In'ei Raisan 3


Oto i part 3 [chciałaś powiedzieć CHOLERNIE DŁUGI part 3... - Soy]

Part 3

Słońce wschodziło, kiedy zmęczonej Linie ukazała się panorama miasta. Chciała zbiec na dół, po zboczu ale nie miała dość siły.

"Trzeba było zjeść większe śniadanie, kiedy jeszcze byłam u Filii." Zrezygnowana, już chciała użyć Ray Wing, kiedy nagle poczuła ostry ból w łydce. Po chwili wszystko ustało, ale dalej czuła się dziwnie. Ogarnęło ją znane już uczucie paraliżu. Zupełnie jak we śnie. Upadła.

Ze swojej pozycji wciąż widziała panoramę miasta. Jeśli jej zaraz nie przejdzie.... spóźni się....

Uniosła rękę, chcąc się uzdrowić tradycyjnym sposobem, ale nie mogła... "Boże, co się dzieje..."

Przypomniały jej się słowa Merle "... sprawi ci to ogromny ból, ale jeśli ci się nie uda do wieczora, umrzesz straszną śmiercią..."

Nie może się teraz poddać. Nie wolno jej.

Zaczęła się czołgać w kierunku traktu. Po ubitej drodze będzie jej łatwiej. Zanim jednak zdołała przejśc w ten żałosny sposób chociażby ze dwa metry, ból i paraliż ustąpiły. Wstała niepewnie i spokojnie podeszła do traktu.

Nie podobało jej się to. Ale jesli taka jest cena....

Musi go znaleźć, zanim kretyn da się wpakować do armii, pojedzie na jakąś głupią wojnę i zginie niepotrzebnie dla paru groszy.... Cholera, po co ona wspominała przy nim o braku kasy..... Jasny szlag by to.... przecież mogła, spokojnie mogła zarobić w sprawdzony sposób... ale nie, była zbyt rozleniwiona, narzekała....

A ta walnięta meduza się przejęła i poszła zarabiać, do ciemnej dżumy!!!!

A dlaczego?

Bo jej się do jasnej cholery nie chciało tyłeczka ruszyć!!!!!!!!

Tak rozmyślając poszła do miasta. Minęła główną bramę i.... i utknęła w gigakolejce.

- Przepraszam, dlaczego tak tu wszyscy stoimy? - zapytała kobietę, która stała przed nią.

Była to miła dziewczyna o brązowych włosach i ciemnych, inteligentnych oczach. I wymiarach tak doskonałych, że Lina poczuła nawrót wszystkich kompleksów.

Teraz patrzyła na rudą z wielkim smutkiem.

- Księżna Gracia została zamordowana... wszyscy przybysze muszą poddać się testowi.... nawet ci, co wyszli z miasta tylko na chwilę jak ja... Cellize Megger, dla przyjaciół Liz. - uścisnęła jej rękę.

- E... Lina, Lina Inverse.

Liz wybałuszyła na nią swoje sarnie oczy.

- TA Lina Inverse? - zdołała wydukać.

- O ile mi wiadomo jestem tylko jedna. - Linie zrzedła mina, kiedy zobaczyła jak długa jest ta kolejka.

- Ojej, nigdy bym się... to znaczy, ojej, to panienka, jaśnie panienka pewnie nie wie... Ojej, proszę iśc do strażników, chyba...

Lina zastanawiała się o co tej dziewczynie chodzi, kiedy Cellize wreszczie uporała się z zachwytem i zdołała wyłuszczyć sprawę.

- Księżniczka Amelia właśnie opuściła pałac... panienka ją podobno zna, może panienka coś wie... - i dorzuciła jeszcze jeden, bardzo ważny argument. - Przejdzie panienka bez kolejki...

Nie zastanawiając się dłużej, czarodziejka pożegnała pannę Megger i ruszyła poprzez tłum.

Doszła już niemal do początku monstrualnego ogonka, kiedy nagle coś ciężkiego spadło jej na kark. Czyjaś ręka. Odwróciła się i zobaczyła niemal trzymetrowego faceta, o bardzo rozzłoszczonej twarzy. Przywołała najmilszy uśmiech na jaki było ją stać w takiej sytuacji.

Nawet najbardziej wkurzony samiec nie skrzywdzi kobiety, niewinnej dziewczynki, w obecności Seyruńczyków, znanych z zamiłowania do sprawiedliwości.

- Słucham pana? - zapytała najbardziej potulnym głosem, jaki tylko potrafiła z siebie wydobyć.

- Kolejka. - mruknął mężczyzna głosem aksamitnym jak papier ścierny. Zgrzytał zębami, kiedy mówił. Potworny dzwięk.

- Wiem, że stoję na końcu. - Lina postanowiła go olśnić niewinnym uśmiechem. - Szłam tylko do toalety.

W odpowiedzi facet wskazał jej ponownie koniec kolejki, gdzie znajdował się olbrzymi szyld "Toalety publiczne". Lina usmiechnęła się nieszczerze.

- Gapa ze mnie, już mnie nie ma... - udała, że wraca potulnie na koniec kolejki. Po chwili, kiedy osiłek już spuścił z niej ciężar swego wzroku, zwróciła cały ciężar ciała w przeciwną stronę. Byle dalej do początku.

I ten plan powiódłby jej się w stu procentach... gdyby nagle paraliż nie wrócił. Miała wrażenie, że cała noga, cała lewa noga, eksploduje jej zaraz. Po chwili nie czuła już nic. Upadła z krzykiem.

Ktoś krzyknął "Mordują!" ktoś inny "Jak panu nie wstyd prześladować nieletnich!!!" Powstał taki hałas, wszyscy się zlecieli.

Lina próbowała odpędzic od siebie ludzi. Nie czuła lewej nogi, od stopy aż nad kolano. Za to całą resztą czuła... Miliony butów, które koniecznie chciały ją nadepnąć.

Nagle coś złapało ją za nadgarstki i zaczęło ciągnąć w jakimś kierunku. Po chwili mogła oddychać normalnie a nad sobą widziała zmartwione, ciemne oczy Liz.

- Panienko, jak się panieka czuje? - dziewczyna przytomnie przywołała straże i wyjaśniła, kim Lina jest. Czarodziejka usiłowała im wytłumaczyć, że nie idzie do pałacu, tylko do koszar, bo musi pomóc jednej meduzie...

Ktoś uznał, że bredzi. Nie wiadomo skąd pojawił się medyk i zaordynował jej zastrzyk. Ciemności rozstąpiły się przed nią i już nie słyszała niczego, co strażom mówiła Liz...

A szkoda...

~**************************************************************~

Grau bardzo jej pomógł. Dostarczył wieści ze świata. I nowe rozkazy. Ma zaczekać, aż Starożytny wróci do domu... I nic nie robić. Kapłan miał jej nie pomagać. Taka była kara za niewykonanie rozkazu....

Nie wolno jej było zabijać tego kota....

Jednak Grau nie tylko ją wyleczył. Powiedział jej... niemal wszystko jej wyjaśnił.

I wytłumaczył jej, gdzie w tym planie jest furtka dla nich... Jeśli Sheera zgodzi się mu pomóc, to będą mieć biegun północny dla siebie. A może i o wiele, wiele więcej... Sheera zgodziła się. Nie była do końca przekonana, ale zauważyła, że Grau jest niebezpieczny.

A także, że się o nią troszczy.

To było miłe. I jednocześnie wstrętne.

W każdym razie, cieszyła się, że nie musi leżeć w piachu i czekać spokojnie na regenerację (A nóż Xellossowi znudzi się dręczenie smoków i przyjdze ją wykończyć?) dlatego spokojnie słuchała, co Grau ma jej do powiedzenia.

Dużo się dowiedziała. Wiedziała już wczesniej, że chimera wybyła, ale nie wiedziała, że ma to związek z morderstwem na zamku w Seyrun. Wiedziała, że Lina odeszła, ale nie wiedziała dokąd.

A już na pewno nie wiedziała, że smoczyca została z mazoku sama.

- To doskonała okazja... - gorączkowała się. Wszystko wina tej Złotej... zabije ją, do jasnej cholery, chocby ją miał szlag trafić.

- Nie, zaczekaj, Sheera... Jesli Xelloss sam tego nie zrobi, to zrobisz to ty, później, ale na razie nie możesz się wtrącać.

No tak, rozkazy. Więc teraz siedziała, mimo że "doskonała okazja" przepływała jej przez palce... słuchała, co mówił jej Grau...

Biegun północny, Lodowy Pałac tylko dla nich... Zostaną Lordami... Ale muszą działać razem. Sheera zgodziła się mu pomóc.

Przynajmniej na razie.

~*****************************************************************~

Merle siedziała sobie na wozie, podczas kiedy chłopaków nie było, bo część znaczniejsza (Jiras i Gravos) myszkowała szczęśliwa pośród broni, a druga, mniejsza (Varu) szukała jakieś w miarę taniej restauracji...

"Chyba powinnam była iść z nim" rozmyślała "Mogłabym znaleźć taką restaurację znacznie szybciej......" wiedziała, że to tylko gdybanie. Tak naprawdę niemal nigdy nie używała daru do takich rzeczy.

Nie, żeby uważała to za niemoralne. Po prostu z przyzwyczajenia.

Tak sobie siedziała i rozmyślała, przy okazji odnotowując, że jest też wściekle głodna, kiedy usłyszała coś jakby cichutkie miałknięcie...

Rozejrzała się. Nic. No cóż.... może omamy słuchowe z głodu.... Położyła się z powrotem. Ale zaraz, nie ma czegoś takiego jak omamy słuchowe....

Zwłaszcza kiedy się powtarzają. Tym razem zajrzała pod wóz. Jest. Malutki, rudy kociak siedział skulony tuż obok koła... Gdyby ruszyli w tym momencie rozjechaliby go.

"O nie, dość martwych kotów w tej historii, przynajmniej dopóki ja tu jestem." Pomyślała, zeskakując ostrożnie z wozu.

Varu przyszedł.

- Co robisz?

- Zobacz... - pokazała mu kota. Zwierzak utkwił w nich proszące, podstępnie słodkie spojrzenie zielono-żółtych oczek. Merle spojrzała na Vala, a Val na Merle.

- Zabieramy go. - stwierdzili jednocześnie. Dziewczyna wyciągnęła ręce do kociaka. Od razu zaczął się przymilać.

- Jest rozkoszny... [pliiiiz, nie używajcie tego słowa... brrrr.... nie używajcie tego słowa.... @_@ - Soy]

- Ta... - za nic by się nie przyznał, ale widok go trochę poruszył. Merle i kotek... Poczuł nawet ukłucie zazdrości. Trzeba go było jakoś nazwać. Zdążyli rozważyć kilka propozycji, ale żadna nie była odpowiednia dla zwierzaczka.... Nagle przyleciał Jiras.

- Lordzie Valgaaaaaa....- nie dokończył, bo wyłożył się jak długi.

Val, mimo prób i wysiłków nie zdołał im wyperswadować zwracania się do niego jakoś inaczej niż "Lordzie"... w każdym razie, nie poza domem. Jakaś kobieta, kiedy tylko usłyszała tytuł szlachecki odwróciła się w pół kroku i zaczęła mizdrzyć się do morskowłosego przez pół ulicy.

Teraz to Merle zrobiła się zazdrosna. Zdecydowanie chwyciła go za ramię, nie zaszczycając już wrednego babsztyla ani jednym spojrzeniem.

Kobieta zmyła się w końcu, a Jiras wstał i otrzepał.

- Valgaav sama, przepraszamy, ale... o jaki słodki Puszek Okruszek! - zachwycił się, zauważywszy, co dziewczyna ma na rękach.

- Okruszek... ładne imię... to co chciałeś nam powiedzieć?

- Valgaav sama... Maczugi! Nie ma ich! Musimy jechać do producenta!

Doczłapał się Gravos z zakłopotaną miną.

Usiedli na wozie, żeby spokojnie porozmawiać. Wysuwali różne propozycje, ale w końcu wymyślili, że Jiras i Gravos pojadą po te maczugi z resztą towaru, a Val i Merle w towarzystwie Okruszka udadzą się w drogę powrotną. Piechotą.

- Valgaav sama, jesteś pewien, że...

- Jestem. Nic nam nie będzie, nie? - uśmiechnął się do Merle. Ta odpowiedziała tym samym.

Po obiedzie w restauracji, pożeganli się. Jiras i Gravos odjechali turkoczącym się wozem, a Val i Merle udali się traktem do rozstajów.

- Twoja mama nie będzie zła, że mieliśmy wrócić dzisiaj, a wracamy o dzień spóźnieni, bez towaru, a za to z kotem?

- Ależ skąd... Wszystko jej wyjaśnimy... Zresztą, już się pewnie stęskniła po czterech dniach ^^

- Akurat miała czas...

- Mówiaś coś?

- Nie, myślałam że ty...

Spojrzeli oboje na Okruszka. Potem na siebie i jeszcze raz na Okruszka.

- Pomyślałeś o tym co ja?

- Chy...chyba tak... ale to niemożliwe...

Zgodnie uznali, że jednak niemożliwe. I nawet Merle, mimo że była wszechwidzącą, nie przewidziała, jaka ich czeka niespodzianka po powrocie do domu.

~**************************************~

Przeciągnęła się, ziewając szeroko. O, dawno nie było jej tak dobrze... zero zmartwień, zero trosk.... Tylko, żeby on z nią więcej rozmawiał. Był taki tajemniczy....

Samowystarczalny. Filia nie mogła zrozumieć dlaczego tu jest, dlaczego jest dla niej taki... Taki d o b r y . W zasadzie, nigdy w życiu nie zaznała tyle czułości, co teraz i od niego.

Ani w świątyni, ani przed... Choć nie bardzo pamiętała owe przed.... Pamiętała tylko, że jako dziecko często marzyła, żeby ktoś ją objął i przytulił. Kiedy niespodziewanie dla samej siebie została matką Vala, przypomniała sobie swoje dzieciństwo. I wtedy zdecydowała, że jej dzieci będą wychowane inaczej, będzie je przytulać sto dwanaście razy dziennie i powtarzać miliony razy, jak je kocha...

Chociaż oczywiście nie myślała o innych dzieciach, tylko o Valu... no, ale on już jest dorosły...

Odkryła, że chciałaby mieć dzieci....

Wtuliła się mocniej w mazoku leżącego obok. Jeden tydzień... Jeden tydzień, jedno małe siedem dni i taka zmiana. Może mu jeszcze nie ufała, ale przynajmniej już wiedziała, że go nie nienawidzi.

Zresztą, nie chciała, wcale nie chciała precyzować, co to jest, grunt, że już nie czuła strachu, kiedy patrzyła na swój nadgarstek....

Teraz ta branzoleta wydała jej się piękna....

I cokolwiek to było za uczucie, nie chciała go tracić ani psuć nazwami, chciała żeby z nią zostało. Przyjęła do wiadomości fakt, że jest jego towarzyszką. A on jej towarzyszem. Nie chciała myśleć co by było, gdyby dowiedziały się jakieś inne smoki... smoki z wnętrza bariery, albo z pozostałych dwóch świątyń.

Cokolwiek by to było, wiedziała już teraz, że nie spodobało by się jej. Teraz mogła się przyznać przynajmniej przed sobą, że martwi się zawsze kiedy go nie ma....

Obudził się.

Przywitała go nieśmiałym uśmiechem. Zazwyczaj wstawała szybko, chyba, że budził się pierwszy.... Dopiero dzisiaj zastanowiło ją, po co on sypia... Mazoku chyba nie muszą...

- Dzień dobry... Jak się spało? - zapytała cicho. Jednocześnie wszystko w niej śpiewało. Patrzy na nią tymi swoimi oczami! Nie zamyka ich!

- Dobrze... Filia, coś się stało...?

Ledwo się obudził, już od rana dręczyły go przewidzenia. Potrafił sypiać. Jak dotąd robił to rzadko, nie lubił snów. Ale dla niej... dla niej mógł rozwinąć w sobie jeszcze wiele innych, ukrytych talentów...

Teraz miał wrażenie, że śni dalej. Nie lubił snów, wolał o wiele bardziej koszmary. Ale ten sen, wyjątkowo mu się spodobał...

Filia uśmiechała się... naprawdę się uśmiechała... do niego. Chciał coś powiedzieć, ale nagle ogarnął go strach, że jeśli się odezwie, sen zniknie. Tymczasem Filia powitała go i nawet zapytała, jak mu się spało... niesamowite...

Zaraz, a może coś się stało.

Zapytał ją o to. Zmieszała się, i powiedziała, że nie... po prostu była ciekawa. Oboje nie wiedzieli, co powiedzieć. W końcu zapytała go, czy to prawda, że mazoku nie sypiają.

Potwierdził. Widział, jak się szarpie sama ze sobą. Spytać, nie spytać..

Wiedział, bo sam się szarpał. Jeśli spyta to powiedzieć czy nie powiedzieć...

Nie zdążył zdecydować, a Filia w nagłym przypływie odwagi zapytała... Dlaczego w takim razie sypia obok niej skoro nie musi? Zarumieniła się przy tym tak rozkosznie, że ani się obejrzał a już był w połowie zdania.

- Ponieważ, ja... coś muszę robić, kiedy ty śpisz. - zakończył niezręcznie.

Widział, jak zastanawia się nad jego odpowiedzią. Widocznie liczyła na co innego, chociaż jednocześnie uważała, że pewnie nie ma prawa... Zranił ją, ale dobrze postąpił. Nie może być tutaj zawsze, nieważne jak bardzo by chciał. Od czasu do czasu musi wywiązać się ze swoich obowiązków.

Gdyby inne smoki dowiedziały się, że ktoś z ich rasy został towarzyszką mazoku... Pewnie zginęłaby... Z drugiej strony, Zellas to absolutnie nie obchodziło, dopóki stawiał się na kazde wezwanie. Zresztą, to ona doradziła mu, żeby...

Ale inni? Sheera na przykład. Wiedział, że wciąż tu jest. I nawet podjął pewne kroki... Zdoła ochronić swoją Złociutką, i wszystko to, co jest dla niej ważne....

Czuł wyraźnie, że zaszła w niej zmiana. Była milsza dla niego za dnia (w nocy była niezmiennie taka sama, taką jaką ją lubił najbardziej...), nie reagowała już strachem na byle uwagę z jego strony... Raczej irytacją, jeśli już...

On też się czegoś nauczył. Usiłując do niej dotrzeć, zapomniał że Filia jest inna niż większość członków jej rasy. Naprawdę dba o istoty ze swojego otoczenia. Już wiedział, żeby nigdy, ale to nigdy nie robić żadnych aluzji co do Vala.... Źle wtedy zrobił. Mógł ją stracić.

Ale tak się bał, że się spóźnił, że Filia zakochała się w swoim wychowanku....

Częściowo miał rację, Filia kochała Vala.

Ale była jego matką. Zastępczą co prawda, ale nie umniejszało to jej miłości. Na szczęście dla siebie i dla niego, w końcu zdała sobie z tego sprawę. Natomiast w dalszym ciągu był zazdrosny. Zrozumiał nareszcie, o co walczy. Po prostu chciał, żeby Złociutka przyznała, że go kocha...

A skoro wie, o co walczy... Najwyższa pora działać.

- Filia...

- Tak?

- Sypiam tu, bo lubię budzić się koło ciebie.

~*********************************************************~

Lina obudziła się w wielkim, pięknie urządzonym pokoju. Na rzeźbionym krześle koło jej łóżka siedział sobie medyk, ten sam, który zaaplikował jej zastrzyk, i teraz beztrosko przysypiał.

Ryknęła na niego. Spadł z krzesła i zaraz szczupakiem wyleciał przez drzwi. Nie minęło dziesięć minut, a już miała u siebie kapitana straży.

- Pani Inverse... musimy poważnie porozmawiać.

Dowiedziała się, że Phil wyjechał w pościgu za mordercami Gracii, a księżniczka Amelia zaginęła dziś rano.

"Czyli Zel..." pomyślała, przerażona. Kapitan poklepał ją po ręce uspokajająco, biorąc jej bladość za oznakę szoku. Przypomniały jej się słowa Merle: "Zel na pewno podejmie właściwą decyzję..." Kapitan zadawał jej pytania.

Jak długo zna księżniczkę, gdzie podróżowały, z kim itede...

Wahała się. Powiedzieć im czy nie? Wsypać przyjaciela?

Nie.

Ale ocali przyjaciółkę.

"Właściwą decyzję.."

W tym momencie sama zdecydowała.

"W porządku Zel. Masz u mnie te trzy dni...Nie zbłaźnij się..."

Odpowiadała dalej na pytania, rozwiewała wątpliwości itp. W końcu zapytano ją, po co przyszła do miasta. Odparła zgodnie z prawdą, że przyszła tu powstrzymać Gourry'ego przed wstąpieniem do armii.

- No to niech się pani śpieszy, panno Inverse, bo już po południu...

Wyleciała z pałacu jak oparzona.

I zaraz chwycił ją ból. Tym razem prawa ręka.

"O nie...nie teraz... przynajmniej mogę.... iść..." Doczłapała jakoś do rynku. Pierwszego napotkanego przechodnia zapytała, gdzie są koszary. "Dlaczego nie spytałam kapitana... głupia!"

Niestety, mężczyzna był obcokrajowcem i nie zrozumiał pytania.

W końcu dowiedziała się, gdzie są koszary. Trochę pobłądziła po ulicach, ale w końcu je znalazła. Zadowolona, już miała wejść, kiedy zatrzymali ją strażnicy. Powiedziała im dumnie, że chce się zaciągnąć. Nie potraktowali jej poważnie, ale przynajmniej byli zbyt zajęci śmiechem, żeby próbować ją zatrzymać.

Weszła do środka.

W ponurej, zastawionej ławami świetlicy nie było żadnego blondyna. Tylko paru wojaków moczyło mordy w czymś, co podejrzanie przypominało piwo, pomimo wywieszonego zakazu picia....

Nagle zauważyła jego tobołek przy jednym ze stołów. "A więc jest tutaj..."

Zauważyła go przy recepcjii... Nareszcie!!!!!!!!!!!!!!!!!

Rzuciła się w jego kierunku, kiedy nagle chwycił ją paraliż. Zupełnie jak we śnie, nie czuła swojej lewej połówki. Nie mogła krzyczeć, nawet mówić... Upadła i leżała. Chciała przekręcić się na prawą stronę, ale miała wrażenie, że robi to za wolno. On zaraz się odwróci i wyjdzie tylnim wyjściem i nawet jej nie zauważy.

W końcu udało jej się...trochę wysiłku i odepchnęła się kawałek nogą...

Jeszcze kawałek.

Dość spory kawałek.

~**************************************************************~

Nie czuł nic. Poruszał się, oddychał i mówił normalnie ale w środku nie czuł nic. "Czy tak się czują mordercy?" Tego jeszcze nie wiedział.

Za to wiedział, że jesli tak ma się czuć przez całe życie, to.....

Będzie człowiekiem.

Nie, zaraz... ona mówiła "Będziesz wyglądał jak człowiek..." Jeśli zabije księżniczkę, straci swoje człowieczeństwo.

Ale złamie klątwę.

Dolecieli już do okna w Północnej Wieży. Amelia trzymała go za rękę. Już nie płakała, przynajmniej nie tak bardzo jak wtedy... Dziwne uczucie. Tylko raz tak przy nim płakała, kiedy oberwał od Gaava...

Skoro powiedziała mu wszystko, to znaczy, że mu ufa. Nie posłuchał rady Merle i nie powiedział jej nic zobowiązującego... Amelia chyba sama zinterpretowała jego pojawienie się tutaj. Zresztą, tak mu było wygodniej.

Zaproponowała, że pokaże mu coś. Kiedy skierowali się w stronę Północnej Wieży, w pierwszej chwili zamarł z wrażenia... Ale przecież jej nie mogło chodzić o to samo co jemu. Niemożliwe...

Weszli przez to małe okienko i resztę drogi pokonali pieszo, po schodach. Amelka wyjaśniła mu, że kiedyś jej matka zajmowała tą wieżę... Tutaj urodziła się ona i jej siostra... Tutaj pierwszy raz wyszło jej zaklęcie...

"I tutaj prawdopodobnie zginiesz, księżniczko..." pomyślał ze smutkiem. Ale dalej szedł za nią, trzymał ją za rękę, jak we śnie...

Przed samymi drzwiami powiedziała mu coś jeszcze... Ojciec przed wyjazdem kazał zburzyć wieżę... Za pół roku jej ukochane miejsce zniknie, a ona tak dawno tu nie była. Za rok powstanie nowa, o wiele niższa wieża.

Ale już nie taka sama...

Weszli do środka.

Tak jak mówiła wszechwidząca, w środku nie było wiele mebli (bo wiele mebli nie jest potrzebne królowej w połogu...) Najwięcej miejsca zajmowało szerokie łoże. Była jeszcze szafka, toaletka i niewielki fotelik...

I sztylet oprawiony w ramkę. Zwykły, prosty nóż, bez żadnych ozdób.

- Przez ten nóż nie przychodziłam tu od lat... Zelgadisie?

Odwróciła się do niego i zrobiła jeden krok...

Wiedział o co jej chodzi. Aż za dobrze wiedział. Już na schodach, nie, nawet jeszcze wcześniej, już wtedy przed pałacem, kiedy wpadła mu w ramiona...

Chciał na nią wrzasnąć, że jest ślepa i głucha, że w tym mieście, ba, nawet na tym kontynencie może mieć każdego, kto jej się zamarzy, więc dlaczego do cholery traci na niego czas?!

Ale nie zrobił nic, żeby ją zatrzymać.

- Zelgadisie, zostań tu ze mną....

Krach... Silna wola rozbiła się na małe kawałeczki przy akompaniamencie wesołych okrzyków żądzy.

Naprawdę nie zamierzał do tego dopuścić. Jeśli już, to na swoich warunkach.

- Wiem, że nic do mnie nie czujesz, ale zostań ze mną dzisiaj...

Żądza zawołała sobie do towarzystwa pożądanie i niecierpliwość. Teraz cała trójka wrzeszczała mu w umyśle, żeby się zgodził.

Chciał jej powiedzieć, że nie ma racji, że naprawdę coś do niej czuje, chociaż nie wie co to, ale naprawdę nie może zostać, bo tak czy siak to się dla niej źle skończy...

Już nawet nie chodziło o to, że mógł ją zabić...

Mógł zrobić coś o wiele, o wiele gorszego.

I tak niezdecydowany stał na środku okrągłej komnaty, kiedy Amelia powolutku zbliżała się, kroczek za kroczkiem...

Co miał zrobić?

Został.

~*********************************************************~

Sklep był nieczynny już czwarty dzień. Filia miała dość lenistwa, i będąc z natury istotką aktywną, zabrała się za produkcję nowych waz.

I pewnie coś udało by się jej stworzyć, gdyby pewien kapłan nie uparł się, że jej pomoże....

Zaczęło się całkiem spokojnie. Najpierw przyniósł jej herbatę, potem wyskoczył gdzieś, ale uprzedził (!), że niedługo wróci. Właśnie siedziała sobie taaaaaaakaaaaaaa dumna, że wcale się nie martwi (a to, że trzęsą jej się ręce i już piąty raz zaczyna to samo to taki pikuś), kiedy on nagle pojawił się za nią.

Ponieważ siedziała przy kole garncarskim, usiadł sobie za nią. Filia wystraszyła się jego nagłym pojawieniem, i cała praca pewnie by jej się rozleciała, gdyby Xelloss jej w porę nie podtrzymał.

I tak już został. Wazę skończyli razem.

Nic nie mówili, ale.... Dla Filii te cztery dni były ważne, piękne, chociaż już się zaczynała martwić, co z Valem i dostawą. Wymarzyła sobie, że kiedyś dobuduje nowe skrzydło, może doda dział herbaciany... a może zatrudni kogoś i otworzy drugi sklep w mieście?

W Seyrun na ten przykład...

Jednak to zajmie jej mnóstwo czasu. Martwiła się zawsze, ilekroć pomyślała, że Jiras i Gravos nie dożyją tych czasów... w ogóle nie będzie nikogo, oprócz niej i Vala...

Z tym, że teraz był Xelloss...

Rozmarzona udała się do kuchni, przez drzwi łączące z pracownią. W połowie drogi obejrzała się za siebie, ale demona już tam nie było. Spojrzała przed siebie i zobaczyła, że siedzi przy stole i znowu podżera jej jabłka...

"Czy on musi jeść w t a k i sposób?" zastanawiała się i jednocześnie próbowała udawać, że wcale jej to nie poruszyło. Z marnym skutkiem.

Pili sobie właśnie herbatę, kiedy usłyszała głośne >plask< i coś uderzyło w sam środek stołu. Zerwała się na równe nogi i doskoczyła do niego, nieświadomie łapiąc go za ramię.

Na stole siedział sobie chłopczyk, otoczony biało żółtym światłem. Miał włoski koloru niedojrzałych zielonych bananów i takież oczka. I szeroki jak banan uśmiech.

Na oko mógł mieć siedem lat.

- Czy ty widzisz to co ja? - odważyła się spytać Filia, z emocji wczepiając się w niego coraz mocniej. Mazoku skinął głową nie spuszczając wzroku z chłopczyka. A ten wyszczerzał się do nich coraz bardziej.

Miał na sobie skromną, trochę poplamioną białą szatę... Chyba go gryzła, albo co, bo cały czas próbował ją odciągnąć od skóry.

Za chłopcem pojawił się Sylius.

Jak zwykle z jego twarzy nie można było nic wyczytać, ale zrozumiała od razu, że coś musiało się stać. Bóg z obcego świata zmierzył ich nieodgadnionym spojrzeniem. Zarumieniła się, ale nie puściła Xellossa...

- O co chodzi? Co to za dziecko? - zapytała, zdumiona skąd ma u siebie tyle odwagi, żeby zwracać się do, bądź co bądź, boga, w taki sposób.

Sylius zrobił coś nieoczekiwanego. Uśmiechnął się do tego dziecka. A potem wlepił w nich swoje powazne ślepia i odezwał się.

- Wybaczcie, ale musiałem go tu przyprowadzić. Galvaira... chciał powrócić do swojego dawnego wymiaru, tutaj. Moim obowiązkiem było go przyprowadzić.

Słuchali, nic nie rozumiejąc... przynajmniej ona nic nie zrozumiała, bo Xelloss zachował twarz pokerzysty...

Nagle przez opary zdumienia i szoku przebiła się wiadomość, która zdominowała wszystkie inne....

Broń masowego rażenia, przedmiot masakry Starożytnych, siedzi sobie na jej stole w ludzkiej postaci i gaworzy!!!!!

Zrobiło jej się słabo.

Chciała o tym powiedzieć, ale zdołała wyszeptać tylko "Xell..." zanim się osunęła...

Kiedy otworzyła oczy, leżała na kanapce w swoim saloniku. Xelloss stał nad nią, z mokrym okładem w ręce. Zorientowała się, że chyba przed chwilą krzyczała.

Usiadła szybko na kanapie... au, zbyt szybko!

Złapała się za bolącą głowę, a kapłan delikatnie ułożył ją na poduszkach.

- Powoli, Fi... - Fi...jak ona lubiła, kiedy on tak mówił......

Nagle przypomniało jej się, dlaczego tu leży.

- Powiedz mi... czy Sylius... czy ten chłopczyk....

- Spokojnie, Sylius sama już poszedł... A Galvaira jest tutaj... - wskazał ręką. Rzeczywiście, na dywanie bawił się mały zielonowłosy chłopczyk. Nieoczekiwanie przypomniało jej się, jak zupełnie niedawno Val bawił się w tym samym miejscu...

- A co jeszcze Sylius sama mówił? - zapytała, żeby ukryć wzruszenie.

- Zapewnił, że to na pewno Galvaira... Coś się stało niedawno i dlatego tak wygląda. Mamy go przechować przez pewien czas, aż się upewnią, czy coś podobnego nie stanie się z pozostałym orężem...

W rzeczywistości była to tylko część prawdy, ale wolał zachować resztę dla siebie. Przynajmniej na razie...

Nie chciał jej denerwować.

A jeszcze bardziej nie chciał jej stracić.

Nie mógł ryzykować teraz, że zerwie ledwo nawiązaną nić porozumienia. Filia nawet z pomocą Vala, Merle czy nawet Liny nie zdołałaby się uratować. Musi to tak rozegrać, żeby jej nie skrzywdzić, musi to sam załatwić.

- Fi, za jakiś czas będę musiał iść...

- Iść? Dokąd? - zapytała, zapominając, że on przecież nie odpowiada na pytania. Zawód i smutek na jej twarzy jednoczesnie go ucieszyły i...i chyba zmartwiły...

- Nieważne... Fi, wrócę najszybciej jak się da... - "O ile dożyję..." dodał w myślach. Siedziała zamyślona, cały czas trzymając jego rękę. Nagle podniosła na niego pełne smutku oczy.

- Obiecujesz?

Skinął głową, niezdolny do wydobycia z siebie głosu... Taki rodzaj smutku... Słony od powstrzymanych łez.

Chwyciła go mocniej.

- Hej, jeszcze nigdzie nie idę...

Tylko tyle zdążył powiedzieć, zanim przyciągnęła go do siebie.

~*******************************************************************~

Zaszli już tak daleko, że rozpoznawała mgliście drogę, którą szli poprzednio z Liną, Amelią i Zelem. To wspomnienie narzuciło w naturalny sposób temat rozmowy. Zastanawiali się czy Zelgadis okaże się, jak to określiła dziewczyna, "Chamanem do potęgi" i ją zabije, czy może gorzej, rozmyśli się w połowie a potem porzuci....

- No niech spróbuje! Wtedy go znajdę!

- Ciekawe jak... - spojrzała na niego tak, że zaraz zreflektował się, z kim rozmawia. - Ano tak. Znajdziesz... I?

- I będę dręczyć!

Pokręcił głową, najpierw mu doradza w taki sposób, a potem się rzuca...

- To co innego. Zapytał mnie o sposób, więc mu powiedziałam. Nie kazałam się zastosować.

- Racja... wiesz, ja myślę, że... - nie zdołał jej jednak powiedzieć co myśli.

Na drodze stał znowu ten duży szary wilk. Stał i patrzył na nich zmrużonymi oczami. Okruszek miałknął protestująco. Wcześniej Merle wsadziła go do torby, tak, że tylko mordka wystawała.

Val pokazał jej, że ma stać. Więc stanęła. Starożytny i wilczyca mierzyli się przez chwilę wzrokiem. W końcu zwierzę skapitulowało. Wilk odwrócił się i machnął na nich ogonem jak zaprzyjaźniony owczarek. I ruszył przed siebie. Po kilku krokach odwrócił się, a ponieważ dalej stali bez ruchu, wrócił na poprzednie miejsce i dalej patrzył wyczekująco.

- Varu, ona chyba chce, żeby iść za nią...

- Ona?

Wilczyca w odpowiedzi szczeknęła i ruszyła pędęm przed siebie. Nie czekając pobiegli za nią. Szare zwierzę skręciło w stronę lasu, nie tracąc nic na szybkości. Oni jednak musieli zwolnić, żeby przedrzeć się przez chaszcze.

- Merle... - szepnął Val. - Ta wilczyca to...

Nie zdążył jednak jej powiedzieć. Chaszcze nagle się skończyły, a przed nimi pojawiło się cos w rodzaju czarnej ścieżki. Varu zatrzymał się, więc białowłosa zrobiła to samo.

- Merle, to jest portal... ta wilczyca to mazoku.

Skinęła głową, że przyjmuje to do wiadomości. Wilczyca zawróciła i przysłuchiwała się teraz ich rozmowie. Drzewa wokół nich rozmywały się, tworząc jednolitą, czarną masę...

Leśna ścieżka zamieniała się powoli w tunel.

- I co teraz? - zapytała, mając nadzieję, że nie każe jej tego sprawdzać... Wzruszył ramionami.

- Chyba jednak musimy iść za nią.

Szara wilczyca nagle szczeknęła krótko w ich stronę... I nagle jakby otworzyła się pod nimi zapadnia. Val zdążył złapać Merle za rękę. Później była tylko szalona jazda w dół....

Słyszeli przerażone, pełne błagania miałczenie Okruszka...

Nagle wszystko skończyło się i wylądowali.

Merle otworzyła oczy, zastanawiając się co zobaczy. Oślepiła ją jasność. Pomrugała chwilę, kątem oka zauważając, że Varu już się przyzwyczaił do jasności. Kiedy już była w stanie spojrzeć, od razu rozpoznała miejsce. Stali na samym środku ogródka Filii. Kiedy spojrzała na kopczyk Spaślaka, przypomniała sobie o Okruszku. Na szczęście nic mu się nie stało. Postawiła go na ziemię.

Kot otrzepał się jak po kąpieli, przeciągnął, zaprezentował pazurki i garnitur kiełków a potem ruszył do domu. Chciała iśc za nim, ale Varu ją powstrzymał.

- Zobacz.

Wilczyca siedziała, bardzo z siebie zadowolona, na ścieżce przed furtką. Wywiesiła czerwony jęzor, niczym flagę i zaeksponowała swoje wilcze kły w czymś na kształt wilczego uśmiechu.

A potem najzupełniej spokojnie rozpłynęła się w powietrzu.

- Rozumiesz coś z tego? Bo ja nic. - przyznała szczerze.

- Chciała, żebyśmy wcześniej tu dotarli, ale dlaczego?

Zastanawiali się dalej nad tą kwestią, kiedy z domku wypadł mały, zielonowłosy chłopczyk, w rozpiętej, damskiej różowej koszuli zapinanej na perłowe guziczki. Obdarzył wracających pięknym, niemal bananowym uśmiechem i z radością, niemal z uwielbieniem, przypadł im do nóg.

- Wziszka nyuuk? - oświadczył, a może zapytał.

Z domu wypadła zarumieniona, potargana Filia.

- Galvaira wracaj tu!!!!!!!

- Tyiapi! - odrzekł malec radośnie, wczepiając się na dobre w Starożytnego Smoka. Xelloss siedział sobie na dachu i zaśmiewał się do łez, a Filia, skoro to usłyszała, zaczęła na niego wołać, żeby łaskawie ruszył tyłek i zechciał jej pomóc, bo to także jego problem.

- Aha...

- Wszyyyystko jaaaaaaasne....

Val i Merle spojrzeli po sobie.

- Mamo... chcesz nam o czymś powiedzieć?

Filia spojrzała na nich w szoku. Po czym wróciła do kłócenia się z mazoku.

- Zobacz, Varu... zostawić ich na cztery dni... Wracasz, a oni już mają dziecko.

- No właśnie.

- ŻE NIBY CO?!!??!!!!!! - zainteresowali sie zgodnym chórkiem podejrzani. Bananowy chłopczyk uśmiechnął się szeroko. Filia poczuła, że musi im wszystko wyjaśnić.

Zaprosiła ich do domu (odnotowując fakt, że mieli wrócic z towarem, a wracają z małym kociakiem) i wysłuchała ich opowiadania, przynajmniej kiedy doszli do momentu rozdzielenia z Gravosem i Jirasem.

Przerwała im i opowiedziała o pojawieniu się Syliusa. Varu wtedy skojarzył sobie, skąd zna nazwę Galvaira...

- Chcesz powiedzieć, że to dziecko jest ...

- Jak na broń masowego rażenia wygląda bardzo kawaii ^^ - Merle widocznie nie przeszkadzało ani dziwne narzecze, którym posługiwał się malec, ani fakt, że był to jeden z najpotężniejszych artefaktów w tym wszechświecie.

Chłopczyk zapałał do niej sympatią, a teraz wygodnie umościł się na jej kolanach i pozwalał karmić ciastem. Okruszek miałczał obok niej, zazdrosny.

- Musimy go jakos nazwać, nie można na niego wołać Galvaira. - w duchu przyznała Xellossowi rację. Gdyby ktoś z jej gatunku dowiedział się, że broń Starożytnych jest tutaj....

Zadrżała. Na dodatek Xelloss ją opuszcza...

- Proponuję Galev ^^ - Merle najwidoczniej niczym się nie przejmowała. - Brzmi podobnie, więc łatwiej się przyzwyczai... A w skrócie można wołac Garu...

- Mnie tam pasuje. - Val przysiadł się koło nich.

Dziedzictwo jego rasy spojrzało na niego niesłychanie zielonymi oczętami i uśmiechnęło się od ucha do ucha. Merle pogłaskała Garu po włosach.

- No proszę... on wyglada raczej na wasze dziecko.

Merle zamieniła się w czerwonego maczka. Val zresztą też.

- Co ci chodzi po głowie, mazoku... - Xelloss ze śmiechem uniósł ręce.

- Nic nic ^^ Wcale nie jest do ciebie podobny... ani troszkę. - zapewnił z wiele mówiącym uśmiechem.

Filia przyjrzała się starożytnemu i Galevowi. Podobny odcień włosów, taka sama karnacja... ale inne oczy, inny uśmiech... Ponadto Val miał róg, a Galev nie... Jednak postronni obserwatorzy...

- Zdecydowałam! Val, od dziś masz młodszego brata...

Varu spojrzał na Garu. Uśmiechnęli się niemal jednoczesnie. Okruszek miałknął protestująco. Stanowczo poświęcają mu za mało uwagi. Z rozpędu wskoczył Merle na ramię i zaczął cicho mruczeć...

Po południu Filia i Merle poszły razem z Garu na strych. W kufrze smoczyca trzymała stare rzeczy Valgaava... Będą jak znalazł dla Garu. Okazało się, że większość rzeczy jest dobra, tylko niektóre trzeba było skrócić...

Kiedy zeszły na dół, białowsłosej nieoczekiwanie przypomniał się wilk.

Opowiedzieli więc wszystko.

~**********************************************************************~

[podzieliłam to, bo nie mam office'a i otworzone w wordpadzie było zbyt długie, by cokolwiek z tym zrobić... literki siem popsuły, ale po podzieleniu już jest spoko :D potem możesz to połączyć z powrotem :D - Soy]

[Ano i tak też zrobiłam XD -Charatka]

~************************************************************************~

Lina nie zdołała doczołgać się do Gourry'ego. Zobaczyła jeszcze, jak blondyn z uśmiechem dziękuje za coś recepcjionistce, otwiera tylne drzwi... Światło oślepiło ją, tak, że nie była pewna, czy naprawdę dostrzega kontur jego sylwetki...

Chciała krzyczeć, wrzeszczeć, żeby zawrócił, żeby na nią zaczekał...

Chyba straciła przytomność.

Znowu miała ten sen. Tym razem szła przez las, a każdy pień był nogą od krzesła lub stołu w dużej sali. Ona była taka malutka, a sala była wielka i ciemna. Gourry stał przy wielkich drzwiach i po swojemu medytował, otworzyć je czy nie...

Nie otwieraj.

Widzi wyraźnie, jak meduza kładzie rękę na klamce, widzi palce obejmujące okrągłą gałkę, słyszy szczęk zamka... Zrywa się i biegnie, ale po chwili upada... Drzwi się otwierają, światło wpływa... jest gorące jak lawa... Tonie w tym świetle, ale czuje tylko połowę bólu... a chciałaby czuć całość, może szybciej by się skończyło...

Próbuje utrzymać się na powierzchni, ale sparaliżowana strona ciągnie ją w dół... tonie... na powierzchni widzi obraz, wielki, monstrualny obraz...

Ona leży w cieniu, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, a on obraca się i wychodzi, światło do niej nie dociera, więc nawet jeśli on obejrzy się przez ramię to już jej nie zobaczy...

Widzi, jak jego sylwetka znika w świetlistym prostokącie...

Drzwi się zamykają.

Zostaje sama w ciemności.

Usiadła gwałtownie. Spojrzała delikatnie w lewo... oprócz lewej kostki paraliż niemal całkowicie ustąpił. Znowu leżała w tym pokoju.. Czyli po prostu zasnęła po rozmowie z kapitanem straży...

Spojrzała na prawo, spodziewając się zobaczyć na rzeźbionym krześle starego, przysypiającego medyka.

A zobaczyła...

- Gourry!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Nie bacząc na to, że nie może zupełnie kontrolować lewej nogi, rzuciła się na niego i po chwili wisiała mu na szyi.

- Lina, ostrożnie! Miałaś leżeć...

Ale czarodziejka wczepiła się w niego, tak histerycznie, jak wtedy, kiedy zobaczyła ogromnego ślimaka. Tak zastali ich medyk i kapitan straży miejskiej... Wycofali się po cichu. Cokolwiek mieli do zrobienia w tym pokoju, mogło poczekać jeszcze przez jakiś czas. Lina tymczasem doszła już do siebie.

- Ty meduzo, kretynie, włóczykiju w cztery litery kopany! Co ci do łba strzeliło, żeby się rozdzielać...

- Ale Lina, przecież chciałaś, żebym zarobił... - zauważył szermierz przytomnie, zaskoczony faktem, że ruda dalej go obejmuje (co było niepokojącym objawem) a jednocześnie uspokoiwszy się na dzwięk jej wrzasków (co świadczyło o tym, że Lina zdrowieje)

Spojrzała na niego z zimną furią w oczach.

- Nigdzie już nie idziesz beze mnie, rozumiesz?

Skinął potulnie głową.

Jego Lina ma zawsze rację.

~***************************************************~

Wcale nie było tak, jak mu przepowiedziała Merle...

Było o wiele, o wiele lepiej...

Jak dla niego te trzy dni i trzy noce minęły trochę za szybko. A on wciąż nie zdecydował...

Z jednej strony nie chciał, naprawdę nie chciał robić jej krzywdy... Nie teraz, kiedy zrobiła się mu bliższa niż ktokolwiek przedtem. Z drugiej... chciał wiedzieć, najbardziej na świecie chciał wiedzieć jak teraz, po tylu latach, wyglądałaby jego twarz....

I wciąż się wahał. Głównie kiedy spała...

Bo kiedy się budziła... Albo rozmawiali, jak nigdy przedtem, albo.....

Rozmawiało im się świetnie. Amelia zapewniła go, że wie, że on nic do niej nie czuje. Powiedziała też, że wcale tego nie oczekuje. Od dawna wie, że kiedyś będzie musiała wyjść za mąż. Jeśli nie z miłości, to dla dobra państwa, dla zapewnienia ciągłości dynastii, zwłaszcza teraz, kiedy okazało się, że siostra nie żyje.

Od początku, mimo iż nie była poważną pretendentką do tronu, wiedziała, że taka jest jej rola. W zasadzie obojętne, kogo by poślubiła, grunt, żeby wywiązała się z obowiązku..

Teraz, postanowiła sobie, że pozwoli dziadkowi wybrać sobie męża... ale zanim to nastąpi, spełni swoje marzenie. Wszystko mu szczerze powiedziała. I podziękowała mu za zrozumienie.

Powiedział jej, że się myli. Nie wolno pozwolić, żeby ktoś decydował za nas o naszym życiu. Wie, bo sam jest najlepszym przykładem... Pozwolił, żeby to Rezo rozwiązał jego problem i tak się to skończyło...

"A teraz sam robię to samo, wykorzystam ciebie, zadecyduję za ciebie..."

Amelia go objęła i powiedziała, że dla niej on jest najpiękniejszy na świecie. Chciało mu się wyć ze szczęścia, udręki...

Tak chciał zawsze to usłyszeć... a teraz kiedy wreszcie to ma... nie zasłużył...

Opowiedział jej też wiele o sobie.

Wysłuchała go. Pocieszyła.... Miał nadzieję, że był wstanie chociaż w połowie ulżyć jej smutkowi tak, jak ona jemu... Wspomniał o uczeniu Valgaava, o tym co u Filii... Powiedział jej nawet, co Wszechwidząca powiedziała Linie, i że Lina już pewnie znalazła Gourry'ego w mieście...

Amelia posmutniała.

Przypomniało mu się, że odeszła tak nagle... Wypytał ją dlaczego, ale nie chciała powiedzieć... Znał już jeden sposób na taki książęcy upór...

Dopiero dłuuuugi czas później przyznała, że po prostu chciała zostawić ich samych. Wtedy powtórzył jej, co Merle im mówiła o "trzech możliwych połączeniach symboli >inn< i >yaa<" oraz o tym, co Lina powiedziała... I o przepowiedni trwałości tego związku na sześć lat ...

Chyba nie przekonał jej do końca, ale przynajmniej go wysłuchała. Przyznała, że może nie tyle chodzi jej o samą Linę, co o typ kobiety... Rozmawiali jeszcze o wielu rzeczach, między innymi o przeszłości... Wspomniał jej, że Wszechwidząca powiedziała mu, gdzie ma szukać lekarstwa.

Zaproponowała, że pójdzie z nim go szukać, zanim usnęła...

Zbliżyli się do siebie przez ten czas. Wieczorem trzeciej nocy Zel zauważył, że ich serca biją tak samo... Czyli, że nad ranem...

Nad ranem, Amelia rzeczywiście zasłabła.

W rozpraszającej się z każdą minutą ciemności widział zarys sztyletu... Sięgnął po niego drżącą ręką... Szybka pękła, ledwo jej dotknął....

Usiadł okrakiem nad bezwładnym ciałem. Wszystko się zgadzało. Przez trzy dni i trzy noce Amelia była z nim, należała do niego. Sama powiedziała mu, że czuje się dziwnie. Już dawno w życiu nie było jej tak ciężko i smutno...

A z drugiej strony to fantastycznie spełnić swoje marzenie...

On też chciał spełnić swoje marzenie... Chciał być kochany, akceptowany....

Miał to na wyciągnięcie ręki.

Wystarczy lekkie nacięcie.

Palce ślizgały mu się po rękojeści.

Dwa proste ruchy. Jedno szarpnięcie...

Amelia uśmiechała się przez sen.

Słońce wzeszło. Z Wieży Północnej lepiej było widać wschody słońca niż z Południowej. Za to z zachodami było odwrotnie, tak przynajmniej twierdziła. Stał w oknie, pozwalając, żeby słońce oświetliło mu twarz.

Chwilę.

Wrócił do łóżka. Księżniczka, mimo, że zupełnie niemal odkryta, wciąż była rozkosznie ciepła. Ułożył się wygodnie, chłonąc w siebie to uchodzące powoli ciepło...

Pogładził ją po chłodnym już policzku. Była taka piękna, kiedy leżała tak spokojnie, żadna troska, żaden grymas nie burzył harmonijnych rysów twarzy.

Delikatnie, nieomal nabożnie, odgarnął jej ciemny kosmyk za ucho.

Wydawała się znacznie bardziej krucha, kiedy tak leżała, bez tej swojej, wydawałoby się niezniszczalnej, energii.... Krucha i wymagająca opieki.

Kiedy tak leży, nie widać po niej wewnętrznej siły... a przecież miała w sobie tyle radości życia...

Oparł czoło o jej ramię.

Leżał bez ruchu, nie mogąc zasnąć. Już trzecią noc nie spał, ale dopiero teraz odczuł zmęczenie. Ale i tak nie potrafił zamknąć oczu...

Nagle coś ciepłego pogładziło go po policzku. Otworzył oczy, chyba jednak zasnął, sam nie wiedział kiedy...

- Przepraszam, obudziłam cię...

- Nie szkodzi, Amelko. - szepnął tak cicho. Strasznie chciało mu się pić. Miał wrażenie, że szedł długo po pustyni...

Chyba go nie usłyszała.

- Szkodzi... cały ten czas nie spałeś... - zauważyła? Słyszała, co powiedział.

Odkrył, że przykryła go kołdrą.

Objął ją i przyciągnął do siebie.

- Kocham cię, Amelko. - wymruczał jej do ucha, obserwując jak się ślicznie rumieni.

Słońce świeciło już wysoko na niebie... Zaczynał się czwarty dzień ich dobrowolnego zamknięcia w wieży...

[ niahaaaaaaaaa!!!! <wyciera biurko> ... Aż rozłałam herbacię z zachwytuuuuuu!!! *.* <pije pozostałą herbacię> A już myślałam, że ją zabił!!! MAMAN, TY KONFORMISTKO!!! Chociaż nie, żebym miała coś przeciwko temu... X3333 - Soy]

~************************************************~

Obserwowała sobie dom tej smoczycy... Filia, tak miała na imię własność kapłana Zellas. Z przyjemnością zrobiłaby z nią to samo, co z jej grubym kotem... Ale najpierw zabawiłaby się troszkę.

Siedząc tu i nudząc się, miała dużo czasu na rozmyślania. Naprawdę dużo.

Myślała między innymi o propozycji Grau. Przyjęła ją dość lekkomyślnie, a teraz coraz bardziej nęciła ją wizja przyszłych korzyści. Ale w krótce ten temat się wyczarpał. Był zbyt... spokojny, a wolała nie ubarwiać sytuacji wyobrażając sobie na kim się odegra i jak.

Najpierw zbada wszystkie możliwości.

Myślała też dużo, o tym smoku, o Filii. W zasadzie zastanawiała się, co w niej jest takiego, że Beastpriest poświęca jej aż tyle uwagi. "Musi być dobra... może ją sobie wytresował"

Nie byłaby to aż taka nowość. Wiedziała, co Zellas robi ze swoimi jeńcami... o wiele częściej niż Grausherra sama ze swoimi (zbyt szybko go nudzili). Nie dziwiła się, bo sama lubiła być treserką...

Ale żaden mazoku jeszcze nie ważył się tego robić poza swoją domeną, w dodatku w taki dziki sposób. "Jakby ją obłaskawiał, jasna cholera!"

Była wściekła, że musi tu tkwić i zwyczajnie obserwować, nic nie robić, kiedy miała ochotę zamordować...

Najbardziej denerwowało ją w rozkazach to, że zawsze czuła, że musi wykonać je bezbłędnie. A ofiary zawsze jej to uniemożliwiały. Więc pani Generał musiała, przecież musiała uświadomić im, jak wielkim błędem jest przeszkadzanie jej w pracy, prawda?

A Złoty Smok przeszkadzał jej samą swoją obecnością.

Duży, życiowy błąd.

Więc Sheera jej go uświadomi, zwyczajnie. Ale najpierw sprawdzi, czego ta mała nauczyła się przy Xellossie. "Pewnie sporo..." pomyślała, zacierając odruchowo ręce.

Zrobi z tą małą co zechce... W ten sposób rozładuje się trochę...

Przypomniało jej się, jak leżała na ziemi i było jej niedobrze...

W zasadzie, dlaczego miałaby się bawić tutaj? Zabierze ją do siebie. Ta mała lubi podróże, nieprawdaż?

Przecież przeszła swego czasu taki kawał drogi, żeby zobaczyć się z Liną Inverse... Zgodziła się ją poprowadzić. Teraz ona, pani Generał, umożliwi jej zwiedzenie pewnej części bieguna... Bardzo małej, odosobnionej od innych części, takiej, gdzie będą tylko one dwie... I nikt, może poza Grausherra sama i Grau nigdy nie dowiedzą się, że Filia widziała tę część... Bo Smok juz nikomu o tym nie opowie.

Musi tylko poczekać, aż kapłan tej suki odejdzie...

Nieoczekiwanie, rozmyślania przerwał jej Grau. Spojrzała na niego chłodno, niech wie, że jej przeszkadza. Chyba sie tym nie przejął, usiadł spokojnie jedną gałąź wyżej niż ona, i spokojnie, niemal leniwie, zaczął obserwować dom.

- Xelloss niedługo ich zostawi. - rzucił leciutko w przestrzeń. Jak do kretynki.

- Wiem!

Spojrzał na nią jak na rozkapryszone dziecko. Rozsiadł się jeszcze wygodniej i majtał nogami tuż nad jej głową. Zrozumiała, że tak łatwo się go nie pozbędzie. Udała, że nic ją nie obchodzi piasek sypiący jej się na oczy spod jego butów. Zachowała spokój godny Buddy. Przynajmniej zewnętrznie.

"Szkoda, że nie masz wnętrzności, Grau, bo nie ma ci czego wyszarpać..."

- A wiesz, że przyjdzie do nas?

Postanowienie, że będzie go ignorować i zachowa spokój, diabli wzieli. Wybałuszyła na niego oczy. Roześmiał się, oczywiście.

- Przyjdzie. Zellas mu każe. - potwierdził jej domysły. - A my go mamy odprowadzić... Wiesz, jeśli koniecznie chcesz tego smoczka podręczyć, to zawsze tu możesz wrócić, jak on będzie u nas... Sam bym się chętnie przyłączył.

Posłał jej uśmiech nietoperza. Już go miała porządnie opieprzyć, za wtrącanie się w jej prywatne plany, kiedy.... Tak, zaczął jej się krystalizować nowy plan... Ponadto, jesli go w niego wtajemniczy, być może Grau zwiększy jej rolę w swoim planie...

- Zamierzałam zabrać ją do nas... i wysłać mu później w częściach... - przyznała prawdomównie. - Ale teraz mam inny pomysł...

Kalkulowała szybko. W razie potrzeby mogła przybrać męską formę (chociaż jej niecierpiała!), ale skoro był Grau.... Można by zabawić się tutaj, na miejscu...

- Co ci chodzi po głowie?

- Moglibyśmy złożyć smokowi dość długą wizytę... a potem....

- Zobaczyć, co Xelloss powie, jak zobaczy jej skutki?

- Właśnie... dla lepszego efektu....

- Powiemy, że poprosił nas, żebyśmy jej dotrzymali towarzystwa?

Uśmiechnęli się do siebie jednocześnie, porozumiewawczo. Już im się nie nudziło....

~********************************************************************~

Xelloss zniknął wieczorem. Obiecał jej, że wróci tak szybko jak będzie mógł. Z jednej strony nie wierzyła... z drugiej bardzo chciała wierzyć. Bardzo chciała. Obserwowała, jak Merle bawi się z Garu i Valem.... No i z kotem.

Galev [właśnie przypomniałam sobie, skąd znam to imię... ZMIEŃ JEEEEE!!!! oO''' - Soy] od razu podbił jej serce. Coraz bardziej żałowała, że nie będzie mieć własnych dzieci....

Żałowała też, bo zauwazyła u siebie niepokojące zmiany. Nie tylko wobec kapłana... Przywiazała się do ludzi, nazwała ich swoimi przyjaciółmi. Przywiązała się do Merle, z która dobrze jej się rozmawiało i pracowało. Ponadto miała dobry wpływ na jej syna....

Przywiązała się do Jirasa i Gravosa, chociaż nie powinna... Oni takze kiedyś odejdą... Powinna była się domyślić wcześniej, przestrzec Valgaava. On też się przywiązał.

Tęskniła za życiem w świątyni. Było nudne, ale bezpieczne, bezbolesne. Nie było strat.

Teraz, na wzór ludzi, wśród których przyszło jej żyć, zbudowała sobie kruchy świat. Ale nie jest człowiekiem, i dlatego jej karą za popełnienie tego grzechu będzie obserwacja.

Powolna obserwacja, jak ten świat będzie umierał kawałeczek po kawałeczku, do samego końca... Wtedy będzie musiała zbudować nowy, żeby nie oszaleć.... Pod warunkiem oczywiście, że nie oszaleje w trakcie.....

Starała się pocieszyć.

Val będzie żył tak samo długo... nie wiadomo co z Galvairą...znaczy z Galevem. Czy zostanie tutaj długo? Pewnie nie...

Ponadto.... może i nie Xelloss, ale inne mazoku... inne smoki.....

Wtedy zostanie sama.

Varu podniósł się z podłogi, burząc wspaniała konstrukcję z kubków, plastikowych talerzy, kawałków drewna i starych zabawek. Ponieważ był żywym elementem tego zamku ("Varu, Wielka Wieża" - Merle, "Tyjapi tya!" - Garu) Galev próbował wmontować mu most zwodzony w szczękę.

- To dziecko ma zbrodnicze zapędy...

- Garu, talerz nawet smokowi nie zmieści się w żuchwie, niestety ^^

- Dzieki że jesteś po mojej stronie = ="

- Nie ma za co ^^ - Merle nie przejęła się ironią.- Po to jestem ^^

Filia patrząc na tę scenę poczuła się jeszcze gorzej. Z jednej strony, cieszyła się. Niesamowicie cieszyła się, że są szczęśliwi. Z drugiej była boleśnie wprost świadoma ulotności tej pieknej chwili.

Nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła płakać. Próbowała się opanowć, ale nie potrafiła. Za dużo zwaliło się jej na głowę.

Val pierwszy to zauważył, niemal od razu. Ponieważ Garu uparł się, że Starożytny nigdzie bez niego nie pójdzie, Varu miał pewne problemy z poruszaniem się (Garu się przyczepił) Jednak jakoś zdołał podejść do swojej matki i zapytać, co się stało.

Pokręciła głową, że nie ważne. I płakała dalej. Merle ominęła bałagan na podłodze i ostrożnie podeszła do jej fotela. Potem przysiadła na poręczy. Val objął Filię z jednej strony, a Garu, który małpował wszystko, co "starszy braciszek" robił, nie mógł dosięgnąć. Przytulił się więc, chwytając Filię za kolana.

Białowłosa i starożytny porozumieli się wzrokiem. Coś trzeba zrobić. Nieoczekiwanie smoczyca przygarnęła do siebie całą trójkę. I zaczęła się śmiać.

- Zróbcie coś dla mnie i nigdy się nie zmieniajcie...

Spojrzeli po sobie. Nastepnie na beztroskiego Garu, który szczerzył się dalej z nadzieją, że Filia weźmie go na kolana.

- Filia mama.... jutro bierzesz wolne... żadnej pracy!

- Ale kiedy...

- Żadnych ale, pani Filio ^^ - poparła Varu. - Pani potrzeba odpoczynku. My się wszystkim zajmiemy.

Zrezygnowana, pozwoliła, żeby tym razem zamiast herbaty Val poszedł jej zrobić kakao [świętokradztwo!!! >< - Soy]. Ponadto okazało się, że słowo kakao jest chyba jedynym, które z ich języka przypadło Garu do gustu.

- Trzeba będzie coś zrobić z tym jego narzeczem.... Nie może tak mówić...

- Nie martw się tym teraz. Osłucha się, to zacznie mówić po waszemu....

Milczały przez chwilę. Garu poszedł do kuchni pouprzykrzać Valowi życie...

- Merle... jak długo możesz zostać w tym świecie?

- Hm? - zapytała, wytrącona z rozmyślań. - To cię tak martwi?

Skinęła głową.

- Tak... ze względu na mojego syna... przywiązuje się do ciebie.... - powiedziała, zmartwiona.

- Ano tak... a ja jestem człowiekiem... Pamiętasz, że spaliłam zwój? - zapytała, nieoczekiwanie zmieniając temat. Smoczyca zamrugała, zaskoczona.

- A co to ma do...

- Juz ci mówię. Spalenie zwoju oznacza ni mniej ni więcej, że przyjęłam zadanie... teraz żyję w pożyczonym czasie, więc nie umrę tutaj za 60 lat... ^^ Fajny zawód takie wszechwidzenie, nie?

Filia zastanawiała się gorączkowo, czy coś takiego jest możliwe... Jeszcze miesiąc temu powiedziałaby, że nie. Z drugiej strony, wiele rzeczy, które dla niej były możliwe, ludzie określiliby jako niewykonalne. I vice versa.

Ponadto, ostatnio przydarzają jej się same takie, które ogólnie uważane są za niemożliwe....

- Jak ty to wytrzymasz....

- Pojęcia nie mam - odparła całkiem szczerze Merle. - Ale w mojej rodzinie takie wyczyny już przechodziły i jakoś nikt nie był specialnie wymaltretowany

psychicznie ^^

- Ty chcesz po tym wszystkim żyć normalnie?

- Nie będę miała innego wyjścia... wszystkie te lata tutaj będę wspoinać jak sen po prostu... - zadumała się nad czymś. - No, ale na razie nie martwmy się o to. Grunt, że ja się tak łatwo od waszej czwórki nie odczepię ^^

Chciała jej podziękować za szczerą rozmowę, ale nie zdążyła. Jej syn przyniósł wreszcie kakao... Galev [***** ... ___^___ - Soy] wyglądał jak półtora nieszczęścia, usmarowany kakao, dżemem i innymi speciałami. Val natomiast był czyściutki...

- Coś ty mu zrobił!!!!!!

Starożytny odwrócił się i dopiero chyba teraz zobaczył jak wyglada "młodszy braciszek".... Merle patrzyła w szoku. Przytomnie zabrała mu to kakao, bo mógłby upuścić.

Z kuchni zadowolony z siebie wyszedł Okruszek. Jego rude futerko przedstawiało taki sam obraz nedzy i rozpaczy, jak Garu...

- No to pana, Okruszku, oskarżymy o współudział.... - kot miałknął żałośnie, jakby rozumiał, co Merle powiedziała.

- Chyba wolne naprawdę mi się przyda....

~***********************************************************************~

Okazało się, że Sheera miała rację. Zellas naprawdę kazała mu iść do Dynasta. Nie miał na to najmniejszej ochoty. Lecz musiał iść. Mniej więcej wiedział, co planuje Grausherra. Mniej więcej....

Pora się dowiedzieć.

Nie podobał mu się rozwój sytuacji. Ostatnimi czasy stawała się coraz bardziej napięta. Być może był to po prostu efekt zbyt długiej bezczynności bojowej, ale... Nie, Dynast coś planował. Jeśli coś niszczył, to zawsze z korzyścią dla siebie.

Teraz tradycyjnie już klęczał przed swoja panią, czekając aż go odprawi, albo chociaż pozwoli mu wstać. Zawsze wiedział, z którym Lordem i w jaki sposób rozmawiała.

Dolphin wzbudzała w niej gamę różnych uczuć od żalu, rozbawienia aż po upojenie.... a nawet stan, który ludzie nazywają "śmiechawką".

Po rozmowach z Hellmasterem zazwyczaj była poważna i zamyślona. A raz nawet... zrozpaczona.

Z Gaavem, o ile pamięta, rozmawiała raz przy nim i raz, jak mu doniesiono, prywatnie. Za pierwszym razem była zaskoczona... za drugim, i to też wiedział tylko z przekazu ustnego, wściekła.

Po rozmowach z Dynastem była zdenerwowana i długo paliła. Musiał wtedy klęczeć i czekać. Jeśli odważyłby się jej przerwać, sklęłaby go i może nawet ukarała... Wtedy, wiedział to dobrze, nie musiałby nigdzie iść.

Równie dobrze wiedział, że musi. Być jednocześnie kapłanem i generałem to wielka potega, i wielka, ciążąca odpowiedzialność.[kheeeee, skojarzyło mi sie z tym badziewnym Spidermanem X__x - Soy] Tym razem, choćby bardzo chciał zostać, odebrać z jej rąk karę a potem wrócić do Fi... To jednak nie mógł.

Była zdenerwowana bardziej niż zwykle, a to oznaczało, że Grausherra dał jej coś do zrozumienia.

Prawdopodobnie wszystko mu powie, jak się uspokoi na tyle, żeby nie przerywać sobie co chwilę wątków wściekłym wyciem, przeklinaniem i rzucaniem czym i w kogo popadnie. Musiał więc czekać cierpliwie....

- Jeszcze tu jesteś?

Zwykle po odreagowywaniu tak było... Zellas potrzebowała jeszcze chwili na ogarnięcie wszystkiego. We wściekłej furii nie widziała i nie słyszała niczego....

- Jak zawsze, pani.

- Więc słuchaj, co ten popieprzony lodowiec miał czelność mi powiedzieć!

Opowiedziała mu wszystko. On jej bezczelnie powiedział, że odbierze jej kapłana. Zapewnił swoją panią, że Dynastowi nigdy się nie uda... uderzyła go i powiedziała szyderczo, że wie, ale wiedział, że doceniła jego słowa.

Z wyjatkiem momentów, kiedy denerowali ją Dynast i Deep Sea, była dla niego jak....

Teraz musiał jej naprawdę dopiec. I chyba nie były to czcze pogróżki, bo Zellas próbowała go od siebie odsunąć. Już raz tak zrobiła....

Kiedy zgłosił się Hellmaster i "grzecznie poprosił o pożyczenie kapłana na czas nieokreślony" W praktyce to oznaczało, że Zellas może się z nim żegnać... Nie chciał tego. Zrobił wszystko, żeby wrócić.

Udało się.

Co takiego wymyslił Grausherra, że jego pani podjęła aż tak drastyczne środki? Traktowała go w tej chili jak jedną z... ofiar.

Próbował wyczuć jej nastrój. Miedzy kreatorem a kreowanym istnieje specyficzna więź. Ich była tym mocniejsza, bo łaczył w sobie moc dwóch mazoku.

Nie pozwoliła mu. Musiało się stać coś złego.. .coś takiego, jak wtedy z Hellmasterem...

Wysłuchał jej cierpliwie. Pójdzie na biegun, skoro Grausherra zaprasza na szachy. Jeśli Lord postawi srawę jasno, wtedy.......

- Co mam zrobic wtedy?

- Zrobisz, jak uważasz....

Rzadko, naprawdę rzadko używała tego tonu.

Jeszcze rzadziej mówiła "Rób, jak uważasz..." Zazwyczaj oznaczało to, że ma nadzieję, że podjęta zostanie właściwa decyzja.... On też miał taką nadzieję....

Teraz był w drodze na biegun. Trzeba to jak najszybciej zakończyć. Od razu wprowadzili go do Grausherry.

Dyskretnie się rozejrzał. Niewiele się zmieniło, odkąd był tu po raz ostatni. Niemal wszystko utrzymane było w lodowych, białych lub bladoniebieskich barwach. Ale kiedy się dobrze przyjrzeć.... Tysiące, miliony zamrożonych ciał.... Wszystkie uwięzione w ścianach, w podłodze, w suficie....

Tak wyglądał korytarz.

Natomiast sala, w której przyjął go Dynast, prezentowała już inny styl. Bardzo podobny, surowy. Pokój był jasny, przestronny, i pełen światła. Podłoga była czarna, pokryta misternym białym wzorkiem, przedstawiającym splątane białe nitki.

Były tam dwa krzesła z metalu i szkła. I stół do kompletu.

Ponadto zalegału tu sześcienne bryły, takie, z jakich mieszkancy północy budują igloo, rozrzucone bez wiekszego sensu po całym pokoju. Wyminął zwinnie dwa pingwiny (Dynast miał je wszędzie, rozpuszczone, złośliwe bestie.) i podszedł do stołu.

Mroczny Lord siedział nad szachownicą i nad czymś rozmyślał. Chyba nad kolejnym ruchem.

Nie odrywając wzroku od pionków, pokazał kapłanowi, że ma się rozsiąść wygodnie i rozgościć. W końcu zdecydował się na coś, wykonał ruch, po czym usiadł prosto i odetchnął ciężko. Xelloss obserwował go. Dynast chciał sprawiać wrażenie zajętego, ale kapłan Zellas dobrze wiedział, że od dawna był oczekiwany...

Skoro Dynastowi zależy na zachowaniu takich pozorów, to niech mu będzie. Zgodnie z zaleceniem, rozsiadł się wygodnie.

W końcu Lord doszedł do siebie, podniósł leżący z boku srebrny dzwoneczek i delikatnie nim potrząsnął. Do stolika przyszły te dwa pingwiny. Jeden z nich ostrożnie zabrał ze stołu szachownicę, bardzo uważając, żeby nic na niej nie ruszyć. Drugi otworzył szufladę w jednej z brył (więc to jednak ma jakieś zastosowanie) i bardzo delikatnie pomógł pierwszemu umieścić szachownicę w lodowej otulinie. Nastepnie schowali to memento wygranej swego pana do szuflady. Z innej wyciągnęli inną, pustą szachownicę i komplet szachów.

Oba mazoku w milczeniu pozwoliły się obsłuzyć.

- A zatem... czarne czy białe, kapłanie?

Prawdę mówiąc, Xelloss zawsze wolał czarne. Dynast też. I kapłan wiedział z doświadczenia, że odebranie mu czarnych grozi atakiem agresji ze strony wściekłego Lorda. Dlatego przezornie wybrał białe.

Co do gry, to była trudna nie tylko ze wzgledu na umiejetnosci Dynasta w tej dziedzinie.Gra była trudna ze wzgledu na samego Dynasta.... Trudno było przewidzieć jego reakcje na ruchy przeciwnika.

Z jednej strony czasem chwalił, czasem podpuszczał... a czasem wpadał w furię.... Xelloss wiedział, że w szale Grausherra zabijał oponentów. Dlatego miał mieszane odczucia wzgledem gry. Z jednej strony nie lubił być zmuszany do czegokolwiek. Z drugiej, gra z nim była znakomitym ćwiczeniem umysłu i refleksu.

Na przykład teraz był remis. Grausherra musiał czuć się pewnie, bo nie wykazywał oznak zdenerwowania. W przeciwnym razie już nawiązałby rozmowę.... Nie podobało mu się to, bo oznaczało, że Grausherra coś planuje.

Coś co zagrażało jemu i jego pani.

- Twój ruch, Xelloss kun... - mroczny władca stał za nim, nachylając się lekko. Skupił całą uwagę na figurach.... nie mysleć, że on stoi tak blisko. - Zły ruch....

Mazoku puścił pionka. Dynast uśmiechnął się.

- Nie przeszkadzaj sobie...każdy będzie zły, wiem, że wygram, jak zawsze. - nie była to cała prawda. W rzeczywistości Xelloss wygywał ponad połowę spotkań i Grausherra doskonale o tym wiedział.

"Skupić się na grze." Wykonał zamierzony ruch. Dynast cmoknął z irytacją i położył mu rękę na ramieniu. Ciężką i zimną.

- Wiesz... podziwiam cię. Nigdy się nie poddajesz, zawsze kombinujesz... To takie rzadkie w dzisiejszych czasach, samodzielnie wyciagać wnioski...

Skłonił się lekko i podziękował za komplement. Grausherra niezrażony, kontynuował swoje wywody.

- To naprawdę wymaga odwagi, sporo odwagi....Mój ruch. - Lord zbił mu konia, ale odsłonił królową.

Xelloss uśmiechnął się. Dynast był dobrym taktykiem, ale chęć dokuczenia i zaimponowania przeciwnikowi często go gubiły. Jeden ruch i Grausherra żegnał się ze swoją królową.

- No proszę. Co za śmiałe posunięcie. - zasyczał. I zaraz zmienił taktykę. - Xelloss kun, przyłącz się do mnie.

"Więc Zellas miała rację, jemu naprawdę o to chodzi. Ale dlaczego pyta? Dlaczego w taki sposób?" Pokręcił głową.

- Grausherra dono... Przecież wiesz, że nie mogę.

- Ano tak, połączenie... Ta wasza niezwykle trwała więź. Albo jeszcze lepsze określenie: smycz. Ona cię wodzi na pasku, Xelloss kun, nie denerwuje cię to?

- Nie. - pokręcił głową. - Ani trochę.

Grausherra wyraźnie się nad czyms zastanawiał.

- Smycz może pozostać ta sama. Zmieni się tylko ręka, która ją dzierży.

Kapłan roześmiał się cicho. Co za pewność siebie.

- Z pewnością... Ale nagła zmiana może się nie spodobać.

- Więc obłaskawimy zwierzątko.

~***********************************************************************************~

Opuścili już punkt kontrolny. Udali się do karczmy na kolację. Niestety, niemal wszystko było zajęte. Do Seyrun zjeżdżała się masa ludzi, w związku z odnalezieniem i śmiercią księżniczki Gracii.

Większość przybyła zwabiona ciekawością. Dostojnicy jechali wprost do zamku, stamtąd jednak odprawiano ich do karczm. Wciąż trwały nieoficjalne poszukiwania księżniczki Amelii. Oficjalnie, co prawda, księżniczka źle się poczuła i przebywała w swoich pokojach, jednak w jakiś sposób wieść o jej zniknięciu przedostała się przez pałacowe mury.

Niektórzy sądzili, że książę Philionel jest przeklęty i że jego starsza córka, studiując czarną magię, ściagnęła nieszczęście na siebie i całą rodzinę. Kto wie, czy i nie na całe miasto.

Lina szczęśliwie znalazła (wywalczyła sobie) wolny stolik i razem z Gourrym obżerali się do nieprzytomności. Plotki na temat Naghi i domnemanej klątwy niesamowicie ją drażniły. Teraz głośno komentowała każdą z zasłyszanych teorii i obalała je mniej lub bardziej logicznymi argumentami. W bardzo głośny sposób. Szermierz nie musiał udawać, że słucha (i tak słuchał, choć wolał się nie narażać pytaniami), bo czarodziejce i tak zależało jedynie na wyładowaniu się. Niestety, jakkolwiek Lina by się nie starała, nowe plotki wciąż napływały. Porzuciła więc to bezproduktywne zajęcie.

Wyszli na zimną, deszczową noc.

- No i... gdzie teraz? - zapytał najemnik rezolutnie.

Opowiedziała mu wcześniej, co się wydarzyło, streściła mu też mniej więcej gdzie jest i co prawdopodobnie robi teraz Zel. Zapomniała tylko wspomnieć, że prawdopodobnie za trzy dni o tej porze, w Seyrun pochowają drugą księżniczkę.

Chyba....

"Zel, palancie, zrób jej coś tylko, a ja cię znajdę!" obiecała sobie.

- Yy... może... może pójdziemy gdzieś po okolicznych miasteczkach i wrócimy tu jak ta wrzawa trochę opadnie, żeby zobaczyć, co u Amelii? Co, Gourry?

Szermierz spojrzał w zachmurzone na rdzawy kolor niebo. Skinął głową. Nieważne dokąd, ważne, że z nią. Lina z zadowoleniem chwyciła go za ramię. Odkąd go znalazła, paraliże już się nie pojawiały...

W złą godzinę pomyślane. Upadła z krzykiem pod jego nogi.

Gourry schylił się i wziął ją na ręce.

- Lina, co ci jest?

Chciała mu powiedzieć, że nic, ale nie mogła z siebie dobyc głosu. Gourry pomknął z nią w kierunku pałacu. Mijali zamykające się sklepy, przepełnione gospody i restauracje, ozdobione czarnymi wstęgami i równie czarną krepą. Czuł, że Lina robi się coraz bardziej bezwładna, jakby miała się zamienić w wodę i przeciec przez palce....

- Wytrzymaj jeszcze trochę!

U wejścia, które o świcie tak łatwo przeszedł Zel, teraz kłębiła się niesamowita zbieranina żołnierzy, dostojników, magnatów, żebraków i służby. Gourry łokciami torował sobie drogę przez ten tłum, równocześnie bardzo uważając, żeby Linie nic się nie stało.

Strażnik zatrzymał go.

- Czego? - zapytał kurtuazyjnie. Gourry zaczął mu tłumaczyć kim jest i czego chce. Wartownik go wyśmiał.

Rozzłoszczony szermierz trzasnął go pięścią w nos i migiem przekroczył bramę. Drugi wartownik rzucił się podtrzymywać kolegę i w pojedynkę zatrzymywać tłum szturmujący bramę.

Gourry dopadł do bram pałacowych, licząc na to, że ktoś udzieli jego towarzyszce pomocy. Zamiast tego spotkał wojsko, eskortujące księcia Christophera.

~***********************************************************~

W końcu udało im się przywrócić wszystko do jako takiego porządku. Dotyczyło to zarówno kuchni, jak i Garu z Okruszkiem. Teraz kot siedział Merle na ramieniu i mruczał cichutko z zadowolenia, kiedy od czasu do czasu znajdowała chwilkę, żeby go pogłaskać.

Filii udało się położyć Galeva [nieeeee tylko nie to imięęęęęę Xox - Soy] spać. Kiedy mały w końcu zasnął, z Okruszkiem do towarzystwa, cała trójka poszła do kuchni na herbatę.

Złota zastanawiała się, kiedy wrócą Jiras i Gravos z dostawą broni. Powoli sama zaopatrywała swój sklep we własne wyroby, pod względem broni jednak produkcja szła im wolniej, dlatego musieli skupywać ją hurtowo, a sprzedawać detalicznie.

Martwiła się, że sprzedarz w tej dziedzinie idzie wolniej. Tłumaczyła sobie jednak, że to lepiej, że ludzie nie kupują broni... Największym powodzeniem cieszyła się broń palna wytwarzana przez Jiras'a na zamówienie. Każdy z zamawiających był przez Filię dokładnie sprawdzany. Nie mogłaby znieść myśli, że coś z jej sklepu trafiło w niepowołane ręce.

W zasadzie jedyną jej klientelę w dziale broni stanowili żołnierze z armii seyruńskiej...

Filia usiadła koło Merle i pozwoliła Valowi się obsłużyć. Podparła ciężką głowę ramieniem. To był męczący dzień...

- Więc... co jeszcze wam powiedział ten Sylius? - zainteresował się Varu. Filia zastanowiła się chwilę.

- W zasadzie to Xelloss z nim rozmawiał... Później powtórzył mi, że to na pewno Galvaira i, że odesłano go tutaj z powodu postaci, jaką przybrał. Obawiali się, czy to samo spotka pozostałe bronie...

Upiła łyk herbaty. Merle zabrała głos.

- Hmm... nie wydaje wam się, że nawet jeśli to, co powiedział Sylius jest prawdą, to... Dlaczego przyniósł Garu tutaj, do nas?

- Sugerujesz, że Galvaira k a z a ł się tutaj przynieść?

- Całkiem możliwe. - też upiła łyk swojej herbaty. - W końcu to twoje dziedzictwo, nie, Varu?

Smok skinął głową.

- Ale trzeba przyznać - ciągnęła wszechwidząca. - Że jakiekolwiek były motywy przemiany Galvairy w Garu, zostały sprytnie przemilczane. Nie wiemy, dlaczego i nie wiemy, po co. Jedyne co wiemy, to ten mały szczegół, że jest.

Smoki równoczesnie kiwnęły głowami.

- I wiemy, że ten fakt niczego dobrego nie zwiastuje, niestety... - dodała Filia.

- Ano nie zwiastuje. Jednak nie wydaje mi się, żeby Garu stanowił dla nas zagrożenie, mamo...

- Sam w sobie może i nie, Val. - odparła zagadnięta spokojnie. - I wiem, że chcesz go zatrzymać. Ja też chcę. Ale nie mozna zapominać skąd się wzieło to dziecko. To była i j e s t najgroźniejsza z pięciu broni Dark Stara. Nawet jeśli nas nie skrzywdzi, kiedy inni dowiedzą się o wszystkim, mogą skrzywdzić jego... To może być przyczyną nowej wojny.

Varu milczał. Merle szybciej poukładała sobie fakty.

- Czyli nikt się nie może dowiedzieć, że Garu to wcielenie broni masowego zniszczenia ^^ - odparła z uśmiechem. - Ja nikomu nie zamierzam tego mówić.

- Ja też nie. - Val pokrecił głową. - To fajny dzieciak. Niech nas miło wspomina.

Filia nie była przekonana.

- Jest jeszcze Xelloss... Jeśli powie....

- Jeśli powie Zellas, będziemy mieli przerąbane. - dokończył za matkę Val. Spiorunowała go wzrokiem, ale nic nie powiedziała.

- No, chyba jest na tyle inteligentny, żeby tego nie robić, nie?

Filia z synem porozumieli się wzrokiem.

- Merle, posłuchaj... wiem, nie pochodzisz stąd, dlatego możesz nie wiedzieć. Xelloss i Zellas...

- Poczekaj. - dziewczyna przymknęła oczy na chwilę. - Już. Dobra, no to już wiem. W takim razie, cała nadzieja, że jego stworzycielka nie spyta o Garu.

- Właśnie...

Milczeli, a niepewność rozchodziła się po kuchni jak dym. Filia zapatrzyła się w dal. Przecież wiedziała, wiedziała, że z tego będą tylko kłopoty... Dlaczego nie wycofała się prędzej, kiedy jeszcze go nienawidziła, kiedy jeszcze wszystko było proste?

Teraz uczucia zrobiły się skomplikowane i trudne do nazwania.

Nie wiedziała już, co ma robić. Rozejrzała się po kuchni, jakby szukając pomocy w najbliższym otoczeniu. Val dla wprawy zmieniał sobie rękę w smoczą łapę i na odwrót. Merle mieszała sobie cukier, i wydawała się raczej spokojna....

Pokręciła głową. W ten sposób do niczego nie dojdą.

- Merle, czy w drodze absolutnego wyjątku mogłabyś mi....- przerwało jej głośne wilcze wycie na dworze. Poderwała się z miejsca. - Co to było?

- Wilczyca...

- Tamten mazoku, chciałaś powiedzieć. - z tymi słowami Starożytny zbliżył się do drzwi. Białowłosa automatycznie ruszyła za nim, dopóki nie pokazał jej ręką, że ma zostać w miejscu.

- Val, nie wychodź na zewnątrz.... - poprosiła Filia cicho. Posłuchał, uderzony tonem jej głosu.

Złota miała bardzo złe przeczucia.

~************************************************************************~

Kończył się kolejny dzień w ich wieży. Nie było stąd widać zachodzącego słońca, jednak w pokoju robiło się coraz ciemniej....

- Nie wstawaj teraz. - Amelia obróciła się i spojrzała pytająco. Nie chciała wstawać, chciała tylko zapalić świeczkę. - Na ziemi ciągle leży szkło...

Spojrzała, rzeczywiście lezało. Ale czy to miało teraz jakieś znaczenie?

Nie. Nie miało.

Zrezygnowała więc z zapalenia światła. Za chwilę nic nie będzie widziała w ciemności, ale on tak. Skoro jemu jest dobrze...

Pomyślała, że tata może niedługo wrócić. A wuj Christopher już na pewno przyjechał... Ciekawe, czy jego żona, ciocia Anastassia, już pogodziła się ze śmiercią starszego syna? Chyba nie... ona na ten przykład nigdy nie uporała się do końca ze stratą matki... A teraz jeszcze Gracia...

Myślała, że ma to za sobą. Że poradziła sobie. Ale nie. Śmierc Gracii pokazała jej, że nie poradziła sobie wcale... odepchnęła wszystko od siebie, ale nie poradziła.

I ta świadomość ją przerażała.

Dobrze, że teraz nie jest sama. Ale na jak długo?

Czy kiedy wyjdą z tej wieży....

- Amelia... jutro musielibyśmy stąd wyjść.

Pokręciła głową i wtuliła się mocniej. Na dworze zrobiło się już zupełnie ciemno. Wzeszły pierwsze gwiazdy.

- Będą cię szukać... może twój ojciec już wrócił....

"Nie chcę..."

Dalej nie reagowała. Zelgadis westchnął lekko. To będzie trudne. Ale przecież nie może jej tu trzymać przez wieczność. Kiedyś muszą wyjść.

Tylko, że jeszcze nie teraz.....

~*********************************************************************~

Xelloss był niekwestionowanym mistrzem gierek słownych. Wszystko potrafił obrócić na swoja korzyść. Niestety, po pierwszym zaskoczeniu przez bezpośrednio wyrażoną propozycję Dynasta, poczuł znudzenie. Gra z Mrocznym Lordem może i była wyzwaniem dla umysłu, ale sama jego obecność, jego komentarze... No cóż....

No i te metody! Zamrażać przeciwnika z powodu strarty pionka?

Na szczęście był już przyzwyczajony do tego... Zazwyczaj nie pozwalał, żeby lodowa tafla pokrywała go wyżej niż do kolan. Właśnie zbił mroźnemu Lordowi wieżę, kiedy okazało się, że Grausherra też ma dość gierek.... Wściekły walnął pięścią w stół, aż szachy pospadały.

- Do jasnej cholery! Zostajesz tutaj! - ryknął. Kapłan nawet nie mrugnął okiem. Z wolna Lord uspokajał się, patrząc wciąż uważnie na fioletowowłosego mazoku naprzeciwko.

- Skoro nie chesz po dobroci... - wysyczał wściekle - Zmuszasz mnie do użycia mniej miłych metod, Xelloss kun... Byłoby dla nas obu dużo łatwiej, gdybyś się zgodził. Nie uważasz, że tak byłoby rozsądniej?

- Być może. - odparł obojętnie zagadnięty. - Nie mniej jednak odpowiedź pozostaje taka sama.

Wiedział, że stąpa po cienkim lodzie, ale co mógł zrobić innego? Na samą myśl, że mógłby... że miałby zostać tu na zawsze.... Nie, to nie dla niego. On, Xelloss, należy do Zellas, jest częścią stada, jej stada z Wyspy. I nie opuści jej z własnej woli, za nic. A już na pewno nie dla kaprysu Grausherry.

- Głupiec... Pamiętaj, zmusiłeś mnie do tego.

Kapłan poczuł, że pomimo przewagi uzyskanej podczas gry, a co za tym idzie, lodu skuwającego go tylko do kostek, zimno wędruje coraz wyżej i wyżej.... Nie był to jednak lód, tylko przeraźliwe, ostre zimno.

Od czasu, odkąd Gaav pobił go na miazgę, nie czuł jeszcze takiego niedowładu... Jakby ktoś odcinał astralnej formie kontrolę nad tą fizyczną odrobinką, tą pseudoludzką formą.

Mógł się jeszcze poruszać. Wstać i zniknąć już nie, ale poruszać tak. Zastanawiał się właśnie, czy tak się czują ludzie, kiedy zamarzają, i czy Dynast go teraz zabije. Umrzeć w służbie Zellas to żaden dyshonor, nie mniej jednak wolałby inny koniec... No trudno.

Te ważkie rozważania zostały przerwane przez skrzypienie spowodowane otwarciem rozsuwanego parawanu, który w tym pomieszczeniu służył za drzwi. Za parawanem panowała ciemność, połyskująca zimnym, metalicznym połyskiem.

Anonsowany przez pingwiny do białego pokoju wszedł wysoki, odziany w białe szaty blondyn. Skłonił się przed Dynastem i powiedział:

- Jesteśmy gotowi. Daj tylko znak.

Następnie spojrzał na kapłana. Z wielką nienawiścią, trzeba dodać. Zrozumiał w okamgnieniu, z kim ma do czynienia. Był zaskoczony, ale nie pozwolił sobie tego okazać.

Nieznajomy blondyn był smokiem. Złotym Smokiem.

Bardzo młodym i najwyraźniej żądnym zemsty.

- Grausherra dono, współpracujesz ze smokami? - uśmiechnął się na swój sposób. Taki uśmiech zawsze irytował Dynast'a.

- Widzisz, Xelloss kun, takie czasy - Lord rozłożył ręce w dramatycznym geście. - A ty, jak słyszałem, również się z nimi ułozyłeś, prawda?

- Zginiesz za to, co zrobiłeś... Nie wybaczymy ci zniewolenia tej dziewczyny... - odezwał się niepytany jasnowłosy.

- Cicho mi tam! - zbył młodzika Dynast machnięciem dłoni. - Pewnie jesteś ciekawy, co on tutaj robi? Cóż, nie tylko tobie smoki dotrzymuja towarzystwa od czasu do czasu... Ponoć zdążyłeś juz odkryć, jakie potrafią być... interesujące w pewnych okolicznościach?

Młody smok zarumienił się wściekle, ale milczał. Xelloss ze swojego miejsca dokładnie widział, jak zaciskają się jego ręce, jak bieleją kostki. I jak długie paznokcie zamieniają się w pazury i wbijają w różową skórę.

"Zupełnie jak Fi... W takim razie nie może być starszy niż ona... 450 lat maksymalnie.... Co takie dziecko robi tutaj?"

- Interesujace to lekko powiedziane. - zauważył mazoku lekko. Irytacja młodzika i jego zażenowanie dodawało mu siły. Grausherra uśmiechnął się.

- Tak myślałem, że tak powiesz... Nie sądziłem jednak, że... Zresztą, mniejsza o to. Miałem ci wyjasnić, co on tu robi... Widzisz, Xelloss kun, to troszkę skomplikowana sprawa. Znajdziesz czas, żeby mnie wysłuchać?

- Chwilowo nigdzie się nie spieszę, jesli o to pytasz, Grausherra dono.

Mroczny Lord pokiwał głową i uśmiechnął się z satysfakcją. Pstryknął palcami. Biała, śniegowa ściana za nim, podzieliła się na dwie części i rozsunęła z szelestem, jak kurtyna. W jej miejsce było widać szybę. Za nią ocean i krę.

Orki urządzały właśnie polowanie na foki. Młode uczyły się przy matce jak niepostrzeżenie wykorzystując przypływ, zblizyć się do nieostrożnych, młodych sztuk, szybko je porwać a następnie wycofać się z falą.

- Piękne, prawda? Pokazuje nie tylko widok zewnętrzny, ale także miejsca oddalone od mojej skromnej posiadłości.

Własciciel tego ogromnego, tysiącakrowego pałacu z rozległymi przyległościami roześmiał się. Widok na morze zniknął, pojawił się natomiast obraz dobrze znanego Xellosowi domu z ogródkiem i przybudówką. Dokładnie widać było szyld z wymalowanym wazonikiem i małą, kolczasta maczugą....

Zmusił się, żeby patrzeć dalej.

Obraz znowu się zmienił. Filia schodziła ze schodów, zatrzymała się na półpietrze i coś mówiła do kogoś, kto stał wyżej. Po ruchu warg poznał, że życzy komuś miłych snów.

- Wspaniałe, prawda? U nas jest dzień, a u nich noc... Zresztą, to maleństwo jest tak zmęczone, że pewnie zasnęłoby w środku dnia... Biedactwo.

Obraz znowu się zmienił, Filia usiadła przed owalnym lustrem, zawieszonym nad jej toaletką i zaczęła powoli czesć długie włosy. Odkąd się wprowadził, powiedział jej, że powinna o nie zadbać. Zaczął ja nawet czesać samemu. Wyrwała się wtedy, i powiedziała, że ma jej nie dotykać, bo odgryzie mu palce... Wtedy pierwszy raz wspomniał, że coś się może stać jej dziecku...

Nie chciał tego, ale tak powiedział. Po prostu, żeby ja uciszyć... Żeby przypadkiem nie usłyszeć znowu, że nie jest mile widziany....Od tamtej pory Filia sama, co wieczór, szczotkowała sobie włosy przy toaletce. A on zawsze przekornie pojawiał się w tym momencie. Zazwyczaj irytowała się, że przychodzi ją sprawdzać, próbowała go wyrzucić.... Dopiero później, dużo później, pozwoliła sobie pomóc.

Teraz też obserwował kazdy jej ruch. Możliwe, że po raz ostatni. Szkoda.

W końcu skończyła i położyła się. Po dziesięciu minutach już spała. Jak słusznie zauważył Dynast, była bardzo, bardzo zmęczona...

Obraz znowu się zmniemił. Teraz widać było panią Generał, obsewującą dom.

- Szczęście bywa kruche jak szkło. - zauważył Grausherra, nie kierując tych słów do nikogo w szczególności. Ledwo dostrzegalnie sknął głową. Już prawie nie mógł się ruszać... Zimno. Niech to się wreszcie skończy... Spróbował poruszyć nogami, ale bezskutecznie. Dynast musiał jakoś ulepszyć ten swój szachowo-lodowy system. Niedobrze.

Tymczasem obraz znowu się zmnienił. Tym razem widać było...

...Smoki. Naprawdę dużo, dużo Złotych, wymieszanych z innymi. Wszystkie uzbrojone po swojemu, niektóre ze Złotych miały nawet swoje włócznie. Leciały w zwartym szyku bojowym. Reszta, jak na przykład Smoki z Dimos, leciały byle jak, nie dbajac o szyk... Co nie znaczy, że nie były uzbrojone.

Leciały na południe.

- Szkoda, że odrzuciłeś moją propozycję, Xelloss kun.

Na przód wysunęła się dojrzała, Złota Smoczyca. Dowodziła widocznie tą mini armią. Na jej znak odziały kołowały wysoko nad celem. Jasnowłosy pojrzał niepewnie na Dynasta.. Lord uśmiechnął się i skinął głową.

Smoki zanurkowały, pikując na skrytą we mgle wyspę.

~**************************************************************************************~

Przez bramę nie każdy przejść może....

End of part 3

Nech, a w tej części nikt nie zginął... łech, mushę się bardziej postarać!

E, spoko, trupy jeszcze będą ^^ Co jest? Nie wzdygać mi się tam, wiem że to lubicie XD

W nastepnej części bardzo, ale to bardzo skrzywdzimy Xella XD Już słyszę te protesty fanek XD [a ja jakoś nie... Może zepsuły mi się głośniki?... <grzebie w kabelkach wyciągniętych z głośników> - Soy] może dowiemy się, co się dzieje z Liną? A może wypuścimy Zelka i Amkę z wiezy zanim się rozmnożą jak dzikie króli...AŁA! Akajka mnie własnie ciuknęła.... [ hehehe a niech sie mnożą, byle te krzyżówki jakie zdeformowane nie były... A ja poproszę dokładną relację z okresu godowego XD - Soy]

No nie wiem, czy coś im zrobię....

Czy Chrisio przyjechał do braciszka z powodu pogrzebu bratanicy czy w innym celu?

Co Dyniu planuje? Czy Sheera wprowadzi plan w życe? Jeśli tak to biedna Fi...

Filia: Nie zrobisz mi tego....

A chcesz się załozyć, malutka? ^_____________^ yes I'm evil XD

Zapraszam na część trzecią, gdzie może dowiemy się dlaczego smoki współpracują z Grausherrą, zobaczymy sprzeczkę rodzinną i królewską dumę, będziemy świadkami katastrofy i może w końcu dowiemy się o co chodzi z wilczyca..... [a ja chyba wiem... Ale wolałabym, żeby to była jakaś WIELKA kicia, niż wilczyca... Taka fajna, siwa kicia mogłaby być :D byłoby bardziej tajemniczo... :> - Soy]

Charatka [i Soy XD - Soy]

16



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
In'ei Raisan 1
In'ei Raisan 2
In'ei Raisan 5
In'ei Raisan 4
Education in Poland
Participation in international trade
in w4
Metaphor Examples in Literature
Die Baudenkmale in Deutschland
ei 03 2002 s 62
Han, Z H & Odlin, T Studies of Fossilization in Second Language Acquisition
2002 4 JUL Topics in feline surgery
Midi IN OUT
Neural networks in non Euclidean metric spaces
Marsz żałobny, Marsz żałobny Clarinet in Bb 2

więcej podobnych podstron