Rozdział Ghul w Piżamie


Rozdział 06.

Ghul w piżamie

0x01 graphic


Tłumaczył: Zakk



Utrata Szalonookiego wywołała szok, z którego lokatorzy Nory nie mogli się otrząsnąć przez kilka następnych dni. Harry cały czas łudził się, że zobaczy Moody'ego, jak ten wchodzi do domu tylnymi drzwiami - by tak jak inni członkowie Zakonu - przekazać im najnowsze wieści. Chłopak wiedział, że tylko zajęcie się czymś będzie w stanie złagodzić jego żal i kiełkujące poczucie winy. Musi wyruszyć na swoją misję - znaleźć i zniszczyć wszystkie horkruksy -najszybciej jak to możliwe.
- Nic nie możesz zrobić w sprawie horkruksów - ostatnie słowo Ron wymówił bezgłośnie - aż do swojej siedemnastki. Cały czas masz na sobie Namiar, a planowaniem zająć się możemy równie dobrze tutaj, jak gdziekolwiek indziej. Chyba, że wiesz - zniżył swój głos do szeptu - gdzie Sam-Wiesz-Co może być?
- Nie, nie mam bladego pojęcia - przyznał Harry.
- Wydaje mi się, że Hermiona coś wyszperała. Mówiła, że wszystko objaśni, jak już tutaj dotrzesz - odparł Ron.
Siedzieli przy kuchennym stole. Bill z ojcem właśnie wyszli do pracy, a pani Weasley poszła na piętro obudzić Ginny i Hermionę. Fleur zaś zniknęła w łazience, by wziąć kąpiel.
- Namiar przestanie działać trzydziestego pierwszego - powiedział Harry. - To znaczy, że muszę zostać tu tylko cztery dni.
- Pięć - poprawił go Ron. - Jeszcze ślub. One nas zamordują, jak się urwiemy z uroczystości.
Harry zrozumiał, że "one" oznacza Fleur i panią Weasley.
- To tylko jeden dzień więcej - dodał Ron, widząc, że Harry chce się zbuntować.
- Czy oni sobie nie zdają sprawy, jakie to istotne?
- Oczywiście, że nie - parsknął Ron. - A jak już przy tym jesteśmy, przypomniało mi się, że chciałem z tobą pogadać.
Chłopak spojrzał na drzwi do kuchni, by upewnić się, czy jego matka nie nadchodzi i nachylił się w stronę Harry'ego.
- Mama cały czas stara się wydobyć z Hermiony i ze mnie, co my właściwie zamierzamy. Ty będziesz następny, więc czuj się ostrzeżony. Ojciec i Lupin też próbowali, ale jak im powiedzieliśmy, że Dumbledore zakazał ci mówić o tym komukolwiek poza nami, odpuścili. Matka, niestety, dalej walczy. Jest strasznie zdeterminowana.
O tym, że Ron miał rację, Harry przekonał się w ciągu kilku godzin. Krótko przed lunchem pani Weasley odciągnęła go od reszty, prosząc, aby pomógł jej zidentyfikować pojedynczą skarpetkę, która być może wypadła z jego plecaka.
- Zdaje się, że Ron i Hermiona uważają, że wasza trójka nie wraca już do szkoły - odezwała się lekkim tonem, gdy już znaleźli się w potrzasku malutkiej pralni, przylegającej do kuchni.
- Ach... Tak, nie wracamy - przyznał Harry.
Magiel w kącie pomieszczenia poruszył się, prasując jedną z kamizelek pana Weasleya.
- A czy mogę wiedzieć czemu porzucacie naukę?
- Dumbledore zostawił mi... pewną robotę - wymamrotał Harry. - Ron i Hermiona o tym wiedzą i chcą pomóc.
- Co to za "robota"?
- Przykro mi, nie mogę...
- Szczerze mówiąc, uważam, że Artur i ja mamy prawo wiedzieć! Jestem pewna, że państwo Granger by się ze mną zgodzili! - oburzyła się pani Weasley. Harry cały czas obawiał się właśnie takiego "rodzicielskiego ataku". Zmusił się, żeby spojrzeć jej prosto w oczy, które, jak zauważył, miały identyczny odcień brązu, co oczy Ginny. A to wcale nie pomagało.
- Naprawdę mi przykro, pani Weasley. Dumbledore nie chciał, aby ktokolwiek więcej o tym wiedział. Jeśli Ron i Hermiona nie chcą ze mną iść - nie muszą, to ich wybór...
- Nie widzę powodu, dla którego i ty miałbyś iść! - warknęła, porzucając wszelkie pozory. - Jesteś ledwo pełnoletni! Cała wasza trójka jest za młoda! Całkowity nonsens! Gdyby Dumbledore chciał, żeby coś za niego zrobić, miał do dyspozycji cały Zakon! Musiałeś go źle zrozumieć, Harry. Dyrektor chciał, żeby coś było zrobione, a nie, że ty masz...
- Dobrze go zrozumiałem - odparł sucho chłopak. - Chodzi o mnie.
Wręczył pani Weasley skarpetkę ze wzorem złotego sitowia, którą miał rozpoznać.
- To nie moje. Nie kibicuję Zjednoczonym z Puddlemere.
- Och... Rzeczywiście - powiedziała pani Weasley, wracając nagle do jej codziennego, uprzejmego tonu. - Powinnam była zauważyć. Skoro jeszcze tutaj jesteś Harry, nie będziesz miał nic przeciwko, gdybym chciała skorzystać z twojej pomocy przy przygotowywaniu wesela Billa i Fleur, prawda? Zostało jeszcze tyle pracy...
- Nie, oczywiście, że nie będę miał nic przeciwko - zgodził się Harry, zbity z tropu tą nagłą zmianą tematu.
- Uroczo z twojej strony - powiedziała pani Weasley i uśmiechając się, wyszła z pralni.
Od tego momentu począwszy, obarczyła Harry'ego, Rona i Hermionę taką ilością pracy, że żadne z nich nie miało ani chwili, by zastanowić się nad dalszymi planami. Być może robiła to, by zająć ich czymś innym, niż rozmyślaniem o tragicznym losie Moody'ego i tamtej potwornej podróży. Jednakże po dwóch dniach wypełnionych czyszczeniem zastawy, odgnomianiem ogrodu, dobieraniem kolorów kwiatów i wstęg, oraz urozmaiceniami w stylu przyrządzania wraz z panią domu niesłychanych ilości przekąsek, Harry zdał sobie sprawę, że gospodyni kierowała się innym motywem. Wszystkie prace, jakie wykonywali, zdawały się być tak przydzielone, aby trzymać Harry'ego, Rona i Hermionę jak najdalej od siebie. Dzięki temu Harry nie miał żadnych szans, by porozmawiać z przyjaciółmi na osobności, odkąd powiedział im pierwszego wieczora o tym, że Voldemort torturuje Olivandera.
- Mama pewnie sądzi, że zabierając wam wolny czas i sposobność, uniemożliwi wam planowanie i opóźni wyjazd - wyjaśniła Ginny półgłosem, gdy wraz z nią Harry przygotowywał stół do kolacji trzeciego wieczora.
- Co ona w ten sposób chce osiągnąć? - wymruczał. - Myśli, że ktoś inny wykończy Voldemorta, w czasie jak my robimy vol-au-vents?
- Więc to prawda? - spytała. - Chcecie to zrobić?
- Ja... Ja nie... Ja żartowałem - odparł Harry wymijająco.
Spojrzeli na siebie. W wyrazie twarzy Ginny było coś więcej niż zaskoczenie. Niespodziewanie Harry zdał sobie sprawę, że jest z nią sam na sam po raz pierwszy od tamtych kradzionych godzin, spędzanych w którymś z ustronnych zakątków na błoniach Hogwartu. Był pewien, że i ona je pamięta.
Oboje podskoczyli gwałtownie, gdy drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka pana Weasleya z Kingsleyem i Billem.
W tych dniach często na kolację wpadali członkowie Zakonu, jako że to właśnie do Nory przeniesiono kwaterę główną. Pan Weasley wyjaśnił, że po śmierci Dumbledore'a, który był strażnikiem tajemnicy Grimmauld Place, każdy, któremu on zawierzył i przekazał ten sekret za życia, teraz stał się automatycznie kolejnym strażnikiem.
- A nas jest dwadzieścioro, co bardzo osłabia działanie zaklęcia Fideliusa. Dwadzieścia razy więcej okazji, by śmierciożercy poznali lokację siedziby. Nie można oczekiwać, że zaklęcie będzie teraz skuteczne.
- Ale przecież Snape na pewno już im podał adres? - spytał Harry.
- Szalonooki założył tam kilka klątw na wypadek, gdyby Snape postanowił się tam znów pokazać. Mamy nadzieję, że będą wystarczająco silne, aby utrzymać go z dala i zmusić do milczenia. Ale pewności mieć nie możemy. Szaleństwem byłoby korzystać z tego miejsca, kiedy jego zabezpieczenia są tak niepewne.
Kuchnia tego wieczora była tak zatłoczona, że trudność sprawiało operowanie nożem i widelcem. Harry wcisnął się na miejsce obok Ginny, ale ze względu na słowa, które nie zostały wypowiedziane podczas ich rozmowy, żałował, że nie są oddzieleni od siebie kilkoma krzesłami. Do tego stopnia starał się nie dotknąć jej ramienia, że prawie nie był w stanie pokroić swojej porcji kurczaka.
- Żadnych wieści o Szalonookim? - Harry zagadnął Billa.
- Nic - odparł mu tamten.
Nie mogli nawet wyprawić Moody'emu pogrzebu, bo Bill i Lupin nie znaleźli ciała. Nie wiedzieli gdzie mogło upaść, a ciemność i zamęt bitewny sytuacji wcale nie poprawiły.
- W "Proroku" nie było słowa, ani o jego śmierci, ani o ciele - kontynuował Bill. - Ale to o niczym nie świadczy. "Prorok" bardzo ucichł ostatnimi czasy.
- A ministerstwo jeszcze nie zwołało przesłuchania w sprawie "niepełnoletniej" magii, której używałem uciekając śmierciożercom? - Harry zwrócił się do pana Weasleya, który pokręcił głową przecząco. Widząc to, chłopak kontynuował: - Czyżby wiedzieli, że nie miałem wyjścia? Czy po prostu boją się, że rozgłoszę jak to Voldemort mnie zaatakował?
- To drugie, jak sądzę. Scrimgeour nie chce przyznać publicznie, że Sam-Wiesz-Kto jest tak potężny. I że miała miejsce masowa ucieczka z Azkabanu.
- Jasne, po co ludzie mają znać prawdę? - Mówiąc to, Harry zacisnął dłoń na widelcu tak mocno, że wystąpiła na niej niewyraźna już sieć blizn, układającą się w słowa: Nie będę opowiadać kłamstw.
- Czy w ministerstwie nie ma nikogo, kto byłby gotowy stanąć przeciwko niemu? - spytał Ron nerwowo.
- Oczywiście, że tak, Ron. Ale są zbyt przerażeni - odparł pan Weasley. - Boją się, że to oni następni przepadną bez śladu, że to ich dzieci zostaną zaatakowane! Zaczynają krążyć paskudne plotki... Ja na przykład nie wierzę, że wasza profesor mugoloznawstwa tak po prostu zrezygnowała. Nie widziano jej już kilka tygodni. A tymczasem Scrimgeour siedzi całe dnie zamknięty w swoim biurze i nigdzie nie wychodzi. Mam tylko nadzieję, że pracuje nad jakimś rozwiązaniem.
Po tych słowach nastąpiła cisza, którą pani Weasley wykorzystała, odsyłając za pomocą magii brudne naczynia do zlewu. Po chwili na stole zjawiła się jabłkowa tarta.
- Muzimi zecydować jak będziesz zamaskowani, 'Arry - zaczęła Fleur, gdy wszyscy zajęli się deserem. - Na wisele - dodała, widząc jego zdziwioną minę - Oczywiście, żadę z naszy' gości nie jest śmirciożersą, ale nie możemy zapewnić, że nikomu się niz nie wymsknie po kilku kieliszkach sząpań. - Po tych słowach Harry zorientował się, że Fleur nadal podejrzewa Hagrida.
- Tak, właśnie - poparła Fleur pani Weasley ze swojego miejsca u szczytu stołu, przeglądając pobieżnie bardzo długą listę rzeczy do zrobienia. - Posprzątałeś już swój pokój, Ron?
- Po co? - jęknął Ron spoglądając na matkę. - Po co mam sprzątać swój pokój? Mnie i Harry'emu odpowiada tak, jak jest!
- Za kilka dni będzie tu wesele twojego brata, młody człowieku!
- A czy oni biorą ślub w mojej sypialni? - spytał Ron ostro. - Nie! Więc czemu, na brodę Merlina...
- Nie odzywaj się do matki w ten sposób - przerwał mu ojciec ostro. - I rób, co ci każe.
Ron spojrzał spode łba na swoich rodziców, po czym wziął do ręki łyżkę i zaatakował wściekle resztkę tarty, która została mu na talerzu.
- Pomogę ci, Ron. Część z tego bałaganu to moja zasługa - powiedział Harry, ale pani Weasley nie pozwoliła mu skończyć.
- Nie, Harry, kochanie. Znacznie bardziej wolałabym, gdybyś pomógł Arthurowi przy kurczakach.
Zwróciwszy się do Hermiony, dodała:
- Byłabym strasznie wdzięczna, Hermiono, gdybyś zechciała w tym czasie przygotować pościel dla monsieur i madame Delacour. Wiesz, że zjawią się tu jutro, o jedenastej.
Jak się jednak okazało, przy kurczakach nie było wiele pracy.
- Nie ma potrzeby, żeby eeeeem... wspominać o tym Molly - powiedział pan Weasley do Harry'ego, zasłaniając mu wejście do kurnika. - Ale, emmm... Ted Tonks podesłał mi to, co zostało z motocykla Syriusza i... eemmmm... ukrywam to... znaczy się, trzymam to tutaj, w kurniku. Fantastyczne zabawki! Jest nawet rura wydechowa, tak to się chyba nazywa. I najwspanialsza bateria, jaką w życiu widziałem. Przy okazji, świetna okazja, żeby w końcu dowiedzieć się, jak działają tu hamulce. Będę próbował wszystko przywrócić do poprzedniego stanu, jak Molly nie będzie... znaczy, jak będę miał czas - poprawił się.
Kiedy wrócili do domu, pani Weasley nie było nigdzie w zasięgu wzroku, więc Harry skorzystał z okazji i prześliznął się na poddasze, do pokoju Rona.
- Już robię, już robię! A, to tylko ty - westchnął Ron z ulgą, gdy Harry wszedł do pokoju. Ron z powrotem legł na łóżku, z którego Harry go przed chwilą ewidentnie przepłoszył. Pokój był tak samo zabałaganiony, jak przez cały ostatni tydzień. Jedyną szansę poprawy wróżyła Hermiona, która z Krzywołapem na kolanach siedziała w dalekim kącie, przeglądając i układając książki w dwa stosy. Harry od razu rozpoznał je jako swoje.
- Cześć Harry - powiedziała, gdy chłopak usiadł na swojej polówce.
- Jak ci się udało tutaj prześliznąć? - spytał.
- Ach, mama Rona zapomniała, że kazała mnie i Ginny zmienić tę pościel już wczoraj - rzuciła, kładając "Numerologię i Gramatykę" na jedną kupkę, a "Powstanie i Upadek Czarnej Magii" na drugą.
- Rozmawialiśmy właśnie o Szalonookim - zaczął Ron. - Wydaje mi się, że mógł przeżyć.
- Ale przecież Bill widział, jak obrywa zaklęciem zabijającym? - zdziwił się Harry.
- Tia, ale Bill też był akurat atakowany, więc jak może być pewien, że widział dokładnie to, co widział?
- Nawet jeśli zaklecie nie trafiło, to Moody i tak spadł z ponad tysiąca stóp - zauważyła Hermiona, ważąc w ręku "Drużyny quidditcha w Brytanii i Irlandii".
- Mógł użyć zaklęcia tarczy...
- Fleur mówiła, że został rozbrojony - przypomniał Harry.
- No dobra, skoro wolicie go martwego... - prychnął Ron zrzędliwie, poprawiając sobie poduszkę.
- Oczywiście, że tego nie chcemy! - oburzyła się Hermiona. Wyglądała na zszokowaną. - To straszne, że nie żyje! Ale musimy być realistami!
Harry po raz pierwszy wyobraził sobie ciało Moody'ego - rozciągnięte na ziemi i powyginane pod dziwnymi kątami, zupełnie jak ciało Dumbledore'a, ale z wciąż ruszającym się magicznym okiem. Chłopak poczuł przypływ mdłości, pomieszany z groteskową chęcią parsknięcia śmiechem.
- Śmierciożercy prawdopodobnie po sobie posprzątali - zawyrokował Ron z mądrą miną. - Dlatego nikt nie znalazł ciała.
- Ta - przyznał Harry. - Zupełnie jak z Barty'm Crouchem. Zamieniony w kość i zakopany w ogródku Hagrida. Na pewno transmutowali w coś Moody'ego i...
- Nie kończ! - jęknęła Hermiona. Zbity z tropu, Harry spojrzał na nią akurat w odpowiednim momencie, by zobaczyć jak dziewczyna wybucha płaczem nad swoją kopią "Sylabariusza Spellmana".
- Oj, nie - powiedział Harry próbując wstać ze swojego posłania - Hermiono, ja nie chciałem cię...
Z głośnym trzaskiem zardzewiałych sprężyn, Ron zerwał się z łóżka i dopadł Hermiony pierwszy. Tuląc ją jedną ręką, drugą sięgnął do kieszeni swoich dżinsów i wyciągnął zabrudzoną chusteczkę, którą czyścił wcześniej piekarnik. Wyjął szybko różdżkę, wskazał nią kawałek szmatki i powiedział: Tergeo. Zaklęcie usunęło większość zaschniętego, sczerniałego tłuszczu. Wyglądając na zadowolonego z siebie, Ron podał jeszcze lekko dymiącą chusteczkę Hermionie.
- Och... Dzięki, Ron... Przepraszam... Ja p-po prostu nigdy nie wyobrażałam sobie śmierci Szalonookiego. Bo on wydawał się taki twardy!
- Tak, wiem - powiedział chłopak, ściskając ją lekko na pocieszenie. - Ale wiesz co on by powiedział, gdyby tu teraz był, prawda?
- S-stała czujność - wyrecytowała dziewczyna przez łzy, wycierając oczy.
- Dokładnie tak - potwierdził Ron. - Kazałby nam wyciągnąć z tego wnioski. Ja już swoje wyciągnąłem. Nigdy nie ufać temu gnojkowi, Mundungusowi.
Hermiona zaśmiała się słabo i nachyliła się, żeby podnieść z podłogi dwie ksiązki. Sekundę później Ron cofnął ramię, a dziewczyna upuściła mu na stopę "Potworną księgę potworów", która uwolniwszy się z więzów skórzanego paska, złośliwie dziabnęła chłopaka w kostkę.
- Przepraszam! Przepraszam! - zawyła Hermiona. W tym samym czasie Harry oderwał wygłodniałą książkę od nogi przyjaciela i związał ją ciasno.
- Co ty robisz z tymi książkami, swoją drogą? - spytał oswobodzony już Ron, wracając na swoje łóżko.
- Zastanawiam się po prostu, które mamy wziąć ze sobą - odparła. - No wiecie, jak wyruszymy po horkruksy.
- Ahh, jasne - powiedział Ron, uderzając się wymownie w czoło. - Ja, głupi, zapomniałem, że będziemy polować na Voldemorta mobilną biblioteką!
- Ha ha - rzuciła kwaśno dziewczyna, patrząc na "Sylabariusz Spellmana". - Zastanawiam się, czy będziemy musieli tłumaczyć runy? Możliwe, że tak... Lepiej weźmy tę książkę ze sobą, tak na wszelki wypadek.
Odłożyła "Sylabariusz" na większy stos i wzięła do rąk "Historię Hogwartu".
- Słuchajcie - odezwał się Harry. Wstał, a Hermiona i Ron spojrzeli na niego z taką samą mieszaniną rezygnacji i lekceważenia. - Wiem, że na pogrzebie Dumbledore'a mówiliście, że chcecie iść ze mną...
- Zaczyna się - szepnął Ron do Hermiony, przewracając oczyma.
- Oboje wiedzieliśmy, że zacznie - westchnęła, wracając do książek. - Wiesz, myślę, że powinniśmy wziąć "Historię Hogwartu". Nawet jeśli nie wracamy do szkoły, nie sądzę, że czułabym się pewnie, nie mając jej ze sobą.
- Posłuchajcie mnie! - rzucił Harry ostro.
- Nie, Harry. To ty posłuchaj - przerwała mu Hermiona. - Idziemy z tobą. Tak postanowiliśmy już kilka miesięcy temu. A dla ścisłości: kilka lat temu.
- Ale...
- Cicho tam - powiedział Ron.
- Czy jesteście pewni, że wszystko przemyśleliście? - nalegał Harry.
- Pomyślmy - rzekła Hermiona, odrzucając "Podróże z trollami" na stos niepotrzebnych książek. - Przygotowywałam się do tej podróży od wielu dni, żeby w razie czego ruszyć w każdej chwili. Dla twojej wiadomości: w grę wchodzi tu wiele bardzo skomplikowanych zaklęć, nie wspominając już o Szalonookim szmuglującym cały dzban wielosoku tuż pod nosem pani Weasley. Dodatkowo zmodyfikowałam moim rodzicom pamięć tak, żeby byli teraz świecie przekonani, iż nazywają się Wendell i Monica Willkins, a ich największą życiową ambicją była przeprowadzka do Australii, gdzie się właśnie przenieśli. A wszystko po to, żeby jak najbardziej utrudnić Voldemortowi wydobycie od nich jakichkolwiek informacji na twój temat. Zakładając, że przeżyję nasze polowanie na horkruksy, odszukam ich, jak już będzie spokój i zdejmę z nich zaklęcie. A jeśli nie przeżyję... - kontynuowała - sądzę, że moje zaklęcie jest wystarczająco dobre, żeby żyli dalej szczęśliwie i bezpiecznie. Wendell i Monica nie wiedzą, że mają córkę, sam rozumiesz.
Oczy dziewczyny znów były pełne łez. Ron po raz kolejny wstał z łóżka, przytulił ją i skrzywił się w stronę Harry'ego groźnie, jakby karcąc go za brak taktu. Harry nie wiedział, co powiedzieć. I nie dlatego, że niecodziennym widokiem był Ron uczący kogokolwiek innego dobrych manier.
- Ja... Ja nie chciałem, Hermiono, przepraszam.
- Czy nie zdawałeś sobie sprawy, że Ron i ja doskonale wiemy, co nam może się stać, jeśli z tobą pójdziemy? Wiedz, że wiemy. Ron, pokaż mu, co zrobiłeś.
- Nieee, dopiero co jadł - zaprotestował Ron.
- Pokaż mu. On musi wiedzieć!
- No dobra, chodź Harry.
Drugi już raz Ron wypuścił Hermionę z uścisku i podszedł do drzwi.
- No, chodź.
- Ale po co? - spytał Harry, idąc za przyjacielem do przedpokoju.
- Descendo! - wymruczał Ron, wskazując różdżką na niski sufit. Natychmiast pojawiła się w nim kwadratowa dziura, z której niósł się okropny, przypominający ni to wycie, ni to zasysanie dźwięk. Towarzyszył mu nieprzyjemny, rynsztokowy smród.
- To wasz ghul, prawda? - spytał Harry, który nigdy nie widział tego hałaśliwego stworzenia na własne oczy.
- Ta, to on - odpowiedział Ron, wspinając się po drabinie. - Chodź, sam zobacz.
Harry ruszył za nim i zrobiwszy kilka kroków, znalazł się na malutkim stryszku. Dopiero po chwili zauważył kilka stóp dalej zwinięte w kłębek stworzenie. Spało lekkim snem, chrapiąc z szeroko otwartymi ustami.
- Ale on... on wygląda jakby... Czy ghule noszą zazwyczaj piżamy?
- Nie - odpowiedział Ron. - Nie mają też rudych włosów ani piegów.
Harry przyjrzał się ghulowi z lekkim oburzeniem. Wyglądał jak człowiek, był odpowiednich rozmiarów. Jak Harry zauważył, stworzenie miało na sobie coś, co kiedyś na pewno było piżamą Rona. Chłopak był też pewien, że ghule są zazwyczaj łyse i gładkie, a nie porośnięte bujnym włosem i pokryte wściekle purpurowymi pęcherzami.
- On jest mną, widzisz? - powiedział Ron.
- Nie - odparł Harry - Ja nie...
- Wytłumaczę ci, jak pójdziemy do mojego pokoju. Ten smród mnie zaraz wykończy.
Zeszli po drabinie, po czym Ron na powrót ukrył ją w suficie. Wrócili do Hermiony, która dalej porządkowała książki.
- Kiedy wyruszymy, ghul zamieszka w moim pokoju - wyjaśnił młody Weasley. - Chyba mu się podoba ta perspektywa. Tak sądzę. Trudno cokolwiek powiedzieć z całą pewnością, bo jedyne co potrafi, to wyć i hałasować, ale za każdym razem gdy się przy nim o tym wspomina, to gorączkowo kiwa głową. Tak czy inaczej, będzie udawał mnie - chorego na groszopryszczkę. Dobre, nie?
Harry wyglądał na lekko zmieszanego.
- Sam przyznaj, że dobrze wymyśliłem! - rzucił Ron z pretensją, że Harry nie widzi geniuszu swojego kolegi. - Patrz, jeśli nie pojawimy się w Hogwarcie, ludzie od razu zaczną mówić, że wyruszyliśmy z tobą. Co oznacza, że śmierciożercy będą nas szukać tutaj, żeby zdobyć informacje odnośnie twojej wyprawy.
- Na szczęście w moim wypadku będzie wyglądało, że uciekłam z rodzicami. Wielu mugolaków mówi teraz o ukryciu się na jakiś czas - zauważyła Hermiona.
- Nie możemy ukryć całej mojej rodziny. To by było zbyt podejrzane, zresztą nie wszyscy mogą rzucić pracę, ot tak - dodał Ron. - Więc rozpuści się historię o tym, że jestem ciężko chory i dlatego nie wróciłem do szkoły. A jeśli komuś zachciałoby się dociekać prawdy, rodzice pokażą im ghula obłożonego pościelą na moim łóżku. To choróbsko jest naprawdę zaraźliwe, więc nikt przy zdrowych zmysłach nie zechce się do niego zbliżyć. Nie ma też znaczenia, że ghul będzie milczał. Najwyraźniej każdy chory traci głos, gdy choroba opanuje już organizm.
- A co na to twoi rodzice? Zgadzają się na to? - spytał Harry z powątpiewaniem.
- Ojciec tak. Pomógł nawet bliźniakom przy transmutowaniu ghula. A mama? Cóż... znasz ją. Nie zgodzi się na nasz wyjazd do momentu, kiedy po prostu wyjedziemy.
W pokoju zapadła cisza, zakłócana jedynie cichymi tapnięciami książek, gdy te lądowały na odpowiednich stosach. Ron usiadł i obserwował Hermionę, segregującą literaturę, a Harry spoglądał to na jedno, to na drugie, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Ilość pracy, jaką ta dwójka włożyła w ochronę własnych rodzin, uświadomiła chłopakowi jak nic innego, że oni naprawdę mają zamiar z nim iść i na jakie ryzyko się cała trójka naraża. Chciał im powiedzieć ile to dla niego znaczy, oczywiście, ale po prostu nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
Przez ciszę dotarł do nich przytłumiony krzyk pani Weasley.
- Ginny pewnie zostawiła plamkę kurzu na tych tandetnych serwetnikach - zgadywał Ron. - Dlaczego Delacourowie muszą przyjeżdżać aż dwa dni przed weselem?
- Siostra Fleur jest druhną. Musi być na próbie, a jest za młoda, żeby przyjechała sama - wyjaśniła Hermiona, wyraźnie niezdecydowana, na który stos odłożyć "Jak pozbyć się upiora".
- Hm... Goście na pewno nie pomogą mamie się odstresować.
- Musimy zdecydować - podjęła wątek dziewczyna, odrzucając bez żadnego wahania "Teorię Obrony Magicznej" na stos książek niepotrzebnych i biorąc do rąk "Ocenę Edukacji Magicznej w Europie" - gdzie wyruszymy najpierw. Wiem, że chciałeś udać się do Doliny Godryka, Harry. Doskonale rozumiem dlaczego, ale... Czy horkruksy nie powinny być dla nas priorytetem?
- Gdybyśmy wiedzieli gdzie one mogą być, to jasne - rzucił Harry, nie wierząc przyjaciółce, że ta naprawdę rozumie jego chęć powrotu do Doliny Godryka. Grób Potterów był tylko jedną z kilku przyczyn, dla których chciał się tam znaleźć. Chłopak miał silne, ale niewytłumaczalne wrażenie, że tam czekają na niego odpowiedzi. Być może chodziło po prostu o to, że to właśnie tam przeżył pierwszy atak Voldemorta. Teraz, gdy miał powtórzyć ten bohaterski czyn, wiedział, że musi dotrzeć do miejsca, gdzie to wszystko się zaczęło. Tylko tam mógł zrozumieć.
- Nie sądzisz, że Voldemort może obserwować to miejsce? - spytała Hermiona. - Mógł przewidzieć, że będziesz chciał odwiedzić grób swoich rodziców kiedy tylko będziesz miał sposobność.
Tego Harry nie wziął pod uwagę. W czasie, gdy gorączkowo szukał kontrargumentu, Ron powiedział:
- Ten cały R.A.B. Wiesz, ten, który ukradł prawdziwy naszyjnik...
Hermiona przytaknęła na znak, że wie o kim mowa.
- Czy on nie wspominał w swojej notce - ciągnął Ron - że ma zamiar go zniszczyć?
Harry na te słowa przyciągnął do siebie swój plecak, z którego wyciągnął fałszywy horkruks z tą właśnie notatką.
- To ja wykradłem twojego prawdziwego horkruksa i postanowiłem go zniszczyć - odczytał na głos.
- A co jeśli on faktycznie go zniszczył? - upierał się Ron.
- Albo ona - wtrąciła Hermiona
- Wszystko jedno. Tak czy inaczej, to może być jeden horkruks mniej do likwidacji!
- Zgadza się, ale i tak musimy poszukać prawdziwego naszyjnika, żeby upewnić się, czy na pewno uległ zniszczeniu.
- A jak wyobrażasz sobie niszczenie horkruksa, tak a propos? - spytał Ron.
- Tego właśnie starałam się dowiedzieć. I dowiedziałam się.
- Skąd? - zdziwił się Harry. - Myślałem, że w bibliotece nie było żadnej książki o horkruksach?
- Bo nie było! - Hermiona zarumieniła się. - Dumbledore wszystkie usunął, ale... nie zniszczył ich.
Ron wyprostował się nagle, oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia.
- Jak, na portki Merlina, udało ci się położyć łapy na tych książkach?
- To... To nie była kradzież! - zaperzyła się Hermiona. Spoglądając na obu przyjaciół z lekką desperacją w oczach. - To nadal były książki biblioteczne, mimo że Dumbledore zabrał je z półek. Jeśli naprawdę nie chciał, żeby ktoś się do nich dobrał, to jestem pewna, że bardziej by...
- Do rzeczy! - przerwał jej Ron.
- Więc... To nie było trudne - stwierdziła dziewczyna słabo. - Wystarczyło użyć prostego zaklęcia przywołującego, no wiecie - Accio - a książki przeleciały oknem z gabinetu dyrektora prosto do dormitorium dziewcząt.
- Ale kiedy to zrobiłaś? - Harry spytał z mieszanką podziwu i niedowierzania.
- Zaraz po pogrzebie - odparła jeszcze słabszym głosem. - Zaraz po tym, jak uzgodniliśmy, że opuszczamy szkołę. Kiedy wróciłam do dormitorium zabrać swoje rzeczy, przyszło mi do głowy, że im więcej wiemy o horkruksach, tym lepiej... A że byłam wtedy sama w pokoju... Więc spróbowałam. I podziałało. Książki wleciały natychmiast przez otwarte okno, a ja... je spakowałam. - Dziewczyna przełknęła ślinę i dodała błagalnie:
- Jestem pewna, że Dumbledore nie byłby o to zły! Przecież nie użyjemy tych książek do robienia horkruksów, prawda?
- A czy my się skarżymy? - spytał Ron. - Gdzie masz te książki?
Hermiona grzebała chwilę w stosie lektury, by wyciągnąć z niego opasły tom oprawiony w wyblakłą, czarną skórę. Dziewczyna wyglądała, jakby miała za chwilę dostać mdłości. Książkę podała trzymając ją cały czas z dala od siebie, zupełnie jak gdyby miała do czynienia z czymś niedawno zdechłym, albo obrzydliwym.
- To jest ta, w której są wszystkie instrukcje niezbędne do zrobienia horkruksa. "Sekrety najczarniejszych ze sztuk" - przeczytała na głos tytuł. - Potworna książka. Naprawdę ohydna, pełna złej magii. Zastanawiam się - dodała - kiedy Dumbledore usunął ją z biblioteki. Bo jeśli już po objęciu posady dyrektora, to jestem pewna, że całą niezbędną wiedzę Voldemort zdobył właśnie z niej.
- To po co on podpytywał Slughorna o horkruksy, skoro mógł wyczytać to z tej książki? - zdziwił się Weasley
- On tylko pytał go, co może się stać, gdy będziesz dzielić duszę na siedem części - przypomniał Harry. - Dumbledore był pewien, że Riddle już wtedy wiedział, jak się je robi. - Zwróciwszy się do Hermiony, dodał - Masz rację. Pewnie stąd wziął całą potrzebną wiedzę.
- Im więcej o nich czytałam, tym bardziej potworne zaczęły mi się wydawać - wyznała. - Coraz mniej wierzę, że zrobił ich aż sześć! W książce jest wyraźne ostrzeżenie, mówiące o tym, jak niestabilna staje się twoja dusza. I to tylko przy jednym horkruksie!
Harry przypomniał sobie, co dyrektor mówił mu o Voldemorcie przekraczającym granicę "zwykłego zła".
- A czy można potem się jakoś poskładać z powrotem?
- Tak, Ron - odpowiedziała mu Hermiona, uśmiechając się blado. - Ale będzie to niesłychanie bolesne.
- Bolesne? Dlaczego? Jak to się robi? - spytał Harry.
- Trzeba mieć wyrzuty sumienia. Musisz naprawdę czuć i żałować tego, co zrobiłeś. Na dole którejś ze stron jest przypis, mówiący o bólu, który jest tak wielki, że może cię zniszczyć. A ja jakoś nie wyobrażam sobie, żeby Voldemort przystąpił do tego rytuału z własnej woli...
- Jasne, że nie - wtrącił Ron, zanim Harry zdążył się odezwać. - A czy jest tam gdzieś powiedziane, jak zniszczyć horkruksa?
- Tak - odparła dziewczyna, przewracając delikatne karty dzieła, jakby miała do czynienia z gnijącymi wnętrznościami. - Kolejne ostrzeżenie, mówiące o mocy, jaką trzeba mieć, żeby stworzyć taką potworność. Z tego, co tu wyczytałam wynika, że sposób w jaki Harry zniszczył dziennik Riddle'a, był jednym z niewielu naprawdę pewnych i skutecznych.
- Ach. W takim razie, jak dobrze, że mamy taki duży zapas kłów bazyliszka - westchnął Ron demonstracyjnie. - A się zastanawiałem, co my z nimi będziemy robić...
- To nie musi być akurat kieł bazyliszka - wyjaśniła Hermiona cierpliwie. - Wystarczy, że to będzie coś tak niszczycielskiego, by horkruks nie był w stanie się zregenerować. Na jad bazyliszka istnieje tylko jedno antidotum, które dodatkowo jest niesłychanie rzadkie...
- Łzy feniksa - potwierdził Harry
- Właśnie. A nasz problem polega na tym, że na świecie jest jedynie kilka substancji w równym stopniu destruktywnych, co ten jad. Musimy sobie jakoś z tym poradzić, bo miażdżenie, rozbijanie i rozrywanie nie podziała na horkruks w żaden sposób. Musimy sprawić, żeby nie dało się go naprawić przy użyciu magii.
- Nawet jeśli zniszczymy przedmiot, w którym żyje kawałek duszy, to czemu ten kawałek nie może przejść sobie po prostu na inny przedmiot i tam dalej żyć?
- Bo horkruks jest całkowitym przeciwieństwem istoty ludzkiej.
Widząc, że Harry i Ron nic nie rozumieją, Hermiona wyjaśniła:
- Załóżmy, że mam w ręku miecz, Ron. Biorę rozpęd i zaczynam na ciebie szarżować. Atakuje cię nim i ranię. Ale twoja dusza nadal zostaje nietknięta.
- Co mnie bardzo cieszy - odparł Ron wesołkowato, pobudzając Harry'ego do śmiechu.
- I powinno, prawdę mówiąc! Ale chciałam powiedzieć, że nieważne co stanie się z twoim ciałem, dusza przetrwa nienaruszona. Ale z horkruksami jest inaczej - kontynuowała. - Kondycja duszy zależy tylko i wyłącznie od stanu pojemnika, w którym jest przechowywana. Jeśli pojemnik zostanie zniszczony, zginie również jego zawartość. Ona nie może egzystować bez skorupy.
- Dziennik tak jakby umarł, kiedy go przebiłem. - Harry przypomniał sobie tusz wyciekający z przekłutych stron i krzyk tego kawałka duszy Voldemorta, który był tam zamknięty.
- A kiedy już dziennik został nieodwracalnie zniszczony, jego fragment duszy nie mógł dalej istnieć. Ginny próbowała się pozbyć tego notatnika jeszcze zanim go unieszkodliwiłeś, Harry, pamiętasz? Spłukała go w toalecie. Ale wrócił do niej zupełnie nietknięty. Był jak nowy.
- Czekajcie - przerwał Ron. - Moja siostra była opętana przez ten kawałek, prawda? W jaki sposób?
- Gdy horkruks jest w idealnym stanie, zamieszkująca go dusza może przemieszczać się dowolną ilość razy na kogokolwiek, kto zbytnio się do niej zbliży. Nie mam na myśli trzymania go w rękach zbyt długo, czy czegoś takiego. Nie chodzi tu o kontakt fizyczny - zaznaczyła Hermiona. - Mówię o bliskości emocjonalnej. Ginny tchnęła w dziennik swoje serce, przez co stała się niewiarygodnie odsłonięta na wszelkie ataki ze strony horkruksa. Innymi słowy, kłopoty zaczynają się, gdy będziesz zbyt przywiązany albo uzależniony w jakiś sposób od tego diabelstwa.
- Zastanawiam się, jak Dumbledore zniszczył pierścień - powiedział Harry. - Czemu ja go właściwie o to nie spytałem? Nigdy nawet... - Urwał. Zaczął myśleć o wszystkich tych rzeczach, o które powinien spytać dyrektora, gdy ten jeszcze żył. Zmarnował tyle okazji, by się czegoś dowiedzieć... By dowiedzieć się wszystkiego.
Cisza, która zapadła w pokoju, została gwałtownie przerwana ogłuszającym hukiem drzwi uderzających o ścianę. Hermiona zapiszczała z przerażenia i upuściła "Sekrety najczarniejszych ze sztuk" na podłogę. Krzywołap, prychając wściekle, zerwał się na równe łapy i wystrzelił pod łóżko, z którego zeskoczył Ron i poślizgnąwszy się na karcie z czekoladowych żab, uderzył głową w ścianę. W tym czasie Harry całkowicie instynktownie sięgnął po różdżkę, ale przerwał w pół ruchu, gdy zdał sobie sprawę, że sprawczynią zamieszania jest pani Weasley - rozczochrana i wyraźnie wściekła.
- Bardzo przepraszam, że przerywam wam tak miłą nasiadówkę - powiedziała drżącym ze złości głosem. - Jestem pewna, że wszyscy potrzebujecie odpoczynku... Ale w mojej sypialni jest góra prezentów ślubnych, które jak mi się zdaje WY obiecaliście posortować!
- Już się za to bierzemy! - zawołała Hermiona, podrywając się gwałtownie z podłogi, skutkiem czego było rozrzucenie książek na wszystkie strony. - Już pędzimy... przepraszamy, że... - Dziewczyna spojrzała ze zbolałą miną na przyjaciół i wybiegła z pokoju za panią Weasley.
- Czuję się jak skrzat domowy - stwierdził kwaśno Ron, masując potłuczoną głowę, gdy obaj z Harrym szli do sypialni pani Weasley. - Z tą różnicą, że nie mam nawet satysfakcji z pracy. Im szybciej się skończy to wesele, tym szczęśliwszy będę.
- Taaa - zgodził się Harry. - Wtedy zostaną nam tylko horkruksy, a przy tym ślubie to będzie jak wakacje, prawda?
Ron zaśmiał się wesoło, jednak urwał, gdy zobaczył stos prezentów ślubnych, które mieli uporządkować.
Delacourowie mieli przybyć następnego ranka o jedenastej. Harry, Ron, Hermiona i Ginny, jak do tej pory, podchodzili do ich wizyty z rezerwą i pewnym onieśmieleniem. Ron niechętnie poszedł zmienić skarpetki na jednakowe, do pary, a Harry przypuścił atak na swoje włosy, by je jak najbardziej wygładzić. Kiedy już wszyscy uznali, że wyglądają odpowiednio, wymaszerowali do zalanego słońcem ogrodu i czekali na gości.
Harry w życiu nie widział, żeby to miejsce było tak czyste. Zardzewiałe kociołki i stare kalosze, które zwykle stały przed wejściem, zniknęły. W ich miejsce pojawiły się dwie nowe doniczki trzepotki, po jednej z każdej strony drzwi. Mimo braku wiatru, listki rośliny powiewały łagodnie, dając miły dla oka efekt falowania.
Kury zamknięto, a podwórze zamieciono, zaś przylegający do domu ogród został oczyszczony, przystrzyżony, odchwaszczony i generalnie wypielęgnowany, choć Harry, który lubił jego poprzedni stan, uważał, że to miejsce wygląda raczej beznadziejnie bez zwyczajnego dla niego kontyngentu rozbrykanych gnomów.
Chłopak stracił już rachubę, ile zaklęć zabezpieczających zostało rzuconych na Norę przez członków Zakonu i ministerstwo. Pewien zaś był tylko tego, że nikt nie jest w stanie dostać się tutaj za pomocą któregokolwiek z magicznych środków transportu. Dlatego właśnie pan Weasley poszedł przywitać Delacourów na pobliskie wzgórze, gdzie miał wylądować ich świstoklik.
Pierwszym dźwiękiem, świadczącym o ich nadejściu był bardzo wysoki śmiech, który okazał się należeć do Arthura Weasleya. Objuczony bagażami, pojawił się moment później przy furtce na podwórze, prowadząc u swego boku piękną, ubraną w długą, zieloną szatę jasnowłosą kobietę, zapewne madame Delacour.
- Maman! - zawołała Fleur, biegnąc w stronę rodzicielki. - Papa!
Monsieur Delacour nie był ani trochę tak atrakcyjny, jak jego żona. Prawdę powiedziawszy, był od niej o całą głowę niższy i strasznie krępy, a jego dobroduszną twarz zdobiła mała, spiczasta bródka. Jednak wyglądał na pogodnego i zadowolonego. Podskakując lekko w butach na grubej podeszwie, podszedł do pani Weasley, i ucałował ją serdecznie w oba policzki, co zaowocowało głębokim rumieńcem na twarzy kobiety.
- Fleur mówiła nam, że 'ardzo ciężko 'ani praco'ała przy organizasji tego wydarzenia - powiedział basem.
- Och, to nic! Naprawdę! - zaświergotała pani Weasley - Żaden kłopot!
W tym samym czasie Ron dał upust emocjom, kopiąc gnoma, który bezczelnie wyglądał zza jednej z nowych donic trzepotki.
Drroga pani! - zwrócił się do niej monsieur Delacour, wciąż ściskając jej dłoń. - Jesteśmy zaszczysenii, że nasze dwie rrodziny wstępują w unię poprzez ślub naszych pocich! Pani pozwoli, że przedstawię swo'ą żonę, Apollinę.
.Madame Delacour wysunęła się na przód, by przywitać panią Weasley równie serdecznie, co jej mąż.
- Enchantée - powiedziała. - Pani mąż opowiadał mi 'spaniałe 'istorie!
Arthur Weasley zaśmiał się na te słowa nerwowo, lecz gdy jego żona rzuciła mu karcące spojrzenie, umilkł natychmiast, przybierając minę, jaką obdarza się ciężko chorego przyjaciela.
- Oczywiście poznaliście już naszą malitką córkę, Gabrielle - ni to spytał, ni to oznajmił monsieur Delacour.
Gabrielle była miniaturową, jedenastoletnią wersją Fleur o równie pięknych i długich, srebrzystych włosach, co jej siostra. Dziewczynka uścisnęła panią Weasley, obdarzyła ją oszałamiającym uśmiechem i trzepocząc rzęsami, spojrzała zachwycona na Harry'ego. Widząc to, Ginny odchrząknęła głośno.
- Zapraszam do środka! - oznajmiła radośnie pani Weasley, wskazując Delacourom kierunek.
Rodzina Fleur, jak się wkrótce okazało, była bardzo miła i pomocna przy wszelkich przygotowaniach. Monsieur Delacour określał wszystko, począwszy od rozkładu miejsc przy stole, po buty dla druhny jako "Charmant!", a madame Delacour okazała się być niezastąpiona w kwestii domowych zaklęć, co pokazała, czyszcząc piekarnik z prędkością myśli. Gabrielle stała się cieniem swojej siostry, chodząc za nią wszędzie i próbując pomóc w czym tylko można było, paplając przy tym wesoło po francusku.
Olbrzymim minusem całej sytuacji był fakt, że Nora nie była projektowana dla takiej ilości gości. Państwo Weasley spali teraz na kanapie w dużym pokoju, ponieważ po dość zajadłej dyskusji z rodzicami Fleur przekonali ich, że to oni, jako goście powinni zająć sypialnię. Gabrielle i Fleur ulokowały się w starym pokoju Percy'ego, a Bill dzielił sypialnię z Charliem, swoim drużbą.
W takiej sytuacji wszelkie okazje do wspólnego planowania wyprawy przestały zwyczajnie istnieć, a aktem desperacji ze strony Harry'ego, Rona i Hermiony było zgłoszenie się na ochotnika do karmienia kur. Wszystko po to, by choć na chwilę uciec z zatłoczonego domu.
- Ona nadal nie chce nas zostawić w spokoju! - prychnął Ron, gdy ich druga próba spotkania na podwórzu została zakłócona przez panią Weasley, która akurat teraz szła rozwiesić pranie.
- O! Nakarmiliście kurczaki. To dobrze - zawołała, podchodząc do nich. - Niech lepiej będą zamknięte, jak jutro przyjadą ludzie... rozbić namiot weselny - mówiąc to, zrobiła pauzę i oparła się o kurnik. Wyglądała na wyczerpaną. - "Magiczne Markizy Millamanta"... Są bardzo dobrzy. Bill będzie ich pilnować. A ty, Harry, lepiej nie wychodź z domu, jak przyjadą. Muszę przyznać, że te środki ostrożności bardzo nam komplikują organizację ślubu.
- Przepraszam - powiedział Harry ze skruchą.
- Och, nie bądź niemądry, kochaneczku! - odparła pani Weasley. - Nie miałam zamiaru... Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze! Przy okazji, chciałam spytać cię, Harry, jak chciałbyś obchodzić swoje urodziny. Siedemnaste urodziny to w końcu bardzo ważny dzień...
- Nie chciałbym żadnego zamieszania z tego powodu, proszę pani - odpowiedział natychmiast, przewidując dodatkowy wysiłek, który spadłby na nich wszystkich. - Wystarczy zwykła, codzienna kolacja, nic więcej... Poza tym, następnego dnia jest wesele...
- Och, skoro tego sobie życzysz, słonko. Zaproszę Remusa i Tonks, dobrze? A co powiesz na Hagrida?
- Byłoby wspaniale - ucieszył się chłopak. - Ale proszę, niech pani nie robi sobie zbędnego kłopotu.
- Ależ skąd, to żaden kłopot. - Molly Weasley obdarzyła go długim, przenikliwym spojrzeniem, uśmiechnęła się nieco smutno i odeszła w głąb podwórza. Harry przyglądał się jej, jak za pomocą różdżki rozwiesza pranie, gdy nagle poczuł żal do siebie za wszystkie kłopoty i ból, które jej sprawiał.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
HAITH - Psychologia dziecka, Rozdział 3, /~etod~ óaa~a~
3.Rozdział (±)-trans-1,2-diaminocykloheksanu na enancjomery
3 Rozdział (±) trans 1,2 diaminocykloheksanu na enancjomery
Sztuka Cienia - Rozdział 2 - crazysweet, ♥♥la créativité♥♥, Jones & Anders, Sztuka cienia-Canellka i
Sztuka Cienia - Chap 1 - by MissNothing...x3, ♥♥la créativité♥♥, Jones & Anders, Sztuka cienia-Canel
1 Synteza a fenyloetyloaminy i rozdział racemicznej α – fenyloetyloaminy (α PEA)
Jak Esme dostała swoj± wyspe (Esme i Carliesle) rozdział IV i V
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
6 wykˆad WiĄzania chemiczne[F]
Ekonomia rozdzial III
rozdzielczosc
Wyk%c5%82ad Niepewno%c5%9b%c4%87 pomiaru

więcej podobnych podstron