Jak uwieść eksmęża
The Tempting Mrs. Cullen
By Marthee90
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Dziesięć tysięcy dolarów to kupa forsy - powiedział Edward Cullen,
sięgając po piwo.
- Nie rób żadnych planów - rzucił szybko jego brat, Jasper, biorąc
kawałek tortilli z naczynia stojącego na środku stołu. - Pamiętaj, że nie
dostaniesz wszystkiego.
- Tak - potwierdził Emmet. - Musisz się z nami podzielić.
- I ze mną, że posłużę ci radą - uśmiechnął się Jacob.
- Wiem - potwierdził Edward.
Jacob, trzy lata starszy od braci, wyglądał na zadomowionego w
mrocznym pomieszczeniu baru. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt,
iż był księdzem. Jednak w pierwszym rzędzie należał do klanu Cullenów. Zawsze
trzymali się razem.
Edward popatrzył na braci. Czuł się tak, jakby dwa razy spojrzał w lustro.
Trojaczki Cullen - Jasper, Edward i Emmet. Nie rozstawali się od urodzenia.
Razem wstąpili do piechoty morskiej i przetrwali trudny okres
adaptacyjny. Zawsze wspierali się wzajemnie lub dawali kopniaka, gdy zaszła
potrzeba.
Teraz świętowali nieoczekiwany przypływ gotówki. Zmarł ich cioteczny
dziadek, Patryk, w swoim czasie też jeden z trojaczków, a że nie miał Żadnych
innych krewnych, zostawił trojaczkom Cullen dziesięć tysięcy dolarów. Właśnie
zastanawiali się, jak je rozdysponować.
- Podzielmy na cztery - zaproponował Emmet, spoglądając na Jacoba. -
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
- Chciałbym podziękować i odmówić - uśmiechnął się Jacob. - Ale
ponieważ kościół potrzebuje nowego, dachu, powiem tylko, że podoba mi się
pomysł Emmeta.
- Za dwa i pół tysiąca nie kupisz nowego dachu - zauwaŻył Jasper. -
żaden z nas zbyt wiele nie kupi.
- Pomyślałem o tym - przyznał Jacob. - A może by się założyć?
Wygrywający bierze wszystko.
Edward czuł pociąg do współzawodnictwa, podobnie jak jego bracia.
Niczego nie lubili bardziej niż rzucać sobie wyzwania. Jednak uśmiech na
twarzy Jacoba zdawał się ostrzegać, że dalsza część wywodu mniej przypadnie
mu do gustu. Co prawda, najstarszy brat był księdzem, lecz jako jeden z
Cullenów odznaczał się właściwym im sprytem.
- O jakim zakładzie myślisz? - zapytał.
- Boicie się?
- Oczywiście, że nie! - rzucił Jasper. - Dzień, w którym Cullen nie
podejmie wyzwania, będzie...
- ... oznaczał, że leży kilka stóp pod ziemią - dokończył Emmet. - Co
wymyśliłeś? - zwrócił się do Jacoba.
- Zawsze mówicie o pełnym zaangażowaniu i poświęceniach, tak?
- Oczywiście. Należymy do sił lotniczych piechoty morskiej, a ona już
taka jest - Edward spojrzał na braci, nim przytaknął.
- Pewnie - poparli go Jasper i Emmet.
- Tak? - Jacob ogarnął wzrokiem całą trójkę. - Ale o jednym nie macie
pojęcia.
- Co takiego?
- Och, muszę przyznać, że jesteście bardzo oddani służbie. Bóg wie, ile
czasu spędziłem na modlitwach za was. Jednak istnieje coś jeszcze
trudniejszego.
- Trudniejszego niż wytrwanie w walce? - Emmet wypił łyk piwa. - Co
to takiego?
- Damy radę wszystkiemu - zapewnił Jasper.
- Bez wątpienia - dodał Edward.
- Miło mi to słyszeć - Jacob zrobił pauzę dla zwiększenia efektu. -
Chodzi o rezygnację z seksu przez dziewięćdziesiąt dni.
Przy stole zapadła kamienna cisza.
- Daj spokój - spanikowany Emmet popatrzył na braci.
- Nie da rady! Dziewięćdziesiąt dni? - przeraził się Jasper.
Edward czekał, co jeszcze powie starszy brat.
- Mówię tylko o trzech miesiącach - rzekł Jacob z podstępnym
uśmiechem. - Za trudne dla was? Ja wytrzymuję całe życie.
- Wariactwo - Emmet pokręcił głową.
- Boicie się spróbować? - prowokował Jacob.
- Kto chce próbować? - rzucił Jasper.
- Trzy miesiące bez seksu? To niemożliwe - uznał Edward.
- Pewnie masz rację - Jacob napił się piwa. - Nigdy tego nie zaznaliście.
Od młodzieńczych lat stanowiliście obiekt zainteresowania kobiet. W żaden
sposób nie wytrzymalibyście trzech miesięcy.
- Nie powiedziałem, że nie dalibyśmy rady - mruknął Emmet.
- Ale nie powiedziałeś też, że byśmy wytrwali - przypomniał dla
porządku Jasper.
- Z tego wynika, że ksiądz jest twardszy niż żołnierz piechoty morskiej.
Na to w żadnym razie nie mogli przystać. W ciągu kilku sekund Jacob
osiągnął cel, a trojaczki stanęły przed największym wyzwaniem w życiu.
Jeszcze dobrych parę dni później Edward nie potrafił sobie uzmysłowić, jak
dali się w to wciągnąć. Wiedział tylko, że Jacob na pewno minął się z
powołaniem. Powinien był zostać sprzedawcą samochodów, a nie księdzem.
- Dziewięćdziesiąt dni bez seksu - powtórzył, patrząc na braci.
Pozostali dwaj z trojaczków nie wyglądali na szczęśliwszych niż on.
- Przegrany traci swój udział.
- Jeśli wszyscy przegracie - zauważył wesoło Jacob - mój kościół
dostanie nowy dach.
- Nie przegramy - zapewnił Edward, który przystępował do każdych
zawodów tylko po to, by wygrać.
Cullen nie zwykli przegrywać.
- Miło mi to słyszeć. W takim razie ominie cię też kara.
- Jaka kara? - spytał Edward.
- Zaplanowałeś to, prawda? - rzucił Emmet.
- Powiedzmy, że trochę nad tym pomyślałem. Kościół naprawdę
potrzebuje nowego dachu.
- Uhm - mruknął Edward. - Chodzi nie tylko o dach, prawda? Chcesz nas
torturować.
- Jestem najstarszy.
- Zawsze byłeś - mruknął Emmet.
- Właśnie. A jeśli idzie o karę, to jestem z niej szczególnie dumny.
Pamiętacie, jak kapitan Gallagher przegrał z Jasperem w golfa?
Jasper uśmiechnął się na to wspomnienie, lecz Edward aż podskoczył.
- W żadnym razie - zaoponował.
- Właśnie, że tak. Gallagher świetnie wyglądał w swoim kostiumie, więc
myślę, że wy też będziecie. Przegrani przejadą przez bazę w kabriolecie, mając
na sobie tylko spódniczki z liści palmowych. I to w dniu święta armii -
dokończył Jacob.
Tego dnia zjeżdżali do bazy wojskowi dygnitarze z rodzinami, więc
upokorzenie byłoby wyjątkowo dotkliwe.
Jasper i Emmet zaczęli protestować, Edward tylko patrzył na Jacoba.
- A jaka jest twoja stawka? - spytał w końcu. - Nie widzę, byś cokolwiek
ryzykował.
- Ryzykuję nowy dach kościoła - odrzekł ksiądz, popijając piwo. - Oraz
swoje dwa i pół tysiąca. Jeśli któryś z waszej trójki wytrwa przez trzy miesiące,
zgarnia całą pulę. Jeżeli wszyscy przegracie, a podejrzewam, że tak się stanie,
wszystko przypadnie kościołowi.
- A kto będzie wiedział, czy wytrwaliśmy?
- Dacie mi słowo. Jako członkowie rodziny Cullen przecież nigdy nie
kłamiecie, przynajmniej między sobą.
Bracia potakująco skinęli głowami.
- Umowa stoi. Kiedy zaczynamy? - spytał Edward.
- Od dzisiejszego wieczora.
- Mam dziś randkę z Deb Hannigan - pożalił się Emmet.
- Na pewno doceni twoje dżentelmeńskie zachowanie - zapewnił ksiądz.
- Ciężko będzie - mruknął Jasper.
Edward w milczeniu przyznał mu rację. Pomyślał, że on, Edward, powinien
być tym, który wytrwa do końca.
Bella Swan Cullen zaparkowała wynajęte auto przed domem babci,
otworzyła drzwi i gdy wysiadła, ogarnęło ją parne powietrze wczesnego lata w
Południowej Karolinie.
Czuła się jakby ktoś ją okrył wilgotnym kocem elektrycznym. Nawet w
czerwcu powietrze było tu ciężkie, a w sierpniu każdy z mieszkańców miasta
tylko się modlił o trochę chłodu.
Małe Baywater leżało przy trasie prowadzącej do Beaufort. Wzdłuż
uliczek zabudowanych starymi willami rosły tu dęby, sosny, magnolie, a przy
głównej alei w sklepikach i małych lokalikach koncentrowało się życie
towarzyskie. W Baywater czas płynął wolniej niż gdzie indziej na Południu.
Bella bardzo tęskniła za tym miejscem. Z rozrzewnieniem patrzyła na
ganek domu, w którym po śmierci rodziców w wypadku samochodowym była
wychowywana przez babcię. Odkąd skończyła dziesięć lat, tu był jej dom. Przed
pięciu laty wyjechała na drugi koniec kraju.
Przypomniała sobie rozmowę sprzed kilku dni toczoną w Kalifornii z
koleżanką.
- Zwariowałaś?
Bella roześmiała się widząc zdumienie Janet, swojej bliskiej przyjaciółki.
Trudno było się jej dziwić. Właśnie przed nią wielokrotnie narzekała na byłego
męża.
- Chcesz z własnej woli jechać w środku lata do Południowej Karoliny?
Niezależnie od faktu, że jest tam twój były?
- Właśnie dlatego jadę.
- No tak - Janet z trudem usadowiła się przy biurku koleżanki, była
bowiem w szóstym miesiącu ciąży.
- Nie sądzę, żebyś to wszystko dobrze przemyślała.
- Przemyślałam - zapewniła Bella, choć w rzeczywistości wolała się
głębiej nie zastanawiać nad własną decyzją, by nie zmienić zdania.
W wieku dwudziestu dziewięciu lat wyraźnie słyszała tykanie
biologicznego zegara, więc nie mogła się dłużej ociągać.
- Naprawdę, wiem, co robię - rzekła.
- Martwię się o ciebie. - Janet pokręciła głową, gładząc swój wystający
brzuch, co tylko uświadomiło Tinie, jak bardzo ona sama pragnie dziecka.
Zawsze chciała. Teraz nadszedł najwyższy czas, by poważnie się tym
zająć.
- Wiem, lecz nie powinnaś się martwić.
- Poznałyśmy się sześć miesięcy po twoim rozwodzie, a ty ciągle to
przeżywałaś - przypomniała Janet. - Minęło pięć lat, jednak nosisz w portfelu
zdjęcie byłego męża.
- Bo to ładne zdjęcie.
- Tak, ale dlaczego sądzisz, że wprowadzisz go znowu w swoje życie i
nie będziesz z tego powodu cierpieć?
Bella zawahała się lekko, lecz szybko odepchnęła wątpliwości.
- Nie pozwolę, by ponownie w nie wkroczył. To ja pojawię się w jego
życiu, a potem odejdę.
- Widzę, że cię od tego nie odwiodę. Przynajmniej dzwoń często.
- Obiecuję.
Faktycznie. Janet miała powody do niepokoju, pomyślała Bella, wracając
do rzeczywistości. Gdyby nie była tak zdeterminowana, pewnie sama by się
denerwowała tą sytuacją. Spojrzała w stronę mieszkania nad garażem i przez
moment przyznała rację przyjaciółce.
Wolała jednak nie uważać, że popełnia błąd. Zrobiła karierę zawodową,
zdobyła wspaniałych przyjaciół i ładne mieszkanie, lecz nie miała nikogo, kogo
obdarzyłaby miłością, a bardzo tego potrzebowała. Toteż postanowiła odmienić
swoje życie.
Masz tylko trzy tygodnie, rzekła do siebie w duchu. Nie zmarnuj ich.
Wyjęła rzeczy z bagażnika i podeszła do frontowych drzwi. Otworzyła je
i zatrzymała się w holu. Duży pokój tonął w słońcu. Wewnątrz panował
przyjemny chłód, bowiem babcia nie wyłączała nigdy klimatyzacji. Z wazonu
pełnego żółtych róż unosił się zapach, który pamiętała z dzieciństwa. Przez
chwilę stała oczarowana, póki głośne szczekanie nie wytrąciło jej z marzeń.
Uświadomiła sobie, że nie jest tu zupełnie sama.
Zostawiła bagaże, poszła do kuchni, by otworzyć tylne drzwi, za którymi
słychać było psi jazgot. Gdy tylko je uchyliła, do mieszkania wpadły dwie
puchate kulki i rzuciły się jej do kolan, zostawiając na jasnozielonych spodniach
ślady ubrudzonych łapek.
- No, już dobrze. - Uspokajała psy głaskaniem, lecz one próbowały się na
nią wdrapać.
Babeczka i Brzoskwinka, dwa słodkie pudelki babci, które przepadały za
kobietami i nie znosiły mężczyzn. Kochała je, choć sama nie miała nic
przeciwko mężczyznom. Nie darzyła niechęcią nawet tego, który na to
zasługiwał i dla którego wróciła do Baywater.
Babcia prosiła, by przyjechała zaopiekować się psami, podczas gdy sama
wybrała się z dwiema przyjaciółkami do Włoch. Wydawało się, że dobry los
sprawił, iż życzenia Belli zbiegły się z wyjazdem babci.
Dziewczyna miała zamiar nie tylko sprawić przyjemność starszej pani.
Był również inny powód, dla którego przyjechała do Południowej Karoliny.
Chciała skłonić byłego męża, który mieszkał nad garażem w domu babci, do
wypełnienia pewnego zadania.
ROZDZIAŁ DRUGI
Psiaki zaczęły ujadać, kiedy tylko Edward zatrzymał auto przed domem.
Wyłączył silnik i posłał ponure spojrzenie na podwórko. Pudle usiłowały
wydostać się zza furtki, by go dopaść. Potrząsnął głową, zastanawiając się,
czemu go tak nienawidzą, jakby w poprzednim wcieleniu był hyclem.
- Uspokójcie się! - zażądał, nie spodziewając się żadnego rezultatu.
Psy nie tylko wcale się nie przejęły, lecz rozszczekały się jeszcze głośniej.
Jedyną wadę mieszkania nad garażem w domu Angeliny Swan stanowiło
użeranie się z jej złośliwymi pudlami.
Zarówno jemu, jak starszej pani dogadzało, iż to właśnie on wynajmuje tu
małe mieszkanko. Babcia Belli lubiła, gdy był w pobliżu, zawsze chętny do
pomocy. Edward wiedział zaś, iż jego lokum jest bezpieczne podczas długich
tygodni nieobecności powodowanej pracą. Angelina przepadała za gotowaniem,
więc czasem korzystał też z jej domowych obiadów.
Poza tym bardzo lubił Angelinę. Wszystko to warte było więc
okazywania wyrozumiałości utrapionym psiakom.
Istniał jeszcze jeden powód, dla którego nie zmieniał mieszkania. Dzięki
temu, że Angelina była krewną Belli, podtrzymywał jakiś związek ze swoją
eksżoną. Zapewne można by to uznać za niezdrowe, bowiem od pięciu lat byli
rozwiedzeni, ona jednak ciągle tkwiła mu w myślach.
Im bardziej zbliżał się do schodów, tym głośniej rozlegało się szczekanie.
Edward krzyknął w stronę białej furtki, gdy nagle otworzyły się kuchenne drzwi
domu, a on osłupiał.
- Sądząc po wyrazie twarzy, moja obecność niespecjalnie cię
uszczęśliwia - Bella starała się przekrzyczeć psi jazgot.
Popołudniowe słońce oświetlało ją jak aktorkę na scenie. W jej dużych
brązowych oczach lśniła uciecha wywołanym efektem zaskoczenia. Gęste
ciemne włosy opadały na ramiona. Miała na sobie wydekoltowaną jasnozieloną
bluzeczkę bez rękawów. Edward podziękował losowi, iż nie widzi jej całej, bo płot
ograniczał pole widzenia. Nie był pewien, czy wytrzymałby widok długich
opalonych nóg.
- Bella - wymówił z trudem, całkiem oszołomiony. - Co tu robisz?
- Przyjechałam zaopiekować się tymi panienkami - odrzekła, wskazując
na Babeczkę i Brzoskwinkę.
- Angelina nie uprzedziła mnie o twoim przyjeździe.
- Powinna?
- A są powody, dla których nie powinna?
- Och! - Bella pozwoliła, by drzwi kuchenne same się zamknęły. - Nic się
nie zmieniłeś, jak zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie.
Psy nie przestawały hałasować, więc musiała mówić dosyć głośno. Edward
nie mógł wyjść ze zdumienia. Wolał nie myśleć, co oznacza przyspieszone bicie
serca. Uważał, że Angelina powinna była go ostrzec, by mógł gdzieś wyjechać.
W duchu przyznał, że starsza pani zbyt dobrze go zna, żeby tego nie
przewidzieć, więc pewnie miała jakiś cel. Nigdy nie robiła sekretu ze swojego
przekonania, że on i Bella powinni być razem. Wyglądało, jakby ponownie
chciała ich wyswatać.
On jednak uważał, że jest już za późno. Teraz musi wziąć się w garść i
stawić czoło okolicznościom.
Bella zeszła po schodkach ganku, otworzyła furtkę, a gdy tylko to zrobiła,
pudelki rzuciły się na mężczyznę niczym lwy i zaczęły szarpać mu sportowe
buty i brzeg dżinsów. Spojrzał na nie, wdzięczny, że przepędziły niebezpieczne
myśli.
- Przestańcie! - zawołał.
- Nie lubią cię, prawda? - zaśmiała się Bella. - Babcia wspominała, że nie
darzą cię sympatią, lecz sądziłam, że przesadza.
Edward słuchał, ale nie słyszał co mówiła, bo koncentrował uwagę na jej
wyglądzie i ciągle żałował, że nie stała za furtką. Wyglądała tak, jak
przypuszczał. Krótka dżinsowa spódniczka obciskała zgrabne biodra i wysoko
odsłaniała nogi.
Krew zaczęła szybciej krążyć mu w żyłach. Zawsze tak reagował na ten
widok. Od chwili pierwszej randki mocno między nimi iskrzyło. Nawet teraz
czuł to samo, więc wpadł w ponury nastrój.
Minęły dwa tygodnie, odkąd zrobił z braćmi ten głupi zakład. Kilkanaście
dni wystarczyło, by czuł się jak człowiek na krawędzi wytrzymałości. Przez trzy
miesiące zapewne zwariuje, a obecność Belli tylko pogorszy sytuację.
- Angelina powinna była mnie uprzedzić, że przyjeżdżasz - powtórzył.
Dziewczyna lekko zesztywniała i dumnie uniosła podbródek, co
przypomniało mu, że w takiej pozie zawsze była gotowa do starcia. Ich
sprzeczki bywały równie gorące jak seks. A seks wypadał wprost znakomicie.
- Prosiłam, żeby nie mówiła.
- Czemu? - spytał i niecierpliwie poruszył nogą, by uwolnić się od psów,
lecz to nie pomogło.
- Ponieważ wiedziałam, że zaraz byś zniknął. Edward pomyślał, że miała
rację. Na pewno postarałby się o dodatkowy przydział obowiązków, nową tajną
misję, która kazałaby mu wyjechać stąd na odległość tysiąca mil. Czyżby
tchórzył przed byłą żoną? Na razie nie odpowiedział sobie na to pytanie.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Nie wiem - odparła.
Skrzyżowała ręce na wysokości piersi, co uniosło je wyżej i uwydatniło
biust pod cienką tkaniną bluzki. Mężczyzna zmusił się, by spojrzeć jej w oczy.
- Zawsze tak robisz - ciągnęła. - Ilekroć w ciągu ostatnich lat
przyjeżdżałam do babci, dostawałeś nagle rozkaz wyjazdu.
Nie było w tym nic z przypadku. Od czasu rozwodu Edward starał się jej
unikać.
- Chciałem ułatwić ci sytuację - rzekł. - Mogłaś odwiedzać rodzinę, nie
natykając się na...
- Mężczyznę, który rozwiódł się ze mną bez słowa wyjaśnienia? -
dokończyła.
Ciągle była na niego zła. Widać to było w błysku oczu. Naprawdę nie
mógł jej za to winić. - Słuchaj...
- Zapomnijmy o tym - machnęła ręką, nie chcąc słuchać. - Nie
zamierzam niczego zaczynać od nowa. Chciałam tylko się z tobą zobaczyć. To
wszystko.
Edward żałował, iż nie potrafi przeniknąć jej myśli. śycie z Bellą nie było
łatwe, lecz zawsze miało posmak przygody. Znał ją na tyle dobrze, by
podejrzewać, że za chęcią spotkania kryło się coś więcej.
Ale czy nadal mógł twierdzić, że ją zna? Może się zmieniła, stała się kimś
innym. Ta myśl przejęła go dziwnym chłodem.
- Dlaczego pragnęłaś się ze mną zobaczyć? - spytał podejrzliwie.
- Czy była żona nie może po prostu chcieć się przywitać?
- A czyjakolwiek była żona przylatuje w tym celu aż z Kalifornii?
- No i trzeba było zadbać o te dwa słodkie...
- ... potwory - dokończył, próbując bez rezultatu uwolnić się od
Brzoskwinki, wczepionej w spodnie.
Bella roześmiała się, co tylko zaostrzyło mu apetyt na jej wdzięki.
Jesteśmy po rozwodzie, upomniał sam siebie. Upłynęło pięć lat, a on ciągle czuł
pod palcami miękkość jej skóry, pamiętał zapach perfum. Wspomnienie
miłosnych uniesień tylko ożywiało pragnienia. Teraz czuł je znowu. Naprawdę
nie potrzebował obecności tej kobiety w okresie trwania zakładu.
- Nie wiem, czemu one tak cię nie lubią - rzekła Bella, biorąc Babeczkę
na ręce, co psiakowi sprawiło widoczną przyjemność, bo aż polizał ją po szyi.
Edward miał ochotę zrobić to samo. - Pewnie wiedzą, że to wzajemne -
odparł szybko starając się stłumić pragnienie.
Bella podrapała Babeczkę za uchem, by zająć czymś ręce, a pudelek był
wyraźnie zachwycony. Pomyślała przy tym, że jeszcze chwila, a wyciągnęłaby
ręce do byłego męża. Od samego patrzenia na niego zasychało jej w gardle.
Ciemne włosy ciągle miał po wojskowemu krótko obcięte, co tylko
podkreślało regularne rysy twarzy. Ciemnoniebieskie oczy nadal wyglądały jak
ocean pełen tajemnic. Czarny podkoszulek piechoty morskiej podkreślał
muskularność piersi, a wąskie biodra znakomicie prezentowały się w dżinsach.
Zdążyła zapomnieć, jak bardzo na nią działał. Może Janet miała rację co do
tego, że ich spotkanie nie było najlepszym pomysłem. Ale tak bardzo chciała,
żeby Edward został ojcem jej dziecka. Co robić, gdy nawet stojąc obok niego,
czuła, że drżą jej kolana. Jak się bronić przed ponownym zakochaniem?
Szybko odepchnęła tę myśl. Da sobie radę. Minęło pięć lat. Więcej się nie
zakocha. Nie jest dzieckiem, by wierzyć, że tylko jeden mężczyzna może
spełnić jej marzenia. Wiele pracowała, osiągnęła pozycję zawodową, była
ogólnie szanowana i na tyle dojrzała, żeby nie ulec urokom Edwarda. Jeśli nadal
jej się podobał, to dobrze. Łatwiej go uwiedzie.
- Słuchaj - zaczęła, głaszcząc Babeczkę, gdy tymczasem Brzoskwinka
nadal szarpała nogawkę mężczyzny - nie ma powodu, byśmy zachowywali się
wobec się w niecywilizowany sposób, prawda?
- Chyba tak.
- To już jakiś początek. Mam zamiar przygotować steki na kolację. Dasz
się zaprosić?
Przez sekundę sądziła, że się zgodzi. Widać to było w jego oczach, lecz
potem zjawiło się w nich wahanie.
- Nie, dziękuję. Muszę dziś spotkać się z Emmetem. Ma jakieś...
problemy... z...
- Nigdy nie umiałeś kłamać - pokręciła głową z uśmiechem.
- Kto kłamie?
- Ty - odrzekła i zawróciła do domu. - Nie ma sprawy. Chodź,
Brzoskwinko, będzie kolacja!
Pies natychmiast uwolnił nogę Edwarda i pobiegł na ganek.
- Bella! - zawołał mężczyzna.
Zatrzymała się i obdarzyła go uśmiechem. Wiedziała, że gdyby nie
obawiał się zostać z nią sam na sam, nie broniłby się przed zaproszeniem. I nie
kłamałby na temat Emmeta.
Teraz wyglądał na... zmieszanego. Lecz nadal był pociągający. W ciągu
dwóch tygodni powinna osiągnąć swój cel.
- W porządku - rzuciła, wzruszając ramionami. - Zostaję tu trzy
tygodnie. Jestem pewna, że będziemy się sporo widywać.
- Tak. - Edward wcisnął ręce do kieszeni, starając się zachować równowagę
ducha.
- życzę miłego wieczoru - powiedziała, zamykając furtkę. - Pozdrów
ode mnie Emmeta.
- Oczywiście. Weszła z psami do domu, a gdy zamknęła drzwi, lekko
odchyliła firankę, by popatrzeć, jak Edward wchodzi po schodach do swojego
mieszkania. Wyglądał jak człowiek przytłoczony jakimś ciężarem.
Kiedy dotarł na górę, przystanął i rzucił okiem na dom. Spotkali się
spojrzeniami. Tinie zrobiło się gorąco. Jeszcze długo po tym, jak zniknął z pola
widzenia, stała, wyglądając przez szybę.
Dwie godziny później Edward kończył kolację w towarzystwie Emmeta,
który wyśmiewał się z jego ostatnich przejść. Nie spodziewał się, co prawda,
jakiegoś specjalnego współczucia, ale nie oczekiwał też drwin.
- Więc Bella wróciła do miasta! Już widzę, jak te pieniądze lądują w mojej
kieszeni - cieszył się Emmet.
- Nie rób sobie pospiesznych nadziei. - Edward powstrzymał go, choć
nadal miał w oczach uśmiechniętą twarz byłej żony. - Jej obecność nie pomoże
ci wygrać zakładu. Zapominasz, że jesteśmy rozwiedzeni.
- Tak. - Emmet zamówił u kelnera drugie piwo. - Choć naprawdę nie
wiem, czemu się rozstaliście.
Nikt w rodzinie tego nie rozumie, pomyślał Edward. Nawet on sam czasem
miewał wątpliwości, czy było to jedynie słuszne wyjście.
Decyzja nie należała do łatwych, lecz wydawała się najwłaściwsza.
Ciągle w to wierzył. Gdyby stracił tę wiarę, umarłby z żalu.
Bella Swan całkiem nim zawładnęła. Ciągle widział w myślach jej obraz,
gdy gotowała, śmiała się, śpiewała podczas jazdy samochodem. Przy okazji
kłótni oboje krzyczeli, póki jedno się nie roześmiało, by za chwilę wspólnie
wylądować w łóżku. Seks zawsze ich łączył. Nie chodziło wyłącznie o fizyczną
stronę związku, lecz także o pełne porozumienie duchowe, do którego
dochodziło w najbardziej poetyckich chwilach, które wspólnie przeżywali.
Potem odeszła z jego życia. Została pustka. Miał złamane serce, choć
wiedział, że decydując się na rozwód, zrobił to dla niej. Do dziś nic się nie
zmieniło.
Restauracja, w której jadł z bratem kolację, była pełna jak zawsze. Wokół
stołów siedziały rodziny z dziećmi lub pary zakochanych. Edward postanowił
zmienić temat rozmowy.
- Jak sobie radzisz z dotrzymaniem warunków zakładu? - spytał.
- Jest gorzej, niż myślałem - przyznał Emmet, popijając piwo.
Edward tylko się roześmiał.
- Naprawdę. Chowam się przed kobietami - przyznał Emmet.
- Wiem, co masz na myśli - rzekł Edward, choć sam czuł się jeszcze gorzej.
W pracy nie było problemów z unikaniem pań, Jako pilot wspomagający
działania piechoty morskiej, nie miał zbyt wielu koleżanek w swoim fachu. A te,
które były, nie zadawały się z pilotami ze swojej drużyny. Wcale się temu nie
dziwił. Musiały pracować dwa razy ciężej niż mężczyźni, by utrzymać się w tej
profesji, więc nie zamierzały narażać kariery flirtując.
Skoro w pracy było bezpiecznie, Edward zamierzał unikać barów i klubów,
by nie spotykać kobiet, a teraz we własnym domu czyhało nań największe
niebezpieczeństwo - Bella.
- Minęły tylko dwa tygodnie - zauważył Emmet. - Nabieram coraz
większego szacunku dla Jacoba.
- Ja też.
- Rozmawiałem wczoraj z Jasperem, który zamierza schronić się w
klasztorze na najbliższe trzy miesiące.
- Widać też cierpi - roześmiał się Edward.
- Ja przynajmniej mogę się wyładować na rekrutach - przyznał Emmet.
Edward pomyślał, że współczuje biednym chłopakom ganianym w
koszarach przez takiego sfrustrowanego przełożonego.
- Zauważyłeś, że tylko nasz księżulo nie cierpi? - ciągnął Emmet -
Pewnie naśmiewa się w duchu z całej trójki. Jak on nas na to namówił?
- Pozwolił, byśmy sami się wmanewrowali. Przecież nie umiemy oprzeć
się żadnemu wyzwaniu.
- Tak łatwo nas przejrzeć?
- Dla niego to nic trudnego. W końcu jest księdzem. Zawsze był
najsprytniejszy z nas wszystkich.
- To prawda. - Emmet wyjął pieniądze, by zapłacić.
- Co zamierzasz zrobić z Bellą?
- Trzymać się od niej jak najdalej.
- Nie będzie ci łatwo.
- A kto mówi, że będzie?
- Moglibyśmy spróbować starego sposobu - rzekł Emmet, wstając od
stołu. - Jeśli ci trudno wytrzymać, gdy ona jest w pobliżu, mogę z nią pogadać i
poprosić, by wyjechała.
Edward pomyślał, że nie używali tego podstępu od czasów dzieciństwa.
Wszyscy trzej byli tak do siebie podobni, że nawet matka miewała kłopoty z ich
odróżnieniem, więc często wykorzystywali to dla własnych celów. Udawali
jeden drugiego, ratując się w trudnych sytuacjach. Oszukiwali nauczycieli i
rodzinę.
Choć pomysł mu się spodobał, przypomniał sobie, iż Bella nigdy nie dała
się wywieść w pole. Co prawda minęło wiele lat, odkąd widziała całą trójkę
razem. Wcześniej nigdy nie miała żadnych kłopotów, by odróżnić męża od
pozostałych braci.
- Naprawdę mogę to zrobić, jeśli chcesz - powtórzył Emmet.
Czy istniał jakiś wybór? Jeżeli nawet Bella nie da się zwieść, może i tak
wyjedzie, a jeśli się oszuka... No cóż, dawno nie widział jej rozgniewanej.
Zawsze świetnie się prezentowała w furii.
ROZDZIAŁ TRZECI
Bella usłyszała dźwięk silnika samochodu Edwarda, kiedy późnym
wieczorem wrócił do domu, i odetchnęła z ulgą. Odsunęła firankę w oknie
pokoju na piętrze, który zajmowała jeszcze w dzieciństwie, i obserwowała, jak
wysiadał z auta. Uśmiechnęła się, słysząc, że pokrzykuje na psy.
Już się martwiła, że gdzieś zniknął. W końcu mógł zaszyć się w bazie na
kilka tygodni, by jej nie widywać, jednak tego nie uczynił. Była prawie pewna,
że wie, czemu tak się stało.
Edward nigdy nie potwierdzi, że podjął wyzwanie, jakim było spotykanie jej
każdego dnia. Sam przed sobą nie przyzna, że jest się tu czego obawiać.
Właśnie, przeskakując po dwa stopnie, wbiegł po schodach do swojego
mieszkania. Bellę, która obserwowała to zza firanki, podniecał każdy jego ruch.
Może to raczej ja powinnam się obawiać tej całej sytuacji, pomyślała,
czując, że zaschło jej w gardle.
Gdy nagle zadzwonił telefon, szybko podniosła słuchawkę.
- A więc jesteś - usłyszała.
- O, to ty, Janet. Wróciłam do miejsca, od którego zaczęłam.
- Widziałaś się z nim?
- O, tak. - I...?
- Jest taki, jakim go zapamiętałam. Jeszcze przystojniejszy i bardziej
pociągający, dodała w myślach.
- Więc nie odstąpisz od swojego planu.
- Tyle razy już o tym rozmawiałyśmy. Nie chcę chodzić do banku
spermy. Wyobrażasz sobie taką rozmowę z dzieckiem? Oczywiście, kochanie,
masz tatusia. To numer 3075. Bardzo miły numer.
- Tak - roześmiała się przyjaciółka. - Boję się tylko, że napytasz sobie
jakiejś biedy. Martwię się o ciebie.
- Doceniam troskę - odparła Bella, wędrując wzrokiem po sypialni, w
której babcia od czasu jej wyjazdu niczego nie zmieniła.
Na ścianach nadal wisiały plakaty zachęcające do podróży na Tahiti i do
Londynu, na półkach piętrzyły się książki i rozmaite skarby nastolatki. Meble, te
same od lat, wprowadzały nastrój domowego ciepła i wygody.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo tego potrzebuje.
- Ale chcesz, bym w tej sprawie dała ci spokój. - W głosie Janet
rozbrzmiewało lekkie rozbawienie.
- Tak.
- Tony był pewien, że właśnie tak odpowiesz - przyznała Janet i ze
śmiechem zawołała do męża: - Dobrze, dobrze, jestem ci winna pięć dolarów.
Bella również się roześmiała.
- Cieszę się, że zadzwoniłaś - rzekła. - Potrzebne mi przyjazne wsparcie.
- Zrobię, co się da. Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała lub
chciała się komuś wypłakać.
- Dobrze. Zobaczymy się za trzy tygodnie.
Po odłożeniu słuchawki Bella usiadła na łóżku i rozejrzała się dokoła.
Ogarnęły ją wspomnienia.
Przed paru laty pracowała wieczorami na nabrzeżu w barze u Diega, a w
dzień kończyła studia magisterskie. Edward był wtedy młodym porucznikiem
wojskowego lotnictwa morskiego. Skrzydła odznaki na jego mundurze lśniły
nowością. Któregoś wieczoru przyszedł do baru i gdy tylko spojrzeli sobie w
oczy, poczuli, że są dla siebie stworzeni. Przez następny miesiąc, ogarnięci
namiętnym uczuciem, spędzali razem każdą wolną chwilę. Potem zaskoczyli
swoje rodziny błyskawicznym małżeństwem. Byli zbyt siebie spragnieni, żeby
to odkładać i długo planować wystawne wesele, którego oczekiwali bliscy.
Ślub wzięli tylko we dwoje. Bella trzymała w ręku jedną różę, którą Edward
zerwał dla niej z klombu przed magistratem. W głębi duszy czuła, że wychodzi
za tego jednego jedynego, który był jej przeznaczony.
Byli razem przez rok. Potem mąż zaskoczył ją decyzją o rozwodzie i
wyjechał na pół roku w misji wojskowej.
Tyle zostało z marzeń o wspólnym przeznaczeniu, pomyślała, rozglądając
się po pustym pokoju. Miotana wspomnieniami wmawiała sobie, że ból, który
czuje w sercu, dotyczy przeszłości.
Następnego dnia zajęła się pracą w ogrodzie. Babcia uwielbiała kwiaty,
lecz nie znosiła wyrywania chwastów. Wśród róż rozrosły się mlecze, bratki
zagłuszyła trawa. Dziewczyna uklękła na ciepłej od słońca ziemi i zajęła się
porządkami. Z otwartego okna płynęły dźwięki klasycznego rocka. W
sąsiedztwie dzieci grały w koszykówkę, szczekały psy. Babeczka i Brzoskwinka
obserwowały wszystko zza siatki chroniącej przed owadami, rozciągniętej na
drzwiach domu. Od czasu do czasu powarkiwały na widok przelatującego
motyla.
Po godzinie pracy Bella wyprostowała się, by nieco odpocząć. W
kalifornijskim mieszkaniu miała na tarasie z widokiem na plażę rośliny w
donicach. W domu była zwykle zbyt zajęta sprawami zawodowymi, by myśleć o
czymś innym. Nie wiedziała, kiedy się w tym wszystkim zatraciła i kiedy praca
stała się najważniejsza w jej życiu.
Teraz znała już odpowiedź. Po rozwodzie z Edwardem rzuciła się w wir
zajęć zawodowych, by stłumić samotność. Jednak to nie podziałało. Pomyślała,
że dobrze czuje się w ogrodzie, kiedy nie musi się nigdzie spieszyć i niczym
denerwować.
W tej chwili usłyszała narastający huk silników, a po niebie przeleciał
F18, pozostawiając za sobą białą smugę. Serce zabiło jej mocniej, jak zawsze na
widok wojskowego myśliwca. Wyobrażała sobie wtedy Edwarda za sterami
maszyny. Czuła dumę z jego pracy. Oczywiście, bała się o niego, lecz jeśli
wychodzi się za kogoś związanego z morskim lotnictwem wojskowym, trzeba
go brać z dobrodziejstwem inwentarza.
Uniosła głowę, by śledzić lot.
- Ładny widok - usłyszała za plecami znajomy głos.
Odwróciła się i spojrzała na mężczyznę. Nie słyszała, kiedy przyjechał.
Nie spodziewała się, że wróci do domu w środku dnia. Sądziła, że będzie się
starał większość czasu spędzać w bazie.
Tymczasem się pojawił. Wyższy niż inni piloci, Edward zwykle narzekał na
ciasnotę w kabinie F18. Tinie odpowiadało, że był od niej dużo wyższy. By
spojrzeć mu w oczy, musiała zawsze unosić głowę.
Wstała, otrzepując kolana z trawy i zdejmując z rąk ogrodnicze rękawice.
Słońce świeciło jej w oczy, kryjąc w cieniu twarz Edwarda. Zdawała sobie
sprawę, że na nią patrzy.
- Co powiedziałeś? Ach, tak. Samolot na niebie to ładny widok.
- Nie miałem na myśli samolotu, choć też ładnie się prezentuje.
Bellę przeniknęło ciepło na myśl, iż to komplement pod jej adresem. Edward
zawsze był dżentelmeński, wiedział, co powiedzieć, by zrobić na niej
odpowiednie wrażenie. Spróbowała opanować drżenie kolan.
- Edward...
- Bella...
Zaczęli jednocześnie, więc przerwali i roześmieli się z niezręczności.
Dziewczynę ogarnął żal. W jaki sposób doszło do tego, że może czuć się z nim
niezręcznie, jak z kimś całkiem obcym.
- Ty pierwsza - rzekł.
- Nie, nie. Ty, powiedz. Wsunął ręce w kieszenie i zaczął:
- Nie jest mi łatwo, ale... Kiedy mówił, przyglądała mu się uważnie.
Zastanowił ją sposób, w jaki trzymał głowę, jak poruszał ramionami, jak przy
mówieniu układał mu się kącik warg. Wydało się jej, iż jakoś inaczej odbiera
jego obecność. Nie przenikał jej znany dreszcz emocji, nie czuła żadnego
iskrzenia, które zwykle pojawiało się, gdy Edward był w pobliżu.
Kiedy złożyła w całość wszystkie spostrzeżenia, ogarnął ją gniew.
- ... wiem, że nie mam prawa o cokolwiek cię prosić - ciągnął
mężczyzna.
Pomyślała, że zasłużył na ostrą reakcję. To musiał być Emmet. Tysiąc
myśli przebiegło jej przez głowę, gdy zastanawiała się, jak go potraktować.
Kiedy wymyśliła rozwiązanie, uśmiechnęła się lekko.
Mężczyzna odwzajemnił uśmiech.
- Wiedziałem, że będziesz rozsądna. Nie ma sensu, byś tu zostawała,
skoro oboje czujemy się niezręcznie.
- Niezręcznie? - Powtórzyła niskim głosem. - Ależ, kochanie, znamy się
zbyt dobrze, by odczuwać jakąkolwiek niezręczność.
- Hmm? - Emmet wyglądał na zbitego z tropu. Bellę ogarnął wewnętrzny
śmiech. Zbliżyła się i dotknęła jego policzka.
- Tęskniłam za tobą, Edwardzie. Czuję się... samotna. Z satysfakcją
spostrzegła panikę w jego oczach, gdy cofnął się o krok.
- Nie myślisz chyba naprawdę... - zaczął.
- Edward, kochanie - Bella znowu podeszła bliżej. Prawda, że ty też
tęskniłeś?
- Tak, ale... - Mężczyzna rozglądał się rozpaczliwie za pomocą, która nie
nadchodziła.
Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się, on zaś wyciągnął
ręce z kieszeni i starał się ją odsunąć. Czuła, jak z przerażenia szybko bije mu
serce.
- Więc, pocałuj mnie, Emmet - szepnęła.
- Pocałuj? Emmet?
- Ty, idioto! - Uwolniła go z uścisku i z przyjemnością patrzyła, z jakim
trudem próbuje odnaleźć się w tej sytuacji.
- Słuchaj, Bella...
- Myślałeś, że mnie oszukasz?
- Nie wiem, o czym mówisz...
- Doskonale wiesz! - wybuchnęła. - Zdaje się, że obaj z Edwardem
zapomnieliście o paru rzeczach. Zawsze was odróżnię, rozumiesz?
- No rzeczywiście, to nie był dobry pomysł - przyznał Emmet i z
zakłopotaniem przeciągnął dłonią po twarzy.
- Dobry pomysł? Nie mogę uwierzyć, że zachowaliście się jak uczniaki.
Co ty sobie myślisz? Chcesz mnie namówić do wyjazdu, żeby Edward nie musiał
mnie oglądać?
Mężczyzna roześmiał się nerwowo.
- Daj spokój. To był po prostu...
- Co? - spytała, idąc za nim do samochodu Edwarda, którym przyjechał. -
śart?
- Nie! - Emmet spieszył do bezpiecznego wnętrza auta. - Edward
pomyślał, to znaczy ja pomyślałem...
Brzoskwinka i Babeczka zaczęły ujadać za drzwiami ganku, więc rzucił
niespokojne spojrzenie w ich kierunku.
- To był jego pomysł, prawda? - Dociekała, czując w tej chwili
obrzydzenie do obydwu braci.
- Nie... tak... to znaczy... - plątał się. - Po prostu pomysł.
- Głupi pomysł.
- Teraz to widzę. Naprawdę. Ale ty też kazałaś mi przeżyć kilka trudnych
chwil.
- Gdzie jest Edward?
- Teraz, Bella...
Dziewczyna widziała, że umysł Emmeta pracuje intensywnie nad
odpowiedzią. Zrozumiała, że ma przeciwko sobie wszystkich trzech, bowiem
bracia zawsze stawali solidarnie w swojej obronie. Uznała, że teraz nie musieli.
- Wszystko jedno - rzuciła. - Kiedyś musi tu wrócić, prawda?
- Zapewne. - Emmet w końcu wsiadł do samochodu, lecz nie zdążył
zamknąć drzwi, bo Bella je przytrzymała. - Posłuchaj...
- Ależ słucham.
- Przekaż swojemu bratu, że chcę z nim koniecznie porozmawiać.
- Dobrze - obiecał. - I nawet nie myśl o powtórzeniu tego numeru.
- W żadnym razie, jesteś zbyt groźna. Kiedy pierwszy gniew minął, Bella
dostrzegła również humorystyczne cechy sytuacji, lecz nie uśmiechnęła się do
byłego szwagra.
- Wiesz, co? - powiedział. - Mimo że minęło pięć lat od waszego
rozwodu, miło, że znów jesteś w domu.
Teraz odpowiedziała uśmiechem, bo żadna kobieta nie jest w stanie
opierać się długo urokowi żadnego z Cullenów.
- Jedź już, Emmet. - Tak jest, proszę pani.
Zatrzasnął drzwi i ruszył, ona zaś patrzyła długo w ślad za autem. Idąc do
domu, pomyślała, że jeśli ma dojść do spotkania z Edwardem, musi doprowadzić
się do porządku po pracy w ogrodzie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy Edward podjeżdżał do domu, śmiech Emmeta ciągle dźwięczał mu w
uszach. To, co tak bawiło brata, na Bellę zapewne podziałało inaczej.
Powinien był wiedzieć, że podstęp się nie uda. Już sam fakt, że wyraził
nań zgodę, dowodził, w jakiej był desperacji. Z drugiej strony, czuł dziwne
zadowolenie, że była żona nadal bezbłędnie odróżnia go od braci, choć ludzie
twierdzili, iż są nie do rozpoznania. Ale Bella była inna niż wszyscy, różniła się
od znanych mu kobiet, więc jeśli nie zechce opuścić miasta, to przepadło.
Nawet bez zakładu spotkanie z nią byłoby wystarczająco trudne, teraz zaś
może spowodować przegraną. Edward nigdy nie pragnął innej kobiety tak bardzo
jak jej. Do dzisiaj nic się nie zmieniło. Nie widzieli się co prawda pięć lat, lecz
gdy tylko znalazła się w pobliżu, natychmiast odczuł podniecenie. Nie mógł
spać, wiedząc, że Bella przebywa pod tym samym dachem.
Gdy wysiadał z auta, z niepokojem myślał o czekającym go spotkaniu.
Zapadł już zmierzch. Na niebie pokazały się gwiazdy, wokół unosił się zapach
jaśminu.
Frontowe drzwi domu zastał otwarte, wewnątrz paliło się światło.
Postanowił nie przejmować się tym, co Bella pomyślała o jego zachowaniu, ani
tym, czy jest na niego zła. Nic już nie jest jej winien, przecież się rozstali. Więc
dlaczego czuł się tak bardzo wobec niej nie w porządku? I czemu tak bardzo
wahał się przed spotkaniem? Przecież służył w lotnictwie morskim, był
zaprawiony w walce. To mogło się przydać podczas rozmowy z byłą żoną.
Zbliżył się do wejścia. Z pokoju dobiegały dźwięki jazzu. W pobliżu nie
było widać napastliwych pudli, co uznał za niezły znak. Zapukał, lecz nie
usłyszał odpowiedzi, więc powtórzył pukanie.
- Edward, to ty? Wejdź.
Pomyślał, iż to dobrze, że głos kobiety brzmi spokojnie. Zdjął wojskową
czapkę, odłożył ją na stolik i wszedł do kuchni. Bella siedziała ze szklanką
białego wina. Po jej wzroku zorientował się, że jednak jest wściekła. Wyglądała
pociągająco z tym błyskiem w oczach, co mogło sprowadzić kłopoty.
- Usiądź.
- Nie, dziękuję - odparł, przesuwając spojrzeniem po jej skąpej bluzeczce
i długich opalonych nogach w jasnopopielatych szortach.
Uznał, iż w żadnym, ale to żadnym wypadku nie powinien siadać, bo
długo tego widoku nie wytrzyma. Postanowił szybko powiedzieć, co miał do
powiedzenia, i wyjść.
- Słuchaj - zaczął. - Przepraszam za...
- ... przysłanie Emmeta, by się mnie pozbył? - dokończyła i wypiła łyk
wina.
- No, tak.
- To wszystko? - spytała, założyła nogę na nogę i pokiwała nią
uwodzicielsko.
Zauważył, że miała na różowo pomalowane paznokcie, a na jednym z
palców wąskiej stopy srebrną obrączkę. Jęknął w duchu.
- To wszystko, co masz do powiedzenia? - powtórzyła.
- Czego ty ode mnie chcesz? - Mężczyzna przeciągnął dłonią po twarzy,
powtarzając sobie, że musi stąd zaraz wyjść.
Bella wstała, postawiła kieliszek na stole. Miała bluzeczkę na cieniutkich
ramiączkach. Zorientował się, że nie nosi stanika. Pod cienkim białym
materiałem prężyły się napięte sutki.
- Dlaczego tak bardzo ci zależy, bym wyjechała z miasta?
- Nie bardzo - rzekł, a w duchu dodał: rozpaczliwie mi zależy.
Nie chciał, żeby się o tym dowiedziała, bowiem jednym spojrzeniem
mogła z nim zrobić wszystko.
- Emmet mnie nie oszukał - powiedziała.
- Wiem - odrzekł, starając się na nią nie patrzeć. W ogniu jej wielkich,
brązowych oczu nie czuł się bezpieczny, a już zupełnie nie był w stanie
przesuwać wzrokiem po odkrytych ramionach i pasku nagiej skóry na
wysokości płaskiego brzucha.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała, nie spuszczając zeń wzroku.
- Ponieważ nie chcę cię mieć w pobliżu - mruknął.
Drgnęła, jakby uderzył ją w twarz, a on przeląkł się w duchu. Podeszła tak
blisko, że czuł zapach perfum Używała tych samych co pięć lat temu, więc
przestał oddychać, by go nie oszołomiły.
- Przynajmniej jesteś szczery. Ale dlaczego? Edward oderwał od niej
wzrok, chwycił ze stołu kieliszek wina i wypił duży łyk.
- Co za różnica? Bellę ogarnął smutek. Przez całe popołudnie była zła,
czekała na niego, tymczasem teraz czuła się dziwnie, choć zdawała sobie
sprawę, że nadal wzajemnie się pociągają. Gdy tylko wszedł, poczuła
przyspieszone bicie serca, lecz trudno jej było pokonać dystans, z jakim się
zachowywał. Nie mogła pozwolić, by ją to zraniło. Najpierw musi zrealizować
plan, więc przełamie jego rezerwę.
- Daj spokój. Nie możemy być znowu przyjaciółmi? - spytała ciepło.
- Nigdy nimi nie byliśmy. - Roześmiał się, ostrożnie odstawiając na stół
jej kieliszek z winem.
Musiała przyznać, że mówił prawdę. Od razu zostali kochankami. Ich
znajomość wcale nie zaczęła się od przyjaźni. Natychmiast buchnęła ogniem
namiętności. Może gdyby łączyła ich również przyjaźń, związek miałby szanse
na przetrwanie i Edward tak łatwo by nie odszedł.
- Teraz to możliwe - zauważyła.
- Dlaczego?
- Ponieważ kiedyś byłeś dla mnie ważny - odrzekła, mając nadzieję, iż
mężczyzna nie zauważy, jak bardzo nadal jej na nim zależy. - A to, co nas
łączyło, miało wartość.
- To już skończone - powiedział z przekonaniem, które sprawiło jej
przykrość.
Wolała, żeby nie spostrzegł, jak boli ją świadomość, że były mąż
oczekuje od niej tylko tego, by wyjechała. Zapragnęła usłyszeć jakieś
wyjaśnienie. Powinien w końcu wytłumaczyć, czemu tak nagle zażądał
rozwodu.
- Skończone, ponieważ ty tak zdecydowałeś.
- Bella... - Westchnął.
- Powiedz, dlaczego? - poprosiła, zbliżając się o krok. - Czemu
doprowadziłeś do naszego rozstania. Jeśli powiesz, to może wyjadę -
zasugerowała, choć wcale nie miała zamiaru opuszczać miasta.
Edwardowi pociemniały niebieskie oczy.
- Minęło już pięć lat. Dajmy temu spokój.
- Ciągle nie chcesz niczego wyjaśnić. Nawet za cenę pozbycia się mnie
stąd?
Mężczyzna lekko skrzywił usta, co przypomniało jej, iż potrafił tymi
wargami wprawiać ją w stan euforii. Poczuła podniecenie.
- Nie musisz wyjeżdżać - rzekł.
- To prawda.
- Zawsze byłaś uparta, lecz lubiłem nasze sprzeczki a przede wszystkim
sposób, w jaki się godziliśmy.
Tinie zrobiło się gorąco.
- Jeśli lubiłeś, to dlaczego, u licha...
- Po co przyjechałaś? - przerwał, by nie dopuścić do ponownego nawrotu
przeszłości. - Czemu teraz?
Wyglądał groźnie, co zawsze robiło na niej wrażenie. Ciemnowłosy,
błękitnooki, o szerokich barkach i wąskich biodrach nosił dżinsy jak nikt na
świecie. Z pewnością działał na wszystkie kobiety między szesnastym a
sześćdziesiątym rokiem życia.
- Babcia wyjechała do Włoch - rzekła z trudem. - Ktoś musiał
zaopiekować się Brzoskwinką i Babeczką.
- To wszystko? - Spojrzał podejrzliwie. - Jedyny powód? Nie
rozmawiałaś o niczym z moimi braćmi?
- O co ci chodzi? Przecież wiesz, że rozmawiałam tylko z Emmetem.
Edward nie wyglądał na przekonanego.
- No, tak. Przepraszam za Emmeta. Wiedziałem, że to się nie uda, a
jednak mu pozwoliłem. Jedyne pocieszenie, że nieźle go wystraszyłaś.
- Tak, to rzeczywiście pewne pocieszenie. Lecz nadal nie znam
odpowiedzi na swoje pytanie. Czemu w ogóle to zrobiłeś? Dlaczego to takie
ważne, by pozbyć się mnie z miasta?
Edward wyraźnie zamknął się w sobie i choć stał tak blisko, wydawało się,
że dzieli go od Belli przepaść.
- To już nie ma znaczenia - odrzekł.
- Dla mnie ma.
- Zapomnij o tym, dobrze? - Rzucił i zrobił krok ku drzwiom.
- Tam są psy - zauważyła.
- Do licha!
Zrezygnował z wyjścia tylnymi drzwiami, przeszedł przez kuchnię do
salonu. Bella trzymała się tuż za nim. Wziął czapkę ze stolika w holu i podszedł
do frontowego wyjścia. Gdy zatrzymał się na chwilę, chwyciła go za ramię, co
zupełnie zbiło go z tropu. Spojrzał na jej dłoń, potem uniósł wzrok ku jej oczom.
Wiedziała, czego pragnie, nie mogła pozwolić mu, wyjść. Nie chodziło o
zwykły upór, naprawdę go pożądała. Od dawna niczego podobnego nie czuła.
- Nie wyjadę - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Zamierzam zostać
przez trzy tygodnie, więc lepiej znajdź sposób, by się z tym pogodzić.
Edward zacisnął zęby. Wyraźnie nie miał ochoty jej oglądać ani dotykać.
Czy tego chciał, czy nie, czuł jednak to samo podniecenie co Bella. Mogła
go z łatwością uwieść. Przecież przyjechała tu po to, by wciągnąć go do łóżka i
zajść w ciążę, a potem go opuścić.
- Świetnie - rzucił, kierując się na ganek. - Wytrzymam trzy tygodnie.
Zszedł po schodkach i zniknął w mroku, udając się do swego mieszkania.
Pudle zaczęły ujadać, bo wyczuły męską obecność, więc krzyknął, żeby się
uspokoiły. Po drodze zastanawiał się, czy rzeczywiście wytrzyma. Bella miała
wielką moc przyciągania.
Ona zaś nabrała pewności, że do końca tygodnia zrealizuje swój plan.
Tylko czy będzie w stanie opuścić Edwarda po tym wszystkim?
Następnego dnia rano ubrała się w oliwkowe lniane spodnie i
rudobrunatną bluzeczkę. Wzięła pudle na smycz i wyszła z nimi na ulicę. Czuła
się nieco dziwnie, wybierając się z nimi na spacer. Pomyślała, że zbyt długo
mieszka w Kalifornii, gdzie ludzie nawet do sąsiedniego sklepu jadą
samochodem, zamiast pójść pieszo. Tutaj zaś, w cichym Baywater ulice były
wprost stworzone do spacerów. Otoczone dziko rosnącymi drzewami wprawiały
w nastrój sprzyjający rozmyślaniom. Dzieci bawiły się przed domami, sąsiedzi
pracowali w ogródkach.
- Dzień dobry, pani Donovan! - zawołała do starszej pani przycinającej
róże, ta zaś odpowiedziała uśmiechem.
Tu jest zupełnie inaczej, pomyślała dziewczyna. Po raz pierwszy
zauważyła różnicę między stylem życia Południowej Karoliny i Kalifornii.
Zrozumiała, że zawsze będzie tęskniła za domem. Wcześniej odwiedzała babcię
na krótko, spędzała czas bardzo intensywnie, więc nie było okazji, by poważnie
zastanowić się nad tym, co łączyło ją z tym miejscem.
Przykucnęła, żeby rozplątać smycze pudelków, a Babeczka polizała ją w
policzek. Tego dnia Bella spędziła wiele czasu na spacerze. Nocą nie mogła spać,
zastanawiając się nad słowami Edwarda i nad tym, czego nie powiedział. Przed
świtem wiedziała już, co musi zrobić. Zdecydowała się na rozmowę z
najstarszym bratem byłego męża, który z pewnością powie jej prawdę. Jest
przecież księdzem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Plebania kościoła św. Sebastiana była zabytkowa i elegancka. Zbudowano
ją w tym samym stylu co kościółek i wyglądała jak mały zamek. Wokół rosły
stare drzewa magnoliowe, dając przyjemny cień. Na tarasie stały donice z
kwitnącymi petuniami. Babeczka i Brzoskwinka bardzo się niecierpliwiły, kiedy
Bella zadzwoniła do drzwi ojca Jacoba. Otworzyła im starsza kobieta, gospodyni
księdza.
- Czym mogę służyć?
- Chciałabym zobaczyć się z ojcem Jacobem, jeśli jest u siebie.
Gospodyni obrzuciła dziewczynę uważnym wzrokiem i skinęła głową,
zapraszając do wejścia. Bella ściągnęła smycze, by trzymając psy przy sobie,
wejść do środka. Wnętrze domu było wyłożone starym drewnem, na podłodze
leżały jasne dywaniki, a przez okna wpadały promienie słońca, czyniąc plebanię
jeszcze przytulniejszą.
- Jest tam - wskazała gospodyni, sięgając po smycze. - Zabiorę psy na
podwórko, gdy będzie pani rozmawiała z ojcem.
Zanim Bella zdążyła zareagować, znikła z pudelkami. Nie pozostawało nic
innego, jak zapukać do wskazanych drzwi.
Jacob czytał książkę, którą odłożył na widok gościa.
- Bella! - Szybko podszedł, by ją uściskać. Przyjazne powitanie sprawiło,
że poczuła się lepiej niż po chłodnym spotkaniu z byłym mężem.
- Świetnie wyglądasz. Cieszę się, że cię widzę. Siadaj - zawołał.
- Nie przeszkadzam? - upewniła się.
- Skądże? Czytałem jakiś kryminał. Kiedy przyjechałaś i jak długo
zostaniesz?
- Parę dni temu na trzy tygodnie - odparła z uśmiechem.
Niezależnie od tego, że Jacob był księdzem, należał do przystojnych
mężczyzn, na których kobiety zawsze zwracają uwagę. Miał ciemne, krótko
przycięte włosy i niebieskie oczy okolone długimi rzęsami. Wysoki, szczupły,
poruszał się z dużym wdziękiem. Na ustach zawsze błądził mu uśmiech, którym
z pewnością czarował kobiecą część parafian. Cała żeńska populacja Baywater
była bardzo rozczarowana, kiedy został księdzem.
Popatrzył uważnie na Bellę i spytał:
- Co się stało?
- Jesteś pewnie równie dobrym psychologiem jak księdzem - rzekła ze
śmiechem.
- Nie, tylko wyjątkowo czarującym i przystojnym. Lecz znam się na
ludziach, a instynkt podpowiada mi, że coś cię dręczy.
- Jeden zero dla księdza - przyznała.
- Powiedz, o co chodzi.
Od czego tu zacząć? Ksiądz nie ksiądz, Jacob był jednak bratem Edwarda.
Czy stanie po stronie Belli przeciwko własnej rodzinie? Może wcale nie zechce
dzielić się sekretami Edwarda.
- Widzę, że się wahasz.
- Może nie powinnam była przychodzić.
- Ależ powinnaś się ze mną zobaczyć. Szczególnie, jeśli coś leży ci na
sercu. - Jacob ujął jej dłoń w swoje.
Rozległo się pukanie i do pokoju zajrzała gospodyni.
- Może gość ojca napije się herbaty? - spytała. Jacob potrząsnął głową,
lecz Bella nie zwróciła na to uwagi.
- Z przyjemnością - odparła.
- Pani Hannigan parzy najgorszą w świecie herbatę - zauważył, kiedy
kobieta wyszła.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi. Ja już przywykłem, lecz ciebie ten napój może zabić.
- Jestem twarda - zapewniła dziewczyna.
- Nie na tyle, by ukryć, że coś ci doskwiera. Wyrzuć to z siebie.
Bella zaczęła od początku. Powiedziała o najważniejszym. Oto zamierza
zostać matką i chce, żeby ojcem dziecka był Edward, lecz on woli trzymać się od
niej z dala, a nawet skłonił Emmeta, by pomógł mu pozbyć się jej z miasta. Nie
chciał też wyjaśnić, czemu tak mu na tym zależy, ona zaś podejrzewa, że coś się
za tym kryje i chciałaby wiedzieć co.
Jacob tylko się roześmiał.
Dziewczynie wydawało się, że ksiądz ją rozumie, więc nie pojmowała, co
go tak rozbawiło.
- Przyszłam po pocieszenie i wyjaśnienie - zauważyła.
- Wiem, wiem - odparł, dziękując jednocześnie pani Hannigan za
przyniesioną herbatę.
Napełnił szklanki wypełnione lodem i jedną podał Tinie.
- Pij, jeśli jesteś wystarczająco odważna, a wszystko wyjaśnię.
Pierwszy łyk okazał się tak mocny, że dziewczyna pomyślała, że esencja
musiała nabierać mocy przez kilka dni Jej organizm zareagował wstrząsem na
zabójczy smak herbaty.
- Ostrzegałem - rzucił ksiądz.
- Wiem - dziewczyna odstawiła szklankę na tacę. - Mów - poprosiła.
Kiedy skończył, patrzyła nań przez dłuższą chwilę.
- Założyłeś się z braćmi, że nie wytrzymają bez seksu przez trzy
miesiące?
- Tak.
- Jesteś księdzem.
- Ale wywodzę się z Cullenów. Wiem, że nie dadzą rady.
- I to cię bawi?
- O, tak. A twój przyjazd jeszcze bardziej działa na moją korzyść.
- W jakim sensie?
- Ty i Edward jesteście stworzeni, by być razem.
- Przecież się rozwiedliśmy. - Bella ciągle nie akceptowała tego stanu
rzeczy.
Przez ostatnie pięć lat spotykała się z mężczyznami, lecz Edward ciągle
tkwił w jej sercu i myślach. Nie mogła go zapomnieć. Był miłością jej życia.
Ksiądz machnął ręką.
- Błogosławiłem wasze małżeństwo, więc jest nierozwiązywalne.
- To teoria.
- Oboje jesteście katolikami. Wiesz równie dobrze jak ja, że katolickie
związki zawiera się na zawsze.
- Dopóki stan Południowa Karolina nie orzeknie, iż zostają rozwiązane -
przypomniała.
- Mój Szef ma trochę więcej do powiedzenia niż instytucje rządowe.
- Zapewne - przyznała.
- Słuchaj, Edward i tak był już na skraju wytrzymałości. Niewiele trzeba, by
się złamał - Jacob wspierająco uścisnął jej rękę.
- Radzisz, żebym uwiodła mężczyznę, który nie jest moim mężem?
- Według prawa kościelnego nadal jesteście sobie poślubieni. Poza tym to
biedna parafia, a kościół potrzebuje nowego dachu.
- Mężczyźni z rodziny Cullen są naprawdę niesamowici.
- Dziękuję.
- Nie sądzę, żeby Edward się zgodził.
- Nie masz racji. Popełnił błąd, pozwalając ci odejść. Może nadszedł
czas, byś pokazała mu, jak bardzo się pomylił.
Bella uściskała byłego szwagra za to, co powiedział. A więc jego brat
próbował pozbyć się jej z miasta, bo sobie nie ufał. To znacznie ułatwiało
realizację jej zamiarów. Teraz była pewna, że postępuje właściwie. Uwiedzie
go.
Kiedy Edward wrócił z bazy do domu, był zupełnie wykończony. Robił
wszystko, by zmęczyć się tak, żeby spać jak zabity i nie dręczyć się snami
pełnymi pokus, których doświadczał przez ostatnie noce. Odkąd Bella wróciła do
miasta, bał się zamknąć oczy. Jak tylko to robił, pod powiekami zjawiała się
ona. Czuł jej zapach, słyszał głos, torturowała go we śnie.
Trzy razy wstawał w środku nocy, by brać zimny prysznic. Naprawdę nie
chciał w ten sposób spędzić jeszcze ponad dwóch tygodni. Postanowił więc
pracować do utraty tchu, by nie mieć czasu ani sił na myślenie o byłej żonie.
Dziś miał kilka lotów szkoleniowych, ćwiczył na siłowni i odbył z kolegami
parokilometrowy bieg. Wilgotny upał nieźle dał im się we znaki.
A jednak, kiedy wieczorem podjechał pod dom, całodzienne zmęczenie
ustąpiło podnieceniu bliskością Belli. Cały budynek był jasno oświetlony. Przez
uchylone okna sączyła się muzyka. Wszystko wyglądało ciepło i przyjaźnie,
lecz wewnątrz czaiło się niebezpieczeństwo.
Edward zatrzymał się w zaciemnionym miejscu i zajrzał przez kuchenne
okno do wnętrza. Zobaczył Bellę poruszającą się tanecznym krokiem w rytm
muzyki. Wyglądała niezwykle pociągająco w szortach i skąpej bluzeczce. Miała
przymknięte powieki i unosiła ręce jak cygańska tancerka. Mężczyzna z trudem
powstrzymał się od wtargnięcia do mieszkania i wzięcia jej w ramiona.
Zakrył twarz dłońmi, próbując się opanować, lecz okazało się to
niemożliwe. Lepiej radził sobie z samokontrolą w kabinie F18 niż w pobliżu tej
kobiety. Nie miał pojęcia, czemu tak ciężko to znosi.
Pozwolił jej odejść pięć lat temu, bo w głębi serca wierzył, że czyni tak
dla jej dobra. Dla dobra ich obojga. Dopóki Bella pozostawała na drugim końcu
kraju, nic nie zmieniało tego przekonania. Lecz odkąd pojawiła się w domu, nie
był już pewien swoich racji. Skierował się ku schodom, próbując zignorować
dręczące myśli. Postanowił wziąć jeszcze jeden zimny prysznic.
Oczywiście, zapomniał o piekielnych psach, które powitały go zza furtki
okropnym ujadaniem. Na ten hałas otworzyły się kuchenne drzwi i pojawiła się
w nich sylwetka Belli.
- Cicho, panienki! - zawołała. Zapanowała niezręczna cisza.
- Dziękuję - odezwał się w końcu mężczyzna, rzucając okiem na pudle
ukryte za furtką. - Nie mam pojęcia, czemu tak mnie nienawidzą.
- Może cię kochają, tylko są zbyt nieśmiałe, by to okazać.
- Na pewno - mruknął, ruszając do swoich drzwi.
- Edward? - Tak?
- Mógłbyś spojrzeć na telewizor babci? Nie ma obrazu.
Pomyślał, że to nie najlepszy pomysł, by znaleźć się z Bellą sam na sam w
mieszkaniu.
- Chyba się mnie nie boisz? - dodała, widząc jego wahanie.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że rzuciła mu wyzwanie, bo wiedziała,
że je podejmie.
- Nie bądź śmieszna.
- Dobrze. Wejdź frontowymi drzwiami, by nie narażać się na psią agresję.
Wszedł do środka i od razu otoczyły go dźwięki muzyki oraz zapach
znajomych perfum. By nie poddawać się torturze wspomnień, spróbował
wstrzymać oddech. Kiedy Bella była w pobliżu, naprawdę nie czuł się
bezpieczny.
- Co z tym telewizorem? - spytał, mając nadzieję, że szybko upora się z
naprawą i wyjdzie.
Stanęła tuż za nim, gdy pochylił się nad aparatem.
- Zasłaniasz mi - mruknął.
- Przepraszam - powiedziała, lecz się nie odsunęła. Nacisnął guzik i...
uzyskał efekt śnieżącego ekranu.
Nie było dźwięku ani obrazu. Świetnie, pomyślał.
- Co o tym sądzisz?
- Nie wiem - odrzekł, odwracając głowę, by się przekonać, że ma jej usta
tuż obok swoich.
Czemu tak się zbliżała? Jak miał naprawiać ten cholerny telewizor, kiedy
niemal siedziała mu na kolanach?
Serce biło mu szybko, oddychał z coraz większym trudem, czując, że
ogarnia go niemożliwe do opanowania podniecenie.
- Musisz się odsunąć, bym mógł zajrzeć do aparatu - rzekł przez
zaciśnięte zęby.
- Dobrze - usłyszał i zauważył, że jedno z ramiączek jasnoniebieskiej
skąpej bluzki zsunęło się jej z ramienia.
Przełknął ślinę.
- Co się stało? - spytała niewinnie.
- Nic. - Przesunął się, by zajrzeć na tył telewizora. Zdjął obudowę i
patrzył ślepo na plątaninę połączeń. Gdyby mózg pracował mu normalnie,
pewnie by sobie poradził, lecz w tej chwili mógł koncentrować się tylko na
własnych lędźwiach.
- Och, nawet nie wiedziałabym, od czego zacząć - przyznała bezradnie
dziewczyna, zaglądając mu przez ramię.
Musnęła włosami jego twarz i znowu owionęła zapachem perfum. Edward
zacisnął powieki, wziął ją za ramię i szybko odsunął. Poczuł przy tym, że
ogarnia go gorąco. Dotknięcie Belli działało jak elektryczność.
- Jeśli nie będziesz mi stała nad głową - warknął - spróbuję to naprawić.
- Przepraszam - powtórzyła z uśmiechem, ale i tym razem się nie
odsunęła.
Usiadła, podciągnęła kolana pod brodę i podparłszy dłońmi podbródek,
zaczęła przyglądać się jego działaniom.
- Zawsze umiałeś wszystko naprawić - przypomniała.
Edward nie miał zamiaru oddawać się wspomnieniom.
- Tak, mam zdolności manualne.
- Pamiętam - przyznała z westchnieniem. Pomyślał, że robi się naprawdę
niebezpiecznie.
- Słuchaj - rzekł. - Może lepiej wezwij jutro specjalistę od naprawy
telewizorów i...
- Co?
Rzucił okiem na dziewczynę i podejrzliwie zmrużył oczy, a potem schylił
się po czarny gruby przewód zakończony srebrną wtyczką.
- Chyba znalazłem rozwiązanie problemu.
- Naprawdę? - w oczach Belli błysnęło rozbawienie. Mężczyzna włożył
wtyczkę do gniazdka, a na ekranie pojawił się obraz wraz z dźwiękiem.
Dziewczyna wyłączyła antenę.
- Czemu wyjęłaś wtyczkę?
Wzruszyła ramionami, powodując zsunięcie się drugiego ramiączka
bluzki, która teraz trzymała się jedynie na piersiach.
- Dlaczego starasz się mnie unikać?
- Naśladujesz mnie, reagując pytaniem na pytanie?
- Och, znam odpowiedź, lecz nie sądzę, by ci się spodobała - odparła,
zmieniając pozycję tak, że teraz klęczała w niewielkiej odległości od niego.
- Spróbuj.
- Dobrze, ale pamiętaj, że sam tego chciałeś - powiedziała z uśmiechem.
Pochyliła się, ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Bella natychmiast zrozumiała swój błąd. Myślała, że to nic
nadzwyczajnego - skłonić Edwarda do pocałunku. W końcu przed laty robiła to
wiele razy. Nie wzięła jednak pod uwagę własnej reakcji na ten pocałunek.
Sądziła, że będzie to chłodne, wykalkulowane działanie. Ale jakże się
przeliczyła!
Mężczyzna przyciągnął ją do siebie i mocno przycisnął, a jej od emocji
zakręciło się w głowie. Znowu czuła jego wargi, smak języka, siłę dłoni, ciepło
oddechu na policzku. Edward jęknął cicho, a jej ciało przeniknął dreszcz
oczekiwania. Dawno nie zaznała czegoś podobnego. Odwzajemniła pocałunek,
wkładając weń wiele namiętności.
On zaś przesunął dłońmi po jej ciele, powędrował wargami po szyi, gdy
ona modliła się o więcej. Szeptem wypowiedziała jego imię. Zsunął bluzkę z
piersi.
- Bella... - wymamrotał, dotykając wargami sutków.
Wstrzymała oddech, czując rozkoszne mrowienie w ciele. Całował i
pieścił piersi, pozbawiając ją zdolności myślenia. Robił wrażenie kogoś, kto nie
może się nią nasycić. Wędrował palcami po plecach, piersiach, biodrach i udach,
by dotrzeć do intymnych zakątków ciała.
- Edward... - powtarzała, całując mu szyję, policzki, wargi. - Tak bardzo
cię pragnę.
Mężczyzna z trudem chwytał oddech. Wszystkie zmysły podpowiadały
mu, by wziąć ją od razu, tu, na podłodze. Bella nęcąco poruszała biodrami, gdy
dotykał pulsującego centrum jej ciała. Nawet przez materiał bielizny wyczuwał,
jak była rozpalona.
- Edward, proszę...
Spojrzał jej w oczy i natychmiast zatracił się w tym wzroku. Widział, jak
bardzo pragnęli się nawzajem. Czemu to komplikować?
A jednak sprawa nie należała do prostych. Odrzuci zakład i pieniądze,
które wiązały się z wygraną, byle tylko być z tą kobietą. Jednak rozstali się pięć
lat temu. Nie było to łatwe, lecz chyba słuszne. Czy może ryzykować
przekreślenie tamtej decyzji? To utrudni sytuację każdemu z nich. Czy to nie za
wysoka cena za chwilę zapomnienia z Bellą?
Biodra dziewczyny kołysały się, coraz intensywniej przyciskając się do
jego ciała. Przytulał ją, rozkoszując się dotykiem miękkich włosów na szyi.
Rozpoznawał jej westchnienia, jęki, każdy dźwięk miłosnej gry. Bardzo jej
pragnął. - Edward...
- Bella... - rzucił, próbując się od niej oderwać.
- Nie! - ostrzegła, potrząsając głową. - Nie odchodź. Nie przekreślaj nas.
Znowu jej dotknął, bo nie potrafił oprzeć się pragnieniom. Kciukiem
pieścił intymne miejsce jej ciała, ona zaś reagowała coraz gwałtowniej.
Przytuliła się i rozsunęła nogi, by ułatwić mu dostęp.
- Dotykaj mnie - szepnęła.
Leżała na plecach na jego kolanach, on zaś wsunął rękę głęboko pod
szorty. Każdy ruch kołyszących się bioder kobiety stanowił dla niego torturę.
Jego podniecenie sięgało zenitu. Nie mógł się powstrzymać od doprowadzenia
jej do orgazmu. Coraz intensywniej pieścił palcem pulsujące ciało. Po
pierwszym dotknięciu Bella wygięła się, powtarzając jego imię. Dotykał
najpierw lekko i delikatnie, potem coraz szybciej, mocniej, obserwując, jak
przeżywa szczyt rozkoszy.
Szeroko otworzyła oczy, przygryzła wargę i wysoko uniosła biodra, żeby
zintensyfikować kontakt. Kiedy krzyknęła jego imię, przytrzymał ją mocno, by
bezpiecznie przeżyła ekstazę.
- Edward - szepnęła po chwili, otaczając mu szyję ramionami.
Nie pamiętał jej tak pięknej. W brązowych oczach malowały się nowe
pragnienia. Wiedział, że nie może ich spełnić. Ujął ją za przeguby i potrząsnął
głową.
- Co się stało? - spytała z niepokojem.
- Muszę iść - rzekł, delikatnie zsuwając ją z kolan. Wstał, czując
frustrację, jakiej nie pamiętał od czasów dzieciństwa. Nie był pewien, czy tym
razem zimny prysznic w czymś pomoże.
- śartujesz? - Wstała, poprawiając ramiączka bluzki i porządkując
ubranie. - Teraz chcesz odejść?
- Właśnie teraz.
Znów miał ochotę ją objąć, więc specjalnie się odwrócił i ruszył do drzwi.
- Czy chodzi tylko o mnie? - zapytała, więc się zatrzymał i spojrzał jej w
oczy.
Pomyślał, że to wszystko jego wina. Nie powinien był ryzykować tego
sam na sam.
- Tylko ja to odczuwam? - powtórzyła.
Chciał potwierdzić, bo tak byłoby najłatwiej, lecz w tej sprawie nie
potrafił skłamać.
- Nie tylko ty - przyznał.
- Więc jak możesz odejść?
- Nie rozumiesz? - Otworzył drzwi i jedną nogę postawił na ganku. -
Odchodzę właśnie ze względu na to, co czuję.
- To nie ma sensu.
- Wiem - przyznał i wyszedł.
Przez następne trzy dni trzymał się z daleka od Belli. Rozważał nawet
możliwość przeniesienia się do bazy na czas jej wizyty w Baywater. Lecz jakoś
nie był w stanie się na to zdobyć. Nie ufał sobie, gdy była w pobliżu i
jednocześnie nie chciał pozbawiać się jej widoku. To było równie głupie, jak
utrata kontroli nad sytuacją, do której dopuścił, sam nie wiedząc, w jaki sposób
do niej doszło. Pamiętał jedynie cudowne uczucie trzymania dziewczyny w
ramionach, jej oddechu na szyi. Zastanawiał się, kiedy przyzna się do tego sam
przed sobą. Otrząsnął się z męczących myśli i spojrzał na Jaspera, siedzącego
wraz z pozostałymi braćmi przy stole.
- Co?
- Słyszałeś? Nie chce nawet przyznać, że Bella na niego działa.
- Bo nie - skłamał Edward, nie czując się winny, uważał bowiem, że jego
sprawy z byłą żoną nie powinny nikogo interesować.
- Akurat - Emmet sięgnął po kawałek tortilii. - Unikasz domu, bo nie
lubisz psów, prawda?
- Właśnie.
- Uhm. Wcześniej jakoś nie wystraszały cię z domu - zauważył Jacob.
- Dobrze. - Edward uniósł ręce w geście poddania, a potem sięgnął po
piwo. - Wygraliście. Bella ciągle na mnie działa. Jesteście zadowoleni?
Kiedy bracia porozumiewawczo kiwali głowami, Edward rozejrzał się po
restauracji. Przy wszystkich stolikach siedziały rodziny z dziećmi, dziadkami,
kuzynami. Nigdy wcześniej nie zwracał na to uwagi, lecz teraz, gdy jego własne
małżeństwo się rozpadło, ten widok sprawiał mu przykrość.
W ostatnich dniach wszędzie rzucały mu się w oczy właśnie rodziny.
Dzieci kolegów, żony oficerów z bazy. Uświadomił sobie, że mógłby mieć
swoje dzieci, gdyby nie nalegał na rozwód. Potem jednak pomyślał, iż nie
zdołałby ochronić rodziny przed rozmaitymi przykrymi konsekwencjami faktu,
że jest zawodowym żołnierzem.
A gdyby mieli dzieci, potem zaś się rozwiedli? Byłoby jeszcze trudniej. I
dzieci by cierpiały, rozdarte między miłością do dwojga rodziców.
Spojrzał na małą dziewczynkę. Miała ciemne włoski i brązowe oczy.
Wyglądała jak córka jego i Belli. Jest piękna, pomyślał z odrobiną żalu i
zazdrości.
- Nie wiem, jak pozostali radzą sobie z warunkami zakładu - rzekł Jasper.
- Jednak cieszę się, że to słyszę.
- Ja też - przyznał Emmet. - Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja cierpię.
- Słabi jesteście - uśmiechnął się Jacob.
- Miałeś parę lat, by zwalczyć pociąg do kobiet - zauważył Emmet. - Dla
nas to nowe doświadczenie.
- I dla niektórych pewnie niedługo potrwa - Jasper trącił kufel Edwarda, ten
zaś pomyślał, że niewiele brakuje, by przegrał zakład.
Postanowił się trzymać.
- Nie martwcie się o mnie - powiedział. - Dam sobie radę.
- Właśnie dlatego siedzisz z nami, zamiast jechać do domu.
Edward zignorował uwagę Emmeta i spojrzał na Jacoba.
- Bawi cię to?
- Tak. Może Bella ma powód, by być w mieście właśnie teraz.
- Zrządzenie losu?
- Tak cię to dziwi?
- Nie wierzę w przypadki. Sami podejmujemy decyzje.
- A jeśli to niewłaściwe decyzje? - kontynuował Jacob, zaś Emmet i
Jasper słuchali w milczeniu.
- To za nie płacisz.
- Tak jak ty teraz?
- Kto mówi, że za coś płacę? Bella nie ma nic wspólnego z naszym
zakładem - rzekł tak głośno, że przyciągnął spojrzenie kobiety siedzącej przy
sąsiednirn stoliku.
- Nie mówię o głupim zakładzie - powiedział cicho ksiądz, jakby tylko
we dwóch siedzieli przy stole. - Mówię o tym, że zgodziłeś się, by Bella odeszła
z twojego życia.
- To zamknięta sprawa - odparł Edward, nie patrząc na żadnego z braci.
- Naprawdę? Gdyby tak było, nie miałbyś oporów przed powrotem do
domu.
Edward poczuł się dotknięty. Sięgnął do portfela po pieniądze za swoje
piwo.
- Jeśli chcecie wiedzieć, trzymam się z dala od Belli dla jej dobra - rzucił.
- Wierzę ci, jeśli sam w to wierzysz - odparł Jacob.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Myślę, że rozumiesz, tylko nie chcesz się przyznać.
- Nie przypominam sobie, bym prosił cię o radę.
- Nie prosiłeś - uśmiechnął się Jacob. - Udzielam jej bezinteresownie.
Wcale nie unikasz Belli dla jej dobra, ale dla siebie. Ukrywasz się przed nią, bo
nie chcesz przyznać, że nie powinieneś był pozwolić jej odejść.
- Nieprawda...
- Nie kłóć się.
Edward sięgnął do kieszeni po kluczyki od samochodu.
- Wkurzacie mnie jeszcze bardziej niż Bella! - zawołał i wyszedł, zaś
Jasper zamówił drugą kolejkę piwa.
- Przepadł - skomentował sytuację brata.
- Uhm - zgodził się Emmet.
- Wypiję za to - Jacob podniósł kufel. - Za Edwarda. Niech Bella da mu
popalić, nim przyjmie go z powrotem.
- Amen.
Bella siedziała na brzegu wanny owinięta ręcznikiem i jak co dzień
uświadamiała sobie, po co wróciła do miasta. Codziennie sprawdzała wynik na
wykresie temperatury określającym dni płodne. Wreszcie nadszedł właściwy
dzień. Właśnie dzisiaj. Teraz trzeba było zrealizować plan.
Edward niepostrzeżenie wślizgiwał się do swojego mieszkania i znikał o
poranku, starając się za wszelką cenę jej unikać, więc nie miała wyboru. Była
bardzo zdenerwowana, a przecież chodziło o człowieka, który w świetle prawa
kościelnego był jej mężem. Zaczęła wspominać chwile tuż po ślubie, kiedy
namiętnie się kochali i starali się nie rozstawać ani na minutę. Potem przyszły
lata pustki i niespełnionych pragnień.
Nikt tak jak Edward nie potrafił doprowadzać jej do stanu rozkoszy,
sprawiać, że pragnęła go jeszcze bardziej. Teraz zaś chciała jego dziecka.
Do jej uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Wstała i przeciągnęła
dłońmi po ręczniku związanym w węzeł na wysokości piersi. Wzięła głęboki
oddech i wyszła z łazienki.
Spojrzała prosto w oczy Edwarda, który na jej widok zatrzymał się z
otwartymi ustami.
- Niespodzianka - uśmiechnęła się.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Edward tylko patrzył. Nie mógł wydobyć ani słowa. Przez całą drogę z
restauracji do domu właśnie o niej myślał. Zastanawiał się, czy Jacob nie miał
racji. Jeśli tak było, oznaczało to, że zmarnował sobie i Tinie pięć lat życia.
Więc starszy brat musiał się mylić, uznał w duchu. Nie rozumiał, że Edward
przeprowadził rozwód, by chronić ukochaną kobietę, zaoszczędzić jej smutku.
Pewnie, iż żałował, że odeszła. W tej chwili bardziej niż kiedykolwiek. Stary
zegar ścienny tykał znacznie spokojniej niż jego serce. Przez okno wpadało
światło księżyca, a przez uchylone drzwi łazienki docierał blask lampy, co
sprawiało, że Bella wyglądała jak nierzeczywista.
Jednak istniała całkiem realnie. Natychmiast ogarnęło go podniecenie.
Czuł się jak w pułapce. Chwilę później odezwała się, on zaś z trudem
skoncentrował myśli, by jej słuchać.
- Wzięłam prysznic, a potem zatrzasnęły mi się drzwi w domu babci...
- Wyszłaś na zewnątrz w takim stroju? - Uniósł rękę w geście
zdziwienia.
- Wyglądam całkiem przyzwoicie. Nie wybiegłam na główną ulicę, a
poza tym to duży ręcznik - uśmiechnęła się.
Nie za duży, pomyślał. Dziewczyna prezentowała się w nim... pięknie.
Nie potrafił wyrazić, jak bardzo. Ciemne falujące włosy opadały jej na ramiona,
w oczach błyszczały pragnienia, które znał aż nadto dobrze. Miał ochotę
dotknąć jej opalonych nóg. Zatrzymał wzrok na węźle ręcznika, między
piersiami i wyobraził sobie, że go rozwiązuje.
- W każdym razie... - ciągnęła, siadając na brzegu dwuosobowego łóżka,
co sprawiło, że ręcznik odsłonił uda. - Wiem, że masz zapasowy klucz do
mieszkania babci, więc pomyślałam, że nie będziesz miał nic przeciwko temu,
jeśli tu na ciebie zaczekam.
Zastanawiał się, czy usiadła specjalnie w ten sposób, by światło księżyca
czyniło ją jeszcze bardziej ponętną.
- Nie mam nic przeciwko - potwierdził, z trudem wymawiając słowa.
Jej widok sprawiał, że nie potrafił jasno myśleć ani zapanować nad
reakcjami własnego ciała. Tymczasem dziewczyna wyciągnęła się na łóżku i
skrzyżowała nogi w kostkach. Potem uniosła ramiona, jakby w ogóle nie
obchodziło jej, gdzie jest i co robi. Jakby nie zdawała sobie sprawy, że
doprowadza go do szaleństwa.
- Miłe mieszkanko - zauważyła, ogarniając wzrokiem pokój.
Teraz prowadzi nieznaczącą rozmówkę, pomyślał z wściekłością. Ja nie
mogę wytrzymać z pożądania, a ona zacznie zaraz podziwiać umeblowanie.
Celowo bawi się mną, dręczy. Dobrze wie, co robi, igrając emocjami. W małym
pokoiku nie było czego podziwiać, lecz Edwardowi odpowiadał. Aż do tej pory,
kiedy niewielka przestrzeń sprawiła, że wyraźnie czuł zapach jej perfum.
Jedyne wyjście z sytuacji to szybko znaleźć klucz do mieszkania babci.
Wtedy wyjdzie.
- Proszę - rzekł, wyciągając klucze z kieszeni i umykając wzrokiem. -
Odprowadzę cię na dół i pomogę otworzyć.
- Po co ten pośpiech? - Bella przeciągnęła się, położyła na boku i
podparła głowę ręką, a on tylko jęknął, gdy podciągnęła ręcznik, bardziej
odsłaniając biodro.
Po prostu nie mógł oddychać. Ręcznik rozchylił się i ukazał fragment
nagiego ciała dziewczyny.
- Zabijasz mnie - jęknął.
- Wcale nie mam zamiaru - odparła, nie poprawiając ręcznika, by się
przykryć.
- Ręcznik spada - rzekł zdesperowany.
- Wiem.
- Wiem, że wiesz.
O co jej chodzi? Co to za gra? Chce mu odpłacić za rozwód? Dlaczego z
tym czekała aż pięć lat? Im więcej zadawał pytań, tym mniej miał na nie
odpowiedzi. Jeszcze chwila a zwariuje.
- Chcesz mnie uwieść.
- Możliwe.
- Będziesz tego żałowała.
- Nie, jeśli jesteś równie dobry jak dawniej. - Uśmiechnęła się.
Edward był tylko człowiekiem. Nikt na jego miejscu nie oparłby się urokom
Belli.
- Nie mam tu... żadnych zabezpieczeń. - Spróbował ostatniej deski
ratunku, bo rzeczywiście pozbył się z domu prezerwatyw, by nie stwarzać pokus
w sytuacji obowiązywania warunków zakładu.
- Nie szkodzi - usłyszał.
- Przeciwnie.
- Słuchaj, jeśli nie jesteś na nic chory, nie musisz się tym przejmować -
zauważyła lekko schrypniętym głosem.
Pewnie zażywa pigułki, pomyślał. W ten sposób znikały wszystkie
bariery. Teraz nie miało już znaczenia, dlaczego się tu znalazła. Może od chwili,
gdy pojawiła się w Baywater, zmierzali do tego celu? Może oboje tego właśnie
potrzebowali?
Bella przesunęła palcem po biodrze, odsuwając drugą połę ręcznika.
Edwardowi zaschło w gardle.
- No więc? Jesteś równie dobry jak kiedyś? - szepnęła.
Nawet piechota morska wie, kiedy trzeba się poddać.
- Kochanie, jestem jeszcze lepszy - zapewnił, pozbywając się koszuli.
- Udowodnij! - zaproponowała, wyciągając rękę. W ciągu sekundy
zrzucił ubranie i znalazł się obok niej w łóżku. Rozwiązał ręcznik, ujął piersi w
dłonie.
- Tak bardzo cię pragnę - szepnęła.
- Ja też, dziecino - wymruczał, biorąc w usta jeden z sutków.
Pieścił go, powtarzając, jak bardzo za nią tęsknił.
Ujęła jego twarz w dłonie i uniosła tak, by spojrzeć w oczy. W jej wzroku
malowało się pożądanie i coś jeszcze, czego nie chciał przyjąć do wiadomości.
Przytuliła się, całując w usta.
- Weź mnie i pozwól mi zrobić to samo - poprosiła, on zaś poczuł, że jest
zgubiony.
Jęknął, pocałował dziewczynę namiętnie, głęboko wsuwając język.
Przycisnął ją mocno, czując, że oboje ogarnia fala gorąca. Pomyślał, że była
jego światłem i ciepłem, którego nie zaznał od pięciu lat. Dobrze, że mógł ją
mieć choć przez tę noc. Przeniknęło ich poczucie bliskości. Świat zewnętrzny
stracił znaczenie. Liczyli się tylko oni dwoje.
Bella przesuwała dłońmi po jego ciele. Czuł na skórze pieszczotę
paznokci. Zapragnął, by zostawiła na niej ślady, które przypominałyby te
chwile. Wsunął rękę pod jej plecy, sycąc dotyk ponętnymi kształtami.
Zapamiętał się w pieszczotach warg, języka, dłoni. Dziewczyna poruszała się w
jego objęciach, wzdychając z rozkoszy. Pocałunkami zsuwał się po jej ciele
coraz niżej. Uniosła biodra, wygięła się, wciskając głowę w poduszkę i
przesuwała mu palcami po ramionach, gdy on dotykiem pieścił intymne miejsca
jej ciała.
- Wejdź we mnie - szepnęła.
- Jeszcze nie, kochanie, jeszcze nie - odrzekł, wzmacniając pieszczotę.
Bella nie mogła wytrzymać natężenia rozkoszy. Nie przechowała w
pamięci zapisu takich odczuć. To było coś niewypowiedzianego. Nie była w
stanie myśleć ani oddychać. Otworzyła oczy, by spojrzeć na mężczyznę
oświetlonego blaskiem księżyca.
Sięgnęła ku niemu, lecz wyśliznął się, jakby nie zamierzał przerywać
smakowania jej ciała. Poczuła język na sutkach. Dłońmi nie przestawał
wędrować wzdłuż bioder. Po chwili ukląkł między jej udami.
- Edward... - wyciągnęła rękę.
- Nic nie mów - uśmiechnął się i uniósł ją nieco. Bella zacisnęła kołdrę w
rękach, gdy położył sobie jej nogi na barkach i pochylił głowę. Językiem i
wargami doprowadził ją na skraj otchłani rozkoszy. Jęczała, poruszając
biodrami w rytm pieszczoty. Każde dotknięcie intymnych miejsc powodowało
przyspieszenie oddechu. Zanurzyła pałce we włosach Edwarda i krzycząc jego
imię, przeżyła orgazm. Przejęta drżeniem otworzyła oczy, by napotkać jego
namiętny wzrok. Ostrożnie położył ją na łóżku i przykrył własnym ciałem.
- Tęskniłem za tobą - powtórzył, całując kącik ust.
- Tak długo na to czekałam - powiedziała, pieszcząc jego plecy.
- Nie myśl o tym. W ogóle nie myśl - mówił wśród pocałunków.
- Nie daj mi na to czasu - poprosiła, zarzucając mu ręce na szyję.
Wniknął w jej ciało, a Bella po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła się
spełniona. Poruszali się w jednym rytmie. Otoczyła nogami biodra Edwarda, by
stanowić z nim jedność. Nie mogła uwierzyć, że znowu jest w jego ramionach.
Starała się zapamiętać każdą sekundę zbliżenia, żeby mieć co rozpamiętywać po
powrocie do domu. Przylgnęła do niego tak mocno, że cały świat zewnętrzny
przestał dla niej istnieć.
I wtedy przeżyła oszałamiający orgazm. Słyszała tylko szept Edwarda
powtarzającego jej imię.
- Do licha!
Uniosła głowę z jego piersi i spojrzała z uśmiechem, przeciągając mu
palcami po skórze.
- Nie takiej reakcji oczekuje kobieta po niesamowitym seksie.
- Nie o to chodzi.
- Jeśli nie o to, to nie chcę o tym teraz rozmawiać - oznajmiła i otarła się
o jego ciało nabrzmiałymi sutkami.
- Musimy porozmawiać... - przerwał, czując, jak Bella zsuwa się
pocałunkami coraz niżej i niżej. - Przestań - rzekł, gdy użyła języka.
- Wcale nie chcesz, bym przestała, prawda? - zauważyła, pochylając
głowę nad jego podnieconym ciałem.
- Tak..., nie...
- No właśnie - Bella nie mogła pozwolić mu mówić. Nie chciała, by
zaczął żałować ich zbliżenia, bowiem zamierzała je powtórzyć. I to nie raz.
Musiała przyznać, że nie chodziło jedynie o poczęcie dziecka. Pragnęła
wzbudzić w Edwardzie namiętność równą własnej. Niech ją kocha tak bardzo, jak
ona jego. Tak naprawdę nigdy nie przestała darzyć go namiętnym uczuciem.
Nawet nie próbowała o nim zapomnieć. Właśnie dlatego pragnęła jego dziecka.
Jeśli nie mogła mieć jego samego, chciała zyskać choć jego cząstkę, którą
mogłaby kochać.
- Nie pozwalasz mi myśleć - powiedział.
- To dobrze. - Podniosła głowę i uśmiechnęła się, potem zaś wróciła do
pieszczot.
Edward nabrał powietrza w płuca.
- Chodź tutaj - mruknął.
Usiadł, położył dziewczynę na plecach i gorąco pocałował.
- śadnych rozmów.
- A kto chce rozmawiać? - spytała, przytulając się mocno.
Teraz dopiero rozumiała, że wprost bezgranicznie tęskniła za jego
bliskością. Rozsunęła nogi, a on szybko wszedł w jej ciało. Od razu poczuła
obezwładniającą rozkosz. Mężczyzna poruszał się coraz szybciej, powodując
kolejne fale cudownych dreszczy. Nie przerywał namiętnych pocałunków, aż do
chwili, gdy razem przeżyli orgazm, który na wiele sekund owładnął ich ciałami.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Resztę nocy spędzili wśród namiętnych uniesień. O świcie Bella ziewnęła
i spojrzała w okno. Każdym centymetrem ciała czuła miłosne zmęczenie. Edward
okazał się jeszcze wspanialszy niż przed pięciu laty. Z bólem pomyślała, iż
zapewne nie unikał kobiet od czasu, kiedy się rozstali, lecz nie dała po sobie
poznać, że ta myśl sprawia jej ból. Sama również nie żyła jak zakonnica. Tylko
że z innymi mężczyznami to był zwykły seks, który w niczym nie mógł się
równać z przeżyciami, których dostarczał Edward. Spojrzała na niego i
uśmiechnęła się. Nawet we śnie nie wyglądał niewinnie. Zawsze jej się to
podobało. Jego nagie ciało mogło rywalizować z każdym dziełem sztuki
rzeźbiarskiej. Jedna noc z nim była więcej warta niż setki nocy z innymi. Ze
smutkiem pomyślała, że wkrótce musi wyjechać. Jedyną pociechę stanowiła
nadzieja, że wówczas może będzie już w ciąży. Uśmiechnęła się do siebie i
pieszczotliwym ruchem położyła dłoń na brzuchu.
- Kiedy kobieta uśmiecha się w ten sposób - odezwał się Edward -
mężczyzna pragnie wiedzieć, o czym myśli.
Bella szybko sięgnęła po prześcieradło, by się osłonić.
- Dzień dobry - usłyszała.
Edward ściągnął prześcieradło i pieszczotliwym ruchem dotknął jej piersi.
- Chyba nie czujesz się zawstydzona?
- Nie, tylko trochę zmęczona.
- Nie dziwię się. Nawet ja potrzebuję więcej niż godzinę snu.
Oboje długo nie chcieli przerywać miłosnych zbliżeń, więc na sen nie
zostało wiele czasu. Przyszedł tuż przed świtem, gdy poczuli się całkowicie
wyczerpani.
Kiedy dziewczyna nie odpowiedziała, przerwał pieszczotę i spytał:
- Dobrze się czujesz?
- Tak - odparła, starając się nie myśleć o poczuciu winy, które zaczęło ją
nawiedzać.
- Nie jestem przekonany - rzekł, bo jako pilot instynktownie wyczuwał,
gdy coś było nie w porządku.
- To nic ważnego, naprawdę - zapewniła.
- Ale jednak coś - powiedział, podejrzewając, że to coś nie będzie mu się
podobało.
Przez całą noc byli ze sobą jak za dawnych czasów.
Mimo niewyspania od dawna nie czuł się tak dobrze jak w tej chwili.
Przeczuwał jednak, że kiedy tylko Bella zacznie mówić, dobry nastrój zniknie.
Ale musiał się dowiedzieć, w czym rzecz.
- Dlaczego po prostu nie powiesz?
- Nie sądzę, by to był dobry pomysł.
- Teraz już jestem pewien, że powinniśmy porozmawiać - powtórzył
zaniepokojony.
- Nie róbmy tego, dobrze? - Dziewczyna usiadła na brzegu łóżka,
rozglądając się za swoim ręcznikiem.
- Skoro nie chcesz, to mamy problem, bo ja pragnąłbym wiedzieć, o co
chodzi - mruknął.
Spojrzała nań przez ramię.
- Naprawdę, nie ma problemu. Teraz powinnam wziąć prysznic i znaleźć
ubranie.
Nie miała ochoty na rozmowę, która musiała doprowadzić do potężnej
awantury. Nie była na to gotowa. Ciągle nie mogła oswoić się ze świadomością,
że mimo upływu pięciu lat gorąco kocha tego mężczyznę, mimo że on jej nie
chce.
Gdzie ten głupi ręcznik, pomyślała.
- Dlaczego jakoś ci nie wierzę?
Spojrzała na niego jeszcze raz, owinęła się prześcieradłem, a potem
wstała z łóżka.
- Może masz podejrzliwą naturę.
- Porozmawiaj ze mną - nalegał niecierpliwie.
Tylko tyle przyniosła miłosna noc, pomyślała, rozglądając się za
ręcznikiem.
- Wiesz co, nie mogę znaleźć swojego ręcznika, więc pożyczę
prześcieradło, by dotrzeć do mieszkania babci. Oddam ci je wieczorem.
Popełniła błąd, oglądając się na niego. Leżał nagi i uważnie się jej
przyglądał.
- Nie ma mowy - rzucił.
- Nie wierzysz, że zwrócę?
- Nie obchodzi mnie głupie prześcieradło - mruknął, wstał i podszedł do
niej. - Chcę wiedzieć, co się dzieje w twojej głowie. Nie wyjdziesz stąd, póki mi
nie powiesz.
Bella cofnęła się o krok i zesztywniała. W głębi ducha wcale nie wstydziła
się tego, co zrobiła. Przecież nie wciągnęła go siłą do łóżka. Wyraźnie sprawiło
mu to przyjemność. Lecz wewnętrzny głos podpowiadał również, że gdyby
wiedział, w jakim celu spędzili tę noc, pewnie nigdy by się na to nie zgodził.
Czuła się więc trochę winna i dlatego nie chciała o tym mówić.
Zmusiła się do spojrzenia mu w oczy. Zdawała sobie sprawę, że jeśli
Edward raz się dowie o co chodzi, nigdy więcej nie pójdzie z nią do łóżka.
Spuściła wzrok, co odczytał jako zły znak.
- Ostatniej nocy, kiedy powiedziałaś, że nie muszę się obawiać o brak
zabezpieczeń... Chciałaś dać do zrozumienia, że zażywasz pigułki, tak?
- Niezupełnie.
Mężczyzna szóstym zmysłem wyczuł jakieś niebezpieczeństwo.
- Niezupełnie? - powtórzył, przypominając sobie, ile razy kochał się z nią
tej nocy. - Co to właściwie znaczy?
- śe nie biorę pigułek, lecz nie musisz się tym przejmować.
Wiadomość o niezażywaniu środków antykoncepcyjnych przeraziła go
jak każdego przedstawiciela męskiej części populacji. Z wrażenia nie mógł
wydobyć słowa. Jak miał się nie denerwować? Naprawdę sądziła, że zrobi jej
dziecko i pójdzie sobie w siną dal? Tak mało go znała?
Na myśl o dziecku krew zaczęła mu szybciej krążyć w żyłach.
- Nie powinienem się martwić, ponieważ...
A więc nadszedł ten moment. Dziewczyna wiedziała, że trzeba mu
powiedzieć, choć wolałaby tego nie robić. Kiedy w Kalifornii omawiała cały
plan z Janet, nie widziała w nim niczego zdrożnego. Pragnęła dziecka tak, jak
zawsze pragnęła Edwarda, więc teraz chciała mieć choć jego cząstkę. W tej chwili
jednak ogarnęło ją silne poczucie winy. śałowała, że go okłamała, choć nie
żałowała samego przedsięwzięcia. Za nic nie oddałaby ostatniej nocy. Jeśli
poczęli dziecko, będzie kochała je całym sercem.
Problem polegał na tym, że kochała także tego mężczyznę i fatalnie się
czuła ze świadomością, iż użyła wobec niego podstępu. Jeśli jednak ceną tej
winy miałoby być dziecko, gotowa była dźwigać ją do końca życia.
Patrzyła na Edwarda, jakby chciała wbić sobie w pamięć rysy jego twarzy.
Za oknem wzeszło już słońce i zaczęły śpiewać ptaki. Mężczyzna dotknął jej
ramienia, przesunął dłonią w dół.
- Powiedz, co robisz. Mam prawo wiedzieć.
- I tak zamierzałam ci to wyjaśnić. Chcę, żebyś wiedział - rzekła,
nabierając oddechu w płuca. - Co?
- Pragnę zajść w ciążę.
Edward otworzył usta z wrażenia, lecz szybko je zamknął, czekając na to,
co dalej usłyszy.
- Mam nadzieję, że tej nocy poczęliśmy dziecko. Puścił jej rękę i patrzył,
jak na kogoś widzianego po raz pierwszy w życiu.
- Dziecko?
- Tak. Chciałam dziecka i tego, byś został jego ojcem. Mężczyzna
chwycił się za głowę.
- Chciałaś - powtórzył po długiej chwili milczenia. - A nie pomyślałaś,
że ja również mam coś do powiedzenia w tej sprawie?
- Byłeś „za”. I to wiele razy, o ile pamiętam.
- Byłem za uprawianiem seksu. Nie przypominam sobie, bym opowiadał
się za ojcostwem.
- Wiem. Kiedy powiedziałam, że nie musisz się niepokoić, właśnie to
miałam na myśli.
- Tak? Zrobić dziecko i iść swoją drogą?
- Pragnę tego dziecka.
- Nie mów tak. Nie wiemy, czy ono zaistniało. Dziewczyna położyła dłoń
na brzuchu, jakby chciała osłonić nowe istnienie.
- Mam nadzieję, że tak.
- O czym ty myślisz?
- Powiedziałam już.
Mężczyzna wciągnął dżinsy, mrucząc coś pod nosem.
- Twój zegar biologiczny zadzwonił na alarm i wskazał mnie?
- Na litość boską, nie zachowuj się tak, jakbyś działał pod presją. Nie
zmuszałam cię groźbami do uprawiania seksu - zauważyła, szczelniej owijając
się prześcieradłem.
- Zwiodłaś mnie.
- Skusiłam - poprawiła.
- Dobrze wiedziałaś, do czego zmierzasz, lecz nic nie powiedziałaś.
- Daj spokój. - Odgarnęła włosy z czoła, czując się niezręcznie w
prześcieradle, gdy Edward był ubrany. - Nie udawaj niewiniątka, które zostało
wykorzystane. Dzięki temu idiotycznemu zakładowi z braćmi byłeś więcej niż
chętny.
- Wiedziałaś o zakładzie? - Tak.
- Od Jacoba? - Tak.
- A więc zrobiłaś to celowo. Uderzyłaś w słaby punkt. - Mężczyzna
wyciągnął palec oskarżycielskim gestem.
- I co?
- Powinnaś była mi powiedzieć.
- Możliwe - przyznała.
- Nie ma żadnego możliwe.
- Gdybym powiedziała, do niczego by pewnie nie doszło.
- Właśnie.
Bellę ogarnął smutek na myśl o tym, że żar namiętności tak szybko się
wypalił.
- Niczego od ciebie nie oczekuję - rzekła.
- Pewnie. Bo już dostałaś to, czego chciałaś.
Za oknem rozległ się hałas przelatującego samolotu. Dziewczyna
pomyślała, że niedługo wróci do Kalifornii i będzie modliła się za dziecko,
którego Edward tak bardzo nie chce. On zaś zostanie tutaj, by latać swoimi
samolotami i codziennie narażać życie na niebezpieczeństwo.
Sądziła, że to będzie proste. Przyjedzie do rodzinnego miasta, prześpi się
z nim, zajdzie w ciążę i wróci do swojego świata. Teraz wiedziała, że nie uwolni
się od tego mężczyzny. śaden z partnerów, z którymi spotykała się w ciągu
pięciu lat nie zdobył jej serca, bo zawsze należało do byłego męża. Nie mogła
zakochać się w nikim innym.
- Nie rozumiesz, że nie chcę być ojcem na pół eta tu? - spytał.
- Nie musisz - odrzekła i, choć wiele ją to kosztowało, dodała: - Nie
proszę, byś aktywnie podjął obowiązki ojca. Angażuj się lub nie w stopniu,
który ci odpowiada.
- Teraz mam prawo głosu w tej sprawie?
- Tak. Kiedy mówiłam, że nie powinieneś się niepokoić, chodziło mi
właśnie o to. Jeśli wolisz, możesz się więcej ze mną nie kontaktować.
- Tak po prostu. Chciała dodać, że być może, popełniła błąd, lecz nie.
miała zamiaru niczego udawać.
- Właśnie. Minęło pięć lat. W tym czasie rozmawialiśmy może ze trzy
razy.
- To zupełnie co innego - rzucił. - Sprawy między nami to jedno, a moja
relacja z dzieckiem, które począłem, to drugie. Myślisz, że pozwoliłbym
odseparować je od swego życia?
- To zależy od ciebie.
- Dziękuję.
Mimo ciepłego dnia, Bella poczuła chłód. Powinna była najpierw upewnić
się, czy naprawdę będzie miała to dziecko, potem dopiero przeprowadzać taką
rozmowę.
- Nie ma sensu więcej o tym mówić - powiedziała nagle. - Wracam do
domu.
- A co z zatrzaśniętymi drzwiami? - spytał z sarkazmem w głosie.
- Skłamałam - odrzekła, trzymając rękę na klamce.
- Wielka niespodzianka.
Bella odczuła te słowa jak uderzenie.
- Przepraszam, że cię zdenerwowałam - rzekła, nie patrząc mu w oczy. -
Ale nie żałuję tej nocy i tego, że możemy mieć dziecko. Przykro mi, że ty tego
żałujesz.
Wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Mężczyzna stał w smudze słonecznego
światła, które wpadało przez okno, i było mu zimno jak nigdy w życiu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tego ranka Edward zachowywał się zgodnie ze znaczeniem swojego
lotniczego przydomka, tzn. jak kowboj. Każdy pilot miał jakiś przydomek -
Bożo, Goliat, czy właśnie Kowboj. Jego wziął się od agresywnego stosunku do
latania. Jako pilot uwielbiał podniebne akrobacje. Lecąc odrzutowcem z
prędkością przekraczającą prędkość dźwięku, nie myślał o niczym innym jak
tylko o wykonaniu zadania.
Jednak dzisiaj nie opuszczała go pamięć o Tinie. Wydawało mu się, że
dziewczyna siedzi obok w kabinie samolotu.
- Zwiodła mnie - mruknął, nie mogąc pogodzić się z faktem, że była żona
świadomie użyła go do roli reproduktora.
- Co mówisz? - spytał towarzyszący mu kolega, Sam Hollywood Holden.
- Nic.
- Jeśli już skończyliśmy wszystkie przyprawiające o mdłości ewolucje,
może wrócilibyśmy do domu?
- Spieszy ci się?
- Nie wszyscy porobili głupie zakłady.
Edward jęknął tylko. Wiedział już, że w bazie nie da się utrzymać w
sekrecie żadnych prywatnych spraw. Nie powinien był przystawać na ten
zakład. Gdyby nie dał się przekonać Jacobowi, nie znalazłby się wobec Belli w
takiej sytuacji. Nie doszłoby do tej nocy. Jednak trudno było tego żałować,
nawet biorąc pod uwagę okoliczności, które towarzyszyły zbliżeniu.
Nie można jednak dopuścić, by stało się to przedmiotem koleżeńskich
żartów.
- Dlatego właśnie jeszcze polatamy - oznajmił ze złośliwą satysfakcją.
- Ojej... - jęknął Holden.
- Wpakowałam się w kłopoty, prawda? - Bella popatrzyła na Babeczkę i
Brzoskwinkę rozgoszczone na jej łóżku. - Ale nie żałuję tego, co się stało. Po to
tu przyjechałam.
Brzoskwinka ziewnęła i przeciągnęła się rozkosznie. Dziewczyna
rozejrzała się po swoim panieńskim pokoiku, w którym siedziała jak kiedyś, gdy
jako nastolatka rozmyślała tu nad swoimi problemami. Czasy się zmieniły, więc
i problemy miały teraz inny wymiar.
- Przecież nie zmuszałam go siłą - powiedziała na głos, patrząc na
Babeczkę. - Był więcej niż chętny. To dlaczego tak okropnie się czuję?
Znała odpowiedź, lecz wolała jej nie wypowiadać. Instrumentalne
podejście do Edwarda było niewłaściwe.
- No dobrze, należy postawić mnie pod ścianą i rozstrzelać - rzekła
głośno. - Po prostu chciałam...
Nie tylko jego dziecka, pomyślała. Chciała, żeby Edward wrócił, tylko
wolała sobie tego wcześniej nie uświadamiać. Teraz nie mogła już temu
zaprzeczyć.
Tylko że spełnienie takiego pragnienia nie leżało w jej mocy. Sięgnęła po
telefon i wykręciła znajomy numer.
- Janet. Dzięki Bogu, że jesteś.
- Co słychać?
- Nie najlepiej.
- Więc nie udało ci się...
- Nie. Misja została wykonana.
- Naprawdę poszłaś do łóżka ze swoim byłym?
- Nie. Poprosiłam go o wsparcie i udałam się do kliniki w celu sztucznego
zapłodnienia - zadrwiła Bella.
- Jak na kogoś, kto niedawno przeżył udane zbliżenie, dziwnie się
zachowujesz.
- Wybacz. Po prostu jestem zła na siebie i się na tobie wyżywam.
- Mogę w czymś pomóc?
- Nie poszło tak, jak myślałam.
- Nie było równie dobrze jak kiedyś?
- Lepiej.
- To w czym problem?
- Powiedziałam mu - Bella przypomniała sobie wyraz twarzy Edwarda.
Nie mogła go winić za tę reakcję. W końcu byli rozwiedzeni. Jeśli nie
akceptował jej jako żony, czemu miałby godzić się na nią jako matkę swojego
dziecka. I to dziecka, o którego ewentualnym poczęciu nawet nie wiedział.
- Ach - westchnęła przyjaciółka. - Chyba zdawałaś sobie sprawę, że nie
będzie zadowolony.
- Tak, ale też nie wiedziałam, że...
- ... nadal go kochasz - dokończyła Janet.
- Właśnie. - Bella pomyślała, że kochali się tej nocy goręcej niż pięć lat
wcześniej.
Czy dlatego, że od dawna nie byli razem? Czy też dlatego, że jednak
oboje siebie pragnęli.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytała Janet.
- A co mogę zrobić?
- Kochasz go i znowu chcesz od niego odejść?
- Ostatnim razem to nie ja odeszłam, lecz Edward.
- Ale pozwoliłaś mu zadecydować za was oboje.
- Tak, jednak...
- Co będzie tym razem? Rozmawialiście o tym, co zaszło? - Janet nie
pozwoliła jej skończyć.
Bella wspomniała wyraz twarzy byłego męża, w chwili gdy opuszczała
jego pokój, i pomyślała, że nie rokowało to zbyt wiele dobrego.
- Co miałabym powiedzieć?
- Na przykład, że go kochasz.
- Powiedziałam to pięć lat temu i nie pomogło - wyszeptała Bella.
- Ale i nie zaszkodziło.
- Możliwe.
Dziewczyna pomyślała, że między nią a byłym mężem właściwie nic się
nie zmieniło. Kochała go i pewnie zawsze będzie kochać, lecz nie zamierzała
mu o tym mówić. Po co? śeby przeżyć kolejne upokorzenie, gdyby ją odtrącił?
Namiętność to jedno, a miłość to coś innego. Tej nocy nie wspomniał przecież o
miłości.
Kiedy Janet mówiła o swojej ciąży i oczekiwanym dziecku, Bella trzymała
rękę na własnym brzuchu i modliła się, by żyło w nim jej maleństwo. Tej cząstki
Edwarda nikt już by jej nie odebrał.
- Wypadam z gry.
Emmet, Jasper i Jacob wpatrywali się w Edwarda przez dłuższą chwilę. On
zaś bawił się przez parę sekund piłką, nim rzucił ją w stronę kosza. Rzut się nie
udał i piłka potoczyła się na ukwieconą alejkę przed plebanią.
- Świetnie - mruknął. - Nawet do kosza nie trafiam. - Spojrzał z ukosa
na uśmiechnięte twarze braci.
- Nie wytrwałeś nawet miesiąc - zauważył Emmet.
- Szkoda - Jasper bezbłędnie wykonał rzut.
- Co się stało? - spytał Jacob.
Edward otarł pot z czoła i ogarnął wzrokiem boisko do koszykówki, na
którym wieczorami rozgrywali z braćmi mecze dwóch na dwóch.
- Wystarczy, że wypadłem z gry. Możesz mi szyć spódniczkę z
palmowych liści.
- Miła perspektywa. Już czuję, jak pieniądze spływają do mojego portfela
- rzekł Jasper.
- Tak? Tylko nie zacznij ich wydawać - zauważył Emmet.
Kiedy ci dwaj zaczęli się sprzeczać, Jacob podszedł do Edwarda. Był już
późny wieczór. Boisko tonęło w blasku księżyca, wokół pachniały jaśminy.
- Nie wyglądasz dobrze - zauważył ksiądz.
- Przegrałem zakład.
- Nie chodzi o zakład.
- Tak? A o co?
- O Bellę i o ciebie.
Wszystkie wątpliwości i przemyślenia, które towarzyszyły Edwardowi
przez cały dzień, wróciły z nową siłą. Nie mógł zapomnieć ostatniej nocy. Ani
tego, że został oszukany, ani tego, iż, być może, będzie ojcem. Nie chciał
przyznać się sam przed sobą, co czuje, myśląc o tym wszystkim.
- Nie ma mnie i Belli - zauważył.
- A może powinniście być - Jacob poprowadził go alejką nieco dalej od
Jaspera i Emmeta. - Może dostałeś drugą szansę?
- żebym sam sobie zrobił palmową spódniczkę?
- Nie chodzi o zakład. Nieuważnie mnie słuchać - rzekł ksiądz, gdy
podeszli do ulicy, na której słychać było samochody, śmiech bawiących się w
ogrodach dzieci, muzykę dobiegającą z mieszkań.
- Co widzisz? - spytał Jacob. - Ulicę. - I...
- Budynki, drzewa, psy.
- Rodziny, domy - poprawił ksiądz.
- O co ci chodzi?
- Jak myślisz, ile z tych rodzin to rodziny wojskowe?
- Co za różnica?
- Głupiec z ciebie.
- Chcesz dostać?
- Nie zamierzam się z tobą bić. Próbuję ci powiedzieć, że zamiast tkwić
tu z nami, powinieneś wrócić do domu i porozmawiać z Bellą.
- Już rozmawialiśmy.
- Tak jak pięć lat temu? Ma być tak, jak ty chcesz, albo wcale?
- Nie wiesz, o czym mówisz.
- Znam cię. Wiem, że Bella to najlepsze, co przytrafiło ci się w życiu.
Wiem, iż kochałeś ją i byłeś szczęśliwy, póki wszystkiego nie zepsułeś.
- To moja sprawa.
- Bez wątpienia. Chcę tylko powiedzieć, że, być może, los ofiarowuje ci
drugą szansę i byłbyś głupcem, gdybyś się od tego odwrócił.
- Nie prosiłem o drugą szansę.
- To powinieneś być szczęśliwy, że ją dostajesz, ośle.
- Ładne maniery jak na księdza - zauważył Edward.
- Chcesz zobaczyć księdza? Wpadnij na mszę. Tu stoi twój brat.
Edward patrzył na niego przez długą chwilę. Z oddali dobiegał śmiech
Jaspera i Emmeta grających w piłkę. Przeniósł spojrzenie na ulicę i zastanowił
się nad słowami Jacoba.
Zapewne połowa tych przytulnych domów należała do wojskowych
rodzin. Mieszkali w nich mężowie z żonami, które nigdy nie wiedziały, czy ich
najbliżsi wrócą cali i zdrowi po wykonaniu swoich zadań.
Słuchał szczekania psów i śmiechu dzieci. Te rodziny najwyraźniej jakoś
dawały sobie radę.
Pięć lat temu uznał, że nie może narażać Belli na życie w ciągłym stresie
powodowanym jego niebezpieczną pracą. Był przekonany, że nie powinien
wymagać od niej, by na rozkaz pakowała się i przenosiła z jednego końca kraju
na drugi, bo on dostał właśnie przydział do innej bazy. Pomyślał, że nie
zasłużyła na to, żeby miesiącami żyć samotnie, gdy on wypełnia kolejną tajną
misję, w której ryzykuje życie i może wcale nie wrócić do domu. Nie chciał, by
się w ten sposób marnowała, więc pozwolił jej odejść. Wszystko to dla jej
dobra.
Wiele go kosztowało, żeby wykreślić Bellę z własnego życia. Nic nie
zapełniło pustki, która po niej pozostała. Teraz, kiedy dziewczyna wróciła,
odczuwał to jeszcze dotkliwiej. A ona pragnęła jego dziecka.
W końcu zadał sobie pytanie, czy pięć lat temu nie popełnił strasznego
błędu. Czyżby naprawdę był osłem, jak uważał Jacob?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dwa dni później Edward ciągle zastanawiał się nad tymi problemami i
wcale nie poprawiało mu to nastroju. Mógł nadal unikać Belli, lecz przecież nie
będzie to trwać w nieskończoność. Nie dało się jej zignorować. Uśmiechnął się
na myśl o jej krokach dudniących na schodach, kiedy to ostatniego wieczora
podeszła pod drzwi, domagając się rozmowy. Oczywiście nie spełnił jej
oczekiwań. Krzyknął tylko, by odeszła, co też uczyniła.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie może tak tchórzyć bez końca.
Podjechał pod dom i rozejrzał się, by sprawdzić, czy nic nań nie czyha.
Pomyślał, że jak na wojskowego, to zachowuje się nieco dziwnie.
Zapadał zmierzch, powietrze trochę się ochłodziło. Na ulicy unosił się
zapach grillowanego mięsa, z sąsiedztwa dobiegały krzyki chłopców grających
w koszykówkę. Było jak zawsze. Więc dlaczego czuł wewnętrzne napięcie jak
przed misją specjalną?
Odpowiedź na to pytanie ukazała się na ganku w postaci Belli, za którą
podążały dwa psiaki, jazgocząc ile sił w płucach i biegnąc, by go zaatakować.
Na widok byłego męża na twarzy dziewczyny odmalował się gniew. Edward
rozważał, czy nie odjechać, lecz uznał, że byłby to niegodny odwrót, więc
wysiadł z auta.
Babeczka i Brzoskwinka natychmiast potraktowały go jak wielką
zabawkę do ogryzania. Tymczasem któreś z dzieci sąsiadów nie trafiło do kosza
i piłka potoczyła się po ukwieconym trawniku. Brzoskwinka zmieniła kierunek
biegu i ruszyła w ślad za piłką. Gdy była już blisko, jeden z chłopców rzucił
kamieniem i trafił ją w łapę. Psiak przewrócił się ze skomleniem.
- Hej! - Rozgniewana Bella podbiegła do biednego pudelka.
Przestraszone dzieciaki przyglądały się wszystkiemu z bezpiecznej
odległości. Edward, słysząc skowyt zwierzaka, choć nie darzył go szczególną
sympatią, postanowił stanąć w jego obronie. W kilku susach dopadł chłopaka i
chwycił go za ramiona. Malec wyglądał na przestraszonego i gotowego się
rozpłakać.
- Co zrobiłeś? - krzyknął mężczyzna.
- To moja piłka - wymamrotał chłopak, rzucając okiem na psa, obok
którego klęczała Bella.
- Myślałeś, że to stworzenie ją zje? - Nie.
- Rzuciłeś kamieniem w takie maleństwo?
- Nie chciałem go skrzywdzić.
Koledzy chłopca uciekli, zostawiając go w opałach.
- Jak myślisz, co powie twoja mama, kiedy się dowie, że rzucasz w
zwierzęta kamieniami? - spytał Edward trzęsącego się ze strachu dzieciaka.
- Och, proszę pana! Niech pan nie mówi mamie! Naprawdę nie chciałem.
Przepraszam! Niech pan nic nie mówi!
Edward słyszał desperację w jego głosie, więc poczuł się wystarczająco
usatysfakcjonowany. Przypomniał sobie, że zarówno on, jak i jego bracia w
wieku dziesięciu lat najbardziej bali się, że rodzice dowiedzą się o ich
wybrykach.
- Dobrze, lecz musisz sprawdzić, czy psu nic się nie stało. Jeśli wszystko
będzie w porządku, powinieneś przeprosić jego panią. Wtedy dostaniesz z
powrotem piłkę.
Chłopiec odetchnął z ulgą, pociągnął nosem i ze spuszczoną głową
podszedł do Belli.
- Nie chciałem zranić pani psa - powiedział drżącym głosem.
- To nie powinieneś był niczym rzucać - odrzekła surowo.
- Przepraszam. - Ukląkł obok psiaka i pogłaskał go ostrożnie. - Więcej
tego nie zrobię - obiecał.
- No, dobrze - udobruchała się dziewczyna, widząc, że Brzoskwinka liże
rękę chłopca. - Jeśli ona ci wybacza, to ja też.
- Dziękuję pani - rzucił malec i z większą odwagą spojrzał na Edwarda. -
Przepraszam - powtórzył, a potem uciekł, ile sił w nogach Odprowadzając go
wzrokiem, mężczyzna wyobraził sobie, jakby to było mieć własne dziecko. Jego
myśli wróciły do spraw, które od pewnego czasu nie dawały mu spokoju. Do
nocy spędzonej z Bellą i perspektywy zostania ojcem. Po raz pierwszy wydało
mu się to realne. Niemal zobaczył buzię dziecka, w której jego rysy łączyły się z
rysami dziewczyny. Poczuł dziwne wewnętrzne ciepło.
Myśl, iż Edward Cullen może zostać ojcem, nie wydała mu się już nierealna
ani przerażająca jak jeszcze kilka dni temu.
- Och, miałam ochotę mocno nim potrząsnąć - przyznała Bella.
- I tak był nieźle wystraszony - rzekł, przyklękając na trawie. - Jak pies?
- W porządku. Na szczęście to nie był duży kamień.
Babeczka siadła obok Edwarda i przytuliła się do niego, a on bezwiednie ją
pogłaskał. Brzoskwinka wymknęła się Tinie i również domagała się jego
pieszczot.
Garnęła mu się do kolan, wpatrując z uwielbieniem w oczy.
Edward nie mógł uwierzyć w tę cudowną przemianę psich uczuć wobec
jego osoby.
- Wygląda, jakby cię pokochały - zauważyła Bella.
- Co takiego?
- Stałeś się ich bohaterem.
- Dziwne.
- Wolisz, by na ciebie szczekały?
- Przynajmniej wiedziałem, czego się po nich spodziewać.
- A to ważne?
- Nie lubię niespodzianek. - Edward...
- Nie chcę znów o tym rozmawiać - uciął.
- Znów? Jeszcze o tym nie mówiliśmy.
Psiaki łasiły się do niego, nie zważając na wymianę zdań z Bellą.
Mężczyzna starał się je zignorować i skupić rozproszoną uwagę.
- Dobrze, a możemy przynajmniej zająć się tym w domu?
- Jak chcesz. Chodźcie dziewczynki! - Bella podniosła się, wołając na
psy.
Jednak pudelki nie ruszyły się z miejsca.
- Babeczka! Brzoskwinka!
Edward westchnął, psiaki odpowiedziały psim westchnieniem. Wstał z
trawnika i ruszył na ganek, one zaś podążyły za nim, ignorując zdumione
spojrzenie dziewczyny.
- Przepraszam, że cię zwiodłam - rzuciła, gdy znaleźli się w domu.
- Już to słyszałem - odpowiedział, siadając na tapczanie, a psy
natychmiast wskoczyły mu na kolana.
Popatrzyła na małe zdrajczynie i poczuła się wyobcowana w tym
towarzystwie. Opanowała irytację, usiadła naprzeciw całej trójki.
- Słyszałeś czy nie, chciałam, żebyś wiedział, że myślałam o tym i
doszłam do wniosku, że źle postąpiłam.
- Dziękuję - powiedział, zsuwając psiaki z kolan. Lecz to nie zmienia
faktu, że możemy mieć do czynienia z konsekwencjami.
- Pragmatyczne podejście - mruknęła. - Godne podziwu.
- Wolałabyś, żebym miotał się po pokoju i wrzeszczał?
- Prawdę mówiąc, tak.
- Powiedzmy, że mamy to już za sobą. Czy to coś zmienia?
- Słuchaj - zaczęła tonem, w którym rozbrzmiewał jej temperament. -
Podtrzymuję to, co powiedziałam po tamtej nocy. Jeśli jestem w ciąży...
Mężczyzna skrzywił się, lecz nie zwróciła na to uwagi. - ... poradzę sobie.
Nie musisz...
- Przestań - rzucił. - Jeśli jesteś w ciąży, to będzie nasze dziecko i oboje
się nim zajmiemy.
- Co masz na myśli?
- Opiekę, oczywiście. A co ci przychodzi do głowy?
- Mogę wychować dziecko.
- Nie sama, skoro będzie moje.
Przez moment radowała się myślą, iż, być może, tęsknił za nią tak bardzo
jak ona za nim i sugeruje, że mogliby spróbować jeszcze raz od początku.
Jednak po chwili wróciła do rzeczywistości.
- Myślałem o tym dwa dni - ciągnął. - Jeśli jesteś w ciąży, zajmę się
wszystkim.
- Czym?
- No cóż - powiedział obojętnym tonem, jakby rozważał niezbyt
przyjemną perspektywę. - Mogę odejść z wojska. Znaleźć pracę w cywilu.
Latać na liniach pasażerskich.
- Co takiego? Nie możesz opuścić wojskowego lotnictwa morskiego.
- Zaznaczyłem, że nie jest mi to na rękę, ale...
- Nie bądź głupi. To nie jest twoja praca, lecz całe życie!
- Bella... - Mężczyzna wstał.
- Nie - przecięła. - Nigdy cię nie prosiłam, byś zmieniał pracę. Wiem, co
ona dla ciebie znaczy.
- śycie rodzinne jest trudne nawet w najdogodniejszych warunkach -
mruknął. - A rodziny wojskowe mają jeszcze trudniej.
Dziewczyna patrzyła na niego zaskoczona.
- Znam przypadki rozdzielonych rodzin. Moi koledzy na całe miesiące
zostawiają żony, gdy wypełniają swoje misje. Kobiety samotnie wychowują
dzieci, płacą rachunki, o wszystko się martwią. Nie mają nikogo, kto by im
pomógł - wyrzucał z siebie słowa, jakby długo na to czekał. - Nikt im tego nie
wynagradza. śyją za niewielkie pieniądze, w kiepskich domach, przenoszą się z
miejsca na miejsce, gdy mężowie dostają inny przydział, martwią się o nich, gdy
ci wypełniają obowiązki w najniebezpieczniejszych zakątkach świata. Czasem
nawet nie wiedzą, gdzie podziewają się ich mężowie.
- Edward...
Podniósł rękę, by nie przerywała i mówił dalej.
- Długo żyją samotne. To trudne życie, więc chciałem dla ciebie
lepszego. Pragnąłem, byś była szczęśliwa, nie martwiła się o mnie bezustannie
i...
Bella zaczęła drżeć. Słuchając go, czuła żal i furię. Wreszcie dowiadywała
się, dlaczego mężczyzna, którego kochała, zerwał pięć lat temu ich małżeństwo.
Mogło mu się wydawać, że mówi o obecnej chwili, lecz ona doskonale
rozumiała, że to jest wyjaśnienie, na które czekała od chwili rozwodu.
- Chcesz powiedzieć, że rozwiodłeś się ze mną, bo chciałeś mojego
szczęścia?
- Tak, zrobiłem to dla ciebie.
- Osioł.
- Wiesz, już drugi raz w tym tygodniu ktoś mnie tak nazywa. To za dużo.
- Nic mnie nie obchodzi - Bella podeszła i dotknęła palcem jego piersi. -
Uznałeś, że nie będę dobrą żoną dla pilota wojskowych sił morskich?
- Nie to chciałem powiedzieć...
- Ale powiedziałeś - zapewniła gniewnie. - Uważałeś, że tego nie
wytrzymam, że jestem zbyt słaba albo za głupia, by o siebie zadbać, gdy mój
wspaniały mąż broni interesów ojczyzny.
- Nie...
- Sądziłeś, że nie można mi zaufać i powierzyć wychowania dzieci,
płacenia rachunków czy organizowania przeprowadzek?
- Janie...
- Myślałeś, że bez męża rzucę się na łóżko i będę płakać?
- Bella...
- Naprawdę tak o mnie myślałeś?
- Kochałem cię.
- Ale nie darzyłeś szacunkiem.
- Jakże?
- Gdyby tak było, nie zostawiłbyś mnie i nie potraktował jak dziecka,
które odsyła się do jego pokoju. Oszukałeś nas oboje.
- Co?
- Zdecydowałeś za nas dwoje, że w ten sposób mnie chronisz, bo sama
nie dam sobie rady.
- Nie. Ja...
- Uznałeś, że nie jestem warta być żoną żołnierza.
- Przekręcasz wszystko.
- Wcale nie! - Bella nie mogła się pogodzić z utratą pięciu lat życia,
podczas których mogli być szczęśliwi. Przepadły, bo tak postanowił Edward
Cullen.
- Nareszcie wszystkiego się dowiedziałam i powiem wprost. Bardzo się
myliłeś. Byłam z ciebie dumna. Czułam dumę, że jestem żoną żołnierza.
Myślisz, że nie wiedziałam, jak ważna jest twoja praca? Wiedziałam. Pewnie, że
ciężko żyć miesiącami w samotności, lecz jestem silna i jak długo się
kochaliśmy, dałabym sobie radę.
- Wiem. Nie chciałem, byś musiała to przeżywać. Bellę przejął ból.
Chciało jej się płakać nad wszystkim, co stracili.
- Więc, żeby uchronić nas od rozdzielenia na kilka miesięcy, rozdzieliłeś
nas na zawsze? Gdzie tu logika?
- Zrobiłem, co uważałem za najlepsze.
- Popełniłeś błąd.
Edward wyciągnął ku niej rękę, ale się cofnęła. Nie chciała, żeby jej dotykał
ani pocieszał. Pragnęła tego, czego nie zamierzał ofiarować. Jego szacunku i
miłości.
- Odejdź - powiedziała cicho i poszła w stronę kuchni.
- Nie porozmawialiśmy o dziecku.
- Porozmawiamy, jeśli będzie jakieś dziecko. Na razie mam dosyć
rozmów.
Przez cały tydzień słowa Belli dźwięczały mu w uszach. Czyżby
naprawdę się pomylił? Czy to źle, że chciał chronić ukochaną osobę?
Nie mógł o tym z nikim pogadać, nawet z Jacobem, bo ten pewnie znowu
nazwałby go osłem. Miał przeczucie, że tym razem nie uzyska wsparcia ze
strony rodziny. Może nie zasługiwał na współczucie. Przez ostatnie dni więcej
myślał o kolegach i bliskich. Zrozumiał, że pięć lat temu nie wiedział, co znaczy
w życiu prawdziwe partnerstwo.
Jego koledzy żyli w trwałych, dobrych związkach. Kiedy nadchodziły
trudne dni, przeżywali je wspólnie z żonami, wspierając się wzajemnie. Czemu
nie widział zalet takich małżeństw, tylko wady? Czekał, aż Bella zajdzie w ciążę,
by to pojąć? Musiał teraz ponownie przemyśleć swoje życie, zastanowić się, co
będzie, gdy przyjdzie na świat dziecko. Pragnął stać się częścią jego życia. Nie
wyobrażał sobie, by żyło gdzieś daleko, wcale go nie znając. Ale czy mógł być
częścią życia własnego dziecka, nie żyjąc z Bellą?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Kilka dni później Bella musiała załatwić telefonicznie kilka spraw, które
dotyczyły jej życia w Kalifornii.
Siedząc w babcinej kuchni, przytrzymywała ramieniem słuchawkę i
notowała, co mówi jej asystentka.
- Finalizujemy kupno domu Mannerlych - informowała Donna głosem,
który wydawał się nadto wesoły. - Zamierzasz przyjechać, by być przy tym
obecna?
- Tak - odpowiedziała Bella, uświadamiając sobie, że za tydzień wróci do
domu i swojego uporządkowanego świata, w którym od czasu do czasu będzie
spotykać się z mężczyznami na kolacjach albo w kinie i ewentualnie oczekiwać
narodzin dziecka.
- Świetnie. Suzanna Mannerly dzwoniła dziś rano, żeby ci podziękować
za znalezienie dla nich wymarzonego domu. Okazało się, że jest w ciąży. Czy to
nie wspaniałe? Jest taka podekscytowana!
- Wyobrażam sobie - mruknęła Bella.
- Powiedziała, że chce urządzić pokój dziecinny tam, gdzie jej to radziłaś,
kiedy po raz pierwszy pokazywałaś ten dom i...
Bella słuchała jednym uchem, przypominając sobie, jak oprowadzała
Suzanne Mannerly po starym wiktoriańskim domu, który klientce spodobał się
od pierwszego wejrzenia. Od trzech łat najlepiej w całej agencji radziła sobie ze
sprzedażą nieruchomości i wiedziała, że transakcja dojdzie do skutku.
Właśnie gdy pokazywała sypialnię dla dzieci, w której wychowało się
zapewne kilka generacji, doznała olśnienia, które kazało jej wrócić do
Południowej Karoliny i użyć podstępu wobec byłego męża, by zostać matką.
Uświadomiła sobie, że od dawna pomaga rodzinom znajdować przytulne
siedziby, a całkiem zapomniała o sobie. Słuchając zachwytów Susanny nad
widokiem roztaczającym się z okna dziecinnego pokoju, pojęła, że nie chodzi jej
w życiu o zasobność konta bankowego, którą mogłaby pomnażać, korzystnie
sprzedając ludziom domy, lecz o własną rodzinę z mężem i dziećmi.
Teraz miała szansę na spełnienie przynajmniej jednego z tych marzeń.
- Dziękuję ci - przerwała asystentce, całkowicie przekonana, że powinna
przestać zajmować się domami obcych ludzi, a pomyśleć o własnym. - Powiedz
Suzannie, że przyjadę, by osobiście wręczyć je klucze do wymarzonego
wnętrza.
Kiedy odłożyła słuchawkę, rozległ się dzwonek u drzwi. Poszła otworzyć,
choć nie była w nastroju do spotkań towarzyskich. Szczególnie, gdyby gościem
miał być Edward, który ostatnio przy każdej okazji pytał ją, czy dostała okres, a
jeśli nie, to może powinni konkretniej porozmawiać o dziecku. Rzeczywiście
ciągle nie miała okresu, więc nie traciła nadziei, że jest w ciąży, ale też bardzo
się denerwowała stanem niepewności. Zaczęła się również zastanawiać, czy nie
będzie jej jeszcze trudniej, gdy, posiadając dziecko Edwarda, nie będzie miała jego
samego. Była idiotką, sądząc, że po zajściu w ciążę wyjedzie z Baywater bez
poczucia winy. Janet miała rację, odwodząc ją od realizacji szalonego planu.
Szkoda, że jej nie posłuchała. Skoro nadal kocha Edwarda, nie będzie w stanie bez
niego żyć.
Nacisnęła klamkę i niemal zderzyła się w progu z byłą teściową, która
uśmiechając się, stała na ganku.
- Esme!
- Witaj, Tino. Cieszę się, że cię widzę.
Esme Cullen była niewysoka, miała błękitne oczy i ciemne włosy,
podobnie jak jej synowie. Z natury ciepła i przyjazna ludziom, stała się dla
dziewczyny wymarzoną teściową.
Brzoskwinka i Babeczka zaczęły łasić się do nóg starszej pani, która
pogłaskała je na powitanie.
- Właśnie wróciłam z podróży po Nowej Anglii. Gdyby nie to,
odwiedziłabym cię wcześniej. Przemówiłaś w końcu Edwardowi do rozumu? -
spytała.
Bella roześmiała się, choć wcale nie było jej wesoło. Właściwie miała
ochotę się rozpłakać. Esme wyczuła to, bo objęła ją i mocno przytuliła. Kiedy
łzy spłynęły z oczu dziewczyny, zaczęła ją pocieszać.
- Już dobrze, kochanie, już dobrze - szepnęła współczująco, głaszcząc
byłą synową po plecach.
Zaprowadziła Bellę do kuchni, posadziła przy stole i nastawiła wodę na
herbatę.
- Napijemy się czegoś i opowiesz, co wyrabia mój zwariowany syn.
- Stęskniłam się za tobą, Esme.
- A ja za tobą. - Teściowa poruszała się po kuchni jak po własnej,
wyjmując z kredensu filiżanki i ciasteczka.
- Twoja babcia niewiele mi mówiła. Co robisz w Hollywood?
- W Los Angeles - poprawiła Bella.
- Wszystko jedno. I tu, i tam żyją podobni ludzie. Ciągle pośpiech,
przyjęcia. Czytam gazety.
Dziewczyna roześmiała się i od razu poczuła się lepiej.
- Czy Edward zachowuje się wobec ciebie jak zwykle? Głupi chłopak To
Jacob ma ze wszystkich moich synów najwięcej rozsądku.
- Powinnam była za niego wyjść.
- Pewnie Kościół nie okazałby z tego zadowolenia - uśmiechnęła się
Esme.
- Och, wcale nie należało tu wracać - rozkleiła się Bella.
- Mylisz się, kochana. Nie powinnaś była stąd wyjeżdżać.
- On mnie nie chce.
- Nonsens.
- Rozwiódł się ze mną.
- Kocha cię.
- W dziwny sposób to okazuje.
- Jak każdy mężczyzna. - Esme pokręciła głową i napełniła filiżanki. -
Kocham moich synów. Są dumni i uparci. Dostrzegam jednak również ich
wady. Wiem, jacy są naprawdę.
- Co chcesz powiedzieć?
- Edward czuje się nieszczęśliwy, odkąd odeszłaś.
- Naprawdę?
- Oczywiście. - Esme poklepała rękę dziewczyny.
- Jest tak samo uparty jak jego świętej pamięci ojciec. Jednak, od kiedy
się rozstaliście, stracił chęć do życia. Nigdy mi nie powiedział, dlaczego się
rozwiedliście.
Jacob też nie mógł niczego od niego wydobyć. Wiem jednak, że nie
pogodził się z waszym rozstaniem.
Mała pociecha, pomyślała dziewczyna. Taka wiedza wcale nie przynosiła
ulgi. Bella nadal nie była w stanie zrozumieć Edwarda. Gdyby pokochał inną, albo
gdyby ona sama mu nie odpowiadała, to co innego, ale jeśli ciągle ją kochał, jak
mógł doprowadzić do rozwodu?
- Nie wiem, co mam o tym myśleć - przyznała.
- Kochasz go?
- To nie ma nic do rzeczy.
- Nie chcesz, to nie mów. Oboje jesteście siebie warci. - Starsza pani
pokręciła głową, a Bella uśmiechnęła się smutno. - No powiedz, czy go jeszcze
kochasz? - nie ustępowała teściowa.
- Tak.
- To załatwione.
- Esme, miłość Edwardowi nie wystarcza.
- Głupstwa gadasz. Miłość jest najważniejsza. Ona jedna się liczy.
Dziewczyna pomyślała, że gdyby w to wierzyła, może by tu została i
podjęła walkę. Ale jeśli uczucie miałoby dla Edwarda znaczenie, nie odszedłby od
niej pięć lat temu.
- Najważniejsze, byś odpowiedziała sobie na pytanie, co chcesz teraz
zrobić - rzekła Esme, jakby czytała w jej myślach.
- Z czym?
- Z Edwardem.
- A co ja mogę?
- Irlandczycy bywają tępi. Czasem trzeba mocno przemówić im do
rozumu.
- Mam go zbić? - roześmiała się Bella.
- Nie. Sama mogłabym to zrobić, jeśli mnie poprosisz. Musisz
zdecydować, czy pragniesz go wystarczająco mocno, by walczyć.
- A jeśli nie?
- Wówczas oboje będziecie żyli w smutku i samotności.
Edward, jak co wieczór, wysiadł z auta przed domem. Zza ogrodowej furtki
dobiegały psie piski i drapanie pazurami w ogrodzenie. Jego małe wielbicielki
koniecznie chciały wybiec na spotkanie. Sam nie wiedział, co było gorsze - czy
gdy go nie znosiły, czy kiedy były mu takie oddane. Pokręcił głową i otworzył
furtkę.
- No, dobrze, już jestem - powiedział do podskakujących piesków.
Kiedy je głaskał, w drzwiach ukazała się Bella. Od kilku dni ich stosunki
należały do chłodnych, choć on sam tęsknił za jej głosem i widokiem.
Każdej nocy o niej myślał, przypominał sobie wspólnie spędzone miłosne
godziny. Nie był pewien, czy kiedykolwiek uda mu się o tym zapomnieć.
- Czekałam na ciebie - powiedziała smutno dziewczyna.
Zeszła z ganku, a on objął ją spojrzeniem. Miała na sobie szorty i skąpą
bluzeczkę na cienkich ramiączkach. Jak zawsze na jej widok poczuł
podniecenie. Była tak blisko, a jednak czuł, że dzieli ich dystans. Zaczął się
zastanawiać, jakby to było, gdyby pięć lat temu się nie rozeszli. Pewnie w
jasnym, ciepłym od rodzinnych uczuć domu rozlegałyby się teraz głosy dzieci.
Tymczasem wracał sam do pustego, ciemnego mieszkania. W tej chwili
wyobraził sobie własną ponurą przyszłość i zrozumiał, że był głupcem. Dając
wolność żonie, skazał siebie na pustkę. Podjął kiedyś taką decyzję i teraz musi z
nią żyć.
- Dobrze się czujesz? - spytał. - Tak.
Skinął głową i skierował się za furtkę, sądząc, że Bella nie życzy sobie
jego obecności.
- Czuję się dobrze, lecz nie będziemy mieli dziecka. Edward zatrzymał się
w pół kroku. Poczuł ból w sercu.
- Jesteś pewna?
- Mam okres. Nie musisz się już niczym denerwować. Nie będzie
dziecka, pomyślał. Nigdy. Czyżby żywił jakieś nadzieje? Czy nie jest to
najlepsze wyjście z sytuacji? Więc czemu nie ogarnia go szczęście, czemu czuje
się tak dziwnie smutny.
- Nie wiem, co powiedzieć - przyznał.
- Nie ma o czym mówić. Już nie.
Dała znak psom, by wróciły do domu. Przez chwilę patrzyła na
mężczyznę, jakby chciała coś powiedzieć, lecz rozmyśliła się i weszła do
mieszkania, zamykając za sobą drzwi.
Edward został sam w ciemnościach.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Następnego dnia około południa wróciła do domu Angelina Swan, a
Bella zaczęła się pakować.
- Powinnaś zostać - rzekła babcia, witając się czule z Babeczką i
Brzoskwinką.
- Nie mogę - odparła Bella i dalej wrzucała bluzki i szorty do torby
podróżnej. - Po prostu nie mogę.
Angelina odsunęła łaszące się pudelki, podeszła do wnuczki i położyła jej
dłoń na ramieniu.
- To przez Edwarda?
Zawsze Edward, pomyślała dziewczyna, próbując opanować żal
wypełniający jej serce. Całą noc zastanawiała się nad swoim wyjazdem z
Baywater.
Rozmowa z Esme niewiele pomogła. Właściwie czuła się po niej
jeszcze gorzej. Świadomość, że były mąż nie mógł znaleźć sobie miejsca po
rozwodzie, nie przyniosła wielkiej ulgi. Ciągle nie zdołała pojąć, dlaczego się z
nią rozstał, jeśli nadal ponoć darzył uczuciem. Jak miała przekonywać do siebie
człowieka, który uciekał przed miłością i przed wszystkim, co mogło ich łączyć.
Angelina z westchnieniem usiadła na brzegu łóżka. Wyciągnęła z torby
jedną z bluzek Belli i zaczęła ją mechanicznie składać.
- Miałam nadzieję, że podczas mojej nieobecności dojdziecie z sobą do
ładu.
- Babciu...
Starsza pani ogarnęła ją ciepłym spojrzeniem i tylko wzruszyła
ramionami.
- Myślisz, że się nie domyśliłam, czemu odwiedzałaś mnie tylko wtedy,
gdy byłaś pewna, że Edward będzie nieobecny? Przecież wiem, że nadal go
kochasz.
- Nigdy nie umiałam cię oszukać, prawda?
- Dziwię się, że ciągle próbujesz. Edward jest stworzony dla ciebie, a ty dla
niego. Tak było od samego początku.
- Nieważne - rzekła Bella, ciągle czując ból w sercu.
Nie było sensu martwić babci. Będzie czas, by wypłakać się w domu.
- Ależ ważne - zaoponowała Angelina. - To jedyna naprawdę ważna
sprawa. Sądziłam, że o tym wiesz.
- Nawet jeśli tak jest, Edward nie podziela mojej opinii - Bella uśmiechnęła
się smutno. - Nie mogę stworzyć małżeństwa sama jedna.
- Oboje jesteście uparci.
- Wczoraj Esme powiedziała to samo.
- Mądra z niej kobieta.
- Stęskniłam się za tobą - przyznała dziewczyna, biorąc babcię za rękę.
- Ja też. Dlaczego nie zostaniesz? Nie poddawaj się tak szybko. Należysz
do tego miejsca. Tu jest twój dom.
Starsza pani miała rację. Tu mieszkali wszyscy, których Bella kochała.
Babcia, Esme, Jacob. Tutaj życie toczyło się wolnym rytmem, za którym tak
przepadała. Rosły magnolie i pachniały jaśminy. Wokół uśmiechali się
zaprzyjaźnieni sąsiedzi. Wszyscy się tu znali i lubili.
Wreszcie był Edward. I właśnie dlatego nie mogła zostać. Wszystko, po co
wróciła do domu, przepadło. Nie spełniły się marzenia. Musiała stąd uciekać. Z
dystansu przemyśli, co zaszło w ostatnich tygodniach.
- Nie mogę - odpowiedziała z żalem w głosie, - Mam nadzieję, że mnie
rozumiesz. A nawet jeśli nie, i tak muszę wyjechać.
Babcia westchnęła i tylko pogłaskała ją po ręce.
- Rozumiem, żałuję, ale rozumiem.
- Dziękuję.
- Zamierzasz pożegnać się z Edwardem? - Nie.
- To takie straszne?
- Zbyt męczące.
Edward wcześnie opuścił bazę, lecz nie wrócił do domu. Nie był gotów
stanąć twarzą w twarz z Bellą. Pojechał na spotkanie z braćmi, choć nie bardzo
umiał sobie wytłumaczyć, dlaczego tak postępuje.
- Znowu pozwalasz jej odejść? - rzucił Emmet, popijając piwo.
- Nie ma nic do pozwalania. Bella jedzie, dokąd chce, i robi, co chce.
- Aha - mruknął Jasper. - I wyjeżdża, ponieważ...
- Skąd mam wiedzieć dlaczego - bronił się Edward, choć przecież znał
wyjaśnienie.
Dziewczyna opuszczała Baywater, bo okazało się, że nie jest w ciąży. Nie
wiązała swojej przyszłości z jego osobą. I dobrze. Lepiej jej będzie bez niego.
Świetnie, że nie doszło do poczęcia dziecka, które wychowywałoby się tysiące
mil stąd.
Potarł pierś, jakby chciał się pozbyć dręczącego bólu w sercu. Czuł go
teraz zawsze, ilekroć uświadamiał sobie, że nie ma dziecka i że Bella wyjeżdża z
miasta. Nie zobaczy jej więcej.
Pomyślał, że skoro dawał sobie bez niej radę przez Pięć lat, teraz też jakoś
będzie. Skinął na kelnerkę, by zamówić kolejne piwo.
- Przemyślałeś wszystko? - Jacob trącił go łokciem - Nie licz na
spowiedź i nie wtykaj nosa w cudze sprawy.
- Ostro - skomentował Emmet.
- śałosne - uznał Jasper. - Facet nawet przed sobą nie umie się przyznać.
- Do czego? - spytał Edward.
- śe ją kochasz, ośle - powiedział cicho Jacob.
Edward poczuł się tak, jakby ktoś lodowatą ręką ścisnął mu serce. Co
takiego było w słowie miłość, że ścinało człowieka z nóg? Rozejrzał się po
restauracji, widząc wokół te same twarze, które zwykle pojawiały się tu o tej
porze. Znajome rodziny z dziećmi. Wtedy dotarło do niego, że człowiek albo
kocha, albo nie. Pragnie miłości lub od niej ucieka. Docenia albo odrzuca.
- Wiesz co? - zwrócił się do brata. - Mam dosyć przezwisk.
- To nie bądź głupi.
- W seminarium nauczyli cię udzielania takich rad?
- Zamknij się - rzucił Emmet. - Mylisz się, sądząc, że ktoś się tobą
przejmuję.
- Po co ja tu siedzę? - zdenerwował się Edward.
- Bo jesteś zbyt głupi, żeby przyznać, że wolałabyś być z Bellą - wyjaśnił
mu Emmet.
- Zakład już przegrałeś - rzekł Jasper. - Co cię tu trzyma?
- Nie chodzi o zakład.
- To o co? - dociekał Jacob.
- śeby zachowywać się uczciwie.
- Wobec kogo? - zapytał Emmet.
- Wobec Belli. Bycie żoną żołnierza morskich sił lotniczych jest bardzo
trudne. Cięższe od niejednej pracy. Dobrze o tym wiecie.
- O co ci chodzi? - nie rozumiał Jasper.
- Chcę, by Tinie było lżej - powiedział Edward. - Zasługuje na coś
lepszego.
- Lepszego niż kochać i być kochaną? - zdziwił się Jacob.
- Zasługuje na lepsze życie - powtórzył Edward, biorąc kufel piwa w obie
dłonie.
Jasper otworzył usta, by coś rzec, lecz Jacob uciszył go gestem.
- Zasługuje na to, by dać jej szansę decydowania o sobie. Zasługuje, żeby
mieć mężczyznę, który ją szanuje i pozostawia wybór.
- Nie rozumiesz...
Jacob nie dał mu dojść do słowa.
- Wychodząc za ciebie, wiedziała, czym się zajmujesz. Dorastała w
miasteczku, w którym była baza wojskowa. Zdawała sobie sprawę, co oznacza
bycie żoną żołnierza. Wybrała miłość i poślubiła cię.
Edward słuchał tych słów, a w sercu zaczynała mu świtać nadzieja. W
wyobraźni ujrzał twarz Belli z błyszczącymi oczami i ponętnymi wargami.
Przypomniał sobie, jak go obejmowała, jak przytulała się we śnie.
Teraz już wiedział. Ciężkie czy nie, życie bez niej nie miało wartości.
- Muszę iść - mruknął, rzucając na stół pieniądze za piwo. - Muszę
pomówić z Bellą - dodał.
- Lepiej się pospiesz - usłyszał od Emmeta.
- Tak, zanim dziewczyna sobie nie przypomni, jaki z ciebie drań -
dorzucił Jasper.
Kiedy przeciskał się do wyjścia, bracia z uśmiechem trącili się kuflami.
Trzy dni po powrocie do Kalifornii Bella ostatecznie zdecydowała, co ma
zrobić. Prawdę mówiąc, wiedziała to już wcześniej, nim przyjechała do Los
Angeles.
Jednak nie była całkiem pewna, teraz zaś przestała żywić jakiekolwiek
wątpliwości. Z uśmiechem porządkowała papiery na biurku, niektóre z nich
opatrując notką pilne. Miała się nimi teraz zająć Janet, która doskonale
orientowała się w sprawach prowadzonych przez przyjaciółkę.
Wszystko będzie dobrze, powtórzyła w myślach.
- Jesteś tego pewna? - usłyszała głos koleżanki. - Może powinnaś jeszcze
raz przemyśleć powrót i...
Bella z uśmiechem potrząsnęła głową. Będzie tęskniła za Janet, lecz
pozostaną w kontakcie. W końcu istnieje poczta elektroniczna, telefony,
odwiedziny.
- Miałam na to całe pięć lat. Teraz już wiem, co powinnam zrobić.
- Bez ciebie nie będzie tu tak samo - Janet z westchnieniem pokręciła
głową.
- Dziękuję - Bella uściskała przyjaciółkę. - Mnie też będzie cię
brakowało.
Edward nie znosił Los Angeles. Przez kilka lat stacjonował w Pendleton i
od tamtego czasu źle się czuł w miejskim tłumie. Wszyscy dokądś tu pędzili,
jemu zaś udzielało się ich napięcie.
Wyszedł z restauracji zdecydowany porozmawiać z Bellą. Przeprosić ją,
skłonić, by go wysłuchała, dowieść, że ją kocha i zawsze kochał. W końcu sobie
uświadomił, że miłość to nie jakaś delikatna konstrukcja, którą należy tylko
chronić, lecz coś trwałego, na czym można się oprzeć w trudnych chwilach. Nie
znał nikogo silniejszego od swojej byłej żony.
Miał zamiar teraz się nią zająć, bo pojął, że małżeństwo to wzajemna
czuła opieka. Lecz kiedy dotarł do domu, zastał tylko Angelinę, która mu
powiedziała, że Bella wróciła do Los Angeles. Po prostu wyjechała. Bez słowa,
bez ostrzeżenia.
Pomyślał, że sobie na to zasłużył. Wpadł w panikę. Próbował dogonić ją
na lotnisku, lecz spóźnił się na lot. Chciał zadzwonić, ale uznał, że to, co ma do
powiedzenia, nie powinno zostać wygłoszone do słuchawki. Musi spojrzeć
dziewczynie w oczy, choćby to było trudne.
Następne trzy dni spędził, załatwiając lot samo lotem transportowym do
bazy w Pendleton. Teraz w wynajętym aucie tkwił w korku i wierzył, że nie jest
za późno, by wszystko naprawić.
Dziewczyna rozejrzała się po biurze, odetchnęła głęboko i uśmiechnęła
się do siebie. Skończone. Była gotowa do drogi. Spieszyła się.
- Bella!
- Edward! - Zdumiała się, rozpoznając głos mężczyzny.
- Przyjechałem zobaczyć się z Bellą Swan i nie odejdę.
Z bijącym sercem pobiegła do holu, by zobaczyć, jak sprzeczał się z
recepcjonistą.
Na jej widok zareagował desperacją.
- Powiedz mu, kim jestem!
- W porządku. To mój były mąż - wyjaśniła, a on przepchnął się wśród
klientów agencji, odprowadzany pełnym podziwu wzrokiem Janet.
W mundurze prezentował się znakomicie. Na szerokiej piersi lśniły mu
baretki odznaczeń. Niebieskie oczy były wpatrzone w Bellę.
- Wyjechałaś bez słowa - rzucił.
- Co takiego? - dziewczyna nie była w stanie jasno myśleć.
- Wróciłem do domu, by z tobą porozmawiać, lecz już cię nie zastałem.
- Wiedziałeś, że wyjadę.
- Tak, ale chciałem, żebyś została. - Edward...
- Przyjechałem zabrać cię do domu - powiedział, nie pozwalając jej dojść
do słowa.
Tinie ze szczęścia ziemia zakołysała się pod nogami.
- Nie mogę bez ciebie dłużej żyć. Ani jednego dnia. - Wziął ją za
ramiona i mocno ścisnął.
- Nie możesz? - Chciała się upewnić i jeszcze raz usłyszeć to, na co
czekała przez pięć lat.
- Wcześniej myślałem, że postępuję właściwie - zaczął, gdy znaleźli się
w jej pokoju. - Pozwoliłem ci odejść, bo uważałem, że życie żony żołnierza jest
ciężkie i nie każdy mu podoła.
- Ja mogłam - powiedziała, pragnąc, by zrozumiał swój błąd.
- Teraz to wiem - zgodził się. - Jesteś wystarczająco silna - Pogłaskał jej
policzek. - Silniejsza ode mnie, bo zdołałaś wyjechać, gdy ja nie zdobyłbym się
na to. W oczach dziewczyny pojawiły się łzy.
- Wcale nie jestem taka silna. Wyjazd omal mnie nie zabił.
- Więc wróćmy do domu. Jedź ze mną, kochaj mnie. Pozwól mi siebie
kochać. Zawsze cię kochałem i będę kochał.
- Edward...
Objął ją i przytulił tak mocno, że czuła bicie jego serca.
- Miej ze mną dzieci - szepnął. - Dużo dzieci. Bellę ogarnęła wielka
radość. Z całej siły odwzajemniła uścisk.
- Kocham cię - wyznała. - Zawsze cię kochałam i będę kochać. Czułam
dumę, będąc żoną lotnika sił morskich i jeszcze bardziej dumna z tego, że to ty
jesteś moim mężem.
Edward odetchnął z ulgą. Nigdy w życiu nie było mu lepiej.
- To jak szybko możesz się przenieść do Połudiowej Karoliny? - spytał.
- Jutro ci odpowiada?
Ze zdumienia zaparło mu dech w piersiach. Bella zamknęła drzwi gabinetu
i zarzuciła mężowi ręce na szyję.
- Sprzedałam wspólniczce swoją część udziałów w agencji. Jutro
przyjedzie ekipa, by spakować moje rzeczy.
- Ty... ale... jak... - Edward nie wiedział, co powiedzieć. śona pocałowała
go i rzekła:
- Dwa dni temu podjęłam decyzję. Nie mogę tu zostać, bo nie potrafię
żyć bez ciebie. Jechałam do ciebie, głuptasie - dodała, gdy ją przytulał. -
Chciałam cię przekonać, żebyś mnie kochał, byś zrozumiał, że do siebie
należymy.
- Kochanie, jestem przekonany - powiedział, okrywając ją pocałunkami.
Kiedy wreszcie chwycili powietrze w płuca, dorzucił:
- Czy wiesz, że poślubiłaś mężczyznę, który niedługo może się publicznie
ukazać w spódniczce z palmowych liści?
- Wezmę kamerę, by to uwiecznić - zapewniła ze śmiechem.
- A ja będę ci z chęcią pozował, ponieważ jeszcze nigdy w życiu nie
byłem tak szczęśliwy, przegrywając zakład.