W ukryciu + Srebro
Na początku od razu muszę podkreślić, że Harry jest dobrym facetem i niech pan nie pozwoli, by ktoś kiedykolwiek wmówił panu coś innego. Wiedziałem to już od początku, od pierwszego dnia w pociągu ekspresowym do Hogwartu. Miałem wtedy tylko jedenaście lat, ale pamiętam wszystko tak dokładnie, jakby to było wczoraj. Umierałem z głodu i miałem ochotę na coś słodkiego, ale nie mogłem sobie na to pozwolić z braku pieniędzy. Wtedy to pojawił się Harry. Wie pan, co dla mnie zrobił? Wykupił praktycznie cały wózek z przekąskami, ot co. Coś niesamowitego. Takim właśnie jest człowiekiem, nawet jako dzieciak taki był — zawsze liczył się z innymi, zawsze o nich myślał. Absolutnie bezinteresowny. Idealnie heroiczny — gotów poświęcić się dla ludzi, walczyć z całymi zastępami czarnych charakterów… Coś jak Superman, tylko mniej rzucający się w oczy, z tymi swoimi potarganymi włosami, w okularach, jak jego alter ego, tego gościa, którego Hermiona uwielbia oglądać w telewizji… O, właśnie, Clark Kent. Wie pan, ten serial zupełnie zszedł na psy gdzieś tak od drugiego sezonu… ale nie odchodźmy od tematu.
Gdy patrzę na to z perspektywy czasu, zdaję sobie sprawę, że powinienem wiedzieć. Nawet bohaterowie posiadają swoje sekrety i myślę, że taki był właśnie jego. Oczywiście nie spodziewałem się tego. Nie sądzę, by ktokolwiek się tego spodziewał.
Naprawdę wierzę, że Harry jest dobrym człowiekiem. Nie jestem pewien, co zrobił, a czego nie, ale… tak, to dobry gość. Naprawdę dobry. Tak jak mówiłem, znam go, od kiedy byliśmy dziećmi. Jeśli coś zaczynało śmierdzieć, winiłem za to Malfoya. On zawsze był winny. W szkole urządzał nam piekło na ziemi. Gdy coś było nie tak, istniało prawdopodobieństwo, że to on za tym stoi. Cóż, albo on, albo Sam-Wie… Voldemort. Powinienem już być w stanie wypowiedzieć to imię. Próbowano nas do tego przekonać podczas wojny, żeby zademonstrować, że już się go nie boimy. Widzi pan, nawet po tak długim czasie, baliśmy się. Hermiona nazywała to psycho… psycho… co to za słowo? Nie mogę sobie przypomnieć. Ach, no tak, psychomagicznym… nie, inaczej — obroną psychopatologiczną. Działania wojenne i inne tego typu bzdury. Strach przed imieniem zwiększa strach przed obiektem. Trzeba nazwać strach, by móc go pokonać.
Byliśmy zdesperowani, a taka obrona zdawała się lepsza niż nic, nawet jeśli ta śmieszniedługa nazwa sprawiała, że plątał ci się język, jeśli próbowałeś ją wypowiedzieć. Wojna już się skończyła i przypuszczam, że powinniśmy wymawiać jego imię bez wahania, ale nadal nie wychodzi mi to bez zająknienia. To wszystko jest dość dyskusyjną sprawą, jeśli by tak nad tym pomyśleć, dopóki nie zobaczysz, co dzieje się w tekstach historycznych. Profe…, to znaczy Lupin i Hermiona, zgadzają się, że mimo wszystko powinniśmy to robić na znak nowej ery. To trudne. Widzi pan, prawie nazwałem Remusa profesorem Lupinem. Stare nawyki trudno wyplenić.
Przepraszam, mam skłonność do zbaczania z tematu. Musiał to już pan zauważyć. Chce pan wiedzieć o Draco Malfoyu? W porządku. Muszę przyznać, że nie potrafię powiedzieć o nim zbyt dużo, bo tak naprawdę go nie znałem. Żaden z nas go nie znał. Cóż, oczywiście krążyły jakieś plotki i spekulacje, jak zawsze, ale zazwyczaj były wręcz fantastyczne i niezbyt wiarygodne. Powinienem o tym wiedzieć — w końcu miałem swój udział w zainicjowaniu większej ich części. Szczerze, gówno mnie to obchodzi — pan wybaczy te wulgaryzmy — naprawdę niezbyt interesowało mnie, co mogło stać się z tym paskudnym, złośliwym dupkiem.
Najbardziej popularna plotka, którą zresztą większość uznaje za prawdę, mówiła, że zaraz po zakończeniu szkoły zbiegł, dołączając do swojego tatusia i grona śmierciożerców. Wszyscy tego oczekiwali. Nikt tak naprawdę nie wiedział co się stało i, jak już mówiłem, nikogo to nie obchodziło. Potem, kilka tygodni później, tata wrócił do domu z wiadomością, że Narcyza Malfoy, kompletnie rozhisteryzowana, zrobiła im w ministerstwie niezłe przedstawienie. Krzyczała: „Nigdy nie odchodził na tak długo! Jest za dobrze wychowany, by tak po prostu zniknąć! Gdzie go ukrywacie?! Co mu zrobiliście?!”. Oczywiście, nikt nie widział jej najdroższego syna. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że Malfoy zaginął.
Przesłuchali cały hogwarcki rocznik 1998. Kiedy jesteś obrzydliwie bogaty, możesz robić takie rzeczy. Obiecywano wielkie pieniądze temu, kto go odnajdzie. Nikt nie odpowiedział. Potem rozeszła się wiadomość, że nagrodzą każdą, najmniejszą wzmiankę o miejscu jego pobytu. Nagle Draco Malfoy stał się bardziej popularną fatamorganą niż Eblis Presvy, jak to stwierdziła Hermiona. Nie jestem pewien, co miała na myśli. Pewnie chodziło jej o to, że ludzie widzieli go wszędzie, co oczywiście trafnie opisywało sytuację.
Wtedy zaczęły roznosić się naprawdę szalone pogłoski. Malfoya widziano w Londynie, Dublinie, Paryżu, Rzymie, Wiedniu, a nawet w tak egzotycznych miejscach jak Jeruzalem, Hong Kong czy Abu Dhabi. Niektórzy posunęli się aż nazbyt daleko, sugerując, że Malfoy uciekł, by uniknąć swojego dziedzictwa — być może zmienił nazwisko, przefarbował te swoje szczurze blond włosy, przybrał nowe imię, zaczął nowe życie. Mógłby nawet po prostu zniknąć w mugolskim świecie, gdyby tylko nienawiść do apodyktycznego ojca wyparła jego fanatyzm. Mimo wszystko wątpię w to.
Nikt z nas nawet nie rozważał możliwości, że może nie żyć. Wie pan, to po prostu nie było do niego podobne. Draco Malfoy potrafił przetrwać wszystko, był kimś, kto mógł zrobić, co tylko zechciał, zrównać wszystkich z ziemią, pozostać przy życiu i wyjść na tym nieźle, nie, wyjść na tym lepiej niż my, szumowiny z klasy robotniczej. Tak, wiele osób go nienawidziło, ale on nie dał się tak łatwo zabić, ot tak po prostu — był niczym karaluch, szkodnik, który zawsze wraca. Wiedzieliśmy, że nie został porwany, bo nikt nigdy nie zażądał za niego okupu. Przecież nikt nie byłby takim idiotą, żeby uprowadzić dziedzica milionów galeonów bez chęci wzbogacenia się, prawda? Najważniejszym powodem, który przemawiał za tym, że Malfoy wciąż żyje, było to, że nigdy nie odnaleziono jego ciała.
Poza tym, to nie taka wielka tragedia, że zaginął. Niektórzy mówili, że to karma, albo jakaś stara zasada — to, co czynisz innym, prędzej czy później wróci do ciebie po trzykroć. Lucjusz Malfoy w swoim życiu zranił wielu ludzi i być może to było jego karą. Gdy Fred wspomniał o tym przy kolacji, mama odpowiedziała, że to okropne mówić w ten sposób. Nie mogłem w to uwierzyć. Zapytałem, czy pamięta wszystko, co zrobił naszej rodzinie, ten cały czas, w którym robił z taty idiotę. Ten facet był śmierciożercą, na miłość boską! Powiedziała, że niczego nie zapomniała, ale wie, jak cierpiałaby, gdyby straciła któregoś z nas i nie życzy tego nikomu, nieważne, jaką okrutną szumowiną i brudnym szczurem z chowu wsobnego by nie był. Cóż, nie dodała tej ostatniej części, ale wie pan dobrze, o co chodzi.
Ciągle myślę, że to był jej sposób na uwolnienie się od tych bzdur. Mama nie znała go osobiście i nie wiedziała, jakim dupkiem był Malfoy, jak przemieniał moje… nasze życie w piekło. Nikt nie był większym idiotą niż on, tego może pan być pewien. Zawsze na miejscu, szydzący, przedrzeźniający, wyśmiewający w ten swój bezlitosny sposób. Muszę przyznać, że mój temperament nigdy nie był zbyt stateczny — jestem rudowłosy, widzi pan, nieważne, jak stereotypowo to brzmi — i pozwalałem, by Malfoy uwalniał we mnie najgorsze instynkty. Harry zawsze był na miejscu, by uratować mi tyłek. Brał winę na siebie więcej razy, niż mogę zliczyć. Ten chłopak poświęcał więcej uwagi mojemu zachowaniu, niż powinien.
Ale, jak już mówiłem, taki właśnie był. Zawsze stawiał innych ponad sobą, zawsze odważny, nieustraszony. Nie mogliśmy marzyć o lepszym bohaterze. Nigdy nie marzyliśmy. On zawsze po prostu był, taka jest prawda.
Zazdrościłem mu, bardzo. Tak, byłem zazdrosny. To znaczy, fajnie jest być nastolatkiem mającym sławnego przyjaciela, kogoś, kogo każdy podziwia i pokłada w nim wszelkie nadzieje, ale wszystko, kim jesteś ty, to tylko cholerny dodatek. Ludzie nigdy nie pamiętali mojego imienia, mówili tylko coś w stylu: „Och, no tak, to ty jesteś tym gościem, który zadaje się z Harrym Potterem! Powiedz, jaki on naprawdę jest?”
Już tego nie robię. To znaczy, nie zazdroszczę mu. Od czasu do czasu ktoś mnie o niego pyta, ale teraz jestem bardziej sobą — żyję swoim życiem na własnych warunkach. Moja relacja z Harrym nie warunkuje już całej mojej tożsamości.
Poza tym bycie bohaterem oznacza samotność. Widzisz wszystko inaczej niż inni, robisz rzeczy, o których wiesz, że musisz je zrobić i nikt cię nie rozumie. Uwielbienie publiczności to tylko ułuda, a kiedy w końcu o tobie zapomną, pozostajesz zupełnie sam. Oczywiście my mieliśmy okazję obserwować to wszystko od kuchni. Harry bywał czasem naprawdę humorzasty, warczał na mnie i Hermionę, ale nigdy go za to nie obwinialiśmy. Czasem widywałem go zamyślonego i zasępionego, ale nigdy nie mówił nam, co jest nie tak. Kiedy pytałeś go o to, co go dręczy, otrząsał się z myśli, wzruszał ramionami, i zbywał cię odpowiedzią: „Nie, nic, wszystko w porządku.” Mimo to wiedziałem, zawsze wiedziałem, a raczej — powinienem był wiedzieć. Prawdopodobnie przytakiwałem bezmyślnie na jego słowa częściej, niż to było dopuszczalne.
Zawsze był taki samotny. Ja i Hermiona mieliśmy siebie, ale czuliśmy się przez to wszystko jeszcze gorzej.
Hermiona, Hermiona Granger. Pisze się: H-E-R-M-I-O-N-A. Tak, dokładnie tak. Cóż mogę o niej powiedzieć, jest kobietą, którą kocham i po tych wszystkich latach jednym z moich najlepszych przyjaciół. Wyglądamy tak, jakbyśmy ciągle o coś się kłócili, oczywiście czasem mamy małe spięcia, ale w którym związku tak nie jest? Jesteśmy zaręczeni, ale nie ustaliliśmy jeszcze daty ślubu. Hermiona i ja… jesteśmy jak ogień i woda, ale doskonale się uzupełniamy. Jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Bardzo. Niewiarygodnie szczęśliwi.
Przypuszczam, że może nas pan wziąć za jedną z tych par, które nie znoszą, gdy ktoś inny jest singlem. No, przynajmniej czuliśmy się tak w stosunku do Harry'ego, był naszym przyjacielem, no nie? Obawialiśmy się, że czuje się z nami niezręcznie, jak piąte koło u wozu. Nie chcieliśmy, by tak było, Merlinie uchowaj. Poza tym, nigdy nie znajdował się w cieniu, nie nawykł do spychania go na drugi plan.
Jego pierwsza próba umówienia się na randkę z Cho zakończyła się kompletną i wierutną klęską, ale był wtedy dość młody i miał na głowie ważniejsze sprawy niż jakieś głupie romanse. Gdy wojna się skończyła, Hermiona starała się wyciągnąć go do ludzi. Było kilka kobiet, w różnym wieku, które się do niego przystawiały, podziwiając to, kim był. Co dziwne, żadna z nich nie zdołała go uwieść, takim był dżentelmenem. Nie miało znaczenia, jak wyglądała — jak duży miała biust, jak długie nogi. Żadna zdawała się go nie interesować. Naprawdę, nie miałem najmniejszego pojęcia, dlaczego. Do diabła, gdybym był na jego miejscu (i gdybym nie był z Hermioną, oczywiście), założyłbym obrotowe drzwi w sypialni i na pewno nieźle bym sobie poużywał.
Ale Harry był zabawny pod tym względem. Czasami naprawdę go nie rozumiałem. Często myślałem, że jednak go rozumiem, ale poźniej dotarło do mnie, że myliłem się bardziej, niż bym tego chciał.
Nie jest sobie pan w stanie wyobrazić, jaki zachwycony byłem, gdy zszedł się z Ginny — Virginia, to jej pełne imię, tak, to moja mała siostrzyczka. Chciałem, żeby tak się stało, od kiedy wszyscy razem byliśmy w szkole. Zawsze nosiłem w sobie tę sekretną, małą fantazję (niech pan się nie obawia, nie była sprośna), w której to zakochują się w sobie i może pobierają, a potem stajemy się wielką, szczęśliwą rodziną. Bylibyśmy wszyscy razem, na wieczność. To byłoby świetne.
Byłem z Harrym bliżej niż z którymkolwiek z moich braci i nie było nikogo, kogo chciałbym mieć bardziej w swojej rodzinie. A na pewno byłoby to dobre dla Ginny, która zawsze przyprowadzała do domu same niedorajdy. Ten miał problem z piciem, tamten nie miał celu w życiu, jeszcze inny był totalnym niechlujem. Niech pan zapomni o tych mięśniakach, byli jedynie bezużyteczną kupą mięcha — kotletami i… świńskimi kotletami, nadziewanymi robalami, tak! Nie akceptowałem ich. Ginny jest ładną dziewczyną, ma długie, rude włosy, zgrabną sylwetkę, jest bardzo atrakcyjna (wie pan, to u nas rodzinne), więc dlaczego zawsze wybierała tylko tych nieudaczników, będących jedynie substytutami, którzy nie byli jej warci? Czy to z winy niskiego poczucia własnej wartości?
Cóż, gdy w końcu zaproponowała Harry'emu wspólne wyjście, nie mogłem być bardziej szczęśliwy. Był idealnym kandydatem, spełniał wszystkie warunki Wysokich Standardów Starszego Brata. Przynajmniej raz, dla odmiany, Ginny postąpiła właściwie.
***
Ginny uśmiechnęła się do Harry'ego znad filiżanki z kawą. Napój był czarny, mocny i uderzał do głowy — taki, jak to lubiła. Zadziwiało ją to, że Harry nigdy nie ruszał swojej kawy bez obfitej ilości cukru i śmietanki wirującej w wywarze, dopóki ten nie stawał się bardziej biały niż brązowy.
Przyłapała się na myśleniu o tym, jak bardzo był przystojny z tymi swoimi kruczoczarnymi, zawadiacko potarganymi włosami, olśniewającymi, zielonymi jak u kota oczami, wypełnionymi przez tajemnice. Chciała poznać je wszystkie. Miał, jak na bohatera przystało, silny podbródek z niewielkim wgłębieniem i wspaniałym zarysem szczęk. Zawsze był ogolony, choć była pewna, że lekki zarost mógłby nadać mu bardziej surowego i męskiego wyglądu. Zmienił w końcu te idiotyczne, okrągłe oprawki od okularów na bardziej stylowe, lekko prostokątne, które o wiele bardziej pasowały do jego twarzy. Wyglądał teraz dystyngowanie i inteligentnie, a nie głupkowato. Ogólnie rzecz biorąc, był bardzo atrakcyjnym, młodym mężczyzną. Wysoki, mroczny i przystojny — to od zawsze jej ulubiony typ.
Był taki słodki, taki wspaniałomyślny. Ledwie jej dotykał, poza oferowaniem ramienia, krótkim uściskiem dłoni (czuła wtedy, że ściska również jej serce) i skromnym buziakiem na dobranoc. Nawet po siedmiu miesiącach bycia razem nigdy nie dotykał jej w sposób, który na pewno nie spodobałby się jej braciom, a ich standardy wymagały cnoty, która równała się z czystością zakonnic.
Niektóre kobiety uznawały to za żenujące, ale Ginny uważała, że to rozkoszne i nie pozbawione swoistego czaru. Działało to na nią jak odświeżający łyk tlenu po oparach pozostawionych przez jej ostatnich partnerów, którzy w większości nie mieli w głowach nic więcej poza tymi rzeczami. Teraz mogła rozsiąść się wygodnie na puchatym ręczniku i wygrzewać się w cieple romansu, w którym jej gloryfikacja Harry'ego z dnia na dzień coraz bardziej rosła i jaśniała. Poza tym była niemal pewna, że Harry jest prawiczkiem i sądziła, że to niesamowicie słodkie. Nie chciała wywierać na niego presji i popychać w kierunku czegoś, na co nie był gotów, ale była przekonana, że kiedy w końcu to się stanie, na pewno będzie fantastyczne. Spektakularne. Harry był typem, który mógłby okazać się nadzwyczaj dobry w łóżku, a przynajmniej tak uważała. Oczywiście byłaby delikatna. No, przynajmniej za pierwszym razem. Byłoby idealnie. Któraż inna kobieta mogłaby powiedzieć, że była pierwszą kochanką Harry'ego Pottera?
Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Harry nie mógł dostrzec go zza kubka kawy.
Nawet jeśli to on był od niej o rok starszy, Ginny czuła, że to Harry jest tym, który musi być ochraniany i o którego trzeba się troszczyć. Nie wiedział, jak radzić sobie z ludźmi, a ona wcale go za to nie winiła, uwzględniając jego dzieciństwo, spędzone w komórce pod schodami i wszystko to, przez co przeszedł. W zasadzie podziwiała jego odwagę, nie zważając na tendencje asocjalne, które przejawiał od czasu do czasu. Uważała się za uprzywilejowaną, od dawna była przecież jego przyjaciółką i równocześnie jedną z niewielu osób, której pozwalał być częścią jego własnego, malutkiego światka.
Nie było w nim żadnej większej skazy, a Ginny kochała wszystkie malutkie dziwactwa i szczególiki, które czyniły go wyjątkowym. Harry był w zasadzie ideałem. Jedyny żal, jaki ciągle w niej tkwił, dotyczył tego, że zmarnowała tyle czasu na innych mężczyzn, zamiast spędzić go z Harrym — wszystkie te lata (cztery, ściślej mówiąc) poszukiwała Tego Jedynego, nie zdając sobie sprawy, że cały czas miała go przed nosem. Najbardziej denerwujące wydawało się to, że już jako dziesięciolatka miała rację, kiedy to targały nią namiętności szalonego i zarazem niewinnego zauroczenia.
Zbliżała się niebezpiecznie do zakochania, ale zdała sobie sprawę, że ani trochę jej to nie przeszkadza. Owszem, była przerażona, ale to przerażenie z rodzaju tych, które pojawia się, gdy oglądasz horror, krzyczysz i przywierasz do swojego chłopaka wiedząc, że on oplecie cię swoimi ramionami i uspokoi, nawet jeśli i sam był wystraszony. To poruszające jak przejażdżka w parku rozrywki, gdzie kolejka mknie trochę za szybko, gwałtownie skręca i wiruje, co doprowadza cię do mdłości, jeśli nie zamkniesz oczu choć na chwilę.
Dziś nadszedł dzień, w którym mogłaby zapytać o to, czy Harry z nią zamieszka. Była w nim zakochana, a może nawet uważała to za miłość i w związku z tym to wydawało się być właściwe. Nawet, jeśli odrzuci jej propozycję, mogłaby uratować sytuację mówiąc mu, że bardzo jej na nim zależy i chce spędzać z nim więcej czasu. Najlepiej cały.
— Chcę z tobą o czymś porozmawiać — powiedzieli równocześnie. Ich oczy spotkały się, a policzki pokryły rumieńcem.
— Mów. — Ich wypowiedzi znów zlały się w jedną. Tym razem spojrzeli na siebie i roześmiali się.
Ginny posłała Harry'emu uśmiech.
— Mam pewien pomysł. Może oboje powiemy równocześnie, co mamy na myśli i zobaczymy, czy znów wyjdzie to samo.
— W porządku — zgodził się.
— Myślę, że powinniśmy zamieszkać razem. — Ginny.
— Myślę, że powinniśmy trochę przystopować. — Harry.
Znów spojrzeli na siebie, zaskoczeni, a potem zdołali wydusić tylko:
— Co?
***
Pewnego dnia natknąłem się na rozmowę pomiędzy moją siostrą i Hermioną. Słyszałem głos Ginny już na dole, w korytarzu — była wyraźnie na coś wkurzona. Gdy tak nasłuchiwałem, dowiedziałem się, że chciała, by Harry z nią zamieszkał, a on odpowiedział coś o tym, że „potrzebuje prywatności”.
To było dziwne, bo przecież tyle czasu spędzał samotnie…
— Powiedziałam mu: „Harry, to totalna głupota i dobrze o tym wiesz! Jeśli dam ci jeszcze więcej prywatności, będziemy żyć w innych światach! Ty głupi palancie!” — krzyczała.
Hermiona odpowiedziała jej jakimś niezobowiązującym komentarzem. Stara, dobra Hermiona — zawsze trzyma głowę na karku, nawet jeśli któreś z Weasleyów dostaje ataku histerii.
Wydawało się, że Ginny naprawdę była od niej o krok.
— Nie mogę uwierzyć! CHOLERNY SKURWYSYN! — nie przestawała krzyczeć. Obawiam się, że nauczyła się takiego słownictwa od Freda i George'a, a i reszta z nas prawdopodobnie nie dała jej tak dobrego przykładu wyrażania się, jak powinna
Hermiona pozostała niewzruszona w obliczu barwnego języka Ginny.
— Ginny… Jestem pewna, że ma swoje powody.
— A niby jakie? Strach przed zobowiązaniem? Tchórzostwo? Idiotyzm? Jakieś męskie głupoty pozbawione logiki?!
— Nie wiem — odpowiedziała Hermiona, posyłając w jej stronę smutny uśmiech.
— Ron! — zwróciła się do mnie Ginny, po raz pierwszy zauważając moją obecność. — Ty jesteś przedstawicielem tego gatunku, jak to jest z facetami i ich strachem przed związkiem?
— Uch… skąd mam wiedzieć, Ginny? — odpowiedziałem jej, co w sumie było prawdą. Widywałem się z Hermioną od lat i ani trochę nie bałem się z nią związać. Czasem czułem, że kochałem ją zbyt mocno i nie mogłem tego znieść. To było przerażające.
— Być może mnie zdradza — zasugerowała Ginny ponuro.
— Tego nie wiesz, Ginny! — wypaliła Hermiona.
— Och, serio? — odpowiedziała, a ton jej głosu wzbogacił się o niebezpieczną nutę, którą znałem i której się obawiałem.
Nie powiedziałem nic o włosach.
Widzi pan, Harry codziennie zakładał do pracy ciemny płaszcz, bez względu na pogodę. Tak, do pracy w ministerstwie, oczywiście. Nawet jeśli na zewnątrz był skwar, utrzymywał, że w środku budynku jest zbyt zimno. Cóż, pewnego dnia, może tydzień przed rozmową, o której wspomniałem, urwaliśmy się wcześniej z pracy i poszliśmy na drinka. Harry zgodził się pójść z nami. Nigdy tego nie robił. Czasem pracował po godzinach, a ja nie spodziewałem się, że mój najlepszy przyjaciel stanie się takim pracoholikiem. (Zawsze myślałem, że z całej naszej trójki to będzie Hermiona.) Myślę, że to dawało mu coś do roboty. Coś, czym może się zająć po zniszczeniu Voldemorta. Innym razem mówił, że jest zbyt zmęczony i woli po prostu wrócić do domu, niż wstawiać się gdzieś w barze. Od niedawna, nieważne czy miał ochotę wyjść czy nie, Ginny często udawało się gdzieś go zaciągnąć. Możliwe, że to pana zaskoczy, ale Harry tak naprawdę nie wychodził zbyt często. Prawdę mówiąc, nie miał życia towarzyskiego poza mną, Hermioną, Ginny i naszą małą grupką przyjaciół. Cóż, tym razem Harry zgodził się choć raz z nami wyjść i poszedł po płaszcz do szafy. Kiedy wrócił, zauważyłem na nim kilka cienkich blond włosów — tak jasnych, że wydawały się być niemal białe.
Nikt, kogo znałem, nie miał włosów w tym kolorze, a już na pewno nikt, kto z nami pracował. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że ktoś mógł otrzeć się o Harry'ego, gdy jechał metrem, coś w ten deseń, albo gdzieś, gdzie panuje podobny tłok. Powinienem raczej powiedzieć, że to Hermiona zdawała sobie z tego sprawę (stwierdziła to, gdy jej o tym powiedziałem, a potem zmieniła temat). Jest naprawdę słodka, ale też taka praktyczna, zawsze się uczy (robi właśnie doktorat), jest taka… nudna. W każdym razie, mój pogląd na tę sprawę był nieco bardziej prawdopodobny.
Pomyślałem, że Harry ma jakąś sekretną miłość i dlatego zachowywał się w ten sposób.
Dlaczego nic nie powiedziałem Ginny? Odpowiedź jest prosta. Ginny jest moją małą siostrzyczką i kocham ją bardziej niż prawie wszystko, nikt nie jest idealny i znów, jest moją małą siostrzyczką. Miała strasznego pecha, jeśli chodzi o związki. Wie pan, Ginny ma skłonność do bycia zazdrosną, ale nie tą zwykłą zazdrością, taką, przy której podejrzewasz coś i ona spala cię, ale pozbywasz się jej w momencie, gdy otrzymujesz wsparcie i czułą opiekę. Nie, to nie była zazdrość, do której jest zdolna Ginny. To coś, co zagnieżdża się w tobie i zżera od środka, dopóki nie pozostaje nic, tylko zaborcza obsesja. Nie, żebym jej nie rozumiał — czasami czuję się podobnie w stosunku do Hermiony. Ale Ginny zachowywała się tak przy każdym swoim facecie.
Miała swoje powody — trzech jej poprzednich partnerów zdradziło ją, a ona za każdym razem była załamana, gdy się o tym dowiadywała. Mściła się, oczywiście, na swój własny sposób… ale to już inna historia. Wdała się nawet w bójkę z atrakcyjną dziewczyną, którą złapała ze swoim poprzednim chłopakiem na herbacie, a która później okazała się być jego siostrą. Nie muszę chyba mówić, że zaraz potem zerwali. Dochodziło do tego, że denerwowała się, gdy tylko inna kobieta spojrzała na jej obecnego kochasia, a na Harry'ego kobiety nie tylko patrzyły, ale wręcz rozbierały go wzrokiem.
Sam diabeł nie jest tak zły jak gniew kobiety. Nie powiedziałem Ginny o włosach, by chronić Harry'ego tak samo, jak chroniłem ją. No i po to, by ochronić samego siebie.
Poza tym nie chciałem powodować niepotrzebnych kłopotów, dopóki nie byłem absolutnie pewien. Czasem potrafię być trochę niekapowaty, ale nie jestem głupi.
Nie robiłem w tej sprawie nic wielkiego, po prostu zacząłem trochę węszyć. No co? Mogę być detektywem, jeśli tylko zechcę!
Zacząłem szukać znaków w najbliższym otoczeniu.
***
— Wróciłem. — Szelest ubrań. Zdejmujesz płaszcz i wieszasz go w przedpokoju. — Zostawiłem ci wiadomość na sekretarce. Przepraszam za spóźnienie. Znów chciała, żebym gdzieś z nią wyszedł. Wiesz, nie mogę jej zbyt często odmawiać, bo nabierze podejrzeń i będzie chciała wrócić ze mną do domu, a tego byśmy nie chcieli, prawda? — Niepewny uśmiech. Cisza. — Chodź do mnie. Nie bądź zły. — Kroki na drewnianej podłodze, tłumione przez dywan. — Wiesz, że kocham cię najbardziej na świecie. — Głaszcząc miękkie włosy, pozwalasz sobie na ciche westchnienie. — Nie znoszę, gdy nic do mnie nie mówisz.
Pozwalasz swoim palcom błąkać się po pięknej twarzy. Wędrują wzdłuż kości policzkowych, docierając do zmysłowych ust. Namiętny pocałunek. Twoje głodne usta przedłużają go o kilka chwil.
— (W porządku.) — Kolejny uśmiech. — (Rozumiem.)
— Wiem — Rozjaśniasz się. — Jesteś taki wyrozumiały.
— (Po prostu żałuję, że nie mogę…)
— Wiem. — Westchnienie. — Ja też żałuję, że nie mogę zabrać cię na zewnątrz. Wiem, że tęsknisz za świeżym powietrzem i ciepłem słońca, za ludźmi, za spotkaniami ze śmietanką towarzyską, ale… — Zamierasz, a potem znaczysz szlak wzdłuż porcelanowych policzków. — Wiesz, że nic nie jest takie same od… incydentu.
— (Tak… Wiem. Jakie to szczęście, że mam ciebie...)
— Nie. Czuję się tak cholernie winny, robiąc ci to.
— (W porządku. Rozumiem twoje motywy.)
— Chcę tylko, byś był szczęśliwy. Tak szczęśliwy, jak to możliwe.
— (To ty mnie uszczęśliwiasz.)
Uśmiech. Pochylasz się, żądny dotyku.
— Kocham cię.
— (Kocham cię.)
— Co powiesz na kolację? Zrobię twoje ulubione danie.
Uśmiech. Kiwnięcie głową.
Wstajesz i powoli, w ciszy, popychasz wózek inwalidzki w stronę kuchni.
***
Wszystko, co znalazłem, pogłębiło tylko moje podejrzenia. Następnego dnia na jego ramieniu znów dostrzegłem kilka takich samych włosów. Harry zdawał się być zbyt radosny jak na kogoś, kto właśnie pokłócił się z dziewczyną — był wesoły, naprawdę szczęśliwy, w zgodzie z całym światem. Jakby ciągle wygrzewał się w poświacie dzikiego, pasjonującego seksu — a jeśli chodzi o Ginny, nigdy się nawet nie obściskiwali, a co dopiero kochali. Był Harrym-Prawiczkiem, czystym, nieskazitelnym i białym jak śnieg. Cóż, teraz Harry wyglądał jak dziewica, która doznała bardzo specjalnego nawiedzenia, jeśli wie pan, co mam na myśli.
Nie byłoby nic bardziej oczywistego niż pomadka na jego kołnierzyku, ale on był na to za sprytny.
Oczywiście to wszystko nabierało sensu. Po co wiązać się z jedną dziewczyną, skoro można mieć dwie? To było powodem, dlaczego nigdy z nami nie wychodził, to było powodem, dlaczego tak dużo czasu spędzał w domu. To tłumaczyło, dlaczego był tak niechętnie nastawiony do tego, by zamieszkać z Ginny.
Skrawki informacji nie pasowały jednak do siebie idealnie. Gdyby Harry tak dobrze rozdzielał czas pomiędzy Ginny i inną kobietą, dlaczego nie czerpał korzyści z sytuacji i nie wykorzystywał Ginny tak dalece, jak mógł? (Mała siostrzyczka + seks = blebleblebaaardzozłe!, ale mała siostrzyczka + uwodzicielska psotnica = fakt). Dlaczego zachowywał się jak romantyk z kompleksem papieża? Dlaczego nie brał od Ginny wszystkiego, co mogła mu zaoferować?
Jak to mówią, cicha woda brzegi rwie (albo coś w tym stylu), a ja, Ronald Weasley, byłem zdeterminowany, by odkryć sekret, który się za tym krył.
***
— Powinniśmy wybrać się dziś wieczorem do kina. — Przyciskasz wargi do smukłej szyi, znacząc skórę słowami. — Od wieków razem nie wychodziliśmy. Słyszałem, że „Piraci z Karaibów” to niezły film.
— (Piraci?) — Słyszysz śmiech nawet, jeśli nie możesz go zobaczyć.
— Taak, z Orlando Bloomem i Johnnym Deppem.
— (Brzmi nieźle.)
— Spodoba ci się. Będzie wspaniale, tylko my dwaj.
— (Zawsze jesteśmy tylko my dwaj.)
— Tak jest lepiej.
Westchnienie. Pocałunek — niespieszny, leniwy, słodki i gęsty jak melasa.
— (Ale co z…?)
— W porządku. Możemy iść do mugolskiego kina w Londynie. Nikt nas nie rozpozna.
— (Jesteś pewien?)
— Jasne. Pójdziemy na seans o północy. Tak dla pewności.
— (Cóż… naprawdę uwielbiam Johnny'ego Deppa.)
***
Ginny czekała przed mieszkaniem Harry'ego, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Odźwierny pozwolił jej wejść do budynku, gdy powiedziała, że jest dziewczyną Harry'ego Pottera, mimo że nigdy wcześniej jej tu nie widział. Była wdzięczna za to, że wyglądała na jego dziewczynę, choć czasami wcale nie odnosiła takiego wrażenia.
Właśnie podnosiła dłoń, by zapukać ponownie w drzwi, gdy te otworzyły się, ukazując w przejściu nieco poirytowanego Harry'ego. Spojrzał na nią podejrzliwie, jakby była co najmniej magicznym stworzeniem, którego nigdy wcześniej nie widział i starając się zgadnąć, dlaczego, do diabła, sterczy na wycieraczce przed jego mieszkaniem.
— Ginny? — zapytał, jakby nie było oczywiste, kto przed nim stoi. — Co ty tu robisz?
— Przepraszam, Harry — odpowiedziała, nie czując przy tym najmniejszej potrzeby przeprosin — ale musimy porozmawiać.
— Powiedziałem ci, nigdy nie przychodź do mojego domu — odwarknął, otwierając drzwi szerzej. Przez chwilę Ginny myślała, że zrobił to, chcąc wpuścić ją do środka, by usiedli i spokojnie porozmawiali, a ona w końcu zobaczy tę część jego życia, którą tak dokładnie ukrywał, zwiniętą w kłębek i wrzuconą do szafy. Zamiast tego, Harry wyszedł na korytarz, powoli zamykając za sobą drzwi, jakby bał się, że gdy je zatrzaśnie, obudzi kogoś w środku.
— Próbowałam dzwonić — tłumaczyła się — ale nikt nie odbierał.
Harry zdawał się jej nie słuchać.
— Nie musiałaś tu przychodzić. Mogłaś zaczekać do jutra.
Miał poluzowany krawat, koszulę na wpół rozpiętą i odgięty kołnierzyk, odkrywający więcej skóry, niż Ginny miała sposobność kiedykolwiek ujrzeć. Jego włosy jak zawsze pozostawały zwichrzone, ale tym razem zdawały się być raczej rozpustnie rozczochrane, co mogło oznaczać, że był akurat w środku jakiegoś pasjonującego aktu. Myśl o tym sprawiła, że w jej wnętrzu zapłonęła wściekłość.
— Na oczy, zęby i jaja Merlina! Harry! Jakbyś zapomniał, jestem twoją dziewczyną! Jeśli chcę z tobą porozmawiać, powinnam móc robić to o każdej cholernej godzinie, gdy tylko tego zapragnę!
— Ja nikomu nie pozwalam odwiedzać się w domu — odpowiedział Harry, całkiem spokojny. — Wiesz o tym.
— Dlaczego?! — krzyknęła w konsternacji. — DLACZEGO, HARRY?! DLACZEGO?!
Westchnął.
— Ginny, potrzebuję prywatności. Musisz to zrozumieć.
— Prywatności? — wypluła z siebie słowo, jakby smakowało szczególnie obrzydliwie. — Ty nie masz NIC oprócz prywatności! Żyjesz sam, na przedmieściach, a twoja praca wymaga minimalnych interakcji z ludźmi! Jesteś popieprzonym pustelnikiem! Zastanów się, Harry, kto normalny potrzebuje tyle prywatności?!
— Muszę być sam ze swoimi myślami — odpowiedział prosto.
— Z twoimi myślami? — Głos Ginny drżał wbrew jej woli. — Ale co ze mną? — zapytała, nie przejmując się już, że brzmi, jakby zaraz miała się rozpłakać niczym dwunastolatka. — Potrzebuję być sama z tobą, a ciebie obchodzą twoje myśli? Cóż, knuta za twoje myśli, Harry, tak naprawdę to wszystko, co będziesz z nich miał!
— Przepraszam, Ginny — odparł, nieco zbyt oficjalnie. — Naprawdę tego potrzebuję. Może moglibyśmy pogadać jutro? — zakończył pytanie tonem wypełnionym nadzieją, co powstrzymało Ginny przed uderzeniem go, a to zdecydowanie gotowa była zrobić.
Opuściła ramię, choć dłoń dalej zaciskała się w pięść. Jej długie, ostre paznokcie wbijały się w skórę. Zastanawiała się czy nie spowoduje to, że ręka zacznie krwawić. Jeśli tak, w zasadzie to pomogłoby lepiej myśleć, oczyścić umysł, sprawić, że zaczęłaby mówić. W takich sytuacjach nie umiała zbyt dobrze porozumiewać się z ludźmi. Nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, wyrzuciła z siebie:
— Ale ja cię kocham, Harry!
— Wiem, Ginny — westchnął, przyciągając dziewczynę do siebie i oplatając ramionami. Pogładził delikatnie jej rude włosy, odgarnął kilka kosmyków, po czym pocałował w blade, lekko piegowate czoło. — Wiem.
Jej ciałem wstrząsały niekontrolowane dreszcze. Nie wiedziała czy śmieje się, czy płacze. Nie chciała wiedzieć.
***
Druga w nocy.
Park jest wyludniony, światła pochodni ukazują rozciągającą się przed tobą ścieżkę. Wokół księżyca unosiła się lekka mgła — oplata cię, niemal jak we śnie.
— A więc co myślisz o filmie?
— (Mmm. Podobał mi się. Dałbym się zabić za Johnny'ego Deppa.)
— Chyba masz świadomość, że jest mugolem.
— (Cóż, jeśli wszyscy mugole są tacy jak Johnny, pozostaje dla nich jakaś nadzieja.)
— Jest Amerykaninem. Jankesem.
— (Czy aby mnie uszy nie mylą? Wyczuwam w twoim głosie nutkę zazdrości?)
— Oczywiście, że nie.
Uśmiech.
— (Znaczysz dla mnie więcej niż setka Johnnych Deppów.)
— Naprawdę?
— (Oczywiście. Co niby mógłbym zrobić z setką Johnnych? Mmm. Czekaj no… coś mi przyszło do głowy. Nieważne.)
— Och, daj spokój. Chodzi ci o to, z jaką brawurą włada swym
orężem?
— (Co?)
— Dzielne wymachiwanie orężem, co nie? Przecież to uwielbiasz.
— (Czy ty w ogóle wiesz, o czym mówisz?)
— Czy wiem? Czy [i]ja wiem, o czym mówię? Oczywiście, że
wiem! Władanie orężem to moja specjalność. Miliony razy udowadniałem
ci, że mam czym walczyć.[/i]
— (Jasne.)
— Zwłaszcza, jeśli to ty masz być moim trofeum.
— (Wiesz, ja w zasadzie wolałbym mieć za trofeum jakiegoś młodego
faceta w rajtuzach z mocnym makijażem i toną biżuterii.)
— To da się zrobić.
Cichy śmiech. Lekki pocałunek.
— (Spójrz na ten księżyc. Minęły wieki, odkąd ostatni raz go widziałem.)
Odpowiadasz z pełną powagą.
— Taki piękny widok…
— (Prawda? Tęsknię za przebywaniem na zimnym, nocnym powietrzu, nawet jeśli jest wilgotno i duszno.)
— Mówiłem o tobie.
— (Palant. To było naprawdę obrzydliwe.)
— Przecież to uwielbiasz.
Więcej śmiechu. Więcej pocałunków.
— (To za ciebie dam się zabić.)
— Nie umieraj dla mnie, tylko żyj.
— (Dla ciebie wszystko.)
— Żałuję, że nie możemy robić tego każdej nocy. Każdego dnia. Cały czas. Przed wszystkimi. Tak bardzo cię kocham…
— (Przepraszam.)
— Co?
— (Przepraszam, że różnię się od innych. Żałuję, że nie mogę ci dać normalnego związku. Wiem, że to dla ciebie trudne, ukrywanie się przed wszystkimi cały czas…)
— Nie mów tak. Przestań. To trudniejsze dla ciebie, siedzisz w zamkniętym domu. Cały dzień. Wiem, że kiedyś tak nie było…
— (Wiem, że po prostu chcesz być taki, jak inni.)
— Ciebie chcę jeszcze bardziej.
— (Jesteś sławny. Mógłbyś mieć kogokolwiek…)
— Dobrze wiesz, że nie chcę „kogokolwiek”, nie widzę nikogo poza tobą. Powinieneś też wiedzieć, że ona nic dla mnie nie znaczy.
— (To nie tak, że ci nie ufam, po prostu… pewnie chciałbyś mieć szansę… wiesz, na normalność.)
— Ona jest normalna. I wiesz co? Nudzi mnie to. Odrzuca. Nie obchodzi mnie. To znaczy obchodzi, ale… lubię ją, ale nie kocham. Nie tak, jak kocham ciebie. To nie to samo. Nie chcę niczego, co nie jest związane z tobą… wiesz o tym. Przepraszam, że muszę ukrywać cię jak jakiś mroczny sekret, a szczególnie, że porzuciłeś dla mnie wszystko…
— (To, że nie tęsknię za dawnym życiem, byłoby kłamstwem, ale… to jest lepsze. Czuję to w kościach.)
— Nie… nie żałujesz, prawda?
— (A ty?)
— Nie. Nigdy. Każdego ranka budzę się wdzięczny, że mam ciebie.
— (Tak długo, jak należę do ciebie, jest w porządku, ale czasem myślę, że…)
— Przestań.
— (Trudno o tym nie myśleć. Nie chcesz chyba mieć kogoś w rodzaju bezmyślnego zombie, prawda?)
— Wiesz, co mam na myśli.
— (Bez żalu?)
— Bez żalu.
— (Jak możesz być tak wszystkiego pewien?)
— Ponieważ cię kocham.
— (Dlaczego?)
— Wiesz.
— (Powiedz to jeszcze raz.)
— Sprawiasz, że czuję się taki…taki… żywy.
Niewyraźny uśmiech. Pocałunek, czuły i wolny. Każdy oddech znajduje ujście w ustach twojego kochanka.
— Jesteś szczęśliwy?
— (Z tobą zawsze jestem szczęśliwy.)
— Więc chodźmy do domu zabawić się w Ognistego, Bezwzględnego Kapitana i Pięknego, Młodego, Opornego Arystokratę.
— (Wolę być Młodym, Niewinnym, Przekupnym Kowalem.)
— Da się zrobić.
***
Swoje śledztwo zacząłem następnego dnia. Gdy Harry wyszedł do toalety, bez ceregieli podszedłem do jego płaszcza, który oczywiście wisiał w szafie. Używając swoich supertajnych zdolności w szpiegowaniu, sięgnąłem do kieszeni. Znalazłem kilka skrawków papieru, szybko i niedbale schowanych, prawdopodobnie zapomnianych. Serce zaczęło łomotać mi w piersi, gdy podstawiłem je pod światło i zobaczyłem, czym były. Nie mogę panu opisać, jakie to było uczucie, czy zachwyt, czy też przerażenie tym, że miałem rację.
Patrzyłem na dwa bilety do kina na „Piratów z Karaibów”, datowanych na wczorajszy seans o północy. Mógłby wybrać się na ten film z Ginny, musiałem wziąć to pod uwagę. Inny skrawek papieru zdawał się być częścią listy zakupów, napisaną eleganckim, prawie kaligraficznym pismem, o którym wiedziałem, że nie należy do nikogo, kogo znam. To jednak nic niezwykłego. Kartka mogła być całkowicie niewinna. Być może Harry robił zakupy dla któregoś ze swoich sąsiadów, przecież jest takim miłym człowiekiem.
Ten dowód mógł być łatwo i racjonalnie wyjaśniony. Żadna ilość wyjaśnień nie pozwalała jednak odejść nieprzyjemnemu, rozdzierającemu uczuciu gnieżdżącemu się w moim żołądku.
***
Magiczny Optyk Ofelii specjalizował się we wszystkim, co dotyczyło zmysłu wzroku. Sprzedawała soczewki takie jak: „Przezorność”, „Spójrz na to po fakcie”, „Drugi Wzrok”, „Miłość od pierwszego wejrzenia”… Gdy widziałeś zbyt blisko, mogła dać ci próbkę „Dalekiego Wzroku” i na odwrót. Gdy widziałeś szklankę do połowy pełną, potrafiła sprawić, że zobaczysz ją w połowie pustą. Jeśli byłeś zgorzkniałym pesymistą, miałeś do dyspozycji Różowe Okulary. Jej klientami byli ludzie w każdym przedziale wiekowym, mający różnorakie problemy. Chodziły plotki, że potrafiła nawet uleczyć ślepotę. (To oczywiście nieprawda, ale w zamian za to mogła uczynić człowieka wizjonerem.)
Ginny weszła do sklepu z konkretnym celem, od razu kierując się w stronę lady. Ofelia, młodo wyglądająca kobieta z długimi blond włosami, przeplatanymi niebieskimi pasemkami, czyściła właśnie kolekcję „Trzecie Oko”.
— Czy mogę w czymś pomóc? — zapytała sprzedawczyni, ale nie odwróciła się w jej stronę. Ginny pomyślała, że musi właśnie nosić „Oczy z tyłu głowy”.
— Tak, szukam czegoś.
— Jak my wszyscy — odpowiedziała Ofelia, odwracając się, ukazując uśmiech i każde oko w innym kolorze: jedno fioletowe, drugie czerwone.
Ginny zamrugała.
— Cóż, oczywiście, ale to, czego potrzebuję to…
— Widzę, że masz problemy w związku.
Łał. A więc to prawda, że potrafi dostrzec, co dzieje się w ludzkich umysłach.
— Tak.
— Boisz się, że twój partner cię zdradza.
A może to było po niej widać?
— Chcę czegoś, co pokaże mi, jaka byłam ślepa.
— Mam dla ciebie coś lepszego. Jeśli chcesz przyjrzeć się temu bliżej… Proszę za mną.
***
Widziałem Ginny tamtego wieczora. Zdawała się być weselsza niż poprzednio, ale… Nie wiedziałem, jak to wytłumaczyć… to był złowieszczy rodzaj szczęścia.
Takie, jakie czułeś, gdy byłeś dzieckiem i odrywałeś skrzydełka wszystkim owadom, które udało ci się złapać, albo gdy odgnamiałeś ogród i uszczęśliwiał cię widok rozkwaszonych, małych kurdupli. Mniej więcej tak.
Dowiedziałem się, że ostatnio spędziła czas z Harrym i być może to podniosło ją na duchu. Cóż, to dobrze dla niej. I dla niego. Dla nich, właściwie.
— Jak podobali ci się „Piraci…”? — zapytałem ją.
Odwróciła się i posłała w moją stronę puste spojrzenie.
— Piraci?
— No wiesz, „Piraci z Karaibów”. Widziałaś to już?
— Och, nie — odpowiedziała. — Ale naprawdę bym chciała. Orlando Bloom jest boski. Właściwie planowałam wybrać się na ten film z Harrym. Dlaczego pytasz?
— Bez powodu.
Bez żadnego powodu...
***
Puszczasz wodę. Najpierw zimną, potem gorącą, by ją ogrzać — odwrotnie byłoby to niebezpieczne, mógłbyś poparzyć siebie lub kogoś, na kim ci zależy.
Zapalasz świeczki, jedną po drugiej. Płomienie dają przyćmione światło, pomieszczenie wypełnia aromat, gdy olejek wymieszany z woskiem zmienia się w dym.
— Jestem gotowy, a ty?
— (Dla ciebie zawsze.)
A teraz ostrożnie, ostrożnie. Przenosisz delikatne ciało do wanny.
— Gotowe.
— (Przyłączysz się do mnie?)
— Oczywiście. Jak mógłbym odmówić?
Rozbierasz się. Wchodzisz do parującej wody, przyciskając ciało do piersi. Oplatasz dłońmi szczupłą talię, pozwalasz głowie opaść na twoje ramię.
Cieszysz się tą chwilą jak każdą, która minęła i która nadejdzie.
— Kocham cię.
Słowa przychodzą łatwo.
— ( Kocham cię.)
Słuchasz, jak drugie serce bije w rytm twojego. Bum-bum.
Skóra pachnie świeżością, ciało jest słodkie. Kark prezentuje się szczególnie kusząco — musi zostać naznaczony jako twój. Miękkie, jasne włosy łaskoczą cię w policzek. Przeplatane jedwabistym złotem wyglądają na ciemniejsze, gdy są mokre. Wydają się absorbować światło, otaczają piękną twarz niczym aureola. Twój mały serafin, który zstąpił do ziemskiego królestwa. Tylko dla ciebie.
Twój, by przytulać, twój, by dotykać, twój, by kochać. Teraz i zawsze i nawet śmierć was nie rozłączy.
Amen.
***
Następnego wieczora postanowiłem wziąć nadgodziny, by móc sprawdzić zawartość biurka Harry'ego.
Im więcej odkrywałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, jak mało o nim wiem. Przez te wszystkie lata bycia jego najlepszym przyjacielem i… cholera. Nic mi nie powiedział.
W pewien sposób nie winiłem go. Byłem bratem jego dziewczyny. Być może nie był pewien, po której stronie bym stanął, ale jednak… Jak mógł nie powiedzieć mi o czymś tak ważnym? Prawdę mówiąc, czułem się zraniony. Jak mógł podważyć moją lojalność?
Co za tym idzie, nie miałem żadnych wyrzutów sumienia, naruszając jego prywatność. Nie czułem się z tym źle, o nie, ani trochę. Czułem, że zasłużyłem na to, by wiedzieć. To moje prawo, jako że byłem jego najlepszym przyjacielem przez ostatnie dwanaście lat. Nie robiłem niczego złego.
Tak sobie powiedziałem. Czasem zastanawiam się, czy aby nie mogłem zostawić tego w spokoju. Czasem zastanawiam się, czy jednak nie powinienem uszanować jego prywatności. Czasem zastanawiam się… Czasem znaczy tyle, co często, a często właśnie przez to cierpiałem na bezsenność.
Wiem, że nie powinienem, ale zrobiłem to, co zrobiłem i nie warto już bardziej się w to zagłębiać. Nie mogę sobie z tym poradzić. Może pan mógłby mi z tym pomóc.
Tak naprawdę nie byłem przygotowany na to, co zobaczyłem.
Przypuszczam, że chce pan wiedzieć, co, a raczej czego nie zobaczyłem.
Niech pan pozwoli mi wyjaśnić. Gdy podszedłem do biurka Harry'ego, poza schludnie ułożoną stertą papieru nie było tam nic. Cóż, nic poza piórami i atramentem. Nie było nic, co miało związek z jego prywatnym życiem.
Absolutnie nic. Na wszystkich innych biurkach stały jakieś małe bibeloty, osobiste rzeczy, zdjęcia członków rodziny, przyjaciół, ukochanych. Biurko Harry'ego zionęło pustką. Wyglądało surowo, sterylnie i szczerze — bardzo smutno.
Otwierałem szuflady, jedną po drugiej, ale tam sytuacja przedstawiała się podobnie — były zupełnie puste. To tak, jakby Harry nie posiadał niczego, co chciałby mieć ze sobą. Zastanawiałem się, czy wszystkie wspomnienia zostawia za sobą w domu, czy może jego sanktuarium było równie puste jak biurko.
Myśl o Harrym spędzającym cały czas samotnie w całkowicie pustym mieszkaniu, pomijając kilka mebli tu i tam, bez żadnej bratniej duszy do towarzystwa była dla mnie zbyt przygnębiająca, bym mógł ją znieść. Czy wracał sam do pustego mieszkania? Czy nie miał nikogo, kto witałby go w progu? Czy odpowiada mu jego własny głos, odbijający się od ścian, gdy głośno myśli? Czy po prostu siedzi tak, starając się zapomnieć? Wiem, że wyniósł więcej blizn z wojny niż skłonny był to pokazać… a nawet stare blizny czasem dają o sobie znać. Dla jego dobra, niemal miałem nadzieję, że ma kochankę, kogoś, kto ocali go od samego siebie. Pewnie nazwie mnie pan głupcem, ale to, co zrobiłem później miało dla mnie sens. Wyszedłem i kupiłem mu prezent.
Pewnie chce pan wiedzieć, co to było. To trochę… krępujące, ale przypuszczam, że nie powinienem ominąć żadnego szczegółu, nieważne jak nieistotnego.
Kupiłem mu pluszowego misia, białego o miękkim futerku, z czarnym nosem i czerwoną wstążką na szyi. Gdy się go naciska, mówi: „Kocham cię”.
Mówiłem panu, że to głupie. I widzę, że ma pan ochotę się roześmiać. Nie powinien się pan powstrzymywać. Ale… po prostu pomyślałem… przynajmniej miałby się do czego przytulić. Miałby coś, co wypowiedziałoby słowa, których on nie mógł znieść, gdy pochodziły od najbliższych mu osób. Te same, które z taką trudnością przechodziły mu przez gardło.
***
— Wszystkiego najlepszego, Harry — powiedziała Ginny, wyciągając w jego kierunku podarunek. Zapakowany był w różowo-fioletowy papier, po którym paradowały jednorożce.
— Ale Ginny — odpowiedział Harry z zakłopotanym uśmiechem — moje urodziny są dopiero za tydzień.
— Nie słyszałeś nigdy o przedurodzinowych prezentach? — zapytała. — Zobaczyłam to i bardzo mi się spodobało, nie mogłam czekać aż tydzień. Po prostu musiałam ci to dać.
— Cóż… dziękuję. Jestem naprawdę wzruszony tym, że o mnie myślisz.
— Zawsze o tobie myślę.
Spojrzał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Przez moment wyglądało to na litość… ale Ginny pomyślała, że to może być miłość, tylko że Harry nie wie, jak ją wyrazić.
Na kilka uderzeń serca zapanowała niezręczna cisza.
— No, na co czekasz — odezwała się Ginny. — Otwórz!
— W porządku.
Harry rozerwał papier, spod którego wyłoniło się pudełko. Podniósł wieczko i ujrzał błyszczący, nowoczesny, złoty zegarek na rękę marki Rolex. Po wewnętrznej stronie paska napisane było: „Harry James Potter, 31 lipca 2003”. Na tarczy poza godziną widniała informacja o aktualnej dacie i fazie księżyca.
— Podoba ci się?
— Nie wiem, co powiedzieć.
— A co z „Dziękuję, kocham cię, Ginny”?
— Dziękuję, Ginny.
Ginny nadal uśmiechała się słodko, starając się, by nie wyglądało to na wymuszoną pozę.
— Dlaczego go nie założysz?
Ujęła w dłoń wolną rękę Harry'ego i nałożyła zegarek, po czym pocałowała jego nadgarstek. Nie wyszarpnął ręki, ale też nie wyraził wdzięczności.
Trzymał swoją dłoń na wysokości ramienia w sposób, w jaki kobiety robią to, gdy chwalą się zaręczynowym pierścionkiem. Podarunek łapał światło i odbijał je, świecąc pełnią blasku.
— Ginny, naprawdę nie powinnaś…
— Tak, masz rację, nie powinnam — zgodziła się Ginny z niewielkim, tajemniczym uśmiechem. — Ale naprawdę, naprawdę chciałam.
***
Następnego ranka przyjechałem do pracy wcześniej i zostałem po godzinach. Musiałem być na miejscu, gdy Harry wejdzie do biura, by zobaczyć jego reakcję na prezent, a potem rozejrzeć się, gdy już z niego wyjdzie. Będzie pan pierwszym, komu to przyznam — moja mała gra zamieniła się w coś w rodzaju obsesji.
Uśmiechnął się na widok misia. Czułem się równocześnie szczęśliwy i winny. Pewnie pomyślał, że to od Ginny albo coś, a ja nic nie powiedziałem. Nie mogłem oznajmić mu, że to ja go kupiłem, to byłoby zbyt… dziwne.
Podczas pracy trochę gawędziliśmy, tak jak zwykliśmy to robić, jednak nie czułem się już tak komfortowo w jego towarzystwie. Nie wiem dlaczego, być może chodziło o to, że ja tak naprawdę go nie znam. Pomyślałem, że to wrażenie zniknie, gdy tylko odkryję prawdę.
Zastanawiałem się, czy byłbym zdolny wyczuć na nim jej zapach, a może dopatrzeć się jakiejś wskazówki... Nie mogłem.
Tak czy inaczej, gdy dyskutowaliśmy o ostatnim meczu Armat z Chudley przeciwko Zjednoczonym z Puddlemere, coś wpadło mi w oko. Przez moment myślałem, że to siwy włos, coś takiego mogło być wynikiem przebytych doświadczeń. To znaczy, Harry ma dopiero dwadzieścia trzy lata, ale nawet w tym wieku stres robi swoje.
— Nie ruszaj się, Harry, masz coś we włosach, drażni mnie to — powiedziałem.
Posłusznie zamarł w bezruchu, a ja sięgnąłem dłonią, przygotowany na to, że będę musiał wyrwać włos, który zamiast tego wyślizgnął mi się spomiędzy palców.
— Co to jest? — zapytał.
— Nic takiego.
Coś w końcu zaczęło się zgadzać. Przyglądałem mu się przez chwilę, upewniając się co do spostrzeżenia, po czym zrzuciłem długi blond włos na podłogę.
***
Pieszczoty. Twoje dłonie są wszędzie, kreśląc mapę ciała opuszkami palców. Znasz ją bardzo dobrze, ale za każdym razem odkrywasz coś nowego. Najpierw poruszają się wolno, potem przyspieszają. Nigdy nie masz dość.
— (Ją też tak dotykasz?)
— Nie.
Pocałunek. Pocałunek na miękkich ustach, w kąciki oczu. Czujesz, jak powieki ocierają się o twoje usta niczym delikatne krawędzie motylich skrzydeł. Całujesz skroń, krawędź ucha, dotykasz ustami, językiem, zębami. Łapiesz płatek ucha wargami, przygryzasz, zastanawiając się jakby to było, gdybyś wchłonął go całego. Schodzisz dalej wzdłuż gardła, zostawiając lśniący ślad, ścieżkę kreśloną przez pasję. Jest tak cichy, ustępliwy, uległy. Porusza cię to za każdym razem.
Kierujesz się w dół torsu, szkicując serce tam, gdzie powinno się znajdować. Możesz niemal posmakować każdego równomiernego uderzenia. Bum-bum. Bum-bum.
Dotykasz powierzchni bladego, płaskiego brzucha, podążasz śladem ulotnego cienia między każdym żebrem, odciskasz na języku każdy mięsień. Biodro jest smukłym, a zarazem ostrym łukiem, wyobrażasz sobie, że twoje palce wnikają w ciało i zaciskają się wokół kości.
— (Ją też tak całujesz?)
— Nie.
Teraz, cierpiąc słodką mękę, dotarłeś do granicy obłędu i nie potrafisz już dłużej odpierać ataku pierwotnej potrzeby zmysłów, wchodzisz powoli w to delikatne ciało, zamykasz oczy i pozwalasz sobie tylko czuć. Błogość rozchodzi się w tobie przenikliwie, bardziej jak kawalkada noży niż delikatne fale. Obejmujesz swojego kochanka i wasze dwa ciała poruszają się niczym jedność.
Naprawdę chcesz być delikatny, zważając na kondycję swojego partnera, ale nie potrafisz, po prostu nie potrafisz. Jest w tobie zbyt dużo pasji, zbyt dużo miłości i boisz się, że po prostu staniesz w płomieniach, jeśli tego nie wyrazisz, nie uwolnisz.
Słyszysz rytm serca, bijącego gdzieś obok ciebie. Z każdym urywanym uderzeniem coraz bardziej płoniesz, płoniesz, płoniesz…
— (Ją też tak pieprzysz?)
— Nie!
Po wszystkim zostajesz w jego wnętrzu, tak jest w porządku, nie musisz wychodzić. Już nie, nigdy więcej.
Czujesz, jak rytm serca uspokaja się razem z twoim.
— (Ją też tak przytulasz?)
— Nie.
Odpoczywasz, odzyskując oddech, całujesz doskonałe usta, pulsujący punkt nieopodal szczęki, kąciki oczu. Wasze ciała pasują do siebie perfekcyjnie, nie możesz wyobrazić sobie, by kiedykolwiek mogłyby się rozdzielić.
— (Ją też tak kochasz?)
— Nie. I nigdy nie będę. Kocham tylko ciebie, najdroższy. Tylko ciebie. Na zawsze.
— (To wszystko, co potrzebuję wiedzieć.)
***
Ginny ostrożnie odpakowała Podglądacz, który kupiła u Ofelii, uwalniając przedmiot z oplatającego go kokonu kolorowego papieru. Umieściła misę obok lustra w sypialni i wypełniła go fiolką Wizjonera — płynem do poprawienia jakości obrazu. Jeszcze tylko kilka kroków i zabezpieczeń i wszystko będzie gotowe.
Miała tylko nadzieję, że Harry w międzyczasie nie zdjął zegarka.
***
Nie znalazłem niczego więcej przez dzień lub dwa. Miałem nadzieję, że Harry przechowuje jakieś paragony w portfelu, a może nawet czyjeś zdjęcia. Nigdy nie wiadomo. Wiedziałem też, że muszę kontynuować śledztwo i powinienem znać zawartość jego portfela. Nawet pustka może coś znaczyć.
Harry trzymał portfel w tylnej kieszeni spodni, a ja nigdy nie byłem dobry w udawaniu kieszonkowca. Tak czy owak, musiałem go podkraść… musiałem to zrobić dla dobra swojego najlepszego przyjaciela.
Gdy poszedłem się z nim zobaczyć w trakcie przerwy na kawę, potknąłem się o dywan (tak, niezdara ze mnie), a potem wpadłem na niego i potrąciłem go (zawsze byłem od niego wyższy). Musiałem… cóż… eee, przytrzymać się jego pośladka, by zachować równowagę, ale i tak wylądowaliśmy na podłodze, a ja… eee… leżałem na nim.
Naprawdę nie sądzę, by szczegóły tej sytuacji były tu potrzebne. Byłem wystarczająco zakłopotany, przeżywając to, dziękuję bardzo. Choć z drugiej strony nie było to nieistotne, pomijając wyjąkane przeprosiny i kłopotliwość całej sytuacji. Starałem się zbyć ją nerwowym śmiechem. Po wszystkim moje dłonie były spocone, a serce biło głośno i szybko. Ale… zdobyłem portfel.
Punkt dla mnie!
***
O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże.
Ginny wciąż nie mogła uwierzyć w to, co pokazywał Podglądacz. Obrazy były nieco zamazane i niewyraźne (trzęsła się przy tym tak bardzo, że stół przechwytywał wibracje na skalę ruchów sejsmicznych, co z kolei powodowało drganie i falowanie powierzchni i przeszkadzało w oglądaniu), a do tego nie było dźwięku (to w końcu tylko Podglądacz). To jednak wystarczyło, by potwierdzić podejrzenia i najgłębsze obawy Ginny.
Przez następne czterdzieści osiem godzin leżała w łóżku w niemym szoku, który potem przeobraził się w naprzemienny śmiech i płacz. Jak mogła być taka głupia? Dlaczego to wciąż się jej przytrafiało? Czy była jedynie łatwą zdobyczą? Czy naprawdę miała taki zły charakter? A może w swoim poprzednim życiu była kobietą-zabójcą, a teraz pokutuje za swoje grzechy? Dlaczego on musiał tak bardzo ją ranić?
Depresja przeobraziła się w desperację, desperacja w syjamskie bliźniaczki — gniew i wściekłość. Jak on mógł, ludzi właśnie on, jak mógł jej to zrobić?! Jak śmiał zdradzać ją w ten sposób? Jak śmiał udawać, że mu na niej zależy i wbić jej nóż w plecy?! Et tu, Harry?*
Nie robiła nic poza przesiadywaniem w domu i biadoleniem. Nie mogła się mylić, a teraz miała zamiar coś z tym zrobić. Była złakniona zemsty i wiedziała dokładnie, w jaki sposób ugasić głód spragnionego serca.
Pełna spokoju, Ginny odsłoniła zasłony okienne i usiadła na łóżku. Potem przebrała się, poszła do łazienki, wyszczotkowała włosy i umyła zęby. Gdy tylko doprowadziła swoją osobę do porządku, skierowała się do kuchni, podniosła słuchawkę telefonu i wystukała numer.
Klitajmestra przywoływała Erynie**, ale Virginia Weasley miała zamiar przywołać kogoś innego, kogoś, kto jednak byłby w stanie spowodować porównywalną skalę zniszczeń.
— Słucham?
— Ron! — krzyknęła do słuchawki. — Muszę z tobą porozmawiać. Natychmiast.
— Ja też muszę z tobą o czymś pomówić, Ginny — usłyszała głos brata. — Wpadnę do ciebie, jak tylko skończę pracę.
***
W portfelu nie było niczego specjalnego (wielka mi niespodzianka). Harry nie trzymał tam nawet zdjęć Hermiony ani moich, Remusa, Ginny… Nikogo. Nie miał nawet swojej fotografii. W środku było tylko przykładowe zdjęcia nieznajomych, kupione razem z portfelem. Uśmiechali się szablonowo — uśmiech w moją stronę, pomachaj, jakbyś mnie znał. Nie wiedziałem, czy czułem się urażony, czy smutny.
Obok pieniędzy Harry upchnął tam plik papierów i myślę, że jeśli złożyłbym je razem, byłby tak gruby, że wyszłoby coś na kształt małej książeczki. W większości były to paragony, niektóre sprzed roku, a nawet dwóch lat. Kilka z nich zawierało informacje o zakupie intrygujących rzeczy, takie jak dwa tuziny róż, czekoladki z Merlota albo Miodowego Królestwa… mam wątpliwości, czy były przeznaczone dla Ginny, jego oficjalnej dziewczyny.
Byłem rozerwany pomiędzy chęcią pogratulowania Harry'emu po męsku za bycie tak przebiegłym lisem i zabiciem go za zachowanie się tak haniebnie w stosunku do mojej małej siostrzyczki.
Było tam jeszcze coś — wyglądało na fragment wyrwany z czasopisma, Tygodnik Czarownicy, Glamour albo coś w ten deseń. Gdy to przeczytałem, wypełniło mnie przerażenie, choć nie potrafię panu wyjaśnić, dlaczego. Schowałem to do kieszeni. Pokazać to panu? Dziwne. Mógłbym przysiąc, że wziąłem go ze sobą. No cóż, pewnie zostawiłem go w domu. Tak czy siak, oddałem Harry'emu portfel, mówiąc, że musiał mu wypaść, gdy wyszedł do toalety. Posłał w moją stronę dziwne spojrzenie, ale nie zadawał pytań.
Wiedziałem, że muszę porozmawiać z Ginny. Już miałem do wykręcić jej numer, ale uprzedziła mnie, dzwoniąc na moją rozsypującą się Vokię (Hermiona dała mi ją dwa lata temu, najwyższy czas, żenym postarał się o nowszy model) i powiedziała, że chce koniecznie ze mną pomówić.
Gdy tylko wyszedłem z pracy, aportowałem się do domu Ginny, tak jak jej obiecałem.
— Ron! — krzyknęła, rzucając mi się w ramiona. — Dzięki Merlinowi, że jesteś.
Przytuliłem ją mocniej, głaszcząc w sposób, jaki robiłem to, gdy Fred i George męczyli ją swoimi okrutnymi kawałami i doprowadzali tym do łez. Zawsze wiedziałem, gdy coś było nie tak.
— Co się dzieje, Ginny? Chcesz o tym pogadać?
— Chodzi o Harry'ego — odpowiedziała cicho głosem stłumionym przez moją klatkę piersiową. Tyle sam mogłem się domyśleć. Powiedziałem jej to.
— Ciiii! — wyszeptała, przyciskając palec do ust. Gdy podniosła na mnie wzrok, jej oczy lśniły, ale nie za sprawą łez. Zdawały się błyszczeć jakimś obłąkańczym blaskiem. To wystraszyło mnie na śmierć.
O wiele bardziej wolałbym, by płakała. To byłoby mniej bolesne.
— Chodź za mną.
Nie miałem wyboru.
Poprowadziła mnie do sypialni, gdzie na szafce stał zbiornik, przypominający poidełko dla ptaków. Gdy zbliżyłem się do niego, spostrzegłem, że był rozmiarów zegara słonecznego, wie pan, taki duży, a w środku widoczna była tarcza z datą i fazami księżyca, zanurzona na kilka cali w przejrzystej, niebieskawej cieczy.
Ginny machnęła ręką w przywołującym geście.
— Videre! — wypowiedziała zaklęcie, kierując różdżkę na zawartość misy. Ta zawirowała i zafalowała wściekle, a potem uspokoiła się. Z drobnych fal zaczął wyłaniać się obraz.
Ujrzałem Harry'ego, siedzącego nieruchomo z oczami utkwionymi w niewidoczny punkt. Jak w transie. Jego ręce poruszały się mechanicznie raz w jedną, raz w drugą stronę, trzymając coś czarnego i wygiętego. Dobrą chwilę zajęło mi stwierdzenie, że obserwuję, jak prowadzi samochód. Tarcza zegara pod cieczą wskazywała 19:37. Spojrzałem na zegar Ginny, stojący na nocnej szafce. 19:37.
Zbiornik pokazywał tylko przestrzeń od klatki piersiowej Harry'ego wzwyż z chwilowymi przekierowaniami na otoczenie. Obraz był nieco zamglony, ale oczywiste było, co się dzieje. Harry zaparkował samochód, wysiadł, zamienił słówko z odźwiernym (nie było dźwięku) i wsiadł do windy. Dotarł do mieszkania, otworzył drzwi i gdy tylko wszedł do środka, ponownie zamknął je ostrożnie na klucz. Naprawdę dbał o swoją prywatność. Niedługo miałem się dowiedzieć, dlaczego.
Zdjął płaszcz i powiesił go w przedpokoju, a potem wszedł do pomieszczenia, które musiało być salonem. Byłem nieco zawiedziony tym, że obraz nie ukazywał nam więcej z otaczającej Harry'ego scenerii. Zastanawiałem się, czy jego mieszkanie wygląda tak pusto i smutno, jak to sobie wyobrażałem. A potem, gdy widok się zmienił, wszystkie myśli na temat dekoracji mieszkania (bądź jej braku) momentalnie wyparowały z mojego umysłu.
Twarz Harry'ego złagodniała i zakwitł na niej prawdziwy uśmiech pełen zadowolenia. To było coś, czego nie oglądałem często. Obraz zafalował lekko — spojrzałem na Ginny i spostrzegłem, że drży, ale tylko trochę. Zrozumiałem, że rzadko tak na nią patrzył, jeśli w ogóle. Powróciłem do oglądania i zobaczyłem, że Harry zaczyna mówić, choć nie mogłem wyłapać, co. Nigdy nie byłem dobry w czytaniu z ust, ale nie potrzebowałem już tych umiejętności, bo te złączyły się w pocałunku z innymi wargami. Obraz zmienił się i ukazywał teraz stykające się ze sobą usta. Nie widziałem, jak wyglądała ta kobieta, ale uznałem za oczywiste, że pocałunek przepełniony był pasją. Obraz ponownie zafalował — to Ginny ściskała dłońmi krawędzie naczynia, jakby starała się przebić paznokciami drewno. Stół zadrżał.
— Och, Ginny — odezwałem się, nie wiedząc, co powiedzieć. — Tak mi przykro…
— Niepotrzebnie — odpowiedziała, uśmiechając się sardonicznie. — Dlaczego miałoby być ci przykro? To nie twoja wina.
— Ja… powinienem cię ostrzec — przyznałem. — Widziałem… pewne znaki… powinienem wiedzieć…
— Ciiiicho! — zrugała mnie. — Oglądaj.
Jak na komendę powróciłem do obserwowania obrazu w naczyniu. Harry całował teraz jej szyję, a potem punkt za uchem. Zauważyłem, że jej włosy były niezwykle jasne, niemal białe. Jego usta zatrzymały się nad uchem kobiety i uformowały się w słowa, które nawet ja mogłem odczytać. Kocham cię.
Ginny wpartywała się z uporem w taflę cieczy.
— Oglądaj — powtórzyła. — Zaraz będzie lepiej.
Harry pocałował ją czule jeszcze raz, skrzywiłem się, gdy obraz skupiał się na pieszczotach. Czułem się coraz mniej komfortowo — jak intruz, podglądający coś bardzo intymnego i prywatnego. Na szczęście po kilku chwilach Harry wyszeptał jej coś do ucha i wstał. Obszedł kobietę i zaczął popychać tył fotela. Zszokowany zdałem sobie sprawę, że był to wózek inwalidzki.
— Ginny… ona jest… — nie mogłem znaleźć właściwego słowa. — Ona… ona jest niepełnosprawna.
— Tak, na to wygląda — odpowiedziała Ginny ze wzrokiem wciąż wpatrzonym w ciecz.
— Ale… nie widzisz? — zapytałem. — To dlatego Harry nigdy o niej nie wspominał.
Teraz wszystko nabrało sensu.
— Być może.
— Naprawdę musi ją kochać — przyznałem, nie zdając sobie sprawy, że słyszy to Ginny. Oczywiście, od razu tego pożałowałem.
— Taak…
Starałem się odwrócić moje stwierdzenie, gdy nagle do głowy przyszło mi coś jeszcze.
— Czy nie zdawałaś sobie sprawy, że to ty jesteś tą drugą? — Gdy Ginny nic nie odpowiedziała, ciągnąłem dalej. — Trzyma ją zamkniętą w mieszkaniu, nigdy nie mówi na ten temat ani słówka... Ale zdaje się w pewien sposób do tego zobowiązany… Pozwól, że coś powiem: wszystko, co znalazłem, wskazuje na to, że był z nią o wiele dłużej niż jest z tobą. Dlaczego umawiał się z tobą, jeśli tak naprawdę kocha ją? Może dla niego związek z tobą to ucieczka, ale ona jest tą, która się liczy.
— Rozważałam to — odpowiedziała cicho, wciąż wpatrując się w misę. Harry wziął kobietę w ramiona i umieścił ostrożnie na łóżku. — To byłby interesujący obrót sprawy — kontynuowała — ale… dlaczego on mnie tak nie całował? Dlaczego tak nie dotykał i nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha? — Obserwowałem, jak wizja powiększa się i znów zobaczyłem, jak Harry ją całuje. — To, że ona była pierwsza i tak się nie liczy, bo i tak nie jestem tą, którą kocha.
Obraz znów się zmienił, pokazując teraz palce Harry'ego, powoli odpinające guzik. Całował jej kark, ramiona, jego dłonie sunęły niżej…
— Ginny, myślę, że to wystarczy — zaprotestowałem. Czułem się jak zboczeniec, który ingeruję w chwilę, która powinna należeć tylko do dwóch osób. To nie było właściwe, nie powinniśmy tego oglądać. Sięgnąłem po różdżkę, by rzucić Finite Incantatem.
Ginny powstrzymała mnie, łapiąc za nadgarstek.
— Nie, nie, nie. Chcę zobaczyć, jak się pieprzą.
— Co?! — wykrztusiłem. To było już po prostu złe, musiałem się przesłyszeć, bo wiedziałem, że nie mogła powiedzieć czegoś, co rzekomo usłyszałem.
— No wiesz, pieprzyć. Uprawiać seks, migdalić się, bzykać, chędożyć, bawić się w „Jak się ma twój Maluszek”, połączyć wejście A z wtyczką B, dopóki pożądane rezultaty nie zostaną osiągnięte… Chcesz, żebym wymieniała dalej? — zapytała niemal niewinnie.
— NIE! — krzyknąłem. Przyprawiła mnie o traumę do końca życia! Wciąż nie wierzę, że mówiła TAKIE rzeczy!
— Po prostu oglądaj.
Starałem się nie patrzeć na taflę, ale na nic się to nie zdało. Wie pan, chorobliwa fascynacja i tak dalej — to było jak oglądanie wypadku w zwolnionym tempie. Chcesz zobaczyć, co się stało, kto został ranny, a potem ocenić straty. Czując się jak prawdziwy podglądacz, obserwowałem Harry'ego, który zdjął koszulę kobiety, odkrywając bladą, kompletnie płaską klatkę piersiową.
Moja reakcja była natychmiastowa.
Ona była nim.
— Mówiłam, że będzie lepiej — powiedziała na to Ginny, spoglądając na mnie. — Teraz rozumiesz?
***
Ginny obserwowała z sadystycznym zadowoleniem, jak jej brat odsuwa się od Podglądacza i zszokowany opada na łóżko.
— Ja nigdy… Harry… agh… — skomentował niezbyt elokwentnie.
— To było oczywiste, prawda? — zaśmiała się gorzko. — Takie już moje szczęście, nieprawdaż?
— Ginny… to obrzydliwe…
— Mnie to mówisz?…
— To znaczy, przepraszam… dobrze się czujesz?
— Tak, dobrze — odpowiedziała łagodnie. — Bo jesteś ze mną.
Instynkt Rona jako opiekuńczego, starszego brata natychmiast się ujawnił.
— To takie… zboczone! Chore! Nie wierzę, że mógł zrobić coś takiego. A do tego tobie! I nic nie powiedział… Ginny, zapomnij o nim. Rzuć go na zbity pysk i żyj dalej.
— Tak zrobię, Ron, uwierz. Ale przedtem… mam inne plany.
— Co zamierzasz?
— Poza kastracją?
Ron skrzywił się.
— Eee… tak…
— Właściwie jeszcze nie wiem. Ale musi dostać nauczkę.
— Zgadzam się, ale nie uważasz, że powinniśmy się z nim zobaczyć? Przynajmniej pozwolić mu to wyjaśnić.
— A co tu jest do wyjaśniania?! WIDZIAŁEŚ TO! Mój zbzikowany chłopak jest zbzikowanym pedałem i ukrywał nie tylko siebie, ale także pieprzonego inwalidę! Wykorzystywał mnie, Ron! Wiedział, co do niego czuję, a mimo to bawił się mną! — Patrzyła bratu prosto w oczy, uśmiechając się ponuro. — Wyruchał mnie, nawet mnie nie dotykając! Nie mam zamiaru tego znosić. Nie zniosę. Nie tym razem. — Wytarła oczy rękawem. — Nigdy więcej.
***
Sowa:
Drogi Harry,
pomyślałam sobie, że w czwartek moglibyśmy zjeść razem kolację, by uczcić Twoje urodziny. Praktycznie wcale nie spędzamy ze sobą czasu. Chcę, byśmy dali sobie szansę na rozmowę… Sądzę, że tak będzie najlepiej. Odpowiedz jak najszybciej.
Całuję, Ginny
Odpowiedź:
Droga Ginny,
wiesz, jak bardzo chciałbym zjeść z Tobą kolację, ale mam pracę. Ostatnio miałem tu małe zamieszanie i muszę dokończyć papierkową robotę. Wiem jak głupio to brzmi, zwłaszcza, że chodzi o moje urodziny, ale nie mam na to wpływu. Naprawdę przepraszam. Może moglibyśmy zorganizować coś w piątek wieczór, razem z Ronem i Hermioną?
Całuję, Harry
***
Po tym wszystkim nie miałem pojęcia, jak zachowywać się w towarzystwie Harry'ego. Nie wiedziałem nawet, kim jest… To nie zmieniło tego, że był moim najlepszy przyjacielem, ale uświadamiałem sobie, że sprawy wyglądają inaczej, nawet jeśli nie chciałem tego przyznać. Unikałem rozmowy z nim, kiedy tylko mogłem.
Czasem udawałem, że w ogóle go nie widzę. Czułem się winny — jak ktoś, kto miał coś do ukrycia. Co wieczór, zaraz po pracy, chodziłem do Ginny, tłumacząc się Hermionie nadgodzinami, co po części było prawdą. Ginny wymogła na mnie przysięgę, że nie powiem o wszystkim nikomu, a w szczególności Hermionie. Myślę, że właśnie ona miała prawo wiedzieć, tak jak ja, ale Harry był chłopakiem Ginny i potrafiłem zrozumieć, jeśli chciała utrzymać to w sekrecie. Poza tym… potrzebowała mojego wsparcia. A przynajmniej tak sobie wmawiałem.
Oglądaliśmy Harry'ego i jego kochanka każdej nocy. To musi brzmieć perwersyjnie… naprawdę tak się czułem. Nie wiem, dlaczego to robiliśmy. Myślę, że Ginny próbowała dopatrzeć się przyczyny, dlaczego Harry tak postępował, jakiegoś motywu albo możliwości, że gdzieś popełniła błąd, zinterpretowała coś omylnie.
Oczywiście żadne z nas nie znalazło tego, czego szukało.
Starałem się namówić ją, by porozmawiała z Harrym, ale wzruszała tylko ramionami i mówiła:
— Dostał swoją szansę.
Cokolwiek miało to znaczyć.
Pozwoliłem jej o wszystkim decydować, co patrząc z perspektywy czasu, nie było moim najlepszym pomysłem.
Domyślałem się, że planuje coś specjalnego na jego urodziny.
— Ron, mam pomysł. — Jej oczy świeciły jak bożonarodzeniowe lampki. Uśmiechała się podejrzanie. — Urządźmy mu przyjęcie-niespodziankę.
***
— (Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam…)
— Sto lat, sto lat, niech żyję, żyję nam…
— (Zamknij oczy.)
Zamykasz oczy.
— (Pomyśl życzenie.)
Wymyślasz życzenie.
— Życzę sobie…
— (Nie mów mi, idioto, bo się nie spełni!)
— W porządku, w porządku!
— (A teraz zdmuchnij świeczki.)
Zdmuchujesz świeczki.
— (No i czego się tak szczerzysz? Wyglądasz głupio.)
— Bo moje życzenie się spełniło.
— (Naprawdę?)
— Tak… Mam już wszystko, czego mógłbym sobie życzyć.
— (Głupek.)
Śmiech. Delikatny pocałunek.
— Kocham cię.
— (Kocham cię.)
— Zawsze?
— (Zawsze i na zawsze.)
***
Nie wiem, dlaczego poparłem ten pomysł. Być może nie powinienem.
Ginny spędziła całe popołudnie, przygotowując dla Harry'ego dwuwarstwowy tort szwarcwaldzki. Udekorowała go starannie cukrowymi fiołkami i kremem, a z czerwonego lukru uformowała napis: „Wszystkiego najlepszego, Harry”. Uparła się, by zanieść mu go osobiście.
Nigdy wcześniej nie byłem w jego mieszkaniu, nie znałem nawet adresu. Wprowadził się tam zaraz po ukończeniu Hogwartu i od razu ostrzegł nas, byśmy go nie odwiedzali. Zaakceptowaliśmy jego życzenie. To było jego sanktuarium, miejsce, gdzie może być sam. Forteca Samotności. Teraz wiem, że to tam ukrywał wszystkie sekrety.
Odźwierny wpuścił nas po tym, jak Ginny wyjaśniła mu, kim jesteśmy. Wjechaliśmy windą na górę. Gdy tylko się zatrzymała, Ginny wyjęła z kieszeni płaszcza fiolkę z jakimś płynem. To musiało być Roz… Roz… Wie pan, ten eliksir, który rozpuszcza różne rzeczy… Tak, właśnie, Rozpuszczalne Rozpuść. To jeden z tych środków powodujących rozkład, których używała Ginny, by rozpuszczać zamknięte zamki i rygle. To miało jakiś sens, ponieważ Harry był na tyle mądry, by rzucić na drzwi Anty-Alohomorę.
Weszliśmy do środka. W końcu miałem okazję zobaczyć umeblowanie mieszkania. Nie było tak puste, jak sobie wyobrażałem, lecz niemal przesadnie luksusowe. Na podłodze leżał gruby, perski dywan, a wyszukane meble, obłożone czerwonymi, aksamitnymi poduchami, wykonane były z ciemnego drewna. Zasłony prawdopodobnie również były z aksamitu. Wszystko wyglądało kosztownie, ale czułem się tam, jakbym miał się udusić. Zbyt przytłaczająco. Na stole stało drugie urodzinowe ciasto z czekoladą i truskawkami. Odkrojono z niego jeden kawałek. Obok niego leżał pusty talerz, widelec i duży, ostry nóż.
Zanim zdążyłem zareagować, Ginny już trzymała go w ręce.
— Nie wiedziałam, że już ma tort — wyszeptała powoli. — Myślisz, że będzie chciał spróbować mojego? Wiesz, wypada, przynajmniej z grzeczności. Nie może odmówić zjedzenia własnego tortu.
Nie wiedziałem, co powiedzieć.
Z ciastem w jednej ręce i nożem w drugiej skierowała się do sypialni. Oczywiście poszedłem za nią. Co innego mogłem zrobić?
Musiałem się upewnić, że nie zrobi nic… głupiego.
— Niespodzianka! — krzyknęła okrutnie, z sarkazmem, otwierając drzwi ręką trzymającą nóż.
Potem szybko złapała oddech i wydała z siebie cichy odgłos, jakby się dusiła albo wciągała słowo z powrotem, a które potem utknęło jej w gardle. Upadła bezwładnie w progu, a jej piękny tort rozchlapał się na sukience.
Podbiegłem do pokoju, zastanawiając się, co się stało. To, co zobaczyłem, zmroziło mi krew w żyłach.
Po prostu stałem tak, oniemiały, gapiąc się z ustami otwartymi szeroko jak jakiś cholerny dureń.
Mówię panu, to było naprawdę dziwaczne. Nie załapałem tego od razu, ale wszystko wydaje się być tak jasne, jakbym dokładnie zapisał w myślach każdy szczegół, a teraz odtwarzał to na nowo. Wyraz twarzy Harry'ego zdradzał najwyższe zadowolenie i błogość… Nigdy nie widziałem go tak szczęśliwego jak wtedy, gdy trzymał w ramionach Draco Malfoya.
Moja uwaga skupiła się na nim. Malfoy, jedyny dziedzic milionów galeonów, który zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach pięć lat temu, nie zmienił się ani trochę od czasu, gdy ostatni raz go widziałem… Leżał bezwładnie w objęciach Harry'ego, oczy miał szeroko otwarte, choć nie widziały nic. Jego twarz zastygła w pustym, bezdusznym, niewyraźnym uśmiechu.
Nigdy nie myślałem, że szczęście może wyglądać tak przerażająco… Ale czy martwi zawsze nie są przerażający?
Przynajmniej wiem, dlaczego nigdy nie znaleziono ciała.
A jasne włosy niczym srebrne, pajęcze nici były dosłownie wszędzie.
Niespodzianka.
Ot, cała historia, od początku do końca, taka, jak ją pamiętam. Mam nadzieję, że to, co powiedziałem, pomoże panu… wyleczyć… Harry'ego.
Będzie dobrze, prawda?
Tak… Wiem. Mam nadzieję. Jest dobrym człowiekiem.
Dobrzy ludzie zawsze wygrywają.
Prawda?
A więc… kiedy pozwoli pan na odwiedziny? Kiedy będzie można go zobaczyć?
W piątek?
W sobotę?
Jutro?
***
Tej samej nocy kobieta, porządkując salon, dostrzega kawałek papieru leżący niewinnie na podłodze. Podnosi go i już ma wyrzucić do kosza na śmieci, ale wcześniej przebiega po nim wzrokiem, by upewnić się, czy nie było to nic ważnego. Wygląda na ostrożnie wyrwaną reklamę jakiegoś cudownego uroku, z rodzaju tych, które często można znaleźć w Proroku Codziennym albo w Tygodniku Czarownicy.
„Amor numquam morit.”***
Zatrzymaj obiekt swej miłości na wieki.
Niech nawet śmierć was nie rozłączy.”
Mruga w zakłopotaniu, wpatrując się przez chwilę w skrawek gazety, na jego miękkie krawędzie, które kończyły się w połowie strony i na zgięcie biegnące po samym środku. Gdyby tylko je złożyć i dodać skrzydła, papier mógłby pofrunąć jak dziecięcy samolocik. Przebiega palcami po twarzy i wyobraża sobie, że czuje na sobie palce kogoś innego. Drży nagle.
Zachowano go w dobrym stanie, zważając na jego wiek, a więc kiedyś musiał być dla kogoś niezwykle ważny, co łatwo można było zrozumieć. Te wszystkie przysięgi bezpieczeństwa, ochrony, zapewnienia o miłości, wszystko dla wybranka, który nigdy nie żywił wątpliwości co do związku. Kto by nie chciał zatrzymać swojej drugiej połówki na zawsze?
Śmieje się w głos. Co za stek bzdur. Nie można przecież oczekiwać, że magiczny urok naprawi wszystkie problemy w związku. Rozwiązanie mogą znaleźć tylko tworzące go osoby. Miłość tworzy magię, ale magia nie tworzy miłości. Nic nie trwa wiecznie i nie można spodziewać się, że to nie dotyczy miłości. Zdrowy związek wymaga wysiłku i kompromisów z obu stron. Albo my sami nad nim zapanujemy, albo go stracimy.
Czasem jednak nie może nic zaradzić na własne wątpliwości i niepewność. Jej wybranek nigdy nie był czułym, idealnym chłopakiem, ale pracowała nad nim. Powoli, acz skutecznie. Ale… jest zmęczona jednostronnym wysiłkiem. On jest tak cholernie uparty i tępy jak osioł! Często się kłócą, jest rozkojarzony, ukrywa przed nią jakieś sekrety, włóczy się nie wiadomo gdzie, kłamie. Ledwo bywa w domu. Czasem zastanawia się, czy kocha ją tak bardzo, jak mówi.
Czy nie byłoby cudownie sprawić, by wszystkie problemy zniknęły? Pozostawić tylko miłość, to piękne uczucie? Nie martwić się o związek? Przeżywać każde zbliżenie jak za pierwszym razem? Ha.
— Kochanie, wróciłem — woła Ron, przekroczywszy próg drzwi. — Jest już kolacja? — Jak zwykle spóźniony… — Na co tak patrzysz?
Podosi na niego wzrok, spoglądając na płomiennorude włosy i jasnoniebieskie oczy. Myśli, jak bardzo go kocha, odpychając wszystkie powody, dla których nie powinna. Miłość nie pyta o przyczyny, nie posiada racjonalnego wytłumaczenia.
— Och, nic takiego — odpowiada, wkładając ostrożnie skrawek do kieszeni.
Wieczna miłość. Co za słodki, naiwny pomysł. Naiwny, tak… to odpowiednie słowo.
Ale mimo wszystko… piękny.
***
Siedzisz teraz zupełnie sam, wpatrując się w obrzydliwe, białe ściany. Nigdy, w całym swoim życiu, nie czułeś się tak samotny.
Przyrzekał ci wieczność, ale w końcu i tak cię opuścił. Tak jak inni, jak wszyscy.
Jak mogli ci to zrobić? Po tym wszystkim, co ty zrobiłeś dla nich… nie pozwolili ci mieć jedynej rzeczy, która czyniła cię szczęśliwym.
Nie chcą, byś był szczęśliwy. Nigdy tego nie chcieli.
A teraz zostawili cię tu całkiem samego. Samotnego.
Cóż… niezupełnie. Ktoś robił ci okrutny i bezduszny żart, podrzucając prezent, lecz nie przychodząc się z tobą zobaczyć. Zastanawiasz się, kogo mógłbyś obchodzić na tyle, by coś ci podarował, ale nie na tyle, by cię odwiedził.
To wypchane zwierzątko, pluszowy miś, taki, jakiego widzi się na wystawie w sklepie z zabawkami. Nic w tym specjalnego. Ani trochę.
Futerko jest miękkie i nieskazitelnie białe, czarny nos zrobiony z twardego plastiku. W jasnych, lodowoniebieskich, szklanych oczach widzisz własne odbicie. Patrzą na ciebie bez wyrazu, całkowicie bezduszne. Czyżby oczekiwali, że ta martwa rzecz może dotrzymać ci towarzystwa? Co oni, do diabła, sobie myślą?
Naciskasz go, a on bezbarwnym, martwym głosem mówi:
— Kocham cię.
Naciskasz.
— Kocham cię.
Naciskasz.
— Kocham cię.
Naciskasz.
Naciskasz.
Naciskasz.
— Ko…
— Ko…
— Kocham cię.
Nagle dociera do ciebie, że to ten sam miś, który nie tak dawno pojawił się u ciebie na biurku. Może on ci go przysłał.
Ta myśl zastępuje palącą samotność.
Naciskasz.
— Kocham cię.
— Kocham cię.
— Kocham cię.
— (Kocham cię.)
— (Kocham cię.)
— (Zawsze będę cię kochać.)
— (Będę cię kochać wiecznie.)
Przytulasz go mocno. Słyszysz bicie serca.
Bum-bum.
Bum-bum.
Bum-bum.
Uśmiech.
Amor numquam morit.
KONIEC
* nawiązanie do wypowiedzi Juliusza Cezara: “Et tu, Brutus, contra me?” („I ty, Brutusie, przeciwko mnie?”)
** erynie to w mitologii greckiej boginie zemsty, które prześladowały złodziei i zabójców; Klitamejestra zesłała je pośmiertnie na swego syna Orestesa w zemście za zabójstwo jej i jej kochanka Ajgistosa
*** (łac.) Miłość silniejsza jest niż śmierć.
SREBRO
mówiłeś — kosmyk włosów to dowód na to, że
nasza miłość nigdy nie zblednie
ha, ha, brednie
Harry Potter nie będzie tęsknił za Draco Malfoyem.
Nie będzie tęsknił za błazeństwami, arogancją, małostkowością, brakiem moralności. Nie będzie tęsknił za narzekaniem, przechwalaniem, za osobistą vendettą obracającą jego życie w koszmar.
Nie będzie tęsknił za bójkami na korytarzach i za wysiłkiem, by pokonać przeciwnika na boisku do quidditcha. To wszystko stanie się tak odległe... Przeszłość zniknie tak, jak znika ziemia, gdy nagle znajdujesz się w powietrzu. Wszystko, co zobaczy, to niebo i może deszczowe chmury daleko pod nim. Nie ma w tym żadnego optymizmu, nie będzie więc za niczym tęsknił.
Nie będzie tęsknił za zniewagami i dziecinnymi wyzwiskami. Nie będzie tęsknił za szyderstwami i kąśliwymi, wyszukanymi słowami, szczerzącymi do niego swoje kły. Za sposobem, w jaki jego krew kipiała z wściekłości, niemal wrzała, uwalniając toksyczny, zielonkawy dym.
Nie będzie tęsknił za spojrzeniami przeszywającymi go na wylot, przekraczającymi zamkniętą, tajemną barierę gdzieś w jego wnętrzu.
Nie będzie tęsknił za tym jednym, zimowym dniem, kiedy to tylko na moment stracił kontrolę i bił się z nim, mocował jak wtedy, gdy byli znacznie młodsi. Zaskakując ich obu, naznaczył zębami delikatną, bladą skórę. Ostro i wściekle. Gdy odsunęli się od siebie, karmazynowa ciecz plamiąca wargi okazała się nie być jego własną i zamiast zetrzeć ją wierzchem dłoni, wysunął język i zlizał, smakując miazmat.
Nigdy nie zapomni tego smaku, ale nie będzie tęsknił. Wcale a wcale.
Będzie dobrze. Tak będzie naprawdę dobrze.
Harry zaprzecza, że będzie tęsknił za jego wdziękiem, elegancją, arystokratycznym opanowaniem, sposobem, w jaki jego długie palce zaciskają się na gładkim, czarnym drewnie różdżki.
Zaprzecza, że będzie tęsknił za jego dotykiem i tym uczuciem, gdy opuszki palców wędrują wzdłuż żeber, niemal sięgając do wnętrza jego gładkiego torsu i gładząc bijące serce.
Zaprzecza, że będzie tęsknił za wrażeniem, jakie wywarło na nim wyczuwalne bicie serca pod dotykiem jego nagiej dłoni.
Ciało do ciała.
Najmniej będzie tęsknił za jego pięknem. Odmawia najmniejszego wspomnienia o cerze porcelanowej niczym ciało lalki i różanych wargach.
Zmrożone krople deszczu zasnuwające oczy.
Włosy utkane ze skradzionego zmierzchu.
Są tak delikatne, niczym światło księżyca, pojedyncze kosmyki w kontraście z ciemnymi szatami zdają się emanować własnym blaskiem. Zawsze musi je odgarniać, pasmo po paśmie. Sunące między palcami, łaskoczące jego kark, nawet te w jego ustach — są tak piękne, że pragnie odciąć jeden kosmyk i zatrzymać go, by móc gładzić go wiecznie. Kochał je. Gdyby mógł pozwolić sobie kochać cokolwiek, byłyby to właśnie te włosy.
Ale nie będzie za nimi tęsknił.
Nie zapomni żadnej z tych rzeczy, ale nie będzie tęsknił, ani trochę.
Dziś jest zakończenie szkoły, wszyscy ucztują, śmieją się, płaczą, rzucają frazesami typu: „do zobaczenia” i „będę tęsknić”.
— Ale była zabawa — mówi Draco.
— Mieliśmy czasem niezły ubaw… pomiędzy innymi rzeczami.
— Powiedziałbym, że mieliśmy swe chwile, chwile… Tylko chwile. Wiesz, nie wszystkie były naprawdę dobre. Ale naprawdę, Potter, musisz być realistą.
Nie możesz powiedzieć mi na poważnie, że będziemy trwać wiecznie. To całe twoje żyli długo i szczęśliwie…
To znaczy, bądźmy szczerzy. Graliśmy w szczeniacką grę, cały ten czas, to jest super i fajne, ale nie sądzisz, że najwyższy czas, byśmy w końcu dorośli?
Zostawili to całe gówniane dzieciństwo za sobą?
— Dlaczego po prostu się nie zamkniesz i nie zaczniesz pić? — pyta Harry.
Na stole stoją dwa kielichy napełnione winem. Jedno czerwone, drugie białe — dwie połówki jabłka. Jeśli Harry mógłby wybierać, oba miałyby taki sam kolor, ale to niemożliwe. Poza tym, Draco będzie go potrzebować. Obaj będą, na swój własny sposób.
— W porządku, nieważne.
Wypij ze mną ten ostatni raz.
Wypij ze mną, patrz mi w oczy.
Wypijmy za nas.
Za wszystko.
Za koniec, szczęśliwy lub jakikolwiek inny.
Nie ma prawdziwych początków, tylko pasmo zakończeń. Większość z nich obraca się w klęskę.
Za początki i za wieczność.
Nie, nie za wieczność. Nic nie trwa wiecznie.
Wiesz, wypowiedzenie czegoś nie sprawi, że to się ziści.
Dobrze.
Wszystko będzie dobrze.
Naczynie pełne szkarłatu zbliża się do czerwonych ust, napój znika pomiędzy wargami splamionymi winem. Kilka kropel skapuje cienką strużką, wydostaje się z kącika ust, a ty chcesz podejść i zlizać ją, ale nie wolno ci, naprawdę ci nie wolno.
Jabłko Adama podskakuje nieznacznie w górę i w dół wzdłuż linii jego smukłej, bladej szyi. Twój język pragnie przylgnąć do niej i poruszać się w rytm wypukłości, odnajdując posmak wina i zakazanego owocu, ale nie wolno ci, naprawdę ci nie wolno.
Zamiast tego uśmiechasz się lekko, niezwykle lekko, i myślisz, że tak będzie lepiej, tak będzie dobrze.
Spojrzy na ciebie dziwnie i zapyta: „Co?”, a ty odpowiesz: „Och, nic”.
Pochyli się, by cię pocałować, tak bardzo tego pragniesz, tylko ten jeden raz — w usta, głęboko, wgryźć się pocałunkiem w jego pamięć, ale nie wolno ci, naprawdę ci nie wolno. Odepchniesz go.
To spojrzenie pełne cierpienia, przeszywające niczym błyskawica, jest gorsze niż nóż wbity w plecy albo zielony promień światła. Prawie.
I pocałujesz go, w policzek, oczy, kark, włosy. Wszędzie, byle nie w usta.
— Kocham cię — wymamrocze później.
— Kocham cię — odpowiesz pomiędzy ckliwymi, mokrymi pocałunkami w jego kark.
— Zawsze będę cię kochać. — Ręce suną niepewnie po przodzie jego spodni.
— Będę cię kochać wiecznie — Dłonie ślizgające się po twoich plecach.
— Ale to potrwa tylko do północy… — Wplata dłonie w twoje włosy.
Chce tego tak bardzo jak ty, potrzebuje cię tak bardzo jak ty jego. Nie, więcej.
Więcej, więcej, więcej.
Gdybyś tylko mógł zatrzymać północ na zawsze.
Uciec na zawsze od północy.
Cokolwiek.
Nie będziesz płakać.
Nie powiesz „żegnaj”.
Wszystko będzie dobrze.
I być może, jeśli zamkniesz oczy, nie zauważysz, gdy nadejdzie północ, obudzisz się o różanym świcie i powitasz nowy dzień.
A potem będziesz w stanie iść dalej przez życie.
Harry powtarza, że nie będzie tęsknił za Draco. To nie do końca prawda. Ciężko będzie odeprzeć ogromny przypływ pragnienia, powracające fale żalu.
Ale tak też będzie dobrze, bo wystarczy, że podąży na górę po schodach, otworzy drzwi, by wywietrzyć pokój i upewni się, że zniszczył wszystkie, jeszcze nie istniejące nawet, pajęczyny.
Potem podniesie pościel, tak ciężką i zarazem delikatną jak duch, i ułoży się na łóżku.
Odwróci się na bok i pocałuje szeroko otwarte, mętne oczy Draco, jego zimne, milczące usta, zziębniętą, marmurowo-alabastrową skórę i będzie gładził, gładził i gładził jego piękne włosy… niby nici srebrnego jedwabiu między palcami, na jego dłoni, policzku, głęboko w sercu.
I wszystko będzie dobrze.
KONIEC
30