ROZDZIA艁 1
Kristine Rolofson
Romans sezonu
Cykl „Ach, co to by艂 za 艣lub!”
Maximilian Cole nie spuszcza艂 z oka swego najlepszego przyjaciela przemierzaj膮cego nerwowo kamienn膮 posadzk臋 prezbiterium. W takim tempie pan m艂ody opadnie z si艂 jeszcze przed rozpocz臋ciem ceremonii.
Nie s膮dzisz, 偶e powiniene艣 wzi膮膰 si臋 w gar艣膰?
Jerry rzuci艂 mu strapione spojrzenie.
Je艣li co艣 p贸jdzie nie tak, b臋dzie po mnie.
Mo偶e uda ci si臋 wywin膮膰.
Max wcisn膮艂 r臋ce w kieszenie spodni, nie zwa偶aj膮c, 偶e gniecie bia艂y smoking. By艂 niemal o g艂ow臋 wy偶szy od przyjaciela. Cho膰 byli w tym samym wieku, stanowili zupe艂ne przeciwie艅stwo. Rudow艂osy, kr贸tko ostrzy偶ony i piegowaty Jerry sprawia艂 wra偶enie ch艂opca. Max wygl膮da艂 na swoje trzydzie艣ci dziewi臋膰 lat; p贸艂 偶ycia na morzu wyry艂o bruzdy na jego ogorza艂ej twarzy. Teraz g臋ste ciemne w艂osy opad艂y mu na czo艂o, a w oczach koloru morza migota艂y weso艂e iskierki.
Pan m艂ody spojrza艂 na zegarek.
- Za trzy minuty Barb b臋dzie sz艂a przez ko艣ci贸艂.
- W艂a艣nie - podkre艣li艂 Max. - Po to si臋 tu dzi艣 zebrali艣my.
呕eby ujrze膰 was dwoje z艂膮czonych 艣wi臋tym w臋z艂em ma艂偶e艅skim.
- To nie pora na docinki, Max. Jeste艣 pewien, 偶e nie widzia艂e艣, jak wchodzi艂a?
Max domy艣li艂 si臋, 偶e nie rozmawiaj膮 ju偶 o pannie m艂odej.
Nawet nie wiem, jak wygl膮da.
Niska. Ciemne w艂osy, br膮zowe oczy. - Jerry rozlu藕ni艂 ko艂nierzyk, jakby brakowa艂o mu powietrza. - Lubi du偶e kolczyki.
Max podszed艂 do drzwi zakrystii i dyskretnie wyjrza艂. Muzyce organowej towarzyszy艂 cichy szmer rozm贸w go艣ci, kt贸rych porz膮dkowi prowadzili na wyznaczone miejsca. Drewniane 艂awki ton臋艂y w girlandach bia艂ych kwiat贸w, przez witra偶owe okna s膮czy艂o si臋 jasne czerwcowe s艂o艅ce. Niez艂e przedstawienie, zauwa偶y艂 w duchu, lustruj膮c rz臋dy zaproszonych na uroczysto艣膰.
Wtem spostrzeg艂 drobn膮 kobiet臋 w blado-brzoskwiniowej sukni. W艣lizgn臋艂a si臋 na miejsce obok jednego z braci Jerry'ego. Per艂owe kolczyki zwisa艂y jej do ramion, a czarne loki wysuwa艂y si臋 spod kapelusza z szerokim rondem. Czy to mo偶liwe, 偶eby tak krucha istota by艂a intrygantk膮, kt贸rej obawia艂 si臋 Jerry?
Max cofn膮艂 si臋 i do艂膮czy艂 do zdenerwowanego przyjaciela.
Chyba j膮 widzia艂em - powiedzia艂. - Po stronie pana m艂odego, w trzynastym rz臋dzie. W bia艂ym kapeluszu.
O, nie! -j臋kn膮艂 Jerry. - Co mam robi膰?
Sam si臋 w to wpakowa艂e艣, bracie. Paskudna sprawa. - Poklepa艂 przyjaciela po ramieniu. - Na pocieszenie mog臋 ci powiedzie膰, 偶e jest tu przynajmniej sze艣膰dziesi膮t kobiet i za艂o偶臋 si臋, 偶e
wszystkie nosz膮 kolczyki.
Nie czas na 偶arty. Podobno jeste艣 moim dru偶b膮. Musisz j膮 st膮d wyprowadzi膰.
Nawet nie wiesz, czy to ona i czy ma z艂e zamiary.
Ma - upiera艂 si臋 Jerry, zn贸w rozlu藕niaj膮c ko艂nierzyk. -
Sprawia艂a k艂opoty od pierwszego dnia naszej znajomo艣ci.
Max ponownie zaapelowa艂 do rozs膮dku przyjaciela.
- Mo偶e tak, mo偶e nie. We藕 si臋 w gar艣膰.
Gdy pierwsze akordy towarzysz膮ce orszakowi wype艂ni艂y ko艣ci贸艂, Jerry a偶 podskoczy艂.
Nie spuszczaj jej z oka, Max. Je艣li wykona jaki艣 ruch, daj
mi zna膰.
I co?
- Wyprowad藕 j膮 st膮d..
- Zgoda - westchn膮艂 Max. Kiedy ksi膮dz skin膮艂, by do niego
podeszli, wzi膮艂 Jerry'ego za 艂okie膰 i poprowadzi艂 w kierunku
o艂tarza. - Powitajmy pann臋 m艂od膮.
Arianna wreszcie usiad艂a na twardej drewnianej 艂awce. Przygl膮da艂a si臋, jak porz膮dkowy prowadzi starsz膮 pani膮, zapewne matk臋 pana m艂odego, na miejsce z przodu. Kiedy zabrzmia艂y organy, zapowiadaj膮c nadej艣cie druhen, wyg艂adzi艂a w膮sk膮 sp贸dnic臋 i pos艂usznie stan臋艂a twarz膮 do przej艣cia. Nie cierpia艂a si臋 sp贸藕nia膰, ale w ostatniej chwili zaczepi艂a rajstopy. Czu艂a teraz zakrzep艂膮 kropl臋 lakieru przylepion膮 do uda.
Dyskretnie rozejrza艂a si臋 wok贸艂 w poszukiwaniu znajomych twarzy. Na pr贸偶no. Siedem lat to kawa艂 czasu - ciotki i wujowie postarzeli si臋, a ich dzieci doros艂y. Dlaczego da艂a si臋 nam贸wi膰 na przyj艣cie? To, 偶e mama jak zwykle nagle musia艂a zaj膮膰 si臋 wnukami, nie oznacza艂o, 偶e Ari by艂a zobowi膮zana do przychodzenia tu zamiast niej. Sama jestem sobie winna, uzna艂a. Powinnam znale藕膰 jak膮艣 wym贸wk臋.
- 艢luby - mawia艂a matka - s膮 takie urocze i inspiruj膮ce.
Inspiruj膮ce jak diabli. Ari zmarszczy艂a brwi, ale udawa艂a, 偶e
si臋 dobrze bawi, co nie przychodzi艂o jej 艂atwo.
W pobli偶u wej艣cia drepta艂a nerwowo panna m艂oda w lawendowej sukni. Wygl膮da艂a, jakby dopiero co uko艅czy艂a szko艂臋 艣redni膮. Ari nagle poczu艂a si臋 dwa razy starsza, ni偶 na to wskazywa艂y
jej trzydzie艣ci dwa lata. Jak tylko orszak druhen min膮艂 艂awk臋, rozbrzmia艂y d藕wi臋ki marsza weselnego. Doskonale, zauwa偶y艂a w duchu Ari. Teraz wuj Harry poprowadzi jedn膮 z sze艣ciu c贸rek wzd艂u偶 nawy i odda j膮 temu jak mu tam.
Kiedy panna m艂oda i jej ojciec zbli偶yli si臋 do jej 艂awki, Ari wytrzeszczy艂a oczy ze zdumienia. To nie by艂 wuj Harry. Chyba 偶e straci艂 kilkadziesi膮t kilo i odros艂y mu w艂osy. Kuzynka Effie wed艂ug s艂贸w matki by艂a „dorodna". M艂oda kobieta w welonie mia艂a smuk艂膮 tali臋 i nawet na obcasach by艂a ni偶sza od Ari.
Niew艂a艣ciwe miejsce w niew艂a艣ciwym czasie. Czy w jej 偶yciu zawsze b臋dzie si臋 to powtarza膰? Ari ponownie obrzuci艂a wzrokiem t艂um z nik艂膮 nadziej膮, 偶e wreszcie kogo艣 rozpozna, ale zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e to beznadziejne. Mniejsza o to, 偶e by艂a przekonana, i偶 ceremonia ma si臋 odby膰 u 艢w. Katarzyny o drugiej po po艂udniu w sobot臋 dwudziestego trzeciego czerwca. Po prostu nie by艂oby grzecznie uczestniczy膰 w za艣lubinach nieznajomych. Zerkn臋艂a na pust膮 艂awk臋 po prawej. Oto droga ucieczki. Czy uda jej si臋 wymkn膮膰 na palcach bez zwracania niczyjej uwagi?
Szybko oceni艂a sytuacj臋. Na szcz臋艣cie marsz p艂yn膮艂 w wolnym tempie. Ari zak艂ada艂a, 偶e minie jeszcze kilka chwil, zanim panna m艂oda z ojcem dotr膮 do o艂tarza. Ko艣ci贸艂 by艂 przepe艂niony, a poza tym wszystkie oczy by艂y zwr贸cone na m艂od膮 par臋.
Zacisn臋艂a w d艂oni malutk膮 torebk臋 i wy艣lizgn臋艂a si臋 bokiem, staraj膮c si臋 nie dotyka膰 obcasami posadzki. Kiedy tylko dotrze do bocznej nawy, przyspieszy kroku, mo偶e nawet uda, 偶e si臋 藕le poczu艂a, w razie gdyby kto艣 zauwa偶y艂 jej wyj艣cie.
Tak si臋 sta艂o. Wysoki, ciemnow艂osy m臋偶czyzna w bia艂ym smokingu zablokowa艂 jej drog臋, zupe艂nie jakby na ni膮 czeka艂.
Prze... - zacz臋艂a A艅 szeptem, ale jej przerwa艂
O, nie, na pewno nie.
Ari unios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na niego. Zanim odwr贸ci艂a
wzrok, zd膮偶y艂a zauwa偶y膰 faluj膮ce w艂osy i wyrazist膮, ogorza艂膮 twarz. Jeden z najprzystojniejszych m臋偶czyzn, jakich kiedykolwiek widzia艂a, nie chcia艂, 偶eby wychodzi艂a z ko艣cio艂a? To jaki艣 nonsens. Dotar艂szy do nawy, spr贸bowa艂a ponownie.
Przepraszam.
T臋dy - poleci艂, zni偶aj膮c g艂os. Z艂apa艂 j膮 za rami臋, tak jak
by chcia艂 j膮 odci膮gn膮膰 od o艂tarza. Dlaczego s膮dzi艂, 偶e sz艂a w艂a艣nie tam?
Ari utkwi艂a wzrok w zimne niebieskie oczy w oprawie czarnych rz臋s. Przyszed艂 jej na my艣l zwrot „niebezpieczny niczym pirat". Widz膮c jej wahanie, nieznajomy zacisn膮艂 wargi i wzmocni艂 u艣cisk.
- W porz膮dku - powiedzia艂a p贸艂g艂osem, pozwalaj膮c si臋 pro
wadzi膰. Zdaje si臋, 偶e nie mia艂a wyboru. Mo偶e wiedzia艂 o jakich艣
drzwiach, kt贸re cicho si臋 otworz膮 i wypuszcz膮 j膮 na s艂o艅ce.
Najwyra藕niej nale偶a艂 do grona go艣ci; w klapie mia艂 wpi臋ty 艣wie偶y bia艂y go藕dzik. - Nie musi pan tego robi膰 - szepn臋艂a. - Znajd臋
drog臋 do wyj艣cia.
Milczenie. Nacisk du偶ej r臋ki na jej ramieniu nie zel偶a艂. Organy przesta艂y gra膰 i t艂um uciszy艂 si臋 w艂a艣nie wtedy, kiedy towarzysz Ari popchn膮艂 j膮 do przedsionka.
- Boczne drzwi - mrukn膮艂. - Tylko bez ha艂asu.
Ari westchn臋艂a. W艂a艣ciwie powinna by膰 przyzwyczajona do w艂adczych, ogorza艂ych m臋偶czyzn. W Montanie by艂o ich pe艂no. Ale niewielu nosi艂o bia艂e smokingi i 偶aden z m臋偶czyzn, z kt贸rymi si臋 spotyka艂a, nie wyprowadza艂 jej znik膮d na si艂臋.
Ostro偶nie przekroczy艂a kartonowe pud艂o z ulotkami i obserwowa艂a, jak jej towarzysz przekr臋ca miedzian膮 ga艂k臋 drzwi. Po paru minutach stan臋li na mi臋kkim zielonym trawniku okalaj膮cym ko艣ci贸艂 艢w. Katarzyny i m臋偶czyzna wreszcie pu艣ci艂 jej rami臋.
- S艂uchaj - powiedzia艂, patrz膮c na ni膮 z g贸ry. Zawaha艂 si臋,
ale po chwili podj膮艂: - Nie wiem, jak膮 gr臋 prowadzisz, ale nawet nie my艣l, 偶e ci si臋 uda.
Mia艂 g艂臋boki, d藕wi臋czny g艂os, taki, kt贸ry niesie si臋 na mile. To, co m贸wi艂, nie mia艂o sensu.
Gr臋? - powt贸rzy艂a za nim jak echo.
Nie mo偶na gmatwa膰 ludziom 偶ycia, moja pani.
Nie bardzo rozumiem. Chyba bierzesz mnie za kogo艣 innego.
Nie pr贸buj mnie zwodzi膰. To na nic.
Przykro mi. - Dosz艂a do wniosku, 偶e mu ust膮pi. P贸ki nie
uda jej si臋 uciec. - Zdaje si臋, 偶e pope艂ni艂am b艂膮d.
Jeny te偶. I to du偶y, co nie znaczy, 偶e musi za niego p艂aci膰
przez reszt臋 偶ycia.
Jerry?
Zn贸w zacisn膮艂 wargi, wok贸艂 kt贸rych pojawi艂y si臋 bruzdy. 艢wietnie wygl膮da艂, nawet kiedy marszczy艂 brwi.
- Nie udawaj g艂upiej, ma艂a. Zostaw to na inn膮 okazj臋.
Ari opanowa艂a gniew. Przecie偶 postanowi艂a mu ust膮pi膰. Skierowa艂a si臋 w stron臋 chodnika z nadziej膮, 偶e uda jej si臋 min膮膰 nieznajomego i dotrze膰 na parking po drugiej stronie ko艣cio艂a.
Masz ca艂kowit膮 racj臋. Ten, no, Jerry powinien teraz rozpocz膮膰 nowe 偶ycie.
Obiecaj mi, 偶e tam nie wr贸cisz.
Przysi臋gam. - Arianna uroczy艣cie skin臋艂a g艂ow膮 i po艂o偶y艂a
d艂o艅 na piersi.
St艂umione d藕wi臋ki muzyki organowej dotar艂y a偶 tu. Max spojrza艂 z min膮 winowajcy w stron臋 ko艣cio艂a. Jako dru偶ba powinien sta膰 teraz obok przyjaciela. Dobrze, 偶e przekaza艂 obr膮czk臋 艣lubn膮 bratu Jerry'ego, zanim pogna艂 naw膮, by odci膮膰 tej kobiecie drog臋 do o艂tarza.
- Mo偶e powiniene艣 wr贸ci膰 na 艣lub - powiedzia艂a ta dziwna
kobieta, zmierzaj膮c na chodnik, zupe艂nie jakby nic jej to nie
obchodzi艂o. Chcia艂 j膮 pu艣ci膰, ale nie bardzo podoba艂 mu si臋 obrany przez ni膮 kierunek.
- Trzymaj si臋 z dala od ko艣cio艂a - mrukn膮艂.
Stan臋艂a i zwr贸ci艂a du偶e br膮zowe oczy w jego kierunku. Zachwyci艂 go jej kapelusz. Szerokie rondo ocienia艂o delikatne rysy i podkre艣la艂o cer臋 koloru ko艣ci s艂oniowej. Wcielenie niewinno艣ci, pomy艣la艂, sk艂onny uwierzy膰, 偶e si臋 omyli艂. W艂a艣nie wtedy zakl臋艂a.
Co? - Dopad艂 jej w mgnieniu oka. Nie wierzy艂 w艂asnym
uszom.
To co s艂ysza艂e艣. Mam powt贸rzy膰? '
Zabawne, 偶e ty to m贸wisz.
Jej oczy zap艂on臋艂y, ale po chwili u艣miechn臋艂a si臋.
- Musisz mi wybaczy膰. Tego popo艂udnia pope艂ni艂am g艂upi膮
omy艂k臋 i mam do艣膰 zn臋cania si臋 nade mn膮. Id臋 do...
, - Nie. - Max chwyci艂 j膮 za r臋k臋. By艂 przyzwyczajony do szybkiego podejmowania decyzji, a ta sytuacja wymaga艂a dzia艂ania. - Idziesz ze mn膮. Nie mog臋 dopu艣ci膰 do zrujnowania przyj臋cia. - Albo miesi膮ca miodowego, doda艂 w my艣li.
Max uzna艂, 偶e wszystko jest mo偶liwe. Poci膮gn膮艂 j膮 chodnikiem w kierunku dok贸w Galilee.
- Nie mam zamiaru niczego rujnowa膰 - zaprotestowa艂a. -
Pomy艣la艂am tylko, 偶e w drodze do domu zajrz臋 do biblioteki.
Niemal w to wierzy艂. Wygl膮da艂a raczej jak skromna bibliotekarka ni偶 do艣wiadczona uwodzicielka, kt贸ra pr贸bowa艂a zmusi膰 Jerry'ego szanta偶em, 偶eby si臋 z ni膮 o偶eni艂.
Biblioteka. Niez艂y wykr臋t.
M贸g艂by艣 zwolni膰? Mam w膮sk膮 sp贸dnic臋.
Jasne.
To by艂a rozs膮dna pro艣ba, zw艂aszcza 偶e Max nie mia艂 zielonego poj臋cia, dok膮d j膮 zabra膰. Zwolni艂 kroku, ale nie wypuszcza艂 z u艣cisku jej drobnej d艂oni.
- Dzi臋kuj臋. - Ari zacz臋艂a w膮tpi膰 w swoje zdrowie psychiczne. Mo偶e ma z艂ego sobowt贸ra? Na t臋 my艣l omal nie wybuchn臋艂a
艣miechem. Skazana w dzieci艅stwie na towarzystwo pi臋ciu braci,
t臋skni艂a za siostr膮, nawet z艂膮. Braciom zawdzi臋cza艂a, 偶e nie
tylko kl臋艂a jak marynarz, potrafi艂a si臋 tak偶e skutecznie broni膰.
Dobrze wiedzia艂a, co ma robi膰, gdyby nieznajomy okaza艂 si臋
niebezpieczny. Na razie jednak u艣cisk jego twardej d艂oni pozosta艂
艂agodny.
Ocean pachnia艂 coraz mocniej. Zbli偶ali si臋 do serca najbardziej znanej wioski rybackiej w Rhode Island. Wzd艂u偶 szerokiej jednokierunkowej ulicy biegn膮cej wzd艂u偶 portu spacerowali tury艣ci. Za fabrykami konserw, restauracjami i sklepami rybnymi ci膮gn臋艂y si臋 doki..
Max zawaha艂 si臋, po czym ostro偶nie poprowadzi艂 Bibliotekark臋, jak zacz膮艂 j膮 w my艣li nazywa膰, w kierunku du偶ego bia艂ego budynku z napisem „Cole Products". Zerkn膮艂 dyskretnie w g艂膮b uliczki. Jego najnowszy nabytek, kuter ,,Lady Million", by艂 wci膮偶 na morzu.
- Je艣li my艣lisz, 偶e uda ci si臋 zaci膮gn膮膰 mnie w t臋 uliczk臋, to
si臋 mylisz - powiedzia艂a cicho kobieta.
Spojrza艂 na ni膮, ale kapelusz zas艂ania艂 jej twarz, wi臋c ujrza艂 tylko, 偶e wysokie obcasy wbi艂y si臋 w piaszczyst膮 nawierzchni臋 parkingu.
Jestem dru偶b膮, nie gwa艂cicielem.
A ja nie jestem t膮, za kt贸r膮 mnie bierzesz. - Odrzuci艂a
g艂ow臋 do ty艂u i Max zn贸w spojrza艂 w te br膮zowe oczy.
Nie mog臋 ryzykowa膰.
No to co zrobimy?
Zachowujmy si臋 jak tury艣ci - zaproponowa艂. - Widzisz?
Przechodnie u艣miechaj膮 si臋 do nas.
Jeste艣my troch臋 zbyt wystrojem.
Min臋li otwarte drzwi sma偶alni i Max wci膮gn膮艂 w nozdrza zapach mi臋czak贸w w cie艣cie.
Musimy jako艣 zabi膰 czas. Nie jeste艣 g艂odna?
Daj spok贸j. Odprowad藕 mnie do samochodu i pozw贸l pojecha膰 do domu - zasugerowa艂a.
Faktycznie. M贸g艂by wr贸ci膰 do ko艣cio艂a, wita膰 go艣ci na przyj臋ciu, pi膰 szampana i ta艅czy膰 z siostr膮 panny m艂odej, siedemnastoletni膮 druhn膮, kt贸ra chodzi艂a za nim jak szczeniak. M贸g艂 nerwowo sprawdza膰 wszystkie wej艣cia olbrzymiego klubu w nadziei, 偶e nie pojawi si臋 w nich Bibliotekarka, albo wypi膰 za du偶o i wr贸ci膰 do pustego domu. Znowu.
Albo, pomy艣la艂, widz膮c prom, z kt贸rego w艂a艣nie wysiadali tury艣ci, on i jego towarzyszka mogliby si臋 wybra膰 na przeja偶d偶k臋. Woln膮 r臋k膮 szarpn膮艂 krawat i rozlu藕ni艂 ko艂nierzyk koszuli.
- P艂yniemy na Block Island? - Ari nie mog艂a w to uwierzy膰.
Pu艣ci艂 jej r臋k臋, wyci膮gn膮艂 portfel z wewn臋trznej kieszeni
smokingu i wyj膮艂 kilka banknot贸w.
- Zgadza si臋.
Ari zawaha艂a si臋. Mog艂a uciec albo zrobi膰 scen臋 i zawo艂a膰 policj臋, albo wr贸ci膰 do domu, gdzie czeka艂a j膮 opieka nad bratankami lub krojenie ziemniak贸w w kostk臋 na g臋st膮 zup臋 z ryb i ma艂偶y. W najlepszym razie mog艂a liczy膰 na to, 偶e uda jej si臋 przeczyta膰 po raz kolejny „Dum臋 i uprzedzenie".
Jak na niewinn膮 kobiet臋 nie opierasz si臋 za bardzo - zauwa偶y艂, bior膮c j膮 zn贸w za r臋k臋.
Dobrze si臋 bawi臋 - odpar艂a.
Szalone, ale prawdziwe. Przez par臋 godzin nikt jej nie oczekiwa艂 w domu, a pogoda by艂a pi臋kna. Dlaczego nie mia艂aby si臋 zabawi膰? Stan臋艂a w kolejce turyst贸w w wakacyjnych strojach. Z pewno艣ci膮 kto艣 by jej pom贸g艂, gdyby o to poprosi艂a. Spojrza艂a w g贸r臋 na szerokie ramiona dru偶by. Na oko by艂 przynajmniej pi臋膰 lat od niej starszy. Z jakiego艣 niewyt艂umaczalnego
powodu niemal go polubi艂a. Naprawd臋 go polubi艂a.
Dlaczego wybieramy si臋 na Block Island?
Wzruszy艂 ramionami.
Potrzebuj臋 艣wie偶ego powietrza.
Ari przytrzyma艂a kapelusz, by wiatr nie zerwa艂 jej go z g艂owy.
- C贸偶, to wystarczaj膮cy pow贸d.
U艣miechn膮艂 si臋 do niej. Absolutnie zniewalaj膮cy u艣miech. Ciep艂o wreszcie roz艣wietli艂o jego niebieskie oczy.
B臋dziesz si臋 dobrze bawi膰.
A je艣li dostan臋 morskiej choroby?
Nie dostaniesz. - Spojrza艂 w kierunku horyzontu. - Jest
ca艂kiem spokojnie jak na czerwiec, mimo chmur.
Ostatni raz by艂am na Block Island, maj膮c trzyna艣cie lat. To
by艂a szkolna wycieczka. Wszyscy na promie wymiotowali.
Ty te偶? - Pomacha艂 do nastolatka sprawuj膮cego opiek臋 nad
gigantycznym zwojem lin. Ari zauwa偶y艂a, jak buzia ch艂opca
poja艣nia艂a.
Tak - odpar艂a. - Mieszkasz tu?
Przytakn膮艂.
Tu jest m贸j dom.
Spos贸b, w jaki to powiedzia艂, sprawi艂, 偶e Ari zawaha艂a si臋, zanim zada艂a kolejne pytanie.
- Galilee czy Atlantyk?
- Chyba jedno i drugie. - Pu艣ci艂 jej d艂o艅, dotkn膮艂 plec贸w
i poprowadzi艂 j膮 przez t艂um, wymijaj膮c turyst贸w z ma艂ymi dzie膰mi, rowerami, meblami ogrodowymi i plecakami. Ari odnios艂a
wra偶enie, 偶e ta wyprawa przypomina bardziej randk臋 ni偶 porwanie. - Chod藕my na g贸r臋, stamt膮d jest dobry widok.
Znalaz艂szy si臋 na g贸rnym pok艂adzie, stan臋li w milczeniu przy relingu. Prom zacz膮艂 sw膮 powoln膮 podr贸偶 obok skalistych ramion falochronu i wyp艂yn膮艂 z portu. Ari zm臋czy艂a si臋 pilnowaniem, by kapelusz nie sfrun膮艂, i staraniami, 偶eby nie upu艣ci膰 male艅kiej at艂asowej torebki.
- Mo偶e w艂o偶y艂bym to do kieszeni? - zaproponowa艂 Max.
Mia艂a ochot臋 wyrzuci膰 j膮 za burt臋, ale by艂y w niej kluczyki do
samochodu, prawo jazdy, nowa szminka i trzy dolary.
C贸偶...
Obiecuj臋, 偶e b臋dzie u mnie bezpieczna. Naprawd臋.
Potrzymasz mi kapelusz?
Wzi膮艂 delikatnie rondo w palce.
Chwileczk臋. - Ari otworzy艂a torebk臋 i wyj臋艂a z niej ban
knoty. Kiedy wsun膮艂 j膮 do kieszeni, odwr贸ci艂a si臋, z艂o偶y艂a pieni膮dze w kostk臋 i wepchn臋艂a je za stanik. Czy偶 babcia nie uczy艂a jej,
偶e to jedyny bezpieczny schowek na pieni膮dze? Wreszcie zwr贸ci艂a si臋 twarz膮 ku m臋偶czy藕nie, z kt贸rym mia艂a sp臋dzi膰 reszt臋
popo艂udnia. - Domy艣lam si臋, 偶e wci膮偶 mamy si臋 zachowywa膰
jak tury艣ci, prawda?
Prawda. Pomachaj do ludzi na falochronie.
Ari pos艂ucha艂a. Przypomnia艂a sobie, jak setki razy siadywa艂a na ska艂ach i macha艂a do weso艂ych pasa偶er贸w na promie.
- Chcesz sw贸j kapelusz z powrotem?
Wyci膮gn臋艂a r臋k臋. Podmuch wiatru wyrwa艂 go z jej palc贸w. Nieznajomy pr贸bowa艂 go chwyci膰, ale kapelusz zata艅czy艂 wzd艂u偶 relingu, przekozio艂kowa艂 i znikn膮艂.
No i po elegancji. - Ari u艣miechn臋艂a si臋, us艂yszawszy, jak
m臋偶czyzna cicho zakl膮艂. - Nie r贸b takiej miny. Niewielka strata.
Nieca艂e cztery dolary u Woolwortha.
Kupi臋 ci inny - obieca艂.
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Oceaniczny wiatr zwia艂 ci臋偶kie w艂osy z jej twarzy.
- Nie k艂opocz si臋, kupi艂am go tylko na 艣lub.
W艂a艣nie, 艣lub.
Ju偶 si臋 pewnie sko艅czy艂. - Max wpatrywa艂 si臋 w jej twarz,
szukaj膮c 艣lad贸w b贸lu czy 偶alu. Co艣 mign臋艂o w jej oczach. Mo偶e
poczucie winy?
Pewnie tak.
Jerry nie powiedzia艂 mi, jak si臋 nazywasz.
Ja te偶 nie znam twego imienia - odpar艂a.
Pu艣ci艂 to mimo uszu.
Musz臋 si臋 jako艣 do ciebie zwraca膰.
Ari przysz艂a na my艣l ksi膮偶ka le偶膮ca na nocnym stoliku.
- Jane - powiedzia艂a. - Jane Austen.
Nie da艂 po sobie pozna膰, 偶e co艣 mu to m贸wi.
Wiesz - powiedzia艂, opieraj膮c si臋 o reling - nie mam poj臋cia, co chcia艂a艣 dzi艣 osi膮gn膮膰. Awantura na 艣lubie to szalony
pomys艂. - A ty nie wygl膮dasz na szalon膮, doda艂 w my艣li.
Pr贸bowa艂am to wyja艣ni膰, ale nie s艂ucha艂e艣.
Teraz s艂ucham, Jane. - Brzoskwiniowy jedwab i koronka,
pantofle na obcasach i per艂owe kolczyki. To wszystko przyci膮ga艂o jego uwag臋.
Min臋艂o kilka minut, a ona, zamiast wyja艣ni膰, sama zada艂a pytanie.
- A ty kim jeste艣? Oczywi艣cie poza rol膮 dru偶by.
Max westchn膮艂 z rezygnacj膮, ale nie m贸g艂 powstrzyma膰 si臋 od u艣miechu, 偶e tak uparcie odmawia艂a kapitulacji.
Charles. Charles Dickens.
Niez艂a z nas para, prawda?
A wi臋c, Jane, co robisz poza pisaniem ksi膮偶ek? - naciska艂.
Tu mnie masz - roze艣mia艂a si臋.
.- A mo偶e powiesz prawd臋?
Ca艂y czas m贸wi艂am prawd臋, Charles.
Mam na imi臋 Max.
Max - powt贸rzy艂a. - Skr贸t od...
Maximilian. - Mia艂 ochot臋 dotkn膮膰 pere艂, wisz膮cych tu偶
przy delikatnej szyi, ale nie odrywa艂 d艂oni od relingu. W g艂owie
brzmia艂o mu ostrze偶enie Jerry'ego, co艣 o tym, 偶e ta kobieta oznacza k艂opoty. Uwa偶aj si臋 za ostrze偶onego, Cole, i zaryzykuj. -
Twoja kolej.
My艣la艂am, 偶e wiesz. Czy Jerry nic ci nie powiedzia艂?
Nie. - Jerry niewiele m贸wi艂 o swej przygodzie, a Max nie
pyta艂.
Ari. Zdrobnienie od Arianny.
Arianna - powt贸rzy艂. - Pasuje do ciebie.
Powiem mamie, 偶e ci si臋 podoba.
Prosz臋, zr贸b to - szepn膮艂. - Na pewno jeste艣 st膮d.
Dlaczego tak s膮dzisz?
Wycieczka na Block Island.
Ari nie mia艂a zamiaru zdradza膰 mu swego nazwiska. Je艣li mieszka艂 w okolicy Galilee, jak twierdzi艂, z pewno艣ci膮 je zna艂. Robi艂o si臋 coraz ciekawiej. To, 偶e wzi臋to j膮 za awanturnic臋 i podejrzewano o ch臋膰 zak艂贸cenia uroczysto艣ci za艣lubin, by艂o wystarczaj膮co dziwaczne, ale wyprowadzenie z ko艣cio艂a i zaci膮gni臋cie na prom to do艣wiadczenie jedyne w swoim rodzaju. Za par臋 godzin b臋dzie musia艂a powr贸ci膰 do roli pos艂usznej c贸rki i kochaj膮cej siostry, kt贸rej podj臋艂a si臋 w te wakacje, ale teraz uleg艂a pokusie. Postanowi艂a przyjemnie sp臋dzi膰 popo艂udnie w towarzystwie jednego z najprzystojniejszych m臋偶czyzn, jakich zna艂a.
- Nie m贸wmy o przesz艂o艣ci - powiedzia艂a tonem, kt贸ry, jak
mia艂a nadziej臋, zabrzmia艂 tajemniczo.
Uni贸s艂 brwi.
Zgoda. Powiedz mi wi臋c, co zamierza艂a艣 zrobi膰 po zerwaniu 艣lubu. Czy s膮dzi艂a艣, 偶e Jerry z tob膮 wyjedzie?
Nie m贸wmy o Jerrym.
Zgodzi艂 si臋 z wielk膮 ch臋ci膮.
- A wi臋c rozejm. - Wpatrzy艂 si臋 w b艂臋kitne wody zatoki.
Setki 艂贸dek ko艂ysa艂y si臋 na falach w pobli偶u promu. Na horyzoncie pojawi艂 si臋 szary zarys trawlera i charakterystyczne piaszczyste urwiska wyspy. Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na towarzysz膮c膮 mu
kobiet臋. - W porz膮dku?
Ari wygl膮da艂a niepewnie.
Co si臋 stanie, jak dop艂yniemy do wyspy?
Nie spuszcz臋 ci臋 z oka, obieca艂 sobie.
A co chcia艂aby艣 robi膰?
Nie mamy odpowiednich stroj贸w na pla偶臋 ani na rower.
Jeste艣 g艂odna?
Nie byli艣my na przyj臋ciu.
O to w艂a艣nie chodzi艂o.
Ty wci膮偶 my艣lisz, 偶e ja jestem... rozrabiar膮. - Teraz
brzmia艂o to nawet zabawnie. Z jego strony nic jej nie grozi艂o. Na
promie by艂o pe艂no pasa偶er贸w, a kiedy tylko dop艂yn膮, Ari z 艂atwo艣ci膮 mog艂aby zgubi膰 Maxa. Gdyby chcia艂a. Co z tego, 偶e mia艂a
tylko trzy dolary? Mog艂a zadzwoni膰 do ojca albo jednego z braci,
偶eby po ni膮 podp艂yn臋li, nawet gdyby oznacza艂o to powr贸t na
„Peggy Lou". To ostateczno艣膰, uzna艂a w duchu. Nie mia艂a ochoty
wchodzi膰 na pok艂ad czego艣 mniejszego ni偶 ten prom.
Nie jestem pewny - odezwa艂 si臋 Max - ale jeste艣 pi臋kn膮 kobiet膮 i, mimo dziwnych okoliczno艣ci, sp臋dzasz popo艂udnie ze mn膮.
Nie zostawi艂e艣 mi wyboru, prawda?
Och, ca艂y czas mia艂a艣 wyb贸r. - Pochyli艂 si臋, by us艂ysza艂a
jego s艂owa mimo wzmagaj膮cego si臋 wiatru. - Jeste艣 inteligentn膮
kobiet膮, Jane Austen, i oboje wiemy, 偶e mog艂a艣 bez trudu uwolni膰
si臋 od mego towarzystwa.
ROZDZIA艁 2
Przez pozosta艂膮 godzin臋 rejsu Ari usi艂owa艂a nie zwraca膰 uwagi na swego towarzysza, cho膰 nie by艂o to 艂atwe. Nic dziwnego, Max sta艂 tu偶 obok. Mia艂 racj臋. Znalaz艂a si臋 tu, poniewa偶 tego chcia艂a. Kiedy zmieni zdanie, po prostu odejdzie.
Rozejm, powiedzia艂 Max. W porz膮dku. Ari przywyk艂a do zawierania rozejm贸w.
Prom zbli偶a艂 si臋 do latarni morskiej w starym porcie. Ari ujrza艂a kolonialne domki porozrzucane na zboczach wzg贸rz.. Olbrzymie bia艂e wiktoria艅skie hotele by艂y zwr贸cone ku zatoce, jakby w oczekiwaniu na powitanie przyp艂ywaj膮cych turyst贸w. Kiedy wreszcie przybili do brzegu, Max wyci膮gn膮艂 r臋k臋.
- C贸偶, Arianno? Chyba ruszymy?
Poda艂a mu d艂o艅 i przeszy艂 j膮 dziwny dreszcz.
- Prosz臋 prowadzi膰, panie Dickens.
Zeszli po schodach, potem schodni膮. Z dolnego pok艂adu dobiega艂o trzaskanie drzwiczek i odg艂osy zapalania silnik贸w samochodowych. Wkr贸tce min臋li t艂um i znale藕li si臋 na wyasfaltowanym parkingu.
- Mam wra偶enie, 偶e z roku na rok coraz bardziej tu t艂oczno.
Jeszcze nie ma pe艂ni sezonu, a tyle si臋 dzieje - zauwa偶y艂 Max.
P贸jdziemy na spacer?
Mam lepszy pomys艂. We藕my taks贸wk臋 i przejed藕my si臋 po
wyspie.
Ari popatrzy艂a t臋sknie na oryginalne sklepy na Water Street, po czym odwr贸ci艂a si臋 do Maxa.
- Czy to nie zajmie zbyt du偶o czasu? Nie chcia艂abym sp贸藕ni膰
si臋 na powrotny rejs.
Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Wyspa ma tylko jedena艣cie kilometr贸w d艂ugo艣ci. A przed
nami ca艂e popo艂udnie.
Czy mam wyb贸r?
Max za艣mia艂 si臋 cicho.
Co powiesz na kompromis?
- To znaczy?
Przejedziemy si臋, a potem pochodzimy po mie艣cie.
Ari skin臋艂a aprobuj膮co g艂ow膮. Domy艣la艂a si臋, 偶e jej towarzyszowi nie艂atwo przychodzi艂 kompromis. Jego zachowanie wskazywa艂o na to, 偶e by艂 przyzwyczajony do wydawania polece艅, nie do podporz膮dkowywania si臋 im. Przywo艂anie taks贸wki zaj臋艂o mu dos艂ownie chwil臋. Kiedy wsiedli do mocno zniszczonego 偶贸艂tego auta, Ari z ulg膮 zsun臋艂a z n贸g bia艂e pantofelki. Dobrze by艂oby znale藕膰 jak膮艣 艂azienk臋, zdj膮膰 rajstopy i wyrzuci膰 je do 艣mieci. Ale najpierw musia艂aby kupi膰 sanda艂y. Za najwy偶ej trzy dolary.
G艂os Maxa wyrwa艂 j膮 z zamy艣lenia.
Czy wiesz, 偶e podobno w tych wodach w siedemnastym
i osiemnastym wieku zaton臋艂o ponad pi臋膰set statk贸w?
Ojciec opowiada艂 mi morskie historie. - Ari spojrza艂a przez okno na ocean. - Czyta艂am kiedy艣, 偶e kapitan Kidd zostawi艂 na Block Island 偶on臋 i c贸rk臋. Sp臋dzi艂y tu zim臋, podczas gdy on uprawia艂 swoje pirackie rzemios艂o. By艂o to tu偶 przed tym, jak go zdradzono i zmuszono do poddania si臋 w Bostonie.
- Kto go zdradzi艂? 呕ona?
Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Oczywi艣cie, 偶e nie. - Nagle uprzytomni艂a sobie, 偶e kto艣 mo偶e czeka膰 na Maxa na weselu. Dlaczego nie pomy艣la艂a o tym wcze艣niej? - Jeste艣 偶onaty?
Nie. Nigdy nie by艂em.
A wi臋c czy nie jeste艣 odrobin臋 cyniczny?
Skrzywi艂 si臋.
Naprawd臋 nie jestem. To po prostu by艂 ci臋偶ki dzie艅.
- Nie 偶artuj. - Opu艣ci艂a szyb臋 do po艂owy i spojrza艂a na Maxa. - Nie jest ci za ciep艂o w tym smokingu?
Zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.
- A jak to by艂o z Jerrym, nawiasem m贸wi膮c?
Ari wyczu艂a irytacj臋 w jego g艂osie. Uciek艂a wzrokiem w przestrze艅.
My艣la艂am, 偶e nie b臋dziemy ju偶 o nim rozmawia膰. - Je艣li Max zorientuje si臋, 偶e j膮 z kim艣 pomyli艂, mo偶e zechce wr贸ci膰 nast臋pnym kursem. Nie mia艂a ochoty wraca膰. Jeszcze nie
teraz.
To prawda - przyzna艂, k艂ad膮c r臋k臋 na oparciu siedzenia,
niepokoj膮co blisko szyi Ari.
Jechali w milczeniu przez par臋 minut, a偶 wreszcie Max spyta艂:
- Czy ojciec opowiada艂 ci kiedy艣 histori臋 statku „Palatine Light", Arianno?
Siwiej膮cy taks贸wkarz spojrza艂 przez rami臋.
Niech pan nie opowiada tej damie bzdur.
Ari pochyli艂a si臋 do przodu.
Czemu nie? Nie bardzo to pami臋tam.
To stek nonsens贸w, a my, wyspiarze, musimy wys艂uchiwa膰
tego od ponad stu lat - rzuci艂 kierowca.
Opowiem prawdziw膮 histori臋 - broni艂 si臋 Max.
Kierowca skin膮艂 g艂ow膮 i wsadzi艂 fajk臋 mi臋dzy z臋by.
- Lepiej wysi膮d藕cie i popatrzcie na urwiska. Zaczekam na
was przy latarni.
Ari szybko wsun臋艂a stopy w pantofle, a Max wysiad艂 z samochodu i odwr贸ci艂 si臋, by poda膰 jej r臋k臋. Wysz艂a wprost na porywisty wiatr i wpatrzy艂a si臋 w fale bij膮ce o brzeg.
- Wiatr si臋 wzmaga - zauwa偶y艂 Max. - Zanosi si臋 na burz臋.
呕o艂膮dek Ari zacisn膮艂 si臋 w panice. W艂a艣nie to sprawia艂o, 偶e
t臋skni艂a za os艂on膮 G贸r Skalistych. Powinna tam zosta膰, zamiast kusi膰 los powrotem do Rhode Island.
- Jak wr贸cimy do domu?
- O co chodzi? - Max przybli偶y艂 si臋 o krok i dotkn膮艂 jej
ramienia. - Boisz si臋 odrobiny wiatru?
Tak! - mia艂a ochot臋 krzykn膮膰. Boj臋 si臋 wzburzonego morza i sztorm贸w! Z trudem zapanowa艂a nad g艂osem.
Nie przepadam za burzami.
Chod藕. - Poda艂 jej rami臋. - Wr贸膰my do samochodu. Opowiem ci o „Palatine Light" podczas kolacji. - U艣miecha艂 si臋, ale
w oczach mia艂 niepok贸j. - Odnosz臋 wra偶enie, 偶e nie chcesz teraz
s艂ucha膰 偶adnych opowie艣ci o zatopionych okr臋tach.
Kolacji? - powt贸rzy艂a.
Jestem ci winien pocz臋stunek, czy偶 nie? - Spojrza艂 na zegarek. - Jest p贸艂 do pi膮tej. Zwiedzanie zajmie nam godzin臋.
Zgoda, Max. - Ari pozwoli艂a si臋 poprowadzi膰 do taks贸wki.
Poza zasi臋giem wiatru czu艂a si臋 bezpieczniej.
Kierowca pojecha艂 wzd艂u偶 wybrze偶a, a potem skr臋ci艂 w g艂膮b l膮du. Pokaza艂 im Great Salt Pond i oszalowany na bia艂o posterunek stra偶nika wybrze偶a, po czym skierowa艂 si臋 z powrotem do starego portu.
Mg艂a g臋stnieje - ostrzeg艂. - Chcecie pojecha膰 na cypel?
Tym razem nie, dzi臋kujemy - odpar艂 Max.
Ari pami臋ta艂a dobrze, jak ojciec przeklina艂 nieprzewidywalne czerwcowe mg艂y. Jej 偶膮dza przygody przygas艂a.
- Mo偶e powinni艣my wraca膰 nast臋pnym rejsem? - zasugerowa艂a.
Max zap艂aci艂 taks贸wkarzowi i wzi膮艂 Ari za r臋k臋.
- Jeszcze nie - odpar艂. - Chcia艂a艣 poogl膮da膰 wystawy.
-: Mog臋 to sobie darowa膰 - rzuci艂a. - Prawd臋 m贸wi膮c, ch臋tnie poczeka艂abym w porcie, by by膰 pierwsza na pok艂adzie.
To nie jest konieczne. - Poprowadzi艂 j膮 w kierunku jasno o艣wietlonego bia艂ego budynku, kt贸rego okna zdobi艂y kwiaty
w skrzynkach. - Poza tym jeszcze za wcze艣nie na powr贸t.
Czy nie przychodzi ci do g艂owy - Ari z trudem chwyta艂a
powietrze, usi艂uj膮c za nim nad膮偶y膰 - 偶e je艣li b艂臋dnie mnie oceni艂e艣, jaka艣 awanturnica mo偶e w艂a艣nie rujnuje wesele twego przyjaciela?
Nie. - Max zatrzyma艂 si臋 przed wej艣ciem do Harborview Inn i spojrza艂 na potargane w艂osy Ari. - Cho膰 jestem na siebie za
to w艣ciek艂y, my艣l臋, 偶e jeste艣 w艂a艣nie t膮 kobiet膮, kt贸rej nie powinienem spuszcza膰 z oka.
Gor膮co pragn臋艂aby mie膰 gotow膮 odpowied藕. Niestety. W milczeniu weszli do przytulnego holu i Max podszed艂 do kierowniczki sali.
Nie wygl膮damy jak tury艣ci, prawda? - powiedzia艂a Ari pod
nosem, zauwa偶ywszy spojrzenia innych go艣ci, kiedy prowadzono ich do kameralnego stolika dla dw贸ch os贸b z widokiem
na port.
Chyba nie. - Wzruszy艂 ramionami i odsun膮艂 dla niej
krzes艂o.
Ludzie si臋 nam przygl膮daj膮.
Jeste艣 pi臋kna. Dlaczego nie mieliby si臋 przygl膮da膰?
Ari uwa偶nie popatrzy艂a na Maxa przez st贸艂. Czy nie zdawa艂
sobie sprawy, 偶e to on przyci膮ga艂 spojrzenia? W tym bia艂ym smokingu wygl膮da艂 jak gwiazda filmowa.
Nie zawracaj mi...
Maj膮 pa艅stwo ochot臋 na koktajl? - spyta艂a kelnerka, k艂ad膮c
przed nimi karty da艅.
Max pochyli艂 si臋 ku Ari.
- Czego si臋 napijesz, Arianno? Mo偶e bia艂ego wina?
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Rum z sokiem ananasowym. Podw贸jny.
- Podw贸jny - powt贸rzy艂, unosz膮c brwi, po czym zwr贸ci艂 si臋
do kelnerki: - Dla mnie czyst膮 szkock膮. - Przygl膮da艂 si臋 Arian-
nie. Wiatr zburzy艂 jej w艂osy w fale wok贸艂 twarzy, niemal zakrywaj膮c per艂owe kolczyki, kt贸re tak go zachwyci艂y. Niepok贸j w jej
oczach intrygowa艂. - Martwisz si臋 mg艂膮?
- Jestem na wyspie z nieznajomym m臋偶czyzn膮, mam przy
sobie trzy dolary, a morze zasnuwa si臋 mg艂膮. Czym tu si臋 martwi膰? - Opar艂a brod臋 na r臋kach. - Nie mam nawet szczotki do
w艂os贸w.
A do tego straci艂a艣 kapelusz - uzupe艂ni艂.
M贸g艂by艣 mi da膰 moj膮 torebk臋? Chcia艂abym si臋 od艣wie偶y膰.
Oczywi艣cie - doda艂a - je艣li nie masz nic przeciwko temu, 偶e ci臋
zostawi臋 samego na par臋 minut.
Max z u艣miechem poda艂 jej torebk臋.
Wiem, 偶e wr贸cisz na drinka.
Masz racj臋 - mrukn臋艂a.
Patrzy艂, jak idzie przez sal臋. Skromna a偶 do jasnych rajstop i niezbyt wysokich obcas贸w. Mo偶e Jerry si臋 myli艂?
Niewa偶ne. Max od miesi臋cy nie bawi艂 si臋 tak dobrze. C贸偶, zawsze lubi艂 niespodzianki. Kelnerka przynios艂a drinki. Rozpar艂 si臋 na krze艣le i poci膮gn膮艂 spory 艂yk szkockiej. - Czy decyduj膮 si臋 pa艅stwo na z艂o偶enie zam贸wienia? Do
najbli偶szego rejsu zosta艂o czterdzie艣ci pi臋膰 minut - powiedzia艂a kelnerka. - Nie wiadomo, czy rejs o 贸smej nie zostanie odwo艂any.
Doskonale. To by艂o zbyt dobre, 偶eby si臋 mia艂o sko艅czy膰. Max - wyj膮艂 portfel i poda艂 kart臋 p艂atnicz膮 American Express.
Czy b臋dzie pani tak mi艂a i zarezerwuje dwa pokoje na
dzisiejsz膮 noc?
Mo偶e lepiej sprawdzi膰 w porcie, zanim zdecyduj膮 si臋 pa艅stwo zosta膰.
Max potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.
- Nie, ju偶 si臋 zdecydowa艂em. - Poci膮gn膮艂 kolejny 艂yk i spojrza艂 przez okno na pust膮 przysta艅 promu. Arianna mo偶e oznacza艂a k艂opoty dla Jerry'ego, ale teraz spotka艂a godnego siebie przeciwnika.
Ari spojrza艂a z niech臋ci膮 na swoje odbicie w lustrze i przegarn臋艂a palcami wzburzone wiatrem w艂osy. Postanowi艂a nie zdejmowa膰 rajstop w obawie, 偶e porobi膮 jej si臋 p臋cherze. Dzie艅 i tak dobiega艂 ko艅ca, a po kolacji pop艂yn膮 do domu.
Nawet nie zna艂a jego nazwiska. By艂 najprzystojniejszym m臋偶czyzn膮, jakiego kiedykolwiek widzia艂a, i naprawd臋 by艂o mu przykro z powodu kapelusza, cho膰 przecie偶 to on zaci膮gn膮艂 j膮 na ten przekl臋ty prom. Objecha艂 wysp臋, opowiedzia艂 jej r贸偶ne historie i zabra艂 na kolacj臋, traktuj膮c tak, jakby si臋 z ni膮 um贸wi艂 na randk臋, cho膰 wzi膮艂 j膮 za jak膮艣 awanturnic臋. Od czterech miesi臋cy nie by艂a na randce.
Potrzebowa艂a tego drinka.
Kiedy Ari zbli偶y艂a si臋 do sto艂u, Max wsta艂. Ciekawe, czy zawsze jest takim d偶entelmenem? Gra dobiega艂a ko艅ca. Czas ju偶 wyja艣ni膰 ca艂e nieporozumienie.
Sprawia艂 wra偶enie zadowolonego z siebie. To chyba niezbyt
dobry znak. Usiad艂a i zacz臋艂a s膮czy膰 drinka. Pokruszony l贸d rozpuszcza艂 si臋 na j臋zyku, a korzenny rum piek艂 w gardle.
Lepiej teraz?
Chyba tak. - Skin臋艂a g艂ow膮 i otworzy艂a kart臋.
Czy ju偶 wybra艂a艣?
Szybko przejrza艂a menu.
Na pewno wszystko jest wspania艂e, ale wezm臋 sma偶one
ma艂偶e.
Ja nie. Takie rzeczy mam na co dzie艅 - powiedzia艂 ze
smutnym u艣miechem. - To specyfika mego zawodu.
Jeste艣 rybakiem. - Oczywi艣cie przy jej szcz臋艣ciu okaza艂 si臋
rybakiem. Dlaczego nie m贸g艂 zarabia膰 na 偶ycie czym艣 bezpieczniejszym, cho膰by sprzedawa膰 buty czy by膰 doradc膮 podatkowym?
Tak. Chyba mo偶na tak powiedzie膰.
Przy stoliku pojawi艂a si臋 kelnerka z kart膮 kredytow膮 Maxa.
Wszystko za艂atwione, panie Cole.
Dzi臋kuj臋.
Z艂o偶yli zam贸wienia i kelnerka oddali艂a si臋.
A wi臋c nazywasz si臋 Cole. - Sk膮d艣 zna艂a to nazwisko.
Wreszcie sobie przypomnia艂a. - Ten napis na budynku w Galilee.
Przetw贸rnia ryb - wyja艣ni艂. - Rodzinny interes.
Co za艂atwione?
Nasze pokoje na dzisiejsz膮 noc. \
Pokoje? - powt贸rzy艂a. - Nie ma mowy.
Mg艂a nadci膮ga - t艂umaczy艂 cierpliwie - i ostatni prom pewnie nie pop艂ynie. Wolisz pok贸j w Harborview czy chcesz spa膰 na
pla偶y? Co, nawiasem m贸wi膮c, jest zabronione.
Ari utkwi艂a w niego wzrok. Nie wiedzia艂a, czy ma si臋 cieszy膰, 偶e uniknie rejsu po wzburzonym morzu, czy martwi膰, 偶e zostaje na noc bez rzeczy, szczoteczki do z臋b贸w i grzebienia.
Chyba 偶artujesz.
Sk膮d偶e.
Mo偶e ostatni prom pop艂ynie.
I ka偶dy na pok艂adzie prze偶yje piek艂o.
Ja te偶, pomy艣la艂a. Wezwanie ojca czy kt贸rego艣 z braci r贸wnie偶 by艂o wykluczone.
Powiedzia艂e艣: pokoje?
Tak - u艣miechn膮艂 si臋. - Jakie艣 sprzeciwy?
Szybko prze艂kn臋艂a kolejny 艂yk drinka.
- 呕adnych, Maximilianie Cole. Ale my艣l臋, 偶e powinni艣my
sobie wreszcie co艣 wyja艣ni膰. - Popchn臋艂a torebk臋 w jego kierunku
przez st贸艂 przykryty lnianym obrusem. - Otw贸rz j膮.
Do czego zmierzasz? - Max nie spuszcza艂 wzroku z Ari.
Do prawdy.
Odsun膮艂 suwak i wysypa艂 zawarto艣膰 torebki na st贸艂.
Pa艅stwa sa艂atki - powiedzia艂a kelnerka, balansuj膮c dwoma
naczyniami i koszykiem pieczywa na tacy. Postawi艂a pucharek
przed Ari i czeka艂a, a偶 Max usunie drobiazgi, po czym postawi艂a
przed nim sa艂atk臋, a koszyk po艣rodku sto艂u i pospiesznie odesz艂a.
Max wpatrywa艂 si臋 w Ari.
Na co mam patrzy膰?
Moje prawo jazdy.
Wzi膮艂 do r臋ki prostok膮tny kartonik i obejrza艂 go uwa偶nie.
- Prawo jazdy z Montany. I co z tego?
By艂by艣 beznadziejnym detektywem.
Odsun膮艂 niecierpliwym gestem pucharek z sa艂atk膮.
Co pr贸bujesz mi udowodni膰?
Nie jestem przyjaci贸艂k膮 Jerry'ego.
- A niby dlaczego? Nigdy nie zdradzi艂 mi jej imienia. A ty
mo偶esz mie膰 to prawo jazdy od dawna, mieszkaj膮c w Rohde Island.
Ari mia艂a gotow膮 odpowied藕.
- Sp贸jrz na dat臋.
Przysun膮艂 dokument do 艣wiecy i przyjrza艂 mu si臋 ponownie.
Przed艂u偶y艂a艣 je w ubieg艂ym miesi膮cu.
Przytakn臋艂a.
Na urodziny.
- Masz trzydzie艣ci dwa lata. - U艣miechn膮艂 si臋 do niej. - Nie
wygl膮dasz na tyle.
Nie zareagowa艂a na ten komplement.
- I mieszkam w Bozeman, w stanie Montana, mam br膮zowe
oczy, br膮zowe w艂osy i wa偶臋 pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 kilo.
Sprawdzi艂 dane.
Arianna Simone - przeczyta艂 i spojrza艂 na ni膮. - Jeste艣 spokrewniona z bra膰mi Simone?
To moi bracia.
Znam ich. Cz臋sto kupowa艂em homary od Kevina i Roscoe.
Ari roz艂o偶y艂a du偶膮 lnian膮 serwet臋 na kolanach i wzi臋艂a do r臋ki widelec. Sa艂atka wygl膮da艂a wspaniale.
Prawdopodobnie ci臋 za to zabij膮 - zapowiedzia艂a pogodnie.
Nie, je艣li oddam ci臋 z nie naruszon膮 cnot膮.
Nie wiedzia艂am, 偶e wchodzi tu w gr臋 moja cnota. My艣la艂am, 偶e m贸j g艂贸wny problem to porwanie.
Uwa偶aj si臋 za uwolnion膮.
Dzi臋kuj臋. - Skosztowa艂a sa艂atki, u艣wiadamiaj膮c sobie, jaka
jest g艂odna.
Max pochyli艂 si臋 ku niej.
Dlaczego wysz艂a艣 z ko艣cio艂a?
Nie wysz艂am. Wyci膮gn膮艂e艣 mnie.
My艣la艂em, 偶e mam pow贸d.
Spr贸buj sa艂atki. Wy艣mienita.
Nie odpowiedzia艂a艣 na moje pytanie.
Pos艂uchaj - wzi臋艂a do r臋ki szklaneczk臋 - kilka razy pr贸bowa艂am ci powiedzie膰, kim jestem, ale ty nie chcia艂e艣 s艂ucha膰.
Bawi艂a si臋 tym. M艣ci艂a si臋 za to, 偶e zmusi艂 j膮 do paradowania
blisko pi臋膰 godzin w rajstopach i na obcasach.
Teraz ci臋 s艂ucham - mrukn膮艂, po艂kn膮wszy jednym haustem
reszt臋 drinka.
Pomyli艂am 艣luby.
Jak to mo偶liwe...? - urwa艂, widz膮c jej min臋. - M贸w dalej
- westchn膮艂.
Mama nie mog艂a i艣膰, wi臋c wmanewrowa艂a mnie, 偶ebym
reprezentowa艂a rodzin臋 na 艣lubie kuzynki Effie. - Ari wzruszy艂a
ramionami. - Jedna z nas musia艂a pomyli膰 godziny. Jestem ca艂kowicie pewna, 偶e mia艂am i艣膰 do 艢w. Katarzyny.
A kiedy si臋 zorientowa艂a艣, 偶e zasz艂a pomy艂ka?
Wujek Harry wygl膮da艂 ca艂kiem inaczej.
Wujek Harry to ojciec Effie?
W艂a艣nie. Pr贸bowa艂am wi臋c si臋 wymkn膮膰. - Wypi艂a drinka
i odstawi艂a szklaneczk臋. - Wygl膮dasz tak, jakby艣 mia艂 za chwil臋
wybuchn膮膰 艣miechem. A teraz ty opowiedz mi swoj膮 histori臋.
Jerry, pan m艂ody, wda艂 si臋 w romans po zerwaniu z narzeczon膮. Kiedy on i Barb zn贸w si臋 zeszli, Jerry chcia艂 si臋 wycofa膰,
ale tamta kobieta grozi艂a zemst膮.
I my艣la艂e艣, 偶e zrobi afer臋 na 艣lubie?
Jerry tak my艣la艂. A ty pasowa艂a艣 do jego opisu.
Tak przypuszcza艂am.
Spojrza艂a na port. Niewyra藕ne 艣wiat艂a ledwie przebija艂y si臋 przez mg艂臋.
Pogoda jest straszna. Mam nadziej臋, 偶e wszyscy s膮 bezpieczni w domu.
Dlaczego mieszkasz w Montanie?
Podoba mi si臋 tam. To Kraina Bezkresnego Nieba.
Podobno. - Zmarszczy艂 brwi. - Nie t臋sknisz za morzem?
Nie.
Max nie m贸g艂 tego poj膮膰. Ona musi co艣 ukrywa膰.
Od dawna tam mieszkasz?
Prawie osiem lat.
Dlaczego?
Unios艂a g艂ow臋 i napotka艂a jego pytaj膮cy wzrok.
Pracuj臋 tam. Wyk艂adam literatur臋 angielsk膮 na uniwersytecie.
Zawsze przyje偶d偶asz na lato do domu?
Raczej nie. - Ari pomy艣la艂a t臋sknie o chatce w g贸rach, kt贸r膮 wynaj臋艂a ubieg艂ego sierpnia. - W tym roku jest inaczej. Rodzice chc膮 sprzeda膰 dom i przeprowadzi膰 si臋 do czego艣 mniejszego.
Przyjecha艂am, 偶eby im pom贸c w porz膮dkach.
Nie sprawiasz wra偶enia zadowolonej z takiego obrotu rzeczy.
Jestem przyzwyczajona do samodzielno艣ci.
Nie jeste艣 m臋偶atk膮.
Nie.
To dobrze.
Dlaczego ci臋 to interesuje? - Zwr贸ci艂a ku niemu zaskoczone spojrzenie.
U艣miechn膮艂 si臋 leniwym u艣miechem, od kt贸rego porobi艂y mu
si臋 zmarszczki w k膮cikach oczu.
Po prostu sprawdzam, z iloma obra偶onymi m臋偶czyznami
przyjdzie mi si臋 zmierzy膰 jutro, kiedy zabior臋 ci臋 do domu.
Zabierz mnie do mego samochodu. Tak b臋dzie bezpieczniej.
Znam twoich braci. Dopadn膮 mnie.
Wygl膮dasz na m臋偶czyzn臋, kt贸ry potrafi si臋 o siebie za-
troszczy膰.
Masz racj臋.
Musz臋 zadzwoni膰 do domu - powiedzia艂a, kiedy kelnerka
przynios艂a g艂贸wne dania. - Nie chcia艂abym, 偶eby si臋 o mnie martwili Pewnie s膮 przekonani, 偶e jestem na przyj臋ciu.
- W porz膮dku. Ze mn膮 jeste艣 bezpieczna.
Ari spojrza艂a w jego powa偶ne niebieskie oczy. Czu艂a, 偶e m贸wi prawd臋.
Wiem - powiedzia艂a mi臋kko, ale nie mog艂a powstrzyma膰
si臋, by mu nie dokuczy膰. - Jeste艣 mi winien szczoteczk臋 do
z臋b贸w i past臋.
Po kolacji p贸jdziemy na zakupy.
Spojrza艂a na sma偶one ma艂偶e na stylizowanym talerzu. 艢linka nap艂yn臋艂a jej do ust. W Bozeman nie艂atwo by艂o o 艣wie偶e ma艂偶e, wi臋c teraz jad艂a je, kiedy tylko mia艂a okazj臋.
- Co艣 nie tak z twoim daniem? - spyta艂 Max.
Zaprzeczy艂a ruchem g艂owy.
Uwielbiam ma艂偶e. To jedyne, za czym t臋skni臋, je艣li chodzi
o Rhode Island.
Nie rozumiem. - Zmarszczy艂 brwi. - Co jest z艂ego w Rhode Island?
Ari nie wiedzia艂a, co powiedzie膰.
Zupe艂nie nic - sk艂ama艂a. - Chyba po prostu w g艂臋bi serca
jestem dziewczyn膮 z zachodu.
M贸g艂bym sprawi膰, 偶eby艣 zmieni艂a zdanie. - Te s艂owa go za
skoczy艂y. Nie chcia艂, 偶eby tak si臋 sta艂o, ale zrobi艂a na nim wra偶enie.
Podziwia艂 jej odwag臋, szanowa艂 opanowanie i zachwyca艂a go jej
uroda By艂 zm臋czony przypadkowymi flirtami. Opalenizna i prowokuj膮ce zachowanie ju偶 na niego nie dzia艂a艂y. Chcia艂 si臋 zwi膮za膰
z kim艣 podobnym do Arianny. A jeszcze lepiej z ni膮 sam膮.
Patrzy艂a na niego pytaj膮co.
Nie s膮dz臋 - powiedzia艂a cicho. Mia艂a mi艂y g艂os. - B臋d臋 tu
tylko przez kilka tygodni.
To powinno wystarczy膰.
Arianna pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Zmie艅my temat - zasugerowa艂a. - Nie jeste艣 g艂odny?
Max spojrza艂 na stek, o kt贸rym zupe艂nie zapomnia艂, i chwyci艂
za nakrycie.
- Umieram z g艂odu.
P贸藕niej, po kawie i ciastku serowym z jagodami, Max zaprowadzi艂 Ariann臋 do telefonu w holu.
Zadzwo艅 st膮d, na wypadek gdyby rodzice chcieli rozmawia膰 ze mn膮.
Nie b臋d膮 - zaprotestowa艂a. - Ju偶 dawno sko艅czy艂am pi臋t
na艣cie lat.
- Wci膮偶 s膮 twoimi rodzicami.
Ari westchn臋艂a i wykr臋ci艂a numer.
- Wiem, 偶e to dziwnie brzmi, ale spotka艂am starych przyjaci贸艂, zjedli艣my kolacj臋 i zostajemy tu, w Harborview. Zamierzali艣my wraca膰 ostatnim rejsem, ale nadesz艂a mg艂a. - Zrobi艂a min臋
do Maxa. - Du偶a fala? My艣la艂am, 偶e to tylko morskie opowie艣ci... Nie, nie b臋d臋. Obiecuj臋... Mo偶e. Zobaczymy si臋 rano.
Zostawi艂am samoch贸d na parkingu ko艂o ko艣cio艂a.
Max sta艂 w pobli偶u, udaj膮c, 偶e nie s艂ucha. Przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie pejza偶owi morskiemu na 艣cianie. O co, u diab艂a, chodzi z t膮 du偶膮 fal膮?
- Jeden z nich to Max Cole... Tak, jest tu... Na lito艣膰 bosk膮,
nie martw si臋 o to.
Ari sprawia艂a wra偶enie zirytowanej. Z pewno艣ci膮 nie lubi艂a si臋 podporz膮dkowywa膰. Dlaczego nie protestowa艂a, kiedy ni膮 dyrygowa艂 przez ca艂e popo艂udnie? Mo偶e potrzebowa艂a odrobiny wytchnienia od rodziny?
Kiedy Ari wreszcie odwiesi艂a s艂uchawk臋, Max obrzuci艂 j膮 uwa偶nym spojrzeniem.
Wszystko w porz膮dku? .
Tak. Mama ci臋 zna. Powiedzia艂a, 偶ebym si臋 dobrze bawi艂a
z kapitanem Cole'em.
Max wzi膮艂 Ari za r臋k臋 i wyszli na zewn膮trz. Przecie偶 wci膮偶 by艂 jej winien szczoteczk臋 do z臋b贸w.
- Jej zdaniem to wspaniale, 偶e utkn臋li艣my na wyspie.
U艣miechn膮艂 si臋 na widok jej niezadowolonej miny.
Moim te偶 - powiedzia艂. - Rozchmurz si臋, Ari. Mo偶esz
r贸wnie偶 kupi膰 szczotk臋 do w艂os贸w.
Dobranoc, Max. - Ari zatrzyma艂a si臋 na progu wys艂anej
granatowym dywanem sypialni.
Dobranoc, Jane Austen. - B艂ysk w jego oczach nie zaskoczy艂 jej. - Jeste艣 pewna, 偶e nie przy艂膮czysz si臋 do mnie na dole na
szklaneczk臋 do poduszki? Jeszcze wcze艣nie.
Jestem pewna - odpar艂a, ale wcale tak nie by艂o. Odk膮d
dowiedzia艂 si臋, kim jest, sta艂 si臋 stanowczo zbyt czaruj膮cy.
Spotkamy si臋 na 艣niadaniu o 贸smej trzydzie艣ci i wr贸cimy
na Point Judith promem o jedenastej.
Wci膮偶 wydaje polecenia.
- Zgoda.
Z zadowolon膮 min膮 opar艂 si臋 o 艣cian臋 i sta艂 tak, podczas gdy gospodyni pokazywa艂a Ari pok贸j.
Ten pok贸j ma osobn膮 艂azienk臋. - Kobieta zapali艂a 艣wiat艂o, demonstruj膮c przytuln膮 sypialni臋. Staromodna tapeta w r贸偶e
ozdabia艂a 艣ciany, a w pobli偶u otwartego okna, na l艣ni膮cym sos
nowym kredensie, sta艂a czarka ze 艣wie偶ymi stokrotkami.
Jest 艣liczny - powiedzia艂a Ari. Starsza kobieta do艂膮czy艂a do
Maxa w holu. Ari rzuci艂a torebk臋 i paczk臋 z zakupami na olbrzymie 艂贸偶ko. Zsun臋艂a buty i 艣ci膮gn臋艂a rajstopy.
Noc na wyspie, zaduma艂a si臋, nie by艂a tym, co planowa艂a na
t臋 sobot臋. P贸j艣cie do kina ze szwagierk膮 b臋dzie musia艂o zaczeka膰 do jutra. Przesz艂a boso po mi臋kkim dywanie i popatrzy艂a na port. Niewiele widzia艂a z powodu mg艂y. W膮tpi艂a, czy ostatni prom w og贸le opu艣ci艂 Point Judith. Max mia艂 s艂uszno艣膰. M膮drze z jego strony, 偶e tak szybko zam贸wi艂 pokoje.
Maximilian Cole to z pewno艣ci膮 si艂a, z kt贸r膮 nale偶y si臋 liczy膰, uzna艂a, odchodz膮c od okna.
ROZDZIA艁 3
- A dok膮d to?
Zatrzyma艂a si臋 na p贸艂pi臋trze i przyjrza艂a Maxowi, kt贸ry czeka艂 na ni膮 u st贸p schod贸w. 艢wie偶o ogolony, w bia艂ej koszuli i spodniach wygl膮da艂, jakby by艂 na nogach od paru godzin.
Jestem um贸wiona na 艣niadanie z pewnym d偶entelmenem
- odpar艂a, nie odwracaj膮c wzroku od jego rozbawionych ciemno
niebieskich oczu.
Czy to nie za wcze艣nie?
Potrzebowa艂am kawy. Rozpaczliwie. - Szybko pokona艂a
reszt臋 schod贸w. Cho膰 stara艂a si臋 nie sta膰 zbyt blisko Maxa, nie
mog艂a nie zauwa偶y膰, 偶e pachnia艂 r贸wnie wspaniale, jak wygl膮da艂. Po艂膮czenie myd艂a i 艣wie偶ego powietrza. - A poza tym jestem
rannym ptaszkiem.
Ja te偶. - Max spojrza艂 na zegarek. - Dopiero si贸dma. Mo偶emy wr贸ci膰 wcze艣niejszym rejsem, chyba 偶e uda mi si臋 nam贸wi膰 ci臋 na zwiedzanie drugiej cz臋艣ci wyspy.
Raczej nie, dzi臋kuj臋.
Kolejny dzie艅 w towarzystwie atrakcyjnego kapitana Cole'a oznacza艂by szukanie guza, a co wi臋cej, Ari nie u艣miecha艂o si臋 paradowanie w wymi臋tej sukience d艂u偶ej ni偶 to konieczne.
Wobec tego innym razem. Chod藕my na 艣niadanie.
Mog艂abym najpierw napi膰 si臋 kawy? - spyta艂a niepewnie
Ari. - Nie zwyk艂am od rana si臋 napycha膰.
Zaczekaj tutaj - rzuci艂, opuszczaj膮c hol.
Kolejny rozkaz. Podesz艂a do okna i popatrzy艂a na port. Niebo by艂o zachmurzone, ale morze wygl膮da艂o spokojnie. Odetchn臋艂a z ulg膮.
- Pami臋ta艂em, 偶e lubisz czarn膮.
Na d藕wi臋k g艂osu Maxa odwr贸ci艂a si臋. Poda艂 jej bia艂y kubek z paruj膮c膮 kaw膮.
Dzi臋kuj臋.
Chod藕my - wskaza艂 na drzwi. - Posiedzimy na tarasie.
Wprawdzie jest ch艂odno, ale przez chmury przebija si臋 s艂o艅ce.
Zgoda.
Usiedli przy okr膮g艂ym stoliku na metalowych krzes艂ach wys艂anych poduszkami. Ari s膮czy艂a kaw臋 i rozkoszowa艂a si臋 zapachem oceanu. Poszum fal uspokaja艂 j膮. Przewraca艂a si臋 ca艂膮 noc, nie mog膮c zasn膮膰 w ciemnym, obcym pokoju.
Jeste艣 taka milcz膮ca - zauwa偶y艂 Max.
Rano nie bywam zbyt rozmowna. Przebudzenie zajmuje mi
troch臋 czasu.
Max u艣miechn膮艂 si臋 i zrobi艂 przebieg艂膮 min臋.
- B臋d臋 o tym pami臋ta艂.
Ari unios艂a brwi. Nie b臋dziesz mia艂 po temu okazji, powiedzia艂a sobie w duchu. Uciek艂a wzrokiem przed spojrzeniem Maxa i popija艂a ma艂ymi 艂ykami kaw臋, kt贸ra zd膮偶y艂a przestygn膮膰 na powietrzu. Dzi臋ki niebiosom za kofein臋.
Odchyli艂 si臋 do ty艂u na krze艣le.
Je艣li nie chcesz rozmawia膰, mo偶e pos艂uchasz?
Jasne. - Skin臋艂a g艂ow膮.
To dobrze. Sporo my艣la艂em o wczorajszym dniu. To by艂
niesamowity zbieg okoliczno艣ci, prawda? Nic nie m贸w, Ari - po prostu daj znak na tak albo na nie. Przytakn臋艂a.
Ale wszystko dobrze si臋 sko艅czy艂o.
To znaczy? - Spu艣ci艂a wzrok na zmi臋t膮 sukni臋 i zsun臋艂a
ciasne pantofle z bosych st贸p.
Poznali艣my si臋. - Odstawi艂 kubek i opar艂 艂okcie o bia艂y metal stolika. - Jeste艣 intryguj膮c膮 kobiet膮.
- No c贸偶, dzi臋kuj臋.
Zmarszczy艂 czo艂o.
- To mia艂 by膰 komplement, ale nie w tym rzecz. Jeste艣 z kim艣
zwi膮zana?
Pomy艣la艂a o ranczerze, z kt贸rym zerwa艂a w ubieg艂ym roku.
Nie, ale...
D艂ugo zostaniesz w Rhode Island?
Nie, je艣li uda mi si臋 tego unikn膮膰. Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
S艂uchaj, Max, ja...
Co tam robisz?
Gdzie?
W Montanie. - W jego g艂osie wyczuwa艂a zniecierpliwienie.
Powiedzia艂am ci wczoraj, 偶e pracuj臋 na uniwersytecie.
Pami臋tam. - Skin膮艂 g艂ow膮. - Ale co robisz dla przyjemno艣ci? Jeste艣 szcz臋艣liwa?
Czy to nie nazbyt osobiste pytanie?
Oto w艂a艣nie chodzi.
Ari prze艂kn臋艂a kolejny 艂yk kawy.
Naturalnie, 偶e jestem szcz臋艣liwa - powiedzia艂a stanowczo.
- Dlaczego mia艂oby by膰 inaczej?
Poniewa偶 wychowa艂a艣 si臋 tutaj. Nie t臋sknisz za oceanem?
Za pla偶膮?
- Akurat teraz t臋skni臋 za g贸rami, ch艂odnymi porankami i zimnymi nocami, ogniskami i kowbojskimi butami.
D艂ugie zdanie. Wida膰, 偶e wypi艂a艣 ju偶 swoj膮 kaw臋.
Roze艣mia艂a si臋 i postawi艂a pusty kubek na stole.
Jeste艣 bardzo spostrzegawczy.
Przy stoliku pojawi艂a si臋 m艂odziutka kelnerka z dzbankiem i ponownie nape艂ni艂a ich kubki. Kiedy kofeina zacz臋艂a dzia艂a膰, Ari poczu艂a si臋 znacznie lepiej. Odchyli艂a si臋 na krze艣le, obejmuj膮c d艂o艅mi naczynie. Przez chmury przebi艂 si臋 promie艅 s艂o艅ca. Przygl膮da艂a si臋 uwa偶nie przystojnemu m臋偶czy藕nie siedz膮cemu naprzeciwko. W艂a艣nie zamawia艂 stolik na dwie osoby.
- Prosimy o 艣niadanie za mniej wi臋cej dziesi臋膰 minut. - Od
wr贸ci艂 si臋 ku Ari. - Odpowiada ci to?
Ari zdecydowanie wola艂a 艂膮czy膰 艣niadanie z lunchem, domy艣la艂a si臋 jednak, 偶e Max umiera z g艂odu.
- W porz膮dku. Jeszcze jakie艣 pytania?
- Mn贸stwo, ale mog膮 zaczeka膰.
Uzna艂a, 偶e czas zmieni膰 temat.
W ko艅cu nie opowiedzia艂e艣 mi swojej historii „Palatine Light".
Czy to mo偶liwe? - Max b艂ysn膮! szerokim u艣miechem, od
kt贸rego porobi艂y mu si臋 kurze 艂apki w k膮cikach oczu. - Nie
chcesz zada膰 mi 偶adnych osobistych pyta艅 w drodze rewan偶u?
Nie, raczej nie - sk艂ama艂a. - Nazywasz si臋 Max Cole, jeste艣
kapitanem i masz przetw贸rni臋 ryb w Galilee. Nigdy nie by艂e艣
偶onaty i nic na ca艂ym 艣wiecie nie jest w stanie zbi膰 ci臋 z panta艂yku. Mam racj臋?
Max wsta艂 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋.
Ca艂kowit膮. P贸jdziemy na 艣niadanie?
Zgoda - odpar艂a cicho Ari. Szkoda, 偶e Max nie mieszka
w Montanie i nie zajmuje si臋 byd艂em zamiast rybami.
Max porusza艂 neutralne tematy, podczas gdy delektowali si臋 艣niadaniem. A przynajmniej on. Arianna zjad艂a zaledwie jeden tost posmarowany galaretk膮 jab艂kow膮, cho膰 zdo艂a艂a wypi膰 jeszcze trzy kawy. To cud, 偶e od tej kofeiny nie dosta艂a ataku serca.
Wbrew temu, co powiedzia艂a, nie by艂a rannym ptaszkiem. Gdyby jednak zgodzi艂a si臋 dzieli膰 z nim wi臋cej porank贸w, by艂 got贸w wybaczy膰 jej wszystko. Nie zdo艂a艂 odpowiedzie膰 sobie na pytanie, dlaczego go tak zaintrygowa艂a. Pr贸bowa艂 sobie wm贸wi膰, 偶e za d艂ugo jest na l膮dzie. Rozs膮dny cz艂owiek nie zakochuje si臋 z dnia na dzie艅. A Max Cole zawsze uwa偶a艂 si臋 za rozs膮dnego.
- Jeste艣 pewna, 偶e to wystarczy?
Ari u艣miechn臋艂a si臋 i odsun臋艂a sw贸j talerzyk.
Tak. - Upi艂a kolejny 艂yk kawy. - Zwykle zaczynam od lunchu.
W dodatku w Montanie jest teraz dwie godziny wcze艣niej.
A wi臋c zabior臋 ci臋 na lunch.
Nie musisz. Po prostu odstaw mnie na parking, na kt贸rym
zostawi艂am samoch贸d.
Max poczeka艂 z odpowiedzi膮, a偶 kelnerka uprz膮tnie ze sto艂u. Mia艂 ochot臋 zabra膰 Ari na g贸r臋 do 艂贸偶ka. Kocha艂by si臋 z ni膮 tak nami臋tnie, a偶 w ko艅cu zda艂aby sobie spraw臋, 偶e s膮 sobie przeznaczeni.
Co jest takiego szczeg贸lnego w Montanie? Czy to nie suche
r贸wniny z mn贸stwem byd艂a?
S膮 tam r贸wnie偶 g贸ry, 艣wie偶e powietrze i przestrze艅. Otwarte drogi.
Max skin膮艂 w stron臋 oceanu widocznego z okna restauracji.
Otwarte morze.
Ari odwr贸ci艂a g艂ow臋.
Wi臋c w tym punkcie si臋 nie zgadzamy.
To czyni 偶ycie interesuj膮cym.
To prawda. - Staraj膮c si臋 unikn膮膰 badawczego spojrzenia,
sk艂ada艂a i rozk艂ada艂a ci臋偶k膮 lnian膮 serwetk臋 le偶膮c膮 na kolanach.
- Kt贸ra godzina?
Na nas czas - westchn膮艂 i skin膮艂 na kelnerk臋.
Przesta艅 patrzy膰 na mnie jak na okaza艂膮 ryb臋 w sieci.
Ku jej zaskoczeniu za艣mia艂 si臋 cicho.
Przepraszam.
Max uregulowa艂 rachunek, wzi膮艂 Ari za r臋k臋 i wyszli na zewn膮trz. Wia艂 ciep艂y wietrzyk, s艂o艅ce najwyra藕niej postanowi艂o pokona膰 chmury swym blaskiem. Nie mia艂a nic przeciwko trzymaniu si臋 z Maxem za r臋ce. Nawet jej si臋 to podoba艂o. By艂 czaruj膮cy, mia艂 poczucie humoru i pomimo tej niepokoj膮cej przenikliwo艣ci w oczach, kiedy na ni膮 patrzy艂, w jego towarzystwie czu艂a si臋 doskonale. Prawie doskonale, poprawi艂a w my艣li, u艣wiadomiwszy sobie, 偶e dotyk jego r臋ki budzi w niej gwa艂towne reakcje. Przyjemne reakcje, ale to nie oznacza艂o, 偶e zaci膮gnie go na wydmy, zedrze z siebie ubranie i b臋dzie si臋 z nim kocha膰...
Co艣 jest nie tak?
Nie, nic - zaprzeczy艂a z poczuciem winy. - Czemu pytasz?
Tak mocno zacisn臋艂a艣 palce na mojej d艂oni.
Przepraszam. - Ari rozlu藕ni艂a u艣cisk.
Je艣li boisz si臋 wraca膰 na prom, mo偶emy...
Och, nie - j臋kn臋艂a.
Od strony przystani zbli偶a艂y si臋 do nich dwie znajome sylwetki. Zatrz臋s艂a si臋 ze z艂o艣ci. Max spojrza艂 na ni膮, potem na szczerz膮cych w u艣miechu z臋by m艂odych ludzi, id膮cych bez po艣piechu po przeciwnej stronie ulicy.
- To mog膮 by膰 tylko bracia Simone. - Od razu dostrzeg艂 ich
kr臋cone br膮zowe w艂osy i ciemne oczy. Nie ogoleni i z zamglonym wzrokiem wygl膮dali, jakby sp臋dzili sobotni膮 noc na jakiej艣
imprezie.
Ari ponuro skin臋艂a g艂ow膮.
Jimmy i Joey, najm艂odsi.
Hej, jajog艂owa! - zawo艂a艂 Jimmy. - Podrzuci膰 ci臋 do domu?
Jajog艂owa? - mrukn膮艂 Max.
Przezwali mnie tak, bo godzinami siadywa艂am z nosem
w ksi膮偶ce.
Kiedy m艂odzi m臋偶czy藕ni podeszli, Ari z oci膮ganiem dokona艂a prezentacji. Zbyt p贸藕no zda艂a sobie spraw臋, 偶e niepotrzebnie. Ch艂opcy znali Maxa, cho膰 nie byli z nim na ty.
Sk膮d si臋 tu wzi臋li艣cie?
Mama zbudzi艂a nas o 艣wicie, 偶eby艣my zabrali ciebie i twoich przyjaci贸艂 do domu. - Joey ziewn膮艂 i potar艂 d艂oni膮 nie ogolony policzek. - Nie w艣ciekaj si臋 na mnie. To nie nasz pomys艂.
W to wierz臋.
Max od niechcenia otoczy艂 Ari ramieniem.
- Hej! - Joey spojrza艂 za rami臋 Ari. - A gdzie reszta wy
cieczki?
Ari i Max wytrzeszczyli na niego oczy.
Aha, rozumiem. - Usi艂owa艂 ukry膰 u艣miech.
Co rozumiesz? - spyta艂 Max z gro藕b膮 w g艂osie.
No nic - zaj膮kn膮艂 si臋 ch艂opak i odwr贸ci艂 si臋 ku Ari, jakby
chcia艂 j膮 prosi膰 o pomoc. - 艁贸d藕 taty jest z drugiej strony dok贸w.
Chcecie wraca膰 z nami czy nie?
Ari odczu艂a dotyk r臋ki Maxa na ramieniu jak co艣 niepokoj膮co poufa艂ego. Mia艂a wra偶enie, 偶e ingerencja jej rodziny nie obesz艂a go ani troch臋. Za to ona by艂a w艣ciek艂a.
To fatalnie, 偶e mama zerwa艂a was bez powodu.
Ale, Ari...
Lepiej id藕cie na kaw臋.
Mama dostanie ataku. Na pewno nie chcecie wraca膰 z
nami?
Ari spojrza艂a na Maxa. Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Na pewno - odpar艂a i odwr贸ci艂a si臋 od braci. - Wracam do domu z m臋偶czyzn膮, kt贸ry mnie tu przywi贸z艂.
Kiedy p艂yn臋li z powrotem, morze by艂o lekko wzburzone. Ari by艂a zadowolona, 偶e zjad艂a tylko tosta. Max sta艂 przy relingu, nie bacz膮c na wiatr i ko艂ysanie promu.
Wydawa艂o si臋, 偶e wszystko zosta艂o ju偶 powiedziane.
Wola艂aby, 偶eby co艣 m贸wi艂. Podoba艂 si臋 jej ten niski g艂os. Chcia艂aby zamkn膮膰 oczy i s艂ucha膰 - spojrzenie ciemnoniebieskich oczu by艂o stanowczo zbyt przenikliwe. Patrzy艂 na ni膮 -czu艂a na sobie jego wzrok. Przyjrza艂a si臋 wsp贸艂pasa偶erom. Nikt nie zwraca艂 na nich uwagi mimo jej jedwabnej sukni, wytwornej bia艂ej koszuli Maxa, jego bia艂ych spodni i but贸w. Ukry艂a u艣miech na my艣l o wczorajszym 艣lubie.
Pewnie Jerry jest ju偶 w podr贸偶y po艣lubnej - zauwa偶y艂a. Max spojrza艂 na ni膮 niespokojnie, ale milcza艂. - Na pewno
my艣li, 偶e wy艣wiadczy艂e艣 mu wielk膮 przys艂ug臋, wyci膮gaj膮c mnie
z ko艣cio艂a.
Tak, prawdziwy ze mnie bohater.
- Oto i dom. - Wskaza艂a na skalisty falochron.
- I co teraz?
Wygl膮da艂a na zaskoczon膮.
Pewnie pojedziesz do siebie. Chyba masz jakie艣 mieszka
nie, prawda?
Jasne - mrukn膮艂. - Odprowadz臋 ci臋 do twojego samochodu. Albo do mojego. Odwioz臋 ci臋 do domu.
Nie. - Sama chcia艂a stawi膰 czo艂o rodzinie, a zw艂aszcza
matce.
Max odwr贸ci艂 j膮 twarz膮 do siebie. Uni贸s艂 jej podbr贸dek du偶ym twardym kciukiem i popatrzy艂 na ni膮 tak, jakby nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰, co robi膰 dalej. Po d艂ugiej chwili odezwa艂 si臋:
Chod藕 dzi艣 ze mn膮 na kolacj臋.
Ju偶 mnie o to prosi艂e艣 - odpar艂a 艂agodnie. - Nie mog臋.
Nie mo偶esz czy nie chcesz?
Jedno i drugie.
To nie ma sensu, wiesz przecie偶. - Pog艂adzi艂 jej policzek
i zanurzy艂 d艂o艅 we w艂osach. Ogarn膮艂 j膮 偶ar. Odetchn臋艂a g艂臋boko.
To niewiarygodne, jak j膮 poci膮ga艂. Za wszelk膮 cen臋 chcia艂a si臋
temu oprze膰. To tylko hormony, wmawia艂a sobie. Dawno ju偶 nie
dotyka艂 mnie 偶aden m臋偶czyzna, wi臋c nic dziwnego, 偶e reaguj臋
tak... nerwowo.
Co nie ma sensu?
Unikanie mnie. - U艣miechn膮艂 si臋. - Nie pozwol臋 na to.
Nie masz wyboru - oznajmi艂a. - Przyjecha艂am tu tylko
w odwiedziny. I nie szukam wakacyjnych przyg贸d.
Zmarszczy艂 czo艂o.
Wyros艂em z nich przed laty.
Odczu艂a dziwn膮 ulg臋.
A wi臋c co do tego jeste艣my zgodni.
Robisz uniki.
Patrzy艂, jakby chcia艂 j膮 poca艂owa膰. Czy to zrobi? By艂a ciekawa smaku jego warg. To na pewno nie by艂by nie艣mia艂y poca艂unek. Max Cole bra艂 na serio to, co robi艂. Prawdopodobnie lubi艂 kobiety gotowe : ch臋tne, nami臋tny i szybki seks. Bez t艂umacze艅, bez 偶al贸w. Oczy mu pociemnia艂y, wreszcie pochyli艂 g艂ow臋 i odsun膮艂 si臋 od niej.
Jestem po prostu uczciwa - zaprotestowa艂a na widok gniewu na jego twarzy.
Ja te偶, Arianno. - Popatrzy艂 na 艂贸dki we wzburzonej cie艣nin臋. - To b臋dzie niezapomniane lato.
To musia艂 by膰 interesuj膮cy weekend - mrukn臋艂a pod nosem
- Peggy Simone. - Mamy wtorek, a ty milczysz na ten temat.
Nie ma nic do powiedzenia - odpar艂a Ari, zdecydowana nie
pozwala膰 matce bawi膰 si臋 w swatk臋. Niezapomniane lato, powiedzia艂. Te s艂owa zabrzmia艂y jak obietnica. Nie艂atwo by艂o zignorowa膰
ich zmys艂owy podtekst. Skroi艂a d艂ugi pasek br膮zowej sk贸rki z trzymanego w r臋ku ziemniaka i upu艣ci艂a na le偶膮c膮 na stole gazet臋.
To skomplikowany m臋偶czyzna - ostrzeg艂a matka. - Co nie
znaczy, 偶e nie chcia艂abym, by艣 za艂o偶y艂a tu rodzin臋.
Daj spok贸j, mamo.
Matka ci膮gn臋艂a, jakby nic nie s艂ysza艂a:
Chcia艂abym zobaczy膰 dzieci mojej jedynej c贸rki, ko艂ysa膰
je do snu... Max Cole da艂by ci mn贸stwo 艣licznych dzieci.
Gdybym tego chcia艂a - burkn臋艂a Ari. Naturalnie chcia艂a
mie膰 dzieci, ale m臋偶czyzna, kt贸rego zamierza艂a po艣lubi膰, uton膮!
w morzu. I wraz z jej ch艂opcem, pierwszym kochankiem, najlepszym przyjacielem, uton臋艂y romantyczne marzenia.
On z艂ama艂 wiele serc, Arianno.
M贸wisz tak, jakby twoi synowie byli inni.
Starsi ch艂opcy ostatnio ustatkowali si臋 i za艂o偶yli w艂asne rodziny, ale Joey i Jimmy mi臋dzy po艂owami wci膮偶 w艂贸czyli si臋 po barach rozlokowanych licznie wzd艂u偶 Narragansett i zabawiali z przyjaci贸艂mi.
Peggy w艂o偶y艂a ziemniaki do zlewu. L艣ni膮ca nierdzewn膮 stal膮 kuchnia na zapleczu sklepu rybnego by艂a wyposa偶ona w du偶膮 kuchenk臋, na kt贸rej Peggy gotowa艂a g臋st膮 zup臋 z ryb i ma艂偶y, przysmak miejscowych i turyst贸w.
Ju偶 si臋 wybawili, a teraz sp贸jrz na nich - ci膮gn臋艂a. - Russ
i Karen dorobili si臋 pi臋ciorga dzieci, pi臋ciu dorodnych syn贸w
- doda艂a z babcin膮 dum膮. - Kevin i Lin maj膮 dw贸ch maluch贸w.
A Roscoe i Ruthie?
Nie wydaje mi si臋, 偶eby chodzenie w ci膮偶y z bli藕niakami
by艂o zbyt poci膮gaj膮ce.
Nie b膮d藕 taka przem膮drza艂a, Arianno. Nie posz艂a艣 na 艣lub
Effie. sp臋dzi艂a艣 noc na Block Island z kapitanem Cole'em i nie
zgodzi艂a艣 si臋, 偶eby bracia zabrali ci臋 do domu. Od dw贸ch dni
obierasz ziemniaki bez s艂owa skargi.
To pokuta - przerwa艂a Ari z lekkim u艣miechem. - P艂ac臋 za
swoje grzechy.
A wi臋c czujesz si臋 winna.
Nie spa艂am z nim.
Wiem - westchn臋艂a Peggy.
Rozczarowana? - Ari kontynuowa艂a obieranie, zadowolona z tej bezmy艣lnej czynno艣ci. Gdyby nie paplanina ciekawej
matki, mog艂aby pomy艣le膰 o r贸偶nych sprawach.
- Nie b膮d藕 zuchwa艂a. - Peggy wycelowa艂a mokrym palcem
c贸rk臋. - Twoje 偶ycie seksualne to twoja prywatna sprawa.
Dzi臋kuj臋 - odpar艂a z kwa艣n膮 min膮. - Doceniam to.
Ale...
Oczywi艣cie matka nie mog艂a na tym poprzesta膰. Nie by艂o sposobu. Ari unios艂a g艂ow臋, czekaj膮c na dalszy ci膮g.
- Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 ostro偶na.
Masz na my艣li prezerwatywy?
Peggy opar艂a r臋ce na biodrach.
To samo m贸wi臋 ch艂opcom - powiedzia艂a wymijaj膮co.
Mam trzydzie艣ci dwa lata.
I co z tego?
To, 偶e jestem na tyle doros艂a, by co nieco wiedzie膰 o prezerwatywach i zabezpieczeniu przed ci膮偶膮.
Co si臋 sta艂o z tym farmerem, z kt贸rym chodzi艂a艣?
Z hodowc膮 byd艂a - poprawi艂a Ari z roztargnieniem.
To to samo. - Peggy wzruszy艂a ramionami.
Ari roze艣mia艂a si臋. Matka, kt贸ra ca艂e 偶ycie mieszka艂a nad morzem, nie by艂a w stanie wyobrazi膰 sobie m臋偶czyzn 偶yj膮cych
z dala od wody, uprawiaj膮cych ziemi臋 i przemierzaj膮cych preri臋 zamiast oceanu.
Doszli艣my do wniosku, 偶e zostaniemy przyjaci贸艂mi.
Brak nami臋tno艣ci, mam racj臋? - westchn臋艂a Peggy, siadaj膮c naprzeciwko c贸rki. Wzi臋艂a n贸偶 i zabra艂a si臋 do obierania. -
A to bardzo wa偶ne, prawda?
Ari pomy艣la艂a o niebieskich oczach Maxa Cole'a i wyrazie jego twarzy, kiedy my艣la艂a, 偶e j膮 poca艂uje. Na to wspomnienie 艣cisn臋艂o j膮 w 偶o艂膮dku, a n贸偶 znieruchomia艂 jej w d艂oni.
Peggy wpatrywa艂a si臋 w twarz c贸rki.
- B膮d藕 ostro偶na, kochanie. Je艣li zwi膮偶esz si臋 z przystojnym
kapitanem, potraktuj to serio. On nie pozwoli ci odej艣膰 tak 艂atwo
jak tw贸j farmer z Montany, uwierz mi. Przywyk艂 dostawa膰 to.
czego pragnie, i potrafi na to zapracowa膰.
- Jestem ju偶 du偶膮 dziewczynk膮, mamo. Potrafi臋 si臋 o siebie
zatroszczy膰. - Ten protest zabrzmia艂 艣miesznie nawet dla niej
samej. Dlaczego podchodzi艂a tak melodramatycznie do zwyk艂e
go nieporozumienia z m臋偶czyzn膮?
Ale to nie by艂 zwyczajny m臋偶czyzna. Przypomnia艂a sobie wyraz twarzy Maxa przy po偶egnaniu. Sta艂 na chodniku, z r臋kami w kieszeniach, przygl膮daj膮c si臋, jak otwiera drzwiczki samochodu, zapuszcza silnik, zawraca i kieruje si臋 w stron臋 domu.
Nie patrzy艂a w tylne lusterko, by nie wiedzie膰, czy Max j膮 obserwuje.
Wiedzia艂, gdzie ona mieszka, a je艣li nie, z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂 si臋 tego dowiedzie膰. Od czego s膮 ksi膮偶ki telefoniczne?
Je艣li mu na niej zale偶y, mo偶e do niej przyjecha膰.
Max zamierza艂 w艂a艣nie to zrobi膰 - i zdoby膰 Ariann臋 Simone Dwie艣cie lat temu porwa艂by j膮, zabra艂 na morze i uczyni艂 swoj膮
偶on膮 na 艣liskim drewnianym pok艂adzie statku wielorybniczego. Prom na Block Island by艂 zbyt marn膮 namiastk膮.
Wkroczy艂 do ciemnego sklepiku. D藕wi臋k dzwonka przy drzwiach przebi艂 si臋 przez muzyk臋 rockandrollow膮 rycz膮c膮 z radia na zapleczu. W k膮cie sta艂 wielki zbiornik z homarami. Max odruchowo zajrza艂 do 艣rodka, po czym zerkn膮艂 na tablic臋. Dobrze. Ceny rosn膮.
Da艂 jej dwa dni, dwa d艂ugie dni. Nie zamierza艂 czeka膰 d艂u偶ej.
Mo偶e uda mu si臋 dopa艣膰 tu Ariann臋. Je艣li nie, kupi kubek zupy, oczaruje Peggy i wyci膮gnie z niej, co trzeba. Z zaplecza wysz艂a m艂oda kobieta w poplamionym bia艂ym fartuchu opinaj膮cym zaokr膮glony brzuch.
Czym mog臋 s艂u偶y膰?
Czy zasta艂em Peggy?
Oczywi艣cie. - Odwr贸ci艂a si臋 i zawo艂a艂a: - Mamo! Kto艣 do
ciebie!
To pewnie 偶ona kt贸rego艣 z braci Ari, pomy艣la艂 Max. Po chwili w sklepie pojawi艂a si臋 Peggy, wycieraj膮c r臋ce w 艣cierk臋 w kratk臋.
Powinnam si臋 by艂a domy艣li膰 - powiedzia艂a, skin膮wszy
g艂ow膮.
Witaj, Peg. Szukam Ari - doda艂 niepotrzebnie.
- Masz szcz臋艣cie. Jest na zapleczu, obiera ziemniaki.
Obszed艂 kontuar i wszed艂 do pomieszczenia na ty艂ach. Ari
unios艂a g艂ow臋. W jej ciemnych oczach widnia艂o rozbawienie, zupe艂nie jakby walczy艂a z ogarniaj膮cym j膮 艣miechem.
Znalaz艂e艣 mnie. Celowo czy przypadkiem?
Celowo - odpar艂 Max. - Mam te偶 ochot臋 na zup臋.
Na wynos? - spyta艂a kobieta w ci膮偶y.
- Zjem tutaj, dzi臋kuj臋. - Zerkn膮艂 na Peggy, kt贸ra
najwyra藕niej usi艂owa艂a udawa膰 nie zainteresowan膮. - Chyba 偶e
kto艣 ma co艣 przeciwko temu.
Ari pomy艣la艂a, 偶e co艣 by si臋 znalaz艂o, ale milcza艂a. Ruthie nabra艂a chochl膮 zupy z du偶ego garnka na kuchni.
Znasz moj膮 synow膮 Ruthie? - Peggy przerwa艂a cisz臋.
Nie - odpar艂 Max z u艣miechem, gdy Ruthie poda艂a mu
czark臋. - Mi艂o mi ci臋 pozna膰. Kt贸ry z braci jest twoim m臋偶em?
Coe - odpar艂a nie艣mia艂o.
Przeka偶 mu pozdrowienia ode mnie.
Max usiad艂 na metalowym sk艂adanym krze艣le, postawi艂 przed sob膮 czark臋 z zup膮 i si臋gn膮艂 do pude艂ka po plastikow膮 艂y偶k臋.
Jad艂 powoli, jakby mia艂 mn贸stwo czasu. Ari w milczeniu obiera艂a ziemniaki, Peggy sieka艂a cebul臋, a Ruthie miesza艂a drewnian膮 艂y偶k膮 na d艂ugiej r膮czce w garnkach na kuchni. W radiu Don Henley 艣piewa艂 „The End of the Innocence".
Chcia艂em ci臋 jeszcze raz przeprosi膰 za zamieszanie na 艣lubie. B艂agam o wybaczenie.
Nie musisz tego robi膰.
Pa艅stwo m艂odzi wr贸cili z podr贸偶y po艣lubnej, a w艂a艣ciwie
przed艂u偶onego weekendu, i chcieliby ci臋 pozna膰.
Ale Jerry...
Wyzna艂 wszystkie swoje b艂臋dy Barbarze, kt贸ra jest
wdzi臋czna za to, 偶e bezwiednie ukara艂a艣 jej m臋偶a. - Wzi膮艂 kole
jn膮 艂y偶k臋 zupy i mrugn膮艂 do Peggy. - Wy艣mienita, jak zwykle.
Pochlebca z ciebie - powiedzia艂a, nie przerywaj膮c siekania
cebuli. - By艂 ju偶 najwy偶szy czas, 偶eby ci dwoje wyja艣nili swoje
nieporozumienia i przestali marnowa膰 czas. Teraz mog膮 za艂o偶y膰
rodzin臋. 呕y膰.
Przecie偶 偶ycie nie zaczyna si臋 po 艣lubie - zaprotestowa艂a Ari.
Peggy wymownie wzruszy艂a ramionami.
- Chod藕, Ruthie, zaczerpnijmy 艣wie偶ego powietrza.
Po ich wyj艣ciu Ari zauwa偶y艂a;
- Ta dziewczyna to 艣wi臋ta. Pracuje z mam膮 cztery dni w tygodniu i nigdy nie narzeka.
- A powinna?
Ari postanowi艂a nie odpowiada膰. Je艣li o ni膮 chodzi, rady mat-c zawsze podnosi艂y jej ci艣nienie.
Jeste艣 zaproszona na kolacj臋 - powiedzia艂 Max.
Jak to?
Do Jerry'ego i Barb.
Z tob膮.
Oczywi艣cie. - Skin膮艂 g艂ow膮.
Kiedy?
W pi膮tek. - Poniewa偶 milcza艂a, spyta艂: - Jeste艣 zaj臋ta?
Nie.
Wi臋c zg贸d藕 si臋.
To nie by艂o zbyt rozs膮dne, ale powiedzia艂a przecie偶 matce, 偶e potrafi si臋 o siebie zatroszczy膰. Wierzy艂a w to. By艂a sprytna - na tyle sprytna, by bawi膰 si臋 ogniem i unikn膮膰 poparzenia. Wyczu-cie czasu i koordynacja by艂y decyduj膮ce - a tego mia艂a w nadmiarze.
- Dobrze.
U艣miechn膮艂 si臋 i Ari zasch艂o w gardle. By艂 niebezpiecznie atrakcyjny. Nie przypomina艂 modela, ale wygl膮da艂 na m臋偶czy-zn臋. kt贸ry potrafi stawi膰 czo艂o niebezpiecze艅stwu, wyprowadza膰 konie z p艂on膮cych stajni, odbiera膰 porody na autostradzie. M臋偶-czyzn臋, kt贸ry nie mia艂 nic przeciwko zabrudzeniu r膮k czy zmoczeniu n贸g.
Przyjad臋 po ciebie o si贸dmej.
艢wietnie.
Twoi rodzice wci膮偶 mieszkaj膮 na Harbor Island?
Tak, ale ju偶 nied艂ugo. Zamierzaj膮 kupi膰 co艣 mniejszego.
A co z rodzinnymi obiadami?
Russ, m贸j najstarszy brat, przejmuje stary dom. On i Karen
maj膮 pi臋cioro dzieci. Teraz na nich spadnie goszczenie klanu
Simone'贸w w 艣wi臋ta.
To znaczy ile os贸b?
Russ z rodzin膮 to siedem. Kevin i Linda maj膮 dw贸jk臋, cc
daje jedena艣cioro. Moi rodzice to trzyna艣cie. Roscoe i Ruthie za
par臋 miesi臋cy spodziewaj膮 si臋 bli藕niak贸w - to ju偶 siedemna艣cioro. Jeszcze ja, Joey i Jimmy. Razem dwudziestka.
Nie wygl膮da艂 na poruszonego t膮 liczb膮. Biedna Ruthie omal nie dozna艂a szoku, kiedy po raz pierwszy uczestniczy艂a w rodzinnej kolacji z okazji 艢wi臋ta Dzi臋kczynienia.
Ja te偶 mam du偶膮 rodzin臋. - Skin膮艂 g艂ow膮 w kierunku sto
su obranych ziemniak贸w, kiedy Ari wsta艂a, by umy膰 je w zlewie. - Teraz rozumiem, dlaczego zdecydowa艂a艣 si臋 na wypad na
Block Island w moim towarzystwie.
Dobrze si臋 bawi艂am.
Czu艂a jego spojrzenie na plecach. 呕a艂owa艂a, 偶e ma na sobie zniszczone d偶insy i pasiasty podkoszulek Joeya. 呕a艂owa艂a, 偶e czu膰 j膮 surowymi rybami. Kiedy odwr贸ci艂a si臋 do sto艂u, Max, wsta艂, wrzuci艂 kartonow膮 czark臋 do pojemnika na 艣miecie i si臋gn膮艂 po portfel.
Nie. To m贸j pocz臋stunek. I tak jestem ci winna posi艂ek.
Nie jeste艣 mi nic winna.
Zg贸d藕 si臋.
Schowa艂 portfel i podszed艂 bli偶ej.
Przyjad臋 po ciebie o si贸dmej.
Wiesz, gdzie mieszkam?
Nie - sk艂ama艂. Tak naprawd臋 odszuka艂 adres w ksi膮偶ce telefonicznej i przejecha艂 dwukrotnie obok domu niczym nastolatek
z nowym prawem jazdy.
Ari wyt艂umaczy艂a mu, jak dojecha膰. Max udawa艂, 偶e s艂ucha.
Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, czy nie skorzysta膰 z okazji i zaprosi膰 j膮 do kina na wieczorny seans. Przyjemnie by艂oby posiedzie膰 w ciemno艣ciach sali kinowej. Trzyma艂by Ari za r臋k臋 i kupi艂by jej pra偶on膮 kukurydz臋.
A wi臋c do zobaczenia w pi膮tek - powiedzia艂a Ari, obrzucaj膮c go dziwnym spojrzeniem.
W pi膮tek - powt贸rzy艂 po wyj艣ciu z kuchni.
Nie powinien si臋 spieszy膰. Tej kobiety nie mo偶na pop臋dza膰. B臋dzie cierpliwy. To jedna z cech dobrego rybaka - cierpliwo艣膰 plus optymizm i wytrwa艂o艣膰.
ROZDZIA艁 4
„Palatine Light", holenderski statek z kompletem bogatych
pasa偶er贸w na pok艂adzie, podczas burzy zboczy艂 z kursu, uderzy艂
o podwodn膮 ska艂臋, a potem wybuch艂 na nim po偶ar. - Jerry prze
rwa艂, by zaczerpn膮膰 tchu.
I? - ponagli艂a go Ari.
Mieszka艅cy wyspy, nie bacz膮c na ryzyko, wskoczyli do
艂贸dek i rzucili si臋 na ratunek rozbitkom. Jedna z pasa偶erek,
nie chc膮c rozstawa膰 si臋 z bi偶uteri膮 i z艂otem, zaton臋艂a wraz ze
statkiem.
A co z reszt膮?
Prze偶yli - wtr膮ci艂 Max. - Ale z latami opowie艣膰 si臋 zmienia艂a. Zgodnie z ostatni膮 wersj膮 wyspiarze spowodowali kata
strof臋 statku, obrabowali go, a wreszcie podpalili. Powiadaj膮, 偶e
w mgliste burzowe noce s艂ycha膰 krzyki kobiety.
Od tej historii cierpnie mi sk贸ra. - Barbara wzdrygn臋艂a si臋.
By艂a drobn膮 blondynk膮 o jasnej cerze, otwart膮 i przyjazn膮. -
Morskie opowie艣ci! Wy dwaj nigdy nie macie do艣膰. - Podnios艂a
si臋 z wdzi臋kiem z kanapy. - Podam kolacj臋, zanim zag艂odzimy
si臋 na 艣mier膰.
- Pom贸c ci? - Ari odstawi艂a kieliszek z winem.
Jasne. Nigdy nie rezygnuj臋 z pomocy w kuchni. Nie po
wiem, 偶eby to by艂o moje ulubione miejsce. -. Gdy znalaz艂y si臋
w kuchni, otworzy艂a piecyk i zerkn臋艂a na piecze艅. - Nie trzeba
jej podla膰, prawda?
Nie - zgodzi艂a si臋 Ari.
Pieczone ziemniaki - zapowiedzia艂a gospodyni, wygarniaj膮c z piecyka owini臋te w foli臋 pakunki. - Nikt nie jest w stanie
sfuszerowa膰 pieczonych ziemniak贸w. Nawet ja. Mog艂aby艣 wyj膮膰
sa艂atk臋 z lod贸wki?
Oczywi艣cie. - Ari otworzy艂a lod贸wk臋. Sa艂atka by艂a w olbrzymiej drewnianej misce. Istne dzie艂o sztuki, z kalafiora, li艣ci
szpinaku, podpieczonych orzech贸w, plastr贸w awokado i male艅kich rulonik贸w bekonu.
Przepi臋kna.
Powiedz to Jerry'emu. To jego dzie艂o.
Ari ostro偶nie umie艣ci艂a sa艂atk臋 po艣rodku w膮skiego sto艂u w cz臋艣ci jadalnej. Bia艂e talerze sta艂y na tkanych szmaragdowych matach, a proste nakrycia l艣ni艂y nowo艣ci膮.
Zada艂a艣 sobie wiele trudu.
Jeste艣cie naszymi pierwszymi go艣膰mi. - Barbara opar艂a si臋
o bufet i z艂o偶y艂a r臋ce na piersi. - Wci膮偶 nie mog臋 uwierzy膰, 偶e
jeste艣my ma艂偶e艅stwem.
Zadziwiaj膮ce, prawda? - Jerry obdarzy艂 j膮 szybkim poca艂unkiem, po czym wyj膮艂 sch艂odzone wino z lod贸wki.
Zw艂aszcza po tym nieporozumieniu na 艣lubie - ci膮gn臋艂a.
- Nie mog艂am zrozumie膰, dlaczego Max tak pospiesznie wyprowadza kogo艣 boczn膮 naw膮.
Ja te偶 nie - powiedzia艂a p贸艂g艂osem Ari. - Z pocz膮tku my艣la艂am, 偶e pr贸buje mi pokaza膰 drog臋 do wyj艣cia.
Tak by艂o - odezwa艂 si臋 Max, staj膮c obok niej.
Czy dotar艂a艣 na 艣lub, na kt贸ry si臋 wybiera艂a艣?
Nie. - Najwyra藕niej Max nie opowiedzia艂 przyjacio艂om
wszystkiego.
Przepraszam - skrzywi艂 si臋 Jerry. - Nie chcia艂em, 偶eby moja pomy艂ka by艂a przyczyn膮 k艂opot贸w.
Barbara poklepa艂a m臋偶a po ramieniu.
- Rozchmurz si臋. By艂o, min臋艂o. Lepiej pokr贸j mi臋so. Mo
偶e wypr贸bujesz elektryczny n贸偶, kt贸ry dostali艣my w prezencie
艣lubnym od twego kuzyna.
Max wzi膮艂 wino od Jerry'ego i rozla艂 z艂ocisty p艂yn do kieliszk贸w.
- Pomy艣l o tym, co b臋dziemy musieli opowiedzie膰 naszym
dzieciom - rzuci艂.
Oczywi艣cie mia艂 na my艣li swoje dzieci. Albo Jerry'ego.
- Wuj Max zdob臋dzie popularno艣膰 dzi臋ki takim historyjkom
- zauwa偶y艂a beztrosko Ari.
Jerry wbi艂 n贸偶 w mi臋so.
Niech wuj Max siedzi lepiej cicho!
Skup si臋 na tym, co robisz, bo b臋dzie ci brakowa艂o paru
palc贸w, kiedy wyp艂yniemy - za艣mia艂 si臋 Max.
Na ryby? - Ari wiedzia艂a, 偶e za tymi niewinnymi s艂owa
mi kry艂 si臋 wielki biznes, w kt贸rym w gr臋 wchodzi艂y tysi膮ce do
lar贸w.
Tak - odpar艂 Max, dotykaj膮c d艂oni膮 plec贸w Ari przez cienk膮 bluzk臋 z morelowej bawe艂ny, kt贸r膮 nosi艂a do eleganckich
czarnych spodni. Odsun臋艂a si臋 lekko. By艂a zdecydowana oprze膰
si臋 uwodzicielskiemu czarowi Maxa. Odwr贸ci艂a si臋 i u艣miechn臋艂a do niego, zadowolona, 偶e jest w stanie kontrolowa膰 swoje
reakcje.
Ci dwaj nie popuszcz膮 - odezwa艂a si臋 Barbara. - Maj膮 do艣膰
zaj臋膰 na l膮dzie, ale kiedy tylko mog膮, ruszaj膮 w morze.
Dlaczego?
- Mamy to we krwi - za偶artowa艂 Max.
Naturalnie. Powinna by艂a zna膰 odpowied藕. S艂ysza艂a j膮 przez ca艂e 偶ycie.
-. Po tej wyprawie zmienimy to, zgoda?
Po偶yjemy, zobaczymy. - Barbara skin臋艂a na Ari. - Siadaj
my do sto艂u. - Kiedy zaj臋li miejsca, wzi臋艂a kieliszek. - Chcia艂a
bym wznie艣膰 toast - powiedzia艂a.
Czy to nie nale偶y do gospodarza? - narzeka艂 Jerry.
呕yjemy w latach dziewi臋膰dziesi膮tych, kochanie. - U艣miechn臋艂a si臋 do Maxa i Ari. - Za przyja藕艅, mi艂o艣膰 i...
I? - powt贸rzy艂 Jerry, patrz膮c t臋sknie na piecze艅.
I... wierno艣膰.
Zdaje si臋, 偶e kto艣 chcia艂 co艣 przez to powiedzie膰 - zauwa偶y艂
Max.
Tak. Zrozumia艂em w lot. - Jerry z 偶on膮 tr膮cili si臋 kieliszka
mi. Max dotkn膮艂 swym kieliszkiem kieliszka Ari.
Za mi艂o艣膰, Arianno.
Za przyja藕艅 - odparowa艂a.
Za ryby! - doda艂 Jerry, psuj膮c nastr贸j.
- Nie b臋d臋 si臋 spiera艂 - powiedzia艂 Max, zanim wypi艂 wino.
Ari u艣miechn臋艂a si臋 do niego szeroko.
- To co艣 nowego - skomentowa艂a. - My艣la艂am, 偶e lubisz si臋
spiera膰 o wszystko.
Jerry wzi膮艂 od Ari czark臋 na sa艂atk臋 i spojrza艂 z rozbawieniem na przyjaciela.
Najwyra藕niej ci臋 przejrza艂a, Cole.
No, chod藕 - nalega艂 Max. - Kiedy ostatni raz spacerowa艂a艣
po pla偶y?
Wczoraj - sk艂ama艂a.
Nie wierz臋 ci. - Otworzy艂 drzwiczki i wysiad艂 z samochodu.
Powietrze przenika艂 zapach s艂onej wody, par臋 metr贸w dalej fale uderza艂y cicho o brzeg. - Przejd藕my si臋.
Ari niech臋tnie wysiad艂a i stan臋艂a na zniszczonej nawierzchni parkingu przy pla偶y miejskiej Narragansett. Szeroka, czysta i 艂atwo dost臋pna, nale偶a艂a do najpi臋kniejszych pla偶 Rhode Mand. Dzieli艂 ich od niej tylko betonowy murek.
Na murku przysiad艂y ciemne sylwetki. Dawno temu, zanim przekszta艂cono ha艂a艣liwe nadmorskie miasteczko w wypiel臋gnowany kurort, by艂o to popularne miejsce spotka艅. Teraz dwupi臋trowe domy zwraca艂y si臋 ku oceanowi. Na parterach mie艣ci艂y si臋 sklepy z pami膮tkami, bi偶uteri膮, cukiernie i lodziarnie. Tu偶 obok by艂 bank, kino i sklep spo偶ywczy. Olbrzymi hotel i hiszpa艅ska restauracja dope艂nia艂y obrazu miejscowo艣ci wypoczynkowej. Wszystkie budynki by艂y nowe, okolone bia艂ymi p艂otami albo zielonymi 偶ywop艂otami, tak popularnymi w epoce wiktoria艅skiej, kiedy wzd艂u偶 chodnik贸w Pier Village ci膮gn臋艂y si臋 letnie rezydencje bogaczy.
Ale teraz przywo艂ywa艂a ich noc. Max czeka艂 z wyci膮gni臋t膮 d艂oni膮, got贸w do spaceru po piasku w bladym 艣wietle ksi臋偶yca. To troch臋 zbyt romantyczne, uzna艂a Ari. Z jakiego艣 powodu Max i ona l膮dowali w najdziwniejszych miejscach.
- Jak tu spokojnie.
- W艂a艣nie to mia艂em na my艣li. - Uj膮艂 jej r臋k臋, jakby to by艂a najnaturalniejsza rzecz pod s艂o艅cem.
Znajomy u艣cisk jego palc贸w sprawi艂, 偶e poczu艂a si臋 dziwnie bezpieczna.
Mam wra偶enie, 偶e to ju偶 by艂o.
Nie martw si臋. W pobli偶u nie wida膰 偶adnej 艂odzi. -Pom贸g艂
jej przej艣膰 przez wyrw臋 w ogrodzeniu. - Chod藕. Wyros艂a艣 tutaj.
Nie m贸w mi, 偶e nikt nie zabiera艂 ci臋 na nocne spacery po pla偶y.
Nie - sk艂ama艂a dr偶膮cym g艂osem. Pytanie by艂o zbyt bliskie
prawdy, a Ari ukry艂a bolesne wspomnienia na dnie serca i nie wraca艂a do nich nawet przy 艣wietle ksi臋偶yca.
Max nie spiera艂 si臋. 艢cisn膮艂 mocniej jej r臋k臋, zupe艂nie jakby co艣 wyczuwa艂. Ari zatrzyma艂a si臋 i 艣ci膮gn臋艂a sanda艂y. Czu艂a zimny piasek pod stopami, przyjemny kontrast z ciep艂ym, wilgotnym powietrzem.
Szli w milczeniu brzegiem. Ari uwa偶a艂a, by nie wej艣膰 do wody, kt贸ra raz za razem zalewa艂a piasek.
Jakie masz plany na reszt臋 lata? - spyta艂 po d艂u偶szej chwili.
Co masz na my艣li?
Chcesz pracowa膰? Chodzi膰 na pla偶臋?
Mo偶e znajd臋 jakie艣 zaj臋cie - odpar艂a -je艣li dojd臋 do wniosku, 偶e zwariuj臋, obieraj膮c dzie艅 po dniu ziemniaki z mam膮
i Ruthie. Mo偶e zaczn臋 sprzedawa膰 lody.
Kiedy twoi rodzice zamierzaj膮 si臋 przeprowadzi膰?
Jak tylko usuniemy niepotrzebne rzeczy, wysprz膮tamy dom
i tak dalej. Trzeba si臋 z tym upora膰 do wrze艣nia. Przyjecha艂am do
domu, bo mama wm贸wi艂a mi, 偶e mnie potrzebuje, ale zaczynam
podejrzewa膰, 偶e 艣ci膮gn臋艂a mnie z innego powodu.
Pani profesor sprzedaj膮ca lody - chcia艂bym to zobaczy膰.
To by艂aby mi艂a odmiana - upiera艂a si臋. - Chcia艂abym robi膰
co艣 nie zwi膮zanego z ksi膮偶kami, referatami, stopniami i wyk艂adami. - Ciep艂a bryza zwia艂a jej w艂osy na twarz, ale nie pu艣ci艂a
r臋ki Maxa, by je odgarn膮膰.
W Cole Products zawsze znajdzie si臋 jakie艣 miejsce.
Pakowanie ryb do puszek nie najlepiej mi idzie.
My艣la艂em raczej o pracy biurowej. Potrzebuj臋 pomocy,
zw艂aszcza kiedy jestem na morzu.
Jak ci si臋 udaje godzi膰 prowadzenie fabryki i po艂owy?
-" Nie udaje mi si臋 - odpar艂 - ale ci臋偶ko by艂oby mi z tego zrezygnowa膰 dla pracy przy biurku.
Z czego rezygnowa膰? - mia艂a ochot臋 spyta膰. Ze zmagania si臋 z morzem, podczas kt贸rego ryzykuje si臋 偶ycie?
Czas wraca膰 - zauwa偶y艂a. - Zaszli艣my wystarczaj膮co daleko.
Czy to przeno艣nia?
Wzruszy艂a ramionami.
My艣l臋, 偶e mo偶esz to tak odczyta膰.
Zatrzyma艂 si臋, zwr贸ci艂 ku niej twarz i delikatnie przyci膮gn膮艂 j膮 do swego twardego torsu, a偶 czubki jej piersi dotkn臋艂y bawe艂nianej koszulki.
Max...
Ciii. Nie chc臋 s艂ysze膰 tego, co zamierzasz powiedzie膰.
Nie jeste艣 zbyt uprzejmy - odpar艂a cicho, bez z艂o艣ci. Kiedy
otoczy艂 d艂o艅mi jej tali臋, spojrza艂a mu w oczy i zrezygnowa艂a
z protest贸w. R贸wnie dobrze mo偶e go poca艂owa膰 i mie膰 to z g艂owy. Wyrzu膰 to z siebie raz na zawsze, przekonywa艂a si臋.
Teraz zn贸w mnie obra偶asz - szepn膮艂 Max, pochyliwszy
g艂ow臋, by dotkn膮膰 wargami jej ust. Zadr偶a艂a. Ale to przecie偶
normalne wietrzn膮 czerwcow膮 noc膮 nad morzem. - Ranisz moje
uczucia - za偶artowa艂, spogl膮daj膮c jej w oczy.
W膮tpi臋. - Kr贸tki poca艂unek nie zaspokoi艂 jej. Czu艂a, 偶e
Max si臋 powstrzymuje. Ledwie si臋 pochyli艂, a ju偶 uni贸s艂 g艂ow臋.
To nie fair, kapitanie, pomy艣la艂a.
Nie - upiera艂 si臋, muskaj膮c prowokuj膮co ustami jej wargi.
- Zdruzgota艂a艣 mnie. Nigdy ju偶 nie b臋d臋 taki sam.
Do diab艂a. Ari upu艣ci艂a sanda艂y na piasek i opar艂a d艂onie na szerokich ramionach Maxa. Wyczuwa艂a w nich si艂臋 m臋偶czyzny, kt贸ry ci臋偶ko pracuje fizycznie. Palcami dotar艂a do delikatnej sk贸ry szyi i zanurzy艂a je we w艂osach. Poca艂unek pog艂臋bi艂 si臋.
Z trudem 艂apa艂a oddech. Serce wali艂o jak m艂otem, a ona topnia艂a. By艂a zbyt blisko ognia. Zimna ma艂a fala po艂askota艂a jej
kostki. Podskoczy艂a. Max oderwa艂 si臋 od jej ust. Oboje usi艂owali zaczerpn膮膰 tchu. Pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach. Opar艂a d艂o艅 na jego piersi i czeka艂a, a偶 jej serce wr贸ci do normalnego rytmu.
M贸wi艂em ci na wyspie, 偶e jeste艣my sobie przeznaczeni
- szepn膮艂 czule, ale w jego g艂osie wyczu艂a 偶artobliwe tony.
Nie, nic podobnego. - Pami臋ta艂aby takie s艂owa, powiedziane w 偶artach czy nie.
W takim razie pomy艣la艂em. Mo偶e za bardzo si臋 ba艂em
wypowiedzie膰 je na g艂os.
Ty si臋 niczego nie boisz - szepn臋艂a z zak艂opotaniem, wtulona w jego pier艣.
Boj臋 si臋, 偶e ju偶 si臋 ze mn膮 nie zobaczysz. - Poniewa偶
milcza艂a, doda艂: - Boj臋 si臋, 偶e nie dasz nam szansy.
— Nie ma 偶adnych nas, Max. - Nie wiedzia艂a, jak zdo艂a艂a powiedzie膰 co艣 tak nieprawdziwego po wstrzymuj膮cym bicie serca poca艂unku, ale wycelowa艂a najlepiej, jak potrafi艂a.
Mog艂oby sta膰 si臋 inaczej - nie dawa艂 za wygran膮.
Tylko na lato. - Spojrza艂a na niego. - To wszystko, co mog臋
ci obieca膰.
Chc臋 wi臋cej.
Przynajmniej by艂 uczciwy. Musia艂a mu to przyzna膰. Wy艣lizgn臋艂a si臋 z jego ramion, podnios艂a sanda艂y i zawr贸ci艂a w stron臋 parkingu. Nie by艂o powodu tego przeci膮ga膰. 呕adnego powodu, by roznieca膰 to, co mog艂o by膰 tylko letni膮 przygod膮 - cho膰 mia艂o szans臋 sta膰 si臋 jednym z tych niewiarygodnych wspomnie艅, kt贸re wywo艂uj膮 u艣miech na twarzach staruszek. Nie potrzebowa艂a nami臋tno艣ci w tym i tak wype艂nionym lecie. Sprawy rodzinne, uporanie si臋 z przesz艂o艣ci膮, kt贸ra powraca艂a na ka偶dym kroku, wystarczaj膮co j膮 zajmowa艂y.
- Musz臋 wraca膰 do domu.
Max skin膮艂 g艂ow膮 i zn贸w wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. Tak doszli do
murku. Dopiero gdy zaparkowa艂 przed domem Simone'贸w, przerwa艂 milczenie.
Mo偶e zn贸w powinni艣my si臋 wybra膰 na Block Island.
W niedziel臋 wyp艂ywasz na morze - podkre艣li艂a, bardziej
dla siebie ni偶 dla niego. Jego profil rysowa艂 si臋 ostro w mroku
samochodu, a oczy pociemnia艂y, gdy na ni膮 patrzy艂.
Wr贸c臋.
No to powodzenia. - Wzi臋艂a za klamk臋, zanim otworzy艂
drzwiczki od swojej strony. - Zosta艅 tutaj - powiedzia艂a. - Nie
musisz mnie odprowadza膰.
Zmarszczy艂 czo艂o. Wiedzia艂a, 偶e go tym zdenerwowa艂a, wi臋c szybko wysiad艂a. Teraz nie b臋dzie m贸g艂 si臋 k艂贸ci膰. Max r贸wnie偶 wysiad艂 i stan膮艂, patrz膮c na ni膮 ponad dachem samochodu.
Jeste艣 trudn膮 kobiet膮, Ari Simone.
Odpowiada mi to. - Wesz艂a w kr膮g 艣wiat艂a padaj膮cego zza
przeszklonych frontowych drzwi. Na plecach czu艂a jego wzrok,
wi臋c nie odwracaj膮c si臋, przekroczy艂a pr贸g. Tak jest lepiej, przekonywa艂a sam膮 siebie, id膮c po schodach do sypialni. Nale偶y
trzyma膰 si臋 z daleka od czaruj膮cych kapitan贸w, bez wzgl臋du na
to, w kt贸rym wieku przysz艂o nam 偶y膰.
Dlaczego chcesz i艣膰 do pracy? - Peggy Simone opar艂a
d艂onie na kr膮g艂ych biodrach i pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Tu jest wystarczaj膮co du偶o do zrobienia.
Ari nie zwr贸ci艂a uwagi na pytanie matki, poniewa偶 s艂ysza艂a je w ten pi膮tek czterokrotnie, a przynajmniej siedemdziesi膮t razy w ubieg艂ym tygodniu. Porz膮dkowa艂a stert臋 gazet na ladzie. Peggy gromadzi艂a gazety tak jak inni pami膮tki.
- Nie przegl膮daj tych 艣mieci. Ch艂opcy wci膮偶 przynosz膮 je do
domu.
Ari wzi臋艂a do r臋ki gruby egzemplarz „Single Connection".
Co to jest?
Og艂oszenia towarzyskie - wyja艣ni艂a Ruthie. - Chyba wy-
chodzi co tydzie艅.
Zaciekawiona Ari roz艂o偶y艂a gazet臋 i zacz臋艂a czyta膰.
Mo偶e znajd臋 tu jakiego艣 mi艂ego farmera - powiedzia艂a,
pr贸buj膮c podroczy膰 si臋 z matk膮.
Masz mi艂ego rybaka - mrukn臋艂a Peggy.
Ari unios艂a g艂ow臋 i u艣miechn臋艂a si臋 szeroko do Ruthie.
Mam co艣. - Ponownie pochyli艂a si臋 nad gazet膮: - ,Atrakcyjny, m艂ody, energiczny, po trzydziestce, samotny".
Jak na razie nie藕le brzmi.
„Pragnie"... - ci膮gn臋艂a Ari.
Pragnie...?
Ari skin臋艂a szwagierce g艂ow膮.
Zmierza prosto do celu, prawda? „Pragnie pozna膰 inteligentn膮, atrakcyjn膮, szczup艂膮, bezkonfliktow膮 kobiet臋, nie pal膮c膮,
nie za偶ywaj膮c膮 narkotyk贸w, kt贸ra lubi kolacje na mie艣cie, podr贸偶e, gr臋 w kr臋gle i 艣wie偶e powietrze".
No i jak my艣lisz? Czy to w艂a艣nie ten?
Zas艂ugujesz na co艣 lepszego - mrukn臋艂a Peggy.
Wiesz, to nie jest z艂y pomys艂. Niekt贸rzy z tych m臋偶czyzn
wydaj膮 si臋 wspaniali.
Peggy prychn臋艂a.
Nie mo偶na wierzy膰 we wszystko, co si臋 czyta.
Czy Joey albo Jimmy odpowiedzieli na kt贸re艣 z tych og艂osze艅?
W膮tpi臋. - Ruthie pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Chyba s膮 na to za
m艂odzi, a poza tym w barach spotykaj膮 mn贸stwo dziewcz膮t.
Ari przeczyta艂a ca艂膮 gazet臋 ku oburzeniu matki i uciesze Ruthie. Niekt贸re z og艂osze艅 by艂y cokolwiek dziwne, ale wi臋kszo艣膰
sprawia艂a wra偶enie szczerych pr贸b znalezienia kogo艣 o podobnych zainteresowaniach.
Widywa艂am takie og艂oszenia w rubryce towarzyskiej,
ale nigdy nie mia艂am w r臋ku ca艂ego czasopisma wy艂膮cznie
z og艂oszeniami.
Ciesz臋 si臋, 偶e znalaz艂am m臋偶a w tradycyjny spos贸b. - Ruthie westchn臋艂a. - To chyba 艂atwiejsze ni偶 napisanie og艂oszenia.
Ale tak jest praktycznie - upiera艂a si臋 Ari. - Zw艂aszcza gdy
kto艣 jest zbyt poch艂oni臋ty prac膮, by spotyka膰 si臋 z lud藕mi, albo
nie chce chodzi膰 po barach, albo ma pewne sprecyzowane wymagania. .. - urwa艂a, poniewa偶 przyszed艂 jej do g艂owy 艣mia艂y
pomys艂.
Co si臋 sta艂o? - spyta艂a Ruth.
Nic. - Ari potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - My艣la艂am tylko, 偶e to mog艂oby rozwi膮za膰 moje problemy.
Ha! - Peggy odwr贸ci艂a si臋 od kuchenki i spojrza艂a na c贸rk臋,
marszcz膮c czo艂o.
Nigdy nie wiadomo. - Ari z艂o偶y艂a gazet臋 i schowa艂a j膮 do
torby. Gdyby Max zamie艣ci艂 takie og艂oszenie, zosta艂by zasypany
listami i zostawi艂by mnie w spokoju, pomy艣la艂a. Star艂a szerok膮
lad臋 namydlon膮 艣cierk膮. Sko艅czywszy, wytar艂a r臋ce w papierowy
r臋cznik, po czym zn贸w spojrza艂a na matk臋. - Musz臋 zaj膮膰 si臋
czym艣 innym. Zdaje si臋, 偶e obieranie ziemniak贸w doprowadza
mnie do sza艂u - mrukn臋艂a pod nosem.
To sprawka kapitana, prawda? - Peggy pogrozi艂a c贸rce
palcem. - Jego kuter mia艂 wczoraj wr贸ci膰 do portu, ale podobno
trafili na 艂awic臋 i teraz nape艂niaj膮 艂adownie.
Tak?
Nie udawaj, 偶e ci臋 to nie interesuje.
Niczego nie udaj臋, mamo. Po prostu nie mog臋 sp臋dzi膰
reszty lata na obieraniu ziemniak贸w.
Reszty lata? Jeste艣 tu zaledwie par臋 tygodni.
A ty nie zacz臋艂a艣 nawet porz膮dkowa膰 domu.
Peggy parskn臋艂a.
Nie mam czasu.
Ja mam, ale ty bronisz si臋 przed tym jak przed zaraz膮.
Musz臋 prowadzi膰 sklep.
- 艢wietnie - powiedzia艂a Ari. - Po偶ycz臋 drabin臋 od s膮siad贸w
i wejd臋 na strych.
Wiedzia艂a, 偶e temperatura przekroczy czterdzie艣ci stopni, ale nie mia艂a zamiaru narzeka膰. Im szybciej pomo偶e uporz膮dkowa膰 dom, tym pr臋dzej wr贸ci do siebie, do Bozeman. By艂 dopiero sz贸sty lipca. Sierpie艅 to w sam raz pora na wypraw臋 w g贸ry i kilka wycieczek.
Kiedy godzin臋 p贸藕niej przyjrza艂a si臋 dusznemu, zakurzonemu strychowi, zrozumia艂a, dlaczego matka unika艂a tego miejsca. G贸r臋 domu zape艂nia艂y rzeczy gromadzone ca艂e 偶ycie. Ari postanowi艂a zorganizowa膰 prac臋. Ka偶dy z braci b臋dzie musia艂 pom贸c w porz膮dkach. Wolno schodzi艂a po drabinie.
- Dobrze ci臋 zn贸w zobaczy膰 - us艂ysza艂a czyj艣 niski g艂os.
Zatrzyma艂a si臋 i spojrza艂a w d贸艂. Max sta艂 z r臋kami w kieszeniach, podziwiaj膮c jej pup臋 w zakurzonych szortach.
Mog艂am spa艣膰 z drabiny - powiedzia艂a z wyrzutem.
Z艂apa艂bym ci臋.
Wyci膮gn膮艂 r臋ce, tak jakby chcia艂 to udowodni膰. Ari u艣miechn臋艂a si臋, ale nie rzuci艂a mu si臋 w obj臋cia. Zesz艂a, mocno zaciskaj膮c d艂onie na szczeblach drabiny.
My艣la艂am, 偶e jeszcze jeste艣 na morzu.
Wr贸cili艣my rano.
Dlaczego jeste艣 tutaj? - Wiedzia艂a, 偶e po rejsie zawsze jest
sporo do zrobienia w doku.
Musia艂em ci臋 zobaczy膰 - powiedzia艂 z b艂yskiem w niebieskich
oczach. I zn贸w nie by艂a pewna, czy 偶artuje, czy m贸wi powa偶nie.
Najpierw zrobi艂e艣 porz膮dki?
Oczywi艣cie.
Wygl膮da艂 na zm臋czonego. Domy艣li艂a si臋, 偶e niewiele spa艂. Na pewno pracowa艂 niemal bez przerwy, by mie膰 dobry po艂贸w. Wci膮偶 sp艂aca艂 nowy kuter, z kt贸rego on i Jerry byli tacy dumni.
- Jak si臋 uda艂a wyprawa?
Max u艣miechn膮艂 si臋. Sprawia艂 wra偶enie zadowolonego kota. kt贸ry w艂a艣nie zjad艂 na kolacj臋 z艂ot膮 rybk臋 z akwarium.
- 艢wietnie - powiedzia艂, k艂ad膮c du偶e d艂onie na jej ramionach. -I chcia艂bym z kim艣 to uczci膰.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Nie masz dziewczyny?
- Trudno j膮 zadowoli膰. Ci膮gle mi m贸wi, 偶e woli kowboj贸w.
. - Bo tak jest.
Chc臋 spr贸bowa膰 sk艂oni膰 j膮 do zmiany zdania. - Musn膮艂
wargami jej usta.
Nie - powiedzia艂a, ciesz膮c si臋 poca艂unkiem. Kiedy uni贸s艂
g艂ow臋, doda艂a: - Nie mo偶esz.
Czego nie mog臋?
Nak艂oni膰 jej do zmiany zdania.
Jestem bardzo upartym m臋偶czyzn膮.
Ari pr贸bowa艂a si臋 cofn膮膰.
To nie przyniesie ci nic dobrego.
Zjedz dzi艣 ze mn膮 kolacj臋 i opowiedz mi o wszystkim.
Roze艣mia艂a si臋.
Max, zosta艅my przyjaci贸艂mi.
Nie potrzebuj臋 kolejnego przyjaciela.
- Zjem z tob膮 kolacj臋 - powiedzia艂a. Wiedzia艂a, 偶e nie po
winna si臋 zgodzi膰, ale nie mog艂a si臋 oprze膰 pokusie. By艂
zabawny, roz艣miesza艂, j膮, a je艣li uda si臋 jej go powstrzyma膰 od ca艂owania, wszystko b臋dzie dobrze. - Ale musisz przesta膰 mnie ci膮gle ca艂owa膰.
Dlaczego? To bardzo przyjemne.
Poniewa偶 b臋dziemy przyjaci贸艂mi - o艣wiadczy艂a po prostu.
呕aden inny zwi膮zek z rybakiem nie wchodzi艂 w gr臋.
Nie potrzebuj臋 wi臋cej przyjaci贸艂 - powt贸rzy艂. - Chc臋
ciebie.
Nie mo偶esz mnie mie膰. Za par臋 tygodni wracam do domu.
Mo偶e sprawi臋, 偶e zmienisz zdanie - upiera艂 si臋.
Nie. - Ari odwr贸ci艂a si臋 do niego, a jej br膮zowe oczy nagle
spowa偶nia艂y: - Nie mo偶esz, Max. Ja nie chc臋 tu zosta膰. Nie
zamierzam sp臋dzi膰 reszty mego 偶ycia w Galilee, czekaj膮c na
statki wracaj膮ce z rejsu.
Zmarszczy艂 brwi.
Nie chodzi tylko o g贸ry, prawda?
Ari przytakn臋艂a.
Zrozum. Nie jestem w艂a艣ciw膮 kobiet膮 dla ciebie.
Jednak wybierz si臋 ze mn膮 na kolacj臋. Porozmawiamy
o tym.
Zrobimy wi臋cej, postanowi艂a Ari, my艣l膮c o gazecie wci艣ni臋tej do torby.
Dasz mi troch臋 czasu, 偶ebym si臋 ogarn臋艂a?
Czy p贸艂torej godziny ci wystarczy?
Skin臋艂a g艂ow膮 i Max odszed艂. Wsiad艂 do swej p贸艂ci臋偶ar贸wki i pojecha艂 do Pier. Odda艂 ksi膮偶ki do biblioteki, a potem poszed艂 do sklepu, by zrobi膰 zapas jedzenia, bo za dwa dni zn贸w wyp艂ywa艂 w morze. S膮dz膮c po stosie papier贸w czekaj膮cych na niego na biurku w fabryce, wkr贸tce powinien zosta膰 w domu
i zadba膰 o interesy. Z Ariann膮 u boku mog艂oby to okaza膰 si臋
艂atwiejsze.
Potrzebowa艂 jej. Na sam膮 my艣l o jej delikatno艣ci, br膮zowych oczach, sposobie, w jaki jej wargi reagowa艂y na jego poca艂unki, ogarnia艂o go podniecenie. Dzia艂a艂a na niego jak 偶adna inna kobieta. Podczas d艂ugich godzin po艂ow贸w nie znalaz艂 czasu na to. by pomy艣le膰, jak j膮 o tym przekona膰. Zyska艂 tylko pewno艣膰, 偶e musi to zrobi膰.
ROZDZIA艁 5
Znalaz艂am idealne rozwi膮zanie. - Ari nachyli艂a si臋 do Maxa. Usi艂owa艂a nie zwraca膰 uwagi na romantyczn膮 atmosfer臋 ton膮cej w p贸艂mroku sali restauracyjnej, kt贸rej okna wychodzi艂y na
ocean. Mi臋dzy nimi, na ma艂ym okr膮g艂ym stoliku, migota艂 p艂omyk 艣wiecy.
Rozwi膮zanie czego?
Naszego problemu.
Niech zgadn臋. - Max u艣miechn膮艂 si臋. - Wr贸cisz dzi艣 ze
mn膮 do domu i zostaniesz tam przynajmniej pi臋膰dziesi膮t lat.
B膮d藕 powa偶ny.
Jestem powa偶ny - powiedzia艂 Max spokojnie i odstawi艂
kieliszek z winem na obrus w kolorze ko艣ci s艂oniowej, po czym
ponownie spojrza艂 na Ari.
Zawaha艂a si臋. Nie wierzy艂a mu ani przez chwil臋, ale nie mo偶na mu by艂o odm贸wi膰 uporu.
Nie艂atwo ci zawiera膰 znajomo艣ci z kobietami, prawda?
Widz膮c jego min臋, mia艂a ochot臋 wybuchn膮膰 艣miechem.
Przyznaj臋, 偶e ten epizod w ko艣ciele nie wystawia mi
najlepszego 艣wiadectwa. To, 偶e zachowa艂em si臋 nieco gwa艂townie, nie znaczy jednak, 偶e nie mam si臋 z kim umawia膰. Po prostu a偶 dc teraz nie pozna艂em tej jedynej.
Zamierzam ci pom贸c. Wszystko obmy艣li艂am.
Ciekawe - rzuci艂 Max z przek膮sem - jak zdo艂a艂a艣 to zrobi膰
w par臋 godzin.
Zaczerpn臋艂am pomys艂 z gazety. - Z satysfakcj膮 w g艂osie
zapowiedzia艂a: - Og艂oszenia towarzyskie.
Och, nie. - Max by艂 przera偶ony. Zupe艂nie jakby zasugerowa艂a wystawienie go na aukcj臋.
Dlaczego nie? M贸g艂by艣 szczeg贸艂owo okre艣li膰, jaki typ kobiety ci odpowiada.
To za bardzo przypomina zam贸wienia z katalogu.
Masz lepszy pomys艂?
Tak. Zapomnij o tym i chod藕 ze mn膮.
Ari wyci膮gn臋艂a z torebki ma艂y notes i o艂贸wek.
Wolny m臋偶czyzna - odczyta艂a - pragnie sta艂ego - interesu
je ci臋 sta艂y zwi膮zek, prawda?
Och, jak najbardziej.
Samotny m臋偶czyzna pragnie sta艂ego, nie, lepiej trwa艂ego
zwi膮zku z w艂a艣ciw膮 kobiet膮. - Max obrzuci艂 j膮 w艣ciek艂ym spojrzeniem. Przerwa艂a, by zapyta膰: - Masz jakie艣 szczeg贸lne wymagania?
To znaczy?
Wzrost, waga, wiek, wsp贸lne zainteresowania?
Ile masz lat?
Trzydzie艣ci dwa, ale...
艢wietnie. Wi臋c powinna mie膰 trzydzie艣ci dwa lata. - Skin膮艂
w kierunku notesu. - Lepiej zacznij pisa膰.
Co dalej? - Pos艂usznie wzi臋艂a o艂贸wek.
Podobaj膮 mi si臋 wysokie blondynki.
To wszystko? - Ari poczu艂a w sercu uk艂ucie zazdro艣ci.
My艣l臋. - Max sprawia艂 wra偶enie m臋偶czyzny, kt贸ry w艂a艣nie przypomina sobie nami臋tne przygody. - Rude te偶 - do-
da艂. Do stolika podesz艂a kelnerka, pytaj膮c, czy zamawiaj膮 deser.
-Ari?
Sernik i kaw臋, prosz臋.
Dla mnie to samo - rzuci艂 Max.
Co艣 jeszcze? - Ari stuka艂a d艂ugopisem w kartk臋.
Nie zamierzam informowa膰 ci臋 o moich szczeg贸lnych
zainteresowaniach, Ari.
A jaki jest tw贸j stosunek do dzieci? Wiele kobiet to samotne
matki.
Nie mam nic przeciwko dzieciom.
Lubi dzieci - zanotowa艂a. - A co z paleniem?
To niewa偶ne. - Wzruszy艂 ramionami. - Rozumiem cudze
grzeszki.
Tolerancyjny, tak?
Twoje s艂owa.
Zerkn臋艂a na notatki.
To powinno wystarczy膰.
Co z tym zrobisz? Nie m贸wi艂a艣 powa偶nie, prawda?
Ari u艣miechn臋艂a si臋 do niego.
Bardzo powa偶nie, kapitanie. Og艂oszenie b臋dzie poufne,
podasz mi numer skrytki na poczcie.
To nie uka偶e si臋 w „Providence Journal", prawda?
Nie. Wychodzi specjalna gazeta z og艂oszeniami tego typu.
Bardzo porz膮dna gazeta.
Kelnerka przynios艂a sernik i Max, wci膮偶 niepewny, jak zareagowa膰, chwyci艂 za widelczyk.
- Dodaj co艣 o nami臋tno艣ci, dobrze, Ari?
Zrobi艂o jej si臋 gor膮co na my艣l o nami臋tnych uniesieniach
Maxa z inn膮 kobiet膮 - wysok膮, dobrze zbudowan膮 blondynk膮 - ale szybko odsun臋艂a od siebie t臋 my艣l. Nie powinna sobie pozwala膰 na zazdro艣膰. Gdyby Max zaj膮艂 si臋 kim艣 innym, ona mog艂aby spokojnie sprz膮ta膰 strych, gotowa膰 zup臋 rybn膮 i opu艣ci膰 Rhode Island tak szybko, jak to mo偶liwe. Nie potrzebowa艂a przystojnego, seksownego kapitana. Na jej li艣cie odpowiednich kandydat贸w z pewno艣ci膮 nie figurowali kapitanowie. Max odsun膮艂 talerzyk.
To nie zadzia艂a, przecie偶 wiesz.
Dlaczego nie?
Chc臋 ciebie. Nikogo innego.
W tej bezpo艣rednio艣ci by艂o co艣 zniewalaj膮cego. B艂臋kitne oczy wyra藕nie j膮 prowokowa艂y. Ari zmusi艂a si臋 do lekkiego tonu.
Nawet mnie nie znasz.
B臋dziemy mieli mn贸stwo lat, by pozna膰 si臋 wzajemnie.
Max...
Daj sobie spok贸j z tym og艂oszeniem. - Wzi膮艂 do r臋ki fili偶ank臋 z kaw膮. - To b臋dzie niezapomniane lato.
Arianna by艂a sk艂onna przyzna膰 mu racj臋. Bieg wydarze艅 z pewno艣ci膮 na to wskazywa艂. Podsun臋艂a mu notatnik.
- Zg贸d藕 si臋. Chocia偶 spr贸buj.
Max patrzy艂 na ni膮 przez d艂ug膮 chwil臋.
W艂a艣nie o to ci臋 prosi艂em.
A wi臋c? - Poczu艂a, 偶e piek膮 j膮 policzki, ale nie spu艣ci艂a
wzroku.
Nie s膮dz臋, by艣 w ca艂ym stanie znalaz艂a cho膰 jedn膮 kobiet臋.
kt贸r膮 bym wola艂 od ciebie. To strata czasu.
Musisz si臋 cz臋艣ciej umawia膰 na randki.
Tak w艂a艣nie uwa偶am.
Wi臋c?
Dobrze - zgodzi艂 si臋, nie patrz膮c na ni膮. - Mo偶esz da膰 to
og艂oszenie. Co nie znaczy, 偶e zrobi臋 co艣 z odpowiedziami. Je艣li w og贸le jakie艣 b臋d膮.
- W porz膮dku.
To podejrzane, 偶e tak nagle zmieni艂 zdanie. Mo偶e co艣 knuje?
- Mam skrytk臋 na poczcie w Narragansett. - Poda艂 jej numer.
- Ale za og艂oszenie zap艂acisz ty.
Skin臋艂a g艂ow膮.
To si臋 op艂aci.
Mo偶e - powiedzia艂 Max. - Chyba po prostu poczekamy
i si臋 przekonamy, prawda?
Musia艂a czeka膰 do poniedzia艂ku, kiedy z powodu mg艂y 艂odzie ko艂ysa艂y si臋 bezczynnie w porcie, a ch艂opcy 艂azili po domu i wyjadali zawarto艣膰 lod贸wki.
- Ju偶 czas - zakomunikowa艂a Ari. - Idziemy na g贸r臋 sprz膮ta膰
strych.
Popatrzyli na ni膮 z niedowierzaniem.
- Musimy przygotowa膰 si臋 do wyprzeda偶y. Zamie艣ci艂am
og艂oszenie w „Narragansett Times", wi臋c nie mo偶emy si臋 wycofa膰. I po偶yczy艂am drabin臋. We czw贸rk臋 powinni艣my przynajmniej zacz膮膰. W przeciwnym razie wyrzuc臋 wszystkie wasze
rzeczy, nie wy艂膮czaj膮c dwunastu rocznik贸w „Playboya".
Woleli si臋 nie spiera膰. Po paru godzinach Ari by艂a brudna, zm臋czona i kicha艂a od kurzu. Ojciec ustawi艂 swego pikapa przy tylnych drzwiach, ekipa nosi艂a 艣miecie i robi艂a kursy na wysypisko. To, co nadawa艂o si臋 do sprzedania, pow臋drowa艂o do gara偶u, by tam czeka膰 na wycen臋. Wreszcie ch艂opcy zacz臋li b艂aga膰 o lito艣膰.
Ale Ari nie mia艂a lito艣ci. Przyjecha艂a do domu tego lata, by zrobi膰 porz膮dki, i nie zamierza艂a spocz膮膰, p贸ki nie doprowadzi pracy do ko艅ca.
Peggy by艂a w Galilee i nie spodziewano si臋 jej przed kolacj膮. S艂ysz膮c jej g艂os w drzwiach, synowie westchn臋li z ulg膮.
- O Bo偶e -j臋kn臋艂a wci膮偶 zdyszana Peggy. - W ca艂ym swoim
偶yciu nie widzia艂am takiego ba艂aganu!
-- Nie uwierzy艂aby艣, ile wyrzucili艣my.
- Chyba nie. - Peggy usiad艂a i popatrzy艂a uwa偶nie na pokryt膮 kurzem c贸rk臋. - Lepiej id藕 si臋 umy膰.
Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Najpierw musimy sko艅czy膰. Trzeba wywie藕膰 to na
艣mietnik.
- Naprawd臋 powinna艣 si臋 umy膰.
Dlaczego?
Wr贸ci艂 tw贸j kapitan. Powiedzia艂am mu, 偶e dzi艣 wieczorem
b臋dziesz w domu.
Och, mamo. - Dlaczego matka wtr膮ca si臋 w jej sprawy?
- Wola艂abym, 偶eby艣 tego nie m贸wi艂a.
My艣la艂am, 偶e jeste艣cie... przyjaci贸艂mi.
W艂a艣nie tak. Jeste艣my przyjaci贸艂mi.
No c贸偶 - prychn臋艂a matka -jak mog臋 lekcewa偶y膰 m臋偶czyzn臋, kt贸ry najwyra藕niej chce si臋 widywa膰 z moj膮 c贸rk膮? Czy
twoim zdaniem powinnam odprawia膰 go z niczym, kiedy pojawia si臋 w sklepie i pyta o ciebie?
Tak. - Ari by艂a ciekawa, czy Max zajrza艂 do skrytki na
poczcie. Zamie艣ci艂a og艂oszenie w ubieg艂ym tygodniu i nie
ostrzeg艂a go, 偶e skrytka b臋dzie wkr贸tce kipia艂a od ofert nieznanych kobiet. Nie widzia艂a Maxa od dziesi臋ciu dni. Dziesi臋ciu
bardzo d艂ugich dni.
- C贸偶, nie zrobi艂am tego. Doprowad藕 si臋 do porz膮dku, a ja
dopilnuj臋, 偶eby ch艂opcy doko艅czyli. Wykona艂a艣 kawa艂 roboty.
Arianno. Ciesz臋 si臋, 偶e pocz膮tek mamy ju偶 za sob膮. Sama my艣l
o sprz膮taniu tego miejsca prze艣ladowa艂a mnie po nocach.
Ari poklepa艂a matk臋 po ramieniu.
Nie martw si臋. Masz przecie偶 sze艣cioro dzieci - czasami
musimy ci pomaga膰.
Chyba tak. Pomog艂aby艣 mi, gdyby艣 by艂a mi艂a dla Maxa.
Zawsze jestem dla niego mi艂a. - Ari pomy艣la艂a o ich poca艂unkach.
To dobry cz艂owiek, c贸reczko.
Wiem, mamo, ale wkr贸tce wracam do domu i nie mog臋
wi膮za膰 si臋 z Maxem, niezale偶nie od tego, jaki jest.
Peggy westchn臋艂a.
R贸b, jak uwa偶asz, kochanie, ale uciekasz z Rhode Island od
艣mierci Eddiego. To nie pomo偶e ci zapomnie膰 o przesz艂o艣ci.
Tak jest 艂atwiej - mrukn臋艂a Ari. - A to wszystko, czego
potrzebuj臋.
Ty i Eddie byli艣cie sobie bliscy, bardzo bliscy i wiem, 偶e
bardzo go kocha艂a艣.
Ari w milczeniu skin臋艂a g艂ow膮.
Czas ju偶, 偶eby艣 zamkn臋艂a ten rozdzia艂 swojego 偶ycia.
Osiem lat samotno艣ci to dosy膰.
Nie jestem samotna.
Nie? - Peggy unios艂a brwi.
Nie - powt贸rzy艂a stanowczo c贸rka.
Masz trzydzie艣ci dwa lata, nie masz m臋偶a, kochanka,
dzieci.
- Dzi臋kuj臋, 偶e mi to przypominasz.
Peggy drgn臋艂a.
Nie zamierza艂am rani膰 twoich uczu膰. Chc臋 tylko, 偶eby艣
by艂a szcz臋艣liwa.
A ja musz臋 sama decydowa膰 o swoim szcz臋艣ciu. - Z tymi
s艂owami Ari wysz艂a z pokoju i posz艂a na g贸r臋. Usiad艂a na 艂贸偶ku,
powtarzaj膮c sobie, 偶e ma trzydzie艣ci dwa lata. Ku swej w艣ciek艂o艣ci
czu艂a si臋 jak trzynastolatka. Jakim cudem rodzina mog艂a w par臋 sekund zmieni膰 powa偶n膮 pani膮 profesor w g艂upiutkie, samotne dziecko?
Z zadumy wyrwa艂o j膮 pukanie do drzwi.
- Prosz臋.
Na progu sta艂a matka.
- Chcia艂am ci臋 przeprosi膰. To wszystko dlatego, 偶e t臋sknimy
za tob膮.
Ari ogarn臋艂o wzruszenie. Lepiej by膰 kochanym za bardzo ni偶 wcale. Cho膰 bywa艂y dni, kiedy rola 艣redniego dziecka w tak du偶ej rodzinie omal nie doprowadza艂a jej do ob艂臋du.
Nieca艂膮 godzin臋 p贸藕niej Max sta艂 przed drzwiami domu Simone'贸w, czekaj膮c, a偶 kto艣 je otworzy. Ari musi wyci膮gn膮膰 go z tego zamieszania. Jednak偶e kiedy otworzy艂a drzwi i u艣miechn臋艂a si臋 do niego, a w jej ciemnych oczach pojawi艂y si臋 weso艂e iskierki, przesta艂 si臋 z艂o艣ci膰. Wygl膮da艂a i pachnia艂a cudownie, jakby w艂a艣nie wysz艂a spod prysznica. Mia艂a na sobie r贸偶ow膮 sukienk臋 si臋gaj膮c膮 kolan. Max st艂umi艂 instynkt jaskiniowca i zrobi艂 oboj臋tn膮 min臋.
- Witaj, kapitanie.
- Witaj - odpar艂, zdobywaj膮c si臋 na oszcz臋dny u艣miech.
Cofn臋艂a si臋 o krok, by go wpu艣ci膰, ale nie ruszy艂 si臋 z miejsca.
- Nie przyszed艂em z wizyt膮, Ari. Ubieg艂ej nocy zawin臋li艣my
do portu, a ja w艂a艣nie wracam z poczty.
Nie musia艂 m贸wi膰 nic wi臋cej.
De?
Ca艂a sterta. Nie spos贸b policzy膰.
Gdzie je masz? - Ari wygl膮da艂a na zadowolon膮.
W samochodzie. Jeszcze ich nie otwiera艂em.
Och, to dobrze. Czeka艂e艣 z tym na mnie?
Waha艂em si臋, czy nie wyrzuci膰 ich do 艣mieci i zapomnie膰
o tym zwariowanym pomy艣le.
Ale nie zrobi艂e艣 tego.
Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, co, u diab艂a, ze sob膮 poczn臋, gdy
wr贸cisz do Indiany.
Do Montany - poprawi艂a.
Niewa偶ne. - Wzruszy艂 ramionami. - Pewnie b臋d臋 si臋 czu艂
samotny.
Za dziesi臋膰 sekund b臋dziesz naprawd臋 samotny, je艣li nie
przestaniesz mi dokucza膰.
Chcesz zobaczy膰 listy?
Musisz pyta膰?
To prawdopodobnie bardzo osobiste wyznania. Mog膮 przy
prawi膰 ci臋 o zazdro艣膰.
Postaram si臋 opanowa膰. Chod藕, zobaczymy, czy s膮 jakie艣
odpowiednie kandydatki.
Zmarszczy艂 czo艂o.
To nie jest taki dobry pomys艂, Ari.
No, no, ale z ciebie smaczny k膮sek! - zauwa偶y艂a na widok
stosu list贸w na sk贸rzanym siedzeniu samochodu Maxa. Wzi臋艂a
do r臋ki jedn膮 z kopert. Pachnia艂a ci臋偶kimi perfumami - Niez艂e.
Zacznijmy od tej.
Nie tutaj - mrukn膮艂. - Nie mam zamiaru siedzie膰 w tym
rozgrzanym samochodzie. Nie zamierzam te偶 przegl膮da膰 tych
list贸w w towarzystwie twej rodziny.
A wi臋c gdzie?
Na pok艂adzie kutra.
Teraz?
Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
W tym tygodniu przypada 艢wi臋to Floty.
Jak mog艂aby zapomnie膰. 艢wi臋to rybak贸w w ci膮gu ostatnich
dwudziestu lat zdoby艂o du偶膮 popularno艣膰 w艣r贸d turyst贸w. Z uroczysto艣ci b艂ogos艂awienia 艂odzi przerodzi艂o si臋 w turystyczny weekend z przyj臋ciami na statkach, parad膮 w zatoce, a nawet biegiem ulicznym na dystansie kilkunastu kilometr贸w.
Wiem.
Przyjd藕 na „Lady Million". Sp臋dzimy ten dzie艅 razem.
Nie przepadam za oceanem - powiedzia艂a z nadziej膮, 偶e
Max zmieni zdanie.
A wi臋c wyrzuc臋 listy za burt臋.
Jeste艣 niemo偶liwy - rzuci艂a ze 艣miechem.
Max obchodzi艂 j膮 coraz bardziej. Jednak nie powinna si臋 w nim zakochiwa膰, nawet je艣li by艂 kim艣 szczeg贸lnym, wspania艂ym, kim艣, kto zas艂ugiwa艂 na wi臋cej ni偶 puste noce na morzu ze swoimi kumplami rybakami.
No, kochanie, co ty na to?
Nie jestem twoim kochaniem.
Tak mi si臋 powiedzia艂o.
Ari zastanawia艂a si臋 przez chwil臋. Tak czy inaczej nie zostawiono by jej w spokoju. Zdecydowanie wola艂a sp臋dzi膰 ten dzie艅 z Maxem. Rodzina dzia艂a艂a jej na nerwy bardziej ni偶 kiedykolwiek.
Zgoda - odpar艂a wreszcie.
Nie obiecywa艂em, 偶e si臋 z kt贸r膮艣 z nich um贸wi臋.
Popo艂udniowe s艂o艅ce przypieka艂o ramiona Ari. Siedzia艂a na
pok艂adzie kutra i obserwowa艂a m臋偶czyzn臋 przechylaj膮cego si臋 przez reling. Starannie pogrupowa艂a listy na trzy kupki: „Nigdy w 偶yciu", „By膰 mo偶e" i „Warte uwagi". Teraz wzi臋艂a do r臋ki ostatni膮 kupk臋 i potrz膮sn臋艂a listami w kierunku Maxa.
- Jak my艣lisz, co to jest? Zbi贸r wypracowa艅 z si贸dmej klasy?
Te kobiety chc膮 ci臋 pozna膰.
- Ale ja nie mam na to ochoty.
Ari westchn臋艂a, po艂o偶y艂a stosik obok siebie i poprawi艂a g贸r臋 偶贸艂tego kostiumu. Jedno rami膮czko wci膮偶 si臋 zsuwa艂o, wi臋c w ko艅cu da艂a spok贸j i zostawi艂a je tam, gdzie by艂o.
Spalisz si臋, je艣li nie b臋dziesz ostro偶na.
Jestem ostro偶na.
Dobrze si臋 bawi艂a艣?
Tak. - U艣miechn臋艂a si臋 do Maxa. - To by艂 udany dzie艅.
- Ku jej zaskoczeniu by艂a to prawda. Spotka艂a starych przyjaci贸艂,
pozna艂a nowych i na zmian臋 z Barbar膮 pe艂ni艂a na kutrze obowi膮zki gospodyni. Ciekawy dzie艅, taki, o kt贸rym opowie po
powrocie przyjacio艂om z uczelni.
Mogli艣my pop艂yn膮膰 z reszt膮 towarzystwa na Block Island.
Nie, dzi臋ki. Wol臋 tkwi膰 w doku.
Cuchnie.
Poci膮gn臋艂a nosem.
Nigdy nie zwracam na to uwagi.
- To dobrze. - Podszed艂 do niej. Ale偶 by艂 przystojny, w zniszczonych d偶insach i podkoszulku koloru letniego nieba o poranku. - Masz ochot臋 na kanapk臋 z indykiem?
Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Nie jad艂e艣 lunchu?
Nie mia艂em czasu.
By艂e艣 zbyt zaj臋ty rozmowami.
Lubi臋 to.
Porozmawiasz ze mn膮? - spyta艂a, 艣wiadoma, 偶e st膮pa po
grz膮skim gruncie, ale okulary s艂oneczne zakrywa艂y jej oczy, wi臋c
mog艂a zdoby膰 si臋 na odrobin臋 odwagi.
Nie o tych kobietach. - Odsun膮艂 stos kartek i usiad艂 naprzeciwko Ari, kolanami niemal dotykaj膮c jej kolan.
Uwa偶aj - ostrzeg艂a, zgarniaj膮c listy. - Wiatr je porwie.
艢wietnie.
Zawarli艣my umow臋.
Tak. Pozwoli艂em ci otworzy膰 je, je艣li przyjdziesz.
To nie wszystko, Max.
Zdj膮艂 jej okulary i po艂o偶y艂 na pok艂adzie.
- Nie zamierzam szuka膰 kobiety, kt贸rej bym pragn膮艂 tak jak
ciebie, Ari. Niewa偶ne, ile kopert otworzysz, na ile kupek je
podzielisz czy ile og艂osze艅 zamie艣cisz w gazecie. - Jego wargi
by艂y zbyt blisko jej ust, ale Ari nawet nie drgn臋艂a. Po prostu
patrzy艂a na nie, gdy on ci膮gn膮艂: - Pragn臋 ciebie, Arianno Simone.
Musisz to sobie wreszcie u艣wiadomi膰.
Lekko dotkn臋艂a jego twarzy - nie wiedzia艂a, czy chodzi艂o jej o to, by przesta艂 m贸wi膰, czy chcia艂a go do siebie przyci膮gn膮膰. Pami臋ta艂a ciep艂y dotyk tych warg na ustach i 偶ar jego cia艂a tamtej nocy na pla偶y. Wyda艂o jej si臋, 偶e by艂o to tak dawno temu. . Zbyt dawno.
Lekko dotkn膮艂 jej warg. Poca艂unek sko艅czy艂 si臋, zanim zdo艂a艂a zareagowa膰. Powt贸rzy艂 to kilkakrotnie, a偶 w ko艅cu dotkn臋艂a jego policzka w niemej pro艣bie. Niebaczna na nic.
Kiedy poczu艂, 偶e mu odpowiada, pog艂臋bi艂 poca艂unek i poci膮gn膮艂 j膮 ku sobie, a偶 wreszcie osun臋li si臋 na twardy pok艂ad kutra. Unios艂a d艂o艅 ku szyi Maxa. Niemal nie czu艂a pod sob膮 desek ani zwoju lin, kt贸ry drapa艂 jej 艂okie膰.
Poca艂unek trwa艂. Mia艂a wra偶enie, 偶e s膮 jedno艣ci膮 i 偶e tak b臋dzie ju偶 zawsze.
Niepokoj膮ca my艣l. Ari usi艂owa艂a si臋 opanowa膰, ale czu艂a, 偶e wpada w pu艂apk臋 nami臋tno艣ci. Cho膰 cia艂o m贸wi艂o jej, 偶e pragnie Masa, i to teraz, desperacko pr贸bowa艂a to zignorowa膰.
To nie by艂 odpowiedni moment. A ten m臋偶czyzna nie by艂 w艂a艣ciwym m臋偶czyzn膮.
Uni贸s艂 g艂ow臋, zupe艂nie jakby wyczu艂 jej op贸r. B艂臋kitne oczy spogl膮da艂y na ni膮. Sprawia艂 wra偶enie szcz臋艣liwego.
Widzisz?
Co?
Zawaha艂 si臋. Ari odnios艂a wra偶enie, 偶e Max nie powie tego, co zamierza艂.
M贸wi艂em ci, 偶e b臋dziesz si臋 dobrze bawi膰.
Mhm. - Pog艂adzi艂a jego w艂osy i westchn臋艂a. - My艣l臋, 偶e
powiniene艣 teraz ze mnie zej艣膰.
Ale偶 to najlepsza cz臋艣膰 dnia - le偶e膰 na tobie na pok艂adzie
ko艂ysz膮cego si臋 statku. - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Nawet nie
musimy si臋 rusza膰.
Nie czuj臋 偶adnego ko艂ysania - zaprotestowa艂a, ale go nie
odepchn臋艂a. Przez kilka chwil pozwoli艂a sobie na rozkoszowanie
si臋 dotykiem cia艂a Maxa.
Mmm - zamrucza艂, pokrywaj膮c jej szyj臋 lekkimi poca艂unkami. - Mo偶e to by艂o tylko pobo偶ne 偶yczenie.
Co by powiedzieli ludzie, gdyby nas teraz zobaczyli?
Powiedzia艂bym, 偶e upad艂a艣 i sprawdzam, czy si臋 nie pot艂uk艂a艣. - Uni贸s艂 g艂ow臋 i opar艂 si臋 na 艂okciu, 艣ci膮gaj膮c woln膮 r臋k膮
drugie rami膮czko kostiumu z ramienia Ari. - Nie wida膰 tu 偶adnych 艣lad贸w - powiedzia艂 przeci膮gle.
Dotknij czego艣 poza moim ramieniem, a b臋dzie po tobie.
Zaryzykowa艂bym. - Ciep艂a, szorstka d艂o艅 zatrzyma艂a si臋 po
wy偶ej 艂agodnej wypuk艂o艣ci piersi. Palcem obrysowa艂 g贸r臋 kostiumu.
Ari dosz艂a do wniosku, 偶e czas ju偶 po艂o偶y膰 kres tym igraszkom. Kocha膰 si臋 z Maxem by艂oby z pewno艣ci膮 wspaniale, zdawa艂a sobie jednak spraw臋, 偶e poci膮gn臋艂oby to za sob膮 co艣 wi臋cej ni偶 jedn膮 wsp贸ln膮 noc.
- Przepraszam, kapitanie - odchrz膮kn臋艂a z udan膮 swobod膮,
pr贸buj膮c si臋 uwolni膰.
Max przesun膮艂 si臋 i po艂o偶y艂 na plecach, wpatrzony w ciemniej膮ce niebo.
G艂odna?
O, tak. - Nagle zrobi艂a si臋 g艂odna. - A ty?
Ja te偶.
Co wybieramy?
Mo偶e by膰 w艂oska kuchnia? - zaproponowa艂 po namy艣le.
Dobrze. - Ari pochyli艂a si臋 i poca艂owa艂a go w policzek.
- Zostaniemy przyjaci贸艂mi?
- Niezupe艂nie - powiedzia艂 przeci膮gle, obserwuj膮c, jak Ari sk艂ada listy „Warte uwagi". - Co zamierzasz z nimi zrobi膰?
Schowam je do twego samochodu.
Chod藕my. Pojedziemy do Terminesi. Je艣li nie chcesz
si臋 ze mn膮 kocha膰, mo偶esz mi przynajmniej zafundowa膰 sandwicza.
Kupi艂aby mu wszystko. Najpierw musia艂a si臋 przebra膰, wi臋c zawi贸z艂 j膮 do domu i poczeka艂, a偶 w艂o偶y letni膮 sukienk臋. Kiedy zesz艂a na d贸艂, rodzice promienieli.
艁adna z nich para, Rusty, jak s膮dzisz? - Peggy wygl膮da艂a,
jakby mia艂a za chwil臋 eksplodowa膰 z nadmiaru szcz臋艣cia.
Tak - przytakn膮艂 ojciec.
C贸偶, ciesz臋 si臋, 偶e jeste艣cie szcz臋艣liwi. - Przes艂a艂a im d艂oni膮 poca艂unek i chwyci艂a Maxa za r臋k臋.
Doprowadzaj膮 mnie do sza艂u - mrukn臋艂a ju偶 na zewn膮trz.
A co ze mn膮? - spyta艂 Max, kiedy szli przez trawnik do
samochodu.
Spojrza艂a na niego. Ciekawe, czy zn贸w 偶artuje. Pewnie tak.
Ty te偶 doprowadzasz mnie do sza艂u.
To dobrze - zauwa偶y艂, otwieraj膮c przed ni膮 drzwiczki. -To
powinno dzia艂a膰 w obie strony.
Przez reszt臋 wieczoru traktowa艂 j膮 jak starszy brat. Od czasu do czasu 偶artowa艂, przedstawia艂 ludziom, kt贸rzy patrzyli ciekawie na nich dwoje siedz膮cych razem w popularnej restauracji. Kiedy do zat艂oczonego lokalu weszli Roscoe i Ruthie, Max pomacha艂 do nich.
- Co robisz? - spyta艂a Ari.
- Mo偶e zechc膮 si臋 do nas przy艂膮czy膰 - odpar艂 Max.
Wkr贸tce do restauracji zajrzeli Joey i Jimmy. Ch艂opcy przy
stawili do sto艂u kolejne krzes艂a.
- Mo偶e zadzwonisz do moich rodzic贸w i zaprosisz ich, 偶eby
wpadli?
Max wzruszy艂 ramionami.
- Przewra偶liwiona?
Ari roze艣mia艂a si臋 z przymusem. By艂a teraz otoczona rodzin膮. Powinno j膮 to zdenerwowa膰, okaza艂o si臋 nawet zabawne. Ruthie, zazwyczaj cicha, opowiedzia艂a historyjk臋 o zupie rybnej i jednym z niezadowolonych klient贸w Peggy i wszyscy pok艂adali si臋 ze 艣miechu. Jimmy i Joey naci膮gn臋li Maxa na pizz臋, a kiedy do restauracji weszli Russ i Karen, Ari podda艂a si臋.
Brak nam Kevina - powiedzia艂a w pewnej chwili.
Opiekunka do dziecka zachorowa艂a - wyja艣ni艂a Karen. -
Je艣li uda im si臋 znale藕膰 kogo艣 innego, spotkamy si臋 z nimi o dziewi膮tej w kinie.
Co graj膮?
Ten nowy film z Melem Gibsonem.
Ari poczu艂a, 偶e Max lekko dotyka jej szyi. Odwr贸ci艂a si臋 ku niemu, ocieraj膮c si臋 udem o jego udo.
- Masz ochot臋 i艣膰 do kina? - Pog艂adzi艂 j膮 po ramieniu.
Wyobrazi艂a sobie wbrew woli, jak siedz膮 razem w ciemnej
sali. Brzmia艂o to bardziej zach臋caj膮co, ni偶 by艂a sk艂onna przy
zna膰.
Naprawd臋 lubi臋 Mela Gibsona.
Mo偶emy si臋 przy艂膮czy膰? - spyta艂.
Czemu nie - odpar艂a Karen. - Im wi臋cej, tym weselej.
Ari nie s膮dzi艂a, 偶e b臋dzie si臋 dobrze bawi膰, a jednak. Od lat
ju偶 nie sp臋dzi艂a tyle czasu ze starszymi bra膰mi.
Joey i Jimmy te偶 postanowili wybra膰 si臋 do kina i niczym dzieci wymieniali komentarze i k艂贸cili si臋 o pra偶on膮 kukurydz臋.
Po kinie stali w kolejce po lody i jedli je z waflowych ro偶k贸w. Wreszcie przeszli przez ulic臋, usiedli na murku i gapili si臋 na nielicznych turyst贸w. Nawet kiedy reszta towarzystwa pod膮偶y艂a do samochod贸w, Ari czu艂a si臋 dobrze z Maxem u boku.
Dzi臋ki - powiedzia艂a w pewnej chwili.
Za co? - zdziwi艂 si臋.
Wzruszy艂a ramionami, nie wiedz膮c, jak to uj膮膰 w s艂owa. W jaki艣 dziwny spos贸b w ci膮gu jednego zgie艂kliwego letniego wieczoru zn贸w sta艂a si臋 cz臋艣ci膮 rodziny. Nie mia艂a poj臋cia, jak bardzo jej tego brakowa艂o.
Mi艂o by艂o wr贸ci膰 do korzeni. Wiedzie膰, 偶e mo偶e, jak w piosence, wyci膮gn膮膰 r臋k臋 i dotkn膮膰 kogo艣 bliskiego. Dobrze, 偶e przypomniano jej, 偶e nale偶y do rodziny, bez wzgl臋du na to, gdzie mieszka.
Montana. Sam d藕wi臋k tego s艂owa sprawi艂, 偶e zat臋skni艂a z艂 G贸rami Skalistymi i r贸wninami rozci膮gaj膮cymi si臋 u ich podn贸偶a. Po powrocie do domu w艣lizgn臋艂a si臋 do 艂贸偶ka i naci膮gn臋艂a prze艣cierad艂o na nagie cia艂o. Na sk贸rze osiad艂a wilgo膰.
Montana. Ch艂odne, suche powietrze i pogodne dni bez mg艂y. Zaspy 艣niegu w zimie, ostry wiatr z Kanady, kt贸ry zapiera艂 dech. gdy brn臋艂a uliczkami kampusu na wyk艂ady.
Pr贸bowa艂a skoncentrowa膰 si臋 na zimie w Bozeman, lecz w jej my艣li wdar艂a si臋 twarz Maxa. Niemal 偶a艂owa艂a, 偶e nie le偶y na
pok艂adzie kutra rozci膮gni臋ta pod twardym cia艂em Maxa. Z drugiej strony by艂a rada, 偶e nie posun臋艂a si臋 za daleko i nie zosta艂a
kochank膮 Maxa.
Od ko艅ca lata dzieli艂o j膮 tylko kilka tygodni. Musia艂a zachowywa膰 rozs膮dek bez wzgl臋du na to, jak bardzo pragn臋艂a blisko艣ci cia艂a przystojnego kapitana.
ROZDZIA艁 6
Ari zmierzy艂a wzrokiem stos rupieci na trawniku przed domem i westchn臋艂a.
Ciekawa jestem, co za masochista wynalaz艂 wyprzeda偶e.
Pewnie kto艣 taki jak my, maj膮cy rodzic贸w, kt贸rzy nie wy
rzucali niczego przez czterdzie艣ci lat - odpar艂 Roscoe.
Wszystko wyceni艂am. G贸rna granica to p贸艂 dolara.
Z wyj膮tkiem kij贸w golfowych taty.
- Kt贸rych nigdy nie u偶ywa艂. - Ari u艣miechn臋艂a si臋. - Raz
. rybak, zawsze... - Ari umilk艂a na widok znajomej p贸艂ci臋偶ar贸wki, kt贸ra zatrzyma艂a si臋 przy kraw臋偶niku. Wysiad艂 z niej Max. trzymaj膮c w r臋ku dwa pude艂ka p膮czk贸w.
Nie wierzy艂a, 偶e Max naprawd臋 ma ochot臋 da膰 si臋 wci膮gn膮膰 w gara偶ow膮 wyprzeda偶 Simone'贸w. Wysz艂a mu naprzeciw i u艣wiadomi艂a sobie, jak cieszy j膮 jego widok. Wspaniale wygl膮da艂 w b艂臋kitnych d偶insach i grubym be偶owym swetrze. Nagle poczu艂a si臋 zaniedbana, maj膮c na sobie stare d偶insy, wystrz臋pione tenis贸wki i podkoszulek kt贸rego艣 z braci.
- Prosz臋, kochanie. W polewie czekoladowej, jak obieca艂em
- Max poda艂 jej jedno z pude艂ek. Patrzy艂 przez chwil臋 na jej usta.
zupe艂nie jakby si臋 zastanawia艂, czy j膮 poca艂owa膰 na oczach ca艂ej
rodziny, ale poprzesta艂 na u艣miechu. - Brakowa艂o mi ci臋 wczorajszego wieczoru - szepn膮艂 jej do ucha.
- Jak to?
Przerwa艂 im Joey, kt贸ry podszed艂 i poklepa艂 Maxa po ramieniu.
Nie spodziewa艂em si臋, 偶e zobacz臋 ci臋 tak rano, staruszku.
Staruszku? - roze艣mia艂a si臋 Ari.
Wszystko sko艅czy艂o si臋 do艣膰 wcze艣nie. - W g艂osie Maxa
brzmia艂o ostrze偶enie. Zastanawia艂a si臋, o co chodzi. Gdzie byli
wczoraj wieczorem?
Zrobi艂em tak, jak obieca艂em - powiedzia艂 Max, zwracaj膮c
si臋 do Ari, kiedy Joeya przywo艂a艂a matka.
To znaczy?
Zadzwoni艂em do jednej z pa艅, kt贸re odpowiedzia艂y na
: g艂oszenie. - Max zrobi艂 zak艂opotan膮 min膮.
Ari nie wiedzia艂a, czy ma si臋 艣mia膰, czy p艂aka膰. Nie zrobi艂a 偶adnej z tych rzeczy. Po prostu patrzy艂a w oczekiwaniu.
I?
Um贸wili艣my si臋 na drinka w Coast Guard House.
I?
Ma szesna艣cie kot贸w i osiem ps贸w. Opowiedzia艂a mi, jak
si臋 nazywaj膮 i tak dalej.
Och, Max.
Naprawd臋 lubi臋 zwierz臋ta, ale dwadzie艣cia cztery to dla
ranie za du偶o. Jednak okaza艂a si臋 pi臋kna i naprawd臋 bardzo mi艂a.
Jest weterynarzem? - Ari z trudem zwalczy艂a ogarniaj膮c膮
j膮 zazdro艣膰.
Asystentk膮 weterynarza. Chyba zabiera do domu ka偶de
zb艂膮kane zwierz臋, kt贸re ma by膰 u艣pione.
Arianno! - G艂os Peggy ni贸s艂 si臋 w parnym powietrzu. -
Na ile wyceni艂a艣 to 偶elazne 艂贸偶ko? Chyba odpad艂a od niego metka.
Ju偶 id臋 - odkrzykn臋艂a Ari, usi艂uj膮c sobie przypomnie膰 cen臋
starego grata. Je艣li Max odpowiedzia艂 na jeden z list贸w, to zna
czy, 偶e zmieni艂 zdanie. Czy by艂 to list, kt贸ry wsun臋艂a mu do
kieszeni w ubieg艂y weekend? Nagle zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, co
si臋 sta艂o z pozosta艂ymi. Odwr贸ci艂a si臋, by go o to spyta膰, ale
Peggy podesz艂a ci臋偶ko przez trawnik.
Ludzie zaczynaj膮 si臋 schodzi膰, a ja nie mam zbyt wiek
drobnych - powiedzia艂a.
W艂o偶y艂am troch臋 dwudziestopi臋cio- i dziesi臋ciocent贸wek
do szuflady w komodzie. - Ari uspokoi艂a matk臋. - Zjesz p膮czka?
Peggy pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Na razie nie mam czasu, ale lepiej zanie艣 je do kuchni, bo
ludzie pomy艣l膮, 偶e s膮 na sprzeda偶.
Racja.
Ari dotkn臋艂a ramienia Maxa.
Napijesz si臋 kawy, zanim si臋 zacznie?
Nie mog臋 zosta膰, ale przyjad臋 p贸藕niej. Nie r贸b 偶adnych
plan贸w na wiecz贸r.
Pewnie nie uda mi si臋 uwolni膰 do wieczora - mrukn臋艂a na
widok samochod贸w zatrzymuj膮cych si臋 przed domem. Nie spodziewa艂a si臋 takich t艂um贸w na zwyk艂ej wyprzeda偶y. - A mo偶e
nawet do p贸艂nocy.
Schowaj si臋 w kuchni i zjedz p膮czka - poradzi艂.
Wejdziesz ze mn膮 do domu?
Zerkn膮艂 na zegarek.
Zgoda, ale tylko na chwil臋. Mam mn贸stwo pracy w fabryce.
Jeste艣 bardzo zaj臋ty, prawda?
Max skin膮艂 g艂ow膮, id膮c za ni膮 do kuchni.
Japo艅czycy to wa偶ni klienci. Nagle stali艣my si臋 mi臋dzy
narodow膮 firm膮.
Czy to dobrze? - Nala艂a sobie kawy. Peggy, przekonana, 偶e
w sobotni ranek jej dzieci musz膮 dosta膰 co艣 na przebudzenie, zaparzy艂a dzbanek wystarczaj膮cy na trzydzie艣ci fili偶anek.
Zarabianie pieni臋dzy jest zawsze korzystne. Ci臋偶ko jednak
nad膮偶y膰 z prac膮. W tym tygodniu wyp艂yn膮艂 Jerry - naprawd臋 nie
mo偶emy sobie pozwoli膰 na trzymanie kutra w porcie.
A ty uwielbiasz po艂owy, prawda? - Ari zna艂a odpowied藕,
zanim spyta艂a.
Bardziej ni偶 cokolwiek - odpar艂, muskaj膮c jej w艂osy. -
Chod藕 tutaj.
- Lepiej nie - pokr臋ci艂a g艂ow膮 - mam ma艂o czasu.
Jednak przytuli艂 j膮 i poca艂owa艂 mocno w usta, po czym wypu艣ci艂 z obj臋膰.
Do zobaczenia wieczorem.
Wybior臋 nast臋pny list - obieca艂a.
By膰 mo偶e - rzuci艂 Max z nic nie m贸wi膮cym wyrazem twarzy.
Szybko wyszed艂 z kuchni, pozostawiaj膮c Ari z fili偶ank膮 paruj膮cej kawy i otwartym pude艂kiem p膮czk贸w w czekoladzie. Nie oczekiwa艂a, 偶e si臋 tak szybko zgodzi. Czy zabra艂 asystentk臋 weterynarza do domu i poszed艂 z ni膮 do 艂贸偶ka? Kobieta opiekuj膮ca si臋 tyloma zwierzakami na pewno jest bardzo mi艂a, troskliwa i wsp贸艂czuj膮ca. W艂a艣nie taka, jakiej potrzebowa艂.
Wyj臋艂a p膮czka i pocieszy艂a si臋 na my艣l, 偶e mo偶e wieczorem uda jej si臋 sk艂oni膰 Maxa, by wszystko opowiedzia艂.
Arianno, na lito艣膰 bosk膮! - Do kuchni wszed艂 przej臋ty Rusty.
Witaj, tato. Chcesz p膮czka?
Twoja matka ledwie 偶yje, a ty siedzisz tu i zajadasz p膮czki?
Wszystko wyceni艂am, wi臋c wystarczy tylko inkasowa膰 pieni膮dze. - Ari machn臋艂a r臋k膮 w stron臋 drzwi. - Sze艣cioro z klanu
powinno wystarczy膰.
Nie ca艂kiem przekonany Rusty zajrza艂 do pude艂ka i wzi膮艂 p膮czka.
Widzia艂em w贸z kapitana.
W艂a艣nie wyszed艂.
To dobry cz艂owiek - powiedzia艂 ojciec z naciskiem. - Nie
zra艅 go.
Niby w jaki spos贸b? - zaprotestowa艂a Ari. - On wie, 偶e
wyje偶d偶am za - policzy艂a w my艣li - cztery tygodnie.
- Mog艂aby艣 dosta膰 prac臋 tutaj, w college'u.
Nie chcia艂a martwi膰 ojca.
Chod藕my, tato. Zobaczymy, czy ju偶 sprzedali twoje kije do
golfa.
Przekl臋te kije - wymamrota艂 pod nosem. - Nigdy nie mog艂em zrozumie膰, dlaczego wasza matka my艣la艂a, 偶e chcia艂bym
dosta膰 co艣 tak beznadziejnego.
Po paru godzinach na sto艂ach pozosta艂y tylko dro偶sze rzeczy i rupiecie. Ari zacz臋艂a wyrzuca膰 do du偶ego pojemnika na 艣mieci wszystko co wyceni艂a poni偶ej dwudziestu pi臋ciu cent贸w.
Reszta rodziny znik艂a. Ruthie i Roscoe pojechali montowa膰 艂贸偶eczka dla dzieci, a inni licho wie gdzie. Peggy wynaj臋艂a wprawdzie kogo艣 do gotowania zupy, ale pojecha艂a do sklepu, si臋 upewni膰, czy wszystko w porz膮dku. Podw贸rze przypomina艂o pole bitwy pozbawione 偶o艂nierzy. Ari nie mia艂a nic przeciwko sprz膮taniu. Dobrze by艂o mie膰 jakie艣 zaj臋cie. Wreszcie usiad艂a w ogrodowym fotelu i wsadzi艂a nos w ksi膮偶k臋.
Na lunch zjad艂a czark臋 zupy rybnej i dwa p膮czki, a wyprzeda偶 dobieg艂a ko艅ca, wypi艂a dwie puszki coli i przeczyta艂a jeszcze jedn膮 ksi膮偶k臋. Ciekawe, co porabia Max. Mo偶e do-sta艂 wi臋cej list贸w? Czy sam wybra艂 list od mi艂o艣niczki zwierz膮t, czy by艂 to ten, kt贸ry wcisn臋艂a mu w ubieg艂ym tygodniu? O czym pisa艂y te kobiety? Czy Max przeczyta艂 wszystkie listy?
Ojciec wyszed艂 z domu i poda艂 jej d艂ug膮 bia艂膮 kopert臋.
- Do ciebie - powiedzia艂. - Z Montany.
Ari spojrza艂a na stempel. List przes艂ano z Montany, ale nadano go w Narragansett. Odnios艂a wra偶enie, 偶e nazwisko nadawcy jest jej znane. Rozci臋艂a kopert臋 i roz艂o偶y艂a jaskrawoczerwony arkusik. Jej • rok pad艂 na r臋cznie wypisane zaproszenie na spotkanie z okazji pi臋tnasnastej rocznicy uko艅czenia szko艂y 艣redniej.
Przepraszamy za tak p贸藕ne zawiadomienie, ale nigdy nie byli艣my dobrze zorganizowan膮 klas膮, a poniewa偶 nie spotkali艣my si臋 przed pi臋ciu laty, niekt贸rzy z nas doszli do wniosku, 偶e pi臋tnastka to znakomita okazja!
Wpadnij do Narragansett Inn Lounge w pi膮tek trzeciego sierpnia o si贸dmej wieczorem. Spotkasz starych przyjaci贸艂 i przypomnisz sobie czas matur!
- Co to takiego, kochanie?
Ari z艂o偶y艂a arkusik i w艂o偶y艂a go z powrotem do koperty.
Zaproszenie na spotkanie absolwent贸w szko艂y 艣redniej.
A, tak. Zdaje si臋, 偶e matka przed kilkoma miesi膮cami da艂a
im tw贸j adres. - Poklepa艂 j膮 po ramieniu. - Powinna艣 cz臋艣ciej
chodzi膰, od艣wie偶y膰 stare znajomo艣ci.
- Pomy艣l臋 o tym. - Nie mia艂a serca m贸wi膰 mu, 偶e to bez
u. Nie przychodzi艂 jej na my艣l nikt, z kim chcia艂aby powspomina膰 stare dzieje.
Ile dzi艣 zarobili艣my? - Ojciec przerwa艂 jej rozmy艣lania.
Ari by艂a wdzi臋czna za zmian臋 tematu.
Przynajmniej trzysta dolar贸w.
Nie! - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, potrz膮saj膮c rud膮 brod膮.
To prawda - odpowiedzia艂a mu u艣miechem. - Nie mia艂e艣
poj臋cia, 偶e w domu jest tyle cennych rzeczy, prawda?
A pozby艂a艣 si臋 moich kij贸w golfowych?
Pozby艂am si臋. - Rozejrza艂a si臋 wok贸艂. - Ju偶 po pi膮tej. Powinnam zlikwidowa膰 te sto艂y, ale jestem wyko艅czona.
Ch艂opcy zaraz wr贸c膮. Powiem im, 偶eby si臋 tym zaj臋li - zaproponowa艂 Rusty. - Do艣膰 ju偶 zrobi艂a艣. Lepiej id藕 pop艂ywa膰.
To nie taki z艂y pomys艂 - odpar艂a zadowolona. Ch艂odna morska
woda to w艂a艣nie to, co pomo偶e jej przesta膰 si臋 nad sob膮 rozczula膰.
Wesz艂a do domu, naci膮gn臋艂a 偶贸艂ty kostium, na wierzch w艂o偶y艂a
obszerny podkoszulek, wzi臋艂a kluczyki od samochodu i r臋cznik.
Kiedy zn贸w pojawi艂a si臋 w kuchni, ojciec nalewa艂 sobie zup臋 z garnka stoj膮cego na piecyku. - Wr贸c臋 za p贸艂torej godziny. Mo偶e kupi臋
sobie sandwicza. Potrzebujesz czego艣?
Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- My艣la艂em, 偶e wychodzisz wieczorem z kapitanem.
Je艣li zadzwoni, powiedz mu, 偶e b臋d臋 o sz贸stej.
Rusty skin膮艂 g艂ow膮 zadowolony.
Tak, powiem mu. Na pewno zadzwoni.
Mo偶e, pomy艣la艂a Ari. A mo偶e odpowiada na kolejny list. Przecie偶 o to mi chodzi, upomnia艂a si臋. Sama to zorganizowa艂am. Najwy偶szy czas zwalczy膰 t臋 dziecinn膮 zazdro艣膰.
Przed up艂ywem dziesi臋ciu minut by艂a ju偶 na pla偶y. Ari lubi艂a Narragansett o tej porze, bo by艂o prawie puste. Matki i dzieci posz艂y do domu na obiad, narciarze wodni wreszcie si臋 zm臋czyli, a 艣wie偶o opalone nastolatki by艂y w pracy albo na randkach. Stan臋艂a bosymi nogami na ciep艂ym piasku i spojrza艂a na g艂adk膮 powierzchni臋 oceanu. By艂o niemal bezwietrznie, a niebo tworzy艂o wspania艂膮 kompozycj臋 purpurowych r贸偶owo艣ci i b艂臋kit贸w. Jeszcze godzina i b臋dzie zbyt ch艂odno na k膮piel. Ari rzuci艂a swoje rzeczy na piasek i posz艂a w kierunku fal, rozkoszuj膮c si臋 wod膮 kt贸ra uderza艂a j膮 o kostki i rozpryskiwa艂a si臋 na 艂ydkach.
Brakowa艂o jej tego. Przypomnia艂o jej si臋 tamto lato, kiedy mia艂a szesna艣cie lat i by艂a na zab贸j zakochana w Eddiem Bartonie.
Przychodzi艂a tu po pracy w Dairy Queen i sp艂ukiwa艂a z siebie zm臋czenie po sze艣ciu godzinach przygotowywania lodowych deser贸w w sosie karmelowym i nape艂niania waflowych ro偶k贸w. Ari rozejrza艂a si臋 wok贸艂 - nic si臋 nie zmieni艂o. Czu艂a si臋 niemal tak jak przed pi臋tnastu laty, cho膰 jej cia艂o przybra艂o bardziej kobiece kszta艂ty, a w duszy nosi艂a nie ca艂kiem zabli藕nion膮 ran臋.
Zakaza艂a, sobie wci膮偶 bolesnych wspomnie艅 i zanurkowa艂a w nadci膮gaj膮c膮 fal臋, w艣lizguj膮c si臋 pod jej grzyw臋, by wyp艂yn膮膰 z drugiej strony. Czu艂a, jak si臋 odpr臋偶a. Ju偶 dawno nie bawi艂a si臋 w wodzie.
Odsun臋艂a w艂osy z twarzy i spojrza艂a na brzeg. Przy jej porzuconych na piasku rzeczach sta艂 wysoki m臋偶czyzna. Max - to m贸g艂 by膰 tylko on - pomacha艂 do niej. Zawaha艂a si臋, ale odpowiedzia艂a na pozdrowienie. 艢ci膮gn膮艂 koszulk臋 i rzuci艂 j膮 na piasek. Za ni膮 posz艂y klapki. Jego czarne spodenki k膮pielowe wygl膮da艂y jak szorty. Ari poczu艂a ulg臋 - nie mog艂a sobie wyobrazi膰 Maxa w obcis艂ych k膮piel贸wkach, kt贸re nosi艂a wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn. Przeszed艂 szybko przez przybrze偶ne fale, po czym zanurkowa艂 tak jak Ari i wynurzy艂 si臋 par臋 metr贸w od niej.
Wspaniale wygl膮da艂 z ciemnymi w艂osami przylepionymi do czo艂a. W pewnej chwili odgarn膮艂 je do ty艂u, potrz膮sn膮wszy g艂ow膮. Mia艂a wra偶enie, 偶e brakuje jej powietrza. Mo偶e za d艂ugo przebywa w wodzie. Po chwili znalaz艂 si臋 obok niej.
Wiedzia艂e艣, 偶e tu jestem?
Tw贸j ojciec mi powiedzia艂, gdy zadzwoni艂em. - Wskaza艂
na rz膮d dom贸w za pla偶膮. - Mieszkam tam. Wystarczy艂o wzi膮膰
lornetk臋. Nawiasem m贸wi膮c, powiedzia艂em mu, 偶e wyjd臋 po
ciebie na pla偶臋 i zabior臋 ci臋 na kolacj臋.
W kostiumie k膮pielowym?
No to co?
Nie mia艂am poj臋cia, 偶e tu mieszkasz.
- Ju偶 od roku. - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko i star艂 wod臋 z jej
policzka. - Zawsze jeste艣 mile widziana.
- Dzi臋ki. Cz臋sto zastanawia艂am si臋, jak te domy wygl膮daj膮
w 艣rodku. Musz膮 by膰 pi臋kne.
- Mam widok na pi臋kne kobiety p艂ywaj膮ce po frontowym
podw贸rzu.
Szcz臋艣ciarz z ciebie.
Te偶 tak uwa偶am. - Max u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
Dlaczego przyszed艂e艣?
呕eby ci臋 znale藕膰. - Podp艂yn膮艂 jeszcze bli偶ej, jego ow艂osiona noga dotkn臋艂a jej nogi. Ari sta艂a zanurzona po brod臋 w wodzie.
- Masz co艣 przeciwko temu?
Dlaczego dot膮d uwa偶a艂a, 偶e p艂ywanie w pojedynk臋 jest zabawne? Tak by艂o stanowczo bardziej intryguj膮co.
- Nic mi nie przychodzi do g艂owy.
- To dobrze. - Max otoczy艂 j膮 ramionami i przesun膮艂 d艂o艅mi po
plecach. Kiedy musn臋艂a piersiami jego tors, przez jej cia艂o przeszed艂
dreszcz. Faluj膮ca woda popycha艂a j膮 ku niemu. Ari potkn臋艂a si臋
i otar艂a o jego brzuch. Mia艂a dow贸d, 偶e Max jej pragnie. By艂o :
nowe, odurzaj膮ce doznanie. Pr贸bowa艂a unikn膮膰 dotykania go, ale
zsun膮艂 d艂onie na jej tali臋, a fale nie u艂atwia艂y jej wysi艂k贸w.
- Przepraszam - wyj膮ka艂a, zak艂opotana. Tak naprawd臋 chcia艂a przycisn膮膰 wargi do jego g艂adkiego ramienia i posmakowa膰,
soli na sk贸rze. Chcia艂a obwie艣膰 j臋zykiem tward膮 kraw臋d藕 obojczyka. Chcia艂a...
Nie - mrukn膮艂. Uwolni艂 jej tali臋 i odsun膮艂 si臋 o par臋 centy-
metr贸w.
O co chodzi?
- Je艣li zamierzasz mnie uwie艣膰, nie zgadzam si臋 na dwie
minuty w wodzie.
- Dwie minuty?
Wykrzywi艂 wargi.
Prowokujesz mnie.
To ty si臋 o mnie ocierasz. Ty mnie chwyci艂e艣.
Trzymam ci臋, 偶eby艣 nie uton臋艂a.
Nie zamierza艂am... - Kiedy zorientowa艂a si臋, 偶e z niej 偶ar
tuje, urwa艂a w p贸艂 s艂owa. Zm臋czona przedzieraniem si臋 przez
wod臋, pop艂yn臋艂a w kierunku pla偶y.
Pop艂ywamy?
Nie - odpar艂a, gdy si臋 z ni膮 zr贸wna艂. - Chc臋 stan膮膰 na piasku.
Mo偶esz owin膮膰 nogi wok贸艂 mnie - zaproponowa艂. - Mo偶esz z艂apa膰 mnie za szyj臋 i...
A co ty b臋dziesz robi艂?
Rusz臋 wyobra藕ni膮 - westchn膮艂 Max i przyci膮gn膮艂 j膮 do
siebie. - Lubi臋 dotyka膰 twojej sk贸ry pod wod膮.
Ari wiedzia艂a, 偶e 藕le robi, ale nie protestowa艂a zbytnio, kiedy przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie.
Mo偶e to nie najlepszy pomys艂 - zacz臋艂a z wahaniem.
Za p贸藕no - mrukn膮艂, g艂adz膮c d艂oni膮 jej nagie plecy. Zapragn臋艂a roztopi膰 si臋 w jego u艣cisku. .
To woda, wmawia艂a sobie. Mog艂a to zrzuci膰 na wod臋, g艂adk膮 sk贸r臋, ukryte pod wod膮 cia艂o i...
Przesun膮艂 d艂onie na jej ramiona i zsun膮艂 rami膮czka kostiumu.
- Max-ostrzeg艂a bez przekonania. Ciekawe, co b臋dzie dalej.
3dyby tylko mog艂a posmakowa膰 jego sk贸ry. Obliza艂a wargi
: popatrzy艂a na niego. Krople wody 艣cieka艂y mu po twarzy, po
-imionach i muska艂y jej ramiona. Palcami obwi贸d艂 g贸r臋 jej kostiumu i wsun膮艂 je do 艣rodka.
- Max - pr贸bowa艂a go powstrzyma膰. - Przesta艅 偶artowa膰
ten spos贸b.
- Ja nie 偶artuj臋 - powiedzia艂. - Chc臋 poczu膰 dotyk twoich
piersi przy moim ciele. - Zsun膮艂 jej stanik, uwalniaj膮c piersi. Gdy
sutki dotkn臋艂y jego szorstkiego torsu, Ari westchn臋艂a z rozkoszy. Max zagarn膮艂 jej usta, przyciskaj膮c j膮 do siebie i rozdzielaj膮c jej wargi j臋zykiem. To by艂 g艂臋boki, zach艂anny poca艂unek, kt贸remu oddali si臋 na bardzo d艂ug膮 chwil臋.
Kiedy Max wreszcie uni贸s艂 g艂ow臋, Ari przylgn臋艂a do jego g艂adkich ramion, zadowolona, 偶e nie wypu艣ci艂 jej z u艣cisku. Pewnie podryfowa艂aby na ocean jak bezkr臋gowa meduza. Trzyma艂 j膮 mocno, pozwalaj膮c jej ociera膰 si臋 o siebie, podczas gdy on wytyczy艂 艣cie偶k臋 poca艂unk贸w na jej szyi, odsun膮艂 do ty艂u jej ci臋偶kie mokre w艂osy i zlizywa艂 s艂one krople ze sk贸ry.
Chod藕 ze mn膮 do domu - za偶膮da艂.
Nie mog臋 - sk艂ama艂a.
Mo偶esz wzi膮膰 prysznic i przebra膰 si臋.
Ari nie mia艂a nic, w co mog艂aby si臋 przebra膰, ale wiedzia艂a, 偶e nie o to chodzi.
Nie powinnam.
Dlaczego nie?
Przygoda na jedn膮 noc?
Oderwa艂 wargi od jej sk贸ry i spojrza艂 w oczy.
Nie o to ci臋 prosz臋. Nigdy nie prosi艂em.
Tak - westchn臋艂a Ari. Wiedzia艂a, 偶e on m贸wi prawd臋. - Ale
tylko to wchodzi w gr臋.
Sta膰 nas na wi臋cej.
To nie by艂oby w porz膮dku.
Nie by艂oby w porz膮dku, gdyby艣 odesz艂a.
S艂o艅ce zni偶y艂o si臋. Ari czu艂a ch艂贸d na ramionach. Szybko poprawi艂a na sobie kostium.
- Nikt nie powiedzia艂, 偶e 偶ycie musi by膰 fair.
Zmarszczy艂 czo艂o.
.- Nie rozmawiasz z jednym ze swoich bratank贸w, Ari. Pragn臋 ci臋 od tego dnia na Block Island i ty o tym wiesz.
Nie pr贸bowa艂a zaprzecza膰.
- Chcia艂am by膰 uczciwa.
Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jego oczy by艂y nieprzeniknione i powa偶ne.
- No, no, kochanie. By艂a艣 uczciwa, kiedy mnie ca艂owa艂a艣. Negowa膰 to, co jest tak widoczne, to zaprzeczanie rzeczywisto艣ci.
Ogarn臋艂a j膮 z艂o艣膰. Poczu艂a, 偶e powinna si臋 broni膰.
Rzeczywisto艣膰? Czy po prostu seks?
To nieprawda.
A wi臋c co? - Przejecha艂a dr偶膮c膮 d艂oni膮 po jego torsie.
- Przecie偶 nie mi艂o艣膰.
Na jego twarzy nie drgn膮艂 偶aden mi臋sie艅.
Nie? - Poniewa偶 milcza艂a, doda艂: - Czemu nie?
Nie mo偶na si臋 zakocha膰 w jeden dzie艅. Czy dwa.
Ja mog艂em.
Wy艣lizgn臋艂a si臋 z jego u艣cisku i skierowa艂a ku pla偶y.
- Uciekasz? - zawo艂a艂.
Us艂ysza艂a tylko to, bo pochyli艂a si臋, by z艂apa膰 za艂amuj膮c膮 si臋 fal臋 i pop艂yn臋艂a na niej do brzegu. Kiedy jej brzuch dotkn膮艂 piaszczystego dna, otworzy艂a oczy. Zapomnia艂a ju偶, jak lubi艂a wyci膮ga膰 si臋 przed fal膮 w oczekiwaniu na w艂a艣ciwy moment. W贸wczas pozwala艂a nie艣膰 si臋 do brzegu. Podnosi艂a si臋 i zn贸w wyp艂ywa艂a w morze, by zrobi膰 to ponownie.
Ale teraz morska woda zatyka艂a jej gard艂o. Ari zakaszla艂a i stan臋艂a na nogi. Du偶a d艂o艅 Maxa podtrzyma艂a j膮. Pr贸bowa艂a nie zauwa偶a膰 jego mocnych opalonych n贸g w czarnych spodenkach ani szerokiego torsu, kt贸ry tylko czeka艂, by wtuli艂a twarz i ukry艂a j膮 w zag艂臋bieniu ramienia.
- Marzniesz - powiedzia艂 za jej plecami.
Okry艂a r臋cznikiem ramiona, odsun臋艂a wilgotne w艂osy z czo艂a i spojrza艂a na Maxa. W艂a艣nie naci膮ga艂 podkoszulek. Na tkaninie pojawi艂y si臋 mokre plamy.
Niezupe艂nie - zaoponowa艂a, ale nie mia艂a ochoty na spory
Chod藕. M贸j dom jest po drugiej stronie ulicy. Nie pojedziesz przecie偶 do domu mokra i zapiaszczona. We藕miesz prysznic, a ja zam贸wi臋 co艣 na kolacj臋. - Poniewa偶 wci膮偶 wygl膮da艂a na
niezdecydowan膮, rozproszy艂 jej w膮tpliwo艣ci: - 呕adnego uwodzenia, tylko pizza, obiecuj臋.
U艣miechn臋艂a si臋 na te s艂owa. Max poczu艂 ulg臋 tak wielk膮, 偶e niemal go zad艂awi艂a. Podszed艂 bli偶ej i wzi膮艂 jej ma艂膮 d艂o艅 w swoj膮. a Ari pochyli艂a si臋, by chwyci膰 drug膮 r臋k膮 reszt臋 swoich rzeczy i jego klapki, i poszli pla偶膮 jak para przyjaci贸艂, wymijaj膮c po drodze zamki z piasku i dziury wykopane przez dzieci pr贸buj膮ce dotrze膰 dc jakiego艣 tajemniczego, tylko im znanego miejsca.
Do艂膮czyli do t艂umu turyst贸w ogl膮daj膮cych wystawy, po czym weszli po schodach do domu. Max otworzy艂 drzwi i zaprosi艂 Ari do 艣rodka.
- Mam nadziej臋, 偶e nie wnios臋 ci piasku na dywan - powie
dzia艂a na widok be偶owego dywanu pokrywaj膮cego pod艂og臋.
- To nie problem. W艂a艣nie dlatego wybra艂em ten kolor. Wejd藕.
Du偶e, szerokie okna wychodzi艂y na ocean.
Wspania艂y. - U艣wiadomi艂a sobie, 偶e w luksusowym pokoju
dziennym jest tylko kilka mebli. - Od dawna tu mieszkasz?
Od roku.
Wesz艂a w g艂膮b pokoju i podziwia艂a du偶y morski pejza偶 na 艣cianie, zanim zauwa偶y艂a kapelusz.
- Ale偶 to kapelusz, kt贸ry zgubi艂am na promie! - zawo艂a艂a.
Max stan膮艂 obok niej.
- Taki sam. Kupi艂em go u Woolwortha, ale zawsze zapomina艂em zabra膰 z sob膮. - Nie powiedzia艂 jej, 偶e robi艂 to celowo.
Kapelusz le偶膮cy na stoliku stwarza艂 z艂udzenie, 偶e Ari mieszka tu
i ma za chwil臋 wr贸ci膰.
Nie musia艂e艣 tego robi膰. - Zamierza艂a od艂o偶y膰 kapelusz
: powrotem na stolik, ale Max wzi膮艂 go z jej r臋ki.
Chcia艂em - powiedzia艂 cicho, umieszczaj膮c kapelusz z szerokim rondem na g艂owie Ari. - Wyobra偶a艂em sobie, 偶e kochamy
si臋, a ty masz na sobie tylko ten kapelusz i d艂ugie kolczyki. Uda艂a, 偶e jego s艂owa nie robi膮 na niej wra偶enia.
- Do艣膰 niezwyk艂e jak na rybaka.
Wzruszy艂 ramionami.
Te d艂ugie noce na statku s膮 trudne. Chcia艂bym podzieli膰 si臋
z tob膮 kilkoma innymi marzeniami.
Nie. Dzi臋ki. - Wola艂a, kiedy 偶artowa艂. Przynajmniej mog艂a
udawa膰, 偶e obecno艣膰 Maximiliana Cole'a w jej 偶yciu jest tylko
mi艂ym urozmaiceniem wakacji.
Dotkn膮艂 jej twarzy. My艣la艂a, 偶e j膮 poca艂uje, ale zamiast tego wyprostowa艂 si臋 i 艣ci膮gn膮艂 jej kapelusz z g艂owy z tak膮 sam膮 艂atwo艣ci膮, jak go na艂o偶y艂. Poczu艂a uk艂ucie rozczarowania, ale stanowczo powiedzia艂a sobie, 偶e tak jest lepiej.
- Chod藕 - odezwa艂 si臋. - Poka偶臋 ci 艂azienk臋.
Po drodze zerkn臋艂a do du偶ego pokoju o bia艂ych 艣cianach. Zn贸w jej uwag臋 przyci膮gn臋艂y okna wychodz膮ce na morze. Wi臋ksz膮 cz臋艣膰 pomieszczenia zajmowa艂o olbrzymie 艂贸偶ko, a le偶膮ca na nim puszysta ko艂dra by艂a zadrukowana zielonymi, bia艂ymi : kremowymi tr贸jk膮tami. W pokoju sta艂y polerowane antyczne komody, co tworzy艂o intryguj膮c膮 mieszanin臋 styl贸w.
Max pobieg艂 za jej spojrzeniem.
Nale偶a艂y do mojej babci - wskaza艂 gestem d臋bowe meble.
- W mojej 艂azience jest jacuzzi, je艣li chcesz skorzysta膰. Go艣cinna
艂azienka jest w g艂臋bi holu.
Wystarczy go艣cinna - powiedzia艂a. Otworzy艂 drzwi, ods艂aniaj膮c nieskazitelnie czyst膮 艂azienk臋 w kremie i bieli. Pogrzeba艂
w w膮skiej szafie i wyci膮gn膮艂 dwa r臋czniki.
- Powinna艣 tu znale藕膰 wszystko, czego potrzebujesz. Moje
siostry zostawi艂y tu r贸偶ne rzeczy.
Siostry. Czy my艣li, 偶e jest tak naiwna? U艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
- To prawda. Jak zjemy, poka偶臋 ci ich zdj臋cia.
By艂a zadowolona, 偶e mo偶e zamkn膮膰 drzwi i mie膰 par臋 minut dla siebie, 偶eby zebra膰 my艣li. W porz膮dku, mia艂a trzydzie艣ci dwa lata. Bywa艂a w m臋skich mieszkaniach.
Ale to mieszkanie nale偶a艂o do Maxa, do m臋偶czyzny, kt贸ry patrzy艂 na ni膮 tak, jakby m贸wi艂: Jeste艣 moja, czy wiesz o tym, czy
nie.
Nie mog艂a tego zaakceptowa膰. Za kilka tygodni, dwudziestego si贸dmego sierpnia, bez wzgl臋du na wszystko, odleci na zach贸d.
Z trudem 艣ci膮gn臋艂a mokry kostium. Kolana wci膮偶 mia艂a mi臋kkie. Mo偶e to z g艂odu, upiera艂a si臋. Jednak musi by膰 ostro偶na i nigdy wi臋cej nie p艂ywa膰 z Maxem. To by艂o stanowczo zbyt zmys艂owe doznanie.
Odkr臋ci艂a kurki i wyregulowa艂a temperatur臋 wody, po czym wesz艂a pod gor膮cy strumie艅 i zaci膮gn臋艂a zas艂onk臋 prysznica. Nie mo偶na si臋 zakocha膰 w jeden dzie艅, powiedzia艂a mu.
K艂amczucha.
Po raz pierwszy, odk膮d rozpocz臋艂a prac臋, nie t臋skni艂a za powrotem na uczelni臋.
ROZDZIA艁 7
Po prysznicu Ari chwyci艂a r臋cznik le偶膮cy obok umywalki. Przebywanie nago w mieszkaniu Maxa sprawia艂o jej dziwn膮 przyjemno艣膰. Do艣膰 tego. Uzna艂a, 偶e powinna si臋 pospieszy膰.
Do drzwi 艂azienki zastuka艂 Max.
Chcesz szlafrok?
Nie, dzi臋ki.
Nie mo偶esz chodzi膰 owini臋ta w r臋cznik - mrukn膮艂 i za
milk艂.
Ari wysuszy艂a w艂osy i rozczesa艂a je grzebieniem znalezionym w jednej z szuflad. Na szcz臋艣cie „siostry" Maxa zostawi艂y przy prysznicu szampon i od偶ywk臋.
- Prosz臋 - zza drzwi dobieg艂 g艂os Maxa. - Przymierz je.
Sprawdzi艂a, czy jest dok艂adnie owini臋ta r臋cznikiem i otworzy艂a drzwi. Na progu sta艂 Max z ma艂ym pakunkiem.
Zdaje si臋, 偶e to si臋 teraz nosi - powiedzia艂 z b艂yskiem
w niebieskich oczach.
Dzi臋ki. - Zamkn膮wszy drzwi, spojrza艂a na przyniesione
rzeczy. Dwie pary nowiutkich groszkowych spodenek bokserskich w firmowych opakowaniach. Widywa艂a student贸w
w dw贸ch parach takich spodenek jednej na drugiej. Przyni贸s艂 te偶
czerwony podkoszulek z emblematem dru偶yny pi艂karskiej Uniwersytetu Nebraski. W tym stroju poczu艂a si臋 jak pi臋tnastolatka. Zdaje si臋, 偶e to motyw przewodni tego lata. Zadowolona, 偶e nogi jej wysmukla艂y od chodzenia po schodach w domu, zastanawia艂a si臋 z roztargnieniem, czy Max cz臋sto podejmuje go艣ci. I zn贸w na my艣l o jego „siostrach" po偶a艂owa艂a, 偶e nie wie o nim wi臋cej.
Po wyj艣ciu us艂ysza艂a szum wody w 艂azience pana domu Drzwi do sypialni by艂y otwarte, a na dywanie le偶a艂y zwini臋te mokre spodenki. Szybko zesz艂a na d贸艂, w obawie, 偶e Max nagle zakr臋ci wod臋 i wejdzie nago do sypialni. Dlaczego mia艂by pami臋ta膰 o zamykaniu drzwi?
Ciekawe, czy zam贸wi艂 pizz臋? Pewnie tak. Zawsze robi艂 to co powiedzia艂, a przynajmniej Ari nie zauwa偶y艂a, 偶eby by艂o inaczej.
Kr膮偶y艂a po pokoju dziennym, zerkaj膮c na ksi膮偶ki na p贸艂kach Lubi艂 niesamowite opowie艣ci, ksi膮偶ki szpiegowskie i Stephena Kinga. Trzeba odwagi, 偶eby czyta膰 Stephena Kinga, pomy艣la艂a Nieodmiennie przy lekturze jego powie艣ci umiera艂a ze strachu.
Poniewa偶 mieszka艂a sama.
Bez skrupu艂贸w wsadza艂a nos tu i tam, a kiedy na g贸rnej p贸艂ce biblioteczki zauwa偶y艂a albumy szkolne, wyci膮gn臋艂a jeden z nich. Przekartkowa艂a fotografie, ciekawa, jak wygl膮da艂 Max maj膮c osiemna艣cie lat. Czesa艂 si臋 z przedzia艂kiem z boku, a w jego spojrzeniu malowa艂a si臋 powaga i spok贸j. Zna艂a ten wyraz twarzy. Dowiedzia艂a si臋 te偶, 偶e ma na drugie Lloyd, zamierza艂 i艣膰 do college'u, a jego ulubionymi zaj臋ciami by艂y futbol, koszyk贸wka i...
- Znalaz艂a艣 co艣 ciekawego?
Unios艂a g艂ow臋 i zobaczy艂a Maxa, bez koszuli i boso, tylko w opinaj膮cych biodra d偶insach.
- Ciekawa by艂am, jak wygl膮da艂e艣 w sze艣膰dziesi膮tym dziewi膮tym.
Zrobi艂 dziwn膮 min臋.
- Nigdy by艣 mnie w贸wczas nie pokocha艂a.
Kocha膰 go? Ari postanowi艂a udawa膰, 偶e nic nie s艂ysza艂a.
W艂a艣nie zamierza艂am dowiedzie膰 si臋, czym si臋 wtedy zajmowa艂e艣.
Nie pami臋tam. - Podszed艂 do niej i zerkn膮艂 na otwarty album. - Dru偶yna futbolowa, dru偶yna koszykarzy i komitet organizacyjny imprez szkolnych - przeczyta艂.
To mi wiele nie m贸wi - zauwa偶y艂a, wdychaj膮c zapach
sosnowego myd艂a i czystego m臋skiego cia艂a. Jego nagi tors by艂
niebezpiecznie blisko jej ramienia. Po偶a艂owa艂a, 偶e nie ma na
sobie biustonosza - najlepiej metalowego. Tylko taki uchroni艂by
j膮 przed delikatnym dotykiem jego sk贸ry ocieraj膮cej si臋 o cienk膮
bawe艂n臋 podkoszulka.
Co chcia艂aby艣 wiedzie膰? - Odsun膮艂 si臋 i Ari poczu艂a si臋
rozczarowana.
Nic szczeg贸lnego. - Westchn臋艂a. - Dzisiaj dosta艂am zaproszenie na spotkanie z okazji pi臋tnastolecia uko艅czenia szko艂y
i pewnie dlatego zaciekawi艂y mnie albumy.
Moje dwudziestolecie min臋艂o w ubieg艂ym roku. By艂o
wspaniale. B臋dziesz si臋 dobrze bawi膰.
Chyba nie p贸jd臋.
Wygl膮da艂 na zaskoczonego. Wyj膮艂 album z jej d艂oni, rzuci艂 na stolik do kawy i pog艂adzi艂 jej ramiona szerokimi, mocnymi d艂o艅mi.
- Dlaczego nie?
Poniewa偶 m贸j ch艂opak umar艂, a ja nie jestem w stanie stan膮膰 twarz膮 w twarz ze wspomnieniami, nawet po tylu latach, pomy艣la艂a z zaci艣ni臋tym gard艂em. Uciek艂a przed ciekawym spojrzeniem Maxa.
A czemu mia艂abym i艣膰?
Spotkasz dawnych znajomych - powiedzia艂 mi臋kko. - B臋dziesz si臋 dobrze bawi膰 i zobaczysz, na kogo wyro艣li twoi koledzy. - Dotkn膮艂 jej twarzy. - Ty wyros艂a艣 na pi臋kno艣膰.
Skrzywi艂a si臋.
To mi艂o, 偶e tak my艣lisz, ale...
呕adnych ale - przerwa艂. - Powinna艣 p贸j艣膰.
Pomy艣l臋.
Max obserwowa艂 jej twarz. Czy nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e im usilniej pr贸bowa艂a ukry膰 swoje uczucia, tym bardziej by艂y widoczne? Russ, jej brat, a jego kolega szkolny, pewnie wiedzia艂, dlaczego jego ma艂a siostrzyczka unika艂a 艂odzi rybackich i nie chcia艂a by膰 na szkolnym zje藕dzie. Max chcia艂, 偶eby Ari powiedzia艂a mu o tym sama, wi臋c na razie da艂 je; spok贸j.
Zam贸wi艂em pizz臋, I paszteciki ze szpinakiem.
艢linka nap艂yn臋艂a jej do ust.
Uwielbiam paszteciki ze szpinakiem.
Tak w艂a艣nie my艣la艂em. - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
Dlaczego?
Po prostu intuicja - sk艂ama艂, wzruszaj膮c ramionami. Peggy
Simone powiedzia艂a mu pewnego dnia: zafunduj jej pasztecik ze
szpinakiem albo dwa. Max postanowi艂 korzysta膰 z jej rad. Czu艂.
偶e znalaz艂 w Peggy sprzymierze艅ca.
Dzi臋ki za ubranie.
艁adnie wygl膮dasz - zauwa偶y艂. Wystarczaj膮co 艂adnie, by
艣ci膮gn膮膰 z niej ubranie i zabra膰 j膮 na g贸r臋 do 艂贸偶ka.
Dotkn臋艂a workowatych spodenek.
Dosta艂e艣 je od si贸str?
Skin膮艂 g艂ow膮.
To pewnie mia艂 by膰 偶art.
Ari dosz艂a do wniosku, 偶e nie b臋dzie rozmawia膰 z Maxem o bieli藕nie, zw艂aszcza 偶e mia艂a na sobie jego spodenki. Gor膮czkowo szuka艂a innego tematu.
Mogliby艣my porozmawia膰 o pogodzie - zaproponowa艂
z u艣miechem.
Tak.
Albo - doda艂 - o nast臋pnej wyprawie na Block Island.
Tak? - Nie zaprotestowa艂a, kiedy zbli偶y艂 si臋 i wzi膮艂 j膮 w raniona. Wiedzia艂a, 偶e powinna. Powinna si臋 jako艣 usprawiedliwi膰, pobiec na parking i pojecha膰 dziewi臋膰dziesi膮tk膮 do domu.
Ale nie poruszy艂a si臋. Poczu艂a jego ciep艂e d艂onie. Do licha, gdyby
przynajmniej nie wiedzia艂, 偶e pod tymi g艂upimi spodenkami
: podkoszulkiem jest naga. - Ja, no, nie wiedzia艂am, 偶e chcesz
nam wr贸ci膰.
Chc臋! - Obejmowa艂 j膮 coraz mocniej. - Ale tym razem...
Dzwonek u drzwi przerwa艂 mu w p贸艂 s艂owa.
Pizza - szepn臋艂a bez tchu.
Do diab艂a - zakl膮艂, wypuszczaj膮c j膮 z obj臋膰. - Zgaduj臋, 偶e
woja cnota jest bezpieczna, a偶 zjemy kolacj臋.
Wci膮偶 nastajesz na moj膮 cnot臋?
Towarzyszy艂a mu do drzwi, korzystaj膮c z okazji, by podziwia膰 jego szerokie opalone plecy. Je艣li czyja艣 cnota jest w niebezpiecze艅stwie, r贸wnie dobrze mo偶e to by膰 cnota Maxa Cole'a. Lubi艂a widok m臋skich plec贸w. Lubi艂a silne ramiona. Lubi艂a sun膮膰 palcami wzd艂u偶 kr臋gos艂upa i wodzi膰 j臋zykiem po krzywiznach 艂opatek...
Ari westchn臋艂a. By艂a idiotk膮. Kretynk膮. Do ko艅ca lata pozosta艂o zaledwie par臋 tygodni, a p贸j艣cie do 艂贸偶ka z Maxem nie mie艣ci艂o si臋 w jej wakacyjnych planach. Nie by艂 m臋偶czyzn膮 sk艂onnym do kompromis贸w - prze偶ywa艂 偶ycie na sw贸j w艂asny spos贸b i odpowiada艂o mu, je艣li kto艣 by艂 got贸w to zaakceptowa膰.
Nie b臋dzie kompromis贸w ani d艂ugiego zwi膮zku na odleg艂o艣膰 Nie zakocha si臋 zn贸w w rybaku. Nie zaufa jeszcze raz morzu. i nie b臋dzie czeka膰, a偶 ukochany wr贸ci z kolejnego po艂owu.
Max wzi膮艂 w silne, zr臋czne d艂onie pizz臋 i bia艂膮 torb臋 i zamkn膮艂 drzwi. Kiedy ich spojrzenia si臋 spotka艂y, usi艂owa艂a nie pokaza膰 po sobie, co czuje.
To si臋 staje idiotyczne, uzna艂 Max. Po kolacji wy艣le j膮 do domu. Do艣膰 tych gier. Sterta nie odpiecz臋towanych list贸w w rogu jadalni tylko go dra偶ni艂a - namacalny dow贸d, 偶e Ari go nie chce 偶e ch臋tnie przekaza艂aby go komu艣 innemu jak u偶ywan膮 kanap臋 na wyprzeda偶y.
O co chodzi?
O nic. - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
Wygl膮da艂e艣 na zmartwionego.
Pude艂ko parzy mnie w palce. - Odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 do
kuchni, nie patrz膮c, czy Ari idzie za nim. Najwidoczniej tak by艂o
bo poczu艂 zapach kwiat贸w. To pewnie szampon. Chcia艂 wzi膮膰 j膮
w ramiona i kocha膰 si臋 z ni膮 przez par臋 godzin. Do diab艂a, bar-
dziej odpowiada艂oby mu par臋 dni.
Czy w贸wczas pozby艂by si臋 tej obsesji na jej punkcie Czy by艂by potem w stanie wej艣膰 na pok艂ad kutra i pop艂yn膮膰 na
zach贸d?
A mo偶e obija艂by si臋 jak mewa w dokach, wdzi臋czny za ka偶dy rzucony och艂ap? Max zmarszczy艂 czo艂o, postawiwszy ciep艂e pude艂ko na blacie. Bij膮cy od niego zapach nie podni贸s艂 go na duchu. Na pr贸偶no mia艂 nadziej臋, 偶e gor膮cy posi艂ek odwr贸ci jego uwag臋 od kobiety, kt贸ra w艂a艣nie stan臋艂a obok.
- Wyjm臋 talerze. W lod贸wce jest co艣 do picia. Nalej sobie - burkn膮艂.
Zanim wyj膮艂 nakrycia i talerze, Ari postawi艂a na stole puszk臋 dietetycznej coli i wyjrza艂a przez okno.
Pod mieszkaniem jest sklep, tak?
Tak. - Przesun膮艂 jedzenie na 艣rodek sto艂u. Nie mia艂 mat pod
talerze. Chyba nie b臋dzie jej to przeszkadza艂o?
Jaki?
Wynajmuj臋 parter w艂a艣cicielowi sklepu z pami膮tkami. -
Narzuci艂 koszul臋 wisz膮c膮 na oparciu krzes艂a i bezwiednie zapi膮艂
kilka guzik贸w. - Siadajmy - poleci艂, podziwiaj膮c jej uda. Kolana
te偶 niez艂e. Ciekawe, czy ma 艂askotki. - Mo偶esz zacz膮膰 od pizzy
albo szpinaku. Decyduj.
Gdy siada艂a naprzeciwko, jej go艂e kolana zetkn臋艂y si臋 na chwil臋 z jego nogami w d偶insach.
- Najpierw pasztecik. - Si臋gn臋艂a do torby. Mo偶e jedzenie
pomo偶e jej przesta膰 my艣le膰 o seksie.
Zadzia艂a艂o, niestety nie na d艂ugo. Ari pomog艂a Maxowi posprz膮ta膰 po jedzeniu, co sprowadzi艂o si臋 do w艂o偶enia naczy艅 do zmywarki i wyrzucenia opakowania do 艣mieci. Zjedli wszystko do ostatniego okruszka.
Nast臋pnym razem przypomnij mi, 偶ebym zam贸wi艂 do-
k艂adki.
W porz膮dku - zgodzi艂a si臋. Ponownie podesz艂a do otwarte-
go okna. Wiatr przynosi艂 zapach morza. - Pi臋kny wiecz贸r.
Spojrza艂 ponad jej ramieniem na r贸偶owiej膮ce niebo.
- "Czerwone niebo z rana" - zacz臋艂a recytowa膰 znane po-.
wiedzenie.
- "Uwa偶aj, 偶eglarzu" - doko艅czy艂 za ni膮. - „Czerwone niebo
zachodzie..."
- "Raj 偶eglarza" - szepn臋艂a, wci膮偶 wpatrzona w horyzont.
Pog艂adzi艂 delikatnie jej rami臋. Marzy艂, by wzi膮膰 j膮 w obj臋cia, ale
obieca艂. 偶e nie b臋dzie jej uwodzi艂, i zamierza艂 dotrzyma膰 s艂owa. Z 偶alem cofn膮艂 si臋 o krok.
Chcesz i艣膰 na spacer?
Odwr贸ci艂a si臋 z zak艂opotan膮 min膮.
Chyba jestem zbyt sk膮po ubrana.
Dwie pary spodenek i podkoszulek to za ma艂o?
Dziwnie si臋 w tym czuj臋.
Jeste艣 teraz w Nowej Anglii, kochanie, w miejscowo艣膰
wypoczynkowej. Czy偶by艣 nie biega艂a po molo w sk膮pym bikini
jako nastolatka?
Sk膮d wiesz?
Wszystkie dziewczyny takie nosi艂y. - U艣miechn膮艂 si臋
wspomnie艅. - Dla ch艂opc贸w to by艂a istna tortura.
Gdzie si臋 wybierzemy?
Poogl膮damy wystawy. Zafunduj臋 ci lody. Albo mro偶ony
jogurt.
W waflowym ro偶ku? - Skin膮艂 g艂ow膮. - A wi臋c zgoda. Tyl
ko w艂o偶臋 sanda艂y.
Szli chodnikiem, trzymaj膮c si臋 za r臋ce. Wiecz贸r by艂 ciep艂y. Przed kinem sta艂a kolejka, a po drugiej stronie ulicy przed wej艣ciem do hiszpa艅skiej restauracji, kr臋cili si臋 barw-nie ubrani tury艣ci. Ari zatrzyma艂a si臋 przy wystawie sklepu z pami膮tkami.
Szukasz czego艣, co mog艂aby艣 zabra膰 ze sob膮 do Montany
Raczej nie - pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Nie chcesz niczego, co by ci przypomina艂o Rhode Island?
W jego g艂osie pobrzmiewa艂a gorycz. Zaskoczona Ari spojrza艂a na niego, usi艂uj膮c dociec, co znaczy艂y te s艂owa.
- Mam wystarczaj膮co du偶o wspomnie艅 - powiedzia艂a. I nie艂atwo mi b臋dzie rozsta膰 si臋 z tob膮, doda艂a w duchu.
Chcia艂a znale藕膰 oparcie w jego sile, chcia艂a, 偶eby rozproszy jej samotno艣膰 i kocha艂 j膮. Nie przesta艂a pyta膰, dlaczego tak si臋 dzieje, ale wiedzia艂a, 偶e grozi jej niebezpiecze艅stwo. By艂a o w艂os od
zakochania si臋 w tym m臋偶czy藕nie. A to mog艂o oznacza膰 tylko k艂opoty dla obojga.
- Dobrze - odpar艂 swobodnie. - Pospacerujmy wi臋c.
R臋ka w r臋k臋 szli zat艂oczonym chodnikiem, gapi膮c si臋 na turyst贸w i witryny sklepowe. Kiedy zatrzyma艂a si臋 przed ekskluzywnym butikiem, Max poci膮gn膮艂 j膮 do 艣rodka. Owion膮艂 ich zapach lawendy.
Co ty wyprawiasz? - zaprotestowa艂a. - Nie mam przy so-bie pieni臋dzy.
Zamierzam kupi膰 ci co艣 na pami膮tk臋 - powiedzia艂 z psottnym b艂yskiem w oku. Na pytanie ekspedientki, czy mo偶e czym艣 pom贸c, odpar艂: - Tak. Chodzi o bielizn臋.
Wytwornie ubrana kobieta unios艂a brwi i odrzuci艂a do ty艂u d艂ugie blond w艂osy, mierz膮c wzrokiem now膮 klientk臋.
- Czy maj膮 pa艅stwo na my艣li co艣 szczeg贸lnego?
Za chwil臋 go spyta, czy chce, 偶eby mu zademonstrowa艂a co艣 na sobie. Ari zacisn臋艂a d艂o艅 na r臋ku Maxa.
Max! - zaprotestowa艂a szeptem.
Bielizna - powt贸rzy艂 przeci膮gle.
Kobieta wskaza艂a olbrzymi kosz wype艂niony r贸偶nokolorowy-mi fata艂aszkami.
- Prosz臋 zobaczy膰, czy znajdzie si臋 tam co艣, co mog艂oby
pa艅stwa zainteresowa膰.
Max podszed艂 do kosza i zag艂臋bi艂 d艂o艅 w wiotk膮 bielizn臋 ni-czym w pe艂n膮 sie膰.
- Jaki rozmiar?
Wiedzia艂a, 偶e b臋dzie j膮 m臋czy艂, a偶 si臋 dowie, wi臋c powie-dzia艂a:
Czw贸rka.
Dobrze. - Wyci膮gn膮艂 bia艂e koronkowe majteczki. - Co po
wiesz na to?
Nie s膮 zbyt praktyczne. A ty nie b臋dziesz kupowa艂 mi bielizny.
Przed chwil膮 narzeka艂a艣, 偶e musisz nosi膰 moj膮. - Spojrza艂
znacz膮co na spodenki bokserskie. To samo zrobi艂a sprzedawczyni
- To, zdaje si臋, taka moda - prychn臋艂a - w艣r贸d nastolatk贸w
Ari mia艂a wra偶enie, 偶e jest naga. Teraz wszyscy troje wiedzie
li, 偶e ona nie ma nic pod spodem. Ale, na lito艣膰 bosk膮, przecie:
szorty zakrywa艂y wszystko, co by艂o do zakrycia. Wr贸ci do mieszkania Maxa, wysuszy kostium k膮pielowy i pojedzie do siebie
I co dalej? B臋dzie siedzie膰 w pustym domu i ogl膮da膰 powt贸rki
w telewizji?
Zawie藕 mnie do domu, Max. Mam tam mn贸stwo bielizny
Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie takiej.-Teraz wyci膮gn膮艂 brzoskwiniowe
majteczki obszyte szerok膮 koronk膮 w tym samym kolorze. -
Tw贸j kolor. - Spojrza艂 na metk臋. -I rozmiar.
Poniewa偶 milcza艂a, podszed艂 z nimi do lady. Ari udawa艂a, 偶e nic si臋 nie sta艂o. Zerkn臋艂a jeszcze na cen臋 misternie haftowanej halki i postanowi艂a poczeka膰 przed sklepem. Po chwili do艂膮czy艂 do niej Max, 艣ciskaj膮c w du偶ej d艂oni papierow膮 torebk臋 ozdobion膮 motywem r贸偶y.
Poprzednio kupi艂e艣 mi szczoteczk臋 do z臋b贸w i szczotk臋 dc
w艂os贸w.
Czy to znaczy, 偶e zn贸w sp臋dzimy razem noc? - spyta艂.
Nie licz na to, s艂odziutki - roze艣mia艂a si臋.
A co z lodami?
Na to si臋 zgadzam. - Skin臋艂a g艂ow膮 i wzi臋艂a Maxa za r臋k臋
- Nie wiem, co zamierzasz zrobi膰 z bielizn膮 w tej torebce.
- Ale ja wiem - powiedzia艂 cicho, zaciskaj膮c d艂o艅 wok贸艂 jej
d艂oni. - Pewnego dnia j膮 z ciebie zdejm臋.
Cia艂o Ari przeszy艂 dreszcz. Oto sta艂a w kolejce po lody w艣r贸d weso艂ego wakacyjnego t艂umu, a m臋偶czyzna, w kt贸rym tak g艂upio
si臋 zakochiwa艂a, trzyma艂 torebk臋 z seksownymi majteczkami : zamierza艂 je z niej zdj膮膰 w niedalekiej przysz艂o艣ci.
To by艂o kusz膮ce. Ale przecie偶 je艣li ich nie w艂o偶y, on nie b臋dzie m贸g艂 ich zdj膮膰.
I to mia艂o by膰 pocieszaj膮ce?
Nie b臋d臋 ich nosi膰 - powiedzia艂a na widok jego pytaj膮cego
spojrzenia.
Nie musisz. - Wygl膮da艂 tak, jakby powstrzymywa艂
u艣miech. - Pyta艂em ci臋 tylko, jaki smak wybierasz.
A, tak.
No wi臋c?
Brzoskwiniowy. - Po chwili poda艂 jej wafel zawini臋ty
w papierow膮 serwetk臋. Szybko zliza艂a s艂odkie krople. Nie by艂o tu
czym oddycha膰. Z ulg膮 wysz艂a na 艣wie偶e powietrze.
Dobre?
Chcesz spr贸bowa膰? - Ari podsun臋艂a mu ro偶ek.
Pochyli艂 si臋 i skosztowa艂 odrobin臋.
Niez艂e - mrukn膮艂. - Chcesz moich?
Co to? - Spojrza艂a na ciemn膮 mieszanin臋 w jego waflu.
Czekolada, orzeszki ziemne i karmel.
Nie, dzi臋ki - pokr臋ci艂a odmownie g艂ow膮.
Skr臋cili w kierunku jego domu. 呕a艂owa艂a, 偶e zostawi艂a tam swoje rzeczy. Najlepiej by艂oby p贸j艣膰 prosto do samochodu. Wiedzia艂a, 偶e to tch贸rzostwo, ale od czasu do czasu mia艂a do tego prawo. Wesz艂a na schody, desperacko pr贸buj膮c sko艅czy膰 loda i mimo to wygl膮da膰 jak dama.
Masz ochot臋 na co艣 zimnego do picia? - spyta艂 Max po
zwarciu drzwi.
Nie, powinnam ju偶 i艣膰.
Nie spyta艂a艣 mnie o ostatni膮 porcj臋 odpowiedzi na twoje
og艂oszenie.
Widzia艂am stos list贸w na pod艂odze.
Nie otwiera艂em ich. - Zamkn膮艂 drzwi i westchn膮艂. - Czy
zn贸w wybierzesz co艣 odpowiedniego dla mnie?
A chcesz tego?
Niespecjalnie.
Ari poczu艂a dziwn膮 ulg臋. To 艣mieszne. Jak mog艂a si臋 cieszy膰, 偶e Max wci膮偶 jej pragnie? Da艂 temu wyraz niedawno na
pla偶y, kiedy jego d艂onie g艂adzi艂y jej piersi, a wargi zagarn臋艂y usta. Co by si臋 sta艂o, gdyby si臋 kochali, gdyby podda艂a si臋
impulsom i pragnieniom, kt贸re tak usilnie stara艂a si臋 zignorowa膰...?
Ari? - Max zbli偶y艂 si臋, upu艣ciwszy trzyman膮 w r臋ku papierow膮 torb臋 na dywan.
S艂ucham?
Chod藕 ze mn膮 na g贸r臋.
Obieca艂e艣, 偶e nie b臋dziesz mnie uwodzi艂, pami臋tasz?
Obieca艂em ci pizz臋. I dosta艂a艣 j膮.
S艂owny jeste艣 - za偶artowa艂a.
Tak - potwierdzi艂. - Ale ty mog艂aby艣 mnie uwie艣膰, ko-
chanie.
Naprawd臋 tego chcia艂a. Te s艂owa sprawi艂y, 偶e kolana si臋 pod
ni膮 ugi臋艂y.
Na jedn膮 noc. Czy tego w艂a艣nie oczekujesz? - Nie zmieni
wyrazu twarzy, wi臋c Ari ci膮gn臋艂a: - Bo moje 偶ycie toczy si臋
gdzie indziej, Max. Za par臋 tygodni wr贸c臋 do mego 艣wiata, a to
dobiegnie ko艅ca. Nie chc臋, 偶eby kt贸re艣 z nas cierpia艂o.
Zaryzykuj臋. - Po艂o偶y艂 d艂onie na ramionach Ari i pochyli艂
si臋, by spojrze膰 jej w oczy.
Max...
Ch艂odne wargi dotkn臋艂y jej warg. Mia艂a wra偶enie, 偶e ser przesta艂o jej bi膰. Kiedy wreszcie uni贸s艂 g艂ow臋, doda艂:
- Sprawi臋, 偶e zmienisz zdanie.
To niemo偶liwe, my艣la艂a uparcie, ale zn贸w j膮 poca艂owa艂. Czu艂a, jak ogarnia j膮 p艂omie艅. Chwyci艂a go w pasie, by nie upa艣膰, podczas gdy jego j臋zyk bada艂, igra艂 i wysy艂a艂 sygna艂y do innych wra偶liwych partii jej cia艂a.
Chod藕 na g贸r臋 - szepn膮艂. - Marz臋 o tobie nagiej w moim
艂贸偶ku.
Jeszcze nie jestem naga - pr贸bowa艂a 偶artowa膰, ale te s艂owa
zabrzmia艂y jak skarga, nawet dla niej samej.
Mam na to spos贸b - powiedzia艂 czule, dotykaj膮c jej sutka
przez bawe艂nian膮 tkanin臋 podkoszulka. - Ale to mo偶e troch臋
potrwa膰.
Nie musisz si臋 spieszy膰 - szepn臋艂a Ari. Kiedy spojrza艂a mu
w oczy, zapar艂o jej dech. Po偶膮da艂 jej i chcia艂, 偶eby wiedzia艂a, jak
bardzo. Ari zapragn臋艂a wsun膮膰 d艂o艅 za kraw臋d藕 paska jego d偶in-
s贸w. By艂a to kusz膮ca my艣l. Unios艂a d艂o艅 ku jego piersi. - Mo-
偶e to zadzia艂a. Uwolnimy si臋 od tej obsesji - zasugerowa艂a mi臋kko. - I nie b臋dziemy ju偶 musieli si臋 zastanawia膰, co by by艂o,
gdyby...
Ty te偶 si臋 zastanawiasz?
Zawaha艂a si臋, ale odpar艂a szczerze:
Oczywi艣cie.
Kiedy pog艂adzi艂 delikatnie jej policzek, unios艂a twarz.
Nie chc臋 si臋 od ciebie uwolni膰, kochanie. - Przytrzyma艂
kciukiem jej podbr贸dek, by nie odwraca艂a g艂owy. - Pragn臋 ci臋 od
tego dnia, kiedy ujrza艂em ci臋 po raz pierwszy. Kochanie si臋 z tob膮
niczego nie zmieni.
A czy potem nie b臋dzie jeszcze trudniej? - Nie podoba艂o jej
si臋 dr偶enie w艂asnego g艂osu.
U艣miechn膮艂 si臋, ale k膮ciki ust wygi臋艂y mu si臋 ku do艂owi.
- Jest tylko jeden spos贸b, 偶eby si臋 o tym przekona膰.
Nie wiem. - Zapragn臋艂a, by jej cia艂o nie reagowa艂o na
dotyk ust Maxa. Nic z tego.
Ja wiem - szepn膮艂 tu偶 przy jej wargach. - Zawsze wiedzia艂em. - Z tymi s艂owami prowadzi艂 j膮 na g贸r臋.
Pogr膮偶on膮 w mroku sypialni臋 o艣wietla艂a tylko latarnia uliczna. Max dotrzyma艂 obietnicy. Wolno 艣ci膮gn膮艂 jej przez g艂ow臋 podkoszulek, po czym dotkn膮艂 jedwabistej sk贸ry na piersiach. Ari pr贸bowa艂a rozpi膮膰 mu koszul臋, by jak najszybciej dotkn膮膰 jego torsu. Kiedy wreszcie uda艂o jej si臋 rozpi膮膰 guziki, muska艂a jego pier艣 wargami i j臋zykiem, dra偶ni膮c p艂askie m臋skie sutki i przytulaj膮c policzek do ciep艂ej sk贸ry.
Max w艣lizn膮艂 d艂onie pod elastyczny materia艂 jej spodenek gimnastycznych.
- Arianno - szepn膮艂, wtulaj膮c wargi w p艂atek jej ucha. -
. Niech to trwa. - Przycisn膮艂 j膮 do siebie.
Ari spojrza艂a mu w twarz i u艣miechn臋艂a si臋. Wreszcie czu艂a si臋 wolna. Nareszcie mog艂a dotyka膰, bada膰, robi膰 to, co narasta艂o mi臋dzy nimi od pierwszego dnia.
- A wi臋c nie powinnam ci臋 rozbiera膰? - spyta艂a z u艣miechem.
Westchn膮艂 i na chwil臋 zacisn膮艂 palce na jej po艣ladkach, po czym przesun膮艂 d艂onie wy偶ej i poci膮gn膮艂 za pasek. 艢ci膮gn膮艂 jej spodenki a偶 do kostek, a ona je niecierpliwie zrzuci艂a.
Jeste艣 pi臋kna - szepn膮艂.
Nie musisz tego m贸wi膰. Daleko mi do modelki.
Jeste艣 doskona艂a. - Przejecha艂 d艂o艅mi po wci臋ciu w talii
i westchn膮艂. - Chcia艂em ci臋 tak dotyka膰, kiedy zobaczy艂em ci臋 po
raz pierwszy.
Przecie偶 byli艣my w ko艣ciele. - Z trudem 艂apa艂a powietrze.
Cudownie wygl膮da艂a艣 w tym idiotycznym uroczym kapeluszu.
Jego s艂owa nape艂ni艂y j膮 odwag膮. Nie wiedzia艂a, co w ni膮 wst膮pi艂o, ale kiedy poczu艂a na sobie d艂onie Maxa, jej nie艣mia艂o艣膰 gdzie艣 si臋 ulotni艂a.
Moja kolej. - Si臋gn臋艂a do zapi臋cia jego d偶ins贸w.
No dobrze - westchn膮艂, kiedy wsun臋艂a mu d艂o艅 za pasek.
- Ale to mo偶e potrwa膰 troch臋 kr贸cej, ni偶 obieca艂em.
A gdzie spodenki? Nie艂adnie, kapitanie Cole - 偶artowa艂a,
by ukry膰 napi臋cie.
Zapomnia艂a艣, 偶e ty je nosisz.
Ostro偶nie odsun臋艂a suwak. Nagle niepewna, 艣ci膮gn臋艂a mu spodnie z bioder. Czu艂a jego twarde ciep艂o przy swoim ciele. Max wy艣lizn膮艂 si臋 z d偶ins贸w i odrzuci艂 je na bok.
To by艂o mi艂e. Co dalej? - W jego g艂osie wyczu艂a 艣miech
i co艣 jeszcze, rozkosz bycia z kobiet膮, kt贸rej pragn膮艂.
Nie wiem - odpar艂a. - Ale nie mia艂abym nic przeciwko
temu, 偶eby le偶e膰.
Wspania艂y pomys艂. - Zrzuci艂 narzut臋 na pod艂og臋, odwr贸ci艂
si臋 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Ari. Przez u艂amek sekundy waha艂a si臋.
Wydawa艂 si臋 rozumie膰 jej w膮tpliwo艣ci.
呕adnych 偶al贸w - powiedzia艂. - I 偶adnych obietnic, chyba
偶e tego chcesz.
Pokr臋ci艂a wolno g艂ow膮, podziwiaj膮c jego wspania艂e m臋skie cia艂o. Pragn膮艂 jej, ale dawa艂 jej drog臋 odwrotu.
呕adnych obietnic - powt贸rzy艂a. - Tylko dzisiejsza noc.
Zgoda. - Max skin膮艂 g艂ow膮.
Ari podesz艂a i wzi臋艂a go za r臋k臋. Przyci膮gn膮艂 j膮 do swego ciep艂ego, mocnego cia艂a i pochyli艂 si臋, by j膮 poca艂owa膰. Nagle co艣 sobie przypomnia艂a.
Max?
Tak?
Ja nie bior臋 偶adnych pigu艂ek. Do艣膰 d艂ugo by艂am sama.
Jego b艂臋kitne oczy zal艣ni艂y.
Ja te偶. Ale nie martw si臋. Zatroszcz臋 si臋 o wszystko. - Prze
sun膮艂 wargami po jej szyi i skubn膮艂 p艂atek ucha, rozbudzaj膮c
dreszcz podniecenia we wra偶liwej sk贸rze.
Ari?
Tak? - Mia艂a wra偶enie, 偶e jej cia艂o p艂onie.
Chod藕my do 艂贸偶ka.
ROZDZIA艁 8
Ari poci膮gn臋艂a Maxa na materac. Spl膮tane cia艂a ogarn膮艂 偶ar. Wilgo膰 letniej nocy osiad艂a im na sk贸rze. G艂odne wargi Maxa poznawa艂y s艂odycz cia艂a Ari. A kiedy zat臋skni艂a, by j膮 wype艂ni艂, Max odpowiedzia艂 pragnieniem na jej pragnienie. Zjednoczeni, kochali si臋 przez d艂ugie, d艂ugie chwile. Ari wygi臋艂a si臋 w 艂uk wstrz膮sana rozkosz膮, a Max odpowiada艂 jej urywanym oddechem, a偶 wreszcie bezwiednie zadrasn膮艂 z臋bami sk贸r臋 na jej ramieniu.
Sko艅czy艂o si臋 d艂ugo po tym, jak si臋 zacz臋艂o.
呕adne nie chcia艂o tego przerwa膰.
- Jeste艣 pewna, 偶e to by艂 pierwszy i jedyny raz? - spyta艂
wreszcie po wielu minutach milczenia, kiedy oddechy wyr贸wnywa艂y si臋, a 艣wiat 艂agodnie wraca艂 na swoje miejsce.
Rozkoszne dreszcze wci膮偶 przeszywa艂y cia艂o Ari. Max uni贸s艂 si臋 lekko i spojrza艂 jej w oczy.
- Mmm... - Przesuwa艂a d艂o艅mi po wilgotnej sk贸rze jego
plec贸w. - Mo偶e uda nam si臋 co艣 wypracowa膰.
A mo偶e pragniesz tylko mego cia艂a - za偶artowa艂.
Zamkn臋艂a oczy, pr贸buj膮c zapami臋ta膰 brzmienie jego g艂osu.
Mo偶e masz s艂uszno艣膰.
Nie zasypiaj - szepn膮艂, sk艂adaj膮c lekkie poca艂unki na jej
wargach.
Za p贸藕no - mrukn臋艂a sennie.
Przez chwil臋 s艂ucha艂 r贸wnego oddechu; po czym ostro偶nie wysun膮艂 si臋 z jej obj臋膰 i podszed艂 do okna. Jeszcze jedna bezchmurna noc. „Lady Million" powinna jutro wr贸ci膰 do portu. Teraz kolej na niego. Jerry kocha艂 morze tak samo jak on, ale Barbar臋 irytowa艂y ci膮g艂e nieobecno艣ci m臋偶a. Z kolei fabryka zabiera艂a Maxowi coraz wi臋cej czasu. Doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nawet gdyby sp臋dzi艂 najbli偶sze dwa tygodnie za biurkiem, nie zdo艂a艂by nadrobi膰 zaleg艂o艣ci.
Popatrzy艂 na kobiet臋 艣pi膮c膮 w jego 艂贸偶ku. Zastanawia艂 si臋, czy nie okry膰 jej prze艣cierad艂em, ale w pokoju by艂o ciep艂o. Jak to si臋 sta艂o, 偶e zakocha艂 si臋 w kobiecie, kt贸ra nie lubi艂a 艂odzi? Nie znosi艂a morza i mieszka艂a gdzie艣 w g艂臋bi l膮du? To nie mia艂o sensu. A jednak, kiedy spojrza艂 w te przejrzyste br膮zowe oczy. gdy jej kapelusz odfrun膮艂 z wiatrem, a ona roze艣mia艂a si臋, by艂 zgubiony. Ostatecznie i nieodwo艂alnie.
Z wahaniem poszed艂 do 艂azienki i zamkn膮艂 drzwi. Wszed艂 pod prysznic i odkr臋ci艂 kurki, maj膮c nadziej臋, 偶e szum wody jej nie zbudzi. Chcia艂, 偶eby zosta艂a w jego 艂贸偶ku tak d艂ugo, jak to mo偶liwe. Milion lat by艂oby w sam raz.
Teraz pozostawa艂o mu tylko przekona膰 o tym Ariann臋.
Musz臋 i艣膰 - powiedzia艂a, przebudziwszy si臋, gdy Max
w艣lizgn膮艂 si臋 do 艂贸偶ka. Zerkn臋艂a nad jego szerokim ramieniem na
zielone cyferki zegara w radioodbiorniku. - P贸藕no ju偶.
Dopiero jedenasta.
Rodzice b臋d膮 si臋 martwi膰.
Odwioz臋 ci臋.
Przecie偶 mam tu samoch贸d.
- Pojad臋 za tob膮.
Ari wyczuwa艂a, 偶e Max b臋dzie si臋 spiera艂 o wszystko, co ona powie. Popatrzy艂a w jego niezg艂臋bione niebieskie oczy. Nie chcia艂a si臋 k艂贸ci膰. Chcia艂a tylko poci膮gn膮膰 go na materac i jeszcze raz si臋 z nim kocha膰.
Zgoda.
Nie patrz tak na mnie - poprosi艂 - chyba 偶e masz zamiar
zosta膰 tu jeszcze godzin臋. - Ogarn膮艂 spojrzeniem jej nagie cia艂o.
- Albo dwie.
Nie ku艣 mnie - westchn臋艂a.
Dlaczego nie? - Pochyli艂 g艂ow臋 i skuba艂 wargami delikatn膮
sk贸r臋 w zag艂臋bieniu ramienia.
Aj!
Przepraszam. - Poca艂owa艂 czerwony 艣lad. - Nie chcia艂em
ci sprawi膰 b贸lu.
Nie sprawi艂e艣. - Ari zarumieni艂a si臋, przypominaj膮c sobie
dra艣ni臋cie jego z臋b贸w.
Kiedy pochyli艂 si臋 nad ni膮, zn贸w ogarn膮艂 ich 偶ar. Czu艂a jego m臋sko艣膰 przy udzie, a g臋ste w艂osy na torsie 艂askota艂y jej piersi.
Naprawd臋 musisz ju偶 wraca膰?
Ani my艣l臋. - Ari przyci膮gn臋艂a go jeszcze bli偶ej.
Max obr贸ci艂 j膮 na bok i wszed艂 w ni膮, wpatrzony w szeroko otwarte br膮zowe oczy. Przerzuci艂a nog臋 przez jego biodro, chc膮c poczu膰 go jeszcze g艂臋biej. Jego powolne ruchy sprawia艂y jej nieopisan膮 rozkosz. Wreszcie przewr贸ci艂 j膮 na plecy, uni贸s艂 si臋 na 艂okciach i odsun膮艂 wilgotny lok z jej czo艂a.
Wiedzia艂em, 偶e b臋dzie dobrze, ale nie wyobra偶a艂em sobie,
偶e a偶 tak - powiedzia艂 pieszczotliwie, patrz膮c jej w twarz.
Ja te偶 nie - szepn臋艂a.
M贸wi艂em ci. - Zn贸w zacz膮艂 si臋 w niej porusza膰. - M贸wi艂em
- powt贸rzy艂 i zapad艂a cisza, przerywana jedynie mi艂osnymi westchnieniami.
Wyruszyli dobrze po p贸艂nocy. Droga by艂a ciemna i cicha. Ari cz臋sto spogl膮da艂a w tylne lusterko, w kt贸rym widzia艂a dodaj膮ce otuchy 艣wiat艂a samochodu Maxa. Dom by艂 pogr膮偶ony w ciemno艣ciach, drzwi kuchenne i cz臋艣膰 wjazdu o艣wietla艂a tylko jedna lampa. Ari wy艂膮czy艂a silnik i wysiad艂a. Wcisn臋艂a zrolowany pla偶owy r臋cznik pod pach臋 i pomacha艂a do Maxa, kt贸ry zawr贸ci艂 i pojecha艂 z powrotem do Pier.
W ciemnej kuchni siedzia艂a Peggy, popijaj膮c mro偶on膮 herbat臋.
Czeka艂a艣 na mnie? - Ari poczu艂a si臋 winna.
Nie. - Peggy za艣mia艂a si臋 cicho. - Nie znosz臋 tak dobrze
wilgoci jak kiedy艣. Kiedy nie mog臋 zasn膮膰, w 艣rodku nocy robi臋
sobie co艣 zimnego do picia. To pomaga.
Ari usiad艂a naprzeciwko matki.
- Podw贸rze jest puste. Czy偶by ch艂opcy pomogli tacie
w sprz膮taniu?
Peggy skin臋艂a g艂ow膮.
Zrobi艂a艣 dobr膮 robot臋. Zarobili艣my ponad trzysta dolar贸w
Mo偶esz w to uwierzy膰?
Nie za bardzo. - Ari u艣miechn臋艂a si臋. - Swoj膮 drog膮 mieli艣cie mn贸stwo rzeczy do zbycia.
Z ca艂ego 偶ycia - zamy艣li艂a si臋 matka. - Powinnam by艂a
wi臋cej wyrzuca膰.
W nowym domu b臋dziesz mog艂a wyrzuca膰 wszystko, co
zechcesz.
Fakt. Jestem pewna, 偶e to polubi臋.
Siedzia艂y tak w przyjaznym milczeniu, s艂uchaj膮c 艣wierszcz;. za domem. Wreszcie Ari spojrza艂a na zegarek.
- Na pewno nie czekasz na ch艂opc贸w?
Gdybym to robi艂a, musia艂abym przesta膰 sypia膰. S膮 wystarczaj膮co doro艣li, by si臋 o siebie zatroszczy膰, cho膰 przyznaj臋, 偶e
nie by艂o mi 艂atwo si臋 z tym pogodzi膰.
B臋d膮 musieli znale藕膰 sobie w艂asne lokum, kiedy si臋 prze
prowadzicie, prawda?
Najwy偶szy czas. - Peggy skin臋艂a g艂ow膮 i upi艂a 艂yk herbaty.
Kostki lodu g艂o艣no zabrz臋cza艂y. - Ojciec wspomina艂, 偶e spotka
艂a艣 si臋 z kapitanem. Dobrze si臋 bawi艂a艣?
Ari u艣miechn臋艂a si臋. Oczy jej b艂yszcza艂y szcz臋艣ciem.
Tak, my艣l臋, 偶e mo偶na tak powiedzie膰.
Kochasz go?
Nie chc臋 o tym m贸wi膰.
Peggy przyjrza艂a si臋 c贸rce z uwag膮.
- W porz膮dku. Szanuj臋 twoje sekrety, ale ostrzegam ci臋, 偶e
kapitan nie pogodzi si臋 艂atwo z twoim wyjazdem.
Ari wbrew sobie chcia艂a us艂ysze膰, co matka ma do powiedzenia.
Dlaczego nie? Oboje jeste艣my doro艣li. Zgodzili艣my si臋, 偶e
b臋dziemy przestrzega膰 regu艂 gry.
Regu艂 gry - powt贸rzy艂a matka, zupe艂nie jakby Ari powie
dzia艂a to w obcym j臋zyku. - To nic nie znaczy, Arianno. Wola艂a
bym, 偶eby艣 nie cierpia艂a.
Nie zamierzam.
A tw贸j przystojny kapitan? Co z nim?
- Chcia艂abym, 偶eby艣 przesta艂a nazywa膰 go kapitanem.
Peggy unios艂a brwi.
Pr贸bujesz zapomnie膰, 偶e jest rybakiem? 呕e zarabia na 偶ycie
na morzu?
Tak - rzuci艂a Ari i wsta艂a. - W艂a艣nie o tym chc臋 zapomnie膰.
Mi艂o艣膰 nie wybiera, Arianno. Nie liczy si臋, jak ten kto艣
zarabia na 偶ycie ani gdzie mieszka.
Nie m贸wimy o mi艂o艣ci, mamo.
A ja my艣l臋, 偶e m贸wimy w艂a艣nie o tym - upiera艂a si臋 Peggy.
- Kocha艂a艣 si臋 z kapitanem. By艂a艣 w jego 艂贸偶ku, odda艂a艣 mu swoje cia艂o i, jak s膮dz臋, r贸wnie偶 serce. Nie traktuj tego zbyt lekko.
Nigdy tak nie robi艂am - szepn臋艂a Ari, uciekaj膮c przed przenikliwym wzrokiem matki. - Id臋 spa膰. Dobranoc.
Wysz艂a z kuchni i pobieg艂a na g贸r臋 do swej sypialni. Szybko si臋 rozebra艂a i w艣lizgn臋艂a do 艂贸偶ka. Ale sen nie nadchodzi艂. Mimo pobudki wczesnym rankiem i pracy przy wyprzeda偶y, mimo d艂ugiego gor膮cego lipcowego dnia, mimo godzin sp臋dzonych na mi艂o艣ci z Maxem, Ari nie mog艂a zasn膮膰. Obwinia艂a o to parne wilgotne powietrze.
Obwinia艂a o to drzemk臋 w 艂贸偶ku Maxa.
Obwinia艂a wszystko, poza uczuciem zakochania.
Klimatyzacja to jedyne rozwi膮zanie, dosz艂a do wniosku Ari. my艣l膮c t臋sknie o suchym wietrze Montany. Nie mog艂a wysiedzie膰 w domu i zastanawia膰 si臋, jak by to by艂o obudzi膰 si臋 rano w ramionach Maxa, wsp贸lnie wypi膰 kaw臋, zje艣膰 艣niadanie, a nawet wzi膮膰 prysznic. Nie poprosi艂 jej, 偶eby zosta艂a na noc.
I tak nie zrobi艂aby tego bez zawiadomienia rodzic贸w. Jednak t臋skni艂a za widokiem Maxa, chcia艂a spojrze膰 mu w oczy i upewni膰 si臋, czy ostatnia noc by艂a naprawd臋 tak doskona艂a. , Na sam膮 my艣l o tym obla艂a j膮 fala gor膮ca. Pr贸bowa艂a skupi膰 si臋 na codziennych zaj臋ciach. Peggy da艂a jej list臋 zakup贸w. Ar. przede wszystkim zrobi艂a to, co zwyk艂a robi膰, kiedy by艂a smutna zbita z tropu i mia艂a na zbyciu par臋 dolar贸w. Posz艂a do ksi臋garni
Ubo偶sza o trzydzie艣ci siedem dolar贸w, za to z torb膮 wy艂adowan膮 powie艣ciami w mi臋kkich ok艂adkach, obesz艂a sklepy w poszukiwaniu czego艣 praktycznego, wygodnego i ciep艂ego na nadchodz膮c膮 zim臋.
Nie mog艂a si臋 skupi膰. Usi艂owa艂a sobie wm贸wi膰, 偶e znajomo艣膰 z Maxem to tylko wakacyjny romans. Kr贸tka przygoda. Tylko na jedn膮 noc. Ari skrzywi艂a si臋. To nie by艂o w jej stylu.
Powinna by膰 teraz na pla偶y. Ale niedziela to okropny dzie艅 na pla偶owanie. Nie艂atwo by艂o znale藕膰 kawa艂ek miejsca na zat艂oczonym brzegu. Miejscowi w weekendy zostawali w domach, robili zakupy, sprz膮tali albo grali w golfa. Pla偶臋 i ocean zostawiali przybyszom z wielkich miast.
Postanowi艂a przejecha膰 ko艂o tamy, rzuci膰 okiem na t艂umy i poczu膰 lato w powietrzu. Popatrze膰 na turyst贸w na promenadzie.
Przejecha艂a przez Pier, utkn臋艂a w korku, spojrza艂a t臋sknie w okno sypialni Maxa, wreszcie pojecha艂a drog膮 wzd艂u偶 morskiego brzegu do Galilee.
Zaparkowa艂a w rogu za sklepem. Pokruszone skorupy ma艂偶y wybielone s艂o艅cem zachrz臋艣ci艂y jej pod nogami, kiedy wysiad艂a. Przez wej艣cie do portu p艂yn臋艂y 艂odzie wszystkich mo偶liwych kszta艂t贸w i rozmiar贸w. Powietrze pachnia艂o rybami, mewy krzycza艂y, szukaj膮c jedzenia, a rybacy i 偶eglarze wo艂ali do siebie na wodzie.
Zadowolona, 偶e jest bezpieczna na l膮dzie, pchn臋艂a oszklone drzwi sklepu. Ruthie, rozci膮gni臋ta na le偶ance, pomacha艂a do niej.
Co ty tu robisz?
Powinnam odpoczywa膰 - wyzna艂a nie艣mia艂o Ruthie. - Ale
czuj臋 si臋 samotna.
A ja na ni膮 uwa偶am, kiedy Roscoe jest na morzu. - Peggy,
zaj臋ta wlewaniem zupy do zamykanego kubka, mrugn臋艂a do
Ruthie. - W ko艅cu powinnam opiekowa膰 si臋 moimi przysz艂ymi
wnuczkami.
Ari postawi艂a torby z zakupami na stole, otworzy艂a lod贸wk臋 i wyj臋艂a puszk臋 z wod膮 sodow膮.
Naprawd臋 my艣lisz, 偶e tym razem b臋dzie dziewczynka
mamo?
W tej rodzinie potrzeba wi臋cej kobiet.
Joey i Jimmy mog膮 si臋 o偶eni膰 - zauwa偶y艂a Ari.
Niech B贸g ma w opiece kobiety, kt贸re ich sobie wezm膮
- powiedzia艂a Peggy. - Nie rozsiadaj si臋 tak - ostrzeg艂a, widz膮c
偶e Ari si臋ga po krzes艂o. - Mam dla ciebie spraw臋 do za艂atwienia
Czy to nie mo偶e poczeka膰? - Ari otworzy艂a puszk臋 i upi艂a
spory 艂yk.
Nie. - Peggy poda艂a jej bia艂膮 torb臋. - Uwa偶aj. Gor膮ce.
Dlaczego mi to dajesz?
Szef Cole Products zam贸wi艂 lunch.
Co?
C贸偶 - Peggy opar艂a d艂onie na obfitych biodrach - przecie偶
nie 偶yczysz sobie, 偶ebym nazywa艂a go kapitanem.
Dlaczego szef Cole Products nie mo偶e przyj艣膰 sam?
Jest zaj臋ty. A ty nie. - Peggy odwr贸ci艂a si臋 i podesz艂a dc
kot艂a stoj膮cego na kuchence. - Nic ci si臋 nie stanie, je艣li zaniesiesz mu lunch.
W porz膮dku.
Schowa艂a puszk臋 z powrotem do lod贸wki i wysz艂a ze sklepu 呕ar buchn膮艂 jej w twarz, ale wiatr od wody przyni贸s艂 natychmiastow膮 ulg臋. Dosz艂a nier贸wnym chodnikiem do du偶ego budynku z nazwiskiem Maxa i otworzy艂a ci臋偶kie metalowe drzwi z napisem: W艂asno艣膰 prywatna. Przej艣cie wzbronione.
By艂o cicho, cho膰 z jednej strony du偶ego pomieszczenia mrucza艂o kilka du偶ych maszyn. Czerwony napis ,BIUR0" wisia艂 nad metalowymi schodami. Ari wesz艂a na nie, ciekawa, jak wygl膮da miejsce, w kt贸rym Max sp臋dza czas na l膮dzie.
Us艂ysza艂a jego g艂os, zanim wsun臋艂a g艂ow臋 we wp贸艂otwarte drzwi. Oczywi艣cie wydaje polecenia. Powinna by艂a si臋 domy艣li膰.
Czarna s艂uchawka tkwi艂a przyci艣ni臋ta do jego ucha, ciemne w艂osy opad艂y mu na czo艂o, ale nieobecny, pe艂en troski wyraz oczu znik艂, gdy Max uni贸s艂 g艂ow臋. Przysun膮艂 si臋 do aparatu, jakby chcia艂 ju偶 zako艅czy膰 rozmow臋.
- Dobrze. - Po chwili doda艂 niecierpliwie: - A wi臋c to wszystko. - Ari rozgl膮da艂a si臋 po zagraconym pokoju, kt贸ry Max
nazywa艂 biurem. - Tak. Tobie te偶.
- Nie zamierza艂am przeszkodzi膰 ci w pracy.
U艣miechn膮艂 si臋, rzuci艂 s艂uchawk臋 na wide艂ki, przyci膮gn膮艂 Ari
; posadzi艂 j膮 sobie na kolanach.
Nie przeszkodzi艂a艣.
Hej! - zaprotestowa艂a. - Uwa偶aj na sw贸j lunch!
To wszystko, co dla mnie masz?
Tak. - Poca艂owa艂a go szybko w usta. - Jest gor膮cy.
Nie b臋d臋 ci dokucza膰 - powiedzia艂 i obj膮艂 j膮 mocniej - bo
przynios艂a艣 mi co艣 do jedzenia.
Tylko to, co zam贸wi艂e艣.
Na widok jego miny wszystko zrozumia艂a.
Nie prosi艂e艣 Peggy o zup臋, prawda?
Nie - odpar艂. - A powinienem?
Bawi si臋 w swatk臋 - wyja艣ni艂a Ari. - To ona mnie tu przys艂a艂a.
Ciesz臋 si臋. My艣la艂em o tobie przez ca艂y ranek.
Chcia艂am zobaczy膰, gdzie pracujesz.
Rozejrzyj si臋. - Wyj膮艂 z torby kartonik z zup膮 i plastikow膮
艂y偶k臋. - Zjesz ze mn膮?
Nie, dzi臋ki.
Na dole jest automat z napojami. Przynios臋 nam co艣 do
picia.
P贸jd臋 z tob膮.
Zajmuj臋 si臋 papierkow膮 robot膮. Pr贸buj臋 nadgoni膰 maj
i czerwiec przed wtorkowym rejsem.
Na d艂ugo wyp艂ywasz?
Na ile b臋dzie trzeba.
Mam nadziej臋, 偶e nie na bardzo d艂ugo - powiedzia艂a, unosz膮c usta, gdy j膮 obj膮艂. - B臋d臋 si臋 czu艂a samotna bez ciebie.
Wr贸c臋 na spotkanie twojej klasy.
Odsun臋艂a si臋 i spojrza艂a mu w oczy.
Moje spotkanie? Dlaczego?
- Bo idziemy na nie.
Nie, nie idziemy.
Max poca艂owa艂 j膮 lekko i powiedzia艂:
Wyrzucasz tego lata mn贸stwo 艣mieci. Mo偶e czas stan膮膰 twarz膮 w twarz z przesz艂o艣ci膮 i pozby膰 si臋 niekt贸rych obci膮偶e艅.
Mo偶e to nie twoja sprawa.
Chyba nie masz racji. Mam wra偶enie, 偶e to, co trzyma ci臋
z dala od rodziny, twoja niech臋膰 do morza, to, od czego uciekasz
zacz臋艂o si臋 w艂a艣nie tutaj.
A je艣li nawet, co to zmienia?
Porozmawiaj ze mn膮, Ari.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Mia艂e艣 mi przynie艣膰 co艣 zimnego do picia.
Nie zwr贸ci艂 uwagi na jej s艂owa.
Wiesz, 偶e nigdy nie pyta艂a艣 o moj膮 rodzin臋? - Nie czekaj膮c
na odpowied藕, ci膮gn膮艂: - Nie pyta艂a艣 mnie o rodzic贸w ani o siostry, ani o to, gdzie dorasta艂em, dlaczego zaj膮艂em si臋 艂owieniem
ryb i w jakich okoliczno艣ciach pozna艂em Jerry'ego. - Po艂o偶y艂 jej
d艂onie na ramionach, by si臋 nie odwraca艂a. - Nie pyta艂a艣, bo nie
chcesz zbli偶y膰 si臋 do mnie, pozna膰 mnie, sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 mego
偶ycia...
Czy ostatniej nocy nie poznawa艂am ci臋? - Wola艂a zignorowa膰 ostatni膮 uwag臋.
Ostatnia noc musia艂a si臋 zdarzy膰. To pocz膮tek, nie koniec.
Ale nie zaistnia艂a w pr贸偶ni.
Czego ode mnie chcesz?
Niczego, czego nie mo偶esz mi da膰, kochanie.
Mog臋 ci da膰 tylko kilka tygodni. 呕adnych obietnic, 偶adnych 偶al贸w, pami臋tasz?
Westchn膮艂, a oczy 艣ciemnia艂y mu na widok jej zdecydowanej miny.
- Pami臋tam. - Musn膮艂 wargami jej usta. Po chwili zrobi艂 to
ponownie, jakby chcia艂 j膮 o czym艣 zapewni膰.
Par臋 chwil p贸藕niej Ari powr贸ci艂a na ziemi臋 i ukry艂a twarz w drelichowej koszuli Maxa.
P贸jdziesz dzi艣 ze mn膮 na kolacj臋? - spyta艂. Kiedy skin臋艂a
g艂ow膮, obj膮艂 j膮 mocniej. - Mo偶esz zosta膰 na noc?
Mo偶e. - Jej serce przepe艂ni艂a rado艣膰.
Pu艣ci艂 j膮, poprowadzi艂 do czerwonego automatu i grzeba艂 po kieszeniach w poszukiwaniu drobnych. Przycisn膮艂 guzik i ma-szyna wyrzuci艂a puszk臋 z col膮. Dla siebie kupi艂 piwo imbirowe.
Oprowadzisz mnie po fabryce? - spyta艂a.
Nie. Nie uda mi si臋 nic zrobi膰, je艣li ty b臋dziesz w pobli偶u.
- U艣miechn膮艂 si臋. - Rozpraszasz mnie.
Ari westchn臋艂a i posz艂a w stron臋 drzwi.
Ju偶 zmykam.
Przyjad臋 po ciebie o si贸dmej. Dzi臋ki za lunch.
Podzi臋kuj Peggy. - Ari, nie maj膮c ochoty patrze膰 na zadowolon膮 min臋 matki, wr贸ci艂a do samochodu i pojecha艂a prosto do
domu. Pr贸bowa艂a nie my艣le膰 o Maximilianie Cole'u. Bez po
wodzenia. Czym mog艂a usprawiedliwia膰 letni膮 przygod臋? Nie
by艂o sposobu, zw艂aszcza 偶e absolutnie nie mia艂a zamiaru si臋
zakocha膰.
Ma艂偶e by艂y doskona艂e - powiedzia艂a Ari w odpowiedzi na.
pytanie kelnerki sprz膮taj膮cej ze sto艂u.
Jeszcze ci si臋 nie znudzi艂y? - spyta艂 Max.
Jeszcze nie. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Max nie m贸g艂 oderwa膰 od niej oczu. Ciemne w艂osy opad艂y jej w falach na ramiona, a prosta koralowa sukienka podkre艣la艂a lekko opalon膮 sk贸r臋. Kiedy przechyli艂a g艂ow臋 i u艣miechn臋艂a si臋, dobrane do sukienki wisz膮ce kolczyki musn臋艂y jej szyj臋.
A co z tob膮? - spyta艂a. - Zawsze zamawiasz stek?
Prawie.
Smakowa艂aby ci nasza wo艂owina z Montany.
- Nie chc臋 dzi艣 rozmawia膰 o Montanie.
Ari odwr贸ci艂a wzrok.
Dobrze. - Upi艂a 艂yk wina i odstawi艂a kieliszek na st贸艂. -
A o czym chcesz rozmawia膰?
Po pierwsze - powiedzia艂, uznawszy, 偶e czas poinformowa膰 Ari o tym, co wynik艂o z jej absurdalnych plan贸w swatania
- ile tygodni dawa艂a艣 to przekl臋te og艂oszenie?
Kilka - odpar艂a wymijaj膮co.
To znaczy?
Sze艣膰.
Sze艣膰? - Zmarszczy艂 czo艂o, widz膮c, 偶e Ari z trudem po
wstrzymuje 艣miech. - W pierwszym tygodniu dosta艂em sze艣膰dziesi膮t list贸w, a wci膮偶 nap艂ywaj膮 nowe.
Nie doceni艂am twego uroku.
Za to przeceni艂a艣 moj膮 cierpliwo艣膰.
Nie chcia艂am sprawi膰 ci k艂opotu.
Dobrze ci tak, za to, 偶e pr贸bowa艂a艣 si臋 mnie pozby膰.
Mo偶e i tak - przyzna艂a - ale mia艂am jak najlepsze ch臋膰.
Nie jestem bez serca.
Max pochyli艂 si臋 ku niej, 偶a艂uj膮c, 偶e nie mo偶e jej teraz poca艂owa膰.
- Chod藕my do domu, zgoda?
Podkre艣lone bia艂ymi 艣wiat艂ami kontury mostu Newport biegn膮cego przez Zatok臋 Narragansett do po艂o偶onego na drugim brzegu Jamestown wygl膮da艂y jak wyszukane 艣wi膮teczne dekoracje. Ari siedzia艂a obok Maxa, dotykaj膮c go udem. Patrzyli na 艂odzie pod mostem i 艣wiat艂a znacz膮ce linie brzegowe obu wysp. Lekka mg艂a wisia艂a w oddali nad wod膮, zach臋caj膮c 偶eglarzy, by wyruszyli na morze.
Ile tygodni? - spyta艂 nagle Max, przerywaj膮c milczenie.
Wiedzia艂a, o co mu chodzi.
Trzy. Dwudziestego 贸smego sierpnia musz臋 by膰 na uczelni.
To mi daje niewiele czasu.
Czasu na co? - spyta艂a wbrew sobie.
Na przekonanie ci臋, 偶eby艣 zosta艂a.
Ju偶 to przerabiali艣my, Max.
To mo偶na powtarza膰.
Ari nie odpowiedzia艂a. Nie chcia艂a my艣le膰 o przysz艂o艣ci. Dlaczego nie m贸g艂 zostawi膰 wszystkiego tak, jak by艂o?
To wakacyjna przygoda, Max.
Moim zdaniem to co艣 wi臋cej - powiedzia艂 powoli.
- Dobrze - zgodzi艂a si臋, patrz膮c na jego wyrazisty profil
w ciemno艣ci samochodu. - To romans sezonu.
Rzuci艂 jej krzywy u艣miech i ponownie skupi艂 uwag臋 na drodze przed sob膮.
- Tak - powiedzia艂 cicho. - My艣l臋, 偶e tak.
Reszta drogi up艂yn臋艂a w milczeniu. Ari mia艂a wra偶enie, 偶e bicie jej serca zag艂usza szum fal. Chcia艂a, 偶eby jej dotyka艂, obejmowa艂. Mia艂a ochot臋 oprze膰 g艂ow臋 o jego bia艂膮 koszul臋 i napawa膰 si臋 zapachem jego sk贸ry, ale nie wiedzia艂a, czy rozs膮dnie
b臋dzie wykona膰 pierwszy ruch. Oczekiwa艂 po niej tak wiele i zmierza艂 do tego, by prze偶y膰 rozczarowanie. Chcia艂 wszystkiego, jej 偶ycia, wolno艣ci i mi艂o艣ci.
Mi艂o艣膰 by艂a 艂atwa. Ari da艂a mu wszystko, co mog艂a, cho膰 nie uznawa艂a letnich przyg贸d. Westchn臋艂a. Trudno by艂o mu si臋 oprze膰.
Ari? - zawaha艂 si臋 po otwarciu drzwi. - Je艣li wolisz, zawioz臋 ci臋 do domu.
Chcesz tego?
Jego oczy by艂y ciemne, wyraz twarzy nieprzenikniony.
Oczywi艣cie, 偶e nie, ale nie mam ochoty na gry.
Kiedy wiatr owia艂 jej nagie ramiona, st艂umi艂a dreszcz.
Ja te偶 nie.
Wiesz, 偶e ci臋 pragn臋. Chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰.
Dotkn臋艂a jego twarzy.
Wiem. Ja te偶 ci臋 pragn臋. - Bardziej ni偶 czegokolwiek w
偶yciu.
Ale?
Musz臋 by膰 w domu o dziewi膮tej rano. Poniedzia艂ek to m贸j
dzie艅 obierania ziemniak贸w.
A ja we wtorek wyp艂ywam. - Max poca艂owa艂 j膮 w r臋k臋.
Ari stara艂a si臋 ukry膰, jak bardzo go potrzebuje, jak bardzo chce, by poprowadzi艂 j膮 do 艣rodka. Musia艂a udawa膰 Gdyby zda艂 sobie spraw臋, 偶e go kocha, nie pozwoli艂by jej wyjecha膰.
- Chod藕my. - Wzi膮艂 j膮 stanowczo za r臋k臋. - Nie mamy czasu
do stracenia.
Mia艂 racj臋. A wi臋c dlaczego jego s艂owa wywo艂a艂y smutek w jej sercu?
Westchn膮艂 i przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Poczu艂a ciep艂y oddech na policzku.
Nie skrzywdz臋 ci臋, Ari.
Wiem - powiedzia艂a zduszonym g艂osem. - To jedno, czego
jestem pewna.
Odpi膮艂 guziki z ty艂u sukienki Ari, g艂adz膮c ciep艂ymi szorstkimi d艂o艅mi jej plecy i prze艣lizguj膮c si臋 po koronkowej bieli藕nie. Z 艂atwo艣ci膮 odpi膮艂 biustonosz, a gdy sukienka opad艂a na dywan, zsun膮艂 niecierpliwe d艂onie na jej piersi. Gdy usta zast膮pi艂y d艂onie, sutki zesztywnia艂y pod t膮 delikatn膮 pieszczot膮.
Potem dotkn膮艂 wargami jej szyi, sun膮c j臋zykiem do wisz膮cych koralowych paciork贸w.
Chcia艂 kocha膰 si臋 z ni膮 z tymi d艂ugimi kolczykami w uszach - pami臋ta艂 t臋 chwil臋 na promie, kiedy zdradzi艂 jej swoje imi臋 i opar艂 si臋 pragnieniu dotkni臋cia ko艂ysz膮cych si臋 pere艂 ocieraj膮cych si臋 o spowite jedwabiem rami臋. Opar艂 si臋 tylko dlatego, 偶e wierzy艂, i偶 to ona jest by艂膮 przyjaci贸艂k膮 Jerry'ego.
Rzeczywi艣cie, zamy艣li艂 si臋 Max, wdychaj膮c lekki kwiatowy zapach, sprawia艂a k艂opoty, ale z k艂opotami, kt贸re wnios艂a w jego 偶ycie, powinien sobie da膰 rad臋.
Teraz m贸g艂 jej dotyka膰. Smakowa膰 ka偶d膮 cz臋艣膰 jej cia艂a. A偶 do rana.
Nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e wypowiedzia艂 ostatnie s艂owa g艂o艣no, a偶 szepn臋艂a:
Co?
Do rana - powt贸rzy艂. - Mo偶emy si臋 kocha膰 do rana.
Ari spojrza艂a mu w oczy. Na jej twarzy malowa艂a si臋 wy艂膮cznie niewinno艣膰.
A wi臋c dlaczego tu stoimy?
Rozbieram ci臋, je艣li nie zauwa偶y艂a艣.
Zauwa偶y艂am - szepn臋艂a - Teraz moja kolej.
Wolno odpina艂a mu koszul臋 i zsuwa艂a r臋kawy. Kiedy si臋gn臋艂a do zamka b艂yskawicznego be偶owych spodni, zatrzyma艂 jej ma艂膮
d艂o艅. Chcia艂 jej powiedzie膰, jak bardzo j膮 kocha, ale zrezygnowa艂. Wiedzia艂, 偶e jego s艂owa nie by艂yby mile przyj臋te. Zamiast tego przyci膮gn膮艂 jej d艂o艅 do warg i wolno poca艂owa艂 ka偶dy pale: z osobna, po czym poci膮gn膮艂 j膮 w kierunku schod贸w. To nie by czas na spory.
Szybko pozbyli si臋 reszty ubra艅. Min臋艂y dopiero dwadzie艣cia cztery godziny, jak si臋 kochali, a im wyda艂o si臋, 偶e to dwadzie艣cia cztery dni. Albo lata.
Kiedy upadli na 艂贸偶ko, Max pokry艂 cia艂o Ari poca艂unkami Wydawa艂 si臋 wiedzie膰, gdzie dotyka膰, wyczuwa膰, co sprawi jej przyjemno艣膰. Jego j臋zyk i wargi ponios艂y j膮 na skraj rozkosz) Kiedy my艣la艂a, 偶e ju偶 wi臋cej nie zniesie, Max nakry艂 j膮 swoim cia艂em.
Chc臋 ci臋 poczu膰 w sobie - szepn臋艂a.
Jak sobie 偶yczysz, kochanie - powiedzia艂 cicho. Wszed艂
w ni膮 jednym p艂ynnym ruchem. Poddani odwiecznemu rytmowi
przylgn臋li do siebie, a偶 艣wiat wok贸艂 nich eksplodowa艂.
P贸藕niej w cichej ciemno艣ci pokoju Max przytula艂 Ari do serca. W powietrzu osiad艂a mg艂a, a przez otwarte okno dobiega艂 samotny d藕wi臋k rogu ostrzegaj膮cego 偶eglarzy.
Czy tak to robi膮 w Montanie?
Nie. - Ari u艣miechn臋艂a si臋. - W Montanie nigdy tak nit
by艂o.
Na pewno w twoim 偶yciu kto艣 by艂.
Tak - odpar艂a. - W艂a艣ciciel pobliskiego rancza.
Co si臋 z nim sta艂o?
W ubieg艂ym roku doszli艣my do wniosku, 偶e nadszed艂 czas
by ka偶de posz艂o w swoj膮 stron臋.
Ciesz臋 si臋 - szepn膮艂, g艂adz膮c d艂oni膮 jej aksamitn膮 sk贸r臋
Czubki jego palc贸w musn臋艂y biodra, po czym powoli wr贸ci艂y c
ramion. Dotkn膮艂 wisz膮cych kolczyk贸w.
Zapomnia艂am je zdj膮膰 - mrukn臋艂a.
Nie chcia艂em, 偶eby艣 je zdejmowa艂a. - Max spojrza艂
z u艣miechem w jej ciemnobr膮zowe oczy. - Na 艣lubie Jerry'ego
odkry艂em, 偶e mam obsesj臋 na punkcie kolczyk贸w.
Nigdy nie s艂ysza艂am o czym艣 takim.
U艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
Mo偶e jestem wyj膮tkiem.
- Jestem o tym przekonana - zgodzi艂a si臋 - Z wi臋cej ni偶
jednego powodu. Unie艣 g艂ow臋 - rozkaza艂a, po czym wzi臋艂a puszysty bia艂y jasiek i pod艂o偶y艂a mu go pod g艂ow臋.
- Co robisz? - spyta艂. Poczu艂, 偶e zn贸w ogarnia go po偶膮danie.
Ari usiad艂a na nim i poca艂owa艂a go w usta.
- Je艣li nie masz nic przeciwko temu, poka偶臋 ci, jak to si臋 robi
na zachodzie.
ROZDZIA艁 9
Prosz臋. - Max poda艂 Ari paruj膮cy kubek. - Nie martw si臋
Nie musisz rozmawia膰.
Wielkie dzi臋ki. - Ari u艣miechn臋艂a si臋 do niego, po czym
skupi艂a uwag臋 na 艣ciskanym w d艂oni naczyniu. Siedzia艂a otulona
kocem na mi臋kkiej le偶ance na balkonie. S艂o艅ce usi艂owa艂o prze
drze膰 si臋 przez mg艂臋, a Ari po cichu mu sekundowa艂a.
Max wr贸ci艂 do mieszkania. Po chwili z kuchni dobieg艂 brz臋k naczy艅. Pewnie przygotowuje sobie jedno z tych koszmarnie wielkich 艣niada艅, kt贸re tak lubi. Poczu艂a zapach bekonu. Max otworzy艂 drzwi i wysun膮艂 g艂ow臋:
Ari, masz ochot臋 na jajka na bekonie? Daj znak g艂ow膮 na
tak czy nie.
Nie jestem a偶 tak z艂a - zaprotestowa艂a, odwracaj膮c si臋 ku
niemu. W艂osy mia艂 jeszcze wilgotne po prysznicu i by艂 ubrany
w znajome b艂臋kitne d偶insy i podkoszulek z emblematem Uniwersytetu Nebraski. Wygl膮da艂 r贸wnie偶 na bardzo g艂odnego.
Tak, jeste艣.
- A wi臋c nie, je艣li chodzi o 艣niadanie. Zjem wczesny lunch w pracy.
Skin膮艂 g艂ow膮 i zamkn膮艂 drzwi, pozostawiaj膮c j膮 spokojowi
i ciszy balkonu. Przygl膮da艂a si臋 samochodom, zauwa偶y艂a kilkoro zdeterminowanych amator贸w joggingu i trzy osoby z psami. Rozpar艂a si臋 wygodniej, dopi艂a kaw臋 i leniwie zastanawia艂a si臋, czy nie nala膰 sobie jeszcze.
W kuchni zrobi艂o si臋 cicho. Nigdy nie pyta艂a艣 mnie o rodzin臋... bo nie chcesz sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 mego 偶ycia. Czy Max mia艂 racj臋? Pr贸bowa艂a zdoby膰 si臋 na obiektywizm. Co o nim wiedzia艂a? 呕e lubi solidne 艣niadania, na wp贸艂 surowy stek, kaw臋 ze 艣mietank膮 i prowadzi p贸艂ci臋偶ar贸wk臋. Z powodzeniem kieruje fabryk膮, jest w艂a艣cicielem kilku kutr贸w i mieszka nad morzem.
Zawsze morze.
W szkole 艣redniej gra艂 w futbol i jest wspania艂ym kochankiem. Wielkoduszny, troskliwy, zdecydowany i uparty.
Westchn臋艂a. Zna艂a przymioty Maximiliana Cole'a, ale nie wiedzia艂a, co uczyni艂o go w艂a艣nie takim.
Powa偶ne rozwa偶ania. O wiele za powa偶ne jak na wakacyjny romans.
Na drewnianym pode艣cie zadudni艂y kroki Maxa.
Prosz臋 - powiedzia艂 uprzejmie, trzymaj膮c w wyci膮gni臋tej
r臋ce dzbanek z kaw膮. - Zapomnia艂em, 偶e zwykle potrzebujesz
dziewi臋ciu czy dziesi臋ciu fili偶anek.
Trzech - poprawi艂a, podaj膮c mu kubek. - Trzy fili偶anki
czyni膮 ze mnie bardzo mi艂膮 osob臋.
Dzisiejszej nocy by艂a艣 bardzo mi艂a. - Ostro偶nie nala艂 gor膮cy p艂yn i odda艂 jej kubek.
Ty te偶.
Dwie noce z rz臋du - podkre艣li艂. - To mog艂oby wej艣膰 w
nawyk.
Mog艂oby - zgodzi艂a si臋, zafascynowana zmarszczkami
w k膮cikach jego oczu. Dlaczego sta艂 za daleko, by m贸c go do
tkn膮膰? - Jutro wyp艂ywasz w morze, czy tak?
Tak. — Skin膮艂 g艂ow膮, - Jutro b臋d臋 mia艂 mn贸stwo zaj臋膰.
Mo偶e lepiej zacznij si臋 przygotowywa膰.
A mo偶e zabior臋 ci臋 do 艂贸偶ka.
Ari udawa艂a, 偶e si臋 zastanawia. Spojrza艂a na zegarek, odstawi艂a kaw臋 i u艣miechn臋艂a si臋 szeroko do Maxa.
Masz czas?
Pospiesz臋 si臋.
Lepiej nie - roze艣mia艂a si臋.
A wi臋c nie b臋d臋 si臋 spieszy艂. Nie b臋dziesz mia艂a si艂y, by
podnie艣膰 skrobaczk臋 do ziemniak贸w.
Dobrze. - Ari zrzuci艂a z siebie koc i wsta艂a. - Zaryzykuj臋.
Ari p艂ywa艂a ka偶dego wieczora o sz贸stej. Zak艂ada艂a ten sam 偶贸艂ty kostium k膮pielowy, stawia艂a samoch贸d w tym samym rogu parkingu, szepta艂a te same modlitwy wodzie, tul膮cej si臋 do jej cia艂a. Oszcz臋d藕 go. Prosz臋, oszcz臋d藕 go. Te s艂owa przychodzi艂y jej do g艂owy za ka偶dym razem, kiedy patrzy艂a na horyzont, zamartwiaj膮c si臋, gdzie jest teraz Max i czy wszystko u niego w porz膮dku.
Nienawidzi艂a tego, nienawidzi艂a niepokoju i przyprawiaj膮cego
o md艂o艣ci ucisku w 偶o艂膮dku. Nienawidzi艂a budzenia si臋 z l臋kiem
i k艂adzenia si臋 spa膰 przy radiowej prognozie pogody. Nienawidzi艂a
siebie za to, 偶e zachowuje si臋 jak spanikowana wariatka.
Powinna艣 i艣膰. B臋dziesz si臋 dobrze bawi膰.
Powtarzasz si臋 jak zdarta p艂yta.
Ari postanowi艂a nie s艂ucha膰 rady matki. Peggy m贸wi艂a to samo przynajmniej od ostatnich dziewi臋ciuset osiemdziesi臋ciu siedmiu ziemniak贸w. Albo pi臋ciu dni, zale偶y od tego, jak kto mierzy czas.
Peggy nie dawa艂a jednak za wygran膮.
Ju偶 nie b臋d膮 produkowa膰 p艂yt. S艂ysza艂am w telewizji. Czy
to nie skandal?
Ogl膮dasz za du偶o telewizji.
Co mam zrobi膰 z waszymi szkolnymi albumami?
Pozby艂am si臋 ich na wyprzeda偶y.
Nie wiem, co bym zrobi艂a bez ciebie.
Kiedy si臋 przeprowadzacie?
Na jesieni. Ojciec m贸wi, 偶e ch艂opcy pomog膮 przy przeprowadzce. Nie uwierz臋, dop贸ki nie zobacz臋. - Peggy westchn臋艂a.
- Martwi臋 si臋 o ciebie. Jeste艣 dobr膮 dziewczyn膮, Ari, ale cza
sami...
Ari spojrza艂a ze z艂o艣ci膮 na matk臋, co sprawi艂o, 偶e ta przerwa艂a w p贸艂 s艂owa.
- Czasami co...?
Peggy popatrzy艂a wymownie na pokaleczonego ziemniaka w d艂oni c贸rki.
Nie wiesz, jak si臋 obiera ziemniaki, oczywi艣cie.
Oczywi艣cie. Niedobrze mi si臋 robi od tych ziemniak贸w.
A wi臋c? Nie musisz tu tkwi膰. Id藕 do domu i wyszykuj si臋
na wiecz贸r.
• - Nie mam ochoty.
Je艣li chcesz, mo偶esz i艣膰 do kina ze mn膮 i Roscoe - zaproponowa艂a Ruthie.
Nie, dzi臋ki. Powinni艣cie si臋 nacieszy膰 sob膮, p贸ki jeszcze
macie szans臋.
Dzieci maj膮 si臋 urodzi膰 dopiero za sze艣膰 tygodni. - Ruthie
potar艂a krzy偶. - Chocia偶 czasami zastanawiam si臋, czy si臋 nie
pospiesz膮.
Peggy zmarszczy艂a czo艂o z matczyn膮 trosk膮.
Powinna艣 siedzie膰 w domu i odpoczywa膰.
Mog臋 odpoczywa膰 tutaj. Poza tym nie znosz臋 siedzie膰
sama. Roscoe ma nadziej臋, 偶e uda mu si臋 dosta膰 do tej ekipy buduj膮cej nowy bank. Wtedy nocami by艂by w domu.
Ari przypomnia艂a sobie, jak jej starszy brat zbudowa艂 kiedy艣 bardzo skomplikowany domek na drzewie.
Zawsze by艂 najszcz臋艣liwszy z m艂otkiem i gwo藕dziami.
Niekt贸rzy m臋偶czy藕ni nie s膮 stworzeni do pracy na morzu
- powiedzia艂a Peggy. - Nie ma w tym nic z艂ego.
A niekt贸rzy s膮 przekonani, 偶e nie mogliby si臋 zajmowa膰
niczym innym - mrukn臋艂a Ari.
Tego nie da si臋 zmieni膰. - Peggy spojrza艂a ostrzegawczo na
jedynaczk臋. - Ale ci臋偶ko bez nich 偶y膰.
Eddie zgin膮艂 - powiedzia艂a Ari i wsta艂a, by wyjrze膰 przez
oszklone drzwi na doki. - To dopiero by艂o ci臋偶kie.
Nie b臋d臋 si臋 spiera膰. Ale czas ju偶, 偶eby艣 si臋 z tym upora艂a.
My艣la艂am, 偶e mi si臋 uda艂o.
Nie. - Peggy pokr臋ci艂a g艂ow膮 i poklepa艂a Ari po ramieniu.
—Nie rozumiesz, kochanie? Tylko przed tym uciekasz.
P贸藕niej, kiedy Ari sta艂a w sypialni, s艂owa matki dzwoni艂y jej w g艂owie. Uciekasz. Czy to w艂a艣nie robi艂a?
艢ci膮gn臋艂a z siebie robocze ubranie i w艂o偶y艂a sukienk臋. Przyj臋cie mia艂o si臋 zacz膮膰 za godzin臋. Uciekam? Jest tylko jeden spos贸b, by si臋 o tym przekona膰.
By艂a to zupe艂nie zwyczajna grupa, cho膰 niekt贸rzy uczniowie z rocznika 75 sprawiali wra偶enie nieco skr臋powanych w ha艂a艣liwej koktajlowej sali popularnego klubu. To by艂o rzeczywi艣cie nieoficjalne spotkanie, bez wizyt贸wek, balon贸w i listy uczni贸w.
- Hej, Simone! - zawo艂a艂 kto艣.
Ari przebi艂a si臋 przez t艂um. Ostatnie p贸艂 godziny u艣miecha艂a si臋 do nieznajomych, kt贸rzy uprzejmie odpowiadali jej u艣miechem. Weso艂y m臋偶czyzna wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋.
Arianna? Pami臋tasz mnie?
Johnny Kenyon. Jasne. - Ari, poruszona tym, 偶e kogo艣
rozpozna艂a, zapomnia艂a o zdenerwowaniu.
Wspaniale wygl膮dasz. Zupe艂nie si臋 nie zmieni艂a艣.
Ty te偶 nie - sk艂ama艂a,
Co porabiasz?
Wyk艂adam na uczelni w Montanie.
- Nie wygl膮dasz na belfra. Pewnie masz m臋偶a i dzieci?
Arianna pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Jeszcze nie. - Jeszcze nie? No dobrze, jestem optymistk膮.
Na pewno gdzie艣 na zachodzie jest jeszcze jeden farmer do
wzi臋cia, kt贸ry nie marzy o 艂owieniu ryb.
Od czasu do czasu widuj臋 w mie艣cie twoich braci.
Wszyscy mieszkaj膮 w Narragansett! - zawo艂a艂a, usi艂uj膮c
przekrzycze膰 piosenk臋 Rolling Stones贸w dudni膮c膮 z pobliskiego
g艂o艣nika.
Mi艂o by艂o ci臋 zobaczy膰! - Spojrza艂 wymownie na g艂o艣nik
i odszed艂.
I co teraz? W takiej sytuacji mo偶na co najwy偶ej uda膰 si臋 do toalety albo zacz膮膰 flirtowa膰 z barmanem. Ale m艂odziutki barman by艂 zbyt zaj臋ty, by pozwoli膰 sobie na flirt ze star膮 pann膮 z Montany. Rocznik 75 dobrze si臋 bawi艂, nie ma w膮tpliwo艣ci.
- Mog艂a艣 na mnie zaczeka膰 - us艂ysza艂a szorstki g艂os przy
uchu.
Odwr贸ci艂a si臋. Tu偶 za ni膮 sta艂 Max, przystojny jak zawsze w b艂臋kitnej koszuli, ze 艣wie偶膮 opalenizn膮 na twarzy i mocnymi br膮zowymi r臋kami z艂o偶onymi na piersi.
To nie by艂o konieczne - mrukn臋艂a.
Nie?
Zrozum - o艣wiadczy艂a stanowczo, usi艂uj膮c przekrzycze膰
muzyk臋 - prowadzi艂am w艂asne 偶ycie, zanim posz艂am z tob膮 do
艂贸偶ka. Mam trzydzie艣ci dwa lata, sama na siebie zarabiam, sama podejmuj臋 decyzje i...
Zakl膮艂, wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 spiesznie za sob膮. Na zewn膮trz pu艣ci艂 j膮 i zaczerpn膮艂 w p艂uca 艣wie偶ego morskiego powietrza.
T臋skni艂em za tob膮. To by艂y d艂ugie, ale u偶yteczne cztery
dni.
Co pr贸bujesz udowodni膰?
To mia艂o by膰 moje nast臋pne pytanie - rzuci艂. - Nie planowa艂a艣
przychodzi膰 na to spotkanie. Dlaczego zmieni艂a艣 zdanie?
P贸藕niej z tob膮 o tym porozmawiam - odpar艂a Ari, nagle zm臋czona. Tak strasznie za nim t臋skni艂a, nienawidzi艂a ka偶dej minuty,
kt贸r膮 sp臋dzi艂 na morzu. Teraz sta艂 przed ni膮, silny, wspania艂y.,
i 偶ywy. A wszystko, co mog艂a zrobi膰, to zacz膮膰 z nim walczy膰
Zupe艂nie jakby chcia艂a zem艣ci膰 si臋 na nim za swoj膮 t臋sknot臋. - Mo偶esz oszcz臋dzi膰 tej techniki jaskiniowca dla kogo艣 innego.
Wiem, ile masz lat, i jestem w pe艂ni 艣wiadom, 偶e prowadzisz w艂asne 偶ycie, bo wystarczaj膮co cz臋sto mi o tym przypominasz, ale mog艂a艣 mi przynajmniej oszcz臋dzi膰 przychodzenia dc
twego domu.
Nie wiedzia艂am, 偶e wr贸ci艂e艣 - sk艂ama艂a. Kiedy wychodzi艂a
ze sklepu rybnego, kuter Maxa w艂a艣nie wp艂ywa艂 do portu.
Nie chcia艂a艣, 偶ebym tu przychodzi艂.
Skoro tak uwa偶asz, dlaczego przyszed艂e艣?
Mo偶e jestem g艂upi. - Wzruszy艂 ramionami.
Ari poczu艂a si臋 winna. Powinna zostawi膰 mu wiadomo艣膰. Nie zamierza艂a go jednak w to wci膮ga膰, nie chcia艂a, 偶eby wiedzia艂 o niej zbyt du偶o. Zupe艂nie jakby ta wiedza mog艂a da膰 mu nad ni膮 w艂adz臋. W艂adz臋, by rani膰. A mo偶e w艂adz臋, by leczy膰 rany.
- S艂uchaj. - Po艂o偶y艂a d艂o艅 na jego mocnym opalonym przedramieniu. Czy pr贸bowa艂a powstrzyma膰 go w ten spos贸b od
wyruszenia na wod臋? - To nie mo偶e si臋 uda膰. Ty jeste艣 wyj膮tkowo zaborczy, a ja nie jestem przyzwyczajona do takiego traktowania.
- Lepiej zacznij si臋 przyzwyczaja膰 - burkn膮艂, a oczy mu za
l艣ni艂y. - Dobrze ci radz臋.
Bezkompromisowy kretyn.
To moje spotkanie i...
My艣la艂em, 偶e potrzebujesz towarzystwa.
Niespecjalnie - sk艂ama艂a. - Jestem tu od godziny i dobrze
si臋 bawi臋.
Dajesz mi do zrozumienia, 偶ebym si臋 zmy艂.
Ari wzruszy艂a ramionami. Jedyne, czego teraz chcia艂a, to wyjecha膰 z Rhode Island.
- 艢wietnie.
Nie m贸wi膮c nic wi臋cej, Max odwr贸ci艂 si臋, wszed艂 po drewnianych schodach na werand臋 i znikn膮艂 we wn臋trzu klubu, pozostawiaj膮c Ari sam膮 w zachodz膮cym s艂o艅cu. Westchn臋艂a, wsadzi艂a r臋ce w kieszenie koralowej sukienki i wolno wesz艂a na schody. Zamiast jednak i艣膰 do 艣rodka za Maxem, posz艂a na zachodni kraniec werandy w kierunku parkingu.
Max zam贸wi艂 podw贸jn膮 szkock膮 z lodem i opar艂 si臋 o bar. W艂a艣nie poci膮gn膮艂 艂yk, kiedy muzyka nagle ucich艂a i mikrofon zaskrzecza艂. Podniecony g艂os zawo艂a艂:
- Rocznik siedemdziesi膮t pi臋膰!
Rozleg艂y si臋 nieliczne oklaski. Max nie widzia艂, kto m贸wi, poniewa偶 t艂um przy barze zas艂ania艂 mu widok, ale nie dba艂 o to.
Zada艂 sobie mn贸stwo trudu, 偶eby tu dzi艣 by膰, a Ari zupe艂nie nie doceni艂a jego wysi艂k贸w. Wypije szkock膮 i wr贸ci do domu. Dzisiejszej nocy w jego 艂贸偶ku nie b臋dzie kobiety - ciep艂ej, nami臋tnej, kochaj膮cej Arianny witaj膮cej wracaj膮cego do domu 偶eglarza. Musia艂 by膰 szalony, maj膮c nadziej臋, 偶e to si臋 w艂a艣nie zdarzy.
- Mo偶na prosi膰 o uwag臋? - M贸wca nie czeka艂 na odpowied藕.
- Chcia艂bym wam powiedzie膰 o paru sprawach. Mam do odczytania par臋 list贸w od koleg贸w, kt贸rzy nie mogli przyby膰 na dzisiejsz膮 imprez臋. - Po przeczytaniu list贸w poprosi艂 o uczczenie minut膮 ciszy tych, kt贸rzy zmarli: dwie osoby w wypadku samochodowym, kto艣 inny na raka i niejaki Eddie Barton, kt贸rego zmy艂o
z pok艂adu 艂odzi rybackiej.
Max wyprostowa艂 si臋, trzymaj膮c uwa偶nie szklank臋, 偶eby 偶aden d藕wi臋k nie zak艂贸ci艂 ciszy. Zmy艂o go z pok艂adu? Odczeka艂 kilka minut, zanim zacz膮艂 szuka膰 w t艂umie Ari. Nie zobaczy艂 jej. wi臋c stan膮艂 przy wej艣ciu do damskiej toalety. Po dwudziestu minutach odszed艂 pogada膰 z grup膮 m臋偶czyzn, kt贸rzy pracowali w Galilee. Szuka艂 odpowiedzi. Je艣li Ari nie b臋dzie chcia艂a z nim rozmawia膰, znajdzie kogo艣, kto mu jej udzieli.
Uciek艂a艣! - powiedzia艂, kiedy Ari otworzy艂a drzwi.
Nie uciek艂am - odpar艂a potulnie. - Po prostu wsiad艂am do
samochodu i odjecha艂am. Na oczach wszystkich.
W samochodzie mam kolacj臋. - Max nie mia艂 ochoty wchodzi膰 do domu Simone'贸w. Chcia艂, 偶eby w rozmowie z Ari nic mu
nie przeszkodzi艂o. - Zjemy u mnie. - Widz膮c jej wahanie, doda艂:
- Na pewno nie jad艂a艣 kolacji.
Nie.
A wi臋c w czym problem?
Nie ma 偶adnego. - Ari szerzej otworzy艂a drzwi. - Wejd藕 do
艣rodka. Napisz臋 kartk臋 do rodzic贸w.
Nie by艂a艣 na og艂oszeniach - powiedzia艂 Max, patrz膮c, jak
Ari szpera w szufladzie w poszukiwaniu o艂贸wka. - A mo偶e si臋
myl臋?
Oboj臋tny wyraz jej twarzy powiedzia艂 mu, 偶e wysz艂a przed przem贸wieniem przewodnicz膮cego klasy.
- Tak?
Patrzy艂 na ni膮 uwa偶nie.
Eddie Barton zaton膮艂. Uczcili艣my minut膮 ciszy jego i kilkoro innych. - Sta艂a nieruchomo, w艂osy zas艂ania艂y jej profil, kiedy
pochyli艂a si臋 nad sto艂em, pisz膮c na bloczku papieru. - Ale ty ju偶
wiedzia艂a艣 o Eddiem, prawda?
Tak - powiedzia艂a cicho. - Wiedzia艂am o Eddiem.
- Opowiesz mi o tym?-Max podszed艂 bli偶ej.
Spojrza艂a na niego suchymi oczami..
Kocha艂am Eddiego przez ca艂膮 szko艂臋 艣redni膮. Jasnow艂ose
go, br膮zowookiego Eddiego. By艂 moim najlepszym przyjacielem
w szkole podstawowej, prze艣ladowc膮 na pocz膮tku 艣redniej, a po
tem moim ch艂opcem.
I?
Nie zagrzewa艂am ch艂opc贸w do walki na meczach, nie by
艂am kr贸low膮 szkolnych bal贸w ani nawet t臋g膮 g艂ow膮, ale by艂am
dziewczyn膮 Eddiego Bartona i mia艂am zosta膰 jego 偶on膮. - Prze
rwa艂a, by odgarn膮膰 w艂osy z twarzy, po czym spojrza艂a na Maxa.
- Pewnie nie chcesz tego s艂ucha膰. Kolacja ci stygnie.
Jed藕 ze mn膮 do domu - zaproponowa艂 Max, bior膮c j膮 za
r臋k臋. Nie trzeba by艂o geniusza, by domy艣li膰 si臋 ko艅ca jej opowie艣ci. Blado艣膰 Ari zaniepokoi艂a go. Trzyma艂 mocno jej zimn膮 d艂o艅.
Nie pu艣ci艂 jej nawet, kiedy bra艂a torebk臋, gasi艂a 艣wiat艂o w kuchni
i zamyka艂a drzwi. Zwolni艂 u艣cisk dopiero, gdy przekroczyli pr贸g
jego domu.
Ari, z pude艂kiem z pizz膮, skierowa艂a si臋 do kuchni, ale Max z艂apa艂 j膮 za rami臋.
Zjedzmy na g贸rze - zaproponowa艂.
W 艂贸偶ku?
Czemu nie? - Nie odpowiedzia艂a, wi臋c lekko 艣cisn膮艂 jej
rami臋, zanim j膮 pu艣ci艂. - Wezm臋 co艣 do picia. Id藕 na g贸r臋.
Kiedy po kilku minutach wszed艂 do sypialni, Ari siedzia艂a ze
skrzy偶owanymi nogami na 艂贸偶ku. Dopiero teraz zauwa偶y艂, 偶e zd膮偶y艂a si臋 przebra膰. Na niebieskim podkoszulku z d艂ugimi r臋kawami widnia艂 偶贸艂ty napis: Kraina Bezkresnego Nieba, a jej d偶insy by艂y bladoniebieskie, niemal bia艂e. Zdj臋艂a sanda艂y i rzuci艂a je na dywan.
Max ustawi艂 na 艂贸偶ku sze艣膰 puszek z dietetyczn膮 col膮 i papierowe talerzyki na pizz臋. Ari wyj臋艂a mu spod pachy rolk臋 papierowych r臋cznik贸w, kt贸re mia艂y pos艂u偶y膰 jako serwetki.
- Co b臋dzie, jak zabrudzimy po艣ciel?
Max wzruszy艂 ramionami.
- Upierzemy. Jedzenie pizzy w 艂贸偶ku to jedna z przyjemno艣ci 偶ycia.
Ari unios艂a ju偶 pokrywk臋 pude艂ka i zagarn臋艂a kawa艂ek na papierowy talerzyk, kt贸ry poda艂a Maxowi.
- Prosz臋. Smacznego. - P贸藕niej na艂o偶y艂a sobie, zlizuj膮c
przylepiony do palc贸w ser. - Jeszcze ciep艂a.
Kiedy zjad艂a, otworzy艂 puszk臋 z col膮. Max zebra艂 si臋 w sobie, 偶eby zada膰 jej kolejne pytania.
Szybko wysz艂a艣 z klubu.
Niezupe艂nie. Zosta艂am tak d艂ugo, jak chcia艂am, a potem
wysz艂am.
Poprawka, uciek艂a艣.
My艣l臋, 偶e to nie w porz膮dku. - Zmarszczy艂a czo艂o.
Dajmy temu spok贸j. - Skin膮艂 g艂ow膮. - Opowiedz mi o tym.
jak mia艂a艣 wyj艣膰 za m膮偶.
To nie jest zbyt interesuj膮ce.
Dla mnie jest.
Spojrza艂a w bok i wytar艂a d艂onie r臋cznikiem.
- Rodzice nalegali, 偶ebym posz艂a do college'u, a wi臋c za
trudni艂am si臋 na niepe艂nym etacie jako sekretarka i jednocze艣nie
studiowa艂am. Eddie zacz膮艂 p艂ywa膰 na trawlerze wuja. Pi臋膰 lat
p贸藕niej wci膮偶 byli艣my par膮 i szykowali艣my si臋 do 艣lubu. Tymczasem Eddie z kuzynami kupi艂 艂贸d藕 i zacz臋li nie藕le zarabia膰.
I?
To wci膮偶 ta sama stara historia, prawda, Max? - Jej u艣miech
nie si臋ga艂 oczu. - By艂a burza. Mo偶esz domy艣li膰 si臋 reszty.
- I wtedy wyjecha艂a艣 z Rhode Island.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Nie od razu. Po dw贸ch latach zrobi艂am magisterium i zacz臋艂am si臋 stara膰 o prac臋 mo偶liwie najdalej od Rhode Island.
Czy wyjazd ci pom贸g艂?
Spojrza艂a na niego oczami l艣ni膮cymi od 艂ez.
Jak cholera.
Czy w Montanie nikt nie umiera?
Mog臋 sobie poradzi膰 z lawinami i wypadkami samochodowymi. .
- Sk膮d wiesz?
Milcza艂a.
Nie chc臋 o tym rozmawia膰 - powiedzia艂a wreszcie, zbieraj膮c z 艂贸偶ka okruchy.
Ludzie umieraj膮, Ari.
Wiem o tym.
Daj spok贸j porz膮dkom - poleci艂, chwytaj膮c jej nadgarstek.
- Nie mo偶esz ucieka膰 za ka偶dym razem, kiedy tak si臋 stanie.
Spiorunowa艂a go wzrokiem.
Do tej pory dzia艂a艂o.
Daj spok贸j, kochanie - poprosi艂. - Przed nami jest ca艂y
艣wiat. Nie niszcz tego.
Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Jeste艣 tylko ty, ja i lato. Lato, kt贸re dobiega ko艅ca.
Ci膮gle to powtarzasz. Naprawd臋 wierzysz, 偶e tw贸j wyjazd
wszystko zako艅czy?
My艣lisz, 偶e mam wyb贸r?
A nie masz?
Patrzy艂, jak walczy, by ukry膰 swe uczucia, jak zastanawia si臋. co powiedzie膰. Chyba my艣la艂a, 偶e mo偶e zapakowa膰 wszystkie swoje emocje do walizki. Walizki umieszczonej na g贸rnej p贸艂ce szafy.
Ari uwolni艂a r臋k臋 z u艣cisku Maxa i czule pog艂aska艂a go po policzku.
Nie wiem, Max. Naprawd臋 nie wiem.
Mo偶e nie wiesz, kochanie - powiedzia艂 i delikatnie j膮 obj膮艂.
Ale ja wiem, pomy艣la艂.
G臋sty strumie艅 艂ez wyp艂ywa艂 jej spod rz臋s i znika艂 we w艂osach rozsypanych na poduszce. Max przykry艂 j膮 swym cia艂em, pozornie nie艣wiadomy zam臋tu jej uczu膰. B贸l wspomnie艅 miesza艂 si臋 z rozkosz膮, kt贸r膮 dawa艂 jej Max. Wreszcie krzykn臋艂a i po chwili Max jej zawt贸rowa艂, ustami smakuj膮c s艂one 艂zy na jej sk贸rze i tul膮c j膮 do siebie.
- Wszystko b臋dzie dobrze - szepn膮艂.
Ari nie odpowiedzia艂a. 艁zy 艣ciska艂y j膮 za gard艂o. Nie chcia艂a wybuchn膮膰 szlochem, a z pewno艣ci膮 tak by si臋 sta艂o, gdyby zacz臋艂a m贸wi膰. Max przekr臋ci艂 si臋, nie wypuszczaj膮c Ari z ramion i umie艣ci艂 jej g艂ow臋 w zgi臋ciu 艂okcia. Wdycha艂a cudowny zapach jego sk贸ry i 偶a艂owa艂a, 偶e nie mo偶e zosta膰 na zawsze w jego ramionach. Wyczerpana, zamkn臋艂a oczy i cicho p艂aka艂a, zanim usn臋艂a.
Mo偶esz teraz rozmawia膰?
Oczywi艣cie. - Ari skin臋艂a g艂ow膮. Nie by艂o jeszcze 贸smej.
a ona zdo艂a艂a ju偶 w milczeniu wypi膰 p贸艂 dzbanka kawy. Le偶a艂a
w zmi臋tej po艣cieli, wp贸艂oparta o olbrzymie poduszki. Oderwa艂a
wzrok od intryguj膮cych kopert i list贸w zaadresowanych do Maxa,
rozsypanych na pod艂odze obok 艂贸偶ka. Dziwne, 偶e nie potkn臋艂a si臋 o nie ubieg艂ej nocy. Max zmarszczy艂 brwi.
- No, dalej. Obejrzyj je. W ko艅cu ty da艂a艣 to og艂oszenie.
Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮. Sam fakt, 偶e listy le偶膮 w jego sypialni, dzia艂a艂 jej na nerwy. Czytanie pewnie doprowadzi艂oby j膮 do sza艂u.
- Dzi臋ki, ale nie.
Max wzi膮艂 list o niebieskich brzegach z g贸ry stosu.
Prosz臋 bardzo - zerkn膮艂 na tekst, a potem zn贸w na Ari. - Ta
dziewczyna szuka kogo艣 lubi膮cego przygody, mieszka na Block
Island i lubi bra膰 udzia艂 w regatach 偶eglarskich.
Wspaniale brzmi. - Ari nie zamierza艂a pyta膰 Maxa, dlaczego odpowiedzi na og艂oszenie znajduj膮 si臋 w jego sypialni ani
dlaczego tak wiele kopert jest otwartych. Na pewno niekt贸re
przeczyta艂, zainteresowa艂 si臋 nimi.
Niez艂a zdobycz, prawda? - Skin膮艂 w kierunku stosu kopert.
Tak - warkn臋艂a, wci膮偶 zirytowana. Ta ca艂a sprawa to jej
pomys艂. Ale偶 z niej idiotka.
Nie chcesz ich przejrze膰, wybra膰 dla mnie idealnej kobiety?
- U艣miechn膮艂 si臋, kiedy przeszy艂a go wzrokiem, po czym ukl膮k艂
aa 艂贸偶ku i rzuci艂 nie przeczytany list na prze艣cierad艂o. - To twoja
zas艂uga, kochanie. Napisa艂a艣 wspania艂e og艂oszenie.
Po prostu wymieni艂am twoje... potrzeby - zaprotestowa艂a,
odsuwaj膮c stopy, by nie zgni贸t艂 ich swoim ci臋偶arem.
Ale opisa艂a艣 mnie - za艣mia艂 si臋 cicho. - Sprawi艂a艣, 偶e sta艂em si臋 skrzy偶owaniem Kevina Costnera i Errola Flynna.
Kim jest Kevin Costner? - za偶artowa艂a, wpatruj膮c si臋
z u艣miechem w ciemne oczy Maxa. Mia艂 racj臋. Sporz膮dzi艂a porywaj膮c膮 charakterystyk臋 m臋偶czyzny, kt贸rego czarowi sama nie
mog艂a si臋 oprze膰. - Odezwiesz si臋 do tej mi艂o艣niczki regat?
Przeciwie艅stwa si臋 przyci膮gaj膮. - Nachyli艂 si臋 i poca艂owa艂
j膮 ciep艂ymi zach艂annymi wargami, gniot膮c list. Ari uj臋艂a jego
twarz w d艂onie, rozkoszuj膮c si臋 szorstko艣ci膮 porannego zarostu
Wreszcie uni贸s艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 na ni膮.
Dobrze si臋 czujesz?
Tak. - Czu艂a si臋 lekko, zupe艂nie jakby 艂zy z ostatniej nocy
rozpu艣ci艂y ci臋偶ar w jej sercu. Ani spotkanie po latach, ani opowiedzenie Maxowi o Eddiem nie zaszkodzi艂o jej. Opr贸cz tego, 偶e
piek艂y j膮 oczy, przypominaj膮c o wylanych 艂zach. Swoj膮 drog膮,
przy pierwszej okazji wepchnie te listy pod 艂贸偶ko. Co z oczu, t:
z serca. - Czuj臋 si臋... o wiele lepiej.
- To dobrze. - Max podszed艂 do okna. Wsadzi艂 r臋ce w kieszenie d偶ins贸w i wpatrzy艂 si臋 w zatok臋.
A ty?
Odwr贸ci艂 si臋 do niej.
Zakocha艂em si臋 w tobie pierwszego dnia.
Zn贸w wyjrza艂 przez okno i nie zobaczy艂, jak drgn臋艂a.
- Ja... ja te偶 ci臋 kocham, Max - odpowiedzia艂a cicho, zaskoczona swymi s艂owami. Sufit si臋 nie zawali艂, grom nie uderzy艂
i nie nast膮pi艂 koniec 艣wiata.
Gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋 od okna i stan膮艂 w nogach 艂贸偶ka.
A wi臋c zr贸b co艣 z tym.
Nie ma nic...
Nieprawda - przerwa艂. - Jest. Zosta艅 w Rhode Island. Po
radzimy sobie.
- Jak? Przestaniesz 艂owi膰? Wyp艂ywa膰 na morze?
Odpowiedzia艂o jej milczenie. B艂臋kitne spojrzenie przytrzyma艂o jej wzrok przez d艂ug膮 chwil臋.
To moje 偶ycie. Moja praca.
Masz fabryk臋.
Nie mog臋 sp臋dzi膰 reszty 偶ycia za biurkiem.
- A ja nie mog臋 sp臋dzi膰 reszty 偶ycia na zastanawianiu si臋, czy
wr贸cisz bezpiecznie do domu.
Wyci膮gn膮艂 do niej r臋ce, prosz膮c o zrozumienie.
- Nie wiem, jak z tym walczy膰, kochanie. Nie mo偶esz oba
wia膰 si臋, 偶e zgin臋, za ka偶dym razem gdy wyp艂yn臋 na po艂贸w.
Dzwonek telefonu zabrzmia艂 nieprzyjemnie w ciszy. 呕adne z nich nie poruszy艂o si臋, by go odebra膰. Kiedy Ari spu艣ci艂a wzrok pod jego spojrzeniem, przeszed艂 na drug膮 stron臋 艂贸偶ka i podni贸s艂 s艂uchawk臋.
- Halo. Kiedy? - Spojrza艂 na Ari. - Tak, jest tutaj. Oczywi艣cie.
- Co si臋 sta艂o? - Serce jej zamar艂o.
Po艂o偶y艂 s艂uchawk臋 na wide艂ki.
- Ruthie zacz臋艂a rodzi膰, ale co艣 jest nie tak i Peggy potrzebuje twojej pomocy.
Ari wyskoczy艂a z 艂贸偶ka, odgarn臋艂a nog膮 listy i rozejrza艂a si臋 za swoim ubraniem.
Co to znaczy, 偶e nie wszystko idzie tak jak trzeba?
To wcze艣niaki, z艂otko. Twoja matka wi臋cej nie powiedzia艂a.
Gdzie s膮? W szpitalu okr臋gowym?
Na razie.
Co to znaczy?
Chyba najlepiej b臋dzie, jak tam pojedziemy i wszystkiego
si臋 dowiemy.
My?
. Max u艣miechn膮艂 si臋 i dotkn膮艂 jej policzka.
- Jeszcze to do ciebie nie dotar艂o?
ROZDZIA艁 10
Wnuczki, na kt贸re tak czekali Peggy i Rusty, przysz艂y na 艣wiat; w niedziel臋 o jedenastej trzydzie艣ci dwie. Dumny dziadek przemierza艂 szpitalny korytarz w towarzystwie kapitana Cole'a. Ru-thie czu艂a si臋 dobrze, ale dzieci by艂y malutkie, wa偶y艂y niewiele ponad p贸艂tora kilo ka偶de.
Zdarza艂o mi si臋 艂apa膰 wi臋ksze homary - zauwa偶y艂 Rusty.
Georges Bank - podsun膮艂 Max, maj膮c nadziej臋, 偶e na par臋
minut oderwie my艣li m臋偶czyzny od dziewczynek.
Dorsz d艂ugi na metr trzydzie艣ci i homary wa偶膮ce dwadzie艣cia kilogram贸w. - Rusty u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Pami臋tasz
tamte czasy, synu?
Max przytakn膮艂.
Teraz wyp艂ywamy sto trzydzie艣ci mil w morze i nawet
z czujnikami sieci, kt贸re za艂o偶y艂em w tym roku, nie wiem, czy
zdo艂am z艂owi膰 wystarczaj膮co du偶o, by sp艂aci膰 艂贸d藕.
To nie s膮 ju偶 takie pieni膮dze jak wtedy, synu. - Rusty.
pokr臋ci艂 g艂ow膮. - To samo z 艂owieniem. Moi ch艂opcy mnie nie
s艂uchaj膮 - chyba maj膮 to we krwi - ale ty jeste艣 sprytniejszy.
Jestem taki jak wszyscy. - Max wzruszy艂 ramionami.
Masz fabryk臋 po ojcu i uda艂o ci si臋 nawi膮za膰 kontakty
zagraniczne. Zamorskie 艂owiska to przysz艂o艣膰.
Pracuj臋 nad tym - przyzna艂 Max.
A co z moj膮 c贸rk膮?
Nad tym te偶 pracuj臋, sir - doda艂 z szacunkiem.
O偶enisz si臋 z ni膮? Szczerze m贸wi膮c, nie podoba mi si臋, 偶e
ona u ciebie nocuje, cho膰 jest wystarczaj膮co doros艂a, by mie膰
w艂asny rozum...
Max spojrza艂 przez poczekalni臋 na Ari. W艂a艣ciwie nie zd膮偶y艂a si臋 nawet uczesa膰. Mimo to wygl膮da艂a prze艣licznie. Wyj膮wszy podkoszulek, kt贸ry wywo艂ywa艂 nieprzyjemne skojarzenia z Montan膮.
O偶eni艂bym si臋 z ni膮, gdyby mnie zechcia艂a.
Hm - mrukn膮艂 Rusty. - Ona jest bardzo niezale偶na.
- Podziwiam j膮 za to, ale czasem doprowadza mnie do sza艂u.
Rusty pokr臋ci艂 g艂ow膮.
Nie mo偶esz jej przyku膰 do pok艂adu, synu. Je艣li ciebie chce,
lepiej, 偶eby my艣la艂a, 偶e to jej pomys艂.
Zechce mnie - powiedzia艂 stanowczo Max, patrz膮c na zbli偶aj膮c膮 si臋 ku nim Ari, cho膰 wiedzia艂, 偶e to tylko pobo偶ne 偶yczenie. Niczego nie m贸g艂 by膰 pewny.
Lekarz powiedzia艂, 偶e mo偶emy zobaczy膰 Ruthie, jak tylko
si臋 przebudzi. To by艂o rutynowe cesarskie ci臋cie.
A dziewczynki?
Coraz lepiej. S膮 malutkie, ale silne.
Dobra krew Simone'贸w - podkre艣li艂 Rusty.
P贸jd臋 do fabryki. Mo偶e uda mi si臋 skontaktowa膰 z „Peggy Lou" przez radio - zaproponowa艂 Max. - Roscoe pewnie si臋
zamartwia.
Na pewno jest w szoku - zauwa偶y艂 Rusty, wymieniaj膮c
u艣cisk d艂oni z Maxem. - Zobaczymy, czy uda ci si臋 go uspokoi膰.
Spr贸buj臋. - Max skierowa艂 si臋 do wyj艣cia, ci膮gn膮c za sob膮
Ari. - Powiedz mi prawd臋 - powiedzia艂, kiedy znale藕li si臋 przed
szpitalem. - Jak si臋 maj膮 dzieci?
Wszystko w porz膮dku. Zdaje si臋, 偶e bli藕niaki zazwyczaj
rodz膮 si臋 wcze艣niej, wi臋c nikogo to specjalnie nie zaskoczy艂o.
Lekarz powiedzia艂, 偶e s膮 dobrze rozwini臋te, ale b臋d膮 musia艂y by膰
pod obserwacj膮 przez jaki艣 czas.
To dobrze. - Max westchn膮艂 i obrzuci艂 wzrokiem budynek.
- Nie cierpi臋 szpitali.
Dzi臋ki za dotrzymywanie towarzystwa tacie. Bardzo nam
brak m臋skiego wsparcia.
Spojrza艂 na jej zmartwion膮 min臋 i powiedzia艂:
Hej, wszystko b臋dzie dobrze.
Wiem. - G艂os jej dr偶a艂. - Dziewczynki przejad膮 do szpitala
miejskiego, a Ruthie wyjdzie za par臋 dni. Mama b臋dzie j膮 rozpieszcza膰 i o ni膮 dba膰. Ruthie nie ma innej rodziny.
Rodzina jest wa偶na.
Tak m贸wi膮. A gdzie jest twoja?
Stoimy na parkingu w trzydziestopi臋ciostopniowym upale,
a ty wreszcie zadajesz mi osobiste pytanie? Nie mog艂a艣 wybra膰
gorszego momentu.
Ari wzruszy艂a ramionami i u艣miechn臋艂a si臋 do niego.
- Co艣 taki kapry艣ny? Nie wyspa艂e艣 si臋?
Nie jad艂em 艣niadania, zapomnia艂a艣? Masz ochot臋 na lunch
Nie, dzi臋ki. Zostan臋 tu z tat膮. - Wspi臋艂a si臋 na palce i poca艂owa艂a Maxa na po偶egnanie. - Je艣li uda ci si臋 skontaktowa膰
z Roscoe, daj mi zna膰.
Skin膮艂 g艂ow膮.
Jad臋 prosto do fabryki.
A ja zajm臋 si臋 sklepem. Mam wra偶enie, 偶e mama nie nadaje
si臋 dzisiaj do pracy. Zobaczymy si臋 wieczorem.
- Tak. - Poca艂owa艂 j膮 jeszcze raz. - Mamy wiele do om贸wienia.
Chcia艂a zaprzeczy膰, ale zanim wr贸ci艂a do szpitala, patrzy艂a, jak Max idzie przez parking, wsiada do samochodu i odje偶d偶a. Zobaczy si臋 z nim p贸藕niej, ale nie b臋dzie rozmawia膰 o pozostaniu w Rhode Island. Musia艂aby porzuci膰 swoj膮 prac臋. Nie by艂a to najwspanialsza praca na 艣wiecie i w Montanie wia艂 kanadyjski wiatr, kt贸ry w styczniu przenika艂 do szpiku ko艣ci, ale mimo wszystko... by艂 to jej dom i kocha艂a go.
Kocha艂a g贸ry, tamtejszych ludzi, preri臋 i kolacje ze stekiem w Three Bears Cafe. Lubi艂a bar za miastem, gdzie w sobotnie noce gra艂a orkiestra. Ch臋tnie sprawdza艂a prace student贸w, kiedy 艣nieg otula艂 miasto. Doprowadza艂a swych przyjaci贸艂 z zachodu do sza艂u, dopinguj膮c New England Patriots podczas rozgrywek futbolowych. Lubi艂a swoje mieszkanie. Jej domem by艂o Bozeman.
Ari pr贸bowa艂a sobie wyobrazi膰 Maxa w Montanie. Na pr贸偶no. Mog艂a co najwy偶ej wyobrazi膰 go sobie w swym 艂贸偶ku, ale na tym koniec. Zwrot „jak ryba bez wody" pasowa艂by do kapitana Maximiliana Cole'a, gdyby ten kiedykolwiek pr贸bowa艂 zapu艣ci膰 korzenie na rozleg艂ych r贸wninach Montany.
Rozwi膮偶emy to, powiedzia艂. Jasne, wiedzia艂a jak. Musia艂aby porzuci膰 wszystko - prac臋, mieszkanie, swoje zacisze. Powr贸ci膰 do Rhode Island, godz膮c si臋 na utrat臋 niezale偶no艣ci i spokoju ducha. I przez reszt臋 偶ycia martwi膰 si臋 o m臋偶czyzn臋, kt贸rego fala mog艂a zmy膰 z pok艂adu i kt贸rego cia艂a nigdy by nie odnaleziono.
W imi臋 czego? Mi艂o艣ci? Ostatnim razem si臋 nie uda艂o. Zosta艂a sama z dyplomem, 艣lubn膮 sukni膮 i pustk膮.
Dla domu w Pier? W ka偶dy letni poranek siadywa艂aby na balkonie i patrzy艂aby na ocean - sama. Ka偶dego wieczora te偶. Wstrz膮saj膮ce.
Dla br膮zowookich, ciemnow艂osych dzieci? Ari odsun臋艂a t臋 wizj臋, zanim sta艂a si臋 zbyt kusz膮ca. Gdyby wysz艂a za kogo艣 z zachodu, mog艂aby mie膰 wszystkie dzieci, jakich pragn臋艂a.
Poza tym Max nie wspomina艂 o 艣lubie.
Szpitalne drzwi rozsun臋艂y si臋 i Ari wesz艂a do 艣rodka. Ojciec pomacha艂 do niej przez hol.
- I jak?- Ari pospieszy艂a ku niemu.
Rusty zamkn膮艂 c贸rk臋 w nied藕wiedzim u艣cisku.
Ruthie ju偶 si臋 obudzi艂a i czuje si臋 dobrze. Twierdzi, 偶e od
pocz膮tku wiedzia艂a, 偶e to b臋d膮 dziewczynki.
Nie o艣mieli艂aby si臋 rozczarowa膰 mamy - u艣miechn臋艂a
si臋 Ari.
Zafundujesz staruszkowi kaw臋? - Otar艂 艂zy ulgi z k膮cik贸w
oczu. - Troch臋 mnie to wszystko przyt艂oczy艂o.
Nast臋pnego tygodnia Ari zast臋powa艂a Peggy w sklepie, kilka razy zawioz艂a te偶 Ruthie do miasta, by bratowa mog艂a zobaczy膰 swoje male艅kie c贸reczki.
Poza sprzeda偶膮 zupy, jazdami do szpitala i karmieniem ka偶dego, kto pojawi艂 si臋 w porze kolacji, zdo艂a艂a wysprz膮ta膰 sypialnie na g贸rze. Widzia艂a ju偶 nowy dom i uzna艂a, 偶e b臋dzie idealny dla rodzic贸w, je艣li tylko pozb臋d膮 si臋 jeszcze troch臋 rzeczy. Przed powrotem do Bozeman mia艂a du偶o pracy i by艂a zadowolona, 偶e Max zostawi艂 j膮 sam膮, by mog艂a si臋 z tym upora膰.
W czwartek po po艂udniu dokona艂a ostatecznej selekcji mebli. Uko艅czywszy dzie艂o, zesz艂a do kuchni, by przygotowa膰 kolacj臋.
- Id藕 sobie! Id藕 st膮d! - Peggy zamacha艂a do Ari, pr贸buj膮c j膮
wygoni膰 do pokoju dziennego. - Do艣膰 ju偶 zrobi艂a艣 tego lata. Je艣li
ci臋 za bardzo wykorzystamy, nigdy wi臋cej nie przyjedziesz.
Ari roze艣mia艂a si臋.
- Podoba艂o mi si臋 to.
To by艂a prawda - polubi艂a poczucie, 偶e zn贸w nale偶y do rodziny. Pewnie b臋dzie jej tego brakowa艂o, kiedy odjedzie.
- Zajmij si臋 czym艣 innym - poleci艂a matka. - Zbyt gor膮co na
gotowanie. A najlepiej zadzwo艅 do kapitana. Niech ci臋 zabierze
na kolacj臋 w jakie艣 sympatyczne miejsce.
Sympatyczne miejsce oznacza艂oby jego dom. Jeszcze sympatyczniejsze - 艂贸偶ko. Nie chcia艂a przyzna膰 si臋 nawet przed sob膮, jak bardzo za nim t臋skni, ale na sam膮 my艣l, 偶e mog艂aby go zobaczy膰, usta same rozci膮gn臋艂y si臋 jej w u艣miechu.
To wspania艂y pomys艂, mamo. Zaraz to zrobi臋.
W domu go nie by艂o, wi臋c zadzwoni艂a do fabryki.
Cole Products - burkn膮艂 w s艂uchawk臋.
Cze艣膰.
Ari?
Spodziewa艂e艣 si臋 kogo艣 innego?
Tkwi臋 w biurze, my艣l臋 o tobie i zastanawiam si臋, kiedy uda
mi si臋 wyci膮gn膮膰 ci臋 z domu.
Mo偶e by膰 dzi艣 wiecz贸r?
A dok艂adnie?
Kupi臋 co艣 na kolacj臋 i spotkamy si臋 za godzin臋. - Od艂o偶y艂a
s艂uchawk臋 i zobaczy艂a u艣miechni臋t膮 twarz matki.
Nie musz臋 zostawi膰 dzi艣 艣wiat艂a na werandzie, prawda?
Czy nie powinna艣 by膰 zaszokowana? - 偶artowa艂a Ari.
Twoi bracia wy膰wiczyli mnie. Nic mnie ju偶 nie zaskoczy.
- Pog艂adzi艂a c贸rk臋 po policzku. - Da艂abym ci rad臋, ale ty nie
chcesz rad, wi臋c id藕 - b膮d藕 z Maxem, p贸ki mo偶esz.
Znalaz艂a si臋 w ramionach Maxa, gdy tylko otworzy艂 drzwi.
- Gnieciesz sandwicze - powiedzia艂a wreszcie, niech臋tnie
odrywaj膮c si臋 od jego nagiego torsu. Pachnia艂 myd艂em, a dotyk
ciep艂ej sk贸ry przy policzku sprawi艂, 偶e zapragn臋艂a poci膮gn膮膰 go na dywan.
My艣la艂em, 偶e ciebie.
Wielkie dzi臋ki. - U艣miechn臋艂a si臋 do niego.
C贸偶, up艂yn臋艂o tyle czasu...
Cztery dni?
Max wzruszy艂 ramionami i wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰.
- Wydaje si臋, 偶e o wiele d艂u偶ej, kochanie.
Na my艣l o zbli偶aj膮cym si臋 wyje藕dzie poczu艂a b贸l. Jak mog艂a dopu艣ci膰 do tego, 偶eby zakocha膰 si臋 tego lata? Pr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰.
- Jeste艣 g艂odny?
W k膮cikach oczu pokaza艂y mu si臋 kurze 艂apki, kt贸re tak lubi艂a. - Mog臋 zaczeka膰.
Wyci膮gn臋艂a d艂o艅 z torb膮 z w艂oskimi sandwiczami.
- A co powiesz na to?
- Max wsun膮艂 r臋k臋 pod jej b艂臋kitn膮 obcis艂膮 bluzk臋 bez r臋kaw贸w.
- Nie masz stanika? Podoba mi si臋 to.
- Sandwicze, Max.
We藕miemy je na g贸r臋 i zjemy p贸藕niej. Jak to si臋 sta艂o,
偶e nigdy przedtem nie widzia艂em ci臋 w tej d偶insowej mini-sp贸dniczce?
Znalaz艂am j膮 podczas sprz膮tania w szafie.
Podoba mi si臋 - mrukn膮艂. Przesun膮艂 d艂o艅 z piersi na tali臋,
odpi膮艂 guzik i wolno odsun膮艂 zamek b艂yskawiczny.
My艣la艂am, 偶e chcesz i艣膰 na g贸r臋.
Ju偶 nie. - Zsun膮艂 sp贸dniczk臋 z jej bioder, pozwalaj膮c, by
opad艂a na ziemi臋.
A co powiesz na to? - Ari nie czu艂a si臋 w najmniejszym
stopniu skr臋powana, stoj膮c p贸艂naga w przedpokoju. Zrzuci艂a san
da艂y i czeka艂a na reakcj臋 Maxa.
- W艂o偶y艂a艣 je!
Postawi艂a torb臋 z jedzeniem na krzes艂o i u艣miechn臋艂a si臋.
Czy nie m贸wi艂e艣, 偶e chcesz je ze mnie zdj膮膰?
Pragn臋 tego bardziej ni偶 czegokolwiek na 艣wiecie - powie
dzia艂 cicho, po czym przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Po chwili brzoskwiniowe majteczki ze艣lizn臋艂y si臋 na dywan.
Na szyi czu艂a ciep艂e wargi Maxa.
My艣lisz, 偶e zdo艂amy doj艣膰 do 艂贸偶ka?
Mo偶emy spr贸bowa膰.
Zawsze chcia艂em nie艣膰 nag膮 kobiet臋 na g贸r臋 do mego 艂贸偶ka
- szepn膮艂, wzi膮wszy g艂臋boki oddech.
Ari obj臋艂a go za szyj臋.
Powinnam umie艣ci膰 to w og艂oszeniu - wyszepta艂a.
To przekl臋te og艂oszenie - zakl膮艂 Max, wchodz膮c uwa偶nie
przez drzwi sypialni - uczyni艂o mnie po艣miewiskiem poczty.
Ukry艂a twarz na jego piersi.
- Po艂贸偶 mnie, a wynagrodz臋 ci to. - Rzuci艂 j膮 na nie zas艂ane
艂贸偶ko i po艂o偶y艂 si臋 obok. 艢wiat艂o s艂oneczne, przyt艂umione stora
mi, zabarwi艂o po艣ciel na blado偶贸艂ty kolor. - To nie fair - powie
dzia艂a. - Wci膮偶 masz na sobie d偶insy.
To si臋 da naprawi膰.
Ari zatrzyma艂a jego r臋k臋.
Pozw贸l mi - powiedzia艂a. - Zrobi臋 to szybciej.
Tak ci si臋 tylko zdaje.
Ari wsun臋艂a d艂o艅 mi臋dzy tkanin臋 a jego brzuch i pochyli艂a si臋 nad nim. Obiema r臋kami szybko rozpi臋艂a guziki.
Czy ty nigdy nie nosisz bielizny? - Czubki jej palc贸w
prze艣lizn臋艂y si臋 nad jego m臋sko艣ci膮 i delikatnie uwolni艂y go
z ciasnych d偶ins贸w.
Nie wtedy, kiedy wiem, 偶e masz przyj艣膰. - Pr贸bowa艂
usi膮艣膰, ale Ari popchn臋艂a go na plecy.
Uhm. - Przez chwil臋 patrzy艂a w ciemnoniebieskie oczy,
a potem odwr贸ci艂a si臋 i zacz臋艂a pokrywa膰 poca艂unkami jego
brzuch. - Nigdzie si臋 nie wybieraj. - Jej piersi otar艂y si臋 o sprany
d偶ins. Us艂ysza艂a j臋k Maxa, potem jego d艂onie chwyci艂y j膮 za
barki. Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i Ari podda艂a si臋 bez oporu.
Moja kolej - szepn膮艂 pieszczotliwie tu偶 przy jej zarumienionym policzku, po czym ze艣lizn膮艂 si臋 z 艂贸偶ka i zsun膮艂 z n贸g
d偶insy. Mign臋艂y jego mocne, opalone plecy, zanim pochyli艂 si臋
nad ni膮. Wargami pochwyci艂 sutek i szarpn膮艂 delikatnie, wysy艂aj膮c tajemne pr膮dy przez jej cia艂o. Z臋bami przejecha艂 po wra偶liwej
sk贸rze i zaj膮艂 si臋 drug膮 piersi膮.
Kiedy chcia艂a go obj膮膰, przytrzyma艂 jej r臋ce z lekkim naciskiem i pochyli艂 si臋 nad ni膮. Ari usi艂owa艂a si臋 poruszy膰, ale jego r臋ce wci膮偶 j膮 trzyma艂y. Kiedy zadr偶a艂a i wygi臋艂a si臋 w 艂uk, przytuli艂 j膮 do siebie, a偶 dr偶enia usta艂y.
Jeste艣 moja - szepn膮艂. Wszed艂 w ni膮 i znieruchomia艂, daj膮c
jej czas na zapami臋tanie tego wra偶enia, sposobu, w jaki pasowa艂
do jej przytulnego ciep艂a. - Powiedz to, Arianno. Powiedz to
teraz.
Tak. - Ari przejecha艂a d艂o艅mi po jego szerokich ramionach
i zamkn臋艂a oczy w ekstazie.
Zacz膮艂 si臋 porusza膰, a偶 Ari poczu艂a, 偶e s艂odki, znajomy nacisk zbiera si臋 i wybucha, zostawiaj膮c j膮 s艂ab膮 i bez tchu w u艣cisku Maxa.
D艂ugo, d艂ugo p贸藕niej Max zaci膮gn膮艂 j膮 z sob膮 pod prysznic. Namydla艂a go tak dok艂adnie, a偶 zabra艂 jej myd艂o i za偶膮da艂 tyle samo czasu dla siebie. Wilgotna jeszcze Ari owin臋艂a si臋 jednym ze szlafrok贸w k膮pielowych Maxa i przynios艂a torb臋 z sandwicza-mi. Usiad艂a przy kuchennym stole naprzeciwko niego, tr膮caj膮c go bosymi stopami. Zajadali si臋 mieszank膮 zimnego mi臋sa,
warzyw, ostrej papryki i w艂oskiego sosu, kt贸rymi nadziano bu艂eczki. Ari wzi臋艂a puszk臋 piwa, kt贸r膮 poda艂 jej Max. Gorzki nap贸j och艂odzi艂 jej usta.
Po jedzeniu usiedli na balkonie i w milczeniu podzielili si臋 kolejn膮 puszk膮. Jaki艣 zesp贸艂 muzyczny zacz膮艂 ustawia膰 instrumenty na trawniku po drugiej stronie ulicy. Grupki ludzi ze sk艂adanymi krzes艂ami, kocami i torbami z jedzeniem ci膮gn臋艂y t艂umnie do miejskiego parku.
To zupe艂nie tak, jakby艣my mieli najlepsze miejsca. - Ari
umo艣ci艂a si臋 wygodnie na le偶ance.
Lepiej, 偶eby muzyka by艂a dobra, bo jedyny spos贸b, aby
przed ni膮 uciec, to wsi膮艣膰 do samochodu i odjecha膰.
Ari westchn臋艂a z zadowoleniem.
Nie, dzi臋ki. Dobrze mi tu, gdzie jestem.
Teraz - uzupe艂ni艂 Max z gorycz膮 w g艂osie.
Tak - odpar艂a, rzucaj膮c mu ostre spojrzenie. - Teraz jestem
bardzo szcz臋艣liwa.
A jutro? W przysz艂ym tygodniu? Miesi膮cu?
Zmusi艂a si臋, by ukry膰 swe uczucia, i odezwa艂a si臋 w miar臋 opanowanym g艂osem:
Mam nadziej臋, 偶e jutro b臋d臋 z tob膮. Moje plany na przy
sz艂y tydzie艅 zale偶膮 od tego, czy zostaniesz tu, czy wyp艂yniesz
w morze.
A w przysz艂ym miesi膮cu - uzupe艂ni艂 - b臋dziesz z powrotem w Bozeman, zbyt zaj臋ta, by pami臋ta膰 moje imi臋.
Pi膮tka m艂odych d艂ugow艂osych m臋偶czyzn sko艅czy艂a w艂a艣nie 艂膮czy膰 kilometry przewod贸w elektrycznych i zagra艂a kilka nut na gitarach. Perkusista uderzy艂 par臋 razy pa艂eczkami.
To nieprawda, i ty o tym wiesz. Wr贸c臋 tu - powiedzia艂a.
Kiedy? Za rok? - Spojrza艂 na ni膮 zimnym wzrokiem. - Czy
to ma by膰 pocieszenie?
Max, nie r贸b tego. - Ari przysun臋艂a si臋, by go dotkn膮膰, ale
zmieni艂a zdanie na widok jego zaci艣ni臋tych szcz臋k.
A co ze 艣wi臋tami Bo偶ego Narodzenia?
Zwykle wyje偶d偶am na narty z przyjaci贸艂mi. - Duma po
wstrzyma艂a j膮 od wyznania, 偶e z jego powodu planowa艂a w tym
roku przyjazd do domu. Liczy艂a dni mi臋dzy wyjazdem a pi臋tnastym
grudnia, kiedy wsi膮dzie w samolot. By艂o ich dok艂adnie sto dwana艣cie. - Mo偶e by艣 mnie odwiedzi艂 na 艢wi臋to Dzi臋kczynienia?
Mniejsza o to - powiedzia艂. - Rozumiem.
Je藕dzisz na nartach?
Zawsze wydawa艂o mi si臋 to strat膮 czasu.
M贸g艂by艣 mnie odwiedzi膰 przed 艣niegami.
Musz臋 zajmowa膰 si臋 interesami.
Ari nie chcia艂a da膰 mu do zrozumienia, jak ch臋tnie widzia艂aby go w Montanie.
- Czy nigdy pan nie mia艂 wakacji, kapitanie Cole?
- Kilka razy - przyzna艂. - Na Florydzie.
- Powiniene艣 spr贸bowa膰 G贸r Skalistych - zasugerowa艂a g艂osem mi臋kkim od obietnic.
Max pokr臋ci艂 g艂ow膮. Wiedzia艂a, 偶e nie ma sensu si臋 z nim spiera膰. On nie zmieni zdania. To ona musia艂aby przyj艣膰 do niego - nigdy nie mog艂oby by膰 inaczej. Zapad艂a ci臋偶ka cisza, przerywana jedynie d藕wi臋kami znanego przeboju Rolling Stones贸w „Satisfaction". Ari zastanawia艂a si臋, czy nie powinna si臋 ubra膰 i wraca膰 do domu.
呕adnych obietnic, 偶adnych 偶al贸w - powiedzia艂 cicho Max.
Dotkn膮艂 d艂oni膮 jej policzka. - Kiedy艣 tak powiedzia艂a艣, Ari. Za
pomnia艂em o regu艂ach, prawda?
Wolno ci - odpar艂a, dziwnie zadowolona, 偶e nie jest ju偶 z艂y
Uporczywa my艣l nie dawa艂a jej spokoju. - Kiedy wyp艂ywasz?
W poniedzia艂ek rano.
Zaci膮gn臋艂a pasek szlafroka, wzi臋艂a Maxa za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a do domu.
- Dobrze. To znaczy, 偶e zosta艂y nam trzy dni.
Weekend min膮艂 szybciej, ni偶 wydawa艂o si臋 to mo偶liwe. 呕adne z nich nie wspomina艂o ju偶 o przysz艂o艣ci. Ari wykorzysta艂a umiej臋tno艣膰 maszynopisania, by pom贸c Maxowi w papierkowej pracy w biurze. Max wywozi艂 艣miecie z sutereny Simone'贸w na wysypisko. Nocami kochali si臋, zamawiali gotowe posi艂ki i spierali o smaki lod贸w. Max przed rejsem da艂 jej klucze do domu.
We藕 je - po艂o偶y艂 p臋k kluczy na jej d艂oni. - Przychod藕,
kiedy b臋dziesz potrzebowa艂a spokoju.
Czy pr贸bujesz sprawi膰, 偶ebym zakocha艂a si臋 r贸wnie偶
w twoim domu?
Oczywi艣cie - potwierdzi艂, a jego niebieskie oczy zal艣ni艂y.
- W艂a艣ciwie mia艂em nadziej臋, 偶e b臋dziesz na mnie czeka膰 w pi膮tek wieczorem.
Istnieje taka mo偶liwo艣膰. - Ari u艣miechn臋艂a si臋, ale jej serce
艣cisn臋艂a 偶elazna obr臋cz na my艣l o tym, 偶e Max zn贸w wyp艂ywa na
morze. Zanim mia艂a szans臋 zaprotestowa膰, jej wargi napotka艂y
jego usta.
Hej, jajog艂owa! To do ciebie.
Ari wytar艂a d艂onie w 艣cierk臋 i wzi臋艂a s艂uchawk臋 od Joeya.
Ari? Tu Barbara Carter, 偶ona Jerry'ego.
Och! Witaj!
Max prosi艂, 偶ebym do ciebie zadzwoni艂a. Po艂膮czy艂 si臋 z na
mi przez radio. Nie wr贸ci przed jutrzejszym rankiem.
Jakie rozczarowanie. Na wiecz贸r planowa艂a nie tylko kolacj臋.
Dzi臋ki, 偶e da艂a艣 mi zna膰.
Mia艂am nadziej臋, 偶e jeszcze si臋 spotkamy, zanim wyjedziesz do Iowa...
Do Montany - poprawi艂a Ari ze 艣miechem.
W porz膮dku - powiedzia艂a Barbara - do Montany. Powinnam pami臋ta膰 - kowboje, d艂ugie buty, John Wayne?
Konie,- zaganiacze byd艂a i preria. Powinna艣 to kiedy艣 zobaczy膰.
Podoba艂oby mi si臋 to, Ari. Kto wie, mo偶e pewnego dnia
staniemy na progu twego domu i poprosimy o przewodnika.
Kiedy tylko zechcesz. Czy Jerry wyp艂ywa w niedziel臋?
Albo w poniedzia艂ek. - Ari wyczu艂a nut臋 strapienia w g艂osie Barbary. - Teraz jest w 艂贸偶ku z gryp膮. Je艣li mu si臋 nie polepszy, b臋d臋 musia艂a zawie藕膰 go do lekarza.
Biedak. Czy mog艂abym w czym艣 pom贸c?
Nie - odpar艂a Barb, zn贸w pogodnym g艂osem. - Jest twardy.
Jestem pewna, 偶e do jutra b臋dzie wszystko w porz膮dku.
Przeka偶 Jerry'emu, 偶e go pozdrawiam i 偶ycz臋 zdrowia.
Ari od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. By艂a dziwnie niespokojna. Za dziesi臋膰 dni wyje偶d偶a艂a, a nie czu艂a si臋 tak, jakby czego艣 dokona艂a tego lata. Dom rodzic贸w by艂 ju偶 niemal pusty, ale oni nie wykazywali zbytniego zainteresowania przeprowadzk膮.
Pope艂ni艂a idiotyczny b艂膮d, zakochuj膮c si臋 w m臋偶czy藕nie, kt贸ry pragn膮艂 jej - nie m贸wi膮c o ich wsp贸lnym 偶yciu - na swoich warunkach.
Sukcesem by艂o to, 偶e obra艂a mn贸stwo ziemniak贸w - 艣wiadczy艂y o tym p臋cherze na kciuku - przyczyniaj膮c si臋 w ten spos贸b do powstania wielu litr贸w zupy rybnej i powi臋kszaj膮c konto bankowe matki na nowe meble.
Jeszcze dziesi臋膰 dni i b臋dzie po lecie. Ari zabroni艂a sobie o tym my艣le膰. Dzi艣 wieczorem albo jutro rano powr贸ci Max. B臋dzie czeka艂a w jego domu, mo偶e nawet w jego 艂贸偶ku - bezwstydnie - ale kiedy pozosta艂o tylko dziesi臋膰 dni, fa艂szywa duma czy skromno艣膰 nie mog艂y stan膮膰 jej na drodze.
ROZDZIA艁 11
Ari? - Cichy szept tu偶 przy uchu. - Chcesz i艣膰 na pla偶臋?
Co? - mrukn臋艂a, zakopuj膮c si臋 w poduszki.
Pla偶a - powt贸rzy艂 Max, odgarniaj膮c popl膮tane ciemne loki
z twarzy Ari. - Piasek. Woda. Przyp艂yw. Mewy. Pami臋tasz?
Kiedy te s艂owa dotar艂y do jej zamroczonego m贸zgu, Ari przeci膮gn臋艂a si臋 i z trudem otworzy艂a oczy. Przekr臋ci艂a si臋 na plecy i napotka艂a rozbawione spojrzenie Maxa.
Jeste艣 w domu! Przyp艂yn膮艂e艣!
Max skin膮艂 g艂ow膮.
A ty le偶ysz w moim 艂贸偶ku. Podoba mi si臋 to.
Pr贸bowa艂am czuwa膰, ale, jak wida膰, nie uda艂o mi si臋.
Teraz te偶 nie wygl膮dasz na przebudzon膮. - Podni贸s艂 si臋
z materaca. Bia艂y podkoszulek podkre艣la艂 艣wie偶膮 opalenizn臋. Ari
zauwa偶y艂a te偶 czarne spodenki k膮pielowe. - Na dole czeka ca艂y
dzbanek kawy. Zapakuj臋 lunch, a potem podjedziemy po tw贸j
kostium k膮pielowy.
Nie trzeba. - Ari usi艂owa艂a usi膮艣膰. - Przywioz艂am go ze
sob膮, bo wieczorem wysz艂am pop艂ywa膰. S艂uchaj, Max...
Ale Max by艂 ju偶 w drzwiach.
Wpraw mnie w dobry nastr贸j, kochanie. To by艂 d艂ugi rejs
i chcia艂bym zn贸w poczu膰 ziemi臋 pod stopami.
Dobrze - obieca艂a. - Pospiesz臋 si臋. - Wsta艂a szybko, t臋skni膮c za porann膮 porcj膮 kofeiny.
B艂臋kitne niebo wype艂nia艂o okno sypialni. By艂 to jeden z tych upalnych sierpniowych dni, kt贸re 艣ci膮ga艂y wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w Rhode Island nad wybrze偶e. 呕贸艂ty kostium, kt贸ry przerzuci艂a przez dr膮偶ek w 艂azience, ju偶 zd膮偶y艂 wyschn膮膰, wi臋c wci膮gn臋艂a go i narzuci艂a na niego koralow膮 sukienk臋 pla偶ow膮. Wreszcie umy艂a z臋by i uczesa艂a w艂osy w lu藕ny ko艅ski ogon.
Kiedy pojawi艂a si臋 w kuchni, Max wk艂ada艂 naczynia do zmywarki.
Zjesz co艣?
Nie, dzi臋ki. - Nala艂a kawy do czerwonego kubka. Upi艂a 艂yk
i zauwa偶y艂a stoj膮c膮 przy lod贸wce otwart膮 b艂臋kitno-bia艂膮 torb臋.
Zajrza艂a do niej. W 艣rodku by艂o mn贸stwo kanapek i 艣wie偶e owoce. - Poczekam. - Max zamkn膮艂 zmywark臋 i wytar艂 r臋ce w papierowy r臋cznik. Sprawia艂 wra偶enie zadowolonego z siebie. -
Widz臋, 偶e zd膮偶y艂e艣 ju偶 zrobi膰 zakupy.
Tak. Lubi臋 budzi膰 si臋 obok ciebie - powiedzia艂.
Przykro mi, 偶e nie s艂ysza艂am, jak wr贸ci艂e艣 do domu.
艢wiat艂o si臋 pali艂o, a ty trzyma艂a艣 w r臋ku ksi膮偶k臋.
Historia mego 偶ycia - mrukn臋艂a mi臋dzy jednym a drugim
艂ykiem.
Skoro ju偶 m贸wimy o twoim 偶yciu - wpad艂 jej w s艂owo,
opieraj膮c si臋 o bufet - dlaczego nie mog艂aby艣 sp臋dzi膰 go tutaj?
Nie dokuczaj mi.
Te s艂owa sprawi艂y jej przykro艣膰. Pr贸bowa艂a ukry膰 konsternacj臋. Poprosi艂 j膮, 偶eby zosta艂a w Rhode Island, ale Ari nie chcia艂a o tym s艂ysze膰. 呕ycie z Maxem mog艂oby by膰 cudowne,
ale oczekiwanie na jego powr贸t z po艂ow贸w przypomina艂oby piek艂o.
- Dobrze - powiedzia艂 i odwr贸ci艂 wzrok. - Zapomnia艂em, 偶e
nie wypi艂a艣 jeszcze swojej kawy. Prosz臋 - doda艂, wlewaj膮c za
warto艣膰 dzbanka do kolorowego termosu. - We藕 j膮 ze sob膮.
Roz艂o偶yli koc kilka metr贸w od brzegu i umocowali rogi r臋cznikami i butami. Ari rozkoszowa艂a si臋 kaw膮. Ciep艂o porannego s艂o艅ca wnika艂o w jej sk贸r臋. Oboje z Maxem obserwowali ludzi przybywaj膮cych na pla偶臋.
Max wreszcie przerwa艂 cisz臋.
Kiedy wyje偶d偶asz?
Mam bilet na dwudziestego si贸dmego sierpnia.
Przez d艂ugi czas wpatrywa艂 si臋 w milczeniu w lini臋 horyzontu.
Dzisiaj mamy osiemnasty. W tym tygodniu b臋d臋 pracowa艂
w fabryce i prawdopodobnie wyp艂yn臋 dopiero po dwudziestym
si贸dmym.
To dobrze.
Ari, pomy艣l troch臋 o zostaniu tu ze mn膮.
Wiedzia艂a, 偶e prawdopodobnie nie b臋dzie my艣la艂a o niczym innym, ale to nie wp艂ynie na jej decyzj臋.
To niczego nie zmieni.
Nigdy nie wiadomo - U艣miechn膮艂 si臋 do niej. - Mo偶e zdo艂am ci臋 oczarowa膰.
Ari opar艂a si臋 na 艂okciach i udawa艂a, 偶e obserwuje fale.
Przeceniasz si臋.
Uda艂o mi si臋 zabra膰 ci臋 na Block Island, prawda? - Kiedy
potwierdzi艂a skinieniem g艂owy, ci膮gn膮艂: - M贸g艂bym ci臋 porwa膰,
zrobi膰 co艣 takiego, 偶eby艣 nie zd膮偶y艂a na samolot.
- I trzyma艂by艣 mnie boso i w ci膮偶y jako je艅ca na wyspie?
Uda艂, 偶e si臋 nad tym zastanawia.
To nie brzmi najgorzej, prawda?
Gdyby艣 zapewni艂 mi co艣 do czytania, pewnie nie mia艂abym
nic przeciwko temu.
- Powinna艣 mie膰 w艂asn膮 ksi臋garni臋.
Zachichota艂a, zadowolona ze zmiany tematu.
Mo偶e powinnam zosta膰 bibliotekark膮, ale wol臋 czyta膰
ksi膮偶ki ni偶 je katalogowa膰.
I lubisz uczy膰. - To nie by艂o pytanie.
Oczywi艣cie. Wola艂by艣, 偶eby by艂o inaczej?
Nie odpowiedzia艂. Spyta艂 j膮 tylko, czy ma ochot臋 na lunch. Po jedzeniu wzi臋li si臋 za r臋ce i poszli brzegiem pla偶y.
Zosta艅 tutaj. - Max zr臋cznie wymin膮艂 zamek z piasku i otaczaj膮c膮 go fos臋, nie wypuszczaj膮c z d艂oni r臋ki Ari.
Nie mog臋.
To znaczy nie chcesz.
A czego ty chcesz, Max?
呕eby艣 za mnie wysz艂a.
Ari nie spodziewa艂a si臋, 偶e Max posunie si臋 tak daleko.
- Nie mog臋.
Szli w milczeniu, mijaj膮c piszcz膮ce dzieciaki i chlapi膮cych nastolatk贸w, rzucaj膮cych plastikowe kr膮偶ki w p艂ytkiej wodzie.
Kochasz mnie?
Tak - odpar艂a z westchnieniem - ale to niczego nie zmienia, Max.
Dobrze by nam by艂o razem.
Musia艂abym wszystko rzuci膰. Czy przesta艂by艣 wyp艂ywa膰
na morze?
To moje 偶ycie, Ari, moja praca.
Fabryka to r贸wnie偶 twoja praca.
Owszem - przyzna艂.
Nie mog臋 sp臋dzi膰 偶ycia na zamartwianiu si臋 i czekaniu.
Zbyt cz臋sto widywa艂am twarz matki, kiedy nadawano ostrze偶enie o sztormie, a taty nie by艂o w domu. Ju偶 raz straci艂am kogo艣, kogo kocha艂am, Max.
Mnie nie stracisz.
Nie mo偶na tego zagwarantowa膰.
Nie ma 偶adnej gwarancji, 偶e nie wpadn臋 pod samoch贸d,
wracaj膮c do domu.
- Zgoda, ale co ze mn膮? Zrezygnuj臋 z pracy i...
Max zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂 j膮 twarz膮 do siebie.
Dlaczego nie mog艂aby艣 wyk艂ada膰 na Uniwersytecie Rhode
Island?
To nie jest takie proste. - Patrzy艂a w jego ciep艂e niebieskie
oczy. Szkoda, 偶e to nie tak 艂atwe, jak mu si臋 zdaje.
Jest, jest. Tak proste jak to, 偶e ja kocham ciebie, a ty mnie.
Je艣li skupimy si臋 na tym, wszystko si臋 u艂o偶y.
Wszystko si臋 u艂o偶y, bo ja si臋 poddam, czy tak? - Ari wie
dzia艂a, 偶e Max nie zgodzi si臋 na kompromis. Poczu艂a si臋 zm臋czona i samotna na sam膮 my艣l o tym, 偶e b臋dzie par臋 tysi臋cy kilometr贸w od niego. Nie zamierza艂a jednak prze偶ywa膰 b贸lu po jego
stracie ani udr臋ki godzenia si臋 z jego trybem 偶ycia.
Inne kobiety wychodz膮 za takich facet贸w jak ja.
My艣lisz, 偶e si臋 nie martwi膮? - Zatrzyma艂a si臋 i spojrza艂a na
niego z niedowierzaniem. - Czy偶by艣 zapomnia艂 o wdowich gankach na dachach tutejszych dom贸w? Wiesz, dlaczego tak je
nazywaj膮, prawda?
Ari…
Poniewa偶 kobiety, wypatruj膮ce m臋偶贸w, nigdy nie wiedz膮,
czy nie s膮 ju偶 wdowami.
Doszli do ko艅ca pla偶y. Pasmo wodorost贸w owin臋艂o si臋 wok贸艂 kostki Ari. Strz膮sn臋艂a je na bok.
- Kocham ci臋. To si臋 nie zmieni.
- Max...
Zatrzyma艂 si臋, pochyli艂 i podni贸s艂 co艣 z g艂adkiego piasku. Ari patrzy艂a zaciekawiona. Kevin, maj膮c dwana艣cie lat, znalaz艂 w piasku pier艣cionek z brylantem. Rodzice wci膮偶 lubili opowiada膰, jak pr贸bowa艂 go da膰 dziewczynce z s膮siedztwa, na kt贸rej chcia艂 zrobi膰 wra偶enie.
Patrz. - Max wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i pokaza艂 jej kawa艂ek zielonkawego szk艂a. Piasek i fale tak d艂ugo si臋 nim bawi艂y, a偶 ostre
brzegi sta艂y si臋 zaokr膮glone i g艂adkie w dotyku.
Szkie艂ko z pla偶y - powiedzia艂a. - Moja babcia zbiera艂a ta
kie rzeczy.
To prawdopodobnie pochodzi z butelki, kt贸r膮 kto艣 wyrzuci艂
za burt臋 przed laty. - Uj膮艂 jej r臋k臋 i umie艣ci艂 na d艂oni kawa艂ek
szk艂a nie wi臋kszy od pi臋ciocent贸wki. - 艢mie膰 zmieni艂 si臋 w co艣
wartego zbierania. Zdumiewaj膮ce, prawda?
Co w tym zdumiewaj膮cego?
Jak up艂yw czasu wszystko zmienia.
M贸wisz teraz o nas?
Skin膮艂 g艂ow膮, bruzdy na jego twarzy pog艂臋bi艂y si臋, kiedy przygl膮da艂 si臋 jej uwa偶nie.
- Mog艂aby艣 da膰 nam troch臋 czasu, Ari. Czasu, 偶eby wszystko
si臋 mi臋dzy nami u艂o偶y艂o.
Wydawa艂o si臋, 偶e nie ma nic wi臋cej do powiedzenia. Wszystko zmieni艂o si臋 wraz z jego o艣wiadczynami. Naturalnie chcia艂, 偶eby sta艂o si臋 tak, jak to sobie zaplanowa艂, nawet nie bra艂 pod uwag臋 tego, 偶e on m贸g艂by te偶 co艣 zmieni膰.
- Mog臋 ci da膰 wszystko, czego zechcesz, Ari - ci膮gn膮艂, zaciskaj膮c jej d艂o艅 na szkie艂ku. - M贸j dom, moj膮 mi艂o艣膰, moje serce.
- Patrzy艂 wyczekuj膮co. - Nie mog臋 ci jednak da膰 mego 偶ycia,
a morze jest wszystkim, co znam. Ojciec zostawi艂 mi kuter -
zmar艂 na serce, kiedy mia艂em szesna艣cie lat - i ledwie dysz膮c膮,
trzeciorz臋dn膮 przetw贸rni臋 ryb. Matka wysz艂a ponownie za m膮偶 i wraz z mymi siostrami wyjecha艂a do Bostonu, ale ja postanowi艂em zosta膰 i wykorzysta膰 to, czego nauczy艂 mnie ojciec. To wszystko, co mia艂em i mam.
To nieprawda.'
Sp贸jrz na mnie, Ari. To ja, Max Cole, rybak. Ca艂y ten
wymy艣lny elektroniczny sprz臋t, nowe kutry i kosztowny dom
w mie艣cie nie zmieni膮 tego. Musisz mnie przyj膮膰 takiego, jaki
jestem, albo zrezygnowa膰. - Wyci膮gn臋艂a do niego d艂o艅 z kawa艂kiem szk艂a. - Nie - burkn膮艂 - zatrzymaj to. Nazwij to amuletem.
Nazwij wspomnieniem tego... jak to powiedzia艂a艣 tamtej nocy
w Newport?
Romans sezonu - szepn臋艂a.
W艂a艣nie. - W jego g艂osie brzmia艂a gorycz. - Romans sezonu. Pami臋taj, chcia艂em, 偶eby przerodzi艂 si臋 w co艣 wi臋cej.
To nie jest co艣, o czym mo偶na zapomnie膰, pomy艣la艂a ze smutkiem Ari. Og艂osili milcz膮ce zawieszenie broni i wr贸cili na sw贸j koc. Dzie艅 wydawa艂 si臋 teraz zepsuty i nawet pyszne soczyste jab艂ko nie poprawi艂o jej nastroju.
Wr贸c臋 za rok. - Chcia艂a pog艂adzi膰 go po plecach, poczu膰
ciep艂o nagrzanej sk贸ry.
Nie chc臋 kolejnego letniego romansu, Ari. Nie zamierzam
sp臋dzi膰 w ten spos贸b reszty 偶ycia.
W porz膮dku. - Nie mia艂a poj臋cia, czemu to m贸wi, skoro
najwyra藕niej nic nie by艂o w porz膮dku. - Nie b臋dziesz musia艂. -
Z trudem nabra艂a powietrza w p艂uca. - To koniec.
Lot dwie艣cie osiemdziesi膮t jeden do Chicago. Wszyscy
pasa偶erowie proszeni s膮 o przej艣cie do odprawy. Powtarzam, lot
dwie艣cie osiemdziesi膮t jeden do Chicago.
Ari zarzuci艂a podr臋czn膮 torb臋 na rami臋 i odwr贸ci艂a si臋, 偶eby
po偶egna膰 rodzic贸w. Peggy przyk艂ada艂a chusteczk臋 do oczu, a Rusty wygl膮da艂, jakby chcia艂 wybuchn膮膰 p艂aczem wraz z 偶on膮.
Daj spok贸j, mamo - prosi艂a Ari - wkr贸tce mnie odwiedzicie, prawda? Przecie偶 obiecali艣cie.
Do licha, nie znosz臋 lotnisk. - Rusty obj膮艂 c贸rk臋.
Nigdy - chlipa艂a Peggy - nigdy nie my艣la艂am, 偶e tym razem wyjedziesz. Co na to powie kapitan?
W ci膮gu ostatnich dziesi臋ciu dni mia艂 mn贸stwo czasu, 偶eby powiedzie膰, co tylko chce, pomy艣la艂a Ari. Milczenie by艂o okrutne, ale zrozumia艂e.
Wiedzia艂, kiedy odlatuj臋, mamo.
Ostatnio s艂ysza艂em, 偶e „Lady Million" min臋艂a Tom's Canyon - podkre艣li艂 Rusty. - Nie wiem jednak, co z po艂owem.
Lepiej ju偶 p贸jd臋. - Ari z trudem panowa艂a nad g艂osem.
- Nie chcesz, 偶eby艣my poczekali z tob膮 przy bramce?
Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Kocham was - wykrztusi艂a i odwr贸ci艂a si臋 pospiesznie.
Kiedy przeciska艂a si臋 przez zat艂oczony hol Green Airport, gula
w gardle uros艂a do rozmiaru pi艂ki tenisowej. D艂ugo patrzy艂a przez szklan膮 艣cian臋, w nadziei, 偶e zamajaczy jej sylwetka
wysokiego, ciemnow艂osego m臋偶czyzny o oczach koloru morza.
Chcia艂a, 偶eby przyszed艂 po偶egna膰 si臋 z ni膮, ale nie mia艂a poj臋cia,
jak by na to zareagowa艂a. Tak jest lepiej. Ostre ci臋cie, szybka
ucieczka.
Jednak patrzy艂a na hol a偶 do ostatniego wezwania do samolotu.
Odesz艂a. Max sta艂 za ster贸wk膮 „Lady Million" i patrzy艂 na stert臋 ryb na pok艂adzie. Nie zwraca艂 uwagi na krzyki mew, trzepotanie si臋 ryb na pok艂adzie ani na miarowe dudnienie silnika. W g艂owie mia艂 tylko to jedno: odesz艂a.
M贸g艂by by膰 na l膮dzie, m贸g艂by spr贸bowa膰 j膮 powstrzyma膰, gdyby tylko Jerry nie musia艂 i艣膰 na operacj臋 usuni臋cia wyrostka robaczkowego... Nie, to niezupe艂nie prawda. Ari okre艣li艂a to dok艂adnie ju偶 pierwszego dnia: 偶adnych zobowi膮za艅, 偶adnych rybak贸w. Dokona艂a wyboru. On te偶. To koniec.
Dym z silnika gryz艂 w oczy. Max wszed艂 do ster贸wki. Wcisn膮艂 r臋ce w kieszenie nieprzemakalnej kurtki i modli艂 si臋, by b贸l szybko min膮艂.
R贸偶nica dw贸ch godzin wymaga艂a przystosowania. Ari wstawa艂a wcze艣niej, nabiera艂a ochoty na lunch o dziesi膮tej, a wieczorem zaczyna艂a ziewa膰 przed wp贸艂 do dziewi膮tej. Jej dni by艂y d艂ugie, wype艂nione zebraniami na wydziale, papierkow膮 robot膮, zapinaniem plan贸w zaj臋膰 na ostatni guzik i nadrabianiem zaleg艂o艣ci w spotkaniach z przyjaci贸艂mi.
Przez ca艂膮 jesie艅 nie powiedzia艂a nikomu o Maximilianie Cole'u. My艣la艂a, 偶e tak b臋dzie 艂atwiej. Bez widowni, bez wsp贸艂czucia zak艂贸caj膮cego nie艂atwy proces leczenia z艂amanego serca. Nie mia艂a czasu na podziwianie odleg艂ych G贸r Skalistych. Przejrzyste, wietrzne poranki Montany wywo艂ywa艂y g臋si膮 sk贸rk臋 na r臋kach, kiedy sz艂a na uczelni臋, a bezkresne rozgwie偶d偶one niebo nie pozwala艂o zasn膮膰, kiedy wreszcie wieczorem k艂ad艂a si臋 do 艂贸偶ka. W najgorszych snach nie wyobra偶a艂a sobie, 偶e oka偶e si臋 to tak bolesne.
Telefon zadzwoni艂, kiedy Ari sko艅czy艂a rozdawa膰 przebiera艅com pocz臋stunki z okazji Halloween. Dzieci zacz臋艂y dzwoni膰 do drzwi, jak tylko zapad艂 zmrok.
Mi艂o by艂o was widzie膰! - zawo艂a艂a jeszcze raz, po czym
podesz艂a do telefonu.
Halo?
Ari - odezwa艂a si臋 Peggy. - Dzi臋ki Bogu.
Co si臋 sta艂o? - Poczu艂a skurcz w 偶o艂膮dku, czekaj膮c na
odpowied藕 matki.
Chodzi o Maxa, kochanie. Pomy艣la艂am, 偶e powinna艣 wiedzie膰...
Co wiedzie膰?
Matka rzuci艂a pospiesznie w s艂uchawk臋:
By艂a burza i „Lady Million" zagin臋艂a.
A Max?
By艂 na pok艂adzie. Z Jerrym.
Kiedy?
Dwa dni temu - w艂膮czy艂 si臋 ojciec. - Wci膮偶 jest nadzieja.
Obaj s膮 dobrymi 偶eglarzami i wiedz膮, co robi膮.
Ari wiedzia艂a, 偶e to nie zawsze gwarantuje prze偶ycie. Jednak uczepi艂a si臋 s艂abej nadziei w s艂owach ojca.
Tak - powiedzia艂a, padaj膮c na kanap臋. - Max zawsze wie,
co robi.
Pomy艣leli艣my, 偶e powinna艣 wiedzie膰. - Znaczy艂o to: Po
my艣leli艣my, 偶e powinna艣 si臋 przygotowa膰. G艂os Peggy by艂 taki
odleg艂y. Ari wiedzia艂a, 偶e matka pr贸buje st艂umi膰 艂zy. - Oni potrzebuj膮 wszystkich mo偶liwych modlitw.
Czuj臋 si臋 taka bezradna.
Jak my wszyscy, kochanie - mrukn膮艂 Rusty za艂amuj膮cym
si臋 g艂osem. - Nie pozosta艂o nic innego, tylko, jak powiedzia艂a
mama, modli膰 si臋 za ich bezpieczny powr贸t do domu.
Zadzwo艅cie do mnie, jak tylko b臋d膮 jakie艣... wiadomo艣ci.
Oczywi艣cie - obieca艂 Rusty. - Ca艂y czas mamy w艂膮czone
radio.
Kiedy ponownie rozleg艂 si臋 dzwonek do drzwi, Ari w艂a艣nie odk艂ada艂a s艂uchawk臋. Z trudem podnios艂a si臋 z kanapy. Jej nogi by艂y tak ci臋偶kie, jakby przywi膮zano do nich worki z piaskiem.
Przez nast臋pne p贸艂torej godziny rozdawa艂a s艂odycze, maj膮c nadziej臋, 偶e podekscytowane dzieci z s膮siedztwa nie zauwa偶膮 jej wymuszonego u艣miechu i dr偶膮cych r膮k.
Gdy dzieci zako艅czy艂y wreszcie 艣wi臋towanie, Ari zwin臋艂a si臋 w 艂贸偶ku z nie poprawionymi pracami z angielskiego i telefonem pod r臋k膮.
Nie by艂a w stanie wyobrazi膰 sobie martwego Maxa. Nie mog艂a dopu艣ci膰 do siebie my艣li, 偶e Max, Jerry i za艂oga „Lady Million" znale藕li 艣mier膰 gdzie艣 w mrocznym oceanie. Nie p艂aka艂a, nie jad艂a, z 艂贸偶ka wychodzi艂a tylko do 艂azienki. Nie przegl膮da艂a si臋 w lustrze, w obawie 偶e ujrzy tam prawd臋 i b臋dzie musia艂a zmierzy膰 si臋 z bolesn膮 rzeczywisto艣ci膮 kolejnej utraty.
Nie m贸g艂 zgin膮膰. Nie Max. Nie Maximilian Cole z kurzymi 艂apkami w k膮cikach oczu, liniami 艣miechu wok贸艂 warg, mocnym cia艂em, kt贸re tak cudownie dopasowywa艂o si臋 do jej cia艂a, kiedy si臋 kochali. Pe艂en 偶ycia m臋偶czyzna, kt贸ry uwielbia艂 lody czekoladowe, na wp贸艂 surowy stek i spacery po pla偶y, nie m贸g艂 by膰 martwy.
Wreszcie otworzy艂a szuflad臋 komody i rozwin臋艂a bawe艂nian膮 szmatk臋 wci艣ni臋t膮 w pude艂ko na bi偶uteri臋. Popatrzy艂o na ni膮 szkie艂ko z pla偶y. Zacisn臋艂a je mocno w d艂oni. Kocham ci臋, Max. Wiesz o tym? B膮d藕 bezpieczny i zdrowy. Wr贸膰 do domu. Te s艂owa by艂y jedyn膮 modlitw膮, kt贸ra przychodzi艂a jej do g艂owy.
Ari bezlito艣nie ocenia艂a prace do 艣witu, potem napi艂a si臋 kawy, a偶 nadszed艂 czas wyj艣cia z domu. Wcisn臋艂a szkie艂ko w kiesze艅 sztruksowego 偶akietu. Z niech臋ci膮 odchodzi艂a od telefonu, ale wiedzia艂a, 偶e matka ma numer na uczelni臋. Wsiad艂a do samochodu i przejecha艂a pi臋膰 kilometr贸w dziel膮cych j膮 od uniwersytetu, modl膮c si臋 o bezpiecze艅stwo za艂ogi „Lady Million" i ich powr贸t.
Dzie艅 wl贸k艂 si臋 w niesko艅czono艣膰. Czwartkowe spotkanie wyk艂adowc贸w przeci膮gn臋艂o si臋 do siedemnastej, po czym zebrani
poszli na drinka do pobliskiej restauracji. Odr臋twia艂a ze zmartwienia i wyczerpania Ari wym贸wi艂a si臋 b贸lem g艂owy i wr贸ci艂a do swego cichego mieszkania.
Na automatycznej sekretarce mruga艂o 艣wiate艂ko, ale zanim Ari by艂a w stanie wys艂ucha膰 informacji, naszykowa艂a sobie rum z col膮, podkr臋ci艂a termostat na 23 stopnie i zmieni艂a buty na zniszczone klapki. Usiad艂a na sofie i wypi艂a drinka, po czym wcisn臋艂a guzik.
- Kochanie, tu mama. Jeste艣 tam? Nie ma jeszcze 偶adnych
wiadomo艣ci, ale stra偶 przybrze偶na wci膮偶 czuwa. Zadzwoni臋 do
ciebie p贸藕niej.
Ari wys艂ucha艂a pozosta艂ych informacji - wszystkie miejscowe, niewa偶ne - ale nie mia艂a odwagi sama zadzwoni膰 do rodzic贸w.
Nie mog艂a znie艣膰 my艣li, 偶e zn贸w si臋 to zdarzy. Chcia艂a wr贸ci膰 do domu. By膰 mo偶e jej obecno艣膰 mog艂aby wszystko zmieni膰. Tak jakby sam膮 si艂膮 woli mog艂a sprowadzi膰 kuter bezpiecznie do portu. Jak to powiedzia艂a matka? By艂 sztorm...
Ju偶 kiedy艣 to s艂ysza艂a.
Tego ranka kupi艂a gazet臋 i przeczyta艂a o wiatrach na wschodnim wybrze偶u od Nowego Jorku do Maine. Zbada艂a map臋 pogody. Pewnie w telewizji mog艂aby zobaczy膰 zdj臋cia kolejnego huraganu na Atlantyku, ale nie chcia艂a w艂膮cza膰 wiadomo艣ci.
Telefon dzwoni艂 d艂ugo i przenikliwie, zanim Ari podnios艂a s艂uchawk臋. .,- Halo?
- Witaj, kochanie.
Ari zacisn臋艂a telefon w d艂oniach i przycisn臋艂a go do ucha.
Mama?
Wszystko dobrze. S膮 bezpieczni.
艁zy ulgi wype艂ni艂y jej oczy i pop艂yn臋艂y po policzkach.
S膮... w domu?
Jeszcze nie. Zwia艂o ich z kursu na kanadyjskie wody. Tamtejszym w艂adzom troch臋 czasu zaj臋艂o skontaktowanie si臋 z pracownikami stra偶y przybrze偶nej, poniewa偶 burza te偶 ich dopad艂a.
Nie mog艂a powstrzyma膰 g艂o艣nego szlochu. -. Przepraszam - zdo艂a艂a wykrztusi膰.
- W porz膮dku, Ari, wyrzu膰 to z siebie. Tylko B贸g jeden wie, przez jakie piek艂o dzi艣 przesz艂a艣.
Mia艂am zamiar przyjecha膰 do domu.
Wci膮偶 mo偶esz - zauwa偶y艂a Peggy rado艣nie.
Nie. - Ari zaczerpn臋艂a tchu. - To nie by艂by dobry pomys艂.
W przysz艂y weekend przeprowadzamy si臋 do nowego do
mu - w艂膮czy艂 si臋 ojciec. - W sam raz na 艣wi臋ta.
I - wtr膮ci艂a si臋 Peggy - kupi艂am now膮 br膮zow膮 kanap臋,
o kt贸rej ci m贸wi艂am.
To wspaniale. - Max jest bezpieczny, powtarza艂a w my艣li.
B臋dziemy mie膰 ten sam numer telefonu.
A zaraz po Nowym Roku zabieram twoj膮 matk臋 na Floryd臋.
To wspaniale - powt贸rzy艂a Ari, maj膮c wra偶enie, 偶e g艂os
ojca dobiega z ko艅ca tunelu. Max jest bezpieczny.
Odpoczniesz tu, Ari. Pomy艣l o przyje藕dzie do domu na
Bo偶e Narodzenie. Dziewczynki powinny zobaczy膰 swoj膮 matk臋
chrzestn膮.
Dobrze, mamo. Spr贸buj臋. Do zobaczenia.
Ari?
Tak?
Czy chcesz, 偶ebym przekaza艂a jak膮艣 wiadomo艣膰 kapitanowi? Mog艂abym mu powiedzie膰, 偶eby do ciebie zadzwoni艂 - zasugerowa艂a Peggy z nadziej膮 w g艂osie.
Nie. Ja... skontaktuj臋 si臋 z nim za par臋 tygodni.
Peggy nie spiera艂a si臋. Ari od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Mia艂a s艂uszno艣膰
rezygnuj膮c z mi艂o艣ci do kapitana. Ca艂y czas wiedzia艂a o b贸lu, jaki ta mi艂o艣膰 mo偶e sprawi膰. Mia艂a s艂uszno艣膰, porzucaj膮c Maxa i wracaj膮c w G贸ry Skaliste.
Ale w ko艅cu i tak cierpia艂a艣?
Nigdy wi臋cej.
Zawsze.
D艂ugo chodzi艂a po swym male艅kim mieszkaniu, a偶 wreszcie zapad艂a w g艂臋boki sen i 艣ni艂a o falach i wietrze, burzach na morzu z purpurowymi wiatrami faluj膮cymi jak prze艣cierad艂a na u艣miechni臋tej twarzy Maxa. Oczywi艣cie by艂 szcz臋艣liwy, bo na pok艂adzie jego male艅kiej 艂odzi wios艂owej le偶a艂y sterty z艂otych rybek, a wspania艂a syrena i jej kotka siedzia艂y zwini臋te u jego bosych st贸p.
Weso艂ych 艢wi膮t!
Wzajemnie, Ruthie. Co tam u dziewczynek?
艢liczne. I co dzie艅 wi臋ksze.
Dzi臋ki za zdj臋cia. Oprawi艂am je i postawi艂am na biurku.
A co u Roscoe? - By艂 to typowy maraton telefoniczny w stylu
Simone'贸w. Mi臋dzymiastowa, co dziewi臋膰dziesi膮t sekund inny
g艂os i ha艂as w tle.
Stoi obok mnie. Poczekaj chwil臋.
Hej, Ari. - W s艂uchawce zabrzmia艂 g艂os brata. - Ogl膮dasz
mecz?
Jeden z nich - przyzna艂a Ari. - Ale nie wiem kt贸ry. Co
u was s艂ycha膰, poza bli藕niakami?
Wspaniale. Dosta艂em prac臋 przy budowie - we wn臋trzach.
Kt贸rego艣 dnia widzia艂em w Pier twego przyjaciela.
Jakiego przyjaciela?
Maxa Cole'a. Pomacha艂em mu, ale chyba mnie nie zauwa偶y艂. Pomaga艂 komu艣 prowadzi膰 psy.
Czy偶by Max zwi膮za艂 si臋 z asystentk膮 weterynarza?
C贸偶... - Ari zastanawia艂a si臋 nerwowo, co powiedzie膰.
- To mi艂e.
Jasne. Mia艂 ich na smyczy chyba z pi臋膰. Cze艣膰, Ari! - za
wo艂a艂 i poda艂 s艂uchawk臋 kolejnej osobie.
Ari rozmawia艂a z bra膰mi, szwagierkami i bratankami, zanim Peggy wzi臋艂a s艂uchawk臋.
Sk膮d dzwonicie?
Ze starego domu. Karen wkr贸tce rozpoczyna malowanie.
Ma mn贸stwo plan贸w. Ciesz臋 si臋, 偶e odpowiada im to miejsce.
A co u was? Lubicie wasz nowy dom?
Och, jestem tak szcz臋艣liwa jak skorupiak podczas przyp艂ywu. Co z Bo偶ym Narodzeniem? Przyjedziesz do domu, prawda?
Jeszcze nie wiem, mamo.
Je艣li nie masz pieni臋dzy...
Nie chodzi o pieni膮dze. Dam ci zna膰 w przysz艂ym tygodniu.
Zgoda. - Peggy westchn臋艂a. - Dasz mi zna膰.
Obiecuj臋.
W „Narragansett Times" jest artyku艂 o Cole'u. Przys艂a膰
ci go?
Jasne. - Ari chcia艂a, by zabrzmia艂o to zdawkowo. Nie mia艂a
poj臋cia, czy chce wiedzie膰 co艣 wi臋cej o sprawach Maxa. -
O czym?
G艂贸wnie o fabryce. Max w tym miesi膮cu wyje偶d偶a do Japonii, by nauczy膰 si臋 od nich pakowania owoc贸w morza i ryb.
C贸偶, to dobrze. - Przynajmniej nie b臋dzie wyprowadza艂
ps贸w na spacer.
Poczekaj, tu jest ojciec. Do widzenia, kochanie.
Do widzenia - odpar艂a Ari, ale matka ju偶 przekaza艂a s艂uchawk臋 Rusty'emu.
-Ari?
Witaj, tato.
Zasypa艂o ci臋 tam 艣niegiem?
Nie. Wszystko dobrze. - Przez par臋 minut gaw臋dzi艂a z ojcem, po czym po艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Chcia艂aby by膰 tam w 艣rodku
uroczysto艣ci, zamiast tkwi膰 tu i pozwala膰, by futbol w telewizji
zag艂usza艂 panuj膮c膮 w mieszkaniu cisz臋.
Bo偶e Narodzenie w Rhode Island stawa艂o si臋 coraz bardziej kusz膮ce. Chcia艂a zobaczy膰, jak rodzice urz膮dzili si臋 w nowym miejscu, pos艂ucha膰 o planach Karen w zwi膮zku ze starym domem i po-przytula膰 bli藕niaczki. By艂oby zabawnie zobaczy膰 na w艂asne oczy swych ha艂a艣liwych bratank贸w odpakowuj膮cych prezenty.
Przecie偶 nie musi koniecznie spotka膰 Maxa. Nie musi do niego dzwoni膰, wpada膰 do biura z ciastem z owocami czy 艣piewa膰 kol臋d przed jego drzwiami. Nie musi si臋 w og贸le z nim widzie膰, je艣li nie b臋dzie chcia艂a. Mia艂a swoj膮 szans臋 na 偶ycie z Maximilianem Cole'em i przekre艣li艂a j膮.
A je艣li, jakim艣 dziwnym zbiegiem okoliczno艣ci, spotka go w kinie albo przy tamie, prawdopodobne zdo艂a si臋 powstrzyma膰 przed proszeniem, by zabra艂 j膮 do domu, kocha艂 i nigdy ju偶 nie wyp艂ywa艂 w morze. Mo偶e uda jej si臋 to bez 偶adnych k艂opot贸w - tu偶 po tym, jak we藕mie G贸ry Skaliste i przeniesie je do Rhode Island.
ROZDZIA艁 12
- Przyszed艂 prezent dla ciebie. - Peggy poda艂a c贸rce paczk臋
owini臋t膮 w kolorowy papier. - Uwa偶aj, ci臋偶ki.
Ari obejrza艂a pude艂ko w poszukiwaniu wizyt贸wki. Na karcie o z艂oconych brzegach wypisano wy艂膮cznie jej imi臋.
Nie mog臋 otwiera膰 prezentu dziewi臋膰 dni przed gwiazdk膮.
Oczywi艣cie, 偶e mo偶esz - skin臋艂a Peggy. - Tak jest na
pisane.
Rzeczywi艣cie na opakowaniu kto艣 nabazgra艂: Otworzy膰 przed 艣wi臋tami. Tajemnicza sprawa. Ari zastanawia艂a si臋, czy d艂uga podr贸偶 nie zm膮ci艂a jej my艣li. Samolot wystartowa艂 z lotniska O'Hare z pi臋ciogodzinnym op贸藕nieniem, poniewa偶 musiano od艣nie偶a膰 pasy startowe. By艂a na nogach od pi膮tej, a ostatnie dziewi臋tna艣cie godzin w drodze.
Poczekam - powiedzia艂a, k艂ad膮c ci臋偶kie pud艂o z powrotem
pod choink臋. - Dom wygl膮da wspaniale.
Polubili艣my go - zauwa偶y艂 Rusty.
A co powiesz na kanap臋, Ari? Doskonale pasuje do zas艂on,
prawda?
Ari skin臋艂a g艂ow膮, a ojciec poklepa艂 j膮 po ramieniu.
- Jutro poka偶臋 ci m贸j warsztat w gara偶u. Przed gwiazdk膮
dosta艂em od ch艂opc贸w na prezent wyrzynark臋 i teraz robi臋 wnuczkom konie na biegunach.
Ari obejrza艂a dom i z pomoc膮 matki rozpakowa艂a walizki, z kt贸rych jedna by艂a pe艂na prezent贸w.
Nie mog艂am du偶o przywie藕膰 ze sob膮, pomy艣la艂am wi臋c, 偶e
przez reszt臋 tygodnia pochodz臋 po tutejszych sklepach. - Zerkn臋艂a w okno. Za szyb膮 unosi艂y si臋 p艂atki 艣niegu. - Je艣li dzi艣 w nocy
nie b臋dzie 艣nie偶ycy.
Tw贸j samolot zd膮偶y艂 w sam膮 por臋. I to jest najwa偶niejsze.
- Peggy poklepa艂a Ari po policzku. - Jeste艣 za chuda. Zrobi膰 ci
kanapk臋? Jad艂a艣 w samolocie? Dobre by艂o?
Nie, tak, nie, ale dzi臋kuj臋. Chyba wezm臋 prysznic, a potem...
Dobrze. Zr贸b si臋 na b贸stwo.
Nie zamierzam pracowa膰 a偶 tak ci臋偶ko - zaprotestowa艂a
Ari ze 艣miechem. - Chc臋 po prostu zdj膮膰 z siebie te ciuchy
i przebra膰 si臋 w co艣, co nie pachnie tak, jakbym nosi艂a to przez
ostatnie dwadzie艣cia godzin.
Dobrze - powiedzia艂a zn贸w Peggy, popychaj膮c j膮 do 艂azienki. - Zrobi臋 herbaty, a potem otworzysz sw贸j prezent.
Dwadzie艣cia minut p贸藕niej Ari usiad艂a na nowej kanapie, postawiwszy tajemnicze pude艂ko na stoliku do kawy.
- Naprawd臋 uwa偶acie, 偶e powinnam je otworzy膰?
Rusty wzruszy艂 ramionami.
Daj spok贸j, Peg. Skoro ona nie chce, nie mo偶esz jej zmusza膰. - Odwr贸ci艂 si臋 do c贸rki. - Wypij herbat臋, kochanie. Ten
prezent le偶y pod choink膮 od trzech dni. My艣l臋, 偶e mo偶e pole偶e膰
troch臋 d艂u偶ej.
Czy kto艣 to dostarczy艂?
Peggy zmarszczy艂a czo艂o.
Le偶a艂 na progu. To wszystko, co wiem. Nie chcesz prezentu? A wi臋c go nie otwieraj.
Doprowadzacie mnie do sza艂u. - Ari poci膮gn臋艂a za srebrn膮
kokard臋, po czym 艣ci膮gn臋艂a papier. Peggy i Rusty pochylili si臋 do
przodu w swych fotelach.
I co?
Chwileczk臋, mamo. Tu jest oko艂o setki kulek z polistyrenu.
Chyba nie chcesz, 偶eby rozsypa艂y si臋 na dywanie?
Niewa偶ne. Co jest w tym pude艂ku?
Ari wyj臋艂a z pude艂ka s艂贸j. Po ma艂ych skazach w szkle pozna艂a, 偶e jest bardzo stary. Jego zawarto艣膰 zapar艂a jej dech. Wewn膮trz kry艂y si臋 setki szkie艂ek z pla偶y. Zielone, bia艂e, niekiedy niebieskie od艂amki wype艂nia艂y staromodny apteczny s艂贸j.
- Wygl膮da jak s艂贸j na s艂odycze - zauwa偶y艂 Rusty. - A co jest
w 艣rodku?
Ari unios艂a pokrywk臋 i w艂o偶y艂a d艂o艅 do 艣rodka. Powita艂 j膮 s艂aby zapach morza. Przed paroma miesi膮cami Max wcisn膮艂 jej takie szkie艂ko do r臋ki. Mog艂aby艣 da膰 nam troch臋 czasu, powiedzia艂. Czasu, by sprawy mi臋dzy nami si臋 u艂o偶y艂y.
Ale ona nie da艂a mu tego czasu. Uciek艂a, zamiast stawi膰 czo艂o swym obawom i w膮tpliwo艣ciom.
Kto jej to przys艂a艂? - Rusty spyta艂 偶ony.
Ona wie.
Ari unios艂a g艂ow臋 znad s艂oja i spojrza艂a na rodzic贸w.
To na pewno Max. Nie mam poj臋cia, jak to wyja艣ni膰.
Nie musisz nic wyja艣nia膰 - powiedzia艂a Peggy. - On jest na
zewn膮trz, czeka na ciebie na werandzie. Mam nadziej臋, 偶e nie
zamarz艂 na 艣mier膰.
Rusty wygl膮da艂 na zak艂opotanego.
- Co on, u licha, robi przed domem?
Kiedy Ari zerwa艂a si臋 z kanapy, rozrzucaj膮c wok贸艂 kolorowe papiery, Peggy mrugn臋艂a do m臋偶a.
Zadzwoni艂am do niego.
Dlaczego wi臋c nie zapuka艂, na lito艣膰 bosk膮?
Ari po omacku poszuka艂a wy艂膮cznika przy bocznym wej艣ciu. Ujrzawszy zarys szerokiej sylwetki Maxa, otworzy艂a drzwi i wysz艂a na zimn膮 noc, pragn膮c jak najszybciej go dotkn膮膰.
- Max? - Pobieg艂a ku niemu. By艂 opatulony grub膮 偶eglarsk膮
kurtk膮, mia艂 go艂膮 g艂ow臋, a jego ciemne w艂osy przypr贸szy艂 艣nieg.
Nie mog艂a odczyta膰 wyrazu jego oczu.
Otworzy艂a艣 paczk臋?
Ari skin臋艂a g艂ow膮.
Mia艂am tak zrobi膰, prawda?
Tak, naturalnie. - Wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Ari post膮pi艂a krok na
prz贸d i wsun臋艂a d艂o艅 w jego d艂o艅.
Uwielbiam to. - Chcia艂o jej si臋 p艂aka膰 ze szcz臋艣cia, 偶e
zn贸w mo偶e go dotyka膰.
Chod藕 - powiedzia艂, kieruj膮c si臋 w stron臋 schod贸w. - Pojedziesz ze mn膮.
Max... - zacz臋艂a protestowa膰. - Wejd藕 do 艣rodka.
Nie. Tym razem dasz mi czas, 偶ebym powiedzia艂 wszystko,
co musi by膰 powiedziane.
Jestem w szlafroku, na lito艣膰 bosk膮. - Ch艂贸d przenika艂
przez gumowe podeszwy jej klapek. - I bez but贸w.
Max z 艂atwo艣ci膮 wzi膮艂 j膮 na r臋ce.
Teraz nie zamoczysz n贸g.
Marzn臋. - Obj臋艂a go za szyj臋, ale przesi膮kni臋ta 艣niegiem
kurtka dawa艂a niewiele ciep艂a.
Ja te偶. Za chwil臋 w艂膮cz臋 ogrzewanie w samochodzie.
Chyba nie wybieramy si臋 na Block Island?
- My艣la艂em o tym - u艣miechn膮艂 si臋 do Ari i ucisk w jej sercu
zel偶a艂 - ale do mnie jest bli偶ej.
A co z moimi rodzicami? My艣l膮, 偶e jestem z tob膮 na we
randzie.
Peggy wie, dok膮d si臋 wybieramy. Wie te偶 dlaczego.
Ale ja nie wiem.
Dowiesz si臋 za par臋 minut. - Postawi艂 j膮 na chwil臋 na
chodniku, otworzy艂 drzwiczki samochodu i pom贸g艂 jej wsi膮艣膰.
Ari by艂a zadowolona, 偶e w艂o偶y艂a nowy szlafrok z morelowej
pikowanej satyny ozdobiony koronk膮. Koszula pod nim te偶 by艂a
niez艂a, kupiona z my艣l膮 o snuciu si臋 w niej po domu w 艣wi膮teczny poranek.
艁adny kolor - zauwa偶y艂, kiedy 艣wiat艂a rozja艣ni艂y wn臋trze
pojazdu. Zapali艂 silnik i pojechali w milczeniu do Pier. Ari patrzy艂a, jak 艣nieg uderza o szyby. Chcia艂a wierzy膰, 偶e wszystko
b臋dzie dobrze, ale nie mia艂a 艣mia艂o艣ci.
Kiedy Ari wesz艂a do pokoju dziennego, odnios艂a wra偶enie, 偶e wraca do domu. Max obj膮艂 j膮 i trzyma艂 w mocnym u艣cisku. Ledwie mog艂a oddycha膰. Przylgn臋艂a do niego, zastanawiaj膮c si臋, czy potrafi uj膮膰 w s艂owa to, co czu艂a, wiedz膮c, 偶e on jest bezpieczny.
Tak si臋 martwi艂am - szepn臋艂a w jego kurtk臋.
Obieca艂em sobie, 偶e je艣li my - i „Lady Million" - wr贸cimy
do domu w jednym kawa艂ku, pojad臋 za tob膮 - szepn膮艂 Max.
- Przywioz臋 ci臋 z powrotem i sprawi臋, 偶e zostaniesz.
Odsun臋艂a si臋 nieco i spojrza艂a w jego pociemnia艂e oczy.
Nie mo偶esz mnie zmusi膰 do pozostania, Max.
Wiem - mia艂 smutny g艂os - ale mog臋 ci臋 kocha膰.
To niczego nie rozwi膮偶e.
Na pewno nas rozgrzeje - u艣miechn膮艂 si臋.
Punkt dla ciebie.
A wi臋c chod藕. - Otoczy艂 j膮 ramieniem i poprowadzi艂 w kie
runku schod贸w. - Mam dla ciebie niespodziank臋.
Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e przyje偶d偶am do domu?
Twoja matka to niewyczerpane 藕r贸d艂o informacji.
Nie powinno mnie to dziwi膰 - mrukn臋艂a Ari, kiedy Max
otwiera艂 drzwi do sypialni. W rogu naprzeciwko 艂贸偶ka sta艂a jasno
o艣wietlona choinka. Poza tym pok贸j by艂 pogr膮偶ony w mroku.
Nastrojowo, prawda?
Uwielbiam to. - Podesz艂a i wci膮gn臋艂a w p艂uca delikatny
sosnowy zapach. - Sam j膮 ubra艂e艣?
A dlaczego mia艂bym tego nie robi膰?
Nie wiem - wzruszy艂a ramionami. - S艂ysza艂am, 偶e wyprowadza艂e艣 psy na spacer.
To prawda. Pr贸bowa艂em udawa膰, 偶e tw贸j wyjazd mnie nie
obszed艂.
W porz膮dku. Zastanawia艂am si臋 tylko - musn臋艂a palcami
igie艂ki - czy odpowiedzia艂e艣 jeszcze na jakie艣 listy?
Tak.
Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie.
- Tak?
Max przejecha艂 d艂o艅mi po jedwabistej tkaninie szlafroka, pieszcz膮c ramiona Ari.
Odpowiedzia艂em na wszystkie. Napisa艂em, 偶e jestem ju偶
zaj臋ty.
Dlaczego?
Poniewa偶 jest tylko jedna kobieta, kt贸r膮 chcia艂bym porwa膰.
Nawet je艣li ona woli kowboj贸w.
Ona ju偶 od dawna nie widywa艂a 偶adnych kowboj贸w. I nigdy wi臋cej nie ucieknie.
Jego wargi spocz臋艂y na ustach Ari, budz膮c znajomy, uwodzicielski 偶ar. Po chwili rozwi膮za艂 jej pasek w talii i 艣ci膮gn膮艂 szlafrok
z ramion. Palcami skubn膮艂 koronkowy ko艂nierzyk koszulki, po czym wzi膮艂 jej twarz w d艂onie i wpatrzy艂 si臋 w ciep艂e, br膮zowe oczy.
Wyjdziesz za mnie?
Wiele o tym my艣la艂am przez ostatnie tygodnie.
No i?
Przerazi艂e艣 mnie na 艣mier膰, Max. Ba艂am si臋, 偶e ci臋 ju偶
nigdy nie zobacz臋.
艁zy, zbieraj膮ce si臋 w jej oczach, rani艂y mu serce.
- Ju偶 nigdy nie zrobi臋 ci czego艣 takiego, kochanie. Obiecuj臋.
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, zmuszaj膮c go, by oderwa艂 d艂o艅 od jej twarzy.
Nie mo偶esz tego zrobi膰. To cz臋艣膰 twego 偶ycia, a ja musz臋
to zaakceptowa膰.
Nie.
Nie? - Ari patrzy艂a na niego wyczekuj膮co.
Ja te偶 podj膮艂em pewne decyzje. Barbara jest w ci膮偶y -
o ma艂o nie poroni艂a, kiedy nasz kuter zagin膮艂. Jerry i ja u艣wiadomili艣my sobie, 偶e byli艣my o krok od utraty wszystkiego. Postanowili艣my sprzeda膰 ,,Lady Million" i zainwestowa膰 wi臋cej czasu
i pieni臋dzy w fabryk臋. Chcia艂bym r贸wnie偶 zaj膮膰 si臋 ochron膮 tarlisk, 偶eby w nast臋pnych latach nie brakowa艂o ryb. Czy to brzmi
g艂upio?
Skin臋艂a g艂ow膮.
Brzmi wspaniale.
Czy masz co艣 przeciwko zamieszkaniu tutaj?
Nie. - Ari pomy艣la艂a o pi臋knych pokrytych 艣niegiem g贸rach, kt贸re zostawi艂a za sob膮. - Wiem, gdzie b臋dziemy je藕dzi膰 na
wakacje.
U艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
Mo偶e stan臋 si臋 jednym z tych niedzielnych rybak贸w.
To dobrze. Nauczysz ch艂opc贸w 艂owi膰 ryby.
Twoich braci?
Obj臋艂a go w pasie i u艣miechn臋艂a si臋.
- Twoich syn贸w.
EPILOG
Jerry Carter nie spuszcza艂 z oka swego najlepszego przyjaciela przemierzaj膮cego nerwowo kamienn膮 posadzk臋 prezbiterium.
- Historia si臋 powtarza, prawda?
Max zmarszczy艂 czo艂o, wcisn膮艂 r臋ce w kieszenie bia艂ych spodni i dalej chodzi艂 w t臋 i z powrotem.
Jeste艣 pewien, 偶e nie widzia艂e艣, jak wchodzi艂a?
Zaraz sprawdz臋 - powiedzia艂 przeci膮gle Jerry i zerkn膮艂 na
drzwi. - Nie, jeszcze nie. Ale ko艣ci贸艂 jest pe艂en.
Max spojrza艂 na zegarek.
Pi臋膰 po dwunastej. Sp贸藕nia si臋. Ona si臋 nigdy nie sp贸藕nia.
Lubi臋 艣luby w czerwcu, a ty? - Przez szmer t艂umu w 艣wi膮tyni przedar艂o si臋 kwilenie dziecka. - No, no, sk膮d艣 znam ten
p艂acz.
Max prawie si臋 u艣miechn膮艂.
Chyba powiedzia艂e艣 memu synowi chrzestnemu, 偶eby si臋
przyzwoicie zachowywa艂.
Barbara karmi go co chwila, wi臋c powinien by膰 cicho. To
o ciebie si臋 martwi臋. Za par臋 minut Ari b臋dzie sz艂a przez ko艣ci贸艂.
- Organy przesta艂y gra膰 i ksi膮dz stoj膮cy na stopniach o艂tarza da艂
znak obu m臋偶czyznom, by do niego do艂膮czyli. Jerry kontynuowa艂
sw贸j monolog: - Zebrali艣my si臋 tutaj, by ujrze膰 was dwoje z艂膮czonych 艣wi臋tym w臋z艂em ma艂偶e艅skim.
- Przesta艅, na lito艣膰 bosk膮. - Max nie odrywa艂 wzroku od
g艂贸wnej nawy. Organy zn贸w zacz臋艂y gra膰, a 艣rodkiem ko艣cio艂a
kroczy艂y druhny w brzoskwiniowo-bia艂ych sukniach.
Muzyka zn贸w si臋 zmieni艂a i go艣cie wstali na powitanie panny m艂odej. Kiedy w drzwiach pojawi艂a si臋 Ari, wsparta na ramieniu ojca, Max mia艂 wra偶enie, 偶e serce wyskoczy mu z piersi. Znajomy kapelusz z szerokim rondem - podarunek Maxa dla panny m艂odej - ocienia艂 twarz Ari przed s艂o艅cem, kt贸re zagl膮da艂o przez witra偶owe okna i opromienia艂o jej wiktoria艅sk膮 sukni臋 z wysokim ko艂nierzem.
Jerry szturchn膮艂 go w 偶ebra.
- Czy to ona?
Z bukietu bia艂ych r贸偶 w d艂oni Ari sp艂ywa艂y morelowe wst膮偶ki, a ciemne loki muska艂y zarumienione policzki. By艂a najpi臋kniejsz膮 kobiet膮, jak膮 kiedykolwiek widzia艂. Max zastanawia艂 si臋 nerwowo, czy b臋dzie w stanie przem贸wi膰, kiedy przyjdzie czas na przysi臋g臋 ma艂偶e艅sk膮. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i nie zauwa偶y艂, 偶e Rusty mruga do niego przez 艂zy.
- Tak - powiedzia艂 ze 艣ci艣ni臋tym gard艂em. - To ona. Ta
w bia艂ym kapeluszu.