jego życiorysu nadal pozostały okryte mgłą tajemnicy. Problem polega na tym, że - jak w 1992 roku napisał w informacji o zasobach archiwalnych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Antoni Macierewicz - przed rozpoczęciem niszczenia akt, zostały one zmikrofilmowane w trzech kompletach, z których dwa są za granicą, a jeden - w kraju. „Za granicą” - a więc na pewno w Moskwie i w Berlinie. Zatem w tamtych państwach znają prawdę o przeszłości byłego polskiego prezydenta i na widok rozpaczliwych prób zatarcia śladów, muszą zacierać ręce z radości. Nie tylko teraz, kiedy Lech Wałęsa nie tylko nie jest prezydentem, ale w ogóle nie odgrywa większej roli w polityce. Przede wszystkim wtedy, kiedy Lech Wałęsa był urzędującym prezydentem. Czy próbowali go wtedy szantażować? Tego naturalnie nie wiem, ale zachowanie prezydenta Lecha Wałęsy na przykład w sprawie eksterytorialnych spółek rosyjskich na terenie dawnych sowieckich baz wojskowych w Polsce sprawia, że wykluczyć tego nie można. W takiej zaś sytuacji przestaje to być osobistym problemem Lecha Wałęsy, tylko nabiera charakteru sprawy publicznej. Dzisiaj Lech Wałęsa zapowiada, że ujawni, kto kryje się pod pseudonimem „Bolek”. Powtarzam: kto słucha Lecha Wałęsy, ten sam sobie szkodzi, ale skoro już naszła go taka godzina szczerości, to może powiedziałby też, kogo miał na myśli Jan Pużycki, kiedy w 1994 roku mówił, iż w pałacu prezydenckim „krąży widmo wszechwładnego kretyna”? Lech Wałęsa, który przecież był wtedy gospodarzem pałacu prezydenckiego, na pewno to wie. Niechże więc podzieli się z opinią publiczną tymi informacjami, bo - po pierwsze, jak mówi Cyprian Kamil Norwid - „nie jest światło, by pod korcem stało”, a po drugie - również opinii publicznej w tych ciężkich czasach należy się trochę wesołości. A sytuacja jest niewesoła, chociaż skądinąd ciekawa. Oto przed ratyfikowaniem przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego i uznaniem przez Polskę niepodległości Kosowa, w Warszawie odbywa się demonstracja Ruchu Autonomii Śląska - żeby Polska przywróciła na Śląsku autonomię. Miałoby to polegać między innymi na tym, by zbierane z terenu Śląska podatki pozostawały na miejscu i tylko jakaś nadwyżka była przekazywana do budżetu centralnego w Warszawie. To jest w ogóle bardzo ciekawy pomysł i można by się zastanowić, czy nie zastosować go w całej Polsce, a nie tylko na Śląsku. Obecnie bowiem podatki zbierane są centralnie, a potem rząd wyznacza samorządom terytorialnym zadania i przydziela środki na ich wykonanie. Gdyby zaś tę sytuację odwrócić i podatki zbierać w gminach, które same finansowałyby z tych pieniędzy własną działalność, a tylko część przekazywałyby rządowi, który opłacałby z tego wojsko, wymiar sprawiedliwości i dyplomację? Skoro nawet pan poseł Chlebowski, który wprawdzie, jako burmistrz gminy Żarów na Dolnym Śląsku, wpędził ją w długi, mówi, że samorządy lepiej gospodarują pieniędzmi, to po co w takim razie przekazywać pieniądze rządowi, który gospodaruje gorzej? Ocena zależy, ma się rozumieć, od punktu widzenia. Na przykład, z punktu widzenia koalicyjnego Polskiego Stronnictwa Ludowego, rząd wydaje pieniądze znakomicie, bo bierze na utrzymanie państwa i państwowych instytucji członków PSL - może jeszcze nie wszystkich, ale w każdym razie - bardzo wielu. Ale co dobre dla Polskiego Stronnictwa Ludowego, to nie musi być dobre dla państwa i jego obywateli, którzy może by woleli nie brać na swoje utrzymanie wszystkich członków PSL. Inna sprawa, że gdy państwo brało na utrzymanie członków Unii Wolności, to „Gazeta Wyborcza” w zasadzie nie miała nic przeciwko temu, a w każdym razie nie narzekała tak, jak narzeka dziś na PSL. Ta selektywność skłania do podejrzeń, że nie tyle chodzi tu o interes podatników, tylko o przygotowanie opinii publicznej do podmiany koalicyjnego partnera Platformy Obywatelskiej. Chodzi o to, że w początkach maja niemiecka SPD zadeklarowała udzielenie bratniej pomocy polskiej lewicy. 9 maja przybył do Warszawy przewodniczący tej partii, Kurt Beck. Nie jest wykluczone, że z niemieckiego punktu widzenia byłoby lepiej, gdyby koalicyjnym partnerem Platformy Obywatelskiej została lewica, oczywiście po odpowiednim przegrupowaniu. Udział w koalicji rządowej mógłby walnie przyczynić się do odbudowy lewicy i ją skonsolidować. Nic bowiem tak nie konsoliduje, zwłaszcza zaplecza politycznego partii, jak perspektywa przejścia na dostatnie utrzymanie państwa. Co dobre dla Polskiego Stronnictwa Ludowego, to będzie dobre również dla lewicy i stąd „Gazeta Wyborcza” tak się ostatnio zatroszczyła o interesy podatników. W zamian za tę bratnią pomoc, z którą obok niemieckiej SPD mogą pospieszyć również inne bratnie partie socjaldemokratyczne z Europy Zachodniej, polska lewica jeszcze lepiej niż Platforma Obywatelska może odwdzięczyć się Niemcom, popierając Ruch Autonomii Śląska nie tylko w dążeniu do autonomii, ale nawet - w przyłączeniu Śląska do Niemiec - bo przecież po utworzeniu Unii Europejskiej ważne będą tylko zewnętrzne granice tego państwa, a nie granice wewnętrzne, między poszczególnymi prowincjami, czy województwami. Ale o tym, ma się rozumieć, nie wolno głośno mówić, przynajmniej na razie i dlatego wiodące media, jedno przez drugie, mówią i piszą o „Bolku” i „widmie wszechwładnego kretyna”. SM

Czas na murzyńskich chłopców? Czyżby rząd pana premiera Tuska już odwdzięczył się wszystkim swoim dobroczyńcom na tyle, iż przestaje im być potrzebny do szczęścia? Gdyby brać miarę z PSL, to nie można tego wykluczyć, bo partia pana wicepremiera Pawlaka już zdążyła wziąć na utrzymanie państwa i jego instytucji wszystkich członków PSL, a niektórych - nawet z rodzinami. Tym bardziej razwiedka, której możliwości w tym względzie są przecież znacznie większe, niż PSL i pana wicepremiera Pawlaka. Ale nie tylko na tej podstawie można dojść do takich wniosków, bo pojawiły się symptomy poważniejsze. W dziewiętnastowiecznych powieściach często pojawia się scena, jak to biali podróżnicy płyną w górę afrykańskiej rzeki pełnej krokodyli, które coraz natarczywiej napierają na pirogę. Żeby jakoś uwolnić się od natręctwa krokodyli, podróżnicy co jakiś czas wrzucają do rzeki murzyńskiego chłopca i dzięki temu jakoś posuwają się naprzód. Dymisja, jakiej pani minister Katarzyna Hall udzieliła panu Markowi Legutce z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej może oznaczać, że rozpoczęło się już wyrzucanie z rządowej pirogi murzyńskich chłopców. Jest ich tam jeszcze sporo, ale obawiam się, że do końca kadencji może nie wystarczyć, a konieczność wyrzucania białych podróżników może na pirodze doprowadzić do przepychanek, od których może się ona wywrócić. SM

23 maja 2008 Platforma Obywatelska jako najwyższe stadium demokracji.... Towarzysz Ulianow  ps.. Lenin napisał kiedyś dzieło pt.  „Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu”, w którym udowadniał, że kapitalizm jako ustrój może  istnieć, jedynie wtedy, jeśli posiłkuje się obcymi ciałami z których może wysysać życiodajne soki, coś w rodzaju wampira, który bez krwi - ani rusz. Nie przyszło mu go głowy, że ludzie mogą coś tworzyć i sprzedając to” coś” dobrowolnie bez niczyjego przymusu, mogą się przy tym  bogacić  przy korzyściach obu stron: i sprzedającego i kupującego. Ważna jest dobra wola obu stron, oferta interesująca obie strony, i ustalenie ekwiwalentnej sumy, która pozwoliłaby wymienić się sprawiedliwie obu stronom. Oczywiście  taka dobrowolna wymiana powinna odbywać się bez udziału  pasożytujących   urzędników , ich decyzyjnej woli wymiany, ich inflacji którą tworzą  niszcząc wartość pieniądza, służącego ludziom pracującym do  sprawiedliwej wymiany. Urzędniczy pośrednik jest zupełnie zbędny podczas wymiany, utrudnia ją, podnosi koszty tej wymiany i najzupełniej po prostu przeszkadza. Jest tym trzecim, który w tym procesie jest niepotrzebny.. „Liberalna” ekipa pana Donalda Tuska  kontynuuje wymianę kierownictwa największych spółek kontrolowanych przez urzędnicze państwo i zamiast te spółki likwidować poprzez prywatyzację, obsadza swoimi, co oznacza, że likwidacji - nie będzie! Zastępuje swoich naszymi, a nie swoich-jeszcze bardziej naszymi… I co będzie? Biurokratyczny socjalizm w wykonaniu Platformy Obywatelskiej Biurokracji Rodzimej.. 13 maja Rada Nadzorcza spółki Polkomtel- operatora sieci telefonii komórkowej Plus- odwołała związanego z Prawem i Niesprawiedliwością, pana prezesa Adama Glapińskiego, zastępując go Jarosławem  Baucem. Pan Adam Glapiński będąc w początkach lat dziewięćdziesiątych ministrem wprowadził kontyngenty i zezwolenia na handel paliwami, w ramach ma się rozumieć wolnego rynku paliw reglamentowanych. Ponadto  w składzie porcelany, pardon nowego zarządu firmy znaleźli się m.in. Krzysztof Kilian, były minister łączności w rządzie pani Hanny Suchockiej z ramienia Kongresu Liberalno- Demokratycznego,  a także podpułkownik Wojciech Dylewski, do połowy lat 90, wicedyrektor Zarządu Śledczego Urzędu Ochrony Państwa, później  wiceszef Straży Granicznej oraz wiceminister spraw wewnętrznych w gabinecie  profesora Jerzego Buzka. Głównymi udziałowcami Polkomtela są PKN ORlen, KGHM Polska Miedź i Polska Grupa Energetyczna. Pan Jarosław Bauc, swojego czasu zwany Baucerowiczem w 1991 roku uzyskał stopień doktora na Uniwersytecie Łódzkim i należał do tzw. łódzkiej szkoły ekonomicznej, cokolwiek to określenie miałoby oznaczać, czyli grona uczniów prof. Cezarego Józefiaka, który swojego czasu doradzał samemu Edwardowi Gierkowi, w jego budowaniu socjalizmu za pożyczone. Wśród uczniów pana profesora Cezarego Józefiaka byli też: Marek Belka, Jerzy Pruski, Bogusław Grabowski oraz Anna Fornalczyk. Pan Jarosław Bauc w swojej karierze, w połowie lat dziewięćdziesiątych był doradcą Banku Narodowego Estonii oraz ministrów finansów Mongolii i Rumunii. W 1998 roku został sekretarzem w Ministerstwie Finansów, czyli pierwszym zastępcą pana profesora Balcerowicza. Określał się wtedy jako „ konserwatywny liberał”(???) Wcześniej współpracował z panem profesorem Leszkiem Balcerowiczem w słynnym Centrum Analiz Społeczno- Ekonomicznych, gdzie również współpracowała z nimi żona pana profesora Balcerowicza- Ewa. Szczególnie wtedy, gdy pan profesor był szefem NBP i przelewał pieniądze na konto  Centrum,  którym zarządzała jego żona Ewa.. Pan Jarosław odpowiadał wtedy za politykę makroekonomiczną, którą profesor Mises określał jako „ makrobzdurę”. Odpowiadał też za  zarządzanie długiem publicznym(???) i strategię finansową. Stworzyć dług publiczny, a potem nim zarządzać.. To tak jak się rozebrać - a potem pilnować ubrania.. Za jego czasów jako ministra finansów powstała tak zwana dziura budżetowa na poziomie 60 mld złotych, co wiązałoby się z drastycznymi oszczędnościami  w sferze biurokratycznej, a na to nie można było pozwolić.. Mówiło się wtedy o „ dziurze Bauca”. Po odejściu z rządu były minister został prezesem Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego „Skarbiec- Emerytura”, a po objęciu premierostwa przez pana  Kazimierza Marcinkiewicza został prezesem Polkomtela. Teraz historia się powtórzyła…- znowu został prezesem. 14 kwietnia został wniesiony przez posłów Platformy Obywatelskiej projekt  nowelizacji ustawy z 14 grudnia 1995 roku o spółdzielczych kasach oszczędnościowo- kredytowych. Projekt narzuca spółdzielniom plan zagospodarowania (???). Jak wynika z artykułu 1, Kasa Krajowa zostaje pozbawiona uprawnień nadzorczych nad kasami, sprawować będzie jedynie tzw. bieżącą kontrolę. Uprawnienia nadzorcze nad Kasą Krajową  i Spółdzielczymi Kasami Oszczędnościowo- Kredytowymi przysługiwać będą Komisji Nadzoru Finansowego, która na wniosek Rady Nadzorczej KK będzie powoływać prezesa i jednego z wiceprezesów Kasy Krajowej. Decydować o podwyższeniu limitu rezerwy płynnej oraz o zawieszeniu działalności kasy i ustanowieniu zarządcy komisarycznego; określać wysokość wpłat na fundusz stabilizacyjny i zasady lokowania środków pieniężnych; zatwierdzać statut KK oraz wymogi kwalifikacyjne członków zarządu KK i SKOK-ów. Komisja Nadzoru Finansowego jest powołana do sprawowania nadzoru nad rynkiem finansowym, ale nie ma prawa podejmowania uchwał określających zasady inwestowania środków pieniężnych. To samo dotyczy ustalania innych niż gotówkowe form ustalania limitów rezerwy płynnej. Kasa Krajowa zostanie ubezwłasnowolniona, gdyż zarządzać będzie jedynie funduszem stabilizacyjnym pod nadzorem KNF, a także sprawować kontrolę nad działalnością kas, by była zgodna z rozstrzygnięciami Komisji Nadzoru Bankowego.(???) Nastąpi  centralizacja, zamiast decentralizacji.. Będzie też zapis, zgodnie z którym normy dopuszczalnego ryzyka w działalności kas określać będzie nie Kasa Krajowa, lecz   zcentralizowana  Komisja Nadzoru Bankowego(!!!). Nastąpi ingerencja państwa w sferę stosunków własnościowych   w SKOK-ach!!! Kolejny pomysł odejścia  od samodzielności rynkowej, w kierunki nadzoru państwowego nad podmiotami spółdzielczymi. Majątek spółdzielni stanowi prywatną własność jej członków, a zatem Platforma Obywatelska dokonuje zamachu na prywatną własność kombinując nad nią określony rodzaj kontroli.. Kasa Krajowa stanowi spółdzielnię osób prawnych., np. fundacji. W takich spółdzielniach członkom może przysługiwać zróżnicowana liczba  głosów; decyduje o tym liczba posiadanych udziałów. Po zmianie każdemu członkowi będzie przysługiwał jeden głos bez względu na liczbę posiadanych udziałów. Platforma Obywatelska kombinuje, żeby mieć wpływ na wybór prezesa i jednego wiceprezesa w Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo- Kredytowych.., narusza to zasady prawa spółdzielczego.. No i statut, który podlega rejestracji sądowej, i to sąd bada  jego zgodność z przepisami ustawy, a teraz statut będzie zatwierdzany przez państwową  Komisję Nadzoru Bankowego. Był model rejestracyjny, a będzie koncesyjny… Ot - takie szachu Machu! Wszystkie te zmiany prowadzą do upaństwowienia sektora spółdzielczego, który jak nie wyciąga ręki do budżetu, powinien móc spokojnie funkcjonować.. mnie to nie przeszkadza! Ale urzędnicy nie mogą zboleć, że nie mogą wszystkiego kontrolować do końca.. Projekt ten w istocie swej nawiązuje do dekretu z 1952 roku o zniesieniu fundacji i przejęciu ich majątku przez państwo(???). Wyjdzie na to, że może się zdarzyć, że zmiana stanu prawnego może doprowadzić do utraty członkostwa i zobligowaniu władz Kasy Krajowej do wykluczenia takiego członka… Ale dlaczego- na litość Boską!- to robić ma państwowa instytucja o nazwie Komisja Nadzoru Bankowego??? Niech samodzielny podmiot załatwia to sam , w swoim interesie, i w swoim gronie członków! Czy wolność musi być snem niewolnika? Nacjonalizacja poprzez nadzór  i biurokrację.. WJR

Homo Sovieticus AL CXXXVIII Najpierw lista nazwisk: Helena Łuczywo Barbara Skarga Grażyna Staniszewska Wisława Szymborska Krystyna Zachwatowicz Władysław Bartoszewski Zbigniew Bujak Jerzy Buzek Andrzej Celiński Marek Edelman Władysław Frasyniuk Bronisław Geremek Stefan Jurczak Krzysztof Kozłowski Jan Kułakowski Bogdan Lis Tadeusz Mazowiecki Adam Michnik Karol Modzelewski Janusz Onyszkiewicz Józef Pinior Jan Rulewski Henryk Samsonowicz Andrzej Wajda Henryk Wujec Z co najmniej sześcioma z w/w osób bywałem na podziemnych zebraniach i spotkaniach, na których zgodnie wyśmiewaliśmy listy dójek spod Taganrogu piszących (po przyznaniu Aleksandrowi J. Sołżenicynowi literackiej nagrody Nobla) do KC KPZS oraz rozmaitych redakcyj pism sowieckich listy: "Wprawdzie nie czytałam Sołżenicyna, ale potępiam!". Dziś w/w ludzie potępili (bez czytania, bo jeszcze nie wyszła!!) książkę historyków IPN o p. Lechu Wałęsie. Zawsze mówiłem, że Lewica to w gruncie rzeczy drug w druga Sowietskije Ljudzi. ONI to właśnie swoimi podpisami udowodnili. Nie radzę IM, by się wstydzili. Homo Sovieticus nie wstydzi się nigdy. On chodzi z dumnie uniesionym czołem. PS: O co chodzi w tytule? Od narodzin Włodzimierza Eljaszewicza Uljanowa (ps."Lenin") minęło 138 lat Ery Sowietyzmu. Odpowiedź rozeźlonemu Komentatorowi: {~Yanoosh} twierdzi, że "Człowiek odpowiednio wychowany nie nazywa nikogo publicznie idiotą. (...) Każdy ma prawo ..." Ale-ż ja nikogo nie nazwałem "idiotą"! Napisałem tylko, że nie należy robić ze siebie idioty. Krytykować darwinizm można, jak najbardziej - ale nie wolno podawać idiotycznych "kontr-przykładów"!! W porównaniu z tą "Toyotą" argument, że "Ziemia nie może być okrągła, bo ci z Australii by pospadali", jest niesłychanie rzeczowy, celny, racjonalny i przekonujący. Panie {~Yanoosh}-u! Każdy ma prawo się wygłupić i każdemu zdarza się zrobić ze siebie idiotę; mnie też! Rzecz w tym, by nie trwać w uporze... JKM

Prezydenci dokazują na delegacji Iluż nieszczęść można by uniknąć, gdyby ludzie nie wychodzili z domów? Nawet zwykli ludzie, a cóż dopiero, gdy z domów wychodzą politycy, zwłaszcza ci ważniejsi? Nie tylko zresztą wychodzą z domów, ale w dodatku wyjeżdżają za granicę i tam dopiero zaczynają dokazywać. Weźmy takiego prezydenta Stanów Zjednoczonych Jerzego Busha. Wyszedł z Białego Domu jakby nigdy nic, a potem poleciał do Izraela i tam dopiero dostał słowotoku, od którego działaczom Partii Republikańskiej zrobiło się niedobrze do tego stopnia, że zabronili kandydatom tej partii pod żadnym pozorem pokazywania się z prezydentem. Nawiasem mówiąc zachowanie prezydenta Busha w Izraelu potwierdzałoby prawdziwość teorii reinkarnacji. Nie tylko zresztą to, bo i u nas są przykłady sugerujące, ze coś może być na rzeczy. Niektórzy powiadają, że pani red. Janina Paradowska jest kolejnym wcieleniem Melanii Kierczyńskiej. Jeśli wczytać się w charakterystykę sporządzoną w swoim czasie przez Leopolda Tyrmanda, to wykluczyć tego nie można. Wracając zaś do prezydenta Busha, to podczas jego wizyty w Izraelu sprawiał on wrażenie, jakby był wcieleniem Eryka Honeckera, nieżyjącego już przywódcy Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Nie chodzi oczywiście o fizyczne podobieństwo, bo tamten szewc z Wupertalu był od prezydenta Busha niższy i w ogóle, ale o zachowanie, które było zupełnie identyczne z zachowaniem się Eryka Honeckera podczas jego pobytów w Moskwie. Honecker, podobnie zresztą, jak generał Jaruzelski, składał oświadczenia, że Niemiecka Republika Demokratyczna jest i pozostanie „nierozerwalnym ogniwem wspólnoty socjalistycznej ze Związkiem Radzieckim na czele” - i tak dalej. Identycznie zachował się w Izraelu prezydent Bush, wykrzykując, że sojusz Stanów Zjednoczonych z Izraelem jest „niezniszczalny”, oczywiście bez względu na to, co Izrael zrobi. Jest to bardzo podobne do zapisu, jaki Edward Gierek wprowadził do polskiej konstytucji w roku 1975 - że Polska „umacnia przyjaźń” ze Związkiem Radzieckim - co było krytykowane przez wszystkie ówczesne autorytety moralne. Oczywiście przy wszystkich podobieństwach są też różnice. Eryka Honeckera po takich deklaracjach brał w swoje ramiona Leonid Breżniew i wyciskał na jego ustach gorący pocałunek. Na szczęście prezydent Izraela Szymon Peres powstrzymał się przed takimi czułościami, bo gdyby... brrr! Fu! Wspominam o tym między innymi dlatego, że ze swego pałacu, słusznie zwanego „Namiestnikowskim” przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie wyszedł prezydent Lech Kaczyński i też poleciał do Izraela, gdzie również się rozgadał, co prawda trochę inaczej, niż prezydent Bush, niemniej jednak. Skrytykował, ma się rozumieć, „antysemityzm”, ale co z tego, kiedy jednocześnie wypowiedział takie oto zastanawiające słowa: „Mieć dobre relacje z Izraelem, to mieć dobre relacje w krajem, który ma wielki wpływ na światowy układ sił”. No proszę - „ma wielki wpływ na światowy układ sił”! Czyż to nie powtórzenie podstawowej tezy antysemitów, według których Żydzi „rządzą światem”? A to ci dopiero historia! Czyżby jednak antysemici mieli rację? Ano, skoro nawet amerykański prezydent Bush składa w Izraelu wiernopoddańcze, honeckerowskie deklaracje, to czyż wypada nam zaprzeczać? W tej sytuacji lepiej rozumiemy wyznanie prezydenta Kaczyńskiego, że żeby przełamać „negatywne stereotypy”, czyli oskarżanie Polski o „współodpowiedzialność” za holokaust - „przede wszystkim powinniśmy mieć dobre stosunki z Państwem Izrael”. No dobrze, ale od czego zależą „dobre stosunki z Państwem Izrael”? Składa się na nie oczywiście szereg zagadkowych okoliczności, wśród których na plan pierwszy wysuwa się forsa, to znaczy - słynne „roszczenia”. Wygląda na to, że „negatywne stereotypy”, a konkretnie - ich zakres może być uzależniony od naszych możliwości finansowych; jeśli, dajmy na to, zaspokoimy słynne „roszczenia” w 20 procentach, to zostaniemy oskarżeni o walne przyczynienie się do holokaustu. Jeśli w 50 procentach - to tylko w połowie, a jeśli uregulowalibyśmy całe 65 miliardów dolarów, to kto wie - może nawet zostalibyśmy ułaskawieni? Niemcy wypłaciły Izraelowi w gotówce i naturze, m.in. w łodziach podwodnych co najmniej 100 mld marek i jeśli nawet nie są jeszcze uważane tam za „duszeńkę” to w każdym razie nikt już nie ma do nich o holokaust żadnych pretensji. Co innego Polska. Więc skoro jest rozkaz, że mamy mieć „dobre stosunki z Państwem Izrael” to już nic pewnie na to nie poradzimy. W ogóle pan prezydent po tym wyjściu z domu szalenie się rozdokazywał - do tego stopnia, że nawet skrytykował NATO, iż nie kwapi się z udzieleniem Gruzji gwarancji bezpieczeństwa. Tymczasem Niemcy ani o tym myślą - bo właśnie niemiecki minister Steinmeier poleciał do Moskwy, by nowemu rosyjskiemu prezydentowi złożyć zapewnienie, iż strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie nadal pozostaje fundamentem europejskiej polityki. W takiej sytuacji chyba jasne, że ani Niemcy, ani Francja - czyli przyszły dyrektoriat Cesarstwa Europejskiego, nie będą się angażowały w jakieś gwarancje dla Gruzji czy Ukrainy. Sprawia to wrażenie, jakby pan prezydent nie zauważył, że rząd premiera Tuska tylko markuje zainteresowanie opcją amerykańską, bo tak naprawdę - już dawno wywiesił białą flagę. Zresztą - co innego miałby zrobić, skoro od początku 2007 roku Niemcy przeszły u nas na ręczne sterowanie? Być może panu prezydentowi nikt o tym nie powiedział i dlatego po wyjściu z domu tak dokazuje. Z opcji amerykańskiej zostały już tylko „roszczenia”, które zresztą wychodzą naprzeciw „opcji europejskiej”, jaką właśnie, pod białą, a właściwie - pod niebieską flagą z 12 gwiazdkami symbolizującymi 12 pokoleń Izraela, realizujemy. Realizacja „roszczeń” niewątpliwie ułatwi zorganizowanie żydolandu na resztówce, jaka pozostanie z Polski po szczęśliwym doprowadzeniu przez Niemcy do zgodności stanu prawnego, wynikającego z art. 116 niemieckiej konstytucji ze stanem faktycznym. Strategiczne partnerstwo najwyraźniej potrzebuje takiego bufora w podzielonej wzdłuż linii Ribbentrop-Molotow i Curzona Europie Środkowej - o czym zresztą wspominał sowiecki jeszcze minister spraw zagranicznych Edward Szewardnadze w 1986 roku - kiedy ku powszechnemu zaskoczeniu dopuścił możliwość zjednoczenia Niemiec. „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” - pisał Voltaire. Skoro więc Cesarstwo Rosyjskie układa się właśnie z Cesarstwem Europejskim, do którego Polska została przyłączona 1 maja 2004 roku, a wszystkie kluby parlamentarne 1 kwietnia przyklepały zgodę na rezygnację z niepodległości, to wszystkie decyzje zostaną nam w stosownym czasie objawione, bez potrzeby organizowania w Sejmie sympozjonów, jakby tu groźnie pokiwać palcem w bucie. Nie musimy nawet w tym celu wychodzić z domów. SM

Żebyśmy tylko zdrowi byli... Pewien lekarz psychiatra - ale nie był to minister obrony narodowej, pan Bogdan Klich - opowiadał w gronie przyjaciół, jakiego to ma osobliwego pacjenta. Chodziło o to, że ów pacjent upierał się, iż jest wynalazcą perpetuum mobile, czyli urządzenia, które raz wprawione w ruch, będzie pracowało całą wieczność, bez dostarczania energii z zewnątrz. - Wyobraźcie sobie - kończył swoją opowieść ów psychiatra - wydaje mu się, że wynalazł perpetuum mobile. No, czy to nie wariat? Przecież perpetuum mobile wynajdę ja! - zakończył z błyskiem w oku. Ledwie tylko pan poseł Janusz Palikot uzyskał zaświadczenie, że jest całkowicie zdrów na ciele i umyśle, a zaraz zażądał, żeby nie tylko prezydent, ale i premier Donald Tusk dostarczył opinii publicznej informacji o stanie swego zdrowia. Najwyraźniej pan poseł Janusz Palikot nie może wytrzymać, dopóki się nie przekona, że wszyscy ważniejsi politycy w Polsce są tak samo zdrowi na ciele, a zwłaszcza na umyśle, jak on. Trzeba powiedzieć, ze ta pasja pana posła Janusza Palikota ma pewne uzasadnienie. I nie o to nawet chodzi, że pan premier Donald Tusk jest przywódcą Platformy Obywatelskiej, która rekomendowała pana posła Janusza Palikota do Sejmu. Chodzi o decyzje podjętą przez pana posła Ryszarda Kalisza, którego z kolei do Sejmu rekomendował Sojusz Lewicy Demokratycznej. Pan poseł Ryszard Kalisz przewodniczący komisji kanonizacyjnej, której celem jest stwierdzenie świętości pani Barbary Blidy, co to zastrzeliła się w momencie, gdy do jej domu przyszła ekipa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wprawdzie były minister spraw wewnętrznych w rządzie premiera Kaczyńskiego, pan Janusz Kaczmarek utrzymywał, że nie było powodów do zatrzymania pani Blidy, ale ona sama najwyraźniej musiała uważać inaczej, skoro się zastrzeliła. Tymczasem komisja kierowana przez pana posła Ryszarda Kalisza molestuje prokuratorów w nadziei, że któryś zezna, iż był naciskany przez faszystowski reżym Kaczyńskich, żeby pogrążyć panią Blidę, a wtedy jej niewinność zatriumfuje. To znaczy - tak nam się do niedawna zdawało. Tymczasem okazuje się, że ta cała komisja to tylko pretekst, jakim sprytnie posłużył się pan poseł Ryszard Kalisz, żeby zadośćuczynić nieodpartemu impulsowi pokazywania się w telewizji. Kiedy bowiem okazało się, że państwowa telewizja przerwała transmitowanie obrad komisji, pan poseł Kalisz natychmiast przerwał posiedzenie komisji do czasu, aż telewizja transmisję wznowi. Obawiam się, że z takim uzależnieniem od telewizji jeszcze nie mieliśmy do czynienia, a przecież pan poseł Kalisz może nie być odosobniony, bo i o jego przypadłości dowiedzieliśmy się dzięki szczęśliwemu przypadkowi. W tej sytuacji może rzeczywiście wszystkich powinni przebadać jacyś doktorzy, chociaż z drugiej strony im tez nie bardzo możemy wierzyć, skoro wystawili zaświadczenie panu posłowi Januszowi Palikotowi. SM

Ewangelie według czterech departamentów MSW Podczas uroczystości Bożego Ciała w Lublinie JE abp Józef Życiński skrytykował tych, którzy widzą świat w czarnych barwach. „Eucharystyczny Chrystus przemienia świat natomiast chcą utrudnić te przemianę ci, którzy obrzucają błotem narodowe symbole, chcą pokazywać, że historia Polski, to jedna wielka pustynia, gdzie działają tylko agenci i zdrajcy”. Nietrudno się domyślić, że głównymi wrogami Chrystusa Eucharystycznego JE abp. Życiński uczynił doktora Sławomira Cenckiewicza i doktora Piotra Gontarczyka, autorów książki, która w takie zdenerwowanie wprawia byłego prezydenta Lecha Wałęsę i twórców jego legendy, że zmobilizowali oni się do tak zwanego „odporu” wobec wymierzonej w Lecha Wałęsę „kampanii nienawiści i zniesławień”. Wśród protestujących - m.in. Tadeusz Mazowiecki, Jerzy Buzek, Bronisław Geremek i Adam Michnik. Oni dają odpór na odcinku cywilnym, zaś Ekscelencja - na odcinku kościelnym, który podlegał nie pod Departament I , tylko pod Departament IV. Znaczy - kto denerwuje Wałęsę, ten denerwuje Chrystusa. Zatem - jeśli nie chcemy denerwować Chrystusa, powinniśmy niezwłocznie i pogodnie uwierzyć w wersję historii Polski przygotowaną przez Departament I i schylić czoło przed autorytetami, których teczki pan generał Dukaczewski z WSI wraz z byłym prezesem IPN, panem prof. Leonem Kieresem umieścili w tzw. zbiorze zastrzeżonym - by nikt sobie nie pomyślał, że w Polsce byli jacyś „agenci i zdrajcy”, a gdyby nawet sobie i pomyślał - by nie mógł tego sprawdzić. SM

24 maja 2008 Barok dworski Platformy Obywatelskiej..... Siostra redaktora naczelnego „Playboya”, pana Marcina Mellera, pani Katarzyna Meller została niedawno rzeczniczką nowo powołanej przez Platformę Obywatelską spółki pod nazwą PL 2012. Spółka powołana została do organizacji budowy stadionów piłkarskich, bo zbliżają się  piłkarskie igrzyska i lud musi się wyszumieć, ale przedtem musi wyłożyć na tę zabawę ponad 90 miliardów złotych(???). Nikt, kogo byłyby takie pieniądze z pewnością nie podjąłby takiej decyzji, bo jest to wielkie marnotrawstwo, gdzie urzędnicy już dzisiaj hulają po świecie, szukając wrażeń i okazji do przetrwonienia naszych pieniędzy, aż strach pomyśleć , co będzie dalej, jak sprawa  marnotrawstwa, pardon budowy stadionów i infrastruktury EURO 2012 rozkręci się w najlepsze. Erotyczny „Playboy” reklamował  się swojego czasu hasłem, że „ jest to męski punkt widzenia”. Marnotrawstwo stadionowe - to  biurokratyczny punkt widzenia! Rodzeństwo Mellerów, to dzieci zmarłego niedawno pana ministra spraw zagranicznych Stefana Mellera, autora książek o   tzw. Rewolucji Francuskiej, a naprawdę Rewolucji Antyfrancuskiej, anychrześcijańskiej, antycywilizacyjnej.. Panu ministrowi podobała się  ta rewolucja, w wyniku której pojawiły się „prawa człowieka i obywatela” oraz „ demokracja”, jako najwyższe osiągnięcie w dziedzinie organizacji  chaosu w  dezorganizowaniu  ludzkich społeczności. Pan Stefan Meller był typowym człowiekiem lewicy internacjonalistycznej, wielkim przyjacielem profesora Bronisława Geremka, też człowieka lewicy, ale tej europejskiej i swoje życie poświęcił częściowo badaniu  życia prostytutek  w okresie Średniowiecza, bo w tym okresie one była najbardziej prześladowane i nie  przysługiwały im żadne prawa.. No i nareszcie doczekał czasów, gdzie wszystkim przysługują wszystkie prawa, nadprawa, przywileje- i nareszcie jest porządek jako taki, ale będzie jeszcze większy, jak się pouchwala tych praw jeszcze więcej  i spośród ich zwałów nie uwidzisz żadnej sprawiedliwości… Bo im więcej praw- tym mniej sprawiedliwości jak twierdził pewien klasyk, ale jeszcze przed okresem Średniowiecza. Bo  życie prawdziwie europejskie zaczyna się tak naprawdę od Rewolucji we Francji w roku 1789…. No i ta Bastylia! Symbolu zburzenia starego porządku… Pani Katarzyna Meller ukończyła anglistykę na Uniwersytecie Warszawskim, studiowała na Sorbonie francuskiej, potem pracowała  w spółce Agora wydającą między innymi Gazetę Wyborczą, a potem była prezesem fundacji przyznającej nagrodę Nike. Stoi za nią nie kto inny tylko sam Adam Michnik, bo on patronuje tej nagrodzie  „literackiej”.. Poza tym pani Kasia trenuje karate i skacze ze  spadochronem przez co „drzwi do mediów  i warszawskich salonów stoją przed nią otworem”… No ale przy tym trzeba mieć  odpowiedniego tatę o odpowiednim nazwisku, i na nic nie przydadzą się Sorbony, skoki z samolotu, karate i anglistyka… Trzeba być z odpowiedniej dynastii, niekoniecznie aktualnie rządzącej Polską… Podczas ostatnich poniedziałkowych dobrych wiadomości, w Ministerstwie  Zdrowia i Dobrych Wiadomości, pani niestrudzona minister Ewa Kopacz zapowiedziała, ze pacjenci zapłacą mniej za 85 preparatów, które znajdują się  na nowej liście leków refundowanych  i  że umieszczono na niej dodatkowo 23 leki. Rozumiem, ze celem Ministerstwa Zdrowia i Dobrych Wiadomości jest umieszczenie na liście leków refundowanych wszystkich leków, wtedy problem listy leków zostałby rozwiązany, bo jeśli mogłyby być wszystkie, to mogłoby ich w ogóle nie być na  tej liście i listę te można byłoby zlikwidować i obniżyć ceny leków refundowanych   przynajmniej o wartość łapówek jakie trzeba dawać, żeby dostać dofinansowanie do  wyprodukowanego leku. Do połowy czerwca rząd zobowiązał się wydać rozporządzenie dotyczące nowej listy leków refundowanych, ale o tej sprawie pani minister Dobrych Wiadomości opowie nam z pewnością na następnej konferencji prasowej. Widzicie państwo czym zajmują się urzędnicy Ministerstwa Zdrowia? Ale najważniejsze, że na konferencji pojawiła się informacja o nowym wzorze recept zabezpieczonych przed fałszerstwami!!! Hurra! Nareszcie nie będą fałszować! Na nowych wzorach recept  umieszczono znaki wodne i logo Narodowego Funduszu Zdrowia(!!!). Jak umieszczono logo NFZ. - to mamy przechlapane jako pacjenci… Nie będzie likwidacji zbędnego ogniwa między pacjentem, a budżetem państwa, czyli   Kasy Chorych, zwanych od jakiegoś czasu Narodowym Funduszem Zdrowia dysponującym  pokaźną sumą naszych pieniędzy  w wysokości 43 miliardów złotych!!! Jak nie będzie likwidacji, bo będzie logo, to wszystko będzie po staremu, ale każda recepta będzie miała indywidualny kod kreskowy, włókna świecące pod lampą ultrafioletową( każda apteka będzie musiała mieć lampę ultrafioletową!), czytnik, bo mikrodruk nie będzie podrabiany w żadnej polskiej drukarni(????)…. Ale na konferencji nie powiedziano, czy będzie podrabiany w zagranicznych drukarniach, poza oceanem i w Rosji, bo sąsiedzi to już nie zagranica… no jeszcze Białoruś    i Ukraina.! Wzór  niefałszowalnych recept pokazywał dziennikarzom pan wiceminister Marek Twardowski, ale zaraz po konferencji w TVN24 wypowiedział się pan Janusz Michalak, redaktor naczelny  magazynu „ Menadżer Zdrowia”, który oświadczył,  że z nową listą leków refundowanych udało mu się zapoznać wcześniej i według wyliczeń niezależnych ekspertów, których ma  każdy, bo każdy niezależny jest jednak  od czegoś tam zależny, per saldo pacjenci za leki na tej liście zapłacą więcej,  a nie mniej…(????) No i cały pogrzeb na nic! Tyle gadania, tyle opowiadania, tyle instruowania i chwalenia się, a tu masz ci babo placek… Jednak drożej??? Polacy dopłacą do leków refundowanych 60%- standard europejski to 40%- tak przynajmniej twierdzi pan Janusz Michalak…. Ale po co dopłacać i czy to ma jakiś sens ekonomiczny- tego naczelny nie powiedział! Pani Ewa Kopacz planuje wprowadzenie dofinansowania leczenia trzech chorób przewlekłych,  w tym dwóch dziecięcych: pęcherzykowego odwarstwienia naskórka i pierwotnej dyskinezy rzęsek. Dlaczego mają być refundowane leki na te właśnie schorzenia- nie wiadomo? Przyznam się, że nawet nie słyszałem o takich chorobach..  Na zasadzie jakich kryteriów pani Kopacz wybrała te choroby… Co za ideologiczny nonsens nią kierował? A może jakiś dziecięcy  członek Platformy Obywatelskiej choruje na pierwotną dyskinezę rzęsek, albo jakiś dziecięcy członek Unii Wolności choruje na pęcherzykowe odwarstwienie naskórka! Ki diabeł! Finansowana ma być też terapia pacjentów po resekcji trzustki(???). A po krwawieniu z pochwy? Co za cyrk! Jedne choroby finansują, inne - nie! Co oni wyprawiają? Zupełnie postradali zmysły! Albo robią to specjalnie czyniąc zamieszanie… Koszt tych procedur razem - to 8 mln złotych rocznie! W Polsce nie ma aktu prawnego, według którego powinny być  tworzone listy leków refundowanych, chociaż tego wymaga nieoceniona i niezastąpiona Unia Europejska, co może się skończyć- wcześniej czy później- przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości., w ramach naszej suwerenności- ma się rozumieć..  Pani minister przekonywała, że stalowo zabezpieczona recepta ma być tańsza niż dotychczasowe, bez zabezpieczeń stalowych… A co mnie w ogóle obchodzą stalowe, drewniane, plazmowe, wodne i  jakiekolwiek  kosztowne zabezpieczenia recept?… Trzeba iść w kierunku likwidacji recept, a nie ich udoskonalania!!!!! Trzeba iść w ogóle w kierunku tworzenia rynku leków , a nie socjalizmu lekowego i jakiejś idiotycznej polityce lekowej(???).. .Nawet politykę mieszają do leków! Istni szaleńcy! Do tej marnotrawnej listy leków  refundowanych dopłacamy rocznie- uwaga!- 8 mld złotych(???). Jest więc o co się bić!!! Socjalistyczne Prawo i Sprawiedliwość proponuje , żeby wydatki na komunistyczna służbę zdrowia zwiększyć o kolejne  ileś tam procent, aż do 6% produktu krajowego brutto(???). Oni wszyscy chyba postradali zmysły! Wykończą nas finansowo, obrabowując i marnotrawiąc ogromne sumy pieniędzy-!  a przy tym nie lecząc!!!  Nakarmią jedynie członków Platformy Obywatelskiej zasiadających w różnych gremiach decyzyjnych Narodowego Funduszu Zdrowia… W sumie 43 mld złotych!!! Naprawdę ładna sumka! I wolą, żeby pacjenci umierali pod drzwiami komunistycznej służby zdrowia , ale sprawy nie puszczą… I będą tylko mataczyć w nieskończoność, konferować, przekręcać, sygnalizować i oszukiwać ten biedny skołowany i na wykończeniu- naród… Ich serca biją tylko dla nich! Bo…. ` Konieczność utrzymania świń w dobrym zdrowiu była aż nadto przekonywająca. Bez dalszych sporów wyrażono zatem zgodę, by zarówno mleko, jak strącone przez wiatr jabłka oraz większość dojrzałych owoców, gdy zbierze się je z drzew, przypadły wyłącznie świniom”(!!!)- pisał nieoceniony Orwell w „Folwarku zwierzęcym.”WJR

Bękart "Okrągłego Stołu" Wyszydziłem wczoraj "25 Autorytetów Moralnych"... jak Państwo słyszycie w TVP: "Autorytet Moralny" - to znaczy, że ubek albo pachołek ubeków. Pamiętam ten obrazek na ekranie, gdy po mojej Uchwale Lustracyjnej ze 30 Autorytetów Moralnych ciasnym wianuszkiem otaczało Tajnego Współpracownika SB o ps. "Kask" (zaszantażowano go ujawnieniem, że jest homosiem), zapewniając, że nie jest on TW... Oczywiście prawdziwe autorytety się trafiają - ale w reżymowej TVP pokazywane raczej nie są. ... wyszydziłem - i zaobserwowałem z jednej strony ogromne zainteresowanie (45.000 wejść - w piątek w długim weekendzie!) z drugiej niesamowitą nienawiść, wręcz potoki jadu niektórych PT Komentatorów. Takiego ich natężenia jeszcze na moim blogu nie było... A ja chcę tylko ujawnienia Prawdy. Ja nie żądam żadnych kar, ja nawet nie chcę tym bezpieczniakom odbierać ani zmniejszać emerytur - ja chcę tylko ujawnienia, jak p. gen. Czesław Kiszczak zmajstrował tego bękarta Okrągłego Stołu czyli III Rzeczpospolitą. Tylko, że to właśnie byłby wstrząs. Ujawnienie Prawdy wstrząsnęłoby podwalinami tego parszywego państwa. Stąd ta nienawiść. A co do emerytur - rozbawił mnie {~abw} piszący: "Chce Pan upadku IV (chyba: III? - JKM) RP - to proszę ogłosić, że funkcjonariuszom ABW, CBA i przede wszystkim US będzie się odbierało w przyszłości emerytury jeżeli będą aresztować przyszłych »ludzi ze styropianu« ". Jest dokładnie odwrotnie: jeśli funkcjonariusze spec-służb będą się obawiali, że im się poodbiera emerytury, to będą bronili III RP jak niepodległości, jak socjalizmu! Nikt nie oddaje Władzy jeśli będzie przekonany, że nie dotrzyma się zawartej z nim umowy! W 1950 roku maharadżowie indyjscy, mający ogromne bogactwa i mogący wynająć za nie armie, które zrobiłyby manną kaszkę z d***kratów spod znaku rodzinki Nehru domagających się "Jednych i niepodzielnych Indyj" - dali się przekonać patriotycznymi hasełkami - i oddali Władzę w zamian za obietnice wysokich apanaży. Nie minęło 10 lat, a te sk****syny i sk****córki oświadczyły, że przestają płacić. Bo tak. I już! Jak ktoś zawiera umowę z d***krata lub podobnym parszywcem - to powinien się liczyć z konsekwencjami. ŚP. gen August Pinochet oddał nieopatrznie władzę - mając zagwarantowany immunitet jako "dożywotni senator". Nie minęły dwa lata, a tryumfujący lewacy złamali umową i zaczęli ciągać Go po sądach. Tego właśnie domagają się też zwolennicy odbierania emerytur ubekom. Ale ja jestem człowiekiem Prawicy - i, jeśli zawieram formalną umowę, to dotrzymam słowa danego nawet ludożercy. Takie mam staromodne obyczaje. A ponadto chcę, by Lewica nie obawiała się oddawać nam Władzy w przyszłości. Wolę ją wziąć bez przelewu krwi. Ale, jeśli nie odda... Wracamy do problemu z ewolucją, który wywołał liczne, ale rozsądne komentarze. Kilku PT Komentatorów zażądało okazania im "form przejściowych" jako dowodu na słuszność Teorii Ewolucji. Nie rozumiem: jakie "formy przejściowe"? Jeśli osobnik powstały w wyniku mutacji krzyżuje się z pozostałymi, to NIE należy do żadnego nowego gatunku; jeśli się nie krzyżuje, to już jest nowy; żadnej "formy pośredniej" być nie może! Proszę przy tym zauważyć, że wśród gatunków rozmnażających się drogą płciową działanie mechanizmu ewolucji jest ZNACZNIE utrudnione. Przechodząc do polityki: jestem wyznawcą Teorii Ewolucji - i zdecydowanym przeciwnikiem (zwłaszcza: przymusowego) wykładania jej w szkole. Podobnie z Teorią Względności (której nie rozumie 99,9% uczniów - a która służy do nauczania, że "wszystko jest względne"). Jeśli tylko 2% ludzi jest w stanie zrozumieć jakąś teorię, nie ma sensu męczyć nią pozostałych 98%. Tym 98%.om wbija się do łebków Teorię Ewolucji z powodów politycznych: za jej pomocą podważa się np. dogmaty religijne. Tymczasem choćby z uwagi na oszczędność w wydatkach na policję jest niesłychanie korzystne, by te 98% wierzyło, że jak będą kradli i mordowali, to pójdą do Piekła. Istnienie (lub ew. nie istnienie) Piekła jest przy tym całkowicie obojętne. Niech rozmaici lewicowi liberałowie chwytający się za głowy na widok kamer policyjnych na każdym rogu ulicy zrozumieją wreszcie, że stały się one potrzebne, bo przy pomocy Teorii Ewolucji zniszczono w młodym pokoleniu wiarę w Boga, w Niebo i w Piekło. To Wasze dzieło, pół-inteligenci z okolic "Gazety Wyborczej" i Brukseli. JKM

Padlina z rusztu Król pruski Fryderyk Wielki mawiał, że owszem - można posługiwać się kanaliami, ale nie wolno się z nimi pod żadnym pozorem spoufalać. No dobrze, ale skąd właściwie wiadomo, kto jest kanalią, a kto nie - zwłaszcza, kiedy ani jeden, ani drugi niczego jeszcze nie zrobił? Pewne światło na tę sprawę rzuca obyczaj, jaki panował w carskiej Rosji. Jak wiadomo, jedną z wpływowych instytucji była tam Ochrana, czyli tajna policja. Mimo, że Ochrana była instytucją bardzo wpływową, oficerowie z armii, nie mówiąc już o cywilach, zwłaszcza arystokratycznego pochodzenia, raczej unikali spoufalania się z żandarmami, a nawet demonstracyjnie nie podawali im ręki. Ta niechęć brała się z przekonania, że jeśli ktoś podejmuje pracę w tajnej policji, to albo dlatego, że już jest kanalią, albo - że wkrótce nią zostanie, bo nawet nieświadomie, musiał mieć w tym kierunku predylekcje. I rzeczywiście, wiele przykładów te podejrzenia w całej rozciągłości potwierdza. Przede wszystkim to, że podstawową metodą pracy tajnej policji jest prowokacja. Prowokator tym się różni od konfidenta, czy szpiega, że nie ogranicza się do zbierania wiadomości o ludziach i wydarzeniach, tylko sam wywołuje zdarzenia, by następnie wydać wciągniętych w nie uczestników i zainkasować za to nagrodę. Takie postępowanie na ogół wzbudza obrzydzenie w każdym normalnym człowieku i na przykład starożytni prawnicy rzymscy uważali, że państwo nie powinno się posługiwać metodami niemoralnymi, bo w tej sytuacji nie ma prawa wymagać, by moralności przestrzegali obywatele. Ale współczesne państwa demokratyczne, podobnie jak totalitarne, odstępują od standardów etycznych i uprawiają prowokację na coraz szerszą skalę. W rezultacie do struktur państwa coraz szerszą ławą przedostają się kanalie, co po pewnym czasie widać, słychać i czuć - właśnie w postaci upowszechnienia się prowokacji, jako rutynowej metody działania organów władzy publicznej. Sprzyja to negatywnemu doborowi ludzi do aparatu państwowego, w którym wytwarza się swoista rywalizacja w łajdactwie. Nic więc dziwnego, że kontakty między dygnitarzami państwowymi, a nawet autorytetami moralnymi przypominają spotkanie między dwoma prowokatorami Ochrany: popem Haponem i oficerem żandarmerii Raczkowskim. Raczkowski niby to po przyjacielsku objął Hapona, tymczasem jego ręce pełzały po całym ciele popa sprawdzając, czy aby nie ma on przy sobie ukrytej broni. Czyż to nie prefiguracja wizyty Lwa Rywina u Adama Michnika, rozmów Andrzeja Leppera, podówczas jeszcze wicepremiera ze Zbigniewem Ziobrą, „dżentelmeńskich ustaleń” między prezydentem Lechem Kaczyńskim a premierem Donaldem Tuskiem w Juracie, czy wreszcie - kontaktów między dwoma pułkownikami razwiedki: Aleksandrem Lichockim i Leszkiem Tobiaszem. Płk Lichocki, jak to prowokator, rozgłaszał na prawo i lewo, że w komisji weryfikacyjnej może załatwić „wszystko”, a płk Tobiasz, u którego prowokacja też zeszła do poziomu instynktów, zgłosił się do niego i od razu go nagrał. Na tę padlinę rzucili się natychmiast najwyżsi państwowi dygnitarze w nadziei, że trochę się politycznie pożywią. Inna sprawa, że po podpisaniu Traktatu Lizbońskiego i upoważnieniu prezydenta do jego ratyfikacji, nic poważniejszego zrobić już nie mogą i tyle mają z tego rządzenia, ile sobie od czasu do czasu podjedzą zdechlizny, więc nic dziwnego, że zlatują się do niej, niczym sępy-ścierwojady. Oczywiście przy tych podobieństwach jest też różnica; sępy-ścierwojady pożerają swoją zdobycz na surowo, podczas gdy nasi dygnitarze poddają ją grillowaniu na ruszcie „praworządności”. Tu bez kanalii się nie obejdzie, zwłaszcza, że i pan prezydent Lech Wałęsa odgraża się, iż ujawni, kto jest „Bolkiem”. Proszę - to cały czas wiedział, a nie powiedział? SM



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
(33) Leki stosowane w niedokrwistościach megaloblastycznych oraz aplastycznych
33 Przebieg i regulacja procesu translacji
Image Processing with Matlab 33
6 Wielki kryzys 29 33 NSL
33 Postepowanie administracyjne
15 Wyposażenie Auta 1 33
od 33 do 46
33 sobota
MSR 33 KOREFERAT Zysk przypadający na jedną akcje
33 Rama zamknięta ze ściągiem
Eaton VP 33 76 Ball Guide Unit Drawing
02 33 o systemie oceny zgodności
jcic 33
Marthas Vineyard DA 1980 33(2)2 6
33
33 - Kod ramki(1)(1), RAMKI NA CHOMIKA, Gotowe kody do średnich ramek
31 33 doc
2010 02 05 09;33;36
26 33 id 31365 Nieznany (2)

więcej podobnych podstron