NOWELE ORZESZKOWEJ z tomu


NOWELE ORZESZKOWEJ z tomu „Pisma zebrane. DROBIAZGI” pod red. Krzyżanowskiego.

1. Bez duszy

20-letnia Nastunia była synową najbogatszego we wsi gospodarza, Jakuba Perełki. Byłą ładna, roztropna, śmiała i wesoła. Osoba mówiąca w utworze wyraża się w 1 os. l. mn. Nasiusia Perełkowa osłupiała ze zdziwienia, gdy zapytali o chatę Słaboszychy. Była wysoka i zgrabna. Zobaczyli ją wtedy na miedzy, na której stały snopy. Miała prawie dziecinną pogodę i niewinność. Oczy szafirowe. Ścinała sierpem trawę. Dopiero po chwili wskazała im oddaloną chatę.

Było to małe, stare domostwo, prawie bez okien. Ściany chyliły się do upadku. Chata ta kontrastowała bardzo z chatą Perełki, przy której właśnie stali, a która była ładnym domkiem wśród wiśniowego sadu. Nastusia zapytała jeszcze, po co chca tam iść. Oni chcieli poznać zioła, którymi Słaboszycha leczy wiejską ludność. Ona wahała się, ale przestrzegłą ich, żeby tam nie szli. Słaboszycha „wiedźmuje”, a nie leczy i może zrobić im coś złego. Lepiej niech idą do Łuci. Pomogła wielu ludziom. Do Słaboszychy chodzą tylko głupi i ci, co się jej boją. W zeszłym roku posypała czymś ogród u Mikuły i nie wyszedł ani jeden burak, Anie kapusta. Karasiowej też coś zrobiła, bo na wiosnę urodziła dziecko, a nie może wstać do tej pory. To za to, że nie dostała od Karasiowej słoniny. Na Mikułę wkurzyła się, bo po pijanemu wybił jej dziada czyli męża. Jej córka już dwa razy wychodziła za mąż i obydwaj mężowie zmarli. Ta rodzina jest z czartowskiego plemienia. Nie Bóg, a czort ich stworzył na złość Bogu. Oni nie mają duszy, ale siłę czorta. Nastania mówiła to szybko, z potem na czole i wyglądała na 10 lat starszą. Nagle zawołał ją głos męża, który miał jutro wrócić z koszenia, ale wrócił dzisiaj. Od razu się rozpogodziła. Chciała udawać gniew na niego, ale była radosna. Poszła, ale wróciła się jeszcze, żeby powiedzieć im, żeby nikomu nei móIli tego, co im powiedziała. Musieli przyrzec. Poszła do męża. Było słychać radosne rozmowy i jeszcze śmiech dziecka. Niebo było bezchmurne, chaty utopione w zieleni, a dalej ruderka, w której mieszkało plemię bez duszy.

2. Rotszyldówna

Tego dnia po południu świat był złoty i świetny. Śpiewały ptaki, brzęczały owady, szafirem i srebrem płynęła rzeczka. Ludzie śmiali się, gwarzyli i nucili. Razem z przyrodą śpiewali pieśń życia. Tutaj jest narracja w 1 os. l. poj. R. żeńskiego.

Narratorka nagle usłyszała głośne, ciężkie westchnienie. Szła po usłanym trawą dziedzińcu wzdłuż oficyny, w której mieszkali parobkowie i pachciarz Lejba. Westchnienie odbyło się za oknem w mieszkaniu Lejby. Zajrzała i zobaczyła śmierdzącą ciemnicę., a tam jakieś graty i stołki, łupiny od jaj i pyrów. Na sznurze wisiały tam łachmany. Kobieta ledwie dostrzegła przysiadłą u stóp pieca istotę ludzką, odwróconą plecami do okna. Było widac długie, kręcone, czarne włosy. Po ruchach można było się domyślić, ze prała. Wstała i powiesiła szmatę na sznurze. Była chuda i miała prawie brązowe ciało. Narratorka ja zawołała: ”dziewczynko!”. Ta nie reaguje, no to zawołała w końcu : „Żydóweczko!”. Odwróciła się i wydała dziwny dźwięk: H-a-a-a. Podeszła do okna. Miała najwyżej 17 lat. Byłą brudna i szpetna, ale z oczu i włosów tryskały zdroje poezji młodości i piękności kobiety. Autorka zapytała ją o imię. Ta nic. Skąd jest. Nic. Może ze Skidla? Nareszcie przeczący ruch głowy. No to może z Łunny? Tak. Nie rozumiała pytań o rodzinę, rodzeństwo i czy jest sierotą. Autorka zaczęła pokazywać jej w powietrzu dziecinne kształty. Jej oczy się na to rozpromieniły. Zauważyła jednak Lejbową, więc nic nie powiedziała, ale rzuciła się z powrotem do kuchni i wracając do pracy. Narratorka odeszła.

Po raz drugi zobaczyłą ją po kilku tygodniach, znów przez okno, ale zamknięte. Był to dzień wietrzny i deszczowy, czasem tak jest w maju. Tym razem usłyszała wesoły i szczęśliwy głos. Na ręku trzymała dziecko Lejby, huśtała je i całowała. Śmiała się razem z nim. Mówiła do niego po żydowsku jakimiś pieszczotliwymi wyrazami, autorka dokładnie nie słyszała. Dziewczyna bawiłą się z dzieckiem, które bawiło się jej włosami.

Następnego dnia pogoda była promienna. Narratorka schodziła z wysokiej góry nad rzekę. Była ucieszona i dumna, że pierwsza z mieszkańców ujrzy ten piękny poranek. Jednak jakaś dziewczyna średniego wzrostu była szybsza od niej. Miała piękne czarne włosy. Obok niej stały dwa wiadra pełne wody. Miała je pewnie zanieść na ramionach do góry, ale coś ją zatrzymało. Zapatrzyła się w coś. Była to ryba, której widok sprawiał radość dziewczynie. Potem poszła na górę. Autorka przywitała się z nią. Ta znów na wszystkie pytania H-aa-aa. Byłą bardzo zdziwiona i szła dalej.

Na początku czerwca przyszły Zielone Święta, „słusznie od barwy nadziei nazwane”. Żyto na polach już osiągnęło ludzki wzrost. Kwiaty pięknie kwitną. CO prawda parobcy z oficyny nic z tego nie mają, ale, bo nie orzą, nie sieją i nei zbieraja dla siebie, ale nie samy chlebem zyje człowiek i „nie samo wino lać mu może w żyły zdroje radości”. Brzydkie budynki zrobiły się zielone, a głowy dziewcząt zmieniły się w ogrody, bo rosnące pośród nienależących do nich zbóż kwiaty, były ich własnością. Wyglądały razem jak rój polnych bogiń. Surowe, wymagające pole udzieliło im siły, w zamian za wylewane krople potu, dało im rosłe kształty i wesołe głosy. Śpiewały, a idąca za nimi gromada chłopców wtórowała im rozmową i śmiechem.

Nadszedł wieczór. U drzwi jednego z czworaków zagrały skrzypce i zahuczał bęben. Było to dwóch parobków, którzy dali hasło do tańca jak wojenna pobudka. Wszyscy się zbiegli i widać było mnóstwo tańczących par. Dziewczęta sprzeciwiały się chłopcom, a ci udawali, ze ich to nie obchodzi. Wtedy one zaczynały ze sobą tańczyć parami. Chłopcy powracali do nich i rozrywali pary, tworząc nowe. Wszyscy cieszyli się świetem. Jego okrzykiem brzmiały tez pola i lasy. Wesołe święto dla spracowanych i najbiedniejszych.

Nagle z jednych drzwi oficyny wybiegła dziewczyna z ogromną, czarną, rozczochraną kosą na plecach, w krótkiej spódnicy i bosa, i stanęła jak skamieniała. Wyglądało, jakby pierwszy raz w życiu widziała taką zabawę. Byłą bardzo ciekawa i zachwycona. Na twarzy pojawiły się uśmiechy. Później coraz bardziej chmurniała. Myślała smutnie. Wyglądała, jakby chciała stać się niewidzialna. Wysoki, zgrabny Ostap prowadził tańce z najładniejsza we wsi dziewczyną - Natalką, która na głowie miała wieniec z bławatków. Była pełna siły i wdzięku. Za nimi tańczyły po mokrej trawie inne pary, pod złotymi gwiazdami, w wonnym i przezroczystym zmierzchu, przy coraz głośniejszych i szybszych dźwiękach instrumentów. Były w zapomnieniu o biedzie i pracy. Dziewczyna przytulona do rogu oficyny chciała zniknąć, stał ciemna jak widmo, cicha jak rób, sama wś®ód hałasu, patrzyła, a w piersi tylko było słychac cichy lament, niezrozumiały. Powoli brała włosy z pleców i wycierała nimi swoje łzy.

3. Trzy chwile

I

Znów narracja 1 os. l.poj. r. ż.

Widziała go, gdy był małym cherubinkiem z głową o złotych kędziorach i różową buzią, całą we łzach. Czepiał się żałobnej sukni matczynej, szedł za pogrzebem ojca. WIelu ludzi szło w orszaku i dobre uczucia towarzyszyły kobiecie dotkniętej wielkim nieszczęściem. Wszyscy się nad nią użalali. Ona trzymała dziecko i oczyma pełnymi bólu i łez patrzyła w niebo. Ludzie szeptali, ze ma piękne dziecko, jak anioł, musi być dobre, skoro taak tuli się do matki.

II

Po raz drugi widziała go, gdy zaczął nosić mundurek szkolny i wracał ze szkoły do domu. Był mróz, więc miał zarumienione policzki i nos, podobny do kwiatu piwonii. Pośród czerwieni świeciły niebieskie oczy, jakby mówiące: „ O, mój miły, piękny świecie, jakże cię kocham!”.

Otworzyło się jedno okno i wyjrzałą z niego blada, chuda, lecz rozpromieniona radością i czułością twarz kobieca. Była to mama chłopca. Zawołała go, i on poleciał do niej. Oczy mu się śmiały. Nie wytrzymał i od razu pochwalił się, że dostał same czwórki. „Miły, mały zuch!”.

III

Dzisiaj narratorka widzi go po raz trzeci. Doleciała ją wieść o nim, ż z ubóstwa musiał przestać chodzić do szkoły i że matka nie żyje. Idzie przewalającym się krokiem, niedbałym, z cygarem i starą czapką. Cygara pewnie wziął z rynsztoku. Jest teraz cienki i długi, nie ma buzi cherubinka i wesołych oczu. Zdają się one mówić do świata: „poczekaj, kochanku, dam ja ci - za swoje, oj, dam!”. Wygląda na ok. 14 lat, ale jakby żył w bagnisku i wiądł.

Otoczyli go podobni do niego. Tez takie uwiędłe trawy, zgłodniałe ptaki, psy bezdomne, wyjące oczyma, chudzielce jak szparagi. Zaczynają o czymś szeptać. Brudne Ręce zacisnęły się w pięści, nozdrza drgają, źrenice żarzą. Czy oni wszyscy byli kiedys cherubinkami? Teraz on pobiegł pierwszy, a reszta za nim. Stanął z podniesioną głową na środku ulicy i patrzył w duże okno, za którym połyskuje duży złocisty kandelabr. Ma straszny wzrok, „musi mieć jakieś porachunki z tym oknem”. Podniósł kamień z ziemi i rzucił. Okno i kandelabr stłukły się. On pomknął dalej jak wiatr i zniknął na zakręcie. Łotr!

4. Na wspaniałej Wilhelmstrasse

Narracja w 1 os. l. Mn., później 1 os.l.poj. r. ż. Huczny przepiękny Wiesbaden i wspaniała, szeroka ulica WIlhelmsstrasse. Szereg ławek pod platanami. Usidli we dwoje na ławce i zachwycali się. Ja mimo zachwytu coś kłuło w sercu i bolało. Czy jej towarzysz odczuwał to samo? By to mąż w sile wieku, ale mający już dwie bruzdy wzdłuż policzków i siwiejące trochę włosy. Ciemne zamyślone oczy jego błyszczały.

Otoczenie było niezwykłe. Wszystko, co świat posiada najbogatszego i najszybszego. Na ulicy zaprzęgi i samochody. Pałace, a pod nimi trawniki. Za ich szybami cuda sprowadzone z różnych krańców świata, arcydzieła. Procesja ludzi. Wszystko huczy, dzwoni, turkoce, jedzie, śmieje się. Z daleka tony muzyki. Słońce zachodzi. Mąż powiedział ,że stworzenie ziemskie musi być wielkie, skoro umiało to wszystko stworzyć. Człowiek jest wielki. Ona stwierdziła to samo. On dodał, że przestrzeń i czas nie są jeszcze skończone Kiedyś szybciej pojada te powozy, będzie można latać. Człowiek odgaduje tajemnice natury. Także bogactwa ze wszystkich stron świata są dla ludzi, tworzą raj ziemski. Przemysł człowieczy je stworzył. Przemysł ten upaja całą istotę człowieka od stóp do włosów, „od niewidzialnych pęcherzyków do niewidzialnych wrzodzików, którymi rozbrzmiewają dusze płomieniem żądz oparzone”. Nia ma już płączu na tym niebieskim raju, z którego archanioł wygnał Adama. On sam stworzył dla siebie raj. Człowiek jest wielki.

Mężczyzna dalej się zachwyca wszystkim. Kobieta tylko powtarza: „wielki, jakże wielkim!”, itp. Nagle zapytał ją: „ Czy pani wie, że każdego roku z jednej kopalni tego kraju trzysta tysięcy górników dobywa 75 mln to tego drzewa przedwiecznego, które wieki niezliczone przemieniły w węgiel i otrzymuje za nie 760 000 srebrnych monet; że dwie tylko prowincje tego kraju posiadają 140 000 par rąk ludzkich, które roztapiaja i wyostrzają 13 000 000 litrów piwa (…) (i dalej liczby, itp. Jak wyżej, ogólnie zachwyt cywilizacją i rozwojem techniki). Mówi też o tworzeniu perfum, bo takiego dzieła wg niego nie mógłby się podjąć ani anioł ani szatan, a człowiek potrafił tego wszystkiego dokonać.

Nagle oboje podnieśli głowy, bo spłynęło na nich światło wielkie i nagłe. Zapłonęła elektryczność, „jakby kto ćwierć słonecznego z trzema ćwierciami księżycowego światła zmieszał i mieszaninę tę na świat wylał”. Było to jednak czyste i łagodne. Facet znowu zachwyca się światłem, bo nie widać gwiazd, pogasły jak świeczniki. Znów mówi, że człowiek jest wielki, ona podobnie. Ich spojrzenia się spotkały i uśmiechnęli się do siebie. Zaczęli się śmiać „spazmem gardeł ściśniętych, zgrzytem ironii… w mózgu, szlochem krzywdy w piersi…”. Z oka mężczyzny wypłynęła łza. Ona się śmiałą, ale czułą jakiś ból, coś dręczyło w sercu.

„I oto jak, na wspaniałej WIlhelmsstrasse, w raju ziemskim, śmieliśmy się z oczyma pełnymi łez palących, my, dzieci stworzonego przez człowieka - ziemskiego piekła”.

5. Małe stworzenie

1 os. l.poj. r. ż.

Narratorka raz widziała w życiu tylko to małe stworzenie, więc za dużo o nim nie wie, ale powie, to co wie. Kilka lat temu szła w piękny dzień po wsi za stodołami i chlewikami. Był to dzień roboczy, ludzie w polach robili. W jednym z sadów zobaczyła dziecko. Rosły tam wiśniowe drzewa. Między nimi stał roczny źrebak, z głową zwieszoną ku chrupanej trawie (;d ), a na nim siedział 5-letni chłopiec. Siedział tak, jak siedza dorośli mężczyźni. Napuszył się, dumnie siedział, nie ruszał, i nie wydawał odgłosów. Koszulę miał spiętą czerwonym szkiełkiem pod szyja, w którym odbijało się światło. Wyglądął jak posążek z błękitnymi oczyma. Nawet na widok kogoś nieznajomego nie wyrażał żadnej ciekawości ani wzruszenia, a nieruchomo patrzył przed siebie. Wyglądał szczęśliwie i dumnie. Może pierwszy raz zdołał wleźć na źrebaka. Była to dla niego największa ze znanych rozkoszy. Nie zamieniłby się nawet teraz mocarzem. To wszystko czyniło go „przedziwnie zabawnym i pociągającym”.

Wtem jakis pies spostrzegł obcych za płotem i wyskoczył nie wiadomo skąd. Zaczął szczekac i biec do osób za płotem i źrebaka. Ów się przestraszył i zrzucił chłopca z grzbietu, i chyba potrącił przypadkowo kopytem. Dziecko leżało nieruchomo na trawie, ale spod włosów płynął strumyk krwi. Obwąchiwał go kundel, który przejął się i zapomniał o obcych ludziach i szczekaniu na nich.

Obcy ludzie polecieli do stojącej obok chaty po pomoc. Nadaremnie. Była ona zamknieta, kolejne podobnie. Tylko jakaś 7-letnia dziewczynka, słysząc zamieszanie, zerwała się (bo dumała w słońcu). Wyrecytowała ludziom, że mama piele pszenicę, a tatko kosi. Oboje są „het tam…” ( ). Jest tylko z nią Ihnaś w zamkniętej chacie w kołysce.

„W godzinę potem…

Ale po co ja to opisuję?” (to Orzeszkowa of course ;p ).

Autorka wyznaje, że kiedy opisała, że utopił się Tadeusz, synek Klemensa parobka i żony jego Chwedory, to powiedziano jej, że to historia bez znaczenia i nie ma zadnej myśli, bo matka powinna pilnować dziecko. Przyznaje, że może to i racja, bo te chłopki to „istotnie są strasznymi hultajami i wietrznicami”. Latają gdzies nie wiadomo po co, zamiast pilnować dzieci. Chwedorowa akurat wtedy pełła warzywo u dworskiego oficjalisty, a to dlatego, że miała potrzeby życia - jadło i ubranie. Naprzeciw warzywnego ogrodu panienki robiły minajrdisy i czasem dla rozrywki zrywały kwiaty. Autorka myślała, że opisze o Tadeuszku, który się utopił w jamie z wodą i takie panienki poczytają, a później pożałują trochę takich małych stworzeń i razem z szydełkiem, wełną, itd. Potrzebnymi do minjardis usiądą w pokoju oficyny lub na murawie, gdzie oczy ich gromadka małych stworzeń i dadzą im zabawki, czy pogawędzą z nimi. Gdyby się zmęczyły, lub gdyby nadjechali goście, co jest ważne cywilizacyjnie, wyręczyłaby je starsza białogłowa z niższych lub wyższych sfer, która przynajmniej w jednym egzemplarzu jest w każdym dworku wiejskim. Powstałyby wtedy takie ochronki niekosztowne. Mogłoby to zapobiegać błędom popełnianym przez matki.

To samo autorka miała na myśli opisując chłopca, spadającego ze źrebaka. Opisałaby dalej, ale na szczęście w porę się spostrzegła, że nie ma tu o czym pisać. To zwykły wypadek lub niedbalstwo matki. Zresztą po co wywlekać na świat takie malutkie stworzenia żyjące i pisać o nich ludziom wykształconym, szukającym wyższych ideałów. „Nie myśleliśmy przecież o takich rzeczach i było nam dobrze; nie będziemy o nich myśleli, będzie nam równie dobrze”.

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Orzeszkowa E , 4 nowele (streszczenia )
Orzeszkowa E , Nowele (opracowanie)
1 sienkiewicz nowele 1id 9747 Nieznany
nowele konopnicka EFTG77H33VZH Nieznany
nowele(3)
4 Księga Ezdrasza w polskiej literaturze XIX wieku (E Orzeszkowa oraz M Konopnicka i S Witwicki)
Orzeszkowa Meir Ezefowicz, Opracowania
Witkiewicz - Nauki ścisłe a filozofia - konspekt tomu, filologia polska, konwersatorium tekstologicz
„Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej
Sałatka z orzeszkami
Problem wartości człowieka w Nad Niemnem E Orzeszkowej
Opracowanie tomu 9 wielkiej historii Polski by ChudY 2, Politologia, 1 rok UJ
Orzeszek z jajka styropianowego i?kinów
Tendencje pozytywistyczne w Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej
Białoszewski Mron Stare życie z tomu Rozkurz

więcej podobnych podstron