Mieć i być
Jedni kupują i czują się szczęśliwi. Drudzy żyją w ascezie. Pierwsi nigdy się nie nasycą. Drudzy od niewygody gorzknieją. Czy musimy wybierać między mieć i być?
O kulturze supermarketu, mcdonaldyzacji słychać od dawna. Zawsze zazdrościliśmy tym, co mają lepiej, więcej. Badacze twierdzą, że teraz już nie imponuje nam sąsiad z lepszym samochodem czy mieszkaniem. Pragniemy stylu życia najbogatszych, jak Donatella Versace czy gwiazdy ekranu. Tak jak wysoko mierzymy, tak i bardzo cierpimy. Takie aspiracje rodzą dużo głębszą frustrację. Jedni się zadłużają na kino domowe, inni nie mają w domu nawet telewizora. Miotamy się między szaloną konsumpcją a ascezą.
W mocy affluenzy
Kupowanie stało się nałogiem. Affluenza to nowe schorzenie kultury konsumpcyjnej (mowa o tym zjawisku w książce "Na pokaz. O konsumeryzmie w kapitalizmie bez kapitału" pod redakcją Tomasza Szlendaka i Krzysztofa Pietrowicza). Nazwa powstała ze zbitek dwóch słów: obfitość (ang. affluence) i grypa (ang. influenca). Dla dotkniętych affluenzą najważniejsze jest kupowanie nowych ubrań, gadżetów, samochodów, kosmetyków... Nie ważne, ile zarabiasz, czy kupujesz w H&M, czy w Max Marze. Ważne, że myślisz, planujesz, rozmawiasz tylko o nabywaniu, zdobywaniu, polowaniu na nowe rzeczy. Żeby je mieć, bierzesz coraz więcej kredytów.
Złe skutki affluenzy to stres i przepracowanie. Bo przecież trzeba zarobić pieniądze, które zaraz wyda się na zakupy. Ten kołowrót zajmuje tyle czasu, że brak już go na dom, rodzinę, przyjaciół.
Tylko McDonald
Zakupy, fast foody, sitcomy, przepisy na orgazm w minutę - szybko, dużo i bez wysiłku. Najtragiczniejszym objawem affluenzy jest stres związany z kontaktem z czymkolwiek, co posiada jakiś głębszy sens i wymaga wysiłku intelektualnego. Jej skutki dla naszej duszy pokazuje polski autor Marek Sieprawski. W jego powieści-satyrze "Ucieczka od śmiechu" (śmiech jest symbolem popkultury, w której wszystko ma być łatwe do strawienie i zabawne jak komiks i frytki) młoda dziewczyna po przypadkowej lekturze kilku linijek ambitnej prozy umiera.
Kreatywna konsumpcja
W świecie, zwłaszcza tym bogatym, konsumpcja zaczyna być wyrazem osobistej kreatywności. Gadżety nie świadczą już o naszym statusie społecznym, ale o tym, na ile potrafimy być oryginalni. Tyle że tworzywem naszej twórczości nie jest sztuka, tylko zakupy. Najbardziej kreatywni biorą śluby, skacząc na spadochronach do basenów. Ozdabiają garden party milionem motyli itp. Nie ma granic tam, gdzie są nieograniczone środki. Ale liczą się też gust i wykształcenie. Bogaci kreatorzy konsumpcji zapełniają sale oper i filharmonii. Sami sponsorują ambitne wydarzenia kulturalne. Pielęgnują szlachetne hobby, jak robienie zdjęć, pisanie itd.
Dobrowolna prostota
Jeżeli nie mamy pieniędzy na buty czy meble, jesteśmy sfrustrowani. Ale jeżeli sami świadomie rezygnujemy z piątej pary butów, większego o kilka cali telewizora, nie odczuwamy frustracji. Kupujemy to, co jest nam naprawdę potrzebne. Alternatywą jest dziś "dobrowolna prostota". Świadomie rezygnujemy z obłędnego kupowania, by mieć czas i pieniądze na sprawy mające wartość niematerialną. Zamiast wydawać na kolejne wakacje na gorących wyspach, studiujemy zaocznie historię sztuki, bronimy zaległy dyplom z psychologii czy doktorat z teologii. Mamy czas na sport, pracę społeczną, budowanie więzi z ludźmi, tworzenie.
Badacz amerykański Amitai Etzione dzieli "dobrowolną prostotę" na trzy nurty. Pierwszy - bogacze rezygnujący z wybranej formy konsumpcji, na przykład noszący stare ubrania w swoich luksusowych domach. Jeżdżą oni wysłużonymi samochodami do swoich luksusowych jachtów.
Drugi nurt - dobrze zarabiający bankierzy, biznesmeni. Rzucają oni wysokie stanowiska i podejmują mniej dochodową, ale i mniej stresującą pracę. Żyją w oparciu o niższe dochody, tym samym dokonują cichej rewolty. Przeciwko obłędnemu cyklowi zarabiania i wydawania.
Trzeci nurt - najbardziej radykalni i świadomi. Podejmują walkę z konsumeryzmem. To najczęściej działacze ruchów antykonsumenckich.
Modne szczęście
Zdaniem badaczy i teoretyków "dobrowolnej prostoty" najlepszym wskaźnikiem pomyślności jest udane życie rodzinne. Równie ważni są dla nas przyjaciele. Im mamy ich więcej, tym czujemy się szczęśliwsi i tym dłużej żyjemy! Zadowolenie z pracy, poczucie jej sensu i zgodne z naszymi gustami wykorzystanie czasu wolnego także daje nam większe poczucie człowieczeństwa niż stan konta, co nie znaczy, że mamy żyć w ascezie. Wręcz przeciwnie. Wielki psycholog i humanista XX w. Abraham Maslow twierdził, że człowiek dopiero po zaspokojeniu potrzeb związanych z biologiczną egzystencją może sięgać po wyższe duchowe potrzeby takie jak miłość czy rozwijanie siebie. Jego zdaniem tylko one dają prawdziwe poczucie szczęście i satysfakcji. Ale nie ma mowy o ich zaspokojeniu, gdy masz pustkę w brzuchu.