List
Młoda elfka jechała owego feralnego dnia na swym karym koniu w kierunku lasu Orinio. Był to słoneczny letni dzień, w którym należałoby cieszyć się każdą chwilą tak, jak czyniła to Liena. Wkoło słychać było upajające odgłosy natury: piękny świergot ptaków, wspaniałą grę koników polnych i szum listków przydrożnych drzew muskanych lekkim powiewem ciepłego wiaterku. Nic nie zapowiadało tego, co miało się za chwilę wydarzyć.
Z tej bajki wytrącił ją świst strzały, która przeleciała tuż przed jej nosem i wbiła się w drzewo. Przerażona elfka momentalnie ściągnęła lejce i zeskoczyła z konia, zdejmując jednocześnie swój zielony łuk z pleców. Rozejrzała się wkoło, lecz niczego nie dostrzegła. Powoli wyciągnęła strzałę z kołczanu i przyłożyła ją do cięciwy. Po kilku chwilach poczuła dotyk stali na swym gardle i usłyszała zza swych pleców niski złowrogi głos:
- Puść tę broń z łaski swojej, albo gorzko tego pożałujesz, ślicznotko.
Uczyniła, jak nakazał osobnik stojący za jej plecami, po czym zapytała:
- Czego ode mnie chcesz?
- Głupie pytanie. A czego niby może chcieć złodziej na trakcie, jak nie kosztowności. Oddaj mi wszystko, co masz, a pozwolę ci zachować życie.
- Wszystko jest w torbach na koniu. Weź też mój łuk, ale nie rób mi krzywdy…
- No dobrze, ale najpierw cię zwiążę, abyś nie mogła mnie poznać. Daj ręce do tyłu.
Liena uczyniła tak, jak jej kazano, napastnik zawiązał jej też oczy i przywiązał do drzewa. Elfka słyszała już tylko oddalający się stukot końskich kopyt. Przez jakiś czas próbowała się uwolnić, ale pętająca ją lina była zbyt dobrze zawiązana. Gdy od czekania już drętwiały jej nogi usłyszała, dochodzącą z daleka wesołą pieśń powoli zmierzającą w jej kierunku. Zaczęła krzyczeć na całe gardło:
- Ratunku! Pomóżcie! Pomocy!
Krasnolud prowadzący wesołą bandę nagle się zatrzymał i nakazał zaprzestać pieśni. W jednym momencie wszyscy usłyszeli dochodzący gdzieś z daleka krzyk. Trzech konnych - - dwóch ludzi i elf - ruszyło naprzód, aby zobaczyć, co się dzieje. Reszta ruszyła szybkim marszem przed siebie.
Po chwili trzech jeźdźców dotarło do drzewa, do którego przywiązana była jasnowłosa młoda elfka z zawiązanymi oczyma. Natychmiast zsiedli z koni i odwiązali biedaczkę, która nie mogła już nawet sama utrzymać się na nogach. Elfka im podziękowała, lecz nic więcej nie powiedziała, gdyż straciła przytomność.
Gdy Liena otworzyła oczy, było ciemno. Widziała tylko cienie dawane przez postaci siedzące przy ognisku i słyszała wesołe pieśni. Próbowała się podnieść, gdy usłyszała ciepły męski głos:
- Nie wstawaj jeszcze. Jesteś wycieńczona i musisz odpoczywać.
- Kim jesteś?
- Przyjacielem. Jak się obudzisz dowiesz się więcej o nas, a my o tobie, ale teraz śpij.-Powiedział przesuwając rękę nad jej głową.
W tej też chwili poczuła oplatające ją przyjemne ciepło i ogarnęła ją błoga senność. Zamknęła oczy z uśmiechem na ustach, później zaś śniła przyjemne sny.
Gdy rano zbudziła ją melodyjna gra koników polnych, czuła się już dużo lepiej niż tamtego wieczora. Uniosła się na łokciach i rozejrzała dokoła. Spostrzegła wokół siebie elfy, ludzi i krasnoludy. Trochę dalej stał wóz i pięć koni. Wszystko to miało miejsce na małej polance znajdującej się wśród wielkich drzew. Spojrzała w górę. Ujrzała niebo zasnute chmurami, było jednak raczej ciepło i nie zapowiadało się na deszcz. Gdy tak zamyślona patrzyła w górę, doszły jej uszu odgłosy kroków. Spojrzała w lewo i ujrzała przed sobą przystojnego czarnowłosego elfa ubranego w seledynowy płaszcz z kapturem, przepasany jasnobrązowym szerokim pasem wysadzanym kolorowymi, zapewne drogimi kamieniami. Elf usiadł obok niej ze słowami:
- Witaj. Jestem Naien. Opiekowałem się tobą przez cały czas, jaki z nami spędziłaś. Bardzo się cieszę, że już wydobrzałaś.
- Dzień dobry, Naien. Jest mi bardzo miło cię poznać. Dziękuję ci bardzo za opiekę. A tak właściwie, to jak długo tu jestem?
- Gdy moi kompani cię znaleźli byłaś bardzo wycieńczona. Leżałaś trzy dni nieprzytomna. Jak się obudziłaś po raz pierwszy byłaś jeszcze słaba, więc rzuciłem na ciebie zaklęcie, abyś zasnęła. Potem leżałaś jeszcze kolejne cztery dni, co w sumie daje tydzień. Powiedz mi może coś o sobie.
- Bywało gorzej. Jestem Liena, córka Shara i Karin. Pochodzę z miasta Otnoro położonego w dolinie Blawikk. Jechałam z ważnym listem do lasu Orinio, gdy napadł mnie ten typ i zabrał mi konia i wszystkie pieniądze. Gdzie teraz jesteśmy? Może zdążę jeszcze dostarczyć list?
- W lesie Orinio. W południowej części. Gdzie miałaś dokładnie doręczyć ten list?
- Do Wschodniego Zamku. Jakieś trzy do pięciu dni drogi z południa. Pomożecie mi?
- Kierujemy się na południe, ale jeśli zechcesz mogę pojechać z tobą. Nie będzie to dla mnie żaden problem, a tobie przyda się towarzysz.
- Byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś to uczynił, a co z twoimi towarzyszami?
- Dogonię ich, jak już wykonasz swoje zadanie. Kiedy chcesz wyruszyć?
- Najlepiej od razu po śniadaniu.
- Dobrze, przygotuję na ten czas konie i niezbędny sprzęt. Teraz wybacz mi, muszę pobudzić towarzyszy.
~
Wyruszyli tuż po sytym śniadaniu, kierując się do najbliższego traktu wiodącego na północ. Chmury na niebie się już przerzedziły, w niektórych miejscach nawet świeciło słońce. Lienie wrócił dobry humor, nie było aż tak źle, jak się spodziewała. Podejrzewała, że do miejsca przeznaczenia dotrą za niecałe cztery dni spokojnej jazdy. Obecność Naiena dodawała jej otuchy, wiedziała, że jest obok niej ktoś, kto mógłby ją uchronić od czyhających na trakcie niebezpieczeństw.
Po kilku godzinach drogi okraszonych przyjemną rozmową dojechali do Gościńca Wąskiego, kierującego się na północny wschód. Podczas jazdy młoda elfka dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy o swoim towarzyszu i jego grupie. Należał on do bractwa May, głoszącego poglądy etyczno-religijne wywyższające ponad wszystko ideę niesienia pomocy innym. Bractwo to zostało założone około trzech wieków temu przez krasnoluda Krina Małego, który pewnego dnia dostał przesłanie od bogów. Jest ono przechowywane do tej pory w mieście Juna, z którego pochodził założyciel bractwa, i stanowi najważniejszą część księgi May, wskazującą wyznawcom optymalną drogę przez życie.
Rozmawiali tego dnia przez całą drogę, aż do zmierzchu, kiedy to postanowili zjechać z gościńca, aby zaczerpnąć snu i jakże potrzebnego odpoczynku. Dopiero gdy zsiedli z koni, zorientowali się, że od rana nic nie jedli. Nie mieli już ochoty na rozpalanie ogniska i czekanie, aż kolacja się upiecze, więc Naien, wykorzystując swe magiczne zdolności, z niczego stworzył bardzo smaczną i sytą wieczerzę. Po jedzeniu Liena przywiązała oba rumaki do drzewa i rozłożyła pledy na ziemi. Jej towarzysz w tym czasie wyczarował ognisko, które miało ich strzec przed dzikimi zwierzętami i dawać ciepło w nocy. Oboje położyli się spać, a że byli zmęczeni podróżą, szybko zasnęli.
Gdy kolejnego ranka Liena otworzyła oczy, czekał już na nią poranny posiłek przygotowany przez czarnowłosego elfa. Jego samego jednak w pobliżu nie było. Elfka po śniadaniu zabrała się do przygotowywania koni do dalszej drogi. Po paru chwilach usłyszała zza pleców ciepły głos Naiena:
- Witaj tego pięknego dnia, pani.
Dzień rzeczywiście był piękny - niebo bezchmurne, a ptaszki odgrywały swą przecudną serenadę.
-Witaj, Naien. Gdzie byłeś?
- Szukałem ziół. Już wszystko mam, możemy jechać?
- Tak, wsiadaj na konia.
Jechali, podążając traktem na północ. Do zamku zostało im jeszcze dwa i pół dnia drogi. Naien zauważył, że wieczorem powinni dojechać do małego miasteczka, gdzie będą mogli się przespać w gospodzie. Dzień upłynął im spokojnie, dojechali do osady bez problemów, robiąc sobie po drodze trzy przystanki na posilenie się i rozprostowanie kości.
Robiło się już ciemno, kiedy zauważyli na swej drodze pierwsze domy. Przejechali przez podgrodzie, obserwując chłopów wracających z pola, dzieci bawiące się ze sobą, szczekające nie wiadomo na co psy i pasące się krowy. Główna brama miasta była zamknięta. Jednak stróż otworzył ją po uprzednim uważnym przyjrzeniu się podróżnym. Za murami życie toczyło się jak w każdym podobnym miejscu na świecie. Rzemieślnicy zamykali warsztaty, kupcy wracali z targowisk, karczmarze przyjmowali gości. Rozpoczynało się zwyczajne nocne życie w mieście.
Para elfów skierowała się w stronę najbliższego wyszynku. Wynajęli u oberżysty pokój i postanowili udać się na wieczerzę. Sala była już prawie pełna, ale znaleźli jeszcze trochę miejsca przy jednej z ław. Naien zawołał karczmarza:
- Podaj nam, panie, strawę jakąś, bośmy głodni z towarzyszką.
- A co właściwie chcecie, mości elfie?
- Baranina z ziemniakami i dzbanek wina roleńskiego by nam wystarczył, gospodarzu.
- Za chwilę chłopiec przyniesie, coś zamówił, panie.
I rzeczywiście po kilku chwilach chłopiec żwawo przyniósł wszystko, co elf zamówił.
- Witaj, szanowny panie, oto pańska strawa.
- Dziękuję ci bardzo, młodzieńcze, ile mam zapłacić?
- 53 denary, panie.
- Masz, reszta dla ciebie, chłopcze - powiedział mag z uśmiechem, wręczając małolatowi 60 denarów.
- Dzięki ci, panie łaskawy! - odpowiedział chłopiec kłaniając się głęboko.
Naien i Liena zabrali się za jedzenie wspaniale przyrządzonego posiłku, popijając go dobrym wytrawnym winem. Kiedy już kończyli strawę, do izby wpadło trzech podpitych mężczyzn, zapewne szukających zwady. Rozejrzeli się po gościach. Jeden z nich w pewnym momencie zatrzymał swój wzrok na parze elfów siedzących przy ławie koło kominka.
- Karczmarzu… - powiedział przepitym głosem jeden z oprychów - …czemuż to w waszej karczmie nieludzie siedzą?
- Wolno im, tak jak każdemu innemu. Nie chcę rozrób w mojej gospodzie, więc zabierz, proszę, swoich kompanów i wyjdźcie stąd - rzekł stanowczym głosem oberżysta.
- Rozrób nie będzie. Tylko nieludzi przegonimy, prawda chłopcy?
-A jakże, Rogan - jego towarzysze wybuchli szyderczym śmiechem. - Wypędzimy i spokój będzie.
- Wyjdźcie stąd natychmiast, bo wezwę straże!
- Stul pysk! - wrzasnął Rogan, uderzając karczmarza w głowę tak mocno, że tamten aż stracił przytomność.
Liena i Naien podnieśli się z miejsc, podobnie jak jeden z gości, który wyciągnął miecz i zaczął przemawiać:
- Tego już za wiele, panowie! Wynoście się stąd albo posmakujecie ostrza mego miecza!
- Zapomniałeś o jednym. Nas jest trzech, a ty sam - powiedział jeden z oprychów, podnosząc stojące nieopodal krzesło.
- Zatańczmy - rzucił się na miecznika, zamachując się swą dość nietypową bronią. W pół skoku coś ścięło go z nóg. Wszyscy spojrzeli na elfa stojącego z ręką skierowaną ku leżącemu.
- Dość! - zawołał Naien. - Wynoście się stąd natychmiast albo spalę was na popiół - dodał po kilku sekundach półgłosem. Jego dłoń zaczęła lśnić białym światłem. Dwóch stojących na nogach łotrów patrzyło na elfa z otwartymi ustami i nic do nich nie docierało. Dopiero gdy mag powiedział:
- Jeszcze tu jesteście? - zorientowali się, że należałoby się wycofać. Pośpiesznie zabrali towarzysza z podłogi i jak najszybciej mogli, opuścili lokal.
Naien, Liena i nieznajomy, który zdążył już schować miecz, podbiegli wnet do leżącego na podłodze karczmarza. Elf stwierdził, że nic mu się nie stało, tylko stracił przytomność. Położył na jego czole listek, który wyciągnął zza pasa i wypowiedział jakieś słowa w nieznanym języku. Listek poczerniał w błyskawicznym tempie. Po chwili gospodarz wstał, skarżąc się na ból głowy. Elfy podziękowały nieznajomemu, który przedstawił się jako Fallen Eizel. Po dość długiej rozmowie Fallen postanowił wyruszyć z elfami, stwierdzając, że już wystarczająco długo siedział w tym mieście. Postanowili następnego dnia o świcie spotkać się przy wschodniej bramie i stamtąd wyruszyć prosto na wschód do Zamku.
Po stosunkowo krótkim śnie cała trójka spotkała się w umówionym miejscu. Liena pojechała jeszcze na targowisko po nowy łuk i kilka strzał, aby, jak powiedziała, mogła się sama bronić. Po paru minutach była już z powrotem, dzierżąc w ręku krótki łuk kompozytowy. Na plecach miała założony kołczan. Wyruszyli bez dalszych opóźnień.
~
Kolejny dzień, chociaż nie był zbyt przyjemny ze względu na pogodę, nie sprawił trójce kompanów większych kłopotów, poza tym że wszyscy przemokli do suchej nitki. Jak już ktoś przede mną stwierdził, gdy nie ma przygód, czyli jakichś kłopotów, nie ma o czym pisać, więc nie będę się rozwodził na temat zabłoconego traktu, który musiała pokonać tego dnia trójka śmiałków.
~
Świt ostatniego, jak wyliczyła Liena, dnia podróży był przeciwieństwem dnia poprzedniego. Wszystko wkoło zapowiadało dobre zakończenie i brak problemów na szlaku. Niestety, już koło południa pojawiły się pierwsze kłopoty. Na trakcie stał szlaban pilnowany przez sześciu zbrojnych, którzy nie chcieli przepuścić nikogo bez glejtu. Trójka śmiałków próbowała przejechać, mówiąc, że ukradziono im przepustkę. Gdy to jednak nie poskutkowało, Naien stwierdził, że dalsza rozmowa ze strażnikami nie ma sensu i po prostu ich uśpił.
Droga za szlabanem była dużo gorsza niż ta przed nim. Liczne strome pagórki szybko męczyły konie i dlatego bohaterowie musieli robić liczne przystanki, aby dać zwierzętom odpocząć.
Nie był to jednak koniec problemów tego dnia. W stosunkowo niewielkiej odległości od zamku w ziemię tuż przed kopytami rumaków trójki śmiałków uderzyły strzały. To mogło wskazywać tylko na napad. Usłyszeli głos:
- Zawróćcie natychmiast! Nie ma dla was przejazdu! Zawróćcie, a nic wam się nie stanie. Nic poza tym nie chcemy!
Liena gdzieś już słyszała ten głos, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Fallen krzyknął:
- Nie ma mowy! Pokaż się, jeśliś taki odważny!
- Wedle życzenia, panie rycerzu.
Oczom bohaterów ukazał się smukły i krótko ostrzyżony mężczyzna o czarnych włosach i twardych rysach twarzy. Odziany był w czarny skórzany strój podróżny, na który miał zarzuconą pelerynę tego samego koloru. Uniósł prawą rękę w górę. Za jego plecami pojawiła się czwórka ludzi - dwóch łuczników i dwóch mieczników. Odziany w czerń odezwał się:
- Dobrze, zobaczyliście mnie, a teraz odjedźcie stąd.
Liena przypomniawszy sobie, skąd zna głos tego człowieka, wrzasnęła na całe gardło:
- To on! To on mnie wtedy związał na szlaku! To jego głos!
- Brawo, elfko, ale teraz odjedźcie. Nie będę się więcej powtarzał, tylko dam znak moim ludziom.
- Dostaniesz za swoje - rzekła Liena, ściągając łuk z pleców i przygotowując się do strzału. Nieznajomy machnął ręką, łucznicy napięli swe łuki do strzału, Fallen zeskoczył z konia, przygotowując miecz do walki. Naien złożył ręce, a wokół niego pojawiła się błękitnawa poświata. Odziany w czerń wyrzucił ręce nad głowę i zaczął wypowiadać jakieś obce słowa.
W powietrzu rozległ się świst trzech strzał. Jedna z nich chybiła, trafiła w drzewo tuż nad głową Fallena. Jedna trafiłaby Naiena prosto w czoło, gdyby jej wcześniej nie złapał, zapewne dziękował w tej chwili bogom za posiadaną moc. Trzecia strzała, ta należąca do Lieny, powaliła jednego z łuczników, trafiając go prosto w serce. Widząc to, drugi łucznik, ten, który chybił, rzucił swą broń na ziemię i zaczął uciekać. Fallen przystąpił do walki z dwoma przeciwnikami naraz. Jego ruchy były błyskawiczne. Bezbłędnie parował ciosy obu przeciwników. Walka ta została jednak szybko zakończona przez dwa szybkie, lecz ryzykowne ciosy Fallena. Niestety, jeden z padających mieczników zdążył go jeszcze ciąć w lewe ramię. Naprzeciw trójki śmiałków stał już tylko człowiek odziany w czerń. Szybko przeniósł dłonie na wysokość klatki piersiowej. Momentalnie pojawiła się przy nich ognista kula, zalewając na ułamek sekundy otaczającą rzeczywistość krwawoczerwonym światłem. Człowiek w czerni błyskawicznie wyprostował ręce do przodu. Czerwona kula poleciała w kierunku elfiego maga, który wykonał szybki okrężny ruch ramion, tworząc przed sobą niebieską tarczę, od której odbiła się kula energii. Człowiek w czerni nie zdążył stworzyć skutecznej obrony przed swoją własną bronią i został powalony na ziemię, tracąc przytomność.
Elfy bezzwłocznie pomogły swojemu ludzkiemu towarzyszowi, opatrując jego ranę. Naien podarował mu również kilka eliksirów, które miały przyspieszyć proces gojenia się ran.
Była to ostatnia przygoda, jaką przeżyła trójka niestrudzonych wędrowców przed dotarciem do Wschodniego Zamku. Na miejscu zostali przyjęci przez samego księcia, który był niezmiernie wdzięczny bohaterom za dostarczenie listu mogącego zaważyć na losie jego księstwa. Na cześć śmiałków wydał uroczyste przyjęcie i wszyscy wspaniale się bawili do późnej nocy.
hubi
1