William Barclay
EWANGELIA
WEDŁUG
ŚW. MARKA
Poznań 2002
Tłumaczyli: Aleksander Kircun, Ruth Kowalczuk, Paweł Kuciński
Wydanie poprzednie ukazało się nakładem
Wydawnictwa „Słowo Prawdy” w 1987 r.
Redakcja: Adam Ciorga
WSTĘP DO EWANGELII ŚW. MARKA
Ewangelie synoptyczne
Pierwsze trzy Ewangelie, Mateusza, Marka i Łukasza znane są jako Ewangelie synoptyczne. Słowo synoptyczny pochodzi od dwóch greckich słów, które łącznie znaczą widzieć razem. Te trzy Ewangelie dlatego zostały nazwane synoptycznymi, że można je umieścić w równoległych kolumnach obok siebie i jednocześnie patrzeć na te same opisy i zagadnienia. Można by dowodzić, że spośród tych trzech najważniejsza jest Ewangelia Marka. Można by pójść nawet dalej i argumentować, że Ewangelia Marka jest najważniejszą księgą na ziemi, ponieważ prawie wszyscy zgadzają się, że została ona napisana przed innymi Ewangeliami i dlatego jest ona pierwszym zapisem życia Jezusa, jaki do nas dotarł. Marek może nie był pierwszym człowiekiem opisującym życie Jezusa. Niewątpliwie były inne bardzo proste próby spisania życia Jezusa; ale jego Ewangelia jest na pewno najwcześniejszym zapisem życia Jezusa, jaki przetrwał do dziś.
Pochodzenie Ewangelii
Kiedy rozważymy w jaki sposób napisane zostały Ewangelie, musimy przenieść się myślami do odległych czasów, kiedy w całym świecie nie było takiej rzeczy, jak drukowana książka. Ewangelie zostały napisane długo przed wynalezieniem druku, opracowane, kiedy każda księga musiała być uważnie i z wielkim nakładem pracy napisana ręcznie. Jest rzeczą zrozumiałą, że przy takim procesie pisania istnieć mogły tylko nieliczne egzemplarze jakiejkolwiek księgi.
Skąd możemy wiedzieć, albo jak możemy wywnioskować, że Ewangelia Marka była pierwszą spośród wszystkich Ewangelii? Czytając Ewangelie synoptyczne również w języku angielskim widzimy, że istnieją między nimi godne uwagi podobieństwa. Zawierają one te same wydarzenia często opisane takimi samymi słowami; zawierają też opisy nauczania Jezusa, które często są identyczne. Jeżeli porównamy opis Nakarmienia Pięciu Tysięcy w trzech Ewangeliach (Mk 6,30-44; Mt 14,12-21; Łk 9,10-17), to widzimy, że jest on podany w prawie taki sam sposób i przy użyciu prawie tych samych słów. Bardzo wyraźnym przykładem tego, o czym mówimy, jest historia uzdrowienia człowieka, który był sparaliżowany (Mk 2,1-12; Mt 9,1-8; Łk 5,17-26). Opisy są tak bardzo podobne, że nawet krótkie zdanie wtrącone - „rzekł paralitykowi” (Mk 2,10) - pojawia się we wszystkich trzech Ewangeliach w dokładnie tym samym miejscu. Podobieństwa są tak duże, że zmuszeni jesteśmy przyjąć jeden z dwóch wniosków: albo wszyscy trzej czerpią swoje materiały z jakiegoś jednego, wspólnego źródła, albo dwaj z nich opierają się na trzecim.
Dokładniej badając Ewangelię Marka znajdujemy, że może być ona podzielona na 105 sekcji. Z tej liczby 93 pojawiają się u Mateusza i 81 u Łukasza. Jeszcze bardziej wymowna i nieodparta jest następująca obserwacja. Marek ma 661 wierszy, Mateusz - 1068, a Łukasz - 1149. Z 661 wierszy Marka, Mateusz odtwarza nie mniej niż 606. Czasami zmienia nieco sformułowania, ale dokładnie odtwarza aż 51 procent sformułowań Marka. Z 661 wierszy marka, Łukasz odtwarza 320 i właściwie używa 53 procent dokładnych jego sformułowań. Z 55 wierszy Marka, których Mateusz nie odtwarza w swojej Ewangelii, 31 znajduje się u Łukasza. W rezultacie tylko 24 wiersze z Ewangelii Marka nie występują ani u Mateusza ani u Łukasza. Fakty te wydają się wskazywać, że prawdopodobnie Mateusz i Łukasz korzystali z Ewangelii Marka jako podstawy do swoich Ewangelii.
We wniosku tym upewnia nas jeszcze jedna obserwacja. Zarówno Mateusz jak i Łukasz przyjmują w dużym stopniu kolejność wydarzeń z Ewangelii Marka. Czasami Mateusz wprowadza jakieś zmiany do tej kolejności, czasami robi to też Łukasz. Nigdy jednak obaj, Mateusz i Łukasz, nie podają takiej samej zmienionej kolejności wydarzeń na przekór Markowi. Zawsze jeden z nich zatrzymuje kolejność z Ewangelii Marka.
Dokładne badania trzech Ewangelii wyraźnie pokazują, że pisząc swoje Ewangelii Mateusz i Łukasz, mieli przed sobą kopię Ewangelii Marka. Stanowiła ona dla nich podstawowy materiał, do którego wprowadzali i dopasowali materiał dodatkowy, który chcieli włączyć do całości.
Wzruszeniem napawa człowieka świadomość, że czytając Ewangelii Marka ma przed sobą pierwszy opis życia Jezusa, na którym wszystkie następne opisy Jego życia musiały z konieczności bazować.
Marek, autor Ewangelii
Kim był - on Marek, który napisał Ewangelię? Nowy Testament dość dużo nam o nim mówi. Był on synem zamożnej kobiety z Jerozolimy, której dom był punktem zbornym i miejscem nabożeństw pierwszego zboru (Dz 12,12). Od samego początku Marek wychowywał się w samym centrum chrześcijańskiej społeczności.
Marek był też siostrzeńcem Barnaby, a kiedy Paweł i Barnaba wyruszyli w swoją pierwszą podróż misyjną zabrali ze sobą Marka, jako swego sekretarza i pomocnika. (Dz 12,25). Podróż ta była dla Marka bardzo niefortunna. Kiedy przybyli do Perge, Paweł skierował ekspedycję w głąb lądu, drogą pod górę na centralny płaskowyż; Marek jednak z jakiegoś powodu opuścił ich i wrócił do domu (Dz 13,13).
Marek mógł wrócić do domu, ponieważ bał się niebezpieczeństw czyhających na tej najbardziej osławionej drodze, na której prócz wyjątkowo utrudnionego podróżowania czaili się bandyci. Mógł wrócić do domu, ponieważ wszystko wskazywało na to, że Paweł przejmie kierownictwo ekspedycji, a Marek mógł się w duszy buntować przeciw spychaniu jego wujka na drugi plan. Może też wrócił do domu, ponieważ nie popierał takiej pracy, jaką prowadził Paweł. Chryzostom - być może w błysku jakiejś fantazyjnej intuicji - mówi, że Marek wrócił do domu ponieważ tęsknił do mamy!
Paweł i Barnaba zakończyli swoją pierwszą podróż misyjną i wkrótce postanowili wyruszyć w drugą podróż. Barnaba koniecznie chciał zabrać znowu Marka, ale Paweł nie chciał mieć już nic wspólnego z człowiekiem, „który odstąpił od nich w Pamfilii” (Dz 15,37-40). Różnica zdań między nimi była tak duża, że Paweł i Barnaba rozeszli się i sądząc z dostępnych nam materiałów, nigdy już razem nie pracowali.
Na kilka lat Marek zniknął ze sceny historii. Tradycja podaje, że udał się do Egiptu i tam, w Aleksandrii, założył zbór. Nie wiemy, czy tak było naprawdę, ale wiemy, że sposób ponownego pojawienia się Marka jest pewnym zaskoczeniem. Niespodziewanie dowiadujemy się, że Marek jest obok Pawła w Rzymie, wtedy, kiedy ten pisze z więzienia list do Kolosan (Kol 4,10). W innym liście z więzienia, do Filemona, Paweł wymienia Marka w gronie innych swoich współpracowników (w. 24). A kiedy Paweł czeka na śmierć i koniec jego jest bliski, pisze do Tymoteusza, człowieka, który był jego prawą ręką: „Weź Marka i przyprowadź ze sobą, bo mi jest bardzo potrzebny do posługiwania”. (2 Tym. 4, 11). Dużo czasu minęło od chwili kiedy Paweł odtrącił Marka, jako człowieka, na którym nie można polegać. W jakiejkolwiek drodze to się stało - Marek odzyskał utraconą pozycję. Właśnie jego chciał mieć Paweł koło siebie, przy końcu swojego życia.
Źródła informacji Marka
Wartość każdego opowiadania, bez względu na to, kto go przekazuje, zależy od źródeł informacji o tym opowiadaniu. Skąd więc Marek czerpał informacje o życiu i działalności Jezusa? Widzieliśmy, że dom jego był od początku głównym miejscem zbornym chrześcijańskiej społeczności w Jerozolimie. Niejednokrotnie musiał słyszeć, jak różni ludzie dzielili się swoimi wspomnieniami o Jezusie. Prawdopodobnie jednak miał on takie źródło informacji, z którym żadne inne równać się nie mogło.
Blisko końca drugiego wieku żył człowiek o nazwisku Papiasz, który zajmował się wyszukiwaniem i przekazywaniem informacji, które można było zebrać o wczesnym okresie Kościoła. Mówi on, że Ewangelia Marka jest niczym innym, jak zapisem materiału kazań Piotra, największego z Apostołów. Marek z pewnością przebywał bardzo blisko niego, był też bardzo mu drogi, ponieważ Piotr mógł o nim powiedzieć: „Marek, mój syn” (1 P 5,13). Oto co Papiasz mówi:
Marek, który był tłumaczem Piotra, zapisał dokładnie chociaż nie po porządku, wszystko co zapamiętał z nauki i czynów Chrystusa. Sam Marek nie słyszał Pana ani z Nim nie chodził. Towarzyszył Piotrowi, jak już powiedziałem, w późniejszym okresie, kiedy Piotr dostosował swoje nauczanie do praktycznych praw życia, nie usiłując przekazać słów Pana w sposób systematyczny Marek więc przyjął słuszną metodę zapisywania pewnych wydarzeń z pamięci, ponieważ jego jedyną troską było przekazanie wszystkiego co usłyszał, bez żadnych opuszczeń lub zmian”.
Możemy dlatego przyjąć, że Ewangelia zachowała dla nas zapamiętany przez Marka materiał z kazań samego Piotra.
Istnieją tedy dwa ważne powody, dla których Ewangelia Marka jest księgą o najwyższym znaczeniu. Pierwszy: jest ona najwcześniejszą z czterech Ewangelii; jeżeli została napisana krótko po śmierci Piotra, to pochodzi z około 65 roku po Chrystusie. Drugi: zawiera rejestr faktów dotyczących Jezusa, przekazanych w kazaniach i nauczaniu Piotra. Możemy powiedzieć, że Ewangelia Marka pozwala nam podejść najbliżej do naocznych świadków życia Jezusa i słuchać ich relacji.
Zagubione zakończenie
Badając Ewangelię Marka znajdujemy pewien bardzo interesujący fakt. W swej oryginalnej postaci kończy się ona na wierszu ósmym rozdziału szesnastego. Przekonują nas o tym dwa względy. Końcowych wierszy Ewangelii (16,9-20) brakuje we wszystkich ważnych wczesnych manuskryptach. Manuskrypty, w których wiersze te występują, są późniejsze i niższe rangą. Również styl języka greckiego, w jakim zostały te wiersze napisane, jest tak odmienny od całości Ewangelii, że nie mogły one wyjść spod tego samego pióra.
Niemożliwe jest jednak, by autor zaplanował zakończyć swą Ewangelię na wierszu ósmym. Co się w takim razie wydarzyło? Nie wykluczone, że Marek umarł, że nawet zginął śmiercią męczennika, zanim zdążył zakończyć pisanie Ewangelii. Jest jednak bardziej prawdopodobne, że w pewnym okresie pozostał tylko jeden egzemplarz Ewangelii Marka, który uległ częściowemu zniszczeniu. Ponieważ książki w tamtych czasach były pisane na zwojach, końcówki zwojów niszczyły się i urywały najszybciej. Znany jest taki okres w dziejach Kościoła, kiedy nie często używano Marka, przedkładając raczej Mateusza i Łukasza. Być może Ewangelia Marka była do tego stopnia zaniechana, że wszystkie jej egzemplarze, prócz tego jednego okrojonego, wybrakowanego zostały zagubione. Jeżeli tak rzeczywiście się sprawy miały, byliśmy o włos od utraty Ewangelii, która pod wieloma względami jest najważniejszą.
Cechy charakterystyczne Ewangelii Marka
Popatrzmy teraz wstępnie na najbardziej charakterystyczne cechy Ewangelii Marka tak, byśmy później, czytając i studiując ją, mogli je dla siebie rozpoznać.
1. Z całego Nowego Testamentu Ewangelia ta jest najbardziej zbliżona do reportażu o życiu Jezusa. Marek wziął sobie za cel ukazanie Jezusa takim, jaki On był. Westcot nazwał to „kopią życia”. A. B. Bruce powiedział, że Ewangelia ta została napisana „z punktu widzenia miłującej, żywej pamięci”, i że jej najbardziej charakterystyczną cechą jest realizm.
Gdybyśmy kiedykolwiek mieli stworzyć coś zbliżonego do biografii Jezusa, musielibyśmy się oprzeć na Marku, ponieważ jego upodobaniem, radosną ambicją było przekazywać fakty z życia Jezusa w sposób najprostszy i najbardziej dramatyczny.
2. Marek nigdy nie zapomniał o Boskości Jezusa. Ewangelię swoją rozpoczyna wyznaniem wiary: „Początek Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym”. Wyraźnie mówi kim według niego jest Jezus, nie pozostawiając nas w niepewności. Wielokrotnie mówi o wstrząsającym wrażeniu, wywieranym przez Jezusa na umysłach i sercach tych, którzy go słyszeli. Ich lęk i zdziwienie nigdy nie traci z oczu Marek. „I zdumiewali się nad nauką jego” (1,22) „I zdumiewali się wszyscy”. (1,27). Takie stwierdzenia pojawiają się bardzo często. Zdziwienie wypełniło nie tylko tłumy słuchające Jezusa, jeszcze bardzie udzieliło się ono gronu najbliższych uczniów. „I zdjął ich strach wielki, i mówili jeden do drugiego: „Któż jest więc ten, że i wiatr, i morze są mu posłuszne?” (4,41). „A oni byli wstrząśnięci do głębi” (6,51). „A uczniowie dziwili się słowom jego” (10,24.26).
Dla Marka Jezus nie był po prostu jakimś człowiekiem wśród innych ludzi; był Bogiem między ludźmi, zawsze wzbudzającym swoimi słowami i czynami cudowne zdumienie.
3. Jednocześnie żaden inny ewangelista nie ukazuje ludzkich cech Jezusa tak wyraźnie jak Marek. Czasami postać Jezusa jest tak ludzka, że inni ewangeliści wprowadzają pewne poprawki, ponieważ prawie boją się powtórzyć to, co powiedział Marek. Marek nazywa Jezusa po prostu „cieślą” (6,3). Mateusz zmieni później to na „syn cieśli” (Mt 13,55), tak jakby nazwanie Jezusa małomiasteczkowym rzemieślnikiem było zbyt odważne. Kiedy Marek opowiada o kuszeniu Jezusa, pisze: „I zaraz powiódł go Duch na pustynię” (Biblia Gdańska: „Duch wypędził go” Mk 1,12). Mateuszowi i Łukaszowi nie podoba się słowo wypędził w odniesieniu do Jezusa; wprowadzają więc pewne złagodzenie pisząc: „Duch zaprowadził Jezusa na pustynię” (Mt 4,1; Łk 4,1). Nikt nie mówi nam tyle co Marek o ludzkich uczuciach Jezusa. Jezus wzdychał w duchu (7,34; 8,12), litował się (6,34), dziwił się niedowiarstwu ludzi (6,6), pałał sprawiedliwym gniewem (3,5; 8,33; 10,14). Tylko Marek mówi nam o tym, że Jezus, spojrzawszy na młodego, bogatego dostojnika, umiłował go (10,21). Jezus znał mękę głodu (11,12). Jezus bywał zmęczony i potrzebował odpoczynku (6, 31).
To właśnie w Ewangelii Marka, przede wszystkim mamy obraz Jezusa podobnego do nas w uczuciach i odczuciach. Zwykłe człowieczeństwo Jezusa w opisach Marka bardzo Go nam zbliża.
4. Jedną z ważnych właściwości Marka jest częste wtrącanie do tekstu drobnych, żywych, szczegółów, zdradzających wiedzę naocznego świadka. Obaj, Mateusz i Marek mówią jak Jezus bierze małe dziecię i stawia je w pośrodku. Mateusz (18,2) mówi: „A On, przywoławszy dziecię, postawił je wśród nich”. Marek dodaje jeden szczegół, który ożywia cały obraz (9,36). „Potem wziął małe dziecię, postawił je w pośrodku nich i wziąwszy je w ramiona rzekł do nich”. W pięknym obrazie ukazującym Jezusa i dzieci, kiedy to Jezus gani uczniów za bronienie dzieciom dostępu do niego, tylko Marek dodaje: „I brał je w ramiona i błogosławił, kładąc na nie ręce” (Mk 10,13-16; por. Mt 19,13-15; Łk 18,15-17). Te drobne uzupełnienia ukazują dobroć i czułość Jezusa. Jedynie Marek opowiada jak podczas cudu nakarmienia pięciu tysięcy osób ludzie usiedli w grupach po stu i po pięćdziesięciu (6,40) jak grządki warzyw w ogródku. Cała scena staje od razu przed oczyma naszej wyobraźni. W opisie ostatniej drogi Jezusa i uczniów do Jerozulimy, tylko Marek mówi, że „Jezus szedł przed nimi” (10,32; por. Mt 20,17; Łk 18,31). Ten drobny, żywy szczegół rzuca jaskrawe światło na osamotnienie Jezusa. Kiedy Marek opowiada o uciszeniu burzy na morzu, wtrąca króciutkie zdanie, którego nie ma u innych Ewangelistów. „A On był w tylniej części łodzi i spał na wezgłowiu”. To jedno jakby dotknięcie pędzla ożywia cały obraz przed naszymi oczyma.
Nie ma poważnych podstaw by wątpić, że szczegóły te zawdzięczamy, Piotrowi, naocznemu świadkowi, który patrzył ponownie, teraz już okiem pamięci, na dawne wydarzenia.
5. Realizm i prostota Marka widoczne są w jego języku.
a) Styl Marka nie jest starannie dopracowany i wypolerowany. Opowiada podobnie jak robi to dziecko. Kolejne wypowiedzi - czasami jest ich dużo - łączy jedynie spójnikiem „i”. W rozdziale trzecim Ewangelii, po jednym czasowniku głównym występują aż trzydzieści cztery zdania złożone i proste z których każde rozpoczyna się od „i”. Widoczne to jest oczywiście w greckim oryginale. Tak właśnie opowiada dziecko, poruszone jakimś niezwykłym wydarzeniem.
b) Marek bardzo chętnie używa słów „i zaraz”, „i natychmiast”. Spotykamy je w Ewangelii prawie trzydzieści razy. Mówiono nieraz, że opisy Marka „maszerują”. Nie jest to dokładne określenie. Nie tyle maszerują co pędzą do przodu.
Marek spieszy, by podzielić się wydarzeniami Ewangelii i pragnie by dla innych były one tak żywe i autentyczne jak dla niego.
c) Marek lubi opowiadać w czasie teraźniejszym historycznym. Znaczy to, że pisząc po grecku o wydarzeniach z przeszłości używa czasu teraźniejszego zamiast przeszłego. „A Jezus, usłyszawszy to, mówi im: „Nie potrzebują zdrowi lekarza, lecz ci co się źle mają”. (2,17). „A gdy się przybliżają do Jerozolimy, do Byetfage i do Betanii, do Góry Oliwnej posyła dwóch z uczniów swoich i mówi im: Idźcie do wioski, która jest przed wami...” (11,1.2). „I zaraz, gdy On jeszcze mówił, natchodzi Judasz jeden z dwunastu” (14,43).
W tłumaczeniach Ewangelii rzadko zachowany jest czas teraźniejszy historyczny, ponieważ nie ma on w naszych językach dobrego brzmienia. Jego obecność w wersji oryginalnej przekazuje jednak jak bardzo żywe i realistyczne były w świadomości Marka wydarzenia ewangeliczne. To tak jakby pisał o tym, co w tej chwili widzi.
d). W swoich opisach Marek dość często podaje słowa Jezusa w języku aramejskim. Do córki Jaira Jezus powiedział, „Talita kumi” (5,41). Głuchoniememu rozkazał: „Effata” (7,34). Przeznaczony na ofiarę Bogu dar - to „Korban” (7,11). W Getsemane Jezus modli się „Abba Ojcze” (14,36). Na krzyżu woła: „Eloi, Eloi, lama sabachtani?” (15,34).
Zdarzało się, że Piotr, pogrążony we wspomnieniach, na nowo uchem swej pamięci słyszał głos Jezusa i wtedy nie mógł inaczej postąpić, jak tylko podzielić się z innymi słowami Jezusa w ich pierwotnym brzmieniu.
Podstawowa Ewangelia
Nie postąpimy niewłaściwie nazywając Ewangelię Marka Ewangelią podstawową. Przystąpmy więc do studiowania jej z uwagą, i miłością, świadomi, że daje ona nam możliwość słyszenia kazań samego apostoła Piotra.
EWANGELIA ŚW. MARKA
Początek opowiadania (wydarzeń) (1,1-4)
Rozpoczynając swoje opowiadanie o Jezusie Marek cofa się daleko wstecz w przeszłość. Historia Jezusa nie wzięła swego początku w działalności Jana Chrzciciela na pustyni, nie rozpoczęła się nawet z chwilą jego przyjścia na świat. Początek był w wizjach proroków, żyjących w bardzo odległych czasach. Znaczy to, że początków historii Jezusa należy szukać w najbardziej odległej przeszłości, w myśli Boga.
Stoicy mocno wierzyli w uporządkowany plan Boży. „Sprawy Boże”, powiedział Marek Aureliusz, „są z góry przewidziane. Wszystko pochodzi z nieba”. Możemy się czegoś stąd nauczyć.
1. Ktoś powiedział, że „myśli młodości są długie, bardzo długie”. To samo można powiedzieć o myślach Bożych, Bóg dał to poznać jako Ten, który realizuje swoje zamysły. Historia nie jest przypadkowym kalejdoskopem niepowiązanych ze sobą wydarzeń. Jest procesem kierowanym przez Boga, który już na początku widzi koniec.
2. Proces ten nie zachodzi obok nas, jesteśmy „wewnątrz”, dlatego możemy albo pomagać albo przeszkadzać w jego realizacji. W pewnym sensie pomaganie w realizacji jakiegoś wielkiego procesu przynosi taki sam zaszczyt co zdolność widzenia ostatecznego celu tego procesu. Życie byłoby całkiem inne, gdybyśmy, zamiast tęsknić za odległym i nieosiągalnym w chwili obecnej celem, uczynili wszystko co w naszej mocy, by cel ten przybliżyć.
W młodości, ponieważ nie mogłem być śpiewakiem,
Nawet nie próbowałem pisać tekstu pieśni;
Nie sadziłem żadnych drzew przy drodze,
Bo wiedziałem, jak długo one rosną.
A teraz, nauczony doświadczeniem wiem,
Że może być błogosławieństwem
sadzenie drzew, by inny je podlewał,
I pisanie pieśni, by ktoś inny mógł ją śpiewać.
Bez czyjejś pomocy i wysiłku cel nie zostanie osiągnięty.
Użyty przez Marka cytat z ksiąg prorockich nasuwa pewne myśli o istocie chrześcijaństwa.
Oto posyłam anioła mego przed tobą, który przygotowuje drogę twoją. Słowa te wzięte zostały z Księgi Malachiasza 3,1. Prorok wypowiedział je jako groźbę. W czasach Malachiasza kapłani zaniedbywali się w swoich obowiązkach. Na ofiarę przeznaczali zwierzęta i pokarmy gorszego gatunku, nużyła ich służba w świątyni. Posłaniec - anioł - miał oczyścić nabożeństwo i kult świątyni przede pojawieniem się na ziemi Bożego Pomazańca. Widzimy stąd, że przyjście Chrystusa było oczyszczeniem życia. Oczyszczenia tego świat bardzo potrzebował. Seneka nazwał Rzym „gniazdem rozpusty”. Juwenalis mówił o tym samym mieście jako o brudnym ścieku, do którego płyną obrzydliwe męty z każdego syryjskiego i achajskiego potoku. Wszędzie, gdzie pojawi się chrześcijaństwo, dokonuje ono oczyszczenia.
Prawdę tę można poprzeć faktami. Gruce Barton opowiada, jak to otrzymał kiedyś pierwsze w swym życiu ważne dziennikarskie zadanie napisania serii artykułów demaskujących ewangelistę Billy Sunday'a. Wybrano 3 miasta. „Rozmawiałem z kupcami”, pisze Gruce Barton. „Powiedzieli mi, że kiedy odbywały się w mieście zebrania ewangelizacyjne, a też i w późniejszym okresie, przychodzili do ich sklepów ludzie, ażeby regulować zaległe rachunki. Niektóre rachunki była tak stare, że już nie figurowały w księgach dłużników, usunięto je już wcześniej przez Billy Sunday'a. „Nie jestem członkiem żadnego kościoła” powiedział przewodniczący, i nigdy nie chodzę na nabożeństwa”. Chcę jednak panu coś powiedzieć. Gdyby dzisiaj padła propozycja zaproszenia Billy Sundey'a do naszego miasta, i gdyby kościoły nie mogły zebrać potrzebnych na ten cel funduszy, ja sam byłbym w stanie to uczynić. Potrzebowałbym nie więcej niż pół dnia, zbierając przy tym wyłącznie wśród osób, które nigdy nie chodzą do kościoła. Wiemy dzisiaj jakie są rezultaty jego pracy. Prawdą jest, że na swoją kampanię zebrał w naszym mieście jedenaście tysięcy dolarów. Tyle samo jednak w ciągu jednego tylko wieczoru zbiera byle cyrk, nic dobrego nam w zamian, przy wyjeździe, nie zostawiając. On natomiast pozostawił oczyszczoną atmosferę w dziedzinie moralności” Artykuły Bruce Bartona zamiast demaskować ewangelistę, stały się wyrazem uznania dla oczyszczającej mocy chrześcijańskiego poselstwa.
Kiedy Billy Graham przemawiał w Shreveport w stanie Luisiana, popyt na napoje alkoholowe zmalał o 40 procent, natomiast Biblii sprzedano o 30 procent więcej niż normalnie. Sprawozdanie o rezultatach jego misji w Seattle mówi między innymi o „wycofaniu z sądów kilkunastu spraw rozwodowych”. Podobne sprawozdanie z Greensboro, w stanie Północna Karolina, informuje, że dobroczynne działanie ewangelizacji dotknęło całej struktury społecznej miasta”
Jedna ze znanych historii ukazujących dobroczynną moc chrześcijaństwa rozpoczęła się od buntu marynarzy na statku Bounty. Buntowników wysadzono na Wyspie Pitcairn. Było ich dziewięciu. Grupa ta niebawem powiększyła się o siedemnaście osób, głównie tubylców z sąsiednich wysp, wśród których było sześciu mężczyzn, dziesięć kobiet i jedna szesnastoletnia dziewczyna. Komuś z nich udało się któregoś dnia zrobić samogon. Następstwa były straszne. Z pierwszej grupy umarli wszyscy prócz jednego, Aleksandra Smith'a. Smith natknął się przypadkiem na Biblię i zaczął ją czytać. Wywarła na nim tak silne wrażenie, że postanowił stworzyć na wyspie państewko, oparte bezpośrednio na Biblii. Kiedy dwadzieścia lat później przypłynął do Pitcairn mały amerykański jednomasztowiec, jego załoga znalazła tam całkowicie zchrystianizowane społeczeństwo. Na wyspie nie było więzienia, ponieważ nieznane były przestępstwa. Nie było szpitala, ponieważ nikt nie chorował. Nie było zakładu dla obłąkanych, ponieważ wszyscy byli przy zdrowych zmysłach. Nie było też analfabetów. Nigdzie na całym świecie życie człowieka i jego własność nie były tak bezpieczne jak na Pitcairn. Chrześcijaństwo oczyściło to społeczeństwo.
Kiedy ludzie pozwalają Chrystusowi wejść na teren ich życia to zrodzona w ten sposób wiara chrześcijańska oddziałuje na truciznę moralną, jak antyseptyk oczyszczając i uzdrawiając społeczeństwo.
Jan Chrzciciel wystąpił na pustyni głosząc chrzest upamiętania. Rytualne obmywania były znane każdemu Żydowi. Są one szczegółowo opisane w Trzeciej Księdze Mojżeszowej, w rozdziałach 11 do 15. „Żyd”, powiedział Tertulian, „obmywa się codziennie, ponieważ codziennie jest nieczysty”. Symboliczna kąpiel i oczyszczenie stanowiły bardzo ważną część całej struktury żydowskiego obrządku religijnego. Poganin był z natury rzeczy nieczysty, ponieważ nigdy nie przestrzegał żadnej części żydowskiego Prawa. Dlatego, kiedy poganin stawał się prozelitą, tzn. nawracał się i przyjmował wiarę żydowską, musiał przejść i przyjmował wiarę żydowską, musiał przejść przez trzy stopnie inicjacji. Po pierwsze, musiał się poddać obrzezaniu, ponieważ obrzezanie było znakiem rozpoznawczym narodu sprzymierzonego z Bogiem; następnie musiała być złożona za niego ofiara, ponieważ potrzebował pojednania z Bogiem, a tylko krew mogła zmazać dzielący go od Boga grzech, i w końcu musiał przyjąć chrzest, symbolizujący oczyszczenie z wszystkich brudów dotychczasowego życia. Dlatego naturalną jest rzeczą, że chrzest nie polegał na zwykłym pokropieniu, lecz był kąpielą, zanurzeniem całego ciała w wodzie.
Żyd wiedział, co to jest chrzest. Zdumiewające jednak w działalności Jana było to, że on, Żyd, domagał się by Żydzi przyjmowali chrzest, potrzebny w przekonaniu Żydów, wyłącznie poganom. Jan dokonał niezmiernie ważnego odkrycia. Przynależność do narodu Izraelskiego w sensie rasowym nie jest równoznaczna z przynależnością do narodu wybranego, narodu Bożego. Pozycja Żyda wcale nie musi być lepsza w oczach Bożych od pozycji poganina. Do Boga należy nie tyle życie żydowskie, co życie oczyszczone.
Chrzest był połączony z wyznaniem grzechów. Każdy powracający do Boga człowiek musi uczynić wyznanie przed trzema różnymi osobami.
1. Człowiek musi wyznać grzechy przed samym sobą. Zamykanie oczu na to, czego nie chcemy widzieć, a przede wszystkim na własne grzechy, jest typowe dla ludzkiej natury. Ktoś opowiadał, w jaki sposób pewien człowiek uczynił pierwszy krok ku Bożej łasce. Pewnego poranku w czasie golenia się przyjrzał się sobie w lustrze bardzo uważnie i powiedział: „Ty brudny, mały szczurze!” Od tego dnia zaczął się zmieniać na lepsze.
Kiedy syn marnotrawny opuszczał dom zapewne myślał o sobie, że jest wspaniałym i odważnym człowiekiem. Zanim uczynił pierwszy krok na drodze powrotu do domu, musiał się dobrze przyjrzeć i powiedzieć: „Wstanę i pójdę do domu i powiem, że jestem skończonym draniem” (Łk 15,17.18).
Nikomu innemu, na całym świecie, nie jest tak trudno spojrzeć w oczy, jak sobie samemu. Pierwszym krokiem do upamiętania i do pojednania z Bogiem jest przyznanie się do grzechu przed samym sobą.
2. Człowiek musi uczynić wyznanie wobec tych których skrzywdził. Nie na wiele się zda wylewanie swej skruchy przed Bogiem dopóki nie przeprosimy skrzywdzonych i zasmuconych przez nas ludzi. Dopiero, kiedy ludzkie bariery zostaną usunięte, znikają bariery Boże. Do jednej z grup wzrostu duchowego w kościele Wschodniej Afryki należało pewne małżeństwo. Na wieczornym spotkaniu grupy wstała żona i wyznała grzech kłótni domowych. Kaznodzieja szybko zareagował: „Źle zrobiłaś przychodząc i wyznając grzech teraz. Trzeba było wpierw się pogodzić i dopiero wtedy przyjść i wyznać”.
Często łatwiej jest nam wyznać grzech przed Bogiem niż przed ludźmi. Musimy pamiętać jednak, że bez upokorzenia się nie ma przebaczenia.
3. Grzechy muszą być wyznawane przed Bogiem. Gdzie się kończy duma tam rozpoczyna się przebaczenie. Ludzkie „zgrzeszyłem” daje Bogu szansę powiedzenia, „przebaczam”. Przebaczenie otrzymuje nie ten, kto podchodzi do Boga, jak do równego sobie, lecz ten, kto klęcząc w pokornej skrusze szepce ze wstydem: „Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu”.
Herold Króla (1,5-8)
Wyraźnie misja Jana mocno poruszyła ludzi. Całe tłumy wychodziły ażeby go słuchać i przyjąć jego chrzest. Dlaczego Jan mógł tak silnie oddziaływać na naród?
1. Człowiek ten żył według głoszonej przez siebie nauki. Nie tylko słowa Jana, ale całe jego życie było protestem przeciw ówczesnemu stylowi życia. Poczyńmy w związku z tym trzy obserwacje.
a) Pierwsza dotyczy miejsca przebywania Jana. Była to pustynia. Między centrum Judei a Morzem Martwym rozciąga się jedna z najdzikszych pustyń na świecie. Jest to pustynia wapienna. Teren jest nierówny, połamany, zwichrowany. Wszystko błyszczy w mgle upału. Skała jest gorąca, pęcherzowata i dudni, gdy się po niej stąpa. Odnosi się wrażenie, że pod powierzchnią znajduje się olbrzymich rozmiarów palenisko. Pustynia podnosi się w miarę zbliżania się do Morza Martwego, po czym całkiem stromymi urwiskami i przepaściami spada u brzegów do poziomu Morza. Stary Testament nazywa ją czasem Jeshimmon, co oznacza Spustoszenie. Jan nie był mieszczaninem. Był człowiekiem pustyni, jej samotności i pustkowia. Był człowiekiem, który dał sobie szansę słyszenia głosu Boga.
b) Druga obserwacja dotyczy ubrania Jana. Jan nosił ubranie wykonane z sierści wielbłądziej, wokół bioder pas skórzany. Podobnie ubierał się Elijasz (2 Krl 1,8). Wygląd Jana nie przypominał współczesnych mu, modnie ubranych oratorów, lecz dawnych proroków, żyjących w prostocie i z dala od wygód, sprzyjających powstawaniu zniewieściałych charakterów i zabijających duszę.
c) W końcu - pożywienie. Jan jadał szarańczę i miód leśny. Tak się składa, że oba słowa dają się przetłumaczyć w dwojaki sposób. Szarańczą mogły być owady o tej nazwie, ponieważ Zakon zezwalał je spożywać (3 Mjż 11,22.23), lub też pewna odmiana grochu labo orzechów, tzw. karob, pożywienie najbiedniejszych. Miodem mógł być rzeczywiście miód wytwarzany przez dzikie pszczoły, lub też rodzaj słodkiego płynu (soku) sączącego się z kory niektórych drzew. Dokładne znaczenie tych słów nie jest ważne. W każdym razie pożywienie Jana składało się z najprostszych rzeczy.
Takie było „wystąpienie” Jana. Był wyjątkowym człowiekiem, dlatego ludzie musieli go słuchać. O Caryle ktoś powiedział, że „głosił ewangelię ciszy w dwudziestu tomach”. Niejeden człowiek zadaje kłam temu, co sam głosi. Niejeden posiadający pokaźne konto bankowe, mówi kazania o nie gromadzeniu skarbów na ziemi. Niejeden pięknie mówi o błogosławieństwach ubóstwa, a mieszka w komforcie. Inaczej było w przypadku Jana: był uosobieniem głoszącego posłania. Dlatego ludzie słuchali go.
2. Poselstwo Jana było skuteczne, ponieważ mówił ludziom to, o czym byli w tajnikach swej dumy przekonani i na co w głębi serca oczekiwali.
a) Żydzi mawiali, że „gdyby Izrael przestrzegał prawa Bożego doskonale w ciągu jednego choćby dnia, przyszłoby Królestwo Boże”. Ludzie byli w tajnikach swej duszy przekonani o konieczności podjęcia tej decyzji, do której Jan, mówiąc o upamiętaniu nawoływał. Platon powiedział już dużo wcześniej, że nauczanie nie polega na mówieniu ludziom nowych rzeczy, lecz na wydobywaniu z ich pamięci tego, co już wiedzą. Nigdy poselstwo nie jest tak skuteczne jak wtedy, gdy mówi do serca, a kiedy wychodzi z ust człowieka posiadającego niezaprzeczalne prawo mówić, trudno mu się oprzeć;
b) Naród izraelski w pełni był świadomy tego, że w ciągu ostatnich trzystu lat nie było proroczego słowa. Ludzie czekali na autentyczne słowo pochodzące od Boga. Usłyszeli je w wystąpieniu Jana. Eksperta rozpoznaje się w każdej dziedzinie życia. Znany skrzypek opowiada, że z chwilą gdy Toskanini zajmował swe miejsce na podium, orkiestra namacalnie czuła jego autorytet. Szybko rozpoznajemy dobrego lekarza. Od razu rozpoznajemy mówcę, który zna swój przedmiot. Jan przyszedł od Boga. Wiedział o tym każdy, kto go słyszał.
3. Jednym z powodu skuteczności posłannictwa Jana była jego wielka pokora. Sam o sobie powiedział, że nie jest nawet godzien wypełniać obowiązków niewolnika. Sandały składały się po prostu ze skórzanych podeszew mocowanych do nogi za pomocą rzemieni, przechodzących między palcami. Dróg w tamtych czasach nie utwardzano i wygładzano. W suchą pogodę było na nich mnóstwo kurzu, kiedy padało, zamieniały się w rzeki błota. Zdejmowanie sandałów należało do powinności niewolników. Dla siebie Jan nie żądał żadnego uznania, za to Chrystusa podnosił wysoko. Jego oczywista bezinteresowność, pełne oddanie, usuwanie się, całkowite identyfikowanie się ze zwiastowanym posłannictwem zmusiły ludzi do słuchania.
4. Zwiastowanie Jana oddziaływało na ludzi, ponieważ wskazywał on na coś i na kogoś poza sobą. Mówił ludziom, że jego chrzest zanurza ich w wodzie, ale oto idzie ten, będzie zanurzał ich w Duchu Świętym oraz że, podczas gdy woda może oczyścić ciało człowieka, to Duch Święty może oczyścić serce i życie i całego człowieka. Dr. G. J.Jeffrey posługiwał się pewną ulubioną ilustracją. Kiedy podczas łączenia telefonicznego przez centralę musiał nieco czekać, telefonistka powtarzała, „Próbuję pana połączyć”. Po uzyskaniu połączenia telefonistka wycofała się, pozostawiając go w bezpośredniej łączności z osobą, z którą miał życzenie rozmawiać.
Celem Jana nie było zajmowanie centralnego miejsca na scenie, lecz próba połączenia ludzi z tym, który był większy i mocniejszy od niego. Ludzie słuchali go, ponieważ nie na siebie wskazywał, ale na innego, potrzebnego wszystkim.
Dzień decyzji (1,9-11)
Chrzest Jezusa przedstawia problem dla każdego myślącego człowieka. Chrzest Jana był chrztem upamiętania, przeznaczonym dla ludzi, którzy żałowali za swe grzechy i chcieli wyrazić postanowienie zerwania z nimi. Cóż miał taki chrzest wspólnego z Jezusem? Czy nie był on bez grzechu i czy dlatego taki chrzest nie był niepotrzebny i zupełnie niestosowny w odniesieniu do niego? Dla Jezusa chrzest miał poczwórne znaczenie.
1. Był momentem decyzji. Przez trzydzieści lat Jezus przebywał w Nazarecie. Wiernie wykonywał swoją codzienną pracę i wywiązywał się z wszystkich obowiązków wobec rodziny. Od dawna musiał czuć, że musi nadejść czas jego właściwej pracy. Na pewno czekał na jakiś znak. Pojawienie się Jana było tym znakiem. Widział wyraźnie, że jest to właściwy moment, że teraz musi wyruszyć.
W życiu każdego człowieka przychodzą momenty decyzji, które mogą być przyjęte albo odrzucone. Przyjęcie ich prowadzi do sukcesu, odrzucenie, bądź uchylenie się od podjęcia decyzji - do niepowodzenia, Lowell napisał:
Raz w życiu każdego człowieka i narodu nadchodzi chwila
Zderzenia się prawdy z fałszem, dobra ze złem;
Z tej wielkiej przyczyny Boży Mesjasz ofiaruje nam blask lub cień,
Kozłów stawia po lewej, a owce po swojej prawej stronie
I wybór zawsze dokonuje się między światłem a ciemnością.
Przed każdym człowiekiem staje kiedyś niepowtarzalny, decydujący moment. Shakespeare tak to widział:
Jest taki czas w życiu człowieka,
Który da się wykorzystać ku dobremu.
Jeżeli go nie zauważymy, zlekceważymy,
Nasze życie stanie się płytkie i nędzne.
Niezdecydowane życie jest życiem straconym, życiem zawiedzionych nadziei, nie oglądającym zadowolenia, a często tragicznym życiem. John Oxenham widział to tak:
Przed każdym człowiekiem otwiera się
Droga, drożyna i ścieżka.
Wielka dusza podąża drogą wysoką,
A dusza mała czołga się po ziemi.
Pośrodku zaś we mgle
Błąkają się dusze przeciętne.
Życie unoszone prądem nie może być szczęśliwe. Kiedy Jan rozpoczął swoją działalność, Jezus wiedział, że nadszedł dla niego moment decydujący, Nazaret było spokojnym miasteczkiem, w domu panowała miła atmosfera, ale On odpowiedział na wezwanie Boże i przyjął wezwanie.
2. Był moment zidentyfikowania się. Oczywiście, Jezusowi nie była potrzebna pokuta za grzechy, upamiętanie, niemniej, postanowił przyłączyć się do tego wielkiego Janowego ruchu powrotu człowieka do Boga i z nim się ściśle związać. Zdarza się, że człowiek posiadając wygodę, komfort i bogactwo wiąże się z jakimś ruchem, walczącym o polepszenie sytuacji uciskanych, biednych, mieszkańców slumsów, przepracowanych, nisko opłacanych. Prawdziwie wielką rzeczą jest identyfikowanie się z jakimś ruchem nie dla swego dobra, ale przez wzgląd na innych, W swoim śnie John Bunyan widział Chrześcijanina, który podróżując z tłumaczem doszedł do silnie strzeżonego pałacu. By wejść do środka trzeba było stoczyć walkę. U wejścia siedział człowiek z kałamarzem w ręku i zapisywał imiona śmiałków, gotowych podjąć taką walkę. Podczas gdy wielu się ociągało, Chrześcijanin zobaczył „mężczyznę, który podszedł w sposób zdecydowany do człowieka z kałamarzem i powiedział: Panie zapisz moje imię”. Kiedy realizuje się jakieś wielkie sprawy, chrześcijanin ma obowiązek powiedzieć: „Zapisz moje imię, proszę”, ponieważ tak postąpił Jezus przychodząc nad Jordan i prosząc o chrzest.
3. Był to moment aprobaty. Nikt lekko nie opuszcza domu po to by wyruszyć w nieznaną drogę. Człowiek musi być zupełnie pewny, że robi dobrze. Jezus postanowił jaką powinien pójść drogą, a teraz szukał Bożego potwierdzenia i aprobaty. W oczach Jezusa znane było w śród Żydów pojęcie tak zwanej Bat Kol, to znaczy córki głosu. W tym czasie wierzono, że istnieje nie jedno niebo, ale kilka, i że Bóg w najwyższym z nich mieszka w światłości nieprzystępnej dla człowieka. Nieba otwierały się niezwykle rzadko i wtedy Bóg mówił. Ponieważ jednak - jak wierzono - Bóg był tak bardzo oddalony, ludzie nie mogli słyszeć jego głosu. To co słyszeli było bardzo odległym echem „córką” głosu Bożego. Do Jezusa jednak dotarł sam głos. Według relacji Marka nie była to żadna demonstracja wobec tłumów, lecz osobiste przeżycie Jezusa. Głos nie powiedział „Ten jest syn mój umiłowany” jak podaje Mateusz (Mt 3,17). Powiedział bezpośrednie i osobiście do Jezusa: „Tyś jest Syn mój umiłowany”. W chrzcie Jezusa przedłożył swoją decyzję Bogu, a Bóg ją jednoznacznie zaaprobował.
4. Był to moment wyposażenia. W tym czasie Duch Święty zstąpił na Jezusa. Znajdujemy tu pewną symbolikę. Duch zstąpił tak, jak by zstępowała gołębica. Nie przypadkowo zostało wybrane takie porównanie. Gołębica jest symbolem łagodności. Mateusz i Łukasz zamieszczają w swych ewangeliach fragmenty kazań Jana (Mt 3,17-12; Łk 3,7-13). Jan mówił o siekierze przyłożonej do korzenia drzew, o straszliwym przesiewie, o ogniu pożerającym, było to poselstwo sądu, a nie dobrej nowiny. Posłannictwo Jezusa będzie od początku inne. Duch upodobniony do gołębicy jest zapowiedzią łagodności. Owszem, Jezus będzie podbijał. Będzie to jednak podbój miłości.
Czas próby (1,12-13)
Gdy tylko przeminęły wspaniałe przeżycia towarzyszące chrztowi, rozpoczęła się walka związana z pokusami. Jedna rzecz jest tu tak wyraźnie uwypuklona, że trudno jej nie zauważyć. To Duch wypchnął Jezusa na pustynię, aby był kuszony. Ten sam Duch, który zstąpił na niego podczas chrztu teraz prowadzi go na miejsce kuszenia.
Nikt, kto żyje na ziemi nie zdoła uciec od ataków pokusy. Ale jedno jest pewne - pokusy nie po to są posyłane, by przyprowadzić nas do upadku, lecz po to, ażeby rozwijać panowanie nad sobą i wzmacniać umysł, serce i ducha. Przeznaczone są nie dla naszego upadku, ale dla naszego dobra. Pomyślane zostały jako doświadczenia, które mają pomóc nam stawać się lepszymi wojownikami i mocarzami ludzkiej sprawy.
Przenieśmy się na chwilę wyobraźnią na teren klubu piłki nożnej. Co czyni trener widząc, że jakiś gracz z drugiej drużyny robi wyraźne postępy i dobrze się zapowiada. Czy będzie go posyłał na mecze w trzeciej lidze, aby mu oszczędzić wysiłku i potów i dać możliwość gry na „luzie”? Z pewnością nie! Raczej pozwoli mu zagrać w drużynie pierwszej ligi, gdzie wymagania są wyższe, po to, ażeby go doświadczyć, wypróbować i dać szansę wykazania swoich możliwości. Taką właśnie rolę mają spełniać pokusy. Dzięki nim możemy wykazać naszą dojrzałość i nabierać tężyzny potrzebnej do dalszej walki.
Czterdzieści dni - to zwrot, którego nie należy rozumieć dosłownie. Żydzi posługiwali się tym wyrażeniem dla określenia dość długiego odcinka czasu. Czytamy, że Mojżesz był na górze z Bogiem przez czterdzieści dni (2 Mjż 24,18); również Eliasz posilony przez anioła, szedł „w mocy tego posiłku” przez czterdzieści dni (1 Krl 19,8). Tak jak my mówimy około dziesięciu dni, tak Hebrajczycy mówili czterdzieści dni. Oba te wyrażenia mówią o dość długim odcinku czasu.
Jezus był kuszony przez szatana. Bardzo ciekawa jest ewolucja pojęcia „szatan”.
W języku hebrajskim słowo szatan znaczy po prostu przeciwnik. W Starym Testamencie słowo oznacza często człowieka, stojącego w opozycji, przeciwnika. Anioł Pański jest szatanem, stojącym na drodze Bileama (4 Mjż 22,22); dowódcy filistyńscy obawiają się, że Dawid zmieni swoją postawę, stając się ich szatanem (1 Sm 29,4); Dawid traktuje Abijasza jako swego szatana (2 Sm 19,22); Bóg dał Salomonowi tak wielki pokój i powodzenie, że nie pozostał ani jeden szatan, który by występował przeciwko niemu (1 Krl 5,4). Na początku słowo to określało po prostu przeciwnika.
Z czasem jednak nowe, wyraźnie negatywne odcienie znaczeniowe zaczęły przenikać do tego pojęcia. Słowo szatan zaczęło określać tego, kto przedstawia dowody przemawiające przeciwko jakiejś osobie. Z tym znaczeniem spotykamy się w pierwszym rozdziale księgi Joba. Szatan jest tam jednym z synów Bożych (Job 1,6), ale jego szczególnym zadaniem jest badanie ludzi (Job 1,7) i wyszukiwanie u nich takich rzeczy, które mogłyby stanowić podstawę oskarżenia w obecności Boga. Był on oskarżycielem ludzi przed Bogiem. W takim znaczeniu słowo to zostało użyte w księdze Joba 2,2 i w księdze Zachariasza 3,2. Zadanie szatana polegało na mówieniu wszystkiego, co tylko można było powiedzieć, przeciwko człowiekowi.
Innym tytułem szatana jest diabeł. Słowo diabeł pochodzi od greckiego diablos, co dokładnie oznacza oszczerca. Tylko mały krok dzieli myśl o tym, który wygrzebuje wszystkie możliwe sprawy, dające się wysunąć przeciwko człowiekowi, od myśli o tym, który złośliwie w sposób przemyślany, złośliwie, wysuwa przeciwko człowiekowi oszczerstwa przed Bogiem. W Starym Testamencie jednak szatan nie jest jeszcze złośliwym, największym wrogiem Boga, jest w dalszym ciągu wysłannikiem Boga. Szatan jest tam przeciwnikiem człowieka.
Ale oto jesteśmy przy następnym, ostatnim już etapie pojęcia szatana, pamiętając, że kolejne etapy wprowadzały do niego coraz bardziej negatywne znaczenie. Podczas niewoli Żydzi poznali myśl perską. Myśl perska opiera się na przekonaniu o istnieniu w tym świecie dwóch sił, siły światłości, i siły ciemności, Ormuzd i Ahriman. Wypełniają one cały wszechświat, tworząc z niego pole walki między sobą. W tym kosmicznym konflikcie człowiek musi opowiedzieć się po jednej z dwóch walczących stron. W rzeczywistości, życie w tym świecie tak dokładnie wygląda. Mówiąc najkrócej, na świecie jest Bóg i przeciwnik Boga. Nieuniknioną było prawie rzeczą, by szatana nie zaczęto uważać za przeciwnika par excellence. Takie jest znaczenie jego imienia; takim był zawsze dla ludzi; w końcu stał się istotą wszystkiego, co jest przeciwne Bogu.
Kiedy przychodzimy do Nowego Testamentu znajdujemy, że to właśnie diabeł albo szatan kryje się za ludzkimi chorobami i cierpieniami (Łk 13,16), że to on uwodzi Judasza (Łk 22,3), że to jemu mamy stawić opór (1 P 5,8.9; Jk 4,7), że to jego moc jest miażdżona dziełem Chrystusa (Łk 10,1-19) i że to on jest przeznaczony na ostateczną zagładę (Mt 25,41). Szatan jest mocą przeciwną Bogu.
Na czym polega istota kuszenia Jezusa? Jezus musiał wybrać sposób wykonania swojego zadania. Świadomy był ogromu zadania, ale też potężnych mocy. Bóg mówił do niego: „Zanieś ludziom moją miłość. Kochaj ich aż do śmierci - śmierci za nich. Pozyskaj ich tą nieprzezwyciężoną miłością, nawet jeżeli będziesz musiał iść na krzyż”. Szatan natomiast mówił: „Użyj swej mocy, by zmieść ludzi. Zetrzyj swoich wrogów. Zdobądź świat przy użyciu potęgi, władzy i przelewu krwi”. „Bóg mówił: „Zbuduj królestwo miłości”. Szatan mówił: „Zaprowadź dyktaturę przemocy”. W tym dniu Jezus musiał wybrać pomiędzy drogą Bożą a drogą przeciwnika Boga.
Relacja Marka o kuszeniu Jezusa jest krótka, ale kończy się dwoma żywymi szczegółami.
1. Przebywał wśród zwierząt. Po pustyni włóczyły się lamparty, niedźwiedzie, dziki i szakale. Obecność zwierząt wokół Jezusa, według najszęściej spotykanego zrozumienia pogłębia scenę grozy. Ale może należy to rozumieć inaczej. Dzikie zwierzęta mogły być przyjaźnie do Jezusa nastawione. Jeżeli tak było, to zamiast grozy, dodają one scenie swoistego piękna. W swoich snach o złotym wieku, o wieku kiedy przyjdzie Mesjasz, Żydzi od dawna widzieli taki dzień w którym ustanie wrogość pomiędzy ludźmi i zwierzętami. „W onym dniu ustanowię dla niej przymierze ze zwierzętami polnymi i ptactwem niebieskim i płazami ziemi” (Oz 2,20). „I będzie wilk gościem jagnięcia, a lampart będzie leżał obok koźlęcia. ...Niemowlę bawić się będzie nad jamą żmii, a do nory węża wyciągnie dziecię swoją rączkę. Nie będą krzywdzić ani szkodzić na całej mojej świętej górze” (Iz 11,6-9). W dużo późniejszym okresie czasu św. Franciszek zwiastował słowo zwierzętom. Tu natomiast może mamy pierwszy przedsmak tego błogosławionego wieku, kiedy ludzie i zwierzęta będą żyli w pokoju. Być może tekst nasz mówi o tym, że dzikie zwierzęta, wcześniej niż ludzie, rozpoznały swego przyjaciela i króla.
2. Aniołowie służyli mu. W każdą godzinę próby Bóg posyła nam swoją pomoc. Kiedy wojska nieprzyjacielskie otoczyły w Dotan Elizeusza i jego sługę, odcinając drogę ucieczki, i kiedy sługa upadł na duchu, Bóg, odpowiadając na modlitwę Elizeusza, otworzył oczy sługi i pozwolił mu zobaczyć jak wielkie zastępy wojsk niebieskich, koni i wozów ogniowych stoją gotowe do walki o nich (2 Krl 6,17). Jezus nie musiał tej bitwy toczyć samotnie. My też. Nas też Bóg nigdy nie pozostawia bez wsparcia.
Posłannictwo Dobrej Nowiny (1,14-15)
W podanym tu streszczeniu orędzia Jezusa zawarte są trzy bardzo ważne słowa chrześcijańskiej wiary.
1. Najpierw słowo ewangelia. Słowo to dokładnie przetłumaczone na nasz język, znaczy dobra nowina. Jezus po to głównie przyszedł, ażeby przynieść ludziom dobrą nowinę. Śledząc na kartkach Nowego Testamentu słowo euaggelion, ewangelia, dobra nowina, poznamy, przynajmniej pobieżnie, jej treść.
a) Jest to dobra nowina o prawdzie (Gal 2,5; Kol 1,5). Zanim przyszedł Jezus, ludzie mogli jedynie odgadywać kim jest Bóg i szukać go po omacku. „O, gdybym wiedział, jak Go znaleźć”, woła Job (Job 23,3). Marek Aureliusz powiedział, że dusza widzi bardzo niewyraźnie. Posłużył się przy tym greckim słowem, mówiąc o widzeniu rzeczy poprzez wodę. Ale wraz z przyjściem Jezusa ludzie zaczęli rozumieć, jaki jest Bóg naprawdę. Już więcej nie muszą odgadywać i szukać w ciemności. Już wiedzą.
b) Jest to dobra nowina o nadziei (Kol 1,23). Świat starożytny był pesymistyczny. Według Seneki „jesteśmy bezradni w rzeczach niezbędnych”. W swej walce o dobro ludzie ponosili klęskę za klęską. Przyjście Jezusa włożyło nadzieję do serc pozbawionych nadziei.
c) Jest to dobra nowina o pokoju (Ef 6-15). Każdy człowiek ma rozdwojenie osobowości. Jest to cena, jaką płacimy za to, że jesteśmy ludźmi. Istota ludzka dziwnie łączy w sobie dzikie zwierzę z aniołem. Mówią, że raz Schopenhauer, posępny filozof, gdzieś się zabłąkał. Kiedy zapytano go: „Kim pan jest?”, odpowiedział: „Byłbym wdzięczny, gdyby pan mógł mi to powiedzieć”. Robert Burns powiedział o sobie: „Życie moje podobne było do zburzonej świątyni. Ileż wytrzymałości i jakaż proporcja w niektórych częściach! Co za szpetne wyrwy, jakie zwały gruzów w innych!” W człowieku często goszczą zarówno grzech jak i dobroć - to jest jego problem. Przyjście Jezusa scala rozbitą osobowość. Będąc zdobytym przez Jezusa Chrystusa, człowiek zaczyna panować nad wojną w sobie samym i zwyciężać.
d) Jest to dobra nowina o Bożej obietnicy (Ef 3,6). Prawdą jest, że myśl o Bogu, w świadomości ludzi raczej kojarzyła się z groźbami, niż obietnicami. Wszystkie niechrześcijańskie religie mówią o wymagającym Bogu. Tylko chrześcijaństwo ukazuje Boga, który jest bardziej skory do dawania, niż my do proszenia.
e) Jest to dobra nowina o nieśmiertelności (2 Tm 1,10). Dla poganina życie było drogą do śmierci. Człowieka określano jako istotę umierającą. Ale według dobrej nowiny, przyniesionej przez Jezusa, jesteśmy na drodze do życia, nie do śmierci.
f) Jest to dobra nowina o zbawieniu (Ef 1,13). Zbawienie nie jest wyłącznie rzeczą bierną, jest ono również czynne. Nie jest tylko uwolnieniem od kary i ucieczką od dawnych grzechów. Jest mocą potrzebną do zwycięskiego życia i do panowania nad grzechem. Posłannictwo Jezusa jest rzeczywiście dobrą nowiną.
2. Teraz zastanówmy się nad słowem upamiętać się. Upamiętanie się nie jest tak łatwą rzeczą, jak nam się czasem wydaje. Greckie słowo metanoia znaczy przemiana umysłu. Jesteśmy skłonni mylić dwie sprawy mianowicie, żal z powodu konsekwencji, jakie nieść musimy dlatego, że zgrzeszyliśmy, i żal z powodu samego popełnienia grzechu. Niejednego o żal przyprawiają kłopoty, w jakie został przez grzech wpędzony. Owszem żałuje. Ale jednocześnie wie dobrze, że popełniłby jeszcze raz ten sam grzech, gdyby miał pewność uniknięcia podobnych kłopotów. Człowiek taki nie nienawidzi samego grzechu. Nienawidzi jego konsekwencji.
Prawdziwe upamiętanie nie polega jedynie na żalu z powodu konsekwencji grzechu, lecz na nienawidzeniu samego grzechu. Już dawno Montaigne, ten stary mądry pisarz, powiedział w swej autobiografii: „Dzieci należy uczyć nienawiści do występku ze względu na jego istotę, tak, ażeby nie tylko unikały go w czynie, ale brzydziły się nim w sercu - ażeby sama myśl występku, bez względu na jego formę, wypełniła ich obrzydzeniem”. Kiedy człowiek, kiedyś zakochany w grzechu, zaczyna nagle nienawidzić grzech ze względu na jego istotę, ze względu na grzeszność grzechu - mamy do czynienia z prawdziwym upamiętaniem.
3. Wreszcie słowo wierzyć. „Wierzcie”, mówi Jezus, „ewangelii”. Wierzyć ewangelii znaczy tyle, co przyjąć to, co Jezus mówi: wierzyć, że Bóg jest właśnie taki, jakiego znamy ze słów Jezusa, wierzyć, że Bóg tak bardzo miłuje świat, że poniesie każdą ofiarę, by nys znowu do siebie przyprowadzić, wierzyć, że to, co brzmi zbyt pięknie by było prawdziwe, jest naprawdę prawdziwe.
Jezus wybiera przyjaciół (1,16-20)
Kiedy już Jezus podjął decyzję i wybrał metodę realizowania zadania, natychmiast przystąpił do montowania swojego zespołu. Przywódca musi gdzieś rozpocząć. Musi zebrać wkoło siebie grono pokrewnych dusz, by przed nimi wynurzyć swe wnętrze i by na ich sercach pisać swoje posłannictwo. Marek pokazuje tutaj, jak Jezus kładzie fundament pod swoje królestwo i powołuje pierwszych naśladowców.
W Galilei było dużo rybaków, Józef Flawiusz, wielki żydowski historyk, który w pewnym okresie był zarządcą Galilei, napisał, że w czasie sprawowania przez niego rządów po Morzu Galilejskim pływało trzysta trzydzieści łodzi rybackich. Przeciętny mieszkaniec Palestyny rzadko jadał mięso, prawdopodobnie nie częściej niż raz w tygodniu. Głównym jego posiłkiem była ryba (Łk 11,11; Mt 7, 10; Mk 6,30-44; Łk 24,42). Ryba najczęściej była solona ponieważ nie znano sposobów transportowania świeżej ryby. Świeża ryba należała wtedy do najwspanialszych delikatesów na stołach dużych miast, takich jak Rzym. O randze rybołówstwa mówią choćby same już nazwy nadbrzeżnych miast. Betsaida znaczy Dom Ryby ; Tarychea znaczy Miejsce Solonej Ryby. Właśnie w Tarychei rybę odpowiednio przygotowywano do eksportu do Jerozolimy a nawet do samego Rzymu. Przemysł solonej ryby był w Galilei nie lada interesem.
Rybacy używali sieci dwojakiego rodzaju, dowiadujemy się o tym również z Ewangelii. Jeden rodzaj sieci nazywał się sagene i był pewną odmianą włoku. Sieć taka, spuszczana z tyłu łodzi przyjmowała w wodzie, dzięki odpowiedniemu wyważeniu, pozycję pionową. Kiedy łódź zaczynała płynąć, cztery rogi, do których przywiązane były sznury, zbliżały się do siebie, tworząc z sieci rodzaj olbrzymiego woru, zagarniającego znajdujące się na jego drodze ryby. Sieć ta była oczywiście przymocowana do łodzi. Drugi rodzaj sieci nazywał się amfiblestron. Taką właśnie siecią łowili, według omawianego przez nas tekstu, Piotr i Andrzej. Była znacznie mniejsza od sagene, kształtem przypominała parasol, a do łowienia nią potrzebna była nie tyle siła pchanej wiosłami łodzi, co wprawna ręka.
Bliższe poznanie ludzi, których Jezus wybrał jako swoich pierwszych towarzyszy, jest, naturalnie, rzeczą nadzwyczaj ciekawą i pożyteczną.
1. Musimy zauważyć kim oni byli. Byli ludźmi prostymi. Nie przyszli ze szkół ani z uniwersytetów, nie mieli powiązań z duchowieństwem ani z arystokracją, nie byli ani uczeni ani bogaci. Byli rybakami. Znaczy to, że byli zwykłymi ludźmi. Nikt nie wierzył w ludzi prostych tak bardzo jak Jezus. Kiedy George Bernard Shaw powiedział: „Dla klas pracujących nie mam żadnego uczucia; chyba tylko pragnienie obalenia ich i zastąpienia ich jakimiś rozsądnymi ludźmi”. W swojej książce, The Patrician, John Galsworthy wkłada w usta jednego z bohaterów, Miltiouna, takie słowa: „Gawiedź! Jak ona mnie mierzi! Nienawidzę jej nędznej głupoty, nienawidzę brzmienia jej głosu i wyrazu twarzy - jest taka ohydna, taka mała”. Kiedyś Carlyle, w wybuchu gniewu, oświadczył, że w Anglii mieszka dwadzieścia siedem milionów ludzi - przeważnie głupców! Jezus tak myślał. Loncoln powiedział: „Bóg musi kochać prostych ludzi - tak wielu ich stworzył”. Wybierając swoich towarzyszy, Jezus zdaje się mówić: „Dajcie mi dwunastu zwykłych ludzi, a ja, razem z nimi, jeżeli mi się tylko oddadzą, zmienię świat”. Zamiast zastanawiać się nad tym, kim jest obecnie, człowiek powinien wiedzieć, kim Jezus Chrystus może go uczynić.
2. Powinniśmy zauważyć, co oni robili, kiedy Jezus ich powołał. Wykonywali swoją codzienną pracę: łowili ryby i naprawiali sieci. Podobnie było z niejednym prorokiem. „Nie jestem ja prorokiem”, powiedział Amos, „ani też uczniem proroka; jastem pasterzem i hodowcą sykomor, lecz Pan wziął mnie spoza trzody i rzekł do mnie: Idź, wystąp jako prorok wobec ludu mojego izraelskiego!” (Am 7,14.15). Bóg może powołać człowieka nie tylko w domu Bożym, nie tylko w komorze modlitwy. Może to nastąpić podczas wykonywania codziennej pracy.
Żyjąc w świecie pełnym Boga, nigdy nie można od niego uciec.
3. Zwróćmy uwagę na to, jak Jezus ich powołał. Wezwanie Jezusa brzmiało: „Pójdźcie za mną”. Zapewne nie było to pierwsze spotkanie Jezusa z tymi rybakami. Bez wątpienia stali już kiedyś w tłumie i słuchali. Bez wątpienia pozostali wtedy na miejscu i długo rozmawiali, mimo że tłum już dawno się rozszedł. Niewątpliwie już wcześniej byli pod wrażeniem jakiejś dziwnej mocy w jego obecności i czuli magnetyzm jego oczu. Jezus nie powiedział do nich: „Mam tu pewien teologiczny system i chciałbym, żebyście go zbadali; Mam tu kilka teorii - proszę, zastanówcie się nad nimi: Oto jeden z systemów etycznych. Chciałbym, żebyście go ze mną przedyskutowali”. Powiedział: „Pójdźcie ze mną”. Początek był w osobistym stosunku do Jezusa. Wszystko się zaczęło z takim przyciągnięciem serca, które rodzi nieporuszoną wierność. Nie znaczy to, że człowiek nie może stać się chrześcijaninem na skutek przemyślenia spraw. Dla większości nas jednak, pójście za Chrystusem jest podobne do zakochania się. Ktoś powiedział: podziwiamy ludzi dla jakichś powodów; kochamy ludzi bez powodów. „Kochamy ich ponieważ oni są oni, a my jesteśmy my”. „A gdy Ja będę wywyższony ponad ziemię”, powiedział Jezus, „wszystkich do siebie pociągnę”. (J 12,32). W większości wypadków człowiek staje się naśladowcą Jezusa nie dla tych rzeczy, które Jezus powiedział, ale dlatego, że Jezus po prostu jest taki jaki jest.
4. W końcu musimy zwrócić uwagę na to, co Jezus im zaoferował. Zaoferował im zadanie. Jezus nie powołał ich do bezczynności, lecz do służby. Ktoś powiedział, że każdy człowiek potrzebuje „jakiejś wielkiej sprawy, w którą mógłby zainwestować swoje życie”. Dlatego Jezus nie powołał swoich ludzi do łatwych wygód albo ospałej bezczynności. Powołał ich do zadania, w którym mieli się rozchodowywać i spalać i w końcu umrzeć dla jego sprawy i dla dobra innych. Powołał ich do takiego zadania, w którym zdobycie czegoś dla siebie jest możliwe jedynie poprzez oddanie wszystkiego Jemu i innym ludziom.
Jezus rozpoczyna swą działalność (1,21-22)
Opowiadanie Marka podane jest w serii logicznie i naturalnie następujących po sobie etapach. Wystąpienie Jana Jezus rozpoznał jako Boże wezwanie do akcji. Został ochrzczony i otrzymał Bożą pieczęć aprobaty oraz Boże wyposażenie do pracy. Był kuszony przez diabła i wybrał swoją metodę realizacji zadania oraz drogę, po której będzie kroczył. Wybrał sobie ludzi, ażeby mieć własny krąg bratnich dusz, ażeby pisać na nich swoje posłannictwo. Teraz musiał w sposób przemyślany rozpocząć swoją kampanię. Gdyby jakiś człowiek otrzymał od Boga posłannictwo i miał go przekazać ludziom, udałby się naturalnie, do kościoła, ponieważ tam zbierają się ludzie wierzący. Dokładnie tak postąpił Jezus. Swoją kampanię rozpoczął w synagodze.
Są pewne różnice między synagogą a współczesnym zborem.
a) Synagoga była przede wszystkim instytucją nauczającą. Na porządek zgromadzenia w synagodze zawsze składały się tylko trzy punkty - modlitwa, czytanie słowa Bożego oraz komentarze do niego. Nie było tam muzyki, śpiewu, nie było też ofiary. Można powiedzieć, że świątynia była miejscem właściwego nabożeństwa i ofiary, synagoga natomiast miejscem nauczania i udzielania instrukcji. Synagoga miała dużo większy wpływ na ludzi niż świątynia ponieważ, świątynia była tylko jedną, synagog było natomiast dużo. Według przepisów prawa żydowskiego synagoga musiała istnieć wszędzie tam, gdzie żyło przynajmniej dziesięć rodzin żydowskich. Dlatego nawet najmniejsze kolonie żydowskie w obecnych miastach miały swoje synagogi. Każdy, kto miał jakieś nowe poselstwo, szedł do synagogi i tam się nim dzielił.
b) Synagoga stwarzała możliwość wygłoszenia takiego poselstwa. Nad funkcjonowaniem synagogi czuwało kilka wybranych do tego celu osób. Przełożony synagogi był głównym administratorem i odpowiedzialnym za przygotowania do zgromadzeń i za ich właściwy przebieg. Dystrybutorzy jałumużny pobierali codziennie w synagodze dary zarówno w pieniądzach jak i w naturze, a następnie dzielili je między biednych. Najbiedniejsi otrzymywali pożywienie na czternaście posiłków w ciągu każdego tygodnia. Trzecim i ostatnim funkcyjnym był Chazan. Do jego obowiązków należało wystawianie oraz chowanie świętych zwojów z tekstami Pisma, sprzątanie synagogi, obwieszczanie wszystkim mieszkańcom okolicy, graniem na srebrnej trąbie, nadejścia sabatu oraz uczenie dzieci rzeczy elementarnych. Więcej funkcyjnych nie było. Synagoga nie miała stałego kaznodziei albo nauczyciela. O interpretację tekstu względnie o przemówienie proszone były różne osoby spośród obecnych na nabożeństwie, zawsze według uznania przełożonego synagogi. Zawodowego duszpasterstwa, według naszego rozumienia tego powołania, nie było. Dlatego Jezus mógł rozpoczynać swoją kampanię w synagogach. Opozycja wobec niego jeszcze nie przybrała formy wrogości. Wiedziano, że ten człowiek ma jakieś posłannictwo, że ma coś do powiedzenia. Zapraszano go więc w różnych synagogach na kazalnice, po to by nauczał i apelował do ludzi.
Nauczanie Jezusa, stosowane przez niego metody i wytworzony nastrój, wszystko to przyjmowane było przez ludzi w synagodze jako nowe objawienie. Nie uczył tak, jak uczeni w Piśmie, eksperci Prawa. Kim byli ci uczeni w Piśmie?
Dla Żydów rzeczą najświętszą na świecie była Tora, Zakon, Prawo. Rdzeniem Prawa było Dziesięcioro Przykazań, ale za całe Prawo uważali pierwsze pięć ksiąg Starego Testamentu, tzw. Pentateuch, Pięcioksiąg. Bóg wg Żydów jest wyłącznym jedynym autorem Prawa. Mojżesz - wierzyli - otrzymał go bezpośrednio od Boga. Było ono doskonale święte i absolutnie wiążące. Żydzi mówili: „Kto uważa, że Tora nie pochodzi od Boga, nie będzie miał udziału w przyszłym świecie”, oraz, „kto mówi, że choćby jeden jej werset zastał napisany w oparciu o własne poznanie Mojżesza, odrzuca słowo Boże i pogardza nim”.
Takie stawianie sprawy prowadzi do pewnych logicznych wniosków. Jeżeli Tora jest w tym sensie i w takim stopniu Bożą księgą, to po pierwsze, jest ona najwyższą normą wiary i życia, a po drugie, musi zawierać wszystkie potrzebne do życia wskazówki i przepisy. Jeżeli tak się rzeczy mają, to z kolei, Torę należy odpowiednio traktować. Po pierwsze, należy ją studiować nadzwyczaj starannie i drobiazgowo. Po drugie, ponieważ Tora wyraża wielkie, ogólne zasady, należy je - jeżeli naprawdę są w niej wskazówki i przepisy dotyczące całego życia - dostosować do każdej życiowej sytuacji, a właściwie, to co ukryte, wydobyć na powierzchnię. Wielkie zasady muszą stać się szczegółowymi regułami i przepisami - tak mniej więcej był tok argumentowania Żydów.
Rozwój takich studiów i pochodnej nauki był możliwy dzięki powstaniu całej klasy naukowców. Byli to uczeni w Piśmie, eksperci Prawa. Najznaczniejszych z nich tytułowano Rabbi. Uczeni w Piśmie mieli trzy powinności.
1. Z wielkich moralnych zasad Tory mieli wydobyć reguły i przepisy dla każdej możliwej sytuacji w życiu. Oczywiście, była to praca bez końca. Początek religii żydowskiej znaczony był wielkimi moralnymi zasadami, koniec, natomiast, nieskończonością reguł i przepisów. Na początku była religia. Teraz - system legalistyczny.
2. Zadaniem uczonych w Piśmie było uczenie tego prawa i jego licznych rozszerzeń oraz przekazywanie ich potomnym. Wydedukowane przez nich i wydzielone reguły i przepisy nigdy nie zostały spisane. Znane są jako Prawo przekazywane ustnie. Mimo, że nie spisane, miało ono większą rangę niż Prawo spisane. Było bardziej wiążące. Uczeni w Piśmie poznawali go i przechowywali w pamięci z pokolenia w pokolenie. Dobry student miał pamięć podobną do „studni wyłożonej wapnem, z której nie ucieka nawet jedna kropla wody”.
3. Uczeni w Piśmie mieli obowiązek wydawania orzeczeń w indywidualnych sprawach sądowych. Z natury rzeczy, praktycznie każda indywidualna sprawa była okazją do tworzenia nowego prawa.
W czym nauczanie Jezusa różniło się tak bardzo od nauczania uczonych w Piśmie? Jego nauka poparta była osobistym autorytetem. Uczony w Piśmie nigdy nie rozstrzygał sprawy samodzielnie, nie dawał własnej interpretacji. Zawsze zaczynał mniej więcej tak: „Naucza się, że...”, i wtedy, cytował wszystkie autorytety, które tak właśnie nauczały. każdą swoją wypowiedź popierał tym, tamtym, i jeszcze innym cytatem wielkich mistrzów prawa z przeszłości. Jakże inny był Jezus! Kiedy mówił, zachowywał się tak, jakby nie potrzebował żadnego autorytetu poza sobą samym. Mowę jego cechowała całkowita niezależność. Nie cytował żadnych autorytetów, nie powoływał się na żadnych ekspertów. Mowa jego brzmiała jak ostateczne i nieodwołalne wyroki Boże. Słuchający ją ludzie odbierali ją, jak ożywiający powiew z nieba. Stanowcza, wspaniała pewność Jezusa była antytezą ostrożnego cytowania autorytetów uczonych w Piśmie. Zabrzmiała nuta osobistego autorytetu - nuta, która chwyta uwagę ucha każdego człowieka.
Pierwsze zwycięstwo nad mocarzami zła (1,23-28)
Jeżeli słowa Jezusa wprawiły ludzi w zdumienie, to jego czyny oszołomiły ich. W synagodze znalazł się człowiek opętany przez ducha nieczystego, który wzniecał zamieszanie. Jezus go uzdrowił.
W Ewangeliach często spotykamy ludzi mających nieczyste duchy oraz opętanych przez demony i diabły. Co się za tym kryje?
Żydzi, jak zresztą cały starożytny świat, mocno wierzyli w demony i diabły. Harnack napisał: „Cały świat oraz otaczająca go atmosfera były wypełnione diabłami. Rządy swe sprawowały one nie tylko w świecie bałwochwalstwa, ale w każdej dziedzinie i formie życia. Siedziały na tronach, unosiły się dokoła kołysek. Ziemia była literalnie piekłem”.
Dr A. Rendle Short przytacza pewien fakt, demonstrujący intensywność wiary w demony w starożytnym świecie. Na wielu odkopanych starożytnych cmentarzach znaleziono trepanowane czaszki. Każda z nich miała sztucznie wykonany otwór - żeby nie było wątpliwości. Na jednym cmentarzu wpośród stu dwudziestu odkopanych czaszek, sześć było trepanowanych. W starożytności, przy bardzo ubogiej technice chirurgicznej, trepanacja nie była lekką operacją. Co więcej, badania wykazały niezbicie, że trepanacje dokonywano za życia ludzi. W jakim celu operowano czaszki? Otwory były zbyt małe, ażeby mieć jakąś wartość z punktu medycyny chirurgicznej. Poza tym wiemy, że usunięte podczas zabiegu kawałki czaszki, najczęściej z krążków, noszone były na szyi jako amulety. Trepanacji dokonywano po to, ażeby stworzyć demonom warunki wydostania się z ciała człowieka. Gotowość prymitywnych chirurgów podjęcia się wykonania tak skomplikowanej operacji oraz gotowość ludzi podjęcia się jej, świadczy o intensywności wiary w opętanie przez demony.
Skąd wzięły się demony? Dawano trzy odpowiedzi na to pytanie. Niektórzy wierzyli, że istnieją one od stworzenia świata. Inni uważali, że są to duchy zmarłych już, złych ludzi, które dalej wykonują, właściwą im, złośliwą robotę. Większość ludzi łączyła demony ze starym opowiadaniem z Pierwszej Księgi Mojżeszowej 6, 1-8 (por. 2 P 2,4.5).
Żydzi podawali to opowiadanie w następującej wersji. Było dwóch aniołów, którzy porzucili Boga i przyszli na tę ziemię, ponieważ pociągało im piękno śmiertelnych kobiet. Nazywali się Assael i Shemachsai. Jeden z nich powrócił do Boga, drugi natomiast pozostał na ziemi i dawał upust swemu pożądaniu. Jego dzieci i dzieci ich dzieci są właśnie demonami.
Słowo mazzikin, rzeczownik zbiorowy określający demony, znaczy ten, który wyrządza szkodę. Demony były więc złośliwymi istotami, pośrednimi między Bogiem i człowiekiem szukającymi sposobów szkodzenia człowiekowi.
Demony zgodnie z wierzeniami Żydów, mogły jeść, pić, i rodzić dzieci. Było ich zastraszająco dużo. Niektórzy twierdzili, że jest ich siedem i pół miliona. Każdy człowiek miał dziesięć tysięcy demonów po lewej stronie i dziesięć tysięcy po prawej. Demony mieszkały w nieczystych miejscach, takich jak np. groby, oraz tam, gdzie nie było wody oczyszczającej. Mieszkały też na pustyni, gdzie można było słyszeć ich wycie - stąd określenie wyjąca pustynia. Demony były szczególnie niebezpieczne dla samotnego podróżnika, kobiety rodzącej, oblubienicy i oblubieńca, dzieci pozostających na dworze po zapadnięciu zmroku i dla tych, co podróżowali nocą. Najbardziej były aktywne w spiekocie południa i pomiędzy zachodem i wschodem słońca. Był demon ślepoty, demon trądu, choroby serca. Demony mogły przekazywać swoje złośliwe dary ludziom. Na przykład, złe oko, zdolne obrócić dobrą fortunę w złą, wszyscy w nie wierzyli, dane było człowiekowi przez demony. Demony współdziałały z niektórymi zwierzętami - z wężem, z bykiem, osłem i komarem. Demony rodzaju męskiego znane były jako szedim, żeńskiego jako Lilit (zobacz Iz 34,14 w Biblii Tysiąclecia przyp. tłum.). Żeńskie demony miały długie włosy i były wrogie wobec dzieci. Dlatego każde dziecko potrzebowało anioła stróża (Mt 18,10).
Nie jest ważne, czy my w to wszystko wierzymy, czy nie: nie w tym też rzecz, czy to jest prawda, czy nie. Chodzi o to, że ludzie w czasach nowotestamentowych wierzyli. Jeszcze dzisiaj używamy powiedzeń typu „Niech to wszyscy diabli!”. Są to pozostałości ze starych wierzeń. Każdy człowiek wierzył, że jest opętany przez demona miał „świadomość własnej osobowości oraz jakiejś innej zniewalającej go i kontrolującej od wewnątrz”. To wyjaśnia, dlaczego opętani w Palestynie tak często na widok Jezusa krzyczeli. Wiedzieli oni, że Jezus jest uważany, przynajmniej przez niektórych, za Mesjasza ; wiedzieli również, że królestwo Mesjasza niesie pomoc demonom. Człowiek, który wierzył, że jest opętany, w obecności Jezusa mówił jako demon.
Wielu było egzorcystów, przypisujących sobie umiejętności wypędzenia demonów. Sprawy te traktowane były tak serio, że w roku 340 naszej ery kościół chrześcijański posiadał już Zakon Egzorcystów. Istniała jednak ogromna różnica między egzorcystami a Jezusem. Typowy żydowski albo pogański egzorcysta używał skomplikowanych zaklęć i czarów oraz magicznych rytuałów. Jezus, jednym tylko słowem, krótkim, wyraźnym, prostym, ale pełnym autorytetu uwalniał człowieka od demona. Nikt przedtem, czegoś podobnego nigdy nie widział, nie w zaklęciu, formule, czarach, nie w skomplikowanym rytuale była ta moc. Ta moc była w Jezusie. A ludzie byli pełni zdumienia.
Jaki powinien być nasz stosunek do tych spraw? Paul Tournier w A Doctor's Casebook pisze: „Niewątpliwie wielu jest lekarzy, którzy w swej walce z chorobami, mieli, podobnie jak ja, odczucie, że nie stawiają czoła czemuś biernemu, ale inteligentnemu i sprytnemu wrogowi”. Dr Rendle Short ostrożnie dochodzi do wniosku, że „wydarzenia w tym świecie - katastrofy moralne, wojny, nikczemność, klęski żywiołowe, choroby - wszystko to może być częścią wielkiej wojny, rozgrywanej pomiędzy takimi siłami, jakie obserwujemy w księdze Joba, złośliwością diabła z jednej strony i powstrzymywaniem zła przez Boga z drugiej”.
W przedmiocie tym trudno dogmatyzować. Możemy co najwyżej zająć jedną z trzech różnych pozycji. 1. Możemy przenieść całe zagadnienie opętania przez demony w sferę myśli prymitywnej i powiedzieć, że w ten sposób wyjaśniono chorobę w czasach niedostatecznego poznania ciała i umysłu człowieka. 2. Możemy przyjąć opętanie przez demony jako fakt w czasach zarówno nowotestamentowych jak też dzisiejszych. 3. Jeżeli przyjmujemy pierwszą pozycję, musimy wyjaśnić postawę i czyny Jezusa. Albo, w tym przedmiocie nie wiedział on więcej, niż współcześni mu ludzie, co może jest do przyjęcia, jako że Jezus nie był naukowcem, i nie po to przyszedł, ażeby wykładać naukę. Albo doskonale wiedział, że tylko wtedy będzie mógł pomóc człowiekowi, kiedy jego opętanie potraktuje się poważnie, jako fakt. Wszak sam człowiek jest przeświadczony o opętaniu. W końcu musimy przyznać, że nie wszystko wiemy, że nie na każde pytanie potrafimy odpowiedzieć, że są odpowiedzi, których nie znamy.
Cud w mieszkaniu (1,29-31)
W synagodze Jezus mówił i działał w najbardziej zdumiewający sposób. Nabożeństwo zakończyło się i Jezus udał się, że swoimi przyjaciółmi, do domu Piotra. Główny posiłek w dniu sabatu, według żydowskich zwyczajów, podawano natychmiast po powrocie z synagogi, o godzinie szóstej, to znaczy o dwunastej w południe. (Dzień u Żydów rozpoczynał się o szóstej po południu, dlatego stąd liczone są godziny). Po emocjonujących i wyczerpujących wydarzeniach podczas nabożeństwa w synagodze, Jezus mógł słusznie domagać się odpoczynku. Kiedy jednak doniesiono mu o kobiecie, potrzebującej pomocy, nie myśląc o sobie, znowu rozchodował swoją moc dla dobra innych. Cud ten mówi nam wiele o występujących tu osobach.
1. Czego dowiadujemy się o Jezusie? Do okazania mocy, Jezusowi potrzebne były tłumy. Tak samo jak wpośród licznie zebranych wiernych w synagodze, gotów był dokonać cudu w małym gronie ludzi zebranych w prywatnym domu. Nigdy nie odmawiał pomocy ludziom, nawet kiedy był najbardziej zmęczony. Potrzebom innych dawał pierwszeństwo przed własnymi potrzebami. Ale ponad wszystko, widzimy tu, tak samo jak w synagodze wyjątkowość metody Jezusa. W tamtych czasach wielu było egzorcystów. Wykonywali oni swoje zajęcie przy użyciu skomplikowanych zaklęć, formułek, czarów czy magii. W synagodze Jezus wypowiedział jedno autorytatywne zdanie i ono wystarczyło do przywrócenia człowiekowi pełnego zdrowia.
Tu, w mieszkaniu, sytuacja się powtórzyła. Chorobę teściowej Piotra Talmud nazywa „palącą gorączką”. Do dnia dzisiejszego wielu ludzi choruje na nią w tej części Galilei. Ponieważ była bardzo rozpowszechniona, opracowano metody postępowania z nią i podano je w Talmudzie. Nóż, cały zrobiony z żelaza, należało przywiązać za pomocą splotu włosów do krzewu ciernistego. W kolejne dni należało powtarzać kolejne wersety z Drugiej Księgi Mojżeszowej z rozdziału trzeciego, najpierw werset 2 i 3, później werset 4, w końcu werset 5. Następnie pewna magiczna formuła miała być wypowiedziana i jak twierdzi Talmud, choroba powinna ustąpić. Jezus całkowicie zignorował te sztuczki popularnej magii, jednym gestem i słowem niezrównanego autorytetu i mocy, uzdrowił kobietę.
W poprzednim fragmencie tego określenia mocy w języku greckim użyte zostało słowo sxousia. Exousia łączy w sobie wyjątkowe poznanie z wyjątkową mocą. Dokładnie te właściwości posiadał Jezus i chętnie ich użył w prywatnym domu. Paul Tournier pisze: „Moi pacjenci bardzo często mówią do mnie: „Podziwiam cierpliwość, z jaką słucha pan wszystkiego, co mówię. To nie jest cierpliwość, lecz zainteresowanie”. Cudu nie traktował Jezus jako środka do zwiększenia osobistego prestiżu: pomagania innym nie odczuwał jako uciążliwego i przykrego obowiązku. Jezus pomagał instynktownie, ponieważ był w najwyższym stopniu zainteresowany wszystkimi, którzy potrzebowali jego pomocy.
2. Co wydarzenie to mówi nam o uczuciach? Uczniowie od niedawna dopiero znali Jezusa, ale już zaczęli nieść do niego wszystkie swe kłopoty. Teściowa Piotra chorowała, co wprowadziło niepokój i zakłóciło normalny bieg spraw domowych. Uczniowie, w sposób jak najbardziej naturalny, opowiedzieli o tym wszystkim Jezusowi.
Paul Tournier opowiada, jak dokonał jednego z największych w życiu odkryć. Od czasu do czasu odwiedzał starego pastora, który nigdy nie pozwolił mu odejść, zanim się z nim przedtem nie pomodlił. Niezwykła prostota modlitwy starego człowieka robiła na nim ogromne wrażenie. Zawsze wydawało się, że ten mąż Boży podejmuje niedawno przerwaną, intymną rozmowę z Jezusem. Paul Tournier opowiada dalej: „Kiedy wróciłem do domu, rozmawialiśmy o tym wspólnie z moją żoną, a później poprosiliśmy w modlitwie Boga, ażeby również nam dał taką bliską społeczność z Jezusem, jaką miał ten stary pastor. Od tego czasu Jezus stał się ośrodkiem mojego życia i towarzyszem wszystkich moich podróży. Ma upodobanie w każdej mojej czynności (Kzn 9,7) i interesuje się mną, jest przyjacielem, z którym mogę rozmawiać o wszystkim, co wydarza się w moim życiu. On dzieli moją radość i mój ból moje nadzieje i niepokoje. On jest obecny, kiedy pacjent otwiera przede mną swoje serce, słucha razem ze mną, ale robi to lepiej niż ja. A kiedy pacjenta już nie ma, rozmawiam z nim o wizycie.
Na tym polega istota chrześcijańskiego życia. Czyż na nabożeństwach nie śpiewamy, „Wszystko to Zbawcy wnet mów”? Już na początku uczniowie nauczyli się tego, co później było stałym zwyczajem w ciągu całego ich życia, mianowicie, że z wszystkimi kłopotami należy przyjść do Jezusa i prosić go o pomoc.
3. Dowiadujemy się tu też czegoś ważnego o teściowej Piotra. Z chwilą gdy tylko została uzdrowiona, zaczęła usługiwać. Przywrócone zdrowie przeznaczyła na odnowioną służbę. Jeden ze znacznych szkockich rodów ma na herbie motto: „Ocaleni do służby”. Po to Jezus nam pomaga, abyśmy my mogli pomagać innym.
Początek tłumów (1,32-34)
Jezus dokonał swoich cudów w Kafarnaum jawnie. Pojawienie się tak wielkiej, nowej mocy i autorytetu nie można było utrzymać w tajemnicy. Dlatego wieczorem dom Piotra oblegały tłumy ludzi, szukających uzdrawiającego dotyku Jezusa. Ludzie czekali z tym do wieczora, ponieważ prawo zabraniało niesienia przez miasto jakiegokolwiek ciężaru w dniu sabatu (por. Jr 17,24). Noszenie było pracą, a praca była zabroniona. Sabat rozpoczynał się o szóstej po południu w piątek i trwał do szóstej po południu w sobotę. Nie było, oczywiście, w tamtych czasach zegarów. Umownym, choć usankcjonowanym przez prawo, znakiem zakończenia sabatu, było pojawienie się trzech pierwszych gwiazd na niebie. Mieszkańcy Kafarnaum czekali przeto, iż zajdzie słońce i pojawią się gwiazdy i wtedy przyszli, niosąc swoich chorych, do Jezusa. Jezus ich uzdrowił.
Trzy razy widzieliśmy już, jak Jezus uzdrawia ludzi. Najpierw uzdrawiał w synagodze, później w domu przyjaciół, a teraz na ulicy. O doktorze Johnsonie mówią, że każdy, kogo spotkało jakieś nieszczęście, mógł być pewien jego przyjaźni i wsparcia. Jezus chętnie używał swojej mocy wszędzie tam, gdzie było jakiekolwiek zmartwienie. Nie wybierał ani miejsca ani osoby. Uznawał, że wszyscy potrzebujący mają prawo otrzymania pomocy.
Ludzie tłumnie oblegali Jezusa, ponieważ rozpoznali w nim człowieka czynu. Wielu potrafiło mówić, objaśniać, wykładać i kazać. Jezus nie tylko mówił ale też czynił. Mówią, że „jeżeli ktoś potrafi robić lepsze pułapki na myszy niż jego sąsiad, ludzie wydepczą ścieżkę do jego domu, nawet jeżeli mieszka w środku lasu.” Człowiek efektywny jest poszukiwany. Działanie Jezusa dawało i nadal daje wyniki.
Ale tu jest początek tragedii. Dlaczego ludzie przyszli tłumnie do Jezusa? Dlatego, że chcieli coś od niego otrzymać. Nie dlatego przyszli, że go kochali, nie dlatego też, że on im dopomógł ujrzeć, może na razie cząstkowo, jakąś nową wizję. Tak naprawdę, przyszli dlatego, że chcieli się nim posłużyć. Niestety, prawie wszyscy chcą w taki właśnie sposób postępować z Bogiem i z jego Synem. Na jedną modlitwę, jaka idzie do Boga w czasach pomyślności, dziesięć tysięcy idzie w czasach nieszczęścia. Niejeden modli się po raz pierwszy w życiu dopiero wtedy, kiedy spotykają go przeciwności losu.
Ktoś powiedział, że w świadomości wielu ludzi, religia należy „do zespołu sanitarnego, a nie do linii frontu życia”. O Bogu zaczynają pamiętać dopiero wtedy, kiedy sami poplączą sobie życie, albo kiedy życie zadaje im nokautujący cios. My wszyscy musimy iść do Jezusa, ponieważ jedynie on może nam dać to, co do życia potrzebujemy. Jeżeli jednak spotkanie z nim i jego dary nie wywołują w nas odpowiedniej miłości i wdzięczności, to z nami jest coś tragicznie nie w porządku. Bogiem nie należy się posługiwać w dniu niepowodzenia, raczej trzeba go miłować i pamiętać o nim każdego dnia życia.
Czas ciszy i wezwanie do działania (1,35-39)
Czytając Opowiadanie o wydarzeniach w Kafarnaum, zauważamy, że Jezus nie miał ani chwili wolnego czasu. Jezus wiedział dobrze, że nie będzie mógł żyć bez kontaktu z Bogiem, Że jeżeli ma ciągle coś z siebie dawać, to musi, od czasu do czasu, coś przyjmować dla siebie, że jeżeli ma stale wyczerpywać swoją moc dla dobra innych, to musi ciągle na nowo przyzywać posiłki dla duchowego wzmocnienia. Jezus wiedział, że nie może żyć bez modlitwy. W małej książeczce o modlitwie, pt. „Praktyka” (The Practice of Prayer) Dr A. D. Belden napisał kilka wielkich sentencji. „Modlitwę można nazwać apelowaniem duszy do Boga”. Ignorując modlitwę, postępujemy jak szaleńcy, którzy odrzucają „możliwość działania Bożej mocy do własnej możliwości”. „Poprzez modlitwę dajemy Bożemu doskonałemu umysłowi możliwość karmienia naszych mocy umysłowych” Jezus o tym wiedział. Wiedział, że jeżeli ma wychodzić na spotkanie ludzi, musi wcześniej spotkać Boga. Jeżeli Jezus potrzebował modlitwy, o ile bardziej musi być ona potrzebna nam?
Nawet tam go odszukali. Jezus nie mógł w żaden sposób zamknąć drzwi. Kiedyś Rose Macaulay, powieściopisarka, powiedziała, że tylko jednego żąda od życia, mianowicie, „własnego pokoju”. Właśnie tego Jezus nigdy nie miał. Znany doktor następująco określił obowiązki medycyny: „Czasami wyleczyć, często ulżyć, zawsze nieść pocieszenie”. Obowiązki te zawsze były zasadą postępowania Jezusa. Mówią, że lekarz powinien „pomagać ludziom żyć i umierać” - a ludzie zawsze żyją i zawsze umierają. Człowiek instynktownie buduje obok siebie bariery po to, ażeby mieć dla siebie trochę czasu i trochę spokoju. Jezus nigdy nie robił tego. Własne potrzeby nigdy nie zagłuszały w nim natarczywego wołania potrzeb innych ludzi. Dlatego, kiedy przyszli po niego, wstał z kolan i poszedł na spotkanie wyzwania swojej własnej misji. Modlitwa nigdy nie wykona za nas naszej pracy. Poprzez modlitwę otrzymujemy jednak siły, potrzebne do wykonania tej pracy.
Jezus wyruszył w podróż misyjną, odwiedzając synagogi po całej Galilei. W Ewangeliach Marka o podróży tej znajdujemy tylko krótką, jednozwrotkową wzmiankę, choć musiała ona trwać całe tygodnie, a może nawet miesiące. Chodząc, Jezus nauczał i uzdrawiał. Pewnych rzeczy Jezus nigdy nie oddzielał od siebie.
1. Jezus nigdy nie rozdzielał słów i czynów. Nie myślał, że samo określenie jakiegoś zadania jest równoznaczne z jego wykonaniem. Nie zauważał, że zapraszając ludzi do Boga i wzywając ich do dobroci już wykonał swoje obowiązki. Wszystkie jego oświadczenia i nawoływania obracały się w czyny. Fosdick opowiada o studencie, który zakupił najlepsze książki i najlepsze pomoce naukowe, postarał się o specjalne krzesło z pulpitem na książki, następnie usiadł na krześle i... zasnął. Tak właśnie wygląda człowiek, który obraca słowami, nie troszcząc się i odpowiadające im czyny.
2. Jezus nie rozdzielał duszy i ciała. Niektóre odłamy Chrześcijaństwa nauczały, że do ciała nie należy przywiązywać żadnej wagi. Ale człowiek składa się zarówno z ciała jak i z duszy. Chrześcijaństwo nie zajmuje się niesieniem zbawienia części człowieka, ale całemu człowiekowi. Prawdą jest, oczywiście, że nawet człowiek głodny, obolały i mieszkający w nędznych warunkach może cieszyć się wspaniałą społecznością z Bogiem. Czy dlatego mamy go pozostawić w potrzebach i ubóstwie? Misjonarze, udając się do ludów prymitywnych, prócz Biblii, zabierają ze sobą naukę i medycynę, budują szkoły i szpitale. Jeżeli traktujemy ewangelię społeczną jako dodatek, alternatywę albo wydzieloną część chrześcijańskiego poselstwa, to jesteśmy w błędzie. Poselstwo chrześcijańskie jest jedno: mianowicie to, które w słowie i czynie zabiega o dobro ciała i duszy człowieka.
3. Jezus nigdy nie rozdzielał ziemi i nieba. Niektórzy ludzie tak bardzo są zajęci niebem, że zupełnie zapominają o ziemi. Ci stają się niepraktycznymi marzycielami. Inni natomiast, na tyle zajmują się ziemią, że zapominają o niebie. Ci z kolei zawężają dobro do dóbr materialnych. Jezus marzył o nadejściu czasów, kiedy wola Boża na ziemi będzie pełniona tak jak w niebie (Mt 6,10) i kiedy ziemia i niebo będą jednym.
Oczyszczenie trędowatego (1,40-45)
Żadna inna choroba występująca w Nowym Testamencie nie wywołuje takiego przerażenia i litości, co trąd. Kiedy Jezus posyłał Dwunastu, dał im rozkaz: „Chorych uzdrawiajcie, trędowatych oczyszczajcie” (Mt 10,8). Położenie trędowatego było bardzo ciężkie. E. W. G. Masterman, w artykule o trądzie w „Słowniku o Chrystusie i Ewangeliach” (Dictionary of Christ end the Gospels), z którego do naszych rozważań czerpiemy dużo informacji, powiedział: „Żadna inna choroba nie doprowadziła istoty ludzkiej do tak odrażającej, a przy tym trwającej całe lata ruiny”. Zapoznajemy się najpierw z faktami. Są trzy rodzaje trądu.
1. Trąd guzowaty albo guzełkowaty. Rozpoczyna się niewytłumaczalną sennością i bólem stawów. Następnie pojawiają się na ciele, zwłaszcza na plecach, symetrycznie umieszczone odbarwione plamy. Na nich formują się małe guzki, początkowo koloru różowego, później przechodzące w brązowy. Guzki gromadzą się głównie w zgięciach skóry, na policzkach, nosie, wargach, i na czole. twarz zmienia się czasem do tego stopnia, że traci cechy ludzkie i z wyglądu zaczyna przypominać jak to mówili starożytni lwa albo satyra. Guzki powiększają się, robią się na nich wrzody, sączące cuchnącą wydzielinę. Brwi wypadają, oczy są bardzo szeroko otwarte. Owrzodzone struny głosowe dają chrapliwy głos i dychawiczny oddech. Wrzodami pokrywają się również ręce i stopy. Powoli chory staje się masą gnijących narośli. Choroba męczy człowieka przeciętnie około dziewięciu lat i prowadzi do zaniku władzy umysłowych, śpiączki i w końcu śmierci. Cierpiący staje się w najwyższym stopniu odpychający dla siebie i otoczenia.
2. Trąd powoduje znieczulicę. W stadiach występujących jest taki sam jak opisany wyżej, z tą różnicą, że atakuje również układ nerwowy. Dotknięte nim części ciała całkowicie tracą czucie. Człowiek może dość długo nic o chorobie nie wiedzieć. Może dowiedzieć się o niej przypadkowo, stwierdzając brak bólu w okolicznościach, w jakich ból powinien wystąpić, na przykład przy zetknięciu się z ogniem lub wrzątkiem. W miarę postępu choroby uszkodzenie nerwów powoduje pojawienie się odbarwionych plam i pęcherzy. Mięśnie obumierają, kurczą się ścięgna, ręce stają się podobne do szponów. Paznokcie ulegają zniekształceniu. Później następuje chroniczne owrzodzenie stóp i rąk prowadzące do stopniowej lecz postępującej utraty palców rąk i nóg. W niektórych przypadkach choroby odpadają całe stopy i dłonie. Choroba może trwać od dwudziestu do trzydziestu lat. Jest to straszne, powolne, postępujące umieranie ciała.
3. Trzeci rodzaj trądu - najczęściej spotykany, jest połączeniem trądu guzowatego i z trądem porażającym.
Nie ma wątpliwości, że w Palestynie, w czasach Jezusa, wiele osób chorowało na ten właśnie rodzaj trądu. W czasach nowotestamentowych posługiwano się terminem trąd do określenia również innych chorób skóry. Widzimy to wyraźnie z opisów zawartych w trzynastym rozdziale 3 Księgi Mojżeszowej. Wydaje się, że termin obejmował łuszczycę, chorobę pokrywającą ciało białymi łuskami - stąd określenie, „trędowaty, biały jak śnieg”. Zapewne obejmował też grzybicę strzygącą, chorobę do dziś powszechną na Wschodzie. 3 Księga Mojżeszowa posługuje się dla określenia trądu hebrajskim słowem tsaraath. Mówi ona nawet o tsaraath szat (13,47) i o tsaraath domu (14,33). Chodziło zapewne o szaty dotknięte jakimś rodzajem pleśni lub grzyba i o stare domy, z zagrzybionymi lub butwiejącymi belkami, względnie z liszowatymi porostami na kamieniach. Wydaje się, że słowo ttsaraath trąd, miało w hebrajskiej myśli szerokie znaczenie i określało każdy rodzaj rozszerzającej się choroby skóry. Ponieważ wiedza medyczna była jeszcze w powijakach, nie umiano rozróżniać między wieloma rodzajami chorób skóry i używano, tego samego terminu do określenia zarówno strasznych i nieuleczalnych chorób jak też niegroźnych i stosunkowo nieszkodliwych.
Choroba skóry czyniła człowieka nieczystym. Był usuwany poza obręb społeczności ludzkiej. Mieszkał sam z dala od obozu. Kiedy szedł, udawał się gdzieś, musiał zakładać szaty rozdarte na dwoje, mieć odkrytą głowę, zasłonę na ustach i musiał wołać: „Nieczysty, nieczysty!” ostrzegając wszystkich o bliskości swojej zakażonej osoby. te same zasady obowiązywały w Wiekach Średnich, kiedy to po prostu przejęto przepisy prawa Mojżeszowego. Kapłan ubrany w stułę, trzymając w ręku krucyfiks, prowadził trędowatego do kościoła, gdzie odprawiał nad nim żałobne nabożeństwo, jeszcze za życia trędowaty uważany był za martwego. Musiał nosić czarny strój, łatwy do rozpoznania, i mieszkać w specjalnym domu lub szpitalu dla trędowatych. Nie wolno mu było wchodzić do kościoła. Uczestnictwo w nabożeństwie umożliwiały mu małe, ukośne kute w murach kościoła otwory, przez które mógł widzieć jakiś drobny fragment wnętrza podczas nabożeństwa. Choroba przyprawiała trędowatego nie tylko o ból fizyczny, lecz również o duchową udrękę i o rozpacz wydalenia poza nawias ludzkiej społeczności oraz całkowitego odrzucenia.
Kiedy trędowaty odzyskiwał zdrowie - oczywiście, mowa o jakiejś innej chorobie skóry, jako że prawdziwy trąd był nieuleczalny - musiał się poddać skomplikowanej ceremonii oczyszczenia opisanej w czternastym rozdziale 3 Księgi Mojżeszowej. Najpierw kapłan przeprowadzał badania i stwierdzał wyleczenie z choroby. Wtedy brano dwa żywe ptaki, z których jednego zabijano nad bieżącą wodą. Brano też drzewo cedrowe, nitki karmazynowe i hyzop. Wszystko to, wraz z żywym ptakiem, zanurzano we krwi ptaka zabitego. Żywego ptaka wypuszczano na wolność. Ten, który poddawał się oczyszczeniu, kąpał się, prał ubranie i golił włosy. Po siedmiu dniach był badany ponownie. Znowu musiał ogolić głowę, brodę i brwi. Następnie przynoszone były pewne ofiary - dwa baranki bez skazy i jedna owca, trzy dziesiąte efy przedniej mąki zmieszanej z oliwą i jeden log oliwy. Biedni ofiarowali mniej. Następnie kapłan mazał krwią i oliwą wierzch prawego ucha, kciuk prawej ręki i duży palec prawej nogi oczyszczającego się człowieka. W końcu przeprowadzał jeszcze jedno badanie i, w przypadku pozytywnych wyników, wręczał oczyszczonemu odpowiednie zaświadczenie i puszczał do domu.
Opisana tu scena bardzo dużo mówi o Jezusie.
1. Jezus nie wypędził człowieka, który złamał Prawo. Trędowatemu w ogóle nie wolno było rozmawiać z Jezusem. Ale Jezus z pełnym wyrozumiałości współczuciem wyszedł na spotkanie ludzkiej rozpaczy.
2. Jezus wyciągnął rękę i dotknął go. Dotknął człowieka nieczystego. Trędowaty nie był dla Jezusa nieczysty. Był po prostu człowiekiem w rozpaczliwej potrzebie.
3. Oczyściwszy go, Jezus polecił wypełnić mu nakazany rytuał. Jezus wypełniał ludzkie prawo i ludzką sprawiedliwość. Nie rzucał nierozważnie wyzwania ogólnie przyjętym zwyczajom, ale, kiedy było potrzeba, podporządkował się im.
Widzimy tu połączenie miłującego współczucia, mocy i mądrości.
Wiara, której nie można się wyprzeć (2,1-5)
Kiedy Jezus obszedł już synagogi w okolicznej krainie powrócił do Kafarnaum. Wieść ta natychmiast rozeszła się po całym mieście. Życie w Palestynie było zupełnie jawne. Rano otwierano drzwi domów i każdy, kto chciał, mógł wejść do środka. Drzwi nigdy nie zamykano, chyba, że ktoś specjalnie szukał odosobnienia. Otwarte drzwi oznaczały zaproszenie dla wszystkich. W niewielkich domach takich jak ten, do którego wszedł Jezus nie było sieni. Drzwi otwierały się bezpośrednio na ulicę. Usłyszawszy, że jest w domu, ludzie od razu zgromadzili się tłumnie, tworząc ciżbę i w środku, i na ulicy. Słów Jezusa słuchali z wielką uwagą.
W tłum ten weszło czterech mężczyzn, niosąc na noszach swojego sparaliżowanego przyjaciela. Nie było mowy o przeciśnięciu się przez ciżbę. Byli oni jednak ludźmi pomysłu. W Palestynie robiono płaskie dachy. Były one zwykłym miejscem odpoczynku i medytacji, a wchodziło się na nie po schodach, zbudowanych na ścianie na zewnątrz domu. Konstrukcja palestyńskiego dachu pozwalała na akcję, jaką podjęli czterej mężczyźni. Między ścianami ułożone były płaskie belki, w odległości około metra jedna od drugiej. Przestrzeń między belkami wypełniały drobne i gęste gałęzie, w które wprasowywano glinę. Całość pokrywano marglem. Jak widzimy dach w Palestynie składał się w dużej mierze z ziemi, dlatego porastała go często bujna trawa. Zrobienie otworu między dwiema belkami dachu, nie przedstawiało dużej trudności. Szkoda była niewielka i łatwa do naprawienia. Mężczyźni przekopali się przez dach i spuścili swojego przyjaciela dokładnie tam gdzie stał Jezus. Kiedy Jezus ujrzał taką wiarę, która śmieje się z przeszkód, musiał się sam z sympatią uśmiechnąć. Spojrzał na sparaliżowanego i powiedział: „Dziecię, odpuszczone są grzechy twoje”.
Sposób, w jaki Jezus rozpoczął uzdrawianie, może się nam wydawać dziwny. Ale dla Palestyny tamtych czasów, postępowanie Jezusa było naturalne i konieczne. Cierpienie Żydzi ściśle łączyli z grzechem. Jeżeli człowiek cierpi - mówili - musiał zgrzeszyć. W taki właśnie sposób argumentowali przyjaciele Joba. „Kto kiedy” pytał Elifaz z Temanu, „będąc niewinny zginął?” (Job 4,7). Rabini mawiali: „Żaden człowiek nie bywa uleczony ze swojej choroby dopóki nie są przebaczone wszystkie jego grzechy.” Do dziś podobnie myślą ludzie prymitywni. Paul Tournier pisze: „Czy misjonarze nie donoszą, że choroba, w oczach ludzi niecywilizowanych, jest skalaniem? Nawet po nawróceniu się na chrześcijaństwo, nie odważają się przystąpić w czasie choroby do wieczerzy Pańskiej, ponieważ uważają siebie za odtrąconych przez Boga”. Chory w przekonaniu Żydów, był człowiekiem, na którego Bóg się gniewa. Wiemy oczywiście, że wiele chorób spowodowanych jest grzechem innych ludzi. My dzisiaj tych dwóch rzeczy ściśle z sobą nie łączymy, ale każdy Żyd czasów Jezusa zgodziłby się z poglądem, że wstępnym warunkiem uzdrowienia jest przebaczenie grzechów.
Ale może powinniśmy, w opisanej tu historii, dokopać jeszcze trochę głębiej. Może świadomość sparaliżowanego w pełni aprobowała przyjęty wśród Żydów związek między chorobą a grzechem, i może ta świadomość oraz świadomość popełnienia grzechu, przyczyniły się do powstania tej choroby. Psychika człowieka, a szczególnie jego podświadomość, ma zdumiewającą władzę nad ciałem.
Psycholodzy opisują przypadek choroby pewnej dziewczyny, która, w czasach niemego filmu, trudniła się graniem w kinach na pianinie. W normalnych warunkach była całkiem zdrowa. Kiedy jednak gasły światła na widowni, a powietrze robiło się gęste od dymu z papierosów, czuła nagle, że zaczyna ją pomału obezwładniać paraliż. Długo próbowała sama z tym walczyć, ale ponieważ objawy się nasilały, przybierając w końcu postać paraliżu o cechach stałych, trzeba było zwrócić się do lekarzy. Badania nie ujawniły żadnych fizycznych źródeł choroby. Źródła zostały odkryte dopiero po poddaniu dziewczyny badaniom w hipnozie. Cóż się okazało? Będąc niemowlęciem sypiała w swoim niemowlęcym łóżeczku, jednym z tych staromodnych, solidnych i obficie zdobionych, nad którymi umieszczano coś w rodzaju sklepień łukowych z koronek. Któregoś dnia, kiedy miała najwyżej kilka tygodni, jej matka pochyliła się nad łóżeczkiem, z zapalonym papierosem w ustach. Powiewne materiały natychmiast schwyciły ogień i zaczęły się palić. Chociaż ogień został szybko ugaszony i dziecko nie odniosło żadnych fizycznych obrażeń groza tamtej chwili zarejestrowana w podświadomości niemowlęcia, tkwiła w niej do dziś. Ciemność połączona z zapachem dymu z papierosów oddziaływała na podświadomość dziewczyny, paraliżując jej ciało. Oczywiście sama nie znała źródeł objawów.
Źródła choroby sparaliżowanego z opisu ewangelicznego, mogły znajdować się gdzieś w jego świadomości bądź podświadomości, które przypominały mu o jakimś grzechu. Myśl o grzechu mogła przynieść chorobę, nieuniknioną - w jego przeświadczeniu - konsekwencję grzechu. Pierwsze słowa Jezusa brzmiały: „Dziecię, Bóg się na ciebie nie gniewa. Wszystko jest w porządku”. Podobnie mówi się do przestraszonego dziecka w ciemności. Świadomość obecności wobec Boga i paniczny strach przed Bogiem stoczyły się, jak ciężkie kamienie, z serca człowieka, stwarzając tym samym niemal wszystkie warunki potrzebne do uzdrowienia.
Jakież piękno Jezusa odsłania przed nami to wydarzenie. Do każdego z nas Jezus mówi na samym początku: „Dziecię, Bóg się na ciebie nie gniewa. Nie bój się. Możesz wrócić do domu”.
Argument nie do odparcia (2,6-12)
Wokół Jezusa, jak widzieliśmy, zaczęły się już zbierać tłumy. Dlatego zwrócili na niego uwagę oficjalni przywódcy narodu. U Żydów funkcje najwyższego sądu sprawował Sanhedryn. Był on między innymi, stróżem prawowierności. Do jego obowiązków, na przykład, należało zwalczanie fałszywych proroków. Wydaje się, że Sanhedryn wysyłał coś w rodzaju grupy zwiadowczej, ażeby sprawdzić, co robi Jezus. Ludzie ci przyszli do Kafarnaum. Niewątpliwie zajęli honorowe miejsca, gdzieś na przodzie i uważnie obserwowali wszystko, co się dzieje.
Słowa Jezusa o przebaczeniu grzechów zaszokowały ich i wzburzyły. Jeden z głównych artykułów wiary Żydów stanowił, że grzechy przebaczać może tylko Bóg. Każdy, kto przypisywał sobie to prawo, znieważał Boga i bluźnił. Bluźnierstwo karane było śmiercią przez ukamienowanie (3 Mjż 24,16). W tym momencie ludzie ci nie byli jeszcze gotowi wystąpić z publicznym atakiem, niemniej Jezus bez trudu odczytał ich myśli. Postanowił dlatego rzucić wyzwanie i, niejako, zmierzyć się z nimi na ich własnym gruncie.
Wszyscy oni byli w pełni przeświadczeni o tym, że grzech i choroba są ze sobą nierozerwalnie związane. Człowiek ten chorował dlatego, że zgrzeszył. Jezus przeto stawia pytanie: „Cóż jest łatwiej, rzec paralitykowi : Odpuszczone są ci grzechy, czy rzec: Wstań, weź łoże swoje i chodź?” Byle szarlatan mógł powiedzieć: „odpuszczone są ci grzechy”. Skuteczności takiego oświadczenia nie można ani zademonstrować ani sprawdzić. Inaczej ma się rzecz z rozkazem „Wstań i chodź!” Od razu można było sprawdzić, czy słowa Jezusa mają pokrycie, czy nie mają. Jezus w rzeczywistości powiedział: „Uważacie, że nie mam prawa przebaczać grzechów? Czyż nie wierzycie, że człowiek ten jest chory dlatego, że zgrzeszył, i że dopóki nie zostaną mu przebaczone jego grzechy, nie będzie mógł być uzdrowiony? Dobrze, w takim razie zobaczycie, co się stanie!” Wtedy Jezus odezwał się do sparaliżowanego i uzdrowił go.
Eksperci prawa złapali się we własne sidła. Według ich własnej wiary uzdrowienie sparaliżowanego uzależnione było od wcześniejszego przebaczenia jego grzechów. Człowiek został uzdrowiony, dlatego też grzechy jego zostały mu przebaczone. Słowa Jezusa o przebaczeniu grzechów musiały mieć pokrycie. Eksperci Prawa odchodzili całkiem zbici z tropu. Co gorsze, byli wściekli. Wiedzieli, że sprawy tej nie można pozostawić. Gdyby Jezus miał dalej tak działać, cała ich ortodoksyjna religia zostałaby doprowadzona do ruiny. Poprzez ten incydent Jezus podpisał na siebie wyrok śmierci - i dobrze o tym wiedział.
Mimo wszystko, opisane wydarzenie nie jest wcale łatwe do zrozumienia. Co to znaczy, że Jezus może przebaczyć grzechy? Istnieją trzy możliwe sposoby patrzenia na tę rzecz.
1. Jezus mógł przekazywać temu człowiekowi Boże przebaczenie. Kiedy Natan skarcił Dawida za przywłaszczenie sobie Batszeby i zbrodnicze usunięcie Uriasza, a Dawid, przerażony, wyznał w pokorze swój grzech, Natan powiedział: „Pan również odpuścił twój grzech, nie umrzesz” (2 Sm 12,1-13). Natan nie przebaczył grzechu Dawida, ale informował go i zapewniał o Bożym przebaczeniu. Podobnie moglibyśmy powiedzieć, że Jezus zapewniał tego człowieka o Bożym przebaczeniu, przekazywał to, co Bóg już wcześniej miał dla niego gotowe. To oczywiście jest prawda, ale czytając Ewangelię, czujemy, że nie jest to cała prawda.
2. Jezus mógł tu działać jako przedstawiciel Boga. W Ewangelii Jana czytamy: „Ojciec nikogo nie sądzi, lecz wszelki sąd przekazał synowi” (J 5,22). Jeżeli Jezusowi został powierzony sąd, to musi on też nieć prawo przebaczania. Spójrzmy na analogię ze strefy stosunków między ludźmi. Wszystkie analogie są niedoskonałe, ale my nie możemy o Bogu myśleć inaczej, niż po ludzku. Człowiek może uczynić drugiego człowieka swoim pełnomocnikiem, co znaczy, przekazać w jego absolutne władanie wszystkie swoje dobra i posiadłości. Zgadza się, ażeby ten drugi działał w jego imieniu, i ażeby to działanie bało traktowane zupełnie tak samo, jak jego własne. Moglibyśmy więc przyjąć, że Bóg podobnie postąpił z Jezusem, że udzielił mu swoich mocy i przywilejów i że słowo wypowiedziane przez Jezusa jest niczym innym, jak słowem Bożym.
3. Moglibyśmy jeszcze inaczej tę rzecz zrozumieć. Istotą życia Jezusa jest to, że w nim bardzo wyraźnie ukazane jest stanowisko Boga względem ludzi. Stanowisko to różniło się diametralnie od tego, co ludzie przedtem myśleli. Nie był on Bogiem sztywnej, surowej i srogiej sprawiedliwości, Bogiem ciągłych żądań. Był Bogiem doskonałej miłości, Bogiem serca tęskniącego za człowiekiem i gotowym przebaczyć. Jeszcze raz posłużmy się analogią. Lewis Hind w jednym ze swoich esejów opowiada nam, jak to któregoś dnia odkrył prawdziwe oblicze swojego ojca. Zawsze szanował i podziwiał swojego ojca, ale też zawsze się go bał. Pewnej niedzieli poszedł z ojcem do kościoła. Dzień był upalny usypiający. Lewis był coraz bardziej ociężały, chciało mu się spać. Fale snu wprost go zalewały, nie mógł sobie poradzić z powiekami, które same się zamykały. Głowa mu opadała. Wtedy zobaczył, że ręka jego ojca się unosi. Był pewny, że ojciec ma zamiar nim potrząsnąć, albo go uderzyć. Zamiast tego, ojciec uśmiechnął się łagodnie i objął go ramieniem. Przytulił chłopca do siebie, pomógł przybrać wygodniejszą pozycję i trzymał go przy sobie, obejmując z miłością. Tego dnia Lewis Hind odkrył, że jego ojciec nie jest taki, za jakiego go uważał, i że ojciec go kocha. Oto co Jezus uczynił dla ludzi i dla Boga. Bez Jezusa nie mielibyśmy o nim najmniejszego pojęcia. Do sparaliżowanego powiedział: „Mówię ci, i mówię ci tutaj i teraz, na ziemi, grzechy twoje są przebaczone”. Jezus doskonale ukazał ludziom stosunek Boga do człowieka. Mógł powiedzieć: „Przebaczam”, ponieważ w nim Bóg mówił, „Przebaczam”.
Powołanie człowieka znienawidzonego przez wszystkich (2,13-14)
Drzwi synagogi zaczęły się mocno i nieodwołalnie zamykać przed Jezusem. Wojna między nim a stróżami żydowskiej ortodoksji została już wypowiedziana. Teraz uczy nie w synagodze, lecz nad morzem. Otwarte powietrze miało być jego kościołem, niebieskie niebo, sklepieniem, a wzgórze i łodzie rybackie - kazalnicą. Tu był początek tej straszliwej sytuacji, kiedy Syn Boży został usunięty z miejsca uważanego za dom Boży.
Jezus szedł brzegiem morza i nauczał. Rabini najczęściej w taki sposób nauczali. Wokół żydowskich rabinów, idących drogą z jednej miejscowości do drugiej albo przechadzających się pod otwartym niebem, gromadzili się ich uczniowie i słuchali wywodów. Jezus robił to, co robić mógł każdy rabin.
Galilea czasów starożytnych była terenem krzyżowania się wielu dróg. Mawiano: „Judea leży na drodze do nikąd, natomiast idąc poprzez Galileę, dojdziesz wszędzie. „Palestyna była pomostem między Europą i Afryką, ponieważ przez jej tereny musiał przechodzić cały ruch lądowy. Wielka, tzw. Droga Morska prowadziła od Damaszku poprzez Galileę, przecinając Kafarnaum, dalej obok Góry Karmel, następnie wzdłuż doliny Saron, przez Gazę do Egiptu. Należała ona do ważniejszych dróg w ówczesnym świecie. Inna droga prowadziła z Akko, dzisiaj Akre, nad brzegiem Morza Śródziemnego, przecinając rzekę Jordan, do Arabii i granic Imperium. Często można było na niej spotkać legiony rzymskie i karawany.
Palestyna była w tamtych czasach podzielona. Judea była prowincją rzymską, rządzoną przez rzymskiego prokuratora. W Galilei rządy sprawował Herod Antypas, jeden z synów Heroda Wielkiego. Kraina położona na wschód od Galilei, obejmowała tereny Gaulan, Trachan, i Batanaea (ten ostatni lepiej znany jako Baszan), podlegała władzy Filipa, innego z synów Heroda, Podróżny, udający się z terenów Filipa na tereny Heroda, najpierw przychodził do Kafarnaum. W mieście tym, położonym przy granicy, znajdował się duży urząd celny. To tu pobierano, obowiązujące w tamtych czasach cło importowe i eksportowe. Tutaj też pracował Mateusz. Chociaż nie wysługiwał się on, tak jak Zacheusz, okupantowi rzymskiemu, był jako celnik znienawidzony.
Zobaczymy, co wydarzenie to mówi o Mateuszu i Jezusie.
1. Mateusza wszyscy nienawidzili. W żadnym społeczeństwie celnicy nie cieszą się popularnością, świat starożytny darzył ich szczególną nienawiścią. Podróżny nigdy nie wiedział, ile będzie musiał zapłacić. Celnicy wyciągali z niego wszystko, co się tylko dało. Część z tych pieniędzy odprowadzali do kasy urzędu celnego, resztą wypełniali swoje własne kieszenie. Nawet taki pisarz grecki jak Lukian stawia celników w jednym rzędzie z „cudzołożnikami, stręczycielami, lizusami i pochlebcami”. Jezus potrzebował człowieka, od którego wszyscy się odwracali. Jezus zaoferował swoją przyjaźń temu, którym wszyscy inni gardzili.
2. Mateusz prawdopodobnie nosił w tym czasie, w swym sercu jakiś ból. Musiał słyszeć o Jezusie. Prawdopodobnie często stawał gdzieś na tyłach tłumów i przysłuchiwał się jego nauce. Coś musiało się poruszyć w jego sercu. Oczywiście nie mógł ze swoimi problemami pójść do dobrych i religijnych ludzi tamtych czasów. Uważali go przecież za nieczystego i nie zgodziliby się mieć z nim cokolwiek wspólnego.
Hugh Redwood opowiada o pewnej kobiecie z dzielnicy portowej w Londynie, która przychodziła do kościoła na spotkania kobiet. Żyła z Chińczykiem i miała dziecko, Metysa, które przynosiła ze sobą na spotkania. Podobały się jej te spotkania, dlatego uczęszczała na nie regularnie. Któregoś dnia odwiedził ją pastor. „Muszę cię prosić”, powiedział, „żebyś już więcej nie przychodziła”. Zwróciła ku niemu pytający wzrok. „Inne kobiety powiedziały”, ciągnął pastor „że jeżeli ty nie przestaniesz przychodzić, to one przestaną”. Na twarzy jej wystąpiły smutek i gorycz. „Proszę pana”, powiedziała, „wiem, że jestem grzesznicą. Czy naprawdę nigdzie nie ma takiego miejsca, gdzie grzesznik mógłby przychodzić?” Na szczęście, kobieta ta została później odnaleziona przez Armię Zbawienia i odzyskana dla Chrystusa.
W dokładnie takiej samej sytuacji znajdował się Mateusz, dopóki nie odkrył tego, który przyszedł na świat, ażeby szukać i zbawiać to co zginęło.
3. Dowiadujemy się tutaj również czegoś o Jezusie? Jezus powołał Mateusza, kiedy przechodził nad brzegiem morza. Jeden z wielkich biblistów powiedział: „Nawet w drodze szukał sposobnych możliwości”. Zawsze był na służbie. Jeżeli miał okazję nawet w trakcie przechodzenia z jednego miejsca na drugie, znaleźć choćby jednego człowieka dla Boga, to szansy tej nie zaprzepaścił. O jakże wielki byłby plon, gdybyśmy tu przechodząc, szukali ludzi dla Chrystusa.
4. Mateusz pozostawił więcej niż jakikolwiek uczeń. Po to, aby pójść za Jezusem, pozostawił dosłownie wszystko. Piotr i Andrzej, Jakub i Jan mogli wrócić do swoich łodzi. Rzemiosło mieli wyuczone, a w morzu ryb nigdy nie brakowało. Z Mateuszem było inaczej. Spalił za sobą wszystkie mosty. W jednej chwili, jednym pociągnięciem, jedną szybką decyzją pozostawił swoją pracę na zawsze. Celnik bowiem, rezygnując ze swojej pracy, nie mógł już do niej nigdy powrócić. Tylko wielki człowiek może podejmować wielkie decyzje, a przecież w życiu każdego człowieka przychodzą momenty, kiedy trzeba decydować.
Pewien znany człowiek miał zwyczaj chodzenia na długie spacery na płaskowyżu Dartmoor. Kiedy przechodził przez szeroki, niełatwy do przekroczenia strumień, od razu przerzucał swój płaszcz na drugą stronę. W ten sposób pozbawiał siebie drogi powrotu. Podejmował decyzję przejścia na drugą stronę i chciał być pewny, że ją wykona.
Mateusz postawił na Chrystusa wszystko co miał. I nie omylił się.
5. Mateusz wszystko pozostawił, ale też coś otrzymał.
a) Otrzymał czyste ręce. Od tego czasu mógł wszystkim patrzeć prosto w oczy. Owszem, był dużo biedniejszy, prowadził bardziej prymitywny sposób życia, stracił wszystkie wygody i luksusy. Ale jego ręce były czyste i dlatego miał pokój w sercu.
b) Stracił jedną pracę, ale otrzymał inną, dużo ważniejszą. Ktoś słusznie powiedział, że Mateusz pozostawił wszystko, prócz jednej rzeczy - nie pozostawił pióra. Bibliści nie uważają, że pierwsza ewangelia, w swojej obecnej postaci, została napisana przez apostoła Mateusza. Uważają jednak, że autor Ewangelii „wpisał” w nią jeden z najważniejszych dokumentów całej historii, mianowicie, pierwszą spisaną relację nauczania Jezusa, i że ten właśnie dokument został sporządzony przez Mateusza. Apostoł Mateusz, człowiek o uporządkowanym umyśle, systematyk, obyty z piórem, dal światu pierwszą księgę zawierającą nauczanie Jezusa.
c) I jeszcze jedna niezwykle osobliwa sprawa. Nierozważna, zdawałoby się decyzja Mateusza, dała mu coś, czego zapewne nie szukał, a mianowicie, szeroką na cały świat i nieśmiertelną sławę. Wszyscy ludzie znają imię Mateusza, wszak to on pozostawił potomnym ważne szczegóły dotyczące życia Jezusa. Gdyby Mateusz odtrącił powołanie Jezusa pozostałby w pamięci mieszkańców Kafarnaum jako człowiek zły, hańbiący się niegodziwym zajęciem i znienawidzony przez wszystkich. Ponieważ przyjął powołanie, cieszy się u ludzi na całym świecie dobrą sławą człowieka, który wzbogacił ludzkość o zapis słów Jezusa. Bóg nigdy nie zwodzi tego, kto stawia wszystko co ma, na niego.
Tam, gdzie jest największa potrzeba (2,15-17)
Jeszcze raz Jezus rzuca wyzwanie.
Kiedy Mateusz oddał siebie Jezusowi, zaprosił go do swego domu. Jest rzeczą naturalną, że kiedy już dokonał tego wielkiego odkrycia i poznał Jezusa osobiście, chciał się tym podzielić ze swymi przyjaciółmi. Wszyscy oni byli do niego podobni. Inaczej być nie mogło. Praca Mateusza odizolowała go od wszystkich religijnych i szanowanych ludzi, dlatego musiał szukać sobie przyjaciół między takimi jak sam, między ludźmi z marginesu społecznego. Zaproszenie Jezus przyjął z radością, a zgromadzeni w domu ludzie niecierpliwie czekali na spotkanie. Ci z marginesu społecznego, szukali jego towarzystwa.
Nic nie mogło lepiej pokazać różnicy między Jezusem z jednej strony, a uczonymi w Piśmie, faryzeuszami i religijnymi ludźmi tamtych czasów z drugiej. Grzesznik nie szukał ich towarzystwa. Patrzyli na niego z ponurym potępieniem i arogancką wyższością. Nie zdążył jeszcze wejść w ich środowisko, a już by go odtrącili.
Wyraźna linia demarkacyjna oddzielała tych, którzy przestrzegali Zakon, od tych, którzy Zakonu nie przestrzegali. Ci pierwsi nazywali drugich ludźmi ziemi. Ludzie ziemi, to pospólstwo, nie przestrzegające wszystkich praw i przepisów typowej faryzejskiej pobożności. Według nauki starszych nie wolno było mieć z nimi nic wspólnego. Skrupulatny faryzeusz lub inny praktykujący religiant nie mógł utrzymywać z nimi żadnych kontaktów. Nie powinien był z nimi rozmawiać, ani wybierać się we wspólną podróż. Powinien unikać o ile to możliwe nawet kontaktów handlowych. Wydanie swojej córki za jednego z nich było traktowane na równi z oddaniem jej na pastwę dzikiego zwierza. Nade wszystko, nie wolno od takiego człowieka przyjmować gościnności, ani mu jej udzielać. Wchodząc do domu Mateusza i dzieląc społeczność przy stole z wieloma jego przyjaciółmi Jezus rzucał wyzwanie utartym i uświęconym zwyczajom swoich czasów.
Nie należy przypuszczać, że wszyscy ci ludzie byli grzesznikami z moralnego punktu widzenia. Słowo grzesznik (hamartolos) miało dwojakie znaczenie. Określało człowieka łamiącego prawo moralne, oraz tego, kto nie przestrzegał prawa uczonych w Piśmie. Grzesznikiem nazywano zarówno cudzołożnika, jak też człowieka spożywającego wieprzowinę. Grzesznikiem był złodziej i morderca. Ale grzesznikiem był także człowiek, który przystępując do jedzenia, nie umywał rąk tyle razy i w taki sposób jak tego chciały przepisy. Wśród gości Mateusza niewątpliwie znajdowało się wielu burzycieli moralnego prawa, ludzi niesolidnych, igrających z życiem. Zapewne byli tam też inni, których jedynym grzechem było nieprzestrzeganie reguł i przepisów żydowskiego rytuału.
Kiedy zarzucono Jezusowi niewłaściwe postępowanie, odpowiedział bardzo prosto. „Lekarz idzie tam, gdzie go potrzebują. Nie potrzebują go zdrowi, lecz chorzy. Tej zasadzie podporządkowane jest moje postępowanie. Idę do ludzi chorych na duszy i do tych, którzy mnie najbardziej potrzebują”.
Wiersz 17 podaje myśli w formie bardzo skoncentrowanej. Pobieżne czytanie może sprawić wrażenie, jakoby Jezus nie potrzebował ludzi dobrych i nie miał dla nich sympatii. Chodzi tu jednak o coś zupełnie innego. Jezus nie może pomóc osobie, która uważa siebie za dobrą, że nie odczuwa potrzeby poprawy. Może natomiast wiele uczynić dla tego, kto świadomy jest swojego grzechu i tęskni za oczyszczeniem. Brak odczucia potrzeby, wznosi barierę między nami a Jezusem. Odczuwanie potrzeby jest paszportem zezwalającym na przybliżenie się do Jezusa.
Analiza stanowiska Żydów ortodoksyjnych względem grzesznika odsłania dwie sprawy.
1. Pierwszą jest pogarda. „Człowiek niewykształcony”, mawiali rabini, „nie może być pobożny”. Grecki filozof, Heraklitus, był aroganckim arystokratą. Jeden ze współczesnych mu poetów podjął się zadania napisania jego rozpraw wierszem, po to, żeby zwykli ludzie nie mający większego wykształcenia, mogli je czytać i rozumieć. Reakcję Heraklitusa ktoś wyraził w formie epigramu. „Ja jestem Heraklitus. Dlaczego wleczecie mnie na dół i do góry, wy, niepiśmienni? Nie dla was się trudziłem, lecz dla takich, którzy mnie rozumieją. Jeden człowiek w moich oczach równy jest tysiącom, ale z niezliczonego nawet mnóstwa nie można uczynić jednego człowieka.” Nic prócz pogardy nie miał dla pospólstwa. Uczeni w piśmie i faryzeusze gardzili zwykłym człowiekiem. Jezus natomiast go kochał. Uczeni w Piśmie i faryzeusze wspinali się na swoją małą sławę formalnej pobożności i stamtąd patrzyli w dół na grzesznika. Jezus przyszedł i usiadł obok grzesznika, i w ten sposób podniósł go z upadku i pozwolił stanąć wyżej.
2. Drugą częścią składową postawy ortodoksyjnych Żydów wobec grzesznika był strach. Uważali, że grzesznik roznosi zarazę grzechu. Bali się o własną skórę, unikali zarażenia się. Byli podobni do lekarza, który odmawia spotkania się z człowiekiem zaraźliwie chorym w obawie zarażenia się jego chorobą. Realizując swoje wielkie pragnienie zbawienia ludzi, Jezus zapomniał o sobie. C. T. Studd, wielki misjonarz Chrystusa, lubił cytować piękny, choć poetycko nieudolny, wiersz: „Niektórzy chcą żyć w zasięgu dźwięku, Dworu Kościoła lub Kaplicy, Ja chcę prowadzić dom opieki niedaleko od piekła”. Jeżeli się ma w sercu pogardę i strach, nie można być rybakiem ludzi.
Radosne towarzystwo (2,18-20)
Ci z pośród Żydów, którzy byli gorliwsi w pełnieniu praktyk religijnych pościli regularnie. Religia Żydowska nakładała obowiązek postu na wszystkich swoich wyznawców tylko jeden raz w roku, w Dniu Przebłagania. Cały naród wyznawał wtedy swój grzech i otrzymywał przebaczenie. Był to Post par excellence. Ale ci gorliwsi Żydzi pościli dwa razy każdego tygodnia, w poniedziałek i w czwartek. Posty te, wbrew pozorom, nie były bardzo ścisłe i wyczerpujące, ponieważ rozpoczynały się o szóstej rano, a kończyły o szóstej wieczorem. Później już można było jeść.
Jezus nie jest przeciwny poszczeniu. Z postu można odnieść dużo korzyści. Na przykład, odmawianie rzeczy lubianych może być dobrym ćwiczeniem charakteru. Człowiek powinien być panem rzeczy, które lubi, a nie ich niewolnikiem. Powinien mieć do nich tyle dystansu oraz wewnętrznej mocy, ażeby w każdej chwili, jeżeli trzeba, mógł z nich zrezygnować. Może też człowiek odmawiać sobie wygód i rzeczy przyjemnych po to, ażeby po jakimś okresie wyrzeczeń, mógł je właściwie docenić. Piękno, wygodę i przytulność własnych domów oceniamy najlepiej kiedy powracamy do nich po jakimś okresie nieobecności. Podobnie jest z oceną Bożych darów. Najlepiej potrafimy je ocenić, będąc pozbawieni ich na jakiś okres czasu.
Dobre więc mogą być powody poszczenia. Kłopot z faryzeuszami polegał na tym, że zbyt często traktowali post jako dobry środek manifestowania własnej pobożności. Chcieli w ten sposób zwrócić uwagę ludzi na swoją dobroć. Nawet pobielali swoje twarze i chodzili w pomiętych szatach, ażeby każdy wiedział, że w tym dniu poszczą i podziwiał ich poświęcenie. Chcieli też zwrócić uwagę Boga na swoją pobożność. Ponieważ ich pobożność przewyższała powszechne wymagania, czuli, że Bóg nie może ich nie zauważyć. Post faryzeuszów był rytuałem, co gorsza, rytuałem uprawianym dla postu. Taki post nie może mieć żadnej wartości. Jeżeli post ma mieć jakąkolwiek wartość, musi wyrażać potrzebę serca.
Wyjaśniając faryzeuszom, dlaczego jego uczniowie nie poszczą, Jezus posłużył się żywym obrazem. Żydowscy nowożeńcy nie spędzali miodowego miesiąca w podróży poślubnej. Pozostawali w domu. Dom był otwarty co najmniej tydzień czasu, tyle samo też trwały uroczystości weselne. W niełatwym życiu mieszkańca Palestyny, tydzień weselny był najszczęśliwszym tygodniem w całym jego życiu. Razem z nowożeńcami cały ten czas radowali się również najbliżsi ich przyjaciele. Nazywano ich dziećmi izby weselnej. Jezus upodobnił małą grupę swoich uczniów do dzieci izby weselnej, specjalnie wybranych gości uroczystości weselnych. Jeden z rabinicznych przepisów mówił: „Wszyscy goście weselni są zwolnieni z obowiązku przestrzegania religijnych praktyk, które mogłyby pomniejszyć ich radość”. Goście weselni byli dlatego zwolnieni ze wszystkich postów.
Incydent ten mówi, że typowa chrześcijańska postawa w życiu nacechowana jest radością. Odkrycie Chrystusa i przebywanie w jego towarzystwie są kluczem do szczęśliwości. Tockichi Ishii był japońskim kryminalistą. Znano go jako najbardziej bestialskiego i bezlitosnego mordercę. W swojej kryminalnej karierze mordował mężczyzn, kobiety i dzieci bez żadnych skrupułów. Schwytano go i osadzono za kratami. W więzieniu odwiedziły go dwie chrześcijanki z Kanady. Nie mogły go nakłonić do mówienia. Mierzył je groźnym wzrokiem, z twarzy wionęła dzika zwierzęcość. Kiedy odchodziły, pozostawiły Biblię, żywiąc nikłą nadzieję, że może będzie czytał. Owszem, czytał. Opis ukrzyżowania Jezusa zmienił go nie do poznania. „Później, kiedy przyszedł strażnik, ażeby zabrać tego skazańca i zaprowadzić na szafot, znalazł zupełnie innego człowieka. Zamiast cierpkiego, gburowatego, zatwardziałego brutala, znalazł uśmiechniętego i rozpromienionego człowieka, bowiem Ishii narodził się na nowo”. Znakiem jego odrodzenia było rozpromienienie. Ten, kto znalazł się w Chrystusie, nie może się nie cieszyć.
Ale rozmowa między faryzeuszami a Jezusem prowadzi do pojawienia się na niebie chmury, która zapowiada nieszczęście. Niewątpliwie, kiedy Jezus mówił o dniu, w którym oblubieniec zostanie zabrany, jego przyjaciele jeszcze nie rozumieli znaczenia tych słów. Jezus jednak, już tutaj, na samym początku, widział oczekujący go w przyszłości krzyż. Śmierć nie zaskoczyła Jezusa. Wcześniej obliczył koszty i wybrał drogę. Oto odwaga. Oto obraz człowieka, który nie da się sprowadzić ze słusznej drogi, nawet, jeżeli na jej końcu wyłania się krzyż.
Niech się umysł nie starzeje (2,21-22)
Jezus dobrze wiedział, że jego nauka jest wstrząsająco nowa. Wiedział też, że on sam, w sposobie swojego życia, różni się od ortodoksyjnego rabinicznego nauczyciela w sposób uderzający. Jezus również wiedział, jak trudno jest człowiekowi przyjąć i zatrzymać nową prawdę. Dlatego posługuje się tu dwiema nowymi ilustracjami, ażeby wykazać wagę posiadania odważnego umysłu.
Nikt nie dorównuje Jezusowi w umiejętności posługiwania się prostymi ilustracjami. Patrząc na proste rzeczy umiał w nich widzieć ścieżki i drogowskazy dla Boga. Nikt nie był takim jak on ekspertem w przechodzeniu od spraw ziemskich do niebieskich. W jego oczach „ziemia była pełna nieba”. Żył tak blisko Boga, że wszystko mówiło mu o nim. Pewien człowiek opowiada o swoich sobotnich spacerach za miastem z jednym z najznakomitszych szkockich kaznodziejów. Chodząc, dużo ze sobą rozmawiali. Pisząc o tym podzielił się taką uwagą: „Z każdego tematu potrafi ten człowiek przejść na przełaj do rozmowy o Bogu”.
Gdziekolwiek padło spojrzenie Jezusa, umiało stamtąd znaleźć bezpośrednią i najkrótszą drogę do Boga.
1. Jezus mówi o niebezpieczeństwie przyszywania nowej łaty do starej szaty. Użyte tu słowo oznacza materiał całkiem nowy, nigdy nie noszony, taki, który się jeszcze nie skurczył. Kiedy na deszczu szata moknie, łata się kurczy i rozrywa starszy, mniej wytrzymały materiał szaty. Przychodzi nieraz taki czas, kiedy już nie można łatać, kiedy trzeba tworzyć od nowa. W czasach Lutra nie można już było łatać nadużyć Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Przyszedł czas reformowania. W czasach Johna Wesley'a zakończył się już, przynajmniej dla niego, czas łatania Kościoła Anglikańskiego. Wprawdzie nie chciał opuszczać tego kościoła, ale w końcu musiał, ponieważ stworzenie nowej społeczności chrześcijańskiej okazało się koniecznością. Również nam może się to przytrafić, że będziemy próbowali łatać wtedy, kiedy trzeba raczej porzucić stare, a przyjąć coś nowego.
2. Wino przechowywane było w workach skórzanych. Nie było wtedy oczywiście znanych dziś butelek. Kiedy worki były nowe, miały pewną elastyczność, starzejąc się natomiast, twardniały i traciły zdolność poddawania się. Młode wino jeszcze nieco fermentuje. Powstające gazy wytwarzają w naczyniu ciśnienie. Nowe worki przyjmowały napór ciśnienia, poddając mu się tyle, ile było potrzeba. Stare worki - twarde i suche - eksplodowały. Szkoda była podwójna: tracono i worki i wina. Jezus chce, ażeby nasze umysły były elastyczne. Jesteśmy skłonni myśleć i postępować według raz przyjętych ustalonych norm. To może być zgubne. J. A. Findlay cytuje zdanie jednego ze swoich przyjaciół: Kiedy dochodzisz do konkluzji, jesteś już martwy. Znaczenia tych słów nie trudno odgadnąć. Kiedy sposób naszego rozumowania staje się z góry wiadomy, ustalony niezmienny, kiedy umysły nasze nie są zdolne przyjmować nowych prawd i zastanawiać się nad nowymi rozwiązaniami, to choć fizycznie jesteśmy w dalszym ciągu żywi, umysłowo, niestety, już martwi.
Prawie każdy człowiek, starzejąc się, rozwija w sobie organiczną niechęć do tego co nowe, czego nie zna. W miarę upływu lat jest nam coraz trudniej dostosowywać swoje zwyczaje i sposób życia do nowych sytuacji. Lesslie Newbigin, który brał udział na temat utworzenia Kościoła Zjednoczonego Południowych Indii, mówi, że prace ich najczęściej były hamowane przez ludzi, zadających jedno i to samo pytanie „Jeżeli tak postąpimy, to dokąd nas to zaprowadzi”? W końcu ktoś musiał odpowiedzieć bez ogródek: „Chrześcijanin nie ma prawa pytać, dokąd go to zaprowadzi”. Abraham „wyszedł, nie wiedząc dokąd idzie” (Hbr 11,8). W tym samym rozdziale Listu do Hebrajczyków mamy inny wspaniały werset: „Przez wiarę pobłogosławił umierający Jakub każdego z synów Józefa i skłonił się nabożnie, wsparty o wierzch laski swojej” (Hbr 11,21). Czując już na sobie oddech śmierci, stary ten podróżnik miał w dalszym ciągu w ręce laskę pielgrzyma. Był gotów do drogi, mimo że dzień miał się już ku końcowi, a noc rzucała na niego swe cienie. Jeżeli mamy się wspiąć na wysokość chrześcijańskiego wyzwania to musimy zachować młodzieńczość i odwagę umysłu. Kiedyś otrzymałem list zakończony takim zdaniem: „Twój, osiemdziesięciotrzy letni, ale jeszcze wzrastający”. A dlaczegóżby nie? Czyż do naszej dyspozycji nie stoją niewyczerpane bogactwa Chrystusa?
Prawdziwa i fałszywa pobożność (2,23-28)
Znowu Jezus staje w poprzek reguł i przepisów uczonych w Piśmie. Kiedy, otoczony swoimi uczniami, szedł któregoś sabatu poprzez pola zbóż uczniowie zaczęli zrywać kłosy i jeść ziarna. Prawo zabraniało na takie postępowanie (5 Mjż 23,26). Podróżnemu nie wolno było ciąć łanu sierpem. Wolno mu było natomiast zrywać kłosy rękami. Wydarzenie to jednak miało miejsce w sabat, a świętość sabatu była strzeżona tysiącami drobnych reguł i przepisów. Wszelka praca była w tym dniu zakazana. Każdy rodzaj pracy odpowiednio sklasyfikowano, tworząc trzydzieści dziewięć różnych działów, wśród których znalazły się oczywiście takie, jak żniwa, młócka, czyszczenie ziarna i przyrządzanie pokarmu. Postępowaniem swym uczniowie formalnie złamali prawo dotyczące tych czterech działów i zasłużyli na miano burzycieli Prawa. Rozumowanie takie może nam się wydaje co najmniej dziwaczne, ale dla żydowskich rabinów była to sprawa grzechu śmiertelnego i stąd sprawą życia i śmierci.
Faryzeusze natychmiast wystąpili z atakiem, oskarżając uczniów Jezusa o łamanie Prawa. Spodziewali się oczywiście, że Jezus zgani swoich uczniów. Jezus odpowiedział ich własnym językiem. Powołał się na historię opisaną w Pierwszej księdze Samuelowej 21,1-6. Czytamy tam, jak to Dawid, uciekając przed nastającym na jego życie Saulem, przyszedł do świątyni w Nob i prosił o żywność. W świątyni były tylko chleby pokładne. O chlebach pokładnych dowiadujemy się więcej z innych miejsc Pisma Świętego. Było ich dwanaście. Kładziono je nas stole akacjowym - dwa łokcie długim, jeden łokieć szerokim i półtora łokcia wysokim pokrytym szczerym złotem (2 Mjż 25,23-30), który był ustawiony poza zasłoną miejsca najświętszego. Chleby były rodzajem ofiary złożonej Bogu. Zmieniano je raz w tygodniu. Stare chleby stawały się wyłączną własnością kapłana i nikt inny nie mógł ich poza nim, spożywać (3 Mjż 24,9). Mimo to, Dawid był w potrzebie, brał te chleby i jadł je. Jezus pokazał, że to samo Pismo dostarcza precedensu w którym potrzeba człowieka uważana jest jako ważniejsza od prawa nie tylko ludzkiego, ale i Boskiego.
„Sabat” powiedział Jezus, ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla sabatu”. To jest całkiem oczywiste. Człowiek został stworzony zanim powstało skomplikowane prawo sabatu. Człowiek nie po to został stworzony, ażeby być ofiarą i niewolnikiem przepisów sabatu. Właściwie, założeniem tych przepisów - i po to one w rzeczywistości powstały, by pozwolić człowiekowi cieszyć się pełniejszym i lepszym życiem. Człowiek nie powinien być zniewolony przez sabat. Sabat ma czynić życie człowieka lepszym.
Fragment ten stawia nas wobec pewnych fundamentalnych prawd, o których często, na własne nieszczęście zapominamy.
1. Religia nie polega na przestrzeganiu reguł i przepisów. Na przykład - ażeby pozostać przy tym samym temacie - święcenie niedzieli jest rzeczą ważną, ale religia zawiera w sobie dużo więcej niż tylko święcenie niedzieli. Gdyby można było zostać chrześcijaninem po prostu przez wystrzeganie się w niedzielę pracy i przyjemności, chodzenie tego dnia do kościoła, odmawianie modlitw i czytanie Biblii, trzeba by wtedy powiedzieć, że łatwo być chrześcijaninem. Kiedy ludzie zaniedbują miłość, przebaczenia, służbę miłosierdzia, tego co jest istotą religii, a jednocześnie są bardzo gorliwi w przestrzeganiu reguł, przepisów, i zakazów, religia ich jest na drodze do upadku. Prawdziwe chrześcijaństwo zawsze polegało raczej na spontanicznym działaniu, niż na powstrzymywaniu się od wykonywania jakichś czynów.
2. Pierwszym obowiązkiem każdego człowieka jest niesienie pomocy potrzebującym. Nawet katechizmy i konfesje przyznają, że niesienie pomocy w nagłych wypadkach i czyny miłosierdzia są legalne w sabat. Jeżeli wykonywanie praktyk religijnych powstrzymuje kogoś od niesienia pomocy potrzebującym, to jego religia w ogóle nie jest religią. Ludzie znaczą dużo więcej niż systemy. Osoby są dużo ważniejsze niż rytuały. Najlepszym sposobem wielbienia Boga jest pomaganie ludziom.
3. Najlepiej użyte są rzeczy święte wtedy, kiedy służą niesieniu pomocy ludziom. To jest, właściwie, jedyny sposób oddania ich Bogu. W pośród najpiękniejszych opowiadań jedno nosi tytuł Czwarty Mędrzec. Nazywał się Artaban. On też chciał odnaleźć nowonarodzonego Króla. Zabrał więc dary, szafir, rubin, i bezcenną perłę i wyruszył w kierunku wskazanym przez gwiazdę. Poganiał swoje wielbłądy, ażeby zdążyć na umówione spotkanie z trzema dobrymi przyjacielami, Kacprem, Melchiorem i Baltazarem. Czasu było mało. Wiedział, że nie będą na niego czekać. Nagle zobaczył na ziemi niewyraźną postać, podjechał bliżej, był to jakiś podróżny w gorączce. Jeżeli się zatrzyma, spóźni się na spotkanie. Zatrzymał się. Pomógł podróżnemu i doprowadził go do zdrowia. Ale teraz pozostał sam. Ponieważ spóźnił się na spotkanie i nie mógł dołączyć do karawany przyjaciół, musiał jakoś zdobyć dodatkowe wielbłądy i wynająć karawaniarzy, którzy by mu pomogli przejść przez pustynię. Na to wszystko potrzebował dużo pieniędzy, musiał więc sprzedać szafir. Było mu smutno. Król nie otrzyma tego klejnotu.
Po dłuższym czasie podróżowania przybył do Betlejem. Niestety znowu przyszedł za późno. Józefa, Marii i dziecięcia już tam nie było. Było natomiast dużo żołnierzy, którzy przybyli ażeby wykonać rozkaz Heroda i pozabijać dzieci. Arbatan zatrzymał się w domu, w którym było małe dziecko. Ciężki tupot żołnierskich kroków właśnie zbliżał się do drzwi. Zewsząd słychać było płacz zrozpaczonych matek. Arbatan stanął w drzwiach, wysoki i ciemny, w ręku trzymając rubin. Przekupił kapitana. Żołnierze odeszli. Dziecko zostało uratowane. Matka nie posiadała się z radości. Arbatan był smutny. Król nie otrzyma jego rubinu.
Lata całe podróżował, wszędzie szukając króla. Na próżno. Któregoś dnia - a było to więcej niż trzydzieści lat po wyruszeniu w podróż przyszedł do Jerozolimy. Akurat kogoś krzyżowano. Kiedy opowiedziano mu o tym krzyżowanym, o Jezusie, pomyślał sobie, że to właśnie musi być Król. Pobiegł w kierunku Golgoty. Może jego perła, najpiękniejsza na świecie, zdoła wykupić życie Króla. Ale oto w jego kierunku biegła dziewczynka, uciekając od goniących ją żołnierzy. „Mój ojciec jest w długach”, wołała. „Mnie chcą sprzedać jako niewolnicę, ażeby odebrać swój dług. Ratuj mnie!” Artaban wahał się chwilę. Potem - smutny - wyjął perłę, dał żołnierzom, płacąc za wolność dziewczynki.
Nagle niebo zrobiło się ciemne. Kiedy zaczęła się trząść ziemia, jakaś spadająca dachówka uderzyła Artabana w głowę. Półprzytomny opadł na ziemię. Dziewczynka usiadła obok, kładąc jego głowę na swoje kolana. Wargi Arbatana zaczęły się poruszać. „Nie tak, mój Panie. Bo kiedy widziałem cię głodnym i nakarmiłem cię? Albo spragnionym i dałem ci pić? Kiedy widziałem cię przechodniem, a przyjąłem cię? Kiedy widziałem cię chorym w więzieniu i przyszedłem do ciebie? Przez trzydzieści trzy lata poszukiwałem ciebie, ale nigdy nie widziałem twej twarzy i nigdy ci nie usługiwałem, mój Królu”. I wtedy dał się słyszeć głos, podobny do cichego szeptu z oddali: „Zaprawdę powiadam ci, cokolwiek uczyniłeś jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniłeś”. Na nieruchomej już twarzy Artabana malował się uśmiech, ponieważ dowiedział się, że Król otrzymał jego dary.
Najwłaściwiej używane są rzeczy święte wtedy, kiedy obraca się je na pożytek ludzi. Był kiedyś taki kościół, w którym obowiązywał zakaz przyprowadzania dzieci na nabożeństwa. Dzieci uważano za zbyt marne istoty, niegodne przychodzenia do tak zabytkowego i świętego przybytku. Bywa nieraz tak, że kościół bardziej jest zajęty troską o piękno swoich nabożeństw, niż niesieniem pomocy swojemu prostemu ludowi, czy też niesieniem ulgi swoim biednym. Ale rzeczy święte, tylko wtedy są naprawdę święte, kiedy służą ludziom. Chleby pokładne nigdy nie były tak święte, jak wtedy, kiedy podano je człowiekowi przymierającemu głodem. Sabat nigdy nie był tak święty, jak wtedy, kiedy wykorzystano go do niesienia pomocy ludziom potrzebującym. Najwyższym arbitrem we wszystkich takich sprawach nie jest prawo, lecz miłość.
Zderzenie pojęć (3,1-6)
Jest to jeden z rozstrzygających incydentów w życiu Jezusa. Już wcześniej widać było, że on i ortodoksyjni przywódcy żydowscy są w sprzeczności. Samo już jego wejście w tym czasie do synagogi było rzeczą odważną. Był to akt człowieka, odrzucającego zabiegi o bezpieczeństwo, zdecydowanego spojrzeć niebezpieczeństwu prosto w twarz. W synagodze znajdowała się delegacja Sanhedrynu. Nie można było ich nie zauważyć, ponieważ tak jak zawsze również i tym razem usiedli w synagodze na pierwszych miejscach, przeznaczonych dla honorowych gości. Obowiązkiem Sanhedrynu było zajmowanie się każdym, kto bałamucił lud i sprowadzał go z właściwej drogi. W tym właśnie celu pojawiła się w synagodze delegacja. Nie po to przyszła, ażeby wspólnie z innymi uwielbić Boga i czegoś się nauczyć, lecz po to, ażeby przyglądać się badawczo wszystkiemu, co Jezus czyni.
W synagodze był człowiek ze sparaliżowaną ręką. Jak wynika z greckiego słowa, jego ręka nie zawsze była bezwładna. Kalectwo to prawdopodobnie pozostało po jakiejś chorobie. Ewangelia według Hebrajczyków, z której do dzisiaj zachowało się tylko kilka fragmentów określa tego człowieka jako kamieniarza. Informuje też, że szukał Jezusa w nadziei uzyskania pomocy, ponieważ ręce dawały mu środki do życia, a żebrać się wstydził. Gdyby Jezus był ostrożniejszy, starałby się uniknąć spotkania z tym człowiekiem, ponieważ nie mógł nie wiedzieć, że uzdrawiając go pogorszy swoją własną sytuację.
W dniu sabatu - akurat był sabat - wszelka praca była zakazana. Uzdrawianie to też praca. Żydowskie prawo dokładnie takie zagadnienie precyzowało. Zezwalało na niesienie medycznej pomocy tylko w przypadkach zagrożenia życia. Weźmy kilka przykładów. Wolno było w sabat pomagać kobiecie rodzącej. Można było leczyć zakażenie gardła. Jeżeli przewracający się mur przywalił człowieka, wolno było odrzucić tylko tyle gruzu, ile było potrzeba, ażeby sprawdzić, czy człowiek jeszcze żyje. Jeżeli żył, wolno było mu pomóc, jeżeli już nie żył, ciało należało pozostawić pod gruzem do następnego dnia. Wszelkie zabiegi przy złamaniach były w sabat zabronione. Nie wolno było lać zimnej wody na zwichniętą rękę albo nogę. Skaleczony palec wolno było owinąć zwykłym bandażem, ale o posmarowaniu go leczącymi maściami, nie mogło być już mowy. Znaczy to, że wolno było zapobiegać pogarszaniu się stanu okaleczenia, ale nie wolno było rozpocząć leczenia.
Niezwykle trudno przychodzi nam pojąć takie rozumowanie. Najlepiej uświadomimy sobie czym dla ortodoksyjnych i gorliwych Żydów był sabat, kiedy będziemy pamiętać, że w tym dniu nawet nie podejmowali działania w obronie swojego własnego życia. Kiedy podczas walk Machabeuszów załamał się opór, niektórzy spośród żydowskich rebeliantów schronili się w jaskiniach. Józef Flawiusz, żydowski historyk, mówi, że Syryjczycy dawali Żydom szansę poddania się, ale ta została odrzucona. Wtedy Syryjczycy „przypuścili atak w dniu sabatu i spalili Żydów żywcem w jaskiniach. Nie było żadnego oporu. Nawet nie było próby zamknięcia od środka wejść do jaskiń. Żydzi zrezygnowali z samoobrony nawet w obliczu śmierci ponieważ nie chcieli czegokolwiek ujmować z czci, jaką wśród nich otoczony jest dzień sabatu. Nasze prawo wymaga, abyśmy w tym dniu odpoczywali”. Kiedy Pompejusz, wódz rzymski, oblegał Jerozolimę, obrońcy skryli się w obrębie świątyni. Wtedy Pompejusz zaczął usypywać kopiec z przeznaczeniem zbombardowania ukrywających się za murami ludzi. Znając Żydów prace prowadził w sabat. Żydzi nie ruszyli nawet ręką, nic nie zrobili, ażeby mu przeszkodzić przy budowie kopca, a przecież wiedzieli, że „sobotnią bezczynnością” podpisują na siebie wyrok śmierci. Rzymianie, którzy wprowadzili obowiązek służby wojskowej, musieli zrezygnować z rekrutowania Żydów, ponieważ przekonali się, że nie można ich w sabat zmusić do walki. Ortodoksyjne żydowskie stanowisko względem sabatu cechowała absolutna sztywność i nieustępliwość.
Jezus znał to wszystko. Życiu człowieka z bezwładem ręki nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo. Ponieważ nie groziło także pogorszenie zdrowia, można było uzdrowienie odłożyć do dnia następnego. Ale Jezus wiedział, że jest to przypadek precedensowy i dlatego chciał go potraktować uczciwie i w taki sposób, żeby nie było żadnych niedomówień. Rozkazał człowiekowi wstać i wyjść na środek, gdzie wszyscy mogliby go dobrze widzieć. Jezus kierował się prawdopodobnie dwoma względami. Chciał, ażeby wszyscy dokładnie przyjrzeli się jego kalectwu. Była to ostatnia próba wzbudzenia w sercach obecnych współczucia dla nieszczęśnika. Jezus, zapewne, również chciał dokonać uzdrowienia w taki sposób, ażeby wszyscy wszystko widzieli.
Jezus zadał ekspertom Prawa dwa pytania. Czy wolno w sabat dobrze czynić, czy źle czynić? Postawił ich w kłopotliwej sytuacji. Musieli przyznać, że wolno czynić dobrze, a on właśnie chciał uczynić coś dobrego. Musieli też przyznać, że nie wolno czynić źle - a przecież, pozostawienie człowieka w nieszczęściu wtedy, kiedy można mu pomóc, na pewno jest rzeczą złą. Zapytał też: Czy wolno życie zachować czy zabić? Tym pytaniem Jezus jeszcze dokładniej określa sytuację. On sam podejmuje kroki, ażeby zachować życie tego nieszczęśnika; oni zastanawiają się nad tym, jak zabić Jezusa. W każdym przypadku myśl o pomocy człowiekowi jest na pewno lepsza od myślenia o zabiciu człowieka. Cóż dziwnego, że nic nie mieli do powiedzenia!
Wtedy Jezus wyrzekł słowo mocy i uzdrowił człowieka. Faryzeusze wyszli i próbowali uknuć z Herodianami spisek przeciwko Jezusowi. Dowodzi to, jak daleko byli gotowi się posunąć. Żaden faryzeusz nie miał, w normalnych warunkach, nie wspólnego z poganinem, albo z innym człowiekiem, nie przestrzegającym Zakonu. Tacy ludzie byli nieczyści. Herodianie to ludzie z najbliższego otoczenia Heroda, przebywali na jego dworze i mieli stałe kontakty z Rzymianami. Faryzeusze normalnie uważali ich za nieczystych. Teraz jednak gotowi byli zawrzeć z nimi przymierze. Serca ich wypełniała nienawiść, której już nic nie mogło powstrzymać.
Opis ten ma znaczenie fundamentalne, ponieważ pokazuje zderzenie dwóch pojęć religii.
1. Dla faryzeuszów religia była rytuałem. Polegała na przestrzeganiu pewnych reguł i przepisów. ponieważ Jezus łamał te przepisy, uważali go za złego człowieka. Podobnie jest z człowiekiem, który uważa, że religia polega na chodzeniu do kościoła, czytaniu Biblii, modleniu się przy posiłkach, prowadzeniu nabożeństw w rodzinie i wykonywaniu wielu innych aktów, związanych w opinii ogółu, z religią, który jednak nigdy nie zada sobie żadnego trudu, ażeby pomóc bliźniemu, który nie umie współczuć, unika poświęceń, który ze spokojem i pogodą bardzo dokładnie wykonuje wszystkie ortodoksyjne praktyki religijne, będąc jednocześnie głuchym na wołania potrzebujących i ślepym na łzy świata.
2. Dla Jezusa religia była służbą. Polegała na miłowaniu Boga i na miłowaniu człowieka. Rytuał, w porównaniu z miłością w czynie, nie miał żadnego znaczenia.
Według Jezusa, najważniejszą rzeczą na świecie nie było prawidłowe wykonywanie obrządku religijnego, ale spontaniczna odpowiedź na wołanie ludzkiej potrzeby.
Wpośród tłumów (3,7-12)
Ażeby uniknąć czołowego zderzenia z władzami, Jezus musiał zrezygnować z dalszej działalności w synagogach. Nie powodował nim strach. Nie był człowiekiem, który wycofuje się z obawy przed konsekwencjami. Ale jego godzina jeszcze nie przyszła. Dużo jeszcze musiał uczynić i dużo powiedzieć przed ostatnią walką.
Tak więc Jezus pozostawił synagogi i odszedł nad morze. Nawet tam otoczyły go tłumy ludzi. Niektórzy z nich przyszli z bardzo odległych okolic. Przyszli z całej Galilei. Przyszli z Judei i z odległej o sto pięćdziesiąt kilometrów Jerozolimy. Z Idumei - dawnego królestwa Edomu - wysuniętej daleko na południe, leżącej pomiędzy południowymi granicami Palestyny i Arabii. Przyszli z terenów położonych na wschód od Jordanu. Znaleźli się też ludzie z całkiem obcych terenów, z fenickich miast Tyru i Sydonu, położonych nad brzegiem Morza Śródziemnego, na północny zachód od Galilei. Wszyscy przyszli, ażeby zobaczyć Jezusa i go posłuchać.
Tłum urósł do niebezpiecznych rozmiarów i na wszelki wypadek, gdyby napór miał zagrażać zgnieceniem, polecił Jezus trzymać u brzegu przygotowaną łódź. Niebezpieczeństwo wzrastało w miarę napływania ludzi szukających uzdrowienia. Nie czekali aż Jezus ich dotknie, lecz sami cisnęli się do niego, ażeby go dotknąć.
W tym czasie Jezus napotkał szczególny problem, mianowicie problem ludzi opętanych przez demony. Musimy pamiętać, że niezależnie od tego, co my myślimy o demonach, tamci ludzie święcie wierzyli w opętanie. Byli pewni tego, że jakaś obca i zła moc wkracza w człowieka z zewnątrz i bierze go w swoje posiadanie. Opętani nazywali Jezusa Synem Bożym. Co chcieli przez to powiedzieć? Na pewno tytuł ten nie miał dla nich jakiegoś, w naszym pojęciu, filozoficznego lub teologicznego sensu. W świecie starożytnym tytuł Syn Boży nie był nieznany. Królów Egiptu nazywano synami Ra, ich boga. Począwszy od Augustea, Oktawiana, wielu rzymskich cesarzy określano mianem synów Bożych.
Termin ten w Starym Testamencie użyty jest w czworaki sposób.
1. Aniołowie są synami Boga. Stare opowiadanie w Pierwszej księdze Mojżeszowej mówi: że synowie Boży ujrzeli córki ludzkie i rozmiłowali się w nich, co zresztą było zgubne (1 Mjż 6,2). Job mówi o dniu, w którym przybyli synowie Boży, ażeby się stawić przed Panem (Job 1,6). Był to więc powszechnie przyjęty tytuł aniołów.
2. Naród izraelski jest synem Bożym. Bóg wezwał syna swego z Egiptu (Oz 11,1). O narodzie Bóg mówi: „Moim synem pierworodnym jest Izrael” (2 Mjż 4,22).
3. Król narodu izraelskiego jest synem Bożym. oto co Bóg przyobiecał królowi: „Ja będę mu ojcem, a on będzie mi synem” (2. Sm 7,14).
4. W księgach późniejszych, napisanych w okresie tzw. międzytestamentowym, dobry człowiek nazywany jest synem Bożym. Oto jaką obietnicę według mądrości Syracha 4,10 ma człowiek, okazujący miłosierdzie sierocie:
I staniesz się jakby synem Najwyższego,
I miłować cię będzie bardziej niż twoja matka.
We wszystkich tych przypadkach termin syn określa tego, kto stoi szczególnie blisko Boga i ma z nim bliskie kontakty. Istnieje pewna analogia, która jednocześnie trochę wyjaśnia znaczenie tego terminu w Nowym Testamencie. Paweł nazywa Tymoteusza swoim synem (1 Tm 1,2; 1,18). Tymoteusza i Pawła nie łączyło żadne pokrewieństwo, ale jak pisze Paweł do Filipian, nie było drugiego takiego, kto by tak dobrze znał jego myśli, zgadzając się z nim i w teorii i w praktyce, jak Tymoteusz (Flp 2,19-22). Piotr nazywa swoim synem Marka (1 P 5,13), ponieważ nikt tak dobrze jak Marek nie potrafił interpretować jego myśli. Kiedy tytuł ten spotykamy w nacechowanym prostotą ewangelicznych relacjach, nie powinniśmy myśleć o nim w kategoriach filozoficznych albo teologicznych, albo nawet nauki o Trójcy Świętej. Ludzie, którzy tak nazywali Jezusa, czuli, że między nim a Bogiem istnieje związek, i że ten związek jest tak ścisły, że żadne inne słowo nie potrafi go oddać oraz ludzie opętani czuli, że w nich samych mieszka jakiś niezależny i zły duch, oraz że w osobie Jezus zbliża się do nich ktoś, kto stoi w szczególnie bliskiej łączności z Bogiem. Ponieważ demony nie mogą żyć tak blisko obecności Bożej, każde zjawienie się Jezusa wywoływało przerażenie opętanych.
Musimy postawić pytanie: „Dlaczego Jezus tak surowo nakazywał im milczenie?” Powód był prosty i oczywisty. Jezus był Mesjaszem, pomazanym przez Boga królem, ale jego zrozumienie roli Mesjasza bardzo się różniło od pojęć zawartych w popularnych oczekiwaniach mesjańskich. W mesjaństwie Jezus widział drogę służby, poświęcenia i miłości, drogę prowadzącą do krzyża. Popularne oczekiwania malowały Mesjasza jako Króla zdobywcę, który na czele potężnych armii zmiażdży Rzymian i Żydów uczyni największą potęgą świata. Gdyby więc rozeszła się pogłoska o zjawieniu się Mesjasza, nieuniknionymi konsekwencjami byłyby rebelie i powstania, szczególnie w Galilei, gdzie ludzie zawsze byli gotowi pójść za nacjonalistycznym przywódcą.
Jezus myślał o mesjaństwie w kategoriach miłości, natomiast jego ziomkowie, w kategoriach żydowskiego nacjonalizmu. Dlatego, Jezus nie mógł przed wpojeniem właściwego pojęcia mesjaństwa, dopuścić do roznoszenia o nim wieści. Na tym etapie wieści o Mesjaszu przyniosłoby tylko szkodę, zamieszanie i nieszczęście. Prowadziłoby do niepotrzebnej wojny i rozlewu krwi. Najpierw ludzie musieli się dowiedzieć, jaką w rzeczywistości rolę ma Mesjasz odegrać. Przedwczesna, i oparta na fałszywych przesłankach zapowiedź mogłaby jedynie zrujnować całą misję Jezusa.
Wybór dwunastu (3,13-19)
Jezus doszedł do bardzo ważnego momentu w swoim życiu i pracy. Już wcześniej ujawnił swoje posłannictwo. Już obrał swoją metodę działania, już obszedł Galileę zwiastując po drodze i uzdrawiając. Zaczął już wywierać przemożny wpływ na ludzkie umysły. Teraz musiał rozwiązać dwa praktyczne zagadnienia. Po pierwsze znaleźć sposób utrwalenia swego poselstwa na wypadek, gdyby się jemu osobiście coś niedobrego przydarzyło. A że się coś przydarzy, nie wątpił. Po drugie, znaleźć sposób szerzenia tego poselstwa, co w tamtych czasach nie było łatwym zadaniem. Nie znano przecież jeszcze drukowanych książek i gazet, ani też innych środków masowego przekazu. Istniał właściwie tylko jeden sposób rozwiązywania obu zagadnień, mianowicie, znalezienie takich ludzi, na których sercach i życiu można było wpierw te poselstwo wypisać, a następnie posłać ich z nim w świat. Obecny fragment tekstu pokazuje nam Jezusa zajmującego się dokładnie tymi sprawami.
Nie jest bez znaczenia, że chrześcijaństwo rozpoczęło się grupą ludzi. Wiara chrześcijańska od początku musiała być odkrywana i doświadczana we współżyciu. Istota pobożności faryzeusza polegała na oddzieleniu człowieka od człowieka. Już sama nazwa, faryzeusz, znaczy oddzielony. Istota chrześcijaństwa zawierała się w łączeniu ludzi, człowieka z jego bliźnim i w wyzwaniu ich do życia razem i jeden dla drugiego.
Co więcej, chrześcijaństwo rozpoczęło się grupą ludzi bardzo zróżnicowanych. Spotkały się w niej dwie krańcowo różne postawy. Mateusz był celnikiem, człowiekiem stojącym poza nawiasem społeczeństwa. Był regeneratem i zdrajcą swoich bliźnich, współobywateli. Szymon Kananejczyk został przez Łukasza słusznie nazwany Gorliwcem, tzn. Zelotą. Partia Zelotów grupowała porywczych i niepohamowanych nacjonalistów, zaprzysiężonych uwolnić swój kraj od obcego jarzma nawet na drodze zamachów i mordów. Jeden, który stracił wszelkie poczucie patriotyzmu i inny fanatyczny patriota zeszli się w jednej grupie, a między nimi było dziesięciu innych reprezentujących niewątpliwie bardzo różne pochodzenia i zapatrywania. Jezus zebrał grupę najbardziej zróżnicowanych wzajemnie ludzi i przekonał ich, że powinni być razem. Chociaż przedsięwzięcie to samo w sobie, było niemożliwe, to jednak Jezus ich do tego uzdolnił, poprzez darowanie im swojej stałej wśród nich obecności. Taki był początek chrześcijaństwa.
Ludzie, których Jezus wybrał, nie mieli, oceniając według norm przyjętych w tym świecie, żadnych specjalnych kwalifikacji. Nie byli bogaci, nie mieli szczególnej pozycji społecznej, nie mieli specjalnego wykształcenia, nie byli teologami, nie piastowali żadnych kościelnych stanowisk. Po prostu dwunastu zwykłych ludzi. Niemniej, jednak, mieli dwie specjalne kwalifikacje. Pierwsza z nich to odczuwanie magnetycznego przyciągania osoby Jezusa. Było w nim coś takiego, co wzbudzało w nich pragnienie poddania się jego przewodnictwu, przyjęcia go za swego Mistrza. Druga kwalifikacja to otwarta odwaga przyznania się przed wszystkimi do przejścia na jego stronę. Nie mylimy się, to wymagało odwagi. Oto Jezus łamie reguły i przepisy, idzie w kierunku nieuniknionej kolizji z przywódcami religii ortodoksyjnej, jest napiętnowany jako grzesznik i nosi przyklejoną łatkę heretyka, a mimo to oni mają odwagę ściśle się z nim wiązać. Żaden inny zespół ludzi nigdy nie postawił wszystkiego co posiadał na tak z pozoru beznadziejną z góry skazaną na przegraną sprawę, jak ci Galilejczycy. Oczy ich były szeroko otwarte, a jednak to uczynili. Tych dwunastu miało dużo różnych wad, ale cokolwiek moglibyśmy powiedzieć na ich niekorzyść, miłowali Jezusa i nie bali się powiedzieć o tym światu. I to właśnie jest prawdziwy obraz chrześcijanina.
Kiedy Jezus powoływał tych dwunastu przyświecały mu dwa cele. Przede wszystkim powoływał ich po to, ażeby z nim byli. Mieli być jego stałymi towarzyszami. Inni mogli przychodzić i odchodzić, tłumy mogły się jednego dnia zbierać wokół niego, a drugiego dnia nie, przywiązanie innych ludzi mogło ulegać wahaniom, czasami nawet gwałtownym, ale tych dwunastu miało utożsamiać swoje życie z jego życiem i cały czas przebywać u jego boku. Po drugie, Jezus powołał ich po to, ażeby ich wysłać. Chciał mieć w nich swoich przedstawicieli. Chciał, ażeby mogli pozyskiwać innych.
Przygotowując ich do tego zadania Jezus dał im pewne wyposarzenie. Dał im posłannictwo. Mieli być jego heroldami. Pewien mędrzec powiedział, że nauczycielem ma prawo być jedynie ten, kto ma do przekazania własną naukę, albo naukę innego, którą będzie propagował z pełnym zaangażowaniem, z pasją w sercu. Ludzie zawsze będą chcieli słyszeć człowieka z posłannictwem. Jezus dał swoim przyjaciołom coś ważnego do powiedzenia. Coś z jego mocy przeszło na nich, ponieważ przebywali w jego towarzystwie.
Werdykt krewnych (3,20-21)
Nieraz człowiek dzieli się jakąś uwagą, której znaczenie należy szukać w jego własnych gorzkich doświadczeniach. Kiedy pewnego dnia Jezus wyliczał trudności, jakie mogą spotkać jego naśladowców powiedział: „Tak to staną się wrogami człowieka domownicy jego” (Mt 10,36). Oto członkowie jego własnej rodziny przyszli do przekonania, że Jezus postradał zmysły, i że trzeba go siłą zabrać do domu. Spróbujmy zrozumieć, dlaczego tak o nim myśleli.
1. Jezus pozostawił dom i ciesielski warsztat w Nazarecie. Interes rozwijał się zupełnie dobrze, przynajmniej mógł mu zapewnić środki do spokojnego życia. Ale oto zupełnie nagle Jezus porzucił to wszystko i poszedł w Świat, ażeby zostać wędrownym kaznodzieją. Żaden rozsądny człowiek - tak musieli myśleć - nie porzuca dobrego interesu zapewniającego regularne dochody, dla kariery włóczęgi, który nie ma nawet własnego miejsca do spania.
2. Jezus wyraźnie wszedł na drogę prowadzącą do druzgocącej kolizji z religijnymi przywódcami tamtych czasów. Niektórzy ludzie mogą wyrządzić człowiekowi ogromną krzywdę. Takim przytakiwać pod żadnym względem nie wolno, trzeba im się przeciwstawiać. Żaden sensowny człowiek - tak musieli myśleć krewni Jezusa - nie powstaje przeciwko możnym tego świata, ponieważ wie, że w każdej potyczce z nimi musi ponieść porażkę. Nikt, w tamtych czasach, nie mógł rzucić wyzwania uczonym w Piśmie, faryzeuszom, i przywódcom uznanej religii i łudzić się nadzieją, że mu to ujdzie na sucho.
3. Jezus akurat stworzył swój mały zespół. Jakże dziwaczne zbiorowisko kilku rybaków, nawrócony celnik, fanatyczny nacjonalista... O takich ludziach nie zabiegałby żaden ambitny człowiek. Jaki pożytek mogliby oni przynieść człowiekowi, myślącemu o karierze. Żaden sensowny człowiek - musieli myśleć krewni Jezusa - nie otacza się takimi przyjaciółmi. Rozważny człowiek z pewnością nie chciałby się mieszać z takim towarzystwem.
Organizując swoje życie ludzie najczęściej pamiętają o trzech innych zasadach, Jezus nie przywiązywał do nich żadnego znaczenia.
1. Jezus odrzucił zasadę gwarancji. Większość ludzi w tym świecie ceni sobie gwarancję więcej niż inne rzeczy. Ludzie szukają pewnej pracy i zabiegają o pewną pozycję, chcą zredukować do minimum wszelkie materialne i finansowe ryzyka.
2. Jezus odrzucił zasadę bezpieczeństwa. Ludzie instynktownie zabiegają o bezpieczeństwo. Bardziej się interesują bezpieczeństwem jakiegoś kursu czy akcji niż ich moralnym charakterem, tym czy są słuszne czy niesłuszne, dobre czy złe. Instynktownie wycofują się z każdej akcji kryjącej w sobie ryzyko.
3. Jezus okazał całkowitą obojętność wobec osądu społeczeństwa. Nie obchodziło go zbytnio, co ludzie o nim mówią. W rzeczywistości większość ludzi jak to powiedział H. G. Wells, „wyraźniej słyszy głos sąsiadów niż głos Boży”. Wielu z nich na samym początku pyta: „Co powiedzą ludzie?”
Krewnych Jezusa przerażało podejmowane przez niego na każdym kroku ryzyko. Człowiek o zdrowych zmysłach - myśleli - tak by nie postępował.
John Bunyan został kiedyś osadzony w więzieniu. Przyznaje, że na początku mocno był zaniepokojony. „Moje uwięzienie”, myślał sobie, może skończyć się na szubienicy, choć niewiele mam do powiedzenia”. Odpychał od siebie te myśli. Któregoś jednak dnia zaczął się wstydzić swojego niepokoju. „Za taką wielką sprawę nie chciałbym umierać niewłaściwie, z bladą twarzą, z trzęsącymi się kolanami”. Dlatego, w końcu, wyobraziwszy siebie wchodzącego po stopniach drabiny na szubienicę, postanowił co następuje: „Tak więc, pomyślałem sobie, jestem zdecydowany iść naprzód, bez względu na to, czy spotka mnie tu jakaś pociecha, czy nie. Stawiam na wieczność z Chrystusem. Jeżeli Bóg nie wkroczy, skoczę z drabiny, nawet z zawiązanymi oczami, w wieczność. Niech przyjdzie co chce, niebo czy piekło. Panie Jezu, jeżeli zechcesz mnie uratować, to uratuj. Jeżeli nie, zaryzykuję, przez wzgląd na twoje imię.” W taki właśnie sposób postępował Jezus. „Zaryzykuję przez wzgląd na twoje imię”. To było istotą życia Jezusa, i to że nie bezpieczeństwo, nie gwarancja - powinno być mottem i głównym motywem życia chrześcijanina.
Przymierze czy podbój? (3,22-27)
Jezus miał moc wypędzania demonów. Oficjalni strażnicy ortodoksji, nigdy faktu tego nie kwestionowali. Nie było takiej potrzeby, ponieważ egzorcyzm był w tamtych czasach zjawiskiem powszechnym, zresztą tak jak jest nawet do dziś, na Wschodzie. Powiedzieli jednak, że Jezus zawdzięcza swą moc zawarciu porozumienia z królem demonów, że, jak to wyraził jeden z komentatorów, „małe demony wyrzuca się przy pomocy wielkiego demona”. Ludzie zawsze wierzyli w „czarną magię” i o takie właśnie praktyki oficjałowie postanowili oskarżyć Jezusa.
Jezus łatwo obalił ten argument. Egzorcyzm zawsze polegał na wypędzaniu demona przy pomocy jakiejś większej od niego mocy. Dlatego Jezus mówi: „Pomyślcie tylko, jeżeli w jakimś królestwie jest wewnętrzna niezgoda, nie może się ono ostać. Jeżeli w domu są kłótnie, nie przetrwa on długo. Jeżeli szatan, tak jak mówicie, prowadzi wojnę przeciwko swoim własnym demonom, to stracił już moc działania wśród ludzi, ponieważ wojna domowa niszczy go od wewnątrz”. „Spójrzcie na to z innej strony”, powiedział Jezus. „Wyobraźcie sobie, że chcecie ograbić dom mocarza. Nie uda się wam to tak długo, dopóki nie ujarzmicie samego mocarza. Kiedy już będziecie mieli go związanego możecie splądrować jego dobra - ale nie wcześniej”. Porażka demonów nie wskazywała na przymierze między Jezusem a szatanem. Raczej dowodziła, że zrobiony został wyłom w umocnieniach szatana, że zjawi się ktoś mocniejszy i rozpoczął już odnosić nad nim zwycięstwa. Wyłaniają się tu dwie myśli.
1. Jezus patrzył na życie jako na walkę pomiędzy mocą zła i mocą Boga. Nie tracił czasu na spekulację o problemach, na które nie ma odpowiedzi. Nie dał się wciągnąć w spory na temat pochodzenia zła. Zamiast tego wystąpił przeciwko niemu bardzo skutecznie. My często postępujemy inaczej. Tracimy dużo czasu na dyskusje na temat pochodzenia zła, nie dbając przy tym zbytnio o wypracowanie praktycznych metod walki ze złem. Ktoś spróbował obrazowo przedstawić postawę Jezusa. Wyobraźmy sobie człowieka, który budzi się w nocy i stwierdza, że jego dom płonie. Czy siada wygodnie w fotelu ażeby zagłębić się w czytaniu rozprawy zatytułowanej: „Źródła pożarów w prywatnych domach?” Nonsens! Chwyta wiadro albo wąż gumowy, albo jakieś inne, nadające się do gaszenia ognia narzędzia, i rzuca się w wir walki. W życiu ludzi i w świecie Jezus widział walkę, czasami szalejącą, między dobrem i złem. Nie zagłębił się bezczynnie w rozważania. Stanął po stronie dobra, wypowiedział walkę złu, innym dał moc zwyciężania zła i czynienia dobrze.
2. Jezus traktował zwycięstwo nad chorobą jako część zwycięstwa nad szatanem. Jest to jeden z ważnych działów myśli Jezusa. Jezus pragnął i był w stanie, zbawić zarówno ciała ludzi jak też ich dusze. Udział w zwycięstwie nad szatanem, obok kaznodziejów Słowa, mają również lekarze i naukowcy, którzy skutecznie zwalczają choroby. Lekarze i duchowny nie prowadzą dwóch różnych prac, lecz jedną. Nie są rywalami lecz sprzymierzeńcami w Bożej wojnie z siłami zła.
„Nie dostąpi odpuszczenia na wieki” (3,28-30)
Jeżeli mamy zrozumieć znaczenie tych strasznych słów, musimy najpierw poznać okoliczności, w jakich zostały wypowiedziane. Zostały one wypowiedziane wtedy, kiedy uczeni w Piśmie i faryzeusze oświadczyli, że Jezus uzdrawia nie mocą Bożą lecz mocą diabła. Ludzie ci byli w stanie patrzeć na wcieloną miłość Bożą i uważać ją za wcieloną moc szatańską.
Musimy na początku pamiętać, że Jezus nie mógł mówić o Duchu Świętym w pełnym chrześcijańskim znaczeniu tego terminu. Duch nie zstąpił jeszcze na ludzi w całej swej pełni. Stało się to dopiero po powrocie Jezusa do jego chwały. Dopiero w dniu Pięćdziesiątnicy ludzie poznali pełne działanie Ducha Świętego. O Duchu Świętym Jezus musiał mówić w żydowskim znaczeniu tego terminu. Otóż Duch Święty, w myśli żydowskiej, miał dwie wielkie funkcje do spełnienia. Po pierwsze objawiał ludziom Bożą prawdę. Po drugie, czynił ludzi zdolnymi rozpoznać tą prawdę, kiedy już ją widzieli. Wstępne te uwagi dadzą nam klucz do zrozumienia omawianego tekstu.
1. Duch Święty dawał ludziom możliwość rozpoznawania Bożej prawdy kiedy znalazła się ona w zasięgu ich doznań. Jeżeli jednak człowiek nie chce używać Bożych darów i zdolności, wcześniej czy później je straci. Przez długie przebywanie w ciemności, straci zdolność widzenia. Leżąc długie lata w łóżku, nie będzie mógł chodzić. Zarzucając poważniejsze badania i studia pozbawi siebie umiejętności studiowania. Podobnie, regularnie odrzucając przewodnictwo Ducha Świętego, niechybnie doprowadzi siebie do takiego stanu w którym nie będzie już zdolny rozpoznać Bożej prawdy, nawet wtedy, kiedy na nią patrzy. Zło w jego oczach staje się dobrem, a dobro złem. Może patrzeć na Bożą dobroć i nazywać ją złem szatana.
2. Dlaczego taki grzech nie może być odpuszczony? H. B. Swete mówi: „Identyfikowanie źródła dobra z uosobieniem zła świadczy o takiej moralnej ruinie, dla której nawet sama inkarnacja (Wcielenie Syna Bożego) nie stanowi szansy naprawy. „A. J. Rawlinson nazywa go „podstawową niegodziwością”, jak gdyby w nim zawarta była kwintesencja całego zła. Bengel nazwał wszystkie inne grzechy ludzkimi, ale ten jeden, szatańskim. Dlaczego tak się te rzeczy mają?
Rozważmy, w jaki sposób Jezus oddziaływuje na człowieka? Na samym początku, kiedy człowiek spotyka się z Jezusem, zaczyna na tle piękna i wdzięku jego życia, widzieć swoją własną niegodziwość. „Odejdź ode mnie, Panie”, powiedział Piotr, „bom jest człowiek grzeszny” (Łk 5,8) Kiedy Tokichi Ishii przeczytał po raz pierwszy Ewangelię, powiedział: „Wstrzymałem oddech. przeszyte zostało moje serce, jakby utkwił w nim pięciocalowy gwóźdź. Czy mam to nazwać miłością Chrystusa? Czy mam to nazwać jego współczuciem? Nie wiem jak to nazwać. Wiem tylko, że uwierzyłem, i że kamienna nieczułość mojego serca ustąpiła”. Pierwszą reakcją był ból serca. Rezultatem poczucia niegodziwości własnej i przeszywającego bólu serca jest szczera skrucha i pragnienie poprawy, a taka skrucha i takie pragnienie są jedynym warunkiem przebaczenia. Ale jeżeli człowiek, poprzez ciągłe zatykanie uszu na dobre podpowiedzi Ducha Świętego, doprowadził siebie do takiego stanu, że już nie może zobaczyć w Jezusie nic pięknego, wtedy obecność Jezusa nie wzbudzi w nim świadomości grzechu. Nie mając świadomości grzechu nie będzie pokutował, a bez pokuty nie będzie mógł otrzymać przebaczenia.
Jedna z legend o Lucyferze opowiada, jak to któregoś dnia w kościele kapłan zauważył wyjątkowo przystojnego, młodego człowieka.
Po nabożeństwie młodzieniec pozostał, ażeby się wyspowiadać. Wyznał tak dużo i tak straszliwych grzechów, że kapłanowi włosy stanęły dęba. „Musisz żyć już bardzo długo, jeżeli zdążyłeś tyle nagrzeszyć”, powiedział kapłan. „Nazywam się Lucyfer. Spadłem z nieba na samym początku czasów”, odpowiedział młodzieniec. „Nawet jeżeli tak jest”, powiedział kapłan, „powiedz tylko, że żałujesz, powiedz, że się upamiętałeś, a dostąpisz, nawet ty, odpuszczenia”. Młody człowiek patrzył przez chwilę na kapłana, później odwrócił się i szybko odszedł. Nie chciał i nie mógł tego powiedzieć. Dlatego się musiał dalej błąkać ze swoją pustką i potępieniem.
Jest tylko jeden warunek przebaczenia, mianowicie szczera skrucha i pragnienie poprawy. Dopóki człowiek widzi piękno Chrystusa, dopóki nienawidzi swego grzechu, nawet jeżeli nie może go pozostawić, nawet jeżeli grzęźnie w błocie i bagnie, nie jest jeszcze za późno. Ale jeżeli człowiek stale odrzucając Boże przewodnictwo, stracił już zdolność rozpoznawania dobra, jeżeli jego wartości moralne zostały odwrócone do tego stopnia, że zło w jego ocenie jest dobrem, a dobro złem, wtedy nawet skonfrontowany z Jezusem, nie będzie już widział swego grzechu. Nie może pokutować i dlatego nie może dostąpić przebaczenia. To właśnie jest grzech przeciwko Duchowi Świętemu.
Co stanowi o pokrewieństwie (3,31-35)
Jezus tutaj formułuje warunki prawdziwego pokrewieństwa. Pokrewieństwo nie jest wyłącznie sprawą ciała i krwi. Zdarza się, że człowiek jest bliższy komuś, z kim nie łączą go żadne cielesne więzy, niż innymi, chociaż łączy go z nimi najbliższe cielesne pokrewieństwo. Co stanowi o prawdziwym pokrewieństwie?
1. Prawdziwe pokrewieństwo rodzi się we wspólnych przeżyciach szczególnie takich, w których ludzie razem pokonywali trudy, znoje i niebezpieczeństwa. Mówią, że prawdziwymi przyjaciółmi stają się ludzie wtedy, kiedy przy spotkaniu mogą sobie nawzajem zadawać pytanie typu, „Czy pamiętasz?”, a następnie długo rozmawiać o wspólnie przeżytych doświadczeniach. Pewien człowiek spotkał kiedyś starą Murzynkę. Jej znajoma niedawno zmarła. „Jest ci zapewne przykro” powiedział, „że pani x już nie żyje”. „Tak” odpowiedziała spokojnie bez oznak wielkiego smutku. „Widziałem was razem”, podjął mężczyzna, „nie dalej jak w ubiegłym tygodniu. Rozmawiałyście, śmiałyście się, było wam wesoło. Zapewne byłyście dobrymi przyjaciółkami”. „Tak”, odpowiedziała, „przyjaźniłam się z nią. Czasami śmiałyśmy się razem. Ale czy byłyśmy dobrymi przyjaciółkami? Ludzie muszą razem płakać, ażeby zrodziła się między nimi prawdziwa przyjaźń”. Ileż w tym głębokiej prawdy. Podstawą prawdziwego pokrewieństwa jest wspólne przeżycie. Wszyscy chrześcijanie mają wspólne przeżycie: wszyscy są odkupionymi grzesznikami.
2. O prawdziwym pokrewieństwie stanowią wspólne zainteresowania. A. M. Chirgwin, w książce The Bible in World Evangelism (Biblia w światowym Ewangeliźmie), dzieli się z nami ciekawymi spostrzeżeniami. Jedną z największych trudności spotykanych w pracy kolporterów i dystrybutorów Pisma Świętego jest nie tyle sama sprzedaż Biblii, co podtrzymywanie zainteresowania ludzi ich czytaniem. „W Chinach, przed rewolucją, pewien kolporter całe lata chodził od sklepu do sklepu i od domu do domu. Często bywał rozczarowany, ponieważ wielu z jego nowych czytelników Biblii traciło zapał do czytania. W końcu przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Zaczął czytelników kontaktować między sobą nawzajem i formować grupę, która miała się spotykać dla wspólnego czytania i rozważania i modlitwy. Z czasem powstał z tych ludzi dobrze zorganizowany zbór”. Dopiero kiedy pojedyncze osoby stały się częścią grupy, kiedy zaczęły ich łączyć wspólne zainteresowania, zrodziło się prawdziwe pokrewieństwo. Chrześcijanie mają wspólne zainteresowanie, ponieważ wszyscy oni mają pragnienie lepszego poznania Jezusa Chrystusa.
3. Prawdziwe pokrewieństwo rodzi się we wspólnym posłuszeństwie. Uczniowie stanowili bardzo różnorodną grupę. Można było wśród nich znaleźć wszystkie rodzaje przekonań i opinii. Celnik taki jak Mateusz, i fanatyczny nacjonalista, taki jak Szymon Zelota, powinni byli siebie nawzajem nienawidzić jak truciznę. I zapewne tak właśnie wcześniej było. Ale oto coś ich połączyło. Obaj przyjęli Jezusa Chrystusa jako swojego Mistrza i Pana. Każdy pluton żołnierzy składa się z mężczyzn o różnym pochodzeniu, o różnych zawodach i reprezentujących bardzo różne opinie. Mimo to, kiedy już są jakiś czas razem, stają się przyjaciółmi. Wtedy mają jednego nauczyciela. Ale miłować się nawzajem mogą tylko ci, którzy miłują Jezusa Chrystusa.
4. O prawdziwym pokrewieństwie decyduje wspólny cel. O tym powinien pamiętać kościół. A. M. Chirgwin, mówiąc o odnowionym zainteresowaniu Biblią, pyta, czy to zainteresowanie nie „wskazuje na możliwość nowego podejścia do problemu ekumenicznego, podejścia opartego na biblijnych raczej niż kościelnych rozważaniach”. Kościoły nie zbliżą się do siebie tak długo, jak długo będą toczyły spór o ordynację swoich duchownych, formę władzy kościelnej, udzielanie sakramentów i o wszystkie inne tego typu sprawy. Jedyną sprawą, wokół której mogą się zebrać jest pozyskiwanie ludzi dla Jezusa Chrystusa. Jeżeli pokrewieństwo rodzi się we wspólnym celu, to chrześcijanie znają, lepiej niż inni ludzie, jego tajemnicę, ponieważ wszyscy oni pragną lepiej poznawać Chrystusa i wprowadzać innych w podwoje jego Królestwa. W innych punktach możemy się różnić, w tym jednym powinniśmy się zgadzać.
Nauczanie w podobieństwach (4,1-2)
W tej sekcji widzimy, jak Jezus podejmuje nowy sposób działania. Nie mógł już dłużej nauczać w synagodze dlatego zaczął uczyć nad morzem. Najpierw próbował zbliżyć się do ludzi w sposób przyjęty, utarty, teraz się musiał uciec do metod niezwykłych.
Nie powinniśmy tego przeoczyć, że Jezus był przygotowany posługiwać się nowymi metodami. Nie miał nic przeciwko przeniesieniu kazania i religijnego nauczania z synagogi tj. z miejsca powszechnie uznawanego za właściwe, pod otwarte niebo do tłumów prostych mężczyzn i kobiet. John Wesley był przez wiele lat wiernym i prawomyślnym sługą Kościoła Anglikańskiego. Jego przyjaciel, George Whitefield, prowadził ewangelizację wśród górników w Bristol, przemawiając na wolnym powietrzu do dwudziestotysięcznych tłumów. Nawrócenia były liczne, czasami po sto osób. Whitefield posłał po Johna Wesley'a. Wesley powiedział: „Ja lubię wygodne pomieszczenie, miękką poduszkę i dobry pulpit”. Cała ta sprawa wygłaszania kazań na wolnym powietrzu poniekąd go gorszyła. Sam tak później powiedział: „Nie mogłem się na początku pogodzić z tym dziwnym sposobem (opowiadania ewangelii). Ponieważ całe swoje życie (aż do niedawna) byłem wiernym stróżem obyczajowości i porządku, takie prowadzenie ludzi do zbawienia poza budynkiem kościelnym, uważałem prawie za grzech”. Ale kiedy Wesley zobaczył, że opowiadanie Ewangelii pod otwartym niebem pozyskuje dusze, powiedział: „Nie mogę wysuwać argumentów przeciw niezbitym faktom”.
Zapewne wielu z pośród ortodoksyjnych Żydów uważało nowy sposób działania Jezusa za sensację i aferę. Ale Jezus był na tyle mądry, by wiedzieć, kiedy potrzebne są nowe metody i na tyle odważny, aby się nimi posłużyć. Byłoby dobrze, gdyby jego Kościół był tak samo mądry i tak samo odważny.
Nowy sposób działania wymagał nowej metody. Nową metodą Jezusa było mówienie do ludzi w podobieństwach. Podobieństwo literalnie oznacza coś umieszczone obok czegoś innego. Podobieństwo jest w istocie porównaniem. Jest opowiadaniem o sprawach ziemskich, mających niebieskie znaczenie. Coś na ziemi zostaje porównane z czymś w niebie, po to, ażeby niebieska prawda mogłaby być lepiej zrozumiana w świetle ziemskich ilustracji. Dlaczego Jezus obrał taką metodę? I dlaczego ta metoda stała się tak bardzo dla niego charakterystyczna, że on zawsze był i będzie znany jako mistrz podobieństwa?
1. Po pierwsze, i to jest najważniejsze, Jezus wybrał metodę paraboliczną, ażeby zachęcić ludzi do słuchania. Nie miał już teraz do czynienia z ludźmi zgromadzonymi w synagodze, którzy byli niejako zmuszeni do pozostawania na miejscu aż do zakończenia nabożeństwa. Miał przed sobą tłum i to pod otwartym niebem, który mógł w każdej chwili się rozejść. Dlatego musiał w każdej chwili pochwycić ich uwagę. Gdyby mu się to nie udało, po prostu odeszliby od niego. Sir Philip Sidney mówi o tajemnicy poety: „Przychodzi do was z opowieścią; jaką opowieścią! Dla niej dzieci porzucają zabawy, a starcy - ciepłe kominki”. Najpewniejszym sposobem obudzenia zainteresowania ludzi jest opowiedzenie im jakiejś historii. Jezus dobrze o tym wiedział.
2. Następnie, paraboliczna metoda nauczania była w Palestynie znana. Przypowieści znajdujemy w Starym Testamencie, z których najlepiej znanym jest opowiadanie o jednej owieczce, które Dawid usłyszał z ust proroka Natana, kiedy podstępnie usunął Uriasza i przywłaszczył sobie jego żonę, Betszebę (2 Sm 12,1-7). Zwyczaj posługiwania się w nauczaniu podobieństwami mieli rabini. O Rabbi Meir czytamy, że jego wypowiedzi składały się z trzech równych części: jedną część stanowiły decyzje Prawa, drugą - wyjaśnienia, a trzecią - podobieństwa.
Oto dwa przykłady rabinistycznych przypowieści. Pierwszą ułożył Rabbi Judah. Książę (ok. 190) Rzymski cesarz, Antonius, rozmawiając z rabinem wyraził wątpliwość, czy po śmierci będzie jeszcze możliwość ukarania człowieka; ponieważ - argumentował - ciało i dusza po rozdzieleniu nie są już w stanie grzeszyć, całą odpowiedzialność za grzechy będą mogły za grzechy popełnione na ziemi przerzucić na siebie nawzajem. Rabin odpowiedział przypowieścią.
Pewien król miał piękny ogród, w którym wyrósł znakomity owoc. Do pilnowania owoców wyznaczył król dwóch stróżów, jednego ślepego a drugiego chromego. Chromy powiedział do ślepego: „W ogrodzie widzę wyborny owoc. Zanieś mnie tam, tak ażebym mógł go zerwać. Zjemy go do spółki”. Ślepy się zgodził i razem zjedli owoc. Po kilku dniach przyszedł pan ogrodu i zapytał stróżów, co stało się z owocem. Chromy odpowiedział: „Przecież nogi mnie nie noszą. Nie mogłem po niego pójść. Ja winny nie jestem”. Odpowiedział też ślepy: „Przecież nawet nie mogłem go zobaczyć. Nie jest więc to moja wina”. Co uczynił pan ogrodu? Zmusił niewidomego ażeby zabił chromego i w ten sposób wydał wyrok na obu. Tak samo Bóg odeśle dusze do ciał i ukarze ludzi za ich grzechy. Kiedy zmarł syn rabina Chiyya, Abin, mając zaledwie dwadzieścia osiem lat Rabby Zeza wygłosił mowę pogrzebową, nadając jej formę przypowieści.
Pewien król miał winnicę, w której zatrudniał wielu robotników. Jeden z nich był szczególnie uzdolniony i wydajny w pracy. Co król uczynił? Choć była jeszcze bardzo młoda godzina dnia, kazał go do siebie przywołać chodził z nim po ogrodzie i rozmawiał. Kiedy wieczorem robotnicy przyszli po swoją zapłatę, razem z nimi zjawił się również ów zdolny robotnik i otrzymał od króla pełną dniówkę. Pozostali robotnicy mówili w wielkim gniewie: „My cały dzień ciężko pracowaliśmy podczas gdy ten pracował tylko dwie godziny. Dlaczego król zrównał go w wynagrodzeniu z nami?” król odpowiedział: „Czemu się gniewacie? On dzięki swojej zdolności, więcej zrobił w ciągu dwóch godzin, niż wy w ciągu całego dnia”. Tak samo jest z Rabbi Abin ben Chiyya. W ciągu dwudziestu ośmiu lat swojego życia poznał więcej niż inni poznają w ciągu stu lat. Wykonał już pracę całego swojego życia i dlatego miał prawo być wcześniej niż inni wzięty od swojej pracy na ziemi do Raju. Niczego też nie stracił ze swojej zapłaty. Jezus postanowił posługiwać się paraboliczną metodą nauczania, metodą dobrze Żydom znaną i zrozumiałą.
3. Poza tym, Jezus dlatego obrał taką metodę nauczania, ponieważ pozwalała ona przekładać pojęcia abstrakcyjne na konkrety. Abstrakcyjne pojęcia są dla wielu ludzi trudne do zrozumienia. Większość z nas myśli obrazowo. Gdybyśmy otrzymali zadanie wyjaśnienia istoty piękna osobie, która nic na ten temat nie wie, przekonalibyśmy się, że nie potrafimy tego zrobić, nawet przy użyciu wielu słów. Osiągnęlibyśmy znacznie lepsze rezultaty, gdybyśmy mogli wskazać na jakąś osobę i powiedzieć: „to ci piękny człowiek”. Nie łatwo by nam przyszło opracować definicję dobroci, chociaż potrafimy dużo na ten temat mówić. A przecież każdy z łatwością rozpoznaje dobry uczynek, kiedy go widzi. W pewnym sensie każde słowo musi stać się ciałem i każde pojęcie zaktualizować w osobie. Kiedy Nowy Testament mówi o wierze stawia przed nami Abrahama. Pojęcie wiary staje się więc ciałem w osobie Abrahama. Jezus był mądrym nauczycielem. Wiedział, że proste umysły nie poradzą sobie z abstrakcyjnymi pojęciami. Pojęciom nadawał konkretne kształty w opowiadaniach, przedstawiał je w różnych akcjach aktualizował w żywych osobach. Jezus troszczył się o to, ażeby ludzie mogli dostrzec prawdę i ją zrozumieć.
4. W końcu, ważną zaletą podobieństwa jest to, że zmusza ono człowieka do myślenia. Nie jest to przetrawiony już pokarm. Zmusza ono człowieka do samodzielnego wyciągania wniosków i do samodzielnego odkrywania prawdy. Rodzice, którzy odrabiają za swoje dzieci zadania domowe, wyświadczają im niedźwiedzią przysługę. Przysługa taka nie rozwija w dzieciach umiejętności liczenia, pisania wypracowań, rozwiązywania problemów, komponowania łacińskich tekstów. Dobra jest tylko taka pomoc, która przygotowuje dzieci do pracy samodzielnej. Taki właśnie cel przyświecał Jezusowi. Prawda odkryta samodzielnie ma na człowieka dużo większy wpływ. Jezus nie chciał zaoszczędzić ludziom wysiłku umysłowego. Odwrotnie, nakłaniał do myślenia. Nie chciał stwarzać warunków sprzyjających rozleniwieniu umysłów. Odwrotnie, pobudzał ich do aktywności. Nie chciał zdjąć z ludzi odpowiedzialności. Odwrotnie, kładł na nich odpowiedzialność. Tak więc Jezus posługiwał się paraboliczną metodą nauczania nie dlatego, że chciał myśleć za ludzi, ale, ażeby zachęcić ich do samodzielnego myślenia. Jezus przedstawiał prawdę w taki sposób, że ludzie - jeżeli mieli właściwą postawę umysłu i byli gotowi podjąć odpowiedni wysiłek - mogli okrywać ją dla siebie i wchodzić w jej pewne posiadanie.
Z ziemi do nieba (4,3-9)
Interpretację tego podobieństwa pozostawiamy na później. Marek podaje ją w wierszach od 13 do 20 tego rozdziału. Samo podobieństwo potraktujemy jako żywy przykład parabolicznego nauczania Jezusa. Scenę stanowi brzeg morza. Jezus siedzi w łodzi, tuż u brzegu. Brzeg opada łagodnie w kierunku morza, tworząc naturalny amfiteatr dla zebranych tłumów. Na nadmorskich polach Jezus widzi siewcę rozrzucającego ziarno. „Patrzcie!” mówi, „Oto wyszedł siewca, aby siać”. Tu jest cała istota metody parabolicznej.
1. Jezus wyruszył z „tutaj i teraz” po to ażeby dojść do „tam i wtedy”. Rozpoczynał od jakiegoś wydarzenia zachodzącego w obecnej chwili na ziemi po to ażeby myśli ludzi skierować ku niebu. Rozpoczynał od rzeczy, które wszyscy mogli widzieć i prowadził ich do rzeczy niewidzialnych. Zaczynał mówić o rzeczach znanych wszystkim po to, ażeby zaprowadzić ich do spraw, których jeszcze nie poznali. W metodzie nauczania Jezusa ten właśnie moment był najważniejszy. Nie wprowadzał ludzi w zakłopotanie mówiąc na samym początku o sprawach nieznanych, niezrozumiałych, zawiłych. Zaczynał od spraw najprostszych, takich jakie nawet dziecko może zrozumieć.
2. Jezus był przekonany o bliskim pokrewieństwie nieba i ziemi. Jezus nie zgodził się z poetą, który powiedział: „Ziemia jest posępną pustynią”. Wierzył, że Boga można zobaczyć w zwykłych, pospolitych sprawach codziennego życia. William Tewmple powiedział: „Jezus uczył ludzi widzieć działanie Boga w tym, co zwyczajne i co normalne - we wschodzie słońca, w opadaniu deszczu i we wzroście roślinki”.
Podobne przekonanie wyraził Paweł kiedy powiedział, że świat widzialny został celowo tak stworzony, ażeby świadczyć o istocie, mocy i bóstwie niewidzialnego Boga (Rz 1,20). Jezus nie traktował tego świata jako złego i zatraconego miejsca. Widział w nim szatę żyjącego Boga. Sir Christopher Wren został pochowany w katedrze św. Pawła monumentalnym przybytku, który sam zaplanował i zbudował. Na jego grobie umieszczona została kamienna płyta z następującym napisem w języku łacińskim: „Jeżeli chcesz zobaczyć pomnik tego człowieka, spójrz dookoła siebie”. Jezus chce powiedzieć: „Jeżeli masz życzenie zobaczyć Boga, spójrz dookoła siebie”. W zwykłych sprawach Jezus znajduje niezliczone źródła znaków kierujących ludzi do Boga. Oczywiście, znaki te trzeba właściwie odczytać.
3. Podobieństwa powstawały spontanicznie, od ręki i nie były wyreżyserowane. Jezus rozgląda się dookoła, szuka czegoś, co pomogłoby mu nawiązać kontakt z tłumami. Widzi siewcę. Natychmiast, pod wpływem impulsu chwili siewca ten staje się jego tekstem. Podobieństwa nie były opracowywane w ciszy nauczycielskiego gabinetu. Nie były dokładnie przemyśliwane ani wygłaszane, ani też długo i pieczołowicie powtarzane i przygotowane do poprawnej recytacji. Jezus komponował te nieśmiertelne, krótkie opowiadania pod wpływem impulsu chwili. Na tym polega ich niepowtarzalna wielkość. Powstawały w zależności od potrzeb stwarzanych przez okoliczności oraz w zaciętych dyskusjach z przeciwnikami.
C. J. Cadoux, omawiając ten sam temat, mówi: „Podobieństwo jest sztuką zaangażowaną do służby i do walki. ...Dlatego mało się kto nim posługuje”. Trzy typowe podobieństwa zanotowane w Biblii były wypowiedziane przy narażeniu życia ich autorów. Jotam (Sdz 9,8-15) opowiedział w obecności możnych z Sychem przypowieść o drzewach, a następnie uciekł, aby ratować swoje życie. Natan (2 Sm 12,1-7) posłużył się przypowieścią o owieczce, ażeby skarcić wschodniego despotę za jego grzech. Jezus w podobieństwie o złych dzierżawcach winnicy (Mk 12,1-11) posłużył się już wydanym na siebie wyrokiem śmierci, jako bronią w swojej sprawie. ...Najbardziej charakterystycznym kontekstem podobieństwa jest konfrontacja. Jest więc ono bronią. Podobieństwo nie powstaje w warunkach niezmąconej koncentracji, jak np. sonet lecz jest improwizacją tworzoną w czasie walki, w miarę wyłaniania się nieprzewidzianych potrzeb. Kiedy użyte według najwyższych norm tego gatunku, zdradza wrażliwość poety, wnikliwość, bystrość i pomysłowość protagonisty i odwagę zezwalającą na pracę umysłu w warunkach wrzawy i niebezpieczeństwa walki na śmierć i życie”.
Kiedy pamiętamy, że podobieństwa Jezusa powstawały na poczekaniu, ich niezwykłość wzrasta w naszym odczuciu stokrotnie.
4. Prowadzi nas to do pewnej obserwacji, o której nie powinniśmy zapominać przystępując do interpretowania podobieństw. Na początku nie były one przeznaczone do czytania, ale do słuchania. Znaczy to, że na początku kiedy ludzie je słyszeli nikt z nich nie mógł zasiąść do ich studiowania, słowa po słowie, wyrażenie po wyrażeniu. W założeniu ich autorów nie miały stać się one przedmiotem żmudnych, czasochłonnych i drobiazgowych badań, lecz miały posłużyć do wywarcia natychmiastowego wrażenia i wywołania natychmiastowej reakcji. Dlatego nie wolno podobieństw traktować jako alegorii. W przypadku alegorii każda część, każda akcja, każdy szczegół opowiadania ma jakieś utajone znaczenie. Wędrówka Pielgrzyma i zaczarowana Królewna są alegoriami. Każde z nich wydarzenie. Każda osoba, szczegół mają symboliczne znaczenie. Wynika z tego, że alegorie należy dokładnie czytać, studiować i badać. Ale podobieństwo słyszane było raz i tylko raz. Dlatego, czytając jakieś podobieństwo nie powinniśmy sobie wyobrażać, że każdy jego szczegół coś reprezentuje, raczej powinniśmy szukać myśli przewodniej, jakiejś wielkiej prawdy, która przebija się przez szczegóły i jak błyskawica rzuca światło na sytuację. Szukanie znaczenia w każdym szczególe podobieństwa reprezentuje postawę niewłaściwą. Postawa właściwa wyraża się pytaniem: „Jaką jedyną prawdę, komunikowało to opowiadanie, kiedy człowiek słyszał go po raz pierwszy?”.
Tajemnica Królestwa (4,10-12)
Te wiersze należą do najtrudniejszych we wszystkich Ewangeliach. Nasze tłumaczenie mówi o tajemnicy Królestwa Bożego. Słowo tajemnica ma w języku greckim (mysterion) specjalistyczne znaczenie. Nie oznacza tak jak w naszym języku jakiejś skomplikowanej i tajemniczej sprawy. Oznacza coś co jest niezrozumiałe dla osoby nie wprowadzonej w zagadnienie, ale co jest zupełnie proste dla tego, kto został wprowadzony.
W świecie pogańskim w czasach nowotestamentowych istniały popularne kulty religijne, nazywane Misteriami. Obiecywały one człowiekowi bliską społeczność a nawet zjednoczenie z Bogiem, co miało uwolnić go od wszystkich jego niepokojów i lęków. Prawie wszystkie Misteria opierały się na opowiadaniu o męce, śmierci i zmartwychwstaniu jakiegoś boga. Opowiadania te najczęściej miały charakter zbliżony do sztuk teatralnych.
Jedno z najlepiej znanych Misteriów nosiło imię Izydy. Ozyras był dobrym i mądrym królem. Set, jego zły brat, nienawidził Ozyrysa, i wespół z siedemdziesięcioma dwoma konspiratorami namówił go do przyjścia na bankiet. Tam z kolei nakłonił go do wejścia do sprytnie zrobionej trumny, dokładnie odpowiadającej jego wymiarom. Kiedy Ozyrys był już w środku, wieko zatrzasnęło się i trumna została wrzucona do Nilu. Izyda, jego wierna żona, po długich i wyczerpujących poszukiwaniach znalazła trumnę i wśród wielkiego lamentu sprowadziła ją do domu. Pewnego dnia, kiedy była poza domem, ponownie zjawił się nikczemny Set, ukradł ciało, pokroił na czternaście kawałków i rozrzucił po całym Egipcie. I znowu Izyda wyruszyła na smutne i uciążliwe poszukiwania. W końcu udało jej się odnaleźć wszystkie kawałki, które dzięki jej magicznym mocom, poskładała i przywróciła Ozyrysowi życie. Wtedy to właśnie Ozyrys został nieśmiertelnym królem żywych i umarłych.
Inicjacja - wprowadzenie w Misterium - odbywała się w następujący sposób. Kandydat musiał się poddać długim przygotowaniom składającym się z oczyszczenia, postu, ascezy i pobierania instrukcji odnośnie ukrytego znaczenia danego opowiadania. Następnie całe to opowiadanie rozpoczynające się sceną smutku i prowadzące poprzez śmierć i zmartwychwstanie do triumfalnego zakończenia, było przedstawiane w formie sztuki teatralnej. Dla stworzenia atmosfery poruszającej uczucia posługiwano się muzyką, kadzidłem, odpowiednim oświetleniem i odpowiednią liturgią. Człowiek poddający się inicjacji czuł się w trakcie takiego dramatycznego nabożeństwa, zjednoczony z Bogiem, zarówno w jego cierpieniach jak też triumfie. Dzięki temu zjednoczeniu przechodził poprzez śmierć do nieśmiertelności. Oczywiście, cały ten rytuał nic nie mówił osobie niewtajemniczonej, miał natomiast istotne znaczenie dla tego, kogo, poprzez proces inicjacji, nauczono odczytywać jego treści.
Takie właśnie jest prawdziwe znaczenie greckiego słowa Mysterion, tajemnica. Dlatego czytając w Nowym Testamencie o tajemnicy królestwa powinniśmy myśleć, że jest ono dalekie, zawiłe i trudne do zrozumienia. Właściwie odczytany język Nowego Testamentu mówi, że Królestwo jest niezrozumiałe dla człowieka, który nie oddał swego życia Chrystusowi i że jego istotę może pojąć tylko ten, kto uczynił Jezusa Mistrzem i Panem swego życia.
Następne wypowiedzi tego fragmentu stawiają nas wobec trudnego problemu. Tu właśnie jest ta największa trudność, o której wcześniej mówiliśmy. Wypowiedzi te bowiem, jeżeli przyjmiemy je dosłownie wydają się świadczyć, że Jezus po to mówił w podobieństwach, ażeby zasłonić sens swojej nauki i celowo go ukryć przed prostym ludem. Ale pierwotne słowa te nie mogły mieć takiego znaczenia. Jest bowiem rzeczą ponad wszelką wątpliwość oczywistą, że Jezus nie po to posługiwał się podobieństwami, aby zasłonić prawdę, lecz ażeby przybliżyć ją ludziom i nakłonić ich do uznania jej.
W jaki więc sposób doszło do tego, że omawiane wersety mają obecną formę? Są one cytatem z Księgi Izajasza 6,9.10. Od początku fragment ten wprowadzał ludzi w zakłopotanie. Niepokoił ich już więcej niż dwieście lat przed Chrystusem. Tekst hebrajski mówi:
„A On rzekł: Idź i mów do tego ludu: Słuchajcie bacznie, lecz nie rozumiejcie, i patrzcie uważnie, lecz nie poznawajcie! Znieczul serce tego ludu i dotknij jego uszy głuchotą, a jego oczy ślepotą, aby nie widział swoimi oczyma i nie słuchał swoimi uszyma i nie rozumiał swoim sercem, żeby się nie nawrócił i nie ozdrowiał!”
Tekst, na pierwszy rzut oka, sprawia wrażenie, że Bóg wysyła Izajasza w misją przeszkadzania ludziom w rozumieniu Bożego posłannictwa.
W trzecim wieku przed Chrystusem dokonano tłumaczenia Pisma Świętego z języka Hebrajskiego na grecki. Przekład ten, tak zwana Septuaginta, stał się jedną z najbardziej wpływowych ksiąg świata, ponieważ udostępniał Stary Testament wszystkim, którzy w tamtych czasach mówili greką. Omawiany przez nas fragment niepokoił tłumaczy Septuaginty i dlatego przetłumaczyli go inaczej.
„I powiedział: Idź i mów do tego ludu: Będziecie naprawdę słyszeli, lecz nie rozumiecie, patrząc będziecie widzieli, lecz nie rozpoznacie. Albowiem serce ludu tego obrosło tłuszczem, uszy jego stały się ociężałe, kiedy słucha i zamknął też swoje oczy, ażeby przypadkiem nie zobaczyć swoimi oczyma, i nie usłyszeć swoimi uszyma i nie zrozumieć swoim sercem, i nie nawrócić się, ażebym ja ich nie uzdrowił”.
Przekład grecki nie mówi, że Bóg celowo sprowadził na ludzi oślepienie ażeby nie mogli zrozumieć; mówi, że ludzie sami uczynili siebie ociężałymi i tępymi, i że dlatego nie mogli zrozumieć. Różnica między jednym i drugim tekstem jest ogromna. Jak ją wyjaśnimy? Otóż ton głosu nie da się przetłumaczyć ani przenieść na papier. Izajasz mówił te słowa w połowie z ironią, w połowie z rozpaczą, a w sumie z miłością. Myślał sobie: „Bóg posłał mię do tego ludu z misją przyniesienia jego prawdy i chociaż staram się robić to jak najlepiej, z rezultatów mojej pracy można by odnieść wrażenie, że posłany zostałem raczej z misją zamykanie umysłów i utrudnienia przyjęcia prawdy. Tak samo mógłbym mówić do murowanej ściany. Można by myśleć, że to Bóg pozamykał ich umysły”.
Jezus mówił w podobieństwach. Szukał w ten sposób drogi do ludzkich umysłów. Malując przed oczyma ludzi obrazy, chciał pomóc w zrozumieniu Bożej prawdy. Ale w bardzo wielu oczach widział ospałe niezrozumienie. Widział ludzi zaślepionych uprzedzeniem, głuchych z powodu złych pożądań, zbyt leniwych, ażeby myśleć. Odwrócił się od swoich uczniów i rzekł: „Czy pamiętacie co powiedział kiedyś prorok Izajasz? Powiedział, że kiedy przyszedł do narodu Bożego, Izraela, z Bożym posłannictwem, to ludzie okazali się tak tępi i nie rozumiejący, że można było pomyśleć, że Bóg zamiast otworzyć, zamknął ich umysły. Dzisiaj ja czuję to podobnie jak kiedyś Izajasz”. Jezus nie wypowiedział tych słów w złości, gniewie, zawziętości czy rozdrażnieniu. Kiedy je mówił, wypełniała go bolesna tęsknota do ofiarowania ludziom, czego jednak oni, z powodu swojej ślepoty, nie przyjęli.
Jeżeli tak będziemy czytać słowa Jezusa nie słysząc w nich tonu zawziętego rozdrażnienia, lecz ton bolejącej miłości, będą one brzmiały zupełnie inaczej. Nie będą mówiły o Bogu, który celowo pozbawia ludzi zdolności widzenia i kryje swoją prawdę lecz o ludziach, którzy są na tyle ospali w myśleniu, że nawet Boże próby przeniknięcia poza żelazną kurtynę ich leniwej niepojętności wydają się bezcelowe. Niech Bóg zachowa nas od takiego stanu!
Plon jest pewny (4,13-20)
Każdy szczegół tego podobieństwa wzięty był z życia i dlatego miał dla słuchaczy autentyczne znaczenie. Wymienione są cztery rodzaje gleby.
1. Gleba twarda, ta na drodze i wokół niej. Dlaczego ziarno padało na taką glebę? Pola uprawne w Palestynie miały formę długich, wąskich pasów, przedzielonych porosłymi trawą miedzami. Ponieważ miedzami wolno było każdemu chodzić, były one wydeptane, ubite i twarde jak kamień. Kiedy siewca rozrzucał ziarna, niektóre mogły upaść na miedzę. Nie miały tam oczywiście warunków do wzrostu.
Znany też był inny sposób siania. W jednym rogu dużego worka robiono mały otwór, do worka sypano ziarno, worek umieszczano na grzbiecie osła, którego oprowadzano po całym polu. Ruch zwierzęcia powodował stałe i miarowe wysypywanie się ziarna. Oczywiście, w drodze z zagrody na pole zawsze trochę ziarna spadło na drogę. Natychmiast przylatywały ptaki i zbierały je.
Niektóre serca są zamknięte i chrześcijańska prawda nie może znaleźć do nich żadnej drogi. Dzieje się tak na skutek braku zainteresowania słuchacza. Powodem braku zainteresowania jest nie uświadamianie sobie wagi opowiedzenia się po stronie Chrystusa. Chrześcijaństwo stoi poza obrębem życia wielu ludzi nie dlatego, że są oni wrogo do niego usposobieni, ale dlatego, że są obojętni. Sądzą, że nie ma ono z życiem żadnego związku i że dobrze sobie bez niego poradzą. Może mieliby rację, gdyby życie zawsze biegło łatwą drogą, bez żadnych napięć, bez łez. W rzeczywistości jednak w życiu każdego człowieka przychodzą chwile, kiedy potrzebuje jakiejś siły z zewnątrz. Prawdę tę wielu odkrywa za późno. I to jest ich tragedia.
2. Gleba skalista. Nie była to gleba zanieczyszczona dużą ilością kamieni, raczej stanowiła cienką powłokę ziemną, pokrywającą ławę skały wapiennej. Glebę taką miała spora część Galilei. W wielu miejscach skała przecierała niejako cienką powłokę ziemi i wychodziła na powierzchnię. Wpadające w nią ziarno kiełkowało normalnie. Ponieważ jednak ziemi nie było dużo i mało w niej było składników odżywczych i wilgoci, prażące słońce szybko wysuszało kiełkujące ziarno i zabijało je.
Zawsze łatwiej jest rozpocząć jakieś dzieło niż je dokończyć. Pewien znany ewangelista powiedział: „Jak wykazało doświadczenie, doprowadzenie człowieka do Chrystusa pochłania jedynie około pięciu procent wszystkich naszych wysiłków. Cała reszta natomiast, dziewięćdziesiąt pięć procent przeznaczona jest na utrzymanie człowieka w Chrystusie i pomaganiu mu we wzroście i dojrzewaniu w kościele”. Wielu ludzi krótko po wejściu na drogę chrześcijańską upada i stacza się na pobocze.
Jakie są powody tego upadku? Po pierwsze, wielu nie zastanawia się, przed wejściem na drogę chrześcijańską, nad jej istotą i kosztami jakie ona pociąga. Po drugie, liczne tysiące ludzi, pociągnięte najpierw istotą chrześcijaństwa, nigdy nie pozwalają mu wejść głębiej w ich życie, poza najbardziej zewnętrzną jego powłokę. Chrześcijaństwo uznaje zasadę: Wszystko albo nic. Człowiek jest bezpieczny tylko wtedy, kiedy oddaje siebie Chrystusowi bez reszty.
3. Gleba porosła cierniem. Rolnik palestyński był leniwy. Nie wyrywał chwastów z korzeniami. Niszczył jedynie zielsko na powierzchni najczęściej ścinając je albo paląc. Zabiegi te pozornie tylko oczyszczały pole. Z pozostawionych korzeni wyrastała następne chwasty. Rosły tak szybko i były tak zjadliwe, że potrafiły dosłownie zadusić w ziarnach życie.
Człowiek często wypełnia swoje życie tak wieloma sprawami, że nie pozostaje mu już w ogóle czasu dla Chrystusa. Poeta porównał troski życia do zawadzających zwłok, o których „zapominamy dopiero wtedy, kiedy chcemy”. Im bardziej skomplikowane staje się życie, tym większa jest potrzeba dawania pierwszeństwa temu co najważniejsze, ponieważ wiele rzeczy próbuje zepchnąć Chrystusa z należnego mu najwyższego miejsca.
4. Dobra gleba, czysta, głęboka. Jeżeli chcemy mieć z chrześcijańskiego zwiastowania prawdziwe korzyści musimy jak mówi to podobieństwo uczynić trzy rzeczy.
a) Musimy je słyszeć. Nie możemy słyszeć, jeżeli nie będziemy słuchać. Wielu z nas jest tak bardzo zajętych mówieniem, że nie może słyszeć, tak bardzo zaangażowanych dowodzeniem swoich racji, że nie ma czasu słuchać tak bardzo zaaprobowanych promowaniem własnych opinii, że nie ma kiedy zajmować się opiniami Chrystusa. Bez przerwy gdzieś gonimy i nie mamy czasu zatrzymywać się i uciszyć. A cisza jest nam tak bardzo potrzebna.
b) Musimy go przyjąć. Kiedy słyszymy chrześcijańskie posłannictwo musimy świadomie przyjąć go, wchłonąć do naszego umysłu. Umysł człowieka jest dziwną i niebezpieczną maszyną. Bóg mądrze i przezornie skonstruował stworzenie. Kiedykolwiek oku zagraża wtargnięcie jakiegoś obcego ciała, zamyka się ono automatycznie. zachowanie takie jest instynktowne i odruchowe. Kiedykolwiek umysł słyszy coś, czego nie chce słyszeć, automatycznie zamyka drzwi. Czasami prawda może spowodować ból. Czy, jednak, dla zachowania zdrowia, nie przyjmujemy gorzkiej pigułki albo nie poddamy się przykremu zabiegowi? Zamykając umysł dla prawdy, której nie chcemy słyszeć, wchodzimy na drogę wiodącą prosto do nieszczęścia i tragedii.
c) Musimy wprowadzić go w czyn. Plon w podobieństwie był trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stukrotny. To bardzo duży plon. Wulkaniczna gleba Galilei znana była z bardzo obfitych zbiorów. Chrześcijańska prawda musi być widoczna w akcji. Od chrześcijanina, w ostatecznym rozrachunku, wymaga się nie spekulowania, lecz czynu.
Wszystkie te liczby prawdy zauważamy w podobieństwie, kiedy mamy czas usiąść i szczegółowo go zbadać. Nie mogli ich jednak widzieć ludzie zebrani wokół Jezusa nad Morzem galilejskim. Jaka więc jedna prawda mogła przyjść na ich myśl, kiedy słyszeli to podobieństwo po raz pierwszy? Na pewno ta: Chociaż część rozsiewanego ziarna nie przyniosła żadnego owocu, to jednak wysiłek się opłacił, ponieważ w końcu plon okazał się wyjątkowo obfity. Podobieństwo to kładzie kres rozpaczy. Może się nam wydawać, że nasza praca idzie na marne, a wysiłki nasze nie osiągają zamierzonych rezultatów. Tak właśnie myśleli i czuli uczniowie, widząc, że Jezus został usunięty z synagogi i że otoczono go murem podejrzliwości. Również jego zwiastowanie nie było w wielu miejscach przyjmowane tak, jako oni by to chcieli widzieć. Byli więc rozczarowani i przygnębieni. Podobieństwo to jednak powiedziało im i mówi nam: „Cierpliwości! wykonujcie swoją pracę. Siejcie ziarno. Resztę pozostawcie Bogu. Będzie z tego owoc. Plon jest pewny”.
Światło musi być widoczne (4,21)
Wiersze 21-25 są bardzo interesujące, ponieważ pokazują problemy, na jakie napotykali ewangeliści, pisząc swoje Ewangelię. Te wiersze podają nam cztery różne wypowiedzi Jezusa. Wiersz 21 ma wypowiedź o świetle. W wierszu 22 jest wypowiedź o ujawnieniu rzeczy ukrytych. Wiersz 24 mówi o tym, że nam odmierzą taką miarą, jaką sami mierzymy. W wierszu 25 jest wypowiedź o przydawaniu temu, kto już ma. W Ewangelii Marka wypowiedzi te występują bezpośrednio jedna po drugiej. Inaczej jest w Ewangelii Mateusza. Sprawdzimy: wiersz 21 powtórzony jest w Mt 5,15, wiersz 22 w Mt 10,26, wiersz 24 w Mt 7,2 i wiersz 25 w Mt 13,12 i w Mt 25,29. Cztery po sobie następujące wiersze z Ewangelii Marka, rozrzucone zostały po całej Ewangelii Mateusza. Wyłania się stąd dla nas jedna praktyczna wskazówka. Nie powinniśmy szukać ścisłego związku między tymi wypowiedziami. Z poczynionych obserwacji wyraźnie wynika, że nie są one powiązane z sobą i dlatego powinniśmy każdą z nich traktować oddzielnie.
Dlaczego tak się stało, że te same wypowiedzi Jezusa Marek umieścił obok siebie, a Mateusz w różnych miejscach swojej Ewangelii? Powód jest następujący. Jezus władał językiem w niezwykle umiejętny sposób. Potrafił się wyrażać w sposób żywy i zwięzły. To co mówił wbijało się w pamięć na zawsze. Poza tym, pewne rzeczy Jezus prawdopodobnie powtarzał po kilka razy. Przechodził bowiem z miejsca na miejsce, od jednej grupy ludzi do drugiej. Prawdopodobnie na każdym świeżym miejscu powtarzał sporą część swojej nauki. W konsekwencji, ludzie pamiętali wypowiedzi Jezusa - były jak żywe, że nie sposób było ich zapomnieć - ale nie pamiętali okoliczności, w jakich były mówione. Zebrało się w ten sposób dużo wypowiedzi Jezusa, które można by określić mianem „sierocych”. Wryta w umysł wypowiedź zapamiętana została na zawsze, niestety, kontekst i okoliczności były zapomniane. Dlatego musimy podchodzić do każdej wypowiedzi indywidualnie i osobno je badać.
Pierwsza mówi, że nie zapala się światła po to, aby je postawić pod korcem, co byłoby podobne do przykrycia go misą, albo też pod łóżkiem. Lampa ma być widziana i umożliwić widzenie. Dlatego stawia się ją w miejscu widocznym dla wszystkich. Z tego powiedzenia uczymy się dwóch rzeczy.
1. Prawda ma być widziana. Nie należy jej zakrywać. Mówienie prawdy może być czasami niebezpieczne, może sprowadzić trudności i prześladowania, ale prawdziwy człowiek i prawdziwy chrześcijanin stanie po stronie prawdy w każdej sytuacji.
Kiedy Luter postanowił wystąpić przeciw Kościołowi Rzymsko-Katolickiemu, zaatakował przede wszystkim odpusty. W rzeczywistości odpusty to nic innego, jak kupowanie za pieniądze, u księdza, przebaczenie grzechów. Luter napisał dziewięćdziesiąt pięć tez przeciw odpustom. Co uczynił z tymi tezami? Jeden z kościołów w Wittenberdze, ten pod wezwaniem Wszystkich świętych, miał bliskie powiązania z Uniwersytetem. Na drzwiach tego kościoła umieszczano różne informacje Uniwersytetu oraz ogłoszenia dotyczące tematów akademickich debat. Żadna inna tablica ogłoszeniowa w mieście nie była tak bardzo eksponowana, jak te drzwi. Do nich właśnie Luter przybił swoje tezy. Kiedy to zrobił? Najwięcej ludzi przychodziło do kościoła 1 listopada, w dniu Wszystkich Świętych. W tym dniu obchodzona była rocznica założenia kościoła, odbywały się liczne nabożeństwa, przychodziły tłumy. To właśnie w dniu Wszystkich Świętych Luter przybił swoje tezy na drzwiach kościoła. Gdyby był człowiekiem ostrożnym, w ogóle by nie pisał tych dziewięćdziesięciu pięciu tez. Gdyby był człowiekiem zabiegającym o bezpieczeństwo, nigdy by ich nie przybił do drzwi kościoła. A jeżeli już musiał je tam przybijać, to mógł przecież, w trosce o własne bezpieczeństwo, wybrać jakiś inny dzień, nie koniecznie dzień Wszystkich Świętych. Ale Luter odkrył prawdę. Dlatego miał tylko jedno pragnienie: prawdę pokazać światu i swoje życie postawić razem z nią na jednej szali.
Najczęściej wiemy bardzo dobrze, czego w danych okolicznościach wymaga prawda, jaki krok jest właściwy, co powinien uczynć chrześcijanin. Ale często nie robimy tego, ponieważ obawiamy się niepopularności, albo czegoś gorszego. Winniśmy pamiętać, że światło prawdy ma być wzniesione wysoko, nie zaś tchórzliwie ukrywane przez wzgląd na bezpieczeństwo.
2. Nasze chrześcijaństwo ma być dostrzegane. W najwcześniejszym okresie Kościoła przyznawanie się do chrześcijaństwa czasami oznaczało śmierć. Imperium rzymskie było bardzo rozległe, sięgało krańców ówczesnego świata. W trosce o znalezienie jakiejś jednej spójni, łączącej wszystkich mieszkańców tego politycznego olbrzyma wprowadzono kult cesarza. Cesarza, który był uosobieniem imperium, czczono jak boga. W pewne wyznaczone dni każdy musiał stawić się przed odpowiednimi urzędnikami cesarskimi i złożyć ofiarę bóstwu cesarza. W rzeczywistości był to sprawdzian politycznej wierności. Kiedy już człowiek przeszedł przez tę ceremonię, otrzymywał odpowiednie zaświadczenie. Z Zaświadczeniem w kieszeni mógł odejść i czcić takiego boga, jakiego tylko chciał.
Do dzisiaj zachowało się wiele z tych zaświadczeń. Oto jedno z nich:
Do tych, którzy doglądają spraw ofiarowania, od Inareusa Akeusa z wioski Teoxenia i jego dzieci, Aiasa i Hera z wioski Teadelfeia. W obrzędach ofiarnych uczestniczymy regularnie. Również dzisiaj, jak wymagają tego przepisy, uczestniczyliśmy w waszej obecności w obrzędzie ofiarnym wylaliśmy płyn na ołtarz i jedliśmy z ofiary.
Prosimy o poświadczenie powyższego. Niech wam się dobrze wiedzie. Pod tym tekstem wpisane zostało odpowiednie poświadczenie: My, Serenas i Hermas, widzieliśmy was ucztujących w ofiarowaniu.
Niewiele musiał zrobić chrześcijanin dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa, po prostu przejść przez tę ceremonię, traktując ją w sposób formalny i otrzymać zaświadczenie. Ale jak mówi historia, tysiące chrześcijan wolało raczej umrzeć niż to uczynić. Mogli oni bardzo łatwo ukryć swoją wiarę, mogli dalej być chrześcijanami, niejako prywatnie, unikając wszelkich kłopotów. Inaczej jednak traktowali swoje chrześcijaństwo. Czuli wewnętrzną konieczność złożenia o nim świadectwa i poświadczenia go w obecności wszystkich ludzi. Stojąc po stronie Chrystusa dumnie patrzyli w oczy światu. Takim jak oni zawdzięczamy przetrwanie wiary chrześcijańskiej do czasów dzisiejszych.
Często spotykamy dużo mniej trudności, jeżeli fakt naszego należenia do Chrystusa i jego Kościoła pokrywamy milczeniem. Ale nasze chrześcijaństwo powinno być podobne do światła, które wszyscy mogą zobaczyć.
Prawdy nie da się stłumić (4,22-23)
Jezus był w pełni przekonany, że prawdy, w ostatecznym rozrachunku, nie da się ukryć. Powiedzenie to odnosi się do dwóch dziedzin.
1. Odnosi się ono do samej prawdy. Prawda ma w sobie coś niezniszczalnego. Ludzie mogą się od niej odwracać, mogą próbować ją tłumić, mogą nawet próbować całkiem ją wymazać, mogą jej nie przyjmować ale „wielka jest prawda i w końcu ona właśnie zwycięży”.
Na początku szesnastego stulecia wielki astronom, Mikołaj Kopernik, odkrył, że ziemia nie stanowi centrum wszechświata, że to w rzeczywistości ziemia obraca się dookoła słońca a nie słońce dookoła ziemi. Ponieważ był człowiekiem rozważnym, przez trzydzieści lat z nikim się tym odkryciem nie dzielił. Dopiero w roku 1543, kiedy czuł już na sobie oddech śmierci, namówił przerażonego drukarza do wydrukowania jego wielkiego dzieła, „O obrotach sfer niebieskich”. Kopernik niedługo potem umarł, ale wznieconą przez niego burzę odziedziczyli inni.
Na początku siedemnastego wieku teorię Kopernika przyjął Galileusz i publicznie się do tego przyznał. W roku 1616 został wezwany do Rzymu, gdzie jego przekonania poddano szczegółowym badaniom, a następnie potępiono. Inkwizycja orzekła co następuje. „Pierwsze twierdzenie, utrzymujące, że słońce stanowi centrum i nie obraca się dookoła ziemi, jest głupie, absurdalne, fałszywie teologiczne i heretyckie, ponieważ sprzeczne z Pismem Świętym. ...Drugie twierdzenie, jakoby ziemia nie była centrum lecz obracała się dookoła słońca, jest absurdalne, fałszywe w świetle filozofii i z przynajmniej z teologicznego punktu widzenia, przeciwne prawdziwej wierze”. Galileusz ustąpił. Łatwiej było dostosować się do żądań inkwizycji niż umrzeć. Całe lata milczał.
Na tronie papieskim zasiadł nowy papież, Urban VIII. Galileusz, sądząc, że jest on człowiekiem większego niż jego poprzednik serca i większej kultury, jeszcze raz publicznie wystąpił ze swoimi teoriami. Omylił się jednak co do kalibru osoby papieża. Tym razem musiał albo podpisać odwołanie swoich przekonań, albo poddać się torturom. Podpisał: „Ja Galileusz, w siedemdziesiątym roku życia, jako więzień, na kolanach, w obecności Waszej Eminencji, mając przed oczyma Świętą Ewangelię dotykając ją moimi rękami, wyrzekam się, przeklinam i traktując z odrazą błąd i herezję o ruchu ziemi”. To wyrzeczenie się przekonań uchroniło go od śmierci, ale nie od więzienia. A kiedy umarł nie pozwolono nawet go pochować w rodzinnym grobowcu.
Kościół Rzymsko-katolicki nie był jedynym, który próbował ominąć prawdę. Luter napisał: „Ludzie dali posłuch parweniuszowskiemu astrologowi (miał na myśli Kopernika), który usiłował wykazać, że to ziemia się obraca, a nie niebo albo firmament, słońce i księżyc. ...Ten głupiec chce przewrócić całą naukę astronomii. Ale Pismo Święte nam mówi, że Jezus rozkazał zatrzymać się słońcu, nie ziemi”.
Ale czas idzie do przodu. Za odkrycie prawdy można człowiekowi zagrozić torturami, można nazwać go głupcem, można tak go wyśmiać w sądzie, że zrezygnuje ze swej postawy. Wszystko to jednak nie zmieni prawdy. „Nie macie mocy” powiedział Andrew Melville, „aby powiesić prawdę, ani skazać ją na wygnanie”. Prawda może być atakowana, hamowana, tłumiona, wyśmiewana. Czas jednak przyniesie zemstę i w końcu prawda zwycięży. Człowiek musi bacznie zważać, ażeby nie walczyć przeciwko prawdzie.
2. Odnosi się ona do nas samych, do naszego życia i postępowania. Kiedy człowiek robi coś złego, pierwszym jego odruchem jest próba ukrycia tego. Tak właśnie postąpił Adam i Ewa, kiedy złamali Boże przykazanie (1 Mjż 3,8). Ale prawda ma sposób wychodzenia na światło dzienne. Żaden człowiek nie może ukryć prawdy przed samym sobą, a noszenie w sobie sekretu czyni życie trudnym. Zasłona utkana z kłamstw nie jest trwałą kryjówką. Musimy też pamiętać, że człowiek stoi przed Bogiem, przed tym, który przenika wszystkie jego sprawy, nawet te najskrytsze. W końcu więc prawdą jest, że nie ma takiej rzeczy, która by nie była wyjawiona w obecności Boga. Pamiętając o tym powinniśmy odczuwać potrzebę układania naszego życia w taki sposób, abyśmy się nie musieli wstydzić, ani wobec ludzi, oglądających nas z zewnątrz ani wobec Boga, który patrzy w głąb serca.
Życie nam wyrówna (2,24)
W życiu zawsze jest równowaga. To, co człowiek otrzymuje, określone jest jego dawaniem.
1. Zasada ta dotyczy studiowania. Im więcej czasu i wysiłku poświęci człowiek studiowaniu jakiegoś zagadnienia, tym większe odniesie z niego korzyści. U starożytnych Partów młodzieńcom podawano jedzenie dopiero wtedy, kiedy występował na nich pot. Przed jedzeniem musieli pracować. podobnie jest ze wszystkimi rodzajami studiów. Otrzymywanie z nich zadowolenia i satysfakcja są proporcjonalne do włożonego wysiłku. Prawda ta jest zwłaszcza w odniesieniu do studiowania Biblii. Czasem nasz stosunek do niektórych części Biblii nie jest zbyt przychylny. Jeżeli jednak zaczniemy uczciwie je badać, może się okazać, że kryją one w sobie szczególnie bogate i ubogacające nas treści. Podczas gdy powierzchowne badanie przedmiotu nie wzbudzi naszego zainteresowania, intensywne studia porwą i zafascynują.
2. Zasada ta dotyczy nabożeństwa. Im większy jest nasz wkład w nabożeństwo, tym większe osobiste korzyści. Są co najmniej trzy niewłaściwe sposoby przychodzenia do domu Bożego.
a) Możemy przychodzić wyłącznie po to, ażeby coś otrzymać. Przychodząc w takim nastawieniu będziemy prawdopodobnie krytykować grę organisty i śpiew chóru, oraz będziemy mieli dużo do zarzucenia pastorowi i jego kazaniu. Będziemy traktować całe nabożeństwo jako widowisko, przygotowane dla naszej rozrywki. Na nabożeństwo należy przychodzić w zupełnie innym nastawieniu, z myślą o dawaniu czegoś z siebie. Musimy pamiętać, że nabożeństwo jest zbiorowym aktem i że każdy z nas może coś do niego wnieść. Jeżeli chcemy ze społeczności w domu Bożym wynosić prawdziwe bogactwo powinniśmy zrezygnować z postawy typu, „Co mi to nabożeństwo da?”, na korzyść innej, typu, „Co ja mogę wnieść do tego nabożeństwa?”.
b) Możemy przychodzić nie mając żadnych oczekiwań. Przychodzenie na nabożeństwo może być zwyczajem i rutyną. Może po prostu być jednym z punktów w naszym planie tygodnia. Oczywiście jest to niewłaściwa postawa. Przecież idziemy po to, aby spotkać się z Bogiem, a przy takim spotkaniu wszystko może się zdarzyć.
c) Możemy przychodzić bez przygotowania. Jakże łatwo jest wychodzić z domu na nabożeństwo bez jakiegokolwiek przygotowania, czy to umysłu, czy serca, czując się przy tym usprawiedliwionymi koniecznością pośpiechu. Gdybyśmy jednak przed wyjściem znaleźli trochę czasu na uciszenie się i na społeczność z Bogiem w modlitwie, zauważalibyśmy w sobie ogromne zmiany. Żydowscy rabini mawiali do swoich uczniów: „Razem modlą się najlepiej ci, którzy przedtem modlą się indywidualnie”.
3. Dotyczy ona też wzajemnych stosunków między ludźmi. To, że człowiek widzi w innych ludziach swoje własne odbicie, jest dowiedzionym faktem. Jeżeli jesteśmy nerwowi, wybuchowi i skorzy do gniewu, prawdopodobnie inni będą w naszym odczuciu równie niemili. Jeżeli ciągle krytykujemy i szukamy dziury w całym, prawdopodobnie stwierdzimy, że otaczający nas ludzie są akurat tacy sami. Jeżeli jesteśmy podejrzliwi i nieufni, prawdopodobnie inni będą w podobny sposób nas traktować. Jeżeli chcemy, aby inni nas kochali, musimy najpierw okazać im naszą miłość. Ten, kto chce mieć przyjaciół, musi się dać rozpoznać jako człowiek przyjazny. To właśnie dlatego ludzie ufali Jezusowi, gdyż on im ufał.
Prawo wzrostu (4,25)
Powiedzenie to może się wydawać surowym, ale życie dowodzi, że oddaje ono rzeczywistość prawidłowo.
1. Prawdziwość jego stwierdzamy w odniesieniu do wiedzy. Im więcej człowiek wie, tym większe ma możliwości poszerzenia wiedzy. Nikt nie może wejść w bogaty świat literatury greckiej zanim nie przebrnie przez gramatykę języka greckiego. Jeżeli posiądzie podstawy języka, otrzyma dużo więcej. Nikt nie będzie mógł w pełni korzystać z bogactw muzyki, jeżeli wcześniej nie pozna elementów budowy symfonii. Kiedy zaś posiądzie tę wiedzę, każde następne słuchanie muzyki będzie go czyniło bogatszym o nowe piękno. jednocześnie prawdą jest, że człowiek straci posiadaną wiedzę, jeżeli nie będzie ciągle zabiegał o jej pomnażanie. Dlaczego wiele spośród osób, które w czasach swej młodości, w szkole, zdobyły praktyczne poznanie języka francuskiego, dzisiaj nie potrafi się posłużyć się tym językiem nawet w najprostszych sytuacja? Dlatego, że ludzie ci nic nie uczynili dla pomnożona zdobytej umiejętności.
Im więcej człowiek posiada wiedzy, tym więcej może jej zdobyć. Jeżeli natomiast nie będzie zabiegał o jej pomnażanie, to wiedza którą posiadł, szybko mu się z rąk wymknie. Żydowscy nauczyciele mieli dziwne wyraziste powiedzenie. Mówili, że naukowiec powinien być traktowany jak młoda jałówka - każdego dnia trzeba na niego wkładać coraz większy ciężar. Jeśli chodzi o wiedzę - nie możemy stać w miejscu. Albo będziemy ciągle tracili, albo ciągle zyskiwali.
2. Podobnie ma się rzecz z wysiłkiem. Im więcej człowiek ma siły fizycznej, tym więcej może jej - oczywiście w granicach możliwości ciała - nabyć. Im więcej będzie trenował, tym lepsze będzie miał osiągnięcia. Z drugiej strony, jeżeli pozwoli, aby jego ciało osłabło, stawało się miękkie i wiotczało, doprowadzi siebie do utraty posiadanej kiedyś sprawności. Powinniśmy sobie czasami przypominać, że nasze ciała należą do Boga tak samo, jak nasze dusze. Niejeden człowiek nie może wykonywać jakiejś pożytecznej pracy, ponieważ, poprzez zaniedbania w stosunku do własnego ciała, uczynił sobie niesprawnym.
3. Tak samo jest z każdą umiejętnością i rzemiosłem. Im bardziej człowiek rozwija zręczność ręki, wprawność oka i bystrość umysłu, tym bardziej je rozwinie. Jeżeli wystarcza mu unoszenie prądem, jeżeli nie wprowadza nic nowego, nie próbuje żadnej nowej techniki, utkwi w wykonywaniu jednego zajęcia, bez perspektywy postępu. Zaniedbując swój dar będzie musiał w końcu stwierdzić, że go stracił.
4. Tak się też sprawy mają jeśli chodzi o zdolność niesienia odpowiedzialności. Im więcej odpowiedzialności bierze człowiek na swoje ramiona, tym więcej może unieść, im częściej nakłania siebie do podejmowania decyzji, tym lepiej potrafi decydować. Ale jeżeli człowiek uchyla się od odpowiedzialności, jeżeli unika podejmowania decyzji i zawsze brak mu zdecydowania, doprowadzi siebie do żałosnego stanu, będzie wiotki, bez kręgosłupa, zupełnie nie nadający się do niesienia odpowiedzialności i niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Ciągle na nowo wychodzi Jezus w swych podobieństwach z założenia, że nagrodą za dobrą pracę jest praca w większym wymiarze. Wśród praw rządzących życiem jedno mówi, że im więcej człowiek zdobył, tym więcej może zdobyć, oraz, że jeżeli nie będzie podejmował wysiłku, straci nawet to, co kiedyś zdobył. Często człowiek zapomina o tym na własne nieszczęście.
Niewidoczny wzrost i niezawodny koniec (4,26-29)
Jest to jedyne podobieństwo przekazane nam wyłącznie przez Marka. Królestwo Boże w rzeczywistości oznacza panowanie Boże. Mówi o dniu, w którym wola Boża będzie na ziemi wykonywana tak doskonale, jak w niebie. Taki jest zamiar i cel Boga w odniesieniu do całego wszechświata. Podobieństwo to, choć krótkie, obfituje w ważne prawdy.
1. Mówi ona o bezradności człowieka. Gospodarz nie daje ziarnu wzrostu. Nie rozumie nawet - jak się nad tym zastanowimy - jak ono wzrasta. Tajemnica życia i wzrostu ukryta jest w samym ziarnie. Żaden człowiek nie wszedł w posiadanie tajemnicy życia. Żaden człowiek nigdy niczego nie stworzył, biorąc pod uwagę pełne znaczenie tego słowa. Człowiek może odkryć pewne rzeczy, może je poustawiać w innym porządku, może je rozwijać, ale stworzyć ich nie może. Nie my tworzymy Królestwo Boże. Królestwo jest właśnie Boże. Prawdą jest że my możemy go powstrzymać albo niweczyć, możemy również przygotować dla niego sprzyjające okoliczności, tak, ażeby mogło przyjść w pełniejszym wymiarze albo szybciej. Ale przyczyną wszystkiego jest Bóg, jego moc i jego wola.
2. Wyjaśnia nam ono pewne sprawy dotyczące Królestwa. Jezus mówiąc o przychodzeniu Królestwa Bożego, często posługiwał się ilustracjami o wzrastaniu obserwowanym w przyrodzie. Fakt ten jest godny uwagi:
a) Wzrost w przyrodzie często jest niedostrzegalny. Patrząc codziennie na roślinę nie zauważamy jak rośnie. Dopiero kiedy zobaczymy ją po pewnym okresie czasu, zauważamy różnicę. Podobnie jest z Królestwem. Królestwo przychodzi. Nie widzimy tego porównując dzień dzisiejszy z wczorajszym. Kiedy porównamy obecny wiek z poprzednim, nie możemy mieć co do tego żadnych wątpliwości.
Kiedy Elizabeth Fry odwiedziła Więzienie Newgate w 1817 roku, panowały tam straszne warunki. W oddziale kobiecym były dwie nieduże sale, w których stłoczono trzysta kobiet i niezliczoną liczbę dzieci. Wszystkie one mieszkały, gotowały, jadły i spały na podłodze. Cała obsługa składała się z jednego starego mężczyzny i jego syna. Więźniarki tłoczyły się - pół nagie, prawie jak zwierzęta - wokół odwiedzających i prosiły o pieniądze, które wydawały na alkohol w barze więziennym. Elizabeth Fry znalazła tam dziewięcioletniego chłopca, na którym miał być wykonany wyrok śmierci przez powieszenie za to, że wsadził kij przez okno i ukradł farby wartości dwóch pensów. W 1853 roku tkacze Boltonu strajkowali domagając się 7,5 pensów dziennego wynagrodzenie, a strajkujący górnicy Staffordu walczyli o tygodniowe wynagrodzenie w wysokości 2 szylingów i 6 pensów.
Dzisiaj takie rzeczy są nie do pomyślenia. Dlaczego? Ponieważ zbliża się Królestwo. Jego wzrost może być z dnia na dzień niedostrzegalny, zupełnie tak samo jak w przypadku rośliny, ale zupełnie oczywisty na przestrzeni lat.
b) Wzrost w przyrodzie jest stały. Roślina wzrasta i w nocy i w ciągu dnia i wtedy kiedy człowiek śpi. Bóg nie działa spazmatycznie, zrywami. Ludzkie wysiłki i ludzka dobroć są spazmatyczne. Na tym polega nasz problem. Jednego dnia idziemy jeden krok do przodu, następnego dnia robimy dwa kroki do tyłu. Ale Boże działo spokojnie postępuje do przodu. Jego plany realizowane są nieustannie.
„Bóg realizuje swe plany, a rok następuje po roku.
Bóg realizuje swe plany, a coś się przybliża.
Bliżej i bliżej jest nas - ten który na pewno nastąpi,
Kiedy ziemia wypełni się chwałą Bożą, tak jak wody wypełniają morze”
c) Wzrost w przyrodzie jest nieunikniony. Nic nie kryje w sobie tak wielkiej mocy, jak wzrost. Rozrastające się drzewo może rozsadzić betonowy chodnik. Roślinka może przepchnąć swoją zieloną główkę poprzez asfaltową nawierzchnię ścieżki. Wzrostu nic nie może powstrzymać. Podobnie jest z Królestwem. Pomimo nieposłuszeństwa i rebelii człowieka dzieło Boże posuwa się do przodu. Planów jego nic nie potrafi zatrzymać i w końcu zostaną one zrealizowane.
3. Podobieństwo to mówi o zbliżającym się uwieńczeniu. Mówi o nadejściu czasów zbiorów. Podczas zbiorów wykonywane są dwie czynności będące odwrotną stroną tej samej akcji. Dobre owoce są skrzętnie zbierane, zielsko natomiast i chwasty niszczone. Zbiory i sąd postępują ramię w ramię. Myśl o zbliżaniu się tego czasu nakłada na nas trzy powinności.
a) Powinniśmy być cierpliwi. My ludzie bardzo krótko żyjemy i dlatego myślimy kategoriami chwili. Bóg nie jest ograniczony czasowo, realizując swoje zamysły dysponuje całą wiecznością. „Albowiem tysiąc lat w oczach twoich jest jak dzień wczorajszy, który przeminął, i jak straż nocna” (Ps 90,4). Zamiast nerwowego, rozdrażnionego i popędliwego pośpiechu powinniśmy w sercach kultywować cierpliwość, która uczyła się czekać na Boga.
b) Powinniśmy mieć nadzieję. Dzisiaj żyjemy w atmosferze rozpaczy. Ludzie rozpaczają z powodu stanu kościoła, rozpaczają z powodu sytuacji świata. Z dreszczem zgrozy patrzą w przyszłość. „Człowiek”, powiedział H. G. Wells, „Który rozpoczynał w zasłoniętej od wiatrów jaskini, skończy w nasączonych chorobami i rozpadających się w grupy slumsach”. W okresie między dwiema wojnami światowymi Sir Philip Gibbs napisał książkę, w której dzieli się swoimi obawami, wyobrażając sobie przyszłą wojnę, jako wojnę trujących gazów. Czytamy w niej w jednym miejscu miej więcej takie słowa: „Kiedy poczuje trujący gaz w Kensington High Street nie założę maski gazowej. Wyjdę na ulicę i będę głęboko oddychał, ponieważ będę już wiedział, że gra się kończy”. Ale nikt nie może tak myśleć jednocześnie wierząc w Boga. Jeżeli Bóg jest taki, jakim poznała go nasza wiara, to na pesymizm nie może być w naszym sercu miejsca. Może się tam znaleźć ubolewanie lub żal, mogą go wypełnić wyrzuty sumienia oraz świadomość upadku i grzechu, może nim wstrząsnąć głęboka skrucha i żal za grzechy, ale dla rozpaczy nie może być w nim żadnego miejsca.
„Pracowniku Pański! Nie trać ducha. Ale poznawaj, jakim jest Bóg, w najciemniejszym polu bitewnym, będziesz wiedział jak uderzyć, gdyż sprawiedliwość jest sprawiedliwością, ponieważ Bóg jest Bogiem. I ta sprawiedliwość musi zwyciężyć. Wątpienie będzie niewiernością, a wahanie się będzie grzechem”.
c) Powinniśmy być gotowi. Ponieważ zbliża się uwieńczenie, musimy, oczekując na niego, mieć pełną gotowość. Kiedy już przyjdzie, na przygotowanie będzie za późno. Musimy dosłownie przygotować się na spotkanie z naszym Bogiem.
Kultywując cierpliwość, która nie da się zniszczyć, nadzieję, która nie rozpacza i gotowość, która nieustannie widzi życie w świetle wieczności, będziemy, dzięki łasce Bożej, przygotowani na przyjęcie dnia który przyniesie uwieńczenie.
Z małych początków (4,30-32)
W podobieństwie tym zawarte są dwa obrazy, dobrze znane każdemu Żydowi.
Pierwszy obraz pokazuje ziarenko gorczyczne. Ziarno gorczyczne to wyrażenie w Palestynie przysłowiowe, określające jakąś bardzo małą rzecz. Na przykład „wiara jak ziarnko gorczyczne” oznacza „możliwie najmniejszą wiarę”. To małe ziarenko wyrastało w dużą roślinę, często przypominającą drzewo. Jeden z podróżników, opisując swoje wrażenia z Palestyny, mówi, że widział bardzo rozrośnięte krzaki gorczycy, sięgające znacznie wyżej niż głowa jeźdźca na koniu. Małe czarne ziarenka gorczycy muszą być przysmakiem ptaków, ponieważ całe ich chmary siadają na jej gałęziach.
Drugi obraz pokazuje drzewo oraz ptaki, które w jego gałęziach znajdują sobie schronienie. Pochodzi on ze Starego Testamentu, gdzie drzewo przedstawia duże imperium, ptaki natomiast, podbite narody (Ez 17,22 nn; 31 nn; Dn 4,10.21). Obraz ten reprezentuje zatem imperium i wcielone w niego narody.
1. Podobieństwo to mówi: Nie daj się nigdy zniechęcić małymi początkami. Może się nam wydawać, że obecnie nasze działanie daje bardzo małe efekty. Jeżeli jednak będziemy go stale powtarzali, z czasem efekty będą duże. Jedno z naukowych doświadczeń pokazuje zasadę oddziaływania barwników. Stawia się obok siebie duże naczynie napełnione czystą wodą i malutką fiolką z barwnikiem. Następnie puszcza się krople barwnika na powierzchnię wody. Na początku odnosi się wrażenie, że barwnik nie wpływa w najmniejszym nawet stopniu na zmianę koloru wody. Ale w pewnym momencie, zupełnie nagle, woda zaczyna nabierać odcienia barwnika. Później stopniowo kolor się pogłębia, aż w końcu cała woda w naczyniu jest zabarwiona. Efekt ten spowodowany jest małymi kroplami, stopniowo wpuszczanymi do wody.
Ponieważ nasze możliwości są takie małe, często wątpimy, czy w ogóle warto cokolwiek rozpoczynać. Nie wolno nam jednak zapomnieć,że wszystko musi mieć jakiś początek. Nic nie jest od razu dojrzałe i gotowe. Naszym obowiązkiem jest robić to, na co nas stać. Połączone działanie wszystkich drobnych starań może w końcu dać zdumiewający rezultat.
2. Podobieństwo to mówi o imperium Króla Kościoła. Drzewo i ptaki jak widzieliśmy, reprezentują wielkie imperium i narody, które w nim znajdują dla siebie schronienie. Kościół, zapoczątkowany przez jedną osobę, ma w końcu objąć cały świat. Prawda ta ma dwa aspekty.
a) Kościół jest imperium, w którym miejsce dla siebie znajdują różne opinie i różne teorie. Jesteśmy skłonni pomówić o herezję każdego, kto myśli nieco inaczej niż my. John Wesley był wspaniałym przykładem tolerancji. „My myślimy”, powiedział „i pozwalamy myśleć”. „Tak jak nie mam prawa, powiedział też Wesley, występować przeciw człowiekowi, dlatego, że nosi perukę, a nie, tak jak ja, własne włosy, tak samo nie mam prawa zwalczać człowieka za posiadanie innych niż ja przekonań”. Wesley miał swój sposób witania się z ludźmi. Mówił: „Czy twoje serce jest takie jak moje? W takim razie podaj mi rękę!” Dobrze jest mieć przekonanie o własnej racji, nie dobrze jednak, na tej podstawie, uważać, że wszyscy inni są w błędzie.
b) Kościół jest imperium, w którym spotykają się wszystkie narody. Kiedy wznoszono nowy budynek kościelny. Jednym z ważniejszych elementu wystroju miał być frontowy wiraż. Specjalnie powołany komitet poszukiwał motywu do witraża. Ostatecznie wybrano zdanie ze znanej pieśni kościelnej:
„Tysiące dzieci stoi
Dookoła Bożego tronu w niebie”
Wielki artysta zgodził się namalować obraz na podstawie którego następnie miano wykonać witraż. Artysta malarz został urzeczony tematem, pracował z oddaniem i wytrwale i ukończył dzieło w przewidzianym terminie. Zmęczony położył się do łóżka i szybko zasnął. W nocy wydawało mu się, że słyszy jakieś szmery w studio, wstał więc i poszedł sprawdzić. Zobaczył tam jakiegoś obcego człowieka, który, z paletą w jednej i pędzlem w drugiej ręce, pracował nad jego obrazem „Stój” krzyknął. „Zniszczysz mój obraz”, „Wydaje mi się” odpowiedział obcy, „że ty go już zniszczyłeś”. „Jak to?” zapytał artysta. Na to obcy: „Masz wiele kolorów na swojej palecie, mimo to, malując twarze dzieci, posłużyłeś się tylko jednym kolorem. Któż ci powiedział, że w niebie będą wyłącznie białoskóre dzieci?”. „Nikt” odpowiedział artysta. „Po prostu tak sobie je wyobraziłem”. „Słuchaj” powiedział obcy. „Zrobię niektóre z tych twarzy żółte, niektóre brązowe, niektóre czarne, a niektóre czerwone. Tam są wszystkie te dzieci, ponieważ wszystkie te dzieci, przyszły do mnie kiedy je wzywałem”. „Ty je wzywałeś?” zapytał artysta. „Kim jesteś?”. Obcy uśmiechnął się. „Kiedyś, dawno temu, powiedziałem: Dopuśćcie dziatkom przychodzić do mnie i nie zabraniajcie im, albowiem takich jest Królestwo Boże. Dzisiaj mówię tak samo”. Wtedy artysta uświadomił sobie, że obcym jest nikt inny, jak sam Mistrz. Niestety, w tej właśnie chwili zniknął sprzed jego oczu. Obraz z dziećmi czarnymi, żółtymi, czerwonymi, brązowymi oraz białymi wyglądał dużo wspanialej.
Artysta obudził się rano i natychmiast pobiegł do swojego studio. Obraz był w takim samym stanie, w jakim go zostawił wczoraj późnym wieczorem. Wiedział, że to wielkie spotkanie było tylko snem. Mimo, że tego właśnie dnia miał wyznaczone w swoim studio spotkanie z komitetem budowy witraża, schwycił pędzle i farby i zaczął malować dzieci z wszystkich ras i kolorów skóry, jakie tylko mieszkają na ziemi. Kiedy zjawili się członkowie komitetu, byli zachwyceni obrazem, a jeden z nich cicho wyszeptał: „Patrzcie! To jest Boża rodzina zebrana w jego domu”.
Kościół jest rodziną Bożą. Chociaż na początku, w Palestynie, był mały, jak ziarnko gorczyczne, ma dzisiaj miejsce dla każdego narodu na ziemi. W Kościele Bożym nie ma żadnych barier. Człowiek zbudował bariery, ale Bóg je zniszczył w Chrystusie.
Mądry nauczyciel i mądry uczeń (4,33-34)
W wierszach tych znajdujemy krótką lecz doskonałą definicję mądrego nauczyciela i mądrego ucznia. Jezus dostosował swoją naukę do zdolności poznawczych słuchających go ludzi. To jest podstawowy element mądrego nauczania.
Mądry nauczyciel musi za wszelką cenę uniknąć dwóch niebezpieczeństw.
a) Musi uciekać od pokusy popisywania się. Nauczyciel ma obowiązek zwracania uwagi słuchaczy nie na siebie samego, lecz na swój przedmiot. Próżna miłość popisów może doprowadzić do stanu, w którym będzie robił wszystko ażeby błyszczeć - nawet kosztem prawdy. Może nakłonić go do szukania nie tyle samej prawdy, co takich sposobów nauczania, które zwróciłyby uwagę na jego inteligencję. Może wzbudzić w nim tak wielkie pragnienie pokazania własnej erudycji, że będzie mówił w sposób skomplikowany, zawiły i niejasny, w każdym razie zupełnie niezrozumiały dla przeciętnego człowieka. Mówienie ponad głowami słuchaczy nie jest zaletą. Ktoś słusznie powiedział: „Strzelanie ponad tarczę dowodzi jedynie, że człowiek jest złym strzelcem”. Dobry nauczyciel musi być zakochany w swoim przedmiocie, nie zaś w sobie samym.
b) Musi uniknąć poczucia wyższości. Prawdziwe nauczanie nie polega na mówieniu innym jaka jest prawda. Polega na wspólnym poznawaniu prawdy. Platon uważał, że nauczanie jest po prostu wydobywaniem z ludzkich umysłów i pamięci tego, co już w nich jest. Nauczyciel, stojący na podwyższeniu po to, aby z góry mówić do słuchaczy, nigdy nie będzie miał powodzenia. Prawdziwe uczenie polega na wspólnym dzieleniu się i na wspólnym odkrywaniu prawdy. Jest wspólnym odkrywaniem nowych terenów umysłu.
Ten, kto chce nauczać musi ciągle zabiegać o pozyskiwanie i wzbogacenie pewnych osobowych cech.
a) Nauczyciel musi posiadać zdolność rozumienia innych. Ekspertowi bardzo trudno jest zrozumieć, dlaczego ktoś, kto nie jest ekspertem, nie może czegoś zrozumieć albo zrobić. Zanim nauczyciel nie nauczy się widzieć oczyma swoich uczniów i myśleć ich umysłem, nie wiele będzie mógł im naprawdę wytłumaczyć i przekazać.
b) Nauczyciel musi posiadać cierpliwość. Rabbi Hillel mówił, jakim warunkom powinien odpowiadać nauczyciel. „Człowiek skory do gniewu nie może uczyć! Podstawową cechą nauczyciela jest, według niego, zrównoważenie. Żydzi domagali się, ażeby nauczyciel powtarzał swoje nauczanie jeżeli stwierdził, że uczniowie niczego z niego nie zrozumieli. Powinien to robić bez urazy i bez irytacji. Tak czynił Jezus przez całe swoje życie.
c) Nauczyciel musi posiadać życzliwość. Żydowskie przepisy dotyczące nauczania zakazywały stosowania wszelkich nadmiernych kar. Szczególnie dotyczyło to kar upokarzających ucznia. Obowiązkiem nauczyciela było zachęcanie ucznia, nigdy zniechęcanie. Anna Buchan, opowiadając o swojej babci, cytuje jej ulubioną maksymę: „nigdy nie zniechęcajcie młodzieży”. Nauczyciel może bez trudu chłostać językiem niezbyt zdolnego ucznia. Niejeden nauczyciel ulega pokusie osiągnięcia taniego triumfu i ciska pod jego adresem dowcipy i sarkastyczne powiedzenia, robi z tego nieszczęśnika pośmiewisko. Życzliwy nauczyciel nigdy tego nie robi.
Wiersze te mówią nam też o mądrym uczniu. Pokazuje uczniów z ściślejszego kręgu, którym Jezus mógł wszystko dokładniej i pełniej tłumaczyć.
a) Mądry uczeń nie po to odchodzi, ażeby zapomnieć. Odchodzi po to ażeby rozmyślać o tym, co usłyszał. Przeżuwa tak długo, dopóki wszystkiego nie przetrawi. Epitet, mądry stoicki nauczyciel, smucił się kiedyś z powodu jednego ze swoich uczniów. Proszony o wyjaśnienie powiedział, że nie po to powinni się ludzie uczyć filozofii, aby o niej rozmawiać, lecz po to, żeby prowadzić według niej swoje życie. Następnie zilustrował to dość surową metaforą. Owca nie zwraca pokarmu, ażeby pokazać pasterzowi ile zjadła. Raczej trawi go i przetwarza na mleko i wełnę. Mądry uczeń, oddalając się od nauczyciela, nie zapomina tego, czego się nauczył, ani też nie popisuje się swoją wiedzą. Raczej, korzystając z odosobnienia, w spokoju rozważa to, czego się nauczył i robi to tak długo, dopóki nie odkryje, jakie to ma znaczenie dla życia w ogóle oraz dla jego życia.
b) Mądry uczeń szuka ponad wszystko mistrza. Kiedy Jezus kończył swoje nauczanie, tłumy rozchodziły się do domów. Była jednak mała garstka uczniów, którzy przylgnęli do niego i nie chcieli go opuszczać. To właśnie im Jezus wyjaśnił znaczenie wszystkiego. Właściwie, kiedy mamy do czynienia z prawdziwie wielkim nauczycielem, nie tyle nam zależy na poznaniu jego nauki, co jego samego. Jego posłannictwo zawsze będzie w większej mierze zawarte w tym czym sam jest, niż w tym co mówi. Jeżeli człowiek chce nauczyć się czegoś od Chrystusa, musi dużo z nim przebywać. Czyniąc to, posiądzie nie tylko naukę ale przede wszystkim życie.
Pokój obecności Jezusa (4,35-41)
Burze na jeziorze Galilejskim były zjawiskiem nierzadkim. Znane były ze swej gwałtowności. Pojawiały się tak szybko i niespodziewanie, jak przysłowiowy grom z jasnego nieba. Oto jak opisuje je pewna książka: „Uderzenie straszliwych szkwałów, nawet przy zupełnie czystym niebie, o powierzchnię wód, które zazwyczaj są tak spokojne, nie jest zjawiskiem niezwykłym. Dzieje się to za sprawą licznych jarów uformowanych po północno-wschodniej i wschodniej stronie jeziora. Wpadające w nie wiatry z wyżyn Hauranu, z płaskowyżu Trachonickiego i ze szczytu góry Termon, zostają w ich wąskich przestrzeniach tak bardzo stłoczone, że pędzą w dół z zawrotną szybkością, a kiedy w końcu wydostają się na wolną przestrzeń nad wodami jeziora, uderzają w nie z ogromną mocą, wywołując straszliwe burze”. Ludzie przepływający jezioro mogli w każdej chwili znaleźć się w środku takiej właśnie burzy.
Jezus zajął w łodzi miejsce przeznaczone dla dystyngowanych gości. Czytamy, że „w tych łodziach ...miejsce dla godnych wyróżnienia podróżnych znajduje się na ławeczce przy sterze, gdzie leżą dywanik i poduszka. Miejsca tego nigdy nie zajmuje sternik. Sternik przesuwa się, na ile mu pozwala ster, w kierunku przodu, po to, ażeby widzieć co się dzieje przed łodzią”.
Zwróćmy uwagę na ciekawy szczegół. Słowa Jezusa, kierowane są do wiatru i fal, są dokładnie takie same, jakimi się zwracał do człowieka opętanego przez demony (por. Mk 1,25). Według przekonań ludzi tamtych czasów, niszczące moce sztormu były wynikiem działania demonów w królestwie przyrody.
Opisane tu wydarzenie nie powinno mieć dla nas tylko wyłącznie literalnego znaczenia. Cud w świecie przyrody, uciszenie burzy, jest oczywiście wielką rzeczą i musimy się nią zachwycać. Jednocześnie wiemy, że miał on miejsce jeden raz i że nie może być powtórzony. W tym sensie jest on poza sferą naszych doznań. Całe to wydarzenie będzie miało dla nas większą wartość, jeżeli zobaczymy jego znaczenie symboliczne. Kiedy uczniowie przypomnieli sobie w końcu, że razem z nimi w łodzi jest Jezus, burza ustąpiła miejsca ciszy. Świadomość jego obecności wypełniła ich serca pokojem. Podróż z Jezusem przebiegała spokojnie nawet w czasie burzy. Prawda ta ma zastosowanie uniwersalne. Nie komunikuje tego, co się wydarzyło tylko jeden raz, lecz to, co się wydarza i co może się wydarzyć również w naszym życiu. W obecności Jezusa możemy mieć pokój nawet w najgwałtowniejszych burzach życia.
1. Jezus daje nam pokój w burzach smutku. Kiedy przychodzi smutek - a przyjść musi - Jezus mówi nam o chwale przyszłego życia. Zmienia wyrok śmierci w pogodę myśli o życiu wiecznym. Mówi nam o miłości Bożej. Znane jest opowiadanie o ogrodniku, który miał w doglądanym przez siebie ogrodzie piękny kwiat. Któregoś dnia przyszedł do ogrodu i zobaczył, że kwiat został zerwany. Ponieważ kochał ten kwiat był strapiony, zły i pełen goryczy. Kiedy chodził pogrążony w oburzeniu, spotkał właściciela ogrodu i zaczął wylewać przed nim wszystkie swoje żale. „Uspokój się” powiedział właściciel. „To ja zerwałem kwiat, dla siebie”. Kiedy ogarnia nas burza smutku, Jezus mówi, że ci, których kochamy, odeszli do Boga, zapewnia, że rozłąka jest czasowa, że się z nimi jeszcze spotkamy.
2. Jezus daje pokój, kiedy problemy życia wciągają nas w burzę zwątpień, stresów i niepewności życie stwarza wokół nas bardzo trudne sytuacje, kiedy nie wiemy jak mamy postąpić, kiedy stoimy na jakimś rozdrożu, nie wiedząc którą pójść drogą. Jeżeli wtedy zwrócimy się do Jezusa i powiemy, „Panie, powiedz mi co mam czynić”, otrzymamy wskazówkę i zapewnienie co do dalszej drogi. Tragedią naszą nie jest to, że nie wiemy co mamy robić, ale że nie poddajemy się pokornie przewodnictwu Jezusa. Pytanie o jego wolę i poddanie się jej wyprowadzi nas na drogę pokoju nawet w najtrudniejszym czasie.
3. Jezus daje nam pokój w burzach niepokoju. Największym wrogiem pokoju jest trwożliwa troska, troska o nas samych, o nieznaną przyszłość, o tych, których kochamy. Ale Jezus mówi nam o Ojcu, który nigdy nie ześle na swoje dziecię niepotrzebnej łzy i o miłości, która się nie kończy, ani w stosunku do nas, ani w stosunku do tych, których miłujemy. W burzach niepokoju Jezus daje nam pokój miłości Bożej.
Wypędzanie demonów (5,1-13)
Opowiadanie to jest bardzo żywe i raczej niesamowite. Zapoznając się z nim powinniśmy czytać nie tylko to co jest napisane, ale również pojąć trud czytania między wierszami, ponieważ komunikuje ono rzeczywistość w kategoriach dobrze znanych ludziom żyjącym w Palestynie w czasach Jezusa, ale nam obcych.
Jeżeli opisane tu wydarzenie mamy bezpośrednio łączyć z tym co w tekście go poprzedza - a taka jest intencja Marka - musiało ono mieć miejsce późnym wieczorem albo nawet już po zapadnięciu zmroku. Osnute cieniami nocy nabiera jeszcze większej tajemniczości i grozy.
Wiersz 35 poprzedniego rozdziału mówi, że Jezus i jego uczniowie rozpoczynali swoją przeprawę przez jezioro, kiedy już nastał wieczór. Jezioro galilejskie ma w najbardziej od siebie oddalonych punktach 13 mil długości i 8 mil szerokości. W miejscu przeprawy, od brzegu do brzegu było około 5 mil. Najpierw płynęli przez jezioro, później zaskoczyła ich burza, w końcu dopłynęli do drugiego brzegu. Z tej strony było dużo wapiennych skał, a w nich jaskinie i groty, z których wiele spełniało funkcje grobowców. Spoczywały w nich ciała zmarłych. Miejsce to za dnia było dość niesamowite, w nocy natomiast wręcz groźne. Z grobowców wybiegł człowiek opętany przez demony. Nie znalazł się tu przypadkowo, ponieważ, jak wtedy wierzono, demony mieszkały w lasach, ogrodach, winnicach, w miejscach brudnych, na odosobnieniu i wśród grobów. Demony były szczególnie aktywne w nocy, do pierwszego piania kogutów. Niebezpiecznie było samemu spać w nocy w pustym domu. Ryzykiem było pozdrawiać kogokolwiek po ciemku, ponieważ osobnik mógł okazać się demonem. Wychodzenie w nocy z domu bez lampy albo pochodni było równoznaczne z szukaniem nieszczęścia. Jezus i jego uczniowie znaleźli się w niebezpiecznym miejscu o niebezpiecznej porze. Niebezpieczny też był człowiek, który właśnie do nich podbiegał.
Człowiek ten czuł się całkowicie opętany. Świadczy o tym jego mowa. Mówiąc posługiwał się czasami liczbą pojedynczą, wypowiadając się niejako w swoim własnym imieniu, czasami natomiast liczbą mnogą, jak gdyby mówiły przez niego demony. Był tak bardzo przekonany o tym, że posiadły go demony, że czuł jak przez niego przemawiają. Odpowiadając na pytanie Jezusa odpowiedział, że ma na imię Legion. Prawdopodobnie składały się na to dwa powody.
Legion był rzymskim pułkiem, liczącym 6.000 żołnierzy. Prawdopodobnie człowiek ten widział kiedyś jeden z rzymskich pułków hałaśliwie maszerujących drogą, i poczuł, że w nim jest tyle samo demonów. W każdym razie Żydzi twierdzili, że gdyby człowiek zdołał sobie uświadomić liczbę krążących wokół siebie demonów musiałby umrzeć. Po prawej ręce człowieka jest ich tysiąc, a po lewej dziesięć tysięcy. Królowa złych duchów płci żeńskiej dysponowała nie mniejszą liczbą niż 180.000 „demonek”. Wymowne jest jedno z żydowskich powiedzeń: „Legion złych duchów zastawia pułapki na ludzi, staje na czatach i mówi: Kiedyż któryś z nich wpadnie abyśmy mogli go pochwycić” Nieszczęśnik ten niewątpliwie wszystko to wiedział i jego bierne, rozbiegane i skołatane myśli nabyły przekonania, że cała masa demonów dokonała inwazji na jego osobę i w nim zamieszkała.
Poza tym, Palestyna była krajem okupowanym. Legiony, działając czasem w sposób nieodpowiedzialny i rozbestwiony, dopuszczały się okrucieństw mrożących krew w żyłach. Może człowiek ten widział mordy i grabieże dokonywane przez żołnierzy, może nawet widział maltretowanych swoich najbliższych. Nie jest wykluczone, że jakieś tego typu straszne przeżycie przyprawiło go o utratę zmysłów. Słowo Legion wywoływał w jego strasznej wyobraźni wizję terroru, śmierci i zniszczenia. Był też przekonany, że demony terroru, śmierci i zniszczenia zamieszkały w jego wnętrzu.
Jeżeli chcemy zrozumieć cokolwiek z opisanego tu wydarzenia musimy dobrze sobie uświadomić z jak poważnym przypadkiem opętania mamy tu do czynienia. Jezus podejmował kilka prób uzdrowienia człowieka. Na początku, według ósmego wiersza, posłużył się swoją zwykłą metodą, rozkazując demonowi opuścić człowieka. Tym razem jednak, nie dało to oczekiwanego rezultatu. Następnie Jezus zapytał o imię demona. W tamtych czasach mniemano, że poznanie imienia demona, dawało nad nim pewną władzę. Stara magiczna formuła mówi: „Zaklinam cię duchu nieczysty, powiedz, kim jesteś”. Wierzono wtedy, że jeżeli komuś uda się poznać imię demona, na pewno złamie jego moc. Ale w tym przypadku nawet poznanie imienia nie wystarczyło.
Jezus wiedział, że istnieje tylko jeden sposób uzdrowienia tego człowieka, mianowicie, poprzez dostarczenie niezbitego dowodu na to, że demony go opuściły, dowodu, który by przez opętanego został uznany przynajmniej za niezbity. Nie jest ważne, czy my wierzymy w opętanie czy nie. Ważne jest, że ten człowiek wierzył. Nawet jeżeli demony były wytworem jego chorej myśli, czuł je w sobie namacalnie. Dr Rendle Short, mówiąc o rzekomym fatalnym oddziaływaniu księżyca (Ps 121,6), wyrażonym określeniami lunatyk i rażony księżycem konkluduje:
„Współczesna nauka nie zna żadnego chorobliwego oddziaływania księżyca na ludzi. Mimo to szeroko rozpowszechnione przekonanie przypisuje księżycowi zły wpływ na psychikę niektórych osób... Dobrze jest wiedzieć, że Pan może nas wyzwolić zarówno z urojonych jak też rzeczywistych niebezpieczeństw. Często trudniej stawić czoła tym urojonym”.
Człowiek ten potrzebował uwolnienia. Nie jest ważne, czy miał być uwolniony od demonów, czy wszechmocnej iluzji. W tym momencie pojawiają się świnie. Całe ich stado pasło się na zboczu góry. Opętany czuł, że demony chciałyby wejść w świnie i w ten sposób uniknąć całkowitej zagłady. W przypływie ataku choroby cały czas wydawał wrzaskliwe odgłosy i rzucał się na wszystkie strony. Nagle, kiedy jego wrzaski maksymalnie się nasiliły, całe stado zaczęło uciekać i pędząc spadało ze stromego zbocza do morza. Oto był dowód, jakiego ten człowiek potrzebował. Nic chyba innego nie mogłoby go przekonać o uzdrowieniu. Jezus, jako dobry, współczujący a mądry i znający psychologię chorego umysłu lekarz, posłużył się tym wydarzeniem, aby dopomóc człowiekowi powrócić do zdrowia. Tak się też stało. Niespokojnemu i rozkojarzonemu umysłowi przywrócony został pokój.
Niektórzy ludzie nader skrupulatni mają Jezusowi za złe to, że uzdrowienie człowieka pociągnęło za sobą śmierć tylu świń. Zarzuty te świadczą o ich osobliwej ślepocie. Jak można los świń porównywać z losem nieśmiertelnej duszy człowieka? Spożywając obiad, prawdopodobnie nie usuwamy na bok porcji mięsa dlatego, że jakaś świnia została zabita. Jeżeli zabijamy zwierzęta po to, ażeby uchronić się przed głodem nie możemy podnosić sprzeciwu, jeżeli akcja ratunkowa umysłu i duszy człowieka musi pociągnąć za sobą śmierć stada tych samych zwierząt. Istnieje pewnego rodzaju tani sentymentalizm, który każe człowiekowi omdlewać w rozpaczy nad bólem jakiegoś zwierzęcia i jednocześnie być zupełnie obojętnym wobec nędznego losu milionów ludzi, stworzonych na obraz i podobieństwo Boże. Nie znaczy to, oczywiście, że nie powinniśmy się troszczyć o los zwierząt. Bóg stworzył zwierzęta i je miłuje, dlatego los ich nie może być nam obojętny. Znaczy to jednak, że musimy zachować poczucie proporcji. Na Bożej skali proporcji nie jest nic tak ważne, jak dusza człowieka.
Prosili Jezusa, żeby odszedł (5,14-17)
Naturalnie, ludzie, którzy doglądali świń, poszli do miasta i do gospodarstw, i opowiedzieli o tym zdumiewającym wydarzeniu. Kiedy ciekawscy się zbiegli, znaleźli człowieka, który przedtem był szalony, siedzącego przy Jezusie w pełnym przyodziewku i przy zdrowych zmysłach. Obłąkany, nagi szaleniec stał się normalnym, sensownym obywatelem. I wtedy stała się rzecz dziwna, paradoksalna, której nie moglibyśmy przewidzieć. Moglibyśmy przypuszczać, że to co się wydarzyło, przyjmą z radością. Oni jednak przyjęli to z przerażeniem. Moglibyśmy się też spodziewać, że będą nalegać, ażeby Jezus pozostał wśród nich i okazał swoją cudowną moc w innych, podobnych przypadkach. Oni jednak nalegali, żeby jak najszybciej usunął się z ich granic. Dlaczego? Człowiek został uzdrowiony, ale ich świnie zginęły, dlatego nie chcieli, żeby się takie rzeczy powtarzały. Rutyna ich życia została zakłócona, postanowili więc jak najszybciej usunąć przyczynę.
Umysł ludzki często walczy o swoje prawa wołając: „Nie przeszkadzaj mi!” Człowiek chce, żeby pozostawiono go w spokoju.
1. Instynktownie mówimy: „Nie naruszajcie mojego komfortu”. Gdyby przyszedł ktoś do nas i powiedział: „Chcę uczynić życie lepszym dla wszystkich ludzi i wiem jak to zrobić; będzie to jednak od ciebie wymagało pewnych rezygnacji, przynajmniej na jakiś okres czasu; dla dobra innych będziesz się musiał zadowolić mniejszym komfortem” większość z nas odpowiedziałaby: „Wolałbym żebyś naszych spraw nie ruszał!” W rzeczywistości dokładnie taka właśnie sytuacja została obecnie wytworzona poprzez tzw. społeczną rewolucję. Żyjemy dziś w czasie redystrybucji. Nie tylko w naszym kraju, ale również w krajach rozwijających się podejmowane są próby dzielenia dóbr według zupełnie nowych zasad. W rezultacie liczba ludzi żyjących dostatnio zwiększyła się dzisiaj w porównaniu z ubiegłymi latami niepomiernie. Równocześnie jednak komfort tych najzamożniejszych jest dzisiaj dużo mniejszy niż był kiedyś. Dlatego są urażeni i oburzeni.
Dużo się nieraz mówi na temat tego, co nam się od życia należy. Ale życie nie jest nam nic dłużne. To raczej my jesteśmy dłużnikami życia. Jesteśmy dłużni życiu wszystko to, co mamy do dania. Jesteśmy przecież naśladowcami Tego, który pozostawił chwałę nieba i przyszedł na niską ziemię, przyjmując wszystkie jej ograniczenia, który radość społeczności z Bogiem zamienił na ból Krzyża. Protestowanie wobec prób naruszenia tego komfortu jest cechą ludzką. Cechą Bożą jest chętne godzenie się na uszczuplenie własnych wygód na korzyść innych ludzi.
2. Instynktownie wołamy: „Nie dotykajcie moich posiadłości”. Oto inny aspekt tej samej sprawy. Nikt chętnie nie rezygnuje z tego, co posiada. Im bardziej posuwamy się w latach tym bardziej chcemy naszą własność z sobą związać. Borrow, który znał Cyganów, opisał taktykę jaką stosują przy wróżeniu. Młodym wróżą przyjemności, starym natomiast bogactwa i tylko bogactwa. „Na tyle znają ludzkie serce, aby wiedzieć, że najdłużej mieszka w nich skąpstwo. Tkwi w nim nawet po wygaśnięciu już wszystkich innych namiętności”. Najlepszym sprawdzianem autentyczności przyjęcia wiary i wynikającej z niej norm postępowania jest gotowość rezygnacji przynajmniej z części posiadłości, jeżeli tego wiara wymaga.
3. Instynktownie mówimy: „Nie ruszajcie mojej religii”.
a) Ludzie mówią: „Nie pozwólcie, aby jakieś nieprzyjemne tematy burzyły piękny gmach mojej religii. Edmund Gose zwraca uwagę na dziwne przeoczenia w kazaniach znanego duchownego, Jeremy Taylor'a, „kazania te świadczą o wielkim talencie autora i należą do najgłębszych w języku angielskim, ale prawie nigdy nie wspominają biednych, nie mówią o ich smutkach i nie wykazują praktycznie żadnego zainteresowania ich losem. Kazania te były wygłaszane w Południowej Walii w kraju szczególnie obfitującym w ubóstwo. Chociaż skargi biednych i głodnych, obdartych i potrzebujących nieustannie wznosiły się do nieba i wołały o litość i wyrównanie krzywd, ten elokwentny kaznodzieja chyba ich nie słyszał. Żyjąc, pisząc i wygłaszając swoje kazania wśród cierpiących i potrzebujących, pozostał prawie nieświadomy ich istnienia”.
Kazania na temat subtelności artykułów wiary nie zakłócają wewnętrznego spokoju wiernych, tak bardzo, jak te inne, o ludzkich potrzebach i o nadużyciach. Znane są parafie, które nie pozwalały swoim duchownym poruszać niektórych tematów w kazaniach. Lista zakazanych tematów podawana była duchownemu wraz z pismem powołującym go do pracy. Powodów przeciwstawiania się stróżów żydowskiej ortodoksji Jezusowi nie należy szukać w jego nauce o Bogu, lecz w tym, co mówił o człowieku i o jego potrzebach.
b) Niektórzy ludzie mówią: Nie pozwolimy aby nasze powiązania z innymi ludźmi, nawet te rodzinne, przeszkadzały nam, w naszym życiu religijnym”. James Burns przytacza zdumiewające fakty z życia Angeli de Foligras, znanej postaci włoskiego mistycyzmu. Miała ona dar całkowitego wycofywania się z otaczającej ją rzeczywistości i przechodzenia w stan pełnego duchowego uniesienia. Powracając do przytomności dzieliła się trudnymi do wypowiedzenia opisami błogiej społeczności z Bogiem. Oto, co ona mówi: „W tamtym czasie, z Bożej woli, zmarła moja matka, która była wielką zawadą na mojej drodze naśladowania Boga. Podobny los spotkał mojego męża, krótko po nim zmarły również wszystkie moje dzieci. A ponieważ zaczęłam już iść drogą, o której przed chwilą wspomniałam, i prosiłam Boga, ażeby mnie od nich uwolnił, śmierć ich stała się dla mnie pocieszeniem, chociaż przyznaję, miałam trochę smutku”. Rodzina Angeli di Foligras stała się niewygodna w jej życiu religijnym.
Istnieje pewien typ religijności, który pracę w różnych komitetach kościelnych przekłada nad wywiązaniem się z obowiązków domowych, który więcej wagi przypisuje medytacjom i modlitwie niż służenie potrzebującym. Szczycą się gorliwą służbą kościelną i spalaniem się na ołtarzu pobożności ale w oczach Bożych jest to stawianie spraw na głowie.
c) Ludzie mówią: „Zostawcie w spokoju moją wiarę”. Pewien typ religijności uważa, że to, co było dobre dla naszych ojców, jest wystarczająco dobre również dla nas. Niektórzy ludzie nie akceptują w dziedzinie wiary żadnej nowej myśli, ponieważ boją się, że pociągnie to za sobą konieczność mozolnego przemyślenia wielu utartych już spraw i niełatwego dochodzenia do nowych konkluzji. Tchórzostwo myśli, letarg serca i sen duszy - to straszne rzeczy.
Gerazeńczycy wypędzili Chrystusa, ponieważ naruszył przyjęty przez nich porządek rzeczy. Do dziś ludzie postępują podobnie.
Świadectwo o Chrystusie (5,18-20)
Dowiadujemy się, że wydarzenie to miało miejsce w Dziesięciogrodziu, w Dekapolisie jak wtedy mówiono. Dziesięciogród, jak sama nazwa wskazuje to Dziesięć Grodów. Miasta te leżały niedaleko Jordanu, głównie po jego wschodniej stronie, i miały dość specyficzny charakter. Oto one: Scytopolis, jedyne miasto leżące na zachód od Jordanu, Pella Dion, Geraza, Filadelfia, Gadara, Rafana, Kanata, Hippos i Damaszek. Wraz z podbojami Aleksandra Wielkiego rozpoczęła się grecka penetracja Palestyny i Syrii.
Na tych terenach założone zostały wtedy greckie miasta. Ich pozycja była raczej osobliwa. Leżąc na terenie Syrii, cieszyły się dość dużym stopniem niezależności. Miały swoje własne rady miejskie i biły własne pieniądze. Ich administracja obejmowała nie tylko same miasta ale również tereny przyległe. Miały prawo łączenia się w związku dla wspólnej obrony, a też w celach komercyjnych. Tę częściowo niezależną pozycję zachowały aż do czasów Machabeuszy, to znaczy do połowy drugiego wieku przed Chrystusem. Machabeuszowie, żydowscy, podbili więcej niż połowę tych miast i podporządkowali je rządom Żydów.
Spod panowania Żydów wyzwolił je dopiero cesarz rzymski, Pompejusz, około 63 roku przed Chrystusem. Znowu ich pozycja była szczególna. Miasta te miały sporo niezależności, chociaż podlegały przepisom podatkowym i służby wojskowej, oczywiście na rzecz Rzymu. Nie stacjonowały w nich okupacyjne wojska, chociaż, podczas nowych wypraw na Wschód, tutaj właśnie lokalizowane były główne kwatery rzymskich legionów. Na obszarach tej części świata Rzym sprawował władzę poprzez system poddanych królów. Dlatego tym wyodrębnionym miastom zagrażało niebezpieczeństwo z różnych stron i nie zawsze mogły one liczyć na pomoc Rzymu. Ażeby bronić się przed agresją i grabieżą ze strony Żydów i Arabów połączyły się w korporację. Miasta Dziesięciogrodu miały na wskroś grecki charakter i uporczywie go broniły. Były piękne, miały greckich bogów, greckie świątynie i greckie amfiteatry. Ich mieszkańcy myśleli, mówili i żyli po grecku.
Przybycie Jezusa do Dziesięciogrodu ma wyjątkowe znaczenie. Jest ono jednym z pierwszych znaków wytyczających kierunek przyszłych wydarzeń. Owszem, w miastach tych nie brakowało Żydów, ale przecież reprezentowały one przede wszystkim świat grecki. Jest to więc pierwsza migawka późniejszych dziejów pozyskiwania świata dla Chrystusa. Granice Judaizmu nie powstrzymają odśrodkowego parcia Chrześcijaństwa i Chrystus wyruszy na swoją ekspedycję „aż po krańce ziemi”. Jak bardzo greckie i jak ważne były to miasta widać z niektórych choćby faktów. Dla przykładu spójrzmy tylko na jedno z nich, na Gadarę. Z Gadary pochodził Filedemos, wielki epikurejski filozof, współczesny Cycerona, Meleager, mistrz greckiego epigramu, Menippos, znany satyryk i Teodoros, retoryk, który był wychowawcą samego Tyberiusza, rzymskiego imperatora. Przybycie Jezusa do Dziesięciogrodu było epokowym wydarzeniem.
Teraz łatwiej nam będzie zrozumieć, dlaczego Jezus pozostawił człowieka uzdrowionego wśród jego ziomków.
1. Człowiek ten miał być świadectwem chrześcijaństwa. Miał być żywym, chodzącym, jaskrawym, niezbitym świadectwem tego, co Chrystus może dla człowieka uczynić. Nie jest to naszą chlubą, co my czynimy dla Chrystusa, lecz to, co Chrystus czyni dla nas. Jedynym argumentem chrześcijaństwa, którego nie da się obalić, jest nowy, na nowo stworzony, odrodzony człowiek.
2. Człowiek ten stał się pierwszym ziarnem wrzuconym w ziemię, z której w przyszłości miały być zebrane obfite plony. Pierwszy kontakt z grecką cywilizacją nawiązany został w Dziesięciogrodziu. Wszystko musi mieć jakiś swój początek. Piękno chrześcijaństwa, które później tak wspaniale zakwitło w myśli greckiej i w greckim geniuszu, na początku pojawiło się w jednym człowieku, który był opętany przez demony, a którego Jezus uzdrowił. Chrystus zawsze musi od kogoś rozpocząć. Dlaczego ta wspaniała odnowa naszego własnego kręgu i naszego społeczeństwa nie miałaby się rozpocząć właśnie od nas?
W krytycznej chwili (5,21-24)
Znowu Jezus staje wobec tragicznych wydarzeń. Każda poważna choroba dziecka jest tragedią. Z tekstu dowiadujemy się, że dziewczynka miała dwanaście lat. Zgodnie z żydowskim zwyczajem dziewczynka stawała się kobietą, kiedy miała dwanaście lat i jeden dzień. Ta dziewczynka właśnie osiągnęła próg dojrzałego wieku. Śmierć w takim czasie jest podwójnie tragiczna.
Tekst mówi o zachowaniu się przełożonego synagogi. Ojca dziewczynki. Człowieka tego wszyscy w osadzie znali i wszyscy się z nim liczyli. Był głównym administratorem synagogi i przewodniczącym komisji starszych, odpowiedzialnych za właściwe jej funkcjonowanie. Osobiście odpowiadał za nabożeństwa i chociaż sam nie zawsze brał w nich udział, musiał zadbać o należyty i godny ich przebieg. Wyszukiwał więc ludzi i przydzielał poszczególne role. Przełożony synagogi był jednym z najznaczniejszych i najbardziej szanowanych mieszkańców gminy. Kiedy jego córeczka zachorowała, przypomniał sobie o Jezusie i coś się w nim przełamało.
1. Człowiek ten zapomniał o swoich uprzedzeniach. Nie może być wątpliwości co do tego, że dotychczas traktował Jezusa jako człowieka obcego, jako niebezpiecznego heretyka, jako człowieka, którego nie należy wpuszczać do synagogi i którego każdy prawdziwy Żyd powinien unikać. Kiedy jednak znalazł się w potrzebie porzucił uprzedzenia. Uprzedzenie jest w rzeczywistości „sądzeniem z góry”. Jest formowaniem opinii względnie wydawaniem wyroku przed zbadaniem faktów. Uprzedzenie należy do największych hamulców postępu, bez względu na dziedzinę, musiał najpierw stoczyć walkę z uprzedzeniem. Kiedy Sir James Simpson odkrył znieczulające działanie chloroformu, szczególnie przy porodach, środek ten zaczęto traktować jako „przynętę szatana, wabiącą kobiety obietnicami błogosławieństw po to, aby nie tylko uśmierzyć ból, ale znieczulić ich serca i pozbawić Boga głośnego i rozdzierającego działania, jakie powinno się do niego wznosić w godzinę udręki. „Uprzedzenie zamyka człowiekowi drogę do wielu błogosławieństw”.
2. Człowiek ten zapominał o swoim dostojeństwie. On, przełożony synagogi, przyszedł i rzucił się do stóp Jezusa, wędrownego nauczyciela. Niejeden człowiek zapomniał o swoim dostojeństwie, kiedy trzeba było ratować życie. Za przykład może posłużyć nam Naaman (2 Krl 5), który szukając oczyszczenia z trądu przyszedł do Elizeusza. Elizeusz polecił mu umyć się siedem razy w Jordanie. Naaman był oburzony. „To tak się traktuje pierwszego po królu w Syrii? Elizeusz nawet nie zechciał się z nim zobaczyć! Rozmawiał przez sługę! A poza tam, czy rzeki syryjskie nie są dużo lepsze od tego wąskiego zamulonego Jordanu?” Tak na początku myślał Naaman. Kiedy jednak wyrzucił z serca dumę, został uzdrowiony.
Znana jest historia Diogenesa, greckiego filozofa ze szkoły cyników. Porwali go piraci i zaprowadzili go na rynek niewolników, ażeby sprzedać. W czasie licytacji Diogenes przyglądał się uważnie twarzom kupujących, po czym, wskazując na jednego z nich, powiedział: „Sprzedajcie mnie temu człowiekowi. On potrzebuje pana.” Tak się też stało. Dionizesa kupił wskazany przez niego człowiek i w jego ręce złożył wszystkie sprawy związane z zarządzaniem całego swojego mienia. Jemu też polecił wychowywanie swoich dzieci. Później często powtarzał: „Błogosławiony był dzień wejścia Diogenesa do mojego domu”. Tak było istotnie. Gdyby się jednak ten człowiek, wtedy na rynku niewolników, poczuł urażony i uniósł się godnością, wiele by stracił. Stając w obronie własnego dostojeństwa można nieraz wszystko stracić.
3. Człowiek ten rozprawił się z własną dumą. Szukanie u Jezusa pomocy musiało być w przypadku przełożonego synagogi, świadomym aktem upokorzenia się. Nikt nie chce być dłużnikiem. Chcemy być niezależni. Pierwszym jednak krokiem chrześcijańskiego życia jest uświadomienie sobie ciągłej zależności i ogromnego zadłużenia wobec Boga.
4. Wydaje mi się - choć są to tylko domysły - że człowiek ten przestał się liczyć ze zdaniem swoich przyjaciół. Nie jest wykluczone, że jego przyjaciele do końca byli przeciwni szukania pomocy u Jezusa. Jest raczej dziwne, że przełożony przyszedł osobiście. Mógł przecież kogoś posłać. Zapewne nie było mu łatwo odejść od córki w tak krytycznej chwili. Umierała. Być może przyszedł osobiście, ponieważ nikt inny nie chciał tego uczynić. Podejrzany wydaje się pośpiech jego domowników, którzy przyszli ażeby powiedzieć, że Jezus nie jest już potrzebny w ich domu. Odnosi się niemal wrażenie, że taki obrót sprawy przyniósł im ulgę. Jest całkiem możliwe, że przełożony, ażeby wezwać Jezusa, musiał sprzeciwić się opinii publicznej i postawie własnych domowników. Za głupca w oczach świata często uchodzi ten właśnie człowiek, który postępuje najrozsądniej. Oto człowiek, który o wszystkim zapomniał i z wszystkiego zrezygnował, ponieważ zależało mu na pomocy Jezusa. Dlatego zawsze potem pamiętał, że Jezus jest Zbawicielem.
Ostatnia nadzieja cierpiącej kobiety (5,25-29)
Kobieta opisana w wydarzeniu cierpiała na bardzo powszechną i bardzo trudną do wyleczenia chorobę. Talmud podaje nie mniej niż jedenaście sposobów leczenia tej choroby. Niektóre z nich polegały na stosowaniu środków wzmacniających oraz ściągających, inne natomiast, zalecały przeróżne przesądy i praktyki, takie jak na przykład noszenie przy sobie popiołu ze strusiego jaja, latem koniecznie w lnianej szacie, a zimą w bawełnianej, albo noszenie ziarna jęczmienia znalezionego w odchodach białej oślicy. Biedna kobieta na pewno próbowała stosować nawet desperackie środki. Jej problem był wielki. Nie tylko pogarszał się stale stan jej zdrowia ale choroba czyniła ją nieczystą, zamykając tym samym drogę do społecznego wielbienia Boga oraz kontaktów z ludźmi (3 Mjż 15,25-27).
Marek wypowiada się tu o lekarzach z delikatną drwiną. Kobieta była u wielu lekarzy i wiele wycierpiała, wydała wszystkie pieniądze, jakie miała, ale zamiast poprawy, ciągle się jej pogarszało. Literatura żydowska ma interesujące wypowiedzi na temat lekarzy. „Poszedłem do lekarzy” mówi pewien człowiek, „aby się wyleczyć. Ale tym bardziej oczy moje wygasały z powodu bielma, im bardziej smarowano mi je maścią, aż w końcu całkiem oślepłem” (Tobiasz 2, 10). Jeden z fragmentów Miszny, tzn. spisanych nauk rabinów, mówi o zawodach, jakich ojciec może uczyć swojego syna. „Rabin Juda poucza: Woźnicy oślich zaprzęgów są przeważnie niegodziwi, powożący wielbłądami są w większości ludźmi porządnymi, wśród żeglarzy przeważają pobożni, najlepszy wśród lekarzy nie ujdzie Gehenny a najprzyzwoitszy między rzeźnikami jest wspólnikiem Amaleka”. Ale są też na szczęście i słusznie, głosy pozytywne. Jeden z największych hołdów lekarzom składa księga Mądrości Syracha (księga apokryficzna napisana w tzw. okresie międzytestamentowym), gdzie w rozdziale 38, 1-15 - czytamy:
Czcij lekarza czcią należną dla jego posług,
albowiem i jego stworzył Pan.
Od najwyższego jest uzdrowienie,
jak od króla otrzymuje się podarki.
Wiedza lekarza podnosi mu głowę,
nawet i wobec władców będą go podziwiać,
Pan stworzył z ziemi lekarstwa,
a człowiek mądry nie będzie nimi gardził.
Przez nie się leczy i ból usuwa,
przez nie aptekarz czyni leki,
aby się nie kończyło Jego działanie
i życie bez chorób było po całej ziemi.
Sprowadź też lekarza,
nie odsuwaj się od niego,
albowiem on jest potrzebny
Jest czas,
kiedy w jego ręku jest wyjście z choroby:
on sam polecać się będzie Panu,
aby dał mu moc przyniesienia ulgi
i leczenia w celu utrzymania życia.
Żaden z dotychczas odwiedzanych przez kobietę lekarzy nie był w stanie jej pomóc. Kobieta usłyszała o Jezusie. Chciała do niego pójść, ale miała problem - jej choroba należała do tych kłopotliwych i wstydliwych chorób. Zabrakłoby jej odwagi stanąć w tłumie przed Jezusem i otwarcie przedstawić swoją sprawę. Postanowiła dlatego dotknąć go niepostrzeżenie. Pobożni Żydzi nosili na sobie zwierzchnie szaty z czterema frędzlami - przy każdym rogu jeden frędzel. Frędzle te noszono zgodnie z nakazem zawartym w Czwartej księdze Mojżeszowej 15,38-40 i miały one przypominać samemu człowiekowi noszącemu szatę, jak też być świadectwem wobec innych, że jest on członkiem ludu wybranego przez Boga. Były one znakiem identyfikującym pobożnego Żyda. Kobieta podeszła niepostrzeżenie w tłumie i dotknęła jednej z takich frędzli. Od razu stwierdziła, z drżeniem radości, że została uzdrowiona.
Kobieta podeszła do Jezusa jak do ostatniej szansy ratunku. Próbowała już wszystkie inne środki. W końcu spróbowała jeszcze Jezusa. Bardzo często ludzie szukali u Jezusa pomocy wtedy, kiedy znaleźli się w ciężkim kłopocie. Ktoś może walczył z pokusą, długo i bezskutecznie; kiedy już stracił siły, wyciągnął rękę i wołał: „Panie, ratuj mnie! Ginę!” Ktoś inny borykał się z jakimś ciężarem, wyczerpującym zadaniem tak długo, aż się załamał; wtedy wołał o moc, większą od własnej. Inny znów pracował nad wyrobieniem w sobie jakiejś pięknej cechy będącej wielkim dziełem. To samo mogłyby robić odpowiednio zaprogramowane automaty. Jeżeli aktor ma stworzyć wielkie dzieło, jego łzy muszą być prawdziwymi łzami, jego uczucia muszą być prawdziwymi uczuciami ; jego gra musi być wzbogacona jego własną duszą. Jeżeli kaznodzieja powiedział prawdziwe kazanie, to schodzi z kazalnicy prawdziwie wyczerpany.
Gdy zawiodą inni pomocnicy i radośnie uciekną,
O pomocniku bezradnych, pozostań wtedy ze mną.
Koszt uzdrowienia (5,30-34)
Tekst ten mówi nam nieco o trzech osobach.
1. Mówi nam on coś o Jezusie. Mówi o koszcie uzdrowienia. Kiedykolwiek Jezus kogoś uzdrawiał, zawsze coś z siebie dawał. Jest to powszechna zasada życia. Nigdy nie wypracowujemy czegoś wielkiego, jeżeli nie poświęcimy temu części naszego życia, jeżeli nie włożymy w to części naszej duszy. Żaden pianista nie da wielkiego koncertu, jeżeli jego gra będzie polegała wyłącznie na bezbłędnej technice. Przedstawienie nie będzie wielkie, jeżeli przy jego końcu nie odczuje się wyczerpania, które jest świadectwem oddania siebie samego. Gra wielkiego aktora nie polega tylko na właściwych gestach, poprawnie wypowiadanych słowach, automatycznych ruchach. Jego łzy muszą być prawdziwymi łzami, jego uczucia muszą być prawdziwymi uczuciami, musi on dać w to przedstawienie coś z siebie. Żaden wielki kaznodzieja nie schodził z kazalnicy bez zupełnego wyczerpania.
Jeżeli mamy pomóc innym, musimy być przygotowani na dawanie siebie. Wszystko zależy od naszego stosunku do ludzi. Kiedyś Matthew Arnold, znany krytyk literacki, powiedział o klasach średnich: „Spójrzcie na tych ludzi; na ubrania jakie noszą, na książki które czytają, na strukturę umysłu, który komponuje ich myśli. Czy ta nędza może być zrekompensowana jakąkolwiek sumą pieniędzy?” Sens tej wypowiedzi może odpowiadać prawdzie lub nie. Nie o to chodzi. Chodzi o to, że zrodziła ją pogarda. Człowiek ten, patrząc na ludzi dostawał drgawek, ponieważ się nimi brzydził. Nikt, kto w taki sposób patrzy na ludzi nie może im pomóc.
Pomyślmy, z drugiej strony, na chwilę, o Mojżeszu, szczególnie o jego zachowaniu na szczycie góry, kiedy ludzie zrobili sobie złotego cielca. Prosił tam Boga o przebaczenie ludowi grzechu, nawet za cenę wymazania własnego imienia z Bożej księgi. Poeta Myers wkłada w usta Pawła, patrzącego na ginący świat pogan, takie słowa:
O, chciałbym ich ratować, umrzeć, by ich zbawić - Za wszystkich być ofiarą, siebie za nich stawić. Jezus był gotowy płacić cenę niesienia pomocy innym, a ceną tą było oddanie własnego życia. Jego naśladowcami stajemy się tylko wtedy, kiedy sami jesteśmy gotowi oddać nie tylko to, co posiadamy, ale naszą moc, samych siebie - na korzyść innych.
2. Czego uczymy się tu patrząc na uczniów? Uczymy się o ograniczoności tego, co nazywamy zdrowym rozsądkiem. Uczniowie próbowali dawać wyjaśnienia w oparciu o zdrowy rozsądek. Jakże można uniknąć dotknięć i potrąceń w takim tłumie? To był rozsądny sposób patrzenia na rzeczywistość. Wyłania się tu dziwny i niepokojący fakt, mianowicie sami uczniowie nigdy dotychczas nie uświadamiali sobie, że uzdrawianie mogło Jezusa cokolwiek kosztować.
Jedną z tragedii życia jest dziwna niewrażliwość ludzkiego umysłu. Często zupełnie nie zdajemy sobie sprawy z ciężaru przeżyć, przez jakie idą inni ludzie. Ponieważ sami nie przeszliśmy przez taką czy inną sytuację, nie myślimy o tym, ile kosztuje ona naszego bliźniego. Dlatego, że coś jest łatwe dla nas, nie wczuwamy się w położenie drugiego, który tę samą rzecz okopuje ogromnym wysiłkiem. Dlaczego często ranimy najbardziej tych, których miłujemy. Można oczywiście modlić się o ten wrażliwy, pełen zdrowej wyobraźni zmysł spostrzegawczy, który potrafi wejrzeć w serca innych ludzi.
3. Czego uczy nas ten fragment, kiedy przyglądamy się przedstawionej tam kobiecie? Przede wszystkim widzimy ulgę spowodowaną wyznaniem. Było ono dla niej takie trudne, takie upokarzające. Ale kiedy wyznała już Jezusowi całą prawdę, strach i drżenie ustąpiły, a serce zalała fala ogromnej ulgi. Kiedy uczyniła swoje wyznanie, zobaczyła że Jezus ma tak wiele dobroci. Wszystkie nasze problemy, całą naszą niedoskonałość przyniesiemy do Jezusa, świadomi, że potrzebujemy właśnie Jego, a on nam pomoże. Nie jest trudno wyznać swoją udrękę komuś, kto tak rozumie jak Jezus.
Rozpacz i nadzieja (5,35-39)
Zwyczaje żałobne u Żydów były pełne ekspresji i zawierały wiele szczegółów, które miały za zadanie zaakcentować smutek i rozłąkę spowodowane śmiercią. Nie było w nich nic ze spokojnej i ufnej nadziei chrześcijańskiej wiary.
Kiedy człowiek umierał, rozpoczynano od razu głośny płacz i lament, aby wszyscy wiedzieli, że przyszła śmierć. Opłakiwanie powtarzano przy grobie. Żałobnicy pochylali się nad grobem prosząc nieboszczyka o odezwanie się. Bili się w piersi, rwali włosy, rozdzierali szaty. Rozdzierania szat dokonywano według pewnych prawideł i przepisów. Szaty miały być rozdzierane do linii serca, aż do odsłonięcia nagiego ciała. Ojcowie i matki dokonywali rozdarcia po lewej stronie, nad sercem, wszyscy inni po stronie prawej. Kobieta mogła rozdzierać swe szaty w ukryciu. Wpierw rozrywała szatę, którą miała pod spodem i obracała ją tyłem do przodu, następnie rozdzierała szatę wierzchnią. Zabieg ten pozwalał jej wykonać tę część rytuału pogrzebowego baz odsłaniania nagiego ciała. Rozdarte szaty noszone były przez trzydzieści dni. Właściwie już po upływie siedmiu dni wolno było zszyć szaty, ale bardzo prowizorycznie, tak, aby rozdarcie było dalej widoczne. Właściwej naprawy szaty dokonywano dopiero po upływie trzydziestu dni.
Ważna rola w żałobnym rytuale przypadała grającym na flecie. W całym starożytnym świecie, w Rzymie, Grecji, Fenicji, Asyrii i w Palestynie zawodzenie fletu było nierozłącznie związane ze śmiercią i tragicznymi wydarzeniami. Wymagano na przykład, aby na pogrzebie żony nawet najbiedniejszego człowieka było przynajmniej dwóch flecistów. W encyklopedii Hastinga, pt. Dictionary of Christ and the Gospels. W. Haylor Smith podaje dwa ciekawe przykłady potwierdzające, że praktyka angażowania flecistów była szeroko rozpowszechniona. Było ich wielu na pogrzebie rzymskiego cesarza Klaudiusza. Kiedy w 67 r. po Chr. wieść o zdobyciu Jotapata przez rzymskie armie doszła do Jerozolimy, „większość mieszkańców tego miasta” jak mówi Józef Flawiusz, „najęła flecistów do przewodzenia im w lamencie”.
Żałosne tony fletów, zawodzenia płaczących, apele do zmarłego o odezwanie się, rozdarte szaty, rwane włosy - wszystko to czyniło dom żałoby miejscem niesamowicie smutnym i przygnębiającym.
Kiedy przyszła śmierć, żałobnikowi nie wolno było pracować, namaszczać się olejkami ani też nosić butów. Nawet najbiedniejszy musiał przerwać pracę na trzy dni. Nie wolno mu było podróżować z żadnymi towarami. Podobnie i jego słudzy. Żałobnik musiał owijać sobie głowę, nie wolno mu było się golić ani też „robić czegokolwiek dla własnej wygody”. Nie powinien też czytać Ksiąg Prawa, ani proroków, gdyż ich czytanie jest radością. Z wszystkich ksiąg Pisma Św. wolno mu było czytać jedynie Księgę Joba, Jeremiasza i Treny Jeremiaszowe. Posiłki mógł spożywać jedynie we własnym domu, przy czym mięso i wino były z nich całkowicie wyłączone. W ciągu trzydziestu dni nie wolno mu było opuszczać miejscowości. Znany był zwyczaj nie jadania przy stole; żałobnik siadał na podłodze i jadł ze stołka. Był też zwyczaj, znany zresztą do dziś, jadania jaj umaczanych w popiele i soli.
Wśród żałobników zwyczaj jeden był osobliwy; wylewano wodę z wszystkich naczyń w domu żałoby oraz w trzech domach po jednej i po drugiej stronie, ponieważ mówiono, że Anioł śmierci zabijał mieczem umoczonym w znajdującej się w pobliżu wodzie. Był też i inny, raczej patetyczny zwyczaj: w przypadku śmierci młodej osoby, która nie wstąpiła jeszcze w związki małżeńskie, do rytuału pogrzebowego włączana była część uroczystości ślubnej.
Na czas żałoby zwalniany był człowiek z obowiązku przestrzegania Prawa, ponieważ rozumiano, że wielki smutek może go przyprawić o utratę kontroli nad zmysłami.
Żałobnik musiał oczywiście pójść do synagogi. Przy wejściu ludzie spotykali go i mówili: „Błogosławiony jest ten, kto pociesza pogrążonego w żałobie”. Żydowski modlitewnik zawiera specjalną modlitwę, którą wypowiadano w domu żałoby przed posiłkiem:
„Błogosławiony jesteś, o Boże, Panie nasz, Królu wszechświata, Boże ojców naszych, Stworzycielu nasz, Odkupicielu, Ty, który nasz uświęcasz, Królu życia, który jesteś dobry i dobrze czynisz; Bóg prawdziwy, Sędzia sprawiedliwy, który przyjmuje dusze, i sądzi ją sprawiedliwie, rządzi niepodzielnie we wszechświecie, który czyni wszystko według swojej woli, a postępowanie jego oparte jest na mądrym i sprawiedliwym sądzie, który nas uczynił swoim ludem i sługami swoimi, którego błogosławimy i wielbimy w każdej sytuacji, bo inaczej nie możemy, który odmienia wszystkie nieszczęścia Izraela, który będzie osłaniał nas również w tym naszym nieszczęściu, wyprowadzi z żałobnego płaczu i wskaże drogę do życia i pokoju. Pociesz, o Boże, Panie nasz, wszystkich żałobników Jerozolimy, którzy płaczą z powodu naszego smutku. W płaczu pociesz ich, a w udręce daj im radość, jak pocieszony bywa człowiek przez swoją matkę. Błogosławiony jesteś, o Boże, Pocieszycielu Syonu, który znowu budujesz Jeruzalem”
Modlitwa ta jest piękna, ale pochodzi z czasów późniejszych niż Nowy Testament, dlatego, szukając tła do wydarzeń w domu przełożonego synagogi, musimy cofnąć się do wcześniejszego okresu, kiedy śmierć powodowała wybuch niczym niepohamowanej rozpaczy i bezgranicznego smutku.
Wiara pozwala widzieć inaczej (5,40-43)
Mamy tu do czynienia z piękną historią. W Ewangelii, słowa, „Dziewczynko, wstań”, podane są w języku aramejskim, „Talita, kumi”. W jaki sposób to króciutkie aramejskie zdanie znalazło sobie miejsce w greckim tekście Ewangelii? Jest tylko jedno wytłumaczenie. Marek otrzymał informację o wydarzeniu od Piotra. Piotr też najczęściej musiał mówić po grecku, przynajmniej, kiedy był poza Palestyną. Ale Piotr był tamtego pamiętnego dnia w domu przełożonego synagogi, był jednym z wybranych trzech uczniów, którzy osobiście wszystko widzieli i słyszeli. Piotr nie mógł zapomnieć głosu Jezusa. Te słowa, „Talita, kumi!” nie opuszczały jego pamięci przez całe życie. Była w nich miłość, łagodność i to pozostało w nim na zawsze, do tego stopnia, że zupełnie nie umiał myśleć o nich po grecku, ponieważ jego pamięć zachowała je tylko w takim brzmieniu, w jakim Jezus je wtedy wypowiedział.
Fragment ten zestawia szereg kontrastów.
1. Kontrast między poczuciem beznadziejności żałobników a ufnością Jezusa. „Nie trudź nauczyciela”, mówili. „Teraz już nikt jej nic nie pomoże”. Jezus zaś powiedział: „Nie bój się, tylko wierz”. Uczucie beznadziejności z jednej strony, z drugiej zaś spokojna ufność.
2. Kontrast między niepohamowaną rozpaczą żałobników, a cichą pogodą ducha Jezusa. Oni, w ataku rozpaczy, zawodzili, łkali, płakali, wyrywali włosy i rozdzierali szaty. On był cichy, spokojny, pogodny i panował nad sytuacją.
Skąd ta różnica? Stąd, że Jezus bezgranicznie ufał Bugu. Nawet największą klęskę można przyjąć dzielne, kiedy wychodzi się na jej spotkanie z Bogiem. Żałobnicy szydzili z niego, ponieważ myśleli, że jego ufność nie ma żadnej podstawy, a jego spokój świadczy o błędnej ocenie sytuacji. Ale głównym faktem życia chrześcijańskiego jest to, że u Boga jest możliwe wszystko, co wydaje się zupełnie niemożliwe u ludzi. To, co w oparciu o czysto ludzkie przesłanki wydaje się zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe, staje się wspaniałą rzeczywistością, kiedy Bóg wkracza w sytuację. Szydzili z niego, ale kiedy zobaczyli, co Bóg uczynił, ich szyderstwa obróciły się w wielkie osłupienie i zachwyt. Nie ma takiej sytuacji, której nie można przyjąć, ani też takiej, której nie można by przeżyć - nie wyłączając nawet śmierci - kiedy wychodzimy na jej spotkanie w Bożej miłości, która jest w Jezusie Chrystusie, naszym Panu.
Bez czci w swoim własnym kraju (6,1-6)
Przychodząc do Nazaretu Jezus poddał siebie bardzo surowej próbie. Przyszedł do swojego rodzinnego miasta. Nie ma surowszych krytyków, od tych, którzy znają człowieka od jego dzieciństwa. Nie miała to być prywatna wizyta, zwykłe odwiedziny rodziny i domu. Jezus przyszedł w otoczeniu swoich uczniów. Znaczy to, że przyszedł jako rabin. W Palestynie był znany obraz podróżującego rabina otoczonego uczniami. Podobnie przyszedł Jezus: jako nauczyciel ze swoimi uczniami.
Wszedł do synagogi i nauczał. Nauczanie jego nie zyskiwało uznania. Zostało przyjęte raczej pogardliwie. „Gorszyli się nim”. Znali dom i środowisko, które go wydały. Nie mogli pojąć, że człowiek takiego pochodzenia, jak Jezus, mówi i czyni takie niezwykłe rzeczy. Znajomość i pewnego rodzaju zażyłość zrodziły w nich uczucie lekceważenia, a nawet pogardy.
Nie chcieli słuchać tego, co Jezus mówił, z dwóch powodów:
1. Mówili: „Czyż on nie jest cieślą?” Użyte tu słowo cieśla w oryginale brzmi tekton, Tekton to jest człowiek, który pracując w drzewie jest czymś więcej, niż zwykłym stolarzem. Jest wysoko kwalifikowanym mistrzem w swoim zawodzie. U Homera jest powiedziane, że tekton buduje statki, domy, świątynie. Tak dawniej, jak i dziś można w małych miasteczkach i osiedlach znaleźć rzemieślnika, który buduje wszystko, od kurnika do domu włącznie. Taki człowiek może zbudować ścianę, naprawić dach, zreperować bramę. Przy użyciu niewielu narzędzi i to tych najprostszych, potrafi zrobić wszystko. Takim cieślą był właśnie Jezus. W tym jednak rzecz, że ludzie z Nazaretu gardzili Jezusem, ponieważ był on robotnikiem pracował fizycznie. Jezus pochodził z ludu, był laikiem, prostym człowiekiem - dlatego nim pogardzali.
Will Crooks był jednym ze wspaniałych przywódców ruchu robotniczego. Urodził się w bardzo biednej rodzinie. Jego pierwsze wspomnienie z dzieciństwa, to obraz zapłakanej matki, która nie wiedziała czym nakarmić dzieci na następny dzień. Crooks rozpoczął pracę u kowala za pięć szylingów tygodniowo. Został wspaniałym rzemieślnikiem i znano go, jako jednego z najuczciwszych i najdzielniejszych ludzi. Obrał karierę polityczną i został pierwszym robotniczym burmistrzem Londynu. Fakt ten stał się zgorszeniem dla wielu. Kiedyś, w tłumie, jakaś kobieta powiedziała z wielkim oburzeniem: „Tego prostaka, Crooks'a zrobili burmistrzem? A on przecież jest tylko robotnikiem”. Ktoś w tłumie odwrócił się, był to sam Crooks. „Ma pani rację. Jestem tylko robotnikiem”.
Mieszkańcy Nazaretu gardzili Jezusem, ponieważ był człowiekiem pracy własnych rąk. My, oczywiście inaczej oceniamy Jezusa. W tym, że był robotnikiem, widzimy jego chwałę. Wiemy bowiem, że Bóg zstępując na ziemię, nie zastosował wobec siebie żadnej ulgowej taryfy. Przyjął normalne, zwykłe życie, z wszystkimi jego zwykłymi zadaniami.
Urodzenie, fortuna, pochodzenie - są czynnikami przypadkowymi i nie mają niczego wspólnego z wartością danej osoby jako człowieka. Aleksander Pope napisał:
„Twoja wartość czyni z ciebie człowieka; a jej brak - człeczynę.
Wszystko inne jest tylko skórą lub zasuszoną maliną”.
Powinniśmy wystrzegać się pokusy oceniania ludzi na podstawie rzeczy zewnętrznych, przypadkowych i wrodzonych.
2. Mieszkańcy Nazaretu pytali: „Czy to jest syn Marii? Czy nie znamy jego braci i sióstr?” Fakt nazwania Jezusa synem Marii, świadczy o tym, że Józef musiał już w tym czasie nie żyć. Tu znajduje się klucz do jednej z zagadek życia Jezusa. Jezus miał tylko trzydzieści trzy lata, kiedy umarł. Do trzydziestego roku mieszkał w Nazarecie (Łk 3,23). Dlaczego mieszkał tam tak długo? Przecież świat czekał na zbawienie. Dlatego, że Józef zmarł w młodym wieku, Jezus wziął na siebie obowiązek utrzymania matki, braci i sióstr. Kiedy rodzeństwo jego było na tyle dorosłe, że mogło przejąć od niego ten obowiązek, Jezus opuścił Nazaret. Jezus był wierny w małych rzeczach, dlatego też Bóg zlecił mu ogromne zadanie.
Ale mieszkańcy Nazaretu pogardzali nim dlatego, że znali jego rodzinę. Tomasz Camphell był poetą wielkiej miary. Jego ojciec zupełnie nie znał się na poezji. Kiedy ukazał się pierwszy tom poezji Tomasza, jedną kopię otrzymał również jego ojciec. Stary człowiek trzymał ją w rękach i oglądał z każdej strony. Patrzył na oprawę, na książkę, jako na przedmiot, a nie na wiersze. „Kto by pomyślał”, powiedział w zdumieniu, „że nasz Tom potrafi zrobić taką książkę”. Bywają sytuacje, kiedy bliska znajomość danej osoby zamiast prowadzić do wzrastającego wobec niej szacunku, prowadzi niestety do niefrasobliwej poufałości. Czasami jesteśmy zbyt blisko ludzi, aby widzieć ich wielkość.
W wyniku takiego ustosunkowania się ludzi do Jezusa, nie było w Nazarecie sprzyjającej atmosfery, żeby Jezus mógł dokonywać wielkich rzeczy. Właściwa atmosfera warunkuje wiele spraw.
1. Do dziś prawdą jest fakt, że nie możemy uleczyć człowieka, który tego nie chce.
2. W niesprzyjającej atmosferze nie można należycie głosić Ewangelii. Nasze zbiory wyglądałyby zupełnie inaczej, gdyby zgromadzeni na nabożeństwie ludzie pamiętali, że oni są współautorami zwiastowania, że atmosfera, jaką tworzą, stanowi więcej, niż połowa każdego kazania. W atmosferze otwarcia się słuchaczy i oczekiwania, najskromniejsze słowo może zapalić ogień. W atmosferze krytycznego chłodu i uprzejmej obojętności, najbardziej uduchowione kazanie może umrzeć zanim jeszcze padnie na ziemię.
3. W złej atmosferze nie można doprowadzić do pokoju. Jeżeli ludzie zeszli się po to, aby się nienawidzić, to będą się nienawidzić. Jeżeli zeszli się bez woli zgromadzenia drugich, to rozejdą się bez wzajemnego porozumienia. Jeżeli zeszli się po to, aby nic nie widzieć, tylko swój punkt widzenia, to niczego innego nie zobaczą. Ale jeżeli ludzie zejdą się po to, by wyrazić swą miłość do Chrystusa i szukać dróg miłowania jeden drugiego, to nawet ci najbardziej od siebie oddaleni, mogą się zbliżyć i dojść do jedności - w Chrystusie.
Ciąży na nas ogromna odpowiedzialność. Możemy być albo pomocą, albo przeszkodą w pracy Jezusa Chrystusa. Albo otworzymy przed nim drzwi szeroko, albo je zatrzaśniemy.
Heroldowie Króla (6,7-11)
Lepiej zrozumiemy szczegóły tego fragmentu Ewangelii, jeżeli będziemy mieli przed oczyma obraz normalnego ubioru Żyda w Palestynie w czasach Jezusa. Ubiór ten składał się z pięciu części.
1. Pod spodem na samym ciele, noszono chiton albo sindon, złożony w pół i zszyty od góry do dołu. Ta część garderoby była długa, sięgała prawie do stóp. W miejscu górnych rogów wycinano miejsce na ręce. Nowe tuniki sprzedawano bez otworów na głowę. Dowodziło to, że tunika jest nowa i pozwalało kupującemu uformować sobie kształt otworu wokół szyi według własnego życzenia. Kształt ten był inny dla mężczyzn inny dla kobiet. Kobiety, szczególnie karmiące matki musiały mieć dłuższe otwory pozwalające na karmienie niemowląt. Najprostsze tuniki nie różniły się od zwykłych worków z ciętymi otworami w rogach. Znane też były bardziej rozwinięte formy tunik. Te miały długie rękawy, a niektóre z nich były rozpinane z przodu, od góry do dołu, jak sutanna.
2. Część garderoby noszona na wierzchu nazywała się himation. W dzień spełniała rolę płaszcza, w nocy - rolę koca. Był to kawałek płótna o rozmiarach 210×130 cm, odpowiednio złożony, z wyciętymi otworami na ręce. Zazwyczaj płaszcz zszywany był z dwóch kawałków w taki sposób, że szew biegł z tyłu, wzdłuż kręgosłupa. Niektóre płaszcze były wykonane z dużym nakładem kunsztu i pracy. Himation Jezusa, na przykład, nie był zszywany, lecz tkany z jednego kawałka (J 19,23). Płaszcz był główną częścią ubioru.
3. Do ubioru należał też pas. Opasywał on obie wyżej opisane części garderoby. Niższe partie tuniki mogły być zgarnięte i przytrzymane pasem, aby ułatwić pracę lub bieg. Czasami podciągnięta dość wysoko tunika tworzyła swojego rodzaju worek zbluzowany nad pasem, na którym można było umocować rzeczy do niesienia. Pas był często podwójny na końcach i to na długości około 45 cm, tworząc kieszeń na pieniądze.
4. Powszechną częścią garderoby był również ubiór głowy. Była nim bawełniana lub lniana chusta wielkości 1 m2. Mogła być w białym, niebieskim lub czarnym kolorze. Czasami robiono ją z farbowanego jedwabiu. Chustę składano po przekątnej i zakładano na głowę w taki sposób, aby chroniła tył szyi, kości policzkowe i oczy przed żarem i blaskiem słonecznym. We właściwym położeniu utrzymywała ją opaska z lekko elastycznej, łatwo naciągającej się wełny.
5. Na nogach noszono sandały. Były to po prostu płaskie podeszwy ze skóry, drewna lub plecionej trawy, z pętelkami na krawędziach, przez które przewlekano rzemień mocujący sandały do nóg.
Nie jest całkiem jasne o jakiej torbie mówił Jezus. Mogła to być zwykła torba podróżna. Były one zwykle robione z koźlęcej skóry. Często ściągano ze zwierzęcia skóry w całości, zachowując jej pierwotny kształt łącznie z nogami, głową, ogonem etc. Do skóry przymocowywano rzemienie i noszono ją na ramieniu. Służyła pasterzom, pielgrzymom i podróżnym do noszenia chleba, rodzynek, oliwek i sera. Podróżnego prowiantu powinno było starczyć na jeden lub dwa dni.
Mogła to być jednak inna torba. Użyte jest tu greckie słowo pēra, które również może określać torbę na kolektę. Bardzo często kapłani i wierni chodzili z takimi torbami po domach, zbierając datki na rzecz świątyń i ich bogów. Opisywano tych ludzi jako „pobożnych rabusiów w powiększających swoje łupy w miarę przemierzania kolejnych osad.” Zachowała się pewna dedykacja, w której mężczyzna nazywający siebie niewolnikiem bogini syryjskiej, mówi, że z każdej podróży, którą odbywał dla swojej pani, przynosił siedemdziesiąt toreb wypełnionych po brzegi datkami.
Jeżeli przyjmiemy, że chodziło o torbę w pierwszym znaczeniu, można wnioskować, że Jezus polecał uczniom, żeby nie robili żadnych zapasów na drogę ufając, że Bóg będzie się troszczył o wszystko. Przy drugim znaczeniu, polecenie Jezusa mówi, że uczniowie Jezusa nie powinni być podobni do chciwych kapłanów. Obchodząc wsie i miasta nie powinni brać lecz dawać.
Zwróćmy uwagę na dwa interesujące szczegóły:
1) Według prawa rabinistycznego, każdy wchodzący na dziedziniec świątyni powinien zostawić swój kij, sandały i pas na pieniądze. Wszystkie rzeczy pospolite musiały być odłożone przy wejściu do miejsca świętego. Być może Jezus miał właśnie to na myśli chciał, żeby jego uczniowie zrozumieli, że te proste domy, do których niebawem mieli wchodzić, są tak samo święte, jak dziedzińce świątyni.
2) Gościnność była na wschodzie świętym obowiązkiem. Obcy nie powinien był szukać gościny; gościna miała mu być ofiarowana. Jezus powiedział swoim uczniom, że jeżeli mieszkańcy jakiejś miejscowości odmówią im gościny, jeżeli zamkną przed nimi drzwi domów i uszy serca, to odchodząc od nich mają otrząsnąć proch ze swoich nóg. Prawo rabinistyczne uważało proch pogańskiej krainy za skalany, nieczysty. Wchodząc przeto na teren Palestyny należało otrząsnąć każdą drobinę pyłu z nieczystego kraju. W ten obrazowy sposób manifestowano przekonanie, że Żyd nie może mieć żadnej społeczności z krajem pogańskim. Tutaj Jezus niejako mówi: „Jeżeli nie będą chcieli was słuchać, nie będziecie mogli nic zrobić poza traktowaniem ich tak samo, jak Żyd traktuje poganina. Między nimi i wami nie może być żadnej społeczności”.
Widzimy więc, że znakiem wyróżniającym ucznia Chrystusa miała być największa prostota, pełne poleganie na Bogu i hojność, która zawsze pragnie dzielić się z innymi, nigdy zaś nie żąda niczego dla siebie.
Posłannictwo i miłosierdzie Króla (6,12-13)
W formie krótkiego streszczenia opisana tu została działalność dwunastu apostołów, wysłanych przez Jezusa do pracy misyjnej.
1. Apostołowie nieśli ludziom posłannictwo Jezusa. Użyte tu słowo normalnie oznacza obwieszczenie herolda. Apostołowie nie tworzyli poselstwa. Oni je przekazywali. Nie mówili ludziom tego, co sądzą, albo co uważają za prawdopodobne. Mówili to, co sami otrzymali od Jezusa. Nie nieśli ludziom własnych opinii. Nieśli Bożą prawdę. Posłannictwo proroków zawsze rozpoczynało się słowami: „Tak mówi Pan”. Człowiek, który chce innym przynieść skuteczne posłannictwo, musi go najpierw sam otrzymać od Boga.
2. Apostołowie nieśli ludziom posłannictwo Króla. Jego treścią było nawoływanie do pokuty. Oczywiście takie posłannictwo wstrząsnęło człowiekiem. Pokuta oznacza zmianę sposobu myślenia, a następnie dostosowanie czynów do tej zmiany. Pokuta oznacza zmianę serca i zmianę postępowania. Pokuta musi się łączyć z uczuciem bólu, ponieważ wymaga gorzkiego i bolesnego uświadomienia sobie, że nasza dotychczasowa droga życia była zła. Pokuta musi naruszyć istniejący porządek, ponieważ polega na pełnym zwrocie życia.
Teraz rozumiemy dlaczego tak mało ludzi pokutuje. Ludzie bronią się wszelkimi sposobami przed naruszeniem porządku w ich świecie. Lady Asquith, bardzo obrazowo mówi o ludziach, którzy „mitrężą czas w drodze do śmierci”. Tak postępuje bardzo wielu ludzi. Każda aktywność wymaga wysiłku, wręcz ich oburza. Ich życie, to „kraj gdzie zawsze jest po południu”. W pewnym sensie, energiczny, zawadiacki grzesznik, który z hałasem toruje sobie drogę do jakiegoś obranego celu jest postacią bardziej pociągającą niż negocjujący, niezdecydowany próżniak, który nie ma kręgosłupa i dryfuje przez życie bez celu.
W powieści „Quo Vadis”, jest takie jedno wymowne zdanie. Winicjusz, młody Rzymianin, kocha się w dziewczynie - chrześcijance. Ponieważ sam nie jest chrześcijaninem, nie ma u niej żadnych szans. Pewnej nocy, szukając jej, idzie na tajne zgromadzenie grupy chrześcijan i tam, nieznany nikomu uczestniczy w nabożeństwie. Na zgromadzeniu tym kazanie wygłasza Piotr Apostoł. W przysłuchującym się jego słowom Winicjuszu zaczyna się coś dziać. „Czuł, że gdyby na przykład chciał pójść za tą nauką, musiałby złożyć na stos swoje myślenie, postępowanie, charakter, całą dotychczasową naturę, i wszystko to spalić na popiół, a wypełnić się jakimś zgoła innym życiem i całkowicie nową duszą”.
To jest pokuta. Ale jeśli człowiek nie ma innych pragnień, poza tym, żeby dać mu spokój? Ta zmiana, to nawrócenie, nie dotyczy tylko złodziei, morderców, gwałcicieli, nie chodzi tylko o te rażące grzechy. Dotyczyć może życia, które jest całkowicie egoistyczne, postawy ciągle tylko żądającej, bez zwracania uwagi na innych. Jest to zwrot z życia skoncentrowanego na sobie, ku życiu koncentrującym się na Bogu. Taki zwrot musi kosztować. W. M. Macgregor cytuje następującą wypowiedź Biskupa w książce Les Miserables: „Moja obecność zawsze wywoływała w nich niepokój. Tak, jakby przez mnie wchodziło powietrze z zewnątrz. Czuli się w mojej obecności, tak, jakby stali w przeciągu przy nie zamkniętych drzwiach. Pokuta, to nie sentymentalne uczucie przykrości; pokuta, to przewrót, rewolucja wewnętrzna. Dlatego tak mało ludzi pokutuje.
3. Apostołowie przynosili ludziom miłosierdzie Króla. Szli oni do ludzi nie tylko z szokującymi wymaganiami; nieśli także pomoc i uzdrawianie, nieśli uwolnienie tym, których nękały demony. Od początku chrześcijaństwa, troska i pomoc dotyczyła nie tylko ciała człowieka, ale i duszy. Chodziło o ratunek nie tylko dla duszy ale dla całego człowieka. Chrześcijaństwo wyciągnęło rękę, żeby podnieść człowieka nie tylko z upadku moralnego, lecz także z fizycznego bólu i cierpienia. Namaszczanie olejem było bardzo sugestywne. W starożytnym świecie olej uważano za panaceum na wiele chorób. Galen, wielki lekarz grecki powiedział: „Olej jest jednym z najlepszych środków leczniczych dla chorego ciała”. W rękach sług Jezusa te stare środki lecznicze zyskały nową wartość. Stosowali te środki, które znała wtedy ograniczona wiedza ludzka, ale duch Chrystusowy dawał uzdrawiającemu nową siłę, a starym lekom nową wartość. Moc Boża objawiała się ludziom poprzez ich wiarę w najprostszych i powszechnie znanych rzeczach. Poselstwo i miłosierdzie Króla niesione ludziom przez dwunastu apostołów pozostaje głównym zadaniem Kościoła na dziś i na co dzień.
Trzy sądy o Jezusie (6,14-15)
Wieści o Jezusie obiegły już wtedy całą krainę i dotarły również do uszu Heroda. Możliwe, że Herod nie słyszał wcześniej o Nim, ponieważ Tyberiada, gdzie mieściła się jego urzędowa rezydencja była miastem pogańskim. O ile wiemy, Jezus nigdy dotychczas nie wstępował tam. A działalność misyjna Dwunastu rozsławiła imię Jezusa po całej Galilei, tak, że było ono na ustach wszystkich. W dwóch rozważanych wersetach mieszczą się aż trzy sądy o Jezusie.
1. Sąd nieczystego sumienia. Na Herodzie ciążyła wina wyroku i rozkazu egzekucji Jana Chrzciciela i ta świadomość nie dawała mu spokoju. Kiedy człowiek popełni zły czyn, cały świat staje się jego wrogiem. Myśli jego ciągle wracają podświadomie do tego, co uczynił. Nikt nie może uciec od siebie samego; a kiedy oskarża własny głos sumienia, życie staje się koszmarem. Człowiek taki żyje w ciągłym strachu, że sprawa może się wydać, że przyjdzie taki dzień, kiedy będzie musiał ponieść konsekwencje swego czynu.
Kilka lat temu z więzienia w Glasgow zbiegł pewien więzień. Po czterdziestu ośmiu godzinach przebywania na wolności został schwytany. Był głodny, zmarznięty i wyczerpany. „Nie watro było uciekać”, powiedział. „W ciągłej ucieczce, nie miałem ani chwili na nic, a przecież trzeba jeść, spać... Nie było szansy”. Taki jest los człowieka ściganego.
Kiedy Herod usłyszał o Jezusie, pierwsza myśl przywiodła mu na pamięć Jana Chrzciciela, był przecież winien jego śmierci. Teraz on sam przychodzi, żeby się zemścić. Nie warto grzeszyć. To zbyt wiele kosztuje. Życie grzeszne jest życiem w ucieczce i strachu.
2. Werset 14 mówi, co sądzili o Jezusie nacjonaliści. Niektórzy mówili, że przyszedł do nich Eliasz. Żydzi ciągle czekali na Mesjasza. Istniało wiele wyobrażeń o Mesjaszu, ale najczęściej wyobrażano go sobie, jako zwycięskiego króla, który przyniesie narodowi Izraelskiemu przede wszystkim wolność polityczną, a następnie poprowadzi ich w zwycięskiej ofensywie na podbój świata. Oczekiwali także, że przed przyjściem Mesjasza przyjdzie jeszcze raz Eliasz, największy z proroków, żeby być jego zwiastunem. Do dnia dzisiejszego, przy obchodzeniu Paschy, Żydzi zostawiają przy stole puste miejsce zwane krzesłem Eliasza oraz kielich wina. Otwierają też drzwi na oścież, aby mógł wejść Eliasz i przynieść wreszcie tak dawno oczekiwaną wieść, że przyszedł Mesjasz.
Zawarty w w. 14 sąd o Jezusie pochodzi od człowieka, który chce znaleźć w Jezusie realizację swoich własnych ambicji. Jezus nie jest dla niego tym, komu winien poddać swoje życie i być mu posłusznym, lecz tym, kim mógłby się posłużyć. taki człowiek myśli więcej o własnych ambicjach niż o woli Bożej.
3. Trzeci sąd o Jezusie, to sąd człowieka, który czeka na głos Boży. Byli tacy, którzy w Jezusie widzieli proroka. Były to czasy, kiedy w wielu Żydach żyła patetyczna świadomość nieobecności głosu proroka od trzech wieków. To co Żydzi słyszeli, to dysputy i spory Rabinów, kazania w synagogach. Przez trzy długie wieki nie było słychać głosu, który by ogłaszał: „Tak mówi Pan...” Ci, którzy szukali i pragnęli słyszeć prawdziwy głos Boga, ci usłyszeli go w Jezusie. Prawdą jest, że Jezus był kimś więcej niż prorokiem. Nie tylko przekazywał głos Boży, ale przyniósł ludziom moc, życie i istotę samego Boga. Ci, którzy widzieli w Jezusie proroka, mieli więcej racji i lepszą postawę, niż nękany przez poczucie winy Herod i żydowscy nacjonaliści. Żydzi widząc w Jezusie proroka, słuchali Go jako głosu Bożego i było rzeczą prawdopodobną, że pójdą jeszcze jeden krok dalej i zobaczą w Jezusie Syna Bożego.
Zemsta złej kobiety (6,16-29)
Relacja ta zawiera całą prostotę wielkiego dramatu. Przyjrzyjmy się najpierw scenerii wydarzenia. Był nią pałac Machaerusa stojący na samotnej skale otoczonej wąwozami na wschodnim brzegu Morza Martwego. Była to jedna z najbardziej odosobnionych, niezdobytych, ponurych fortec na świecie. Jeszcze dziś turyści mogą zobaczyć te lochy zamkowe z żelaznymi zamkami i klamrami, gdzie był uwięziony Jan Chrzciciel. W takiej właśnie ponurej, odludnej fortecy, rozegrał się ostatni akt jego życia.
Następnie przyjrzyjmy się poszczególnym postaciom tego dramatu. Związki małżeńskie w rodzinie Herodów i ich wzajemne powiązania są tak skomplikowane, że bardzo trudno jest się w nich rozeznać. W czasie narodzenia Jezusa, królem był Herod Wielki. To on był tym władcą, który zarządził rzeź niemowląt w Betlejem (Mt 2,16-18). Herod wielki był żonaty kilka razy. Pod koniec życia stał się chorobliwie podejrzliwy i mordował członków swej rodziny jednego po drugim. Wtedy powstało u Żydów powiedzenie: „Bezpieczniej jest być wieprzem Heroda, niż jego synem.”
Najpierw ożenił się Herod z Doris, z którą miał syna Antypasa, którego zamordował. Następną jego żoną była Mariemne, hasmoneanitka, z którą miał dwóch synów, Aleksandra i Arystobulusa, których również zamordował. Herodriada, o której czytamy w rozważanym urywku, była córką Arystobulusa. Potem Herod Wielki ożenił się z inną Mariamne zwaną Boetuzjanką. Z tego małżeństwa urodził się Herod Filip ożenił się z Herodriadą, która była córką jego przyrodniego brata Arystobulusa, a przez to jednocześnie jego własną bratanicą. Z nią miał Herod Filip córkę Salome, która właśnie tańczyła przed Herodem Antypasem. Cofając się do Heeroda Wielkiego wiemy, że ożenił się jeszcze raz z nijaką Malthake, z którą miał znów dwóch synów Archelausa i Heroda Antypasa, który był władcą Galilei występującym w rozważanym urywku. Herod Filip, który był pierwszym mężem Herodiady i ojcem Salome nie odziedziczył żadnej z prowincji Heroda Wielkiego. Mieszkał w Rzymie, jako zamożny obywatel tego miasta. Herod Antypas odwiedził go w Rzymie, a przy okazji uwiódł mu żonę i namawiał, żeby porzuciła swojego męża Filipa i połączyła się z nim.
Zauważmy, kim była Herodiada: a) Córką przyrodniego brata Heroda, a przez to jego bratanicą. Równocześnie była żoną jego innego przyrodniego brata, a przez to jego bratową. Przed Herodiadą Herod Antypas był żonaty z córką króla Nabateńczyków z Arabii, ta uciekła z powrotem do ojca, który napadł zbrojnie na terytorium Heroda, żeby pomścić utraconą cześć córki. Żeby uzupełnić ten niezwykły obraz należy dodać, że Herod Wielki na koniec poślubił Kleopatrę z Jerozolimy i miał z nią syna, Filipa Tetrarchę. Tenże Filip ożenił się z Salome, która była równocześnie: córką Heroda Filipa, jego przyrodniego brata, córką Herodiady, która sama była córką Arystobulusa, drugiego, z jego przyrodnich braci. Salome była dlatego równocześnie jego bratanicą i jego wnuczką w bocznej linii. Łatwiej jest zorientować się w tych zawiłościach patrząc na tabelę przedstawioną poniżej.
HEROD WIELKI
Kleopatra Jeruzalem Filip Tetrarcha ożenił się z Salome |
Doris Antypater zamordowany przez ojca |
Mariamne Hasmonejka Aleksander (zamordowany przez ojca) i Arystobulus (zamordowany przez ojca) |
Mariamne Bostuzjanka Herod Filip ożenił się z Herodiadą Salome |
Malthake Herod Antypas (ożenił się z Herodiadą |
Archelaus |
|
|
Herodiada |
|
|
|
Rzadko w historii zdarzają się takie konglomeracje związków małżeńskich, jakie istniały w rodzinie Herodów. Poprzez małżeństwo z Herodiadą, swoją bratową, Herod przekroczył przepisy Zakonu (3 Mjż 8,16; 20,21), zlekceważył także prawa moralne i obyczajowe.
Jan Chrzciciel upominał Heroda, wytykał mu grzech cudzołóstwa i nieprawego małżeństwa. Trzeba było mieć wielką odwagę, żeby otwarcie upominać wschodniego władcę i despotę, który miał w ręku władzę nad życiem i śmiercią wszystkich poddanych. Odwaga ta została upamiętniona w specjalnej modlitwie na dzień Jana Chrzciciela:
„Wszechmocny Boże, dzięki Twojej opatrzności, Twój sługa, Jan Chrzciciel został wysłany, aby przygotować drogę dla Twojego Syna, naszego Zbawiciela, głosząc upamiętanie i pokutę; spraw byśmy tak naśladowali jego zwiastowanie i jego święte życie, by naszym udziałem była prawdziwa pokuta, śmiałe mówienie i głoszenie prawdy, śmiałe piętnowanie zła i spokojne znoszenie cierpienia za prawdę”.
Pomimo upomnień Jana Chrzciciela Herod szanował go i także odczuwał lęk, ponieważ Jan Chrzciciel miał u niego autorytet szczerości i dobroci. Z Herodiadą było jednak inaczej. Była od początku nastawiona zdecydowanie wrogo i postanowiła usunąć go ze swojej drogi. Nadarzyła się jej dobra po temu okazja. Zbliżała się urodzinowa uczta Heroda, na którą zwykle bywali zapraszani oficerowie i dostojnicy. I na tą właśnie ucztę przyszła tańczyć jaj córka Salome. W tamtych czasach, solowe tańce w jakimś towarzystwie były czymś niesmacznym i nieprzyzwoitym. Trudno uwierzyć, że księżniczka, w której żyłach płynęła królewska krew, mogła tak siebie poniżyć. Takie tańce była sztuką zawodowych prostytutek. Sam ten fakt jest ponurym świadectwem o postaciach tych dwóch kobiet. Ale Herod był zadowolony z tych występów i obiecał nagrodę. Była to dla Herodiady okazja do urzeczywistnienia swego planu. I tak doszło do zgładzenia Jana Chrzciciela.
Od każdej postaci występującej w tej historii można się czegoś nauczyć.
1. Herod.
a) Była w nim dziwna mieszanina cech i uczuć. Bał się Jana Chrzciciela i jednocześnie darzył go szacunkiem. Mowa Jana była twarda, a jednak chętnie go słuchał. Nic na świecie nie stanowi takiego splotu sprzeczności, jak człowiek. Jest on zdolny czynić zło i czynić dobro, podlegać i jednemu i drugiemu. Sir Norman Birkett, wybitny sędzia, tak mówił o przestępcach, z którymi miał do czynienia: „Przez całe życie szło za nimi pragnienie dobra. Próbowali od tamtego pragnienia uciec, ale daremnie”. Herod mógł bać się Jana i równocześnie darzyć go sympatią, mógł nienawidzić tego, co Jan mu mówił, ale nie mógł się uwolnić od zafascynowania tym mężem. Miał po prostu ludzką naturę. Czy my jesteśmy inni?
b) Herod był impulsywny. Dał Salome tę lekkomyślną obietnicę bez zastanowienia. Możliwe, że był pod wpływem alkoholu. Człowiek powinien pomyśleć zaczym coś powie. Nie wolno przez uleganie zachciankom doprowadzić siebie do stanu, w którym traci się zdolność kontroli nad swoimi myślami i odruchami i popełnia rzeczy, których się później żałuje.
c) Herod bał się, co ludzie powiedzą. Dotrzymał obietnicy danej Salome, ponieważ było to w obecności przyjaciół. Nie chciał jej cofnąć, żeby nie narazić się na ich ironię, śmiech, nie chciał, a potem gorzko tego żałował, bo zabrakło mu odwagi, żeby postąpić jak należało. Niejeden uczynił siebie gorszym, niż był w rzeczywistości, tylko dlatego, że obawiał się, że jego „tak zwani” przyjaciele wyśmieją go.
2. Przyjrzyjmy się Salome i Herodiadzie. Jest w tej ostatniej coś nieprzeciętnego. Kiedy Herod, jej małżonek pojechał do Rzymu starać się o tytuł króla, Cesarz nie tylko nie spełnił jego prośby, ale zesłał go na banicję do Gauli za brak subordynacji i zuchwałość. Herodiadzie powiedziano, że nie musi dzielić losu męża, lecz ona odpowiedziała z dumą, że tam, gdzie pójdzie jej mąż, tam jest i jej miejsce. Jej postać ukazuje nam, co potrafi uczynić rozgoryczona i zawiedziona kobieta. Nie ma na tym świecie nic równie dobrego, jak dobra kobieta, i nic tak złego jak zła kobieta. Jest takie powiedzenie Rabinów: „Dobra kobieta może poślubić złego męża, ponieważ będąc z nim, może uczynić go tak dobrym, jak ona sama. Ale dobremu mężczyźnie nie wolno żenić się ze złą kobietą, ponieważ zostanie przez nią nieuchronnie ściągnięty do jej poziomu”. Herodiada pragnęła pozbyć się tego jednego człowieka, który miał odwagę skonfrontować ją z jej własnym grzechem. Chciała żyć według własnego upodobania bez niczyjego przypominania o moralności i jej regułach. Pozbawiła życia Jana Chrzciciela, żeby móc dalej prowadzić grzeszne życie. Zapomniała o tym, że nawet, kiedy już nie musi spotkać się więcej z Janem, będzie musiała spotkać się z Bogiem.
3. Jan Chrzciciel. Jest on człowiekiem odważnym. Był dzieckiem pustyni, szerokich, otwartych przestrzeni; zamknięcie go w ciemnych lochach twierdzy Machareusu musiało być dla niego najcięższą torturą. Ale Jan wolał wybrać śmierć, niż kłamstwo i obłudę. Żył dla prawdy i za nią umarł. Człowiek, który niesie ludziom głos Boży, staje się ich sumieniem. Niejeden człowiek, gdyby mógł, chętnie uciszyłby swoje sumienie. Dlatego los i życie tego, który przekazuje słowa Boga, są często w niebezpieczeństwie.
Byli jak owce nie mające pasterza (6,30-34)
Po powrocie ze swojej misji uczniowie opowiedzieli Jezusowi o wszystkim, co czynili, co wykonali. A ludzie ciągle napierali, tak, że nie było nawet czasu na posilenie się. Jezus polecił im, żeby się udali z nim na spokojne, odosobnione miejsce, po drugiej stronie jeziora, by choć na krótko znaleźć spokój i odpoczynek.
W tej scenie widzimy coś z rytmu chrześcijańskiego życia. Wyjść do ludzi i znaleźć się w obecności Bożej, aby od społeczności z Bogiem znowu iść do ludzi, i znowu od ludzi do Bożej obecności. To tak, jak rytm pracy i snu. Nie możemy pracować, jeśli nie mieliśmy odpoczynku, a sen przychodzi szybko, kiedy jesteśmy po solidnej pracy.
W życiu naszym zagrażają nam dwa niebezpieczeństwa. Pierwsze, to niebezpieczeństwo nieprzerwanej aktywności. Żaden człowiek nie może pracować bez odpoczynku; podobnie nie można żyć życiem chrześcijańskim bez poświęcenia czasu na osobistą społeczność z Bogiem. Przypuszczam, że wiele problemów w naszym życiu wynika stąd, że nie stwarzamy takiej możliwości, żeby Bóg mógł do nas mówić, ponieważ nie potrafimy uciszyć się i słuchać. Nie oddajemy Bogu czasu, w którym mógłby zasilić nas nową duchową energią i siłą, ponieważ nie istnieje w naszym życiu czas, w którym stoimy przed Panem w uwielbieniu i gotowości słuchania i przyjmowania Jego woli. Jak można nieść ciężary życia, kiedy nie ma łączności z tym, który jest Panem życia i jego dróg? Jak można wykonywać pracę Bożą bez siły od niego? A jak nabrać te siły, jeśli nie w ciszy i samotności, w obecności Boga?
Drugim niebezpieczeństwem jest zbytnie wyobcowanie się. Pobożność, która nie znajduje ujścia w czynach, nie jest prawdziwą pobożnością. Modlitwa, której wynikiem nie jest czyn, nie jest prawdziwą modlitwą. Nie powinniśmy nigdy szukać społeczności z Bogiem po to tylko, żeby uniknąć społeczności z ludźmi, ale po to, żeby móc być do niej lepiej przygotowanym i wyposażonym. Prawidłowy rytm chrześcijańskiej drogi, to spotkanie się z Bogiem w ciszy i samotności, i służenie ludziom w środku życia i jego spraw.
Jednak zamierzony odpoczynek Jezusa i jego uczniów nie doszedł do skutku. Ludzie widzieli ich, jak odprawiali się od brzegu. W tym miejscu odległość od drugiego brzegu wynosiła nie wiele ponad 6 km, a obejście na drugą stronę piechotą stanowiło trasę, którą energicznym krokiem można było przejść w krótszym czasie, niż łodzią przy przeciwnym wietrze. Tak właśnie musiało się stać w opisanym przypadku. Kiedy Jezus i uczniowie wysiadali z łodzi, na brzegu czekali już ci sami ludzie, których zostawili po drugiej stronie.
Sytuacja taka u każdego zwykłego człowieka mogła wywołać co najmniej zniecierpliwienie. Zasłużony i upragniony odpoczynek stał się niemożliwy. Przeciętny człowiek miał prawo być zniechęcony. Ale Jezus wzruszył się i ogarnęła go litość. Patrzył na nich, wzruszyła go ich sytuacja, ich wielkie pragnienie tego, co tylko on sam mógł im dać. Byli dla niego jak owce, które nie mają pasterza. Co miał tutaj Jezus na myśli?
1. Owca bez pasterza błądzi, nie potrafi sama znaleźć drogi. Pozostawienie sobie samym gubimy się w życiu, błądzimy. U Dantego znajdujemy taki fragment: „Zbudziłem się w środku lasu. Było ciemno, a przede mną nie widziałem żadnej drogi”. Życie może być taką dezorientacją, Możemy stać na rozstajach i nie wiedzieć, którą pójść drogą. Tylko wtedy, kiedy Jezus nas prowadzi, a my idziemy za nim, wiemy którędy iść, żeby trafić do celu.
2. Owca bez pasterza nie potrafi sama znaleźć pastwiska i pożywienia. Nasze życie doczesne zmusza nas do ciągłego starania się o środki egzystencji. Życie wymaga stałego dopływu energii. Potrzebujemy siły i inspiracji, która podniesie nas ponad nas samych. Kiedy szukamy jej gdzie indziej, nasz umysł pozostaje niezaspokojony, nasze serce nie napełnione a dusza nie nakarmiona. Tylko On, który jest Żywym Chlebem, może dać nam życiodajny pokarm, i prawdziwą siłę do życia.
3. Owca bez pasterza nie może sama obronić się przed niebezpieczeństwami, jakie na nią czyhają. Jest bezbronna wobec złych ludzi, rabusiów, a także wobec drapieżnych zwierząt. Jeżeli życie nauczyło nas czegoś, to najpewniej tego, że nie możemy przeżyć go, zdani tylko sami na siebie. Nikt nie może o własnych siłach odeprzeć wszystkich pokus, jakie spotyka i wszystkich ataków zła w tym świecie. Tylko z Jezusem można iść po drogach życia i zachować szatę czystą. Bez Niego jesteśmy bezbronni; z Nim jesteśmy bezpieczni.
W rękach Jezusa mało oznacza wiele (6,35-44)
Warto zauważyć, że jest to jedyny cud dokonany przez Jezusa, który został opisany we wszystkich czterech Ewangeliach. Już wcześniej widzieliśmy, jak Ew. Marka odtwarza treść kazań Ap. Piotra. Czytając ten fragment opowiedziany w sposób bardzo prosty, lecz jakże żywy, odbieramy wrażenie, że jest to relacja naocznego świadka.
Usiedli na zielonej trawie. To tak, jakby Ap. Piotr widział tą scenę oczami pamięci. Ta mała cząstka opisu dostarcza nam bardzo wiele informacji. Jedyny okres roku, w którym trawa jest zielona, to późna wiosna, środek kwietnia. Właśnie wtedy wydarzył się ten cud. W kwietniu słońce zachodzi tam około godziny szóstej wieczorem, a więc musiało to być gdzieś późnym popołudniem.
Ewangelista Marek mówi nam, że siadali w grupach po stu i po pięćdziesięciu. Grecki oryginał wyrazu grupy, sekcje, brzmi prasiai i jest to bardzo obrazowe słowo. Oznacza zwyczajny rząd np. jarzyn w ogrodzie. Podobnie musiały wyglądać te rzędy ludzi usadzonych na zielonej murawie.
Na końcu zebrano dwanaście koszów okruszyn. Żaden ówczesny Żyd nie podróżował bez kosza (kophinos). Wśród rzymian krążyły nawet na ten temat dowcipy. Kosze były robione z wikliny w kształcie dzbana, szerokie u dołu, i zwężające się w części górnej. Możliwe, że wspomniane dwanaście koszów były własnością dwunastu Apostołów, i że to oni właśnie pozbierali wszystkie okruszyny chleba i resztki ryb.
Poprzez cały czas cudownego nakarmienia przewijają się dwa różne podejścia do sytuacji: to, jakie miał Jezus, oraz to, jakie mieli uczniowie.
1. Widzimy tutaj dwie różne reakcje na potrzeby człowieka. Kiedy uczniowie zobaczyli, jak jest późno, i jak zmęczeni są ludzie, powiedzieli: „Odpraw ich aby kupili sobie coś do jedzenia”. To tak, jakby powiedzieli, że ludzie są głodni i zmęczeni i należy się ich pozbyć, niech kto inny się nimi martwi. Ale Jezus powiedział: „Wy dajcie im jeść”, przez co wyraził: „Ci ludzie są głodni i zmęczeni. Musimy temu jakoś zaradzić”. Zawsze znajdą się tacy ludzie, którzy zdają sobie sprawę, wiedzą, że drudzy są w trudnej sytuacji, ale starają się obarczyć innych odpowiedzialnością i zadaniem pomocy. Są też tacy, którzy widząc innych w potrzebie sami wyciągają pomocną rękę czując się za nich odpowiedzialnymi. A więc, są tacy, którzy mówią: „Niech inni się martwią”; i tacy, którzy raczej pomyślą: „Muszę się zatroszczyć o tego bliźniego”.
2. Widzimy tutaj również dwie postawy w stosunku do zasobów ludzkich. Kiedy Jezus powiedział uczniom, że mają dać ludziom jeść, odpowiedzieli, że dwieście denarów, to za mało na zakup chleba dla tak dużej ilości ludzi. Jeden denar, w tamtych czasach równał się wysokości jednodniowego zarobku robotnika. Odpowiedź uczniów mogła oznaczać: „nawet za sześć miesięcy nie zarobilibyśmy na nakarmienie tego tłumu”. W rzeczywistości mówili: „wszystko co mamy jest za mało, aby się na coś mogło przydać w tej sytuacji”.
Jezus zapytał: „Ile macie chlebów?” Mieli pięć chlebów. Nie były to chleby podobne do dzisiejszych. W Ew. Jana (6,9), czytamy, że były to chleby jęczmienne. Taki chleb był pokarmem najbiedniejszych ludzi. Były one niewiele większe od sardynek. Tarichea, czyli miasto słonych ryb, nad jeziorem była znana z połowu i dostawy słonych ryb, które spożywano z chlebem.
Było tego tak mało; przynajmniej tak wydawało się uczniom. Ale Jezus wziął to i dokonał z tym cudów. W rękach Jezusa mało zawsze równa się wiele. Może się nam wydawać, że posiadamy tylko odrobinę talentu, lub zdolności lub środków, za mało żeby przynieść Jezusowi. Ale nie może to być popadanie w pesymizm i uczucie niemożności, jak było z uczniami. Najgorszą rzeczą, jaką możemy w takim przypadku powiedzieć, to „Tak mało potrafię, tak mało mogę, że nawet nie warto próbować”. Jeżeli oddamy siebie w ręce Jezusa Chrystusa, to uczyni On z nami i przez nas daleko więcej, niż zdolni bylibyśmy nawet przypuszczać.
Uciszenie burzy (6,45-52)
Po nakarmieniu zebranego tłumu Jezus od razu odesłał uczniów na drugą stronę jeziora, zanim jeszcze odprawił ludzi. Dlaczego? Ewangelista tego nie wyjaśnia, ale najprawdopodobniej wytłumaczenie tego znajduje się w relacji Ap. Jana. Jan opisuje, że po cudownym nakarmieniu tłum chciał, obwołać Jezusa królem. Była to ostatnia rzecz, jakiej Jezus mógł sobie życzyć. Była to ta droga do zdobycia władzy, którą Jezus odrzucił ostatecznie i raz na zawsze podczas kiedy był kuszony na pustyni. Jezus widział reakcję tłumu. Nie chciał, żeby uczniom udzielił się, ten nacjonalistyczny zryw zebranych ludzi. Galileę uważano za krainę bardzo skłonną do rewolucji. Gdyby ten zryw tłumu nie został opanowany, mogło by dojść do poważnych rozruchów, które doprowadziłyby do nieszczęścia. Dlatego Jezus odesłał uczniów, sam uspokoił tłum i odprawił. Kiedy został sam, poszedł na górę, aby się modlić. Odczuwał cały ciężar powstałych problemów. Wrogość zatwardziałych Żydów, niepokojąca podejrzliwość Heroda Antypasa, rozentuzjazmowany tłum i nacjonaliści, którzy chcą go zrobić królem wbrew jego woli. Ten wieczór przygniatał problemami myśli i serce Jezusa.
Przez wiele godzin przebywał wśród wzgórz z Bogiem. Jak już widzieliśmy, wieczór ten musiał mieć miejsce gdzieś w połowie kwietnia. Był to okres paschy, przypadający na pełnię księżyca. Noc trwała u Żydów od godziny szóstej wieczorem do szóstej rano i była podzielona na cztery tzw. straże: od północy dwie straże, od szóstej do dziewiątej, i od dziewiątej do dwunastej i dwie straże do rana, od dwunastej do trzeciej i od trzeciej do szóstej. Około trzeciej godziny nad ranem Jezus spojrzał ze zbocza góry na jezioro. Z tego miejsca było widać całą szerokość wynoszącą około 6 km. Rozpościerało się przed Jezusem całe w świetle księżyca. Wiatr był silny i Jezus widział łódź i załogę walczącą z falami, żeby dostać się do brzegu po drugiej stronie.
Patrzmy co się dzieje. Kiedy tylko Jezus zobaczył swych przyjaciół borykających się z żywiołem, odsunął na bok własne problemy; Czas modlitwy się skończył; teraz jest czas na działanie. Idzie i pomaga tym, którzy go potrzebują. Taki jest Jezus. Nie ma ważniejszych spraw, kiedy człowiek jest w potrzebie. Przyjaciele potrzebują go, musi więc iść.
To, co wydarzyło się później, przekracza nasze ludzkie możliwości wytłumaczenia. jednak to, co wiemy, to fakt, że Jezus przyszedł do nich po wodzie i że burza się uciszyła.
Św. Augustyn tak pisał o tym wydarzeniu: „Przyszedł stąpając po falach. Tak samo, panuje nad wezbranymi falami życia. Chrześcijanie, czego się lękacie?” Ten prosty fakt, ta rzeczywistość potwierdzona przez niezliczone tysiące ludzi w każdym pokoleniu. Kiedy Jezus jest blisko, burza się ucisza, w miejsce trwogi przychodzi pokój, niemożliwe staje się możliwe, znosi się rzeczy nie do zniesienia, człowiek przechodzi przez załamanie i nie załamuje się. Chodzić z Jezusem, to także panować nad burzą.
Tylko prosić? Tylko brać? (6,53-56)
Z chwilą kiedy Jezus znalazł się na drugiej stronie jeziora znowu otoczyły go tłumy ludzi. Każdy z nich czegoś chciał od Jezusa. Przychodzili ażeby od Niego brać. Każdy się czegoś domagał. Przychodzili, ażeby Go wykorzystać dla siebie. W pewnym sensie jest rzeczą naturalną, że przychodzimy do Jezusa, żeby od niego coś otrzymać, bo jest tak wiele rzeczy, które tylko On może nam dać. Ale czy to nie wstyd, tak wszystko brać, a nie dawać niczego? A jednak taka jest ludzka natura.
1. Niektórzy wykorzystują np. swoje domy. Najczęściej jest tak z młodymi ludźmi. Uważają, że dom istnieje po to, żeby zapewnić im maksymalne wygody. Dom jest dla nich miejscem gdzie jedzą, śpią i korzystają z wielu usług. A przecież dom jest miejscem, do którego powinniśmy coś wnosić, coś z siebie udzielać, a nie tylko zawsze brać.
2. Inni wykorzystują swoich przyjaciół. Są ludzie od których nie otrzymujemy listów, chyba, że czegoś od nas potrzebują. Uważają oni, że drudzy istnieją tylko po to, żeby im służyć pomocą, w razie potrzeby. Zapominają o nich zwykle, kiedy już nie są im do niczego potrzebni.
3. Są tacy, którzy wykorzystują swój kościół lub zbór. Kościół jest im potrzebny do tego, żeby urządził im ceremonię zaślubin, ochrzcił dzieci, lub pogrzebał zmarłych. Rzadko widać ich w kościele, jeżeli nie potrzebują żadnej z tych usług. Jest w nich podświadome przekonanie, że kościół istnieje tylko po to, żeby im służyć, natomiast oni sami nie są zobowiązani wobec kościoła i społeczności do niczego.
4. Jest wielu takich, którzy chcą wykorzystywać Boga. Przypominają sobie o Bogu wtedy tylko, kiedy Go potrzebują. Jedynymi ich modlitwami są prośby, a nawet żądania. W hotelach amerykańskich jest zwykle zatrudniony specjalny chłopiec do usług. Gość hotelowy dzwoni, i chłopiec się zjawia, żeby przynieść cokolwiek sobie gość zażyczy. Niektórzy ludzie uważają Boga za chłopca do usług. Wzywają Go tylko wtedy, kiedy pojawia się jakaś potrzeba.
Patrząc na siebie obiektywnie, musimy przyznać, że wszyscy nie jesteśmy wolni od takich postaw. Jezus uradowałby się w swoim sercu, gdybyśmy częściej przychodzili do Niego dając Mu naszą miłość, ofiarując naszą służbę, nasze oddanie, a rzadziej domagali się Jego pomocy w naszej potrzebie.
Czyste i nieczyste (7,1-4)
Niezgodność i spór między Jezusem, a faryzeuszami i uczonymi w Piśmie, o których mówi ten rozdział, mają ogromne znaczenie, gdyż pokazują nam prawdziwą istotę i sedno rozbieżności pomiędzy Jezusem a żydowską ortodoksją jego czasów.
Postawione pytanie brzmi: dlaczego Jezus i jego uczniowie nie przestrzegają tradycji starszych. Jaka to była tradycja i jaki był duch tej tradycji? Początkowo, Prawo miało dla Żyda dwa znaczenia: oznaczało przede wszystkim Dziesięć Przykazań, oraz po drugie, pięć pierwszych ksiąg Starego Testamentu, lub, jak je nazywano, Pięcioksiąg. Jest prawdą, że Pięcioksiąg zawiera pewną ilość szczegółowych przepisów i zaleceń; ale w dziedzinie problemów moralnych, podaje on zespół wielkich zasad, które każdy musiał sam zinterpretować i stosować we własnym życiu. Przez długi czas Prawo to wystarczało Żydom. Ale w piątym i czwartym wieku przed Chrystusem, pojawiła się grupa specjalistów prawniczych, których znamy jako uczonych w Piśmie. Nie wystarczyły im już te wielkie zasady moralne. Mieli oni, jeśli można tak powiedzieć, zamiłowanie do definiowania. Pragnęli wzmocnić, rozszerzyć i rozszczepić te zasady na tysiące drobnych przepisów i rozporządzeń, kierujących każdym działaniem człowieka i każdą zaistniałą sytuacją życiową. Egzystencja człowieka nie miała być odtąd rządzona ogólnymi zasadami, ale licznymi prawami i regułami. Jeszcze długi czas po śmierci Jezusa, przepisy te nie były spisane. Stanowiły one tak zwane Prawo Mówione, lub inaczej tradycje Starszych. Słowo Starsi nie oznacza w tym wyrażeniu pracowników Synagogi, lecz raczej ludzi czasów starożytnych, wielkich dawnych specjalistów od Prawa, jak Hillel i Szammai. Znacznie później w trzecim wieku po Chrystusie zebrano i spisano wszystkie rozporządzenia i reguły, tworząc tak zwaną Misznę. Istnieją dwa aspekty tych prawnych zasad i przepisów, jakie pojawiają się w omawianych wersetach. Jeden dotyczy mycia rąk. Uczeni w Piśmie i faryzeusze oskarżali uczniów Jezusa o jedzenie nieczystymi rękoma. Użyte tu greckie słowo brzmi koinos. Zazwyczaj oznaczało ono coś powszechnego, ale służyło także do opisania czegoś, co jest zwyczajne gdyż nie zostało uświęcone, co jest pogańskie w przeciwieństwie do rzeczy świętych. W końcu słowo to określało coś, co jak w naszym fragmencie, jest rytualnie nieczyste i nie nadaje się do służby i oddawania czci Bogu. Istniały określone i sztywne zasady mycia rąk. Należy zwrócić uwagę na to, że owo mycie rąk nie miało na celu czystości higienicznej, lecz wyłącznie czystość rytualną. Przed każdym posiłkiem i między kolejnymi daniami, ręce musiały być umyte i to w pewien określony sposób. A więc na początku, ręce należało oczyścić z piasku, kurzu, tynku, żwiru lub jakiejkolwiek innej substancji. Wodę do mycia musiano przechowywać w specjalnych, dużych, kamiennych dzbanach, aby zachowała ona czystość w sensie rytualnym i aby mieć pewność, że nie została użyta do innego celu, nic do niej nie wpadło, ani nie zmieszało się z nią. Po pierwsze, ręce należało trzymać końcami palców zwróconymi do góry; woda opłukując je musiała spłynąć przynajmniej do nadgarstka; najmniejsza potrzebna ilość wody wynosiła jedną czwartą logu, czyli półtora skorupek od jajka napełnionych wodą. Gdy ręce były jeszcze mokre, każda z nich musiała zostać oczyszczona pięścią drugiej, w ten sposób, że pięścią jednej ręki należało pocierać dłoń i wierzch drugiej ręki. Oznaczało to, że na tym etapie mycia obie ręce były mokre; jednak teraz woda, która służyła do przemywania stała się nieczysta, ponieważ dotknęła nieczystych rąk. A więc, po drugie, należało obecnie zwrócić ręce palcami do dołu i tak polewać je wodą, aby spływała ona od nadgarstków do czubków palców. Dopiero po wykonaniu tych wszystkich czynności ręce stawały się czyste.
Należy zwrócić uwagę, że w oczach Żyda pominięcie tych czynności nie oznaczało złych obyczajów, albo brudu w sensie fizycznym, ale nieczystość w obliczu Boga. Człowiek, który jadł nieczystymi rękoma, podlegał atakowi demona zwanego Szibta. Pominięcie umycia rąk czyniło go podatnym na ubóstwo i zniszczenie. Chleb jedzony nieczystymi rękoma był niczym więcej jak ekskrementem. Pewien rabin, który jeden raz pominął ceremonię mycia rąk, został pochowany w stanie ekskomuniki. Inny rabin, uwięziony przez Rzymian, przeznaczał podawaną mu wodę przede wszystkim do przemywania rąk, dopiero potem do picia i w końcu omal nie umarł z odwodnienia organizmu, przekładał bowiem wypełnianie przepisów rytualnych nad zaspokajaniem pragnienia.
Oto czym była religia dla faryzeusza i uczonego w Piśmie; istotę służby Bogu widzieli w wypełnianiu zespołu rytualnych przepisów i zarządzeń takich jak wyżej opisany. Etyka religijna ginęła pod ciężarem zakazów, reguł i rozporządzeń.
Ostatnie wersety omawianego fragmentu nadal dotyczą pojęcia nieczystości. Rzecz może być całkowicie czysta w zwykłym znaczeniu tego słowa, a jednak w sensie prawnym będzie nieczysta. Pewne informacje o koncepcie nieczystości znajdują się w rozdziałach od 11-go do 15-go i w rozdziale 19-tym Księgi Kapłańskiej. Obecnie używalibyśmy raczej określenia „tabu” zamiast „nieczysty”. Pewne zwierzęta były nieczyste (3 Mjż 11). Kobieta po urodzeniu dziecka była nieczysta; trędowaty był nieczysty; każdy, kto dotknął się trupa stawał się nieczysty. I każdy, kto sam był nieczysty, czynił nieczystym wszystko, czego się dotknął. Poganin był nieczysty; nieczysty był pokarm, którego dotknął, również każde dotknięte przez niego naczynie stawało się nieczyste. Tak więc, kiedy prawowierny Żyd wracał z placu targowego, zanurzał całe swe ciało w czystej wodzie, aby usunąć skazę, z jaką mógł się tam zetknąć.
Naczynia oczywiście również mogły łatwo stać się nieczyste; mogła je dotknąć nieczysta osoba albo nieczyste pożywienie. Takie właśnie znaczenie nadaje nasz tekst przemywaniu kielichów, dzbanów i miednic. Miszna zawiera ponad dwanaście traktatów dotyczących tego rodzaju nieczystych przedmiotów. Zobaczymy na kilku przykładach jak daleko zaszły te przepisy. Wklęsłe naczynie garncarskie mogło stać się nieczyste od strony wewnętrznej, a nie od strony zewnętrznej, inaczej mówiąc nie było istotne kto (lub co) dotknął je z zewnątrz, ale kto (lub co) dotknął je od wewnątrz. Jeśli stało się ono nieczyste, musiało zostać rozbite i to w taki sposób, aby żaden odłamek nie pomieścił tyle oliwy, ile używano jej do namaszczenia małego palca. Płaski talerz bez obrzeża w ogóle nie mógł stać się nieczysty; natomiast z obrzeżem mógł. Jeżeli naczynia wykonane ze skóry, kości lub szkła były płaskie, nie mogły stać się nieczyste, ale jeśli były wklęsłe, mogły stać się nieczyste od strony zewnętrznej i wewnętrznej. Kiedy zaś stały się nieczyste, musiały zostać przedziurawione, a zrobiony otwór winien być tak duży, aby przeszedł przezeń owoc granatu średniej wielkości. Aby usunąć nieczystość z naczyń glinianych, trzeba je było rozbić; inne naczynia należało wygotować, oczyścić przez zanurzenie lub opalenie ogniem, albo wyczyścić w przypadku naczyń metalowych. Stół o trzech nogach mógł stać się nieczysty dopiero po utracie wszystkich nóg, a nie jednej lub dwóch, o ile został użyty jako tablica; tablica bowiem w określonych sytuacjach nabierała charakteru przedmiotu nieczystego. Nieczyste mogły stać się przedmioty wykonane z metalu, z wyjątkiem drzwi, rygla, kłódki, zawiasu, kołatki i rynny. Drewno zastosowane do metalowych narzędzi również mogło stać się nieczyste, ale nie metal użyty w drewnianych przyborach. Tak więc drewniany klucz o metalowych zębach mógł być nieczysty, lecz klucz metalowy o zębach drewnianych już nie.
Zajęliśmy się po trosze tymi przepisami uczonych w piśmie, ową tradycją Starszych, ponieważ przeciw nim właśnie wystąpił Jezus. Dla faryzeuszy i uczonych w Piśmie te przepisy i rozporządzenia stanowiły istotę religii, przestrzeganie ich oznaczało podobanie się Bogu, a łamanie ich oznaczało grzeszenie. Oto cała koncepcja dobra i służby Bogu. W sprawach religii, Jezus i ci ludzie mówili różnymi językami. Właśnie dlatego, że Jezus nie przestrzegał tych przepisów, uważali Go oni za człowieka złego.
Istnieje zasadnicza rozbieżność - między tym, kto traktuje religię jako zbiór rytuałów, ceremonii, przepisów rozporządzeń, a tym, kto widzi w niej miłość do Boga i do bliźniego.
Następny fragment rozwinie ten problem. Jest jednak oczywiste, że pogląd Jezusa na religię oraz propagowania przez faryzeuszy i uczonych w Piśmie koncepcji religii, nie miały ze sobą nic wspólnego.
Prawa Boże i przepisy ludzkie (7,5-8)
Uczeni w Piśmie i faryzeusze zauważyli, że uczniowie Jezusa nie przestrzegali szczegółów tradycji i zasad prawa ustnego w odniesieniu do mycia rąk przed i między posiłkami, i stawiają w związku z tym konkretne pytania. Jezus zaczął swą odpowiedź od zacytowania proroka Izajasza (29,13), w której Izajasz oskarżał ludzi swoich czasów o to, że czcili oni Boga wargami, chociaż ich serca w rzeczywistości były dalekie od Boga. Zasadniczo Jezus postawił faryzeuszom i uczonym w Piśmie dwa zarzuty.
1. Oskarżył ich o obłudę. Greckie słowo hupokrites ma ciekawą i pouczającą historię. Początkowo oznaczało ono po prostu tego, kto odpowiada. Następnie opisywało kogoś, kto udziela odpowiedzi poprzez dialog lub rozmowę, to jest aktora. W końcu określało nie tylko aktora na scenie, ale i osobę, której całe życie jest nieszczerą grą. Każdy, dla kogo religia stanowi zespół przepisów prawnych, każdy, dla kogo religia oznacza wykonywanie pewnych zewnętrznych zasad i rozporządzeń, każdy, dla kogo religia jest całkowicie związana i przestrzeganiem jakiegoś obrzędu i pewnej liczby zakazów, jest w ostatecznym rozrachunku hipokrytą. Przyczyna tego jest następująca: taki człowiek uważa, że stanie się dobry, jeżeli będzie dokładnie wypełniać zewnętrzne praktyki, bez względu na to, jakie są jego uczucia i myśli. Jeśli wziąć tu za przykład przestrzeganie legalizmu Żyda w czasach Jezusa, to mógł on nienawidzić bliźniego z całego serca, mógł być pełen zawiści i zazdrości, dumy i goryczy, ale nie miało to znaczenia tak długo, dopóki prawidłowo przemywał ręce i ściśle przestrzegał przepisów dotyczących przedmiotów czystych i nieczystych. W tym legalistycznym podejściu brano pod uwagę jedynie zewnętrzne czyny człowieka, pomijano zaś całkowicie jego wewnętrzne nastawienie. Mógł on drobiazgowo służyć Bogu poprzez formy zewnętrzne, a jedynie sprzeciwiać się mu w sprawach natury wewnętrznej - i to właśnie nazywamy hipokryzją. Mahometanin musi modlić się do Boga kilka razy dziennie. W tym celu nosi on ze sobą specjalną matę. Gdziekolwiek się znajdzie, rozwija ją, pada na kolana, odmawia modlitwy, a potem udaje się w dalszą drogę. Istnieje opowieść o pewnym muzułmaninie, który ścigał człowieka, aby zabić go nożem. Gdy dał się słyszeć sygnał do modlitwy, natychmiast zatrzymywał się, rozwinął swoją matę, ukląkł, odprawił modlitwę jak mógł najszybciej, a następnie wstał i kontynuował swój zbrodniczy pościg. Modlitwa była dla niego po prostu formą i obrzędem, zewnętrznym spełnieniem przepis prawa, zaledwie rytualną przerwą w tym morderczym biegu.
Nie ma większego niebezpieczeństwa dla religii, jak identyfikowanie jej z przestrzeganiem zewnętrznych form. Nie ma bardziej elementarnego błędu religijnego, jak utożsamianie dobroci z pewnymi tak zwanymi aktami religijnymi. Chodzenie do Kościoła, czytanie Biblii, przestrzeganie zobowiązań finansowych, a nawet regularna modlitwa nie uczynią ze zwykłego człowieka, człowieka dobrego. Zasadnicze pytanie brzmi: jakie jest serce człowieka wobec Boga i bliźniego? I jeżeli w jego sercu tkwi wrogość, gorycz, niechęć oraz duma, wtedy wszystkie zewnętrzne obrzędy całego świata nie uczynią z niego nikogo innego, prócz tego kim jest, hipokryty.
2. Drugie oskarżenie, które Jezus bezpośrednio wytoczył przeciw legalistom polegało na tym, że wysiłkami ludzkiej pomysłowości w dziedzinie prawodawstwa, zastępowali oni prawa Boże. Swe postępowanie w życiu nie uzależniali od słuchania Boga, lecz od mądrych argumentów i dysput, od misternej sieci drobiazgowych przepisów i pomysłowych interpretacji ekspertów w Prawie. Pomysłowość nie może być nigdy podstawą prawdziwej religii. Prawdziwa religia nie może być nigdy tworem umysłu ludzkiego, ani wynikiem odkryć człowieka. Źródłem prawdziwej religii zawsze jest szczere słuchanie i akceptowanie głosu Bożego.
Niesprawiedliwy przepis (7,9-13)
Bardzo trudno odszukać dokładne znaczenie tego tekstu. Opiera się ono na słowie Korban. Wydaje się, że słowo to miało dwa znaczenia w praktyce językowej Żydów.
1. Znaczyło dar. Używano go, aby opisać to, co było specjalnie dane i przeznaczone dla Boga. Rzecz, która była korban, miała takie znaczenie, jakby już położono ją na ołtarzu. Mówiąc inaczej, taka rzecz była całkowicie oddzielona od wszystkich zwykłych zainteresowań i stawała się własnością Boga. Jeśli człowiek pragnął przeznaczyć część swoich pieniędzy lub majątku Bogu, określał je słowem Korban i odtąd nie można ich było użyć do jakichkolwiek świeckich celów. Wydaje się, że już na tym etapie, słowo to można było użyć w bardzo przebiegły sposób, na przykład, gdy miało się dłużnika, który odmawiał spłacenia długu lub ociągał się z jego zwrotem. Wtedy wierzyciel mógł powiedzieć: „Dług, który jesteś mi winny, to Korban”. Oznaczało to innymi słowy: „Dług mój przeznaczony jest Bogu”. Od tego momentu dłużnik przestawał być zadłużony wobec człowieka, lecz winny był dług Bogu, co stawało się sprawą znacznie poważniejszą. Mogło się i tak zdarzyć, że wierzyciel po otrzymaniu zwrotu długu przeznaczył tylko symboliczną opłatę na rzecz Świątyni, a resztę zatrzymywał dla siebie. W każdym razie wprowadzenie pojęcia Korban w tego typu zależności finansowe, było rodzajem religijnego szantażu, przekształcającego dług wobec człowieka na dług wobec Boga. Wydaje się, że idea Korbanu była łatwo nadużywana. Jeśli tak rzecz się miała, to nasz tekst oznacza, że kiedy człowiek określił swoją własność jako Korban, czyli poświęconą i przeznaczoną Bogu, i jakby złożoną już na ołtarzu, to wówczas kiedy ojciec lub matka przyszli do niego w nagłej potrzebie i prosili o pomoc, człowiek ten mógł odpowiedzieć: „Przykro mi, że nie mogę wam pomóc, ale to wszystko co dla was byłoby przydatne, ofiarowałem już Bogu”. Przysięga stała się wymówką lub powodem nie udzielenia pomocy rodzicom. Ślubowanie, które narzucali legalizujący uczeni w Piśmie, zawierało w sobie złamanie jednego z Dziesięciu Przykazań, stanowiących zasadnicze prawo Boga.
2. Wydaje się, że to był czas, kiedy słowo Korban stało się bardzo uogólnioną przysięgą. Kiedy ktoś ogłosił jakąś rzecz za Korban, całkowicie ją oddzielał i separował od osoby, z którą rozmawiał. Mógł powiedzieć: „Korban wszystko to, co należąc do ciebie, mnie przynosiło korzyść”, a czyniąc tak zobowiązywał się nigdy nie dotknąć, spróbować lub wziąć lub posługiwać się czymkolwiek, co jest w posiadaniu osoby, do której w ten sposób się zwrócił. Mógł też powiedzieć: „Korban wszystko to, co należąc do mnie, tobie przynosiło korzyść”, a mówiąc tak, zobowiązywał się nigdy nie pomagać osobie, do której tak się zwrócił, przy pomocy czegokolwiek, co do niego należało. Jeśli takie znaczenie nadano słowu Korban w naszym tekście, fragment ten oznacza, że gdyby pewnego razu, być może w napadzie gniewu lub buntu, człowiek powiedział do rodziców: „Korban to wszystko, czym kiedykolwiek mogę wam pomóc”, a w jakiś czas później, nawet żałował swej przyśpieszonej przysięgi, to legaliści oświadczyliby mu, że nie może już złamać i nigdy nie będzie mógł pomóc swym rodzicom. Któregokolwiek użycie przyjmiemy - a nie można być żadnego pewnym - jest jasne, że zdarzały się przypadki, kiedy ścisłe wypełnienie prawa uniemożliwiało człowiekowi przestrzeganie Dziesięciorga Przykazań.
Jezus zaatakował system, który przepisom i regułom dawał pierwszeństwo przed wymogami potrzeb ludzkich. Nakazem Boga było, aby decydowały zasady miłości i ludzkie więzy. Nakazy uczonych w Piśmie ustalały, że prawne nakazy i przepisy powinny mieć pierwszeństwo. Jezus był całkowicie pewien, że każdy przepis i reguła, które powstrzymują człowieka od niesienia pomocy potrzebującym, jest niczym innym, jak tylko zaprzeczeniem prawa Bożego. Musimy być odważni i nigdy nie zezwolić na to, aby przepisy i rozporządzenia paraliżowały prawa miłości i miłosierdzia. To, co przeszkadza nam w niesieniu pomocy bliźniemu, nie może stać się zasadą popieraną przez Boga.
Prawdziwe skalanie (7,14-23)
Chociaż może to obecnie wydawać się dziwne, powyższy fragment wypowiedziany po raz pierwszy, był najbardziej rewolucyjnym tekstem Nowego Testamentu. Jezus dyskutował z ekspertami od Prawa o różnych aspektach prawa tradycyjnego. Wykazał bezcelowość dokładnego mycia rąk. Udowodnił, że sztywne trzymanie się tradycyjnego prawa może oznaczać nieposłuszeństwo wobec prawa Bożego. Ale tu mówi On coś jeszcze bardziej wstrząsającego. Oświadcza, że nic z tego, co dostaje się do człowieka nie może go skalać, ponieważ otrzymuje to jedynie ciało, a ciało oczyszcza się w swój naturalny, fizyczny sposób. Jednak Żyd nigdy temu nie wierzył i żaden ortodoksyjny Żyd nie wierzy temu nadal. Rozdział 11-ty Księgi Kapłańskiej podaje długą listę nieczystych zwierząt, których nie można było spożyć. Jak bardzo poważnie traktowano te sprawy widać z wielu wydarzeń w czasach Machabeuszy. Wówczas to król asyryjski Antioch IV Epifanes postanowił wykorzystać wiarę żydowską. Jednym z jego żądań było, aby Żydzi jedli wieprzowinę, mięso świni. Setki Żydów wolało zginąć, niż podporządkować się temu. „Wielu jednak spomiędzy Izraelitów postanowiło sobie i mocno trzymało się swego postanowienia, że nie będą jeść nieczystych pokarmów. Woleli raczej umrzeć, aniżeli skalać się pokarmem i zbezcześcić święte przymierze. Oddali też swoje życie” (1 Mch 1,62.63). W 4-tej Księdze Machabejskiej, w rozdziale siódmym, czytamy opowieść o wdowie i jej siedmiu synach. Zażądano od nich żeby jedli mięso świni. Odmówili. Pierwszy dał sobie odciąć język i końce rąk; następnie usmażono go żywcem na patelni. Drugi dał sobie zerwać włosy i skórę z czaszki. Wszyscy po kolei byli torturowani aż do śmierci, podczas gdy ich stara matka patrzyła na to i dodawała im otuchy. Woleli ponieść raczej śmierć, niż jeść nieczyste mięso. W obliczu powyższych faktów trzeba przyznać, że Jezus dokonał rewolucyjnego stwierdzenia mówiąc, iż nic z tego co wchodzi do wnętrza człowieka nie może go skalać. Jednym zdaniem unieważnił prawa, w obronie których Żydzi cierpieli i umierali. Nic więc dziwnego, że uczniowie byli tym bardzo zaszokowani.
W istocie Jezus mówi, że rzeczy nie mogą być ani nieczyste, ani czyste w żadnym autentycznie religijnym sensie tego słowa. Tylko ludzie mogą być naprawdę skalani. A tym co kala człowieka jest jego własne postępowanie, którym kieruje serce. Była to nowa i wstrząsająca doktryna. Żyd posiadał i wciąż posiada cały system rzeczy czystych i nieczystych. Jednym błyskawicznym oświadczeniem Jezus uznał ten system za nie ważny i stwierdził, że nieczystość nie ma nic wspólnego z tym co człowiek bierze do ust, lecz zależy od tego, ci pochodzi z jego serca.
Przyjrzyjmy się podanej przez Jezusa liście tego, co wypływa z serca człowieka i czyni go nieczystym.
Jezus rozpoczyna wyliczanie od złych myśli (dialogismoi). Każdy zewnętrzny akt grzechu jest poprzedzonym wewnętrznym aktem wyboru. Dlatego też Jezus rozpoczyna od złych myśli, z których biorą się złe czyny. Następnie wymienia wszetecznictwo (porneiai), do czego dołącza potem cudzołóstwo (moicheiai). Ale to pierwsze słowo ma szerokie znaczenie - określa każdy rodzaj występku seksualnego. Potem następują kradzieże (klopai). W języku greckim istnieją dwa słowa na określenie złodzieja - kleptes i lestes. Lestes to rozbójnik. Był nim Barabasz (J 18, 40); ale rozbójnik mógł być bardzo dzielnym człowiekiem, chociaż znajdował się poza prawem. Kleptes oznacza złodzieja; był nim Judasz, kiedy wykradł pieniądze z sakiewki (J 12,6). Słowem kleptes określa się nędznego, podstępnego, podłego złodzieja, nie posiadającej tej nieco rehabilitującej, jaka jest rycerska odwaga. Dalej na liście zła znajdują się mordercy i cudzołożnicy, a sens tych słów jest zrozumiały. Następnie są czyny chciwości (pleonexiai). Pleonexia pochodzi od dwóch greckich słów, oznaczających mieć więcej. Określano ją jako przeklętą miłość posiadania. Inne określenia to: „istota, która bierze to, czego nie ma prawa brać”, lub „żałosny apetyt na rzeczy, należące do innych”. Jest to cecha osoby, która korzysta z rzeczy, ale nie gromadzi ich jak sknera, lecz używa je w pożądaniu i luksusie. Cowley zdefiniował słowo pleonexia jako „żarłoczny apetyt na zysk, nie dla niego samego, ale dla przyjemności szybkiego roztrwonienia go na luksus i zaspokojenie własnej pychy. Nie jest to pragnienie pieniędzy i przedmiotów, lecz pragnienie potęgi, nienasycona żądza ciała. Platon powiedział: „Pragnienie człowieka jest jak sito lub dziurawe naczynie, którego nie można nigdy zapełnić”. Ploneyia jest takim pożądaniem, które tkwi w sercu człowieka, widzącego szczęście w przedmiotach, zamiast w Bogu. Następnie wymieniane są złe czyny. W języku greckim istnieją dwa słowa na wyrażenie zła - kakos, które określa rzecz samą w sobie złą, i poneros, opisującą osobę lub rzecz, która jest zła aktywnie. W naszym tekście użyto właśnie to drugie słowo w liczbie mnogiej - ponerai. Człowiek określony mianem poneros, nosi w sercu pragnienie wyrządzenia krzywdy. Jak to wyraża Bengel, jest on, „wyszkolony w każdej zbrodni i całkowicie wyposażony do wyrządzania każdemu zła”. Jeramy Taylor zdefiniował znaczenie słowa poneiria jako: „zdolność do przebiegłych chwytów, do radowania się klęskami i tragediami innych, kłopotami sąsiadów, do dawania złych rad, perwersyjności, gniewu i złośliwości w działaniu”. Poneria nie tylko niszczy człowieka tą cechą obdarzonego, ale i innych. Poneros - Zły - jest tytułem szatana. Najgorszy z ludzi to ten, który wykonuje dzieło szatana, kto sam będąc zły, czyni innych równie złymi. Na liście złych uczynków pojawia się kolejne słowo dolos. Przetłumaczono je jako podstęp. Pochodzi od słowa oznaczającego przynętę, a wyraża oszustwo i fałsz. Bywa używane na określenie pułapki na myszy. Kiedy Grecy oblegali Troję i nie mogli się do niej dostać, wysłali trojańczykom prezent w postaci wielkiego, drewnianego konia, rzekomo na znak dobrej woli. Trojanie otworzyli bramy i wpuścili go do miasta, ale koń był wypełniony żołnierzami greckimi, którzy nocą wydostali się na zewnątrz zadając Troi śmiertelny cios. To właśnie określa słowo dolos: przebiegłe, sprytne, podstępne i zręczne oszustwo. Następnie na liście wymieniona jest lubieżność (aselgeia). Grecy określali aselgeia jako „skłonność duszy do sprzeciwiania się wszelkiej dyscyplinie”, jako „ducha, który nie uznaje żadnych ograniczeń, ośmiela się na wszystko, co podsuwa mu kaprys lub rozwiązła bezczelność”. Cechą charakterystyczną człowieka mającego wadę określoną słowem saelgeia jest to, że nie posiada on wstydu i poczucia przyzwoitości. Człowiek zły może ukryć swój grzech, w każdym razie zawsze będzie starał się ukryć; lecz człowiek oznaczający się aselgei, grzeszy bez wyrzutów sumienia i nigdy nie waha się przed szokowaniem tym innych. Jezebel była klasycznym przykładem tej cechy, kiedy wybudowała pogański ołtarz w świętym mieście Jerozolimie. Zawiść oznacza dosłownie złe oko, oko, które patrzy na sukces i szczęście innych w taki sposób, aby rzucić zły urok, gdyby tylko było to możliwe. Następne słowo to oszczerstwo, po grecku blasphemia. Gdy użyte jest ono w odniesieniu do człowieka, oznacza właśnie oszczerstwo; gdy zaś zżyte jest wobec Boga, oznacza bluźnierstwo. Znaczy po prostu obrażanie człowieka lub Boga. Potem mamy na liście pychę (huperephania). Oznacza ona dosłownie w języku greckim „wywyższanie się”. Opisuje postawę człowieka, który „pogardza każdym, oprócz siebie”. Interesującą sprawą dotyczącą tego słowa jest to, że według greków określa ono postawę, która nigdy nie może stać się jawna publicznie. Chodzi o to, że człowiek w głębi serca zawsze porównuje siebie z innymi. I chociaż mógłby on nawet udawać pokorę, to jednak w sercu wciąż zachowuje pychę. Czasem, oczywiście, duma staje się widoczna. O takim przypadku opowiada grecka legenda. Mówi ona o tym, jak Giganty, synowie Hartara i Ge, próbowali w swej pysze szturmować niebiosa, ale zostali strąceni przez Herkulesa. To właśnie jest huoerephania. Polega na przeciwstawieniu się Bogu, na „ataku na Boże przywileje”. Dlatego bywa nazwana „szczytem wszystkich występków” i dlatego też Bóg „sprzeciwia się pysze” (Jk 4,6). W końcu przyszła kolej na głupotę (afrosune). Nie oznacza ona głupoty wynikłej ze słabego intelektu lub braku rozumu, lecz głupotę moralną. Nie opisuje człowieka, który jest głupi, ale tego, który, jakbyśmy powiedzieli, robi z siebie wariata.
Oto prawdziwie straszna lista zła pochodzącego z ludzkiego serca i przytoczona przez Jezusa. Jeśli zastanowimy się nad nią i ją przeanalizujemy, z pewnością przejdą nas dreszcze. Tym nie mniej, nie stanowi ona wezwania do cofnięcia się z przerażenia na widok tych spraw, ale do uczciwego przeanalizowania naszych własnych serc.
Zapowiedź świata dla Chrystusa (7,24-30)
Jeśli spojrzy się na ten incydent w oparciu o tło i skutki, staje się on jednym z najbardziej wzruszających i niezwykłych zdarzeń w życiu Jezusa.
Przyjrzyjmy się najpierw miejscu zdarzenia. Tyr i Sydon były miastami Fenickimi, a Fenicja stanowiła część Syrii. Rozciągnęła się na północ od Karmelu, wzdłuż równiny przybrzeżnej. Felicja leżała między Galileą, a wybrzeżem morskim; to ona według określenia Józefa Flawiusza, „obejmowała Galileę”. Tyr położony był sześćdziesiąt kilometrów na północny zachód od Kafarnaum. jego nazwa oznacza skałę. Bierze się stąd, że w pewnej odległości od brzegu leżały dwie olbrzymie skały, połączone grzbietem kilometrowej długości. Tworzyło to naturalny falochron, a Tyr od najdawniejszych czasów był wielką, naturalną przystanią. Skały te nie tylko tworzyły falochron, ale stanowiły również barierę obronną. Tyr był więc nie tylko słynnym portem, lecz i znaną twierdzą. To właśnie z Tyru i Sydonu wypływali pierwsi żeglarze, wykorzystujący położenie gwiazd do celów nawigacji. Zanim ludzie nauczyli się odnajdywać drogę według położenia gwiazd, okręty musiały płynąć wzdłuż wybrzeży i cumować w nocy. Jednak żeglarze feniccy opłynęli Morze Śródziemne i odkryli drogę między Słupami Herkulesa, dopływając do Anglii oraz kopalń cyny w Kornwalii. W swoich odważnych wyprawach opływali być może nawet Afrykę. Sydon leżał czterdzieści siedem kilometrów na północny wschód od Tyru i około stu kilometrów na północ od Kafarnaum. Miał, podobnie jak Tyr, naturalny falochron, a pochodzenie portu i miasta było tak dawne, że nikt nie wiedział, kto je założył. Chociaż te fenickie miasta stanowiły część Syrii, były niezależne i rywalizowały ze sobą. Miały własnych królów, bogów i mennice. Panowały w promieniu trzydziestu lub czterdziestu kilometrów. Z jednej strony spoglądały ku morzu, na lądzie zaś zwrócone były w stronę Damaszku. Dążyły do nich okręty i karawany z wielu krajów. W końcu Sydon utracił na rzecz Tyru swoje panowanie nad handlem oraz swą wielkość i stopniowo uległ moralnej degradacji. Ale feniccy żeglarze zawsze będą sławni jako ci, którzy pierwsi znaleźli szlak morski posługując się obserwacjami gwiazd.
1. Zatem więc, pierwszą niezwykłą rzeczą z jaką spotykamy się w tekście jest fakt, że Jezus znalazł się na terytorium pogańskim. Czy był to przypadek? Poprzednio czytaliśmy, jak Jezus przekreślał różnicę między czystym a nieczystym pokarmem. Czy nie mamy teraz do czynienia z aktem symbolicznym, którym Jezus przekreśla różnice między czystym a nieczystym człowiekiem? Tak jak Żyd nigdy nie skalał swych ust nieczystym pokarmem, podobnie nie skalał nigdy swego życia przez kontakt z nieczystym poganinem. Być może Jezus mówi tu niejako pośrednio, że poganie nie są nieczyści, ale także mają swe miejsce w Królestwie. Jezus musiał się udać w ten północny rejon jako do miejsca chwilowej ucieczki. W swoim kraju był pod ciągłym atakiem ze wszystkich stron. Od dawna uczeni w Piśmie i faryzeusze naznaczyli Go piętnem grzesznika, ponieważ łamał ich prawa i rozporządzenia. Herod widział w nim osobiste zagrożenie. Mieszkańcy Nazaretu traktowali Go ze skandaliczną niechęcią. Nadejdzie godzina, kiedy stawi czoła swym wrogom z brawurową odwagą, ale ta godzina jeszcze nie nadeszła. Zanim to się stanie Jezus szuka spokoju i ciszy odosobnienia, a tym wycofaniu się ze strefy wrogości od strony Żydów, założone zostały fundamenty Królestwa dla pogan. Jest w tym zdarzeniu zapowiedź całej historii chrześcijaństwa. Odrzucenie przez Żydów stało się okazją do przyjęcia Go przez pogan.
2. Ale w tym wydarzeniu zawarte jest coś więcej. Teoretycznie, te fenickie miasta były częścią królestwa Izraela. Kiedy, za Jozuego, kraj został podzielony, plemieniu Asera przyznano ziemię aż do Sydonu... i do potężnego miasta Tyr (Joz 19,28.29). Jednak nie potrafiło ono podbić tego terytorium i nigdy na ten obszar nie wkroczyło. Czy znowu nie jest to symboliczne? Tam, gdzie potężna armia stanęła bezradna, zwyciężająca miłość Jezusa Chrystusa okazała się triumfująca. Ziemski Izrael nie potrafił włączyć ludu fenickiego. Obecnie prawdziwy Izrael wkroczył do niego. Jezus nie wszedł do obcej ziemi; już dawno temu Bóg dał mu ją na własność. Nie przebywał On między obcymi, ale raczej przyszedł do swego dziedzictwa.
3. Całą opowieść należy czytać wnikliwie. Kobieta przyszła do Jezusa z prośbą o pomoc dla swej córki. Jezus odpowiedział, że nie jest rzeczą słuszną odbierać chleb dzieciom i dawać psom. Początkowo stwierdzenie to wydaje się niemal szokujące. W tamtych czasach pies nie był, tak jak dzisiaj ulubionym towarzyszem człowieka. Był on częściej symbolem hańby. Dla Greka słowo pies oznaczało bezwstydną i zuchwałą kobietę. Było używane w tym samym znaczeniu co obecnie słowo suka. Dla Żydów również stanowiło termin pogardliwy. „Tego co święte nie dawaj psom” (Mt 7,6; Flp 3,2; Obj 22,15). W rzeczywistości słowo pies używane było czasami jako pogardliwy termin żydowski określający pogan. Rabin Jozue ben Lewi opowiadał taką przypowieść. Widział błogosławieństwa Boże, którymi cieszyli się poganie i zapytał: „Jeżeli poganie pozbawieni prawa cieszą się błogosławieństwami, o ile więcej będzie miał ich Izrael, naród Boży?”. „Jest z tym tak, jak z pewnym królem, który wyprawiał przyjęcie, zaprosił gości i posadził ich przy drzwiach swego pałacu. Widzieli oni wychodzące psy, które trzymały w pyskach bażanty, głowy tłustych ptaków i jagnięta. Wtedy goście zaczęli mówić: „Jeżeli tak ma się sprawa z psami, o ile bardziej luksusowe posiłki my otrzymamy”. A narody świata podobne są do psów, jak powiedziano: (Iz 56,11) „Psy to żarłoczne, nienasycone”. Jakkolwiek się na to nie spojrzy, termin pies miał charakter obraźliwy. Jak zatem wyjaśnić użycie go przez Jezusa w naszym tekście? a) Jezus nie posłużył się zwykłym słowem pies, ale jego formą zdrobniałą, określającą małe, domowe pieski-maskotki. Dla języka greckiego charakterystyczne są tkliwe zdrobnienia. Jezus pozbawił w ten sposób słowo pies jego kąśliwości. b) Bez wątpienia ton głosu Jezusa zmieniał całą Jego wypowiedź. To samo słowo może stanowić śmiertelną obrazę albo czuły zwrot, w zależności od tonu wypowiedzi. Możemy kogoś nazwać „starym łobuzem” głosem pogardliwym lub ciepłym. Ton głosu Jezusa usuwał ze słowa całą zawartą w nim truciznę. c) W każdym razie Jezus nie zatrzasnął drzwi. Jako pierwsze, powiedział, nakarmić trzeba dzieci; ale tylko jako pierwsze. Mięso jakie pozostało przeznacza się dla domowych ulubieńców. Jest prawdą, że Izrael pierwszy otrzymał ofertę Ewangelii, ale tylko pierwszy. Pozostali bowiem jeszcze inni, którzy mieli nadejść. A ta kobieta była przecież Greczynką, a Grecy posiadali dar udzielania ciętych odpowiedzi. Zauważyła ona od razu, że Jezus mówi z uśmiechem. Rozumiała sens jego odpowiedzi. W tamtych czasach ludzie nie mieli ani noży, ani widelców, ani obrusów. Jedli rękami wycierając zatłuszczone dłonie o kawałki chleba, które następnie wyrzucali, a małe pieski domowe zjadały je. Tak więc kobieta powiedziała: „Wiem, że dzieci karmione są najpierw, ale czy nie mogę dostać choćby parę okruchów zrzuconych ze stołu?” I Jezus ją pokochał. Mamy tu do czynienia z jasną, słoneczną wiarą, która nie przyjmuje odpowiedzi nie; była to kobieta tragicznie doświadczona chorobą córki, a mimo to miała jeszcze dość światła w swym sercu, by móc odpowiedzieć z uśmiechem. Wiara jej została wypróbowana, a była to wiara prawdziwa. Jej modlitwa została wysłuchana. Kobieta ta symbolizuje cały pogański świat, który tak chętnie przyjął chleb niebiański, pogardzony i odrzucony przez Żydów.
Wszystko dobrze uczynił (7,31-37)
Opowieść ta zaczyna się opisem zdumiewającej podróży, która stanowi jej tło. Jezus poszedł z Tyru do rejonu położonego wokół Jeziora Galilejskiego. Innymi słowy, udał się z Tyru leżącego na północy, do Galilei znajdującej się na południu, a według tekstu rozpoczął podróż idąc w kierunku Sydonu. Oznacza to, że celem dotarcia na południe skierował się na północ! To tak, jakby chcąc dojść z Warszawy do Krakowa, skierować się do Gdańska! W związku z tym, wielu uważa, że tekst jest błędny i że nie powinno być w tym miejscu w ogóle wzmianki o Sydonie. Ale nasz tekst, takim jakim go znamy, jest prawie na pewno poprawny. Pewien wielki uczony uważa, że podróż ta zabrała nie mniej niż osiem miesięcy i rzeczywiście ta wersja jest bardziej prawdopodobna. Może owa długa podróż była niczym cisza przed burzą; była długotrwałą wspólnotą z uczniami, zanim rozszalał się rozstrzygający sztorm. W następnym rozdziale Piotr dokonuje wielkiego odkrycia, że Jezus jest Mesjaszem (Mk 8,27-29) i zapewne ta myśl zrodziła się w jego sercu właśnie podczas owej wspólnej, długiej podróży. Jezus potrzebował tego długiego pobytu ze swoimi uczniami, zanim nastąpił końcowy okres wielkiej walki i napięcia.
Gdy Jezus przybył w rejon Galilei, udał się do krainy Dekapolis, a tam przyniesiono mu głuchoniemego. Jak barwnie tłumaczy Tyndale, był to człowiek „głuchy i potykający się w mowie”. Niewątpliwie te dwie wady są ze sobą połączone; niemożność słyszenia spowodowała wadliwość wymowy. Nie ma innego cudu, który by piękniej pokazał sposób, w jaki Jezus odnosił się do ludzi.
1. Jezus wyprowadził tego człowieka z tłumu i wziął ze sobą na osobność. Była w tym postępowaniu duża doza delikatności. Sytuacja człowieka głuchego jest w pewnym sensie bardziej kłopotliwa, niż człowieka niewidomego. Głuchy wie, że nie słyszy, i jeśli ktoś z tłumu woła do niego starając się, aby go usłyszano, on w swym zdenerwowaniu staje się jeszcze bardziej bezbronny. Jezus okazał najdalej posuniętą delikatność wobec uczuć człowieka, który był tak ciężko doświadczony przez życie.
2. Przez cały ten cudowny akt, Jezus zachował się tak, jakby brał udział w niemym przedstawieniu. Położył ręce na uszach chorego. W tamtych czasach ludzie wierzyli, że ślina ma własności lecznicze. Swetoniusz, historyk rzymski, opowiedział wydarzenie z życia cesarza Wespazjana. „Zdarzyło się, że pewien ślepiec i kulawy przyszli do cesarza, gdy ten zasiadł w trybunale, błagając o pomoc i ratunek dla swych niemocy, sposobami, które we śnie pokazał im bóg Serapis. Wzrok miał zostać przywrócony, jeśli cesarz splunie na oczy, a noga odzyska władzę, jeśli cesarz dotknie ją swą piętą. Ledwie wierząc w takie metody leczenia, ulegając jednak perswazji przyjaciół, Wespazjan wykonał obie te czynności, za każdym razem z powodzeniem” (Swetoniusz, Żywot Wespazjana, 7). Następnie Jezus spojrzał na niebo, aby pokazać, że pomoc pochodzi od Boga. Potem wyrzekł słowo i człowiek został uleczony. Cała opowieść ukazuje nam bardzo żywo, że Jezus nie traktował tego człowieka jako przypadek, ale jako jednostkę. Człowiek ów znajdował się w wielkiej potrzebie i miał poważny problem, a Jezus potraktował go z największą delikatnością, tak aby oszczędzić mu przykrych doznań oraz w sposób dla niego całkiem zrozumiały.
Gdy uzdrowienie dokonało się, lud orzekł, że Jezus wszystko dobrze uczynił. Brzmi to tak samo, jak stwierdzenie Boga o Swym stworzeniu (1 Mjż 1,31). Gdy Jezus przyszedł przynosząc uzdrowienie ludzkim ciałom i zbawienie duszom, rozpoczął On dzieło tworzenia całkiem na nowo. Na początku wszystko było dobre; dopiero ludzki grzech wszystko zepsuł. Ale teraz Jezus ponownie przyniósł na świat piękno Boże, na ten świat, który tak brzydkim uczynił ludzki grzech.
Współczucie i wyznanie (8,1-10)
Dwie sprawy ściśle się w tym wydarzeniu ze sobą splatają.
1. Jedną jest współczucie Jezusa. Wciąż widzimy jak Jezus odczuwa współczucie dla ludzi. Najbardziej zdumiewającą cechą Jezusa jest Jego autentyczna delikatność. A jest to cecha, która nigdy nie pozwala zapomnieć o szczegółach życia. Jezus spoglądał na tłum; był z nim od trzech dni. Pamiętał, że mieli daleko do swych domów. Można by pomyśleć, że Ten, którego zadaniem było ukazywanie splendoru i majestatu prawdy i miłości Bożej do ludzi, jest zbyt zaabsorbowany, aby pomyśleć co może się zdarzyć jego słuchaczom, gdy będą powracać do swych domów. Ale Jezus takim nie był. Przy konfrontacji z chorą duszą albo cierpiącym ciałem, Jego pierwszym odruchem była chęć pomocy. Trywialnym byłoby stwierdzenie, że u zbyt wielu ludzi pierwszy odruchem jest nie udzielenie pomocy. Kiedyś na konferencji spotkałem człowieka, z którym rozmawiałem o niebezpiecznym odcinku drogi, jaki trzeba było pokonać, aby przyjechać do miejsca gdzie byliśmy. „Tak”, powiedział, „jest to dość groźny fragment trasy. Gdy dzisiaj tamtędy jechałem, widziałem wypadek”. „Czy zatrzymał się pan, aby udzielić pomocy?”, spytałem. „Nie” - odparł, „nie miałem ochoty wplątać się w sprawę taką jak ta”. Cechą człowieka jest unikanie kłopotów, powstałych przy dawaniu pomocy. Boskim jest dziełem uleganie takiemu współczuciu, które zmusza do udzielenia pomocy.
2. W tej scenie widzimy też wyzwanie, wobec jakiego stanął Jezus. Kiedy ulitował się nad tłumem i zapragnął dać mu coś do jedzenia, uczniowie natychmiast wskazali na praktyczne trudności wynikłe z pobytu na pustynnym miejscu, gdzie w promieniu kilku kilometrów nie można było niczego dostać. Jezus natychmiast postawił uczniów przed tym problemem, pytając: „Co wy macie ze sobą, czym wy moglibyście pomóc?” Współczucie stało się wyzwaniem. Jezus w istocie powiedział: „Nie próbujcie przerzucać odpowiedzialności za niesienie pomocy na kogoś innego. Nie mówcie, że moglibyście pomóc, gdyby tylko było coś do podziału. Nie mówcie, że w tych warunkach pomoc jest niemożliwa. Bierzcie to, co macie; rozdawajcie i patrzcie, co się wydarzy”. Jednym z najweselszych świąt żydowskich jest Purim. Przypada ono na czternastego marca i stanowi wspomnienie wyzwolenia narodu, o czym opowiada Księga Ester. Ale przede wszystkim jest to czas dawania prezentów. Jeden z przepisów dotyczących tego święta mówi, że nawet jeśli jest się biednym, należy znaleźć biedniejszego od siebie i ofiarować mu podarek. Jezus nie mógł czekać z udzieleniem pomocy, aż zaistnieją wszystkie najbardziej ku temu sprzyjające okoliczności. Powiedział: „Jeśli widzicie kogoś w kłopocie, pomóżcie przy pomocy tych środków, jakie aktualnie posiadacie. Nigdy nie wiadomo, jak wiele można dokonać”.
W tle tego zdarzenia występują dwie interesujące sprawy.
Oto pierwsza z nich. Fakty te miały miejsce na drugim brzegu Jeziora Galilejskiego, w rejonie zwanym Dekapolis. Dlaczego zgromadził się tak wielki, czterotysięczny tłum? Bez wątpienia uzdrowienie głuchoniemego pomogło wzbudzić zainteresowania i zgromadziło ludzi. Ale jeden z komentatorów uczynił niezwykle ciekawą sugestię. W Ewangelii Marka 5,1-20 czytaliśmy już o tym, jak Jezus uzdrowił w Geradzie człowieka opętanego przez demona. Podobne wydarzenie miało miejsce także w Dekapolis. W trakcie tego incydentu, demony błagały Jezusa, aby sobie poszedł. Ale pamiętajmy, by uzdrowiony pragnął iść za Jezusem i że Jezus odesłał go do rodziny, aby mógł opowiadać, jak wielkie rzeczy uczynił mu Pan. Czy jest możliwe, żeby część tego tłumu zgromadziła się w wyniku misjonarskiej działalności owego uleczonego? Czy mamy tu przebłysk tego, co może zrobić dla Chrystusa świadectwo jedynego człowieka? Czy wśród tych, którzy przyszli do Jezusa i odnaleźli przy Nim swą duszę byli tacy, którzy usłyszeli od tego człowieka o tym, co Chrystus zrobił dla jego duszy? John Bunyan opowiada, jak zawdzięcza swoje nawrócenie faktowi, że przez trzy lub cztery godziny słuchał tego, co mówią stare kobiety o „nowym narodzeniu, które sprawił Bóg w ich sercach”. Opowiadałby o tym, co Bóg dla nich uczynił. Zapewne tamtego dnia w Dekapolis wśród tłumów wielu było takich, którzy znaleźli się tam dlatego, że usłyszeli od tego uzdrowionego człowieka o tym, co Jezus dla niego uczynił.
Druga sprawa kryjąca się za tym zdarzeniem jest następująca. To dziwne, że słowo użyte na oznaczenie kosza, różni się od słowa występującego w podobnym wydarzeniu w 6-tym rozdziale Ewangelii Marka. Użyte tam słowo kophinos (Mk 6,44), oznacza kosz w którym Żyd nosił żywność, o kształcie naczynia na wodę, zwężony u góry, szerszy u podstawy. A w naszym tekście, użyto słowo sphuris, określającego kosz z pokrywą. W tego typu koszu spuszczono Pawła przez mur w Damaszku (Dz 9,25) i tego rodzaje kosze używali poganie. Jak już powiedzieliśmy, opisane zdarzenie miało miejsce w Dekapolis, znajdującym się na drugim brzegu jeziora i mającą dużą liczbę ludności pogańskiej. Czy jest możliwe, abyśmy w nakarmieniu tłumu z Marka 6 widzieli nadejście chleba Bożego dla Żydów, a w tym wydarzeniu nadejście chleba Bożego dla pogan? Jeżeli zestawimy obok siebie te dwa wydarzenia, to czy na ich tłe nie może pojawić się sugestia, zapowiedź i symbol tego, że Jezus przyszedł by zaspokoić duchowy głód zarówno Żydów, jak i pogan, oraz że w Nim, Bóg prawdziwie otwiera Swe ramiona dla zadośćuczynienia pragnieniu każdej żyjącej istoty?
Ślepota, która żąda znaku (8,11-13)
Powszechną tendencją wieku, w którym żył Jezus było szukanie Boga w tym co nienaturalne. Wierzono, że kiedy przyjdzie Mesjasz, wydarzą się najbardziej wstrząsające i zdumiewające rzeczy. Zanim dojdziemy do końca rozdziału, przyjrzyjmy się bliżej i w szczegółach, jakie to znaki były oczekiwane. Można stwierdzić, że kiedy pojawili się fałszywi Mesjasze, jak to się często zdarzało, przyciągnęli oni do siebie ludzi, obietnicami wystąpienia zdumiewających znaków. Obiecywali na przykład rozstąpienie się wód Jordanu na dwie części w taki sposób, że między nimi miało utworzyć się przejście; obiecywali też, że przy pomocy słów zburzą mury miasta. Podobnego znaku domagali się faryzeusze. Chcieli oni zobaczyć jakieś wstrząsające wydarzenie, jaśniejące nad horyzontem, które by zaprzeczało znanym prawom przyrody i wywołało zdumienie człowieka. Ale Jezus nie widział w tym żądaniu pragnienia, aby ujrzeć działanie Boga; wynikało ono z tego, że faryzeusze byli ślepi na działanie ręki Bożej. Dla Jezusa zaś cały świat pełen był znaków Bożych. Kłosy na polach, drożdże w chlebie, czerwone zawilce na zboczu wzgórza, mówiły mu o Bogu. Uważał, że Bóg nie musi ingerować z zewnątrz w świat w jakiś szokujący sposób. Wiedział, że Bóg jest już obecny w tym świecie dla każdego, kto ma otwarte oczy. Cechą człowieka prawdziwie religijnego jest to, że nie chodzi on do kościoła aby szukać tam Boga, ale odnajduje Go wszędzie. Nie tworzy wielu świętych miejsc, ale uświęca miejsca zwyczajne. To właśnie rozumieją i czują poeci, i to jest przyczyną, dla której zostali poetami.
Elizabeth Barret Browning napisała:
„Ziemia jest przepełniona niebem,
Zwykły krzew goreje Bogiem;
I tylko ten, kto widzi, zdejmuje swe buty,
Reszta siada wokoło i zrywa jeżyny”.
Thomas Edward Brown pisał:
„Ogród jest czymś przepięknym i Bóg to wie!
Róże spiskują,
Staw przybrany frędzlami,
Opaprociała grota -
Najprawdziwsza szkoła
Pokoju; a jednak ten głupiec
Spiera się, że Boga nie ma -
Bóg nieobecny! W ogrodach! kiedy nastaje chłód wieczoru?
Ba, lecz mam nawet znak;
Ten najprawdziwszy znak przechadza się po mnie”.
Jeszcze inny poeta napisał:
Ktoś prosił Boga o znak; a dzień po dniu
Słońce perliście wschodziło i purpurowo zachodziło;
Każdej nocy gwiazdy zjawiały się w świetlistych korowodach;
każdego ranka spragniona trawa była mokra od rosy;
Nie zawiodły zbiory zboża i grona winnego -
Lecz on nie widział żadnego znaku!”
Dla tego, kto ma oczy do patrzenia i serce do rozumienia, cud dnia i nocy, blask wszystkich codziennych przedmiotów są wystarczającymi znakami obecności Boga.
Nieudana nauka z doświadczenia (8,14-21)
Ten fragment rzuca bardzo jasne światło na stan umysłów uczniów. Dostali się na drugi brzeg Jeziora Galilejskiego i zapomnieli zabrać ze sobą chlebów. Najlepiej zrozumiemy sens tego tekstu, jeżeli połączymy go ściśle z tym, co zdarzyło się wcześniej. Jezus zastanawiał się nad żądaniem znaku przez faryzeuszy i myślał też o straszliwej reakcji Heroda na wieść o Jego narodzinach. „Strzeżcie się”, powiedział, „kwasu faryzeuszy i kwasu Heroda”. Dla Żydów kwas symbolizował zło. Kwas ten był kawałkiem ciasta przechowywanego z poprzedniego wypieku, które fermentowało i dlatego tak je nazywano. Żydzi identyfikowali fermentację z gniciem, przeto kwas oznaczał dla nich zło. Czasem Żyd używał słowo kwas w sensie, w jakim my posługujemy się terminem grzech pierworodny lub wrodzone zło ludzkiej natury. Rabin Aleksander powiedział: „Ujawniło się Tobie, że naszą wolą jest wypełnienie Twojej woli. Ale co nas od tego powstrzymuje? Kwas, który jest w cieście i niewola u królestw tego świata. Niech taka będzie Twoja wola, aby nas wyzwolić z ich ręki” Była to zatem jakby skaza na ludzkiej naturze, grzech pierworodny, kwas powodujący rozpady, który powstrzymuje człowieka od spełnienia woli Bożej. Wobec tego, Jezus w swej wypowiedzi stwierdził: „Strzeżcie się złego wpływu faryzeuszy i Heroda. Nie postępujcie tą samą drogą co oni”. Co to znaczy? Jaki może być związek między faryzeuszami a Herodem? Faryzeusze domagali się znaku. Żydowi - wkrótce to lepiej zobaczymy - najłatwiej było wyobrazić sobie Mesjasza poprzez cuda, zwycięstwa i niezwykłe wydarzenia, narodowe triumfy i polityczną supremację. Herod próbował zbudować szczęście poprzez zdobycie władzy, bogactw, wpływów i prestiżu. W pewnym sensie, zarówno dla faryzeuszy jak i dla Heroda, Królestwo Boże było królestwem ziemskim. Opierało się ono na sile i wielkości ziemskiej, na zwycięstwach uzyskanych orężem. W swej wypowiedzi Jezus jakby w oględny sposób przygotował uczniów do tego, co miało wkrótce nastąpić. Mówił niejako tak: „Być może już wkrótce uświadomicie sobie, że ja jestem namaszczonym przez Boga, Mesjaszem. Gdy myśl ta do was dotrze, nie trwajcie w pojęciach ziemskiej siły i chwały, jak to wiedział o prawdziwym znaczeniu nadchodzących wydarzeń. To groźne i nieubłagane objawienie miało dopiero nadejść. W rzeczywistości uwaga Jezusa nie trafiła do świadomości uczniów. Nie potrafili oni myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że zapomnieli wziąć ze sobą chleba, i że, jeśli się coś nie wydarzy, będą głodni. Jezus dostrzegł ich zaabsorbowanie sprawą posiłku. Zapewne zadał swoje pytanie nie z gniewem, ale z uśmiechem, jak ktoś, kto próbuje przywieść niepojętne dziecko do rzeczywistej prawdy. Przypomniał im, że dwukrotnie zaspokoił głód wielkich rzesz ludzkich w sposób więcej niż wystarczający. Jakby mówił: „Dlaczego martwicie się tak bardzo? Czy nie pamiętacie już, co się wcześniej wydarzyło? Czy doświadczenie nie nauczyło was, że nie potrzebujecie się troszczyć o takie sprawy, jeśli jesteście ze mną?” Zastanawiające jest to, że uczymy się z doświadczenia jedynie połowy prawdy. Zbyt często napełnia nas ono pesymizmem, uczy tego, czego nie możemy zrobić. Skłania do patrzenia na życie z pewnego rodzaju rezygnacją. Ale są też inne doświadczenia. Nadszedł smutek - przeszliśmy przez niego wciąż wyprostowani. Przyszła pokusa - i jednak nie upadliśmy. Ogarnęła nas choroba - i jednak wyzdrowieliśmy. Pojawił się problem z pozoru nie do rozwiązania - ale mimo to został rozwiązany. Byliśmy bezradni - ale jakoś poradziliśmy sobie. Osiągnęliśmy moment załamania - ale nie załamaliśmy się. My też jesteśmy ślepi. Gdybyśmy tylko potrafili dobrze odczytać lekcje płynące z doświadczeń, nie nauczylibyśmy się pesymizmu wobec spraw, które mogły, ale nie zdarzyły się, lecz pełnej zdumienia nadziei wobec faktu, że Bóg ciągle prowadzi nas bezpiecznie i niezawodnie. Lekcja z przeszłości polega więc na tym, że Bóg potrafi przeprowadzić nas przez wszystko, co może nam się wydarzyć.
Niewidomy uczy się patrzeć (8,22-26)
Ślepota była i wciąż jest największym przekleństwem Wschodu. Wywoływały ją częściowo choroby oczu, a częściowo bezlitosny blask słońca. Sytuację pogarszał fakt, że ludzie nic nie wiedzieli o higienie i o czystości. Często widać było chorych z zalepionymi materią oczami, na których uporczywie siadały muchy. Naturalnie sprzyjało to szybkiemu rozprzestrzenianiu się infekcji. Ślepota była plagą również w Palestynie.
Tylko Marek opowiada nam tę historię, a jest w niej kilka bardzo interesujących spraw.
1. Widzimy tu znowu wyjątkową delikatność Jezusa. zabrał On niewidomego z tłumu na wieś, aby być tylko z nim. Dlaczego? Spróbujmy wyobrazić sobie tę sytuację. Był to zapewne człowiek niewidomy od urodzenia. Gdyby nagle odzyskał wzrok wśród tłumu, jego dopiero co widzące oczy mogłyby zostać oślepione widokiem setek ludzi, rzeczy i jaskrawych kolorów, przez co czułby się on całkowicie oszołomiony. Jezus wiedział, że będzie znacznie lepiej, jeśli zabierze niewidomego na miejsce, gdzie szok wywołany przejrzeniem odczuje on mniej gwałtownie. Każdy dobry lekarz i nauczyciel ma jedną charakterystyczną cechę i umiejętność. Wielki lekarz potrafi wniknąć w umysł i serce swego pacjenta, rozumie jego obawy i nadzieje, sympatyzuje i współcierpi z nim. Wielki nauczyciel umie wniknąć w sposób myślenia swego ucznia. Dostrzega jego problemy, trudności, przeszkody. Oto dlaczego Jezus był tak niezwykle wielki. Potrafił wniknąć do serc i umysłów ludzi, którym pragnął pomóc. Miał dar delikatności, ponieważ umiał myśleć i odczuwać ich uczuciami. Bóg również nas obdarzył podobnym darem.
2. Jezus posługiwał się metodami, które były dla człowieka zrozumiałe. Świat starożytny posiadał osobliwą wiarę w leczącą moc śliny. Nie wyda nam się to takie dziwne, jeśli przypomnimy sobie, że pierwszym odruchem dla ulżenia bólu skaleczonego czy poparzonego palca, jest włożenie go do ust. Oczywiście niewidomy wiedział o tym i Jezus posłużył się zrozumiałą dla niego metodą. Jezus był mądry. Nie zaczynał od słów i posunięć niezrozumiałych dla prostego ludu. Mówił i postępował w sposób, który prosty umysł mógł pojąć. Były czasy, kiedy działanie niezrozumiałe dla większości oznaczało cnotę i wielkość. Ale wielkość Jezusa była większego formatu. Jego wielkość każdy prosty umysł mógł ogarnąć.
3. Ten cud jest w pewnym sensie wyjątkowy jako jedyny który rozwijał się, jeśli tak można powiedzieć, etapami. Na ogół cuda Jezusa działy się nagle i całkowicie. W powyższym zdarzeniu, niewidomy odzyskiwał wzrok etapami. Jest w tym zawarta symboliczna prawda. Nikt nie może od razu pojąć całej prawdy Bożej. Jedno z niebezpieczeństw pewnego typu działalności ewangelizacyjnej kryje się w tym, że sprzyja ona przekonaniu, według którego wystarczy jednorazowe opowiedzenie się po stronie Chrystusa, aby stać się w pełni doskonałym chrześcijaninem. Jedno z niebezpieczeństw związanych z przynależnością do Kościoła, polega na tym, że przedstawia się je tak jak gdyby samo członkostwo w tym Kościele było osiągnięciem kresu pewnej drogi. W rzeczywistości jednak, zarówno decyzja wyboru Kościoła, jak i aktywny w nim udział są dopiero początkiem tej drogi. Niewyczerpalne są bogactwa tkwiące w Jezusie i gdyby człowiek żył setki, tysiące, a nawet miliony lat, wciąż musiałby wzrastać w łaskę i uczyć się nieskończonych cudów i piękna Jezusa Chrystusa. F. W. H. Myers, w swym poemacie „Święty Paweł”, każe Pawłowi powiedzieć:
„Niech nikt nie sądzi, że nagle, w jednej chwili
Wszystko będzie wykonane, a praca zrobiona -
Chociaż o najwcześniejszym świcie powinieneś ją zacząć
A dopiero co skończyłeś ją o zmierzchu”
Jest wspaniałą prawdą, że nagłe nawrócenie, możliwe jest jedynie dzięki łasce. Ale również prawdziwe jest to, że człowiek powinien nawracać się każdego dnia. Z łaską i chwałą Bożą w sercu, może on przejść ucząc się przez całe życie, a mimo to wciąż potrzebować będzie wieczności, aby poznać tak, jak sam został poznany.
Wielkie odkrycie (8,27-30)
Cezarea Filippi położona była poza obszarem Galilei. Nie leżała na terytorium Heroda, lecz Filipa. Było to miasto o zdumiewającej historii. W najdawniejszych czasach zwano je Balinas, gdyż znajdowało się tam niegdyś wielkie centrum kultu Baala. Do dziś zwane jest Banias, co stanowi pochodną słowa Panias. A zwano je tak, ponieważ na zboczu góry znajdowała się grota, o której mówiono, że jest miejscem narodzin bożka greckiego Pana, boga przyrody. Z groty na zboczu tryskał strumień, który dawał początek rzece Jordan. Jeszcze wyżej, na zboczu wznosiła się jaśniejąca białym marmurem świątynia, którą Filip zbudował ku czci bóstwa Cezara władcy rzymskiego, rządcy świata, uważającego siebie za Boga. Jest zdumiewające, że właśnie tu, a nie w innym miejscu, Piotr dostrzegł w bezdomnym galilejskim cieśli Syna Bożego. Panowała tutaj jeszcze atmosfera starożytnej religii Palestyny, a wokół rozrzucone były pamiątki po Baalu. Włóczyli się po tym miejscu bogowie klasycznej Grecji, a ludzie bez wątpienia słyszeli piszczałkę bożka Pana i widzieli w przelocie leśne nimfy. Jordan przywoływał wspomnienia kolejnych epizodów z historii Izraela i z podboju tej ziemi. A zwłaszcza wyraziście, w promieniach wschodzącego słońca, lśniły i migotały marmury świętego miejsca, przypominając wszystkim, że Cezar był bogiem. Tam, a nie w żadnym innym miejscu, na tle wszystkich religii i wydarzeń historycznych, Piotr odkrył, że wędrowny nauczyciel z Nazaretu, zmierzający do krzyża, jest synem Boga. Nie ma chyba w całej Ewangelii takiego fragmentu jak ten, który odsłaniałby z równie przejrzystą siłą osobowość Jezusa Chrystusa.
Wydarzenie to znajduje się celowo w samym środku narracji Ewangelii Marka, ponieważ stanowi on szczytowy moment całej Ewangelii. W jednym co najmniej znaczeniu był to krytyczny moment w życiu Jezusa. Cokolwiek pomyśleli Jego uczniowie, On wiedział na pewno, że przed nim znajduje się nieunikniony krzyż. Dalej tak już być nie mogło. Opozycja szykowała się do uderzenia. Otóż problem i wątpliwości jakie stanęły teraz przed Jezusem dotyczyły tego, czy wywołał On w ogóle jakiś skutek? Czy cokolwiek osiągnął? Albo ujmując sprawę inaczej, czy ktoś odkrył, kim On w rzeczywistości był? Gdyby żył, nauczał i działał wśród ludzi, a nikt nie dostrzegłby w Nim Boga, wtedy całe Jego dzieło poszłoby na marne. Istniał tylko jeden sposób przekazania ludziom swego posłannictwa - wpisanie w serce chociażby jednego człowieka. Tak więc, w tej chwili, Jezus poddawał wszystko próbie. Zapytał uczniów, co mówią o nim inni i usłyszał od nich potoczne wiadomości i opinie. Potem nastąpiła bezszelestna cisza i wtedy Jezus postawił pytanie, które tak wiele znaczyło: „A wy za kogo mnie uważacie?”. I nagle Piotr uświadomił sobie, to co zawsze wiedział w głębi serca: Jezus to Mesjasz, Chrystus, namaszczony, Syn Boga. I z tej odpowiedzi Jezus poznał, że nie poniósł porażki.
Ale teraz dochodzimy do pytania, które zostało już częściowo postawione i częściowo omówione więcej nić jeden raz, a na które musimy obecnie udzielić szczegółowej odpowiedzi, o ile cała Ewangelia ma być w pełni przez nas zrozumiana. Gdy tylko Piotr dokonał swego odkrycia, Jezus powiedział swoim uczniom, aby na obecnym etapie nikomu o tym nie mówili. Dlaczego? Ponieważ przede wszystkim musiał On nauczyć Piotra i innych, co naprawdę oznacza Mesjanizm. Teraz więc, aby dobrze zrozumieć zadanie stojące przed Jezusem i prawdziwy sens nieodzowności tego zadania, musimy dowiedzieć się obszernie, co znaczyła idea Mesjańska za czasów Jezusa.
Żydowskie idee o Mesjaszu
W ciągu całego swego istnienia Żydzi nigdy nie zapominali, że są w pewnym specjalnym znaczeniu wybranym ludem Boga. Z tego powodu, zupełnie naturalnie uważali, że zajmują wyjątkowe miejsce na świecie. W początkowym okresie spodziewali się osiągnąć tę pozycję przy pomocy środków naturalnych. Zawsze za największy okres w swej historii uważali czasy Dawida. Marzyli więc o dniu, kiedy pojawi się drugi król z rodu Dawida, który uczyni ich wielkimi w sprawiedliwości i mocy (Iz 9,7; 11,1; Jr 22,4; 23,5; 30,9). Ale gdy czas mijał, stało się bezlitośnie zrozumiałe, że ten sen o wielkości nigdy nie zostanie osiągnięty zwykłymi środkami. Dziesięć plemion zostało uprowadzonych do Asyrii i na zawsze utraconych. Babilończycy podbili i zniszczyli Jerozolimę, a Żydów wzięli do niewoli. Potem przybyli Persowie, aby nad nimi panować; po nich zjawili się Grecy, następnie zaś Rzymianie. Żydzi nie tylko więc nie posiadali dominium, ale przez wieki nie wiedzieli nawet co to znaczy być wolnym i niezależnym narodem. Wtedy zrodził się inny wątek myślowy. Jest prawdą, że idea związana z postacią wielkiego króla z rodu Dawida, nigdy całkowicie nie zniknęła i ciągle przeplatała się w jakiś sposób z ich myślami. Żydzi coraz bardziej zaczynali myśleć o dniu, w którym Bóg dokona interwencji w historię, a wówczas przy pomocy środków nadprzyrodzonych osiągną oni to, czego naturalnymi metodami osiągnąć nie mogli. Oczekiwali na Boską pomoc, która miała wykonać to, czego moc ludzka w swej bezsilności dokonać nie zdołała. W okresie między Starym a Nowym Testamentem napisano bardzo wiele książek, zawierających wizje i przewidywania tego nowego wieku i Bożej interwencji. Zostały one łącznie nazwane literaturą Apokaliptyczną. Apokalipsa oznacza dosłownie odsłonięcie. Księgi te miały na celu odsłaniać przyszłość. Do innych musimy się zwrócić, aby zrozumieć, w jakiego Mesjasza wierzyli Żydzi za czasów Jezusa, jak wyobrażali sobie jego dzieło i nową erę. Do tych snów, wizji i nadziei musimy też odnieść wizje o Jezusie.
W księgach tych występują pewne podstawowe myśli. Przedstawimy ich klasyfikację według Schurer'a, autora wielkiego dzieła pod tytułem: „Historia Narodu Żydowskiego w czasach Chrystusa”.
1. Przed przyjściem Mesjasza miał nastąpić okres straszliwych cierpień. Nadejdą mesjanistyczne bóle porodowe, nowa era rodzić się będzie w cierpieniu. Normy moralne takie jak honor i uczciwość zostaną obalone, a na świecie zapanuje fizyczny i moralny chaos.
„Honor przemieni się w wstyd,
Siła zostanie poniżona do pogardy,
A uczciwość zniszczona,
Piękno przekształci się w brzydotę
Powstanie zawiść u tych, którzy nic o sobie nie
A namiętność ogarnie pokojowo usposobionego,
I utworzą armię, aby przelewać krew,
I wielu rozpali się gniewem i zrani wielu,
A w końcu, razem z nim zginą”
(2 Baruch, 27)
Pojawią się „trzęsienia ziemi, rozruchy ludności, spiski narodów, pomieszanie przywódców, niepokój książąt” (4 Ezd 9,3).
„Z nieba na ziemię runą ogniste miecze. Pojawią się błyskawice, jasne i wielkie, błyskające pośród ludzi; ziemia, matka wszystkich, wstrząśnie się w tych ostatnich dniach w rękach odwiecznego. I ryby morskie, zwierzęta ziemi i niezliczone rodzaje latających istot i dusze wszystkich ludzi i wszystkie morza zadrżą w obecności Odwiecznego, i zapanuje panika. I pękną wyniosłe wierzchołki gór i wzgórza gigantów pękną, a mroczna otchłań stanie się widoczna dla wszystkich. A wysokie doliny gór napełnią się trupami, a skały spłyną z krwią, a każdy strumień zaleje równiny... I Bóg będzie sądził wszystko ogniem i mieczem, a z nieba popłynie siarka, i kamienie, deszcz, i ciągły grad. A śmierć padnie na zwierzęta czworonożne... Też i sama ziemia napije się krwią ginących i zwierzęta będą jadły do syta mięso”. (Wyrocznia Sybilli 3,363-) Według Miszny bliskie przyjście Mesjasza zwiastują następujące znaki:
„Wzrośnie arogancja, ambicje; winnice dadzą owoce, ale wino będzie drogie. Rządy ulegną herezji. Nie będzie zarządzania. Synagoga zajmie się lubieżnością. Galilea ulegnie zniszczeniu, Gablan opustoszeje. Mieszkańcy rejonu będą wędrować z miasta do miasta, nie znajdując pocieszenia. Z nienawiścią spotka się mądrość uczonych, ludzie religijni będą pogardzani, znikną prawa. Chłopcy zaczną obrażać starych mężczyzn, a ci zmienią się w chłopców. Syn będzie poniżał ojca, córka zbuntuje się przeciw matce, synowa przeciw teściowej. Wrogami staną się domownicy.”.
Czas poprzedzający przyjście Mesjasza miał być okresem, kiedy świat rozpadnie się na kawałki, a wszystkie więzy zostaną zerwane. Runie fizyczny i moralny porządek życia.
2. Do tego chaosu wkroczy Eliasz, jako zwiastun i herold Mesjasza. Miał on wyleczyć rany i wnieść porządek w ten chaos, aby przygotować drogę dla Mesjasza. W szczególności miał złagodzić konflikty. Ustne prawo żydowskie określało, że pieniądze i dobra, których własność jest kwestionowana, jak też wszystkie rzeczy, których właściciel pozostaje nieznany, musi czekać „aż przyjdzie Eliasz”. Kiedy on nadejdzie, Mesjasz będzie już bardzo niedaleko.
3. Następnie nadejdzie sam Mesjasz. Słowo Mesjasz i Chrystus oznaczają to samo. Pierwsze jest hebrajskim, a drugie greckim odpowiednikiem słowa namaszczony. Król był namaszczony, a Mesjasz to namaszczony przez Boga Król. Należy pamiętać, że Chrystus nie jest imieniem, ale tytułem. Czasem o Mesjaszu myślano jako o królu z rodu Dawida, ale znacznie częściej jako o wielkiej, boskiej, nadludzkiej postaci, która wtargnie w historię, aby odmienić świat i w końcu obronić lud Boży.
4. Narody zjednoczą się i zbiorą przeciwko szermierzowi sprawy Bożej.
„Królowie narodów rzucą się przeciw temu krajowi, niosąc ze sobą zemstę. Będą starały się niszczeć świątynię potężnego Boga i najszlachetniejszych ludzi, gdy wkroczą na tę ziemię. W pierścieniu wokół miasta przeklęci królowie ustawią dla siebie trony ze swym niewiernym narodem. I wtedy Bóg potężnym głosem przemówi do wszystkich nieposłusznych, pustych ludzi i spadnie na nich sąd wielkiego Boga i wszyscy zginą z ręki Odwiecznego”.
(Wyrocznia Sybilli 3,363-372)
„Stanie się, kiedy wszystkie narody usłyszą głos Mesjasza, każdy opuści swą ziemię i walczyć będą przeciwko sobie i niezliczone tłumy zbiorą się razem, aby przecie Niemu walczyć”.
(4 Ezd 13,33-35)
5. Wynikiem tego będzie całkowite zniszczenie tych wrogich sił. Filon powiedział, że Mesjasz „ruszy do boju, wypowie wojnę i zniszczy wielkie i liczne narody”.
„Potępi ich za niegodziwość,
zgani ich za ich niesprawiedliwość,
Skarci ich twarzą w twarz za ich podstęp -
A kiedy upomni ich, wtedy zostaną zniszczeni”.
(4 Ezdr.12, 32, 33)
„I wydarzy się w te dni, że nikt nie ocaleje,
Czy przy pomocy złota, czy też srebra;
I nikt nie będzie mógł uciec.
Zabraknie żelaza do walki,
Nie będzie też można ubrać się w pancerz,
Brąz na nic się nie przyda,
A cyna nie będzie miała wartości,
Ołowiu nikt nie będzie pragnął.
I wszystko zostanie zniszczone na powierzchni ziemi”.
(Enoch 52,7-9)
Mesjasz będzie najbardziej destrukcyjnym zdobywcą w historii, miażdżącym swych wrogów aż do ich całkowitego unicestwienia.
6. Po tym nastąpi odbudowanie Jerozolimy. Niekiedy uważano, że oznacza to uzdrowienie istniejącego miasta. Częściej jednak myślano, że będzie to zstąpienie z nieba nowej Jerozolimy. Stary dom miał zostać zwinięty i zabrany, a w nowym „wszystkie filary będą nowe, a ornamenty wspanialsze niż dawniej” (Enoch 90,28.29).
7. Żydzi, rozproszeni po całym świecie, zbiorą się w nowej Jerozolimie. Do dnia dzisiejszego codzienna modlitwa Żyda zawiera prośbę: „Podnieś sztandar, aby zebrać nas rozproszonych i zawołaj nas z czterech końców ziemi”. Psalm jedenasty Salomona, zawiera wspaniały obraz tego powrotu.
„Zadmijcie na Syonie w trąbę, aby wezwać świętych,
Niech będzie słychać w Jerozolimie głos tego, który przynosi dobrą wieść;
Gdyż Bóg zlitował się nad Izraelem nawiedzając go.
Stań na wzgórzu, O Jerozolimo! a oto twoje dzieci,
Ze wschodu i z zachodu, zebrani razem przez Pana;
Z północy przybywają w radości swego boga,
Z wysp dalekich Bóg zebrał ich.
Góry wysokie zamienił dla nich Bóg w równiny;
Wzgórza uciekały przed ich wejściem.
Lasy dawały im schronienie, gdy przechodzili;
Bóg sprawił, że każde słodko pachnące drzewo wyrastało przed nimi,
Aby Izrael mógł przybyć na spotkanie chwały swego Boga.
Nałóż, o Jerozolimo, twe wspaniałe ubrania,
Przygotuj twą świętą szatę;
Gdyż Bóg przemówił dla dobra Izraela na wieki wieków,
Niech Pan wykona to, co powiedział względem Izraela i Jerozolimy,
Niech Pan podniesie Izrael Swym pełnym chwały imieniem.
Litość Pańska niech będzie nad Izraelem na wieki wieków”.
Wyraźnie widać żydowskie rysy tego nowego świata. Elementy nacjonalistyczne dominują tu cały czas.
8. Palestyna stanie się centrum świata i cały świat będzie jej poddany. Wszystkie narody zostaną ujarzmione. Czasami wyobrażano to sobie jako podbój środkami pokojowymi.
„I wszystkie te wyspy i miasta zawołają: Jak bardzo Odwieczny kocha tych ludzi! Gdyż wszystko stoi po ich stronie i pomaga im... Padnijmy wszyscy na ziemię i błagajmy wiecznego króla, potężnego, nieśmiertelnego Boga. Idźmy w pielgrzymce do jego świątyni, gdyż jest On jedynym Władcą” (Wyrocznie Sybilli 3,690-). Częściej, losem pogan jest całkowite zniszczenie, z czego Izrael będzie się cieszył i radował:
„I pojawi się On, aby ukarać pogan,
I zniszczy wszystkich ich bożków,
Wtedy ty, o Izraelu, będziesz szczęśliwy.
I dostaniesz grzbietu i skrzydeł orła,
(orzeł oznacza Rzym, który ma zostać zniszczony)
I one zginą, a Bóg ciebie wywyższy,
·············
I będziesz spoglądał z wysoka,
I dojrzysz swych wrogów w gehennie,
Rozpoznasz ich i ucieszysz się”.
(Wniebowzięcie Mojżesza 10,8-10)
Jest to ponury obraz. Izrael będzie się cieszył widokiem swych wrogów powalonych i wytraconych do piekła. Nawet martwi Izraelici powstaną do udziału w tym nowym świecie.
9. W końcu, przyjdzie wiek pokoju i dobra, który trwać będzie wiecznie.
Takie idee mesjańskie zamieszkiwały w umysłach ludzkich, kiedy przyszedł Jezus. Były one gwałtowne, nacjonalistyczne, dążące do zniszczenia, zemsty. Prawdą jest, że miały doprowadzić do doskonałego panowania Boga, ale droga prowadziła przez krwawą łaźnię i podbój. Pomyślmy o tym obrazie na tle postaci Jezusa. Nic dziwnego, że musiał On na nowo pouczać uczniów co do znaczenia mesjanizmu i nic dziwnego, że w końcu ukrzyżowano Go jako heretyka. W wizji ludzkiej nie było bowiem miejsca na krzyż, ani na miłość gotową do podjęcia cierpienia.
Gdy kusiciel mówi głosem przyjaciela (8,31-33)
Ten fragment musimy czytać na tle tego, co powiedzieliśmy wyżej o rozpowszechnionej idei Mesjasza. Kiedy Jezus połączył mesjanizm ze śmiercią i cierpieniem, było to dla uczniów stwierdzenie zarówno nie do uwierzenia, jak i nie do zrozumienia. Przez całe życie wyobrażali sobie Mojżesza w kontekście niepowstrzymanego podboju, a teraz zetknęli się z ideą, która nimi wstrząsnęła. Oto dlaczego Piotr tak gwałtownie zaprotestował. Nie mógł zaaprobować tego, co usłyszał.
Ale dlaczego Jezus tak surowo go skarcił? Ponieważ Piotr zawarł w słowach te pokusy, które atakowały wówczas Jezusa. Jezus nie chciał umrzeć. Wiedział, że posiada moc, którą może użyć do podboju. W owej chwili toczył bój z pokusami jak niegdyś na pustyni. To znowu diabeł Go kusił, aby upadł i oddał pokłon, by obrał jego drogę, zamiast drogi Bożej.
Jest sprawą dziwną, a czasem nawet straszną, że kusiciel mówi do nas głosem życzliwego przyjaciela. Moglibyśmy się na przykład zdecydować na drogę, która jest słuszna, ale nieuchronnie niesie ze sobą kłopoty, straty, niepopularność i ofiary. Ale w tym momencie może przyjść dobrze nam życzący przyjaciel i próbować, w najlepszych intencjach, powstrzymać nas od tego. Znałem człowieka, który zdecydował się obrać trudną drogę. Przyszedł do niego przyjaciel i próbował mu to wyperswadować. „Pamiętaj”, mówił, „że masz żonę i dzieci. Nie możesz tego zrobić”. Jest to możliwe wówczas gdy ktoś, kto nas bardzo kocha chce, abyśmy uniknęli trudności i żyli bezpiecznie.
W poemacie „Garet i Lynette” Tenneyson opowiada historię najmłodszego syna Lota i Bellicenty. Miał on widzenie, po którym zapragnął zostać rycerzem króla Artura. Bellicent, jego matka, nie chciała się na to zgodzić.
„Nie masz litości nad moją samotnością?”, pyta. Jego ojciec, Lot, jest stary, „leży jak kłoda i jego życie ledwo się tli”. Obaj jego bracia są już na dworze króla Artura. „Pozostań, mój najlepszy synu”, mówi matka, „jesteś jeszcze chłopcem, nie mężczyzną”. jeśli pozostanie, matka zorganizuje polowanie wiedząc, że pościg za zwierzyną przynosi mu radość i znajdzie mu wśród księżnych pannę młodą. Chłopiec miał widzenie, a matka, która go niezmiernie kocha, wymyśla coraz to nowe powody i przekonywujące racje, dla których powinien pozostać w domu. Tym kimś kto go kocha, a zarazem całkowicie nieświadomie mówi głosem kusiciela, jest jego matka. Ale Geret odpowiada:
„O matko,
Jak możesz trzymać mnie przy sobie - to wstyd.
Staję się mężczyzną i muszę wykonywać dzieło mężczyzny.
Iść tropem jelenia? iść za Chrystusem, Królem
Żyć czysto, mówić prawdę, to co sprawiedliwe i niesprawiedliwe,
Służyć Królowi -
Po to się właśnie narodziłem”
Tak więc Garet wyruszył tam, dokąd został wezwany w widzeniu. Kusiciel najgroźniej atakuje wówczas, gdy posługuje się głosem tych, którzy nas kochają i pragną naszego dobra. To właśnie zdarzyło się Jezusowi tamtego dnia i dlatego Jego reakcja była tak surowa. Nawet błagającemu głosowi miłości nie wolno uciszyć władczego głosu Boga.
Droga ucznia (8,34-35)
Kiedy dochodzimy do tego miejsca Ewangelii Marka, jesteśmy tak blisko serca i centrum wiary chrześcijańskiej, że musimy przyjrzeć się tekstowi dokładnie zdanie po zdaniu. Gdyby człowiek każdego dnia tylko jedno z tych zdań utrwalał głęboko w swoim sercu i czynił go drogowskazem, nic więcej nie byłoby potrzebne, aby przejść przez życie właściwą drogą.
Dwie sprawy są tu widoczne na pierwszy rzut oka.
1. U Jezusa mamy do czynienia ze zdumiewającą uczciwością. Nikt nigdy nie mógł powiedzieć, że gdy poszedł za Nim, został oszukany. Jezus nigdy nie próbował ludzi przekupić ofiarując im łatwe rozwiązania. On nie przyniósł ludziom pokój, ale chwałę. Mówić człowiekowi, że musi być gotowy do niesienia krzyża znaczyło mówić mu, że musi być przygotowany do tego, że ludzie uznają go przestępcą i skażą na śmierć. Uczciwość wielkich przywódców była zawsze uważana za ich zasadniczą, charakterystyczną cechę. Podczas drugiej wojny światowej, gdy Sir Winston Churchill objął dowództwo nad Anglią, wszystko co zaoferował narodowi to: „krew, pot i łzy”. Po zdobyciu Rzymu w 1849 r., wielki patriota włoski Garibaldi, wygłosił słynne oświadczenie: „Żołnierze, wszystkie nasze wysiłki w walce z przeważającymi siłami były bezskuteczne. Mogę ofiarować wam tylko głód, pragnieniu, trudności i śmierć. Ale wzywam wszystkich, którzy kochają swoją ojczyznę aby przyłączyli się do mnie”. Jezus nigdy nie zwodził ludzi, proponując im łatwe życie. Pragnął ich zmienić, obudzić uśpioną rycerskość ich dusz, ofiarując im drogę nie mającą równej sobie, najwyższą i najtrudniejszą. Przyszedł nie po to, aby uczynić człowieka wielkim.
2. Jest faktem, że Jezus nigdy nie wzywał ludzi, aby czynili cokolwiek, czego by On nie był gotów uczynić. Jest to w rzeczywistości cecha charakterystyczna tych przywódców, za którymi idą tłumy. Kiedy Aleksander Wielki wyruszył w pościg za Dariuszem, przebył jeden z najbardziej zdumiewających marszów w historii. W ciągu jedenastu dni przemierzył ze swoim wojskiem trzy tysiące trzysta sążni (jeden sążeń równy około dwustu metrom). Jego ludzie byli bliscy rezygnacji, głównie z powodu pragnienia wywołanego brakiem wody. Plutarch relacjonuje tę historię tak: „Pewnego razu, gdy ludzie byli zrozpaczeni, Macedończycy niosący w bukłakach na mułach wodę zaczerpniętą z rzeki, którą mijali po drodze, przybyli koło południa na miejsce postoju Aleksandra, a widząc go duszącego się prawie z pragnienia, natychmiast napełnili hełm i podali go mu. On zapytał ich dla kogo niosą wodę: odpowiedzieli, że dla swoich dzieci dodając, że to nie ma żadnego znaczenia, jeśli trzeba uratować jego życie, a oni są w stanie ponieść wszelkie straty choćby im przyszło zginąć. Wtedy wziął hełm w swoje ręce i rozglądając się w około zobaczył jak ci wszyscy, którzy stali blisko niego, wyciągnęli szyje i patrzyli chciwie na wodę; zwrócił więc ją z podziękowaniem nie wypijając ani kropli. Powiedział: „Gdybym się napił, pozostali utraciliby otuchę”. Żołnierze dostrzegli jego opanowanie i wspaniałomyślność, więc zawołali: „prowadź nas dalej śmiało” i popędzili konie. Mieli bowiem takiego króla, który oparł się zarówno zmęczeniu jak i pragnieniu. Spojrzeli na siebie i zdało im się, że są bliscy nieśmiertelności”. Łatwiej było iść za przywódcą, który nie wymagał od innych tego, czego sam nie potrafił znieść. Słynny generał rzymski, Quintus Fabius Cunctrator omawiał kiedyś ze swym sztabem sposób zajęcia trudnej pozycji. Jeden z dowódców zasugerował taki przebieg akcji, który miał szybko zaprowadzić do celu. „To będzie kosztować życie zaledwie kilku ludzi”, powiedział. Na to Fabius spojrzał na niego i odparł: „A czy ty chciałbyś być jednym z tych kilku?” Jezus nie jest typem przywódcy przyglądającego się z daleka i rozporządzającego ludźmi, jak pionkami. Kiedy wymagał, aby uczniowie stawiali czemuś czoła, On też gotów był tak postąpić. Jezus miał prawo wzywać nas do podjęcia krzyża, ponieważ sam niósł go pierwszy.
3. Jezus powiedział temu, kto chciał zostać jego uczniem: „Zaprzyj się samego siebie”. Najpełniej zrozumiemy znaczenie tego żądania, jeśli potraktujemy je bardzo dosłownie i prosto. „Mów sobie nie”. Kiedy człowiek chce pójść za Jezusem Chrystusem, zawsze musi mówić sobie „nie”, a Chrystusowi „tak”. Musi mówić „nie” każdemu swemu naturalnemu dążeniu do wygody i komfortu. Musi powiedzieć „nie” każdemu działaniu, opartemu na samowoli lub samolubstwie. Musi powiedzieć „nie” tym instynktom i pragnieniom, które skłaniają go do sięgania, korzystania i posługiwania się rzeczami zakazanymi. Bez wahania musi opowiedzieć „tak” na wezwanie i rozkaz Jezusa Chrystusa. Musi umieć powtórzyć za apostołem Pawłem: „żyję nie ja, ale żyje we mnie Chrystus”. Człowiek taki nie żyje już po to, aby zaspokajać własną wolę, ale aby wypełniać wolę Chrystusa i w tej służbie, znaleźć doskonałą wolność.
Zachować życie tracąc je (8,35)
Istnieją pewne rzeczy, które można utracić, gdy się je zatrzymuje i takie, które można ocalić, gdy się je używa. Każdy talent, jaki posiadamy, ma tę własność. Gdy się nim posługujemy, staje się coraz większy. Zaś jeśli się go nie używa, zostaje w końcu utracony. W największym stopniu odnosi się to również do życia.
Historia pełna jest przykładów ludzi, którzy porzucając życie doczesne, zyskiwali życie wieczne. Gdzieś pod koniec czwartego wieku, żył na wschodzie mnich imieniem Telemach. Postanowił opuścić tłumny świat i pędzić żywot samotnie, na modlitwie, medytacji, postach, aby w ten sposób ocalić swą duszę. W ciągu swego długiego życia, szukał wyłącznie kontaktu z Bogiem. Ale czuł, że coś jednak nie jest w porządku. Pewnego dnia wstał z kolan i nagle uświadomił sobie, że jego życie opierało się nie na bezinteresowności, lecz na samolubnej miłości do Boga. Stało się dla niego jasne, że po to, aby służyć Bogu, musi służyć ludziom i że pustynia nie jest miejscem dla życia chrześcijańskiego, że miasta pełne były grzesznych kobiet i mężczyzn i dlatego potrzebowały pomocy. Postanowił więc porzucić pustynię i wyruszył do największego miasta swego czasu, do Rzymu, położonego na drugim krańcu świata. Przebył lądy i morza. Miasto było oficjalnie chrześcijańskie. Pustelnik przybył do niego w chwili, gdy wódz rzymski Stilicho odniósł wielkie zwycięstwo nad Gotami. Istniała poważna różnica między tym Rzymem, a dawnym - tłumy wlewały się teraz nie do świątyń, ale do chrześcijańskich kościołów. Odbywały się więc procesje i uroczystości, a Stulicho przejeżdżał triumfalnie przez miasto z młodym cesarzem Honoriusem. Wciąż jednak pozostawał jeszcze jeden element z epoki pogańskiej - arena i odbywające się na niej zawody gladiatorów. Obecnie nie wrzucano już na pożarcie lwom chrześcijan. Ale pochwyceni w wojnie jeńcy, musieli walczyć ze sobą i zabijać się ku radości Rzymian. Lud wciąż ryczał na trybunach, żądny krwi gladiatorów. Telemach odnalazł drogę do areny. Zgromadziło się tam około ośmiu tysięcy ludzi. Kończyły się wyścigi rydwanów i w tłumie narastało napięcie w oczekiwaniu na walki. Gladiatorzy wystąpili na arenę z pozdrowieniem: „Bądź pozdrowiony Cezarze! Idący na śmierć cię witają!” (Ave Cesar, morituri te salutant! przyp. tł.). Gdy zaczęła się walka, Telemach przeraził się. Ludzie, dla których umarł Chrystus zabijali się nawzajem, aby rozbawić chrześcijańską widownię. Przeskoczył barierę. Znalazł się między gladiatorami, a ci - zatrzymali się na chwilę, „Niech się toczy gra!” - zaryczał tłum. Odepchnięto na bok starego człowieka, miał on na sobie wciąż szaty pustelnicze. Znowu wszedł między walczących. Tłum zaczął rzucać w niego kamieniami i nalegać na gladriatorów, by go zabili. Dowódca wydał rozkaz: miecz gladiatora wzniósł się, błysnął i ugodził, a Telemach padł martwy. I nagle, ten potężny tłum zamilkł, zaszokowany tym, że ten święty człowiek został zabity w taki sposób. Zupełnie nieoczekiwanie nastąpiło zbiorowe uświadomienie tego, czym naprawdę było zabijanie na arenie. Zawody skończyły się tego dnia nagle i nigdy już nie zostały wznowione. Zakończył je Telemach swoją śmiercią. Jak powiedział o nim Gibbon: „Jego śmierć była bardziej pożyteczna dla ludzi niż jego życie”. Tracąc życie, dokonał więcej niż mógłby dokonać, spędzając je na pustyni na samotnej modlitwie.
Bóg dał nam życie nie po to, aby je tylko utrzymywać, ale aby je spożytkować. Jeżeli żyjemy ostrożnie, oszczędzając swe siły, myśląc zawsze i przede wszystkim o własnym zysku, wygodzie, zadowoleniu, bezpieczeństwie, jeżeli naszym jedynym celem jest organizowanie życia możliwie jak najmniej kłopotliwego, jeśli skupimy wysiłek tylko na nas samych, wtedy tracimy życie przez cały czas. Ale jeśli przeznaczymy nasze życie dla innych, jeśli zapominamy o naszym bogactwie, zdrowiu, wygodzie kierowani pragnieniem pracy dla Jezusa i ludzi, dla których Jezus umarł, zyskujemy życie wciąż na nowo. Co stałoby się ze światem, gdyby lekarze, uczeni i wynalazcy nie podejmowali często ryzyka eksperymentowania na swych własnych ciałach? Co by się stało z życiem, gdyby wszyscy pragnęli mieszkać wyłącznie w wygodnych domach i nie byłoby takich ludzi, jak odkrywcy i pionierzy? Co by się stało, gdyby żadna matka nie podjęła ryzyka urodzenia dziecka? Co by się stało, gdyby wszyscy przeznaczyli wszystko co mają na swe własne potrzeby? Najgłębsza istota życia związana jest z ryzykiem i poświęceniem, a nie chronieniem go i hołubieniem. To prawda, że jest to droga zmęczenia i wyczerpania, dawania z siebie wszystkiego - ale lepiej spalać się każdego dnia, niż rdzewieć, gdyż ta droga prowadzi do szczęścia i do Boga.
Najwyższa wartość życia (8,36-37)
Jest rzeczą zupełnie prawdopodobną, że człowiek może osiągnąć w życiu wielki sukces, a jednocześnie wieść życie nie godne tej nazwy. Realny problem jaki zawierają pytania Jezusa brzmi: „Jak rozporządzasz w życiu swoimi duchowymi wartościami?” Można bowiem posługiwać się nimi w złych sprawach i odkryć to zbyt późno.
1. Człowiek potrafi poświęcić dla zysku swój honor. Może zapragnąć rzeczy materialnych i niewiele zastanawiać się nad sposobami ich zdobycia. Świat pełen jest pokus nieuczciwego zysku. George MacDonald opowiada w jednej ze swych książek o właścicielu sklepu tekstylnego, który zawsze posługiwał się kciukiem, aby pobierać miarę nieco za krótką. „On okradł własną duszę” powiedział MacDonald „aby zapełnić swoją kiesę”. Konkretne pytanie, na które wcześniej czy później trzeba będzie odpowiedzieć, brzmi: „Jak wygląda w oczach Boga bilans mojego życia?” Bo przecież Bóg jest sędzią, przed którym w końcu wszyscy ludzie będą musieli stanąć.
2. Człowiek potrafi poświęcić zasady moralne dla popularności. Może się zdarzyć, że wygodny, ustępliwy i ulegający wpływom człowiek zaoszczędza sobie wiele kłopotów. Bywa i tak, że ktoś niezłomnie oddany zasadom, nie jest lubiany przez otoczenie. Szekspir rysuje portret Wosley'a, wielkiego kardynała, który służył Henrykowi VIII - mu z całą pomysłowością i zręcznością na jaką było go stać.
„Gdybym Bogu służył
Z połową tylko takiej gorliwości,
Z jaką służyłem mojemu królowi,
Nagiego w starych nie wydałby latach
Na pośmiewisko mym nieprzyjaciołom”.
Prawdziwe pytanie przed którym w końcu stanie każdy człowiek, nie brzmi: „Co pomyślą o tym ludzie?”, ale: „Co myśli o tym Bóg?”. Przyszłości nie określa werdykt opinii publicznej, lecz osąd Boga.
3. Człowiek może poświęcić rzeczy trwałe dla błahych. Zawsze łatwiej odnosi się tanie sukcesy. Pisarz może poświęcić coś naprawdę wielkiego dla osiągnięcia łatwego powodzenia. Muzyk może tworzyć łatwe, nietrwałe efekty, zamiast coś prawdziwego i trwałego. Można wybrać zawód, który przyniesie dużo pieniędzy i wygody, albo zdecydować się na pracę, dzięki której wyświadcza się pomoc bliźnim. Można przeżyć życie na drobnych sprawach i przejść obojętnie obok spraw wielkich. Kobieta może przekładać życie pełne przyjemności i tak zwanej wolności, nad służbę swemu domowi i wychowywanie dzieci. Lecz życie potrafi ujawnić prawdziwe wartości i potępić fałsz w miarę upływu lat. Rzeczy błahe mają krótki żywot.
4. Reasumując to wszystko, można powiedzieć, że człowiek potrafi poświęcić wieczność dla jednej chwili. Moglibyśmy uniknąć wszelkich błędów, gdybyśmy zawsze spoglądali na otaczające nas sprawy przez pryzmat wieczności. Jest wiele rzeczy przyjemnych przez krótką chwilę, ale działających niszcząco w ciągu dłuższego czasu. Test wieczności, polegający na nieustannych wysiłkach spoglądania na każdą sprawę oczyma Bożymi, jest najrealniejszy ze wszystkich testów.
Człowiek który patrzy na wszystko tak, jak patrzy na to Bóg, nigdy nie poświęci swego życia sprawom, które są zgubne dla jego duszy.
Kiedy Król przychodzi do swej własności (8,38; 9,1)
W powyższym fragmencie jest jedna zaskakująca sprawa - pewność Jezusa. Mówił On po prostu o swojej śmierci. Nie wątpił, że oczekuje Go Krzyż. Tym niemniej był On absolutnie pewien, że w końcu odniesie triumf. Pierwsza część powyższego fragmentu stwierdza bardzo naturalną i prostą prawdę. Kiedy król przybywa do swojego królestwa, jest lojalny wobec tych, którzy byli lojalni wobec niego. Żaden człowiek nie może oczekiwać, że po uchylaniu się od brania udziału w jakichkolwiek trudach pewnego wielkiego przedsięwzięcia, będzie zbierał wszystkie korzyści z niego płynące. Nie można spodziewać się udziału w dekoracji po pełnym sukcesu zakończeniu kampanii zbrojnej, jeżeli odmówiło się uczestnictwa w walce. Jezus powiada: „W żmudnym i wrogim świecie, chrześcijaństwo znajduje się w trudnej sytuacji. Jeśli człowiek w takich warunkach wstydzi się ujawnić, że jest chrześcijaninem, jeśli boi się okazać, po której stronie stoi, nie może oczekiwać zajęcia honorowego miejsca w Królestwie, które nadejdzie”.
Ostatnia część tego fragmentu, skłoniła wielu ludzi do poważnego zastanowienia się. Jezus mówi, że niektórzy z tych, co są obecni, nie umrą, dopóki nie zobaczą Królestwa nadchodzącego w mocy. Trudności powstają wtedy, gdy pewni komentatorzy traktują tę wypowiedź jako aluzję do Drugiego Przyjścia. Gdyby rzeczywiście tak było, to Jezus musiałby się mylić, ponieważ nie powrócił w mocy i chwale za życia tych, którzy go słyszeli. Ale nasz tekst w ogóle nie dotyczy Powtórnego Przyjścia. Rozważmy sytuację w jakiej znajdował się Jezus wypowiadając te słowa. W owym czasie był on tylko jeden raz poza Palestyną, przebywając blisko Tyru i Sydonu. Tak bardzo niewielu ludzi w tym małym kraju kiedykolwiek o Nim słyszało. Palestyna rozciągała się zaledwie około dwustu dwudziestu kilometrów z północy na południe i około dziewięćdziesięciu kilometrów ze wschodu na zachód. Jej ludność wynosiła wówczas cztery miliony. Dziwne byłoby więc, gdyby Jezus mówił w terminach światowego podboju, jeśli nigdy nie przebywał poza tym najmniejszym z pośród wszystkich krajów. A co gorsza, nawet w tym niewielkim kraju sprowokował On wrogość przywódców ortodoksyjnych i tych, w których rękach leżała władza; było więc jasne, że nie mógł liczyć na nic innego niż śmierć, jako heretyk i wyrzutek. W obliczu takiej sytuacji, musiało być wielu ludzi, odczuwali rozpacz sądząc, że chrześcijaństwo nie ma żadnej przyszłości, że w krótkim czasie zostanie całkowicie zniszczone i wyeliminowane ze świata. Po ludzku rozumując, ci pesymiści mieli rację. A teraz spójrzmy na to, co się stało. Zaledwie w trzydzieści lat później, chrześcijaństwo rozszerzyło się na Azję Mniejszą i przeniosło się do Egiptu. Chrześcijanie zyskali znaczenie w Aleksandrii. Następnie chrześcijaństwo przekroczyło morze, pojawiło się w Rzymie i w Grecji. Rozprzestrzeniło się po całym świecie jak nie dająca się zatamować fala. Było doprawdy zdumiewająco prawdziwe, że jeszcze w ciągu życia wielu ludzi z tamtych czasów, wbrew wszelkim oczekiwaniom. Chrześcijaństwo stało się potęgą. Jezus nie popełnił więc błędu, ale miał całkowitą rację.
Zdumiewającą cechą Jezusa było to, że nigdy nie doznawał rozpaczy. Wobec ograniczenia ludzkich umysłów, w obliczu opozycji, wobec ukrzyżowania i śmierci, On nigdy nie wątpił w ostateczny triumf, ponieważ nigdy nie wątpił w Boga. Zawsze był pewien, że to, co nie jest możliwe dla człowieka, jest absolutnie możliwe dla Boga.
Chwała górskiego szczytu (9,2-8)
Stajemy tu twarzą w twarz z okrytym zasłoną tajemnicy wydarzeniem z życia Jezusa. Możemy jedynie podjąć próbę zrozumienia tego co zaszło. Marek mówi nam, że zdarzenie to miało miejsce sześć dni po wydarzeniach w pobliżu Cezarei Filippi. Łukasz zaś, że stało się to po ośmiu dniach. W obu tych relacjach nie ma sprzeczności. Ci dwaj ewangeliści mają na myśli czas, który określilibyśmy terminem „około tygodnia później”. Zarówno w kościele wschodnim jak i zachodnim, obchodzi się pamiątkę Przemienienia szóstego sierpnia. Nie ma znaczenia, czy jest to data precyzyjna, czy nie, ale dobrze się stało, że jest taki dzień, kiedy możemy wspominać to wydarzenie. Tradycja utrzymuje, że Przemienienie Pańskie nastąpiło na szczycie góry Tabor. Kościół Wschodni nazywa święto Przemienienia Taborion. Być może, wybór góry Tabor opierał się na Psalmie 89,12, ale jest to wybór niefortunny. Góra Tabor leży na południe od Galilei, a Cezarea Filippi daleko na północy. Wysokość góry Tabor wynosi tysiąc stóp (to jest około trzystu czterdziestu metrów), a w czasach Jezusa na jej szczycie znajdowała się twierdza. Jest bardziej prawdopodobne, że Przemienienie nastąpiło wśród wiecznych śniegów góry Hermon, która ma wysokość dziewięć tysięcy dwieście stóp (to jest około trzech tysięcy metrów npm), znajduje się bliżej Cezarei Filippi, gdzie łatwiej znaleźć całkowitą samotność.
Nie potrafimy powiedzieć, co się wydarzyło. Możemy jedynie z pochylonym czołem podjąć próbę wyjaśnienia tych wielkich spraw. Marek opowiada nam, że szaty Jezusa zajaśniały. Użyte tu słowo stilbein, określa migotanie polerowanego złota, miedzi lub stali, lub też złocisty blask słońca. Kiedy zdarzenie dobiegło końca, zaciemniła ich chmura. W myśli żydowskiej chmura zawsze związana jest z obecnością Boga. To właśnie w chmurze Mojżesz spotkał Boga. To właśnie w chmurze Bóg przyszedł do Przybytku Arki przymierza. Chmura wypełniła świątynię podczas ceremonii poświęcania, po odbudowaniu jej przez Salomona. Było wielką tęsknotą Żydów, aby w czasach przyjścia Mesjasza, chmura - symbol obecności Bożej, znowu wypełniła świątynię (2 Mjż 16,10; 19,9; 33,9; 1 Krl 8,10; 2 Mch 2,8). Zstąpienie chmury jest formą stwierdzenia, że Mesjasz już przyszedł i każdy Żyd tak ten fakt rozumiał.
Przemienienie miało dwa znaczenia.
1. Było to bardzo ważne wydarzenie dla samego Jezusa. Jezus musiał samotnie podjąć decyzję o udaniu się do Jerozolimy, co było równoznaczne z podjęciem i akceptacją drogi do Krzyża. Jest oczywiste, że przed wyruszeniem w drogę Jezus musiał uzyskać absolutną pewność o słuszności swego postępowania. Na szczycie góry uzyskał podwójne potwierdzenie swej decyzji i wyboru.
a) Spotkali się z Nim Mojżesz i Eliasz. A przecież Mojżesz był największym prawodawcą narodu izraelskiego. Jemu naród zawdzięczał swe prawa, które były prawami Bożymi. Eliasz był pierwszym i największym z proroków. Zawsze spoglądano na niego jako na tego, który przynosił ludziom głos samego Boga. Kiedy te dwie wielkie postacie spotkały się z Jezusem, oznacza to, że największy prawodawca i największy z proroków powiedzieli Mu: „Idź naprzód!”. Oznaczało to, że widzieli oni w Jezusie wypełnienie się wszystkiego, o czym marzyli w przeszłości. Oznaczało to, że dostrzegli w Nim wszystko to, za czym tęskniła historia, czego oczekiwała i z czego się radowała. To tak jak gdyby w tym momencie Jezus otrzymał zapewnienie, że kroczy po właściwej drodze, ponieważ cała historia była wstępem do Krzyża.
b) Bóg rozmawiał z Jezusem. Jak zawsze, Jezus nie miał na uwadze swoich własnych życzeń, lecz zwracał się do Boga z zapytaniem: „Co chcesz, abym uczynił?” Jezus przedłożył Bogu wszystkie swoje plany i zamierzenia. A Bóg Mu odpowiedział: „Postępujesz dotąd tak, jak powinieneś i musisz postępować mój synu umiłowany. Działaj tak nadal!” Na szczycie góry Przemienienia Jezus upewnił się, że nie wybrał złej drogi. Ujrzał nie tylko nieuchronność, ale też niezbędność wyboru Krzyża.
2. Było to również bardzo ważne wydarzenie dla uczniów Jezusa.
a) Jeszcze niedawno zostali wstrząśnięci oświadczeniem Jezusa, że idzie do Jerozolimy, aby tam umrzeć. wydawało im się to całkowitą negacją i zaprzeczeniem tego wszystkiego, co wiedzieli o Mesjaszu. Wciąż jeszcze trwali w oszołomieniu, zakłopotaniu i niezrozumieniu. Wydarzenia przebiegały w taki sposób, że nie tylko burzyły ich umysły, ale też raniły ich serca. To co zobaczyli na górze Przemienienia dostarczyło im coś, czego mogli się uchwycić, jeśli nawet było to nie całkiem zrozumiałe. Niezależnie od tego, jak wyglądała dla nich kwestia krzyża, usłyszeli głos Boga uznający w tym Jezusie swojego Syna.
b) W pewnym sensie uczniowie stali się świadkami chwały Chrystusa. Świadek to człowiek, który najpierw widzi, a potem ukazuje. Wtedy, na górze przemienienia ujrzeli oni chwałę Chrystusa. Wydarzenie to ukryli apostołowie głęboko w swych sercach, aby potem, kiedy nadeszła odpowiednia pora, opowiedzieć je innym ludziom.
Los zwiastuna (9,9-13)
To całkiem naturalne, że ci trzej uczniowie byli pogrążeni w intensywnych rozmyślaniach podczas schodzenia ze zbocza górskiego.
Po pierwsze, Jezus zaczął rozmowę od zakazu. Nie wolno im było nikomu mówić o tym, co zobaczyli. Jezus wiedział bardzo dobrze, że ich umysły wciąż były opanowane ideą Mesjasza o znamionach potęgi, siły i władzy. Gdyby rozpowiadali o tym, co się wydarzyło na szczycie góry, o tym jak objawiła się tam chwała Boża, jak pojawili się Mojżesz i Eliasz, czyż nie byłoby to zgodne z popularnymi oczekiwaniami?! Czyż nie mogłoby się to wydawać wstępem do wybuchu mścicielskiej mocy Bożej nad narodami świata?! Uczniowie wciąż musieli uczyć się znaczenia mesjanizmu. Istniała tylko jedna rzeczywistość, która mogła ich tego ostatecznie nauczyć - Krzyż i następujące po nim Zmartwychwstanie. Kiedy Krzyż nauczy ich sensu mesjanizmu, a Zmartwychwstanie przekona ich, że Jezus jest Mesjaszem, wtedy i tylko wtedy będą mogli opowiadać o chwale na szczycie góry i tylko wtedy dostrzegą w tym wydarzeniu to, co powinni zobaczyć - mianowicie preludium, ale nie do rozpętania siły Bożej, lecz do objawienia się ujarzmiającej poprzez Krzyż miłości Bożej.
Tymczasem ich umysły ciągle pracowały. Nie potrafili zrozumieć, co znaczyły słowa Jezusa o Zmartwychwstaniu. Cała ich postawa świadczyła o tym, że w rzeczywistości nigdy tego nie rozumieli. Nadejście Krzyża przekreślało wszystkie ich nadzieje na przyszłość. Ale nie wolno nam o to winić uczniów. Działo się tak po prostu dlatego, że zostali wychowani w całkowicie odmiennej idei mesjanizmu i nie byli w stanie przyjąć niczego, co im powiedział Jezus.
Wtedy zapytali Go o coś, co ich bardzo intrygowało. Żydzi wierzyli, że zanim przyjdzie Mesjasz, pojawić ma się Eliasz, jako Jego zwiastun i herold (Mal 3,5.6). Znali tradycję rabinistyczną mówiącą, że Eliasz przyjdzie na trzy dni przed Mesjaszem. Pierwszego dnia zatrzyma się na górach Izraela lamentując nad opustoszałą ziemią. A następnie głosem, słyszalnym od jednego końca świata do drugiego, zawoła: „Pokój przyszedł na świat. Pokój przyszedł na świat”. Drugiego dnia zawoła: „Dobro przyszło na świat. Dobro przyszło na świat! A na trzeci dzień zawoła: „Jeszua przyszedł na świat. Jeszua przyszedł na świat!” (Jeszua - zbawienie). Odnowi wszystkie rzeczy. Naprawi naderwane w czasach ostatecznych więzy rodzinne. Ustali wszystkie elementy ceremonii i rytuału. Oczyści naród Izraela, sprowadzi niesłusznie wypędzonych i wypędzając niesłusznie włączonych. Eliasz zajmował zdumiewające miejsce w myśli Izraela. Wyobrażano go sobie jako kogoś, kto nieustannie zabiega o ich sprawy w niebiosach i na ziemi, kto będzie zwiastunem ostatecznego dopełnienia się czasów. Nieuchronnie więc uczniowie musieli dziwić się, mówiąc: „Jeżeli Jezus jest Mesjaszem, co się stanie z Eliaszem?” Jezus odpowiedział im używając pojęć zrozumiałych dla każdego Żyda. „Eliasz” rzekł, „już przyszedł i ludzie potraktowali go samowolnie. Przyjęli go arbitralnie, zapominając o woli Bożej i zrealizowali na nim swą wolę”. Jezus miał na myśli uwięzienie i śmierć Jana Chrzciciela z rąk Heroda. I wtedy za pomocą skojarzenia, skierował ich myśli ku sprawie, której nie chcieli przyjąć, a którą Jezus nieodwołalnie musiał przed nimi postawić. Zapytał więc: „Jeżeli zrobili tak zwiastunowi, to co uczynią Mesjaszowi?” Jezus obalił wszystkie wcześniejsze idee i pojęcia swoich uczniów. Oczekiwali oni na pojawienie się Eliasza, na przyjście Mesjasza, na wkroczenie Boga w historię i oszałamiające zwycięstwo niebios, które utożsamiali z tryumfem Izraela. Jezus próbował zmusić ich do spojrzenia prawdzie w oczy, że w rzeczywistości herold zostanie okrutnie zabity, a Mesjasz musi zakończyć swe życie na Krzyżu. Oni ciągle jeszcze tego nie rozumieli, a wynikało to z faktu, który zawsze czyni człowieka niezdolnym do rozumienia, że trwali przy swoich przekonaniach, a odrzucali drogi Boże. Chcieli, żeby wszystko przebiegało według ich pragnień, a nie tak, jak Bóg im nakazał. Błąd ludzkich myśli uczynił ich ślepymi na objawienie się Bożej prawdy.
Schodzenie z góry (9,14-18)
Jest to sytuacja, której Piotr pragnął uniknąć. Na szczycie góry, w obecności objawionej chwały, powiedział: „Dobrze nam tu być”. Potem chciał zbudować trzy namioty, dla Jezusa, Mojżesza i Eliasza i pozostać tam. Na szczycie góry życie było znacznie lepsze i znacznie bliższe Bogu. Po co w ogóle schodzić na dół? Ale właśnie istota życia polega na tym, że musimy schodzić z górskich szczytów. Powiedziano, że w religii powinno być miejsce na samotność, a nie na życie w samotności. Samotność jest niezbędna, gdy chce się utrzymać swój kontakt z Bogiem. Ale jeżeli człowiek w poszukiwaniu niezbędnej samotności odcina się od swoich bliźnich, jeżeli zatyka uszy na wołanie o pomoc i znieczula serce na rozdzierający krzyk, wtedy nie jest to już religia. Samotność nie ma na celu uczynienia z nas samotników. Jej celem jest przysposobienie nas do stawiania czoła wymogom codziennego życia.
Po zejściu z góry Jezus znalazł się w bardzo delikatnej sytuacji. Ojciec przyprowadził do uczniów swego syna, który był epileptykiem. Wskazywały na to wszystkie objawy. Uczniowie nie potrafili uporać się z tą chorobą i dało to nową broń uczonym w Piśmie, ekspertom w dziedzinie Prawa. Bezsilność uczniów była doskonałą okazją do pomniejszenia nie tylko ich, ale i Mistrza. Oto dlaczego sytuacja stała się tak delikatna. Oto dlaczego każda życiowa sytuacja jest również dla chrześcijanina tak bardzo delikatna. Każde jego zachowanie, słowo, postępek, umiejętność lub nieumiejętność sprostania wymogom życia, są wykorzystywane jako miernik do osądzania nie tylko jego, ale i Jezusa Chrystusa. A. Victor Murray w swej książce: „Chrześcijańskie nauczanie” pisze: „Są tacy, których oczy nabierają natchniony wyraz, kiedy mówią o kościele. Jest to nadprzyrodzona społeczność, ciało Chrystusa, Oblubieńca bez skazy, strażniczka wyroczni Bożych, błogosławione zgromadzenie odkupionych i parę innych romantycznych określeń, z których żadne nie zgadza się z tym, co może dostrzec osoba pozostająca z zewnątrz patrząc na Kościół Św. Agaty lub Kościół Metodystów przy High Street”. Nie ma znaczenia jak bardzo eksponowany zawód wykonuje człowiek, gdyż ludzie sądzą go według jego postępowania i jednocześnie osądzają jego Mistrza. W tamtej konkretnej sytuacji, uczeni w Piśmie znaleźli zesłaną jakby z nieba okazję do pomniejszenia roli uczniów i samego Jezusa.
Wtedy nadszedł Jezus. Gdy ludzie Go zobaczyli, zdumieli się. Nie sądźmy ani przez chwilę, że pozostawała na Nim wciąż jasność przemienienia. Oznaczałoby to zaprzeczenie Jego własnych słów, aby utrzymać całe wydarzenie w tajemnicy. Tłum myślał, że Jezus znajduje się wysoko na samotnych zboczach góry Hermon. Wszyscy byli tak pochłonięci dyskusją, że nie zauważyli jak Jezus nadszedł, ale oto teraz, w najbardziej odpowiedniej chwili stanął znowu pośrodku nich. Wszystkich zdumiało Jego nagłe, nieoczekiwane przybycie, w najwłaściwszym ku temu momencie.
Możemy tu poznać dwie kwestie dotyczące Jezusa.
1. Był On gotów stanąć w obliczu Krzyża, a także wobec zwykłych problemów, jeśli takie się pojawiły. Cechą charakterystyczną natury ludzkiej jest to, że potrafimy stanąć wobec krytycznych momentów życia z humorem i godnością, ale ulegamy, irytacji, rozdrażnieniu i zaniepokojeniu wobec zwykłych, codziennych niewygód. Potrafimy oprzeć się niszczącym ciosom ze swojego rodzaju heroizmem, a dopuszczamy do tego, aby drobne nieprzyjemności denerwowały nas i przygnębiały. Wielu ludzi potrafi stawić czoła wielkim kataklizmom lub stratom z cichym spokojem, a tracić nerwy, gdy pociąg spóźnia się albo jedzenie nie jest smaczne. U Jezusa zdumiewało to, że potrafi spokojnie stanąć w obliczu Krzyża, a jednocześnie z takim samym spokojem zmagać się z codziennymi problemami egzystencji. Działo się tak dlatego, że nie winił On Boga za wszystkie kryzysy, jak czyni to wielu z nas. Szedł codziennymi ścieżkami życia wraz z Bogiem.
2. Jezus przyszedł na ten świat aby go zbawić, a mimo to potrafił dać samego siebie, aby pomóc pojedynczej osobie. Jest znacznie łatwiej głosić Ewangelię miłowania wszystkich ludzi, niż kochać jednego, indywidualnego, niezbyt przy tym sympatycznego grzesznika. Łatwiej jest napełnić się sentymentalnymi uczuciami wobec całej ludzkości, a przy tym uważać, że to zbyt kłopotliwe, aby zboczyć z drogi i pomóc pojedynczemu przedstawicielowi tej ludzkości. Jezus posiadał królewski w swej istocie dar dawania wszystkiego z siebie każdemu, kto przebywał razem z Nim.
Wołanie o wiarę (9,19-24)
Powyższy fragment zaczyna się okrzykiem, wydobywającym się z serca Jezusa. Przebywał On na szczycie góry, zmagając się samotnie z wielkim zadanie, które miał podjąć w bliskiej przyszłości. Postanowił ukrzyżować swoje życie dla odkupienia świata. A teraz, gdy zszedł z szczytu góry znalazł swych najbliższych zwolenników, ludzi przez siebie wybranych, pokonanych i zakłopotanych, bezradnych i bezsilnych. Nawet na Jezusa mogło to chwilowo podziałać zniechęcająco. Musiał On sobie stale uświadamiać to, co każdy inny człowiek znajdujący się na Jego miejscu, określiłby jako beznadziejność swojego zadania. W owej chwili Jezus omal nie stracił nadziei w możliwość zmiany ludzkiej natury i przekształcenia ludzi należących do świata, w ludzi należących do Boga. Jak Jezus stawił czoła tej chwili zwątpienia? „Przywiedźcie chłopca do mnie”, rzekł. Jeśli nie potrafimy rozwiązać zasadniczego problemu, wtedy to co należy zrobić, polega na rozwiązaniu tego konkretnego problemu jaki aktualnie stanął przed nami. To tak jakby Jezus powiedział: „Nie wiem w jaki sposób kiedykolwiek uda mi się zmienić moich uczniów, ale w tej chwili mogę pomóc temu chłopcu. Zajmę się bieżącym zadaniem, nie tracąc nadziei co do przyszłości”. Za każdym razem jest to droga, która prowadzi do uniknięcia zwątpienia. Jeśli usiądziemy i będziemy zastanawiać się nad kondycją świata, z łatwością możemy wpaść w rozpacz. Zabierzmy się więc do działania i zróbmy to, co możemy zrobić na naszym małym podwórku, który jest przecież cząstką tego świata. Czasami można poddać się rozpaczy z powodu sytuacji w Kościele. Zdobądźmy się więc na działanie w tym co do nas, jako członków Kościoła należy. Jezus nie siedział jak sparaliżowany wobec powolności ludzkich umysłów, lecz zajął się pierwszą, naglącą sprawą. Jak to ujął Kingsley:
„Wykonaj pracę pierwszą z brzegu,
Chociaż bywa to chwilami nudne.
Pomagając napotkanym w drodze
Ułomnym bliźnim nad przełazem”.
Najpewniejszym sposobem uniknięcia pesymizmu i zwątpienia, jest powzięcie decyzji o tym jakie działanie możemy natychmiast przedsięwziąć, a zawsze znajdzie się coś, co jest jeszcze do zrobienia.
Ojcu chłopca podał Jezus warunek cudu: „Dla tego, kto wierzy, wszystko jest możliwe”. To tak, jakby powiedział: „Wyleczenie twojego syna nie zależy ode mnie, ale od ciebie”. Nie jest to typowo teologiczna prawda. Jest to prawda uniwersalna. Podejście do jakiejkolwiek sytuacji w poczuciu beznadziejności oznacza uczynienie jej jeszcze bardziej beznadziejną. Podjęcie się czegokolwiek w duchu wiary czyni tę sprawę możliwą do zrealizowania. Cavour powiedział kiedyś, że polityk potrzebuje przede wszystkim „poczucia możliwości”. Większość z nas dotkniętych jest poczuciem niemożności i właśnie dlatego, cuda się nie zdarzają.
Najbardziej dla nas jest pouczająca postawa ojca chłopca. Początkowo, przyszedł on w poszukiwaniu samego Jezusa. Ponieważ Jezus był na szczycie góry, musiał zwrócić się do Jego uczniów. Ale doświadczenia z rozmów z uczniami były zniechęcające. Wiara jego została tak poważnie zachwiana, że gdy nadszedł Jezus, wszystko co mógł powiedzieć brzmiało: „Pomóż mi, jeśli potrafisz”. Lecz potem, gdy znalazł się twarzą w twarz z Jezusem, jego wiara nagle rozbłysła. „Wierzę”, zawołał. „Jeżeli wciąż są we mnie jakieś wątpliwości i obawy usuń je i napełń mnie niezłomną wiarą”. Zdarza się czasami, że ludzie otrzymują mniej niż się spodziewają od kościoła lub jakiegoś pracownika kościoła. Przychodzą bowiem do kościoła lub do kogoś, o kim myślą, że jest człowiekiem Bożym i czują się rozczarowani. Kiedy tak się zdarzy trzeba zwrócić się do kogoś stojącego ponad Kościołem - do samego Pana Kościoła, do Kogoś stojącego wyżej niż sługa Chrystusa - do samego Chrystusa. Czasami Kościół i sługa Boży na ziemi mogą nas rozczarować. Ale gdy zwrócimy się do samego Jezusa Chrystusa, nigdy nie doznamy zawodu.
Przyczyna niepowodzenia (9,25-29)
Jezus zapewne usunął się z ojcem i synem na ubocze. Ale tłum, słysząc krzyki zarówno ojca jak i syna, przybiegł tam i wtedy Jezus przystąpił do działania. Była to ostatnia walka, walka do całkowitego wyczerpania chorego, a w jej wyniku chłopiec został uleczony.
Kiedy zostali już sami, uczniowie zapytali o przyczyny swego niepowodzenia. Bez wątpienia pamiętali, że Jezus wysłał ich, aby głosili Słowo Boże, leczyli i wypędzali demony (Mk 3,14.15). Dlaczego więc, tym razem tak wyraźnie się im to nie powiodło? Jezus odpowiedział im wprost, że do tego rodzaju uzdrowienia potrzebna jest modlitwa.
A w istocie wyraził się tak: „Nie żyjecie dostatecznie blisko Boga”. Uczniowie otrzymali moc, ale potrzebna była modlitwa, aby tę moc podtrzymać.
Płynie stąd dla nas głęboka nauka. Bóg mógł dać nam pewien dar, ale jeśli nie utrzymamy z nim ścisłego kontaktu, ten dar zginie i zmarnieje. Tak jest z każdym darem. Bóg może dać człowiekowi wielkie, naturalne dary jako kaznodziei, lecz jeśli ten nie podtrzyma swego kontaktu z Bogiem, może ostatecznie stać się tylko mówcą, a nie człowiekiem posiadającym moc słowa. Bóg może obdarzyć człowieka darem muzykalności lub darem śpiewania, ale jeśli nie będzie on utrzymywać swojej łączności z Bogiem stanie się tylko profesjonalistą, który wykorzystuje swój dar dla zysku, to zaś jest sprawą bardzo przygnębiającą. Nie oznacza to jednak wcale, że daru nie wolno używać dla zarobku. Człowiek ma prawo to robić. Ale oznacza to również, że nawet kiedy sprzedaje on swój talent, powinien znajdować w tym radość, ponieważ jest to zarazem posługiwanie się swym darem dla Boga. Opowiadano o Jenny Lind, słynnej szwedzkiej sopranistce, że przed każdym występem, pozostawała samotnie w swej garderobie, modląc się słowami: „Boże pomóż mi śpiewać czysto dziś wieczór”. Jeśli nie utrzymamy kontaktu z Bogiem, utracimy dwie rzeczy, niezależnie od rodzaju posiadanego daru.
1. Utracimy żywotność, tę ożywiającą siłę, która czyni wykonanie wielkim. Zadanie do którego zostało się powołanym, staje się tylko czystą realizacją, zamiast być ofiarą dla Boga. To, co powinno być pulsującym, żywotnym, rozwijającym się ciałem, przekształca się w pięknego trupa.
2. Utracimy pokorę. Wtedy to, co powinno być użyte dla chwały Bożej, zaczniemy wykorzystywać dla chwały własnej, przez co oddali się od nas cnota. Wtedy to, co powinno być spożytkowane dla ukazania ludziom Boga, zostaje użyte dla zaprezentowania ludziom nas samych, przez co ginie tchnienie piękna.
Tekst ten zawiera ostrzeżenie. Uczniowie zostali wyposażeni w moc pochodzącą od samego Jezusa, ale nie strzegli jej w modlitwie i ta moc zniknęła. Wszystkie dary jakie otrzymujemy od Boga, możemy utracić, jeżeli będziemy je używać tylko dla siebie. A zachowamy wtedy, gdy będziemy wzbogacać je przez ciągły kontakt z Bogiem, dawcą wszystkiego.
W obliczu końca (9,30-32)
Powyższy fragment określa milowy kamień w życiu Jezusa. Opuścił On obecnie północ kraju, gdzie był bezpieczny i skierował swe pierwsze kroki w stronę Jerozolimy i czekającego tam Krzyża. Przynajmniej raz nie chciał otaczać się tłumami. Wiedział dobrze, że jeśli nie wpisze swego posłannictwa w serca wybranych przez siebie ludzi, jego misja nie powiedzie się. Każdy nauczyciel może pozostawić po sobie całą serię tez, ale Jezus wiedział, że to nie wystarcza. Musiał zostawić po sobie grupę osób, w których umysłach i sercach takie tezy zostałyby na trwałe wyryte. Musiał się upewnić, zanim w ciele opuścił ten świat, że pozostali ci, którzy zrozumieli, choćby mgliście to, co miał do przekazania. Obecnie tragizm jego zapowiedzi staje się jeszcze bardziej wzruszający. Jeśli porównamy ten fragment z poprzednim, w którym uprzedzał On swą śmierć (Mk 8,31), widzimy, że dodane jest tu zdanie: „Syn człowieczy ma zostać wydany w ręce ludzkie”. Jezus wiedział, że w ich małej grupie znajdował się zdrajca. Zapewne wiedział w jaki sposób pracował jego umysł i być może wiedział to lepiej niż sam Judasz. I kiedy Jezus mówił, że „Syn człowieczy będzie wydany w ręce ludzkie”, nie tylko ogłaszał pewien fakt i zapowiadał go, lecz także po raz ostatni apelował do człowieka, w którego sercu zrodził się plan zdrady.
Jeszcze teraz uczniowie nie rozumieli Jezusa. Nie rozumieli zwłaszcza kwestii dotyczącej zmartwychwstania. Do tej chwili byli świadomi atmosfery tragedii, ale aż do śmierci Jezusa nigdy nie rozumieli realności zmartwychwstania. Był to cud zbyt wielki dla nich, cud, który mogli pojąć dopiero wtedy, gdy stał się faktem dokonanym.
Nie rozumiejąc, obawiali się stawiać dalsze pytania. Podobni byli do ludzi, którzy wiedzą tak wiele, iż boją się dowiedzieć jeszcze czegoś więcej. Chory człowiek, który otrzymuje werdykt lekarski może rozumieć, że jest on w ogólnym sensie zły, ale obawia się poznania wszystkich szczegółów i nie zadaje żadnych pytań z tej prostej przyczyny by nie dowiedzieć się całej prawdy. Podobnie było z uczniami.
Czasami zdumiewamy się, że nie rozumieli oni tego, co było tak prosto powiedziane. Umysł ludzki ma zdumiewającą zdolność odrzucania wszystkiego, czego nie chce znać. Czyżbyśmy my byli zupełnie inni? Wciąż na nowo słyszymy orędzie chrześcijańskie. Znamy chwałę płynącą z przyjęcia tego posłania i znamy tragedię wynikłą z jego odrzucenia, a jednak wielu z nas jest wciąż bardzo daleko od udzielenia mu pełnego zaufania i kształtowania życia według jego wskazań. Ludzie wciąż akceptują tylko te fragmenty posłania chrześcijańskiego, które chcą akceptować i które im odpowiadają, a odmawiają zrozumienia pozostałej treści.
Prawdziwa ambicja (9,33-35)
Nic tak dobrze nie pokazuje, jak dalecy byli uczniowie od realizacji prawdziwego sensu mesjanizmu Jezusa, niż powyższy fragment. Jezus wielokrotnie mówił im o tym, co oczekuje Go w Jerozolimie, a jednak jest jasne, że myśleli oni wciąż o Królestwie Jezusa w kategoriach ziemskiego królestwa, a o sobie, jako o głównych ministrach w tym królestwie. Jest coś wstrząsającego w wizji Jezusa zdążającego na Krzyż i jego uczniach spierających się między sobą o to, kto z nich jest największy. Ale przecież w głębi swych serc wiedzieli, że się mylą. Kiedy Jezus zapytał ich, o czym rozmawiali, nie mieli nic do powiedzenia. Jedyną odpowiedzią było pełne wstydu milczenie. Nic nie mieli na swą obronę. To zastanawiające, jak sprawy odnajdują swoje właściwe miejsce i nabierają prawdziwych wymiarów w obecności Jezusa. Dopóki apostołowie myśleli, że Mistrz ich nie słyszy i nie widzi, spór o pierwszeństwo wydawał im się całkiem uzasadniony; lecz kiedy trzeba było tę kwestię sformułować w obecności Jezusa, utraciła ona wszelkie znaczenie. Gdyby wszystkie sprawy umieścić w polu widzenia Jezusa, wtedy zmieniłoby to całkiem świat, w którym żyjemy. Jeśli wszystko co robimy, poprzedzimy pytaniem: „Czy tak bym postąpił, gdyby Jezus mnie obserwował?”, i wszystko co mówimy poprzedzimy pytaniem: „Czy mówiłbym tak samo, gdyby mnie Jezus słyszał?”, wtedy wiele niepotrzebnych czynów nie byłoby wykonanych i wiele zbędnych słów nie byłoby powiedzianych. Ale jest faktem wiary chrześcijańskiej, że nie istnieje w niej słowo „gdyby”. Wszystkie czyny są popełniane i wszystkie słowa są wypowiadane w jego obecności. Bóg powstrzymuje nas przed słowami i czynami, których wstydzilibyśmy się wobec Jezusa.
Jezus postąpił w tej sprawie bardzo poważnie. Czytamy, że usiadł i wezwał do siebie Dwunastu. Kiedy rabin nauczał i chciał przemawiać jak mistrz do swych uczniów, wtedy siadał zanim rozpoczął swą naukę. Jezus celowo wybrał pozycję nauczającego rabina, zanim zaczął mówić. I wtedy powiedział im, że jeżeli pragną wielkości w Jego królestwie, muszą odnaleźć się stając się ostatnimi, a nie pierwszymi, stając się sługami wszystkich, a nie ich panami. Nie chodziło o to, że Jezus obalał pojęcie ambicji. Raczej stwarzał je na nowo i uwznioślił. Ambicję sprawowania władzy zastąpił ambicją sprawowania służby bliźniemu. Ambicję posiadania rzeczy na własność zastąpił ambicją dawania rzeczy innym. Nie jest to nierealny i realistyczny pogląd, ale pogląd oparty na najlogiczniejszym zdrowym rozsądku. Ludzie naprawdę wielcy, ludzie, o których pamięta się za ich realny wkład do rozwoju społecznego, są tymi którzy nie pytali się: „Jak mogę wykorzystać państwo i społeczeństwo dla zyskania osobistego prestiżu i realizacji własnych ambicji?”, ale: „Jak mogę spożytkować swe własne dary i talent, aby służyć państwu?”. Mr. Baldwin, złożył wspaniały hołd zmarłemu lordowi Curzonowi mówiąc: „Chcę zanim odejdę, powiedzieć parę słów, do których tylko ja mam prawo. Premier dostrzega naturę ludzką bez żadnej osłony, a będąc nim miałem dwukrotnie okazję widzieć lorda Curzona, przeżywającego wielkie rozczarowanie. Za pierwszym razem, było to wtedy, gdy wybrano mnie, zamiast niego na stanowisko premiera; za drugim razem, gdy musiałem powiedzieć mu, że odda większe przysługi krajowi jako przewodniczący Królewskiego Komitetu Obrony niż jako Minister Spraw Zagranicznych. Każda z tych okazji była dla niego wielkim i głębokim rozczarowaniem, ale nigdy, ani przez chwilę, nie okazał słowem, spojrzeniem, insynuacją lub jakąkolwiek uwagą wypowiedzianą później, że był niezadowolony. Nie żywił urazy i nie zajmował się niczym innym, jak tylko tym, czego od niego oczekiwałem - to znaczy wykonywaniem swych obowiązków tam, gdzie według odgórnej decyzji mógł okazać się najbardziej pożyteczny”. Oto był człowiek, którego wielkość nie leżała w tym, że osiągnął najwyższe urzędy w państwie, ale w fakcie, że gotów był zawsze do służby swemu narodowi.
Prawdziwa bezinteresowność jest rzadkością, a gdy się ją odnajdzie, przechodzi do historii. Istnieje grecka opowieść o Spartaninie imieniem Paedaretos. Do zarządzania Spartą wybierano trzystu ludzi, a Paedaretos był kandydatem na jednego z nich. Kiedy jednak ogłoszono listę wybranych nie było na niej jego imienia. „Przykro mi”, powiedział jeden z jego przyjaciół, „że nie zostałeś wybrany. Ludzie powinni byli wiedzieć jak mądrym urzędnikiem państwowym byś się okazał”. „Cieszę się”, odrzekł Paedaretos, „że w Sparcie można znaleźć trzystu ludzi lepszych ode mnie”. Oto człowiek, który stał się legendą, gdyż gotów był oddać innym pierwsze miejsce nie żywiąc w sercu zawiści.
Każdy problem ekonomiczny można rozwiązać, gdyby ludzie kierowali się w życiu tym, co mogą dać innym, a nie tym, co mogą od innych dostać. Każdy problem polityczny mógłby zostać rozwiązany, gdyby ambicją ludzi była jedynie praca w służbie narodu, a nie umacnianie własnego prestiżu. Podziały i spory, które rozdzierają Kościoły mogłyby w wielkiej mierze nie istnieć, gdyby jedynym dążeniem kościoła i jego przedstawicieli była służba Kościołowi, a nie troska o własną pozycję. Kiedy Jezus mówił o najwyższej wielkości i wartości człowieka, którego ambicją jest służba innym, sformułował jedną z największych praktycznych zasad świata.
Pomoc bezsilnym to pomoc Chrystusowi (9,36-37)
Pamiętajmy, że Jezus wciąż ma tu do czynienia z wartościową i bezwartościową ambicją.
Jezus wziął dziecko i postawił je między uczniami. Wiemy, że dziecko nie ma na nic żadnego wpływu. Dziecko nie może przyśpieszyć osiągnięcia kariery lub powiększyć prestiżu człowieka dorosłego. Dziecko nie potrafi dać nam niczego konkretnego. Jest raczej całkiem inaczej. Dziecko wiele potrzebuje. Musi mieć przedmioty dla siebie wykonane. Jezus mówi więc nam: „Kto przyjmuje biednych, zwykłych ludzi, ludzi nie mających wpływów, bogactwa, władzy, ludzi potrzebujących, przyjmuje mnie. A nawet więcej: przyjmuje samego Boga”. Dziecko jest niejako wzorem osoby potrzebującej wielu rzeczy i właśnie towarzystwa takich ludzi musimy poszukiwać.
W wypowiedzi Jezusa zawarte jest też ostrzeżenie. Łatwo zabiegać o przyjaźń kogoś, kto może dla nas coś zrobić, i czyje wpływy mogą się nam przydać. Równie łatwo jest unikać towarzystwa osób, które potrzebują naszej pomocy. Łatwo zabiegać o wpływowych i zamożnych, a lekceważyć prostych, pokornych i zwykłych. Jezus w istocie mówi tu, że powinniśmy poszukiwać nie tych, którzy zrobią coś dla nas, ale tych, dla których my możemy coś zrobić, gdyż postępując tak, poszukujemy obcowania z nim. Innymi słowy można to tak ująć: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście”.
Lekcja tolerancji (9,38-40)
Jak już to wielokrotnie widzieliśmy, w czasach Jezusa wierzono w demony. Uważano, że psychiczne jak i fizyczne choroby są wywoływane złośliwym wpływem złych duchów. Istniał jeden, powszechny sposób egzorcyzmowania tych demonów. Jeśli poznało się imię potężniejszego demona i rozkazano złemu demonowi w tym imieniu, wyjść z danej osoby, sądzono, że demon będzie zmuszony to zrobić w swej bezsilności - nie mógł się przecież oprzeć mocy potężniejszego od siebie imienia. Ten właśnie obraz mamy przed sobą w powyższym fragmencie. Jan widząc człowieka posługującego się wszechpotężnym imieniem Jezus do pokonywania demonów, próbował go powstrzymać, gdyż ten nie należał do najbliższego kręgu uczniów. Ale Jezus oświadczył, że nikt nie może wykonywać wielkich dzieł w Jego imieniu i być jednocześnie Jego wrogiem. A następnie sformułował wielką zasadę, mówiąc, że „kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”.
Jest tu zawarta nauka o tolerancji, którą każdy potrzebuje sobie przyswoić.
1. Każdy człowiek ma prawo do własnych myśli. Każdy człowiek ma prawo tak długo zastanawiać się nad różnymi sprawami, aż dojdzie do własnych wniosków i poglądów. I to prawo powinniśmy respektować. Jesteśmy zawsze skorzy do potępiania tego, czego nie rozumiemy. William Peen powiedział kiedyś: „Nie pogardzaj, ani nie sprzeciwiaj się temu, czego nie rozumiesz”. Kingsley Williams w swym nowym przekładzie Nowego Testamentu tłumaczy dziesiąty werset z Listu Judy następująco: „Ci, którzy mówią obraźliwie o wszystkim, czego nie rozumieją”. A to jest bardzo rozpowszechniona choroba chrześcijan. Dwie sprawy należy zapamiętać.
a) Istnieje więcej niż jedna droga prowadząca do Boga. „Bóg”, jak to ujmuje Tenneyson, „realizuje Siebie na wiele sposobów”. Cervantes powiedział kiedyś: „Wiele jest dróg, którymi Bóg prowadzi nas do nieba.” A pozy tym, ziemia jest okrągła, i dwóch ludzi może dojść dokładnie do tego samego celu, wyruszając w dokładnie przeciwnych kierunkach. W Cesarstwie Rzymskim, w centrum Forum Romanum znajdował się złoty słup. We wszystkich prowincjach podawane były odległości do tego słynnego słupa. Prawdą więc było, że: „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. I jest też prawdą, że wszelkie drogi, jeśli dostatecznie długo i daleko nimi iść, prowadzą do Boga. Jest straszną rzeczą, że wielu ludzi i wiele kościołów uważa, iż posiadają monopol na zbawienie.
b) Koniecznie trzeba pamiętać, że prawda jest zawsze większa niż to człowiek potrafi pojąć. Nikt zapewne nie może objąć całej prawdy. podstawą tolerancji nie jest leniwa akceptacja wszystkiego. Nie jest to uczucie powszechnej niepewności. Podstawą tolerancji jest uświadomienie sobie po prostu wielkości i dostojeństwa prawdy. John Morley napisał: „Tolerancja oznacza szacunek w stosunku do wszystkich możliwych realizacji prawdy; oznacza uznanie tego, że mieszka ona w różnych ośrodkach, przybiera różne barwy, mówi różnymi dziwnymi językami. Oznacza szczery szacunek dla wolności sumienia sprzeciwiającej się formalizmowi automatycznemu, oficjalnym konwenansom i presji społecznej. Oznacza życzliwość, która jest większa niż wiara lub nadzieja”. Nietolerancja jest znakiem zarówno arogancji jak i ignorancji, gdyż świadczy o tym, że człowiek wierzy tylko w tę prawdę, którą sam potrafi dostrzec.
2. Musimy nie tylko przyznawać każdemu człowiekowi prawo do własnego myślenia, ale także do nieskrępowanego wypowiadania się. Ze wszystkich praw demokratycznych, najcenniejszym jest prawo do swobodnej wypowiedzi. Istnieją tu oczywiście granice. Jeśli rozpowszechnia się doktryny niszczące moralność, usuwające podstawy cywilizowanego i chrześcijańskiego społeczeństwa, trzeba je zwalczać. Ale nie powinno się polegać na eliminacji siłą, lecz na wskazywaniu błędów. Voltaire podał kiedyś swą koncepcję wolności w wypowiedzi, posługując się obrazowym sformułowaniem. Powiedział: „Nienawidzę tego, co mówisz, ale umarłbym za to, abyś miał prawo to mówić”.
3. Trzeba ponadto pamiętać, że każdą doktrynę i każdy pogląd należy ostatecznie ocenić, biorąc pod uwagę ludzi, będącymi ich wytworem. Dr. Chalmers wyraził to w kilku słowach: „Kogo obchodzi kościół, który nie jest instrumentem chrześcijańskiego dobra?” Pytanie, które trzeba zawsze w końcu postawić nie brzmi: „Jak Kościół jest zarządzany?”, ale „Jakich ludzi ten kościół stwarza?” Istnieje taka stara wschodnia opowieść. Żył pewien człowiek, który posiadał pierścień wysadzony cudownym opalem. Ktokolwiek nosił ten pierścień, nabywał tak miłego i sympatycznego usposobienia, że wszyscy go kochali. Pierścień rzucał czar. Przechodził zawsze z ojca na syna i zawsze działał w taki czarowny sposób. Z czasem dostał się w ręce ojca mającego trzech synów, których kochał jednakową miłością. Co robić, gdy przyjdzie czas przekazania pierścienia w obliczu zbliżającej się śmierci? Ojciec kazał wykonać dodatkowe dwa pierścienie tak, aby nie można było ich odróżnić od oryginału. Na łożu śmierci wezwał każdego ze swych synów, zapewnił o swej miłości i każdemu, bez wiedzy pozostałych dał pierścień. Wkrótce synowie odkryli, że każdy z nich ma pierścień; powstał między nimi wielki spór, który z nich ma ten prawdziwy pierścień, mogący tyle zrobić dla swego posiadacza. Sprawę przedstawiono do rozstrzygnięcia mądremu sędziemu. Ten zbadał pierścienie i zamilkł, a potem rzekł: „Nie potrafię rozróżnić, który z tych trzech jest prawdziwym, cudownym pierścieniem, ale wy sami możecie to zrobić”. „My?”, zapytali ze zdziwieniem synowie. „Tak”, odrzekł sędzia, „gdyż jeżeli jest prawdą, że magiczny pierścień daje prawy charakter temu, kto go nosi, wtedy ja i inni ludzie w mieście poznają tego człowieka, po szlachetności jego życia. Tak więc idźcie swoimi drogami, bądźcie dobrzy, prawdomówni, odważni, sprawiedliwi, a ten, który to zrealizuje, będzie właścicielem prawdziwego pierścienia”.
Całą sprawę miało rozstrzygnąć życie. Nikt nie może w pełni potępić poglądów, które czynią człowieka dobrym. Jeśli będziemy o tym pamiętali, staniemy się mniej nietolerancyjni, niż przedtem.
4. I na koniec, zawsze należy pamiętać o jednym - można nienawidzić czyichś poglądów, ale nigdy nie wolno nienawidzić samego człowieka. Możemy pragnąć eliminacji tego, czego on naucza, ale nigdy jego samego.
„Nakreślił okrąg, który mnie wykluczył -
Rebelianta, heretyka, obiekt naśmiewań.
Ale miłość i ja odnieśliśmy zwycięstwo -
Rysując okrąg, który go otoczył”.
Nagrody i kary (9,41-42)
Nauka płynąca z powyższego fragmentu jest jasna, pewna, bezpośrednia i zbawienna.
1. Jezus oświadcza, że każda dobroć i pomoc okazana ludziom należącym do niego, nie pozostanie bez nagrody. Powodem do udzielania pomocy jest to, że osoba znajdująca się w potrzebie należy do Jezusa Chrystusa. W tym leży sedno tego, że inni domagają się pomocy od nas. Każdy potrzebujący pragnie czegoś od nas, ponieważ jest drogi Chrystusowi. Gdyby Jezus wciąż był tu w ciele, pomógłby takiemu człowiekowi w najbardziej zwyczajny sposób, obecnie obowiązek pomocy został przekazany nam. Należy zauważyć jak prosta może być pomoc i dar. Darem jest kubek zimnej wody. Nie wymaga się od nas, abyśmy dawali innym wielkie dary, wykraczające poza nasze możliwości, ale takie, które, dać potrafi każdy.
Pewna misjonarka opowiadała piękną historię. Mówiła dzieciom w afrykańskiej szkole o częstowaniu kubkiem zimnej wody w imieniu Jezusa. Siedziała na werandzie swego domu, kiedy na plac tej osady przybyła grupa miejscowych tragarzy, którzy przynieśli ciężkie bagaże. Byli zmęczeni i spragnieni, usiedli więc aby odpocząć. Ale należeli oni do innego szczepu i kiedy poprosili niechrześcijańskich krajowców o wodę, powiedziano im aby sobie poszli, i poszukali jej sami, gdyż takie bariery istniały między tymi szczepami. Lecz kiedy ci tragarze siedzieli zmęczeni, ze szkoły wybiegła grupa dziewcząt afrykańskich. Na głowach miały dzbany z wodą. Ci, ze zdziwieniem, wzięli je, wypili wodę, a potem oddali naczynia. Dziewczęta przybiegły do misjonarki, mówiąc: „Dałyśmy spragnionym pić, w imieniu Jezusa”. małe dzieci dosłownie odebrały opowiadanie misjonarki i swój obowiązek. Oby więcej ludzi postępowało w taki sposób! Ta właśnie bezpośrednia dobroć jest nam bardzo potrzebna. Dawno temu podobnie powiedział Mahomet: „Wskazanie zabłąkanemu właściwej drogi, podanie wody spragnionemu, uśmiechnięcie się do bliźniego - to jest miłość braterska”.
2. Prawdą jest też i coś odwrotnego. Niesienie pomocy oznacza zdobycie wiecznej zapłaty. Spowodowanie upadku słabszego brata oznacza zyskanie wiecznej kary. Nasz fragment jest celowo tak surowy. Kamień młyński, o którym mowa, osiąga duże rozmiary. W Palestynie istniały dwa rodzaje młynów. Jedne ręczne, używane przez kobiety w domu i drugie, które posiadały kamienie tak duże, że do ich obrotu potrzebna była siła osła. Ten kamień młyński zwany był dosłownie oślim kamieniem. Wrzucenie do wody z takim kamieniem oznaczało brak nadziei na wydostanie się z niej. Był to faktycznie sposób wykonywania egzekucji w Rzymie i w Palestynie. Józef Flawiusz opowiada, że kiedyś pewni Galilejczycy zorganizowali udany bunt, „zabrali członków partii Heroda i utopili ich w jeziorze”. Historyk rzymski, Swetoniusz, opowiada o cesarze Auguście, że „ponieważ nauczyciel i służący jego syna Gajusa, skorzystali z choroby ich pana i popełnili akt arogancji i chciwości w jego prowincji, kazał ich wrzucić do wody z ciężarami na szyjach”.
Grzeszyć samemu jest rzeczą straszną, ale uczyć grzechu innych jest nieskończenie gorsze. O. Henry, wybitny amerykański nowelista, napisał opowiadanie o małej dziewczynce, której umarła matka. Jej ojciec wracał do domu po pracy, siadał, zdejmował marynarkę, otwierał gazetę, zapalał fajkę i kładł nogi na kominku. Dziewczynka przychodziła i prosiła, aby się z nią choć trochę pobawił, gdyż czuła się samotna. Odpowiedział jej, że jest zmęczony i żeby zostawiła go w spokoju. Radził jej, aby wyszła bawić się na podwórko. Bawiła się więc na ulicy. Potem nadeszło to nieuniknione - zaczęła zarabiać na ulicy. Wtedy pisarska fantazja O. Henry'ego przenosi nas do nieba, dokąd przybyła dusza dziewczyny. Widzi ją tam Piotr i mówi do Jezusa: „Panie, oto jest dziewczyna, która bardzo grzeszyła. Sądzę, że należy wysłać ją wprost do piekła”. „Nie”, odrzekł łagodnie Jezus, „wpuść ją tu, wpuść ją”. A potem oczy jego stały się surowe: „Ale spójrz na człowieka, który nie chciał bawić się z dziewczynką i wysłał ją na ulicę - to jego należy skierować do piekła” Bóg nie jest surowy wobec grzesznika, ale wobec tego, kto ułatwia drugiemu popełniać grzech i którego postępowanie, umyślne czy też czasami bezmyślne, kładzie na drodze słabszego kłody grzechu.
Cel godny każdej ofiary (9,43-48)
Powyższy fragment opisuje w barwnym języku wschodu podstawową i fundamentalną prawdę o tym, że istnieje jeden cel w życiu, godny każdej ofiary. W sferze materialnej zdarza się, że człowiek musi się pogodzić z utratą jakiejś części ciała dla ratowania życia. Może zajść sytuacja, kiedy amputacja lub wycięcie części organizmu metodą chirurgiczną jest jedyną drogą uratowania życia. To samo odnosić się może do życia duchowego.
Rabini mieli specjalne powiedzenie oparte na sposobach jakimi pewne części ciała prowadzą do grzechu. „Oko i serce są dwoma pośrednikami grzechu”; „Oko i serce są dwiema służebnicami grzechu”; „Żądze tkwią tylko w tym, kto może dostrzegać”, „Biada temu, kto podąża za oczyma, gdyż oczy są cudzołożne”. W człowieku istnieją pewne instynkty i pewne elementy struktury fizycznej, które zarządzają procesem grzeszenia. Wypowiedzi Jezusa nie trzeba brać dosłownie, lecz tylko jako barwny, obrazowy sposób wyrażania myśli o tym, że istnieje w życiu cel, wart ofiary, którą trzeba ponieść dla jego osiągnięcia.
W tym fragmencie powtarza się wciąż termin Gehenna. Słowo to występuje w Nowym Testamencie także w Ewangeliach: Mateusza (5,22, 29,30; 10,28, 18,9; 15,33) i Łukasza 12,5 oraz w Liście Jakuba 3,6. Zwykle tłumaczy się je jako Piekło. Ma ono długie dzieje. Pochodzi od słowa Hinnom. Dolina Hinnom była wąwozem w pobliżu Jerozolimy. Wiąże się z nią smutna historia. W tej dolinie Achaz, w dawnych czasach, ustanowił kult ognia i ofiary z małych dzieci. „On to składał ofiary z kadzidła w Dolinie Syna Chinnoma, a nawet własnego syna oddał na spalenie w ogniu” (2 Krn 28,3). Ten straszny, pogański kult kontynuował król Manasses (2 Krn 33,6). Dolina Hinnom, Gehenna, była zatem sceną jednego z najstraszliwszych w historii Izraela powrotów do pogańskich obyczajów. Jozjasz, reformator religijny, ogłosił dolinę Hinnomu miejscem nieczystym. „Kazał też zbezcześcić palenisko, znajdujące się w Dolinie Synów Hinnoma, aby już nikt nie oddawał swego syna czy swojej córki na spalenie dla Molocha” (2 Krl 23,10). Kiedy dolinę ogłoszono nieczystą i nie poświęconą, stała się ona obszarem odosobnionym, gdzie wyrzucano i spalano odpadki i śmiecie z Jerozolimy. W konsekwencji było to miejsce odrażające, gdzie obrzydliwe robaki karmiły się zgniłymi substancjami i gdzie ciągle unosiły się dymy, jak z wielkiego paleniska. Zwroty o robaku, który nie umiera i o ogniu, który nie gaśnie, pochodzą właśnie z opisywanego przez Izajasza (66,24) losu złych wrogów Izraela. Z tych właśnie powodów dolina Hinnomu, Gehenna, stała się Archetypem lub symbolem piekła, jako miejsce, gdzie dusze złych ludzi miały być torturowane i zniszczone. Jak wyrażano to w Talmudzie: „Grzesznik, który odwraca się od słów Prawa, odziedziczy w końcu Gehennę” Zatem Gehenna oznacza miejsce kary i w umyśle każdego Izraelity kojarzyła się z najposępniejszymi i straszliwymi obrazami.
Ale jaki jest cel, ten cel, dla którego trzeba wszystko poświęcić? Opisano tu dwoma sposobami. Dwukrotnie nazwano to życiem i raz Królestwem Bożym. Jak zdefiniować Królestwo Boże? Możemy to uczynić posługując się Modlitwą Pańską. Umieszczone są w niej obok siebie dwie prośby: „Przyjdź Królestwo Twoje”, i „Bądź wola Twoja, jako na ziemi tak i w niebie”. Charakterystyczną cechą stylu żydowskiego jest paralelizm. Polega on na tym, że dwa zdania zestawione są obok siebie, z których drugie wzmacnia, powtarza, wyjaśnia lub rozwija myśl zawartą w pierwszym. Metodę paralelizmu znakomicie widać w Psalmach. Zatem możemy przyjąć, że w Modlitwie Pańskiej jedna prośba stanowi wyjaśnienie i wzmocnienie drugiej. Kiedy zestawimy je razem, otrzymamy następującą definicję: „Królestwo Niebieskie to taka społeczność na ziemi, w którym wola Boża jest równie doskonale realizowana, jak w Niebie”. Możemy w dalszym ciągu łatwo stwierdzić, że doskonałe wypełnienie woli Bożej, oznacza, że stajemy się obywatelami Królestwa Niebieskiego. Biorąc powyższe pod uwagę i stosując do omawianego przez nas tekstu widzimy, że tym co godne jest każdej ofiary, każdego doskonalenia się i każdego samozaparcia to wypełnienie woli Bożej i że tylko w realizowaniu woli Bożej istnieje prawdziwe życie oraz ostateczny i całkowicie zadowalający pokój.
Orygenes ujmuje to symbolicznie. Mówi, że może istnieć konieczność usunięcia jakiegoś heretyka lub złej osoby ze społeczności kościoła. Jednak tę wypowiedź należy traktować bardzo osobiście. Oznacza ona, że może zachodzić potrzeba pozbycia się jakiegoś nawyku, porzucenia jakiejś przyjemności, rezygnacji z jakiejś przyjaźni, odrzucenia od siebie jakiejś bardzo drogiej rzeczy, która stała się częścią naszego życia, aby móc w pełni stać się posłusznym woli Bożej. Tego nikt za nas załatwić nie może. Jest to wyłącznie kwestia indywidualnego sumienia, co oznacza, że jeśli istnieje w naszym życiu coś, lub ktoś, jakkolwiek drogie nam, stający między nami a doskonałym posłuszeństwem woli Bożej, musi to zostać wykorzenione. Może to być bolesną operacją, ale jeśli mamy poznać prawdziwe życie, prawdziwe szczęście i pokój, trzeba ją przeprowadzić. Może to zabrzmi surowo, ale w rzeczywistości jest to po prostu spojrzenie w oczy realiom życia.
Sól życia chrześcijańskiego (9,49-50)
Trzy powyższe fragmenty należą do najtrudniejszych fragmentów Nowego Testamentu, a komentatorzy tworzą dosłownie setki różnych interpretacji na ich temat. Nasz komentarz stanie się łatwiejszy, jeśli będziemy pamiętali o sprawie, którą mieliśmy już okazję rozpatrywać. Często Jezus używa zwięzłych sformułowań, które potrafią tak głęboko utkwić w umysłach słuchaczy, że trudno je zapomnieć. Wielokrotnie zdarzyło się, że chociaż ludzie pamiętali te wypowiedzi, zapomnieli o kontekście i sytuacji, w których były wypowiedziane. W rezultacie często posiadamy szereg wziętych w oderwaniu wypowiedzi Jezusa, umieszczonych obok siebie, ponieważ w takim właśnie porządku utkwiły one w pamięci autora. W tym też porządku uczył się ich zapamiętywać. Z takim przypadkiem mamy do czynienia w naszym tekście. Nie rozumiemy w ogóle tych wersetów, jeśli nie zauważymy, iż znajdują się tu trzy całkowicie oddzielne wypowiedzi Jezusa, nie mające ze sobą nic wspólnego. Dlaczego utkwiły one razem w pamięci autora, ponieważ wszystkie zawierają słowo sól. Stanowią one małą kolekcję wypowiedzi Jezusa posiadających ten wyraz użyty w sensie metaforycznym lub ilustracyjnym. Tak więc nie będziemy odszukiwać jakiegoś odległego związku między trzema wypowiedziami Jezusa, lecz omówimy je osobno, w kolejności zapisu.
1. Każdy ogniem będzie posolony. Według prawa żydowskiego, każda ofiara musiała być osolona, zanim złożono ją na ołtarzu (3 Mjż 2,13). Tę organiczną sól nazywano solą przymierza (4 Mjż 18,9; 2 Krn 13,5). Po dodaniu tej soli, ofiara stawała się możliwa do przyjęcia przez Boga, a Jego prawo przymierza określało to jako niezbędne. Wypowiedź Jezusa oznacza zatem: „Aby życie chrześcijanina mogło zostać zaakceptowane przez Boga trzeba je poddać działaniu ognia, podobnie jak ofiara jest poddana działaniu soli”. Ogień spełnia rolę soli, czyniąc życie mile widziane przez Boga. Co więc to znaczy? W zwykłym języku Nowego Testamentu, ogień ma dwa znaczenia:
a) Jest związany z oczyszczeniem. To ogień oczyszcza rudę metalu powodując jej rozpad i pozostanie czystego metalu. Ogień oznacza wszystko to, co oczyszcza życie, dyscyplinę wewnętrzną, która przezwycięża grzech oraz doświadczenia życiowe, które oczyszczają i wzmacniał siłę duszy. Podsumowując powyższe, możemy powiedzieć: „Życie miłe Bogu jest takim życiem, które zostało oczyszczone przez dyscyplinę chrześcijańskiego posłuszeństwa i chrześcijańską akceptację wiodącej ręki Boga”.
b) Ogień związany jest ze zniszczeniem. W tym wypadku wypowiedź Jezusa dotyczy prześladowań. Oznacza, że takie życie, które podległo próbom, niebezpieczeństwu i prześladowaniom jest akceptowane przez Boga. Człowiek, który ze swej własnej woli stawiał czoła niebezpieczeństwu zniszczenia swego mienia i życia ze względu na wierność Jezusowi Chrystusowi, staje się drogi Bogu. Tak zatem, możemy uważać, iż pierwsza wypowiedź Jezusa wyraża myśl o tym, że dla Boga cenne jest takie życie, które zostało oczyszczone przez karność i wystawione na niebezpieczeństwo ze względu na wierność Jezusowi.
2. Sól jest dobra, ale jeśli zwietrzeje, czymże ją przyprawicie? Ta wypowiedź jest jeszcze trudniejsza do wyjaśnienia. Nie chcemy powiedzieć, że nie istnieją inne dopuszczalne interpretacje, ale poniżej proponujemy nasz komentarz. Sól ma dwie charakterystyczne cechy. Po pierwsze nadaje jedzeniu smak. Jajko bez soli jest mdłe. Wszyscy wiemy, jak niesmaczne są potrawy, gdy przez przypadek zapomni się je posolić. Po drugie, sól była w tamtych czasach przede wszystkim środkiem konserwującym. Używano jej, aby nie dopuścić do psucia się różnych substancji. Grecy zwykli mówić, że sól działa jak dusza w martwym ciele. Mięso pozostawione samo sobie ulega zepsuciu, ale dobrze posolone utrzymuje świeżość. To tak jak gdyby sól wlewała w nie trochę życia. Sól chroni więc przed zepsuciem i gniciem. Otóż chrześcijanin został wysłany do pogańskiego społeczeństwa, aby wśród niego żyć i dla niego coś dobrego uczynić. Dwie cechy charakteryzowały to społeczeństwo. Po pierwsze, było ono znudzone i zmęczone życiem. Luksusy i ekscesy świata starożytnego, stanowiły dowód na to, że w tym swoim zmęczeniu i znudzeniu poszukiwało ono jakiejś podniety w życiu, z którego zniknęły wszystkie emocje. Jak napisał Matthew Arnold:
„Na ten brutalny, pogański świat,
padły wstręt i ukryta odraza,
Głębokie znużenie i nasycona żądza
w piekło zmieniły ludzkie życie.
W swym chłodnym salonie, z zapadłymi oczami,
Spoczywał szlachetny Rzymianin;
Wściekle wyglądając popędził gdzieś w dal
wzdłuż całej Via Appia;
Wyprawiał przyjęcia, pił tęgo i dziko,
Wieńczył swe włosy kwiatami -
Ani wolno ani szybko mijały
Zmarnowane godziny”.
To właśnie do takiego znudzonego i zmęczonego świata przyszło chrześcijaństwo. Zadanie chrześcijanina polegało na tym, aby do społeczeństwa wnieść nowy zapał i smak, tak jak czyni to sól w potrawach. Po drugie, ten starożytny świat był całkowicie zepsuty moralnie. Nikt tego lepiej nie dostrzegał, niż sami starożytni. Juwenaliusz porównywał Rzym do wstrętnego rynsztoku. Zniknęła czystość, a pojęcie niewinności było nieznane. I właśnie do takiego zepsutego i przegniłego świata przyszło chrześcijaństwo, a jego zadanie polegało na wniesieniu środka antyseptycznego do zatrutego życia i wywarciu oczyszczającego wpływu na rozkład moralny. Podobnie sól zapobiegała zepsuciu się mięsa, tak i chrześcijaństwo miało pokonać zepsucie świata. Zatem w swej wypowiedzi Jezus rzucił wyzwanie Chrześcijaninowi. „Świat”, powiedział, „potrzebuje smaku i czystości, które wnieść do niego może tylko chrześcijanin. Ale jeśli on sam utraci porywającą wiarę i czystość życia chrześcijańskiego, dokąd dojdzie wtedy świat?”. Jezus wskazuje na to, że jeżeli chrześcijanin nie przyniesie ze sobą swego chrześcijańskiego zapału i czystości życia, wtedy już nigdzie indziej świat nie odnajdzie tych cech. Jeśli chrześcijanin mocą Chrystusa pokona znużenie i zepsucie świata, wówczas cechy te będą się niepowstrzymanie rozwijać.
3. Miejcie sól w samych sobie i zachowujcie pokój między sobą. Musimy tu rozpatrywać sól w sensie czystości. Starożytni mówili, że nie ma nic bardziej czystego w świecie niż sól, ponieważ pochodzi ona od dwóch najczystszych substancji: słońca i morza. Już sama migotliwa biel soli była symbolem czystości. A zatem słowa te oznaczają: „Miejcie w sobie oczyszczający wpływ Ducha Chrystusowego. Bądźcie oczyszczeni z egoizmu i samolubstwa, goryczy, gniewu i wzajemnej urazy. Bądźcie oczyszczeni ze złości, zmiennych nastrojów, egocentryzmu, a wtedy i tylko wtedy będziecie w stanie żyć w pokoju z bliźnimi”. Innymi słowy, Jezus mówi, że tylko wówczas gdy wiedzie się życie oczyszczone z pragnień naszego „ja” i wypełnione Chrystusem, można współżyć w prawdziwej wspólnocie z innymi ludźmi.
Ku lepszemu lub ku gorszemu (10,1-12)
Jezus wciąż szedł na południe. Opuścił właśnie Galileę i przybył do Judei. Jeszcze nie wkroczył do Jerozolimy, ale krok po kroku i etap po etapie zbliżał się do momentu finałowego. Niektórzy faryzeusze przyszli do Niego z pytaniem dotyczącym rozwodu, chcąc Go sprawdzić; być może za pytaniem tym kryły się jeszcze inne motywy. Problem rozwodu był bardzo palący, stanowiąc sedno wielu rabinistycznych dyskusji i możliwe, że faryzeusze szczerze chcieli poznać opinię Jezusa na ten temat. A może chcieli sprawdzić jego prawowierność. Jezus zapewne robił już kilka uwag w sprawie małżeństwa. U Mateusza dowiadujemy się (Mt 5,31.32) o tym, jak Jezus mówił o małżeństwie i powtórnym ożenku. Być może faryzeusze ci mieli nadzieję, że teraz Jezus zaprzeczy sobie albo uwikła się we własne słowa. A może wiedzieli co odpowie, ale chcieli skłócić go z Herodem, który rozwiódł się z żoną i poślubił drugą kobietę. Istnieje też możliwość, że chcieli słyszeć, jak Jezus zaprzeczał prawu Mojżeszowemu, co też w rzeczywistości uczynił i na tej podstawie oskarżyć go o herezję. Jedno jest pewne - pytanie jakie mu zadali nie było pytaniem akademickim, które interesowało jedynie szkoły rabinistyczne. Dotyczyło ono jednego z najbardziej gorących problemów czasów, w których żył Jezus.
Teoretycznie nic nie mogło stać wyżej niż żydowski ideał małżeństwa. Czystość stanowiła najwyższą jego cnotę. „Uważamy, że Bóg jest cierpliwy wobec każdego grzechu, za wyjątkiem grzechu nieczystości”. „Nieczystość powoduje odejście chwały Bożej”. „Każdy Żyd powinien raczej wyrzec się swego życia niż popełnić bałwochwalstwo, morderstwo, lub cudzołóstwo”.” Sam ołtarz płacze, kiedy mężczyzna rozwodzi się z żoną swej młodości”. Taki był ideał, ale praktyka daleko od niego odbiegała.
To, co wypaczało całą sytuację był fakt, że prawo żydowskie traktowało kobietę jak rzecz. Nie miała ona żadnych ustawowych praw. Całkowicie podlegała mężczyźnie, który pełnił rolę głowy rodziny. W rezultacie tego, mężczyzna mógł rozwieść się ze swoją żoną z prawie każdego powodu, podczas gdy kobieta mogła wystąpić o rozwód tylko w nielicznych przypadkach. W najlepszym razie mogła jedynie poprosić męża, aby się z nią rozwiódł. „Kobieta może być rozwiedziona ze swej albo wbrew swej woli, ale mężczyzna tylko ze swej woli”. Tylko z trzech powodów mogła kobieta wystąpić o rozwód ze swym mężem, jeśli zachorował on na trąd, jeśli zajął się odrażającym zawodem na przykład jako grabarz lub jeśli zgwałcił dziewicę, albo fałszywie oskarżył ją o grzech przedmałżeński.
Żydowskie prawo rozwodowe sięga aż do tekstu z Księgi Powtórzonego Prawa 24,1. Ten werset był podstawą i sednem całego problemu. Brzmi on następująco: „Jeśli ktoś pojmie kobietę za żonę, a potem zdarzy się, że ona nie znajdzie upodobania w oczach jego, gdyż on odkrył w niej coś odrażającego, to wypisze jej list rozwodowy, wręczy jej i odprawi ją ze swego domu”.
Początkowo list rozwodowy był bardzo prosty. Brzmiał tak: „Niech będzie to mój list rozwodowy, list rozejścia się i czyn wyzwolenia ciebie, abyś mogła z kim chcesz znowu się połączyć”. W późniejszych czasach list rozwodowy stał się bardziej złożony: „Dnia..., tygodnia..., miesiąca..., roku..., kraju, według rachunku czasu obowiązującego w danym mieście..., położonym nad rzeką..., ja, X, syn U, jakkolwiek jest tu moje imię, obecny tego dnia..., obywatel miasta..., działając z własnej woli, bez żadnego przymusu, rozwodzę się, odsyłam, usuwam ciebie Y, córkę W, i jakiekolwiek twe imię, która dotychczas była moją żoną. Odsyłam cię teraz, Y, córko W, tak abyś była wolna i mogła wyjść za kogo chcesz bez przeszkody z czyjejkolwiek strony. Oto jest twój list rozwodowy, dokument separacyjny, według prawa Mojżeszowego i Izraela”. W czasach Nowego Testamentu dokument ten musiał przygotować rabin. Następnie zatwierdzał go sąd złożony z trzech rabinów, po czym deponowano go w Sanhedrynie.
Ale proces rozwodu pozostawał w istocie swej niezwykle prosty i do wyłącznej dyspozycji mężczyzny. Prawdziwą trudność tego zagadnienia stanowiła interpretacja prawa podanego w 5 Mjż 24,1. Mówi się tam, że mężczyzna może rozwieść się ze swoją żoną, jeśli znajdzie w niej coś odrażającego. Ale jak to interpretować? Istniały w tej sprawie dwie szkoły milczenia. Jedna to szkoła Szammai. Interpretowała ona problem z całkowitą ścisłością. Dla niej to „coś odrażającego” oznaczało wyłącznie cudzołóstwo. Gdyby nawet kobieta była tak zła jak Jezebel, żona Achaba, ale nie popełniłaby cudzołóstwa, to nie istniałaby podstawa do rozwodu. Druga szkoła, reprezentowana przez Hillela, interpretowała tą kluczową fazę możliwie jak najszerzej. Według niej mogła ona oznaczać stłuczenie przez żonę naczynia z jedzeniem, kręcenie się po ulicy, rozmowę z obcym mężczyzną, lekceważące wyrażanie się o rodzinie męża w jego obecności, wrzaskliwe usposobienie czyli mówienie tak głośno, że słychać było w sąsiednim domu. Rabin Akiba posunął się jeszcze dalej twierdząc, że oznacza ona również sytuację, w której mężczyzna znajdzie kobietę ładniejszą w jego oczach od swej żony. W naturze ludzkiej leżało to, że zwyciężały poglądy swobodniejsze. Dlatego też tragicznie częste stały się rozwody z najbardziej błahych powodów, lub wprost bez żadnego powodu. Doszło do tego, że w czasach Jezusa kobiety wahały się w ogóle wychodzić za mąż, ponieważ małżeństwo było bardzo niepewne. Kiedy Jezus powiedział to, o czym czytaliśmy, poruszył bardzo palący problem i stanął w obronie kobiet, próbując przywrócić małżeństwu tę pozycję, jaką powinno ono zajmować.
Trzeba tu zwrócić uwagę na kilka spraw. Jezus zacytował przepis Mojżeszowy i wtedy powiedział, że Mojżesz sformułował go z „powodu zatwardziałości serca waszego”. Może to oznaczać jedną z dwóch spraw. Albo Mojżesz ustanowił to Prawo dlatego, ponieważ niczego lepszego nie należało oczekiwać od tych ludzi. Albo też próbował On opanować pogarszającą się już wtedy sytuację, że sformułowanie to nie tyle wyraża zgodę na rozwód, ile próbę jego kontroli, zredukowanie go do swoistego prawa i uczynienia go trudniejszym do przeprowadzenia. W każdym razie, Jezus dał wyraźnie do zrozumienia, że traktuje przepis w 5 Mjż 24,1, jako odpowiedź na określoną sytuację, a nie jako coś trwale obowiązującego. Źródła, na które Jezus powoływał się, sięgały znacznie dalej w przeszłość, bo aż do stworzenia świata, z Księgi Rodzaju 1,27 i 2,24. Jezus uważał, że w samej swej naturze małżeństwo jest czymś trwałym, czymś co nierozerwalnie łączy dwoje ludzi w jedno tak silne, że żadne ludzkie prawa ani przepisy nigdy nie mogą go rozwiązać. Jezus twierdził, że od samego początku świata małżeństwo miało być absolutną trwałością i jednością i nie mógł tego zmienić przepis Mojżeszowy, dotyczący sytuacji tymczasowej.
Trudność polega na tym, że paralelny tekst z Ewangelii Mateusza, różni się od naszego tekstu. U Marka, sformułowany przez Jezusa zakaz rozwodu i ponownego małżeństwa jest bezwarunkowy. U Mateusza 19,3-9, Jezus również bezwzględnie zakazuje ponownego małżeństwa, ale dopuszcza rozwód z jednego powodu - z powodu cudzołóstwa. Prawie na pewno można uważać wersję Mateusza za poprawną, i rzeczywiście udaje się ją wywieść z wersji Marka. To właśnie w prawie żydowskim cudzołóstwo przymusowo rozwiązywało każde małżeństwo. I prawdą jest, że cudzołóstwo i niewierność rozwiązują w istocie więzy oraz jedność małżeńską. Gdy tylko zostanie popełniony grzech cudzołóstwa, jedność ulega zniszczeniu, a rozwód sankcjonuje jednie stan faktyczny.
Ale prawdziwy sens tego fragmentu tkwi w tym, że Jezus domagał się, aby rozluźniona moralność seksualna Jego czasów uległa poprawie. Tym, którzy poszukują w małżeństwie jedynie przyjemności, trzeba przypomnieć, że z małżeństwem związana jest również odpowiedzialność. Tym, którzy traktują małżeństwo jako środek do zaspokajania swych fizycznych namiętności, trzeba przypomnieć, że małżeństwo to także duchowa jedność. Jezus budował szaniec obronny wokół ogniska domowego.
Takich jest Królestwo Boże (10,13-16)
W pełni zrozumiemy wzruszające piękno powyższego fragmentu, jeżeli będziemy pamiętali, kiedy się to wydarzyło. Jezus wiedział, że znajduje się w drodze do Krzyża, którego okrutny cień ciągle na Niego padał. W takim to okresie znajdował Jezus jeszcze chwilę czasu dla dzieci. Mimo wielkiego napięcia umysłu, znajdował czas, aby wziąć je w swoje ramiona, uśmiechnąć się do nich, a może nawet bawić się z nimi przez chwilę. Właśnie dlatego uczniowie próbowali nie dopuszczać dzieci do Jezusa. Przecież nie byli ludźmi gburowatymi lub niesympatycznymi. Chcieli po prostu Go ochraniać. Nie wiedzieli co się dzieje, ale zrozumieli wyraźnie zbliżającą się tragedię i napięcie, w jakim znajdował się Jezus. Nie chcieli aby Go niepokojono. Nie potrafili wyobrazić sobie, żeby w takim fragmencie życie pragnął On mieć koło siebie małe dzieci. I wtedy Jezus powiedział im: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”.
Jakby mimochodem, nijako przy okazji, tekst ten mówi nam dużo o Jezusie. Dowiadujemy się, że należał On do osób, które troszczą się o dzieci i na które dzieci też zwracają uwagę. Zapewne nie był człowiekiem surowym, ponurym i pozbawionym miłości. Musiał tkwić w nim jasny przebłysk słońca. Zapewne łatwo się uśmiechał i wesoło śmiał. George MacDonald powiedział, że nie wierzy w chrześcijanina, jeśli przy jego drzwiach nie bawią się wesoło dzieci. To drobne i cenne wydarzenie rzuca obfite światło na ludzką naturę osobowości Jezusa.
„Takich” powiedział Jezus, „jest królestwo Boże”. Co tak bardzo Jezus lubił i cenił w dzieciach?.
1. Dzieci cechuje pokora. Można czasem spotkać dziecko ekshibicjonistę, ale zdarza się to rzadko i prawie zawsze winne jest temu błędne postępowanie dorosłych. Na ogół dziecko czuje się zakłopotane, gdy jest wyróżniane i zachwalane. Nie nauczyło się ono jeszcze myśleć w kategoriach posiadanego stanowiska i ambicji. Nie nauczyło się jeszcze dostrzegać znaczenia własnej osoby.
2. Dzieci charakteryzuje posłuszeństwo. To prawda, że dzieci są często nieposłuszne, ale choć brzmi to paradoksalnie, naturalnym instynktem dziecka jest posłuszeństwo. Nie poznało ono jeszcze dumy i fałszywego pojęcia niezależności, które rozdzielają ludzi między sobą i człowieka od Boga.
3. Dzieci cechuje ufność. Pojawia się ona w dwojaki sposób.
a) W akceptowaniu przez dziecko autorytetu. Jest taki okres w życiu dziecka, kiedy uważa ono, że jego ojciec wie wszystko i ma zawsze rację. Powinno nas zawstydzać, że dziecko szybko z tego wyrasta. Ale instynktownie zdaje ono sobie sprawę ze swej bezsilności i niewiedzy, pokładając ufność w tych, którzy jak sądzi, dużo wiedzą.
b) W zaufaniu dziecka do innych ludzi. Jest wyjątkowym faktem, że dziecko traktuje każdego człowieka jak osobę dorosłą. Łatwo zawiera przyjaźń z nieznajomymi. Pewien bardzo wielki człowiek powiedział kiedyś, że największy komplement spotkał go wtedy, gdy mały chłopiec podszedł do niego, całkowicie obcej osoby i poprosił o zawiązanie sznurowadeł. Dziecko nie nauczyło się jeszcze podejrzliwego stosunku do świata. U innych dostrzega tylko najlepsze cechy. Czasami ufność ta stawia je w niebezpiecznej sytuacji, ponieważ niektórzy ludzie zupełnie nie zasługują na takie zaufanie i nadużywają je. Ale ta ufność jest czymś bardzo pięknym.
4. Dzieci charakteryzuje krótka pamięć. Jeszcze nie nauczyły się one żywić urazy i ulegać zgorzknieniu. Nawet wtedy, gdy dziecko traktuje się niesprawiedliwie - a kto spośród nas nie jest czasami niesprawiedliwy dla swoich dzieci? - zapomina ono o tym tak całkowicie, że nawet nie potrzebuje wybaczać.
Zaprawdę, takich jest Królestwo Boże.
Ile chcesz dobra (10,17-22)
Jest to jeden z najżywszych opisów ewangelicznych.
1. Musimy zwrócić uwagę na to, w jakim pośpiechu człowiek ten przybył do Jerozolimy i w jaki sposób Jezus go przyjął: przybył on biegiem i rzucił się Jezusowi do nóg. Jest coś zdumiewającego w widoku tego bogatego, młodego arystokraty, upadającego przed biednym prorokiem z Nazaretu, stojącym w obliczu odrzucenia przez społeczeństwo. „Dobry nauczyciel!”, zaczął, a na to Jezus natychmiast odparł: „Nie schlebiaj mi! Nie nazywaj mnie dobrym! Słowo to zachowaj dla Boga!” Wyglądało niemal tak, jakby Jezus chciał go zniechęcić, wylewając kubeł zimnej wody na jego młodzieńczy entuzjazm. Płynie stąd nauka. Ten młody człowiek przybył do Jezusa pod wpływem wzmożonej emocji. Oczywiście, że Jezus wykorzystał tę jego fascynację swoją osobą. Dokonał On dwóch rzeczy, które każdy ewangelista, nauczyciel lud duszpasterz, powinien znać i naśladować. Po pierwsze, Jezus faktycznie powiedział: „Zatrzymaj się i pomyśl! Jesteś cały przepojony emocją i drżący od niej! Nie chcę abyś przybył do mnie pod wpływem chwilowego uczucia. Przemyśl spokojnie to co robisz!” Jezus nie zniechęcał tego człowieka. Od samego początku mówił mu, aby się liczył z konsekwencjami swego działania. Po drugie, Jezus powiedział w istocie tak: „Nie staniesz się chrześcijaninem jedynie poprzez sentymentalne uczucia do mnie. Musisz patrzeć na Boga. nauczanie i głoszenie Słowa zawsze oznacza przekazywanie prawdy własną osobowością i w tym leży największe niebezpieczeństwo zagrażające najwybitniejszym nauczycielom. Polega ono na tym, że uczeń czy młoda osoba może przywiązać się do swego nauczyciela lub kaznodziei sądząc, że jest to przywiązanie do Boga. Kaznodzieja nie powinien nigdy wskazywać na siebie. Musi zawsze wskazywać na Boga. W każdym właściwym procesie nauki istnieje pewien element samounicestwienia. To prawda, że nie możemy wyzbyć się zupełnie naszej osobowości i osobistej lojalności i nie chcielibyśmy tego nawet wtedy, gdybyśmy to potrafili. Ale sprawy nie wolno zatrzymywać na tym etapie. Nauczyciel lub kaznodzieja są w ostateczności przecież tylko palcami wskazującymi na Boga.
2. Żaden inny fragment z Nowego Testamentu nie określił lepiej zasadniczej prawdy chrześcijaństwa o tym, że uczciwość nie wystarcza. Jezus zacytował przykazania, które były podstawą uczciwego, szacownego życia. Bez wahania młody człowiek przyznał, że wszystkie je przestrzegał. Zauważmy teraz jedną rzecz - te przykazania, z jednym wyjątkiem, zawierały zakazy i dotyczyły kręgu rodziny. Odpowiedź młodego człowieka miała następujący sens: „Nikogo w życiu nie skrzywdziłem”. Tak rzeczywiście było. Ale prawdziwe pytanie powinno brzmieć: „Co dobrego uczyniłeś ludziom?”. A w stosunku do tego człowieka brzmiało ono jeszcze precyzyjniej: „Przy całym swym bogactwie, swych dobrach, przy tym wszystkim, czego mógłbyś się wyzbyć, co dobrego zrobiłeś dla innych?” Uczciwość polega generalnie na nie czynieniu pewnych niewłaściwych rzeczy. Chrześcijaństwo zaś polega na czynieniu właściwych rzeczy. Pod tym względem człowiek ten, jak wiele z nas, zawiódł.
3. Tak więc Jezus rzucił temu człowiekowi wyzwanie: „Wyjdź poza moralną uczciwość i przestań patrzeć na dobro jako na coś, co polega na nie dokonywaniu pewnych negatywnych czynów. Zaangażuj siebie i to, co posiadasz, do pomocy innym. Znajdziesz wtedy prawdziwe szczęście teraz i w wieczności”. Ale młodzieniec nie potrafił tego zrobić. Posiadał wielkie dobra, ale nigdy nie przyszło mu do głowy rozdanie swego majątku, a kiedy padła taka sugestia, nie potrafił tego uczynić. To prawda - niczego nie ukradł i nikogo nie oszukał, ale też nigdy nie starał się być dobroczynnie i ofiarnie hojnym. Można być uczciwym, jeśli się nikomu niczego nie zabrało. Ale być chrześcijaninem oznacza dawać innym. W rzeczywistości Jezus postawił młodego człowieka przed podstawowym pytaniem: „Ile chcesz z prawdziwego chrześcijaństwa? Czy na tyle, aby wyzbywać się swych majętności?” A pytany odpowiedział właściwie tak: „Chcę, ale nie aż tyle” R. L. Stefenson w książce „Pan z Ballantrae” przedstawia właściciela, który opuszcza swój rodzinny dom w Durrisdeer po raz ostatni. Jest smutny. Rozmawia ze swym wiernym służącym: „Ach, M'Kellar, pewnie myślisz, że nigdy nie żałowałem niczego”. „Nie sądzę”, odparł M'Kellar „nie może być pan tak zły, jeśli ma pan wszystko to po to, aby być dobrym”. „Nie wszystko”, odparł pan, „nie wszystko”. W tym się mylisz; moja choroba polega na tym, że niczego mi nie brak.”. Ta właśnie choroba posiadania wszystkiego, była tragedią człowieka, który przybiegł do Jezusa. Na tę chorobę cierpi większość z nas. Wszyscy chcemy dobra, ale tak niewielu z nas zdecydowanych jest zapłacić za nie właściwą cenę.
Jezus patrzył na tego młodzieńca z miłością. Wiele można powiedzieć o tym spojrzeniu.
a) Było w nim wezwanie do miłości. Jezus nie gniewał się na niego, lecz bardzo go kochał. Nie było to spojrzenie surowe, ale wypełnione miłością.
b) Było to wezwanie do rycerskości. Jego celem było wyciągnięcie człowieka z jego wygodnego, szacownego i ustabilizowanego życia do wielkiej przygody prawdziwie chrześcijańskiego życia.
c) Było to spojrzenie pełne smutku i to w jednej z najboleśniejszych jego odmian, powstałej wtedy, gdy widzi się człowieka odrzucającego drogę, którą mógłby pójść, to czym mógłby być. Jezus spogląda na nas z wezwaniem do okazywania miłości i rycerskości chrześcijańskiej w życiu. Dałby Bóg, aby nigdy nie musiał patrzyć na nas ze smutkiem, jaki się pojawia, kiedy widzimy, jak kochana przez nas osoba odrzuca możliwość bycia taką, na jaką ją stać.
Niebezpieczeństwo posiadania bogactw (10,23-27)
Bogaty młodzieniec, który odrzucił wezwanie Jezusa odszedł smutny i zapewne, gdy tak się oddalał, oczy Jezusa i apostołów śledziły za nim, aż jego postać zniknęła w dali. Wtedy Jezus odwrócił się, rozejrzał po swojej gromadce i powiedział: „Jak trudno będzie tym, którzy mają bogactwo, wejść do Królestwa Bożego”. Słowo użyte na określenie bogactwa brzmi po grecku chremata, i według Arystotylesa określa: „wszystkie te rzeczy, których wartość jest określona bitą monetą”. Być może wyda nam się dziwne, dlaczego stwierdzenie Jezusa tak bardzo zdumiało uczniów. Były ku temu dwie przyczyny. Powód ich zdumienia tkwił w tym, że Jezus swoją wypowiedzią całkowicie obalił zaakceptowane i popularne normy żydowskie. Powszechnie uznawana moralność żydowska była prosta. Wierzono po prostu, że dobrobyt był znakiem boskiej łatwości, zatem uważano, że powodzenie było oznaką dobrego człowieka. Gdy było się bogatym i wszystko dobrze się wiodło, znaczyło to, że Bóg błogosławił. Zamożność była dowodem doskonałości charakteru i łaski od Boga. A psalmista tak tę ideę podsumowuje: „Byłem młody i zestarzałem się. A nie widziałem, żeby sprawiedliwy był opuszczony, Ani potomków jego żebrzących chleba” (Ps 37,25). Ten punkt widzenia wcale do nas nie przemawia. Ale musimy pamiętać, że taki był żydowski punkt widzenia. Nic więc dziwnego, że uczniowie tak się zdumieli! Skłonni byli raczej argumentować, że im zamożniejszy jest człowiek, tym pewniejsze będzie jego wejście do Królestwa. Tak zatem Jezus powtórzył swoją wypowiedź w nieco zmienionej postaci, aby jeszcze jaśniej wykazać to, co ma na myśli. Powiedział: „Jakże trudno tym, którzy pokładają nadzieję w bogactwach tym, którzy polegają na zamożności, wejść do Królestwa”.
Nikt poza Jezusem wyraźnie nie dostrzegał niebezpieczeństw związanych z bogactwem i dobrami materialnymi. Jakie są to niebezpieczeństwa?
1. Dobra materialne powodują, że serce człowieka silnie wiąże się z tym światem. Jego zainteresowanie światem jest tak wielkie, jego zaangażowanie w nim tak silne, że trudno mu myśleć o czymś, co istnieje poza nim, a szczególnie trudno mu myśleć o opuszczeniu tego świata. Opowiadano, jak oprowadzano kiedyś dr Johnson'a po słynnym zamku i jego pięknym otoczeniu. Po obejrzeniu wszystkiego, zwrócił się do przyjaciół i powiedział: „To są rzeczy, które powodują, że trudno jest umierać”. Niebezpieczeństwo związane z posiadaniem polega na tym, że wiąże ono myśli i zainteresowania człowieka całkowicie i wyłącznie z tym światem.
2. Jeżeli główna uwaga człowieka skupiona jest na rzeczach materialnych, wtedy myśli on o wszystkim w kategoriach ceny. Żona pasterza górskiego napisała niedawno interesujący list do gazety. Jej dzieci wychowywały się w samotności gór. Były prostoduszne i niewinne. Kiedy mąż dostał posadę w mieście, wszyscy się tam przenieśli. Dzieci wychowywane w górach, zmieniły się wtedy znacznie i to na niekorzyść. Ostatni fragment listu brzmiał: „Co jest korzystniejsze dla wychowywania dziecka - brak świadomości, ale za to lepsze obyczaje, szczere i proste myśli, czy też światowość wraz z jej współczesnym obyczajem poznawania ceny i pomijania wartości wszystkiego”. Jeśli człowieka interesują głównie rzeczy materialne, myśli o wszystkim w kategoriach ceny, a nie wartości. Zastanawia się ile można zarobić pieniędzy i na co je wydać. Łatwo zapomina, że istnieją wartości w tym świecie, których nie da się wyrazić pieniędzmi, że są rzeczy, na które nie ma ceny oraz, że istnieją wartościowe rzeczy, których nie można kupić za pieniądze. To straszne, gdy zaczyna się myśleć, że wszystko co warte posiadania ma cenę.
3. Jezus chciał powiedzieć, że posiadanie dóbr materialnych związane jest z dwoma sprawami.
a) Jest to probierz człowieka. Na stu ludzi, którzy potrafią oprzeć się przeciwnością, tylko jeden potrafi oprzeć się bogactwu. Może on z łatwością nadać człowiekowi cechy arogancji, dumy, światowości, zadowolenia z samego siebie. Tylko prawdziwie wielki i dobry człowiek jest godny bogactwa.
b) Jest to sprawdzian odpowiedzialności. Człowieka zawsze możemy oceniać ze względu na dwa kryteria: jak zdobył bogactwo i jak się nim posługuje. Im więcej posiada tym większa odpowiedzialność na nim spoczywa. Czy posłuży się tym co ma samolubnie, czy też hojnie? Czy użyje bogactwa tak, jakby był ich niekwestionowanym właścicielem, czy też będzie pamiętał, że jest jedynie dysponentem swego bogactwa z woli Bożej?
Reakcja uczniów była taka, jakby usłyszeli od Jezusa, że osiągnięcie zbawienia jest wysoce niemożliwe. Wtedy Jezus precyzyjniej sformułował całą doktrynę zbawienia. „Gdyby”, powiedział, „zbawienie zależało od osobistych wysiłków człowieka, nie byłoby ono osiągalne dla nikogo. Ale zbawienie jest darem Boga, gdyż u Boga wszystko jest możliwe”. Człowiek, który ufa sobie i temu, co posiada nigdy nie będzie zbawiony. Ten, kto ufa zbawczej mocy i odkupieńczej miłości Boga, może z łatwością wejść w obszar zbawienia. Taką właśnie myśl wyraził Jezus. Jest to myśl, którą Apostoł Paweł udowadnia w każdym ze swych Listów. Jest to także myśl, która wciąż stanowi dla nas fundament wiary chrześcijańskiej.
Chrystus nie jest dłużnikiem człowieka (10,28-31)
Umysł Piotra wciąż pracował i co jest znamienne, język jego nie mógł milczeć. Dopiero co zobaczył człowieka, który z rozmysłem odrzucił wezwanie Jezusa: „Idź za mną!” i odwrócił się plecami do tego zaproszenia. Dopiero usłyszał, jak Jezus właściwie powiedział, że człowiek ten zamknął przed sobą bramę Królestwa Bożego. Piotr czuł się zmuszony rozważać różnicę między tamtym człowiekiem a sobą i swoimi przyjaciółmi. Podczas gdy tamten nie przyjął wyzwania Jezusa „idź za mną!”, on i jego przyjaciele przyjęli je. Zatem Piotr z niemal surową uczciwością sobie właściwą pragnął wiedzieć co oni za to otrzymają. Odpowiedź Jezusa składa się z trzech części.
1. Jezus powiedział, że nie ma człowieka, który oddałby wszystko ze względu na Niego i Jego Dobrą Nowinę, a nie zyskał przy tym stokroć więcej. Tak się zdarzyło, że w epoce pierwotnego kościoła było to dosłowną prawdą. Przyjęcie przez człowieka chrześcijaństwa mogło pociągnąć za sobą utratę domu, przyjaciół i bliskich, lecz przystąpienie do kościoła chrześcijańskiego wprowadziło go do większej i obszerniejszej rodziny, niż ta, którą się zastawiało, do rodziny bliskiej duchowo. Tak też działo się w życiu apostoła Pawła. Nie ma wątpliwości co do tego, że kiedy przyjął chrześcijaństwo, drzwi jego domu zatrzasnęły się przed nim, a rodzina odrzuciła go. Ale z równie dużą pewnością wiemy, że pojawiały się miasto po mieście, osada po osadzie i wieś po wsi w Europie i w Azji Mniejszej, gdzie Paweł znajdował czekający go dom i rodzinę w Chrystusie, która przyjmowała go z radością. Ciekawe, jak wykorzystuje on określenia ściśle związane z pojęciem rodziny. W Liście do Rzymian 16,13 opowiada, jak matka Rufusa była dla niego dobra niczym własna matka, a w Liście do Filemona 10 mówi o Onesimusie jak o swym synu, którego zrodził będąc w więzach. Tak było z każdym chrześcijaninem w tamtych czasach. Gdy odrzuciła go własna rodzina, wchodził do jeszcze większej rodziny - rodziny Chrystusowej.
Kiedy ewangelista Egerton Young po raz pierwszy głosił Ewangelię Indianom w Saskatchewan, idea ojcostwa Boga zafascynowała ludzi, którzy dotychczas wyobrażali sobie Boga tylko jako grzmot, błyskawicę i podmuch wiatru. Stary wódz rzekł do Young'a: „Czy dobrze słyszałem, że mówisz do Boga „Ojcze nasz”? „Tak”, odpowiedział Young. „Czy Bóg jest twoim ojcem?”, spytał wódz. „Tak”, odpowiedział misjonarz. „I jest On także moim Ojcem?”, pytał dalej wódz. „Oczywiście”, odparł E. Young. Nagle twarz wodza rozjaśniała się nowym blaskiem. Wyciągnął rękę. „Wobec tego, i ja i ty jesteśmy braćmi”, powiedział głosem człowieka, dokonującego wielkiego odkrycia. Może się zdarzyć, że człowiek musi poświęcić bardzo drogie mu związki, aby zostać chrześcijaninem, ale kiedy uczyni to, staje się członkiem rodziny i bractwa tak obszernego, jak niebiosa i ziemia.
2. Jezus poruszył jeszcze dwie sprawy. Po pierwsze, do swej wypowiedzi dołączył proste słowa: wśród prześladowań. Natychmiast usunęły one cały fundament tego świata, opartego na zasadzie coś za coś. Zastąpiły ideę materialnej zapłaty ideą materialnej ofiary. Słowa te mówią nam o doskonałej uczciwości Jezusa. On nigdy nie obiecywał łatwej drogi, lecz mówił człowiekowi wprost, że aby być chrześcijaninem trzeba ponosić koszty. Po drugie nigdy nie posługiwał się przekupstwem, gdy powoływał do siebie ludzi. Do tego celu używał wezwania. To tak jakby mówił: oczywiście uzyskacie nagrodę, ale będziecie musieli okazać swą wielkość człowieka i waleczność poszukiwacza przygód, aby ją otrzymać”. Drugą kwestię, jaką Jezus poruszył, to myśl o świecie przyszłym. On nigdy nie obiecywał, że w ramach tego świata, przestrzeni i czasu, odbędzie się coś w rodzaju dokonania bilansu i wyrównywania rachunków. Wzywał ich natomiast, aby zdobywali błogosławieństwa w wieczności. Bóg realizuje zapłatę nie tylko na tym świecie.
3. Następnie Jezus dodał jedno ostrzeżenie: „wielu pierwszych, będzie ostatnimi a ostatnich pierwszymi”. Było to w rzeczywistości ostrzeżenie skierowane do Piotra. Być może już wtedy Piotr wysoko oceniał swą własną wartość i należną mu nagrodę. Wypowiedź Jezusa miała taki sens: „Ostateczny sąd należy do Boga. Wielu ludzi może zajmować dobrą pozycję w obliczu sądów tego świata, ale Boży sąd obala na ogół normy ziemskie. A ponadto, wielu ludzi dobrze wypada według swych własnych ocen, ale może się okazać, że ocena Boga jest całkiem różna”. Jest to ostrzeżenie przed własną dumą. Jest to napomnienie, że ostateczna ocena należy do Boga, który jako jedyny zna motywy ludzkich serc. Jest to wreszcie ostrzeżenie przypominające o tym, że sąd niebiański może w ostateczności obalić sądy ziemskie.
Nadchodzący koniec (10,32-34)
Mamy w tym tekście przykład obrazowego opisu, posługującego się przy tym bardzo oszczędnie słowami. Oto teraz Jezus wraz z uczniami wstępuje po ostatnią scenę swego życia. Nieodwołalnie i zdecydowanie obrał On kierunek do Jerozolimy i Krzyża. Ewangelista Marek określa bardzo ściśle kolejne etapy na tej drodze. Miało miejsce wycofanie się na północ, na terytorium w pobliżu Cezarei Filippi. Była potem podróż na południe i krótki postój w Galilei. Następnie droga wiodła do Judei, kraju górzystego i na wschodni brzeg Jordanu. A teraz nadszedł ostateczny etap - droga do Jerozolimy.
Ten opis mówi nam trochę o samym Jezusie.
1. Mówi o Jego samotności. Szli drogą, On w przodzie, przed nimi, samotny; uczniowie zaś byli tak zatrwożeni i oszołomieni, tak świadomi sensu zbliżającej się tragedii, że obawiali się iść za Nim. Są takie decyzje, które trzeba podejmować w samotności. Gdyby Jezus usiłował podzielić się z Dwunastoma co do swej decyzji, jedyną ich reakcją byłaby próba powstrzymania Go. Wobec niektórych problemów trzeba stanąć samemu. Matthew Arnold, w swoim poemacie „Osamotnienie”, mówi:
„Aby tę prawdę poznać i uznać za swoją:
`Byłeś, jesteś i będziesz samotny'”.
Pewne decyzje muszą być podjęte i pewne etapy życia muszą być przeżyte w strasznej samotności duszy. Ale nawet w takich chwilach, w najgłębszym znaczeniu, człowiek nie jest sam, ponieważ wówczas Bóg z nim przebywa tak blisko jak nigdy dotąd. Oto jak Whittier pisze o tym trudnym czasie:
„Nic przed, nic poza.
Kroki wiary
Podają na pozorną pustkę i odnajdują
Poniżej skałę”.
Widzimy tutaj głęboką samotność Jezusa, samotność którą dopiero ukoił Bóg.
2. Tekst ten mówi nam o odwadze Jezusa. Jezus trzykrotnie przepowiadał to, co ma się z Nim wydarzyć w Jerozolimie. Marek opowiada nam o tym, odsłaniając coraz to nowe szczegóły dramatu. Za pierwszym razem (Mk 8,31) jest to tylko suche stwierdzenie. Za drugim razem (Mk 9,31), podaje wzmiankę o zdradzie. A teraz za trzecim razem, pojawiają się w tym opisie informacje o wyszydzaniu i biczowaniu. Wydawać się może, że Marek miał na celu ukazanie, w jaki sposób obraz ten stawał się w umyśle Jezusa coraz wyraźniejszy, w miarę jak Jezus uświadamiał sobie coraz dokładniej koszty dzieła odkupienia. Istnieją dwa rodzaje odwagi. Jest odwaga będąca rodzajem instynktownej reakcji, odruchem powstałym w momencie nagłej konfrontacji z zagrożeniem, na które reaguje się nie mając nawet chwili do zastanowienia. Wielu zostało bohaterami w takich nagłych, gorących chwilach. Ale istnieje też odwaga człowieka, który dostrzega zbliżającą się grozę, który ma dużo czasu, aby się cofnąć i uniknąć niebezpieczeństwa, a jednak nieugięcie idzie mu na spotkanie. Nie ma wątpliwości co do tego, który rodzaj odwagi jest większy. To chłodne, przemyślane stawianie czoła znanej przyszłości jest wielką cechą. Tak właśnie postępował Jezus. I taka postawa zrównuje go z największymi bohaterami w historii świata.
3. Nasz tekst mówi o osobistej przyciągającej sile Jezusa. Jest całkiem jasne, że do tego momentu uczniowie nie wiedzieli, co się dzieje. Mieli pewność, że Jezus jest Mesjaszem. Równie pewni byli co do tego, że idzie na śmierć. Zestawienie tych dwóch faktów nie miało dla nich sensu. Byli całkiem oszołomieni, a jednak szli za nim. Wszystko było dla nich niejasne, poza tym - kochali tego Jezusa i choćby chcieli, nie potrafiliby Go porzucić. Nauczyli się czegoś, co stanowiło samo sedno życia i wiary - miłość kazała im zaakceptować nawet to, czego nie rozumieli.
Prośba wynikła z ambicji (10,35-40)
Powyższy tekst wiele nam wyjaśnia.
1. Udziela nam pewnych informacji o Marku. Historię, którą czytamy znajdujemy przytoczoną przez Mateusza (Mt 20,20-23), ale u niego prośbę o pierwsze miejsce wyrażają nie Jakub i Jan, lecz ich matka, Salome. Mateusz zapewne czuł, że taka prośba nie jest godna apostoła i aby uratować reputację Jakuba i Jana, prośbę tę przypisał naturalnej ambicji ich matki. Nasz fragment mówi dużo o uczciwości Marka. Istnieje opowieść o tym, jak nadworny malarz tworzył portret Oliviera Cromwella. Twarz Cromwella miała wtedy wiele brodawek. Malarz chcąc go zadowolić, pominął je na swoim obrazie. Gdy Cromwell zobaczył portret, rzekł: „Zabierz go stąd! i namaluj mnie wraz z brodawkami!”. Celem Marka było pokazanie apostołów również z ich wadami. I miał rację, ponieważ gromadkę Dwunastu tworzyli nie święci, ale zwykli ludzie. Właśnie z takimi zwykłymi jak my ludźmi, Jezus wyruszył, aby zmienić świat - i tego dokonał.
2. Nasz tekst mówi nam też nieco o Jakubie i Janie.
a) Byli oni bardzo ambitni. Kiedy, tak właśnie mogli myśleć, zwycięstwo zostało odniesione i triumf będzie całkowity, pragnęli zostać ministrami w państwie Jezusa. Być może ich ambicja rozpaliła się dlatego, że więcej niż raz Jezus włączył ich do swego najbliższego grona. Możliwe, że byli nieco lepsi od pozostałych. Ich ojciec był na tyle zamożny, że zatrudniał najemnych pracowników (Mk 1,20) i zapewne myśleli ze snobizmem, iż przewaga społeczna uprawnia ich do zajmowania pierwszego miejsca. W każdym razie zaprezentowali się jako ludzie, którzy w sercach taili ambicję aby zająć pierwsze miejsce w ziemskim królestwie.
b) Tekst nasz mówi, że zupełnie nie potrafili zrozumieć Jezusa. Nie dziwi nas sam ten fakt, ale chwila, w której to się ujawniło. Zestawienie w czasie najbardziej szczegółowej i precyzyjnej zapowiedzi śmierci uczynionej przez Jezusa, z tą prośbą apostołów robi wstrząsające wrażenie. Ukazuje lepiej niż jakiekolwiek inne wydarzenie, jak słabo rozumieli oni to, o czym im mówił Jezus. Słowa okazały się bezsilne, aby móc usunąć z nich ideę Mesjasza o ziemskiej sławie i mocy. Mógł to urzeczywistnić dopiero Krzyż.
c) Ale powiedziawszy tyle na niekorzyść Jakuba i Jana, tekst ten mówi nam o nich jedną piękną, aczkolwiek zdumiewającą rzecz: oni wciąż wierzyli w Jezusa. To zdumiewające, jak ci dwaj nieustannie łączyli chwałę z osobą cieśli z Nazaretu, pomimo, że ściągnął On na siebie wrogość i zaciekły opór ortodoksyjnych przywódców religijnych swego czasu i nieuchronnie zmierzał ku śmierci. Jest to dowód zdumiewającego zaufania i wierności. Jakub i Jan, chociaż błądzili, pozostali niezmiennymi w swych sercach i nigdy nie zwątpili w ostateczny triumf Jezusa.
3. Nasz tekst mówi też o przyjętym przez Jezusa kryterium wielkości. Jezus mówi do nich: „Czy możecie pić kielich, który ja piję, albo być ochrzczeni tym chrztem, którym Ja jestem ochrzczony?”. Jezus posłużył się dwoma żydowskimi metaforami. Było zwyczajem przyjęć królewskich, że król wręczał swym gościom kielich. Zatem kielich stał się przenośnią życia i doświadczenia, które Bóg zsyła ludziom. „Mój kielich jest obfitujący” mówił psalmista (Ps 23,5), gdy opisywał życie i doświadczenie szczęścia, danego mu od Boga. „W rękach Pana jest kielich”, mówi Psalmista (Ps 75,8), gdy myślał o losie przygotowanym dla złych i nieposłusznych. Izajasz myśląc o nieszczęściach, które miały przyjść na naród Izraelski, przedstawia je jako konieczność wypicia „z ręki Pana kielicha Jego gniewu” (Iz 51,17). Zatem kielich wyraża doświadczenie, jakie człowiek otrzymuje od Boga. Innym zwrotem używanym przez Jezusa jest chrzest, „którym był ochrzczony”. Wyrażenie to w języku polskim daje całkowicie mylące skojarzenia. Czasownik grecki baptizein oznacza zanurzyć. Forma imiesłowu przeszłego bebaptismenos, oznacza pogrążony lub zanurzony, również w sensie przenośnym. Mówiono na przykład, że rozrzutnik pogrążony jest w długach, pijak pogrążony w piciu, a o osobie ogarniętej żalem mówi się, że jest pogrążona w smutku. Słowo to używane było powszechnie dla określenia zatopionego i pogrążonego w wodzie statku. Metafora, jaką posłużył się Jezus, była bardzo bliska tej, której często używał Psalmista. W Psalmie 42,8 czytamy: „Wszystkie nawałnice i fale twoje przeszły nade mną”, zaś w Psalmie 124,4 czytamy: „To byłyby nas zalały wody, potok zatopiłby nas”. Wyrażenie jakim posłużył się Jezus w tym tekście, nie ma nic wspólnego z chrztem jako takim. Jezus mówi tak: „Czy wytrzymacie te straszliwe doświadczenia, przez które ja mam przejść? Czy stawicie czoła zanurzeniu w nienawiści, bólu i śmierci, jak ja mam tego dokonać?” Jezus mówił tym dwum swoim uczniom, że bez Krzyża nigdy nie może być korony. Kryterium wielkości w Jego królestwie to kryterium Krzyża. Prawda, że w nadchodzących dniach, ci dwaj uczniowie przeszli w istocie przez doświadczenia swego Mistrza, gdyż Jakub został ścięty przez Heroda Agrypę (Dz 12,2), a Jan chociaż nie poniósł męczeńskiej śmierci, wiele przecierpiał dla sprawy Chrystusa. Podjęli oni wyzwanie Mistrza - chociaż uczynili to bez zrozumienia.
4. Jezus powiedział uczniom, że ostateczny rezultat wszystkiego zależy od Boga. Przywilejem Bożym jest definitywne określenie przeznaczenia. Jezus nigdy nie uzurpował sobie miejsca równego Bogu. Całe Jego życie było ciągłym aktem uległości wobec woli Bożej. Wiedział, że w końcu ta wola zwycięży.
Cena ludzkiego zbawienia (10,41-45)
Postawa Jakuba i Jana nieuchronnie wywołała głębokie niezadowolenie wśród pozostałych uczniów. Wydawało im się, że ci dwaj próbowali wyprzedzić ich i odnieść z tego nieuczciwą korzyść. Natychmiast wybuchł na nowo spór wokół problemu, kto jest największy. Sytuacja stała się poważna. Być może, wspólnota grupy apostolskiej uległaby rozbiciu, gdyby Jezus nie podjął natychmiastowego działania. Wezwał ich do siebie i z całą wyrazistością określił różnicę między kryterium wielkości obowiązujących w Jego Królestwie i w królestwach tego świata. W ziemskich królestwach, kryterium tym jest siła, a jej sprawdzianem odpowiedź na pytania: ilu ludzi można sobie podporządkować? Jak wielką armią poddanych rozporządza się? Ilu ludziom można narzucić swą wolę? Ilu ludzi można zmusić do posłuszeństwa rozkazowi? Kilka lat później, Galba podsumował pogańską ideę władzy królewskiej stwierdzając, że odkąd został cesarzem, może robić to co mu się podoba i każdemu może narzucić swą wolę. W Królestwie Jezusa tym kryterium była służba. Wielkość w nim nie polegała na oddaniu wielu ludzi w służbie jednemu człowiekowi, ale na oddaniu samego siebie służbie wielu. To królestwo testowało się pytaniem nie o to, ile pracy mogą od kogoś wymusić, ale jak mogą służyć innym.
Często staramy się o tym myśleć w pojęciu spraw państwa idealnego, ale w rzeczy samej, jest to objaw najbardziej zdrowego rozsądku. Jest to bowiem w rzeczywistości pierwsza zasada zwykłego codziennego życia. Gruce Barton zauważa, że spółka samochodowa rości sobie prawo do poparcia przez przyszłych klientów na podstawie twierdzenia, iż jej obsługa dłużej przebywa pod twoim samochodem i wychodzi spod niego brudniejsza, niż ma to miejsce w spółkach konkurencyjnych. Innymi słowy, jest ona lepiej przygotowana do pełnienia służby. B. Barton wskazuje również na to, że gdy zwykły urzędnik wraca do domu o godzinie 17.30, w oknach gabinetu szefa, światła palą się do późnych godzin wieczornych. To jego gotowość do pełnienia dodatkowej służby, czyni zeń zwierzchnika instytucji. Podstawowym problemem ludzkiej egzystencji jest to, że ludzie chcieliby pracować jak najmniej, a zyskać jak najwięcej. Dopiero jednak wówczas, gdy ludzi wypełni pragnienie dawania z siebie więcej niż biorą, pragnienia służenia innym, życie może stać się dla nich i dla drugich szczęśliwe i pomyślne. Kipling napisał wiersz zatytułowany „Syn Marii”, w którym mówi o duchu w jakim powinien człowiek pracować:
„Jeśli zatrzymasz się by poznać jaką otrzymasz zapłatę
W co cię ubiorą i jak cię nakarmią,
Willie, mój synu, nie wypływaj w Morze,
Gdyż Morze nigdy cię nie potrzebuje.
Jeśli pytasz o przyczynę każdego rozkazu,
I spierasz się z ludźmi o siebie,
Willie, mój synu, nie przychodź na Ziemię,
Gdyż Ziemia da sobie radę bez ciebie.
Jeśli przystaniesz, by zważyć wykonaną pracę
I szczycić się ile jest warta, mój drogi,
Aniołowie mogą przyjść po ciebie, Willie, mój synu,
Ale już nigdy nie będziesz potrzebny na ziemi, kochany!
Świat potrzebuje ludzi, których ideałem jest służba; oznacza to, że świat potrzebuje ludzi, którzy uświadomili sobie jak dobrze Jezus nauczał.
Doprowadzając do końca swoje rozumowanie, Jezus wskazał na siebie. Dysponując tak wielką mocą, mógłby przecież zorganizować życie i dyktować jego przebieg tak, jakby mu ono odpowiadało, lecz On wyzbył się samego siebie i zaangażował wszystkie swe siły w służbę dla innych. Przyszedłem, powiedział, aby oddać swe życie na okup dla wielu. Jest to jedno z najwspanialszych wyrażeń w Ewangelii, ale wciąż błędnie interpretowane i wypaczane. Ludzie próbowali zbudować teorię pokuty tam, gdzie mówi się o miłości. Jeszcze nie tak dawno temu stawiano pytanie: komu zapłacony został okup z życia Chrystusa? Orygenes zadał pytanie: „Komu dał On swe życie jako okup za wielu? Nie Bogu, więc może Złemu? Ponieważ szatan miał nas w swym posiadaniu, dopóki nie dostał okupu i to z życia samego Jezusa, ale dał się oszukać myślą zdobycia panowania nad tym okupem, nie przestrzegając, że nie zniesie tortur związanych z jego posiadaniem”. Była to dziwna koncepcja, według której życie Jezusa stanowiło okup zapłacony diabłu w celu wyzwolenia ludzi z jego pęt. Ale po przyjęciu tego okupu, diabeł odkrył że, jeśli można tak powiedzieć, porwał się na rzeczy, które przerastają jego siły. Grzegorz z Nyssy dostrzegł w tej teorii słabą stronę. Polega ona na tym, że diabeł jest w niej zrównany z Bogiem i można targować się z Bogiem na równych prawach. Wtedy stworzył on niezwykłą teorię o podstępie, użytym przez Boga wobec diabła. Diabeł został zwiedziony pozorną bezsilnością i słabością dzieła Wcielenia. Wziął Jezusa za zwykłego człowieka. Próbował wywrzeć na Nim swą moc, ale czyniąc tak, utracił władzę, ponieważ Bóg go nakłonił do jej utraty. Znowu jest ta osobliwa idea - Bóg może pokonać diabła przy pomocy sztuczek i forteli. Minęło dwieście lat i Grzegorz Wielki podjął tę myśl na nowo. Posłużył się przy tym ekscentryczną metaforą. Według niego, Wcielenie było Boskim podstępem, mającym na celu podchwycenie wielkiego Lewiatana. Boskość Jezusa stanowiła haczyk, Jego ciało - przynętę. Kiedy przynęta zawisła nad Lewiatanem - diabłem, ten przełknął ją, próbując przełknąć także haczyk, a wtedy został pokonany na zawsze. Ostatecznie, Piotr z Lombardii, nadał tej idei bardzo groteskową i odpychającą postać: „Krzyż”, pisał, „Był pułapką na myszy, aby złapać diabła, znęconego krwią Chrystusa”. Wszystko powyższe wyraźnie wskazuje na to, co się dzieje, gdy ludzie próbują ze wspaniałej i cennej wizji stworzyć zimną teologię.
Jeżeli mówimy: „smutek jest ceną miłości”, rozumiemy przez to, że miłość nie może istnieć bez smutku, ale nigdy nie będziemy próbowali wyjaśnić, komu tę cenę trzeba zapłacić. Przypuśćmy, że powiemy, iż wolność można uzyskać jednie za cenę krwi, potu i łez; nie będziemy się jednak zastanawiać, komu tę cenę zapłacić. Wypowiedź Jezusa była prostym i obrazowym wyrażeniem tego, że, pomijając wszystko inne, sprowadzenie ludzi z drogi grzechu do miłości Bożej, kosztowało życie samego Jezusa. Oznacza ona, że ceną naszego zbawienia był Krzyż Chrystusa. Poza to nie potrzebujemy wykraczać i poza to nie wolno nam wykraczać. Wiemy tylko, że to co wydarzyło się na krzyżu, otworzyło nam drogę do Boga.
Cud przy drodze (10,46-52)
Już nie dużo czasu pozostało Jezusowi do kresu jego drogi. Jerycho leżało w odległości około trzydziestu kilometrów od Jerozolimy. Spróbujemy wyobrazić sobie opisaną powyżej scenę. Przez Jerycho przechodziła główna droga. Jezus szedł na święto Paschy. Kiedy w taką podróż wyruszył wybitny rabin, było we zwyczaju, że otaczał go tłum złożony z ludzi, zwolenników i uczniów, który słuchał go przemawiającego podczas wędrówki. Był to jeden z najpopularniejszych sposobów nauczania. Prawo żydowskie określało, że każdy mężczyzna powyżej dwunastu lat, który mieszkał nie dalej niż dwadzieścia pięć kilometrów od Jerozolimy, musiał uczestniczyć w święcie Paschy. Nie było oczywiście możliwe, aby każdy mógł wypełniać to prawo. Ci, którzy nie udali się w podróż mieli zwyczaj ustawiać się wzdłuż ulic miast i osad, przez które przechodziły grupy pielgrzymów, życząc im dobrej drogi. Tak więc ulice Jerycha obstawione były ludźmi, którzy tłoczyli się bardziej niż zazwyczaj przy takich okazjach, gdyż wielu przyszło przez ciekawość, aby choć rzucić okiem na tego odważnego, młodego Galilejczyka, który przeciwstawił się całej potędze ortodoksyjności. Warto zauważyć, że Jerycho miało jedną, charakterystyczną cechę. Ze Świątynią było związanych ponad dwadzieścia tysięcy kapłanów i tyluż lewitów. Oczywiście nie mogli oni jednocześnie pełnić służby. Toteż byli podzieleni na dwadzieścia sześć grup, które wymieniały się rotacyjnie w trakcie służby. Bardzo wielu kapłanów i lewitów mieszkało w Jerychu w okresie, kiedy nie sprawowali oni służby w Jerozolimie. Zapewne wielu z nich znalazło się też tego dnia w tłumie. Podczas Paschy wszyscy mieli pełnić służbę w Świątyni, ale jeszcze wielu jej nie rozpoczęło. Podwójnie więc byli ciekawi wyglądu tego buntownika, który zamierzał wkroczyć do Jerozolimy. Znajdowało się zatem owego dnia w tłumie wiele złych, zimnych i wrogich oczu, ponieważ było jasne, że jeśli Jezus miał rację, cały kult w Świątyni tracił sens.
Przy północnej bramie siedział żebrak imieniem Bartymeusz. Słyszał tupot nóg. Spytał, co się dzieje i kto przychodzi. Powiedziano mu, że to Jezus. I nagle podniósł on wrzawę, aby ściągnąć na siebie uwagę Jezusa. Dla tych, którzy słuchali nauk Jezusa w czasie marszu, jego krzyk stanowił obrazę. Próbowali więc uciszyć Bartymeusza, ale nikt nie zamierzał pozbawić go jedynej szansy porzucenia świata ciemności, a krzyczał on z taką gwałtowną nieustępliwością, że idący zatrzymali się i przyprowadzono go do Jezusa.
Jest to naprawdę pouczająca historia. Ukazuje ona wiele spraw, które można by nazwać warunkami zaistnienia cudu.
1. Widzimy tu wielką uporczywość Bartymeusza. Nic nie mogło go powstrzymać w dążeniu do spotkania się z Jezusem twarzą w twarz. Był absolutnie zdecydowany, aby spotkać się z osobą, którą pragnął skonfrontować ze swym nieszczęściem. W umyśle Bartymeusza nie istniało jakieś mgliste, niejasne i tęskne i sentymentalne życzenie ujrzenia Jezusa. Było to desperackie pragnienie i to ono właśnie umożliwia dokonywanie wielkich rzeczy.
2. Jego reakcja na wezwanie Jezusa była natychmiastowa, pełna zapału i tak ochocza, że odrzucił przeszkadzający mu w ruchach płaszcz, aby szybciej przybiec do Niego. Wielu słyszy wołanie Jezusa, ale w rzeczywistości mówi: „Poczekaj, aż zrobię to a to”, albo „Poczekaj, aż to dokończę”. Lecz Bartymeusz przybył do Jezusa błyskawicznie. Czasami szansa zdarza się tylko jeden raz. Bartymeusz czuł to instynktownie. Czasami ogarnia nas fala pragnienia aby porzucić jakiś obyczaj, aby oczyścić swe życie z tego, co jest w nim złe i w pełniejszy sposób oddać się Jezusowi. Lecz równie często nie postępujemy tak jak należy w danym momencie, a wówczas szansa ta mija i może już więcej nie powrócić.
3. Bartymeusz wiedział dokładnie, czego chce. Pragnął odzyskać wzrok. Zbyt często nasz podziw dla Jezusa jest mglistym i sentymentalnym przywiązaniem. Kiedy idziemy do lekarza, chcemy, aby wyleczył nas z jakiegoś określonego bólu czy choroby, prosząc go o zajęcie się naszą konkretną kondycją. Kiedy idziemy do dentysty, nie prosimy go o wyrwanie dowolnego zęba, ale tego jednego, bolącego. Tak też powinno być między nami, a Jezusem. Związane jest to ze sprawą, wobec której tak niewielu chce stanąć - z analizą samego siebie. Kiedy przychodzimy do Jezusa, będąc tak zdesperowani jak Bartymeusz, mogą się zdarzyć wielkie rzeczy.
4. Bartymeusz posiadł całkiem niewłaściwe pojęcie o Jezusie. Nazywał Go uparcie Synem Dawida. Był to wprawdzie tytuł mesjański, ale zawierał w sobie ideę Mesjasza - Zdobywcy, króla z rodu Dawida, który miał poprowadzić Izrael do narodowej wielkości. Było to więc nader niefortunne wyobrażenie o Jezusie. Ale mimo to, Bartymeusz miał wiarę i właśnie ta wiara wyrównywała z nawiązką błędy jego teologicznej myśli. Nie wymaga się od nas pełnego zrozumienia Jezusa. To przecież nigdy nie można osiągnąć. Wymagana jest od nas jedynie wiara. Mądry autor napisał „Musimy domagać się od ludzi aby myśleli, ale nie należy od nich oczekiwać, że będą teologami zanim nie staną się chrześcijanami.”. Chrześcijaństwo zaczyna się wraz z osobistą reakcją w stosunku do Jezusa, reakcją miłości, instynktownym uczuciem, że jest to jedyna Osoba, która potrafi rozwiązać nasze trudności. Nawet jeśli nigdy nie będziemy potrafili zanalizować teologicznie wielu problemów, ta spontaniczna reakcja i krzyk ludzkiego serca zupełnie wystarczą.
5. Na koniec zawarta jest tu jeszcze jedna cenna myśl. Bartymeusz mógł pozostać żebrakiem siedzącym przy drodze, lecz poczuł się on dłużnikiem wdzięczności. Odzyskawszy wzrok, poszedł za Jezusem. Nie trzymał się samolubnie swej własnej drogi, kiedy jego pragnienie spełniło się. Rozpoczął ją jako potrzebujący, przeszedł do okazania wdzięczności i zakończył wiernością - a to stanowi doskonałe podsumowanie kolejnych etapów życia każdego ucznia Jezusa.
Nadejście Króla (11,1-6)
Doszliśmy teraz do ostatniego etapu podróży. Za nami pozostał okres wycofania się w okolice Cezarei Filippi daleko na północy; potem pobyt w Galilei, następnie postój w górzystych okolicach Judei i w rejonie za Jordanem; dalej drogą przez Jerycho, a teraz nadszedł czas na Jerozolimę. Musimy w tym miejscu zwrócić uwagę na pewną sprawę, bez zrozumienia której, cała ta opowieść jest niemal nieczytelna. Kiedy czytamy trzy pozostałe Ewangelie, odnosimy wrażenie, że jest to pierwsza wizyta Jezusa w Jerozolimie. Skupiają się one bowiem na opisie działalności Pana w Galilei. Musimy też pamiętać, że Ewangelie są bardzo krótkie. Obejmują w swym zwartym przekazie trzy lata działalności Jezusa i ich autorzy musieli nieraz dokonywać selekcji, wybierając te wydarzenia, które wydawały im się szczególnie interesujące i które najlepiej znali. Ale kiedy czytamy Czwartą Ewangelię, dowiadujemy się w niej czegoś całkiem innego, a mianowicie, że Jezus przebywał kilkakrotnie w Jerozolimie (J 2,13; 5,1; 7,10). Dochodzimy więc do wniosku, że Jezus regularnie odwiedzał Jerozolimę podczas wielkich świąt. Nie ma w tym żadnej sprzeczności. Trzy pierwsze Ewangelie szczególnie interesują się głoszeniem Dobrej nowiny w Galilei, a czwarta skupia się głównie na działalności Jezusa w Judei. W rzeczywistości prawdą jest, że w trzech pierwszych ewangeliach znajdujemy wskazówki świadczące o tym, iż Jezus nie rzadko bywał w Jerozolimie. Zaprzyjaźnił się On z Martą, Marią i Łazarzem z Betanii, za czym przemawiają częste wizyty. Jest faktem, że Józef z Arymatei był ukrytym przyjacielem Jezusa. A przede wszystkim czytamy w Ewangelii Mateusza 23,37, gdzie przytoczona jest wypowiedź Jezusa, iż często chciał zgromadzić lud Jerozolimy jak kura gromadzi swe pisklęta, ale on nie chciał. Jezus nie mógłby tak powiedzieć, jeśliby wcześniej do tego kilkakrotnie nie wzywał, spotykając się z chłodną reakcją tłumu. To wyjaśnia incydent ze źrebięciem. Jezus nie pozostawił wszystkiego na ostatnią chwilę. Wiedział, co należy czynić. Znacznie wcześniej ustalił to z przyjacielem, a kiedy wysłał przed sobą uczniów, dał im hasło, które już wtedy zostało umówione: „Pan go potrzebuje”. Nie była to nagła, pochopna decyzja Jezusa. Całe Jego życie stanowiło przygotowanie do podjęcia tej decyzji.
Betfage i Betania to osady znajdujące się w pobliżu Jerozolimy. Prawdopodobnie Betfage znaczy Dom Fig, a Betania - Dom Daktyli. Leżały zapewne bardzo blisko siebie, ponieważ z prawa żydowskiego wiemy, że Betfage to jedna z wiosek, która wyznaczała granicę odległości jaką można było pokonać z Jerozolimy w dzień Szabatu, to jest mniej niż półtora kilometra, podczas gdy Betania to znane miejsce noclegowe pielgrzymów podczas święta Paschy, kiedy Jerozolima przepełniona była ludźmi.
Prorocy Izraela zawsze posiadali bardzo charakterystyczną metodę rozprzestrzenienia swego posłannictwa. Kiedy słowa nie potrafiły poruszyć ludzi, czynili coś dramatycznego, jakby chcieli przez to powiedzieć: „Jeśli nie będziecie słuchać, zostaniecie zmuszeni do patrzenia” (widać to zwłaszcza w 1 Krl 11,30-32). Te dramatyczne działania można by nazwać zastępczymi znakami ostrzegawczymi lub dramatycznie wygłaszanymi kazaniami. Właśnie tak postąpił tutaj Jezus. Jego czyny były dramatycznym stwierdzeniem faktu, że jest Mesjaszem. Musimy teraz uważnie prześledzić to co uczynił Jezus. Prorok Zachariasz pisał: „Wesel się bardzo, córko syjońska! Wykrzykuj, córko jerozolimska! Oto twój król przychodzi do ciebie, sprawiedliwy on i zwycięski, łagodny i jedzie na ośle, na oślęciu, źrebięciu oślicy” (Zach 9,9). Ale cały sens tego tekstu zawiera się w zdaniu: król przybywa w pokoju. W Palestynie osioł nie był zwierzęciem pogardzanym. Uchodził on za zwierzę szlachetne. Kiedy król wyruszał na wojnę, jechał na koniu, a kiedy wracał po zawarciu pokoju, jechał na oślęciu. G. K. Chesterton każe w jednym ze swych wierszy tak mówić współczesnemu osłu:
„Gdy ryby latały i lasy wędrowały
A figi rosły na cierniach,
W pewnej chwili gdy księżyc był krwawy
zapewne się urodziłem.
Z okropnym łbem i rozpaczliwym rykiem
Z uszami jak błędne skrzydła,
Chodząca diabelska parodia
Ze wszystkich czworonożnych istot.
Obdarty wyrzutek ziemi
Dawniej, pokrętnej woli;
Głodźcie, bijcie, wyśmiewajcie mnie - jestem niemy,
W cichości strzegę swą tajemnicę.
Głupcy! ja także miałem swój czas,
Taką godzinę płomienną i słodką;
Kiedy w uszy biły mi okrzyki,
A pod nogami upadały palmy.”
W naszych czasach osioł jest zwierzęciem ironizowanym i lekceważonym, ale w epoce Jezusa było to zwierzę królewskie. Należy zwrócić uwagę na to, za jakiego króla uważał siebie Jezus. Przyszedł łagodny i cichy, w pokoju i dla pokoju. Witano Go jako syna Dawida, ale Go nie rozumiano. W tym właśnie czasie napisany został hebrajski poemat „Psalmy Salomona”. Przedstawia on takiego Syna Dawida, którego przybycia ludzie oczekiwali. Oto jego opis:
„Oto, Panie, wzbudź im ich króla, syna Dawida,
W czasie, o którym sądzisz, O Boże, że może on
zapanować nad Izraelem, Twym Sługą.
Obdarz go mocą, aby mógł zmiażdżyć niesprawiedliwych władców,
I aby oczyścić Jerozolimę z narodów, które chcą ją stratować.
Mądrze i sprawiedliwie wyprze grzeszników jak naczynie gliniane,
Prętem żelaznym rozbije na kawałki całe ich mienie,
Zniszczy bezbożne narody słowem swych ust.
Przed jego karcącym słowem, narody uciekną daleko,
Zgromi on grzeszników za złe myśli ich serc.
·················
Wszystkie narody będą się go bały
Gdyż wychłoszcze ziemię słowem swych ust na zawsze”.
Psalmy Salomona 17, 21-25, 39
Taki miał być ten król królów, którego ludzie wypatrywali. Takim poematem karmili nadzieję w swych sercach. Naród oczekiwał króla, który zniszczy, rozgromi i złamie wrogów. A Jezus o tym wiedział - i przybył łagodny i spokojny, jadąc na grzbiecie osła.
Kiedy tego dnia Jezus wjeżdżał do Jerozolimy, zaświadczył, że jest Królem, ale Królem Pokoju, całe jego postępowanie i zachowanie było zaprzeczeniem tego wszystkiego, czego ludzie spodziewali się i czego oczekiwali.
Ten, który przybywa (11,7-10)
Źrebię, które przyprowadzono, nigdy nie było dosiadane. To by się zgadzało, ponieważ zwierzę przeznaczone do celów sakralnych nigdy nie mogło być użyte do innych celów. Tak miała się rzecz z czerwoną jałówką, której prochy oczyszczały ze skażenia (4 Mjż 19,2; 5 Mjż 21,3).
Cała ta scena ukazuje pospólstwo, które wszystko błędnie rozumiało. Przedstawia nam ona rzeszę ludzką, myślącą o królestwie w kategoriach podboju, królestwie wyczekiwanym od tak dawna. A sam obraz stanowi dziwną reminiscencję sceny wkroczenia do Jerozolimy Szymona Machabeusza sto pięćdziesiąt lat wcześniej, po bitwie, w której rozgromił on wrogów Izraela: „Dnia dwudziestego trzeciego miesiąca drugiego roku sto siedemdziesiątego pierwszego weszli do zamku przy śpiewie pieśni z palmowymi gałęziami w rękach. Grano na harfach, na cymbałach na lirach, śpiewano hymny i pieśni, bo wielki nieprzyjaciel został usunięty spośród Izraela” (1 Mch 13,51). Tłumy chciały zgotować Jezusowi powitanie należne zwycięzcy, ale nigdy nawet nie śniły o takim zwycięzcy jakim pragnął zostać Jezus. Już same okrzyki wznoszone przez ludzi wskazywały na bieg ich myśli. Kiedy słali swe szaty na ziemi przed Jezusem, robili dokładnie tak, jak to czyniły tłumy witające namaszczonego na króla przedstawiciela plemienia Jehu (2 Krl 9,13). Wołali: „Błogosławiony, który przychodzi w imię Pana!” Jest to cytat z Psalmu 118,26, lecz w rzeczywistości powinien on brzmieć nieco inaczej: „Błogosławiony w imię Pana ten, który przychodzi!” Na trzy sprawy należy zwrócić uwagę w związku z tym zawołaniem. 1) Było to powszechnie używane pozdrowienie, jakim zwracano się do pielgrzymów, którzy przybywali do Świątyni z okazji wielkich świąt. 2) „Ten, który przychodzi” to jedno z imion Mesjasza. Kiedy Żydzi rozmawiali o Mesjaszu, określali Go jako „Ten który przychodzi”. 3) Bardzo sugestywna jest sama geneza Psalmu 118, z którego pochodzą te słowa. W roku sześćdziesiątym siódmym przed Chrystusem pojawił się w Syrii niezwykły król, Antioch IV Epifanes. Uznał on za swój obowiązek głoszenie idei hellenizmu i propagowanie greckiego stylu życia, myśli i religii gdzie tylko było to możliwe, posuwając się w razie potrzeby do użycia siły. Próbował czynić tak w Palestynie, którą podbił. Posiadanie tekstu Prawa lub obrzezanie dziecka uznał za przestępstwa karane śmiercią. Zbezcześcił podwórzec Świątyni. Wprowadził kult Zeusa tam, gdzie dotychczas czczono Jahwe. Kierując się chęcią znieważenia Świątyni, składał na wielkim ołtarzu ofiary całopalne z mięsa świni. Wokół dziedzińca Świątyni zbudował pomieszczenia będące domami publicznymi. Czynił wszystko, aby wymazać religię żydowską. I wtedy to pojawił się Juda Machabeusz, który po wielu oszałamiających zwycięstwach wypędził w roku sześćdziesiątym trzecim wojska Antiocha IV, oraz dokonał ponownego oczyszczenia Świątyni, co upamiętnia święto Hanuka. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, Psalm 118 został napisany i zredagowany dla upamiętnienia tego wielkiego dnia oczyszczenia i zwycięskiej bitwy Judy Machabeusza. Jest to zatem Psalm zwycięzcy.
I znów widzimy podobną sytuację w całym tym zdarzeniu. Jezus twierdził, że jest Mesjaszem, ale czynił to w taki sposób, aby wykazać, że popularne idee dotyczące Mesjasza są zwodnicze i błędne. Ludzie tego jednak nie dostrzegali. Całe zgotowane Jezusowi powitanie odpowiadało reakcji na przybycie króla - zwycięzcy, a nie króla miłości; takiego zwycięzcy, który pokona wrogów Izraela.
W wierszach 9 i 10 występuje słowo Hosanna. Jest ono konsekwentnie błędnie rozumiane, ponieważ cytuje się je i stosuje tak, jakby znaczyło: Chwała. Stanowi ono raczej prostą transliterację hebrajskiego słowa: ratuj (wspomóż, zbaw) teraz! W tym samym brzmieniu występuje w Księdze 2 Sm 14,4 i 2 Krl 6,26, gdzie używają go ludzie, szukający pomocy i opieki u króla. Kiedy lud wołał Hosanna, nie był to w żadnym znaczeniu okrzyk chwały dla Jezusa, jak się to dziś często wydaje przy czytaniu tego tekstu. Było to wołanie do Boga, aby wkroczył i uratował swój lud teraz, skoro nadszedł już Mesjasz.
Powyższe wydarzenie, jak żadne inne, ukazuje nieugiętą odwagę Jezusa. W podobnych okolicznościach można było oczekiwać, że wjedzie On do Jerozolimy potajemnie i będzie ukrywał się przed władzami, które zamierzały Go zabić. Zamiast tego, Jezus wjechał do miasta w taki sposób, że oczy wszystkich były na nim skupione. Jednym z najbardziej niebezpiecznych czynów jakich może człowiek dokonać to pójść do ludzi i powiedzieć im, że wszystkie dotychczas uznawane przez nich idee i pojęcia są błędne. Każdy, kto próbuje wyrwać korzenie nacjonalistycznych marzeń, znajduje się w ciężkim położeniu. A tak właśnie celowo postąpił Jezus. Widzimy Go tu, jak dokonuje ostatecznego wezwania do miłości, a czyni to z prawdziwie heroiczną odwagą.
Cisza przed burzą (11,11)
Ten prosty werset ukazuje dwie charakterystyczne sprawy związane z Jezusem.
1. Jezus celowo podsumowuje swe zadanie. Cała atmosfera tych ostatnich dni, to atmosfera rozważania. Jezus nie angażował się lekkomyślnie w nieznane sobie niebezpieczeństwo. Miał oczy szeroko otwarte. Rozglądał się wokół siebie jak dowódca, który oblicza siły przeciwnika i swoje własne możliwości przed decydującą bitwą.
2. Widzimy tu, skąd Jezus czerpał siłę. Powrócił do spokoju panującego w Betanii. Zanim włączył się w walkę z ludźmi, szukał towarzystwa i obecności Boga. To właśnie dlatego, każdego dnia stawał przed Nim, aby móc następnie stanąć wobec ludzi z odwagą i walecznością.
3. Ten krótki fragment mówi nam też coś o Dwunastu. Przebywali oni ciągle razem z Jezusem. W tym okresie musieli już sobie wyraźnie uświadomić, to czego sami byli świadkami, że Jezus popełnia samobójstwo. Czasem krytykujemy ich za brak wierności w tych ostatnich dniach, ale na ich korzyść przemawia to, że chociaż mało rozumieli wydarzenia, które działy się wokół nich, wciąż trwali przy Jezusie.
Uschłe drzewo figowe (11,12-14.20-21)
Chociaż opowiadanie o drzewie figowym rozdzielone jest w Ewangelii Marka na dwie części, potraktujemy je jako całość. Część pierwsza opisuje wydarzenia, które zaszły rano, druga część mówi o wydarzeniach z ranka dnia następnego, a chronologicznie między nimi miało miejsce wypędzenia kupców ze świątyni. Lecz jeśli chcemy lepiej zrozumieć sens tych wydarzeń, musimy potraktować je łącznie.
Jest to bez wątpienia najtrudniejszy fragment całej narracji ewangelicznej. Jeśli zdarzenie to potraktuje się dosłownie, powstają trudności omal nie do pokonania.
1. Historia ta nie brzmi autentycznie. Szczerze mówiąc, całe wydarzenie wydaje się być niegodne Jezusa. Odnosi się wrażenie, że pobrzmiewa w nim nuta rozdrażnienia. Jest to właśnie ten rodzaj relacji, jaki zazwyczaj przypisywało się innym cudotwórcom, ale nigdy Jezusowi. A ponad to napotykamy tu zasadniczą trudność. Jezus nigdy nie zgadzał się na demonstrowanie swej mocy tylko ze względu na siebie. Nie chciał zamieniać na pustyni kamieni w chleb, aby zaspokoić własny głód. Następnie później nie posłużył się swoją cudowną władzą, aby wymknąć się z rąk wrogów. Jezus nigdy nie wykorzystywał swej potęgi dla osobistych celów. I oto w tym zdarzeniu posługuje się swą mocą, by przekląć drzewo, które zawiodło jego oczekiwania kiedy poczuł głód.
2. Co gorsze, całe to działanie wydaje się nierozsądne. Był to przecież okres Paschy, a więc połowa kwietnia. Drzewo figowe rosnące w ocienionym miejscu może posiadać liście już w marcu, ale nigdy nie przynosi owocu przed końcem maja. Marek powiada, że nie był to okres owocowania fig. Dlaczego zatem przeklinać drzewo za to, że nie daje tego, czego dać nie może? Jest to zarówno niedorzeczne jak i niesprawiedliwe. Niektórzy komentatorzy, aby uratować sytuację, twierdzą, że Jezus szukał na drzewie fig zielonych, na wpół dojrzałych, we wczesnym okresie rozwoju, lecz ci, którzy stale mieszkają w Palestynie zapewniają, iż takie owoce są niesmaczne i niejadalne.
Zatem cała opisana przez ewangelistę historia w ogóle nie pasuje do Jezusa. A co my możemy o niej powiedzieć?
Jeżeli potraktujemy to wszystko jako fakt, który wydarzył się dokładnie tak, jak opisuje Marek, musimy nań spojrzeć jako na odegraną przypowieść. Musimy potraktować ją jako jedno z owych prorockich, symbolicznych i dramatycznych działań, a wówczas da się ją zinterpretować jako potępienie dwóch zjawisk.
1. Jest to potępienie niespełnionej obietnicy. Liście na drzewie figowym mogły stanowić obietnicę przyszłych owoców, ale owoców nie było. W szczególności potępienie mogło się odnosić do ludu Izraelskiego. Cała jego historia stanowiła przygotowania na przyjście Wybranego Bożego. Cała obietnica ich narodowych dziejów mówiła, że kiedy nadejdzie wybrany przyjmą go z ochotą - lecz kiedy w rzeczywistości przyszedł, obietnica ta została tragicznie zaprzepaszczona i niespełniona. Charles Lamb opowiada o pewnym człowieku imieniem Samuel le Grice. Jego życie dzieliło się na trzy etapy. Kiedy był młody, ludzie mówili: „On czegoś dokona”. Gdy stał się starszy i nic nie zrobił, mówiono: „Jeśli zechce spróbować, zrobi coś”. Pod koniec życia mówiono o nim: „Mógłby coś zrobić, gdyby był spróbował”. całe jego życie było niespełnioną obietnicą. Jeżeli więc nasz tekst stanowi zagraną przypowieść, to jest ono właśnie potępieniem niewypełnionej obietnicy.
2. Jest to też potępienie takiego wyznawania wiary, za którym nie idą czyny. Możnaby powiedzieć, że drzewo ze swoimi liśćmi zapowiadało, że coś da, ale nie dało, ale wołanie Nowego Testamentu dotyczy tego, że człowieka można poznać jedynie po jego czynach. „Po ich owocach poznacie ich” (Mt 7,16); „Wydawajcie więc owoce godne upamiętania” (Łk 3,8); „Nie każdy, który do mnie mówi: Panie, wejdzie do Królestwa Niebios; tylko ten, kto pełni wolę Ojca mojego” (Mt 7,21). Jeśli religia nie czyni jego domu szczęśliwym, jeśli nie tworzy lepszego i spokojniejszego życia tym, którzy znajdują się w obrębie działania tego człowieka, wtedy nie jest to w ogóle religia. Nie można twierdzić, że jest się naśladowcą Jezusa Chrystusa, a jednocześnie całkowicie różnić się od swego Mistrza, którego rzekomo się kocha.
Jeżeli omawiane wydarzenia potraktujemy dosłownie i jednocześnie przyjmiemy, że jest to odegrana przypowieść, takie musi być jego znaczenie. Ale chociaż nauka stąd płynąca może odnosić się do problemów życia, to jednak bardzo trudno oddzielić ją od tej relacji. Było przecież całkiem nierozsądne oczekiwać fig od drzewa figowego, na sześć tygodni przed właściwym terminem owocowania.
Cóż zatem możemy powiedzieć? Łukasz w ogóle nie relacjonuje nam takiego zdarzenia, ale podaje przypowieść o uschniętym drzewie figowym (Łk 13,6-9). Tutaj przypowieść ta nie ma zdecydowanego zakończenia. Pan winnicy chciał wyciąć drzewo. Ogrodnik prosił o odroczenie tej decyzji. Dano mu więc ostatnią szansę i uzgodniono, że jeżeli drzewo przyniesie owoc, zostanie oszczędzone, a jeżeli nie, będzie ścięte. Być może wydarzenie opisane przez Marka jest kontynuacją o drzewie figowym zrelacjonowanym przez Łukasza. Naród Izraelski miał taką szansę. Ale zwiódł i nie przyniósł owocu. A teraz nadszedł czas zniszczenia. Sugeruje się - a jest to całkiem możliwe - że na drodze między Betanią a Jerozolimą znajdowało się samotne uschnięte drzewo figowe, jedno z tych karłowatych drzew, które czasem pojawiają się tam na horyzoncie. Jezus więc mógł powiedzieć do swych uczniów: „Pamiętacie przypowieść o bezpłodnym drzewie figowym, którą wam opowiadałem? Izrael jest wciąż bezpłodny i będzie przeklęty jak to drzewo”. Być może to samotne drzewo skojarzyło się w umysłach uczniów z wypowiedzią Jezusa o losie tych, którzy nie ponoszą owoców i w ten sposób powstała nasza opowieść.
Niech czytelnik potraktuje omawiany tekst według własnej woli. Jednak wydaje się, że ujęcie go w sensie dosłownym wiąże się z trudnościami interpretacyjnymi nie do pokonania. Wydaje się również, że tekst Marka jest w jakiś sposób związany z przypowieścią o bezpłodnym drzewie. Tak czy inaczej, nauka płynąca z tego wydarzenia mówi nam, że bezużyteczność pociąga za sobą katastrofę.
Gniew Jezusa (11,15-19)
Znacznie lepiej wyobrazimy sobie opisaną powyżej scenę, gdy będziemy mieli przed oczyma układ terenu Świątyni. Są dwa, ściśle powiązane ze sobą słowa w Nowym Testamencie. Jedno to hieron, oznaczające dokładnie miejsce święte. Określano nim cały obszar Świątyni, który zajmował wierzchołek góry Syjon i miał powierzchnię około trzydziestu akrów. Otoczony był wielkim murem, którego boki miały długość od trzystu trzydziestu do czterystu metrów. Duży obszar zewnętrzny zwano Dziedzińcem Pogan. Mógł tam wejść każdy, zarówno Żyd jak i poganin. Na wewnętrznym skraju tego Dziedzińca znajdował się niski mur z tablicami mówiącymi, że jeżeli poganin przekroczy to miejsce, czeka go kara śmierci. Poza obszar Dziedzińca Pogan mógł wejść tylko Żyd. Następny Dziedziniec nazywał się Dziedzińcem Kobiet, ponieważ kobiety nie miały prawa przechodzić dalej, o ile nie zamierzały złożyć ofiary. Dalej znajdował się Dziedziniec Izraelitów. Tu było miejsce zgromadzeń z okazji wielkich świąt i tu właśnie wierni przekazywali ofiary kapłanom. Najbardziej wewnętrzny Dziedziniec nosił nazwę Dziedzińca Kapłanów.
Drugim ważnym słowem jest naos, co oznacza właściwą świątynię. Znajdowała się ona na Dziedzińcu Kapłanów. tak więc cały ten teren, wraz ze wszystkimi Dziedzińcami, stanowił poświęcony obszar świątynny (hieron), zaś specjalny budynek wewnątrz Dziedzińca Kapłanów nazywał się Świątynią (naos).
Wydarzenia, o których mówi nasz tekst, miało miejsce na Dziedzińcu Pogan. Obszar ten stopniowo ulegał coraz większej sekularyzacji. Miało to być miejsce modlitwy i medytacji, ale w czasach Jezusa atmosfera komercjalizacji, sprzedaży i kupna, sprawiły, że medytacja i modlitwa stały się zupełnie niemożliwe. Ale co gorsze, przeprowadzane tam transakcje były jawnym wyzyskiem pielgrzymów. Każdy Żyd musiał płacić podatek świątynny wynoszący pół sykla rocznie. Nie wydaje się to dużo, jednak należy pamiętać, że wynagrodzenie za jeden dzień pracy robotnika wynosiło jeden denar (jeden denar równa się ćwierć sykla). Podatek ten należało płacić w jednej specjalnej monecie. Dla celów ogólnych pieniądze greckie, rzymskie, syryjskie, egipskie i tyryjskie miały jednakową wartość. Ale podatek świątynny należało płacić w syklach świątynnych. Dokonywano tego w okresie święta Paschy. Żydzi przybywali do Jerozolimy z całego świata, mając przy sobie różnego rodzaju waluty. Kiedy chcieli wymienić swe pieniądze, musieli ponosić dodatkową opłatę w wysokości ćwierć denara, musieli jeszcze dopłacić dodatkowe ćwierć denara, zanim otrzymali resztę. Większość pielgrzymów zmuszona była wydać te ekstra pół denara, że równał się on połowie zapłaty za dzień pracy, co dla wielu stanowiło dużą sumę pieniędzy. Obecność sprzedawców gołębi związana była z tym, że gołębie używano powszechnie w systemie składania ofiar (3 Mjż 12,8; 14,22; 15,14). Zwierzę ofiarnicze musiało być bez skazy. Wierni z łatwością mogli kupić gołębie poza Świątynią, ale nadzorcy ze Świątyni z pewnością znaleźliby w nich jakieś wady i doradziliby nabycie gołębi na straganach świątynnych. Poza Świątynią para gołębi kosztowała 1,12 denara, zaś u sprzedawców świątynnych 1,88 denara. I znów mamy tu do czynienia ze zwykłym oszustwem. Co gorsza, cały proceder kupna i sprzedaży należał do rodziny Annasza, który był Najwyższym kapłanem. Sami Żydzi mieli świadomość tych nadużyć. Talmud opowiada nam, że kiedy rabin Szymon ben Gamaliel usłyszał, że para gołębi kosztuje na obszarze świątynnym kawałek złota, wymógł, aby cenę obniżono do kawałka srebra. Stało się faktem, że biedni, pokorni pielgrzymi byli ograbiani, oszukiwani i nabierani; i to wzbudziło gniew Jezusa. Wielki uczony francuski, Lagrange, znawca wschodu, opowiadał, że do dziś podobna sytuacja ma miejsce w Mekce. Pielgrzym szukający obecności Boskiej istoty, znajduje się w środku hałaśliwego tłumu, gdzie sprzedawcy starają się uzyskać jak najwyższą cenę, a pielgrzymi sprzeczają się z nimi i bronią swych praw z równą zapalczywością.
Jezus posłużył się żywą metaforą aby opisać Dziedziniec Świątyni. Plagą drogi z Jerozolimy do Jerycha byli grasujący na niej rozbójnicy. Była to wąska, kręta droga, przechodząca między skalistymi wąwozami. Wśród skał znajdowały się jaskinie, gdzie czatowali napastnicy, toteż Jezus powiedział: „ci, którzy znajdują się na Dziedzińcu świątyni gorsi są od rozbójników ukrytych w jaskiniach wzdłuż drogi do Jerycha”.
Werset 16-ty zawiera dziwne stwierdzenie, że Jezus nie pozwolił, aby ktokolwiek choćby naczynie przeniósł przez Świątynię. Faktem jest, że dziedziniec świątyni umożliwiał krótkie przejście między wschodnią częścią miasta, a Górą Oliwną. Sam Miszna określa to tak: „Człowiek nie może wejść na górę świątynną z laską, sandałem, portfelem lub kurzem na stopach, ani nie może uczynić z niego przejścia skracającego drogę”. Jezus powiedział to, aby przypomnieć Żydom ich własne prawa. W Jego czasach, Żydzi tak lekceważyli świętość zewnętrzną dziedzińca Świątyni, że wykorzystywali go jako skrótową trasę podczas załatwiania swoich handlowych interesów. Jezus wskazał Żydom ich własne prawo i proroków, ponieważ wyrażone przez Niego potępienie składa się z dwóch zacytowanych fragmentów ze Starego Testamentu: z Izajasza 56,7 i z Jeremiasza 7,11.
Powtórzmy zatem co wywołało u Jezusa tak wielki gniew.
1. Rozgniewał Go wyzysk pielgrzymów. Władze Świątyni traktowały ich nie jak wiernych, ani nawet nie jak istoty ludzkie, ale po prostu jak rzeczy, które można skrajnie wykorzystać do swych własnych celów. Wyzysk człowieka przez człowieka zawsze wywołuje gniew Boży, a szczególnie wtedy, gdy dokonywany jest pod płaszczem religii.
2. Rozgniewało Go skalanie świętego Miejsca. Ludzie tracili poczucie obecności Boga w Domu Bożym. Skomercjalizowali rzeczy święte i przez to je zbezcześcili.
3. Czy jest możliwe, aby Jezus miał jeszcze głębszy powód go gniewu? Zacytował Izajasza 56,7; „Mój dom będzie zwany domem modlitwy dla wszystkich ludów”. A jednak właśnie w tym domu istniał mur, poza który, pod groźbą śmierci, nie mógł wejść poganin. Zapewne rozgniewała Jezusa ekskluzywność i separatystyczny charakter kultu żydowskiego i chciał On przypomnieć, że Bóg kocha nie tylko Żydów, ale cały świat.
Prawa modlitwy (11,22-26)
Powróćmy teraz do pewnych wypowiedzi Jezusa, które Marek łączy o przeklęciu drzewa figowego. Ponad dwa razy zauważyliśmy, że niektóre wypowiedzi Jezusa lepiej zapadały w pamięci ludziom, niż okoliczności, w których była wypowiadane. Tak też zdarzyło się i tym razem. Wypowiedź o wierze, która może przenosić góry znajdujemy u Mateusza 17,20 i Łukasza 17,6, ale w każdej z tych Ewangelii, występuje ona w całkiem innym kontekście. Przyczyną było to, że Jezus wypowiedział te słowa więcej niż raz, a ludzie często zapominali jaka konkretna sytuacja temu towarzyszyła. Myśl o konieczności przebaczenia bliźnim znajdujemy u Mateusza 6,12.14, ale znów w całkiem innym kontekście. Dlatego powinniśmy traktować te poszczególne wypowiedzi nie tyle w powiązaniu z jakimiś konkretnymi wydarzeniami, ale jako ogólne zasady, wielokrotnie przez Jezusa formułowane.
Powyższy fragment podaje trzy zasady modlitwy.
1. Modlitwie musi towarzyszyć wiara. Zwrot o przenoszeniu gór był popularnym żydowskim powiedzeniem. Ten powszechnie przyjęty, obrazowy zwrot służył do określenia usuwania trudności. Używano go zwłaszcza w odniesieniu do mądrych nauczycieli. O dobrym nauczycielu, który potrafi usunąć trudności z jakimi borykali się jego uczniowie, mówiono, że góry przenosi. Ktoś, kto słuchał jak nauczał słynny rabin, powiedział, że „widział Resz Lachisza, która jakby góry przenosił”. Zatem zwrot ten oznacza, że jeżeli mamy prawdziwą wiarę, modlitwa staje się mocą, która umożliwia nam rozwiązanie każdego problemu i pokonanie każdej trudności. Brzmi to bardzo prosto, ale wynikają stąd dwa wnioski. Po pierwsze, powinniśmy z naszymi kłopotami i problemami przychodzić do Boga. Już samo to stanowi prawdziwą próbę. Czasami nasz problem polega na tym, że chcemy otrzymać coś, czego w ogóle nie powinniśmy pragnąć lub że chcemy otrzymać rzecz zakazaną; że pragniemy znaleźć sposób na zrobienie tego, o czym nie powinniśmy nawet myśleć; że pragniemy się przed sobą usprawiedliwić dlatego, że zrobiliśmy to, do czego nie powinniśmy nawet przyłożyć ręki, czy też wykorzystywać swych zdolności. Jednym z największych testów w obliczu każdego problemu jest rozpatrzenie pytania: „Czy mogę przyjść z tym do Boga i prosić Go o pomoc?”. Po drugie, wynika stąd, że powinniśmy być gotowi do akceptacji Bożego przewodnictwa, skoro On nam je daje. Najczęściej zachodzi jednak taka sytuacja, gdy człowiek prosi Boga o radę, chcąc właściwie uzyskać aprobatę do takiego działania, na które sam już się zdecydował. Bezużytecznym jest więc zwracanie się do Boga z prośbą o przewodnictwo, jeśli nie ma się zamiaru przyjąć go z pokorą i posłuszeństwem. Jeżeli jednak szczerze przedstawimy Bogu swe problemy i będziemy na tyle pokorni i odważni, aby przyjąć jego kierownictwo, otrzymamy wówczas taką moc, która potrafi zwyciężyć trudności stojące przed naszymi myślami i działaniami.
2. Modlitwa musi być połączona z oczekiwaniem. Jest powszechnie stwierdzonym faktem, że wszystko to, co wykonuje się w duchu nadziei i ufnego oczekiwania posiada więcej niż podwójną szansę powodzenia. Pacjent, który idąc do lekarza nie ma zaufania do przepisywanego lekarstwa, posiada daleko mniejsze szanse wyleczenia niż ten, który ma ufność, że lekarz może go wyleczyć. Modlenie się nigdy nie może być jedynie formalnością; nigdy nie może stać się rytuałem pozbawionym pierwiastka nadziei. James Burns przytacza scenę z książki Leonarda Merrick'a pod tytułem „Conrad na tronie miłości”. „Czy sądzisz, że modlitwy są zawsze wysłuchiwane?”, zapytał Conrad. „W moim życiu zanosiłem wiele modlitw i zawsze próbowałem sobie tłumaczyć, że jakaś poprzednia modlitwa została wysłuchana. Ale w głębi serca wiedziałem, że była to nieprawda. Wszystko, czego pragnąłem przychodziło, ale - mogę to powiedzieć z całym szacunkiem - zbyt późno...”. Delikatna ręka Mr Irquetson'a przesunęła się wzdłuż brwi. „Kiedyś”, zaczął towarzysko, „przechodziłem z przyjacielem przez Grosvenor Street. Było to wiosną, kiedy upodobnia mieszkańców skłaniały się ku powlekaniu farbą ich mieszkań, a my zbliżyliśmy się do drabiny opartej o dom, który był w trakcie odmalowywania. Przechodząc na stronę zewnętrznego boku drabiny, mój przyjaciel uchylił kapelusza. Pan zapewne zna ten przesąd. A przecież mój przyjaciel jest człowiekiem wykształconym, z dużymi osiągnięciami. Powiedziałem: „Czy to możliwe, abyś wierzył w tę bzdurę?”. odpowiedział: „Nie, właściwie w to nie wierzę, ale nigdy nie przepuszczam okazji”. Nagle modulacja głosu proboszcza zmieniła się; jego wypowiedź stała się uroczysta, ożywiona i szczera, „Uważam, sir, że większość ludzi posługuje się modlitwą według zasady mego przyjaciela - nie wierzą w jej działanie, ale nigdy nie przepuszczają okazji i, na wszelki wypadek, modlą się”. Jest w tym stwierdzeniu dużo prawdy. Rzeczywiście dla wielu ludzi modlitwa stanowi albo pobożny rytuał, albo wyraża utraconą nadzieję. A powinna być płomiennym oczekiwaniem. Być może nasz problem polega na tym, że chcemy, aby Bóg potwierdził naszą odpowiedź, a kiedy tego potwierdzenia nie otrzymujemy, nie potrafimy rozpoznać Bożej odpowiedzi, której On nam zawsze udziela.
3. Modlitwa musi być przesycona miłością. Modlitwa człowieka zgorzkniałego nie może przedostać się przez mur jego własnej zawziętości. Dlaczego?. Jeżeli mamy rozmawiać z Bogiem, musi istnieć pewnego rodzaju więź między nami a Bogiem. Nigdy nie wytworzy się uczucie bliskości między dwoma ludźmi, jeżeli nie łączy ich nic wspólnego. Zasadą postępowania Boga jest miłość, ponieważ Bóg jest miłością. Ale jeżeli zasadą rządzącą sercem człowieka jest zawziętość i duch nie wybaczania, człowiek tworzy barierę między sobą a Bogiem. Jeśli więc kiedykolwiek modlitwa takiego człowieka ma zostać wysłuchana, musi on przede wszystkim modlić się o to, aby Bóg oczyścił jego serce z ducha goryczy i dał mu ducha miłości. Wtedy dopiero będzie mógł rozmawiać z Bogiem, a Bóg będzie rozmawiał i nim.
Przebiegłe pytanie i cięta odpowiedź (11,27-33)
Na poświęconym obszarze świątynnym znajdowały się dwa słynne krużganki: jeden od wschodniej, a drugi od południowej strony Dziedzińca pogan. Ten pierwszy zwał się Portykiem Salomona. Miał wspaniałe arkady o kolumnach korynckich wysokości dwunastu metrów. Ten drugi, był chyba jeszcze wspanialszy. Nazywał się Krużgankiem Królewskim. Tworzyły go cztery rzędy białych, marmurowych kolumn, każda o średnicy trzech metrów. Było ich ogółem sto sześćdziesiąt dwie. Rabini i uczniowie mieli zwyczaj przechodzenia się między kolumnami i udzielania nauk w trakcie tego spaceru. Większość najwspanialszych miast starożytnych posiadała takie krużganki i arkady. Dawały one schronienie przed słońcem, wiatrem i deszczem i w rzeczywistości stanowiły miejsce, gdzie odbywało się główne religijne i filozoficzne nauczanie. Jedną z najsłynniejszych szkół starożytnej myśli byli stoicy. Swą nazwę wzięli stąd, że ich twórca, Zenon, nauczał podczas spacerów w Stoa Poikile czyli w Malowanych Krużgankach, w Atenach. Słowo stoa oznacza arkady, tak więc Stoicy to filozofowie spod arkad. W takich to podobnych krużgankach w Świątyni spacerował również Jezus i tam też nauczał.
Właśnie tutaj przyszła do Niego delegacja złożona z arcykapłanów i ekspertów w Prawie, to znaczy uczonych w Piśmie, rabinów i starszych. W rzeczywistości była to delegacja Sanhedrynu, ponieważ właśnie te trzy grupy wchodziły w jego skład. Zadali oni Jezusowi najbardziej naturalne pytanie. Nawet dla osoby prywatnej, już samo oczyszczenie Dziedzińca Pogan z oficjalnych handlarzy było oszałamiającym wydarzeniem. Zatem zapytali Jezusa: „Jaką mocą działasz w taki sposób?” Mieli nadzieję, że postawią Go przed dylematem. Gdyby Jezus odpowiedział, że działa ze swej własnej mocy, mogliby Go aresztować jako groźnego megalomana, aby uniemożliwić Mu spowodowanie dalszych szkód. Gdyby odpowiedział, że działa z mocy Boga, mogliby Go łatwo aresztować z oskarżenia o bluźnierstwo, na podstawie tego, że Bóg nigdy nie daje człowiekowi władzy po to, by wywołać zamieszanie w Jego własnym Domu. Jezus był świadomy tej kłopotliwej sytuacji, w którą zamierzali Go uwikłać, ale Jego odpowiedź miała ich ustawić w jeszcze gorszym położeniu. Jezus odpowiedział, że udzieli odpowiedzi pod warunkiem otrzymania od nich odpowiedzi na jedno pytanie. Brzmiało ono następująco: „Czy według was, dzieło Jana Chrzciciela było Boskie czy ludzkie?” Pytanie to postawiło delegację Sanhedrynu przed nierozwiązalnym dylematem. Gdyby odpowiedzieli oni, że było boskie, wtedy Jezus zapytałby się ich, dlaczego Mu się sprzeciwiają. A co gorsza, wówczas mógłby On powiedzieć, że Jan w istocie wskazał ludziom na Niego, przez co jego boskość zostałaby potwierdzona i nie wymagałyby innego świadectwa. Zatem jeśliby ci członkowie Sanhedrynu uznali, że Jan działał z mocy Boga, zmuszeni byliby do zaakceptowania Jezusa jako Mesjasza. Z drugiej strony, jeśliby odpowiedzieli, że dzieło Jana było tylko ludzkie, to wobec faktu, że stał się on męczennikiem, przysłuchujący się temu ludzie mogliby wszcząć rozruchy. Tak więc zostali oni zmuszeni do udzielenia mizernej odpowiedzi, że tego nie wiedzą i dlatego też Jezus uniknął potrzeby odpowiadania na ich pytanie.
Cała ta historia jest jaskrawym przykładem na to, co staje się z ludźmi, którzy nie chcą spojrzeć prawdzie w oczy. Unikając konfrontacji z prawdą, są zmuszeni uciekać się do krętactw, skutkiem czego sami wikłają się w sytuację tak beznadziejną, że nic już nie mają do powiedzenia. Człowiek, który staje wobec prawdy, może z początku odczuć upokorzenie z przyznania się do błędu lub narazić się na niebezpieczeństwo wskutek opowiedzenia się po stronie prawdy, ale przynajmniej przyszłość staje się dla niego jasna i mocna. Człowiek, unikający prawdy, ma w perspektywie jedynie ciągłe pogrążenie się w taki stan, który czyni z niego bezradną i nieudolną osobę.
Odrzucenie i zapłata (12,1-12)
Gdy omawialiśmy ogólne zasady interpretacji przypowieści, powiedzieliśmy, że nigdy nie należy rozpatrywać ich jako alegorie i nie można doszukiwać się znaczenia w każdym szczególe. Przypomnijmy sobie, że początkowo przypowieści Jezusa były przeznaczone nie do czytania, ale do ustnego przekazywania, a ich sens od pierwszego razu stawał się dla słuchaczy jasny. Ale poważna przypowieść jest w pewnym sensie wyjątkowa. Stanowi ona swoiste skrzyżowanie alegorii i przypowieści. Chociaż nie wszystkie jej szczegóły mają ukryte znaczenie, to jednak większa niż zazwyczaj ilość szczegółów posiada wewnętrzny sens. Jest to możliwe dlatego, ponieważ Jezus wypowiedział to za pomocą obrazów, stanowiących element żydowskich myśli i wyobrażeń.
Właścicielem winnicy jest sam Bóg. Sama winnica to naród Izraela. Z obrazem tym Żydzi byli świetnie obeznani. W Starym Testamencie, w barwnym opisie używa go Izajasz 5,1-7 i stąd też zostały zapożyczone pewne szczegóły i język z jakimi stykamy się w tej przypowieści. Winnica została dobrze wyposażona. Posiadała ogrodzenie wyznaczająca jej granice i chroniące przed rabusiami oraz dzikami, kadź na wino oraz prasę, do której wrzucano grona winne i udeptywano je nogami. Pod prasą znajdowała się kadź, do której spływał sok. Była też wieża, gdzie magazynowano wino i gdzie znajdowały się również pomieszczenia dla obsługi winnicy; wieża służyła jednocześnie jako punkt obserwacyjny dla obrony przed złodziejami i rabusiami, grasującymi w porze winobrania. Wieśniacy oznaczają przywódców Izraela w całej historii narodu. Słudzy których wysyłał właściciel, to prorocy. Sługa lub niewolnik Boga był tytułem formalnie stosowanym. Tak nazywano Mojżesza (Joz 14,7), Jozuego (Joz 24,29) i Dawida (2 Sm 3,18). Tytuł ten powtarza się regularnie w księgach prorockich (Am 3,7; Jr 7,25; Zach 1,6). Synem jest sam Jezus. Nawet w krótkim momencie, słuchacze mogli dokonać tej identyfikacji, ponieważ myśli i obrazy tu użyte były im dobrze znane. Wydarzenia opisane w przypowieści mogłyby się również wydarzyć w Palestynie, za czasów Jezusa. Palestyna przeżywała wówczas niepokoje na rynku pracy i wielu właścicieli ziemskich było nieobecnych. Posiadacz takiej winnicy mógł być Żydem, który szukał lepszej ziemi poza Palestyną lub Rzymianinem, traktującym winnicę jako lokatę swych pieniędzy. Jeśli właściciel przestrzegał prawo, pierwszy pobór czynszu następował w pięć lat od momentu zasadzenia winnicy (3 Mjż 19,23-25). W takim przypadku, płacono go w naturze. Jego wysokość była albo ściśle określona i uzgodniona, jako pewien procent od wielkości zbioru albo ustalona na jednakowym poziomie, bez względu na urodzaj. Zatem przypowieść mówi o takich zdarzeniach, które mogły mieć miejsce w rzeczywistości.
Przypowieść ta zawiera tak dużo prawd, że możemy omówić ją jedynie bardzo pobieżnie. Mówi nam ona o pewnych przymiotach Boga.
1. Mówi o hojności Boga. Winnica została wyposażona we wszystko, co było niezbędne do wygodnej i efektywnej pracy i produkcji. Bóg działa hojnie w życiu i świecie, który dał ludziom.
2. Mówi nam o ufności Boga. Właściciel odjechał, pozostawiwszy wieśniaków, aby ci samodzielnie kierowali produkcją winnicy. Bóg ufa nam tak bardzo, że daje swobodę w wyborze drogi życia. Ktoś powiedział: „W Bogu wspaniałe jest to, że pozwala człowiekowi tak bardzo samodzielnie kierować samym sobą”.
3. Mówi nam o cierpliwości Boga. Nie jeden raz, ale wielokrotnie dawał właściciel szansę wieśniakom do zapłacenia długu, który byli mu winni. Traktował ich życzliwie i cierpliwie, choć na to nie zasługiwali.
4. Mówi nam o triumfie ostatecznej sprawiedliwości Boga. Ludzie mogą wykorzystywać cierpliwość Bożą, ale u kresu nadejdzie sąd i sprawiedliwość. Bóg długo może znosić nieposłuszeństwo i bunt, ale na koniec On przystępuje do działania.
Ta przypowieść opowiada nam też trochę o Jezusie.
1. Mówi o tym, że uważał On siebie nie za sługę, ale za Syna. Celowo wyłączył siebie z szeregu proroków. Oni byli tylko sługami. On zaś był Synem. W Nim, wypowiedziane zostało ostateczne i rozstrzygające Słowo Boże. Powyższa przypowieść miała charakter przemyślanego wyzwania wobec władz żydowskich, ponieważ zawierała niewątpliwie stwierdzenie Jezusa o tym, że jest Mesjaszem.
2. Przypowieść mówi nam, że Jezus wiedział, iż ma umrzeć. Krzyż nie stanowi dla niego zaskoczenia. Wiedział, że droga którą wybrał nie może mieć innego zakończenia. Jest to dowodem wielkiej odwagi Jezusa, który wiedząc o tym, szedł nieugięcie dalej.
3. Mówi nam, że Jezus był pewien swego ostatecznego triumfu i usprawiedliwienia. Wiedział, że będzie męczony i zabity, ale też wiedział, że na tym jego misja nie zakończy się i że po odrzuceniu, nadejdzie chwała.
Nasza przypowieść mówi nam też nieco o człowieku.
1. Mógł być tylko jeden powód, dla którego wieśniacy myśleli, że mogą zabić syna i wejść w posiadanie winnicy. Zapewne uważali, że właściciel jest zbyt daleko, aby mógł zadziałać lub że nie żyje i nie trzeba się już z nim liczyć. Ludzie wciąż sądzą, że mogą bezkarnie postępować przeciw Bogu. Ale Bóg naprawdę żyje. Ludzie szafują swoją wolnością i Jego cierpliwością, ale dzień obrachunku nadejdzie.
2. Jeżeli człowiek odrzuca nadane mu przywileje i przyjętą za nie odpowiedzialność, wówczas przechodzą one na kogoś innego. Przypowieść ta zawiera cały zalążek tego, co się ma wydarzyć - odrzucenie Żydów i przejście ich przywilejów i odpowiedzialność na pogan.
Przypowieść ta bliska jest pewnemu tekstowi ze Starego Testamentu, który stał się tak drogi całemu Kościołowi. Dotyczy on odrzuconego kamienia, a pochodzi z Psalmu 118,22-23. Kamień, który został odrzucony stał się fundamentem całej budowli, podstawą całego sklepienia i najważniejszym jej elementem. Fragment ten fascynował wczesnochrześcijańskich autorów. Cytowany jest często w Nowym Testamencie: Dz 4,11; 1 P 2,4.7; Rz 9,32.33; Ef 2,20. Pierwotnie, w Psalmie 118-tym, odnosił do ludu izraelskiego. Wielkie narody, które uważały się za twórców budowli świata, traktowały lud izraelski jako mało ważny i niegodny szacunku. Ale jak przewidywał Psalmista, naród traktowany pogardliwie, stanie się pewnego dnia, dzięki ekonomii działania Bożego, największym narodem na świecie. Pisarze chrześcijańscy dostrzegali w tym wydarzeniu Psalmisty coś, co doskonale wypełniło się w śmierci i w Zmartwychwstaniu Jezusa.
Cezar i Bóg (12,13-17)
Za tym przebiegłym pytaniem kryje się cała gorzka historia. Zanim w czwartym roku przed Chrystusem zmarł Herod Wielki, panował on nad Palestyną jako król lenny Rzymu. Był lojalny względem Rzymian, a oni szanowali go i dawali mu dużą swobodę działania. Kiedy zmarł, podzielił swe królestwo na trzy części. Herod Antypas otrzymał Galileę i Pereeę. Herod Filip zyskał obszar północno-wschodni wokół Trachomitis, Iturei i Abilenei. Archelaus dostał część południową, w tym Judeę i Samarię. Antypas i Filip zaczęli wkrótce rządzić mądrze i dobrze. Ale Archelaus był królem nieudanym, toteż już w szóstym roku po Chrystusie na podległe mu tereny wkroczyli Rzymianie i przejęli władzę. Sprawy potoczyły się tak niezadowalająco, że południowa Palestyna nie mogła być już dłużej na wpół niepodległym królestwem lennym. Stała się prowincją zarządzaną przez prokuratora. Prowincje rzymskie dzieliły się na dwie klasy. Pokojowo nastawione i nie potrzebujące wojsk okupacyjnych, zarządzane były przez senat, a na ich czele stał prokonsul. Prowincje pełne wrzenia, wymagające obecności wojsk podlegały bezpośrednio Cezarowi i zarządzane były przez prokuratora. Oczywiście południowa Palestyna należała do tej drugiej grupy i daninę płaciła bezpośrednio Cezarowi.
Pierwszym aktem gubernatora Cyreniusa, było zarządzenie spisu kraju, aby móc prawidłowo ocenić wielkość podatku i ogólne zasady administrowania. Spokojniejsza część społeczeństwa zaakceptowała tę sytuację, jako nieuchronną konieczność. Ale Judasz Caulamita stanął na czele silnej opozycji. Grzmiał, że „opodatkowanie jest wstępem do niewolnictwa”. Wzywał lud do powstania i mówił, że tylko wtedy Bóg będzie im sprzyjał, kiedy uciekną się do maksymalnej przemocy. Zdobył popularność, gdyż dla Żydów jedyną władzą i jedynym Panem był Bóg. Woleli raczej umrzeć niż człowieka nazwać swoim Panem. Rzymianie postąpili z Judą według swych zwykłych metod, ale jego okrzyk nie zamilkł. Zawołanie: „Żadnego podatku dla Rzymian!”, stało się odezwą fanatycznych żydowskich patriotów.
W czasach Jezusa pobierano trzy rodzaje podatków.
1. Podatek gruntowy, wynoszący jedną dziesiątą całego zbioru i jedną piątą wyprodukowanego wina i owoców. Płacono go częściowo w naturze, częściowo w pieniądzach.
2. Podatek dochodowy stanowiący jeden procent od całego dochodu.
3. Podatek pogłowny, nałożony na wszystkich mężczyzn od czternastego do sześćdziesiątego piątego roku życia i na wszystkie kobiety między dwunastym a sześćdziesiątym piątym rokiem życia. Wynosił on jeden denar. Podatek ten obejmował wszystkich ludzi; musiał go płacić każdy, aby zyskać zwyczajny przywilej istnienia.
Faryzeusze i herodianie podeszli do rozmowy bardzo subtelnie. Zaczęli od pochlebstwa. Miało ono wywołać dwa efekty: rozbroić podejrzliwość, jaką mógł żywić Jezus oraz poprzez podkreślenie Jego uczciwości i odwagi, miało umożliwić Mu rezygnacji na pytanie, chyba, że za cenę całkowitej utraty swojej sławy.
Wobec wszystkich tych okoliczności pytanie, które faryzeusze i herodianie postawili Jezusowi, było majstersztykiem przebiegłości i sprytu. Zapewne myśleli, że przycisną Go do muru z powodu nie dającego się rozstrzygnąć dylematu. Gdyby odpowiedział, że płacenie podatku jest słuszne, utraciłby na zawsze możliwość oddziaływania na ludzi, gdyż zostałby uznany za zdrajcę i tchórza. Gdyby z kolei odpowiedział, że płacenie podatku nie jest słuszne, mogliby donieść na niego władzom rzymskim, które aresztowałyby Go jako buntownika. Byli zapewne bardzo pewni, że Jezus wpadnie w zastawioną przez nich pułapkę, z której nie ma ucieczki. Jezus odpowiedział: „Pokażcie mi denara”. Zauważyłem przy okazji, że Jezus nie posiadał przy sobie żadnych pieniędzy. Następnie zapytał, czyja podobizna znajduje się na tej monecie. Była to podobizna Tyberiusza, aktualnie panującego cesarza. Dookoła monety z jednej strony biegł napis mówiący, że jest to moneta „Tyberiusza Cezara, boskiego Augusta, syna Augusta”, a po drugiej stronie napis brzmiał: „Pontifex maximus, „najwyższy kapłan narodu rzymskiego”. Musimy teraz zrozumieć sens bicia monety w starożytności, bo inaczej całe to zdarzenie stanie się dla nas nieczytelne. W odniesieniu do systemu monetarnego obowiązywały wtedy trzy niezmienne zasady.
1. Moneta była znakiem potęgi. Gdy jakiś wódz podbił inny naród lub gdy komuś udawało się stłumić rebelię, pierwsze co robił, było to zarządzenie bicia własnej monety. Tylko takie posunięcie stanowiło ostateczną gwarancję jego panowania i władzy.
2. Tam gdzie obowiązywała dana moneta, utrzymywała się silna władza królewska. Zasięg wpływów danego władcy można było mierzyć wielkością obszaru na jakim obowiązywał jego system monetarny.
3. Ponieważ na monecie znajdowała się podobizna głowy króla wraz z odpowiednim napisem, uważano, przynajmniej w pewnym sensie, że jest ona osobistą własnością króla. Dlatego też, odpowiedź Jezusa brzmiała: „Używając monet Tyberiusza w każdym wypadku uznajecie jego władzę polityczną w Palestynie. A ponadto, moneta należy do niego, gdyż to jego imię jest na niej wyryte. Dając mu ją, dajcie to, co jest jego. Pamiętajcie jednak, dając mu tę monetę, że istnieje taka strefa życia, która należy tylko do Boga, a nie do Cezara”.
Żaden człowiek nie ustanowił zasady, która miałaby większy wpływ niż ta. Pozwalała ona jednocześnie sprawować władzę świecką i kościelną. Rowlison przypomina nam, że lord Acton, wielki historyk, tak się wyraził o tym sformułowaniu Jezusa: „Słowa te... z jednej strony dały władzy świeckiej pod osłoną sumienia prawo nienaruszalności, jakim się dotąd nigdy nie chciała uznać, a zarazem były one odrzuceniem absolutyzmu i inauguracją wolności”. Słowa te potwierdzały jednocześnie ważność praw państwa i wolność sumienia.
Nowy Testament jako całość formułuje trzy wielkie zasady odnośnie poszczególnego chrześcijanina i państwa.
1. Państwem zarządza Bóg. Bez praw państwowych, życie stało by się chaosem. Ludzie nie mogą żyć wspólnie, jeśli nie zgodzą się podporządkować prawom regulującym to życie. Bez państwa, wiele udogodnień byłoby w ogóle niedostępnych dla poszczególnego człowieka. Nikt nie zaopatrzy się samodzielnie w wodę, w system kanalizacyjny, transportu czy bezpieczeństwa. Państwo jest źródłem wielu ułatwień, które czynią życie znośnym i możliwym.
2. Nikt nie może zaakceptować wszystkich udogodnień, jakie zapewnia mu Państwo, a następnie oponować przeciw wszelkiej odpowiedzialności. Nie ulega wątpliwości, że władza rzymska wniosła do świata starożytnego poczucie bezpieczeństwa, jakiego nigdy przedtem nie było. Po większej części, z wyjątkiem pewnych powszechnie znanych rejonów, morza zostały uwolnione od piratów, a drogi od bandytów; ustały wojny domowe, a kapryśne tyranie zastąpiono bezstronnym systemem rzymskiej sprawiedliwości. Jak napisał E. J. Goodspeed: „Chwałą Cesarstwa Rzymskiego było wniesienie pokoju do zmęczonego świata. Pod jego władzą, rejony Azji Mniejszej i Wschodu cieszyły się spokojem i bezpieczeństwem tak wielkim, jakiego przedtem ani potem nie zaznały. To był właśnie pax Romana. Mieszkaniec prowincji, będącej pod panowaniem Rzymu, mógł prowadzić swoje interesy, zaspakajać potrzeby własnej rodzina, wysyłać listy, odbywać bezpieczne podróże, zawdzięczając to wszystko silnej ręce Rzymu”. Jest nadal prawdą, że żaden człowiek nie może uczciwie przyjmować wszystkich korzyści płynących z przynależności do państwa, a później głosować przeciw jakiejkolwiek odpowiedzialności obywatelskiej.
3. Ale istnieje ograniczenie. E. A. Abbott wyraża sugestywną myśl; moneta nosiła na sobie wizerunek Cezara i dlatego należała do niego, człowiek nosi w sobie wizerunek Boga - Bóg stworzył go na swoje podobieństwo (1 Mjż 1,26.27) - przeto należy on do Boga. Wynika stąd nieuchronny wniosek, że jeżeli państwo nie przekracza właściwych sobie granic i stawia słuszne żądania, wtedy jednostka musi okazać mu swą lojalność i użyteczność. Ale w ostateczności zarówno państwo jak i człowiek należą do Boga, zatem w razie konfliktu między państwem a Bogiem, Jemu przede wszystkim należy się wierność. Pozostaje jednak prawdą, że w normalnych uwarunkowaniach, chrześcijanin powinien być lepszym obywatelem niż inni ludzie.
Błędna koncepcja przyszłego świata (12,18-27)
Powyższa fragment zawiera jedyne miejsce w Ewangelii Marka, kiedy pojawiają się saduceusze i to w charakterystyczny dla nich sposób. Była to nieduża partia żydowska składająca się z arystokracji i ludzi bogatych. Wywodziła się z niej większość kapłanów. Urząd arcykapłana był zwykle w posiadaniu saduceuszy. Będąc partią bogatą i arystokratyczną, stali się w naturalny sposób kolaborantami, gdyż chcieli zachować swój dobrobyt i przywileje. Z nich wywodziły się klasy rządzące, które były przygotowane do współpracy z Rzymianami w kierowaniu państwem. W pewnych kwestiach saduceusze bardzo różnili się od faryzeuszy. Po pierwsze, saduceusze akceptowali jedynie pisany tekst Pisma Świętego, a większe znaczenie przekładali do Pięcioksięgu, pierwszych pięciu ksiąg Starego Testamentu, niż do wszystkich pozostałych. Nie akceptowali przeważającej części prawa ustnego i tradycji, przepisów i rozporządzeń, tak drogich faryzeuszom. Opierali się całkowicie na pisanym prawie Mojżesza. Po drugie saduceusze nie wierzyli ani w nieśmiertelność, ani w duchy i anioły. Mówili, że Pięcioksiąg nie zawiera dowodu na nieśmiertelność i dlatego jej nie akceptowali.
Tak więc saduceusze przyszli do Jezusa z pytaniem stanowiącym test, pytaniem które miało ośmieszyć wiarę w indywidualne zmartwychwstanie. Prawo żydowskie posiadało instytucję lewiratu. Określa je Księga Powtórzonego Prawa 25,5-10. Jeśli grupa braci żyła razem, co pominęli saduceusze cytując Prawo, i jeśli jeden z nich umarł, nie pozostawiając potomka, następny brat miał obowiązek ożenić się z żoną zmarłego brata i wzbudzić z nią potomka. Teoretycznie miało to trwać tak długo, aż nie zostanie żaden brat, lub dopóki nie urodzi się dziecko. Kiedy dziecko przyszło na świat, uznawano je za potomka pierwszego męża. Widać teraz wyraźnie, że celem tego prawa było po pierwsze, zachowanie rodowego imienia, a po drugie zachowanie stanu posiadania w obrębie rodziny. Chociaż dziś wydaje się nam to dziwne, podobne przepisy obowiązywały również w Grecji; jeżeli ojciec miał duży majątek i pozostawił po sobie tylko córkę, nie mogła ona jako kobieta bezpośrednio odziedziczyć tego majątku. Spadkobiercą mógł zostać albo jej mąż albo syn. Ale jeśli córka była niezamężna, ojciec mógł przekazać majątek i swą córkę temu, kogo on sam wybrał. Ten zaś aby odziedziczyć majątek musiał ożenić się ze spadkobierczynią, nawet jeśli musiałby się rozwieść ze swą obecną żoną. I, jeśli w tych okolicznościach ojciec zmarł, bez sprecyzowania swej woli, najbliższy krewny mógł wziąć za żonę córkę dziedziczki. Mamy tu tę samą zasadę. Chodziło o to, aby zachować ciągłość rodową i zatrzymać majątek w obrębie tego rodu.
Pytanie, jakie postawili Jezusowi saduceusze dotyczyło zatem przypadku przesadnie wyolbrzymionego, historii siedmiu braci, ale opierało się ono na dobrze znanym prawie żydowskim.
Sens tych pytań był następujący: jeśli, według prawa lewiratu, kobieta była poślubiona kolejno przez siedmiu braci i jeśli istnieje zmartwychwstanie, czyją będzie żoną, kiedy nastąpi powstanie z martwych? Saduceusze sądzili, zadając to pytanie, uda im się całkowicie ośmieszyć ideę zmartwychwstania.
Odpowiedź Jezusa składała się w rzeczywistości z dwóch części.
Po pierwsze zajmuje się On tym, co moglibyśmy określić sposobem zmartwychwstania. Stwierdza, że kiedy ono nadejdzie i człowiek powstanie z martwych dawne prawa życia fizycznego przestaną obowiązywać; że zmartwychwstali podobni będą do aniołów i taki element życia ziemskiego, jak małżeństwo, nie będzie wchodził w grę. W istocie Jezus nie powiedział niczego nowego. W księdze Enocha zawarta jest obietnica „Będziecie mieli wielką radość jak aniołowie w niebie”. A w Apokalipsie Barucha czytamy, że sprawiedliwi zostaną uczynieni „na podobieństwo aniołów”. Zaś pisma rabinistyczne powiadają, że w życiu przyszłym „nie ma jedzenia i picia, rodzenia dzieci, handlowania, zazdrości, nienawiści i sporów, ale że sprawiedliwi zasiadają w koronach na głowach i napełnieni są chwałą Bożą”. Jezus twierdzi, że na życie przyszłe nie można w ogóle patrzeć poprzez pryzmat życia ziemskiego.
Po drugie, zajmuje się On faktem zmartwychwstania. Tu konfrontuje się z saduceuszami na ich własnym polu. Twierdzili oni, że w Pięcioksięgu na którym się głównie opierali, nie ma świadectwa o nieśmiertelności. Otóż wywód swój Jezus wyprowadza właśnie z Pięcioksięgu. W Księdze Wyjścia 3,6, Bóg nazywa siebie Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba. Jeśli Bóg jest Bogiem tych patriarchów oznacza to równocześnie, że muszą oni wciąż żyć, ponieważ żyjący Bóg musi być Bogiem żyjących ludzi, a nie umarłych. A jeśli patriarchowie żyją, zatem fakt zmartwychwstania zostaje udowodniony. Tak zatem Jezus pokonał saduceuszy na ich własnym gruncie, posługując się argumentami, na które nie mogli znaleźć odpowiedzi.
Może się wydawać, że omawiany tu fragment dotyczy jedynie spraw, bardzo odległych i trudnych. Powyższa dyskusja opiera się na pojęciach leżących poza obszarem naszego doświadczenia. Ale mimo to, wynikają z niej dwie odwieczne prawdy.
1. Saduceusze popełnili błąd ustanawiając Niebo na podobieństwo Ziemi. Przedstawiali niebo w kategoriach tego świata. Ludzie zawsze postępowali w taki sposób. Indianie, będący z natury myśliwymi, wyobrażali sobie niebo jako teren szczęśliwych łowów. Wikingowie z natury wojownicy, uważali, że niebo, Valhalla, jest wielkim terenem bitew, które toczą się cały dzień, gdzie zabici ożywają w nocy, a rannym powraca zdrowie, zaś wieczory mijają na przyjęciach i piciu wina z pucharów zrobionych z czaszek ich pokonanych wrogów. Mahometanie byli ludźmi pustyni, żyjącymi w warunkach dalekimi od luksusu. Wyobrażali sobie przeto niebo jako miejsce, gdzie życie pełne jest wszelkiego rodzaju zmysłowych i materialnych przyjemności. Żydzi nienawidzili morza, i myśleli o niebie jako o miejscu, gdzie właśnie morza nie będzie. Wszyscy ludzie boją się bólu i smutku; dla nich niebo to takie miejsce, gdzie otarta zostanie wielka łza i nie będzie już więcej bólu. Ludzie zawsze tworzyli niebo w sposób najbardziej odpowiadający swym wyobrażeniu. Podczas pierwszej wojny światowej, The Westminster Gazette wydrukowała piękny, krótki wiersz o tych, którzy zginęli w walce o swój kraj:
„Pozostawili szał walki,
I byli bardzo zmęczeni.
Bramy niebios otwarły się,
Niestrzeżone i nieredutowane.
Nie słychać huku żadnych dział,
Kraj był to cichy i zielony,
Wzgórza milczały pod słońcem,
Śpiących dolin szafir między nimi.
Dostrzegli w oddali lasek
Zarysowany na tle błękitu.
Wielkie drzewo nurzało się w trawie,
Leniwe krowy przechodziły obok.
Gawrony szybowały w górze;
I nagle dzwon na wieży zabrzmiał.
`Boże, to przecież Anglia!' - rzekli,
`A tam, w oddali pole krykietowe'”.
Słusznie zrobimy jeśli zapamiętamy, że apostoł Paweł miał rację, kiedy wziął słowa z proroctwa Izajasza (Iz 64,4) i uczynił je własnymi: „Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało, i co do serca ludzkiego nie wstąpiło to przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9). Przebywanie w obszarach niebiańskich będzie wspanialsze niż to potrafi stworzyć jakakolwiek koncepcja, oparta na ziemiańskich wzorach.
2. Na koniec Jezus oparł swe przekonanie o zmartwychwstaniu na fakcie, że stosunki między Bogiem a dobrym człowiekiem nie mogą ulec zerwaniu. A gdy człowiek już raz wszedł w osobisty kontakt z wiekuistym Bogiem, ta zależność obowiązuje wiecznie. Bóg był przyjacielem Abrahama, Izaaka i Jakuba za ich życia. Tej przyjaźni nie zniweczyła nawet ich śmierć. „Bóg” jak powiedział Loisy, „nie może przestać być Bogiem dla tych, którzy Mu służyli i którzy Go kochali”. Jak wyraża to Psalmista: „Bo ponieważ jam zawsze z tobą; Tyś ujął prawą rękę moją. Prowadzisz mnie według rady swojej, a potem przyjmiesz mnie do chwały” (Ps 73,23, 24). Psalmista nie może sobie wyobrazić, aby jego stosunki z Bogiem kiedykolwiek zostały zerwane. Krótko mówiąc istnieje tylko jedna nieśmiertelna wartość - miłość.
Miłość do Boga i do ludzi (12,28-34)
Nie było sympatii między uczonymi w Piśmie a saduceuszami. Całe zajęcie tych pierwszych polegało na interpretacji prawa i na doskonałej znajomości wielu jego zarządzeń i przepisów. Zajęciem ekspertów prawa było poznanie i zastosowanie prawa ustnego, podczas gdy, jak widzieliśmy, saduceusze nie akceptowali tego prawa. Uczony w Piśmie byłby niewątpliwie zadowolony z porażki saduceuszy.
Taki właśnie uczony w Piśmie przyszedł do Jezusa z pytaniem, które często stawało się tematem dysput w szkołach rabinistycznych. W Judaizmie istniały niejako dwie tendencje. Pierwsza szła w kierunku rozszerzenia prawa w setkach i tysiącach przepisów i reguł. Druga zaś starała się zawrzeć je w jednym zdaniu, w ogólnym stwierdzeniu, które stałoby się kompendium całego jego posłania. Hillel, zapytany raz przez pewnego prozelitę o wyłożenie mu zwięźle całego prawa, gdy błędzie stał na jednej nodze, odparł: „Czego sam nie lubisz, nie czyń bliźniemu. Oto i całe prawo, a reszta jest komentarzem. Idź i ucz się” Akiba też już powiedział: „Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego - to jest największa, generalna zasada prawa”. Szymon Sprawiedliwy powiedział: „Świat spoczywa na trzech filarach - na prawie, kulcie i czynach miłości.”
Sammlai nauczał, że Mojżesz otrzymał sześćset trzynaście przepisów na górze Synaj, w tym trzysta pięćdziesiąt pięć według dni roku słonecznego i dwieście czterdzieści osiem według pokoleń ludzkich. Dawid przyszedł i zmniejszył tę liczbę z sześciuset trzynastu do jedenastu, co znajdujemy w psalmie 15.
Panie! Kto przebywać będzie w namiocie twoim? Kto zamieszka na twej górze świętej?
1. Ten, kto żyje nienagannie
2. I pełni to, co prawe,
3. I kto mówi prawdę w sercu swoim.
4. Nie obmawia językiem swoim,
5. Nie czyni zła bliźniemu swemu
6. Ani nie znieważa sąsiada swego.
7. Sam czuje się wzgardzony i niegodny
8. A czci tych, którzy boją się Pana
9. Choćby złożył przysięgę na własną szkodę, nie zmieni jej.
10. Pieniędzy swych nie pożycza na lichwę
11. I nie daje się przekupić przeciw niewinnemu.
Potem przyszedł Izajasz i zredukował tę liczbę do sześciu (Iz 33,15):
1. Kto postępuje sprawiedliwie
2. i mówi szczerze,
3. kto gardzi wymuszonym zyskiem,
4. kto cofa swoje dłonie, aby nie brać łapówki,
5. kto zatyka ucho, aby nie słyszeć o krwi przelewie,
6. kto zamyka oczy, aby nie patrzeć na zło
Ten będzie mieszkał na wysokościach.
Nadszedł Micheasz i zmniejszył tę listę z sześciu pozycji do trzech (Mich 6,8):
Oznajmiono ci, człowiecze, co jest dobre i czego Pan żąda od ciebie: tylko, abyś
1. wypełniał prawo,
2. okazywał miłość bratnią
3. i w pokorze obcował ze swoim Bogiem.
Jeszcze raz Izajasz redukuje tę liczbę z trzech do dwóch pozycji (Iz 56,1):
1. Przestrzegajcie prawa
2. i kierujcie się sprawiedliwością.
I w końcu Habakuk sprowadził je wszystkie do jednej (Hab 2,4):
Sprawiedliwy z wiary żyć będzie.
Widzimy, że pomysłowość rabinistyczna próbowała zarówno rozszerzyć, jak i scalić prawo. Istniały w istocie dwie szkoły nauczania. Byli tacy, którzy wierzyli, że istnieją ważniejsze i mniej ważne przepisy prawa, że istnieją wielkie zasady, które wszystkie należy poznać. Jak to sformułował Augustyn: „Kochaj Boga, i rób co ci się podoba”. Ale byli i inni, którzy bardzo sprzeciwiali się takiemu ujęciu i twierdzili, że każda najmniejsza nawet zasada jest na równi obowiązująca, a rozstrzyganie ich zależności wiąże się z dużym niebezpieczeństwem. Uczony w Piśmie, który przyszedł do Jezusa, zapytał Go o to, co było najwyższą istotą myśli i dyskusji żydowskich.
Odpowiadając mu, Jezus posłużył się dwoma wielkimi przykazaniami, zestawiając je razem.
1. „Słuchaj Izraelu! Pan jest Bogiem naszym, Pan jedynie!” To proste zdanie stanowi credo judaizmu (1 Mjż 6,4) i występuje w trzech znaczeniach. Nazywa się Szemma, gdyż pochodzi od formy trybu rozkazującego hebrajskiego czasownika słuchać.
a) Od tego zdania zaczynało się i wciąż zaczyna każde nabożeństwo w synagodze. Pełne brzmienie Szemy zawarte jest w Księdze Powtórzonego Prawa 6,4-9; 11,13-21 i w Księdze Liczb 15,37-41. Stanowi deklarację, że Bóg jest jedynym Bogiem i poza Nim nie ma innego, wyrażając w ten sposób podstawę żydowskiego monoteizmu.
b) Te trzy fragmenty z Szemą mieściły się w filakteriach (Mt 23,5), małych skórzanych pudełeczkach, które pobożny Żyd nosił podczas modlitwy na czole i nadgarstku. Kiedy się modlił, rozmyślał nad tym credo. Noszenie filakterii uzasadnia Księga Powtórzonego Prawa 6,8.
c) Szema była przechowywana w małym, cylindrycznym pudełku zwanym mezuzah, które było i wciąż jest przymocowane do drzwi każdego domu żydowskiego i do drzwi każdego pokoju w tym domu, aby przypominać o Bogu przy wejściu i wyjściu. Jezus cytując to zdanie jako pierwsze przykazanie, był w zgodzie każdym pobożnym Żydem.
2. „Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”. Jest to cytat z Księgi Kapłańskiej 19,18. Jezus dokonał na nim pewnego zabiegu. W tekście oryginalnym dotyczyło ono bliźniego-Żyda. Nie obejmowało pogan, w stosunku do których dopuszczona była nienawiść. Ale Jezus zacytował ten tekst nie sugerując ograniczeń jego obowiązywania. Wziął stare prawo i nadał mu nowe znaczenie.
Nowość polegała na tym, że Jezus połączył te dwa przykazania w jedno. Żaden rabin nie uczynił tego wcześniej. Istnieje tylko jedna sugestia o związkach tej myśli z dawną tradycją. Około setnego roku przed Chrystusem, ułożono serię traktatów, zwanych Testamentem Dwunastu Patriarchów, w którym nieznany autor włożył w usta patriarchów wspaniałe pouczenia. W Testamencie Issachara (5,2) czytamy:
„Kochaj Pana swego i bliźniego,
Lituj się nad biednym i słabym”
W tym samym Testamencie (7,6) czytamy:
„Kochałem Pana,
Jak również każdego człowieka z całego serca”.
W Testamencie Dana (5,3) znajdujemy słowa:
„Kochajcie Pana przez całe życie,
i siebie nawzajem ze szczerego serca”.
Ale dopiero Jezus zestawił te dwa przykazania i uczynił z nich jedno. Dla Jezusa religia polegała na miłości do Boga i do ludzi. Mówił, że jedynym sposobem jakim można udowodnić swą miłość do Boga, jest okazanie miłości do ludzi.
Uczony w Piśmie chętnie to zaakceptował i stwierdził dalej, że miłość jest lepsza od wszystkich ofiar. Mówił tak, wyrażał szczytową myśl swego narodu. Dawno temu Samuel powiedział: „Czy takie ma Pan upodobanie w całopaleniach i w rzeźnych ofiarach, co w posłuszeństwie dla głosu Pana? Oto: Posłuszeństwo lepsze jest niż ofiara, a uważne słuchanie lepsze niż tłuszcz barani” (1 Sm 15,22). Ozeasz słyszał, jak Bóg mówił: „Miłości chcę, a nie ofiary” (Oz 6,6). Ale zawsze łatwo przychodzi zastąpienie miłości rytuałem. Łatwiej jest ograniczyć kult do budynku kościelnego, niż uczynić go istotną sprawą całego życia. Kapłan i lewita ominęli rannego podróżnego, ponieważ spieszyli się odprawić rytualne modlitwy w świątyni. Ten uczony w Piśmie przewyższał swych współczesnych i dlatego znalazł sympatię w oczach Jezusa.
Spojrzenie oczu Jezusa było zapewne pełne miłości i wezwania, gdy zwrócił się do niego: „zaszedłeś już daleko. Czy nie zechciałbyś pójść jeszcze dalej i zaakceptować moją drogę postępowania, a wówczas stałbyś się prawdziwym obywatelem Królestwa?”
Syn Dawida (12,35-37a)
Fragment ten jest trudny dla nas do zrozumienia, ponieważ występują w nim pojęcia i metody argumentowania obce dla nas. Ale dla obecnych w świątyni jerozolimskiej, wcale takim trudnym nie był, ponieważ znali oni dobrze sposoby dyskutowania i posługiwania się Pismem Świętym.
Zauważmy najpierw pewną kwestię, która nieco rozjaśni nasz tekst. We wczesnych partiach Nowego Testamentu, Chrystus nie jest nigdy imieniem własnym, jak się to sądzi obecnie. Christos znaczy po grecku Pomazaniec, a Mesjasz jest tego hebrajskim odpowiednikiem. Zatem Christos i Mesjaszsą w istocie greckim i hebrajskim słowem na określenie pomazańca. Użycie tego tytułu wzięło się z dawnych czasów, kiedy człowieka mającego przybrać tytuł króla pomazywano olejkiem, co nadal jest praktykowanym elementem angielskiej ceremonii koronacyjnej. Christos i Mesjasz oznaczają Boskiego Króla-Pomazańca, tego wielkiego króla, który miał przyjść od Boga, aby zbawić swój lud. Kiedy więc Jezus pyta: „Jak mogą mówić uczeni w Piśmie, że Chrystus jest synem Dawida?”, nie ma na myśli bezpośrednio siebie, lecz stawia pytanie: „Jak mogą mówić w Piśmie, że Boski Król-Pomazaniec, mający nadejść, jest Synem Dawida?”
Oto jakim argumentem posłużył się Jezus, aby wesprzeć swe pytanie. Cytuję Psalm 110,1: „Rzekł Pan Panu memu: siądź po prawicy mojej”. W czasach Jezusa Żydzi uważali, że wszystkie psalmy wyszły spod pióra Dawida. Wierzyli przeto, że i ten Psalm został przez niego ułożony. Twierdzili też, że dotyczy on przyjścia Mesjasza, Pomazańca Bożego. Ale w pierwszym wierszu Dawid mówi, o tym przyjściu przy użyciu słów „Jego Pan”. Jak zatem jest, pyta Jezus, jeśli by On był jego synem, to jak Dawid mógłby się do niego zwracać tytułem Pan?
Na co chce tu Jezus wskazać? Ze wszystkich tytułów nadchodzącego Mesjasza najpopularniejszym był Syn Dawida. Cały czas Żydzi oczekiwali wysłanego przez Boga wyzwoliciela, który ma pochodzić z rodu Dawida (Iz 9,2-7; 11,1-9; Jr 23,3.5.6; 33,14-18; Ez 34,23.24; 27,24.25; Ps 89,20.21). Tym tytułem często zwracano się do samego Jezusa, szczególnie tłumy wielokrotnie tak Go witały (Mk 10,47.48; Mt 9,27; 12,23; 15,22; 21,9.15). W całym Nowym Testamencie przewija się przekonanie, że Jezus jest naprawdę Synem Dawida, jego fizycznym potomkiem (Rz 1,3; 2 Tm 2,8; Mt 1,1-17; Łk 3,23-38). Cytowane genealogie Jezusa, podawane w Ewangeliach Mateusza i Łukasza mają wskazywać, że Jezus był faktycznie potomkiem Dawida. Oto co robi Jezus: nie zaprzecza, że Mesjasz jest Synem Dawida, ani też nie twierdzi, że Sam nie jest Synem Dawida. Wyraża tylko myśl, że jest Synem Dawida - ale i kimś znacznie większym. Przychodzący był nie tylko synem Dawida - był Panem Dawida.
Problem polegał na tym, że tytuł Syn Dawida nierozłącznie związano z ideą zwycięskiego Mesjasza. Został on wpleciony w polityczne i narodowe nadzieje, marzenia, cele i ambicje. Określano nim oczekiwanego budowniczego ziemskiego królestwa. Jezus natomiast mówi, że tytuł Syn Dawida tak, jak się go popularnie rozumiało, jest całkowicie nieodpowiednim określeniem Jego Osoby. On jest Panem. Słowo to (po grecku kyrios) jest przykładem hebrajskiego słowa Jahwe w greckim tekście Biblii. Zawsze zwracało ono myśli ludzkie do Boga. Jezus mówi więc, że nie przyszedł aby stworzyć ziemskie królestwo. Przyszedł aby przynieść ludziom Boga.
Jezus postępuje tutaj tak, jak zawsze. Próbuje zastąpić stworzoną przez ludzkie umysły ideę Mesjasza zdobywcy, zwycięzcy i założyciela ziemskiego imperium, prawdziwą ideą Mesjasza, który jest sługą Bożym i który przyniesie ludziom miłość Boga.
Błędny rodzaj religii (12,37b-40)
Pierwsze zdanie powyższego fragmentu najprawdopodobniej powinno być związane z tym właśnie tekstem, a nie jak to jest obecnie, z poprzednim tekstem. Podział Nowego Testamentu na wersety wprowadził po raz pierwszy Stefan w szesnastym wieku. Opowiadają, że zestawił je jadąc ze swego domu do drukarni. Nie zawsze jego podział jest najwłaściwszy, a w naszym wypadku, jak się wydaje, powinien zostać zmieniony. Jest znacznie bardziej prawdopodobne, że lud chętniej słuchał słów demaskujących uczonych w Piśmie, niż teologicznych dysput. Dla pewnych umysłów inwektywy są zawsze atrakcyjne.
W powyższym fragmencie Jezus wygłasza szereg oskarżeń przeciwko uczonym w Piśmie. Lubią oni spacerować w powłóczystych szatach. Na Wschodzie długa szata ciągnąca się po ziemi stanowiła oznakę dostojeństwa. Człowiek ubrany w taką szatę nie mógł się ani spieszyć, ani pracować; szata wskazywała na człowieka dostojnego, mającego dużo czasu. Możliwe, że ten fragment posiada jeszcze inne znaczenie. W Ewangelii Mateusza 23,5 czytamy, że uczeni w Piśmie lubili „poszerzać swoje rzemyki modlitewne i wydłużać frędzle szat swoich”. Według Księgi Liczb 15,38, Żydzi nosili frędzle na obrzeżu zewnętrznej szaty. Przypominały im one, że są narodem Boga. Jest całkiem możliwe, że ci eksperci od Prawa nosili zewnętrzne frędzle jako oznakę swej wyróżniającej pozycji. W każdym razie lubili ubierać się w taki sposób, aby zwracać na siebie i swoją pozycję powszechną uwagę.
Lubili pozdrowienia na rynku. Byli zadowoleni, gdy witano ich z szacunkiem i honorami. Sam tytuł „Rabbi” znaczy „Mój wielki”. Schlebiało ich próżności, gdy tak się do nich zwracano. Lubili zajmować pierwsze miejsca w synagodze. Przed arką, gdzie przechowywano święte księgi, znajdowała się zwrócona do zgromadzenia ława, na której siedziały szczególnie wybitne osoby. Nie można było ich nie dostrzec, ponieważ znajdowali się na widoku, podziwiającego ich audytorium.
Lubili zajmować najbardziej znaczące miejsca na ucztach. Pierwszeństwo przy stole było ściśle przestrzegane. Pierwsze miejsce znajdowało się po prawej stronie gospodarza, drugie po lewej i tak dalej, na zmianę, po obu stronach gospodarza wokół całego stołu. Patrząc na miejsce, które ktoś zajmował, można było łatwo określić jego pozycję.
Pożerali domy wdów. Jest to straszliwe oskarżenie. Józef, który sam był faryzeuszem, opowiada o pewnych intrygach w historii żydowskiej, w której „faryzeusze cenili sobie wysoko swą umiejętność posługiwania się prawem ojców i udawali przed ludźmi jak bardzo są wyróżniani przez Boga” oraz, że „usidlili” pewne kobiety w swych spiskach i machinacjach. Kryje się za tym prawdopodobnie następująca myśl. Uczony w Piśmie nie mógł pobierać opłaty za nauczenie. Musiał uczyć za darmo, a na codzienny chleb powinien zarabiać swoimi rękami, pracując w jakimś zawodzie. Ale tym legalnym ekspertom od Prawa udało się przekonać ludzi, że ich największym obowiązkiem i przywilejem jest zapewnienie rabinowi życia w komforcie, co więcej, że osoby wspomagające rabina, zarówno mężczyźni jak i kobiety, nabędą prawo do zajmowania wysokich stanowisk w akademii niebiańskiej. W sprawach religijnych smutne jest to, że kobiety zawsze podlegały naciskom różnych szarlatanów religijnych; wydaje się też, że owi uczeni w Piśmie i faryzeusze nabierali prostych ludzi, którzy z trudem ponosili ciężar tych datków. Nigdy nie brakowało ludzi, którzy stawali się ofiarami ich oszustw.
Długie modlitwy uczonych w Piśmie i faryzeuszy były powszechnie znane. Powiedziano już, że modlitwy ich nie tyle przeznaczone były dla Boga, ile dla ludzi. Odmawiali je oni w takich miejscach i w taki sposób, aby każdy mógł zauważyć ich pobożność.
Fragment ten, najbardziej surowy ze wszystkiego co Jezus kiedykolwiek powiedział, ostrzega nas przed trzema sprawami.
1. Przestrzega przed dążeniem do wyróżniania się. Jest wciąż prawdą, że człowiek często przyjmuje urząd w Kościele w przekonaniu, iż nań zapracował i zasłużył, zamiast z potrzeby coraz bardziej bezinteresownej pracy w służbie praw i wyznawców Boga. Ludzie wciąż traktują urząd w Kościele jako przywilej, a nie jako odpowiedzialność.
2. Przestrzega przed dążeniem do zdobywania względów. Prawie każdy lubi być traktowany z szacunkiem. A jednak chrześcijaństwo w swej podstawowej rzeczywistości tak powinno przemienić człowieka, że będzie on wolał raczej zostać poniżonym niż wywyższonym. Istnieje opowieść o mnichu z dawnych czasów, bardzo świętym człowieku, którego wysłano, aby objął stanowisko opata klasztoru. Miał on wygląd tak skromnego człowieka, że po przybyciu, skierowano go do pracy w kuchni przy zmywaniu naczyń, ponieważ nikt go nie rozpoznał. Bez słowa protestu i próby zajęcia wyznaczonego mu stanowiska, poszedł myć naczynia i wykonywał najbardziej podrzędne zadania. I dopiero znacznie później, gdy przybył tam biskup, omyłka wyszła na jaw, a skromny mnich zajął właściwe stanowisko. Człowiek, który obejmuje jakąś funkcję jedynie ze względu na szacunek, jakim będzie otoczony, wybiera niewłaściwą drogę. Jeśli się nie zmieni nigdy i w żadnym znaczeniu nie stanie się sługą Chrystusa i swoich bliźnich.
3. Ostrzega przed czynieniem z religii przedmiotu handlu. Wciąż zdarza się, że niektórzy posługują się religijnymi koneksjami dla zysku i kariery. Ale to ostrzeżenie dotyczy wszystkich, którzy należą do Kościoła po to, aby odeń coś otrzymać, a nie dlatego, aby coś do niego wnieść.
Największy dar (12,41-44)
Między Dziedzińcem Pogan, a Dziedzińcem Kobiet znajdowała się Piękna Brama. Możliwe, że Jezus usiadł tam w spokoju, aby odpocząć po napięciu i dyskusji na Dziedzińcu Pogan i w krużgankach Świątyni. Na Dziedzińcu Kobiet znajdowało się trzynaście skarbonek, zwanych „Trąbkami”, gdyż przypominały je swym kształtem. Każda miała określone przeznaczenie, na przykład na zakup ziarna lub wina albo oliwy na ofiary. Były też skarbonki przeznaczone na datki wspierające codzienne ofiary i wydatki świątynne. Wielu ludzi wrzucało do nich nawet znaczne sumy pieniędzy. Wtem do skarbonki podeszła wdowa i wrzuciła dwa grosze. Moneta ta nazywała się lepton, co dosłownie znaczy cienki. Była to moneta o najmniejszej wartości równej jednej szesnastej pensa. A jednak Jezus powiedział, że ten maleńki datek był większy niż wszystkie pozostałe, ponieważ inni wrzucali to co mogli łatwo zaoszczędzić i jeszcze wiele im pozostawało, natomiast wdowa wrzuciła do skarbonki wszystko co miała.
Płynie stąd nauka dotycząca dawania.
1. Aby dawanie miało rzeczywiście autentyczny charakter, musi być ofiarne. Nigdy nie liczy się wielkość daru, ale wartość jaką posiada on dla dającego. Nie rozmiar, ale ofiara z nim związana decyduje o jakości daru. prawdziwa szczodrość wiąże się nawet z cierpieniem. Dla wielu z nas ważne jest pytanie, czy nasz wkład do dzieła Bożego był w ogóle kiedykolwiek darem. Niewielu ludzi potrafi zrobić coś dla sprawy Bożej bez uzyskania z tego dla siebie jakiejś korzyści. Być może oznaką schyłkowości Kościoła i porażki naszego chrześcijaństwa jest to, że dary trzeba niejako wyłudzać od wiernych i że często nie chcą oni niczego dać, jeśli za swoje pieniądze nie otrzymają jakiejś rozrywki lub dóbr materialnych. Trudno czytać o tym bez poczucia zawstydzenia.
2. Prawdziwe dawanie zawiera w sobie pewne elementy lekkomyślności. Ta kobieta mogłaby zapewne zatrzymać dla siebie jedną monetę. Nie byłaby to duża wartość, ale zawsze trochę, tym nie mniej dała ona wszystko co posiadała. Tkwi w tym wielka symboliczna prawda. Naszą tragedią jest to, że tak często nie dajemy Chrystusowi jakiejś części naszego życia, naszej aktywności i nas samych. Zawsze istnieje coś, co zatrzymujemy dla siebie. Rzadko składamy całkowitą ofiarę i dokonujemy całkowitego poddania się Chrystusowi.
3. To zadziwiające i piękne zarazem, że osoba, którą Nowy Testament i Jezus przeniosły do historii jako wzór hojności, ofiarowała dar tak mały. Może nam się wydawać, że nie posiadamy aż tylu darów materialnych lub osobistych, aby móc je dać Chrystusowi. Ale jeżeli dodamy do Jego dyspozycji wszystko to, co mamy i to, kim jesteśmy, może On z naszym darem dokonać tak wiele, że przekroczy to nasze wyobrażenia.
To, co ma nadejść
Rozdział 13-ty Ewangelii Marka dla współczesnego czytelnika należy do jednego z najtrudniejszych rozdziałów Nowego Testamentu. Dzieje się tak dlatego, ponieważ Marek 13 jest jednym z najbardziej żydowskich rozdziałów Biblii. Od początku do końca występują w nim pojęcia wzięte z historii żydowskiej i koncepcje żydowskie. W całym tym rozdziale, Jezus używa obrazów i pojęć bardzo bliskich Żydom Jego czasów, ale które obecnie dla wielu współczesnych czytelników wydają się dziwne i nieznane. Mimo to, nie można pominąć tego rozdziału, ponieważ stanowi on źródło wiedzy o wielu koncepcjach związanych z Powtórnym Przyjściem Jezusa. Trudność dotycząca doktryny Powtórnego Przyjścia polega na tym, że w naszych czasach ludzie skłonni są albo całkowicie ją ignorować i nigdy o niej nie myśleć, albo są na jej punkcie tak przesadni, że staje się ona dla nich praktycznie jedyną doktryną wiary chrześcijańskiej. Możliwe, że jeśli dokładnie przestudiujemy ten rozdział, dojdziemy do mądrego, rozsądnego i prawidłowego poglądu na temat tej doktryny.
Spójrzmy najpierw na żydowskie tło, które trzeba uwzględnić przy czytaniu 13-go rozdziału. Na początek spróbujemy przeanalizować różnorodne jego elementy składowe. Potem zbadamy fragment po fragmencie w nasz zwykły sposób. A pod koniec, spróbujemy wprowadzić w niego wielkie, na stałe obowiązujące prawdy, o których zawsze należy pamiętać.
Dzień Pański
Cały ten rozdział należy czytać mając na uwadze jedną sprawę. Musimy do niej wielokrotnie wracać, ponieważ bez uwzględnienia jej duża część Nowego Testamentu pozostanie po prostu niezrozumiała. Żydzi nigdy nie wątpili w to, że są narodem wybranym. Nigdy też nie wątpili, że pewnego dnia zajmą takie miejsce w świecie, na które, według nich, jako Naród Wybrany, zasługują i które w końcu osiągną. Jednak już od dawna porzucili myśl o tym, że kiedykolwiek uda się im tego dokonać środkami ludzkimi i byli przekonani, że w końcu Bóg bezpośrednio dokona interwencji w historię, zapewniając im zwycięstwo. Ten dzień Bożej interwencji nazwano Dniem Pańskim. Zanim on nadejdzie zapanuje czas terroru i nieszczęść. Będzie to czas zniszczenia, w którym świat zatrzęsie się w swych podstawach i nadejdzie sąd.
Ale potem nadejdzie nowy świat, nowa era i nowa chwała. Idea ta jest z jednej strony wynikiem niezwyciężonego optymizmu; Żyd był całkowicie pewien, że Bóg może interweniować. Z drugiej jednak strony powstała ona w wyniku głębokiego pesymizmu, ponieważ zakładała, że ten świat stał się całkowicie zły i jedynym możliwym rozwiązaniem jest jego zupełna zagłada oraz pojawienie się nowego świata. Żydzi nie oczekiwali poprawy, lecz całkowitego przekształcenia i stworzenia wszystkiego od nowa.
Spójrzmy na niektóre fragmenty Starego Testamentu związane z Dniem Pańskim. Amos pisze (5,16-20):
„Na wszystkich placach skarga, na wszystkich ulicach mówią: Biada, biada! i nawołują oracza do żałoby i płaczków do narzekania. Skarga będzie we wszystkich winnicach, gdy przyjdą pośród ciebie - mówi pan. Biada wam, którzy z utęsknieniem oczekujecie dnia Pana! Na cóż wam ten dzień Pana? Wszak jest on ciemnością, a nie światłością... mrokiem a nie jasnością”.
U Izajsza (13,6-16) znajduje się straszny fragment dotyczący Dnia Pańskiego.
„Biadajcie! Bo bliski jest dzień Pana, który nadchodzi jako zagłada od Wszechmocnego. ...Oto nadchodzi dzień Pana, okrutny, pełen srogości i płonącego gniewu, aby obrócić ziemię w pustynię, a grzeszników z niej wytępić. Gdyż gwiazdy niebios i ich planety nie dadzą światła, słońce zaćmi się zaraz, gdy wzejdzie, a księżyc nie błyśnie swym światłem. ...Dlatego sprawię, że niebiosa zadrżą a ziemia ruszy się ze swojego miejsca z powodu srogości Pana Zastępów w dniu płomiennego jego gniewu. ...”
Drugi i trzeci rozdział księgi Joela pełen jest przerażających opisów Dnia Pańskiego:
„...nadchodzi dzień Pana. ...Dzień ciemności i mroku, dzień pochmurny i mglisty. ...I ukażę znaki na niebie i na ziemi, krew, ogień i słupy dymu. Słońce przemieni się w ciemność, a księżyc w krew, zanim przyjdzie ów wielki, straszny dzień Pana”.
Takie opisy grozy znajdujemy w wielu miejscach Starego Testamentu. Dzień Pański będzie nagły, niszczący, straszny. Świat zadrży od zniszczenia. Nawet porządek przyrody zostanie odwrócony, i wtedy przybędzie Bóg, sędzia.
W czasach między Starym a Nowym Testamentem Żydzi pozbawieni byli wolności. Oto dlaczego w tak naturalny sposób ich nadzieje i marzenia o Dniu Pańskim stały się jeszcze bardziej żywe. W tym czasie wyrosła swoista religijna literatura popularna. Jezus zapewne ją znał. Wszyscy Żydzi byli obeznani z zawartymi w niej obrazami. Pisma tworzące tą literaturę nazywano Apokalipsami, od Apokalupsis, co znaczy odsłanianie. Książki te zawierają marzenia i wizje tego, co ma się wydarzyć w Dniu Pańskim i w strasznych czasach bezpośrednio poprzedzających. Posługują się one obrazami ze Starego Testamentu i uzupełniają je nowymi szczegółami. Trzeba jednak zwrócić uwagę na fakt, że wszystkie te teksty są tylko wizjami i marzeniami. Stanowią próbę przedstawienia tego, czego nie da się przedstawić, wypowiedzeniem tego, co niewypowiedziane. Są poezją, a nie prozą. Są wizjami, a nie rozprawami naukowymi; marzeniami, a nie historią. Nigdy nie miały być traktowane jako plany przyszłości i jakieś harmonogramy przyszłych zdarzeń.
Zobaczmy, że każdy szczegół z tego rozdziału można zestawić z wizjami ze Starego Testamentu i literaturą między-Testamentową. W całym tym rozdziale Jezus posługuje się językiem, wyobrażeniami i aparatem pojęciowym wziętymi z literatury apokaliptycznej, aby być lepiej zrozumianym przez ludzi. Korzystał wyłącznie ze znanych wszystkim pojęć. Ale wiedział i On, i wiedzieli słuchacze, że są to jedynie obrazy, ponieważ nikt nie wie, co zrobi Bóg w momencie, gdy wkroczy.
Różne wątki
Musimy dalej stwierdzić co następuje. W rozdziale 13-tym zawarte są różnorodne wątki myślowe. Autorzy Ewangelii gromadzili różne wypowiedzi Jezusa na dany temat. Dla celów nauczania było to mądre postępowanie. I oto w tym rozdziale zbiera Marek wypowiedzi Jezusa na temat przyszłości. Nawet pobieżne, bez specjalnego przygotowania czytanie pokazuje, że chociaż wszystkie te wypowiedzi dotyczą przyszłości, nie traktują o tych samych sprawach. zawartych jest tu w rzeczywistości pięć różnych wątków:
1. Proroctwa dotyczące zniszczenia Jerozolimy. Znajdujemy je w wierszach 1 i 2 oraz 14-20. Jezus zapowiedział koniec świętego miasta. Jak zobaczymy, nie omylił się. Jerozolima upadła w roku 70. Świątynia została zniszczona i wydarzyła się większość tych strasznych rzeczy, które przepowiedział Jezus.
2. Ostrzeżenie przed nadchodzącymi prześladowaniami. Znajdujemy je w wierszach 9-13. Jezus przewidział, że jego wyznawcy będą musieli przejść przez najcięższe doświadczenia i zapowiedział im to zawczasu.
3. Ostrzeżenia przed niebezpieczeństwami dni ostatecznych. Znajdujemy je w wierszach 3-6 oraz 21 i 22. Jezus widział całkiem wyraźnie, że przyjdą ludzie, którzy wypaczą i sfałszują wiarę chrześcijańską. Tak musiało się stać, gdyż ludzie słuchają raczej własnych, dumnych umysłów niż głosu Boga, Jezus pragnął obronić swoich uczniów przed herezjami i kłamstwami, które miały ogarnąć Kościół.
4. Ostrzeżenia przed Powtórnym Przyjściem. Należy stwierdzić, że te ostrzeżenia wypowiedziane są językiem używanym w opisie Dnia Pańskiego. Znajdujemy je w wierszach 7 i 8 oraz 24-27. Wyobrażenie Dnia Pańskiego i Powtórnego Przyjścia są ze sobą nierozerwalnie związane. Musiało tak być, ponieważ nikt nie mógł dokładnie wiedzieć, co zdarzy się w obu przypadkach. Można się poruszać jedynie w obszarach wizji i marzeń. Jedynymi obrazami, którymi posługuje się Jezus w odniesieniu do swego Powtórnego przyjścia, pochodzą od proroków i autorów apokalips, piszących o Dniu Pańskim. I tu znów jest ostrzeżenie. Te wszystkie obrazy nie są przeznaczone do dosłownego traktowania. Są raczej impresjonistycznymi obrazami, wizjami jasnowidza, które mają wywrzeć na ludziach wrażenie wielkości tego zdarzenia, kiedy ono nadejdzie.
5. Ostrzeżenia o konieczności czuwania. Czytamy je w wierszach 28-37. Jeżeli ludzie żyją w cieniu wieczności, jeżeli żyją ze świadomością stałej możliwości interwencji Boga, jeżeli żyją z perspektywą osiągnięcia doskonałości przed przyjściem Chrystusa, jeżeli czas i jego kres znane są jedynie i tylko Bogu, wtedy pojawia się konieczność czuwania.
Trzynasty rozdział nabierze znacznie większego znaczenia, jeśli będziemy pamiętali o różnych wątkach w nich zawartych i o tym, że każdy z nich korzysta z języka i obrazów zawartych w Starym Testamencie i w apokaliptycznych wizjach dotyczących Dnia Pańskiego.
Z tego powodu, będziemy badali ten rozdział szczegółowo, ale nie wiersz po wierszu, lecz różne fragmenty, które opowiadają poszczególnym wątkom.
Los miasta (13,1-2)
Zaczynamy od proroctw Jezusa dotyczących losu Jerozolimy. Świątynia zbudowana przez Heroda należała do jednych z cudów świata. Zaczęto ją budować w 20-19 roku przed Chrystusem, tak, że w czasach Jezusa nie była jeszcze ukończona. Stała ona na szczycie góry Moria. Zamiast wyrównywać wierzchołek góry, wzniesiono na nim potężne kamienne mury zamykające cały ten obszar. Na murach tych położono platformę, wzmocnioną filarami, która dźwigała cię ciężar całej konstrukcji. Józef Flawiusz opowiada nam, że niektóre kamienie miały dwanaście metrów długości, cztery metry wysokości i pięć i pół metra szerokości. Zapewne więc to nie olbrzymy wzbudzały w galilejskich uczniach pełen zdumienia zachwyt. Najwspanialsze wejście do Świątyni znajdowało się na jej południowo-zachodnim skrzydle. To tutaj, między miastem a wzgórzem świątynnym, rozciągała się dolina Tyropoeon, nad którą rozpięty był wspaniały most. Każdy jego łuk miał dwanaście i pół metra długości, a do jego budowy użyto głazów o długości siedmiu metrów. Co najmniej sześćdziesiąt siedem metrów poniżej mostu rozciągała się sama dolina. Jej szerokość spięta mostem wynosiła sto sześć metrów, zaś most liczył sobie piętnaście metrów szerokości. Most prowadził wprost do Królewskiego Przedsionka, który składał się z podwójnego rzędu kolumn w stylu korynckim o wysokości jedenastu metrów, zaś każda była wyciosana z jednego bloku marmurowego. O aktualnie istniejącym budynku Świątyni, Świętym Miejscu, Józef Flawiusz pisze: „Zewnętrzna fasada Świątyni posiadała wszystko, co mogło zaszokować ludzkie umysły i oczy, ponieważ cała była pokryta płytami ze złota o dużej wadze tak, że przy pierwszych promieniach wschodzącego słońca, odbijała je z olśniewającą wspaniałością, zmuszając tych, którzy na nią spoglądali do odwracania oczu, jakby patrzyli na samo słońce. Obcym przybyszom Świątynia ta jawiła się z pewnej odległości jako góra pokryta śniegiem, gdyż fragmenty, które nie były pozłacane, miały kolor niezwykle biały... Niektóre kamienie użyte na budowę posiadały dwadzieścia jeden metrów długości, dwa i pół metra wysokości i trzy metry szerokości.” Cały ten splendor wywoływał na uczniach wielkie wrażenie. Świątynia wydawała się być szczytem ludzkiej sztuki i techniki; była tak ogromna i masywna, jakby miała tu stać wiecznie. Tymczasem Jezus stwierdził rzecz zdumiewającą, że nadejdzie dzień, kiedy z tej budowli nie pozostanie kamień na kamieniu. W ciągu niecałych pięćdziesięciu lat to proroctwo Jezusa stało się tragiczną rzeczywistością.
Agonia miasta (13,14-20)
Jezus przepowiada tu straszny terror, jaki będzie towarzyszył oblężeniu i ostatecznemu upadkowi Jerozolimy. Ostrzega, że kiedy ukażą się pierwsze tego znaki ludzie powinni w porę ratować się ucieczką, nie zabierając nawet ubrań i nie próbując ratować swych dóbr. W rzeczywistości ludzie zrobili coś przeciwnego. Tłumnie zdążali do Jerozolimy, a śmierć nadchodziła w zbyt straszliwej formie, żeby móc to sobie wyobrazić.
Wyrażenie ohyda spustoszenia pochodzi z Księgi Daniela (9,27; 11,31; 12,11). Wyrażenie hebrajskie w niej użyte znaczy dosłownie profanacja, która przeraża. Jego źródła trzeba szukać w wydarzeniach związanych z królem syryjskim Antiochem IV Epifanesem. Wiedzieliśmy już, że próbował on zdeptać religię żydowską i wprowadzić do Judei grecki sposób życia i myślenia. Czytamy o tym jak zbezcześcił świątynię, składając na wielkim ołtarzu ofiary ze świń i ustawiając domy publiczne na dziedzińcach świątynnych. Przed samym miejscem świętym ustawił posąg Zeusa Olimpijskiego i nakazał Żydom oddawać mu cześć. W związku z tym, autor pierwszej księgi Machabejskiej (1,54) powiada: „W dniu piętnastym miesiąca Kislew sto czterdziestego piątego roku na ołtarzu całopalenia wybudowano „ohydę spustoszenia”, a w okolicznych miastach judzkich pobudowano także ołtarze”. Zwrot ohyda spustoszenia, profanacja która przeraża określały początkowo pogańskie wyobrażenia i wszystko, co towarzyszyło zbezczeszczeniu Świątyni przez Antiocha IV Epifanesa. Proroctwo Jezusa mówiło, że tego rodzaju fakty wydarzą się ponownie. Omal dosłownie tak się już nie stało w czterdziestym roku. Cesarzem rzymskim był wówczas Kaligula, epileptyk i szaleniec. Twierdził, że jest bogiem. Słyszał, iż kult w Świątyni Jerozolimskiej odbywa się bez fizycznego wyobrażenia Boga i postanowił postawić w Świętym Miejscu swój własny posąg. Doradcy radzili mu, aby tego nie robił, gdyż wiedzieli, że wywoła to krwawą wojnę w Palestynie. Cezar trwał jednak w uporze, ale na szczęście umarł w czterdziestym pierwszym roku, zanim zdążył zrealizować swój plan zbezczeszczenia Świątyni.
Co ma Jezus na myśli, kiedy mówi o ohydzie spustoszenia? W czasach Jezusa ludzie oczekiwali nie tylko Mesjasza, ale również pojawienia się mocy, która będzie samym wcieleniem diabła, mocy, która skupi w sobie wszystko to, co sprzeciwia się Bogu. Paweł nazwał tę moc człowiekiem niegodziwości (2 Tes 2,3). Dla Jana, autora Objawienia, taką mocą był Rzym (Obj 17). Jezus powiedział w istocie tak: „Pewnego dnia, całkiem niedługo, zobaczycie wcielenie mocy diabelskiej, powstałej aby celowo niszczyć ludzi i Święte Miejsce Boga”. Jezus posługuje się dawnym sformułowaniem, aby opisać straszne wydarzenia, które mają nadejść.
Tak więc w siedemdziesiątym roku Jerozolima ostatecznie upadła pod naporem oblegającej ją armii Tytusa, cesarza rzymskiego. Okropności towarzyszące temu oblężeniu tworzą jedną z najbardziej ponurych kart historii. Jerozolima była zatłoczona ludźmi z okolic, Tytus nie miał innego wyboru, jak wziąć miasto głodem. Sytuację komplikował fakt, że mimo tych straszliwych czasów, w samej Jerozolimie istniały frakcje i sekty, tak, że panowało wewnętrzne rozdarcie. Józef Flawiusz opisuje to straszne oblężenie w piątej księdze swej „Wojny żydowskiej”. Opowiada, że do niewoli dostało się dziewięćdziesiąt siedem tysięcy ludzi, a ponad milion zginęło powolną śmiercią głodową i od miecza. Relacjonuje, że „szerzył się wówczas głód pożerając ludzi całymi domami i rodzinami. Górne pokoje mieszkań pełne były umierających z głodu dzieci i kobiet. Zaułki miasta zapełniały rozkładające się trupy. Dzieci i młodzież snuły się jak cienie wokół targowisk, spuchnięci z głodu, padając tam, gdzie dosięgła ich śmierć. Ci, którzy sami chorowali, nie byli w stanie grzebać umarłych. Ci, którzy trzymali się jeszcze krzepko, wystraszeni byli wielką ilością trupów i niepewnością, kiedy sami umrą, gdyż wielu z nich ginęło przy grzebaniu innych. Liczni wchodzili do trumien czując zbliżającą się śmierć. Nie było słychać lamentu nad ofiarami ... głód zniszczył wszystkie naturalne pragnienia... Głęboka, śmiertelna cisza zapanowała nad miastem”. Sytuacja stała się jeszcze bardziej ponura, gdy pojawiły się wampiry, które plądrowały trupy. Józef Flawiusz podaje, że nie było ani jednej trawki, a „niektórzy w straszliwej rozpaczy w poszukiwaniu pożywienia rzucali się do rynsztoku i do nawozu zwierzęcego, jedząc gnój, który tam był, jedząc to czego kiedyś nie mogli oglądać bez obrzydzenia”. Autor „Wojny żydowskiej” odmalowuje tragiczny obraz ludzi gryzących rzemienie i buty oraz opowiada straszliwą historię kobiety, która zabiła i usmażyła własne dziecko, dzieląc się tym potwornym jadłem z potrzebującymi. Proroctwo Jezusa o straszliwych dniach, które mają nadejść dla Jerozolimy miało się w pełni zrealizować. Ci, którzy zdążali do miasta w poszukiwaniu bezpieczeństwa, umierali tysiącami, a ocaleli tylko ci, którzy posłuchali Jego rady i uciekli w góry.
Trudna droga (13,9-13)
Przechodzimy obecnie do ostrzeżeń przed mającymi nadejść prześladowaniami. Jezus nigdy nie pozostawił swym naśladowcom wątpliwości co do tego, że wybrali trudną drogę. Żaden człowiek nie mógł powiedzieć, że nie znał z góry warunków służenia Chrystusowi.
Wydawanie sądom i bicie w synagogach odnosi się do prześladowań ze strony Żydów. W Jerozolimie mieścił się wielki Sanhedryn, żydowski Sąd Najwyższy, ale każde miasto i osada miały swój sąd lokalny. Przed takimi sądami sądzono tych heretyków, którzy sami przyznawali się do winy, a w synagogach byli oni publicznie biczowani. Gubernatorzy i królowie odwoływali się do sądów przed trybunałami rzymskimi, jak miało to miejsce z Pawłem, która stanął przed Feliksem, Festusem i Agryppą.
Było faktem, że w wyniku takich procesów, chrześcijanie cudownie wzmacniali się w wierze. Kiedy czytamy o procesach męczenników to widzimy, że chociaż często byli oni prostymi i niepiśmiennymi ludźmi, w rzeczywistości odnosimy wrażenie, że to nie oni, ale ich sędziowie byli osądzani. Najprostszym ludziom wiara chrześcijańska dała możność poznania takiego lęku przed Bogiem, że już nigdy nie bali się żadnego człowieka.
Było prawdą, że chrześcijanina mógł nawet zdradzić członek własnej rodziny. We wczesnym okresie Imperium Rzymskiego, jedną z plag byli donosiciele (delator). Należeli do nich ci, którzy dla przypodobania się władzom, nie wahali się zdradzić swej rodziny. Taka zdrada musiała być najstraszliwszym ciosem. Opowiadano, że w Niemczech hitlerowskich aresztowano pewnego człowieka za to, że bronił wolności. Przetrzymał on trudy więzienia i tortury bez skargi, ze stoicką wytrwałością. W końcu nie złamany na duchu, został zwolniony. Niedługo później popełnił jednak samobójstwo. Ludzie zastanawiali się dlaczego to zrobił, skoro odzyskał już wolność. Ci, którzy znali go dobrze wiedzieli jaki był powód - ów człowiek dowiedział się, że tym kto złożył na niego donos, był jego własny syn. Zdrada ze strony swoich zadała mu tak wielki cios, jakiego nie mogło mu zadać okrucieństwo wrogów.
Zwróćmy uwagę, że wrogość wewnątrz rodziny i domu była jednym ze stałych elementów w katalogu terroru, mającego zapanować w tych ostatnich dniach, o czym Żydzi mówili: „Przyjaciele niespodziewanie napadną jeden na drugiego” (4 Ezd 5,9). „I będą się nawzajem nienawidzić i prowokować do walki” (2 Baruch 70,3). „I będą walczyć ze sobą, młody ze starym, stary z młodym, biedny z bogatym, nisko urodzony ze szlachetnie urodzonym, żebrak z księciem” (Ks. Jubileuszowy 23,19). „Dzieci zawstydzą starszych, a starsi powstaną przeciwko dzieciom” (Miszna, Sotah 9,15). „Bo syn lekceważy ojca, córka powstaje przeciwko matce, synowa przeciwko teściowej, a właśni domownicy są nieprzyjaciółmi człowieka” (Mich 7,6). Jest prawdą wciąż obowiązującą, że życie staje się piekłem na ziemi, gdy ulegają zerwaniu związki wierności i gdy braknie miłości, której można zaufać.
Było prawdą, że chrześcijan otaczano nienawiścią. Tacyt mówi o chrześcijaństwie jako o przeklętym przesądzie. Swetoniusz nazywał je nowym i złym przesądem. Głównym powodem do nienawiści był sposób, w jaki chrześcijaństwo traktowało więzi rodzinne. Rzeczywiście, w tamtych czasach człowiek musiał kochać Chrystusa bardziej niż ojca i matkę, syna lub córkę. Ale sytuacja uległa komplikacji przez fakt, że na chrześcijan rzucano różne oszczerstwa. Bez wątpienia Żydzi robili wiele, aby do tego zachęcić. Najpoważniejszym oszczerstwem było oskarżenie chrześcijan o kanibalizm, co uzasadniało tekstem ustanowienia sakramentu, mówiącego o spożywaniu ciała Chrystusa i piciu Jego krwi.
W tych jak i w innych sytuacjach ten zostanie zbawiony, kto wytrwa do końca. Życie nie jest sprintem, ale biegiem maratońskim. Życie nie jest pojedynczą bitwą, lecz długą kampanią. Dr G. J. Jeffrey opowiada o słynnym człowieku, który nie zgodził się na napisanie biografii w czasach swej sławy i za swojego życia. Mówił: „Widziałem zbyt wielu ludzi, którzy odpadali na ostatnim metrze biegu”. Życie nigdy nie jest bezpieczne dopóki nie osiągnie swego kresu. Bunyan we śnie zobaczył, że od samych bram niebios prowadziła droga do piekła. Zbawiony będzie ten, kto wszystko wytrzyma do końca.
Niebezpieczeństwa ostatnich dni (13,3-6.21-23)
Jezus był w pełni świadomy tego, że zanim nadejdzie koniec, pojawią się heretycy i ci, którzy wypaczają prawdę. Jeszcze nie tak dawno temu Kościół miał swoich heretyków. Są trzy główne przyczyny powstawania herezji.
1. Konstruowanie doktryny, która zadowala nas samych. Umysł ludzki ma nieograniczoną zdolność myślenia pobożnymi życzeniami. W słynnym zdaniu Psalmista powiada: „Głupi rzekł w swym sercu: Nie ma Boga”. Ale ten głupiec, o którym mówi nam Psalmista, nie jest kimś, kto nie posiada inteligencji. Jest to głupiec w sensie moralnym. Dziś powiedzielibyśmy o tym kimś, że robi z siebie głupca. Stwierdza on, że nie ma Boga dlatego, iż nie chce, aby Bóg był. Gdyby jednak Bóg istniał, tym gorzej dla niego. Dlatego też wyeliminował on Boga ze swojego systemu myślowego i z wszechświata. Tkwi w nas zawsze pewnego rodzaju szczególna herezja. Nazywa się on antynomianizm. Wyznawca tej filozofii przyjmuje na początek zasadę, że prawo zostaje obalone - i w pewnym sensie ma rację. A dalej twierdzi, że istnieje tylko i wyłącznie łaska - i tu też w pewnym sensie ma rację. Wreszcie argumentuje następująco, ukazuje to Paweł w swym Liście do Rzymian, w rozdziale 6: „Twierdzi, że łaska Boża wystarcza, aby zmazać każdy grzech!” „Tak”. „Twierdzisz dalej, że łaska Boża może przebaczyć każdy grzech!” „Tak”. „Twierdzisz ponadto, że łaska Boża jest najwspanialszą sprawą w świecie!” „Tak, to prawda”. „A zatem”, konkluduje zwolennik antynomianizmu, „grzeszmy dalej do woli, gdyż im więcej grzeszymy, tym więcej dajemy szans do działania tej zdumiewającej łasce Bożej. Grzech jest dobrą rzeczą, gdyż umożliwia ujawnienie się łaski. Róbmy więc co się nam podoba”. Człowiek, który chce grzeszyć, wypaczył sens łaski Bożej. Podobnych argumentów używa ten, kto głosi, że jedynie dusza ma znaczenie, zaś ciało zupełnie nie jest istotne. Stąd płynie wniosek, że człowiek może robić ze swoim ciałem to, na co ma ochotę. Może więc zaspokajać swoje pragnienia i sycić się dowoli, ponieważ ciało nie ma znaczenia. Człowiek wypaczał ideę po to, aby zadowolić własne pożądania. Jedną z najpospolitszych dróg wiodących do herezji, jest takie ukształtowanie prawdy chrześcijańskiej, aby zaspokajała ona nasze pragnienia. Może dlatego z wielu myśli religijnych usunięto doktryny o piekle i Powtórnym Przyjściu, gdyż są one dla nas niewygodne? Nikt nie pragnie obecnie ich powrotu w tak brutalnej postaci, czy nie odsunięto je zbyt daleko od żywej myśli chrześcijańskiej, ponieważ nie odpowiada nam wiara w te doktryny?
2. Herezja powstaje na skutek zbytniego podkreślania jednej tylko strony prawdy. Zawsze do błędu prowadzi kładzenie zbyt dużego nacisku na jakąś jedną cechę Boga. Jeśli myślimy tylko o świętości Boga, nigdy nie zbliżymy się do Niego i będziemy skłaniali się ku deizmowi, według którego Bóg jest całkowicie odległy i oddzielony od świata. Jeśli myślimy tylko o sprawiedliwości Boga, nigdy nie wyzwolimy się z bojaźni przed Nim. Nasza religia będzie nas przestraszać, a nie pomagać nam. Jeśli myślimy jedynie o miłości Bożej, wtedy religia stanie się łatwa i sentymentalna. Nowy Testament nie składa się wyłącznie z 15-ego rozdziału Ewangelii Łukasza. W chrześcijaństwie zawsze istnieje element paradoksu. Bóg jest miłością, a jednak jest On sprawiedliwością. Człowiek jest wolny, ale Bóg ma władzę. Człowiek to stworzenie ograniczone w czasie, a jednocześnie jest tworem nieskończoności. G. K. Chesterton powiedział, że ortodoksja przypominała człowieka idącego po ostrym jak brzytwa grzbiecie górskim, po obu stronach którego, zioną niezgłębione przepaście. Jeden krok w lewo lub w prawo oznacza katastrofę. Musimy jak tego nauczali Grecy, patrzeć na życie z równowagą i traktować je całościowo.
3. Herezja pojawia się w wyniku prób stworzenia religii, która pasowałaby ludziom, religii, która stałaby się atrakcyjna i popularna. Aby to osiągnąć trzeba religię zretuszować. Musi być z niej usunięte wszystko to, co jest niewygodne: niepokój sumienia, potępienie i wymagania moralne. Naszym zadaniem nie jest zmienianie chrześcijaństwa na modłę ludzką, ale zmienianie ludzi tak, aby ich dostosować do wymagań chrześcijaństwa.
4. Herezja powstaje przez oddzielenie się od społeczności chrześcijańskiej. Kiedy człowiek rozmyśla w samotności, wpada w niebezpieczeństwo zabłądzenia. Istnieje przecież coś takiego jak tradycja Kościoła. Jest to koncepcja Kościoła, jako strażnika prawdy. Jeśli człowiek stwierdza, że jego myślenie odseparowuje go od społeczności z ludźmi, istnieje możliwość że dzieje się coś złego właśnie z jego sposobem myślenia. Zasadą kościoła katolickiego jest stwierdzenie, że nie można mieć Boga za Ojca, jeśli się nie ma Kościoła za matkę - i tkwi w tym prawda.
5. Herezja powstaje w wyniku próby uczynienia religii całkowicie zrozumiałej. Jest to jeden z wielkich paradoksów religii. Mamy obowiązek podejmować próby prowadzące do zrozumienia naszej wiary, ale jest też prawdą, że ponieważ jesteśmy istotami ograniczonymi, a Bóg jest nieskończony, nigdy nie osiągniemy pełnego zrozumienia. Właśnie dlatego wiara, którą dałoby się określić za pomocą zespołu twierdzeń i wykazać za pomocą szeregu logicznych kroków jak to się dzieje w geometrii nie jest możliwa i sama w sobie sprzeczna. Jak powiedział G. K. Chesterton: „Tylko głupiec próbuje wtłoczyć niebo w swoją głowę, nic więc dziwnego, że mu głowa pęka. Człowiek mądry zadowala się tym, że głowę swą wkłada w niebiosa”. Nawet przy największym przeintelektualizowaniu, musimy pamiętać, że jest miejsce na ostateczną tajemnicę, którą można jedynie podziwiać, czcić i kochać.
„Jak mógłbym wysławiać,
Gdyby taki jak ja zdołał zrozumieć?”
Tertulian powiedział: „Wierzę, ponieważ to niemożliwe”.
Powtórne przyjście Pana (13,7-8.24-27)
Jezus mówi tu jednoznacznie o swoim Powtórnym Przyjściu. Ale, co jest ważne, wyraża tę myśl w trzech obrazach, będących częścią i podstawą aparatu związanego z Dniem Pańskim.
1. Dzień Pański miały poprzedzić wielkie wojny. Stwierdza to 4-ta księga Ezdrasza, gdzie mówi się, iż przed Dniem Pańskim będą:
„Trzęsienia ziemi
Chaos ludów,
Knowania narodów,
Zamieszanie wśród przywódców,
Niepokój książąt”.
(9,3)
Ta sama księga mówi:
„Na umysły mieszkańców ziemi przyjdzie zdumienie. Będą planowali wojnę między sobą, miasto przeciwko miastu, okolica przeciw okolicy, naród przeciwko narodowi, królestwo przeciwko królestwu” (13,31).
Wyrocznie sybilijskie przepowiadają że:
„Król pochwyci króla i zagarnie jego ziemie, narody spustoszą narody i podbiją kraje, a władcy uciekną do innych krajów, ziemia będzie miała innych mieszkańców, imperium barbarzyńskie najedzie Helladę i wydrze bogatej ziemi całe jej bogactwo, a ludzie staną na przeciw siebie w walce” (3,633-647).
Druga księga Barucha zawiera te same myśli. W rozdziale 27,5-13 wymienia ona dwanaście wydarzeń, które poprzedzą nowy wiek.
„W pierwszym etapie nastąpi początek rozruchów. W drugim etapie zabijani będą wielcy. W trzecim wielu padnie śmiertelnie rannych. W czwartym etapie wysłany zostanie miecz. W piątym zapanuje głód i susza. W szóstym etapie będą trzęsienia ziemi i terror... (tu następuje przerwa w rękopisie). ...W ósmym etapie pojawi się tłum widm i zaatakują złe duchy. W dziewiątym wybuchną pożary. W dziesiątym nastąpi grabież i wielki ucisk. W jedenastym etapie wybuchnie niegodziwość i amoralność. W dwunastym etapie nastąpi wielkie jednoczesne pomieszanie wszystkich wymienionych zdarzeń”. „Wszyscy mieszkańcy ziemi ruszą przeciwko sobie” (48,43).
„Będą się wzajemnie nienawidzić,
I prowokować wzajemnie do walki.
··········
I stanie się, że ktokolwiek wróci cało z wojny
zginie od trzęsienia ziemi,
I ktokolwiek ocaleje podczas trzęsienia ziemi
zginie w płomieniach pożaru,
I ktokolwiek wydostanie się z ognia
padnie z głodu”.
Jest oczywiste, że Jezus mówiąc o wojnach, pogłoskach o wojnie, posługiwał się obrazami stanowiącymi część i element żydowskich marzeń o przyszłości.
2. Dzień Pański miał być poprzedzony zaćmieniem słońca i księżyca. Dużo mówi o tym Stary Testament (Am 8,9; Jl 2,10; 3,15; Ez 32,7.8; Iz 13,10; 34,4). Także literatura popularna za czasów Jezusa pełna była opisów takich jak ten: „Wtedy słońce nagle zabłyśnie w nocy, a księżyc za dnia... Orbity gwiazd przemieszczą się” (4 Ezd 5,4-7). W drugiej księdze Barucha 32 czytamy: głoszę o „czasie, w którym potężny ma wstrząsnąć całym stworzeniem”. Wyrocznie Sybilijskie (3,796-806) mówią o czasie, kiedy „pojawią się na gwieździstym niebie miecze, wskazując świt i zmierzch... i cały blask słońca spadnie w popołudnie z nieba, i promienie księżyca zabłysną i wrócą na ziemię, i pojawi się znak ze skał, ociekający strumieniami krwi”. Księga pod tytułem „Wniebowzięcie Mojżesza” przewiduje czas, kiedy:
„Rogi słońca zostaną złamane, a słońce zamieni się w ciemność,
I księżyc nie da już światła, i cały zamieni się w krew.
I bieg gwiazd będzie zakłócony” (10,5).
Ponownie widać, że Jezus posługuje się popularnym i zrozumiałym dla wszystkich językiem.
3. Stałym elementem tego wyobrażenia było to, że Żydzi mieli zostać zgromadzeni i powrócić do Palestyny z czterech krańców ziemi. Stary Testament często wyraża tę myśl (Iz 27,13; 35,8-10; Mich 7,12; Zach 19,6-11). I znów kultura popularna kultywuje tę myśl:
„Zadmijcie na Syjonie w trąbę, aby wezwać świętych
Spowodujcie, aby Jerozolima słyszała głos tego, który przynosi dobrą nowinę.
Gdyż Bóg ulitował się nad Izraelem nawiedzając go.
Stań na wzgórzu, o Jeruzalem, a oto twoje dzieci,
Od wschodu i od zachodu zgromadzeni razem przed Panem”.
(Psalmy Salomona 11,1-3)
„Pan zbierze was razem w wierze ze względu na swą łagodną łaskę i ze względu na Abrahama, i Izaaka, i Jakuba”.
(Testament Aszera 7,5-7).
Trzeba tu zwrócić uwagę na jedną sprawę. Kiedy czytamy obrazowe słowa Jezusa o Powtórnym Przyjściu musimy pamiętać, że nie daje On nam ani planu wieczności ani rozkładu jazdy na przyszłość, ale po prostu używa języka i obrazów, które wielu Żydów znało i którymi się posługiwali kilkaset lat przed Nim.
Ale niezwykle interesujące jest to, że wszystko co prorokował Jezus, miało się niedługo wydarzyć. Przewidywał wojny, a przecież straszliwi Partowie już naciskali na granice rzymskie ze wszystkich stron. Przepowiedział trzęsienie ziemi i rzeczywiście w ciągu 40 lat, świat rzymski przeraziło trzęsienie, które zniszczyło Laodeyceę i zafascynował wybuch Wezuwiusza, który pogrzebał w lawie Pompeję tak doszczętnie, że przez stulecia nie można jej było odnaleźć. Prorokował głód, i rzeczywiście za panowania Klaudiusza wybuchł w Rzymie straszliwy głód. W niedalekiej przyszłości nadszedł czas tak strasznych wydarzeń, że kiedy Tacyt rozpoczął pisać swe dzieło historyczne, to, według jego słów wszystko zdawało się wskazywać iż bogowie dbają nie o zbawienie Cesarstwa Rzymskiego, ale o zemstę nad nim.
Z naszego fragmentu musimy zapamiętać to, że Jezus naprawdę przepowiedział w nim swoje ponowne przyjście. Użyte zaś obrazy możemy zignorować.
Czuwajcie! (13,28-37)
Należy tu zwrócić uwagę na dwie szczególne sprawy:
1. Twierdzi się czasem, że Jezus mylił się mówiąc, że te sprawy wydarzą się dla współczesnej sobie generacji. Lecz w rzeczywistości miał rację, ponieważ zdanie to nie odnosi się do Jego Powtórnego Przyjścia. A nawet nie może się odnosić, gdyż już następne zdanie stwierdza, że nie wie On, kiedy ten dzień nastąpi. Wypowiedź Jezusa odnosi się do proroctw o upadku Jerozolimy i o zniszczeniu Świątyni.
2. Jezus mówi, że nie zna dnia ani godziny swego ponownego przyjścia. Były sprawy, które nawet On złożył bez pytania w ręce Boga. Nie może być chyba większego ostrzeżenia i nagany dla tych, którzy określają daty i harmonogramy Powtórnego Przyjścia Jezusa. Takie działania to nic innego jak bluźnierstwo, gdyż są one wnikaniem w problem, którego sam Pan zgodził się nie rozstrzygać.
3. Tak więc Jezus wyciąga jeden praktyczny wniosek. Jesteśmy podobni do ludzi, którzy wiedzą, że ich Pan wróci ale nie wiedzą kiedy. Żyjemy w cieniu wieczności. Nie ma powodu do strachliwego i histerycznego oczekiwania. Ale oznacza to również, że dzień po dniu, praca nasza musi być wypełniona i zrobiona. Nie znaczy to, że mamy żyć w taki sposób, jakby nie miał dla nas znaczenia fakt, kiedy Pan przyjdzie. Naszym wielkim zadaniem w życiu jest czynienie każdego dnia miłym Bogu i przysposabianie się do stanięcia przed Nim w każdej chwili twarzą w twarz. Całe życie stanowi do spotkania z Królem.
Zaczęliśmy od stwierdzenia, że rozdział trzynasty jest bardzo trudny, ale ma nam on do przekazania wiele fundamentalnych prawd. Wymieńmy niektóre z nich.
1. Mówi nam, że tylko człowiek Boży potrafi przejrzeć tajemnice historii. Jezus znał przeznaczenie Jerozolimy. Inni nie dostrzegali tego co On. Aby zostać prawdziwym mężem stanu, trzeba być człowiekiem Bożym. Aby móc kierować krajem, trzeba samemu dać się kierować przez Boga. Tylko ten, kto zna Boga, może przystąpić do pewnych planów Bożych.
2. Mówi nam dwie sprawy na temat doktryny o powtórnym Przyjściu.
a) Stwierdza, że doktryna ta informuje o fakcie, którego zapominanie lub pomijanie jest dla nas niebezpieczne.
b) Mówi nam, że musimy pamiętać o tym, iż wszystko zostało wyrażone za pomocą elementów wyobraźni i pojęć, właściwym czasom Jezusa oraz że spekulowanie na ten temat jest bezużytecznym zajęciem, gdyż sam Jezus zadowolił się niewiedzą. Możemy być tylko pewni tego, że historia nie zdąża do nikąd. Ma nadejść wypełnienie się czasów.
3. Mówi nam, że najgłupszą postawą ze wszystkich jest zapomnienie o Bogu i zanurzenie się w tym świecie. Mądry jest ten człowiek, który nigdy nie zapomina o tym, że musi być gotów na każde wezwanie. Jeśli żyje się z tą świadomością, na końcu nie będzie czekać groza, ale wiekuista radość.
Zaczyna się ostatni akt (14,1-2)
Miał się rozpocząć ostatni akt życia Jezusa wśród tłumów. Święto Paschy i Przaśników to w istocie dwa oddzielne święta. Święto Paschy przypadało na czternasty dzień miesiąca Nisan, tj. około czternastego kwietnia. Natomiast święto Przaśnego Chleba (Przaśników) trwało przez siedem dni po święcie Paschy.
Sama Pascha była wielkim świętem, obchodzonym równie uroczyście jak Szabat. Święto Przaśników zwano małym festiwalem i chociaż podczas niego nie wolno było rozpoczynać żadnej nowej pracy, dopuszczano wykonanie „pracy niezbędnej dla interesów publicznych i zabezpieczającej przed osobistymi stratami”. Prawdziwie wielkim dniem był dzień Paschy.
Pascha stanowiła jedno z trzech obowiązujących świąt. Pozostałe dwa to: Pięćdziesiątnica i Święto Namiotów. Na każde z nich zobowiązani byli przybyć wszyscy Żydzi mieszkający nie dalej niż dwadzieścia pięć kilometrów od Jerozolimy.
Pascha posiadała podwójne znaczenie.
a) Pierwsze to znaczenie historyczne. Upamiętniała wyswobodzenie ludu Izraela z niewoli egipskiej (2 Mjż 12). Dawna opowieść relacjonuje jak Bóg zsyła na Egipt kolejne plagi i przy każdej z nich faraon obiecywał wypuścić lud. Ale gdy tylko kolejna klęska ustępowała, zatwardzał swe serce i cofał obietnice. W końcu nastała straszna noc, podczas której Anioł Śmierci przeszedł po ziemi egipskiej zabijając każdego pierworodnego syna we wszystkich domach. Izraelici musieli wcześniej zabić baranka. Pękiem hyzopu pomalowali krwią tego baranka odrzwia swych domów i kiedy Anioł Śmierci widział tak oznakowane drzwi, omijał dom, oszczędzał jego mieszkańców. Zanim Izraelici wyruszyli w swą drogę, musieli zjeść posiłek z pieczonego baranka i przaśnego chleba. Tę „Paschę”, to wyswobodzenie i ten posiłek upamiętniało właśnie Święto Paschy.
b) Miało ono również znaczenie rolnicze. Określało czas zbioru jęczmienia (3 Mjż 23,10.11). Dopiero potem można było sprzedawać jęczmień z nowych zbiorów lub wytwarzać z niego mąkę.
Czyniono wszelkie możliwe przygotowania do Święta Paschy. Miesiąc wcześniej wyjaśniano znaczenie święta w synagogach, a w szkołach codziennie prowadzone były lekcje na temat Paschy. Chodziło o to, aby nikt nie przygotowany nie przybył na obchody tego wielkiego święta. Porządkowano drogi, reperowano mosty. Wykonywano ponadto jedną szczególną czynność. Było w zwyczaju grzebanie umarłych przy drodze. Kiedy więc pielgrzym dotknął się jednego z tych przydrożnych grobów, wchodził fizycznie w kontakt z martwym ciałem a stając się wskutek tego nieczystym nie mógłby brać udziału w Święcie. Dlatego też przed Paschą malowano wszystkie te groby na biało, tak aby widoczne z daleka mogły być przez pielgrzymów omijane. Psalmy 120-134 noszą nazwę Psalmów Stopnia i zapewne śpiewali je pielgrzymi zdążający na Święto urozmaicając sobie w ten sposób drogę. Mówiono, że Psalm 122 był tym psalmem, który śpiewano w momencie wchodzenia na górę świątynną, w ostatnim etapie podróży.
Jak mówiliśmy, obowiązkiem każdego dorosłego Żyda mieszkającego w obrębie dwudziestu pięciu kilometrów od Jerozolimy było przybycie do tego miasta na Paschę, ale ludzi schodzili się ze znacznie większych odległości. Każdy Żyd miał ambicję, aby przynajmniej raz w życiu spożyć w Jerozolimie posiłek paschalny i dlatego z każdego kraju na świecie przybywali tutaj tak tłumnie pielgrzymi. Podczas Paschy wszystkie miejsca w Jerozolimie były zajęte. Miasto nie mogło pomieścić tych rzesz, toteż noclegi dla pielgrzymów ofiarowywały również dwie wioski leżące poza nim Betania oraz Betfage. U Józefa Flawiusza znajdujemy fragment dający wyobrażenie o ilości przybywających do miasta pielgrzymów. Flawiusz opowiada, że Cestiusz, gubernator Palestyny około roku 65-tego miał trudności z przekonaniem Nerona o wielkim znaczeniu religii żydowskiej. Aby wywrzeć na cesarzu wrażenie poprosił najwyższego Kapłana o dokonania spisu zabitych baranków podczas jednego ze świąt Paschy; liczba ta wynosiła dwieście sześćdziesiąt pięć tysięcy pięćset. Biorąc teraz pod uwagę, że według prawa jeden baranek powinien przypadać na grupę dziesięciu ludzi, wynika stąd, że ogółem musiało w Jerozolimie przebywać blisko trzy miliony pielgrzymów. To właśnie w tej wielkiej masie ludzkiej tkwił problem władz żydowskich. Podczas Paschy panowało wielkie podniecenie duchowe. Pamięć o wyzwoleniu z niewoli egipskiej kazała wszystkim tęsknić do wyzwolenia spod panowania Rzymu. W żadnym innym czasie narodowe uczucia nie były tak intensywne. Kwatera główna wojsk rzymskich w Judei nie mieściła się w Jerozolimie. Gubernator posiadał swą rezydencję i wojsko w Cezarei. Ale podczas Święta Paschy wysyłano do miasta specjalne oddziały wojskowe, które zajmowały Więżę Antoniusza kontrolującą rejon Świątyni. Rzymianie wiedzieli, że podczas Paschy wszystko mogło się wydarzyć, a wówczas nie mieliby żadnej szansy. Władze żydowskie były doskonale świadome tego, że w tak zapalnej atmosferze, aresztowanie Jezusa może spowodować rozruchy. I dlatego poszukiwali podstępu dzięki któremu mogliby Go uwięzić i postawić przed swym trybunałem, zanim tłum dowiedziałby się o tym.
Ostatni akt życia Jezusa miał się dokonać w mieście pełnym Żydów, przybyłych ze wszystkich stron świata. Przybyli tam, aby wspominać wyzwolenie swego narodu z niewoli egipskiej sprzed wielu wieków. I w tym samym czasie, Boski wybawiciel ludzkości został ukrzyżowany i zawisł na Krzyżu.
Ekstrawagancja miłości (14,3-9)
Ostrość tej opowieści tkwi w fakcie, że mówi nam ona o niemal ostatniej przysłudze, na jaką w stosunku do Siebie Jezus pozwolił. Przebywał On w domu człowieka zwanego Szymonem trędowatym w Betanii. W Palestynie ludzie nie siedzieli przy jedzeniu. Spoczywali na niskich kanapach w pozycji półleżącej, opierając się na lewym łokciu i posługując się prawą ręką przy spożywaniu pokarmu. Zatem każdy, kto podchodził do tak spoczywającej osoby, znajdował się znacznie powyżej niej. Do Jezusa podeszła kobieta, trzymając alabastrową fiolkę z olejkiem. Należało do zwyczaju wylanie kilku kropel perfum na gościa, gdy przybywał do domu lub zasiadał do spożycia posiłku. Ta fiolka zawierała nard bardzo kosztowny olejek aromatyczny wytwarzany z rzadkiej rośliny, pochodzącej z dalekich Indii. Ale kobieta nie wylała kilku kropel na głowię Jezusa, lecz rozbiła fiolkę i namaściła Go całą jej zawartością.
Kobieta mogła postąpić w ten sposób z kilku powodów. Być może rozbiła fiolkę na znak, że wszystko było do zużycia. Na Wschodzie panował zwyczaj, że kielich, z którego pił wybitny gość lub cudzoziemiec, był rozbijany dlatego, aby nigdy nie dotknęła go ręka osoby mniej dostojnej. Być może kobieta to właśnie miała na myśli Ale jest jedna rzecz, z której ona nie zdawała sobie sprawy, a którą my obecnie dostrzegamy. Widział ją również Jezus. Zwyczajem Wschodu zmarły najpierw był kąpany, a potem namaszczany olejkiem. Naczynie w którym znajdował się olejek było rozbijane, a potłuczone kawałki składano do grobu wraz z ciałem zmarłego. I chociaż kobieta nie to miała na myśli, postąpiła dokładnie tak, jak nakazywał uczynić ów zwyczaj.
Jej czyn wywołał krytykę ze strony kilku obecnych osób. Fiolka Nardu warta była ponad trzysta denarów. A denar, moneta rzymska, równała się w tamtych czasach zapłacie za jeden dzień pracy. Zatem fiolka z olejkiem miała wartość równą zapłacie za rok pracy. Dla niektórych czyn tej kobiety był skandalicznym marnotrawstwem. Te pieniądze można było przecież rozdać ubogim. Ale Jezus wszystko właściwie zrozumiał. Zacytował im Pismo: „Gdyż nie braknie ubogich na tej ziemi” (5 Mjż 15,11). Jezus dodał Biednym możecie zawsze pomagać, ale dla mnie niedługo nic nie będziecie mogli zrobić. „To, co się stało”: powiedział, „jest jakby namaszczeniem mojego ciała przed złożeniem go do grobu”.
Całe powyższe wydarzenie ukazuje nam działanie miłości.
1. Jezus powiedział, że to co zrobiła kobieta było rzeczą miłą. W języku greckim istnieją dwa słowa na określenie tego, co dobre. Jedno brzmi agathos i opisuje rzecz dobrą w sensie moralnym; drugie to kalos, opisujące rzecz, która nie tylko jest dobra ale i miła. Jakaś rzecz może być agathos, a jednocześnie mieć twardą, surową, srogą i nieatrakcyjną wymowę. Lecz to co oznaczono słowem kalos jest ujmujące i miłe, mające w sobie urok kwiatu. Strutheros z Greenock zwykł był mówić, że dla Kościoła nic nie byłoby tak dobre jak to, aby chrześcijanie czasami „czynili jakąś miłą rzecz”. To właśnie dokładnie oznacza kalos i taką rzecz uczyniła ta kobieta. Owocem miłości są nie tylko czyny dobre, ale również czyny miłe.
2. Jeśli miłość jest prawdziwa, musi zawsze zawierać w sobie pewną dozę ekstrawagancji. Miłość nie kalkuluje dokładnie wszystkich za i przeciw. Nie zastanawia się jak niewiele w swej skromności może dać. Gdyby dała z siebie wszystko co ma, gdyby naprawdę ofiarowała cały świat, taki dar wciąż byłby za mały. W miłości tkwi szaleństwo, które nie pozwala liczyć się z kosztami.
3. Miłość potrafi dostrzec istnienie czynów, których dokonanie możliwe jest tylko raz w życiu. Jedna z tragedii naszego życia polega na tym, że chociaż często skłonni jesteśmy do zrobienia czegoś pięknego i wspaniałego, to jednak tego nie robimy. Może dlatego, że jesteśmy zbyt nieśmiali, lub czujemy się trochę niezręcznie. Być może po chwili namysłu decydujemy się wybrać drogę wskazaną przez odwagę i zdrowy rozsądek. Dzieje się tak w najprostszych sprawach: impuls do wysłania listu z podziękowaniami, impuls do powiedzenia komuś o naszej miłości i wyrażenia mu naszej wdzięczności, impuls do dania komuś prezentu, lub do powiedzenia czegoś szczególnego. A tragedia tkwi w tym, że ten impuls tak często bywa zduszony w zarodku. Nasz świat stałby się znacznie milszy, gdyby było więcej takich ludzi jak owa kobieta, która działała pod wpływem impulsu miłości, wiedziała bowiem w głębi serca, że gdyby nie postąpiła tak w tamtym momencie, w ogóle by tak nie postąpiła. Jakże ten ostatni, ekstrawagancki impuls dobroci musiał podnieść Jezusa na duchu.
4. Musimy zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Ponownie widzimy niezachwianą pewność Jezusa. Krzyż wyłaniał się zupełnie blisko, a On ani na chwilę nie wierzył, że ten Krzyż oznacza koniec. Wiedział, że Dobra Nowina obiegnie cały świat, a wraz z nią ta historia o małej rzeczy uczynionej z ekstrawaganckim szaleństwem miłości, pod wpływem impulsu płynącego z miłującego serca.
Zdrajca (14,10-11)
Z absolutnym mistrzostwem zestawia Marek scenę namaszczenia w Betanii ze sceną zdrady Judasza. Bez komentarza usytuowuje on obok siebie akt szczodrej miłości i straszliwej zdrady.
O Judaszu zawsze myślimy z drżeniem serca. Dante umieszcza go w najniższym rejonie piekła, zimnym i lodowatym, przeznaczonym nie dla grzeszników z namiętności, ale dla tych, którzy z wyrachowaniem i rozmyślnie grzeszyli przeciwko miłości Bożej.
Marek opowiada nam tę historię tak oszczędzając słowa, że nie pozostawia nam żadnego materiału do analiz. Ale w postępowaniu Judasza możemy wyróżnić pewne elementy.
1. Była w nim chciwość. Mateusz 26,15 opowiada, że Judasz poszedł do władz i zapytał, jaką cenę gotowi są zapłacić i wytargował od nich trzydzieści srebrników. Ewangelista Jan w 27-mym wierszu 11-go rozdziału podaje dodatkowy szczegół. Czytamy tam, że przedstawiciele władz poprosili o informację o miejsce pobytu Jezusa, aby go móc szybko zaaresztować. Zapewne już wtedy Jezus postawiony był poza prawem, a na jego głowę nałożono cenę, o czym wiedział Judasz pragnąc otrzymać tę nagrodę. Jan stwierdza to wyraźnie. Mówi, że Judasz był skarbnikiem w grupie apostołów i że wykorzystywał swą funkcję do wykradania pieniędzy ze wspólnej kasy (J 13,6). Jest to możliwe. Pragnienie pieniędzy za wszelką cenę jest czymś strasznym. Potrafi zaślepić w człowieku poczucie uczciwości i honoru. Może spowodować, że przestanie się troszczyć o sposób ich uzyskania dopóki będzie zdobywał. Judasz za późno odkrył, że taka postawa kosztuje zbyt drogo.
2. Niewątpliwie musiała w nim tkwić zazdrość. Niemiecki poeta Klopstock uważał, że Judasz przyłączając się do Dwunastu, posiadał wszelkie dary i cnoty, które mogły go uczynić wielkim, lecz krok po kroku zżerała go zazdrość o Jana, ukochanego ucznia, i że ta właśnie zazdrość pchnęła go do tak strasznego czynu. Łatwo dostrzec, że wśród Dwunastki następowały napięcia. Większość potrafiła je przezwyciężyć. Judasz był jedynym, w sercu którego tkwił nieprzezwyciężony i niekontrolowany demon zazdrości. Niewiele jest innych czynników, które mogą tak zniszczyć nasze życie i innych ludzi jak zazdrość.
3. Niewątpliwie tkwiła w nim ambicja. Ciągle widzimy, jak Dwunastu myśli o Królestwie Jezusa w kategoriach królestwa ziemskiego i jak niektórzy marzą o zajęciu w nim wysokich stanowisk. Podobnie musiał myśleć i Judasz. Zapewne, kiedy inni wciąż trwali przy swoich marzeniach on był pierwszym, który uświadomił sobie, że marzenia te są błędne, i nie mają żadnej szansy realizacji na ziemi. I może właśnie pod wpływem tego rozczarowania, miłość jaką do tej pory żywił do Jezusa, ustąpiła miejsce nienawiści. W sztuce „Henryk VIII” Szekspir każe Wosley'owi powiedzieć do Tomasza Cromwella:
„Zrzec się ambicji, błagam cię, Cromwellu,
To grzech, co z nieba strącił archaniołów,
A jakże człowiek, stwórcy swego obraz,
Może tą drogą do zbawienia dobiec?
Mniej siebie kochaj niż swych nieprzyjaciół”.
To właśnie ambicja depcząca dla osiągnięcia celu miłość, honor i wszystko co piękne, opanowała jego serce.
4. Umysły ludzkie zawsze zafascynowała myśl, że być może Judasz nie pragnął wcale śmierci Jezusa. Jest prawie pewne, że był on fanatycznym nacjonalistą, i że widział w Jezusie jedyną osobę, zdolną do urzeczywistnienia jego marzeń o narodowej potędze i chwale. Ale teraz dostrzegł, że Jezus zmierza do śmierci na krzyżu. I dlatego, być może w ostatniej próbie realizacji swego marzenia, wydał Jezusa, aby zmusić go do działania. Wydał go władzom z myślą, że Jezus będzie zmuszony działać dla ratowania siebie; że ten czyn zapoczątkuje zwycięską kampanię, o której tak marzył i śnił. Możliwe, że Judasza usprawiedliwia fakt, iż kiedy dostrzegł to co zrobił, poszedł i odrzucił przeklęte pieniądze pod nogi władz żydowskich, uciekł i popełnił samobójstwo, wieszając się (Mt 27,3-5). Jeśli taka jest tragedia Judasza, to jest to największa tragedia w historii.
5. Zarówno Łukasz jak i Jan stwierdzają jedno. Mówią po prostu, że Judasza opanował diabeł (Łk 22,2; J 13,27). Analizując sytuację dokładnie, uświadamiamy sobie, że tak się właśnie stało. Judasz chciał, aby Jezus był tym, kim on chciał, a nie tym, kim chciał być Jezus. W rzeczywistości Judasz związał się z Jezusem nie tyle dlatego, aby stać się jego naśladowcą, ale raczej po to by posłużyć się Jezusem do realizacji planów, pragnień i intryg swego ambitnego serca. Nie ulegał Jezusowi, chcąc, aby Jezus uległ jemu; a kiedy Ten objął własną drogę działania, drogę krzyża, tak rozwścieczyło to Judasza, że Go wydał.
Istotą każdego grzechu jest pycha. Sednem grzechu jest niezależność. Korzeniem grzechu jest pragnienie postępowania według naszego upodobania, a nie według tego, co się podoba Bogu. To właśnie znaczy Diabeł, Szatan, Zło. Wyraża on wszystko to, co sprzeciwia się Bogu, i nie chce się przed nim ugiąć. Taki właśnie duch ucieleśnił się w Judaszu.
Wzdrygamy się na myśl o Judaszu. Ale pomyślmy ponownie o chciwości, zazdrości, ambicji, dominującym pragnieniem posiadania własnej drogi postępowania. Czy bardzo się różnimy? Są to cechy, które doprowadziły Judasza i wciąż wiodą ludzi do zdrady Pana w każdej epoce dziejów.
Przygotowania do święta (14,12-16)
To zapewne niezwykłe słowo w odniesieniu do Jezusa, ale gdy czytamy narrację z ostatniego tygodnia Jego życia, nie możemy oprzeć się wrażeniu, że Jezus posiadał to, co można by nazwać sprawnością organizacyjną. Wciąż widzimy, jak Pan niczego nie pozostawiał na ostatnią chwilę. I tak jak znacznie wcześniej przygotował źrebię na swój wjazd do Jerozolimy, tak teraz czytamy o tym, jak wszystkie sprawy organizacyjne ustalił wcześniej. Uczniowie Jezusa chcieli wiedzieć gdzie będą jedli posiłek paschalny. Wysłał więc ich do Jerozolimy z instrukcjami, aby poszukali człowieka, niosącego gliniany dzbanek z wodą. Był to już wcześniej umówiony znak. Noszenie dzbanów z wodą było to zajęcie dla kobiet. Żaden mężczyzna by tego nie zrobił. Zatem mężczyzna z dzbanem na ramieniu wyróżniał się z tłumu podobnie jak dziś wyróżniałby się mężczyzna z damską torebką. Jezus nie zostawił spraw na ostatnią chwilę. Znacznie wcześniej zorganizował miejsce ostatniego spotkania z uczniami.
Większe żydowskie domy posiadały górne pokoje. Domy takie wyglądały dokładnie tak jak mniejsze pudełko postawione na większym. Mniejsze pudełko to górny pokój, a wejście do niego prowadziło górnymi schodami, co zmuszało do przejścia przez pokój główny. Ten górny pokój używano do różnych celów. Mógł być magazynem, miejscem odpoczynku i medytacji, lub pokojem gościnnym. Ale w szczególności był miejscem, w którym rabin nauczał wybraną grupę swych bliskich uczniów... Jezus postąpił zgodnie z tym zwyczajem, godnym każdego rabina.
Musimy pamiętać istotną rzecz, dotyczącą żydowskiej rachuby długości dnia. Nowy dzień zaczynał się o godzinie szóstej po południu. Aż do godziny szóstej po południu, był dzień trzynasty miesiąca Nisan, dzień przygotowania do święta Paschy. Ale dzień 14 Nisam, właściwy dzień Paschy, zaczynał się o szóstej po południu trzynastego Nisan. Wyrażając to w pojęciach współczesnych, dla Żyda piątek zaczynał się o szóstej po południu w czwartek.
Jakie to były przygotowania, które Żyd robił przed dniem Paschy?
Pierwszym było ceremonialne poszukiwanie drożdży. Przed Paschą każda cząstka drożdży musiała być usunięta z domu. Działo się tak dlatego, że pierwszą Paschę w Egipcie (2 Mjż 12) jedzono z przaśnym chlebem. Nie jest on w ogóle podobny do zwykłego chleba. Przypomina raczej biszkopt. Wykonywany był w Egipcie, ponieważ piekło się go szybciej nić zwykły bochen, a pierwsza Pascha spożywana była w trakcie ucieczki z Egiptu, w pośpiechu, w ciągłej gotowości do dalszej drogi. Ponadto, drożdże symbolizowały zepsucie. Wywołują one fermentację ciasta, a Żyd identyfikował fermentację z gniciem - stąd drożdże (zaczyn) oznaczały gnicie i rozkład. W dniu poprzedzającym Paschę, pan domu brał zapaloną świecę i uroczyście poszukiwał drożdży. Zanim zaczął to robić, modlił się następująco:
„Bądź błogosławiony, Jahwe, nasz Boże, Królu Wszechświata, który nas poświęciłeś Twoimi przykazaniami i rozkazałeś usunąć drożdże”.
Na zakończenie poszukiwań w domostwie mówił:
„Wszystkie drożdże w moim obejściu, które zobaczyłem i których nie zobaczyłem, oby ich nie było, niech będą uznane za pył ziemi.”
Następnie, po południu poprzedzającym wieczór Paschy, miało miejsce ofiarowanie Baranka Paschalnego. Wszyscy zdążali do Świątyni. Każdy wierzący musiał zabić swego własnego baranka, składając przy tym samym swą własną ofiarę. W rozumieniu Żydów każda krew była poświęcona Bogu, gdyż utożsamiali krew z życiem. Takie spojrzenie całkiem naturalne wynikało z obserwacji: wraz z upływem krwi, zanikało życie. Zatem w Świątyni każdy wierzący zabijał swego własnego baranka. Między wiernymi a ołtarzem znajdowały się dwa długie rzędy kapłanów z których każdy miał złotą lub srebrną czaszę. Gdy gardło baranka zostało podcięte, krew spływała do jednej z takich czasz, którą następnie przesuwano wzdłuż rzędu, dopóki kapłan znajdujący się na końcu nie postawił pełną krwi czaszę na ołtarzu. Wtedy z zabitego baranka zdejmowano skórę, usuwano wnętrzności i tłuszcz, ponieważ stanowiły one część niezbędnej ofiary, a to co pozostało oddawano z powrotem wierzącemu. Jeśli liczby podane przez Józefa Flawiusza są w przybliżeniu prawdziwe, musiano zabić ponad ćwierć miliona baranków, a scenę z dziedzińca Świątyni i zakrwawionego ołtarza trudno sobie wprost wyobrazić. Baranka zabierano do domu i pieczono. Nie wolno go było gotować. Musiał być pieczony na wolnym ogniu, na rożnie wykonanym z drzewa granatu. Rożen powinien przechodzić dokładnie przez baranka od pyska do odbytu, a zwierzę musiało być pieczone całe, z łbem, nogami i ogonem.
Sam stół miał kształt kwadratu, z jednym bokiem nie zastawionym. Był niski, a goście spoczywali przy nim na tapczanach w pozycji półleżącej, podpierając się na lewym ramieniu zaś wolną prawą rękę używali do jedzenia.
Pewne niezbędne rzeczy musieli przygotować uczniowie. Były to:
1. Baranek, przypominający, jak domy ich przodków zostały ocalone znakiem krwi, gdy anioł śmierci szedł przez Egipt.
2. Przaśny chleb, mający przypominać, który jedli ich przodkowie w pośpiechu, gdy uciekali z niewoli egipskiej.
3. Czaszę ze słoną wodą, przypominającą łzy, które izraelici wylewali w Egipcie i wody Morza Czerwonego, przez które w cudowny sposób przeszli.
4. Zestaw gorzkich ziół: chrzan, cykoria, endywa, sałata, szanta, przypominająca o goryczy w niewoli w Egipcie.
5. Pasta zwana Charosheth, będącą mieszaniną jabłek, daktyli, granatów i orzechów a przypominającą im glinę, z której Izraelici wykonywali cegły w Egipcie. Przez tę pastę przechodziły laski cynamonowe, będące przypomnieniem słomy, z pomocą której wykonywane były te cegły.
6. Cztery kielichy wina. Zawierały one nieco więcej niż ćwierć litra wina, ale w taki sposób, że trzy części wina zmieszane były z dwoma częściami wody. Te cztery kielichy wypijane kolejno w trakcie posiłku, przypominać miały o czterech obietnicach zawartych w Księdze Wyjścia 6,6-7:
„Ja was uwolnię od ciężarów nałożonych przez Egipcjan
i wybawię was z ich niewoli
i wyzwolę was wyciągniętym ramieniem i przez surowe wyroki.
I przyjmę was za swój lud i będę wam Bogiem”.
Oto przygotowania, które trzeba było dokonać na Święto Paschy. Każdy szczegół tego wielkiego dnia wyzwolenia mówił o tym, jak Bóg wyswobodził swój lud z niewoli w Egipcie. W takim dniu Ten, który oswobodził świat od grzechu, miał zasiąść do ostatniego posiłku ze swoimi uczniami.
Ostatni apel miłości (14,17-21)
Jak czytaliśmy nowy dzień zaczynał się o 6-tej po południu, a kiedy nadszedł wieczór Paschy Jezus przyszedł i zasiadł z Dwunastoma. Była tylko jedna różnica w tym obrządku w porównaniu do Paschy obchodzonej wiele stuleci temu w Egipcie. Podczas pierwszej Paschy, posiłek spożywano na stojący (2 Mjż 12,11). Wynikało to z pośpiechu, będącym znakiem tego, że jedzący znajdowali się w trakcie ucieczki jeszcze jako niewolnicy. W czasach Jezusa istniał przepis, aby posiłek jeść w pozycji półleżącej, na znak że jest się człowiekiem wolnym, posiadającym własny dom i kraj.
Powyższy fragment jest bardzo wzruszający. Przez cały czas w umyśle Jezusa tkwił następujący tekst: „Nawet przyjaciel mój, któremu zaufałem, który jadł mój chleb, podniósł piętę przeciwko mnie” (Ps 41,10). To te słowa ciągle miał Jezus na myśli. Dostrzegamy tu pewne ważne elementy.
1. Jezus wiedział co ma się wydarzyć. W tym tkwi dowód największej odwagi Jezusa w tych ostatnich dniach. Mógł przecież łatwo wycofać się, a jednak nieugięcie kroczył do przodu. Homer opowiada, jak wielkiemu wodzowi Achillesowi powiedziano, że jeśli przystąpi do swej ostatniej bitwy, zginie. Odpowiedź jego brzmiała: „Tym nie mniej zdecydowany jestem walczyć”. Mając pełną wiedzę o tym, co Go czeka, Jezus zdecydowanie szedł dalej.
2. Jezus widział serce Judasza. To dziwne, ale inni uczniowie chyba nie mieli żadnych co do niego podejrzeń. Gdyby wiedzieli, w co zaangażowany był Judasz, zapewne próbowaliby go powstrzymać siłą. Jest tu coś o czym trzeba pamiętać. Są sprawy które chcemy ukryć przed ludźmi. Są sprawy, które udało nam się ukryć. Ale nie może nam się udać zatajenie ich przed Jezusem Chrystusem. Jest On bowiem badaczem serc ludzkich. Wie, co tkwi w człowieku głęboko.
„Nasze myśli leżą, odkryte przed Twym wzrokiem,
I nagle przed Twoim spojrzeniem.
Nasze tajemne grzechy znajdują się w świetle Twego czystego oblicza”.
Zaprawdę, błogosławieni są ludzie czystego serca.
3. W naszym fragmencie czytamy, jak Jezus oferuje Judaszowi dwie rzeczy.
a) Zwraca się do niego z ostatnim apelem miłości. To tak, jakby mu mówił: „Wiem, co zamierzasz. Czy nie powstrzymasz się nawet teraz?”.
b) Daje Judaszowi ostatnie ostrzeżenie. Mówi o konsekwencjach, zamierzenia, leżącego głęboko w sercu Judasza. Trzeba zwrócić uwagę na istotę postępowania Boga z nami - nie wywiera On na nas żadnego przymusu. Jezus mógł bez wątpienia powstrzymać Judasza. Wystarczyłoby aby powiedział Jedenastu o tam co on obmyśla i planuje; zapewne nie opuściłby żywy tego pokoju, gdyż pozostali raczej zabiliby go, niż pozwoliliby mu iść. Oto cała sytuacja człowieka. Bóg dał mu wolę, która jest wolna. Jego miłość zwraca się ku nam. Jego prawda nas ostrzega. Ale nie ma przymusu. Straszliwa jest odpowiedzialność człowieka, gdyż może on odtrącić wezwanie miłości Bożej i ignorować ostrzegający jego głos. W ostateczności tylko my, ponosimy odpowiedzialność za nasze grzechy.
Grecka legenda opowiada o tym, jak dwóch sławnych podróżników przepływało między skałami, na których siedziały syreny. Śpiewały one tak słodko, że nie odparcie wabiły żeglarzy w kierunku ich zguby. Przepływał obok tych skał Ulises. Jego metoda oparcia się syrenom polegała na tym, że zatykał uszy marynarzom tak, aby nic nie słyszeli i kazał im się przywiązać linami do masztów, aby nie mogli się wyrwać i zareagować na kuszącą słodycz głosu syreny. Oparł się pokusie stosując przymus. Inny podróżnik, Orfeusz, był najsłodszym muzykiem świata. Jego metoda oparcia się pokusie polegała na tym, że kiedy przepływał obok skał z syrenami, grał i śpiewał z tak nadzwyczajną słodyczą, że nie słychać nawet było ich nęcących melodii z powodu nieodpartego śpiewu Orfeusza. Istota jego metody polegała więc na tym, że kuszącemu wołaniu syren, przeciwstawił wołanie jeszcze silniejsze. Na tym też polega metoda Boża. Bóg nie powstrzymuje nas od grzechu siłą. Stara się tylko abyśmy Go kochali tak bardzo, by Jego głos stał się słodszy, niż wszystkie te głosy, które nas od Niego odciągają.
Symbol zbawienia (14,22-26)
Musimy najpierw omówić różne elementy Święta Paschy, abyśmy mogli śledzić postępowanie Jezusa i Jego uczniów. Oto one:
1. Kielich Kodesz (Kiddush). Kodesz znaczy poświęcenie lub oddzielenie. Był to akt, który jakby oddzielał ten posiłek, od wszystkich innych, zwykłych. Osoba, będąca głową rodziny, brała kielich i wypowiadała nad nim modlitwę, po czym wszyscy z niego pili.
2. Pierwsze mycie rąk. Wykonywał to tylko ten, kto miał celebrować święto. Trzykrotnie trzeba było myć ręce w określony ściśle sposób, który omówiliśmy szczegółowo w rozdziale siódmym.
3. Brano kawałek pietruszki lub sałatę i zanurzano do czaszy ze słoną wodą, po czym zjadano. Miało to pobudzić apetyt, ale także zawarty tu był symbol. Pietruszka oznaczała hyzop, którym malowano odrzwia krwią, oznaczała łzy wylewane w Egipcie oraz wody Morza Czerwonego, przez które lud Izraelski został bezpiecznie przeprowadzony.
4. Łamanie chleba. Przy łamaniu chleba wypowiadano dwa błogosławieństwa. „Bądź błogosławiony, Panie, nasz Boże, Królu Wszechświata, który stworzyłeś chleb z ziemi”, lub: „Bądź błogosławiony nasz Ojcze w Niebiesiech, który dajesz nam dzisiaj niezbędny chleb”. Na stole leżały trzy plasterki przaśnego chleba. Brano plasterek środkowy i łamano go. Na tym etapie jedzono bardzo mało. Miało to przypominać Żydom chleb cierpienia, który spożywali w Egipcie; zaś łamanie miało im przypomnieć, że jako niewolnicy nigdy nie jedli całego bochenka, ale tylko kawałki. Podczas łamania chleba, pełniący rolę głowy rodziny, wypowiadał słowa: „Oto chleb cierpienia, który nasi przodkowie jedli w ziemi egipskiej. Ktokolwiek jest głodny, niech przyjdzie i je. Ktokolwiek jest w potrzebie, niech przyjdzie, niech przyjdzie i święci Paschę z nami”. (Gdy Pascha obchodzona jest obecnie poza Izraelem dodawana jest w tym miejscu słynna modlitwa: „Tym razem obchodzimy ją tutaj, ale w następnym roku w ziemi Izraela. Teraz jako niewolnicy, za rok jako wolni”).
5. Następnie na miejsce Opowiadanie historii wyzwolenia. Prosi się najmłodszą osobę z obecnych, aby powiedziała, co odróżnia ten dzień od wszystkich pozostałych dni i dlaczego się go tak obchodzi. A następnie pełniący rolę głowy domu opowiada całą historię Izraela, aż do wielkiego wybawienia, które upamiętnia święto Paschy. Dla Żydów Pascha nigdy nie stała się rytuałem; zawsze była i jest przypomnieniem mocy i miłosierdzia (łaski) Boga.
6. Śpiewa się Psalmy 113 i 114. Psalmy 113-118 nazywają się Hallel, co znaczy Wielbienie Boga. Wszystkie są psalmami pochwalnymi. Wchodziły one w skład pierwszych tekstów, które chłopiec żydowski musiał opanować pamięciowo, kiedy był jeszcze bardzo młody.
7. Wypija się drugi kielich. Nazywany jest Kielichem Heggady, (Haggadah), co oznacza Kielich Wyjaśnienia lub Proklamacji.
8. Wszyscy obecni myją teraz ręce, przygotowując się do posiłku.
9. Zmawiana jest modlitwa przed posiłkiem: „Bądź błogosławiony, Panie, Boże nasz, który dajesz owoce ziemi. Błogosławiony bądź Boże, która uświęciłeś nas swymi przykazaniami i ucieszyłeś nas spożywaniem tego przaśnego chleba”. Potem rozdawane są małe kawałki przaśnego chleba.
10. Niektóre gorzkie zioła umieszcza się między dwoma kawałkami przaśnego chleba, zanurza w Karoszet i zjada. Jest to tak zwana Maczanka. Stanowi ona dla Żydów przypomnienie niewoli i cegieł do produkcji których byli niegdyś zmuszani.
11. Teraz następuje właściwy posiłek. Trzeba zjeść całego baranka wszystko, co zostaje, należy zniszczyć i nie wolno zurzyć do zwykłego posiłku.
12. Ponownie myje się ręce.
13. Zjada się resztki przaśnego chleba.
14. Następuje modlitwa dziękczynna, zawierająca prośbę o przyjście Eliasza, zwiastuna Mesjasza. następnie wypija się trzeci kielich, zwany Kielichem Błogosławieństwa. Wypowiadane błogosławieństwo brzmi: „Błogosławionyś Panie, nasz Boże, Królu Wszechświata, który stworzyłeś grono winne”.
15. Śpiewa się drugą część Hallelu - Psalmy 115-118.
16. Wypijany jest czwarty kielich i śpiewany Psalm 136, znany jako Wielki Hallel.
17. Wypowiada się dwie, krótkie modlitwy:
„Wszystkie Twoje dzieła wielbią Ciebie, Panie, nasz Boże. I wszyscy Twoi święci, sprawiedliwi, który Ci się podobają i wszystek twój lud, dom Izraela, w radosnych śpiewach niech wielbią, błogosławią, uwielbiają, wywyższają, czczą, uświęcają i przypisują Królestwo Twemu imieniu o Boże, nasz Królu. Bo dobrym jest wielbić Ciebie i przyjemnością jest śpiewać chwałę Twemu imieniu, gdyż od wieczności po wieczność Ty jesteś Bogiem”.
„Oddech, wszystkich którzy żyją będzie wielbić Twoje imię, o Panie, nasz Boże. I duch wszelkiego ciała będzie wciąż wychwalał i wywyższał Twoją chwałę, o Boże nasz Królu. Gdyż od wieczności poprzez wieczność Ty jesteś Bogiem i oprócz Ciebie nie mamy żadnego króla, odkupiciela i zbawiciela”.
Tak kończyło się święto Paschy. Jeśli w ten sposób obchodził je i Jezus z uczniami, dwa jego elementy, zawarte w punktach 13 i 14 uczynił własnymi ale element wyrażony w punkcie 16 był zapewne hymnem który zaśpiewali zanim udali się na Górę Oliwną.
Przyjrzyjmy się teraz temu, co Jezus robił i czego szukał aby wywołać wrażenie na swych uczniach. Widzieliśmy już, jak prorocy Izraela uciekali się do symbolicznych, dramatycznych czynów gdy odczuwali, że słowa nie wystarczają. Tak postąpił właśnie Achiasz, rozdzierając szaty na dwanaście kawałków i dając dziesięć z nich Jeroboamowi na dowód tego, że dziesięć plemion uczyni go królem (1 Krl 11,29-32). Tak zrobił Jeremiasz, gdy nałożył na siebie więzy i jarzmo na dowód nadchodzącej niewoli (Jer 27). I podobnie zachował się prorok Chananiach, kiedy złamał jarzmo, jakie nosił Jeremiasz (Jr 28,10.11) oraz Ezechiel (Ez 4,1-8; 5,1-4). Działo się tak, gdyż słowa były łatwo zapominane, ale dramatyczna akcja dobrze odciskała się w pamięci. Tak właśnie postąpił Jezus łącząc swe dramatyczne działanie ze starożytnym świętem swego ludu, aby tym lepiej utrwaliło się ono w pamięci uczniów. Powiedział: „Patrzcie! Podobnie jak ten chleb jest tu łamany, tak moje ciało będzie łamane dla was! Podobnie jak wylewane jest czerwone wino z tego kielicha, tak moja krew będzie wylewana za was!”.
Co miał Jezus na myśli mówiąc, że ten kielich oznacza nowe przymierze? Słowo przymierze było popularne w religii żydowskiej, której fundamentem był fakt, że Bóg zawarł przymierze z Izraelem. Słowo to oznacza coś zbliżonego do układu, umowy, wzajemnej zależności. Księga Wyjścia 24,3-8 podaje zawarcie starego przymierza. Widzimy tu, że było ono całkowicie zależne od przestrzegania przez Izrael prawa. Jeśli prawo zostało złamane, zerwane też było przymierze, a stosunki między Bogiem a narodem ulegały zniszczeniu. Była to zależność całkowicie oparta na prawie i na posłuszeństwie wobec tego prawa. Bóg był sędzią. A ponieważ nikt nie potrafi w pełni przestrzegać prawa, ludzie zawsze nie dotrzymywali umowy. Ale Jezus mówi: „Wprowadzam i zatwierdzam nowe przymierze, nowy rodzaj stosunku między Bogiem a człowiekiem. Nie zależy on już od prawa, ale od mojej krwi, którą przeleję”. Oznacza to, że opiera się ono wyłącznie na miłości. To nowe przymierze będzie stosunkiem między człowiekiem i Bogiem, który nie zależy od wypełniania prawa, ale od miłości. Jezus mówi nijako: „To co czynię, ma wam pokazać, jak bardzo Bóg was kocha”. Ludzie nie będą już więcej znajdowali się po prostu pod prawem Bożym. Z powodu tego, co Jezus uczynił i powiedział, będą oni na zawsze w zasięgu miłości Bożej. Oto istota Sakramentu.
Na jedną jeszcze rzecz zwróćmy jeszcze uwagę. W ostatnim zdaniu znów poruszone są dwie sprawy, z którymi często spotykaliśmy się wcześniej. Co do nich Jezus był pewien. Wiedział, że ma umrzeć, i wiedział, że Jego Królestwo nadejdzie. Pewien był Krzyża, ale też i chwały. A powód tej pewności stanowiło pełne przekonanie Jezusa o miłości Bożej i grzeszności człowieka oraz wiedza o tym, że na końcu miłości ta przezwycięży grzech.
Przyjaciele zawodzą (14,27-31)
Zdumiewa fakt, że Jezusa nic nie mogło zaskoczyć. Opozycja, niezrozumienie, wrogość ortodoksyjnych przywódców ludu, zdrada jednego z najbliższych, ból i agonia na Krzyżu - na to wszystko był przygotowany. Ale, być może, najbardziej zraniło Go niepowodzenie jego przyjaźni. Właśnie wtedy, gdy staje się wobec tak strasznych rzeczy, człowiek najbardziej potrzebuje wsparcia przyjaciół, i właśnie dokładnie wtedy, przyjaciele Jezusa pozostawili Go samemu sobie i opuścili Go. Nie istniały takie odcienie fizycznego i duchowego cierpienia, przez które by Jezus nie przeszedł. Sir Hugh Walpole napisał wielką powieść pod tytułem „Hart ducha”. Jest ona opowieścią o człowieku mieniem Piotr, którego credo brzmiało: „Nie liczy się życie, ale odwaga którą je wypełniasz”. Życie uczyniło Piotrowi wiele złego. Pod koniec, w krytycznym jego momencie usłyszał głos: „Błogosławiony niech będzie wszelki ból, cierpienie i każda tortura ciała. Błogosławiona niech będzie wszelka strata, opuszczenie przez przyjaciół i poświęcenie miłości, Błogosławione niech będą wszystkie niepowodzenia i upadek wszystkich ziemskich nadziei. Błogosławiony niech będą wszelki smutek, trudności, przeżycia wymagają odwagi. Błogosławione niech będą te rzeczy, ponieważ z nich buduje się człowiek”. Piotr upadł modląc się: „Uczyń ze mnie człowieka... który się nie obawia niczego, który gotowy jest na wszystko. Miłość, przyjaźń, powodzenie... niech biorę gdy przychodzą i niech się nie troszczę o nie gdy ich nie ma. Daj mi odwagę. Uczyń mnie dzielnym”. Jezus posiadał w najwyższym stopniu więcej niż ktokolwiek z żyjących hart ducha, zdolność pozostawania wyprostowanym, niezależnie od otrzymywanych ciosów i pogodę ducha mimo przeżytych klęsk i nadchodzących cierpień. Wciąż stajemy z zapartym tchem w obliczu tego niezwykłego heroizmu Jezusa.
Kiedy Jezus przepowiedział te tragiczne fakty niedotrzymania wierności, Piotr nie mógł uwierzyć, że to się zdarzy. W czasach niepokojów w epoce Stewartów, pochwycono Markiza Huntly. Kazano mu wyprzeć się tego, czemu był dotychczas wierny. Skazano na pień katowski i topór i powiedziano, że jeśli nie przestanie być lojalny, zostanie natychmiast stracony. Wtedy odpowiedział: „Możecie mi zdjąć głowę z karku, ale nigdy nie odbierzecie królowi mojego serca”. Tak właśnie tej nocy powiedział Piotr. Można się wiele nauczyć, patrząc na słowo użyte przez Jezusa na określenie „zaprzeć się”. Pochodzi ono od greckiego czasownika skandalizein, które z kolei wywodzi się od skandalon lub slandalethron, oznaczającego przynętę w pułapce, patyk na który wabione jest zwierzę i które zamyka pułapkę, kiedy zwierzę próbuje do niej wejść. Tak zatem, słowo skandalizen znaczy usidlać, złapać w pułapkę lub schwycić postępem. Piotr był zbyt pewny siebie. Zapomniał o zasadzkach jakie życie zastawia na najlepszych z ludzi. Zapomniał, że nawet najlepsi mogą wejść na śliskie, niepewne miejsca i upaść. Zapomniał o własnej ludzkiej słabości i o sile pokus diabelskich. Ale o jednym trzeba pamiętać mówiąc o Piotrze: Jego serce znajdowało się we właściwym miejscu. Lepiej jak Piotr być człowiekiem o gorącym sercu, pełnym miłości, nawet jeżeli przez chwilę ta miłość zawodzi i to w najbardziej haniebny sposób, niż Judaszem, z zimnym sercem przepełnionym nienawiścią. Niech Piotra potępia ten, kto nigdy nie złamał obietnicy, kto nigdy we swoim życiu nie okazał się nielojalny w myślach i działaniach swym zobowiązaniom.... Piotr kochał Jezusa i chociaż ta miłość załamała się, potem zrodziła się na nowo.
Bądź wola twoja (14,32-42)
Powyższy fragment prawie obawiamy się czytać, gdyż wydaje nam się, że wkraczamy tu w prywatną strefę śmiertelnej udręki Jezusa.
Przebywanie w górnym pokoju (Wieczerniku) było bardzo niebezpieczne. Ciągłe śledzenie przez władze i Judasz skłaniający się do zdrady, powodowały, że miejsce to mogło w każdej chwili zostać wykryte. Ale Jezus miał inne miejsce, dokąd mógł pójść. Fakt, że Judasz szukał Go w Getsemane wskazuje, że Jezus przebywał tam czasami. Sama Jerozolima nie posiadała ogrodów. Miasto było zbyt zatłoczone, a ponadto obowiązywał dziwny przepis, że ziemi świętego miasta nie wolno kalać nawozem, używanym w ogrodach. Jednak niektórzy zamożni ludzie posiadali prywatne ogrody na stokach Góry Oliwnej, gdzie zażywali odpoczynku. Jezus miał zapewne bogatego przyjaciela, który obdarzył Go przywilejem korzystania nocą ze swojego ogrodu.
Kiedy Jezus poszedł do Getsemane, pragnął wyłącznie wspólnoty z ludźmi i wspólnoty z Bogiem. „Nie dobrze jest człowiekowi gdy jest sam”, rzekł Bóg na początku (1 Mjż 2,18). W chwilach trudnych chcemy mieć kogoś przy sobie. Nie koniecznie musi on coś robić. Nie chodzi tu nawet o wspólną rozmowę. Pragniemy jedynie aby był. Tego też pragnął Jezus. Jest to dziwne, że ci, którzy jeszcze niedawno zdecydowanie twierdzili, że umrą za Niego, nie mogli powstrzymać się od snu przez jedną godzinę aby z Nim być. Nie należy ich winić, gdyż podniecenie i napięcie zmniejszyły ich siłę i wolę oparcia się zmęczeniu.
Z tego fragmentu wynikają pewne oczywiste sprawy dotyczące Jezusa.
1. Jezus nie chciał umrzeć. Miał dopiero trzydzieści trzy lata a nikt nie pragnął umierać na początku najlepszych lat. Tak mało uczynił, a świat czekał na zbawienie. Wiedział, czym jest ukrzyżowanie i wzdrygał się na myśl o tym. Krzyż utraciłby całą swoją wartość, gdyby był czymś łatwym. Jezus musiał się zmusić, aby iść dalej - podobnie i my, często musimy tak postępować.
2. Jezus nie w pełni rozumiał, dlaczego tak miało być. Wiedział jedynie bez cienia wątpliwości, że jest to zgodnie z wolą Bożą, i że on musi iść naprzód. Jezus także doświadczył wielkiego ryzyka wiary i musiał zaakceptować - podobnie jak często my - to czego nie rozumiał.
3. Jezus poddał się woli Boga. Abba znaczy po aramejsku Mój Ojciec. i To jedno słowo ma tu zasadnicze znaczenie. Jezus nie poddawał się woli Boga, który się ludźmi cynicznie bawił. Hardy kończy swą powieść „Tess” po opowiedzeniu tragicznego życia Tess, straszliwym zdaniem „Przewodniczący Nieśmiertelnych zakończył swą zabawę z Tess”. Bóg taki nie jest. Jezus nie poddał się woli Boga o żelaznej ręce.
„Gra bezbronnymi pionkami
Na szachownicy dni i nocy,
Tu i tam, przesuwa się, uderza,
I jeden po drugim pionki odrzuca”.
Bóg tak nie postępuje. nawet w tej strasznej godzinie, gdy postawił swe straszliwe żądanie. Bóg był Ojcem. Kiedy Richard Cameron, prezbiterianin, został zabity, odcięto mu głowę i ręce i zawieziono je do Edenburgu. Jego ojciec przebywał w więzieniu z tego samego powodu. Wrogowie przynieśli te części ciała do niego, aby go bardziej pognębić i zapytali czy je rozpoznaje. Wziąwszy odcięte ręce i głowę syna, pocałował je i rzekł: „Znam je, znam. Należą do mojego syna, mojego kochanego syna. Oto Pan. Dobra jest wola Pana, który nie może mnie skrzywdzić ani tego co moje, ale spowodował, iż dobro i łaska idą za nami przez nasze dni”. Jeśli możemy nazwać Boga Ojcem, wszystko potrafimy znieść. Czasem nie będziemy rozumieli, ale zawsze będziemy pewni co do tego, że „Ojcowska ręka nigdy nie doprowadzi do niepotrzebnych łez Jego dziecka „. O tym właśnie wiedział Jezus. Oto dlaczego mógł kroczyć dalej - i tak może być z nami. Musimy zwrócić uwagę na zakończenie omawianego tu fragmentu. Zdrajca i jego banda przybyli. Jaka była reakcja Jezusa? Nie uciekał, a przecież nocą łatwo jest uciec, lecz stanął naprzeciwko nich. I od tego momentu, aż do końca ani się nie uchylił, ani nie zawrócił.
Aresztowanie (14,43-50)
Znajdujemy tu opis prawdziwego dramatu. Nawet oszczędność słów Marka pozwala wyraźnie widzieć uczestników tego dramatu.
1. Jest więc zdrajca Judasz. Wiedział, że ludzie dobrze znali Jezusa z wyglądu. Ale czuł, że w nikłym oświetleniu ogrodu, za ciemnymi drzewami słabo rozjaśnionymi ogniem pochodni, potrzebowali oni ścisłego wskazania tego, którego przyszli aresztować. Judasz wybrał najstraszliwszy znak - pocałunek. Był on zwykle oznaką szacunku i uczucia, jakie się żywi do kochanego nauczyciela. Ale w naszej scenie aresztowania spotykamy się ze straszną rzeczą. Kiedy Judasz powiada: „Tego kogo pocałuję, ten będzie”, używa zwykłego słowa philein. Ale gdy mówi się o tym, jak poszedł i pocałował Jezusa, używa się słowa katafilein. Przedrostek - kata nadaje czasownikowi charakter intensywny, a całym tym słowem określa się pocałunek, jakim całują się zakochani. Znak zdrady nie był więc jedynie formalnym pocałunkiem szacunku. Był to pocałunek miłosny. Ta scena zdrady jest najbardziej ponurą i straszną spośród wszystkich opisów ewangelicznych.
2. Jest tłum, mający dokonać aresztowania. Ludzie ci przyszli do arcykapłanów, uczonych w Piśmie i starszych. Były to trzy grupy składające się na Sanhedryn, najwyższy sąd żydowski; tak zatem Marek podkreśla, że przyszli w imieniu Sanhedrynu. Nawet pod zarządem rzymskim, miał on pewne policyjne prawa i obowiązki na terenie Jerozolimy, i posiadał też własną policję. Bez wątpienia przyłączył się do niej po drodze zorganizowany tłum. Udaje się jakoś Markowi przekazać nam podniecenie tych, którzy przyszli z zadaniem aresztowania Jezusa. Być może byli przygotowani na rozlew krwi. To od nich emanowało przerażenie, a nie od Jezusa.
3. Jest człowiek, którego zawiodła wszelka nadzieja i który wyciągnął miecz, zadając cios. Ewangelista Jan (J 18,10) opowiada nam, że był nim Piotr. Tak też wydaje się, ale Marek prawdopodobnie pomija imię, ponieważ nie było wtedy jeszcze bezpieczne je podawać. W szamotaninie nikt nie widział, kto zadał cios. Lepiej, że nikt nie zauważył. Ale kiedy Jan napisał swą Ewangelię 40 lat później imię tego człowieka można było już wymienić. Złą jest rzeczą schwycić miecz i napaść, ale jesteśmy w jakiś sposób zadowoleni, że znalazł się ktoś, który pod wpływem silnego, chwilowego impulsu, gotów był stanąć w obronie Jezusa.
4. Byli uczniowie. Zawiodły ich nerwy. Nie mogli temu wszystkiemu sprostać. Szczerze mówiąc, obawiali się, że podzielą los Jezusa, więc uciekli.
5. Był wreszcie sam Jezus. I rzecz ciekawa, że w całej tej niespokojnej scenie stanowił On samą jedynie oazę spokoju. Kiedy czytamy to opowiadanie, odnosimy wrażenie, jakby to On a nie policja Sanhedrynu, kierował przebiegiem zdarzeń. Dla niego walka w Ogrodzie Getsemane skończyła się, a teraz nastał wewnętrzny spokój, jaki się pojawia wtedy, gdy przychodzi świadomość, że postępuje się według woli Bożej.
Pewien młody człowiek (14,51-52)
Są to dwa dziwne i fascynujące wersety. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie mają one żadnego związku z poprzednim tekstem, ale jednak musiał być jakiś powód, że się tu znalazły. We wstępie dowiedzieliśmy się, że Mateusz i Łukasz posługiwali się Ewangelią Marka, jako podstawą dla swej pracy oraz, że włączyli do swych Ewangelii praktycznie wszystko to, co w niej było. Nie załączyli jednak tych dwóch wersetów. Wskazywałoby to, że opisany w nich epizod interesował wyłącznie Marka. Dlaczego więc te dwa wersety tu się znalazły? I dlaczego to zdarzenie tak zainteresowało Marka, iż musiał je umieścić w tekście? Najbardziej prawdopodobna odpowiedź polega na tym, że owym młodzieńcem był nie kto inny, jak sam Marek i że zamieszczając te dwa wiersze powiedział: „Ja tam byłem”, nie wymieniając przy tym w ogóle samego imienia. Kiedy czytamy Dzieje Apostolskie, stwierdzamy, że miejsce spotkań z główną siedzibą Kościoła Jerozolimskiego stanowił dom Marii, matki Jana Marka (Dz 12,12). Jeśli tak, to jest co najmniej prawdopodobne, że wieczernik, gdzie spożywano ostatnią Wieczerzę mieścił się w domu matki Marka. Nie mogło być bardziej naturalnego miejsca na ośrodek życia kościelnego. Jeśli przyjmiemy powyższe, istnieją dwie możliwości.
1) Możliwe, że Marek był obecny na Ostatniej Wieczerzy. Jako młodego chłopca, nie zauważono go. Zafascynował się postacią Jezusa, i kiedy grupa uczniów wyszła nocą, wymknął się za nimi, choć powinien był znajdować się w łóżku. Narzuciwszy na siebie jedynie lniane prześcieradło. Możliwe, że przez cały czas Marek stał ukryty w cieniu, obserwując i przysłuchując się wypadkom. To wyjaśniałoby, skąd pochodzi opowiadanie o wydarzeniach w Getsemane. Gdyby wszyscy uczniowie spali, jak dowiedzielibyśmy się o duchowej walce Jezusa? Bardzo prawdopodobne, że jedynym świadkiem tych scen był właśnie Marek, który ukryty w cieniu drzewa obserwował z chłopięcą czcią największego bohatera, jakiego znał.
2) Teoria alternatywna jest następująca: przyjmuje się założenie, że Ostatnią Wieczerzę spożyto w domu matki Marka. Z narracji Jana wiemy, że Judasz porzucił grupę uczniów zanim zakończył się posiłek (J 13,30). Być może, poprowadził on policję świątynną do górnego pokoju aby tam zaaresztować Jezusa. Lecz kiedy przybył Jezusa i uczniów już tam nie było. Nastąpiły oczywiście wzajemne oskarżenia i głośne dyskusje. Ten hałas obudził Marka. Usłyszał, jak Judasz proponuje, by iść i pojmać Jezusa w ogrodzie Getsemane. Marek szybko owinął się swym prześcieradłem i popędził nocą do Ogrodu, aby ostrzec Jezusa. Przybył jednak za późno, a w szamotaninie, jaka nastąpiła omal go nie aresztowano.
Niezależnie od tego, która z tych wersji jest prawdziwa, można być pewnym, że Marek umieścił te dwa wiersze, ponieważ mówiły one o nim. Nigdy nie zapomniał tej nocy. Był zbyt nieśmiały, aby umieścić w tekście Ewangelii swoje imię. Ale tą drogą niejako podpisał się i powiedział temu, kto umie czytać między wierszami: „Ja także, będąc chłopcem, byłem wtedy w Ogrodzie”.
Proces (14,53.55-56)
Sprawy posuwają się teraz szybko w kierunku nieuchronnego końca.
W tym okresie, władza Sanhedrynu była ograniczona, ponieważ krajem rządzili Rzymianie. Sanhedryn posiadał pełną władzę, jednie w kwestiach religijnych. Wydaje się, że miał też częściowo władzę sądu policyjnego. Jednakże nie posiadał prawa wydawania wyroków śmierci. Jeśli opis Marka przedstawia zebrania Sanhedrynu, można je porównać do obrad Sądu Przysięgłych. Funkcja tego sądu nie polegała na skazywaniu, ale na przygotowaniu aktu oskarżenia, na którego podstawie, oskarżony mógł być postawiony przed rzymskim gubernatorem.
Nie ma wątpliwości co do tego, że w przypadku Jezusa, Sanhedryn złamał swe własne prawa. Przepisy dotyczące procedury działania tego sądu zawarte są w Misznie. W sposób naturalny niektóre z tych przepisów pozostawały bardziej ideałami, niż aktualnie obowiązującą i realizowaną praktyką, ale nawet przyjmując powyższe, cała procedura tej nocy składała się z szeregu jawnych naruszeń sprawiedliwości.
Sanhedryn był najwyższym sądem Żydów. Składał się z siedemdziesięciu jeden członków. Byli w śród nich Saduceusze, Faryzeusze i Uczeni w Piśmie, jako eksperci od Prawa oraz szanowani ludzie, zwani starszymi. Okazuje się, że każde wakujące miejsce w sądzie uzupełniano metodą kooptacji. Obradom przewodniczył Najwyższy Kapłan. Sąd obradował w półkolu w taki sposób, aby każdy mógł widzieć pozostałych. Na wprost członków sądu siedzieli uczniowie rabinów. Pozwalano im występować w obronie osoby sądzonej, a nie przeciw niej. Oficjalnym miejscem obrad Sanhedrynu była Sala Ciosanych Kamieni, znajdująca się w obrębie Świątyni, i decyzje Sanhedrynu nie miały mocy obowiązującej, jeśli nie zapadły w tym miesiącu. Sąd nie mógł się zbierać w nocy, ani podczas żadnego z wielkich Świąt. Kiedy znaleziono dowody, badano oddzielnie wszystkich świadków. Aby ich świadectwo było ważne, musiało się zgadzać we wszystkich szczegółach. Każdy członek Sanhedrynu musiał dać swój werdykt oddzielnie, począwszy od najmłodszego aż do najstarszego. Jeśli był to wyrok śmierci musiała minąć noc, stanowiąc szansę na ewentualną zmianę decyzji w kierunku jej złagodzenia. Widać więc, że właśnie w powyższych czynnościach postępowania prawnego Sanhedryn złamał swe przepisy, kiedy rozpatrywano sprawę Jezusa. Obrady nie odbywały się w jego własnym budynku. Miały miejsce nocą. Nic nie wspomina się o indywidualnych werdyktach. Nie zezwolono na przerwę nocną zanim ostatecznie wyrok śmierci mógłby być zatwierdzony. W swym gorączkowym pragnieniu wyeliminowania Jezusa, władze żydowskie nie wahały się łamać swe własne prawa.
Początkowo sąd nie potrafił nawet doprowadzić do zgodności w zeznaniach fałszywych świadków. Oskarżali oni Jezusa o to, że powiedział, iż zniszczy świątynię. Zapewne ktoś podsłuchał Go mówiącego, jak to opisuje Marek 13,2, że nie pozostanie kamień na kamieniu i złośliwie przekręcił tę wypowiedź, nadając jej charakter groźby zniszczenia Świątyni. Jest taka stara opowieść mówiąca, w jaki sposób Sanhedryn mógł zyskać wiele różnych dowodów, jakich nie chciał mieć, ponieważ nadchodzili ludzie i oświadczali: „Byłem trędowaty, a On mnie oczyścił; byłem ślepy, a On przywrócił mi wzrok; byłem głuchy, a On uczynił że słyszę; byłem kulawy, a On przywrócił mi siły”. Ale takich dowodów Sanhedryn nie potrzebował.
W końcu sprawę wziął w swoje ręce Najwyższy Kapłan. Zadał wtedy pytanie, którego nie było wolno zgodnie z prawem zadać: mianowicie pytanie naprowadzające. Zabronione było stawianie takiego pytania, na które odpowiadając, podsądny mógłby siebie samego dalej oskarżać. Nikogo nie wolno zmuszać do samo potępiania. A taki właśnie charakter miało pytanie, jakie postawił Najwyższy Kapłan. Wprost zapytał Jezusa, czy jest On Mesjaszem. Jezus oczywiście zrozumiał, że nadszedł czas, gdy cała ta sprawa ma się zakończyć. Bez wahania odpowiedział, że tak. A stanowiło to bluźnierstwo, obrazę Boga. Sanhedryn dostał to co chciał: winę, zasługującą na karę śmierci, i był niesłychanie zadowolony.
Jeszcze raz widzimy wyraźnie dwie charakterystyczne cechy Jezusa.
1. Widzimy jego odwagę. Wiedział, że dając tę odpowiedź skazuje się na śmierć, a jednak udzielił jej bez wahania. Gdyby zaprzeczał oskarżeniom, byliby wobec Niego bezradni.
2. Widzimy jego ufność. Nawet wobec pewnego już Krzyża, wciąż mówił z pewnym zaufaniem o swym ostatecznym tryumfie.
Zapewne najstraszliwsza tragedia tkwi w tym, że Tego, który przyszedł ofiarować ludziom miłość, pozbawiono zwykłej sprawiedliwości oraz poniżano okrutnymi i brutalnymi żartami Sanhedrynu i jego sług.
Odwaga i tchórzostwo (14,54.66-72)
Czasem opowiadamy tę historię w sposób bardzo dla Piotra niesprawiedliwy. Czasem nie potrafimy dostrzec, że do tej ostatniej nocy, cechowała go szaleńcza wręcz odwaga. W Ogrodzie Getsemane śmiało wyciągnął miecz jakby chciał walczyć z całym tłumem. W szamotaninie skaleczył sługę Najwyższego Kapłana. A przecież zwykła przezorność skłaniać go powinna do ukrycia się. Dziedziniec pałacu arcykapłana byłby, jak można by pomyśleć, ostatnim miejscem, do którego Piotr pójdzie a jednak dokładnie tam się udał. W tym przecież wyrażała się najczystsza brawura. Inni być może uciekli, ale Piotr dotrzymywał słowa. Nawet gdyby inni odeszli, on miał stać przy Jezusie. I wtedy ujawniła się dziwna mieszanina ludzkiej natury. Siedział przy ognisku, ponieważ noc była chłodna, niewątpliwie owinął się płaszczem. Być może ktoś pogrzebał w płonących szczapach i płomień zajaśniał silniej i Piotra rozpoznano. Wtedy natychmiast wyparł się wszelkich kontaktów z Jezusem. Ale zapomina się o tym, że każdy rozsądny człowiek natychmiast wziąłby nogi za pas i uciekł stamtąd jak najszybciej. Piotr jednak nie chciał odejść. Ta sama sytuacja powtórzyła się i Piotr znów się zaparł Pana, ale nie odszedł. Podobnie powtórzyło się jeszcze raz i Piotr znów zaparł się Jezusa, lecz nie przeklął jego imienia. Przysiągł jedynie, że nie zna Go i samego siebie przeklina, jeśliby nie mówił prawdy. Wydaje się wciąż, że Piotr nie zamierzał odejść. I wtedy coś się wydarzyło. A było to prawdopodobnie tak. Rzymska noc dzieliła się na cztery wachty, od szóstej po południ do szóstej rano. Na końcu trzeciej wachty, o trzeciej nad ranem zmieniała się straż. Gdy to następowało, odzywał się głos trąbki, zwany gallicinium, co po łacinie oznacza pianie koguta. Najprawdopodobniej, kiedy Piotr zaparł się po raz trzeci, wysoki dźwięk trąbki zabrzmiał nad śpiącym miastem, dotarł do jego uszu i przypomniał mu o wszystkim, a wtedy serce mu się ścisnęło. Nie ulegajmy błędowi: Piotr wprawdzie uległ pokusie, ale takiej która przychodzi tylko do człowieka o fantastycznej odwadze. Łatwo jest roztropnym i szukającym bezpieczeństwa małym ludziom krytykować Piotra za to, że uległ pokusie, która w takich okolicznościach nigdy by do nich nie przyszła. Każdy ma swoją granicę wytrzymałości psychicznej. Piotr swą osiągnął, lecz dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć ludzi na tysiąc osiągnęłoby ją znacznie wcześniej. Lepiej by było gdybyśmy zamiast szokować się upadkiem zdumiewali się raczej odwagą Piotra.
Jest tu jeszcze inna sprawa. Istnieje tylko jedno źródło, z którego ta opowieść mogła pochodzić - a jest nim sam Piotr. Przypominamy sobie ze względu, że Ewangelia Marka stanowi właściwie zapis kaznodziejskiego materiału Piotra. Znaczy to, że wciąż od nowa musiał Piotr opowiadać historię swego wyparcia się. „Ja tak postąpiłem”, musiał często mówić, „a ten wspaniały Jezus nigdy nie przestał mnie kochać”. Żył kiedyś ewangelista Brownlow North. Był człowiekiem Bożym, ale w młodości prowadził dość szalone życie. Pewnej niedzieli miał głosić Ewangelię w Aberdeen. Zanim wszedł na ambonę, wręczono mu list. Autor tego listu opisał pewne haniebne zdarzenia z życia kaznodziei, zanim ten stał się chrześcijaninem i stwierdzał, że jeśli Brownlow North ośmieli się wygłaszać kazanie, on wstanie i publicznie w Kościele opowie o tym, co North kiedyś zrobił. Brownlow North wziął list ze sobą na kazalnicę. Odczytał ją głośno całemu narodowi. Powiedział, że list zawiera prawdę. Potem opowiedział o tym jak dzięki Chrystusowi doznał przebaczenia, jak mógł przezwyciężyć samego siebie, odrzucić całą przeszłość i jak dzięki Chrystusowi stał się nowym człowiekiem. Posłużył się tym, co było źródłem jego wstydu, aby przyciągnąć ludzi do Chrystusa. Tak też postąpił Piotr. Powiedział: „Zraniłem Go i porzuciłem Go, a On wciąż mnie kochał i przebaczył mi - i to samo może zrobić dla ciebie”.
Kiedy czytamy ten fragment, wtedy zrozumienie historię tchórzostwa Piotra staje się dla nas epopeją jego odwagi i epopeją jego hańby, która przekształciła się w efekcie w jego chwałę.
Milczenie Jezusa (15,1-5)
Gdy tylko się rozjaśniło, Sanhedryn zebrał się, aby zatwierdzić wnioski, do których doszedł podczas nocnych obrad. Sam nie miał uprawnień do wykonania kary śmierci. Wniosek o to musiał być przedstawiony rzymskiemu gubernatorowi i karę wykonać mogły wykonać tylko władze rzymskie. Z Ewangelii Łukasza wiemy, jak głęboka i zawzięta była złość Żydów. Jak widzieliśmy, przygotowali oni oskarżenie o bluźnierstwo, o obrazę Boga. Ale nie z takim ostrzeżeniem przywiedli Jezusa przed Piłata. Dobrze wiedzieli, że nic go nie będzie obchodziło oskarżenie argumentowane elementami religii żydowskiej. Kiedy przywiedli Jezusa do Piłata, oskarżyli Go o to, że deprawuje lud, zabrania płacenia podatku Cesarzowi i nazywa siebie królem (Łk 23,2). Musieli przygotować oskarżenie polityczne gdyż w przeciwnym razie Piłat w ogóle by ich nie słuchał. Wiedzieli, że to oskarżenie jest kłamstwem - i tak też przyjął je Piłat. Zapytał więc Jezusa: „Czy Ty jesteś królem żydowskim?” Jezus dał mu dziwną odpowiedź: „Tyś sam powiedział”. Jezus nie odpowiedział ani tak, ani nie. Istota jego odpowiedzi brzmiała tak: „Mogłem twierdzić, że jestem królem Żydów, ale wiesz bardzo dobrze, że interpretacja, którą posługują się moi oskarżyciele nie jest moją. Ja nie jestem politycznym rewolucjonistą. Moje królestwo to królestwo miłości”. Piłat wiedział o tym bardzo dobrze. Zaczął więc dalej pytać Jezusa, a przedstawiciele władz żydowskich wciąż mnożyli swe oskarżenia - Jezus nie odpowiadał, pozostając w całkowitym milczeniu.
Są chwile kiedy milczenie jest bardziej wymowne niż słowa, gdyż może wyrazić to, czego słowa nigdyby nie potrafiły.
1. Istnieje milczenie zdumionego zachwytu. Ogłuszające oklaski są dowodem uznania dla każdego wykonawcy czy mówcy, ale jeszcze większym dowodem uznania jest głęboka cisza, kiedy czuje się, że oklaski byłyby nie na miejscu. Jest komplementem otrzymać pochwałę i podziękowania w słowach, ale znacznie większym wyróżnieniem jest spotkanie się z milczącym spojrzeniem, mówiącym więcej niż możnaby to zawrzeć w słowach.
2. Istnieje milczenie pogardy. Zdarza się, że czyjaś wypowiedź, argumenty lub wyjaśnienia spotykają się z ciszą, która wskazuje, że nie są one godne odpowiedzi. Takie milczenie równoważne jest pogardzie. Zamiast odpowiedzi na czyjś protest, rozmówca może odwrócić się plecami i pogardliwie oddalić się bez udzielania odpowiedzi.
3. Bywa też milczenie strachu. Można milczeć wyłącznie z obawy przed mówieniem. Tchórzostwo duszy potrafi powstrzymać człowieka przed powiedzeniem tego, co powiedzieć należy.
4. Jest też milczenie zranionego serca. gdy jest się rzeczywiście obrażonym albo urażonym, nie wybucha się protestami, oskarżeniami czy gniewem. Najgłębszy smutek jest niemy.
5. Istnieje milczenie tragedii, które pojawia się wtedy, gdy nie na już nic do powiedzenia. Właśnie dlatego milczał Jezus. Wiedział, że nie istniał żaden pomost między Nim a żydowskimi przywódcami. Wiedział, że nie znajduje się w Piłacie nic, do czego mógłby zaapelować. Wiedział, że nici porozumienia została zerwane. Nienawiść Żydów stanowiła żelazną kurtynę, przez którą nie mogło się przedrzeć żadne słowo. Tchórzostwo Piłata w obliczu tłumu również stanowiło barierę dla wszelkich słów. To strasznie, kiedy serce człowieka znajduje się w takim stanie, że nawet Jezus nie dostrzega sensu, aby doń apelować. Niech nas Bóg przed taką sytuacją chroni!
Tłum dokonuje wyboru (15,6-15)
Niczego więcej nie wiemy o Barabaszu prócz tego, co o nim czytamy w Ewangeliach. Nie był łotrem ale zabójcą; nie był drobnym złodziejaszkiem, ale bandytą i charakteryzowała go zapewne dzika odwaga, która silnie przemawiała do ludu. Spróbujmy odgadnąć kim był. W Palestynie wybuchały liczne powstania. Ta ziemia wciąż płonęła. W szczególności aktywna była pewna grupa Żydów zwanych Sicarii, co oznaczało tych, którzy mieli sztylet. Stanowili fanatycznych nacjonalistów, uciekających się w swej walce politycznej do przemocy. Dokonywali morderstw i zamachów wszelkimi metodami. Pod płaszczami nosili sztylety i posługiwali się nimi, gdy tylko uznali to za niezbędne. Prawdopodobnie jednym z nich był Barabasz. Ale chociaż był zabójcą, był on zarazem odważnym człowiekiem i patriotą według swego rozumienia. Jasne, więc, że cieszył się dużą popularnością w tłumie.
Ludzie zawsze dostrzegają tajemnice w fakcie, że po niecałym tygodniu od okrzyków radości witających Jezusa wjeżdżającego do Jerozolimy, tłumy domagały się Jego ukrzyżowania. W rzeczywistości nie ma w tym niczego niezwykłego. Wszystko wyjaśnia ten prosty fakt, że obecnie mamy do czynienia z innym niż wtedy tłumem. Pomyślmy jak przebiegło aresztowanie. Odbyło się celowo w tajemnicy. To prawda, że uczniowie uciekli i roznieśli wieść o tym co się stało, ale nie mogli wiedzieć, że Sanhedryn zamierza obalić własne prawa i przeprowadzić farsę sądową w nocy. W tym tłumie było zapewne bardzo niewielu zwolenników Jezusa. Jacy więc ludzie tworzyli ten tłum? Zastanówmy się ponownie. Lud wiedział, że jest zwyczajem wypuszczenie jednego więźnia w okresie Paschy. Być może tłum ten zebrał się po to, aby domagać się uwolnienia Barabasza. Był to w rzeczywistości tłum zwolenników Barabasza. Gdy spostrzegli możliwość wypuszczenia Jezusa, a nie Barabasza, wpadli w szał. Dla arcykapłanów stanowiło to zesłaną z nieba sposobność; okoliczności same są do nich uśmiechały. Podsycali więc wrzawę za Barabaszem, co nie było trudne, ponieważ ten tłum zebrał się właśnie w tym celu. Zmiana sytuacji wokół Jezusa nie wynikła z kaprysu ludu. Przyczyny tkwiła w tym, że był to wówczas inny tłum niż przed tygodniem.
Tym niemniej, spotykamy się w powyższym tekście z wyborem dokonanym przez ludzi. Stojąc wobec alternatywy: Jezus czy Barabasz, bez wahania opowiedzieli się oni za Barabaszem.
1. Wybrali bezprawnie zamiast prawa. Wybrali tego, który złamał prawo, zamiast Jezusa. Jednym z Nowotestamentowych słów określających grzech, jest anomia, co znaczy bezprawie. W sercu człowieka mieści się taka maleńka rysa sprzeciwiająca się prawu, pragnąca postępować samowolnie, pragnąca obalać bariery ograniczeń i odrzucać dyscyplinę. Tak dzieje się w każdym człowieku. W swej książce pod tytułem „Mandalay”, Kipling powiada ustami starego żołnierza:
„Wyślij mnie gdzieś na wschód do Suezu, gdzie to co najlepsze jest najgorszym.,
Gdzie nie ma Dziesięciorga przykazań, a człowiek morze wzmóc swe pragnienie”.
Są takie chwile, kiedy większość z nas pragnęłaby, aby nie było Dziesięciu Przykazań. Tłum reprezentował ludzi, którzy wybrali bezprawie zamiast prawa.
2. Wybrali wojnę zamiast pokoju. Wybrali człowieka walki, zamiast Księcia Pokoju. W ciągu prawie trzech tysięcy lat historii, okres bez żadnych wojen trwał nie dłużej niż sto trzydzieści lat. Ludzie, w swym niewiarygodnym szaleństwie, pragnęli ustalać swe sprawy przy pomocy wojny, która niczego nie potrafi ustalić. Ten tłum postępował tak, jak ludzie wielokrotnie czynili, gdy wybierali wojownika w miejsce człowieka pokoju.
3. Wybrali nienawiść i przemoc zamiast miłości. Barabasz i Jezus wyznaczali dwie odrębne drogi życia. Pierwszą wyznaczało serce pełne nienawiści, przemoc i dźgnięcie sztyletem. Jezus wskazywał drogę miłości. Jak się to często zdarzało, nienawiść miała większą przewagę nad sercami ludzkimi, a miłość była odrzucana. Ludzie upierali się przy swej własnej drodze zwycięstwa i nie chcieli dostrzec, że jedynym podbojem jest podbój miłości.
W jednym ze słów naszego tekstu zawiera się tragedia. Polskiemu wyróżnieniu: „a Jego kazał ubiczować” odpowiada w greckim jeden wyraz. Rzymskie biczowanie było straszną karą. Przestępcę pochylano i tak wiązano, aby miał wyeksponowane plecy. Bicz wykonywano z długiego skórzanego paska, nabijanego zaostrzonymi kawałkami ołowiu i ułamkami kości. Biczowanie dosłownie zdzierało skórę z pleców skazańca aż do żeber. Mogło też czasem wybić oko. Zdarzało się, że niektórzy umierali podczas wymierzania tej kary. Niewielu potrafiło zachować przytomność. To właśnie uczyniono Jezusowi.
Szyderstwo żołnierza (15,16-20)
Rzymski rytuał skazywania był ustalony i dokładnie określony. Sędzia mówił: „Illum duci ade crucem placet”, co znaczy „Wyrok brzmi aby ten człowiek został wzięty na krzyż”. I wtedy zwracał się do straży z poleceniem: „I miles, expedi crucem”, to jest: „Idź, żołnierzu i przygotuj krzyż”. Właśnie podczas przygotowania krzyża Jezus znajdował się w rękach żołnierzy. Pretorium było rezydencją namiestnika, jego kwaterom główną, a żołnierze o których czytamy, należeli do kohorty strażniczej. Dobrze jest pamiętać, że Jezus poddany zastał cierpieniu biczowania, zanim zaczęły się te grubiańskie wybryki żołnierzy.
Możliwe, że ze wszystkiego co przydarzyło się Jezusowi, te szyderstwa Go raniły. Działania Żydów nasycone była jadem nienawiści. Decyzja Piłata stanowiła tchórzliwe uniknięcie odpowiedzialności. Postępowanie żołnierzy charakteryzowało okrucieństwo, ale nie złośliwość. Dla nich Jezus był jeszcze jednym skazańcem przyprowadzonym na ukrzyżowanie i traktowali swoją pantomimę władzy królewskiej i czci wyłącznie jako grubiański żart.
Stanowiło to początek mających nadejść jeszcze większych szyderstw. Chrześcijanie zawsze byli przedmiotem kpin. W starożytności podobnie jak dzisiaj, rysowano kredą na murach ordynarne żarty. W Pompei na murze znajduje się rysunek chrześcijanina klęczącego przed osłem, a podpis głosi: „Anaksymenes modli się do swego Boga”. Jeśli ktokolwiek uczyni z naszego chrześcijaństwa przedmiot kpin, pomoże nam zapamiętanie, że tak czyniono Jezusowi i to w gorszy sposób, niż może nam się to kiedykolwiek przydarzyć.
Krzyż (15,21-28)
Metoda postępowania przy ukrzyżowaniu nie uległa zmianie. Po przygotowaniu krzyża, skazaniec musiał sam go nieść na miejsce egzekucji. Ustawiano go w środku pustego kwadratu utworzonego przez czterech żołnierzy. Na przodzie maszerował żołnierz niosąc tabliczkę z wypisaną na niej zbrodnią skazańca. Później tę tabliczkę przybijano do krzyża. Do miejsca egzekucji wybierano drogę najdłuższą z możliwych. Prowadziła ona przez wszystkie możliwe ulice i aleje, tak aby jak największa liczba ludzi, wiodąc krzyż została ostrzeżona. Kiedy przybyto na miejsce, krzyż kładziono płasko na ziemi. Rozpinano na nim więźnia i przybijano jego ręce do ramion krzyża, stopy nie były przybite lecz lekko związane. Między nogami skazańca wkładano drewnianą półkę zwaną siodłem, która miała unieść ciężar ciała, kiedy krzyż zostanie podniesiony i ustawiony pionowo, gdyż w przeciwnym razie, gwoździe rozdarłyby ciało na rękach. Następnie krzyż podnoszono i ustawiano w głębokim dole; skazańca pozostawiano aż do śmierci. Krzyż nie był wysoki. Miał kształt litery T i żadna część nie wystawiała ponad poziomą belkę. Czasami wisielcy wisieli tak przez tydzień, umierając z głodu i pragnienia, cierpiąc aż do szaleństwa.
Musiał być posępny dzień dla Szymona z Cyrei. W Palestynie, kraju okupowanym, każdy mógł być przymuszony płaskim uderzeniem po ramieniu dzidą rzymską do wykonania dowolnej pracy dla okupanta. Szymon pochodził z Cyreny w Afryce. Oszczędzał zapewne i zbierał na tę daleką podróż przez połowę swego życia. Zaspokoił swą ambicję spożyciem jednego paschalnego posiłku w Jerozolimie - i wtedy przytrafiła mu się ta przygoda z krzyżem. W pierwszej chwili Szymon zapewne gwałtownie się oburzył. Nienawidził Rzymian, ale i nienawidził też tego przestępcy, którego krzyż zmuszony został nieść. Rozważmy, co zdarzyło się Szymonowi później. Możliwie, że miał zamiar, gdy wszedł na Golgotę, rzucić krzyż na ziemię i uciec jak najdalej. Jest też możliwe, tego nie zrobił, że został dłużej, ponieważ coś w osobie Jezusa zafascynowało go. Szymon przestawiony jest w Ewangelii jako ojciec Aleksandra i Rufusa. Miało go to zapewne identyfikować. Ci, dla których przeznaczona była Ewangelia, powinni móc go zidentyfikować po tej informacji. Jest bardzo prawdopodobne, że Ewangelia Marka została napisana najpierw dla kościoła w Rzymie. Zwróćmy uwagę na List Pawła do Rzymian 16,13: „Pozdrówcie Rufusa, wybranego pańskiego, i jego matkę i moją”. Rufus był niezwykle oddany sprawie chrześcijaństwa, tak iż nazwano go wybranym w Panu. Jego matkę apostoł Paweł określa mianem swojej matki. Wielkie rzeczy musiały się przydarzyć Szymonowi na Golgocie. Zwróćmy uwagę na wiersz 1 z trzynastego rozdziału Dziejów Apostolskich. Podaje on listę ludzi z Antiochii, którzy wysłali Pawła i Barnabę na pierwszą epokową misję do pogan. Imię jednego z nich brzmiało Symeon, zwany Niger. Symeon to odmiana imienia Szymon. Niger zaś określał zwykle człowieka o śniadej cerze, pochodzącego z Afryki, a Cyrena znajdowała się właśnie w Afryce. Być może spotkamy tu znów naszego Szymona. Możliwe, że jest prawdą, iż doświadczenie zdobyte przez niego w drodze na Golgotę, na zawsze związało jego serce z Jezusem. Może stał się chrześcijaninem. Możliwe, że w późniejszym okresie został zwierzchnikiem chrześcijan w Antiochi i odegrał zasadniczą rolę w przygotowaniu pierwszej wyprawy misyjnej apostoła Pawła. Możliwe też, że ta wyprawa doszła do skutku dlatego, że Szymona zmuszono nieść wtedy krzyż Jezusa na Golgotę. To, że my jesteśmy dziś chrześcijanami możemy zapewne zawdzięczać temu, że pewnego dnia, pielgrzym z Cyreny przybył na Święto Paschy. Początkowo oburzony, został zmuszony przez bezimiennego rzymskiego oficera do niesienia krzyża Jezusa.
Kiedy podano Jezusowi wino z mirrą, odmówił wypicia. Była tam grupa pobożnych i litościwych kobiet z Jerozolimy, które przychodziły na każde ukrzyżowanie i podawały skazańcom wino z mirrą, aby zmniejszyć ich ogromne cierpienia. To one podawały Jezusowi napój, ale Jezus nie przyjął go. Kiedy dr Johnson zachorował po raz ostatni, poprosił swego lekarza, aby powiedział mu prawdę czy wyzdrowieje. Lekarz odparł, że nie jest to możliwe bez pomocy cudu. „Zatem”, rzekł Johnson. „Nie wezmę więcej lekarstw, ani nawet środków uśmierzających ból, gdyż modliłem się, aby móc poddać Bogu swoją duszę rozpogodzoną”. Jezus był zdecydowany zaznać goryczy śmierci aż do końca i pójść do Boga z otwartymi oczami.
Żołnierze rzucali kości o jego szatę. Widzieliśmy, jak skazaniec szedł na miejsce ukrzyżowania między czterema żołnierzami. Żołnierze ci, jako dodatkowy zarobek otrzymywali ubranie po więźniach. W tamtych czasach ubranie Żyda składało się z pięciu części: odzienia spodniego, szaty wierzchniej, sandałów, pasa i turbana. Kiedy cztery mniejsze części została rozdzielone pozostała tylko duża, wierzchnia suknia. Nie było sensu jej rozcinać, tak więc w cieniu Krzyża żołnierze rzucili o nią los.
Jezus został ukrzyżowany między dwoma przestępcami. Był to symbol całego Jego życia, które do końca upływało w otoczeniu grzeszników.
Bezgraniczna miłość (15,29-32)
Przywódcy żydowscy rzucili Jezusowi ostatnie wezwanie: „Zstąp z Krzyża, abyśmy uwierzyli w ciebie”. Ale to wyzwanie było całkowicie błędnie sformułowane. Jak dawno temu powiedział gen. Booth: „Właśnie dlatego, że Jezus nie zstąpił z Krzyża, możemy w Niego uwierzyć”. Śmierć Jezusa była absolutnie niezbędna. A oto tego dowód. Jezus przyszedł na świat, aby powiedzieć ludziom o miłości Boga. Co więcej On sam był tej miłości wcieleniem. Gdyby Jezus nie przyjął Krzyża, gdyby w końcu zszedł z tego drzewa kaźni, oznaczałoby to, że istnieje granica dla miłości Bożej. Że istnieje coś, czego ta miłość nie jest w stanie wycierpieć dla ludzi; że istnieje linia poza którą miłość Boża już się nie posunie. Ale ponieważ Jezus przebył całą drogę i umarł na krzyżu, oznacza to, że miłość Boża nie ma ograniczeń; oznacza też, że nie ma w całym wszechświecie, czego ta miłość byłaby gotowa wycierpieć dla ludzi; gdyż nie starała się uniknąć śmierci na krzyżu dla dobra człowieka. Kiedy patrzymy na Krzyż, Jezus mówi do nas „Bóg ciebie kocha taką nieograniczoną miłością, która potrafi znieść każde cierpienie, jakie ziemia dla ciebie przygotuje”. Gdyby Jezus zszedł, nie moglibyśmy w to uwierzyć, ale ponieważ Jezus nie zszedł z Krzyża, wierzymy i powierzamy nasze dusze bezgranicznej miłości Bożej.
Tragedia i triumf (15,33-41)
Tak więc nadeszła ostatnia scena, tak straszna, że niebo nienaturalnie zaćmiło się i zdało się, że sama przyroda nie może znieść widoku tego, co działo się na Golgocie. Przyjrzyjmy się różnym postaciom z tej sceny.
1. Był tam Jezus. Dwukrotnie zawołał:
a) Wydał straszny okrzyk: „Boże mój, Boże mój! czemuś mnie opuścił?”. Zawarta jest w tym okrzyku nie dająca się przeniknąć tajemnica. Być może było tak; Jezus wziął nasze życie na siebie, wykonał naszą pracę, stawił czoła naszym pokusom, przechodził przez nasze próby. Przecierpiał wszystko, co przyniosło Mu życie. Doświadczył zawodu ze strony przyjaciół, nienawiści od wrogów, złośliwości przeciwników. Poznał najbardziej przykry ból, jaki może nieść ze sobą życie... Aż do momentu Golgoty Jezus przeszedł przez wszystkie doświadczenia, z wyjątkiem jednego - nigdy nie poznał konsekwencji grzechu. A sednem tych konsekwencji jest odseparowanie nas od Boga. Grzech stawia między nami a Bogiem gładką jak mur barierę. Przez to doświadczenie człowieka Jezus nigdy nie przeszedł ponieważ był bez grzechu. Możliwe więc, że w tym momencie doznał takiego właśnie doświadczenia. Ale nie dlatego, że zgrzeszył, lecz dlatego, aby całkowicie zidentyfikować się z naszym człowieczeństwem. W tym strasznym posępnym momencie Jezus całkowicie i wiernie utożsamił Siebie z grzechem człowieka. Mamy tu do czynienia z Boskim paradoksem - Jezus wiedział, co to znaczy być grzesznikiem. Nikt nie potrafi zrozumieć jakiegoś doświadczenia, jeśli sam przezeń nie przejdzie. A to doświadczenie musiało być dla Jezusa podwójnie bolesne, gdyż nigdy nie wiedział, czym jest oddzielenie barierą od Boga. Właśnie dlatego potrafi On tak dobrze zrozumieć. Oto dlaczego możemy bez żadnej obawy zwracać się do Niego kiedy grzech odetnie nas od Boga. Ponieważ Jezus sam przeszedł przez taki stan może nam pomóc w pokonaniu grzechu. Nie ma takiej głębi ludzkiego doświadczenia, której Jezus Chrystus nie dzielił i nie zgłębił.
b) Rozległ się wielki okrzyk. Zarówno Mateusz (Mt 27,50) jak i Łukasz (23,46) relacjonują ten okrzyk. Jan nie wspomina go, ale mówi, że kiedy Jezus umierał powiedział: „Wykonało się” (J 19,30). W oryginale greckim występuje tu tylko jeden wyraz. I ten jeden wyraz był tym wielkim okrzykiem. „Wykonane”! Jezus umarł z okrzykiem triumfu na ustach, gdyż Jego zadanie zostało wypełnione, Jego dzieło zakończone, jego zwycięstwo odniesione. Po strasznej ciemności nadeszła znów jasność, a Jezus powrócił do Ojca jako triumfujący zwycięzca.
2. Był naoczny świadek, który pragnął zobaczyć, czy przyjdzie Eliasz. W obliczu Krzyża okazał on rodzaj chorobliwej ciekawości. Cała ta straszliwa scena nie wywołała w nim ani strachu, ani czci, ani nawet litości. Bawił się w eksperymentowanie, kiedy Jezus umierał.
3. Był rzymski centurion. Centurion to twardy żołnierz. Stopniem odpowiadał dowódcy pułku. Walczył w wielu kampaniach i przyglądał się wielu umierającym, ale nigdy nie widział człowieka umierającego tak jak Ten i był przekonany, że Jezus jest Synem Bożym. Gdyby Jezus żył, nauczał i uzdrawiał, przyciągnąłby wielu do siebie. Ale dopiero Krzyż przemówił wprost do serca człowieka.
4. W oddali stały kobiety. Były oszołomione, załamane i pogrążone w smutku - ale stały tam. Tak Go kochały, że nie mogły Go opuścić. Miłość przyciągała do Chrystusa nawet wtedy, gdy rozum nie potrafi zrozumieć Jego osoby. Tylko miłość pozwala nam na uchwycenie się Chrystusa tak mocno, że żadne doświadczenia nie mogą nas od Niego oderwać
Należy zwrócić uwagę na jedno zdanie: „ Zasłona świątyni rozdarła się od góry do dołu”. Oddzielała ona miejsce Święte Świętych, do którego nikt nie mógł wejść. Zdarzenie z zasłoną mówi nam symbolicznie o dwóch sprawach.
a) Droga do Boga została teraz szeroko otwarta. Do miejsca Świętego Świętych mógł wchodzić tylko Najwyższy Kapłan i to jedynie raz w roku i to jedynie w Dniu Pokuty. Ale teraz gdy zasłona rozdarła się, droga do Boga stanęła otworem dla każdego człowieka.
b) W miejscu Święte Świętych przebywała sama istota Boga. Ale teraz, wraz ze śmiercią Jezusa, zasłona ukrywająca Boga przedarła się i ludzie mogli widzieć Boga twarzą w twarz. Bóg nie był już ukryty. Ludzie nie potrzebowali zgadywać i iść po ciemku. Mogli spojrzeć na Jezusa i powiedzieć: „Taki jest Bóg. Tak Bóg mnie kocha”.
Człowiek, który dał Jezusowi grób (15,42-47)
Jezus umarł o godzinie trzeciej po południu, w piątek, a następnego dnia był szabat. Widzieliśmy już, że kolejny dzień zaczynał się o szóstej po południu. Dlatego też, gdy Jezus umarł, trwały już przygotowania do Sabatu i pozostało bardzo mało czasu, gdyż za trzy godziny zaczynało obowiązywać prawo Sabatu i żadnej pracy nie wolno było wykonywać. Józef z Arymatei działał szybko. Zdarzało się często, że ciała przestępców w ogóle nie były grzebane, ale ściągano na dół i pozostawiano na pastwę sępów i grasujących wszędzie dzikich psów. W rzeczywistości sugerowano, że Golgotę dlatego nazwano Miejscem Trupich Głów ponieważ była zasłana czaszkami ofiar ukrzyżowań. Józef poszedł do Piłata. Zdarzało się nierzadko, że przestępcy zanim umierali, wisieli wiele dni na swych krzyżach. Piłat zdumiał się więc słysząc o tym, że Jezus umarł w sześć godzin po ukrzyżowaniu, ale, kiedy zbadał fakty z centurionem, oddał ciało Józefowi.
Przyjrzyjmy się ciekawej postaci Józefa.
1. Jest możliwe, że Józefowi zawdzięczamy wszystkie informacje dotyczące procesu Jezusa przed Sanhedrynem. Nie było tam przecież żadnego z uczniów. Informacje musiały pochodzić od jakiegoś członka sądu, i jest bardzo prawdopodobne, że był nim Józef. Jeśli tak, to ma on ważny udział w skonstruowaniu narracji ewangelicznej.
2. W życiu Józefa miała miejsce pewna tragedia. Był on członkiem Sanhedrynu, ale nie dowiadujemy się o żadnym słowie, wypowiedzianym w obronie Jezusa, lub o żadnym działaniu w Jego obronie. Józef jest tym, który dał Jezusowi grób, gdy Ten umarł, ale milczał, kiedy Jezus jeszcze żył. Jedna z najpopularniejszych tragedii życia polega na tym, że zachowujemy laury, oracje i przemówienia dla ludzkich grobów. Byłoby nieskończenie lepiej przeznaczyć trochę tych kwiatów i słów wdzięczności dla żyjących.
3. Nie możemy jednak przesadnie winić Józefa, gdyż był on jednym z tych, dla których krzyż Jezusa uczynił więcej, niż mogło dokonać całe życie Pana. Kiedy widział Jezusa żywego, odczuwał Jego atrakcyjność, ale nie posunął się ponadto. Lecz gdy ujrzał Go umierającego - a musiał być obecny przy ukrzyżowaniu - serce ścisnęło mu się w odczuciu miłości. Najpierw setnik, a potem Józef są przykładami zdumiewającego faktu, jak szybko okazywały się prawdą słowa Jezusa o tym, że kiedy będzie wywyższony na ziemi, przyciągnie do siebie wielu (J 12,32).
Powiedzcie Piotrowi (16,1-8)
Nie było czasu aby wyświadczyć ciału Jezusa ostatnie przysługi. Nastał szabat i kobiety, które chciały namaścić Jego ciało, nie mogły już tego zrobić. Gdy tylko szabat minął, zabrały się jak najwcześniej do swego smutnego zadania. Martwiły się tylko o jedno. Otóż groby nie miały drzwi. Słowo drzwi tu użyte znaczy w rzeczywistości otwór. Przed otworem biegł rowek, a w nim tkwił ogromny kamień wielkości koła od wozu. Kobiety wiedziały, że nie mają dość siły, aby go przesunąć. Lecz kiedy dotarły do grobu, kamień już był odsunięty, a wewnątrz siedział posłaniec, który przekazał im niewiarygodną nowinę o tym, że Jezus powstał z martwych.
Jedno jest pewne: gdyby Jezus nie zmartwychwstał, nigdy byśmy o Nim nie słyszeli. Postawa kobiet wskazywała na chęć oddania zmarłemu ciału ostatniego hołdu. Postawa zaś uczniów pełna była odczucia tragicznego końca wszystkiego, czym dotychczas żyli. Bez wątpienia najlepszym dowodem na prawdziwość Zmartwychwstania jest istnienie Kościoła Chrześcijańskiego. Nic innego nie mogłoby zmienić smutnych i zrozpaczonych kobiet i mężczyzn na promieniującą radością i płomienną odwagą ludzi wiary. Zmartwychwstanie Jezusa jest centralnym faktem całej wiary chrześcijańskiej. Ponieważ wierzymy w nie, wynikają z tego pewne wnioski.
1. Jezus nie jest postacią z książki, ale żywą obecnością. Nie wystarcza przestudiować historię Jezusa, tak jak poznaje się życie wielkich postaci historycznych. Od tego być może zaczynamy, ale skończyć musimy na spotkaniu z Nim.
2. Jezus nie jest wspomnieniem, ale obecnością. Pamięć o tym co najdroższe, blaknie. Grecy posiadali słowo określające przemijanie czasu, a brzmi ono czas który wymazuje wszystkie sprawy. Dawno już ten czas wymazałby z pamięci postać Jezusa, jeśliby nie był On dla nas wiecznie żywą obecnością.
„Ciepłą słodką, delikatną, a nawet
Ciągłą pomocą jest On;
I wiara ma wciąż swą Górę Oliwną,
A miłość swoją Galileę”.
Jezus to nie ktoś o kim dyskutujemy, ale Ktoś kogo spotykamy.
3. Oznacza to, że życie chrześcijańskie nie polega na tym, że się coś wie o Jezusie, ale że się Go zna. Istnieje wielka różnica między wiedzą o kimś a znajomością kogoś. Wiemy o królowej Elżbiecie czy o Churchilu, ale niewielu z nas ich zna. Największy teolog świata; znający wszystko o Jezusie, jest mniejszy od pokornego chrześcijanina, który zna Jezusa w swoim codziennym życiu.
4. Znaczy to także, że istnieje nieskończona jakość wiary chrześcijańskiej. Wiara ta nie powinna nigdy utkwić w martwym punkcie. Właśnie dlatego, że nasz Pan jest żywym Panem, istnieją nowe cuda i nowe prawdy, które czekają na odkrycie, w każdym czasie. Ale to, co najcenniejsze w tym fragmencie, zawarte jest w dwóch słowach, których nie ma w innych ewangeliach. „Idźcie”, powiedział posłaniec, „Powiedźcie uczniom i Piotrowi”. Jakże to przesłanie musiało ucieszyć serce Piotra! Zapewne dręczyła go pamięć swej niewierności i oto nagle przychodzi wiadomość, specjalnie dla niego przeznaczona. Spośród wszystkich uczniów on zostaje szczególnie wybrany. Charakterystyczne dla Jezusa jest to, że pamiętał nie o całym złu jakie Piotr Mu wyrządził, lecz jedynie o okazanej przez Piotra skrusze. Jezus daleko bardziej pragnął pocieszyć pokutującego grzesznika, niż karać grzech. Ktoś powiedział: „Najwspanialszą rzeczą u Jezusa jest sposób, w jaki obdarza On nas zaufaniem, kiedy poniesiemy porażkę”.
Pełnomocnictwo dla Kościoła (16,9-20)
Jak to widzimy we wstępie, Ewangelia marka kończy się w rzeczywistości na wersecie 9-mym. Wystarczy przeczytać powyższy fragment, aby zauważyć, jak różni się on od reszty tekstu ewangelicznego. Nie występuje w żadnym wielkim rękopisie Nowego Testamentu. Mamy więc tu do czynienia z późniejszym streszczeniem, zastępującym właściwe zakończenie, którego Marek albo nie zdążył napisać, albo które uległo zaginięciu.
To co jest najciekawsze w omawianym przez nas tekście polega na przedstawieniu obowiązków, spoczywających na Kościele. Autor tego końcowego fragmentu Ewangelii wierzył oczywiście, że pochodzą one od samego Jezusa.
1. Kościół ma za zadanie głoszenie Ewangelii. Jest to obowiązek Kościoła, który oznacza, że obowiązkiem każdego chrześcijanina jest głoszenie dobrej nowiny o Jezusie tym, którzy jej jeszcze nie słyszeli. Chrześcijanin ma być heroldem Jezusa Chrystusa.
2. Kościół ma za zadanie uzdrawiać. Oto fakt, który wciąż stwierdzamy. Chrześcijaństwo interesuje się zarówno ciałem jak i duszą człowieka. Jezus pragnął uzdrawiać i ciało i duszę.
3. Kościół ma być Kościołem mocy. Nie wszystko tu trzeba brać dosłownie. Chrześcijanin nie musi mieć mocy podnoszenia jadowitych wężów i wypijania zatrutych płynów bez żadnych tego konsekwencji. Ale za tym obrazowym językiem autora zakończenia naszej Ewangelii kryje się myśl, że chrześcijanin wypełniony został do zmagania się z życiem i do takiego postępowania, jakiego inni nie posiadają i posiadać nie będą.
4. Kościół nigdy nie pozostanie samotny w swej pracy. Zawsze będzie z nim, w nim i przez niego współdziałał Chrystus. Pan Kościoła wciąż jest obecny w Kościele i wciąż jest Panem jego mocy.
I tak oto Ewangelia kończy się posłaniem mówiącym o tym, że życie Chrześcijanina przebiega w obecności i mocy Tego, który został ukrzyżowany i zmartwychwstał.
SPIS TREŚCI
WSTĘP DO EWANGELII ŚW. MARKA
Jeden log równy jest 0,54 litra, czyli tzw. jednej miarce (przyp. tł.)
164 rok przed Chrystusem (przyp. tł)
587 rok przed Chrystusem (przyp. tł).
A. Tenneyson - poeta angielski epoki wiktoriańskiej (1809-1829) (przyp. tł.)
W Szekspir - Król Henryk VIII, akt 3, tłumaczenie L. Urlicha (przyp. tł.)
Achaz, król Judy, 741-726 przed Chrystusem (przyp. tł.)
Manasses, król Judy, 697-642 przed Chrystusem (przyp. tł.)
Jozjasz, reformator religijny, 639-608 przed Chrystusem (przyp. tł.)
Orygenes, 185-ok. 254 r. filozof i teolog grecki, urodzony w Aleksandrii, autor wielu komentarzy biblijnych i listów (przyp. tł.)
Juwenaliusz (pol. Juwenalis) 60-130 r., rzymski poeta i satyryk. Piętnował życie wielkomiejskie w satyrach, których napisał kilkanaście (przyp. tł.)
Grzegorz z Nyssy, 333-394 r. jeden z trzech ojców kościoła, zwanym kapadockim. Autor dwudziestu sześciu listów i dzieła „Wielka katecheza” (przyp. tł.)
To jest około sześciu hektarów. Jeden akr równa się 4075 m2 (przyp. tł.)
Jeden sykl równa się cztery drachmy (denary). Była to w okresie Nowego Testamentu moneta srebrna (przyp. tł.)
Zenon z Kition na Cyprze, filozof grecki, urodzony około 335 r., zmarł około 270 r. przed Chrystusem, twórca słynnej szkoły filozoficznej - stoików, którą stworzył około roku 306 przed Chrystusem (przyp. tł.)
Hillel, słynny badacz Tory. Żył w I wieku przed Chrystusem. Pochowany w Meiron (przyp. tł.)
Podział na wersety dokonał Stefan w 1551 r. (przyp. tł.)
Świątynia Heroda była trzecią z kolei po Świątyni Salomona i Zorobabela (536 r. przed Chrystusem) (przyp. tł.)
Góra Moria; na niej Abraham chciał ofiarować swego syna Izaaka około 1870 r. przed Chrystusem i na niej król Salomon postawił pierwszą świątynię około 1010 r. przed Chrystusem (2 Krn 3,1) (przyp. tł.)
Według Barclay'a i Biblii Tysiąclecia z 1982 r. „człowiek grzechu” (przyp. tł.)
Psalm 14,1 (przyp. tł.)
Od antynomia - rozumowanie pozornie uzasadniające dwa sprzeczne ze sobą zdania (przyp. tł.)
Tertulian, chrześcijański pisarz łaciński. Żył w latach 155-220. Prawdopodobnie był kapłanem. Gorliwy obrońca chrześcijaństwa (przyp. tł.)
Nazwa Święta Paschy pochodzi od hebrajskiego słowa „pesach”, które oznacza „omijanie” (przyp. tł.)
Henryk VIII, koniec aktu III. Przekład L. Urlich (przyp. tł.)
Chodzi o wielką wojnę domową w latach 1642-1646, za panowania dynastii Stewartów w Anglii (przyp. tł.)
R. Cameron (1648-1680), wpływowy kaznodzieja, przywódca skrajnego skrzydła Coremant'u organizacji walczącej o wolność kościoła prezbiteriańskiego w Szkocji, w latach panowania Karola II.
123
290