Duch i ciało
Mając lat dwadzieścia człowiek, który chce władać sobą, pociesza się: „Jak osiągnę trzydziestkę, pójdzie mi to łatwiej".
Ale doszedłszy do trzydziestki spostrzega, że wcale mu nie jest łatwiej. Myśli więc: „Po czterdziestce wszystko się lepiej ułoży".
Zjawia się „demon południa". Człowiek mówi sobie: „Po pięćdziesiątce na pewno..." A gdy przekracza pięćdziesiąty rok życia, wzdycha: „Byle jakoś dociągnąć do sześćdziesiątki!"
Mając lat siedemdziesiąt znajduje w Biblii przykłady, które ukazują mu, co jeszcze na niego czyha.
Przede wszystkim wielki mędrzec Salomon: „Kiedy Salomon zestarzał się, żony zwróciły jego serce ku bogom obcym i wskutek tego serce jego nie pozostało tak szczere wobec Pana, Boga jego..." (1 Kri 11, 4).
Potem dwaj starcy, podpatrujący cnotliwą Zuzannę, zawstydzeni tak, że nie śmieli się przyznać jeden drugiemu do pożądań, jakie ich opętały.
W najlepszym przypadku ludzie na starość uczą się pokory. Kiedy Jezus w epizodzie z jawnogrzesznicą powiedział: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy na nią rzuci kamień" - zebrani wokół mężczyźni „kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich" (J 8, 7 - 10).
Gdy się ma trzydzieści lat, „duch jest ochotny, ale ciało słabe". O zmierzchu życia ciało staje się ułomne, a duch traci wspaniałomyślność. To godzina pustych rąk. Szczęśliwy, kto wówczas umie wszystkiego oczekiwać od Boga, bo ten tylko zazna błogiego spokoju.