Jak uwieść eksmęża


Jak uwieść eksmęża

The Tempting Mrs. Cullen

By Marthee90

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Dziesięć tysięcy dolarów to kupa forsy - powiedział Edward Cullen,

sięgając po piwo.

- Nie rób żadnych planów - rzucił szybko jego brat, Jasper, biorąc

kawałek tortilli z naczynia stojącego na środku stołu. - Pamiętaj, że nie

dostaniesz wszystkiego.

- Tak - potwierdził Emmet. - Musisz się z nami podzielić.

- I ze mną, że posłużę ci radą - uśmiechnął się Jacob.

- Wiem - potwierdził Edward.

Jacob, trzy lata starszy od braci, wyglądał na zadomowionego w

mrocznym pomieszczeniu baru. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt,

iż był księdzem. Jednak w pierwszym rzędzie należał do klanu Cullenów. Zawsze

trzymali się razem.

Edward popatrzył na braci. Czuł się tak, jakby dwa razy spojrzał w lustro.

Trojaczki Cullen - Jasper, Edward i Emmet. Nie rozstawali się od urodzenia.

Razem wstąpili do piechoty morskiej i przetrwali trudny okres

adaptacyjny. Zawsze wspierali się wzajemnie lub dawali kopniaka, gdy zaszła

potrzeba.

Teraz świętowali nieoczekiwany przypływ gotówki. Zmarł ich cioteczny

dziadek, Patryk, w swoim czasie też jeden z trojaczków, a że nie miał Żadnych

innych krewnych, zostawił trojaczkom Cullen dziesięć tysięcy dolarów. Właśnie

zastanawiali się, jak je rozdysponować.

- Podzielmy na cztery - zaproponował Emmet, spoglądając na Jacoba. -

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

- Chciałbym podziękować i odmówić - uśmiechnął się Jacob. - Ale

ponieważ kościół potrzebuje nowego, dachu, powiem tylko, że podoba mi się

pomysł Emmeta.

- Za dwa i pół tysiąca nie kupisz nowego dachu - zauwaŻył Jasper. -

żaden z nas zbyt wiele nie kupi.

- Pomyślałem o tym - przyznał Jacob. - A może by się założyć?

Wygrywający bierze wszystko.

Edward czuł pociąg do współzawodnictwa, podobnie jak jego bracia.

Niczego nie lubili bardziej niż rzucać sobie wyzwania. Jednak uśmiech na

twarzy Jacoba zdawał się ostrzegać, że dalsza część wywodu mniej przypadnie

mu do gustu. Co prawda, najstarszy brat był księdzem, lecz jako jeden z

Cullenów odznaczał się właściwym im sprytem.

- O jakim zakładzie myślisz? - zapytał.

- Boicie się?

- Oczywiście, że nie! - rzucił Jasper. - Dzień, w którym Cullen nie

podejmie wyzwania, będzie...

- ... oznaczał, że leży kilka stóp pod ziemią - dokończył Emmet. - Co

wymyśliłeś? - zwrócił się do Jacoba.

- Zawsze mówicie o pełnym zaangażowaniu i poświęceniach, tak?

- Oczywiście. Należymy do sił lotniczych piechoty morskiej, a ona już

taka jest - Edward spojrzał na braci, nim przytaknął.

- Pewnie - poparli go Jasper i Emmet.

- Tak? - Jacob ogarnął wzrokiem całą trójkę. - Ale o jednym nie macie

pojęcia.

- Co takiego?

- Och, muszę przyznać, że jesteście bardzo oddani służbie. Bóg wie, ile

czasu spędziłem na modlitwach za was. Jednak istnieje coś jeszcze

trudniejszego.

- Trudniejszego niż wytrwanie w walce? - Emmet wypił łyk piwa. - Co

to takiego?

- Damy radę wszystkiemu - zapewnił Jasper.

- Bez wątpienia - dodał Edward.

- Miło mi to słyszeć - Jacob zrobił pauzę dla zwiększenia efektu. -

Chodzi o rezygnację z seksu przez dziewięćdziesiąt dni.

Przy stole zapadła kamienna cisza.

- Daj spokój - spanikowany Emmet popatrzył na braci.

- Nie da rady! Dziewięćdziesiąt dni? - przeraził się Jasper.

Edward czekał, co jeszcze powie starszy brat.

- Mówię tylko o trzech miesiącach - rzekł Jacob z podstępnym

uśmiechem. - Za trudne dla was? Ja wytrzymuję całe życie.

- Wariactwo - Emmet pokręcił głową.

- Boicie się spróbować? - prowokował Jacob.

- Kto chce próbować? - rzucił Jasper.

- Trzy miesiące bez seksu? To niemożliwe - uznał Edward.

- Pewnie masz rację - Jacob napił się piwa. - Nigdy tego nie zaznaliście.

Od młodzieńczych lat stanowiliście obiekt zainteresowania kobiet. W żaden

sposób nie wytrzymalibyście trzech miesięcy.

- Nie powiedziałem, że nie dalibyśmy rady - mruknął Emmet.

- Ale nie powiedziałeś też, że byśmy wytrwali - przypomniał dla

porządku Jasper.

- Z tego wynika, że ksiądz jest twardszy niż żołnierz piechoty morskiej.

Na to w żadnym razie nie mogli przystać. W ciągu kilku sekund Jacob

osiągnął cel, a trojaczki stanęły przed największym wyzwaniem w życiu.

Jeszcze dobrych parę dni później Edward nie potrafił sobie uzmysłowić, jak

dali się w to wciągnąć. Wiedział tylko, że Jacob na pewno minął się z

powołaniem. Powinien był zostać sprzedawcą samochodów, a nie księdzem.

- Dziewięćdziesiąt dni bez seksu - powtórzył, patrząc na braci.

Pozostali dwaj z trojaczków nie wyglądali na szczęśliwszych niż on.

- Przegrany traci swój udział.

- Jeśli wszyscy przegracie - zauważył wesoło Jacob - mój kościół

dostanie nowy dach.

- Nie przegramy - zapewnił Edward, który przystępował do każdych

zawodów tylko po to, by wygrać.

Cullen nie zwykli przegrywać.

- Miło mi to słyszeć. W takim razie ominie cię też kara.

- Jaka kara? - spytał Edward.

- Zaplanowałeś to, prawda? - rzucił Emmet.

- Powiedzmy, że trochę nad tym pomyślałem. Kościół naprawdę

potrzebuje nowego dachu.

- Uhm - mruknął Edward. - Chodzi nie tylko o dach, prawda? Chcesz nas

torturować.

- Jestem najstarszy.

- Zawsze byłeś - mruknął Emmet.

- Właśnie. A jeśli idzie o karę, to jestem z niej szczególnie dumny.

Pamiętacie, jak kapitan Gallagher przegrał z Jasperem w golfa?

Jasper uśmiechnął się na to wspomnienie, lecz Edward aż podskoczył.

- W żadnym razie - zaoponował.

- Właśnie, że tak. Gallagher świetnie wyglądał w swoim kostiumie, więc

myślę, że wy też będziecie. Przegrani przejadą przez bazę w kabriolecie, mając

na sobie tylko spódniczki z liści palmowych. I to w dniu święta armii -

dokończył Jacob.

Tego dnia zjeżdżali do bazy wojskowi dygnitarze z rodzinami, więc

upokorzenie byłoby wyjątkowo dotkliwe.

Jasper i Emmet zaczęli protestować, Edward tylko patrzył na Jacoba.

- A jaka jest twoja stawka? - spytał w końcu. - Nie widzę, byś cokolwiek

ryzykował.

- Ryzykuję nowy dach kościoła - odrzekł ksiądz, popijając piwo. - Oraz

swoje dwa i pół tysiąca. Jeśli któryś z waszej trójki wytrwa przez trzy miesiące,

zgarnia całą pulę. Jeżeli wszyscy przegracie, a podejrzewam, że tak się stanie,

wszystko przypadnie kościołowi.

- A kto będzie wiedział, czy wytrwaliśmy?

- Dacie mi słowo. Jako członkowie rodziny Cullen przecież nigdy nie

kłamiecie, przynajmniej między sobą.

Bracia potakująco skinęli głowami.

- Umowa stoi. Kiedy zaczynamy? - spytał Edward.

- Od dzisiejszego wieczora.

- Mam dziś randkę z Deb Hannigan - pożalił się Emmet.

- Na pewno doceni twoje dżentelmeńskie zachowanie - zapewnił ksiądz.

- Ciężko będzie - mruknął Jasper.

Edward w milczeniu przyznał mu rację. Pomyślał, że on, Edward, powinien

być tym, który wytrwa do końca.

Bella Swan Cullen zaparkowała wynajęte auto przed domem babci,

otworzyła drzwi i gdy wysiadła, ogarnęło ją parne powietrze wczesnego lata w

Południowej Karolinie.

Czuła się jakby ktoś ją okrył wilgotnym kocem elektrycznym. Nawet w

czerwcu powietrze było tu ciężkie, a w sierpniu każdy z mieszkańców miasta

tylko się modlił o trochę chłodu.

Małe Baywater leżało przy trasie prowadzącej do Beaufort. Wzdłuż

uliczek zabudowanych starymi willami rosły tu dęby, sosny, magnolie, a przy

głównej alei w sklepikach i małych lokalikach koncentrowało się życie

towarzyskie. W Baywater czas płynął wolniej niż gdzie indziej na Południu.

Bella bardzo tęskniła za tym miejscem. Z rozrzewnieniem patrzyła na

ganek domu, w którym po śmierci rodziców w wypadku samochodowym była

wychowywana przez babcię. Odkąd skończyła dziesięć lat, tu był jej dom. Przed

pięciu laty wyjechała na drugi koniec kraju.

Przypomniała sobie rozmowę sprzed kilku dni toczoną w Kalifornii z

koleżanką.

- Zwariowałaś?

Bella roześmiała się widząc zdumienie Janet, swojej bliskiej przyjaciółki.

Trudno było się jej dziwić. Właśnie przed nią wielokrotnie narzekała na byłego

męża.

- Chcesz z własnej woli jechać w środku lata do Południowej Karoliny?

Niezależnie od faktu, że jest tam twój były?

- Właśnie dlatego jadę.

- No tak - Janet z trudem usadowiła się przy biurku koleżanki, była

bowiem w szóstym miesiącu ciąży.

- Nie sądzę, żebyś to wszystko dobrze przemyślała.

- Przemyślałam - zapewniła Bella, choć w rzeczywistości wolała się

głębiej nie zastanawiać nad własną decyzją, by nie zmienić zdania.

W wieku dwudziestu dziewięciu lat wyraźnie słyszała tykanie

biologicznego zegara, więc nie mogła się dłużej ociągać.

- Naprawdę, wiem, co robię - rzekła.

- Martwię się o ciebie. - Janet pokręciła głową, gładząc swój wystający

brzuch, co tylko uświadomiło Tinie, jak bardzo ona sama pragnie dziecka.

Zawsze chciała. Teraz nadszedł najwyższy czas, by poważnie się tym

zająć.

- Wiem, lecz nie powinnaś się martwić.

- Poznałyśmy się sześć miesięcy po twoim rozwodzie, a ty ciągle to

przeżywałaś - przypomniała Janet. - Minęło pięć lat, jednak nosisz w portfelu

zdjęcie byłego męża.

- Bo to ładne zdjęcie.

- Tak, ale dlaczego sądzisz, że wprowadzisz go znowu w swoje życie i

nie będziesz z tego powodu cierpieć?

Bella zawahała się lekko, lecz szybko odepchnęła wątpliwości.

- Nie pozwolę, by ponownie w nie wkroczył. To ja pojawię się w jego

życiu, a potem odejdę.

- Widzę, że cię od tego nie odwiodę. Przynajmniej dzwoń często.

- Obiecuję.

Faktycznie. Janet miała powody do niepokoju, pomyślała Bella, wracając

do rzeczywistości. Gdyby nie była tak zdeterminowana, pewnie sama by się

denerwowała tą sytuacją. Spojrzała w stronę mieszkania nad garażem i przez

moment przyznała rację przyjaciółce.

Wolała jednak nie uważać, że popełnia błąd. Zrobiła karierę zawodową,

zdobyła wspaniałych przyjaciół i ładne mieszkanie, lecz nie miała nikogo, kogo

obdarzyłaby miłością, a bardzo tego potrzebowała. Toteż postanowiła odmienić

swoje życie.

Masz tylko trzy tygodnie, rzekła do siebie w duchu. Nie zmarnuj ich.

Wyjęła rzeczy z bagażnika i podeszła do frontowych drzwi. Otworzyła je

i zatrzymała się w holu. Duży pokój tonął w słońcu. Wewnątrz panował

przyjemny chłód, bowiem babcia nie wyłączała nigdy klimatyzacji. Z wazonu

pełnego żółtych róż unosił się zapach, który pamiętała z dzieciństwa. Przez

chwilę stała oczarowana, póki głośne szczekanie nie wytrąciło jej z marzeń.

Uświadomiła sobie, że nie jest tu zupełnie sama.

Zostawiła bagaże, poszła do kuchni, by otworzyć tylne drzwi, za którymi

słychać było psi jazgot. Gdy tylko je uchyliła, do mieszkania wpadły dwie

puchate kulki i rzuciły się jej do kolan, zostawiając na jasnozielonych spodniach

ślady ubrudzonych łapek.

- No, już dobrze. - Uspokajała psy głaskaniem, lecz one próbowały się na

nią wdrapać.

Babeczka i Brzoskwinka, dwa słodkie pudelki babci, które przepadały za

kobietami i nie znosiły mężczyzn. Kochała je, choć sama nie miała nic

przeciwko mężczyznom. Nie darzyła niechęcią nawet tego, który na to

zasługiwał i dla którego wróciła do Baywater.

Babcia prosiła, by przyjechała zaopiekować się psami, podczas gdy sama

wybrała się z dwiema przyjaciółkami do Włoch. Wydawało się, że dobry los

sprawił, iż życzenia Belli zbiegły się z wyjazdem babci.

Dziewczyna miała zamiar nie tylko sprawić przyjemność starszej pani.

Był również inny powód, dla którego przyjechała do Południowej Karoliny.

Chciała skłonić byłego męża, który mieszkał nad garażem w domu babci, do

wypełnienia pewnego zadania.

ROZDZIAŁ DRUGI

Psiaki zaczęły ujadać, kiedy tylko Edward zatrzymał auto przed domem.

Wyłączył silnik i posłał ponure spojrzenie na podwórko. Pudle usiłowały

wydostać się zza furtki, by go dopaść. Potrząsnął głową, zastanawiając się,

czemu go tak nienawidzą, jakby w poprzednim wcieleniu był hyclem.

- Uspokójcie się! - zażądał, nie spodziewając się żadnego rezultatu.

Psy nie tylko wcale się nie przejęły, lecz rozszczekały się jeszcze głośniej.

Jedyną wadę mieszkania nad garażem w domu Angeliny Swan stanowiło

użeranie się z jej złośliwymi pudlami.

Zarówno jemu, jak starszej pani dogadzało, iż to właśnie on wynajmuje tu

małe mieszkanko. Babcia Belli lubiła, gdy był w pobliżu, zawsze chętny do

pomocy. Edward wiedział zaś, iż jego lokum jest bezpieczne podczas długich

tygodni nieobecności powodowanej pracą. Angelina przepadała za gotowaniem,

więc czasem korzystał też z jej domowych obiadów.

Poza tym bardzo lubił Angelinę. Wszystko to warte było więc

okazywania wyrozumiałości utrapionym psiakom.

Istniał jeszcze jeden powód, dla którego nie zmieniał mieszkania. Dzięki

temu, że Angelina była krewną Belli, podtrzymywał jakiś związek ze swoją

eksżoną. Zapewne można by to uznać za niezdrowe, bowiem od pięciu lat byli

rozwiedzeni, ona jednak ciągle tkwiła mu w myślach.

Im bardziej zbliżał się do schodów, tym głośniej rozlegało się szczekanie.

Edward krzyknął w stronę białej furtki, gdy nagle otworzyły się kuchenne drzwi

domu, a on osłupiał.

- Sądząc po wyrazie twarzy, moja obecność niespecjalnie cię

uszczęśliwia - Bella starała się przekrzyczeć psi jazgot.

Popołudniowe słońce oświetlało ją jak aktorkę na scenie. W jej dużych

brązowych oczach lśniła uciecha wywołanym efektem zaskoczenia. Gęste

ciemne włosy opadały na ramiona. Miała na sobie wydekoltowaną jasnozieloną

bluzeczkę bez rękawów. Edward podziękował losowi, iż nie widzi jej całej, bo płot

ograniczał pole widzenia. Nie był pewien, czy wytrzymałby widok długich

opalonych nóg.

- Bella - wymówił z trudem, całkiem oszołomiony. - Co tu robisz?

- Przyjechałam zaopiekować się tymi panienkami - odrzekła, wskazując

na Babeczkę i Brzoskwinkę.

- Angelina nie uprzedziła mnie o twoim przyjeździe.

- Powinna?

- A są powody, dla których nie powinna?

- Och! - Bella pozwoliła, by drzwi kuchenne same się zamknęły. - Nic się

nie zmieniłeś, jak zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie.

Psy nie przestawały hałasować, więc musiała mówić dosyć głośno. Edward

nie mógł wyjść ze zdumienia. Wolał nie myśleć, co oznacza przyspieszone bicie

serca. Uważał, że Angelina powinna była go ostrzec, by mógł gdzieś wyjechać.

W duchu przyznał, że starsza pani zbyt dobrze go zna, żeby tego nie

przewidzieć, więc pewnie miała jakiś cel. Nigdy nie robiła sekretu ze swojego

przekonania, że on i Bella powinni być razem. Wyglądało, jakby ponownie

chciała ich wyswatać.

On jednak uważał, że jest już za późno. Teraz musi wziąć się w garść i

stawić czoło okolicznościom.

Bella zeszła po schodkach ganku, otworzyła furtkę, a gdy tylko to zrobiła,

pudelki rzuciły się na mężczyznę niczym lwy i zaczęły szarpać mu sportowe

buty i brzeg dżinsów. Spojrzał na nie, wdzięczny, że przepędziły niebezpieczne

myśli.

- Przestańcie! - zawołał.

- Nie lubią cię, prawda? - zaśmiała się Bella. - Babcia wspominała, że nie

darzą cię sympatią, lecz sądziłam, że przesadza.

Edward słuchał, ale nie słyszał co mówiła, bo koncentrował uwagę na jej

wyglądzie i ciągle żałował, że nie stała za furtką. Wyglądała tak, jak

przypuszczał. Krótka dżinsowa spódniczka obciskała zgrabne biodra i wysoko

odsłaniała nogi.

Krew zaczęła szybciej krążyć mu w żyłach. Zawsze tak reagował na ten

widok. Od chwili pierwszej randki mocno między nimi iskrzyło. Nawet teraz

czuł to samo, więc wpadł w ponury nastrój.

Minęły dwa tygodnie, odkąd zrobił z braćmi ten głupi zakład. Kilkanaście

dni wystarczyło, by czuł się jak człowiek na krawędzi wytrzymałości. Przez trzy

miesiące zapewne zwariuje, a obecność Belli tylko pogorszy sytuację.

- Angelina powinna była mnie uprzedzić, że przyjeżdżasz - powtórzył.

Dziewczyna lekko zesztywniała i dumnie uniosła podbródek, co

przypomniało mu, że w takiej pozie zawsze była gotowa do starcia. Ich

sprzeczki bywały równie gorące jak seks. A seks wypadał wprost znakomicie.

- Prosiłam, żeby nie mówiła.

- Czemu? - spytał i niecierpliwie poruszył nogą, by uwolnić się od psów,

lecz to nie pomogło.

- Ponieważ wiedziałam, że zaraz byś zniknął. Edward pomyślał, że miała

rację. Na pewno postarałby się o dodatkowy przydział obowiązków, nową tajną

misję, która kazałaby mu wyjechać stąd na odległość tysiąca mil. Czyżby

tchórzył przed byłą żoną? Na razie nie odpowiedział sobie na to pytanie.

- Dlaczego miałbym to zrobić?

- Nie wiem - odparła.

Skrzyżowała ręce na wysokości piersi, co uniosło je wyżej i uwydatniło

biust pod cienką tkaniną bluzki. Mężczyzna zmusił się, by spojrzeć jej w oczy.

- Zawsze tak robisz - ciągnęła. - Ilekroć w ciągu ostatnich lat

przyjeżdżałam do babci, dostawałeś nagle rozkaz wyjazdu.

Nie było w tym nic z przypadku. Od czasu rozwodu Edward starał się jej

unikać.

- Chciałem ułatwić ci sytuację - rzekł. - Mogłaś odwiedzać rodzinę, nie

natykając się na...

- Mężczyznę, który rozwiódł się ze mną bez słowa wyjaśnienia? -

dokończyła.

Ciągle była na niego zła. Widać to było w błysku oczu. Naprawdę nie

mógł jej za to winić. - Słuchaj...

- Zapomnijmy o tym - machnęła ręką, nie chcąc słuchać. - Nie

zamierzam niczego zaczynać od nowa. Chciałam tylko się z tobą zobaczyć. To

wszystko.

Edward żałował, iż nie potrafi przeniknąć jej myśli. śycie z Bellą nie było

łatwe, lecz zawsze miało posmak przygody. Znał ją na tyle dobrze, by

podejrzewać, że za chęcią spotkania kryło się coś więcej.

Ale czy nadal mógł twierdzić, że ją zna? Może się zmieniła, stała się kimś

innym. Ta myśl przejęła go dziwnym chłodem.

- Dlaczego pragnęłaś się ze mną zobaczyć? - spytał podejrzliwie.

- Czy była żona nie może po prostu chcieć się przywitać?

- A czyjakolwiek była żona przylatuje w tym celu aż z Kalifornii?

- No i trzeba było zadbać o te dwa słodkie...

- ... potwory - dokończył, próbując bez rezultatu uwolnić się od

Brzoskwinki, wczepionej w spodnie.

Bella roześmiała się, co tylko zaostrzyło mu apetyt na jej wdzięki.

Jesteśmy po rozwodzie, upomniał sam siebie. Upłynęło pięć lat, a on ciągle czuł

pod palcami miękkość jej skóry, pamiętał zapach perfum. Wspomnienie

miłosnych uniesień tylko ożywiało pragnienia. Teraz czuł je znowu. Naprawdę

nie potrzebował obecności tej kobiety w okresie trwania zakładu.

- Nie wiem, czemu one tak cię nie lubią - rzekła Bella, biorąc Babeczkę

na ręce, co psiakowi sprawiło widoczną przyjemność, bo aż polizał ją po szyi.

Edward miał ochotę zrobić to samo. - Pewnie wiedzą, że to wzajemne -

odparł szybko starając się stłumić pragnienie.

Bella podrapała Babeczkę za uchem, by zająć czymś ręce, a pudelek był

wyraźnie zachwycony. Pomyślała przy tym, że jeszcze chwila, a wyciągnęłaby

ręce do byłego męża. Od samego patrzenia na niego zasychało jej w gardle.

Ciemne włosy ciągle miał po wojskowemu krótko obcięte, co tylko

podkreślało regularne rysy twarzy. Ciemnoniebieskie oczy nadal wyglądały jak

ocean pełen tajemnic. Czarny podkoszulek piechoty morskiej podkreślał

muskularność piersi, a wąskie biodra znakomicie prezentowały się w dżinsach.

Zdążyła zapomnieć, jak bardzo na nią działał. Może Janet miała rację co do

tego, że ich spotkanie nie było najlepszym pomysłem. Ale tak bardzo chciała,

żeby Edward został ojcem jej dziecka. Co robić, gdy nawet stojąc obok niego,

czuła, że drżą jej kolana. Jak się bronić przed ponownym zakochaniem?

Szybko odepchnęła tę myśl. Da sobie radę. Minęło pięć lat. Więcej się nie

zakocha. Nie jest dzieckiem, by wierzyć, że tylko jeden mężczyzna może

spełnić jej marzenia. Wiele pracowała, osiągnęła pozycję zawodową, była

ogólnie szanowana i na tyle dojrzała, żeby nie ulec urokom Edwarda. Jeśli nadal

jej się podobał, to dobrze. Łatwiej go uwiedzie.

- Słuchaj - zaczęła, głaszcząc Babeczkę, gdy tymczasem Brzoskwinka

nadal szarpała nogawkę mężczyzny - nie ma powodu, byśmy zachowywali się

wobec się w niecywilizowany sposób, prawda?

- Chyba tak.

- To już jakiś początek. Mam zamiar przygotować steki na kolację. Dasz

się zaprosić?

Przez sekundę sądziła, że się zgodzi. Widać to było w jego oczach, lecz

potem zjawiło się w nich wahanie.

- Nie, dziękuję. Muszę dziś spotkać się z Emmetem. Ma jakieś...

problemy... z...

- Nigdy nie umiałeś kłamać - pokręciła głową z uśmiechem.

- Kto kłamie?

- Ty - odrzekła i zawróciła do domu. - Nie ma sprawy. Chodź,

Brzoskwinko, będzie kolacja!

Pies natychmiast uwolnił nogę Edwarda i pobiegł na ganek.

- Bella! - zawołał mężczyzna.

Zatrzymała się i obdarzyła go uśmiechem. Wiedziała, że gdyby nie

obawiał się zostać z nią sam na sam, nie broniłby się przed zaproszeniem. I nie

kłamałby na temat Emmeta.

Teraz wyglądał na... zmieszanego. Lecz nadal był pociągający. W ciągu

dwóch tygodni powinna osiągnąć swój cel.

- W porządku - rzuciła, wzruszając ramionami. - Zostaję tu trzy

tygodnie. Jestem pewna, że będziemy się sporo widywać.

- Tak. - Edward wcisnął ręce do kieszeni, starając się zachować równowagę

ducha.

- życzę miłego wieczoru - powiedziała, zamykając furtkę. - Pozdrów

ode mnie Emmeta.

- Oczywiście. Weszła z psami do domu, a gdy zamknęła drzwi, lekko

odchyliła firankę, by popatrzeć, jak Edward wchodzi po schodach do swojego

mieszkania. Wyglądał jak człowiek przytłoczony jakimś ciężarem.

Kiedy dotarł na górę, przystanął i rzucił okiem na dom. Spotkali się

spojrzeniami. Tinie zrobiło się gorąco. Jeszcze długo po tym, jak zniknął z pola

widzenia, stała, wyglądając przez szybę.

Dwie godziny później Edward kończył kolację w towarzystwie Emmeta,

który wyśmiewał się z jego ostatnich przejść. Nie spodziewał się, co prawda,

jakiegoś specjalnego współczucia, ale nie oczekiwał też drwin.

- Więc Bella wróciła do miasta! Już widzę, jak te pieniądze lądują w mojej

kieszeni - cieszył się Emmet.

- Nie rób sobie pospiesznych nadziei. - Edward powstrzymał go, choć

nadal miał w oczach uśmiechniętą twarz byłej żony. - Jej obecność nie pomoże

ci wygrać zakładu. Zapominasz, że jesteśmy rozwiedzeni.

- Tak. - Emmet zamówił u kelnera drugie piwo. - Choć naprawdę nie

wiem, czemu się rozstaliście.

Nikt w rodzinie tego nie rozumie, pomyślał Edward. Nawet on sam czasem

miewał wątpliwości, czy było to jedynie słuszne wyjście.

Decyzja nie należała do łatwych, lecz wydawała się najwłaściwsza.

Ciągle w to wierzył. Gdyby stracił tę wiarę, umarłby z żalu.

Bella Swan całkiem nim zawładnęła. Ciągle widział w myślach jej obraz,

gdy gotowała, śmiała się, śpiewała podczas jazdy samochodem. Przy okazji

kłótni oboje krzyczeli, póki jedno się nie roześmiało, by za chwilę wspólnie

wylądować w łóżku. Seks zawsze ich łączył. Nie chodziło wyłącznie o fizyczną

stronę związku, lecz także o pełne porozumienie duchowe, do którego

dochodziło w najbardziej poetyckich chwilach, które wspólnie przeżywali.

Potem odeszła z jego życia. Została pustka. Miał złamane serce, choć

wiedział, że decydując się na rozwód, zrobił to dla niej. Do dziś nic się nie

zmieniło.

Restauracja, w której jadł z bratem kolację, była pełna jak zawsze. Wokół

stołów siedziały rodziny z dziećmi lub pary zakochanych. Edward postanowił

zmienić temat rozmowy.

- Jak sobie radzisz z dotrzymaniem warunków zakładu? - spytał.

- Jest gorzej, niż myślałem - przyznał Emmet, popijając piwo.

Edward tylko się roześmiał.

- Naprawdę. Chowam się przed kobietami - przyznał Emmet.

- Wiem, co masz na myśli - rzekł Edward, choć sam czuł się jeszcze gorzej.

W pracy nie było problemów z unikaniem pań, Jako pilot wspomagający

działania piechoty morskiej, nie miał zbyt wielu koleżanek w swoim fachu. A te,

które były, nie zadawały się z pilotami ze swojej drużyny. Wcale się temu nie

dziwił. Musiały pracować dwa razy ciężej niż mężczyźni, by utrzymać się w tej

profesji, więc nie zamierzały narażać kariery flirtując.

Skoro w pracy było bezpiecznie, Edward zamierzał unikać barów i klubów,

by nie spotykać kobiet, a teraz we własnym domu czyhało nań największe

niebezpieczeństwo - Bella.

- Minęły tylko dwa tygodnie - zauważył Emmet. - Nabieram coraz

większego szacunku dla Jacoba.

- Ja też.

- Rozmawiałem wczoraj z Jasperem, który zamierza schronić się w

klasztorze na najbliższe trzy miesiące.

- Widać też cierpi - roześmiał się Edward.

- Ja przynajmniej mogę się wyładować na rekrutach - przyznał Emmet.

Edward pomyślał, że współczuje biednym chłopakom ganianym w

koszarach przez takiego sfrustrowanego przełożonego.

- Zauważyłeś, że tylko nasz księżulo nie cierpi? - ciągnął Emmet -

Pewnie naśmiewa się w duchu z całej trójki. Jak on nas na to namówił?

- Pozwolił, byśmy sami się wmanewrowali. Przecież nie umiemy oprzeć

się żadnemu wyzwaniu.

- Tak łatwo nas przejrzeć?

- Dla niego to nic trudnego. W końcu jest księdzem. Zawsze był

najsprytniejszy z nas wszystkich.

- To prawda. - Emmet wyjął pieniądze, by zapłacić.

- Co zamierzasz zrobić z Bellą?

- Trzymać się od niej jak najdalej.

- Nie będzie ci łatwo.

- A kto mówi, że będzie?

- Moglibyśmy spróbować starego sposobu - rzekł Emmet, wstając od

stołu. - Jeśli ci trudno wytrzymać, gdy ona jest w pobliżu, mogę z nią pogadać i

poprosić, by wyjechała.

Edward pomyślał, że nie używali tego podstępu od czasów dzieciństwa.

Wszyscy trzej byli tak do siebie podobni, że nawet matka miewała kłopoty z ich

odróżnieniem, więc często wykorzystywali to dla własnych celów. Udawali

jeden drugiego, ratując się w trudnych sytuacjach. Oszukiwali nauczycieli i

rodzinę.

Choć pomysł mu się spodobał, przypomniał sobie, iż Bella nigdy nie dała

się wywieść w pole. Co prawda minęło wiele lat, odkąd widziała całą trójkę

razem. Wcześniej nigdy nie miała żadnych kłopotów, by odróżnić męża od

pozostałych braci.

- Naprawdę mogę to zrobić, jeśli chcesz - powtórzył Emmet.

Czy istniał jakiś wybór? Jeżeli nawet Bella nie da się zwieść, może i tak

wyjedzie, a jeśli się oszuka... No cóż, dawno nie widział jej rozgniewanej.

Zawsze świetnie się prezentowała w furii.

ROZDZIAŁ TRZECI

Bella usłyszała dźwięk silnika samochodu Edwarda, kiedy późnym

wieczorem wrócił do domu, i odetchnęła z ulgą. Odsunęła firankę w oknie

pokoju na piętrze, który zajmowała jeszcze w dzieciństwie, i obserwowała, jak

wysiadał z auta. Uśmiechnęła się, słysząc, że pokrzykuje na psy.

Już się martwiła, że gdzieś zniknął. W końcu mógł zaszyć się w bazie na

kilka tygodni, by jej nie widywać, jednak tego nie uczynił. Była prawie pewna,

że wie, czemu tak się stało.

Edward nigdy nie potwierdzi, że podjął wyzwanie, jakim było spotykanie jej

każdego dnia. Sam przed sobą nie przyzna, że jest się tu czego obawiać.

Właśnie, przeskakując po dwa stopnie, wbiegł po schodach do swojego

mieszkania. Bellę, która obserwowała to zza firanki, podniecał każdy jego ruch.

Może to raczej ja powinnam się obawiać tej całej sytuacji, pomyślała,

czując, że zaschło jej w gardle.

Gdy nagle zadzwonił telefon, szybko podniosła słuchawkę.

- A więc jesteś - usłyszała.

- O, to ty, Janet. Wróciłam do miejsca, od którego zaczęłam.

- Widziałaś się z nim?

- O, tak. - I...?

- Jest taki, jakim go zapamiętałam. Jeszcze przystojniejszy i bardziej

pociągający, dodała w myślach.

- Więc nie odstąpisz od swojego planu.

- Tyle razy już o tym rozmawiałyśmy. Nie chcę chodzić do banku

spermy. Wyobrażasz sobie taką rozmowę z dzieckiem? Oczywiście, kochanie,

masz tatusia. To numer 3075. Bardzo miły numer.

- Tak - roześmiała się przyjaciółka. - Boję się tylko, że napytasz sobie

jakiejś biedy. Martwię się o ciebie.

- Doceniam troskę - odparła Bella, wędrując wzrokiem po sypialni, w

której babcia od czasu jej wyjazdu niczego nie zmieniła.

Na ścianach nadal wisiały plakaty zachęcające do podróży na Tahiti i do

Londynu, na półkach piętrzyły się książki i rozmaite skarby nastolatki. Meble, te

same od lat, wprowadzały nastrój domowego ciepła i wygody.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo tego potrzebuje.

- Ale chcesz, bym w tej sprawie dała ci spokój. - W głosie Janet

rozbrzmiewało lekkie rozbawienie.

- Tak.

- Tony był pewien, że właśnie tak odpowiesz - przyznała Janet i ze

śmiechem zawołała do męża: - Dobrze, dobrze, jestem ci winna pięć dolarów.

Bella również się roześmiała.

- Cieszę się, że zadzwoniłaś - rzekła. - Potrzebne mi przyjazne wsparcie.

- Zrobię, co się da. Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała lub

chciała się komuś wypłakać.

- Dobrze. Zobaczymy się za trzy tygodnie.

Po odłożeniu słuchawki Bella usiadła na łóżku i rozejrzała się dokoła.

Ogarnęły ją wspomnienia.

Przed paru laty pracowała wieczorami na nabrzeżu w barze u Diega, a w

dzień kończyła studia magisterskie. Edward był wtedy młodym porucznikiem

wojskowego lotnictwa morskiego. Skrzydła odznaki na jego mundurze lśniły

nowością. Któregoś wieczoru przyszedł do baru i gdy tylko spojrzeli sobie w

oczy, poczuli, że są dla siebie stworzeni. Przez następny miesiąc, ogarnięci

namiętnym uczuciem, spędzali razem każdą wolną chwilę. Potem zaskoczyli

swoje rodziny błyskawicznym małżeństwem. Byli zbyt siebie spragnieni, żeby

to odkładać i długo planować wystawne wesele, którego oczekiwali bliscy.

Ślub wzięli tylko we dwoje. Bella trzymała w ręku jedną różę, którą Edward

zerwał dla niej z klombu przed magistratem. W głębi duszy czuła, że wychodzi

za tego jednego jedynego, który był jej przeznaczony.

Byli razem przez rok. Potem mąż zaskoczył ją decyzją o rozwodzie i

wyjechał na pół roku w misji wojskowej.

Tyle zostało z marzeń o wspólnym przeznaczeniu, pomyślała, rozglądając

się po pustym pokoju. Miotana wspomnieniami wmawiała sobie, że ból, który

czuje w sercu, dotyczy przeszłości.

Następnego dnia zajęła się pracą w ogrodzie. Babcia uwielbiała kwiaty,

lecz nie znosiła wyrywania chwastów. Wśród róż rozrosły się mlecze, bratki

zagłuszyła trawa. Dziewczyna uklękła na ciepłej od słońca ziemi i zajęła się

porządkami. Z otwartego okna płynęły dźwięki klasycznego rocka. W

sąsiedztwie dzieci grały w koszykówkę, szczekały psy. Babeczka i Brzoskwinka

obserwowały wszystko zza siatki chroniącej przed owadami, rozciągniętej na

drzwiach domu. Od czasu do czasu powarkiwały na widok przelatującego

motyla.

Po godzinie pracy Bella wyprostowała się, by nieco odpocząć. W

kalifornijskim mieszkaniu miała na tarasie z widokiem na plażę rośliny w

donicach. W domu była zwykle zbyt zajęta sprawami zawodowymi, by myśleć o

czymś innym. Nie wiedziała, kiedy się w tym wszystkim zatraciła i kiedy praca

stała się najważniejsza w jej życiu.

Teraz znała już odpowiedź. Po rozwodzie z Edwardem rzuciła się w wir

zajęć zawodowych, by stłumić samotność. Jednak to nie podziałało. Pomyślała,

że dobrze czuje się w ogrodzie, kiedy nie musi się nigdzie spieszyć i niczym

denerwować.

W tej chwili usłyszała narastający huk silników, a po niebie przeleciał

F18, pozostawiając za sobą białą smugę. Serce zabiło jej mocniej, jak zawsze na

widok wojskowego myśliwca. Wyobrażała sobie wtedy Edwarda za sterami

maszyny. Czuła dumę z jego pracy. Oczywiście, bała się o niego, lecz jeśli

wychodzi się za kogoś związanego z morskim lotnictwem wojskowym, trzeba

go brać z dobrodziejstwem inwentarza.

Uniosła głowę, by śledzić lot.

- Ładny widok - usłyszała za plecami znajomy głos.

Odwróciła się i spojrzała na mężczyznę. Nie słyszała, kiedy przyjechał.

Nie spodziewała się, że wróci do domu w środku dnia. Sądziła, że będzie się

starał większość czasu spędzać w bazie.

Tymczasem się pojawił. Wyższy niż inni piloci, Edward zwykle narzekał na

ciasnotę w kabinie F18. Tinie odpowiadało, że był od niej dużo wyższy. By

spojrzeć mu w oczy, musiała zawsze unosić głowę.

Wstała, otrzepując kolana z trawy i zdejmując z rąk ogrodnicze rękawice.

Słońce świeciło jej w oczy, kryjąc w cieniu twarz Edwarda. Zdawała sobie

sprawę, że na nią patrzy.

- Co powiedziałeś? Ach, tak. Samolot na niebie to ładny widok.

- Nie miałem na myśli samolotu, choć też ładnie się prezentuje.

Bellę przeniknęło ciepło na myśl, iż to komplement pod jej adresem. Edward

zawsze był dżentelmeński, wiedział, co powiedzieć, by zrobić na niej

odpowiednie wrażenie. Spróbowała opanować drżenie kolan.

- Edward...

- Bella...

Zaczęli jednocześnie, więc przerwali i roześmieli się z niezręczności.

Dziewczynę ogarnął żal. W jaki sposób doszło do tego, że może czuć się z nim

niezręcznie, jak z kimś całkiem obcym.

- Ty pierwsza - rzekł.

- Nie, nie. Ty, powiedz. Wsunął ręce w kieszenie i zaczął:

- Nie jest mi łatwo, ale... Kiedy mówił, przyglądała mu się uważnie.

Zastanowił ją sposób, w jaki trzymał głowę, jak poruszał ramionami, jak przy

mówieniu układał mu się kącik warg. Wydało się jej, iż jakoś inaczej odbiera

jego obecność. Nie przenikał jej znany dreszcz emocji, nie czuła żadnego

iskrzenia, które zwykle pojawiało się, gdy Edward był w pobliżu.

Kiedy złożyła w całość wszystkie spostrzeżenia, ogarnął ją gniew.

- ... wiem, że nie mam prawa o cokolwiek cię prosić - ciągnął

mężczyzna.

Pomyślała, że zasłużył na ostrą reakcję. To musiał być Emmet. Tysiąc

myśli przebiegło jej przez głowę, gdy zastanawiała się, jak go potraktować.

Kiedy wymyśliła rozwiązanie, uśmiechnęła się lekko.

Mężczyzna odwzajemnił uśmiech.

- Wiedziałem, że będziesz rozsądna. Nie ma sensu, byś tu zostawała,

skoro oboje czujemy się niezręcznie.

- Niezręcznie? - Powtórzyła niskim głosem. - Ależ, kochanie, znamy się

zbyt dobrze, by odczuwać jakąkolwiek niezręczność.

- Hmm? - Emmet wyglądał na zbitego z tropu. Bellę ogarnął wewnętrzny

śmiech. Zbliżyła się i dotknęła jego policzka.

- Tęskniłam za tobą, Edwardzie. Czuję się... samotna. Z satysfakcją

spostrzegła panikę w jego oczach, gdy cofnął się o krok.

- Nie myślisz chyba naprawdę... - zaczął.

- Edward, kochanie - Bella znowu podeszła bliżej. Prawda, że ty też

tęskniłeś?

- Tak, ale... - Mężczyzna rozglądał się rozpaczliwie za pomocą, która nie

nadchodziła.

Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się, on zaś wyciągnął

ręce z kieszeni i starał się ją odsunąć. Czuła, jak z przerażenia szybko bije mu

serce.

- Więc, pocałuj mnie, Emmet - szepnęła.

- Pocałuj? Emmet?

- Ty, idioto! - Uwolniła go z uścisku i z przyjemnością patrzyła, z jakim

trudem próbuje odnaleźć się w tej sytuacji.

- Słuchaj, Bella...

- Myślałeś, że mnie oszukasz?

- Nie wiem, o czym mówisz...

- Doskonale wiesz! - wybuchnęła. - Zdaje się, że obaj z Edwardem

zapomnieliście o paru rzeczach. Zawsze was odróżnię, rozumiesz?

- No rzeczywiście, to nie był dobry pomysł - przyznał Emmet i z

zakłopotaniem przeciągnął dłonią po twarzy.

- Dobry pomysł? Nie mogę uwierzyć, że zachowaliście się jak uczniaki.

Co ty sobie myślisz? Chcesz mnie namówić do wyjazdu, żeby Edward nie musiał

mnie oglądać?

Mężczyzna roześmiał się nerwowo.

- Daj spokój. To był po prostu...

- Co? - spytała, idąc za nim do samochodu Edwarda, którym przyjechał. -

śart?

- Nie! - Emmet spieszył do bezpiecznego wnętrza auta. - Edward

pomyślał, to znaczy ja pomyślałem...

Brzoskwinka i Babeczka zaczęły ujadać za drzwiami ganku, więc rzucił

niespokojne spojrzenie w ich kierunku.

- To był jego pomysł, prawda? - Dociekała, czując w tej chwili

obrzydzenie do obydwu braci.

- Nie... tak... to znaczy... - plątał się. - Po prostu pomysł.

- Głupi pomysł.

- Teraz to widzę. Naprawdę. Ale ty też kazałaś mi przeżyć kilka trudnych

chwil.

- Gdzie jest Edward?

- Teraz, Bella...

Dziewczyna widziała, że umysł Emmeta pracuje intensywnie nad

odpowiedzią. Zrozumiała, że ma przeciwko sobie wszystkich trzech, bowiem

bracia zawsze stawali solidarnie w swojej obronie. Uznała, że teraz nie musieli.

- Wszystko jedno - rzuciła. - Kiedyś musi tu wrócić, prawda?

- Zapewne. - Emmet w końcu wsiadł do samochodu, lecz nie zdążył

zamknąć drzwi, bo Bella je przytrzymała. - Posłuchaj...

- Ależ słucham.

- Przekaż swojemu bratu, że chcę z nim koniecznie porozmawiać.

- Dobrze - obiecał. - I nawet nie myśl o powtórzeniu tego numeru.

- W żadnym razie, jesteś zbyt groźna. Kiedy pierwszy gniew minął, Bella

dostrzegła również humorystyczne cechy sytuacji, lecz nie uśmiechnęła się do

byłego szwagra.

- Wiesz, co? - powiedział. - Mimo że minęło pięć lat od waszego

rozwodu, miło, że znów jesteś w domu.

Teraz odpowiedziała uśmiechem, bo żadna kobieta nie jest w stanie

opierać się długo urokowi żadnego z Cullenów.

- Jedź już, Emmet. - Tak jest, proszę pani.

Zatrzasnął drzwi i ruszył, ona zaś patrzyła długo w ślad za autem. Idąc do

domu, pomyślała, że jeśli ma dojść do spotkania z Edwardem, musi doprowadzić

się do porządku po pracy w ogrodzie.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Kiedy Edward podjeżdżał do domu, śmiech Emmeta ciągle dźwięczał mu w

uszach. To, co tak bawiło brata, na Bellę zapewne podziałało inaczej.

Powinien był wiedzieć, że podstęp się nie uda. Już sam fakt, że wyraził

nań zgodę, dowodził, w jakiej był desperacji. Z drugiej strony, czuł dziwne

zadowolenie, że była żona nadal bezbłędnie odróżnia go od braci, choć ludzie

twierdzili, iż są nie do rozpoznania. Ale Bella była inna niż wszyscy, różniła się

od znanych mu kobiet, więc jeśli nie zechce opuścić miasta, to przepadło.

Nawet bez zakładu spotkanie z nią byłoby wystarczająco trudne, teraz zaś

może spowodować przegraną. Edward nigdy nie pragnął innej kobiety tak bardzo

jak jej. Do dzisiaj nic się nie zmieniło. Nie widzieli się co prawda pięć lat, lecz

gdy tylko znalazła się w pobliżu, natychmiast odczuł podniecenie. Nie mógł

spać, wiedząc, że Bella przebywa pod tym samym dachem.

Gdy wysiadał z auta, z niepokojem myślał o czekającym go spotkaniu.

Zapadł już zmierzch. Na niebie pokazały się gwiazdy, wokół unosił się zapach

jaśminu.

Frontowe drzwi domu zastał otwarte, wewnątrz paliło się światło.

Postanowił nie przejmować się tym, co Bella pomyślała o jego zachowaniu, ani

tym, czy jest na niego zła. Nic już nie jest jej winien, przecież się rozstali. Więc

dlaczego czuł się tak bardzo wobec niej nie w porządku? I czemu tak bardzo

wahał się przed spotkaniem? Przecież służył w lotnictwie morskim, był

zaprawiony w walce. To mogło się przydać podczas rozmowy z byłą żoną.

Zbliżył się do wejścia. Z pokoju dobiegały dźwięki jazzu. W pobliżu nie

było widać napastliwych pudli, co uznał za niezły znak. Zapukał, lecz nie

usłyszał odpowiedzi, więc powtórzył pukanie.

- Edward, to ty? Wejdź.

Pomyślał, iż to dobrze, że głos kobiety brzmi spokojnie. Zdjął wojskową

czapkę, odłożył ją na stolik i wszedł do kuchni. Bella siedziała ze szklanką

białego wina. Po jej wzroku zorientował się, że jednak jest wściekła. Wyglądała

pociągająco z tym błyskiem w oczach, co mogło sprowadzić kłopoty.

- Usiądź.

- Nie, dziękuję - odparł, przesuwając spojrzeniem po jej skąpej bluzeczce

i długich opalonych nogach w jasnopopielatych szortach.

Uznał, iż w żadnym, ale to żadnym wypadku nie powinien siadać, bo

długo tego widoku nie wytrzyma. Postanowił szybko powiedzieć, co miał do

powiedzenia, i wyjść.

- Słuchaj - zaczął. - Przepraszam za...

- ... przysłanie Emmeta, by się mnie pozbył? - dokończyła i wypiła łyk

wina.

- No, tak.

- To wszystko? - spytała, założyła nogę na nogę i pokiwała nią

uwodzicielsko.

Zauważył, że miała na różowo pomalowane paznokcie, a na jednym z

palców wąskiej stopy srebrną obrączkę. Jęknął w duchu.

- To wszystko, co masz do powiedzenia? - powtórzyła.

- Czego ty ode mnie chcesz? - Mężczyzna przeciągnął dłonią po twarzy,

powtarzając sobie, że musi stąd zaraz wyjść.

Bella wstała, postawiła kieliszek na stole. Miała bluzeczkę na cieniutkich

ramiączkach. Zorientował się, że nie nosi stanika. Pod cienkim białym

materiałem prężyły się napięte sutki.

- Dlaczego tak bardzo ci zależy, bym wyjechała z miasta?

- Nie bardzo - rzekł, a w duchu dodał: rozpaczliwie mi zależy.

Nie chciał, żeby się o tym dowiedziała, bowiem jednym spojrzeniem

mogła z nim zrobić wszystko.

- Emmet mnie nie oszukał - powiedziała.

- Wiem - odrzekł, starając się na nią nie patrzeć. W ogniu jej wielkich,

brązowych oczu nie czuł się bezpieczny, a już zupełnie nie był w stanie

przesuwać wzrokiem po odkrytych ramionach i pasku nagiej skóry na

wysokości płaskiego brzucha.

- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała, nie spuszczając zeń wzroku.

- Ponieważ nie chcę cię mieć w pobliżu - mruknął.

Drgnęła, jakby uderzył ją w twarz, a on przeląkł się w duchu. Podeszła tak

blisko, że czuł zapach perfum Używała tych samych co pięć lat temu, więc

przestał oddychać, by go nie oszołomiły.

- Przynajmniej jesteś szczery. Ale dlaczego? Edward oderwał od niej

wzrok, chwycił ze stołu kieliszek wina i wypił duży łyk.

- Co za różnica? Bellę ogarnął smutek. Przez całe popołudnie była zła,

czekała na niego, tymczasem teraz czuła się dziwnie, choć zdawała sobie

sprawę, że nadal wzajemnie się pociągają. Gdy tylko wszedł, poczuła

przyspieszone bicie serca, lecz trudno jej było pokonać dystans, z jakim się

zachowywał. Nie mogła pozwolić, by ją to zraniło. Najpierw musi zrealizować

plan, więc przełamie jego rezerwę.

- Daj spokój. Nie możemy być znowu przyjaciółmi? - spytała ciepło.

- Nigdy nimi nie byliśmy. - Roześmiał się, ostrożnie odstawiając na stół

jej kieliszek z winem.

Musiała przyznać, że mówił prawdę. Od razu zostali kochankami. Ich

znajomość wcale nie zaczęła się od przyjaźni. Natychmiast buchnęła ogniem

namiętności. Może gdyby łączyła ich również przyjaźń, związek miałby szanse

na przetrwanie i Edward tak łatwo by nie odszedł.

- Teraz to możliwe - zauważyła.

- Dlaczego?

- Ponieważ kiedyś byłeś dla mnie ważny - odrzekła, mając nadzieję, iż

mężczyzna nie zauważy, jak bardzo nadal jej na nim zależy. - A to, co nas

łączyło, miało wartość.

- To już skończone - powiedział z przekonaniem, które sprawiło jej

przykrość.

Wolała, żeby nie spostrzegł, jak boli ją świadomość, że były mąż

oczekuje od niej tylko tego, by wyjechała. Zapragnęła usłyszeć jakieś

wyjaśnienie. Powinien w końcu wytłumaczyć, czemu tak nagle zażądał

rozwodu.

- Skończone, ponieważ ty tak zdecydowałeś.

- Bella... - Westchnął.

- Powiedz, dlaczego? - poprosiła, zbliżając się o krok. - Czemu

doprowadziłeś do naszego rozstania. Jeśli powiesz, to może wyjadę -

zasugerowała, choć wcale nie miała zamiaru opuszczać miasta.

Edwardowi pociemniały niebieskie oczy.

- Minęło już pięć lat. Dajmy temu spokój.

- Ciągle nie chcesz niczego wyjaśnić. Nawet za cenę pozbycia się mnie

stąd?

Mężczyzna lekko skrzywił usta, co przypomniało jej, iż potrafił tymi

wargami wprawiać ją w stan euforii. Poczuła podniecenie.

- Nie musisz wyjeżdżać - rzekł.

- To prawda.

- Zawsze byłaś uparta, lecz lubiłem nasze sprzeczki a przede wszystkim

sposób, w jaki się godziliśmy.

Tinie zrobiło się gorąco.

- Jeśli lubiłeś, to dlaczego, u licha...

- Po co przyjechałaś? - przerwał, by nie dopuścić do ponownego nawrotu

przeszłości. - Czemu teraz?

Wyglądał groźnie, co zawsze robiło na niej wrażenie. Ciemnowłosy,

błękitnooki, o szerokich barkach i wąskich biodrach nosił dżinsy jak nikt na

świecie. Z pewnością działał na wszystkie kobiety między szesnastym a

sześćdziesiątym rokiem życia.

- Babcia wyjechała do Włoch - rzekła z trudem. - Ktoś musiał

zaopiekować się Brzoskwinką i Babeczką.

- To wszystko? - Spojrzał podejrzliwie. - Jedyny powód? Nie

rozmawiałaś o niczym z moimi braćmi?

- O co ci chodzi? Przecież wiesz, że rozmawiałam tylko z Emmetem.

Edward nie wyglądał na przekonanego.

- No, tak. Przepraszam za Emmeta. Wiedziałem, że to się nie uda, a

jednak mu pozwoliłem. Jedyne pocieszenie, że nieźle go wystraszyłaś.

- Tak, to rzeczywiście pewne pocieszenie. Lecz nadal nie znam

odpowiedzi na swoje pytanie. Czemu w ogóle to zrobiłeś? Dlaczego to takie

ważne, by pozbyć się mnie z miasta?

Edward wyraźnie zamknął się w sobie i choć stał tak blisko, wydawało się,

że dzieli go od Belli przepaść.

- To już nie ma znaczenia - odrzekł.

- Dla mnie ma.

- Zapomnij o tym, dobrze? - Rzucił i zrobił krok ku drzwiom.

- Tam są psy - zauważyła.

- Do licha!

Zrezygnował z wyjścia tylnymi drzwiami, przeszedł przez kuchnię do

salonu. Bella trzymała się tuż za nim. Wziął czapkę ze stolika w holu i podszedł

do frontowego wyjścia. Gdy zatrzymał się na chwilę, chwyciła go za ramię, co

zupełnie zbiło go z tropu. Spojrzał na jej dłoń, potem uniósł wzrok ku jej oczom.

Wiedziała, czego pragnie, nie mogła pozwolić mu, wyjść. Nie chodziło o

zwykły upór, naprawdę go pożądała. Od dawna niczego podobnego nie czuła.

- Nie wyjadę - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Zamierzam zostać

przez trzy tygodnie, więc lepiej znajdź sposób, by się z tym pogodzić.

Edward zacisnął zęby. Wyraźnie nie miał ochoty jej oglądać ani dotykać.

Czy tego chciał, czy nie, czuł jednak to samo podniecenie co Bella. Mogła

go z łatwością uwieść. Przecież przyjechała tu po to, by wciągnąć go do łóżka i

zajść w ciążę, a potem go opuścić.

- Świetnie - rzucił, kierując się na ganek. - Wytrzymam trzy tygodnie.

Zszedł po schodkach i zniknął w mroku, udając się do swego mieszkania.

Pudle zaczęły ujadać, bo wyczuły męską obecność, więc krzyknął, żeby się

uspokoiły. Po drodze zastanawiał się, czy rzeczywiście wytrzyma. Bella miała

wielką moc przyciągania.

Ona zaś nabrała pewności, że do końca tygodnia zrealizuje swój plan.

Tylko czy będzie w stanie opuścić Edwarda po tym wszystkim?

Następnego dnia rano ubrała się w oliwkowe lniane spodnie i

rudobrunatną bluzeczkę. Wzięła pudle na smycz i wyszła z nimi na ulicę. Czuła

się nieco dziwnie, wybierając się z nimi na spacer. Pomyślała, że zbyt długo

mieszka w Kalifornii, gdzie ludzie nawet do sąsiedniego sklepu jadą

samochodem, zamiast pójść pieszo. Tutaj zaś, w cichym Baywater ulice były

wprost stworzone do spacerów. Otoczone dziko rosnącymi drzewami wprawiały

w nastrój sprzyjający rozmyślaniom. Dzieci bawiły się przed domami, sąsiedzi

pracowali w ogródkach.

- Dzień dobry, pani Donovan! - zawołała do starszej pani przycinającej

róże, ta zaś odpowiedziała uśmiechem.

Tu jest zupełnie inaczej, pomyślała dziewczyna. Po raz pierwszy

zauważyła różnicę między stylem życia Południowej Karoliny i Kalifornii.

Zrozumiała, że zawsze będzie tęskniła za domem. Wcześniej odwiedzała babcię

na krótko, spędzała czas bardzo intensywnie, więc nie było okazji, by poważnie

zastanowić się nad tym, co łączyło ją z tym miejscem.

Przykucnęła, żeby rozplątać smycze pudelków, a Babeczka polizała ją w

policzek. Tego dnia Bella spędziła wiele czasu na spacerze. Nocą nie mogła spać,

zastanawiając się nad słowami Edwarda i nad tym, czego nie powiedział. Przed

świtem wiedziała już, co musi zrobić. Zdecydowała się na rozmowę z

najstarszym bratem byłego męża, który z pewnością powie jej prawdę. Jest

przecież księdzem.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Plebania kościoła św. Sebastiana była zabytkowa i elegancka. Zbudowano

ją w tym samym stylu co kościółek i wyglądała jak mały zamek. Wokół rosły

stare drzewa magnoliowe, dając przyjemny cień. Na tarasie stały donice z

kwitnącymi petuniami. Babeczka i Brzoskwinka bardzo się niecierpliwiły, kiedy

Bella zadzwoniła do drzwi ojca Jacoba. Otworzyła im starsza kobieta, gospodyni

księdza.

- Czym mogę służyć?

- Chciałabym zobaczyć się z ojcem Jacobem, jeśli jest u siebie.

Gospodyni obrzuciła dziewczynę uważnym wzrokiem i skinęła głową,

zapraszając do wejścia. Bella ściągnęła smycze, by trzymając psy przy sobie,

wejść do środka. Wnętrze domu było wyłożone starym drewnem, na podłodze

leżały jasne dywaniki, a przez okna wpadały promienie słońca, czyniąc plebanię

jeszcze przytulniejszą.

- Jest tam - wskazała gospodyni, sięgając po smycze. - Zabiorę psy na

podwórko, gdy będzie pani rozmawiała z ojcem.

Zanim Bella zdążyła zareagować, znikła z pudelkami. Nie pozostawało nic

innego, jak zapukać do wskazanych drzwi.

Jacob czytał książkę, którą odłożył na widok gościa.

- Bella! - Szybko podszedł, by ją uściskać. Przyjazne powitanie sprawiło,

że poczuła się lepiej niż po chłodnym spotkaniu z byłym mężem.

- Świetnie wyglądasz. Cieszę się, że cię widzę. Siadaj - zawołał.

- Nie przeszkadzam? - upewniła się.

- Skądże? Czytałem jakiś kryminał. Kiedy przyjechałaś i jak długo

zostaniesz?

- Parę dni temu na trzy tygodnie - odparła z uśmiechem.

Niezależnie od tego, że Jacob był księdzem, należał do przystojnych

mężczyzn, na których kobiety zawsze zwracają uwagę. Miał ciemne, krótko

przycięte włosy i niebieskie oczy okolone długimi rzęsami. Wysoki, szczupły,

poruszał się z dużym wdziękiem. Na ustach zawsze błądził mu uśmiech, którym

z pewnością czarował kobiecą część parafian. Cała żeńska populacja Baywater

była bardzo rozczarowana, kiedy został księdzem.

Popatrzył uważnie na Bellę i spytał:

- Co się stało?

- Jesteś pewnie równie dobrym psychologiem jak księdzem - rzekła ze

śmiechem.

- Nie, tylko wyjątkowo czarującym i przystojnym. Lecz znam się na

ludziach, a instynkt podpowiada mi, że coś cię dręczy.

- Jeden zero dla księdza - przyznała.

- Powiedz, o co chodzi.

Od czego tu zacząć? Ksiądz nie ksiądz, Jacob był jednak bratem Edwarda.

Czy stanie po stronie Belli przeciwko własnej rodzinie? Może wcale nie zechce

dzielić się sekretami Edwarda.

- Widzę, że się wahasz.

- Może nie powinnam była przychodzić.

- Ależ powinnaś się ze mną zobaczyć. Szczególnie, jeśli coś leży ci na

sercu. - Jacob ujął jej dłoń w swoje.

Rozległo się pukanie i do pokoju zajrzała gospodyni.

- Może gość ojca napije się herbaty? - spytała. Jacob potrząsnął głową,

lecz Bella nie zwróciła na to uwagi.

- Z przyjemnością - odparła.

- Pani Hannigan parzy najgorszą w świecie herbatę - zauważył, kiedy

kobieta wyszła.

- Przepraszam.

- Nie szkodzi. Ja już przywykłem, lecz ciebie ten napój może zabić.

- Jestem twarda - zapewniła dziewczyna.

- Nie na tyle, by ukryć, że coś ci doskwiera. Wyrzuć to z siebie.

Bella zaczęła od początku. Powiedziała o najważniejszym. Oto zamierza

zostać matką i chce, żeby ojcem dziecka był Edward, lecz on woli trzymać się od

niej z dala, a nawet skłonił Emmeta, by pomógł mu pozbyć się jej z miasta. Nie

chciał też wyjaśnić, czemu tak mu na tym zależy, ona zaś podejrzewa, że coś się

za tym kryje i chciałaby wiedzieć co.

Jacob tylko się roześmiał.

Dziewczynie wydawało się, że ksiądz ją rozumie, więc nie pojmowała, co

go tak rozbawiło.

- Przyszłam po pocieszenie i wyjaśnienie - zauważyła.

- Wiem, wiem - odparł, dziękując jednocześnie pani Hannigan za

przyniesioną herbatę.

Napełnił szklanki wypełnione lodem i jedną podał Tinie.

- Pij, jeśli jesteś wystarczająco odważna, a wszystko wyjaśnię.

Pierwszy łyk okazał się tak mocny, że dziewczyna pomyślała, że esencja

musiała nabierać mocy przez kilka dni Jej organizm zareagował wstrząsem na

zabójczy smak herbaty.

- Ostrzegałem - rzucił ksiądz.

- Wiem - dziewczyna odstawiła szklankę na tacę. - Mów - poprosiła.

Kiedy skończył, patrzyła nań przez dłuższą chwilę.

- Założyłeś się z braćmi, że nie wytrzymają bez seksu przez trzy

miesiące?

- Tak.

- Jesteś księdzem.

- Ale wywodzę się z Cullenów. Wiem, że nie dadzą rady.

- I to cię bawi?

- O, tak. A twój przyjazd jeszcze bardziej działa na moją korzyść.

- W jakim sensie?

- Ty i Edward jesteście stworzeni, by być razem.

- Przecież się rozwiedliśmy. - Bella ciągle nie akceptowała tego stanu

rzeczy.

Przez ostatnie pięć lat spotykała się z mężczyznami, lecz Edward ciągle

tkwił w jej sercu i myślach. Nie mogła go zapomnieć. Był miłością jej życia.

Ksiądz machnął ręką.

- Błogosławiłem wasze małżeństwo, więc jest nierozwiązywalne.

- To teoria.

- Oboje jesteście katolikami. Wiesz równie dobrze jak ja, że katolickie

związki zawiera się na zawsze.

- Dopóki stan Południowa Karolina nie orzeknie, iż zostają rozwiązane -

przypomniała.

- Mój Szef ma trochę więcej do powiedzenia niż instytucje rządowe.

- Zapewne - przyznała.

- Słuchaj, Edward i tak był już na skraju wytrzymałości. Niewiele trzeba, by

się złamał - Jacob wspierająco uścisnął jej rękę.

- Radzisz, żebym uwiodła mężczyznę, który nie jest moim mężem?

- Według prawa kościelnego nadal jesteście sobie poślubieni. Poza tym to

biedna parafia, a kościół potrzebuje nowego dachu.

- Mężczyźni z rodziny Cullen są naprawdę niesamowici.

- Dziękuję.

- Nie sądzę, żeby Edward się zgodził.

- Nie masz racji. Popełnił błąd, pozwalając ci odejść. Może nadszedł

czas, byś pokazała mu, jak bardzo się pomylił.

Bella uściskała byłego szwagra za to, co powiedział. A więc jego brat

próbował pozbyć się jej z miasta, bo sobie nie ufał. To znacznie ułatwiało

realizację jej zamiarów. Teraz była pewna, że postępuje właściwie. Uwiedzie

go.

Kiedy Edward wrócił z bazy do domu, był zupełnie wykończony. Robił

wszystko, by zmęczyć się tak, żeby spać jak zabity i nie dręczyć się snami

pełnymi pokus, których doświadczał przez ostatnie noce. Odkąd Bella wróciła do

miasta, bał się zamknąć oczy. Jak tylko to robił, pod powiekami zjawiała się

ona. Czuł jej zapach, słyszał głos, torturowała go we śnie.

Trzy razy wstawał w środku nocy, by brać zimny prysznic. Naprawdę nie

chciał w ten sposób spędzić jeszcze ponad dwóch tygodni. Postanowił więc

pracować do utraty tchu, by nie mieć czasu ani sił na myślenie o byłej żonie.

Dziś miał kilka lotów szkoleniowych, ćwiczył na siłowni i odbył z kolegami

parokilometrowy bieg. Wilgotny upał nieźle dał im się we znaki.

A jednak, kiedy wieczorem podjechał pod dom, całodzienne zmęczenie

ustąpiło podnieceniu bliskością Belli. Cały budynek był jasno oświetlony. Przez

uchylone okna sączyła się muzyka. Wszystko wyglądało ciepło i przyjaźnie,

lecz wewnątrz czaiło się niebezpieczeństwo.

Edward zatrzymał się w zaciemnionym miejscu i zajrzał przez kuchenne

okno do wnętrza. Zobaczył Bellę poruszającą się tanecznym krokiem w rytm

muzyki. Wyglądała niezwykle pociągająco w szortach i skąpej bluzeczce. Miała

przymknięte powieki i unosiła ręce jak cygańska tancerka. Mężczyzna z trudem

powstrzymał się od wtargnięcia do mieszkania i wzięcia jej w ramiona.

Zakrył twarz dłońmi, próbując się opanować, lecz okazało się to

niemożliwe. Lepiej radził sobie z samokontrolą w kabinie F18 niż w pobliżu tej

kobiety. Nie miał pojęcia, czemu tak ciężko to znosi.

Pozwolił jej odejść pięć lat temu, bo w głębi serca wierzył, że czyni tak

dla jej dobra. Dla dobra ich obojga. Dopóki Bella pozostawała na drugim końcu

kraju, nic nie zmieniało tego przekonania. Lecz odkąd pojawiła się w domu, nie

był już pewien swoich racji. Skierował się ku schodom, próbując zignorować

dręczące myśli. Postanowił wziąć jeszcze jeden zimny prysznic.

Oczywiście, zapomniał o piekielnych psach, które powitały go zza furtki

okropnym ujadaniem. Na ten hałas otworzyły się kuchenne drzwi i pojawiła się

w nich sylwetka Belli.

- Cicho, panienki! - zawołała. Zapanowała niezręczna cisza.

- Dziękuję - odezwał się w końcu mężczyzna, rzucając okiem na pudle

ukryte za furtką. - Nie mam pojęcia, czemu tak mnie nienawidzą.

- Może cię kochają, tylko są zbyt nieśmiałe, by to okazać.

- Na pewno - mruknął, ruszając do swoich drzwi.

- Edward? - Tak?

- Mógłbyś spojrzeć na telewizor babci? Nie ma obrazu.

Pomyślał, że to nie najlepszy pomysł, by znaleźć się z Bellą sam na sam w

mieszkaniu.

- Chyba się mnie nie boisz? - dodała, widząc jego wahanie.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że rzuciła mu wyzwanie, bo wiedziała,

że je podejmie.

- Nie bądź śmieszna.

- Dobrze. Wejdź frontowymi drzwiami, by nie narażać się na psią agresję.

Wszedł do środka i od razu otoczyły go dźwięki muzyki oraz zapach

znajomych perfum. By nie poddawać się torturze wspomnień, spróbował

wstrzymać oddech. Kiedy Bella była w pobliżu, naprawdę nie czuł się

bezpieczny.

- Co z tym telewizorem? - spytał, mając nadzieję, że szybko upora się z

naprawą i wyjdzie.

Stanęła tuż za nim, gdy pochylił się nad aparatem.

- Zasłaniasz mi - mruknął.

- Przepraszam - powiedziała, lecz się nie odsunęła. Nacisnął guzik i...

uzyskał efekt śnieżącego ekranu.

Nie było dźwięku ani obrazu. Świetnie, pomyślał.

- Co o tym sądzisz?

- Nie wiem - odrzekł, odwracając głowę, by się przekonać, że ma jej usta

tuż obok swoich.

Czemu tak się zbliżała? Jak miał naprawiać ten cholerny telewizor, kiedy

niemal siedziała mu na kolanach?

Serce biło mu szybko, oddychał z coraz większym trudem, czując, że

ogarnia go niemożliwe do opanowania podniecenie.

- Musisz się odsunąć, bym mógł zajrzeć do aparatu - rzekł przez

zaciśnięte zęby.

- Dobrze - usłyszał i zauważył, że jedno z ramiączek jasnoniebieskiej

skąpej bluzki zsunęło się jej z ramienia.

Przełknął ślinę.

- Co się stało? - spytała niewinnie.

- Nic. - Przesunął się, by zajrzeć na tył telewizora. Zdjął obudowę i

patrzył ślepo na plątaninę połączeń. Gdyby mózg pracował mu normalnie,

pewnie by sobie poradził, lecz w tej chwili mógł koncentrować się tylko na

własnych lędźwiach.

- Och, nawet nie wiedziałabym, od czego zacząć - przyznała bezradnie

dziewczyna, zaglądając mu przez ramię.

Musnęła włosami jego twarz i znowu owionęła zapachem perfum. Edward

zacisnął powieki, wziął ją za ramię i szybko odsunął. Poczuł przy tym, że

ogarnia go gorąco. Dotknięcie Belli działało jak elektryczność.

- Jeśli nie będziesz mi stała nad głową - warknął - spróbuję to naprawić.

- Przepraszam - powtórzyła z uśmiechem, ale i tym razem się nie

odsunęła.

Usiadła, podciągnęła kolana pod brodę i podparłszy dłońmi podbródek,

zaczęła przyglądać się jego działaniom.

- Zawsze umiałeś wszystko naprawić - przypomniała.

Edward nie miał zamiaru oddawać się wspomnieniom.

- Tak, mam zdolności manualne.

- Pamiętam - przyznała z westchnieniem. Pomyślał, że robi się naprawdę

niebezpiecznie.

- Słuchaj - rzekł. - Może lepiej wezwij jutro specjalistę od naprawy

telewizorów i...

- Co?

Rzucił okiem na dziewczynę i podejrzliwie zmrużył oczy, a potem schylił

się po czarny gruby przewód zakończony srebrną wtyczką.

- Chyba znalazłem rozwiązanie problemu.

- Naprawdę? - w oczach Belli błysnęło rozbawienie. Mężczyzna włożył

wtyczkę do gniazdka, a na ekranie pojawił się obraz wraz z dźwiękiem.

Dziewczyna wyłączyła antenę.

- Czemu wyjęłaś wtyczkę?

Wzruszyła ramionami, powodując zsunięcie się drugiego ramiączka

bluzki, która teraz trzymała się jedynie na piersiach.

- Dlaczego starasz się mnie unikać?

- Naśladujesz mnie, reagując pytaniem na pytanie?

- Och, znam odpowiedź, lecz nie sądzę, by ci się spodobała - odparła,

zmieniając pozycję tak, że teraz klęczała w niewielkiej odległości od niego.

- Spróbuj.

- Dobrze, ale pamiętaj, że sam tego chciałeś - powiedziała z uśmiechem.

Pochyliła się, ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Bella natychmiast zrozumiała swój błąd. Myślała, że to nic

nadzwyczajnego - skłonić Edwarda do pocałunku. W końcu przed laty robiła to

wiele razy. Nie wzięła jednak pod uwagę własnej reakcji na ten pocałunek.

Sądziła, że będzie to chłodne, wykalkulowane działanie. Ale jakże się

przeliczyła!

Mężczyzna przyciągnął ją do siebie i mocno przycisnął, a jej od emocji

zakręciło się w głowie. Znowu czuła jego wargi, smak języka, siłę dłoni, ciepło

oddechu na policzku. Edward jęknął cicho, a jej ciało przeniknął dreszcz

oczekiwania. Dawno nie zaznała czegoś podobnego. Odwzajemniła pocałunek,

wkładając weń wiele namiętności.

On zaś przesunął dłońmi po jej ciele, powędrował wargami po szyi, gdy

ona modliła się o więcej. Szeptem wypowiedziała jego imię. Zsunął bluzkę z

piersi.

- Bella... - wymamrotał, dotykając wargami sutków.

Wstrzymała oddech, czując rozkoszne mrowienie w ciele. Całował i

pieścił piersi, pozbawiając ją zdolności myślenia. Robił wrażenie kogoś, kto nie

może się nią nasycić. Wędrował palcami po plecach, piersiach, biodrach i udach,

by dotrzeć do intymnych zakątków ciała.

- Edward... - powtarzała, całując mu szyję, policzki, wargi. - Tak bardzo

cię pragnę.

Mężczyzna z trudem chwytał oddech. Wszystkie zmysły podpowiadały

mu, by wziąć ją od razu, tu, na podłodze. Bella nęcąco poruszała biodrami, gdy

dotykał pulsującego centrum jej ciała. Nawet przez materiał bielizny wyczuwał,

jak była rozpalona.

- Edward, proszę...

Spojrzał jej w oczy i natychmiast zatracił się w tym wzroku. Widział, jak

bardzo pragnęli się nawzajem. Czemu to komplikować?

A jednak sprawa nie należała do prostych. Odrzuci zakład i pieniądze,

które wiązały się z wygraną, byle tylko być z tą kobietą. Jednak rozstali się pięć

lat temu. Nie było to łatwe, lecz chyba słuszne. Czy może ryzykować

przekreślenie tamtej decyzji? To utrudni sytuację każdemu z nich. Czy to nie za

wysoka cena za chwilę zapomnienia z Bellą?

Biodra dziewczyny kołysały się, coraz intensywniej przyciskając się do

jego ciała. Przytulał ją, rozkoszując się dotykiem miękkich włosów na szyi.

Rozpoznawał jej westchnienia, jęki, każdy dźwięk miłosnej gry. Bardzo jej

pragnął. - Edward...

- Bella... - rzucił, próbując się od niej oderwać.

- Nie! - ostrzegła, potrząsając głową. - Nie odchodź. Nie przekreślaj nas.

Znowu jej dotknął, bo nie potrafił oprzeć się pragnieniom. Kciukiem

pieścił intymne miejsce jej ciała, ona zaś reagowała coraz gwałtowniej.

Przytuliła się i rozsunęła nogi, by ułatwić mu dostęp.

- Dotykaj mnie - szepnęła.

Leżała na plecach na jego kolanach, on zaś wsunął rękę głęboko pod

szorty. Każdy ruch kołyszących się bioder kobiety stanowił dla niego torturę.

Jego podniecenie sięgało zenitu. Nie mógł się powstrzymać od doprowadzenia

jej do orgazmu. Coraz intensywniej pieścił palcem pulsujące ciało. Po

pierwszym dotknięciu Bella wygięła się, powtarzając jego imię. Dotykał

najpierw lekko i delikatnie, potem coraz szybciej, mocniej, obserwując, jak

przeżywa szczyt rozkoszy.

Szeroko otworzyła oczy, przygryzła wargę i wysoko uniosła biodra, żeby

zintensyfikować kontakt. Kiedy krzyknęła jego imię, przytrzymał ją mocno, by

bezpiecznie przeżyła ekstazę.

- Edward - szepnęła po chwili, otaczając mu szyję ramionami.

Nie pamiętał jej tak pięknej. W brązowych oczach malowały się nowe

pragnienia. Wiedział, że nie może ich spełnić. Ujął ją za przeguby i potrząsnął

głową.

- Co się stało? - spytała z niepokojem.

- Muszę iść - rzekł, delikatnie zsuwając ją z kolan. Wstał, czując

frustrację, jakiej nie pamiętał od czasów dzieciństwa. Nie był pewien, czy tym

razem zimny prysznic w czymś pomoże.

- śartujesz? - Wstała, poprawiając ramiączka bluzki i porządkując

ubranie. - Teraz chcesz odejść?

- Właśnie teraz.

Znów miał ochotę ją objąć, więc specjalnie się odwrócił i ruszył do drzwi.

- Czy chodzi tylko o mnie? - zapytała, więc się zatrzymał i spojrzał jej w

oczy.

Pomyślał, że to wszystko jego wina. Nie powinien był ryzykować tego

sam na sam.

- Tylko ja to odczuwam? - powtórzyła.

Chciał potwierdzić, bo tak byłoby najłatwiej, lecz w tej sprawie nie

potrafił skłamać.

- Nie tylko ty - przyznał.

- Więc jak możesz odejść?

- Nie rozumiesz? - Otworzył drzwi i jedną nogę postawił na ganku. -

Odchodzę właśnie ze względu na to, co czuję.

- To nie ma sensu.

- Wiem - przyznał i wyszedł.

Przez następne trzy dni trzymał się z daleka od Belli. Rozważał nawet

możliwość przeniesienia się do bazy na czas jej wizyty w Baywater. Lecz jakoś

nie był w stanie się na to zdobyć. Nie ufał sobie, gdy była w pobliżu i

jednocześnie nie chciał pozbawiać się jej widoku. To było równie głupie, jak

utrata kontroli nad sytuacją, do której dopuścił, sam nie wiedząc, w jaki sposób

do niej doszło. Pamiętał jedynie cudowne uczucie trzymania dziewczyny w

ramionach, jej oddechu na szyi. Zastanawiał się, kiedy przyzna się do tego sam

przed sobą. Otrząsnął się z męczących myśli i spojrzał na Jaspera, siedzącego

wraz z pozostałymi braćmi przy stole.

- Co?

- Słyszałeś? Nie chce nawet przyznać, że Bella na niego działa.

- Bo nie - skłamał Edward, nie czując się winny, uważał bowiem, że jego

sprawy z byłą żoną nie powinny nikogo interesować.

- Akurat - Emmet sięgnął po kawałek tortilii. - Unikasz domu, bo nie

lubisz psów, prawda?

- Właśnie.

- Uhm. Wcześniej jakoś nie wystraszały cię z domu - zauważył Jacob.

- Dobrze. - Edward uniósł ręce w geście poddania, a potem sięgnął po

piwo. - Wygraliście. Bella ciągle na mnie działa. Jesteście zadowoleni?

Kiedy bracia porozumiewawczo kiwali głowami, Edward rozejrzał się po

restauracji. Przy wszystkich stolikach siedziały rodziny z dziećmi, dziadkami,

kuzynami. Nigdy wcześniej nie zwracał na to uwagi, lecz teraz, gdy jego własne

małżeństwo się rozpadło, ten widok sprawiał mu przykrość.

W ostatnich dniach wszędzie rzucały mu się w oczy właśnie rodziny.

Dzieci kolegów, żony oficerów z bazy. Uświadomił sobie, że mógłby mieć

swoje dzieci, gdyby nie nalegał na rozwód. Potem jednak pomyślał, iż nie

zdołałby ochronić rodziny przed rozmaitymi przykrymi konsekwencjami faktu,

że jest zawodowym żołnierzem.

A gdyby mieli dzieci, potem zaś się rozwiedli? Byłoby jeszcze trudniej. I

dzieci by cierpiały, rozdarte między miłością do dwojga rodziców.

Spojrzał na małą dziewczynkę. Miała ciemne włoski i brązowe oczy.

Wyglądała jak córka jego i Belli. Jest piękna, pomyślał z odrobiną żalu i

zazdrości.

- Nie wiem, jak pozostali radzą sobie z warunkami zakładu - rzekł Jasper.

- Jednak cieszę się, że to słyszę.

- Ja też - przyznał Emmet. - Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja cierpię.

- Słabi jesteście - uśmiechnął się Jacob.

- Miałeś parę lat, by zwalczyć pociąg do kobiet - zauważył Emmet. - Dla

nas to nowe doświadczenie.

- I dla niektórych pewnie niedługo potrwa - Jasper trącił kufel Edwarda, ten

zaś pomyślał, że niewiele brakuje, by przegrał zakład.

Postanowił się trzymać.

- Nie martwcie się o mnie - powiedział. - Dam sobie radę.

- Właśnie dlatego siedzisz z nami, zamiast jechać do domu.

Edward zignorował uwagę Emmeta i spojrzał na Jacoba.

- Bawi cię to?

- Tak. Może Bella ma powód, by być w mieście właśnie teraz.

- Zrządzenie losu?

- Tak cię to dziwi?

- Nie wierzę w przypadki. Sami podejmujemy decyzje.

- A jeśli to niewłaściwe decyzje? - kontynuował Jacob, zaś Emmet i

Jasper słuchali w milczeniu.

- To za nie płacisz.

- Tak jak ty teraz?

- Kto mówi, że za coś płacę? Bella nie ma nic wspólnego z naszym

zakładem - rzekł tak głośno, że przyciągnął spojrzenie kobiety siedzącej przy

sąsiednirn stoliku.

- Nie mówię o głupim zakładzie - powiedział cicho ksiądz, jakby tylko

we dwóch siedzieli przy stole. - Mówię o tym, że zgodziłeś się, by Bella odeszła

z twojego życia.

- To zamknięta sprawa - odparł Edward, nie patrząc na żadnego z braci.

- Naprawdę? Gdyby tak było, nie miałbyś oporów przed powrotem do

domu.

Edward poczuł się dotknięty. Sięgnął do portfela po pieniądze za swoje

piwo.

- Jeśli chcecie wiedzieć, trzymam się z dala od Belli dla jej dobra - rzucił.

- Wierzę ci, jeśli sam w to wierzysz - odparł Jacob.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi.

- Myślę, że rozumiesz, tylko nie chcesz się przyznać.

- Nie przypominam sobie, bym prosił cię o radę.

- Nie prosiłeś - uśmiechnął się Jacob. - Udzielam jej bezinteresownie.

Wcale nie unikasz Belli dla jej dobra, ale dla siebie. Ukrywasz się przed nią, bo

nie chcesz przyznać, że nie powinieneś był pozwolić jej odejść.

- Nieprawda...

- Nie kłóć się.

Edward sięgnął do kieszeni po kluczyki od samochodu.

- Wkurzacie mnie jeszcze bardziej niż Bella! - zawołał i wyszedł, zaś

Jasper zamówił drugą kolejkę piwa.

- Przepadł - skomentował sytuację brata.

- Uhm - zgodził się Emmet.

- Wypiję za to - Jacob podniósł kufel. - Za Edwarda. Niech Bella da mu

popalić, nim przyjmie go z powrotem.

- Amen.

Bella siedziała na brzegu wanny owinięta ręcznikiem i jak co dzień

uświadamiała sobie, po co wróciła do miasta. Codziennie sprawdzała wynik na

wykresie temperatury określającym dni płodne. Wreszcie nadszedł właściwy

dzień. Właśnie dzisiaj. Teraz trzeba było zrealizować plan.

Edward niepostrzeżenie wślizgiwał się do swojego mieszkania i znikał o

poranku, starając się za wszelką cenę jej unikać, więc nie miała wyboru. Była

bardzo zdenerwowana, a przecież chodziło o człowieka, który w świetle prawa

kościelnego był jej mężem. Zaczęła wspominać chwile tuż po ślubie, kiedy

namiętnie się kochali i starali się nie rozstawać ani na minutę. Potem przyszły

lata pustki i niespełnionych pragnień.

Nikt tak jak Edward nie potrafił doprowadzać jej do stanu rozkoszy,

sprawiać, że pragnęła go jeszcze bardziej. Teraz zaś chciała jego dziecka.

Do jej uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Wstała i przeciągnęła

dłońmi po ręczniku związanym w węzeł na wysokości piersi. Wzięła głęboki

oddech i wyszła z łazienki.

Spojrzała prosto w oczy Edwarda, który na jej widok zatrzymał się z

otwartymi ustami.

- Niespodzianka - uśmiechnęła się.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Edward tylko patrzył. Nie mógł wydobyć ani słowa. Przez całą drogę z

restauracji do domu właśnie o niej myślał. Zastanawiał się, czy Jacob nie miał

racji. Jeśli tak było, oznaczało to, że zmarnował sobie i Tinie pięć lat życia.

Więc starszy brat musiał się mylić, uznał w duchu. Nie rozumiał, że Edward

przeprowadził rozwód, by chronić ukochaną kobietę, zaoszczędzić jej smutku.

Pewnie, iż żałował, że odeszła. W tej chwili bardziej niż kiedykolwiek. Stary

zegar ścienny tykał znacznie spokojniej niż jego serce. Przez okno wpadało

światło księżyca, a przez uchylone drzwi łazienki docierał blask lampy, co

sprawiało, że Bella wyglądała jak nierzeczywista.

Jednak istniała całkiem realnie. Natychmiast ogarnęło go podniecenie.

Czuł się jak w pułapce. Chwilę później odezwała się, on zaś z trudem

skoncentrował myśli, by jej słuchać.

- Wzięłam prysznic, a potem zatrzasnęły mi się drzwi w domu babci...

- Wyszłaś na zewnątrz w takim stroju? - Uniósł rękę w geście

zdziwienia.

- Wyglądam całkiem przyzwoicie. Nie wybiegłam na główną ulicę, a

poza tym to duży ręcznik - uśmiechnęła się.

Nie za duży, pomyślał. Dziewczyna prezentowała się w nim... pięknie.

Nie potrafił wyrazić, jak bardzo. Ciemne falujące włosy opadały jej na ramiona,

w oczach błyszczały pragnienia, które znał aż nadto dobrze. Miał ochotę

dotknąć jej opalonych nóg. Zatrzymał wzrok na węźle ręcznika, między

piersiami i wyobraził sobie, że go rozwiązuje.

- W każdym razie... - ciągnęła, siadając na brzegu dwuosobowego łóżka,

co sprawiło, że ręcznik odsłonił uda. - Wiem, że masz zapasowy klucz do

mieszkania babci, więc pomyślałam, że nie będziesz miał nic przeciwko temu,

jeśli tu na ciebie zaczekam.

Zastanawiał się, czy usiadła specjalnie w ten sposób, by światło księżyca

czyniło ją jeszcze bardziej ponętną.

- Nie mam nic przeciwko - potwierdził, z trudem wymawiając słowa.

Jej widok sprawiał, że nie potrafił jasno myśleć ani zapanować nad

reakcjami własnego ciała. Tymczasem dziewczyna wyciągnęła się na łóżku i

skrzyżowała nogi w kostkach. Potem uniosła ramiona, jakby w ogóle nie

obchodziło jej, gdzie jest i co robi. Jakby nie zdawała sobie sprawy, że

doprowadza go do szaleństwa.

- Miłe mieszkanko - zauważyła, ogarniając wzrokiem pokój.

Teraz prowadzi nieznaczącą rozmówkę, pomyślał z wściekłością. Ja nie

mogę wytrzymać z pożądania, a ona zacznie zaraz podziwiać umeblowanie.

Celowo bawi się mną, dręczy. Dobrze wie, co robi, igrając emocjami. W małym

pokoiku nie było czego podziwiać, lecz Edwardowi odpowiadał. Aż do tej pory,

kiedy niewielka przestrzeń sprawiła, że wyraźnie czuł zapach jej perfum.

Jedyne wyjście z sytuacji to szybko znaleźć klucz do mieszkania babci.

Wtedy wyjdzie.

- Proszę - rzekł, wyciągając klucze z kieszeni i umykając wzrokiem. -

Odprowadzę cię na dół i pomogę otworzyć.

- Po co ten pośpiech? - Bella przeciągnęła się, położyła na boku i

podparła głowę ręką, a on tylko jęknął, gdy podciągnęła ręcznik, bardziej

odsłaniając biodro.

Po prostu nie mógł oddychać. Ręcznik rozchylił się i ukazał fragment

nagiego ciała dziewczyny.

- Zabijasz mnie - jęknął.

- Wcale nie mam zamiaru - odparła, nie poprawiając ręcznika, by się

przykryć.

- Ręcznik spada - rzekł zdesperowany.

- Wiem.

- Wiem, że wiesz.

O co jej chodzi? Co to za gra? Chce mu odpłacić za rozwód? Dlaczego z

tym czekała aż pięć lat? Im więcej zadawał pytań, tym mniej miał na nie

odpowiedzi. Jeszcze chwila a zwariuje.

- Chcesz mnie uwieść.

- Możliwe.

- Będziesz tego żałowała.

- Nie, jeśli jesteś równie dobry jak dawniej. - Uśmiechnęła się.

Edward był tylko człowiekiem. Nikt na jego miejscu nie oparłby się urokom

Belli.

- Nie mam tu... żadnych zabezpieczeń. - Spróbował ostatniej deski

ratunku, bo rzeczywiście pozbył się z domu prezerwatyw, by nie stwarzać pokus

w sytuacji obowiązywania warunków zakładu.

- Nie szkodzi - usłyszał.

- Przeciwnie.

- Słuchaj, jeśli nie jesteś na nic chory, nie musisz się tym przejmować -

zauważyła lekko schrypniętym głosem.

Pewnie zażywa pigułki, pomyślał. W ten sposób znikały wszystkie

bariery. Teraz nie miało już znaczenia, dlaczego się tu znalazła. Może od chwili,

gdy pojawiła się w Baywater, zmierzali do tego celu? Może oboje tego właśnie

potrzebowali?

Bella przesunęła palcem po biodrze, odsuwając drugą połę ręcznika.

Edwardowi zaschło w gardle.

- No więc? Jesteś równie dobry jak kiedyś? - szepnęła.

Nawet piechota morska wie, kiedy trzeba się poddać.

- Kochanie, jestem jeszcze lepszy - zapewnił, pozbywając się koszuli.

- Udowodnij! - zaproponowała, wyciągając rękę. W ciągu sekundy

zrzucił ubranie i znalazł się obok niej w łóżku. Rozwiązał ręcznik, ujął piersi w

dłonie.

- Tak bardzo cię pragnę - szepnęła.

- Ja też, dziecino - wymruczał, biorąc w usta jeden z sutków.

Pieścił go, powtarzając, jak bardzo za nią tęsknił.

Ujęła jego twarz w dłonie i uniosła tak, by spojrzeć w oczy. W jej wzroku

malowało się pożądanie i coś jeszcze, czego nie chciał przyjąć do wiadomości.

Przytuliła się, całując w usta.

- Weź mnie i pozwól mi zrobić to samo - poprosiła, on zaś poczuł, że jest

zgubiony.

Jęknął, pocałował dziewczynę namiętnie, głęboko wsuwając język.

Przycisnął ją mocno, czując, że oboje ogarnia fala gorąca. Pomyślał, że była

jego światłem i ciepłem, którego nie zaznał od pięciu lat. Dobrze, że mógł ją

mieć choć przez tę noc. Przeniknęło ich poczucie bliskości. Świat zewnętrzny

stracił znaczenie. Liczyli się tylko oni dwoje.

Bella przesuwała dłońmi po jego ciele. Czuł na skórze pieszczotę

paznokci. Zapragnął, by zostawiła na niej ślady, które przypominałyby te

chwile. Wsunął rękę pod jej plecy, sycąc dotyk ponętnymi kształtami.

Zapamiętał się w pieszczotach warg, języka, dłoni. Dziewczyna poruszała się w

jego objęciach, wzdychając z rozkoszy. Pocałunkami zsuwał się po jej ciele

coraz niżej. Uniosła biodra, wygięła się, wciskając głowę w poduszkę i

przesuwała mu palcami po ramionach, gdy on dotykiem pieścił intymne miejsca

jej ciała.

- Wejdź we mnie - szepnęła.

- Jeszcze nie, kochanie, jeszcze nie - odrzekł, wzmacniając pieszczotę.

Bella nie mogła wytrzymać natężenia rozkoszy. Nie przechowała w

pamięci zapisu takich odczuć. To było coś niewypowiedzianego. Nie była w

stanie myśleć ani oddychać. Otworzyła oczy, by spojrzeć na mężczyznę

oświetlonego blaskiem księżyca.

Sięgnęła ku niemu, lecz wyśliznął się, jakby nie zamierzał przerywać

smakowania jej ciała. Poczuła język na sutkach. Dłońmi nie przestawał

wędrować wzdłuż bioder. Po chwili ukląkł między jej udami.

- Edward... - wyciągnęła rękę.

- Nic nie mów - uśmiechnął się i uniósł ją nieco. Bella zacisnęła kołdrę w

rękach, gdy położył sobie jej nogi na barkach i pochylił głowę. Językiem i

wargami doprowadził ją na skraj otchłani rozkoszy. Jęczała, poruszając

biodrami w rytm pieszczoty. Każde dotknięcie intymnych miejsc powodowało

przyspieszenie oddechu. Zanurzyła pałce we włosach Edwarda i krzycząc jego

imię, przeżyła orgazm. Przejęta drżeniem otworzyła oczy, by napotkać jego

namiętny wzrok. Ostrożnie położył ją na łóżku i przykrył własnym ciałem.

- Tęskniłem za tobą - powtórzył, całując kącik ust.

- Tak długo na to czekałam - powiedziała, pieszcząc jego plecy.

- Nie myśl o tym. W ogóle nie myśl - mówił wśród pocałunków.

- Nie daj mi na to czasu - poprosiła, zarzucając mu ręce na szyję.

Wniknął w jej ciało, a Bella po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła się

spełniona. Poruszali się w jednym rytmie. Otoczyła nogami biodra Edwarda, by

stanowić z nim jedność. Nie mogła uwierzyć, że znowu jest w jego ramionach.

Starała się zapamiętać każdą sekundę zbliżenia, żeby mieć co rozpamiętywać po

powrocie do domu. Przylgnęła do niego tak mocno, że cały świat zewnętrzny

przestał dla niej istnieć.

I wtedy przeżyła oszałamiający orgazm. Słyszała tylko szept Edwarda

powtarzającego jej imię.

- Do licha!

Uniosła głowę z jego piersi i spojrzała z uśmiechem, przeciągając mu

palcami po skórze.

- Nie takiej reakcji oczekuje kobieta po niesamowitym seksie.

- Nie o to chodzi.

- Jeśli nie o to, to nie chcę o tym teraz rozmawiać - oznajmiła i otarła się

o jego ciało nabrzmiałymi sutkami.

- Musimy porozmawiać... - przerwał, czując, jak Bella zsuwa się

pocałunkami coraz niżej i niżej. - Przestań - rzekł, gdy użyła języka.

- Wcale nie chcesz, bym przestała, prawda? - zauważyła, pochylając

głowę nad jego podnieconym ciałem.

- Tak..., nie...

- No właśnie - Bella nie mogła pozwolić mu mówić. Nie chciała, by

zaczął żałować ich zbliżenia, bowiem zamierzała je powtórzyć. I to nie raz.

Musiała przyznać, że nie chodziło jedynie o poczęcie dziecka. Pragnęła

wzbudzić w Edwardzie namiętność równą własnej. Niech ją kocha tak bardzo, jak

ona jego. Tak naprawdę nigdy nie przestała darzyć go namiętnym uczuciem.

Nawet nie próbowała o nim zapomnieć. Właśnie dlatego pragnęła jego dziecka.

Jeśli nie mogła mieć jego samego, chciała zyskać choć jego cząstkę, którą

mogłaby kochać.

- Nie pozwalasz mi myśleć - powiedział.

- To dobrze. - Podniosła głowę i uśmiechnęła się, potem zaś wróciła do

pieszczot.

Edward nabrał powietrza w płuca.

- Chodź tutaj - mruknął.

Usiadł, położył dziewczynę na plecach i gorąco pocałował.

- śadnych rozmów.

- A kto chce rozmawiać? - spytała, przytulając się mocno.

Teraz dopiero rozumiała, że wprost bezgranicznie tęskniła za jego

bliskością. Rozsunęła nogi, a on szybko wszedł w jej ciało. Od razu poczuła

obezwładniającą rozkosz. Mężczyzna poruszał się coraz szybciej, powodując

kolejne fale cudownych dreszczy. Nie przerywał namiętnych pocałunków, aż do

chwili, gdy razem przeżyli orgazm, który na wiele sekund owładnął ich ciałami.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Resztę nocy spędzili wśród namiętnych uniesień. O świcie Bella ziewnęła

i spojrzała w okno. Każdym centymetrem ciała czuła miłosne zmęczenie. Edward

okazał się jeszcze wspanialszy niż przed pięciu laty. Z bólem pomyślała, iż

zapewne nie unikał kobiet od czasu, kiedy się rozstali, lecz nie dała po sobie

poznać, że ta myśl sprawia jej ból. Sama również nie żyła jak zakonnica. Tylko

że z innymi mężczyznami to był zwykły seks, który w niczym nie mógł się

równać z przeżyciami, których dostarczał Edward. Spojrzała na niego i

uśmiechnęła się. Nawet we śnie nie wyglądał niewinnie. Zawsze jej się to

podobało. Jego nagie ciało mogło rywalizować z każdym dziełem sztuki

rzeźbiarskiej. Jedna noc z nim była więcej warta niż setki nocy z innymi. Ze

smutkiem pomyślała, że wkrótce musi wyjechać. Jedyną pociechę stanowiła

nadzieja, że wówczas może będzie już w ciąży. Uśmiechnęła się do siebie i

pieszczotliwym ruchem położyła dłoń na brzuchu.

- Kiedy kobieta uśmiecha się w ten sposób - odezwał się Edward -

mężczyzna pragnie wiedzieć, o czym myśli.

Bella szybko sięgnęła po prześcieradło, by się osłonić.

- Dzień dobry - usłyszała.

Edward ściągnął prześcieradło i pieszczotliwym ruchem dotknął jej piersi.

- Chyba nie czujesz się zawstydzona?

- Nie, tylko trochę zmęczona.

- Nie dziwię się. Nawet ja potrzebuję więcej niż godzinę snu.

Oboje długo nie chcieli przerywać miłosnych zbliżeń, więc na sen nie

zostało wiele czasu. Przyszedł tuż przed świtem, gdy poczuli się całkowicie

wyczerpani.

Kiedy dziewczyna nie odpowiedziała, przerwał pieszczotę i spytał:

- Dobrze się czujesz?

- Tak - odparła, starając się nie myśleć o poczuciu winy, które zaczęło ją

nawiedzać.

- Nie jestem przekonany - rzekł, bo jako pilot instynktownie wyczuwał,

gdy coś było nie w porządku.

- To nic ważnego, naprawdę - zapewniła.

- Ale jednak coś - powiedział, podejrzewając, że to coś nie będzie mu się

podobało.

Przez całą noc byli ze sobą jak za dawnych czasów.

Mimo niewyspania od dawna nie czuł się tak dobrze jak w tej chwili.

Przeczuwał jednak, że kiedy tylko Bella zacznie mówić, dobry nastrój zniknie.

Ale musiał się dowiedzieć, w czym rzecz.

- Dlaczego po prostu nie powiesz?

- Nie sądzę, by to był dobry pomysł.

- Teraz już jestem pewien, że powinniśmy porozmawiać - powtórzył

zaniepokojony.

- Nie róbmy tego, dobrze? - Dziewczyna usiadła na brzegu łóżka,

rozglądając się za swoim ręcznikiem.

- Skoro nie chcesz, to mamy problem, bo ja pragnąłbym wiedzieć, o co

chodzi - mruknął.

Spojrzała nań przez ramię.

- Naprawdę, nie ma problemu. Teraz powinnam wziąć prysznic i znaleźć

ubranie.

Nie miała ochoty na rozmowę, która musiała doprowadzić do potężnej

awantury. Nie była na to gotowa. Ciągle nie mogła oswoić się ze świadomością,

że mimo upływu pięciu lat gorąco kocha tego mężczyznę, mimo że on jej nie

chce.

Gdzie ten głupi ręcznik, pomyślała.

- Dlaczego jakoś ci nie wierzę?

Spojrzała na niego jeszcze raz, owinęła się prześcieradłem, a potem

wstała z łóżka.

- Może masz podejrzliwą naturę.

- Porozmawiaj ze mną - nalegał niecierpliwie.

Tylko tyle przyniosła miłosna noc, pomyślała, rozglądając się za

ręcznikiem.

- Wiesz co, nie mogę znaleźć swojego ręcznika, więc pożyczę

prześcieradło, by dotrzeć do mieszkania babci. Oddam ci je wieczorem.

Popełniła błąd, oglądając się na niego. Leżał nagi i uważnie się jej

przyglądał.

- Nie ma mowy - rzucił.

- Nie wierzysz, że zwrócę?

- Nie obchodzi mnie głupie prześcieradło - mruknął, wstał i podszedł do

niej. - Chcę wiedzieć, co się dzieje w twojej głowie. Nie wyjdziesz stąd, póki mi

nie powiesz.

Bella cofnęła się o krok i zesztywniała. W głębi ducha wcale nie wstydziła

się tego, co zrobiła. Przecież nie wciągnęła go siłą do łóżka. Wyraźnie sprawiło

mu to przyjemność. Lecz wewnętrzny głos podpowiadał również, że gdyby

wiedział, w jakim celu spędzili tę noc, pewnie nigdy by się na to nie zgodził.

Czuła się więc trochę winna i dlatego nie chciała o tym mówić.

Zmusiła się do spojrzenia mu w oczy. Zdawała sobie sprawę, że jeśli

Edward raz się dowie o co chodzi, nigdy więcej nie pójdzie z nią do łóżka.

Spuściła wzrok, co odczytał jako zły znak.

- Ostatniej nocy, kiedy powiedziałaś, że nie muszę się obawiać o brak

zabezpieczeń... Chciałaś dać do zrozumienia, że zażywasz pigułki, tak?

- Niezupełnie.

Mężczyzna szóstym zmysłem wyczuł jakieś niebezpieczeństwo.

- Niezupełnie? - powtórzył, przypominając sobie, ile razy kochał się z nią

tej nocy. - Co to właściwie znaczy?

- śe nie biorę pigułek, lecz nie musisz się tym przejmować.

Wiadomość o niezażywaniu środków antykoncepcyjnych przeraziła go

jak każdego przedstawiciela męskiej części populacji. Z wrażenia nie mógł

wydobyć słowa. Jak miał się nie denerwować? Naprawdę sądziła, że zrobi jej

dziecko i pójdzie sobie w siną dal? Tak mało go znała?

Na myśl o dziecku krew zaczęła mu szybciej krążyć w żyłach.

- Nie powinienem się martwić, ponieważ...

A więc nadszedł ten moment. Dziewczyna wiedziała, że trzeba mu

powiedzieć, choć wolałaby tego nie robić. Kiedy w Kalifornii omawiała cały

plan z Janet, nie widziała w nim niczego zdrożnego. Pragnęła dziecka tak, jak

zawsze pragnęła Edwarda, więc teraz chciała mieć choć jego cząstkę. W tej chwili

jednak ogarnęło ją silne poczucie winy. śałowała, że go okłamała, choć nie

żałowała samego przedsięwzięcia. Za nic nie oddałaby ostatniej nocy. Jeśli

poczęli dziecko, będzie kochała je całym sercem.

Problem polegał na tym, że kochała także tego mężczyznę i fatalnie się

czuła ze świadomością, iż użyła wobec niego podstępu. Jeśli jednak ceną tej

winy miałoby być dziecko, gotowa była dźwigać ją do końca życia.

Patrzyła na Edwarda, jakby chciała wbić sobie w pamięć rysy jego twarzy.

Za oknem wzeszło już słońce i zaczęły śpiewać ptaki. Mężczyzna dotknął jej

ramienia, przesunął dłonią w dół.

- Powiedz, co robisz. Mam prawo wiedzieć.

- I tak zamierzałam ci to wyjaśnić. Chcę, żebyś wiedział - rzekła,

nabierając oddechu w płuca. - Co?

- Pragnę zajść w ciążę.

Edward otworzył usta z wrażenia, lecz szybko je zamknął, czekając na to,

co dalej usłyszy.

- Mam nadzieję, że tej nocy poczęliśmy dziecko. Puścił jej rękę i patrzył,

jak na kogoś widzianego po raz pierwszy w życiu.

- Dziecko?

- Tak. Chciałam dziecka i tego, byś został jego ojcem. Mężczyzna

chwycił się za głowę.

- Chciałaś - powtórzył po długiej chwili milczenia. - A nie pomyślałaś,

że ja również mam coś do powiedzenia w tej sprawie?

- Byłeś „za”. I to wiele razy, o ile pamiętam.

- Byłem za uprawianiem seksu. Nie przypominam sobie, bym opowiadał

się za ojcostwem.

- Wiem. Kiedy powiedziałam, że nie musisz się niepokoić, właśnie to

miałam na myśli.

- Tak? Zrobić dziecko i iść swoją drogą?

- Pragnę tego dziecka.

- Nie mów tak. Nie wiemy, czy ono zaistniało. Dziewczyna położyła dłoń

na brzuchu, jakby chciała osłonić nowe istnienie.

- Mam nadzieję, że tak.

- O czym ty myślisz?

- Powiedziałam już.

Mężczyzna wciągnął dżinsy, mrucząc coś pod nosem.

- Twój zegar biologiczny zadzwonił na alarm i wskazał mnie?

- Na litość boską, nie zachowuj się tak, jakbyś działał pod presją. Nie

zmuszałam cię groźbami do uprawiania seksu - zauważyła, szczelniej owijając

się prześcieradłem.

- Zwiodłaś mnie.

- Skusiłam - poprawiła.

- Dobrze wiedziałaś, do czego zmierzasz, lecz nic nie powiedziałaś.

- Daj spokój. - Odgarnęła włosy z czoła, czując się niezręcznie w

prześcieradle, gdy Edward był ubrany. - Nie udawaj niewiniątka, które zostało

wykorzystane. Dzięki temu idiotycznemu zakładowi z braćmi byłeś więcej niż

chętny.

- Wiedziałaś o zakładzie? - Tak.

- Od Jacoba? - Tak.

- A więc zrobiłaś to celowo. Uderzyłaś w słaby punkt. - Mężczyzna

wyciągnął palec oskarżycielskim gestem.

- I co?

- Powinnaś była mi powiedzieć.

- Możliwe - przyznała.

- Nie ma żadnego możliwe.

- Gdybym powiedziała, do niczego by pewnie nie doszło.

- Właśnie.

Bellę ogarnął smutek na myśl o tym, że żar namiętności tak szybko się

wypalił.

- Niczego od ciebie nie oczekuję - rzekła.

- Pewnie. Bo już dostałaś to, czego chciałaś.

Za oknem rozległ się hałas przelatującego samolotu. Dziewczyna

pomyślała, że niedługo wróci do Kalifornii i będzie modliła się za dziecko,

którego Edward tak bardzo nie chce. On zaś zostanie tutaj, by latać swoimi

samolotami i codziennie narażać życie na niebezpieczeństwo.

Sądziła, że to będzie proste. Przyjedzie do rodzinnego miasta, prześpi się

z nim, zajdzie w ciążę i wróci do swojego świata. Teraz wiedziała, że nie uwolni

się od tego mężczyzny. śaden z partnerów, z którymi spotykała się w ciągu

pięciu lat nie zdobył jej serca, bo zawsze należało do byłego męża. Nie mogła

zakochać się w nikim innym.

- Nie rozumiesz, że nie chcę być ojcem na pół eta tu? - spytał.

- Nie musisz - odrzekła i, choć wiele ją to kosztowało, dodała: - Nie

proszę, byś aktywnie podjął obowiązki ojca. Angażuj się lub nie w stopniu,

który ci odpowiada.

- Teraz mam prawo głosu w tej sprawie?

- Tak. Kiedy mówiłam, że nie powinieneś się niepokoić, chodziło mi

właśnie o to. Jeśli wolisz, możesz się więcej ze mną nie kontaktować.

- Tak po prostu. Chciała dodać, że być może, popełniła błąd, lecz nie.

miała zamiaru niczego udawać.

- Właśnie. Minęło pięć lat. W tym czasie rozmawialiśmy może ze trzy

razy.

- To zupełnie co innego - rzucił. - Sprawy między nami to jedno, a moja

relacja z dzieckiem, które począłem, to drugie. Myślisz, że pozwoliłbym

odseparować je od swego życia?

- To zależy od ciebie.

- Dziękuję.

Mimo ciepłego dnia, Bella poczuła chłód. Powinna była najpierw upewnić

się, czy naprawdę będzie miała to dziecko, potem dopiero przeprowadzać taką

rozmowę.

- Nie ma sensu więcej o tym mówić - powiedziała nagle. - Wracam do

domu.

- A co z zatrzaśniętymi drzwiami? - spytał z sarkazmem w głosie.

- Skłamałam - odrzekła, trzymając rękę na klamce.

- Wielka niespodzianka.

Bella odczuła te słowa jak uderzenie.

- Przepraszam, że cię zdenerwowałam - rzekła, nie patrząc mu w oczy. -

Ale nie żałuję tej nocy i tego, że możemy mieć dziecko. Przykro mi, że ty tego

żałujesz.

Wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Mężczyzna stał w smudze słonecznego

światła, które wpadało przez okno, i było mu zimno jak nigdy w życiu.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Tego ranka Edward zachowywał się zgodnie ze znaczeniem swojego

lotniczego przydomka, tzn. jak kowboj. Każdy pilot miał jakiś przydomek -

Bożo, Goliat, czy właśnie Kowboj. Jego wziął się od agresywnego stosunku do

latania. Jako pilot uwielbiał podniebne akrobacje. Lecąc odrzutowcem z

prędkością przekraczającą prędkość dźwięku, nie myślał o niczym innym jak

tylko o wykonaniu zadania.

Jednak dzisiaj nie opuszczała go pamięć o Tinie. Wydawało mu się, że

dziewczyna siedzi obok w kabinie samolotu.

- Zwiodła mnie - mruknął, nie mogąc pogodzić się z faktem, że była żona

świadomie użyła go do roli reproduktora.

- Co mówisz? - spytał towarzyszący mu kolega, Sam Hollywood Holden.

- Nic.

- Jeśli już skończyliśmy wszystkie przyprawiające o mdłości ewolucje,

może wrócilibyśmy do domu?

- Spieszy ci się?

- Nie wszyscy porobili głupie zakłady.

Edward jęknął tylko. Wiedział już, że w bazie nie da się utrzymać w

sekrecie żadnych prywatnych spraw. Nie powinien był przystawać na ten

zakład. Gdyby nie dał się przekonać Jacobowi, nie znalazłby się wobec Belli w

takiej sytuacji. Nie doszłoby do tej nocy. Jednak trudno było tego żałować,

nawet biorąc pod uwagę okoliczności, które towarzyszyły zbliżeniu.

Nie można jednak dopuścić, by stało się to przedmiotem koleżeńskich

żartów.

- Dlatego właśnie jeszcze polatamy - oznajmił ze złośliwą satysfakcją.

- Ojej... - jęknął Holden.

- Wpakowałam się w kłopoty, prawda? - Bella popatrzyła na Babeczkę i

Brzoskwinkę rozgoszczone na jej łóżku. - Ale nie żałuję tego, co się stało. Po to

tu przyjechałam.

Brzoskwinka ziewnęła i przeciągnęła się rozkosznie. Dziewczyna

rozejrzała się po swoim panieńskim pokoiku, w którym siedziała jak kiedyś, gdy

jako nastolatka rozmyślała tu nad swoimi problemami. Czasy się zmieniły, więc

i problemy miały teraz inny wymiar.

- Przecież nie zmuszałam go siłą - powiedziała na głos, patrząc na

Babeczkę. - Był więcej niż chętny. To dlaczego tak okropnie się czuję?

Znała odpowiedź, lecz wolała jej nie wypowiadać. Instrumentalne

podejście do Edwarda było niewłaściwe.

- No dobrze, należy postawić mnie pod ścianą i rozstrzelać - rzekła

głośno. - Po prostu chciałam...

Nie tylko jego dziecka, pomyślała. Chciała, żeby Edward wrócił, tylko

wolała sobie tego wcześniej nie uświadamiać. Teraz nie mogła już temu

zaprzeczyć.

Tylko że spełnienie takiego pragnienia nie leżało w jej mocy. Sięgnęła po

telefon i wykręciła znajomy numer.

- Janet. Dzięki Bogu, że jesteś.

- Co słychać?

- Nie najlepiej.

- Więc nie udało ci się...

- Nie. Misja została wykonana.

- Naprawdę poszłaś do łóżka ze swoim byłym?

- Nie. Poprosiłam go o wsparcie i udałam się do kliniki w celu sztucznego

zapłodnienia - zadrwiła Bella.

- Jak na kogoś, kto niedawno przeżył udane zbliżenie, dziwnie się

zachowujesz.

- Wybacz. Po prostu jestem zła na siebie i się na tobie wyżywam.

- Mogę w czymś pomóc?

- Nie poszło tak, jak myślałam.

- Nie było równie dobrze jak kiedyś?

- Lepiej.

- To w czym problem?

- Powiedziałam mu - Bella przypomniała sobie wyraz twarzy Edwarda.

Nie mogła go winić za tę reakcję. W końcu byli rozwiedzeni. Jeśli nie

akceptował jej jako żony, czemu miałby godzić się na nią jako matkę swojego

dziecka. I to dziecka, o którego ewentualnym poczęciu nawet nie wiedział.

- Ach - westchnęła przyjaciółka. - Chyba zdawałaś sobie sprawę, że nie

będzie zadowolony.

- Tak, ale też nie wiedziałam, że...

- ... nadal go kochasz - dokończyła Janet.

- Właśnie. - Bella pomyślała, że kochali się tej nocy goręcej niż pięć lat

wcześniej.

Czy dlatego, że od dawna nie byli razem? Czy też dlatego, że jednak

oboje siebie pragnęli.

- Co zamierzasz zrobić? - zapytała Janet.

- A co mogę zrobić?

- Kochasz go i znowu chcesz od niego odejść?

- Ostatnim razem to nie ja odeszłam, lecz Edward.

- Ale pozwoliłaś mu zadecydować za was oboje.

- Tak, jednak...

- Co będzie tym razem? Rozmawialiście o tym, co zaszło? - Janet nie

pozwoliła jej skończyć.

Bella wspomniała wyraz twarzy byłego męża, w chwili gdy opuszczała

jego pokój, i pomyślała, że nie rokowało to zbyt wiele dobrego.

- Co miałabym powiedzieć?

- Na przykład, że go kochasz.

- Powiedziałam to pięć lat temu i nie pomogło - wyszeptała Bella.

- Ale i nie zaszkodziło.

- Możliwe.

Dziewczyna pomyślała, że między nią a byłym mężem właściwie nic się

nie zmieniło. Kochała go i pewnie zawsze będzie kochać, lecz nie zamierzała

mu o tym mówić. Po co? śeby przeżyć kolejne upokorzenie, gdyby ją odtrącił?

Namiętność to jedno, a miłość to coś innego. Tej nocy nie wspomniał przecież o

miłości.

Kiedy Janet mówiła o swojej ciąży i oczekiwanym dziecku, Bella trzymała

rękę na własnym brzuchu i modliła się, by żyło w nim jej maleństwo. Tej cząstki

Edwarda nikt już by jej nie odebrał.

- Wypadam z gry.

Emmet, Jasper i Jacob wpatrywali się w Edwarda przez dłuższą chwilę. On

zaś bawił się przez parę sekund piłką, nim rzucił ją w stronę kosza. Rzut się nie

udał i piłka potoczyła się na ukwieconą alejkę przed plebanią.

- Świetnie - mruknął. - Nawet do kosza nie trafiam. - Spojrzał z ukosa

na uśmiechnięte twarze braci.

- Nie wytrwałeś nawet miesiąc - zauważył Emmet.

- Szkoda - Jasper bezbłędnie wykonał rzut.

- Co się stało? - spytał Jacob.

Edward otarł pot z czoła i ogarnął wzrokiem boisko do koszykówki, na

którym wieczorami rozgrywali z braćmi mecze dwóch na dwóch.

- Wystarczy, że wypadłem z gry. Możesz mi szyć spódniczkę z

palmowych liści.

- Miła perspektywa. Już czuję, jak pieniądze spływają do mojego portfela

- rzekł Jasper.

- Tak? Tylko nie zacznij ich wydawać - zauważył Emmet.

Kiedy ci dwaj zaczęli się sprzeczać, Jacob podszedł do Edwarda. Był już

późny wieczór. Boisko tonęło w blasku księżyca, wokół pachniały jaśminy.

- Nie wyglądasz dobrze - zauważył ksiądz.

- Przegrałem zakład.

- Nie chodzi o zakład.

- Tak? A o co?

- O Bellę i o ciebie.

Wszystkie wątpliwości i przemyślenia, które towarzyszyły Edwardowi

przez cały dzień, wróciły z nową siłą. Nie mógł zapomnieć ostatniej nocy. Ani

tego, że został oszukany, ani tego, iż, być może, będzie ojcem. Nie chciał

przyznać się sam przed sobą, co czuje, myśląc o tym wszystkim.

- Nie ma mnie i Belli - zauważył.

- A może powinniście być - Jacob poprowadził go alejką nieco dalej od

Jaspera i Emmeta. - Może dostałeś drugą szansę?

- żebym sam sobie zrobił palmową spódniczkę?

- Nie chodzi o zakład. Nieuważnie mnie słuchać - rzekł ksiądz, gdy

podeszli do ulicy, na której słychać było samochody, śmiech bawiących się w

ogrodach dzieci, muzykę dobiegającą z mieszkań.

- Co widzisz? - spytał Jacob. - Ulicę. - I...

- Budynki, drzewa, psy.

- Rodziny, domy - poprawił ksiądz.

- O co ci chodzi?

- Jak myślisz, ile z tych rodzin to rodziny wojskowe?

- Co za różnica?

- Głupiec z ciebie.

- Chcesz dostać?

- Nie zamierzam się z tobą bić. Próbuję ci powiedzieć, że zamiast tkwić

tu z nami, powinieneś wrócić do domu i porozmawiać z Bellą.

- Już rozmawialiśmy.

- Tak jak pięć lat temu? Ma być tak, jak ty chcesz, albo wcale?

- Nie wiesz, o czym mówisz.

- Znam cię. Wiem, że Bella to najlepsze, co przytrafiło ci się w życiu.

Wiem, iż kochałeś ją i byłeś szczęśliwy, póki wszystkiego nie zepsułeś.

- To moja sprawa.

- Bez wątpienia. Chcę tylko powiedzieć, że, być może, los ofiarowuje ci

drugą szansę i byłbyś głupcem, gdybyś się od tego odwrócił.

- Nie prosiłem o drugą szansę.

- To powinieneś być szczęśliwy, że ją dostajesz, ośle.

- Ładne maniery jak na księdza - zauważył Edward.

- Chcesz zobaczyć księdza? Wpadnij na mszę. Tu stoi twój brat.

Edward patrzył na niego przez długą chwilę. Z oddali dobiegał śmiech

Jaspera i Emmeta grających w piłkę. Przeniósł spojrzenie na ulicę i zastanowił

się nad słowami Jacoba.

Zapewne połowa tych przytulnych domów należała do wojskowych

rodzin. Mieszkali w nich mężowie z żonami, które nigdy nie wiedziały, czy ich

najbliżsi wrócą cali i zdrowi po wykonaniu swoich zadań.

Słuchał szczekania psów i śmiechu dzieci. Te rodziny najwyraźniej jakoś

dawały sobie radę.

Pięć lat temu uznał, że nie może narażać Belli na życie w ciągłym stresie

powodowanym jego niebezpieczną pracą. Był przekonany, że nie powinien

wymagać od niej, by na rozkaz pakowała się i przenosiła z jednego końca kraju

na drugi, bo on dostał właśnie przydział do innej bazy. Pomyślał, że nie

zasłużyła na to, żeby miesiącami żyć samotnie, gdy on wypełnia kolejną tajną

misję, w której ryzykuje życie i może wcale nie wrócić do domu. Nie chciał, by

się w ten sposób marnowała, więc pozwolił jej odejść. Wszystko to dla jej

dobra.

Wiele go kosztowało, żeby wykreślić Bellę z własnego życia. Nic nie

zapełniło pustki, która po niej pozostała. Teraz, kiedy dziewczyna wróciła,

odczuwał to jeszcze dotkliwiej. A ona pragnęła jego dziecka.

W końcu zadał sobie pytanie, czy pięć lat temu nie popełnił strasznego

błędu. Czyżby naprawdę był osłem, jak uważał Jacob?

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Dwa dni później Edward ciągle zastanawiał się nad tymi problemami i

wcale nie poprawiało mu to nastroju. Mógł nadal unikać Belli, lecz przecież nie

będzie to trwać w nieskończoność. Nie dało się jej zignorować. Uśmiechnął się

na myśl o jej krokach dudniących na schodach, kiedy to ostatniego wieczora

podeszła pod drzwi, domagając się rozmowy. Oczywiście nie spełnił jej

oczekiwań. Krzyknął tylko, by odeszła, co też uczyniła.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie może tak tchórzyć bez końca.

Podjechał pod dom i rozejrzał się, by sprawdzić, czy nic nań nie czyha.

Pomyślał, że jak na wojskowego, to zachowuje się nieco dziwnie.

Zapadał zmierzch, powietrze trochę się ochłodziło. Na ulicy unosił się

zapach grillowanego mięsa, z sąsiedztwa dobiegały krzyki chłopców grających

w koszykówkę. Było jak zawsze. Więc dlaczego czuł wewnętrzne napięcie jak

przed misją specjalną?

Odpowiedź na to pytanie ukazała się na ganku w postaci Belli, za którą

podążały dwa psiaki, jazgocząc ile sił w płucach i biegnąc, by go zaatakować.

Na widok byłego męża na twarzy dziewczyny odmalował się gniew. Edward

rozważał, czy nie odjechać, lecz uznał, że byłby to niegodny odwrót, więc

wysiadł z auta.

Babeczka i Brzoskwinka natychmiast potraktowały go jak wielką

zabawkę do ogryzania. Tymczasem któreś z dzieci sąsiadów nie trafiło do kosza

i piłka potoczyła się po ukwieconym trawniku. Brzoskwinka zmieniła kierunek

biegu i ruszyła w ślad za piłką. Gdy była już blisko, jeden z chłopców rzucił

kamieniem i trafił ją w łapę. Psiak przewrócił się ze skomleniem.

- Hej! - Rozgniewana Bella podbiegła do biednego pudelka.

Przestraszone dzieciaki przyglądały się wszystkiemu z bezpiecznej

odległości. Edward, słysząc skowyt zwierzaka, choć nie darzył go szczególną

sympatią, postanowił stanąć w jego obronie. W kilku susach dopadł chłopaka i

chwycił go za ramiona. Malec wyglądał na przestraszonego i gotowego się

rozpłakać.

- Co zrobiłeś? - krzyknął mężczyzna.

- To moja piłka - wymamrotał chłopak, rzucając okiem na psa, obok

którego klęczała Bella.

- Myślałeś, że to stworzenie ją zje? - Nie.

- Rzuciłeś kamieniem w takie maleństwo?

- Nie chciałem go skrzywdzić.

Koledzy chłopca uciekli, zostawiając go w opałach.

- Jak myślisz, co powie twoja mama, kiedy się dowie, że rzucasz w

zwierzęta kamieniami? - spytał Edward trzęsącego się ze strachu dzieciaka.

- Och, proszę pana! Niech pan nie mówi mamie! Naprawdę nie chciałem.

Przepraszam! Niech pan nic nie mówi!

Edward słyszał desperację w jego głosie, więc poczuł się wystarczająco

usatysfakcjonowany. Przypomniał sobie, że zarówno on, jak i jego bracia w

wieku dziesięciu lat najbardziej bali się, że rodzice dowiedzą się o ich

wybrykach.

- Dobrze, lecz musisz sprawdzić, czy psu nic się nie stało. Jeśli wszystko

będzie w porządku, powinieneś przeprosić jego panią. Wtedy dostaniesz z

powrotem piłkę.

Chłopiec odetchnął z ulgą, pociągnął nosem i ze spuszczoną głową

podszedł do Belli.

- Nie chciałem zranić pani psa - powiedział drżącym głosem.

- To nie powinieneś był niczym rzucać - odrzekła surowo.

- Przepraszam. - Ukląkł obok psiaka i pogłaskał go ostrożnie. - Więcej

tego nie zrobię - obiecał.

- No, dobrze - udobruchała się dziewczyna, widząc, że Brzoskwinka liże

rękę chłopca. - Jeśli ona ci wybacza, to ja też.

- Dziękuję pani - rzucił malec i z większą odwagą spojrzał na Edwarda. -

Przepraszam - powtórzył, a potem uciekł, ile sił w nogach Odprowadzając go

wzrokiem, mężczyzna wyobraził sobie, jakby to było mieć własne dziecko. Jego

myśli wróciły do spraw, które od pewnego czasu nie dawały mu spokoju. Do

nocy spędzonej z Bellą i perspektywy zostania ojcem. Po raz pierwszy wydało

mu się to realne. Niemal zobaczył buzię dziecka, w której jego rysy łączyły się z

rysami dziewczyny. Poczuł dziwne wewnętrzne ciepło.

Myśl, iż Edward Cullen może zostać ojcem, nie wydała mu się już nierealna

ani przerażająca jak jeszcze kilka dni temu.

- Och, miałam ochotę mocno nim potrząsnąć - przyznała Bella.

- I tak był nieźle wystraszony - rzekł, przyklękając na trawie. - Jak pies?

- W porządku. Na szczęście to nie był duży kamień.

Babeczka siadła obok Edwarda i przytuliła się do niego, a on bezwiednie ją

pogłaskał. Brzoskwinka wymknęła się Tinie i również domagała się jego

pieszczot.

Garnęła mu się do kolan, wpatrując z uwielbieniem w oczy.

Edward nie mógł uwierzyć w tę cudowną przemianę psich uczuć wobec

jego osoby.

- Wygląda, jakby cię pokochały - zauważyła Bella.

- Co takiego?

- Stałeś się ich bohaterem.

- Dziwne.

- Wolisz, by na ciebie szczekały?

- Przynajmniej wiedziałem, czego się po nich spodziewać.

- A to ważne?

- Nie lubię niespodzianek. - Edward...

- Nie chcę znów o tym rozmawiać - uciął.

- Znów? Jeszcze o tym nie mówiliśmy.

Psiaki łasiły się do niego, nie zważając na wymianę zdań z Bellą.

Mężczyzna starał się je zignorować i skupić rozproszoną uwagę.

- Dobrze, a możemy przynajmniej zająć się tym w domu?

- Jak chcesz. Chodźcie dziewczynki! - Bella podniosła się, wołając na

psy.

Jednak pudelki nie ruszyły się z miejsca.

- Babeczka! Brzoskwinka!

Edward westchnął, psiaki odpowiedziały psim westchnieniem. Wstał z

trawnika i ruszył na ganek, one zaś podążyły za nim, ignorując zdumione

spojrzenie dziewczyny.

- Przepraszam, że cię zwiodłam - rzuciła, gdy znaleźli się w domu.

- Już to słyszałem - odpowiedział, siadając na tapczanie, a psy

natychmiast wskoczyły mu na kolana.

Popatrzyła na małe zdrajczynie i poczuła się wyobcowana w tym

towarzystwie. Opanowała irytację, usiadła naprzeciw całej trójki.

- Słyszałeś czy nie, chciałam, żebyś wiedział, że myślałam o tym i

doszłam do wniosku, że źle postąpiłam.

- Dziękuję - powiedział, zsuwając psiaki z kolan. Lecz to nie zmienia

faktu, że możemy mieć do czynienia z konsekwencjami.

- Pragmatyczne podejście - mruknęła. - Godne podziwu.

- Wolałabyś, żebym miotał się po pokoju i wrzeszczał?

- Prawdę mówiąc, tak.

- Powiedzmy, że mamy to już za sobą. Czy to coś zmienia?

- Słuchaj - zaczęła tonem, w którym rozbrzmiewał jej temperament. -

Podtrzymuję to, co powiedziałam po tamtej nocy. Jeśli jestem w ciąży...

Mężczyzna skrzywił się, lecz nie zwróciła na to uwagi. - ... poradzę sobie.

Nie musisz...

- Przestań - rzucił. - Jeśli jesteś w ciąży, to będzie nasze dziecko i oboje

się nim zajmiemy.

- Co masz na myśli?

- Opiekę, oczywiście. A co ci przychodzi do głowy?

- Mogę wychować dziecko.

- Nie sama, skoro będzie moje.

Przez moment radowała się myślą, iż, być może, tęsknił za nią tak bardzo

jak ona za nim i sugeruje, że mogliby spróbować jeszcze raz od początku.

Jednak po chwili wróciła do rzeczywistości.

- Myślałem o tym dwa dni - ciągnął. - Jeśli jesteś w ciąży, zajmę się

wszystkim.

- Czym?

- No cóż - powiedział obojętnym tonem, jakby rozważał niezbyt

przyjemną perspektywę. - Mogę odejść z wojska. Znaleźć pracę w cywilu.

Latać na liniach pasażerskich.

- Co takiego? Nie możesz opuścić wojskowego lotnictwa morskiego.

- Zaznaczyłem, że nie jest mi to na rękę, ale...

- Nie bądź głupi. To nie jest twoja praca, lecz całe życie!

- Bella... - Mężczyzna wstał.

- Nie - przecięła. - Nigdy cię nie prosiłam, byś zmieniał pracę. Wiem, co

ona dla ciebie znaczy.

- śycie rodzinne jest trudne nawet w najdogodniejszych warunkach -

mruknął. - A rodziny wojskowe mają jeszcze trudniej.

Dziewczyna patrzyła na niego zaskoczona.

- Znam przypadki rozdzielonych rodzin. Moi koledzy na całe miesiące

zostawiają żony, gdy wypełniają swoje misje. Kobiety samotnie wychowują

dzieci, płacą rachunki, o wszystko się martwią. Nie mają nikogo, kto by im

pomógł - wyrzucał z siebie słowa, jakby długo na to czekał. - Nikt im tego nie

wynagradza. śyją za niewielkie pieniądze, w kiepskich domach, przenoszą się z

miejsca na miejsce, gdy mężowie dostają inny przydział, martwią się o nich, gdy

ci wypełniają obowiązki w najniebezpieczniejszych zakątkach świata. Czasem

nawet nie wiedzą, gdzie podziewają się ich mężowie.

- Edward...

Podniósł rękę, by nie przerywała i mówił dalej.

- Długo żyją samotne. To trudne życie, więc chciałem dla ciebie

lepszego. Pragnąłem, byś była szczęśliwa, nie martwiła się o mnie bezustannie

i...

Bella zaczęła drżeć. Słuchając go, czuła żal i furię. Wreszcie dowiadywała

się, dlaczego mężczyzna, którego kochała, zerwał pięć lat temu ich małżeństwo.

Mogło mu się wydawać, że mówi o obecnej chwili, lecz ona doskonale

rozumiała, że to jest wyjaśnienie, na które czekała od chwili rozwodu.

- Chcesz powiedzieć, że rozwiodłeś się ze mną, bo chciałeś mojego

szczęścia?

- Tak, zrobiłem to dla ciebie.

- Osioł.

- Wiesz, już drugi raz w tym tygodniu ktoś mnie tak nazywa. To za dużo.

- Nic mnie nie obchodzi - Bella podeszła i dotknęła palcem jego piersi. -

Uznałeś, że nie będę dobrą żoną dla pilota wojskowych sił morskich?

- Nie to chciałem powiedzieć...

- Ale powiedziałeś - zapewniła gniewnie. - Uważałeś, że tego nie

wytrzymam, że jestem zbyt słaba albo za głupia, by o siebie zadbać, gdy mój

wspaniały mąż broni interesów ojczyzny.

- Nie...

- Sądziłeś, że nie można mi zaufać i powierzyć wychowania dzieci,

płacenia rachunków czy organizowania przeprowadzek?

- Janie...

- Myślałeś, że bez męża rzucę się na łóżko i będę płakać?

- Bella...

- Naprawdę tak o mnie myślałeś?

- Kochałem cię.

- Ale nie darzyłeś szacunkiem.

- Jakże?

- Gdyby tak było, nie zostawiłbyś mnie i nie potraktował jak dziecka,

które odsyła się do jego pokoju. Oszukałeś nas oboje.

- Co?

- Zdecydowałeś za nas dwoje, że w ten sposób mnie chronisz, bo sama

nie dam sobie rady.

- Nie. Ja...

- Uznałeś, że nie jestem warta być żoną żołnierza.

- Przekręcasz wszystko.

- Wcale nie! - Bella nie mogła się pogodzić z utratą pięciu lat życia,

podczas których mogli być szczęśliwi. Przepadły, bo tak postanowił Edward

Cullen.

- Nareszcie wszystkiego się dowiedziałam i powiem wprost. Bardzo się

myliłeś. Byłam z ciebie dumna. Czułam dumę, że jestem żoną żołnierza.

Myślisz, że nie wiedziałam, jak ważna jest twoja praca? Wiedziałam. Pewnie, że

ciężko żyć miesiącami w samotności, lecz jestem silna i jak długo się

kochaliśmy, dałabym sobie radę.

- Wiem. Nie chciałem, byś musiała to przeżywać. Bellę przejął ból.

Chciało jej się płakać nad wszystkim, co stracili.

- Więc, żeby uchronić nas od rozdzielenia na kilka miesięcy, rozdzieliłeś

nas na zawsze? Gdzie tu logika?

- Zrobiłem, co uważałem za najlepsze.

- Popełniłeś błąd.

Edward wyciągnął ku niej rękę, ale się cofnęła. Nie chciała, żeby jej dotykał

ani pocieszał. Pragnęła tego, czego nie zamierzał ofiarować. Jego szacunku i

miłości.

- Odejdź - powiedziała cicho i poszła w stronę kuchni.

- Nie porozmawialiśmy o dziecku.

- Porozmawiamy, jeśli będzie jakieś dziecko. Na razie mam dosyć

rozmów.

Przez cały tydzień słowa Belli dźwięczały mu w uszach. Czyżby

naprawdę się pomylił? Czy to źle, że chciał chronić ukochaną osobę?

Nie mógł o tym z nikim pogadać, nawet z Jacobem, bo ten pewnie znowu

nazwałby go osłem. Miał przeczucie, że tym razem nie uzyska wsparcia ze

strony rodziny. Może nie zasługiwał na współczucie. Przez ostatnie dni więcej

myślał o kolegach i bliskich. Zrozumiał, że pięć lat temu nie wiedział, co znaczy

w życiu prawdziwe partnerstwo.

Jego koledzy żyli w trwałych, dobrych związkach. Kiedy nadchodziły

trudne dni, przeżywali je wspólnie z żonami, wspierając się wzajemnie. Czemu

nie widział zalet takich małżeństw, tylko wady? Czekał, aż Bella zajdzie w ciążę,

by to pojąć? Musiał teraz ponownie przemyśleć swoje życie, zastanowić się, co

będzie, gdy przyjdzie na świat dziecko. Pragnął stać się częścią jego życia. Nie

wyobrażał sobie, by żyło gdzieś daleko, wcale go nie znając. Ale czy mógł być

częścią życia własnego dziecka, nie żyjąc z Bellą?

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Kilka dni później Bella musiała załatwić telefonicznie kilka spraw, które

dotyczyły jej życia w Kalifornii.

Siedząc w babcinej kuchni, przytrzymywała ramieniem słuchawkę i

notowała, co mówi jej asystentka.

- Finalizujemy kupno domu Mannerlych - informowała Donna głosem,

który wydawał się nadto wesoły. - Zamierzasz przyjechać, by być przy tym

obecna?

- Tak - odpowiedziała Bella, uświadamiając sobie, że za tydzień wróci do

domu i swojego uporządkowanego świata, w którym od czasu do czasu będzie

spotykać się z mężczyznami na kolacjach albo w kinie i ewentualnie oczekiwać

narodzin dziecka.

- Świetnie. Suzanna Mannerly dzwoniła dziś rano, żeby ci podziękować

za znalezienie dla nich wymarzonego domu. Okazało się, że jest w ciąży. Czy to

nie wspaniałe? Jest taka podekscytowana!

- Wyobrażam sobie - mruknęła Bella.

- Powiedziała, że chce urządzić pokój dziecinny tam, gdzie jej to radziłaś,

kiedy po raz pierwszy pokazywałaś ten dom i...

Bella słuchała jednym uchem, przypominając sobie, jak oprowadzała

Suzanne Mannerly po starym wiktoriańskim domu, który klientce spodobał się

od pierwszego wejrzenia. Od trzech łat najlepiej w całej agencji radziła sobie ze

sprzedażą nieruchomości i wiedziała, że transakcja dojdzie do skutku.

Właśnie gdy pokazywała sypialnię dla dzieci, w której wychowało się

zapewne kilka generacji, doznała olśnienia, które kazało jej wrócić do

Południowej Karoliny i użyć podstępu wobec byłego męża, by zostać matką.

Uświadomiła sobie, że od dawna pomaga rodzinom znajdować przytulne

siedziby, a całkiem zapomniała o sobie. Słuchając zachwytów Susanny nad

widokiem roztaczającym się z okna dziecinnego pokoju, pojęła, że nie chodzi jej

w życiu o zasobność konta bankowego, którą mogłaby pomnażać, korzystnie

sprzedając ludziom domy, lecz o własną rodzinę z mężem i dziećmi.

Teraz miała szansę na spełnienie przynajmniej jednego z tych marzeń.

- Dziękuję ci - przerwała asystentce, całkowicie przekonana, że powinna

przestać zajmować się domami obcych ludzi, a pomyśleć o własnym. - Powiedz

Suzannie, że przyjadę, by osobiście wręczyć je klucze do wymarzonego

wnętrza.

Kiedy odłożyła słuchawkę, rozległ się dzwonek u drzwi. Poszła otworzyć,

choć nie była w nastroju do spotkań towarzyskich. Szczególnie, gdyby gościem

miał być Edward, który ostatnio przy każdej okazji pytał ją, czy dostała okres, a

jeśli nie, to może powinni konkretniej porozmawiać o dziecku. Rzeczywiście

ciągle nie miała okresu, więc nie traciła nadziei, że jest w ciąży, ale też bardzo

się denerwowała stanem niepewności. Zaczęła się również zastanawiać, czy nie

będzie jej jeszcze trudniej, gdy, posiadając dziecko Edwarda, nie będzie miała jego

samego. Była idiotką, sądząc, że po zajściu w ciążę wyjedzie z Baywater bez

poczucia winy. Janet miała rację, odwodząc ją od realizacji szalonego planu.

Szkoda, że jej nie posłuchała. Skoro nadal kocha Edwarda, nie będzie w stanie bez

niego żyć.

Nacisnęła klamkę i niemal zderzyła się w progu z byłą teściową, która

uśmiechając się, stała na ganku.

- Esme!

- Witaj, Tino. Cieszę się, że cię widzę.

Esme Cullen była niewysoka, miała błękitne oczy i ciemne włosy,

podobnie jak jej synowie. Z natury ciepła i przyjazna ludziom, stała się dla

dziewczyny wymarzoną teściową.

Brzoskwinka i Babeczka zaczęły łasić się do nóg starszej pani, która

pogłaskała je na powitanie.

- Właśnie wróciłam z podróży po Nowej Anglii. Gdyby nie to,

odwiedziłabym cię wcześniej. Przemówiłaś w końcu Edwardowi do rozumu? -

spytała.

Bella roześmiała się, choć wcale nie było jej wesoło. Właściwie miała

ochotę się rozpłakać. Esme wyczuła to, bo objęła ją i mocno przytuliła. Kiedy

łzy spłynęły z oczu dziewczyny, zaczęła ją pocieszać.

- Już dobrze, kochanie, już dobrze - szepnęła współczująco, głaszcząc

byłą synową po plecach.

Zaprowadziła Bellę do kuchni, posadziła przy stole i nastawiła wodę na

herbatę.

- Napijemy się czegoś i opowiesz, co wyrabia mój zwariowany syn.

- Stęskniłam się za tobą, Esme.

- A ja za tobą. - Teściowa poruszała się po kuchni jak po własnej,

wyjmując z kredensu filiżanki i ciasteczka.

- Twoja babcia niewiele mi mówiła. Co robisz w Hollywood?

- W Los Angeles - poprawiła Bella.

- Wszystko jedno. I tu, i tam żyją podobni ludzie. Ciągle pośpiech,

przyjęcia. Czytam gazety.

Dziewczyna roześmiała się i od razu poczuła się lepiej.

- Czy Edward zachowuje się wobec ciebie jak zwykle? Głupi chłopak To

Jacob ma ze wszystkich moich synów najwięcej rozsądku.

- Powinnam była za niego wyjść.

- Pewnie Kościół nie okazałby z tego zadowolenia - uśmiechnęła się

Esme.

- Och, wcale nie należało tu wracać - rozkleiła się Bella.

- Mylisz się, kochana. Nie powinnaś była stąd wyjeżdżać.

- On mnie nie chce.

- Nonsens.

- Rozwiódł się ze mną.

- Kocha cię.

- W dziwny sposób to okazuje.

- Jak każdy mężczyzna. - Esme pokręciła głową i napełniła filiżanki. -

Kocham moich synów. Są dumni i uparci. Dostrzegam jednak również ich

wady. Wiem, jacy są naprawdę.

- Co chcesz powiedzieć?

- Edward czuje się nieszczęśliwy, odkąd odeszłaś.

- Naprawdę?

- Oczywiście. - Esme poklepała rękę dziewczyny.

- Jest tak samo uparty jak jego świętej pamięci ojciec. Jednak, od kiedy

się rozstaliście, stracił chęć do życia. Nigdy mi nie powiedział, dlaczego się

rozwiedliście.

Jacob też nie mógł niczego od niego wydobyć. Wiem jednak, że nie

pogodził się z waszym rozstaniem.

Mała pociecha, pomyślała dziewczyna. Taka wiedza wcale nie przynosiła

ulgi. Bella nadal nie była w stanie zrozumieć Edwarda. Gdyby pokochał inną, albo

gdyby ona sama mu nie odpowiadała, to co innego, ale jeśli ciągle ją kochał, jak

mógł doprowadzić do rozwodu?

- Nie wiem, co mam o tym myśleć - przyznała.

- Kochasz go?

- To nie ma nic do rzeczy.

- Nie chcesz, to nie mów. Oboje jesteście siebie warci. - Starsza pani

pokręciła głową, a Bella uśmiechnęła się smutno. - No powiedz, czy go jeszcze

kochasz? - nie ustępowała teściowa.

- Tak.

- To załatwione.

- Esme, miłość Edwardowi nie wystarcza.

- Głupstwa gadasz. Miłość jest najważniejsza. Ona jedna się liczy.

Dziewczyna pomyślała, że gdyby w to wierzyła, może by tu została i

podjęła walkę. Ale jeśli uczucie miałoby dla Edwarda znaczenie, nie odszedłby od

niej pięć lat temu.

- Najważniejsze, byś odpowiedziała sobie na pytanie, co chcesz teraz

zrobić - rzekła Esme, jakby czytała w jej myślach.

- Z czym?

- Z Edwardem.

- A co ja mogę?

- Irlandczycy bywają tępi. Czasem trzeba mocno przemówić im do

rozumu.

- Mam go zbić? - roześmiała się Bella.

- Nie. Sama mogłabym to zrobić, jeśli mnie poprosisz. Musisz

zdecydować, czy pragniesz go wystarczająco mocno, by walczyć.

- A jeśli nie?

- Wówczas oboje będziecie żyli w smutku i samotności.

Edward, jak co wieczór, wysiadł z auta przed domem. Zza ogrodowej furtki

dobiegały psie piski i drapanie pazurami w ogrodzenie. Jego małe wielbicielki

koniecznie chciały wybiec na spotkanie. Sam nie wiedział, co było gorsze - czy

gdy go nie znosiły, czy kiedy były mu takie oddane. Pokręcił głową i otworzył

furtkę.

- No, dobrze, już jestem - powiedział do podskakujących piesków.

Kiedy je głaskał, w drzwiach ukazała się Bella. Od kilku dni ich stosunki

należały do chłodnych, choć on sam tęsknił za jej głosem i widokiem.

Każdej nocy o niej myślał, przypominał sobie wspólnie spędzone miłosne

godziny. Nie był pewien, czy kiedykolwiek uda mu się o tym zapomnieć.

- Czekałam na ciebie - powiedziała smutno dziewczyna.

Zeszła z ganku, a on objął ją spojrzeniem. Miała na sobie szorty i skąpą

bluzeczkę na cienkich ramiączkach. Jak zawsze na jej widok poczuł

podniecenie. Była tak blisko, a jednak czuł, że dzieli ich dystans. Zaczął się

zastanawiać, jakby to było, gdyby pięć lat temu się nie rozeszli. Pewnie w

jasnym, ciepłym od rodzinnych uczuć domu rozlegałyby się teraz głosy dzieci.

Tymczasem wracał sam do pustego, ciemnego mieszkania. W tej chwili

wyobraził sobie własną ponurą przyszłość i zrozumiał, że był głupcem. Dając

wolność żonie, skazał siebie na pustkę. Podjął kiedyś taką decyzję i teraz musi z

nią żyć.

- Dobrze się czujesz? - spytał. - Tak.

Skinął głową i skierował się za furtkę, sądząc, że Bella nie życzy sobie

jego obecności.

- Czuję się dobrze, lecz nie będziemy mieli dziecka. Edward zatrzymał się

w pół kroku. Poczuł ból w sercu.

- Jesteś pewna?

- Mam okres. Nie musisz się już niczym denerwować. Nie będzie

dziecka, pomyślał. Nigdy. Czyżby żywił jakieś nadzieje? Czy nie jest to

najlepsze wyjście z sytuacji? Więc czemu nie ogarnia go szczęście, czemu czuje

się tak dziwnie smutny.

- Nie wiem, co powiedzieć - przyznał.

- Nie ma o czym mówić. Już nie.

Dała znak psom, by wróciły do domu. Przez chwilę patrzyła na

mężczyznę, jakby chciała coś powiedzieć, lecz rozmyśliła się i weszła do

mieszkania, zamykając za sobą drzwi.

Edward został sam w ciemnościach.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Następnego dnia około południa wróciła do domu Angelina Swan, a

Bella zaczęła się pakować.

- Powinnaś zostać - rzekła babcia, witając się czule z Babeczką i

Brzoskwinką.

- Nie mogę - odparła Bella i dalej wrzucała bluzki i szorty do torby

podróżnej. - Po prostu nie mogę.

Angelina odsunęła łaszące się pudelki, podeszła do wnuczki i położyła jej

dłoń na ramieniu.

- To przez Edwarda?

Zawsze Edward, pomyślała dziewczyna, próbując opanować żal

wypełniający jej serce. Całą noc zastanawiała się nad swoim wyjazdem z

Baywater.

Rozmowa z Esme niewiele pomogła. Właściwie czuła się po niej

jeszcze gorzej. Świadomość, że były mąż nie mógł znaleźć sobie miejsca po

rozwodzie, nie przyniosła wielkiej ulgi. Ciągle nie zdołała pojąć, dlaczego się z

nią rozstał, jeśli nadal ponoć darzył uczuciem. Jak miała przekonywać do siebie

człowieka, który uciekał przed miłością i przed wszystkim, co mogło ich łączyć.

Angelina z westchnieniem usiadła na brzegu łóżka. Wyciągnęła z torby

jedną z bluzek Belli i zaczęła ją mechanicznie składać.

- Miałam nadzieję, że podczas mojej nieobecności dojdziecie z sobą do

ładu.

- Babciu...

Starsza pani ogarnęła ją ciepłym spojrzeniem i tylko wzruszyła

ramionami.

- Myślisz, że się nie domyśliłam, czemu odwiedzałaś mnie tylko wtedy,

gdy byłaś pewna, że Edward będzie nieobecny? Przecież wiem, że nadal go

kochasz.

- Nigdy nie umiałam cię oszukać, prawda?

- Dziwię się, że ciągle próbujesz. Edward jest stworzony dla ciebie, a ty dla

niego. Tak było od samego początku.

- Nieważne - rzekła Bella, ciągle czując ból w sercu.

Nie było sensu martwić babci. Będzie czas, by wypłakać się w domu.

- Ależ ważne - zaoponowała Angelina. - To jedyna naprawdę ważna

sprawa. Sądziłam, że o tym wiesz.

- Nawet jeśli tak jest, Edward nie podziela mojej opinii - Bella uśmiechnęła

się smutno. - Nie mogę stworzyć małżeństwa sama jedna.

- Oboje jesteście uparci.

- Wczoraj Esme powiedziała to samo.

- Mądra z niej kobieta.

- Stęskniłam się za tobą - przyznała dziewczyna, biorąc babcię za rękę.

- Ja też. Dlaczego nie zostaniesz? Nie poddawaj się tak szybko. Należysz

do tego miejsca. Tu jest twój dom.

Starsza pani miała rację. Tu mieszkali wszyscy, których Bella kochała.

Babcia, Esme, Jacob. Tutaj życie toczyło się wolnym rytmem, za którym tak

przepadała. Rosły magnolie i pachniały jaśminy. Wokół uśmiechali się

zaprzyjaźnieni sąsiedzi. Wszyscy się tu znali i lubili.

Wreszcie był Edward. I właśnie dlatego nie mogła zostać. Wszystko, po co

wróciła do domu, przepadło. Nie spełniły się marzenia. Musiała stąd uciekać. Z

dystansu przemyśli, co zaszło w ostatnich tygodniach.

- Nie mogę - odpowiedziała z żalem w głosie, - Mam nadzieję, że mnie

rozumiesz. A nawet jeśli nie, i tak muszę wyjechać.

Babcia westchnęła i tylko pogłaskała ją po ręce.

- Rozumiem, żałuję, ale rozumiem.

- Dziękuję.

- Zamierzasz pożegnać się z Edwardem? - Nie.

- To takie straszne?

- Zbyt męczące.

Edward wcześnie opuścił bazę, lecz nie wrócił do domu. Nie był gotów

stanąć twarzą w twarz z Bellą. Pojechał na spotkanie z braćmi, choć nie bardzo

umiał sobie wytłumaczyć, dlaczego tak postępuje.

- Znowu pozwalasz jej odejść? - rzucił Emmet, popijając piwo.

- Nie ma nic do pozwalania. Bella jedzie, dokąd chce, i robi, co chce.

- Aha - mruknął Jasper. - I wyjeżdża, ponieważ...

- Skąd mam wiedzieć dlaczego - bronił się Edward, choć przecież znał

wyjaśnienie.

Dziewczyna opuszczała Baywater, bo okazało się, że nie jest w ciąży. Nie

wiązała swojej przyszłości z jego osobą. I dobrze. Lepiej jej będzie bez niego.

Świetnie, że nie doszło do poczęcia dziecka, które wychowywałoby się tysiące

mil stąd.

Potarł pierś, jakby chciał się pozbyć dręczącego bólu w sercu. Czuł go

teraz zawsze, ilekroć uświadamiał sobie, że nie ma dziecka i że Bella wyjeżdża z

miasta. Nie zobaczy jej więcej.

Pomyślał, że skoro dawał sobie bez niej radę przez Pięć lat, teraz też jakoś

będzie. Skinął na kelnerkę, by zamówić kolejne piwo.

- Przemyślałeś wszystko? - Jacob trącił go łokciem - Nie licz na

spowiedź i nie wtykaj nosa w cudze sprawy.

- Ostro - skomentował Emmet.

- śałosne - uznał Jasper. - Facet nawet przed sobą nie umie się przyznać.

- Do czego? - spytał Edward.

- śe ją kochasz, ośle - powiedział cicho Jacob.

Edward poczuł się tak, jakby ktoś lodowatą ręką ścisnął mu serce. Co

takiego było w słowie miłość, że ścinało człowieka z nóg? Rozejrzał się po

restauracji, widząc wokół te same twarze, które zwykle pojawiały się tu o tej

porze. Znajome rodziny z dziećmi. Wtedy dotarło do niego, że człowiek albo

kocha, albo nie. Pragnie miłości lub od niej ucieka. Docenia albo odrzuca.

- Wiesz co? - zwrócił się do brata. - Mam dosyć przezwisk.

- To nie bądź głupi.

- W seminarium nauczyli cię udzielania takich rad?

- Zamknij się - rzucił Emmet. - Mylisz się, sądząc, że ktoś się tobą

przejmuję.

- Po co ja tu siedzę? - zdenerwował się Edward.

- Bo jesteś zbyt głupi, żeby przyznać, że wolałabyś być z Bellą - wyjaśnił

mu Emmet.

- Zakład już przegrałeś - rzekł Jasper. - Co cię tu trzyma?

- Nie chodzi o zakład.

- To o co? - dociekał Jacob.

- śeby zachowywać się uczciwie.

- Wobec kogo? - zapytał Emmet.

- Wobec Belli. Bycie żoną żołnierza morskich sił lotniczych jest bardzo

trudne. Cięższe od niejednej pracy. Dobrze o tym wiecie.

- O co ci chodzi? - nie rozumiał Jasper.

- Chcę, by Tinie było lżej - powiedział Edward. - Zasługuje na coś

lepszego.

- Lepszego niż kochać i być kochaną? - zdziwił się Jacob.

- Zasługuje na lepsze życie - powtórzył Edward, biorąc kufel piwa w obie

dłonie.

Jasper otworzył usta, by coś rzec, lecz Jacob uciszył go gestem.

- Zasługuje na to, by dać jej szansę decydowania o sobie. Zasługuje, żeby

mieć mężczyznę, który ją szanuje i pozostawia wybór.

- Nie rozumiesz...

Jacob nie dał mu dojść do słowa.

- Wychodząc za ciebie, wiedziała, czym się zajmujesz. Dorastała w

miasteczku, w którym była baza wojskowa. Zdawała sobie sprawę, co oznacza

bycie żoną żołnierza. Wybrała miłość i poślubiła cię.

Edward słuchał tych słów, a w sercu zaczynała mu świtać nadzieja. W

wyobraźni ujrzał twarz Belli z błyszczącymi oczami i ponętnymi wargami.

Przypomniał sobie, jak go obejmowała, jak przytulała się we śnie.

Teraz już wiedział. Ciężkie czy nie, życie bez niej nie miało wartości.

- Muszę iść - mruknął, rzucając na stół pieniądze za piwo. - Muszę

pomówić z Bellą - dodał.

- Lepiej się pospiesz - usłyszał od Emmeta.

- Tak, zanim dziewczyna sobie nie przypomni, jaki z ciebie drań -

dorzucił Jasper.

Kiedy przeciskał się do wyjścia, bracia z uśmiechem trącili się kuflami.

Trzy dni po powrocie do Kalifornii Bella ostatecznie zdecydowała, co ma

zrobić. Prawdę mówiąc, wiedziała to już wcześniej, nim przyjechała do Los

Angeles.

Jednak nie była całkiem pewna, teraz zaś przestała żywić jakiekolwiek

wątpliwości. Z uśmiechem porządkowała papiery na biurku, niektóre z nich

opatrując notką pilne. Miała się nimi teraz zająć Janet, która doskonale

orientowała się w sprawach prowadzonych przez przyjaciółkę.

Wszystko będzie dobrze, powtórzyła w myślach.

- Jesteś tego pewna? - usłyszała głos koleżanki. - Może powinnaś jeszcze

raz przemyśleć powrót i...

Bella z uśmiechem potrząsnęła głową. Będzie tęskniła za Janet, lecz

pozostaną w kontakcie. W końcu istnieje poczta elektroniczna, telefony,

odwiedziny.

- Miałam na to całe pięć lat. Teraz już wiem, co powinnam zrobić.

- Bez ciebie nie będzie tu tak samo - Janet z westchnieniem pokręciła

głową.

- Dziękuję - Bella uściskała przyjaciółkę. - Mnie też będzie cię

brakowało.

Edward nie znosił Los Angeles. Przez kilka lat stacjonował w Pendleton i

od tamtego czasu źle się czuł w miejskim tłumie. Wszyscy dokądś tu pędzili,

jemu zaś udzielało się ich napięcie.

Wyszedł z restauracji zdecydowany porozmawiać z Bellą. Przeprosić ją,

skłonić, by go wysłuchała, dowieść, że ją kocha i zawsze kochał. W końcu sobie

uświadomił, że miłość to nie jakaś delikatna konstrukcja, którą należy tylko

chronić, lecz coś trwałego, na czym można się oprzeć w trudnych chwilach. Nie

znał nikogo silniejszego od swojej byłej żony.

Miał zamiar teraz się nią zająć, bo pojął, że małżeństwo to wzajemna

czuła opieka. Lecz kiedy dotarł do domu, zastał tylko Angelinę, która mu

powiedziała, że Bella wróciła do Los Angeles. Po prostu wyjechała. Bez słowa,

bez ostrzeżenia.

Pomyślał, że sobie na to zasłużył. Wpadł w panikę. Próbował dogonić ją

na lotnisku, lecz spóźnił się na lot. Chciał zadzwonić, ale uznał, że to, co ma do

powiedzenia, nie powinno zostać wygłoszone do słuchawki. Musi spojrzeć

dziewczynie w oczy, choćby to było trudne.

Następne trzy dni spędził, załatwiając lot samo lotem transportowym do

bazy w Pendleton. Teraz w wynajętym aucie tkwił w korku i wierzył, że nie jest

za późno, by wszystko naprawić.

Dziewczyna rozejrzała się po biurze, odetchnęła głęboko i uśmiechnęła

się do siebie. Skończone. Była gotowa do drogi. Spieszyła się.

- Bella!

- Edward! - Zdumiała się, rozpoznając głos mężczyzny.

- Przyjechałem zobaczyć się z Bellą Swan i nie odejdę.

Z bijącym sercem pobiegła do holu, by zobaczyć, jak sprzeczał się z

recepcjonistą.

Na jej widok zareagował desperacją.

- Powiedz mu, kim jestem!

- W porządku. To mój były mąż - wyjaśniła, a on przepchnął się wśród

klientów agencji, odprowadzany pełnym podziwu wzrokiem Janet.

W mundurze prezentował się znakomicie. Na szerokiej piersi lśniły mu

baretki odznaczeń. Niebieskie oczy były wpatrzone w Bellę.

- Wyjechałaś bez słowa - rzucił.

- Co takiego? - dziewczyna nie była w stanie jasno myśleć.

- Wróciłem do domu, by z tobą porozmawiać, lecz już cię nie zastałem.

- Wiedziałeś, że wyjadę.

- Tak, ale chciałem, żebyś została. - Edward...

- Przyjechałem zabrać cię do domu - powiedział, nie pozwalając jej dojść

do słowa.

Tinie ze szczęścia ziemia zakołysała się pod nogami.

- Nie mogę bez ciebie dłużej żyć. Ani jednego dnia. - Wziął ją za

ramiona i mocno ścisnął.

- Nie możesz? - Chciała się upewnić i jeszcze raz usłyszeć to, na co

czekała przez pięć lat.

- Wcześniej myślałem, że postępuję właściwie - zaczął, gdy znaleźli się

w jej pokoju. - Pozwoliłem ci odejść, bo uważałem, że życie żony żołnierza jest

ciężkie i nie każdy mu podoła.

- Ja mogłam - powiedziała, pragnąc, by zrozumiał swój błąd.

- Teraz to wiem - zgodził się. - Jesteś wystarczająco silna - Pogłaskał jej

policzek. - Silniejsza ode mnie, bo zdołałaś wyjechać, gdy ja nie zdobyłbym się

na to. W oczach dziewczyny pojawiły się łzy.

- Wcale nie jestem taka silna. Wyjazd omal mnie nie zabił.

- Więc wróćmy do domu. Jedź ze mną, kochaj mnie. Pozwól mi siebie

kochać. Zawsze cię kochałem i będę kochał.

- Edward...

Objął ją i przytulił tak mocno, że czuła bicie jego serca.

- Miej ze mną dzieci - szepnął. - Dużo dzieci. Bellę ogarnęła wielka

radość. Z całej siły odwzajemniła uścisk.

- Kocham cię - wyznała. - Zawsze cię kochałam i będę kochać. Czułam

dumę, będąc żoną lotnika sił morskich i jeszcze bardziej dumna z tego, że to ty

jesteś moim mężem.

Edward odetchnął z ulgą. Nigdy w życiu nie było mu lepiej.

- To jak szybko możesz się przenieść do Połudiowej Karoliny? - spytał.

- Jutro ci odpowiada?

Ze zdumienia zaparło mu dech w piersiach. Bella zamknęła drzwi gabinetu

i zarzuciła mężowi ręce na szyję.

- Sprzedałam wspólniczce swoją część udziałów w agencji. Jutro

przyjedzie ekipa, by spakować moje rzeczy.

- Ty... ale... jak... - Edward nie wiedział, co powiedzieć. śona pocałowała

go i rzekła:

- Dwa dni temu podjęłam decyzję. Nie mogę tu zostać, bo nie potrafię

żyć bez ciebie. Jechałam do ciebie, głuptasie - dodała, gdy ją przytulał. -

Chciałam cię przekonać, żebyś mnie kochał, byś zrozumiał, że do siebie

należymy.

- Kochanie, jestem przekonany - powiedział, okrywając ją pocałunkami.

Kiedy wreszcie chwycili powietrze w płuca, dorzucił:

- Czy wiesz, że poślubiłaś mężczyznę, który niedługo może się publicznie

ukazać w spódniczce z palmowych liści?

- Wezmę kamerę, by to uwiecznić - zapewniła ze śmiechem.

- A ja będę ci z chęcią pozował, ponieważ jeszcze nigdy w życiu nie

byłem tak szczęśliwy, przegrywając zakład.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
cz 1 Jak uwieść eksmęża
Child Maureen Jak uwiesc eksmeza
0993 DePalo Anna Jak uwieść uwodziciela
Jak uwiesc kobiete (Jacek Wylezek)
Jak uwieść kobietę
jak ja jego uwiesc
Jak pracowac z dzieckiem niedowidzacym
Jak dobrze skonstruować i przeprowadzić ankietę
jak przygotowac i przeprowadzic pokaz kosmetyczny1
jak prawidlowo dobrac meble[1]
Jak schudnac
milosc jest jak bezmiar wod www prezentacje org
Jak emocje wplywają na procesy poznawcze
Teor pod ped wczesnoszkolnej jak chwalić dziecko

więcej podobnych podstron