Bertrice Small
NIEPOKONANA
Tytu艂 orygina艂u „Unconquered”
Dla tych wszystkich, kt贸rzy kochaj膮 tylko raz...
CZ臉艢膯 I
WYNDSONG 1811
ROZDZIA艁 1
- Czy zdaje pan sobie spraw臋 - powiedzia艂 lord Palmerston - 偶e to, co robimy, mog艂oby zosta膰 uznane przez rz膮dy naszych kraj贸w za zdrad臋? Mnie i tak uwa偶a si臋 za czarn膮 owc臋, poniewa偶 przedk艂adam bezpo艣rednie dzia艂anie nad debaty w parlamencie i Radzie Jego Kr贸lewskiej Mo艣ci. - Przerwa艂 na chwil臋, przygl膮daj膮c si臋 g艂臋bokiej czerwieni wina w kieliszku. Kryszta艂owy puchar obracany w d艂oni rzuca艂 na przystojn膮 twarz lorda Palmerstona czerwonawe refleksy 艣wiat艂a. - Jednak偶e, kapitanie Dunham - ci膮gn膮艂 dalej Henry Tempie, lord Palmerston - zwa偶ywszy na stron臋, kt贸r膮 reprezentujesz, s膮dz臋, 偶e naszym g艂贸wnym wrogiem jest Napoleon. Trzeba si臋 go pozby膰!
Jared Dunham odwr贸ci艂 si臋 od okna i podszed艂 do kominka. By艂 m艂ody, szczup艂y, ciemnow艂osy i niezwykle wysoki, znacznie wy偶szy od swego rozm贸wcy, kt贸rego te偶 nie mo偶na by艂o nazwa膰 u艂omkiem. Oczy Jareda mia艂y niespotykany odcie艅 zieleni, a powieki zawsze na wp贸艂przymkni臋te, wygl膮da艂y tak, jakby ugina艂y si臋 pod ci臋偶arem grubych, ciemnych rz臋s. D艂ugi w膮ski nos i w膮skie usta nadawa艂y jego twarzy wyraz sarkazmu.
Usiad艂 na jednym z dw贸ch wy艣cie艂anych foteli ustawionych przed kominkiem i pochyli艂 si臋 w stron臋 lorda Palmerstona, ministra wojny w rz膮dzie kr贸la Anglii.
Rozumiem, 偶e kiedy pokonacie swego wroga, nie b臋dziecie chcieli mie膰 za plecami drugiego.
Oczywi艣cie! - wykrzykn膮艂 zadowolony lord Palmerston.
Amerykanin u艣miechn膮艂 si臋 ch艂odno.
Na Boga, jest pan bardzo bezpo艣redni!
Potrzebujemy si臋 nawzajem, kapitanie. Co prawda, pa艅ski kraj uniezale偶ni艂 si臋 od Anglii dwadzie艣cia lat temu, ale przecie偶 tu w艂a艣nie s膮 wasze korzenie. Macie angielskie nazwiska, meble, stroje i rz膮d podobny do naszego, z wyj膮tkiem, oczywi艣cie, kr贸la Jerzego. Nie mo偶ecie zaprzeczy膰, 偶e istnieje mi臋dzy nami wi臋藕. Nawet pan, je艣li moje informacje s膮 w艂a艣ciwe, ma pewnego dnia odziedziczy膰 angielski tytu艂 i maj膮tek.
Minie jeszcze sporo czasu, nim to nast膮pi. M贸j kuzyn, Thomas Dunham, 贸smy lord wyspy Wyndsong ma si臋 dobrze, dzi臋ki Bogu. Na razie nie mam 偶yczenia si臋 ustatkowa膰. - Przerwa艂 na chwil臋, a potem ci膮gn膮艂 dalej: - Ameryka musi mie膰 rynek zbytu na swoje towary, a Anglia jest dla nas takim rynkiem. Poza tym dostarcza nam luksusowych wyrob贸w, kt贸rych potrzebuj膮 nasi obywatele. Jako cz艂owiek interesu sprzeciwiam si臋 wojnie. Przez blokady statk贸w nie mo偶na dostarcza膰 towaru. Nasze kraje potrzebuj膮 si臋 nawzajem, by zniszczy膰 wsp贸lnego wroga, Bonapartego! Ani Anglicy, ani Amerykanie nie chc膮 walczy膰 naraz na obu kontynentach. Jednak mam rozkaz przekaza膰 wam, 偶e ograniczenie handlu dla ameryka艅skich kupc贸w w Europie, obwarowane nakazem zatrzymania si臋 najpierw w jednym z angielskich port贸w, musi by膰 odwo艂ane. To niedopuszczalne! Jeste艣my wolnym narodem!
Lord Palmerston westchn膮艂.
- Robi臋, co mog臋 - odpar艂 - ale w moim kraju r贸wnie偶 s膮 ludzie ch臋tni do walki zar贸wno w ni偶szej, jak wy偶szej izbie parlamentu. Wi臋kszo艣膰 z nich nigdy nie mia艂a broni w r臋ku, ale wci膮偶 traktuj膮 wasze zwyci臋stwo nad nami jako 艂ut szcz臋艣cia. Dop贸ki kto艣 ich nie przekona, 偶e w naszym interesie jest wsp贸lne dzia艂anie obu kraj贸w, dop贸ty moja misja nie b臋dzie 艂atwa.
Amerykanin skin膮艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem.
- Wybieram si臋 za kilka dni do Prus, a stamt膮d do St. Petersburga. Ani Fryderyk Wilhelm, ani car Aleksander nie s膮 entuzjastycznie nastawieni do sojuszu z Napoleonem, wi臋c mo偶e perspektywa angielsko - ameryka艅skiego sojuszu zupe艂nie ich przekona. Niesamowite, co zrobi艂 ten Bonaparte, podbi艂 prawie ca艂膮 Europ臋.
- Tak, to zadra w sercu Anglik贸w - powiedzia艂 lord Palmerston z nienawi艣ci膮 w g艂osie. - Je艣li podbije nas, Jankesie, nied艂ugo wyruszy z wypraw膮 przez ocean do was.
Jared Dunham za艣mia艂 si臋, ale jego 艣miech nie brzmia艂 rado艣nie.
Zdaj臋 sobie z tego spraw臋. Wiem, 偶e sprzeda艂 nam Luizjan臋, 偶eby mie膰 pieni膮dze na wojn臋. Poza tym trudno mu by艂o utrzyma膰 teren zamieszkany w wi臋kszo艣ci przez Amerykan贸w angielskiego pochodzenia. Jednak, kiedy nadarzy si臋 okazja, by zagarn膮膰 nasze ziemie i z艂oto, na pewno si臋 nie zawaha.
A niech mnie, bezpo艣redni z pana cz艂owiek!
To ameryka艅ska cnota, panie!
Na Boga, Jankesie, podobasz mi si臋! - odpar艂 lord Palmerston. - B臋dzie nam si臋 razem dobrze pracowa艂o. Jak na cz艂owieka z kolonii, zrobi艂 pan ju偶 艣wietn膮 karier臋 - zachichota艂, pochyli艂 si臋 w stron臋 rozm贸wcy i nape艂ni艂 jego kielich. - Powinienem panu pogratulowa膰 przyj臋cia do klubu White's. To dla nich nowo艣膰. Jest pan nie tylko Amerykaninem, ale i cz艂owiekiem, kt贸ry 偶yje z pracy w艂asnych r膮k! Dziwi mnie, 偶e mury budynku si臋 nie zatrz臋s艂y.
Mnie te偶 - u艣miechn膮艂 si臋 Jared. Podoba艂o mu si臋 poczucie humoru lorda Palmerstona. - Wiem, 偶e jestem jednym z niewielu Amerykan贸w wpuszczonych do tej 艣wi膮tyni.
Poza tym maj膮 zasiada膰 w niej sami bogaci d偶entelmeni; nawet je艣li ich maj膮tek jest zad艂u偶ony do granic mo偶liwo艣ci; wa偶ne, 偶e sami nie skalali si臋 prac膮. Musi pan mie膰 wp艂ywowych przyjaci贸艂, Jankesie.
Jestem tu tylko dzi臋ki panu, wi臋c nie oszukujmy si臋 nawzajem. Poza tym mam na imi臋 Jared, a nie Jankes.
M贸w mi Henry. Naszym celem jest poznanie ci臋 z odpowiednimi lud藕mi w Londynie. 呕eby艣 m贸g艂 swobodnie si臋 ze mn膮 spotyka膰, powiniene艣 nale偶e膰 do 艣mietanki towarzyskiej. Tw贸j kuzyn, sir Richard z Dunham Hall to dobre oparcie. Liczy si臋 te偶 fakt, 偶e masz odziedziczy膰 posiad艂o艣膰 Wyndsong.
Nie zapominajmy o mojej pe艂nej sakiewce - zauwa偶y艂 Jared.
Nie pomin膮 tego faktu matki wszystkich panien wchodz膮cych w doros艂e 偶ycie w tym sezonie.
O Bo偶e, nie! Obawiam si臋, 偶e b臋d臋 musia艂 je zawie艣膰, Henry. Wol臋 by膰 kawalerem. Od czasu do czasu dyskretna znajomo艣膰, owszem, ale 偶ona? Nie, dzi臋kuj臋.
Podobno tw贸j kuzyn, lord Thomas, powr贸ci艂 niedawno z Ameryki z 偶on膮 i dwiema c贸rkami. Odwiedzi艂e艣 ich ju偶? M贸wi si臋, 偶e jedna z nich to sko艅czona pi臋kno艣膰 i wielu d偶entelmen贸w kr臋ci si臋 wok贸艂 niej.
Znam tylko Thomasa Dunhama - odpar艂 Jared. - Nigdy nie by艂em w posiad艂o艣ci kuzyna i nie pozna艂em jego c贸rek. Podobno to bli藕niaczki, ale nigdy ich nie widzia艂em. Zreszt膮 nie mam czasu dla chichocz膮cych podlotk贸w. - Wychyli艂 zawarto艣膰 swego kielicha i zmieni艂 temat: - Jad臋 szuka膰 drewna do budowy statk贸w. W Anglii jest podobno teraz potrzebne.
O tak. Napoleon zdoby艂 wi臋cej ziemi ni偶 my, ale na morzu wci膮偶 kr贸luje Anglia. Niestety, jedyne dobre drewno sprowadzamy a偶 znad Ba艂tyku.
Zobaczymy, co si臋 da zrobi膰, Henry.
Zatrzymasz si臋 w Anglii w drodze powrotnej?
Nie, z Rosji ruszam od razu do domu. W kraju postrzegaj膮 mnie jako nienagannego patriot臋, musz臋 wi臋c wraca膰 i wys艂a膰 statek z Baltimore na patrol. Zabieram ameryka艅skich marynarzy przymusowo zamustrowanych na angielskie statki.
Co艣 podobnego? - wycedzi艂 lord Palmerston.
Tak - za艣mia艂 si臋 Jared. - Czasem zastanawiam si臋, czy 艣wiat nie oszala艂. Tu pracuj臋 jako tajny agent rz膮dowy, by porozumie膰 si臋 z angielskim rz膮dem, a kiedy wracam do domu z Europy, walcz臋 z brytyjsk膮 marynark膮. Nie s膮dzisz, 偶e to szale艅stwo?
Henry Tempie nie m贸g艂 powstrzyma膰 艣miechu.
- Patrzysz na to z innego punktu widzenia, m贸j jankeski przyjacielu. To wina Napoleona, kt贸ry postanowi艂 zaw艂adn膮膰 ca艂ym 艣wiatem. Kiedy go poknamy, walka mi臋dzy nami r贸wnie偶 si臋 sko艅czy. Zobaczysz!
Obaj m臋偶czy藕ni rozstali si臋. Jako pierwszy pok贸j w klubie White's opu艣ci艂 dyskretnie lord Palmerston, kilka minut p贸藕niej Jared Dunham zrobi艂 to samo.
Jad膮c karoc膮, Jared w艂o偶y艂 r臋k臋 pod aksamitne siedzenie w poszukiwaniu p艂askiego pude艂ka, zawieraj膮cego bransolet臋 wysadzan膮 brylantami, prezent po偶egnalny dla Gillian. W艂o偶y艂 go tam przed p贸jciem do klubu. Wiedzia艂, 偶e Gillian b臋dzie rozczarowana jego wyjazdem, bo spodziewa艂a si臋 na pewno czego艣 wi臋cej, czego nie m贸g艂 jej da膰.
Spodziewa艂a si臋 pewnie, 偶e Jared o艣wiadczy si臋, kiedy tylko ona owdowieje, co wydawa艂o si臋 nieuchronne. Ale on nie mia艂 zamiaru si臋 偶eni膰. A ju偶 na pewno nie z Gillian. Ta kobieta przespa艂a si臋 z po艂ow膮 Londynu i pewnie s膮dzi艂a, 偶e on o tym nie wie. Postanowi艂 by膰 z ni膮 po raz ostatni, podarowa膰 jej bransolet臋 i po偶egna膰 si臋, wyja艣niaj膮c, 偶e musi wr贸ci膰 do Ameryki. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, dlaczego Gillian Abbott chcia艂a za niego wyj艣膰. By艂 bogaty.
Gdyby nie rozs膮dek babki ze strony matki, nie by艂by teraz maj臋tnym cz艂owiekiem. Sarah Lightbody kocha艂a wszystkie swoje wnuki, ale wiedzia艂a, 偶e tylko jeden z nich b臋dzie potrzebowa艂 jej maj膮tku.
Jej c贸rka, Elisabeth mia艂a troje dzieci. Kocha艂a je wszystkie r贸wnie mocno, lecz jej surowy m膮偶, John Dunham, nad臋ty hipokryta, zawsze znajdowa艂 jaki艣 pretekst, by z艂aja膰 swego najm艂odszego syna, Jareda.
Z pocz膮tku Sarah Lightbody nie rozumia艂a, dlaczego jej zi臋膰 tak si臋 zachowuje. Jared by艂 przystojnym ch艂opcem, niezwykle podobnym do swego starszego brata, Jonathana. By艂 dobrze wychowany i niezwykle inteligentny, a mimo to, kiedy ich obu z艂apano na jakich艣 psotach, tylko Jared dostawa艂 lanie. Jareda krytykowano za to samo, za co chwalono Jonathana. Pewnego dnia babka zrozumia艂a pow贸d nieszcz臋艣cia ch艂opca. R贸d Dunham贸w m贸g艂 mie膰 tylko jednego dziedzica, wi臋c John s膮dzi艂, i偶 jedynym sposobem na zachowanie ca艂o艣ci maj膮tku i umocnienie pozycji Jonathana b臋dzie z艂amanie m艂odszego syna. Kiedy Jonathan przejmie stoczni臋 ojca, b臋dzie mia艂 w Jaredzie pos艂usznego i taniego pracownika.
Na szcz臋艣cie ambicje obu braci sz艂y w innych kierunkach. Jonathan przej膮艂 rodzinne zami艂owanie do budowania statk贸w. By艂 doskona艂ym konstruktorem. Jared natomiast odziedziczy艂 sk艂onn膮 do przyg贸d natur臋 rodziny Lightbody. Dla niego zarabianie pieni臋dzy by艂o 艣wietn膮 zabaw膮. Uwielbia艂 ryzykowa膰 i wygrywa膰. Mia艂 doskona艂y instynkt i nigdy nie przegrywa艂.
Jared zawsze m贸g艂 liczy膰 na wsparcie i mi艂o艣膰 babki, zwr贸ci膰 si臋 do niej z ka偶dym k艂opotem, narzeka膰 na niesprawiedliwo艣膰 ojca i wyp艂aka膰 si臋 w jej r臋kaw.
Tu偶 przed 艣mierci膮 babka sporz膮dzi艂a testament. Wezwa艂a do siebie Jareda i opowiedzia艂a mu o tym. Najpierw bardzo si臋 zdziwi艂, potem podzi臋kowa艂 i nie pr贸bowa艂 protestowa膰. Wiedzia艂a, 偶e jego bystry umys艂 ju偶 si臋 zastanawia, co zrobi膰 z tymi pieni臋dzmi.
- Inwestuj tak, jak ci臋 uczy艂am - radzi艂a mu babka.
- Zawsze miej asa w r臋kawie, ch艂opcze, i pami臋taj, 偶e trzeba od艂o偶y膰 co艣 na czarn膮 godzin臋.
- Nie zostan臋 bez grosza, babciu - zaprotestowa艂.
- Wiesz chyba, 偶e on b臋dzie pr贸bowa艂 po艂o偶y膰 艂ap臋 na tych pieni膮dzach. W ko艅cu nie mam jeszcze dwudziestu jeden lat.
B臋dziesz doros艂y za kilka miesi臋cy, a do tego czasu wuj i jego prawnicy b臋d膮 go trzymali z daleka od twojego spadku. Nie daj si臋, Jared. Na pewno b臋dzie udawa艂, 偶e bankrutuje, ale nie daj si臋 nabra膰. Jego stocznia nigdy nie by艂a w lepszej kondycji. Nie daj si臋 oszuka膰. Moje pieni膮dze maj膮 ci臋 od niego uwolni膰.
On chce, 偶ebym si臋 o偶eni艂 z Chastity Brewster - poinformowa艂 babk臋 Jared.
To nie jest partia dla ciebie, ch艂opcze! Musisz mie膰 kobiet臋 jak 偶ywe srebro, 偶eby ci si臋 nigdy nie znudzi艂a. Powiedz mi, co chcia艂by艣 teraz robi膰?
Podr贸偶owa膰, studiowa膰, pop艂yn膮膰 do Europy. Chc臋 sprawdzi膰, czego u nich brakuje i co maj膮 do sprzedania. Chc臋 pojecha膰 na Daleki Wsch贸d. Mogliby艣my handlowa膰 z Chinami zanim uprzedz膮 nas Anglicy.
- Tak - odpar艂a staruszka z rozmarzeniem. - Wiele si臋 zmieni teraz w tym kraju. Szkoda, 偶e tego nie doczekam.
Kilka tygodni p贸藕niej babka zmar艂a spokojnie we 艣nie. Po pewnym czasie prawnicy og艂osili jej ostatni膮 wol臋. Oczywi艣cie ojciec Jareda pr贸bowa艂 zagarn膮膰 pieni膮dze dla swojej stoczni.
Nie jeste艣 jeszcze doros艂y - powiedzia艂 ch艂odno, ignoruj膮c fakt, 偶e Jared mia艂 sko艅czy膰 dwadzie艣cia jeden lat za kilka tygodni. - Ja teraz b臋d臋 zarz膮dza艂 twoimi pieni臋dzmi. Ty przecie偶 nic nie wiesz o zarz膮dzaniu maj膮tkiem. Przepu艣ci艂by艣 wszystko.
A jak masz zamiar zainwestowa膰 moje pieni膮dze? - zapyta艂 r贸wnie ch艂odno Jared.
Jonathan sta艂 z boku, obserwuj膮c nadci膮gaj膮c膮 burz臋.
- Nie musz臋 odpowiada膰 na pytanie smarkacza - odpar艂 lodowato ojciec.
Nie dam ci ani centa, ojcze - wycedzi艂 ch艂opak. - Nie pozwol臋 utopi膰 moich pieni臋dzy w twojej stoczni. To m贸j spadek, tylko m贸j. Poza tym te pieni膮dze wcale nie s膮 ci potrzebne.
Nale偶ysz do rodziny Dunham贸w. Stocznia to twoje 偶ycie! - hucza艂 John.
Nie, moje nie! Ja mam inne plany i dzi臋ki hojno艣ci babki b臋d臋 wreszcie sam sobie panem. Uwolni臋 si臋 od ciebie i twojej przekl臋tej stoczni! Dotknij cho膰by centa z mojego spadku, a spal臋 ca艂膮 twoj膮 ukochan膮 stoczni臋!
A ja mu pomog臋 - powiedzia艂 nagle Jonathan ku zaskoczeniu ojca.
John Dunham otworzy艂 usta ze zdziwienia i poczerwienia艂.
- Nie potrzebujesz pieni臋dzy Jareda, ojcze - uspokaja艂 go Jonathan. - Sp贸jrz na to z mego punktu widzenia. Je艣li zainwestujemy jego pieni膮dze w stoczni臋, b臋dziemy jego d艂u偶nikami, a ja tego nie chc臋. Ja mam ju偶 syna, wi臋c rodzinny interes ma spadkobierc臋. Pozw贸l Jaredowi i艣膰 swoj膮 drog膮.
Tak Jared wygra艂 sp贸r. Natychmiast po swoich dwudziestych pierwszych urodzinach wyp艂yn膮艂 do Europy. Przebywa艂 tam przez kilka lat. Najpierw studiowa艂 w Cambridge, a potem nabiera艂 og艂ady w Londynie. Dyskretnie inwestowa艂 pieni膮dze i zarabia艂 znaczne sumy. Jego przyjaciele z Londynu nazywali go Z艂otym Jankesem. W艣r贸d 艣mietanki towarzyskiej modna zrobi艂a si臋 gra, kt贸ra polega艂a na odgadni臋ciu, gdzie Jared ostatnio zainwestowa艂, by tam w艂a艣nie zainwestowa膰 pieni膮dze i zwi臋kszy膰 sw贸j stan posiadania. M艂odzieniec obraca艂 si臋 w najlepszym towarzystwie i cho膰 wiele kobiet zarzuca艂o na niego przyn臋t臋, nie da艂 si臋 z艂apa膰 i pozosta艂 kawalerem.
Kupi艂 niewielki dom w modnej cz臋艣ci miasta zwanej Green Park, umeblowa艂 go zgodnie z najnowsz膮 mod膮 i zatrudni艂 wykwalifikowan膮 s艂u偶b臋. Przez kilka lat podr贸偶owa艂 mi臋dzy Ameryk膮 i Angli膮, mimo konfliktu mi臋dzy tymi dwoma krajami, oraz Francj膮. Kiedy nie by艂o go w Londynie, domem zarz膮dza艂 sekretarz, Roger Bramwell, dawny oficer ameryka艅skiej floty.
Nim zacz膮艂 si臋 rok 1807, Jared mia艂 w swoim posiadaniu pi臋膰 statk贸w handlowych. Jeden z nich p艂ywa艂 na Daleki Wsch贸d w poszukiwaniu przypraw, ko艣ci s艂oniowej i klejnot贸w. Drugi na Karaiby, gdzie wci膮偶 jeszcze rz膮dzili Francuzi, cho膰 ju偶 nie tak siln膮 r臋k膮. 艁ap贸wki pomaga艂y dotrze膰 tam, gdzie trzeba.
Jednak Jared widzia艂 nadchodz膮c膮 wojn臋. Nie chcia艂 straci膰 statk贸w. Na razie udawa艂o mu si臋 handlowa膰 z Anglikami, omija膰 Francuz贸w i wypuszcza膰 na w艂asny koszt statek z Baltimore, odzyskuj膮cy ameryka艅skich marynarzy z angielskich jednostek. Ten hojny gest czyni艂 z niego przyk艂ad patrioty i pomaga艂 utrzyma膰 w tajemnicy jego niebezpieczn膮 misj臋. Gdyby krajami rz膮dzili ludzie interesu, my艣la艂 poirytowany, by艂oby w nich mniej problem贸w.
Karoca zatrzyma艂a si臋 przed domem Abbott贸w. Jared kaza艂 stangretowi poczeka膰 i wszed艂 do 艣rodka. Zabrano jego peleryn臋 i zaproszono do 艣rodka.
- Kochanie! - powita艂a go Gillian, le偶膮c w 艂o偶u. - Nie s膮dzi艂am, 偶e dzi艣 przyjdziesz.
Uca艂owa艂 jej d艂o艅, zastanawiaj膮c si臋, dlaczego jest taka zdenerwowana. Zauwa偶y艂, jak z wdzi臋kiem przykrywa nagie piersi jedwabnym prze艣cierad艂em.
Przyszed艂em si臋 po偶egna膰, moja droga.
Dlaczego 偶artujesz, Jared.
Wracam do Ameryki.
Wyd臋艂a urocze usteczka i pokr臋ci艂a przecz膮co g艂ow膮, na kt贸rej podskakiwa艂y rude loki.
- Nie wolno ci! Nie puszcz臋 ci臋, ukochany! - Przyci膮gn臋艂a go do siebie. - Och, Jared! - szepn臋艂a. - Abbott ju偶 d艂ugo nie po偶yje, a kiedy umrze... Och, ukochany, tak nam by艂o razem dobrze!
Odsun膮艂 j膮 od siebie i zapyta艂 rozbawiony:
Je艣li by艂o ci ze mn膮 tak dobrze, to dlaczego mia艂a艣 innych kochank贸w? Wol臋, kiedy moja kobieta jest mi wierna, skoro j膮 utrzymuj臋. Chyba nie powinna艣 narzeka膰 na brak hojno艣ci w tym wzgl臋dzie, Gillian.
Jared! - krzykn臋艂a udaj膮c oburzenie, ale zrozumiawszy, 偶e to nie podzia艂a艂o, zmru偶y艂a oczy i sykn臋艂a: - Jak 艣miesz mnie oskar偶a膰 o podobne rzeczy!
Skrzywi艂 si臋.
- Gillian, moja droga, w tym pokoju 艣mierdzi tanim rumem. To nie m贸j zapach ani tw贸j. Rozumiem wi臋c, 偶e przyjmowa艂a艣 tu innego d偶entelmena. Przyszed艂em podarowa膰 ci to na po偶egnanie. Jeste艣 wolna - powiedzia艂 i rzuci艂 pude艂ko z bransolet膮 w jej stron臋. Wsta艂 i ruszy艂 do drzwi.
- Jared! - krzykn臋艂a b艂agalnym tonem.
Odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 jej nagie pi臋kne piersi, kt贸re niegdy艣 dawa艂y mu tyle rozkoszy. Zawaha艂 si臋, a ona mrukn臋艂a:
- Naprawd臋 nie mam nikogo, pr贸cz ciebie, m贸j kochany.
Pr贸偶no艣膰 kaza艂a mu wierzy膰 w jej s艂owa, ale na pod艂odze tu偶 obok 艂贸偶ka zauwa偶y艂 zwini臋t膮 m臋sk膮 a paszk臋. .
- 呕egnaj - powiedzia艂 ch艂odno i odszed艂.
ROZDZIA艁 2
- Tatku! - westchn臋艂a Amanda Dunham, a jej oczy koloru niezapominajki wype艂ni艂y 艂zy. - Koniecznie musimy wyjecha膰 z Londynu?
Kr臋ci艂a z niezadowoleniem g艂ow膮, pokryt膮 z艂otymi lokami.
Thomas Dunham spojrza艂 na m艂odsz膮 c贸rk臋 z rozbawieniem. Amanda, jak jej matka, 艂atwo dawa艂a si臋 rozgry藕膰. Dorothea, jego 偶ona, nie zmieni艂a si臋 od dwudziestu lat i 艂atwo by艂o si臋 z ni膮 porozumie膰.
Niestety, koteczku - powiedzia艂 stanowczo. - Je艣li nie ruszymy teraz, b臋dziemy musieli zosta膰 na zim臋 w tym kraju, a sprawy mi臋dzy Angli膮 i Ameryk膮 nie maj膮 si臋 zbyt dobrze. Lepiej, 偶eby艣my nie musieli p艂yn膮膰 do domu zim膮 podczas sztorm贸w.
Wi臋c zosta艅my na zim臋! Prosz臋! Prosz臋! Prosz臋! - pokrzykiwa艂a i ta艅czy艂a wok贸艂 ojca jak ma艂e dziecko. - Adrian m贸wi, 偶e w Swynford Hall s膮 cudowne bale na 艂y偶wach, a na 艣wi臋ta chodz膮 od drzwi do drzwi kol臋dnicy, wszystko jest pi臋knie przystrojone, je si臋 budy艅 ze 艣liwkami i pieczon膮 g臋艣. Och, tatku! Prosz臋!
Och, Mandy, nie b膮d藕 niem膮dra - dobieg艂 ich nagle ostry g艂os, a po chwili z cienia wysz艂a dziewczyna, kt贸ra dot膮d siedzia艂a przy oknie. - Tata musi wraca膰 do Wyndsong. A je艣li twoje liczne obowi膮zki towarzyskie nie pozwoli艂y ci tego dostrzec, musz臋 ci臋 poinformowa膰, 偶e Anglicy nie s膮 nam teraz zbyt przychylni. Tata chcia艂, 偶eby艣my poby艂y troch臋 w Londynie, ale musimy ju偶 wraca膰 do domu.
Mirando - zwr贸ci艂a si臋 do niej Amanda. - Nie musisz by膰 taka okrutna. Wiesz, co czuj臋 do Adriana!
Trele morele. Zawsze co艣 czujesz do jakiego艣 m臋偶czyzny i to ju偶 od dwunastego roku 偶ycia. Kilka miesi臋cy temu nie chcia艂a艣 wyje偶d偶a膰 z Wyndsong, bo by艂a艣 艣miertelnie zakochana w Robercie Gardnierze... a mo偶e to by艂 Peter Sylwester? Od naszego przyjazdu do Londynu czu艂a艣 mi臋t臋 przynajmniej do sze艣ciu kawaler贸w. Lord Swynford to tylko kolejny kaprys.
Amanda wybuchn臋艂a p艂aczem i rzuci艂a si臋 do kolan matki.
- Mirando, Mirando - gniewa艂a si臋 Dorothea. - Nie powinna艣 by膰 tak surowa dla siostry.
Miranda wyd臋艂a usta na znak pogardy, czym rozbawi艂a ojca. Dziewcz臋ta, jego jedyne dzieci, nie tylko nie wygl膮da艂y na bli藕niaczki, ale wr臋cz zachowywa艂y si臋 jakby w og贸le nie by艂y spokrewnione. Amanda - niedu偶a i pulchna, na mleczno - r贸偶owej buzi mia艂a do艂eczki. By艂a delikatna i nieskomplikowana. Kiedy艣 b臋dzie z niej wspania艂a ameryka艅ska 偶ona - my艣la艂 zadowolony. Dobrzej膮 rozumia艂, tak jak rozumia艂 jej matk臋.
Co do Mirandy zawsze mia艂 w膮tpliwo艣ci. By艂a trudna i niespokojna, jak 偶ywe srebro, znacznie wy偶sza od siostry i ko艣cista. Mia艂 nadziej臋, 偶e kiedy艣 nabierze kobiecych kszta艂t贸w. W przeciwie艅stwie do okr膮g艂ej buzi Amandy jej twarz mia艂a kszta艂t serca, z mocnymi ko艣膰mi policzkowymi, prostym, kszta艂tnym nosem, wydatnymi ustami i mocn膮 brod膮. Niebieskozielone oczy os艂ania艂y czarne rz臋sy. W艂osy za艣 mia艂a koloru ksi臋偶ycowej po艣wiaty.
Bli藕niaczki r贸偶ni艂y si臋 nie tylko wygl膮dem, ale i charakterem. Miranda by艂a odwa偶na, pewna siebie i dumna. B艂yskotliwy umys艂 szed艂 w parze z ostrym j臋zykiem. Brakowa艂o jej cierpliwo艣ci, ale by艂a dobr膮 dziewczyn膮. Ojciec podejrzewa艂, 偶e jej z艂o艣liwo艣膰 wynika艂a z rozpieszczania przez oboje rodzic贸w. Mia艂a jednak g艂臋boko wpojone poczucie sprawiedliwo艣ci. Nie znosi艂a okrucie艅stwa i ignorancji. Ch臋tnie ujmowa艂a si臋 za s艂abymi i bezbronnymi. Kocha艂 j膮 bardzo, ale z desperacj膮 my艣la艂, 偶e nie znajdzie dla niej m臋偶a. Musia艂by to by膰 kto艣, kto zrozumie jej potrzeb臋 niezale偶no艣ci, a jednocze艣nie we藕mie j膮 mocno w ryzy i b臋dzie bezgranicznie kocha艂.
Ojciec powiedzia艂 lordowi Adrianowi Swynfordowi, 偶e jego zar臋czyny z Amand膮 mog膮 si臋 odby膰 dopiero w贸wczas, kiedy Miranda znajdzie m臋偶a. Jednak偶e w Anglii nie trafi艂 si臋 nikt, kto wydawa艂by si臋 odpowiedni dla starszej z bli藕niaczek.
Thomas Dunham u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. Droga ma艂a Amanda! Taka s艂odka i delikatna. Na pewno b臋dzie pi臋knie wygl膮da艂a w posiad艂o艣ci Swynford, nosz膮c ich rodowe klejnoty i mimo 偶e nie b臋dzie nigdy ciekawym kompanem do rozmowy, zagra na pianoli i namaluje niejedn膮 pi臋kn膮 akwarel臋. Na pewno te偶 urodzi wiele dzieci i b臋dzie wiern膮 偶on膮, a sama pogodzi si臋 z tym, 偶e m膮偶 od czasu do czasu znajdzie sobie jak膮艣 odmian臋. Tak, Amanda by艂a c贸rk膮 doskona艂膮.
Starsza za艣 by艂a krn膮brna i mia艂a niewyparzony j臋zyk, i gdyby nie wiedzia艂, 偶e wysz艂a z 艂ona 偶ony, pomy艣la艂by, 偶e to nie ich dziecko.
Miranda zawsze by艂a si艂膮 wiod膮c膮. Zacz臋艂a chodzi膰 pi臋膰 miesi臋cy wcze艣niej ni偶 siostra, m贸wi艂a wyra藕nie, nim sko艅czy艂a rok. Amanda za艣 gaworzy艂a po swojemu do drugiego roku 偶ycia. Rozumia艂a j膮 tylko Miranda i czasem t艂umaczy艂a rodzicom, czego chce siostra. Mimo tych r贸偶nic siostry kocha艂y si臋 bardzo. Miranda czasem krzycza艂a i z艂o艣ci艂a si臋 na Mandy, ale nikomu innemu na to nie pozwala艂a i broni艂a jej zawsze jak lwica.
Na lito艣膰 bosk膮, Mandy, przesta艅 zawodzi膰 - niecierpliwi艂a si臋 Miranda. - Je艣li Adrian Swynford naprawd臋 ci臋 kocha, poczeka do twojego powrotu z Ameryki.
Ju偶 poprosi艂 o jej r臋k臋 - powiedzia艂 cicho Thomas.
Och, tatku - Amanda wsta艂a gwa艂townie.
No, widzisz? M贸wi艂am! - powiedzia艂a Miranda, 偶eby zako艅czy膰 sp贸r.
Chod藕cie tu, moje drogie. Usi膮d藕my z mam膮. Opowiem wam o wszystkim. - Z 偶on膮 i c贸rkami zaj膮艂 miejsce na d艂ugiej kanapie. - Lord Swynford - zacz膮艂 - poprosi艂 mnie o r臋k臋 Amandy. Zgodzi艂em si臋 pod warunkiem, 偶e obwie艣ci to w gazecie dopiero, kiedy znajdziemy m臋偶a dla Mirandy. Jest starsza i pierwsza musi si臋 zar臋czy膰.
Co?! - krzykn臋艂y ch贸rem bli藕niaczki.
Ja nie chc臋 wyj艣膰 za m膮偶 - krzycza艂a Miranda. - Nie opuszcz臋 Wyndsong i nie b臋d臋 nia艅czy艂a jakiego艣 bachora!
A ja nie chc臋 zwleka膰 ze 艣lubem! - p艂aka艂a zdenerwowana Amanda. - Je艣li jej oboj臋tne, kt贸ra z nas pierwsza wyjdzie za m膮偶, dlaczego mamy czeka膰?
Amando! - odezwa艂a si臋 matka. - Tradycja w rodzinie nakazuje, by starsza c贸rka pierwsza wysz艂a za m膮偶. Tak jest sprawiedliwie - powiedzia艂a i zwr贸ci艂a si臋 do Mirandy: - Oczywi艣cie, 偶e wyjdziesz za m膮偶, moje dziecko. C贸偶 innego wypada ci uczyni膰?
- Jestem starsza - powiedzia艂a z dum膮 Miranda. - Dlaczego nie mia艂abym odziedziczy膰 Wyndsong?
Czy偶 nie jestem nast臋pna w kolejno艣ci dziedziczenia? Niczego innego mi nie trzeba, a ju偶 na pewno nie m臋偶a! Poza tym 偶aden m臋偶czyzna, poza tatkiem, nie budzi艂 we mnie ciep艂ych uczu膰!
- Szanowana kobieta musi by膰 pod opiek膮 m臋偶a albo ojca, a ja nie b臋d臋 偶y艂 wiecznie. - Thomas nie wiedzia艂, jak jej to powiedzie膰, ale jako艣 musia艂. - Jeste艣 moj膮 najstarsz膮 c贸rk膮, Mirando, ale nie jeste艣 synem. Nie mo偶esz odziedziczy膰 Wyndsong, bo prawo m贸wi, 偶e je艣li nie mam m臋skiego potomka, musz臋 zapisa膰 posiad艂o艣膰 jednemu z krewnych. Zrobi艂em to ju偶 wiele lat temu, kiedy lekarz powiedzia艂, 偶e wasza matka nie b臋dzie mog艂a mie膰 wi臋cej dzieci. Po mnie lordem Wyndsong zostanie krewny z Plymouth. Mo偶ecie z siostr膮 dziedziczy膰 wszystko inne, co posiadam, ale nie Wyndsong.
Nie mog臋 odziedziczy膰 Wyndsong? - zapyta艂a zaskoczona Miranda. - Nie mo偶na go tak po prostu odda膰 obcemu, tatku! Kim jest ten krewny? Znamy go? Nigdy nie b臋dzie kocha艂 Wyndsong tak jak ja! Na pewno nie!
Moim spadkobierc膮 zostanie m艂odszy syn mego kuzyna, Johna Dunhama. Nigdy nie by艂 w Wyndsong. Na imi臋 ma Jared.
Nigdy nie pozwol臋 mu przej膮膰 Wyndsong, tatku! Nigdy!
Mirando, opanuj si臋 - powiedzia艂a stanowczo Dorothea. - Musisz wyj艣膰 za m膮偶. Wszystkie damy z twojej sfery wychodz膮 za m膮偶. Mo偶e teraz, kiedy ju偶 wiesz, 偶e nie mo偶esz dziedziczy膰, uczynisz wreszcie wysi艂ek, by znale藕膰 sobie odpowiedniego m臋偶a.
Nikogo nie kocham - odpar艂a lodowato c贸rka.
Niewa偶ne, czy si臋 kocha swego przysz艂ego m臋偶a, Mirando. Mi艂o艣膰 przychodzi p贸藕niej.
Amanda kocha Adriana - sprzeciwi艂a si臋 Miranda.
Tak, i mia艂a szcz臋艣cie, bo m臋偶czyzna, kt贸rego darzy uczuciem, poprosi艂 o jej r臋k臋 i jest odpowiednim kandydatem. Gdyby nie to, moja droga, mi艂o艣膰 by tu nic nie pomog艂a.
A ty kocha艂a艣 tat臋, kiedy si臋 z tob膮 偶eni艂? - dopytywa艂a si臋 z irytacj膮.
Dorothea pomy艣la艂a, 偶e starsza c贸rka jak zwykle domaga si臋 odpowiedzi nawet na najbardziej intymne pytania. Czy偶by nie rozumia艂a, na czym polega 偶ycie? Amanda sobie z tym radzi艂a. Czasem matka podejrzewa艂a, 偶e Miranda doskonale wie, o co chodzi, ale umy艣lnie utrudnia rozmow臋.
Nie zna艂am twego ojca, kiedy nas zar臋czono, ale po zar臋czynach tw贸j dziadek da艂 nam czas, by艣my si臋 poznali. Nim nast膮pi艂 艣lub, ju偶 zaczyna艂am go kocha膰 i kocham do dnia dzisiejszego, a min臋艂o ju偶 dwadzie艣cia lat.
I nie 偶al ci by艂o opuszcza膰 Torwyck? Przecie偶 to by艂 tw贸j dom.
Nie. Wyndsong by艂 domem twego ojca, a ja chcia艂am by膰 z nim. Amanda te偶 nie b臋dzie 偶a艂owa膰, 偶e musi opu艣ci膰 Wyndsong, prawda, kochanie?
O nie, mamo! Chc臋 by膰 tam, gdzie Adrian! - odpar艂a bez zastanowienia.
Widzisz Mirando? Kiedy ju偶 wybierzesz sobie m臋偶a, nie b臋dzie wa偶ne, gdzie mieszkasz, byleby by膰 blisko niego.
Nie - upiera艂a si臋 Miranda. - Z wami by艂o inaczej. Nie kocha艂y艣cie swego domu tak jak ja i nie wyrasta艂y艣cie w prze艣wiadczeniu, 偶e kiedy艣 go odziedziczycie. Kocham Wyndsong, znam je ca艂e lepiej ni偶 wy. Ono nale偶y do mnie. Nie pozwol臋, by odziedziczy艂 je jaki艣 chciwy kuzyn!
W szafirowych oczach Mirandy pojawi艂y si臋 艂zy. Wybieg艂a z pokoju. Niecz臋sto zdarza艂o si臋 jej p艂aka膰, wi臋c wstydzi艂a si臋 tej s艂abo艣ci.
- Och, mamo! To niesprawiedliwe, 偶e Miranda jest nieszcz臋艣liwa, a ja mam wszystko, czego zawsze pragn臋艂am.
Amanda wsta艂a i pobieg艂a za siostr膮.
No i co? - Dorothea spojrza艂a gniewnie na m臋偶a.
Nie wiedzia艂em, 偶e tak bardzo jej na tym zale偶y.
Och, Thomasie! Rozpu艣ci艂e艣 Mirand臋 a偶 do przesady. Nie mog臋 ci臋 za to wini膰, bo zawsze by艂a trudnym dzieckiem. Szczerze przyznaj臋, 偶e nie po艣wi臋ca艂am jej tyle uwagi, ile powinnam. 艁atwiej mi by艂o pozwoli膰 jej chodzi膰 w艂asnymi 艣cie偶kami. Teraz dopiero widz臋, 偶e to by艂 niewybaczalny b艂膮d. Pozwolili艣my jej pokocha膰 Wyndsong, a teraz w jej sercu nie ma miejsca na nic wi臋cej. Musimy jej znale藕膰 dobrego m臋偶a - ci膮gn臋艂a dalej Dorothea. - Lord Swynford to doskona艂a partia dla Amandy, ale nie b臋dzie czeka艂 na ni膮 wiecznie. Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz og艂osi膰 ich zar臋czyn. - W jej oczach pojawi艂y si臋 iskierki. - Nie zaprzecza艂am, kiedy powiedzia艂e艣, 偶e w zwyczaju naszej rodziny jest, by starsza c贸rka pierwsza wychodzi艂a za m膮偶, ale nie przypominam sobie, sk膮d si臋 wzi臋艂a taka tradycja. - Przerwa艂a na chwil臋, a potem doda艂a: - C贸偶 takiego uczyni艂e艣, Thomasie, 偶e musisz to naprawi膰 jeszcze przed zar臋czynami Amandy?
Thomas Dunham spojrza艂 na 偶on臋 zawstydzony.
- Znasz mnie dobrze, kochanie. To jedyna rzecz, o kt贸rej ci nie powiedzia艂em. Wtedy pomys艂 wydawa艂 mi si臋 przedni, ale... Musz臋 zmieni膰 testament, nim og艂osz臋 zar臋czyny Amandy. - Przyg艂adzi艂 siwe w艂osy wielk膮 d艂oni膮 i spojrza艂 zmartwiony na 偶on臋. - C贸偶, Doro, kiedy zapisywa艂em moj膮 posiad艂o艣膰 m艂odemu Jaredowi, ponios艂a mnie pr贸偶no艣膰. W testamencie zapisa艂em, 偶e moim spadkobierc膮 jest on, ale osobisty maj膮tek odziedziczysz po mnie ty i moje c贸rki. Jared jednak nie mo偶e utrzyma膰 maj膮tku bez pieni臋dzy, wi臋c postanowi艂em, 偶e je艣li umr臋, nim moje c贸rki wyjd膮 za m膮偶 i nim Jared si臋 o偶eni, ca艂e pieni膮dze, z wyj膮tkiem twojej wdowiej pensji, dostan膮 si臋 jemu, je艣li o偶eni si臋 zjedna z moich c贸rek. Wyb贸r nale偶y do niego. Nie s膮dzi艂em, 偶e szybko umr臋, ale chcia艂em, by moja krew p艂yn臋艂a w 偶y艂ach przysz艂ych pan贸w na Wyndsong. Chyba nikogo nie skrzywdzi艂em, pozostawiaj膮c ca艂y m贸j ruchomy maj膮tek jednej z bli藕niaczek. Teraz musz臋 zmieni膰 ostatni膮 wol臋, 偶eby Amanda mog艂a wyj艣膰 za lorda Swynford.
Och, Thomasie - powiedzia艂a Dorothea, przyk艂adaj膮c pulchn膮 d艂o艅 do ust, by ukry膰 rozbawienie. - A m贸wi膮, 偶e to kobiety s膮 pr贸偶ne! - Potem doda艂a powa偶nym tonem. - Mo偶e nieumy艣lnie rozwi膮za艂e艣 nasz problem dotycz膮cy Mirandy. Powinni艣my zar臋czy膰 Mirand臋 i Jareda Dunhama. Miranda znajdzie sobie m臋偶a, a twoja krew b臋dzie jednak p艂yn臋艂a w 偶y艂ach lord贸w Wyndsong, Amanda za艣 b臋dzie mog艂a po艣lubi膰 lorda Swynforda.
Na Boga, Doro, jeste艣 przebieg艂a! Dlaczego o tym nie pomy艣la艂em? To doskona艂e wyj艣cie! - krzykn膮艂 i uderzy艂 d艂oni膮 o udo.
Owszem, ale pod warunkiem, 偶e Jared nie jest jeszcze zar臋czony lub 偶onaty.
Wiem, 偶e tak nie jest. Niedawno otrzyma艂em list od jego ojca, w kt贸rym prosi艂 mnie o zakup serwisu Wedgwood na urodziny jego 偶ony. Wspomnia艂 te偶, 偶e jego starszy syn, Jonathan, ju偶 po raz trzeci zosta艂 ojcem, ale martwi si臋 o Jareda, kt贸ry jako艣 nie mo偶e si臋 ustatkowa膰. Ch艂opak ma ju偶 w ko艅cu trzydzie艣ci lat. Nasz pomys艂 na pewno ucieszy jego ojca. Nie ma teraz czasu na wysianie listu, bo i tak wyruszamy za kilka dni, ale kiedy b臋dziemy na miejscu, po艣l臋 mu wiadomo艣膰.
Wi臋c i tak nie mo偶emy og艂osi膰 zar臋czyn Amandy przed wyjazdem do domu, ale przynajmniej mo偶emy to zrobi膰 w obecno艣ci obu rodzin. B艂臋dem by艂oby nie uczyni膰 tego teraz, Tom. Starsza pani Swynford chcia艂aby, 偶eby Adrian jak najszybciej si臋 o偶eni艂 i sp艂odzi艂 potomka. Je艣li ich nie zar臋czymy, poszuka dla niego innej kandydatki.
Je艣li ch艂opak na to pozwoli, to ma s艂ab膮 wol臋 - zauwa偶y艂 Tom Dunham.
Kochanie, on ma dopiero dwadzie艣cia lat. Matka urodzi艂a go w p贸藕nym wieku... Gdyby jego ojciec jeszcze 偶y艂, mia艂by siedemdziesi膮t lat. Biedny Adrian dopiero teraz wchodzi w doros艂y wiek. Jest uczciwy i naprawd臋 kocha Amand臋. Je艣li teraz zar臋czymy ich w obecno艣ci obu rodzin, a potem zim膮 og艂osimy zar臋czyny w Londynie, ju偶 w czerwcu mo偶emy wyprawi膰 wesele.
A je艣li Miranda odm贸wi?
To m膮dra dziewczyna, Tom. Sam mi to zawsze powtarzasz. Kiedy zrozumie, 偶e nie mo偶e odziedziczy膰 Wyndsong, 偶e musi w ko艅cu wyj艣膰 za m膮偶, zrozumie, 偶e to dobry plan. Tylko dzi臋ki ma艂偶e艅stwu z Jaredem mo偶e zosta膰 pani膮 na Wyndsong. Nasza uparta c贸rka nie pozwoli, by inna kobieta zaj臋艂a miejsce, kt贸re jej si臋 s艂usznie nale偶y. Ale偶 z ciebie przebieg艂y lis, m贸j m臋偶u - powiedzia艂a na koniec i u艣miechn臋艂a si臋 do m臋偶a.
Thomas zosta艂 sam i usi艂owa艂 sobie przypomnie膰, jak wygl膮da Jared. Nie widzia艂 go od trzech lat. Na pewno jest wysoki, szczup艂y, ma owaln膮 twarz, jest podobny do matki. Ma ciemne w艂osy i... zielone oczy.
Tom pami臋ta艂, 偶e ch艂opak by艂 bardzo elegancki i dobrze u艂o偶ony, ale nawet w Londynie ubiera艂 si臋 tak samo jak w Bostonie. By艂 niezale偶ny. Kiedy si臋 widzieli trzy lata temu, Jared zako艅czy艂 edukacj臋 i obraca艂 si臋 w dobrym towarzystwie. Co mog艂oby go poci膮ga膰 w krn膮brnej siedemnastolatce? Mo偶e mu si臋 nie spodoba i poszuka sobie 偶ony gdzie indziej?
Thomas ukrywa艂 sw膮 trosk臋 przed 偶on膮. Zaj膮艂 si臋 przygotowaniami do podr贸偶y. Zam贸wi艂 bilety na „Royal George”. Statek mia艂 wyruszy膰 nied艂ugo i zatrzyma膰 si臋 po drodze na Barbados i Jamajce, a potem skierowa膰 si臋 do Nowego Jorku i Bostonu.
Thomas poprosi艂, by przybili do Long Island, gdzie jego rodzina mog艂aby si臋 przesi膮艣膰 na w艂asny jacht, kt贸ry dowiezie ich na wysp臋 Wyndsong, dwie mile od wioski Oysterponds na zatoce Gardiner.
Po偶egnalna kolacja, na kt贸rej postanowiono og艂osi膰 zar臋czyny m艂odego lorda Swynforda i panny Amandy Dunham, mia艂a by膰 wydarzeniem rodzinnym. Jedynym go艣ciem by艂a hrabina Worcester. By艂a jedn膮 z najbardziej znanych i powa偶anych os贸b w londy艅skim towarzystwie, postanowiono wi臋c, 偶e zostanie 艣wiadkiem zar臋czyn, aby 偶adna ze stron nie wycofa艂a si臋 p贸藕niej ze swego postanowienia.
Dorothea postanowi艂a ubra膰 swoje bli藕niaczki w identyczne suknie z r贸偶owego mu艣linu. Amanda oczywi艣cie wygl膮da艂a prze艣licznie. Jej pe艂ne piersi wznosi艂y si臋 prowokuj膮co nad dekolt, a jasne pulchne ramiona by艂y ozdob膮 r贸偶owej sukni. Dekolt i brzegi sukni si臋gaj膮cej do kostek ozdabia艂y misternie wykonane r贸偶yczki, a uszy i szyje dziewcz膮t - skromna bi偶uteria. Amanda wpi臋艂a r贸偶臋 we w艂osy, ale Miranda nie zgodzi艂a si臋 stanowczo na podobn膮 ozdob臋. Nienawidzi艂a jasnego r贸偶u i s艂odkich, dziewcz臋cych ozd贸bek. Wiedzia艂a, 偶e blador贸偶owa suknia nie pasuje do jej karnacji, ale taka by艂a moda. Kiedy matka zasugerowa艂a, by skr贸ci膰 jej platynowe w艂osy, odm贸wi艂a, wprowadzaj膮c wszystkich w zak艂opotanie. Nie mog艂a si臋 zgodzi膰 na fryzur臋, w kt贸rej przypomina艂aby porcelanow膮 pastereczk臋.
Skoro matka postanowi艂a, 偶e dziewczynie w jej wieku nie przystoi doros艂a fryzura, a Miranda nie mog艂a si臋 zgodzi膰 ani na loczki, ani na warkocze, postanowi艂a rozpu艣ci膰 w艂osy i przewi膮za膰 je wst膮偶k膮.
Jedyn膮 rado艣ci膮 Mirandy tego wieczoru by艂o szcz臋艣cie siostry. A ta promienia艂a rado艣ci膮, bo naprawd臋 szczerze kocha艂a jasnow艂osego, niewysokiego Adriana. Miranda z ulg膮 stwierdzi艂a, 偶e on w pe艂ni odwzajemnia艂 uczucie siostry. Obejmowa艂 j膮 ramieniem i skrada艂 jej niewinne poca艂unki. Amanda wpatrywa艂a si臋 w niego przez ca艂y wiecz贸r i nie zwraca艂a nawet uwagi na siostr臋, kt贸ra zmuszona by艂a poprzesta膰 na rozmowie ze swoimi trzema kuzynkami.
Caroline Dunham, dziewczyna o przeci臋tnej urodzie, mia艂a si臋 nied艂ugo zar臋czy膰 z hrabi膮 Afton, najstarszym synem i dziedzicem mo偶nego rodu, wi臋c promienia艂a dum膮 i czu艂a si臋 bardzo wa偶na. Jej zdaniem kuzynka Amanda nie zrobi艂a najlepszej partii, zw艂aszcza je艣li por贸wna膰 r贸d Adriana z rodzin膮 jej ukochanego Percivala. Ale w ko艅cu Amanda pochodzi艂a z kolonii, a to przecie偶 spora wada dla panny.
Dwie siostry Caroline - Charlotta i Georgina - by艂y jeszcze chichocz膮cymi podlotkami. Miranda wola艂a wi臋c ch艂odn膮 Caroline od g艂upiutkich m艂odszych kuzynek. Przynajmniej oszcz臋dzono jej towarzystwa kuzyna, kt贸ry potrafi艂 m贸wi膰 tylko o koniach, klubach dla d偶entelmen贸w i meczach bokserskich. Kiedy si臋 zorientowa艂, 偶e jego kuzynka, Miranda, nie jest zainteresowana jego zalotami i nie ma zamiaru pozwoli膰 sobie skra艣膰 ca艂usa, szybko straci艂 dla niej zainteresowanie.
Thomas Dunham i jego kuzyn, sir Francis Dunham rozmawiali z zapa艂em, stoj膮c przy kominku. Lady Milicenta i hrabina Worcester r贸wnie偶 by艂y zaj臋te rozmow膮. Kiedy Miranda rozejrza艂a si臋 po salonie w poszukiwaniu matki Adriana, ta nagle znalaz艂a si臋 tu偶 u jej boku. Lady Swynford by艂a drobn膮 kobiet膮 o jasnych, weso艂ych oczach. Rzuci艂a Mirandzie bezz臋bny u艣miech.
A wi臋c, moja droga, podobno rodzice postanowili, 偶e wyjdziesz za m膮偶, zanim m贸j syn po艣lubi twoj膮 siostr臋? Masz ju偶 w Ameryce jakiego艣 przystojnego kawalera?
Nie, prosz臋 pani - odpar艂a grzecznie Miranda, obawiaj膮c si臋 dalszych pyta艅.
Hm - zas臋pi艂a si臋 lady Swynford. - To oznacza, 偶e m贸j syn b臋dzie si臋 musia艂 d艂ugo zaleca膰. - Westchn臋艂a g艂o艣no. - Tak bym ju偶 chcia艂a mie膰 wnuki. Obawiam si臋, 偶e tego nie do偶yj臋.
Podejrzewam, pani, 偶e czekaj膮 ci臋 jeszcze d艂ugie lata 偶ycia - odpar艂a Miranda. - A 艣lub i tak ma si臋 odby膰 w czerwcu.
A ty wyjdziesz za m膮偶 do tego czasu? - staruszka spojrza艂a na ni膮 krzywo.
Tak czy inaczej, obiecuj臋, 偶e Mandy i Adrian pobior膮 si臋 zgodnie z planem.
Nie jeste艣 s艂odkim podlotkiem, moja panienko.
Nie jestem, to prawda.
Lady Swynford za艣mia艂a si臋 g艂o艣no.
Ciekawe, czy twoi rodzice wiedz膮, 偶e jeste艣 ju偶 doros艂膮 kobiet膮.
S艂ucham? - zdziwi艂a si臋 Miranda.
Nic takiego, moje dziecko - odpar艂a 艂agodnie staruszka i poklepa艂a Mirand臋 po ramieniu. - Zdaje si臋, 偶e ty sama jeszcze tego nie wiesz.
Dunhamowie wyruszyli do Ameryki dwa dni po uroczystej kolacji. Z Londynu pojechali do Portsmouth, cztery razy po drodze zmieniaj膮c konie. Przenocowali w Portsmouth w zaje藕dzie „Fontanna”, a nast臋pnego ranka wyruszyli wraz z porannym odp艂ywem do domu. Kiedy statek odbija艂 od nabrze偶a, wpatrywali si臋 jeszcze przez chwil臋 w kurcz膮cy si臋 na horyzoncie l膮d, a potem udali si臋 do swoich kabin. Amanda ze 艂zami w oczach spogl膮da艂a na przepi臋kny szafir otoczony brylantami, klejnot, kt贸ry podarowa艂 jej Adrian i zda艂a sobie spraw臋, 偶e z ka偶d膮 chwil膮 oddala si臋 od swego ukochanego. Nie by艂a smutna. Nie podoba艂o jej si臋 w Londynie, a poza tym wraca艂a do swego ukochanego domu, do Wyndsong.
Statek „Royal George” p艂yn膮艂 spokojnie. Kapitan Hardy stwierdzi艂, 偶e dawno nie mia艂 takiej pi臋knej pogody i dobrego wiatru na Atlantyku. Przybyli na Barbados w rekordowym tempie, a potem ruszyli na Jamajk臋, stamt膮d za艣 do Charleston. W ko艅cu dotarli do Nowego Jorku. Statek pozosta艂 w porcie na noc, by wy艂adowano towary i uzupe艂niono zapasy 偶ywno艣ci. Za艂adowano go te偶 na drog臋 powrotn膮 do Anglii. W pi臋kny pa藕dziernikowy poranek statek ruszy艂 w stron臋 Long Island. Nast臋pnego dnia rodzina Dunham贸w mia艂a by膰 ju偶 w domu.
Tu偶 przed 艣witem Miranda obudzi艂a siostr臋.
Jeszcze nie dzie艅 - zaprotestowa艂a zaspana bli藕niaczka.
Nie chcesz zobaczy膰 wschodu s艂o艅ca nad Orient Point? Wstawaj, 艣piochu, wstawaj albo zaczn臋 ci臋 艂askota膰!
Zdaje mi si臋, 偶e lepiej mi si臋 b臋dzie spa艂o z Adrianem ni偶 z tob膮, droga siostro - mrukn臋艂a Amanda i z oci膮ganiem podnios艂a si臋 z ciep艂ego 艂贸偶ka. - Och, jaka ta pod艂oga jest zimna! Jeste艣 bez serca, Mirando!
Dziewczyna unios艂a brew, zaskoczona s艂owami siostry i poda艂a jej bielizn臋.
Wolisz spa膰 z Adrianem? Nie wiem, czy mam by膰 oburzona, czy tylko zdziwiona twoim brakiem wstydu.
Mo偶e i jestem mniejsza i powolniejsza od ciebie, siostrzyczko, ale moje uczucia s膮 wystarczaj膮co rozwini臋te. Poza tym ty nie wiesz, co to mi艂o艣膰, bo jeszcze nigdy nie zago艣ci艂a w twoim sercu. Podaj mi sukni臋.
Amanda w艂o偶y艂a r贸偶ow膮 sukni臋 z wysok膮 tali膮 i odwr贸ci艂a si臋, by siostra pomog艂a jej zapi膮膰 guziki na plecach. Nie zauwa偶y艂a zdziwionej miny bli藕niaczki. Miranda za艣 czu艂a si臋 nieswojo. Nie zazdro艣ci艂a siostrze szcz臋艣cia, ale po raz pierwszy okaza艂o si臋, 偶e Mandy jest w czym艣 pierwsza. Szybko przybra艂a oboj臋tn膮 min臋 i pochyli艂a si臋, by podnie艣膰 szal z pod艂ogi.
- Lepiej go we藕, bo na pok艂adzie b臋dzie zimno. Wysz艂y na zewn膮trz, kiedy niebo dopiero zaczyna艂o nabiera膰 kolor贸w. Woda by艂a jeszcze zupe艂nie ciemna i g艂adka jak lustro. Lekka bryza ledwie dotyka艂a 偶agli. Zauwa偶y艂y brzegi Long Island, a daleko, daleko ci膮gn臋艂o si臋 wybrze偶e Connecticut.
Jeste艣my w domu - szepn臋艂a Miranda i wdycha艂a 艣wie偶y zapach poranka.
Naprawd臋 tak kochasz to miejsce? - zapyta艂a cicho Mandy. - Mama i tatko nie maj膮 racji. Obawiam si臋, 偶e nigdy nie pokochasz nikogo tak mocno jak Wyndsong. Jeste艣 jakby cz臋艣ci膮 tej wyspy.
Wiedzia艂am, 偶e kiedy艣 to zrozumiesz - u艣miechn臋艂a si臋 Miranda. - Zawsze dobrze si臋 rozumia艂y艣my. Och, Mandy, nie mog臋 znie艣膰 my艣li, 偶e kto艣 inny odziedziczy nasz dom. Powinien nale偶e膰 do mnie!
Amanda u艣cisn臋艂a jej d艂o艅 ze wsp贸艂czuciem. Nie mog艂a zmieni膰 losu Mirandy, ale nie potrafi艂a te偶 jej pocieszy膰.
A wi臋c tu s膮 moje go艂膮beczki. Wcze艣nie wsta艂y艣cie - Thomas Dunham powita艂 c贸rki i obj膮艂 je.
Dzie艅 dobry, tatku! - krzykn臋艂y ch贸rem.
- Nie mo偶ecie si臋 doczeka膰 powrotu do domu? Nawet ty, Amando?
W jednej chwili lekki wiatr rozwia艂 mg艂臋, a zielononiebieskie wody roz艣wietli艂y z艂ote promienie s艂o艅ca. Czyste niebo zapowiada艂o pogodny dzie艅.
O, tam jest latarnia Horton's Point! - krzykn臋艂a podekscytowana Miranda.
Jeste艣my ju偶 prawie w domu, dziewczynki! - za艣mia艂a si臋 Dorothea, wychodz膮c na pok艂ad. - Dzie艅 dobry.
- Dzie艅 dobry, moja droga - Thomas uca艂owa艂 偶on臋. Po pok艂adzie zacz臋艂a si臋 kr臋ci膰 za艂oga. Po chwili do Dunham贸w podszed艂 kapitan Hardy.
Kiedy dobijemy do Orient Point, wp艂yniemy na zatok臋. Postarajcie si臋 szybko uwin膮膰, bo jest dobry wiatr. Je艣li szybko wyrusz臋, to mo偶e uda mi si臋 dotrze膰 do Bostonu jutro wieczorem.
M贸j jacht ju偶 czeka.
Dobrze, dzi臋kuj臋 za pomoc. Mi艂o by艂o pa艅stwa go艣ci膰 na pok艂adzie - powiedzia艂 kapitan, a potem zwr贸ci艂 si臋 do Amandy: - Mam nadziej臋, 偶e latem b臋d臋 mia艂 przyjemno艣膰 wie藕膰 pani膮 z powrotem do Anglii.
Dzi臋kuj臋, kapitanie - odpar艂a Amanda, p膮sowiej膮c - ale zar臋czyny jeszcze nie s膮 oficjalne.
Mimo to pokaza艂a pier艣cionek.
Wi臋c nie b臋d臋 na razie gratulowa艂, 偶eby nie zapeszy膰 - odpar艂 weso艂o. - Sam mam 偶on臋 i c贸rk臋, wi臋c wiem, jak wa偶ne dla dam s膮 takie przes膮dy.
Statek! - krzykn膮艂 nagle kto艣 z bocianiego gniazda.
Jaki? - zawo艂a艂 kapitan.
Kliper. Ma ameryka艅sk膮 flag臋.
Z jakiego portu?
Nazywa si臋 „Dream Witch” z Bostonu.
Hm - zastanowi艂 si臋 kapitan. - Trzyma膰 kurs, Smythe.
Tak jest.
Wszyscy zostali na pok艂adzie i obserwowali podp艂ywaj膮c膮 do nich jednostk臋. Nagle oderwa艂a si臋 od niego chmura bia艂ego dymu, a po chwili wszyscy us艂yszeli grzmot i plusk wody.
M贸j Bo偶e, strzelaj膮 w stron臋 dziobu! - zakrzykn膮艂 zdziwiony kapitan Hardy.
„Royal George”! Przygotujcie si臋, wchodzimy na pok艂ad!
Czy to piraci? - zapyta艂a zafascynowana Miranda, a Amanda natychmiast wtuli艂a si臋 w opieku艅cze ramiona matki.
Nie, panienko, to tylko narwani Jankesi - odpar艂 kapitan. Przypomnia艂 sobie, jakiej narodowo艣ci s膮 jego pasa偶erowie i poczu艂 si臋 nieswojo. - Przepraszam najmocniej - powiedzia艂, ale nie m贸g艂 opanowa膰 z艂o艣ci. Jego statek wi贸z艂 ludzi i cenny 艂adunek, a ten idiotyczny atak by艂 na pewno tylko zemst膮 za jakie艣 ma艂o wa偶ne, nierozs膮dne wyst膮pienie kr贸lewskiej marynarki. W艂a艣ciciel statku wyra藕nie nakaza艂 mu nie strzela膰, je艣li nie b臋dzie bezpo艣redniego zagro偶enia dla pasa偶er贸w lub 艂adunku.
Za艂oga klipera chwyci艂a za haki.
- Nie stawia膰 oporu - rozkaza艂 za艂odze kapitan Hardy. - Nie ma powodu do niepokoju, panie i panowie - uspokaja艂 zebranych pasa偶er贸w.
Kiedy statki si臋 zbli偶y艂y, na pok艂ad „Royal George” wszed艂 m艂ody wysoki oficer. Cicho rozmawia艂 z kapitanem Hardym. Na pocz膮tku nikt nie s艂ysza艂, o czym m贸wi膮, ale po chwili kapitan podni贸s艂 g艂os:
Nie ma tu 偶adnych marynarzy zaokr臋towanych wbrew woli! Nie zatrudniam przypadkowych ludzi ani ameryka艅skiej, ani innej narodowo艣ci!
Wi臋c nie ma pan nic przeciwko temu, by艣my zebrali za艂og臋 na pok艂adzie? - zapyta艂 spokojnym g艂osem Amerykanin.
Owszem, mam, ale zrobi臋 to, 偶eby zako艅czy膰 te idiotyzmy! Bosun! Zwo艂aj za艂og臋 na pok艂ad!
Tak jest!
Thomas Dunham przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie ameryka艅skiemu oficerowi, a po chwili u艣miechn膮艂 si臋 od ucha do ucha. Co za traf! Zacz膮艂 si臋 rozpycha膰 mi臋dzy pasa偶erami, macha艂 lask膮 zako艅czon膮 srebrn膮 r臋koje艣ci膮, i g艂o艣no krzycza艂:
- Jared! Jared Dunham!
Obserwuj膮cy pok艂ad angielskiego statku strzelec z ameryka艅skiego klipera zauwa偶y艂 ruch w艣r贸d pasa偶er贸w i spostrzeg艂 biegn膮cego w stron臋 jego kapitana m臋偶czyzn臋, kt贸ry trzyma艂 co艣 l艣ni膮cego w r臋ku. Bro艅! Zapalczywy m艂odzieniec nie czeka艂 na rozkaz. Strzeli艂.
Thomas Dunham z艂apa艂 si臋 za pier艣. Mi臋dzy palcami ciek艂a mu krew. Upad艂. Przez moment nikt si臋 nie poruszy艂. Wok贸艂 zapanowa艂a zupe艂na cisza. Pierwszy zareagowa艂 angielski kapitan, podbiegaj膮c do rannego. Nie by艂o pulsu. Spojrza艂 przera偶ony na zebranych.
Nie 偶yje - oznajmi艂.
Thomas! - krzykn臋艂a Dorothera Dunham i zemdla艂a. Tu偶 obok niej leg艂a na pok艂adzie Amanda.
Twarz ameryka艅skiego kapitana zrobi艂a si臋 purpurowa ze z艂o艣ci.
- Powie艣cie tego cz艂owieka! - krzykn膮艂. - Wyda艂em rozkaz, by nie strzela膰!
Z t艂umu wybieg艂a wysoka, platynowa blondynka. Rzuci艂a si臋 z furi膮 na Amerykanina, wrzeszcz膮c:
- Morderca! Zabi艂e艣 mego ojca!
M臋偶czyzna chwyci艂 j膮 za ramiona, broni膮c si臋 przed uderzeniami.
Ale偶, panienko, to by艂 wypadek. To straszny wypadek. Ukarz臋 cz艂owieka, kt贸ry strzela艂.
Ilu ludzi jeszcze zabi艂e艣, panie? - zapyta艂a z w艣ciek艂o艣ci膮 w oczach dziewczyna.
Zaskoczy艂o go, 偶e panienka mo偶e okazywa膰 tak膮 furi臋.
Nie mia艂 wiele czasu na zastanawianie si臋, bo dziewczyna szarpn臋艂a si臋, odwr贸ci艂a, a po chwili ponownie rzuci艂a si臋 na niego. Poczu艂 silny b贸l w lewym ramieniu i ze zdziwieniem zrozumia艂, 偶e zosta艂 ugodzony. Krew ciek艂a mu po mundurze, a rami臋 bola艂o jak wszyscy diabli.
Co to za dzikuska? - zapyta艂 Jared, kiedy angielski kapitan w ko艅cu j膮 rozbroi艂.
To panna Miranda Dunham - odpar艂 kapitan Hardy. - Pa艅ski cz艂owiek zabi艂 jej ojca, Thomasa Dunhama, lorda Wyndsong.
Toma Dunhama z Wyndsong? Dobry Bo偶e! To m贸j kuzyn!
Amerykanin ukl膮k艂 i delikatnie odwr贸ci艂 trupa.
- M贸j Bo偶e! Kuzyn Tom! - Na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz przera偶enia. Spojrza艂 w g贸r臋. - Mia艂 dwie c贸rki. Gdzie jest druga?
T艂um si臋 rozst膮pi艂, a kapitan Hardy wskaza艂 dwie omdla艂e kobiety, przywracane do przytomno艣ci przez inne pasa偶erki.
- Oto jego 偶ona i panna Amanda.
Jared wsta艂. By艂 blady, ale przemawia艂 spokojnie:
- Prosz臋 przenie艣膰 ich rzeczy na m贸j statek, kapitanie. Cia艂o mego kuzyna r贸wnie偶. Zawioz臋 ich do Wyndsong. Ostatnio widzia艂em go w Bostonie trzy lata temu. Nigdy nie by艂em na wyspie, cho膰 mnie zaprasza艂. S膮dzi艂em, 偶e jeszcze nie pora na to. Odm贸wi艂em i cho膰 nie s膮dzi艂em, 偶e do偶yje s臋dziwego wieku, nie spodziewa艂em si臋, 偶e zaledwie po trzech latach b臋d臋 odwozi艂 jego cia艂o do domu. I zobacz臋 moj膮 sukcesj臋.
- Sukcesj臋? - zapyta艂 zdziwiony kapitan. Jared za艣mia艂 si臋 gorzko.
- Tak. Odziedziczy艂em po nim Wyndsong, cho膰 tak bardzo stara艂em si臋 tego unikn膮膰. Na pok艂adzie le偶y cia艂o zmar艂ego lorda Wyndsong, a przed panem stoi nowy lord Wyndsong. Ja jestem jedynym spadkobierc膮 kuzyna. Czy偶 to nie ironia losu?
Miranda, pozbawiona broni, szlocha艂a cicho. Teraz dopiero zrozumia艂a znaczenie s艂贸w Jareda. Ten cz艂owiek, ten arogancki bufon odpowiedzialny za 艣mier膰 ojca, ma odziedziczy膰 Wyndsong!
- Nie! - krzykn臋艂a, a obaj m臋偶czy藕ni natychmiast odwr贸cili si臋 w jej stron臋. - Nie! - powt贸rzy艂a. Ty nie mo偶esz dosta膰 Wyndsong! Nie pozwol臋 na to! - krzykn臋艂a i zn贸w ruszy艂a z furi膮 w jego stron臋.
Ju偶 mia艂 zareagowa膰, kiedy zda艂 sobie spraw臋, jak wielki b贸l s艂yszy w jej g艂osie. Zabra艂 jej co艣 wi臋cej ni偶 ojca. Czu艂 to, cho膰 nie rozumia艂 w pe艂ni, co dzia艂o si臋 w jej duszy.
- Jest mi naprawd臋 bardzo przykro, dziewczyno - powiedzia艂 i uderzy艂 j膮 w twarz. Kiedy traci艂a przytomno艣膰, przytrzyma艂 j膮 w ramionach.
Niech臋tnie odda艂 s艂odki ci臋偶ar bosmanowi. Kaza艂 j膮 zanie艣膰 na sw贸j statek, a potem zwr贸ci艂 si臋 do kapitana:
S膮dzi pan, 偶e kiedykolwiek b臋dzie mog艂a mi wybaczy膰?
To zale偶y, jak g艂臋boko j膮 pan zrani艂 - odpar艂 kapitan z 艂agodnym u艣miechem.
ROZDZIA艁 3
Kiedy Miranda otworzy艂a oczy, by艂a ju偶 w swoim pokoju. Nad sob膮 zobaczy艂a tak dobrze jej znany p艂贸cienny zielono - bia艂y baldachim. Zamkn臋艂a oczy. Wyndsong! By艂a w domu, bezpieczna, razem z Mandy, mam膮 i tatkiem. Tatku! O Bo偶e, tata! Nagle przypomnia艂a sobie wszystko.
Ojciec nie 偶y艂. Zabi艂 go Jared Dunham, kt贸ry teraz mia艂 zamiar zabra膰 jej Wyndsong. Pr贸bowa艂a wsta膰, ale zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Po艂o偶y艂a si臋 i zacz臋艂a g艂臋boko oddycha膰, 偶eby uspokoi膰 nerwy. Kiedy ju偶 mog艂a usi膮艣膰, zsun臋艂a nogi z 艂贸偶ka i w艂o偶y艂a pantofle. Szybko przesz艂a do sypialni Amandy, ale siostry tam nie by艂o.
Po艣piesznie przesz艂a przez korytarz i zesz艂a na d贸艂 po szerokich schodach. Us艂ysza艂a g艂osy w salonie. Na kozetce siedzia艂 Jared, matka po jego prawej, a Amanda po lewej stronie. Mirand臋 przepe艂nia艂 gniew. Jak ta arogancka bestia 艣mie przebywa膰 w jej domu.
Co ten cz艂owiek tu robi? - krzykn臋艂a. - Nie ma prawa tu by膰! Czy kto艣 nie powinien zawiadomi膰 s臋dziego? On musi ponie艣膰 kar臋 za 艣mier膰 taty.
Wejd藕, Mirando - powiedzia艂a Dorothea, zwracaj膮c na c贸rk臋 zaczerwienione od 艂ez oczy. - Podejd藕 tu i przedstaw si臋 kuzynowi Jaredowi.
Mo偶e mam si臋 przed nim uk艂oni膰? Mamo! Ten cz艂owiek zabi艂 mego ojca! Pr臋dzej uk艂oni臋 si臋 diab艂u!
Mirando! - zakrzykn臋艂a ostro matka. - Kuzyn Jared nie zabi艂 mego m臋偶a. To by艂o straszliwe nieporozumienie. Nie ma w tym winy Jareda. Sta艂o si臋 i ju偶 si臋 nie odstanie. Twoja z艂o艣膰 nie przywr贸ci mi mego Toma! A teraz uk艂o艅 si臋 i przedstaw!
- Nigdy. Nie temu uzurpatorowi! Dorothea westchn臋艂a.
Jaredzie, musz臋 ci臋 przeprosi膰 w imieniu mojej c贸rki. Chcia艂abym zrzuci膰 win臋 za jej zachowanie na 偶al po stracie ojca, ale obawiam si臋, 偶e po prostu jest niezno艣na. Jedynie ojciec potrafi艂 zapanowa膰 nad jej humorami.
Niepotrzebnie za mnie przepraszasz. Mandy zawsze by艂a twoj膮 ulubienic膮, a teraz, kiedy taty ju偶 nie ma, zosta艂am ca艂kiem sama. Wcale was nie potrzebuj臋!
Dorothea i Amanda wybuch艂y nagle p艂aczem, a Jared hukn膮艂 na Mirand臋:
Natychmiast przepro艣 matk臋! Ojciec ci pob艂a偶a艂, ale ja nie mam takiego zamiaru!
Id藕 do diab艂a, gdzie twoje miejsce! - wrzasn臋艂a dziewczyna.
Jared wsta艂 z kozetki, nim zd膮偶y艂a si臋 poruszy膰. Chwyci艂 j膮 i prze艂o偶y艂 przez kolano. Poczu艂a jak podnosi jej sp贸dnic臋, a potem wielka d艂o艅 spad艂a na jej po艣ladek z g艂o艣nym hukiem.
- Podlec! - pisn臋艂a, ale r臋ka uderza艂a tak d艂ugo, p贸ki nie przesta艂a krzycze膰. Zacz臋艂a p艂aka膰. Szlocha艂a g艂o艣no, nie mog膮c si臋 opanowa膰.
Wtedy j膮 przytuli艂. Dziewczyna szlocha艂a 偶a艂o艣nie.
- No, dzikusko - pociesza艂 j膮, zdziwiony w艂asn膮 reakcj膮. Ta ma艂a z艂o艣nica o platynowych w艂osach mia艂a na niego dziwny wp艂yw. W jednej chwili potrafi艂a w nim wzbudzi膰 kipi膮c膮 z艂o艣膰, a zaraz potem sprawia艂a, 偶e pragn膮艂 j膮 chroni膰 i opiekowa膰 si臋 ni膮. Pokiwa艂 g艂ow膮 i spojrza艂 na Dorothe臋. W jej oczach zauwa偶y艂 wsp贸艂czucie i rozbawienie.
Miranda przesta艂a p艂aka膰. Nagle zda艂a sobie spraw臋, gdzie jest.
Uderzy艂e艣 mnie!
Sprawi艂em ci lanie, dzikusko. Tego w艂a艣nie by艂o ci trzeba.
Nigdy nikt nie sprawi艂 mi lania - rzuci艂a gniewnie.
To tylko niedopatrzenie ze strony twoich rodzic贸w.
Uderzy艂 mnie! On mnie uderzy艂, a ty mu na to pozwoli艂a艣! - Miranda zwr贸ci艂a si臋 do matki z oburzeniem.
Dorothea zignorowa艂a c贸rk臋.
- Nie wiesz nawet - odezwa艂a si臋 do Jareda - ile razy mia艂am ochot臋 to zrobi膰, ale Thomas mi nie pozwala艂.
Miranda ruszy艂a w stron臋 drzwi. Otworzy艂a je z hukiem i wybieg艂a z salonu. Kiedy sz艂a po schodach na g贸r臋, siostra pod膮偶a艂a tu偶 za ni膮. Wiedzia艂a, 偶e zanosi si臋 na burz臋.
- Pom贸偶 mi to odpi膮膰, Mandy. Przekl臋ta suknia! Amanda zacz臋艂a odpina膰 guziki.
Co masz zamiar zrobi膰? Och, prosz臋, nie b膮d藕 g艂upia! Kuzyn Jared jest naprawd臋 bardzo mi艂ym cz艂owiekiem. Bardzo ubolewa艂 nad 艣mierci膮 ojca. Jego cz艂owiek zabi艂 go zupe艂nie przypadkiem. Jared nie chcia艂 si臋 jeszcze ustatkowa膰, ale zdaje si臋, 偶e w obecnej sytuacji nie ma innego wyj艣cia.
Spal臋 wysp臋 - mrukn臋艂a Miranda.
A my, gdzie my si臋 podziejemy? Kuzyn Jared zapewni艂 mam臋, 偶e wyspa jest nadal naszym domem.
Pojedziemy do Anglii. Wyjdziesz za Adriana, a mama i ja zamieszkamy z tob膮.
Moja droga siostro, kiedy wyjd臋 za m膮偶, nikt pr贸cz moich dzieci nie b臋dzie mieszka艂 ze mn膮.
A co ze starsz膮 pani膮 Swynford? - zapyta艂a Miranda, zaskoczona stanowczym tonem siostry.
Przeprowadzi si臋 do domu w Swynford Hall, kt贸ry odziedziczy艂a jako wdowa po ojcu Adriana! Ju偶 to om贸wili艣my.
Miranda zerwa艂a z siebie sukni臋, halk臋 i gorset.
Wi臋c mama i ja urz膮dzimy si臋 gdzie艣 same! Podaj mi spodnie, Mandy. Wiesz, gdzie s膮. - Sama otworzy艂a szuflad臋 bieli藕niarki i wyj臋艂a mi臋kk膮 m臋sk膮 koszul臋. Mandy poda艂a jej sp艂owia艂e bryczesy. - Jeszcze po艅czochy i buty - poprosi艂a Miranda, wk艂adaj膮c spodnie i koszul臋. - Dzi臋kuj臋. Biegnij teraz do stajni i ka偶 Jedowi osiod艂a膰 Morsk膮 Bryz臋.
Mirando, nie powinna艣!
Ale偶 tak!
Wzdychaj膮c g艂o艣no, Mandy wysz艂a z pokoju. Miranda w tym czasie w艂o偶y艂a we艂niane po艅czochy i wygodne buty. Wci膮偶 piek艂y j膮 po艣ladki. Poczerwienia艂a na my艣l, 偶e Jared Dunham widzia艂 jej bielizn臋. C贸偶 to za bestia. Nigdy nikt nie obchodzi艂 si臋 z ni膮 tak obcesowo.
Nie mog艂a pozosta膰 w Wyndsong. Z 偶alu nad sob膮 uroni艂a 艂z臋. Kiedy odczytana zostanie ostatnia wola taty, b臋d膮 bogate, a wtedy Jared mo偶e i艣膰 do diab艂a. Teraz postanowi艂a nacieszy膰 si臋 wysp膮. Wy艣lizgn臋艂a si臋 z domu tylnym wyj艣ciem, przez kuchni臋. Jed i Morska Bryza czekali ju偶 w stajni. Wielki siwy wa艂ach nie m贸g艂 si臋 doczeka膰 przeja偶d偶ki.
- Gdzie si臋 wybierasz, Mirando?
To by艂 g艂os Jareda. Odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋 i tym razem przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie. Stwierdzi艂a, 偶e jest bardzo przystojny. Mia艂 pi臋kne rysy, ciemne niesforne w艂osy, kt贸re chcia艂oby si臋 pog艂adzi膰, ci臋偶kie powieki i w膮skie usta, kt贸re nadawa艂y jego twarzy lekko drwi膮cy wyraz.
Poczu艂a si臋 dziwnie i przez chwil臋 nie mog艂a z艂apa膰 oddechu. Zn贸w zawrza艂y w niej z艂o艣膰 i 偶al, wi臋c odpar艂a niegrzecznie:
- Ko艅 nale偶y do mnie, wi臋c je艣li nie ma pan nic przeciwko temu, pojad臋!
Spi臋艂a Morsk膮 Bryz臋 i ruszy艂a.
Jared pokiwa艂 g艂ow膮 z niezadowoleniem. Teraz, kiedy jego uci膮偶liwa misja si臋 sko艅czy艂a i m贸g艂 ruszy膰 na morze, 偶eby ratowa膰 ameryka艅skich marynarzy przymusowo zamustrowanych na angielskich statkach, ten nieszcz臋sny idiota, Elias Baliey, zabi艂 porz膮dnego cz艂owieka, kuzyna Thomasa, a jego zmusi艂 do przej臋cia spadku, kt贸rym mia艂 nadziej臋 nie zawraca膰 sobie g艂owy, p贸ki nie b臋dzie ju偶 panem w 艣rednim wieku.
Co gorsza, b臋dzie musia艂 si臋 zaj膮膰 losem kuzynek. Oczywi艣cie tak w艂a艣nie nale偶a艂o uczyni膰. Mi艂a wd贸wka, ledwie dwana艣cie lat od niego starsza, nie b臋dzie sprawia艂a k艂opot贸w. Jej s艂odka ma艂a c贸rka Amanda po艣lubi lorda Swynforda w czerwcu. Co si臋 za艣 tyczy tej drugiej... Dobry Bo偶e! C贸偶 mia艂 pocz膮膰 z t膮 uparta, niegrzeczn膮 Mirand膮?
Cia艂o Thomasa Dunhama, 贸smego lorda Wyndsong wystawiano w g艂贸wnym salonie przez dwa dni. Jego przyjaciele z Long Island, Oysterponds, Greenpoint i Southold, East Hampton i Southampton oraz s膮siedzi z wysp Garduner, Robin, Plum i Shelter przybywali licznie, by si臋 z nim po偶egna膰, przekaza膰 wyrazy wsp贸艂czucia jego rodzinie i pozna膰 jego nast臋pc臋.
Poranek w dniu pogrzebu by艂 szary, wietrzny i zanosi艂o si臋 na burz臋. Pastor anglika艅ski odprawi艂 msz臋 w salonie, po czym odwieziono cia艂o lorda na rodzinny cmentarz na pobliskim wzg贸rzu. 呕a艂obnicy powr贸cili do domu na styp臋.
Gdy po paru godzinach wyjechali, pozosta艂 tylko prawnik, by odczyta膰 ostatni膮 wol臋 zmar艂ego.
Jak by艂o w zwyczaju, najpierw s艂u偶ba otrzyma艂a po zmar艂ym kilka drobiazg贸w. W nast臋pnym punkcie oficjalnie og艂oszono prawowitym spadkobierc膮 Jareda Dunhama. Dorothea spokojnie czeka艂a na to, co mia艂o nast膮pi膰, ale kiedy odczytano ca艂o艣膰 testamentu, okaza艂o si臋, 偶e jest gorzej, ni偶 przypuszcza艂a. M膮偶 chyba nie powiedzia艂 jej wszystkiego. Thomas Dunham nie tylko zasugerowa艂, 偶e Jared m贸g艂by si臋 o偶eni膰 z jedn膮 z jego c贸rek, ale w swoim testamencie wr臋cz zmusza艂 go do tego. Dorothea dosta艂a swoj膮 wdowi膮 pensj臋, ale pozosta艂a cz臋艣膰 maj膮tku mia艂a by膰 przeznaczona na ko艣ci贸艂, je偶eli Jared nie o偶eni si臋 z jedn膮 z bli藕niaczek. Gdy to nast膮pi, ta, kt贸rej nie wybierze, mia艂a dosta膰 spory posag, a pozosta艂e pieni膮dze mia艂y przypa艣膰 Jaredowi wraz z r臋k膮 drugiej c贸rki Thomasa.
Pi臋膰 os贸b siedz膮cych w salonie zamilk艂o. W ko艅cu przem贸wi艂 Jared:
A co, do diaska, by si臋 sta艂o, gdybym by艂 ju偶 偶onaty? Dziewczynki zosta艂yby bez grosza?
Ostatni膮 wol臋 sir Thomas zmienia艂 do艣膰 regularnie - odpar艂 pan Younge.
Tom wiedzia艂, 偶e nie masz... nikogo bliskiego.
Wi臋c je艣li mam uratowa膰 maj膮tek Dunham贸w i nie odda膰 go Ko艣cio艂owi, musz臋 o偶eni膰 si臋 z jedn膮 z dziewcz膮t.
Tak.
Jared odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 bli藕niaczek i przyjrza艂 si臋 im uwa偶nie. Obie skurczy艂y si臋 pod jego bacznym wzrokiem.
- Amanda jest znacznie milsza ni偶 jej siostra - powiedzia艂 w ko艅cu - ale zdaje si臋, 偶e je艣li nie b臋dzie mia艂a wielkiego posagu, lord Swynford nie zechce si臋 z ni膮 o偶eni膰. Z drugiej strony, obawiam si臋, 偶e mimo wielkiego posagu nikt nie zechcia艂by si臋 o偶eni膰 z tak porywcz膮 dziewczyn膮 jak Miranda. To do艣膰 ci臋偶ki wyb贸r. Amanda jest ju偶 komu艣 przyrzeczona, wi臋c nie mog臋 jej unieszcz臋艣liwia膰 i zabiera膰 z ramion lorda Swynforda. Musz臋 wi臋c wybra膰 Mirand臋.
Dzi臋ki Bogu, pomy艣la艂a Dorothea.
Amanda odetchn臋艂a z ulg膮, ale pod sukni膮 nogi jeszcze jej si臋 trz臋s艂y z przej臋cia. Prawnik odchrz膮kn膮艂.
C贸偶, w takim razie, skoro wszystko ju偶 ustalone, pozostaje mi pogratulowa膰 panu Dunhamowi pi臋knego spadku i rych艂ego 艣lubu. Jest tylko jeden warunek. Thomas prosi艂 o miesi膮c 偶a艂oby po nim.
W takim razie 艣lub zaplanujemy na grudzie艅 - powiedzia艂 cicho Jared.
Ale ja nie mam zamiaru za ciebie wychodzi膰 - rzuci艂a Miranda, kiedy odzyska艂a g艂os. - Ojciec chyba oszala艂, kiedy spisywa艂 testament.
Je艣li odm贸wisz, pogr膮偶ysz siostr臋, Mirando.
Mama da jej pieni膮dze na posag.
Nie, Mirando, nie mog臋. Je艣li na staro艣膰 nie chc臋 偶y膰 w ub贸stwie, musz臋 rozwa偶nie wydawa膰 pieni膮dze.
Och - j臋kn臋艂a oburzona Miranda - teraz rozumiem. - Amanda mo偶e by膰 szcz臋艣liwa. Ty, mamo, te偶 mo偶esz 偶y膰 szcz臋艣liwie, tylko mnie trzeba po艣wi臋ci膰 na o艂tarzu jak ofiarne jagni臋.
Moja droga, masz siedemna艣cie lat, wi臋c p贸ki nie sko艅czysz dwudziestu jeden, jestem twoim prawnym opiekunem - wtr膮ci艂 si臋 Jared. - Obawiam si臋, 偶e musisz zrobi膰, co ka偶臋. Pobierzemy si臋 w grudniu.
Miranda spojrza艂a na prawnika:
- Czy on mo偶e mi to zrobi膰? Ten skin膮艂 g艂ow膮.
- Prosz臋 nas zostawi膰 - powiedzia艂 cicho Jared. - Chc臋 porozmawia膰 z Mirand膮 na osobno艣ci.
Wszyscy wstali po艣piesznie, zadowoleni, 偶e mog膮 umkn膮膰 przed burz膮. Younge poda艂 rami臋 pani Dunham, a Amanda posz艂a za nimi.
Nowy pan domu czeka艂, a偶 zamkn膮 si臋 drzwi. Potem uj膮艂 d艂onie Mirandy, przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i zapyta艂:
- Dlaczego ze mn膮 walczysz, dzikusko?
Ju偶 mia艂a zamiar odpowiedzie膰 z艂o艣liw膮 ripost膮, ale kiedy spojrza艂a w jego oczy, poczu艂a mi臋kko艣膰 w kolanach.
Musimy sobie jako艣 poradzi膰 z t膮 sytuacj膮 - powiedzia艂. - Wyndsong i tak musi mie膰 pani膮, a ja 偶on臋. Kochasz to miejsce, Mirando. Wyjd藕 za mnie, a ta wyspa na zawsze pozostanie twoja. Wiele dobrych ma艂偶e艅stw mia艂o na pocz膮tku jeszcze mniej wsp贸lnego ze sob膮 ni偶 my. Obiecuj臋, 偶e b臋d臋 dla ciebie dobry.
Ale偶 ja ci臋 wcale nie znam - zaprotestowa艂a - i nie kocham ci臋 wcale.
Nauczysz si臋 mnie kocha膰, dzikusko - powiedzia艂 艂agodnie i dotkn膮艂 ustami jej warg. Trwa艂o to zaledwie chwil臋, ale sprawi艂o, 偶e serce zabi艂o jej mocniej.
Co zrobi艂e艣? - zapyta艂a nie艣mia艂o.
Nie mog臋 ci臋 przecie偶 ci膮gle bi膰 - odpar艂 z u艣miechem.
Och, ty straszny cz艂owieku! - krzykn臋艂a, kiedy przypomnia艂a sobie lanie, jakie sprawi艂 jej kilka dni wcze艣niej.
Jeszcze mi nie odpowiedzia艂a艣, Mirando - nalega艂. - Je艣li za mnie wyjdziesz, Amanda b臋dzie mog艂a po艣lubi膰 swojego lorda Swynforda. Wiem, jak j膮 kochasz.
Tak - rzuci艂a - Amanda b臋dzie mia艂a Adriana, a ty... fortun臋 tatka. Przecie偶 tylko o to ci chodzi.
Ale偶 z ciebie podejrzliwa os贸bka - za艣mia艂 si臋. - Nie potrzebuj臋 pieni臋dzy twojego ojca. Odziedziczy艂em spory maj膮tek po babce, a w ci膮gu ostatnich kilku lat trzykrotnie zwi臋kszy艂em stan posiadania. Je艣li za mnie wyjdziesz, pieni膮dze ojca przeznacz臋 dla ciebie. Po艂ow臋 dostaniesz, kiedy sko艅czysz osiemna艣cie lat, a reszt臋 po dwudziestym pierwszym roku 偶ycia. Wszystko b臋dzie twoje.
A je艣li odm贸wi臋?
Obie z siostr膮 i matk膮 b臋dziecie mog艂y tu pozosta膰, ale 偶adna z was nie dostanie ode mnie posagu.
Wi臋c nie mam innego wyboru, musz臋 za ciebie wyj艣膰.
Zapewniam ci臋, 偶e to nie taki z艂y los.
- To si臋 dopiero oka偶e - odpar艂a cierpko. Za艣mia艂 si臋.
- Przynajmniej 偶ycie z tob膮 nie b臋dzie nudne, dzikusko.
Pomy艣la艂, 偶e Miranda to niezwykle urocza wied藕ma, a kiedy艣 b臋dzie z niej pi臋kna kobieta.
Czy mog臋 powiadomi膰 twoj膮 matk臋, 偶e przyj臋艂a艣 moje o艣wiadczyny?
Tak.
Tak, Jaredzie. Chcia艂bym us艂ysze膰, jak m贸wisz moje imi臋.
Tak, Jaredzie - powiedzia艂a s艂odko, a偶 poczu艂 uk艂ucie w sercu. Mia艂a na niego wielki wp艂yw. Zastanawia艂 si臋, sk膮d to si臋 wzi臋艂o.
Dorothea i Amanda powita艂y wiadomo艣膰 okrzykami zadowolenia, kt贸re Miranda brutalnie uciszy艂a.
- To nie mi艂o艣膰, mamo. On chce mie膰 偶on臋 i obieca艂 odda膰 mi pieni膮dze taty. Chc臋, 偶eby Amanda by艂a szcz臋艣liwa ze swoim lordem. To zwyk艂y interes. Jared b臋dzie mia艂 偶on臋, ja pieni膮dze, a Mandy Adriana.
Jared z trudem powstrzymywa艂 si臋 od 艣miechu. Dorothea, jego przemi艂a, ale bardzo zasadnicza przysz艂a te艣ciowa, by艂a wyra藕nie za偶enowana. Miranda za艣 zwr贸ci艂a si臋 ostrym tonem do narzeczonego:
Zostaniesz w Wyndsong do dnia 艣lubu, czy wr贸cisz na statek?
Nie jestem 偶o艂nierzem, Mirando, ale pracuj臋 dla rz膮du. Przez ostatnie p贸艂 roku m贸j statek uratowa艂 trzydziestu trzech ameryka艅skich marynarzy, przemoc膮 zaci膮gni臋tych na angielskie statki. B臋d膮 kontynuowa膰 robot臋, nawet je艣li nie pop艂yn臋 z nimi.
Mo偶esz sobie wyruszy膰 na morze - odpar艂a s艂odko.
Podni贸s艂 jej d艂o艅 do ust i uca艂owa艂, a potem rzek艂 ciep艂ym g艂osem:
- Miesi膮ca miodowego na pewno nie sp臋dz臋 na morzu. Nie zrezygnuj臋 z niego nawet dla mego kraju.
Zaczerwieni艂a si臋 i pos艂a艂a mu w艣ciek艂e spojrzenie. U艣miechn膮艂 si臋 zalotnie. Z przyjemno艣ci膮 b臋dzie patrzy艂, jak ta dziewczyna dorasta, a potem pomo偶e jej sta膰 si臋 kobiet膮. Na razie jednak musi zdoby膰 jej zaufanie, a to nie b臋dzie 艂atwe.
- Jutro wr贸c臋 na „Dream Witch” i doprowadz臋 statek do Newport, gdzie czeka ju偶 m贸j przyjaciel, Ephraim Snow, kt贸ry przejmie statek i poprowadzi go dalej. Ja za艣 pojad臋 do Plymouth, do rodzic贸w, by poinformowa膰 ich o naszych planach. Sz贸sty grudnia powinien by膰 dobrym dniem na 艣lub, je艣li oczywi艣cie tobie odpowiada.
Skin臋艂a g艂ow膮 na znak zgody.
Czy twoi rodzice b臋d膮 na 艣lubie?
Jak s膮dz臋, przyjedzie ca艂a moja rodzina, rodzice, brat Jonathan, jego 偶ona, Charity i ich troje dzieci, siostra Bess i jej m膮偶, Henry Cabot oraz ich dwoje dzieci. Z przyjemno艣ci膮 przedstawi臋 ich mojej s艂odkiej i powolnej narzeczonej o nienagannych manierach.
Oczy Mirandy zaja艣nia艂y.
- Obiecuj臋, Jaredzie, 偶e ci臋 nie rozczaruj臋 - odpar艂a niewinnym tonem, a kiedy za艣mia艂 si臋 g艂o艣no, Dorothea i Amanda spojrza艂y po sobie zdziwione, zastanawiaj膮c si臋, czy o czym艣 nie wiedz膮.
Wypogodzi艂o si臋. Jared spojrza艂 na oporn膮 narzeczon膮 i zapyta艂:
- Co by艣 powiedzia艂a na przeja偶d偶k臋, Mirando? Chcia艂bym obejrze膰 wysp臋, a jak podejrzewam, ty jedna znasz j膮 najlepiej. Oprowadzisz mnie po naszym maj膮tku?
To by艂o w艂a艣ciwe posuni臋cie. Miranda zacz臋艂a powoli godzi膰 si臋 z faktem, 偶e Jared Dunham jest teraz lordem Wyndsong, a ona ma zosta膰 pani膮 domu. Tego przecie偶 zawsze pragn臋艂a. Ostatecznie nie straci艂a wyspy. Na jej pi臋knej twarzy pojawi艂 si臋 radosny u艣miech.
Poczekaj, prosz臋, kilka minut - zawo艂a艂a, biegn膮c do swojego pokoju.
Je艣li si臋 domy艣li, 偶e si臋 w niej zakocha艂e艣, niecnie to wykorzysta - powiedzia艂a Amanda.
Czy to takie oczywiste, go艂膮beczko? - zapyta艂 z za偶enowaniem Jared.
Amanda u艣miechn臋艂a si臋 zawadiacko.
Obawiam si臋, 偶e tak, kuzynie. Uwa偶aj, bo Miranda potrafi by膰 czasem naprawd臋 z艂o艣liwa.
Amando Elisabeth Dunham - odezwa艂a si臋 oburzona Dorothea.
Och, mamo, wiesz, 偶e to prawda. Nie s膮dzisz, 偶e powinnam ostrzec Jareda? Wiem, co robi臋. Zrozum - zwr贸ci艂a si臋 do Jareda - ona jeszcze nigdy nie by艂a zakochana. Ja ci膮gle si臋 w kim艣 kocham ju偶 od dwunastego roku 偶ycia. Teraz, kiedy przysz艂a prawdziwa mi艂o艣膰, wiem, 偶e to na ca艂e 偶ycie. Jestem inna ni偶 Miranda. Ona zakocha si臋 tylko raz i to na zawsze.
S膮dzisz, go艂膮beczko, 偶e we mnie?
Tak, ale nie okazuj jej uczu膰. Je艣li poczuje przewag臋, przegra艂e艣. Nie wolno jej okaza膰 swej s艂abo艣ci. Ona ceni tylko to, co trudno zdoby膰. Nim powiesz, 偶e j膮 kochasz, musisz sprawi膰, by pierwsza to wyzna艂a.
Jared pochyli艂 si臋 i uca艂owa艂 dziewczyn臋 w policzek.
- Rozwa偶臋 dog艂臋bnie twoj膮 rad臋, go艂膮beczko. Dzi臋kuj臋.
P贸艂 godziny p贸藕niej m臋偶czyzna dosiada艂 najpi臋kniejszego rumaka, jakiego kiedykolwiek widzia艂. Obok niego jecha艂a na Morskiej Bryzie Miranda. Mia艂a na sobie sp艂owia艂e bryczesy i bia艂膮 koszul臋. Nie zdawa艂a sobie sprawy, jaka jest poci膮gaj膮ca i jakie wra偶enie na Jaredzie robi jej ch艂opi臋cy str贸j.
Prosz臋, 偶eby艣 na przysz艂o艣膰 wk艂ada艂a kamizelk臋, Mirando - powiedzia艂 oboj臋tnie Jared.
Wedle najnowszej mody?
To nie ma nic wsp贸lnego z mod膮. Wola艂bym, 偶eby nikt pr贸cz mnie nie cieszy艂 si臋 widokiem twoich pi臋knych piersi, kt贸re wida膰 wyra藕nie przez materia艂. Nie jeste艣 ju偶 ma艂ym dzieckiem, cho膰 cz臋sto si臋 tak zachowujesz.
Och! - spojrza艂a w d贸艂 i zaczerwieni艂a si臋. - Nie s膮dzi艂am... Zawsze wk艂ada艂am do jazdy t臋 koszul臋.
Jared po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej d艂oni.
- Jeste艣 bardzo pi臋kna i cieszy mnie twoja niewinno艣膰. Na szcz臋艣cie pobyt w Londynie ci臋 nie zepsu艂. S膮dzi艂em, 偶e po pierwszym sezonie przewr贸ci ci si臋 w g艂owie.
Tymi s艂owami sprawi艂, 偶e poczu艂a si臋 swobodniej. Cofn膮艂 d艂o艅 i jechali teraz rami臋 w rami臋.
Szczerze m贸wi膮c, londy艅scy zalotnicy nudzili mnie - przyzna艂a Miranda. - Kiedy s艂ysza艂am, 偶e moje oczy s膮 jak stawy na le艣nej polanie wiosn膮, mia艂am ochot臋 ucieka膰.
No c贸偶, stawy wiosn膮 s膮 zgni艂ozielone z powodu glon贸w.
Roze艣mia艂a si臋 rozbawiona.
O tym samym pomy艣la艂am, ale musisz wiedzie膰, 偶e wi臋kszo艣膰 z tych eleganckich kawaler贸w z towarzystwa nigdy wiosn膮 nie by艂a w lesie. Poza tym jestem wysoka i mam brzydk膮 karnacj臋. Za to Amanda jest nieskazitelnie pi臋kna. Zgodnie z mod膮 zakocha艂a si臋 ju偶 podczas pierwszego letniego sezonu sp臋dzonego w Londynie. O艣wiadczy艂o jej si臋 ponad tuzin kawaler贸w, a w艣r贸d nich hrabia Whitley.
Moim zdaniem, nie jeste艣 zbyt wysoka, a karnacj臋 masz przepi臋kn膮 - powiedzia艂 cicho. - Pewnie ka偶da pi臋kno艣膰 w Londynie zazdro艣ci艂a ci idealnej cery.
Spojrza艂a na niego uwa偶nie.
- Pochlebiasz mi? Czy to cz臋艣膰 zalot贸w? Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 i udawa艂, 偶e si臋 zastanawia.
- Chyba tak, dzikusko. W takim razie musz臋 natychmiast przesta膰 - powiedzia艂 i u艣miechn膮艂 si臋, kiedy zobaczy艂 zawiedziony wzrok dziewczyny.
Jechali w milczeniu. Jared zachwyca艂 si臋 swoim nowym maj膮tkiem. Trzysta hektar贸w niezwykle 偶yznej ziemi. Wszystko w jednym kawa艂ku, si臋gaj膮cym a偶 do brzegu zatoki. Popo艂udniowe s艂o艅ce przydawa艂o wyspie blasku, kt贸ry chcia艂oby si臋 namalowa膰. Nigdzie pr贸cz po艂udniowej Europy i kawa艂ka angielskiego wybrze偶a Jared nie widzia艂 tak cudownych kolor贸w.
Na polach pas艂o si臋 t艂uste byd艂o i smuk艂e konie cenione przez hodowc贸w. Na wyspie by艂y cztery 藕r贸d艂a s艂odkiej wody, kilka torfowisk i las pe艂en d臋b贸w, klon贸w, buk贸w i kasztan贸w oraz niewielki las sosnowy. Mia艂a te偶 port, zwany Little North Bay.
Pierwszy dom Dunhamowie zbudowali tu w 1663 roku. Przez nast臋pne pi臋膰dziesi膮t lat kilka pokole艅 doda艂o kilka nowych skrzyde艂. M臋偶czy藕ni w tej rodzinie 偶yli zwykle bardzo d艂ugo. Podczas gwa艂townej burzy w 1713 piorun uderzy艂 w stary dom i spali艂 go doszcz臋tnie. Ju偶 w nast臋pnym tygodniu na wyspie rozpocz臋to produkcj臋 cegie艂 na now膮 siedzib臋. Mia艂a ciemny dach z gont贸w, kt贸ry by艂 l偶ejszy i wi臋kszy od poprzedniego. Wznosi艂a si臋 na trzy pi臋tra. Wej艣cie g艂贸wne znajdowa艂o si臋 dok艂adnie po艣rodku, a po obu jego stronach, przez ca艂膮 frontow膮 艣cian臋, ci膮gn膮艂 si臋 rz膮d wielkich okien. Po艣rodku domu by艂 okaza艂y hol i dwa salony, z przodu wi臋kszy, do przyjmowania go艣ci, a g艂臋bi mniejszy, dla rodziny. Po drugiej stronie holu znajdowa艂a si臋 wielka kuchnia i jadalnia. Na drugim pi臋trze r贸wnie偶 usytuowano hol oraz cztery sypialnie. Na najwy偶szym pi臋trze znajdowa艂y si臋 mniejsze pokoje dla s艂u偶by, dzieci i garderoby.
Kiedy Jared patrzy艂 na dom z pobliskiego wzg贸rza, czu艂 dum臋. Nagle zrozumia艂, sk膮d wzi臋艂a si臋 mi艂o艣膰 Mirandy do tego miejsca. Rozumia艂, dlaczego Thomas nie chcia艂, by jego r贸d sko艅czy艂 si臋 wraz z nim i czemu postanowi艂 zmusi膰 Mirand臋 do 艣lubu.
Spojrza艂 na dziewczyn臋, siedz膮c膮 obok na koniu. Na Boga, je艣li kiedy艣 spojrzy na mnie tak, jak na t臋 wysp臋, b臋d臋 wiedzia艂, 偶e jestem kochany!
Dzie艅 sko艅czy艂 si臋 nagle. S艂o艅ce zasz艂o, a na p贸艂nocy by艂o wida膰 Connecticut i wybrze偶e Rhode Island oraz ledwie widoczne z daleka wyspy B艂ock.
- Musisz mi opowiedzie膰 wszystko o Wyndsong. Je艣li gdzie艣 na ziemi istnieje pi臋kniejsze miejsce, to na pewno go jeszcze nie widzia艂em.
Zaskoczy艂o j膮 to wyznanie.
Podobno, kiedy pierwszy z rodu Dunham zobaczy艂 Wyndsong - zacz臋艂a - od razu wiedzia艂, 偶e tu b臋dzie jego dom. Jako Anglik, dosta艂 te ziemie za lojalno艣膰 wobec kr贸la. Obszar ten by艂 w贸wczas opanowany niemal ca艂kowicie przez Holendr贸w. Nie wiadomo, dlaczego kr贸l Karol podarowa艂 Dunhamowi taki niepewny kawa艂ek ziemi.
Znasz histori臋 - zdziwi艂 si臋. - My艣la艂em, 偶e dziewcz臋ta uczy si臋 tylko gry na pianoli, 艣piewu, malowania i zarz膮dzania domem.
Za艣mia艂a si臋.
Amanda doskonali艂a si臋 w tych sprawach. Dzi臋ki tym umiej臋tno艣ciom podbi艂a serce lorda Swynforda. Ja, pr贸cz tego, 偶e brak mi dobrych manier, nie umiem te偶 malowa膰, 艣piewam jak kruk, a instrumenty muzyczne dr偶膮 ze strachu, gdy si臋 do nich zabieram. Mam za to talent do j臋zyk贸w, a ojciec nauczy艂 mnie historii i matematyki. To bardziej do mnie pasowa艂o ni偶 akwarele i smutne ballady. - Spojrza艂a na niego spod oka. - Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 wykszta艂cony.
Sko艅czy艂em Harward. Czy to ci wystarczy, kochana? By艂em rok w Cambridge i podr贸偶owa艂em po Europie. W艂adam kilkoma j臋zykami, studiowa艂em histori臋 i matematyk臋.
Je艣li masz mnie po艣lubi膰, musimy si臋 lepiej pozna膰. Skoro wiem, 偶e jeste艣 wykszta艂cony, mam pewno艣膰, 偶e b臋dziemy mieli o czym rozmawia膰 w d艂ugie zimowe wieczory.
Co?
Spojrza艂 na ni膮, zastanawiaj膮c si臋, czy specjalnie go prowokuje. Nie. Po prostu by艂a jeszcze bardzo m艂oda.
Chyba wiesz jeszcze bardzo ma艂o o kobietach i m臋偶czyznach, Mirando.
To prawda - zgodzi艂a si臋. - Mama powiedzia艂a nam, 偶e m膮偶 nam o wszystkim powie po 艣lubie.
Amanda dowiedzia艂a si臋 w tym roku sporo od swoich przyjaci贸艂ek w Londynie. Pewnie 膰wiczy艂a te偶 z Adrianem.
Mam nadziej臋, 偶e nie wszystko - powiedzia艂 z kpin膮. - Nie chcia艂bym wyzywa膰 lorda Swynforda na pojedynek za pozbawienie niewinno艣ci jednej z moich podopiecznych.
O czym ty, na lito艣膰 bosk膮, m贸wisz?
Najlepiej b臋dzie. Mirando, jak powiesz mi wszystko, co wiesz.
Dotarli do pi臋knie po艂o偶onego stawu. Zatrzymali si臋 i zsiedli z koni.
Pu艣膰my konie luzem i przejd藕my si臋. Porozmawiamy.
Przez ciebie czuj臋 si臋 jak pensjonarka - z艂o艣ci艂a si臋.
Nie chc臋 ci臋 zawstydza膰, dzikusko, ale jeste艣 w tym w艂a艣nie wieku, a my dopiero zaczynamy si臋 poznawa膰. Je艣li teraz zrobi臋 co艣 nieodpowiedniego, strac臋 na zawsze twoje zaufanie. Pobierzemy si臋 za kilka tygodni, a ma艂偶e艅stwo to nie tylko to, co sobie wyobra偶asz. Jest w nim co艣 jeszcze i to bardzo wa偶nego.
Zdaje si臋, 偶e niewiele wiem o tym, co dzieje si臋 w alkowie mi臋dzy kobiet膮 i m臋偶czyzn膮 - przyzna艂a nie艣mia艂o.
Z pewno艣ci膮 w Londynie jaki艣 kawaler pr贸bowa艂 ci臋 zba艂amuci膰.
Nie!
Nie? To dziwne. 呕aden z nich nie mia艂 oczu?
Nie by艂am zbyt popularna w Londynie. Jak ju偶 m贸wi艂em, jestem zbyt wysoka i mam... niemodny kolor sk贸ry. Mandy ze swoj膮 brzoskwiniowobia艂膮 karnacj膮, z艂otymi w艂osami i cudownymi, niebieskimi oczami robi艂a furor臋. Jest okr膮g艂a, niewielka i bardzo poci膮gaj膮ca. Kiedy jaki艣 kawaler ze mn膮 rozmawia艂, to tylko po to, by zdoby膰 przychylno艣膰 Amandy.
Us艂ysza艂 w jej g艂osie poczucie krzywdy.
- Co za g艂upcy - powiedzia艂. - Masz sk贸r臋 koloru ko艣ci s艂oniowej i r贸偶y, przepi臋kne oczy koloru morza i srebrzyste w艂osy, kt贸re przypominaj膮 ksi臋偶yc w pe艂ni. I nie jeste艣 zbyt wysoka jak dla mnie.
Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie, jakby chcia艂 pokaza膰, 偶e jest du偶o wy偶szy.
- Si臋gasz mi ledwie do ramienia. Moim zdaniem, jeste艣 doskona艂a. Nawet gdyby Amanda nie mia艂a jeszcze narzeczonego, i tak wybra艂bym ciebie.
Zaskoczona dziewczyna spojrza艂a na niego, szukaj膮c kpiny w wyrazie twarzy m臋偶czyzny. Nie znalaz艂a ani 艣ladu. Patrzy艂 jej prosto w oczy. Nagle zaczerwieni艂a si臋, odwr贸ci艂a g艂ow臋, ale on chwyci艂 jej brod臋 i odwr贸ci艂 w swoj膮 stron臋, po czym zbli偶y艂 do niej twarz.
Nie - szepn臋艂a ledwie s艂yszalnie. Serce wali艂o jej jak m艂otem.
Tak - odpar艂 po艣piesznie i z艂o偶y艂 na jej ustach nami臋tny poca艂unek, kt贸ry wprawi艂 jej cia艂o w dr偶enie. Po偶era艂 j膮 ustami. Nigdy wcze艣niej czego艣 takiego nie do艣wiadczy艂a. Odsun膮艂 d艂onie z jej twarzy, ale nie cofn膮艂 ust. Powoli si臋gn膮艂 jedn膮 d艂oni膮 do jej talii, a drug膮 zacz膮艂 rozplata膰 w艂osy.
Z trudno艣ci膮 chwytaj膮c oddech, wyrwa艂a mu si臋 i odchyli艂a g艂ow臋, ale ku jej zaskoczeniu teraz ca艂owa艂 jej szyj臋 coraz ni偶ej i ni偶ej.
- Prosz臋... - b艂aga艂a.
Cho膰 ogarnia艂o go po偶膮danie, s艂ysz膮c strach i zak艂opotanie w jej g艂osie, odsun膮艂 si臋 niech臋tnie.
Ju偶 dobrze, dzikusko. Bardzo mnie poci膮gasz, ale nie zrobi臋 nic zdro偶nego. Obiecuj臋.
Czy to w艂a艣nie m臋偶czy藕ni robi膮 kobietom?
Tak, kiedy one ich poci膮gaj膮. Je艣li ci臋 przerazi艂em, przepraszam, Mirando. Nie mog艂em si臋 oprze膰.
Czy to ju偶 wszystko?
Nie. M臋偶czy藕ni robi膮 jeszcze inne rzeczy z kobietami.
Jakie rzeczy?
M贸j Bo偶e! Wyja艣ni臋 ci to, kiedy ju偶 b臋dziemy ma艂偶e艅stwem.
Nie s膮dzisz, 偶e powinnam to wiedzie膰 przed 艣lubem?
Za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.
Na pewno nie.
W艂a艣ciwie dlaczego?
Bardzo j膮 to wszystko ciekawi艂o i wygl膮da艂a na odrobin臋 zaniepokojon膮. Jared zmru偶y艂 oczy.
W tej kwestii musisz mi zaufa膰, dzikusko. Ja mam spore do艣wiadczenie, a ty 偶adnego. Pami臋taj, 偶e za kilka tygodni przysi臋gniesz przed Bogiem, 偶e b臋dziesz mi pos艂uszna.
A ty przysi臋gniesz by膰 mi wiernym. S膮dz臋, 偶e je艣li mamy si臋 pobra膰, powinni艣my do siebie pasowa膰 pod ka偶dym wzgl臋dem.
Jeszcze przed chwil膮 umiera艂a艣 ze strachu - powiedzia艂 艂agodnie.
Zaczerwieni艂a si臋.
M贸wi艂e艣 o innych rzeczach. Jakich? Masz zamiar przerazi膰 mnie dopiero w noc po艣lubn膮, kiedy ju偶 nic nie b臋d臋 mog艂a na to poradzi膰? Mo偶e lubisz wystraszone kobiety?
Mam ci臋 wi臋c uwie艣膰, kochana?
Nie. Jedyne, co nam mama powiedzia艂a to, 偶e nikt nie kupi krowy, je艣li mo偶e mie膰 mleko za darmo.
Za艣mia艂 si臋. To nawet podobne do pani Dunham.
Wi臋c czego ty w艂a艣ciwie chcesz, dziewczyno?
Chc臋 wiedzie膰 co艣 wi臋cej! Sk膮d b臋d臋 wiedzia艂a, co robi膰? Nie wiem nawet, czy mi si臋 to spodoba, czy nie.
Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i sprowadzi艂 nad brzeg stawu.
Chyba zwariowa艂em - mrukn膮艂 sam do siebie. - Zosta艂em nauczycielem mi艂o艣ci dla pensjonarek. No, dobrze, dzikusko. Przejd藕my do drugiej lekcji - obj膮艂 j膮 ramieniem. Drug膮 d艂oni膮 dotkn膮艂 jej twarzy, sprawiaj膮c, 偶e poczu艂a ciep艂o w ca艂ym ciele. - Zdaje si臋, 偶e oceniasz moj膮 siln膮 wol臋.
Ufam ci, Jaredzie - powiedzia艂a cicho.
Tak, moja ma艂a? To nierozs膮dne.
Przykry艂 ustami jej usta, ale tym razem, ku jego zaskoczeniu, odwzajemni艂a poca艂unek. Ich usta sta艂y si臋 jedno艣ci膮. Miranda czu艂a, 偶e kr臋ci jej si臋 w g艂owie, ale jednocze艣nie ogarnia j膮 s艂odycz podobna do miodu i rozchodzi si臋 po ca艂ym ciele. Obj臋艂a go za szyj臋.
Po chwili po艂o偶y艂 j膮 na mchu i uni贸s艂 ramiona dziewczyny w g贸r臋. Zamkn臋艂a oczy. Przygl膮da艂 jej si臋 przez chwil臋. By艂a taka pi臋kna i niewinna. Za chwil臋 mia艂 ukaza膰 tej dziewczynie jej w艂asn膮 dzik膮 natur臋, o kt贸rej istnieniu pewnie jeszcze nawet nie wiedzia艂a. Rozchyli艂 jej koszul臋 i g艂odnymi ustami ca艂owa艂 nami臋tnie nagie piersi Mirandy. J臋kn臋艂a cicho i uj臋艂a d艂o艅mi jego g艂ow臋.
Podni贸s艂 si臋 i spojrza艂 na ni膮.
Czy ju偶 wystarczy ci to, co wiesz? Ba艂a si臋, ale nie chcia艂a, 偶eby przesta艂.
Nie - powiedzia艂a odwa偶nie.
Obj膮艂 j膮 ramieniem, a drug膮 r臋k膮 pie艣ci艂 leniwie jej okr膮g艂e piersi. Czu艂 pod palcami jedwabn膮, ciep艂膮 sk贸r臋. Obserwowa艂a go przez wp贸艂przymkni臋te oczy, dysz膮c lekko. Potar艂 r贸偶ow膮 brodawk臋 i poczu艂, jak dziewczyna zadr偶a艂a.
Piersi kobiety - powiedzia艂 - to tylko jedno z ciekawych i pi臋knych miejsc na jej ciele. Twoje s膮 przepi臋kne, moja droga.
Czy to wszystko? - zapyta艂a, po艣piesznie 艂api膮c oddech.
Ale偶 z ciebie ciekawska dziewucha - za艣mia艂 si臋. - Chyba powinienem ci臋 wzi膮膰 tu, nad tym stawem. - To nie by艂oby nawet trudne, pomy艣la艂 z b贸lem. - Ale jestem na to za stary. Zas艂ugujesz na 艂贸偶ko, 艣wiece i wino - doda艂 i zapi膮艂 jej koszul臋.
Tak niewiele mi pokaza艂e艣! - krzykn臋艂a oburzona i wsta艂a.
Nic na to nie poradzisz. Musisz si臋 zda膰 na mnie w tej kwestii. A teraz poka偶 nowemu panu na Wyndsong jego posiad艂o艣膰.
Mia艂a ochot臋 uciec i zostawi膰 go tutaj. Przez chwil臋 pomy艣la艂a, 偶e m贸g艂by wpa艣膰 w bagno i utopi膰 si臋. Jared jednak dogoni艂 j膮 ze 艣miechem.
Nienawidz臋 ci臋! - krzykn臋艂a. - Jeste艣 niedobry i zbyt wynios艂y jak dla mnie! Nie b臋dzie z nas dobre ma艂偶e艅stwo! Zmieni艂am zdanie!
Ale ja nie! Widoku twoich uroczych po艣ladk贸w nie zamieni艂bym teraz na tysi膮c innych maj膮tk贸w na wyspie!
Uderzy艂a go w twarz, po czym wsiad艂a na konia i odjecha艂a.
- A niech to! - powiedzia艂 sam do siebie. Nie chcia艂 jej obrazi膰. By艂a bardziej skomplikowana ni偶 si臋 spodziewa艂. Co chwila wystawia艂a kolce jak je偶. Mimo 偶e udawa艂a pewn膮 siebie, by艂a bardzo wra偶liwa. Na pewno przyczyni艂o si臋 do tego lato w Londynie.
Dziwi艂 si臋 tym wyperfumowanym dandysom z Londynu, 偶e woleli Amand臋, dziewczyn臋 o urodzie domowego kotka. Uroda Mirandy by艂a wyj膮tkowa. Postanowi艂, 偶e kiedy艣 zabierze j膮 do Londynu tylko po to, by m臋偶czy藕ni z towarzyskiej 艣mietanki zobaczyli, co stracili.
Teraz jednak musia艂 si臋 skupi膰 na doprowadzeniu jej do o艂tarza. Jakie偶 nieprzewidywalne potrafi by膰 偶ycie! Jeszcze kilka dni temu nawet nie wiedzia艂, 偶e istnieje jaka艣 Miranda Dunham, a za kilka tygodni ta dziewczyna zostanie jego 偶on膮. Jest taka m艂oda... mo偶e zbyt m艂oda... i zbyt nieokrzesana. Mimo to pragn膮艂 jej. Sam si臋 nie m贸g艂 temu nadziwi膰.
Nawet jako podrostek Jared nigdy nie narzeka艂 na brak kobiet. Mia艂 wiele mi艂osnym przyg贸d, tak jak jego dwa lata starszy brat, kt贸ry jednak pewnego dnia spotka艂 pann臋 Charity Cabot i zakocha艂 si臋 po uszy. Po艣lubi艂 j膮 i pozostawi艂 Jareda samemu sobie.
Teraz, jak bratu, mi艂o艣膰 trafi艂a mu si臋 przypadkiem. Przybieg艂a do niego wymachuj膮c pi臋艣ciami, z rozwianymi w艂osami w kolorze srebra. Nie by艂o to raczej zwyk艂e spotkanie, zw艂aszcza 偶e stan臋艂a mi臋dzy nimi 艣mier膰 jej ojca. Zakocha艂 si臋 w Mirandzie od pierwszego wejrzenia. Ale ma艂a Amanda mia艂a racj臋, ostrzegaj膮c go przed ujawnianiem swych uczu膰 zbyt pochopnie. Miranda musi najpierw sama przyzna膰, 偶e go kocha.
Jared wsiad艂 na konia i t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 tu przyjecha艂, powr贸ci艂 do domu. Do tej pory uda艂o mu si臋 zwiedzi膰 dopiero jedn膮 trzeci膮 wyspy, ale wiedzia艂, 偶e ma na to mn贸stwo czasu po 艣lubie. Robi艂o si臋 p贸藕no. Pomara艅czowe s艂o艅ce ton臋艂o w wodzie, a w powietrzu czu艂o si臋 ch艂贸d. Jared zatrzyma艂 si臋 na wzg贸rzu, aby si臋 rozejrze膰.
Na p贸艂nocy niebo by艂o ju偶 zupe艂nie ciemne, ale las tu偶 za plecami m臋偶czyzny jeszcze ja艣nia艂 resztkami s艂onecznych promieni. Nad polami i 艂膮kami rozci膮ga艂a si臋 powoli mg艂a. Nad g艂ow膮 lorda Wyndsong przelecia艂 klucz dzikich g臋si.
A niech mnie, podoba mi si臋 ta wyspa - powiedzia艂 sam do siebie.
To mi艂o, 偶e jest teraz twoja - odpowiedzia艂 mu ostry g艂os.
Sk膮d si臋 tu wzi臋艂a艣? - Miranda zupe艂nie go zaskoczy艂a.
Wyrzuci艂am z siebie z艂y humor i przyjecha艂am po ciebie. Nic by mi to nie da艂o, gdyby艣 zgin膮艂. B贸g jeden wie, kto by zosta艂 lordem Wyndsong po tobie, a przecie偶 musia艂abym wtedy po艣lubi膰 go tak czy inaczej. Wol臋 ju偶 ciebie, bo przynajmniej wiem, czego si臋 po tobie spodziewa膰. Jeste艣 do艣膰 m艂ody i chyba mo偶na ci臋 nazwa膰 przystojnym.
U艣miechn膮艂 si臋. Nie mia艂a zamiaru ust膮pi膰, ale on te偶 si臋 do tego nie 艣pieszy艂.
- To bardzo mi艂o z twojej strony - mrukn膮艂. - Wracajmy wi臋c do domu.
Na podw贸rzu czeka艂 na nich stajenny.
Za kilka minut wyszed艂bym po pa艅stwa z psami - powiedzia艂 stanowczo.
A to dlaczego? - zapyta艂a Miranda. - Je偶d偶臋 po tej wyspie od dziecka.
Ale on nie.
Przecie偶 by艂 ze mn膮.
Tak - odpar艂 oschle stajenny. - Tego si臋 w艂a艣nie obawia艂em.
Nie musisz si臋 obawia膰 o Mirand臋, Jed. Uczyni艂a mi honor i zgodzi艂a si臋 zosta膰 moj膮 偶on膮. Nasz 艣lub ma si臋 odby膰 sz贸stego grudnia. Kuzyn Thomas poprosi艂 nas tylko o miesi膮c 偶a艂oby.
Ach - odetchn膮艂 z ulg膮 m臋偶czyzna i u艣miechn膮艂 si臋. - To co innego, panie Jared. - Wzi膮艂 konie do stajni. - Dobranoc pa艅stwu.
Jared si臋 za艣mia艂.
Zdaje si臋, 偶e on lepiej od ciebie wie, co uchodzi, a co nie. Pobyt w Londynie niewiele ci pom贸g艂.
Nie podoba艂o mi si臋 tam - odpar艂a ze z艂o艣ci膮. - Nie mog艂am tam oddycha膰. Wszystko by艂o takie brudne, ha艂a艣liwe, a ludzie ci膮gle si臋 gdzie艣 艣pieszyli.
To przekle艅stwo wielkich miast, Mirando, ale jeste艣 chyba zbyt surowa dla Londynu. To urocze miejsce i je艣li nie wywi膮偶e si臋 tam wojna, zabior臋 ci臋 tam kiedy艣.
Przecie偶 wiosn膮 musimy tam by膰 na 艣lubie Amandy - przypomnia艂a mu.
Tak, to prawda, ale wtedy bez przerwy b臋dziesz zaj臋ta zakupami.
U艣miechn臋艂a si臋 do niego.
- Moda co roku si臋 zmienia, b臋d臋 wi臋c zmuszona kupi膰 zupe艂nie nowe stroje. Przecie偶 lady Wyndsong nie mo偶e nosi膰 zesz艂orocznych ubra艅.
- Oczywi艣cie - za艣mia艂 si臋 i spojrza艂 w niebo. Przy wej艣ciu powita艂a ich Dorothea.
- Kiedy kucharz ma poda膰 do sto艂u, Jaredzie? M贸wi, 偶e mo偶e by膰 got贸w w ka偶dej chwili.
- Za godzin臋 b臋dzie dobrze, Mirando? Dziewczyna ucieszy艂a si臋, 偶e zapyta艂 j膮 o zdanie.
Skin臋艂a g艂ow膮 i zawo艂a艂a Jemim臋, pokoj贸wk臋. Kaza艂a jej przygotowa膰 k膮piel, ale wanna z gor膮c膮 wod膮 ju偶 czeka艂a.
- Jak ty to robisz? - zapyta艂a Miranda.
- Ju偶 ci m贸wi艂am, panienko, 偶e to 偶aden sekret - rzuci艂a pyskata s艂u偶膮ca, wysoka, pot臋偶na kobieta o siwych w艂osach. - Fuj, dziecko, te ubrania okropnie cuchn膮. Musia艂a艣 ostro jecha膰. Czy on przynajmniej za tob膮 nad膮偶a艂?
Miranda odwr贸ci艂a twarz, by ukry膰 rumieniec.
- Nikt, nawet nowy pan na Wyndsong nie potrafi mnie prze艣cign膮膰, Mima. Powinna艣 to wiedzie膰. - Wesz艂a za parawan, zdj臋艂a odzienie do jazdy konnej i rzuci艂a s艂u偶膮cej. - Zabierz to na d贸艂 do prania. Sama si臋 wyk膮pi臋 i zadzwoni臋 po ciebie.
Jemima wysz艂a troch臋 rozczarowana. By艂a niani膮 bli藕niaczek, kiedy by艂y ma艂e, a kiedy podros艂y, zosta艂a jako ich pokojowa. Trudno jej by艂o si臋 przyzwyczai膰, 偶e sta艂y si臋 doros艂e i mia艂y swoje tajemnice. Oczywi艣cie, Amanda by艂a bardziej sk艂onna do zwierze艅, Miranda za艣 by艂a raczej skryt膮 dziewczyn膮.
Miranda spi臋艂a w艂osy i wesz艂a do porcelanowej wanny w kolorze 艣mietany, ozdobionej r贸偶yczkami. Zrobiono j膮 na zam贸wienie w Pary偶u. By艂a do艣膰 d艂uga, 偶eby wysoka Miranda z 艂atwo艣ci膮 si臋 w niej mie艣ci艂a. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach perfum, kt贸re s艂u偶膮ca dola艂a do k膮pieli. Te r贸wnie偶 przygotowano na zam贸wienie, w Londynie.
Kiedy woda zrobi艂a si臋 ch艂odna, Miranda namydli艂a si臋 i sp艂uka艂a. Wytar艂a si臋 r臋cznikiem ogrzanym przy kominku.
Zaczyna艂a my艣le膰 ja艣niej. To popo艂udnie by艂o dla niej bardzo niezwyk艂e, cho膰 nie chcia艂a tego przyzna膰 przed Jaredem. Cieszy艂a si臋, 偶e do 艣lubu zosta艂o jeszcze sze艣膰 tygodni. Zastanawia艂a si臋, jak kobiety walczy艂y z uczuciami, kt贸re wzbudzali w nich m臋偶czy藕ni. Je艣li podda si臋 takim uczuciom, to czy straci kawa艂ek siebie?
- Nie utrac臋 wolno艣ci - powiedzia艂a cicho. - Nigdy!
Naga podesz艂a do 艂贸偶ka, na kt贸rym le偶a艂a jej suknia, bia艂e jedwabne po艅czochy, gorset i halka. Suknia ozdobiona by艂a delikatn膮, r臋cznie robion膮 koronk膮. Po艅czochy kupi艂a w Pary偶u. Pami臋ta艂a, 偶e Francuzki nie lubi艂y grubej bielizny. Niekt贸re nawet moczy艂y suknie, by bardziej przylega艂y do cia艂a.
Suknia mia艂a kolor zielonego jab艂ka i po艂yskiwa艂a srebrzy艣cie w 艣wietle. G艂臋boki dekolt ods艂ania艂 piersi, a talia wci臋ta by艂a wysoko, tu偶 pod biustem. Kiedy stan臋艂a przed lustrem, u艣miechn臋艂a si臋, zadowolona ze swego wygl膮du. Zapi臋艂a na szyi sznur pere艂, a w uszy w艂o偶y艂a per艂owe kolczyki. Rozpu艣ci艂a w艂osy, rozczesa艂a je i upi臋艂a na czubku g艂owy w zgrabny kok.
To uczesanie by艂o do艣膰 surowe, ale najmodniejsze ostatnio loczki nie pasowa艂y do twarzy Mirandy. Na koniec w艂o偶y艂a zielone pantofle i skropi艂a si臋 wod膮 kwiatow膮. Zapuka艂a do drzwi sypialni siostry.
Jeste艣 gotowa, Mandy?
Zaraz wychodz臋 - zawo艂a艂a Amanda. Bli藕niaczka ubra艂a si臋 w swoj膮 ulubion膮 r贸偶ow膮 sukni臋. Obie dziewczyny zesz艂y na d贸艂 do saloniku, gdzie czekali ju偶 Jared i matka.
- O Bo偶e - mrukn臋艂a cicho Amanda do ucha siostry. - Diabelsko przystojny ten... nasz opiekun, tw贸j narzeczony.
Obie dziewczyny powita艂y wszystkich grzecznie:
- Dobry wiecz贸r, mamo! Dobry wiecz贸r, Jared. Proszono do sto艂u. Jared poda艂 rami臋 Dorothei, a obie dziewczyny posz艂y za nimi. Kolacja by艂a prosta. Sk艂ada艂a si臋 z g臋stej zupy warzywnej, potrawki ciel臋cej, kuropatw i przepi贸rek nadziewanych morelami, suszonymi 艣liwkami i ry偶em oraz gotowanych homar贸w, nale艣nik贸w z syropem klonowym i cynamonem, groszku i kalafiora z mas艂em. Na deser podano jab艂ka duszone z cukrem i ciasto marcepanowe. Oczywi艣cie do drugiego dania postawiono na stole czerwone i bia艂e wino, a do ciast i s艂odyczy podano herbat臋 i kaw臋.
Po kolacji ca艂a czw贸rka uda艂a si臋 do g艂贸wnego salonu. Amanda 艣piewa艂a i akompaniowa艂a sobie na fortepianie. Jared popija艂 dobr膮 brandy, a kiedy dziewczyna sko艅czy艂a 艣piewa膰, pochwali艂 jej talent i zwr贸ci艂 si臋 do Dorothei:
Niech pani zaplanuje 艣lub Mirandy tak jakby Thomas wci膮偶 偶y艂. Prosz臋 nie 偶a艂owa膰 pieni臋dzy i zaprosi膰, kogo chcecie.
Nie chc臋 hucznego wesela - zaprotestowa艂a Miranda. - Nie mo偶emy poprzesta膰 na cichym 艣lubie?
艢lub Amandy b臋dzie wielkim wydarzeniem towarzyskim, nawet je艣li odb臋dzie si臋 przed rozpocz臋ciem sezonu. To powinno nam wystarczy膰.
Amanda wychodzi za m膮偶 w Londynie i nie b臋dzie tam nikogo z naszych przyjaci贸艂 i s膮siad贸w. Nie mo偶emy im odm贸wi膰 szansy zobaczenia 艣lubu jednej z was - odpar艂a Dorothea.
To niem膮dre, mamo! To ma艂偶e艅stwo z rozs膮dku, a nie wzruszaj膮cy 艣lub dwojga kochank贸w. B臋d臋 si臋 czu艂a g艂upio w艣r贸d hordy ludzi 偶ycz膮cych mi szcz臋艣cia.
~ Ma艂偶e艅stwo z rozs膮dku nie oznacza jeszcze, 偶e nie mo偶esz by膰 szcz臋艣liwa - odpar艂a Dorothea.
- Wi臋c r贸b, jak chcesz - rzuci艂a Miranda. - I tak post膮pisz wedle swego uznania.
Wysz艂a na taras, chwyci艂a si臋 balustrady i rozejrza艂a doko艂a. Nienawidzi艂a ha艂asu i wielkich zebra艅, jakim na pewno stanie si臋 ten 艣lub. Zadr偶a艂a w pa藕dziernikowym ch艂odzie. Poczu艂a si臋 lepiej, kiedy szal otuli艂 jej szczup艂e ramiona.
Jared obj膮艂 j膮 w pasie i przytuli艂. Czu艂a na uchu jego oddech, kiedy m贸wi艂:
S膮dzi艂em, 偶e kobiety lubi膮 planowa膰 sw贸j 艣lub.
Je艣li nie mog膮 si臋 go doczeka膰, to pewnie tak. Ale ja nie. Nie kocham ci臋!
Pokochasz, Mirando, pokochasz - powiedzia艂 艂agodnie - sprawi臋, 偶e mnie pokochasz.
Odwr贸ci艂 j膮 przodem do siebie i poca艂owa艂.
Zn贸w to samo uczucie zaw艂adn臋艂o jej cia艂em. Zadr偶a艂a gwa艂townie. Serce wali艂o jej z ca艂ych si艂. W uszach szumia艂o. Nie poddawaj si臋! - podpowiada艂 umys艂. Nie poddawaj si臋, bo on tob膮 zaw艂adnie! Jednak jej cia艂o nie mia艂o si艂 si臋 opiera膰. Topnia艂a w gor膮cych poca艂unkach, kt贸re sk艂ada艂 teraz na jej powiekach.
- Z czasem mnie pokochasz, Mirando - powiedzia艂 po艣piesznie - bo tak w艂a艣nie postanowi艂em, a moja wola zawsze si臋 spe艂nia.
Trzyma艂 j膮 jeszcze przez chwil臋, by mog艂a z艂apa膰 oddech i przesta艂a si臋 trz膮艣膰.
Czu艂a si臋 taka bezradna. Zastanawia艂a si臋, czy to ju偶 tak zawsze b臋dzie. Jak to si臋 dzia艂o, 偶e s艂ab艂a od zwyk艂ego poca艂unku? Nie mog艂a si臋 nadziwi膰. Chcia艂a go za to nienawidzi膰, ale nie mog艂a.
- Nie zobaczymy si臋 ju偶 rano, moja droga - powiedzia艂 艂agodnie. - Wyruszam z porannym odp艂ywem, nim otworzysz swoje pi臋kne oczy koloru morza. Pozwalam ci kupi膰 do 艣lubu wszystko, na co masz ochot臋.
Odsun臋艂a si臋 natychmiast, a偶 zrobi艂o mu si臋 przykro.
- Pozwalasz mi? Nie potrzebuj臋 pozwolenia na wydawanie moich pieni臋dzy - rzuci艂a ze z艂o艣ci膮.
Pr贸bowa艂 sformu艂owa膰 to najdelikatniej, jak si臋 da艂o.
- Obawiam si臋, 偶e tak, Mirando. Nie jeste艣 jeszcze doros艂a, a ja jestem twoim opiekunem.
Ach! Za艣mia艂 si臋.
Droga Mirando, nie walcz ze mn膮 tak zawzi臋cie.
Nigdy nie przestan臋 z tob膮 walczy膰 - szepn臋艂a nagle. - Nigdy.
Zdaje mi si臋 - powiedzia艂 powa偶nym tonem - 偶e przyjdzie taki dzie艅, kiedy przestaniesz, moja droga. - Pochyli艂 si臋 i obj膮艂 j膮, a potem z艂o偶y艂 na jej ustach dziki, nami臋tny poca艂unek, po kt贸rym nie mog艂a z艂apa膰 tchu. - Dobranoc. S艂odkich sn贸w - powiedzia艂 i poszed艂.
Sta艂a na tarasie, przyciskaj膮c nerwowo szal do piersi. To wszystko dzia艂o si臋 tak szybko. Mia艂a po艣lubi膰 m臋偶czyzn臋, kt贸rego nawet nie zna艂a, kt贸rego poca艂unkom nie mog艂a si臋 oprze膰 i kt贸ry obieca艂, a w艂a艣ciwie grozi艂 tonem nie znosz膮cym sprzeciwu, 偶e kiedy艣 b臋dzie go kocha艂a z ca艂ego serca.
Dlaczego tak si臋 ba艂a go pokocha膰 i zatraci膰 si臋 zupe艂nie? Zawsze j膮 uczono, 偶e m臋偶czy藕ni s膮 mocniejsi ni偶 kobiety. Przecie偶 nawet w Biblii napisano, 偶e B贸g najpierw stworzy艂 m臋偶czyzn臋, a dopiero potem kobiet臋. Miranda cz臋sto zastanawia艂a si臋, dlaczego kobiety by艂y mniej wa偶ne. Po co wi臋c B贸g w og贸le je stworzy艂? Nie chcia艂a mie膰 pana. Chcia艂a po艣lubi膰 Jareda Dunhama, bo tylko w ten spos贸b mog艂a mie膰 Wyndsong i fortun臋 ojca.
Kiedy ju偶 postanowi艂a to sobie dok艂adnie, wr贸ci艂a do salonu. Nie by艂o w nim nikogo. W holu by艂o cicho. Pali艂y si臋 tylko 艣wiece w 艣wieczniku. Zapali艂a 艣wiece w swojej sypialni i nala艂a odrobin臋 wody do miski.
Rozebra艂a si臋 po艣piesznie, bo w pokoju by艂o ch艂odno. Umy艂a r臋ce, twarz i z臋by. Wsun臋艂a si臋 pod ko艂dr臋 i z przyjemno艣ci膮 stwierdzi艂a, 偶e Jemina trzyma艂a tam przed chwil膮 rozgrzan膮 butl臋.
Mirando - us艂ysza艂a szept.
Mandy, my艣la艂am, 偶e 艣pisz.
Mog臋 wej艣膰?
Tak - odpar艂a Miranda i podnios艂a ko艂dr臋. Amanda umie艣ci艂a 艣wiecznik na stoliku i wesz艂a do 艂贸偶ka.
Dobrze si臋 czujesz, siostro? - zapyta艂a Amanda.
Tak.
Jared jest taki porywczy. Ciesz臋 si臋, 偶e mnie ju偶 wcze艣niej obiecano Adrianowi. Omdla艂a艣, kiedy ci臋 poca艂owa艂?
Nie m贸wi艂am, 偶e mnie ca艂owa艂.
Na pewno to zrobi艂.
Tak.
Omdla艂a艣?
Oczywi艣cie, 偶e nie!
Och, przyznaj si臋, siostro! Wiem, 偶e nigdy nikt pr贸cz Jareda ci臋 nie ca艂owa艂. Nie m贸w mi, 偶e nic nie poczu艂a艣, bo i tak ci nie uwierz臋.
Czu艂am si臋 jak niewolnica! Nie podoba艂o mi si臋 to!
Och, Mirando. Je艣li czu艂a艣, 偶e nale偶ysz do niego, to on na pewno czu艂 to samo. On te偶 nale偶y do ciebie. Tak to bywa, kiedy dwoje ludzi si臋 ca艂uje - powiedzia艂a 艂agodnie Amanda.
M贸wisz, jakby艣 wszystko wiedzia艂a, siostro - odpar艂a z kpin膮, ale Amanda nie obrazi艂a si臋.
Ale偶 z ciebie dziecko, Mirando! Pewnie, 偶e wszystko na ten temat wiem, bo ca艂uj臋 si臋 od dwunastego roku 偶ycia. Troch臋 si臋 dowiedzia艂am o ca艂owaniu przez te pi臋膰 lat - powiedzia艂a ze 艣miechem. - Pos艂uchaj, co ci powiem, bo mama nie b臋dzie z tob膮 rozmawia艂a na temat nocy po艣lubnej. Powie ci tylko, 偶e masz robi膰, co ci m膮偶 ka偶e. M臋偶czy藕ni chc膮 mie膰 za 偶ony dziewice, ale zupe艂na niewinno艣膰 nie jest mile widziana. Nasz opiekun to niepospolity m臋偶czyzna i kiedy b臋dziesz si臋 z nim kocha艂a, to b臋dzie wielkie prze偶ycie!
Amando! - Miranda by艂a oburzona i nagle poczu艂a si臋 zawstydzona. - Sk膮d ty to wszystko wiesz? Nie zrobi艂a艣 chyba niczego niestosownego!
Najpierw Amanda poczu艂a si臋 ura偶ona, a potem zachichota艂a prowokuj膮co.
Och, siostro, gdyby艣 sp臋dza艂a wi臋cej czasu z przyjaci贸艂kami, a mniej z ksi膮偶k膮, wiedzia艂aby艣 tyle, co ja, nie trac膮c wcale dziewictwa. Kobiety wymieniaj膮 si臋 swoj膮 wiedz膮.
Spa膰 mi si臋 chce, Mandy - sk艂ama艂a zawstydzona Miranda.
O, nie, Mirando, nie wymigasz si臋 od rozmowy. Droga siostro, czy偶 nie pomaga艂a艣 mi w lekcjach, kiedy by艂y艣my m艂odsze? Teraz ja musz臋 ci si臋 odwzajemni膰.
Miranda westchn臋艂a ci臋偶ko.
- Je艣li musisz... Zdaje si臋, 偶e nie dasz mi pospa膰, dop贸ki ci臋 nie wys艂ucham. - Usiad艂a i skrzy偶owawszy nogi, zacz臋艂a splata膰 d艂ugie w艂osy w warkocz.
Amanda st艂umi艂a u艣miech i przykry艂a si臋 mocniej ko艂dr膮. Jej jasne loki wystawa艂y spod nocnego czepka, przewi膮zanego pod brod膮 r贸偶ow膮 wst膮偶k膮.
Czy Jared ci臋 dotyka艂?
Co? - krzykn臋艂a Miranda, potwierdzaj膮c przypuszczenia Amandy przesadnym oburzeniem.
Ale偶 on jest niepohamowany! - j臋kn臋艂a Amanda. - Prawie ci zazdroszcz臋, ale obawiam si臋, 偶e nie sprosta艂abym po偶膮daniu, kt贸re kryje si臋 w tych zielonych oczach. Gdzie ci臋 dotyka艂?
P - p - piersi - odpar艂a niepewnie.
Podoba艂o ci si臋?
Nie! Nie! Najpierw by艂o mi gor膮co, potem zimno, a potem czu艂am si臋 zupe艂nie bezbronna! Nie chc臋 si臋 tak czu膰!
On si臋 b臋dzie p贸藕niej czu艂 tak samo - odpar艂a Mandy ku wielkiemu zaskoczeniu siostry.
Tak?
Tak. Najpierw ty ulegniesz jemu, potem on tobie i razem b臋dziecie si臋 czuli jak w raju.
Sk膮d ty to wiesz?
Opowiedzia艂y mi przyjaci贸艂ki z Londynu, te, kt贸re uwa偶a艂a艣 za g艂upie i nie chcia艂a艣 z nimi rozmawia膰.
Teraz wydaj膮 mi si臋 jeszcze g艂upsze. Jak mo偶esz w to wierzy膰?
Wiem jedno, kiedy Adrian mnie ca艂uje, to czuj臋 si臋, jakbym umar艂a, a kiedy pie艣ci moje piersi, jestem w si贸dmym niebie! Czekam na t臋 chwil臋, kiedy wreszcie b臋dziemy razem. Mia艂am nadziej臋, 偶e to ja opowiem tobie wszystko o nocy po艣lubnej, ale okaza艂o si臋, 偶e wyjdziesz za m膮偶 przede mn膮. Postanowi艂am wi臋c powiedzie膰 ci to, czego dowiedzia艂am si臋 od mojej zam臋偶nej przyjaci贸艂ki.
Chod藕my spa膰, Amando.
Nie. Widzia艂a艣 nagiego m臋偶czyzn臋?
Na Boga, nie! - przerazi艂a si臋, a potem z ciekawo艣ci膮 zapyta艂a - A ty?
Tak!
- Och, Amando, co ty narobi艂a艣! Amanda za艣mia艂a si臋 z zadowoleniem.
Chyba ci臋 zawstydzi艂am - powiedzia艂a i za艣mia艂a si臋 jeszcze raz. - Przypomnij sobie, jak latem wybrali艣my si臋 na piknik niedaleko Londynu. Lord i lady Bradley byli naszymi przyzwoitkami. By艂o bardzo gor膮co. Oko艂o po艂udnia postanowili艣my wyk膮pa膰 si臋 w strumieniu, kt贸ry p艂yn膮艂 przez 艂膮k臋. M臋偶czy藕ni mieli p贸j艣膰 kawa艂ek dalej w d贸艂 strumienia. Rozebra艂y艣my si臋 i wesz艂y艣my do wody. Na szcz臋艣cie ja i Susanna umia艂y艣my p艂ywa膰, wi臋c pop艂yn臋艂y艣my w d贸艂 podgl膮da膰 m臋偶czyzn. Ale si臋 napatrzy艂y艣my. Oni byli zupe艂nie nadzy.
Zosta艂a艣 tam, 偶eby ich ogl膮da膰?
Owszem, to nic strasznego. Teraz ju偶 pora spa膰. S艂odkich sn贸w, Mirando - powiedzia艂a i wysz艂a, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.
Miranda poprawi艂a poduszki i przykry艂a ramiona ko艂dr膮. Zastanawia艂a si臋, jak to b臋dzie w noc po艣lubn膮.
Musz臋 zosta膰 kobiet膮, pomy艣la艂a. - Pewnie mi si臋 to nie spodoba. Och, tatku, nie zawiod臋 ci臋, nie utrac臋 Wyndsong. Zrobi臋, co do mnie nale偶y.
Z tym postanowieniem zasn臋艂a jak k艂oda.
ROZDZIA艁 4
- To straszna 艣mier膰 i tak cholernie... przepraszam panie najmocniej... tak niepotrzebna - powiedzia艂 John Dunham. Przyg艂adzi艂 g臋ste, siwe bokobrody. - Wi臋c, Jaredzie, odziedziczy艂e艣 wielki maj膮tek. Jeste艣 teraz lordem Wyndsong. Jak s膮dzisz, czy na tej wyspie mo偶na by zbudowa膰 stoczni臋? Nie martw si臋 o dobrych robotnik贸w. Mamy ich sporo i mo偶emy ich tam sprowadzi膰. Zbudujemy dla nich wiosk臋 wok贸艂 stoczni. Podobno s膮 na tej wyspie rozleg艂e po艂acie lasu. To dobrze. Nie b臋dzie trzeba sprowadza膰 drewna do budowy statk贸w.
Jared o ma艂o nie wybuchn膮艂 艣miechem, kiedy wyobrazi艂 sobie, co powiedzia艂aby na to Miranda. Po chwili odpowiedzia艂 spokojnie:
Nie b臋dziemy budowa膰 stoczni w Wyndsong, ojcze. Hoduje si臋 tam znane w ca艂ym kraju konie. Po kilku latach stocznia uczyni艂aby z tej wyspy pustyni臋, a wtedy m贸j maj膮tek niewiele by艂by wart. Mo偶e dla ciebie to nie ma wielkiego znaczenia, ale dla mnie tak. Co pozostawi臋 po sobie moim synom, je艣li zniszcz臋 Wyndsong?
呕eby mie膰 syn贸w, musisz si臋 najpierw o偶eni膰 - podj臋艂a ch臋tnie temat matka Jareda.
To druga wiadomo艣膰, mamo. Nied艂ugo si臋 o偶eni臋. Przyjecha艂em tu r贸wnie偶 po to, by was zaprosi膰 na m贸j 艣lub.
Nareszcie - zakrzykn臋艂a Elizabeth Lightbody Dunham i opad艂a na krzes艂o. Jej c贸rka, Bess Cabot, i synowa, Charity, natychmiast rzuci艂y si臋 jej na pomoc, wachluj膮c j膮 i poklepuj膮c jej d艂onie.
Gratuluj臋! - u艣miechn膮艂 si臋 Jonathan. - Na pewno znalaz艂e艣 kogo艣 odpowiedniego dla siebie.
Masz racj臋, bracie, masz racj臋.
Mo偶e i masz trzydzie艣ci lat, synu - zauwa偶y艂 niezadowolony John Dunham - ale i tak musz臋 zgodzi膰 si臋 na to ma艂偶e艅stwo i je pob艂ogos艂awi膰. Jak dot膮d odrzuca艂e艣 wszystkie szanowane panny z Plymouth, a tu nagle przyje偶d偶asz z wiadomo艣ci膮, 偶e odziedziczy艂e艣 Wyndsong i 偶enisz si臋. Co to za kobieta? Mo偶e jaka艣 latawica, co poluje na twoje pieni膮dze? Na pewno tak! Nigdy nie mia艂e艣 do艣膰 rozs膮dku! Nie chcia艂e艣 pracowa膰 z nami w stoczni, uciek艂e艣 do Europy!
Jared poczu艂 nap艂ywaj膮c膮 z艂o艣膰, ale zdusi艂 j膮 w sobie. Bawi艂o go nawet, kiedy ojciec wspomnia艂, 偶e niech臋tnie pob艂ogos艂awi jego zwi膮zek. Od dawna go namawia艂 na o偶enek.
Wydaje mi si臋, 偶e spodoba wam si臋 moja narzeczona - odpar艂. - Jest m艂oda, z dobrego domu i odziedziczy艂a spory maj膮tek po kim艣, kogo zna艂e艣 osobi艣cie, ojcze. Tak jak Jonathan, zakocha艂em si臋 od pierwszego wejrzenia.
Jak偶e si臋 nazywa ten wz贸r cn贸t?
Miranda Dunham, c贸rka kuzyna Toma.
Na Boga, oczywi艣cie, 偶e si臋 zgadzam!
Ciesz臋 si臋, ojcze, 偶e pochwalasz m贸j wyb贸r - rzuci艂 z kpin膮 Jared, ale ojciec tego nie zauwa偶y艂.
Po obiedzie obaj bracia wybrali si臋 na spacer po ogrodzie. Byli do siebie niezwykle podobni. Jared, tylko kilka centymetr贸w wy偶szy, mia艂 kr贸tko obci臋te w艂osy, podczas gdy Jonathan nosi艂 d艂ugie i zaczesane do ty艂u. Nie porusza艂 si臋 te偶 tak pewnie i prosto, jak jego m艂odszy brat. Ponadto oczy Jonathana mia艂y odcie艅 szarozielony, a Jareda - ciemnozielony.
Tak wi臋c zakocha艂e艣 si臋 od pierwszego wejrzenia? - zacz膮艂 rozmow臋 Jonathan.
Owszem, tak.
Los w ko艅cu ci臋 dopad艂. Opowiedz mi o swojej wybrance. Jest niedu偶膮, okr膮g艂膮 blondynk膮 jak jej matka?
Tak wygl膮da jej bli藕niacza siostra, Amanda. Wychodzi latem za angielskiego lorda.
Je艣li to bli藕niaczki, to pewnie wygl膮daj膮 tak samo.
S膮 bli藕niaczkami, ale podobne s膮 do siebie jak dzie艅 do nocy. Miranda jest wysoka i szczup艂a, ma niebieskozielone oczy i w艂osy koloru ksi臋偶ycowej po艣wiaty. Jest pi臋kna i niewinna jak wiosenny kwiat. Jest r贸wnie偶 dumna i uparta, wi臋c nie pozwoli mi si臋 nudzi膰. Kocham j膮.
M贸j Bo偶e, naprawd臋 si臋 zakocha艂e艣. Nie s膮dzi艂em, 偶e kiedykolwiek zaznasz tego uczucia.
Jared za艣mia艂 si臋 weso艂o.
Ona nawet nie wie, co do niej czuj臋.
A gdyby by艂a brzydka jak nieszcz臋艣cie? - zapyta艂 Jonathan, u艣miechaj膮c si臋 pod nosem.
Na szcz臋艣cie nie jest - odpar艂 Jared.
Ale za to nie jest ci przychylna. Zdaje si臋, 偶e jeszcze nigdy nie spotka艂e艣 si臋 z tak膮 reakcj膮 ze strony kobiety.
Jest m艂oda i niewiele wie, mimo pobytu w Londynie.
A tyj膮 kochasz! Niech ci B贸g pomo偶e! - powiedzia艂 Jonathan i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Kiedy 艣lub?
Sz贸stego grudnia w Wyndsong.
Na Boga, nie tracisz czasu! A co z 偶a艂ob膮 po kuzynie Tomie?
Nie 偶yczy艂 sobie, by trwa艂a d艂u偶ej ni偶 miesi膮c - odpar艂 Jared. - Nie mog臋 zostawi膰 maj膮tku bez opieki przez zim臋. Jestem jednak za m艂ody, by sp臋dzi膰 tyle czasu na wyspie w towarzystwie pi臋knej wdowy tylko dwana艣cie lat ode mnie starszej i dw贸ch panien m艂odszych ode mnie o trzyna艣cie lat. Ale偶 by to by艂 temat do plotek! Tak wi臋c 艣lub odb臋dzie si臋 na 艢wi臋tego Miko艂aja, a pi臋kna Miranda b臋dzie moim prezentem. Jeste艣cie wszyscy zaproszeni. Przyjedziecie do New London, a tam b臋dzie czeka艂 na was jacht, kt贸ry zabierze was do Wyndsong. Chcia艂bym, 偶eby艣cie przyjechali tydzie艅 wcze艣niej, by pozna膰 Mirand臋 i jej rodzin臋.
Kiedy wracasz na wysp臋?
Za kilka dni. Musz臋 troch臋 oswoi膰 t臋 dzikusk臋 przed waszym przyjazdem. Ledwie pogodzi艂a si臋 z faktem, 偶e odziedziczy艂em Wyndsong. Na dodatek by艂em zamieszany w 艣mier膰 jej ojca. Tego nie mog艂a znie艣膰. Teraz musimy si臋 lepiej pozna膰.
Nie mog艂e艣 sobie znale藕膰 spokojnej, uroczej dziewczyny, co?
Takie zawsze mnie nudzi艂y.
Wiem - u艣miechn膮艂 si臋 Jonathan. - Pami臋tasz, jak nie odst臋powali艣my na krok Chastity Brewster... - wspomnia艂 dawne czasy i obaj zacz臋li si臋 艣mia膰.
Kilka dni p贸藕niej Jared Dunham opu艣ci艂 Plymouth i powr贸ci艂 na wysp臋 Wyndsong. P艂yn膮艂 jachtem Dunham贸w, wys艂anym przez uprzejm膮 Dorothe臋 do portu w zatoce Buzzards. Wcze艣niej wys艂ano cz艂onka za艂ogi, by poinformowa艂 Jareda, 偶e jego jacht czeka na rozkazy. Wtedy nowy lord Wyndsong zrozumia艂 w pe艂ni, jak zmieni艂o si臋 jego 偶ycie.
Kiedy pierwszy raz przyp艂yn膮艂 do Wyndsong, by艂 zbyt przybity 艣mierci膮 kuzyna, aby zauwa偶y膰 pi臋kno wyspy. Teraz sta艂 na pok艂adzie jachtu i obserwowa艂 pojawiaj膮c膮 si臋 na horyzoncie wysp臋. Przypomnia艂 sobie opowie艣膰 Mirandy o tym, jak jej przodek, Thomas Dunham, zakocha艂 si臋 w tym miejscu. Jared r贸wnie偶 to poczu艂. Nowe, nieznane dot膮d uczucie zaskoczy艂o go zupe艂nie. Czu艂 si臋, jakby wraca艂 do domu.
Wyszed艂 na brzeg i wyda艂 rozkazy, by zabezpieczono jacht. By艂 koniec pa藕dziernika i okoliczne wzg贸rza mieni艂y si臋 kolorami jesieni. Niekt贸re drzewa gubi艂y ju偶 li艣cie. Szele艣ci艂y pod nogami, kiedy szed艂 do domu. D臋by by艂y czerwone, w艣r贸d z艂otych li艣ci brzozy usiad艂 dudek i skrzecza艂 uparcie. Jared za艣mia艂 si臋. I w tej samej chwili k膮tem oka zauwa偶y艂 posta膰 na 艣cie偶ce w艣r贸d drzew. Miranda? Czy偶by wysz艂a go powita膰?
Dziewczyna ukry艂a si臋 w zagajniku, uciszaj膮c Morsk膮 Bryz臋, i obserwowa艂a z daleka narzeczonego. Nie wiedzia艂a, 偶e j膮 spostrzeg艂. Spodoba艂 jej si臋 spos贸b, w jaki si臋 porusza艂. Emanowa艂 z niego spok贸j i pewno艣膰 siebie.
Teraz, kiedy zobaczy艂a go po kilku tygodniach, powr贸ci艂o uczucie zmieszania. Wiedzia艂a, 偶e to dobry cz艂owiek, r贸wnie dumny i uparty jak ona sama. Pomy艣la艂a, 偶e tata nie pomyli艂 si臋, wybieraj膮c go na swego nast臋pc臋.
Trudniej by艂o jej si臋 upora膰 z w艂asnymi uczuciami. Czu艂a obaw臋, cho膰 sama przed sob膮 nie chcia艂a tego przyzna膰. Nigdy jeszcze nie spotka艂o jej takie uczucie. Wspomina艂a poca艂unki, jakimi j膮 obdarza艂, i robi艂o jej si臋 ciep艂o, a potem przypomina艂a sobie, jaka by艂a bezradna i zagubiona w jego ramionach i ogarnia艂o j膮 uczucie z艂o艣ci. Gdyby da艂 jej troch臋 czasu... Nagle min臋艂a jej ochota na spotkanie z tym m臋偶czyzn膮. Ruszy艂a konno w stron臋 lasu.
Tego dnia d艂ugo je藕dzi艂a po wyspie. Jared rozumia艂 jej uczucia i pozosta艂 w domu. Amanda i Dorothea zanudza艂y go planami dotycz膮cymi 艣lubu, a偶 poczu艂 wsp贸艂czucie dla Mirandy. Przyjecha艂a do domu dopiero na kolacj臋 i wesz艂a do jadalni w stroju do konnej jazdy.
- Och - westchn臋艂a z udanym zdziwieniem - wr贸ci艂e艣.
Usiad艂a przy stole.
Dobry wiecz贸r, Mirando - odpar艂. - Mi艂o jest zn贸w by膰 w domu.
Mog臋 prosi膰 o wino? - zapyta艂a, ignoruj膮c sarkazm w jego g艂osie.
Nie, moja droga, nie mo偶esz. Co wi臋cej, odejdziesz od sto艂u. Kolacj臋 mo偶esz zje艣膰 w swoim pokoju. Pozwalam je艣膰 w stroju do konnej jazdy 艣niadanie, ale nie kolacj臋. Wieczorem masz punktualnie wraca膰 na posi艂ki.
Nie jeste艣my jeszcze ma艂偶e艅stwem - sykn臋艂a ze z艂o艣ci膮.
To prawda, moja droga, ale jestem g艂ow膮 tego domu. Teraz prosz臋 wyj艣膰 z jadalni, panienko!
Wsta艂a, gwa艂townie odsuwaj膮c krzes艂o, i pobieg艂a do swojego pokoju. Z w艣ciek艂o艣ci膮 zdj臋艂a z siebie odzienie i przeklinaj膮c g艂o艣no, umy艂a si臋 w zimnej wodzie. W艂o偶y艂a koszul臋 nocn膮 i po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka. Jak on 艣mie! Potraktowa艂 mnie jak ma艂膮 dziewczynk臋, pomy艣la艂a. Po chwili otworzy艂y si臋 drzwi i do pokoju wesz艂a Jemima z tac膮. Postawi艂a jedzenie na stole przy kominku.
Przynios艂am panience kolacj臋.
Nie chc臋!
Jemima zabra艂a jedzenie i udaj膮c si臋 w stron臋 drzwi, powiedzia艂a oboj臋tnie:
- Mnie tam wszystko jedno.
Miranda skuli艂a si臋 w 艂贸偶ku. Kilka minut p贸藕niej zn贸w us艂ysza艂a odg艂os otwieranych drzwi i stukni臋cie tacy o st贸艂.
M贸wi艂am ci ju偶, 偶e nie chc臋 je艣膰! - powiedzia艂a.
Dlaczego? - us艂ysza艂a g艂os Jareda. - Jeste艣 chora, dzikusko?
Odczeka艂a chwil臋, a potem zapyta艂a:
Co robisz w moim pokoju?
Przyszed艂em zobaczy膰, jak si臋 czujesz. Zaniepokoi艂o mnie, 偶e odes艂a艂a艣 Jemim臋 z tac膮.
Nic mi nie jest - odpar艂a.
Wi臋c wyskakuj z 艂贸偶ka i zjedz grzecznie kolacj臋. ~ Nie mog臋.
Dlaczego?
~ Jestem w samej koszuli.
Za艣mia艂 si臋, rozbawiony jej wstydliwo艣ci膮.
- Mam siostr臋, Mirando, i cz臋sto widywa艂em j膮 w nocnej koszuli. Poza tym za kilka tygodni nasz 艣lub, chyba mo偶emy sobie pozwoli膰 na odrobin臋 swobody.
Podszed艂 do 艂贸偶ka, odsun膮艂 ko艂dr臋 i poda艂 jej d艂o艅.
Nie maj膮c ju偶 wym贸wki, wsta艂a i pos艂usznie podesz艂a do sto艂u. Jared podsun膮艂 jej krzes艂o i usiad艂 naprzeciw. Spojrza艂a podejrzliwie na tac臋, unios艂a serwetk臋 i zobaczy艂a zup臋, chleb kukurydziany i ciasto dro偶d偶owe oraz dzbanek z herbat膮.
Na kolacj臋 by艂a piecze艅 wo艂owa i szynka - zaprotestowa艂a. - Widzia艂am jab艂ecznik na stole.
Je艣li si臋 sp贸藕niasz na kolacj臋, to nie mo偶esz si臋 spodziewa膰, 偶e dostaniesz to samo, co inni. Kaza艂em kucharce przygotowa膰 co艣 prostego i po偶ywnego. A teraz jedz zup臋, zanim wystygnie.
Pos艂usznie podnios艂a 艂y偶k臋 i spojrza艂a na niego, jakby chcia艂a go zabi膰. Z trudem powstrzyma艂 艣miech.
Dlaczego wci膮偶 traktujesz mnie jak dziecko? - zapyta艂a nagle.
A ty dlaczego wci膮偶 zachowujesz si臋, jakby艣 nim by艂a? - odpowiedzia艂 pytaniem na pytanie. - Sp贸藕ni艂a艣 si臋 na kolacj臋, udawa艂a艣, 偶e moja obecno艣膰 w domu zupe艂nie ci臋 zaskoczy艂a, cho膰 oboje wiemy, 偶e by艂a艣 dzi艣 rano w zatoce i widzia艂a艣, 偶e przyjecha艂em. Zar贸偶owi艂a si臋 zawstydzona i spu艣ci艂a wzrok.
Dlaczego mnie nie przywo艂a艂e艣? - zapyta艂a.
Pomy艣la艂em, 偶e wolisz by膰 sama i chcia艂em uszanowa膰 twoj膮 wol臋. Rozumiem, 偶e to wszystko jest dla ciebie do艣膰 trudne, ale dla mnie to te偶 nie jest 艂atwe. Czy kiedykolwiek przysz艂o ci do g艂owy, 偶e ja nie chcia艂em si臋 jeszcze 偶eni膰? Nie pomy艣la艂a艣, 偶e mo偶e darz臋 uczuciem kogo艣 innego? Jak ka偶de rozpuszczone dziecko, pomy艣la艂a艣 tylko o sobie. Przez kilka nast臋pnych tygodni, nim przyjedzie tu moja rodzina, postarasz si臋 nauczy膰 zachowywa膰 jak kobieta, kt贸ra zapewne kryje si臋 gdzie艣 pod tym przebraniem niegrzecznego bachora.
Boj臋 si臋 - wyzna艂a niespodziewanie.
Czego? - zapyta艂 艂agodnie.
Spojrza艂a na niego. Jej oczy nape艂ni艂y si臋 艂zami, kt贸re teraz zaczyna艂y kapa膰 na policzki.
- Boj臋 si臋 dorosn膮膰. Boj臋 si臋 uczu膰, kt贸re we mnie si臋 pojawiaj膮. To wszystko jest takie dziwne i niezrozumia艂e. Boj臋 si臋, 偶e nie b臋d臋 dobr膮 pani膮 domu. Kocham Wyndsong, ale w towarzystwie nie umiem si臋 znale藕膰. Kiedy by艂y艣my w Londynie, Amanda, nie wiadomo sk膮d, doskonale wiedzia艂a, co robi膰. Mnie uczono tego samego, a zachowa艂am si臋 jak prostaczka, podczas gdy moja siostra l艣ni艂a jak najpi臋kniejsza gwiazda na londy艅skim firmamencie. Jak mog臋 by膰 twoj膮 偶on膮, skoro nie umiem zadba膰 o go艣ci, zabawi膰 ich rozmow膮. Jestem inteligentna jak na kobiet臋, a nie umiem si臋 wys艂owi膰 przy ludziach.
Poczu艂 wsp贸艂czucie, ale wiedzia艂, 偶e nie wolno mu go okaza膰. Mia艂 ochot臋 wzi膮膰 j膮 na kolana i zapewni膰, 偶e wszystko b臋dzie dobrze, ale nie m贸g艂 zach臋ca膰 jej do takiego dziecinnego zachowania. Pochyli艂 si臋 wi臋c nad ni膮 i powiedzia艂:
Pos艂uchaj mnie. Oboje musimy dorosn膮膰 do naszych r贸l. Ja r贸wnie偶 stara艂em si臋 unikn膮膰 odpowiedzialno艣ci, a zw艂aszcza ma艂偶e艅stwa. Teraz mam na g艂owie maj膮tek i trzy kobiety. Wola艂bym wci膮偶 goni膰 angielskie statki i walczy膰 z Francuzami, ale to ju偶 sko艅czone, tak jak sko艅czy艂o si臋 twoje dzieci艅stwo. Zawrzyjmy pakt. Ja obiecuj臋 dorosn膮膰, je艣li ty przyrzekniesz mi to samo.
Jest kto艣 inny?
Co?
Czy istnieje inna osoba, kt贸r膮 wola艂by艣 po艣lubi膰?
Nie, dzikusko, nie ma takiej osoby. Ul偶y艂o ci, czy jeste艣 rozczarowana?
Ul偶y艂o mi - odpar艂a szczerze.
Czy偶by艣 zaczyna艂a, jak to m贸wi膮 pospolicie, czu膰 do mnie mi臋t臋? - zapyta艂 z b艂yskiem w oku.
Nie - odpar艂a. - Nie chcia艂abym straci膰 spadku po ojcu.
Jared wybuchn膮艂 g艂o艣nym 艣miechem.
- M贸j Bo偶e, dziewczyno, ale偶 ty jeste艣 bezpo艣rednia! Czy nikt nie uczy艂 ci臋 taktu, grzeczno艣ci? Nie musisz k艂ama膰, ale taka szczero艣膰 to przesada.
Uca艂owa艂 jej d艂o艅, a ona zawstydzi艂a si臋 i cofn臋艂a j膮 szybko.
- Co wi臋c powinnam by艂a powiedzie膰? - zapyta艂a, ledwie o艣mielaj膮c si臋 spojrze膰 na niego.
U艣miechn膮艂 si臋 serdecznie.
Mog艂a艣 mi powiedzie膰, 偶e jeszcze za wcze艣nie, aby zyska膰 pewno艣膰 uczu膰. Dama powiedzia艂aby pewnie: „Ale偶 panie, niegrzecznie z twojej strony, 偶e zadajesz takie pytanie”. Wiem, Mirando, 偶e to nie w twoim stylu, ale chyba rozumiesz, o co mi chodzi?
Rozumiem, ale to g艂upie, takie owijanie w bawe艂n臋.
- Mo偶e i g艂upie, ale czasem niezb臋dne. Prawda przera偶a ludzi. Zaufaj mi, a przyzwyczaimy si臋 do siebie nawzajem. A teraz - powiedzia艂 i podszed艂 do niej - porozmawiamy o uczuciach, kt贸rych si臋 boisz. M贸wi艂a艣, 偶e zaczynasz czu膰 co艣, czego nie rozumiesz. Wiedz, 偶e ja czuj臋 to samo.
- Tak?
Sta艂 blisko niej. Wdycha艂a jego zapach, czu艂a ciep艂o jego cia艂a.
- Tak, to prawda - powiedzia艂 cicho i obj膮艂 j膮 w pasie.
Wstrzyma艂a oddech. Oczy jej pociemnia艂y. Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮 bardzo delikatnie w usta.
- Och tak, Mirando - mrukn膮艂 - obudzi艂a艣 wszystkie moje zmys艂y.
Delikatnie muska艂 jej wargi, a d艂oni膮 g艂adzi艂 jedwabiste d艂ugie w艂osy. Obejmowa艂 j膮 zdecydowanie, ale nie za mocno. Dziewczyna j臋kn臋艂a cicho i odchyli艂a g艂ow臋.
Poca艂owa艂 jej brod臋, szyj臋, przesuwa艂 si臋 coraz ni偶ej i ni偶ej, a偶 doszed艂 do satynowych wst膮偶ek zawi膮zanych na piersiach koszuli.
Wci膮偶 odziany od st贸p do g艂贸w, po艂o偶y艂 si臋 obok niej i przytuli艂 j膮 do siebie. Ca艂owa艂 j膮 do utraty tchu, a ona zaczyna艂a poznawa膰, co to po偶膮danie. Przytuli艂 twarz do jej piersi, a po chwili jego wilgotne usta dotkn臋艂y jednej z brodawek. Miranda poczu艂a t臋sknot臋, niepok贸j i - b贸l po偶膮dania pomi臋dzy udami. Wzi膮艂 jej d艂o艅 i po艂o偶y艂 na swoich spodniach poni偶ej pasa. Zrozumia艂a, 偶e jej dotyk wzbudza w nim podobny niepok贸j.
Nie wiedzia艂am o tym - szepn臋艂a.
Jest jeszcze wiele rzeczy, o kt贸rych nie wiesz, dzikusko, ale naucz臋 ci臋, je艣li zechcesz.
Poca艂owa艂 j膮 na dobranoc i wyszed艂. Miranda le偶a艂a, dr偶膮c jeszcze przez d艂u偶sz膮 chwil臋. Wi臋c to by艂o kochanie. Zrozumia艂a, 偶e kiedy jest z nim szczera, daje mu siln膮 bro艅 przeciwko sobie, ale on jej nie wykorzysta i te偶 b臋dzie wobec niej szczery. Bycie m臋偶atk膮 oznacza odpowiedzialno艣膰. W przysz艂ym roku mo偶e ju偶 zosta膰 matk膮. Matk膮! Ta my艣l wzbudza艂a w niej najwi臋cej w膮tpliwo艣ci. Musi sama dorosn膮膰, nim zdecyduje si臋 na urodzenie dziecka. O, Bo偶e! Na co jej przysz艂o?
Przez kilka nast臋pnych dni Miranda by艂a niezwykle cicha i spokojna. Matka obawia艂a si臋 nawet, 偶e jest chora. Nie je藕dzi艂a konno, snu艂a si臋 po domu i zadawa艂a pytania na temat prowadzenia gospodarstwa. Amanda rozumia艂a, co si臋 dzia艂o, i zastanawia艂a si臋, co takiego uczyni艂 Jared, 偶e zmieni艂 t臋 buntownicz膮 natur臋 w 艂agodne jak owieczka stworzenie. Zastanawia艂a si臋 te偶, jak d艂ugo to mo偶e potrwa膰. Odpowied藕 dosta艂a po tygodniu. Miranda, znudzona i zm臋czona, nagle przy kolacji Wybuchn臋艂a p艂aczem. Jared, ku rozbawieniu Amandy, podbieg艂 natychmiast do narzeczonej, by j膮 pocieszy膰.
- Nie mog臋 - szlocha艂a Miranda. - Nie mog臋 tego robi膰! Nienawidz臋 krz膮tania si臋 po domu! Och, jaka b臋dzie ze mnie 偶ona i pani domu? Przypali艂am powid艂a, przesoli艂am mi臋so, ciasto mia艂o tyle przypraw, 偶e nie nadawa艂o si臋 do jedzenia, a myd艂o, kt贸re zrobi艂am, 艣mierdzi 艣wini膮. Nawet 艣wieczki strasznie kopc膮!
Jared odetchn膮艂 z ulg膮 i powstrzyma艂 艣miech.
- Nie zrozumia艂a艣 mnie, dzikusko. Nie oczekuj臋, 偶e si臋 zupe艂nie zmienisz. Chc臋 tylko, 偶eby艣 nauczy艂a si臋, na czym polega prowadzenie domu. Nie musisz robi膰 myd艂a ani peklowa膰 mi臋sa. Masz od tego s艂u偶b臋. Naucz si臋, jak si臋 to robi, 偶eby艣 mog艂a dopilnowa膰 wszystkiego. - Uj膮艂 jej d艂o艅 i uca艂owa艂 delikatnie. - Ta s艂odka r膮czka zosta艂a stworzona do innych rzeczy - mrukn膮艂 do niej cicho, a Miranda zaczerwieni艂a si臋.
Dorothea nie mog艂a si臋 nadziwi膰 ich poufa艂o艣ci. Czy to normalne, 偶eby j膮 tak obejmowa艂? Dowiedzia艂a si臋 nawet od Jemimy, 偶e zani贸s艂 jej kolacj臋 do pokoju i nie wychodzi艂 z niego przez ca艂膮 godzin臋. Nagle zrozumia艂a, 偶e po prostu czuje si臋 zazdrosna. By艂a jeszcze m艂oda i mog艂a kogo艣 pokocha膰. Westchn臋艂a ci臋偶ko. Czy偶by jej 偶ycie ju偶 si臋 sko艅czy艂o?
Przez nast臋pnych kilka tygodni czyniono przygotowania do wesela. Pan m艂ody i jego oblubienica nie brali w nich udzia艂u. Ca艂ymi dniami je藕dzili po wyspie lub zamykali si臋 w bibliotece, kiedy pogoda nie sprzyja艂a przeja偶d偶kom. Czasem przy艂膮cza艂a si臋 do nich Amanda, zachwycona faktem, 偶e okazali si臋 dobran膮 par膮.
Dunhamowie z Plymouth przybyli licznie. Sze艣cioro doros艂ych i pi膮tka dzieci. Po pocz膮tkowym napi臋ciu i skr臋powaniu obie rodziny zacz臋艂y si臋 do siebie przyzwyczaja膰. Elizabeth Lightbody Dunham i Dorothea van Steen Dunham szybko si臋 zaprzyja藕ni艂y. Matka Jareda by艂a oczarowana Mirand膮, kt贸ra stara艂a si臋 teraz, jak mog艂a. Dorothea powiedzia艂a jej, 偶e przyzwyczai艂a si臋, i偶 zwykle wszyscy chwal膮 Amand臋.
- Oczywi艣cie - zgodzi艂a si臋 Elizabeth. - Twoja ma艂a Amanda jest doskona艂a. Na pewno uszcz臋艣liwi lorda Swynforda, ale nie nadawa艂aby si臋 dla Jareda. Miranda to niespokojna dusza. B臋dzie ci膮gle trzyma艂a mego syna w napi臋ciu, a tego w艂a艣nie Jared potrzebuje. Nigdy nie b臋dzie jej do ko艅ca pewien, wi臋c musi j膮 dobrze traktowa膰. Tak, Dorotheo, ciesz臋 si臋, 偶e moj膮 synow膮 zostanie Miranda.
Poranek sz贸stego grudnia by艂 wilgotny i ch艂odny. S艂o艅ce ledwie wyjrza艂o zza chmur, a do zatoki zacz臋艂y wp艂ywa膰 jachty z Long Island. W艣r贸d go艣ci znale藕li si臋: Hortonowie, Tutillowie, Albertsonowie oraz pa艅stwo Younge, Jewel, Boisseau, Latham, Goldsmith, Terry, Welles i Edwards. Z Shelter Island przybyli pa艅stwo Sylwester, a z Plum Island rodzina Piske'贸w i Gardiner贸w. Dom by艂 ju偶 pe艂en Dunham贸w, przyjaci贸艂 i krewnych Dorothei, pochodz膮cych z doliny Hudson i Nowego Jorku.
Babka van Steen, Judith, jeszcze 偶y艂a. W艂osy mia艂a ju偶 siwe, ale oczy wci膮偶 niebieskie. Tak jak jej c贸rka i wnuczka, by艂a niewielka i pulchna. Kiedy zobaczy艂a Jareda, natychmiast stwierdzi艂a:
Wygl膮da jak pirat, elegancki, ale pirat. On sobie na pewno osiod艂a t臋 szalon膮 Mirand臋.
Ale偶, mamo, tak si臋 nie m贸wi - przerwa艂 jej Cornelius van Steen, dziedzic maj膮tku Torwyck. By艂 za偶enowany. - Wybaczcie panie i panowie.
Nie musisz za mnie przeprasza膰 - rzuci艂a starsza pani, oburzona. - A niech ci臋, ale艣 pruderyjny! Jak to si臋 sta艂o, 偶e jeste艣 moim synem? To, co powiedzia艂am o Jaredzie, uwa偶am za komplement i on na pewno w艂a艣nie tak to odebra艂, prawda, ch艂opcze?
Oczywi艣cie, droga pani. Doskonale rozumiem, co chcia艂a pani przez to powiedzie膰 - odpar艂 Jared z b艂yskiem w zielonych oczach, po czym uca艂owa艂 pulchn膮 d艂o艅 starszej damy.
A niech mnie! To dopiero hultaj! - wykrzykn臋艂a.
A owszem, droga pani.
Ha, ha, ha - za艣mia艂a si臋 pani van Steen. - No, ch艂opcze, gdybym by艂a jakie艣 trzydzie艣ci lat m艂odsza!
Miranda zachichota艂a na wspomnienie tego wydarzenia. Sta艂a teraz w swojej sypialni przy oknie i spogl膮da艂a w niebo. Zapowiada艂 si臋 pogodny dzie艅. S艂o艅ce wysz艂o w艂a艣nie zza chmur. Tu偶 za ni膮 weso艂o p艂on膮艂 ogie艅 na kominku.
- Wsta艂a艣 ju偶? - zapyta艂a sennym g艂osem Amanda. Nat艂ok go艣ci zmusi艂 dziewcz臋ta do spania w jednym pokoju.
- Nie mog艂am ju偶 spa膰 - odpar艂a Miranda i rozejrza艂a si臋 po pokoju. Dzi艣 mia艂a po艂o偶y膰 si臋 w odnowionej sypialni pana domu. Od kilku dni nie my艣la艂a o niczym innym. Zawsze mia艂a sw贸j w艂asny pok贸j, podw贸jne 艂贸偶ko z bia艂o - zielonym baldachimem. Jako dziecko wyobra偶a艂a sobie, jak by to by艂o zje偶d偶a膰 po s艂upach podtrzymuj膮cych baldachim, wyrze藕bionych na kszta艂t pn膮czy. Zasypia艂a czuj膮c zawroty g艂owy. Na 艣cianach po艂o偶ono boazeri臋 z wi艣niowego drzewa. Na czternaste urodziny dosta艂a toaletk臋 z kryszta艂owym lustrem. Obok kominka sta艂 wy艣cie艂any fotel, a na nim le偶a艂a zielona poduszka.
G艂贸wn膮 sypialni臋 odnowiono specjalnie dla niej i Jareda. Nie wiedzia艂a, jak b臋dzie wygl膮da艂a, bo wola艂a, 偶eby to by艂a niespodzianka.
Zegar na kominku wskazywa艂 pi臋tna艣cie po si贸dmej.
Dlaczego, na lito艣膰 bosk膮, wyznaczy艂a艣 sw贸j 艣lub na dziesi膮t膮 rano? - mrucza艂a niezadowolona Amanda. - Ja na pewno wezm臋 艣lub po po艂udniu.
To by艂 pomys艂 Jareda.
Jaka dzi艣 pogoda?
Jest pi臋knie, chmury znikn臋艂y, niebo jest przejrzyste. Na zatoce s膮 ju偶 jachty, a przybywa ich coraz wi臋cej.
Amanda niech臋tnie wygramoli艂a si臋 z 艂贸偶ka i sz艂a na palcach po lodowatej pod艂odze.
- Lepiej zacznijmy si臋 przygotowywa膰. Jemima wesz艂a do pokoju z tac膮 pe艂n膮 jedzenia.
- Nie m贸wcie mi tylko, 偶e nie jeste艣cie g艂odne, bo nie wiadomo, czy w og贸le co艣 dzi艣 skubniecie, zw艂aszcza przy tej szara艅czy, kt贸ra k艂臋bi si臋 ju偶 na dole. Mama panienek kaza艂a mi poda膰 go艣ciom lekkie 艣niadanie. Kucharka pokroi艂a sze艣膰 ca艂ych szynek, poda艂am mn贸stwo jajek, bu艂ki, chleb, kaw臋, herbat臋 i czekolad臋. Posz艂y ju偶 trzy szynki, a nie przyjecha艂a jeszcze po艂owa go艣ci! - Rzuci艂a tac臋 na stoi. - Za godzin臋 przynios膮 gor膮c膮 wod臋 na k膮piel.
Umieram z g艂odu - obwie艣ci艂a Miranda.
Naprawd臋? - westchn臋艂a zdziwiona Amanda. - Mo偶esz je艣膰 tu偶 przed 艣lubem?
Ty si臋 za mnie denerwuj, je艣li chcesz, Mandy. Ja mog臋 zje艣膰 艣niadanie r贸wnie偶 za ciebie!
Nic z tego! To nie m贸j 艣lub! - za艣mia艂a si臋 Amanda i zdj臋艂a serwetk臋 z tacy. Na dwa talerze na艂o偶ono mn贸stwo puszystej jajecznicy i wielkie plastry r贸偶owej szynki. - Mniam, pycha! Nikt nie robi takiej jajecznicy jak nasza kucharka.
Bo dodaje prawdziwej 艣mietany, sera i szczypiorku - odpar艂a spokojnie Miranda, smaruj膮c rogalik mas艂em i d偶emem malinowym.
Amanda otworzy艂a oczy ze zdziwienia.
A sk膮d ty to wszystko wiesz?
Po prostu pytam. Nalej mi gor膮cej czekolady, prosz臋. Tajemnica dobrej czekolady tkwi w szczypcie cynamonu.
Dobry Bo偶e! - wykrzykn臋艂a Amanda.
Po 艣niadaniu ustawiono w sypialni porcelanowe wanny i wlano do nich gor膮c膮 wod臋. Dziewcz臋ta umy艂y w艂osy poprzedniego dnia, wiedz膮c, 偶e rano nie b臋dzie na to czasu. Teraz suche, odziane w domowy str贸j, siedzia艂y na 艂贸偶ku i czeka艂y, a偶 s艂u偶ba przyniesie ich suknie. O dziewi膮tej trzydzie艣ci do pokoju wpad艂a Jemima z sukniami. Dorothea pragn臋艂a, by Miranda mia艂a na sobie jej sukni臋 艣lubn膮, ale dziewczyna by艂a za wysoka i za szczup艂a. Po przer贸bkach nie mog艂aby jej z kolei w艂o偶y膰 w czerwcu Amanda, a na ni膮 suknia pasowa艂a doskonale. Zatrudniono wi臋c madame du Pre, znan膮 krawcow膮 z Nowego Jorku, by uszy艂a 艣lubn膮 kreacj臋 dla Mirandy i sukni臋 dla Amandy, kt贸ra mia艂a by膰 druhn膮.
Miranda nie wygl膮da艂a dobrze w bia艂ym, wi臋c sukni臋 uszyto z kremowego aksamitu. Suknia mia艂a najmodniejszy kr贸j: kr贸tkie r臋kawy, wysok膮 tali臋 i g艂臋boki, kwadratowy dekolt ozdobiony koronk膮. Na szyi Miranda powiesi艂a pojedynczy sznur pere艂.
Jasne w艂osy o srebrzystym odcieniu zwi膮za艂a w kok tu偶 nad karkiem, a po bokach wypu艣ci艂a kosmyki skr臋cone w spiralki. Na g艂owie mia艂a wianek z male艅kich bia艂ych r贸偶 i welon si臋gaj膮cy a偶 do ziemi. W r臋ku trzyma艂a bukiet z takich samych r贸偶 jak w wianku.
Amanda by艂a odziana w r贸偶ow膮 sukni臋 podobnego kroju, a we w艂osach mia艂a czerwone r贸偶yczki.
Dziesi臋膰 minut przed dziesi膮t膮 Amanda rozkaza艂a:
Jemimo, zawo艂aj wuja Corneliusa, zaczynamy ceremoni臋.
Przed czasem? - Miranda spojrza艂a na ni膮 ze zdziwieniem i odrobin膮 rozbawienia, mimo ucisku w 偶o艂膮dku. - Boisz si臋, 偶e wszystko odwo艂am?
Nie! Nie! Je艣li si臋 zacznie 艣lub przed czasem, to b臋dzie si臋 mia艂o szcz臋艣cie. To stary zwyczaj.
A wi臋c zaczynajmy. Nawet wol臋, 偶eby wszyscy plotkowali o tym, jak si臋 艣pieszy艂am do zam膮偶p贸j艣cia.
Amanda roze艣mia艂a si臋 zadowolona. Pobieg艂a sama zawo艂a膰 wuja. Podszepn臋艂a mu, 偶e pann臋 m艂od膮 nachodz膮 w膮tpliwo艣ci co do zam膮偶p贸j艣cia. Przera偶ony perspektyw膮 skandalu, wuj Cornelius van Steen pobieg艂 na g贸r臋, by poprowadzi膰 pann臋 m艂od膮 do o艂tarza. W duchu dzi臋kowa艂 Bogu, 偶e obdarzy艂 go pos艂usznymi i cichymi c贸rkami.
Ceremonia odby艂a si臋 w g艂贸wnym salonie, pomalowanym na 偶贸艂to. Na suficie sztukaterie w kszta艂cie li艣ci 艂膮czy艂y si臋 na 艣rodku w pi臋kn膮 rozet臋.
Dwa wysokie okna wychodz膮ce na po艂udnie i trzy na p贸艂noc przystrojono draperiami z bia艂o偶贸艂tej satyny. Na pod艂odze z d臋bowych desek po艂o偶ono pi臋kny, szesnastowieczny dywan z motywami zwierz臋cymi. Na czas uroczysto艣ci usuni臋to mahoniowe meble, a przed kominkiem ustawiono niewielki o艂tarz.
Kiedy Amanda wchodzi艂a powoli do pokoju, czeka艂o tam ju偶 mn贸stwo go艣ci. S艂odka i potulna Amanda wzbudza艂a zazdro艣膰 dziewcz膮t przyby艂ych na t臋 uroczysto艣膰 oraz 偶al w sercach m艂odzie艅c贸w, kt贸rzy wiedzieli ju偶 o jej zar臋czynach z angielskim lordem. Kiedy jedna z bli藕niaczek dotar艂a na miejsce, wszyscy z ciekawo艣ci膮 zwr贸cili oczy na drzwi, w kt贸rych za chwil臋 mia艂a pojawi膰 si臋 jej siostra w towarzystwie zdenerwowanego wuja. Dorothea, Elizabeth i Judith pop艂akiwa艂y ze wzruszenia, kiedy panna m艂oda sz艂a w stron臋 swego przeznaczenia. Miranda rozejrza艂a si臋 doko艂a, zdziwiona, 偶e tylu ludzi przyby艂o na jej 艣lub, mimo 偶e musieli pokona膰 wiele mil.
Jared w milczeniu obserwowa艂, jak zbli偶a si臋 do niego narzeczona, i zastanawia艂 si臋, co jej chodzi po g艂owie. 艢cisn臋艂o go w gardle, kiedy zobaczy艂 j膮 z bliska. Wygl膮da艂a pi臋kniej ni偶 kiedykolwiek przedtem. Emanowa艂y z niej elegancja i wdzi臋k, kt贸rych wcze艣niej nie zauwa偶y艂. Poczu艂 przyp艂yw dumy.
Miranda r贸wnie偶 mu si臋 przygl膮da艂a, id膮c w stron臋 o艂tarza. Dzi艣 wygl膮da艂 szczeg贸lnie elegancko. Kilka dziewcz膮t zebranych w salonie spogl膮da艂o na niego z podziwem. Nigdy wcze艣niej nie zwraca艂a uwagi na jego str贸j, ale dzi艣 nie mog艂a nie zauwa偶y膰, jaki by艂 wytworny. Mia艂 wysokie czarne buty, ciasne bryczesy i koszul臋 z wysokim ko艂nierzem. Ciemny frak ozdabia艂y z艂ote guziki. Obok niego sta艂 Jonathan w identycznym stroju. Miranda dopiero teraz zauwa偶y艂a, 偶e mimo podobie艅stwa, bracia jednak si臋 r贸偶nili.
Poczu艂a, jak wuj oddaje jej r臋k臋 Jaredowi. Pastor anglika艅ski, bo takiego wyznania byli Dunhamowie z Wyndsong, rozpocz膮艂 uroczysto艣膰, na kt贸r膮 przyjecha艂 a偶 z Huntingtown. Miranda nie patrzy艂a na Jareda, ale uwa偶nie s艂ucha艂a s艂贸w duchownego.
- Czy kto艣 z zebranych zna przyczyn臋, dla kt贸rej to ma艂偶e艅stwo nie mo偶e by膰 zawarte? Niech powie to teraz lub zamilknie na wieki - m贸wi艂 niskim g艂osem, a Miranda poczu艂a, jak pulsuje jej krew w 偶y艂ach. Nigdy dot膮d nie my艣la艂a tak powa偶nie o ma艂偶e艅stwie. Chcia艂a jedynie zosta膰 w Wyndsong i odziedziczy膰 maj膮tek taty, by da膰 szcz臋艣cie Amandzie i dobrobyt mamie. Mo偶e nies艂usznie wychodzi艂a za m膮偶 bez mi艂o艣ci?
M臋偶czyzna u艣cisn膮艂 jej d艂o艅, jakby czu艂 niepok贸j narzeczonej.
Jaredzie, czy bierzesz sobie t臋 kobiet臋 za 偶on臋 i 艣lubujesz j膮 kocha膰 i szanowa膰 oraz pozosta膰 jej wiernym, p贸ki was 艣mier膰 nie roz艂膮czy?
Tak - powiedzia艂 g艂o艣no i stanowczo.
Mirando...
Kiedy us艂ysza艂a swoje imi臋, jej my艣li odfrun臋艂y gdzie艣 daleko.
- ... czy b臋dziesz mu wierna i pos艂uszna...
Nie wiem, my艣la艂a. Tak... ale nie zawsze... je艣li nie b臋dzie mia艂 racji, my艣la艂a bez艂adnie. O Bo偶e, dlaczego to wszystko jest takie trudne?
- ... p贸ki was 艣mier膰 nie roz艂膮czy? - zako艅czy艂 pytanie duchowny.
Przez chwil臋 nie mog艂a wykrztusi膰 s艂owa. Przerazi艂a j膮 my艣l, 偶e b臋dzie z nim ju偶 na zawsze. Spojrza艂a na siostr臋 i wuja, kt贸rzy z l臋kiem oczekiwali wybuchu wulkanu. Potem odwr贸ci艂a wzrok na Jareda i cho膰 jego usta si臋 nie poruszy艂y, mog艂aby przysi膮c, 偶e us艂ysza艂a, jak m贸wi:
Spokojnie, moja dzikusko.
Tak - powiedzia艂a w ko艅cu.
Uroczysto艣膰 trwa艂a. Jared delikatnie umie艣ci艂 na jej palcu z艂oty pier艣cionek ozdobiony diamentami, a ona, nie wiadomo dlaczego, o ma艂o nie zala艂a si臋 艂zami. W ko艅cu og艂oszono ich m臋偶em i 偶on膮, a uszcz臋艣liwiony pastor obwie艣ci艂:
- Mo偶e pan poca艂owa膰 pann臋 m艂od膮.
Jared pochyli艂 si臋 i delikatnie uca艂owa艂 j膮 w usta, a t艂um go艣ci wiwatowa艂.
Ju偶 po chwili wszyscy po艣pieszyli z gratulacjami. Miranda zar贸偶owi艂a si臋 od poca艂unk贸w m臋偶czyzn, kt贸rzy nalegali, by ca艂owa膰 pann臋 m艂od膮 na szcz臋艣cie. Z wdzi臋kiem przyjmowa艂a gratulacje, a wszystkim dzi臋kowa艂a niezwykle uprzejmie. Jared by艂 z niej bardzo dumny. Niekt贸re z jej przyjaci贸艂ek pr贸bowa艂y j膮 sprowokowa膰 do wybuchu, kt贸rego przecie偶 i tak si臋 spodziewano, ale Miranda zachowa艂a zimn膮 krew.
- Droga Mirando - mrukn臋艂a Susannah Terry - jakie kr贸tkie by艂o twoje narzecze艅stwo, a okres zalot贸w trwa艂 chyba jeden dzie艅! Ale u ciebie jak zwykle wszystko musi by膰 inaczej.
Miranda spojrza艂a na ni膮 艂agodnie.
- Takie by艂o ostatnie 偶yczenie taty. A ty wci膮偶 czekasz, a偶 Nathaniel Horton ci si臋 o艣wiadczy? Kiedy偶 on zacz膮艂 si臋 do ciebie zaleca膰? Chyba min臋艂y ju偶 dwa lata?
Susannah Terry odesz艂a jak niepyszna, a Miranda us艂ysza艂a chichot m臋偶a.
Ale偶 pani ma ostry j臋zyk, pani Dunham.
Owszem, m贸j panie m臋偶u, musz臋 dba膰 o nasz膮 reputacj臋, bo Susannah to straszna plotkarka.
Wi臋c dajmy jej co艣, o czym mog艂aby poplotkowa膰 - szepn膮艂, delikatnie muskaj膮c ustami jej szyj臋. - Opowie wszystkim, 偶e rzuci艂em si臋 na 偶on臋 zaraz po ceremonii za艣lubin.
Jaredzie...
Czy ten cz艂owiek pani膮 napastuje? To podejrzany typek. Na Boga, bracie, powstrzymaj si臋.
Ta dziewka doprowadza mnie do sza艂u, Jonathanie.
Przesta艅cie wreszcie. Zawstydzacie mnie - zaprotestowa艂a Miranda. - Zostawi臋 was tu i p贸jd臋 zaj膮膰 si臋 go艣膰mi, nim podadz膮 do sto艂u - rzek艂a i odesz艂a.
Obserwowa艂em ci臋 przez ostatni tydzie艅, a dzi艣 chyba po raz pierwszy widzia艂em, jak naprawd臋 czego艣 si臋 ba艂e艣, wtedy, przy o艂tarzu, kiedy nie mog艂a wydusi膰 „tak”. Tyj膮 kochasz, a ona ciebie jeszcze chyba nie. Czy ona wie o twoim uczuciu?
Nie. Amanda doradzi艂a mi, bym jeszcze jej nie m贸wi艂. Sama najpierw musi mi wyzna膰 mi艂o艣膰. Jest taka niewinna, nie chc臋 jej wystraszy膰.
- Straszny z ciebie romantyk. Na twoim miejscu zrobi艂bym jej jak najszybciej dziecko. Nic nie uspokaja kobiety tak jak dziecko.
Jared za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.
Tego mi tylko trzeba, dziecinnej 偶ony z dzieckiem. Nie, dzi臋kuj臋. Przez nast臋pne kilka miesi臋cy b臋d臋 j膮 uwodzi艂.
Kobiet臋 uwodzi si臋 zwykle przed 艣lubem, nie po nim.
To dotyczy tylko zwyk艂ych kobiet, a chyba obaj zgodzimy si臋 co do tego, 偶e Miranda do nich nie nale偶y. Zreszt膮 nasze narzecze艅stwo te偶 nie by艂o zwyk艂e. A teraz, drogi bracie, musz臋 ci臋 przeprosi膰 i do艂膮czy膰 do ukochanej.
Jonathan patrzy艂 na brata z mi艂o艣ci膮. By艂 przekonany, 偶e z czasem Jaredowi uda si臋 pozyska膰 uczucia 偶ony. Zastanawia艂 si臋, czy sam mia艂by do艣膰 cierpliwo艣ci. Wola艂 swoj膮 s艂odk膮 i spokojn膮 Charity. Skomplikowane inteligentne kobiety to straszny k艂opot. Podszed艂 do 偶ony, kt贸ra rozmawia艂a z Annattje, 偶on膮 Corneliusa van Steena. Dzieli艂y si臋 przepisami kulinarnymi. Obj膮艂 j膮 ramieniem i poca艂owa艂 w policzek, a偶 zarumieni艂a si臋 z rado艣ci.
- A to za co, Jon?
Za to, 偶e jeste艣, jaka jeste艣 - odpar艂.
Pi艂e艣?
Nie, jeszcze nie, ale to doskona艂y pomys艂. Drogie panie - poda艂 obu damom rami臋 - pozw贸lcie, 偶e was odprowadz臋 do sto艂u.
Na 艣rodku jadalni ustawiono wielki st贸艂, przykryto go bia艂ym obrusem, a na 艣rodku u艂o偶ono dekoracj臋 z ostro krzewu oraz bia艂ych i czerwonych r贸偶. Po obu stronach dekoracji znalaz艂y si臋 srebrne 艣wieczniki, a w nich 艣wiece z pszczelego wosku.
Na p贸艂miskach u艂o偶ono ostrygi, ma艂偶e, kraby, homary i r贸偶norodne ryby, w kt贸re obfitowa艂y wody otaczaj膮ce wysp臋. Na innych p贸艂miskach u艂o偶ono pokrojon膮 w plastry szynk臋, piecze艅 wieprzow膮, pieczon膮 g臋艣 i nadziewanego indyka, ulubion膮 potraw臋 Mirandy.
Sosy - majonezowy i musztardowy - towarzyszy艂y ka偶dej potrawie, a dooko艂a porozstawiano miski z warzywami, makaronem, tartym serem, ziemniakami oraz, mimo 偶e by艂a ju偶 zima, 艣wie偶膮 sa艂at膮 i og贸rkami.
Tort owocowy pokrywa艂a gruba warstwa lukru. Obok niego ustawiono talerze z r贸偶norodnym ciastem, kremem czekoladowym i ananasowym i z niewielkimi, s艂odkimi czekoladkami, kt贸re kucharka postanowi艂a poda膰, cho膰 nie nale偶a艂y do wymaganego menu na takie okazje. Chcia艂a zrobi膰 przyjemno艣膰 Mirandzie, kt贸ra je uwielbia艂a.
Mimo 偶e go艣cie zjedli obfite 艣niadanie, z ochot膮 pr贸bowali r贸偶norodnych potraw. Dorothea obserwowa艂a wszystko z zadowoleniem i rozbawieniem. W ko艅cu mog艂a si臋 odpr臋偶y膰 i sama co艣 zje艣膰. Ten tydzie艅 by艂 dla niej niezwykle ci臋偶ki.
Obok przy stole mo偶na by艂o zaspokoi膰 pragnienie. Najcz臋艣ciej przebywali tu m臋偶czy藕ni, korzystaj膮c z wielkiego wyboru czerwonych i bia艂ych win, piwa, rumu, ponczu, kawy i herbaty.
W holu, w bibliotece, gabinecie i saloniku ustawiono ma艂e stoliki, przy kt贸rych zasiadali go艣cie z wype艂nionymi po brzegi talerzami. Pa艅stwo m艂odzi mieli dla siebie honorowe miejsce przy kominku, gdzie ustawiono d臋bowy st贸艂, jeden z niewielu mebli, jakie pozosta艂y po starym domu. Obok m艂odej pary zasiedli Jonathan z 偶on膮, John i Elizabeth Dunham, siostra Jareda, Bess z m臋偶em, Amanda, Dorothea, babka Judith, wuj Cornelius i jego 偶ona Annattje.
Miranda przygl膮da艂a si臋 go艣ciom z rozbawieniem. W nied艂ugim czasie poch艂on臋li wi臋kszo艣膰 ogromnej ilo艣ci jedzenia, przygotowanego przez kuchark臋.
Jak s膮dzisz, kiedy oni ostatnio jedli? - zapyta艂 Jared, a Miranda za艣mia艂a si臋 cicho. - 艢miejesz si臋 tak szczerze, mo偶na by pomy艣le膰, i偶 jeste艣 dzi艣 szcz臋艣liwa.
Nie jestem nieszcz臋艣liwa.
Mog臋 ci zaproponowa膰 co艣 do jedzenia? - zapyta艂 powa偶nym tonem. - Przysi膮g艂em o ciebie dba膰, a to zdaje si臋 dotyczy r贸wnie偶 karmienia.
U艣miechn臋艂a si臋 rado艣nie, a偶 poczu艂 ucisk w sercu.
- Co艣 lekkiego, je艣li mo偶na, i odrobin臋 bia艂ego wina.
Po chwili Jared wr贸ci艂 z niewielk膮 porcj膮 indyka, ziemniakami i groszkiem. Sam na艂o偶y艂 sobie ostrygi, szynk臋, groszek, makaron i ser. Postawi艂 talerze na stole i znikn膮艂 na chwil臋, by powr贸ci膰 z dwoma kieliszkami wina, czerwonego i bia艂ego.
Przez chwil臋 jad艂a w ciszy, a potem zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a:
Chcia艂abym, 偶eby ju偶 wszyscy pojechali do domu. Je艣li b臋d臋 musia艂a u艣miechn膮膰 si臋 do jeszcze jednej starszej pani i poca艂owa膰 kolejnego lekko wstawionego d偶entelmena...
Kiedy pokroimy tort - przerwa艂 jej - a potem rzucisz sw贸j bukiet, nie b臋d膮 mieli pretekstu, 偶eby zosta膰.
Poza tym teraz szybko zapada zmierzch, a nasi go艣cie nie chc膮 by膰 na morzu po zmierzchu.
Twoja twarda logika cz臋sto mnie zadziwia, m臋偶u.
Chcia艂bym by膰 ju偶 z tob膮 sam na sam, 偶ono - odpar艂, a ona zaczerwieni艂a si臋 jeszcze mocniej.
Pokroili tort weselny, a s艂u偶ba wraz z ciastem i deserami rozdawa艂a pannom specjalne ciasteczka, kt贸re mia艂y zabra膰 do domu i jedz膮c je, marzy膰 o wielkiej mi艂o艣ci. Miranda odczeka艂a niezb臋dn膮 chwil臋, a potem w podskokach pobieg艂a na g贸r臋, by rzuci膰 za siebie 艣lubn膮 wi膮zank臋. Poszybowa艂a wprost w r臋ce Amandy.
Po chwili Jared i jego 偶ona stali w drzwiach domu, 偶egnaj膮c go艣ci. By艂a dopiero trzecia po po艂udniu, ale s艂o艅ce ju偶 zaczyna艂o chyli膰 si臋 ku zachodowi.
W domu ucich艂o, a Miranda spojrza艂a na Jareda z wyrazem ulgi na twarzy.
Ostrzega艂am ci臋, 偶e nie lubi臋 wielkich przyj臋膰 - powiedzia艂a ze skruch膮.
Wi臋c nie b臋dziemy ich wydawa膰 - odpar艂 po prostu.
Chyba powinnam dopilnowa膰 s艂u偶b臋.
Dzi艣 nie musisz tego robi膰. Wszystko ju偶 wiedz膮.
Kucharka chce ustali膰, co ma zrobi膰 na kolacj臋.
Ju偶 wie co.
Wi臋c p贸jd臋 do pa艅. Pewnie s膮 w saloniku.
Wszyscy pojechali, Mirando. Twoja matka i siostra wyjecha艂y razem z babk膮, ciotk膮 i wujem. Sp臋dz膮 miesi膮c w Torwyck z van Steenami. Twoja matka nie mog艂a si臋 doczeka膰 wizyty u brata.
Wi臋c jeste艣my sami?
Tak - odpar艂 cicho. - To chyba normalne w przypadku pary m艂odej podczas miodowego miesi膮ca.
Och - westchn臋艂a dziewczyna z nieukrywan膮 obaw膮.
Chod藕! - powiedzia艂 m臋偶czyzna i poda艂 jej d艂o艅.
- Dok膮d?
Wskaza艂 g艂ow膮 sypialni臋 na pi臋trze.
Ale jest jeszcze jasno - zaprotestowa艂a przera偶ona.
Jest p贸藕ne popo艂udnie, to czas r贸wnie dobry jak ka偶dy inny na kochanie si臋. Tego si臋 nie robi wedle wskaz贸wek zegara.
Post膮pi艂 krok w jej stron臋, a ona si臋 cofn臋艂a.
Ale my si臋 nie kochamy! Kiedy po raz pierwszy rozmawiali艣my na temat ma艂偶e艅stwa, prosi艂am ci臋, 偶eby艣my sprawdzili, czy do siebie pasujemy w intymnych sprawach, ale ty mnie wy艣mia艂e艣 i potraktowa艂e艣 jak dziecko. Nie by艂e艣 mn膮 zainteresowany! Uzna艂am wi臋c, 偶e b臋dzie to ma艂偶e艅stwo na papierze!
Jeszcze czego! - mrukn膮艂, podszed艂 do niej i chwyci艂 j膮 w p贸艂. Przytuli艂 twarz do jej sukni i wdycha艂 s艂odki zapach. Zadr偶a艂a i pr贸bowa艂a si臋 broni膰. - Nie wierz臋, by艣 cho膰 przez chwil臋 my艣la艂a, 偶e mamy by膰 ma艂偶e艅stwem na papierze, Mirando!
Zani贸s艂 j膮 na g贸r臋. Kopn膮艂 drzwi sypialni, kt贸re natychmiast si臋 otworzy艂y. Postawi艂 偶on臋 na pod艂odze, odwr贸ci艂 ty艂em do siebie i zacz膮艂 rozpina膰 jej sukni臋.
- Prosz臋 - szepn臋艂a. - Prosz臋, nie w ten spos贸b! Przesta艂 szarpa膰 sukni臋, westchn膮艂, obj膮艂 dziewczyn臋 w talii i szepn膮艂 do ucha:
- Doprowadzasz mnie do sza艂u, dzikusko. Zawo艂am twoj膮 pokojow膮 do pomocy, ale nie b臋d臋 d艂ugo czeka艂.
Sta艂a na 艣rodku sypialni skamienia艂a. Drzwi si臋 zamkn臋艂y, a ona wci膮偶 czu艂a na sobie jego d艂onie. Przypomnia艂a sobie, co Amanda m贸wi艂a jej o ma艂偶e艅stwie i jakie uczucia budzi艂 w niej Jared.
Pani mnie wo艂a艂a? Odwr贸ci艂a si臋 przestraszona.
Kim jeste艣?
Sally Ann Browne, prosz臋 pani. Pan Jared wybra艂 mnie na pani pokojow膮.
Nigdy ci臋 tu wcze艣niej nie widzia艂am.
Nie, prosz臋 pani. Jestem wnuczk膮 kucharki, przyjecha艂am z Connecticut - m贸wi艂a Sally Ann i zacz臋艂a rozpina膰 sukni臋 Mirandy. - Mam szesna艣cie lat. Pracuj臋 ju偶 dwa lata. Moja dawna pani zmar艂a, biedaczka, ale mia艂a ju偶 osiemdziesi膮t lat. Przyjecha艂am do babki w odwiedziny i przy okazji chcia艂am sprawdzi膰, czy tu nie ma wolnego miejsca dla mnie. - Zdj臋艂a sukni臋 z dziewczyny i od艂o偶y艂a na bok. - Umiem szy膰 i uk艂ada膰 w艂osy. Moja pani, 艣wie膰 Panie nad jej dusz膮, mimo podesz艂ego wieku lubi艂a si臋 modnie ubiera膰 i czesa膰.
M贸j m膮偶 ci臋 zatrudni艂?
Tak, prosz臋 pani. Powiedzia艂, 偶e zapewne b臋dzie si臋 pani lepiej czu艂a w obecno艣ci m艂odszej pokojowej. Jemima by艂a bardzo rozczarowana, ale pani siostra powiedzia艂a, 偶e we藕mie j膮 na swoj膮 s艂u偶膮c膮, wi臋c przesta艂a si臋 martwi膰. - Sally Ann pracowa艂a r贸wnie szybko, jak m贸wi艂a; zawstydzona Miranda ju偶 po chwili sta艂a przed ni膮 zupe艂nie naga. S艂u偶膮ca poda艂a jej pi臋kn膮 jedwabn膮 koszul臋 nocn膮 z g艂臋bokim dekoltem i d艂ugimi r臋kawami. - A teraz niech pani usi膮dzie przed lustrem, to uczesz臋 pani w艂osy. Ale偶 pi臋kny maj膮 kolor. Jakby si臋 z艂oto ze srebrem pomiesza艂o.
Miranda siedzia艂a w ciszy i s艂ucha艂a paplaniny Sally Ann, wzrokiem wodz膮c po sypialni. Pod wysokimi oknami wychodz膮cymi na zach贸d sta艂y wy艣cie艂ane kozetki. 艢ciany pomalowano na odcie艅 bladoz艂oty, a sufit i boazeri臋 na bia艂o. Sypialni臋 wype艂nia艂y pi臋kne mahoniowe meble, ale jej uwag臋 przede wszystkim zwr贸ci艂o imponuj膮ce 艂o偶e - tak ogromnego, a do tego ze wspania艂ym baldachimem, Miranda jeszcze nigdy nie widzia艂a. Po jego obu stronach ustawiono nocne stoliki, a na nich srebrne lichtarze. Naprzeciw 艂o偶a zbudowano kominek ozdobiony motywami ro艣linnymi. Po jego lewej stronie sta艂 wielki fotel obity satyn膮, a po prawej stolik do kawy na trzech toczonych n贸偶kach. Zas艂ony na oknach kolorem i wzorem odpowiada艂y materii stanowi膮cej baldachim, a na pod艂odze le偶a艂 przepi臋kny z艂oto - bia艂y chi艅ski dywan.
- Ju偶, prosz臋 pani. Ale pi臋kne w艂osy, wygl膮da pani jak ksi臋偶niczka!
Miranda spojrza艂a na s艂u偶膮c膮. W艂a艣ciwie widzia艂a j膮 po raz pierwszy. Mocno zbudowana dziewczyna o poczciwej twarzy i ciep艂ym u艣miechu zrobi艂a na niej dobre wra偶enie. W艂osy mia艂a rude jak marchew, a oczy br膮zowe. Na bia艂ej jak 艣nieg twarzy widnia艂o mn贸stwo pieg贸w.
Dzi臋kuj臋, Sally Ann, ale wydaje mi si臋, 偶e moje w艂osy maj膮 do艣膰 dziwny kolor.
Czy ksi臋偶yc ma dziwny kolor?
Ale偶 z ciebie poetka - powiedzia艂a wzruszona Miranda.
Czy to ju偶 wszystko, prosz臋 pani?
Tak, mo偶esz odej艣膰, Sally Ann.
Kiedy Miranda zosta艂a sama, wsta艂a, by si臋 rozejrze膰. Po lewej stronie kominka zauwa偶y艂a drzwi. Pchn臋艂a je ostro偶nie i zajrza艂a do pomieszczenia, kt贸re skrywa艂y. To by艂a jej garderoba, w g艂臋bi za艣 znajdowa艂a si臋 garderoba Jareda, kt贸ra pachnia艂a tytoniem.
i m臋偶czyzn膮. Za偶enowana wysz艂a po艣piesznie i podesz艂a do okna. Niebo przybra艂o kolor lawendy i ognia, przechodz膮c w odcie艅 z艂oty i brzoskwiniowy tu偶 nad horyzontem, gdzie zachodzi艂o s艂o艅ce.
Us艂ysza艂a, jak powoli wchodzi do pokoju i nie poruszy艂a si臋. Przemierzy艂 cicho pok贸j i usiad艂 obok niej. Obj膮艂 j膮 w pasie i przyci膮gn膮艂 do siebie. W milczeniu patrzyli, jak odchodzi dzie艅, a niebo zmienia kolor na ciemny granat. W ko艅cu pojawi艂y si臋 gwiazdy. Jared delikatnie zsun膮艂 koszul臋 z ramienia 偶ony i poca艂owa艂 nag膮 sk贸r臋. Zadr偶a艂a, a on mrukn膮艂:
- Och, Mirando, nie b贸j si臋 mnie. Chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰.
Nic nie odpar艂a. Po chwili drugie rami臋 zosta艂o obna偶one i nagle koszula ze艣lizgn臋艂a si臋 w d贸艂. Jared wielkimi d艂o艅mi obj膮艂 jej piersi i ugniata艂 je lekko, a potem zacz膮艂 je ca艂owa膰, kiedy w obronnym ge艣cie odwr贸ci艂a si臋 do niego przodem.
- Och, prosz臋!
O co mnie prosisz? - mrukn膮艂. Wyczu艂a brandy i krzykn臋艂a zaskoczona:
Pi艂e艣!
Spojrza艂a gniewnie i oskar偶ycielsko, po czym odepchn臋艂a go od siebie.
Tak, pi艂em, dzikusko! Dla dodania sobie odwagi.
Jak to?
Ba艂em si臋, 偶e strac臋 do ciebie cierpliwo艣膰. Nie chcia艂em, 偶eby twoje protesty i wybuchy z艂o艣ci powstrzyma艂y mnie przed tym, co mam zamiar zrobi膰. Nie jestem pijany, Mirando, daleko mi do tego. Wypi艂em tylko jeden kieliszek, by nie ulec twoim pro艣bom.
Jak mo偶esz mnie pragn膮膰, wiedz膮c, 偶e ja nie pragn臋 ciebie?
Moja droga, przecie偶 ty nie wiesz, czego chcesz. Dziewice s膮 p艂ochliwe jak 艂anie. Kiedy si臋 je oswoi, same prosz膮 o jeszcze.
Wzi膮艂 Mirand臋 w ramiona i zani贸s艂 do 艂o偶a, na kt贸re bez chwili wahania rzuci艂 j膮 bezceremonialnie. Nie mia艂a dok膮d ucieka膰. Patrzyli na siebie przez chwil臋 oceniaj膮c sytuacj臋. Ona z desperacj膮 pr贸bowa艂a okry膰 czym艣 cia艂o, spogl膮da艂a na niego niepewnie, a on patrzy艂 na niewielkie piersi, kt贸re wznosi艂y si臋 i opada艂y z oburzenia. Chcia艂 je ca艂owa膰 i pie艣ci膰 bez ko艅ca.
Miranda po raz pierwszy przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie. Mia艂 szeroki tors i pot臋偶ne ramiona, p艂aski brzuch, w膮skie biodra i d艂ugie nogi. Jego klatk臋 piersiow膮 pokrywa艂y ciemne w艂osy, kt贸rych w膮skie pasmo 艂膮czy艂o si臋 z ciemnym tr贸jk膮tem poni偶ej p臋pka. Szybko oderwa艂a wzrok od tej cz臋艣ci cia艂a i spojrza艂a mu w twarz. Chcia艂a wsta膰, ale on szybko obszed艂 艂o偶e dooko艂a i obj膮艂 j膮 gwa艂townie. Zamkn膮艂 jej usta gor膮cym poca艂unkiem, a kiedy poczu艂 przyzwolenie, j臋zykiem zacz膮艂 delikatnie penetrowa膰 wn臋trze jej buzi.
Poczu艂a si臋 s艂aba, opad艂a na 艂o偶e wprost na jego twarde cia艂o. Czu艂a jak to cia艂o pulsuje i wrze. Jared g艂adzi艂 jej plecy, a potem przesun膮艂 d艂o艅 na po艣ladki. Miranda pr贸bowa艂a si臋 odsun膮膰, krzykn臋艂a:
- Nie!
W odpowiedzi po艂o偶y艂 si臋 na niej. Ca艂owa艂 jej oczy, nos, usta, piersi, a potem w臋drowa艂 w d贸艂 a偶 do brzucha. Z przera偶eniem chwyci艂a go za g艂ow臋. Delikatnie poszuka艂 palcami jej kobieco艣ci. Miranda musia艂a zagry藕膰 doln膮 warg臋, by nie krzykn膮膰.
Spokojnie, dzikusko - uspokaja艂 j膮. - Spokojnie, kochana.
Och, nie, prosz臋, nie - b艂aga艂a ze szlochem.
Cicho, dzikusko, nie zrobi臋 ci krzywdy. Chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰. Pozw贸l mi. B臋dzie bola艂o tylko przez chwil臋 - powiedzia艂 i delikatnie umie艣ci艂 poduszk臋 pod jej biodrami. - Nie b贸j si臋.
Poczu艂 smak krwi w ustach, kiedy poca艂owa艂 j膮 zn贸w. Potem czu艂 s艂ony pot na jej szyi i piersiach. Miranda przesta艂a si臋 opiera膰. Teraz nie rozumia艂a ju偶, przed czym si臋 tak broni艂a. Zapragn臋艂a zaspokoi膰 ten tajemniczy wewn臋trzny g艂贸d i odkry膰 tajemnic臋 mi艂o艣ci. Spojrza艂a mu w oczy obejmuj膮c go mocno i zrozumia艂a, jak wielka jest jego 偶膮dza, i ile wysi艂ku kosztuje go oczekiwanie.
- Kochaj si臋 ze mn膮 - szepn臋艂a. - Pragn臋 ci臋. Pochyli艂 si臋 nad ni膮, a w jego oczach odbija艂 si臋 blask ognia z kominka. Dotyka艂 jej delikatnej sk贸ry, a ca艂e jej wn臋trze wype艂nia艂o ciep艂o. U艣miecha艂 si臋, widz膮c jak twardniej膮 jej piersi, a ca艂e cia艂o porusza si臋 rytmicznie. Oddycha艂a szybko, a on z coraz wi臋kszym trudem wstrzymywa艂 si臋, by w ni膮 nie wtargn膮膰. Delikatnie wsun膮艂 d艂o艅 mi臋dzy jej uda. J臋kn臋艂a cicho.
- Spokojnie, ukochana - m贸wi艂 cicho i pie艣ci艂 jej kobieco艣膰.
Dr偶a艂a pod dotykiem jego palc贸w, gdy nagle poczu艂a go w 艣rodku i krzykn臋艂a z b贸lu. Znieruchomia艂.
- Och, ukochana, jeszcze tylko chwila - szepn膮艂 z po偶膮daniem. - Potem ju偶 b臋dzie przyjemnie. Przyrzekam.
Ca艂owa艂 jej usta, kiedy krzykn臋艂a po raz drugi, a potem delikatnie osusza艂 poca艂unkami jej policzki z 艂ez. Porusza艂 si臋 rytmicznie, a po chwili ona do艂膮czy艂a do niego, wypychaj膮c biodra w g贸r臋.
B贸l zaczyna艂 mija膰, a jej cia艂o ogarnia艂o nieznane uczucie spe艂nienia. Pragn臋艂a go, chcia艂a, by w niej by艂, chcia艂a sprawi膰 mu rozkosz i doznawa膰 jej od niego.
Widz膮c, jak traci na chwil臋 zmys艂y, jak na jej twarzy pojawia si臋 najpierw wyraz zdziwienia, a potem rado艣膰, Jared straci艂 kontrol臋.
- Och, moja dzikusko - j臋kn膮艂.
Odzyska艂 zmys艂y szybciej ni偶 ona, usiad艂 na 艂贸偶ku i przytuli艂 j膮 do siebie. Przykry艂 oboje ko艂dr膮 i zauwa偶y艂 stru偶k臋 krwi na jej udach. Och, dzikusko, pomy艣la艂, zabra艂em ci niewinno艣膰. Przesta艂a艣 ju偶 by膰 ma艂膮 dziewczynk膮. Chcesz czy nie, musisz sta膰 si臋 kobiet膮.
Poruszy艂a si臋. Otworzy艂a oczy i spojrza艂a na niego. Przez chwil臋 le偶eli w milczeniu. Dotkn臋艂a jego policzka.
Sprawi艂am ci przyjemno艣膰?
Nie wiedzia艂em, 偶e tego pragniesz, Mirando.
Na pocz膮tku nie, ale potem bardzo - przyzna艂a s艂odkim g艂osem. - Kiedy zrozumia艂am, jakie to cudowne uczucie, chcia艂am, 偶eby艣 ty czu艂 to samo.
Sprawi艂a艣 mi wielk膮 przyjemno艣膰, Mirando, a to dopiero pocz膮tek. Jest jeszcze wiele rzeczy, o kt贸rych nie wiesz...
- Poka偶 mi! - zawo艂a艂a. Za艣mia艂 si臋.
- Obawiam si臋, 偶e musisz troch臋 poczeka膰, poza tym jeste艣 jeszcze obola艂a.
Zapomnia艂a ju偶 o b贸lu. Chcia艂a zn贸w czu膰 ogie艅 w 偶y艂ach. Odsun臋艂a ko艂dr臋 i zamar艂a z przera偶enia.
- Krwawisz! - krzykn臋艂a.
Powstrzyma艂 艣miech i w duchu przekl膮艂 jej matk臋 za to, 偶e nic jej nie powiedzia艂a o utracie dziewictwa.
Nie, kochanie, to nie ja krwawi臋, tylko ty. Ale to si臋 ju偶 nie powt贸rzy. Kobieta krwawi tylko za pierwszym razem i tylko wtedy czuje b贸l. To dow贸d jej dziewictwa.
Jaredzie, czy wszystkie dziewcz臋ta s膮 takie niem膮dre w noc po艣lubn膮? Czego jeszcze nie wiem?
By艂a艣 bardziej niewinna ni偶 inne, ale w艂a艣nie tego pierwszej nocy oczekuje od 偶ony m膮偶. Teraz, kochanie, naucz臋 ci臋 wszystkiego, co powinna艣 wiedzie膰 - powiedzia艂 i poca艂owa艂 j膮 w czubek nosa.
Poczu艂 si臋 wspaniale, kiedy odda艂a poca艂unek. Dotkn膮艂 jej piersi, a ona pochwyci艂a jego g艂ow臋 i szepn臋艂a:
- Prosz臋.
Us艂ucha艂 jej pro艣by i z zapa艂em pie艣ci艂 ca艂e jej cia艂o, a偶 rozsun臋艂a zapraszaj膮co uda.
Och, dzikusko - szepn膮艂 zaskoczony jej po偶膮dliwo艣ci膮.
We藕 mnie, Jaredzie - nalega艂a. - Tak bardzo ci臋 pragn臋!
Nie m贸g艂 jej odm贸wi膰. Zaskoczony 艣wie偶o rozbudzonymi uczuciami m艂odej 偶ony, wszed艂 w ni膮 z rado艣ci膮, prowadz膮c do 艣wiata rozkoszy a偶 do utraty tchu.
Kiedy sko艅czy艂, le偶a艂a bez czucia z zamkni臋tymi oczami. Jeszcze przed chwil膮 by艂a niewinn膮 dziewic膮, a teraz...
Przytuli艂 j膮 do siebie. J臋kn臋艂a cicho. Odsun膮艂 pasmo w艂os贸w z jej czo艂a. Otworzy艂a oczy i zar贸偶owi艂a si臋 na wspomnienie tego, co przed chwil膮 czu艂a.
Mirando, moja droga, nie spodziewa艂em si臋, 偶e b臋d臋 mia艂 偶on臋 z takim temperamentem.
呕artujesz sobie ze mnie.
Wcale nie. Zaskoczy艂a mnie tylko twoja reakcja.
Czy co艣 zrobi艂am 藕le?
Wr臋cz przeciwnie - powiedzia艂 i poca艂owa艂 j膮 w czo艂o. - Prze艣pij si臋 teraz. Kiedy si臋 obudzisz, zjemy kolacj臋, a potem mo偶e popracujemy nad twoim nowym talentem.
Jeste艣 z艂o艣liwy - szepn臋艂a zm臋czona.
A ty cudowna - odpar艂, przytulaj膮c j膮 i okrywaj膮c ko艂dr膮.
Zasn臋艂a natychmiast, a on patrzy艂 na ni膮 przez chwil臋, po czym sam zamkn膮艂 oczy.
Przespali oboje ca艂膮 noc. Jared obudzi艂 si臋 wraz z pierwszymi promieniami s艂o艅ca wpadaj膮cymi do sypialni. Przez chwil臋 le偶a艂 bez ruchu, a potem zrozumia艂, 偶e Mirandy nie ma w 艂贸偶ku. Us艂ysza艂 szuranie w pomieszczeniu obok, przeci膮gn膮艂 si臋 leniwie i wsta艂.
Dzie艅 dobry, 偶ono - zawo艂a艂 weso艂o, nalewaj膮c do miski wod臋 z dzbanka stoj膮cego na stoliku.
Dzie艅 dobry.
Cholera, woda jest zimna, Mirando... - krzykn膮艂 i zajrza艂 do jej garderoby.
Nie wchod藕! - wrzasn臋艂a. - Nie jestem ubrana!
Otworzy艂 drzwi na o艣cie偶 i wszed艂 do 艣rodka. Odsun膮艂 lnian膮 szmatk臋, kt贸r膮 si臋 przykry艂a, i powiedzia艂:
- Nie powinno by膰 mi臋dzy nami udawanej wstydliwo艣ci. Masz pi臋kne cia艂o i lubi臋 na nie patrze膰. Jeste艣 moj膮 偶on膮!
Nic nie powiedzia艂a, tylko wpatrywa艂a si臋 w jego nagie cia艂o. Jego m臋sko艣膰 by艂a zn贸w pobudzona.
Do diaska, dzikusko, ale偶 ty masz na mnie wp艂yw.
Nie dotykaj mnie!
Dlaczego, moja 偶ono?
Jest ju偶 dzie艅!
W samej rzeczy! - odpar艂 i zrobi艂 krok w jej stron臋. Uciek艂a z garderoby z krzykiem.
Wzruszy艂 ramionami, wzi膮艂 dzbanek z ciep艂膮 wod膮 do swojej garderoby i umy艂 si臋 szybko. Spokojnie wr贸ci艂 do sypialni, gdzie Miranda pr贸bowa艂a w po艣piechu si臋 ubra膰.
Podszed艂 do niej, obj膮艂 j膮 wp贸艂 i jednym zwinnym ruchem rozpi膮艂 koszul臋. Zacz膮艂 pie艣ci膰 jej piersi.
Och - j臋kn臋艂a i odwr贸ci艂a si臋.
Jeste艣 potworem, besti膮, zwierz臋ciem - m贸wi艂a, uderzaj膮c bez艂adnie r臋koma w jego tors.
Jestem m臋偶czyzn膮, moja droga, twoim m臋偶em! Chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰 i nic mnie od tego nie odwiedzie!
Z pasj膮 ca艂owa艂 jej usta, sprawiaj膮c, 偶e 偶y艂y dziewczyny wype艂ni艂y ogie艅 i nieopisana s艂odycz.
Zani贸s艂 j膮 do 艂o偶a i po艂o偶y艂 si臋 na niej. Teraz ca艂owa艂 ju偶 delikatnie, r臋koma pieszcz膮c jej po艣ladki, brzuch i plecy. Nagle niespodziewanie jego j臋zyk znalaz艂 si臋 na jej udach. Miranda krzykn臋艂a:
Nie, Jared!
Dobrze, moja droga, ale kiedy艣 i tak to zrobi臋, a potem b臋dziesz prosi艂a o wi臋cej.
Wszed艂 w ni膮 po艣piesznie i porusza艂 si臋 艂agodnie, a偶 poczu艂, 偶e wznios艂a si臋 na szczyt po偶膮dania, a wtedy sam m贸g艂 si臋 do niej przy艂膮czy膰.
Miranda ockn臋艂a si臋 s艂aba, ale jednocze艣nie spokojna.
- Wci膮偶 uwa偶am, 偶e jeste艣 besti膮 - mrukn臋艂a m臋偶owi do ucha, obejmuj膮c go czule.
Za艣mia艂 si臋.
Kochali艣my si臋 w bia艂y dzie艅, a 艣ciany domu dalej stoj膮.
Grzeszniku! - sykn臋艂a, odsuwaj膮c si臋 od niego. - Nie masz za grosz wstydu?
Nie, dzikusko. Ani troch臋. Jestem g艂odny.
Co takiego? Zn贸w?
Musz臋 co艣 zje艣膰, moja droga. Przykro mi, 偶e ci臋 rozczarowuj臋, ale ch臋tnie to naprawi臋 po 艣niadaniu - powiedzia艂 ze 艣miechem i wsta艂. - Ka偶臋 ci przynie艣膰 艣niadanie do 艂贸偶ka. Musisz odpocz膮膰, Mirando, bo zamierzam dobrze wykorzysta膰 czas przed powrotem twojej matki i siostry.
Patrzy艂a na m臋偶a, jak znika w drzwiach swojej garderoby. Le偶a艂a na 艂贸偶ku zm臋czona, ale szcz臋艣liwa. By艂 porywczy, lecz chyba zaczyna艂a lubi膰 t臋 jego cech臋. Oczywi艣cie, nie mia艂a mu zamiaru o tym m贸wi膰, przynajmniej na razie.
ROZDZIA艁 5
Ka偶dy kolejny dzie艅 miodowego miesi膮ca by艂 lepszy od poprzedniego. Miranda, cho膰 na pocz膮tku bardzo p艂ochliwa, z czasem zacz臋艂a si臋 przyzwyczaja膰 do obecno艣ci Jareda w Wyndsong, w jej sypialni i w jej domu.
W dzie艅 Bo偶ego Narodzenia Jared obudzi艂 si臋 i przez na wp贸艂przymkni臋te powieki zobaczy艂, jak Miranda przygl膮da mu si臋 uwa偶nie, le偶膮c obok i podpieraj膮c si臋 na 艂okciu. W jasnoniebieskiej koszuli nocnej, zapi臋tej skromnie a偶 pod szyj臋, wygl膮da艂a uroczo.
Jej jasne w艂osy sp艂ywa艂y lu藕no na poduszk臋. Ten uroczy widok pobudzi艂 jego zmys艂y. Wieczorem sam rozpl贸t艂 jej warkocze i rozczesywa艂 pasma w艂os贸w, a ona 艣mia艂a si臋 zalotnie.
Miranda wci膮偶 go obserwowa艂a. W ko艅cu dotkn臋艂a delikatnie jego twarzy. Ku swemu najwy偶szemu zdziwieniu zobaczy艂 w jej oczach zupe艂nie nowy wyraz. Ona si臋 we mnie zakocha艂a, pomy艣la艂. Zawsze nudzi艂y go zakochane w nim kobiety, ale tym razem chcia艂, by jego 偶ona cho膰 troch臋 si臋 zadurzy艂a. Mie膰 j膮 ca艂膮 dla siebie.
Dotkn膮艂 jej twarzy.
- Och! - szepn臋艂a i zar贸偶owi艂a si臋 zawstydzona, jakby j膮 przy艂apano na czym艣 nieprzyzwoitym. - Od jak dawna nie 艣pisz?
W艂a艣nie si臋 obudzi艂em - sk艂ama艂. - Weso艂ych 艣wi膮t, Mirando.
Weso艂ych 艣wi膮t, m臋偶u.
Pobieg艂a do garderoby i wr贸ci艂a rozradowana z ozdobnie zapakowanym prezentem.
- To dla ciebie, Jaredzie.
Usiad艂 i odpakowa艂 podarek. W 艣rodku by艂a wyszywana w motywy ro艣linne kamizelka z satyny, ozdobiona zielonymi guzikami, oraz kilka par grubych po艅czoch. Duma, jaka malowa艂a si臋 na obliczu dziewczyny 艣wiadczy艂a o tym, 偶e zrobi艂a je sama. Wzruszy艂 si臋.
Ale偶 to wspania艂e - powiedzia艂. - Zabior臋 to w przysz艂ym roku do Londynu i w艂o偶臋 kamizelk臋, by pokaza膰 d偶entelmenom w klubie White's. Wszyscy b臋d膮 mi zazdro艣cili.
Naprawd臋 ci si臋 podoba? - zawo艂a艂a, uradowana jak ma艂a dziewczynka, a potem, opanowawszy si臋, doda艂a: - Mam nadziej臋, 偶e po艅czochy r贸wnie偶 ci si臋 podobaj膮.
Oczywi艣cie, moja pani. Cieszy mnie, 偶e zada艂a艣 sobie tyle trudu i zrobi艂a艣 je sama.
- A ty nic dla mnie nie masz? Za艣mia艂 si臋.
- Mirando! Mirando! Kiedy ju偶 my艣l臋, 偶e wydoro艣la艂a艣, zn贸w zaczynasz zachowywa膰 si臋 jak dziecko. Tak, zach艂anny dzieciaku, oczywi艣cie, 偶e mam co艣 dla ciebie. Id藕 do mojej garderoby i wyjmij z dolnej szuflady dwa pude艂ka. Dam ci je tutaj.
Za chwil臋 by艂a ju偶 z powrotem. Na wi臋kszym pude艂ku zauwa偶y艂a parysk膮 sygnatur臋, mniejsze opatrzono znakiem firmy jubilerskiej z Londynu.
No, kt贸re ma by膰 pierwsze? - zapyta艂 Jared z u艣miechem.
Mniejsze ma na pewno wi臋ksz膮 warto艣膰 - powiedzia艂a z przekonaniem.
Westchn臋艂a z zachwytem, kiedy otworzy艂a pude艂ko. W 艣rodku, na satynowej wy艣ci贸艂ce, le偶a艂a kamea - jasny profil greckiej damy na koralowym tle. Na szyi mia艂a z艂oty 艂a艅cuszek z brylantem. Brosza by艂a niezwyk艂a. Miranda wiedzia艂a, 偶e musia艂a kosztowa膰 fortun臋. Wyj臋艂a j膮 z pude艂ka i, przypinaj膮c do nocnej koszuli, powiedzia艂a:
To najpi臋kniejsza rzecz, jak膮 kiedykolwiek dosta艂am.
Widzia艂em j膮 w Londynie w zesz艂ym roku i kiedy ci臋 pozna艂em, zaraz po ni膮 pos艂a艂em. Mia艂em nadziej臋, 偶e zd膮偶膮 mi j膮 przys艂a膰 przed 艣wi臋tami. Otw贸rz drugie pude艂ko.
Jeszcze ci nie podzi臋kowa艂am za pierwszy prezent.
S艂owa nie s膮 tu potrzebne, bo widz臋 wdzi臋czno艣膰 w twoich pi臋knych oczach, moja s艂odka. Otw贸rz pude艂ko od madame Denise.
Miranda zn贸w westchn臋艂a z zachwytu, kiedy otworzy艂a drugie pud艂o i wyj臋艂a ze 艣rodka przepi臋kny jedwabny szlafrok ozdobiony delikatnym futrem.
Nie m贸w tylko, 偶e widzia艂e艣 taki w Pary偶u.
Kupowa艂em ju偶 takie stroje u madame Denise. Oczywi艣cie dla Bess i Charity - doda艂 z uwodzicielskim u艣miechem, ale jej spojrzenie sygnalizowa艂o, 偶e mu nie uwierzy艂a.
Zdaje si臋, 偶e babka van Steen ma co do ciebie racj臋. Jeste艣 hultajem!
Nowy rok 1812 nadszed艂 wraz z silnymi sztormami. Z Torwyck dosz艂y wie艣ci, 偶e mieszka艅cy s膮 zasypani 艣niegiem, a Dorothea i Amanda nie wr贸c膮 do domu przed wiosn膮, czyli dopiero kiedy stopnieje l贸d na rzece i zatoce.
Wszystko doko艂a by艂o bia艂e i ciche. Czasem trafia艂y si臋 s艂oneczne dni, a niebo tak niebieskie jak w lecie.
Cz臋艣ciej jednak niebo robi艂o si臋 szare, a na dworze szala艂a wichura. Lasy pokrywa艂 艣nieg, jedyn膮 ziele艅 w zasi臋gu wzroku stanowi艂y 艣wierki, kt贸re chwia艂y si臋 na wietrze na zachodnim kra艅cu wyspy. Na zamarzni臋tych bagnach zimowa艂y dzikie g臋si, 艂ab臋dzie i kaczki. W gospodarstwie konie i byd艂o wiod艂y nudne 偶ycie, przerywane tylko por膮 karmienia i pojawieniem si臋 od czasu do czasu podw贸rzowych kot贸w. Wszyscy marzyli o lecie.
Na pocz膮tku Miranda dziwnie si臋 czu艂a z dala od rodziny. Nigdy si臋 z ni膮 na tak d艂ugo nie rozstawa艂a. Nawet Wyndsong wydawa艂o jej si臋 dziwne. Nie mog艂a si臋 przyzwyczai膰, 偶e teraz to ona, a nie mama, by艂a pani膮 domu. Dobre rady Jareda bardzo jej pomaga艂y w przej臋ciu obowi膮zk贸w.
W ko艅cu nadszed艂 marzec i odwil偶. Wyspa wygl膮da艂a teraz jak g贸ra b艂ota na 艣rodku morza. Pod koniec miesi膮ca zacz臋艂y przylatywa膰 ptaki i zakwit艂y pierwsze kwiaty. 艁膮ki przybra艂y kolor 艣wie偶ej zieleni. 殴rebaki i cielaki ogl膮da艂y z niedowierzaniem nowy kolorowy 艣wiat, a wkr贸tce wypu艣ci艂y si臋 na 艂膮ki pod czujnym okiem matek.
Si贸dmego kwietnia Miranda obchodzi艂a osiemnaste urodziny. Tego dnia po po艂udniu do domu wr贸ci艂y jej matka i siostra. Bli藕niaczki zawsze obchodzi艂y urodziny razem, nawet kiedy jedna z nich mia艂a osp臋, a druga 艣wink臋. Na honorowym miejscu siadywa艂 ojciec, a dziewczynki po jego obu stronach. Dzi艣 jego miejsce zaj膮艂 Jared. Naprzeciw usiad艂a Miranda. Mia艂a na sobie prezent od m臋偶a, naszyjnik z szafir贸w.
Pan domu z u艣miechem s艂ucha艂 bezustannej paplaniny trzech kobiet, kt贸re pr贸bowa艂y opowiedzie膰 sobie wszystko, co si臋 zdarzy艂o tej zimy.
- Ja mia艂am cudown膮 zim臋 tu, w Wyndsong, z moim m臋偶em. To by艂 najd艂u偶szy miesi膮c miodowy, jaki mo偶na sobie wyobrazi膰 - powiedzia艂a Miranda, a Amanda zachichota艂a.
Ale偶 Mirando, nie s膮dz臋, by tw贸j m膮偶 pochwala艂 takie nieprzyzwoite zachowanie - zauwa偶y艂a oburzona Dorothea.
Wr臋cz przeciwnie, Doro, sam j膮 do tego zach臋cam.
Miranda zarumieni艂a si臋, ale w k膮cikach jej ust pojawi艂 si臋 u艣mieszek. Matka chcia艂a, by jej c贸rka by艂a ci膮gle ma艂膮 dziewczynk膮. Uwaga Jareda wyra藕nie nie spodoba艂a si臋 Dorothei. Nie ucieszy艂a jej r贸wnie偶 reakcja Amandy, kt贸ra z rado艣ci膮 popiera艂a m艂odych. Dorothea poczu艂a si臋 staro, a na to nie mia艂a ochoty. Postanowi艂a zmieni膰 temat.
Na c贸偶 - zacz臋艂a, mn膮c pulchnymi d艂o艅mi lnian膮 serwetk臋 - i tak nie pozostan臋 tu d艂ugo, moi drodzy. Najlepsza te艣ciowa to taka, kt贸ra przyje偶d偶a na kr贸tko.
Ale偶 Doro, zawsze jeste艣 tu mile widziana. Wiesz dobrze, 偶e to prawda.
Dzi臋kuj臋, Jaredzie, ale musz臋 wam co艣 powiedzie膰. Wysz艂am za Toma do艣膰 m艂odo i wci膮偶 nie jestem stara. Tej zimy, podczas wizyty u brata, sporo czasu sp臋dzi艂am ze starym przyjacielem rodziny, Pieterem van Notelmanem. Jest wdowcem. Ma pi臋cioro dzieci, z kt贸rych tylko najstarsze za艂o偶y艂o ju偶 w艂asn膮 rodzin臋. Tu偶 przed powrotem do Wyndsong pan Notelman uczyni艂 mi ten honor i poprosi艂 mnie o r臋k臋, a ja go przyj臋艂am.
- Mamo! - wykrzykn臋艂y rado艣nie obie c贸rki. Dorothea by艂a bardzo zadowolona z reakcji dziewcz膮t.
Gratulacje! - zawo艂a艂 weso艂o Jared.
Gdzie偶 on mieszka, ten Notelman, mamo? - zapyta艂a Miranda.
Jest w艂a艣cicielem Highlands. By艂y艣cie tam cztery lata temu na przyj臋ciu.
- Ach tak, to ten wielki dom nad jeziorem, w g贸rach Shawgunk, niedaleko Torwyck. Syn pa艅stwa Notelman wygl膮da艂 jak wielka 偶aba i ci膮gle pr贸bowa艂 zaci膮gn膮膰 mnie lub Amand臋 do ciemnej biblioteki, 偶eby si臋 ca艂owa膰.
Amanda roze艣mia艂a si臋 na to wspomnienie.
- Uda艂o mu si臋 mnie poca艂owa膰. Krzykn臋艂am g艂o艣no, a wtedy Miranda przybieg艂a mi na ratunek i podbi艂a mu oko. Do ko艅ca przyj臋cia musia艂 si臋 wszystkim t艂umaczy膰, 偶e wpad艂 na drzwi.
Jared za艣mia艂 si臋 szczerze.
Zdaje si臋, go艂膮beczko, 偶e ca艂us skradziony tobie by艂 tego wart. Lord to szcz臋艣ciarz.
Przykro mi s艂ysze膰 o tym po tylu latach, zw艂aszcza 偶e ten ch艂opiec zgin膮艂 w wypadku na 艂odzi. To w艂a艣nie jego 艣mier膰 wprawi艂a w melancholi臋 偶on臋 Pietera. Zmar艂a po d艂ugiej chorobie. To by艂 jej jedyny syn.
A c贸rki s膮 r贸wnie pi臋kne jak zmar艂y brat - rzuci艂a z艂o艣liwie Amanda.
To niegrzeczne! - oburzy艂a si臋 Dorothea.
Kiedy ma si臋 odby膰 tw贸j 艣lub, mamo? - zapyta艂a Miranda, by uspokoi膰 matk臋.
Pod koniec lata, kiedy wr贸cimy z Londynu, kochanie. Nie mog艂abym wyj艣膰 za Pietera, p贸ki Amanda nie b臋dzie 偶on膮 Adriana.
Jared odetchn膮艂 g艂臋boko. Nie chcia艂 dzi艣 o tym m贸wi膰, ale nie mia艂 wyj艣cia.
- Amanda nie mo偶e pop艂yn膮膰 do Londynu. Nikt z nas nie mo偶e. Nie teraz. Odk膮d prezydent wyda艂 dekret o zakazie handlu z Angli膮, 偶aden statek tam nie dop艂yn膮艂. Francuzi niszcz膮 nasze 偶aglowce. To zbyt niebezpieczne, moje drogie panie. Dzi艣 dosta艂em gazety z Nowego Jorku. Nasz ambasador powr贸ci艂 z Anglii.
Nie mo偶emy? - Miranda by艂a w艣ciek艂a. - Amanda musi znale藕膰 si臋 w Londynie dwudziestego 贸smego czerwca na swoim 艣lubie!
To niemo偶liwe, dzikusko - odpar艂 Jared tak stanowczo, 偶e Amanda zacz臋艂a 艂ka膰, a Jared spojrza艂 na ni膮 ze wsp贸艂czuciem. - Przykro mi, go艂膮beczko.
Przykro ci! - wrzasn臋艂a Miranda. - Niszczysz ca艂e jej 偶ycie i m贸wisz, 偶e ci przykro? Ju偶 rok temu zam贸wili艣my msz臋 w ko艣ciele, sukienka b臋dzie na ni膮 czeka艂a u madame Charpentier do ostatecznej przymiarki!
Je艣li Adrian j膮 kocha, to poczeka. Je艣li nie, to lepiej, 偶eby 艣lub w og贸le si臋 nie odby艂.
Och - j臋kn臋艂a Amanda.
Adrian b臋dzie czeka艂 - rzuci艂a Miranda - ale jego mama nie. Nie spodoba艂y jej si臋 zar臋czyny z dziewczyn膮 z kolonii, jak j膮 wci膮偶 nazywa艂a. Adrian uwielbia Amand臋, b臋dzie dla niej doskona艂ym m臋偶em, ale lady Swynford jest uparta. Je艣li Amanda przesunie dat臋 艣lubu, jego matka b臋dzie mia艂a pretekst, by ich na zawsze rozdzieli膰. Adrian o偶eni si臋 z jak膮艣 potuln膮 panienk膮, kt贸ra b臋dzie bardziej odpowiada艂a jego matce.
Amanda szlocha艂a g艂o艣no.
- W ka偶dej chwili mo偶e wybuchn膮膰 wojna - odpar艂 Jared.
I w艂a艣nie dlatego Amanda powinna si臋 jak najszybciej znale藕膰 w Londynie. Wojna nie ma z nami nic wsp贸lnego. Je艣li niem膮drzy ludzie rz膮dz膮cy Ameryk膮 i Angli膮 chc膮 ze sob膮 walczy膰, to niech walcz膮, ale Amanda i Adrian musz膮 wzi膮膰 艣lub.
Statki tam nie p艂ywaj膮 - argumentowa艂 rozz艂oszczony Jared.
Ty masz statki! Dlaczego nie mo偶esz pos艂a膰 jednego z nich? - nalega艂a.
- Poniewa偶 nie chc臋 偶adnego straci膰 i nara偶a膰 za艂ogi nawet dla ciebie, moja droga 偶ono.
I tak pop艂yniemy - us艂ysza艂 w odpowiedzi.
Nie ma mowy! - rzuci艂 na koniec.
Mirando! Jaredzie! Tak si臋 nie godzi - uspokaja艂a ich Dorothea.
Mamo! B膮d藕 cicho! - rzuci艂a w jej stron臋 Miranda.
Och, Adrianie, m贸j Adrianie - szlocha艂a Amanda.
Do diaska! Zamilczcie, wszystkie! Chc臋 mie膰 troch臋 spokoju we w艂asnym domu! - rykn膮艂 Jared.
Nie b臋dzie w tym domu ani troch臋 spokoju, je艣li nas nie dowieziesz do Anglii na 艣lub - ostrzega艂a go Miranda.
Czy to gro藕ba, moja droga?
Czy偶bym wyrazi艂a si臋 niejasno?
Amanda j臋kn臋艂a po raz ostatni i odesz艂a od sto艂u. Miranda rzuci艂a jeszcze jedno gro藕ne spojrzenie na m臋偶a i pobieg艂a za ni膮.
- Zdaje si臋, 偶e tort urodzinowy zjemy p贸藕niej - stwierdzi艂a powa偶nym tonem Dorothea, a kiedy Jared wybuchn膮艂 艣miechem, spojrza艂a na niego zdziwiona. Nie by艂a przyzwyczajona do takich k艂贸tni.
Miranda pociesza艂a siostr臋, kiedy znalaz艂y si臋 ju偶 w jej pokoju.
Nie martw si臋, Mandy, wyjdziesz za Adriana. Obiecuj臋 ci to.
Jak to zrobisz? S艂ysza艂a艣, co m贸wi艂 Jared. Do Anglii nie p艂yn膮 偶adne statki!
Na pewno jakie艣 p艂yn膮, siostrzyczko, tylko trzeba je znale藕膰.
Jared nas nie pu艣ci.
Nie martw si臋. Nied艂ugo b臋dzie musia艂 jecha膰 do Plymouth. Od艂o偶y艂 wyjazd ze wzgl臋du na nasze urodziny, ale za kilka dni na pewno pojedzie. Wyjdziesz za m膮偶 wed艂ug planu, obiecuj臋.
Zawsze dotrzymujesz obietnicy, Mirando. Obawiam si臋 jednak, 偶e teraz ci si臋 to nie uda.
Troch臋 wiary, siostro. Jared s膮dzi, 偶e mnie udomowi艂, ale nied艂ugo zobaczy, 偶e si臋 myli - powiedzia艂a Miranda i u艣miechn臋艂a si臋 tajemniczo.
Nie mamy pieni臋dzy. Jared za wszystko p艂aci.
Zapominasz, 偶e dzi艣 dostan臋 po艂ow臋 fortuny taty i b臋d臋 mog艂a z ni膮 zrobi膰, co chc臋. Pozosta艂e pieni膮dze otrzymam, kiedy sko艅cz臋 dwadzie艣cia jeden lat. B臋d臋 wtedy bogat膮 kobiet膮, a bogate kobiety dostaj膮 zawsze to, czego chc膮.
A co b臋dzie, je艣li Jared ma racj臋 i wkr贸tce wybuchnie wojna mi臋dzy Angli膮 i Ameryk膮?
Co za dyrdyma艂y! Je艣li nie pojedziesz, stracisz Adriana. Jared zrz臋dzi jak starzec.
Po chwili us艂ysza艂y pukanie i w uchylonych drzwiach pojawi艂a si臋 g艂owa Jemimy.
Pan Jared kaza艂 wam zej艣膰 do salonu na kaw臋 i ciasto.
Ju偶 idziemy - odpar艂a potulnie Miranda, a kiedy drzwi si臋 zamkn臋艂y, doda艂a: - Zachowuj si臋, jakby艣 by艂a za艂amana, ale podporz膮dkowana 偶yczeniom Jareda. Ja zrobi臋 to samo.
Obie siostry zesz艂y na d贸艂, gdzie czekali ju偶 na nich Jared i matka. Miranda usiad艂a przy stole i ukroi艂a sobie kawa艂ek ciasta.
- Mamo, nalejesz mi kawy?
Oczywi艣cie, moja droga. Jared spojrza艂 na ni膮 podejrzliwie.
Czy偶by艣 tak szybko spotulnia艂a?
Nie - odpar艂a arogancko. - Moim zdaniem nie masz racji. Rujnujesz szcz臋艣cie Amandy, ale co mam pocz膮膰, je艣li nie chcesz nas zabra膰 do Anglii?
Ciesz臋 si臋, 偶e dojrza艂a艣 ju偶 do tego, by uszanowa膰 moje decyzje.
Wola艂abym, 偶eby艣 zmieni艂 zdanie - powiedzia艂a cicho.
- Kochanie, to wina tego, co si臋 dzieje na 艣wiecie, nie moja. Jutro jad臋 do Plymouth, ale po moim powrocie, je艣li wszystko si臋 uspokoi, natychmiast ruszamy do Anglii. Je艣li wojna oka偶e si臋 nieunikniona, sam napisz臋 do lorda Swynforda w imieniu Amandy.
Ledwie jacht Dunham贸w opu艣ci艂 port w zatoce Little North, a Miranda ju偶 jecha艂a konno do Pineneck Cove, gdzie trzyma艂a w艂asn膮 艂贸d藕. Po偶eglowa艂a przez zatok臋 do Oysterponds, zacumowa艂a i posz艂a do tawerny. Mimo ch艂opi臋cego przebrania wida膰 by艂o z daleka, 偶e nie jest m臋偶czyzn膮, wi臋c kobiety we wsi szepta艂y oburzone.
Kiedy wesz艂a do tawerny i ruszy艂a w stron臋 wyszynku, w艂a艣ciciel natychmiast podbieg艂, by j膮 powstrzyma膰.
~ Ale偶 panienko, nie mo偶e panienka tu wej艣膰!
- Dzie艅 dobry, Eli Latham, a to dlaczego?
- Niech panienka, a w艂a艣ciwie pani, b臋dzie rozs膮dna. Niech pani wejdzie do jadalni. Do wyszynku kobietom nie wolno.
Posz艂a za nim do pomieszczenia obok, w kt贸rym sta艂y d臋bowe sto艂y, 艂awki i p贸艂ki pe艂ne naczy艅. Miranda usiad艂a razem z gospodarzem i jego 偶on膮 przy stole. Nikogo tu poza nimi nie by艂o.
Czy s膮 na nabrze偶u jakie艣 angielskie statki, Eli?
Co takiego? - m臋偶czyzna spojrza艂 na ni膮 z niewinn膮 min膮.
Do diaska, cz艂owieku, nie jestem ze stra偶y granicznej! Nie wmawiaj mi, 偶e herbata, kawa i kakao spadaj膮 ci z nieba, bo i tak nie uwierz臋. Wiem, 偶e angielskie i ameryka艅skie statki handlowe zawijaj膮 tu mimo blokady. Potrzebny mi angielski statek.
Po co? - zapyta艂 Eh Latham.
Amanda ma 艣lub w Londynie dwudziestego 贸smego czerwca. Przez t臋 przekl臋t膮 blokad臋 m贸j m膮偶 upar艂 si臋, 偶e nie mo偶emy jecha膰, ale my musimy!
No, nie wiem, panienko Mirando, je艣li pani m膮偶 si臋 nie zgadza...
Eh, prosz臋. To wa偶ne dla Amandy. Jest zdruzgotana. Zupe艂nie si臋 za艂amie, je艣li nie dotrzemy na czas do Anglii. Co nas obchodzi polityka?
No, jest jeden statek, kt贸ry by m贸g艂 was tam bezpiecznie dowie藕膰. To w艂asno艣膰 jakiego艣 mo偶nego lorda.
Jak si臋 nazywa?
Nie tak szybko, panienko. Nie mog臋 pani poda膰 jego nazwiska, p贸ki si臋 nie dowiem, czy zechce wzi膮膰 pasa偶er贸w - odrzek艂 Eli, spogl膮daj膮c na 偶on臋.
Wi臋c niech si臋 ze mn膮 spotka w Wyndsong.
W domu?
Oczywi艣cie, 偶e w domu, Eli - dziewczyna roze艣mia艂a si臋, zrozumiawszy jego obawy. - M贸j m膮偶 wyjecha艂 dzi艣 do Plymouth. Wr贸ci dopiero za dziesi臋膰 dni.
Nie wiem, czy to w porz膮dku - oci膮ga艂 si臋 stary.
Prosz臋, Eli. To nie 偶aden kaprys. To dla Amandy. Ja nie musz臋 ju偶 nigdy w 偶yciu ogl膮da膰 Londynu. To brudne i zat艂oczone miasto. Ale mojej siostrze p臋knie serce, je艣li nie po艣lubi lorda Adriana Swynforda.
Powiedz temu Anglikowi, 偶eby si臋 z nimi skontaktowa艂, Eli. Nie chc臋 mie膰 na sumieniu szcz臋艣cia tej s艂odkiej dziewczyny - powiedzia艂a jego 偶ona. - Do widzenia, panno Mirando.
Do widzenia, Rachel. Dzi臋kuj臋, 偶e si臋 za nami wstawi艂a艣.
Mama wie, 偶e to robicie?
- Dowie si臋. Zabieramy j膮 ze sob膮. Nie mo偶emy jecha膰 bez opieki.
Nie b臋dzie zadowolona. Podobno mia艂a ponownie wyj艣膰 za m膮偶.
Sk膮d wy to, do diaska... och tak, Jemima, oczywi艣cie.
To moja siostra. Kiedy ma wolne, nocuje u nas. Teraz niech panienka wraca do domu. Eh porozmawia z tym lordem ze statku.
Nie mam zbyt wiele czasu, Rachel. Powinnam wyjecha膰 tydzie艅 przed przyjazdem m臋偶a.
Pewnie za panienk膮 pop艂ynie. Jeszczem nigdy nie widzia艂a, 偶eby m臋偶czyzna tak szala艂 za kobiet膮, jak on za panienk膮.
Jared? - zapyta艂a szczerze zdziwiona Miranda.
Nie m贸wi艂 panience, 偶e j膮 kocha?
Nie.
A panienka jemu?
Nie.
Rachela roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.
- Przecie偶 to wida膰 na pierwszy rzut oka, 偶e on pani膮 kocha, a pani jego, ale wy oboje jeste艣cie zbyt uparci, 偶eby si臋 do tego przyzna膰. Mama panience nigdy nie m贸wi艂a, 偶e szczero艣膰 to podstawa dobrego ma艂偶e艅stwa? Jak ju偶 panienk臋 dogoni, niech mu to panienka powie, a na pewno uniknie panienka lania, bo na pewno b臋dzie mia艂 ochot臋 pani膮 spra膰. - Starsza pani u艣cisn臋艂a Mirand臋. - A teraz zmykaj do domu, dziewczyno. Eli wszystko za艂atwi.
Miranda wr贸ci艂a na Wyndsong. Powoli jecha艂a konno w stron臋 domu, my艣l膮c o tym, co powiedzia艂a jej Rachela Latham. Czy偶by Jared j膮 kocha艂? Jak to mo偶liwe? Nigdy jej tego nie m贸wi艂, zawsze j膮 krytykowa艂 i 偶artowa艂 sobie z niej. Co si臋 za艣 tyczy tych bezpodstawnych oskar偶e艅 Racheli, jakoby ona sama mia艂a kocha膰 Jareda, to brednie. To arogancki, uparty cz艂owiek i chocia偶 go nie nienawidzi艂a, to... Zatrzyma艂a si臋 zdezorientowana. Je艣li nie nienawi艣膰, to co w艂a艣ciwie do niego czu艂a? Ju偶 sama nie wiedzia艂a. Z艂a na siebie ruszy艂a galopem w stron臋 domu.
Kim jest ten kapitan? - zapyta艂a siostra.
Lathamowie nie chcieli mi powiedzie膰, ale przyrzekali, 偶e mo偶na na nim polega膰.
A je艣li nie? Mo偶e nas zniewoli膰 i sprzeda膰 na targu. Podobno na plantacjach w Zachodnich Indiach szukaj膮 m艂odych bia艂ych niewolnic.
Dobry Bo偶e, Amando! Kto ci naopowiada艂 takich rzeczy?
Oczywi艣cie Suzanna. To dziewczyna, kt贸r膮 oskar偶ono o kradzie偶 konia. Nie ukrad艂a go, tylko po偶yczy艂a, ale w艂a艣ciciel i tak poda艂 j膮 do s膮du. Aresztowano j膮 i skazano na niewol臋. Sprzedano j膮 do Zachodnich Indii. Kiedy w ko艅cu uda艂o jej si臋 przemyci膰 list, napisa艂a rodzinie, 偶e zmuszaj膮 j膮 do 艂膮czenia si臋 z bia艂ymi m臋偶czyznami, by rodzi膰 im dzieci. Podobno, kiedy to pisa艂a, by艂a przy nadziei, a jedno dziecko ju偶 mia艂a.
Miranda wzruszy艂a ramionami.
To odra偶aj膮ce - odpar艂a. - Dziwi mnie, 偶e Suzanna opowiada takie niedorzeczno艣ci. To na pewno nie jest prawda. Poza tym kapitan, kt贸rego zna Eli, jest Anglikiem z dobrego rodu. Mo偶e nawet zna Adriana.
M贸wi艂a艣 ju偶 mamie?
Nie, nic jej nie powiem, p贸ki nie za艂atwimy wszystkich spraw.
Jad艂y obiad, kiedy Jemina wesz艂a do jadalni i z niezadowolon膮 min膮, wydymaj膮c wargi, obwie艣ci艂a:
Przyszed艂 do pani jaki艣 m臋偶czyzna. Wprowadzi艂am go do salonu.
Nie przeszkadzaj nam - nakaza艂a Miranda i po艣piesznie wysz艂a z pokoju. Poprawi艂a w艂osy i strzepn臋艂a okruchy, po czym pewnym krokiem wesz艂a do salonu.
Przy kominku stal m臋偶czyzna 艣redniego wzrostu z jasnobr膮zowymi w艂osami uczesanymi na londy艅sk膮 mod艂臋. U艣miechn膮艂 si臋 do niej mi艂o, ukazuj膮c 艣nie偶nobia艂e z臋by. Mia艂 nieco mniej ni偶 trzydzie艣ci lat i weso艂e, ciemnoniebieskie oczy.
- Pani Dunham, jestem kapitan Christopher Edmund ze statku „Seahorse”. Dano mi do zrozumienia, 偶e mog臋 by膰 pani pomocny.
M贸wi膮c to, m臋偶czyzna obejrza艂 sobie dok艂adnie pani膮 domu. Stwierdzi艂, 偶e to wyj膮tkowo pi臋kna i bardzo m艂oda kobieta, elegancko i bogato ubrana. Szczeg贸ln膮 uwag臋 kapitana przyku艂a jej kamea.
Mi艂o mi, kapitanie Edmund. - Poda艂a mu d艂o艅, a on uca艂owa艂 j膮 uni偶enie. Wskaza艂a mu krzes艂o. - Niech偶e pan usi膮dzie, prosz臋. Mo偶e kieliszek brandy?
Bardzo ch臋tnie.
Dziewczyna nala艂a kieliszek bursztynowego p艂ynu i poda艂a go艣ciowi. Upi艂 艂yk i u艣miechn膮艂 si臋 z zadowoleniem.
Czym wi臋c mog臋 s艂u偶y膰, droga pani? - m贸wi艂 swobodnie, jak Anglik z dobrego rodu. Uspokojona nieco jego zachowaniem, Miranda usiad艂a obok.
Musimy z matk膮 i siostr膮 uda膰 si臋 do Anglii.
Nie mam statku pasa偶erskiego, szanowna pani.
Ale my musimy dosta膰 si臋 do Anglii!
Dlaczego?
Nie mam w zwyczaju opowiada膰 obcym o moich osobistych sprawach, kapitanie. Wystarczy, 偶e powiem, i偶 ch臋tnie podwoj臋 zwyk艂膮 stawk臋 za przejazd oraz za zapasy jedzenia i wody dla nas.
Ja za艣 nie mam zwyczaju zabiera膰 na statek pi臋knych kobiet, wiedz膮c jedynie, 偶e musz膮 si臋 dosta膰 do Anglii.
Spojrza艂a na niego z furi膮, a on ma艂o si臋 nie roze艣mia艂, bo widzia艂, jak bardzo si臋 stara艂a nie straci膰 panowania nad sob膮.
Moja siostra ma wyj艣膰 za m膮偶 dwudziestego 贸smego czerwca za Adriana, lorda Swynforda. Z powodu tej niedorzecznej blokady nie mo偶emy si臋 dosta膰 do Anglii, a je艣li tam...
Jego matka skorzysta z okazji i o偶eni syna z inn膮 pann膮.
Sk膮d pan to wie? - zdziwi艂a si臋, ale po chwili zacz臋艂o do niej dociera膰. - Christopher Edmund! Ale偶, panie, czy nie jest pan przypadkiem spokrewniony z ksi臋ciem Whitley?
Jestem jego bratem, prosz臋 pani. Drugim z kolei. Po mnie jest jeszcze dw贸ch. Zna pewno pani ten g艂upi wierszyk na nasz temat: „Ten brat ma tytu艂, a tego na morze, tego do wojska, a tego w s艂u偶b臋 we藕 Bo偶e”.
Za艣mia艂a si臋.
S艂ysza艂am, pozna艂am te偶 pa艅skiego starszego brata. By艂 jednym ze staraj膮cych si臋 o r臋k臋 mej siostry. Oczywi艣cie, kiedy pozna艂a Adriana, nikogo innego ju偶 nie chcia艂a.
M贸j brat by艂 szczerze rozczarowany, ale pani siostrze lepiej b臋dzie z m艂odym lordem Swynfordem.
To nie艂adnie z pana strony tak m贸wi膰 o bracie! - za偶artowa艂a.
Darius jest dziesi臋膰 lat ode mnie starszy i ma swoje dziwaczne nawyki. Gdyby potrafi艂 by膰 troch臋 bardziej przymilny, pani siostra na pewno wola艂aby zosta膰 ksi臋偶niczk膮 ni偶 zwyk艂膮 dam膮.
Moja siostra wychodzi za m膮偶 z mi艂o艣ci, prosz臋 pana.
Jakie偶 to romantyczne, jak w powie艣ci. A pani, czy pani te偶 wysz艂a za m膮偶 z mi艂o艣ci?
Czy ta informacja jest niezb臋dna do naszego wyjazdu?
Celnie pani strzela, droga pani! Mimo 偶e pani siostra tak okrutnie potraktowa艂a mego brata, b臋d臋 szcz臋艣liwy, goszcz膮c panie na moim statku. Ch臋tnie udost臋pni臋 kajuty go艣cinne. Ruszamy z jutrzejszym odp艂ywem. Zbyt niebezpiecznie jest teraz kr臋ci膰 si臋 u waszych wybrze偶y. - U艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo. - Poza tym sprzeda艂em ju偶 ca艂y angielski towar, zakupi艂em ameryka艅ski, wi臋c mog臋 wraca膰, liczy膰 zyski i cieszy膰 si臋 hulaszczym 偶yciem w Londynie. Mi艂o mi b臋dzie w drodze powrotnej do domu przebywa膰 w towarzystwie tak wspania艂ych dam.
Miranda by艂a uszcz臋艣liwiona. Wszystko okaza艂o si臋 takie proste. Teraz by艂a pewna, 偶e Jared umy艣lnie nie zgodzi艂 si臋 pojecha膰 z nimi do Londynu. Kapitan Edmund zupe艂nie nie przejmowa艂 si臋 niebezpiecze艅stwem.
Je艣li uwa偶a pan, 偶e b臋dzie tu bezpieczny, mo偶e pan zakotwiczy膰 statek w zatoce Little North, tu偶 obok naszego domu. To g艂臋boka os艂oni臋ta zatoka, mo偶na zaopatrzy膰 si臋 w s艂odk膮 wod臋. Niestety, pora roku jest nieodpowiednia, bym mog艂a panu zaproponowa膰 艣wie偶e owoce i warzywa.
Jestem pani niezmiernie wdzi臋czny. Z ch臋ci膮 wprowadz臋 noc膮 „Seahorse” do pani portu.
Miranda wsta艂a.
- Czy zechcia艂by pan napi膰 si臋 z nami kawy, kapitanie?
- Tak, bardzo ch臋tnie. Dziewczyna zadzwoni艂a po s艂u偶b臋.
- Zapro艣, prosz臋, moj膮 matk臋 i siostr臋 do salonu na kaw臋 - zwr贸ci艂a si臋 do Jemimy, gdy ta tylko stan臋艂a w drzwiach.
Zaskoczona powa偶nym tonem Mirandy Jemima dygn臋艂a grzecznie i odpar艂a:
- Tak, prosz臋 pani - i wysz艂a.
Miranda postanowi艂a dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej o swoim wybawicielu.
Wi臋c jest pan jednym z czterech braci?
Czterech braci i trzech si贸str. Darius jest oczywi艣cie najstarszy, potem s膮 trzy dziewczyny: Klaudia, Oktawia i Augusta. Na dziewcz臋tach mama zako艅czy艂a klasycyzm i nast臋pnym trzem ch艂opcom nada艂a normalne, angielskie imiona: Christopher, George i John. A propos John. Studiowa艂 w Cambridge z Adrianem. Ma zosta膰 duchownym, a George wojskowym.
Nie藕le si臋 panu wiedzie. Nie wiedzia艂am, 偶e rodzina Whitley贸w jest taka bogata - rzuci艂a Miranda, a dopiero po chwili zrozumia艂a, 偶e to, co powiedzia艂a, jest niegrzeczne.
Darius jest jedynym bogatym z domu cz艂onkiem rodziny, a i on zawdzi臋cza wi臋kszo艣膰 swej fortuny swojej pierwszej 偶onie. Nasza matka mia艂a trzech braci, wszystkich utytu艂owanych i bogatych kawaler贸w. Ka偶dy z nich zosta艂 ojcem chrzestnym jednego z m艂odszych braci. Ja jestem chrze艣niakiem markiza Wye, George lorda Studley, a John pewnego dnia zostanie baronem, cho膰 pewien jestem, 偶e wola艂by biskupem - za艣mia艂 si臋 kapitan. Polubi艂 t臋 m艂od膮 dam臋 i nie mia艂 jej za z艂e uwagi na temat maj膮tku rodziny.
Kiedy otworzy艂y si臋 drzwi salonu i do 艣rodka wesz艂y Dorothea i Amanda, kapitan wsta艂.
- Mirando, kim jest ten d偶entelmen? - zapyta艂a Dorothea.
Miranda zignorowa艂a surowy ton matki i powiedzia艂a grzecznie:
- Mamo, chcia艂abym ci przedstawi膰 kapitana Christophera Edmunda, markiza Wye. Kapitan zgodzi艂 si臋 przewie藕膰 nas do Londynu na swoim statku „Seahorse”. Jutro wieczorem wyruszamy. Przy dobrej pogodzie, je艣li nie b臋dzie sztorm贸w, uda nam si臋 dotrze膰 do Anglii pod koniec maja. Wystarczy czasu na przygotowania do 艣lubu Mandy. Kapitanie, moja matka jest r贸wnie偶 pani膮 Dunham, wi臋c by unikn膮膰 pomy艂ek, lepiej b臋dzie, je艣li w naszym gronie b臋dzie si臋 pan do mnie zwraca艂 po imieniu.
- Tylko je艣li pani uczyni mi zaszczyt i b臋dzie si臋 do mnie zwraca艂a Kit, jak wszyscy moi przyjaciele. - Sk艂oni艂 si臋 elegancko w stron臋 Dorothei i uca艂owa艂 jej d艂o艅. - Pani Dunham, niezwykle mi艂o mi pani膮 pozna膰. Zdaje si臋, 偶e moja matka mia艂a przyjemno艣膰 pi膰 z pani膮 herbat臋, kiedy by艂y panie z Londynie w zesz艂ym roku, a m贸j brat Darius zakocha艂 si臋 w pannie Amandzie.
Zaskoczona Dorothea westchn臋艂a:
Ale偶 tak, bardzo weso艂a osoba z pana matki.
Kapitanie, oto moja siostra bli藕niaczka, Amanda, kt贸ra nied艂ugo zostanie pani膮 Swynford.
Kit Edmund zn贸w si臋 uk艂oni艂.
- Droga panno Amando, nareszcie mog臋 pani膮 pozna膰 i w pe艂ni doceni膰 strat臋, jak膮 poni贸s艂 m贸j brat, ale gratuluj臋 rozs膮dku w kwestii odmowy.
Amanda pokaza艂a dwa do艂eczki na policzkach, u艣miechaj膮c si臋 wdzi臋cznie.
Ale偶 pan jest niezno艣ny - za偶artowa艂a, a potem spowa偶nia艂a. - Naprawd臋 zabierze nas pan do Anglii?
Tak, prosz臋 pani. Nie mog艂em odm贸wi膰 pro艣bie pani siostry, a tym bardziej pokaza膰 si臋 potem Adrianowi Swynford.
Dzi臋kujemy panu bardzo. Wiemy, jakie to dla pana niebezpieczne, ale...
Niebezpieczne? Nonsens! Brytania jest kr贸low膮 m贸rz.
- Jeste艣my panu dozgonnie wdzi臋czne. Jemina wpad艂a do salonu z kaw膮 na tacy.
Gdzie to postawi膰? - zapyta艂a.
Kapitanie... Kit, czy m贸g艂by艣 postawi膰 stolik do kawy przy kominku? Dzi臋kuj臋 bardzo. Mima, mo偶esz odej艣膰. Mamo, nalejesz kawy? Och, nie, nie mo偶esz. Zdaje si臋, 偶e nie jeste艣 w stanie opanowa膰 wzruszenia, prawda? - Miranda usiad艂a spokojnie przy stoliku i nape艂ni艂a ciemnym p艂ynem male艅kie fili偶anki. - Amando, podaj to mamie, prosz臋.
Czy ojciec i m膮偶 pani b臋d膮 wam towarzyszyli, Mirando? - zapyta艂 Kit Edmund, kiedy podano mu kaw臋.
Tata zmar艂 kilka miesi臋cy temu, Kit, a m贸j m膮偶 ma niestety pilne sprawy, kt贸rymi musi si臋 zaj膮膰.
Mirando!
Tak, mamo?
Jared zabroni艂 ci jecha膰! - przypomnia艂a sobie nagle Dorothea.
Nie, mamo, nie zabroni艂. Powiedzia艂 tylko, 偶e nie ma teraz u nas angielskich statk贸w z powodu blokady i nie chcia艂 ryzykowa膰 w艂asnych. Ani razu nie wspomnia艂, 偶e zabrania mi jecha膰.
Wi臋c dlaczego tak si臋 艣pieszysz? Poczekaj na powr贸t Jareda.
Kapitan Edmund nie mo偶e czeka膰 ca艂y tydzie艅, mamo. I tak mia艂y艣my szcz臋艣cie, 偶e znalaz艂y艣my jego statek, i 偶e Kit zgodzi艂 si臋 nas zabra膰.
Nie b臋d臋 wam towarzyszy艂a! To oznacza艂oby, 偶e popieram wasz nierozs膮dny plan.
W takim razie, mamo, ja i Amanda nie mamy wyj艣cia, pop艂yniemy bez opieki przez ocean, co oczywi艣cie wyda si臋 bardzo dziwne naszym znajomym w Londynie. Chyba 偶e - przerwa艂a na chwil臋 Miranda, by wzmocni膰 efekt wypowiedzianych s艂贸w - Amanda pojedzie z tob膮 i zamieszka w Highlands razem z wami. Jednak zdaje mi si臋, 偶e pan van Notelman i jego brzydkie c贸rki nie b臋d膮 zachwycone, maj膮c u siebie w domu tak膮 pi臋kn膮 pann臋, bo Amanda na pewno zawr贸ci w g艂owie wszystkim ich konkurentom. Sama wybierz, mamo.
Dorothea zmru偶y艂a oczy i spogl膮da艂a to na Mirand臋, to na Amand臋. Obie mia艂y niewinne minki. Kiedy zwr贸ci艂a si臋 do kapitana Edmunda, zd膮偶y艂a zauwa偶y膰 rozbawienie w jego oczach, nim spu艣ci艂 skromnie wzrok. Dorothea nie mia艂a wyboru i jej c贸rki o tym wiedzia艂y.
Potrafisz by膰 straszna, Mirando - odezwa艂a si臋 w ko艅cu. - Jakie wygody mo偶e nam pan zapewni膰, kapitanie?
Dwie, po艂膮czone ze sob膮, kabiny. Nie mamy zbyt wiele miejsca, to nie jest statek przystosowany do wo偶enia pasa偶er贸w.
Nie obawiaj si臋, mamo. Nie b臋dziemy potrzebowa艂y wiele miejsca na baga偶e. Kupimy w Londynie nowe stroje.
Zdaje si臋, Mirando, 偶e masz odpowied藕 na wszystko - odpar艂a cierpko Dorothea i wsta艂a. - Po偶egnam si臋 ju偶, kapitanie. Okaza艂o si臋 nagle, 偶e mam sporo roboty przed jutrzejszym wieczorem.
Christopher Edmund wsta艂 i uk艂oni艂 si臋.
Pani Dunham, z rado艣ci膮 b臋d臋 go艣ci艂 pani膮 na pok艂adzie mego statku.
Dzi臋kuj臋 - odpar艂a Dorothea kr贸tko i jeszcze raz spojrzawszy na c贸rki, wysz艂a z salonu.
Jeste艣 trudnym przeciwnikiem, Mirando - zauwa偶y艂 Anglik.
Chc臋 tylko pom贸c siostrze, Kit.
Czy tw贸j m膮偶 naprawd臋 zabroni艂 ci jecha膰?
Nie. M贸wi艂am prawd臋.
Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e zapomnia艂 o tym wspomnie膰.
Och, prosz臋, kapitanie - b艂aga艂a Amanda. - Musi nas pan zabra膰! - W jej b艂臋kitnych oczach l艣ni艂y 艂zy.
Da艂em ju偶 s艂owo, panno Amando - odpar艂, z minuty na minut臋 coraz bardziej zazdroszcz膮c Adrianowi Swynfordowi. Pomy艣la艂, 偶e nast臋pny sezon letni powinien sp臋dzi膰 w Londynie i znale藕膰 sobie takie s艂odkie stworzenie. Chyba ju偶 potrzebowa艂 偶ony.
Amando, prosz臋, przesta艅 p艂aka膰. Biedny Kit i tak ju偶 jest wobec ciebie zupe艂nie bezradny. Nie m贸g艂by odm贸wi膰 twojej pro艣bie - za艣mia艂a si臋 Miranda. Id藕 na g贸r臋 i zapakuj swoje rzeczy, a my om贸wimy sprawy finansowe.
Bardzo panu dzi臋kuj臋 - odpar艂a Amanda i u艣miech powr贸ci艂 szybko na r贸偶owe usta dziewczyny. Uk艂oni艂a si臋 艣licznie i pobieg艂a na g贸r臋.
Ale偶 b臋dzie z niej doskona艂a 偶ona - westchn膮艂 kapitan.
W rzeczy samej - mrukn臋艂a Miranda, a w jej oczach pojawi艂o si臋 rozbawienie. Zn贸w to samo. Co dziwne jednak, uczucie zazdro艣ci, kt贸re w takich sytuacjach zwykle go艣ci艂o w jej sercu, tym razem si臋 nie pojawi艂o. Jared mia艂 racj臋. Jared! Poczu艂a wyrzuty sumienia, kt贸re natychmiast od siebie odsun臋艂a. Mia艂a zamiar pop艂yn膮膰 do Londynu! Podesz艂a do biurka. Z szuflady wyj臋艂a niewielk膮 sakiewk臋. - To powinno pokry膰 koszt naszej podr贸偶y - rzek艂a i poda艂a mu pieni膮dze.
Kapitan zwa偶y艂 sakiewk臋 w r臋ku. W 艣rodku by艂a spora suma.
- Jutro o 艣wicie zawiniemy do waszej zatoki. Wtedy twoi ludzie mog膮 zacz膮膰 wnosi膰 na pok艂ad zapasy. Mirando, musz臋 ci臋 jednak ostrzec, 偶e moja za艂oga nie sk艂ada si臋 z d偶entelmen贸w. To pro艣ci ludzie, wi臋c musicie sw贸j pobyt ograniczy膰 do kajut. Kiedy b臋dziecie chcia艂y rozprostowa膰 nogi i wyj艣膰 na pok艂ad, musicie ubiera膰 si臋 skromnie i mie膰 przykryte g艂owy. D艂ugie w艂osy rozwiane na wietrze to kusz膮cy widok.
Miranda poczu艂a strach.
Wi臋c twoja za艂oga sk艂ada si臋 z niebezpiecznych typ贸w?
Moja droga, my艣la艂em, 偶e si臋 domy艣lasz. Kr贸lewska marynarka zabra艂a wszystkich porz膮dnych ludzi. Na prywatnych statkach, takich jak m贸j, pozostali tylko najgorsi opryszkowie. Polegam na oficerach i bosmanie, a tak偶e na moim s艂u偶膮cym. Pozosta艂a cz臋艣膰 za艂ogi jest trzymana w ryzach tylko dzi臋ki surowej dyscyplinie i obietnicy sowitej nagrody na koniec rejsu. Oficer贸w jest ma艂o, wi臋c najmniejsze nieporozumienie mo偶e wywo艂a膰 bunt. Musz臋 wi臋c was prosi膰 o skromne zachowanie.
Nagle Miranda zrozumia艂a, co im grozi. Podr贸偶 by艂a niebezpieczna. Ale je偶eli nie pop艂yn膮 z Kitem, Amanda mo偶e straci膰 Adriana.
Chc臋, by by艂a r贸wnie szcz臋艣liwa jak ja, pomy艣la艂a Miranda i nagle zda艂a sobie spraw臋 z tego, co czuje. Tak, by艂a szcz臋艣liwa. Mo偶e pani Latham mia艂a racj臋. Mo偶e naprawd臋 kocha艂a Jareda. Po raz pierwszy pomy艣la艂a, 偶e to mo偶liwe i nie broni艂a si臋 przed t膮 my艣l膮.
B臋dziemy zachowywa膰 si臋 bardzo dyskretnie, Kit, ale po tym, co mi powiedzia艂e艣, mo偶e lepiej 偶eby艣my wsiad艂y na statek w zatoce Bog North, a nie w pobli偶u domu. Moi ludzie poka偶膮 wam 藕r贸d艂o s艂odkiej wody i wnios膮 nasze baga偶e. My wsi膮dziemy na pok艂ad pod os艂on膮 nocy, 偶eby za艂oga nas nie widzia艂a.
Doskonale! Jeste艣 bardzo rozs膮dna, jak na kobiet臋. Nie spodziewa艂em si臋 tego! - powiedzia艂 kapitan. - Dzi臋kuj臋 za go艣cinno艣膰, Mirando. B臋d臋 was oczekiwa艂 na „Seahorse”.
Kiedy Kit Edmund wr贸ci艂 na statek, d艂ugo rozmy艣la艂 o tym, co si臋 wydarzy艂o przed godzin膮. Panna Amanda Dunham by艂a bez w膮tpienia prze艣liczn膮 kobietk膮, ale tylko g艂upiec nie doceni艂by zalet pani Mirandy. Ta m艂oda kobieta by艂a zar贸wno pi臋kna, jak i m膮dra. Postanowi艂 pozna膰 j膮 lepiej podczas podr贸偶y. Podejrzewa艂, 偶e potrafi艂a rozmawia膰 na tematy interesuj膮ce m臋偶czyzn.
Miranda odprowadziwszy kapitana do drzwi, wr贸ci艂a do salonu, by zgasi膰 艣wiece. Usiad艂a potem w fotelu przed kominkiem i ws艂uchiwa艂a si臋 w szum wiatru w艣r贸d starych d臋b贸w. Te drzewa zawsze ostatnie wypuszcza艂y li艣cie, ale r贸wnie偶 ostatnie je gubi艂y. Wierzby i klony zaczyna艂y si臋 zieleni膰. Postanowi艂a wr贸ci膰 do domu zaraz po 艣lubie Amandy. Latem b臋dzie zn贸w z Jaredem i nigdy ju偶 go nie opu艣ci.
呕a艂owa艂a, 偶e wcze艣niej nie domy艣li艂a si臋, i偶 jej mieszane uczucia by艂y pocz膮tkiem mi艂o艣ci do m臋偶a. Zastanawia艂a si臋, czy on j膮 naprawd臋 kocha艂, jak s膮dzi艂a Rachel Latham. Przypomnia艂a sobie po偶膮danie w jego oczach, kiedy si臋 nad ni膮 pochyla艂. Przypomnia艂a sobie r贸wnie偶, jak m贸wi艂, 偶e ona kiedy艣 go pokocha, bo on tak postanowi艂.
Dr臋czy艂a j膮 ta niepewno艣膰. Wsta艂a, pochodzi艂a wko艂o w ciemno艣ciach, a potem usiad艂a przy biurku, zapali艂a 艣wiec臋 i postanowi艂a napisa膰 do m臋偶a.
Ciemne chmury zas艂oni艂y na chwil臋 ksi臋偶yc. W kominku z hukiem spad艂a szczapa i posypa艂y si臋 iskry. Miranda zadr偶a艂a, pi贸ro wypad艂o jej z d艂oni. Po chwili si臋 uspokoi艂a i zacz臋艂a si臋 艣mia膰. Wr贸ci艂a do listu.
CZ臉艢膯 II
ANGLIA 1812 - 1813
ROZDZIA艁 6
Drogi m臋偶u,
Kocham ci臋 i z trudem przychodzi mi napisanie tych s艂贸w. Kiedy to przeczytasz, Amanda, mama i ja b臋dziemy ju偶 w drodze do Anglii. Wyruszy艂y艣my z Wyndsong dziesi膮tego kwietnia na statku „Seahorse”, kt贸rego w艂a艣cicielem i kapitanem jest Christopher Edmund, markiz Wye, brat odrzuconego kawalera Mandy. Nie mog艂am pozwoli膰, by moja siostra straci艂a swego Adriana, bo wiem, 偶e bardzo go kocha. Teraz, kiedy sama znam to uczucie, nie mog臋 jej unieszcz臋艣liwi膰. Bola艂abym razem z ni膮. Teraz, gdy ci臋 wreszcie odnalaz艂am, mog臋 ci臋 straci膰 i bardzo si臋 tego obawiam. Prosz臋 wi臋c z ca艂ego serca, 偶eby艣 nie by艂 na mnie z艂y. Powr贸c臋 do domu zaraz po 艣lubie, obiecuj臋. Czekaj na mnie. Twoja kochaj膮ca 偶ona, Miranda.
Jared Dunham zakl膮艂 pod nosem i zmi膮艂 kartk臋.
Nie mog艂e艣 dotrze膰 tu wcze艣niej? - zapyta艂.
Dwa i p贸艂 dnia z Wyndsong do Plymouth to i tak dobry czas, panie - odpar艂 Jed.
Dwa i p贸艂 dnia! - zawo艂a艂 z podziwem Jonathan. - Cz艂owieku, lecia艂e艣 tu na skrzyd艂ach?
Starszy m臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋.
Czasem to nawet my艣la艂em, 偶e lec臋, a nie p艂yn臋. Jeszcze mnie nigdy tak nie kr臋ci艂o w 偶o艂膮dku. My艣la艂em, 偶e dostan臋 choroby morskiej. Wysiad艂em w zatoce Buzzard i ruszy艂em konno. Jest pan winien Barnabie Hortonowi pi臋膰 dolar贸w za to, 偶e mnie podwi贸z艂, panie Jared. Pomy艣la艂em, 偶e b臋dzie pan chcia艂 pop艂yn膮膰 na „Sprite” do Wyndsong i tam przesi膮艣膰 si臋 na wi臋kszy statek, 偶eby dogoni膰 pann臋 Mirand臋.
Masz racj臋. Tak zrobi臋! - rykn膮艂 Jared, a Jonathan za艣mia艂 si臋, mimo gro藕nej miny brata. - Czy to moja 偶ona da艂a ci ten list?
Nie. Pani Dorothea wys艂a艂a mnie do pana, a Jemima da艂a mi Ust. Powiedzia艂a, 偶e powinien pan dowiedzie膰 si臋, co w nim jest, a mo偶e wtedy nie zbije jej pan na kwa艣ne jab艂ko, kiedy ju偶 j膮 pan dogoni.
Jonathan zanosi艂 si臋 od 艣miechu, ale zamilk艂, kiedy napotka艂 w艣ciek艂y wzrok Jareda.
B臋d臋 potrzebowa艂 statku, Jon, i za艂ogi, kt贸ra zechce pop艂yn膮膰 przez te przekl臋te blokady. Mo偶e i uda jej si臋 dop艂yn膮膰 do Anglii bezpiecznie, ale powr贸t do Wyndsong to ju偶 zupe艂nie inna sprawa.
„Dream Witch” jest gotowa w doku. Po kilku zmianach b臋dzie wygl膮da艂a jak prywatny jacht. Znajdzie si臋 wielu marynarzy, kt贸rzy ch臋tnie z tob膮 pop艂yn膮.
Wszystkim dobrze zap艂ac臋. „Dream Witch” ma by膰 gotowa za dwadzie艣cia cztery godziny. Je艣li b臋dzie mi sprzyja艂o szcz臋艣cie, mo偶e dop艂yn臋 do Anglii zanim tam si臋 znajdzie ta uparta koza, z kt贸r膮 si臋 o偶eni艂em - powiedzia艂, a potem zwr贸ci艂 si臋 do Jeda. - Id藕 do kuchni, Martha ci臋 nakarmi. Potem si臋 wy艣pisz. W stodole jest wolne miejsce. Rano wydam rozkazy kapitanowi Browne. Id藕 ju偶.
Dobrze, prosz臋 pana - odpar艂 Jed i wyszed艂 z pokoju.
Za艂atwi艂e艣 ju偶 wszystkie swoje sprawy, Jaredzie? - zapyta艂 z trosk膮 Jonathan.
Tak mi si臋 wydawa艂o. Powiedzia艂em im, 偶e to ju偶 koniec mojej misji, 偶e jestem 偶onatym cz艂owiekiem. Prosili mnie o jeszcze jedn膮 podr贸偶 do Europy, ale odm贸wi艂em. Zdaje si臋 jednak, 偶e musz臋 zmieni膰 zdanie. Jutro do nich p贸jd臋 i powiem, 偶e si臋 zgadzam. Je艣li mo偶na zapobiec wojnie mi臋dzy Angli膮 i Ameryk膮, to postaram si臋 w tym pom贸c. Wbrew temu, co s膮dzi prezydent, Napoleon nie 偶yczy nam dobrze. Kto艣 藕le doradza prezydentowi w tej kwestii. To pewnie ci niewyedukowani kongresmani z Zachodu. Rw膮 si臋 do wojny. Im si臋 wydaje, 偶e wojna z Angli膮 to zabawa. A偶 si臋 pal膮 do walki. My艣l膮, 偶e to takie chwalebne, kiedy Dawid walczy z Goliatem.
Sam powiniene艣 zosta膰 kongresmanem, Jaredzie. Ju偶 ci to m贸wi艂em.
Mo偶e kiedy艣.
Co do niej chyba te偶 si臋 nie pomyli艂em. Kochasz j膮.
O tak, i to bardzo. Doprowadza mnie do sza艂u. Wiesz, przez ca艂e cztery miesi膮ce naszego ma艂偶e艅stwa nigdy nie przyzna艂a, 偶e 偶ywi do mnie cho膰by cie艅 uczucia, ale w pierwszych s艂owach listu pisze, 偶e mnie kocha. Jak my艣lisz, 偶artuje sobie ze mnie, czy to prawda? Musz臋 si臋 tego jak najszybciej dowiedzie膰.
Humor nie poprawi艂 mu si臋, gdy kilka tygodni p贸藕niej w doku West India Company w Londynie dowiedzia艂 si臋, 偶e statek „Seahorse” nied艂ugo zawinie do portu. Czternastego kwietnia Jared wyp艂yn膮艂 z Plymouth i dzi臋ki pomy艣lnym wiatrom, doskona艂ej znajomo艣ci nawigacji i szybkiemu statkowi dotar艂 do Londynu trzy dni przed jednostk膮, kt贸r膮 艣ciga艂. Roger Bramwell by艂 zaskoczony jego wizyt膮, ale szybko zorganizowa艂 jego pobyt i przygotowa艂 dom.
Mi艂o pana widzie膰, milordzie - powita艂 swego chlebodawc臋. - Nie spodziewa艂em si臋 pana tak szybko.
Sprowadza mnie 艣lub mojej podopiecznej z lordem Swynfordem. Dlaczego nazywasz mnie milordem?
To pa艅ski nowy tytu艂. Jest pan lordem Wyndsong, panem sporego maj膮tku. W Anglii zwracamy si臋 do ludzi z pa艅sk膮 pozycj膮 w艂a艣nie w ten spos贸b. Co za艣 si臋 tyczy 艣lubu, to podobno zar臋czyny zosta艂y zerwane. Adrian jest ostatnio bardzo smutny, a jego matka swata mu nowe panny. Pewnie wszyscy s膮dzili, 偶e z powodu niebezpiecznej sytuacji politycznej pa艅ska rodzina nie zjawi si臋 na 艣lubie.
Pewnie tak w艂a艣nie by si臋 sta艂o, ale moja 偶ona jest bardzo upart膮 osob膮. Prosz臋 wys艂a膰 li艣cik do lorda Swynforda z zaproszeniem na kolacj臋 dzi艣 wieczorem. Trzeba mu powiedzie膰, 偶e moja podopieczna jest w drodze do Anglii. Niech ju偶 przestanie si臋 martwi膰. Dopilnuj, by li艣cik dotar艂 bezpo艣rednio do r膮k Swynforda.
Miranda mia艂a racj臋, pomy艣la艂 Jared. Gdyby nie przej臋艂a inicjatywy, jej siostra straci艂aby narzeczonego.
Lord Swynford przyjecha艂 punktualnie o si贸dmej. Jared nigdy nie widzia艂 tak szcz臋艣liwego m艂odego cz艂owieka. By艂 艣redniego wzrostu, kr臋pej budowy cia艂a, mia艂 mi艂膮 twarz, prosty nos, kszta艂tne usta, niebieskie oczy, jasne w艂osy i r贸偶ow膮 cer臋 艣wiadcz膮c膮 o dobrym zdrowiu. Sprawia艂 wra偶enie osoby inteligentnej.
Ubrany by艂 zgodnie z najnowszymi trendami londy艅skiej mody w pantalony do kostki, surdut z d艂ugim ogonem i bia艂膮 koszul臋 z wysokim ko艂nierzem. Jego str贸j 艣wiadczy艂 o tym, 偶e ma dobry gust, ale nie przywi膮zuje zbyt du偶ej wagi do odzienia.
- Lordzie Dunham? - podszed艂 do Jareda i wyci膮gn膮艂 d艂o艅. - Jestem Adrian Swynford. Napisa艂 pan do mnie, 偶e Amanda jest w drodze do Anglii. Nie przyby艂a tu z panem?
Nie - odpar艂 Jared, 艣ciskaj膮c podan膮 d艂o艅 - poniewa偶 zabroni艂em jej jecha膰. Jednak moja 偶ona... pami臋tasz Mirand臋? Wi臋c moja 偶ona nie us艂ucha艂a mnie i uciek艂a z siostr膮 i matk膮, kiedy tylko wyjecha艂em z domu. Mo偶e sherry?
Dobry Bo偶e! - westchn膮艂 Adrian i usiad艂.
Sherry? - powt贸rzy艂 Jared, wyci膮gaj膮c przed siebie d艂o艅 z kieliszkiem.
Tak. Tak, poprosz臋 - wymamrota艂 Adrian. - Czy pan ma co艣 przeciwko mojej kandydaturze do r臋ki Amandy?
Jared usiad艂 na wy艣cie艂anym krze艣le naprzeciw go艣cia.
Ale偶 nie. Amanda i jej matka ju偶 od miesi臋cy chwal膮 pana pod niebiosa, a Amanda nie ukrywa uczucia do pana. Nie zabroni艂em jej wychodzi膰 za m膮偶. Nie pozwoli艂em im tylko wyruszy膰 w podr贸偶 przez Atlantyk z powodu niekorzystnej sytuacji politycznej. Miranda nie mog艂a zgodzi膰 si臋 na prze艂o偶enie 艣lubu i podczas mojej nieobecno艣ci wyp艂yn臋艂y na angielskim statku.
M贸j Bo偶e! - wykrzykn膮艂 lord Swynford. - Jakie to nieodpowiedzialne! To czyste szale艅stwo! Czy Miranda nie wie, jacy ludzi p艂ywaj膮 teraz na prywatnych statkach przez blokady?
Jared u艣miechn膮艂 si臋 pob艂a偶liwie.
Ja czasem r贸wnie偶 p艂ywam przez blokady. Jednak zgadzam si臋 z panem, milordzie. Naiwno艣膰 mojej 偶ony nie ma granic. Na szcz臋艣cie kapitanem ich statku jest Christopher Edmund, markiz Wye. Zdaje si臋, 偶e jego starszy brat r贸wnie偶 zaleca艂 si臋 do Amandy. Na pewno dotr膮 bezpiecznie do Londynu.
Skoro wyp艂yn膮艂 pan p贸藕niej, to dlaczego dotar艂 pan tu przed nimi?
M贸j statek jest szybszy.
A pan jest zdeterminowany - za艣mia艂 si臋 Adrian.
Owszem - powiedzia艂 Jared. - Skoro mamy zosta膰 szwagrami, proponuj臋, 偶eby艣 m贸wi艂 mi Jared. Mog臋 nazywa膰 ci臋 Adrianem? A teraz chod藕my co艣 zje艣膰.
Dwudziestoletni lord angielski i trzydziestoletni ameryka艅ski zaprzyja藕nili si臋. Adrian widzia艂 w Jaredzie silnego sojusznika przeciwko swojej upartej matce.
Nast臋pnego dnia Jared go艣ci艂 u nich w domu i matka musia艂a przyzna膰, 偶e oczarowa艂 j膮 ten szarmancki m艂odzieniec.
Ma doskona艂e maniery - opowiada艂a o nim lady Swynford swojej przyjaci贸艂ce.
Jak na Amerykanina?
- Jak przysta艂o na prawdziwego d偶entelmena. Trzy dni po ich spotkaniu dwaj m臋偶czy藕ni czekali w porcie, kiedy do brzegu przybija艂 „Seahorse”. Najpierw na trapie pojawi艂 si臋 kapitan. Wsparta na jego ramieniu sz艂a Miranda, za nimi Dorothea i Amanda. Kiedy zeszli na sta艂y l膮d, Miranda powiedzia艂a weso艂o:
C贸偶, Kit, jak偶e mam ci dzi臋kowa膰 za przywiezienie nas tu tak szybko i bezpiecznie? B臋d臋 ci dozgonnie wdzi臋czna.
Goszczenie was na pok艂adzie mego statku to by艂a prawdziwa przyjemno艣膰, ale je艣li naprawd臋 chcesz mi podzi臋kowa膰, to spodziewam si臋 ca艂usa.
Ale偶 z ciebie hultaj, Kit! - ofukn臋艂a go Miranda z u艣miechem i poca艂owa艂a w policzek.
Sowicie pana nagrodzono - powiedzia艂 Jared, wychodz膮c z pobliskiego magazynu. - Witam pani膮 w Londynie.
Jared! - krzykn臋艂a Miranda.
Nie spodziewa艂 si臋, 偶e zrobi to na niej a偶 takie wra偶enie.
Amando! - zawo艂a艂 towarzysz Jareda.
Adrianie! Och, Adrianie!
Amanda rzuci艂a si臋 w ramiona narzeczonego i obdarowa艂a go ca艂usem.
Dzi臋ki Bogu, 偶e tu jeste艣 - powiedzia艂a Dorothea. - Mo偶e uda ci si臋 wp艂yn膮膰 na Mirand臋.
A c贸偶 mia艂bym jej powiedzie膰, Doro? Ju偶 osi膮gn臋艂a sw贸j cel.
Miranda patrzy艂a na niego z bij膮cym sercem.
- Czy to prawda, co do mnie napisa艂a艣? - zapyta艂 niskim g艂osem.
Tak - odrzek艂a z przej臋ciem. Powoli podni贸s艂 jej d艂o艅 do ust.
P贸藕niej o tym pom贸wimy, kochanie.
Dobrze - mrukn臋艂a, zastanawiaj膮c si臋, czy jest na ni膮 bardzo z艂y. Wiedzia艂a, 偶e go kocha i chcia艂a, by by艂 z niej zadowolony.
Mirando, chyba powinna艣 mnie przedstawi膰 kapitanowi Edmundowi.
Kit, mam przyjemno艣膰 przedstawi膰 ci mego m臋偶a, Jareda Dunhama, lorda Wyndsong. Jaredzie, to kapitan Christopher Edmund, markiz Wye.
M臋偶czy藕ni podali sobie d艂onie, a Kit powiedzia艂:
- Dano mi do zrozumienia, 偶e sprawy niezwyk艂ej wagi nie pozwalaj膮 panu pop艂yn膮膰 do Anglii, milordzie.
Jared u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. Widzia艂, 偶e m艂ody m臋偶czyzna podkochuje si臋 w Mirandzie. Najwyra藕niej mia艂 zamiar zwiedza膰 z ni膮 Londyn pod nieobecno艣膰 m臋偶a.
- Uda艂o mi si臋 zako艅czy膰 swoje sprawy znacznie wcze艣niej, ni偶 si臋 spodziewa艂em - odpar艂. - Jestem pa艅skim d艂u偶nikiem, milordzie. Dowi贸z艂 pan tu moje damy bezpiecznie. Mam nadziej臋, 偶e nied艂ugo znajdzie pan czas, aby zje艣膰 z nami kolacj臋. No i oczywi艣cie jest pan zaproszony na 艣lub.
Dzi臋kuj臋 panu. To dla mnie honor, 偶e mog艂em go艣ci膰 Mir... lady Dunham i jej rodzin臋 na pok艂adzie mego statku. - Zwr贸ci艂 si臋 do kobiet. - Drogie panie, zawsze jestem do us艂ug. Niestety, teraz musz臋 wr贸ci膰 do swych obowi膮zk贸w.
Ja r贸wnie偶 do艂膮czam podzi臋kowania - wtr膮ci艂 si臋 Adrian. - Jestem pa艅skim dozgonnym d艂u偶nikiem.
Kit u艣miechn膮艂 si臋 do zakochanych.
Najwi臋ksz膮 nagrod膮 dla mnie jest widok waszych uszcz臋艣liwionych twarzy - odpar艂, a potem uk艂oni艂 si臋 w stron臋 zebranych i powr贸ci艂 na statek.
Czeka na nas pow贸z - rzek艂 Jared i poda艂 偶onie rami臋. - A gdzie wasze baga偶e?
Nie mamy ich wiele - odpar艂a Miranda. - Na pok艂adzie nie by艂o miejsca na nasze rzeczy. Poza tym str贸j Amandy zosta艂 zam贸wiony u madame Charpentier ju偶 w zesz艂ym roku. Wystarczy pos艂a膰 po niego s艂u偶b臋.
U艣miechn膮艂 si臋.
Amanda nie mo偶e w艂o偶y膰 tej sukni przed 艣lubem. Zreszt膮 ty i Dorothea nie mo偶ecie si臋 pokaza膰 w towarzystwie w zesz艂orocznych kreacjach. Kiedy madame Charpentier przy艣le sukni臋 艣lubn膮 Amandy, powinna艣 zam贸wi膰 zupe艂nie nowe stroje.
Ale przecie偶 wracamy do Wyndsong zaraz po 艣lubie, prawda?
Mam tu kilka spraw do za艂atwienia, moja droga, kt贸re nie dadz膮 si臋 a偶 tak przy艣pieszy膰. Skoro zada艂a艣 sobie tyle trudu, by przyjecha膰, mo偶esz r贸wnie dobrze zosta膰 i nieco si臋 zabawi膰 - powiedzia艂, a potem 艣ciszy艂 g艂os. - Nie wiem, czy uda nam si臋 szybko wr贸ci膰 do domu, bo mo偶emy nie mie膰 czym pop艂yn膮膰.
Jak to, przecie偶 mamy „Dream Witch ?
Brytyjczycy mog膮 skonfiskowa膰 statek, je艣li wybuchnie wojna. Mi臋dzy innymi w艂a艣nie dlatego tak si臋 wzbrania艂em przed t膮 podr贸偶膮.
A ja si臋 ciesz臋, 偶e tu jeste艣my - powiedzia艂a weso艂o Miranda. - Popatrz, jaka szcz臋艣liwa jest Amanda.
Tak, ale to wci膮偶 nie usprawiedliwia twojego niepos艂usze艅stwa. O tym porozmawiamy p贸藕niej.
Do powozu zaprz臋gni臋to dwa szare konie. Dwaj lokaje w zielonych liberiach pomagali marynarzom zapakowa膰 baga偶e.
- Usi膮dziemy plecami do wo藕nicy - rzek艂 Adrian i pom贸g艂 Amandzie zaj膮膰 miejsce.
Jared pom贸g艂 wsi膮艣膰 Dorothei i Mirandzie. Kiedy byli ju偶 prawie na miejscu, Miranda zapyta艂a:
Gdzie si臋 zatrzymamy?
W moim domu. A gdzie mia艂a艣 zamiar si臋 zatrzyma膰?
Szczerze m贸wi膮c, nie pomy艣la艂am o tym. Wyje偶d偶a艂y艣my w po艣piechu.
O, w艂a艣nie doje偶d偶amy - zawo艂a艂 weso艂o Jared.
Panowie odprowadzili damy do domu. W holu zebra艂a si臋 s艂u偶ba. Miranda wiedzia艂a, 偶e musi si臋 przywita膰. Nie by艂a przyzwyczajona do takich formalno艣ci. Jako pierwszy wyst膮pi艂 sekretarz Jareda.
Mirando, to m贸j sekretarz, pan Roger Bramwell. To on utrzymuje tu wszystko w ryzach. Roger, to moja 偶ona. A oto reszta s艂u偶by: Simpson, lokaj, pani Dart, gospodyni - przedstawia艂 wszystkich zebranych Jared, a wymienieni przez niego z nazwiska pochylali nieznacznie g艂ow臋 na powitanie. - I najcenniejszy skarb naszego domu, pani Poultney, kucharka. A to m贸j kamerdyner, Mitchum i twoja pokojowa, Perkins.
Panie Bramwell, b臋d臋 potrzebowa艂a jeszcze s艂u偶by dla matki i siostry na czas pobytu w Londynie.
Zajm臋 si臋 tym natychmiast, milady.
Szybko przedstawiono reszt臋 s艂u偶by, kt贸ra zaraz powr贸ci艂a do swoich obowi膮zk贸w i obmawiania m艂odej pani Dunham.
Miranda uda艂a si臋 na g贸r臋 i z przyjemno艣ci膮 stwierdzi艂a, 偶e sypialnia jest prze艣liczna. Wszystko mia艂o kolor turkusowy, 艂膮cznie z chi艅skim dywanem i aksamitem, kt贸rym wy艣cie艂ane by艂y meble. Dwa wielkie okna z widokiem na ogr贸d pozwala艂y cieszy膰 si臋 wszystkimi barwami kwiat贸w posadzonych przed domem.
Mam si臋 zaj膮膰 przygotowaniem k膮pieli, milady? - zapyta艂a Perkins.
Och, tak, prosz臋. Ju偶 od sze艣ciu tygodni nie k膮pa艂am si臋 w s艂odkiej wodzie. W kufrze jest m贸j olejek do k膮pieli.
Perkins zacz臋艂a rozpakowywa膰 kufry i walizy Mirandy. Kiedy po艣piesznie uk艂ada艂a jej rzeczy w szafce, dw贸ch m艂odzie艅c贸w wnios艂o wann臋 z gor膮c膮 wod膮. Pokojowa nala艂a olejku i pomog艂a Mirandzie zdj膮膰 brudne ubranie.
- Prosz臋 le偶e膰 i odpoczywa膰 - powiedzia艂a. - Zanios臋 to do pralni i zaraz wr贸c臋.
Miranda westchn臋艂a z ulg膮. Nareszcie by艂a sama i to w ciep艂ej wodzie. Podczas podr贸偶y my艂a si臋 tylko zimn膮 wod膮 morsk膮. Teraz poczu艂a ulg臋 i mrukn臋艂a zadowolona.
Mruczysz jak kot, dzikusko.
Mam powody - odpar艂a m臋偶czy藕nie, kt贸ry wszed艂 do pokoju.
Owszem, 偶a艂uj臋 nawet, 偶e nie zmie艣cimy si臋 w tej wannie we dwoje. Wol臋 te du偶e, staromodne balie na dwie osoby.
Jako艣 nie mog臋 uwierzy膰, 偶e chodzi ci tylko o k膮piel.
Powiedz to wreszcie.
Co mam powiedzie膰?
Powiedz, do diaska!
Spojrza艂a uwa偶nie na m臋偶a. W oczach mia艂 ogie艅.
- Kocham ci臋, Jaredzie - oznajmi艂a g艂o艣no i wyra藕nie. - Kocham ci臋!
Podni贸s艂 j膮 z wanny i przytuli艂 do siebie. Poca艂owa艂 mocno i nami臋tnie, a ona odwzajemni艂a si臋 tym samym. Ledwie mogli z艂apa膰 oddech.
Powiedz to w ko艅cu - rozkaza艂a.
Co mam powiedzie膰?
Powiedz, do diaska!
Kocham ci臋, Mirando! M贸j Bo偶e, jak ja ci臋 kocham!
Nagle otworzy艂y si臋 drzwi.
- Ju偶 jestem, prosz臋 pani. Och, och. Prosz臋 pani! Przepraszam... ja...
Jared spokojnie pom贸g艂 Mirandzie usi膮艣膰 w wannie. Zdusi艂a w sobie 艣miech.
- Pom贸偶 pani si臋 wyk膮pa膰, Perky. Przyszed艂em tylko, 偶eby jej powiedzie膰 o wizycie krawcowej. Nied艂ugo tu b臋dzie. - Jared odwr贸ci艂 si臋 przodem do s艂u偶膮cej, a ta a偶 zamar艂a, bo jej pan by艂 ca艂y mokry. - Wr贸c臋, kiedy przyjdzie krawcowa - rzek艂 jeszcze, wychodz膮c z sypialni.
- Pom贸偶 mi umy膰 w艂osy. Czy m贸j m膮偶 nazwa艂 ci臋 przed chwil膮 Perky? To nawet lepiej do ciebie pasuje. Te偶 b臋d臋 ci臋 tak nazywa膰.
Godzin臋 p贸藕niej Miranda by艂a ju偶 czysta i pachn膮ca, a w艂osy mia艂a suche. Do drzwi sypialni zapuka艂a madame Charpentier, wysoka, elegancka, starsza kobieta ubrana na czarno.
Mi艂o zn贸w pani膮 widzie膰, panno Dunham.
Lady Dunham - wtr膮ci艂 si臋 Jared, kt贸ry szed艂 tu偶 za ni膮.
Krawcowa zignorowa艂a go. Uwa偶a艂a, 偶e m臋偶owie maj膮 tu niewiele do powiedzenia i nadaj膮 si臋 tylko do p艂acenia rachunk贸w.
- Clarise! Ta艣ma! - rozkaza艂a szybko swojej asystentce i zabra艂a si臋 do mierzenia Mirandy. - Nie zmieni艂a si臋 panienka. Uszyjemy suknie z tych samych kolor贸w, co w zesz艂ym roku: r贸偶, b艂臋kit i jasna ziele艅.
Nie - powiedzia艂 stanowczo Jared.
S艂ucham?
Moja 偶ona nie b臋dzie dobrze wygl膮da艂a w takich kolorach.
Ale偶, prosz臋 pana, taka jest moda.
My sami wyznaczamy sobie mod臋. Je艣li pani nie jest w stanie sprosta膰 takiemu zadaniu, poprosimy inn膮 krawcow膮.
O nie! - krzykn臋艂a kobieta i poblad艂a.
Prosz臋 spojrze膰 na lady Mirand臋 Dunham. Do niej pasuje szafirowy, turkusowy, burgund i czarny!
Czarny?
Tak, czarny. W 艣rod臋 wybieramy si臋 na bal do Almack. Prosz臋 przygotowa膰 sukni臋 z czarnego jedwabiu, kt贸ra b臋dzie pasowa艂a do jasnych w艂os贸w mojej 偶ony i diament贸w na jej szyi.
Czarna - zdziwi艂a si臋 krawcowa i spojrza艂a na ni膮 z wi臋kszym szacunkiem. - Lord Dunham ma racj臋. B臋dzie pani wygl膮da艂a prze艣licznie, obiecuj臋! Clarise, Marie! - zawo艂a艂a i zabra艂a si臋 do pracy.
Potem pa艅stwo Dunham nareszcie zostali sami. D艂ugo nie mogli przesta膰 pie艣ci膰 si臋 nawzajem i ca艂owa膰. Po d艂ugim skrywaniu uczu膰 wreszcie wyznawali sobie mi艂o艣膰 i kochali si臋 bez opami臋tania. Zm臋czeni zdrzemn臋li si臋 w mi艂osnym u艣cisku. Ale wkr贸tce m臋偶czyzn臋 obudzi艂 wyra藕ny szept:
- 艢pisz?
Nie spa艂em tak cudownie od miesi膮ca. Za艣mia艂a si臋.
Ja te偶!
- Chyba musimy wsta膰. Nie chodzi mi o s艂u偶b臋, bo oni i tak b臋d膮 plotkowa膰, ale biedna Dorothea na pewno b臋dzie oburzona, je艣li nie zejdziemy na kolacj臋.
Chyba tak - mrukn臋艂a, przewr贸ci艂a si臋 na brzuch i zacz臋艂a przesuwa膰 palcami po jego torsie, coraz ni偶ej.
Ale偶 pani! - j臋kn膮艂.
- S艂ucham pana? - szepn臋艂a, mru偶膮c niebieskozielone oczy, po czym wbi艂a paznokcie w jego sk贸r臋.
Chwyci艂 j膮 za nadgarstki.
- Kolacja, moja droga, pami臋tasz? Wykrzywi艂a usta.
- Dzi臋ki Bogu, 偶e Amanda i mama nied艂ugo wyjd膮 za m膮偶! Im szybciej, tym lepiej!
Za艣mia艂 si臋 g艂o艣no. Wypu艣ci艂 j膮 i zeskoczy艂 z 艂o偶a.
- Przekomarzaj si臋 z Perky, a Mitchum pomo偶e mi si臋 wyk膮pa膰 i ubra膰.
W niedziel臋 po po艂udniu Dunhamowie pojawili si臋 jedynie w ko艣ciele.
W poniedzia艂ek Jared znikn膮艂 na kilka godzin. Kobiety w tym czasie by艂y zaj臋te nieustannymi przymiarkami, na kt贸re nalega艂a madame Charpentier i jej nerwowe asystentki. Tym razem przyby艂y do domu Jareda z sze艣cioma szwaczkami, kt贸re wzbudzi艂y lito艣膰 Mirandy. By艂y niedo偶ywione, przepracowane i zahukane, a 偶adna z nich nie mia艂a jeszcze osiemnastu lat.
Kaza艂a kucharce nakarmi膰 je wszystkie wieczorem po sko艅czonej pracy.
Je艣li szyj膮 tak dobrze, jak ch臋tnie jedz膮, to b臋dzie pani najpi臋kniej ubran膮 dam膮 w Londynie - stwierdzi艂a pani Poultney.
Nie sk膮p im niczego - odpar艂a Miranda. - Dwie z nich mia艂y 艂zy w oczach, kiedy lokaj wynosi艂 z naszego pokoju resztki kanapek.
G艂odne czy nie, i tak maj膮 wiele szcz臋艣cia.
Jak to?
Tak, prosz臋 pani, maj膮 prac臋. To wi臋cej ni偶 maj膮 inni. Czasy s膮 ci臋偶kie. Wielu ludzi g艂oduje.
No c贸偶 - westchn臋艂a Miranda. - Wszystkim im nie pomog臋, ale przynajmniej mog臋 nakarmi膰 szwaczki madame Charpentier.
Prosz臋! - krzykn臋艂a krawcowa w 艣rod臋 popo艂udniu. - Sko艅czona. Jest doskona艂a! Wszystkie damy b臋d膮 pani zazdro艣ci艂y.
Miranda w milczeniu przygl膮da艂a si臋 sobie w lustrze. M贸j Bo偶e! - pomy艣la艂a. - Jestem pi臋kna! Suknia wykonana by艂a z kilku warstw czarnego jedwabiu. Mia艂a kr贸tkie r臋kawy i d艂ugi, prosty kr贸j, z odci臋ciem tu偶 pod biustem. Zdobi艂y j膮 delikatne, male艅kie diamenty. Czer艅 doskonale pasowa艂a do jej karnacji koloru masy per艂owej.
Krawcowa odchrz膮kn臋艂a, by zwr贸ci膰 na siebie uwag臋.
- Nie wiem, co powiedzie膰, madame Charpentier - przem贸wi艂a wreszcie Miranda. - Suknia jest doskona艂a.
Francuzka p臋ka艂a z dumy.
- Do sukni s膮 jeszcze jedwabne r臋kawiczki, jedwabne r贸偶e do w艂os贸w i male艅ka mufka z czarnego futra.
Miranda nie mog艂a si臋 napatrze膰 na kobiet臋, kt贸r膮 widzia艂a w lustrze.
Czy to naprawd臋 ja, Miranda Dunham z Wynd - song? Na Boga, ale dzi艣 zabij臋 膰wieka tym londy艅skim pi臋kno艣ciom!
O dziewi膮tej lord Swynford, lady Swynford, Jared, Amanda i Dorothea byli gotowi do wyj艣cia. Zebrali si臋 w holu i czekali na Mirand臋.
Amanda mia艂a na sobie b艂臋kitn膮 sukni臋 i sznur pere艂. Dwie starsze kobiety ubra艂y si臋 w ciemne suknie. Kiedy Miranda pojawi艂a si臋 na szczycie schod贸w, wszyscy westchn臋li g艂o艣no, a Amanda krzykn臋艂a z zachwytem:
Mirando, wygl膮dasz przepi臋knie!
Mirando, nie powinna艣 nosi膰 takiej sukni. To nie przystoi tak m艂odej dziewczynie - rzuci艂a surowo Dorothea.
Nie jestem ju偶 dziewczyn膮, mamo. Jestem zam臋偶n膮 kobiet膮.
Ale teraz w modzie s膮 pastele - protestowa艂a matka. - Czarny jest niemodny.
Wi臋c wejdzie w mod臋, kiedy ja zaczn臋 nosi膰 suknie w tym kolorze! Milordzie, gdzie s膮 diamenty, kt贸re mi przyrzek艂e艣?
Jared ogl膮da艂 j膮 od st贸p do g艂贸w z uznaniem. Chwil臋 przygl膮da艂 si臋 z uwag膮 bia艂ym piersiom obna偶onym prowokuj膮co przez wielki dekolt, a potem mrugn膮艂 porozumiewawczo i wyj膮艂 p艂askie, d艂ugie pude艂ko.
- Madame, ja zawsze dotrzymuj臋 s艂owa.
Miranda otworzy艂a pude艂ko i zaniem贸wi艂a na widok diament贸w w z艂otej oprawie o kszta艂cie serca. Jared pom贸g艂 偶onie zapi膮膰 naszyjnik.
Kolczyki b臋dziesz musia艂a zapi膮膰 sama, milady.
Jest pi臋kny - szepn臋艂a Miranda, patrz膮c na m臋偶a tak, jakby nikogo innego nie by艂o w pomieszczeniu. - Dzi臋kuj臋, kochanie.
Jared pochyli艂 si臋 i z艂o偶y艂 gor膮cy poca艂unek na nagim ramieniu 偶ony.
O wdzi臋czno艣ci porozmawiamy, kiedy b臋dziemy sami, nieco p贸藕niej - mrukn膮艂.
Och, mam nadziej臋, 偶e ty r贸wnie偶 b臋dziesz mi kupowa艂 diamenty, kiedy b臋dziemy po 艣lubie - powiedzia艂a zalotnie Amanda.
Amando, robisz si臋 r贸wnie niezno艣na, jak twoja siostra - rzek艂a Dorothea. - M艂odym dziewczynom nie wypada nosi膰 diament贸w.
Diamenty s膮 odpowiednie dla ka偶dej kobiety, kt贸ra mia艂a szcz臋艣cie je dosta膰.
M臋偶czy藕ni roze艣miali si臋 g艂o艣no, a lady Swynford pozwoli艂a sobie tylko na nieznaczny u艣miech, po czym przypomnia艂a wszystkim:
- Nie pora na dyskusje o zaletach klejnot贸w. Je艣li mamy by膰 dzi艣 w Almack, musimy si臋 tam znale藕膰 przed jedenast膮, inaczej nie zostaniemy wpuszczeni.
Do Almack dotarli kwadrans po dziesi膮tej, a na sali balowej ta艅czy艂o ju偶 wiele par. Wielk膮 sal臋 o powierzchni ponad trzystu metr贸w kwadratowych zdobi艂y poz艂acane kolumny, sztukaterie i kryszta艂owe lustra. Pod 艣cianami koloru ko艣ci s艂oniowej ustawiono wy艣cie艂ane niebieskim aksamitem krzes艂a, fotele i kozetki. Na balkonie by艂o miejsce dla orkiestry, kt贸ra przygrywa艂a do ta艅ca wiruj膮cym na dole parom.
Patronkami balu by艂y lady Cowper i ksi臋偶niczka de Lieven. Nowo przybyli go艣cie podeszli do nich, by si臋 przywita膰.
Wi臋c Jared Dunham powr贸ci艂 do nas jako lord Wyndsong i to 偶onaty? - zauwa偶y艂a Emily Mary Cowper.
Tak, milady. Niech mi wolno b臋dzie przedstawi膰 moj膮 偶on臋, Mirand臋.
Lady Dunham - powiedzia艂a lady Cowper i przyjrza艂a si臋 uwa偶nie m艂odej kobiecie, a potem zakrzykn臋艂a ze zdziwieniem: - Ale偶 tak, pami臋tam pani膮, to pani by艂a t膮 z艂o艣liw膮 dziewczyn膮, kt贸ra w zesz艂ym roku wepchn臋艂a tego idiot臋, lorda Banesford do sadzawki.
Troch臋 mnie ponios艂o - odrzek艂a grzecznie Miranda.
I s艂usznie - zgodzi艂a si臋 lady Cowper. - Nie jest ju偶 pani dziewczynk膮. Suknia jest wspania艂a. Znacznie bardziej elegancka ni偶 te wszystkie pastelowe s艂odko艣ci. Zdaje si臋, 偶e zapocz膮tkujesz now膮 mod臋, moja droga.
- Dzi臋kuj臋 - odpar艂a Miranda.
Przywitawszy si臋 z damami, go艣cie ruszyli na sal臋 balow膮. Emily Mary Cowper obserwowa艂a ich i szepta艂a do przyjaci贸艂ki, ksi臋偶niczki de Lieven, 偶ony rosyjskiego ambasadora:
Ta ma艂a Dunham贸wna b臋dzie doskona艂膮 偶on膮 dla lorda Swynforda. Odziedziczy艂a podobno niez艂膮 fortun臋.
A co s膮dzisz o 偶onie Jareda? - zapyta艂a ksi臋偶niczka.
- S膮dz臋, 偶e gdyby by艂a tak ubrana w zesz艂ym roku, wysz艂aby za ksi臋cia, a nie jankeskiego lorda. Dziewczyna jest naprawd臋 艂adna. Ma przepi臋kne w艂osy, oryginalnej barwy oczy, blad膮 cer臋, a na domiar z艂ego to wszystko naturalne. Nieprawdopodobne!
Ksi臋偶niczka za艣mia艂a si臋 cicho.
- Chyba powinny艣my j膮 lepiej pozna膰. Podejrzewam, 偶e jest r贸wnie偶 nieg艂upia. Nie wygl膮da mi na s艂odk膮 idiotk臋. Zapro艣my j膮 na herbat臋.
Dobrze, jutro j膮 zaprosz臋 - odpar艂a lady Cowper. - Jest tu dzi艣 Gillian Abbott?
Jeszcze nie - za艣mia艂a si臋 zn贸w ksi臋偶niczka. - B臋dzie w艣ciek艂a. Lord Abbott ledwie zipie, a ona chyba upatrzy艂a sobie Jareda na nast臋pnego m臋偶a. A przecie偶 jej reputacja w towarzystwie jest wszystkim znana. Jaki d偶entelmen chcia艂by o偶eni膰 si臋 z ni膮, kiedy tyle m艂odych dam z lepszych rodzin jest do wzi臋cia, a wszystkie maj膮 nieposzlakowan膮 opini臋?
Mam nadziej臋, 偶e dzi艣 si臋 zjawi. Chcia艂abym zobaczy膰 ich spotkanie.
- Na lito艣膰 bosk膮! - zakrzykn臋艂a ksi臋偶niczka. - Ale masz szcz臋艣cie, Emily Mary! Sp贸jrz! Ona ju偶 tu jest!
Obie panie odwr贸ci艂y si臋 w stron臋 drzwi, gdzie sta艂a lady Abbott w towarzystwie trzech m臋偶czyzn. By艂a kobiet膮 艣redniego wzrostu i niezwykle proporcjonalnie zbudowan膮. Mia艂a d艂ug膮 szyj臋 i wydatne piersi. Rude w艂osy wygl膮da艂y doskonale przy sk贸rze koloru ko艣ci s艂oniowej, br膮zowych oczach i ciemnych rz臋sach. Mia艂a na sobie r贸偶ow膮 sukni臋 i s艂ynne rubiny Abbott贸w, wielkie, l艣ni膮ce kamienie w staromodnej, ci臋偶kiej oprawie ze z艂ota.
Wszyscy obecni zwr贸cili na ni膮 uwag臋. Gillian uk艂oni艂a si臋 przed hrabin膮 Cowper i ksi臋偶niczk膮 de Lieven.
Drogie panie.
Lady Abbott - mrukn臋艂a lady Cowper. - Jak si臋 ma nasz drogi lord Abbott? Podobno ostatnio nie cieszy si臋 dobrym zdrowiem.
W rzeczy samej - odpar艂a Gillian - ale nawet nie chcia艂 s艂ysze膰 o tym, 偶e mog艂abym nie przyj艣膰 na bal. Nakaza艂 mi si臋 dobrze bawi膰. Jak偶e on mnie kocha. Nie mog艂am go rozczarowa膰, zw艂aszcza 偶e tak uwielbia ploteczki, kt贸re przynosz臋 z balu.
Jak to mi艂o z pani strony - odpar艂a s艂odkim g艂osem ksi臋偶niczka. - Wi臋c i ja przeka偶臋 jedn膮 z plotek. Jared wr贸ci艂 do Londynu jako lord Dunham. Odziedziczy艂 wysp臋 po wuju.
Nie wiedzia艂am - powiedzia艂a podekscytowana lady Abbott.
On tu dzi艣 jest - doda艂a lady Cowper - razem z dwiema c贸rkami wuja. M艂odsza ma wyj艣膰 za lorda Swynforda za kilka tygodni.
Gillian Abbott odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, by spojrze膰 na sal臋 balow膮, a kiedy zauwa偶y艂a cel, pobieg艂a natychmiast w jego kierunku.
Emily! Nie powiedzia艂a艣 jej, 偶e Jared jest 偶onaty!
Nie - lady Cowper spojrza艂a na ni膮 niewinnie.
Gillian Abbott przyg艂adzi艂a odruchowo loki i ignoruj膮c towarzysz膮cych jej m臋偶czyzn, podesz艂a szybko do Jareda. Wr贸ci艂, a Horacy nied艂ugo na pewno umrze, pomy艣la艂a. Gillian. Jak偶e si臋 nazywa艂 ten jego nowy maj膮tek? Chyba Wynward albo podobnie. Nie ma to zreszt膮 偶adnego znaczenia. Przecie偶 nie b臋d臋 mieszka艂a w tej g艂uszy. Jared ma do艣膰 spory dom w Londynie, a ja nam贸wi臋 go, 偶eby kupi艂 co艣 na wsi. O, tam jest! Wsz臋dzie bym pozna艂a te szerokie, muskularne plecy!
- Jared! - zakrzykn臋艂a lekko ochryp艂ym z emocji g艂osem.
M臋偶czyzna odwr贸ci艂 si臋.
- Jared, kochanie! Wr贸ci艂e艣! - Rzuci艂a mu si臋 na szyj臋 i poca艂owa艂a go nami臋tnie. W ten spos贸b mia艂a nadziej臋 go zobowi膮za膰.
Zaskoczona stwierdzi艂a, 偶e m臋偶czyzna odsuwaj膮 od siebie i spogl膮da na ni膮 z tym sardonicznym u艣mieszkiem, kt贸rego tak nienawidzi艂a.
Gillian, moja droga - powiedzia艂. - Spr贸buj si臋 przyzwoicie zachowywa膰.
Nie cieszysz si臋, 偶e mnie widzisz? - westchn臋艂a z 偶alem i zrobi艂a nad膮san膮 mink臋. Znana by艂a z tego, 偶e na widok jej d膮s贸w m臋偶czy藕ni spe艂niali ka偶de 偶yczenie.
Mi艂o mi pani膮 widzie膰, lady Abbott - odpar艂 oficjalnym tonem. - Pragn臋 pani przedstawi膰 moj膮 偶on臋, Mirand臋. Mirando, kochanie, to lady Abbott.
Gillian poczu艂a na sk贸rze przejmuj膮cy ch艂贸d. To niemo偶liwe, nie m贸g艂 si臋 o偶eni膰, pomy艣la艂a. Przecie偶 mia艂am tyle plan贸w! Spojrza艂a gro藕nie na pi臋kn膮 kobiet臋 u jego boku. Ta patrzy艂a na ni膮 z niewzruszon膮 min膮. Lady Abbott wiedzia艂a, 偶e obserwuje j膮 t艂um ludzi, z trudem wi臋c powstrzyma艂a si臋 od wybuchu. Co za suka z tej Emily Cowper, pomy艣la艂a.
呕ycz臋 pani szcz臋艣cia, lady Dunham - uda艂o jej si臋 w ko艅cu wydusi膰.
Z pewno艣ci膮 go zaznam - odpar艂a m艂oda 偶ona, a w sali rozleg艂y si臋 szepty.
Gillian poczu艂a, jak wzbiera w niej z艂o艣膰. Jak ta jankeska z艂odziejka 艣mia艂a si臋 do niej w ten spos贸b odezwa膰.
- Co, na Boga, ci臋 podkusi艂o, Jaredzie, 偶e znalaz艂e艣 sobie ameryka艅sk膮 偶on臋? - zasycza艂a przez zaci艣ni臋te z臋by.
W sali znowu zrobi艂o si臋 zupe艂nie cicho. Wszyscy czekali, co nast膮pi dalej. M艂oda lady Dunham stan臋艂a oko w oko z powa偶n膮 przeciwniczk膮. Je艣li z ni膮 wygra, Gillian Abbott b臋dzie sko艅czona w Londynie.
Miranda spojrza艂a na ni膮 z g贸ry.
- Prawdopodobnie o偶eni艂 si臋 ze mn膮, bo potrzebowa艂 prawdziwej kobiety - powiedzia艂a niezno艣nie s艂odkim g艂osem.
Lady Abbott zach艂ysn臋艂a si臋 ze z艂o艣ci.
Ty... ty... ty...
Amerykanko? - doda艂a weso艂o Miranda, a potem odwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a. - Czy nie obieca艂e艣 mi tego ta艅ca, kochanie?
Orkiestra jak na zawo艂anie zacz臋艂a gra膰.
No, no - 艣mia艂a si臋 lady Cowper, spogl膮daj膮c na przyjaci贸艂k臋, ksi臋偶niczk臋 de Lieven. - Zdaje si臋, 偶e koniec sezonu zapowiada si臋 do艣膰 ciekawie.
To brzydko z twojej strony, 偶e nie powiedzia艂a艣 Gillian Abbott o 偶onie Jareda - gniewa艂a si臋 ksi臋偶niczka, ale wkr贸tce r贸wnie偶 si臋 roze艣mia艂a. - Ta m艂oda Amerykanka nie藕le sobie poradzi艂a. B臋dzie doskona艂膮 偶on膮 dla Jareda.
- Zna艂a艣 go jeszcze w Berlinie, prawda, Dario? - I w St. Petersburgu - powiedzia艂a ciszej. - Cz臋sto dzia艂a艂 na zlecenie rz膮du jako szpieg albo kurier.
Wiem.
Ciekawe, co robi w Londynie.
Jego szwagierka wychodzi za m膮偶 w czerwcu.
- Mo偶e po to przyp艂yn膮艂 - powiedzia艂a ksi臋偶niczka - ale zdaje mi si臋, 偶e nie tylko. Anglia i Ameryka zn贸w s膮 w stanie wojny z powodu knowa艅 Napoleona i nieznajomo艣ci polityki europejskiej prezydenta. Jared za艣 zawsze trzyma艂 z tymi, kt贸rzy wol膮 pok贸j i dobrobyt. Ameryka to wielki i bogaty kraj. Kiedy艣 b臋dzie pot臋g膮.
- Zapytam Palmersona, co wie na ten temat - powiedzia艂a lady Cowper.
Orkiestra sko艅czy艂a gra膰, a tancerze poszli po napoje dla swych dam. Amanda jako przysz艂a lady Swynford siedzia艂a otoczona wielbicielami. Z uroczym u艣miechem przyjmowa艂a zaproszenia do ta艅ca, a Adrian przygl膮da艂 si臋 jej z mi艂o艣ci膮. Starsza pani Swynford i Dorothea zaj臋te by艂y rozmow膮 na temat przygotowa艅 do 艣lubu i najnowszymi plotkami.
Miranda popija艂a ciep艂膮 lemoniad臋 i grzeba艂a widelczykiem w niezbyt smacznym cie艣cie, jedynej przek膮sce, jak膮 oferowano w Almack. By艂a w艣ciek艂a, a spok贸j i u艣mieszek rozbawienia na twarzy m臋偶a doprowadza艂y j膮 do sza艂u. W ko艅cu nie wytrzyma艂a i zapyta艂a:
Czy ona by艂a twoj膮 kochank膮?
Kiedy艣.
Dlaczego mi o tym nie powiedzia艂e艣?
Moja droga, d偶entelmeni nie rozmawiaj膮 z 偶onami o kochankach.
Mia艂a nadziej臋, 偶e si臋 z ni膮 o偶enisz?
To nie by艂oby mo偶liwe z kilku powod贸w. Ta pani jest m臋偶atk膮, a ja nigdy nie obiecywa艂em jej nic pr贸cz przyja藕ni, kt贸ra zreszt膮 zako艅czy艂a si臋 w zesz艂ym roku.
Ona chyba by艂a innego zdania - mrukn臋艂a Miranda.
Jeste艣 zazdrosna, dzikusko?
Tak, do stu diab艂贸w! Je艣li ta 偶贸艂tooka kotka jeszcze raz si臋 do ciebie zbli偶y, wydrapi臋 jej oczy.
Uwaga, moja droga, zachowujesz si臋 nietaktownie. Ostatnio niemodne jest okazywanie m臋偶owi uczu膰.
Chod藕my do domu.
Przecie偶 ta艅czyli艣my tylko raz. To wywo艂a艂oby skandal - odpar艂.
I dobrze!
Zawsze umiesz mnie przekona膰, moja droga, a teraz powiedz to.
Kocham ci臋!
Jeszcze raz. Nigdy nie znudzi mi si臋 s艂uchanie tego wyznania - szepn膮艂.
Teraz ty! - domaga艂a si臋.
Kocham ci臋 - odpar艂 bez wahania. - Nigdy tak nikogo nie kocha艂em, cho膰 jeste艣 najbardziej nieprzewidywaln膮 i niezno艣n膮 kobiet膮, jak膮 znam.
Popsu艂e艣 wszystko! - nad膮sa艂a si臋, a on zacz膮艂 si臋 艣mia膰.
Nie, nie chcia艂em tylko, 偶eby艣 by艂a zbyt pewna siebie - 偶artowa艂. - To nie wysz艂oby mi na dobre.
ROZDZIA艁 7
Najwa偶niejszym wydarzeniem towarzyskim ko艅cz膮cym sezon 1812 by艂 艣lub lorda Adriana Swynforda i ameryka艅skiej szlachcianki, panny Amandy Dunham. Amanda zosta艂a przez wszystkich Ucz膮cych si臋 opiniodawc贸w uznana za najpi臋kniejsz膮 pann臋 tego sezonu, a poza tym mia艂a niebagatelny posag, kt贸ry gwarantowa艂 jej dochody rz臋du trzech tysi臋cy funt贸w rocznie. Nie dziwiono si臋 wi臋c, 偶e rodzina Swynford贸w przeoczy艂a 贸w drobny fakt, 偶e dziewczyna pochodzi z kolonii.
M艂oda para by艂a wielokrotnie fetowana jeszcze na kilka tygodni przed 艣lubem. Ostatni i najwi臋kszy bal na ich cze艣膰 wydali Jared i Miranda w swoim domu w Londynie. Najwi臋kszym zaszczytem dla m艂odej pary i gospodarzy okaza艂o si臋 przybycie na bal ksi臋cia regenta. Jerzy III nie by艂 ostatnio zbyt popularny. Za przyzwoleniem parlamentu pr贸bowa艂 przej膮膰 rz膮dy w imieniu 偶yj膮cego kr贸la. Potem poprosi艂 torys贸w o utworzenie rz膮du, przez co sprawi艂, 偶e partia wig贸w zosta艂a odsuni臋ta od w艂adzy, a to w艂a艣nie oni zawsze najbardziej go popierali i mieli zamiar dzi臋ki niemu rz膮dzi膰 Angli膮. Torysi zreszt膮 te偶 za nim nie przepadali, a przeci臋tni obywatele kraju nie mogli mu darowa膰 jego eksces贸w. Powszechnie wiadomo by艂o, 偶e ksi膮偶臋 Jerzy III je zbyt wiele, podczas gdy inni g艂oduj膮, 偶e marnotrawi pieni膮dze na kobiety, obrazy, meble, domy i konie. Tak wi臋c ksi膮偶臋 regent czu艂 si臋 obecnie dobrze tylko w艣r贸d ludzi ze swej sfery, dla kt贸rych przebywanie w jego towarzystwie wci膮偶 by艂o poczytywane za towarzyski sukces.
Ksi膮偶臋 przyby艂 do domu Dunham贸w wraz z lady Jersey punktualnie o jedenastej. By艂 wysokim, t臋gim m臋偶czyzn膮 o niebieskich oczach i ciemnych, pieczo艂owicie ufryzowanych w艂osach. Z przyjemno艣ci膮 przygl膮da艂 si臋 Amandzie, znany by艂 bowiem z upodoba艅 do pulchnych kobiet. Co dziwne, zainteresowa艂 si臋 te偶 jej szczup艂膮 i wysok膮 siostr膮. Regent tak si臋 dobrze bawi艂, 偶e pozosta艂 na balu do p贸藕na, cho膰 pierwotnie mia艂 zamiar wyj艣膰 po p贸艂godzinie. Taki obr贸t rzeczy sprawi艂, 偶e bal sta艂 si臋 wielkim sukcesem.
Na drugi dzie艅 Dunhamowie mieli zamiar odpocz膮膰, ale ju偶 o dziesi膮tej rano zjawili si臋 go艣cie, co zmusi艂o ca艂膮 rodzin臋 do zej艣cia do salonu.
Pieter! - pisn臋艂a rozradowana Dorothea i rzuci艂a si臋 w ramiona wysokiego, mocno zbudowanego m臋偶czyzny o czerwonej twarzy.
A wi臋c jednak mnie kochasz? - zapyta艂 szeptem Pieter.
Oczywi艣cie, niem膮dry cz艂owieku - odpar艂a Dorothea, p膮sowiej膮c.
To dobrze! Dosta艂em specjalne pozwolenie na 艣lub i mam zamiar dzi艣 jeszcze z niego skorzysta膰! - krzykn膮艂.
Och, Pieter!
Jared podszed艂 do nich i uk艂oni艂 si臋.
- Pan van Notelman, jak s膮dz臋. Nazywam si臋 Jared Dunham, jestem lordem Wyndsong. To moja 偶ona Miranda i podopieczna Amanda.
Pieter van Notelman u艣cisn膮艂 mu d艂o艅.
Panie Dunham, prosz臋 mi wybaczy膰 niegrzeczne zachowanie, ale kiedy dosta艂em Ust od Dorothei, w kt贸rym napisa艂a, 偶e mimo napi臋tej sytuacji mi臋dzy Angli膮 i Ameryk膮 musi jecha膰 do Londynu na 艣lub c贸rki, troch臋 si臋 zmartwi艂em. Postanowi艂em r贸wnie偶 pop艂yn膮膰 i znalaz艂em statek z Ameryki do Holandii. Stamt膮d dop艂yn膮艂em kutrem rybackim do Anglii.
I od razu zorganizowa艂 pan sobie pozwolenie na 艣lub - powiedzia艂 sucho Jared i zadzwoni艂 po lokaja.
Ja te偶 mam tu przyjaci贸艂, milordzie.
Ale偶 Pieterze, jutro 艣lub Amandy. Nie mo偶emy si臋 pobra膰 ju偶 dzi艣.
Dlaczego nie? - zapyta艂y jednocze艣nie bli藕niaczki.
Musimy to zrobi膰 dzi艣, Dorotheo. Zarezerwowa艂em dla nas kajut臋 na statku Unii West India, p艂yn膮cego jutro na Barbados. Tam przesi膮dziemy si臋 na statek do Ameryki i b臋dziemy w domu przed ko艅cem lata. Nie mog臋 na d艂ugo zostawia膰 dzieci i pozwoli膰, by obcy zarz膮dzali Highlands.
Otworzy艂y si臋 drzwi gabinetu i wszed艂 lokaj.
S艂ucham pana - zwr贸ci艂 si臋 do Jareda.
Wy艣lij umy艣lnego do wielebnego Blake'a w ko艣ciele 艢wi臋tego Marka. Powiedz, 偶e prosimy, aby by艂 gotowy do ceremonii 艣lubnej na jedenast膮 trzydzie艣ci. Potem przepro艣 pani膮 Poultney za po艣piech i powiedz, 偶e potrzebujemy na pierwsz膮 wystawnego obiadu z okazji 艣lubu mojej te艣ciowej.
Oczywi艣cie, milordzie - mrukn膮艂 beznami臋tnie Simpson. Na jego twarzy nie pojawi艂 si臋 nawet cie艅 zdziwienia.
Jaredzie! - pisn臋艂a Dorothea.
Ale偶 droga Doro, powiedzia艂a艣 nam o swoich zamiarach wzgl臋dem pana van Notelmana. Czy偶by艣 zmieni艂a zdanie? Je艣li tak, nie mam zamiaru zmusza膰 ci臋 do 艣lubu.
Nie! Kocham Pietera!
Wi臋c id藕 na g贸r臋 i przygotuj si臋 do 艣lubu. Pan van Notelman wyja艣ni艂 ci przyczyny po艣piechu. To ca艂kiem rozs膮dne wyj艣cie. Poza tym pomy艣l, Doro! W dniu twego szcz臋艣cia b臋d膮 z tob膮 obie twoje dziewczynki.
Po艣piesznie wezwano lorda Swynforda i o jedenastej trzydzie艣ci Dorothea Dunham zosta艂a 偶on膮 Pietera van Notelmana. By艂y przy tym obecne obie jej c贸rki, zi臋膰, przysz艂y zi臋膰 i osobisty sekretarz ambasadora holenderskiego, kt贸ry okaza艂 si臋 kuzynem van Notelmana i to dzi臋ki niemu Pieter tak szybko otrzyma艂 pozwolenie na 艣lub.
Kiedy wszyscy wr贸cili do domu, pani Poultney, mimo i偶 zaj臋ta by艂a przygotowaniem uczty z okazji 艣lubu Amandy, wygospodarowa艂a czas na zrobienie wystawnego obiadu. Na stole postawiono p贸艂miski z nadziewanym indykiem, s艂odkimi kasztanami, ostrygami i soczyst膮 wo艂owin膮 oraz w臋dzonym 艂ososiem. Obok sta艂y miski z warzywami i sosy. Ziemniaki, suflet i pudding r贸wnie偶 musia艂y pojawi膰 si臋 podczas tego posi艂ku. Na kredensie czeka艂y ju偶 ciasta i owoce w syropie. Ku zaskoczeniu wszystkich sta艂 tam r贸wnie偶 niewielki tort weselny.
Poproszono pani膮 Poultney do jadalni i g艂o艣no chwalono jej niezawodno艣膰 oraz doskona艂y smak potraw, a tak偶e cudowne przygotowanie tortu w tak kr贸tkim czasie. Kucharka, czerwieni膮c si臋 z powodu komplement贸w, wyja艣ni艂a, 偶e wykorzysta艂a dwie wierzchnie warstwy z tortu Amandy.
- Jeszcze mam czas, 偶eby je z powrotem dorobi膰, panienko - pociesza艂a Amand臋. - Ciasto ju偶 si臋 upiek艂o i zaraz przygotuj臋 krem.
Go艣cie nagrodzili brawami spryt pani Poultney, a jej chlebodawca dyskretnie wcisn膮艂 jej w d艂o艅 srebrnego suwerena.
Sekretarz holenderskiego ambasadora musia艂 opu艣ci膰 dom pa艅stwa Dunham wczesnym popo艂udniem. Nied艂ugo po nim wyszed艂 lord Swynford, kt贸ry musia艂 si臋 jeszcze zdrzemn膮膰 przed swoim wieczorem kawalerskim. Jared r贸wnie偶 poszed艂 spa膰.
Amanda tak偶e mia艂a ten zamiar, ale wkr贸tce do艂膮czy艂a do siostry, kt贸ra siedzia艂a w bibliotece od strony ogrodu. Miranda czyta艂a ksi膮偶k臋 na niewielkiej antresoli, kiedy us艂ysza艂a wo艂anie bli藕niaczki.
- Tu jestem! - zawo艂a艂a.
Amanda wesz艂a po niewielkich schodkach na antresol臋.
Zn贸w tutaj? Nied艂ugo dostaniesz zmarszczek od ci膮g艂ego czytania!
Lubi臋 czyta膰, Mandy, a to jest naprawd臋 wspania艂a biblioteka! B臋d臋 nalega艂a, 偶eby Jared przeni贸s艂 j膮 do Wyndsong.
Amanda usiad艂a na sto艂ku obok siostry. Mia艂a dziwny wyraz twarzy.
Nie mo偶esz spa膰? Denerwujesz si臋?
To przez mam臋 i jej nowego m臋偶a.
Mam臋 i pana van Notelmana?
Oni... oni... - dziewczyna zar贸偶owi艂a si臋 ze wstydu. - Oni tam okropnie ha艂asuj膮. Mama nawet krzycza艂a. Przecie偶 jeszcze jest dzie艅!
Miranda wstrzyma艂a 艣miech. Przypomnia艂a sobie, jaka by艂a wystraszona, kiedy Jared po raz pierwszy chcia艂 si臋 z ni膮 kocha膰 w ci膮gu dnia. Teraz musia艂a to wyt艂umaczy膰 siostrze.
- Nie denerwuj si臋, kochanie - odpar艂a. - M臋偶owie kochaj膮 si臋 z 偶onami, kiedy maj膮 na to ochot臋, niekoniecznie w nocy.
Och - spowa偶nia艂a Amanda, a po chwili zn贸w popatrzy艂a na siostr臋 z niepokojem. - Ale mama? My艣la艂am, 偶e ju偶 jest na to za stara! A pan Notelman to ju偶 na pewno! Ma jakie艣 pi臋膰dziesi膮t lat!
Jared zapewnia艂 mnie, 偶e wiek nie ma z tym nic wsp贸lnego.
Amanda milcza艂a przez chwil臋, a potem zapyta艂a:
Jak to jest naprawd臋?
Pierwszy raz? Cudownie. Najpierw b臋dzie troch臋 bola艂o, ale potem... - zamy艣li艂a si臋.
Cudownie? Tylko tyle mi mo偶esz powiedzie膰, siostro?
Nie chodzi o to, 偶e nie chc臋 ci o tym opowiedzie膰, ale po prostu nie znajduj臋 s艂贸w, 偶eby to opisa膰. Musisz tego sama do艣wiadczy膰. Mog臋 ci臋 tylko zapewni膰, 偶e nie ma si臋 czego ba膰. Zaufaj Adrianowi. Podejrzewam, 偶e ma ju偶 jakie艣 do艣wiadczenie w tej kwestii. Poddaj si臋 uczuciom, kt贸re ci臋 ogarn膮. Naprawd臋 s膮 cudowne.
Wi臋c to jest przyjemne? - zapyta艂a Amanda. Miranda pochyli艂a si臋 i obj臋艂a bli藕niaczk臋.
Tak, kochana, bardzo przyjemne.
Naprawd臋 przyjemne, pomy艣la艂a Miranda, kiedy Jared wr贸ci艂 z przyj臋cia kawalerskiego lorda Swynforda, zdj膮艂 koszul臋 i buty, po czym wszed艂 do 艂贸偶ka i zacz膮艂 pie艣ci膰 jej piersi. Pachnia艂 winem.
- Jeste艣 pijany! - powiedzia艂a z udanym oburzeniem.
- Nie na tyle, by nie m贸c kocha膰 si臋 z w艂asn膮 偶on膮 - odpar艂, pr贸buj膮c si臋 uwolni膰 ze spodni.
Tak, to bardzo, ale to bardzo przyjemne, pomy艣la艂a p贸藕niej, kiedy le偶a艂a obok niego ju偶 po wszystkim i ws艂uchiwa艂a si臋 w ciche chrapanie m臋偶a.
Nast臋pnego ranka pogoda by艂a doskona艂a. Pi臋kna suknia uszyta z wielu metr贸w udrapowanego bia艂ego jedwabiu prezentowa艂a si臋 znakomicie. Ozdobiono ja jedwabnymi r贸偶yczkami i koronk膮, tak膮 sam膮 jak w welonie, kt贸ry nios艂y za pann膮 m艂od膮 dzieci lorda Francisa i lady Milicenty Dunham. We w艂osach panna m艂oda mia艂a diamentowy diadem, podarunek od matki. W r臋ku trzyma艂a bukiet bia艂ych r贸偶 z r贸偶owymi wst膮偶kami.
Towarzyszy艂y jej trzy niezam臋偶ne druhny, Karolina, Charlotta i Georgina Dunham. Odziane by艂y w b艂臋kitne jedwabne suknie, a w r臋kach nios艂y koszyki z kolorowymi, letnimi kwiatami. Zam臋偶na druhna - i siostra panny m艂odej - mia艂a na sobie sukni臋 ciemnoniebiesk膮. Po 艣lubie wszyscy zaproszeni go艣cie powr贸cili do Devon Square, by uczci膰 toastem szcz臋艣cie pary m艂odej i skosztowa膰 weselnego tortu. W sali balowej, salonie i ogrodzie by艂o mn贸stwo go艣ci. Przypominali zajadle 艣piewaj膮ce stado ptactwa. Przyj臋cie przeci膮gn臋艂o si臋 do p贸藕nego popo艂udnia. Wtedy to ostatni go艣cie poszli wreszcie do domu. Pa艅stwo m艂odzi dawno ju偶 si臋 oddalili do sypialni.
Na koniec czeka艂o gospodarzy po偶egnanie Dorothei i jej nowego m臋偶a. Ich statek mia艂 wyp艂yn膮膰 dzi艣 wieczorem. Kiedy Miranda 偶egna艂a si臋 z matk膮, zrozumia艂a, 偶e Dorothea rozpoczyna nowe 偶ycie. Nie nazywa si臋 ju偶 Dunham i po raz pierwszy od wielu lat nie b臋dzie cz臋艣ci膮 rodziny Dunham贸w. Tom nie 偶y艂, a jego c贸rki wysz艂y za m膮偶. Dorothea wygl膮da艂a pi臋kniej ni偶 kiedykolwiek przedtem. Roztacza艂a wok贸艂 siebie aur臋 osoby kochanej. Wtedy dziewczyna zrozumia艂a, 偶e jej matka jest jeszcze ca艂kiem m艂od膮 kobiet膮.
Mamo - odezwa艂a si臋 - 偶ycz臋 wam wiele szcz臋艣cia i zapraszam z wizyt膮 do Wyndsong.
Dzi臋kuj臋, moja droga. Postaraj si臋 by膰 dobr膮 偶on膮 dla Jareda i nie zapominaj o manierach.
Oczywi艣cie, mamo - odpar艂a Miranda.
Doro - Jared zwr贸ci艂 si臋 do te艣ciowej i poca艂owa艂 j膮 w policzek.
呕egnaj, Jaredzie.
Miranda spojrza艂a na swojego ojczyma z za偶enowaniem. Nie wiedzia艂a, jak ma go traktowa膰. Pieter van Notelman zauwa偶y艂 jej wahanie i wyci膮gn膮艂 ku niej ramiona.
- By艂bym szcz臋艣liwy, gdyby艣 zechcia艂a mnie nazywa膰 wujem Pieterem. Nie jestem Tomem Dunhamem, moja droga, ale c贸rki Dorothei b臋d膮 zawsze mi r贸wnie drogie jak moje w艂asne. Jeste艣cie na dodatek 艂adniejsze od moich c贸rek. No, chod藕, daj mi buziaka!
Miranda uca艂owa艂a ojczyma i poczu艂a 艂askotanie jego w膮s贸w na policzkach.
- Twoje dziewczynki s膮 r贸wnie偶 bardzo 艂adne, Pieterze - zaprotestowa艂a lojalnie Dorothea.
Van Notelman spojrza艂 na 偶on臋 z rozbawieniem.
- Moja droga - powiedzia艂 - kocham moje c贸rki, to oczywiste. Nie przejmuj臋 si臋 ich urod膮 i ty r贸wnie偶 nie powinna艣 si臋 o to troszczy膰. S膮 mi艂e i maj膮 spore posagi, a w 艂o偶u uroda nie ma tak wielkiego znaczenia.
Miranda powstrzyma艂a 艣miech i pr贸bowa艂a wygl膮da膰 na r贸wnie oburzon膮, jak matka, ale wystarczy艂o jedno spojrzenie na Dorothe臋, by oboje z Jaredem wybuchn臋li 艣miechem.
Pow贸z ju偶 czeka, milady.
Dzi臋kuj臋, Simpson. Do widzenia, mamo, do widzenia, wuju! - wo艂a艂a Miranda.
Pojad臋 z nimi do portu, mo偶e po drodze wst膮pi臋 do klubu White's - powiedzia艂 Jared, wychodz膮c.
Dzi艣? Och, Jaredzie, po raz pierwszy od dawna jeste艣my w domu sami.
Nie b臋d臋 tam d艂ugo i nie wr贸c臋 taki weso艂y jak wczoraj - powiedzia艂 i poca艂owa艂 j膮 czule. - Nie mog臋 pi膰, bo nie b臋d臋 m贸g艂 spe艂nia膰 moich m臋偶owskich obowi膮zk贸w.
Wczoraj ci si臋 to doskonale uda艂o, cho膰 by艂o troch臋 kr贸tko - szepn臋艂a.
Zemszcz臋 si臋 za t臋 uwag臋, moja pani - powiedzia艂 z u艣miechem m臋偶czyzna i wyszed艂.
By艂a sama! Po raz pierwszy od kilku miesi臋cy by艂a zupe艂nie sama. Dobrze wyszkolona s艂u偶ba porusza艂a si臋 po domu bezszelestnie, przywracaj膮c porz膮dek po uroczysto艣ci. Powoli wesz艂a na g贸r臋 do pustego pokoju i usiad艂a na krze艣le. Po pewnym czasie pojawi艂a si臋 pokoj贸wka.
Milady? - zawo艂a艂a zbyt g艂o艣no Perky. Mia艂a przekr臋cony czepek i zaczerwienion膮 twarz z powodu zbyt du偶ej ilo艣ci wina lub potajemnej schadzki z kt贸rym艣 ze s艂u偶膮cych.
Przygotuj mi gor膮c膮 k膮piel - powiedzia艂a Miranda - i lekk膮 kolacj臋, mo偶e pier艣 indyka, sa艂atk臋 i troch臋 placka z jab艂kami. Potem b臋dziesz wolna.
Perky zachwia艂a si臋 podczas uni偶onego dygni臋cia. Po k膮pieli s艂u偶膮ca rozczesa艂a w艂osy swej pani.
Id藕 ju偶 - powiedzia艂a 艂agodnie Miranda, kiedy s艂u偶膮ca sko艅czy艂a. - Ju偶 ci臋 dzi艣 nie b臋d臋 potrzebowa艂a. Baw si臋 dobrze z Martinem.
Milady, sk膮d pani wiedzia艂a?
Trudno si臋 nie zorientowa膰, widz膮c jego ciel臋cy wzrok, kiedy na ciebie patrzy.
Perkins zachichota艂a weso艂o, sk艂oni艂a si臋 i wybieg艂a z pokoju. Miranda z u艣miechem wzi臋艂a do r臋ki tomik Byrona, usiad艂a na krze艣le obok ognia, zjad艂a kolacj臋, wypi艂a herbat臋 i czyta艂a.
Kiedy zegar wybija艂 dziesi膮t膮, Miranda ockn臋艂a si臋 z p艂ytkiego snu. Nie wiadomo, czy to dobra kolacja, czy herbata, czy mo偶e poezja Byrona wprawi艂y j膮 w tak senny nastr贸j. Podnios艂a wypuszczon膮 z r膮k.
ksi膮偶k臋 i po艂o偶y艂a na st贸艂. Najmodniejszy obecnie poeta na salonach Londynu nu偶y艂 j膮 okropnie. By艂a pewna, 偶e nigdy nikogo nie kocha艂, pr贸cz siebie samego. Wsta艂a, przeci膮gn臋艂a si臋 i zesz艂a boso na d贸艂 w poszukiwaniu innej lektury.
W domu panowa艂a cisza. Jedynie lokaj przechadza艂 si臋 po holu, oczekuj膮c lorda Wyndsong. Pozosta艂a cz臋艣膰 s艂u偶by uda艂a si臋 ju偶 na spoczynek. W ciemnym k膮cie biblioteki ja艣nia艂 ogie艅 z kominka. Miranda wzi臋艂a jedn膮 ze swoich ulubionych powie艣ci i usiad艂a w fotelu na antresoli. Podkuli艂a nogi i zacz臋艂a czyta膰.
Po chwili otworzy艂y si臋 drzwi i do biblioteki wesz艂o trzech m臋偶czyzn.
Tutaj b臋dziemy sami - powiedzia艂 Jared. - Moja 偶ona i s艂u偶ba ju偶 艣pi膮.
Na Boga, Jaredzie - rzek艂 m臋偶czyzna z londy艅skim akcentem - gdybym ja mia艂 tak膮 pi臋kn膮 偶on臋 jak twoja pani, te偶 by艂bym ju偶 w 艂贸偶ku, a nie w艂贸czy艂 si臋 po Londynie.
M臋偶czy藕ni zacz臋li si臋 艣mia膰, a potem odezwa艂 si臋 Jared:
- Zgadzam si臋 z tob膮, Henry, ale jak inaczej mogliby艣my si臋 spotyka膰, nie wzbudzaj膮c niczyich podejrze艅? Bramwell, nalej nam whisky.
Miranda skuli艂a si臋 w fotelu jeszcze bardziej. Nie mog艂a wsta膰 i pokaza膰 si臋 tym m臋偶czyznom, zw艂aszcza 偶e by艂a ubrana jedynie w przezroczyst膮 koszul臋 nocn膮.
- Podobno w spraw臋 zamieszana jest Gillian Abbott - przeszed艂 do rzeczy lord Palmerston - ale to nie ona im przewodzi. Musimy dosta膰 przyw贸dc臋. Gillian w ci膮gu kilku ostatnich lat mia艂a wielu wp艂ywowych kochank贸w. Podobno sprytnie wyci膮ga艂a od nich wa偶ne informacje i przekazywa艂a innemu szpiegowi. Ciekawe, co ta kobieta ma w sobie, 偶e najbardziej rozs膮dni m臋偶czy藕ni trac膮 przy niej g艂ow臋?
Wi臋c nigdy nie rozkoszowa艂e艣 si臋 jej wdzi臋kami?
Nie, na Boga, nigdy! Emily by mnie zabi艂a! Ale podobno w zesz艂ym roku by艂a twoj膮 kochank膮.
Do艣膰 kr贸tko - przyzna艂 Jared. - Jest pi臋kna i nienasycona, ale strasznie nudna! Lubi臋 kobiety, ale chcia艂bym te偶 czasem porozmawia膰.
Jeste艣 zbyt wymagaj膮cy - za艣mia艂 si臋 Henry Tempie. - Wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn nie narzeka艂aby przy niej na nud臋 - powiedzia艂 i spowa偶nia艂. - Panie Bramwell, nie wie pan, komu lady Abbott przekazuje informacje?
Kaza艂em j膮 obserwowa膰, milordzie - odpar艂 Roger Bramwell - ale ona zna wielu ludzi i cz臋sto dok膮d艣 wychodzi. To musi by膰 kto艣 z towarzystwa. Prawdopodobnie przekazuje mu informacje podczas przyj臋膰 i bal贸w. To jedyna mo偶liwo艣膰. Musimy si臋 skoncentrowa膰 na osobach, z kt贸rymi si臋 spotyka w miejscach publicznych.
Po co ona to w艂a艣ciwie robi? - zapyta艂 sam siebie lord Palmerston, kr臋c膮c g艂ow膮 z dezaprobat膮.
Dla pieni臋dzy - stwierdzi艂 sucho Jared. - Gillian jest chciwa.
Jaki ma pan plan, panie Bramwell? Co zrobimy z jej 艂膮cznikiem, kiedy ju偶 go znajdziemy?
Podamy mu kilka informacji przez lady Abbott. Pierwsza b臋dzie prawdziwa, cho膰 raczej ma艂o wa偶na. To nam pomo偶e sprawdzi膰 przep艂yw wiadomo艣ci. Nast臋pna informacja b臋dzie ca艂kowicie nieprawdziwa. To skompromituje naszego szpiega i na pewno uda si臋 go aresztowa膰.
Lord Palmerston skin膮艂 wolno g艂ow膮.
Jared, chyba sam rozumiesz, 偶e to ty musisz przekaza膰 informacj臋 naszej damie.
Wykluczone - krzykn膮艂 Jared. - Nie mam najmniejszego zamiaru wi膮za膰 si臋 z Gillian Abbott.
Jaredzie, musisz! Masz za zadanie powstrzyma膰 Bonapartego. Taki by艂 rozkaz twojego prezydenta, kt贸ry zrozumia艂, 偶e Francuzi umy艣lnie nam贸wili go na t臋 blokad臋, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. Teraz chce, 偶eby艣 mu pom贸g艂 jako艣 z tego wybrn膮膰.
Z ca艂ym szacunkiem, Henry, rozkazano mi jedynie jecha膰 do Rosji i przekaza膰 carowi informacj臋, 偶e w jego interesie le偶y zawarcie sojuszu z Angli膮 i Ameryk膮. Nikt nie m贸wi艂, 偶e musz臋 i艣膰 do 艂贸偶ka z Gillian Abbott. Ona by to roztr膮bi艂a po ca艂ym mie艣cie. Miranda jest m艂oda, niecierpliwa i bardzo dumna. Ju偶 wie, 偶e korzysta艂em z wdzi臋k贸w Gillian, kiedy by艂em kawalerem. Urwie mi g艂ow臋, je艣li zn贸w si臋 zwi膮偶臋 z t膮 lafirynd膮. Poza tym... kocham moj膮 偶on臋.
Nie s膮dzi艂em, 偶e z ciebie taki pantoflarz - rzuci艂 lord Palmerston.
Jared u艣miechn膮艂 si臋 pogodnie.
Celny strza艂, Henry, ale 偶ona wi臋cej dla mnie znaczy ni偶 duma. Poza tym dlaczego ja?
Poniewa偶 nie mo偶emy w to wci膮ga膰 nikogo innego. Wszystko mog艂oby si臋 wyda膰. Jaredzie, co prawda lord Liverpool jest nowym premierem, ale tak naprawd臋 krajem rz膮dzi lord Castleregh, nasz minister spraw zagranicznych. To szaleniec. Biedny ksi膮偶臋 regent mo偶e i zna si臋 na sztuce, ale rz膮du nie potrafi sobie wybra膰.
Lord Castleregh jest upartym, g艂upim cz艂owieczkiem, kt贸ry nigdy nie stan膮艂 po stronie tego, co s艂uszne. Mo偶e i jestem torysem, nawet ministrem wojny w rz膮dzie torys贸w, ale jestem te偶 lojalnym Anglikiem.
Innymi s艂owy, Henry, to, co robimy, jest zupe艂nie nielegalne?
To prawda.
Gdyby kto艣 nas nakry艂, 偶aden z rz膮d贸w nie przyzna si臋, 偶e pracowali艣my dla kraju?
- Masz racj臋.
Po d艂u偶szej ciszy, podczas kt贸rej Miranda s艂ysza艂a tylko trzask drewna w kominku, Jared w ko艅cu przem贸wi艂.
Jestem albo ostatnim g艂upcem, albo wielkim patriot膮, Henry.
Wi臋c to zrobisz?
Niech臋tnie - westchn膮艂 Jared. - Chyba nie mog臋 pojecha膰 do Rosji, dop贸ki nie z艂apiemy naszego szpiega. Bram, nalej nam jeszcze whisky.
Dla mnie nie - powiedzia艂 Palmerston. - Musz臋 si臋 jeszcze dzi艣 pokaza膰 w kilku miejscach, 偶eby mnie zapami臋tano. Nawet je艣li kto艣 nas widzia艂, jak wychodzimy razem z White's, to dowie si臋 od innych, 偶e potem by艂em na przyj臋ciu i nie b臋d膮 nas podejrzewa膰.
Odprowadz臋 ci臋 do drzwi - powiedzia艂 Jared, wstaj膮c.
Nie - odpar艂 po艣piesznie lord Palmerston, wyci膮gaj膮c d艂o艅 na po偶egnanie - lepiej, 偶eby mnie nie widziano wychodz膮cego z twojego domu. Bramwell mnie wyprowadzi wyj艣ciem dla s艂u偶by.
- Wi臋c dobranoc, Henry.
Jared zosta艂 sam i smutno patrzy艂 w ogie艅.
A niech to! - powiedzia艂 pod nosem, a potem doda艂 g艂o艣niej: - Ju偶 mo偶esz wyj艣膰, dzikusko!
Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e tu jestem? - krzykn臋艂a zaskoczona.
Mam dobry s艂uch. Dlaczego si臋 nie pokaza艂a艣? Pods艂ucha艂a艣 rozmow臋 na bardzo powa偶ne tematy.
Tak mia艂am powita膰 twojego go艣cia, milordzie? - Miranda wysz艂a z ukrycia.
M臋偶czyzna spojrza艂 z po偶膮daniem na widoczne przez cienk膮 koszul臋 nagie cia艂o 偶ony i roze艣mia艂 si臋.
- Masz racj臋, dzikusko, ale powsta艂 pewien problem. Czy mo偶esz zachowa膰 w sekrecie to, co us艂ysza艂a艣?
My艣lisz, 偶e jestem jak膮艣 plotkark膮? - oburzy艂a si臋.
Nie, kochanie, oczywi艣cie, 偶e nie. Nie obra偶aj si臋, ale naprawd臋 us艂ysza艂a艣 co艣, czego nie powinna艣 us艂ysze膰.
Jeste艣 szpiegiem? - rzuci艂a.
Nie, nigdy nim nie by艂em, Mirando. Pracuj臋 dla rz膮du w sprawie utrzymania pokoju. Zawsze pozostan臋 Amerykaninem. Napoleon podst臋pnie zburzy艂 nasze dobre stosunki z Angli膮, by swobodnie pl膮drowa膰 Europ臋. On jest naszym prawdziwym wrogiem, ale politycy zdaj膮 si臋 tego nie zauwa偶a膰.
Lord Palmerston powiedzia艂, 偶e masz rozkazy od prezydenta.
No... niezupe艂nie. Nigdy go nie spotka艂em. Po艣rednikiem mi臋dzy nami jest John Quincy Adams. Wkr贸tce pojad臋 do Rosji, 偶eby przekona膰 cara do sojuszu z nami. Nie powodzi mu si臋 w walce z Napoleonem.
A sk膮d w tym wszystkim wzi臋艂a si臋 twoja przyjaci贸艂ka, Gillian Abbott?
Jared udawa艂, 偶e nie s艂yszy zjadliwego tonu.
Jest jednym z francuskich szpieg贸w. Musimy wiedzie膰, kto jest jej bezpo艣rednim kontaktem. Je艣li nam si臋 to nie uda, moja misja b臋dzie niebezpieczna. Napoleon by艂by niepocieszony, gdyby wiedzia艂, 偶e jestem w Rosji, prawda?
Musisz si臋 z ni膮 kocha膰?
Prawdopodobnie b臋d臋 musia艂 - odpar艂 Jared, staraj膮c si臋 od razu rozwi膮za膰 ten problem.
- Nienawidz臋 jej! - wrzasn臋艂a Miranda. Jared wsta艂 i obj膮艂 偶on臋.
- Kochanie moje. Zapewniam ci臋, 偶e nie sprawi mi to przyjemno艣ci. Odk膮d pozna艂em ciebie, nie mog臋 ju偶 cieszy膰 si臋 wdzi臋kami innej kobiety. Gillian jest wulgarna i bezwstydna, a ty jeste艣 sam膮 doskona艂o艣ci膮.
Miranda westchn臋艂a. By艂 cz艂owiekiem honoru i musia艂 spe艂ni膰 sw贸j obowi膮zek.
Jak mog臋 ci pom贸c? - zapyta艂a cicho.
Och, dzikusko. Zaczynam my艣le膰, 偶e nie jestem ciebie wart.
Kocham ci臋 - odpar艂a po prostu.
Ja te偶 ci臋 kocham.
Wi臋c powiedz, jak mog臋 ci pom贸c - powt贸rzy艂a z zafrasowan膮 min膮.
Nie m贸w nikomu o tym, co us艂ysza艂a艣 dzi艣 w nocy i miej uszy otwarte na wszystkie plotki, kt贸re mog艂yby mnie zainteresowa膰 - odpar艂.
Dobrze wi臋c, masz moje s艂owo. A teraz chod藕my do 艂贸偶ka.
Kilka chwil p贸藕niej, w chwili nami臋tno艣ci, Miranda zepchn臋艂a m臋偶a z siebie i zapyta艂a:
- Dlaczego tak jest, 偶e m臋偶czyzna jest zawsze na g贸rze?
Potem usiad艂a na nim i zacz臋艂a si臋 powoli porusza膰. Jared j臋kn膮艂 z rozkoszy. Miranda czu艂a jeszcze wi臋ksze po偶膮danie, widz膮c go bezbronnego pod sob膮. Jared obj膮艂 d艂o艅mi jej po艣ladki i podda艂 si臋 rytmowi jej cia艂a. Kiedy bez tchu k艂ad艂a si臋 na poduszce, powiedzia艂a jeszcze:
Pami臋taj o mnie, kiedy b臋dziesz zmuszony zadawa膰 si臋 z t膮 latawic膮.
Och, dzikusko, na pewno o tobie nie zapomn臋 - szepn膮艂.
Jej s艂owa d藕wi臋cza艂y mu w uszach, kiedy kilka dni p贸藕niej znale藕li si臋 na balu u lady Jersey. Przywitawszy si臋 z gospodyni膮, ruszyli w stron臋 ha艂a艣liwej, zat艂oczonej sali balowej, mieszcz膮cej z 艂atwo艣ci膮 tysi膮c go艣ci. Bia艂o - z艂ota sala o艣wietlona by艂a o艣mioma wielkimi kandelabrami. Wielkie okno tarasowe otacza艂y 偶贸艂te draperie, a pod 艣cianami sta艂y krzes艂a wy艣cie艂ane r贸偶owym jedwabiem, i kozetki, na kt贸rych panie obmawia艂y swoje przyjaci贸艂ki.
Pierwszy przywita艂 pa艅stwa Dunham Beau Brummel, kt贸ry postanowi艂 dopom贸c Mirandzie w szybkiej karierze w艣r贸d 艣mietanki towarzyskiej Londynu. By艂 wysokim, eleganckim m臋偶czyzn膮 o modnie utrefionych w艂osach koloru piasku i jasnoniebieskich oczach z wiecznym wyrazem rozbawienia. Mia艂 wysokie czo艂o i w膮ski nos, a usta zawsze lekko skrzywione w k膮cikach, jakby kpi艂 sobie ze wszystkich i ze wszystkiego.
Powita艂 Mirand臋 niezwykle uprzejmie i na tyle g艂o艣no, by s艂yszano go dooko艂a.
Padam do n贸g boskiej damy i 艣miem twierdzi膰, 偶e Ameryka musi by膰 domem bog贸w, bo ty, pani, jeste艣 prawdziw膮 bogini膮.
Nie padaj do mych n贸g, panie Brummel, bo zniszczysz sw贸j pi臋kny frak, a tego bym sobie nie wybaczy艂a - odpar艂a Miranda.
Dobry Bo偶e, to偶 to prawdziwy cud, rozum dor贸wnuje urodziwej twarzy! Chyba si臋 zakocha艂em. Chod藕, bogini, przedstawi臋 ci臋 odpowiednim i nieodpowiednim ludziom z towarzystwa. Pozwolisz, milordzie, prawda? - powiedzia艂 i porwa艂 ze sob膮 Mirand臋, zostawiaj膮c Jareda samego.
Ale nie na d艂ugo.
- No, no, Jaredzie - m臋偶czyzna us艂ysza艂 po chwili znajomy kobiecy glos. - Zdaje si臋, 偶e Beau ma zamiar wprowadzi膰 twoj膮 m艂od膮 偶onk臋 do towarzystwa.
Jared zmusi艂 si臋 do u艣miechu i odwr贸ci艂 si臋 do Gillian. Ubrana by艂a w jedwabn膮 sukni臋 i nie da艂o si臋 nie zauwa偶y膰, 偶e pod spodem nic nie ma. Na szyi mia艂a diamentowy naszyjnik, kt贸ry po艂yskiwa艂 w 艣wietle 艣wiec. Obejrza艂 j膮 od st贸p do g艂贸w i uda艂 zachwyt.
- Nie pozostawiasz niczego wyobra藕ni, prawda, Gillian?
Ale uda艂o mi si臋 przyci膮gn膮膰 twoj膮 uwag臋, czy偶 nie?
Moja droga, nie wierz臋, 偶e w艂o偶y艂a艣 t臋 sukni臋 tylko dla mnie.
Ale偶 tak! Nie mia艂am zamiaru tu dzi艣 przyj艣膰, ale lady Jersey powiedzia艂a, 偶e b臋dziesz na balu. Mo偶e ju偶 znudzi艂o ci si臋 to dziecko, kt贸re po艣lubi艂e艣? Jestem gotowa wybaczy膰 ci to niegodne zachowanie, bo podobno zmuszono ci臋 do ma艂偶e艅stwa z tym dzieciakiem. - Pochyli艂a si臋 i przylgn臋艂a do niego. Spojrza艂 w d贸艂, wprost na jej dekolt, na co oczywi艣cie liczy艂a Gillian.
Jaka偶 ona nudna i przewidywalna, pomy艣la艂 Jared.
No wi臋c, znudzi艂a ci si臋 ju偶, kochanie? - nalega艂a.
Mo偶e - mrukn膮艂 obejmuj膮c j膮 w pasie.
Wiedzia艂am! - triumfowa艂a Gillian i rzuci艂a mu uwodzicielskie spojrzenie spod pomalowanych ciemno rz臋s. - Chod藕my do ogrodu, Jared.
P贸藕niej, Gillian. Najpierw musisz ze mn膮 zata艅czy膰 walca - odpar艂 i porwa艂 j膮 na 艣rodek sali.
Miranda patrzy艂a na nich z b贸lem serca.
Chod藕, moja bogini - uspokaja艂 j膮 Beau Brummel. - Nie w modzie jest teraz kocha膰 w艂asnego m臋偶a. Najlepsze ma艂偶e艅stwa aran偶uj膮 prawnicy, a nie mi艂o艣膰.
Do diab艂a z mod膮 - mrukn臋艂a oboj臋tnie Miranda, a potem przypomniawszy sobie, 偶e mia艂a pom贸c Jaredowi, za艣mia艂a si臋 weso艂o.
Nie broni臋 memu m臋偶owi si臋 bawi膰, kwestionuj臋 tylko jego dobry gust.
O bogini, masz ci臋ty j臋zyk - za艣mia艂 si臋 Beau. - Sp贸jrz! Tam jest Byron. Chcia艂aby艣 go pozna膰, pani?
Nieszczeg贸lnie. Jego poezja strasznie mnie nudzi.
Moja droga, naprawd臋 masz dobry gust. Ale nie mo偶emy mu tego powiedzie膰, bo jest gwiazd膮 sezonu.
Gdzie jest lady Caroline Lamb? - zapyta艂a Miranda. - Podobno to jego przyjaci贸艂ka?
Ach, Caro. Nie zaproszono jej dzi艣 na pro艣b臋 jej te艣ciowej, lady Melbourne. Podobno stoi na zewn膮trz przebrana za stangreta Byrona. Chod藕my, bogini, przedstawi臋 ci臋 lady Melbourne. To cudowna dama.
Jared i Gillian opu艣cili sal臋 balow膮 i udali si臋 do ciemnego ogrodu lady Jersey. Noc by艂a ciep艂a, a na niebie ja艣nia艂y miliony gwiazd. Id膮c w g艂膮b ogrodu, widzieli po drodze wiele ciemnych postaci w mi艂osnych u艣ciskach. Po nied艂ugim czasie sami robili to samo na ogrodowej 艂awce.
Ale偶 jeste艣 nienasycona, Gillian - szepn膮艂 Jared, kiedy sko艅czyli.
Inaczej by艣 mnie nie chcia艂.
Ilu m臋偶czyzn by艂o z tob膮 podczas mojego pobytu w Ameryce?
D偶entelmen nie powinien zadawa膰 takich pyta艅 - odpar艂a niezadowolona.
Ja nie jestem d偶entelmenem, tylko Jankesem, a ty nie jeste艣 dam膮. A teraz ubieraj si臋 szybko, bo kto艣 nas zobaczy.
Jeszcze przed chwil膮 si臋 o to nie martwi艂e艣.
Nie, martwi艂em si臋 o co艣 innego.
Nie powiniene艣 si臋 o nic martwi膰, kiedy jeste艣 ze mn膮 - powiedzia艂a, poprawiaj膮c sukni臋.
To powa偶na sprawa, ale obiecaj, 偶e utrzymasz j膮 w tajemnicy.
Oczywi艣cie.
M贸j kraj nied艂ugo wypowie wojn臋 twojemu.
Te偶 co艣, Anglia i Ameryka bez przerwy s膮 w stanie wojny.
Tak, ale tym razem Bonaparte bardzo si臋 ucieszy.
A to dlaczego? - zainteresowa艂a si臋 nagle Gillian.
Poniewa偶 od pewnego czasu bardzo mu to na r臋k臋. Za tak膮 informacj臋 na pewno oz艂oci艂by ka偶dego. Tylko nikomu nie m贸w. Chod藕my ju偶, bo zaczn膮 co艣 podejrzewa膰.
Obawiasz si臋, 偶e ta twoja blada pi臋kno艣膰 si臋 dowie? - drwi艂a. - Zamierzam sama jej o tym powiedzie膰 za to, jak mnie potraktowa艂a w Almack.
Gillian - j臋kn膮艂 Jared. - Tyle razy ci m贸wi艂em, 偶eby艣 nie zachowywa艂a si臋 tak ostentacyjnie. Czy nie bardziej si臋 na niej zem艣cisz, utrzymuj膮c to w tajemnicy? Za ka偶dym razem, kiedy j膮 spotkasz, b臋dziesz mog艂a si臋 z niej w duchu 艣mia膰, bo b臋dziesz wiedzia艂a co艣, czego ona nie wie. Tak robi膮 sprytne kobiety, ale ty, zdaje si臋, wolisz wszystko zaraz wypapla膰.
Ja te偶 potrafi臋 by膰 sprytna! - zaprotestowa艂a, ale on roze艣mia艂 si臋 kpi膮co.
Kiedy si臋 zobaczymy? - zapyta艂a, gdy wchodzili do sali balowej.
Nied艂ugo - odpar艂 oboj臋tnie i wzi膮艂 kieliszek szampana. Zosta艂 w ciemnym k膮cie sali i zamy艣li艂 si臋. Wzdrygn膮艂 si臋 na my艣l o tym, co zrobi艂. U艣miechn膮艂 si臋 do siebie. Po mojej dzikusce 偶adna kobieta mi ju偶 tak nie smakuje, pomy艣la艂.
O czym my艣lisz, Jared?
Ju偶 po wszystkim, Henry.
Tam, w ogrodzie?
Niewiele ci umyka - odburkn膮艂.
To nie ja, ale Emily ci臋 zauwa偶y艂a - odpar艂 lord Palmerston. - Bardzo si臋 zdenerwowa艂a, bo lubi twoj膮 偶on臋.
Ja by艂em jeszcze bardziej zdenerwowany, bo te偶 lubi臋 moj膮 偶on臋 - odpar艂 kpi膮co Jared. - Gillian Abbott to prawdziwa suka. Brzydz臋 si臋 ni膮. Spe艂ni艂em sw贸j obowi膮zek i mam nadziej臋, 偶e to si臋 szybko sko艅czy.
- Na pewno, drogi przyjacielu - pocieszy艂 go lord Palmerston i odszed艂.
Jared rozejrza艂 si臋 po sali w poszukiwaniu 偶ony. Zmarszczy艂 ciemne brwi, kiedy ujrza艂 wianek kawaler贸w otaczaj膮cych Mirand臋. Markiz Wye pochyla艂 si臋 nad ni膮 z u艣miechem. Jared ruszy艂 w ich stron臋.
- Pani - powiedzia艂 stanowczo - pora na nas. Jego s艂owa powita艂o wiele g艂os贸w niezadowolenia, ale Miranda pos艂usznie wzi臋艂a Jareda pod rami臋 i rzek艂a:
- Nie艂adnie, panowie. Obowi膮zkiem 偶ony jest post臋powa膰 wedle 偶ycze艅 m臋偶a, pod warunkiem, oczywi艣cie, 偶e s膮 rozs膮dne.
Rozleg艂 si臋 g艂o艣ny 艣miech m臋偶czyzn, a m艂ody markiz Wye zaprotestowa艂:
- 呕yczenie lorda Dunhama wcale nie jest rozs膮dne. Jared czu艂 rosn膮c膮 z艂o艣膰, ale Miranda za艣mia艂a si臋 tylko i uk艂oni艂a.
- Zegnam was, panowie.
Bal opu艣ci艂 ju偶 ksi膮偶臋 regent, wi臋c ich wczesne wyj艣cie nie wzbudzi艂o sensacji. Karoca czeka艂a. Wkr贸tce znale藕li si臋 w domu. Podczas jazdy 偶adne z nich nie odezwa艂o si臋 ani s艂owem.
- Nie czekaj na mnie, Mirando - powiedzia艂 Jared, kiedy wchodzili na pi臋tro.
Skin臋艂a g艂ow膮, poca艂owa艂a go w policzek i poczu艂a na jego ubraniu damskie perfumy.
Po艂o偶y艂a si臋 i wkr贸tce usn臋艂a.
Obudzi艂a si臋 nagle bez powodu. W domu by艂o cicho. Wsta艂a i przesz艂a do drugiej sypialni.
Jared nie spa艂, cho膰 le偶a艂 bez ruchu. Oddycha艂 nier贸wno. Podesz艂a do wielkiego 艂o偶a i usiad艂a obok niego. Dotkn臋艂a policzka m臋偶a, a on natychmiast odwr贸ci艂 twarz.
Nie przyszed艂e艣 do mnie - powiedzia艂a cicho.
Id藕 spa膰, Mirando.
Je艣li mi o tym nie opowiesz, tajemnica zawsze b臋dzie sta艂a mi臋dzy nami.
Spe艂ni艂em sw贸j obowi膮zek - odpar艂 beznami臋tnie. - Czuj臋 po tym md艂o艣ci. Nie mog臋 pozby膰 si臋 jej zapachu. Dla dobra dw贸ch kraj贸w zdradzi艂em ci臋 - powiedzia艂 ponuro.
Zdradzi艂by艣 mnie, gdyby to sprawi艂o ci przyjemno艣膰. Sprawi艂o? - zapyta艂a spokojnie.
Nie!
Wi臋c tylko spe艂ni艂e艣 sw贸j obowi膮zek. Nie mam 偶alu i kocham ci臋. - Pog艂aska艂a go delikatnie. - Posu艅 si臋, m贸j panie, nie lubi臋 spa膰 sama.
Nim zaprotestowa艂, by艂a ju偶 w 艂o偶u i przytula艂a si臋 do niego.
Triumfowa艂a. Taki wykszta艂cony i obyty w towarzystwie cz艂owiek nie m贸g艂 si臋 pogodzi膰 z krzywd膮, jak膮 jej wyrz膮dzi艂. Wiedzia艂a, 偶e nie pozb臋dzie si臋 tego uczucia, je艣li teraz nie b臋dzie si臋 z ni膮 kocha艂. Wzrusza艂o j膮 to.
Obejmij mnie - szepn臋艂a mu do ucha. Odwr贸ci艂 si臋 w jej stron臋.
Powiedz to! - j臋kn膮艂.
Kocham ci臋 - u艣miechn臋艂a si臋. - Teraz ty!
Kocham ci臋.
Le偶eli wtuleni w siebie, ciesz膮c si臋 t膮 blisko艣ci膮.
- Nie b臋dziemy mogli wr贸ci膰 do domu, p贸ki nie uko艅czysz swojej tajnej misji?
- Nie, nie mo偶emy jeszcze wraca膰, kochanie. Nagle Jared us艂ysza艂 jej szloch.
Chcia艂aby艣 sama wr贸ci膰 do domu? Mo偶esz wzi膮膰 „Dream Witch”. Na tym statku 艂atwo ominiesz blokady.
Nie - szlocha艂a. - Moje miejsce jest przy tobie, Jaredzie. Pojedziemy razem do Rosji, a kiedy mi臋dzy Angli膮 i Ameryk膮 nastanie pok贸j, wr贸cimy do domu.
T臋skni臋 za Wyndsong, ale m贸j dom jest tam, gdzie ty jeste艣.
- Sta艂a艣 si臋 niezwyk艂膮 kobiet膮, dzikusko.
Nie przyzna艂 si臋, 偶e do Rosji ma zamiar pojecha膰 sam. Nie m贸g艂 robi膰 szumu wok贸艂 swego wyjazdu, bo przecie偶 Gillian Abbott i jej 艂膮cznik nie byli jedynymi francuskimi szpiegami w Londynie. Sezon mia艂 si臋 ju偶 ku ko艅cowi. Postanowi艂 pojecha膰 z Mirand膮 do Swynford Hall z wizyt膮. Wszyscy musz膮 o tym wiedzie膰. Adrian dostanie list z wyja艣nieniem od ministra wojny, lorda Palmerstona. Nikt w tym czasie nie b臋dzie odwiedza膰 Swynford贸w, bo nie wypada przeszkadza膰 m艂odej parze, a tym samym Jared uniknie plotek na temat swojej nieobecno艣ci. Zostawi 偶on臋 pod opiek膮 szwagra i wr贸ci do Anglii wczesn膮 jesieni膮. Wszystko doskonale zaplanowa艂.
ROZDZIA艁 8
Jared i Miranda na ostatnim balu sezonu w Almack kr膮偶yli w艣r贸d go艣ci, rozmawiali z przyjaci贸艂mi, ta艅czyli. Po kilku godzinach plotek i wielu szklankach lemoniady Miranda poczu艂a, 偶e musi si臋 uda膰 do toalety. Kiedy ju偶 tam by艂a, us艂ysza艂a, jak otwieraj膮 si臋 drzwi, a po chwili zamykaj膮.
- My艣la艂am, 偶e ju偶 si臋 nigdy od nich nie uwolnimy - powiedzia艂a jaka艣 kobieta po francusku.
No w艂a艣nie - odpar艂a Gillian Abbott. - Mam dla ciebie wa偶ne informacje.
Ile to b臋dzie kosztowa艂o?
Dwa razy tyle, co ostatnio.
Sk膮d mam wiedzie膰, czy tyle jest warte?
Chyba ju偶 udowodni艂am, 偶e jestem wiarygodna?
- oburzy艂a si臋 Gillian.
Sk膮d ta nag艂a potrzeba pieni臋dzy?
Pos艂uchaj - rzuci艂a Gillian. - Stary Abbott ju偶 ledwie zipie. Kiedy umrze, jego syn i synowa o ko艅skiej twarzy zabior膮 wszystko. Mnie zostanie tylko wdowi dom w Northumberland. Nie dostan臋 ani grosza. Nie z艂api臋 bogatego m臋偶a w Northumberland, a m艂ody lord Abbott nie pozwoli mi zosta膰 w jego domu. No - zastanawia艂a si臋 - mo偶e on tak, ale jego brzydka 偶ona na pewno si臋 nie zgodzi. Musz臋 zapewni膰 sobie dom w Londynie, a to kosztuje.
No, nie wiem - zastanawia艂a si臋 rozm贸wczyni.
Wiem to z dobrego 藕r贸d艂a. Ten Amerykanin, lord Dunham, jest moim kochankiem. Jest te偶 przyjacielem lorda Palmerstona.
Lord Dunham jest twoim kochankiem? Dobrze wi臋c, zap艂ac臋 podw贸jnie. Ale je艣li wiadomo艣膰 oka偶e si臋 nieprawdziwa albo ma艂o wa偶na, b臋dziesz mi d艂u偶na. - Przez chwil臋 da艂o si臋 s艂ysze膰 brz臋czenie monet.
- Mon Dieu, nie trzeba liczy膰. Czyja ci臋 kiedykolwiek oszuka艂am?
- No, dobrze.
Miranda nachyli艂a si臋 za parawanem i spojrza艂a przez szczelin臋. Zobaczy艂a Gillian Abbott, chowaj膮c膮 aksamitn膮 sakiewk臋 do torebki. Drug膮 kobiet膮 by艂a 艂adna, drobna brunetka w r贸偶owej sukience.
Co to za wiadomo艣膰?
Ameryka wypowiedzia艂a wojn臋 Anglii - oznajmi艂a spokojnie Gillian.
Cesarz czeka艂 na to od dawna! - westchn臋艂a zaskoczona Francuzka.
M贸wi艂am, 偶e to cenna informacja. Zawsze mnie dziwi艂o, dlaczego Napoleon ma damskich szpieg贸w.
Francuzka za艣mia艂a si臋.
Nie ma w tym nic dziwnego. Katarzyna Medycejska, 偶ona Henryka II, mia艂a grup臋 kobiet, kt贸re zbiera艂y dla niej informacje. Nazywano je „lataj膮cym szwadronem”.
Angielki nigdy by tego nie zrobi艂y - odpar艂a Gillian.
Nie - powiedzia艂a brunetka z rozbawion膮 min膮.
- Wy szpiegujecie tylko dla pieni臋dzy i w艂asnych korzy艣ci! Chod藕my lepiej, bo kto艣 nas zauwa偶y. Adieu.
- Adieu - odpowiedzia艂a Gillian i zamkn臋艂a drzwi toalety.
Kiedy Miranda ponownie spojrza艂a przez szczelin臋 w parawanie, pomieszczenie by艂o puste.
Najszybciej jak mog艂a pod膮偶y艂a na sal臋 balow膮, 偶eby znale藕膰 Jareda. Rozmawia艂 w艂a艣nie z lordem Palmerstonem, kt贸ry u艣miechn膮艂 si臋 do niej ciep艂o i powiedzia艂 uni偶onym tonem:
Jak zwykle, twoja uroda, droga pani, przy膰miewa blask innych dam.
Nawet lady Cowper? - za偶artowa艂a Miranda, wiedz膮c, 偶e pi臋kna Emily jest kochank膮 lorda Palmerstona.
Nie chc臋 by膰 Parysem z przekl臋tym jab艂kiem - za偶artowa艂 zaskoczony m臋偶czyzna.
Powiedzmy wi臋c, 偶e ja jestem najpi臋kniejsz膮 Amerykank膮 na balu, a lady Cowper najbardziej urodziw膮 Angielk膮 - zaproponowa艂a Miranda.
Pani, jeste艣 urodzon膮 dyplomatk膮 - za艣mia艂 si臋 minister wojny.
A jeszcze lepszym szpiegiem. Kim jest dama w r贸偶owej sukni ta艅cz膮ca z lordem Alvaney?
Lord Palmerston spojrza艂 we wskazan膮 stron臋.
To hrabina Marianna de Bouche. Jest 偶on膮 pierwszego sekretarza ambasady szwedzkiej.
Jest r贸wnie偶 szpiegiem, kt贸remu lady Abbott przekazuje informacje. By艂am w toalecie, kiedy tam wesz艂y i rozmawia艂y swobodnie, bo my艣la艂y, 偶e s膮 same. M贸wi艂y po francusku, ale wszystko zrozumia艂am.
A niech mnie! - zakl膮艂 lord Palmerston. - Kobieta! To ca艂y czas by艂a kobieta! Cherchez la femmel Na Boga, lady Dunham, odda艂a nam pani wielk膮 przys艂ug臋. Nie zapomn臋 o tym, przyrzekam!
Co si臋 z nimi stanie?
Hrabin臋 ode艣l膮 do domu. Jest 偶on膮 dyplomaty. Mo偶emy wi臋c tylko poinformowa膰 Szwed贸w o jej poczynaniach.
A Gillian Abbott?
Zostanie wywieziona do kolonii. Miranda poblad艂a.
A co na to jej m膮偶?
Stary lord Abbott zmar艂 dzi艣 wieczorem zaraz po wyj艣ciu 偶ony na bal. Po pogrzebie aresztujemy j膮 bez 艣wiadk贸w. Jej znikni臋cie przypisz膮 偶a艂obie i szybko o niej zapomn膮 w Londynie. Jej rodzina nie 偶yje, a ona nie mia艂a dzieci. Szczerze m贸wi膮c, panowie, kt贸rzy utrzymywali z ni膮 kontakty, nie b臋d膮 za ni膮 t臋skni膰, a ich 偶ony tym bardziej. B臋dziemy dyskretni ze wzgl臋du na pami臋膰 biednego lorda Abbotta.
Ale zes艂anie!
Albo to, albo 艣mier膰 przez powieszenie.
Ja wola艂abym, 偶eby mnie powieszono i lady Abbott pewnie te偶.
Wieszanie to sprawa publiczna - odpar艂 lord Palmerston, potrz膮saj膮c g艂ow膮 - a my nie mo偶emy sobie na to pozwoli膰. Nie, lady Abbott zostanie skazana na do偶ywotnie zes艂anie, lecz nie do kolonii karnej, a do nowych kolonii na terenie Australii, gdzie zostanie sprzedana do s艂u偶by na kilka lat. Potem b臋dzie wolna, cho膰 i w贸wczas nie b臋dzie mog艂a wr贸ci膰.
Biedaczka - posmutnia艂a Miranda.
Niech si臋 pani nad ni膮 nie u偶ala. Nie zas艂u偶y艂a na wsp贸艂czucie. Zdradzi艂a w艂asny kraj dla pieni臋dzy.
B臋dzie niewolnic膮 przez siedem lat - wzdrygn臋艂a si臋 Miranda. - Nie popieram niewolnictwa.
Ja r贸wnie偶 nie - odpar艂 lord Palmerston. - Ale w jej wypadku to jedyne wyj艣cie.
Miranda niepotrzebnie martwi艂a si臋 o lady Abbott. Gillian dowiedzia艂a si臋 o zamiarze jej aresztowania i uciek艂a z Anglii. Pewnie kt贸ry艣 z jej kochank贸w dowiedzia艂 si臋 o wydanym na ni膮 wyroku, zrobi艂o mu si臋 jej 偶al i uprzedzi艂 j膮. Po pogrzebie stra偶 kr贸lewska 艣ledzi艂a lady Abbott, by j膮 dyskretnie aresztowa膰, ale pod czarn膮 woalk膮 skrywa艂a twarz aktorka londy艅skiego teatru, a nie Gillian Abbott. Przera偶ona m艂oda dziewczyna Wybuchn臋艂a p艂aczem i o wszystkim opowiedzia艂a. Ot贸偶 zatrudni艂 j膮 m臋偶czyzna, kt贸rego wcze艣niej nigdy nie widzia艂a.
Nowy lord Abbott prosi艂, by wyciszy膰 spraw臋. Rozpowiada艂 wsz臋dzie, 偶e wdowa uda艂a si臋 do swego nowego domu w Northumberland, by tam sp臋dzi膰 czas 偶a艂oby. Jared i Miranda Dunham zamkn臋li londy艅ski dom na Devon Square i udali si臋 do Swynforf Hall, ko艂o Worcester.
Podr贸偶 zaj臋艂a im kilka dni. Jechali wygodnie w wielkim powozie przeznaczonym do d艂ugich dystans贸w. Dwa dodatkowe konie sz艂y obok, by Miranda i Jared mogli od czasu do czasu ich dosi膮艣膰. Roger Bramwell zorganizowa艂 postoje w wygodnych gospodach. Podr贸偶 by艂a przyjemna, a Miranda mog艂a wreszcie nacieszy膰 si臋 m臋偶em. Wiedzia艂a, 偶e nied艂ugo rusz膮 do Rosji.
Otoczenie Swynford Hall porasta艂a letnia ro艣linno艣膰. Sam budynek pochodzi艂 jeszcze z czas贸w el偶bieta艅skich. Zbudowano go z jasnor贸偶owej ceg艂y, kt贸r膮 teraz porasta艂 zielony bluszcz. Pow贸z min膮艂 u艣miechni臋tego stra偶nika otwieraj膮cego bram臋. Jego t艂u艣ciutka 偶ona uk艂oni艂a si臋 grzecznie. Wzd艂u偶 drogi ros艂y d臋by. Tu偶 za nimi wida膰 by艂o niewielki, ale 艂adny dom wdowy. Miranda za艣mia艂a si臋.
Starsza pani Swynford przenios艂a si臋, jak widz臋, do swojej siedziby. Nie s膮dzi艂am, 偶e Mandy si臋 to uda.
A ja tak - odpar艂 Jared. - Jest r贸wnie uparta jak ty, moja droga, a jej anielski wygl膮d jest bardzo myl膮cy. Wszyscy s膮dz膮, 偶e to potulna os贸bka.
A czy偶 ja nie jestem do艣膰 potulna?
O, tak - zgodzi艂 si臋 ze 艣miechem. - Jeste艣 bardzo potulna, kiedy ju偶 osi膮gniesz to, co chcia艂a艣!
A ty? - roze艣mia艂a si臋. - Nie jeste艣 wcale lepszy!
Oczywi艣cie, moja droga, dlatego tak do siebie pasujemy!
Pow贸z zatrzyma艂 si臋 przed g艂贸wnym wej艣ciem, gdzie czekali ju偶 pan i pani domu. Siostry powita艂y si臋 ciep艂o. Miranda odsun臋艂a si臋 o krok, by przyjrze膰 si臋 bli藕niaczce.
- Ma艂偶e艅stwo ci chyba s艂u偶y.
- Id臋 za twoim przyk艂adem - za偶artowa艂a Amanda. To by艂 wspania艂y tydzie艅. Amanda i Adrian wci膮偶 zachowywali si臋 jak podczas miesi膮ca miodowego i niezbyt zajmowali si臋 go艣膰mi. Obie pary spotyka艂y si臋 wieczorem na kolacji. Innych go艣ci nie by艂o w domu. Pierwszego dnia go艣ci艂a matka Adriana, ale ju偶 nast臋pnego wyjecha艂a do Brighton w odwiedziny do swojej przyjaci贸艂ki, lady Tallboys. Obwie艣ci艂a wszystkim, 偶e wiejskie 偶ycie jest dla niej zbyt nudne.
Kiedy pod koniec tygodnia Miranda wr贸ci艂a z przeja偶d偶ki konnej, zobaczy艂a jak Mitchum pakuje rzeczy m臋偶a. Przestraszona zapyta艂a, co si臋 dzieje.
Milord powiedzia艂, 偶e dzi艣 wieczorem ruszamy do Rosji.
Perky te偶 ju偶 wie? Dlaczego nie pakuje moich rzeczy?
Nie wiedzia艂em, 偶e pani z nami jedzie - odpar艂 lokaj.
Miranda pobieg艂a na d贸艂 do salonu, gdzie czekali ju偶 na ni膮 inni, i zawo艂a艂a z nieskrywanym oburzeniem:
Kiedy mia艂e艣 zamiar mi powiedzie膰? Mo偶e chcia艂e艣 zostawi膰 tylko Ust? My艣la艂am, 偶e pojedziemy razem.
Musz臋 jecha膰 szybko, a z kobiet膮 to niemo偶liwe.
Dlaczego?
Pos艂uchaj, dzikusko, Napoleon nied艂ugo zaatakuje Rosj臋. Jest przekonany, 偶e Anglia i Ameryka s膮 zaj臋te w艂asn膮 wojn膮 i nie pomog膮 carowi. Musz臋 dosta膰 si臋 do Petersburga i zdoby膰 podpis Aleksandra na pakcie pomi臋dzy Angli膮, Ameryk膮 i Rosj膮. Musimy zniszczy膰 Napoleona!
Ale dlaczego ja nie mog臋 z tob膮 jecha膰?
Musz臋 wr贸ci膰 przed zim膮 z Rosji. Tam szybciej spadn膮 艣niegi ni偶 u nas. „Dream Witch” czeka na nas na wybrze偶u. Jutro wyruszam z Mitchumem. Nie mo偶emy wzi膮膰 ciebie, s艂u偶膮cej i powozu.
Pojad臋 konno, bez Perky!
Nie, Mirando. Nigdy nie sp臋dzi艂a艣 w siodle wi臋cej ni偶 trzy godziny, a jazda mo偶e by膰 bardzo trudna. Zostaniesz tu z siostr膮 i Adrianem do mego powrotu. Je艣li kto艣 zdecyduje si臋 odwiedzi膰 Swynford, powiesz, 偶e jestem chory i le偶臋 w 艂贸偶ku. Jeste艣 mi tu potrzebna, dzikusko. Je艣li oboje znikniemy na kilka tygodni, wzbudzimy podejrzenia. Zapewniam ci臋, ukochana, 偶e wola艂bym wr贸ci膰 do Wyndsong, hodowa膰 konie, za艂o偶y膰 rodzin臋 i by膰 tylko z tob膮. Nie mog臋 tego zrobi膰, p贸ki na 艣wiecie jest taki chaos.
Nienawidz臋 ci臋 za to! Jak d艂ugo ci臋 nie b臋dzie?
Powinienem by膰 z powrotem w pa藕dzierniku.
Powiniene艣?
B臋d臋!
Lepiej 偶eby艣 wr贸ci艂, m贸j drogi, bo zaczn臋 ci臋 szuka膰!
Wiem, dzikusko! - powiedzia艂 Jared i przytuli艂 j膮 do siebie. Spojrza艂a mu w oczy, jakby chcia艂a zapami臋ta膰 ich kolor. - Wr贸c臋 szybko - rzuci艂 po艣piesznie i poca艂owa艂 j膮 nami臋tnie.
Lady Amanda Swynford obserwowa艂a oboje ze swojego miejsca. Stwierdzi艂a, 偶e woli 艂agodn膮 mi艂o艣膰 Adriana od tej dzikiej nami臋tno艣ci. Jej siostra i Jared byli tacy porywczy, a kiedy zajmowali si臋 sob膮 nawzajem, zapominali o ca艂ym 艣wiecie. Ta mi艂o艣膰 wyda艂a jej si臋 taka... prymitywna.
Czytaj膮c w jej my艣lach, lord Swynford podszed艂 i obj膮艂 j膮 ramieniem.
To dlatego, 偶e oni oboje s膮 tacy ameryka艅scy, a my bardziej angielscy.
Tak... To dziwne - odpar艂a powoli Amanda. - Jeste艣my z Mirand膮 takie r贸偶ne.
A mimo to takie do siebie podobne. Obie macie wielkie poczucie sprawiedliwo艣ci, dobra i z艂a i jeste艣cie lojalne wobec tych, kt贸rych kochacie.
Tak, to prawda - przyzna艂a Amanda. - Ona zrobi si臋 niezno艣na po wyje藕dzie m臋偶a. B臋dziemy z ni膮 mieli pe艂ne r臋ce roboty. Nie spodziewa艂am si臋 tego podczas miesi膮ca miodowego.
Nie - u艣miechn膮艂 si臋 Adrian - chyba nie b臋dziemy z ni膮 mieli k艂opot贸w.
Okaza艂o si臋, 偶e mia艂 racj臋. Cho膰 Amanda spodziewa艂a si臋, 偶e jej siostra b臋dzie dra偶liwa i k艂贸tliwa, okaza艂o si臋, 偶e zrobi艂a si臋 cicha i zamy艣lona. P艂aka艂a w nocy, we w艂asnym 艂贸偶ku, kiedy jej nikt nie widzia艂.
Min臋艂y sierpie艅 i wrzesie艅. Lord Jared mia艂 si臋 po raz kolejny zobaczy膰 z carem Aleksandrem. Napoleon wypowiedzia艂 wojn臋 Rosji i ruszy艂 na Moskw臋. Car nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰, czy otwarcie przyst膮pi膰 do sojuszu z wrogami cesarza. Wydawa艂o mu si臋 dziwne, 偶e Anglicy i Amerykanie, kt贸rzy oficjalnie byli w stanie wojny, chc膮 z nim paktowa膰 przeciwko Francuzom. Postanowi艂 zwleka膰 z decyzj膮, ale oczywi艣cie nie raczy艂 o tym poinformowa膰 lorda Dunhama. Jared czeka艂 wi臋c na dworze cara, obawiaj膮c si臋, 偶e misja mo偶e si臋 nie powie艣膰. Pragn膮艂 te偶 jak najszybciej znale藕膰 si臋 w Anglii.
Dotar艂a do niego wiadomo艣膰 od lorda Palmerstona. Amerykanie i Anglicy postanowili po艂o偶y膰 kres sporom i Jared musi pozosta膰 w St. Petersburgu do czasu, kiedy car zdecyduje si臋 na sojusz. Henry Tempie zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e d艂u偶sza nieobecno艣膰 Jareda wyda si臋 w londy艅skich kr臋gach podejrzana i postanowi艂 przeszmuglowa膰 jego brata Jonathana przez blokad臋, by udawa艂 lorda Dunhama. R贸偶nica w ich wygl膮dzie by艂a tak niewielka, 偶e nikt na pewno jej nie zauwa偶y.
Jared u艣miechn膮艂 si臋. Chodzi艂 niespokojnie po pokoju domku go艣cinnego, kt贸ry car odda艂 do jego dyspozycji. Z okna wida膰 by艂o New臋, p艂yn膮c膮 przez 艣rodek St. Petersburga. Go艣ciowi oddano do dyspozycji tylko dwie s艂u偶膮ce, kuchark臋 i pokojow膮. Obie kobiety m贸wi艂y z tak silnym francuskim akcentem, 偶e ledwie m贸g艂 je zrozumie膰, ale i tak opr贸cz Mitchuma nikogo nie potrzebowa艂. Nie przyby艂 tu w celach towarzyskich, nie przyjmowa艂 wi臋c go艣ci.
Poczu艂 si臋 nagle bardzo samotny, odci臋ty od 艣wiata. Zastanawia艂 si臋, czy nie p艂aci zbyt wielkiej ceny za swoje szczytne idea艂y. Co on w艂a艣ciwie robi w Rosji? Z dala od Mirandy, z dala od Wyndsong. A Napoleon ju偶 by艂 w Moskwie. Po drodze pali艂, mordowa艂 i grabi艂 wszystko, co wpad艂o mu w r臋ce. Wypalone pola oznacza艂y dla Rosjan g艂贸d zim膮.
Jared Dunham westchn膮艂, widz膮c l艣ni膮cy przymrozek na brzegu rzeki. W Anglii dopiero zacz臋艂a si臋 jesie艅, a tu, w Rosji, by艂a ju偶 zima.
T臋skni艂 za 偶on膮.
Wcze艣nie rano Miranda stan臋艂a przy 艂贸偶ku i spogl膮da艂a na 艣pi膮cego w nim m臋偶czyzn臋. Nie by艂 to jej m膮偶, lecz szwagier Jonathan. Zastanawia艂a si臋, co robi w Anglii i dlaczego udaje Jareda, gdy poruszy艂 si臋 nagle i otworzy艂 oczy.
Dzie艅 dobry, Jon - powiedzia艂a spokojnie.
Sk膮d wiedzia艂a艣? - zapyta艂, nie otwieraj膮c nawet oczu.
Usiad艂a na brzegu 艂贸偶ka.
Jared nigdy by tak d艂ugo nie spa艂, zw艂aszcza gdyby nie widzia艂 mnie przez d艂u偶szy czas. Obci膮艂e艣 w艂osy.
呕eby wygl膮da膰 jak Jared.
Mia艂e艣 mi zamiar powiedzie膰, Jon? A mo偶e sprytny lord Palmerston postanowi艂, 偶e lepiej tego nie robi膰?
Mia艂em ci powiedzie膰, je艣li sama si臋 domy艣lisz.
A gdybym ci臋 nie rozpozna艂a?
Mia艂em nic nie m贸wi膰 - odpar艂 cicho.
Jak chcia艂e艣 to zrobi膰? - zapyta艂a, a poniewa偶 Jonathan nie zna艂 jej dobrze, nie wyczu艂 w jej glosie nadci膮gaj膮cego wybuchu.
Szczerze m贸wi膮c, my艣la艂em, 偶e jeste艣 przy nadziei. To rozwi膮za艂oby spraw臋.
Oczywi艣cie! - rzuci艂a. - Gdzie jest Jared?
- Utkn膮艂 na dobre w St. Petersburgu. Car nie mo偶e si臋 zdecydowa膰, czy podpisa膰 sojusz. Misja Jareda musi pozosta膰 w tajemnicy, bo nie ma oficjalnego potwierdzenia 偶adnego z rz膮d贸w. Tw贸j m膮偶 jest zbyt znany w towarzystwie, by m贸g艂 tak po prostu znikn膮膰 z Anglii. Wszyscy b臋d膮 przekonani, 偶e pa艅stwo Dunham nie mog膮 opu艣ci膰 Anglii i wr贸ci膰 do Wyndsong z powodu wojny. Kto艣 musia艂 wi臋c udawa膰 Jareda.
- A co z twoj膮 偶on膮? Ona popiera t臋 maskarad臋? - zapyta艂a ch艂odno Miranda.
Po d艂u偶szej ciszy Jonathan powiedzia艂:
Charity nie 偶yje.
Co? - krzykn臋艂a Miranda.
Moja 偶ona uton臋艂a latem. Wyp艂yn臋艂a na 艂odzi, 偶eby podziwia膰 morze. 呕eglowa艂a bardzo dobrze, ale nadszed艂 sztorm. Strzaska艂 艂贸d藕, a cia艂o Charity kilka dni p贸藕niej wyrzuci艂 na pla偶臋. Oficjalnie wszyscy m贸wi膮, 偶e wyjecha艂em z Ameryki, by ukoi膰 b贸l po jej stracie.
A dzieci?
S膮 z moimi rodzicami.
Och, Jon, tak mi przykro! Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋.
Teraz ju偶 troch臋 mniej boli. Nie wiem, jak d艂ugo bez niej wytrwam, ale musz臋 si臋 stara膰, dla dzieci. One mnie potrzebuj膮. - U艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. - Gdybym m贸g艂 zaj膮膰 miejsce Jareda w St. Petersburgu, zrobi艂bym to natychmiast, ale ja zawsze by艂em pos艂usznym synem i siedzia艂am w domu, podczas gdy m贸j m艂odszy brat szuka艂 przyg贸d. Nie znam si臋 na dyplomacji. Jedyne, co mog臋 teraz zrobi膰, to udawa膰 jego, nim wr贸ci. B臋dziesz mi musia艂a pom贸c.
Oczywi艣cie, Jon. Powiem ci wszystko, co powiniene艣 wiedzie膰. Na razie nie musimy wraca膰 do Londynu, a tu jeste艣 bezpieczny.
A twoja siostra i jej m膮偶? Mo偶e im powiemy?
Nie. Im mniej ludzi wie, 偶e zaj膮艂e艣 miejsce Jareda, tym bezpieczniej. Poza tym, je艣li uda ci si臋 oszuka膰 Amand臋 i Adriana, to znaczy, 偶e mo偶esz oszuka膰 wszystkich innych. - Pochyli艂a g艂ow臋, a potem niespodziewanie rzuci艂a si臋 na Jonathana. - Poca艂uj mnie! Szybko!
W drzwiach sypialni pojawi艂a si臋 Perkins i stan臋艂a jak wryta.
Dunhamowie odsun臋li si臋 od siebie, a s艂u偶膮ca westchn臋艂a z ulg膮.
Wr贸ci艂 pan, milordzie!
Tak, Perky - przeci膮gn膮艂 si臋 leniwie m臋偶czyzna. - A ty zdaje si臋 zapomnia艂a艣 ju偶, jak si臋 puka. Zadzwonimy po ciebie, je艣li b臋dziesz potrzebna. - Odwr贸ci艂 si臋 do Mirandy i zn贸w j膮 poca艂owa艂.
Drzwi si臋 zamkn臋艂y, a Jonathan nadal przyciska艂 usta do jej ust, p贸ki nie poczu艂 smaku 艂ez dziewczyny.
- Do diaska! Mirando, przepraszam. Nie wiem, co mnie napad艂o.
Wyczyta艂 z jej twarzy smutek i obj膮艂 j膮 czule.
Tak przejmowa艂em si臋 w艂asnym b贸lem, 偶e nie pomy艣la艂em o tym, jak ci brakuje Jareda.
Ca艂ujesz zupe艂nie inaczej - szepn臋艂a cicho.
Ju偶 mi to kiedy艣 m贸wiono - za艣mia艂 si臋. - To si臋 nie powt贸rzy, Mirando, obiecuj臋. Przepraszam, 偶e straci艂em g艂ow臋 i ci臋 zniewa偶y艂em. Wybaczysz mi, moja droga?
Nie obrazi艂e艣 mnie, Jon. Przykro mi, 偶e nie jestem Charity, bo to j膮 ca艂owa艂e艣, nie mnie. Gdyby d艂ugo chorowa艂a, mia艂by艣 czas, 偶eby si臋 po偶egna膰, a ona zgin臋艂a tak nagle. To na pewno bardzo boli.
Jeste艣 bardzo m膮dra, jak na tak m艂od膮 osob臋. Teraz rozumiem, dlaczego Jared tak ci臋 kocha.
Chyba powinni艣my zawo艂a膰 Perky. Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e tak j膮 nazywamy?
Lord Palmerston dba o szczeg贸艂y. Przywioz艂em ze sob膮 lokaja, wi臋c kiedy kto艣 zapyta, co z Mitchumem, powiedz, 偶e dosta艂 lepsz膮 prac臋. Teraz pracuje dla mnie Connors.
Dobrze. Ka偶臋 dzi艣 przynie艣膰 jeszcze jedn膮 ko艂dr臋. Zwin臋 j膮 i po艂o偶臋 na 艣rodku 艂贸偶ka.
Mog臋 spa膰 na kozetce.
Nie zmie艣cisz si臋 - odpar艂a, a potem spojrza艂a na niego z 偶artobliwym u艣miechem. - Nie b贸j si臋, nie uwiod臋 ci臋.
Wsta艂a i podesz艂a do toaletki, by rozczesa膰 w艂osy. Po chwili us艂yszeli pukanie. Perkins wesz艂a do sypialni z tac膮.
- Dzie艅 doby, milordzie, milady. - Postawi艂a tac臋 ze 艣niadaniem na stoliku przy kominku. - Connors chcia艂 si臋 dowiedzie膰, czy ma przygotowa膰 k膮piel. Przykro mi, 偶e Mitchum ju偶 z nami nie pracuje.
Powiedz Connorsowi, 偶e wyk膮pi臋 si臋 po 艣niadaniu.
Dobrze, prosz臋 pana.
W ci膮gu nast臋pnych kilku tygodni Miranda uczy艂a Jona, jak ma si臋 zachowywa膰, by nikt go nie rozpozna艂. Powoli stawa艂 si臋 swoim m艂odszym bratem.
Amanda i jej m膮偶 nie podejrzewali oszustwa. Pocz膮tkowo Jonathan czu艂 si臋 dziwnie w nowej roli, ale Miranda znacznie mu wszystko u艂atwia艂a. Okazywa艂a uczucie i przekomarza艂a si臋 z nim czasem. Dobrze si臋 z tym poczu艂. B贸l po stracie Charity troch臋 zmala艂, a w Jonathanie zn贸w budzi艂 si臋 m臋偶czyzna.
Oboje dobrze si臋 bawili. Cz臋sto je藕dzili konno. Kiedy byli sami, z dala od Swynford Hall, rozmawiali swobodnie. Miranda dowiedzia艂a si臋 o nieszcz臋艣liwym dzieci艅stwie Jareda, o m膮dro艣ci i hojno艣ci jego babki, pani Lightbody.
Wdowa, lady Swynford, powr贸ci艂a z Brighton i zn贸w by艂a zauroczona Dunhamem.
- Tw贸j m膮偶 - mawia艂a do Mirandy - ma doskona艂e maniery. Ale przecie偶 zawsze o nim tak m贸wi艂am. Umie oczarowa膰 kobiet臋!
Mimo pi臋knej pogody wszyscy czuli, 偶e zbli偶aj膮 si臋 艣wi臋ta. Amanda i Adrian byli ma艂偶e艅stwem ju偶 od p贸艂 roku. Sz贸stego grudnia lord i lady Swynford wydali uroczysty obiad z okazji pierwszej rocznicy 艣lubu Dunham贸w. Po raz pierwszy od dawna zapowiadano ta艅ce. Najwa偶niejszym go艣ciem mia艂 by膰 odrzucony wielbiciel Amandy, ksi膮偶臋 Whitley.
Darius Edmund mia艂 oko艂o czterdziestki. By艂 wysoki, mia艂 szarobr膮zowe w艂osy, jasnoniebieskie oczy i nosi艂 si臋 bardzo elegancko. Wci膮偶 z podziwem patrzy艂 na Amand臋, jak na pi臋kne dzie艂o sztuki. By艂 ju偶 dwa razy 偶onaty. Obie 偶ony zmar艂y z powodu poronie艅.
Poprosi艂 Amand臋 o r臋k臋 mimo jej niepewnego pochodzenia, a ona odm贸wi艂a. Prze艂kn膮艂 pora偶k臋, poniewa偶 nie mia艂 innego wyj艣cia, a poza tym nikt pr贸cz jego najbli偶szej rodziny o niej nie wiedzia艂. Nikt nie roztr膮bi艂 wiadomo艣ci na ca艂y Londyn, wi臋c Darius m贸g艂 przyj膮膰 zaproszenie Swynford贸w. Z przyjemno艣ci膮 poszed艂 na kolacj臋, bo ciekaw by艂 siostry Amandy. Nie pami臋ta艂 jej z zesz艂ego roku, ale wiedzia艂, 偶e jego m艂odszy brat Kit zakocha艂 si臋 w niej bez pami臋ci.
- To rzadka pi臋kno艣膰 - rozp艂ywa艂 si臋 w pochwa艂ach Kit - a na dodatek inteligentna!
Kiedy wita艂 si臋 z gospodarzami, w ko艅cu zauwa偶y艂 Mirand臋. Zastanawia艂 si臋, jak to si臋 sta艂o, 偶e wcze艣niej nawet nie zawiesi艂 na niej jednego spojrzenia. By艂a doskona艂膮 pi臋kno艣ci膮. Nie kry艂 wi臋c swojego zachwytu, kiedy ca艂owa艂 jej d艂o艅.
Lady Dunham - mrukn膮艂. - Z przykro艣ci膮 stwierdzam, 偶e by艂em g艂upcem, nie doceniaj膮c pani urody w zesz艂ym roku. Prosz臋 mi obieca膰 taniec i miejsce obok siebie podczas kolacji.
To wielki zaszczyt, drogi ksi膮偶臋 - powiedzia艂a ch艂odno. - Zgadzam si臋 oczywi艣cie na taniec, ale co do kolacji, nic nie mog臋 obieca膰. Mam wolny trzeci walc.
B臋d臋 musia艂 si臋 nim zadowoli膰, milady, ale musz臋 pani膮 ostrzec, 偶e spr贸buj臋 pani膮 przekona膰, by przy kolacji usiad艂a pani przy mnie.
- B臋d臋 si臋 mia艂a na baczno艣ci - u艣miechn臋艂a si臋. Darius Edmund uda艂 si臋 do k膮ta, sk膮d z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂 obserwowa膰 lady Dunham. Mia艂a na sobie fioletow膮 sukni臋 ozdobion膮 z艂otymi wzorami greckimi, na szyi mia艂a naszyjnik z pere艂 i ametyst贸w. Jej ufryzowane w艂osy przypomina艂y srebrny puchar. Zastanawia艂 si臋, jak wygl膮daj膮 rozpuszczone. Ksi膮偶臋 nie przepada艂 za modnymi ostatnio kokami.
- Darius, drogi ch艂opcze!
Niezadowolony Darius odwr贸ci艂 si臋, by ujrze膰 u艣miechni臋t膮 lady Grantham, przyjaci贸艂k臋 matki. Odwzajemni艂 u艣miech i poca艂owa艂 jej d艂o艅.
- Jak to dobrze, 偶e jeste艣 sam - trajkota艂a lady Grantham. - Chod藕, musisz pozna膰 moj膮 siostrzenic臋. Przyjecha艂a do mnie z wizyt膮 przed pierwszym sezonem w Londynie.
M贸j Bo偶e, pomy艣la艂 Darius, chc膮 narai膰 mi pensjonark臋! Niestety, nic nie m贸g艂 na to poradzi膰, musia艂 si臋 przywita膰. Nie m贸g艂 si臋 doczeka膰 trzeciego walca. Kiedy wreszcie nast膮pi艂a ta chwila, podbieg艂 do Mirandy i porwa艂 j膮 na 艣rodek sali.
Ale偶, drogi ksi膮偶臋! Sk膮d taki po艣piech? To nie wypada! - 艣mia艂a si臋 dziewczyna.
Nie musz臋 robi膰 tego, co wypada - odpar艂. - Jestem z rodu Whitley, jednego z najstarszych w Anglii. Jest pani przepi臋kna. Jak to si臋 sta艂o, 偶e nie o艣wiadczy艂em si臋 pani w zesz艂ym roku?
Pewnie mnie pan nawet nie zauwa偶y艂 - odpar艂a weso艂o.
Chyba by艂em 艣lepy.
Rozmawiali weso艂o, ale Miranda pomy艣la艂a o m臋偶czy藕nie, z kt贸rym powinna teraz ta艅czy膰, i posmutnia艂a. Po kilku chwilach smutek przerodzi艂 si臋 w z艂o艣膰. To by艂a pierwsza rocznica 艣lubu. Powinni by膰 teraz w Wyndsong i uczci膰 j膮 razem. Zamiast tego by艂a w Anglii, w obcym domu i ta艅czy艂a z zupe艂nie obcym cz艂owiekiem. Nagle poczu艂a, 偶e jej te偶 jest wszystko jedno. Je艣li dla Jareda porozumienie mi臋dzy Angli膮 i Ameryk膮 jest wa偶niejsze ni偶 ich ma艂偶e艅stwo, to dlaczego ona ma by膰 grzeczn膮 偶on膮? Sk膮d mia艂a wiedzie膰, co Jared robi na rosyjskim dworze?
Kiedy taniec si臋 zako艅czy艂, uj臋艂a ksi臋cia pod rami臋 i powiedzia艂a:
Postanowi艂am, 偶e mo偶e pan zje艣膰 t臋 kolacj臋 w moim towarzystwie.
To dla mnie honor - mrukn膮艂, ca艂uj膮c jej d艂o艅, nim odda艂 Mirand臋 nast臋pnemu partnerowi.
Flirtowa艂a ze wszystkimi m臋偶czyznami. Ostatni taniec przed kolacj膮 nale偶a艂 do Jonathana. Ku jej rozbawieniu Jon gniewa艂 si臋.
Moja droga, wszyscy nie偶onaci i 偶onaci m臋偶czy藕ni na sali patrz膮 tylko na ciebie!
Przeszkadza ci to? - zapyta艂a cicho. - Przecie偶 nie jeste艣 moim m臋偶em.
Ale oni s膮dz膮, 偶e tak.
Id藕 do diab艂a, kochanie!
Mirando, na Boga! Ju偶 wiem, dlaczego Jared nazywa ci臋 dzikusk膮! Zachowuj si臋 porz膮dnie albo b臋dziemy musieli zako艅czy膰 bal!
Spojrza艂a na niego w艣ciek艂ym wzrokiem, a on uchwyci艂 j膮 mocniej w pasie.
Nienawidz臋 ci臋! - sykn臋艂a przez zaci艣ni臋te z臋by. - Nienawidz臋 ci臋 za to, 偶e nie jeste艣 Jaredem. To on powinien ze mn膮 teraz ta艅czy膰, a nie siedzie膰 w St. Petersburgu.
Nie r贸b tego, moja droga. Nic nie mo偶na na to poradzi膰. Znam swego brata i wiem, 偶e teraz jest r贸wnie samotny jak ty.
Taniec si臋 sko艅czy艂, a ksi膮偶臋 podszed艂 do Dunham贸w, by zabra膰 Mirand臋 na obiecan膮 kolacj臋.
Wasza wysoko艣膰 - sk艂oni艂 si臋 Jon.
Milordzie. Ciesz臋 si臋, 偶e pa艅ska pi臋kna 偶ona zgodzi艂a si臋 na moje towarzystwo przy kolacji. Uroda i inteligencja niezwykle rzadko id膮 w parze. Pa艅ska 偶ona to prawdziwy skarb. Szkoda, 偶e sam nie znalaz艂em sobie takiej.
- To prawda, ksi膮偶臋, mia艂em wiele szcz臋艣cia - odpar艂 Jon, sk艂oni艂 si臋 i odszed艂.
W czasie kolacji Miranda jad艂a niewiele. Ze zdziwieniem patrzy艂a na ci膮gle rosn膮ce porcje na talerzu Dariusa. Oboje wypili mn贸stwo szampana, a Mirandzie zacz臋艂o kr臋ci膰 si臋 w g艂owie. Chichota艂a lekko podchmielona, a ksi膮偶臋 flirtowa艂 z ni膮, czuj膮c jak ro艣nie w nim po偶膮danie. Je艣li nie mog艂a by膰 jego 偶on膮, to mo偶e zechce by膰 kochank膮...
Chod藕my do oran偶erii, moja droga - mrukn膮艂 jej do ucha. - Podobno pani szwagier wyhodowa艂 r贸偶e bez kolc贸w.
Ja te偶 o tym s艂ysza艂am - powiedzia艂a dziewczyna, wstaj膮c niepewnie. - Och, obawiam si臋, 偶e jestem troch臋 oszo艂omiona szampanem.
Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 jej rami臋.
- Tylko troch臋, m贸j aniele. Chod藕my, spacer dobrze ci zrobi.
Przeszli przez jadalni臋 i salon do oran偶erii. Miranda ledwie trzyma艂a si臋 na nogach. Ocuci艂 j膮 troch臋 ch艂贸d oran偶erii, ale nie przeszkadza艂o jej, 偶e ksi膮偶臋 j膮 obejmuje. Jared nie dotyka艂 jej od tak dawna.
Darius Edmund i Miranda spacerowali po miniaturowej d偶ungli, po czym usiedli na niewielkiej 艂aweczce. Powietrze przepe艂nia艂 zapach r贸偶, gardenii i lilii, a Miranda czu艂a, 偶e zaraz zemdleje.
- Oczarowa艂a mnie pani - zacz膮艂 Darius g艂臋bokim tonem. - Jeste艣 najpi臋kniejsz膮 kobiet膮, jak膮 kiedykolwiek widzia艂em. B臋d臋 szczery, bo wiem, 偶e Amerykanie wol膮 bezpo艣rednio艣膰. Chcia艂bym, 偶eby艣 zosta艂a moj膮 kochank膮.
Zanim zrozumia艂a to, co us艂ysza艂a, ksi膮偶臋 poca艂owa艂 j膮. Zsun膮艂 sukni臋 z jej ramion i dotkn膮艂 ustami piersi.
- Och, moja kochana, jeste艣 cudowna!
- Niestety, szanowny panie, ta dama jest moj膮 偶on膮.
Darius Edmund zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Naprzeciwko niego sta艂 lord Dunham.
Rozumiem, 偶e 偶膮da pan satysfakcji - powiedzia艂 ch艂odno ksi膮偶臋.
Nie mam zamiaru szarga膰 mego dobrego imienia i wpl膮tywa膰 w to lorda Swynforda. Skoro nikt inny nie widzia艂, co si臋 sta艂o, uznaj臋 spraw臋 za zamkni臋t膮. Radz臋 w przysz艂o艣ci trzyma膰 si臋 od mojej 偶ony z daleka.
Darius uk艂oni艂 si臋 i wyszed艂. Jonathan spojrza艂 na Mirand臋 z po偶膮daniem. Poprawi艂 jej sukni臋. Pachnia艂a szampanem. Pokiwa艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 weso艂o na my艣l o tym, jak j膮 b臋dzie na drugi dzie艅 bola艂a g艂owa. Mimo 偶e protestowa艂a, wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do sypialni. Nikt ich nie zauwa偶y艂. Go艣cie zaj臋ci byli sob膮.
Ojej! Co si臋 pani sta艂o, milordzie? - krzykn臋艂a Perkins i podskoczy艂a ku nim.
Obawiam si臋, 偶e twoja pani wypi艂a zbyt wiele szampana, Perky, a nie jest do tego przyzwyczajona. Rano b臋dzie j膮 bola艂a g艂owa. Pom贸偶 mi j膮 rozebra膰.
Razem uda艂o im si臋 zdj膮膰 odzienie Mirandy. Perkins posz艂a po koszul臋 nocn膮, a Jonathan usiad艂 obok nieprzytomnej nagiej kobiety. Nigdy jeszcze nie widzia艂 jej bez ubrania. W艂a艣ciwie nie widzia艂 dot膮d 偶adnej kobiety nago, bo Charity chcia艂a si臋 kocha膰 tylko po ciemku, a przebiera艂a si臋 w garderobie.
Dotkn膮艂 jej i zadr偶a艂. Co noc spa艂 z ni膮 w tym samym 艂o偶u. Jak m贸g艂 si臋 powstrzymywa膰? Nie by艂 przecie偶 z kamienia!
Nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e trzyma d艂o艅 na jej udzie i szybko j膮 cofn膮艂. Nie mog臋 tak d艂u偶ej, pomy艣la艂. Ale偶 ma pi臋kne piersi. Mia艂 ochot臋 si臋 do nich przytuli膰.
Perky wr贸ci艂a z koszul膮. Odziali Mirand臋 i Jonathan przykry艂 j膮 ko艂dr膮. Przez chwil臋 przygl膮da艂 jej si臋, a potem szybko opu艣ci艂 pok贸j.
Na dole pr贸bowa艂 si臋 weso艂o bawi膰. Zewsz膮d otacza艂y go pi臋kne kobiety z g艂臋bokimi dekoltami. W nozdrzach czu艂 wo艅 perfum. Wsz臋dzie pe艂no by艂o wydatnych ust, pi臋knych oczu, l艣ni膮cych lok贸w.
Po godzinie tej tortury zauwa偶y艂, jak Amanda i Adrian tul膮 si臋 do siebie w k膮cie za palmami. Przez chwil臋 nie m贸g艂 oderwa膰 od nich wzroku, a potem uciek艂 na g贸r臋.
Ale i tam nie zazna艂 spokoju. Miranda le偶a艂a na 艣rodku 艂贸偶ka z podci膮gni臋t膮 koszul膮. Nagie po艣ladki wyra藕nie rysowa艂y si臋 w p贸艂mroku.
Rozebra艂 si臋 po艣piesznie w garderobie i po艂o偶y艂 na kozetce, by cho膰 troch臋 si臋 zdrzemn膮膰. Us艂ysza艂 b臋bni膮ce w okno pierwsze krople deszczu. Nag艂e b艂yski i odleg艂y huk zapowiedzia艂y burz臋. Deszcz si臋 nasili艂. Huk piorun贸w by艂o coraz silniejszy.
- Jared! - krzykn臋艂a nagle przebudzona Miranda. - Jared! - powt贸rzy艂a wyl臋kniona.
Wsta艂 z kanapy. Miranda siedzia艂a na 艂贸偶ku. Oczy mia艂a zamkni臋te, a po policzkach sp艂ywa艂y jej 艂zy. Nast臋pny grzmot wywo艂a艂 nowy krzyk.
- Gdzie jeste艣?! Chod藕 tu do mnie! Jonathan usiad艂 na 艂贸偶ku i obj膮艂 j膮 mocno.
- Tu jestem, dzikusko - uspokaja艂 j膮. - Nie p艂acz, ju偶 jestem.
Wci膮偶 szlochaj膮c, przytuli艂a si臋 do niego. Pog艂aska艂 j膮 po srebrnych w艂osach. Wci膮偶 zaciska艂a powieki. Przy nast臋pnym odg艂osie burzy przylgn臋艂a do niego z ca艂ych si艂.
- Och, Jaredzie, przysi臋gam, b臋d臋 dobr膮 偶on膮, tylko ju偶 mnie wi臋cej nie zostawiaj. Kochaj si臋 ze mn膮, prosz臋!
Po艂o偶y艂a si臋, poci膮gaj膮c go za sob膮 na 艂o偶e, a Jonathan zda艂 sobie spraw臋, jak bardzo chce si臋 kocha膰 z 偶on膮 swego brata. Nie m贸g艂 ju偶 walczy膰 z po偶膮daniem. Nie chcia艂 z nim walczy膰.
Ca艂owa艂 jej usta, ca艂膮 twarz i szyj臋. Westchn臋艂a, kiedy dotkn膮艂 jej nagiej sk贸ry. Chcia艂 jej dotyka膰, pie艣ci膰, ca艂owa膰, ale nie da艂a mu na to czasu. Wi艂a si臋 pod nim z po偶膮dania, wi臋c wszed艂 w ni膮 po艣piesznie. Burza nadal szala艂a nad domem, a oni zatopili si臋 w dzikim szale nami臋tno艣ci. Odda艂a mu si臋 ca艂kowicie.
Ani razu nie otworzy艂a oczu. Pomy艣la艂, 偶e nawet nie zdawa艂a sobie sprawy, i偶 jest z kim艣 innym. Wszystkiemu winna by艂a t臋sknota za Jaredem, burza i zbyt du偶a ilo艣膰 szampana. Jonathan czu艂 si臋 winny.
Potem chcia艂 wyj艣膰 z sypialni, ale przytuli艂a si臋 do niego i po艂o偶y艂a mu g艂ow臋 na ramieniu. Obj膮艂 j膮 opieku艅czym ramieniem i przykry艂 oboje ko艂dr膮. Le偶a艂, nie mog膮c zasn膮膰, i ws艂uchiwa艂 si臋 w odg艂osy burzy. Wiatr si臋 wzmaga艂. Co ja zrobi艂em? - pomy艣la艂. Pocieszy艂 si臋 jedynie my艣l膮, 偶e ona nie b臋dzie o niczym pami臋ta艂a. Czas ci膮gn膮艂 si臋 niemi艂osiernie. Zaczyna艂o 艣wita膰.
To by艂e艣 ty, nie Jared? - zapyta艂a szeptem.
Mirando... - nie wiedzia艂, czy si臋 przyzna膰, czy sk艂ama膰.
Dzi臋kuj臋, Jon!
Zaskoczy艂a go ta odpowied藕. Tego si臋 nie spodziewa艂. Czeka艂 na 艂zy i wym贸wki, ale podzi臋kowania?
Tak, Jon, dzi臋kuj臋.
Nie... nie rozumiem - mamrota艂.
Dzi臋kuj臋 ci za to, 偶e si臋 ze mn膮 kocha艂e艣.
Mirando, co z ciebie za kobieta?
Nie taka z艂a, jak ci si臋 wydaje - odpar艂a cicho. - Nie wiem, czy ci臋 to pocieszy, ale ca艂y czas wiedzia艂am, 偶e to ty. Kiedy si臋 obudzi艂am, wiedzia艂am, 偶e ten cudowny sen wydarzy艂 si臋 naprawd臋.
Mirando, na Boga! Jak mam ci臋 prosi膰 o wybaczenie? Wykorzysta艂am tw贸j strach i oszo艂omienie szampanem. Pozwoli艂em sobie na co艣 niewybaczalnego!
Owszem - odpar艂a. - Nie kochasz si臋 jak tw贸j brat. Jared lepiej si臋 na tym zna.
Mirando, do diab艂a. Nie pora o tym m贸wi膰!
To nic takiego - odpar艂a swobodnie. - Powinni艣my raczej porozmawia膰, czy mamy ci膮gn膮膰 dalej t臋 maskarad臋. Przecie偶 ju偶 nawet nie mo偶esz mi spojrze膰 w oczy. To, co si臋 zdarzy艂o dzi艣 w nocy, jest r贸wnie偶 moj膮 win膮. Rozczula艂am si臋 nad sob膮 i wypi艂am za du偶o szampana. Nigdy nie mia艂am g艂owy do trunk贸w. Flirtowa艂am z Dariusem, bo ty mnie zaniedbywa艂e艣.
Przecie偶 niczego ci nie brakuje.
A jednak - za艣mia艂a si臋.
Mirando! - zawo艂a艂 oburzony.
Charity nie zachowywa艂a si臋 niezno艣nie, kiedy j膮 zaniedbywa艂e艣? A mo偶e ty nigdy jej nie zaniedbywa艂e艣?
Do diab艂a, Mirando. Kobieta nie powinna tak m贸wi膰!
Jeste艣my ma艂偶e艅stwem od roku, a on zostawi艂 mnie na tak d艂ugo sam膮. Nie dbam o polityk臋. Chc臋 mojego m臋偶a! Chc臋 wraca膰 do domu, do Wyndsong!
Gdyby艣 by艂a pos艂uszna i nie wyje偶d偶a艂a sama do Anglii, Jared nie by艂by zmuszony przyj膮膰 tego zadania.
M贸g艂 odm贸wi膰! Potrzebuj臋 go, a zesz艂ej nocy potrzebowa艂am mi艂o艣ci.
A co b臋dzie, je艣li da艂em ci dziecko? - zapyta艂.
Nie mog艂e艣 tego zrobi膰, Jon.
Nie mo偶esz by膰 zupe艂nie pewna, Mirando.
Mog臋, bo ju偶 jestem przy nadziei.
Co?
- To chyba si臋 zdarzy艂o ostatniej nocy, zanim wyjecha艂. Dziecko urodzi si臋 wiosn膮. Mam tylko nadziej臋, 偶e jego ojciec zd膮偶y przyjecha膰, nim jego potomek pojawi si臋 na 艣wiecie.
Nie tylko obcowa艂em z 偶on膮 mego brata, ale w dodatku z jego ci臋偶arn膮 偶on膮! Jak my to powiemy...
Nie powiemy. Mo偶e my poczuliby艣my si臋 przez to lepiej, ale on na pewno nie. To ju偶 si臋 nigdy nie powt贸rzy. Ty op艂akiwa艂e艣 偶on臋 i potrzebowa艂e艣 kobiety, a ja chcia艂am si臋 kocha膰. Nic si臋 nie sta艂o. Zapomnimy o wszystkim. Ty te偶 masz swoje potrzeby. We藕miesz sobie kochank臋, jak tylko og艂osimy wszystkim m贸j b艂ogos艂awiony stan. Teraz jest w modzie, 偶eby d偶entelmen mia艂 kochank臋 i nie nara偶a艂 偶ony w czasie ci膮偶y.
Mirando, czy z moim bratem te偶 jeste艣 taka bezpo艣rednia?
Tak - odpar艂a - ale oczywi艣cie nigdy nie doradzi艂abym mu, 偶eby sobie wzi膮艂 kochank臋. Gdyby jak膮艣 mia艂, wyrwa艂abym mu serce. Ale ty znajd藕 sobie jak膮艣 kobiet臋. Tak b臋dzie dla nas lepiej. I nie oburzaj si臋 tak na mnie. Kobiety te偶 maj膮 swoje potrzeby.
Zamknij oczy - rozkaza艂.
Dlaczego?
Bo chc臋 wsta膰 i si臋 ubra膰.
Nie masz nic, czego bym wcze艣niej nie widzia艂a - szepn臋艂a s艂odko.
Mirando! - j臋kn膮艂.
- No dobrze - zachichota艂a i odwr贸ci艂a si臋. Nagle Jonathan zrozumia艂, jak bardzo lubi szwagierk臋. By艂a jeszcze m艂oda, ale rozs膮dna. Z ulg膮 przyj膮艂 jej reakcj臋 i zwa偶ywszy jej potrzeby, postanowi艂 jak najszybciej skorzysta膰 z jej rady.
ROZDZIA艁 9
Syn Mirandy Dunham urodzi艂 si臋 sze艣膰 minut po p贸艂nocy 30 kwietnia 1813 roku. Zgodnie z obliczeniami matki i lekarza przyszed艂 na 艣wiat o dwa tygodnie za wcze艣nie, a mimo to by艂 bardzo 偶wawym, zdrowym dzieckiem. Dzi臋ki modzie na suknie z wysok膮 tali膮 Miranda d艂ugo mog艂a uczestniczy膰 w balach i przyj臋ciach. Lekarz twierdzi艂 nawet, 偶e to w艂a艣nie jej bujne 偶ycie towarzyskie sprawi艂o, i偶 dziecko urodzi艂o si臋 za wcze艣nie.
- Te偶 co艣! - wzruszy艂a ramionami. - Oboje jeste艣my zdrowi.
Lekarz tylko potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. M艂oda pani Swynford by艂a znacznie lepsz膮 pacjentk膮 ni偶 jej siostra. Dziecko tamtej mia艂o si臋 urodzi膰 dopiero w czerwcu, a ona ju偶 w marcu, czyli trzy miesi膮ce przed terminem, przesta艂a si臋 pokazywa膰 publicznie.
Obie siostry chichota艂y za plecami doktora i ku przera偶eniu niani rozebra艂y male艅stwo na 艂贸偶ku matki, zachwycaj膮c si臋 urod膮 ch艂opczyka. Podziwia艂y paluszki, male艅kie paznokcie, ciemne w艂oski i malutkie genitalia.
- Jak mu dasz na imi臋? - zapyta艂a Amanda, kiedy jej siostrzeniec sko艅czy艂 pierwszy tydzie艅 偶ycia.
B臋dziesz mia艂a co艣 przeciwko temu, 偶ebym da艂a mu imi臋 po tacie? - zapyta艂a Miranda.
Och, nie. Thomas to imi臋 Dunham贸w. Postanowili艣my z Adrianem, 偶e je艣li to b臋dzie ch艂opiec, b臋dzie mia艂 na imi臋 Edward, a je艣li dziewczynka, Clarissa. A co na to Jared?
Zgadza si臋. Dziecko b臋dzie mia艂o wi臋c na imi臋 Thomas. Chcia艂abym poprosi膰 Adriana, 偶eby by艂 ojcem chrzestnym. Brat Jareda, Jonathan b臋dzie drugim ojcem chrzestnym. Niestety, Jonathan nie mo偶e przyjecha膰 teraz z Ameryki, wi臋c Jared go zast膮pi. Zgodzisz si臋 by膰 matk膮 chrzestn膮?
Z ch臋ci膮, moja droga. A ty b臋dziesz matk膮 chrzestn膮 mojego dziecka?
- Oczywi艣cie, Mandy - obieca艂a Miranda. Thomas Jonathan Adrian Dunham zosta艂 ochrzczony w po艂owie maja w niewielkim ko艣ci贸艂ku wiejskim niedaleko Swynford Hall. Lord Palmerston nie przekaza艂 Mirandzie 偶adnych wie艣ci od Jareda. Zacz膮艂 wr臋cz unika膰 jej w miejscach publicznych. Miranda pr贸bowa艂a ub艂aga膰 lady Cowper, kochank臋 lorda Palmerstona, 偶eby jej co艣 powiedzia艂, ale i to nie poskutkowa艂o. Sytuacja sta艂a si臋 niezno艣na.
Por贸d nie by艂 zbyt trudny, ale Miranda poczu艂a si臋 po nim bardzo zm臋czona i samotna. Jon ca艂y czas by艂 przy niej, trzyma艂 j膮 za r臋k臋 i ociera艂 pot z czo艂a. Jego obecno艣膰 bardzo jej pomog艂a. Jon mia艂 ju偶 spore do艣wiadczenie przy porodach.
Najbardziej martwi艂o Mirand臋, 偶e Jared nawet nie wie, 偶e ma dziecko.
Wyobra藕nia p艂ata艂a jej figle. Jared nie 偶y艂 w celibacie przed 艣lubem, wi臋c co mog艂o go powstrzyma膰 od wzi臋cia sobie kochanki w St. Petersburgu? Miranda p艂aka艂a i krzycza艂a ze z艂o艣ci, kiedy wyobra偶a艂a sobie inn膮 kobiet臋 w ramionach Jareda. Inna dostawa艂a teraz to, co nale偶a艂o tylko do 偶ony. Raz nienawidzi艂a samej siebie za to, 偶e w膮tpi w lojalno艣膰 m臋偶a, to zn贸w nienawidzi艂a go za to, 偶e przedk艂ada艂 patriotyzm nad mi艂o艣膰 do niej.
Gdyby Jared wiedzia艂, o czym my艣li jego 偶ona, ucieszy艂by si臋 na pewno. Tu偶 przed ko艅cem roku zosta艂 specjalnym go艣ciem cara. Otrzyma艂 dwupokojowy apartament, znajdowa艂 si臋 pod opiek膮 monarchy i nie wolno mu by艂o wychodzi膰. Nie podoba艂o mu si臋 to uwi臋zienie, a wzi臋cie sobie kochanki nie przysz艂o mu nawet do g艂owy. Jedyn膮 kobiet膮 w jego 偶yciu by艂a Miranda i cz臋sto o niej my艣la艂. Sprawi艂, 偶e sta艂a si臋 dojrza艂a. Jego mi艂o艣膰 doda艂a jej pewno艣ci siebie. Wiedzia艂, 偶e teraz uganiaj膮 si臋 za ni膮 wszyscy m臋偶czy藕ni z towarzystwa.
Ogarnia艂a go z艂o艣膰. A mo偶e ten stary satyr, ksi膮偶臋 regent wykorzysta jego nieobecno艣膰, 偶eby uwie艣膰 Mirand臋. Mimo ca艂ej swej inteligencji jest jeszcze taka niewinna. Chodzi艂 wko艂o po swoim apartamencie i przeklina艂 sam siebie za to, 偶e zostawi艂 swoj膮 pi臋kn膮 偶on臋 sam膮 w Londynie.
Jak na z艂o艣膰 w St. Petersburgu by艂a pi臋kna pogoda. Na niebie jasno 艣wieci艂o s艂o艅ce, a jego promienie odbija艂y si臋 od 艣niegu, kt贸ry pokrywa艂 ca艂e miasto. Newa by艂a zupe艂nie zamarzni臋ta. Arystokraci zabawiali si臋 w wy艣cigi saneczkowe i zje偶d偶anie z g贸rki.
Pomy艣la艂 o Londynie. Sezon dopiero si臋 zacz膮艂. Ciekaw by艂, czy jego brat, nieobyty w towarzystwie Jankes radzi艂 sobie, udaj膮c jego. Za艣mia艂 si臋, pomy艣lawszy, jak si臋 czuje cz艂owiek przyzwyczajony do prostego 偶ycia, kt贸ry nagle zmuszony jest do wyst膮pie艅 w znakomitym towarzystwie i otaczania si臋 luksusem.
A Jonathan radzi艂 sobie doskonale w roli bogatego jankeskiego lorda. Chodzi艂 cz臋sto do klubu i mia艂 kochank臋, tancerk臋 z opery londy艅skiej. Je藕dzi艂 konno z Adrianem, chodzi艂 do klubu sportowego dla d偶entelmen贸w i zabiera艂 swoj膮 tancerk臋 w miejsca, gdzie m臋偶czy藕ni mogli bez skr臋powania pokazywa膰 si臋 z metresami. Przed wyjazdem do Worcester po偶egna艂 si臋 ze sw膮 pani膮 i podarowa艂 jej pi臋kny naszyjnik oraz kolczyki. Nie spodziewa艂 si臋 wi臋cej z ni膮 spotka膰. 艢mia艂 si臋 na sam膮 my艣l, 偶e Jared kiedy艣 wpadnie na ni膮, b臋d膮c w mie艣cie.
Dunhamowie mieli zn贸w sp臋dzi膰 lato w Swynford Hall. Toma umieszczono w specjalnie dla niego przygotowanym pokoju dziecinnym. Niania rozpieszcza艂a male艅stwo, a Miranda widywa艂a je tylko rankiem i wieczorem.
Jon sp臋dza艂 teraz sporo czasu daleko od niej. Miranda ze zdziwieniem stwierdzi艂a, 偶e jej szwagier darzy uczuciem m艂od膮 wdow臋 z wioski. Pani Anna Bowen by艂a c贸rk膮 pastora ze Swynford. W wieku osiemnastu lat wysz艂a za m膮偶 za m艂odszego syna szlachcica, kt贸ry mieszka艂 w s膮siedztwie. Niestety, jego rodzina pragn臋艂a, by ich syn o偶eni艂 si臋 z dziedziczk膮 mo偶nego rodu, a nie z c贸rk膮 pastora. W ten spos贸b Robert Bowen zosta艂 bez grosza.
Na szcz臋艣cie by艂 wykszta艂cony. Otworzy艂 wi臋c szko艂臋 i naucza艂 dzieci z okolicy. Mieszkali na plebanii. Anna utrzymywa艂a ogr贸d, wi臋c jedzenia im nie brakowa艂o.
Podczas dziesi臋ciu lat ma艂偶e艅stwa urodzi艂a im si臋 dziewczynka i ch艂opiec. Potem ojciec i m膮偶 Anny zgin臋li w wypadku. Przejecha艂 ich rozp臋dzony dyli偶ans, prowadzony przez pijanego wo藕nic臋. Konie stratowa艂y obu m臋偶czyzn. Wo藕nica zatrzyma艂 si臋, us艂yszawszy krzyki przera偶onych pasa偶er贸w. Ch艂opi z okolicznej wioski 艣ci膮gn臋li go z koz艂a i zbili, oburzeni 艣mierci膮 ich ukochanego pastora i m艂odego nauczyciela.
Anna, pozbawiona m臋偶a i ojca, popad艂a w bied臋. Gdyby nie 艂askawo艣膰 m艂odego lorda Swynforda, po przybyciu nowego pastora zosta艂aby bez dachu nad g艂ow膮. Adrian zaoferowa艂 jej mieszkanie w jednym z wiejskich domk贸w na skraju wsi. Nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na wyp艂acanie wdowie renty, ale przynajmniej zadba艂, 偶eby codziennie dosta艂a mleko i mas艂o z maj膮tku. Anna hodowa艂a kury, kaczki i g臋si, uprawia艂a te偶 ogr贸d, wi臋c by艂a pewna, 偶e jej dzieci nie b臋d膮 g艂odowa膰.
Dzieci ros艂y szybko. John Robert powinien i艣膰 do szko艂y. Mia艂 jedena艣cie lat. A Mary by艂a zbyt dobrze urodzona, 偶eby w przysz艂o艣ci wyj艣膰 za farmera. Lecz nie mia艂a posagu. W przyp艂ywie desperacji Anna Bowen zwr贸ci艂a si臋 do te艣cia, kt贸ry jednak stanowczo odm贸wi艂 pomocy. Kocha艂a swoje dzieci i tylko dla nich tak si臋 poni偶a艂a.
- Nie prosz臋 dla siebie - b艂aga艂a - ale dla waszych wnuk贸w. Maj膮 co je艣膰 i co na siebie w艂o偶y膰, ale nie sta膰 mnie, 偶eby wykszta艂ci膰 ch艂opca i zapewni膰 posag dziewczynce. Prosz臋, pom贸偶cie im. To dobre dzieci!
Te艣膰 poinformowa艂 Ann臋, 偶e jej dzieci nie nale偶膮 do rodziny i zamkn膮艂 jej drzwi przed nosem. Nie chcia艂a p艂aka膰, ale 艂zy same p艂yn臋艂y jej z oczu. Sz艂a do domu, nic nie widz膮c.
Na drodze spotka艂a kobiet臋 ubran膮 jak s艂u偶膮ca.
- Nazywam si臋 Tatcher. Jestem pokojow膮 m艂odej pani. Nie podoba jej si臋, jak pani膮 traktuje rodzina. Nie mo偶e nic na to poradzi膰, ale chcia艂a da膰 chocia偶 to - rzek艂a i wcisn臋艂a Annie w d艂o艅 chusteczk臋. - 呕a艂uje, 偶e nie mo偶e da膰 wi臋cej.
Kobieta odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i odesz艂a. Anna Bowen powoli rozwin臋艂a chusteczk臋 i znalaz艂a w niej z艂otego suwerena. Wzruszy艂a j膮 偶yczliwo艣膰 nieznanej szwagierki. P艂aka艂a ca艂膮 drog臋 do domu. Nast臋pnego dnia obwie艣ci艂a wszem wobec, 偶e b臋dzie odt膮d pracowa艂a jako szwaczka i ch臋tnie podejmie si臋 uszycia ka偶dego stroju.
Min臋艂y dwa lata. Kobieta pracowa艂a ci臋偶ko, by utrzyma膰 rodzin臋, i nie zastanawia艂a si臋 nad tym, jaka jest samotna. Pewnego dnia kotek Mary wszed艂 na drzewo i nie umia艂 zej艣膰. Kiedy dziewczynka przynios艂a go do domu, Anna pomy艣la艂a, 偶e to tylko jeszcze jedna g臋ba do 偶ywienia, ale smutek w oczach dziewczynki sprawi艂, i偶 zgodzi艂a si臋 go przyj膮膰. Biedna Mary mia艂a tak niewiele.
A niech to! - z艂o艣ci艂a si臋, spogl膮daj膮c na szaro - bia艂e zwierz膮tko siedz膮ce na drzewie. - Jak mam go zdj膮膰?
Mog臋 w czym艣 pom贸c? - us艂ysza艂a za sob膮 m臋ski g艂os.
Przed domem siedzia艂 na koniu szwagier lorda Swynforda. M臋偶czyzna sk艂oni艂 si臋 grzecznie.
To bardzo mi艂o z pana strony, ale ubrudzi pan sobie ubranie.
Drobnostka! - odpar艂, wspi膮艂 si臋 na drzewo i zdj膮艂 kotka, po czym poda艂 go zap艂akanej Mary.
- Prosz臋, m艂oda damo. Trzeba na niego uwa偶a膰. Dziewczynka rozpogodzi艂a si臋, przytuli艂a kociaka do piersi i uciek艂a.
Jon zszed艂 z drzewa i otrzepa艂 ubranie, Anna u艣miechn臋艂a si臋 nie艣mia艂o.
Dzi臋kuj臋, milordzie. Moja c贸rka by艂aby bardzo smutna, gdyby co艣 z艂ego sta艂o si臋 kotkowi.
To nic wielkiego, droga pani - rzek艂 m臋偶czyzna, a potem wsiad艂 na konia i odjecha艂.
Przez kilka tygodni lord Dunham k艂ania艂 si臋 Annie Bowen, wychodz膮c z ko艣cio艂a. By艂a z nim zawsze 偶ona. Anna nie mog艂a wyj艣膰 z podziwu, jaka to pi臋kna kobieta. Zazdro艣ci艂a jej modnych stroj贸w.
Pewnego dnia, kilka tygodni po spotkaniu z panem Dunhamem, m臋偶czyzna podszed艂 do niej i zapyta艂 o zdrowie kotka. Potem odwiedza艂 Ann臋 dwa razy w tygodniu. Z niecierpliwo艣ci膮 oczekiwa艂a ka偶dej jego wizyty.
Czasem przynosi艂 co艣 s艂odkiego dla dzieci, kt贸re po偶era艂y wszystko z apetytem, bo matka nie mog艂a sobie pozwoli膰 na luksus kupowania im takich rzeczy. Pewnego popo艂udnia Jon pojawi艂 si臋 w domu Anny Bowen ze sprawionym kr贸likiem. Kobieta zaprosi艂a go na kolacj臋 i spodziewa艂a si臋, 偶e odm贸wi, ale on ku jej zaskoczeniu przyj膮艂 zaproszenie. Nigdy jeszcze nie przyjmowa艂a go艣ci w swojej skromnej chacie. S膮siedzi raczej jej unikali, bo mimo i偶 by艂a biedniejsza od nich, pochodzi艂a z rodziny pastora.
Jon usiad艂 przy kominku w jedynym fotelu. Patrzy艂, jak Anna nakrywa do sto艂u. Wyj臋艂a z komody bia艂y lniany obrus i roz艂o偶y艂a go na owalnym stole. Ustawi艂a porcelan臋 i kieliszki z zielonego szk艂a. Dzieci udekorowa艂y st贸艂 kwiatami. Potrawka z kr贸lika by艂a ju偶 gotowa i wype艂nia艂a smakowitym zapachem ca艂膮 chatk臋.
Dzieci by艂y zachwycone. Rzadko jada艂y mi臋so. Anna o ma艂o si臋 nie rozp艂aka艂a, widz膮c ich szcz臋艣liwe miny.
Jon zauwa偶y艂, jak dzieci ciesz膮 si臋 z posi艂ku i deseru w postaci szarlotki. Anna okaza艂a si臋 doskona艂膮 kuchark膮, wi臋c Jon jad艂 z apetytem.
Mi艂o zn贸w widzie膰 m臋偶czyzn臋 przy stole - powiedzia艂a cicho.
Jutro przynios臋 drugiego kr贸lika - obieca艂 - i tym razem nie wprosz臋 si臋 na kolacj臋.
Nie trzeba. I tak by艂 pan ju偶 bardzo hojny.
W maj膮tku mamy wiele kr贸lik贸w. Nie 偶ywi臋 nieuczciwych zamiar贸w, wi臋c prosz臋 skorzysta膰 z mojej oferty.
Nie mia艂am na my艣li... Och! - westchn臋艂a i zaczerwieni艂a si臋. - Z wdzi臋czno艣ci膮 przyjm臋 jeszcze jednego kr贸lika, milordzie.
Dzieci wysz艂y do ogrodu, a Jon zaproponowa艂 pomoc w posprz膮taniu ze sto艂u, lecz Anna zdecydowanie odm贸wi艂a.
Musi pan ju偶 i艣膰, milordzie, p贸ki jeszcze jest widno.
A to dlaczego?
Je艣li s膮siedzi nie zobacz膮, jak pan wychodzi, pomy艣l膮, 偶e pan zosta艂. Prosz臋 wybaczy膰 niegrzeczno艣膰, ale musz臋 my艣le膰 o dzieciach.
Nie, pani Bowen, to ja prosz臋 o wybaczenie. Zachowa艂em si臋 bezmy艣lnie. Nie bawi艂em si臋 tak dobrze od wielu miesi臋cy. Nie mog臋 w zamian za go艣cinno艣膰 rzuca膰 cienia na pani reputacj臋.
Uk艂oni艂 si臋 i wyszed艂.
Anna patrzy艂a, jak odje偶d偶a, i westchn臋艂a. Gdyby mog艂a kiedy艣 znale藕膰 takiego dobrego cz艂owieka, kt贸ry chcia艂by si臋 z ni膮 o偶eni膰. Wiedzia艂a, 偶e gdyby trafi艂a si臋 jej okazja, powinna ponownie wyj艣膰 za m膮偶. Lord Swynford by艂 dla niej hojny, a szycie pomaga艂o utrzyma膰 rodzin臋, lecz to nie zapewni odpowiedniego wykszta艂cenia synowi i posagu c贸rce. Wiedzia艂a, 偶e bez m臋偶czyzny sobie nie poradzi, chyba 偶e dobra wr贸偶ka wyczaruje dla niej garnek z艂ota. Ale kogo mia艂aby pozna膰 w Swynford? Wyjecha膰 jednak nie mog艂a, bo nie mia艂aby gdzie mieszka膰.
Jonathan Dunham zbli偶a艂 si臋 do posiad艂o艣ci Swynford贸w i rozmy艣la艂 o Annie. Przypomina艂a mu Charity, cho膰 wcale nie wygl膮da艂a jak ona. Jego 偶ona by艂a mocno zbudowan膮, weso艂膮 i siln膮 dziewczyn膮. Do tego rozs膮dn膮, praktyczn膮 i bardzo gospodarn膮. Anna Bowen wygl膮da艂a jak angielska r贸偶a, niewysoka, szczup艂a, raczej blada. Mia艂a szare oczy i rudawe w艂osy. Sprawia艂a wra偶enie osoby delikatnej, a jednocze艣nie silnej. Podobie艅stwo tych dw贸ch kobiet polega艂o na oddaniu wobec dzieci.
Jon polubi艂 Ann臋 ju偶 pierwszego dnia ich znajomo艣ci. To co us艂ysza艂 o niej p贸藕niej, tylko spot臋gowa艂o jego uczucie.
Nie potrafi艂 si臋 powstrzyma膰 przed przyjazdem do niej. Po pewnym czasie zacz膮艂 przyje偶d偶a膰 po zmroku i wchodzi膰 tylnymi drzwiami. Nie robili jednak nic nieprzyzwoitego.
Dunhamowie pojechali na zim臋 do Londynu. Lord Dunham przes艂a艂 dzieciom Anny upominki na 艣wi臋ta. Poprosi艂 te偶 Adriana, by pozwoli艂 dzieciom uje偶d偶a膰 jego konie.
Bardzo ci臋 interesuje rodzina Bowen贸w, Jaredzie. Czy ta m艂oda wd贸wka zast臋puje ci Mirand臋? - 偶artowa艂 Adrian, ale przesta艂 si臋 u艣miecha膰, kiedy zobaczy艂 wyraz jego twarzy. - Na lito艣膰 Bosk膮, Jaredzie, co takiego powiedzia艂em?
Ona nie jest moj膮 kochank膮, Adrianie. Oburza mnie, 偶e w og贸le podejrzewasz pani膮 Bowen o takie zachowanie.
Adrian spojrza艂 zdziwiony na Jonathana - Jareda i nic nie powiedzia艂. Miranda wydawa艂a si臋 bardzo szcz臋艣liwa. Nie powinien si臋 wtr膮ca膰 do nie swoich spraw.
Po powrocie Jonathan zobaczy艂 Ann臋 wychodz膮c膮 z ko艣cio艂a w towarzystwie Petera Rogersa, w艂a艣ciciela gospody.
Wydawa艂o mi si臋, 偶e karczmarz jest 偶onaty - mrukn膮艂 do Adriana.
Podobno pani Rogers zmar艂a zim膮. Ostatnio pan Rogers cz臋sto przebywa w towarzystwie pani Bowen. To dobry cz艂owiek, a ona w ko艅cu musi wyj艣膰 ponownie za m膮偶, cho膰by z powodu dzieci.
Jonathan poczu艂 z艂o艣膰. Rogers patrzy艂 na Ann臋, jakby by艂a kawa艂kiem pysznego ciasta, kt贸rego on nied艂ugo zakosztuje. Jonathan mia艂 ochot臋 uderzy膰 go w twarz. Przez ca艂y dzie艅 my艣la艂 o Rogersie i Annie. Kiedy zapad艂 zmierzch, nie m贸g艂 ju偶 tego wytrzyma膰. Pojecha艂 do jej chatki. Spojrza艂a na niego zdziwiona.
Milordzie?
Jeste艣 sama?
Tak, milordzie.
A dzieci?
Dawno ju偶 艣pi膮. Prosz臋 wej艣膰. Z daleka pana wida膰 w tym 艣wietle.
Kiedy tylko zamkn膮艂 za sob膮 drzwi, zapyta艂:
Masz zamiar wyj艣膰 za Petera Rogersa?
Je艣li mnie poprosi o r臋k臋 - odpar艂a cicho.
Dlaczego?
Milordzie, mam dwoje dzieci. I tak jest mi trudno samej. Nie mam pieni臋dzy i rodziny, a krewni mego zmar艂ego m臋偶a nie chc膮 mi pom贸c. Wiem, bo poni偶y艂am si臋 i b艂aga艂am ich o pieni膮dze dla wnuk贸w. Musz臋 ponownie wyj艣膰 za m膮偶, a nikt w tej wsi nie jest mi r贸wny pochodzeniem. Pan Rogers jest ambitnym cz艂owiekiem. Je艣li mnie poprosi o r臋k臋, zgodz臋 si臋 pod warunkiem, 偶e zapewni pieni膮dze na edukacj臋 Johna i posag Mary.
Sprzedasz si臋 tej 艣wini za pieni膮dze? - zapyta艂 oburzony. - Je艣li chodzi ci tylko o pieni膮dze, to ja zap艂ac臋 wi臋cej.
Przytuli艂 j膮 do siebie i ca艂owa艂, p贸ki nie przesta艂a si臋 broni膰 i westchn臋艂a cicho. Podni贸s艂 j膮 i zani贸s艂 do sypialni. Kocha艂 si臋 z ni膮 delikatnie, czule i nami臋tnie.
Anna nie wiedzia艂a, co si臋 z ni膮 dzieje. Z Robertem zawsze by艂o jej przyjemnie, ale nigdy a偶 tak. Kiedy ca艂owa艂 j膮 lord Dunham, p艂on臋艂a nami臋tno艣ci膮, jakiej wcze艣niej nie zna艂a. Le偶膮c p贸藕niej w jego ramionach, zacz臋艂a szlocha膰, pomy艣lawszy, 偶e nic tak cudownego ju偶 si臋 jej nie przydarzy.
Przytuli艂 j膮 do siebie i otar艂 艂zy. Kiedy przesta艂a p艂aka膰, zapyta艂 cichutko:
Gdybym by艂 wolnym cz艂owiekiem, wysz艂aby艣 za mnie?
Ale nie jeste艣 - westchn臋艂a.
Nie odpowiedzia艂a艣 na moje pytanie. Gdybym by艂 wolny, wysz艂aby艣 za mnie?
- Tak, oczywi艣cie. U艣miechn膮艂 si臋.
Wi臋c nie przyjmuj o艣wiadczyn pana Rogersa, Anno. Wszystko si臋 u艂o偶y, obiecuj臋. Zaufaj mi.
Proponujesz mi, 偶ebym zosta艂a twoj膮 kochank膮? - zapyta艂a.
Na Boga! Nie - szepn膮艂 oburzony. - Zbyt ci臋 ceni臋.
Nic z tego nie rozumia艂a, ale czu艂a si臋 tak szcz臋艣liwa, 偶e by艂o jej wszystko jedno. Pokocha艂a go od pierwszej chwili, kiedy go zobaczy艂a. On nic nie m贸wi艂, ale wiedzia艂a, 偶e r贸wnie偶 j膮 kocha.
Wyszed艂 tu偶 przed 艣witem. O dziewi膮tej rano wszed艂 do sypialni Mirandy. Wygl膮da艂a prze艣licznie w r贸偶owej jedwabnej koszuli i splecionych w warkocz w艂osach. Poca艂owa艂 j膮, kiedy si臋 przeci膮ga艂a.
Dzie艅 dobry, milordzie. Jak na m臋偶czyzn臋, kt贸ry sp臋dzi艂 ca艂膮 noc poza domem, wygl膮dasz ca艂kiem dobrze.
Jak na tak wczesn膮 por臋, jeste艣 doskonale poinformowana - za偶artowa艂.
Ach - za艣mia艂a si臋. - Widzia艂 ci臋 stajenny i powiedzia艂 mleczarce. Ta za艣 wygada艂a si臋 pomocnicy kucharki, a ona oczywi艣cie powiedzia艂a kucharce, kt贸ra wspomnia艂a o tym s艂u偶膮cej, a ta opowiedzia艂a o tym Perky. Nie podoba jej si臋, 偶e mnie zaniedbujesz. M贸wi, 偶e tak robi膮 wszyscy d偶entelmeni, kiedy ju偶 dostan膮 to, czego chc膮.
- Ciesz臋 si臋, 偶e Perky uwa偶a mnie za d偶entelmena - za艣mia艂 si臋.
Wygl膮dasz na zmartwionego - zauwa偶y艂a. - Czy co艣 si臋 sta艂o? Jak mam ci pom贸c?
Nie jestem pewien - odpar艂. - Pos艂uchaj, zakocha艂em si臋. Chcia艂bym si臋 偶eni膰, ale poniewa偶 udaj臋 Jareda, nie mog臋 poprosi膰 mojej pani o r臋k臋. Nie chc臋, 偶eby Anna pomy艣la艂a, 偶e to tylko przelotny romans. Chc臋 jej powiedzie膰, kim jestem naprawd臋, ale obawiam si臋, 偶e nara偶臋 Jareda.
Miranda zamy艣li艂a si臋.
Kim jest twoja dama?
Pani Anna Bowen.
Podobno to cicha i dyskretna osoba. Jeste艣 pewien, 偶e przyjmie twoje o艣wiadczyny?
Tak.
Nie s膮dz臋, 偶eby wtajemniczenie jej mog艂o zaszkodzi膰 Jaredowi - powiedzia艂a spokojnie Miranda.
- On nied艂ugo wr贸ci i ca艂a maskarada si臋 sko艅czy. Jeste艣my daleko od Londynu. Nie powiniene艣 jej trzyma膰 w niepewno艣ci i pozwala膰 my艣le膰, 偶e jest winna zdrady ma艂偶e艅skiej. Chyba lepiej b臋dzie, je艣li jej powiesz prawd臋. S膮dzisz, 偶e ci uwierzy? To do艣膰 niezwyk艂a sytuacja.
Uwierzy mi, je艣li p贸jdziesz tam ze mn膮 i potwierdzisz moje s艂owa.
Dobrze, pojad臋 tam z tob膮.
Uszcz臋艣liwiony uca艂owa艂 j膮 i wyszed艂. Miranda cieszy艂a si臋, 偶e Jon jest wreszcie radosny. Pomy艣la艂a, 偶e nie b臋dzie sam, kiedy ona zniknie.
Postanowi艂a ruszy膰 do Rosji, 偶eby odnale藕膰 Jareda. Nie by艂o go ju偶 od dziesi臋ciu miesi臋cy. Uda艂o jej si臋 z艂apa膰 lorda Palmerstona przed wyjazdem z Londynu, ale powiedzia艂 tylko:
- Kiedy si臋 czego艣 dowiem, dam pani zna膰.
Nie ma go ju偶 od wielu miesi臋cy, a ja nic o nim nie wiem. Urodzi艂am mu dziecko. Nie mo偶e mi pan powiedzie膰 cho膰by s艂owa?
Powtarzam pani, je艣li si臋 czego艣 dowiem, dam pani zna膰 - u艣miechn膮艂 si臋 i uk艂oni艂 na po偶egnanie.
Miranda ledwie powstrzyma艂a si臋, by nie krzycze膰. Lord Palmerston by艂 najbardziej aroganckim m臋偶czyzn膮, jakiego zna艂a, a w stosunku do niej wr臋cz okrutnym. Mia艂a ju偶 do艣膰 czekania. Nie mog艂a wytrzyma膰. Je艣li Jared nie przyjecha艂 do niej, ona pojedzie do niego.
Oczywi艣cie nie mog艂a z nikim o tym porozmawia膰. Obejrza艂a mapy w bibliotece Adriana. Postanowi艂a jecha膰 do Wash, gdzie sta艂 statek Jareda. B臋dzie jej potrzebny pow贸z. Ze Swynford nie mog艂a zabra膰 powozu. Potrzebowa艂a pomocy.
Zupe艂nie niespodziewanie przysz艂o jej do g艂owy, 偶e mo偶e sprowadzi膰 w艂asny pow贸z z Londynu. Amanda i Adrian twierdzili, 偶e to niepotrzebne, bo w wozowni Swynford贸w jest wystarczaj膮ca ilo艣膰 pojazd贸w. Z nieoczekiwan膮 pomoc膮 przysz艂a jej Perky, zakochana w wo藕nicy.
Tego wieczoru czesa艂a w艂osy swojej pani i g艂o艣no wzdycha艂a. Miranda szybko podj臋艂a temat.
Biedna Perky! To najbardziej 偶a艂osne westchnienie, jakie kiedykolwiek s艂ysza艂am. Pewnie t臋sknisz za swoim m臋偶czyzn膮.
O, tak, milady. Poprosi艂 mnie o r臋k臋. S膮dzili艣my, 偶e pobierzemy si臋 jeszcze tego lata i ju偶 b臋dziemy razem. Ale pan zostawi艂 pow贸z w Londynie.
Och, Perky, dlaczego nic mi nie powiedzia艂a艣? - krzykn臋艂a ze wsp贸艂czuciem Miranda. - W takim razie musimy sprowadzi膰 twojego m臋偶czyzn臋... jak on si臋 nazywa?
Martin, milady.
Musimy sprowadzi膰 Martina do Swynford.
Och, prosz臋 pani, gdyby to si臋 uda艂o... Miranda przygotowywa艂a plan. Adrian i Jon byli zaproszeni przez lorda Stewarda na ryby w jego szkockiej posiad艂o艣ci. Obie z Amand膮 upar艂y si臋, 偶eby pojechali, mimo 偶e dat臋 wyznaczono na dzie艅 po planowanym porodzie Amandy.
B臋d臋 mia艂a wyrzuty sumienia, je艣li Adrian odm贸wi sobie zwyk艂ych letnich wypraw. Poza tym do chrzcin daleko, a noworodki s膮 takie brzydkie. Kiedy sko艅czy trzy miesi膮ce, dziecko b臋dzie naprawd臋 艂adne.
Sk膮d ten wniosek? - zakpi艂a Miranda.
Starsza pani Swynford tak mi powiedzia艂a. Wiesz, Mirando, pomyli艂am si臋 co do niej. To mi艂a kobieta i chce dobrze dla Adriana. Zaskoczy艂o mnie, jak cz臋sto podziela moje zdanie w wielu kwestiach. Sama przyzna艂a, 偶e mia艂a o mnie inne wyobra偶enie. M贸wi, 偶e jestem doskona艂膮 偶on膮!
Jak to si臋 szcz臋艣liwie z艂o偶y艂o, 偶e zosta艂y艣cie przyjaci贸艂kami - rzuci艂a sucho Miranda.
Najprawdopodobniej matka Adriana dosz艂a do wniosku, 偶e je艣li nauczy si臋 tolerowa膰 Amand臋, cz臋艣ciej b臋dzie widywa膰 wnuki - pomy艣la艂a Miranda.
Kiedy Jon i Adrian wyjad膮 do Szkocji, z Londynu przyb臋dzie pow贸z. Miranda zastanawia艂a si臋, co powiedzie膰 siostrze. Dosz艂a do wniosku, 偶e po prostu prawd臋. Nie chcia艂a, 偶eby po jej wyje藕dzie Jon musia艂 si臋 t艂umaczy膰 oburzonej siostrze i jej m臋偶owi. Lepiej, by Mandy wiedzia艂a, i偶 m臋偶czyzna, o kt贸rym s膮dzi艂a, 偶e jest jej szwagrem, naprawd臋 jest bratem szwagra. Wtedy zrozumie, dlaczego Miranda musi wyjecha膰 i szuka膰 m臋偶a. Postanowi艂a jej powiedzie膰 dopiero w ostatniej chwili.
Powozem mia艂a dojecha膰 do Welland Beach w towarzystwie Perky - bo przyzwoita kobieta nie powinna podr贸偶owa膰 bez s艂u偶膮cej. Postanowi艂a, 偶e przed wyjazdem Martin o偶eni si臋 z Perky w Welland i tam poczekaj膮 na powr贸t swojej pani i jej m臋偶a. To by艂 ca艂kiem dobry plan.
Mija艂y dni, a z wiosny zrobi艂o si臋 wczesne lato. Pewnego popo艂udnia Jonathan poprosi艂 Mirand臋, 偶eby mu towarzyszy艂a podczas przeja偶d偶ki. Kiedy pokonywali drog臋 w艣r贸d p贸l, Miranda zapyta艂a:
Dok膮d jedziemy?
Um贸wi艂em si臋 z Ann膮, 偶e spotka si臋 z nami za wsi膮 - odpar艂. - Nie mo偶emy si臋 spotka膰 we wsi, bo to wywo艂a艂oby plotki. Chc臋 to jak najszybciej za艂atwi膰, by Anna nie my艣la艂a, i偶 jestem 偶onaty. Kocham j膮 i ona mnie, ale biedaczka my艣li, 偶e dla tej mi艂o艣ci post臋puje niegodnie.
Wi臋c powiniene艣 si臋 z ni膮 o偶eni膰.
Co?
O偶e艅 si臋 z ni膮, Jon. Z naszymi znajomo艣ciami to do艣膰 艂atwe. Mo偶esz j膮 po艣lubi膰 gdzie艣 w ma艂ym ko艣ci贸艂ku, gdzie nikt nas nie zna - powiedzia艂a Miranda, a potem przysz艂o jej co艣 jeszcze do g艂owy. - Popro艣 lorda Palmerstona, 偶eby ci za艂atwi艂 pozwolenie. Jest ci to winien. Pani Bowen b臋dzie si臋 czu艂a pewniej, kiedy zostanie twoj膮 偶on膮.
- Jeste艣 cudowna - zakrzykn膮艂 Jonathan. Dotarli w ko艅cu do Malvern Hills. W zaje藕dzie „Good Queen” powitano ich uprzejmie.
Czy pan Jonathan?
Tak, to ja.
Prosz臋 t臋dy. Pa艅ski go艣膰 ju偶 przyjecha艂 - powiedzia艂 karczmarz i doda艂: - Kiedy mam poda膰 herbat臋?
Za jakie艣 p贸艂 godziny - zarz膮dzi艂a Miranda.
Oczywi艣cie, prosz臋 pani - karczmarz uk艂oni艂 si臋 i oddali艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi pokoju.
Zapad艂a cisza. Miranda przygl膮da艂a si臋 pani Bowen. Kobieta wygl膮da艂a zaledwie na dwadzie艣cia pi臋膰 lat, cho膰 mia艂a ju偶 trzydzie艣ci. Ubrana by艂a skromnie, ale schludnie. By艂a pi臋kn膮 kobiet膮.
- Mi艂o wreszcie pani膮 pozna膰 - zacz臋艂a Miranda, bo Jonathan sta艂 i wpatrywa艂 si臋 z niem膮dr膮 min膮 w ukochan膮. - Prosz臋 usi膮艣膰. Zaraz wszystko pani wyja艣nimy.
O艣mielona przez uprzejme zachowanie Mirandy kobieta usiad艂a, by wys艂ucha膰 wyja艣nie艅.
Najpro艣ciej chyba b臋dzie, je艣li powiem pani - m贸wi艂a Miranda - 偶e ten m臋偶czyzna to nie Jared Dunham, ale jego brat Jonathan. M贸j m膮偶 jest od wielu miesi臋cy w St. Petersburgu z wa偶n膮 misj膮 wagi pa艅stwowej. Niestety, musia艂a pozosta膰 tajemnic膮. M膮偶 nie m贸g艂 wr贸ci膰 z Rosji przed zim膮, wi臋c przewieziono Jona z Ameryki, 偶eby go udawa艂. Nikt pr贸cz mnie i ich matki nie odr贸偶nia dw贸ch braci. Wygl膮daj膮 jak bli藕niacy, w przeciwie艅stwie do mnie i mojej siostry. Jon jest wdowcem. Jego 偶ona zmar艂a rok temu. Musz臋 pani膮 ostrzec, 偶e b臋dzie pani mia艂a tr贸jk臋 pasierb贸w. John ma dwana艣cie lat, Eliza Anna dziewi臋膰, a ma艂y Henry trzy. Je艣li wyjdzie pani za Jona, b臋dzie pani mieszka艂a w Massachusetts, poniewa偶 jest on spadkobierc膮 mego te艣cia, w艂a艣ciciela stoczni. Teraz Jon powinien pojecha膰 do Londynu po pozwolenie na 艣lub.
Jak mam pani dzi臋kowa膰, lady Dunham? - zapyta艂a oszo艂omiona i szcz臋艣liwa Anna.
Zacznij do mnie m贸wi膰 po imieniu. W Ameryce nie u偶ywamy tytu艂贸w. Tam nazywaj膮 mnie pani膮 Dunham, a ty r贸wnie偶 nied艂ugo ni膮 b臋dziesz.
Dzi臋kuj臋 ci za pomoc, Mirando - odezwa艂 si臋 Jon, kiedy wracali do domu.
Nale偶y ci si臋 wreszcie troch臋 spokoju, po tym, co musia艂e艣 przej艣膰 ze mn膮 - za艣mia艂a si臋 dziewczyna.
Kiedy tylko Miranda przekroczy艂a pr贸g domu, podbieg艂a do niej starsza pani Swynford.
- Och, Mirando, moja droga. Jak dobrze, 偶e jeste艣. Amanda nie chce stosowa膰 si臋 do wskaz贸wek doktora Blake'a. Obawiam si臋 najgorszego!
Miranda wesz艂a do sypialni Amandy.
Wi臋c dziedzic rodu Swynford nareszcie postanowi艂 przyj艣膰 na 艣wiat? - zawo艂a艂a weso艂o od progu.
Umieram, Mirando - szepn臋艂a siostra.
Co艣 takiego. Ja urodzi艂am, to ty te偶 urodzisz.
Ale ja jestem podobna do mamy. Ona wiele razy poroni艂a - 偶ali艂a si臋 lady Swynford.
Co za brednie. To by艂o tak dawno - powiedzia艂a Miranda i zacz臋艂a si臋 艣mia膰. - Mia艂am ci tego nie m贸wi膰, ale widz臋, 偶e przyda ci si臋 ta wiadomo艣膰. Mamy brata, siostrzyczko. Mama urodzi艂a zdrowego ch艂opca. Nazywa si臋 Peter Cornelius van Notelman.
Ale偶 ona mog艂a umrze膰! W jej wieku!
Ale nie umar艂a. Je艣li mama nie umar艂a, to ty te偶 nie umrzesz.
Kilka nast臋pnych godzin Miranda sp臋dzi艂a u boku rodz膮cej siostry. Kiedy w ko艅cu ch艂opiec pojawi艂 si臋 na 艣wiecie, ojciec nie posiada艂 si臋 z dumy, a babka ko艂ysa艂a male艅stwo i tuli艂a do piersi zadowolona, 偶e wszystko dobrze si臋 sko艅czy艂o. Nie chcia艂a go odda膰 niani.
Na drugi dzie艅 Amanda odzyska艂a dobry nastr贸j i by艂o jej troch臋 wstyd, 偶e poprzedniego dnia wpad艂a w histeri臋. Teraz uszcz臋艣liwiona zachwyca艂a si臋 male艅stwem.
Jon pojecha艂 do Londynu za艂atwi膰 pozwolenie na 艣lub, a wszyscy inni nie mogli si臋 nacieszy膰, 偶e nowy lord Swynford przyszed艂 wreszcie na 艣wiat. Ca艂e to otaczaj膮ce j膮 szcz臋艣cie sprawi艂o, 偶e Miranda poczu艂a si臋 jeszcze bardziej samotna. T臋skni艂a za m臋偶em. Nie m贸g艂 do niej pisa膰, bo przecie偶 oficjalnie by艂 wci膮偶 przy niej. Nie wiedzia艂 nawet, 偶e ma syna! Mirandzie brakowa艂o jego g艂osu, dotyku, mi艂o艣ci. Westchn臋艂a. To trwa艂o ju偶 tak d艂ugo.
- Prosz臋 pani!
Przestraszona Miranda spojrza艂a na ma艂ego ch艂opca o czarnych w艂osach i ciemnych, powa偶nych oczach.
- Chce pani sobie powr贸偶y膰?
Niedaleko w lesie obozowali Cyganie. Rozstawili wozy mi臋dzy drzewami, a konie wypu艣cili na 艂膮k臋.
- Jeste艣 jasnowidzem? - zapyta艂a rozbawiona.
- Co to jasnowidz?
Kto艣, kto przepowiada przysz艂o艣膰.
Nigdy nie s艂ysza艂em takiego s艂owa, pani. To nie ja wr贸偶臋, tylko moja babka. To kr贸lowa cyga艅ska i znana wr贸偶ka - powiedzia艂 z dum膮 i doda艂: - To kosztuje tyko pensa.
Jednego pensa?
No, paniusiu, na pewno ma pani pensa - nalega艂 ch艂opak.
Sk膮d wiesz?
Ma pani tak膮 pi臋kn膮 sukni臋. To prawdziwy mu艣lin i jedwabne wst膮偶ki. No i buty s膮 drogie.
Miranda za艣mia艂a si臋.
Jak masz na imi臋?
Charlie - u艣miechn膮艂 si臋 ch艂opiec.
- Masz racj臋, Charlie! Mog臋 sobie powr贸偶y膰 za pensa. Miranda spodziewa艂a si臋 bezz臋bnej staruszki, ale babka Charliego by艂a niewielk膮 kobietk膮 o zdrowej cerze. Mia艂a na sobie jasnozielon膮 sp贸dnic臋, a pod ni膮 kilka kolorowych halek oraz 偶贸艂t膮 bluzk臋 ozdobion膮 cekinami. Na nogach nosi艂a wysokie sk贸rzane buty, a we w艂osach wianek ze stokrotek. Nie wyjmowa艂a z ust fajki.
Gdzie艣 ty si臋 podziewa艂, 艂otrzyku - zruga艂a ch艂opca. - Kogo tu przyprowadzi艂e艣?
Pani chce, 偶eby艣 jej powr贸偶y艂a.
- Ma pieni膮dze?
Miranda wyj臋艂a z woreczka pensa i poda艂a kobiecie. Cyganka wzi臋艂a go do r臋ki, nagryz艂a i powiedzia艂a: . - Prosz臋 do mojego wozu, milady. Kiedy by艂y ju偶 w 艣rodku, chwyci艂a d艂o艅 Mirandy:
- Zaraz zobaczymy - mrukn臋艂a.
Miranda spodziewa艂a si臋, 偶e kobieta powie jej te same bzdury o tajemniczym nieznajomym, kt贸re zwykle s艂yszy si臋 od Cyganek.
Pani dom nie jest tu, w Anglii - zacz臋艂a Cyganka. - Widz臋 wod臋 i kawa艂ek zielonego l膮du. To tam pani mieszka. Dlaczego pani wyjecha艂a? Jeszcze d艂ugo nie zobaczy pani tego miejsca.
Twierdzi pani, 偶e wojna jeszcze potrwa? - zapyta艂a Miranda.
To pani sama kieruje swoim losem. Nie wiedzie膰 czemu, d膮偶y pani do zniszczenia swego szcz臋艣cia.
Miranda poczu艂a ch艂odny dreszcz na plecach.
A m贸j m膮偶? - zapyta艂a.
W ko艅cu los was po艂膮czy, ale musi pani by膰 ostro偶na. Widz臋 wielkie niebezpiecze艅stwo. W pani d艂oni wida膰 z艂otego bo偶ka, anio艂a ciemno艣ci i diab艂a. One przynios膮 pani cierpienie. Jest pani uparta i nie艂atwo pani膮 odwie艣膰 od powzi臋tych zamiar贸w. Przetrwanie zale偶y od pani samej. To wszystko, milady - powiedzia艂a i pu艣ci艂a jej d艂o艅.
Jeszcze co艣 - prosi艂a Miranda. - Co z moim dzieckiem?
Nic mu nie b臋dzie, milady. Pani syn b臋dzie zdrowy i szcz臋艣liwy.
Nie m贸wi艂am, 偶e mam syna. Cyganka u艣miechn臋艂a si臋.
Powtarzam, 偶e nic mu nie b臋dzie.
Miranda wysz艂a z obozu i wr贸ci艂a do domu. By艂a teraz jeszcze bardziej niespokojna. W jej g艂owie ko艂ata艂a mu tylko jedna my艣l. Musia艂a odnale藕膰 Jareda. Je艣li b臋dzie zn贸w przy nim, wszystko si臋 uspokoi. Musi go odnale藕膰 i nic jej nie powstrzyma!
Jonathan wr贸ci艂 do Swynford Hall kilka dni p贸藕niej. By艂 bardzo z siebie zadowolony. Miranda wiedzia艂a, 偶e uda艂o mu si臋 dosta膰 pozwolenie.
Kiedy 艣lub?
To ju偶 si臋 sta艂o - odpar艂. - Pos艂a艂em po Ann臋. Pojechali艣my do ma艂ej wioski niedaleko Oxfordu i tam si臋 pobrali艣my.
呕ycz臋 szcz臋艣cia tobie i Annie! Dlaczego nie poczeka艂e艣 na mnie? By艂abym jej druhn膮!
Obawia艂em si臋, 偶e kto艣 m贸g艂by ci臋 rozpozna膰. Kiedy by艂em w Londynie, kupi艂em sobie nawet peruk臋. 艢lub by艂 cichy, a nast臋pnego dnia Anna wr贸ci艂a do domu.
Masz racj臋, Jon. Dobrze post膮pi艂e艣. A jak si臋 ma nasz drogi przyjaciel, lord Palmerston? Musz臋 mu przes艂a膰 Ust z podzi臋kowaniem za pomoc.
Jon za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.
- Jego podziw dla ciebie za膰mi艂a z艂o艣膰 wywo艂ana twoim zachowaniem. Nie spodoba艂o mu si臋, 偶e go zaszanta偶owa艂a艣, ale zgodzi艂 si臋 pom贸c.
M贸wi艂 co艣 o Jaredzie? - zapyta艂a po艣piesznie. Jonathan potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
Niestety, nic.
- Och, Jon, co oni zrobili z moim m臋偶em? Palmerston nie ma dla mnie nawet s艂owa pocieszenia. Nie s艂ysza艂am niczego na temat Jareda od jego wyjazdu ze Swynford Hall. Minister wojny te偶 si臋 nie odzywa! Nie napisa艂 nawet listu. Jak d艂ugo mam tak 偶y膰? Ten Palmerston to potw贸r!
Jonathan obj膮艂 j膮 czule.
- Palmerston nie my艣li o Jaredzie ani o mnie, ani o Annie. On dba o Angli臋 i ca艂膮 Europ臋, obawia si臋 Napoleona, swego najwi臋kszego wroga. Czym jest 偶ycie kilku os贸b w por贸wnaniu z wojn膮? Ma te偶 wrog贸w w kraju.
Adrian wyjecha艂 do Szkocji pod koniec tygodnia. Jonathan do艂膮czy艂 do swojej 偶ony. Za kilka dni mia艂 pojecha膰 za Adrianem do Szkocji.
Miranda odczeka艂a nieco po wyje藕dzie m臋偶czyzn, zanim powiedzia艂a o wszystkim siostrze. Wszystko by艂o ju偶 przygotowane. Pow贸z prowadzony przez Martina jecha艂 z Londynu. Na drugi dzie艅 po jego przybyciu Martin i Perky mieli si臋 pobra膰.
Za bardzo si臋 anga偶ujesz w 偶ycie s艂u偶by. To takie ameryka艅skie - gniewa艂a si臋 Amanda.
Ale偶 ja jestem Amerykank膮 - protestowa艂a Miranda.
Z pochodzenia. Teraz mieszkasz w Anglii i nosisz angielski tytu艂. Kiedy jeste艣 mi臋dzy wronami, kracz jak one. Chyba nie chcesz wzbudza膰 niepotrzebnej sensacji?
Jak szybko si臋 zmieni艂a艣, moja droga. Zapominasz, 偶e sama jeste艣 Amerykank膮.
Urodzi艂am si臋 w Ameryce. Wyndsong to pi臋kne miejsce dla dziecka, ale sp臋dzi艂am tam tylko osiemna艣cie lat mego 偶ycia. Po艣lubi艂am Anglika. Nie obchodzi mnie polityka, ani kto rz膮dzi. I tak nic z tego nie rozumiem. Wiem tylko, 偶e jestem 偶on膮 Anglika i wol臋 mieszka膰 w jego kraju. Tu jest spokojnie. Ja nie jestem taka dumna i dzielna jak ty.
Nie wiem, czy jestem dzielna, Mandy, ale na pewno dumna i uparta. Mimo to potrzebuj臋 twojej pomocy.
W czym? - Amanda spojrza艂a na bli藕niaczk臋 z niepokojem. Czu艂a, 偶e co艣 si臋 艣wi臋ci. - My艣la艂am, 偶e ju偶 wyros艂a艣 z takich psot.
To nie psota, siostro. Wyje偶d偶am i chc臋, 偶eby艣 zrozumia艂a dlaczego.
Mirando!
Pos艂uchaj mnie uwa偶nie! Pami臋tasz, dlaczego przyjechali艣my z Jaredem do Swynford Hall w zesz艂ym roku?
Tak. Jared mia艂 jak膮艣 misj臋 i nikt nie m贸g艂 wiedzie膰, 偶e nie ma go w Anglii.
Jared nie wr贸ci艂 z Rosji, Amando. Cz艂owiek, kt贸ry udaje mego m臋偶a, to jego brat, Jonathan.
No nie! - krzykn臋艂a Amanda. - To niemo偶liwe!
Czy kiedykolwiek ci sk艂ama艂am? Jak my艣lisz, mog艂abym sk艂ama膰 w tak powa偶nej sprawie?
Wi臋c gdzie jest Jared? - zapyta艂a wystraszona Amanda.
O ile wiem, wci膮偶 jest w St. Petersburgu.
Nie wiesz na pewno?
Nie. To tajna misja. Nie wolno mu pisa膰. Ja r贸wnie偶 nie mog臋 si臋 z nim skontaktowa膰, bo przecie偶 wszyscy s膮dz膮, 偶e Jared jest ze mn膮 w Swynford i czeka a偶 ta g艂upia wojna si臋 sko艅czy. Lord Palmerston odmawia udzielenia mi jakichkolwiek informacji. To nieczu艂a bestia!
Mirando! - Amanda spojrza艂a na siostr臋 ze wsp贸艂czuciem i zmartwieniem. - Och, Mirando. Spa艂a艣 ca艂y czas z m臋偶czyzn膮, kt贸ry nie jest twoim m臋偶em!
Miranda zacisn臋艂a d艂onie w pi臋艣ci, a偶 paznokcie wbi艂y jej si臋 w sk贸r臋.
Mandy, nic z艂ego si臋 nie wydarzy艂o mi臋dzy Jonem a mn膮. K艂adziemy zwini臋t膮 ko艂dr臋 na 艣rodku 艂贸偶ka i odwracamy si臋 ty艂em do siebie.
Ale jak pan Dunham si臋 tu dosta艂? - zapyta艂a Amanda. - Przecie偶 od czerwca jest blokada.
Wszystko za艂atwili ludzie pana Adamsa i lorda Palmerstona. Kiedy si臋 zorientowali, 偶e Jared b臋dzie musia艂 zosta膰 w Rosji na zim臋, przeszmuglowali tu Jona.
Jak on to wyja艣ni艂 偶onie? Nie m贸g艂 przecie偶 znikn膮膰 na tak d艂ugo bez rozs膮dnego wyja艣nienia.
Charity uton臋艂a w wypadku na 艂odzi w zesz艂ym roku. Jon zostawi艂 dzieci ze swoimi rodzicami. Oni wszystko wiedz膮, ale rozpowiadaj膮 wsz臋dzie, 偶e Jon wola艂 sp臋dzi膰 czas 偶a艂oby w Anglii.
Biedak! Jak szlachetnie z jego strony, 偶e podj膮艂 si臋 tego zadania, by broni膰 brata. Jest przecie偶 w 偶a艂obie - powiedzia艂a ze wsp贸艂czuciem Amanda. - Kiedy Jared wr贸ci i Jon b臋dzie m贸g艂 zn贸w by膰 sob膮, przedstawi臋 go kilku m艂odym kobietom. Mo偶e znajdzie sobie drug膮 偶on臋.
Miranda zachichota艂a.
Za p贸藕no, Mandy. Jon ju偶 si臋 o偶eni艂. Kilka dni temu dosta艂 specjalne zezwolenie. Wiesz, kim jest jego 偶ona? To pani Anna Bowen!
Och! Och! - j臋kn臋艂a Amanda i opad艂a na poduszki. - Moje sole trze藕wi膮ce! Och, chyba zemdlej臋! To straszne. B臋d膮 o nas plotkowa膰!
Miranda nie wytrzyma艂a.
Amando! - krzykn臋艂a ostro. - Przesta艅 natychmiast! Powiedzia艂am ci o tym tylko dlatego, 偶e wybieram si臋 do St. Petersburga, 偶eby odnale藕膰 Jareda. Potrzebuj臋 twojej pomocy.
Och! - Amanda zamkn臋艂a oczy, ale Miranda wiedzia艂a, 偶e siostra nie zemdla艂a, wi臋c m贸wi艂a dalej:
Mojego m臋偶a nie ma od dziesi臋ciu miesi臋cy, Mandy. Nawet nie wie, 偶e ma syna! Ja za艣 nie wiem, czy Jared 偶yje. Nie b臋d臋 siedzia艂a w Anglii i ta艅czy艂a jak mi Palmerston zagra. Nie jestem Angielk膮. Nie musz臋 by膰 lojalna wobec tego kraju. Chc臋 偶eby m贸j m膮偶 wreszcie wr贸ci艂 i zamierzam tego dopilnowa膰! Ty musisz zaj膮膰 si臋 Tomem, kochana. Ja nie mog臋 go ze sob膮 wzi膮膰. Rozumiesz, Mandy?
Nie mog臋, Mirando. Ty te偶 nie mo偶esz tego zrobi膰!
Mog臋 i zrobi臋.
Nie pomog臋 ci zrobi膰 takiego g艂upstwa!
- Ja tobie pomog艂am. Gdybym nie post膮pi艂a wbrew woli m臋偶a, nie by艂aby艣 lady Swynford i nie mia艂aby艣 swojego ma艂ego synka. Gdybym ci nie pomog艂a, siedzia艂abym w domu w Wyndsong, a nie u ciebie w Swynford Hall. Bior臋 „Dream Witch” i p艂yn臋 do St. Petersburga, 偶eby odnale藕膰 Jareda, a ty mi w tym pomo偶esz. Nie odm贸wisz mi szcz臋艣cia, skoro ja po艣wi臋ci艂am tak wiele dla ciebie.
To by艂y powa偶ne argumenty. Amanda nie potrafi艂a ich odeprze膰. Usiad艂a, zagryz艂a wargi i spojrza艂a na Mirand臋.
Co mam robi膰? - szepn臋艂a.
Nic wielkiego, kochana. M臋偶czy藕ni wyjechali, twoja te艣ciowa te偶 jest u przyjaci贸艂ki w Brighton. Nikt nie b臋dzie o nic pyta艂. Adrian i Jon wr贸c膮 dopiero za miesi膮c. Potem mo偶esz im powiedzie膰 prawd臋. Ja b臋d臋 ju偶 w St. Petersburgu. Wr贸cimy szybko, zanim ktokolwiek si臋 dowie. Pilnuj mego syna, to wszystko.
To wydaje si臋 takie proste.
Bo to jest proste, Mandy!
W twoich ustach to brzmi tak, jakby chodzi艂o o podr贸偶 do Londynu. Jak d艂ugo zajmie ci wyprawa do St. Petersburga?
Oko艂o dw贸ch tygodni. To zale偶y od wiatru.
Wi臋c nie b臋dzie ci臋 co najmniej miesi膮c! I nie wiadomo, jak d艂ugo b臋dziesz szuka艂a Jareda.
Och, pewnie ambasador angielski b臋dzie wiedzia艂, gdzie on jest - odpar艂a pogodnie Miranda.
Mam z艂e przeczucia - powiedzia艂a Amanda.
Ty? - za艣mia艂a si臋 Miranda. - Nie miewasz przeczu膰. To ja je zawsze mia艂am.
Nie chc臋, 偶eby艣 jecha艂a, Mirando! Prosz臋! Prosz臋! To niebezpieczna podr贸偶 - b艂aga艂a Amanda.
To nic takiego, siostro! Nie roztkliwiaj si臋! To zwyk艂a podr贸偶. Wszystko b臋dzie dobrze!
CZ臉艢膯 III
ROSJA 1813 - 1814
ROZDZIA艁 10
Kapitan Ephraim Snow spogl膮da艂 na 偶on臋 swego pracodawcy z wysoko艣ci ponad metra dziewi臋膰dziesi膮t.
Nie, pani Dunham - rzek艂 powoli. - Nie pozwol臋 pani zej艣膰 z pok艂adu, p贸ki nie dowiemy si臋, gdzie jest Jared. Ci Rosjanie to podst臋pny nar贸d. Mia艂em ju偶 z nimi do czynienia.
Wy艣l臋 wiadomo艣膰 do ambasadora brytyjskiego, kapitanie - odpar艂a Miranda. - On zapewne wie, gdzie jest m贸j m膮偶.
Dobrze. Willy! Gdzie jeste艣, ch艂opcze?
Tutaj, prosz臋 pana! - krzykn膮艂 m艂ody marynarz, kt贸ry podbieg艂 do nich i zasalutowa艂.
Pani Dunham za kilka minut da ci list do ambasady angielskiej. Czekaj tutaj.
Tak jest.
Miranda wr贸ci艂a do kajuty i napisa艂a kilka s艂贸w z pro艣b膮 o informacje na temat m臋偶a. Willy zani贸s艂 li艣cik i poczeka艂 na odpowied藕. Miranda uprzedzi艂a go, 偶eby nie da艂 si臋 zby膰 byle czym. Po godzinie Willy powr贸ci艂 z zaproszeniem na kolacj臋 do ambasady. O si贸dmej mia艂 na Mirand臋 czeka膰 pow贸z.
- O m贸j Bo偶e! Nie mam si臋 w co ubra膰! - zakrzykn臋艂a Miranda.
Ephraim Snow u艣miechn膮艂 si臋 porozumiewawczo.
- Wiele razy s艂ysza艂em to samo od Abbie. Miranda tak偶e si臋 za艣mia艂a.
W moim przypadku to niestety prawda. Podr贸偶uj臋 bez pokojowej i bez wieczorowych stroj贸w. Nie przyjecha艂am tu na bal. Eph, ty znasz to miasto. Gdzie mo偶na kupi膰 przyzwoit膮 sukni臋 i buty?
U Leviego Bimberga. Zabior臋 tam pani膮. Nie mo偶e pani pozosta膰 bez opieki.
Miranda i kapitan ruszyli niewielkim powozem w stron臋 Prospektu Newskiego, g艂贸wnej ulicy St. Petersburga. Dziewczynie bardzo podoba艂o si臋 miasto. By艂 pi臋kny letni dzie艅, wi臋c wsz臋dzie zieleni艂y si臋 drzewa i kwit艂o mn贸stwo kwiat贸w. Wzd艂u偶 rzeki po deptaku leniwie spacerowa艂y zaj臋te sob膮 pary.
Ale偶 to miasto jest r贸wnie pi臋kne jak Londyn i Pary偶! - wykrzykn臋艂a z zachwytem Miranda.
Car chce, 偶eby wszyscy odwiedzaj膮cy Rosj臋 takim w艂a艣nie je widzieli - stwierdzi艂 cierpko kapitan.
Nie rozumiem.
To oczywiste, 偶e nie wie pani zbyt wiele o tym kraju. Tu s膮 tylko dwa rodzaje ludzi. Szlachta z carem na czele i posp贸lstwo. Ci drudzy to w艂a艣ciwie niewolnicy. Nie maj膮 praw. Robi膮, co im ka偶e ich pan. 呕yj膮 tylko dlatego, 偶e taka jest wola tych, do kt贸rych nale偶膮. S膮 bardzo biedni. Nikt si臋 nie przejmuje, 偶e umieraj膮 z g艂odu i n臋dzy. Czego jak czego, ale ludzi w tym wielkim kraju nie brak. Zawsze na miejsce zmar艂ych znajd膮 si臋 nast臋pni. No jest te偶 klasa 艣rednia. 呕aden kraj nie poradzi sobie bez sklepikarzy i handlarzy, ale gdyby pani obejrza艂a, jak 偶yj膮 ludzie poza t膮 dzielnic膮, zawrza艂aby w pani krew. Maj膮 tu stocznie i fabryki, ale robotnikom p艂ac膮 tak ma艂o, 偶e ledwie starcza im na prze偶ycie i op艂acenie skromnych barak贸w, w kt贸rych wiod膮 n臋dzny 偶ywot.
To straszne!
Nale偶y si臋 cieszy膰, 偶e sami 偶yjemy w cywilizowanej Ameryce - dorzuci艂 ponuro kapitan.
Nie rozumiem, jak mo偶na tak traktowa膰 ludzi. Nienawidz臋 niewolnictwa.
Nie wszyscy Amerykanie maj膮 podobne pogl膮dy, pani Dunham. Wielu w艂a艣cicieli plantacji na Po艂udniu trzyma niewolnik贸w. - Snow zauwa偶y艂, jak Miranda posmutnia艂a i postanowi艂 zmieni膰 temat. - Ale pani nie musi si臋 o nic martwi膰. Niech pani lepiej my艣li o Jaredzie. Ale偶 b臋dzie zdziwiony, kiedy pani膮 zobaczy. Mo偶e spotka go pani dzi艣 na kolacji w ambasadzie?
- Nie wiem. Nie wiadomo nawet, czy w og贸le jest jeszcze w St. Petersburgu. Gdyby tu by艂, ambasador na pewno napisa艂by mi o tym w li艣cie.
- Pewnie tak. Prosz臋 spojrze膰. To sklep Lewiego Bimberga. Je艣li tam pani nie znajdzie tego, czego szuka, to taka rzecz po prostu nie istnieje. - Roze艣mia艂 si臋. - To najlepszy sklep w mie艣cie. Maj膮 tam wszystko.
Pow贸z zatrzyma艂 si臋 przed wielkim, eleganckim magazynem, jakie Miranda widywa艂a w Londynie. Snow wysiad艂 i poda艂 jej rami臋.
- Czekaj - powiedzia艂 do wo藕nicy i odprowadzi艂 pani膮 Dunham do sklepu.
Miranda wybra艂a na wiecz贸r z艂ot膮 jedwabn膮 sukni臋 ze srebrnymi wst膮偶kami. Kupi艂a te偶 dwie inne, jedn膮 r贸偶owosrebrn膮, a drug膮 w kolorze lawendy, ozdabian膮 z艂otymi wst膮偶kami. Jeszcze nigdy nie kupowa艂a gotowych ubra艅, ale okaza艂o si臋, 偶e szwaczka ze sklepu poprawia艂a wszelkie krawieckie niedoci膮gni臋cia na miejscu.
Wieczorem na nabrze偶u zjawi艂 si臋 pow贸z przys艂any z ambasady. Kiedy Miranda do niego wsiada艂a, z艂ota suknia l艣ni艂a w blasku zachodz膮cego s艂o艅ca. Po drugiej stronie ulicy, w magazynie kompanii handlowej sta艂 ksi膮偶臋 Aleksiej Czekierski. Obserwowa艂 odje偶d偶aj膮cy pow贸z.
Masz racj臋, Sasza - zwr贸ci艂 si臋 do swego kompana. - Ta kobieta doskonale nada si臋 do tego celu. Najpierw jednak trzeba si臋 dowiedzie膰, kim jest. Jed藕 za ni膮 i dowiedz si臋 wszystkiego.
Tak, panie! - odpar艂 Sasza. - Wiedzia艂em, 偶e si臋 panu spodoba! Wiem, co pan lubi!
Tak - mrukn膮艂 ksi膮偶臋, wpatruj膮c si臋 w pow贸z. - Jed藕 ju偶!
M臋偶czyzna wybieg艂 z pokoju, a ksi膮偶臋 zszed艂 po schodach do sali pe艂nej urz臋dnik贸w siedz膮cych za rz臋dami biurek. Podbieg艂 do niego w艂a艣ciciel magazynu.
Mam nadziej臋, 偶e si臋 przys艂u偶y艂em waszej wysoko艣ci.
Tak - odpar艂 kr贸tko ksi膮偶臋 i wyszed艂 z budynku. Nie patrz膮c na k艂aniaj膮cego si臋 mu w pas m臋偶czyzn臋, wsiad艂 do powozu i odjecha艂.
Tymczasem Sasza pod膮偶a艂 za Mirand膮. Bieg艂 bez wysi艂ku. By艂 szczup艂ym, wyj膮tkowo przystojnym m臋偶czyzn膮 o ciemnych w艂osach i twarzy niesfornego anio艂ka. Ubiera艂 si臋 jak ch艂op, ale wszystko, co mia艂 na sobie, by艂o przedniego gatunku.
Pow贸z skr臋ci艂 z g艂贸wnej drogi, a potem zatrzyma艂 si臋 za bram膮 wielkiego budynku. Sasza obserwowa艂 pi臋kn膮 dam臋 w l艣ni膮cej sukni wchodz膮c膮 do 艣rodka.
Kiedy znikn臋艂a mu z oczu, podszed艂 bli偶ej.
Ej, ty - krzykn膮艂 na niego wo藕nica.
Dobry wiecz贸r - odpar艂 Sasza pi臋kn膮 angielszczyzn膮.
Jako syn ulubionej pokojowej ksi臋偶nej Czekierskiej, edukacj臋 pobiera艂 wraz z m艂odym ksi臋ciem, swoim obecnym panem. M贸wi艂 p艂ynnie w kilku j臋zykach.
- Czego chcesz? - zapyta艂 podejrzliwie wo藕nica. Sasza u艣miechn膮艂 si臋 przymilnie. Nie znosi艂 tych opryskliwych, aroganckich cudzoziemc贸w, kt贸rzy nienawidzili jego kraju.
Kim jest ta pi臋kna dama, kt贸r膮 tu przywioz艂e艣? - zapyta艂 uprzejmie.
A kto chce wiedzie膰?
M贸j pan, ksi膮偶臋 - odpar艂 Sasza i wcisn膮艂 mu do r臋ki srebrn膮 monet臋.
Po pi臋ciu minutach wiedzia艂 wszystko.
Pobieg艂 do pa艂acu Czekierskich na skr贸ty. Wszed艂 drzwiami dla s艂u偶by i wbieg艂 po schodach do sypialni swego pana, kt贸ry le偶a艂 tam w obj臋ciach kochanki. Zdenerwowa艂 go ten widok. Sasza by艂 zazdrosny o wszystkie kobiety i m臋偶czyzn, kt贸rzy przewin臋li si臋 przez 艂o偶e ksi臋cia. A ta suka najbardziej go irytowa艂a. Mia艂a na sobie prze艣wituj膮cy szlafrok, kt贸ry niczego nie zakrywa艂.
No? - zapyta艂 ksi膮偶臋. - Czego si臋 dowiedzia艂e艣?
Niewiele, wasza wysoko艣膰. Wo藕nica niewiele wiedzia艂. Zna艂 tylko nazwisko damy. Kazano mu j膮 przywie藕膰 ze statku do ambasady.
Masz zamiar mnie kim艣 zast膮pi膰, Aleksieju? - zapyta艂a kobieta, nie kryj膮c oburzenia.
Na razie nie - odrzek艂 ten spokojnie. - Ale je艣li jeszcze raz odezwiesz si臋 do mnie tym tonem, zrobi臋 to na pewno.
Kobieta zmartwi艂a si臋, a potem szybko obj臋艂a go pulchnymi ramionami.
- Och, Aleksieju, tak ci臋 kocham. Kiedy pomy艣l臋, 偶e mog艂abym ci臋 straci膰, zaczynam si臋 zachowywa膰 nieodpowiedzialnie.
- Nie powinna艣 w膮tpi膰, 偶e post膮pi臋 jak d偶entelmen i kiedy si臋 tob膮 znudz臋, b臋d臋 mia艂 do艣膰 taktu, by ci o tym powiedzie膰.
- Wi臋c dlaczego kaza艂e艣 Saszy 艣ledzi膰 jak膮艣 kobiet臋? Ksi膮偶臋 u艣miechn膮艂 si臋. Odsun膮艂 od siebie kochank臋 i powiedzia艂:
Kiedy Sasza kupowa艂 dla ciebie r臋kawiczki w sklepie Bimberga, zobaczy艂 tam kogo艣, kogo szuka艂em od lat. Takiej kobiety zawsze chcia艂em!
Zawsze chcia艂e艣?!
Nie dla siebie. Dla mojego cennego Lukasa. Lukas p艂odzi c贸rki, a jego brat Paulus, syn贸w. Znalaz艂em dla Paulusa kilka odpowiednich partnerek w ci膮gu ostatnich kilku lat. Dali mi wielu jasnow艂osych ch艂opc贸w, kt贸rzy kiedy艣 osi膮gn膮 doskona艂膮 cen臋 na bazarach na Dalekim Wschodzie. Lukas ma kilka kobiet, ale 偶adnej, kt贸ra wygl膮da艂aby jak on sam. D艂ugo szuka艂em dziewczyny o takiej urodzie. Potrzebuj臋 dziewcz膮t o platynowych w艂osach. Turcy p艂ac膮 fortun臋 ju偶 za pi臋cioletnie dziewcz膮tka. - Ksi膮偶臋 spojrza艂 na Sasz臋. - Kim wi臋c jest ta kobieta?
Dowiedzia艂em si臋 tylko jej nazwiska. To lady Miranda Dunham.
Co? - zakrzykn臋艂a kochanka ksi臋cia i usiad艂a. - Jak si臋 nazywa?
Lady Miranda Dunham.
Srebrne w艂osy, chuda, do艣膰 艂adna?
Zgadza si臋.
Znasz t臋 kobiet臋? - zapyta艂 szybko ksi膮偶臋.
Znam t臋 suk臋 - odpar艂a Gillian Abbott przez zaci艣ni臋te z臋by. - To przez ni膮 musia艂am opu艣ci膰 Angli臋, w艂贸czy膰 si臋 po 艣wiecie i by膰 zale偶na od takich niewdzi臋cznik贸w jak ty, Aleksieju. Znam j膮 doskonale!
. Ksi膮偶臋 obj膮艂 kobiet臋, przytuli艂 i szepn膮艂 jej wprost do ucha:
- Powiedz, moja droga, powiedz mi o niej wszystko. Gillian nie by艂a g艂upia. Nie mia艂a zamiaru zdradza膰 mu ca艂ej prawdy, bo wtedy m贸g艂by zrezygnowa膰 z zamiaru porwania Mirandy, a ona nie mog艂aby si臋 zem艣ci膰.
Miranda Dunham to ma艂o wa偶na osoba. To tylko Amerykanka, kt贸ra nie ma 偶adnych mo偶nych znajomych.
Nie ma znajomych? Podr贸偶uje w艂asnym jachtem, tytu艂uj膮 j膮 „lady”...
Aleksieju, nic nie rozumiesz. To Amerykanka.
Ale wysz艂a za Anglika.
Nie! To c贸rka Thomasa Dunhama, Amerykanina, kt贸ry dosta艂 od kr贸la nadanie za oceanem. Tej rodzinie wolno u偶ywa膰 w Anglii tytu艂u. Kiedy zmar艂 jej ojciec, siostra Mirandy, mi艂a i 艂adna panna, wysz艂a za m膮偶, jak i jej matka. Ona sama pr贸bowa艂a zmusi膰 do ma艂偶e艅stwa swego opiekuna, nowego lorda Dunhama, ale Jared si臋 nie zgodzi艂. Zosta艂a wi臋c jego kochank膮.
Mog臋 zapyta膰, sk膮d to wszystko wiesz?
Nie b臋d臋 udawa膰 chodz膮cej niewinno艣ci. By艂am kochank膮 Jareda Dunhama. To straszny dzikus, ale jestem mu winna przys艂ug臋, bo to on mnie ostrzeg艂 przed aresztowaniem. Najwi臋ksz膮 przys艂ug臋 oddam mu, usuwaj膮c t臋 denerwuj膮c膮 dziewczyn臋 z jego 偶ycia. Je艣li j膮 chcesz, to bierz. Ona sama nie ma prawa do tytu艂u. Uzurpuje je sobie. Co si臋 za艣 tyczy jachtu, lord Dunham pewnie pozwoli艂 go jej zabra膰, 偶eby znikn臋艂a na jaki艣 czas z jego 偶ycia. Je艣li dziewczyna nie wr贸ci, nikt nie b臋dzie za ni膮 t臋skni艂, zapewniam ci臋.
A jej matka i siostra? Na pewno podnios膮 krzyk.
- Obie mieszkaj膮 w Ameryce - sk艂ama艂a Gillian. Ksi膮偶臋 zastanawia艂 si臋 przez chwil臋.
- Zr贸b to jeszcze dzi艣 w nocy, Aleksieju! Kto wie, jak d艂ugo Miranda pozostanie w St. Petersburgu? - zach臋ca艂a go Gillian. - Tak d艂ugo szuka艂e艣 takiej dziewczyny dla twojego jasnow艂osego niewolnika. Ich bachory przynios膮 ci fortun臋.
Sasza przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie na艂o偶nicy swego pana. Nie podoba艂 mu si臋 ten po艣piech. Zbyt jej na tym zale偶a艂o. Podejrzewa艂, 偶e kobieta nie m贸wi prawdy.
- Panie m贸j, ksi膮偶臋 - zacz膮艂 po rosyjsku, by Gillian nie rozumia艂a. - Nie jestem pewien, czy ona m贸wi prawd臋. Wiem, jak bardzo pan chce mie膰 t臋 kobiet臋, ale car ostrzega艂 pana, 偶e je艣li w pa艅skim maj膮tku wydarzy si臋 jeszcze jeden skandal, b臋dzie pan musia艂 pozosta膰 w areszcie domowym.
Ksi膮偶臋 przyjrza艂 mu si臋 i poklepa艂 d艂oni膮 艂o偶e.
- Chod藕, usi膮d藕 z nami, Sasza. Powiedz mi, co o tym wszystkim s膮dzisz, kochany. Tobie najbardziej na 艣wiecie ufam.
Sasza u艣miechn膮艂 si臋 z ulg膮 i po chwili po艂o偶y艂 si臋 obok swego pana. Opar艂 si臋 na 艂okciu i ci膮gn膮艂.
Twoja kochanka, ksi膮偶臋, chce si臋 na niej zem艣ci膰.
Nie ukrywa tego - odpar艂 ksi膮偶臋.
To co艣 wi臋cej, wasza wysoko艣膰. To zbyt g艂adka historyjka. 呕aden bogaty lord nie daje kochance jachtu. Tylko 偶ona mo偶e zabra膰 jacht m臋偶a.
Ale jaki m膮偶 pozwoli艂by 偶onie podr贸偶owa膰 samotnie, zw艂aszcza je艣li jest taka pi臋kna? Nie ma 偶adnej ochrony!
To wszystko mo偶e mie膰 jakie艣 niezwyk艂e okoliczno艣ci, panie.
Pewnie tak, drogi Saszo, ale ja musz臋 mie膰 t臋 kobiet臋 i postaramy si臋, 偶eby nie by艂o z tego skandalu. Mam doskona艂y plan. Pos艂uchaj. Porwiemy j膮, a kiedy nie wr贸ci, s艂u偶ba wezwie 偶andarmeri臋. Ty, Sasza, zawieziesz j膮 do mego maj膮tku, do Lukasa. Ma tam zosta膰 do czasu urodzenia pierwszego dziecka. Nikt jej nie znajdzie. Og艂osz膮 wszem wobec jej 艣mier膰, bo znajd膮 cia艂o blondynki w rzece. B臋dzie mia艂a na sobie odzienie i klejnoty lady Dunham. Po kilku dniach od utopienia nikt jej nie rozpozna, a odzienie i klejnoty po艣wiadcz膮 艣mier膰 Mirandy Dunham. No i co, Sasza, czy偶 nie jestem przewiduj膮cy?
Ukochany ksi膮偶臋, chyl臋 g艂ow臋 przed najwi臋kszym umys艂em naszych czas贸w.
Wracaj do naszego wo藕nicy. Mo偶e ju偶 dowiedzia艂 si臋 czego艣, co pomo偶e nam schwyta膰 nasz膮 wybrank臋.
Sasza uca艂owa艂 d艂o艅 pana.
Z rado艣ci膮 us艂ucham twoich rozkaz贸w, panie - powiedzia艂, a potem wsta艂 i wyszed艂.
O czym tak trajkotali艣cie? - zapyta艂a Gillian po francusku.
Sasza ci nie wierzy, moja droga - odpar艂 ksi膮偶臋.
Ten ma艂y robak jest po prostu zazdrosny. Chyba mu nie ufasz?
W ambasadzie brytyjskiej Miranda musia艂a d艂ugo czeka膰. By艂a jedn膮 z wielu os贸b, kt贸re przyby艂y na kolacj臋, by porozmawia膰 z ambasadorem. Przy stole obok Mirandy siedzia艂 sekretarz ambasady. Zapewni艂, 偶e zostanie jej udzielone specjalne pos艂uchanie nast臋pnego dnia.
Niech mi pan tylko powie, czy on 偶yje.
M贸j Bo偶e! - wykrzykn膮艂 sekretarz. - S膮dzi艂a pani, 偶e co艣 mu si臋 sta艂o?
Miranda z trudem opanowywa艂a si臋, by nie krzykn膮膰.
Lord Palmerston nic mi nie chcia艂 powiedzie膰.
Idiota - mrukn膮艂 m臋偶czyzna, zrozumiawszy, przez co przesz艂a ta biedna kobieta. - Prosz臋 o wybaczenie - doda艂 speszony w艂asnym wybuchem.
Nazywa艂am go ju偶 gorzej, panie Morgan - powiedzia艂a Miranda z b艂yskiem w oku.
Sasza by艂 ju偶 pod ambasad膮 i rozmawia艂 z wo藕nic膮.
- Zn贸w tu jeste艣? - zapyta艂 Anglik.
- M贸j pan zbi艂 mnie za to, 偶e tak ma艂o dowiedzia艂em si臋 o tej damie. Wys艂a艂 mnie z powrotem, 偶ebym si臋 dowiedzia艂 czego艣 wi臋cej. Je艣li tego nie zrobi臋, to zn贸w oberw臋.
Wo藕nica skin膮艂 wsp贸艂czuj膮co g艂ow膮.
Tak, wszyscy bogacze s膮 tacy sami. Jak czego艣 chc膮, nie mo偶na im odm贸wi膰. Ale ja ju偶 wiem co艣 wi臋cej o tej pani. S艂ysza艂em w kuchni, kiedy jad艂em obiad. Przyjecha艂a tu po m臋偶a. On jest w St. Petersburgu w interesach. Ambasador jest jego przyjacielem, wi臋c zaprosi艂 j膮 na obiad do ambasady. Lord Dunham nie wie, 偶e jego 偶ona tu przyjecha艂a, wi臋c tydzie艅 temu wyjecha艂 z miasta. Jutro przyjmie j膮 sam ambasador, 偶eby jej to powiedzie膰.
O, teraz m贸j pan b臋dzie zadowolony - powiedzia艂 Sasza. Pogrzeba艂 w kieszeni i wyj膮艂 srebrn膮 monet臋, kt贸r膮 poda艂 wo藕nicy. - Dzi臋kuj臋, przyjacielu - zawo艂a艂 weso艂o i odszed艂.
Mirand臋 zirytowa艂o to, 偶e b臋dzie musia艂a poczeka膰 na wie艣ci o Jaredzie. Ale przynajmniej by艂a pewna, 偶e jej m膮偶 偶yje. Po kolacji zaproszono go艣ci do ta艅ca, a wok贸艂 Mirandy zgromadzi艂o si臋 wielu m臋偶czyzn, ch臋tnych, by z ni膮 zata艅czy膰. Wi臋kszo艣膰 stanowili 艂ysawi, grubi dyplomaci, przyzwyczajeni do wygodnego, nudnego 偶ycia, wyszukanego jedzenia i przednich trunk贸w. Tylko jeden z nich wygl膮da艂 inaczej. By艂 to ksi膮偶臋 Mirza Eddin Khan, syn ksi臋cia tureckiego, nieoficjalny przedstawiciel Turcji w Rosji.
Wysoki, z lekko faluj膮cymi w艂osami i ciemnymi w膮sami, wyr贸偶nia艂 si臋 w艣r贸d zebranych urod膮. Jego jasnoniebieskie oczy mia艂y w sobie co艣 niezmiernie poci膮gaj膮cego i tajemniczego. Jako muzu艂manin, nie m贸g艂 ta艅czy膰, ale kiedy Miranda odm贸wi艂a kilku m臋偶czyznom ta艅ca i zosta艂a na chwil臋 sama, ksi膮偶臋 podszed艂 bli偶ej.
Jest pani stanowczo za m艂oda, 偶eby mie膰 tak smutn膮 min臋 - powiedzia艂 weso艂o. - Podobno od smutku robi膮 si臋 zmarszczki.
Nie bawi膮 mnie takie g艂adkie s艂贸wka, wasza wysoko艣膰. Wygadana ze mnie Amerykanka. Nie chc臋 obrazi膰 waszej wysoko艣ci, ale wola艂abym, 偶eby mnie pan traktowa艂 inaczej ni偶 wszyscy obecni tu m臋偶czy藕ni. Wierz臋, 偶e jest pan od nich bardziej interesuj膮cy i inteligentniejszy.
Obawiam si臋, 偶e to, co pani teraz ode mnie us艂yszy, tak偶e mo偶e si臋 pani nie spodoba膰, ale je艣li woli pani szczero艣膰, to musz臋 powiedzie膰, 偶e jest pani najpi臋kniejsz膮 kobiet膮, jak膮 w 偶yciu widzia艂em.
Dzi臋kuj臋.
Rozmawiali przez chwil臋 swobodnie, jakby znali si臋 od dawna.
- Nigdy jeszcze nie zazdro艣ci艂em innemu cz艂owiekowi niczego, a teraz musz臋 przyzna膰, 偶e zazdroszcz臋 pani m臋偶owi - powiedzia艂 w pewnym momencie ksi膮偶臋.
Poch艂ania艂 j膮 wzrokiem, jakby chcia艂 zaczarowa膰 i zagarn膮膰 j膮 ca艂膮 dla siebie.
Zanim si臋 zorientowa艂a, uca艂owa艂 jej d艂o艅.
- Zegnam, lady Dunham - rzek艂 i znikn膮艂 w t艂umie.
Postanowi艂a wr贸ci膰 na „Dream Witch” Jutro czeka艂o j膮 kolejne spotkanie w ambasadzie i musia艂a si臋 wyspa膰.
Jej pow贸z jecha艂 wolno ulicami St. Petersburga. Miranda rozmy艣la艂a o ksi臋ciu. Nigdy jeszcze nie czu艂a si臋 tak dziwnie w obecno艣ci innego m臋偶czyzny. Niepokoi艂o j膮, 偶e ten obcy cz艂owiek tak bardzo j膮 zaintrygowa艂. W Londynie nigdy nie mia艂a ochoty wys艂uchiwa膰 komplement贸w ze strony kt贸regokolwiek z tamtejszych d偶entelmen贸w. W towarzystwie szeptano, 偶e lady Dunham jest nieprzyzwoicie zakochana w m臋偶u i odrzuca wzgl臋dy innych pan贸w. Nazywano j膮 nawet Kr贸low膮 艢niegu.
Nast臋pnego ranka, po niemal nieprzespanej nocy, Miranda wysz艂a na pok艂ad, by nacieszy膰 si臋 s艂o艅cem. Zdziwiona zauwa偶y艂a niewielki pow贸z z herbem ambasady na drzwiach, kt贸ry podje偶d偶a艂 w艂a艣nie w pobli偶e statku. Na miejscu wo藕nicy siedzia艂 m艂ody cz艂owiek w rosyjskim stroju. Kiedy j膮 zauwa偶y艂, zapyta艂:
Lady Miranda Dunham?
Tak, to ja - odpar艂a.
Pozdrowienia od pana ambasadora, milady - rzek艂 Sasza uprzejmym tonem. - Niestety, musia艂 zmieni膰 plany. Czy mo偶e pani pojecha膰 ze mn膮 natychmiast?
Ale偶 oczywi艣cie - odpar艂a Miranda. - P贸jd臋 tylko po szal.
Po drodze wst膮pi艂a do kajuty kapitana, 偶eby mu powiedzie膰 o swym nag艂ym wyj艣ciu na l膮d.
- To dobrze - odpar艂 m臋偶czyzna. - Mam nadziej臋, 偶e wreszcie si臋 pani czego艣 dowie o m臋偶u.
Wo藕nica pom贸g艂 jej wsi膮艣膰. Zamkn膮艂 szybko drzwi powozu, wskoczy艂 na kozio艂 i zaci膮艂 konie, kt贸re natychmiast ruszy艂y. Miranda zorientowa艂a si臋, 偶e nie jest sama. Naprzeciwko niej siedzia艂 elegancki d偶entelmen w bia艂o - z艂otym mundurze.
Jestem lady Miranda Dunham - przedstawi艂a si臋 po francusku. - A kim pan jest?
Ksi膮偶臋 Aleksiej Czekierski - odpar艂 m臋偶czyzna.
Pan r贸wnie偶 ma um贸wione spotkanie z ambasadorem?
Nie, moja droga. Nie mam - odpar艂 艂agodnym tonem i u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie.
Miranda zauwa偶y艂a, 偶e przygl膮da si臋 jej otwarcie, jakby ocenia艂 jej walory. Czego艣 takiego jeszcze nic do艣wiadczy艂a. Nie spodoba艂o jej si臋 to. W jego oczach nie dostrzeg艂a niczego przyjaznego.
Je艣li nie ma pan um贸wionego spotkania z ambasadorem, to co pan tu robi? - zapyta艂a lekko zaniepokojona.
To nie jest pow贸z ambasady, tylko m贸j - odpowiedzia艂 ch艂odno cz艂owiek w mundurze.
Miranda zrozumia艂a, 偶e jest w niebezpiecze艅stwie.
- Ksi膮偶臋, musz臋 pana prosi膰, 偶eby odwi贸z艂 mnie pan na m贸j statek - powiedzia艂a stanowczym tonem, cho膰 serce wali艂o jej jak m艂otem, a nogi dr偶a艂y ze strachu.
Ksi膮偶臋 za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.
- Brawo, moja droga! Masz' charakter. Jeste艣 dok艂adnie taka, jak s膮dzi艂em. Nie pomyli艂em si臋 ani troch臋 co do ciebie.
- Czego pan ode mnie chce? Ksi膮偶臋 usiad艂 obok niej.
Osobi艣cie niczego. Nie musisz si臋 mnie obawia膰. Nie mam zamiaru ci臋 gwa艂ci膰 ani zamordowa膰. Ale jeste艣 mi potrzebna. D艂ugo szuka艂em takiej pi臋knej kobiety o platynowych w艂osach. Oczy masz jak szmaragdy, ale jest w nich odrobina b艂臋kitu. Doskonale!
Pan bredzi! 呕膮dam natychmiastowego uwolnienia!
呕膮dasz? - zapyta艂 ksi膮偶臋 surowo. - 呕膮dasz? Powinna艣 szybko zrozumie膰 swoj膮 sytuacj臋. Nie masz prawa czegokolwiek 偶膮da膰. Teraz ju偶 nie masz 偶adnych praw. Jeste艣 moj膮 w艂asno艣ci膮. Sta艂a艣 si臋 ni膮 w chwili, gdy znalaz艂a艣 si臋 w moim powozie. Nie musisz si臋 jednak niczego obawia膰. Nie b臋d臋 ci臋 藕le traktowa艂. Pojedziesz do mego maj膮tku na Krymie, gdzie zostaniesz partnerk膮 mego najlepszego zap艂adniacza w艣r贸d niewolnik贸w. Dasz mu wiele pi臋knych dzieci.
Miranda a偶 si臋 zatrz臋s艂a. - Oszala艂e艣? Jestem lady Miranda Dunham, 偶ona Jareda Dunhama, pani na Wyndsong! Rozumiesz to? Natychmiast odwie藕 mnie na statek, a ja nie wspomn臋 0 ca艂ym zaj艣ciu, bo zdaje si臋, 偶e jeste艣 pijany.
Krzykn臋艂a z b贸lu, bo stalowe palce m臋偶czyzny 艣cisn臋艂y jej nadgarstek. Ksi膮偶臋 przytrzyma艂 j膮 jedn膮 r臋k膮, a drug膮 przytkn膮艂 jej do nosa nas膮czon膮 czym艣 chustk臋. Miranda walczy艂a zawzi臋cie. Chcia艂a krzykn膮膰, ale zapach skrawka materia艂u wype艂nia艂 jej nos pal膮cym odorem. W ko艅cu straci艂a przytomno艣膰.
Pow贸z przy艣pieszy艂 za rogatkami miasta. Wkr贸tce wjecha艂 do lasu, by po d艂u偶szej chwili zatrzyma膰 si臋 przed niewielk膮 chatk膮. Sasza zani贸s艂 nieprzytomn膮 kobiet臋 do domu. Ksi膮偶臋 pod膮偶a艂 za nimi i wpatrywa艂 si臋 z nieskrywan膮 przyjemno艣ci膮 w swoj膮 ofiar臋.
Ech, do diab艂a! - zakl膮艂, patrz膮c, jak Sasza k艂adzie dziewczyn臋 na 艂贸偶ko. - Jest jeszcze pi臋kniejsza ni偶 z daleka. Co za kolory! - Dotkn膮艂 jej w艂os贸w. - Jak jedwab!
To prawdziwa arystokratka - powiedzia艂 z podziwem Sasza, a potem spojrza艂 na swego pana z niepokojem. - Jak zareagowa艂a, kiedy powiedzia艂 jej pan prawd臋?
Bredzi艂a co艣, 偶e jest 偶on膮 Jareda Dunhama, ale przecie偶 to nie ma 偶adnego znaczenia.
Ukochany ksi膮偶臋 - powiedzia艂. - Chyba powinien jej pan uwierzy膰. Niech pan tylko spojrzy! To prawdziwy anio艂, a pa艅ska kochanka to wcielenie diab艂a. Zdaje si臋, 偶e lady Gillian chce si臋 zem艣ci膰 na jej m臋偶u za to, 偶e po艣lubi艂 tego anio艂a. Odwie藕my j膮 na statek. Mo偶na to zrobi膰 po cichu.
Nie! Szuka艂em takiej kobiety od wielu lat. Jest jeszcze pi臋kniejsza, ni偶 si臋 spodziewa艂em. Nawet odm贸wi艂em sobie w艂asnej z ni膮 przyjemno艣ci, by jak najszybciej powi艂a dziecko Lukasa. Pom贸偶 mi j膮 rozebra膰. Potrzebuj臋 jej odzienia.
M臋偶czy藕ni zdj臋li z Mirandy sukni臋 i bielizn臋. Przez chwil臋 w milczeniu przygl膮dali si臋 nagiej kobiecie.
- Ale偶 ona jest pi臋kna - odezwa艂 si臋 w ko艅cu Sasza.
- Popatrz, panie, jakie ma proporcje, jakie d艂ugie nogi. Ksi膮偶臋 dotkn膮艂 jej piersi i westchn膮艂.
Jakie to wielkie wyrzeczenie. Wiesz, 偶e zawsze pr贸buj臋 kobiet, kt贸re wysy艂am do maj膮tku, ale teraz nie mog臋 zaryzykowa膰 zap艂odnienia jej moim nasieniem.
Wi臋c pozw贸l mi panie ul偶y膰 twoim cierpieniom - rzek艂 Sasza i obj膮艂 ksi臋cia.
- Pozwalam - rzek艂 ksi膮偶臋, g艂aszcz膮c go po g艂owie. Kilka chwil p贸藕niej Sasza ubra艂 Mirand臋 w str贸j ch艂opki i zdj膮艂 z niej bi偶uteri臋.
- Przynie艣 wody ze studni, Sasza - rozkaza艂 ksi膮偶臋.
- Musimy jej poda膰 opium, 偶eby by艂a cicho. Ju偶 si臋 zaczyna wierci膰. Nim Miranda zd膮偶y艂a odzyska膰 na dobre przytomno艣膰, wlano jej do gard艂a br膮zowawy p艂yn, kt贸ry sprawi艂, 偶e zn贸w zapad艂a w ciemno艣膰. Sasza zani贸s艂 j膮 do powozu, kt贸ry ruszy艂 dalej, kiedy tylko do艂膮czy艂 do nich ksi膮偶臋.
Nied艂ugo potem pojawi艂 si臋 naprzeciw nich na w膮skiej le艣nej drodze elegancki pow贸z.
Dobrze! - zakrzykn膮艂 ksi膮偶臋. - Borys Iwanowicz ju偶 tu jest. Pos艂uchaj uwa偶nie, Sasza. Masz pojecha膰 od razu na Krym. Nie zbaczaj z drogi. Dziewczyna ma si臋 znale藕膰 na farmie za dwa tygodnie. Daj jej odpocz膮膰 kilka dni, a potem dopu艣膰 do niej Lucasa. Pami臋taj, 偶e im d艂u偶ej to potrwa, tym d艂u偶ej b臋dziesz z daleka ode mnie, najdro偶szy.
Musz臋 czeka膰 a偶 urodzi? Nie mog臋 wr贸ci膰, kiedy b臋dzie ci臋偶arna, a potem pojecha膰 na Krym przed rozwi膮zaniem?
- Nie, m贸j drogi, to zbyt cenna niewolnica. Nie mo偶emy ryzykowa膰. Masz z ni膮 mieszka膰. Nie wolno jej umie艣ci膰 z innymi kobietami. Te prostaczki mog艂yby jej zrobi膰 krzywd臋. Daj jej wszystko, czego zechce, 偶eby by艂a szcz臋艣liwa, oczywi艣cie w granicach rozs膮dku.
Sasza spojrza艂 z mi艂o艣ci膮 na ksi臋cia, a potem uca艂owa艂 jego d艂onie.
Nigdy jeszcze nie byli艣my daleko od siebie na tak d艂ugo, panie. Ka偶dy dzie艅 roz艂膮ki b臋dzie si臋 zdawa艂 wieczno艣ci膮.
Wiesz, 偶e tylko tobie mog臋 zaufa膰 - odpar艂 ksi膮偶臋.
Sasza przeni贸s艂 Mirand臋 do drugiego powozu, kt贸ry natychmiast ruszy艂 w drog臋. Ksi膮偶臋 Aleksiej wr贸ci艂 do pa艂acu, gdzie czeka艂a na niego Gillian.
- Gdzie by艂e艣? - wyd臋艂a usta.
Mia艂a na sobie jedwabn膮 koszul臋, kt贸ra nic nie kry艂a. Obj臋艂a go i poca艂owa艂a.
- Zostawmy to na p贸藕niej. Poka偶臋 ci wtedy co艣, czego jeszcze nigdy nie do艣wiadczy艂a艣 - powiedzia艂 i odsun膮艂 j膮 od siebie.
Postanowi艂 za艂atwi膰 to dzi艣 wieczorem, cho膰 偶al mu by艂o zabija膰 kobiet臋, kt贸ra z rado艣ci膮 spe艂nia艂a wszystkie jego 艂贸偶kowe zachcianki. Teraz jednak sta艂a si臋 zbyt niebezpieczna. Wiedzia艂, 偶e b臋dzie pr贸bowa艂a go szanta偶owa膰, maj膮c nadziej臋 na 艣lub. Oczywi艣cie ksi膮偶臋 nie mia艂 zamiaru 偶eni膰 si臋 z angielsk膮 ladacznic膮, kt贸ra szpiegowa艂a dla Napoleona. Miejsce u jego boku by艂o zarezerwowane dla ksi臋偶niczki Tatiany Romanowej, kuzynki cara. Na razie siedemnastolatka by艂a skrz臋tnie ukrywana, a 艣lub trzymano w r贸wnie wielkiej tajemnicy.
- Powiem ci za to, co dzi艣 robi艂em. Twoja rywalka, dzi臋ki mojej zapobiegliwo艣ci, jedzie ju偶 z Sasz膮 na po艂udnie.
Uwielbiam ci臋! - krzykn臋艂a rozradowana Gillian i rzuci艂a mu si臋 na szyj臋.
A teraz przygotuj si臋 na wieczorn膮 niespodziank臋 - powiedzia艂 ksi膮偶臋 i odszed艂.
Gillian zastanawia艂a si臋, co to za niespodzianka. Mo偶e nowa bi偶uteria? Na o艣wiadczyny by艂o jeszcze za wcze艣nie. Ale teraz, kiedy maj膮 wsp贸ln膮 tajemnic臋, ksi膮偶臋 na pewno si臋 z ni膮 o偶eni, by utrzyma膰 wszystko w sekrecie. Nawet je艣li sam na to nie wpadnie, ona podsunie mu t臋 my艣l.
Ksi膮偶臋 przygotowywa艂 si臋 do wieczoru w swojej sypialni. Kaza艂 przynie艣膰 szampana i kawior. Wyk膮pa艂 si臋, a potem da艂 s艂u偶bie wolne. O dziewi膮tej zaci膮gn膮艂 zas艂ony w sypialni i czeka艂.
W Londynie Gillian nosi艂a kr贸tko spi臋te rude w艂osy. Teraz by艂y d艂ugie i jasne, dla niepoznaki. Rozpu艣ci艂a je dzi艣, by doda膰 sobie urody, a zamiast sukni na艂o偶y艂a tylko diamentowy naszyjnik i r贸偶owe pantofle.
Powiedz, jak jej tam b臋dzie, Aleksieju - prosi艂a Gillian, kiedy ju偶 wypi艂a kilka kieliszk贸w szampana.
O kim m贸wisz?
O Mirandzie Dunham. Jak jej tam b臋dzie w twoim maj膮tku?
Musz臋 ci臋 rozczarowa膰, ale niczego jej nie zabraknie. Czy w Anglii tak samo nie dba si臋 o najlepsze, rasowe klacze? Ja o moje dbam.
A je艣li nie b臋dzie pos艂uszna?
To j膮 zmusimy. Bawi ci臋 to, Gillian?
Tak. Szkoda, 偶e Jared Dunham nie wie, i偶 inny m臋偶czyzna b臋dzie obcowa艂 z jego kobiet膮!
Ksi膮偶臋 zmru偶y艂 oczy. Wi臋c Sasza mia艂 jednak racj臋. Niewa偶ne, pomy艣la艂. I tak musia艂 nie膰 t臋 platynow膮 pi臋kno艣膰. G艂upia Gillian nawet si臋 nie zorientowa艂a, 偶e zdradzi艂a w艂asne k艂amstwo.
- Przesta艅my ju偶 m贸wi膰 o niewolnikach. Pora na inne przyjemno艣ci - rzek艂 i zacz膮艂 pie艣ci膰 jej piersi. Potem podni贸s艂 d艂onie do jej szyi. - Pozwoli艂em ci dzi艣 nacieszy膰 si臋 zemst膮 na Jaredzie Dunhamie. Obawiam si臋 jednak, 偶e on b臋dzie szuka艂 tej pi臋knej dziewczyny, p贸ki starczy mu tchu w piersiach. Kiedy znajdzie j膮 martw膮, zaprzestanie poszukiwa艅. Ty, moja droga, b臋dziesz lady Dunham, a zdaje mi si臋, 偶e kiedy艣 bardzo tego pragn臋艂a艣. Spe艂ni臋 tylko twoje 偶yczenie. Oto moja niespodzianka.
Gillian wytrzeszczy艂a oczy z przera偶enia, zrozumiawszy nagle, co zamierza jej kochanek.
Kiedy uchodzi艂o z niej 偶ycie, Aleksiej powiedzia艂 jeszcze:
- Znajd膮 twoje cia艂o w rzece i pochowaj膮 ci臋 jako Lady Dunham. Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 mi wdzi臋czna.
Martwe cia艂o swej kochanki ksi膮偶臋 wcisn膮艂 w zbyt ciasn膮 dla niej sukni臋 Mirandy. Rozerwa艂 stanik z przodu, bo wielkie piersi Gillian nie mie艣ci艂y si臋 w nim wcale. Wygl膮da艂o to, jakby jaki艣 opryszek zerwa艂 broszk臋 lady Dunham, rozrywaj膮c prz贸d sukni. Nie uda艂o mu si臋 w艂o偶y膰 jej but贸w, bo mia艂a zbyt du偶e stopy.
W pa艂acu nikogo nie by艂o. Ksi膮偶臋 zani贸s艂 cia艂o na brzeg rzeki i wrzuci艂 je do wody. Wartki nurt natychmiast wci膮gn膮艂 zw艂oki.
ROZDZIA艁 11
Jared Dunham galopowa艂 drog膮 w stron臋 Swynford Hall i powtarza艂 w my艣li jedno imi臋: Miranda. Po szaro - razowych krajobrazach Rosji zielona Anglia wydawa艂a mu si臋 cudowna. Min臋艂o jedena艣cie miesi臋cy. Nie by艂o go prawie rok. Zastanawia艂 si臋, co go podkusi艂o, by podj膮膰 si臋 tej misji. Co go sk艂oni艂o, 偶eby opu艣ci膰 偶on臋.
Stajenny zaj膮艂 si臋 jego koniem, a lokaj wybieg艂 z domu na powitanie.
My艣leli艣my, 偶e jeszcze pan jest w Szkocji, milordzie - rzek艂 m臋偶czyzna. - Spodziewali艣my si臋 pana dopiero w przysz艂ym tygodniu.
Gdzie lady Dunham? - zapyta艂 Jared.
Lokaj spojrza艂 zdziwiony na lorda, ale nim cokolwiek powiedzia艂, zjawi艂a si臋 Amanda z pi臋kn膮 kobiet膮 o w艂osach koloru miedzi.
Dzi臋kuj臋, Williamie. Mo偶esz odej艣膰 - powiedzia艂a i zwr贸ci艂a si臋 do swojej towarzyszki:
Kt贸ry to?
Bez chwili wahania kobieta rozpozna艂a Jareda.
To lord Dunham, Amando, nie Jon.
Jared! Nareszcie! Amanda jest z tob膮?
Jared przez chwil臋 czu艂 si臋 jak w domu dla ob艂膮kanych.
- Nie rozumiem. O czym ty m贸wisz?
- Panie - rzek艂a druga kobieta. - Powinni艣my chyba wej艣膰 do 艣rodka. Chod藕my, Mandy. W bibliotece b臋dziemy mogli swobodnie porozmawia膰.
Kiedy ju偶 znale藕li si臋 w domu, Jared rykn膮艂 na 艣liczn膮 szwagierk臋:
- O co ci, do diab艂a, chodzi! Dlaczego pytasz, czy Miranda jest ze mn膮? Gdzie jest moja 偶ona?
Amanda Wybuchn臋艂a p艂aczem, a Jared zakl膮艂 g艂o艣no.
Niech to, dziecino, nie czas na p艂acz! M贸w, o co chodzi! - krzycza艂, ale Amanda nie mog艂a wydusi膰 s艂owa, zwr贸ci艂 si臋 wi臋c do drugiej damy: - Pani?
Nazywam si臋 Anna Bowen Dunham, milordzie i jestem pa艅sk膮 szwagierk膮.
Co?
Prosz臋, niech pan usi膮dzie. To d艂uga historia. Mo偶e kieliszek sherry?
Jared spojrza艂 na ni膮 zdezorientowany.
- Obawiam si臋, 偶e b臋d臋 potrzebowa艂 czego艣 mocniejszego. Mo偶e whisky.
Anna podesz艂a do barku, nala艂a do szklanki spor膮 porcj臋 ciemnej szkockiej whisky, i poda艂a j膮 Jaredowi. Amanda siedzia艂a ju偶 na kozetce i szlocha艂a dalej.
Lord Dunham wypi艂 whisky jednym haustem i spojrza艂 na Ann臋.
- Wi臋c?
Wie pan, 偶e lord Palmerston zast膮pi艂 pana Jonathanem jeszcze jesieni膮? Sprowadzi艂 go do Anglii, 偶eby nie ujawnia膰 pana nieobecno艣ci. - Jared skin膮艂 g艂ow膮, a kobieta m贸wi艂a dalej: - Jonathan straci艂 偶on臋 Charity w wypadku na 艂odzi, wi臋c bez opor贸w zgodzi艂 si臋 przyjecha膰 do Anglii.
Czy moja 偶ona o tym wiedzia艂a?
Oczywi艣cie, 偶e tak. By艂o jej bardzo ci臋偶ko. Kocha pana ponad wszystko, milordzie. Najgorzej znosi艂a samotno艣膰 w czasie ci膮偶y. - Spojrza艂 na ni膮 niewymownie zaskoczony. - O Bo偶e, o tym te偶 pan nie wiedzia艂? - Potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮. - Jest pan ojcem. Pa艅ski syn urodzi艂 si臋 trzynastego kwietnia. To 艣liczny i zdrowy ch艂opczyk.
Jak ma na imi臋?
Thomas - odpar艂a.
Na takie imi臋 bym si臋 zgodzi艂 - przyzna艂. - Gdzie jest Miranda?
Pojecha艂a po pana do St. Petersburga.
Co?!
Prosz臋 mnie wys艂ucha膰. Pa艅ski brat pozna艂 mnie tutaj, na wsi. Zakochali艣my si臋 w sobie. Miranda pomog艂a nam si臋 pobra膰, oczywi艣cie w sekrecie. Niech jej B贸g b艂ogos艂awi, pragn臋艂a tylko naszego szcz臋艣cia. Sama jednak by艂a bardzo samotna.
To prawda, Jaredzie - wtr膮ci艂a si臋 Amanda. - B艂aga艂a lorda Palmerstona o cho膰by s艂owo na tw贸j temat, ale on nic nie chcia艂 powiedzie膰. Wiesz, jaki potrafi by膰 osch艂y. Gdyby powiedzia艂 jej cho膰 jedno s艂贸wko pocieszenia... Dlaczego tak d艂ugo nie wraca艂e艣?
By艂em uwi臋ziony, dziecinko. Gdyby nie to, wr贸ci艂bym do was ju偶 wiele miesi臋cy temu.
By艂e艣 w wi臋zieniu? Dlaczego? Kto ci臋 uwi臋zi艂? - wypytywa艂a Amanda.
Car. Ale nie martw si臋, by艂em dobrze traktowany. Mieszka艂em w wygodnym apartamencie z widokiem na New臋. By艂 ze mn膮 m贸j s艂u偶膮cy, Mitchum.
Ale dlaczego tam si臋 znalaz艂e艣? - zn贸w zapyta艂a.
- Kiedy Napoleon wkroczy艂 do Moskwy, car si臋 przestraszy艂. Obawia艂 si臋, 偶e Francuzi zajm膮 St. Petersburg, 偶e dowiedz膮 si臋 o jego pertraktacjach z Anglikami i Amerykanami. Podejrzewam, 偶e ogarn臋艂a go panika. Kaza艂 mnie umie艣ci膰 w wi臋zieniu, ale pilnowa艂, by mnie dobrze traktowano. Niczego mi nie brakowa艂o. O moim pobycie w St. Petersburgu wiedzia艂 tylko ambasador angielski.
Lord Palmerston o tym wiedzia艂?
Oczywi艣cie.
Wi臋c dlaczego nie powiedzia艂 Mirandzie?
Pewnie s膮dzi艂, 偶e to zagrozi艂oby jej i dziecku.
Wi臋c dlaczego nie powiedzia艂 ani s艂owa, kiedy Thomas ju偶 si臋 urodzi艂?
Jared potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
Nie wiem, Mandy. Naprawd臋, nie wiem.
Za to ja wiem. Lord Palmerston s膮dzi, 偶e to on ustanawia prawa. Czu艂, 偶e jego misja si臋 nie powiod艂a i nie chcia艂 ju偶 wi臋cej o tym s艂ysze膰. Wed艂ug niego kobiety s膮 ma艂o wa偶ne i s艂u偶膮 tylko do ozdoby. Zwa偶ywszy, 偶e poprzestaje z lady Melbourne i lady Cowper, powinien zauwa偶y膰, jaka inteligentna jest Miranda i do czego jest zdolna. To jego poczynania wp臋dzi艂y j膮 w desperacj臋. Gdyby rzuci艂 jej cho膰 okruch nadziei, nie zostawi艂aby ma艂ego synka i nie pojecha艂a do St. Petersburga w pogoni za tob膮. To wszystko jego wina!
Anna podesz艂a, 偶eby j膮 pocieszy膰.
- Mandy, nie mo偶esz si臋 tak denerwowa膰. Id藕 lepiej do dzieci i przygotuj je. Thomas powinien pozna膰 ojca. Ja ju偶 reszt臋 wyja艣ni臋.
Pomog艂a jej wsta膰 i odprowadzi艂a do drzwi. Kiedy si臋 odwr贸ci艂a, Jared u艣miecha艂 si臋 pod nosem.
Co w tym 艣miesznego? - zapyta艂a zaskoczona.
Jest pani wspania艂膮 kobiet膮. Zastanawiam si臋, czy m贸j brat wie, jaki ma skarb.
Zaczerwieni艂a si臋.
- B臋d臋 ci臋 nazywa艂 Ann膮, a ty m贸w do mnie Jared. Zaraz, zaraz, powiedzia艂a艣: dzieci? O jakich dzieciach m贸wi艂a艣?
Amanda niedawno zosta艂a matk膮. Tw贸j Tom ma kuzyna, Edwarda. Matka m贸wi na niego Neddie.
Dlaczego uda艂em si臋 do Szkocji?
Lord Steward zaprosi艂 ciebie i lorda Swynforda na ryby.
Co艣 takiego! Jon nienawidzi w臋dkowania. Nie ma do tego cierpliwo艣ci.
Anna za艣mia艂a si臋.
- Jest bardzo praktyczny. Mnie wci膮偶 nazywaj膮 pani膮 Bowen, bo Jon udaje ciebie. Nikt pr贸cz mnie i Amandy nie wie o tej maskaradzie, nawet moje dzieci. Jon uda艂 tylko, 偶e wezwa艂 go lord Palmerston i dzi臋ki temu mogli艣my wyjecha膰 na tydzie艅 razem zaraz po 艣lubie. Potem do艂膮czy艂 do lorda Swynforda w Szkocji.
Kiedy maj膮 wr贸ci膰? Zdaje si臋, 偶e lokaj m贸wi艂, i偶 to b臋dzie za tydzie艅.
Tak, w po艂owie tygodnia.
Wi臋c nie powinienem wysy艂a膰 pos艂a艅ca, bo przyjad膮 przed nim. Chyba spotkam si臋 z nimi w po艂owie drogi. 艁atwiej b臋dzie zamieni膰 si臋 rolami z dala od Swynford. Potem ty i m贸j brat poznacie si臋 oficjalnie, zakochacie si臋 i uciekniecie gdzie艣 daleko, 偶eby si臋 pobra膰.
Tak chyba b臋dzie najpro艣ciej.
Kto wie, kt贸r臋dy b臋d膮 jechali?
Amanda na pewno b臋dzie wiedzia艂a, ale jestem pewna, 偶e zanocuj膮 w Shrewsbury w gospodzie „Pod krasul膮”.
W takim razie tam w艂a艣nie zamienimy si臋 rolami - rzek艂, a potem spojrza艂 na Ann臋 smutno. - Jak moja 偶ona dotar艂a do St. Petersburga?
Nie obawiaj si臋. Wzi臋艂a „Dream Witch”.
- To dobrze! M贸j kapitan to rozs膮dny cz艂owiek. Kiedy dotr膮 na miejsce i oka偶e si臋, 偶e mnie tam ju偶 nie ma, wr贸c膮 do Anglii.
- A jak ty si臋 tu dosta艂e艣? Jared u艣miechn膮艂 si臋.
- Car poczu艂 si臋 wreszcie pewniej i w czerwcu postanowi艂 mnie wypu艣ci膰. Okaza艂 mi swoj膮 wdzi臋czno艣膰 i 偶al, 偶e przetrzymywa艂 mnie tak d艂ugo w niewoli, daj膮c mi dwa statki pe艂ne drewna dla stoczni. Poniewa偶 wok贸艂 Anglii jest blokada, wysadzono mnie w Welland Beach i przyjecha艂em tutaj, a statki pop艂yn臋艂y do Ameryki. Jeden z nich mia艂 by膰 prezentem dla lorda Palmerstona, ale po tym, co us艂ysza艂em, wiem ju偶, 偶e na niego nie zas艂u偶y艂.
- Mo偶esz by膰 dumny z Mirandy, Jaredzie - powiedzia艂a Anna. - D艂ugo znosi艂a to wszystko dzielnie, ale w ko艅cu ju偶 nie mog艂a wytrzyma膰. Nie wini臋 jej. Wy, Dunhamowie, macie w sobie co艣, co nie pozwala o was zapomnie膰. - Wsta艂a. - Chyba ju偶 pora, 偶eby艣 zobaczy艂 swojego syna.
Jeszcze nie uca艂owa艂em panny m艂odej na szcz臋艣cie - rzek艂 Jared tak偶e wstaj膮c, i poca艂owa艂 j膮 w usta. - Witam w rodzinie, Anno. Doskonale do nas pasujesz.
Dzi臋kuj臋 - westchn臋艂a i poczu艂a si臋 dziwnie. Jared by艂 taki podobny do jej m臋偶a.
Jared u艣miechn膮艂 si臋, widz膮c jej za偶enowanie.
Ciekawe, czy Miranda mia艂a ten sam problem co ty.
Jeste艣 niezno艣ny jak ma艂y ch艂opiec - za艣mia艂a si臋 Anna. - Chod藕my do bawialni.
Jared obawia艂 si臋, 偶e s艂u偶ba zauwa偶y jego wzruszenie, ale Amanda przezornie odes艂a艂a wszystkich i zosta艂y same z dwoma ch艂opcami. Na r臋kach trzyma艂a t艂u艣ciutkiego blondynka o niebieskich oczach.
- Oto m贸j Neddie, Jaredzie - powiedzia艂a. Anna u艣miechn臋艂a si臋, pomy艣lawszy, jak niem膮dra czasem potrafi by膰 siostra Mirandy. Sama wzi臋艂a drugiego ch艂opca na r臋ce i poda艂a go ojcu.
- Oto tw贸j syn.
Jared wpatrywa艂 si臋 w ciemnow艂osego, zielonookiego dzieciaka.
- Witaj, Tom - powiedzia艂 - Jestem twoim tatusiem. - Ch艂opiec wpatrywa艂 si臋 w ojca. - Wiesz co to dla mnie znaczy? - zwr贸ci艂 si臋 do Amandy. - Nie wiedzia艂em nawet, 偶e Miranda jest przy nadziei. Straci艂em prawie rok mego ma艂偶e艅stwa i po co? Nigdy ju偶 si臋 nie dowiem, jak to jest, kiedy zostaje si臋 ojcem po raz pierwszy. Nigdy nie widzia艂em jej brzemiennej. Odjecha艂em, by bawi膰 si臋 w wojn臋. - Przytuli艂 dziecko do piersi. - Och, wybacz mi, synku. Mo偶e kiedy艣 ci to wynagrodz臋.
Anna po艂o偶y艂a mu d艂o艅 na ramieniu.
- Nie bawi艂e艣 si臋 w wojn臋, ale pr贸bowa艂e艣 pom贸c w osi膮gni臋ciu pokoju - powiedzia艂a 艂agodnie.
Jared odda艂 jej dziecko.
Je艣li m贸j brat nie b臋dzie ci臋 traktowa艂 jak kr贸low膮, a zas艂ugujesz na to, osobi艣cie go obij臋.
M贸j Bo偶e! - szepn臋艂a Anna, kiedy wyszed艂 z pokoju. - Ale偶 to porywczy cz艂owiek.
- Oboje si臋 tacy - rzek艂a Amanda, wk艂adaj膮c Neddiego do ko艂yski. - Kiedy s膮 razem, jest w nich si艂a, kt贸ra przenios艂aby g贸ry.
- A kiedy nie s膮 razem? - zapyta艂a Anna. Amanda westchn臋艂a.
- Maj膮 dziwn膮 sk艂onno艣膰 do destrukcji i to zwykle samodestrukcji. Wola艂abym, 偶eby Miranda ju偶 wr贸ci艂a.
Jared chodzi艂 niespokojnie po Swynford Hall przez nast臋pne kilka dni. Je藕dzi艂 na wielkim, czarnym ogierze po okolicy, odwiedza艂 Ann臋 i jej dzieci w wiejskiej chatce i bawi艂 si臋 z synem. W ko艅cu przysz艂y wie艣ci od Adriana i Jona. Spakowa艂 dyskretnie odzienie Jonatahana i pojecha艂 do Shrewsbury. Podr贸偶 zaj臋艂a mu kilka godzin.
Zostanie pan na noc? - powita艂 go pytaniem ch艂opiec stajenny.
Tak - odpar艂 Jared i wr臋czy艂 ch艂opcu srebrnego pensa. - Zadbaj o Ebony to porywczy, ale dobry ko艅. Niech pochodzi troch臋, zanim dasz mu wody. Jest ju偶 lord Dunham?
Tak, przyjecha艂 godzin臋 temu.
Jared poszed艂 do pokoju i poleci艂 gospodarzowi, by wskaza艂 go Jonathanowi i Adrianowi. Po jakim艣 czasie otworzy艂y si臋 drzwi. Obaj m臋偶czy藕ni weszli do 艣rodka.
Jared! - krzykn膮艂 zaskoczony i szcz臋艣liwy Jonathan. - Jak dobrze, 偶e ju偶 jeste艣 ca艂y i zdrowy!
Rozumiem, dlaczego si臋 tak cieszysz, bracie - odpar艂 weso艂o Jared 艣ciskaj膮c Jonathana. - Widzia艂em Ann臋. Jest wspania艂a. Nie zas艂ugujesz na ni膮.
Adrian Swynford spogl膮da艂 raz na jednego z nich, raz na drugiego, zdezorientowany. Dwaj bracia roze艣miali si臋, kiedy sobie w ko艅cu o nim przypomnieli. Jared wcisn膮艂 mu w d艂o艅 szklaneczk臋 sherry.
- Nie, Adrianie, nie oszala艂e艣. Cz艂owiek, kt贸rego go艣ci艂e艣 pod swoim dachem przez ostatnich kilka miesi臋cy, to m贸j starszy brat, Jonathan. Ja wr贸ci艂em z Rosji dopiero par臋 dni temu.
Adrian Swynford wypi艂 sherry jednym haustem.
Do diaska, nic nie rozumiem. By艂e艣 w Rosji ca艂y rok?
Tak - u艣miechn膮艂 si臋 Jared.
Wi臋c kiedy wr贸ci艂e艣 w zesz艂ym roku, to nie by艂e艣 ty?
Nie, Jon zaj膮艂 moje miejsce, 偶eby nikt nie wiedzia艂, 偶e mnie nie ma.
Adrian zaczerwieni艂 si臋.
A Miranda o tym wiedzia艂a?
Oczywi艣cie! - powiedzia艂 szybko Jonathan, a lord Dunham ledwie wstrzyma艂 艣miech. - Pewnie si臋 ucieszy艂a na tw贸j widok, Jaredzie?
- Nie, Jon, nie ucieszy艂a si臋. Moja 偶ona odczeka艂o do twojego wyjazdu i uda艂a si臋 do St. Petersburga, 偶e by mnie odnale藕膰. Wyruszy艂em stamt膮d tego samego dnia, co ona, z Anglii. Pewnie wr贸ci do nas oko艂o 贸smego sierpnia, mo偶e troch臋 p贸藕niej. Pojad臋 do Welland, 偶eby j膮 powita膰. Zdaje si臋, 偶e mam ju偶 w zwyczaju czeka膰 na ni膮 w porcie - za艣mia艂 si臋.
- A ja wracam w swoj膮 sk贸r臋 i chc臋 jak najszybciej zacz膮膰 okres narzecze艅stwa z Ann膮. Potem b臋dziemy mogli og艂osi膰, 偶e si臋 pobrali艣my. Rozumiesz mnie, mam nadziej臋?
Oczywi艣cie, Jon.
Anna? - zapyta艂 zdziwiony Adrian. - Kim jest Anna?
Pani Anna Bowen.
C贸rka pastora? Znasz j膮?
Do艣膰 dobrze, Adrianie. O偶eni艂em si臋 z ni膮 miesi膮c temu, ale poniewa偶 Jareda nie by艂o jeszcze w Anglii, musimy teraz udawa膰 narzecze艅stwo.
W tej samej chwili kapitan Ephraim Snow zaprasza艂 sekretarza angielskiego ambasadora, pana Morgana, do salonu kapita艅skiego na „Dream Witch”. Razem z nim przyby艂 kapitan 偶andarmerii.
Brandy, panowie? - Kapitan nala艂 im po kieliszku. - C贸偶 wi臋c? - zapyta艂. - Znale藕li艣cie j膮?
Ca艂kiem mo偶liwe - odpar艂 pan Morgan - ale to nie jest dobra wiadomo艣膰. - Si臋gn膮艂 do kieszeni i co艣 z niej wyj膮艂. - Rozpoznaje pan to, kapitanie?
Ephraim wpatrywa艂 si臋 z przera偶eniem w obr膮czk臋 艣lubn膮 wysadzan膮 diamentami. Z ty艂u by艂 wygrawerowany napis: „Od Jareda dla Mirandy, 1812”.
- To jej obr膮czka - j臋kn膮艂. - Nie ma w膮tpliwo艣ci. Pan Morgan wskaza艂 偶andarma.
- To jest Miko艂aj Iwanowicz, kapitanie. M贸wi dobrze po angielsku i chcia艂by panu zada膰 kilka pyta艅.
- Prosz臋 - powiedzia艂 rosyjski kapitan i wyj膮艂 ze sk贸rzanej torby ubranie. - Poznaje pan to?
Kapitan Snow odetchn膮艂 g艂臋boko i si臋gn膮艂 po podan膮 mu zielon膮 sukni臋, kt贸r膮 mia艂a na sobie Miranda w dniu znikni臋cia. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, co si臋 sta艂o.
- Niech pan powie mi prawd臋 - odezwa艂 si臋 w ko艅cu. Rosjanin posmutnia艂.
- Jeszcze jedno pytanie,. Czy lady Dunham jest jasnow艂os膮 kobiet膮? - Ephraim Snow skin膮艂 g艂ow膮. - Wi臋c to z pewno艣ci膮 ta sama osoba. Znaleziono nad brzegiem rzeki cia艂o blondynki, kt贸ra mia艂a na sobie ten str贸j i t臋 bi偶uteri臋. Z przykro艣ci膮 musz臋 pana poinformowa膰, 偶e lady Dunham nie 偶yje. To najwyra藕niej by艂 napad rabunkowy.
Tak, tak, oczywi艣cie! Mia艂a na sobie kolczyki z per艂ami, z艂ot膮 bransolet臋 i brosz臋 z diamentami oraz przynajmniej jeszcze dwa pier艣cienie. Nie jestem pewien jakie, ale na pewno mia艂a je na palcach.
Tak, panie Morgan, tak w艂a艣nie my艣la艂em - u艣miechn膮艂 si臋 z satysfakcj膮 偶andarm.
Nie - rzuci艂 ostro kapitan - to nie takie proste. Jak, do cholery, wyja艣ni pan przyjazd powozu, kt贸ry po ni膮 przyby艂?
Nie wiem - stwierdzi艂 偶andarm. - Na pewno kto艣 j膮 obserwowa艂 i postanowi艂 okra艣膰. Pewnie z艂odzieje uznali, 偶e najlepiej b臋dzie j膮 wywie藕膰. Mog臋 tylko wyrazi膰 ubolewanie w imieniu mego rz膮du.
Ephraim Snow miewa艂 ju偶 do czynienia z Rosjanami. Byli uparci. Je艣li taki cz艂owiek sobie co艣 postanowi艂, to nawet sam B贸g nie m贸g艂by go od tego odwie艣膰. Zapyta艂 wi臋c grzecznie:
Mog臋 zobaczy膰 cia艂o?
Niestety, nie. Musieli艣my je natychmiast pochowa膰. Przele偶a艂o wiele dni w wodzie, a ryby wyjad艂y ju偶 cz臋艣膰 twarzy. Pochowali艣my j膮 na angielskim cmentarzu. Pier艣cionek i sukni臋 przynios艂em, by m贸g艂 j膮 pan zidentyfikowa膰.
Kapitan Snow poczu艂 md艂o艣ci.
Jezu Chryste! Jak ja to powiem lordowi Jaredowi? M贸j Bo偶e, co za zwierz臋 mog艂o zabi膰 tak膮 pi臋kn膮 kobiet臋?
Car ubolewa nad tym wydarzeniem - powiedzia艂 ze wsp贸艂czuciem Miko艂aj Iwanowicz.
Powinni艣my ju偶 i艣膰 - zauwa偶y艂 pan Morgan.
Miko艂aju Iwanowiczu, chcia艂bym ju偶 wyj艣膰 w morze. Prosz臋 dopilnowa膰, 偶eby nas nikt nie wstrzymywa艂 - zawo艂a艂 Ephraim Snow, kiedy wychodzili ju偶 z salonu.
Oczywi艣cie, przyjacielu. Niech pana B贸g prowadzi.
Dziesi膮tego sierpnia „Dream Witch” powr贸ci艂a do Welland Beach na wybrze偶u angielskim. Kapitan nie zdziwi艂 si臋, widz膮c znajom膮 posta膰 na brzegu. Westchn膮艂 ci臋偶ko i poch艂on膮艂 spory 艂yk rumu. Nie pomog艂o. Jared nied艂ugo potem by艂 ju偶 na pok艂adzie. - Ahoj, Eph, przybyli艣cie dwa dni p贸藕niej ni偶 si臋 spodziewa艂em. Gdzie ta dzikuska, moja 偶ona?
Kapitan nie m贸g艂 mu spojrze膰 w oczy. Wykrztusi艂 po艣piesznie straszne s艂owa i poda艂 Jaredowi obr膮czk臋, a potem wybuchn膮艂 p艂aczem. 艁zy p艂yn臋艂y po jego steranej 偶yciem twarzy i siwiej膮cej brodzie. Jared zacz膮艂 krzycze膰:
- Niech j膮 diabli! Niech idzie do piek艂a za to, 偶e by艂a tak膮 suk膮! Ka偶da inna kobieta zosta艂aby w domu, a ona nie! Ona nie! - W艂o偶y艂 obr膮czk臋 do kieszeni. - Nie wini臋 ci臋 za to, co si臋 sta艂o, Eph - powiedzia艂 ju偶 spokojniej i szybko opu艣ci艂 statek.
W臋drowa艂 wzd艂u偶 nabrze偶a, p贸ki nie natrafi艂 na ober偶臋 „Pod Syren膮” Tam zam贸wi艂 butelk臋 brandy. Nie wiedzia艂, 偶e kapitan Snow kaza艂 go 艣ledzi膰 i natychmiast poinformowa艂 s艂u偶b臋, gdzie mo偶na znale藕膰 pana.
Niech B贸g ma j膮 w swojej opiece - szlocha艂a Perky. - To by艂a taka dobra pani. Chcia艂a, 偶eby wszyscy byli szcz臋艣liwi.
Chyba powinni艣my pozwoli膰 panu si臋 upi膰 - zastanawia艂 si臋 Mitchum - a kiedy upadnie na pod艂og臋, zabierzemy go do domu. Tam zajm膮 si臋 nim brat i szwagier.
To dobry pomys艂 - zgodzi艂 si臋 kapitan Snow. - Pojad臋 z wami, Mitchum, je艣li si臋 zgodzicie.
B臋d臋 zobowi膮zany za pomoc, kapitanie. To mo偶e by膰 ci臋偶ka podr贸偶.
Miranda w艂a艣nie prze偶ywa艂a najstraszniejsz膮 podr贸偶 swego 偶ycia. Kilka pierwszych dni przespa艂a, pojona przez Sasz臋 opium. Kiedy tylko si臋 poruszy艂a, s艂u偶膮cy natychmiast wlewa艂 do jej gard艂a kolejn膮 dawk臋. Resztkami 艣wiadomo艣ci zrozumia艂a, 偶e musi go przed tym powstrzyma膰. Kiedy zn贸w zaczyna艂a si臋 budzi膰, nie otworzy艂a oczu, ale natychmiast usiad艂a. Zaskoczony Sasza si臋gn膮艂 po butelk臋, ale kobieta powstrzyma艂a go.
Prosz臋, nie dawaj mi ju偶 tego do picia. Jestem twoim wi臋藕niem. Nie wiem nawet, dok膮d jedziemy - t艂umaczy艂a. - Obiecuj臋 zachowywa膰 si臋 grzecznie.
Dobrze - powiedzia艂 Sasza - ale jak spr贸bujesz mnie oszuka膰, wlej臋 ci w gard艂o ca艂膮 butelk臋. No, przynajmniej nie b臋d臋 musia艂 ci臋 ju偶 obmywa膰 jak niemowlaka. B臋dziesz sama mog艂a za艂atwia膰 swoje sprawy.
Och - Miranda zaczerwieni艂a si臋.
Tak - mrukn膮艂 mniej agresywnie. - Ca艂y pow贸z by 艣mierdzia艂, gdybym ci臋 nie umy艂.
Drogi panie...
Ale z ciebie prawdziwa dama - za艣mia艂 si臋. - M贸w do mnie Sasza. Naprawd臋 na imi臋 mam Piotr W艂adimirowicz, ale zawsze nazywano mnie Sasza. Ty masz na imi臋 Miranda. Jak mia艂 na imi臋 tw贸j ojciec?
Thomas.
- Wi臋c po rosyjsku nazywasz si臋 Miranda Tomasowa, ale wol臋 do ciebie m贸wi膰 Miruszka.
Nie - oburzy艂a si臋. - Jestem Miranda Dunham, 偶ona Jareda Dunhama, lorda Wyndsong.
Naprawd臋 by艂a艣 jego 偶on膮? Ona m贸wi艂a, 偶e by艂a艣 kochank膮 Dunhama.
Jaka ona?
Kochanica ksi臋cia Aleksieja, Gillian.
Gillian Abbott?
Tak, to wstr臋tna dziwka. Powiedzia艂a, 偶e ukrad艂a艣 jej lorda Dunhama i 偶e on ch臋tnie si臋 ciebie pozb臋dzie. M贸wi艂a, 偶e to przys艂uga dla niego.
Wi臋c to jej wina, 偶e si臋 tu znalaz艂am! Zabij臋 t臋 suk臋, kiedy j膮 dorw臋!
- Uspok贸j si臋, Miruszka - m贸wi艂 Sasza i po艂o偶y艂 d艂o艅 na butelce z opium.
Przez chwil臋 w oczach Mirandy p艂on膮艂 ogie艅.
Nie jestem z艂a na ciebie, Sasza. Twojego ksi臋cia wprowadzono w b艂膮d. Prosz臋, odwie藕 mnie do St. Petersburga. M贸j m膮偶 ci臋 za to wynagrodzi.
Nie - powiedzia艂. - Kiedy ci臋 pierwszy raz zobaczy艂em w sklepie u 呕yda, kupowa艂em r臋kawiczki dla kochanicy ksi臋cia. A ty by艂a艣 tam z jakim艣 kapitanem statku.
To by艂 kapitan Snow.
Aleksiej W艂adimirowicz od wielu lat szuka艂 takiej kobiety jak ty. Lukas ma takie same w艂osy i kolor sk贸ry. Kiedy tylko ci臋 zobaczy艂em, pobieg艂em do ksi臋cia. Nie porwa艂by si臋, gdyby ta jego dziwka go do tego nie przekona艂a, 偶e nie jeste艣 nikim wa偶nym.
Ale偶 ja jestem wa偶na - pr贸bowa艂a go przekona膰 Miranda. - Jestem dziedziczk膮 wielkiego maj膮tku i 偶on膮 mo偶nego lorda, Amerykanina.
Ameryka jest daleko, Miruszka. To dziki kraj. Nikt stamt膮d nie b臋dzie ci臋 szuka膰.
M贸j m膮偶 ma angielski tytu艂, Sasza, a moja siostra jest 偶on膮 angielskiego lorda.
Gillian m贸wi艂a, 偶e twoja siostra i matka s膮 w Ameryce.
Sk艂ama艂a. Mama jest w Ameryce, ale siostra jest ksi臋偶n膮 Swynford. Jej m膮偶 jest bliskim przyjacielem ksi臋cia regenta.
Podejrzewa艂em, 偶e nie m贸wi艂a prawdy - odpar艂 Sasza z dum膮. - Powiedzia艂em to ksi臋ciu, a on zmieni艂 plany, tak 偶eby nie by艂o potem 偶adnych k艂opot贸w. Nikt nie b臋dzie o ciebie pyta艂, Miruszka. Niewa偶ne, kim jeste艣. Teraz jeste艣 w Rosji, u ksi臋cia Aleksieja. On si臋 o ciebie zatroszczy. Tu musisz mu tylko da膰 dzieci.
Miranda pomy艣la艂a, 偶e to jaki艣 koszmarny sen.
- Jak to? Nikt nie b臋dzie mnie szuka艂?
- Nie, bo nie 偶yjesz - odpar艂 spokojnie. Miranda wzdrygn臋艂a si臋 i poczu艂a strach.
- Kochanica ksi臋cia, Gillian, ufarbowa艂a w艂osy na blond, kiedy ucieka艂a z Anglii - zacz膮艂 Sasza, a potem wyja艣ni艂 jej wszystko dok艂adnie. Kiedy sko艅czy艂, Miranda s艂ysza艂a tylko to jedno zdanie: Nie 偶yjesz! Nie 偶yjesz! Nie 偶yjesz!
Jared! On im nie uwierzy! M贸j kochany, tylko im nie wierz! Nie wierz im! Ja 偶yj臋!
Miruszka, 藕le si臋 czujesz? - zapyta艂 Sasza.
Jestem Miranda Dunham, 偶ona lorda Wyndsong - powiedzia艂a stanowczo. - 呕yj臋, nie umar艂am, a Gillian Abbott wcale nie jest do mnie podobna!
Wiesz, jak wygl膮da cia艂o wyci膮gni臋te z rzeki po kilku dniach? Jest spuchni臋te i obgryzione przez ryby.
Poza tym nikt nie skojarzy twojego znikni臋cia z nazwiskiem ksi臋cia Aleksieja. Nie spotkali艣cie si臋 wcze艣niej. Nikt nie pomy艣li nawet, 偶e pow贸z nale偶a艂 do niego. Teraz ju偶 nie b臋dzie tak jak z guwernantk膮 ksi臋偶nej Tumanowej.
O czym ty m贸wisz, Sasza?
Dwa lata temu mojego pana zaintrygowa艂a pewna Francuzka, guwernantka dzieci ksi臋偶nej Tumanowej. To by艂a przepi臋kna kobieta. Mia艂a platynowe w艂osy i szare oczy. Aleksiej chcia艂 j膮 dla Lukasa, wi臋c uprowadzi艂 j膮 z St. Petersburga. Niestety, ta g艂upia zostawi艂a li艣cik do swojej pani. Ksi臋偶na by艂a w艣ciek艂a. Poskar偶y艂a si臋 carowi, kt贸ry ostrzeg艂 ksi臋cia, 偶e taki skandal ju偶 nigdy wi臋cej nie mo偶e si臋 wydarzy膰. Oczywi艣cie wcale go nie ukara艂. Rodzina Romanow贸w p艂aci carowi ogromne podatki, a pieni膮dze pochodz膮 z ich maj膮tk贸w.
Co si臋 sta艂o z t膮 Francuzk膮? - zapyta艂a Miranda.
Jest w maj膮tku. Zakocha艂a si臋 w Lucasie i urodzi艂a mu ju偶 dw贸jk臋 dzieci. Ty te偶 pokochasz Lucasa. Wszystkie go kochaj膮. To prostak, ale ma dobry charakter.
Nie pokocham 偶adnego Lucasa i nie b臋d臋 si臋 parzy膰 jak zwierz臋! Nie urodz臋 dziecka, kt贸re sko艅czy jako niewolnik. Wol臋 umrze膰!
Nie b膮d藕 niem膮dra, Miruszka. To nie zale偶y od ciebie. Musisz robi膰, co ci ka偶膮. Wszyscy musimy.
Nie mo偶esz mnie zmusi膰, Sasza.
Miruszka. Je艣li nie b臋dziesz chcia艂a, to ci臋 zmusz膮. Lucas nie jest besti膮, ale zrobi to, co do niego nale偶y. Na pewno b臋dzie wola艂 by膰 dla ciebie mi艂y.
Gdzie jeste艣my? - zapyta艂a, udaj膮c, 偶e chce zmieni膰 temat.
Na po艂udnie od Kijowa. P贸藕nym popo艂udniem znajdziemy si臋 w Odessie, a w nocy w maj膮tku pana. To tylko kilkana艣cie kilometr贸w od Odessy.
Miranda usi艂owa艂a sobie przypomnie膰 map臋 Rosji.
O Bo偶e - szepn臋艂a. - Jak d艂ugo ju偶 jeste艣my w podr贸偶y?
Prawie sze艣膰 dni.
Sze艣膰 dni! To niemo偶liwe!
A jednak. Jedziemy bez 偶adnej przerwy. Jeste艣 g艂odna, Miruszka? Nied艂ugo zatrzymamy si臋 na zmian臋 koni.
Miranda skin臋艂a g艂ow膮, a potem skuli艂a si臋 w k膮cie powozu i milcza艂a. Odessa le偶y nad Morzem Czarnym - pomy艣la艂a. - Niedaleko jest Turcja, a Turcy s膮 sprzymierze艅cami Anglii. Ale jak powstrzyma膰 Sasz臋 i tego Lucasa, zanim wymy艣li jaki艣 sensowny plan? Nie wolno si臋 ba膰. Ponad wszystko trzeba zachowa膰 spok贸j.
Zastanawia艂a si臋, ile kilometr贸w dzieli ich st膮d od granicy i Istambu艂u. Gdyby maj膮tek ksi臋cia znajdowa艂 si臋 nad morzem, mog艂aby ukra艣膰 艂贸d藕. Pewnie 艂atwiej ucieka膰 przez morze. Nie ma tam dom贸w, a wi臋c ani ps贸w, ani ludzi, kt贸rzy zadaj膮 pytania. Musia艂aby ukry膰 w艂osy. Nie, lepiej b臋dzie je obci膮膰 i przefarbowa膰. Przebra艂aby si臋 za ch艂opca. Spojrza艂a na swoje piersi. Od narodzin Toma nie by艂y ju偶 takie ma艂e. Postanowi艂a owin膮膰 je ciasno. Z daleka nikt si臋 nie domy艣li, 偶e jest kobiet膮. Kompas! B臋dzie potrzebny kompas! Czy w tym dzikim kraju maj膮 takie urz膮dzenia? Jaredzie...
Pop艂yn臋艂y jej 艂zy. Mo偶e on nie wierzy, 偶e umar艂a? Ale przy takich dowodach... Kocham ci臋 Jaredzie - powtarza艂a w my艣lach. - Kocham ci臋! Kocham!
Sasza zostawi艂 j膮 sam膮 sobie. Nie przejmowa艂 si臋 zbytnio kobietami, bo nigdy nie by艂y dla niego dobre. Jego niezam臋偶na matka pracowa艂a jako pokojowa matki ksi臋cia Aleksieja. Nikt mu o tym nie m贸wi艂, ale on wiedzia艂, 偶e ksi膮偶臋 W艂adimir Czekierski by艂 jego ojcem. Sasza urodzi艂 si臋 kilka miesi臋cy po m艂odszej siostrze ksi臋cia Aleksieja. Mia艂 szcz臋艣cie. M贸g艂 wyl膮dowa膰 w maj膮tku i sko艅czy膰 jak zwyk艂y pacho艂ek, ale spodoba艂 si臋 ksi臋偶nej Aleksandrze, kt贸ra chcia艂a przy okazji zrobi膰 przyjemno艣膰 swojej ulubionej s艂u偶膮cej. Umieszczono go w艣r贸d dzieci ksi臋cia i dano nia艅k臋. Kiedy mia艂 pi臋膰 lat, a Aleksiej osiem, poszli razem do szko艂y. Tak ma艂y ksi膮偶臋 sta艂 si臋 jego panem. Kiedy ma艂y arystokrata zrobi艂 w szkole co艣 z艂ego, Sasza by艂 bity, bo przecie偶 nikt nie m贸g艂 uderzy膰 syna ksi臋cia. Na nieszcz臋艣cie Saszy Aleksiej nie by艂 dobrym uczniem.
Za to Sasza mia艂 doskona艂膮 pami臋膰 i szybko nauczy艂 si臋 tego samego, co starsi koledzy. Po jakim艣 czasie, ku zawstydzeniu ma艂ego ksi臋cia, umia艂 wi臋cej od niego. Tak wi臋c panicz zmuszony by艂 zacz膮膰 si臋 solidnie uczy膰, a nauczyciele przestali bi膰 Sasz臋. Kiedy sko艅czy艂 dwana艣cie lat, Aleksiejowi dano angielskiego nauczyciela, kt贸ry traktowa艂 ch艂opc贸w na r贸wni. M艂ody ksi膮偶臋 by艂 ju偶 wtedy g艂ow膮 rodziny, bo jego ojciec nie 偶y艂.
Kiedy ksi膮偶臋 mia艂 czterna艣cie lat, potrzebowa艂 kontaktu z doros艂ym m臋偶czyzn膮, a jego nauczyciel szybko to wykorzysta艂 i zosta艂 pierwszym do艣wiadczeniem mi艂osnym ksi臋cia. Rok p贸藕niej m臋偶czyzna wci膮gn膮艂 w to r贸wnie偶 Sasz臋. Ksi膮偶臋 nauczy艂 si臋 p贸藕niej obcowa膰 z damami, ale Sasza nie ufa艂 kobietom. Jego w艂asna matka nigdy go nie przytula艂a ani nie ca艂owa艂a.
Nie, Sasza zdecydowanie nie lubi艂 kobiet, ale akurat ta, kt贸ra w艂a艣nie z nim podr贸偶owa艂a, wcale nie wydawa艂a si臋 taka z艂a. Spodziewa艂 si臋, 偶e b臋dzie histeryzowa艂a i szamota艂a si臋, kiedy odzyska przytomno艣膰. Podejrzewa艂, 偶e b臋dzie musia艂 jej podawa膰 opium nie tylko przez ca艂膮 drog臋, ale r贸wnie偶 podczas pierwszych dni w maj膮tku. Ona za艣 by艂a nie tylko zupe艂nie 艣wiadoma tego, co si臋 z ni膮 dzieje, ale r贸wnie偶 ca艂kiem spokojna. Zadawa艂a mu rozs膮dne pytania, ale i cz臋sto milcza艂a, a nie papla艂a, jak to czyni wi臋kszo艣膰 kobiet.
Przez chwil臋 Sasza przygl膮da艂 jej si臋 ze smutkiem. Jej opowie艣膰 o rodzinie i miejscu, w kt贸rym mieszka艂a, by艂a z pewno艣ci膮 prawdziwa. Ani przez chwil臋 nie wierzy艂 tej dziwce, Gillian.
Pow贸z dudni艂 na kocich 艂bach g艂贸wnej drogi do Odessy. Siedemna艣cie lat przed przyjazdem Mirandy miasto przej臋li z r膮k tureckich Rosjanie; zbudowali tu fort i baz臋 marynarki.
Odessa by艂a pi臋knym miastem z r贸wnolegle wytyczonymi ulicami. Pow贸z zwolni艂 z powodu du偶ego ruchu, ale oboje podr贸偶uj膮cy nie obudzili si臋 nawet. M艂ode cia艂o Mirandy szybko dosz艂o do siebie po niszcz膮cym dzia艂aniu opium. Teraz spa艂a spokojnie i nareszcie poczu艂a, 偶e w ko艅cu uda si臋 jej znale藕膰 jakie艣 wyj艣cie z sytuacji. Obok niej spa艂 Sasza. By艂 pewien, 偶e jego wi臋zie艅 zachowa si臋 rozs膮dnie. Chrapa艂 wi臋c teraz cicho. Kiedy pow贸z zatrzyma艂 si臋 pod bram膮 wielkiej posiad艂o艣ci ksi臋cia Czekierskiego, oboje obudzili si臋 natychmiast.
Hej, Sasza, wstawaj!
Witaj, Misza, otw贸rz. Mam cenny 艂adunek do kolekcji ksi臋cia.
Dla kogo to?
Dla Lucasa. Aleksiej Wladimirowicz wreszcie znalaz艂 dla niego doskona艂膮 partnerk臋.
Stra偶nik spojrza艂 na Mirand臋 i g艂o艣no zagwizda艂.
Pi臋kna przepi贸reczka. Ten Lucas to ma szcz臋艣cie. Ja te偶 bym sobie chcia艂 z tak膮 pou偶ywa膰. Jego Francuzeczka chyba nie b臋dzie zbyt szcz臋艣liwa. Jest z nim ju偶 od do艣膰 dawna.
Masz racj臋. Szkoda jej! Otwieraj! To by艂a d艂uga podr贸偶. Im szybciej Miruszka si臋 tu zadomowi, tym szybciej zaczniemy.
O czym on m贸wi艂? - zapyta艂a dziewczyna i zaczerwieni艂a si臋, bo wydawa艂o jej si臋, 偶e wie, o czym by艂a rozmowa.
Podziwia艂 twoj膮 urod臋 i zazdro艣ci艂 Lucasowi - odpar艂.
Och - westchn臋艂a i zamilk艂a na chwil臋. - Jak mam si臋 porozumiewa膰 z tym waszym Lucasem, skoro nie znam rosyjskiego.
Wi臋c b臋dziesz si臋 musia艂a nauczy膰 - odpar艂 szorstko, ale z艂agodnia艂, kiedy zobaczy艂 przestrach na jej twarzy. Ksi膮偶臋 chcia艂, 偶eby艣 by艂a szcz臋艣liwa. - Lucas 艂atwo uczy si臋 j臋zyk贸w, Maruszka. Zna mn贸stwo dialekt贸w rosyjskich, niemiecki, bo dwie kobiety pochodzi艂y z doliny Renu, a dzi臋ki jego ostatniej partnerce, Mignon, m贸wi 艣wietnie po francusku. Poza tym i tak niewiele b臋dziecie rozmawia膰.
Jeste艣 okropny! Je艣li ten wasz Lucas m贸wi po francusku, wyja艣ni臋 mu sytuacj臋. Nie b臋dzie chyba chcia艂 zgwa艂ci膰 m臋偶atki. Wtedy plany waszego ksi臋cia si臋 nie powiod膮 i b臋dziecie mnie musieli pu艣ci膰. Powiesz ksi臋ciu, 偶e zgin臋艂am i b臋dziesz m贸g艂 do niego szybko wr贸ci膰. Widz臋, 偶e ju偶 za nim t臋sknisz.
Zignorowa艂 pierwsz膮 cz臋艣膰 jej monologu. Nie mia艂 ochoty wyja艣nia膰, 偶e Lucas jest pos艂usznym niewolnikiem i zawsze robi, co mu ka偶膮.
- Gdybym wr贸ci艂 do St. Petersburga i powiedzia艂 ksi臋ciu, 偶e zmar艂a艣, zabi艂by mnie - odpar艂 kr贸tko. - Zreszt膮 - doda艂 - mia艂by s艂uszno艣膰, bo jeste艣 jedn膮 z jego najcenniejszych zdobyczy, a mnie powierzy艂 opiek臋 nad tob膮. S艂u偶臋 mu od pi膮tego roku 偶ycia i nigdy go nie zawiod艂em! Nigdy!
Odwr贸ci艂a si臋 od niego i wyjrza艂a z okna powozu. Teraz przynajmniej wiedzia艂a, 偶e Sasza jest lojalny wobec ksi臋cia. Obejrza艂a posiad艂o艣膰. By艂a cz臋艣ciowo zalesiona. Wi臋kszo艣膰 stanowi艂y pola, a na zielonym wzg贸rzu na tle morza sta艂a willa. Wok贸艂 roztacza艂y si臋 pola pszenicy, winnice pe艂ne dojrzewaj膮cych zielonych i fioletowych winogron oraz sady. W oddali widzia艂a stada owiec i k贸z, pas膮cych si臋 na p艂askich 艂膮kach. Miejsce by艂o pi臋kne i nikt nie domy艣li艂by si臋, jakie z艂o tu pope艂niano.
Sasza, nie czekaj膮c na pytanie, sam opowiedzia艂 o farmie:
- Jest prawie samowystarczalna. Uprawiamy tu wszystko, a je艣li czego艣 nie mamy, wymieniamy to na nasze produkty. Ca艂a posiad艂o艣膰 podzielona jest na kilka cz臋艣ci. Dzieci 偶yj膮 w najdalszej. Nie chcemy, 偶eby przeszkadza艂y matkom. Noworodki zabierane s膮 od matek zaraz po urodzeniu. Oddajemy je nia艅kom. Mamy pi臋膰 偶艂obk贸w. W ka偶dym po dziesi臋cioro bachor贸w do trzeciego roku 偶ycia. Potem przenosimy je dalej. Dzielimy wed艂ug p艂ci. Potem opiekuj膮 si臋 nimi starsze kobiety. Ka偶da grupa 艣pi w oddzielnej sypialni, ale jedz膮 wszystkie razem w wielkiej jadalni. S膮 dobrze od偶ywione, zdrowe i szcz臋艣liwe. Chudych i zabiedzonych nie da艂oby si臋 sprzeda膰. Wi臋kszo艣膰 ch艂opc贸w sprzedajemy w bardzo m艂odym wieku. S膮 pi臋kni i najcz臋艣ciej zostaj膮 eunuchami. Dziewcz臋ta trafiaj膮 do harem贸w, ale czasem zatrzymujemy je na farmie, by by艂y matkami. Uwa偶amy, 偶eby nie 艂膮czy膰 ich w pary z w艂asnymi ojcami. Kiedy艣 to si臋 zdarzy艂o i urodzi艂y nam si臋 kaleki i idioci. Ksi膮偶臋 jest m膮drym cz艂owiekiem. Musieli艣my bardziej uwa偶a膰, kogo z kim 艂膮czymy, i teraz ju偶 nic takiego si臋 nie zdarza.
Sasza m贸wi艂 o wszystkim z dum膮, starannie dobieraj膮c s艂owa. Wyja艣nia艂, 偶e dzieci s膮 odpowiednio edukowane, 偶eby w przysz艂o艣ci ich panowie byli zadowoleni, a cena towaru coraz wy偶sza. Miranda mia艂a ochot臋 roze艣mia膰 si臋 gorzko na my艣l o tym, co robi膮 w tej parszywej ludzkiej farmie. Dwa lata temu by艂a r贸wnie niewinna, jak te dzieci z hodowli ksi臋cia.
- Kobiety przeznaczone do rozrodu, a mamy ich oko艂o setki, mieszkaj膮 po dziesi臋膰 w jednym domku. Ka偶dy budynek sk艂ada si臋 z pi臋ciu sypialni dla dw贸ch kobiet i jadalni z salonem. Kobietami z jednego domku zajmuj膮 si臋 dwie starsze s艂u偶膮ce. Kobiety do rozrodu nie pracuj膮. Maj膮 tylko rodzi膰 zdrowe, pi臋kne dzieci.
- Mamy dziesi臋ciu zap艂adniaczy, kt贸rzy 偶yj膮 w takich samych warunkach jak kobiety. Ale ty nie b臋dziesz mieszka艂a razem ze wszystkimi. Zamieszkasz ze mn膮 w willi Aleksieja W艂adimirowicza. Tam ci b臋dzie wygodniej, dop贸ki nie przystosujesz si臋 do nowych warunk贸w. Dla ksi臋cia najwa偶niejsze jest, 偶eby艣 by艂a szcz臋艣liwa.
Jest uosobieniem dobroci - mrukn臋艂a pod nosem dziewczyna, ale Sasza zignorowa艂 jej sarkazm.
Mamy te偶 chaty przeznaczone do rozp艂odu i 艂a藕nie oraz kilka po艂o偶nych. W trudnych przypadkach pomaga doktor, ale najcz臋艣ciej zajmuje si臋 dzie膰mi.
Miranda mimo wszystko nie mog艂a powstrzyma膰 ciekawo艣ci.
Od jak dawna ksi膮偶臋 ma t臋 farm臋?
Ju偶 od dwunastu lat, ale w tej rodzinie jest ju偶 od dwustu lat. Dziadek ze strony ojca naszego ksi臋cia by艂 ksi臋ciem tatarskim. Nazywa艂 si臋 ksi膮偶臋 Batu. Kiedy Rosja zwyci臋偶y艂a i zagarn臋艂a ten obszar, wszyscy jego synowie i wnukowie zostali wybici. Car ucieszy艂 si臋, 偶e po 艣mierci ksi臋cia Batu ziemi臋 przej膮艂 ksi膮偶臋 Aleksiej. Niewolnicy z tej posiad艂o艣ci s膮 w cenie i w Konstantynopolu bardzo sobie ich chwal膮. Ju偶 od pi臋膰dziesi臋ciu lat maj膮 tak膮 opini臋.
Miranda pr贸bowa艂a przyswoi膰 te wszystkie informacje, a pow贸z w tym czasie podjecha艂 pod kamienn膮 艣cian臋 willi. Dwaj m艂odzi m臋偶czy藕ni podbiegli, 偶eby przytrzyma膰 konie, a trzeci szybko otworzy艂 drzwi powozu.
- Witaj, Piotrze W艂adimirowiczu. Dwa dni temu dostali艣my wiadomo艣膰 przes艂an膮 przez go艂臋bia, 偶e przyjedziecie. Wszystko jest ju偶 gotowe.
Sasza wysiad艂 pierwszy i poda艂 d艂o艅 Mirandzie. Uj臋艂a jego r臋k臋, ale nie uda艂o jej si臋 wsta膰.
Sasza, nogi mi si臋 trz臋s膮, s膮 zbyt s艂abe - krzykn臋艂a przestraszona.
To nic takiego, Miruszka, to nied艂ugo minie - pocieszy艂 j膮 i zwr贸ci艂 si臋 do s艂u偶膮cego - Pom贸偶 jej! Zanie艣 j膮 do pokoju!
M臋偶czyzna wzi膮艂 Mirand臋 na r臋ce tak lekko, jakby by艂a bukietem kwiat贸w. Nagle poczu艂a nieprzyjemny zapach i wkr贸tce zda艂a sobie spraw臋, 偶e pochodzi艂 od niej. Zaczerwieni艂a si臋 ze wstydu, przypomniawszy sobie, co powiedzia艂 Sasza, kiedy obudzi艂a si臋 po opium.
Musz臋 si臋 natychmiast wyk膮pa膰 - powiedzia艂a.
Odpocznij. Wszystko b臋dzie zaraz przygotowane. Gor膮ca k膮piel pomo偶e ci r贸wnie偶 na nogi. Zobaczymy si臋 p贸藕niej, Miruszka.
W domu zaj臋艂y si臋 ni膮 kobiety. Kilka z nich pomog艂o jej si臋 rozebra膰, a inne wla艂y do gor膮cej k膮pieli wonne olejki. Wymy艂y j膮 i wytar艂y. Ca艂e cia艂o nasmarowa艂y kremem i rozczesa艂y w艂osy. Podczas tych czynno艣ci cmoka艂y i wymienia艂y uwagi w niezrozumia艂ym dla Mirandy j臋zyku. Ca艂y czas powtarza艂o si臋 jedno imi臋: Lucas. Potem poda艂y jej r贸偶owy szlafrok i zaprowadzi艂y do pokoju z widokiem na morze, pomog艂y jej si臋 po艂o偶y膰 i oddali艂y si臋 dyskretnie.
Miranda westchn臋艂a i poruszy艂a stopami, bo nogi ju偶 odzyskiwa艂y w艂adz臋. Czu艂a si臋 wspaniale. Od wyjazdu z Anglii nie bra艂a k膮pieli. Nagle wszystko wyda艂o jej si臋 mniej okropne.
Sasza wszed艂 do pokoju bez pukania.
Czujesz si臋 ju偶 lepiej? - zapyta艂 uprzejmie.
Tak, dzi臋kuj臋. Jestem tylko g艂odna.
Nied艂ugo Maria przyniesie ci kolacj臋. To gosposia. Umie m贸wi膰 po francusku, wi臋c je艣li czego艣 ci b臋dzie potrzeba, wystarczy j膮 poprosi膰.
Dziewczyny, kt贸re mnie k膮pa艂y... dlaczego to same blondynki? Wygl膮daj膮 jak siostry.
Niekt贸re z nich pewnie s膮 siostrami. Ucz膮 si臋 k膮pa膰, bo w krajach 艢rodkowego Wschodu to bardzo wa偶na umiej臋tno艣膰. To same blondynki, bo takie w艂a艣nie hodujemy. Najcenniejsze s膮 blondynki o jasnej karnacji i jasnych oczach. Czasem zdarza si臋 ruda, ale te r贸wnie偶 przynosz膮 spore pieni膮dze. Jednak najwi臋cej zawsze p艂ac膮 za jasnow艂ose. Nie zrozumiem, co to za r贸偶nica, ale najwa偶niejsze, 偶e s膮 z tego pieni膮dze.
Drzwi zn贸w si臋 otworzy艂y i wesz艂a kobieta z tac膮.
- Witaj, Mirando Tomasowa. Przynios艂am kolacj臋 - powiedzia艂a. - Sasza, popraw poduszki! Jak ma je艣膰? Le偶膮c?
Sasza skrzywi艂 si臋, ale po艣piesznie us艂ucha艂 rozkazu.
- Maria tu rz膮dzi - rzek艂 do Mirandy. - Nawet Aleksiej W艂adimirowicz jej s艂ucha.
Poprawi艂 poduszki i pom贸g艂 dziewczynie usi膮艣膰. Maria usiad艂a obok na 艂贸偶ku.
Mo偶esz je艣膰 sama, moja droga, czy mam ci pom贸c? - zapyta艂a po francusku.
Poradz臋 sobie, dzi臋kuj臋.
Dobrze, wi臋c ci臋 zostawi臋. Je艣li b臋dziesz mnie potrzebowa艂a, po prostu zadzwo艅.
Wysz艂a, a Sasza przysun膮艂 sobie krzes艂o do 艂贸偶ka.
- Dotrzymam ci towarzystwa przy kolacji. Potem musisz si臋 dobrze wyspa膰, 偶eby lepiej si臋 poczu膰.
Miranda podnios艂a pokrywk臋. Wydoby艂 si臋 spod niej wspania艂y zapach. Na tacy sta艂 talerz czerwonej zupy, w kt贸rej p艂ywa艂o co艣 bia艂ego.
- Co to jest? - zapyta艂a.
- Barszcz, taka zupa z burak贸w - odpar艂. - Na wierzchu jest 艣wie偶a 艣mietana. Spr贸buj. Jest naprawd臋 dobry!
Barszcz okaza艂 si臋 wyj膮tkowo smaczny i szybko znikn膮艂 z talerza. Na drugie danie dosta艂a dziwne szare ziarna z kawa艂kami mi臋sa, cebul膮 i sosem. Sasza wyja艣ni艂, 偶e to kasza, ziarno, kt贸re ro艣nie na farmie. Do kaszy podano groszek, a na deser jab艂ecznik. Kolacja by艂a cudowna.
Masz dobry apetyt, Miruszko - rzek艂 Sasza. - Za kilka dni b臋dziesz ju偶 zupe艂nie zdrowa. Ksi膮偶臋 pozwoli艂 ci si臋 przystosowa膰. Mo偶esz wi臋c na razie odpoczywa膰, chodzi膰 po ogrodzie i po pla偶y.
A potem?
Sama nie wiedzia艂a, dlaczego zada艂a to pytanie.
- Potem zaczniesz odwiedza膰 z Lukasem chat臋 do rozp艂odu. - Wsta艂. - Zabior臋 tac臋. Odpocznij. Jutro si臋 zobaczymy.
Poszed艂 i Miranda zosta艂a zupe艂nie sama. By艂o jej ciep艂o, mia艂a pe艂en 偶o艂膮dek, ale dobre traktowanie wcale jej nie uspokoi艂o. Nie zamierza艂a spokojnie czeka膰 jak owca na rze藕. Musia艂a si臋 pozbiera膰. Potrzebowa艂a czasu. Sasza obieca艂 jej jutro spacer po pla偶y. Mo偶e uda jej si臋 dobrze rozejrze膰 po porcie albo nawet podst臋pem uzyska膰 informacj臋 od Saszy, gdzie jest Turcja. Najwi臋ksz膮 trudno艣膰 przedstawia艂o zdobycie kompasu.
Sasza b臋dzie ni膮 bardzo rozczarowany, ale zdaje si臋, 偶e jego pan nigdy jeszcze nie mia艂 do czynienia z Amerykank膮. Wed艂ug niego Amerykanie byli ma艂o wa偶ni. Rosjanie chyba nic nie wiedzieli o 艣wiecie le偶膮cym poza granicami Europy.
Miranda rozejrza艂a si臋 po pokoju. By艂o to niedu偶e pomieszczenie z szerokimi oknami i niewielkim kominkiem po艂o偶onym naprzeciw 艂贸偶ka. 艢ciany zosta艂y pobielone, a pod艂ogi pokryto szerokimi deskami. Wstawiono tu tylko trzy meble: d臋bow膮 szaf臋 na ubrania, 艂贸偶ko i sto艂ek. Nad 艂贸偶kiem wisia艂 wielki krucyfiks, co, zwa偶ywszy na miejsce, by艂o raczej niesmacznym pomys艂em.
Rankiem, kiedy Miranda jeszcze spa艂a, do pokoju wszed艂 m臋偶czyzna. Zbli偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka i przygl膮da艂 si臋 艣pi膮cej kobiecie. Odgarn膮艂 w艂osy z jej czo艂a i dotkn膮艂 policzka, na kt贸rym zasch艂y 艂zy. Westchn膮艂 i wyszed艂.
Maria obudzi艂a Mirand臋 do艣膰 p贸藕no. - Wstawaj, s艂oneczko, s艂o艅ce ju偶 wysoko. Dziewczyna powoli otwiera艂a oczy. Przez chwil臋 wydawa艂o jej si臋, 偶e jest w Wyndsong, a Jemima krzyczy, 偶e ju偶 pora si臋 zbudzi膰. Kiedy jednak ockn臋艂a si臋 zupe艂nie, zobaczy艂a tylko szczup艂膮 siwow艂os膮 kobiet臋. Posmutnia艂a na ten widok.
- Dzie艅 dobry - mrukn臋艂a. Staruszka u艣miechn臋艂a si臋.
- Dobrze, 偶e si臋 obudzi艂a艣. Dzi艣 jeszcze b臋d臋 ci臋 rozpieszcza膰 i podam ci 艣niadanie do 艂贸偶ka, ale jutro wstaniesz rano i zjesz z naszym Saszk膮. On sam ci tego nie powie, ale bardzo lubi twoje towarzystwo.
Miranda zjad艂a wszystko z podanych na tacy talerzy. Maria zachichota艂a, widz膮c jej apetyt. Potem przys艂a艂a Marf臋, kt贸ra nowo przyby艂ej dziewczynie pomog艂a si臋 ubra膰. Wkr贸tce Miranda mia艂a na sobie kilka halek, czarn膮 sp贸dnic臋, bluzk臋 z kr贸tkimi r臋kawami, jakie nosi艂y tu wie艣niaczki, i czarne drewniaki. Sp贸dnica si臋ga艂a ledwie za kolano, co Mirandzie wyda艂o si臋 bardzo nieskromne. Nie dosta艂a po艅czoch, mia艂a wi臋c bose nogi. Nie podano jej r贸wnie偶 bielizny, a kiedy pokaza艂a na migi, co chcia艂aby jeszcze w艂o偶y膰, Marfa za艣mia艂a si臋 g艂o艣no, podnios艂a sp贸dnice i zaprezentowa艂a bez skr臋powania, 偶e ona tak偶e nie ma niczego pod spodem.
Miranda zaplot艂a w艂osy w prosty warkocz i na dr偶膮cych jeszcze nogach posz艂a zobaczy膰 si臋 z Sasz膮. Czeka艂 na ni膮 w s艂onecznym pokoju, pe艂nym wymy艣lnych mebli. By艂 tam jeszcze jaki艣 niski, mocno zbudowany m臋偶czyzna.
- Chod藕 tu, Miruszka - powiedzia艂 艂agodnie Sasza. - Dobrze spa艂a艣? Jad艂a艣 ju偶 艣niadanie?
- Tak. - odpar艂a. - Mo偶emy i艣膰 na spacer? Nogi ju偶 mam silniejsze i powinnam je rozchodzi膰. Nie jestem przyzwyczajona do bezczynno艣ci.
- P贸jdziemy, ale najpierw powinna艣 pozna膰 Dymitra Grigoriewicza, kt贸ry zarz膮dza maj膮tkiem.
Witam, Mirando Tomasowa - powiedzia艂 zarz膮dca poprawn膮 francuszczyzn膮. - B臋dziesz dla nas warto艣ciowym nabytkiem.
Nie jestem tu z w艂asnej woli - odpar艂a kr贸tko.
Ale jeste艣 - odpar艂 - i b臋dziesz robi艂a, co do ciebie nale偶y. - Zwr贸ci艂 si臋 do Saszy: - Gdybym to ja mia艂 si臋 ni膮 zaj膮膰, da艂bym jej niez艂e lanie, a wtedy przesta艂aby pyskowa膰. Potrafi臋 to zrobi膰, nie zostawiaj膮c 艣lad贸w na sk贸rze. Niestety, Aleksiej W艂adimirowicz przekaza艂 j膮 tobie.
Miruszka musi si臋 po prostu do wszystkiego przyzwyczai膰, Dymitrze - uspokaja艂 go Sasza. - Jest zupe艂nie inna ni偶 pozosta艂e nasze kobiety. To prawdziwa dama.
B臋dzie z ni膮 k艂opot, Piotrze W艂adimirowiczu. Je艣li to prawdziwa dama, to nigdy nie przyzwyczai si臋 do takiego 偶ycia. Sp贸jrz na ni膮! Jestem pewien, 偶e jest wykszta艂cona, dumna i... - popatrzy艂 na ni膮 uwa偶nie. - Na pewno by艂a bogata! Jeste艣 bogata, Mirando Tomasowa, prawda?
Skin臋艂a g艂ow膮.
Jestem dziedziczk膮 wielkiego maj膮tku. M贸j m膮偶 te偶 jest bogaty.
Biedna dziewczyna 艂atwo si臋 przyzwyczai, ale ona nie - rzek艂 z przekonaniem zarz膮dca. - Aleksiej W艂adimirowicz pope艂ni艂 b艂膮d. Widzia艂 tylko jej pi臋kne w艂osy.
On ma racj臋, Sasza - przekonywa艂a Miranda. - Pu艣膰 mnie! Powiedz, 偶e targn臋艂am si臋 na w艂asne 偶ycie, bo nie chcia艂am takiego losu.
- Pogodzisz si臋 z tym - odpar艂 ch艂odno Sasza. - Od jak dawna nie by艂a艣 z m臋偶czyzn膮? M贸wi艂a艣, 偶e nie widzia艂a艣 si臋 z m臋偶em od miesi臋cy, a niedawno urodzi艂a艣 dziecko. Dawno z nikim nie by艂a艣. Je艣li nie jeste艣 ozi臋b艂a, to Lucas pomo偶e ci o wszystkim zapomnie膰. Wiem, 偶e on to potrafi, bo cz臋sto pods艂uchiwali艣my z ksi臋ciem pod chatk膮 do schadzek. Kobiety krzycza艂y z rozkoszy i chcia艂y wi臋cej. Nied艂ugo ty te偶 b臋dziesz tak krzycza艂a. Chod藕my ju偶.
Wpad艂a w z艂o艣膰 i ju偶 chcia艂a odej艣膰 do swojego pokoju, gdy nagle postanowi艂a si臋 uspokoi膰 i grzecznie p贸j艣膰 z Sasz膮. Za wszelk膮 cen臋 musia艂a zobaczy膰 pla偶臋.
Po drodze zauwa偶y艂a zacumowane przy brzegu 艂贸dki z masztem i 偶aglem. U艣miechn臋艂a si臋 pod nosem, bo 艣wietnie radzi艂a sobie z takimi 艂odziami. Nikt ich nie pilnowa艂, bo i po co. 呕aden z niewolnik贸w nie pr贸bowa艂 ucieka膰. W por贸wnaniu z innymi s艂u偶膮cymi i niewolnikami tutejsi 偶yli w luksusie.
Postanowi艂a zajrze膰 do kuchni. Musia艂a zgromadzi膰 偶ywno艣膰 i wod臋 na drog臋, bo ich brak m贸g艂by j膮 kosztowa膰 偶ycie.
Przez kolejne dni Miranda zwiedzi艂a z Sasz膮 ca艂y maj膮tek ksi臋cia. Czwartego dnia podeszli do niewielkiego budynku.
- Chod藕, poka偶臋 ci co艣 ciekawego - rzek艂 Sasza zach臋caj膮co.
Kiedy znale藕li si臋 w 艣rodku, Miranda zorientowa艂a si臋, 偶e to dom spotka艅 z Lucasem, ale nim zd膮偶y艂a podbiec do drzwi, Saszy ju偶 nie by艂o. Zamkn膮艂 j膮 w 艣rodku.
Czeka艂a, co si臋 wydarzy, ale nikt nie nadchodzi艂. Po kilku godzinach zm臋czona zasn臋艂a na 艂贸偶ku.
Obudzi艂a si臋 z uczuciem strachu. Przez okno ujrza艂a wschodz膮cy ksi臋偶yc. I nagle zorientowa艂a si臋, 偶e nie jest sama. Serce podesz艂o jej do gard艂a. Le偶a艂a bez ruchu. Nie mog艂a jednak powstrzyma膰 dr偶enia. W ko艅cu z jej gard艂a wydoby艂 si臋 cichy szloch.
- Boisz si臋? - zapyta艂 niski, ciep艂y g艂os. - Powiedziano mi, 偶e nie jeste艣 dziewic膮. Dlaczego si臋 boisz? Nie zrobi臋 ci krzywdy.
Po przeciwleg艂ej stronie pokoju zobaczy艂a ciemn膮 posta膰. M臋偶czyzna by艂 bardzo wysoki. Zacz膮艂 i艣膰 w jej stron臋.
- Nie! - krzykn臋艂a. - Nie podchod藕 do mnie! Zatrzyma艂 si臋.
Na imi臋 mi Lucas - rzek艂. - Powiedz, czego si臋 boisz.
Nie mog臋 tego zrobi膰. Jestem m臋偶atk膮. Prosz臋, zrozum, nie jestem niewolnic膮.
Nie by艂a艣 ni膮 - odpar艂 - i na pewno du偶o czasu up艂ynie, nim przyzwyczaisz si臋 do obecnej sytuacji. Mnie te偶 nie by艂o 艂atwo.
Nie by艂e艣 niewolnikiem?
Nie. Jestem Grekiem. Kiedy ja i m贸j brat byli艣my jeszcze bardzo m艂odzi, nasza matka zmar艂a, a ojciec o偶eni艂 si臋 powt贸rnie. Wkr贸tce jego nowa 偶ona otru艂a go, a nas sprzeda艂a, 偶eby mie膰 na posag dla swej c贸rki Dafne.
To straszne. Jak ona mog艂a.
W艂a艣ciwie to zrobi艂a nam przys艂ug臋 - odpar艂. - Nasza wioska by艂a bardzo biedna, a tutaj jeste艣my dobrze traktowani. Ja i brat jeste艣my szcz臋艣liwi. Ty r贸wnie偶 kiedy艣 b臋dziesz.
Ze mn膮 jest inaczej. W moim kraju by艂am bogata i szanowana. Mam m臋偶a i dziecko. Nie mog臋 tu zosta膰. Je艣li mnie dotkniesz, zabij臋 si臋!
Biedny ma艂y kwiatku. To ju偶 nie wr贸ci - rzek艂 i zbli偶y艂 si臋 do niej.
Nie! - krzykn臋艂a.
Nie zrobi臋 ci krzywdy. Jeszcze nigdy nie wzi膮艂em kobiety si艂膮 i nie mam zamiaru tego robi膰. Z czasem sama do mnie przyjdziesz.
W pokoju by艂o zimno i wilgotno. Miranda wci膮偶 dr偶a艂a.
- Przytul si臋 do mnie. Ogrzej臋 ci臋. Nie zostawiaj膮 nam tu nawet koca, 偶eby艣my nie spali ca艂膮 noc. Nie b贸j si臋. Nie zrobi臋 ci krzywdy.
Miranda przytuli艂a si臋 do wielkiego m臋偶czyzny i rozmy艣laj膮c nad tym, ile mia艂a szcz臋艣cia, 偶e trafi艂a na tak 艂agodnego i cierpliwego cz艂owieka, zasn臋艂a.
Kiedy si臋 obudzi艂a, w pokoju by艂 tylko Sasza.
- Lukas bardzo ci臋 zm臋czy艂, co?
- Nie! Nie dotkn膮艂 mnie nawet. Twarz Saszy pociemnia艂a.
Ty suko! Co mu zrobi艂a艣? Przez ciebie b臋d臋 musia艂 tu zosta膰 d艂u偶ej!
Ostrzega艂am ci臋. Nie jestem krow膮! Jestem Miranda Dunham i nie pozwol臋 si臋 traktowa膰 jak zwierz臋!
Pierwszy cios zupe艂nie j膮 zaskoczy艂.
- Miranda Dunham nie 偶yje! Ty jeste艣 Miruszka, niewolnica ksi臋cia. R贸b, co do ciebie nale偶y albo zmusz臋 go, 偶eby ci臋 zgwa艂ci艂.
Kiedy pad艂y nast臋pne dwa ciosy, podnios艂a r臋ce, by si臋 broni膰.
- Piotrze W艂adimirowiczu, prosz臋 jej nie robi膰 krzywdy. Ksi膮偶臋 zabroni艂!
Dymitr Gregoriewicz stan膮艂 mi臋dzy ni膮 i Sasz膮, kt贸ry by艂 teraz purpurowy ze z艂o艣ci.
- Uspok贸j si臋, Sasza - rzek艂. - A ty, g艂upia, wyno艣 si臋 st膮d! - rzuci艂 do Mirandy, kt贸ra natychmiast wybieg艂a z pomieszczenia.
Nast臋pnej nocy pozbawiono j膮 ubrania. Lucas te偶 by艂 nagi. Dymitr Gregoriewicz doszed艂 do wniosku, 偶e w ten spos贸b zach臋ci ich do spe艂nienia obowi膮zku. Jednak Sasza i tej nocy okaza艂 si臋 uosobieniem 艂agodno艣ci i cierpliwo艣ci. Oboje usn臋li obj臋ci, by by艂o im cieplej.
Rano Maria obudzi艂a ich, podaj膮c ciep艂膮 kasz臋. Posi艂ek by艂 prosty, bo kucharka nie mia艂a czasu przygotowa膰 nic innego.
Poniewa偶 wszyscy byli zaj臋ci sob膮, Miranda mog艂a p贸j艣膰 nad morze i obejrze膰 jeszcze raz 艂贸dki. Wiedzia艂a, 偶e dzi艣 nie b臋dzie zmuszona nocowa膰 w chacie. Zasady na farmie by艂y jasne. Dwie noce w chacie schadzek, jedna noc odpoczynku. Postanowi艂a uciec bezzw艂ocznie, je艣li nie b臋dzie burzy. Ukrad艂a odzienie jednego z ch艂opc贸w.
Tylko jedna 艂贸d藕 nadawa艂a si臋 do d艂ugiej podr贸偶y. Pogoda zapowiada艂a si臋 w sam raz na 偶eglowanie. Miranda musia艂a poczeka膰 do wieczora.
- Och, Jaredzie! - szepn臋艂a do siebie. - Nareszcie mog臋 wraca膰 do domu. Nied艂ugo b臋dziemy razem!
ROZDZIA艁 12
Kolacj臋 przyniesiono jej do pokoju.
- To polecenie Saszy - powiedzia艂a niezadowolona Maria. - On i ten jego ch艂opta艣, Wania, goszcz膮 si臋 w jadalni. Ch艂opiec jest chyba o ciebie zazdrosny, wi臋c nie wolno ci teraz jada膰 z Sasz膮.
Miranda za艣mia艂a si臋.
Wol臋 je艣膰 sama, ni偶 wys艂uchiwa膰 bez przerwy pie艣ni pochwalnych na temat Aleksieja W艂adimirowicza. Poza tym dzi艣 odpoczywam, wi臋c zaraz po kolacji po艂o偶臋 si臋 spa膰. Nie b臋dziesz si臋 na mnie gniewa膰, je艣li jutro d艂u偶ej po艣pi臋? Saszy jest to oboj臋tne.
Oczywi艣cie 偶e nie, s艂oneczko. Podobno Lucas potrafi zm臋czy膰 nawet najsilniejsz膮 kobiet臋 - odpar艂a i poklepa艂a Mirand臋 po policzku. - Ale z ciebie dobra dziewczyna. - Zamy艣li艂a si臋. - Mia艂am kiedy艣 takie pi臋kne dziecko jak ty - powiedzia艂a i urwa艂a nagle. - Dobranoc, Mirando Tomasowa.
Kiedy dziewczyna zosta艂a sama, zjad艂a smakowit膮 pier艣 ba偶anta, kt贸r膮 przynios艂a jej Maria, zastanawiaj膮c si臋 jednocze艣nie, co mog艂o jeszcze zosta膰 w kuchni po posi艂ku. Mo偶e szynka? Potrzebowa艂a solonego mi臋sa, bo takie d艂u偶ej zachowuje 艣wie偶o艣膰. Przyda si臋 r贸wnie偶 chleb i ostry n贸偶. Tak, nie mog艂a wyruszy膰 bez no偶a. No i owoce. Zda艂a sobie spraw臋, 偶e je艣li nie b臋dzie nieprzewidzianych trudno艣ci, podr贸偶 potrwa CO najmniej miesi膮c. Musi poszuka膰 w臋dki.
Le偶a艂a przez chwil臋 bez ruchu na 艂贸偶ku. Ba艂a si臋 jeszcze wyj艣膰. By艂o za wcze艣nie. S艂ysza艂a, 偶e po domu kr臋ci si臋 s艂u偶ba, a z jadalni dobiega艂 ch艂opi臋cy 艣miech. Zdrzemn臋艂a si臋, a kiedy odzyska艂a 艣wiadomo艣膰, zegar na kominku wybija艂 jedenast膮. Teraz w domu by艂o cicho. S艂ycha膰 by艂o tylko deszcz uderzaj膮cy w dach domu.
Wsta艂a. Zawi膮za艂a kaftan i w艂o偶y艂a spodnie. Pasowa艂y doskonale. Na razie zrezygnowa艂a z but贸w, bo by艂y za du偶e i nie mog艂aby w nich szybko biec. Postanowi艂a nie 艣cina膰 w艂os贸w. Splot艂a je tylko w warkocz i upchn臋艂a pod ch艂opi臋c膮 czapk臋. By艂a gotowa.
Zdj臋艂a poszw臋 z poduszki i wysz艂a po cichu z pokoju. Po艣piesznie zesz艂a do kuchni. Wzi臋艂a buk艂aki z wod膮, a w poszw臋 zapakowa艂a jedzenie. N贸偶! Nie mog艂a zapomnie膰 o no偶u. Si臋gn臋艂a po jeden z kuchennych no偶y Marii. Potem w艂o偶y艂a na siebie ciemn膮 peleryn臋, kt贸ra wisia艂a na wieszaku przy drzwiach, i bezszelestnie wysz艂a.
Porusza艂a si臋 powoli, bo buk艂aki z wod膮 bardzo jej ci膮偶y艂y. Poza tym po ciemku trudno by艂o znale藕膰 drog臋. Sz艂a ca艂y czas przed siebie i po chwili us艂ysza艂a szum morza.
Deszcz pada艂 coraz intensywniej, a wiatr nie okaza艂 si臋 taki spokojny, jak przewidywa艂a rano. Dotar艂a do 艂贸dki i wrzuci艂a na ni膮 艂adunek.
- Mirando! Gdzie si臋 wybierasz? - zapyta艂 spokojnie Lucas.
O ma艂o nie zemdla艂a. Nie widzia艂a go w ciemno艣ciach, ale musia艂 by膰 w pobli偶u. Zacz臋艂a wypycha膰 艂贸dk臋 w morze, a potem szybko wskoczy艂a do 艣rodka.
- Mirando!
Rozpaczliwie szuka艂a 偶agla, ale go nie znalaz艂a. Chcia艂a chwyci膰 za wios艂a, ale one r贸wnie偶 znikn臋艂y. Gdzie偶 si臋 podzia艂y? Zacz臋艂a szlocha膰 i wios艂owa膰 d艂o艅mi, lecz wiatr popycha艂 艂贸d藕 w stron臋 brzegu. Lucas podszed艂 i z 艂atwo艣ci膮 wyci膮gn膮艂 艂贸dk臋 na l膮d.
- Nie - piszcza艂a histerycznie. - Nie! Nie! Nie! Przez chwil臋 nie wiedzia艂a, co zrobi膰, i rzuci艂a si臋 do wody. Chcia艂a umrze膰. Jaredzie! Jaredzie! - wo艂a艂a do m臋偶a w my艣lach. - Pom贸偶 mi, ukochany!
Lucas pu艣ci艂 艂贸d藕 i pop艂yn膮艂 za Mirand膮. Chwyci艂 j膮 za mokr膮, ci臋偶k膮 od wody peleryn臋 i wyni贸s艂 na brzeg. Kas艂a艂a i szlocha艂a. Krzycza艂a na niego w j臋zyku, kt贸rego nie rozumia艂. Zdj膮艂 jej czapk臋 i chcia艂 j膮 mocniej chwyci膰, ale zacz臋艂a si臋 broni膰. Bi艂a go, drapa艂a, gryz艂a. Walczy艂a tak przez kilka minut, a Lucas nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, sk膮d taka kruszyna bra艂a na to si艂臋. W ko艅cu os艂ab艂a, opad艂a na jego rami臋 i zacz臋艂a 偶a艂o艣nie p艂aka膰.
Zani贸s艂 j膮 do najbli偶szej chaty. Do ich chaty schadzek. Otworzy艂 nog膮 drzwi i po艂o偶y艂 dziewczyn臋 na 艂贸偶ku. Nie przestawa艂a szlocha膰. Zamkn膮艂 drzwi i rozpali艂 ogie艅 w kominku. Zdj膮艂 z siebie mokre ubranie. J膮 te偶 rozebra艂, a odzienie roz艂o偶y艂 na pod艂odze przed kominkiem. W艂osy mia艂a zupe艂nie mokre. Rozpl贸t艂 jej warkocz i rozczesa艂 palcami w艂osy, kt贸re oklei艂y nagie plecy dziewczyny.
Sta艂a, trz臋s膮c si臋 z zimna i nie mog艂a powstrzyma膰 p艂aczu. Obj膮艂 j膮 i przytuli艂. Kiedy szlochanie troch臋 usta艂o, Lucas zacz膮艂 m贸wi膰:
- Nigdy nie uda ci si臋 wr贸ci膰 do tego, co by艂o kiedy艣. Przed nami jest przysz艂o艣膰. Kocham ci臋. Pokocha艂em ci臋 ju偶 w pierwszej chwili, kiedy ci臋 zobaczy艂em. Nie pozwol臋, 偶eby艣 si臋 zabi艂a. Twoje 偶ycie ju偶 nie nale偶y do ciebie. Jeste艣 teraz moj膮 kobiet膮. Ksi膮偶臋 mi ciebie podarowa艂, a ja mam zamiar zatrzyma膰 ci臋 przy sobie!
Nie! - krzykn臋艂a ochryp艂ym g艂osem.
Tak - powiedzia艂 stanowczo i z艂o偶y艂 ciep艂y, delikatny poca艂unek na jej ustach. Ca艂owa艂 powoli, smakuj膮c s艂one od morskiej wody wargi, policzki, brod臋 i oczy. Delikatnie dotyka艂 jej j臋zyka.
Uwolni艂a g艂ow臋 i szlocha艂a dalej.
Obieca艂e艣, 偶e mnie nie skrzywdzisz!
Przecie偶 nie robi臋 ci krzywdy.
Wi臋c mnie pu艣膰!
Nie - odpar艂.
Sk膮d wiedzia艂e艣?
Przygl膮da艂em ci si臋 dzi艣, kiedy posz艂a艣 obejrze膰 艂贸dki. Potem przyszed艂em wieczorem. Jeste艣 bardzo odwa偶na, Mirando, bardzo inteligentna i pomys艂owa, ale jednocze艣nie lekkomy艣lna.
Dlaczego mnie powstrzyma艂e艣?
Zgin臋艂aby艣 na morzu. Nie mog艂em na to pozwoli膰.
Gdyby艣 mnie naprawd臋 kocha艂 - powiedzia艂a z wyrzutem w g艂osie - pu艣ci艂by艣 mnie wolno.
Nie - odpar艂. - Nie jestem taki szlachetny. Mo偶e d偶entelmen tak by si臋 zachowa艂, aleja nie. Jestem synem ch艂opa i tak te偶 post臋puj臋. Ten, kto pozwoli艂by ci odp艂yn膮膰, nie zas艂uguje na ciebie. Ja nie mog臋 si臋 na to zgodzi膰.
Powoli pog艂aska艂 jej nagie rami臋.
Nie - rzuci艂a ostro.
Dlaczego nie? - zapyta艂 i przylgn膮艂 do niej mocniej.
Powoli opu艣ci艂 d艂onie i obj膮艂 jej po艣ladki. Poczu艂, jak piersi kobiety nabrzmiewaj膮 i zaczyna oddycha膰 coraz szybciej. Pr贸bowa艂a to ukry膰, ale wiedzia艂, 偶e te偶 go pragnie. Ca艂owa艂 j膮 i pie艣ci艂, a ona poddawa艂a si臋 wszystkiemu, cho膰 czu艂a w g艂臋bi duszy, 偶e post臋puje 藕le. Pali艂 j膮 wstyd.
- Dam ci wiele rado艣ci, go艂膮beczko - m贸wi艂 i dotyka艂 policzkami jej piersi. - Dam ci rozkosz - doda艂 i wszed艂 w ni膮 delikatnie.
Kiedy obudzi艂a si臋 rano, by艂a ju偶 we w艂asnym pokoju. Lucas zani贸s艂 j膮 tam i odzia艂 w koszul臋 nocn膮. Le偶a艂a w 艂贸偶ku i obserwowa艂a wsch贸d s艂o艅ca. Nie mog艂a p艂aka膰. Nie mia艂a ju偶 艂ez. Nie wierzy艂a, 偶e to mo偶liwe, ale jej cia艂o zdradzi艂o j膮. Zrobi艂o co艣, czego nie chcia艂a. Odczu艂o rozkosz, chocia偶 rozum podpowiada艂, 偶e powinno czu膰 tylko odraz臋 i wstyd.
Kiedy艣 Jared obieca艂, 偶e nauczy j膮 wielu rzeczy, kt贸rych o mi艂o艣ci jeszcze nie wiedzia艂a. Nie zd膮偶y艂. Opu艣ci艂 j膮 dla swej misji, a teraz pewnie wierzy艂, 偶e jest martwa. Ale ona 偶y艂a i sta艂a si臋 w艂asno艣ci膮 innego cz艂owieka. Zesz艂ej nocy inny m臋偶czyzna uczy艂 j膮 mi艂o艣ci. To by艂a gorzka lekcja. Miranda dowiedzia艂a si臋, 偶e mi艂o艣膰 i nami臋tno艣膰 niekoniecznie id膮 w parze. Mo偶na by膰 z kim艣 i odczuwa膰 tylko po偶膮danie.
Postanowi艂a nie rezygnowa膰 z ucieczki. Jej 偶ycie jako 偶ony Jareda Dunhama chyba ju偶 si臋 sko艅czy艂o, bo teraz pewnie by jej nie chcia艂. Pewnie 偶aden szanuj膮cy si臋 m臋偶czyzna nie chcia艂by ju偶 mie膰 jej za 偶on臋. Pozosta艂 jej jednak syn Tom i Wyndsong. Najgorsze by艂o za ni膮. Nie czu艂a ju偶 rozpaczy ani strachu. By艂a dziwnie spokojna.
P贸藕niej w kuchni wypytywa艂a Mari臋 o Lucasa.
- Powiem ci, gdzie s膮 chaty m臋偶czyzn, moja droga. Nie dziwi臋 ci si臋, 偶e chcesz by膰 ze swoim ukochanym. To nie zbrodnia. Tu nawet do tego zach臋camy. Marfa mia艂a tam p贸j艣膰, 偶eby zanie艣膰 powid艂a 艣liwkowe, ale je艣li chcesz, mo偶esz j膮 zast膮pi膰.
Po kilku minutach spaceru dotar艂y do chat m臋偶czyzn. Teraz Miranda wiedzia艂a ju偶, jak Lucas m贸g艂 j膮 obserwowa膰 przy 艂odziach. Mieszka艂 na najwy偶szym wzg贸rzu. Ciekawa by艂a, czyjego twarz ma szlachetne rysy, czy raczej proste, jak u parobka. Nie mia艂a szansy przyjrze膰 mu si臋 w ciemno艣ci zesz艂ej nocy. Ciekawa by艂a, czy kiedy go zobaczy, jej uczucia do niego si臋 zmieni膮. A w艂a艣ciwie co do niego czu艂a? Jeszcze tego nie wiedzia艂a. Wierzy艂a, 偶e powinna co艣 czu膰 do cz艂owieka, z kt贸rym by艂a w 艂o偶u, ale nie mia艂a w tej kwestii jeszcze do艣wiadczenia.
Przed domem m臋偶czyzn siedzia艂o kilku m艂odych niewolnik贸w. Paru gra艂o w pi艂k臋. Zaczerwieni艂a si臋, zobaczywszy, 偶e byli tylko w p艂贸ciennych gatkach. Przypominali jej obrazy przedstawiaj膮ce greckich bog贸w, kt贸re wisia艂y w londy艅skim domu Amandy. Wszyscy byli niebieskookimi blondynami.
Kiedy j膮 zauwa偶yli, zacz臋li ta艅czy膰 wok贸艂 niej i czyni膰 nieprzyzwoite gesty. Jeden z nich poca艂owa艂 j膮 w policzek. Miranda odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie i ku uciesze pozosta艂ych uderzy艂a go mocno w twarz. Cieszy艂a si臋, 偶e nie rozumie, co m贸wi膮, bo na pewno by艂aby jeszcze bardziej zawstydzona.
Christos, popatrz, jaka 艣liczna! - krzykn膮艂 jeden.
Co to za jedna?
To musi by膰 nowa kobieta Lucasa. Popatrz na jej w艂osy.
To szcz臋艣ciarz. M贸g艂bym j膮 zje艣膰. Czemu to Lucas zawsze dostaje naj艂adniejsze kobiety?
Pewnie dlatego, 偶e lepiej si臋 spisuje od ciebie. Szcz臋艣ciarz z niego!
Mo偶e zechce si臋 ni膮 podzieli膰.
A ty by艣 si臋 podzieli艂?
Pewnie, 偶e nie!
Miranda wesz艂a do 艣rodka. Serce wali艂o jej jak m艂otem.
- Mirando! - us艂ysza艂a za sob膮 weso艂y g艂os Lucasa. - Je艣li chcesz mnie zobaczy膰, wystarczy si臋 odwr贸ci膰.
Odwr贸ci艂a si臋 i westchn臋艂a g艂o艣no. Przed ni膮 sta艂 niezwykle pi臋kny m臋偶czyzna. Mia艂 poci膮g艂膮 twarz o wyra藕nie zarysowanych ko艣ciach policzkowych, szerokie czo艂o, mocno zarysowan膮 szcz臋k臋, ciemne rz臋sy i zmys艂owe usta. Jasne w艂osy falowa艂y lekko, a turkusowoniebieskie oczy przypomina艂y morze w letni dzie艅. Miranda zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, jak wygl膮da艂by w stroju angielskiego d偶entelmena. Kobiety bi艂yby si臋 o niego.
Jeste艣 pi臋kny - powiedzia艂a w ko艅cu. Za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.
Wi臋c nie jeste艣 zawiedziona?
- Nie - rzek艂a cicho. - Ale musz臋 ci臋 rozczarowa膰, bo tak naprawd臋 nie ma znaczenia, czy jeste艣 pi臋kny, czy brzydki. W ciemnej chacie Uczy艂o si臋 dla mnie tylko to, 偶e jeste艣 taki dobry i cierpliwy. Nie wzi膮艂e艣 mnie si艂膮, cho膰 mog艂e艣 to zrobi膰. 呕aden inny na twoim miejscu nie by艂by taki szlachetny. Bardziej ci zale偶y na tym, co ja czuj臋, ni偶 na tym, czego sam chcesz.
Sta艂a chwil臋 w milczeniu, a potem pobieg艂a do willi. Nie ruszy艂 za ni膮. Sta艂 na wzg贸rzu i patrzy艂. Po raz pierwszy od lat zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, jakie to uczucie - by膰 wolnym cz艂owiekiem. Mie膰 w艂asny dom, a w nim ukochan膮 Mirand臋 i ich dzieci.
Zacz膮艂 艣mia膰 si臋 sam z siebie. Przypomnia艂y mu si臋 cudowne dni wolno艣ci, kiedy klepa艂 bied臋 i nie mia艂 co je艣膰, a zim膮 trz膮s艂 si臋 z zimna w n臋dznej chacie. Od kiedy zosta艂 niewolnikiem ksi臋cia Czekierskiego by艂o mu ciep艂o, by艂 syty, dbano o jego potrzeby. Za czym wi臋c m贸g艂by jeszcze t臋skni膰? Nie musia艂 dzieli膰 si臋 z nikim Mirand膮.
Czy m膮偶 Mirandy te偶 nie chcia艂 si臋 ni膮 dzieli膰 z nikim innym? I czyj膮 kocha艂?
Jared Dunham by艂 pijany i nieprzytomny. Wraca艂 do Swynford Hall w towarzystwie tr贸jki s艂u偶膮cych i kapitana Ephraima Snowa.
Amanda us艂ysza艂a nadje偶d偶aj膮cy pow贸z i wybieg艂a przed dom, aby powita膰 siostr臋 i szwagra. Zamiast tego zobaczy艂a, jak wynosz膮 z powozu kompletnie pijanego Jareda. Zmarszczy艂a nos z niesmakiem, bo jej szwagier cuchn膮艂 whisky.
Za nimi wysz艂a z powozu szlochaj膮ca Perky. Twarz mia艂a czerwon膮, a oczy spuchni臋te. Kiedy spojrza艂a na Amand臋, zacz臋艂a g艂o艣no p艂aka膰.
Och, milady! - wyj臋cza艂a.
Gdzie jest Miranda? - spyta艂a gospodyni, a serce zacz臋艂o wali膰 jej jak m艂otem. - Perkins, gdzie jest moja siostra?
- Odesz艂a od nas, milady! Nie 偶yje! Amanda zemdla艂a.
Przytomno艣膰 przywr贸cono jej dzi臋ki wonnym olejkom, kt贸rymi cucili j膮 Adrian i Jonathan. Opowiedzieli, czego dowiedzieli si臋 od kapitana Snowa. Amanda s艂ucha艂a w milczeniu, a po jej 艣licznej twarzy bez przerwy p艂yn臋艂y wielkie 艂zy. Kiedy sko艅czyli, w pokoju zawis艂a z艂owroga cisza. Przerwa艂a j膮 w ko艅cu Amanda:
- Ona nie umar艂a. Moja siostra nie umar艂a!
Kochanie - b艂aga艂 Adrian. - Wiem, 偶e to bolesne, ale nie mo偶na si臋 zwodzi膰 nadziej膮.
Och, Adrianie, niczego nie rozumiesz. Gdyby Miranda naprawd臋 nie 偶y艂a, czu艂abym to. Wiedzia艂abym! Bli藕niaczki nie s膮 takie same jak inne siostry, Adrianie. Ja po prostu wiem, 偶e ona 偶yje.
Jeste艣 bardzo zm臋czona - rzek艂 Jonathan.
- Nic podobnego!
W ko艅cu si臋 z tym pogodzisz.
Nic mi nie jest.
Dzie艅 p贸藕niej Amanda obudzi艂a si臋 z potwornym b贸lem g艂owy i jeszcze silniejszym przekonaniem, 偶e jej siostra 偶yje. Zn贸w pr贸bowa艂a wyja艣ni膰 wszystko Adrianowi, ale on tylko bardzo si臋 zmartwi艂 i wezwa艂 swoj膮 matk臋, by pomog艂a uspokoi膰 偶on臋, kt贸ra, jak mu si臋 zdawa艂o, przechodzi艂a za艂amanie nerwowe.
- Nie jestem szalona - przekonywa艂a Agat臋 Swynford Amanda.
Wiem, kochanie - rzek艂a kobieta.
Wi臋c dlaczego Adrian mnie nie s艂ucha?
Wiesz r贸wnie dobrze jak ja, 偶e cho膰 to dobry cz艂owiek, brak mu wyobra藕ni. Dla niego wszystko jest albo czarne, albo bia艂e. Wed艂ug niego dowody na to, 偶e Amanda zgin臋艂a tragicznie, s膮 niezbite, a to znaczy, 偶e on nie 偶yje i koniec. Nic go nie przekona.
To niemo偶liwe!
Sk膮d to silne prze艣wiadczenie, 偶e twoja siostra 偶yje?
M贸wi艂am ju偶 Adrianowi, 偶e w przypadku bli藕ni膮t tak ju偶 jest. Czujemy wi臋cej. Adrian nie chcia艂 mnie s艂ucha膰. Nie umiem tego nazwa膰, ale cho膰 zawsze si臋 tak od siebie r贸偶ni艂y艣my, by艂y艣my z Mirand膮 silnie zwi膮zane. Gdyby jej ju偶 nie by艂o w艣r贸d 偶ywych, czu艂abym to.
- Ca艂kiem mo偶liwe, z艂otko - uspokaja艂a j膮 starsza pani - 偶e nie odczuwasz tego, bo nie chcesz. 艢mier膰 to nieodwracalna rzecz. Wiem, 偶e by艂y艣cie sobie tak bliskie, ale czasem trzeba si臋 pogodzi膰 z faktami, cho膰by najbole艣niejszymi. Nie ma innego wyj艣cia.
Ona 偶yje! - powt贸rzy艂a stanowczo Amanda.
Wi臋c gdzie, do diab艂a, jest? - zapyta艂 ponuro Jonathan sze艣膰 tygodni p贸藕niej, kiedy Amanda dalej upiera艂a si臋 przy swoim. - M贸j brat bez przerwy le偶y pijany, a ty nie pomagasz mu si臋 pogodzi膰 z rzeczywisto艣ci膮. Miranda nie 偶yje. Nie wolno mu dawa膰 fa艂szywej nadziei!
Kapitan Snow nigdy nie widzia艂 jej cia艂a! - krzykn臋艂a cicha zwykle Amanda. - Urz臋dnik rosyjski powiedzia艂 tylko, 偶e znaleziono cia艂o blondynki.
A suknia i obr膮czka?
Kto艣 m贸g艂 je podrzuci膰. Nie mamy nawet pewno艣ci, 偶e w og贸le znaleziono jakie艣 cia艂o.
M贸j Bo偶e, Amando, oszala艂a艣! Dorobi艂a艣 do tego ca艂膮 niedorzeczn膮 histori臋. A to by艂 zwyk艂y bandycki napad.
Zwykli z艂odzieje przyjechali po ni膮 powozem z herbem ambasady angielskiej? Jon, czy tobie to si臋 nie wydaje dziwne? Nawet kapitan Snow ma w膮tpliwo艣ci.
No dobrze, nie mog臋 wyja艣ni膰 kwestii powozu, ale cokolwiek si臋 zdarzy艂o, jedno jest pewne, Miranda Dunham nie 偶yje! W przeciwnym razie dawno by si臋 do kogo艣 z nas odezwa艂a. A ju偶 na pewno do Jareda.
Jeszcze nigdy w 偶yciu Amanda nie czu艂a takiej frustracji i z艂o艣ci. Dlaczego nie chcieli zrozumie膰?
- Cokolwiek by艣 powiedzia艂, ja wiem, 偶e ona 偶yje! Odwr贸ci艂a si臋, 偶eby nie widzia艂 jej 艂ez.
Silne m臋skie d艂onie pochwyci艂y j膮 za ramiona.
- Miranda nie 偶yje, go艂膮beczko - rzek艂 Jared Dunham.
By艂 nieogolony, zm臋czony i niewyspany, z podkr膮偶onymi oczami, ale tym razem trze藕wy.
Od miesi膮ca pr贸buj臋 odsun膮膰 od siebie prawd臋, Amando. Opr贸偶ni艂em piwniczk臋 Adriana, ale w ko艅cu musz臋 si臋 z tym pogodzi膰. Moja 偶ona nie 偶yje. Moja dzika kotka. A ja jestem temu winien.
Jaredzie... - powiedzieli r贸wnocze艣nie Amanda i Adrian.
Nie - przerwa艂 im i u艣miechn膮艂 si臋 smutno. - Z t膮 prawd膮 r贸wnie偶 b臋d臋 musia艂 si臋 pogodzi膰. Nie do艣膰 j膮 ceni艂em. Gdyby by艂o inaczej, odm贸wi艂bym pro艣bie Adamsa i Palmerstona. Skorzysta艂em z okazji, by dosi膮艣膰 patriotycznego konika i wymachuj膮c szabelk膮 pogalopowa艂em naprawia膰 z艂o ca艂ego 艣wiata. A moim psim obowi膮zkiem by艂o dbanie o szcz臋艣cie i bezpiecze艅stwo 偶ony. I dziecka. Nie wywi膮za艂em si臋 z tego obowi膮zku, ale przynajmniej teraz jej nie zawiod臋 i zajm臋 si臋 naszym synem. Zabior臋 go do domu w Londynie. Tam spokojnie przeczekamy wojn臋. Nie m贸g艂bym na razie wr贸ci膰 do Wyndsong. Amand臋 zmartwi艂y jego s艂owa.
Prosz臋 - rzek艂a - prosz臋, zostaw z nami Toma. Przynajmniej na razie. W mie艣cie powietrze jest takie niezdrowe. Miranda na pewno by si臋 ze mn膮 zgodzi艂a. Jed藕 do Londynu, je艣li musisz. Op艂akuj moj膮 siostr臋 w samotno艣ci, ale Toma zostaw z nami.
B臋d臋 j膮 op艂akiwa艂 do ko艅ca 偶ycia - zadeklarowa艂 Jared ponuro, ale na temat swego dziedzica, Toma Dunhama nie doda艂 ju偶 ani s艂owa.
Jonathan Dunham i Anna Bowen oficjalnie znali si臋 od dw贸ch miesi臋cy. Teraz og艂oszono, 偶e wzi臋li cichy 艣lub. Amanda zastanawia艂a si臋, czy nie wyda膰 balu z okazji tej radosnej nowiny, ale Adrian nawet nie chcia艂 o tym s艂ysze膰. Byli przecie偶 w 偶a艂obie po Mirandzie. Obwie艣cili znajomym, 偶e wypad艂a za burt臋 podczas sztormu.
Powszechnie zazdroszczono pani Bowen, kt贸ra wysz艂a za Jankesa. By艂 przecie偶 przystojny i bogaty, wzi膮艂 j膮 z dw贸jk膮 dzieci, cho膰 mia艂 ju偶 troje w艂asnych. Plotkowano na temat 艣mierci obu pierwszych 偶on braci Dunham. Zgin臋艂y w tych samych okoliczno艣ciach. Najbardziej jednak cieszono si臋 z faktu, 偶e przystojny lord Dunham by艂 zn贸w do wzi臋cia. Podobno obwie艣ci艂, 偶e nie pozostanie w 偶a艂obie nawet przez rok. W ko艅cu po trzech miesi膮cach zacz膮艂 si臋 pokazywa膰 w Londynie.
Wyjecha艂 do stolicy ju偶 na pocz膮tku zimy. Nie chcia艂 by膰 w Swynford sz贸stego grudnia. To by艂a ich druga rocznica 艣lubu.
Tego dnia Jared siedzia艂 przez kominkiem i popija艂 szmuglowany francuski koniak. W r臋ku mia艂 niewielki portret Mirandy namalowany przez Thomasa Lawrence'a, najlepszego angielskiego portrecist臋. Ten s艂ynny artysta wykona艂 podobizny Amandy i Mirandy, kiedy przyjecha艂y na 艣lub tej pierwszej. Jared podarowa艂 go te艣ciowej, a ta zabra艂a go ze sob膮 do Ameryki. Miniatury, kt贸re dodatkowo wtedy zam贸wi艂, zosta艂y namalowane w jego londy艅skim domu. T臋 przedstawiaj膮c膮 Amand臋 Jared podarowa艂 Adrianowi. Drug膮, z twarz膮 Mirandy, zabra艂 ze sob膮 do St. Petersburga. Ile偶 to razy przytula艂 j膮 do serca tej zimy w Rosji? Jak cz臋sto przygl膮da艂 si臋 twarzy ukochanej 偶ony tak, jak czyni艂 to teraz?
Sp臋dzi艂 z ni膮 zaledwie siedem miesi臋cy. Z dwu lat - siedem kr贸tkich miesi臋cy.
Upijanie si臋 nie przynosi艂o ulgi.
Musia艂 znale藕膰 sobie jakie艣 inne zaj臋cie.
Zaj膮艂 si臋 ko艅mi. Je藕dzi艂 do Tattesall i kupowa艂 wszystko, co mu wpad艂o w oko. Usprawiedliwia艂 tak膮 rozrzutno艣膰 ch臋ci膮 przywiezienia zwierz膮t do Wyndsong i wprowadzenia 艣wie偶ej krwi do hodowli. Jego stajnie zaczyna艂y p臋ka膰 w szwach. Zakupi艂 nawet konie wy艣cigowe i zatrudni艂 dw贸ch d偶okej贸w. 艢ciga艂 si臋 na drogach do Brighton, ale zacz臋艂o go to nudzi膰, kiedy si臋 okaza艂o, 偶e nikt nie jest w stanie go pokona膰. Hazard r贸wnie偶 okaza艂 si臋 nudny. Rzadko przegrywa艂. Mia艂 szcz臋艣cie we wszystkim pr贸cz mi艂o艣ci.
Nie zapomnia艂 o kobietach. Przeciwnie. Jego apetyt r贸s艂. Jednak wkr贸tce wszystkie kochanki wiedzia艂y, 偶e Jareda Dunhama nie mo偶na przy sobie zatrzyma膰 na d艂u偶ej ni偶 kilka tygodni. A i to nale偶a艂o do rzadko艣ci.
M臋偶atki r贸wnie偶 偶ywo interesowa艂y si臋 Jaredem. Ambitne matki skwapliwie prezentowa艂y mu swoje c贸rki. Miranda Dunhamnie 偶y艂a, a lord Dunham potrzebowa艂 偶ony, by uporz膮dkowa膰 swoje 偶ycie. Mo偶e Charlotta? A mo偶e Emily albo Drusilla?
Wi臋kszo艣膰 popychanych w jego stron臋 panien ba艂a si臋 tego ciemnow艂osego, wysokiego lorda. By艂 bardzo nieprzyst臋pny i zdawa艂 si臋 pod艣miewa膰 z nich pod nosem, bo jego usta zawsze by艂y lekko wykrzywione. A mo偶e by艂 to wyraz niesmaku?
Lord Dunham nie zaleca艂 si臋 do 偶adnej z nich, zachowywa艂 si臋 oboj臋tnie i by艂 raczej ponury. Panny nie nawyk艂y do takiego traktowania.
Jedna z nich jednak nie unika艂a jego towarzystwa. Lady Belinda de Winter, chrze艣nica hrabiny Northampton by艂a niewielk膮 kobietk膮 o r贸偶owomlecznej cerze, ciemnych w艂osach i niebieskich oczach. Sprawia艂a wra偶enie osoby niewinnej i dobrej. By艂a c贸rk膮 zubo偶a艂ego baroneta. Rozpaczliwie pragn臋艂a odmiany losu. Teraz obra艂a sobie za cel Jareda Dunhama. I postanowi艂a go mie膰 za ka偶d膮 cen臋.
Przyjecha艂a do Londynu dzi臋ki uprzejmo艣ci swojej chrzestnej, kt贸ra by艂a najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮 jej zmar艂ej matki. Hrabia Northampton, m膮偶 ciotki Sophie, nie by艂 entuzjastycznie nastawiony do przyjazdu nowej protegowanej, bo sam mia艂 trzy c贸rki na wydaniu, a panny w tym wieku mia艂y wiele kosztownych potrzeb. By艂 co prawda jednym z najbogatszych ludzi w Anglii, lecz nie mia艂 zamiaru marnowa膰 pieni臋dzy na cudze c贸rki.
Belinda by艂a bardzo dojrza艂a jak na sw贸j wiek i wyczuwa艂a jego niech臋膰, ale musia艂a przebywa膰 w Londynie, je艣li mia艂a z艂apa膰 m臋偶a.
Hrabia mieszka艂 w Piory, niedaleko maj膮tku rodziny Northampton, Rose Hill Court, Belinda by艂a wi臋c tam cz臋stym go艣ciem. Kiedy艣 uda艂o jej si臋 zosta膰 w domu sam na sam z hrabi膮. Uwiod艂a go i znikn臋艂a, nim zorientowa艂 si臋, co si臋 sta艂o. Nie pozwoli艂a mu si臋 do siebie wi臋cej zbli偶y膰. Hrabia by艂 oburzony jej zachowaniem, ale jednocze艣nie zafascynowany urokiem dziewczyny. Nigdy nie spotka艂 tak stanowczej i bezwstydnej os贸bki z twarz膮 anio艂a. Chcia艂 j膮 posi膮艣膰 znowu. Ona za艣 udawa艂a, 偶e nie wie, o co mu chodzi. Pewnego dnia uda艂o mu si臋 usi膮艣膰 obok niej na koncercie.
Musz臋 si臋 z tob膮 zobaczy膰 - wyszepta艂.
Je艣li mnie zabierzesz do Londynu, b臋dziemy si臋 widywali codziennie - odpar艂a.
Wiesz, 偶e nie o to mi chodzi, Belindo!
Nie wiem, o co ci chodzi, drogi wuju.
A je艣li ci臋 zabior臋 do Londynu, b臋dziesz dla mnie mi艂a?
Hmm... Tak - odpar艂a i otar艂a si臋 o niego, wychodz膮c z lo偶y.
Tak wi臋c Belinda dotar艂a do Londynu w sam 艣rodek sezonu i dosta艂a od wuja pi臋kne stroje. Mimo to hrabia Northampton nie m贸g艂 znale藕膰 odpowiedniej chwili, by by膰 sam na sam z chrze艣nic膮. Postanowi艂 jednak wci膮偶 j膮 obserwowa膰 i wiedzia艂, 偶e jego czas w ko艅cu nadejdzie.
Jared Dunham, ameryka艅ski lord, kt贸rego 偶ona zmar艂a tragicznie, by艂 obiektem nieustannych plotek. Belinda obserwowa艂a inne kobiety, kt贸re pr贸bowa艂y zwr贸ci膰 na siebie jego uwag臋. Pods艂uchiwa艂a chciwie wszystkie opowie艣ci na jego temat i poprzysi臋g艂a sobie, 偶e zostanie jego 偶on膮. By艂 doskona艂ym kandydatem na m臋偶a - bogaty, przystojny i zabra艂by j膮 z Anglii.
Pojecha艂aby z nim wsz臋dzie, byle jak najdalej od jej przekl臋tego ojca i brata.
Ich reputacja by艂a dla Belindy kul膮 u nogi. Wielu m臋偶czyzn ju偶 mia艂o si臋 jej o艣wiadczy膰, ale kiedy u艣wiadamiali sobie, 偶e baron Chauncey i jego syn, Maurice, zostaliby ich powinowatymi, natychmiast tracili zainteresowanie, a Belinda nie mog艂a ich za to wini膰.
Pogoda by艂a tej zimy wyj膮tkowo surowa. Miranda musia艂a przez kilka dni pozosta膰 w domu z powodu silnego deszczu. Sasza szybko zm臋czy艂 si臋 wybuchami zazdro艣ci Wani i zbi艂 go na kwa艣ne jab艂ko. Od tej pory ch艂opiec nie narzeka艂, kiedy Sasza mia艂 ochot臋 zagra膰 w szachy z Mirand膮. Wsp贸艂czu艂a ch艂opcu, bo podejrzewa艂a, i偶 jest on jednym z wielu dzieci Lucasa. Nie pyta艂a oczywi艣cie o to, bo w takich wypadkach lepiej za wiele nie wiedzie膰.
Siedzia艂a nad szachownic膮, kiedy Sasza wszed艂 do pokoju z kieliszkiem wina.
- W艂a艣nie rozmawia艂em z Dymitrem Gregoriewiczem, Miruszka. Ju偶 nie b臋dziesz musia艂a chodzi膰 do chaty schadzek.
Miranda spojrza艂a zaskoczona.
A to dlaczego?
Dlaczego? Ale偶, Miruszko, nie udawaj. Wiesz przecie偶, 偶e jeste艣 przy nadziei.
Co? - Wygl膮da艂a na szczerze zaskoczon膮. - Nie! To niemo偶liwe.
Od naszego przyjazdu nie mia艂a艣 kobiecych dolegliwo艣ci. Tak przynajmniej m贸wi艂a Maria.
Poblad艂a. Ostatnia miesi膮czka, jak膮 pami臋ta艂a, pojawi艂a si臋 jeszcze w Anglii, tydzie艅 przed wyjazdem. Mia艂 racj臋. Do tej pory s膮dzi艂a, 偶e to z powodu zmiany klimatu. Nie mia艂a przecie偶 innych objaw贸w. Przynajmniej 偶adnych nie zauwa偶y艂a. O Bo偶e! Gdyby wr贸ci艂a do Jareda jako niewierna 偶ona, na pewno by艂by w艣ciek艂y, ale gdyby wr贸ci艂a z dzieckiem innego, nigdy by jej tego nie wybaczy艂.
Sasza uj膮艂 jej d艂onie.
Dobrze si臋 czujesz, Miruszka? - rzek艂 g艂osem pe艂nym prawdziwej troski.
Nic mi nie jest. No c贸偶, Sasza. To znaczy, 偶e nied艂ugo wr贸cisz do St. Petersburga. Pewnie si臋 cieszysz.
Oczywi艣cie - powiedzia艂 podekscytowany, ale kiedy zauwa偶y艂 jej smutek, doda艂: - To nie znaczy, 偶e nie mo偶esz ju偶 widywa膰 Lucasa. Nie mo偶ecie tylko si臋 kocha膰.
My si臋 nie kochamy! - odpar艂a ch艂odno.
Och, wiesz, o co mi chodzi!
Wiedzia艂a, ale Sasza nie mia艂 poj臋cia, 偶e Mirandzie wcale nie b臋dzie tego brakowa艂o. Nigdy potem nie zazna艂a ju偶 takiej rozkoszy, jak pierwszej nocy z Lucasem. Zapewne wstyd i t臋sknota za m臋偶em nie pozwala艂y jej w pe艂ni podda膰 si臋 pieszczotom kochanka.
Miranda przegra艂a z Sasz膮 parti臋 szach贸w i postanowi艂a p贸j艣膰 do Lucasa, 偶eby mu o wszystkim powiedzie膰. Uradowany Sasza poszed艂 do siebie, 偶eby napisa膰 list do swego ksi臋cia. Chcia艂 jak najszybciej przekaza膰 mu dobre wie艣ci.
Lucas powita艂 Mirand臋 w kuchni. Poprosi艂 kuchark臋 o herbat臋 i placek z jab艂kami.
- Jestem przy nadziei.
- To dobrze, kochana - odpar艂 spokojnie. Mia艂a ochot臋 rzuci膰 si臋 na niego z pazurami. Wsta艂a, 偶eby odej艣膰, ale z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i posadzi艂 na krze艣le.
Musz臋 wraca膰.
Zosta艅 ze mn膮 - poprosi艂. - Porozmawiajmy.
- Nie ma o czym. Jestem przy nadziei, tak jak wszyscy chcieli. W po艂owie czerwca urodz臋 pi臋kn膮 dziewczynk臋 o srebrnych w艂osach, kt贸ra za dziesi臋膰 lat zostanie sprzedana w Istambule za niez艂膮 cen臋. Mo偶e nawet zostanie ulubienic膮 su艂tana. Co za sukces! Tego w艂a艣nie zawsze chcia艂am dla swojej c贸rki!
- Go艂膮beczko, nie r贸b sobie tego! - rzek艂 i obj膮艂 j膮, Mimo stara艅 nie mog艂a powstrzyma膰 p艂aczu. Lucas pociesza艂 j膮, p贸ki si臋 nie uspokoi艂a.
A niech to - zakl臋艂a po angielsku, a m臋偶czyzna za艣mia艂 si臋, bo Miranda nauczy艂a go kilku zwrot贸w w swoim j臋zyku.
Jeste艣 cudowna. Kocham ci臋.
Westchn臋艂a z rezygnacj膮. On by i tak nie zrozumia艂.
Przez kilka kolejnych miesi臋cy Lucas by艂 kochaj膮cym i wyrozumia艂ym opiekunem. Nosz膮c pod sercem ma艂ego Toma, musia艂a sama o siebie zadba膰, ale nie przejmowa艂a si臋 tym, bo bardzo pragn臋艂a dziecka Jareda. Tym razem nie chcia艂a urodzi膰. Obecno艣膰 Lucasa czyni艂a t臋 sytuacj臋 troch臋 bardziej zno艣n膮. Bez jego dobroci i uprzejmo艣ci pewnie by oszala艂a z rozpaczy i wstydu. Mia艂a urodzi膰 dziecko innego m臋偶czyzny z daleka od domu, podczas gdy jej m膮偶 uwa偶a艂 si臋 za wdowca.
Wiosna nasta艂a pod koniec marca, a wraz z ni膮 dotar艂 na farm臋 list od ksi臋cia Czekierskiego. Miranda siedzia艂a w s艂onecznym salonie, kiedy us艂ysza艂a j臋k rozpaczy.
Sasza! Co si臋 sta艂o? - zawo艂a艂a zaniepokojona.
O Bo偶e! Co si臋 sta艂o? Zostawi艂 mnie, Miruszko! Jestem sam, zupe艂nie sam.
Sasza pad艂 na kolana i gorzko szlocha艂.
Miranda pochyli艂a si臋 niezgrabnie i podnios艂a z pod艂ogi list. By艂 napisany po francusku.
Aleksiej W艂adimirowicz oznajmia艂, 偶e podczas 艣wi膮t o偶eni艂 si臋 z ksi臋偶niczk膮 Romanowa, kt贸ra natychmiast zasz艂a w ci膮偶臋. Nowa ksi臋偶na Czekierska spodziewa艂a si臋 dziecka jesieni膮. Ksi膮偶臋 postanowi艂, 偶e Sasza powinien na razie pozosta膰 na farmie jako zarz膮dca. Jego obecno艣膰 w St. Petersburgu mog艂aby zdenerwowa膰 ksi臋偶n臋, a w jej delikatnym stanie to nie do pomy艣lenia. Ksi膮偶臋 pisa艂, 偶e Sasza b臋dzie m贸g艂 wr贸ci膰 dopiero, kiedy na 艣wiat przyjdzie kolejnych dw贸ch Czekierskich. To b臋dzie gwarancj膮, 偶e r贸d nie zaginie. Ch艂opak mia艂 wi臋c pozosta膰 na Krymie co najmniej przez pi臋膰 lat.
Ksi膮偶臋 wyrazi艂 zadowolenie z faktu, 偶e nied艂ugo ma przyj艣膰 na 艣wiat dziecko Mirandy Tomasowej i przypomnia艂 Saszy, 偶eby poinformowa艂 go natychmiast, kiedy jego pi臋kna niewolnica urodzi. Postanowi艂, 偶e kobieta ma zosta膰 zap艂odniona przez Lucasa w ci膮gu trzech miesi臋cy po porodzie, a nie - jak to zwykle czyniono - po sze艣ciu. Je艣li b臋d膮 mieli szcz臋艣cie, nast臋pne dziecko urodzi si臋 w tym samym czasie w przysz艂ym roku.
Miranda wzdrygn臋艂a si臋. Ksi膮偶臋 by艂 cyniczny i okrutny.
Na ko艅cu listu 偶yczy艂 Saszy wszystkiego dobrego i przypomina艂 mu, 偶e niezale偶nie od tego, co kiedy艣 mi臋dzy nimi zasz艂o, je艣li nie us艂ucha jego rozkazu, nie minie go surowa kara.
Miranda spojrza艂a na Sasz臋. Zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek na pod艂odze i p艂aka艂 偶a艂o艣nie. Patrzy艂a na to bez wsp贸艂czucia. Mo偶e teraz, kiedy straci艂 kogo艣 ukochanego, zrozumie, co ona czu艂a.
A gdyby tak zwr贸ci膰 Sasz臋 przeciwko ksi臋ciu - pomy艣la艂a pod wp艂ywem nag艂ego impulsu. - Mo偶e uda si臋 go przekona膰, 偶eby si臋 zbuntowa艂? Najlepsz膮 form膮 zemsty by艂oby wypuszczenie na wolno艣膰 jego cennej niewolnicy.
U艣miechn臋艂a si臋 do siebie. Powinien zabra膰 Wani臋 i j膮 i pop艂yn膮膰 do Istambu艂u. M贸g艂by wtedy zabra膰 sobie pieni膮dze, kt贸re farma pozyskiwa艂a zawsze w czerwcu, kiedy zjawiali si臋 na niej kupcy z ca艂ego 艣wiata na corocznej aukcji. Ale偶 s艂odka jest zemsta! Ksi膮偶臋 straci艂by w jednym dniu najwi臋ksz膮 cz臋艣膰 rocznych dochod贸w z farmy i swoj膮 najcenniejsz膮 niewolnic臋. Trzeba tylko przekona膰 do tego pomys艂u Sasz臋.
Pochyli艂a si臋 i obj臋艂a biedaka.
- Sasza, Sasza, nie rozpaczaj - pociesza艂a go. - Prosz臋, drogi przyjacielu. Usi膮d藕 obok mnie. Wsta艅. Sama ci臋 nie podnios臋.
艁agodny, wsp贸艂czuj膮cy g艂os Mirandy sprawi艂, 偶e Sasza pos艂usznie wsta艂 i podszed艂 do kanapy. Usiedli, a ch艂opak od razu zacz膮艂 si臋 u偶ala膰:
Och, Miruszka, jak on m贸g艂 mi to zrobi膰? Wiedzia艂em, 偶e kiedy艣 b臋dzie musia艂 si臋 o偶eni膰. Zachowywa艂bym si臋 przy niej nienagannie. Zawsze zachowywa艂em si臋 jak nale偶y. Nigdy nie przynios艂em mu wstydu. W ko艅cu we mnie te偶 p艂ynie krew Czekierskich.
M贸j drogi, tak ci wsp贸艂czuj臋 - szepn臋艂a dziewczyna. - Oderwano ci臋 od osoby, kt贸r膮 kochasz najbardziej na 艣wiecie. Ja to doskonale rozumiem, wierz mi!
Sasza spojrza艂 na ni膮 ze 艂zami w oczach i zrobi艂o mu si臋 jej 偶al.
- Teraz ci臋 rozumiem, Miruszka. B艂agam ci臋, wybacz mi!
Przytuli艂a go do siebie jak dziecko.
- Biedny Saszka. M贸j ma艂y Saszka - mrucza艂a, ale na jej twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech triumfu.
Przez miesi膮c stara艂a si臋 na niego delikatnie wp艂ywa膰. Gra艂a na nim jak na instrumencie. Cierpliwie znosi艂a wszelkie jego humory, pociesza艂a i wsp贸艂czu艂a. Zacz膮艂 jej ufa膰 i we wszystkim na niej polega膰. Po miesi膮cu poczu艂a si臋 na tyle pewnie, 偶eby zasugerowa膰 zemst臋. Postanowi艂a podsun膮膰 mu delikatnie ten pomys艂, aby s膮dzi艂, i偶 wpad艂 na niego sam.
Musia艂a zrobi膰 to ostro偶nie. Gdyby Lucas zorientowa艂 si臋, o co jej chodzi, na pewno by j膮 powstrzyma艂. Ostatnio by艂 bardzo zaborczy. Chodzi艂 z ni膮 na spacery, trzyma艂 za r臋k臋, jakby by艂 dumnym m臋偶em.
Musia艂a te偶 uwa偶a膰 na Wani臋. M艂odzieniec o okr膮g艂ej twarzy i ciemnoniebieskich oczach obserwowa艂 j膮 ostatnio bardzo uwa偶nie. Pewnego dnia podszed艂 i zapyta艂 wprost:
- Dlaczego jeste艣 taka mi艂a dla Saszy?
Cho膰 mia艂a prawo uderzy膰 go i odes艂a膰 do diab艂a, zapyta艂a 艂agodnie:
Kochasz Sasz臋?
Oczywi艣cie! On jedyny co艣 do mnie czuje. Dla niego nie jestem tylko jednym z niewolnik贸w. Traktuje mnie wyj膮tkowo.
Chcia艂by艣 pozosta膰 z Sasz膮 na zawsze?
Och, tak, Miruszko!
Wi臋c mi zaufaj, tak jak zaufa艂 mi Sasza. Nie zadawaj pyta艅 i nie 艂am sobie ma艂ej g艂贸wki sprawami, na kt贸rych si臋 nie znasz. Je艣li b臋dziesz pos艂uszny, mog臋 ci obieca膰, 偶e b臋dziesz 偶y艂 d艂ugo i szcz臋艣liwie u boku Saszy.
A je艣li porozmawiam o tym z Lucasem? - rzuci艂 drwi膮cym tonem ch艂opak.
Wtedy nasze marzenia si臋 nie spe艂ni膮, Wania. Chocia偶 na razie tego nie rozumiesz, powiniene艣 mi uwierzy膰, kiedy m贸wi臋, 偶e jestem kluczem do twego szcz臋艣cia. Je艣li mnie zdradzisz, sprawi臋, 偶e Sasza ci臋 sprzeda jeszcze w tym roku.
Naprawd臋 mo偶esz to uczyni膰, Miruszko? - zapyta艂 z przestrachem.
Tak, mog臋.
B臋d臋 ci pos艂uszny - obieca艂 po艣piesznie.
U艣miechn臋艂a si臋 do niego s艂odko.
- Wiem - odpar艂a i poklepa艂a go po policzku.
Z nadej艣ciem maja pastwiska i 艂膮ki wype艂ni艂y si臋 jagni臋tami, ciel臋tami i bawi膮cymi si臋 weso艂o dzie膰mi. Miranda mia艂a urodzi膰 ju偶 za sze艣膰 tygodni. O niechcianym male艅stwie, kt贸re w niej ros艂o, m贸wi艂a „to dziecko”. Nie mia艂a dla niego ciep艂ych uczu膰. Im szybciej urodz臋, my艣la艂a, tym szybciej si臋 st膮d wyrw臋.
Saszy da艂a na razie spok贸j. Nie chcia艂a mu zbyt szybko zdradza膰 planu ucieczki, 偶eby nie mia艂 czasu na przemy艣lenia. M贸g艂by wtedy zmieni膰 zdanie, bo na pewno w g艂臋bi serca kocha艂 jeszcze ksi臋cia, a silne uczucie mo偶e przezwyci臋偶y膰 ch臋膰 zemsty.
U艣miechn臋艂a si臋 do siebie i obserwowa艂a k膮pi膮ce si臋 w morzu dzieci.
- Wolno艣膰! - szepn臋艂a cichutko.
By艂a Mirand膮 Dunham z Wyndsong. Urodzi艂a si臋 jako wolny cz艂owiek i wiedzia艂a, 偶e nie spocznie, p贸ki zn贸w nie b臋dzie wolna.
ROZDZIA艁 13
Tatarzy zaatakowali o 艣wicie. Przeszli przez granic臋 na zach贸d i zupe艂nie zaskoczyli bezbronnych, niczego nie spodziewaj膮cych si臋 mieszka艅c贸w posiad艂o艣ci ksi臋cia Aleksieja Czekierskiego. Nie napotkali oporu, bo nikt spo艣r贸d niewolnik贸w nie by艂 na tyle g艂upi, 偶eby sprzeciwi膰 si臋 ,je藕d藕com z piekie艂”, jak nazywali Tatar贸w miejscowi.
Sasza wbieg艂 do pokoju.
- Tatarzy! - krzykn膮艂. - Nic z tego nie rozumiem! Przecie偶 w 偶y艂ach ksi臋cia p艂ynie tatarska krew. Nigdy dot膮d nas nie atakowali.
Miranda nawet nie pr贸bowa艂a mu t艂umaczy膰, 偶e ksi膮偶臋 jest w po艂owie Rosjaninem, a to w艂a艣nie jego krajanie wymordowali r贸d starego ksi臋cia Batu.
Co mog膮 nam zrobi膰? - zapyta艂a.
Sprzedadz膮 nas na rynku niewolnik贸w w Istambule.
Sasza, musisz mi pom贸c! - zawo艂a艂a.
Jak, Miruszka?
Nie mieszkam w chacie z innymi niewolnikami, wi臋c Tatarzy nie wiedz膮, kim jestem. Powiedz, 偶e jestem m臋偶atk膮 i siostr膮 angielskiego ambasadora w St. Petersburgu. Wyt艂umacz im, 偶e ksi膮偶臋 pozwoli艂 mi tu mieszka膰 ze wzgl臋du na m贸j stan. Powiedz, 偶e Anglicy zap艂ac膮 za mnie spory okup.
Kto im zap艂aci?
Angielski ambasador w Istambule. M贸wi艂am ju偶, 偶e m贸j ma偶 jest bogatym cz艂owiekiem. Zna ludzi takich jak lord Palmerston, minister wojny. Sasza, prosz臋! Twoja lojalno艣膰 wobec Aleksieja W艂adimirowicza jest teraz nie na miejscu! Przecie偶 on ci臋 zdradzi艂 i nie liczy si臋 z twoj膮 mi艂o艣ci膮!
W ciemnych oczach Saszy zago艣ci艂 b贸l.
- Prosz臋. Prosz臋!
S艂ysza艂a kroki Tatar贸w, podchodz膮cych pod dom. Wydawa艂o jej si臋, 偶e to najd艂u偶sza chwila w jej 偶yciu.
Dobrze, Miruszka, tak im powiem - odpar艂 Sasza. - Musz臋 da膰 ci szans臋, ale pami臋taj, 偶e to mo偶e nie przynie艣膰 rezultatu.
Rozumiem - odpar艂a. - Po艣piesz si臋, musimy powiedzie膰 o tym Marii!
Razem weszli do salonu. Maria sta艂a tam w towarzystwie Wani i s艂u偶膮cych. Sasza wyja艣ni艂 im po艣piesznie, co uradzili, by ratowa膰 Mirand臋.
- To prawdziwa dama. Ksi膮偶臋 nies艂usznie j膮 porwa艂, a tym samym pozbawi艂 domu i rodziny. Musimy teraz jej to wynagrodzi膰 - zako艅czy艂, a grupa przestraszonych s艂u偶膮cych potakiwa艂a w milczeniu. Cieszyli si臋, 偶e przynajmniej jedno z nich uniknie strasznego losu. Cieszyli si臋 r贸wnie偶, 偶e b臋dzie to Miranda, bo ona zawsze by艂a dla nich bardzo dobra.
Nagle us艂yszeli kopni臋cie w drzwi, kt贸re otworzy艂y si臋 na o艣cie偶. Pok贸j wype艂ni艂 si臋 m臋偶czyznami o orientalnych rysach twarzy. Przestraszone dziewczyny piszcza艂y rozpaczliwie. Tatarzy wydawali im si臋 okropni. 呕贸艂ta sk贸ra i ciemne oczy nie robi艂y na nich dobrego wra偶enia. Wszyscy 偶o艂nierze mieli kr贸tko ostrzy偶one w艂osy, szerokie spodnie wpuszczane w wysokie buty i kolorowe koszule zapinane na metalowe sprz膮czki.
Szybko oddzielili m艂ode s艂u偶膮ce i Wani臋. Kazali im zdj膮膰 ubrania i wygonili z pokoju. Maria nie odst膮pi艂a od Mirandy, co bardzo ich rozbawi艂o. Nakazali ci臋偶arnej kobiecie usi膮艣膰 i poklepywali j膮 po wielkim brzuchu bardzo z czego艣 zadowoleni.
Do pokoju wszed艂 szczup艂y m臋偶czyzna o gro藕nym wygl膮dzie i zwr贸ci艂 si臋 do Saszy po francusku:
- Jestem ksi膮偶臋 Arik, ostatni pozosta艂y przy 偶yciu potomek wielkiego ksi臋cia Batu. Kim jeste艣 i sk膮d si臋 tu wzi臋艂a ta kobieta?
Sasza wyprostowa艂 si臋 dumnie. Wiedzia艂, co z nim zrobi膮.
Jestem Piotr W艂adimirowicz Czekierski. M贸wi膮 na mnie Sasza. Jestem synem zmar艂ego ksi臋cia W艂adimira.
Jeste艣 ksi臋ciem?
Nie, moja matka by艂a tylko s艂u偶膮c膮. Wychowano mnie jednak wraz z ksi臋ciem Aleksiejem W艂adimirowiczem.
Czy ta kobieta to jego 偶ona, a mo偶e kochanka?
Nie, ksi膮偶臋. Ta m艂oda kobieta to lady Miranda Dunham, siostra ambasadora angielskiego w St. Petersburgu.
Co tutaj robi?
Jej m膮偶 jest zaj臋ty wojn膮 za oceanem, wi臋c lady Dunham zosta艂a pod opiek膮 brata. Lekarz zabroni艂 jej przebywa膰 zim膮 w St. Petersburgu, a m贸j pan zaproponowa艂 jej go艣cin臋 w swoim maj膮tku. To wielki przyjaciel ambasadora.
Ksi膮偶臋 Arik odwr贸ci艂 si臋 do kobiety.
Kiedy ma si臋 urodzi膰 pani dziecko?
Za tydzie艅 lub dwa - sk艂ama艂a Miranda.
Kiedy pani tu przyby艂a?
W listopadzie, w miesi膮c po wyje藕dzie m臋偶a do Ameryki. Na p贸艂nocy by艂o tyle 艣niegu!
Sk膮d si臋 pani wzi臋艂a w St. Petersburgu?
Chcieli艣my z m臋偶em odwiedzi膰 mego brata przed wyjazdem Jareda do Ameryki - rzek艂a i wyprostowa艂a si臋. - Jak 艣miesz mnie przepytywa膰, panie! Zdawa艂o mi si臋, 偶e Aleksiej W艂adimirowicz jest jedynym 偶yj膮cym potomkiem ksi臋cia Batu. Sasza, ten cz艂owiek to chyba oszust!
Ksi膮偶臋 Arik roze艣mia艂 si臋.
Tak, ta kobieta to Angielka. Wszystkie s膮 takie aroganckie. Odpowiem pani na t臋 ostatni膮 uwag臋. Ksi膮偶臋 Batu mia艂 pi臋ciu syn贸w, kt贸rzy mieszkali w tym maj膮tku. Jego jedyna c贸rka po艣lubi艂a Rosjanina. Ksi膮偶臋 Batu mia艂 trzydziestu wnuk贸w. Troje z nich by艂o dzie膰mi jego c贸rki, a reszta to Tatarzy czystej krwi. Kiedy ksi膮偶臋 umiera艂, Rosjanie wymordowali ca艂膮 jego rodzin臋. Nikogo nie oszcz臋dzono. Moj膮 matk臋 i ciotki gwa艂cili, p贸ki nie zmar艂y. Mia艂em wtedy dziesi臋膰 lat. Uderzono mnie w g艂ow臋, le偶a艂em przygnieciony cia艂ami moich zmar艂ych kuzyn贸w i braci. Rosjanie s膮dzili, 偶e nie 偶yj臋, ale ja bardzo chcia艂em ocale膰. Po wymordowaniu, jak im si臋 zdawa艂o, wszystkich potomk贸w Batu, upili si臋 winem mego dziadka, a ja uciek艂em do rodziny w Arabii. D艂ugo czeka艂em na swoj膮 szans臋, by si臋 zem艣ci膰 na Rosjanach. Ale nie wiem, co mam zrobi膰 z pani膮.
Pewnie pojedzie pan do Istambu艂u, 偶eby sprzeda膰 niewolnik贸w ksi臋cia Aleksieja - powiedzia艂a Miranda. - Prosz臋 mnie zabra膰 ze sob膮.
Po co?
Dostanie pan za mnie du偶y okup. Ambasador angielski zap艂aci za moje ocalenie.
W pani stanie nie mo偶e pani podr贸偶owa膰.
Oczywi艣cie, 偶e mog臋 - odpar艂a. - Przecie偶 ci臋偶arnych niewolnic nie zostawi pan tutaj, prawda?
Nie - odpar艂.
Nie jestem s艂absza od nich. Mog臋 jecha膰. Przez chwil臋 udawa艂, 偶e si臋 nad tym zastanawia, cho膰 i tak mia艂 zamiar j膮 ze sob膮 zabra膰.
- Dobrze wi臋c - zgodzi艂 si臋. - Zabior臋 pani膮 do Istambu艂u.
Podw艂adny ksi臋cia zapyta艂 go w ich j臋zyku:
We藕miesz za ni膮 okup, panie?
Oczywi艣cie, 偶e nie - za艣mia艂 si臋 ksi膮偶臋 - ale niech tak s膮dzi, to nie b臋dzie z ni膮 k艂opot贸w podczas podr贸偶y. Znacznie wi臋cej dostan臋 za ni膮 na targu niewolnik贸w. Jest pi臋kna, a po brzuchu wida膰, 偶e p艂odna. Anglicy tyle za ni膮 nie zap艂ac膮. Popatrz na ni膮, Buri, przyjacielu. Jakie ma w艂osy i oczy. Zabierz j膮, a ja rozprawi臋 si臋 z t膮 dw贸jk膮 - rzek艂 i zwr贸ci艂 si臋 do Mirandy. - Prosz臋 i艣膰 z Burim. On si臋 pani膮 zajmie.
Ksi膮偶臋! - zawo艂a艂 nagle Sasza. - Moim obowi膮zkiem by艂o opiekowa膰 si臋 t膮 dam膮, kiedy by艂a w maj膮tku ksi臋cia. Prosz臋 mi przynajmniej pozwoli膰 si臋 z ni膮 po偶egna膰!
Ksi膮偶臋 skin膮艂 przyzwalaj膮co, a Sasza podszed艂 do Mirandy, sk艂oni艂 si臋 i powiedzia艂 cicho:
Nie ufaj im! Chc膮 ci臋 sprzeda膰 w Istambule. Uciekaj, kiedy nadarzy si臋 okazja. Ambasada angielska jest na ko艅cu male艅kiej uliczki zwanej „Wiele Kwiat贸w”, tu偶 obok domu su艂tana Ahmeda Mosque. Jed藕 z Bogiem, Mirando Tomasowa. Wybacz mi, 偶e tyle si臋 przeze mnie wycierpia艂a艣. - Poda艂a mu d艂o艅, a on j膮 uca艂owa艂. - Nie okazuj mi wsp贸艂czucia dla w艂asnego bezpiecze艅stwa.
Wybaczam ci, Piotrze W艂adimirowiczu - odpar艂a. - Co teraz si臋 z tob膮 stanie?
Prosz臋 ju偶 i艣膰 - odpar艂 po francusku.
Co si臋 stanie z tob膮? - zapyta艂a, ale kiedy spojrza艂a mu w oczy, domy艣li艂a si臋 sama. - O, Bo偶e! - westchn臋艂a.
Miranda zabra艂a buty, kt贸re niedawno sprawi艂 jej Sasza, 偶eby mog艂a chodzi膰 na d艂ugie spacery, i kilka swoich rzeczy.
- Jestem gotowa - rzek艂a, a Buri po艣piesznie wyprowadzi艂 j膮 z domu.
Kiedy rozejrza艂a si臋 po okolicy, poczu艂a zimny dreszcz na plecach. Zbo偶e na polu by艂o doszcz臋tnie spalone, sady i winnice wyci臋te w pie艅.
Gdzie s膮 m臋偶czy藕ni? - zapyta艂a, a Buri spojrza艂 na ni膮 z zaciekawieniem. Powt贸rzy艂a wi臋c to samo po rosyjsku. Lucas nauczy艂 j膮 kilku zwrot贸w.
Nie 偶yj膮 - odpar艂 m臋偶czyzna.
Dlaczego ich zabili艣cie? Przecie偶 mogli艣cie ich sprzeda膰!
Byli zbyt znani. Kupcy domy艣liliby si臋, 偶e s膮 z hodowli ksi臋cia Czekierskiego. 呕al ci ich?
Tak. To marnotrawstwo dobrego materia艂u zarodowego - sk艂ama艂a i z trudem wstrzyma艂a 艂zy.
Kiedy 偶o艂nierze zacz臋li pop臋dza膰 pozosta艂ych przy 偶yciu niewolnik贸w, Miranda zobaczy艂a trupy s艂u偶膮cych ksi臋cia. Le偶a艂y z roz艂o偶onymi nogami, podci膮gni臋tymi do g贸ry sp贸dnicami i podci臋tymi gard艂ami. M臋偶czyzn i starsze kobiety zastrzelono. Wok贸艂 kwater wida膰 by艂o 艣lady walki. Lucas na pewno gdzie艣 tam le偶a艂 nie偶ywy. Zm贸wi艂a w my艣li modlitw臋 za spok贸j jego duszy.
Widok maltretowanych cia艂 wywo艂a艂 w niej md艂o艣ci. Zwymiotowa艂a, a potem stara艂a si臋 nie rozgl膮da膰 na boki, 偶eby nie poczu膰 si臋 jeszcze gorzej. Musia艂a by膰 silna.
W臋drowali kilka dni. Wi臋kszo艣膰 drogi Miranda przemierzy艂a pieszo w towarzystwie bystrej Migon, kt贸ra udawa艂a, 偶e jest jej s艂u偶膮c膮, i poprosi艂a, 偶eby pozwolono jej podr贸偶owa膰 ze swoj膮 pani膮.
Migon, c贸rka francuskiego hrabiego i wie艣niaczki, tak jak Miranda by艂a kiedy艣 wolna i nigdy nie zazna艂a biedy. Ojciec nie przyzna艂 si臋 do niej nigdy oficjalnie, ale 艂o偶y艂 na jej utrzymanie i edukacj臋. Uko艅czy艂a doskona艂膮 szko艂臋 dla panien w Pary偶u, a potem trafi艂a do Rosji na dw贸r ksi臋偶nej Tumanowej. Stamt膮d w艂a艣nie porwa艂 j膮 ksi膮偶臋.
Obiema kobietami opiekowa艂 si臋 Tatar o imieniu Alghu. Pewnej nocy upi艂 si臋 i zasn膮艂. Jego towarzysze zakradli si臋 do wozu, w kt贸rym spa艂y Miranda i Migon.
Ty we藕 t臋 chud膮, ja zajm臋 si臋 t膮 mniejsz膮 - komenderowa艂 jeden z nich.
Jak 艣miesz! To wbrew rozkazom ksi臋cia Arika! - krzycza艂a Miranda.
Migon uderzy艂a jednego z nich z ca艂ej si艂y i zacz臋艂a ucieka膰. M臋偶czyzna wybieg艂 za ni膮, a drugi pozosta艂 w wozie.
- Teraz ju偶 nic ci nie pomo偶e - powiedzia艂 i rzuci艂 Mirand臋 na pod艂og臋.
Pochyli艂 si臋 nad ni膮 i zacz膮艂 zdziera膰 z niej odzienie.
- Ratunku, ksi膮偶臋! Ratunku! - krzycza艂a Miranda. Zbiegli si臋 偶o艂nierze, ale Tatar nie odst膮pi艂 od niej.
Ze z艂o艣ci膮 uderzy艂 j膮 w brzuch. Nie mog艂a z艂apa膰 oddechu.
Po chwili do wozu wszed艂 ksi膮偶臋 i rzuci艂 ostrym tonem kilka s艂贸w w swoim j臋zyku. 呕o艂nierz tatarski odszed艂, a ksi膮偶臋 pom贸g艂 Mirandzie si臋 uspokoi膰.
- Ten drugi chyba zabi艂 moj膮 przyjaci贸艂k臋.
To prawda. Francuzka i jej dziecko nie 偶yj膮 - potwierdzi艂 jeden z 偶o艂nierzy.
To wielka strata. A gdzie Alghu?
- 艢pi. Jest kompletnie pijany. Mirand膮 zaj臋艂a si臋 Marfa.
Alghu odci臋to d艂o艅 i stracono dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy napadli na Mirand臋 i jej przyjaci贸艂k臋.
- Chyba rodz臋 - j臋kn臋艂a nagle Miranda. - Sprowad藕cie mi po艂o偶n膮. Na pewno jest w艣r贸d niewolnic cho膰 jedna.
Po pewnym czasie do wozu wbieg艂a Ta艅sza, silna kr臋pa kobieta, kt贸rej wygl膮d wzbudza艂 zaufanie. Zbada艂a pacjentk臋.
- Wody odesz艂y chyba jeszcze, kiedy spa艂a艣 - stwierdzi艂a. - G艂贸wka jest na dole. Trzeba tylko prze膰.
Temur, Tatar, kt贸ry przej膮艂 po Alghu opiek臋 nad Mirand膮, przyni贸s艂 jej male艅k膮 fili偶ank臋 z mocn膮 herbat膮. Pi艂a chciwie. Usta mia艂a spierzchni臋te. Podszed艂 do niej i ukl膮k艂. Posadzi艂 j膮 i podpar艂 swoim cia艂em. Tasza skin臋艂a g艂ow膮 z aprobat膮.
Kiedy zn贸w zacznie bole膰, musisz prze膰 - powiedzia艂a. - Miranda pami臋ta艂a poprzedni por贸d. Prawie nie czu艂a b贸lu. Robi艂a wszystko, co jej kaza艂a Tasza. Po chwili po艂o偶na krzykn臋艂a:
To dziewczynka!
Miranda us艂ysza艂a jedno ciche pi艣niecie dziecka, a potem zapad艂a w ciemno艣膰.
Kiedy si臋 ockn臋艂a, dozna艂a uczucia ulgi. Zn贸w by艂a wolna i musia艂a zebra膰 si艂y, bo nied艂ugo mieli dotrze膰 do Istambu艂u.
Odwr贸ci艂a g艂ow臋, bo us艂ysza艂a kwilenie. Zaskoczona, ujrza艂a obok siebie niewielkie zawini膮tko. To dziecko! Dlaczego go nie zabrali? Zacz臋艂a ja艣niej my艣le膰. Gdyby by艂a na farmie, zabrano by jej noworodka. Tutaj wierzono, 偶e to dziecko jest potomkiem jej m臋偶a i nie mog艂a go odrzuci膰. A niech to! Dzieciak b臋dzie op贸藕nia艂 jej ucieczk臋. C贸偶, kiedy znajd膮 si臋 w mie艣cie, zostawi go z Marf膮.
Male艅stwo zn贸w zacz臋艂o p艂aka膰. Odwr贸ci艂a si臋 na bok i rozsun臋艂a okrycie, w kt贸re by艂o zawini臋te. Tak samo po raz pierwszy ogl膮da艂a ma艂ego Toma. Dziecko by艂o male艅kie, bezbronne i prze艣liczne. W艂osy mia艂o srebrne, jak ona, a mo偶e jak Lucas, a oczy fio艂kowe. W oczach male艅kiej dziewczynki by艂o jednak co艣 dziwnego. Przesun臋艂a d艂oni膮 przed twarz膮 dziecka, a ono nie zareagowa艂o. Czy偶by dziewczynka by艂a niewidoma? Miranda dotkn臋艂a g艂owy male艅stwa, a wtedy odwr贸ci艂o si臋 w stron臋 matki. Oczom Mirandy ukaza艂 si臋 wielki, ciemny siniak.
Miranda ci臋偶ko westchn臋艂a. Zrozumia艂a, 偶e kiedy rozjuszony Tatar uderzy艂 j膮 w brzuch, uszkodzi艂 jej c贸reczk臋. Zacz臋艂a ogl膮da膰 uwa偶nie ca艂e cia艂ko male艅stwa i zrozumia艂a nagle, 偶e my艣li o niej „moja c贸reczka”. To by艂o jej dziecko, nie mog艂a zaprzeczy膰. W poni偶aj膮cy spos贸b zmuszono j膮 do sp艂odzenia i urodzenia jej, ale to male艅stwo by艂o tylko ofiar膮, tak jak ona.
Usiad艂a, rozpi臋艂a kaftan i przy艂o偶y艂a dziecko do piersi. Zacz臋艂o ssa膰.
- No, male艅stwo - szepn臋艂a Miranda.
Ksi膮偶臋 Arik wszed艂 do wozu i kucn膮艂 obok niej. Obejrza艂 j膮 uwa偶nie. Pomy艣la艂, 偶e to prawdziwa kobieta. Wygl膮da艂a na bardzo kruch膮 i s艂ab膮, ale by艂a twarda jak 偶elazo. Wskaza艂 palcem dziecko.
- Mog臋 zobaczy膰? - zapyta艂. Odwr贸ci艂a g艂贸wk臋 dziecka w jego stron臋.
- Jest 艣liczna, ale po艂o偶na powiedzia艂a, 偶e d艂ugo nie po偶yje. Nie powinna艣 marnowa膰 si艂 na karmienie. Zostawmy j膮 na wzg贸rzu. Tak b臋dzie lepiej.
Miranda spojrza艂a na niego z furi膮.
- Moja c贸rka jest prawdopodobnie niewidoma z powodu ciosu, jaki zada艂 mi ten niecny Tatar, ale b臋dzie 偶y艂a, ksi膮偶臋. Na pewno b臋dzie 偶y艂a!
Wsta艂 i wzruszy艂 ramionami.
- Wypogadza si臋 ju偶 - odpar艂. - Jutro ruszamy w dalsz膮 drog臋. Kaza艂em Temurowi dopilnowa膰, by艣 przez kilka dni jecha艂a w wozie, p贸ki nie wr贸c膮 ci si艂y - rzek艂 i odwr贸ci艂 si臋, po czym odszed艂.
- Dzi臋kuj臋 - zawo艂a艂a za nim.
Przez reszt臋 dnia na zmian臋 spa艂a i karmi艂a dziecko. Marfa przynios艂a jej ros贸艂.
Dziecko by艂o wci膮偶 bardzo blade, ale Miranda tuli艂a je w ramionach i powtarza艂a wci膮偶:
- Nie pozwol臋 ci umrze膰. Nie pozwol臋!
Temur wypakowa艂 z wozu cz臋艣膰 艂adunku i w艂o偶y艂 do innego wozu, by kobieta mia艂a wi臋cej miejsca dla siebie i dziecka podczas jazdy. Pos艂a艂 jej 艣wie偶ego siana na pod艂odze i po jakim艣 czasie ruszyli w drog臋.
Miranda pami臋ta艂a, 偶eby liczy膰 dni od przej臋cia ich przez Tatar贸w. Pi膮tego maja zb贸jcy napadli na farm臋, a dziecko urodzi艂o si臋 trzyna艣cie dni p贸藕niej, osiemnastego maja. Podejrzewa艂a, 偶e po dziesi臋ciu dniach od narodzin pozostanie im jeszcze oko艂o dw贸ch tygodni podr贸偶y do Istambu艂u. By艂a coraz silniejsza i mog艂a ju偶 i艣膰, a nawet nie艣膰 dziecko w ramionach. Bardzo si臋 ba艂a. Male艅stwo nie przybra艂o na wadze od porodu i by艂o niezwykle ciche.
Pomy艣la艂a o swoim synku. Ma艂y Tom mia艂 ju偶 trzyna艣cie miesi臋cy, a ona nie widzia艂a, jak dorasta. Jared straci艂 tylko pierwsze miesi膮ce jego 偶ycia. Mia艂a nadziej臋, 偶e teraz oboje dojrzeli na tyle, 偶eby rozpocz膮膰 wszystko od nowa i zachowywa膰 si臋 bardziej rozs膮dnie. Je艣li to w og贸le b臋dzie kiedykolwiek mo偶liwe...
Czu艂a rosn膮ce zdenerwowanie, kiedy zbli偶ali si臋 do stolicy Turcji. Nocowali pod murami miasta i dopiero rano mieli wej艣膰 przez bram臋.
Sko艅czy艂y si臋 dni tu艂aczki. Ludzie ksi臋cia potrzebowali pieni臋dzy. Cz臋艣膰 z nich chcia艂a si臋 gdzie艣 osiedli膰, kupi膰 troch臋 ziemi. Pozostali woleli wr贸ci膰 do Azji i do艂膮czy膰 do innych band w臋drownych Tatar贸w. Ksi膮偶臋 Arik zamierza艂 rozpu艣ci膰 swoich ludzi i pozwoli膰, by ka偶dy z nich poszed艂 w艂asn膮 drog膮.
- Panie.
Tak, Buri - powiedzia艂 ksi膮偶臋, spogl膮daj膮c na swego poddanego.
Mam kaza膰 komu艣 pilnowa膰 naszej damy?
Nie trzeba. To prawdziwa lady. Przyzwyczai艂a si臋, 偶e wszyscy spe艂niaj膮 jej rozkazy. Jest przekonana, 偶e zrobi臋 to, o co mnie poprosi艂a. Niech sobie wierzy. Najpierw zabierzemy do miasta pozosta艂ych niewolnik贸w i za艂atwimy z Mahamadem Zardi ich sprzeda偶. Opowiem mu te偶 o naszej damie, a on zorganizuje aukcj臋 dla specjalnych kupc贸w. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, zaprowadzimy j膮 do 艂a藕ni pod byle pretekstem, a potem damy jej opium. Kiedy b臋dzie spokojna, wszystko p贸jdzie szybko. Taka pi臋kna kobieta z dzieckiem przy piersi, co dowodzi jej p艂odno艣ci, p贸jdzie za doskona艂膮 cen臋.
Buri skin膮艂 g艂ow膮 z aprobat膮.
Dwaj m臋偶czy藕ni rozmawiali dalej, a tymczasem Miranda s艂ucha艂a, co mieli zamiar z ni膮 zrobi膰. Postanowi艂a ruszy膰 nast臋pnego dnia do miasta, p贸ki Tatarzy s膮 zaj臋ci innymi niewolnikami. To by艂a jej szansa na odzyskanie wolno艣ci.
Przy ognisku Marfa i Temur siedzieli obj臋ci w mi艂osnym u艣cisku. Ju偶 od kilku dni nie odrywali od siebie oczu. Miranda podejrzewa艂a, 偶e m艂ody Tatar kupi j膮 dla siebie na 偶on臋.
Siedzia艂a przy ognisku i zajmowa艂a si臋 dzieckiem. Na szcz臋艣cie male艅stwo niecz臋sto p艂aka艂o. Podejrzewa艂a nawet, 偶e by艂o r贸wnie偶 g艂uche.
Sko艅czy艂a je karmi膰, zmieni艂a pieluch臋, a potem zawi膮za艂a je sobie w chu艣cie na piersiach. Wsz臋dzie panowa艂a cisza. Jeszcze przez godzin臋 siedzia艂a w ukryciu, nim oddali艂a si臋 od obozu. Odnalaz艂a 艣cie偶k臋 i dotar艂a bezpiecznie do bramy. Tam usiad艂a plecami do 艣ciany i zaci膮gn臋艂a kaptur peleryny na g艂ow臋. Zasn臋艂a.
Obudzi艂y j膮 dopiero odg艂osy woz贸w wje偶d偶aj膮cych do miasta. By艂 ranek. Nakarmi艂a i przebra艂a dziecko. Potem wraz z t艂umem piechur贸w wchodz膮cych przez bramy pod膮偶y艂a ku wolno艣ci. Kaptur mia艂a mocno naci膮gni臋ty na twarz, tak 偶e nie by艂o wida膰 jej jasnych w艂os贸w i oczu. Z daleka nie r贸偶ni艂a si臋 niczym od innych kobiet. Nie wiedzia艂a, gdzie si臋 znajduje, ale zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e musi jak najszybciej dotrze膰 do ambasady. Kiedy ksi膮偶臋 zorientuje si臋, 偶e jej nie ma, zacznie jej szuka膰 i b臋dzie pr贸bowa艂 odci膮膰 jej drog臋.
Szuka艂a eleganckiego sklepu, w kt贸rym sprzedawca powinien m贸wi膰 po francusku. Zauwa偶y艂a zak艂ad jubilerski i wesz艂a do 艣rodka.
Ty, kobieto! Wyjd藕 st膮d! To nie miejsce dla 偶ebrak贸w! Bo zawo艂am policj臋!
Prosz臋, nie! Porz膮dna ze mnie kobieta - udawa艂a j臋k prostaczki, jaki czasem s艂ysza艂a na ulicy w Londynie. M贸wi艂a po francusku z kiepskim akcentem i kaleczy艂a s艂owa. - Szukam, co by mnie kto pokierowa艂, a tu taki pi臋kny sklep, 偶e na pewno mnie ludzie nie oszukaj膮!
Z艂otnik patrzy艂 zdziwiony z odrobin膮 niech臋ci.
Gdzie si臋 wybierasz, kobieto?
Musz臋 do ambasady. M贸j kuzyn Ali jest tam str贸偶em. Ma wraca膰 na wie艣, bo ojciec choruje. Nikt inny nie m贸g艂 po niego przyj艣膰.
By艂a pora 偶niw i z艂otnik wiedzia艂, 偶e m臋偶czy藕ni byli potrzebni w gospodarstwach.
Musisz i艣膰 t膮 ulic膮, kobieto. Tu s膮 same sklepy. Na ko艅cu zobaczysz ruiny hipodromu. Musisz skr臋ci膰 w prawo. Tam znajdziesz ambasad臋. Jest blisko pa艂acu su艂tana.
Dzi臋ki ci, panie.
Wysz艂a ze sklepu i po艣piesznie ruszy艂a we wskazanym kierunku.
Ogl膮da艂a si臋 za siebie, ale nie widzia艂a nic niezwyk艂ego. By艂a ubrana tak, jak inne kobiety na ulicy, wi臋c nawet gdyby Tatarzy ju偶 jej szukali, nie mogliby jej odr贸偶ni膰 od innych. Dziecko spa艂o pod jej peleryn膮 zupe艂nie niewidoczne, a oni na pewno szukali kobiety z male艅stwem na r臋ku.
Nagle us艂ysza艂a za sob膮 odg艂os rozp臋dzonych koni. Serce podesz艂o jej do gard艂a. Wszyscy piesi odsun臋li si臋 na boki, by przepu艣ci膰 je藕d藕c贸w.
- Przekl臋ci - mrukn膮艂 m臋偶czyzna stoj膮cy obok niej. Skr臋ci艂a w prawo i zacz臋艂a i艣膰 szybciej. Obawia艂a si臋, 偶e Tatarzy mog膮 by膰 ju偶 przed ni膮 i szykowa膰 zasadzk臋. Rozgl膮da艂a si臋 uwa偶nie, ale nie widzia艂a 偶adnego z nich. Na ko艅cu ulicy o nazwie „Wiele Kwiat贸w” zauwa偶y艂a 偶elazn膮 bram臋 - miejsce przeznaczenia. Kiedy si臋 do niej zbli偶y艂a, zauwa偶y艂a napis w trzech j臋zykach, obwieszczaj膮cy, i偶 jest to ambasada Jego Kr贸lewskiej Mo艣ci.
Przy bramie przywita艂 j膮 stra偶nik. Wystarczy艂o mu jedno spojrzenie, by stwierdzi膰, 偶e nie powinien jej wpuszcza膰.
- Id藕 sobie, pomiocie wielb艂膮da. To nie miejsce dla 偶ebrak贸w! Precz!
Nie m贸wi艂 po angielsku, wi臋c nie rozumia艂a jego s艂贸w, ale gesty zrozumia艂a doskonale. Zdj臋艂a z twarzy zas艂on臋, odrzuci艂a kaptur i krzykn臋艂a po angielsku:
- Jestem lady Miranda Dunham. Angielka! Wpu艣膰 mnie, cz艂owieku! Szybko! 艢cigaj膮 mnie Tatarzy.
Stra偶nik zaniem贸wi艂 zdziwiony.
Prosz臋! - b艂aga艂a. - 艢cigaj膮 mnie! Moja rodzina jest bogata. Wynagrodz膮 ci to!
Nie uciek艂a艣, pani, z haremu? - zapyta艂 ze strachem.
Sk膮d?
Z haremu su艂tana.
- Nie! Nie! M贸wi臋 prawd臋! Na lito艣膰 bosk膮, cz艂owieku, ile kobiet, kt贸re wygl膮daj膮 tak jak ja, przychodzi tu codziennie? Ile z nich m贸wi po angielsku? Wpu艣膰 mnie, zanim mnie zn贸w z艂api膮! Przysi臋gam, 偶e nie minie ci臋 nagroda!
Powoli stra偶nik zacz膮艂 otwiera膰 bram臋.
- Ahmet! Co robisz? - zawo艂a艂 angielski oficer marynarki przechadzaj膮cy si臋 po podje藕dzie.
- Ta dama twierdzi, 偶e jest Angielk膮, milordzie. Pod Mirand膮 za艂ama艂y si臋 nogi. Z艂apa艂a si臋 bramy i krzykn臋艂a:
- Kit! Kit! Edmund! To ja, Miranda Dunham! M臋偶czyzna spojrza艂 zimno na kobiet臋.
- Lady Miranda Dunham nie 偶yje - rzek艂 stanowczo. - Nie 偶yje.
- Jeste艣 Christopherem Edmundem, markizem Wye! - krzykn臋艂a rozpaczliwie. - Masz brata Dariusa, kt贸ry kocha艂 si臋 w mojej bli藕niaczej siostrze, Amandzie. Ja 偶yj臋! Cia艂o, kt贸re znaleziono w St. Petersburgu, nale偶a艂o do innej kobiety. Kit - b艂aga艂a - na lito艣膰 bosk膮, wpu艣膰 mnie! Goni膮 mnie Tatarzy. Pami臋tasz, jak przywioz艂e艣 mnie i Mandy do Anglii z Wyndsong, 偶eby zd膮偶y艂a na 艣lub z Adrianem?
Twarz poblad艂a mu nagle jak 艣nieg.
- Jezu - zawo艂a艂. - Mirza! Do mnie! Szybko! Miranda poczu艂a, jak kto艣 chwytaj膮 za rami臋.
A wi臋c, moja damo - sykn膮艂 ksi膮偶臋 Arik - jeste艣 tam, gdzie spodziewa艂em si臋 ciebie zasta膰. Zacz膮艂 odci膮ga膰 j膮 na ulic臋. Widzia艂a czekaj膮ce u wylotu drogi konie. - Jutro ci臋 sprzedam! Nie my艣l sobie, 偶e mi uciekniesz!
Kit! - krzykn臋艂a po angielsku. - Kit! Pomocy! - Odwr贸ci艂a si臋 i sykn臋艂a po francusku w stron臋 ksi臋cia. - Ten oficer to przyjaciel mego m臋偶a. On mnie zna! Zap艂aci okup.
Ksi膮偶臋 odwr贸ci艂 Mirand臋 w swoj膮 stron臋, uderzy艂 j膮 w twarz i krzykn膮艂:
- Suko! Zrozum wreszcie, je艣li ci臋 sprzedam jako niewolnic臋, zyskam znacznie wi臋cej. Nie dam si臋 oszuka膰! Buri, 艂ap j膮!
Miranda szarpa艂a si臋 z nim, a偶 w ko艅cu rozpi臋艂a peleryn臋, za kt贸r膮 ci膮gn膮艂 Buri, i uciek艂a za bram臋. Ahmet natychmiast j膮 za ni膮 zatrzasn膮艂.
Miranda bieg艂a, jakby j膮 goni艂 sam diabe艂. Tatarzy wyli ze z艂o艣ci i potrz膮sali broni膮.
- Ta kobieta jest nasz膮 brank膮 - krzycza艂 ksi膮偶臋 Arik. - P贸jd臋 z tym do su艂tana!
Wtedy pojawi艂 si臋 przed nim wysoki ciemnow艂osy m臋偶czyzna w jasnej pelerynie. Otworzy艂 bram臋 i wyszed艂 na ulic臋.
Otoczyli go Tatarzy.
Ta kobieta jest szlachciank膮. Pochodzi z Anglii - powiedzia艂 spokojnie. - Nie mogli艣cie jej zdoby膰 uczciw膮 drog膮.
Nie ma nic z艂ego w naje偶d偶aniu na Rosjan. Znale藕li艣my j膮 w Rosji.
Wysoki m臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋.
Nie ma w tym nic z艂ego. My艣l臋 nawet, 偶e Allan stworzy艂 Rosjan w艂a艣nie po to. Ale ta dama nie jest Rosjank膮. To Angielka.
M贸g艂bym za ni膮 dosta膰 mn贸stwo z艂ota. Nie, to niesprawiedliwe - j臋kn膮艂 ksi膮偶臋 Arik. - Je艣li j膮 zabierzecie, strac臋 wiele - rzuci艂, got贸w negocjowa膰 cen臋.
Wyci膮gnij przed siebie d艂onie, Tatarze. Zap艂ac臋, i to sowicie. Nie dosta艂by艣 za ni膮 tyle na targu, a i po艣rednik nie zabierze ci prowizji.
Ksi膮偶臋 Arik wyci膮gn膮艂 d艂onie, na kt贸re posypa艂y si臋 drogie kamienie. Jego towarzysze rzucili si臋 na ziemi臋, by zbiera膰 te, kt贸re wypad艂y z r膮k ksi臋cia.
- Masz, Tatarze - zawo艂a艂 wysoki m臋偶czyzna. - Jeste艣 zadowolony?
- Bardzo, panie. Kim jeste艣?
- Jestem ksi膮偶臋 Mirza, Eddin Khan - odpar艂 tamten.
- Kuzyn su艂tana?
- Tak. Id藕 ju偶, zanim innowiercy wypuszcz膮 na ciebie psy!
Tatarzy wsiedli na konie i odjechali. Wysoki m臋偶czyzna odwr贸ci艂 si臋 i zawo艂a艂:
- Kit, po艣lij po moj膮 lektyk臋. Zabior臋 lady Dunham do swego domu. Lepiej jej b臋dzie opowiada膰, co si臋 sta艂o, kiedy odpocznie i we藕mie k膮piel, a potem odpowiednio si臋 przystroi.
Kit zasalutowa艂 po艣piesznie i pobieg艂 w stron臋 domu. Za chwil臋 pojawi艂a si臋 na podje藕dzie wielka lektyka, niesiona przez dw贸ch niewolnik贸w. Mirza Khan pom贸g艂 Mirandzie wsi膮艣膰, sam wszed艂 do 艣rodka i skin膮艂 na niewolnik贸w, by szli do domu.
Miranda wyjrza艂a zza zas艂onki lektyki.
Nie s膮dzi pan, 偶e Tatarzy b臋d膮 czekali na drodze, by zn贸w mnie porwa膰? - zapyta艂a z przestrachem.
Nie - odpar艂 spokojnie. - S膮 zadowoleni. Jest ju偶 pani bezpieczna.
Po chwili odezwa艂a si臋 znowu:
Mo偶e to niegrzeczne z mojej strony, ale czy mog艂abym poprosi膰 o gor膮c膮 wod臋 i myd艂o?
O zapachu go藕dzika?
Co?
Lubi pani go藕dziki, prawda?
Tak - odpar艂a zdziwiona.
Zastanawia艂a si臋, jak to mo偶liwe, by pami臋ta艂 tak ma艂o wa偶ny szczeg贸艂, zw艂aszcza 偶e znali si臋 bardzo kr贸tko. Zamilk艂a zawstydzona.
- To dziecko jest pani?
Tak, to moja c贸rka.
Prosz臋 mi o tym opowiedzie膰, poczuje si臋 pani lepiej. Zg艂oszono pani 艣mier膰. Podobno napadli pani膮 bandyci, zamordowali, a cia艂o wrzucili do Newy. To by艂o rok temu. Prosz臋 mi zaufa膰, lady Dunham.
Spojrza艂a wprost w ciemnoniebieskie oczy m臋偶czyzny i ju偶 wiedzia艂a, 偶e na pewno mo偶e mu zaufa膰. Musia艂a komu艣 si臋 zwierzy膰.
Zna pan ksi臋cia Aleksieja Czekierskiego?
Nigdy go nie pozna艂em osobi艣cie, ale s艂ysza艂em o nim. Podobno 偶yje z hodowli niewolnik贸w na Krymie. W Istambule jego niewolnicy s膮 wysoko notowani. - Wytrzeszczy艂 nagle oczy. - Och! Nie chce pani chyba powiedzie膰... - przerwa艂, kiedy napotka艂 jej wzrok. - To 艣winia! - krzykn膮艂.
Miranda opowiedzia艂a mu, co jej si臋 przydarzy艂o.
- Dziecko urodzi艂o si臋 przed czasem, podczas podr贸偶y do Istambu艂u - ko艅czy艂a swoj膮 opowie艣膰. - Dziewczynka jest 艣liczna, ale wygl膮da na to, 偶e b臋dzie niewidoma i g艂ucha.
Zapad艂a niezr臋czna cisza.
Przesz艂a pani przez ca艂e miasto, 偶eby dosta膰 si臋 do ambasady? - rzek艂 z podziwem. - Jest pani niezwyk艂膮 kobiet膮!
Przej艣cie przez miasto to by艂 zwyk艂y spacerek. Powinien pan pami臋ta膰, 偶e przeby艂am wi臋kszo艣膰 drogi z Krymu do Istambu艂u pieszo.
Pieszo?
Oczywi艣cie. Wszyscy niewolnicy tak podr贸偶owali. Przez kilka dni po porodzie jecha艂am nawozie, ale wi臋kszo艣膰 drogi przesz艂am sama.
Jest pani niesamowita - rzek艂 cicho.
Nie - odpar艂a 艂agodnie. - Nie jestem lepsza ni偶 inni. Chcia艂am po prostu przetrwa膰. Przysi臋g艂am sobie, 偶e wr贸c臋 do m臋偶a i syna. Jared mo偶e zechce uniewa偶ni膰 艣lub. W ko艅cu urodzi艂am dziecko innego m臋偶czyzny, ma prawo si臋 mnie pozby膰.
Bardzo go pani kocha, prawda?
Tak - westchn臋艂a. - Kocham go. Umilk艂a i zamy艣li艂a si臋.
Przygl膮da艂 jej si臋 uwa偶nie. Rok temu zauroczy艂a go kobieta w z艂otej sukni o niezwyk艂ej urodzie i bystrym umy艣le. Kiedy dowiedzia艂 si臋, 偶e zosta艂a zamordowana, poczu艂 g艂臋boki smutek. 艢ni艂a mu si臋 nawet wiele razy. Zastanawia艂 si臋, czy w jej przypadku 艣mier膰 nie by艂aby lepszym rozwi膮zaniem, bo jej przysz艂o艣膰 nie rysowa艂a si臋 ciekawie. By艂a zbyt m艂oda, zbyt pi臋kna i wra偶liwa, by 偶y膰 samotnie w ha艅bie. Okropie艅stwa, kt贸re widzia艂a jako niewolnica, na pewno bardzo j膮 odmieni艂y. By艂a jaka艣 inna, cho膰 ani troch臋 mniej waleczna czy dumna. Teraz najwa偶niejsze, 偶eby odpocz臋艂a i najad艂a si臋 do syta.
- 呕yj臋 wed艂ug miejscowych zwyczaj贸w, wi臋c mam nadziej臋, 偶e nie oburzy pani fakt, i偶 posiadam harem.
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
Nie. Szanuj臋 wasze zwyczaje - odpar艂a. - Ma pan dzieci?
Nie - odpar艂 i odwr贸ci艂 wzrok.
Urazi艂am pana, Mirza Khan?
Nie. Nie mam powodu, by ukrywa膰 przed pani膮 to, o czym wszyscy inni wiedz膮. Kiedy by艂em ma艂ym ch艂opcem, mieszka艂em w pa艂acu su艂tana. W naszym zwyczaju jest, by tron su艂tana dziedziczy艂 najstarszy 偶yj膮cy m臋偶czyzna w rodzinie, a nie najstarszy syn. Ja na szcz臋艣cie nie jestem najstarszy. By艂 jeszcze Selin, m贸j przyjaciel, i inni kuzyni. Mustafa by艂 najm艂odszy. Jego ambitna matka postanowi艂a otru膰 Selina i mnie. Matka Selina uratowa艂a nas, ale ja z powodu komplikacji zdrowotnych po zatruciu nie mog臋 mie膰 dzieci. Nie dziedzicz臋 wi臋c po ojcu, ale r贸wnie偶 nie musz臋 偶y膰 w g贸rach, gdzie mieszka moja rodzina. Nie ma tego z艂ego, co by na dobre nie wysz艂o.
Mirza Khan, wola艂abym, gdyby m贸wi艂 pan mi po imieniu - powiedzia艂a Miranda i u艣miechn臋艂a si臋 po raz pierwszy od chwili, gdy j膮 uratowa艂.
Miranda - odpar艂, r贸wnie偶 obdarzaj膮c j膮 u艣miechem - znaczy godna podziwu. To imi臋 do ciebie pasuje, bo naprawd臋 jeste艣 niezwyk艂a.
CZ臉艢膯 IV
ISTAMBU艁 1814
ROZDZIA艁 14
Niewielki pa艂acyk Mirzy Khana znajdowa艂 si臋 tu偶 za miastem, nad samym brzegiem Bosforu. Roztacza艂 si臋 z niego wspania艂y widok na le偶膮c膮 tu偶 za wod膮 Azj臋, a po drugiej stronie na l艣ni膮ce w s艂o艅cu minarety Istambu艂u. Fundamenty budynku postawiono setki lat temu, kiedy jeszcze miastem rz膮dzili Grecy. Dom przebudowywano kilka razy, a ostatnie przer贸bki wprowadzono pi臋tna艣cie lat temu, kiedy pa艂ac kupi艂 Mirza Khan.
Trzy budynki, stanowi膮ce ca艂o艣膰 zabudowa艅 pa艂acu, ob艂o偶ono kremowym marmurem, a na dachu po艂o偶ono czerwone dach贸wki. Wzd艂u偶 fasady, kt贸ra wychodzi艂a na morze, ci膮gn膮艂 si臋 portyk wsparty jasnokremowymi kolumnami. Po prawej stronie znajdowa艂 si臋 harem, a po lewej budynek z pokojami przeznaczonymi dla go艣ci i do oficjalnych wizyt. W 艣rodkowej cz臋艣ci kompleksu Mirza mia艂 swoje prywatne apartamenty.
Budynki oddzielone by艂y rozleg艂ymi ogrodami, a g艂贸wne wej艣cie do posiad艂o艣ci stanowi艂a wielka brama umieszczona w wysokim murze, chroni膮cym mieszka艅c贸w przed w艣cibskimi spojrzeniami obcych.
Mirza Khan by艂 dobrym, ale surowym panem. Kobiety mog艂y porusza膰 si臋 swobodnie po ca艂ej posiad艂o艣ci, pod warunkiem 偶e zachowywa艂y si臋 przyzwoicie.
Kiedy przybyli na miejsce, Mirza zawi贸z艂 Mirand臋 od razu do kobiecej cz臋艣ci domu, gdzie powita艂 j膮 niski, t艂usty m臋偶czyzna o oczach jak dwie rodzynki.
- Mirando, to jest Alii - Ali, prze艂o偶ony eunuch贸w. On dopilnuje, 偶eby niczego ci nie brakowa艂o.
Eunuch sk艂oni艂 si臋, a Mirza opowiedzia艂 mu w skr贸cie histori臋 Mirandy.
Nikt nie mo偶e si臋 dowiedzie膰 o istnieniu dziecka, Alii - Ali, nawet kapitan Edmund. W kraju tej damy uwa偶a si臋 za niemoralne urodzenie dziecka innego m臋偶czyzny ni偶 m膮偶, nawet je艣li pocz臋cie odby艂o si臋 bez woli matki.
Ale偶 to nie wina kobiety, 偶e kto艣 j膮 zniewoli艂 - zaprotestowa艂 Alii - Ali w swoim j臋zyku.
To nie jest wa偶ne! I tak wszyscy b臋d膮 za to wini膰 j膮 - odpar艂 Mirza.
Co za ludzie - westchn膮艂 eunuch - dziwni i zagubieni. M臋偶czy藕ni mog膮 swobodnie zadawa膰 si臋 z 偶onami innych oraz z kobietami o w膮tpliwej moralno艣ci, a ich 偶ony, nawet kiedy je kto艣 we藕mie si艂膮, s膮 za to karane. Nic z tego nie rozumiem.
Ja te偶, przyjacielu.
Podoba ci si臋 ta kobieta, panie.
Tak. To prawda - odpar艂, a potem zwr贸ci艂 si臋 do Mirandy po angielsku. - Wyja艣ni艂em wszystko. Nawet kapitan Edmund nie dowie si臋 o istnieniu twojej c贸rki. W Londynie i tak do艣膰 si臋 b臋dzie plotkowa艂o na tw贸j temat, kiedy wr贸cisz do domu. Zastanowimy si臋 p贸藕niej, co z tym wszystkim pocz膮膰, a na razie tylko Alii - Ali i moje kobiety w haremie b臋d膮 zna艂y prawd臋. Kapitan na razie nie zauwa偶y艂 ma艂ej, a ty mu chyba o niej nie powiesz.
Wi臋c co mam mu powiedzie膰?
- Opowiedz tylko, jak zosta艂a艣 porwana przez Czekierskiego i wys艂ana do jego maj膮tku na Krymie, by tam czeka膰 na wizyt臋 ksi臋cia. Opowiedz, 偶e na szcz臋艣cie do tego nie dosz艂o, bo Tatarzy, kt贸rzy najechali maj膮tek twojego gospodarza, zabrali ci臋 ze sob膮, by sprzeda膰 w Istambule, ale tobie uda艂o si臋 od nich uciec. Wszystko b臋dzie si臋 mu wydawa艂o prawdopodobne i rozs膮dne. Teraz id藕 ju偶 i przygotuj si臋 do wizyty Kita.
Miranda posz艂a za eunuchem przez ogr贸d do budynku dla kobiet. Weszli do jasnego s艂onecznego salonu. 艢ciany mia艂 pokryte jedwabn膮 materi膮, pod艂ogi przykrywa艂y mi臋kkie, niebiesko - r贸偶owe dywany. Na 艣rodku pokoju znajdowa艂a si臋 wysoka fontanna, w kt贸rej weso艂o pluska艂a 艣wie偶a woda.
W pokoju siedzia艂o kilka kobiet. Wszystkie by艂y niezwykle pi臋kne. Wi臋kszo艣膰 haftowa艂a, jedna gra艂a na instrumencie, inna malowa艂a paznokcie u n贸g, jeszcze inna czyta艂a. Kiedy zauwa偶y艂y Mirand臋 stoj膮c膮 w progu, pos艂a艂y jej zaskoczone, ale przyjazne spojrzenia.
Kobieta, kt贸ra czyta艂a, od艂o偶y艂a ksi膮偶k臋 i podesz艂a do dziewczyny.
- Co my tu mamy, Alii - Ali? - zapyta艂a z u艣miechem.
Miranda by艂a wprost pora偶ona niezwyk艂膮 urod膮 kobiety. D艂ugie, kruczoczarne w艂osy oplata艂y j膮 jak zas艂ony. Kolor sk贸ry przypomina艂 dojrza艂膮 brzoskwini臋, a oczy - zielone szmaragdy. Musia艂a mie膰 oko艂o trzydziestki. Jej twarz i figura mog艂y tylko wzbudza膰 zazdro艣膰 du偶o m艂odszych kobiet.
Jestem Turkhan - powiedzia艂a pi臋kno艣膰.
To faworyta Mirzy Khana - wyja艣ni艂 Alii - Ali. - Jest tu ju偶 od wielu lat. Niekt贸re kobiety tu przychodz膮, potem odchodz膮, ale Turkhan pozosta艂a na zawsze.
- Dla mojego pana jestem jak stare kapcie - za艣mia艂a si臋 Turkhan - wygodna i zawsze taka sama.
Eunuch u艣miechn膮艂 si臋 do niej z sympati膮.
On ci臋 kocha i jest z tob膮 szcz臋艣liwy - rzek艂, a potem wskaza艂 Mirand臋. - Ta pani to go艣膰 Mirzy Khana. Wiele wycierpia艂a i prze偶y艂a sporo z艂ego. Ma z nami pozosta膰, p贸ki nie b臋dzie jej mo偶na bezpiecznie odstawi膰 do jej kraju.
Jak ci臋 zw膮? - zapyta艂a Turkhan.
Miranda. Je艣li to mo偶liwe, chcia艂abym prosi膰 o gor膮c膮 k膮piel. Nie k膮pa艂am si臋, od kiedy pojmali nas Tatarzy sze艣膰 tygodni temu.
Na niebiosa, moje biedne dziecko! - wykrzykn臋艂a Turkhan. - Safi, Guzel! Pom贸偶cie naszemu go艣ciowi. Zaprowad藕cie j膮 do 艂a藕ni.
Si臋gn臋艂a po peleryn臋, kt贸r膮 wcze艣niej Mirza Khan zarzuci艂 na ramiona Mirandy. Zdj臋艂a j膮 i spojrza艂a zaskoczona na male艅stwo, kt贸re spa艂o przytulone do piersi Mirandy.
- Niemowl臋! - szepn臋艂a z czu艂o艣ci膮 - Niemowl臋. Inne kobiety zebra艂y si臋 wok贸艂 niej. U艣miecha艂y si臋, co艣 m贸wi艂y i wyci膮ga艂y r臋ce, by dotkn膮膰 dziecka.
- Jakie偶 ono pi臋kne! Jak mu na imi臋?
- To dziewczynka. Nie ma jeszcze imienia - rzek艂a Miranda i o ma艂o si臋 nie rozp艂aka艂a, widz膮c pe艂ne wsp贸艂czucia i zrozumienia oczy Turkhan.
Miranda nie p艂aka艂a od tak dawna. Mimo tylu cierpie艅 nie uroni艂a ani jednej 艂zy. Turkhan wzi臋艂a od niej male艅stwo i przytuli艂a je.
Wyk膮p si臋, Mirando. Ja si臋 zajm臋 ma艂膮.
Musz臋 j膮 najpierw nakarmi膰. Nigdy nie p艂acze, ale nie jad艂a od rana.
Turkhan skin臋艂a g艂ow膮, a potem poczeka艂a, a偶 dziecko si臋 naje. Kiedy sko艅czy艂o, Turkhan wzi臋艂a je szybko na r臋ce i oddali艂a si臋, a Miranda posz艂a za Safi i Guzel.
- Spalcie te ubrania - powiedzia艂a Miranda, kiedy si臋 rozebra艂a. - Wol臋 chodzi膰 nago ni偶 kiedykolwiek zn贸w to w艂o偶y膰. But贸w te偶 si臋 pozb膮d藕cie. S膮 ju偶 bardzo znoszone.
Wyk膮pano j膮 i ubrano tak, jak pozosta艂e mieszkanki haremu, w szarawary, zdobiony z艂otem stanik, przezroczyst膮 sukni臋 z wielkim dekoltem i szerokimi r臋kawami oraz tunik臋. Dziewcz臋ta uczesa艂y jej w艂osy, a potem przewi膮za艂y je szafirow膮 wst膮偶k膮 ozdobion膮 per艂ami.
- Ale偶 jeste艣 pi臋kna! - wykrzykn臋艂a Turkhan, kiedy wesz艂a do pokoju. - Jest tu kapitan Edmund, wi臋c kazano mi ci臋 przyprowadzi膰.
M艂ody markiz Wye czeka艂 w salonie. Odziany bardzo elegancko, w zdobiony z艂otem granatowy mundur marynarki, wygl膮da艂 niezwykle przystojnie. Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 kobiety i poblad艂.
Mirando! O, Bo偶e, Mirando! To naprawd臋 ty! - wykrzykn膮艂.
Tak, Kit, to ja - powiedzia艂a i usiad艂a wygodnie na mi臋kkim dywanie obok m臋偶czyzn, kt贸rzy r贸wnie偶 to uczynili.
Rozmawiali d艂ugo, a Turkhan sta艂a z boku, nie chc膮c przeszkadza膰.
- Twoja siostra wci膮偶 powtarza艂a, 偶e 偶yjesz, ale rodzina uzna艂a, 偶e to tylko szok spowodowany wiadomo艣ci膮 o twojej 艣mierci. Twierdzili, 偶e Amanda nie potrafi艂a pogodzi膰 si臋 z twoim znikni臋ciem.
Miranda u艣miechn臋艂a si臋 smutno.
Zawsze z Mandy wiedzia艂y艣my, kiedy druga z nas ma k艂opoty. Trudno to wyja艣ni膰 innym. - Zrobi艂a kr贸tk膮 pauz臋 i zapyta艂a: - A Jared? I m贸j synek? Czy u nich wszystko w porz膮dku?
Nie wiem wiele o twoim synku, Mirando. Podobno jest z twoj膮 siostr膮 i szwagrem w Swynford. Lord Dunham... ma si臋 dobrze - doda艂 Kit, kontroluj膮c z ca艂ych si艂 brzmienie swego g艂osu. Jak m贸g艂by jej powiedzie膰, 偶e podczas 偶a艂oby Jared zyska艂 miano najwi臋kszego kobieciarza w Londynie? Jak mia艂by jej wyja艣ni膰 spraw臋 z lady Belinda de Winter? Jak oznajmi膰, 偶e Belinda de Winter ju偶 zazna艂a smaku ma艂偶e艅skich rozkoszy z Jaredem Dunhamem? G艂os Mirandy wyrwa艂 go z zamy艣lenia.
Zabierzesz mnie do Anglii na swoim statku?
Nie mog臋, Mirando. Zrozum, nie jestem ju偶 sam sobie kapitanem. P艂ywam teraz na statku marynarki wojennej „Notorius” i nie mog臋 zabiera膰 cywil贸w na pok艂ad bez specjalnego zezwolenia. Jutro ruszamy do Anglii, ale oczywi艣cie jak najszybciej przeka偶臋 wie艣膰 o twoim odnalezieniu lordowi Dunhamowi.
Wi臋c musz臋 tu pozosta膰?
S膮dz臋 - wtr膮ci艂 si臋 Mirza Khan - 偶e najlepiej b臋dzie, kiedy po tych wszystkich niedogodno艣ciach troch臋 odpoczniesz.
Mo偶e - przyzna艂a.
Co si臋 sta艂o, Mirando? - zapyta艂 Kit.
To do艣膰 proste, Kit - odrzek艂a, postanawiaj膮c po raz pierwszy opowiedzie膰 histori臋 podsuni臋t膮 jej przez Mirz臋 Khana. - Pojecha艂am do St. Petersburga, by odnale藕膰 Jareda. Planowali艣my wsp贸lnie pop艂yn膮膰 do domu. To mia艂 by膰 nasz drugi miesi膮c miodowy. Kiedy znalaz艂am si臋 na miejscu, zauwa偶y艂 mnie ksi膮偶臋 Czekierski. To szalony cz艂owiek. Porwa艂 mnie i zawi贸z艂 do swojej posiad艂o艣ci na Krymie. Napojono mnie narkotykami. Pozostawa艂am pod opiek膮 osobistego s艂u偶膮cego ksi臋cia, niejakiego Saszy. To on powiedzia艂 mi, 偶e mam czeka膰 na Krymie, a偶 ksi膮偶臋 przyjedzie, 偶eby mnie posi膮艣膰. Nie by艂am tam 藕le traktowana. W艂a艣ciwie obs艂ugiwano mnie jak ksi臋偶niczk臋. Nigdy potem nie widzia艂am ksi臋cia, bo nim przyjecha艂 na Krym, Tatarzy najechali na jego posiad艂o艣膰 i zabrali wszystkie kobiety i dzieci do Istambu艂u, 偶eby sprzeda膰 jako niewolnik贸w. Teraz jedyne, czego pragn臋, to dosta膰 si臋 z powrotem do m臋偶a i syna. Och, Kit, jeste艣 pewien, 偶e nie mo偶esz mnie ze sob膮 zabra膰? Nie mo偶esz za艂atwi膰 tego pozwolenia?
呕a艂uj臋, ale nie mog臋.
Wi臋c nie mam innego wyj艣cia. Oczywi艣cie z rado艣ci膮 przyjm臋 pa艅skie 艂askawe zaproszenie, Mirzo Khanie.
- Mam co艣 przekaza膰 twemu m臋偶owi, Mirando? Zastanawia艂a si臋 przez chwil臋. Co mog艂a do niego napisa膰? Jak mia艂a wyja艣nia膰, co si臋 sta艂o? Kiedy Kit przyb臋dzie do Anglii, od jej wyjazdu minie rok. Nim uda jej si臋 wr贸ci膰 do Anglii min膮 dwa lata od czasu ich rozstania.
Powiedz mu tylko, 偶e go kocham - rzek艂a cicho i wsta艂a.
Jestem taka zm臋czona. Mirza Khan nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, 偶e pieszo przesz艂am ca艂膮 drog臋 z Krymu.
Pieszo!? - zakrzykn膮艂 Kit.
Stopy mam przynajmniej o rozmiar wi臋ksze - 偶artowa艂a, a m臋偶czyzna pochyli艂 si臋, by uca艂owa膰 j膮 jak siostr臋. - Po艣piesz si臋 Kit, po艣piesz si臋. Chcia艂abym jak najszybciej wraca膰 do Jareda i mego synka. Chcia艂abym ju偶 by膰 w Wyndsong.
W drodze do Anglii Kit zastanawia艂 si臋, jak ma przekaza膰 wie艣ci lordowi Dunhamowi. Obawia艂 si臋 jego reakcji, kiedy ten dowie si臋, 偶e jego pi臋kna, s艂odka 偶ona wci膮偶 偶yje. Mo偶e powinien raczej i艣膰 z tym do lorda Swynforda? A mo偶e lepiej do lady Swynford. W ko艅cu to ona nie chcia艂a do ko艅ca uwierzy膰, 偶e jej siostra nie 偶yje. Nie zgodzi艂a si臋 nosi膰 偶a艂oby.
Adrian Swynford by艂 w艣ciek艂y na swoj膮 偶on臋 za to, 偶e ci膮gle dawa艂a do zrozumienia lady Belindzie de Winter, i偶 nie powinna si臋 zadawa膰 z 偶onatym m臋偶czyzn膮. Matrony z towarzystwa bawi艂y si臋 przy tym 艣wietnie, bo najwyra藕niej nie przepada艂y za pann膮 de Winter.
Belinda za艣 by艂a tak pewna rych艂ych o艣wiadczyn Jareda, i偶 postanowi艂a go podst臋pnie uwie艣膰, pozostawiaj膮c jednak w przekonaniu, 偶e to on uwi贸d艂 j膮.
Do tego potrzebna by艂a odpowiednia chwila i dlatego Belinda przyj臋艂a od swoich m艂odych przyjaci贸艂 zaproszenie na piknik. D膮sa艂a si臋 bardzo, kiedy Jared obwie艣ci艂, 偶e jest ju偶 za stary na takie g艂upstwa.
- Daj spok贸j, Belindo. Naprawd臋 ci tak na tym zale偶y? Naprawd臋 koniecznie chcesz pojecha膰 na wie艣 i siedzie膰 na mokrej trawie?
Westchn臋艂a.
Pewnie pomy艣li pan, 偶e to bardzo dziecinne, ale ja nie jestem przyzwyczajona do miejskiego 偶ycia. Nie wychowa艂am si臋 w Londynie, wi臋c czasem t臋skni臋 do wsi. W tym roku nie zbiera艂am jeszcze pierwszych wiosennych kwiat贸w, a tak kocham wiosn臋 na wsi!
Tym bardziej wi臋c mi przykro, 偶e nie b臋d臋 m贸g艂 ci towarzyszy膰.
Mo偶emy sami wybra膰 si臋 na taki piknik - zaproponowa艂a.
Ale偶 dziewczyno, to niemo偶liwe! - zaprotestowa艂.
Och, Jaredzie, prosz臋, nikt si臋 nie dowie - m贸wi艂a, trzymaj膮c go za r臋k臋 i patrz膮c mu w oczy. - Prosz臋! Mo偶esz mnie przecie偶 zabiera膰 na przeja偶d偶ki. Twoja kucharka przygotuje co艣 smacznego, a mojej ciotce powiemy, 偶e jedziesz ze mn膮 na zakupy. Kiedy ju偶 b臋dziemy w powozie, nikt si臋 nie dowie, gdzie pojechali艣my.
Rozs膮dek podpowiada艂 mu, 偶e nie powinien zgadza膰 si臋 na co艣 r贸wnie szalonego, ale dziewczyna tak uroczo prosi艂a... Poza tym Jared nudzi艂 si臋 piekielnie w mie艣cie. Nigdy wcze艣niej jej nie ca艂owa艂, ale teraz dotkn膮艂 ustami jej ust i powiedzia艂:
- Potrafisz by膰 bardzo przekonuj膮ca, moja droga. Dobrze wi臋c, pojedziemy na ten piknik.
Tak wi臋c pewnego pi臋knego majowego poranka wyjechali do uroczego miejsca na wsi, oddalonego od miasta zaledwie kilka kilometr贸w. Kosz z wiktua艂ami upchni臋to z ty艂u w powozie zaprz臋偶onym w dorodne kar臋 konie, kt贸re Jared kupi艂 niedawno na aukcji, przelicytowawszy samego ksi臋cia regenta.
Belinda szczebiota艂a weso艂o o rzeczach ma艂o wa偶nych, by sprawia膰 wra偶enie niewinnej dziewczyny. Kt贸偶 m贸g艂by w膮tpi膰, 偶e jest jeszcze dziewic膮.
Zacz臋艂a interesowa膰 si臋 m臋偶czyznami, kiedy mia艂a jedena艣cie lat, a w wieku lat dwunastu straci艂a cnot臋. Jednak wszystkiej jej ekscesy by艂y chowane w 艣cis艂ej tajemnicy, bo Belinda zadawa艂a si臋 z ch艂opcami spoza swojej sfery. Gdyby kt贸ry艣 z nich pochwali艂 si臋, 偶e by艂 z ni膮 w 艂o偶u, oskar偶ono by go o zbrodni臋. Jedynym m臋偶czyzn膮 z arystokratycznym pochodzeniem, kt贸ry z ni膮 przestawa艂, by艂 hrabia Northampton, ale on milcza艂 dla w艂asnego dobra.
Belinda u艣miecha艂a si臋 pod nosem, my艣l膮c o tym wszystkim. Tak, jej oficjalna reputacja by艂a nienaganna.
Jared wybra艂 na piknik przepi臋kne, oddalone od ludzkich oczu miejsce. Usiedli na 艂膮ce przy wzg贸rzu opadaj膮cym w stron臋 brzegu strumienia, wzd艂u偶 kt贸rego ros艂y wierzby. Jared przywi膮za艂 konie do drzew, wyj膮艂 kosz z jedzeniem i pom贸g艂 Belindzie wysi膮艣膰 z powozu. Roz艂o偶yli na trawie koc.
- Och, Jaredzie, tu jest tak pi臋knie - westchn臋艂a. Ale偶 to ujmuj膮ce dziewcz臋, pomy艣la艂 Jared. By艂a taka 艣liczna i niewielka, jeszcze ni偶sza od Mirandy. Kiedy przy niej sta艂, czu艂 si臋 jak wielkolud.
Ciesz臋 si臋, 偶e sprawi艂em ci przyjemno艣膰, Belindo - odpar艂.
Wszystko, co robisz, sprawia mi wielk膮 rado艣膰 - powiedzia艂a cicho, spuszczaj膮c skromnie wzrok.
Dzi臋kuj臋, moja droga - rzek艂 wzruszony jej dziecinn膮 naiwno艣ci膮.
Belinda zaczerwieni艂a si臋, a potem, jakby pr贸buj膮c zmieni膰 temat, powiedzia艂a:
- Chyba pora ju偶 co艣 zje艣膰, milordzie.
Siedz膮c na kocu rozpakowywa艂a produkty. By艂y tam male艅kie kanapki, pieczone w臋dliny i kawa艂ki kurczaka, 艣wie偶e warzywa i owoce.
To wszystko jest doskona艂e, ale brakuje mi jednej rzeczy - powiedzia艂a.
Czego?
Deser musimy trzyma膰 w ch艂odzie. Nad strumieniem s膮 ga艂臋zie, mo偶esz zamoczy膰 kilka i przynie艣膰?
- Oczywi艣cie.
Kiedy poszed艂, Belinda otworzy艂a butelk臋 z lemoniad膮 i nala艂a do srebrnych kubeczk贸w. Do jednego dosypa艂a bia艂ego proszku, kt贸ry trzyma艂a w papierku ukrytym za staniczkiem. Proszek natychmiast si臋 rozpu艣ci艂 w napoju. Belinda rozejrza艂a si臋, sprawdzaj膮c, czy nikt jej nie obserwuje, a potem u艣miechn臋艂a si臋 do siebie. Teraz w kieliszku Jareda znajdowa艂 si臋 silny afrodyzjak, kt贸ry mia艂 spowodowa膰, 偶e jego zmys艂y b臋d膮 wrza艂y. Tylko 艣wi臋ty by艂by w stanie oprze膰 si臋 jej po za偶yciu tego specyfiku. Jared j膮 uwiedzie, a ona na to pozwoli. W kieszeni halki mia艂a pojemniczek z krwi膮 kurczaka, kt贸r膮 b臋dzie musia艂a w odpowiedniej chwili rozsmarowa膰 na udach, aby wygl膮da艂o na to, 偶e Jared pozbawi艂 j膮 dziewictwa.
Nie spodziewa艂a si臋, 偶e o艣wiadczy jej si臋 zaraz po uwiedzeniu. Nie by艂 naiwnym ch艂opakiem. Wiedzia艂a, 偶e b臋dzie chcia艂 gruntownie przemy艣le膰 to, co si臋 wydarzy艂o. Postanowi艂a nie wini膰 go za nic, ale i nie pozwoli膰 mu si臋 dotkn膮膰, p贸ki si臋 nie o艣wiadczy. To, co si臋 mia艂o za chwil臋 wydarzy膰, b臋dzie tylko male艅k膮 przek膮sk膮 przed uczt膮, kt贸ra czeka go po 艣lubie.
Z czego si臋 艣miejesz? - zapyta艂, siadaj膮c obok niej i podaj膮c kilka mokrych, roz艂o偶ystych li艣ci paproci.
U艣miecham si臋, bo teraz jestem naprawd臋 szcz臋艣liwa - odpar艂a.
Jared poczu艂 si臋 wzruszony. Belinda by艂a ujmuj膮ca, delikatna i niewinna. Jak偶e r贸偶ni艂a si臋 od Mirandy. Ta ciep艂a, s艂odka istotka nie zostawi艂aby ma艂ego dziecka, 偶eby ruszy膰 na poszukiwanie m臋偶a. Nie, Belinda by艂aby pos艂uszn膮 i 艂atw膮 do rozgryzienia 偶on膮. Ona nie potrafi艂aby z艂ama膰 serca m臋偶czy藕nie. To jest prawdziwa kobieta.
- Kanapk臋, milordzie? - zapyta艂a, podaj膮c mu jedzenie na porcelanowym talerzyku.
Jedli powoli. Jared dawno nie by艂 taki spokojny.
Kiedy Belinda pochyla艂a si臋, by nala膰 mu jeszcze lemoniady lub poda膰 kolejn膮 kanapk臋, jej du偶e, mi臋kkie piersi kusi艂y go, niemal wylewaj膮c si臋 z g艂臋bokiego dekoltu. Dlaczego akurat ona wzbudza艂a w nim takie 偶膮dze? Przecie偶 niewiele dba艂 o kobiety po 艣mierci 偶ony.
- Strasznie dzi艣 gor膮co - stwierdzi艂a i zacz臋艂a wachlowa膰 si臋 d艂oni膮.
Jared poca艂owa艂 jej nagie rami臋 i poczu艂 jeszcze silniejsze po偶膮danie.
- Ale偶, milordzie, nie wolno panu tego robi膰 - uda艂a oburzenie. - Lepiej ju偶 b臋dzie, je艣li poca艂uje mnie pan w usta, tak jak wczoraj - doda艂a.
Ale偶 ona naprawd臋 jest zupe艂nie niewinna - pomy艣la艂.
- Ale tylko jeden raz - doda艂a, wysun臋艂a usta i zamkn臋艂a oczy, jakby nigdy wcze艣niej nie ca艂owa艂a si臋 z m臋偶czyzn膮.
Jared przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i poca艂owa艂 po偶膮dliwie, a ona z rado艣ci膮 podda艂a si臋 tej pieszczocie. Kiedy poczu艂a jego d艂onie na piersiach, zacz臋艂a protestowa膰 nie艣mia艂o, szcz臋艣liwa, 偶e afrodyzjak zadzia艂a艂. Jared nie m贸g艂 si臋 jej oprze膰.
Uwolni艂 jej piersi ze stanika i ca艂owa艂 je nami臋tnie. Delikatny zapach perfum na jej sk贸rze tylko wzmacnia艂 jego po偶膮danie. Belinda wci膮偶 udawa艂a, 偶e pr贸buje go odepchn膮膰, a on zadar艂 jej sukni臋 do g贸ry i zdar艂 bielizn臋. Mrucza艂 przez ca艂y czas, jakby by艂 pijany:
Pozw贸l mi ci臋 kocha膰, Belindo. Pozw贸l mi, kochana. O Bo偶e, jaka jeste艣 s艂odka!
Och, Jaredzie, nie wolno! Nie powinni艣my. O Bo偶e, b臋d臋 zgubiona!
Ledwie jej si臋 uda艂o si臋gn膮膰 do kieszeni w halce, 偶eby wyci膮gn膮膰 pojemniczek z krwi膮. Jared przez ca艂y czas my艣la艂, 偶e dziewczyna pr贸buje w ten spos贸b broni膰 swojego dziewictwa. Belinda za艣 szarpa艂a si臋, 偶eby m贸c rozsmarowa膰 krew na udach w momencie, kiedy Jared w ni膮 wejdzie.
Kiedy ju偶 by艂o po wszystkim, Wybuchn臋艂a p艂aczem. Chlipa艂a 偶a艂o艣nie, a Jared ca艂owa艂 j膮 po twarzy, pr贸buj膮c uspokoi膰 i ukoi膰 jej 偶al. Przeprasza艂 za swoje zachowanie.
Belinda oczywi艣cie, tak jak planowa艂a, wzi臋艂a na siebie win臋 za to, co si臋 wydarzy艂o:
To wszystko moja wina, Jaredzie - szlocha艂a dalej. - Nie powinnam by艂a namawia膰 ci臋 na ten piknik. Och, tak mi wstyd! Co ty sobie o mnie pomy艣la艂e艣!
Pomy艣la艂em tylko, 偶e jeste艣 s艂odk膮, ufn膮 dziewczyn膮, Belindo. Mog臋 jedynie przeprosi膰 ci臋 za swoje zachowanie.
Wi臋c nie masz mi tego za z艂e? - zapyta艂a, udaj膮c niepewno艣膰.
Och, nie. Mam tylko nadziej臋, 偶e ty nie b臋dziesz mia艂a mnie od tej chwili za najwi臋kszego drania.
Och nie, Jaredzie, jak偶e bym mog艂a. Nigdy!
Jej niewinne protesty sprawi艂y tylko, 偶e poczu艂 si臋 jeszcze gorzej. A niech to! Zachowa艂em si臋 jak 艂ajdak, ostatni 艂ajdak! - pomy艣la艂.
Nagle na jej udach zauwa偶y艂 krew. Nie poczu艂 wi臋kszego oporu, kiedy w ni膮 wchodzi艂. Nie by艂o tak, jak pierwszej nocy z Mirand膮. Miranda! - przypomnia艂 sobie. - Moja cudowna, kochana Miranda. Dlaczego mnie opu艣ci艂a? Kocha艂em si臋 z Belinda, a my艣la艂em tylko o 偶onie.
Belinda de Winter by艂a pewna, 偶e Jared wkr贸tce jej si臋 o艣wiadczy. Nie zdziwi艂a si臋 wi臋c, kiedy pewnego dnia s艂u偶膮ca przynios艂a jej wiadomo艣膰, 偶e lord Dunham oczekuje jej w salonie wraz z hrabi膮 i hrabin膮, jej opiekunami. A wi臋c ju偶 nadszed艂 czas, pomy艣la艂a z satysfakcj膮. Zajrza艂a do lusterka przy toaletce i uszczypn臋艂a policzki, 偶eby wygl膮da膰 zdrowo i 艣wie偶o. Hrabia i hrabina b臋d膮 z niej dumni!
Och, panienko, to takie podniecaj膮ce - wykrzykn臋艂a s艂u偶膮ca, ciesz膮c si臋 razem ze swoj膮 pani膮, kt贸ra w chwili triumfu hojnie obdarowa艂a j膮 koronkow膮 chusteczk膮. - Och, dzi臋kuj臋 pani bardzo!
To na pami膮tk臋 mojego szcz臋艣cia - powiedzia艂a z dum膮 i pobieg艂a na d贸艂, by przyj膮膰 nagrod臋 za swoj膮 przebieg艂o艣膰.
Jej chrzestna i hrabia mieli do艣膰 ponure miny, co zdziwi艂o Belind臋 niepomiernie. Sk艂oni艂a si臋 i usiad艂a obok hrabiny.
- Belindo, moja droga - zacz臋艂a hrabina - lord Dunham poprosi艂 nas, by艣my pozwolili mu porozmawia膰 z tob膮 w pewnej sprawie.
Belinda spu艣ci艂a skromnie wzrok i nie艣mia艂o burkn臋艂a:
- Tak, ciociu Sophie.
Co si臋 dzieje? Dlaczego nie wychodz膮? - zastanawia艂a si臋. - A mo偶e to i lepiej. Im wi臋cej 艣wiadk贸w, tym trudniej b臋dzie mu si臋 wycofa膰.
Jared Dunham usiad艂 po przeciwnej stronie na kozetce i zacz膮艂 m贸wi膰 co艣, czego Belinda nigdy by si臋 nie spodziewa艂a.
- Lady de Winter... Belindo... zanim zaczn膮 si臋 plotki... zanim kto艣 umy艣lnie sprawi pani przykro艣膰, chcia艂bym powiedzie膰, 偶e niedawno dosz艂y mnie wie艣ci, i偶 znaleziono moj膮 偶on臋 ca艂膮 i zdrow膮. Wiem, 偶e b臋dzie si臋 pani cieszy艂a wraz ze mn膮. To prawdziwy cud, kt贸ry jednak mo偶e zniszczy膰 pani reputacj臋. Powinna pani zrozumie膰, 偶e wszystko, co do tej pory pani powiedzia艂em, musi p贸j艣膰 w zapomnienie. Przykro mi, je艣li nieumy艣lnie sprawi艂em pani b贸l.
Dziewczyna siedzia艂a zupe艂nie zaskoczona i w艣ciek艂a. Rozs膮dek podpowiada艂 jej, 偶e musi si臋 uspokoi膰.
- Na pewno jest pan bardzo szcz臋艣liwy, milordzie - rzek艂a, zmuszaj膮c si臋 do u艣miechu. - Ja, oczywi艣cie, w pe艂ni rozumiem pa艅skie po艂o偶enie. Nie wolno teraz panu martwi膰 si臋 mn膮. Powinien si臋 pan cieszy膰, 偶e pa艅ska 偶ona 偶yje.
Jared wsta艂, uk艂oni艂 si臋 wszystkim zebranym, a potem wyszed艂. Kiedy zatrzasn臋艂y si臋 za nim drzwi, hrabia powiedzia艂:
- Mia艂a艣 pecha, moja droga! Ale c贸偶, sezon si臋 jeszcze nie sko艅czy艂. Radz臋 ci zabra膰 si臋 za kogo艣 mniej bogatego i utytu艂owanego, ale z dobrymi dochodami i ch臋tnego do 偶eniaczki.
Twarz Belindy wykrzywi艂a si臋 w grymasie, a b艂臋kitne oczy pociemnia艂y.
- Zamknij si臋, stary o艣le - wrzasn臋艂a. - Ten Amerykanin to by艂 m贸j as w r臋kawie. Musz臋 go mie膰, do cholery, bo je艣li nie, to stan臋 si臋 po艣miewiskiem ca艂ego Londynu. Kto inny zechce mnie bez pieni臋dzy i z tak膮 czaruj膮c膮 rodzink膮 jak moja!
Belindo! Natychmiast przepro艣 wuja - skarci艂a j膮 ciotka. - 呕ona lorda Dunhama 偶yje, wi臋c to ju偶 koniec twojej z nim przyja藕ni. To smutne, ale nic nie mo偶na na to poradzi膰.
Masz jeszcze innych przyzwoitych kawaler贸w, moja droga - powiedzia艂 hrabia, nie wytr膮cony z r贸wnowagi. - Czego brakuje lordowi Arden, 偶e pos艂a艂a艣 go do diab艂a? Ten ch艂opiec doskonale zna si臋 na koniach.
Ma tylko dwa tysi膮ce rocznie i jak膮艣 zapomnian膮 przez Boga posiad艂o艣膰 w Sussex - rzuci艂a rozz艂oszczona Belinda. - B膮d藕my powa偶ni, wuju. Dwa tysi膮ce rocznie mog臋 wyda膰 na same nocne koszule.
Wielu ludzi utrzymuje rodzin臋 za mniej, panienko. Zastan贸w si臋 jeszcze raz nad ofert膮 Ardena, a ja jako prezent 艣lubny odremontuj臋 jego dom w Sussex. Mog艂a艣 trafi膰 znacznie gorzej. On przynajmniej jest m艂ody i przystojny.
Mog艂am te偶 trafi膰 lepiej - rzuci艂a w odpowiedzi dziewczyna.
Nie zap艂ac臋 za nast臋pny sezon w Londynie - ostrzeg艂 j膮 hrabia. - Wiesz, 偶e mam w艂asne c贸rki na wydaniu. W przysz艂ym roku b臋d膮 gotowe do zam膮偶p贸j艣cia. Albo zapomnisz o Jankesie i znajdziesz sobie przyzwoitego m臋偶a jeszcze w tym roku, albo wr贸cisz do Hereford i zostaniesz star膮 pann膮. Zastan贸w si臋 nad tym dobrze, moja droga!
Lady Belinda de Winter wzi臋艂a w d艂onie stoj膮c膮 w pobli偶u cenn膮 chi艅sk膮 waz臋 i rzuci艂a ni膮 o 艣cian臋, a potem wysz艂a z pokoju.
Jared jecha艂 powozem do swego domu na Devon Square. W jego sercu walczy艂y ze sob膮 sprzeczne uczucia. Ju偶 mia艂 si臋 wybra膰 do klubu, 偶eby pogra膰 w karty, kiedy nadjecha艂a Amanda. Adrian i Kit Edmund ledwie mogli za ni膮 nad膮偶y膰, kiedy wbieg艂a do salonu.
- Ona 偶yje! Ona 偶yje! M贸wi艂am wam! A nie m贸wi艂am? Miranda 偶yje. Kit si臋 z ni膮 widzia艂 - krzykn臋艂a, a potem opad艂a na pobliskie krzes艂o. P艂aka艂a i 艣mia艂a si臋 zarazem.
Jared poblad艂, bo s膮dzi艂, 偶e Amanda w ko艅cu naprawd臋 zwariowa艂a, ale Adrian szybko potwierdzi艂 jej s艂owa. Markiz Wye poprosi艂 o chwil臋 rozmowy. Przeszli do gabinetu. Jared zachowywa艂 si臋 dziwnie spokojnie. Nala艂 wszystkim brandy i wys艂ucha艂 opowie艣ci Kita, a potem zapyta艂:
Jeste艣 pewien, 偶e to nie jaka艣 oszustka?
Milordzie - powiedzia艂 Kit Edmund z szacunkiem i powag膮. - Nie zaskocz臋 pana, kiedy powiem, 偶e podziwiam Mirand臋 od dawna. Nawet gdybym by艂 艣lepy, rozpozna艂bym j膮 cho膰by po g艂osie. To na pewno pa艅ska 偶ona.
Jared skin膮艂 w milczeniu g艂ow膮.
Przekaza艂a mi jak膮艣 wiadomo艣膰?
Powiedzia艂a tylko, 偶e pana kocha.
Lord Dunham przypomina艂 sobie te wydarzenia, jad膮c powozem do domu po wizycie u Belindy de Winter.
Miranda 偶y艂a. By艂a ca艂a i zdrowa. Prze偶y艂a bardzo wiele i to, co powiedzia艂a Kitowi, nie by艂o na pewno ca艂膮 prawd膮.
Zatrzyma艂 si臋 przed domem. Zastanawia艂 si臋, czy ma po ni膮 p艂yn膮膰 sam. Nie m贸g艂 ju偶 d艂u偶ej czeka膰. Chcia艂 j膮 koniecznie zobaczy膰. Postanowi艂 pop艂yn膮膰 na „Dream Witch”. Ephraim m贸g艂by by膰 jego kapitanem. Wzi膮艂by ze sob膮 Perky. By艂a m臋偶atk膮 ju偶 od dw贸ch lat, ale nie mia艂a dzieci. Na pewno ucieszy艂aby si臋, gdyby zaproponowa艂 jej dawn膮 posad臋.
Ten wiecz贸r Jared sp臋dzi艂 ze swoj膮 star膮 przyjaci贸艂k膮, kt贸ra od czasu do czasu cieszy艂a si臋 wzgl臋dami kochanki. Sabrina Elliot by艂a ciep艂膮, dojrza艂膮, atrakcyjn膮 kobiet膮, kt贸ra nie stroni艂a od m臋偶czyzn. Stara艂a si臋 trzyma膰 swoje romanse w tajemnicy, niestety, jej kochankowie bardzo lubili si臋 ni膮 przechwala膰.
Kiedy Sabrina us艂ysza艂a o nowinie, a偶 zakrzykn臋艂a z rado艣ci.
Kiedy wyje偶d偶asz?
Nie wiem jeszcze, Sabrino - odpar艂 Jared, poprawiaj膮c spadaj膮ce na czo艂o w艂osy. - Prawd臋 powiedziawszy, mia艂em dzi艣 niemi艂y dzie艅. Musia艂em wyja艣nia膰 lady de Winter, co si臋 zdarzy艂o.
M贸j Bo偶e... - mrukn臋艂a Sabrina.
Co m贸wi艂a艣?
Nic takiego, kochanie. Twoje serce z pewno艣ci膮 nie nale偶y do lady de Winter? - zapyta艂a rozbawiona jego w膮tpliwo艣ciami.
Nie - odpar艂 szczerze - ale wydawa艂a mi si臋 odpowiedni膮 kandydatk膮 na 偶on臋.
Hm... jest przeciwie艅stwem tej twojej szalonej Mirandy, co? Chodzi艂o ci o to, 偶e Belinda de Winter nigdy nie zrobi艂aby czego艣 wbrew konwenansom? Por贸wnywa膰 te dwie kobiety, to jak postawi膰 obok siebie owsiank臋 i szampana.
Sabrino - zacz膮艂 zn贸w Jared, wdzi臋czny za bezpo艣rednio艣膰 i dobr膮 rad臋 przyjaci贸艂ki - prawda jest taka, 偶e nie mog臋 si臋 doczeka膰, kiedy zn贸w b臋d臋 z Mirand膮.
Sabrina za艣mia艂a si臋.
- Tym razem, kiedy j膮 wreszcie z艂apiesz, nie wypuszczaj jej wi臋cej. Dosta艂e艣 drug膮 szans臋. Powiniene艣 doceni膰 ten cud.
Jared skin膮艂 g艂ow膮. Nagle zrozumia艂, 偶e przed wyruszeniem na „Dream Witch” musi szybko za艂atwi膰 jeszcze kilka spraw. Po偶egna艂 si臋 wi臋c z przyjaci贸艂k膮 i uca艂owa艂 jej d艂o艅 czule i z wdzi臋czno艣ci膮.
Miranda opar艂a si臋 艂okciami o marmurow膮 balustrad臋 i wpatrywa艂a si臋 w spokojnie morze, kt贸rego fale oblewa艂y pla偶臋, oddalon膮 zaledwie o kilka metr贸w od pa艂acu. Czysta woda w odcieniu ciemnego b艂臋kitu oblewa艂a 偶贸艂ty piasek, na kt贸rym odbija艂y si臋 ostatnie promienie zachodz膮cego s艂o艅ca. W g艂owie Mirandy my艣li rozbiega艂y si臋 jak male艅kie rybki. Ka偶da podp艂ywa艂a tu偶 pod powierzchni臋, dotykaj膮c jej ledwie, a potem szybko ucieka艂a gdzie艣 w g艂膮b. Miranda westchn臋艂a. Zastanawia艂a si臋, czy Jared jeszcze w og贸le j膮 zechce. Po艣le po ni膮, czy sam przyjedzie? Dobry Bo偶e! Mia艂a nadziej臋, 偶e nie przyjedzie tu sam. Potrzebowa艂a czasu, 偶eby och艂on膮膰. Jak mia艂a mu wyja艣ni膰 istnienie dziecka?
- Masz bardzo ponur膮 min臋 - zauwa偶y艂 Mirza Khan. - Mam nadziej臋, 偶e nie my艣lisz o mnie.
Spojrza艂a na niego i za艣mia艂a si臋 艂agodnie.
- Nie, my艣la艂am o tym, 偶e los mnie pom艣ci艂. Jestem pewna, 偶e car nie pozwoli swojemu kuzynowi umrze膰 z g艂odu, ale ju偶 nigdy nie b臋dzie tak bogaty i wp艂ywowy jak kiedy艣. Kiedy stanie si臋 ma艂o wa偶nym cz艂onkiem rodziny kr贸lewskiej, nie b臋dzie mia艂 po co 偶y膰.
Mirza spojrza艂 na ni膮 z podziwem.
Potrafisz nienawidzi膰, Mirando.
Tak, nienawidz臋 go. W moim 艣wiecie, Mirzo, kobiety rodz膮 si臋 wolne i wychowuj膮 si臋 prawie jak ch艂opcy. M贸j kraj jest m艂ody i kobiety s膮 tam r贸wnie potrzebne jak m臋偶czy藕ni. Jakie艣 sze艣膰dziesi膮t lat temu kobiety wsp贸lnie z m臋偶czyznami broni艂y swoich domostw i rodzin przed Indianami. To dlatego tak nienawidz臋 ksi臋cia. Moja rodzina pochodzi z Anglii. W Ameryce mamy wielk膮 posiad艂o艣膰. Zawsze by艂am woln膮 kobiet膮.
- Nie wiesz, Mirzo, jak to jest, kiedy si臋 jest niewolnikiem. Trzeba mieszka膰 tam, gdzie ka偶e ci tw贸j pan, je艣膰 to, co on daje, ubiera膰 si臋 w to, co on ka偶e, i kocha膰 si臋 tylko na rozkaz.
Spojrza艂 na ni膮 z czu艂o艣ci膮.
- Och, Mirando, jaka szkoda, 偶e upar艂a艣 si臋, by wraca膰 do m臋偶a.
Zdziwi艂 j膮 ten nag艂y wybuch szczero艣ci.
- Powinnam ju偶 wraca膰 do dziecka - powiedzia艂a i po艣piesznie odesz艂a przez ogr贸d w kierunku haremu.
Patrzy艂 za ni膮 i zastanawia艂 si臋, dlaczego samo wspomnienie o tym, co normalne mi臋dzy kobiet膮 a m臋偶czyzn膮 budzi艂o w niej taki strach. Przecie偶 nie by艂a niewinn膮 dziewczynk膮. Czy powinien z艂ama膰 zasady go艣cinno艣ci i spr贸bowa膰 si臋 przekona膰?
Zawo艂a艂 sternika, kt贸ry wygrzewa艂 si臋 na s艂o艅cu.
- Abdul, p贸藕niej b臋dzie mi potrzebna 艂贸d藕. B膮d藕 gotowy.
Wr贸ci艂 do swojego apartamentu, wyk膮pa艂 si臋 i zjad艂 kolacj臋. Potem poszed艂 do haremu. Wszystkie jego kobiety by艂y zaj臋te dzieckiem Mirandy. Male艅stwo przybra艂o troch臋 na wadze, ale Mirza obawia艂 si臋, 偶e i tak nie do偶yje pierwszych urodzin.
Mirando - zawo艂a艂 Mirza - chod藕my pop艂ywa膰 moj膮 艂odzi膮. Turkhan, moja go艂膮bko, masz ochot臋 pop艂yn膮膰 z nami? Noc jest pi臋kna, a 艂贸d藕 ju偶 czeka.
Nie, panie. Przez ca艂y dzie艅 strasznie bola艂a mnie g艂owa. Wola艂abym odpocz膮膰 - odm贸wi艂a grzecznie Turkhan, kt贸ra zna艂a ju偶 swego pana na tyle, by wiedzie膰, i偶 jej obecno艣膰 nie jest potrzebna. - Ale ty, Mirando, id藕. Pogoda w sam raz na wieczorne 偶eglowanie, prawda, moje panie?
Wszystkie g艂o艣no przytakn臋艂y, Miranda przyj臋艂a wi臋c zaproszenie i zostawi艂a dziecko pod opiek膮 Safire. Mirza Khan zauwa偶y艂, 偶e ze wszystkich jego kobiet Safire wydawa艂a si臋 mie膰 najsilniejszy instynkt macierzy艅ski. Mo偶e powinien j膮 wyda膰 za m膮偶, 偶eby mog艂a mie膰 w艂asne dzieci?
Powietrze by艂o ci臋偶kie od zapachu kwiat贸w. Miranda czu艂a si臋 doskonale i by艂a nadzwyczaj spokojna. Rozmawia艂a ze swoim gospodarzem o jego dzieci艅stwie, m艂odo艣ci w pa艂acu su艂tana, o jego przyjacielu Salimie. Opowiedzia艂a mu o Wyndsong, gdzie dorasta艂a, o siostrze bli藕niaczce i jej m臋偶u. Nagle posmutnia艂a.
Ju偶 nigdy nie b臋dzie mi臋dzy nami tak, jak wcze艣niej. Na pewno zechce si臋 ze mn膮 rozwie艣膰.
Dlaczego mia艂by si臋 z tob膮 rozwodzi膰?
By艂e艣 kiedy艣 w Londynie? - zapyta艂a.
Tak.
- Je艣li mia艂e艣 do czynienia z lud藕mi z tak zwanej 艣mietanki towarzyskiej, to powiniene艣 wiedzie膰, 偶e nie dadz膮 spokoju kobiecie z nie艣lubnym dzieckiem, a ju偶 tym bardziej jej m臋偶owi. Czy nie dlatego w艂a艣nie w takim po艣piechu wywioz艂e艣 mnie z ambasady? Zdaje si臋, 偶e chcia艂e艣 chroni膰 moj膮 reputacj臋. Jestem ci za to niezmiernie wdzi臋czna. A mo偶e z powodu moich przyg贸d postanowi si臋 ze mn膮 rozwie艣膰, albo 偶eby o偶eni膰 si臋 z inn膮 kobiet膮 i mie膰 z ni膮 dzieci.
Nic z tego nie rozumiem. - rzek艂 Mirza Khan. - Raz m贸wisz mi o wielkiej mi艂o艣ci, jaka 艂膮czy ciebie i Jareda, a potem twierdzisz, 偶e on na pewno odrzuci ci臋 ze wzgl臋du na konwenanse. Nie mog臋 w to uwierzy膰.
Gdybym by艂a twoj膮 偶on膮 i powi艂a dziecko innego m臋偶czyzny, przyj膮艂by艣 mnie z powrotem, Mirzo?
Tak, przecie偶 nie zdradzi艂a艣 z w艂asnej woli. Nie uciek艂a艣 od m臋偶a z innym.
Ale kto艣 inny posiad艂 to, co nale偶a艂o tylko do mego m臋偶a.
M贸wi艂a艣 mi, 偶e jeste艣 woln膮 kobiet膮, Mirando. Je艣li tak jest, to nikt, nawet Jared, nie ma ciebie na w艂asno艣膰. Twoje cia艂o nale偶y do ciebie i mo偶esz je odda膰, komu ci si臋 podoba. Nie jestem zwolennikiem rozwi膮z艂o艣ci, ale powinna艣 wiedzie膰, 偶e nale偶ysz tylko i wy艂膮cznie do siebie. Je艣li tw贸j m膮偶 jest takim cz艂owiekiem, jakim mi go przedstawi艂a艣, wszystko zn贸w si臋 u艂o偶y.
- By膰 mo偶e Jared mi wybaczy i pozwoli ze sob膮 zosta膰, cho膰by ze wzgl臋du na syna, ale nie b臋dzie ju偶 mowy o jakimkolwiek kontakcie fizycznym mi臋dzy nami. Splami艂am jego honor.
Mirza z przera偶eniem stwierdzi艂, 偶e Miranda naprawd臋 jest przekonana o prawdziwo艣ci swoich s艂贸w.
Jared b臋dzie bardzo dyskretny i nikt nie dowie si臋 o jego kochankach. Jest d偶entelmenem w ka偶dym calu.
A co z twoimi potrzebami, Mirando.
Moimi potrzebami?
Jak ty b臋dziesz zaspokaja艂a swoje potrzeby?
Ja nie mam ju偶 potrzeb - odpar艂a. - Od pewnego czasu ju偶 ich nie mam.
Mirza Khan poczu艂, jakby uderzy艂 w niego piorun. Co si臋 sta艂o z t膮 cudown膮, pe艂n膮 偶ycia kobiet膮, kt贸r膮 pozna艂 w St. Petersburgu? Nie, musia艂a si臋 myli膰. Postanowi艂 natychmiast udowodni膰 jej, 偶e si臋 myli. Chwyci艂 j膮 w ramiona i zacz膮艂 ca艂owa膰. Pokrywa艂 jej twarz, szyj臋 i piersi nami臋tnymi poca艂unkami. Krew zawrza艂a mu w 偶y艂ach, ale Miranda by艂a niewzruszona.
Spojrza艂 na ni膮 wsp贸艂czuj膮co.
Zawsze taka by艂a艣? - zapyta艂.
O nie. Kiedy Jared kocha艂 si臋 ze mn膮, czu艂am jakbym z rozkoszy umiera艂a na jedn膮 ma艂膮 chwil臋.
U艣miechn臋艂a si臋 smutno.
- Kiedy go pozna艂am, by艂am dziewic膮. Nie wiedzia艂am nic o tym, co dzieje si臋 mi臋dzy kobiet膮 a m臋偶czyzn膮, a on by艂 cudownie cierpliwy. Czasem by艂am taka 艣mieszna. - Spowa偶nia艂a. - On jest jedynym m臋偶czyzn膮, kt贸rego kiedykolwiek kocha艂am i b臋d臋 kocha艂a. Kiedy mnie porwano, przysi臋g艂am sobie, 偶e do niego wr贸c臋, 偶e nikt nas nie rozdzieli. Kiedy Lucas kocha艂 si臋 ze mn膮 w chacie i sprawia艂o mi to przyjemno艣膰, co艣 we mnie p臋k艂o. Zawsze my艣la艂am, 偶e jedynym m臋偶czyzn膮, kt贸ry mo偶e wzbudza膰 we mnie takie uczucia, jest m贸j m膮偶. Nie wiedzia艂am, 偶e moje cia艂o b臋dzie poddawa艂o si臋 po偶膮daniu w taki sam spos贸b, jak poddawa艂o si臋 prawdziwej mi艂o艣ci. Nie rozumia艂am, dlaczego cia艂o mo偶e tak 艂atwo oddzieli膰 si臋 od tego, co czuje serce.
Ale kiedy ju偶 to zrozumia艂a艣, potrafi艂a艣 tak pokierowa膰 swoim umys艂em, by nie czu膰 nic i nigdy wi臋cej nie czerpa膰 przyjemno艣ci z jego pieszczot - doko艅czy艂 za ni膮.
Tak - potwierdzi艂a ze smutkiem. - By艂o mi go 偶al, bo by艂 dobrym cz艂owiekiem i czu艂ym kochankiem.
Mirza Khan wsp贸艂czu艂 biednemu Lucasowi. Musia艂 by膰 zrozpaczony, kiedy maj膮c w ramionach tak cudown膮 kobiet臋, nie potrafi艂 sprawi膰, by j臋cza艂a z rozkoszy, cho膰 ju偶 raz mu si臋 to uda艂o.
Co wi臋c b臋dzie z twoim po偶yciem ma艂偶e艅skim?
M贸wi艂am ci ju偶, 偶e m贸j m膮偶 pewnie nie zechce nawet mnie dotkn膮膰.
Rozumiem - powiedzia艂 ponuro. - Wi臋c postanowi艂a艣 sp臋dzi膰 reszt臋 偶ycia, pokutuj膮c za grzech, kt贸rego nie pope艂ni艂a艣? Jednak偶e tw贸j m膮偶 b臋dzie m贸g艂 wzi膮膰 sobie kochank臋 albo nawet rozwie艣膰 si臋 z tob膮 i ponownie o偶eni膰, 偶eby zrekompensowa膰 sobie twoj膮 ha艅b臋? Tak? Nie rozumiem i nie potrafi臋 uszanowa膰 tej zachodniej moralno艣ci. Nie ma w niej ani krzty logiki, nie m贸wi膮c ju偶 o wsp贸艂czuciu i zrozumieniu.
Na艣miewasz si臋 ze mnie.
Nie, p艂acz臋 nad tob膮 i twoj膮 przysz艂o艣ci膮. Czy tw贸j m膮偶 naprawd臋 jest taki nieub艂agany, 偶e odrzuci ci臋 po tym wszystkim, przez co przesz艂a艣?
Odwr贸ci艂a g艂ow臋, bo w jej oczach pojawi艂y si臋 艂zy. Mirza obj膮艂 j膮 i przytuli艂.
- Och, Mirando, je艣li to, co m贸wisz, jest prawd膮, pozw贸l, bym wys艂a艂 Ust do Anglii, w kt贸rym napisz臋, 偶e rozchorowa艂a艣 si臋 i zmar艂a艣 na nieuleczaln膮 gor膮czk臋. To 偶ycie, kt贸re ci臋 czeka po powrocie, pr臋dzej czy p贸藕niej ci臋 zabije. Zosta艅 ze mn膮. Jako muzu艂manin mog臋 mie膰 cztery 偶ony. Nigdy jeszcze nie kocha艂em 偶adnej kobiety na tyle, by si臋 z ni膮 o偶eni膰, ale ciebie kocham i z rado艣ci膮 uczyni臋 swoj膮 偶on膮.
Jej szczup艂e ramiona dr偶a艂y od szlochu, a Mirza obejmowa艂 j膮, patrzy艂 na jej pi臋kn膮 twarz i g艂aska艂 po g艂owie. Wok贸艂 by艂o tak cicho, 偶e s艂yszeli tylko szum fal.
B臋d臋 si臋 z tob膮 kocha艂, droga Mirando. Nie pozwol臋 ci odci膮膰 si臋 od 偶ycia i zrobi膰 z siebie m臋czennic臋.
Nie - odpar艂a - nie wolno nam!
W艂a艣nie 偶e wolno - sprzeciwi艂 si臋. - Kiedy wr贸cisz do domu, w twoim 偶yciu nie b臋dzie mi艂o艣ci. Chc臋, aby艣 przynajmniej mia艂a wspomnienia, kt贸re pozwol膮 ci przetrwa膰.
- M贸j m膮偶 - szepta艂a zawstydzona. Mirza uj膮艂 jej twarz w d艂onie.
- Sp贸jrz na mnie i powiedz, 偶e nie chcesz ju偶 nigdy wi臋cej prze偶y膰 s艂odkich rozkoszy.
W jej oczach ujrza艂 odpowied藕, kt贸rej Miranda nie 艣mia艂a g艂o艣no wypowiedzie膰. Jego twarz rozja艣ni艂 u艣miech triumfu. Pochyli艂 si臋, by j膮 poca艂owa膰.
Ca艂owa艂 j膮 bez ustanku, by nie mog艂a och艂on膮膰 i zebra膰 my艣li. Kiedy po chwili poczu艂a rosn膮ce wewn膮trz napi臋cie, pomy艣la艂a: „Kocham mego m臋偶a, ale chc臋 odda膰 si臋 temu m臋偶czy藕nie”. Po chwili zacz臋艂a oddawa膰 mu poca艂unki.
Kiedy poczu艂a jego j臋zyk wewn膮trz swych ust, w jej 偶y艂ach p艂on膮艂 ju偶 ogie艅. Mirza zasypywa艂 j膮 gor膮cymi poca艂unkami i szepta艂 cicho:
- Zaufaj mi, Mirando. Uwielbiam ci臋. Sprawi臋, 偶e zn贸w zap艂oniesz ogniem cielesnej rozkoszy.
Kobieta zapomnia艂a o ca艂ym 艣wiecie. Mirza wsta艂, wysiad艂 z 艂odzi, wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do pa艂acu. S艂u偶ba bezszelestnie otwiera艂a i zamyka艂a za nimi drzwi. W pa艂acu panowa艂a zupe艂na cisza, przerywana jedynie szumem wiatru.
Kiedy wni贸s艂 Mirand臋 do sypialni, posadzi艂 j膮 przed wielkim, z艂oconym lustrem i zacz膮艂 powoli rozbiera膰. Ona obserwowa艂a zahipnotyzowana, jak szczup艂e palce m臋偶czyzny zr臋cznie pozbawiaj膮 j膮 tureckiego odzienia. Kiedy rozpi膮艂 zdobiony per艂ami stanik, uj膮艂 jej pe艂ne piersi w d艂onie. Nie broni艂a si臋. Pragn臋艂a tego nami臋tnego zbli偶enia r贸wnie mocno jak on. Mirza Khan g艂臋bokim g艂osem recytowa艂 fragmenty pie艣ni Salomona, w kt贸rej dwoje kochank贸w opowiada o nocy po艣lubnej. Kiedy Miranda stan臋艂a przed nim naga, poczu艂a nag艂膮 ch臋膰, by ujrze膰 jego pi臋kne cia艂o w ca艂ej krasie. Nie艣mia艂o zacz臋艂a zdejmowa膰 z niego odzienie. Kiedy oboje byli ju偶 nadzy, Mirza obj膮艂 j膮 silnymi ramionami i ich cia艂a przywar艂y do siebie, a usta spotka艂y si臋 w nami臋tnym poca艂unku. Mirza uni贸s艂 j膮 i delikatnie po艂o偶y艂 na 艂o偶u. Szepta艂 s艂owa mi艂o艣ci, jakich nigdy jeszcze nie s艂ysza艂a z ust m臋偶czyzny:
- Moja ukochana jest jak jab艂o艅 w艣r贸d drzew, co owoc贸w s艂odkich nie wydaj膮, a kiedy usiad艂em w cieniu tej jab艂oni, poda艂a mi sw贸j soczysty owoc i wsp贸lnie sycili艣my si臋 mi艂o艣ci膮.
Miranda szlocha艂a cicho, ale tym razem by艂y to 艂zy rado艣ci, bo wyzwoli艂y si臋 w niej uczucia, o jakich dawno zapomnia艂a. Kiedy za艣 wstrz膮sn臋艂y ni膮 dreszcze silne jak burza i napi臋cie odp艂yn臋艂o, pomy艣la艂a, 偶e nigdy jeszcze nie czu艂a si臋 tak cudownie.
- Dzi臋kuj臋, 偶e pokaza艂e艣 mi, jak mo偶e wygl膮da膰 mi艂o艣膰 - powiedzia艂a cicho.
Pokaza艂em ci przede wszystkim, 偶e twoim powo艂aniem s膮 艂zy rado艣ci i rozkoszy, a nie samotno艣ci i rozpaczy. Mam nadziej臋, 偶e to, co m贸wisz o m臋偶u, nie sprawdzi si臋, bo kochankowie powinni by膰 dobrymi przyjaci贸艂mi tak jak my. Je艣li Jared naprawd臋 ci臋 kocha艂, b臋dzie ci臋 mi艂owa艂 jeszcze wi臋cej za to, 偶e by艂a艣 taka dzielna.
Jeste艣 moim przyjacielem, wi臋c nim wr贸c臋 do m臋偶a i do samotnych bezsennych nocy, kochaj si臋 ze mn膮, Mirzo.
Mirando, moja droga, ch臋tnie kocha艂bym si臋 z tob膮 przez ca艂膮 wieczno艣膰, gdyby艣 mi tylko na to pozwoli艂a. Wiesz, jakie 偶ywi臋 do ciebie uczucia - powiedzia艂 i z nadziej膮 spojrza艂 jej w oczy.
Wiem, ale kiedy Jared po mnie po艣le, pojad臋 do niego. W Londynie jest m贸j syn, kt贸ry kiedy艣 przejmie Wyndsong. Nie mog臋 go opu艣ci膰.
A twoja c贸rka, o niej nie my艣lisz wcale? - zapyta艂 z 偶alem Mirza.
Postanowi艂am, 偶e Jared nigdy nie dowie si臋 o jej istnieniu. Jestem do艣膰 bogata, by zapewni膰 jej dostatnie 偶ycie w innej rodzinie.
A kiedy wyjedziesz do Ameryki, co wtedy si臋 z ni膮 stanie?
Ona r贸wnie偶 pojedzie. B臋d臋 o ni膮 dba艂a, ale ani Jared, ani nikt inny nie mo偶e si臋 dowiedzie膰 o jej istnieniu.
Musisz w ko艅cu nada膰 jej jakie艣 imi臋. Jest pi臋kna jak kwiat, a ty wci膮偶 m贸wisz o niej c贸rka albo dziecko.
Nie mam dla niej imienia - odpar艂a ponuro.
Pomy艣l, Mirando - nalega艂.
Fleur, nazw臋 j膮 kwiatem, jak powiedzia艂e艣 - rzuci艂a po艣piesznie. - Jeste艣 usatysfakcjonowany?
Jeszcze nie - rzek艂 i znowu przytuli艂 j膮 do siebie.
ROZDZIA艁 15
Miranda spojrza艂a w lustro. Bardzo si臋 zmieni艂a i najwyra藕niej jej si臋 to podoba艂o. Nareszcie sko艅czy艂a dwadzie艣cia lat i przesta艂a ju偶 by膰 dziewczynk膮. Z wielkiego z艂oconego lustra spogl膮da艂a na ni膮 prawdziwa kobieta, kt贸rej s艂odko - gorzkie prze偶ycia ostatnich lat sprawi艂y, i偶 sta艂a si臋 jeszcze pi臋kniejsza i l艣ni艂a teraz jak oszlifowany diament o wielkiej warto艣ci.
Sk贸r臋 wci膮偶 mia艂a bia艂膮 i delikatn膮 jak najcenniejsza porcelana. Oczy koloru morza nabra艂y g艂臋bi cennych do艣wiadcze艅 i 偶yciowej m膮dro艣ci. Je艣li kiedy艣 by艂a niezwykle urodziw膮 dziewczyn膮, to teraz mo偶na j膮 by艂o okre艣li膰 jako osza艂amiaj膮co pi臋kn膮 kobiet臋.
Zmiany wida膰 by艂o nie tylko w jej wygl膮dzie, ale r贸wnie偶 zachowaniu. Podczas gdy dawniej dzia艂a艂a szybko i pod wp艂ywem impulsu p艂yn膮cego prosto z serca, teraz rozwa偶a艂a starannie wszystko, co mia艂a zamiar uczyni膰.
Mirza Khan, jej czu艂y kochanek, b艂aga艂, by z nim zosta艂a albo przynajmniej obieca艂a, 偶e wr贸ci do niego, je艣li Jared jej nie zechce. Miranda 偶ywi艂a wiele ciep艂ych uczu膰 dla Mirzy Khana, ale wiedzia艂a, 偶e nigdy nie b臋dzie go kocha艂a tak bardzo jak Jareda Dunhama.
Westchn臋艂a g艂臋boko na wspomnienie wszystkich strasznych wydarze艅 ostatniego roku i potworno艣ci, kt贸re w tym czasie widzia艂a i kt贸rych do艣wiadczy艂a. Najbardziej bolesna by艂a dla niej 艣mier膰 ma艂ej Fleur. Dziewczynka zmar艂a na drugi dzie艅 po tym, jak Mirza Khan nalega艂, aby Miranda nada艂a jej imi臋. Ten dzie艅 zamkn膮艂 pewien etap w dotychczasowej egzystencji Mirandy i jednocze艣nie otworzy艂 drzwi do nowego, innego 偶ycia. Cicha i spokojna 艣mier膰 dziecka nie by艂a dla jej matki zaskoczeniem. Pr贸cz 偶alu i smutku czu艂a r贸wnie偶 ulg臋. Jakie 偶ycie mog艂a wie艣膰 ta biedna, s艂aba, niewidoma i prawdopodobnie r贸wnie偶 g艂ucha istotka?
Fleur pochowano w oddalonej cz臋艣ci ogrodu pa艂acowego. Mirza Khan tuli艂 Mirand臋, podczas gdy ona nie mog艂a przesta膰 p艂aka膰 z 偶alu. Wiedzia艂a, 偶e musi rozpocz膮膰 nowy etap 偶ycia i obawia艂a si臋 go. Czu艂a jednak, 偶e nie wolno jej roztrz膮sa膰 wydarze艅 z przesz艂o艣ci i rozdrapywa膰 starych ran.
Teraz wsta艂a od lustra i wysz艂a do ogrodu w poszukiwaniu Mirzy. Twarz ksi臋cia roz艣wietli艂a si臋 na jej widok. Miranda podesz艂a do niego z niezwykle powa偶n膮 min膮, a on przyj膮艂 j膮 z wyci膮gni臋tymi ramionami.
- Dzi臋kuj臋, Mirzo - powiedzia艂a. - Dzi臋kuj臋. Nagle zrozumia艂am, 偶e jestem zn贸w sob膮, siln膮 i pouk艂adan膮 osob膮 i to w艂a艣nie tobie zawdzi臋czam ten cud.
Przytuli艂 j膮.
- Jeste艣my przyjaci贸艂mi, bo tak by艂o nam pisane, jeszcze nim oboje pojawili艣my si臋 na tym 艣wiecie. Takie by艂o nasze przeznaczenie. Tu nazywamy to „kismet”, czyli los zapisany jeszcze przed narodzinami.
Dotkn膮艂 delikatnie jej w艂os贸w. Ile jeszcze zosta艂o nam czasu? - my艣la艂. - Jak d艂ugo jeszcze b臋d臋 m贸g艂 si臋 ni膮 cieszy膰, nim przyjdzie ta chwila, kiedy odejdzie, a ja zostan臋 sam? Co uczyni艂em z艂ego, 偶e los pokarze mnie tak wielk膮 strat膮 i na艂o偶y na mnie niezno艣ny b贸l po rozstaniu.
Ale ty mnie kochasz - rzek艂a i przestraszy艂a si臋, bo zrozumia艂a, 偶e jest w stanie czyta膰 w jego my艣lach. Jak dot膮d udawa艂o jej si臋 to jedynie z Amand膮.
Oczywi艣cie. Kocham ci臋 - przyzna艂, udaj膮c weso艂o艣膰.
Ty mnie naprawd臋 kochasz. Och, Mirzo, obdarzy艂am ci臋 jedynie b贸lem! Nie zas艂ugujesz na to wszystko, m贸j drogi przyjacielu!
Chod藕my - powiedzia艂 tylko.
Szli po marmurowych 艣cie偶kach ogrodu pa艂acowego i przez chwil臋 nic nie m贸wili.
Wiesz, ile mam lat? - zapyta艂 niespodziewanie, a potem, nie czekaj膮c na odpowied藕, powiedzia艂: - Mam czterdzie艣ci pi臋膰 lat, Mirando. Jestem wi臋c od ciebie o dwadzie艣cia pi臋膰 lat starszy. M贸g艂bym by膰 twoim ojcem.
Nie, Mirzo. Nie m贸g艂by艣 by膰 moim tatkiem - odpar艂a ze 艣miechem.
Pr贸buj臋 ci tylko powiedzie膰, Mirando, 偶e naprawd臋 ci臋 kocham, ale kocha艂bym ci臋 nawet, gdyby艣my nigdy nie zostali kochankami, bo widocznie takie by艂o moje przeznaczenie. Jest nim r贸wnie偶 dopilnowanie, 偶eby艣 bezpiecznie wr贸ci艂a do swego 艣wiata. Je艣li zostaniesz z m臋偶em, b臋d臋 musia艂 z pokor膮 i 偶alem przyj膮膰 sw贸j los, tak samo jak z rado艣ci膮 przyj膮艂em jego przyjemn膮 cz臋艣膰. Lata do艣wiadcze艅 nauczy艂y mnie, i偶 nie wolno sprzeciwia膰 si臋 postanowieniom Allacha, cho膰 czasem wydaje si臋 nam, 偶e wiemy, co dla nas dobre lepiej ni偶 on. Ja podarowa艂em tobie wspomnienia, dzi臋ki kt贸rym przetrwasz czekaj膮ce ci臋 w twoim 艣wiecie d艂ugie i samotne noce, a dosta艂em w zamian cudowne wspomnienia, kt贸rych nikt nie mo偶e mi odebra膰.
Odwr贸ci艂 si臋, uj膮艂 jej twarz w d艂onie i spojrza艂 dziewczynie prosto w oczy. Miranda nie mog艂a opanowa膰 艂ez. Mirza patrzy艂 na ni膮 z czu艂o艣ci膮.
- Kiedy ma si臋 szcz臋艣cie - zacz膮艂 zn贸w Mirza Khan - spotyka si臋 w 偶yciu jedn膮 jedyn膮 mi艂o艣膰. Nigdy nic ju偶 jej nie zast膮pi, ale powinna艣 wiedzie膰, moja najmilsza, 偶e moje 偶ycie jest o wiele bogatsze, odk膮d pozna艂em i pokocha艂em ciebie. Niczego nie 偶a艂uj臋 i ty r贸wnie偶 nie powinna艣, bo 偶al zmniejsza warto艣膰 tego, co mi臋dzy nami zasz艂o i czyni to cudowne uczycie czym艣 zwyk艂ym, przeci臋tnym.
Obdarzy艂a go s艂odkim, czu艂ym poca艂unkiem.
- Przy tobie sta艂am si臋 kobiet膮 - rzek艂a. - Nigdy jeszcze nie by艂am taka silna, tak pewna siebie. To wszystko sprawi艂a twoja mi艂o艣膰. Kiedy st膮d odjad臋, twoje uczucie okryje mnie szczeln膮, niewidzialn膮 zbroj膮, kt贸ra zawsze ju偶 b臋dzie mnie chroni膰.
Uj膮艂 jej d艂o艅; bez s艂owa spacerowali po ogrodzie, ciesz膮c si臋 jego urod膮, 艣wie偶o艣ci膮 i orze藕wiaj膮cym ch艂odem. Spogl膮dali na z艂ote ryby - mieszkanki staw贸w, zwinnie przemykaj膮ce w艣r贸d 艂odyg lilii wodnych. Opodal kwit艂 krzew r贸偶y o 偶贸艂tych p艂atkach, a pod ni膮 ros艂a lawenda tak g臋sto, 偶e jej Ustki i kwiaty tworzy艂y kolorowy dywan. Wsz臋dzie wok贸艂 pachnia艂y zio艂a.
Promienie s艂o艅ca delikatnie pie艣ci艂y d艂ugie jasne w艂osy Mirandy, jakby si臋 z nimi bawi艂y. Zapada艂 zmierzch. Mirza zaprowadzi艂 j膮 do roz艣wietlonej ciep艂ym blaskiem 艣wiec sypialni. Zdj膮艂 z niej b艂臋kitny kaftan, a ona pomog艂a mu zdj膮膰 bia艂y p艂aszcz. Przywarli do siebie. Czu艂a na sobie jego j臋drne, szczup艂e cia艂o. Rozchyli艂a usta, by przyj膮膰 jego nami臋tny poca艂unek, kt贸rzy tak dobrze zna艂a. D艂o艅mi g艂adzi艂a jego nagie plecy i po艣ladki, a potem lekko dra偶ni艂a je paznokciami. Po艂o偶y艂 j膮 na 艂贸偶ku i ca艂owa艂 czule, delikatnie.
Obj臋艂a go za szyj臋, jakby ba艂a si臋, 偶e kto艣 jej go odbierze. M臋偶czyzna chwyci艂 silnie d艂o艅mi jej jasne w艂osy, odchyli艂 g艂ow臋 i ca艂owa艂 j膮 tak nami臋tnie, jak nigdy dot膮d. Pie艣ci艂 jej twarz i szyj臋 z pasj膮 i czu艂o艣ci膮, jakiej wcze艣niej nie do艣wiadczy艂a nawet od niego.
Przewr贸ci艂 j膮 na bok, obj膮艂 j膮 jedn膮 d艂oni膮, a drug膮 pie艣ci艂 bia艂膮 pier艣.
Miranda obserwowa艂a go spod wp贸艂przymkni臋tych powiek.
To ju偶 ostatni raz, prawda?
Sk膮d wiesz?
Dzi艣 po po艂udniu widzia艂am, jak „Dream Witch” wp艂ywa do portu.
Tak, moja droga, ruszasz wraz z porannym odp艂ywem. Kapitan Snow przywi贸z艂 ze sob膮 twoj膮 s艂u偶膮c膮. P贸藕nym wieczorem kobieta ma zej艣膰 na brzeg z twoimi angielskimi strojami.
Och, Mirzo, nagle poczu艂am przejmuj膮cy strach.
Nie! - powiedzia艂 stanowczo. - Nie wolno ci nigdy okazywa膰 strachu, najmilsza. Je艣li oka偶esz s艂abo艣膰, zostaniesz pokonana. Pami臋taj o tym. Tw贸j 艣wiat jest pe艂en ludzi, dla kt贸rych najtrudniejsz膮 偶yciow膮 decyzj膮 by艂o przyj臋cie lub odrzucenie zaproszenia na kolacj臋. Wed艂ug nich najprostszym i najw艂a艣ciwszym wyj艣ciem z tej sytuacji by艂oby samob贸jstwo. Masz 偶y膰, Mirando. Nigdy za nic nie przepraszaj, nawet samej siebie - rzek艂 Mirza i zamkn膮艂 jej usta ognistym poca艂unkiem.
Kocha艂 si臋 z ni膮 nami臋tnie i czule. Ca艂owa艂 ka偶dy centymetr jej cia艂a, zaczynaj膮c od palc贸w u n贸g, poprzez wygi臋ty 艂uk stopy. Zacz臋艂a cicho chichota膰, a on ca艂owa艂 dalej zgrabne 艂ydki, zag艂臋bienie pod kolanem, d艂ugie uda i delikatn膮 sk贸r臋 wewn膮trz ud.
Piersi Mirandy nabrzmia艂y, a wewn膮trz poczu艂a b贸l i niepok贸j. Mirza podni贸s艂 si臋 na 艂okciach i spojrza艂 jej w oczy wype艂nione 艂zami. Tak bardzo j膮 kocha艂, tak ogromnie pragn膮艂 zatrzyma膰 j膮 przy sobie, a jednak musia艂 pozwoli膰 jej odej艣膰.
Poca艂owa艂 jej brzuch i powiedzia艂:
- Znam ju偶 smak twego mleka, moja najdro偶sza, a teraz poznam smak miodu - rzek艂 i przesun膮艂 g艂ow臋 ni偶ej.
Pie艣ci艂 j膮 i ca艂owa艂, sprawiaj膮c, 偶e dr偶a艂a i j臋cza艂a cichutko, nie mog膮c si臋 powstrzyma膰. Ogarn臋艂a j膮 fala rozkoszy, kt贸ra zmy艂a resztki 艣wiadomo艣ci. W szale nami臋tno艣ci pochyli艂a si臋, by odp艂aci膰 mu podobnymi pieszczotami, a potem wszed艂 w ni膮 mocno i porusza艂 si臋 w niej gwa艂townie, a偶 oboje znale藕li si臋 w rajskim ogrodzie pe艂nym s艂o艅ca i og艂uszaj膮cej muzyki, nim zapadli w niesko艅czon膮 ciemno艣膰, jakiej nie widzieli nigdy na ziemi.
Kiedy Miranda si臋 obudzi艂a, Mirzy ju偶 przy niej nie by艂o. Wsta艂a, w艂o偶y艂a kaftan i wysz艂a z sypialni ksi臋cia. Sz艂a przez ogr贸d, kt贸ry l艣ni艂 w porannym s艂o艅cu, i rozgl膮da艂a si臋, jakby chcia艂a dok艂adnie zapami臋ta膰 to cudowne miejsce, ogr贸d mi艂o艣ci, kt贸ry zawsze ju偶 b臋dzie przywo艂ywa艂 najpi臋kniejsze wspomnienia.
Skierowa艂a si臋 do haremu, gdzie czeka艂a ju偶 na ni膮 Turkhan. Obie kobiety obj臋艂y si臋 jak siostry, bo przyjaci贸艂ka ksi臋cia wiedzia艂a, 偶e Miranda ma nied艂ugo odjecha膰.
Zobaczy si臋 ze mn膮 przed odjazdem? - zapyta艂a Miranda niepewnie. - Nie mog臋 wyjecha膰, nie po偶egnawszy si臋 z nim.
Na pewno przyjdzie.
Kochasz go, Turkhan - stwierdzi艂a Miranda, jakby nagle poczu艂a, 偶e musi g艂o艣no wypowiedzie膰 te s艂owa.
Odpowied藕 wcale jej nie zaskoczy艂a.
Tak, kocham go, a na sw贸j spos贸b on r贸wnie偶 mnie kocha. Prze偶y艂am z nim pi臋tna艣cie lat. Przyby艂am do jego haremu, kiedy mia艂am czterna艣cie lat i ju偶 tu pozosta艂am. Teraz te偶 zostan臋, 偶eby pocieszy膰 go po twoim wyje藕dzie.
Ma szcz臋艣cie, 偶e pozna艂 ciebie - odpar艂a szczerze Miranda.
Turkhan u艣miechn臋艂a si臋, a potem obj臋艂a swoj膮 m艂odsz膮 przyjaci贸艂k臋 serdecznie.
Mirando, moja ma艂a siostrzyczko, tak bardzo r贸偶nisz si臋 od naszych kobiet. Nie przeszkadza mi wcale fakt, 偶e Mirza Khan ci臋 kocha. 呕adnej z nas to nie przeszkadza艂o, bo wiedzia艂y艣my, 偶e pewnego dnia b臋dziesz musia艂a od nas odej艣膰, a my zostaniemy i b臋dziemy mia艂y przyjemny obowi膮zek pocieszy膰 go po twojej stracie. Wi臋kszo艣膰 pi臋knych motyli z jego haremu wierzy 艣wi臋cie, 偶e uda im si臋 ukoi膰 b贸l w jego sercu, a Mirza w swej m膮dro艣ci b臋dzie je zapewnia艂, 偶e tak w艂a艣nie si臋 sta艂o. Ja jedna zawsze b臋d臋 wiedzia艂a, i偶 nic nie zast膮pi straty. Wiem, 偶e zawsze pozostaniesz ukryta w ciemnym k膮ciku jego serca i nic tego nie zmieni, nawet ja. Nawet gdybym mog艂a, nie pr贸bowa艂abym tego zmieni膰, bo ka偶de do艣wiadczenie, nawet zaprawione w po艂owie gorycz膮, ma jaki艣 cel.
A je艣li wr贸c臋? - zapyta艂a cicho Miranda.
Nie. Polubi艂a艣 naszego pana, ale w g艂臋bi serca zawsze b臋dziesz nale偶a艂a do m臋偶czyzny, do kt贸rego teraz wracasz. Nawet je艣li on ci臋 odrzuci, pozostaniesz przy nim, tak jak ja pozosta艂am przy Mirzie Khanie. Kochasz go, tak jak ja kocham mego pana.
Tak, to prawda. Kocham Jareda i cokolwiek si臋 stanie, na pewno przy nim zostan臋.
Rozumiem ci臋 - powiedzia艂a cicho Turkhan, a potem jakby troch臋 powesela艂a i doda艂a: - Chod藕my wzi膮膰 k膮piel. Twoi ludzie nied艂ugo tu b臋d膮.
Miranda po raz ostatni rozkoszowa艂a si臋 wspania艂膮 k膮piel膮 w 艂a藕ni haremu. Podczas masa偶u zasn臋艂a i obudzi艂a j膮 dopiero niewolnica, kt贸ra przynios艂a s艂odk膮 mocn膮 kaw臋. Kiedy Miranda wr贸ci艂a do swego pokoju, powita艂 j膮 pe艂en rado艣ci okrzyk:
- Milady! To naprawd臋 pani!
Zacz臋艂o si臋 przechodzenie na drug膮 stron臋 - pomy艣la艂a dziewczyna.
- Tak, Perky, to naprawd臋 ja - powiedzia艂a spokojnym tonem.
S艂u偶膮ca Wybuchn臋艂a p艂aczem.
Och, milady, o ma艂o mi serce nie p臋k艂o, kiedy my艣la艂am, 偶e pani nie 偶yje. Milord by艂 pijany przez dwa miesi膮ce prawie bez przerwy. Zachowywa艂 si臋 jak oszala艂y.
Naprawd臋? - u艣miechn臋艂a si臋 Miranda. - A co si臋 sta艂o, kiedy wytrze藕wia艂?
Szczera, dziewcz臋ca twarz Perkins skamienia艂a i przybra艂a wyraz niezadowolenia.
Ja nie powinnam krytykowa膰, milady, ale nie b臋d臋 ukrywa膰, 偶e kiedy tylko wytrze藕wia艂, zrobi艂 si臋 z niego najwi臋kszy kobieciarz w ca艂ym Londynie. Dzi臋ki Bogu, 偶e pani nie zosta艂a naprawd臋 zabita i 偶e wraca z nami do domu, bo na sam膮 my艣l, 偶e lady de Winter mia艂aby by膰 mam膮 ma艂ego Toma, dreszcz mnie przechodzi po plecach.
Co? - Miranda podnios艂a g艂os. - Zdaje si臋, 偶e m贸j ma艂偶onek nie wysili艂 si臋 na zbyt d艂ug膮 偶a艂ob臋!
Och, milady, przepraszam najmocniej, nie chcia艂am pani rozz艂o艣ci膰! M贸wi臋 tylko najszczersz膮 prawd臋. Wszyscy plotkowali, 偶e lord Dunham mia艂 zamiar poprosi膰 t臋 pann臋 o r臋k臋, ale na szcz臋艣cie w ko艅cu tego nie zrobi艂. Wszyscy m贸wili, 偶e on tylko chcia艂 znale藕膰 mam臋 dla ma艂ego Toma. Ca艂y czas, kiedy pani nie by艂o, dzieckiem opiekowa艂a si臋 lady Swynford. Nie spuszcza艂a go z oka. Malec by艂 chowany z paniczem Neddie. Ale teraz lady Swynford nied艂ugo urodzi drugie dziecko. Zreszt膮 nasz pan chcia艂 od niej zabra膰 ch艂opca. Bardzo go kocha. Za to nigdy nie s艂ysza艂am, 偶eby naprawd臋 kocha艂 lady de Winter, prosz臋 pani. O tym nigdy nikt nie m贸wi艂! Przysi臋gam!
Ju偶 dobrze, Perky. To nawet lepiej, 偶e mi powiedzia艂a艣. Dla w艂asnego dobra powinnam wiedzie膰 wszystko, co si臋 w tym czasie wydarzy艂o. A teraz chod藕my, pomo偶esz mi si臋 ubra膰. Bardzo zmieni艂a si臋 moda przez ten czas, kiedy mnie nie by艂o?
O tak, prosz臋 pani. Gorsety s膮 teraz obcis艂e, a sp贸dnice szerokie, ale si臋gaj膮 tylko do kostki. Ale si臋 pani zdziwi, kiedy zobaczy kabin臋 pe艂n膮 nowych sukien, kt贸re dla pani przywi贸z艂 lord Dunham.
Miranda poblad艂a, jakby kto艣 upu艣ci艂 z niej ca艂膮 krew. Zachwia艂a si臋, Perky szybko podbieg艂a i pomog艂a jej utrzyma膰 si臋 na nogach.
On tu jest? - szepn臋艂a Miranda. - Lord Dunham jest na pok艂adzie statku?
Ale偶 oczywi艣cie - odpar艂a Perky.
Miranda milcza艂a. Nie mia艂a teraz wiele czasu na zastanowienie si臋, co powiedzie膰 Jaredowi. Mia艂a za ma艂o czasu, 偶eby si臋 przygotowa膰 na to spotkanie. Zrzuci艂a r臋cznik, a Perky poda艂a jej zdobione z艂otem pantalony, przejrzyste jedwabne po艅czochy, zdobione z艂otem podwi膮zki i wk艂adan膮 przez g艂ow臋 halk臋 z koronkowym stanikiem.
Perky przynios艂a ze sob膮 sukni臋 w ceglasto - 偶贸艂te paski. Dekolt by艂 g艂臋boki, r臋kawy kr贸tkie i bufiaste, a gorset znacznie d艂u偶szy i cia艣niejszy ni偶 te, do kt贸rych Miranda by艂a przyzwyczajona. Suknia si臋ga艂a do kostek. Na koniec Perky pomog艂a Mirandzie w艂o偶y膰 w膮skie, czarne pantofle.
- Zdaje si臋, 偶e suknia troch臋 za bardzo opina si臋 na piersiach, ale mog臋 j膮 p贸藕niej polu藕ni膰. My艣la艂am, 偶e skoro pani nie karmi艂a przez tyle miesi臋cy, b臋dzie pani mia艂a troch臋 mniejsze piersi.
S艂u偶膮ca zrobi艂a Mirandzie na 艣rodku g艂owy przedzia艂ek, potem zaplot艂a w艂osy w gruby warkocz i u艂o偶y艂a go na g艂owie, by tworzy艂 zgrabny kok.
- Lord Dunham przys艂a艂 pani bi偶uteri臋, milady - powiedzia艂a i otworzy艂a zdobiony z艂otymi motywami sk贸rzany neseser.
Najpierw Miranda wyj臋艂a z niego sznur pere艂 z diamentowym zapi臋ciem, potem pasuj膮ce do nich kolczyki z per艂ami i diamentami. Oczom Mirandy ukaza艂a si臋 w lustrze modnie odziana, pi臋kna Angielka o ch艂odnym spojrzeniu. Odwr贸ci艂a si臋 do Perky i powiedzia艂a:
- We藕 torb臋 i id藕 do 艂odzi. Ja zaraz przyjd臋, musz臋 tylko po偶egna膰 si臋 z ksi臋ciem Mirz膮 i podzi臋kowa膰 mu za go艣cin臋.
Rozejrza艂a si臋 po raz ostatni po niewielkiej sypialni. By艂a tu szcz臋艣liwa i cho膰 jej serce t臋skni艂o do Jareda, ba艂a si臋 tego, co mo偶e nied艂ugo nast膮pi膰 i niech臋tnie opuszcza艂a bezpieczn膮 przysta艅.
Nie wolno ci okazywa膰 strachu - przypomnia艂a sobie s艂owa Mirzy. - Nigdy nie przepraszaj, nawet samej siebie.
- Chod藕my, Perky - rzuci艂a pogodnie i wysz艂a z pokoju.
Kobiety Mirzy czeka艂y w salonie. S艂u偶膮ca przystan臋艂a z boku i spogl膮da艂a nie艣mia艂o na pi臋kne niewiasty w kolorowych, zdobionych z艂otem i drogimi kamieniami strojach. Perky nie zna艂a ich j臋zyka, wi臋c kiedy Miranda 偶egna艂a si臋 z Turczynkami, dziewczyna mog艂a tylko z gest贸w, min i tonu g艂os贸w wyczyta膰, 偶e wszystkie one z ogromnym 偶alem 偶egnaj膮 jej pani膮.
Kiedy Miranda u艣cisn臋艂a ka偶d膮 ze swoich przyjaci贸艂ek, zwr贸ci艂a si臋 do Safire i Guzel:
- Poka偶cie, prosz臋, mojej s艂u偶膮cej drog臋 do 艂odzi. Potem powiedzia艂a do Perkins:
- Ja nied艂ugo przyjd臋. Te panie odprowadz膮 ci臋 do 艂odzi.
S艂u偶膮ca sk艂oni艂a si臋 grzecznie.
- Dobrze, prosz臋 pani - odpar艂a i pod膮偶y艂a za Safire i Guzel.
Czeka na ciebie w salonie w budynku dla go艣ci - powiedzia艂a Turkhan do Mirandy. - Zaopiekuj臋 si臋 nim dobrze - doda艂a.
Wiem. Mam tylko nadziej臋, 偶e doceni szcz臋艣cie, jakim obdarzy艂 go los w postaci ciebie. M臋偶czy藕ni czasem potrafi膮 by膰 okropnie g艂upi!
Na sw贸j spos贸b Mirza mnie docenia. To m膮dry m臋偶czyzna. Id藕 ju偶, Mirando. Mam nadziej臋, 偶e z m臋偶em tak偶e odnajdziesz prawdziwe szcz臋艣cie.
Miranda przesz艂a przez ogr贸d do budynku dla go艣ci. Wesz艂a do g艂贸wnego salonu. Mirza sta艂 po艣rodku, ubrany tak, jak go widzia艂a po raz pierwszy w St. Petersburgu. Mia艂 na sobie bia艂e spodnie, bia艂y p艂aszcz i turban.
Na koniec niech b臋dzie tak, jak by艂o na pocz膮tku - powiedzia艂 cicho i uca艂owa艂 jej d艂o艅, jak angielski d偶entelmen. - Jak偶e pi臋knie pani wygl膮da, droga Lady Dunham. Stanowi pani idea艂 angielskiej damy z dobrego towarzystwa.
Kocham ci臋, Mirzo. Nie tak jak Jareda, ale to te偶 mi艂o艣膰. Mirzo, m贸j drogi, nie wiedzia艂am, 偶e mo偶na kocha膰 tak g艂臋boko i na tak wiele r贸偶nych sposob贸w. Nie wiedzia艂am, 偶e mo偶na kocha膰 dw贸ch m臋偶czyzn jednocze艣nie.
Ciekaw by艂em, czy kiedykolwiek to zrozumiesz, moja s艂odka - u艣miechn膮艂 si臋, wci膮偶 trzymaj膮c jej d艂o艅.
Miranda rozp艂aka艂a si臋 nagle i ukry艂a twarz w jego ramionach.
Mirzo, m贸j mi艂y, jestem taka przestraszona!
Nie, Mirando. To nieprawda. Niczego si臋 nie boisz i nie masz 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Po prostu trudno jest ci zamieni膰 moj膮 szczer膮 i otwart膮 mi艂o艣膰 na niepewny los, kt贸ry ci臋 czeka. Nie przecz臋, 偶e bardzo ci臋 kocham i po偶膮dam. Jestem dumnym m臋偶czyzn膮. Twoja mi艂o艣膰 do Jareda Dunhama jest znacznie silniejsza ni偶 uczucie, kt贸re mog艂aby艣 ofiarowa膰 mnie. Tak wi臋c wracaj do niego, moja s艂odka, i walcz o jego mi艂o艣膰! Nie obchodzi mnie, co m贸wi twoje puryta艅skie spo艂ecze艅stwo. Kiedy kobieta zostaje zniewolona, ha艅ba nie spada na ni膮, ale na m臋偶czyzn臋, kt贸ry to uczyni艂. Tw贸j Jared na pewno mia艂 w swoim 偶yciu wiele kobiet i je艣li naprawd臋 jest takim cz艂owiekiem, jakim go widzisz, nie b臋dzie ci臋 wini艂 za to, co si臋 wydarzy艂o, zw艂aszcza 偶e nic nie mog艂a艣 na to poradzi膰! Pami臋taj, co ci powiedzia艂em: Nie przepraszaj za to, co si臋 sta艂o!
A co mam mu powiedzie膰 o tobie, Mirzo Eddin Khanie? Ty nie wzi膮艂e艣 mnie si艂膮.
A co chcia艂aby艣 mu powiedzie膰 na m贸j temat?
Odsun臋艂a si臋 od niego o krok i spojrza艂a na przystojn膮 twarz ksi臋cia. Patrzy艂 na ni膮 tak, jakby chcia艂 sprowokowa膰 odpowied藕.
S膮dz臋, Mirzo Khanie, 偶e s膮 pewne prawdy, kt贸re 偶ona powinna zachowa膰 dla siebie - odpar艂a w ko艅cu.
Dobrze ci臋 wyuczy艂em, c贸ro Ewy.
Bo by艂am piln膮 uczennic膮, m贸j najdro偶szy przyjacielu.
U艣miechn膮艂 si臋, a potem przytuli艂 j膮 i poca艂owa艂 nami臋tnie i czule. Omdlewa艂a w jego ramionach, po raz ostatni smakuj膮c jego s艂odkich ust i zapami臋tuj膮c je na zawsze. Czu艂a, 偶e jest kochana. W ko艅cu westchn臋艂a g艂臋boko, otworzy艂a oczy i odsun臋艂a si臋 od kochanka.
呕adne z nich ju偶 nic nie powiedzia艂o. Nie starczy艂o s艂贸w, by wyrazi膰 targaj膮ce nimi uczucia. Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i wyszli razem z salonu wprost do ogrodu, a potem udali si臋 powoli w stron臋 zatoki.
Perky siedzia艂a na 艂贸dce nale偶膮cej do „Dream Witch”. Kiedy ich zobaczy艂a, zapar艂o jej dech w piersiach. Wyobra偶a艂a sobie su艂tana jako poczciwego, siwow艂osego mo偶now艂adc臋. Ale ten wysoki ciemnow艂osy m臋偶czyzna o oliwkowej karnacji nie by艂 wcale podobny do jej wyobra偶enia. Perky nie mog艂a si臋 napatrze膰.
A na dodatek trzyma艂 jej pani膮 za r臋k臋. C贸偶, lord Dunham tak偶e nie zachowywa艂 si臋 jak niewini膮tko. Zdaje si臋 - pomy艣la艂a - 偶e tych kilka miesi臋cy nie by艂o 艂atwym okresem dla 偶adnego z pa艅stwa Dunham.
Allach niech ma ci臋 w opiece, moja droga. B臋d臋 o tobie my艣la艂 ka偶dego dnia, do ko艅ca 偶ycia - powiedzia艂 ksi膮偶臋, gdy przystan臋li na brzegu.
Ja r贸wnie偶 ci臋 nie zapomn臋, Mirzo. Ale pami臋taj, Turkhan ci臋 kocha i ty dobrze o tym wiesz. By艂aby dla ciebie dobr膮 偶on膮.
Za艣mia艂 si臋. Uj膮艂 jej d艂o艅 i uca艂owa艂.
- Zegnaj moja ma艂a purytanko! Kiedy napiszesz do mnie i b臋d臋 pewien, 偶e twoje 偶ycie u艂o偶y艂o si臋 szcz臋艣liwie, na pewno rozwa偶臋 twoj膮 rad臋.
Pom贸g艂 jej wsi膮艣膰 do 艂odzi.
艢mia艂 si臋, ale Miranda widzia艂a, 偶e w g艂臋bi duszy by艂 bardzo smutny. Gdyby nie okoliczno艣ci, zap艂aka艂by.
- 呕egnaj Mirzo Eddin Khanie - rzek艂a 艂agodnie. - Dzi臋kuj臋 za wszystko, ukochany.
Spojrza艂 na ni膮 czule, ale zaraz odwr贸ci艂 wzrok.
艁贸dka odbi艂a od brzegu wprost na o艣wietlone wieczornym s艂o艅cem morze.
Miranda patrzy艂a na oddalaj膮c膮 si臋 sylwetk臋 m臋偶czyzny i na pa艂ac, gdzie by艂a tak bardzo szcz臋艣liwa i bezpieczna.
Z budynku na wzg贸rzu wysz艂a kobieta odziana w lu藕ny str贸j koloru rubinu. Podesz艂a do Mirzy Khana i stan臋艂a u jego boku. On bez s艂owa otoczy艂 j膮 ramieniem, a Miranda u艣miechn臋艂a si臋 do siebie zadowolona. Turkhan zdob臋dzie kiedy艣 jego serce - pomy艣la艂a.
Jared Dunham sta艂 na pok艂adzie „Dream Witch” i patrzy艂 na zbli偶aj膮c膮 si臋 wolno 艂贸dk臋. Skierowa艂 lornet臋 na m臋偶czyzn臋 w bia艂ym tureckim stroju, stoj膮cego na odleg艂ym brzegu. Ksi膮偶臋 z pewno艣ci膮 nie by艂 tym cz艂owiekiem, kt贸rego Jared spodziewa艂 si臋 ujrze膰. Zauwa偶y艂, jak patrzy艂a na niego Miranda, jak r贸wnie偶 pe艂ne mi艂o艣ci spojrzenia ksi臋cia. Czu艂 si臋 nieswojo, podgl膮daj膮c po偶egnanie tej pary. Nagle poczu艂 w sercu lodowaty gniew. Przecie偶 to by艂a jego 偶ona! W Anglii wiele os贸b radzi艂o mu, 偶eby okaza艂 si臋 dla niej czu艂ym i kochaj膮cym m臋偶em, poniewa偶 jego ma艂偶onka wiele przesz艂a i b臋dzie potrzebowa艂a opieki, mi艂o艣ci i zrozumienia. Tylko 偶e elegancka kobieta, kt贸ra wysz艂a z pa艂acu, trzymaj膮c za r臋k臋 ksi臋cia, nie wygl膮da艂a na s艂ab膮 i potrzebuj膮c膮 wsparcia.
Nagle Jared poczu艂, 偶e kto艣 intensywnie mu si臋 przygl膮da. Jeszcze raz przy艂o偶y艂 do oka lunet臋, po czym zakl膮艂 i zszed艂 z pok艂adu.
Na pok艂adzie pozosta艂 tylko Ephraim Snow i z niecierpliwo艣ci膮 oczekiwa艂 przybycia Mirandy. Kiedy 艂贸dka przybi艂a do burty, podszed艂 do trapu. Pom贸g艂 Mirandzie wej艣膰 na pok艂ad i dr偶膮cym g艂osem wydusi艂:
- Och, milady!
Miranda wyci膮gn臋艂a przed siebie d艂o艅 i dotkn臋艂a policzka szlochaj膮cego m臋偶czyzny. 呕a艂owa艂a, 偶e nie wypada jej uca艂owa膰 go jak ojca.
- Witaj, Eph - rzek艂a tylko. - Jak mi艂o ci臋 zn贸w widzie膰 po tak d艂ugim czasie.
D藕wi臋k jej g艂osu sprawi艂, 偶e obecno艣膰 lady Dunham wyda艂a mu si臋 bardziej realna, a przez to 艂atwiej mu by艂o powstrzyma膰 wzruszenie.
Odwr贸ci艂a si臋, podesz艂a do burty statku i pomacha艂a w stron臋 brzegu w ge艣cie po偶egnania. Posta膰 w czerwieni i posta膰 w bieli odpowiedzia艂y tym samym gestem.
Postawiono 偶agle i „Dream Witch” ruszy艂a w morze. Wieczorne niebo pociemnia艂o nagle i przybra艂o kolor lawendy. Tu偶 nad horyzontem, na zachodzie, pojawi艂a si臋 cienka czerwona nitka, pozosta艂o艣膰 po zatopionym za lini膮 horyzontu s艂o艅cu. Miranda wpatrywa艂a si臋 w nieuchronnie oddalaj膮c膮 si臋 Uni臋 brzegow膮. To ju偶 koniec - pomy艣la艂a. Koszmar zako艅czy艂 si臋 na zawsze. Teraz wraca艂a do domu. Do m臋偶a.
Zaraz - podpowiada艂 jej g艂os z g艂臋bi 艣wiadomo艣ci. - Jeszcze nie widzia艂a艣 si臋 z Jaredem. Jeszcze nie wiesz. Jej zamy艣lenie przerwa艂 Ephraim Snow.
Ma pani tu zamiar zosta膰 ca艂膮 noc, pani Mirando?
Gdzie jest m贸j m膮偶, Eph? Powiedziano mi, 偶e przyby艂 z wami do Istambu艂u. Nie wita艂 mnie na pok艂adzie.
By艂 na pok艂adzie z lunet膮 i obserwowa艂 pani膮, kiedy 偶egna艂a si臋 pani z przyjaci贸艂mi. Potem zaraz zszed艂 pod pok艂ad.
Gdzie on teraz jest?
W swojej kajucie.
Powiedz mojemu m臋偶owi, 偶e czekam na niego w salonie, Eph - oznajmi艂a spokojnym g艂osem i oddali艂a si臋, nie czekaj膮c na odpowied藕.
M贸j Bo偶e, ale偶 ona si臋 zmieni艂a - pomy艣la艂 kapitan. T臋 entuzjastyczn膮, 偶ywio艂ow膮 dziewczyn臋, kt贸r膮 kilka miesi臋cy temu wi贸z艂 do Rosji na spotkanie z m臋偶em, Eph rozumia艂 doskonale. Ale teraz by艂o tak, jakby kto艣 naprawd臋 zamordowa艂 w niej t臋 naiwn膮, weso艂膮 dziewczyn臋. Kobieta, kt贸r膮 widzia艂, wydawa艂a mu rozkazy g艂osem ch艂odnymi i ostrym, a w jej oczach nie by艂o wida膰 ani odrobiny zw膮tpienia. W pojedynku na spojrzenia to kapitan pierwszy odwr贸ci艂 wzrok, nie mog膮c wytrzyma膰 napi臋cia.
Kapitan zszed艂 na d贸艂, 偶eby wykona膰 jej polecenie.
Jared by艂 odrobin臋 zaskoczony wiadomo艣ci膮, kt贸r膮 przekaza艂 mu Ephraim Snow. Spojrza艂 niepewnie na kapitana i zapyta艂:
Bardzo si臋 zmieni艂a?
Tak.
Jak bardzo? - zapyta艂 ponownie po kr贸tkiej chwili milczenia.
Sam musi pan to oceni膰.
Jared skin膮艂 g艂ow膮, przyznaj膮c mu racj臋. Wsta艂, przeszed艂 obok Snowa i opu艣ci艂 pomieszczenie. Potem otworzy艂 drzwi salonu i wszed艂 do 艣rodka.
Sta艂a odwr贸cona plecami. Najwyra藕niej ju偶 mia艂a napisany scenariusz do tej sceny, co bardzo zdziwi艂o Jareda. Wcale nie wygl膮da艂a na zabiedzon膮, przestraszon膮 kobietk臋, jak wmawiali mu przyjaciele w Londynie.
- A wi臋c, moja pani, nareszcie wr贸ci艂a艣. Odwr贸ci艂a si臋. Niespodziewana, dojrza艂a uroda 偶ony zaskoczy艂a go zupe艂nie.
- W rzeczy samej, m贸j m臋偶u, wr贸ci艂am - powiedzia艂a z kpi膮cym u艣miechem.
Usta mia艂a teraz jakby pe艂niejsze i bardziej nami臋tne, a jej oczy zmieni艂y si臋 nie do poznania. Kiedy spogl膮da艂 w nie ostatni raz, by艂y jeszcze zupe艂nie niewinne.
Ogarn膮艂 j膮 wzrokiem. Dekolt jej sukni by艂 bardzo g艂臋boki, a piersi wznosi艂y si臋 nad nim stanowczo nazbyt prowokuj膮co.
- Mam nadziej臋, moja pani - powiedzia艂 ch艂odno - 偶e masz dla swego post臋pku odpowiednie wyt艂umaczenie.
Szuka艂am tylko mego m臋偶a - powiedzia艂a g艂osem ociekaj膮cym s艂odycz膮, cho膰 w jej oczach widzia艂 zbli偶aj膮c膮 si臋 burz臋. - Zostawi艂 mnie, by bawi膰 si臋 w polityczne intrygi, podczas gdy ja nosi艂am pod sercem jego pierworodnego syna.
M贸wisz, pani, o dziecku, kt贸re tak ma艂o ci臋 obchodzi艂o, 偶e zostawi艂a艣 je na pastw臋 losu, kiedy mia艂o ledwie dwa miesi膮ce?
Kocham Toma! - zakrzykn臋艂a. - Spodziewa艂am si臋, 偶e znajd臋 ci臋 natychmiast po przyje藕dzie do Rosji i sprowadz臋 do domu. M贸j syn by艂 przez ca艂y czas bezpieczny w Anglii pod opiek膮 Amandy. Wola艂by艣, 偶ebym pozwoli艂a mu znosi膰 trudy podr贸偶y statkiem do Rosji? Nie mog艂am ju偶 znie艣膰 偶ycia bez ciebie! Tw贸j bezduszny przyjaciel, Palmerston, nie chcia艂 mi niczego na tw贸j temat wyjawi膰! Zachowywa艂 si臋, jakby艣 w og贸le nie istnia艂. Co mia艂am my艣le膰? Ba艂am si臋, 偶e ju偶 nie 偶yjesz.
To wzruszaj膮ce, moja pani, doprawdy, a teraz mo偶e mi powiesz, jak uda艂o ci si臋 przyku膰 uwag臋 ksi臋cia Czekierskiego?
Co takiego?
Jak zwr贸ci艂a艣 na siebie uwag臋 Aleksieja Czekierskiego, m臋偶czyzny, kt贸ry ci臋 porwa艂. Ephraim powiedzia艂 mi, 偶e w przeddzie艅 porwania by艂a艣 na przyj臋ciu w ambasadzie angielskiej. To tam pozna艂a艣 ksi臋cia? Na pewno flirtowa艂a艣 z nim i sama sprowadzi艂a艣 na siebie to nieszcz臋艣cie.
Z艂apa艂a pierwsz膮 rzecz, kt贸ra wpad艂a jej w r臋k臋. By艂 to ci臋偶ki, kryszta艂owy ka艂amarz. Rzuci艂a nim w stron臋 m臋偶a z furi膮 i rozpacz膮. Przedmiot przemkn膮艂 mu ko艂o ucha i uderzy艂 w zamkni臋te drzwi.
Atrament rozprysn膮艂 si臋 i wolno sp艂yn膮艂 na pod艂og臋, a potem pomi臋dzy deski pok艂adu.
- Wi臋c to tak, m贸j panie? Uwa偶asz, 偶e to ja jestem odpowiedzialna za ca艂膮 t臋 sytuacj臋? O, Bo偶e! Jak ma艂o mnie znasz, je艣li wierzysz w to, co powiedzia艂e艣! Czy kiedykolwiek podczas naszego kr贸tkiego wsp贸lnego 偶ycia da艂am ci pow贸d, by艣 we mnie zw膮tpi艂? Nigdy! Co si臋 za艣 tyczy ciebie, m贸j drogi... Najpierw by艂a Gillian Abbott, potem sam B贸g raczy wiedzie膰, ile kobiet mia艂e艣 w St. Petersburgu. Kiedy dowiedzia艂e艣 si臋 o mojej 艣mierci, pogr膮偶y艂e艣 si臋 w 偶a艂obie na ca艂e dwa miesi膮ce. Dwa miesi膮ce. To musia艂a by膰 dla ciebie wieczno艣膰. A potem zn贸w by艂e艣 do wzi臋cia. Teraz w kr臋gu twoich zainteresowa艅 jest, zdaje si臋, lady de Winter?
Odwr贸ci艂a si臋, by ukry膰 艂zy, kt贸re mimo jej woli nap艂ywa艂y do oczu. Nie chcia艂a okaza膰 s艂abo艣ci. Nie mog艂a pozwoli膰, by w艣ciek艂o艣膰 m臋偶a os艂abi艂a jej si艂臋.
- Powiedz, czy Czekierski ci臋 zgwa艂ci艂? - us艂ysza艂a krzyk Jareda.
Znowu spojrza艂a mu w twarz.
- Nie - rzuci艂a kr贸tko i wybieg艂a z salonu. Dotar艂a do swojej kajuty. Kaza艂a przestraszonej Perky wynosi膰 si臋 stamt膮d natychmiast. Potem rzuci艂a si臋 na 艂贸偶ko.
Jej serce p臋ka艂o z b贸lu. Zauwa偶y艂a na jego skroniach odrobin臋 siwizny i zastanawia艂a si臋, czy by艂a ona nast臋pstwem jej znikni臋cia.
Jaki偶 straszny okaza艂 si臋 pocz膮tek jej nowego 偶ycia.
Jared wszed艂 do pokoju i ukl膮k艂 przy 艂贸偶ku.
Nie zacz臋li艣my zbyt fortunnie, Mirando - powiedzia艂 cicho. - Ciesz臋 si臋, 偶e wr贸ci艂a艣 - doda艂 i obj膮艂 j膮 delikatnie ramieniem.
Pr贸bowa艂am do ciebie wr贸ci膰 ju偶 od chwili, kiedy ksi膮偶臋 Czekierski porwa艂 mnie ze statku w St.
Petersburgu - m贸wi艂a przez 艂zy. - Zaplanowa艂am ucieczk臋 i miesi膮c po przyje藕dzie do jego posiad艂o艣ci pr贸bowa艂am zbiec.
Prawda to? - zapyta艂. Tak膮 w艂a艣nie j膮 zna艂, rezolutn膮 i nieustraszon膮. - Jak chcia艂a艣 to uczyni膰?
Przez morze. Wydawa艂o mi si臋, 偶e mog臋 dop艂yn膮膰 艂贸dk膮 do Istambu艂u i dosta膰 si臋 do ambasady angielskiej. Niestety, z艂apano mnie, a kiedy napadli na nas Tatarzy, pilnowali mnie jak oka w g艂owie - m贸wi艂a i odepchn臋艂a jago rami臋. - Ca艂膮 drog臋 z Odessy przesz艂am pieszo. Czasem tylko pozwolono mi jecha膰 na wozie. S艂u偶ba ksi臋cia powiedzia艂a Tatarom, 偶e jestem bogat膮 Angielk膮 i 偶e warto mnie odstawi膰 do ambasady dla okupu. Jeden ze s艂u偶膮cych ostrzeg艂 mnie jednak przed tymi barbarzy艅cami i niestety, okaza艂o si臋, 偶e mia艂 racj臋. Chcieli mnie sprzeda膰 na targu niewolnik贸w w Istambule razem z pozosta艂ymi biedakami, kt贸rych pojmali w maj膮tku ksi臋cia. Tak si臋 szcz臋艣liwie z艂o偶y艂o, 偶e pods艂ucha艂am ich rozmow臋 w nocy, tu偶 przed wej艣ciem do miasta. Nocowali艣my w obozie pod murami. Zaczeka艂am a偶 wszyscy zasn膮, a potem ruszy艂am noc膮 w stron臋 bramy. Kiedy j膮 otworzono o 艣wicie, przesz艂am przez ca艂e miasto do ambasady. D艂ugo pr贸bowa艂am przekona膰 stra偶nika, 偶e jestem Angielk膮. Ku mojemu zaskoczeniu przed ambasad膮 pojawi艂 si臋 nie wiadomo sk膮d Kit Edmund i mnie uratowa艂!
Wsta艂a i zacz臋艂a chodzi膰 w t臋 i z powrotem po kabinie.
- Tatarzy byli tu偶 za mn膮, a Kit i jego przyjaciel, Mirza Khan, pod bram膮. Tatarzy krzyczeli, 偶e jestem ich brank膮 i maj膮 do mnie prawo. A Kit wrzeszcza艂, 偶e jestem obywatelk膮 brytyjsk膮 i chroni mnie prawo. Mirza Khan wysypa艂 na d艂onie chciwego Tatara p贸艂 sakwy drogocennych kamieni. To by艂a naprawd臋 ogromna suma. Mirza okaza艂 mi tym samym wielk膮 uprzejmo艣膰! Tatarzy odjechali usatysfakcjonowani okupem i zostawili mnie w spokoju.
Miranda ruszy艂a w stron臋 drzwi. Po chwili odwr贸ci艂a si臋 i zapyta艂a.
- Mo偶e by艣my teraz co艣 zjedli. Jestem naprawd臋 g艂odna.
W jadalni przygotowano dla nich wspania艂膮 uczt臋. Kiedy Jared i kapitan czekali na pok艂adzie, kucharz zszed艂 na l膮d i zrobi艂 zakupy na bazarze.
Miranda omija艂a oboj臋tnie p贸艂miski z baranin膮 i kasz膮, bo nie mia艂a ochoty posila膰 si臋 tym, co najcz臋艣ciej spo偶ywa艂a w ci膮gu ostatniego roku. Rozgl膮da艂a si臋 w poszukiwaniu gotowanej marchewki i groszku, kt贸rych tak jej ostatnio brakowa艂o. Ucieszy艂a si臋 niezmiernie na widok 艣wie偶ego, jeszcze ciep艂ego chleba pszennego i mas艂a. Od tak dawna nie jad艂a bia艂ego chleba. Ukroi艂a sobie wielk膮 pajd臋 i posmarowa艂a j膮 grubo mas艂em, a potem 艂apczywie zatopi艂a w niej z臋by. Potem na艂o偶y艂a sobie troch臋 pol臋dwicy wieprzowej z marchewk膮 i selerem. Kiedy jad艂a, ca艂y czas spogl膮da艂a z apetytem na stoj膮ce obok ciasta, placek z jagodami i sernik. Nie mog艂a si臋 doczeka膰, kiedy spr贸buje czerwonego i bia艂ego wina.
Brakowa艂o mi krwistego mi臋sa - powiedzia艂a, wk艂adaj膮c do ust kawa艂ek pol臋dwicy. - Rosjanie zawsze mocno przypiekaj膮 mi臋so.
A Turcy?
Oni jedz膮 tylko baranin臋 - odpar艂a. - Podaj mi, prosz臋, s贸l.
Jared poda艂 jej solniczk臋 i zacz膮艂 nak艂ada膰 sobie jedzenie. Postanowi艂 d艂u偶ej nie wypytywa膰 偶ony o wydarzenia ostatniego roku. Musia艂 si臋 zadowoli膰 tym, co mu powiedzia艂a i czeka膰 cierpliwie, kiedy b臋dzie chcia艂a zdradzi膰 mu wi臋cej szczeg贸艂贸w. Wiedzia艂, 偶e je艣li b臋dzie nalega艂, tylko j膮 od siebie odsunie, a przecie偶 tego nie chcia艂.
Jedli w milczeniu. Miranda szybko sko艅czy艂a swoj膮 porcj臋 i podesz艂a do stolika z ciastami, by na艂o偶y膰 sobie dwie okaza艂e porcje placka. Przynios艂a je na talerzyku i usiad艂a przy stole.
Tw贸j apetyt wcale si臋 nie zmieni艂, moja droga. Jesz r贸wnie du偶o, co zawsze - zauwa偶y艂.
Cz臋sto, zw艂aszcza w podr贸偶y do Istambu艂u, by艂am bardzo g艂odna - odpar艂a. - Razem z Mignon pr贸bowa艂y艣my po偶ywia膰 si臋 korzonkami i dzikimi truskawkami. Jad艂y艣my, co si臋 da艂o, 偶eby nie umrze膰 z g艂odu.
Kto to jest Mignon?
Miranda opowiedzia艂a m臋偶owi histori臋 偶ycia zmar艂ej dziewczyny.
M贸j Bo偶e! - pomy艣la艂 Jared. - Ile偶 oni wszyscy wycierpieli.
Przypomnia艂 sobie, jaka by艂a ma艂o pewna siebie. Teraz dopiero m贸g艂 doceni膰, jak wspania艂膮 i siln膮 kobiet膮 si臋 sta艂a. Troch臋 偶a艂owa艂, 偶e nie mia艂 udzia艂u w tej zmianie.
Po kolacji Miranda oznajmi艂a:
Id臋 teraz spa膰 i chc臋 by膰 sama.
Nie byli艣my razem od dw贸ch lat - zaprotestowa艂 cicho Jared.
W jego g艂osie us艂ysza艂a b艂agaln膮 nutk臋. Tak bardzo chcia艂a da膰 si臋 uprosi膰! Tak bardzo pragn臋艂a znale藕膰 si臋 w jego ramionach. Chcia艂a, by j膮 obejmowa艂, g艂aska艂 i pociesza艂. Chcia艂a us艂ysze膰 z jego ust, 偶e wszystko b臋dzie dobrze, 偶e ju偶 nic z艂ego jej nie spotka. Mimo to wzi臋艂a g艂臋boki oddech i powiedzia艂a twardo:
- Zanim zn贸w b臋dziemy mogli by膰 razem, chcia艂abym opowiedzie膰 o tym, co przydarzy艂o mi si臋 w Rosji. By膰 mo偶e p贸藕niej stwierdzisz, 偶e sama jestem wszystkiemu winna. Ale tak nie by艂o. Nie jestem w 偶aden spos贸b odpowiedzialna za to, co si臋 sta艂o, i nie mam zamiaru opowiada膰 ka偶demu z osobna tej strasznej historii. Opowiem j膮 tylko raz w obecno艣ci ca艂ej mojej rodziny. Potem ju偶 nigdy o tym nie wspomn臋. Kiedy b臋dziesz wiedzia艂, co si臋 sta艂o, by膰 mo偶e uznasz, 偶e nie mo偶esz ju偶 ze mn膮 sypia膰. Czekali艣my na siebie tak d艂ugo, kilka tygodni nic nie zmieni.
Wiesz, Mirando - zacz膮艂 cicho - 偶e nie zwr贸ci艂a艣 si臋 jeszcze do mnie po imieniu.
Nie zauwa偶y艂am.
Powiedz to - szepn膮艂 i odwr贸ci艂 jej twarz w swoj膮 stron臋. - Powiedz moje imi臋, do diaska!
Jaredzie. Och, Jaredzie, tak bardzo za tob膮 t臋skni艂am! - zd膮偶y艂a powiedzie膰, nim jego usta spocz臋艂y na jej wargach.
Nie pr贸bowa艂a nawet si臋 odsun膮膰. Podda艂a si臋 pieszczocie, rozkoszowa艂a znajomym smakiem i dotykiem. Pragn臋艂a, by rzeczy przybra艂y naturaln膮 kolej, by mog艂a odda膰 mu poca艂unek, by zacz膮艂 pie艣ci膰 j膮 i ca艂owa膰 z takim po偶膮daniem jak niegdy艣, na pocz膮tku ich ma艂偶e艅stwa.
Chcia艂a, by podni贸s艂 j膮 z ziemi, zani贸s艂 do 艂贸偶ka, rozbiera艂 i ca艂owa艂, a偶 ca艂y wstyd i strach przemin膮. Potem kochaliby si臋 nami臋tnie, po wszystkim powiedzia艂aby mu prawd臋, a on wzdrygn膮艂by si臋 na sam膮 my艣l i znienawidzi艂 j膮 na zawsze!
Odsun臋艂a si臋 po艣piesznie.
- Prosz臋, Jaredzie, prosz臋! Zaczekaj. B艂agam, ze wzgl臋du na mnie, zaczekaj do naszego powrotu do Anglii.
Zaskoczony jej zdesperowaniem, obserwowa艂, jak dr偶y i p艂acze w jego ramionach. Chyba nawet nie zdawa艂a sobie z tego sprawy. Co si臋 z ni膮 sta艂o? Sam nie wiedzia艂, czy powinien o to pyta膰.
Niewa偶ne, co si臋 wydarzy艂o w Rosji - powiedzia艂 ochryp艂ym g艂osem. - Kocham ci臋, Mirando. Nie zmarnujmy drugiej szansy, skoro da艂 nam j膮 los!
Dla mnie to wa偶ne - odpar艂a. - Dla mnie to bardzo wa偶ne, bo przydarzy艂o si臋 to w艂a艣nie mnie. To wci膮偶 ma na mnie wielki wp艂yw. Daj mi spok贸j! Wkr贸tce si臋 wszystkiego dowiesz, ale do tego czasu nie oddam ci si臋 z w艂asnej woli, a je艣li we藕miesz mnie si艂膮, nigdy ci tego nie wybacz臋!
Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, wybieg艂a z kajuty i zatrzasn臋艂a za sob膮 drzwi.
Jared podszed艂 do stoj膮cego pod 艣cian膮 stolika, wzi膮艂 szklank臋 i butelk臋 brandy. Otworzy艂 j膮 i nala艂 sobie do pe艂na. Usiad艂 w fotelu.
Powiedzia艂a mu przecie偶, 偶e ksi膮偶臋 jej nie zgwa艂ci艂. Wierzy艂 jej na s艂owo. Wi臋c co w ko艅cu takiego strasznego sta艂o si臋 tam, w Rosji, 偶e nie mog艂a powr贸ci膰 od razu do normalnego 偶ycia i kocha膰 si臋 z w艂asnym m臋偶em.
Wsta艂 i wszed艂 do jej sypialni. Miranda oddycha艂a r贸wno i spokojnie. Spa艂a. Zosta艂 d艂u偶ej i przygl膮da艂 si臋 jej. Od czasu do czasu przewraca艂a si臋 w 艂贸偶ku i dr偶a艂a albo 艂ka艂a cicho. Raz wydawa艂o mu si臋 nawet, 偶e wykrzykn臋艂a jakie艣 imi臋, ale nie dos艂ysza艂 wyra藕nie. Po pewnym czasie, kiedy ucich艂a i uspokoi艂a si臋, przykry艂 j膮 ko艂dr膮 i wyszed艂.
Rano by艂a wyra藕nie bledsza ni偶 poprzedniego dnia. Jared musia艂 si臋 pogodzi膰 z losem i cierpliwie poczeka膰, a偶 Miranda opowie o wszystkim w obecno艣ci rodziny w Swynford Hall. Nie by艂a to jednak dla niego 艂atwa decyzja. Siedzia艂 zamkni臋ty na jednym statku z pi臋kn膮 偶on膮, od kt贸rej nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku. Nie mia艂 dok膮d uciec. Nie umia艂 sobie z tym poradzi膰. Jedynie b贸l, rysuj膮cy si臋 wyra藕nie na jej twarzy, powstrzymywa艂 go przed naleganiem, by powiedzia艂a mu o wszystkim szybciej i uwolni艂a go od oczekiwania.
Podr贸偶 przebiega艂a w idealnych warunkach. Niebo by艂o pogodne i b艂臋kitne, wiatr im sprzyja艂. Kiedy p艂yn臋li wzd艂u偶 po艂udniowych wybrze偶y Europy, Jared pomy艣la艂, 偶e mog艂aby to by膰 ich podr贸偶 po艣lubna.
Im bardziej si臋 kierowali na p贸艂noc, tym pogoda robi艂a si臋 gorsza, a偶 w ko艅cu, gdzie艣 w okolicy cie艣niny Biskajskiej, trafili na letni膮 burz臋. W 艣rodku sztormu Jared poszed艂 do kajuty Mirandy i kiedy jej tam nie zasta艂, przestraszy艂 si臋 nie na 偶arty. Wybieg艂 na pok艂ad, 偶eby j膮 odszuka膰. Zasta艂 j膮 przy burcie, trzymaj膮c膮 si臋 z ca艂ej si艂y olinowania. Twarz mia艂a mokr膮 od deszczu lub 艂ez - nie umia艂 powiedzie膰, czy p艂aka艂a. Pochyli艂 si臋 i zacz膮艂 zmierza膰 pod wiatr w jej stron臋. W ko艅cu uda艂o mu si臋 do niej dotrze膰 i obj膮艂 j膮 z ca艂ych si艂.
Czu艂, jak dr偶y pod cienk膮 materi膮 sukni. Pochyli艂 si臋, by mog艂a go us艂ysze膰, i krzykn膮艂:
- To wszystko by艂o dla mnie bardzo ci臋偶kim prze偶yciem, ale wiem, 偶e tobie by艂o jeszcze trudniej. Jakim cudem przetrwa艂a艣 tyle b贸lu? Przykro mi, 偶e musia艂a艣 przej艣膰 przez to wszystko sama. Na lito艣膰 bosk膮, dzikusko! Przecie偶 jestem twoim m臋偶em! Wesprzyj si臋 na mnie. Jestem przy tobie! Nie odpychaj mnie! Nic na 艣wiecie nie zabije mojej mi艂o艣ci do ciebie!
Spojrza艂a na niego i troch臋 si臋 uspokoi艂a, ale nawet te s艂owa otuchy nie ukoi艂y jej b贸lu. Co przed nim kry艂a? C贸偶 tak strasznego rozdziera艂o jej dusz臋 i nie pozwala艂o dalej normalnie 偶y膰?
- Chod藕my do 艣rodka, kochanie - powiedzia艂 艂agodnie, a ona pu艣ci艂a liny i pozwoli艂a si臋 odprowadzi膰.
Rankiem lekki wiatr pcha艂 ich ju偶 w stron臋 Anglii, przez kana艂 La Manche. Kilka dni p贸藕niej przybili do portu w zatoce Welland.
Zn贸w by艂a w Anglii.
Ze spokojem znios艂a podr贸偶 w dusznym powozie i panuj膮ce mi臋dzy ni膮 a Jaredem napi臋cie.
Noc sp臋dzili w zaje藕dzie, a kiedy ruszali w dalsz膮 drog臋, Jared z u艣miechem powiedzia艂:
- Zam贸wi艂em dodatkowe konie, 偶eby艣my mogli troch臋 pojecha膰 wierzchem, zamiast siedzie膰 przez ca艂y dzie艅 w powozie. Nie wzi膮艂em twoich spodni, ale chyba poradzisz sobie w damskim siodle.
Zatrzymywali si臋 tylko na posi艂ki. Rozk艂adali jedzenie jak na pikniku, na trawie, jedli w milczeniu i ruszali w dalsz膮 drog臋.
W ko艅cu dotarli do Swynford Hall. S艂o艅ce w艂a艣nie zachodzi艂o nad domem i otacza艂o z艂ot膮 koron膮 ciemnoszary dach.
CZ臉艢膯 V
ANGLIA 1814 - 1815
ROZDZIA艁 16
Miranda i Jared przemierzali wzg贸rza w kierunku Swynford Hall. Za nimi wolno toczy艂y si臋 dwa powozy. Kiedy przeje偶d偶ali przez bram臋, znajoma twarz str贸偶a rozja艣ni艂a si臋 w u艣miechu. M臋偶czyzna zacz膮艂 gwa艂townie dzwoni膰 w mosi臋偶ny dzwon. Male艅ka pulchna posta膰 w r贸偶owej sukni wybieg艂a przed dom, min臋艂a lokaja w liberii i zmierza艂a w ich stron臋. Jared zobaczy艂 na twarzy Mirandy pierwszy serdeczny u艣miech od czasu ich spotkania w Turcji. Jej oczy 艣wieci艂y z rado艣ci. Spi臋艂a konia i pu艣ci艂a si臋 galopem w stron臋 domu.
- Mirando! Mirando! - krzycza艂a Amanda Swynford. Ci臋偶arna bli藕niaczka by艂a ju偶 przy siostrze. Miranda zeskoczy艂a z konia i rzuci艂a si臋 w jej obj臋cia.
- Och, Mirando! M贸wi艂am im, 偶e 偶yjesz. M贸wi艂am im ca艂y czas, ale nie chcieli mnie s艂ucha膰. My艣leli, 偶e oszala艂am!
Miranda cofn臋艂a si臋 o krok, spojrza艂a na siostr臋 i powiedzia艂a:
- Och, Mandy, bardzo si臋 za tob膮 st臋skni艂am. Mam wobec ciebie d艂ug wdzi臋czno艣ci. Perky mi powiedzia艂a, 偶e ma艂y Tom przez ca艂y czas by艂 pod twoj膮 opiek膮. Och, Mandy, niech ci臋 B贸g b艂ogos艂awi!
Zn贸w obj臋艂y si臋 serdecznie, a potem ociera艂y sobie nawzajem z twarzy 艂zy szcz臋艣cia. Wzi臋艂y si臋 pod r臋k臋 i posz艂y do domu. Jared po艣pieszy艂 za nimi, 偶eby zobaczy膰 reakcj臋 Mirandy, kiedy ujrzy ma艂ego Toma.
- Gdzie jest m贸j syn? - zapyta艂a, kiedy tylko przekroczy艂a pr贸g domu.
Amanda wskaza艂a d艂oni膮 schody, gdzie sta艂a Jester z ma艂ym, ciemnow艂osym ch艂opcem na r臋ku. Niania podesz艂a powoli do Mirandy i postawi艂a dziecko na pod艂odze.
- Tatku! - krzykn膮艂 malec i pobieg艂 do ojca, kt贸ry z szerokim u艣miechem rado艣ci roz艂o偶y艂 ramiona i obj膮艂 ch艂opczyka, a potem podni贸s艂 go do g贸ry i uca艂owa艂.
Miranda sta艂a jak skamienia艂a. Zostawi艂a w domu oseska, male艅stwo, kt贸re dopiero uczy艂o si臋 podnosi膰 g艂贸wk臋. Teraz widzia艂a przed sob膮 biegaj膮cego i m贸wi膮cego ch艂opca. Jej male艅stwa ju偶 nie by艂o, a tego dziecka wcale nie zna艂a. Nagle poj臋艂a, jak wiele straci艂a. Spojrza艂a wprost na Jareda i powiedzia艂a cicho:
Nie wiem, czy kiedykolwiek b臋d臋 w stanie ci to wybaczy膰.
Ja te偶 nie wiem, czy kiedykolwiek sam sobie wybacz臋 - odpar艂. - Mamy wiele do nadrobienia, Mirando.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮 z pow膮tpiewaniem.
Nie wiem, czy uda nam si臋 to naprawi膰 - powiedzia艂a.
Powinna艣 przywita膰 si臋 ze swoim synem. Na tym etapie 偶ycia nie mo偶na go utrzyma膰 na miejscu d艂u偶ej, ni偶 przez chwil臋, bo zaraz chce gdzie艣 biec, jak 藕rebak na pastwisku.
Ch艂opiec rzeczywi艣cie zaczyna艂 si臋 ju偶 niecierpliwi膰.
- Tom, ta pi臋kna dama to twoja mama. Wr贸ci艂a do domu i teraz zamieszka z nami. Przywitaj si臋, ch艂opcze.
Miranda spojrza艂a w ciemnozielone oczy ch艂opca, tak podobne do oczu Jareda. Wyci膮gn臋艂a do niego ramiona, a maluch w odpowiedzi roz艂o偶y艂 r膮czki w ge艣cie powitania. Przytuli艂a go do siebie, a 艂zy jak groch zacz臋艂y toczy膰 si臋 po jej policzkach.
- Mama place? - zapyta艂 ma艂y Tom ze zdziwieniem i obj膮艂 j膮 mocno. - Mama nie place!
Miranda musia艂a si臋 roze艣mia膰. Rozkazuj膮cy g艂os ch艂opczyka przypomina艂 jej Jareda. Uca艂owa艂a szyjk臋 Toma i spojrza艂a jeszcze raz na 艣liczn膮 bu藕k臋, wiern膮 kopi臋 twarzy ojca.
- Mama ju偶 nie b臋dzie p艂aka膰 - obieca艂a.
Nie chcia艂a si臋 rozstawa膰 z synkiem, ale by艂 ju偶 wiecz贸r i niania niecierpliwi艂a si臋, by po艂o偶y膰 go spa膰.
- Dobranoc, m贸j male艅ki - powiedzia艂a dziewczyna, podaj膮c go Jester. - Zobaczymy si臋 jutro rano. - Spojrza艂a na niani臋. - Dobrze si臋 nim opiekowa艂a艣, dzi臋kuj臋.
Jester nie posiada艂a si臋 z rado艣ci.
Jak dobrze, 偶e pani wr贸ci艂a, milady - odpar艂a, czerwieni膮c si臋, a potem si臋 odwr贸ci艂a i posz艂a na g贸r臋 do swoich obowi膮zk贸w.
Kaza艂am przygotowa膰 kolacj臋 powitaln膮 na twoj膮 cze艣膰, Mirando - pochwali艂a si臋 z u艣miechem Amanda.
Nie mog臋 spokojnie je艣膰, p贸ki nie odpowiem na wszystkie wasze pytania. Na pewno jeste艣cie ciekawi, co si臋 ze mn膮 dzia艂o. Nie chcia艂am o tym m贸wi膰 Jaredowi, dop贸ki nie b臋dziemy wszyscy razem. Opowiem o tym raz i ju偶 nigdy wi臋cej nie wspomn臋 s艂owem o wydarzeniach minionego roku.
Zaprosi艂am na kolacj臋 Jona i Ann臋 - powiedzia艂a Amanda.
Nie wr贸cili do Massachusetts?
Wojna mi臋dzy Angli膮 i Ameryk膮 toczy si臋 g艂贸wnie na morzu - odpar艂 Jared - i dlatego podr贸偶 jest teraz w艂a艣ciwie niemo偶liwa. Nie chcieli ryzykowa膰.
A wi臋c wojna si臋 nie sko艅czy艂a? - zapyta艂a Miranda i na chwil臋 na jej twarzy pojawi艂 si臋 kpi膮cy u艣miech.
Ju偶 nied艂ugo si臋 sko艅czy. Prawdopodobnie wszyscy ruszymy do domu na wiosn臋. Traktat pokojowy jest obecnie w fazie negocjacji.
Ty si臋 tym nie zajmujesz? - zakpi艂a zn贸w.
Porzuci艂em polityk臋. Nie mieszam si臋 do tego - odpar艂 Jared.
Wi臋c czym si臋 b臋dziesz teraz zajmowa艂, milordzie?
Zajm臋 si臋 tob膮 i moim synem, tak jak powinienem.
W takim razie - postanowi艂a - oni te偶 musz膮 o tym us艂ysze膰. Mam nadziej臋, 偶e nie zaprosi艂a艣 nikogo wi臋cej.
Nie, siostrzyczko.
Odpoczn臋 przed kolacj膮. Przygotowa艂a艣 dla mnie ten sam pok贸j, co poprzednio?
Tak - odpar艂a Amanda.
Miranda znikn臋艂a za rogiem, a jej m艂odsza siostra powiedzia艂a cicho do Jareda:
Ale偶 ona si臋 zmieni艂a. Co si臋 sta艂o?
Nie wiem.
Boj臋 si臋.
Ja te偶 - przyzna艂 Jared.
Miranda po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka i zdrzemn臋艂a po m臋cz膮cej podr贸偶y. Kiedy dwie godziny p贸藕niej wsta艂a, wybra艂a sukni臋 z czarnego jedwabiu z d艂ugimi w膮skimi r臋kawami i g艂臋bokim dekoltem. Pomi臋dzy p艂askimi pantoflami ze srebrnymi sprz膮czkami a r膮bkiem sukni wida膰 by艂o czarne po艅czochy.
Siedzia艂a przy toaletce i wybiera艂a bi偶uteri臋, kiedy do jej sypialni wszed艂 Jared. Podszed艂 i zawiesi艂 na szyi 偶ony z艂oty 艂a艅cuszek z wielkim diamentem w kszta艂cie 艂zy. Miranda przygl膮da艂a si臋 klejnotowi w milczeniu.
- Witaj w domu, Mirando - powiedzia艂 cicho.
- Gdyby艣my przez te dwa lata wiedli normalne 偶ycie, chyba zapyta艂abym ci臋, jakie grzechy chcesz odkupi膰 tak wspania艂ym prezentem.
Wci膮偶 masz ostry j臋zyk - odpar艂 sucho. Za艣mia艂a si臋.
Niekt贸re rzeczy si臋 nie zmieniaj膮, m贸j drogi.
W salonie czekali ju偶 Amanda, Adrian, Jon i Anna. Nowa pani Dunham podbieg艂a, 偶eby u艣ciska膰 Mirand臋.
Mandy mia艂a racj臋 - szlocha艂a Anna. - Dzi臋ki Bogu, 偶e si臋 odnalaz艂a艣. To dzi臋ki tobie znalaz艂am szcz臋艣cie. Obiecaj mi, Mirando, 偶e b臋dziesz matk膮 chrzestn膮 mojego nast臋pnego dziecka!
Ale偶 Anno! S艂ysza艂am, 偶e dopiero co urodzi艂a艣. Zn贸w spodziewasz si臋 dziecka?
Nie, ale pracujemy nad tym, Mirando. Witaj w domu, siostro - rzek艂 Jonathan.
U艣miechn臋艂a si臋.
Witaj Jon.
Mo偶e kieliszek sherry przed kolacj膮? - zapyta艂a weso艂o Amanda.
Miranda roze艣mia艂a si臋.
Siostrzyczko, jak zwykle jeste艣 nienagann膮 gospodyni膮. Adrianie - zwr贸ci艂a si臋 do szwagra - dopilnuj, prosz臋, 偶eby nikt nam nie przeszkadza艂, dop贸ki nie sko艅czymy rozmawia膰.
S艂u偶ba ju偶 wie. Nie b臋d膮 wchodzi膰.
Wiem, 偶e jeste艣cie wszyscy bardzo ciekawi, co si臋 ze mn膮 dzia艂o przez ca艂y ten czas. Teraz w艂a艣nie zamierzam wam o tym opowiedzie膰. To straszna historia, wi臋c je艣li nie chcecie, nie musicie tego s艂ucha膰. Ale decyzj臋 trzeba podj膮膰 natychmiast, bo je艣li postanowicie opu艣ci膰 ten pok贸j, wasi m臋偶owie nie b臋d膮 mogli jej ju偶 wam powt贸rzy膰. Powtarzam wi臋c, je艣li chcecie zosta膰, b臋dziecie musia艂y wys艂ucha膰 do ko艅ca.
Je艣li to takie straszne - wtr膮ci艂 si臋 Jonathan Dunham - dlaczego postanowi艂a艣 nam o tym m贸wi膰?
Z dw贸ch powod贸w, Jon. Musz臋 odpowiedzie膰 na wszystkie pytania dr臋cz膮ce was i innych cz艂onk贸w mojej rodziny. Drugi pow贸d za艣 jest taki, 偶e Jared us艂yszawszy o wszystkim, mo偶e zdecydowa膰 o kresie naszego ma艂偶e艅stwa, a nie chcia艂abym, 偶eby kto艣 mylnie zinterpretowa艂 jego post臋powanie. Ta historia na pewno bardzo go zrani. Postanowi艂am wi臋c za艂atwi膰 to honorowo, Jon.
Och, Mirando, co ty narobi艂a艣? - zapyta艂a siostra, a jej oczy pociemnia艂y ze smutku i zmartwienia.
Cicho, Mandy - wtr膮ci艂a si臋 Anna. - Miranda na pewno nie pope艂ni艂a 偶adnego grzechu.
Miranda stan臋艂a na tle wygaszonego kominka.
- Wszyscy wiecie - zacz臋艂a - jak nieuczciwie zagra艂 ze mn膮 lord Palmerston, i jak zast膮pi艂 Jareda Jonem, nic mi o tym nie m贸wi膮c. Jareda nie by艂o ju偶 od roku, a Jon zakocha艂 si臋 w Annie i poprosi艂 mnie o zgod臋 na to ma艂偶e艅stwo, a potem po艣lubi艂 j膮 w sekrecie. Ja w tym czasie samotnie urodzi艂am syna. Och, Mandy, tak, to prawda, 偶e ty, Adrian i Jon, wszyscy byli艣cie przy mnie, ale i tak czu艂am si臋 samotna. Chcia艂am mie膰 przy sobie Jareda, a lord Palmerston odmawia艂 udzielenia mi jakichkolwiek informacji, nawet o tym, czy m贸j m膮偶 偶yje. Zacz臋艂am si臋 wi臋c zastanawia膰. Ca艂e noce sp臋dza艂am bezsennie, boj膮c si臋, 偶e Jared zgin膮艂.
Wtedy postanowi艂am, 偶e musz臋 jecha膰 do St. Petersburga. Kiedy teraz o tym pomy艣l臋, wiem, 偶e by艂am bardzo naiwna, ale wtedy wszystko wydawa艂o mi si臋 takie proste. Podr贸偶owa艂am przecie偶 w艂asnym statkiem z zaufanym kapitanem. Postanowi艂am jecha膰 do Rosji i za偶膮da膰 wiadomo艣ci o m臋偶u od ambasadora brytyjskiego. Gdyby ambasador mi je przekaza艂, mia艂am razem z Jaredem wsi膮艣膰 na statek i powr贸ci膰 do Anglii. Nawet ja wiedzia艂am, 偶e je艣li jego misja do tej pory nie zako艅czy艂a si臋 sukcesem, to na nic wi臋cej nic mo偶na liczy膰 w tej sytuacji.
Kr贸tko wyja艣ni艂a, co si臋 dzia艂o podczas jej pobytu w St. Petersburgu.
- Teraz musz臋 na chwil臋 przerwa膰 moj膮 histori臋 i wyja艣ni膰 wam, sk膮d pochodzi bogactwo rodu Czekierskich. Ot贸偶 jego rodzina od wielu pokole艅 mia艂a na Krymie farm臋. Trzyma艂 na niej nie zwierz臋ta, lecz ludzi.
Amanda krzykn臋艂a z przera偶eniem.
Mirando, co ty wygadujesz! Ludzie nie hoduj膮 ludzi!
Ja te偶 tak my艣la艂am, dop贸ki nie zobaczy艂am tego na w艂asne oczy. Ksi膮偶臋 czerpa艂 wielkie zyski z tego procederu. Podczas mego pobytu w jego posiad艂o艣ci Tatarzy najechali na farm臋 i zniszczyli j膮 doszcz臋tnie. Najcenniejszy niewolnik ksi臋cia, m臋偶czyzna o imieniu Lucas, mia艂 w艂osy tak jasne jak ja i by艂 znany z tego, 偶e p艂odzi艂 przewa偶nie c贸rki. Kobiety i dziewczynki s膮 znacznie cenniejsze ni偶 niewolnicy p艂ci m臋skiej, bo mo偶na je sprzeda膰 bogatym Arabom do harem贸w.
Miranda opowiedzia艂a o swoim porwaniu.
Amanda poblad艂a jak 艣ciana.
Miranda przerwa艂a na chwil臋 i upi艂a 艂yk sherry z kieliszka, kt贸ry trzyma艂a w d艂oni.
M臋偶czy藕ni zacz臋li podejrzewa膰, czym si臋 to sko艅czy. Jared przybra艂 ponury wyraz twarzy.
- M贸w dalej - powiedzia艂 nieswoim g艂osem.
Napotka艂a jego wzrok. Nie by艂o w jego oczach z艂o艣ci, ale wsp贸艂czucie, czu艂o艣膰 i zrozumienie. W tych oczach by艂a mi艂o艣膰! G艂os uwi膮z艂 jej w gardle i przez chwil臋 nie mog艂a si臋 odezwa膰. Jared podszed艂 do niej i obj膮艂 j膮 z czu艂o艣ci膮.
- M贸w dalej, moja droga. Miej to ju偶 za sob膮. Miranda zacz臋艂a opowiada膰 o pobycie na farmie.
W pewnej chwili Jared przerwa艂 jej i wykrzykn膮艂:
M贸j Bo偶e! Niech ja tylko dostan臋 w swoje r臋ce Gillian Abbott! Zabij臋 j膮 na miejscu!
Ona nie 偶yje, Jaredzie. To jej cia艂o znaleziono w Newie. Mia艂a wtedy d艂ugie blond w艂osy, a ksi膮偶臋 z tego skorzysta艂 - uspokoi艂a go Miranda i opowiedzia艂a o Krymie.
Jej s艂uchacze zamierali, s艂ysz膮c rzeczy, kt贸rych istnienia nawet nie podejrzewali. Na ich twarzach Miranda widzia艂a strach, obrzydzenie, oburzenie i wsp贸艂czucie. Stara艂a si臋 nie patrze膰 im prosto w oczy, poniewa偶 ba艂a si臋, 偶e nie b臋dzie w stanie m贸wi膰 dalej.
Tak, by艂am niewolnic膮, a moim zadaniem by艂o rodzi膰 i przynosi膰 zyski ksi臋ciu. Pr贸bowa艂am uciec przez morze, ale mnie z艂apano.
Na szcz臋艣cie Lucas okaza艂 si臋 dobrym cz艂owiekiem - m贸wi艂a dalej dr偶膮cym g艂osem. - Ja... znalaz艂am si臋 razem z nim w chacie schadzek.
Jared wzi膮艂 g艂臋boki oddech i zadr偶a艂 ca艂y, a jego brat zapyta艂:
Mirando, co to, u diab艂a, jest chata schadzek?
To miejsce, gdzie wybrani niewolnicy s膮 umieszczani w celu pocz臋cia.
M贸j Bo偶e! - szepn膮艂 Jared.
Adrian i Jon odwr贸cili wzrok, a Mandy i Anna siedzia艂y bez ruchu z wyrazem przera偶enia na twarzy. Miranda spu艣ci艂a wstydliwie wzrok i poblad艂a.
- Nie zgadza艂am si臋 na to. Sasza nawet raz mnie zbi艂, ale na koniec musia艂am si臋 podda膰 ich woli. Rozumiecie teraz? Zosta艂am zha艅biona.
M贸wi艂a bez wytchnienia o Lucasie, o naje藕dzie Tatar贸w i o tym, jak Sasza pr贸bowa艂 odkupi膰 swoje wobec niej winy.
- Na szcz臋艣cie - kontynuowa艂a - Kit Edmund by艂 w tym czasie w ambasadzie, a jego przyjaciel, Mirza Khan zap艂aci艂 za mnie spory okup i Tatarzy odst膮pili. Reszt臋 ju偶 znacie.
W pokoju zapad艂a ci臋偶ka cisza.
Pierwsza odezwa艂a si臋 Anna Bowen Dunham.
Historia, kt贸r膮 nam opowiedzia艂a艣, jest naprawd臋 przera偶aj膮ca. Nie mie艣ci mi si臋 w g艂owie, 偶e cz艂owiek mo偶e by膰 tak okrutny i tak strasznie krzywdzi膰 innych ludzi. Ale teraz jeste艣 w domu. Bezpieczna. Musisz o tym wszystkim po prostu zapomnie膰.
Nie zrozumia艂a艣, co powiedzia艂am, Anno? - krzykn臋艂a Miranda. - Posiad艂 mnie inny m臋偶czyzna. Wedle Ko艣cio艂a jestem niewiern膮 偶on膮! To prawo czyni ze mnie kobiet臋 r贸wnie z艂膮, jak te ladacznice, kt贸re czasem odwiedzaj膮 d偶entelmeni w Londynie. Nie mog臋 ju偶 by膰 偶on膮 przyzwoitego m臋偶czyzny.
Zmuszono ci臋 do tego! - krzykn臋艂a Anna. - To nie ty okry艂a艣 si臋 wstydem, ale ksi膮偶臋. Poza tym nikt pr贸cz nas o tym nie wie, a my nigdy nikomu nie powiemy. Nie powinna艣 stawia膰 si臋 na r贸wni z ladacznicami!
Nikt nigdy nie widzia艂 jej jeszcze tak wzburzonej. Adrian Swynford podszed艂 bli偶ej i ukl膮k艂 przed szwagierk膮. Uj膮艂 jej d艂o艅 i powiedzia艂:
- Mirando, wstyd mi, 偶e jakikolwiek m臋偶czyzna m贸g艂 zachowa膰 si臋 tak, jak ksi膮偶臋 Czekierski.
Jonathan r贸wnie偶 podszed艂 bli偶ej.
Nie b臋dziemy ci臋 cenili ani troch臋 mniej z powodu twoich strasznych prze偶y膰, Mirando. Twoja wielka odwaga sprawi艂a, 偶e jeszcze bardziej b臋dziemy ci臋 szanowali. Na pewno wymaga艂o wielkiej si艂y zachowanie w tej sytuacji zdrowych zmys艂贸w, a powr贸t do nas mog臋 nazwa膰 jedynie heroicznym czynem.
Och, moja siostrzyczko! - szlocha艂a Amanda. - Tyle si臋 wycierpia艂a艣 i by艂a艣 taka dzielna! Och, Mirando, zapomnijmy ju偶 o tych potworno艣ciach!
- Prosz臋 mi wybaczy膰 - odezwa艂a si臋 Miranda. - Chcia艂abym p贸j艣膰 do mego pokoju. Wybieg艂a z salonu.
Jonathan Dunham spojrza艂 gro藕nie na brata.
- Je艣li j膮 teraz zostawisz, zabij臋 ci臋 go艂ymi r臋koma. Jared patrzy艂 mu prosto w oczy.
- Je艣li to wszystko wyjdzie na jaw, tylko ja b臋d臋 winien. Nie powinienem by艂 zostawia膰 jej samej.
- To prawda - rzek艂 Jonathan. - Nie powiniene艣. Jared spojrza艂 na Amand臋.
- Teraz chcia艂bym do艂膮czy膰 do 偶ony. Nie czekajcie z kolacj膮.
Ju偶 po chwili bieg艂 po dwa stopnie na g贸r臋.
Wyjd藕 - krzykn膮艂 do Perky, gdy wpad艂 do pokoju 偶ony. - Masz dzi艣 wolne. Jestem pewien, 偶e Martin r贸wnie ch臋tnie jak ja sp臋dzi troch臋 czasu z w艂asn膮 偶on膮.
Tak, prosz臋 pana, dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a cichutko s艂u偶膮ca, uk艂oni艂a si臋 grzecznie i wysz艂a.
Czego chcesz? - zapyta艂a Miranda, spojrzawszy na niego. Twarz mia艂a mokr膮 od 艂ez.
Ciebie! - odpar艂 stanowczo i rzuci艂 j膮 na 艂贸偶ko, a potem po艂o偶y艂 si臋 na niej. - Pragn臋 ci臋! Chc臋 mie膰 z powrotem moj膮 偶on臋!
Gdzie twoja duma? - krzykn臋艂a. - Nie przeszkadza ci, 偶e posiad艂 mnie inny m臋偶czyzna?
Kochasz mnie? - zapyta艂 nagle.
Oczywi艣cie, 偶e tak. Kocham, kocham!
Kiedy on ci臋 bra艂, sprawia艂 ci przyjemno艣膰?
By艂 pewien odpowiedzi i dlatego wstrz膮sn臋艂y nim s艂owa, kt贸re us艂ysza艂:
Nigdy nie m贸wi艂e艣, 偶e cia艂o mo偶e podda膰 si臋 po偶膮daniu bez udzia艂u serca i umys艂u. Kiedy tak si臋 sta艂o, wstyd nie pozwala艂 mi 偶y膰.
A potem?
Dobry Bo偶e, naprawd臋 chcia艂 wszystko wiedzie膰.
Szybko si臋 ucz臋 - odpar艂a, nie mog膮c si臋 powstrzyma膰 by troch臋 go nie zrani膰. - P贸藕niej nic ju偶 nie czu艂am.
Kocham ci臋, Mirando. Za to, 偶e by艂a艣 taka dzielna, kocham ci臋 jeszcze bardziej.
Jego usta dotkn臋艂y mi臋kkiej, delikatnej sk贸ry ponad Uni膮 dekoltu.
Twoja 偶ona powinna by膰 bez skazy - powiedzia艂a dziewczyna, ledwie 艂api膮c oddech.
Jedyne skazy, jakie zosta艂y, istniej膮 w twoim umy艣le. Mirando. Ale ju偶 od dzi艣 zaczniemy pracowa膰 nad tym, by pozby膰 si臋 tych blizn. Jeste艣 przekonana, 偶e skoro odpowiedzia艂a艣 po偶膮daniem na pieszczoty innego m臋偶czyzny, to w jaki艣 niepoj臋ty spos贸b splami艂a艣 sw贸j honor, ale to nieprawda. Nie jeste艣 jak te eleganckie m臋偶atki z towarzystwa, kt贸re frymarcz膮 swoim cia艂em dla zabawy po to, 偶eby zdoby膰 wy偶sze stanowisko dla swego m臋偶a. Nie powinna艣 za nic przeprasza膰 To niedorzeczne.
Rozpi膮艂 jej sukni臋, zsun膮艂 j膮 z ramion. Rozwi膮za艂 wst膮偶ki halki, kt贸ra szybko znalaz艂a si臋 na pod艂odze obok sukni. Miranda pozosta艂a tylko w koronkowych pantalonach i po艅czochach. Jared ostro偶nie rozsup艂a艂 wst膮偶k臋 podtrzymuj膮c膮 pantalony i one te偶 spad艂y na pod艂og臋.
Stan膮艂 za ni膮 i napawa艂 si臋 widokiem jej smuk艂ych plec贸w, w膮skiej talii i wydatnych po艣ladk贸w, poni偶ej kt贸rych znajdowa艂y si臋 d艂ugie, szczup艂e uda. Sta艂a spokojne i nagle unios艂a r臋ce, by rozpi膮膰 kok, a potem powoli, ostro偶nie rozplot艂a gruby warkocz.
Jeste艣 tego pewien? - zapyta艂a cicho. - Nie chc臋, 偶eby艣 kocha艂 si臋 ze mn膮 z lito艣ci, Jaredzie. To by艂oby okrutne. Nie chc臋 twojej lito艣ci.
Och, dzikusko, jedyn膮 osob膮, nad kt贸r膮 trzeba si臋 litowa膰, jestem ja sam, je艣li nie zdecydujesz si臋 do mnie wr贸ci膰. Zaczekaj, mam co艣 dla ciebie - powiedzia艂 i pobieg艂 do garderoby, by powr贸ci膰 chwil臋 p贸藕niej.
Z艂apa艂 jej d艂o艅 i ostro偶nie w艂o偶y艂 jej na palec obr膮czk臋 艣lubn膮.
Spojrza艂a na ni膮 i przez chwil臋 nie mog艂a wydusi膰 s艂owa.
Tylko dlatego Ephraim Snow uwierzy艂, 偶e cia艂o wy艂owione z Newy by艂o twoim cia艂em. Eph by艂 przekonany, 偶e nie mog艂aby艣 dobrowolnie rozsta膰 si臋 ze swoj膮 obr膮czk膮.
Nigdy dobrowolnie nie rozsta艂abym si臋 z moj膮 obr膮czk膮, Jaredzie. Pewnie kiedy by艂am odurzona narkotykami, zdj臋to mi j膮 z palca. - Spojrza艂a na m臋偶a. - Szybko uda艂o ci si臋 mnie rozebra膰 - zmieni艂a temat. Rozwi膮za艂a mu jedwabny krawat, a potem rzuci艂a go na pod艂og臋.
Zawi膮zanie go zaj臋艂o Mitchumowi jakie艣 dwadzie艣cia minut - za偶artowa艂 i westchn膮艂.
Zdejmij frak - rozkaza艂a, a on us艂ucha艂 z u艣miechem. - Teraz kamizelk臋!
Jej palce nerwowo si艂owa艂y si臋 z guzikami bia艂ej koszuli. Rozsun臋艂a j膮 i po艂o偶y艂a d艂onie na jego torsie, po czym zsun臋艂a je na smuk艂e, silne ramiona. Nagle te same ramiona przyci膮gn臋艂y j膮 do siebie. Wstrzyma艂a oddech.
- Sp贸jrz na mnie - za偶膮da艂 i spojrza艂 prosto w oczy koloru morza. - Razem sobie z tym poradzimy.
Przytuli艂 j膮 do siebie mocno. Czu艂a, jak jedn膮 r臋k膮 zdejmuje spodnie, drug膮 wci膮偶 przyciska j膮 do torsu.
Zupe艂nie nagi, ukl膮k艂, zsun膮艂 jej jedn膮 podwi膮zk臋 ozdobion膮 jedwabnymi r贸偶yczkami, potem po艅czoch臋. To samo uczyni艂 z drug膮 nog膮.
Wsta艂 i wzi膮艂 j膮 w ramiona. Przycisn膮艂 usta do jej ust, a ona obj臋艂a go za szyj臋 i przywar艂a do jego cia艂a z ca艂ych si艂.
- Och, Jaredzie ~ szepn臋艂a. - Tak bardzo za tob膮 t臋skni艂am, kochany.
Wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do 艂o偶a. Po艂o偶y艂 si臋 na niej i j臋kn膮艂 z rozkoszy.
D艂o艅mi pie艣ci艂 jej delikatne cia艂o, g艂adzi艂 kszta艂tne plecy i po艣ladki.
Lewie 艂apa艂 oddech, kiedy zbli偶y艂 twarz do jej pe艂nych piersi. Zadr偶a艂a, a potem zacz臋艂a pie艣ci膰 jego. Szybko przekr臋ci艂a si臋 na bok i ju偶 po chwili by艂a nad nim. Jasne w艂osy spad艂y na jego tors, wywo艂uj膮c przyjemny dreszcz. Kiedy poczu艂 jej usta na swojej m臋sko艣ci, j臋kn膮艂 z niewys艂owionej rozkoszy g艂osem lekko zachrypia艂ym i otworzy艂 oczy ze zdziwienia.
Tego nigdy jej nie uczy艂! Zazdro艣膰 wzburzy艂a w nim krew. Jednak po chwili zrozumia艂, 偶e Miranda w ten spos贸b chcia艂a mu co艣 przekaza膰. Chcia艂a, 偶eby zrozumia艂, kim si臋 sta艂a. Nie by艂a ju偶 niewinn膮 dziewczynk膮, ale kobiet膮, dojrza艂膮 i nami臋tn膮, kobiet膮, jakiej pragnie ka偶dy m臋偶czyzna. Wiedzia艂, 偶e nie nale偶y do tych rozwi膮z艂ych 偶on, kt贸re b臋d膮 szuka艂y przyjemno艣ci w ramionach innych m臋偶czyzn.
- Dzikusko, teraz moja kolej.
Odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 smakowa膰 j膮 tak, jak ona wcze艣niej jego. Z lubo艣ci膮 pie艣ci艂 pi臋kny kwiat jej kobieco艣ci. Miranda dr偶a艂a z rozkoszy.
- Do艣膰 ju偶 tego - rzek艂 podnosz膮c g艂ow臋. - Chod藕 tu. Wszed艂 w ni膮 mocno i zamar艂 na chwil臋.
Sp贸jrz na mnie, dzikusko - rozkaza艂 ostro i wpatrywa艂 si臋 w jej oczy. W tych oczach ujrza艂 mi艂o艣膰 i ogromne po偶膮danie.
Jaredzie! Och, tak, tak, tak - szlocha艂a prawie, a kiedy si臋 w niej poruszy艂, przep艂yn臋艂a przez ni膮 fala rozkoszy.
Przywar艂a do niego ciasno i porusza艂a si臋 w tym samym rytmie.
Jared czul, jak wzbiera w nim nami臋tno艣膰, ale nie chcia艂, by to cudowne uczucie zbyt szybko si臋 sko艅czy艂o.
Nigdy nie by艂o jej tak cudownie z jej ukochanym przyjacielem, Mirz膮 Khanem. Mimo 偶e Mirza kocha艂 si臋 z ni膮 delikatnie, czule i z wielkim do艣wiadczeniem, mimo 偶e sam kocha艂 j膮 bez pami臋ci, ona zawsze mia艂a pod powiekami obraz swego m臋偶a. To jego cia艂o pozna艂a jako pierwsze, to jego wpu艣ci艂a do swego serca i nie chcia艂a, by ktokolwiek inny zaj膮艂 jego miejsce.
Obudzi艂a si臋 w 艣rodku nocy, le偶膮c na brzuchu. Jared obejmowa艂 j膮 zaborczo ramieniem. Wi臋c wci膮偶 j膮 kocha艂. Mirza Khan o tym wiedzia艂. Mia艂 racj臋. Poczu艂a przez chwil臋 t臋sknot臋 za czaruj膮cym ksi臋ciem, dawnym kochankiem. U艣miechn臋艂a si臋 i przypomnia艂a sobie w艂asne s艂owa: S膮 rzeczy na tym 艣wiecie, kt贸re kobieta powinna zachowa膰 tylko dla siebie.
ROZDZIA艁 17
Miranda nie posiada艂a si臋 z rado艣ci. Od czasu powrotu do Anglii to by艂o jej pierwsze oficjalne wyst膮pienie. Przez chwil臋 nawet wydawa艂o jej si臋, 偶e nigdy nie wyje偶d偶a艂a z Swynford Hall. Mia艂a i艣膰 na bal na cze艣膰 lady Georginy Hampton, najstarszej c贸rki i dziedziczki rodu hrabiego Northampton. By艂o to pierwsze wa偶ne wydarzenie towarzyskie w nowym sezonie. Dunham贸w zaproszono do posiad艂o艣ci hrabiego, kt贸ra le偶a艂a w pobli偶u londy艅skiej rezydencji jego wysoko艣ci ksi臋cia regenta.
Miranda z rado艣ci膮 powita艂a tak膮 odmian臋. Czu艂a si臋 zn贸w silna i zr贸wnowa偶ona. Od kilku miesi臋cy 偶y艂a sobie spokojnie w Swynford Hall. Dowiedzia艂a si臋 o wszystkich wa偶nych szczeg贸艂ach dotycz膮cych jej ma艂ego synka. Je艣li nawet Jared mia艂 jakie艣 w膮tpliwo艣ci, czy Miranda b臋dzie dobr膮 matk膮, to znikn臋艂y one zupe艂nie tego dnia, kiedy zobaczy艂, jak Tom siedz膮c na kolanach mamy pokazuje jej jeden ze swoich skarb贸w zdobytych podczas spaceru po ogrodzie, a ona przygl膮da mu si臋 z mi艂o艣ci膮.
Teraz pragn膮艂 drugiego dziecka. Miranda jednak wola艂a zaczeka膰, a偶 poznaj膮 si臋 z Tomem troch臋 bli偶ej i przyzwyczaj膮 do siebie. Skazywanie dziecka na dzielenie si臋 ni膮 z rodze艅stwem by艂oby teraz okrucie艅stwem. Poza tym Miranda chcia艂a jeszcze troch臋 nacieszy膰 si臋 blisko艣ci膮 m臋偶a. Ich trzecia rocznica 艣lubu by艂a jedyn膮, jak膮 dot膮d obchodzili razem .
Po 艣wi臋tach Bo偶ego Narodzenia przysz艂a radosna wiadomo艣膰, 偶e dwudziestego czwartego grudnia 1814 roku w mie艣cie o nazwie Ghent w Belgii podpisano pomi臋dzy Angli膮 i Ameryk膮 traktat pokojowy, kt贸ry zako艅czy艂 wojn臋. Z nadej艣ciem wiosny Dunhamowie mogli pop艂yn膮膰 do domu.
- Chcia艂abym, 偶eby nasze nast臋pne dziecko urodzi艂o si臋 w Wyndsong - powiedzia艂a Miranda.
Traktat z Ghent by艂 dla Jareda wielkim rozczarowaniem i tylko utwierdzi艂 go w przekonaniu, 偶e polityka to zabawa dla g艂upc贸w. Nigdy wi臋cej, obiecywa艂 sobie, nigdy wi臋cej nie wpl膮cz臋 si臋 w co艣, czego nie b臋d臋 w stanie ca艂kowicie kontrolowa膰.
Zniszczono 偶ycie jego rodziny, i po co? Nie rozwi膮zano 偶adnego z problem贸w, kt贸re prowadzi艂y do tej wojny. Wszystkie zaj臋te terytoria wr贸ci艂y w posiadanie stron, kt贸re mia艂y je wcze艣niej.
Miranda by艂a najpi臋kniejsz膮 dam膮 na balu u hrabiego. Przyjaciele witali j膮 ciep艂o, a ona zachowa艂a postaw臋 ksi臋偶nej. Jej suknia w kszta艂cie bombki mia艂a odcie艅 g艂臋bokiej zieleni. Dekolt by艂 du偶y, na plecach prawie ods艂ania艂 艂opatki. Suknia posiada艂a wysok膮 tali臋; bufiaste r臋kawy uszyto z pas贸w aksamitu i jedwabiu w tym samym kolorze, co sp贸dnica. Na czarnych po艅czochach wyhaftowano niewielkie z艂ote gwiazdki. Na stopy Miranda w艂o偶y艂a p艂askie pantofelki.
Suknia wydawa艂a si臋 bardzo prosta, ale naprawd臋 stanowi艂a tylko t艂o dla wyj膮tkowo pi臋knej bi偶uterii. Na szyi lady Dunham zawis艂 naszyjnik z doskonale oszlifowanych szmaragd贸w, z kt贸rych ka偶dy otoczony by艂 wianuszkiem male艅kich brylant贸w i oddzielony od nast臋pnego cieniutkim, z艂otym 艂a艅cuszkiem. Pi臋knie uk艂ada艂 si臋 na dekolcie i l艣ni艂 na tle jasnej sk贸ry jego w艂a艣cicielki. Na przegubie znalaz艂a si臋 pasuj膮ca do naszyjnika bransoleta, a w uszach kolczyki ze szmaragdami. Na prawej d艂oni Miranda mia艂a pier艣cionek z brylantem otoczonym szmaragdami, a na lewej szmaragd otoczony brylantami i obr膮czk臋 艣lubn膮.
Miranda nie chcia艂a, by s艂u偶膮ca skr臋ca艂a jej w艂osy w loki i upina艂a tak, jak to by艂o obecnie w modzie. Nie lubi艂a te偶 ciasnego koka upi臋tego z mn贸stwa male艅kich warkoczyk贸w. Znacznie bardziej wola艂a przedzia艂ek na 艣rodku i prosty, ci臋偶ki warkocz upi臋ty tu偶 nad karkiem. Taka fryzura znacznie bardziej pasowa艂a do jej ci臋偶kich, grubych w艂os贸w. Miranda zreszt膮 niewiele dba艂a o najnowsze trendy w londy艅skiej modzie.
Pa艅stwo Dunham przywitali si臋 z hrabi膮 i hrabin膮 oraz rumieni膮c膮 si臋, nie艣mia艂膮 Georgin膮, a potem weszli w t艂um ludzi, gdzie zaraz otoczyli ich znajomi. Lady Cowper u艣cisn臋艂a Mirand臋, a nast臋pnie poca艂owa艂a w oba policzki.
Mirando! - wykrzykn臋艂a. - Och, moja droga, to cud, 偶e jeste艣 zn贸w z nami. Tak si臋 ciesz臋. Witaj! Witaj kochanie!
Dzi臋kuj臋, Emily. To cudownie, 偶e zn贸w mog臋 bywa膰 w towarzystwie, zw艂aszcza 偶e jest to dla nas ostatni sezon w Londynie.
Ale偶 to niemo偶liwe!
Emily, nie zapominaj, 偶e jeste艣my Amerykanami. Nasz dom jest za oceanem. Nie byli艣my tam od trzech lat, a to znacznie d艂u偶ej, ni偶 planowali艣my, wyje偶d偶aj膮c do Anglii. Naprawd臋, chcemy ju偶 wraca膰 do domu!
Przyznam szczerze - powiedzia艂 Jared - 偶e ja r贸wnie偶 niczego innego nie pragn臋, jak wreszcie wr贸ci膰 za ocean. Wyndsong to cudowne ma艂e kr贸lestwo i dopiero zaczyna艂em je poznawa膰, kiedy musieli艣my wyje偶d偶a膰 na 艣lub Amandy. Lady Cowper zrobi艂a zmartwion膮 min臋.
B臋dzie tu bez was bardzo nudno.
Ale偶 Emily, sezon towarzyski nie mo偶e by膰 nudny! S艂ysza艂am plotki o ksi臋偶nej Charlott i ksi臋ciu Leopoldzie Saxe Coburg.
Emily Cowper pochyli艂a si臋 i konfidencjonalnym szeptem powiedzia艂a:
Podobno ma艂a Cahrley zakocha艂a si臋 w zesz艂ym sezonie w rosyjskim ksi臋ciu Augu艣cie, ale teraz, kiedy zdecydowa艂a si臋 na Leopolda, ta znajomo艣膰 chyba d艂ugo nie potrwa. Moja droga, podobno ch艂opak jest tak biedny, 偶e wynajmowa艂 w Londynie pok贸j nad sklepem! Nie wiadomo oczywi艣cie, jak to si臋 sko艅czy.
Charlott powinna unika膰 Rosjan - powiedzia艂a cicho Miranda.
Us艂ysza艂a, jak kto艣 wo艂a j膮 po imieniu i kiedy si臋 odwr贸ci艂a, zobaczy艂a ksi臋cia Whitley.
- Moja droga - zakrzykn膮艂, zag艂臋biaj膮c na chwil臋 wzrok w jej dekolcie - jak mi艂o ci臋 zn贸w widzie膰.
Pochyli艂 si臋 nisko, ca艂uj膮c jej d艂o艅. Zarumieni艂a si臋, przypomniawszy sobie ich ostatnie spotkanie.
Dzi臋kuj臋, wasza wysoko艣膰 - powiedzia艂a potulnie.
Niech mi wolno b臋dzie przedstawi膰 pani lady Belind臋 de Winter - rzek艂 ksi膮偶臋.
Wzrok Mirandy pow臋drowa艂 na nisk膮, drobn膮, czarnow艂os膮 kobietk臋, odzian膮 w blado偶贸艂t膮 sukni臋 z jedwabiu. Sta艂a uczepiona ramienia ksi臋cia. Sytuacja by艂a wyj膮tkowo kr臋puj膮ca i nawet lady Cowper patrzy艂a na Dariusa Edmunda z oburzeniem. Nie mog艂a mu darowa膰 tak ra偶膮cego braku taktu. Miranda u艣miechn臋艂a si臋 tylko pod nosem.
- Mi艂o mi pani膮 pozna膰, lady de Winter. Belinda spojrza艂a na ni膮 bez zawstydzenia. Wyra藕nie nie znosi艂a rywalki.
- M膮偶 pani by艂 bardzo zaskoczony pani nag艂ym odnalezieniem si臋, milady - rzuci艂a s艂odkim g艂osikiem, celowo sugeruj膮c, 偶e mi臋dzy ni膮 i Jaredem istnia艂a wi臋藕.
Emily Cowper sykn臋艂a z wra偶enia. Daria Lieven mia艂a racj臋 co do tej ma艂ej. Ciekawe, co teraz powie Jared. Nie mog艂a znie艣膰 my艣li, 偶e biedna Miranda b臋dzie cierpia艂a jeszcze z powodu tej bezczelnej dziewczyny, zw艂aszcza po tym, co przesz艂a wcze艣niej.
Jednak Miranda potrafi艂a doskonale sama si臋 obroni膰.
- Jared przez ostatnich kilka miesi臋cy zapewnia艂 mnie, 偶e jest mi wci膮偶 oddany i nie kocha nikogo innego. Mam jedynie nadziej臋, lady de Winter, 偶e kiedy pani znajdzie sobie nareszcie m臋偶a, b臋dzie on r贸wnie kochaj膮cy i opieku艅czy jak m贸j.
Dunhamowie uk艂onili si臋 wszystkim i przeszli dalej. Lady Emily Cowper zwr贸ci艂a si臋 ze z艂o艣ci膮 do Belindy:
- B臋d臋 si臋 pani bacznie przygl膮da艂a, panienko - powiedzia艂a ostrym tonem. - Prosz臋 pami臋ta膰, 偶e je艣li tak postanowi臋, nie b臋dzie pani mia艂a wst臋pu na bal w Almack. Pani zachowanie w stosunku do lady Dunham by艂o nieodpowiednie, by nie powiedzie膰 umy艣lnie okrutne. Mam nadziej臋, 偶e pani nadzieje zwi膮zane z lordem Dunhamem nie maj膮 ju偶 偶adnych podstaw, skoro jego 偶ona wr贸ci艂a.
Lady Cowper odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i odesz艂a. Szybkim krokiem przemierzy艂a sal臋, by odnale藕膰 swoj膮 przyjaci贸艂k臋, ksi臋偶n膮 Lieven.
Stara wied藕ma! - prychn臋艂a Belinda.
Zdaje si臋, 偶e ma dopiero jakie艣 dwadzie艣cia siedem lat - mrukn膮艂 z rozbawieniem ksi膮偶臋. - Nie powinna艣 robi膰 sobie wroga z Emily Cowper, Belindo. Chyba nie pr贸bujesz swoich czar贸w na Jaredzie Dunhamie? On naprawd臋 kocha swoj膮 偶on臋 i jest jej bezgranicznie oddany.
Ju偶 mia艂 mi si臋 o艣wiadczy膰 w zesz艂ym roku - powiedzia艂a ponuro. - Gdyby jej tu nie by艂o, ja zosta艂abym jego 偶on膮!
Ale ona tu jest, moja droga, a za kilka miesi臋cy oboje wr贸c膮 do Ameryki. Nie b臋dziesz ju偶 mog艂a miesza膰 w ich 偶yciu.
Belinda de Winter nic nie odpar艂a. Zaj臋ta by艂a zastanawianiem si臋, jakie wra偶enie zrobi艂a na niej lady Dunham. Musia艂a przyzna膰, 偶e ta kobieta by艂a naprawd臋 niezwykle pi臋kna. Oboje z Jaredem tworzyli wyj膮tkow膮 par臋, wysocy, smukli, on ciemnow艂osy, ona o platynowych w艂osach.
Ta艅ce nie mog艂y si臋 rozpocz膮膰 przed przybyciem ksi臋cia regenta i jego c贸rki, ksi臋偶niczki Charlott. Belinda uczepiona ramienia Whitleya chodzi艂a po sali balowej i wita艂a si臋 z kolejnymi osobami, kt贸rym j膮 przedstawiano. Z zadowoleniem stwierdzi艂a, 偶e 偶adna z tegorocznych debiutantek nie jest tak 艂adna jak ona. Troch臋 j膮 to pocieszy艂o.
W holu na dole s艂ycha膰 by艂o nag艂e zamieszanie i po艣piech, co oznacza艂o przybycie kogo艣 wa偶nego.
- Szanowni panowie i panie - obwie艣ci艂 dono艣nym g艂osem majordomus - jego kr贸lewska wysoko艣膰, ksi膮偶臋 regent i ksi臋偶niczka Charlott.
Kiedy Jerzy, maj膮cy pewnego dnia zosta膰 czwartym kr贸lem o tym imieniu, i jego 艣liczna dziewi臋tnastoletnia c贸rka przekroczyli pr贸g sali balowej, orkiestra uderzy艂a nagle w dostojn膮 nut臋. Ksi膮偶臋ca para sz艂a w艣r贸d dw贸ch rz臋d贸w k艂aniaj膮cych si臋 nisko os贸b i nagle zatrzyma艂a si臋 tu偶 obok Mirandy Dunham. Ksi膮偶臋 nakaza艂 gestem, by wsta艂a, i u艣miechn膮艂 si臋 do niej uprzejmie.
- Moja droga, jakie to szcz臋艣cie, 偶e jeste艣 znowu z nami. Dzi臋kujemy za to Bogu.
Miranda u艣miechn臋艂a si臋 rado艣nie do dobrodusznego ksi臋cia.
- Dzi臋kuj臋 waszej wysoko艣ci za modlitwy i ciesz臋 si臋, 偶e nieporozumienia mi臋dzy naszymi krajami zosta艂y wyja艣nione.
Ksi膮偶臋 dotkn膮艂 jej twarzy i powiedzia艂:
- Jaka艣 ty 艣liczna! Jaka 艣liczna! - a potem zapyta艂 - Pozna艂a艣 ju偶 moj膮 c贸rk臋, droga lady Dunham?
- Nie, wasza wysoko艣膰, nie mia艂am jeszcze zaszczytu. Ksi膮偶臋 regent spojrza艂 z dum膮 na swoje jedyne dziecko.
- Charlott, najdro偶sza, to jest lady Miranda Dunham, o kt贸rej rozmawiali艣my.
Miranda dygn臋艂a uprzejmie, a ksi臋偶niczka si臋 u艣miechn臋艂a.
- Podobno mia艂a pani wielkie szcz臋艣cie, 偶e uda艂o si臋 pani uciec z opresji, lady Dunham. Ciesz臋 si臋, 偶e nareszcie mam okazj臋 pani膮 pozna膰.
- Dzi臋kuj臋, wasza wysoko艣膰 - powiedzia艂a Miranda. Po chwili ksi膮偶臋 z c贸rk膮 odeszli. Orkiestra zacz臋艂a gra膰 walca, regent wyprowadzi艂 na 艣rodek sali rumieni膮c膮 si臋 lady Georgin臋 Hampton, a jej ojciec towarzyszy艂 c贸rce ksi臋cia, ksi臋偶niczce Charlott. Kiedy na parkiecie pojawi艂a si臋 odpowiednia ilo艣膰 tancerzy, bal oficjalnie si臋 rozpocz膮艂. Podczas wieczoru przyby艂o jeszcze kilka sp贸藕nionych os贸b, kt贸re cicho zapowiadano.
Jared troch臋 denerwowa艂 si臋 faktem, 偶e karnecik jego 偶ony by艂 szczelnie wype艂niony i dla niego pozosta艂o miejsce tylko na jeden taniec. Jednak kiedy si臋 nad tym zastanowi艂, doszed艂 do wniosku, 偶e ca艂a sytuacja jest do艣膰 satysfakcjonuj膮ca. Opinia Mirandy nie zosta艂a naruszona w najmniejszym stopniu. Lady Cowper i ksi膮偶臋 zachowali si臋 w stosunku do niej przyja藕nie i wsp贸艂czuj膮co, wi臋c pozostali te偶 tak post膮pi膮. Jared nie mia艂 ochoty ta艅czy膰 z innymi kobietami, sta艂 wi臋c pod 艣cian膮, zaj臋ty obserwowaniem Mirandy, kt贸ra wirowa艂a na parkiecie.
Nagle obok lorda Dunham znalaz艂a si臋 Belinda.
Jeste艣 naprawd臋 szcz臋艣liwy, milordzie?
Jestem, to prawda, lady de Winter.
Och, Jaredzie, a ja tak ci臋 kocham - szepn臋艂a. Nawet nie spojrza艂 w jej stron臋.
Wydaje ci si臋, Belindo.
Ty te偶 mnie kochasz, dobrze o tym wiem! Mia艂e艣 mi si臋 o艣wiadczy膰. Wszyscy na to czekali! Przyszed艂e艣 do mnie sam, 偶eby mi powiedzie膰, 偶e twoja 偶ona wraca do domu, abym nie by艂a zaskoczona, kiedy si臋 dowiem od obcych.
Wiedzia艂am, czego si臋 spodziewasz po mnie, Belindo i dlatego zada艂em sobie trud osobistego poinformowania ci臋 o tym.
Mam zamiar ci臋 odzyska膰, Jankesie - powiedzia艂a z pasj膮.
M贸j Bo偶e, Belindo, takie rzeczy s艂yszy si臋 w tanim teatrze! - Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na dziewczyn臋. - Moja droga, pos艂uchaj mnie uwa偶nie, kocham moj膮 偶on臋. Kiedy s膮dzi艂em, 偶e nie 偶yje, postanowi艂em si臋 o偶eni膰 tylko dlatego, 偶e chcia艂em znale藕膰 matk臋 dla mego ma艂ego synka. Przykro mi, 偶e musz臋 by膰 z tob膮 tak brutalnie szczery, ale najwyra藕niej tego ci w艂a艣nie potrzeba, 偶eby艣 si臋 opami臋ta艂a.
K艂amiesz! - upiera艂a si臋.
Belindo, o艣mieszasz si臋. Nie m贸w ju偶 nic wi臋cej. Nie chc臋 by膰 zamieszany w 偶aden skandal. 呕egnam, milady.
Ksi膮偶臋 Aleksiej Czekierski - obwie艣ci艂 majordomus.
Jared nie by艂 pewien, czy dobrze us艂ysza艂. Rozejrza艂 si臋 w艣r贸d ta艅cz膮cych par, szukaj膮c 偶ony. Zauwa偶y艂 j膮 w ko艅cu, przecisn膮艂 si臋 przez t艂um, przerwa艂 eleganckiemu kawalerowi w niegrzeczny spos贸b i poci膮gn膮艂 za sob膮 Mirand臋.
Jaredzie, co na lito艣膰 bosk膮 si臋 dzieje?
Ten Rosjanin, kt贸ry ci臋 porwa艂, jak on si臋 nazywa艂?
Aleksiej Czekierski. Czemu pytasz?
Zdaje si臋, 偶e on te偶 jest go艣ciem na tym balu. W艂a艣nie og艂oszono jego nadej艣cie.
Miranda zamar艂a.
- Chyba troch臋 si臋 zdziwi na m贸j widok - wyszepta艂a.
Z艂apa艂 j膮 za rami臋.
Nie musimy zostawa膰, Mirando.
Co takiego? Chcesz, by wszyscy plotkowali, 偶e zmusi艂am ci臋 do powrotu, bo widzia艂am, jak rozmawiasz z lady de Winter? Nigdy!
A mo偶e b臋d膮 plotkowali, 偶e to ja zmusi艂em ci臋 do wyj艣cia, bo chcia艂em si臋 z tob膮 kocha膰?
Czy prawdziwemu d偶entelmenowi wypada kocha膰 si臋 z w艂asn膮 偶on膮? - 偶artowa艂a. - O nie, m贸j panie. Zostajemy. Czego chcia艂a od ciebie ta panna?
Wymienili艣my grzeczno艣ci. 呕yczy艂a nam szcz臋艣cia.
Jakie to mi艂e - mrukn臋艂a Miranda, nie wierz膮c mu ani przez chwil臋.
Po drugiej stronie sali Aleksiej Czekierski pr贸bowa艂 nie patrze膰 na Mirand臋. Zapyta艂 gospodyni臋 o nazwisko kobiety tak uderzaj膮co podobnej do lady Dunham.
- Ta pi臋kno艣膰 to Miranda Dunham, Amerykanka. Jest 偶on膮 lorda Jareda Dunhama z Wyndsong, maj膮tku po艂o偶onego w Ameryce. Mia艂a ostatnio du偶o szcz臋艣cia. Morze wyrzuci艂o j膮 z jachtu jakie艣 dwa lata temu i zagin臋艂a. Wszyscy my艣leli, 偶e uton臋艂a, ale kilka miesi臋cy temu pojawi艂a si臋 nagle w Istambule. Podobno uratowa艂 j膮 przep艂ywaj膮cy statek. Jego kapitan, Turek, zabra艂 j膮 na pok艂ad. Szok spowodowany wypadkiem odebra艂 jej pami臋膰, wi臋c kapitan zabra艂 j膮 do siebie i zaopiekowa艂 si臋 ni膮. Po jakim艣 czasie, kiedy by艂a na rynku z innymi kobietami z jego rodziny, zobaczy艂a swego dawnego przyjaciela z Anglii i wszystko sobie przypomnia艂a. Prosz臋 mi wierzy膰, kiedy m贸wi臋, 偶e mia艂a szcz臋艣cie. Wr贸ci艂a do kraju na czas, bo jej m膮偶 mia艂 w艂a艣nie o艣wiadczy膰 si臋 innej damie. Cudowne ocalenie, prawda?
Z pewno艣ci膮 - mrukn膮艂 ksi膮偶臋. - Jaki偶 to musia艂 by膰 zaw贸d dla kobiety, kt贸ra mia艂a wyj艣膰 za m膮偶 za lorda Dunhama.
Owszem, wielki - przyzna艂a Sophia Hampton, a potem szepn臋艂a: - Ta biedaczka to moja chrze艣nica, lady Belinda de Winter. No c贸偶, to 艂adna dziewczyna, na pewno znajdzie si臋 kto艣 inny.
Na pewno - pocieszy艂 j膮 ksi膮偶臋. - A teraz nie mog臋 si臋 doczeka膰, by pozna膰 pani c贸rk臋. Car kaza艂 mi jecha膰 do Anglii i troch臋 si臋 rozerwa膰. W艂a艣nie sko艅czy艂a si臋 moja 偶a艂oba.
Jakie偶 to straszne! Straci艂 pan naraz 偶on臋 i dziecko - westchn臋艂a hrabina.
Za to dla mojej Georginy to wielkie szcz臋艣cie - pomy艣la艂a. - Przystojny ksi膮偶臋, kt贸ry ma wielkie maj膮tki na Krymie i nad Ba艂tykiem, a na dodatek jest spokrewniony z carem. To b臋dzie najlepszy k膮sek tego sezonu i na dodatek m贸j k膮sek!
Mia艂a zamiar zarezerwowa膰 sobie ksi臋cia Czekierskiego dla Georginy.
Nied艂ugo was sobie przedstawi臋, drogi ksi膮偶臋. Zastanawiam si臋, czy wasza wysoko艣膰 m贸g艂by wy艣wiadczy膰 mi ma艂膮 przys艂ug臋 i odprowadzi膰 moj膮 Georgin臋 do sto艂u, kiedy podadz膮 kolacj臋.
Z przyjemno艣ci膮 - mrukn膮艂 ksi膮偶臋.
B臋dzie 艂atwiej, ni偶 przypuszcza艂em - pomy艣la艂. - Z艂api臋 t臋 dziewic臋, angielsk膮 dziedziczk臋 fortuny i o偶eni臋 si臋 z ni膮.
Zastanawia艂 si臋, jak wielki b臋dzie jej posag. Nagle przysz艂o mu do g艂owy, 偶e elegancka dama o srebrnych w艂osach mog艂aby go zdradzi膰. Ale tym samym zdradzi艂aby siebie sam膮. Chyba nie b臋dzie tak szalona...
Biedny Sasza mia艂 racj臋. Ta kobieta m贸wi艂a prawd臋. Aleksiej zastanawia艂 si臋, ile jej m膮偶 wie o prawdziwych wydarzeniach z ostatniego roku. Przypomnia艂 sobie, 偶e mia艂a urodzi膰 b臋karta Lucasa. Je艣li to dziecko 偶y艂o, nale偶a艂o do niego, a B贸g jeden wiedzia艂, jak ma艂o cennych rzeczy zosta艂o mu w tej chwili.
To by艂 straszny rok. Jego posiad艂o艣膰 na Krymie zosta艂a doszcz臋tnie zniszczona. Zanim si臋 o tym dowiedzia艂, sprawdzi艂 stan swojej kiesy. Pieni膮dze ju偶 si臋 ko艅czy艂y, wi臋c czeka艂 na wiosenn膮 sprzeda偶 niewolnik贸w, kt贸ra mia艂a uzupe艂ni膰 braki w jego bud偶ecie przynajmniej do ko艅ca roku. Najazd Tatar贸w zupe艂nie go zrujnowa艂.
Wkr贸tce potem jego ma艂a p艂ochliwa 偶oneczka wesz艂a przypadkiem do sypialni, kiedy zabawia艂 si臋 z nowo przygarni臋tym ch艂opcem. Tatiana przygl膮da艂a si臋 chwil臋 scenie na 艂贸偶ku, a potem wysz艂a bez s艂owa. Nie przejmowa艂 si臋 tym zbytnio, bo uzna艂, 偶e przyj臋艂a do wiadomo艣ci jego upodobania i nie b臋dzie z tego robi艂a problemu.
Dopiero przera偶aj膮cy krzyk, kt贸ry rozleg艂 si臋 w pa艂acu kilka godzin p贸藕niej, wzbudzi艂 jego niepok贸j. Tatiana Romanowa powiesi艂a si臋 na pasku swojego szlafroka. Tym samym zabi艂a nie tylko siebie, ale r贸wnie偶 nienarodzone dziecko, kt贸re nosi艂a w 艂onie.
Ksi膮偶臋 by艂 wi臋c zrujnowany, a na dodatek owdowia艂 i nie mia艂 potomka. Za spraw膮 powi膮za艅 zmar艂ej 偶ony z rodzin膮 carsk膮 zmuszony by艂 zachowa膰 偶a艂ob臋 przez ca艂y rok. Jedynym pocieszeniem by艂o to, 偶e car nie wini艂 go za 艣mier膰 Tani. Nikt nie wiedzia艂, co tak naprawd臋 zdarzy艂o si臋 tego popo艂udnia, a ich kr贸tkie ma艂偶e艅stwo by艂o uwa偶ane przez wszystkich za udane. Wkr贸tce potem zmarli jego te艣ciowie i los nareszcie si臋 do niego u艣miechn膮艂. Zostawili mu wszystko. Skromne to by艂y 艣rodki w por贸wnaniu z tym, czym dysponowa艂 wcze艣niej, ale na pocz膮tek musia艂y wystarczy膰. Teraz potrzebowa艂 偶ony i to bardzo bogatej. Wiedzia艂, 偶e w Rosji nie znajdzie odpowiedniej kandydatki. Postanowi艂 wi臋c najpierw spr贸bowa膰 w Anglii, bo to nar贸d szczeg贸lnie czu艂y na tytu艂y ksi膮偶臋ce.
Kiedy przygotowywa艂 si臋 do wyjazdu z Rosji, otrzyma艂 kolejne radosne wie艣ci. Lucas cudem uszed艂 tatarskiej rzezi! Ksi膮偶臋 postanowi艂 wi臋c zn贸w rozpocz膮膰 hodowl臋 niewolnik贸w. Wiedzia艂, 偶e odbudowanie farmy zajmie mu du偶o czasu. Postanowi艂 umie艣ci膰 niewolnik贸w w swojej posiad艂o艣ci nad Ba艂tykiem, 偶eby unikn膮膰 kolejnego najazdu. Sprowadzi艂 do Anglii Lucasa jako swojego s艂u偶膮cego, 偶eby razem z nim szuka艂 odpowiednich blondynek. Ksi膮偶臋 liczy艂 si臋 ze zdaniem tego cz艂owieka.
Na d藕wi臋k g艂osu hrabiny Aleksiej obudzi艂 si臋 z zamy艣lenia.
- Wasza wysoko艣膰, to moja c贸rka, lady Georgina Marie.
Ksi膮偶臋 przyjrza艂 si臋 uwa偶nie 艂adnej dziewczynie, kt贸ra przed nim sta艂a. Nie odrywaj膮c wzroku od jej twarzy, uca艂owa艂 jej d艂o艅. Przytrzyma艂 j膮 chwil臋 przy ustach, by wywo艂a膰 rumieniec na obliczu panny.
- Lady Georgino - rzek艂 - niezwyk艂a uroda pani ju偶 zaw艂adn臋艂a moim sercem. Mog臋 Uczy膰 na zaszczyt zata艅czenia z pani膮?
Georgina zachichota艂a nie艣mia艂o.
- Och, wasza wysoko艣膰 - powiedzia艂a piskliwie - wszystkie ta艅ce mam zaj臋te.
Bzdura! - wtr膮ci艂a si臋 hrabina i wyrwa艂a jej karnecik. Przejrza艂a go po艣piesznie, a potem powiedzia艂a. - O, popatrz, moja droga, tu masz wolny taniec, kt贸ry mo偶esz przeznaczy膰 dla ksi臋cia, ostatni taniec przed kolacj膮.
Mam r贸wnie偶 nadziej臋, 偶e b臋d臋 m贸g艂 s艂u偶y膰 pani ramieniem, kiedy b臋dziemy szli do jadalni - rzek艂 ksi膮偶臋 g艂adko, zastanawiaj膮c si臋, ile rocznego dochodu mo偶e mu przynie艣膰 ta ma艂a.
Oczywi艣cie, 偶e tak - powiedzia艂a po艣piesznie hrabina. - Nieprawda偶, kochanie?
- Oczywi艣cie, mamo - pad艂a pos艂uszna odpowied藕. B臋dzie dzi艣 jad艂a kolacj臋 w towarzystwie ksi臋cia.
Na pewno wszystkie dziewcz臋ta na balu jej tego pozazdroszcz膮.
Spodoba艂 jej si臋 spos贸b, w jaki ksi膮偶臋 na ni膮 patrzy艂. Taksowa艂 j膮 wzrokiem, jakby szacowa艂 jej warto艣膰. Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 na piersiach, kt贸rych nie mog艂aby si臋 powstydzi膰 偶adna panna. Panienka wci膮偶 nie podnosi艂a wzroku, udaj膮c skromno艣膰, bo wiedzia艂a, 偶e m臋偶czy藕ni, zw艂aszcza tacy do艣wiadczeni jak ksi膮偶臋 Czekierski, lubi膮 niewinno艣膰.
- Lordzie Dunham! - zawo艂a艂a hrabina, kiedy Jared i Miranda zbli偶yli si臋 do nich podczas ta艅ca.
Przystan臋li niech臋tnie.
- Wasza wysoko艣膰, przestawiam panu lady i lorda Dunham贸w, o kt贸rych wcze艣niej panu wspomnia艂am. To ksi膮偶臋 Czekierski z St. Petersburga i oczywi艣cie moja c贸rka, lady Georgina.
Jared uk艂oni艂 si臋 uprzejmie dziewczynie i ch艂odno skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 ksi臋cia. Miranda sk艂oni艂a si臋 nisko, z wielkim wysi艂kiem powstrzymuj膮c si臋, by nie krzykn膮膰, kiedy Czekierski podni贸s艂 jej d艂o艅 do ust i uca艂owa艂.
- S艂ysza艂em o pani cudownej ucieczce, milady.
Znik膮d nie uciek艂am, wasza wysoko艣膰 - odpar艂a spokojnie. - Mia艂am tylko szcz臋艣cie, 偶e wy艂owiono mnie w por臋 z morza.
Mia艂em na my艣li ucieczk臋 z lodowatych obj臋膰 艣mierci.
Moja 偶ona mia艂a wiele szcz臋艣cia - odpar艂 Jared.
- Nie zamierzam jednak wi臋cej spuszcza膰 jej z oka. Nied艂ugo wracamy do domu, do Ameryki.
- Gdyby lady Dunham by艂a moj膮 偶on膮, z pewno艣ci膮 nie spuszcza艂bym jej z oka nawet na chwil臋 - odpar艂 kpi膮co ksi膮偶臋.
Obaj m臋偶czy藕ni mierzyli si臋 przez chwil臋 wzrokiem. Aleksiej Czekierski nie by艂 zaskoczony, kiedy w oczach Jareda Dunhama zobaczy艂 w艣ciek艂膮 nienawi艣膰. A wi臋c Dunham o wszystkim wiedzia艂! A mimo to kocha艂 偶on臋 i mia艂 zamiar j膮 chroni膰. Wi臋c jestem bezpieczny - pomy艣la艂 ksi膮偶臋 i uspokoi艂 si臋. - Oni na pewno nic nie powiedz膮.
- Nawet nie wiesz, jak 偶a艂uj臋, 偶e nie mog臋 go zabi膰 - mrukn膮艂 Jared do 偶ony, kiedy wr贸cili na parkiet.
Ciekawa jestem, co on tu robi.
Emily Cowper albo Daria Lieven na pewno b臋d膮 wiedzia艂y. Zapytaj je. Ja znajd臋 chwil臋, by porozmawia膰 z Palmerstonem i dowiedzie膰 si臋, czy ma tu jakie艣 oficjalne zadanie, chocia偶 bardzo w to w膮tpi臋.
Milordzie - zaczepi艂 go nagle elegancki, m艂ody d偶entelmen - zdaje si臋, 偶e to m贸j taniec z lady Dunham.
Oczywi艣cie, prosz臋 - odpar艂 Jared i odsun膮艂 si臋, a Miranda ju偶 wirowa艂a na parkiecie.
Amanda by艂a bardziej przera偶ona ni偶 jej siostra, kiedy dowiedzia艂a si臋, 偶e ksi膮偶臋 jest w Anglii. Ca艂a rodzina zebra艂a si臋 na kolacji podczas balu przy jednym stoliku, a Amanda przekazywa艂a im wszystko, czego si臋 dowiedzia艂a.
Jego ci臋偶arna 偶ona pope艂ni艂a samob贸jstwo - powiedzia艂a ze zgroz膮 Amanda. - Ciekawe, co j膮 do tego sk艂oni艂o. Jak my艣licie?
By艂 z tym zwi膮zany jaki艣 skandal? - zapyta艂 Jared.
Nic na ten temat nie s艂ysza艂am, ale na pewno co艣 musia艂o si臋 wydarzy膰. W ka偶dym razie teraz przyjecha艂 do Anglii, 偶eby sobie znale藕膰 now膮 偶on臋. Plotka g艂osi, 偶e kr臋ci si臋 wok贸艂 Georginy Hampton. Najgorsze jest to, 偶e jej rodzice si臋 na to zgadzaj膮!
M贸j Bo偶e! - rzuci艂a Miranda. - Ten cz艂owiek to sodomita, morderca i gwa艂ciciel. Biedna dziewczyna! Jaredzie, czy mo偶emy co艣 zrobi膰, 偶eby nie dopu艣ci膰 do tego ma艂偶e艅stwa? Hrabia i hrabina nie wiedz膮 o jego strasznej reputacji, bo na pewno nie zapraszaliby go do siebie. To przecie偶 wcielony diabe艂!
Adrian Swynford pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie mo偶emy skompromitowa膰 Czekierskiego, nie kompromituj膮c jednocze艣nie ciebie. Taki wstyd nie jest obecnie potrzebny ani tobie, ani mojej rodzinie. Na pewno si臋 na to nie zgodz臋. Amanda i ja musimy teraz my艣le膰 o naszej c贸rce i ma艂ym Edwardzie. Ale gdybym by艂 na miejscu Northamptona, dobrze sprawdzi艂bym przysz艂ego zi臋cia, niewa偶ne, czy ma tytu艂 ksi膮偶臋cy, czy nie. Je艣li hrabiego nie og艂upi zupe艂nie jego niem膮dra 偶ona, to na pewno zacznie grzeba膰 w przesz艂o艣ci Czekierskiego. Ojciec Georginy zajmie si臋 jej przysz艂o艣ci膮. Nie martwcie si臋 o to.
Siedzieli w jadalni przy jednym ze stolik贸w obok egzotycznych ro艣lin w wielkich donicach. To w艂a艣nie za nimi znalaz艂a si臋 lady Belinda de Winter, przys艂uchuj膮c si臋 rozmowie. Us艂ysza艂a tyle, ile chcia艂a.
Spogl膮da艂a pomi臋dzy li艣膰mi na m臋偶czyzn臋, kt贸rego pragn臋艂a dla siebie. Cz臋sto my艣la艂a o nim i przypomina艂a sobie chwile, kiedy byli razem. Po偶膮da艂a go i chcia艂a z nim by膰.
Samo marzenie o Jaredzie nie zwr贸ci go jej na pewno, a musia艂a go mie膰. Nigdy nikt jej niczego nie odm贸wi艂. Je艣li postanowi艂a sobie, 偶e co艣 zdob臋dzie, to tak w艂a艣nie musia艂o si臋 sta膰.
Nast臋pnego dnia Belinda d艂ugo my艣la艂a, co ma w tej sytuacji zrobi膰. Dowiedzia艂a si臋, 偶e ksi膮偶臋 Aleksiej Czekierski mieszka w hotelu Poultney, jednym z najbardziej eleganckich i dyskretnych miejsc w Londynie. Postanowi艂a napisa膰 do niego kr贸tki li艣cik i tak w艂a艣nie uczyni艂a. Cho膰 li艣cik by艂 kr贸tki, zawiera艂 wa偶n膮 informacj臋 i musia艂 przyku膰 uwag臋 ksi臋cia.
Je艣li naprawd臋 ma pan zamiar zdoby膰 lady Georgin臋, ja mog臋 panu to u艂atwi膰. Prosz臋 tylko o chwil臋 rozmowy.
Belinda podpisa艂a si臋 swoim nazwiskiem, zaklei艂a kopert臋 i odda艂a li艣cik swojej s艂u偶膮cej, kt贸r膮 wys艂a艂a do hotelu i kaza艂a jej czeka膰 na odpowied藕. Nie mia艂a zamiaru da膰 si臋 zby膰 byle czym, zw艂aszcza teraz, kiedy zwyci臋stwo by艂o tak blisko!
ROZDZIA艁 18
W swoim pa艂acu w Carleton ksi膮偶臋 regent wyda艂 bal maskowy na dwa tysi膮ce go艣ci. Okazj膮 mia艂 by膰 pierwszy dzie艅 wiosny i odpowiednie dla tej pory roku przedstawienie w ogrodzie. Nie by艂o w Londynie krawcowej, kt贸ra nie by艂aby teraz bardzo zaj臋ta.
Hrabina Northampton ju偶 postanowi艂a, jakie kostiumy w艂o偶膮 na ten bal jej c贸rka Georgina i chrze艣nica Belinda de Winter. Obie mia艂y mie膰 na sobie stroje greckich dziewic, kap艂anek bogini Westy. Odziano je wi臋c w bia艂e mu艣linowe suknie, a we w艂osy wpi臋to kwiaty, 偶贸艂te Belindzie, a r贸偶owe Georginie.
Hrabina by艂a bardzo zadowolona z przebiegu wydarze艅 towarzyskich w tym sezonie. Obie jej dziewczynki radzi艂y sobie doskonale. Ksi膮偶e Aleksiej najwyra藕niej mia艂 si臋 ku Georginie. Adorowa艂 j膮 przy ka偶dej okazji, by艂 bardzo uprzejmy i konkurowa艂 z kilkoma innymi kawalerami z dobrych rodzin. Jej droga pos艂uszna Georgina poprosi艂a matk臋 o rad臋, kt贸rego z nich ma wybra膰, a Sophia Hampton bardzo rozs膮dnie przedstawi艂a jej zalety i wady ka偶dego ze staraj膮cych si臋. Bardzo jej odpowiada艂o, 偶e Belinda popiera艂a z ca艂ego serca kandydatur臋 Rosjanina.
Georgy, przecie偶 on jest jak bohater z bajki. Wyobra藕 sobie, jak ksi膮偶臋 przyjedzie na bia艂ym koniu i zabierze ci臋 do swego zamku. Jest te偶 bardzo dystyngowany, a w jego oczach mo偶na zauwa偶y膰 co艣 niezwyk艂ego. Naprawd臋, s膮dz臋, 偶e to idealny kandydat na m臋偶a! Och, Georgy, ale z ciebie szcz臋艣ciara!
Rosja jest bardzo daleko od Anglii - stwierdzi艂a z pow膮tpiewaniem Georgina.
I co z tego? - odpar艂a Belinda. - St. Petersburg jest nazywany Pary偶em P贸艂nocy, a latem na pewno odbywaj膮 si臋 tam wielkie bale podczas bia艂ych nocy. To takie romantyczne! Czu艂abym si臋 zaszczycona i bardzo szcz臋艣liwa, gdyby m臋偶czyzna tak do艣wiadczony i przystojny jak ksi膮偶臋 Czekierski ubiega艂 si臋 o moj膮 r臋k臋. Zastan贸w si臋 nad tym dobrze, moja droga. B臋dziesz ksi臋偶niczk膮!
I b臋d臋 ci膮gle nosi艂a diamentow膮 tiar臋 - za艣mia艂a si臋 dziewczyna.
Amanda, lady Swynford i jej siostra zleci艂y wykonanie swoich stroj贸w zupe艂nie nieznanej, ale bardzo utalentowanej m艂odej krawcowej. Dziewczyna na czas zlecenia zamieszka艂a w domu Mirandy. Mia艂a si臋 wyprowadzi膰 dopiero wieczorem, tu偶 przed balem. W towarzystwie plotkowano, 偶e lady Swynford b臋dzie przebrana za 艣redniowiecznego pazia, a jej siostra za z艂膮 wied藕m臋. Miranda i Amanda chcia艂y, by tak w艂a艣nie wszyscy s膮dzili, bo mia艂y zamiar ubra膰 si臋 odwrotnie. To Amanda mia艂a by膰 wied藕m膮, a Miranda paziem. Nawet ich m臋偶owie mieli o tym nie wiedzie膰.
Zastanawia艂y si臋, jak sobie poradzi膰 z r贸偶nic膮 wzrostu, ale postanowi艂y, 偶e Amanda b臋dzie mia艂a buty na koturnie, kt贸re ukryje pod sp贸dnic膮 czarownicy.
Przebierzemy si臋 tutaj, w Swynford Hall, i zobaczymy, czy uda nam si臋 oszuka膰 Jareda i Adriana - za艣mia艂a si臋 Amanda. - Je艣li oni dadz膮 si臋 nabra膰, to wszyscy inni te偶! Zupe艂nie nie rozumiem, dlaczego ksi膮偶臋 regent upar艂 si臋, 偶eby wszyscy podali jego sekretarzowi, za kogo b臋d膮 przebrani. Ca艂a zabawa podczas balu maskowego polega na tym, 偶e wiesz, i偶 twoja przyjaci贸艂ka przyjdzie w stroju arlekina, ale nie wiesz, do kt贸rego z sze艣ciu albo dziesi臋ciu arlekin贸w masz si臋 zwr贸ci膰, kiedy chcesz poplotkowa膰!
Pomy艣l, moja droga - powiedzia艂a Miranda. - Jego ksi膮偶臋ca wysoko艣膰 dowie si臋 z listy, kto jest za co przebrany, a potem b臋dzie udawa艂, 偶e rozpozna艂 kogo艣 podczas balu i wys艂ucha szczerych gratulacji za doskona艂e odgadni臋cie. On uwielbia takie gierki, wi臋c dlaczego mieliby艣my mu psu膰 zabaw臋.
Ale jakim cudem ksi膮偶臋 zapami臋ta nazwisko do ka偶dego kostiumu. Przecie偶 b臋dzie dwa tysi膮ce go艣ci?
Och, nie b膮d藕 niem膮dra. Nie b臋dzie zapami臋tywa艂 wszystkich, tylko kilku swoich najbli偶szych znajomych - powiedzia艂a Miranda.
A co b臋dzie, je艣li podejdzie do jednej z nas?
Za艣miej si臋 wdzi臋cznie, ski艅 g艂ow膮, a potem uciekaj w inn膮 stron臋 - zaproponowa艂a Miranda i obie kobiety zacz臋艂y si臋 艣mia膰, wyobra偶aj膮c sobie t臋 sytuacj臋.
W tych koturnach chyba nie b臋d臋 mog艂a biec zbyt szybko - westchn臋艂a Amanda. - B臋dzie dobrze, je艣li w og贸le uda mi si臋 utrzyma膰 r贸wnowag臋 - doda艂a zmartwiona, a potem nagle zachwia艂a si臋 i opad艂a na stos materii u艂o偶ony na pod艂odze.
Musisz wi臋cej 膰wiczy膰 - ostrzeg艂a j膮 siostra - bo je艣li si臋 nie nauczysz, mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e upadniesz na nos wprost pod nogi ksi臋cia - powiedzia艂a i zacz臋艂a si臋 zn贸w 艣mia膰.
Mary Grant, 艂adna dziewczyna o zadartym nosku, bardzo si臋 cieszy艂a, 偶e mo偶e wzi膮膰 udzia艂 w tym zabawnym 偶arciku. Doskonale si臋 spisa艂a, szyj膮c kostiumy i by艂a z siebie dumna, poniewa偶 obie damy zam贸wi艂y ju偶 u niej nast臋pne kreacje. Miranda mia艂a zamiar zabra膰 ze sob膮 do Wyndsong ca艂e kufry nowych stroj贸w, bo wiedzia艂a, 偶e nie odwiedzi Anglii przez d艂u偶szy czas. Co si臋 za艣 tyczy艂o Amandy, ta wiedzia艂a, 偶e ka偶da dama, kt贸ra obraca si臋 w 艣cis艂ym k贸艂ku towarzyskim zwi膮zanym z ksi臋ciem regentem, musi mie膰 przynajmniej dwie szafy pe艂ne sukien i zape艂nia膰 je co roku nowymi strojami.
Jej str贸j z艂ej, ale pi臋knej wied藕my by艂 niezwykle romantyczny. Sukni臋 i p艂aszcz wykonano z po艂yskliwego jedwabiu i delikatnego szyfonu, kt贸ry zakrywa艂 bardzo g艂臋boki dekolt. Bufiaste r臋kawy zw臋偶a艂y si臋 gwa艂townie w 艂okciu i opina艂y przedrami臋 a偶 do nadgarstk贸w. Uszyto je z ci臋偶kiego aksamitu haftowanego w ksi臋偶yce i gwiazdy. Stanik sukni by艂 mocno dopasowany, a sp贸dnica rozszerza艂a si臋 wysoko nad tali膮. Si臋ga艂a prawie do pod艂ogi i z ty艂u ko艅czy艂a si臋 pot臋偶nym trenem. Taka d艂ugo艣膰 skutecznie ukrywa艂a wysokie koturny Amandy. Na g艂owie mia艂a typowy dla czarownicy sto偶kowaty kapelusz z g臋st膮 woalk膮 z przodu. Z ty艂u przypi臋to do niego d艂ugi welon. Pod woalk膮 Amanda mia艂a mie膰 mask臋 z czarnego materia艂u ozdobion膮 srebrn膮 koronk膮, a spod kapelusza mia艂y sp艂ywa膰 d艂ugie srebrne w艂osy dok艂adnie takiego samego koloru jak w艂osy Mirandy.
- O m贸j Bo偶e, Mandy! Wygl膮dasz w tym kostiumie doskonale - powiedzia艂a Miranda. - Na pewno wszyscy si臋 nabior膮. Mog艂abym przysi膮c, 偶e ta osoba pod mask膮 to ja!
Nagle Amanda Wybuchn臋艂a p艂aczem.
- Przez ca艂e nasze 偶ycie nie zdarzy艂o nam si臋 zamienia膰 rolami i nabiera膰 innych, tak jak to robi膮 bli藕niaki. Teraz, kiedy to robimy, wiem, 偶e zdarza si臋 to po raz pierwszy i ostatni. Och, Mirando. Nie chc臋, 偶eby艣 wraca艂a do Ameryki!
Mandy, najdro偶sza siostro, Wyndsong to m贸j dom. Moj膮 ojczyzn膮 nie jest Anglia, tylko Ameryka. Tobie znacznie bardziej pasuje rola angielskiej damy z towarzystwa ni偶 mnie. Wydaje mi si臋 nawet, 偶e po to w艂a艣nie si臋 urodzi艂a艣. Jeste艣 delikatna, 艂agodna, ale sprytna i dobrze u艂o偶ona. Dobrze ci w tym pi臋knym, wypiel臋gnowanym kraju i czujesz si臋 jak ryba w wodzie w ca艂ym sztafa偶u tak zwanej 艣mietanki towarzyskiej. Ja, moja droga, jestem prost膮 Amerykank膮. Owszem, jak dot膮d uda艂o mi si臋 nad sob膮 panowa膰 i chyba podczas wszystkich oficjalnych wyst膮pie艅 zachowywa艂am si臋 nienagannie, ale pod t膮 opanowan膮 pow艂ok膮 lady Wyndsong istnieje uparta, wolna jak ptak Amerykanka, kt贸ra uwa偶a, 偶e idiotycznym gestem jest zostawia膰 swoj膮 kart臋 wizytow膮 damie, kt贸ra podgl膮da艂a przez firank臋, jak szli艣my w stron臋 jej domu, ale nie raczy艂a nas wpu艣ci膰 do 艣rodka. Nie mam ju偶 cierpliwo艣ci na takie g艂upoty i Jared chyba te偶 ma tego do艣膰.
Wi臋kszo艣膰 ludzi z tak zwanego dobrego towarzystwa to lenie i bezwarto艣ciowe paso偶yty, droga Mandy. Ci, kt贸rzy co艣 sob膮 reprezentuj膮, s膮 w zdecydowanej mniejszo艣ci. Ani ja, ani Jared nie potrafimy 偶y膰 jak te bezu偶yteczne motyle.
Otar艂a 艂zy z twarzy siostry.
Mary tak si臋 napracowa艂a przy tym kostiumie, a ty go popsujesz, je艣li b臋dziesz na niego wylewa膰 strumienie 艂ez. Przesta艅 ju偶, Mandy. Nie mog臋 na to patrze膰! - m贸wi艂a zupe艂nie jak niecierpliwa Miranda, kt贸r膮 Amanda zna艂a przez tyle lat.
Ubierz si臋, Mirando. Zn贸w si臋 przez ciebie sp贸藕nimy, a wszyscy b臋d膮 za to winili mnie, bo przecie偶 zamieni艂y艣my si臋 strojami!
Miranda roze艣mia艂a si臋 i pozwoli艂a, by Mary pomog艂a jej w艂o偶y膰 str贸j. Kostium pazia by艂 r贸wnie pi臋kny jak kostium wied藕my uszyty dla Amandy. Mary przygotowa艂a dla niej szerokie, bufiaste spodnie i ciasne po艅czochy. Nie pozwoli艂a Mirandzie w艂o偶y膰 d艂ugich damskich pantalon贸w pod kr贸tkie spodnie pazia, bo stwierdzi艂a, 偶e koronki b臋d膮 na pewno wystawa艂y i zepsuj膮 ca艂y efekt. Miranda, cho膰 niech臋tnie, zgodzi艂a si臋, nie wk艂ada膰 pod sp贸d bielizny. Ponadto Miranda mia艂a na sobie jasnoniebiesk膮 koszul臋 z okr膮g艂ym dekoltem i szerokimi r臋kawami spi臋tymi na nadgarstkach guzikami z masy per艂owej. Na to za艂o偶y艂a kamizel臋 do kolan, pod szyj膮 i po bokach zwi膮zan膮 srebrnym paskiem. Srebrne zapinki zako艅czone per艂owymi guziczkami trzyma艂y razem po艂y odzienia. Na nogach Miranda mia艂a 艣mieszne ci偶my w wywini臋tymi do g贸ry noskami, a na g艂owie peruk臋 z kr贸tkimi z艂otymi w艂osami, a na niej szeroki aksamitny beret z bia艂ym pi贸rkiem. Maska ozdobiona by艂a b艂臋kitnym aksamitem i srebrn膮 koronk膮.
Kiedy w艂o偶y艂a ju偶 wszystko, podesz艂a do siostry i zapyta艂a:
No i jak, Mandy, dadz膮 si臋 zwie艣膰?
Och tak, Mirando! Tak, wygl膮dasz wspaniale! - zakrzykn臋艂a Amanda i zakr臋ci艂a si臋 dooko艂a. - To b臋dzie najbardziej pami臋tny bal w naszym 偶yciu, siostrzyczko! Chod藕my zobaczy膰, czy uda nam si臋 oszuka膰 m臋偶贸w.
Miranda u艣miechn臋艂a si臋, rozbawiona dziecinn膮 ekscytacj膮 siostry, i zwr贸ci艂a si臋 do Mary Grant:
- Obie dzi臋kujemy pani za wielki wysi艂ek, jaki w艂o偶y艂a pani w nasze stroje. Same hafty musia艂y poch艂on膮膰 wiele godzin pracy. Prosz臋 jeszcze dzi艣 zosta膰 w Swynford Hall i wyspa膰 si臋 porz膮dnie, bo przez ostatnich kilka dni na pewno niewiele pani spa艂a. Jutro obie zap艂acimy pani za prac臋.
Mary Grant uk艂oni艂a si臋 grzecznie.
Dzi臋kuj臋, milady, za uprzejmo艣膰. Prawd臋 m贸wi膮c, nie spa艂am od trzech dni, 偶eby sko艅czy膰 stroje na czas.
Tego si臋 spodziewa艂am - odpar艂a Miranda. - Jeszcze raz dzi臋kuj臋.
Siostry wysz艂y z garderoby i po艣pieszy艂y na d贸艂, gdzie mia艂y si臋 spotka膰 z m臋偶ami.
Jared wybra艂 str贸j ameryka艅skiego 偶o艂nierza w sk贸rzanej kapocie i obcis艂ych spodniach, sk贸rzanych butach i futrzanej czapce. Na ramieniu mia艂 przewieszon膮 bro艅. Mimo prostoty kostiumu wygl膮da艂 bardzo elegancko. Adrian przebra艂 si臋 za arabskiego ksi臋cia. Mia艂 na sobie bia艂e szerokie spodnie, 艣ci膮gni臋te przy kostkach i bia艂y kaftan zdobiony z艂otem. Na wielkim turbanie przypi臋to brosz臋 z rubinem.
- Cudownie! - krzykn膮艂 lord Swynford, kiedy obie kobiety zbiega艂y ze schod贸w. - Amando, moja droga, prze艣liczny z ciebie pa藕.
Obj膮艂 j膮 ramieniem i poca艂owa艂 w policzek. Miranda zachichota艂a, jak zwykle czyni艂a to jej siostra.
Jared r贸wnie偶 pochwali艂 kostium kobiety, kt贸ra, jak mu si臋 wydawa艂o, by艂a jego 偶on膮.
- Moja droga, jeste艣 przepi臋kn膮 wied藕m膮, cho膰 nie widz臋 w tobie ani troch臋 z艂a.
Podszed艂 bli偶ej, obj膮艂 Amand臋 i mocno przytuli艂 do siebie, a potem pochyli艂 g艂ow臋, 偶eby j膮 poca艂owa膰.
Najpierw Amanda chcia艂a si臋 wyrwa膰 i krzycze膰, ale potem przypomnia艂a sobie, 偶e ma udawa膰 Mirand臋. By艂a te偶 bardzo ciekawa, jak ca艂uje inny m臋偶czyzna. Za chwil臋 si臋 przekona艂a, o ma艂o nie mdlej膮c w jego ramionach.
Jared Dunham za艣mia艂 si臋 i szepn膮艂 do Amandy:
Nie zemdlej, go艂膮beczko, bo wszystko si臋 wyda.
Chod藕my - ponagla艂 ich Adrian. - Nie chc臋 przyj艣膰 po oficjalnym rozpocz臋ciu balu, kiedy na sal臋 wejdzie ksi膮偶臋. Nie mamy wiele czasu. Zaczyna si臋 pi臋tna艣cie po dziesi膮tej. Na pewno na Regent Street b臋dzie straszny t艂ok - powiedzia艂, wzi膮艂 pod r臋k臋 pazia i wyszli do holu, gdzie czeka艂 na nich lokaj z p艂aszczami.
Wiedzia艂e艣? - szepn臋艂a Amanda do Janda.
Oczywi艣cie. Kiedy tylko zeszy艂y艣cie na d贸艂 wiedzia艂am, 偶e ten pa藕 to Miranda - odpar艂. - Ma pi臋kne nogi, kt贸re trudno pomyli膰 z innymi, zw艂aszcza m臋偶owi.
Wi臋c dlaczego mnie poca艂owa艂e艣?
Bo zawsze si臋 zastanawia艂em, jak smakuj膮 te usteczka jak maliny. Jeste艣 s艂odka, go艂膮beczko. No i chcia艂em zobaczy膰 oburzenie w oczach Mirandy co zreszt膮 mi si臋 uda艂o.
Amanda za艣mia艂a si臋 serdecznie.
Zas艂ugujecie na siebie nawzajem. Zastanawiam si臋, czy Wyndsong jest do艣膰 du偶ym miejscem dla takiej szalonej pary.
Chod藕my ju偶 Jaredzie, Mirando - zawo艂a艂 Adrian, stoj膮c w progu. - Po balu b臋dziecie mieli do艣膰 czasu na wszelkie czu艂o艣ci.
W Carleton House by艂o mn贸stwo ludzi, ale przyj臋cie zaplanowano doskonale. Zamkni臋to dwie s膮siednie ulice i pozwalano wje偶d偶a膰 tylko zaproszonym go艣ciom. Ka偶dy przeje偶d偶aj膮cy pow贸z by艂 zatrzymywany, sprawdzano zaproszenia i kierowano pod don ksi臋cia. Go艣cie wysiadali i zostawiali powozy pod opiek膮 ksi膮偶臋cej s艂u偶by. Lokaje stali na zewn膮trz i o艣wietlali go艣ciom drog臋 pochodniami.
Potem pod drzwiami rezydencji sprawdzam zaproszenia po raz drugi i wpuszczano go艣ci do 艣rodka bez zapowiedzi, bo g艂o艣ne obwieszczanie tego, kto wchodzi, zniweczy艂oby ca艂膮 zgadywank臋.
W sali balowej orkiestra gra艂a muzyk臋 dawn膮. Wszyscy czekali na ksi臋cia regenta. Gospodarz przyszed艂 dok艂adnie kwadrans po dziesi膮tej, tak jak by艂o zapowiedziane. Przemierza艂 艣rodek sali w艣r贸d k艂aniaj膮cych si臋 nisko go艣ci i 偶artowa艂 sobie z nich, zgaduj膮c jednocze艣nie, kto kryje si臋 za przebraniem.
- Avanley, czy to ty jeste艣 w tym kubraku? Tak, to na pewno ty. Tw贸j nowy krawiec powinien straci膰 prac臋, nie potrafi ju偶 skroi膰 przyzwoitego fraka.
Lord Avanley dobrodusznie kapitulowa艂 i 艣mia艂 si臋 serdecznie z 偶artu ksi臋cia.
Aha! To lady Jersey. A niech mnie!
Och, sk膮d wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰 wiedzia艂? - wykrzykn臋艂a odpowiednio zdziwiona dama.
No c贸偶, droga pani, je艣li chce si臋 pani naprawd臋 dobrze przebra膰, musi pani ukry膰 ten pieprzyk.
- Och, drogi ksi膮偶臋, ale偶 ma pan sokoli wzrok! Nagle, na 艣rodku sali zatrzyma艂 si臋 przed pi臋kn膮 Cygank膮 i zapyta艂:
- Czy uczyni mi pani ten honor i rozpocznie ze mn膮 ten bal, ksi臋偶niczko Lieven?
Daria Lieven by艂a inteligentn膮 os贸bk膮 i nie zamierza艂a bawi膰 si臋 w gierki towarzyskie. Uk艂oni艂a si臋 grzecznie i powiedzia艂a:
- B臋d臋 zaszczycona, wasza wysoko艣膰. Orkiestra zacz臋艂a gra膰, a ksi膮偶臋 regent, jegomo艣膰 pulchny tak jak jego wielki przodek, Henryk VIII, zata艅czy艂 pierwszego walca z pi臋kn膮 Cygank膮, kt贸ra tak naprawd臋 by艂a 偶on膮 rosyjskiego ambasadora.
Odczekawszy odpowiedni膮 chwil臋, pozostali go艣cie do艂膮czyli do nich i sala balowa wype艂ni艂a si臋 walcuj膮cymi parami. Po godzinie z sali wyp艂ywa艂y potoki go艣ci na alejki i trawniki ogrod贸w Carleton House.
W oran偶erii zbudowanej w gotyckim stylu ustawiono stoliki, okryto je specjalnie na t臋 okazj臋 zaprojektowanymi i utkanymi obrusami i zastawiono r贸偶norodnym jad艂em. Na sto艂ach ustawiono wielkie srebrne misy pe艂ne kwiat贸w, a obok nich 艣wieczniki z aromatycznymi 艣wiecami z pszczelego wosku.
Na pocz膮tku sto艂u usytuowano male艅kie przek膮ski s艂u偶膮ce zaostrzeniu apetytu, obok nich ryby, a dopiero na ko艅cu ci臋偶sze dania mi臋sne. By艂y tu r贸wnie偶 p贸艂miski ostryg i krewetek, mniejsze miseczki pe艂ne smakowitych sos贸w do ryb i mi臋s. Ka偶dy talerz z rybami ozdobiono plastrami obranej cytryny.
Po rybach przysz艂a kolej na dr贸b i na stole pojawi艂y si臋 p贸艂miski z przepi贸rkami, trzy 艂ab臋dzie, pieczone kaczki z nadzieniem wi艣niowym lub pomara艅czowym, go艂臋bie u艂o偶one na li艣ciach sa艂aty i nadziewane indyki. Na samym 艣rodku sto艂u spocz膮艂 wielki dzik, a wok贸艂 niego p贸艂miski z szynk膮 duszon膮 w szampanie z go藕dzikami i miodem i z udkami jagni臋cymi. Niedaleko mi臋s pojawi艂y si臋 p贸艂miski z groszkiem, selerem i kalafiorem z bu艂k膮 tart膮 lub serem. Dalej fasolka szparagowa, ziemniaki na r贸偶ne sposoby i nowo艣膰 ostatniego sezonu - zielony groszek z mas艂em.
Tu偶 za warzywami ustawiono kosze z chlebem, bu艂kami pszennymi, razowymi i francuskimi rogalikami. Obok sta艂o sch艂odzone lodem mas艂o.
Go艣ciom oferowano ponadto suflety o r贸偶nych smakach, jagodowe, cytrynowe i ananasowe, ch艂odzone ciasta, placki owocowe, galaretki o dziwnych egzotycznych smakach, r贸偶norodne sery i orzechy. Nie zabrak艂o oczywi艣cie owoc贸w, kt贸rych wi臋kszo艣膰 sprowadzono z odleg艂ych cz臋艣ci 艣wiata. By艂y tam mi臋dzy innymi pomara艅cze z Hiszpanii, zielone i czarne winogrona z W艂och, zielone gruszki z Anjou i najcenniejsze ananasy z odleg艂ych wysp na Morzu Po艂udniowym. Angielskie truskawki dope艂nia艂y soczystego obrazu.
Liczba go艣ci by艂a naprawd臋 wielka, ale za艂o偶ono, 偶e wi臋kszo艣膰 z nich zjad艂a porz膮dn膮 kolacj臋 w domu, wi臋c to, co sta艂o na stole, stanowi艂o tylko skromn膮 przek膮sk臋 w por贸wnaniu z tym, co ksi膮偶臋 kaza艂 podawa膰 w swoim domu w Brighton.
Osobne sto艂y ustawiono dla napoj贸w, w艣r贸d kt贸rych kr贸lowa艂y sch艂odzony szampan, czerwone i bia艂e wina oraz madera i porto.
Sto艂y znajdowa艂y si臋 w ogrodzie. Je艣li go艣cie zm臋czyli si臋 ta艅cem albo chcieli co艣 zje艣膰, mogli przy nich usi膮艣膰. Wcze艣niej w tym samym miejscu odegrano kr贸tk膮 scenk臋, w kt贸rej s艂odka wiosenka przep臋dza艂a ch艂odn膮 zim臋. Amanda stwierdzi艂a, 偶e wysz艂oby znacznie lepiej, gdyby roli tej wiosenki nie gra艂a t臋ga lady Jersey, ulubienica ksi臋cia regenta.
- Milady?
Amanda spojrza艂a na lokaja.
- S艂ucham.
- Jego ksi膮偶臋ca wysoko艣膰 prosi pani膮, lady Dunham. Mam pani膮 natychmiast do niego zaprowadzi膰.
M贸j Bo偶e! - pomy艣la艂a Amanda. - Czy偶by ksi膮偶臋 regent zamierza艂 romansowa膰 z Mirand膮? Co mia艂a mu powiedzie膰? Musia艂aby w takiej sytuacji przyzna膰, 偶e zamieni艂y si臋 strojami, i mie膰 nadziej臋, 偶e ksi膮偶臋ce poczucie humoru pozwoli mu wybaczy膰 t臋 sztuczk臋. Wsta艂a i posz艂a za lokajem.
Lokaj prowadzi艂 j膮 w ciemn膮 i g臋sto zaro艣ni臋t膮 krzewami cz臋艣膰 ogrodu. Nie mia艂a ju偶 w膮tpliwo艣ci co do intencji ksi臋cia. Zastanawia艂a si臋 przez ca艂y czas, co powiedzie膰 jego wysoko艣ci, ale nie mog艂a wymy艣li膰 niczego sensownego. Odg艂osy przyj臋cia stawa艂y si臋 coraz cichsze. Przynajmniej nikt nie b臋dzie 艣wiadkiem tego spotkania - pomy艣la艂a.
Nagle zerwano jej z g艂owy kapelusz czarownicy i co艣 na ni膮 narzucono. Silne ramiona chwyci艂y j膮 wp贸艂. Amanda krzycza艂a i wyrywa艂a si臋.
- Jezu, ale silna! - us艂ysza艂a jaki艣 g艂os. - Nie mo偶esz jej uciszy膰?
- W tej cz臋艣ci ogrodu i tak nikt jej nie us艂yszy, ale pami臋tajmy, 偶e ksi膮偶臋 nie chce 偶adnych k艂opot贸w. Poczekaj, a偶 to wyci膮gn臋.
Amanda wci膮偶 pr贸bowa艂a si臋 uwolni膰. Z ca艂ych si艂 kopa艂a na o艣lep drewnianymi koturnami, a偶 w ko艅cu natrafi艂a na czyj膮艣 nog臋 i us艂ysza艂a wrzask. Mimo to dwaj napastnicy powalili j膮 na ziemi臋 i kiedy jeden z nich zerwa艂 koc z g艂owy, drugi przytkn膮艂 jej do twarzy chustk臋 nas膮czon膮 s艂odkawo pachn膮cym p艂ynem. Amanda pr贸bowa艂a nie oddycha膰, ale w ko艅cu i tak s艂odkie opary zacz臋艂y pali膰 jej gard艂o i pozbawia膰 przytomno艣ci.
- No - powiedzia艂 w ko艅cu jeden z m臋偶czyzn. - My艣la艂em, 偶e ju偶 nigdy jej nie uspokoimy. Drzwi wyj艣ciowe s膮 otwarte. Mo偶emy j膮 od razu przenie艣膰 do powozu. Potem wr贸cimy po tamtego. Jego radzi艂bym od razu uderzy膰 czym艣 w g艂ow臋.
Ty go uderz, a ja go tutaj przyprowadz臋. Ale co mam mu powiedzie膰?
Powiedz to, co ci kaza艂 ksi膮偶臋, ty g艂upcze! Powiedz, 偶e lady Miranda Dunham prosi go, 偶eby przyszed艂 z ni膮 porozmawia膰 na osobno艣ci i 偶e masz go do niej zaprowadzi膰. Ja j膮 umieszcz臋 w powozie i b臋d臋 tu na ciebie czeka艂.
Bal wci膮偶 trwa艂. Oko艂o drugiej poproszono wszystkich, by zdj臋li maski. Jared Dunham sta艂 obok 艣redniowiecznego pazia i wyci膮gn膮艂 r臋k臋, by pozbawi膰 go niebieskiej aksamitnej maski, obwiedzionej srebrn膮 koronk膮.
- Naprawd臋 my艣la艂a艣, 偶e spojrz臋 na te twoje pi臋kne nogi i nie rozpoznam ci臋, moja dzikusko? My艣la艂a艣, 偶e pomyl臋 ci臋 z Amand膮?
Ty draniu! Wiedzia艂e艣 od pocz膮tku? Kiedy si臋 zorientowa艂e艣? Ani przez chwil臋 nie da艂e艣 si臋 nabra膰?
Nie. Mo偶e uda艂oby ci si臋, gdyby艣 mia艂a na sobie co艣 mniej kusego - odpar艂.
Wi臋c wiedzia艂e艣 o wszystkim od pocz膮tku? Naumy艣lnie poca艂owa艂e艣 Amand臋?
Ma s艂odkie usteczka - dra偶ni艂 si臋 z ni膮 Jared. - Ale ca艂uje jak dziecko.
Miranda za艣mia艂a si臋 i powiedzia艂a:
Pami臋tasz nasz pierwszy bal w Almack, zaraz po 艣lubie?
Czy to znaczy, milady, 偶e wola艂aby pani ju偶 uda膰 si臋 do domu?
Tak, milordzie, wola艂abym. Mam ju偶 dosy膰 jedzeni, picia i ta艅ca. Wystarczy mi do ko艅ca 偶ycia.
Jak zawsze, moja pi臋kna pani, twoje 偶yczenie jest dla mnie rozkazem - rzek艂 i wzi膮艂 j膮 pod rami臋.
Nieprawda, milordzie, po prostu pragniesz mnie r贸wnie mocno jak ja ciebie i te偶 ci spieszno do 艂o偶a - odpar艂a.
W samej rzeczy, to prawda - za艣mia艂 si臋.
Jak si臋 dostaniemy do domu? Przecie偶 odes艂ali艣my nasz pow贸z.
We藕miemy pow贸z Adriana. Kiedy go widzia艂em po raz ostatni, gra艂 jeszcze w karty z ksi臋ciem Lieven, lordem Alvaney i ksi臋ciem regentem. Ode艣lemy mu pow贸z, kiedy tylko znajdziemy si臋 w domu.
Czy to nie s膮 zbyt bogaci kompani do kart dla Adriana, kochanie? - zmartwi艂a si臋 Miranda.
Adrian nie jest g艂upi. Kiedy tam by艂em, wygrywa艂. Jak tylko zacznie przegrywa膰, na pewno wycofa si臋 i zabierze pieni膮dze. Ma tyle ch艂opi臋cego wdzi臋ku, 偶e nikt si臋 na niego nie gniewa, gdy odchodzi od stolika, zgarniaj膮c wygran膮. Cz臋sto tak robi艂 w klubie i nikt nie mia艂 o to 偶alu.
Wyszli z Clareton House i kiedy znale藕li si臋 na zewn膮trz, Jared kaza艂 przywo艂a膰 wo藕nic臋 Adriana. Jared pom贸g艂 Mirandzie wsi膮艣膰 do powozu, a potem poleci艂 wo藕nicy zawie藕膰 ich do domu, a potem wr贸ci膰 po Amand臋 i Adriana. Pow贸z jecha艂 po pustych ulicach Londynu, a jego pasa偶erowie obj臋li si臋 czule. Jared podtrzymywa艂 plecy ma艂偶onki jedn膮 r臋k膮, a drug膮 rozpina艂 guziki jej jedwabnej koszuli, by dotrze膰 wreszcie do pe艂nych, kszta艂tnych piersi. Ustami dotyka艂 delikatnie jej mi臋kkiej sk贸ry na szyi, a Miranda poj臋kiwa艂a z rozkoszy.
Jeste艣 najbardziej podniecaj膮cym paziem, jakiego kiedykolwiek widzia艂em, dzikusko. Ledwie mog艂em si臋 powstrzyma膰, 偶eby nie porwa膰 ci臋 stamt膮d kilka godzin wcze艣niej.
Powiedz to wreszcie! - za偶膮da艂a.
Kocham ci臋, Mirando - wyszepta艂.
Ja te偶 ci臋 kocham, Jaredzie. Czy mo偶emy ju偶 jecha膰 do domu? Mam na my艣li nasz prawdziwy dom, w Wyndsong.
W przysz艂ym tygodniu odpowiada ci, moja pani?
W przysz艂ym tygodniu? - wykrzykn臋艂a odsuwaj膮c jego rami臋. - Musz臋 tyle spakowa膰! To nie takie 艂atwe. Teraz jest z nami Tom! Podr贸偶owanie z dzieckiem jest uci膮偶liwe. Trzeba wzi膮膰 wszystko, co si臋 da, bo przecie偶 na 艣rodku oceanu nie ma sklep贸w.
„Dream Witch” b臋dzie tu z powrotem w przysz艂ym tygodniu. Wraca z podr贸偶y do Massachusetts. Statek b臋dzie gotowy, kiedy zdecydujesz si臋 jecha膰.
W przysz艂ym tygodniu! - wykrzykn臋艂a z rado艣ci膮. - Jako艣 mi si臋 uda nas spakowa膰. - Zamy艣li艂a si臋 na chwil臋, a potem powiedzia艂a: - Ciekawe, jak Annie podoba si臋 w Ameryce. Zastanawiam si臋, co jego rodzice powiedz膮 na to, 偶e wr贸ci艂 z drug膮 偶on膮, dw贸jk膮 jej dzieci i dwojgiem w艂asnych niemowlak贸w, Susann膮 i Peterem!
No c贸偶, przynajmniej ojciec nie b臋dzie mia艂 偶alu do Jona, 偶e nic nie robi艂 przez ostatnie dwa lata. Je艣li policzy膰 wszystkie dzieci Jona, to ma ich teraz siedem sztuk. B臋dziemy musieli ci臋偶ko pracowa膰, 偶eby go dogoni膰, dzikusko.
Chyba 偶e b臋dziesz mia艂 jeszcze jedn膮 偶on臋, Jaredzie Dunham. Ja da艂am ci potomka i dziedzica maj膮tku. Teraz chc臋 mie膰 c贸reczk臋 i tyle dzieci mi wystarczy.
Mo偶esz sobie urodzi膰 c贸rk臋, milady, ale ja musz臋 mie膰 dw贸ch syn贸w.
Dw贸ch? Nie pami臋tasz, jak strasznie traktowa艂 ci臋 ojciec, s膮dz膮c, 偶e pewnego dnia spr贸bujesz ograbi膰 Jona z jego maj膮tku i zaj膮膰 jego miejsce jako dziedzica?
Ja nie jestem moim ojcem. Poza tym drugi syn b臋dzie mi potrzebny ze wzgl臋du na statki. Je艣li Tom ma si臋 zaj膮膰 maj膮tkiem, drugi syn b臋dzie mi potrzebny do handlu drog膮 morsk膮. Jeden obejmie ziemi臋, drugi morze, a c贸rk臋 b臋dziemy oboje rozpuszczali.
Zgoda - obieca艂a Miranda. - Od dzi艣 zaczniemy powa偶nie pracowa膰 nad Jasonem Dunhamem.
Jason, tak ma mie膰 na imi臋? Podoba mi si臋, milady. Brzmi dobrze. Rozumiem, 偶e skoro ty nada艂a艣 imiona obu naszym synom, ja b臋d臋 m贸g艂 wybra膰 imi臋 dla c贸rki?
Jej oczy posmutnia艂y; pomy艣la艂a o Fleur. Wiedz膮c jednak, jakiej odpowiedzi spodziewa si臋 Jared, odpar艂a:
- Oczywi艣cie, m贸j drogi. Ja nie mam g艂owy do damskich imion.
Jared zauwa偶y艂 nag艂膮 zmian臋 nastroju 偶ony i przysz艂o mu do g艂owy, 偶e widzia艂 to ju偶 kilka razy od jej powrotu. Mo偶e skrywa艂a jednak przed nim jaki艣 sekret?
Pow贸z skr臋ci艂 w Devon Square i zatrzyma艂 si臋 przed domem.
Jared da艂 s艂u偶bie wolne, a jego 偶ona posz艂a na g贸r臋, 偶eby si臋 rozebra膰. Perky drzema艂a przy kominku, lecz kiedy jej pani wesz艂a do pokoju, szybko wsta艂a. Ziewn臋艂a, szeroko otwieraj膮c usta i przetar艂a oczy, a potem przyjrza艂a si臋 uwa偶nie Mirandzie.
- Przecie偶 mia艂a by膰 pani wied藕m膮, a nie paziem. Czy lady Swynford mia艂a na sobie pani str贸j? - zapyta艂a zdziwiona.
Chcia艂y艣my, 偶eby nikt nas nie rozpozna艂 - odpar艂a Miranda. - Dlatego w艂a艣nie tylko krawcowa pomaga艂a nam si臋 ubiera膰 przed balem. Zawsze chcia艂y艣my z Amand膮 zamieni膰 si臋 rolami i nabra膰 kogo艣, ale poniewa偶 nie jeste艣my identycznymi bli藕niaczkami, nigdy nam si臋 to nie uda艂o. Ten bal przebiera艅c贸w nareszcie da艂 nam po temu okazj臋.
No c贸偶 - rzek艂a Perky. - Pi臋kny z pani pa藕, m贸wi臋 szczerze, milady.
Dzi臋kuj臋, Perky. A Mandy naprawd臋 pi臋knie wygl膮da艂a jako wied藕ma!
Perkins pomaga艂a swojej pani si臋 rozebra膰.
Perky, za tydzie艅 lub dwa wracamy do domu, do Ameryki - powiedzia艂a w pewnej chwili Miranda. - Chcia艂abym, 偶eby艣cie ty i Martin pojechali z nami. Wiem, 偶e Martin nie lubi powozi膰 i 偶e aspiruje do posady, kt贸r膮 w tym domu zajmuje Simpson. Wyndsong jest zupe艂nie innym miejscem ni偶 Londyn, ale tam r贸wnie偶 b臋dziemy potrzebowali s艂u偶by. Je艣li jednak postanowicie zosta膰 w Anglii, damy wam najlepsze z mo偶liwych referencje i zap艂acimy za nast臋pny rok, 偶eby艣cie nie musieli si臋 martwi膰 o posad臋. B臋dziecie r贸wnie偶 mogli pozosta膰 w swoich pokojach w tym domu przez ten rok. Dom b臋dzie na ten czas zamkni臋ty i zostan膮 w nim tylko starsi s艂u偶膮cy, kt贸rzy b臋d膮 potrzebni panu Bramwellowi. On zajmuje si臋 sprawami mego m臋偶a w Londynie. Wszyscy inni b臋d膮 mieli zap艂acone za ca艂y rok i dostan膮 referencje. B臋dziemy pr贸bowali cz臋艣膰 s艂u偶by umie艣ci膰 u naszych przyjaci贸艂, ale niewiele ju偶 nam zosta艂o czasu na szukanie dla nich nowych posad.
Martin i ja cz臋sto rozmawiali艣my o tym, 偶e chcemy pa艅stwa poprosi膰, by艣cie pozwolili nam jecha膰 ze sob膮 do Ameryki - powiedzia艂a Perky - ale martwi nas bardzo jedna sprawa.
Co takiego?
Dzikusy, Indianie.
S艂ucham?
Indianie, milady. Bardzo boimy si臋 tych dzikich ludzi. To przecie偶 barbarzy艅cy. Jakie艣 czterdzie艣ci lat temu dziadek Martina walczy艂 z nimi. M贸wi艂, 偶e Indianie s膮 niezwykle okrutni.
W Wyndsong nie ma Indian, Perky. Zreszt膮 nie ma ich w og贸le w tym rejonie kraju ju偶 od stu lat. Wsz臋dzie wok贸艂 Wyndsong jest cicho i spokojnie jak w Swynford Hall. Londyn to znacznie bardziej niebezpieczne miejsce ni偶 Wyndsong.
W takim razie mo偶liwe, 偶e pojedziemy z pa艅stwem. - Zastanowi艂a si臋 chwil臋 i spojrza艂a z zaciekawieniem na Mirand臋. - Czy to prawda, 偶e tam wszyscy ludzie s膮 sobie r贸wni?
Niezupe艂nie - odpar艂a szczerze Miranda. - W pewnym sensie tam jest zupe艂nie tak samo jak wsz臋dzie. Ci, kt贸rzy maj膮 pieni膮dze, maj膮 w艂adz臋. Za to przeci臋tny cz艂owiek ma wi臋cej mo偶liwo艣ci zdobycia fortuny i osi膮gni臋cia sukcesu. Podzia艂 na klasy nie jest tam tak wyra藕ny jak tu, w Europie, i zdaje si臋, 偶e ludzie s膮 bardziej wolni.
Wi臋c nasze dzieci mog艂yby by膰 lepsze od nas?
Tak - odpar艂a Miranda. - To jest mo偶liwe.
Porozmawiam o tym z Martinem, milady.
Id藕 ju偶 spa膰, Perky. Jest p贸藕no - powiedzia艂a Miranda. - Sama sko艅cz臋 si臋 czesa膰.
Je艣li pani tak uwa偶a - powiedzia艂a Perky, uk艂oni艂a si臋 i wysz艂a.
Jared wszed艂 do sypialni kilka minut p贸藕niej. Miranda mia艂a na sobie jedwabny szlafrok. Usiad艂 na 艂贸偶ku i przygl膮da艂 si臋 偶onie, kt贸ra bez po艣piechu my艂a si臋 mi臋kk膮 g膮bk膮. Ju偶 chcia艂 zaproponowa膰 jej pomoc, kiedy nagle kto艣 cicho, ale stanowczo zapuka艂 w drzwi ich sypialni.
- Milordzie! Milordzie! - wo艂a艂 Simpson z wyra藕nym niepokojem w g艂osie.
Miranda szybko owin臋艂a si臋 szlafrokiem, a Jared otworzy艂 drzwi.
Co si臋 sta艂o, Simpson?
Lord Swynford jest na dole, milordzie. Wydaje si臋 bardzo zdenerwowany.
Adrian chodzi艂 nerwowo po bibliotece.
- Nie mog臋 znale藕膰 Amandy! - wykrzykn膮艂, kiedy Jared i Miranda weszli do pokoju. - Poszed艂em szuka膰 b艂臋kitnego pazia, ale nikt nigdzie go nie widzia艂. Nikt r贸wnie偶 nie widzia艂 wied藕my ani ameryka艅skiego 偶o艂nierza. Pomy艣la艂em, 偶e ju偶 wyszli艣cie, wi臋c wezwa艂em m贸j pow贸z. Wo藕nica powiedzia艂 mi, co kazali艣cie mu przekaza膰. Wyja艣ni艂, 偶e zamieni艂y艣cie si臋 z Amand膮 kostiumami i nie powinienem szuka膰 pazia, tylko wied藕my. Wszed艂em z powrotem na bal i szuka艂em wsz臋dzie. Nie by艂o jej na sali, nie by艂o w oran偶erii, ani w ogrodzie. Nikt od wielu godzin nigdzie jej nie widzia艂. Nikt nie pami臋ta, 偶eby w og贸le zdejmowa艂a mask臋. Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e 藕le si臋 poczu艂a i pojecha艂a do domu nic mi nie m贸wi膮c, 偶eby mi nie psu膰 zabawy, ale s艂u偶膮ca powiedzia艂a, 偶e jej tam nie ma. - Spojrza艂 na nich z rezygnacj膮. - Gdzie jest moja 偶ona? - zapyta艂. - Co si臋 sta艂o z Amand膮?
Jared Dunham podszed艂 do stolika, na kt贸rym sta艂 alkohol, i nala艂 do kryszta艂owej szklanki spor膮 porcj臋 irlandzkiej ciemnej whisky. Poda艂 j膮 Adrianowi i zaleci艂:
Wypij to do dna. Uspokoisz si臋 troch臋. - M臋偶czyzna z wdzi臋czno艣ci膮 przyj膮艂 nap贸j. Jared odezwa艂 si臋 znowu: - Adrianie, mo偶e ci si臋 to wyda膰 impertynencj膮, ale musz臋 zada膰 to pytanie. Byli艣cie ostatnio szcz臋艣liwi?
O Bo偶e, tak! - odpar艂 bez zastanowienia.
Czy Amanda ma jakich艣 wielbicieli? No wiesz, czasem zdarza si臋 taki idiota jak Byron albo Shelley, kt贸ry przyczepi si臋 do zam臋偶nej kobiety i zaleca si臋 do niej bezczelnie, bo wie, 偶e to bezpieczna gra. Czasem ci durnie potrafi膮 uwierzy膰 w te bzdury i pr贸bowa膰 uciec z dam膮.
Nie - powiedzia艂 Adrian kr臋c膮c przecz膮co g艂ow膮. - Zanim si臋 pobrali艣my, uwielbia艂a, kiedy si臋 do niej zalecano, ale od czasu 艣lubu nie marnuje czasu na takie g艂upoty. W艂a艣ciwie zauwa偶y艂em nawet, 偶e kiedy kto艣 pr贸bowa艂 si臋 do niej zaleca膰, odsy艂a艂a go od razu z kwitkiem i to bez skrupu艂贸w.
Czy znalaz艂 si臋 kto艣, kto wygl膮da艂by na bardziej zaanga偶owanego ni偶 inni?
Nie. Nie przypominam sobie takiego zdarzenia.
- Jeste艣 zupe艂nie pewien, 偶e nie ma kochanka? Adrian by艂 za艂amany. Miranda nie mog艂a d艂u偶ej na to patrze膰:
Nie mia艂a 偶adnego kochanka, Jaredzie! Gdyby kogo艣 mia艂a, na pewno bym wiedzia艂a. Jedyny sekret, jaki Amanda kiedykolwiek utrzyma艂a w tajemnicy, to zamiana kostium贸w przed balem.
Wi臋c j膮 porwano - stwierdzi艂 Jared.
Porwano? Dlaczego kto艣 mia艂by porywa膰 Amand臋? - j臋kn膮艂 Adrian.
Adrianie, wygra艂e艣 dzi艣 du偶o pieni臋dzy? - zapyta艂 nagle Jared.
Adrian wygl膮da艂 na jeszcze bardziej zdziwionego.
- Tak. Wygra艂em dzi艣 wi臋cej ni偶 zwykle. Jakie艣 dwadzie艣cia trzy tysi膮ce funt贸w od ksi臋cia regenta i dw贸ch innych d偶entelmen贸w. Ale co to ma wsp贸lnego z Amand膮?
Jared westchn膮艂 i poprawi艂 palcami ciemne w艂osy, spadaj膮ce mu na czo艂o.
- Najbardziej prawdopodobne jest, 偶e porwano j膮 dla pieni臋dzy. Kto艣 ci臋 widzia艂, jak grasz i zorientowa艂 si臋, 偶e sporo wygrywasz. Ja te偶 to zauwa偶y艂em, wi臋c ka偶dy m贸g艂 podej艣膰 i przygl膮da膰 si臋 grze. Czy ci si臋 to podoba, czy nie, kto艣 j膮 porwa艂 i prawdopodobnie za偶膮da okupu. To dobrze, bo to oznacza, 偶e nic jej nie zrobi膮.
Ale kto m贸g艂by zrobi膰 co艣 podobnego?
Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e to kto艣 z towarzystwa, kto ma powa偶ne d艂ugi - wyja艣ni艂 Jared. - Nic jej nie zrobi膮. Musisz teraz i艣膰 do domu i czeka膰 na wiadomo艣膰 od nich. Kiedy przy艣l膮 pos艂a艅ca, natychmiast nas o tym zawiadom i podejmiemy jakie艣 dzia艂ania.
Adrian nabra艂 troch臋 odwagi, s艂ysz膮c pewny siebie ton szwagra.
- Tak - powiedzia艂 ju偶 troch臋 spokojniej. - P贸jd臋 do domu i b臋d臋 czeka艂.
Jared i Miranda wr贸cili do sypialni.
Naprawd臋 s膮dzisz, 偶e kto艣 porwa艂 moj膮 siostr臋 z powodu wielkiej wygranej w karty?
Nie wiem, ale zdaje si臋, 偶e rano uzyskamy odpowiedzi na nasze pytania - odpar艂 spokojnie. - Chod藕, dzikusko, nie martw si臋. Przecie偶 gdyby co艣 z艂ego jej si臋 sta艂o, ty najlepiej by艣 wiedzia艂a.
Tak, to prawda - odpar艂a bez entuzjazmu.
Wi臋c spr贸bujmy si臋 teraz troch臋 przespa膰 - zaproponowa艂.
Kiedy zasn臋li, na dworze ju偶 prawie 艣wita艂o. Miasto zaczyna艂o si臋 budzi膰 do 偶ycia. Godzin臋 p贸藕niej Miranda otworzy艂a oczy. Jareda nie by艂o w sypialni. Nie bacz膮c na str贸j, nie w艂o偶ywszy nawet bamboszy, zesz艂a na d贸艂. Ju偶 po drodze, na schodach, us艂ysza艂a kobiecy g艂os.
Jaredzie, m贸j ty biedaku! Tak mi ci臋 偶al, ukochany! Tak mi wstyd, 偶e przedstawicielka mojej p艂ci jest zdolna do podobnego czynu. To odra偶aj膮ce.
Nie rozumiem, Belindo, o czym m贸wisz. Co tu robisz sama o tak wczesnej godzinie?
Och, kochany! Musia艂am do ciebie przyjecha膰! Kiedy tylko us艂ysza艂am, 偶e twoja 偶ona zesz艂ej nocy uciek艂a z Kitem Edmundem, zrozumia艂am, jak bardzo musisz cierpie膰. Chc臋 jednak, 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e nie wszystkie kobiety s膮 tak ob艂udne i z艂e.
Miranda powoli schodzi艂a na d贸艂. Belinda de Winter wygl膮da艂a bardzo 艣wie偶o jak na osob臋, kt贸ra wi臋ksz膮 cz臋艣膰 minionej nocy sp臋dzi艂a ta艅cz膮c z ksi臋ciem Whitley. Mia艂a na sobie lawendow膮 sukni臋 z tafty, ozdobion膮 koronk膮 od r臋kaw贸w do samego do艂u. Na g艂ow臋 w艂o偶y艂a czepek w identycznym kolorze, r贸wnie偶 ozdobiony koronk膮.
- Dzie艅 dobry, lady de Winter - powiedzia艂a s艂odko Miranda. - Co pani膮 sprowadza do nas tak wcze艣nie? Mam nadziej臋, 偶e przynosi pani dobre wie艣ci.
Belinda zblad艂a jak pergamin. Odwr贸ci艂a si臋 powoli i spojrza艂a na Mirand臋.
Co... Co ty tu robisz... - wyj膮ka艂a.
Ale偶 moja droga, to chyba ja powinnam pani zada膰 to pytanie - bawi艂a si臋 z ni膮 Miranda.
On mi obieca艂 - szepn臋艂a wzburzona Belinda. - Obieca艂 mi przecie偶!
Jared przeszed艂 przez pok贸j i chwyci艂 przera偶on膮 dziewczyn臋.
Kto ci obieca艂, Belindo? - zapyta艂 艂agodnie. - Co obieca艂?
Ksi膮偶臋 Czekierski. Mia艂 zabra膰 twoj膮 偶on臋 z powrotem do swojej farmy niewolnik贸w, 偶eby rodzi艂a dzieci Lucasowi. Wtedy mog艂abym po艣lubi膰 ciebie. Przecie偶 i tak chcia艂e艣 mnie poprosi膰 o r臋k臋. Chcia艂e艣!
Lucas nie 偶yje - powiedzia艂a cicho Miranda.
Nie. On prze偶y艂.
Jared zauwa偶y艂, 偶e jego 偶ona pr贸buje ukry膰 objawy wzburzenia, spowodowane nap艂ywaj膮cymi wspomnieniami z rzezi na Krymie.
- Aleksiej nazwa艂 ci臋 kotem - powiedzia艂a Belinda. - Powiedzia艂, 偶e zu偶y艂a艣 ju偶 wszystkie swoje 偶ywoty.
Jak uda艂o ci si臋 uciec tym razem? Jak to zrobi艂a艣? - Dziewczyna wpada艂a w histeri臋, a jej twarz nadal by艂a 艣miertelnie blada. - Kaza艂 swoim ludziom porwa膰 z balu przebiera艅c贸w wied藕m臋! Ci idioci wszystko popsuli! - W jej oczach pojawi艂 si臋 blask w艣ciek艂o艣ci. - A mo偶e ksi膮偶臋 mnie zdradzi艂? Pomog艂am mu zdoby膰 Georgin臋 i zesz艂ej nocy dosta艂 pozwolenie od hrabiego na to ma艂偶e艅stwo. Poprosi艂 dziewczyn臋 o r臋k臋, a ona go przyj臋艂a.
- Zamieni艂y艣my si臋 z siostr膮 strojami - powiedzia艂a dr偶膮cym g艂osem Miranda. - Ludzie, kt贸rzy mieli mnie porwa膰, zabrali moj膮 siostr臋. Lady de Winter, musi pani nam powiedzie膰, dok膮d j膮 zabrano.
Belinda wznios艂a dumnie g艂ow臋.
- Ty bezczelna ameryka艅ska dziwko! - wrzasn臋艂a. - Jak 艣miesz si臋 do mnie odzywa膰? - Odwr贸ci艂a si臋 do Jareda: - Wiesz chocia偶, jak膮 kobiet膮 jest twoja 偶ona, milordzie? To niewolnica, zwyk艂a klacz, kt贸r膮 zap艂adnia艂 ogier. Le偶a艂a pod innym m臋偶czyzn膮. Rozk艂ada艂a przed nim nogi, a on j膮 bra艂 jak zwierz臋! Widzia艂am go. Jest pot臋偶ny i pi臋kny. Na pewno z ch臋ci膮 si臋 z nim parzy艂a. Wolisz j膮 ode mnie?
Jared nic nie odpowiedzia艂.
- Kocha艂am ci臋 i chcia艂am by膰 twoj膮 偶on膮, ale teraz ci臋 nienawidz臋! Gdyby艣 by艂 prawdziwym d偶entelmenem, na pewno wola艂by艣 mnie, nie j膮. Jeste艣 taki sam jak ta twoja dziwka. 呕ycz臋 wam obojgu szcz臋艣cia!
- Gdzie jest moja siostra? - zapyta艂a Miranda. Belinda de Winter nagle zacz臋艂a 艣mia膰 si臋 g艂o艣no.
- Nie powiem ci - rzuci艂a z nienawi艣ci膮 w g艂osie, jak ma艂e dziecko, kt贸re robi komu艣 na z艂o艣膰, a potem, nim oboje Dunhamowie zorientowali si臋, co zamierza, wybieg艂a z ich domu i o ma艂o nie przewr贸ci艂a si臋, potykaj膮c o s艂u偶膮c膮, kt贸ra my艂a pod艂og臋 w holu. Wci膮偶 艣miej膮c si臋 i patrz膮c gdzie艣 w przestrze艅, wybieg艂a na ulic臋. Nagle us艂yszeli pisk k贸艂 i tumult, a potem wysoki, kobiecy krzyk. I zapad艂a g艂ucha cisza.
Lord Dunham wyjrza艂 na ulic臋. Zszed艂 ze schod贸w prowadz膮cych do domu i pom贸g艂 wyci膮gn膮膰 lady Belind臋 de Winter spod k贸艂 powozu. Nie 偶y艂a, mia艂a zmia偶d偶on膮 czaszk臋.
Wybieg艂a prosto pod ko艂a, naprawd臋! - duka艂 przera偶ony wo藕nica. - Pan to widzia艂! Wbieg艂a mi prosto pod ko艂a!
Tak, widzia艂em. To nie twoja wina.
Kto to jest? Zna艂 j膮 pan?
To lady Belinda de Winter. Zna艂em j膮. By艂a niespe艂na rozumu.
O Bo偶e! - mrukn膮艂 wo藕nica. - Wariatka! Strac臋 licencj臋. Nie b臋d臋 m贸g艂 ju偶 je藕dzi膰. Kto zarobi najedzenie dla mojej 偶ony i dzieciak贸w?
Jared wsta艂.
- Ju偶 dobrze - powiedzia艂. - To nie twoja wina. Jak ju偶 m贸wi艂em, ta dama by艂a niespe艂na rozumu.
Poklepa艂 m臋偶czyzn臋 po ramieniu, 偶eby go pocieszy膰. Wo藕nica spojrza艂 na niego z nadziej膮.
Rozumiem, milordzie. By艂a szalona.
Kto jest twoim chlebodawc膮? - zapyta艂 Jared.
Lord Westerly.
Powiedz swojemu panu, 偶e to by艂 wypadek, ale nie z twojej winy. Popro艣, 偶eby wys艂a艂 do mnie kogo艣, 偶ebym m贸g艂 potwierdzi膰 twoje s艂owa. Nazywam si臋 lord Dunham, a to jest m贸j dom.
Dzi臋kuj臋, milordzie, dzi臋kuj臋!
Jared odwr贸ci艂 si臋 i wszed艂 do budynku. Simpson i dw贸ch innych s艂u偶膮cych wnie艣li cia艂o Belindy do 艣rodka. Nale偶a艂o natychmiast poinformowa膰 hrabiego i hrabin臋 Northampton.
Miranda sta艂a na 艣rodku holu i p艂aka艂a.
- Teraz nigdy nie odnajdziemy Mandy.
- Czekierski wie, gdzie ona jest - powiedzia艂 wzburzony Jared. - Je艣li on albo jego ludzie skrzywdzili go艂膮beczk臋, zabij臋 go! Oczywi艣cie nie pozwol臋 r贸wnie偶 na to, 偶eby og艂oszono jego zar臋czyny z biedn膮 pann膮 Georgin膮 Hampton. Musz臋 to wszystko przerwa膰.
Hrabia Northampton jad艂 w艂a艣nie 艣niadanie w rodzinnym gronie w jadalni londy艅skiego domu Northampton贸w, kiedy wszed艂 lokaj i obwie艣ci艂, 偶e w bibliotece czeka lord Dunham, kt贸ry koniecznie chce si臋 z nim widzie膰 w bardzo wa偶nej sprawie.
Hrabia mrukn膮艂 poirytowany, wsta艂 od sto艂u, rzuci艂 serwetk臋 obok talerza i wyszed艂 z jadalni.
Dzie艅 dobry, Dunham - powiedzia艂, wchodz膮c do biblioteki. - Co jest wa偶niejsze ni偶 moje 艣niadanie? - za偶artowa艂.
Belinda de Winter nie 偶yje - powiedzia艂 bez zb臋dnych wst臋p贸w Jared.
Co?
By艂a wsp贸lniczk膮 przy porwaniu mojej 偶ony. Plan si臋 nie powi贸d艂 i zamiast Mirandy porwano moj膮 szwagierk臋. Belinda, nie wiedz膮c o tej pomy艂ce, przysz艂a dzi艣 rano do mego domu na Devon Square. Zobaczy艂a Mirand臋 i zwariowa艂a. Wybieg艂a na ulic臋 wprost pod ko艂a powozu.
Chyba pan oszala艂, Dunham! Belinda nie mia艂a 艣rodk贸w i odpowiednich znajomo艣ci, 偶eby co艣 podobnego zorganizowa膰. Poza tym po co jej by艂a lady Dunham?
Chcia艂a wyj艣膰 za mnie za m膮偶, milordzie, a Miranda sta艂a jej na drodze. Sprzymierze艅cem Belindy by艂 ksi膮偶臋 Aleksiej Czekierski.
M贸j panie! - krzykn膮艂 hrabia, a jego twarz wykrzywi艂a si臋 z oburzenia. - Prosz臋, 偶eby pan dok艂adnie przemy艣la艂, co m贸wi o tym cz艂owieku. Ksi膮偶臋 Czekierski ma w czerwcu po艣lubi膰 moj膮 najstarsz膮 c贸rk臋, Georgin臋. W jutrzejszych gazetach zostan膮 og艂oszone ich zar臋czyny.
Lepiej niech pan wycofa og艂oszenie, milordzie - powiedzia艂 stanowczym tonem Jared Dunham - chyba 偶e nie przeszkadza panu, 偶e pa艅ska c贸rka wyjdzie za m臋偶czyzn臋, kt贸ry zamordowa艂 Gillian Abbott, a jego maj膮tek pochodzi z farm, gdzie hoduje si臋 niewolnik贸w. Nie jest ostatnio w 艂askach u cara. Ten cz艂owiek porywa niewinne kobiety do niecnych cel贸w, a pa艅sk膮 c贸rk臋 chce po艣lubi膰 jedynie dla jej maj膮tku.
Mo偶e pan udowodni膰 te zarzuty? - zapyta艂 hrabia, zastanawiaj膮c si臋, czy lord Dunham jest przy zdrowych zmys艂ach.
Mog臋 je wszystkie udowodni膰.
Usi膮d藕my - rzek艂 hrabia Northampton i westchn膮艂 ci臋偶ko.
M臋偶czy藕ni usiedli w wygodnych fotelach ze sk贸ry tu偶 przy kominku, w kt贸rym p艂on膮艂 ogie艅. Hrabia pochyli艂 si臋 do przodu i rzek艂 zupe艂nie szczerze do Jareda:
- Nigdy nie s艂ysza艂em, by zachowywa艂 si臋 pan jak cz艂owiek porywczy lub po prostu g艂upi. Nie nale偶y pan do ludzi, kt贸rzy k艂ami膮, kopi膮 pod kim艣 do艂ki albo zwyczajnie plotkuj膮. Tylko dlatego postanowi艂em wys艂ucha膰 tego, co ma mi pan do powiedzenia. Ostrzegam jednak, 偶e je艣li cho膰 przez chwil臋 odnios臋 wra偶enie, 偶e pan k艂amie, wyrzuc臋 pana z mego domu.
Jared spl贸t艂 palce d艂oni i zacz膮艂:
- Po pierwsze, lordzie Northampton, musz臋 poprosi膰, 偶eby da艂 mi pan s艂owo, i偶 nie wyjawi nikomu pewnych fakt贸w, o kt贸rych panu opowiem. Lord Palmerston mo偶e po艣wiadczy膰 moj膮 prawdom贸wno艣膰 przynajmniej w cz臋艣ci spraw, o kt贸rych panu opowiem. Da mi pan s艂owo honoru?
Hrabia skin膮艂 g艂ow膮, a Jared opowiedzia艂 ca艂膮 histori臋, rozpoczynaj膮c od swego potajemnego wyjazdu do Rosji. Kiedy godzin臋 p贸藕niej zako艅czy艂 swoj膮 opowie艣膰, hrabia by艂 zaskoczony i wstrz膮艣ni臋ty.
- Kiedy moja 偶ona wr贸ci艂a do domu, powiedzia艂a nam, mojej szwagierce, szwagrowi i mnie o wszystkim, co si臋 tam sta艂o. Nie mogli艣my zrobi膰 nic bez nara偶ania Mirandy na po艣miewisko i wstyd. Ludzie z towarzystwa 艂atwo nie zapominaj膮 takiego skandalu, a 偶ycie Mirandy by艂oby niezno艣ne, przynajmniej podczas naszego pobytu w Londynie. Sam pan rozumie jak nam by艂o ci臋偶ko, kiedy widzieli艣my, przez co przesz艂a Miranda, ale nic nie mogli艣my zrobi膰. Chcieli艣my pana ostrzec i uchroni膰 pa艅skie dziecko, ale nie chcieli艣my nara偶a膰 Mirandy.
Hrabia skin膮艂 g艂ow膮. My艣la艂 teraz tylko o tym, 偶e o ma艂o nie powierzy艂 swojej ukochanej c贸reczki potworowi. W ko艅cu odzyska艂 g艂os.
Nie rozumiem tylko, na czym polega艂 udzia艂 Belindy w tym wszystkim, panie Dunham. Prosz臋 mnie wprowadzi膰.
Je艣li mam by膰 zupe艂nie szczery, sam nie wiem do ko艅ca. Jakim艣 cudem dowiedzia艂a si臋 o tym, co naprawd臋 przydarzy艂o si臋 mojej 偶onie, i porozumia艂a si臋 z Czekierskim. Nam powiedzia艂a tylko, 偶e nak艂oni艂a go do wsp贸艂pracy, obiecuj膮c, 偶e przekona pa艅sk膮 c贸rk臋, i偶 jest on najbardziej odpowiednim kandydatem na m臋偶a. W zamian za to mia艂 z艂apa膰 moj膮 偶on臋 i zabra膰 j膮 z powrotem do Rosji. Wszystko mia艂o wygl膮da膰 tak, jakby Miranda uciek艂a z Kitem Edmundem. Jeszcze nie mia艂em nawet czasu, 偶eby sprawdzi膰, czy jego r贸wnie偶 porwano, ale je艣li tak si臋 sta艂o, to biedak na pewno jest w 艣miertelnym niebezpiecze艅stwie. Dzi艣 rano Belinda pojawi艂a si臋 w moim domu, mamrocz膮c co艣, jakoby s艂ysza艂a, 偶e moja 偶ona uciek艂a z Kitem Edmundem. B艂aga艂a mnie, 偶ebym nie wini艂 za to ca艂ej kobiecej po艂owy 艣wiata, bo nie wszystkie kobiety post臋puj膮 tak odra偶aj膮co. Kiedy Miranda wesz艂a do pokoju, Belinda zobaczy艂a j膮 i zupe艂nie nie mog艂a przyj艣膰 do siebie. Chyba zwariowa艂a. Bardzo mi przykro. Po kr贸tkiej chwili hrabia otrz膮sn膮艂 si臋 z zamy艣lenia.
Oczywi艣cie nie mog臋 pozwoli膰, 偶eby moja Georgina wysz艂a za tego Czekierskiego. Tylko co ja powiem mojej 偶onie? B臋dzie chcia艂a us艂ysze膰 odpowiednie wyt艂umaczenie, Dunham. Bardzo spodoba艂a jej si臋 my艣l, 偶e wyda Georgin臋 za ksi臋cia Czekierskiego, a Belind臋 za ksi臋cia Whitley. Co mam jej powiedzie膰? - powtarza艂 pytanie.
Moja 偶ona m贸wi艂a mi, 偶e przyrodni brat ksi臋cia by艂 jednocze艣nie jego kochankiem. S膮dz臋, 偶e ten cz艂owiek nie zmieni艂 zwyczaj贸w z powodu pobytu w Anglii. Niech pan powie 偶onie, 偶e odkry艂 pan w艂a艣nie, i偶 ksi膮偶臋 interesuje si臋 m臋偶czyznami w taki sam spos贸b jak kobietami. W obliczu takich fakt贸w nie mo偶e pan powierzy膰 mu swojej ukochanej c贸rki. Je艣li 偶ona wci膮偶 b臋dzie si臋 upiera艂a przy ksi臋ciu, prosz臋 jej powiedzie膰, 偶e ksi膮偶臋 straci艂 ca艂y maj膮tek, kiedy Tatarzy najechali i spalili doszcz臋tnie jego posiad艂o艣膰 na Krymie. Prosz臋 jej te偶 wspomnie膰, 偶e ksi膮偶臋 jest w nie艂asce cara. Prosz臋 nie zapomnie膰, 偶e jego maj膮tek pochodzi ze sprzeda偶y niewolnik贸w, a nie z uprawy warzyw. Poza tym to pan jest g艂ow膮 domu, a nie pa艅ska 偶ona.
A co pan zrobi, gdy pan znajdzie s艂odk膮 lady Swynford?
Udam si臋 do ksi臋cia Lieven. Jest ambasadorem cara i na pewno b臋dzie chcia艂 unikn膮膰 skandalu. Zmusi Czekierskiego, 偶eby wyjawi艂, gdzie zabrano Amand臋.
Obaj m臋偶czy藕ni wstali i u艣cisn臋li sobie d艂onie.
- Nie wiem, jak panu dzi臋kowa膰, lordzie Dunham. Uratowa艂 pan moje ukochane dziecko od prawdziwego koszmaru. B贸g jeden wie, jak on by j膮 traktowa艂 po powrocie do St. Petersburga. Za艂atwi臋 wszystko, 偶eby jak najszybciej usuni臋to cia艂o Belindy z pa艅skiego domu.
- Chyba lepiej by艂oby powiedzie膰 wszystkim, 偶e lady de Winter znalaz艂a si臋 w naszym domu, poniewa偶 chcia艂a po偶egna膰 si臋 ze mn膮 i moja 偶on膮 przed naszym wyjazdem do Ameryki. To powinno wyja艣ni膰, co robi艂a o tej porze na Devon Square i mo偶e unikniemy skandalu.
Hrabia Northampton skin膮艂 g艂ow膮 na znak zgody.
- Tak, ze wzgl臋du na nasze damy powinni艣my unikn膮膰 skandalu.
Jared Dunham opu艣ci艂 dom hrabiego Northampton i kaza艂 Martinowi jecha膰 do domu ksi臋cia Lieven. Gospodarze jeszcze spali, ale lord Dunham przekona艂 lokaja, 偶e to sprawa niecierpi膮ca zw艂oki, i ju偶 za chwil臋 oboje pa艅stwo Lieven zeszli na d贸艂, 偶eby powita膰 go艣cia. Jared jeszcze raz wyja艣ni艂 zdarzenia ostatnich dw贸ch lat, a im d艂u偶ej m贸wi艂, tym bardziej czerwona za z艂o艣ci robi艂a si臋 twarz ksi臋cia Lievena. Jego pi臋kna 偶ona poblad艂a jak p艂贸tno.
Kiedy Jared sko艅czy艂 opowiada膰, ksi膮偶臋 Lieven powiedzia艂 stanowczo:
To nie do pomy艣lenia, 偶e Czekierski m贸g艂by uj艣膰 kary za to, co si臋 wydarzy艂o! Oczywi艣cie natychmiast po艣l臋 po niego i za偶膮dam, by powiedzia艂 nam, gdzie ukry艂 lady Swynford. Co si臋 za艣 tyczy spraw zwi膮zanych z pa艅sk膮 偶on膮, rozumiem, 偶e wola艂by pan, 偶eby sprawa nie wysz艂a na jaw. Lady Dunham jest kobiet膮 naprawd臋 niezwykle siln膮, milordzie. - Ksi膮偶臋 westchn膮艂. - To ju偶 nie po raz pierwszy co艣 takiego si臋 zdarzy艂o. Pami臋tasz nasz pobyt w Berlinie kilka lat temu. Pami臋tasz, Dario?
Tak, dwie dziewczyny zgin臋艂y z maj膮tku barona Brandtholma. Czekierski oczywi艣cie wszystkiemu zaprzeczy艂, ale kto艣 widzia艂, jak wsiada艂y do jego powozu. Wtedy Czekierski zap艂aci艂 baronowi, 偶eby nie wszczyna艂 awantury, ale wci膮偶 zaprzecza艂 jakoby je uprowadzi艂. Potem, trzy lata temu, w St. Petersburgu, sprawa guwernantki ksi臋偶nej Tumanowej. Ta panna by艂a nie艣lubnym dzieckiem barona de Longchamps. Zastanawiam si臋, co si臋 z ni膮 sta艂o.
Zmar艂a podczas podr贸偶y z Krymu do Istambu艂u - powiedzia艂 Jared, nie chc膮c zasmuca膰 ksi臋偶nej szczeg贸艂ami strasznej 艣mierci biednej Migon.
To straszne - wykrzykn臋艂a Daria Lieven. - I pa艅ska biedna Miranda. Co za dzielna kobieta, tyle si臋 wycierpia艂a.
Ju偶 do艣膰, kochanie - przerwa艂 jej ksi膮偶臋 - lord Dunham doskonale zdaje sobie spraw臋, jaka dzielna jest jego 偶ona. Teraz naszym zadaniem jest odnale藕膰 lady Swynford, zanim jej r贸wnie偶 stanie si臋 krzywda. Porywacze na pewno zorientowali si臋, 偶e zasz艂a pomy艂ka. Musimy ich powstrzyma膰, zanim b臋dzie za p贸藕no.
Ambasador rosyjski wzi膮艂 do r臋ki dzwonek. Wezwa艂 s艂u偶b臋 i kaza艂 wys艂a膰 wiadomo艣膰 do hotelu Poultney. Lievenowie poprosili Jareda, 偶eby zaczeka艂 u nich w domu. Po nied艂ugim czasie Czekierski przyby艂 w po艣piechu.
- De Lieven - powiedzia艂, wchodz膮c do pokoju - z艂apa艂 mnie pan w ostatniej chwili. W艂a艣nie mia艂em wychodzi膰.
Ksi膮偶e Lieven spojrza艂 na niego ch艂odno.
- 呕膮dam, 偶eby nam pan wyjawi艂, gdzie jest ukryta kobieta, kt贸r膮 wczoraj w nocy podczas balu porwano z ogrodu ksi臋cia regenta. Czekierski, wiem o wszystkim i 偶膮dam odpowiedzi.
Ksi膮偶臋 Aleksiej dopiero teraz zauwa偶y艂 Jareda Dunhama. Spojrza艂 mu prosto w oczy, u艣miechn膮艂 si臋.
- M贸j drogi ksi膮偶臋, zupe艂nie nie mam poj臋cia, o czym pan m贸wi.
Porwa艂e艣 inn膮 kobiet臋, Czekierski. Moja 偶ona zamieni艂a si臋 na kostium z siostr膮. Kobieta, kt贸r膮 porwali twoi ludzie, to tylko siostra Mirandy, lady Swynford.
Nie wierz臋! - krzykn膮艂 ksi膮偶臋, nie zwa偶aj膮c na Lieven贸w. Teraz sprawa rozgrywa艂a si臋 mi臋dzy nim, a aroganckim jankesem.
Belinda de Winter przysz艂a dzi艣 rano, 偶eby pocieszy膰 mnie w smutku po stracie 偶ony. Niech pan sobie wyobrazi, co biedaczka prze偶y艂a, kiedy do salonu wesz艂a moja 偶ona we w艂asnej osobie. Widzia艂em si臋 ju偶 z hrabi膮 Northampton. We o panu wszystko. Pa艅skie zar臋czyny z lady Georgin膮 zosta艂y odwo艂ane, panie Czekierski. Ksi膮偶臋 i ksi臋偶na Lieven r贸wnie偶 o wszystkim wiedz膮. Nie s膮dz臋, by ksi臋偶na pozwoli艂a teraz, aby jakakolwiek przyzwoita angielska rodzina przyjmowa艂a pana w progach swego domu. Mam racj臋, Dario?
Oczywi艣cie! Nigdy si臋 na to nie zgodz臋. Pa艅skie zachowanie jest co najmniej nieprzyzwoite i moim zdaniem niewybaczalne, ksi膮偶臋!
Prosz臋 teraz o podanie mi miejsca pobytu lady Swynford, ksi膮偶臋. Od pana zale偶y, co napisz臋 w swoim raporcie do jego wysoko艣ci cara. Ju偶 i tak niewiele panu zosta艂o, Czekierski. Je艣li chce pan zatrzyma膰 to, co jeszcze jest w pa艅skim posiadaniu, radz臋 z nami wsp贸艂pracowa膰. Mog臋 pana aresztowa膰 i odda膰 pod s膮d cesarski.
Wi臋c niech pan to zrobi - odpar艂 ch艂odno ksi膮偶臋 - ale lady Swynford ju偶 pan nie odzyska.
Ile? - zapyta艂 r贸wnie ch艂odno Jared Dunham. - Podaj mi swoj膮 cen臋, 艣winio.
Ksi膮偶臋 u艣miechn膮艂 si臋 chytrze.
- Za cen臋 pojedynku, lordzie Dunham. Na 艣mier膰. Wybieram pistolety. Je艣li wygram, dostan臋 pa艅sk膮 偶on臋, je艣li pan zwyci臋偶y, zwr贸c臋 lady Dunham i znikn臋 z waszego 偶ycia na zawsze. Napisz臋, gdzie znajduje si臋 lady Dunham na kartce i umieszcz臋 j膮 w kieszeni. B臋dzie pan m贸g艂 j膮 wzi膮膰, je艣li pan wygra. Je艣li ja wygram, oddam lady Swynford tylko na wymian臋 za lady Dunham.
Ksi臋偶na Lieven zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a:
Krzysztofie Andriejewiczu! Nie mo偶esz na to pozwoli膰!
Mam nadziej臋, 偶e mog臋 wierzy膰 twemu s艂owu, Czekierski - pow膮tpiewa艂 Jared. - Je艣li nie b臋dziesz gra艂 uczciwie...
Ty ameryka艅ski prostaku! - wrzasn膮艂 Aleksiej Czekierski. - Jak 艣miesz mnie poucza膰? Moja rodzina jest r贸wnie stara jak sama Rosja. Moi przodkowie mieli tytu艂 ksi膮偶臋cy, kiedy twoi jeszcze grzebali si臋 w ziemi! Moje s艂owo jest 艣wi臋te!
A wi臋c za艂atwione - odpar艂 lord Dunham. - Skoro wybra艂 pan bro艅, ja wybieram czas i miejsce. Niech pojedynek odb臋dzie si臋 tu i teraz. - Zwr贸ci艂 si臋 do ksi臋cia Lieven - Mniemam, i偶 mo偶e pan dostarczy膰 nam broni.
Lordzie Dunham, Jaredzie! - b艂aga艂a Daria Lieven. - Nie wolno panu nara偶a膰 Mirandy w ten spos贸b! Nie po tym wszystkim, przez co przesz艂a.
Nie nara偶am mojej 偶ony, Dario.
Zgodzi艂e艣 si臋 odda膰 j膮 Czekierskiemu, je艣li przegrasz!
Nie mam najmniejszego zamiaru przegra膰 - odpar艂 ch艂odno Jared.
Ty arogancki Jankesie! Jestem mistrzem strzelania.
Jest pan r贸wnie偶 g艂upcem, ksi膮偶臋, poniewa偶 s膮dzi pan, 偶e mo偶e mnie zabi膰.
C贸偶 to za bzdury?
Ja mam pow贸d, 偶eby wygra膰 i jest on znacznie wa偶niejszy ni偶 pa艅skie niskie pobudki. Moim powodem jest mi艂o艣膰, a ona potrafi pokona膰 najgorsze z艂o.
Najlepszym przyk艂adem jest moja 偶ona. Uczyni艂e艣 jej wiele krzywdy, ale nie z艂ama艂e艣 jej ducha. Nie uda艂o ci si臋 jej pokona膰. Uciek艂a i dotar艂a do mnie i do swego dziecka. Czy twoje pragnienie jest r贸wnie silne, Czekierski? Nie s膮dz臋. A je艣li nie jest, na pewno przegrasz. Aleksiej Czekierski by艂 wstrz膮艣ni臋ty. Nie podoba艂o mu si臋 ca艂e to rozprawianie o umieraniu.
- Zaczynajmy - rzuci艂 w艣ciekle. - Napisa艂em miejsce pobytu lady Swynford na kartce. Umieszczam j膮 teraz w kieszeni mojego fraka, kt贸ry po艂o偶臋 na kanapie pod opiek膮 ksi臋cia Lieven.
Lieven wyj膮艂 z szuflady kasetk臋 z pistoletami. Otworzy艂 j膮 i pokaza艂 je obu uczestnikom pojedynku. Oba pistolety zosta艂y sprawdzone i na艂adowane.
- Post膮picie dziesi臋膰 krok贸w przed siebie - poinstruowa艂 ich. - Potem na moj膮 komend臋 odwr贸cicie si臋 i strzelicie. To jest pojedynek na 艣mier膰 i 偶ycie.
Obaj m臋偶czy藕ni stan臋li plecami do siebie.
- Odbezpieczcie pistolety. Jeden, dwa, trzy, cztery, pi臋膰, sze艣膰, siedem, osiem, dziewi臋膰...
Aleksiej Czekierski odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie, wycelowa艂 w plecy Jareda i w tej samej sekundzie rozleg艂 si臋 strza艂.
Jared odwr贸ci艂 si臋 powoli, przygl膮daj膮c si臋 ze zdziwieniem upadaj膮cemu na pod艂og臋 przeciwnikowi. Ksi膮偶臋 Aleksiej Czekierski nie 偶y艂. Ambasador rosyjski z otwartymi ze zdziwienia ustami patrzy艂 na swoj膮 偶on臋, kt贸ra trzyma艂a w d艂oni dymi膮cy pistolet.
Z艂ama艂 s艂owo - powiedzia艂a Daria Lieven. - Wiedzia艂am, 偶e tak zrobi. 呕aden Czekierski nie dotrzyma艂 s艂owa od przynajmniej dwustu lat.
Zawdzi臋czam pani 偶ycie, Dario. Jak mam to wynagrodzi膰?
Nie, to my powinni艣my wynagrodzi膰 panu fakt, 偶e pa艅ska 偶ona dozna艂a tyle krzywd od naszego rodaka. Prosz臋 mi wierzy膰, 偶e nie wszyscy Rosjanie to barbarzy艅cy. - Ksi臋偶na si臋gn臋艂a do kieszeni fraka Czekierskiego. - Miejmy nadziej臋, 偶e by艂 na tyle pewny siebie, 偶eby napisa膰 na kartce prawd臋 o lady Swynford - powiedzia艂a, a potem u艣miechn臋艂a si臋. - Lady Swynford przebywa w Green Lodge, to pierwszy dom w wiosce Erith, jad膮c od Gravesend.
- Pojad臋 z panem - zaofiarowa艂 si臋 ksi膮偶臋 Lieven. - Prawdopodobnie postawi艂 na stra偶y domu rosyjskich s艂u偶膮cych. Moje nazwisko otworzy wszystkie drzwi.
W tej samej chwili na zewn膮trz da艂 si臋 s艂ysze膰 jaki艣 ha艂as. Otworzy艂y si臋 drzwi salonu i do 艣rodka wpad艂a Miranda, a za ni膮 mocno zdenerwowany lokaj.
Ta dama tak nalega艂a - przeprasza艂 lokaj.
Nic si臋 nie sta艂o, Colby. To lady Dunham.
Tak, wasza wysoko艣膰 - sk艂oni艂 si臋 Colby i zauwa偶y艂 cia艂o ksi臋cia Czekierskiego. - Mam to usun膮膰, wasza wysoko艣膰?
Tak, za艂atw wszystko. Niech go pochowaj膮 na ko艣cielnym cmentarzu.
Tak jest, wasza wysoko艣膰 - powiedzia艂 tylko i bez okazywania zdziwienia wyszed艂 zaj膮膰 si臋 przygotowaniami.
Pojedynkowa艂e艣 si臋 z nim? - zapyta艂a Miranda ze z艂o艣ci膮. - M贸g艂 ci臋 zabi膰!
Nie mia艂em wielkiego wyboru - odpar艂 Jared.
Przynajmniej zastrzeli艂e艣 go, zanim ci臋 zrani艂.
To Daria go zastrzeli艂a.
Co takiego?
Oszukiwa艂. Odwr贸ci艂 si臋, kiedy dopiero pad艂o s艂owo „dziewi臋膰”. Chcia艂 mi strzeli膰 w plecy. Daria mia艂a przy sobie pistolet i strzeli艂a pierwsza. Ma pani doskona艂y cel, Dario - zwr贸ci艂 si臋 do ksi臋偶nej. - Jak to si臋 sta艂o, 偶e mia艂a pani przy sobie pistolet?
Daria Lieven u艣miechn臋艂a si臋.
Kiedy Colby nas obudzi艂, w艂o偶y艂am go do kieszeni domowego stroju. Mia艂am wra偶enie, 偶e za chwil臋 wydarzy si臋 co艣 z艂ego. To by艂o tylko przeczucie, ale pos艂ucha艂am go. Zawsze s艂ucham przeczu膰.
I bardzo s艂usznie, bo inaczej Jared zgin膮艂by - denerwowa艂a si臋 Miranda. - Pomy艣la艂e艣, co by si臋 z nami sta艂o, gdyby艣 zgin膮艂?
Daria Lieven zacz臋艂a si臋 nerwowo 艣mia膰, jakby dopiero teraz dotar艂a do niej groza ca艂ej sytuacji.
Gdyby Jared zgin膮艂, musia艂aby艣 wr贸ci膰 do ksi臋cia Czekierskiego.
Co?
Jared zgodzi艂 si臋 o to pojedynkowa膰. Gdyby wygra艂, dosta艂by Amand臋, w razie przegranej Czekierski mia艂 zabra膰 ciebie.
A wi臋c tylko tyle jestem dla ciebie warta, milordzie?
Musia艂em zaproponowa膰 mu co艣, co bardzo chcia艂by mie膰 - powiedzia艂 艂agodnie. - Ty jeste艣 najwspanialsz膮 nagrod膮 - rzek艂 i poca艂owa艂 j膮 czule.
Ksi膮偶臋 Lieven u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. Ale偶 ten Jankes by艂 sprytny. Z kobietami radzi艂 sobie r贸wnie dobrze jak Francuzi. Niesamowite!
Miranda zacz臋艂a si臋 艣mia膰.
Nie zamydlisz mi oczu komplementami, milordzie - powiedzia艂a.
Nie?
No, mo偶e troch臋. Ale, do diaska, nigdy wi臋cej nie r贸b czego艣 r贸wnie niem膮drego! - przerwa艂a na chwil臋, a potem zapyta艂a: - Czy podczas ca艂ej tej farsy ktokolwiek zapyta艂 chocia偶 Czekierskiego, co zrobi艂 z moj膮 siostr膮?
Trzymaj膮 j膮 w domu w wiosce Erith. To niedaleko, trzeba jecha膰 wzd艂u偶 rzeki, w stron臋 morza - odpar艂 Jared. - Ksi膮偶臋 Lieven i ja ju偶 mieli艣my rusza膰 w drog臋, kiedy tu wpad艂a艣 jak furia.
Jad臋 z wami - postanowi艂a.
Szybciej pojedziemy konno.
A jak masz zamiar przywie藕膰 do domu Amand臋? Wiesz, 偶e niezbyt dobrze je藕dzi konno.
Oczywi艣cie - wtr膮ci艂a si臋 Daria. - Musicie wzi膮膰 nasz pow贸z. To naprawd臋 jedyne rozs膮dne wyj艣cie. Biedna lady Swynford musi by膰 przera偶ona. Na pewno obecno艣膰 siostry pomo偶e jej doj艣膰 do siebie.
Gdyby Amanda wiedzia艂a, 偶e odsiecz jest ju偶 w drodze, na pewno poczu艂aby si臋 troch臋 lepiej. Zbli偶a艂o si臋 po艂udnie, a wygodny pow贸z ksi臋cia Lieven toczy艂 si臋 po drodze, kt贸ra wiod艂a do wioski Erith. Wewn膮trz siedzieli ksi膮偶臋, Jared i Miranda Dunham. Nie pojechali do domu Swynford贸w, 偶eby zabra膰 ze sob膮 Adriana, bo nie by艂o na to czasu.
Mijali 艂膮ki, kt贸re zaczyna艂y nabiera膰 barwy soczystej zieleni. Miranda obserwowa艂a to wszystko w milczeniu. Z b贸lem my艣la艂a o Lucasie. A wi臋c on 偶y艂. Cieszy艂a si臋, 偶e umkn膮艂 艣mierci, a mimo to jego obecno艣膰 w Anglii stanowi艂a powa偶ny problem. Jak Jared zareaguje na widok m臋偶czyzny, kt贸ry posiad艂 jego 偶on臋? Jego spontaniczne, harde zachowanie podczas spotkania z ksi臋ciem Czekierskim nie wr贸偶y艂o niczego dobrego. Nie chcia艂a, 偶eby Lucasowi co艣 si臋 sta艂o, ale obawia艂a si臋 spotkania tych dw贸ch m臋偶czyzn.
Jared jakby czyta艂 w jej my艣lach. Uj膮艂 jej d艂o艅 i powiedzia艂:
- Uwolnimy tylko Amand臋 i m艂odego Kita Edmunda, je艣li tam jest.
U艣miechn臋艂a si臋 s艂abo. Wydawa艂 si臋 taki spokojny, ale co b臋dzie, kiedy stanie oko w oko z pi臋knym Grekiem? Czy wci膮偶 b臋dzie j膮 kocha艂 po tym, co zobaczy? Nigdy nie przepraszaj! - przypomnia艂y jej si臋 s艂owa Mirzy. Co wi臋cej, przez chwil臋 mia艂a wra偶enie, 偶e s艂yszy jego g艂os tu偶 obok siebie. Zastanawia艂a si臋 nawet, czy Jared tego nie s艂yszy.
Niewielki znak na drodze wskaza艂 im Erith. Wioska znajdowa艂a si臋 o mil臋 drogi, wi臋c ju偶 musieli uwa偶nie si臋 rozgl膮da膰 w poszukiwaniu wskazanego przez Czekierskiego domu.
- Tam - krzykn膮艂 ksi膮偶臋 Lieven - wskazuj膮c wysoki, kamienny mur. Na murze widnia艂a zniszczona ma艂a tabliczka z napisem GREEN LODGE. Lieven wychyli艂 si臋 z powozu i wykrzykn膮艂 kilka rozkaz贸w do wo藕nicy i lokaja. Lokaj zeskoczy艂 z koz艂a, podszed艂 do bramy w murze i otworzy艂 j膮, by pow贸z m贸g艂 wjecha膰 do 艣rodka.
Dom by艂 zrujnowan膮 cz臋艣ci膮 posiad艂o艣ci z okresu el偶bieta艅skiego i wygl膮da艂 na zupe艂nie opuszczony. Wiele okien mia艂o zamkni臋te okiennice, a cz臋艣膰 obros艂a ju偶 bluszczem. Ogr贸d wydawa艂 si臋 bardzo zapuszczony, wsz臋dzie ros艂y chwasty.
Lucas us艂ysza艂 podje偶d偶aj膮cy pow贸z. Nareszcie - pomy艣la艂. - To na pewno ksi膮偶臋. Podbieg艂 do drzwi. Z pewno艣ci膮 powiadomiono ksi臋cia o tej nieszcz臋snej pomy艂ce. Ta dama, kt贸r膮 porwano, nie by艂a Mirand膮.
Po艣piesznie otworzy艂 drzwi i odskoczy艂 zdziwiony widokiem, kt贸rego zupe艂nie si臋 nie spodziewa艂. W drzwiach sta艂 elegancki d偶entelmen m贸wi膮cy bezb艂臋dnie po angielsku.
M贸wi臋 po angielsku - uprzedzi艂 d偶entelmena Lucas, a ten skin膮艂 g艂ow膮.
Jestem ksi膮偶臋 Lieven, ambasador jego kr贸lewskiej wysoko艣ci, cara Rosji, w tym kraju. Czy rozmawiam ze s艂u偶膮cym o imieniu Lucas?
Tak, wasza wysoko艣膰.
Tw贸j pan nie 偶yje, Lucasie. Ja przyszed艂em tu tylko po lady Amand臋 Swynford i m艂odego lorda Edmunda. Mam nadziej臋, 偶e s膮 cali i zdrowi.
Tak, wasza wysoko艣膰 - odpar艂 wolno Lucas. Nie by艂 pewien, czy ten cz艂owiek m贸wi prawd臋. Nagle drzwi powozu otworzy艂y si臋 i wysz艂a z niego kobieta. To by艂a ona! To Miranda!
Go艂膮beczko - szepn膮艂 i przebieg艂 obok ksi臋cia - wr贸ci艂a艣 do mnie! - Chwyci艂 j膮 w ramiona i pr贸bowa艂 poca艂owa膰.
Miranda odepchn臋艂a go.
Lucas, nie! Ja tu przyjecha艂am po siostr臋. Gdzie jest Amanda?
Och, nie rozumiem. Wr贸ci艂a艣 do mnie. Przecie偶 mnie kochasz. Jeste艣my sobie przeznaczeni. Ksi膮偶臋 da艂 mi ciebie, wi臋c jeste艣 moja.
Lucasie - powiedzia艂a cicho Miranda. 呕al jej si臋 zrobi艂o tego wielkiego m臋偶czyzny naiwnego jak dziecko. - Ksi膮偶臋 nie mia艂 prawa podarowa膰 mnie tobie. Musisz to zrozumie膰. Teraz jeste艣 wolny. Czekierski nie 偶yje, a ty jeste艣 tak samo wolny, jak ja! Ja wracam do Ameryki z moim m臋偶em i synem, a ty musisz sam sobie wybra膰 drog臋 偶ycia.
Ale偶 ja nic nie umiem. Zawsze by艂em tylko niewolnikiem. Je艣li nim nie b臋d臋, to kim si臋 stan臋?
Wolnym cz艂owiekiem, Lucasie!
Spojrza艂 na ni膮 smutno i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Odwr贸ci艂 si臋 do ksi臋cia Lieven i powiedzia艂:
- Lady Amanda jest w domu. Ten m艂odzieniec r贸wnie偶. Zaprowadz臋 pana do nich, wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰 - doda艂 i wszed艂 do domu.
Miranda zacz臋艂a szlocha膰. On naprawd臋 nic nie rozumia艂. Co si臋 z nim stanie? Ca艂e 偶ycie m贸wiono mu, co ma robi膰 i co my艣le膰. Wierzy艂, 偶e tak w艂a艣nie powinno by膰. Nie umia艂 偶y膰 jak wolny cz艂owiek.
- Mam nadziej臋, 偶e trafi艂e艣 do piek艂a, Aleksieju Czekierski! - krzykn臋艂a. - Tak wiele istnie艅 zmarnowa艂e艣! Sasza! Wszyscy niewolnicy z farmy! Lucas!
Migon! Ja! Je艣li naprawd臋 B贸g istnieje, to ty na pewno sma偶ysz si臋 w piekle! Przeklinam ci臋!
- Mirando, moja ukochana - szepn膮艂 do niej Jared Dunham. - Ju偶 dobrze, kochanie. Ju偶 dawno po wszystkim. To ju偶 koniec. Nie ma si臋 ju偶 czego obawia膰, dzikusko.
- Mirando! - krzykn臋艂a Amanda, wybiegaj膮c z domu. Kiedy obie siostry pad艂y sobie w obj臋cia, ksi膮偶臋 Lieven i wsparty na jego ramieniu Kit Edmund z wielkim guzem na czole wyszli z domu. Str贸j arlekina, kt贸ry mia艂 na sobie markiz Wye podczas balu, by艂 teraz mocno sfatygowany. Kit nie by艂 w najlepszym humorze i najwyra藕niej bola艂a go g艂owa.
- Czy kto艣 m贸g艂by 艂askawie mi wyt艂umaczy膰, co si臋 sta艂o? Bale ksi臋cia regenta robi膮 si臋 teraz naprawd臋 niebezpieczne. Zdaje si臋, 偶e mniej mi grozi na morzu podczas najgorszego sztormu ni偶 na balu w Carleton House!
Roze艣miali si臋. Nie mogli si臋 powstrzyma膰 od 艣miechu, bo strach i zdenerwowanie w艂a艣nie min臋艂y.
- To d艂uga historia, Kit, ale spr贸bujemy ci wszystko wyja艣ni膰.
- Mam nadziej臋 - odpar艂 Kit rozdra偶nionym tonem. Wo藕nica i lokaj ksi臋cia Lieyena weszli do domu i po chwili wyszli, trzymaj膮c za ubrania dw贸ch protestuj膮cych m臋偶czyzn.
To ci zb贸je, kt贸rzy porwali was na zlecenie Czekierskiego - powiedzia艂 ksi膮偶臋 Lieven. - Co mam z nimi zrobi膰?
Prosz臋 ich wypu艣ci膰 - zdecydowa艂 Jared. - Czekierski nie 偶yje, a my z 偶on膮 woleliby艣my zachowa膰 wszystko w tajemnicy.
Szkoda ich tak po prostu wypuszcza膰 - powiedzia艂 ksi膮偶臋. - W Rosji od razu kaza艂bym ich obedrze膰 偶ywcem ze sk贸ry. - Dwaj z艂oczy艅cy pobledli. - Je艣li jeszcze raz zobacz臋 was w Londynie... - zacz膮艂 powoli, ale obaj m臋偶czy藕ni ju偶 biegli przez ogr贸d w stron臋 bramy.
Nagle Miranda co艣 sobie przypomnia艂a:
Lucas! Gdzie jest Lucas?
By艂 w domu - odpar艂 ksi膮偶臋.
W tej samej chwili Amanda krzykn臋艂a z przera偶eniem, wskazuj膮c na rzek臋, kt贸rej brzeg by艂o wida膰 z ogrodu.
- Sp贸jrzcie!
Wszyscy odwr贸cili si臋 we wskazanym kierunku. Wielki blondyn p艂yn膮艂 w d贸艂 rzeki, walcz膮c z nadchodz膮cym przyp艂ywem. Nagle obr贸ci艂o nim kilka razy, a potem znikn膮艂 pod wod膮. Po chwili jego g艂owa jeszcze raz pojawi艂a si臋 na powierzchni, by zn贸w znikn膮膰, tym razem na zawsze.
Biedny cz艂owiek! - szepn臋艂a Amanda. - Och, co za biedny cz艂owiek!
Nie - zaprzeczy艂a Miranda. - Cho膰 Lucas nie 偶yje, to nareszcie odzyska艂 wolno艣膰. Ju偶 nigdy nie b臋dzie niczyim niewolnikiem.
Jared uj膮艂 jej lodowat膮 d艂o艅, a potem powiedzia艂:
Jed藕my ju偶 do domu, dzikusko!
Do Wyndsong? - zapyta艂a.
Tak. Jed藕my do Wyndsong.
EPILOG
Wyndsong, czerwiec 1815
„Dream Witch” p艂yn臋艂a po spokojnym morzu w stron臋 domu. Jej w膮ski dzi贸b rozcina艂 fale jak n贸偶. Ponad statkiem, na ciemnym tle nieba, b艂yszcza艂y srebrne gwiazdy. Wt贸rowa艂 im ksi臋偶yc, wi臋c noc by艂a bardzo jasna. Na po艂udniowym wschodzie ja艣nia艂y konstelacje Skorpiona i Byka, na zachodzie, tu偶 nad horyzontem wida膰 by艂o konstelacje Raka i Lwa. Niebieskob艂臋kitna Wenus 艣wieci艂a jasno po艣rodku nieba. Dooko艂a panowa艂a cisza i s艂ycha膰 by艂o jedynie szum fal i pogwizdywanie lekkiego wiatru, kt贸ry wype艂nia艂 偶agle. Na bocianim gnie藕dzie marynarz siedzia艂 na wachcie i mrucza艂 pod nosem ulubion膮 piosenk臋. Na dole sternik obserwowa艂 kurs i my艣la艂 o 偶onie, kt贸rej nie widzia艂 od dw贸ch lat.
W kabinie pasa偶erskiej Jared Dunham pie艣ci艂 cia艂o ukochanej 偶ony. Le偶a艂a naga na 艂o偶u jak cudna nimfa.
J臋kn臋艂a z rozkoszy, odepchn臋艂a Jareda i usiad艂a na nim. Uj臋艂a jego twarz w d艂onie i poca艂owa艂a dr偶膮ce powieki m臋偶a, potem czo艂o, wydatne ko艣ci policzkowe i szerok膮 szcz臋k臋. Drobne, szczup艂e palce wplot艂a w jego w艂osy.
Potem podnios艂a si臋 i porusza艂a, pieszcz膮c go delikatnie. Jared obserwowa艂 j膮 spod wp贸艂przymkni臋tych powiek. Na jej twarzy zauwa偶y艂 triumfalny u艣miech. Przypomnia艂 sobie, jaka by艂a nie艣mia艂a i zdenerwowana, kiedy kochali si臋 po raz pierwszy. Teraz by艂a pewna siebie, jakby to ona nim zaw艂adn臋艂a.
Trzeba jej przypomnie膰, kto tu rz膮dzi, pomy艣la艂 i uj膮艂 mocno r臋koma jej po艣ladki. Przewr贸ci艂 j膮 na plecy i rozsun膮艂 jej nogi. Miranda wi艂a si臋 i j臋cza艂a, oczekuj膮c natychmiastowej rozkoszy, ale Jared jeszcze w ni膮 nie wszed艂, dra偶ni膮c si臋 z ni膮 i op贸藕niaj膮c przyjemno艣膰.
艁otrze! - sykn臋艂a przez zaci艣ni臋te z臋by.
Kocham ci臋 - rzek艂 - ale nie pozwol臋 ci zawsze kierowa膰 naszym 偶yciem intymnym. Je艣li zaczynasz mnie prowokowa膰, musisz liczy膰 si臋 z konsekwencjami.
Odwr贸ci艂 j膮, odsun膮艂 w艂osy op艂ywaj膮ce jej szyj臋 i zacz膮艂 ca艂owa膰 kark. Wi艂a si臋 i j臋cza艂a, a on ca艂owa艂 j膮 coraz ni偶ej, a偶 do l艣ni膮cych, j臋drnych po艣ladk贸w. Teraz ona odwr贸ci艂a si臋 i delikatnie dotyka艂a j臋zykiem jego torsu.
- Do艣膰 tego, rozpustnico. Sko艅czy艂a si臋 zabawa - rzek艂 i ju偶 za chwil臋 by艂a pod nim, a on wype艂nia艂 j膮 ca艂膮. Porusza艂 si臋 w niej, a Miranda szybko dostosowa艂a si臋 do jego rytmu. Czu艂a, jak w jej wn臋trzu rozpalaj膮 si臋 nagle jasnym 艣wiat艂em wszystkie gwiazdy, jakie mo偶na ujrze膰 na niebie w pogodn膮 noc.
Gdy si臋 obudzi艂a, s艂ysza艂a tylko regularny oddech jej m臋偶czyzny, 艣pi膮cego teraz obok niej. By艂a bezpieczna. Przede wszystkim by艂a kochana. By艂a zn贸w z Jaredem.
Dunhamowie i Swynfordowie mieszkali razem w Swynford Hall jeszcze cztery dni przed wyjazdem Mirandy, Jareda i ma艂ego Toma. Potem rodzina Dunham贸w ruszy艂a do Welland, gdzie wsiad艂a na „Dream Witch”. Ku ich zadowoleniu Martin, Perky i osobisty s艂u偶膮cy Jareda, Mitchum, wszyscy zdecydowali si臋 ruszy膰 ze swoimi chlebodawcami do Ameryki. Jared obieca艂 im, 偶e je艣li nie spodoba im si臋 w nowym kraju, po roku ode艣le ich w艂asnym statkiem do Anglii. W膮tpi艂 jednak, by kiedykolwiek to nast膮pi艂o.
Miranda i Amanda wi臋kszo艣膰 tych czterech ostatnich dni sp臋dzi艂y razem. Z m臋偶czyznami spotyka艂y si臋 tylko podczas posi艂k贸w. Wiedzia艂y, 偶e minie wiele czasu, nim zn贸w si臋 spotkaj膮.
Ostatniego dnia siedzia艂y razem i 艣mia艂y si臋, przegl膮daj膮c gazet臋.
- Nie uwierzysz, siostro. Darius Edmund, adorator Belindy de Winter, zar臋czy艂 si臋 z Georgin膮. Czy偶 nie jest to prawdziwie szcz臋艣liwe zako艅czenie?
Miranda u艣miechn臋艂a si臋 do siostry szczerze, ale troch臋 smutno i z odrobin膮 t臋sknoty.
- Och, Mandy, ty zawsze cieszy艂a艣 si臋 ze szcz臋艣liwych zako艅cze艅.
Jared zacz膮艂 kr臋ci膰 si臋 w 艂贸偶ku.
Nie 艣pisz? - zapyta艂 偶on臋.
Nie, Wyndsong jest ju偶 niedaleko, prawie czuj臋 ten zapach. - Za艣mia艂a si臋. - Pami臋tam, jak wraca艂am tu z Anglii cztery lata temu. Wsta艂y艣my z Mandy wcze艣nie rano, 偶eby spojrze膰 na wysp臋 jako pierwsze, ale tata wsta艂 w tym samym czasie. Ten dzie艅 zacz膮艂 si臋 cudownie, a sko艅czy艂 tragicznie. Czasem jednak zastanawiam si臋, czy gdyby nie by艂 to tak strasznie smutny dzie艅, my dwoje byliby艣my ma艂偶e艅stwem.
Zdaje si臋, 偶e kuzyn Tom pomy艣la艂 o tym wcze艣niej ni偶 my - rzek艂 cicho Jared.
Tak, papa mia艂 zawsze wiele plan贸w - westchn臋艂a. - Ubierzmy si臋 i wyjd藕my na pok艂ad, zaraz b臋dzie 艣wita艂o. Chc臋 jak najszybciej zobaczy膰 Wyndsong!
- Obawiam si臋, 偶e b臋d臋 musia艂 si臋 do ciebie przy艂膮czy膰 - za偶artowa艂 - bo je艣li nie b臋d臋 ci臋 pilnowa艂, wyskoczysz za burt臋, pr贸buj膮c dop艂yn膮膰 do domu przed statkiem.
艢miej膮c si臋, w艂o偶yli eleganckie stroje z najmodniejszych londy艅skich salon贸w. Miranda nie chcia艂a zwi膮zywa膰 w艂os贸w w kok.
Mam nadziej臋, 偶e nie b臋dzie ci przeszkadza艂o, 偶e nie b臋d臋 nosi艂 w domu tych eleganckich stroj贸w - powiedzia艂 Jared. - Nie wyobra偶am sobie, 偶e m贸g艂bym chodzi膰 po Wyndsong ubrany wed艂ug najnowszej mody, jak jaki艣 londy艅ski fircyk. Mitchum na pewno b臋dzie bardzo oburzony i rozczarowany moim zachowaniem.
B臋dziemy musieli cz臋sto wydawa膰 przyj臋cia, 偶eby poprawi膰 humory Mitchumowi i Perky.
Zdawa艂o mi si臋, 偶e nienawidzisz przyj臋膰 - 偶artowa艂. - Dziewczyna, kt贸r膮 po艣lubi艂em, na pewno nie znosi艂a wszelkich spotka艅 towarzyskich.
Ta dziewczyna sta艂a si臋 kobiet膮.
To prawda - zgodzi艂 si臋 pe艂nym podziwu g艂osem i poca艂owa艂 j膮.
Wyszli na pok艂ad, gdzie marynarze stoj膮cy na wachcie przywitali si臋 z nimi weso艂o.
Widzisz ju偶 co艣, Nathan? - zapyta艂 Jared.
Ju偶 nied艂ugo. Mg艂a zaraz si臋 podniesie, a wtedy zobaczymy gospod臋 w zatoce Gardiner.
A widzisz, m贸wi艂am ci, 偶e prawie ju偶 czuj臋 zapach domu - 艣mia艂a si臋 Miranda.
Mamo, tato! Jeste艣my w domu? - wo艂a艂 ma艂y Tom, biegn膮c w stron臋 rodzic贸w i 艣ciskaj膮c w ma艂ych r膮czkach kota. Perky i Martin biegli za nim.
Ju偶 prawie, synku - u艣miechn臋艂a si臋 do niego Miranda, a Jared wzi膮艂 na r臋ce ch艂opca i jego kota.
Patrz ca艂y czas w tamt膮 stron臋 - powiedzia艂 i wskaza艂 ch艂opcu horyzont przed sob膮. - Za chwil臋 podniesie si臋 mg艂a i wtedy zobaczysz dom. Czekaj cierpliwie.
Tu偶 za nimi wschodzi艂o s艂o艅ce i rozprasza艂o we mgle 艣wiat艂o we wszystkich kolorach t臋czy. Morze dooko艂a by艂o zupe艂nie spokojne. Nagle podni贸s艂 si臋 lekki wiaterek, kt贸ry uni贸s艂 mg艂臋 i rozwia艂 j膮 zupe艂nie. Zosta艂y tylko niewielkie bia艂e smu偶ki, kt贸re p贸藕niej rozp艂yn臋艂y si臋 gdzie艣 na niebie. S艂o艅ce wsta艂o i nabra艂o koloru czystego z艂ota. Na niebie nie by艂o ani jednej chmurki, a s艂o艅ce b艂yszcza艂o na nim jak wielka 偶贸艂ta r贸偶a, kt贸ra posy艂a艂a na wod臋 l艣ni膮ce blaski.
Oczom podr贸偶nik贸w ukaza艂a si臋 zatoka i zielona wyspa Wyndsong.
- Mamo, tato, patrzcie! - krzycza艂 podekscytowany Tom. Wskaza艂 t艂u艣ciutkim paluszkiem przed siebie. - Jeste艣my w domu - m贸wi艂 jakby sam do siebie. - To dom.
Miranda u艣miechn臋艂a si臋 i wzi臋艂a Jareda pod rami臋. Patrzy艂a tylko na wysp臋, jakby chcia艂a sprawdzi膰, czy wygl膮da teraz tak samo, jak wtedy, gdy j膮 opuszcza艂a.
Leciutko pog艂adzi艂a synka po g艂owie i dr偶膮cym ze wzruszenia g艂osem powiedzia艂a:
- Tak, kochanie, jeste艣my w domu!