Stanisław Michalkiewicz: Poznajemy się po pseudonimach? |
2004-12-15 (00:55) nczas.com |
|
Wisła, nasza Wisła, nasza polska rzeka, w Karpatach się rodzi, do morza ucieka. Słodko żyć w tym kraju, nad Wisły brzegami!
Boże, daj nam wszystkim chodzić z orderami” - wzdychał pobożnie Konstanty Ildefons Gałczyński. Czy jednak taka modlitwa może zostać wysłuchana? Ależ skądże, wcale nie, bo na tym świecie pełnym złości, obok ludzi godnych chodzić z orderami, żyją też ludzie niegodni. Są to ludzie mający „mentalność hunwejbinów”, nie wykazujący nawet „cienia ewangelicznej odpowiedzialności za prawdę”, „frustraci polityczni reprezentujący partie kanapowe”, dopuszczający się „aktów barbarzyństwa”. To tylko przykładowo wybrane epitety, którymi w porywie chrześcijańskiego miłosierdzia obrzucił mnie JE arcybiskup Józef Życiński w felietonie „Barbarzyńcy w archiwach” zamieszczonym w „Rzeczpospolitej”. Stawia mnie to w sytuacji nieco kłopotliwej, bo jako katolik, wprawdzie z innej diecezji, niemniej jednak, być może powinienem uderzyć w tzw. synowską pokorę, bo „jużci, sukienka chroni go przed Scyzorykiem”. Skoro jednak Ekscelencja w miłosierdziu swoim uniżył się do formy felietonu, to „sukienka” już trochę mniej się liczy; obydwaj jesteśmy, excusez le mot, w gaciach, więc możemy powiedzieć sobie verba veritatis bez ogródek.
Na początek - o faktach, co do których nie mogę pozbyć się wrażenia, iż Ekscelencja troszeczkę koloryzuje. Na przykład cytuje w cudzysłowie odpowiedź, jakiej miałem udzielić „dziennikarzom”, którzy pytali mnie, na jakiej podstawie oskarżyłem o współpracę z SB „cenionego intelektualistę, który stracił rękę, walcząc w powstaniu warszawskim”. Nie bardzo wiem, o jakich to „dziennikarzy” Ekscelencji chodzi, bo jako żywo, żaden dziennikarz w tej sprawie się do mnie nie zwracał, jeśli nie liczyć pani redaktor z Radia Lublin, która telefonicznie zapytała mnie, skąd o tej współpracy wiem - oraz redaktora z KAI, który w rozmowie telefonicznej zapytał mnie, czy jestem świadom, iż prof. Kłoczowski wytoczy mi proces. Pani redaktor odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że „z wiarygodnych źródeł”, których nie ujawnię, zaś dziennikarzowi KAI - że owszem, mam tego świadomość, jak również tego, że dowodem w takim procesie będą stosowne akta lubelskiego oddziału IPN. Kiedy na konferencjach prasowych ujawniłem sygnatury akt, zawierających dokumentację TW „Historyka” oraz przykładowo zacytowałem jeden z takich dokumentów, lakoniczna notatka ukazała się tylko na łamach „Kuriera Lubelskiego”, zaś żaden dziennikarz Katolickiej Agencji Informacyjnej, która z wielką gorliwością kolportowała piętnujące mnie oświadczenia, na konferencji się nie pojawił, mimo zaproszenia. Ale po „pokazusze” zademonstrowanej wobec „Głosu Katolickiego” rozumiem, że koledzy dziennikarze z KAI mogli za Gałczyńskim przypomnieć sobie, że „posadę przecież mam w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru. Kiedy ją stracę, kto mnie przyjmie?”. Nie są to pewnie obawy bezpodstawne, skoro Ekscelencja w felietonie pieni się, iż mój głos rozległ się z anteny Radia Maryja, a ja sam mogłem wygłosić prelekcję w lubelskim Klubie Inteligencji Katolickiej. I instruuje, co powinny zrobić ze mną „redakcje ceniące zasady moralne”. Strach pomyśleć, co by się ze mną stało w razie jakiegoś sojuszu „ołtarza z tronem”. Myślę także, że Ekscelencja niepotrzebnie pomniejsza swój udział w akcji piętnowania mnie jako „barbarzyńcy”, pisząc, że tylko „wyraził solidarność” z oświadczeniem intelektualistów, a nie był n. p. jego inicjatorem. To mu zresztą nie wystarczyło, bo w Lublinie zwołał jeszcze konferencję prasową, gdzie w duchu chrześcijańskiego umiłowania prawdy określił mnie „rekordzistą prymitywizmu moralnego”, co tamtejsze media, po takiej zachęcie, z upodobaniem rozpowszechniły. Rozumiem to doskonale: dołożyć komuś, spełniając jednocześnie dobry uczynek... Jak to było u Słonimskiego? „Bezgrzeszne mordy, bo w konfesjonale zbójca mordercy dawał rozgrzeszenie i znalazł zawsze jakiś werset ciemny, który przydawał rację wyższej miary zbrodni spełnionej dla zemsty lub zysku”. Przyznam, że trochę mnie to z początku zaskoczyło, ponieważ wydaje mi się, iż akurat Ekscelencja wie, że napisałem prawdę, ale cóż, skoro już ktoś politykuje, to jego sumienie także. Wspominam o sumieniu, ponieważ Ekscelencja wydziwia nad moim „sumieniem dziennikarskim”. Skoro próbuje dopatrzyć się źdźbła w moim oku, może postąpiłby zgodnie ze znaną ewangeliczną radą, kiedy rozpisuje się o „ewangelicznej odpowiedzialności za prawdę” i „szacunku dla bliźnich, który przyniosło chrześcijaństwo”.
Nie mogąc zaprzeczyć choćby już zacytowanym przeze mnie dokumentom, Ekscelencja sugeruje, że zostały one spreparowane i że „barbarzyńskie jest w swej istocie oskarżanie o współpracę wszystkich osób, które w teczkach SB mają określony pseudonim”. Niechże więc się zdecyduje: albo moje informacje są wyłącznie „wyssane z palca”, albo pochodzą jednak z istniejących faktycznie w „teczkach SB” dokumentów. Jeśli jednak miałoby to być „barbarzyństwem”, to w takim razie „barbarzyński” jest art. 11 ust. 2a ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, który zablokowałby panu prof. Kłoczowskiemu możliwość objęcia stanowiska prezesa IPN. Stanowi on bowiem, że na to stanowisko nie może być powołana również osoba „CO DO KTÓREJ W ARCHIWACH (...) ZNAJDUJE SIE informacja o tym, że istnieją wobec niej przesłanki przewidziane w ust. 2”, tzn. że n. p. była tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa. Ekscelencja pisze, że „skądinąd wiadomo bowiem, że pseudonimy nadawano także osobom konsekwentnie odmawiającym współpracy”. Jednak TW „Historyk” został zwerbowany przez SB w roku 1961, a zacytowana przeze mnie korespondencja aktualizująca kartoteki z powodu zmiany oficera prowadzącego pochodzi z marca roku 1979. Czyżby SB przez 18 lat i dłużej pracowicie fałszowała dokumenty w przewidywaniu, że w listopadzie 2004 roku jakiś Michalkiewicz zrobi wreszcie z nich użytek w paryskim „Głosie Katolickim”? Kto chce, niech wierzy, podobnie jak i sygnatariusze protestu przeciwko mnie, wiedzą, iż napisałem nieprawdę. Chyba też „skądinąd”. Czy przypadkiem lekkomyślnie nie zaufali aby Ekscelencji, który teraz skromnie pisze, że tylko „wyraził solidarność”?
Kiedy ukazało się polskie wydanie „Ulissesa”, Janusz Głowacki napisał w „Kulturze”, że młodzieniec znany w środowisku pod pseudonimem „Kocica” rzucił hasło: „poznajemy się po „Ulissesach”„. Jeśli IPN nie da się skorumpować, to nie jest wykluczone, że „prawdziwi chrześcijanie” z kościoła św. Judasza, w odróżnieniu od chrześcijan zwyczajnych, będą rozpoznawali się po pseudonimach. Kto wie, może nawet założą wtedy jakąś spółdzielnię, w której będą sobie wystawiali nawzajem świadectwa moralności. Gdybym „skądinąd” nie wiedział, że protest przeciwko mnie podpisały same autorytety moralne, to mógłbym sobie, nie daj Boże, pomyśleć, że taka spółdzielnia już funkcjonuje.