Banalność szczęścia
Boimy się przyznać, o czym tak naprawdę marzymy
Co to znaczy być szczęśliwym? Zazwyczaj nie potrzeba nam wiele - stała praca, swój kąt i udana rodzina w zupełności wystarczą. Tyle, że nie mówimy o tym głośno, bo to zbyt banalne.
Jasne, że to banalne i kiczowate. Literatura i kino już dawno zauważyły, że historie szczęśliwych ludzi są do siebie podobne i mało interesujące, zaś oryginalne i prawdziwie zajmujące są tylko kroniki nieszczęść.
Jednak, choć jako czytelników i widzów bardziej zajmują nas książki czy filmy osnute wokół życiowych zakrętów, to dla siebie preferujemy oczywiście historie z happy endem, proste fabuły rodem z kina drugiego garnituru czy trzeciorzędnej literatury.
Kiedy więc w telewizji oglądamy sielankowe scenki rodzinne w stylu amerykańskiego kina familijnego, kręcimy rzecz jasna nosem, że to takie trywialne. Ale z drugiej strony przypominają nam się marzenia o tym, żeby się w końcu ustatkować, kupić mieszkanie czy domek pod miastem, a w nim zainstalować kobietę naszego życia i najchętniej jakichś potomków.
Daliśmy się namówić na komedię romantyczną i zaraz zaczynamy się pieklić, że po raz kolejny widzimy błahą historyjkę o dwojgu ludzi, którzy z pewnością w końcu się odnajdą i pokochają, mimo wszelkich intryg i przeciwności losu. Denerwujemy się, przebieramy nogami, ostentacyjnie patrzymy na zegarek, ale przecież sami chcielibyśmy kiedyś przeżyć miłość przez wielkie "M".
Problem w tym, że człowiek boi się być śmieszny, a przecież kicz i banał bawią postronnych obserwatorów i prowokują do łatwych złośliwości. Dlatego też swoich niewyszukanych radości często się po prostu wstydzimy, czujemy się niemal winni, że "tak niewiele" wystarcza nam do szczęścia.
Kiedy więc ktoś wprost zapyta nas o to, co uważamy za szczęście, będziemy pewnie snuć egzotyczne plany, może silić się na filozoficzne sentencje o wartościach życia, byle tylko nie przyznać, że wystarczyłoby nam w zupełności, gdyby choć jeden nasz dzień wyglądał jak finał harlequina.