"Dzień na Harmenzach"
Tadka, pracującego w grupie innych więźniów przy torach kolejki wąskotorowej spotkała pani Haneczka, która kiedyś, w pierwszych dniach obozowego życia, dokarmiała go wykradanymi kurom kartoflami. Tadek, chcąc się odwdzięczyć, przesłał jej potem różne prezenty. Były one jednak systematycznie kradzione. Ostatnio w ten sposób zginęły przeznaczone dla niej mydła. W trakcie rozmowy z Panią Hanią Tadeusz dowiedział się, że taki sam prezent otrzymała ona niedawno od kapo Iwana. Słysząc to, poprzysiągł zemścić się na złodzieju. Był tak zdenerwowany, że nie chciał nawet przyjąć oferowanej przez panią Hanię żywności. Po odejściu kobiety więźniowie mieli więc pretensje do Tadeusza o to, że nie chciał przyjąć od niej kartofli, które ci - zgłodniali - chętnie by zjedli. Wśród niezadowolonych był Żyd Beker, były langeraltester w obozie pod Poznaniem. Kiedyś zabił własnego syna za kradzież chleba. Teraz zirytowany Tadek wypomniał to Bekerowi. Ten jednak był przekonany, że postąpił słusznie, ponieważ kradzież pożywienia stanowiła w obozie wielkie przestępstwo. Według Żyda, Tadeusz nic nie rozumiał, gdyż nigdy nie zaznał prawdziwego głodu, czyli takiego, "gdy człowiek patrzy na drugiego człowieka jako na obiekt do zjedzenia". Tadeusz nie dał się jednak przekonać i postraszył Berkera "wybiórką" (selekcją, która przeznaczała chorych i słabych fizycznie na śmierć w komorze gazowej). Prace więźniów przy budowie torów dozorowane były przez skorego do bicia kapo oraz kommandfuhrera - a więc ludzi bez skrupułów. Pewnego dnia wśród pracujących rozeszła się wiadomość o "wybiórce". Wszyscy szybko więc opatrywali swe rany, spryskiwali się wodą, by wyglądać świeżo. Tadek dostał polecenie, aby wyruszyć wraz z grupą Greków po obiad. Szli tam drogą prowadząca przez gospodarstwo Harmenze, gdzie przed jednym z domków stały zawsze kotły z zupą. Na każdym kotle było napisane kredą, do jakiego komanda on należy. Grupa Tadeusza przybyła tam razem jako pierwsza i jeden z kotłów wymieniła na większy po uprzedniej zmianie znaków na nim. Nie miało znaczenia, że następni będą mieć o to pretensje, gdyż obowiązywała zasada : "kto pierwszy, ten lepszy". Spryt nie okazał się jednak, aż tak opłacalny, ponieważ zupa składała się wyłącznie z pokrzywy i dużej ilości wody zaprawionej lekko margaryną. Tymczasem Tadek odwiedził Iwana, przekazując mu słoninę od pani Hanki. Gdy ten zdziwił się małą ilością tłustego podarunku, Tadeusz obiecał mu nagrodę od siebie. W pewnym momencie Tadeusz zauważył, że zaufany Grek od Iwana wkłada do torby tamtego dorodną gęś ukradzioną z gospodarstwa. Nowe buty Tadeusza zwróciły uwagę stojącego na linii wart posta (wartownika), który zaproponował, że kupi je w zamian za chleb. Warunki te nie okazały się korzystne, gdyż Tadeusz miał pod dostatkiem pożywienia, a za buty mógłby mieć nawet wódkę. Niezadowolony post zachęcał więc więźnia do przekroczenia rowu - granicy, której przejście groziło śmiercią - obiecując mu w zamian - darmowy chleb dla głodnych Żydów. Tadeusz, wietrząc podstęp, nie uczynił jednak tego. Przed przerwą obiadową przyszedł do Tadeusza młody i sprytny Niemiec - "pipel" (pomocnik kapo). W zamian za cytrynę Tadek wyciągnął od niego informację o tym, że poprzedniego dnia w gospodarstwie zginęła jedna gęś. Pipel przyznał, że właśnie z powodu tej gęsi miał duże kłopoty, a jego kapo nawet dostał "po pysku" od unterscharfuhrera. Nastała pora obiadu. Rozdzielający zupę kapo umiał zapanować nad głodnym tłumem. To on postanawiał, kto dostanie dokładkę. Starał się nie marnować zupy dla ludzi, którzy wkrótce pójdą do gazu. Tadeusz wspomniał : "Co dzień kapo rozkoszuje się tą chwilą. Za dziesięć lat obozu należy mu się ta pełnia władzy nad ludźmi". Vorbereiterom (więźniom pracującym) przysługiwały dwie miski strawy. Jedną ze swoich Tadeusz podał wlepiającemu w niego oczy Bekerowi, druga powędrowała do rąk Andrzeja - więźnia, który pracował w sadzie i mógł w zamian przynieść jabłka. Beker wyjadł także kaszę, którą wcześniej zostawiła dla Tadka pani Haneczka. Żyd dostał za to szereg kopniaków od Iwana. Tadeusz nie był jednak skory do bicia winowajcy, polecił mu jedynie umyć miskę. Za przekazanie więźniom wiadomości o zajęciu przez Rosjan Kijowa post (ten sam, który stał wcześniej na warcie i domagał się wymiany butów) zagroził Tadeuszowi "meldunkiem" o rozsiewaniu plotek politycznych. Więzień musiał więc go czymś - w zamian za milczenie - obdarować. Żyd Rubin (od którego usłyszał wiadomości o Kijowie) postanowił sam udać się do posta i ubić z nim interes. Tadeusz musiał na ten cel poświęcić swój zegarek. Nagły gwizdek oznajmił koniec pracy. Wszyscy mieli się stawić na przedwczesną zbiórkę. Przeprowadzona została rewizja, podczas której u Greka znaleziono skradzioną gęś. Esesman spytał go, pod groźbą śmierci skąd ją ma. Na środek wyszedł wówczas Iwan przyznając się do winy. Na niego też padły silne uderzenia pejcza. Po zbiórce do Tadka przyszedł Beker i powiedział mu o tym, że nazajutrz wyznaczono go do gazu. Stary Żyd powiedział : "Tadek, ale ja byłem tyle czasu taki głodny. Daj mi co zjeść. Na ten ostatni wieczór" . Bohater odstąpił mu więc swój chleb.
"U nas w Auschwitzu..."
Tedeusz donosi w liście do swojej narzeczonej, że znajduje się w Auschwitzu na kursie sanitarnym. Został wybrany wraz z kilkunastoma towarzyszami z całego obozu Birkenau. Po ukończeniu kursu będą oni leczyć dwadzieścia tysięcy więźniów w Birkenau. Hegerzy (sanitariusze) mają sporo wolnego czasu. Są zwalniani z apelów i innych obowiązków. Chodzą po obozie w cywilnych ubraniach, a nie w więziennych pasiakach. Na łóżkach mają miękkie koce i białe prześcieradła, a w czasie posiłków w święta stół nakryty obrusem. Baraki w Auschwitzu są murowane i drogi wybrukowane, a nie jak w Birkenau - drewniane, bez chodników. Toteż więźniowie obozu w Auschwitzu patrzą na nich z politowaniem i z dumą mówią : "U nas w Auschwitzu". Dziewczynę do której Tadeusz pisze list, zna z okresu, kiedy był jeszcze na wolności i pamięta z więzienia na Pawiaku. Rozpoczęcie kursów odwleka się do chwili przybycia flegrów z okolicznych obozów. Tadeusz wykorzystuje wolny czas na spacery po obozie wspólnie z towarzyszami. Na bramie obozu widnieje napis : "Praca czyni wolnym". W jednym z bloków obozowych znajduje się sala muzyczna, w której w niedziele odbywają się koncerty symfoniczne oraz biblioteka, sala muzealna z eksponowanymi fotografiami skonfiskowanymi z listów i "puff" (obozowy dom publiczny). Prawo do odwiedzin "panienek" mają, oczywiście z ograniczonym czasem, więźniowie - wybrańcy z karteczkami stanowiącymi "nagrodę za dobrą i pilną pracę". W innym bloku przeprowadzane są na kobietach eksperymenty medyczne. Poddawane są one sztucznemu zapładnianiu, wszczepianiu tyfusu i malarii oraz różnym zabiegom chirurgicznym Tadeusz wspomina o spotkaniu z adresatką na Skaryszewskiej oraz o więzieniu na Pawiaku, gdzie z nudów i tęsknoty za nią układał wiersze. W niedzielę przed południem narrator był na spacerze. Oglądał z zewnątrz doświadczalny blok kobiet. Tadeusz zastanawia się nad sytuacją istniejącą w obozie oraz dziwnym opętaniem człowieka przez człowieka i dziką biernością ludzi prowadzonych na śmierć. Wspomina o meczu bokserskim, na którym był po południu oraz o koncercie w sali muzycznej. Stwierdza, że w Auschwitzu wszystko robi się dla oszukania ludzi z zewnątrz - orkiestra, boks, trawniki, koce na łóżkach. Następnie Tadeusz pisze o zdarzeniu, kiedy to przed bramą obozu stało 10 tys. Mężczyzn i nadjechały samochody pełne nagich krzyczących kobiet : "Ratujcie nas ! Jedziemy do gazu!", ale ani jeden człowiek nie poruszył się. W następnym liście donosi, że flegerzy nie słuchają uważnie wykładów. On również jest zainteresowany opowiadaniem o zabijaniu ludzi w faszystowskich więzieniach i obozach. Witek, pipel Kronszmidta, najgorszego kata z Pawiaka, opowiedział mu, jak tan nakazywał nagim więźniom z rozparzoną po kąpieli skórą, czołgać się po żelaznej, piwnicznej podłodze, właził im na plecy w ciężkich, podkutych żelaznymi kolcami butach i "ujeżdżał ich". Witek opowiedział mu również o innych stosowanych wśród więźniów karach, takich jak : koziołkowanie i toczenie się godzinami po ziemi, setki przysiadów, siedzenie przez miesiąc w betonowej trumnie, pice wody wiadrami, aż do uduszenia się. Inny uczestnik kursu opowiedział mu o lagrze, do którego przychodziły codziennie transporty nowych więźniów. Ponieważ w obozie była ustalona stała liczba porcji, więc każdego dnia wieczorem w poszczególnych blokach odbywało się losowanie i wylosowani więźniowie następnego rana byli rozstrzeliwani.
Następnie Tadeusz nawiązuje w liście do wspomnień z okresu przed aresztowaniem i snuje rozważania odnoście nadziei, doprowadzającej ludzi do popełnienia zbrodni na współwięźniach w celu ocalenia własnego życia. Od kilku dni odbywają się w obozie ćwiczenia grupy kryminalistów blokowych, kapo, którzy odznaczyli się okrucieństwem wobec innych współwięźniów. Wśród nich znajduje się Kurt, kryminalista za przemyt, który nosił listy Tadeusza do jego dziewczyny. Wieczorem Tadeusz opowiada współwięźniom o swojej drodze z Pawiaka do Auschwitzu. W dachu wagonu, którym jechał, wyrwano deski i próbowano ucieczki, ale pierwsi uciekinierzy zostali zauważeni i zabici. Na pierwszym postoju przetransportowano ich do drugiego wagonu zabitego deskami, w którym było tak duszno, że Tadeusz tęsknił do obozu, by znaleźć się na świeżym powietrzu. Przed bramą w obozie został ranny w udo, ale już po kilku dniach poszedł z komando siedem kilometrów do obozu, aby nosić słupy telegraficzne. Jeden z więźniów opowiada o spotkaniu Żyda z Mławy ze swoim ojcem. Syn pracował przy gazowaniu ludzi. Gdy ojciec, przejechawszy z transportem, spotkał go przy komorze gazowej i rzucił mu się na szyję, mówiąc, że jest głodny, bo dwa dni jechali bez jedzenia, ten rzekł : "Idź ojcec, wykąp się w łaźni, a potem pogadamy, widzisz, że teraz nie mam czasu". Później syn wyciągnął z jego ubrania zdjęcia rodzinne. Kurt wspomina o dwóch uciekinierach, których złapano w Wigilię i powieszono na placu obok dużej choinki z zapalonymi światłami. Następnie Tadeusz snuje w liście refleksje na temat rzeczywistości obozowej. Pisze, że człowiekowi dają w obozie tyle snu w nocy, aby mógł pracować, tyle czasu w dzień, aby mógł zjeść oraz kawałek pryczy do spania. Jak umrze wyrwą mu złote zęby, spalą go i popiołem użyźnią pola albo osusza stawy. "Marnotrawią" tu tłuszcz, kości i mięso ludzkie. W innych obozach jest inaczej : "z ludzi robią mydło, ze skóry ludzkiej abażury, z kości ozdoby". Tadek dochodzi do wniosku, że dopiero teraz poznał cenę starożytności i uświadomił sobie, ile ludzi zginęło przy budowie piramid egipskich oraz świątyń i posągów greckich. Wie już, że Platon kłamał, ponieważ "w rzeczach ziemskich nie odbija się ideał, ale leży ciężka, krwawa praca człowieka". Z pracy więźniów Niemcy również ciągną olbrzymie zyski. W Auschwitzu wzbogaciło się wiele firm przy budowie budynków, wodociągów, produkcji materiałów budowlanych, ubrań więziennych itp. W kolejnym liście Tadek donosi dziewczynie, że ogarnia go radość, ponieważ będzie mógł codziennie rano przekazywać do niej listy przez pewnego elektryka. Inne powody do radości to ślub Francuzki i Hiszpana, z którego więźniowie szczycą się i mówią : "U nas w Auschwitzu, to nawet śluby dają", a także zbliżające się zakończenie kursów i powrót do Birkenau oraz otrzymane od rodziny listy, na które długo oczekiwał. Następnie narrator donosi już w liście o pierwszych chwilach pobytu w obozie Birkenau, w którym właściwie nic się nie zmieniło w czasie jego nieobecności oraz o spotkaniu z Abramkiem, który opowiedział mu o nowym sposobie podpalania ognia w kominie. Polega on na złączeniu razem czterech główek dziecięcych i podpaleniu ich włosów, a potem pali się już sama.
"Proszę państwa do gazu"
W obozie przeprowadzana jest dezynfekcja. Więźniowie chodzą nago. 28 tys. Kobiet rozebranych do naga przebywa na wizach. Droga do krematorium jest pusta, transporty nie przychodzą. Po zakończeniu dezynfekcji życie w obozie zaczyna z powrotem "normalnie" funkcjonować. Tadeusz i jego obozowi koledzy spożywają produkty przysłane w prezencie przez matkę Tadeusza. Wtem blokowy nakazuje, aby Kanada wyruszyła na rampę, ponieważ nadjeżdża transport. Do tej grupy dołącza się Tadeusz, na propozycję Henriego oraz zgodę kapo, ponieważ brakuje kilku ludzi do pracy. Wkrótce pociąg wyjeżdża na rampę. Straszne krzyki, duszących się w wagonach ludzi, przerywa przeciągnięta przez gestapowca po wagonach seria z automatu. Otwarto wagony. Okazuje się, że jest to transport z Sosnowca i Będzina. Wysiadający z wagonów ludzie otrzymują rozkaz, aby składali swoje rzeczy koło wagonów. Kobietom wyrywa się z rąk torebki, odbiera parasole. Rożnie stos rzeczy, walizek, ubrań i torebek, z których wysypują się banknoty i złoto. Młodzi i zdrowi ludzie zostają odesłani do lagru do pracy - "gaz ich nie minie, ale będą pracować". Pozostali, przeznaczeni do komór gazowych, są ładowani (po ok. 60 osób) do samochodów ciężarowych, które natychmiast odjeżdżają i wracają puste. Bez przerwy jeździ również karetka Czerwonego Krzyża wożąca gaz, którym truje się ludzi. Z boku stoi młody esesman z notatnikiem w ręku i stawia kreskę po każdym odjeżdżającym samochodzie. Gdy odjedzie szesnaście aut wywiezionych będzie do gazu około tysiąc osób. Esesman każe oczyścić puste wagony. Tadeusz wynosi z wagonów poduszkę i podeptane niemowlęta. Wynosi je jak kurczaki trzymając po parę w jednej garści i na rozkaz oddaje je kobietom, ale te nie chcą ich przyjąć. Wiedzą, że z dziećmi zostaną natychmiast skierowane do gazu. Po opustoszeniu rampy Kanada ładuje leżące na stosie rzeczy do samochodów ciężarowych. Obca waluta wędruje prosto do teczek esesmanów, którzy przekazują ją oficerowi i biorą puste. I znowu na rampę wjeżdżają wagony. Krzyk ludzi przerywa seria z automatu. Są samochody ciężarowe, młody pan z notatnikiem, esesmani z teczkami na złoto i pieniądze. Znowu wyrywa się ludziom brutalnie walizki z rąk, szarpiąc, ściąga się palta i rośnie stos rzeczy. Pewna ładna kobieta ucieka przed swoim małym dzieckiem, które wyciąga za nią rączki z płaczem i woła : "Mamo, mamo, nie uciekaj". Kobieta ta chce się skryć między te osoby, które nie pojadą samochodem ciężarowym, jest młoda, chce żyć. Dopada ją Andrzej, marynarz ze Sewastopola i wrzuca z rozmachem do samochodu, a następnie wymyśla jej od najgorszych i rzuca jej dziecko pod nogi. Pewna młoda dziewczyna po wyjściu z wagonu pyta Tadeusza, dokąd wszystkich wiozą, a gdy ten milczy, ona zaciska usta i mówi : "Już wiem i wbiega po schodkach do prawie już wypełnionej ludźmi ciężarówki". Kręcące się po rampie, zbłąkane dzieci wrzucone zostają do ciężarówki razem z trupami. Dziewczynka bez nogi również zostaje wrzucona na auto między trupy. Nadchodzi noc . Znów kolejny transport. Jakaś dziewczyna dostała obłędu. Zaczęła chodzić w kółko coraz prędzej i prędzej i esesman ją zastrzelił. Tadeusz, wchodzi do jednego z wagonów. "Góra ludzka zapełniła wagon do połowy, nieruchoma, potwornie poplątana, ale jeszcze parująca". Tadeusz chwycił trupa i dłoń jego kurczowo zawarła się wokół jego ręki. Szarpnął ją z krzykiem i uciekł. "Serce mu łomotało. Dławiło gardło. Uciekł do wagonów, położył się na trawie i marzył, aby jak najszybciej znaleźć się na swojej pryczy w obozie". Kończy się dzień pracy. Pan z notatnikiem stawia ostatnie kreski, dopełnia liczby 15 ty. Kapo kończy ładowanie kotła od herbaty "złotem, jedwabiami i czarną kawą". "Parę dni obóz będzie żył z tego transportu Będzie jadł jego szynki i kiełbasy, pił jego wódki i handlował złotem i będzie mówił, że transport Sosnowiec - Będzin to dobry, bogaty transport." "Z krematoriów ciągną potężne słupy dymów i łączą się w górze w olbrzymią, czarną rzekę. Transport sosnowiecki już się pali."