TO NIE PRZYPADEK
Tego dnia babcia zaprosiła na kawę swoją przyjaciółkę - Matyldę. Właśnie nakrywała do stołu, kiedy do mieszkania wbiegła najstarsza z czworga wnucząt - Marysia.
Ale nowina! - wykrzyknęła. - Kinga doczekała się wreszcie siostrzyczki i braciszka! Dziś jej rodzice przywieźli te adoptowane dzieci, które są rodzeństwem. Widziałam je! Chłopczyk maleńki - w beciku. Dziewczynka ma podobno cztery lata. Kinga jest uszczęśliwiona. Adopcja to wspaniała rzecz. Tak się cieszę!
- Ja również - uśmiechnęła się babcia. - Zawołaj chłopców. Matylda przyjdzie lada chwila.
Znam historię pewnej dość niezwykłej adopcji - rzekła przyjaciółka babci, kiedy Marysia skończyła mówić.
Może nam opowiesz? - zaproponowała babcia.
Chętnie. To sprawa sprzed trzydziestu lat. Pracowałam wtedy na poczcie. Moją kierowniczką była osoba po czterdziestce, samotna, surowa, małomówna i... niezbyt przez nas lubiana - pani Regina. Wydawała nam się oschła i nieprzystępna.
Pewnego dnia jedna z naszych koleżanek - Wanda - namówiła kierowniczkę, żeby poszła z nią i jej mężem do domu dziecka. Ci państwo od dawna szukali chłopczyka do adopcji. Chcieli się rozejrzeć wśród dzieci, może wybrać któreś z nich? Regina miała im w tym pomóc. Po tej wizycie wróciła jakby odmieniona. Wanda opowiedziała, nam, co się wydarzyło. Otóż jakaś mała dziewczynka podbiegła do Reginy, objęła ją rączkami za nogi i zatrzymała w miejscu.
Nie mówiła nic, tylko patrzyła w górę z prośbą w pięknych, ciemnych oczach.
- Wanda wiedziała już, że te dzieci nieraz chwytają osoby odwiedzające za rękę lub odzież, zastępują im drogę, proszą: Zostań moją mamusią! Zabierz mnie stąd! Regina była pierwszy raz w domu dziecka. Przeżyła prawdziwy wstrząs. Stała bez ruchu z małą dziewczynką u kolan. Wreszcie schyliła się i wzięła dziecko na ręce. Malutka objęła ją za szyję i mocno przytuliła się do jej policzka. Wtedy surowa i oschła Regina rozpłakała się. Była do głębi serca wzruszona sierocym losem tych dzieci, które rozpaczliwie pragnęły mieć mamę i tatę!
- Postanowiła adoptować czteroletnią Kasię. Nie było to łatwe. Samotnym osobom niechętnie pozwalano wziąć dziecko za swoje. Odmówiono jej - raz i drugi. Nie poddała się jednak. Pisała odwołania, prośby, listy do redakcji pism... Wykłócała się o Kasię w urzędach. Zaczęła też więcej niż przedtem modlić się, szczególnie do świętego Judy Tadeusza - patrona od spraw beznadziejnych. Odwiedzała Kasię regularnie, dwa razy w tygodniu. Chętnie opowiadała nam o tych spotkaniach. Zmieniła się. Stała się osobą bardziej życzliwą, ciepłą, otwartą.
Wreszcie, po roku, wszystko zakończyło się pomyślnie. Kasia zamieszkała ze swoją mamą - Reginą. Były szczęśliwe. Odwiedzałam je czasem. To koniec opowieści o pewnej adopcji. Dość niezwykłej, prawda? - zakończyła pani Matylda.
A ciąg dalszy? Co się potem działo z Kasią i jej mamą? - zapytał Jurek.
To zupełnie inny temat. Ale powiem wam. Regina do dziś mieszka z córką, jej mężem i trójką dzieci. Są zgodną, normalną rodziną - zwyczajną, udaną...
Miała szczęście ta Kasia - rzekł Jurek. - Przypadkowe spotkanie w domu dziecka, jedno spotkanie...
To nie przypadek - powiedziała babcia - to zrządzenie Opatrzności. Dobry Bóg, nasz Stwórca i Ojciec, pamięta o każdym z nas. Nie zapomniał też o małej sierotce i o Reginie, której życie tak się wspaniale odmieniło.
- Masz rację, moja droga. To wyraźna łaska Boża - potwierdziła pani Matylda.
Zofia Śliwowa