Nareszcie! Co za ulga obracać się o siódmej rano na drugi bok i chrapać dalej z błogą świadomością, że „gminny zakład usług edukacyjnych” wznowi swą działalność dopiero we wrześniu. Morze wolnego czasu to coś, co tygrysy lubią najbardziej. Nie, żebym była leniem, ale parę dni byczenia się jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Piszę „parę dni”, bo już pierwszego lipca jedziemy z Olą i Kaśką na obóz, a to będzie odpoczynek innego rodzaju.
Dzięki cichej rywalizacji z Bartkiem moje świadectwo było tak dobre, że tata w nagrodę kupił mi telefon komórkowy. Cały wieczór uczyliśmy się ze Zbyszkiem i Bartkiem wysyłać sms-y. To naprawdę genialny wynalazek. Dzielna załoga wyruszająca na podbój mórz i oceanów zabiera jeden telefon, a dziewczyny - to znaczy ja i Ola - drugi. Tym sposobem będziemy w stałym kontakcie.
Kiedy powiedziałam chłopakom, żeby uważali na siebie, Bartek zapytał, czy o niego też się będę martwić. Zażartowałam, że przede wszystkim o niego, bo reszta pływa dobrze. Miał to być żart i pewnie by był, ale nbagle zrobilo mi się gorąco i chyba zaczerwieniłam się fatalnie. Zbyszek zaczął stroić głupie miny. Że też człowiek nie jest w stanie zapanować nad takimi rzeczami. Bartek uśmiechnął się tylko i spuścił oczy. Na szczęście mama zawołała nas na obiad i uwaga wszystkich przeniosła się na klopsiki w sosie pomidorowym.
Pani prowadząca sklepik odzieżowy koło jarzyniaka podzieliła go na dwie części i w jednej jest teraz ciucholandia, szmateks, albo tania odzież - jak to woli. Poszłyśmy tam z Kaśką i kopałyśmy chyba godzinę. W rezultacie za całe pięć złotych kieszonkowego kupiłam sobie dwa podkoszulki i fikuśny kapelusik. Co prawda takie zakupy trzeba najpierw porządnie wyprać, żeby straciły ten „ciuchowy” zapach, ale co to za problem.
W sobotę wystroiłam się w nowe rzeczy i zeszłam do kuchni. - Jak wyglądam? - zapytałam. - Ślicznie - wyrwało się Bartkowi i tym razem on „spiekł raka". Zbyszek chyba chciał coś powiedzieć, bo nabrał tchu, ale zaraz wypuścił. Pewnie tato kopnął go pod stołem. Oczywiście udałam, że niczego nie widzę. Zrobiło mi się tylko strasznie wesoło. Nagle poczułam, że mam ochotę złapać mamę niosącą dzbanek z herbatą i zatańczyć z nią w kółeczko. Chyba by się zdziwiła, a może wcale nie...
Ewa Stadtmuller
Dominik 25-26 (2006) s. 20-21