13
K
iedy wracaliśmy do dżipa, Skip i Haygood spacerowali wzdłuż brzegu paląc papierosy i strząsając popiół do wody.
— Pokręćmy się trochę tutaj, poznamy mniejsze dróżki — zaproponowała
Robin.
Zawróciłem samochód i stanęliśmy frontem do blokady.
Jakby się szczególnie starali, żeby wyglądała tak paskudnie.
Moreland zgadza się z Pickerem co do tego, że zaczyna się stopniowe
likwidowanie życia na wyspie. Pytałem go, z czego żyją mieszkańcy.
Przyznał, że głównym źródłem utrzymania są zasiłki.
Koniec pewnej ery — powiedziała Robin. — Może dlatego tak bardzo
chce udokumentować to, co tu zdziałał.
Skierowałem się w stronę przystani. Sklep był nieczynny. Na stacji benzynowej wisiał napis informujący o racjonowaniu paliwa.
Rozmawialiście o morderstwie?
Niewiele.
I co?
Moreland i Dennis zakładają, że to jednorazowy przypadek i morderca
opuścił wyspę. Bo nic takiego nie powtórzyło się w okolicy. Więc z powo
dzeniem mógł to być marynarz, którego przeniesiono do innej bazy.
A więc może powtórzyć to samo w innej okolicy.
Dennis twierdzi, że dotąd nic się nie zdarzyło.
Zbliżaliśmy się do Chop Suey Pałace. Creedman, tak jak poprzedni"1 razem, siedział na zewnątrz z butelką i kuflem. Patrzył przed siebie. Minałe"1 go i ostro skręciłem w prawo, przejeżdżając obok rozwalających się domo* i pustych działek. Dalej był spłachetek kiepsko utrzymanej zieleni z armat* z czasów drugiej wojny światowej oraz pomnikiem przedstawiający1" przysłaniającego ręką oczy MacArtnura wielkości naturalnej. Napis * drewnianej tablicy głosił: PARK ZWYCIĘSTWA, ZAŁ. 1945. O triufl»# świadczyły jedynie ślady pozostawione na posągu przez ptaki.
Jeszcze trochę bud, przybudówek i kurzu, aż wreszcie wąski bi*J
86
iół Zatrzymałem samochód. Dwie kondygnacje, stromy dach i źle ^krYta miedzianą blachą wieża. Budynek wyraźnie odchylał się od pionu, jjjjustrady po obu stronach schodów były powyginane i niszczyła się z nich f rba Dziedziniec porastała wysoka trawa obramowana białymi petuniami.
__ \Vczesnowiktorianski — stwierdziła Robin. — Fundamenty trochę
osiadły, ale ma ładny kształt.
Umieszczona na trawniku tablica informowała: KOŚCIÓŁ KATOLICKI NAJŚWIĘTSZEJ MARII PANNY, OPIEKUNKI PORTU. GOŚCIE MILE WIDZIANI. Kilka stóp dalej maszt ze zwisającą w nieruchomym powietrzu
flaga-
Za kościołem jeszcze wyższa trawa, ogrodzona niskim płotem o spiczastych sztachetach. Rzędy białych krzyży i drewnianych tablic nagrobnych. Kilka barwnych plam: wieńce z kwiatów, niektóre tak jaskrawe, że musiały
być z plastiku.
Obok barak z blachy falistej z tabliczką LECZNICA KOMUNALNA W ARUK. Przy wejściu stał stary dżip, którym woził nas Ben, a obok jeszcze starszy turystyczny MG, niegdyś czerwony, obecnie spłowiały, koloru łososiowego. Na jego drzwiach wypisany był numer telefonu posiadłości Morelanda.
Miałem już odjechać, gdy z baraku, zdejmując stetoskop, wyszła Pam. Pomachała ręką, więc znowu się zatrzymałem. Zabrała coś z MG i podeszła do nas. Była to garść lizaków w plastikowych opakowaniach.
Cześć. Poczęstujecie się?
Nie, dziękujemy — odparła Robin.
Na pewno? Są bez cukru. — Rozwinęła zielony lizak i wetknęła sobie
do ust. — A więc pływaliście. I jak się udało?
Robin opowiedziała jej, jak nurkowaliśmy. Przez otwarte drzwi dostrzegłem dzieci, ich małe ściągnięte strachem buzie.
— Już zapomniały o katastrofie samolotowej, ale wciąż boją się za
strzyków. Zajdziecie do środka?
Weszliśmy za nią i poczuliśmy ostrą woń alkoholu. Na podłodze leżało niebieskie linoleum. Pomieszczenie było podzielone ściankami ze sklejki na "toiejsze części. Ściany pokrywały plakaty i tabele żywieniowe, ale gdzieniegdzie prześwitywało aluminium.
Przed długim składanym stołem stało w kolejce około piętnaściorga
jjzieci w wieku do ośmiu lat. Za stołem były dwa krzesła. Jedno puste, na
^gim siedział Ben. Po jego lewej ręce znajdowały się stalowe tace
bandażami, wacikami, dezynfekującymi tamponami, strzykawkami oraz
^e> szklane słoiki z gumowymi zatyczkami. Kosz na odpadki pełen był
^^ch igieł i poplamionych krwią tamponów.
Przywołał palcem małą dziewczynkę w różowej koszulce i szortach czerwono-biały misterny wzorek. Włosy sięgały jej do pasa, na nogach
* sandałki plażowe. Z trudem powstrzymywała się od płaczu. nuj.l? rozPakował tampon, sięgnął po butelkę i przebił igłą gumowy korek. P6"1" strzykawkę, wypuścił z niej kilka kropel w powietrze, a potem
87