Rozdział I
Bohater pracował z więźniami w majątku – gospodarstwie rolnym, na Harmenzach, a dokładniej przy torach kolejki wąskotorowej. Pewnego dnia siedział pod cieniem kasztanów w piasku, trzymając wielki francuski klucz i dokręcając złączenia. Dochodziła do niego odrzucająca woń bagna ze stawów, a wschodzące słońce zapowiadało upalny dzień. Narrator chłodził się trzymanym kluczem, którym co chwila uderzał o szyny. Ten dźwięk rozchodził się po całych Harmenzach.
Pracowali z nim greccy Żydzi (wystawiali swe chude ciała do słońca). W pewnej chwili przyszła do nich pani Haneczka, również pracująca w majątku, która czasem przynosiła bohaterowi skradzione jedzenie (kubeł ziemniaków gotowanych w łupinach) przeznaczone dla kur. Tym razem także zapytała, czy nie brak mu posiłku, lecz bohater odmówił i podziękował za troskę. Powiedział także, że miał dla niej dwa mydła z napisem „Warszawa”, które niestety ktoś mu ukradł. Haneczka nie przejęła się za bardzo tą wiadomością, ponieważ dostała właśnie dwa kawałki mydła od Iwana. Gdy pokazywała je narratorowi – rozpoznał swój papier i kostki (domyślił się tym samym, kto był złodziejem). Na pożegnanie kobieta poprosiła, aby przekazał Iwanowi od niej kawałek słoniny. Choć odszukał wśród mężczyzn pracujących w polu Iwana, pilnującego swej grupy ludzi, nie przerwał swych zajęć. Grecy ze złością zaczęli mu wypominać, że nie zgodził się na jedzenie od „pani Hani” (przy okazji oni również zaspokoiliby głód). Pewien grecki Żyd Beker, niegdyś Lagerältestor w żydowskim obozie pod Poznaniem, wieszający ludzi za kradzież żywności (potraktował tak nawet swojego syna), opowiadał o tym etapie swego życia z przeszłości. Jego drugi syn także przebywał w obozie. Nienawidził ojca tak bardzo, iż kazał więźniom go zabić. Ochotę na to miał także bohater (nie lubił Bekera). W pewnym momencie Tadek wystraszył nawet Żyda mówiąc, że ma się odbyć „wybiórka”.
Rozdział II
Szyny kolejki wąskotorowej były rozprowadzone po całym polu. Na jednym ich końcu leżały spalone ludzkie kości, a następna odnoga toru prowadziła z krematorium do stawu pełnego kości, przywożonych tam samochodem. Następne szyny służyły do innych celów. W miejscu krzyżowania torów znajdowała się ogromna, ciężka żelazna płyta, służąca do ręcznego przesuwania szyn. Pewnego dnia mężczyźni dostali rozkaz przeniesienia płyty. Kapo bił ich łopatą po całym ciele tak długo, iż choć nie mieli siły – w końcu dźwignęli płytę. Gdy bohater spytał, gdzie ją skierować, usłyszał, by dziś szyny sprowadzić do rowu. Otrzymał również polecenie zrobienia na wieczór czterech sztuk noszy dla trupów. Mężczyźni położyli płytę, straszliwym wysiłkiem dociągnęli szyny, a także ręcznie dokręcili śruby. Zbliżała się pora obiadu. Ludzie, słysząc o wybiórce, zrywali bandaże, opatrywali sobie rany, masowali mięśnie – wszystko po to, by wieczorem lepiej wyglądać, aby nie zostać kolejnym zagazowanym.
Bohater przekopywał wilgotną ziemię w wale. Robił to bardzo sprawnie, ponieważ po obfitym śniadaniu miał siłę do pracy. Niedaleko niego w cieniu przykucnął dozorujący esesman, od którego wczoraj dostał dwa razy szpicrutą przez plecy. Mężczyzna spytał go o godzinę, przez co zobaczył zegarek narratora (kupił go w obozie od „Kanady” za paczkę fig) i chciał go nabyć. Gdy nie uzyskał zgody – rzucił przedmiotem o ziemię i odszedł. W następstwie tego bohater podniósł zegarek i zaczął gwizdać Międzynarodówkę. Po chwili poczuł na swych plecach ciężką dłoń. Podniósł oczy i zobaczył nad sobą kapo w pasiakach, który zakazał mu gwizdać ostrzegając, że gdyby usłyszał to esesman– narrator już by nie żył. Kommandoführer (dozorujący esesman) pozwolił zebrać ludzi i iść na obiad.
Rozdział III
Na obiad szli drogą prowadzącą przez Harmenzę, wśród kasztanów, obok dworku, przed którym bawiła się córka właściciela majątku. Jego ganeczek był opleciony zielonym bluszczem, a pod oknami rosły piękne róże i bujne kwiatki w skrzyneczkach. Nim wyszło się na drogę, trzeba było przejść przez błoto, w którym były trociny polewane odkażającą substancją (na tym polegała profilaktyka przeciw zarazie). Na drodze ustawione były kotły z zupą, przywiezione z obozu. Każde komando miało swoje pojemniki oznakowane umownymi symbolami pisanymi kredą. Ponieważ Tadek ze swoją grupą byli pierwsi – zmienili znaki, by móc zabrać większy kocioł. Grecy, będący w jego grupie, nie zareagowali sprzeciwem na oszustwo. Gdy zbliżało się kolejne komando, bohater kazał współwięźniom zabierać kotły. Udało im się uciec, ciągnąc kotły za sobą. Takie między komandami było prawo: kto pierwszy przy kotle, ten lepszy. W czasie postoju w ucieczce, bohater odkręcił śruby pokrywy i zobaczył w kotle zupę z żółtymi okami margaryny pływającymi po powierzchni, a na dnie pokrzywy.
Narrator poszedł na pole do grupy Iwana. Zastał go w towarzystwie pewnego „starego, zaufanego Greka”, chowającego do torby ukradzioną gęś (prawdopodobnie z gospodarstwa). Udając, że nic nie widział, oddał mu słoninę od pani Haneczki i przekazał podziękowania za mydło, na co Iwan się obruszył i tłumaczył, że mydło kupił od Żyda. Narrator oddalił się, grożąc: „Więcej ci się należy. Zwłaszcza ode mnie. Postaram ci się oddać”.
Rozdział IV
Dnem rowu biegła mętna woda, nad którym rósł tatarak, a dalej krzaki z malinami. Bohater stał tam i badał dno łopatą, próbując nie zamoczyć butów. Przyglądał się temu wszystkiemu post (wartownik esesman), który chciał kupić od niego buty. Bardzo mu się podobały, ponieważ miały podwójną podeszwę i były ręcznie szyte (przyniósł mu je przyjaciel z Kanady).
Choć post w zamian za obuwie chciał dać chleb dla Greków, transakcja nie dobiegła końca. W końcu zaczął namawiać Tadka na przekroczenie rowu, co groziło śmiercią (post mógł strzelić za podjętą próbę ucieczki - za zabicie uciekiniera dostałby trzy dni urlopu i pięć marek). Nie udało mu się jednak również i to. Był bardzo wściekły.
Obok bohatera pracował układający szlam Janek z Warszawy, nierozumiejący zbyt dobrze zasad obozowego życia. W pewnym momencie nadszedł dowódca warty i uderzył go w twarz tak mocno, iż ten wpadł do dołu. Esesman powiedział, że gdy Janek z nim rozmawia, ma zdjąć czapkę z głowy i stać na baczność. Gdy odszedł, narrator pomógł chłopakowi wyjść z rowu.
Pipel (chłopiec do posług blokowego lub kapa), który miał około szesnastu lat, przyszedł do Tadka z jedzeniem od kapa. Usłyszał od bohatera, że nie chce jeść samej zupy, podczas gdy „niektórzy” kradną gęsi i wieczorem smażą je w obozie. Wtedy chłopiec poszedł z donosem do kapa na obozowych złodziei drobiu.
Rozdział V
Była pora obiadowa, w trakcie której Pipel nakrywał dla kapa do stołu. Był tam również pisarz komanda, będący greckim lingwistą. Więźniowie siedzieli na ziemi, a nieopodal nich rozsiedli się esesmani. Do jednego z nich podszedł Żyd Rubin z Kanady i coś mu szeptał. Kapo nalewał zupę z kotła, większą porcją nagradzając według niego silniejszych, zdrowszych i lepiej pracujących. Słabsi nie mieli szansy na dolewkę cieczy z pokrzywy.
Bohater pełnił funkcję Vorarbeitera, czyli pomocnika kapo, więc należały mu się dwie pełne miski zupy z kartoflami i mięsem. Tego dnia oddał jedną porcję Bekerowi, a drugą Andrzejowi (pracował w sadzie i obiecał przynieść mu jabłek). Wszyscy siedzieli w cieniu, mając przed sobą, także odpoczywające, kobiece komando (oddział roboczy). Jedna z dziewcząt, za karę, że złapano ją w polu kukurydzy z Petrem (zdążył uciec), klęczała z rękami wyprostowanymi nad głową, trzymając w nich ciężką belkę. Esesman co chwilę szczuł ją psem, który wyrywał się do jej twarzy. W końcu nie wytrzymała i upadła na ziemię z płaczem.
Pipel powiedział narratorowi, że wzywa go bardzo rozzłoszczony kapo. Gdy Tadek poszedł do dowódcy, dowiedział się, iż za oddanie swego obiadu innym – jutro nie otrzyma zupy. Kapo przypomniał mu również o zrobieniu czterech noszy.
Rozdział VI
W pracy pomagał narratorowi Janek. W tym czasie Iwan bił i kopał Bekera (który zjadł, prócz obiadu, pozostawioną narratorowi przez Haneczkę kaszę). Gdy skończył sadystyczne przejawy swej złości - odszedł, mówiąc bohaterowi, by sam dokończył tę sprawę. Bohater, choć bardzo nienawidził Żyda, kazał mu jedynie umyć miskę, po czym go zostawił. Na drodze Andrzej, z polecenia kapo, uczył maszerować dwóch greckich Żydów, bitych przez kapo kijem. Bohater ominął ten widok i poszedł dalej. W drodze spotykał więźniów, pytających go: „Tadek, co słychać?”, na co odpowiadał, że „(…) Kijów zajęli”. Usłyszał to post (wartownik esesmana, ten sam od zamiany zegarka), po czym podbiegł do niego krzycząc, że rozsiewa polityczne plotki. Choć narrator tłumaczył, że miał na myśli kije, które Andrzej przywiązał do nóg Żydów, gdy uczył ich maszerować, post nie uwierzył. Chciał spisać jego numer obozowy, by zrobić meldunek. W końcu bohaterowi udało się odejść, lecz po chwili dogonił go Rubin z ostrzeżeniem. Mówił, że Tadka czekają kłopoty. Wyłudził od niego zegarek, obiecując załagodzenie sprawy z postem.
Gdy narrator rozmawiał potem z kapo, na rowerze podjechał do nich niemiecki właściciel i gospodarz majątku na Harmenzach. Bohater zdjął czapkę i usłyszał, jak tamten bogaty Niemiec wydawał rozkaz dla „Andreja”, by zabił musztrowanych Żydów. Do przekazania polecenia został zobligowany Tadek (prywatnie kolega Andrzeja). Gdy to zrobił, „Andrzej chwycił kij i uderzył na odlew. Grek zasłonił się ręką, zaskowyczał i upadł. Andrzej położył mu kij na gardło, stanął na kiju i zakołysał się”. Drugiego Żyda spotkał taki sam los.
Rozdział VII
Na zbiórce więźniowie stanęli piątkami, po czym zostali policzeni. Od strony dworu szli w ich kierunku esesmani i posty. Na noszach leżały dwa trupy. Było około godziny piętnastej, a oni już wracali do obozu, co znaczyło, że dziś będzie na pewno „wybiórka” ludzi do gazu. Po przeszukaniu więźniów (czy nic nie wynoszą), spowodowanej tym, iż właściciel majątku szukał brakującej gęsi – z szeregu wyciągnięto Greka trzymającego dużą torbę, w której, jak się okazało, miał gęś. Kapo wyjął gotowy do strzału pistolet i już zamierzał zrobić z niego użytek, gdy nagle z szeregu wystąpił Iwan. Wyznał, że to on ukradł tę sztukę drobiu. Mimo, iż zalał się krwią po tym, jak gospodarz zbił go pejczem po twarzy - nie upadł na ziemię. Po powrocie do obozu miano złożyć odpowiedni meldunek komando. Temu wszystkiemu przyglądała się oparta o stodołę pani Haneczka, a w oczach miała łzy.
Gdy więźniowie wrócili do obozu, esesmani wybrali numery ludzi mających iść do gazu, wśród których znalazł się Żyd Beker. Poprosił on bohatera, by przed śmiercią dał mu się najeść (był stale głodny). Narrator spełnił tę prośbę.