In'ei Raisan 1


To mój nowy ficzek.[ a ja też co nieco dodam X3 - Soy] Obudziłam się z tym pomysłem. Jeszcze nie wiem, czy napiszę go do końca.... Mam nadzieję. [a jak nie, to ja to zrobię :D - Soy]

Akcja rozgrywa się alternatywnie dla "Naixin"

Part 1

"Nie odchodź... nie odchodź... Nie!!!!!!!" Filia rzucała się w mokrej pościeli, skręcając się pod wpływem sennej wizji. Widziała swego syna... swojego przybranego syna, wędrującego w nieznane... Szukającego pomocy... Tak bardzo chciała, żeby został...

Widziała też tego znienawidzonego mazoku. To on zmusił jej syna do szukania pomocy w świecie... Tak bardzo go nienawidziła.

Rozdzielił ją z Valgaav'em. Jak śmiał! Ona wcale nie chciała... A teraz on odchodził! Nie!

- Nie!!!!!!!!!!! - wrzasnęła i usiadła na łóżku.

Po chwili zdała sobie sprawę, że to był tylko sen. Val odszedł już jakiś czas temu. Ona wciąż to przeżywała...

A wszystko przez...

- Shhh...Obudzisz swoich...asystentów....- tyle ironii w jego głosie.

Wszystko przez niego.

Wstała i narzuciła szlafrok, ignorując ostatnią uwagę. Było to nierozsądne zważywszy na to, że miał ją w garści. Miała jednak nadzieję, że zrzuci to na karb przemęczenia i zaspania. W końcu to on nie dał jej spać w nocy....

Nienawidziła go z całego serca, za to, że wtargnął w jej życie i stanął między nią a jej synem. Przybranym synem. Val'em.

Z drugiej strony... to co się działo... przerażało ją. Bała się. Jego. A jeszcze bardziej siebie. Bo nie była pewna czy będzie go potrafiła odrzucić tak jak sobie obiecała, kiedy Val sprowadzi Linę... Zbyt podobało jej się.... Najbardziej bała się nocy, a jednocześnie czekała na nie.

Wszystko zaczęło się od ostatniej wizyty Liny. Filia była wtedy... w samym środku kształtowania nowego światopoglądu. Naprawdę starała się to wszystko sobie poukładać.

Akurat w tym samym czasie zjawił się ten przeklęty mazoku i zaczął ją nachodzić. Nawet Val zwrócił uwagę na jego zachowanie i zażartował sobie, że Xelloss z nią flirtuje.

To ją ubodło bardziej niż powinno.

Postanowiła przeanalizować wszystko na nowo... Jakiś czas potem, mazoku zniknął (Znowu go gdzieś wcięło! Tfu! Niech będzie przeklęty!) a ona dalej nie miała odpowiedzi na swoje pytania.

Postanowiła szczerze porozmawiać z Liną. Zwierzyła jej się ze wszystkiego i zaznaczyła, że możliwe, że zaczyna czuć coś do swojego podopiecznego... bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że tak mocno zabolała ją jego niewinna w gruncie rzeczy uwaga? I wtedy Lina poradziła jej, żeby zastanowiła się czy przypadkiem j e j

s y n nie ma racji. Dodała jeszcze, że jej zdaniem ona i mazoku p a s u j ą do siebie.

Pokłóciła się z Liną jak jeszcze z nikim w życiu. Była tak zła, że wyrzuciła z siebie wszystko, co od dawna tłumiła w sobie. Wytknęła jej wszystkie wady, wszelkie przewinienia... nawet takie drobne, nikogo w gruncie rzeczy nie rażące...

Czarodziejka musiała widocznie ochłonąć i razem z grupą ruszyła w dalszą trasę.

I pech chciał, że do załamanej, zażenowanej swoim wybuchem Filii jeszcze tego samego wieczoru zajrzał najbardziej wkurzający demon na świecie.

Nie chciała z nim rozmawiać. Ale Xelloss jak zwykle sprytnie wmanewrował ją tak, że wszystko mu opowiedziała. Pominęła tylko powód całej awantury. Mazoku jednak zauważył to i bez pudła odgadł obie przyczyny.

To tylko dolało oliwy do ognia. Teraz dopiero dopadła ją smocza furia. Sklnęła go od a do ź... a skończyła w jego objęciach.

Akurat w tym samym momencie Val przyszedł spytać co z kolacją.

Przez następne dwa tygodnie panowała ciężka atmosfera. Starożytny próbował ją chronić, ale co z tego skoro ona nie wiedziała sama, czy chce czy nie...Xelloss rozbeswtił się na tyle, że nachodził ją nawet kilka razy dziennie. I każda, ostrzejsza wymiana zdań kończyła się wzorem tej pierwszej. Kiedy próbowała go przeganiać, kpił z niej w żywe oczy, a kiedy chciała poważnie porozmawiać... skutecznie odwracał jej uwagę.

W końcu któregoś dnia, Val nie wytrzymał i wygarnął mu co myśli o tym jego nachodzeniu. Xelloss mu odpowiedział, że skoro Filia wybrała prawdziwego mazoku na towarzysza, to jemu, mieszańcowi, nic do tego. Starożytny chciał z nim walczyć. Skończyło się tym, że dach zawalił się Filii na głowę... Chodziła w bandażach przez następny miesiąc. Val wyruszył po Linę, a Xelloss....

Xelloss z nią został.

I wszystko stało się jeszcze dziwniejsze.

Po pierwsze: aż do dzisiaj, kiedy zobaczyła w swoim śnie odejście Valgaav'a nie wiedziała, że poszedł szukać czarodziejki i jej kompanii. Według tego, co powiedział jej Xelloss....

.... Val ich porzucił.

Po drugie: branzoleta. Złota, inkaustowana ametystem. Podarował jej, w zamian za co ona......

Dlaczego, dlaczego, dlaczego zgodziła się, żeby Xelloss został jej towarzyszem?

Ach prawda. On wie, gdzie jest Val. I w każdej chwili może tam ruszyć, żeby "dokończyć pojedynek, skoro już podjął takie wyzwanie..." dodał jeszcze, że nawet ma ochotę... Więc każdej nocy zatrzymywała go przy sobie...modląc się, żeby to wystarczyło...

Delikatnie zerknęła w stronę łóżka, zacieśniając pasek szlafroka. Wiedziała już po co Val wyruszył. Wiedziała już, że kiedyś wróci... Wtedy koszmar się skończy...

Natomiast miała wyrzuty sumienia z powodu... z powodu własnego poświęcenia. Uznawała je w duchu za niekompletne... "Prawdziwe poświęcenie nigdy ale to nigdy nie powinno dawać wam ani krzty przyjemności" mawiano w świątyni, i Filia bezgranicznie temu wierzyła. Kiedyś. Teraz miała wątpliwości i nie wiedziała pod jaką kategorię wpisać te wydarzenia. Uznała jednak, że jej wewnętrzne przeżycia niekoniecznie są istotne dla zakończenia całej sprawy. Postanowiła, że będą jej tajemnicą.

Upewniwszy się, że nie pójdzie za nią poszła zrobić herbatę.

Jedno ją niepokoiło.

Nie wiedziała gdzie jest Val. Ani gdzie jest Lina.

I bardzo, ale to bardzo bała się spytać... "Jesli się zorientuje że wiem, to zabije Val'a... Nie mogę spytać bezpośrednio...co mam zrobić?"

~**************************************************~

Merle obudziła się z miłego snu... Śniła jej się łąką, zielona kołysząca się trawa, taka wysoka, aż do połowy ud... I niebieskie, bardzo niebieskie niebo... Wiatr we włosach... Rozkładała ręce i witała kogoś... Ktoś przybył...

Ziewnęła i przetarła oczy. Naszło ją niemiłe, znajome wszystkim uczucie kresu swobody... Takie, jakie ma uczeń pierwszego września, kiedy śniąc jeszcze o wakacjach otwiera oczy i przekonuje się, że na dworze jest chłodniej, słońce świeci już inaczej a przed nim dziesięć miesięcy ograniczonej swobody i masa obowiązków...

[BTW. Ha ha ha! Już nigdy więcej 1 września XD XD XD Mam to za sobą!!!! Hurra! - Chara] [ buuuuu przede mną 1 września jeszcze raaaz ;_; - Soy]

Przetarła oczy i skierowała się do łazienki. Jedną z milszych stron posiadania daru wszechwidzenia jest umiejętność znalezienia wolnej łazienki. Wiedząc, że rozbrykane rodzeństwo śni jeszcze miłe sny, kompletnie nieświadome nadchodzącego dnia, a jednocześnie wiedząc także, że to przytłaczające poczucie nie pozwoli jej zasnąć z powrotem, skierowała się najpierw do łazienki a następnie do kuchni.

Przy szerokim stole Azazello [jakie fajne imię XD - Soy], ojciec Merle, raczył się właśnie kawą i jednym uchem wysłuchiwał narzekań swojej kochanej teściowej. Narzekania owe dotyczyły w równej mierze bóstw jak i okazjonalnie paru demonów, które zawitały do Międzyświata.

Babcia Fan obróciła się energicznie, stawiając na stole kolejne wiktuały, jednocześnie obrzucając wnuczkę krytycznym spojrzeniem.

- Ty znowu cała na czarno! - wykrzyknęła.

- Przecież włosy ma białe... - wtrącił całkiem przytomnie Az, zagłębiony w jakimś ospałym tomiszczu traktującym o mitologii jednego ze światów.

- A poza tym, mamo, w jej wieku nosiłam dokładnie to samo... wymóg zawodu. - Mirveccia weszła przez oszklone drzwi werandy, obracając w rękach kopertę.

Przez chwilę gawędzili sobie o starych czasach, o bóstwach, wezwaniach do różnych egzotycznych nieraz światów, o przepowiedniach i opłatach za nie, oraz o niezwykle rzadkich przypadkach, kiedy o zgrozo, Wszechwidzący musi pracować za darmo....

Mirveccia właśnie oswajała swojego męża z myślą o tym, że jego pierworodna już niedługo podejmnie się własnie takiego, niepłatnego zadania, pierwszego zadania niepłatnego w swojej karierze ("Każdy wszechwidzący musi choć raz w życiu wykazać się takim altruizmem", utyskiwała Fan. "Wymóg zawodu", dodawała zawsze jej córka), kiedy rozległ się miły dla ucha dzwięk dzwoneczka.

- No nie... Czego ten Genbu tak wcześnie chce? Powinien odsypiać wczorajsze harce... Całe Siódme Niebo było zawalone śmieciami! - sarkała sobie babcia, w gruncie rzeczy zadowolona, że może nareszcie coś robić.

- Pewnie Byakko mu przeszkadza... ^^ - snuła domysły Merle. - Albo Suzaku... Albo jak mawia moja przyjaciółka, bóstwo Seiryu ruszyło na ziemię w poszukiwaniu dziewiczego śniadanka...

- Wypluj mi to zaraz... Ciekawe, moje panie, która się zajmie tą sprawą...- zatroszczył się o rzeczywistośc Azek, częściowo pochłoniety przez wojny religijne na Loddoss. - Gdzie ja już słyszałem o berle dominacji?

Trzy białowłose usmiechnęły się do siebie. Wezwanie bóstwa, nie należy takowego ignorować.

- Ja już chyba mam kandydata... - uśmiechnęła się Mirv. Lekko potargała mężowi czarne włosy.

- Zięciuniu mój idziemy - słodki ton babci Fan mógłby zamrozić Afrykę. Azazello poderwał się jak oparzony.

- Ja mam iść?

- Nie, ja pójdę. - odparła babcia ironicznie. Widząc jednak, że Azek tęsknie spogląda na lekturę i grozi mu ponowne "odpłynięcie" od rzeczywistości, dodała: - A ty idziesz jako moja obstawa.

Zrezygnowany poczłapał za dziarską starszą panią.

Mirveccia i Merle zostały same. Matka spojrzała na nią dziwnym wzrokiem. Coś niezwykłego się stanie.

- Posłuchaj mnie uważnie, córeczko...

~*************************************************~

Była bardzo, bardzo dzielna. Wytrzymała od szóstej rano aż do wpół do jedenastej... Potem się załamała.

Wszystko stało się na tyłach sklepu. Szukała właśnie jednego serwisu. Miała zamówienie na podobny, tylko większy i w innym fasonie. Wzorek miał byc ten sam. Nie chciała iść do sklepu i przebierać pośród towaru, bo natychmiast zarzucili by ją prosbami o kolejne prace ręczne. Każdy chciał mieć coś zaprojektowanego przez siebie.

Niestety minęły już czasy, kiedy ropaczliwie potrzebowała gotówki i zgodziłaby się wykonać każde brzydactwo za trochę grosza. Od tamtej pory postanowiła nie narażać nigdy swojego smaku artystycznego. Tworzyła tylko takie wzory i projekty, które zaspokajały jej wewnętrzną potrzebę piękna.

Była to chociaż mała namiastka, pozostałość po życiu w świątyni... pośród piekna, złudnego i kruchego, teraz dodatkowo ubarwionego tęsknotą i poczuciem straty.

Niestety, sława jej jako artysty zezwalającego na ingerowanie w swoje projekty rozeszła się daleko, daleko poza granice królestwa, w którym teraz mieszkała...

Dlatego Filia zupełnie zrezygnowała ze sprzedaży, chyba że wcześnie rano lub tuż przed zamknięciem. Obowiązki sprzedawców powierzyła Jirasowi i Gravosowi.... no właśnie, ale po zniknięciu Valgaav'a....

Po jego zniknięciu te obowiązki stopniowo przejął Xelloss. Musiała przynać, że radzi sobie o niebo lepiej... Ale bała się, że także oni ją opuszczą... ostatnie ogniwo łączące ją z Val'em.

Własnie szukała tego serwisu, kiedy niechcący coś strąciła i ... Łups. Same skorupy. Filia przyklękła bezradnie pośród nich, zupełnie nie zważając na to, że kaleczy sobie rękę.... Wpatrywała się w jedną, zupełnie od pary, stłuczoną filiżankę.

Była mała, koślawa i czarna, w złote zygzaki. Nie do sprzedania. Powinna wcześniej ją schować, lepiej, głębiej...

Dawniej stała w saloniku, za szybką w kredensie.

Zrobiła ją razem z Val'em kiedy ten jeszcze wyglądał jak dziecko.

Potem kiedy zaczęła się zastanawiać, schowała ją. A odkąd Xelloss praktycznie z nimi zamieszkał... Ukryła ją tutaj.

A teraz już jej nie ma.

Łzy poleciały na rozbite filiżanki..

Skrzypnęły drzwi. Nie podniosła wzroku ale i nie musiała. "No dalej, napawaj się moją rozpaczą, ty gnido... swoim zwycięstwem a moją klęską. Namagomi! I co ja teraz zrobię? Ostatnia rzecz w domu, która... Oh, Boże... Dlaczego..."

W odłamkach widziała, że się zbliżał. Słyszała kroki.

"Nie podchodź do mnie.... nie podchodź do mnie... Nie podchodź do mnie! zostaw mnie....odejdź!"

- Nie podchodź! - wrzasnęła.

Przystanął zdumiony, ale tylko na moment.Ogarnął wzrokiem zniszczenia. Sekundę później był już koło niej. Kiedy się pojawił, szkło powoli znikało. Filia krzyknęła i wyciągnęła pokrwawioną rękę. Zdążyła uchwycić kawałek czarnej skorupki, nim ta rozpłynęła się w powietrzu. Zacisnęła na niej palce, łkając cichutko.

- Z..zz..zbiła się....

- Zawsze możesz stworzyć kolejną. - oświadczył mazoku, nieporuszony. W odpowiedzi zacisnęła mocniej palce wokół ostrego szkła.

Miał rację. Mogła zrobić setki, tysiące takich samych... ale już nigdy, żadnej nie zrobi z Val'em, z małym Val'em.... Już nigdy nie poczuje jak wspaniale jest być matką. A dlaczego?

Bo on sie tu pojawił i stanął między nimi. Zniszczył wszystko, roztarł w proch...

Jak tę filiżankę...

- Za co...za co mnie dręczysz... - wyszeptała do siebie, przyciskając odłamek coraz mocniej i mocniej. Nie uszło to jego uwagi.

- Filia san... lepiej będzie jak to odłożysz... - doradził spokojnie, kładąc jej rekę na ramieniu. Jednocześnie drugą starał się delikatnie, niemal bezboleśnie rozewrzeć jej uścisk.

Nic z tego.

- Zostaw! Nie oddam ci tego! Nie zabierzesz mi!

- Wcale nie chcę ci zabierać... - wycofał się szybciutko, ale można było usłyszeć nutkę zniecierpliwienia w jego głosie. Doprawdy, czasem Filia potrafiła być najbardziej upartym stworzeniem na ziemi... a że do tego uroczym... - Pokaleczysz się - zauważył jeszcze. Spojrzała na niego jak na wściekłą kobrę.

- To przez ciebie... to wszystko przez ciebie! - wrzasnęła i zaraz zakryła sobie usta dłonią. Za późno. On już wie, teraz zabije jej syna... Zaczęła się śmiać i płakać na przemian. Co za ulga, teraz może mówić. Teraz może mu powiedzieć... Już wszystko nieważne, skoro on wie... To jest koniec wszystkiego...

- Przeze mnie... - raczej stwierdził niż zapytał, ale Filia pogrążona we własnej rozpaczy nie była w stanie tego zauważyć.

- Jasne, że przez ciebie! Pojawiłeś się, przegnałeś go! Moje dziecko! Był moim dzieckiem rozumiesz? Wszystko się skomplikowało a dlaczego? Bo ty raczyłeś się pojawić! Nie masz pojęcia jak ja bardzo cię nienawidzę, namagomi....jak bardzo... - rozpłakała się.

Objął ją, delikatnie, żeby broń Boże nie chwyciła tego szkła jeszcze mocniej. Kołysał ją tak w ramionach, na podłodze w jej zagraconej pracowni. Nie odzywał się, ale nie było takiej potrzeby. Mogłaby to znowu odczytać niewiadomo jak.

Po dość długiej chwili zacisnęła zdrową rękę na jego ramieniu. Wbiła mu paznokcie tak mocno, że aż się skrzywił. Chyba zamieniła je w pazury... Pogładził ją delikatnie po włosach.

Zdecydował, że nie można dłużej czekać, poprzecinana ręką coraz mocniej krwawiła i możliwe, że Filia nie tyle uspokajała się, co po prostu powoli wykrwawiała... Wymruczał formułkę zaklęcia usypiającego. Powolutku uścisk na ramieniu zaczął ustępować. Zanim jej ręka opadła bezwładnie zdążył jeszcze zauważyć smocze pazury zamieniające się w normalne paznokcie. Prawdopodobnie zrobiła to nieświadomie, pod wpływem emocji...

Wziął ją delikatnie na ręce i przeniósł ich oboje do jej sypialni.

"Trzeba ją ostrożnie położyć... Tak, dobrze jest...Teraz ten odłamek..." Delikatnie próbował rozewrzeć jej rękę, ale trzymała zbyt mocno. Nie miał wyboru i użył trochę siły... "Jest..." Położył odłamek na stoliczku w zasięgu jej wzroku.Kiedy się obudzi, sama się uleczy, mógł tylko oczyścić ranę... "Delikatnie...mhhhhmmmmm jaka słodka skóra...." Kiedy skończył, i obandażował ranę, miał wreszcie czas, żeby się zastanowić.

Nie było dlań tajemnicą, że Filia obwinia jego za odejście Val'a. Młody usłyszał parę słów prawdy, po co się rzucał... Z drugiej strony, jak wiedział z przykładu Filii, wszystkie smoki mają genetycznie wpisaną skłonność do przesady, jeśli chodzi o uczucia względem mazoku to zwłaszcza...

Wiedział też, bo wyczuwał przecież wyraźnie, że Filia go nienawidzi... Ale była to inna nienawiść niż u innych... Bardziej złożona.

Podejrzewał, że czymkolwiek jest to uczucie, jest dopiero w pierwszej fazie ewolucji... i, że przy odpowiednich warunkach, może powstać bardzo ciekawa odmiana...

"Taka jak u mnie..."

Z drugiej strony dopiero teraz jej słowa obudziły w nim poczucie winy. I to dość mocne. Gdyby nie fakt, że zjadanie samego siebie to żadna przyjemność i po dzisiejszym "śniadanku" zaserwowanym prze Filię miał chwilowo dosyć, to...

W każdym razie, spróbował je w sobie stłumić. Nie jego wina, że Valgaav w ferworze walki zawalił dach. Nie jego wina, że przejął się tym tak bardzo, że uznał, że sam sobie nie poradzi, zwiał z domu i nie wraca... Może niepotrzebnie powiedział Filii, że z chęcią go zabije, kiedy go znowu zobaczy... Nie chciał, żeby ruszyła za nim... Żeby poświęciła mu całą swoją uwagę, wszystkie myśli...

Niech go sobie nienawidzi, jesli chce, ale nie pozwoli o sobie zapomnieć!

Tymbardziej, że dowiedział się o jej wahaniach.

Musiał jakoś przeciwdziałać. Więc dobrze, że starożytnego chwilowo nie ma. Może później...

W gruncie rzeczy nawet zaimponował mu ten młokos... Taka odwaga... Ale nie może stać między nim a celem. Nikt nie może.

~*************************************************~

Mirveccia szła szybko szerokim, pięknym korytarzem. "Ósme Niebo"... Ósme piętro tej niebiańskiej budowli... Tutaj przebywali tylko najmożniejsi z możnych, najpotężniejsi... Najsilniejsi i najwyżsi z najwyższych, zaledwie kilka istnień spośród miliardów odwiedzających Międzyświat gości.

- Z pewnością wie, że do niej idziemy... - mruknęła starsza wszechwidząca bardziej do siebie niż do córki. Zapukała.

Po chwili obie weszły do środka...

- Ale dziiiwneee - szepnęła Merle, a w jej głosie brzmiały zachwyt, podziw i zaskoczenie. Mirveccia uśmiechnęła się nieznacznie. Poprzez wirującą przestrzeń dobiegał do nich niezwykły, cudowny, elektryzujący głos, śpiewający pieśń innego Wszechświata. Białowłosa i jej córka ruszyły w kierunku, z którego dobiegała nieziemska Muzyka..

* Może lepiej zaczekać, aż skończy... takie piękne, że szkoda przerywać... * - pomyślała Merle tak ukradkowo, jak tylko potrafiła.

- Ale ja własnie skończyłam, kochanie ^^ - jak ona mogła usłyszeć TAKĄ myśl?...

Merle zrobiło się szkoda... Jeśli o nią chodzi to mogłaby tego słuchać jeszcze dłuuuugo.... Albo i dłużej. Matka tymczasem sunęła poprzez światłość przemieszaną z mrokiem, wypełniajacą ten pokój. Chociaż trzeba było przyznać, że ciemności było znacznie więcej. Merle odkryła, że też z łatwością znajduje drogę dla siebie. "To pewnie jeden z przywilejów zawodu. " pomyślała, ucieszona.

- Chciałaś ją widzieć. - powiedziała Mirv, po serdecznym przywitaniu.

- Witaj, Sinah - sama ^^ - młodziutka wszechwidząca ukłoniła się z szacunkiem. Wiedziała że Siwa Kapłanka zna jej matkę od niedawna... niedawna w swoim, a "całe życie" w pojeciu czasowym mamy. I wiedziała, że komu jak komu, ale Siwej mama bezgranicznie ufa.

Zresztą, choć Merle wiedziała na jej temat niesamowicie mało ("Bo to strasznie tajemnicza istota, jak wszyscy od LoN, zresztą..." mawiała babcia), to nie przeszkadzało jej to podziwiać Bieguna Południowego ...

W ogóle lubiła w światach ich różnorodną strukturę. Chociaż oczywiście każdy ze światów opierał się na balansie (w większym lub mniejszym stopniu zanieczyszczonym, ale balansie), to jednak każdy z nich miał swój unikalny system.

Wszechświat stworzony przez LoN należał do tych rzadko, bardzo rzadko odwiedzanych... Ze względu na dość czuły system równowagi, a także z uwagi na izolację... Często się zastanawiała, jak rodzicom udało się spotkać w jednym z czterech tamtych światów... Mama mówiła coś o tym, że Wszechwidzący są z natury "lżejsi" i dużo łatwiej jest wnieść ich i wynieść z jakiegoś Wszechświata... No, może i racja, ale iść gdzieś, gdzie wszystko jest tak niepewne...

"Ciekawe, czy oni tam wiedzą, że istnieje coś takiego, jak Bieguny LoN? No chyba tak... Przecież NA COŚ muszą liczyć... choć może niekoniecznie..."

W każdym razie, cały klan, zwany od przydomka mamy Cudownym ("Śmieszna nazwa, tak według mnie...bez obrazy, mamo..." "~W twoim wieku mówiłam tak samo~" "A teraz?" "~Dalej tak twierdzę...~") był zgodny co do tego, że bez Biegunów te światy już dawno by się zawaliły, i że w Międzyświecie nie warto przyjmować w gościnę niczego oprócz Nich... No i może jeszcze paru (milionów) bóstw nieukształtowanych, jak Licho, Pech, A Niech Cię Gęś Kopnie, Płanetników, Błędników, Rusałek, Wodników i Wodniczek, Boginek Leśnych itp... ale żadnego innego prawdziwego bóstwa czy demona z tamtych swiatów.

Ani głównego władcy ani ich lenników, ani w ogóle nikogo. Tylko tych, którzy są na tyle "leccy", że nie naruszają balansu... lub stoją ponad nim... No i Bieguny.

I właśnie dlatego Merle słyszała niemal od urodzenia, jak Bardzo Ważni są Siwa Kapłanka i jej towarzysz. Ponadto jej szacunek do Kapłanki wypływał z wolnej woli, a nie z wyuczenia...

Teraz zastanawiała się, dlaczego mama ją przyprowadziła. Przecież ogólnie wiadomo było, że żaden z Wszechwidzących z jej klanu nie pójdzie do żadnego z Wszechświatów LoN bez zgody Pani Koszmarów albo któregoś z Biegunów. A poza tym, nawet gdyby się zdarzyło, to musiało by to być...

Wezwanie bezpłatne.

Takie, któremu się poddajesz, a za które właściwie nic nie dostajesz... Choć z drugiej strony, jeśli Biegun Południowy...

- Możesz nas zostawić same, Mirv? ^^

- Jasne. Wpadnij do nas jak znajdziesz chwilkę, ne? - mrugnęła i zniknęła w oparach mroku i światłości, prawdopodobnie od razu znajdując wyjście.

"Wszechwidzący tym się różni od zwykłego widzącego, że zawsze, ale to zawsze znajdzie drogę..." powtarzała jej babcia.

- Sinah-sama...

- Mów mi Soy.^^ Usiądź, kochanie... Mamy parę spraw do omówienia... ^^...

~***********************************************~

Szedł już niesamowicie długo. Bolało go absolutnie wszystko, nawet cebulki włosów. Jednak nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek. Ani na nic innego. Musi znaleźć Linę Inverse, przekonać ją, że jest odpowiednią osobą do przekazania wiedzy.

Jeśli nauczy się czarnej magii zdoła dorównać temu mazoku i udowodnić sobie i innym, że nie jest słabym mieszańcem.

Zobaczymy, czy jak wprasuje tę jego uśmiechniętą mordkę w glebę, to czy matka jeszcze się za nim obróci.

"Bardzo wątpię..." pomyślał z przekąsem. Zaraz jednak musiał uczciwie przyznać, że sam siebie okłamuje. Matka nigdy, ale to nigdy nie odrzuciłaby kogoś tylko z powodu pokiereszowanej twarzyczki... Każda inna ale nie ona. Ech.... Nawet dla niego jest jasne, że mama czuje coś do tego mazoku... Dla Liny to jest jasne, dla jej przyjaciół jest jasne... Dla Gravos'a i Jiras'a...

"Dla wszystkich tylko dla niej nie."

Nie dziwił sie jej, bo jemu w gruncie rzeczy też wygodniej byłoby myśleć po staremu.

Tylko, że w ten sposób przyznałby, że jest niegodny nowego życia. Poza tym widział, że miał więcej czasu na rozmyślania niż Filia-mama...

Ech, z nikąd pomocy.

Poczuł nagle niesamowicie słodki zapach... tak, to chyba jabłecznik.....i chyba jeszcze.... Nie dość, że jest okropnie zmęczony i do tego wściekle głodny, to najgorsze, że musi szukać Liny Inverse właśnie w takich miejscach.... restauracje, gospody, bary.... zjeść cokolwiek....

- Oj, przepraszam, kochanie.^^ - odparła wysoka postać pięknym, elektryzująco brzmiącym głosem. Był tak głodny, że nawet nie zauważył...

Miał przed sobą nieco wyższą od siebie kobietę o niesamowicie długich, pięknych arktycznoblond włosach. Mimo bardzo wysokiego wzrosu, trudno było nie spostrzec, że była piękna. Niesamowicie piękna. W ręku trzymała jakiś instrument, więc chyba miał do czynienia z ministrelką...

Ale najbardziej przykuły go oczy... Niemożliwie piękne. W pierwszej chwili miał wrażenie, że są czerwono-niebieskie. "Chyba z głodu tracę rozum..."

Przetarł oczy i spojrzał jeszcze raz. Tak, nieznajoma miała oczy niczym dzikie fiołki, ale... cały czas miał wrażenie, że kątem oka widzi, jakie są naprawdę. "Już ze mną niedobrze..."

- Nie ma sprawy...

- Dobrze się czujesz? - poddtrzymała go, bo by upadł. - A to co?

Z kieszeni wystawał mu pękaty mieszek, pełen, jak się okazało, złotych monet. Należał on do roznegliżowanej panienki siedzącej przy zakopconym stole do gry, jak się ponownie okazało, dziewczyny szefa, i nieoficjalnej maskotki szczęścia, miejscowego gangu.

A cała nagroda, jaką dzisiaj zdołał wygrać w karty ów bezmózgi troglodyta, umieszczona była w mieszku, spoczywającym teraz w kieszeni Val'a.

- To ON! On nas okradł! - wydarła buzię laleczka, jednocześnie z radością obserwując swojego macho, który właśnie miał zamiar się bić.

- Czterech na jednego?^^ - fałszywie zdziwiła się dziewczyna z instrumentem, wymijając Starożytnego i torując sobie spokojnie i z uśmiechem drogę do wyjścia.

Val zrobił kroczek w jej stronę.

- Przecież to nie ja... - powiedział, ale jednocześnie nie zamierzał wsypać swojej nowopoznanej koleżanki.

Jednak osiłka i jego trzech kumpli chyba to nie za bardzo zainteresowało.

- Radziłabym ci już zwiewać. ^___~ - doradziła mu jeszcze z progu wysoka panna.

Val ochoczo skorzystał z jej rady. Wypadł na podwórze jak wystrzelony z procy, niemal depcząc po piętach złodziejce. Na zewnątrz oslepiło go światło. Biegł kawałek na oślep, a kiedy już wzrok dostosował się do jasności, zauważył, że nikt nie biegnie koło niego... Nie licząc pościgu.

Tymczasem "zagubiona" ministrelka siedziała sobie wygodnie na dużym kamieniu przy drodze obok samej karczmy i obserwowała, jak Val usiłuje zgóbic "ogon".

Osiłki zyskały kilka oczek. Po pierwsze, znały teren. Po drugie, jednak zdarzało im się mysleć. Po trzecie, byli wypoczęci i najedzeni, a na dodatek sił dodawała im wściekłość.

Valuś miał do dyspozycji tylko refleks i umiejętności Starożytnego. Tym samym poscig był w miare wyrównany, zwłaszcza, że miasteczko okazało się być wcale niezłym labiryntem. Val był tu tylko raz, z matką po porcelanę i broń... nie znał większości ulic.

Jednak radził sobie całkiem dobrze, przeciwnicy nie mogli się zbliżyć na bliżej niż 5 metrów.

Dzięki temu faktyczna złodziejka pękatego mieszka miała zapewnioną wyśmienitą rozrywkę do późnego popołudnia.

Morskowłosemu udało się w końcu zgubić wesołe stadko troglodytów. Zrezygnowany powlókł się w stronę pierwszej lepszej karczmy. Już wiedział, że w mieście nie ma Liny Inverse ani nikogo z jej kompanii...

Powitał go zapach jabłecznika. "Przynajmniej na coś się te pieniądze przydadzą... w końcu tyle się przez nie nabiegałem..."

Nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu. Przed sobą zobaczył właśnie tę blondynę, która wcześniej mu zniknęła.

- No, przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni v___v - oświadczyła, parodiując tutejszego stróża porządku.

Gestem pokazała mu, że ma usiąść. Nie wiedział dlaczego, ale posłuchał. Nie był pewien, w co była ubrana na początku, ale teraz miała na sobie szary płaszcz z kapturem, zakrywający prawie całą jej postać i rękawiczki w kolorze spranego granatu. Możliwe, że miała gdzieś pod tym płaszczem ów dziwny instrument.

- Kto tu jest złodziejem co?- zapytał buńczucznie, mimo że ostatnie siły właśnie wymawiały sobie posłuszeństwo.

Dziewczyna tylko się roześmiała.

- Oj, daj spokój, żartowałam. Oddaj mi mieszek...i postawię ci obiad, zgoda, kochanie? - równocześnie schwała ręce pod płaszcz, tak, że widać było tylko jej głowę. Zauważył z niemałym zdziwieniem, że kobieta, która przed nim siedzi, ma na głowie koronę z bardzo czarnego metalu, a ta korona jest z tyłu przyozdobiona czerwonymi i błękitnymi piórami.

Zgodził się w milczeniu, zastanawiając się, czego ona może chcieć. Przecież gdyby chciała pieniądze z powrotem, zabrałaby zanim uciekła, albo po prostu okradła go teraz. A tak na marginesie, to niech nie mówi do niego "kochanie", bo zaraz się zagotuje...

Ale nie. Proponuje mu obiad. To znaczy, że jest jakaś sprawa. I jakieś sedno.

- Wiesz co, kochanie... - zaczęła nieznajoma, ale nie skończyła, bo drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wgramoliła się znajoma nam czwóreczka troglodytów w towarzystwie roznegliżowanej, jeszcze bardziej rozhisteryzowanej panienki.

Val nie czekając na rachunek, wysypał parę monet na stół i razem z dziewczyną ewakułował się przez okno.

- Ona była z nim w zmowie od początku! Parszywa złodziejka! - wrzeszczała dziewoja w kostiumie, którego nawet ślepy cenzor nie określiłby mianem przyzwoitego.

Niedaleko miasteczka, na szerokiej polanie nieopodal lasu, Val mógł na reszcie złapać oddech. "Nie wiadomo co gorsze... bieganie na czczo czy tak zaraz po jedzeniu...tak źle i tak niedobrze..."

I zupełnie niepomny na przestrogi matki, żeby nie kłaść się w spoconych rzeczach na zimnej trawie, Starożytny rozłożył się na łączce.

- Dobra myśl ^^. - mruknęła do siebie "Parszywa złodziejka" i przysiadła swobodnie obok, rozkładając się prowokująco.

Val zauważył, że była właścicielką mieszka niemal równie pękatego jak ten, przez który wpadł w dzisiejsze kłopoty.

- Skoro masz swoje pieniądze, to dlaczego kradniesz? - zapytał, nie licząc na odpowiedź.

- Ja? Ja przecież nie kradnę, nie słyszałeś o dobrze wspólnym?^^ - spojrzała na jego minę i orzekła - Nie słyszałeś.. ^^

Przez dłuższą chwilę leżeli w ciszy.

- Dlaczego akurat mnie wybrałaś? Mogłaś sama z tym zwiać...

- A bo mi się napatoczyłeś ^^ - oznajmiła radośnie. Zerknęła na niego. - Poza tym, jesteś przystojny ^^. Tylko mi nie mów, że takie małe bieganko cię wypompowało...

- Val. - przedstawił się, wyciągając rękę, a ona ją uścisnęła. Przez kontakt z jej zimną dłonią poczuł się nagle dziwnie nieswojo. - Nie, nie wypompowało...

Przez chwilę czekał, aż mu się przedstawi.

- A ty jak masz na imię? - zapytał w końu.

- Chwilowo nie ma to żadnego znaczenia. ...Powiedz lepiej, skoro nie bieganie cię zmęczyło, to czemu jestes taki wypruty, co, kochanie? ^^

Ani się obejrzał, jak powiedział jej o wszystkim.

A z jej twarzy nawet na moment nie zniknął uśmiech, z którym było coś nie tak...

~************************************************~

Szli już kilka dni. Lina miała dosyć udawania, że sytuacja jej się podoba. Dość udawania, że nie szuka, skoro szukała. Dość udawania, że się nie martwi, skoro martwiła się p r z e r a ź l i w i e wprost, a najgorsze, że nie mogła tego ujawnić.

Po pierwsze, prędzej rozdałaby wszystkie swoje pieniądze, albo zaczęła modlić się do Zoamelgustara, niż przyznała, że się martwi, a zwłaszcza, że o niego.

Po drugie było jej głupio, bo przecież w sumie nic się nie stało. Rozstali się jak cywilizowani ludzie, on po prostu stwierdził, że brak mu kasy i że musi zarobić.

No i poszedł, nie wiadomo gdzie, powiedział że się spotakają, ale nie powiedział gdzie ani kiedy, idiota jeden, chaman, blondasek zakichany, meduza... O, do jasnej....!!!!!!!

- Panno Lino, mieliśmy iść w prawo...

- Oj, no faktycznie... Wiecie co? Skoro tu już idziemy, to może odwiedzimy Filię?

Zel skrzywił się. Szedł z nimi tylko dlatego, że było mu po drodze. Gdyby teraz zmieniły trasę, to musieliby się rozstać, a że okolica słynęła jako jedna z tych niespokojnych... Wiedział, że sobie poradzą. Ale...

- Panno Lino, może najpierw zejdźmy tam do miasta, zjedzmy coś, a dopiero potem pójdziemy? - Amelka chyba jako jedyna niczym się nie przejmowała. Aż jej zazdrościli tej pogody ducha.

Ale czy słusznie?

Lina wiele razy chciała im powiedzieć, że chce iść prosto do Seyrun. Ale bała się, że skojarzą fakty, domyślą się i .... No właśnie, nie była pewna ich reakcji.

Za to wiedziała jedno. Oddalając się od miasta, idąc jak zwyle przed siebie..., tym razem czuła się z tym źle, z każdym krokiem gorzej. Każdy krok ją oddala.

Teraz też.

Gdyby była sama, normalnie skręciłaby tutaj i już za trzy, cztery dni byłaby w mieście, skąd mogłaby rozpocząć poszukiwania. Lepiej, gdyby była sama, to może już dzisiaj byłaby na miejscu.

Po co oni szli do tej świątyni? Aha, bo Zel miał "pewne" namiary na swoje lekarstwo.

Jeszcze lepiej, gdyby była sama, w ogóle nie dopuściłaby do rozstania, zatrudnili by się gdzieś razem, potem ruszyli dalej w drogę... ech, no co za...

Szła zupełnie pogrążaona w swoich myślach, i zupełnie nie zauważyła że Amelia próbuje ją zatrzymać.

- Panno Lino, ktoś nas woła.

Podniosła wzrok. No nie. Tylko tego jej tu brakowało!

Kiedy patrzyła na tego faceta, zaraz przypominała jej się masa rzeczy. Na przykład koniec świata. Albo Jiras i ten cały pościg. Albo ta głupia wyspa z pingwinami. Albo jak Amelia i Gourry dołączyli się do tej całej sprawiedliwej szajki staruszków...

Albo ostatnia kłótnia z Filią i dlaczego, kiedy pomyślała o tej dwójce, robiło jej się nieswojo... Żeby matka z własnym synem...

No dobra, może przecholowała. Ale po pierwsze nigdy by się tego nie spodziewała po Filii. Wiedziała, że dziewczyna jest zagubiona, ale żeby aż tak... Poza tym, zauważyła, że dla smoczycy Val jest tylko wymówką, żeby uciec od przemyslenia pewnych spraw.

Filia nie pozostała jej dłużna, a na najmniejszą wzmiankę o Xellossie reagowała jak rozwścieczony szerszeń. Wygarnęła jej za wszystkie czasy. A już gwoździem do trumny było, kiedy na odchodnym Lina dodała, że Filia przyzwyczaiła się do niego.

- Dawniej przez myśl by ci nie przeszło, żeby się ze mną sprzeczać w taki sposób... Tylko z nim sie tak kłóciłaś w całym swoim długim życiu i założę się że cały czas się bałaś że z nikim innym nie potrafisz, co? Otóż potrafisz, Filia. I wiesz, co jeszcze? Jemu powinnaś za to podziekować, bo tylko Xelloss potrafi ujawnić twój prawdziwy charakter. I możesz sobie zaprzeczać do woli, ale taka jest prawda!!!

Tak jej powiedziała.......

A teraz przybrane dziecko Filii jest tutaj.

Coś się musiało stać.

~************************************************~

Niemożliwe. To wszystko było niemożliwe.

Ale jednak koło niego idzie sobie spokojnie ż y w y dowód na to, że jest możliwe, idzie sobie i uśmiecha się do niego.

Ten dowód ma długie, białe włosy, ściągniete w dwa końskie ogony i spięte złotymi kuleczkami. I trochę kosmyków wokół twarzy, i biała grzywka... aha, i ma takie tutaj z przodu, takie troszkę krótsze niż te w kitach wyciągnięte. Jest malutka, troszeńkę wyższa niż Lina, ale niewiele. Ma bardzo, bardzo niebieskie oczy. Podłużne, a rzęsy ma czarne. Przy białych włosach i brwiach?

Jak się pojawiła, to miała na sobie inne ciuszki, i inne uczesanie...

[Tak, tak...takie jak w Naixin XD bezpłatna autoreklama XD - Chara] [Może jeszcze ja sobie tu reklamę zrobię? W końcu ja też napisałam kilka fików XD - Soy]

Ale już dawno się przebrała. Przebrała w czarne, szerokie spodnie, z mnóstwem kieszeni i czymś w rodzaju pasków. Czarną koszulkę bez rękawów, a na to ma czarny, taki trochę dziurkowany sweter.

No i coś w rodzaju wysokich, sznurowanych kozaków, widział jak zakładała... nie to, żeby specialnie patrzył, ale...

Stare rzeczy jakimś cudem chyba (!) zmieściła w małej, czarnej, skórzanej torbie, z metalowymi sprzączkami i jakimś złotym bazgrołem...

Buźkę też ma niezwykłą... Cera mniej więcej taka jak u księżniczki Amelii... No właśnie, pożyczyła jej rzeczy... Czyli chyba ma dobry charakter.

Jak dotąd wszystko się spełnia co do joty.

Val zatrzymał się i jeszcze raz z niedowierzaniem spojrzał na nadpalony zwój. Nadpalony bo Lina omal go nie sfajczyła... Wszystko przez tamtą nieznajomą.

W dużym skrócie wszystko potoczyło się mniej więcej tak:

Tamtego wieczoru, po pościgu, kolacji i ponownej ucieczce przed pościgiem, nie wiadomo jakim sposobem, zwierzył się ze wszystkiego owej złodziejce. Ona go wysłuchała, określiła, gdzie prawdopodobnie znajduje się Lina, doradziła mu jak tam trafić. I nawet na "do widzenia" podarowała mu cudowny zwój z legendami.

Podejrzewał, że go komuś świsnęła... może z jakiejś świątyni, wygladał na stary. Ponieważ wraz z dziewczyną zniknął nie tylko mieszek, ale także i jego skromne, i, jak mniemał, dobrze ukryte, oszczędności ("Dobrze, ale nie wystarczająco, kochanie ^^."), więc poważnie zastanawiał się nad sprzedaniem prezentu.

W noc poprzedzającą znalezienie Liny i jej przyjaciół przyśniło mu się, parę dziwnych rzeczy. Myslał, że takie rzeczy kończą się wraz z okresem dojrzewania, ale najwyraźniej się mylił... A teraz musi prać ubranie ' ' ' ... Śnił też, pośród ... innych snów, że złodziejka go strofuje.

- Nie sprzedawaj tego, kretynie! Masz to przeczytać!!! Nie po to ci to dałam, żebyś z tego nie skorzytsał! Twoje rozwiązanie jest w środku, kochanie...

Obudził się.

Następnego dnia natknął się na Linę, mniej więcej w połowie drogi od wskazanego mu miasta. Wyłuszczył im całą sprawę.

Tak jak przypuszczał, czarodziejka odmówiła.

- To przynajmniej chodź z nami... to niedaleko Seyrun. - dodał, nieświadomy, że użył właśnie najpotężniejszego argumentu.

Czarodziejka odrzekła, że się zastanowi.

Val opowiedział im też, co go spotkało niedawno, pomijając tylko swoje sny ' ' ' ' .

Lina zabrała się za tajemniczy zwój, ale szybko straciła zainteresowanie. Mając cichą nadzieję, że znajdzie coś na swoją klatwę, Zelgadis zabrał się za przeczesywanie informacji. Przewertował całość i znalazł tylko opis Ceremoni Wezwania.

Zrezygnowany wrócił do początku tekstu. W tym czasie reszta bezczelnie zeżarła mu kolację.

- Chyba coś znalazłem. - pochwalił się chimerek, z żalem odnotowując brak swojej porcji. - Tutaj piszą o takim klanie, zwanym Wszechwidzącymi z Miedzyświata...

- To gdzieś na kontynencie? - zainteresowała się Lina, bezczelnie obgryzając żeberka na oczach wygłodzonej chimerki.

- Nie sprecyzowali dokładnie... - Zel pożegnał w myśli wizje kolacji. - Natomiast mówią tutaj, że taki Wszechwidzący jest w stanie odpowiedzieć na niemal każde pytanie.

Spojrzeli na siebie.

- Niestety - dodał Zelgadis smutnym głosem. - Nie każdy potrafi i nie każdy może zawołać taką osobę...

- Jakie są warunki? - spytała Amelia.

Od razu wiedziała, że cokolwiek Zel wyczytał, to i tak owych warunków nie spełnia. Poznała po oczach, tonie głosu... Miała nadzieję, że jakiekolwiek nie byłyby to warunki zdoła im sprostać i jakoś je wypełnić. Może wtedy...

- Po pierwsze, ten ktoś musi być w posiadaniu zwoju. Po drugie, nie może go nabyć ani ukraść. - wszyscy spojrzeli na Val'a.

Amelia zastanawiała się szybko. Te warunki można by bardzo łatwo spełnić, gdyby Val oddał im zwój... Na przykład w zamian za pomoc...

- I co dalej? - ponagliła Lina niecierpliwie.

- Dalej... ten ktoś musi posiadać wielką moc i determinację...

"To jak dotąd każde z nas spełnia te warunki.."

- Po ostatnie... ta osoba musi "Do życia powrócić po trzykroć..." [a może to zostało dopisane przez Soy w ramach zabezpieczenia przed wykorzystaniem przez kogoś innego niż Varu? XDDD - Soy]

Cisza. [słuszny komentarz XDDD - Soy]

Lina zastanawiała się szybko. "To jest zbyt podejrzane..." Zabrała zwój i zaczęła oglądać ze wszystkich stron, szukając dowodu na fałszerstwo. Ale nic nie znalazła.

Amelia siedziała zasmucona... czy śmierć w czasie walki z Hellmasterem się liczy czy nie? A nawet jeśli to i tak za mało...

Val...

- To znaczy, że tylko ja spełniam te warunki. - oznajmił spokojnie. Lina westchnęła. No tak, prawdomówna Filia. Może ciążyło jej sumienie a może obawiała się, że Xelloss coś powie...

W każdym razie Starożytny wiedział kim jest, i co było wcześniej.

- No i? - chciała jak najszybciej poznać jego decyzję. Zresztą, nieważne co powie...zdecydowała! I tak pójdzie do Seyrun, poszukać!

- Jeśli taka jest wasza cena, to możemy odprawić ten ceremoniał... I sprawdzić, ile w tym prawdy...

- Dobrze. - zgodził się od razu Zel. - Ale jak się okaże, że to jedna wielka bujda, to nawet palcem nie kiwnę.

Val skinął głową. Amelię to oburzyło.

- A ja - powiedziała wstając. - Obiecuję, że i tak pomogę ci, niezależnie od wyniku. - usiadła z powrotem przy ogniu, zarumieniona jak nie wiem.

I tak to wyglądało.

Odprawili tę całą Ceremonię (która w istocie polegała na właściwym sformułowaniu prośby o przybycie i medytacji)

I jaki efekt?

Ano...

Efekt podróżuje z nimi od tygodnia, zapytany udziela odpowiedzi i jak dotąd wszystko się sprawdza.

Tylko okazało się, że Zel jakoś ma opory przed zadaniem tego ważnego dla siebie pytania. Zapytany dlaczego odpowiedział, że najpierw zadanie potem zapłata...

Amelia i Lina bardzo zaprzyjaźniły się z owym efektem... Zel zresztą chyba też, bo mówią sobie po imieniu...

Ona ma na imię Merle...

I zwraca się do niego....

.....Varu....

Już się z nią nawet zdążył pokłócić. Z błachego powodu, ale irytowanie jej, musiał przyznać, dawało jakąs frajdę. Głównie, kiedy oświadczał, że nie ma zamiaru jej słuchać i na dodatek zwracał się do niej "Melulka".

Przydzwoniła mu tak, że do wieczora bolało. Chociaż oczywiście do tego za żadne skarby by się nie przyznał.

Ech, grunt, że czuł się teraz o wiele lepiej. I chociaz Lina i Amelia nieprzerwanie truły mu przez ten tydzień, że musi być odpowiedzialny (co za bzdury! Przecież jest!) za tę dziewczynę i opiekować się nią...

Tak szczerze, to wiedział, że mają rację. Naprawdę wątpił, że mazoku odejdzie na zawsze, w gruncie rzeczy, gdyby mama powiedziała, że ma zostać, to Val ze swojej strony mógłby się jakoś przyzwyczaić... Poza tym, ona nie znała magii wcale... A teraz miała zamieszkać z nim, z mamą (czyli jakby nie patrzeć dwoma smokami) mazoku (jakby niepatrzeć bardzo potężnym) i dwoma asystentami ze sklepu (jakby nie patrzeć bardzo dziwnymi). Val powoli ją do tego przyzwyczajał.

Pominął tylko jeden szczegół.

Wspomiał, że jest smokiem. Nie wspomniał jakim.

A tak w ogóle to bardzo ją polubił. Cieszył się, że Merle z nimi zostanie... Chociaż nie za bardzo wiedział, na jakiej podstawie wplątuje ją w to wszystko...

~************************************************~

Filia obudziła się dopiero wieczorem. Mimo długiego spania nie czuła się wypoczęta, przeciwnie, wszystko ją bolało. A szczególnie ręka.

Przypomniało jej się co robiła i ....spojrzała na swoją dłoń. Świeży bandaż, ani sladu krwi. Musiał być niedawno zmieniany.

Rozejrzała się, i odkryła, że rzeczywiscie miała rację. Białe kawałki materiału moczyły się w zimnej wodzie przy jej łóżku. Schodziła z nich krew.

Powoli odbandażowała się. Jeśli rana jest oczyszczona, to może się uzdrowić. Obejrzała dokładnie rękę, szukając jakichkolwiek uchybień, ale nic nie znalazła. Czysta rana.

Bez pośpiechu uzdrawiała ją sobie, kiedy jej wzrok padł na małą, czarną skorupkę ze złotym zygzakiem... Więc udało jej się ocalić choć kawałek...

Szybko sobie przypomniała, że za późno na radość... Może i ocaliła kawałek szkła, za to zabiła swoje dziecko...

"O Boże, co ze mnie za matka..."

Ostatnie promienie słońca rzucały złote refleksy na szlaczek namalowany na odłamku. Objęła się ramionami i zaczęła łkać cichutko, aby broń boże nie narazić się na jego widok... za późno, już jest.

O nic jej nie pytał, tylko bezszelestnie przysiadł koło niej. Spokojnie zebrał rozrzucone przez nią bandaże, wrzucił do miski razem z poprzednimi i zniknął z tym wszystkim.

Dopiero wtedy zagapiła się na pustą przestrzeń, gdzie siedział przed chwilą.

Pojawił się po dziesięciu minutach z parującą filiżanką.

- Wypij duszkiem. - powiedział tak spokojne, jakby smocza rozpacz była widokiem codziennym. "Pewnie dla ciebie tak jest..."

Zrobiła jak poradził. Zrobiło jej się ciepło.

- I nie wstawaj dzisiaj... - dorzucił i zrobił ruch jakby chciał odejść. Złapała go za rękę i zatrzymała.

- Zostań... - wyszeptała. - Nie chcę być teraz sama...

Zatrzymał się, ale też nie odwrócił, nie ruszył z miejsca. Spuścił tylko niżej głowę. Chwyciła mocniej...

- Nie proś mnie... - czy jej się zdawało czy on to naprawdę powiedział? - Jeśli tego nie chcesz naprawdę Filia, to nie proś mnie....

Więc dobrze słyszała...

Myślała szybko. "Przypuśćmy, że był tu cały czas ze mną, że nie wyszedł na pięć minut, że Val... Nie warto...ale załóżmy... jeśli teraz wyjdzie...o boże, mogę go jeszcze uratować? Nie chcę go nagradzać za zabicie syna... Ale jestem za słaba, żeby być teraz sama, o boże wybacz...."

Chwyciła go teraz drugą ręką i ciągle ciągnęła.

- Zostań....zostań...

Wyrwał się.

- Nic nie rozumiesz....

Musiała zaryzykować i spytać. Lepsze to, niż żyć w niepewności... niech się zdenerwuje i ją zabije, jesli chce. Musi wiedzieć.

- Czy ty... czy wiesz gdzie jest Val?

Skinął głową. W rzeczywistości wiedział tak mniej więcej.... wiedział też, że się zbliża... I że nie jest sam.

- Więc on żyje?!

Tyle zaskoczenia w jej głosie...

- Ależ oczywiście, że żyje! - żachnął się mazoku. Dopiero wtedy uderzyło go... - Ty myślałaś, że ja naprawdę pódę za nim?

Zamknęła oczy, zażenowana. Wolałaby nie przyznawać się... za późno. Po jego minie poznała, że domyślił się wszystkiego... Teraz dopiero się zacznie...

- No, to piekną masz o mnie opinię nie ma co... - gwizdnął Xelloss przez zęby.

"No dalej, chcę mieć to za sobą..."

- Sam powiedziałeś, że... - zaczęła, ale zaraz jej przerwał. Złapał ją za ramiona.

- A widziałaś kiedykolwiek, żebym pierwszy kogoś zaczepiał? Valgaav sam mi rzucił wyzwanie, to nie... - coś jeszcze mówił, ale już nie słuchała, zbyt zszokowana.

- To znaczy...że nic mu nie zrobisz? - odważyła się w końcu spytać. Przerwał swoje wywody (długie, o smoczej brutalnosci i ich równie brutalnym podejściu do świata) i wydawał się długo nad czymś zastanawiać.

- Sore wa himitsu desu ^^

Tej nocy nareszcie spała mocno, bez wyrzutów sumienia... no dobrze, wyrzuty miała, ale już nie takie wielkie...

Następnego dnia wstała i zeszła na śniadanie. Zastała tam tylko Jiras'a.

- Szefowa już dzisiaj lepiej wygląda. - orzekł, przyjrzawszy się jej cerze. Rzeczywiście, nawet czuła się lepiej. Niby nic wielkiego się nie wydarzyło, ale przynajmniej wiedziała, że Val żyje.

"Co nie znaczy, że kiedy wróci, pogodzi się z sytuacją... jeśli znowu wyzwie Xellossa, to... zginie marną śmiercią... Nie można do tego dopuścić... Boże, czemu ja mu nagadałam, jak ja nienawidzę tego namagomi... teraz już mu nie wybiję z głowy, że mazoku trzeba się pozbyć... I co teraz? Jedyne co mogę zrobić, to trzymać ich jak najdalej od siebie... nawet jeśli by to oznaczało, że bedę musiała się przywiązać do niego...uch, lepiej nie..."

Nadal martwiła się o syna. I chociaż wiedziała już, że jak dotąd mazoku go nie skrzywdził, to jednak... pamiętała, co się stało, kiedy jednocześnie dotarli do kryjówki Valgaav'a. Aż nazbyt dobrze pamiętała...

Ale wolała tego nie przypominać Xellossowi.

~************************************************~

Siedziała sobie wygodnie na drzewie i obserwowała dom tego smoka. Co za śmieszny pomysł, żeby na takim odludziu urządzać sklep. Fakt, że miała klientów...

Sheera początkowo nie wierzyła, kiedy donieśli jej, że Xelloss z nudów dorabia sobie w jakimś sklepie. Uznała to za jakiś niesmaczny żart w jego stylu.

Dopiero kiedy jej pan wezwał ją przed swoje oblicze i poinformował o tym fakcie, uwierzyła... A jeszcze kiedy się dowiedziała kto jest właścicielką sklepu... Uch, do teraz czuje w sobie obrzydzenie na tę myśl.

Równocześnie podziwiała Xelloss'a. Nawet gestem nie zdradził się pośród tej całej gromady ludzi i zwierzoludzi jaka codziennie nawiedzała ten smoczy przybytek.

Ona już po pieciu minutach musiałaby kogoś zamordować, żeby odzyskać spokój ducha. I na pewno nigdy nie zdołałaby przeniknąć do jakiejkolwiek grupy ludzi na dłużej...

Co więcej słyszała, że oni podobno go zaakceptowali.

Zazdrościła mu tego i jednocześnie nienawidziła tej cechy. Budziła w niej naturalny sprzeciw.

Ponadto Sheera zazdrościła mu wszystkiego. Grausherra-sama zawsze mówił o nim z takim... szacunkiem. Nawet o jego pani tak nie mówił. Marzyło jej się, że kiedyś wypowie jej imię z taką samą nutą szacunku.

Było to o tym dziwniejsze, ponieważ Sheera kochała i nienawidziła Dynast'a.... no może i nie kochała, ale uwielbiała. Równocześnie bała sie go, nienawidziła faktu bycia jego służącą i wprost zachwycał ją tytuł jego Generała...

Jak dla niej ten klimat był za ciepły (wczesna wiosna), a ludzie i zwierzoludzie tutaj o wiele zagłośni i o wiele za szczęśliwi. Parę cierpień powinno ich utemperować i nauczyć pokory, zdecydowała. A w ogóle najlepiej jakby byli martwi.

Właśnie zastanawiała się, czy zbadać sytuację wewnątrz, kiedy pojawił się wkurzający ją kapłan.

Nie, nie Xelloss. On też ją wkurzał.

Ale nie tak jak Grau...

- Czego tu chcesz?

- Śliczna, opóść topór... mam wiadomośc dla ciebie...

- Nie jestem sliczna! Mów szybko i zmykaj.

- Masz poczekać z interwencją na powrót Starożytnego i odejście Liny Inverse.- wyrecytował z pamięci. - Rozkaz z góry.

Wzruszyła ramionami.

Rozkaz to rozkaz.

~**************************************************~

Powoli doszli do rozstajów. Jedna droga prowadziła do Filii i jej pracowni a druga prosto do miasta. Amelia chciała się już pożegnać.

Miała na sobie granatową bluzkę z okragłym dekoltem i szerokimi rękawami, oraz białą, długą spódnicę. Tylko buty miała swoje. Merle pożyczyła jej te ciuchy, bo szatki Amelii spłonęły w pożarze spowodowanym oczywiście przez Linę.

- No co ty, Amelia... Chodź z nami...

- Nie, ja naprawdę nie mogę... - pożegnała się i odeszła.

Lina szła kawałek, a potem nagle zawróciła.

- Poczekajcie na mnie! - wrzasnęła jeszcze i już jej nie było.

Szybko dogoniła Amelię. Zatrzymała ją i tym samym potwierdziła swoje przypuszczenia. Dziewczyna płakała.

- Amelia... powiesz mi o co chodzi? - potrząśnięcie głową. - Jak chcesz, ale przecież ja już od dawna widzę, że coś jest nie tak... No przecież nie jestem Zelem, powiedz mi!

- Własnie dlatego... - wyszeptała Amelia cichutko. Czarodziejka nadstawiła ucha. Coś chyba jednak przegapiła, ale przecież się z tym nie zdradzi tak od razu.

- Co dlatego...

Amelia podniosła na nią oczy. Była wściekła. Mieć uwagę tego jedynego, najwspanialszego człowieka tylko dla siebie i jeszcze się pytać? Dlaczego ona sama się nie domyśli?

- Dlatego! On woli ciebie, nie mnie... woli dziewczyny w twoim typie... - otarła łzy rękawem. - A ja nie mam tyle sił, żeby z panienką konkurować w czymkolwiek... - jej spojrzenie umknęło w bok.

Tymczasem Linę dręczył głód i z trudem nadążała za Amelki tokiem myślenia.

- Zaraz... tobie nie chodzi chyba o... Nie, tobie o Zela chodzi! - zakapowała wreszcie.

- No a o kogo! A... a zresztą, to już nieważne... Panno Lino, tyle się od pani nauczyłam... polubiłam panią, jest pani dla mnie jak ktoś z rodziny... więc proszę, niech tak zostanie....

Zaszokowana tym wszystkim Lina dała się uściskać, a następnie usiłowała złapać Amelię, która skorzystała z Ray Wing i leciała już w stronę miasta.

- Ale poczeeekaaaaaaaaj! - miała zamiar naprostować księżniczce to i owo, ale nie zdążyła.

Zrezygnowana pognała z powrotem za drużyną. Val w tym czasie zasięgnął dyskretnie u Merle języka, żeby być na bierząco i czasem czegoś nie chlapnąć. Zdążył się już zorientować, że głodna Lina = wścieknięta Lina = niebezpieczeństwo.

Tylko Zelgadis pozostał niedoinformowany.

Zresztą chimerek puścił dwoje młodych przed siebie, zdecydowany wypytać o wszystko Linę. W końcu rudowłosa przybyła na miejsce, walcząc z trasą pod górkę i własnym głodem.

- No i co? Dlaczego odeszła? - zapytał bez ogródek. Czarodziejka poczuła napływ irytacji. Nie, no potrzebuje się najeść....

- Zel, a nie mogłeś jej o to spytać od razu jak powiedziała, że odchodzi? Albo łaskawie ruszyć tyłka i iść za nią?

Zelgadis wzruszył ramionami. Może później mu powie. Albo spyta wreszcie Merle...

I tak mniej więcej doszli do domu Filii.

- To niedaleko.

- No to prowadź, Varu...

Weszli na wydeptaną wśród trawy ścieżkę, prowadzącą do niewielkiego miasteczka. Było je widać w dolinie.

- Ale fajny widok! - Merle przystanęła żeby się napatrzeć. - I klienci twojej mamy przychodzą aż tutaj?

- Tak. - zadowolony odpowiedział. - I to nie tylko z tamtąd, ale nawet z Seyrun...

- W takim razie twoja mama musi być bardzo zdolna.

- Ta, Filia zawsze miała słabość do tego typu rzeczy...porcelana, antyki... - zauważyła Lina.

- I broń ciężka do użytku domowego... - dodał Zel z własnych doświadczeń.

- Cała mama. - roześmiał się Val. - A przynajmniej taka była...

"Xelloss, ja ci do tego mazoczanego tyłka nakopię, zobaczysz!" obiecała sobie głodna Lina. A jak wiadomo głodna Lina to ostatnia rzecz jaką ma się ochotę w życiu spotkać.

Minęli furtkę i weszli do slicznego, małego ogródka. Kwiaty były wszędzie. Jeśli nie w ziemi, to w szerokich, pięknie zdobionych dzbanach. Każdy w środku miał mały, czerwony amulecik w kształcie smoka.

- Kawaii! Gdzie takie cos można dostać? - zapytała Merle, ale nie dostała nigdy odpowiedzi. Val skierował ich od razu do kuchni, szczęśliwie dla Liny. Jiras pichcił jakies jedzonko. Kiedy zobaczył czarodziejkę o mało nie dostał zawału.

~****************************************************~

Zanim Filia pojawiła się w kuchni, Merle poprosiła swoich towarzyszy, żeby nic nie mówili o zwoju ani o tym, jak znalazł się w ich posiadaniu... Lina w lot pojęła, że dziewczyna obawia się ewentualnych represji ze strony mazoku i nie nalegała.

Jiras jakoś się pozbierał, pomimo uwag czarodziejki, która oznajmiła, że przybyła tu wyłącznie w celu sprawienia sobie futra pod kolor włosów.

W końcu, zwabiona okrzykami, a także przypaloną zupą, do kuchni weszła Filia.

Pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to oczywiście obecność jej syna.

- Jakbyś przez pół roku w domu nie był... - prychnęła ruda, obserwując powitanie.

Filia nie mogła się uspokoić. Jest bezpieczny, żyje! Nic mu się nie stało, a nawet udało mu się przyprowadzić Linę. Spojrzała niepewnie w oczy czarodziejki, szukając w nich złości czy oznak niechęci, ale nic takiego nie znalazła. Ulżyło jej.

Po krótkim przywitaniu z Zelem, w końcu Val mógł przedstawić Merle. Ale Lina była szybsza.

- A to jest Merle.

Przywitały się.

- Podróżujesz z Liną i Zelem?

- W zasadzie nie.... poznalismy się dopiero tydzień temu, Filia-san ^^ Poza tym, mam pewną umowę do wypełnienia.

Filia spojrzała zdziwiona na Linę, ale ta tylko wzruszyła ramionami. Val, korzystając z tego, że mazoku nie ma w pobliżu opowiedział jej wszystko i pokazał zwój.

- Hej, chowaj mi to zaraz! - ostrzegła go Lina. - Nie możesz go nikomu więcej pokazywać, jasne?

- Zaraz będzie mógł. - wszechwidząca zabrała zwój i złożyła na nim swój podpis. - Teraz ty.

Val podpisał. Merle zabrała zwój i wrzuciła do kominka. Spłonął od razu.

- Teraz umowa obowiązuje...

- AAAA!!!!!! Czy wy macie pojęcie, ile to było warte!!!!??????!!!!

Filia przyglądała im się. Przy nich cała ta sytuacja rysowała się o wiele mniej groźnie. Lubiła to poczucie. Nie jest sama... Jednocześnie wiedziała, że to może być groźne. W takim towarzystwie mozna zupełnie zapomnieć o problemie, a to oznacza, że umożliwia się drugiej stronie atak z zaskoczenia. Była też ciekawa tej całej legendy.

Nawet gdyby okazała się prawdziwa, to jednak nie wierzyła, że dziewczyna mogłaby przewidzieć coś dokładniej niż ona, będąc swego czasu kapłanką. Co najwyżej jest niezwykle utalentowana jak na człowieka. Co nie znaczy, że ona, Filia, nie docenia jej starań i bezinteresownego zaangażowania. Doceniała i to bardzo. Dzięki niej Val wrócił, a to było najważniejsze.

- A...jak długo mozesz tu być?

- Tak długo aż... aż będziesz potrzebował...nyo. ^^ - stwierdziła po króciutkim zastanowieniu.

Filia uśmiechnęła się. Ta dziewczyna chyba sobie nie zdaje sprawy, że dla Valgaava długo znaczy: "o wiele dłużej, niż jedno marne ludzkie życie." Ale nie zamierzała im teraz tego mówić...

Lina nagle głośno pacnęła się w czoło.

- I bym zapomniała! Dawać mi go tu!

Zebrani spojrzeli po sobie. Jiras myśląc, że o nim mowa, i że Lina naprawdę chce sobie sprawić futro z lisa, wlazł pod stół. Merle przyglądała mu się ciekawie. Lina pomstowała, Val usiłował jej delikatnie wyperswadować naruszanie osobistej przestrzeni jednego z asystentów mamy i jednocześnie się nie poparzyć. Zel zachował stoicki spokój. A Filia chciała ogarnąć ten chaos.

I właśnie ten dogodny moment wybrał Xelloss na swoje entre...

- Ty!!!!!!!!!!!!!!!!!! - rzuciła się w jego kierunku Lina, chrypiąc, bo od wrzasków zabrakło jej już inwektywów. Jiras umknął przed nią, ale niestety nie był dość szybki. Czarodziejka nastąpiła mu na ogon. Ryms.

Lina zbierała się z ziemi, przy akompaniamencie wrzasków wbijanego w ziemię Jiras'a, Zel usiłował ukryć uśmiech, Merle już się chichrała... Val chciał im jakoś pomóc się pozbierać, a Filia mogła tylko patrzeć na to w konsternacji.

- Co ty tu w ogóle robisz co? - zapytała z godnością magiczka, wstając i przyduszając Jirasowi łapy (bo się biedaczek wciąż rozkładał na tej śliskiej podłodze.) Val mruknął po cichu "Sam się zastanawiam...", ale chyba tylko Merle go słyszała.

- Jak to co? Mieszkam ^^. - oświadczył mazoku spokojnie i radośnie zarazem. Lina klapnęła z powrotem na podłogę z wrażenia, na szczęście lisek już zdołał się oddalić w przeciwległy kąt i teraz próbował wycofać się po cichu z kuchni.

Filia spuściła wzrok niżej...

Heh, ludzie to zabawne istoty.

I smoki też.

Myślą, że jak nas nie widać, to nas nie ma. Oczywiście, że wszystko słyszałem. No proszę, ta mała jest z Międzyświata... Tak się składa, że słyszałem o możliwości przywołania Wszechwidzącego. I wiem, że z jakiś powodów się tego nie robi.

Zresztą, chyba podobnie jak Filia, nie wierzę, że człowiek byłby zdolny do większej precyzji niż na przykład smoki czy elfy. Nie mają do tego predyspozycji. Zresztą, nawet jakbym nie słyszał to wystarczy na tę małą spojrzeć. Ubrana już wprawdzie zwyczajnie, ale przecież widać po tych znakach... spod włosów prawie nie widać. Heksagram i dwa pentagramy, na czole i kościach policzkowych... w podaniu właśnie tak opisano ostatnią i jedyną chyba w naszym świecie wszechwidzącą... No i ma medalionik.

To nie może byc ta sama. Zbyt dużo czasu minęło. A zatem wniosek: musi być jej potomkinią. A jak wiadomo taki dar osłabia się w każdym pokoleniu...

Czyli, że praktycznie nie jest w stanie nic zrobić.

Teraz druga rzecz. Val sprowadził silniejszą połowę drużyny... silniejszą w jego mniemaniu. Dobrze, że jednak tej księżniczki nie ma. Lina-san mogła by kazać jej śpiewać...

Następna sprawa, to Filia. Co ona chce uzyskać przez podejmowanie u siebie tej gromadki? Przecież nie uwolnisz się ode mnie... Zgodziłaś się być moją towarzyszką... Więc ja nie odczepię się od ciebie, już nigdy. Od tego momentu jesteś moja. Nieważne, czy zrobiłaś to dla siebie, dla dobra Vala, czy z jakichkolwiek innych powodów. Tutaj nie ma rozgrzeszenia ani usprawiedliwień, liczy się dane słowo.

Co prawda ja, jeśli zechcę, mogę dać ci zgodę na odejście. Tak samo ty możesz. Ale decyzja musi być podjęta przez obie strony, a ja nigdy, przenigdy nie zmienię zdania...

Udaję, że nie widzę, jak posmutniałaś, kiedy Lina zapytała co tutaj robię. Udaję, że nie dostrzegam, jak spuszczasz wzrok na podłogę, gdy oświadczam Linie i reszcie, że bransoletka na twojej ręce oznacza mniej więcej to samo, co obrączka u człowieka.

Lina leży i się nie rusza. Szok ją powalił.

Zel patrzy zmrużonymi oczami i widzę, jak jego umysł pracuje, próbując przeniknąć moje plany. Val przygryzł wargi i wyszedł.

A ta dziewczyna usmiecha się, przeprasza i wychodzi za nim.

Wszystko nieważne.

Mam to, czego chciałem, prawda? Powinno wystarczyć... to powinno mi starczyć, powiodło się w stu procentach, przecież nic innego się nie liczy ponad to, że nareszcie, nareszcie jesteś moja!.... Więc dlaczego nie starczy?

Dlaczego czuję, że to powinno wyglądać inaczej?

Siedzisz przy stole, tam gdzie siedziałaś, kiedy się pojawiłem i myślisz o Valu. Dobrze, myśl. A ponieważ czuję twoją irytację i niechęć, to wiem, że myślisz też o mnie.

To mi powinno starczyć..... i starcza....na chwilę! Zaraz wraca to poczucie niedosytu.... co można jeszcze zrobić?

Val wraca i oświadcza wszem i wobec, że chciałby, aby Lina i Zel uczyli go magii... sam mógłbym cię uczyć, ale przyznaję, wybrałeś dobrych nauczycieli... znowu to uczucie....

Ja chciałbym podejśc do ciebie i zapytać, dlaczego tak jest.... ale przecież mi nie odpowiesz.

I dlatego dalej będzie tak jak będzie. Tak jak było dotąd. To mi wystarczy, musi.

Zresztą, może kiedyś....

Jestem bardzo, bardzo cierpliwy.

~****************************************************~

Varu wyszedł mocno wzburzony. Nie rozumiem dlaczego, przecież wiedziałeś chyba, że tak będzie... No dobrze, dałam ci czas, ale teraz idę za tobą.

Filia ma śliczny ten ogródek. Jakoś mi się z własnym domem kojarzy... Mam ochotę na capuccino. Duże, z pianką.

Jakoś nie rozumiem..... Przecież wiedziałeś do czego dąży ten mazoku, sam mi powiedziałeś, że podobno czuje on miętę do twojej matki. I teraz jesteś zaskoczony?

Chyba nie. To raczej szok... nie wierzysz, że jak wyjdziesz z domu, to po powrocie może się okazać, że wszystko się zmieniło, prawda? Cóż tak bywa czasami.

Przywołujesz mnie gestem. Idę.

Stoimy chwilę w ciszy.

- Myślałem, że....- zaczynasz powoli. Mamy czas. - Że jeśli mama zdecyduje się na to, to będzie pewna swoich uczuć...i on też. A widzisz, co się dzieje!

Kiwam głową. Widzę nawet o wiele więcej, ale na razie twoje samopoczucie jest najważniejsze. Powoli ci przechodzi, to dobrze... Jednocześnie czuję, że ktoś nas obserwuje... No ale nic, zaraz się dowiem kto.

Minutka i już wszystko wiem. Niedobrze. Ale przynajmniej teraz możemy porozmawiać, bo ona nam nic nie zrobi. Na razie nie ma się więc czym martwić.

- I co ja mam teraz zrobić? Jak zatrzymać Linę i Zelgadisa? - zadajesz pytanie, ale nie oczekujesz odpowiedzi. Mogę ci doradzić ale najpierw sama muszę o coś spytać.

- Varu.... co jest twoim nadrzędnym celem?

Patrzysz na mnie... Takich oczu jeszcze u nikogo nie widziałam.....

- Chcę żeby mama była szczęśliwa. Nawet z nim. - odpowiadasz. Dobra odpowiedź. Nic więcej nie muszę wiedzieć. Biegun Południowy ma rację... To jest bardziej złożona sprawa, niż mi się wydaje.

Ale co tam. Zdaje się, że będzie bardzo fajnie... Tak jak mówiła.

- W takim razie powiedz, że chcesz żeby Lina z Zelem uczyli cię magii. - mówię i jeszcze raz spoglądam na ciebie. Dochodzę do wniosku, że masz najpiękniejsze oczy jakie w życiu widziałam... Dosłownie, a widziałam już różne rzeczy...

Troszkę mnie niepokoi ten wniosek. To oznacza ni mniej ni więcej, tylko komplikacje... Chociaż.... Nie, problemu nie będzie. A nawet jeśli, to czasem przecież trzeba zaryzykować, żeby coś wygrać prawda?

Zdążyłam cię polubić. Może nawet.........

Zresztą, zobaczymy....

~*****************************************************~

Sheera założyła nogę na nogę i spokojnie obserwowała, jak starożytny i dziewczyna spokojnie wracają do pomieszczenia, które, o ile się dobrze orientowała, było kuchnią.

Na miejscu Xelloss'a dawno by nie wytrzymała i zabiła przynajmniej jednego. Punkt za cierpliwość. Z drugiej strony, ta dwójka coś kombinuje. Niby dlaczego wezwali tu Linę Inverse... A może...

Sheera pacnęła się w czoło. Jak ostatnia kretynka założyła spokojnie, że jednak zdarzył się cud i ta grupa zaakceptowała kapłana.

A oni po prostu postanowili się go pozbyć. Musi o tym powiadomić Grausherra-sama....

Przecież on już wie. Kazał jej się nie wtrącać aż do odejścia Liny Inverse. To znaczy, że chce, aby czarodziejka jednak zabiła kapłana? Nie mogła wrócić na biegun, do swego pana, aby o to zapytać. Już wielokrotnie byli karani za "opieszałość w mysleniu". Nie, Grausherra-sama chciał, żeby sama wyciągnęła wnioski. Skoro ma wypuścić Linę Inverse, to znaczy.... W świetle tego, co poradziła Starożytnemu ta młoda, to oznaczało... że czarodziejka i ta chimera nauczą byłego wasala Gaav'a magii (ponownie), a potem on własnoręcznie zabije kapłana Zellas.

No pięknie.

Ale Sheera będzie musiała popsuć im ten piękny plan.

Zrobi to, ponieważ ma taki rozkaz. Rozkaz, który budził sprzeciw w całym jej jestestwie, ale który wykona z radością, ponieważ wydał go jej Grausherra.

W razie czego pomoże Xelloss'owi.....

~******************************************************~

A bram było siedem....

~ End of 1 ~

No i?

Tak, pierwsza taka długa wyszła. To w ogóle będzie miało mało długich częśći. To jest przeciwieństwo "Naixin'a" tak że nie spodziewać się tutaj niewiadomo czego.

Ale równoczesnie pamiętać kto to pisze. JA, Wshechmocna Authorka, Charatka! schizofreniczka pierwszej klasy, nielimitowana.

Tak, to dużo wyjaśnia, prawda?

A w ogóle wychodzi ze mnie sadystyczna natura... Ja tę biedną Filkę na śmierć udręczę...ona 510 urodzin przy mnie nie dożyje XD

No cóż, Dżumasaki Amcię a ja Filcię dręczyć będziem pospołu...

Nech, i Linką trza by się zająć i resztą... Tak, to jest myśl [Zaczynam gadać jak Pwyll, skutki pisania naja w nocy]

W następnej części będziemy świadkami zbrodni, spełnienia snu, Wszechwidząca udzieli paru odpowiedzi, które niekoniecznie spodobają się pytającym i może w końcu się dowiemy o co chodzi z bramami....

[a Soycia znowu narobi się z piętnastokrotnym czytaniem całego tekstu, poprawianiem najmniejszych literówek, dodawaniem potrzebnych zdań, czynieniem tekstu bardziej zrozumiałym, układaniem na nowo interpunkcji, główkowaniem, o co chodzi i korektą ogólną... Ale co tam, na tym polega urok pisania wspólnych ficzków XD. Treść czyjaś, a ty tylko częściowo się męczysz... I jak już wszystko skończysz, marzysz tylko o tym, żeby na każdym kroku robić interpunkty i ortografy... - Soy]

Żebym to ja wiedziała... [ to teraz już wiesz X3 - Soy]

Pozdrawiam wszystkich! [ Ja też - Soy]

Charatka [ i jeszcze ja, jeszcze ja!.. - Soy]. [<ŁUBUDUUUM!!!>] [Zamknęłabyś się wreszcie i przestała wszędzie wtrącać!!! - All] [To niestety niemozliwe, kochani XD - Soy] [<GLEBA!!!> - All]

[dziękujemy bardzo ^^]

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
In'ei Raisan 2
In'ei Raisan 5
In'ei Raisan 4
In'ei Raisan 3
Education in Poland
Participation in international trade
in w4
Metaphor Examples in Literature
Die Baudenkmale in Deutschland
ei 03 2002 s 62
Han, Z H & Odlin, T Studies of Fossilization in Second Language Acquisition
2002 4 JUL Topics in feline surgery
Midi IN OUT
Neural networks in non Euclidean metric spaces
Marsz żałobny, Marsz żałobny Clarinet in Bb 2

więcej podobnych podstron