Moliere
KTO KOCHA
TEN SIĘ KŁOCI
OSOBY.
ERAST, staraiący się Lucyllę ... JP. Dmuszewski.
WALERY, staraiący się Lucyllę ... JP. Aszperger.
LUCYLLA, ... JP. Nacewiczówna.
GRZEGORZ, Służący Erasta. ... JP. Żółkowski.
FRONTYN, Służący Walerego. ... JP. Kudlicz.
MAŁGOSIA, Służąca Lucylli. ... JP. Jankowska.
KTO KOCHA TEN SIĘ KŁOCI,
KOMEDYA.
AKT PIERWSZY.
Scena I.
WALERY I FRONTYN.
FRONTYN.
Lecz cóż Pan zrobić myśli ?
WALERY.
Kochany Frontynie,
To co raz przedsięwziąłem koniecznie uczynię;
Bo kiedy tak daleko iuż zaszły te rzeczy,
By niedoszły do końca, cóż mnie zabezpieczy?
Wkrótce, miłość Erasta będzie uwieńczona,
I Lucylla przyrzekła zostać iego żoną.
Tak nienawistne dla mnie oddalmy zamęście,
Uczyńmy im zasadzkę, przerwiymy ich szczęście,
Dokażę iż móy Rywal......
FRONTYN.
I cóź Pan dokaże?
WALERY.
Chcę na swoim postawić, i wszystko narażę...
FRONTYN.
Lecz panu odmówiono, i niechciey się łudzić.
WALERY.
Ty próżną gadanina poprzestań mnie nudzić.
Niechay mnie znienawidzi Lucylla, lecz czuię
Ze iey związek z Erastem, życie mi zatruie.
Nie, nie, kochać Erasta Lucylla przestanie;
Tak chcę i tak bydź musi.
FRONTYN.
Bardzo słusznie Panie!
Lecz ia Pana Erasta znam z iego przymiotów,
Na pierwsze podeyrzenie człeka zabić gotów,
A ia gdy się w tę sprawę niepotrzebnie wkręcę
Potrzaska mi przynaymniey i nogi i ręce.
Tam za czterech wystarczę, gdzie iedzą i piią
Lecz niewartem i grosza, gdzie się drudzy biią.
Ja co tak kocham siebie, gdy sobie wystawię,
Ze nie trzeba żelaza, iak dwa cale prawie,
By na zawsze człowieka w trumnie ulokować;
Nie poymuię, iak można ze śmiercią żartować.
WALERY.
Ha tchórzu!
FRONTYN.
Gdy zasypia po co budzie licho,
Niech kto chce zuchem będzie, ia chcę siedzieć cicho,
Na próżno się coś Panu w głowie uroiło;
Ja się w to mięszać nie chcę, wszakże żyć tak miło!
Raz tylko człek umiera i to na tak długo!
WALERY.
Kiiami cię ubiię, niegodziwy sługo
FRONTYN.
Ach! i owszem móy Panie, iako sługa wierny,
Widząc iego zmartwienie, czuię żal niezmierny.
Z duszy mu chciałbym pomódz: lecz choć ich poróznię,
To ich związek naywiecey, dwoma dniami spóźnię;
A gdy się wszystko wyda, w całey awanturze
Ręczę, ze ia sam ieden oberwę po skurze.
WALERY.
Nie bóy się móy Frontynku, znam dobrze Erasta,
Co chwila w iego sercu, podeyrzliwośc wzrasta.
Zawiść wielu kochanków poróżniła nieraz
O wierność Lucylli on wątpi i teraz,
Ja, co w domu iey oyca mam wielką zażyłość,
Zawsze z oboiętnościa widziałem ich miłość.
Erast widzi, ze iemu bynaymniey nieszkodzę,
Ze kiedy on nadeydzie wesoły odchodzę.
Sam nie wie co ma wnosić z spokoyności moiey
I kochankę posadzą, i zdrady się boi,
Na dobitkę ostatnim ciosem go przerażę.
FRONTYN.
Ponieważ się na wszystko za Pana odważę,
Naylepiey niech Pan zmyśli, ze skryte zamęście
Już iego i Lucylli zapewniło szczęście;
Albo, niech Pan te rzeczy zda na moie głowę,
Wzbudzi boiaźń w Eraście, przez zręczną rozmowę,
Ja go potem napotkam i reszty dopowiem;
A tak naszego szpaka, ślicznie w klatkę złowiem.
A cóż ?
WALERY.
Wybornie, koniec zawczasu przeglądani,
I twóy proiekt natychmiast uskutecznić żądam;
Ten zazdrośnik z łatwością uwierzy wszystkiemu,
Tak dobrze się odsłużę Lucylli i iemu.
Wielem od nich pigułek przykrych musiał strawie,
Ktoś nadchodzi... to Erast, czas sidła zastawie.
Scena II.
ERAST I GRZEGORZ.
ERAST.
Roią mi się po głowie iakieś myśli smutne,
Dręczy mnie móy Grzegorzu przeczucie okrutne,
Nie mogą mnie przekonać wszystkie mowy twoie,
I ieśli szczerze wyznam, ia się zdrady boię,
Ze albo ty obstaiesz za rywala stroną,
Albo przynayinniey, ze nas obudwu zwiedziono.
GRZEGORZ.
Co do mnie, ze Pan moię uczciwość posądza,
To wielka moiey cnocie niesłuszność wyrządza.
Daruię to miłości, lecz mu powiem śmiało,
Ze Pan, na fizognomji zna się bardzo mało.
I od stworzenia świata, twarz duża i tłusta,
Nie znaczy dzięki Bogu łotra, ni oszusta,
Czoło moie, podobne do prawdy zwierciadła,
I takem pełen cnoty, iakem pełen sadła.
Ze nas obu zwiedziono, to Pan słuszniey mniema,
Ależ i w tem do prawdy, podobieństwa niema.
Przecież głupi nie iestem, a niowiem o co tu
Pan sam sobie nowego przyczynia kłopotu;
Lucylla iak ia mniemam, Pana kocha stale,
Codziennie go widuie, mówi poufale,
Nie iest dla Walerego tylko oboietną,
Lecz się iemu wydaie widocznie niechętna.
ERAST.
Próżna często nadzieia, kochanka zaślepi,
Nie iest zawsze nayinilszym, przyięty naylepiey.
Czasem tego sposobu kobiety użyły,
Zęby inne miłostki, tym lepiey ukryły.
Wreście, gdyby Lucylli postępek był szczery,
Nic byłby tak spokoyny i wesół Walery.
Kiedy moiem życzeniom ona czyni zadość,
W nim widać oboiętność, a nawet i radość;
To, naywieksze rozkosze w smutek mi zamienia,
Ty nieznasz, iak to wiele przynosi cierpienia.
To mi wierzyć kochanki słowom niedozwala.
Pragnął bym uyrzeć zazdrość moiego rywala,
A widząc iego smutek, iego niecierpliwość,
Wten czas bym zaspokoił mego serca tkliwość.
Jak można: ty sam przyznasz że się słusznie dziwie,
Na szczęście przeciwnika patrzeć tak cierpliwie.
Powiedzie, czy się próżnym zatrudniam kłopotem;
Jak można to postrzegać, a nie myśleć o tem?
GRZEGORZ.
Musiał iuż Pan Walory Lucyllę porzucić,
Bo po cóz miał czas tracie i tylko się smucić.
ERAST.
o nie ! kiedy wyraźnie odpowiedzą komu,
On spokoynie w kochanki nie przebywa domu;
Lecz przeciwnie, oblicza niewierney unika,
I nie patrzy na szczęście swego przeciwnika.
Choćby do inney zwrócił swoie przywiązanie
Cokolwiek mu zazdrości w duszy pozostanie.
GRZEGORZ.
W podobna filozofią wcale się nie wdaię,
Co oczami zobaczę, za prawdę uznaię.
Takie wnioski nie roią się w moim umyśle
I ani w pięć ni w dziewięć, martwic się nie my
ślę.
W smutne rozumowania po cóz mam się wdawać?
Dobrowolnie na własną spokojność nastawać.
Lada fraszka, do smutku iuż ma bydź powodem,
A któż to słyszał ryby łowić przed niewodem?
Smutek, nieda spokoynie zieść kawałek chleba,
Ile tylko możemy odpędzać go trzeba.
Często on do mnie zayrzy... lecz się z tem pochwalę,
Ze mu się nie dani posieśc, i z hańbą odalę.
Nam obu spólna dola, czy przykra czy słodka;
Co Pana nieominie i mnie pewnie spotka;
Gdy Panu nie dochowa wierności kochanka,
To mnie odprawi z kwitkiem iey garderobianka.
Lecz ia tak smutne myśli odpędzam od siebie;
I wierzę kiedy mi kto powi, kocham ciebie,
Czyli Frontyn iest wesół, czy ze złości pęka,
Ani mnie to pociesza, ani mnie też lęka.
Kiedy dobra Małgosia nawet ani piśnie,
Ze ia Grzegorz dowoli, pocałnie, ściśnie:
Niechay się Frontyn śmieiie, ia się go nieboię,
Co w śmiechu to ia placu każdemu dostoię.
Nigdy się wesołości moiey niepowstydzę.
ERAST.
Ty zawsze głupstwa pleciesz.
GRZEGORZ.
Moie Bóstwo widzę!
S C EN A III.
MAŁGOSIA, ERAST, GRZEGORZ.
GRZEGORZ.
Małgosiu!
MAŁGOSIA.
Co tu robisz ?
GRZEGORZ.
Co ci się podoba !
O Tobie i o Pani gadaliśmy oba.
MAŁGOSIA.
Ah i WcPan tu jesteś! przecież go postrzegam
Bo za nim od trzech godzin do upadłey biegam.
ERAST.
Jak to?
MAŁGOSIA.
Jużem pół mili od rana ubiegła,
I dalibóg.....
ERAST.
Cóż przecie.
MAŁGOSIA.
Nigdziem niepostrzegła
Pana, ni w iego domu, ani w całem mieście.
GRZEGORZ.
Trzeba by na to przysiądz.
ERAST.
Powiedzże nareszcie
Któż ci kazał szukać mię ?
MAŁGOSIA.
Kto ? pewna osoba.
Którey Pan iuz od dawna dosyć sie podoba,
Jednem słowem Lucylla.
ERAST.
Mówiszże to szczerze:
Ach' powiedz, bo zaledwie twoiem słowom wierzę,
Powiedz czy tego szczęścia mogę się spodziewać ?
Mów, ia oto na ciebie nie myślę się gniewać,
Powiedz, czy twoia Pani zawsze dla mnie stała?
Ku inne mu taiemną miłością nie pała,
Czy mnie tylko nie zwodzi.
MAŁGOSIA.
To myśli zabawne !
Uczucia moiey Pani czy niedość są iawne,
Jakichże pan dowodów żądać się ośmielił ?
Nad to?
GRZEGORZ.
Kiedyby sobie Walery w łeb strzelił,
On by dopiero swoię zaspokoił trwogę.
MAŁGOSIA.
Jak to?
GRZEGORZ.
Jak iest zazdrosnym wyrazie nie mogę
MAŁGOSIA.
Co, Walery ? Doprawdy ? to myśl doskonała !
I chyba w twoim mózgu cielęcym powstała
Mniemałam, że masz rozum, lecz po lakiey mowie
Widzę, ze ty oleiu za grosz nie masz w głowie,
Zazdrosnym widzę iesteś o iakźem się zwiodła!
I ciebie ogarnęła ta namiętność podia.
GRZEGORZ.
Ja! niech mię Pan Bóg broni, ia miałbym zazdro
ścić ?
Ja mam się przez to martwic i niespac i poście?
Małgosiu mocno ufam w twoie przywiązanie;
Lecz mam także o sobie zbyt dobre mniemanie,
Bym sadził że innego ty kochasz taiemnie:
Gdzież to u licha znaydziesz lepszego odemnie?
MAŁGOSIA.
W istocie niechay ciebie za wzór każdy bierze,
Niechay się podejrzenia i zazdrości strzeże.
Zazdrosny tyle zyska że sobie zaszkodzi,
I swoiego rywala zamiarom dogodzi.
Zaletę co tak w oczy zazdrośnika biie,
Zbyt. łatwo udręczona kochanka odkryie,
I kilka takich osób stoi mi na myśli,
Co przez zazdrość rywalów bardzo dobre wyśli.
Kto się o wszystko trwoży, pospolicie bywa,
Ze ten w miłości rolę bardzo smutna grywa
I kiedy iest zdradzonym sam winien. Tym czasem
To Panu Erastowi powiadam nawiasem.
ERAST.
Dobrze, dobrze, lecz z czemże Pani cię przysyla?
MAŁGOSIA.
Wart Pan iesteś, ażebym wszystko mu ukryła,
Bo można bydź dla wielu i miłą i grzeczna
A iednak dla kochanka w miłości stateczna.
Lecz nazbyt dobra iestem. Już się Pan niepytay
Masz bilet, nikt nie słucha" więc głośno przeczy
taj
( Erast czyta ).
" Powiedziałeś że dla miłości moiey wszystko
" zdolnym iesteś uczynić, dziś spełnia się na
sze życzenia, ieżeli od moiego oyca pozwole
nie otrzymasz. Staray się skłonie go obrazem
"miłości naszey, a ieśli mi oyciec iść za ciebie
"rozkaże, zaręczam ci, ze posłuszna będę. ",
ERAST.
Ach ! ty coś mnie tak szczęsną wiadomość przy
niosła.
Winienem cię uważać, iak Bogini posła.
GRZEGORZ.
Wszakże ia przewidziałem, a co widzisz Panie,
Ze co ia przepowiadam to się pewno stanie.
( Erast odczytuie list )
MAŁGOSIA.
Szkoda, ze tey zazdrości niemogła przewidzieć,
Teraz się tego listu, tylko musi wstydziee.
ERAST.
Proszę cię, ukryi przed nią mimowolną trwogę,
Teraz o iey wierności iuz wątpić nie mogę.
Lub gdy powiesz, to doday, że zaraz przychodzę
I obrazę iey serca śmiercią wynagrodzę.
MAŁGOSIA.
Nie gadaymy o śmierci, bo pocóż czas tracić.
ERAST.
Jakżem ci wiele winien, i pragnę odpłacić
Skoro tylko pozyskam rękę mey kochanki,
Staranność tak gorliwey i piękney posłanki.
MAŁGOSIA.
A właśnie, gdym za Panem biegła bez spoczynku,
Niech Pan zgadnie, gdziem była ?
ERAST.
Gdzież?
MAŁGOSIA.
Pan wie tam w rynku
U złotnika, gdzie dawniey Pan był tak wspaniały
I obiecał mi kupić pierścioneczek mały.
Mniemałam go tam zastać.
ERAST.
Wiem co się to święei.
GRZEGORZ.
Filutka.
ERAST.
Przebacz proszę mey krótkiey pamięci
Lecz ci słowa dotrzymam.
MAŁGOSIA.
Jam to powiedziała
Nie dla tego, bym Panu naprzykrzać się miała.
GRZEGORZ.
O nie...
ERAST. ( daiąc iey pierścionek ).
Albo móy przyimiy, on ładny iest dosyć.
MAŁGOSIA.
Lecz iakze... Pan żartuie.
GRZEGORZ.
No nieday się prosić.
Weź kiedy móy Pan dzisiay uiścić się woli:
Od takiego przybytku głowa niezaboli.
ERAST.
Kiedyż śliczney Lucylli złożyc mogę dzięki?
MAŁGOSIA.
Staray się Pan by oyciec nie bronił iey ręki.;
ERAST.
Lecz ieżeli mi odpowie.
MAŁGOSIA.
Nie tak będzie z nami.
Wszystkiemi go potrafim skłonie sposobami.
Czyli tak czyli owak wreście musi przystać,
Lecz Pan z okoliczności staray się korzystać.
ERAST.
Bądź zdrowa, o mym losie dziś ieszcze się do
wiem.
(odczytuie list)
MAŁGOSIA, (do Grzegorza)
My o miłości naszey nic sobie nie powiem ?
Jey upragniony koniec kiedyż, wreście zoczem?
Lecz ty nic mi nie mówisz.....
GRZEGORZ.
Kiedy nie ma o czem,
Któż nad tem w naszym stanie głowę sobie su
szy.
Chcę ciebie, a ty chcesz mię ?
MAŁGOSIA.
Czemu,.... z całey duszy.
GRZEGORZ,
Day rękę dosyć na tem.
MAŁGOSIA.
Bądź zdrów kochaneczku!
GRZEGORZ.
Bądź zdrowa gwiazdo moia !
MAŁGOSIA
Bądź zdrów gołabeczku!
GRZEGORZ.
Ach! bądź zdrowa kometo, duszy moiey tęczo.
Teraz nam za pomyślny skutek wszyscy ręczą
Oyciec iest dobry człowiek, Panu nieodpowi.
SCENA IV.
ERAST, WALERY, GRZEGORZ.
ERAST,
A.... Panu Waleremu.
WALERY.
Panu Erastowi.
ERAST.
Jakże mu się powodzi, miłości w iakim stanie?
WALERY.
A Panu ?
ERAST.
Codzień większe moie przywiązanie.
WALERY.
I moie.
ERAST.
Ku Lucylli?...
WALERY.
Tak.
ERAST.
Ręczę honorem,
Ze Pan iesteś stałości osobliwszym wzorem.
WALERY.
I ja także mu ręczę, że Pana wytrwanie
Rzadkim dla potomności przykładem zostanie.
ERAST.
Co do mnie, ia tak czystym niepałam płomieniem!
Coby się zdołał iednem podsycić weyrzeniem:
I z takich romansowych uczuć się nie chwale,
Bym ciągłe odmówienia mógł ponosić stałe,
I ieśli mocno kocham, żądam wzaiemności.
WALERY.
I ja żądam za miłość, wzaiemney miłości.
Nie zawróci mi głowy lada piękność płocha.
I wtenczas ia pokocham, kiedy mnie pokocha.
ERAST.
A z tem wszystkiem Lucylla.
WALERY.
Lucylla, wzaiemnie
Kocha mnie, ile sama kochana odemnie.
ERAST.
lak widzę Pan Walery na małem przestaie.
WALERY.
Nie bardzo na tak małem iak się Panu zdaie.
ERAST,
Niechwaląc się, wiem dobrze, ze dla mnie iest
chętną.
WALERY.
Wiem także, ze i dla mnie nieiest oboiętna.
ERAST.
Wierz mi, niecliciey się łudzić.
WALERY,
Mówiąc między nami
Strzeż się, niech zbytnia miłość twych oczu nie
mami.
ERAST.
Jeśli się pewien dowód pokazać ośmielę
Lecz nie.... toby cię mogło zmartwić nazbyt
wiele.
WALERY.
Gdy wyiawić rzecz pewną, ia sobie pozwolę...
Lecz to by cię gniewało zatem milczeć wolę.
ERAST.
Wyciągasz mię na słowa mimowolnie prawie.
By zniżyć twoią dumę, wszystko ci wyiawię.,
Czytay.
WALERY.
Słodki Bilecik.
ERAST.
Beka wszak wiesz czyia?
WALER Y.
Tak, to ręka Lucylli.
ERAST.
o muż więcey sprzyia ?
WALERY (Walery śmiejąc się odchodząc)
Żegnam Pana Erasta.
GRZEGORZ.
Zmysłów pomieszania
Dostał biedak... Wyborny ma powód do śmiania.
ERAST.
Dalibóg to mnie dziwi, to rzecz osobliwa,
Jakaś się taiemnica w tem wszystkiem ukrywa.
GRZEGORZ.
Otóż i sługa iego.
ERAST.
Podstępną rozmową,
Trzeba go będzie zręcznie wyciągnąć na słowo.
SCENA V.
FRONTYN, ERAST, GRZEGORZ.
FRONTYN.
Służyć rozkochanemu i młodemu Panu;
Nie ma nad taka służbę przykrzeyszego stanu.
GRZEGORZ.
Dobry dzień ci!
FRONTYN.
Dzień dobry!
GRZEGORZ.
Dokąd się udaiesz ?
Co robisz ? z kąd przychodzisz ? idziesz, czy zo
staiesz ?
FRONTYN.
Jeszcze nigdzie nie byłem zatem nie przycho
dzę;
Nie idę, bo zostałem wstrzymany na drodze;
Lecz nie zostaię także, bo dla Pańskiey sprawy
Natychmiast odeyśc muszę.
ERAST.
Jakżeś niełaskawy!
Powoli móy Frontynku!
FRONTYN.
Sługa Pański.
ERAST.
Czekay.
Nie spiesz się, i tak prędko od nas nie uciekay.
FRONTYN.
Kiedy mnie łaska Pańska tak bardzo ośmiela.
ERAST.
Day rękę, iuz nas więcey zazdrość nierozdziela;
Jesteśmy przyiaciołmi ia ustąpić wolę.
I dla was iuż otwarte zostawuię pole.
FRONTYN.
Dałby Bóg by tak było.
ERAST.
Świadczę się Grzegorzem.
GRZEGORZ.
Tak iest, lepsze gdzie indziey szczęście zaaleśc
możem,
Ty sobie weź Małgosię.
FRONTYN.,
My w naszey miłości
Nigdy przyyśc niemyślemy do ostateczności,
Lecz niechay mi Pan powie, co się w tem za
wiera,
Czy tylko żarty Pańskie, czyli prawda szczera ?
ERAST.
Poznałem że się na nic nie zda moia miłość,
Bo twóy Pan ma z Lucyllą, tak wielką zażyłość
Ze go nawet taiemnie przyimowae zaczyna.
FRONTYN.
Ach iak mnie nieskończenie cieszy ta nowina,
Ze Pan ręce umywa od tey całey rzeczy,
To zupełnie los mego Pana zabezpieczy
I z resztą ma Pan słuszność, ze się ztąd oddala,
Gdzie tylko był zasłoną szczęsnego rywala.
Częstom Pana żałował widząc co się dzieie:
Ze go tylko daremne łudziły nadzieie,
Zawsze iest taka zdrada, krzywdą słusznych osób,
Lecz ia poiąć nie mogę, przez iakowy sposób
Pan dowiedział się o tem, bo oni taiemnie,
W nocy, i przy mnie tylko, przysięgli wzaiemnie,
I aż dotąd mniemaią oba kochankowie,
Ze nikt się o ich skrytem złączeniu nie dowie.
ERAST.
Co ty mówisz ?
FRONTYN.
Ja wcale tego nie rozumiem,
Jak się ta rzecz wydała, odgadnąć nie umiem,
Ze ich skryte małżeństwo na zawsze złączyło.
ERAST.
Kłamiesz łotrze!
FRONTYN.
Dałby Bóg by to kłamstwem było
ERAST.
Jesteś hultaiem !
FRONTYN.
Jestem.
ERAST.
A iak fałsz odkryię.,
To cię kiiami łotrze na mieyscu ubiię.
FRONTYN.
Panu wszystko iest wolno,
ERAST.
Grzegorzu!
GRZEGORZ.
Co Panie ?
ERAST.
Wszak widzisz ze się moie sprawdziło mniemanie
Ze Lucylla iest żoną iego, powiedziałeś:
FRONTYN.
Nie Panie iam żartował.
ERAST.
Łotrze żartowałeś ?
FRONTYN.
Nie, ia nie żartowałem.
ERAST.
Prawdaż to ?
FRONTYN.
Nie bowiem.
Nie to mówię.
ERAST.
Coż mówisz ?
FRONTYN.
Lecz ia nic nie powiem,
Bo się boię źle mówić.
ERAST.
Niech się zaspokoię,
Czyli to szczera prawda, czy zmyślenie twoie,
FRONTYN.
Co się Panu podoba, człowiek mego stanu,
Nie chce i nie powinien, sprzeciwiać się panu.
ERAST. (daiąc mu pieniądze).,
Chcesz? masz... niech to przynaymniey rozwią
że ci mowę.
FRONTYN.
A iak móy ięzyk znowu powie głupstwo nowe;
Jeżeliś łaskaw na mnie, ah! Panie Eraście
Zmiłuy się, day mi raczey kijów kilkanaście,
A pozwól niech odeydę, i niech nic nie powiem.
ERAST.
Czekay albo ty umrzesz, lub się prawdy dowiem;
Lecz prawdy, czystey prawdy.
FRONTYN.
Kiedy ia się boię,
Ze pana rozgniewaią znowu, słowa moie.
ERAST.
Mów, ale cię przestrzegam, zważay na twe słowa:
Bo ód mojey wściekłości nic cię nie zachowa,
Jeźli choć na jotę odważysz się skłamać.
FRONTYN.
Może mi i pan i ręce i nogi połamać,
Zezwalam, i co gorsza pan mnie zabić może:
Jeśli do czystey prawdy, choć słówko dołożę.
ERAST.
Ten związek iest prawdziwy?
FRONTYN.
Gdy o nim mówiłem
Sam przyznaię, że głową cokolwiek podrwiłem.
Ale istotna prawda są pańskie wyrazy,
Widzieli się wieczorem kilkanaście razy,
I gdy pan ich miłostki okrywał bezpiecznie,
Onegday skrytym związkiem złączyli się wiecznie.
Lucylla by tem lepiey wszystko ukrywała,
Udaie ze się w panu mocno zakochała,
I kiedy iey przychylność ku panu zobaczy,
Móy pan na swoią stronę te względy tłomaczy;
Zeby się przed wszystkiemi ukrywał ten związek,
Tak postępować ona ma za obowiązek.
Gdy pan sądzi ze iaka w tem zaszła obłuda,
Niechay Grzegorz wraz ze mną wieczorem się
uda,
A naocznie zobaczy stanąwszy u bramy,
Za do niey późno w nocy, wolny przystęp mamy.
ERAST.
Idź mi z oczu hultaju.
FRONTYN (na stronie).
Z całey moiey duszy
Tego tez tylko zadam. Niechay głowę suszy,
Jak temu uwierzyli, com ia im nagadał.
(wychodzi).
ERAST.
Ach ! niegodziwy człowiek, iaki cios mi zadał,
Nazbyt pewney od niego prawdym się dopytał;
Tak rozśmiał się Walery, gdy bilet przeczytał,
Bo znią iuż się umówił, ze to były sidła,
W które mnie złowić miała ich zdrada obrzydła.
SCENA VI.
MAŁGOSIA, GRZEGORZ, ERAST.
MAŁGOSIA.
Przychodzę panu donieść: że w Saskim ogrodzie,
Dziś będzie pani moia, po słońca zachodzie,
Tam może ią pan widzieć.
ERAST.
Jdź precz niegodziwa !
Jdź powiedz twoiey pani gadzino zdradliwa;
Niechay mnie nie nasyła listami swojemi,
I patrz, czego są warte, to uczynię z niemi.
(drze list).
MAŁGOSIA.
Grzegorzu! powiedz że mi co się panu stało ?
GRZEGORZ.
Co, do mnie ty filutko przemawiasz tak śmiało?
Krokodylu zwodniczy, duszo z cnót wyzuta,
Gorsza niźli Bucefał lub diabeł Boruta;
Jdź powiedz twoiey pani ze nas nieusidli,
Powiedz, niech kłamstwem swoiem innym oczy
mydli;
Ze się więcey obłudnym niezwiedziem wyrazem,
Niech i ciebie i panią, diabli porwą razem.
(odchodzi).
MAŁGOSIA (sama).
Moia biedna Małgosiu czy ty nie śpisz czasem,
Z iakim ze mnie okropnym przyięli hałasem;
Czy głupi, czy napici, czy też opętani,
Ach ! iakze ia to wszystko powiem moiey pani...
KONIEC AKTU PIERWSZEGO.
AKT DRUGI.
SCENA I.
LUCYLLA I MAŁGOSIĄ,
LUCYLLA.
Gdym nareście Erasta uszczęśliwić chciała,
On sobie tak postąpił ? o duszo niestała!
Dobrze więc, dziś się zemszczę... i ieśli dokażę,
Ze go postępkiem moim zmartwię i obrazę,
Małgosiu ! nayszcześliwszą natenczas się stanę.
Zawiść to we mnie czyni tak wielka odmianę,
Jaki ztąd skutek będzie pokażę to iemu,
Rękę i serce moie, oddam Waleremu.
MAŁGOSIA.
Lecz niech pani pozwoli przełożyć to sobie,
Ze za prędko.
LUCYLLA.
Ja wszystko bez
Kiedy mnie kto obraża... o nic się nie pytam,
I każdego do zemsty sposobu się chwytam.
Zdradził mnie... gdym na iego polegała słowie.
MAŁGOSIA.
Jeszcze się to nie może pomieścieć mi w głowie,
Któż to poymie? bo szczerze Pani to powiadam:
Ze myślę i myślę, i badam i badani,
I dalibóg, nie mogę doyść tego przyczyny;
Nikt lepiey tak pomyślney nieprzyiął nowiny,
Szczęście większe żadnego niespotkało posła.
Nazwał mię za to Bóstwem, żem mu list przyniosła.
Lecz przy drugim poselstwie... O Pani, zu
chwały !
Tak pochlebney nikomu nie życzę pochwały.
LUCYLLA.
Nic w tem dla mnie przykrego nie iest i niebędzie,
Bo móy gniew i nienawiść dościgną go wszędzie.
Podłość duszy iest zdrady przyczyną: że podły,
Nie iedne mi iuż iego postępki dowiodły.
A to podarcie listu powiedz cóż ma znaczyć ?
Czem się przedemną zdrayca może wytłómaczyć?
MAŁGOSIA.
Tak iest z wszelkich powodów, wierzyć nam wy
pada,
Ze w tym zachodzi iego oczywista zdrada.
Ma Pani! słuchay raz którego półgłówka,
Co kobietom przychodzi słodkie gadać słówka.
Co nayprawdziwszą miłość zmyślaiąc przed nami,
Nieszczere komplement. !, sypie tuzinami.
Bądźmy powolne... potem los smutkiem zatruty,
Głupstwo nasze... niestety! o iak świat zepsuty.
LUCYLLA.
Dobrze, niechay się śmieie, niech się chwali wszę
dzie,
Niedługo przeniewierca, tryumfować będzie;
Tracąc serce Erasta, nie zbyt wiele stracę,
A za zdradę tak podlą, wzgardą mu zapłacę.
MAŁGOSIA.
Niech by nas te wspomnienia przynaymniey cie
szyły,
Ze nasze względy dla nich zbytniemi nie były.
Małgosia miała głowę, kiedy dnia iednego
Domagano się od niey: łatwo zgadnąć czego.
Druga słysząc te słówka, " reszta będzie potem "
Przystała by na wszystko... wiedziałam ia o tem.
Co mnie czeka, i iaką nagrodę odbiorę.
LUCYLLA.
Do plecienia tych bredni złą wybrałaś porę,
Czuie żal niestłumiony w głębi mego serca,
Małgosiu ! ieżeliby kiedy przeniewierca,
Na nowo mi dozgonną poprzysięgał wiarę,
I z życia mi swoiego przynosił ofiarę;
Żadna mnie nie nakłoni ku niemu wymówka,
Zebyś mi za Erastem nie rzekła i słówka.
Twoią dla mnie gorliwość okazuy dowodnie,
Wystaw mi iak nayczarniey popełnioną zbrodnię.
A nawet ieżelibym i w gniewie niestała,
Do podłey przychylności uniżyć się miała:
Ty nienawiść podżegay, ty mi nie day błądzić,
Masz prawo gniewem moim, zemstą moią rzą
dzić.
MAŁGOSIA.
Niech mi Pani zaufa, wszystko chętnie zrobię,
I iam mego Grzegorza iuż zmierziła sobie.
I wolę aż do śmierci za Pannę uchodzić,
Niżeli z tem brzuchalem na nowo się godzić.
Oto on, oddalmy się ztąd.
SCENA II.
LUCYLLA, MAŁGOSIA i GRZEGORZ.
GRZEGORZ.
Pani dwa słowa,
W nadzwyczaynych kłopotach, mego Pana głowa,
I to nie grymas, ten list doniesie dla czego.
LUCYLLA.
Precz, tak stoię o ciebie, iak o Pana twego.
Day mi pokóy.
(wychodzi).
GRZEGORZ.
Ach! więc ty Xięzniczko moia,
Także masz diabła wsobie iak i Pani twoia.
MAŁGOSIA.
Precz! ty sądzisz mazgaiu ze twoia osoba
Jest mi powabna bardzo...
GRZEGORZ.
To mi się podoba !
Do tak zaszczytnych nazwisk, tak pięknych przy
smaków,
Już brakowało tylko kilka w bok kułaków.
SCENA III.
ERAST, GRZEGORZ.
GRZEGORZ.
Ach! Panie dobrodzieiu słusznie uczyniłeś,
Żeś przyszedł po odpowiedź...
ERAST.
Powiedz co zrobiłeś.
Mów prędzey.
GRZEGORZ.
Zwolna panie, niech się Pan nie spieszy,
Ja niemogę, niech Pana sam Pan Róg pocieszy.
Pan sam iest w tym przypadku.
ERAST.
No, cóż się to znaczy ?
GRZEGORZ.
Ze mogłeś Pan nie pisać listu, niech Pan raczy
Odebrać go.
ERAST.
Więc przyiąc niechciano biletu?
GRZEGORZ.
Wcale mnie nie słuchano, źle przyięto... Nie tu
Koniec ieszcze tey biedy... gdym Pańskie ży
czenia
Oświadczył, i o chwilę prosił pomówienia.
Ona iak diabeł na mnie: " A ty nic dobrego,
Precz, tak stoię o ciebie, iak o Pana twego.
To rzekłszy, obraca się tyłem i odchodzi,
Takie obelgi Panie! czyż się to znieść godzi?
I Małgosia też, podług swoiego zwyczaiu,
Precz mi rzekła, odczep się odemnie mazgaiu. "
Tak każdy odprawiony, pięknie od kochanki,
Pan od Pani, a lokay od garderobianki.
ERAST.
Okrutna i niewdzięczna ! zamiaru nie zmieni,
I miłość serca mego także mało ceni.
Za to com w uniesieniu miłości uczynił,
Któżby mnie, mniey zawzięty o niewiarę winił ?
Ach! iak mnie to wspomnienie boleścią przenika,
Jam miał patrzeć na szczęście mego przeciwnika.
Zresztą, niewielkiem ku mnie przywiązaniem pała,
Kiedy go zniszczyć mogła uraza tak mała.
Nie, nie, ten iey postępek miłość tłumi we mnie,
Nie kocham iey, nie będąc kochanym wzaiemnie.
Przynaymniey słuszną zemstą móy smutek osłodzę:
Gdy równą oziembłością, oziembłość nagrodzę.
GRZEGORZ.
I ia toż samo zrobię, oba się gniewaymy,
Oba nasze miłostki za grzechy uznaymy.
Niech wiedzą iak żyć z ludźmi maią nasze damy,
Niechay się przekonają że odwagę mamy,
Kto wzgardę cierpi, pragnie aby nim gardzono,
Wszak nad płcią piękną mamy władzę przyrodzo
ną;
Użyimy iey, na wszystko one muszą przystać,
My błądzim, one z błędów umieią korzystać.
O potrzebaby w kluby wziąść te wartogłowy,
Nie pięście ich, nie głaskać pochlebnemi słowy;
Nos do góry — wszak każdy, w tem mi słuszność
przyzna,
Ze mężczyzna powinien znać, ze iest mężczyzna,
Tak gdy postąpiem, stawię w zakład talar bity,
Ze iak muchy w miód do nas więzłyby kobity.
ERAST.
Pomnąc na iey postępek, od siebie odchodzę,
Jak iuż raz rzekłem wzgardę wzgardą wynagrodzę,
I na odwet do inney, serce moie skłonię.
GRZEGORZ.
I dalibóg iuż ! ani pomyślę o żonie,
Wyrzekłem się, i Pan byś wcale nie przewinił,
Gdybyś tak chciał uczynić iakem ia uczynił.
Bo rozważ no Pan dobrze.. iestem tego zdania:
Ze kobieta iest zwierze trudne do poznania.
Zle robić iest zwyczaynem kobiet przedsięwzię
ciem;
A iak Pan wie ze zwierze iest zawsze zwierzęciem;
I choćby życie iego, i tysiąc lat trwało,
Zwierze przecieżby zawsze zwierzęciem zostało:
Tak, tę prawdę bodayby na złocie wyryto:
Ze kobieta kobietą zawsze, i kobieta
Nigdy bydź nieprzestanie. Otóż tedy Panie!
Jakiś tam Grek zważając stotunki takowe,
Rzekł: że maią podobną do trąb morskich głowę.
Niech się Pan zastanowi nad tem co mu powiem,
Rozumowanie mocne i jasne..... albowiem
Tak iak głowę zwyczaynie ma za wodza ciało,
I iak ciało bez wodza na diabla się zdało;
Gdy się trafi, że głowa nie iest z ciałem w zgo
dzie,
Zaraz iedna część, drugiey części na przeszko
dzie;
Bo część zwierzęca, częścią rozumową rządzi,
A że każda chce rządzić, a więc każda błądzi.
Ta w lewo, a ta w prawo, ta cienko, ta basem,
Nakoniec diabli wiedzą iak idzie tym czasem
Wracaiąc się rozumiem że kobiety głowa,
Ani mniey ani więcey, iest właśnie iak owa
Chorągiewka na dachu, którą w każdą stronę
Lada wiatr zwraca Zdanie wiekami stwierdzone,
Więc Pan Arystoteles, iasno i dokładnie
Porównywa ia z morzem, ztąd właśnie wypadnie,
To co mówią, i czemu dać wiarę należy:
Ze nic prędzey na świecie nad wodę nie bieży;
Z resztą przez porównanie, bo przez porównanie
Rzecz się nam zrozumialszą i iaśnieyszą stanie.
Bo my ludzie co tyle wiadomości mamy,
Lubiemy porównania, podobieństw nieznamy.
Przez porównanie zatem tak iak w nocney po
rze
Wzdęte straszliwym szturmem zapieni się morze,
Tu gdy biią pioruny, tu gdy się przewala
I bałwan po bałwanie, i po fali fala;
Z łoskotem się nadęte odmęty kołyszą,
Bałwan morski z okrętem igra, iak kot z myszą,
I sternik i maytkowie biędzą się pospołu,
A okręt z góry na dół, znów do góry z dołu
Jakby piłka przelata; tak burze takowe
Zobaczeni uważaiąc wielu kobiet głowę.
Chce natychmiast poczynać i w iakimś... zapale,
A gdy iakiś.., wiatr... który iakieś... niecąc fale,
W iakiś... sposób... gdy morza przepaści rozwarte,
Gdy... nakoniec kobiety i diabła niewarte.
ERAST.
Dobrze mówisz.
GRZEGORZ.
Jeżeli pochwalić się godzi,
Dość dobrze Bogu dzięki To ona nadchodzi,
Bądź Pan stały.
ERAST.
Niebóy się wszak znasz serce moje,
GRZEGORZ.
Znów zchwyci Pana w łapkę, coś bardzo się boię.
S C E N A IV.
ERAST, LUCYLLA, MAŁGOSIA, GRZEGORZ.
MAŁGOSIA.
Otóż ich ieszcze widziem, lecz zgoda, broń Boże.
LUCYLLA.
I Małgosia się o to ieszcze lękać może ?
MAŁGOSIA.
A, Pan Erast.
ERAST.
Nie Pani nierozumiey proszę,
Ze iey raz ieszcze z serca ofiarę przynoszę.
Chcę iuż o niey zapomnieć, bo dość iuż pozna
łem,
Ze przy Panu alerym śliczną rolę grałem.
Lecz pragnę abyś Pani była przekonana,
Ze wzgarda dla serc czystych iest naycięższą
rana.
Twych wdzięków, innych oczu wdzięki nieprze
wyższą,
Każda piękność przy tobie iest pięknością niż
sza.
Wielbiłem cię, a miłość w tem sercu zaięta,
Nad tron świata, Lucylli przeniosłaby pęta.
Wyznaię to, lecz kiedyś sroga i nieczuła,
Z naydrozszych mię nadziei na zawsze wyzuła
Od przykrego widoku iuż cię oswobodzę,
Ostatni raz Lucyllo przed ciebie przychodzę.
LUCYLLA.
Nayszczęśliwszą podówczas WcPan mnie zoba
czysz,
Gdy nawet i w tey chwili oddalić się raczysz.
ERAST.
Tak czynię, nie iak winny w te mieysca przy
bywam,
Zrywam z tobą Lucyllo, tak; na zawsze zrywam,
Niepodoba się zdrada takowa nikomu,
Wprzód zginę niźli kiedy postanę w tym domu.
LUCYLLA.
Bardzo mu wdzięczna iestem.
ERAST.
Tak dotrzymam słowa,
"Na zawsze mię oddala obłuda takowa,
Stracą nademną władzę Lucylli powaby,
Sądzisz że ci przebaczę, nie iestem tak słaby
Bym wrócił.
LUCYLLA.
Bo prawdziwie na próżnobyś wrócił.
ERAST.
Pierweybym własną ręką życie moie skrócił,
Niżbym ci miał znów z serca ofiarę przynosić,
I będąc obrażonym przebaczenia prosić.
Dobrze... iuż ani słowa.
ERAST.
Tak iest ani słowa;
Lecz aby się tak nudna skończyła rozmowa
I abym ią przekonał i pokazał iaśnie,
Ze iey miłość nazawsze w sercu moiem zgaśnie:
Pragnę ażeby przy mnie nic nie pozostało,
Coby mi o tym związku przypominać miało.
Oto portrecik Pani, dar niewierney ręki,
Zachwycaią każdego te czarowne wdzięki.
Cieszył mnie iego widok i smutku pozbawiał,
Dziś wystawia niestałość, wprzód Bóstwo wysta
wiał,
GRZEGORZ.
Wybornie.
LUCYLLA.
Jak Pan zrobił i ia równie zrobię,
Oto diament proszę odebrać go sobie.
MAŁGOSIA.
Wyśmienicie.
ERAST (daie bransoletkę),
To coś mi dała na pamiątkę.
LUCYLLA.
Oto agat kazałam wprawić go w pieczątkę,
ERAST. (czyta bilet).
"Drogi Eraście! maluiesz mi miłość twoię, i o
moiey chciałbyś się przekonać. Jeśli cię ró
wnie nie kocham, to przynaymniey życzę sobie
naymocniey, zawsze bydź od ciebie kochaną".
ERAST. (mówi).
Nie odrzucasz więc serca moiego ofiary,
Jest to fałsz, fałsz największy godzien takiej kary.
(drze list)
LUCYLLA. (czyta).
" Nie wiem iak długo cierpieć będę, lecz to
wiem Lucyllo droga, ze cię nigdy kochać nie
przestanę. "
LUCYLLA. (mówi).
Przyrzekałeś ze będziesz zawsze dla mnie stały,
Tak więc i list i ręka oboie skłamały.
GRZEGORZ, (drze list).
Śmiało ?
ERAST (do Lucylli).
Ten list od pani.
(drą listy)
MAŁGOSIA.
Aż co do iednego.
GRZEGORZ.
Daley Pan... na kawałki.
MAŁGOSIA.
I ten iest od niego.
GRZEGORZ.
Drzyi pan... ot ieszcze ieden.
MAŁGOSIA.
Wszystkiem iuż oddała.
LUCYLLA.
Ostatni Bogu dzięki.
ERAST.
Koniec Bogu chwała.
Zginę a nieupadnę, w powziętym zamiarze.
LUCYLLA.
Jeśli mego odstąpie, niech mię niebo skarze.
ERAST.
Zegnam więc.
LUCYLLA.
Zegnam ?
MAŁGOSIA.
Tak, tak.
GRZEGORZ.
Przy nas iest zwycięztwo.
MAŁGOSIA.
Idźmy!
GRZEGORZ.
Idź pan tak świetne okazawszy męztwo.
MAŁGOSIA.
Czegoż tu pani czeka?
GRZEGORZ.
Odchodźmy iuż basta.
ERAST.
O Lucyllo ! Lucyllo! więc ci żal Erasta.
LUCYLLA.
O Eraście! Eraście! znaydę mężczyzn wszędzie,
Za iednego Erasta kilkunastu będzie.
ERAST.
Bayki to są chociażbyś szukała lat tysiąc,
Nie znaydziesz mnie podobnych, mógłbym na to
przysiąc,
Nie mówię tego abym skłaniał się__broń Boże,
To co się iuż raz stało odstać się nie może,
Chciałaś bym zgodę zerwał, natychmiast zerwałem,
Lecz nikt cię nie pokocha, tak iak ia kochałem.
LUCYLLA.
Kto kocha, postępuie z kochanką inaczey,
Zdradzać kogo, to przecież miłości nie znaczy,
ERAST.
Kto kocha, wzaiemności od kochanki zada,
Jest zawistnym, gdy kogo szczęśliwym ogląda,
Ja kiedym się o szczęściu innego dowiedział,
Chciałaś bym oczy zmrużył i spokoynie siedział.
LUCYLLA.
Widząc ze między ludźmi są oszczercy zdrayce,
Mógłżeś bez przekonania wierzyć takiey bayce ?
Niekochałeś Lucylli, to przyczyna cała.
ERAST.
Lucyllo! tyś mnie raczey nigdy nie kochała,
LUCYLLA.
Gdym tez... lecz dam pokóy... nie powiem ci tego,
Co myślę o tym całym przypadku.
ERAST.
Dla czego?
LUCYLLA.
Wszakże iuż nic Eraście do siebie nie mamy,
Zrywamy — więc byłoby niewczas.
ERAST.
My zrywamy ?
LUCYLLA.
Nie inaczey — czyż niewiem ?.. wszystko się o
dmienia.
ERAST,
Pani się z tego cieszy.
LUCYLLA.
Jak Pan bez wątpienia,
Jest to nieco słabości żałować tey straty,
I pokazywać że ktoś w męztwo nie bogaty.
ERAST.
Okrutna! sama tego chciałaś,
LUCYLLA.
Ja ? wcale nie,
Tyś sam Eraście nasze powziął rozłączenie.
ERAST.
Ja sądziłem Lucyllo że ci grzeczność zrobię.
LUCYLLA.
Ah! znam się na tem, chciałeś sam dogodzić sobie.
ERAST.
Gdybym bydź sługa twoim znowu się domagał,
I lubo rozgniewany przebaczenia błagał.
LUCYLLA.
Wcale nie, mógłbyś z moiey stałości korzystać,
A lękam się zawcześnie na twe proźby przystać.
ERAST.
Zezwól, zezwól Lucyllo iuż przez wzgląd na siebie,
Miłość tak piękna, wieczną bydź winna dla ciebie,
Zezwól droga Lucyllo, błagam przebaczenia.
LUCYLLA.
Odprowadź mię do domu (odchodzą).
SCENA V.
MAŁGOSIA i GRZEGORZ.
MAŁGOSIA.
To do zadziwienia !
Stałość Panny Lucylli.
GRZEGORZ.
O zgrozo ! słabości !
MAŁGOSIA.
I wstydzę się i gniewam.
GRZEGORZ.
Wściekam się ze złości,
Może ty się spodziewasz, że i ia tak zrobię.
MAŁGOSIA.
Nie, nie będę tak słaba, wyperswaduy sobie.
GRZEGORZ.
Póydź no, niech cię uściskam móy gagatku złoty.
MAŁGOSIA.
To nie z Panną Lucyllą waść masz do roboty,
Właśnie... bardzo mię boli tych wdzięków utrata,
Chłopiec do pokochania ! piękna facyata.
Przy tobiebym tez życie pędziła iak w raiu,
Jabym cię miała ieszcze przepraszać mazgaiu.
Takich iak ia nie wiele dostaniesz.
GRZEGORZ.
Niecnoto !
Będziesz mi się tu drożyć. Bo ieszcze co ? oto
(oddaie kolczyki).
Już mu więcey honoru takiego nie zrobię,
Jak mi go darowałaś, tak go odbierz sobie.
MAŁGOSIA.
A ty gdy nie szanuiesz poczciwey dziewczyny,
Odbierz sobie, oto iest igieł dwa tuziny.
GRZEGORZ.
Oto twóy kolczyk, sztuka droga doskonała.
Kosztował cię trzy grosze, kiedyś mi go dała.
MAŁGOSIA.
Nożyczki i łańcuszek z szczerego tombaku,
GRZEGORZ.
Niemam tu naywiększego twey miłości znaku,
O gdybym ci mógł oddać piwo dubeltowe,
Ten sera kawałeczek, i pestki wiśniowe,
Oddał bym ci.
MAŁGOSIA.
Nie mam tu twych listów przy sobie.
Spalę ich!
GRZEGORZ.
Ja z twoiemi niepowiem co zrobię.
MAŁGOSIA.
Żebyś znowu Małgosi niepragnął przebłagać,
GRZEGORZ.
Ażeby nikt z nas zgody nieśmiał się domagać,
Potrzeba zerwać słomkę — bo słomki zerwanie,
Oznacza ultymalne zadecydowanie,
WCPanna mi się niewdzięcz, bo ia się chcę gnie
wać.
MAŁGOSIA.
J WCPan mi się nie łaś, gdy chcesz słomkę zry
wać:
GRZEGORZ.
Rwiy... zgoda nienastąpi... ia mam stałą duszę,
Rwiy... śmieiesz się bestyiko.
MAŁGOSIA.
Ha ! bo się śmiać muszę.
GRZEGORZ.
Czy cię kaduk z tym śmiechem... stoię iakby nie
my,
Otóż móy gniew, cóż powiesz... rwiemy czy nie
rwiemy.
MAŁGOSIA.
Jak sadzisz ? —
GRZEGORZ.
Jak ty sadzisz ?
MAŁGOSIA.
Jak ty ?
GRZEGORZ.
Czyżbyś chciała.
Żeby się miłość nasza na zawsze zerwała ?
MAŁGOSIA.
Ja? iak zechcesz ?
GRZEGORZ.
No ? iak ty? przecież niech się dowiem
No mów.
MAŁGOSIA.
Ja nic nie powiem.
GRZEGORZ.
I ia nic nie powiem.
Porzućmy te grymasy, fochy, korowody,
I za przykładem Pańskim przystąpmy do zgody.
Niezechcesz pewno zrywać gdy ia iuż nie zrywam,
Gdy się nie gniewam wiecey.
małgosia (z uśmiechem).
I ia się niegniewam.
GRZEGORZ.
Warjuię gdy się do mnie Małgosia rozsmieie.
MAŁGOSIA.
Ach i ia tez za tobą Grzegorzu szaleię.
GRZEGORZ.
Małgosiu zapewniam cię, ze prawdziwe szczęście,
Jeśli go znaleść można, znaydzież przez zameście.
KONIEC.
W DRUKARNI N. GLÜCKSBERGA.