94 95


kiego widziałem w życiu. Sierść miał srebrzystobiałą, tylko grzywa i ogon mieniły się złotem. Jego skóra gładka i lśniąca, marszczyła się na wzgórkach mię­śni, gdy koń uderzał kopytami, rżąc niecierpliwie. Pod każdym jego stąpnięciem kołysała się ziemia, a liście drżały na drzewach.

Nowo stworzony człowiek odwrócił się i poklepał swego dopiero co powstałego wierzchowca w szyję. Koń dotknął nozdrzami jego jaśniejącego ciała. Zwie­rzę i jego pan tchnęli sobie nawzajem w nozdrza. Człowiek odwrócił się, padł do nóg Płonącemu i ob­jął go za stopy. Gdy wstał, zdawało mi się, że jego policzki błyszczą od łez, ale może spływała po nich tylko jaśniejąca miłość (w tamtym kraju trudno je roz­różnić). Nie było mi dane długo się nad tym zastana­wiać. W radosnym pośpiechu młody człowiek skoczył na grzbiet swego wierzchowca. Obróciwszy się, ski­nął ręką w geście pożegnania i uderzeniem pięt pode­rwał konia do galopu. Odjechali, zanim zdałem sobie z tego sprawę. To dopiero była jazda! Tak szybko, jak tylko mogłem, wyszedłem z pomiędzy krzaków, aby śledzić ich wzrokiem, ale kiedy wyjrzałem, przypomi­nali już tylko gwiazdę mknącą po zielonej równinie u podnóży gór. A potem, wciąż świecąc jak gwiazda, wznosili się, pokonując niedostępne z pozoru stromi­zny, coraz to szybciej i szybciej, aż osiągnąwszy za­mglony kraniec widnokręgu — tak wysoko, że wycią­gałem szyję, aby ich zobaczyć — zniknęli wtopiwszy się w różową poświatę wiecznego poranka.

Przyglądając się im, zauważyłem, że równina i las drżą od dźwięku, który na Ziemi byłby nie do zniesie­nia, ale który tutaj mogłem go przyjąć z radością. Wie­działem, że to nie śpiew ludzi. Był to głos ziemi, la­sów i wód. Dziwny, pradawny, nieożywiony dźwięk, nadchodzący ze wszystkich stron naraz. Przyroda, czy

też Praprzyroda tego kraju radowała się, że w osobie konia została raz jeszcze poskromiona, że raz jeszcze mogła przeżyć swe spełnienie. Pieśń dżwięczała ra­dośnie:

Władca rzekł do naszego władcy: Powstań. Dziel ze mną odpoczynek i chwałę, aż stwo­rzenie, które było ci wrogiem, stanie się nie­wolnikiem, aby dla ciebie tańczyć, podda swój grzbiet, abyś na nim jeździł i da pewne oparcie twoim stopom,

Z miejsca dalszego niż przestrzeń i czas, z jedynego prawdziwego Miejsca dana ci będzie władza: siły niegdyś przeciwne staną się ogniem w twych żyłach, hukiem grzmotu w twym głosie.

Zawładnij nami, byśmy pod twoją władzą po­znali, kim naprawdę jesteśmy: pragniemy twego panowania, jak pragniemy poranka i rosy, opa­dającej wilgoci i narodzin światła.

Władco, twój Władca uczynił cię Królem Sprawiedliwości i naszym Kapłanem na wieki.

Czy zrozumiałeś to wszystko, Synu? — zapytał

Nauczyciel.


94

95



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
94, 95
page 94 95
94 95
06 1996 94 95
94 95
94 i 95, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
94 95
94 95
94, 95
94, 95
94 95 bipper pol ed01 2009
94 95 Bóg jest miłością Przychodzisz Panie
94 95 406c pol ed01 2004
page 94 95
94 95 307 pol ed02 2007
94 95
Lekcje 94,95,96

więcej podobnych podstron