Lalka (15)


Bolesław Prus - „Lalka”

TOM PIERWSZY

I - Jak wygląda firma J. Mincel i S. Wokulski przez szkło butelek?

W 1870r. w Warszawie, na równi z tematami dotyczącymi problemów świata współczesnego, elita prowadziła ożywione dyskusje na temat działalności i osoby Stanisława Wokulskiego. Tematy te podejmowali zwłaszcza panowie w pewnej renomowanej jadłodajni, a konkretnie pan Deklewski - fabrykant powozów, oraz radca Węgrowicz - członek-opiekun Towarzystwa Dobroczynności. Oni znali bowiem Wokulskiego najdłużej i oni także najgłośniej przepowiadali mu ruinę.

W trakcie kolejnej rozmowy do znajomych podszedł ajent handlowy, który z racji swojego stanowiska chciał się dowiedzieć czegoś o kupcu, dlaczego nazywają go awanturnikiem i wariatem. Radca zaś opowiedział mu historię życia Wokulskiego, którego znał już od roku 1860. Wokulski miał wówczas dwadzieścia parę lat i był sprzedawcą/kelnerem w czymś na kształt kawiarni u Hopfera. Wówczas zapragnął stać się uczonym i wstąpić do Szkoły Przygotowawczej, a następnie do Szkoły Głównej. Na wieść o tym ludzie częściej zaglądali do Hopfera, a Wokulski był dla nich nierzadko niemiły, zwłaszcza kiedy nazywano go „konsyliarzem”. Po niespełna roku zrezygnował z nauki w Szkole Głównej i wyjechał gdzieś w okolice Irkucka. Do Warszawy powrócił w 1870r. z niewielkim funduszem i przy protekcji Rzeckiego dostał się do sklepu Minclowej, która akurat została wdową, toteż Wokulski się z nią ożenił (była od niego dużo starsza). Półtora roku temu jednak najprawdopodobniej się czymś zatruła i tym sposobem po czterech latach katorgi Wokulski został wdowcem ze sklepem i 30 tys. rubli w gotówce. Po tym jednak rzucił to wszystko i pojechał na wojnę do Turcji, robić majątek na dostawach do wojska.

Dzięki plotkom na temat samego Wokulskiego, jego sklep prosperował jeszcze lepiej. Pracowało w nim zaś trzech sprzedawców: mizerny blondyn, szatyn z brodą filozofa oraz elegant z pięknymi wąsikami. Był także przyjaciel Wokulskiego Ignacy Rzecki, który zawiadywał całym sklepem.

II - Rządy starego subiekta.

Pokój Ignacego Rzeckiego bardziej przypominał grób niż mieszkanie, mimo iż mieszkał w nim już od 25 lat. O szóstej rano pan Ignacy wstawał, mył się, ubierał i o wpół do siódmej wchodził na zaplecze sklepu. Wówczas czytał rozkład zajęć na nadchodzący dzień oraz robił przegląd towarów w gablotach i szafkach. Po pewnym czasie przychodził pierwszy z pracowników: Klejn (mizerny) i razem z Rzeckim toczyli dyskusję na tematy polityczne. Pan Ignacy wierzył mocno w starą potęgę Bonapartów, zaś Klejn - w rodzącą się potęgę socjalizmu. Pan Ignacy także mówił o wieściach przysyłanych przez Wokulskiego (np. że wróci najdalej za miesiąc - w połowie marca). Klejn także otwierał sklep. Potem przychodził pan Lisiecki (z brodą), a dopiero około 9. - pan Mraczewski (blondynek), który to jak zwykle się spóźniał i, jak zwykle, chciał skończyć pracę nieco wcześniej.

Około pierwszej pan Ignacy oraz Klejn wychodzili na obiad, po ich powrocie dopiero pan Lisiecki oraz Mraczewski. Około trzeciej wszyscy byli na miejscu pracy. O ósmej wieczorem sklep zamykano. Po wyjściu pracowników pan Rzecki robił dzienny rachunek, sprawdzał kasę oraz układał plan zajęć na następny dzień. Wieczorami zaś czytywał sobie na temat historii konsulatu oraz wojny włoskiej z 1859r. W niedziele natomiast mógł pozwolić sobie na odpoczynek, w trakcie którego robił plan wystaw okiennych na cały tydzień.

Pan Ignacy rzadko wychodził z domu, był starym kawalerem, po wyjeździe Stanisława też nie miał z kim porozmawiać, dlatego właśnie w sekrecie pisał pamiętnik.

III - Pamiętnik starego subiekta.

Subiekt prowadził zapiski dotyczące ówczesnego handlu oraz polityki napoleońskiej. Głęboko wierzył w siłę Bonapartów, tak jak jego ojciec. Wychował się Ignacy na Starym Mieście z ciotka i ojcem na dwóch pokojach. Ojciec był za młodu żołnierzem, a na starość woźnym w Komisji Spraw Wewnętrznych. Wraz z dwojgiem kolegów: panem Domańskim oraz panem Raczkiem, ojciec Ignasia wciąż czekał na powrót silnego państwa napoleońskiego. Ojciec uczył chłopaka czytać, pisać, ale nade wszystko - musztrować się. W 1840r. ojciec zmarł, a ciotka, wraz z panami Domańskim i Raczkiem, zastanawiała się nad przyszłością Ignacego. On sam zaś wyraził chęć zostania kupcem, zwłaszcza w sklepie na Podwalu, u Jana Mincla. Ten zaś wyraził na to zgodę. Był to sklep kolonialno-galanteryjno-mydlarski. Pracowali w nim synowcy Jana - Jan i Franc Minclowie oraz August Katz. Stary Mincel mówił niegramatyczną polszczyzną, lepiej władał językiem niemieckim, toteż wraz ze swoją matką bardzo lubił Niemców. Młodzi Minclowie oraz Katz nienawidzili ich. W dni powszednie Ignacy pomagał jedynie przy pracy Minclów, zaś w niedzielę stary Mincel uczył go historii różnych towarów oraz zasad rachunku. W roku 1846r. Jan Mincel zmarł na fotelu w sklepie. W tym samym roku też Ignacy został sprzedawcą. Około roku 1850 Jan i Fryc podzielili się sklepem: Franc został na miejscu z towarami kolonialnymi, zaś Jan przeniósł się z galanterią na Krakowskie, gdzie sklep ma swoją siedzibę obecnie. Kilka lat później Jan ożenił się z Małgorzatą Pfeifer, a ona zaś, zostawszy wdową, wyszła za Stasia Wokulskiego. Tym samym odziedziczył on pokoleniowy interes Minclów. Dziś nie ma już takich kupców jakim był stary Jan Mincel. Dziś liczą oni tylko zyski z handlu.

IV - Powrót

W marcową niedzielę Rzecki miał wyśmienity humor. Mimo deszczu i śniegu za oknem, myślał pozytywnie o zbliżającym się przyjeździe Wokulskiego, po którym i on będzie mógł sobie pozwolić na wypoczynek. Siedząc tak w swoim pokoju usłyszał, jak ktoś wchodzi. W pierwszej chwili nie poznał gościa, dopiero później zorientował się, że oto po 8 miesiącach nieobecności powrócił Stanisław! Przywitali się po przyjacielsku, Ignacy nalał zaś wina i rozpoczęli rozmowę. Wokulski opowiedział mu, że miał dość ciągłego słuchania jak to żeruje na ciężkiej pracy Minclów. Inwestując 30 tysięcy rubli po żonie na wojnie w Turcji, sam zarobił .. bagatela 300 tysięcy rubli! Był bardzo zadowolony ze swojej zaradności, zapewnił też od razu Ignacego, że są to uczciwie zarobione pieniądze. Wypytywał się także o nowiny, co działo się w kręgach towarzyskich, zwłaszcza o rodzinę Łęckich. Rzecki zaś opowiadał, że Łęcki jest już prawie bankrutem, niedługo mają zacząć licytować jego kamienicę, a córka jego pomimo swojego piękna zostanie chyba starą panną, gdyż bez posagu nikt nie chce zabiegać o jej względy. Wokulski zaś opowiadał przyjacielowi o swojej tęsknocie za krajem, za ludźmi. Rzecki myślał, że wino uderzyło Stasiowi do głowy, szybko jednak domyślił się, że Wokulski nie jechał po te pieniądze dla siebie. Ten zaś zapewnił go, że jeśli ziszczą się jego plany, to Rzecki właśnie będzie jego swatem. Wreszcie obaj poszli do sklepu, gdzie Wokulskiego interesowała jedynie książka dłużników. Sprawdził w niej dług Łęckiego - 140 rubli oraz Łęckiej, która również miała otwarty kredyt. Cieszyło go to. Kazał Ignacemu podać sobie krawat, portmonetkę oraz parasol, za co zapłacił gotówką i nie chciał już nic oglądać ze względu na zmęczenie podróżą.

V - Demokratyzacja pana i marzenia panny z towarzystwa.

Pan Tomasz Łęcki mieszkał z córką Izabelą oraz kuzynką, panną Florentyną w wynajmowanym lokalu, który liczył sobie 8 pokoi. Mieli także służbę: kamerdynera Mikołaja, jego żonę oraz służącą Anusię. Pan Tomasz miał sześćdziesiątkilka lat, był niewysoki i „pełnej tuszy”. Nosił wąsy oraz białe, zaczesywane do góry włosy. Miał siwe oczy, a postawę wyprostowaną. Należał do arystokracji, w dawnych czasach mógł sobie pozwolić na pobyty na zagranicznych dworach. Od paru lat jednak pozycja pana Tomasza słabła, nie ruszał się z Warszawy (z racji braku pieniędzy). W kręgach towarzystwa mówiono także, że kamienica pana Łęckiego ma zostać wystawiona na licytację. Tomasz zaprzepaścił nawet posag panny Izabeli, choć nikt do końca nie wiedział czy to prawda, czy tylko plotki.

Panna Izabela zaś była nad wyraz piękną kobietą. Miała bujne blond włosy z odcieniem popielatym. Oczy jej zaś raz były ciemne i rozmarzone, a innym razem jasnoniebieskie i chłodne jak lód. Otaczała się jedynie w gronie hrabiny Karolowej i paru jej przyjaciółek. Żyła w zupełnie nierealnym świecie, arystokratycznym, sztucznym, wg niej - wyższym. Była na niego bardzo uwrażliwiona, co od razu miało wyraz w wyrazie jej twarzy, mimice. Właśnie w takiej sytuacji rok wcześniej spotkał ją Wokulski i od tego czasu serce jego ciągle o niej myślało. Istniał też niski świat, taki zwykły, który obserwowała jadąc karetą lub pociągiem i była bardzo zadowolona z takiej perspektywy. Czuła odrazę do mężczyzn, nigdy nie była zakochana, a każdą propozycję małżeństwa odrzucała. Uważała, że kobieta taka jak ona powinna wyjść za człowieka majętnego, dobrze urodzonego oraz urodnego. Żaden się taki nie trafił, a na plotki o roztrwonieniu jej posagu przez ojca, kandydaci zaczęli odchodzić. Skutkiem tego zostało ich tylko dwóch - marszałek oraz baron. Obaj majętni, choć starzy. Do małżeństwa przekonywała ją także hrabina Karolowa, wspominając o fatalnej pozycji majątkowej Tomasza. Kamienicę bowiem chciano licytować i to po niższej niż sugerowano cenie. Izabela zaś miała jeszcze srebrny serwis, jednak i on miał nie wystarczyć na pokrycie długów wekslowych (parę tys rubli), które nagle ktoś wykupił w końcu marca. Izabela domyślała się, że to Krzeszowska, która próbuje pozbawić ich reszty majątku.

VI - W jaki sposób nowi ludzie ukazują się nad starymi horyzontami.

W kwietniowe popołudnie panna Izabela czyta fascynującą powieść Zoli. Jednak myśli swoje wciąż kieruje na wielkotygodniową kwestę, na którą jak do tej pory nikt jej nie zaprosił. A przecież już tak niedługo miała się odbyć, a tymczasem ona nie miała nawet nowej toalety ni kreacji! Do pokoju weszła Florentyna z listem od pani Joanny Karolowej (siostra Tomasza Łęckiego). W liście tym pisała, iż jest ona gotowa przyjąć w zastaw srebra Beli za 3 tysiące rubli, ażeby rodzinna pamiątka nie dostała się w obce ręce. Wszak podobno znalazł się kupiec za 5 tys rubli. Panna Izabela była wstrząśnięta tym listem, zdawała sobie bowiem sprawę z bankructwa jej ojca. Florentyna musiała nawet pożyczać pieniądze na utrzymanie od Mikołaja, choć widywała przez ostatnie 10 dni u Tomasza gotówkę. Przy obiedzie Izabela otrzymała kolejny list od ciotki, w którym odwoływała ona swoją haniebną propozycję, a także zapraszała bratanicę do wspólnej kwesty, obiecując jej przy tym sprawić nowy kostium. Idealnie. Wychwalała przy tym Wokulskiego, który to przekazał znaczną kwotę na ową kwestę. Tak samo i Tomasz był zachwycony kupcem oznajmiając córce, iż ma zamiar wejść ze Stanisławem w spółkę. Wierzy, że dzięki mieszczaństwu odbuduje swoją pozycję wśród arystokracji. Okazuje się też, że Łęcki te tajemnicze pieniądze wygrał w karty z Wokulskim. Izabela wróciła do swego pokoju, gdzie zasnęła, a we śnie widziała ojca grającego w karty z Wokulskim, który patrzył się na nią dziwnym wzrokiem. Wnet wszystko pojęła. Wstrząśnięta pobiegła do Florentyny powiedzieć jej, że godzi się na propozycję Karolowej w sprawie zastawy. Okazało się, że srebro kupił już … Wokulski. Izabela była przerażona tą sytuacją. Zwierzyła się Florentynie, że Wokulski już rok temu ją prześladował, był na wszystkich przedstawieniach, gdzie i ona była. Specjalnie pojechał zbić majątek, a teraz wkrada się w łaski jej rodziny przez kupno zastawy, datki dobroczynne i pewnie nawet kupno weksli, aby usidlić ją samą. Byłaby to dla niej największa hańba, samo dno społeczne zostać żoną kupca. Popłakała się z tego powodu.

VII - Gołąb wychodzi na spotkanie węża.

Ciotka Karolowa wypożyczyła Izabeli swój powóz na całą Wielką Środę. Ta zaś zapragnęła zawieźć się do sklepu Wokulskiego. Czuła nieodpartą chęć spotkania się z tym mężczyzną. Pod sklepem okazało się, że lokal zostaje rozbudowywany. W środku pani Izabela zażądała obsługi pana Mraczewskiego, którego to podczas kupna rękawiczek, wyraźnie ośmielała do flirtu. Potem zwróciła się do Stanisława z pytaniem, czy to naprawdę on wykupił jej srebra i czy istnieje możliwość odkupienia zastawy. Wokulski odpowiadał na jej pytania szorstko, ale grzecznie, a po jej wyjściu sam się nie umiał nadziwić, że nagle po tej jednej rozmowie jego miłość do pięknej Izabeli się zakończyła (po prostu uznał, że jest daremna i ma się za niewiadomo kogo, a takimi jak on to gardzi). Wobec czego wyszedł niezwłocznie ze sklepu, a pan Mraczewski przechwalał się, że jeszcze trochę i zdobędzie Łęcką. Klejn tymczasem wyrażał obawy co do dalszych interesów Wokulskiego…

VIII - Medytacje.

Po wyjściu ze sklepu Stanisław zobaczył postęp prac przy jego nowym sklepie obok, pomyślał o tych wszystkich ludziach, którym da dzięki temu pracę i stwierdził, iż nic go to nie interesuje. Podczas spaceru ulicami Warszawy myślał o swoim życiu i swojej własnej historii. Rok temu spotkał piękną Izabelę w teatrze, dokąd udała się z ojcem i Florentyną. Od tego czasu ciągle o niej myślał i pragnął ją widywać. Wiedział, iż aby dostać się do domu Łęckich nie może być kupcem, albo musi być nim bardzo bogatym, musi mieć szlacheckie pochodzenie i ogromny majątek. Z pochodzeniem nie było problemu, gdyż już w grudniu zeszłego roku miał dyplom. Później przejeżdżał przez Warszawę przyjaciel Wokulskiego z Syberii - Suzin, który namawiał go do robienia interesów w wojnie wschodniej. Wokulski zdecydował się na ten krok dopiero po wyjeździe Izabeli do ciotki. Przed wyjazdem odwiedził też swojego przyjaciela, lekarza, Żyda - Michała Szumana. Wymienili ze sobą kilka zdań na temat miłości i nieszczęśliwie zakochanych. Kiedyś narzeczona Szumana zmarła, a on z tego powodu próbował się otruć, jednak go odratowano. Wg Szumana, samobójców nie powinno się ratować.

Idąc ulicami Warszawy Wokulski spotkał Wysockiego, który niegdyś przyjeżdżał do niego po transport. Okazało się, ze koń mu zdechł i obecnie z całą rodziną głodują, a jedyny człowiek, do którego mógł zwrócić się o pomoc - brat, również sam potrzebował pomocy. Pracował on na kolei i ze Skierniewic, gdzie miał 3 morgi i żył dostatnie, do Częstochowy. Wokulski dał mu 10 rubli i kartkę na konia, a także obiecał dać pracę u niego za 3 ruble dziennie oraz pomóc jego bratu. Pomyślał wówczas też o tysiącu innych ludzi, którym mógłby pomóc wyjść z nędzy dzięki pieniądzom, które miał na spełnianie zachcianek Beli.

Po powrocie do sklepu zastał w nim pewna damę, a wkrótce przyszedł i baron. Okazało się, że była ta pani Krzeszowska, a baron był jej mężem. Mraczewski wyjaśnił, że są w trakcie rozwodu, którego baronowa nie chce. Po stracie ich dziecka robią sobie na złość, np. baronowa chce odkupić kamienicę od Łęckich, w której mieszka. Po hałasie, jaki w sklepie wywołała ta para, Mraczewski wymienił parę głośnych zdań z Klejnem na temat socjalizmu (Mraczewski był przeciwnikiem tegoż systemu). Potem Wokulski zwolnił Mraczewskiego, płacąc mu sowitą odprawę. W Wielki Czwartek nawet sami Krzeszowscy, choć oddzielnie, to przyszli wstawić się za subiektem. Decyzja Stanisława była jednak nieodwracalna (prawdziwy powód zwolnienia to chyba jego flirty z kobietami, zwłaszcza z Izabelą podczas jej ostatnich zakupów). Popołudniu przyszedł nowy pracownik - trzydziestoletni pan Zięba, którym pod względem poglądów politycznych, każdemu się przypasował.

IX - Kładki, na których spotykają się ludzie różnych światów.

W Wielki Piątek Stanisław musiał sporo się natrudzić, aby opanować w sobie chęć pójścia do kościoła na kwestę, w której uczestniczyć miała panna Izabela. W sobotę jednak nie umiał się przed tym opanować. Przed wejściem przypomniał sobie, że ostatnie okazje, przy których był w kościele to ślub i pogrzeb żony. Po wejściu jednak odnalazł szybko pannę Izabelę z hrabiną Karolową. Obie wyglądały na wyjątkowo znudzone i Wokulski szybko zrozumiał, że kwesta jest tylko nudnym obowiązkiem, a nie szczerą chęcią pomocy. Stanisław przybył z workiem złota, przez co zyskał uznanie w oczach hrabiny, nie zaś u Izabeli, co też wyraziła dobitnie w języku angielskim. Miała przy tym większa satysfakcję, że Stanisław nie rozumiał o czym ona mówi. Poprosiła w dodatku o przywrócenie etatu panu Mraczewskiemu, za którym wstawiła się także hrabina. Wokulski obiecał dać mu pracę w Moskwie plus podwyżkę. Hrabina zaprosiła kupca na Wielkanocne przyjęcie. Przy nim także poprosiła o przysłanie od kogoś powozu, gdyż ich koń nagle zachorował i muszą pożyczyć. Wokulski nie wyszedł z kościoła, ale przysiadł w konfesjonale, aby z tej pozycji móc oglądać piękną pannę. Widział jak podszedł do nich przystojny młodzieniec, a Izabela aż płonęła na jego widok. Widział też Wokulski całkiem innych ludzi, którzy przychodzili do kościoła - piękną kobietę z dzieckiem (Helusią), która wyglądała na nieszczęśliwą oraz dziewczynę dość mocno rzucającą się w oczy przez swój rażący oczy strój. Jednak piękna kobieta opuściła świątynie, zanim Wokulski zdążył do niej podejść. Za to przed kościołem spotkał znów dziewczynę. Okazało się, że sprzedawała ona siebie, przez co wzbudziła litość w Wokulskim. Zabrał ją do siebie do sklepu, napisał jej list polecający do sióstr magdalenek oraz obiecał spłacić jej długi. Myśląc nad całą sytuacją, postanowił nauczyć się angielskiego i kupić sobie powóz.

Nazajutrz poszedł do hrabiny Karolowej, gdzie zebrała się już cała Warszawska arystokracja. We drzwiach przyjął go Tomasz Łęcki, później natomiast rolę gospodyni obrała hrabina. Oprócz wielu różnych osobistości Stanisław poznał przyjaciółkę hrabiny - prezesową Zasławską, która rozpłakała się na wieść o pochodzeniu Stanisława. Okazało się, że kochała ona jego stryja, którego musiała jednak opuścić ze względu na różnice społeczne między nimi (on był biedny, ona bogata). Prosiła Stanisława, aby na miejscu ich schadzek - w Zasławku - wybudował mu pomnik wraz z kamieniem, na którym przesiadywali, z wyrytym wierszem Mickiewicza. Wokulski obiecał spełnić prośbę i - mimo iż zrobił na wszystkich ogromne wrażenie - wyszedł prędko z przyjęcia. Martwiła go sytuacja z Izabela, która traktowałą go lekceważąco, a potem w dodatku zniknęła w towarzystwie przystojnego młodzieńca z kwesty.

X - Pamiętnik starego subiekta.

Rzecki w 1848r. poczuł chęć uczestnictwa w walkach wojen napoleońskich. Uzyskawszy przyzwolenie ze strony Jana Mincla, spakował się i wyruszył. Razem z nim pojechał August Katz. Razem walczyli przeciwko Austriakom i uczestniczyli tym samym w ogromnej bitwie, podczas której zostali otoczeni przez siły wroga. Wraz z czwórką towarzyszy uciekli z wojska, przebrali się za chłopów i podążyli w stronę Turcji. Po drodze jednak Katz zachorował, a w rezultacie zmarł. Ignacy wędrował tak przez następne 2 lata po całej Europie, aż dotarł do Zamościa, skąd odesłano go - za wstawiennictwem Jana Mincla - do Warszawy. Powrócił tym samym na swoje dawne stanowisko, lecz już na Krakowskie Przedmieście. Na wieść o powrocie pracownika Jan oświadczył się Małgorzacie, która go też szybko przyjęła. Tak jak Rzecki miał ciepłą i wygodną posadę, a jednak pojechał walczyć w imię ideałów, tak samo Wokulski opuścił Warszawę i swój pewny interes na rzecz nowych kontraktów wojennych.

W początkach maja otwarto nowy sklep Stanisława. W związku z tym Ignacy dostał nowe mieszkanie - jednak Wokulski zaaranżował je identycznie jak pokój, w którym do tej pory mieszkał! Mimo to ludzie odnosili się do Stanisława dość pogardliwie, a przecież i uratowana magdalenka pisała listy dziękczynne i odwiedził ich brat furmana Wysockiego, który powrócił do swojej macierzystej stacji kolei. Rzecki jednak czasem sam miewał wątpliwości co do osoby swojego przyjaciela. Raz przyszedł do niego nauczyciel angielskiego, zostawiając mu wiadomość. Innym razem kobieta, która przekazywała mu informację o której godzinie i gdzie ma się Wokulski pojawić. Rzecki jednak rozwiązał tę zagadkę - otóż za każdym razem, kiedy przychodziła któraś z tych osób, Wokulski przynosił jakąś nową informację polityczną, która później okazywała się prawdą. Subiekt podejrzewał, iż są to tajemniczy informatorzy kupca. W samym sklepie pojawiło się pięciu nowych subiektów. Pan Klejn i Lisiecki trzymali się razem, „nowi” - osobno. Jednak obie grupy gardziły Żydem Szlangbaumem, jako że ogólnie zauważalny był wzrost niechęci wobec Żydów. Jednak uwagi Wokulskiego zakończyły dalsze przezwiska rzucane w jego stronę.

Rozważania Rzeckiego przeniosły się na grunt spraw damsko-męskich. Bardzo bowiem chciałby pan Ignacy, aby Stanisław się ożenił - miał już nawet dla niego kandydatkę. Miałaby nią być piękna szatynka, która odwiedzała sklep wraz ze swoją córką, Helusią. Jednak na nieszczęście z Moskwy przyjechał w tych dniach Mraczewski i jemu także podobała się ta kobieta. Na koniec maja Wokulski wyprawił uroczyste poświęcenie magazynu. Wtedy to także Mraczewski powiedział Rzeckiemu, że cała ta komedia jest dla panny Izabeli, że to dla niej wszystko to robi Wokulski. Ignacy był w szoku, wziął młodzieńca za pijanego, lecz coś go dalej niepokoiło. Odnalazł doktora Szumana, a ten wytłumaczył mu, że Stanisław to romantyk i idealista, dwie dusze zaklęte w jednym ciele. I może to, wg niego, doprowadzić do tragedii.

XI - Stare marzenia i nowe znajomości.

Pani Meliton była wdową, która trudniła się swataniem ludzi. Toteż jak tylko zobaczyła, że Wokulski nazbyt często obserwuje pannę Izabelę, postanowiła mu pomóc. Za jej pośrednictwem Stanisław kupił weksle Łęckiego i srebro Izabeli. Jednak gdy ta gratulowała mu mądrego interesu, ten podarł weksle. Tymczasem pani Meliton przynosiła - za drobną opłatą - do sklepu informację gdzie i kiedy kupiec może spotkać pannę Izabelę, np. na spacerze. W pierwszej połowie czerwca przyniosła wiadomość, że Bela będzie spacerować nazajutrz po Łazienkach w towarzystwie Florentyny i prezesowej. Wokulski ucieszył się z tego, gdyż od pamiętnej Wielkanocy miał przyjaciółkę w osobie prezesowej Zasławskiej. Ona także domyślała się uczuć Wokulskiego do Izabeli. Już noc wcześniej nie umiał zmrużyć oka, myślał wciąż o spotkaniu. Przed samym wyjazdem odwiedził go jednak Książe, który rozkazał wręcz jechać do niego, bowiem miało się odbyć spotkanie przyszłych wspólników. Wokulski szalał w głębi duszy, jednak zgodził się uczestniczyć w zebraniu, na którym wyjaśniał i tym samym zjednywał sobie warszawską szlachtę, która z chęcią chciała zainwestować w jego spółkę handlującą materiałami. Książe natomiast myślał, że uratuje tym samym kraj, gdyż była to jego obsesyjna myśl. Uważano go za największego patriotę. Jednak on sam nic nie robił pożytecznego. Myślał, że samo „ciągłe frasowanie się całym krajem ma wyższą wartość od utarcia nosa zasmolonemu dziecku”. Na spotkaniu Wokulski poznał pana Maruszewicza, który prosił o zatrudnienie Stanisława, a także pana Juliana Ochockiego, którego już wcześniej widział w towarzystwie Beli podczas wielkopiątkowej kwesty oraz święconki u hrabiny. Ochocki poprosił Wokulskiego o rozmowę, a ten myślał, że będzie ona dotyczyła panny Izabeli. Jednak Julian okazał się być naukowcem, wynalazcą, o którym wszak słyszał już wcześniej Stanisław. Chłopak zwierzył się swemu nowemu znajomemu ze swoich marzeń - chciałby bowiem zbudować maszynę latającą cięższą od powietrza. Wyrażał przy tym niechęć do kobiet, to nauka była dla niego najważniejszą kochanką. Wokulski poczuł, że nie może się równać z pełnym ambicji naukowcem, gdyż ten posiada w sobie o wiele większy potencjał. Przerażało go to, choć cieszył się, że nie ma w nim przeciwnika w walce o Izabelę.

Po powrocie do sklepu Stanisław otrzymał wiadomość od pani Meliton.

XII - Wędrówki za cudzymi interesami.

Wiadomość zawierała wiele ważnych informacji. Otóż za kilka dni miała być sprzedana kamienica Łęckich, a jedynym kupcem póki co była baronowa Krzeszowska. Zaoferowała ona tylko 60 tysięcy rubli, w związku z czym 30 tys rubli posagu Łęckiej przepadłaby, a ona sama musiałaby z nędzy wyjść za marszałka. Druga sprawa dotyczyła klaczy barona Krzeszowskiego, którą kupiła jego żona, a która ma się ścigać w najbliższych wyścigach. Izabela byłaby szczęśliwa, gdyby zwierzę przyniosło zysk zupełnie komu innemu. Tymczasem pan Maruszewicz ma zaproponować kupno konia właśnie Wokulskiemu.

Stanisława ucieszył taki rozwój wypadków. Przed snem obliczył wszystkie koszty i zdecydował się na kupno zarówno klaczy, jak i kamienicy. Następnego dnia odwiedził go Maruszewicz i istotnie zaproponował taką transakcję. Baronowa kupiła tę klacz, żeby uratować męża przed nędzą, jednak sama nienawidzi wyścigów i stąd chce się pozbyć konia. Wokulski zgodził się go kupić. Później zdecydował się jechać do adwokata celem zakupu kamienicy. Prędzej jeszcze chciał ją obejrzeć. Był to trzypiętrowy budynek z ogrodem. W bramie spotkał piękną szatynkę z Helusią. Na spisie lokatorów wyczytał jej nazwisko: Helena Stawska. Oprócz niej kamienicę zamieszkiwała baronowa Krzeszowska, Maruszewicz, studenci, którzy robili na złość baronowej oraz Jadwiga Misiewicz. Po zapoznaniu się z budynkiem Wokulski pojechał do adwokata. Wyjawił mu w czym rzecz oraz fakt, że chce kupić dom za 90 tysięcy rubli (był wart 60 tys). Adwokat domyślił się o co chodzi, jednak zdecydował się nie pozwolić zrobić tak złego interesu Wokulskiemu i obiecał kupić dom za jak najmniejszą kwotę. Wobec tego Stach pojechał do ojca swojego subiekta - Szlangbauma, aby ten zorganizował ludzi, którzy sztucznie podbijaliby cenę podczas licytacji. Jako że Wokulski pomógł jego synowi, on także zgodził się pomóc Wokulskiemu. Wyraził przy tym także obawy co do wciąż narastającego antysemityzmu.

Po wizycie u lichwiarza Wokulski udał się zobaczyć klacz. Odtąd często ją odwiedzał, wierzył bowiem, że dzięki jej wygranej w wyścigach panna Izabela go pokocha. Nie zgodził się nawet na sprzedanie zwierzęcia baronowi Krzeszowskiemu, który uzbierał już sumę (1 200 rubli) na odkupienie swojej klaczy.

XIII - Wielkopańskie zabawy.

Nareszcie nadszedł czas wyścigów. Od rana Wokulski chodził nerwowy, niespokojny. Jego koń miał być prowadzony przez najlepszego dżokeja, któremu Stach obiecał sowitą zapłatę w razie wygranej. Wyścig jego Sułtanki miał być trzeci w kolei. Stach rozglądał się za Izabelą, jednak nie widział jej. Wreszcie przyjechała z ojcem, hrabiną i prezesową. Mówiła tak miło i grzecznie do Wokulskiego, że aż nie mógł sam w to uwierzyć. Chciała, aby Sułtanka wygrała. Tak też się stało, wobec czego Wokulski wygrał 300 rubli plus 800 za klacz, którą od razu sprzedał. Po wyścigu baron Krzeszowski podszedł do Izabeli i powiedział jej, że jej wielbiciele robią interes jego kosztem. Zabolało to Wokulskiego, który wyzwał barona na pojedynek. Odjeżdżając, Izabela podała rękę Stanisławowi mówiąc mu merci. Wtedy on poczuł, że warte to jest pojedynkowania się. Oficjalną przyczyną miało być popchnięcie Stanisława przez barona. Stanisław nie przyjął żadnych przeprosin ani ugody - chciał walki. Natomiast baron był świadomy beznadziejnej sytuacji - walka szlachcica z kupcem mogła bowiem zszargać jego opinię. Panowie mieli strzelać do siebie do pierwszej krwi. Sekundantem Wolskiego był Szuman, zaś barona - hrabia udający Anglika. Wygrał Wokulski.

Wokulski cały czas uczył się angielskiego, czego nikt - nawet ze służby, się nie domyślał. W czasie jednej z lekcji odwiedził go Maruszewicz, który odmówił go brania udziału w licytacji kamienicy. Okazało się, że Szlangbaum miał jemu powierzyć właśnie podwyższanie ceny domu. Wokulski domyślił się od razu, że to Maruszewicz rozpowiadał o jego interesach (Stanisław wystawił konia na wyścigach anonimowo, mimo to wszyscy wiedzieli do kogo należy zwycięska klacz; tak samo nikt miał nie wiedzieć o jego zamiarze kupna domu). Wystraszył się. Tymczasem Maruszewicz w duchu przeklinał Wokulskiego i to, że jest zdany na tego marnego kupczyka. Parę dni później jednak przyszedł do niego po pożyczkę, tłumacząc się, że jest to pożyczka pana Krzeszowskiego, któremu brakuje tysiąca rubli, aby wstrzymać kupno kamienicy przez jego żonę. Wokulski domyślił się, że jest to nieprawda, jednak dał mężczyźnie 400 rubli, gdyż bał się, że ten może rozpowiedzieć dużo o jego planach.

Po jego wizycie przyszedł do Stanisława adwokat, który wyraził niepokoje poczynaniami swojego klienta. Hrabia nawet chciał się wycofać ze spółki, gdyż jego koń przegrał z klaczą Wokulskiego. Aby przestrzec klienta przed dalszymi nieszczęściami, zaproponował mu, że to on za jego pieniądze kupi kamienicę, a po pół roku prawa do niej nabędzie Wokulski. Ten zaś zgodził się na takie warunki. Potem dowiedział się od Rzeckiego, że ludzie mają go za wariata, któremu przepowiadają niechybne bankructwo. W tym samym czasie dostał również liścik od Tomasza Łęckiego z zaproszeniem na kolację, gdyż Izabela chciałaby go bliżej poznać. Wtedy Wokulski zrozumiał, że nic nie znaczą dla niego ludzkie gadanie w obliczu takiego szczęścia.

XIV - Dziewicze marzenia.

Panna Izabela nie mogła zrozumieć Wokulskiego. Nie był on bowiem takim mężczyznom jak inni, nie dało się go streścić w kilku słowach, pozostawał dla niej zagadką. Najpierw nienawidziła go za to, że wkrada się swoim majątkiem do jej rodziny, że robiąc im łaskę, wykupuje ich majątek. Potem natomiast zobaczyła w nim kogoś, kto ją czcił, a wyrazem tego było choćby przywrócenie na stanowisko pana Mraczewskiego. Na jego nieszczęście wówczas chciał „wykupić” ją za złoto podczas kwesty. Było to takie nieszlachetne. W dodatku nie znał angielskiego! Zwrot stosunków nastąpił podczas Wielkiejnocy, gdzie cała arystokracja chciał się wkraść w jego łaski. On tymczasem wzruszył do łez prezesową. Wówczas cała Warszawa mówiła już o nim, nawet kuzyn Ochocki twierdził, że jest to jedyny człowiek, z kim może porozmawiać. Panna Izabela zobaczyła wtedy w nim całkiem przystojnego mężczyznę. Byłby naprawdę przystojny, gdyby miał jakiś majątek ziemski. Wówczas też wszyscy adoratorzy opuścili ją i tylko pozostało dwóch: marszałek oraz baron, obaj wzbudzali u niej odrazę. Wokulskiego spotykała też często w Łazienkach i nawet była zła na niego, że nie podchodził i nie zagadywał, gdyż może wtedy spacery nie byłyby takie nudne. Kiedy raz prezesowa oznajmiła, że jeśli podczas spaceru spotkają Stanisława, to Izabela musi do niego zagadnąć, dziewczyna nawet się ucieszyła. Za to Wokulskiego wtedy nie było w parku, a ona tłumaczyła to pewnie jego chorobą - nic ważniejszego nie mogłoby powstrzymać go od spotkania z nią! Była tym bardziej zła, kiedy okazało się, że ojciec był razem z nim cały dzień na sesji dotyczącej ich przyszłych spółek. Znów targała nią złość, która przeszła, kiedy dowiedziała się, że Wokulski wykupił klacz barona. Cieszyło ją to, gdyż od wielu lat prowadziła prywatna wojnę z kuzynem. Sama jednak nie wiedziała dlaczego w dniu wyścigów tak się spoufalała z Wokulskim i życzyła mu wygranej. Później poczuła ogromny wstyd, gdy baron nazwał Wokulskiego jej wielbicielem. Kupiec, owszem, mógł być jej doradcą, ale wielbicielem? - Fe! Natomiast to właśnie Wokulski przyszedł jej z pomocą i wyzwał barona na pojedynek. Nawet w nocy płakała z troski o jego życie, a kiedy okazało się, że wyszedł z pojedynku cało - ucieszyła się. Wówczas też przysłał jej baron list z zębem, którego utracił w trakcie walki. Pisał do niej, że dzięki Wokulskiemu postanowił się pogodzić z Izabelą i już nigdy jej nie dokuczać. Wspomniał też, że bardzo polubił Wokulskiego. Izabela była za to wdzięczna swojemu adoratorowi, z tejże okazji też postanowiła wraz z ojcem zaprosić go na obiad.

XV - W jaki sposób duszę ludzką szarpie namiętność, a w jaki rozsądek.

Po otrzymaniu bileciku od Łęckich Wokulski wyszedł na spacer. Wciąż myślał o obiedzie, który miał się odbyć następnego dnia. Marzył o tym, że Izabela zostanie jego żoną. Z drugiej strony zaś wiedział, że zaproszenie na obiad jeszcze o niczym nie świadczy. Zafundował sobie wizytę u fryzjera, a nawet włożył frak. Śmiał się przy tym, że jego znajomi-przyrodnicy zapewne nie wybaczyliby mu takich głupstw, które popełnia - bądź co bądź - w imię miłości.

XVI - „Ona” - „on” - i ci inni.

W tym samym dniu Izabela zmartwiona była czym innym - do Warszawy z Paryża przyjechał tragik włoski Rossi. Izabela poznała go wcześniej osobiście i teraz marzyła, że godnie byłoby mieć go za męża. W swoje plany włączała także Wokulskiego, który byłby w tym związku rządcą jej majątku. Oj takie właśnie miała marzenia … Rossi miał przyjść do hrabiny, dlatego też Izabela ubrała się najpiękniej jak tylko mogła. Tymczasem aktor nie przyszedł. Dziewczyna zła wróciła do domu, gdzie zaraz też pojawił się Stanisław. Przy obiedzie rozmawiał z Tomaszem o interesach, a z Izabelą o wystawie paryskiej, na którą obiecał jechać z nimi. Bela była dość życzliwa Stanisławowi, ten zaś poprosił ją o możliwość usługiwania jej w każdej sytuacji. Wokulski w bardzo dobrym humorze wrócił do domu.

XVII - Kiełkowanie rozmaitych zasiewów i złudzeń.

Po powrocie do domu Wokulski zajrzał do sklepu. Nie wszyscy pracownicy poszli jeszcze do domu. Okazało się, że pan Oberman zgubił czterysta rubli, a Rzecki zastanawiał się co z tym fantem uczynić. Oczywiście powinien oddać tę sumę, ale to zrujnowałoby medyczną karierę jego syna. Wokulski, gdy zostali już we trzech, w tajemnicy unieważnił mu dług. Dostał wcześniej także list od swojej magdalenki, która dziękowała mu za pomoc i pisała, że nauczyła się już szyć, przez co może będzie miała lepiej. Teraz właśnie Wokulski jej odpisał jej, aby się u niego stawiła. Załatwił jej mieszkanie przy rodzinie Wysockich. Miała tam szyć pod okiem żony Wysockiego i tym samym zarabiać na swoje utrzymanie. Zaraz Wokulski udał się także do barona Krzeszowskiego, z którym jednak nie mógł porozmawiać. Lokaj jego powiedział, że baron dochodzi do siebie po pojedynku i że akurat jest teraz u niego doktor. Tymczasem był u niego pan Liciński, z którym to rozprawiał właśnie o Wokulskim. Baron nie miał o nim już tak dobrego zdania, gdyż - jak twierdził - wzbogacił się haniebnie na klaczy barona odkupując ją od jego żony za 600 rubli, chociaż była warta 800! Jednak pana Licińskiego zaniepokoił inny fakt - to, że Wokulski robi interesy z Maruszewiczem.

Po wizycie u barona, Wokulski otrzymał dwa listy - pierwszy od pani Meliton, aby stawił się w Łazienkach, drugi - od adwokata. U niego też zawarł ostateczną umowę ze Szlangabumem, iż to Żyd właśnie kupi kamienicę Łęckich, a po półrocznym okresie przekaże ją Stanisławowi. Adwokat chciał także ostrzec kupca, iż Hrabowie powoli dystansują się do sprawy przyszłej spółki, a najbardziej pan Liciński.

Do Łazienek Wokulski dotarł z opóźnieniem, ale udało mu się spotkać tam Izabelę w towarzystwie hrabiny i ojca. Udało mu się nawet przejść z nią sam na sam, a Izabela rozprawiała wtedy o wielkości talentu Rossiego i o tym, że nikt go nie docenia, a należy mu się! Po powrocie do domu Wokulskiego, jego lokaj widział, jak kupiec wezwał do siebie Obermana i podsłuchał, jak mężczyźni rozmawiali coś o Teatrze Wielkim, choć nic z tego nie rozumiał. Pan Oberman jednak wyszedł od Wokulskiego z bardzo zadowoloną miną.

XVIII - Zdumienia, przywidzenia i obserwacje starego subiekta.

Rzecki zauważył, że Wokulski stał się zupełnie innym człowiekiem. Odtąd w ogóle stracił orientację w sprawach sklepu, interesowały go jedynie przedstawienia z udziałem Rossiego. Obawa Ignacego zwiększała się o tyle, o ile do dziwnego oczarowania tragikiem dołączali się kolejno: pan Zięba i Oberman. W tym samym czasie bezceremonialnie podszedł do Rzeckiego Wokulski i wręczył mu bilet na „Makbeta” z Rossim, a także album o Warszawie dla aktora. Nie wiedział sam o co w tym wszystkim chodzi, ale z uwagi na swój własny rozwój kulturalny, zdecydował się pójść. Jeszcze przed spektaklem wywołał wielkie zamieszanie w Teatrze, gdyż był ubrany dość niemodnie. W dodatku miał miejsce w pierwszym rzędzie. Na szczęście zamienił się miejscami z panem Pifke i jemu też przekazał możliwość podarowania tragikowi prezentu. Podczas przedstawienia Ignacy zauważył, że Stanisław ciągle obserwował loże panny Izabeli, a gdy ta ukazywała swoje szczególne emocje wywołane grą Rossiego, Wokulski ocierał dłonią skroń. Wówczas to rozlegały się głośniejsze niż dotąd brawa. Ignacy nie mógł uwierzyć, że Wokulski opłaca klaki. Po przedstawieniu Ignacy poszedł się napić. Z lokalu wyszedł już prawie jako ostatni, mocno podchmielony. Drugiego dnia spóźnił się aż o 40 (!) minut do pracy. Jednak gdy do niej dotarł, otrzymał list adresowany do Stanisława. Przeczytał go - podpisany był „życzliwa”. Z treści wynikało zaś, że Wokulski chce kupić kamienicę Łęckich. Jako że nie wiedział mimo to o co dokładnie chodzi, postanowił wybrać się na licytację, która miała być następnego dnia.

Wtem niespodziewanie do sklepu przyszedł pan Mraczewski. Okazało się, że przyjechał z Suzinem, który chciał zabrać ze sobą Stacha do Paryża, aby tam mógł on zarobić bagatela 10 tysięcy rubli. Wokulski jednak odmówił mówiąc, że owszem jedzie do Paryża, ale nie wie jeszcze sam kiedy. Zwariował! Mraczewski miał też tego samego dnia wpaść do pani Stawskiej. Była to ta szatynka z dzieckiem, której mąż wyjechał do Ameryki cztery lata wcześniej, bo był podejrzany o zabójstwo. Od tego czasu wieść o nim zaginęła, stąd pani Stawska to ni wdowa, ni mężatka.

Następnego ranka Ignacy poszedł do sądu na licytację kamienicy. Pełno było tam ludzi, istny gwar. Adwokat baronowej Krzeszowskiej oprócz jej, bronił także interesów jakiegoś mordercy (w tym samym czasie!). Ostatecznie licytację wygrał Żyd Szlangbaum, kupując dom za 90 tys rubli. Wywołało to wielkie zaskoczenie obserwatorów, zaś w Tomaszu Łęckim przewagę brała złość nad Żydem, który kupił jego dom za śmieszną - jego zdaniem - kwotę. Oczywiście dużo niższą niż on zakładał, że otrzyma. Rzecki nie wiedział zaś co o tym wszystkim myśleć - najgorsze podejrzenia okazywały się bowiem prawdą…

XIX - Pierwsze ostrzeżenie.

Gdy Rzecki wrócił do sklepu czekał nań Mraczewski, który kipiał złością. Dowiedział się, że Wokulski mógłby zarobić na interesie w Paryżu aż 50 tysięcy rubli, mimo to nie chce zdecydować się na wyjazd. W tym momencie przychodzi do kupca list od Izabeli, a Ignacy nie może sam uwierzyć w rozwój wypadków. Oddaje list Wokulskiemu. W liście Bela zapraszała go do siebie na obiad, aby mogli omówić kwestię podarunku dla Rossiego na zakończenie jego pobytu w Warszawie oraz ich wspólny wyjazd do Paryża. Wokulski przyznał się przyjacielowi do swojego uczucia. W tym momencie przyszedł do Wokulskiego Łęcki. Prawie umarł na miejscu, dostał jakiegoś nagłego osłabnięcia spowodowanego tak niską (jego zdaniem) kwotą ofiarowaną mu za dom. Wokulski przestraszył się stanem zdrowia znajomego, dlatego też pomógł mu dojść do siebie, z czego Łęcki był wielce zadowolony. Za swoja klęskę Łęcki obwiniał oczywiście Szlangbauma, zaraz też wtargnął do gabinetu jego syn - Henryk, tłumacząc Tomaszowi, że może choćby zaraz odsprzedać mu tę kamienicę. Łęcki się uspokoił, tym bardziej, iż Wokulski obiecał mu, że zainwestuje jego kapitał tak, aby przynosił rocznie bardzo duży procent (33%). Po powrocie do domu Łęcki opowiedział wszystko córce - o ich klęsce i o Wokulskim, który chce ich z tego wyciągnąć. Izabela nie mogła się nadziwić, jak to ten Wokulski dba o ich interesy. Wtedy usłyszała rozmowę Florentyny z Żydem Szpigelmanem. Przyszedł on, jak co dzień od pół rok, po swoje pieniądze, które jest mu winien Łęcki. Nie tylko Szpigelmanowi był on winny. Izabela obiecała mu oddać pieniądze nazajutrz, sama też żądała wyjaśnień od swojego „papy”. Wszystko okazało się prawdą, Łęcki zaś chciał zapożyczyć się u Wokulskiego.

Do Łęckich przyjechała hrabina. Winszowała rodzinie tak udanej sprzedaży domu - wytłumaczyła Izabeli, że licytacja nie była klęską, ale wygraną, gdyż budynek nie był wart niż 70 tysięcy rubli. Poinformowała Izabelę też o przyjeździe do Warszawy Kazimierza Starskiego. Był to wielbiciel Izabeli, którego kiedyś odrzuciła. Obecnie był nieco zadłużony, ale dzięki spadkowi, jaki miał otrzymać po babce - prezesowej, mógł znów stać się bogaczem. Miał właśnie lada dzień wyjechać do babki w okolice pani hrabiny, dlatego też ta zaproponowała Izabeli spędzenie reszty wakacji na wsi. Hrabina zaaranżowała również dzisiejsze ich spotkanie.

Nazajutrz po wizycie Żydów Izabela wysłała list do Wokulskiego z prośbą o przybycie i pomoc w rozwiązaniu problemów. Właśnie otrzymała pozytywną odpowiedź. Dostała również list od baronowej Krzeszowskiej, w którym pisała, że nie Szlangbaum, ale właśnie Wokulski kupił ich kamienicę i to za podwyższoną wartość! Gdy przyszedł Wokulski i załatwił problem z Żydami (którzy czuli przed nim respekt), Izabela poprosiła go o wyjaśnienia, tymczasem on się przyznał do zarzucanego mu czynu. Rozmowę przerwało przyjście Starskiego. Po przywitaniu gościa Izabela rozpoczęła z nim flirt w języku angielskim. Młodzi kompletnie lekceważyli Wokulskiego. Tego zaś zawołał pan Łęcki, również pytał się go o kupno kamienicy, jednak - jak dodał - nie miał o to do niego żalu. Wokulski pożegnał się z Izabelą, powiedział jej, że w nocy wyjeżdża do Paryża. Izabela nie wiedziała o co chodzi, powiedział o tym ojcu. Domyślili się, że się obraził, że mają do niego wąty o kupno ich domu. No kto by pomyślał - kupiec, a taki obrażalski…

XX - Pamiętnik starego subiekta.

Wokulski po powrocie od Łęcki oznajmił Rzeckiemu, że wyjeżdża. Ten zaś zaczął podejrzewać przyjaciela o jakieś polityczne posunięcia, zwłaszcza w związku z nagłym wyjazdem. Jednak odprowadził go na pociąg, dokąd przybył też Szuman. Powiedział on Wokulskiemu, że tym samym pociągiem jedzie Stawski, na co kupiec się strasznie oburzył. Po odjeździe Stacha, Rzecki udał się na przejażdżkę z doktorem, podczas której ten drugi wygłaszał swoje negatywne teorie dotyczące obecnej cywilizacji i kobiet.

Po powrocie do domu Ignacy nie mógł tego wszystkiego objąć rozumem. Wnet miał gościa - był to Machalski, który również kiedyś pracował w piwnicy u Hopfera. Ta wizyta przypomniała Ignacemu stare czasy. Otóż zaszedł on kiedyś do Hopfera, aby odwiedzić Machalskiego. Wtedy to spotkał tam młodego chłopaka, którego ojciec namawiał do zaprzestania nauki, bo z tego nie można nic mieć w życiu. Mówił także coś o procesie, dzięki któremu mogliby dostać posiadłość ziemską po dziadku, gdyż z nich szlachcice. Ten chłopak to był właśnie Wokulski. Ignacemu od razu wydawało się, że chłopak ma szansę zostać politykiem, dlatego też zaprzyjaźnił się z nim, a po 3 latach przygarnął go do siebie. Ludzie z niego drwili i nawet w dzień, kiedy wyprowadzał się z piwnicy, ktoś usunął mu schody. Biednemu ciężko było się wydostać, a że wylot na górę był na sali, gdzie siedzieli ludzie, tak też zaczęli się z niego śmiać, że bez schodów nie może wydostać się z piwnicy na powierzchnie, a co dopiero ze sklepu do uniwersytetu! Tymczasem Stach robił doświadczenia z balonem, dużo się uczył. Wreszcie przyszedł pewien dzień, kiedy coś w nim pękło - książki poszły na bok. W tym czasie też żona Jana Mincla - Małgorzata, za namową Hopfera zaczęła zapraszać do siebie Stacha, aby go zeswatać z Kasią Hopfer. Wokulski wyjechał wtedy do Irkucka, a kiedy po latach wrócił okazał się być uczonym. Nie umiał znaleźć sobie pracy, ani miejsca. Jako uczony nie nadawał się do sklepu - jako sprzedawca, nie nadawał się do uniwersytetu. Jako że Jan Mincel już umarł, Stach pewnego dnia powiedział Rzeckiemu, że żeni się z Małgorzatą. Zaraz po ślubie wziął się ostro do pracy w sklepie i już nikt się z niego nie śmiał. Żona była o niego bardzo zazdrosna, Stach męczył się w tym małżeństwie. Wreszcie żona zmarła, bo dostała zakażenia krwi przez jakąś cudowną maść upiększającą. Stach zrobił się jakiś nieswój, aż Ignacy zaproponował mu, aby wyszedł np. do teatru. Stach poszedł i wrócił zupełnie odmieniony (wtedy to właśnie poznał Izabelę)! Później wyjechał do Bułgarii gdzie zbił swój majątek.

XXI - Pamiętnik starego subiekta.

Rzecki od tygodnia już nie zajmował się sklepem, gdyż Stach przed wyjazdem przekazał mu opiekę nad zakupioną kamienicą. Przekazawszy sprawy sklepu Lisieckiemu i Klejnowi, Rzecki wyruszył poznać lokatorów. Najpierw poznał rządcę - pana Wirskiego, który okazał się walczyć w wojnie Napoleońskiej, czym przekonał do siebie Rzeckiego. Ten za to obiecał zniżyć mu czynsz. Następnie odwiedził pokój studentów: Patkiewicza, Maleskiego oraz trzeciego, którego jako jedynego zastali w pokoju. Przyznał się od do niepłacenia czynszu i obiecał, że płacić nie będzie, bo nie ma za co, ale wyprowadzić się też nie zamierza. Kolejną odwiedzoną lokatorką była baronowa Krzeszowska, u której przesiadywał właśnie pan Maruszewicz, wyraźnie z nią flirtując. Żądała ona wydalenia studentów, którzy mieliby jej dokuczać, a nade wszystko chciała, aby pozbawiono lokum panią Stawską. Rzecki i ją zatem odwiedził. Pani Stawska mieszkała razem z matką, która od razu przyznała, że nie wierzy, iż zięć - Ludwik żyje i z tego powodu jest im ciężko. Rzecki obniżył im czynsz oraz w imieniu Wokulskiego obiecał, że w przeciągu roku zdobędą one jakąś informację o swoim mężu, zięciu i ojcu.

TOM DRUGI

I - Szare dnie i krwawe godziny

Stanisław po przyjeździe do Paryża był oczarowany miastem. Już pierwszego dnia wyszedł na spacer, jednak wszędzie widział Izabelę. Wieczorem spotkał się z Suzinem, który wyjaśnił mu, że ową fortunę ma zbić będąc jego towarzyszem przy rozmowach dotyczących kupna statków przez Suzina. Przed tym spotkaniem jednak w hotelu Wokulskiego nawiedzali różni ludzie, oferujący mu - odpłatnie - różne swe usługi. Była u niego także pewna baronowa, która uważała, że ma piękne dziewczęta w swym salonie, ale może też zdobyć liczne informacje na wszelaki temat. Wokulski odesłał ją z kwitkiem. Kupiec zaczął snuć plany o tym, że sprzeda sklep w Warszawie i porzuci ojczyznę, a osiądzie na stałe w Paryżu.

II - Widziadło

Któregoś dnia jak zwykle Wokulski przyjmował „interesantów”. Jednym z nich okazał się profesor Geist, który w trakcie rozmowy pokazał Stanisławowi metal wyglądem przypominający stal, zaś w rzeczywistości dużo lżejszy. Geist był profesorem chemii, którego uznano za wariata i heretyka, gdyż prowadził on badania nad wynalezieniem metalu lżejszego od powietrza. Teraz chciał zaproponować współpracę Wokulskiemu, ponieważ jest on majętny i - jak wyczytał z oczu rozmówcy - nieobliczalny, ponieważ planuje samobójstwo. Chciał, aby ten był jego pomocnikiem w przeprowadzaniu żmudnych prób, a także w sensie finansowym. Wokulski był oczarowany profesorem, jednak portier zaraz przywołał go do porządku - w hotelu również jest magnetyzer, który wynajduje różne rzeczy za pomocą magnetyzmu. Wokulski poszedł na taki spektakl i doznał chwilowego olśnienia - tak jak ten człowiek swym wzrokiem magnetyzuje swoje media, przez co oni wierzą we wszystko, co im powie, tak Stanisław został zmagnetyzowany zarówno przez Geista, jak i Izabelę. Jednak po spektaklu podszedł do tego magnetyzera, a ten zweryfikował poglądy Wokulskiego - nie mógł być on zmagnetyzowany, bo nie można wyczuć u niego, jakoby był medium. Stanisław zwątpił.

W tym czasie z Paryża wyjechał Suzin. Wokulski zaś dostał list od Rzeckiego, który prosił przyjaciela o wszczęcie poszukiwań męża pani Stawskiej. Wokulski postanowił działać - pojechał do wspomnianej baronowej i podał jej wszystkie uzyskane wcześniej informacje o zaginionym, a także sporą ilość pieniędzy. W tymże też domu znajdował się antykwariat, w którym Staszkowi udało się znaleźć wydanie poezji Mickiewicza jakie znał z lat młodości. Kupił je. Potem zaś udał się do profesora Geista, który pokazał mu swoje inne wynalazki. Dał mu także ten metal leciutki jako amulet, którego Wokulski wsadził do naszyjnika. Geist dostał niedawno za swój inny wynalazek sporą kwotę, więc póki co wspólnik finansowy nie był mu tak koniecznie potrzebny. Dlatego też Wokulski mógł rozpatrzeć tę propozycję na spokojnie. Wracając jednak do domu pragnął przyłączyć się do profesora, zaangażować przy tym Ochockiego. Wiedział, że jest to sposób na pozbycie się uczucia do Izabeli. Uczucia, które narodziło się pod wpływem lektury poezji Mickiewicza - sięgnął więc po książkę i rzucił nią, aż się rozleciała. Postanowił zostać w Paryżu na zawsze, choć ta myśl trochę go przerażała. Nagle dostał list od prezesowej, która pisała, że czeka na niego u siebie na wsi, a wraz z nią jest Izabela, która się zarumieniła przy wymówieniu jego imienia. Wokulski od razu się pakuje i wyjeżdża do Polski.

III - Człowiek szczęśliwy w miłości.

Po przyjeździe do Warszawy Wokulski od razu wybrał się na wieś. W czasie jego pobytu we Francji dochody sklepu znacznie wzrosły, dlatego też Stasiu zauważył ogólny wzrost zainteresowania jego osobą. Nawet w pociągu, którym jechał do Zasławka, dostał osobny przedział. Podczas podróży spotkał jednak barona Dalskiego, który także tam jechał. Był bardzo szczęśliwy. Opowiadał on o swoich zaręczynach, a Wokulski bał się, że baron zaręczył się z Izabelą (był kiedyś jej adoratorem). Okazało się jednak, że chodzi o Ewelinę Janocką, wnuczkę prezesowej. Uff, pomyślał Wokulski. Tak też dojechali na miejsce.

IV - Wiejskie rozrywki

W trakcie, gdy jechali ze stacji kolejowej do siedziby pani prezesowej, Wokulski spotkał część towarzystwa bawiącego w tamtych stronach. Był wśród nich Ochocki, a także: pani Kazia Wąsowska, Starski (który podrywał Wąsowską), Felicja Janocka. Wokulski poznał także narzeczoną barona - pannę Ewelinę, która wydała mu się szczególnie nieszczęśliwa. Ochocki oprowadził przyjaciela po Zasławku - pokazał mu domy służby, które były o znacznie wyższym standardzie niż gdziekolwiek indziej. Pani prezesowa dbała bowiem o „swój lud”. Wokulski tutaj też pierwszy raz widział otyłego chłopa, co go bardzo zdziwiło. Po obiedzie towarzystwo zebrało się w parku, gdzie pan Starski dawał wykład na temat małżeństwa zawieranego z rozsądku, a nie z miłości - uważał on, że sam może ożenić się tylko z panną majętną. Wieczorem do Stanisława przyszedł baron, mocno kaszląc, opowiadał mu o swoim szczęściu. Tymczasem Wokulski zaczął podejrzewać, że panna Ewelina kocha się, z wzajemnością, w Starskim.

Nazajutrz Wokulskiego zabrała na przejażdżkę konną pani Wąsowska. Opowiadała ona podczas tej wyprawy o tym, jak to wszyscy mężczyźni ją nudzili, a miała ich tyle, że co tydzień mogła sobie wybrać innego. Ona zaś szuka tego jednego, nietuzinkowego. Kokietowała wyraźnie towarzysza, a Stanisław bynajmniej nie był tym zainteresowany, co jeszcze bardziej rozwścieczyło panią Wąsowską.

V - Pod jednym dachem.

W tym samym czasie, kiedy Stanisław był z panią Kazią na przejażdżce, do domu prezesowej jechała Izabela. W sumie to Kazia specjalnie wyjechała ze Stanisławem, aby ten nie spotkał się z Izabelą. Gdy tymczasem młoda dama przyjechała, wszyscy witali ją informacją o tym, że zaszczycił ich swoją obecnością również Wokulski.

Wreszcie spotkali się oni przy wspólnej kolacji, podczas której Izabela siedziała obok kuzyna i rozmawiała wciąż ze Starskim. Jednak Stanisław nie czuł się zagrożony - pan Kazimierz interesował się bowiem tylko Eweliną. Biedna dziewczyna po kolacji, gdy przez moment zostali sami w parku, zwierzyła się Stanisławowi, że jest z baronem z litości, bo on twierdził, że bez niej by umarł. Po tej rozmowie nadarzyła się też okazja do porozmawiania z Izabelą. Pytała ona Stanisława o Paryż i wychwalała tamtejszą arystokrację, której niby Paryż zawdzięcza wszystkie swoje dobra. Wokulski myślał inaczej, dlatego wymienili między sobą zdania dotyczące poglądów na przynależność do czystej rasy, jaką była w przekonaniu Beli arystokracja. Wokulski był pod wrażeniem, że dziewczyna ma swoje zdanie i tak go broni. Jednak zaraz Ochocki powiedział mu, że ona już od dawna powtarzała ciągle te same argumenty. Wokulski zwątpił.

Przez 2 dni padało, ale 3 dnia zdecydowano się na wyprawę do lasu po grzyby. Każda panna miała jechać w towarzystwie mężczyzny. Baron wziął Ewelinę, Starski Wąsowską, Ochocki Izabelę, a Wokulskiemu przypadła Felicja.

VI - Las, ruiny i czary.

Gdy dojechali na miejsce, w toku rozmowy Wokulski przyznał się, że podczas pobytu w Paryżu zasmakował lotu balonem. Ochocki się zdenerwował, że zamiast przeżywać takie wydarzenie, on siedział na wsi i marnował czas na odpoczywanie. Odechciało mu się grzybów. Felicja spłoszona tym, że miałaby chodzić w towarzystwie mężczyzny, wzięła dwie dziewczyny i poszła w inną stronę. Tak też Stanisław wziął Izabelę i poszli razem. Usiedli sobie na kamieniu i rozmawiali. Wokulski pytał się jej, czy może mu dać tylko nadzieję, o nic więcej nie prosi. Ona mu nie odpowiedziała przecząco, więc Stanisław był w tym momencie bardzo szczęśliwy. Od tego czasu przebywali dużo w swoim towarzystwie, a Stanisław ze szczęścia nawet nie pamiętał o czym rozmawiali. Po paru dniach błogiej radości prezesowa poprosiła Wokulskiego o radę, czy może stawiać cukrownię, do czego ją namawiali inni oraz także o to, żeby zajął się wreszcie kamieniem upamiętniającym miłość jej i stryja Stanisława. Nazajutrz towarzystwo wybrało się do Zasławia, na ruiny zamku. Po drodze Wokulski poznał Węgiełka, któremu dał za zadanie wyryć w kamieniu czterowiersz: „Na każdym miejscu i o każdej dobie, gdziem z tobą płakał, gdziem z tobą się bawił, zawsze i wszędzie będę ja przy tobie, bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił…”. Węgiełek miał kiedyś zakład stolarski, bardzo dobrze zarabiał, ale przed rokiem zakład się spalił i on teraz dorabiał byle czym. Na ruiny ze Stanisławem wybrała się także Izabela i Węgiełek opowiadał im lokalną legendę. Bela wzruszyła się tym, a Stanisław wykorzystał tę scenerię i nastrój, i zapytał się wprost - czy ma odjechać i zapomnieć o Izabeli, wyleczyć się z tej miłości. Ona nic nie odpowiedziała, czyli to oznaczało, że nie chce tego. W parę dni później Izabela oznajmiła Wokulskiemu, że wyjeżdża, bo musi. Po jej odjeździe Wokulski pojechał konno na te miejsca, gdzie przebywał przez te dni z ukochaną. Przyłapała go na tym pani Kazia. Mężczyzna zaś zdecydował się wracać do Warszawy, zakomunikował to prezesowej wraz z tym, żeby nie stawiała cukrowni. Po drodze wziął ze sobą Węgiełka, gdyż ten sprawdził się w swojej pracy - napis na kamieniu był już wyryty.

VII - Pamiętnik starego subiekta.

Rozpoczął się rok 1879. Tragicznie się zaczął, państwa zachodnie angażują się w wojny, gdzieś na świecie panuje dżuma, a baronowa Krzeszowska wytoczyła pani Stawskiej proces o kradzież! Na cały wrzesień Stanisław pojechał na wieś - nie wiadomo po co. Po jego wyjeździe przychodzili też do Rzeckiego różni ludzie, aby szargać opinię Wokulskiego. W październiku przyszedł też Maruszewicz z propozycją kupna kamienicy w imieniu baronowej za 90 tys. Wokulski wyjaśnił potem Rzeckiemu, że teraz ceny nieruchomości idą w górę i kwota zaproponowana przez Maruszewicza jest śmieszną.

Ignacy bywał u pani Stawskiej bardzo często - zawsze miał jakiś powód ku temu. Z jej mieszkania obserwował innych mieszkańców - np. Maruszewicz raz w miesiącu sprowadzał sobie nowe sprzęty do domu, a w kilka dni potem zasłaniał wszelkie okna. Pani baronowa np. wciąż była atakowana przez studentów z góry - zwykli oni lać wodę na jej głowę za każdym razem, kiedy ją wystawiała przez okno. Pewnego dnia przekonał wreszcie Wokulskiego, aby odwiedził panią Stawską i przekazał jej informację o jej mężu (że w sumie póki co nie ma żadnych informacji). Ignacy podczas tej wizyty był oczarowany tą kobietą. Byli także świadkami, kiedy to baronowa dostała śledziem rzuconym przez studentów. Parę dni później Stach dostał list, w którym ktoś oskarżał Rzeckiego, że się spotyka z kobietą upadłą - panią Stawską i tą znajomością hańbi imię całej kamienicy. Mężczyźni zorientowali się, że to baronowa. Wokulski nic sobie z tego nie robił. Rzecki zaś pewnego wieczoru usłyszał w barze pogłoski, że jego przyjaciel chce sprzedać sklep, aby móc ożenić się z Łęcką. Przyjaciel zaś nie zaprzeczył pogłoskom. Tak też Rzecki doszedł do tego, dla kogo Wokulski zbił ten cały majątek.

VIII - Pamiętnik starego subiekta.

Pani Stawska, jej córka Helunia oraz matka - pani Misiewiczowa bardzo lubiły przesiadywać przy niezasłoniętym oknie, co - wg Rzeckiego - mogło się źle skończyć. I owszem. Pewnego wieczoru pani baronowa zaproponowała Stawskiej, aby uporządkowała jej bieliznę za 2 ruble za 3 godziny dziennie. Stawska przyjęła tę propozycję, a z czasem, za zgodą Krzeszowskiej, zaczęła zabierać ze sobą córeczkę. Dziewczynka przyglądała się wszystkim zabawkom, jakie baronowa miała po swojej zmarłej córce. Szczególnie do gustu przypadła jej piękna lalka. Stawska obiecała sobie, że sprawi córce taki prezent - kupiła lalkę u Wokulskiego, po śmiesznej cenie 3 rubli (była warta ok. 15). W przeddzień Wigilii Krzeszowska wtargnęła do mieszkania Stawskiej z odpowiednią władzą i oskarżyła kobietę o kradzież lalki. Wytoczyła jej proces. Helena uważała, że to już jest jej koniec, straciła dobre imię, przez co musiała też odwołać wszelkie dodatkowe lekcje, jakie udzielała. Z pomocą przyszedł Stach - obiecał pomóc podczas rozprawy. W sądzie najpierw baronowa miała sprawę o eksmisję ze studentami - sprawę wygrała. Następnie była kolej na powództwo dotyczące kradzieży. Wokulski zeznał, że lalka, którą znaleziono u pani Stawskiej została zakupiona w jego sklepie, czego dowodem jest pieczątka pod głową zabawki. Lalkę rozebrano, pieczątka się znalazła, a więc pani Stawska została uniewinniona. Stach załatwił jej też dobrze płatną posadę w sklepie znajomej, której pożyczył wiele pieniędzy i tak naprawdę sklep należał do niego.

IX - Pamiętnik starego subiekta.

Rzecki dowiedział się w barze, że Wokulski sprzedał sklep Żydom. Nie mógł w to uwierzyć - oto została też sprzedana kamienica po Łęckich, która kupiła wreszcie Krzeszowska za 100 tysięcy złoty, nad czym i tak bardzo ubolewała. Słowa te jednak potwierdził Szuman, którego Ignacy spotkał przed mieszkaniem Stanisława. Doktor powiedział także, że Wokulski zapisał przyjacielowi 20 tysięcy rubli, więc o pieniądze może być spokojny. Sklep miał zaś zostać sprzedany Szlangbaumowi. Nie to było jednak największym utrapieniem Stacha, a panna Izabela. Dzień wcześniej kupiec poszedł na bal, na którym i ona była. Wystarczył mu jeden tylko jej uśmiech, aby być szczęśliwym przez cały wieczór. A wszyscy dookoła widzieli, jak panna Łęcka posyła takie uśmiechy wszystkim. Teraz, kiedy miała bogatego Wokulskiego za konkurenta, znacznie wzrosły jej akcje na rynku matrymonialnym i ona to wykorzystywała właśnie. Nazajutrz zaś miał się odbyć bal u księcia, jednak Wokulski jeszcze nie dostał zaproszenia. A rzeczą oczywistą było, że takowe otrzyma, bowiem arystokracja nie mogłaby pozwolić sobie na to, aby kupiec się na nich obraził. Toteż igrali sobie oni z nim. A Wokulski czekał na to zaproszenie jak na zbawienie. Tymczasem Rzecki pragnął wyciągnąć przyjaciela na wieczór balu do pani Stawskiej - Wokulski nie chciał się skompromitować, że ten bal jest dla niego takim ważnym, więc się zgodził. Wieczór minął im bardzo miło, Ignacy był przekonany, że pani Helena jest zakochana w Stasiu, pragnął ich wyswatać. O swoich planach poinformował panią Misiewiczową, a ta „w sekrecie” powiedziała koleżance itp. Aż dotarła to znów przez pana Wirskiego do uszu Rzeckiego. Jednak mimo, że Stanisław faktycznie niemal co wieczór bywał u pięknej kobiety, to nie ją kochał. Kiedy w wieczór balu odwiózł Ignacego, sam pojechał pod dom księcia i patrzył w okna - Rzecki go śledził, więc widział to na własne oczy. Bardzo chciał jednak zeswatać przyjaciela z kobietą, którą sam kochał.

X - Damy i kobiety.

Panna Izabela, przebywając na balach i rautach, otaczała się gronem adoratorów. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że zawdzięcza to uczuciu Wokulskiego. Głośno już mówiono w towarzystwie o staraniu się kupca o rękę Łęckiej. Tymczasem Stanisław podczas tych balów widział jakby inną ukochaną - rozmawiała ona o rzeczach tak płaskich i pustych, jakby sama taka była. Ale wystarczyło jedno jej spojrzenie czy gest, a już na nowo płonął on miłością. Łęccy też przyjmowali go często na obiedzie, a pan Tomasz traktował go już jak członka rodziny. W międzyczasie Izabela oznajmiła także, że pani prezesowa jest bardzo chora.

Po takich wizytach u Łęckich Stanisław szedł do pani Stawskiej, gdzie odzyskiwał w jej towarzystwie spokój ducha. Była ona zupełnie inną kobietą - aniołem wręcz. Jednak nie czuł nic do niej. A ona wprost przeciwnie, choć nie umiała się jeszcze sama przed sobą do tego przyznać. Pewnego dnia, gdy wróciła do domu, zastała zapłakaną matkę. Okazało się, że po mieście chodzą plotki, jakoby pani Stawska była kochanką Wokulskiego. Helena nie tylko nie przejęła się tymi plotkami, ale i powiedziała, że dlatego nie jest jego kochanką, bo on sobie jeszcze tego nie zażyczył. Misiewiczowa była w szoku - tak samo jak Rzecki, kiedy się o tym dowiedział. Postanowił porozmawiać o tym z Szumanem.

XI - W jaki sposób zaczynają się otwierać oczy.

Rzecki zastał Szumana nad księgami rachunkowymi - okazało się, że on także chce polepszyć swój stan majątkowy i przystąpić do interesów ze Szlangbaumem. Nic jednak nie interesowała go miłość Stawskiej do Wokulskiego.

W końcu marca Izabela oznajmiła Stanisławowi, że do Warszawy ma przyjechać skrzypek Molinari - francuski wybitny skrzypek. Wokulski widział go gdzieś w Paryżu i wydał mu się podrzędnym, nikt go tam nie ubóstwiał. Panna Bela natomiast chciała koniecznie go zapoznać, co oczywiście leżało w gestii tacha. Poszedł on do hotelu, gdzie mieszkał muzyk i zauważył, że nawet służba hotelowa naśmiewa się z „wybitnego” gościa. Poczuł niechęć, że jego panna zachwyca się takim dnem artystycznym. Przekonał się o tym jeszcze bardziej podczas rautu, na którym Mlinari dał koncert. Izabela nie mogła się nadziwić, nie zwracała wówczas na Stacha w ogóle uwagi, była w swoim żywiole. Okazało się jednak, że skrzypek był beznadziejny nie tylko dla Wokulskiego - towarzystwo również go nie odebrało pozytywnie. Dlatego też Stanisław nie pojawiał się u Łęckich przez cały tydzień. (Przed koncertem natomiast odwiedził go Węgiełek, który oświadczył, że chce wrócić do siebie do domu i tam otworzyć swój zakład - zdobył już na tyle doświadczenia. Chciał się także ożenić z Marianną - magdalenką, przyjmując ciężar jej przeszłości. Wokulski dał jej nawet 500 rubli posagu.) Wreszcie odwiedziła go pani Wąsowska i podwiozła go do domu Łęckich, gdyż wiedziała, że i Izabeli jest przykro z powodu braku odwiedzin. Wreszcie Wokulski oświadczył jej się, a ona go przyjęła (hurra!). Jako prezent przedślubny dał jej medalion z blaszką otrzymaną od Geista. Wokulski był bardzo szczęśliwy z tego powodu, odwiedził nawet panią Stawską, która zaczęła planować przeniesienie się na prowincję pod Częstochowę.

Pani Wąsowska odwiedziła Belę i dowiedziała się o tym, że przyjęła Stanisława. Izabela powiedziała otwarcie, że jest to idealny mąż: bogaty i zapatrzony w nią na tyle, że przeprasza ją za jakiekolwiek podejrzenia.

XII - Pogodzeni małżonkowie.

Pani baronowa do kwietnia była nieznośna - o wszystko się rzucała i była bardzo wścibska. Jednak w kwietniu otrzymała pewną informację, po której nastąpiła w niej zmiana. Otóż wrócił na łono domu mąż jej, baron Krzeszowski. Tłumaczył się tym, że wrócił ratować honor ich nazwisku, który ona notorycznie szarga, procesując się ze studentami i innymi. Tak naprawdę baronowi skończyły się fundusze, a Krzeszowska dobrze wiedziała o tym. Jednak przygarnęła męża i po cichu spłacała jego długi. Ale jednego spłacić nie chciała - u Wokulskiego. Przyszedł wtedy Rzecki do barona, żeby mu powiedzieć, że Stach wcale nie okradł baronostwo z 200 rubli przy sprzedaży klaczy - to Maruszewicz wziął 800 rubli, a oddał tylko 600. W tej sytuacji baron rozpowiedział wszystkim, że mylił się co do Wokulskiego, że jest on dżentelmenem itp. Maruszewicz zaś przyszedł do sklepu prosić Stacha o łaskę - ten zaś podarł papiery, świadczące o jego winie. Zrobił to dla Izabeli, nie wyobrażał sobie bowiem sytuacji, gdyby to on musiał iść do więzienia i jej nie widzieć.

XIII - Tempus fugit, aeternitas manet

Wokulski chodził obłąkany szczęściem. Myślał tylko o Izabeli - nawet na pogrzeb prezesowej nie pojechał, bo bał się z nią rozstać. Nowo narodzonemu dziecku Wysockich dał 500 rubli posagu, bo nazwali je Izabela. Węgiełkowi zrobił huczne wesele, dał im też jeszcze pieniądze. Tymczasem został do niej wezwany, a Łęcki oświadczył mu, że wyjeżdżają do ciotki Hortensji do Krakowa, gdyż jest ona prawie umierająca i chce zobaczyć Belę. Zaproponował także wyjazd Wokulskiemu. Mieli jechać nazajutrz, a wraz z nimi Starski. Stanisław wynajął cały wagon specjalnie dla nich. Podczas podróży Iza rozmawiała ze Starskim, a Wokulski z Tomaszem. Szybko jednak zainteresował się rozmową tamtej dwójki, gdyż toczyła się ona w języku angielskim. Stanisław nie zdradził się, że wszystko rozumie, tylko słuchał. I usłyszał jak naśmiewali się z niego, że jest on tak zakochany, że wszystko może zrobić dla Beli, że jest to aż nudne i że chwila moment, a znudzi on się pięknej pannie i zapragnie ona mieć kochanka w osobie Starskiego. Przy tym też wydało się, że podczas swoich zabaw zgubili medalion z blaszką od Geista.

Wokulski nie mógł w to wszystko uwierzyć - na stacji w Skierniewicach poprosił, aby udawano, że dostał jakiś telegram, po czym oświadczył, że jest on w sprawie interesów i musi jechać do Warszawy. Przy tym pożegnał się po angielsku z Izą, a Starskiemu też wygarnął parę spraw, czego biedak nie zrozumiał. W tym obłędzie Wokulski nie wiedział co zrobić. Położył się na torach i chciał się zabić, jednak uratował go Wysocki - brat Wysockiego z Warszawy, który faktycznie pracował jako dróżnik w Skierniewicach (Wokulski sam mu to załatwił!). niedoszły samobójca powiedział swemu wybawcy, aby nikomu o tym nie mówił i żeby nigdy nie ratował już samobójcy.

XIV - Pamiętnik starego subiekta.

Rzecki zauważył wzrost niechęci wobec Żydów - nie dziwi się temu wcale obserwując zachowanie Szlangbauma, który od lipca został nowym właścicielem sklepu.

Do kamienicy Krzeszowskich ponownie wprowadzili się studenci - baronowi nie dawało spokoju puste mieszkanie po nich, więc zgodził się wynająć je. Okazało się później, że wynająć przyszedł je właśnie jeden ze studentów. Mieli oni jednak nakaz nierobienia na złość baronowej. Za to robili tak Maruszewiczowi. Ten poszedł do sklepu poskarżyć się na Klejna, że trzyma sztamę ze studentami. Subiekt nie przejął się tym wcale - co go to obchodziło, że Maruszewicz ma problem ze studentami?

Do Rzeckiego przyjechał z Moskwy Mraczewski - wyznał mu, że kocha panią Stawską, że często u niej bywa pod Częstochową, dokąd się przeprowadziła. Rzecki zaczął się obawiać, że Mraczewski może zawrócić jej w głowie nim Stanisław się w niej zakocha. Sam Ignacy chciał odpocząć i wyjechać na Węgry, aby zobaczyć pole bitwy sprzed lat. Pan Wirski pomógł mu wszystko zorganizować tak, że już po tygodniu był gotowy do podróży. Gdy był już w pociągu do Wiednia, Ignacy wysiadł w ostatniej chwili, gdyż nie mógł opuścić tak o Warszawy.

XV - Dusza w letargu.

Przez prawie 10 tygodni po nieszczęśliwych wypadkach pod Skierniewicami, Wokulski nie wychodził w ogóle ze swojego mieszkania. Na nic nie miał ochoty, czytywał jedynie książki - ale nie literaturę rodzimą, a zagraniczną. Krajowa już ściągnęła na niego nieszczęście. W tym czasie dostał list zawiadamiający o śmierci Ludwika Starskiego, ale Wokulskiemu nawet nie chciało się powiadomić o tym zainteresowanych. W domu odwiedzali go: Szuman, który wciąż skarżył się na wyrafinowanie i przebiegłość Żydów (a przede wszystkim Szlangbauma), Rzecki, który wciąż namawiał go na ożenek ze Stawską i informował go o nowościach (np. o tym, że Klejna aresztowano przez jego kontakty ze studentami, którzy dręczyli Maruszewicza jak niegdyś baronową), a także inni interesanci. Przyszedł nawet sam książę, który dowiedział się, że Stach chce zarzucić spółkę handlową z arystokracją. Istotnie, nawet nie poszedł na zebranie spółki, tylko wysłał swojego adwokata, który w jego imieniu wycofał się z dalszego udziału. Okazało się jednak, że zamiast przewidywanego 15-procentowego zysku, Wokulski zapewnił im 18-procentowy. Nowym kierownikiem został Szlangabum.

Przyszedł do niego także Węgiełek, informując go o tym, że powodzi mu się z nowym zakładem pracy. Tylko z żoną coś już nie tak, bo kiedy byli na spacerze na zamku w Zasławiu, spotkali Starskiego, który bałamucił Ewelinę Dalską, a jak się okazało - Starski „pierwszy zbałamucił magdalenkę”, zwiódł ją na złą drogę. A kiedy baron szukał żony, Węgiełek wprost mu powiedział, że poszła w krzaki ze Starskim. I teraz na żonę też jakoś inaczej patrzył. Nawet dzieci już z nią nie chce mieć.

Tydzień po tej wizycie przyszedł do Wokulskiego Ochocki. Opowiadał o awanturach, jakie się dzieją w Zasławiu. Otóż prezesowa w testamencie swój majątek przekazała na cele dobroczynne. Starski jednak chciał ten zapis podważyć. Wykonawcami zaś ostatniej woli prezesowej mieli być książę, Dalski i Ochocki. Dalskiego przekonywała żona, zbałamucona przez Sarskiego, że chłopak ma rację co do unieważnienia. I już Dalski przeszedłby na ich stronę, ale po spacerze w Zasławiu, na którym nikt nie wie co się zdarzyło, Dalski kategorycznie sprzeciwił się racjom Starskiemu. Nawet stanął z nim w pojedynku, w trakcie którego kula otarła mu się o żebra. Z żoną się rozwodzi i chciałby przy tym ją jakoś wydziedziczyć - dlatego coraz bardziej myśli o zaangażowaniu się w pracownie technologiczną, o której mówił mu wiele razy Ochocki! Naukowiec sam zaś zamierza wyjechać gdzieś za granicę, aby móc tam pracować w odpowiednich warunkach. Po tej rozmowie Stach wyszedł z domu, zakupił potrzebne materiały i zaczął przeprowadzać proste eksperymenty - coraz częściej myślał o planach Geista.

Jednego dnia zaś otrzymał list od pani Wąsowskiej, z prośbą o spotkanie. Tłumaczyła ona mu, że to baron Dalski zachował się niehonorowo, zhańbił biedną Ewelinę, gdy tymczasem ona miała prawo romansować z innym. Wokulski wyśmiał ją i był przy tym bardzo stanowczy. Tak samo pani Kazia broniła Izabeli, mówiąc, że to wina Wokulskiego, że podsłuchiwał wtedy tę rozmowę. Mówiła przy tym, że panna tęskni za nim i gotowa mu przebaczyć. Stanisław i to wyśmiał, ale zauważył, że pani Wąsowska go pociąga … poczuł się uleczony ze swej miłości! Postanowił też wyjechać gdziekolwiek, dlatego zadepeszował do Suzina do Moskwy. Następnego dnia pani Kazia znów go odwiedziła, tym razem oddając mu list od Beli adresowany do niej. Pisała ona w nim, że tęskni wiadomo-za-kim, że ojciec nie może jej darować ich rozstania, że to jej wina i że spotyka się z jakimś młodym inżynierem, bo musi sobie zapełnić jakąś pustkę, choć to niemożliwe. No i najważniejsze - że marszałek prosił Tomasza o jej rękę, a ona tego nie chce! Wokulski nic sobie z tego listu nie zrobił, oddał go Wąsowskiej przy następnej wizycie.

Potem pojechał do Rzeckiego, który podupadał na duchu i wyjawił mu swe plany, że chce wyjechać - najpierw do Moskwy, a potem nie wie jeszcze gdzie go poniesie. Po Warszawie niedługo potem rozeszła się wieść, że Wokulski wyjechał może na zawsze, a wszystkie jego rzeczy zakupił Szlangabum.

XVI - Pamiętnik starego subiekta.

Ludwik Napoleon zginął. Klejna nie ma, Lisiecki przeniósł się nad Wołgę. Wzrasta niechęć wobec Żydów. Zdrowie szwankuje. Mraczewski oświadczył się pani Stawskiej i został przyjęty. Zdrowie naprawdę podupada - Szuman zabronił piwa, wina i irytacji.

XVII - …?...

Radca Węgrowicz i rejent Szprot odwiedzili z piwem Rzeckiego, który dawno już nie zjawiał się w restauracji. Dostali za to reprymendę od Szumana - istotnie Rzecki miał wadę serca. Szuman przyszedł pewnego dnia z informacją, że podobno Wokulski wyjechał z Moskwy przez Indie, Chiny i Japonię do Ameryki. W połowie września odwiedził Rzeckiego zaś Ochocki z nowiną, że Tomasz Łęcki zmarł. Otóż Izabela została narzeczoną starego marszałka, mimo to spotykała się z jakimś młodym inżynierem na zamku w Zasławku - podobno tylko po to, aby mogła tęsknić za Wokulskim. Jednak marszałek nie wytrzymał i zrezygnował. Na tą wieść Łęcki dostał apopleksji i umarł. Ochocki wyjaśnił też Rzeckiemu, że Stach musiał wyjechać, uciec od tego, co przypominało mu Łęcką. To wyraźnie ucieszyło Ignacego, jest stan zdrowia się polepszył. Jednak w końcu września odwiedził go Szuman, który dowiedział się, że Wokulskiego widziano w Dąbrowie, gdzie kupił naboje dynamitowe, a furman prezesowej widział go w lesie Zasławskim. Zaś pierwszego października adwokat Wokulskiego odczytał zapis jego majątku, w którym Stanisław kazał siebie traktować jak zmarłego. Szuman zastanawiał się tylko, dlaczego w zapisie ujął też Wokulski dróżnika Wysockiego. Po pewnym czasie odmazał się i dowiedział co się stało wówczas na stacji w Skierniewicach. Zaś do Wokulskiego przyszedł list od Węgiełka, który przeczytał Rzecki. Pisał w nim Węgiełek, że zaraz po tym, jak Wokulskiego widziała jego matka niedawno na zamku w Zasławiu, ruiny się zawaliły. Wobec czego pytał, czy Wokulskiemu wtedy nic się nie stało, bo przeglądając zawalisko, nie znalazł jego śladu. Po kamieniu nie ma śladu, ale ksiądz kazał tam wyryć napis NON OMNIS MORIAR… otóż wszystko jasne - Wokulski kupił dynamit i wysadził miejsce schadzek z Izabelą.

Rzecki chodził czasem do sklepu w nocy i układał wystawę, choć ogólnie był lekceważony przez pracowników Szlangbauma. Kiedy nakręcał marionetki dżokej przewrócił się o tańczące pary. Wtem okazało się, że jeden z pracowników został w sklepie na rozkaz Żyda, aby pilnować, czy Ignacy czasem czego nie ukradnie … Roztrzęsiony wrócił do siebie, zaczął pisać list, przed oczyma stanęło mu całe jego życie i tak oto … umarł.

Nazajutrz przybył pan Ochocki, który powiedział Szumanowi, że Łęcka wyjechała właśnie za granicę, aby tam stąpić do zakonu. On sam także wyjeżdża. Szuman powiedział słowa „straszna rzecz! Ci giną, wy wyjeżdżacie… któż tu w końcu zostanie?” na to jednogłośnie odpowiedzieli Maruszewicz i Szlangbaum „My!”. Szuman dodał do Ochockiego, że zmarł ostatni romantyk. Wszyscy się wynoszą. Ochocki zaś zauważył wystająca z kieszeni nieboszczyka kartkę z napisem NON OMNIS MORIAR….

Dawniej: pan doradca, radca. Tu: ironicznie.

19



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
15-Lalka czyli polski pozytywizm, J. Kaczmarski - teksty i akordy
wyklad 14 15 2010
wyklad badania mediow 15 i 16
15 ROE
15 Sieć Następnej Generacjiid 16074 ppt
wyklad 15 chemiczne zanieczyszczenia wod 2
Wykład 1 15
15 Uklady PLL i t s
Ćwiczenia i seminarium 1 IV rok 2014 15 druk
15 Fizjologiczne funkcje nerek
wykład 15 bezrobocie 2013
ustawa o dzialalnosci leczniczej z 15 kwietnia 2011
15 Wyposażenie Auta 1 33
Giddens środa 17 15

więcej podobnych podstron