W czasie, kiedy wydarzyła się ta historia, nie było jeszcze podziału na zwierzęta dzikie i domowe. Wszystkie żyły ze sobą w zgodzie i przyjaźni. Nikt nikomu nie wadził i nikt nikomu nie wchodził w drogę. Wiele zwierząt nawet nie wiedziało o swoim istnieniu, ponieważ każde zajmowało swój skrawek rozległej dżungli. I tak na przykład na jednym skraju lasu mieszkał pies ze swoją rodziną, a na drugim bardzo odległym końcu żyła sobie kocia rodzina. Pewnego razu lew, który rządził zwierzęcym królestwem, postanowił zaprosić na swój dwór wszystkich podwładnych. Wezwał, więc do siebie swego doradcę.
- Chcę zliczyć wszystkie gatunki zwierząt w moim królestwie - powiedział.
- Wyślij gońców w każdy zakątek dżungli, by obwieścili moje zarządzenie.
I jak nakazał, tak też się stało. W całym lesie rozlegały się głośne nawoływania.
- Jego królewska mość wzywa do siebie przedstawicieli każdego gatunku. Obecność obowiązkowa!
- To chyba jest coś bardzo ważnego, skoro król chce widzieć nas wszystkich - zawrzało w lesie.
W wyznaczonym terminie na królewskiej polanie pojawiło się mnóstwo zwierząt. Lew uważnie przyglądał się zgromadzonym. Uśmiechnął się na widok słonia, skinął głową żyrafie, pomachał łapą świni i kozie. Dalej stał nosorożec i hipopotam, hiena i pies, lama i lampart. Był też tygrys i koń, lis i krowa, niedźwiedź biały i brązowy, małpa i krokodyl, zebra i sarna. Długo by jeszcze można wyliczać zwierzęta, które przybyły na wezwanie. Mówiąc krótko, było ich mnóstwo. Lew dumnie wyprężał pierś. Był szczęśliwy, że sprawuje władzę nad tak licznym stworzeniem. Nagle jednak zastygł w bezruchu...
Czy moi posłańcy dotarli w każdy zakątek dżungli? - zapytał doradcę.
Tak jak sobie tego życzyłeś, królu!
W takim razie, gdzie jest wielbłąd? - rozgniewał się lew.
Gdzie jest wielbłąd? Kto widział wielbłąda? - takie pytania zadawały też sobie zwierzęta.
Niestety, nikt nie potrafił na nie odpowiedzieć. Nigdzie nie było wielbłąda.
- Trzeba go znaleźć i przyprowadzić - zarządził król. - Czy jest ochotnik, który to zrobi?
Zaległa cisza. Nikt nie kwapił się do tego, żeby szukać wielbłąda.
- Widzę, że nie ma chętnego - rzekł król. - W takim razie zrobimy losowanie. Na kogo wypadnie, ten rusza w drogę...
I tak los wskazał na psa. Ten jednak, mimo najszczerszych chęci, miał duży problem. Nigdy dotąd nie widział wielbłąda.
- Na pewno go rozpoznasz - pocieszał król. - Ma bardzo charakterystyczny
wygląd. Otóż na grzbiecie ma duży garb.
Pies, bogatszy o taki opis, wyruszył na poszukiwania. Uważnie przyglądał się każdemu napotkanemu zwierzęciu, bo wielu dotychczas nie widział. Żadne z nich niestety, nie miało na plecach garbu. Czas mijał, a on wciąż szukał. Martwił się, bo, nijak mu było wracać do króla z pustymi łapami.
Nagle pojawiło się przed nim nieznane mu zwierzę. Było odrobinę mniejsze od niego, ale na grzbiecie wyraźnie miało garb. Pies nie wiedział, że ma przed sobą kota, który ze strachu wygiął grzbiet w łuk.
- Co za szczęście, że cię spotykam. Król przysłał mnie po ciebie. Ruszajmy wiec natychmiast - zadecydował.
Kot wciąż wystraszony, ale jednocześnie szczęśliwy, że nie stracił życia, poszed za psem zgarbiony. I tak po pewnym czasie dotarli na miejsce. Pies z dumą - zaprezentował kota.
- Królu, oto wielbłąd - rzekł.
Kiedy tylko wypowiedział te słowa, zewsząd rozległy się gromkie śmiechy. Wszystkie zwierzęta były rozbawione do łez. Już dawno nikt ich tak nie rozweselił.
- Ależ to tylko kotek, mój najmniejszy krewniak! - powiedział król, kiedy tylko zdołał opanować śmiech.
Pies ze wstydu podkulił ogon. Od tamtej pory, kiedy tylko zobaczy kota, przypomina mu się tamta historia i wtedy zaczyna na niego warczeć. Kot zaś, gdy tylko - ujrzy psa, natychmiast wygina grzbiet i z drwiącym uśmiechem na niego prych.
Bajka z Afryki
Świat Misyjny 1 (2008) s. 14-15