MICHALKIEWICZ STANISŁAW -
Syrena gwiżdże, sygnał podaje
Już sie wyjaśniło, kto najbardziej kochał papieża Jana Pawła II.
"Gazeta Wyborcza" z 11 kwietnia na pierwszej stronie pisze o cudach, jakie zdarzyły się za sprawa Ojca Świętego i wyraża żywy niepokój, czy aby spontaniczna wola ludu nie będzie musiała ustąpić przed "watykańską biurokracja".
Najwyraźniej ta "watykańska biurokracja" przez ostatnie dwa tysiące lat musiała zaleźć za skore, zwłaszcza kandydatom na wyrazicieli spontanicznej woli ludu. Kto wie, czy to nie są aby ci sami, którzy zainspirowali lud zgromadzony przed pretorium w Jerozolimie do spontanicznego przedstawienia Piłatowi żądania wypuszczenia Barabasza, a ukrzyżowania Jezusa?
Skoro już raz lud się tak pomylił, to skąd możemy mieć pewność, że nie pomyli się powtórnie? Dlatego tez "watykańska biurokracja", czyli po prostu Kościół hierarchiczny starał się, przynajmniej do tej pory, unikać podejmowania takich decyzji na podstawie opinii gazetowych. Jest to ta sama przezorność, jaka od czasów przygody Odyseusza z syrenami zabrania kapitanom statków zmieniania kursu na morzu tylko na podstawie zasłyszanego głosu syreny.
Ale chociaż "Gazeta Wyborcza" baaardzo kocha Jana Pawła II i wprost nie może doczekać się jego beatyfikacji i kanonizacji tak samo, jak w 1903 roku mecenas Leo Belmont nie mógł doczekać się wyboru Ojca Świętego ("kiedyż wreszcie będziemy mieli Ojca Świętego?" - zaczepiał ludzi na warszawskich ulicach), chociaż z metryki był wyznania mojżeszowego, a z przekonań - ateista, to przecież jeszcze nie kocha Jana Pawła II najbardziej.
Najbardziej Jana Pawła II kocha prezydent Aleksander Kwaśniewski. Już nawet nie dlatego, ze "pojednał się" z b. prezydentem Lechem Wałęsą. To w końcu mona zrozumieć w sytuacji, kiedy najwyższy czas tworzyć Front Jedności Narodu w postaci Partii Demokratycznej, w której przecież karierę polityczną ma robić syn państwa Wałęsów, a której prezydent Kwaśniewski ma "patronować". To pewnie z tego powodu pojednawczemu uściskowi obydwu przywódców naszego narodu towarzyszyli sardoniczny uśmiech Tadeusza Mazowieckiego, który podobnież nawet wzniósł toast "za cud". Prezydent Kwaśniewski najbardziej kocha Jana Pawła II, bo na wieść o jego śmierci "nauczył się płakać". Tak w każdym razie powiedziała pani prezydentowa Kwaśniewska w rozmowie z red. Najsztubem, którą przeprowadzono już w piątek, w dniu pogrzebu papieża, ale emitowano dopiero w niedziele, kiedy już można było rozpoczynać dymanie polityczne.
Z jednej strony to miło, że pan prezydent "nauczył się płakać", ale z drugiej - to może być niebezpieczne, bo skoro już prezydent nauczył się płakać, to pewnie będzie starał się wykorzystać świeżo nabyta umiejętność dla celów politycznych. Czy w związku z tym nie grozi nam aby jakaś powódź od potoków krokodylich łez? W końcu powodów do płaczu panu prezydentowi ostatnio nie brakuje.
Na szczęście nie musi to być wiadomość prawdziwa. Pan prezydent przyzwyczaił nas już, ze nigdy nie wiadomo, kiedy mówi serio, a kiedy nie. Jak silny jest to u niego nawyk, mogliśmy przekonać się przy okazji pogrzebu Jana Pawła II. Samoloty z polskimi dygnitarzami przyleciały do Rzymu dosłownie w ostatniej chwili, tak, że ani prezydent Kwaśniewski, ani prezydent Wałęsa, zaabsorbowani swoim "pojednaniem", nie mieli czasu na to, na co znalazł czas amerykański prezydent Bush i inni poważni przywódcy państw. Prezydent Kwaśniewski wyjaśniał, ze o terminie przylotu decydowała "strona włoska", ale red. Piotr Krasko bez trudu spenetrował prawdę, że było akurat odwrotnie. Skoro zatem nie można było utrzymać już pierwotnej wersji, rzecznik prezydencki wymyślił na poczekaniu inną; podobno nie byłoby noclegów. Ale to wyjaśnienie też nie wydaje się prawdopodobne. Przecież Polska utrzymuje w Rzymie ambasadę, która właśnie mogłaby się wreszcie przydać, a jestem pewien, że pani ambasador Suchocka w razie potrzeby odstąpiłaby panu prezydentowi własne łóżko. Czyż nie tak nakazuje tradycyjna, polska gościnność? Czy nie byłoby zatem lepiej wyjaśnić przybycie w ostatniej chwili tradycyjnym bólem goleni? Tego już red. Krasko nie mógłby sprawdzić, a i łzy wyglądałyby wtedy bardziej naturalnie. Kogo nie bolała goleń, ten może nie wie, ale kto chociaż raz doznał tej przypadłości, ten wie, jakie to męki.
Podniosły nastrój, podtrzymywany zresztą przez media, powoli mija, o czym najlepiej świadczą choćby incydenty podczas meczów futbolowych w Ostrowcu Świętokrzyskim, czy Katowicach. Jeszcze zaczęło się od modlitwy, ale wkrótce kibice już w najlepsze bili się z policją.
Najwyraźniej następuje bolesny powrót do rzeczywistości, a skoro tak, to może by zastanowić się nad charakterem zjawiska, którego w dniach żałoby byliśmy świadkami i uczestnikami. Duchowni i socjologowie mówią o jakimś duchowym przełomie, i nawet można by odnieść takie wrażenie, słysząc deklaracje o zachowaniu "na zawsze" nauk Jana Pawła II. Ale takie deklaracje składali równie kibice, których, z całym szacunkiem, nie podejrzewam, żeby zgłębiali akurat te nauki, a nawet - żeby w ogóle nimi się interesowali.
Jeśli tedy Polska w tych dniach sprawiała wrażenie, jakby czas się tu zatrzymał, to przyczyny musiały być bardziej skomplikowane. Ja oczywiście tych przyczyn nie znam, ale głośno myśląc chciałbym zadać pytanie, czy nie był to aby nie do końca nawet uświadamiany wybuch uczuć narodowych, tłumionych na co dzień przez wałczące z "nacjonalizmem" media, które tresują nas w politycznej poprawności? W normalnym, wolnym kraju można by pewnie o tym podyskutować, ale u nas żaden z socjologów nie ośmieli się pewnie nawet na ten temat zająknąć.
Dlatego właśnie najbardziej Jana Pawła II będzie teraz kochać "Gazeta Wyborcza", oczywiście zaraz po prezydencie Kwaśniewskim.