Part 4
Przez zasłonięte firany do pokoju sączyło się szare, ponure światło. Wrażenie to nie było
spowodowane pogodą panującą na zewnątrz, lecz nastrojem. Zawsze tak jest kiedy ktoś choruje. W pokoju takiej
osoby nawet wiosenne słoneczko wygląda prześmiewczo. Jak parodia. Taka jest jednak kolej rzeczy.
Lina leżała już po raz trzeci w tym samym pokoju. Tym razem była sama. Miała mnóstwo czasu na to,
żeby się zastanowić.
A było nad czym pomyśleć.
"Co mi jest?" zapytywała samą siebie, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
"Od kiedy to się zaczęło? Od czasu przepowiedni czy już wcześniej?"
Przebiegła pamięcią ostatnie minione tygodnie. Ostatnio denerwowała się trochę bardziej niż zwykle,
to prawda. Było to spowodowane nieobecnością Gourry\rquote ego. "Ale czy na pewno?"
Usiadła na łóżku.
"A jeśli to był pierwszy objaw? Jeśli zlekceważyłam coś ważnego?" Wstała
ostrożnie. Czuła się zupełnie dobrze. "Chyba niepotrzebnie histeryzuję. Byłam przemęczona i
tyle."
Podeszła do okna. Widać było rozległa panoramę miasta, i tłum, który najwyraźniej stał w
kolejce u bramy. Część ludzi siedziała na wozach, zaopatrzonych w różne produkty rolne, jak również
materiały. Zauważyła też, że zdążyli przyozdobić ulice i i domy czarnym kirem. Flagi były
zupełnie opuszczone z masztów.
Miała dość patrzenia na ten ponury widoczek... Za bardzo przypominał jej dla kogo to wszystko...
Postanowiła poszukać swoich rzeczy, ubrać się, a potem coś zjeść. Założyła, że swojego
towarzysza znajdzie tam, gdzie jedzenie. Znalazła swoje rzeczy w szafce, wyprane i odprasowane. "Dziwne...wszystko
wyschło przez noc?" Niejasno pamiętała, że przwróciła się na mokra ulicę.
Wkładała własnie buty, został jej jeszcze tylko płaszcz i rękawiczki, kiedy ktoś zapukał do
drzwi.
- Włazić! - krzyknęła, zirytowana, bo nie mogła sobie poradzić z oporną cholewką.
Nie podniosła głowy nawet kiedy usłyszała znaczące chrząknięcie.
- Czy mam przyjemność z panią Liną Inverse? - zapytał młody, chłopięcy głos.
Dopiero to zadane grzecznym tonem pytanie sprawiło, że spojrzała w stronę drzwi. Spodziewała się
Gourry'ego albo chociaz tego lekarza, ale nie... Jej gosciem był młody, najwyżej 14 letni chłopiec.
- To zależy...
- 0! Przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Marcel, syn księcia Cristopher'a. - chłopczyk skłonił
się dwornie. Lina usiłowała sobie przypomnieć skąd... A no tak. Wuj Amelii i ojciec Alfred'a. Ale skoro tak,
to znaczy...
- Jesteś bratem Alfred'a. - raczej stwierdziła niz zapytała. Marcel skinął ciemną głową. Był
bardziej podobny do Amelii niż do ojca lub brata. Albo do Naghi...
"Cholera jasna!" zamrugała szybko, zastanawiając się czego ten dzieciak od niej chce. Chyba nie zemsty za
braciszka, co?
- I co cię do mnie sprowadza?
- Chciałem tylko sprawdzić, czy się pani obudziła i jak się pani czuje... Pani przyjaciel bardzo się o
panią martwi. - zauważając zdumienie na twarzy czarodziejki, Marcel pośpieszył z wyjaśnieniami. -
Zasłabła pani po drodze. Pan Gourry zaniósł pania do zamku, ominął straże i wpadł na nas...
Tatuś panią rozpoznał i kazał otoczyć opieką medyka.
W miarę jak mówił Lina powoli sobie przypominała szaleńczy bieg szermierza przez miasto, krzyki straży i
rżenie koni, kiedy niemal wpadł na księcia Cristopher'a.
Nie chcąc się znowu zastanawiać nad przyczynami nagłych ataków bólu i paraliżu, oznajmiła:
- Czuję się już zupełnie dobrze. Z chęcią zobaczę się z twoim ojcem i moim towarzyszem.
Marcel uśmiechnął się.
- Pan Gourry powinien w kazdej chwili wrócić. Co do taty...jest troszkę zajęty, bo rozmawia z wujkiem
Philionelem. Kuzynka Amelia mi o pani opowiadała ^^ - zakończył nieoczekiwanie.
"Już się boję...." pomyślała, ale głośno powiedziała tylko:
- Gourry poszedł gdzies w nocy i jeszcze nie wrócił?
- Nie... wyruszył już dawno... Spała pani naprawdę bardzo długo, pani Lino.
Chciała zapytać co znaczy "naprawdę długo" według jakiś dokładniejszych ram czasowych, ale w końcu
zrezygnowała.
- Prowadź mnie do książąt.
Marcel najwidoczniej chciał zaoponować, ale rzut oka na stanowczo ściągnięte brwi czarodziejki pozbawił
go odwagi. Ruszyli przez pusty, gustownie urządzony korytarz.
~********************************************************~
Filia krążyła niespokojnie po kuchni. W nocy niemal nie zmrużyła oka. Oprócz nerwów przeszkadzało
jej w tym przeraźliwe wycie. Zazdrościła Merle spokoju ducha.
Wszechwidzaca była chyba (oprócz drzemiącego kotka) jedyną spokojną osobą w domu. Varu denerwował
się, bo jego matka się denerwowała. Garu naśladował go we wszystkim, nieustannie za nim chodząc. Trudno
było określić, czy tylko powtarza nerwowe gesty smoków, czy też w taki sposób okazuje własny
niepokój.
Niewykluczone, że jedno i drugie.
Zdenerwowanie pozostałych jeszcze bardziej rozstrajało Filię. Nie umiała okreslić, co ją denerwuje.
Merle siedziała cicho, świadoma, że najmniejszy gest lub słowo spowoduje wybuch. W końcu jednak (jest wszak
tylko człowiekiem) ścierpła i zmieniła pozycję na wygodniejszą.
- Do cholery! Jak możesz być taka spokojna?!?!?!?! - ryknęła na dziewczynę złotowłosa, a ledwo to
zrobiła, natychmiast pożałowała.
Merle wzruszyła ramionami. Czekała, aż smoki sprecyzują, co im przeszkadza.... Za oknem znowu rozległo
się wycie.
- Przecież juz jest dzień.... - oznajmiła Filia niewiadomo komu, bardzo zmęczonym głosem. - Przymknij
się i daj mi pomysleć....
Wszechwidząca wyczuła wycie, zanim jeszcze się rozległo. Ściany go nie zatrzymywały, okna
drżały.... Talerze spadały z półek. Nie zazdrościła smokom. Miały o wiele lepszy, bardziej
wyczulony słuch i kiedy dla niej dzwięk stawał się niewyczuwalny, oni go pewnie jeszcze słyszeli....
Za to dzięki swojemu talentowi, wiedziała, czemu tak wyje... I wiedziała też, co przeczuwa Filia.... Dlatego
nie obraziła sie za szorstkie słowa. Trwała dalej nieruchomo.
Valgaav usiadł ciężko po drugiej stronie stołu. Garu ocenił sytuację, uznał ją za
zadowalającą, po czym przepłoszył Okruszka i razem pomknęli do pokoju. Teraz oboje czekali, aż Filia
zrobi to samo.
Nie czekali długo. Smoczyca opadła na najbliższe wolne krzesło i ukryła twarz w dłoniach.
- Przepraszam...wiem, że jestem okropna... - wymamrotała niewyraźnie. Błękitnooka pokręciła
głową. Nie przerywała.
- Chodzi o to, że... ja... - Filia zupełnie nie wiedziała jak podejść do tematu. - Czuję, że to
wszystko jest powiązane. Przybycie Garu. Śmie...zniknięcie... Wydarzenia w Seyrun, i to wszystko w tak krótkim
czasie... - mimo, że mówiła nieskładnie, zorientowali się, że ma na myśli ostatnie wydarzenia.
- Filia-mama...co dokładnie przeczuwasz? Widziałaś coś?
Zawahała się przy odpowiedzi.
- Ja...nie jestem pewna... Coś nam grozi...
"O tak, na pewno." pomyślała Merle. "I to nie z jednej strony..."
Złota pogrążyła się w rozmyślaniach. Jak im miała powiedzieć, że to wycie jednocześnie
pomaga i burzy jej wizje? Jak im miała powiedzieć, że są monotematyczne?
O nim? Nie wiedziała.
Na dodatek ten potworny dzwięk przyprawiał ją o potężny ból głowy. Val pogłaskał ja po
ramieniu... Biedna, tyle się zdarzyło ostatnio. Ani dnia spokoju.
Wycie ucichło jak ucięte nożem. Spojrzeli po sobie zdziwieni. Merle wstała i zalała herbatę
wrzątkiem. Postawiła przed Filią i Varu filiżanki. Kolejną dzwiękową torturę można było
przewidzieć po kręgach pojawiających się w naczyniach...
Tym razem jednak powierzchnia była niezmącona.
~*********************************************************************************************~
Niedowierzająco wpatrywał się w szklana taflę.... To się nie mogło dziać. Nie na prawdę! Nie
mogło... nie mogło......
Mogło.
Stracił wszystkie siły na znalezienie się jak najblizej ściany. Zresztą, Dynast mu tego nie utrudniał,
wręcz przeciwnie. Zależało mu, żeby kapłan miał jak najlepszy wglad na sytuację. Gdyby Xelloss
pozwolił, Lord sam zaniósłby go pod ekran....
Ale nie pozwolił.
- Jak dramatycznie.....
Młody smok prychnął na tę uwagę a kapłan Zellas pozostawił ją bez komentarza.
Kapłan Zellas.... na jak długo?
Złote przepuściły szturm z powietrza. Byli lepiej zorganizowani niż pozostali.... Przedarli się klinem
przez osłony i teraz wpuszczali całą resztę... Osłona padła. Gdyby tylko był na Wyspie...
Gdyby był, sytuacja wyglądałaby inaczej.
Nawet na tyle potężne smoki, które wiedziały gdzie jest ich lokum, nigdy nie odważyły by się tam
wybrać, obawiając się jego obecności. Teraz były pewne siebie....
Mógł jedynie podążać za nimi wzrokiem.... tylko obserwować. W żaden sposób im nie przeszkodzi.
Głównodowodząca, otoczona przez kilkoro młodych zamieniła się w człowieka. W rękach nie
dzierżyła jednak włóczni, jak pozostali. Trzymała coś, co przykryte było luźno biało - zielonym
płótnem. Zdecydowanie zmierzała przed siebie, wciąż otoczona eskortą Złotych.
Mógł się spodziewać, że jego pani przyjmie gości z godnością. I tak właśnie było.
Smoczyca i mazoku mierzyły się wzrokiem. Zellas stała u szczytu schodów, odziana w biel i purpurę. I
złotą bizuterię. Złotą bizuterię ze smoczej łuski... Domyślał się, że założyła
ją w ostatniej chwili. Jako manifestację nieuległości.
Na dole, u stóp schodów zatrzymała się ta dziwna procesja. Dowodząca wystąpiła z kregu. Ubrana
była w oślepiającą jak świeży śnieg biel, na skomlikowane w kroju szaty miała narzucone coś, co
kojarzyło się z mgłą....
- Przybyliśmy tutaj, aby dokonać aktu spłaty.- odezwała się pierwsza Złota. - Nazywam się Aolia Will
Nathaan, jestem drugą córką głównego kapłana....
Zellas machnęła ręką, że jej to zupełnie nie interesuje. Podeszła do balustrady i uniosła
porzucony tam kieliszek. Aolia poczerwieniała.
- Jako przedstawicielka Świątyni Króla Smoka Dzierżyciela Wiatru mam wszelkie prawo domagać się od was,
abyście się poddali. W przeciwnym razie użyjemy siły.
Jednocześnie skinęła na swoich towarzyszy, z góry zakładając, że Beastmaster się nie zgodzi. Zanim
jednak dwóch pierwszych uzbrojonych w włócznie "żołnierzy" zdążyło choćby dotknąć
schodów, Zellas ponownie uniosła dłoń.
- Dobrze. - odparła spokojnie. Smoki zatkało. Xelloss uśmiechnął się. Jego pani miała klasę.
Klasę i spryt. W kazdej sytuacji.
Aolia wyglądała, jakby groził jej zawał serca. (co było niezwykle rzadkie u smoków, ale mazoku dawno
dowiodły, że w pewnych warunkach możliwe) Mnęła w rękach jasnozielony jedwab, rozważając to, co
usłyszała. W końcu uznała, że należy zlekceważyć słowa podbitego wroga. Dała znak do
ataku.
- Powiedziałam, że spełnimy wasze wymagania. - Beastmaster nieznacznie podniosła głos. żołnierze
zamarli na schodach, niczym białe rzeźby na tle czarnych stopni. - Jednakże tylko wtedy, kiedy okażecie nam
szacunek.
Smoczyca uśmiechnęła się paskudnie.
- Jest wiosna. - oświadczyła. Pozornie nie miało to związku z rozmową. Ale tylko pozornie. - Jesli nie
chcesz, żeby twoja... hodowla... - wymówiła to słowo z obrzydzeniem, jakby sama myśl o potomstwie
znajdującym się na wyspie, o nowej krwi w stadzie, przyprawiała ją o mdłości. - ...przetrwała, pomimo
naszej wizyty...
Oczy mazoku zrobiły sie wąziutkie niczym szparki.
- Grozisz mi? - w głosie platynowowłosej niemal słyszalne było warczenie. Tamta w odpowiedzi tylko
odsłoniła zęby w paskudnym, wnerwiającym grymasie samozadowolenia.
Zellas z westchnieniem odłożyła kieliszek na balustradę. Niemal czuł jak w myślach rozstawia całą
wyspę w gotowości, wydaje rozkazy mające na celu przedwszystkim chronić młode... To było do
przewidzenia...
Z wysiłkiem przysunął się bliżej, niemal wtapiając się w zimną szybę. Gdyby nie to paskudne
zimno, czułby się tak, jakby był tam, koło nich... Tam gdzie jego miejsce.
Wiedział, że jego pani jest zaskoczona. Przypuszczalnie wiedziała, że smoki nawiązały
współpracę z Grausherrą. I, prawdopodobnie rozumiała cel tego spisku. W końcu Dynast niejednokrotnie
obiecywał jej góry złota (w walucie ze złotej smoczej łuski) w zamian za kapłana. Za kazdym razem
odmawiała...
Ale skąd Dynast wiedział, że na wyspie są młode? I jak mógł przekazać taką informację
wrogom...
Xelloss przyłapał się na tym, że powtarza w myslach "Uciekaj, uciekaj..." jak mantrę lub zaklęcie
ochronne... Chociaż nie precyzował do kogo kieruje tę prośbę.
Obserwował, jak Zellas spokojnie zdejmuje czerwoną narzutkę i rzuca ją niedbale za siebie. Zanim
dotknęła posadzki, złapał ją młody chłopak. W milczeniu pożegnali się, następnie Beastmaster
odwróciła się i powoli zeszła ze schodów.
Wtedy wypadki potoczyły się lawinowo.
Do komnaty wpadło kolejnych pięciu wojów, jednak nie Złotych. Widząc co się dzieje, rzucili się do
ataku. Był on był on wymierzony raczej w tego młodego, zielonookiego chłopaka, wciąż trzymającego
purpurowy płaszcz swojej pani. Zellas odwróciła się błyskawicznie, odparowując atak. Przeciwnicy
zniknęli w jasnofioletowym rozbłysku zimnego światła, nawet nie brudząc korytarza. W tym samym momencie
Xelloss zrozumiał dwie rzeczy:
Po pierwsze, smoki wcale nie miały żadnego planu, chyba jedynie Aolia i jej podwładni wiedzieli po co
przyszli.
Po drugie, ich celem nigdy nie była wyspa.
Tymczasem dowódczyni wykrzyknęła coś, co z pewnością szło przełożyć na nasz język, ale
nie nadawało się do wiadomosci publicznej, pod adresem Zellas, i zdarła materiał z dzierżonego przez siebie
przedmiotu.
Rozpoznał go w mgnieniu oka. Była to relikwia ze Świątyni Króla Smoka Dzierżyciela Ziemi. Smoki nie
uzywały jej, bo była niebezpieczna nawet dla nich... Słyszał, że za jej pomocą mozna było
pieczętować rózne rzeczy, wznosić bariery ochronne a nawet... sprawić, by coś przestawało istnieć,
wymazać osoby lub przedmioty z powierzchni ziemi.
Niestety, broń przerosła konstruktorów. Pierwotna świątynia, w której przechowywano ów artefakt,
została przez przypadek (czyli podczas ostatniej bitwy o ten cenny przedmiot) niedokładnie wymazana. Skutkiem tego,
jakaś jej część a czasem nawet całość, znika i pojawia się w zupełnie innym miejscu. Dopiero
niedawno (niedawno w pojeciu długowiecznych) udało się ponoć zniszczyć owo miejsce. Krążyły
pogłoski, że relikwia przepadła wraz z nim. Teraz jak widać, plotka okazała się nieprawdziwa.
Relikwia wyglądała niczym proste, oprawione w drewno lusterko. Jedynie podstawka miała niezbędne, typowe dla
całej sztuki Złotych, ozdoby i złocenia.
Tymczasem zielonooki rzucił się do przodu, wymijając swoją mentorkę i osłaniając ją przed Aolią
i jej ludźmi. Coś do siebie krzyczeli. Zellas chwyciła go z tyłu za kołnierz. Pstryknęła palcami, i
chłopak zniknął, nim dopadli go Złoci.
Pojawiła się przed rozzłoszczoną kapłanką.
- Nie zbliżaj się! - wrzasnęła zdenerwowana. Najwidoczniej nie chciała używać artefaktu i
traktowała go jako straszaka. Beastmaster wyczuła swoją szansę.
W tym czasie, zwabiona hałasem, nadciągnęła pewna część stada (reszta widocznie ochraniała
młode) żołnierze rzucili się w tamtą stronę, pozostawiając zdesperowaną Złotą naprzeciw
rozwścieczonej Zellas.
- Nie podchodź! - kapłanka zacisnęła mocniej ręce na drewnianej ramce zwierciadła. W tym momencie
ktoś ją potrącił.
Wszystko zalało mocne, jasne białe światło.
Zellas wyła przeraźliwie. W tym samym momencie Xelloss czuł dokładnie to samo. Straszliwy, palący ból,
który rozrywał od środka, wyszarpywał istnienie...
Ekran wrócił do normalności, mimo to już nic nie widział... Słyszał tylko fragmenty tego co
mówiła Aolia..."Za wszystek zła i cierpienia zesłanego... W imię przodków... Ja Aolia Will Nathaan
pieczętuję cię w imię....przeklinam...na wieki... w potężne imię Ojców..."
Astralna forma powoli pękała, zanikała więź. Już nie czuł bólu swojej pani, jedynie
własny...jednak wcale nie było mu przez to łatwiej. Pośród wycia głośno wzywał jej imię...
Dynast patrzył na to z niepokojem. Podejrzewał, że rozstanie będzie bolesne... "Przecież wybrałem
najlepszą metodę" przekonywał sam siebie. "Im szybciej oderwie się bandaż od rany tym lepiej..."
Teraz jednak przyglądał się z niepokojem jak Xelloss drapie pazurami ekran (pomio takiego osłabienia,
niesłychane.) a potem samego siebie, i wiedział, że to sie dobrze nie skończy.
- Trzeba to przerwać. - powiedział sobie głośno.
Tymczasem młody smok przyglądał się temu z mieszaniną fascynacji, obrzydzenia i radości. Grausherra
przypomniał sobie, po co on tu jeszcze jest.
- Dalej, wywiąż się ze swojej części.
Tamten w odpowiedzi ukłonił się. Powolutku zblizył się do rozpaczającego, wyjącego demona i
wyciągnął coś, co przypominało diament zawieszony na złotym łańcuszku. Wokół niego umocowane
były złote i srebrne paski, oplatające szczelnie kamień. Lekko dotknął końcem łańcucha skulonego
mazoku. Wycie ustało.
- Wasza dostojność raczy nas zostawić.
Lord chciał zaoponować. Xelloss nareszcie należał do niego, i nie chciał się już z nim rozstawać.
Jednakże skoro taki był warunek... Niechętnie opuscił pokój, zapowiadając, że wkrótce tu zajrzy.
Smok usmiechnął sie krzywo w odpowiedzi.
Aolia siedziała wyczerpana. Walki przeniosły się dalej i mogła spokojnie zebrać siły. Usiadła z
wysiłkiem na schodach, przyciągając do siebie zwierciadło.
Widziała swoją brudną, zmęczoną twarz, zmróżone od blasku, przekrwione oczy.... Usmiechnęła
się z satysfakcją. Za chwilę dokona końca pieczętowania... Tyle lat pracy i treningu... Opłaciło
się.
Teraz należało jedynie przekonać się, czy druga strona również wypełniła swój obowiązek tak
wyśmienicie, jak ona. Wymówiła cicho imię brata. Przez chwilę w lustrze widziała siebie, a po chwili
już jego oblicze.
- Jak? - zapytała bez zbędnych wstępów. Brat tylko skinął głową. Tak jak podejrzewali, pokazał
wszystko kapłanowi.
- Kiedy? - zapytał młody smok.
- Za chwilę. Możesz patrzeć?
Jej rozmówca zawahał się. Musi zniknąć, zanim Dynast wróci... Ale pięć minut nikogo nie zbawi.
Skinął głową.
- Więc dobudź go, niech patrzy.
Smok bez słowa szturchnął mazoku. Chwycił w garść fioletowe włosy i uniósł tak, żeby na
pewno widział. Aolia rozejrzała się po komnacie.
- Tu nie. - postanowiła.
Zniknęła i pojawiła się ponownie w sali tronowej. Xelloss zatrząsł się z oburzenia i
wściekłości. Nikt nie miał prawa wdzierać się tam ot tak sobie, nawet on... nawet on musiał czekać
na audiencję u niej, co za brak szacunku...
Smoczyca postawiła zwierciadełko na tronie, odwracając regulowaną powierzchnię lustra taflą do góry.
Recytowała coś po cichu. Po chwili tron otoczyło zimne, białawe światło... Zadowolona z siebie
odczekała chwilę i zabrała lustro.
- To ostatnie miejsce, gdzie będą cię szukać.
Zniknęła.
Nie zauważyła, że przez cały czas podążał za nią zielonooki chłopiec, ściskający
purpurowy płaszcz.
Smok zdecydowanym, silnym podrzutem postawił go na nogi. Wciąż trzymał za włosy, ale mazoku już nie
czuł bólu... Czuł się za to pusty, wydrążony w środku i obolały... A nade wszystko było mu
zimno, jak jeszcze nigdy podczas całej jego egzystencji.
Złoty usadził go na krzesle, gdzie wcześniej siedział Dynast.
- Powinienem zostawić cię tutaj, to byłaby dla ciebie najlepsza kara... Ale Rada chce cię osądzić. -
powiedział w końcu.
Ktoś pojawił się za nimi. Byli to towarzysze Aolii, ci, którzy przetrwali starcie na wyspie. Na ekranie
widać było, jak niedobitki opuszczają twierdzę Zellas w popłochu. Ale brakowało wśród nich
Złotych. Stanęli dookoła w kręgu.\f1
Ostatnie, co zobaczył, nim wszystko pochłonęła ciemność, było złotawe swiatło. Wszystkim co
usłyszał, nim otoczyła go cisza, był świst towarzyszący teleportacji.
~*****************************************************************************~
Mirv szła korytarzem, zirytowana jak sto pięćdziesiąt. "Czasem", myślała, "ta robota daje mi tak w
kość, że bez wahania jestem w stanie zrozumieć dlaczego tylu ludzi popełnia zbrodnię w afekcie."
Szczęśliwie, cieszyła się dość dużą swobodą i wielkim poważaniem w Starszyźnie.
Przywykła mówić "Starszyzna", pomimo tego, że owo określenie nie było precyzyjne i nie oddawało istoty
sprawy...
Z grubsza można było powiedzieć, że należała do zgromadzenia, w którym obradowali delegaci
wszystkich, w jakikolwiek sposób powiązany z szeroko światową działalnością Międzyświata,
zgromadzeń.
Nie tylko znakomite rody, ale również instytucje, jak i indywidualne jednostki, które...
Znalazła sie w końcu przed drzwiami własnego gabinetu. Pchnęła je zdecydowanym ruchem, wciąż
pogrążona w rozmyślaniach. Szlag jasny by to, czasem miała dość, jak oni wszyscy sobie włażą w
paradę to przechodzi pojęcie....
- Ciężki dzień, kochanie? - no tak, przed Nią niczego nie ukryje, nawet nie ma sensu próbować.
Jednakże z drugiej strony, nie mogła, nie potrafiła wyładować się na osobie postronnej.
- Wybaczysz na chwilę, tylko się przebiorę. - ukłoniła się i odsunęła fusuma. W rekordowym tempie
zrzuciła rodową szatę i rozwiązała włosy. Kiedy wróciła, na stole czekała na nią
świeżutka, parująca filiżanka.
- Mhmm... rumowe? - przysiadła na skraju biurka. W gruncie rzeczy bywała tu rzadko. Gabinet ten urządził jej
prapradziadek, odnowiła babcia.... Jej mama wstawiła tu tylko kilka drobiazgów, a ona sama nową lampę na
biurko (nie umiała się oprzeć), wolała jednak pracować w domu.
Zresztą, kiedy tu bywała i tak musiała załatwiać tysiące spraw, i niemal nie miała czasu
wysiadywać w jednym pokoju. Ostatnie miejsce, gdzie by jej szukano. No, ale po Niej mozna się było tego
spodziewać.
Mirveccia miała wobec niej ogromnie dużo wdzięczności, i szczere przywiązanie... Chyba nie byłaby tą
samą osobą.
Nie zawsze chciała być Wszechwidzącą. W dzieciństwie, zostawiona przez matkę na wychowanie u młodszej
siostry (o niecały rok młodszej, ale zawsze) nie wiedząc, kto jest jej ojcem (z matką o tym nie rozmawiała,
sama bała się sprawdzać.), nie cierpiała tego zawodu. Dopiero przed erikae,(wywinięcie kołnierza) czyli
oficialnym rozpoczęciem dorosłego życia w tym zawodzie, była w stanie zrozumieć...
Jej matka zostawiła ją, bo nie chciała wciągać ją w poszukiwania. Szukała jej ojca, a dziadka
Merle... Zostawiła ją u najlepszych... Dopiero po latach były w stanie porozmawiać. Ale zanim to
nastąpiło, musiały wydarzyć się pewne sprawy...
Po pierwsze, jej matka znalazła ojca. Poznała go w jednym ze światów. Ponieważ był jej klientem, ukarano
ją rodzieleniem, musiała go sama szukać...
Mirv nie była władna tego zrozumieć aż do czasu, kiedy spotkała Azazello, a nie spotkała by go, gdyby
nie była tak strasznie zbuntowana. I gdyby nie Bieguny i jej pierwsze zlecenie właśnie.
Początkowo wchodzili sobie w paradę. Rywalizowali. A także pomagali sobie, ilekroć popadali w kłopoty.
I pewnie wszystko skończyłoby się na tym etapie. Miała do wyboru albo pozostanie w zawodzie i dziedziczenie,
albo porzucenie wszystkiego i pozostania z Az'em w jego swiecie.
Sytuacja zrobiła sie skomplikowana, kiedy okazało się, że Azazello nie pochodzi z tego wszechświata...
Ponadto miał swoje za uszami, jak to sam ładnie kiedyś określił. Uratowała ją szczera rozmowa z
matką i taka mniej szczera, choć nie mniej zmuszająca do refleksji, z Południowym Biegunem, Sinah.
Postawiła się całej Starszyźnie, nawet zyskała ich szacunek...
Została spatkobierczynią tradycji Międzyświata, więcej, miała wkład w jej tworzenie. Okazała
sie godną następczynią, ale dopiero pod koniec zrozumiała, że nie zawdzięcza tego sobie.
Teraz zaś ma wspaniałą córkę. Swoją atotori ["Ta, która przejmie wszystko" albo prościej
mówiąc, "dziedziczka" - dop. Chara], ktora podtrzyma tradycję, lecz będzie także potrafiła ją
zmienić z korzyścią i pożytkiem dla mieszkańców Międzyświata i ich gości. Tak ją
wychowała...
- Wyrzuć to z siebie, kochanie ^^ - cichy, zmysłowy głos wyrwał ją z zamyślenia.
Mirv machnęła ręką.
- To, co zwykle. Przedkładają krótkoterminowe korzyści nad prawdziwe dobro... ech, dlaczego niektórzy nie
widzą, co jest właściwe? - zadała sobie retoryczne pytanie. Upiła łyk capuccino.
Zauważyła, że Siwa przygląda jej się z jednym spośród całego zestawu uśmiechów, czyli
badawczo.
- Dobrze wyglądasz, pomimo wszystko... - wymruczała. Mirv zastanawiała się, jak jej się udaje pić i
jednocześnie uśmiechać się tak szeroko. - Sprawdzałaś, co u Merle?
Mirv zamrugała niepewnie, nagła zmiana tematu...
- Ano... jak na razie siedzi ze swoim wzywającym... - coś jej się przypomniało. - A wiesz, co mi Azek
powiedział? Że nie byłby zdziwiony, gdyby atotori mojej córki, czyli n a s z a wnuczka, okazała się
półsmokiem. Co ty na to?
Siwa w odpowiedzi roześmiała się perliście. Siedziała wygodnie w fotelu, naprzeciwko Wszechwidzącej.
Założyła nogę na nogę i obserwowała ją lekko zmrużonymi oczami.
Mirv nawet lubiła to uczucie. Ilekroć wydawało jej się, że staje się zbyt dumna, wręcz pyszna,
starała się odtworzyć w myślach to spojrzenie... Nigdy jej się w pełni nie udawało, ale jednak samo
takie "ćwiczenie" przynosiło rezultaty i niejednokrotnie ratowało przed popełnieniem błędu.
"Zawsze pamiętaj, że są silniejsi od ciebie. Choćbyś nie wiem czego dokonała, zawsze pamiętaj, że
istnieją doskolalsi w pewnych dziedzinach, w których ty jesteś niedoskonała. Masz tylko chwilową
przewagę, rozumiesz? Na świecie potrzebna jest równowaga."
Tak mówił jej wujek, brat mamy.... To samo powtarzała córce, i reszcie swoich dzieci. I żałowała, że
sama dowiedziała się tak późno.
- Nie tylko z wzywającym... Sprawdź jeszcze raz, kochanie...
Mirveccia zrobiła, jak jej poleciła. Niebieskie oczy zaokrągliły się ze zdumienia.
- Seirizzim!
Biegun radośnie skinęła głową. Jej oczy zamigotały kilkoma barwami, ale żadna z tych barw nie
mogła zdobyć dziś przewagi... Czy ona też myślała o tym? I jak długo?... I... Iloma umysłami...
- Jak on się tam znalazł??? - zeskoczyła z biurka.
- To ja cię o to powinnam spytać... - odparła tonem aż zbyt wyraźnie mówiącym, że doskonale o
wszystkim wie. - Ale wolę zadać ci inne pytanie, kochaniutka... Jak myślisz co to oznacza, hmm? - przymknęła
oczy i odchyliła się w fotelu.
Wzruszyła ramionami. Cokolwiek to znaczy, nie ma znaczenia. Jej córeczka sama musi sobie poradzić. Siwa
Kapłanka skinęła głową i znowu się roześmiała. Czy znowu ma w tym wszystkim jakiś cel?
Zaprawdę, czy istnieje w jakimkolwiek świecie istota tak zmuszająca swojego rozmówcę do maksymalnego
wykorzystania mózgu? Czy za każdym słowem naprawdę musi coś kryć?...
- Ach, nie denerwuj się. - zlitowała się w końcu, widząć jej minę. - Chciałam sprawdzić tylko,
jak zareagujesz... - jej uśmiech, wyrażający kocie zadowolenie, mówił zupełnie co innego.
Wszechwidząca rozmyślała nad czymś przez chwilę.
- Wiesz, można by pomyśleć, że nas nic nie dziwi... A jednak dopiero dzisiaj dowiedziałam się, jak
musiała się martwić moja mama, kiedy była na moim miejscu...
Siwa wstała i spojrzała jej prosto w oczy. Mimo wszystko, Mirv zawsze dziwiło, że osoba tego typu, z takim
zestawem cech charakteru, nie serwuje nigdy i nikomu spojrzenia typu "a nie mówiłam?"... Cóż, za tym dwubarwnym
spojrzeniem kryje się więcej, niż mogłoby pojąć czy choćby zobaczyć kilku Wszechwidzących razem
wziętych...
- Rozmawiałyśmy o tym, to wszystko... - znowu uśmiech. Nigdy jeszcze nie widziała, żeby Siwa przestała
się uśmiechać. - Wiesz, mnie też to nie dziwi, hahaha...
Widząca skinęła głową, że pamięta.
- Mój drogi Północny niedługo się tam zjawi. Nie pasowało to zbytnio do przyszłości, jaką
planowałam, ale mam nadzieję, że nie zmieni to zbytnio biegu wydarzeń,
co? ^^
- Nie widzę czegoś takiego... - kolejne kiwnięcie. Lubiła ją, ale ich spotkania czasem przyprawiały
ją o ból głowy. - Czemu się zjawi? - z doświadczenia wiedziała, że Biegun Północny nie przepada
za nikim oprócz kilku wybranych przez siebie osób. Ale akurat tak się złożyło, że jej rodzinę
zdecydował zaakceptować... Nie tłumaczył nikomu swoich motywów, ale uznała, że to w sumie dobrze.
- Bo tego chciał... Uparł się. Ja mogę tylko stroić do niego miny, on odbierze to tak, jak ja chcę, by
odebrał, ale i tak zrobi swoje. Ale znając go, nikomu się nie pokaże, może kilku wieśniakom dla
rozrywki... Albo mojemu drogiemu prawnuczkowi... Ta sympatia zakrawa na zboczenie... - zachichotała.( Ro'El nigdy o tym
nie wspomniał, ale zawsze miał jakieś swoje plany wobec Xellosa. Dlatego nie pozwalał go nikomu ruszyć,
obserwował go... jeśli chodziło o mazoku, Północny Biegun potrafił być nawet gorszy od swojej
koleżanki. )
- Mam złe przeczucia... - mruknęła Mirveccia. - Coś się stanie...
- Oczywiście, że się stanie! - roześmiała się Soy Sinah, Biegun Południowy, zwana Siwą
Kapłanką ( i kilkoma innymi przydomkami... -,-''') - Jeśli nie stanie się samo, to ja to sprowokuję...
Mirv wzdrygnęła się lekko. Czasem, gdy patrzyła w te oczy, szaleństwo tej istoty ją
przerażało...
[Z tym akapitem możesz zrobić i pozmieniać co chesz ^^ i wydłuuużyć o ile chcesz ^^... Baaardzo mile
widziane XD - Chara] [WEDLE ZYCZENIA!!! YEAH!!! <dzika radość> - Soy]
~*********************************************************************~
Doszli w końcu do rzeźbionych w kwadraty drzwi. Na każdym polu znajdował się kwadrat przedstawiający
symbol jednej ze znamienitszych rodzin magnackich. Na samym środku herb domu królewskiego.
Marcel chciał otworzyć, ale Lina odsunęła go stanowczo i przytknęła ucho do dziurki od klucza. Nawet
przez zamknięte drzwi było słychać podniesione głosy książąt.
- Jak śmiesz tak mówić! Teraz jest czas żałoby!
- Zrozum, że nie mam innego wyjścia... Ty musisz to zrobić! Ja zrzekłem się praw do tronu po ostatnim... Z
tych samych powodów Marcel nie może...
- Moja córka nie żyje! Nie mogę mysleć o tym teraz!
- Musisz! Ludzie się boją! Zrób coś!
Zdecydowała się wkroczyć. Energicznie kopnęła drzwi, i bez ceregieli weszła do środka, ciągnąc
za sobą zachwyconego Marcela. Philionel na jej widok zrobił ogromne oczy, a Cristopher rozpłynął się w
uśmiechu.
- Ależ to panna Lina! Jak dobrze widzieć panią na nogach, stąpającą pewnie o własnych siłach! -
zakrzyknął. Phil wzniósł oczy do nieba.
- Chcę wiedzieć jak długo tu jestem, i co tu się dzieje. - wyrecytowała jednym tchem. Jednoczesnie
zauważyła, że Marcel cały czas trzyma ją za rękę. Nie miała serca się wyrwać.
- Jest pani gościem mojego brata. - odezwał się Cristopher, nim Phil zdążył otworzyć usta. -
Proszę się o nic nie martwić. On zaraz...
- Mydlenie oczu! Pani Lino, nie będziemy ukrywać. Miasto przechodzi kryzys. Słyszała pani, co się stało,
prawda?
Skinęła głową. Ojciec Marcel'a próbował się wtrącić, ale Phil spiorunował go wzrokiem.
- Otóż kiedy powróciłem do miasta, moja córka przedstawiła mi... Zresztą, podróżowaliście
razem, więc zapewne pani wie.
Ponownie skinęła głową. Ucieszyła się z jednej strony, z drugiej zaś... coś było nie tak...
- Nie mam nic przeciw temu... Zaznaczam od razu, żeby mnie pani dobrze zrozumiała, pani Lino. Cieszę się
szczęściem mej córki, i jeżeli będę obstawał przy j a k i m k o l w i e k poniechaniu rychłego
związku tej pary, to tylko ze względu na żałobę...
- Nie mniej jednak... - usiłował znowu wtrącić brat księcia, jednakże zamilkł pod jego surowym
spojrzeniem.
- Nie mniej jednak - podjął dalej Phil - otrzymaliśmy bardzo wiele... hmmm... swego rodzaju próśb, czy
wręcz żądań, aby dynastia jak najszybciej zapewniła dalszą sukcesję. Przyznam, że nie chciałbym
obarczać tym mojej córki, chowałem ją na niezależną istotę....
Tu Cristopher nie wytrzymał.
- I to był błąd! - ryknął. - Gdybyś nie pozwalał córkom na wszystko, Gracia i Alfred nadal by
żyli!!!!!!! Kategorycznie żądam, żebyś zabronił swojej córce związania się z tym... tym... tym
czymś.
Akurat w tym momencie drugie drzwi się otworzyły i stanęła w nich bardzo rozzłoszczona księżniczka, w
towarrzystwie "tego czegoś", czyli nieco zdołowanej chimerki.
Ani Zelgadis ani Lina jeszcze nie widzieli Amelii tak rozwścieczonej. Owszem, widzieli ją słusznie zagniewaną,
królewsko dumną (rzadko, ale się zdarzyło) czy wręcz wściekłą, ale takiej furii...
Księżniczka zmrużyła wściekle oczy, ujęła się pod boki i wyprostowała dumnie.
- Wujek Cristopher nie ma n a j m n i e j s z e g o prawa wtrącać się w wychowanie nas, moje i Gracii. Wujek sam
może sobie pogratulować doskonałego wychowania kuzyna Alfreda - to było coś nowego. Amelia jak dotąd nie
posługiwała się ironią. - Ah racja, świetej pamięci kuzyna... a dlaczego? Bo zginął podczas swoich
brudnych machinacji. I nie jest wujka sprawą, za kogo wyjdę, a za kogo nie. To, czy się pobierzemy, zależy
wyłącznie ode mnie i od Zelgadisa... I wypraszam sobie nazywanie "rzeczą" kogokolwiek w mojej obecności.
Skończyła, ujęła Zelgadisa za rękę i ukłoniła się dworsko najpierw ojcu, później
młodszemu kuzynowi i Linie. Nastepnie oboje wyszli, mijając kompletnie zaskoczoną czarodziejkę.
- No dobra... - Lina z wolna odzyskiwała rezon. - To co się tutaj jeszcze dzieje?
Za drzwiami siła i urażona duma, które podtrzymywały ją podczas tego incydentu, uleciały z niej jak
powietrze z przekłutego balonu. Oparła się o ścianę. Było jej oktropnie wstyd. Mimo, że nie miała
na to wpływu.
Poczuła coś ciepłego na policzku.
- Nie płacz... - powiedział łagodnie, ocierając jej łzy. Nawet nie zauważyła, że płacze. - Nie
płacz, nie warto...
~**********************************************************************************~
Dynast chodził nerwowo po Sali Audiencyjnej. Kiedy się denerwował, nie potrafił usiedzieć na miejscu. Grau
obserwował go z twarzą niczym maska. Nie dziwiło go samo zdenerwowanie. Dziwił go powód.
Nigdy by nie przypuszczał, żeby ktokolwiek próbował oszukać Grausherrę... Trzeba być umysłowo
chorym albo smokiem, żeby wymyślić coś takiego. Z drugiej strony, może właśnie dlatego im się
udało. Może dlatego, że nikt nie próbował, i Lord nie był gotowy w żaden sposób na przejrzenie
takiego podstępu. Zbytnio zaufał własnej sile i reputacji niezwyciężonego.
Pół godziny temu Grausherra chciał zobaczyć, jakie były wyniki pewnego małego eksperymentu... Okazało
się, że Złote porwały zdobycz, zupełnie niepomne na ewentualne represje ze strony Dynast'a.
Teraz, po zdemolowaniu tamtej sali i wyrżnięciu w pień większości "gości" do niedawna zakwaterowanych w
lochach, Lord powoli się uspokajał.
- Radź.
Grau wzruszył ramionami, co tu było do mówienia? Trzeba tylko ustalić miejsce, zebrać siły i
zaatakować. Tak też brzmiała jego rada.
- Hmmm...ale jak to zrobić?
Grau uśmiechnął się. Znał sposób.
- Wciąż jest nadzieja... Ta dziewczyna, u której bywał twój gość ostatnimi czasy... Możliwe, że
będzie w stanie go znaleźć.
Dynast zapalił się do tego pomysłu.
- Dobrze...Sheera wciąż ją obserwuje, prawda?...prawda... Weźmiesz ją ze sobą. Ustalicie, gdzie on jest,
w razie czego zabierzecie ją... Potem pozbądź się jej, ale dyskretnie. Im szybciej o niej zapomni tym lepiej,
jasne?
- Jak słońce.
[tutaj miałam chęć wstawienia króciutkiej wymiany zdań między Dyniem i niewidocznym dla Grau
"gościem"... Ale uznałam, że Dynio nie powinien na razie spotykać Soy... Zresztą, to twoja opowieść...
Cóż, wystarczy mi świadomość, że Soy obserwuje i uważa na wszystko, co się na tym pięknym
swiecie dzieje... - S] [A trza było wstawiać XD wyszłoby dłuższe... Chociaż, OK. Jeszcze nic straconego ^____^ C.]
Pani Generał siedziała na swojej ulubionej gałęzi i tradycyjnie majtała nogami, niecierpliwie. W myślach
planowała już inwazję. Najpierw upewnić się, że drzwi frontowe zostaną zablokowane, następnie jedno
z nich (najlepiej ona) zrobi głosne, efektowne wejście.
Wszyscy się zlecą. Wtedy Grau będzie mógł zająć się młodszym smokiem i resztą... Lekko ich
uszkodzi. Ale leciutko. Kiedy blondynka zacznie protestować (bo smoki są przewidywalne) zabiorą się za
nią...
Na koniec małe fajerwerki.
Tak.
Właśnie koło niej pojawił się Grau. Chciała nań nawrzeszczeć za przeszkadzanie jej w snuciu
fajnych marzeń, ale ostatkiem silnej woli opanowała się. Od jego "planu" zależał jej własny... powoli
się krystalizujący.
Powitała go więc chłodno acz uprzejmie, a zapytana co robi, odpowiedziała szczerze, że obmyśla plan
ataku. Na jego prośbę przedstawiła mu go szczegółowo. Pokiwał z uznaniem głową. Zrobiło jej
się.... miło.
- Ale trzeba będzie wprowadzić małą poprawkę... Smoczątko idzie z nami. - powiedział jej z grubsza,
co się ostatnio wydarzyło.
Sheera była wściekła. Spełnia się jej najgorszy koszmar, a ona nic nie przeczuwa. Nic. O nie, tak łatwo
nie pozwoli sobie odebrać miejsca. Co to to nie.
- A jaki jest n a s z plan? - zapytała z uśmiechem. Grau roześmiał się.
- Nieźle... nie zamierzasz się poddawać, jak widzę. Na razie zrobimy to, co nam kazano...
Przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami.
- Ale kto powiedział, że dziewczyna musi koniecznie wyjawić nam prawdę?
Znowu się roześmiał. Zawtórowała mu.
~****************************************************************************~
Nawet Wszechwidzących spotykają niespodzianki. Z osobistych powodów Merle witała je raczej radośnie.
Dotychczas martwiła się, że rzadko coś co jest niespotykane ją dziwi.
Wszystko stało się rano.
Obudziła się, śniło jej się coś zwykłego. Zaledwie jednak otworzyła oczy, wyczuła... Nie
zdążyła się skoncentrować, a wiedza już płynęła...
Zastanowiła się, dlaczego tak szybko, Xelloss był daleko, a Filia sama mówiła, że brak jej treningu. Po
chwili przypomniała sobie o wilczycy. Ledwie o niej pomyślała, za oknem rozległo się wycie.
"Takie atrakcje o czwartej rano... Poprawka, wpół piątej..." zerknęła na zegarek. Za oknem jeszcze było
ciemno. Wycie znowu się powtórzyło. "Jak to się stało, że nie słyszałam wcześniej? Widocznie
naprawdę byłam zmęczona..."
Teraz jednak nie czuła zmęczenia, tylko lekkie mrowienie w palcach. Już niedługo nadejdzie czas działania.
Usłyszała, że podłoga skrzypi. Garu stał nieśmiało przy drzwiach, przestępując z nogi na
nogę.
- Co, hałasy cię obudziły? - zapytała. Chłopczyk skinął głową. Kot wślizgnął się
bezszelestnie do pokoju, w mdłym świetle (na dworze robiło się jaśniej) widziała błyskające
oczy...
- I nie mozesz spać, co? - spytała, wiedząc, że co najwyżej dostanie odpowiedź w dziwnym bełkocie.
Garu znowu skinął głową i wygiął usta w podkówkę. Merle przypomniało się rodzeństwo.
Już nic nie powiedziała, tylko się posunęła.
Po pięciu minutach zielonowłosy chrapał w najlepsze ściskając starego, brązowego miśka, którego
Filia wyszperała mu na strychu.
Merle już się nie położyła. Rozbudziła się, i wiedziała, że już nie uśnie. Trzeba było
to wszystko przemyśleć. Ze wszystkich dostępnych rozwiazań wybrać takie, które najbardziej będzie
pasować wzywającemu.
Pogrążona w rozmyślaniach nie zauważyła, że znowu słychać ten upiorny dzwięk. Dopiero, kiedy
Garu zwinął się w małą kuleczkę, usiłując zatkać sobie poduszką uszy, zauważyła.
- Znowu wyje...wystarczyłoby raz a dobrze. - powolutku odwróciła się w kierunku skąd dobiegał głos.
Okruszek wpatrywał się w nią kpiacym spojrzeniem.
- Niespodzianka. - prychnął. - Tego nie przewidzieliśmy, co?
Pokręciła głową.
- Nie, nie przewidzieliśmy... A raczej ja nie przewidziałam. - pomyślała o swojej matce i innych osobach...
Oj, profesjonalne to to raczej nie było. Trudno. Kot uśmiechnął się. W taki typowy, koci sposób. Niemal z
odrobiną uznania.
- Jesli chcesz, możesz sprawdzić kim jestem... Mam więcej rozumu niż nieśmiertelni tego świata, żeby
nie rozpoznać cię na pierwszy rzut oka.
Znow pokręciła głową.
- Sam się przedstaw proszę.
Odniosła wrażenie, że Okruszek się rozesmiał.
- Tego się spodziewałem. Tak, przedstawię się. Nawet... coż, nawet coś ci zaproponuję. Ale najpierw
powiedz co podejrzewasz.
Zawahała się. To by znaczyło, że mu ufa. Powiedzieć mu wszystko... Uświadomiła sobie coś.
Po pierwsze, nie był związany ze sprawą, a jeśli już to na własne życzenie. Po drugie,
zorientowała się, że także jest w tym świecie gościem, jak ona... Po trzecie, gdyby chciał
przeszkadzać, już dawno by to zrobił.
To były przypuszczenia, ale prawdopodobne. Tym mogła się podzielić i to tez zrobiła. Zresztą, sam
powiedział "przypuszczenia", a nie "wszystko co wiesz", prawda?
Okruszek zgodził się z pierwszym i ostatnim i zapytał na jakiej podstawie wysnuła drugie. Odparła, że
zorientowała się po jego wypowiedzi.
- Całkiem nieźle... całkiem nieźle, panienko. A zatem nie jesteś tak bezużyteczna, jak tutejsi
przypuszczają...
- Na jakiej podstawie wysnułeś taki wniosek?
- Seirizzim. - wymówił szybko i prychnął. - Tak mam na imię. Nie mogłaś o mnie słyszeć. -
stwierdził z odcieniem smutku. Uznała, że lepiej nie drązyć tematu.
- Mówiłeś coś wcześniej o propozycji... - podsunęła delikatnie. Spojrzał na nią krzywo i
rozsiadł się wygodniej na pościeli. Merle podciągnęła kolana pod siebie.
Garu mruknął coś przez sen i obrócił się na drugi bok.
- Taaak... - miałknął Seirizzim - Okruszek przeciągle. - Nie wydaje ci się dziwne rozmawiać z rudym
kotem o piatej nad ranem?
- A rozmawiałeś kiedyś przez pół nocy z bóstwem rzodkiewki? - odparła pytaniem na pytanie. Jeśli
wiedział tyle, ile insynuował, to powinien dać sobie spokój.
- Ludzie są tacy niecierpliwi, już zapomniałem... Coż, skoro znasz gości Międzyświata, to zapewne
słyszałaś lub nawet poznałaś Siedem Bóstw Szczęścia?
Odczekał, aż potwierdzi nim podjął opowieść.
Okazało się, że kiedyś Sei był człowiekiem, w swoim świecie parał się alchemią i magią.
Niestety, rezultaty jego badań nie zadowalały własciciela. Sięgnął więc po pomoc "nieco wyżej
niż powinien" jak to zgrabnie ujął. Przywołał do eksperymentu owych Siedmiu Bogów. A raczej tylko
skorzystał z ich pomocy, coż z tego, skoro poczuli się urażeni wynikiem jego pracy.
Jak łatwo się domyślić przemienili go w kota.
- No dobrze, ale jak tu trafiłeś?
- Ach, wiesz...są cieńsze miejsca... szpary... zapomniane przejścia. Wszyscy o nich zapominają, ale kot
pamięta.
Skinęła głową, to fakt.
- Nie mówisz wszystkiego... Jak się tu dostałeś?
[heh, do świata nie mozna sie dostać bez wiedzy LoN ani Biegunów, sama mówiłaś... ale myślę, że
zagłębiając sie w tę część, zrozumiem, o co chodzi...- S]
- A czy to wazne? Grunt, że jestem... Słuchaj, panienko...Muszę się dostać do Międzyświata...
Siedmioro juz dawno się wycofało, wiem, że głównie przesiadują u was i piją razem z tą
wesołką. Nie przerywaj! - zastrzegł, widząc, że niebieskooka próbuje się wtrącić. - Poradzono
mi, żebym stanął przed nimi osobiście... Nie mogę się tam dostać sam. Potrzebne mi twoje
pełnomocnictwo. [a nie mógłby po prostu poprosić Soy o pomoc?... Może nawet by się zgodziła...]
Merle przechyliła się w jego stronę.
- Odpada. Muszę tu być tak długo, jak długo mój wzywający tego potrzebuje. Poza tym...skąd
wiedziałeś, że tu będę?
Kot miałknął rozdzierająco.
- Czy to ważne? - widząc jej minę, nieproszony podjął. - No dobrze...początkowo zamierzałem
poczekać aż ten twój "wzywający" dorośnie i odkryje drogę... Ale później doradzono mi, żebym
poczekał na ciebie. Więc czekam od 80 lat.
- Kto ci to powiedział?
Seirizzim wykręcał się jak mógł. W końcu spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie domyślasz się?
Z wrażenia przysiadła...
Skoro tak sprawy stoją.... [czy ja się dobrze domyślam? :DDD .....S.]
~*******************************************************************************************~
Herbaciane listki już dawno opadły na dno. Machinalnie zamieszała jeszcze raz, pomimo, że napój nadawał
się do wypicia od dziesięciu minut. Ale ona była zbyt niewyspana, żeby to zauważyć.
Nie wyspała się przez wycie. W rezultacie zarwanej nocki nie tylko była niecierpliwa i podenerwowana (co nawiasem
mówiąc miało też i inne przyczyny...), ale wydłużył się także czas jej reakcji.
Niedobrze.
Również zdolność koncentracji została obniżona.
Niedobrze.
To wszystko, oprócz tego, że ma ułatwiać istotom inteligentnym codzienne zmaganie się z
rzeczywistością i codziennymi problemami, mogło bardzo pomóc Filii w poradzeniu sobie z rozszyfrowaniem
wiadomości, którą odbierała.
Na razie miała tylko poczucie zagrożenia. Oraz niejasne sygnały, że coś jest nie w porządku. Nie
potrafiła poradzić sobie z rosnącym napięciem. Była coraz bliższa wyładowaniu stresu na kimś
postronnym.
"Musisz wziąść się w garść, to się może źle skończyć, nie możesz wyżyć się na
słabszych, kontroluj się, spokój...."
Po chwili dała za wygraną. Musi skupić się i spróbować sięgnąć tam, gdzie logika zawodziła.
Nie próbowała tego od ponad roku, na dodatek skoro przestała być kapłanką w zasadzie nie miała prawa
łączyć swojej jaźni z bóstwem. Nie miała jednak wyjścia, jesli chciała dowiedzieć się, co
próbuje przedostać się do jej świadomości.
Zamknęła drzwi od kuchni. Sprzątnęła wszystko ze stołu, oprócz filiżanki. Nie miała czasu na
rozgrzewkę, mogła polegać tylko na swojej determinacji. Rozsiadła się wygodnie i spróbowała skupić
na tym, co widziała w snach. Przywołać wszystkie odczucia...
Najpierw widziała kłębiącą się ciemność. Ciemność, ktora mogła przyprawić o ból
głowy. Nie przerwała jednak, próbując przedrzeć się przez tą wyimaginowaną "chmurę".
Odpowiedź mogła być po drugiej stronie.
Mimo to z każdą chwilą robiło jej się coraz bardziej niedobrze...
W końcu dostała się do "kolejnego poziomu", gdzie wprawdzie nadal było ciemno, ale już przynajmniej nic nie
wirowało, i zawroty głowy ustały. Pojawiło się natomiast poczucie zagubienia i wszechogarniającego
zniechęcenia.
"Po co ja tu w ogóle jestem?"
Wokół siebie widziała tylko ciemność i pustkę...
"Przecież nie będę stała tu wiecznie. Mam coś do zrobienia!" napomniała samą siebie. Ruszyła do
przodu i wtedy....
Szkło w oknie rozprysnęło się na drobniutkie, kłujące kawałeczki, z malowniczą domieszką
drewnianej ramy okiennej. Filia otworzyła oczy, napotykając spojrzenie zielonożółtych, wściekłych
ślepii.
Podskoczyła, wywracając krzesło na zaśmieconą odłamkami posadzkę i wylewając na intruza zimną
herbatę.
- Witaj, ofiaro. - pani Generał uśmiechnęła się paskudnie, widząc strach w oczach gospodyni. -
Pozdrowienia z bieguna... |[uhahahaha... dostrzegasz komizm? XD]|
Sheera zeskoczyła ze stołu. Filia obróciła się błyskawicznie, łapiąc ciężki garnek w lewą
rękę, z zamiarem zdzielenia oponentki między oczy. Ktoś złapał ją za ramię. Kątem oka
dostrzegła drugiego mazoku, mężczyznę. Zabrał jej broń z ręki.
- Nieładnie tak traktować gosci. - obruszył się Grau. - To co najmniej w złym guście.
- Właśnie. - Sheera wyszczerzyła się, ukazując nienaturalnie biały rządek ostrych zębów, z
wystającymi kłami. Filia wyrwała rękę z uścisku, ale nic nie powiedziała.
Czasem odpowiedzi przychodzą o wiele szybciej niż się spodziewamy. Grau skinął towarzysce głową.
- Pilnuj jej.
Teleportował się na półpiętro. Na schodach stało zielonowłose dziecko, z misiem w łapkach i rudym
kotem. Kot miałknął, zazdrosny o uwagę chłopca. Grau uśmiechnął się do dziecka przyjaźnie.
Dzieci tak małe nie czują strachu przed obcymi... w każdym razie nie wszystkie. Mały odpowiedział
uśmiechem, ukazując nie tylko zęby ale nawet i dziąsła. Poprawił chwyt na misiu i zdecydowanie
postąpił krok do przodu. Kot niepewnie zsunął się o jeden stopień, wciąż trzymając się blisko
kostek chłopca.
Kapłan wyciągnął do dziecka rękę. Mały wyszczerzył się jeszcze szerzej i pokręcił
głową. Odwrócił się i błyskawicznie wbiegł po schodach na górę. Kot przyjął jego
ucieczkę z ulgą i radoscią, wyprzedzając go i wskazując drogę.
Mazoku roześmiał się. Co za zabawa!
Podobał mu się wyraz oczu dziecka, kiedy znowu pojawił się przed nim. Przynajmniej początkowo. Najpierw
zielone tęczówki były okrągłe ze zdumienia.
A potem dziecko uśmiechnęło się z uznaniem. Kot wskoczył chłopcu na ręce. Grau uznał, że ma
dość zabawy. Podobnie jak Sheera, szybko się nudził.
Ujął stanowczo malca za ramię i poprowadził przez korytarz. Zmierzali okrężną drogą do kuchni.
Widocznie oprócz małego i kota nie było tu nikogo, inaczej zjawili by sie zwabieni hałasem. Zatem musieli
być w sklepie.
No cóż, tym gorzej dla smoczątka...
Przechodzili właśnie przez pokój dzienny. Chłopiec zgubił gdzieś po drodze misia i co chwila
zwalniał. Grau prowadził go jednak stanowczo i nieuchronnie w kierunku kuchni. Podejrzewał, że Sheera
zajęła się już Złotą... ten widok przerazi chłopca...
- Puść go.
Spokojna, wyrażona stanowczo prośba. Tak, to było coś. Nic nie poczuł, aż do momentu, kiedy
usłyszał głos.
- No proszę, a więc jednak jesteś tutaj... I jak widzę, co nieco się doszkoliłeś... Można się
było tego spodziewać po Linie Inverse.
Grau słusznie liczył, że ujawnienie przynajmniej części swojej wiedzy zaskoczy starożytnego.
Przeliczył się.
- Odejdź od Garu... Ręce na widoku...
Kapłan spokojnie uniósł ręce nad głowę, i powoli odwrócił się w stronę Val'a. Z kuchni
dobiegł ich straszny huk, wzmocniony o odgłosy roztrzaskakiwanego drewna. Grau wykrzywił się z zadowoleniem.
Przeczucie go nie myliło. Z rosnącym zadowoleniem dostrzegał objawy zdenerwowania u morskowłosego.
Gwizdnął cicho przez zęby.
- Jak myślisz, ile wytrzyma?
Val zmierzył go wściekłym spojrzeniem. Wystarczyła ta króciutka chwila, zeby mazoku zdążył
posłużyć się Garu jako tarczą (nie licząc rudego kota).
- Zagrałeś i przegrałeś, młody. Teraz idziemy do kuchni... I powiesz mi, kto tu jeszcze rezyduje, oprócz
was.
Valgaav wszedł pierwszy do zagraconego, zruinowanego pomieszczenia, gdzie jeszcze niedawno jedli we trójkę
śniadanie. Teraz pokój przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Szafki były zerwane, wszędzie na
podłodze leżało szkło, a po środku...
... Po środku walały się deski z rozwalonego stołu, wśród których leżała Filia. Chciał do
niej podbiec, ale mazoku stojący za nim na to nie pozwolił. Koło pobitej, ledwo przytomnej i oszołomionej
smoczycy stała zadowolona z siebie pani Generał. Chwyciła brutalnie pobitą za włosy i jednym
pociągnięciem postawiła na nogi. Kopnęła najbliższe, nie zdewastowane krzesło i usadziła na niej
jasnowłosą. Przystawiła jej miecz do głowy.
- Więc? Wiemy, że jeszcze ktoś tu jest...
Odwrócił się. Grau niby troskliwie trzymał na rękach Garu, chroniąc go przed pokaleczeniem nóg w
morzu odłamków walających się na podłodze. Ale jego paznokcie wydłużyły się niebezpiecznie,
przypominały teraz sztylety, ostre końcówki niemal wbijały się w szyję dziecka.
- Jest jeszcze Merle... W sklepie.
Mazoku z uśmiechem schował pazurki. Zniknął, żeby za chwilę pojawić się w towarzystwie
drobniutkiej dziewczyny. Była zdumiona, ale opanowana. Ogarnęła wzrokiem bałagan i zniszczenia, jakby
próbując dopasować je do sprawcy. Mazoku bez słowa przekazał jej chłopca.
- Stańcie tam.
Posłusznie przeszła pod ścianę. Odgarnęła trochę szkła i postawiła Garu na ziemię.
Chłopiec ciągle trzymał kotka i wciąż się uśmiechał. Val chciał zaprotestować, ale szybko
ocenił, że niezaleznie od tego co zrobi, intruzi mają o wiele dogodniejszą pozycję i przewagę
strategiczną. Sheerę zdenerwował ten moment zastanowienia. Ujęła miecz oburącz.
- Ruszaj się, albo zobaczysz język matki. I trochę innych wnętrzności. - zagroziła. Zerknął na
Filię. Siedziała nieruchomo, z zamkniętymi oczami. Może się nawet modliła?
Opanowując warczenie i chęć rozpłatania czyjegoś gardła, stanął obok Merle. Pomyślał, że
warto by dodać dziewczynie otuchy, żeby przypadkiem nie straciła tego spokoju, z jakim została tu
przeniesiona.
Spojrzał na nią dyskretnie i zobaczył, że ona się lekko uśmiecha. Podążył za jej wzrokiem i
zobaczył wybite okno. To wszystko.
Sheera obróciła krzesło z Filią w swoją stronę, tak, że stojąc pod ścianą widzieli tylko jej
profil. Val czuł, jak przybrany "braciszek" chwyta go za rękę. Kątem oka zauważył, że Merle
głaszcze małego po głowie. "Dobra myśl" pomyślał.
Grau pozornie nie zwracał na nich uwagi, ale smok wiedział, wrecz czuł, że cały czas jest sondowany.
Ścisła obserwacja, kazdy ruch pod kontrolą. Tymczasem Sheera wydawała się dobrze bawić...
- Teraz sobie pogadamy, smoczątko... Wiesz, po co tu jesteśmy? Odpowiadaj!
Filia pokręciła głową. Panią Generał to ubawiło.
- Jasne...to jasne, że nie wiesz. Otóż musimy kogoś znaleźć. I tu nasze interesy się zbiegają...
Gdzie on jest, gadaj.
- Już ci mówiłam, że nie wiem....
- Kłamiesz.
[Soy: Słuchaj wnusiu.... Nie tobie oceniać kto kłamie, a kto nie... Wstyd mi za Dynia, jak on was wychował...
takie płytkie, małostkowe głupki... Hmmmm... Nie powinnam była na to pozwolić... <parodiuje załamanie> I
co teraz będzie z tym światem?! B łUUUUHUUUUUUUU... he he he...]
Wymierzyła jej policzek. Skoro już zaczęła, nie umiała przestać.
- Panuj nad sobą, Sheera. - upomniał ją Grau, postępując krok do przodu. Mazoku przerwała i
przerzuciła warkocz przez ramię.
- No dobrze... Zaczniemy od początku, uparte stworzenie. Chcemy znaleźć znajomego. Masz nam pomóc...Gadaj,
gdzie on jest?
Zanim Filia miała szansę odpowiedzieć, wtrącił się jej przybrany syn.
- Dlaczego nas o to pytacie? I w ogóle kto chce wiedzieć?
- Zamknij się! - rzuciła w niego połówką talerza, ale chybiła i pocisk rozbił się na ścianie,
tuż za Merle. Grau zacmokał z przyganą. Tymczasem mazoku odzyskała samokontrolę.
Wystąpiła, prostując się dumnie i wyjaśniła, kim są. że służą Lordowi Dynast'owi, i
przybyli tutaj, bo chcą odnaleźć kapłana Zellas. Grau wykrzywił się. Ah, ta Sheera... minie sporo czasu,
nim się tego wyzbędzie.. co za paskudny zwyczaj.
Merle przyglądała się kapłanowi podczas przemowy pani Generał. Cokolwiek planował i tak mu się nie
uda, przeszkodą będzie charakter wspólniczki... Ale widocznie nie zdawał sobie z tego sprawy.
Wzruszyła ramionami odruchowo.
Sheera skończyła skomplikowane wyjaśnienia. Merle zaczęła się zastanawiać, czy ktokolwiek jej
słuchał. Ona nie, Val na pewno nie, Grau był zajęty swoimi myślami, Filia ledwo przytomna, a Garu...
cóż, nie wiadomo, ile on rozumie z tego, co się do niego mówi. Co za marnowanie czasu.
- Jeśli nie chcesz z nami współpracować, to trudno... Cóż, Xelloss będzie niezadowolony, kiedy się
dowie, że odmówiłaś.
Złotowłosa drgnęła. Sheera zaobserwowała subtelną zmianę mimiki u swojej zakładniczki i
kontynuowała.
- Twierdził, że na ciebie można liczyć... Jak widać, bezpodstawnie. - zrobiła krok do tyłu i
uniosła miecz nad głowę. - Trudno! Pomodlisz się w piekle!
Zamachnęła się, ale... Zanim zdążyła wykonać wyrok, do ziemi przygwoździło ją ciężkie,
pokryte szarym futrem cielsko olbrzymiego wilka.
Sheera wrzasnęła i wypuściła miecz z ręki. Szkło wbijało jej się w skórę a ostre kły
zwierzęcia zamykały się na jej szyi jak imadło. Krzyk uwiązł w gardle. Grau rzucił się w jej
stronę, ale zanim wyminął Filię, Merle sięgnęła do kieszeni i sypnęła czymś w jego stronę.
Upadł bez dźwięku na ziemię, pod nogi smoczycy. Filia pisnęła cienko i wstała. Val podał jej
rękę i pomógł przekroczyć leżącego bezwładnie kapłana. Tymczasem Sheera bezskutecznie
walczyła, próbując zrzucić z siebie ciężką wilczycę. Nie udawało jej się to, częściowo
z powodu ciężaru, częściowo z powodu kłów przytrzymujących jej szyję.
Valgaav chciał zapytać Merle, co takiego zrobiła Grau, ale dziewczyna spokojnie podeszła do szamoczących
się na podłodze. Przyklękła nad głową Sheery. W ręce trzymała mały, skórzany woreczek.
- Odsuń się. - powiedziała spokojnie do wilczycy.
Równie spokojnie poluźniła sznureczek od tajemniczego zawiniątka i wysypała sobie trochę na rekę.
Potem zawartość wysypała na umorusaną twarz pani Generał.
Mazoku wrzasnęła przeraźliwie, wyginając się w łuk, jakby ktoś zalał jej oczy kwasem solnym.
Wilczyca tymczasem zdążyła się już "przepoczwarzyć" w humanoidalną istotę. Uśmiechała się
z zadowoleniem, słuchając wrzasku generała Grausherry. W przeciwieńswie do niej Merle zatkała uszy i
odsunęła się. Po chwili krzyk ucichł.
Nowoprzybyła wyprostowała się i stanęła przed nimi.
- Musimy się stąd wynieść, jak najszybciej. Wszystko wyjasnię po drodze.
~*****************************************************************~
Zatrzymał się przed główną bramą. Ostatnio kiedy tu był, złamał strażnikowi nos.
Niepotrzebnie, bo przecież ten wykonywał tylko swoją pracę. Z drugiej strony, on też robił wtedy to, co
uważał za słuszne.
Mimo zastosowania takiej logiki, jakoś głupio było mu samemu przekraczać bramę. Z radością
powitałby czyjekolwiek towarzystwo. Nie było jednak na kogo liczyć. Postanowił więc, że przynajmniej
przeprosi tamtego gościa za kłopot i szkodę.
Los mu sprzyjał. Z daleka zobaczył, że jeden ze strażników ma opuchnięty nos. Początek był trudny,
ale w końcu jakoś się dogadali. Zadowolony, dał się zaprowadzić do kuchni, gdzie podobno ktoś go
oczekiwał.
Zastał tam pochłaniającą z zawrotną szybkością jedzenie Linę, a także grubą kucharkę
wyposażoną w solidnie wyglądającą, drewnianą chochlę. Kobieta potężnym biodrem opierała
się o stół, zastawiony wiktuałami. Lina siedziała przy podobnym stole, odróżniającym się od
pierwszego poczynionym spustoszeniem.
- Witaj, kochaneczku! - starsza kobieta rozpromieniła się na jego widok. - Muszę pilnować, żeby twoja
przyjaciółeczka nie wyjadła wszystkiego. Alez ona ma spust, dosłownie smoczy żołądek...
- Wypłazzzam szobi tm mmmm... - obruszyła się Lina z pełnymi ustami. Kucharka pogroziła jej z udawanym
gniewem i niezrażona, kontynuowała dalej.
- Aż strach pomyśleć, co będzie w przyszłości... Jesli się z nią zwiążesz, ona przeje
twój majątek.
- PRZESADA! - ryknęła Lina głośniej niż zamierzała. Gourry wzruszył ramionami. W końcu zawsze tak
było.
- To dla mnie?
- A dla ciebie, kochaneńki, dla ciebie. Troszkę zajęło, nim panna Lina przypomniała sobie twoje ulubione
potrawy...
Ruda nagle bardzo zainteresowała się swoją zupą. Widać było tylko czerwone uszka, wystające
spomiędzy miedzianych kosmyków. Gourry pomógł kucharce przenieść swoją porcję na stół Liny,
usiadł naprzeciwko czarodziejki i zaczął jeść. Ale coś nie dawało mu spokoju.
- Lina...
- Hm? Co?
- Ty się na pewno dobrze czujesz?
- Jasne! - wstała i wykonała półorót. - Pełna sprawność, widzisz?
- Nooo... - szermierz nie był do końca przekonany, ale zajął się swoim jedzeniem.
Po chwili do kuchni wpadł zdyszany Marcel. Rozejrzał się po pomieszczeniu nieprzytomnym wzrokiem. Lina nie
zwróciła na niego najmniejszej uwagi, natomiast Gourry wyszczerzył się do niego znad swojego obiadu.
Chłopiec westchnął z ulgą i opadł na najbliższe wolne krzesło. Taktownie czekał, aż para
zakończy się posilać.
Po dość długim czasie wypełnionym ciamkaniem, siorbaniem, przeżuwaniem i bitwą o co lepsze kąski oraz
ponownie przeżuwaniem, i szermierz, i czarodziejka zwócili wreszcie uwagę na obdarzonego nadmiarem taktu
księcia.
- No, co tam znowu?
Kucharka cmoknęła z przyganą znad paleniska, ale nic nie powiedziała. Nakłóciła się już na
dzisiaj z Liną, i chciała zostawić sobie siłę na kolację. Marcel zakołysał się, wyrwany ze
snu.
- Tata i wujek prosili, żeby pani i pan Gourry przyszli zaraz, skoro tylko skończycie się posilać...
Nie skończył jeszcze mówić, a rudowłosa już była w drzwiach, ciagnąc za sobą
nieodłącznego towarzysza. Kuzyn Amelii wyminął ich truchcikiem (poprzednio, kiedy pozwolił, żeby Lina
szła pierwsza, pobłądzili) i doprowadził zupełnie inną drogą do dość przestronnego gabinetu
połączonego z biblioteką.
Ku zdumieniu Liny, oczekiwała ich Amelia. Zresztą, nie tylko ona była zdumiona.
- Kuzynka? - Marcel stał na srodku z dość głupią miną, która upodobniała go do dzieciaka.
Czarnowłosa skinęła głową i gestem odprawiła krewnego. Zaczekali aż Marcel zniknie za drzwiami.
W końcu Amelia przemówiła pierwsza.
- Pani wybaczy, panno Lino...
Gourry wodził wzrokiem od jednej do drugiej, nic nie rozumiejąc. Wydawało mu się, że coś jest nie tak...
Ale postanowił się tym nie przejmować.
- Hej, Amelia. Dawno się nie widzieliśmy!
Po raz pierwszy od chwili, kiedy spotkały się po raz drugi, Lina miała okazję zobaczyć nikły uśmiech
na twarzy przyjaciółki. Najpierw wydawała się zdumiona obecnością blondyna, zupełnie jakby nie
brała go pod uwagę... dopiero kiedy się przywitał, uśmiechnęła się.
"Musi to być coś ważnego..." pomyślała Lina, i naraz uświadomiła sobie, że chociaż ona lepiej
znała Naghę, to jednak Amelia straciła siostrę, kogoś ważnego dla siebie. Może przez ostatnie lata nie
były ze sobą blisko i nie kontaktowały się, ale w końcu...
Czarodziejka boleśnie uswiadomiła sobie, że nie złożyła jeszcze kondolencji.. Z drugiej strony czuła
się niezręcznie w podobnych sytuacjach i nie bardzo wiedziała do czego teraz nawiązać.
W końcu zdecydowała pominąć smutne tematy i zająć sie sprawami bierzącymi.
- Amelio, nie ma czego wybaczać, pomyliłaś się w ocenie, to się czasem zdarza...- zaczęła,
próbując zagłuszyć zdenerwowanie. Księżniczka pokręciła głową.
- Rozumiem panno Lino, i proszę nie wracajmy już do tego... Nie o tym chciałam z panią porozmawiać.
- Nie? - zdziwiła się Lina, odrobinę nazbyt teatralnie. "Czyli jednak sprawy państwowe. Może tym razem
będą to jakieś konkrety"
Zanim Amelia odpowiedziała, do gabinetu wtargnął Cristopher, wkurzony jak sto pięćdziesiąt. Za nim
wtoczył się znudzony Phil i nieco mniej znudzony, ale przynajmniej spokojny Zel.
- Amelio, nie masz prawa kierować się osobistymi pobudkami w obliczu zagrożenia kraju!!! - wydarł się
książę na wstępie.
- Dobry wieczór. - odparła mu Lina zgryźliwie. Cokolwiek Amelia miała im do przekazania, przepadło. Ktoś
tu się prosi o przypalenie.
[Wypadek przy czyszczeniu broni XD - Chara] [Mogę pożyczyć dubeltówkę ^^ -Murasaki] [obcinamy paluszki???
^o^ - Soy]
Philionel zdążył się zdenerwować tym bezpośrednim atakiem na jego córkę. Znowu zaczęłi
się kłócić na środku pokoju. Zelgadis podszedł do osłupiałych Liny i Gourry'ego. Po cichu
zaproponował im, żeby wymknęli się po angielsku.
Pojedynczo wyszli na korytarz.
W środku zostali tylko pogrążeni w "ożywionej dyskusji" bracia i Amelia, której dysputujący odcieli
drogę. Musiała wyjść wyjściem od biblioteki i zapewne dojdzie do nich inną drogą. Najrozsądniej
było tu na nią poczekać.
- No to może ty nam powiesz, co się tu dzieje?
- A nie widać? - odpowiedział pytaniem na pytanie, rozglądając się po pustym korytarzu. Czarodziejka
westchnęła, a Gourry pokręcił przecząco głową. Zelgadis, chcąc nie chcąc, udzielił im
wyjaśnień.
- Od czego zacząć... Niedawno zmarła starsza siostra Amelii, zginęła w zamachu. Trafiłem tutaj
niedługo po tym, jak Phil pojechał tropić zabójców.
- I co, wprowadziłeś mądrą radę w życie? - zapytała, odganiając wspomnienia o tym, jak Nagha
panicznie wręcz bała się widoku krwi. Dlaczego nie skojarzyła wcześniej, że one są siostrami?
Zel wzruszył ramionami.
- Nie zamierzam wdawać się w dywagacje na ten temat. - uciął krótko.
- Czyli próbowałeś. - wyszczerzyła zęby w złośliwym grymasie.
- Jak widać nie ja jeden.
Gourry pogubił się zupełnie w tej konwersacji i teraz przyglądał się to jednemu to drugiemu, jak na
meczu.
[Te zajefajne rakietki XD Buahahaha XD - Chara] [Głowa na resorach! XDD- Murasaki] [nieee, nakręcana :D Nyak
bączek :D OBCINAMY!!! - Soy]
Lina w końcu się ulitowała.
- Tym razem rozgrzeszam cię z niewiedzy. I tak później wyjaśnię o co chodzi. - dodała łaskawie,
odpowiadając na niezadane pytanie. - A ty nawijaj, zanim znowu coś nam przeszkodzi.
Niebieskoskóry uśmiechnął się dziwnie.
- Jak widzisz, rezultat jest ciągle taki sam. Kiedy zeszliśmy...
- ło, więc serio zamknęliście się w wieży? Na ile? Na tyle ile powiedziała? Bez jedzenia? -
czarodziejka najwiekszy nacisk położyła na ostatnią kwestię. Nie wyobrażała sobie zamknięcia na
kilka dni bez jedzenia.
- Lina, ty ><" hentaju jeden, przestań ciągle zbaczać na tę kwestię!
- Ja zbaczam?
- Dasz mi wreszcie skończyć?
- Ale łaaaadneee.... - Gourry, znudzony tajemniczą konwersacją, zajął się oglądaniem olbrzymich
obrazów. Jeden z nich przedstawiał wodza barbarzyńskich krain, w pełnym rynsztunku, na koniu. Podpis
głosił, że ten bohater zjednoczył pustynne plemiona, na terenie dzisiejszego kraju Seyrun'u, a nawet udało
mu się stworzyć Radę Handlową i wspólnotę gospodarczą. Ponadto odparł atak wrogich plemion,
zazdrosnych o te bogactwa.
Gourry'emu te informacje były obojętne. Podziwiał raczej rynsztunek owego wodza, oraz jego kompanów,
uwiecznionych w tle..
Lina machnęła ręką. Dobrze, niech ma zajęcie.
- No dobra, dokańczaj.
- A na czym skończyłem? A tak, na wyjściu z wieży... - zmierzył rudą surowym spojrzeniem, a Lina z
trudem opanowała chichot. Wyszło jej parsknięcie. - Kiedy już opuściliśmy Wieżę Północną,
napotkaliśmy na Phil'a. Domyślił się wszystkiego, więc...
- No chyba każdy by się domyślił... nie mogę, co za krwisty rumieniec !!! - nie wytrzymała ruda.
- Ostatni raz ci wyjasniam cokolwiek... żeby nie rozdrabniać, Phil uznał nas za...
- To już wiem, przejdź do rzeczy!
- To czego nie wiesz?
- Do czego Cristopher chce namówić ojca Amelii i co ja mam z tym wspólnego. - wyrzuciła z siebie z
prędkością kałasza.
- A skąd ja mam to wiedzieć? - zdumiał się chimerek.
- Ja pani to wyjaśnię, panno Lino. - odezwała się Amelia, zdyszana. Przeleciała chyba z pół
pałacu...
- No? - ponagliła ją Lina.
- Wuj Cristopher ubzdurał sobie, że albo ja, albo tata powinnismy podtrzymać sukcesję.
- żE CO? - ryknęli Lina i Zel zgodnie, każde z innych powodów.
Czarnowłosa posmutniała. Szermierza żadne, nawet najgłośniejsze wrzaski nie były w stanie oderwać od
obrazów, ukazujących ancestorów pierwszych władców seyruńskich w wojennych rynsztunkach.
- A co ja mam do tego? - ponownie zatroszczyła się o swoje interesy Lina.
- Już panience wyjaśniam... Chodzi o to, aby uspokoić ludzi... Wuj uważa... zupełnie bez sensu zresztą,
że... zachodzi taka obawa... i...
Amelia najwidoczniej nie umiała ubrać sprawy w słowa. Zel skojarzył błyskawicznie.
- Krótko mówiąc, obawia się skrzyżowania krwi królewskiej z proletariuszem, czy tak? - zapytał,
mrużąc oczy. Dziewczyna spłonęła nieszczęsnym rumieńcem zażenowania.
- To nie tak... ani ojciec ani j a nie widzimy... dla nas ten problem nie istnieje... Ale wujek...
- KTOŚ MI WRESZCIE POWIE, CO JA MAM TU DO RZECZY????!!!!!!???!!!!
Drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem i wyszedł z nich wciąż wściekły, ale o wiele spokojniejszy
Cristopher.
- Sprawa jest prosta panno Lino. Chciałbym, żeby pani się zgodziła poślubić mojego brata.
- Słucham?!?!
Ostatnie słowo wykrzyknęła sama księżniczka, bo Linie zupełnie odjęło mowę. Nie tylko jej
zresztą.
~*******************************************************************~
Światło... zimne, złotawe światło...
"Jak złote może być zimne?" przemknęło przez obolałą głowę i zaraz zgasło. Ciemnoczerwone
płatki wirują przed oczami. To na serio czy z bólu? Chyba to drugie, bo kto sypałby czerwone płatki na
głowę leżącemu?
Żałobnicy. Na pogrzebie.
"Dziwnie mnie pochowali... Bez trumny i twarzą do ziemi..." kolejna absurdalna myśl. Po kilku jeszcze innych, bardzo
głebokich i niewątpliwie "pocieszających" próbach podobnego, logicznego rozumowania oraz nieudolnych
wysiłkach uniesienia obolałej głowy choćby na centymetr, żeby uciec przed palącym oczy światłem,
myśli skrystalizowały się do mniej więcej normalnego stanu.
"Przecież nie mogli mnie pochować, bo leżę na podłodze!"
W końcu udało mu się podnieść. Okazało się, że leży otoczony czymś, co przypominało
gigantyczny klosz zbudowany z owego zimno-złotego światła. Pod sobą miał białą, paskudnie
odbijającą ów kłujący oczy blask, podłogę.
Na przeciwko niego siedziała sobie Aolia i przyglądała mu się z przesadnie zatroskaną miną. W oczach
błyskało jej żywe zainteresowanie. Ledwo ją zauważył, w uszach znowu rozbrzmiał mu tamten krzyk...
przypomniał mu się cały ból związany z utratą swojej pani...
Bez ostrzeżenia rzucił się do przodu w okamgnieniu. Był jednak za mądry na to, żeby dotknąć
bariery. Zatrzymał się na minimetr przed. Ryuzoku poderwało się, przestraszone nagłą reakcją.
Z radością obserwował jej strach. Próbowała się opanować i dalej grać niewzruszoną.
Prawdopodobnie tego się po nim spodziewała. Wrócił na swoje miejsce.
- Obudził się. - mruknęła schrypniętym głosem kapłanka Aolia, do kogoś niewidocznego z tyłu.
Następnie skinęła głową w odpowiedzi na coś, czego więzień nie dosłyszał. Ponownie
zwróciła się w jego stronę.
Przez dość długi czas mierzyli się wzrokiem. W końcu kapłan przypomniał sobie, że w
przeciwieństwie do smoków, on ma swoje maniery. Ukłonił się smoczycy po drugiej stronie szyby. Jak
słusznie przypuszczał, to ją rozzłościło.
[A Xelluś jest dobry we wkurzaniu smoków XD - Chara] [... nyo co tu nie powiesh... -,- pfeheeheheehehe <- perfidny
smiech - Soy]
- Czego się gapisz, popaprańcu?
Postanowił zignorować zarówno ton, jak i poprawność wypowiedzi. Dalej wodził wzrokiem za Aolią,
która w zdenerwowaniu zaczęła dreptać tam i z powrotem.
- A gap się, ty popieprzony wykolejeńcu, ty gnido, ty glizdo ludzka! Twój koniec już nadchodzi!
Najwidoczniej kapłanka ze światyni Króla Smoka Dzierżyciela Ziemi nie mogła znieść spojrzenia mazoku
spod przymrużonych powiek.
[ łoo, a co będzie, jak je otworzy? Bohaterka mi zejdzie na zawał!] [a może się zakocha? <All: GLEBA!!!>
pfehehehehehehee... -,- - Soy]
- Tak myślisz?
Rzucona kpiącym tonem uwaga wywołała reakcję łańcuchową.
- Jasne, ty dziwolągu, wybryku natury! Dorwaliśmy tę twoją sukę, dorwiemy i ciebie. Już po was!
Więcej nikomu już nie zagrozisz, zboczeńcu! Rzeźnik! Ale my ci nie damy od tak zginąć, najpierw nam za
wszystko zapłacisz! A jak już twoja dusza stanie przed Cephieed'em, to przynajmniej będziesz wiedział, że
tej swojej suki już nigdy nie zobaczysz!!! Zamknęłam ją na dobre!
Najwidoczniej stres nagromadzony podczas wykonania całej operacji ujawnił się dopiero teraz.
Xelloss tym razem rzucił się do przodu.
W zetknięciu z złotawą poświatą poraziło go coś podobnego do prądu, ale nie poświęcił
temu wiele uwagi. Skupił się na przekroczeniu przeszkody bez względu na konsekwencje.
Złota cofnęła się, przerażona. Mazoku niedługo rozkruszy barierę, którą stworzyła.
Uniosła ręcę i spróbowała postawić następną. W samą porę, bo Xelloss był już niemal po
drugiej stronie tej pierwszej.
Druga osłona spowolniła jego ruchy, ale nie unieruchomiła. Wyładowania były teraz silniejsze, i z daleka
widoczne. Aolia śpiesznie zabrała się za tworzenie trzeciego kręgu. Jeszcze nikt nie sforsował dwóch
barier na raz. Z trzema sobie na pewno nie poradzi. Tymczasem mazoku z wielkim wysiłkiem przedostał się przez
drugą.
- Zabiję cię...
Aolia wrzasnęła i w panice zaczęła zakładać czwartą pieczęć. Trzaskanie wyładowań
stało się niemożliwie głośne. Kapłanka zdała sobie sprawę, że sobie nie poradzi.
"Niemozliwe, dałam radę twojej pani, dam radę i tobie, to niemozliwe, niemożliwe..."
Jakby drwiąc sobie z przemyśleń smoczycy, Xelloss zabrał się za trzecią osłonę. "Powinien się
usmażyć...Z innymi tak było... Kim ty jesteś, do cholery?!"
- Kim ty jesteś, cholera?! Giń!!
- Twoją śmiercią, suko! - odwrzasnął wściekle. Pomimo bólu, niemal udało mu się
dosięgnąć Aolii... Wszystko stało się na moment oslepiająco białe, Aolia pomyślała, że
umiera. Ale nie, przecież trupom serce nie bije tak szybko jak jej w tej chwili. Zdała sobie sprawę, że w
centrum kręgów uderzyło potężne wyładowanie, prawdopodobnie piorun.
"Czemu ja na to nie wpadłam? Bariera od mojej strony działa jak wzmacniacz, odpowiednie zaklęcie i mogłam
go...Kto się wtrącił?"
Kiedy odważyła się otworzyć oczy, pierwsze, co zobaczyła, to że trzy z czterech ustawionych przez nią
osłon, wciąż działają. Ostatnia prawdopodobnie pękła podczas uderzenia. Po drugie, odnotowała,
że mazoku leży w środku, prawdopodobnie w szoku. Po trzecie, koło niej stał jej brat Segin.
- W porządku? Powinnaś być ostrożniejsza... Za chwilkę przyjdą go wstepnie obejrzeć.
- Jeszcze żaden nie przedarł się przez dwie...żaden.
- Słyszałaś, co do ciebie mówię? - zapytał ze zniecierpliwieniem. - Za chwilę tu wpadną.
Aolia zabrała zwierciadło. Po zakończeniu, będzie je musiała zwrócić... No chyba, że...
- Braciszku... zdecydowałam.
- O czym? - Segin w zadumie przyglądał się Xelloss'owi. Tyle siły... Co by się stało z Aolią, gdyby w
porę nie zdążył? Nie zauważył, że siostra coraz bardziej łakomym wzrokiem patrzy na trzymany przez
siebie artefakt.
- W nagrodę zażądamy relikwi.
Dotarło do niego dopiero po chwili.
- Coś ty powiedziała??!!??
- Przecież nie dosłownie... poprosimy grzecznie, żeby pozwolili nam ich pilnować... Strażnik relikwii
Aolia, ładnie brzmi, prawda?
Segin wyglądał na nieprzekonanego. Z drugiej strony nie śmiał się sprzeciwić. Zawsze słuchał
starszej siostry.
- A co z pierwotnym planem? - ruchem ręki wskazał na mazoku.
- I tak go skażą... Za bardzo chcą jego smierci. Wystarczą nasze zeznania.
Młodszy smok zastanawiał się nad tym. Zazwyczaj siostra miała rację. W końcu skinął
przyzwalająco głową.
Razem wzmocnili osłonę za pomocą kompletu talizmanów, zwierciadła i klejnotu. Potem równie zgodnie
wyszli ramię w ramię. Przy wyjściu Aolia obejrzała się, rzucając ostatnie, pełne nienawiści
spojrzenie.
~********************************************************************~
Każdy strażnik ma dziedzinę...
~End of part 4~
Oto przed państwem wymęczona część czwarta... Aka coś, co mi zeżarło masę czasu i jeszcze
więcej nerwów. Ach ta szkoła...
Soyek a tobie? [mnie niewiele -,- - S]
I tym razem mieliśmy troszkę akcji [???] nic się nie wyjaśniło, skrzywdziłam zdziebko jedną osobę
nadprogramowo...a własciwie dwie. [które??? oO]
Nastepnym razem poznamy imiona pewnych istotek, będziemy swiadkami zaproszenia i ciekawej narady wojennej, poznamy
rozwiązanie alternatywne i dowiemy się czemu Crisio jest taki nabuzowany...
A może będzie parę tych narad?
[O czym ja tu chrzanię?] [właśnie? oO]
Rety, co ja zrobiłam Zelasce,nyo? [nie mnie pytaj, kochanie]
OK, jakby ktoś miał dla mnie jakies ciepłe słowa, np "Ty wariatko, odczep się w tej chwili od naszych
ulubionych bohaterów!!!" czy inne wyrazy uwielbienia to dajcie znać pod: Charatka@interia.pl a może mnie najdzie i
odpowiem XD [odradzam. gryzę - S]
Kwiaty i czekoladki też mile widziane...XD
Co do korekty czy błędów... to czepiajcie się Soyki XD [A najlepiej tramwaju... A jeszcze lepiej wcale!] [ale
ja naprawdę lubię gryźć!!! - S]
Do next rozdziału...
Charatka