Rolofson Kristine 琱, co to byl za slub! Romans sezonu



ROZDZIA艁 1



Kristine Rolofson

Romans sezonu

Cykl „Ach, co to by艂 za 艣lub!”

Maximilian Cole nie spuszcza艂 z oka swego najlepszego przy­jaciela przemierzaj膮cego nerwowo kamienn膮 posadzk臋 prezbite­rium. W takim tempie pan m艂ody opadnie z si艂 jeszcze przed rozpocz臋ciem ceremonii.

Max wcisn膮艂 r臋ce w kieszenie spodni, nie zwa偶aj膮c, 偶e gnie­cie bia艂y smoking. By艂 niemal o g艂ow臋 wy偶szy od przyjaciela. Cho膰 byli w tym samym wieku, stanowili zupe艂ne przeciwie艅­stwo. Rudow艂osy, kr贸tko ostrzy偶ony i piegowaty Jerry sprawia艂 wra偶enie ch艂opca. Max wygl膮da艂 na swoje trzydzie艣ci dziewi臋膰 lat; p贸艂 偶ycia na morzu wyry艂o bruzdy na jego ogorza艂ej twarzy. Teraz g臋ste ciemne w艂osy opad艂y mu na czo艂o, a w oczach koloru morza migota艂y weso艂e iskierki.

Pan m艂ody spojrza艂 na zegarek.

- Za trzy minuty Barb b臋dzie sz艂a przez ko艣ci贸艂.

- W艂a艣nie - podkre艣li艂 Max. - Po to si臋 tu dzi艣 zebrali艣my.
呕eby ujrze膰 was dwoje z艂膮czonych 艣wi臋tym w臋z艂em ma艂偶e艅skim.




- To nie pora na docinki, Max. Jeste艣 pewien, 偶e nie widzia艂e艣, jak wchodzi艂a?

Max domy艣li艂 si臋, 偶e nie rozmawiaj膮 ju偶 o pannie m艂odej.

Max podszed艂 do drzwi zakrystii i dyskretnie wyjrza艂. Muzyce organowej towarzyszy艂 cichy szmer rozm贸w go艣ci, kt贸rych porz膮d­kowi prowadzili na wyznaczone miejsca. Drewniane 艂awki ton臋艂y w girlandach bia艂ych kwiat贸w, przez witra偶owe okna s膮czy艂o si臋 jasne czerwcowe s艂o艅ce. Niez艂e przedstawienie, zauwa偶y艂 w duchu, lustruj膮c rz臋dy zaproszonych na uroczysto艣膰.

Wtem spostrzeg艂 drobn膮 kobiet臋 w blado-brzoskwiniowej suk­ni. W艣lizgn臋艂a si臋 na miejsce obok jednego z braci Jerry'ego. Per艂owe kolczyki zwisa艂y jej do ramion, a czarne loki wysuwa艂y si臋 spod kapelusza z szerokim rondem. Czy to mo偶liwe, 偶eby tak krucha istota by艂a intrygantk膮, kt贸rej obawia艂 si臋 Jerry?

Max cofn膮艂 si臋 i do艂膮czy艂 do zdenerwowanego przyjaciela.

Max ponownie zaapelowa艂 do rozs膮dku przyjaciela.

- Mo偶e tak, mo偶e nie. We藕 si臋 w gar艣膰.

Gdy pierwsze akordy towarzysz膮ce orszakowi wype艂ni艂y ko­艣ci贸艂, Jerry a偶 podskoczy艂.

- Wyprowad藕 j膮 st膮d..

- Zgoda - westchn膮艂 Max. Kiedy ksi膮dz skin膮艂, by do niego
podeszli, wzi膮艂 Jerry'ego za 艂okie膰 i poprowadzi艂 w kierunku
o艂tarza. - Powitajmy pann臋 m艂od膮.

Arianna wreszcie usiad艂a na twardej drewnianej 艂awce. Przygl膮­da艂a si臋, jak porz膮dkowy prowadzi starsz膮 pani膮, zapewne matk臋 pana m艂odego, na miejsce z przodu. Kiedy zabrzmia艂y organy, zapo­wiadaj膮c nadej艣cie druhen, wyg艂adzi艂a w膮sk膮 sp贸dnic臋 i pos艂usznie stan臋艂a twarz膮 do przej艣cia. Nie cierpia艂a si臋 sp贸藕nia膰, ale w ostatniej chwili zaczepi艂a rajstopy. Czu艂a teraz zakrzep艂膮 kropl臋 lakieru przy­lepion膮 do uda.

Dyskretnie rozejrza艂a si臋 wok贸艂 w poszukiwaniu znajomych twarzy. Na pr贸偶no. Siedem lat to kawa艂 czasu - ciotki i wujowie postarzeli si臋, a ich dzieci doros艂y. Dlaczego da艂a si臋 nam贸wi膰 na przyj艣cie? To, 偶e mama jak zwykle nagle musia艂a zaj膮膰 si臋 wnu­kami, nie oznacza艂o, 偶e Ari by艂a zobowi膮zana do przychodzenia tu zamiast niej. Sama jestem sobie winna, uzna艂a. Powinnam znale藕膰 jak膮艣 wym贸wk臋.

- 艢luby - mawia艂a matka - s膮 takie urocze i inspiruj膮ce.
Inspiruj膮ce jak diabli. Ari zmarszczy艂a brwi, ale udawa艂a, 偶e

si臋 dobrze bawi, co nie przychodzi艂o jej 艂atwo.

W pobli偶u wej艣cia drepta艂a nerwowo panna m艂oda w lawen­dowej sukni. Wygl膮da艂a, jakby dopiero co uko艅czy艂a szko艂臋 艣red­ni膮. Ari nagle poczu艂a si臋 dwa razy starsza, ni偶 na to wskazywa艂y




jej trzydzie艣ci dwa lata. Jak tylko orszak druhen min膮艂 艂awk臋, rozbrzmia艂y d藕wi臋ki marsza weselnego. Doskonale, zauwa偶y艂a w duchu Ari. Teraz wuj Harry poprowadzi jedn膮 z sze艣ciu c贸rek wzd艂u偶 nawy i odda j膮 temu jak mu tam.

Kiedy panna m艂oda i jej ojciec zbli偶yli si臋 do jej 艂awki, Ari wytrzeszczy艂a oczy ze zdumienia. To nie by艂 wuj Harry. Chyba 偶e straci艂 kilkadziesi膮t kilo i odros艂y mu w艂osy. Kuzynka Effie wed艂ug s艂贸w matki by艂a „dorodna". M艂oda kobieta w welonie mia艂a smuk艂膮 tali臋 i nawet na obcasach by艂a ni偶sza od Ari.

Niew艂a艣ciwe miejsce w niew艂a艣ciwym czasie. Czy w jej 偶yciu zawsze b臋dzie si臋 to powtarza膰? Ari ponownie obrzuci艂a wzrokiem t艂um z nik艂膮 nadziej膮, 偶e wreszcie kogo艣 rozpozna, ale zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e to beznadziejne. Mniejsza o to, 偶e by艂a przekonana, i偶 ceremonia ma si臋 odby膰 u 艢w. Katarzyny o drugiej po po艂udniu w sobot臋 dwudziestego trzeciego czerwca. Po prostu nie by艂oby grzecznie uczestniczy膰 w za艣lubinach nieznajomych. Zerkn臋艂a na pust膮 艂awk臋 po prawej. Oto droga ucieczki. Czy uda jej si臋 wymkn膮膰 na palcach bez zwracania niczyjej uwagi?

Szybko oceni艂a sytuacj臋. Na szcz臋艣cie marsz p艂yn膮艂 w wol­nym tempie. Ari zak艂ada艂a, 偶e minie jeszcze kilka chwil, zanim panna m艂oda z ojcem dotr膮 do o艂tarza. Ko艣ci贸艂 by艂 przepe艂niony, a poza tym wszystkie oczy by艂y zwr贸cone na m艂od膮 par臋.

Zacisn臋艂a w d艂oni malutk膮 torebk臋 i wy艣lizgn臋艂a si臋 bokiem, staraj膮c si臋 nie dotyka膰 obcasami posadzki. Kiedy tylko dotrze do bocznej nawy, przyspieszy kroku, mo偶e nawet uda, 偶e si臋 藕le poczu­艂a, w razie gdyby kto艣 zauwa偶y艂 jej wyj艣cie.

Tak si臋 sta艂o. Wysoki, ciemnow艂osy m臋偶czyzna w bia艂ym smokingu zablokowa艂 jej drog臋, zupe艂nie jakby na ni膮 czeka艂.

Ari unios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na niego. Zanim odwr贸ci艂a

wzrok, zd膮偶y艂a zauwa偶y膰 faluj膮ce w艂osy i wyrazist膮, ogorza艂膮 twarz. Jeden z najprzystojniejszych m臋偶czyzn, jakich kiedykol­wiek widzia艂a, nie chcia艂, 偶eby wychodzi艂a z ko艣cio艂a? To jaki艣 nonsens. Dotar艂szy do nawy, spr贸bowa艂a ponownie.

Ari utkwi艂a wzrok w zimne niebieskie oczy w oprawie czar­nych rz臋s. Przyszed艂 jej na my艣l zwrot „niebezpieczny niczym pirat". Widz膮c jej wahanie, nieznajomy zacisn膮艂 wargi i wzmoc­ni艂 u艣cisk.

- W porz膮dku - powiedzia艂a p贸艂g艂osem, pozwalaj膮c si臋 pro­
wadzi膰. Zdaje si臋, 偶e nie mia艂a wyboru. Mo偶e wiedzia艂 o jakich艣
drzwiach, kt贸re cicho si臋 otworz膮 i wypuszcz膮 j膮 na s艂o艅ce.
Najwyra藕niej nale偶a艂 do grona go艣ci; w klapie mia艂 wpi臋ty 艣wie偶y bia艂y go藕dzik. - Nie musi pan tego robi膰 - szepn臋艂a. - Znajd臋
drog臋 do wyj艣cia.

Milczenie. Nacisk du偶ej r臋ki na jej ramieniu nie zel偶a艂. Orga­ny przesta艂y gra膰 i t艂um uciszy艂 si臋 w艂a艣nie wtedy, kiedy towa­rzysz Ari popchn膮艂 j膮 do przedsionka.

- Boczne drzwi - mrukn膮艂. - Tylko bez ha艂asu.

Ari westchn臋艂a. W艂a艣ciwie powinna by膰 przyzwyczajona do w艂adczych, ogorza艂ych m臋偶czyzn. W Montanie by艂o ich pe艂no. Ale niewielu nosi艂o bia艂e smokingi i 偶aden z m臋偶czyzn, z kt贸ry­mi si臋 spotyka艂a, nie wyprowadza艂 jej znik膮d na si艂臋.

Ostro偶nie przekroczy艂a kartonowe pud艂o z ulotkami i obserwo­wa艂a, jak jej towarzysz przekr臋ca miedzian膮 ga艂k臋 drzwi. Po paru minutach stan臋li na mi臋kkim zielonym trawniku okalaj膮cym ko艣ci贸艂 w. Katarzyny i m臋偶czyzna wreszcie pu艣ci艂 jej rami臋.

- S艂uchaj - powiedzia艂, patrz膮c na ni膮 z g贸ry. Zawaha艂 si臋,




ale po chwili podj膮艂: - Nie wiem, jak膮 gr臋 prowadzisz, ale nawet nie my艣l, 偶e ci si臋 uda.

Mia艂 g艂臋boki, d藕wi臋czny g艂os, taki, kt贸ry niesie si臋 na mile. To, co m贸wi艂, nie mia艂o sensu.

Zn贸w zacisn膮艂 wargi, wok贸艂 kt贸rych pojawi艂y si臋 bruzdy. 艢wietnie wygl膮da艂, nawet kiedy marszczy艂 brwi.

- Nie udawaj g艂upiej, ma艂a. Zostaw to na inn膮 okazj臋.

Ari opanowa艂a gniew. Przecie偶 postanowi艂a mu ust膮pi膰. Skie­rowa艂a si臋 w stron臋 chodnika z nadziej膮, 偶e uda jej si臋 min膮膰 nieznajomego i dotrze膰 na parking po drugiej stronie ko艣cio艂a.

St艂umione d藕wi臋ki muzyki organowej dotar艂y a偶 tu. Max spojrza艂 z min膮 winowajcy w stron臋 ko艣cio艂a. Jako dru偶ba powi­nien sta膰 teraz obok przyjaciela. Dobrze, 偶e przekaza艂 obr膮czk臋 艣lubn膮 bratu Jerry'ego, zanim pogna艂 naw膮, by odci膮膰 tej kobie­cie drog臋 do o艂tarza.

- Mo偶e powiniene艣 wr贸ci膰 na 艣lub - powiedzia艂a ta dziwna
kobieta, zmierzaj膮c na chodnik, zupe艂nie jakby nic jej to nie

obchodzi艂o. Chcia艂 j膮 pu艣ci膰, ale nie bardzo podoba艂 mu si臋 obrany przez ni膮 kierunek.

- Trzymaj si臋 z dala od ko艣cio艂a - mrukn膮艂.

Stan臋艂a i zwr贸ci艂a du偶e br膮zowe oczy w jego kierunku. Zachwy­ci艂 go jej kapelusz. Szerokie rondo ocienia艂o delikatne rysy i podkre­艣la艂o cer臋 koloru ko艣ci s艂oniowej. Wcielenie niewinno艣ci, pomy艣la艂, sk艂onny uwierzy膰, 偶e si臋 omyli艂. W艂a艣nie wtedy zakl臋艂a.

Jej oczy zap艂on臋艂y, ale po chwili u艣miechn臋艂a si臋.

- Musisz mi wybaczy膰. Tego popo艂udnia pope艂ni艂am g艂upi膮
omy艂k臋 i mam do艣膰 zn臋cania si臋 nade mn膮. Id臋 do...

, - Nie. - Max chwyci艂 j膮 za r臋k臋. By艂 przyzwyczajony do szybkiego podejmowania decyzji, a ta sytuacja wymaga艂a dzia艂a­nia. - Idziesz ze mn膮. Nie mog臋 dopu艣ci膰 do zrujnowania przyj臋­cia. - Albo miesi膮ca miodowego, doda艂 w my艣li.

Max uzna艂, 偶e wszystko jest mo偶liwe. Poci膮gn膮艂 j膮 chodni­kiem w kierunku dok贸w Galilee.

- Nie mam zamiaru niczego rujnowa膰 - zaprotestowa艂a. -
Pomy艣la艂am tylko, 偶e w drodze do domu zajrz臋 do biblioteki.

Niemal w to wierzy艂. Wygl膮da艂a raczej jak skromna bibliote­karka ni偶 do艣wiadczona uwodzicielka, kt贸ra pr贸bowa艂a zmusi膰 Jerry'ego szanta偶em, 偶eby si臋 z ni膮 o偶eni艂.

To by艂a rozs膮dna pro艣ba, zw艂aszcza 偶e Max nie mia艂 zielone­go poj臋cia, dok膮d j膮 zabra膰. Zwolni艂 kroku, ale nie wypuszcza艂 z u艣cisku jej drobnej d艂oni.




- Dzi臋kuj臋. - Ari zacz臋艂a w膮tpi膰 w swoje zdrowie psychicz­ne. Mo偶e ma z艂ego sobowt贸ra? Na t臋 my艣l omal nie wybuchn臋艂a
艣miechem. Skazana w dzieci艅stwie na towarzystwo pi臋ciu braci,
t臋skni艂a za siostr膮, nawet z艂膮. Braciom zawdzi臋cza艂a, 偶e nie
tylko kl臋艂a jak marynarz, potrafi艂a si臋 tak偶e skutecznie broni膰.
Dobrze wiedzia艂a, co ma robi膰, gdyby nieznajomy okaza艂 si臋
niebezpieczny. Na razie jednak u艣cisk jego twardej d艂oni pozosta艂
艂agodny.

Ocean pachnia艂 coraz mocniej. Zbli偶ali si臋 do serca najbar­dziej znanej wioski rybackiej w Rhode Island. Wzd艂u偶 szerokiej jednokierunkowej ulicy biegn膮cej wzd艂u偶 portu spacerowali tu­ry艣ci. Za fabrykami konserw, restauracjami i sklepami rybnymi ci膮gn臋艂y si臋 doki..

Max zawaha艂 si臋, po czym ostro偶nie poprowadzi艂 Bibliotekark臋, jak zacz膮艂 j膮 w my艣li nazywa膰, w kierunku du偶ego bia艂ego budynku z napisem „Cole Products". Zerkn膮艂 dyskretnie w g艂膮b uliczki. Jego najnowszy nabytek, kuter ,,Lady Million", by艂 wci膮偶 na morzu.

- Je艣li my艣lisz, 偶e uda ci si臋 zaci膮gn膮膰 mnie w t臋 uliczk臋, to
si臋 mylisz - powiedzia艂a cicho kobieta.

Spojrza艂 na ni膮, ale kapelusz zas艂ania艂 jej twarz, wi臋c ujrza艂 tylko, 偶e wysokie obcasy wbi艂y si臋 w piaszczyst膮 nawierzchni臋 parkingu.

Min臋li otwarte drzwi sma偶alni i Max wci膮gn膮艂 w nozdrza zapach mi臋czak贸w w cie艣cie.

Faktycznie. M贸g艂by wr贸ci膰 do ko艣cio艂a, wita膰 go艣ci na przy­j臋ciu, pi膰 szampana i ta艅czy膰 z siostr膮 panny m艂odej, siedem­nastoletni膮 druhn膮, kt贸ra chodzi艂a za nim jak szczeniak. M贸g艂 nerwowo sprawdza膰 wszystkie wej艣cia olbrzymiego klubu w na­dziei, 偶e nie pojawi si臋 w nich Bibliotekarka, albo wypi膰 za du偶o i wr贸ci膰 do pustego domu. Znowu.

Albo, pomy艣la艂, widz膮c prom, z kt贸rego w艂a艣nie wysiadali tury艣ci, on i jego towarzyszka mogliby si臋 wybra膰 na przeja偶­d偶k臋. Woln膮 r臋k膮 szarpn膮艂 krawat i rozlu藕ni艂 ko艂nierzyk koszuli.

- P艂yniemy na Block Island? - Ari nie mog艂a w to uwierzy膰.
Pu艣ci艂 jej r臋k臋, wyci膮gn膮艂 portfel z wewn臋trznej kieszeni

smokingu i wyj膮艂 kilka banknot贸w.

- Zgadza si臋.

Ari zawaha艂a si臋. Mog艂a uciec albo zrobi膰 scen臋 i zawo艂a膰 policj臋, albo wr贸ci膰 do domu, gdzie czeka艂a j膮 opieka nad bratan­kami lub krojenie ziemniak贸w w kostk臋 na g臋st膮 zup臋 z ryb i ma艂偶y. W najlepszym razie mog艂a liczy膰 na to, 偶e uda jej si臋 przeczyta膰 po raz kolejny „Dum臋 i uprzedzenie".

Szalone, ale prawdziwe. Przez par臋 godzin nikt jej nie oczekiwa艂 w domu, a pogoda by艂a pi臋kna. Dlaczego nie mia艂aby si臋 zabawi膰? Stan臋艂a w kolejce turyst贸w w wa­kacyjnych strojach. Z pewno艣ci膮 kto艣 by jej pom贸g艂, gdyby o to poprosi艂a. Spojrza艂a w g贸r臋 na szerokie ramiona dru偶by. Na oko by艂 przynajmniej pi臋膰 lat od niej starszy. Z jakiego艣 niewyt艂umaczalnego




powodu niemal go polubi艂a. Naprawd臋 go po­lubi艂a.

Ari przytrzyma艂a kapelusz, by wiatr nie zerwa艂 jej go z g艂owy.

- C贸偶, to wystarczaj膮cy pow贸d.

U艣miechn膮艂 si臋 do niej. Absolutnie zniewalaj膮cy u艣miech. Ciep艂o wreszcie roz艣wietli艂o jego niebieskie oczy.

Spos贸b, w jaki to powiedzia艂, sprawi艂, 偶e Ari zawaha艂a si臋, zanim zada艂a kolejne pytanie.

- Galilee czy Atlantyk?

- Chyba jedno i drugie. - Pu艣ci艂 jej d艂o艅, dotkn膮艂 plec贸w
i poprowadzi艂 j膮 przez t艂um, wymijaj膮c turyst贸w z ma艂ymi dzie膰mi, rowerami, meblami ogrodowymi i plecakami. Ari odnios艂a
wra偶enie, 偶e ta wyprawa przypomina bardziej randk臋 ni偶 porwa­nie. - Chod藕my na g贸r臋, stamt膮d jest dobry widok.

Znalaz艂szy si臋 na g贸rnym pok艂adzie, stan臋li w milczeniu przy relingu. Prom zacz膮艂 sw膮 powoln膮 podr贸偶 obok skalistych ramion falochronu i wyp艂yn膮艂 z portu. Ari zm臋czy艂a si臋 pilnowa­niem, by kapelusz nie sfrun膮艂, i staraniami, 偶eby nie upu艣ci膰 male艅kiej at艂asowej torebki.

- Mo偶e w艂o偶y艂bym to do kieszeni? - zaproponowa艂 Max.
Mia艂a ochot臋 wyrzuci膰 j膮 za burt臋, ale by艂y w niej kluczyki do

samochodu, prawo jazdy, nowa szminka i trzy dolary.

Ari pos艂ucha艂a. Przypomnia艂a sobie, jak setki razy siadywa艂a na ska艂ach i macha艂a do weso艂ych pasa偶er贸w na promie.

- Chcesz sw贸j kapelusz z powrotem?

Wyci膮gn臋艂a r臋k臋. Podmuch wiatru wyrwa艂 go z jej palc贸w. Nie­znajomy pr贸bowa艂 go chwyci膰, ale kapelusz zata艅czy艂 wzd艂u偶 relin­gu, przekozio艂kowa艂 i znikn膮艂.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Oceaniczny wiatr zwia艂 ci臋偶kie w艂osy z jej twarzy.

- Nie k艂opocz si臋, kupi艂am go tylko na 艣lub.




W艂a艣nie, 艣lub.

Ari przysz艂a na my艣l ksi膮偶ka le偶膮ca na nocnym stoliku.

- Jane - powiedzia艂a. - Jane Austen.

Nie da艂 po sobie pozna膰, 偶e co艣 mu to m贸wi.

Min臋艂o kilka minut, a ona, zamiast wyja艣ni膰, sama zada艂a pytanie.

- A ty kim jeste艣? Oczywi艣cie poza rol膮 dru偶by.

Max westchn膮艂 z rezygnacj膮, ale nie m贸g艂 powstrzyma膰 si臋 od u艣miechu, 偶e tak uparcie odmawia艂a kapitulacji.

Ari nie mia艂a zamiaru zdradza膰 mu swego nazwiska. Je艣li miesz­ka艂 w okolicy Galilee, jak twierdzi艂, z pewno艣ci膮 je zna艂. Robi艂o si臋 coraz ciekawiej. To, 偶e wzi臋to j膮 za awanturnic臋 i podejrzewano o ch臋膰 zak艂贸cenia uroczysto艣ci za艣lubin, by艂o wystarczaj膮co dziwa­czne, ale wyprowadzenie z ko艣cio艂a i zaci膮gni臋cie na prom to do­艣wiadczenie jedyne w swoim rodzaju. Za par臋 godzin b臋dzie musia艂a powr贸ci膰 do roli pos艂usznej c贸rki i kochaj膮cej siostry, kt贸rej podj臋艂a si臋 w te wakacje, ale teraz uleg艂a pokusie. Postanowi艂a przyjemnie sp臋dzi膰 popo艂udnie w towarzystwie jednego z najprzystojniejszych m臋偶czyzn, jakich zna艂a.

- Nie m贸wmy o przesz艂o艣ci - powiedzia艂a tonem, kt贸ry, jak
mia艂a nadziej臋, zabrzmia艂 tajemniczo.

Uni贸s艂 brwi.

Zgodzi艂 si臋 z wielk膮 ch臋ci膮.

- A wi臋c rozejm. - Wpatrzy艂 si臋 w b艂臋kitne wody zatoki.
Setki 艂贸dek ko艂ysa艂y si臋 na falach w pobli偶u promu. Na horyzon­cie pojawi艂 si臋 szary zarys trawlera i charakterystyczne piaszczyste urwiska wyspy. Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na towarzysz膮c膮 mu
kobiet臋. - W porz膮dku?

Ari wygl膮da艂a niepewnie.

ROZDZIA艁 2

Przez pozosta艂膮 godzin臋 rejsu Ari usi艂owa艂a nie zwraca膰 uwa­gi na swego towarzysza, cho膰 nie by艂o to 艂atwe. Nic dziwnego, Max sta艂 tu偶 obok. Mia艂 racj臋. Znalaz艂a si臋 tu, poniewa偶 tego chcia艂a. Kiedy zmieni zdanie, po prostu odejdzie.

Rozejm, powiedzia艂 Max. W porz膮dku. Ari przywyk艂a do za­wierania rozejm贸w.

Prom zbli偶a艂 si臋 do latarni morskiej w starym porcie. Ari ujrza艂a kolonialne domki porozrzucane na zboczach wzg贸rz.. Ol­brzymie bia艂e wiktoria艅skie hotele by艂y zwr贸cone ku zatoce, jakby w oczekiwaniu na powitanie przyp艂ywaj膮cych turyst贸w. Kiedy wreszcie przybili do brzegu, Max wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

- C贸偶, Arianno? Chyba ruszymy?

Poda艂a mu d艂o艅 i przeszy艂 j膮 dziwny dreszcz.

- Prosz臋 prowadzi膰, panie Dickens.

Zeszli po schodach, potem schodni膮. Z dolnego pok艂adu do­biega艂o trzaskanie drzwiczek i odg艂osy zapalania silnik贸w samo­chodowych. Wkr贸tce min臋li t艂um i znale藕li si臋 na wyasfaltowa­nym parkingu.

- Mam wra偶enie, 偶e z roku na rok coraz bardziej tu t艂oczno.
Jeszcze nie ma pe艂ni sezonu, a tyle si臋 dzieje - zauwa偶y艂 Max.




Ari popatrzy艂a t臋sknie na oryginalne sklepy na Water Street, po czym odwr贸ci艂a si臋 do Maxa.

- Czy to nie zajmie zbyt du偶o czasu? Nie chcia艂abym sp贸藕ni膰
si臋 na powrotny rejs.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Wyspa ma tylko jedena艣cie kilometr贸w d艂ugo艣ci. A przed
nami ca艂e popo艂udnie.

Ari skin臋艂a aprobuj膮co g艂ow膮. Domy艣la艂a si臋, 偶e jej towarzy­szowi nie艂atwo przychodzi艂 kompromis. Jego zachowanie wska­zywa艂o na to, 偶e by艂 przyzwyczajony do wydawania polece艅, nie do podporz膮dkowywania si臋 im. Przywo艂anie taks贸wki zaj臋艂o mu dos艂ownie chwil臋. Kiedy wsiedli do mocno zniszczonego 偶贸艂tego auta, Ari z ulg膮 zsun臋艂a z n贸g bia艂e pantofelki. Dobrze by艂oby znale藕膰 jak膮艣 艂azienk臋, zdj膮膰 rajstopy i wyrzuci膰 je do 艣mieci. Ale najpierw musia艂aby kupi膰 sanda艂y. Za najwy偶ej trzy dolary.

G艂os Maxa wyrwa艂 j膮 z zamy艣lenia.

- Kto go zdradzi艂? 呕ona?
Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie 偶artuj. - Opu艣ci艂a szyb臋 do po艂owy i spojrza艂a na Maxa. - Nie jest ci za ciep艂o w tym smokingu?

Zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.

- A jak to by艂o z Jerrym, nawiasem m贸wi膮c?

Ari wyczu艂a irytacj臋 w jego g艂osie. Uciek艂a wzrokiem w prze­strze艅.

Jechali w milczeniu przez par臋 minut, a偶 wreszcie Max spyta艂:

- Czy ojciec opowiada艂 ci kiedy艣 histori臋 statku „Palatine Light", Arianno?

Siwiej膮cy taks贸wkarz spojrza艂 przez rami臋.



Kierowca skin膮艂 g艂ow膮 i wsadzi艂 fajk臋 mi臋dzy z臋by.

- Lepiej wysi膮d藕cie i popatrzcie na urwiska. Zaczekam na
was przy latarni.

Ari szybko wsun臋艂a stopy w pantofle, a Max wysiad艂 z samo­chodu i odwr贸ci艂 si臋, by poda膰 jej r臋k臋. Wysz艂a wprost na pory­wisty wiatr i wpatrzy艂a si臋 w fale bij膮ce o brzeg.

- Wiatr si臋 wzmaga - zauwa偶y艂 Max. - Zanosi si臋 na burz臋.
呕o艂膮dek Ari zacisn膮艂 si臋 w panice. W艂a艣nie to sprawia艂o, 偶e

t臋skni艂a za os艂on膮 G贸r Skalistych. Powinna tam zosta膰, zamiast kusi膰 los powrotem do Rhode Island.

- Jak wr贸cimy do domu?

- O co chodzi? - Max przybli偶y艂 si臋 o krok i dotkn膮艂 jej
ramienia. - Boisz si臋 odrobiny wiatru?

Tak! - mia艂a ochot臋 krzykn膮膰. Boj臋 si臋 wzburzonego morza i sztorm贸w! Z trudem zapanowa艂a nad g艂osem.

Kierowca pojecha艂 wzd艂u偶 wybrze偶a, a potem skr臋ci艂 w g艂膮b l膮du. Pokaza艂 im Great Salt Pond i oszalowany na bia艂o posteru­nek stra偶nika wybrze偶a, po czym skierowa艂 si臋 z powrotem do starego portu.

Ari pami臋ta艂a dobrze, jak ojciec przeklina艂 nieprzewidywalne czerwcowe mg艂y. Jej 偶膮dza przygody przygas艂a.

- Mo偶e powinni艣my wraca膰 nast臋pnym rejsem? - zasugerowa艂a.

Max zap艂aci艂 taks贸wkarzowi i wzi膮艂 Ari za r臋k臋.

- Jeszcze nie - odpar艂. - Chcia艂a艣 poogl膮da膰 wystawy.

-: Mog臋 to sobie darowa膰 - rzuci艂a. - Prawd臋 m贸wi膮c, ch臋t­nie poczeka艂abym w porcie, by by膰 pierwsza na pok艂adzie.

Gor膮co pragn臋艂aby mie膰 gotow膮 odpowied藕. Niestety. W mil­czeniu weszli do przytulnego holu i Max podszed艂 do kierowni­czki sali.

Ari uwa偶nie popatrzy艂a na Maxa przez st贸艂. Czy nie zdawa艂




sobie sprawy, 偶e to on przyci膮ga艂 spojrzenia? W tym bia艂ym smokingu wygl膮da艂 jak gwiazda filmowa.

Max pochyli艂 si臋 ku Ari.

- Czego si臋 napijesz, Arianno? Mo偶e bia艂ego wina?
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Rum z sokiem ananasowym. Podw贸jny.

- Podw贸jny - powt贸rzy艂, unosz膮c brwi, po czym zwr贸ci艂 si臋
do kelnerki: - Dla mnie czyst膮 szkock膮. - Przygl膮da艂 si臋 Arian-
nie. Wiatr zburzy艂 jej w艂osy w fale wok贸艂 twarzy, niemal zakry­waj膮c per艂owe kolczyki, kt贸re tak go zachwyci艂y. Niepok贸j w jej
oczach intrygowa艂. - Martwisz si臋 mg艂膮?

- Jestem na wyspie z nieznajomym m臋偶czyzn膮, mam przy
sobie trzy dolary, a morze zasnuwa si臋 mg艂膮. Czym tu si臋 martwi膰? - Opar艂a brod臋 na r臋kach. - Nie mam nawet szczotki do
w艂os贸w.

Max z u艣miechem poda艂 jej torebk臋.

Patrzy艂, jak idzie przez sal臋. Skromna a偶 do jasnych rajstop i niezbyt wysokich obcas贸w. Mo偶e Jerry si臋 myli艂?

Niewa偶ne. Max od miesi臋cy nie bawi艂 si臋 tak dobrze. C贸偶, zawsze lubi艂 niespodzianki. Kelnerka przynios艂a drinki. Rozpar艂 si臋 na krze艣le i poci膮gn膮艂 spory 艂yk szkockiej. - Czy decyduj膮 si臋 pa艅stwo na z艂o偶enie zam贸wienia? Do

najbli偶szego rejsu zosta艂o czterdzie艣ci pi臋膰 minut - powiedzia艂a kelnerka. - Nie wiadomo, czy rejs o 贸smej nie zostanie od­wo艂any.

Doskonale. To by艂o zbyt dobre, 偶eby si臋 mia艂o sko艅czy膰. Max - wyj膮艂 portfel i poda艂 kart臋 p艂atnicz膮 American Express.

Max potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Nie, ju偶 si臋 zdecydowa艂em. - Poci膮gn膮艂 kolejny 艂yk i spoj­rza艂 przez okno na pust膮 przysta艅 promu. Arianna mo偶e oznacza艂a k艂opoty dla Jerry'ego, ale teraz spotka艂a godnego siebie przeciwnika.

Ari spojrza艂a z niech臋ci膮 na swoje odbicie w lustrze i przegarn臋艂a palcami wzburzone wiatrem w艂osy. Postanowi艂a nie zdejmo­wa膰 rajstop w obawie, 偶e porobi膮 jej si臋 p臋cherze. Dzie艅 i tak dobiega艂 ko艅ca, a po kolacji pop艂yn膮 do domu.

Nawet nie zna艂a jego nazwiska. By艂 najprzystojniejszym m臋偶­czyzn膮, jakiego kiedykolwiek widzia艂a, i naprawd臋 by艂o mu przykro z powodu kapelusza, cho膰 przecie偶 to on zaci膮gn膮艂 j膮 na ten przekl臋ty prom. Objecha艂 wysp臋, opowiedzia艂 jej r贸偶ne histo­rie i zabra艂 na kolacj臋, traktuj膮c tak, jakby si臋 z ni膮 um贸wi艂 na randk臋, cho膰 wzi膮艂 j膮 za jak膮艣 awanturnic臋. Od czterech miesi臋cy nie by艂a na randce.

Potrzebowa艂a tego drinka.

Kiedy Ari zbli偶y艂a si臋 do sto艂u, Max wsta艂. Ciekawe, czy zawsze jest takim d偶entelmenem? Gra dobiega艂a ko艅ca. Czas ju偶 wyja艣ni膰 ca艂e nieporozumienie.

Sprawia艂 wra偶enie zadowolonego z siebie. To chyba niezbyt




dobry znak. Usiad艂a i zacz臋艂a s膮czy膰 drinka. Pokruszony l贸d rozpuszcza艂 si臋 na j臋zyku, a korzenny rum piek艂 w gardle.

Przy stoliku pojawi艂a si臋 kelnerka z kart膮 kredytow膮 Maxa.

Z艂o偶yli zam贸wienia i kelnerka oddali艂a si臋.

Ari utkwi艂a w niego wzrok. Nie wiedzia艂a, czy ma si臋 cieszy膰, 偶e uniknie rejsu po wzburzonym morzu, czy martwi膰, 偶e zostaje na noc bez rzeczy, szczoteczki do z臋b贸w i grzebienia.

Ja te偶, pomy艣la艂a. Wezwanie ojca czy kt贸rego艣 z braci r贸wnie偶 by艂o wykluczone.

- 呕adnych, Maximilianie Cole. Ale my艣l臋, 偶e powinni艣my
sobie wreszcie co艣 wyja艣ni膰. - Popchn臋艂a torebk臋 w jego kierunku
przez st贸艂 przykryty lnianym obrusem. - Otw贸rz j膮.

Odsun膮艂 suwak i wysypa艂 zawarto艣膰 torebki na st贸艂.

Wzi膮艂 do r臋ki prostok膮tny kartonik i obejrza艂 go uwa偶nie.

- Prawo jazdy z Montany. I co z tego?

- A niby dlaczego? Nigdy nie zdradzi艂 mi jej imienia. A ty
mo偶esz mie膰 to prawo jazdy od dawna, mieszkaj膮c w Rohde Island.




Ari mia艂a gotow膮 odpowied藕.

- Sp贸jrz na dat臋.

Przysun膮艂 dokument do 艣wiecy i przyjrza艂 mu si臋 ponownie.

- Masz trzydzie艣ci dwa lata. - U艣miechn膮艂 si臋 do niej. - Nie
wygl膮dasz na tyle.

Nie zareagowa艂a na ten komplement.

- I mieszkam w Bozeman, w stanie Montana, mam br膮zowe
oczy, br膮zowe w艂osy i wa偶臋 pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 kilo.

Sprawdzi艂 dane.

Ari roz艂o偶y艂a du偶膮 lnian膮 serwet臋 na kolanach i wzi臋艂a do r臋ki widelec. Sa艂atka wygl膮da艂a wspaniale.

Max pochyli艂 si臋 ku niej.

- westchn膮艂.

Spojrza艂a na port. Niewyra藕ne 艣wiat艂a ledwie przebija艂y si臋 przez mg艂臋.



Max nie m贸g艂 tego poj膮膰. Ona musi co艣 ukrywa膰.

Unios艂a g艂ow臋 i napotka艂a jego pytaj膮cy wzrok.

U艣miechn膮艂 si臋 leniwym u艣miechem, od kt贸rego porobi艂y mu
si臋 zmarszczki w k膮cikach oczu.

przynios艂a g艂贸wne dania. - Nie chcia艂abym, 偶eby si臋 o mnie martwili Pewnie s膮 przekonani, 偶e jestem na przyj臋ciu.

- W porz膮dku. Ze mn膮 jeste艣 bezpieczna.

Ari spojrza艂a w jego powa偶ne niebieskie oczy. Czu艂a, 偶e m贸­wi prawd臋.

Spojrza艂a na sma偶one ma艂偶e na stylizowanym talerzu. 艢linka nap艂yn臋艂a jej do ust. W Bozeman nie艂atwo by艂o o 艣wie偶e ma艂偶e, wi臋c teraz jad艂a je, kiedy tylko mia艂a okazj臋.

- Co艣 nie tak z twoim daniem? - spyta艂 Max.
Zaprzeczy艂a ruchem g艂owy.

Ari nie wiedzia艂a, co powiedzie膰.

Patrzy艂a na niego pytaj膮co.



Arianna pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Zmie艅my temat - zasugerowa艂a. - Nie jeste艣 g艂odny?
Max spojrza艂 na stek, o kt贸rym zupe艂nie zapomnia艂, i chwyci艂

za nakrycie.

- Umieram z g艂odu.

P贸藕niej, po kawie i ciastku serowym z jagodami, Max zapro­wadzi艂 Ariann臋 do telefonu w holu.

- Wci膮偶 s膮 twoimi rodzicami.
Ari westchn臋艂a i wykr臋ci艂a numer.

- Wiem, 偶e to dziwnie brzmi, ale spotka艂am starych przyja­ci贸艂, zjedli艣my kolacj臋 i zostajemy tu, w Harborview. Zamierza­li艣my wraca膰 ostatnim rejsem, ale nadesz艂a mg艂a. - Zrobi艂a min臋
do Maxa. - Du偶a fala? My艣la艂am, 偶e to tylko morskie opowie­艣ci... Nie, nie b臋d臋. Obiecuj臋... Mo偶e. Zobaczymy si臋 rano.
Zostawi艂am samoch贸d na parkingu ko艂o ko艣cio艂a.

Max sta艂 w pobli偶u, udaj膮c, 偶e nie s艂ucha. Przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie pejza偶owi morskiemu na 艣cianie. O co, u diab艂a, chodzi z t膮 du偶膮 fal膮?

- Jeden z nich to Max Cole... Tak, jest tu... Na lito艣膰 bosk膮,
nie martw si臋 o to.

Ari sprawia艂a wra偶enie zirytowanej. Z pewno艣ci膮 nie lubi艂a si臋 podporz膮dkowywa膰. Dlaczego nie protestowa艂a, kiedy ni膮 dyrygowa艂 przez ca艂e popo艂udnie? Mo偶e potrzebowa艂a odrobiny wytchnienia od rodziny?

Kiedy Ari wreszcie odwiesi艂a s艂uchawk臋, Max obrzuci艂 j膮 uwa偶nym spojrzeniem.

Max wzi膮艂 Ari za r臋k臋 i wyszli na zewn膮trz. Przecie偶 wci膮偶 by艂 jej winien szczoteczk臋 do z臋b贸w.

- Jej zdaniem to wspaniale, 偶e utkn臋li艣my na wyspie.
U艣miechn膮艂 si臋 na widok jej niezadowolonej miny.

Wci膮偶 wydaje polecenia.

- Zgoda.

Z zadowolon膮 min膮 opar艂 si臋 o 艣cian臋 i sta艂 tak, podczas gdy gospodyni pokazywa艂a Ari pok贸j.

Noc na wyspie, zaduma艂a si臋, nie by艂a tym, co planowa艂a na


t臋 sobot臋. P贸j艣cie do kina ze szwagierk膮 b臋dzie musia艂o zaczeka膰 do jutra. Przesz艂a boso po mi臋kkim dywanie i popatrzy艂a na port. Niewiele widzia艂a z powodu mg艂y. W膮tpi艂a, czy ostatni prom w og贸le opu艣ci艂 Point Judith. Max mia艂 s艂uszno艣膰. M膮drze z jego strony, 偶e tak szybko zam贸wi艂 pokoje.

Maximilian Cole to z pewno艣ci膮 si艂a, z kt贸r膮 nale偶y si臋 liczy膰, uzna艂a, odchodz膮c od okna.

ROZDZIA艁 3

- A dok膮d to?

Zatrzyma艂a si臋 na p贸艂pi臋trze i przyjrza艂a Maxowi, kt贸ry cze­ka艂 na ni膮 u st贸p schod贸w. 艢wie偶o ogolony, w bia艂ej koszuli i spodniach wygl膮da艂, jakby by艂 na nogach od paru godzin.

Kolejny dzie艅 w towarzystwie atrakcyjnego kapitana Cole'a oznacza艂by szukanie guza, a co wi臋cej, Ari nie u艣miecha艂o si臋 paradowanie w wymi臋tej sukience d艂u偶ej ni偶 to konieczne.




Kolejny rozkaz. Podesz艂a do okna i popatrzy艂a na port. Niebo by艂o zachmurzone, ale morze wygl膮da艂o spokojnie. Odetchn臋艂a z ulg膮.

- Pami臋ta艂em, 偶e lubisz czarn膮.

Na d藕wi臋k g艂osu Maxa odwr贸ci艂a si臋. Poda艂 jej bia艂y kubek z paruj膮c膮 kaw膮.

Usiedli przy okr膮g艂ym stoliku na metalowych krzes艂ach wy­s艂anych poduszkami. Ari s膮czy艂a kaw臋 i rozkoszowa艂a si臋 zapa­chem oceanu. Poszum fal uspokaja艂 j膮. Przewraca艂a si臋 ca艂膮 noc, nie mog膮c zasn膮膰 w ciemnym, obcym pokoju.

Max u艣miechn膮艂 si臋 i zrobi艂 przebieg艂膮 min臋.

- B臋d臋 o tym pami臋ta艂.

Ari unios艂a brwi. Nie b臋dziesz mia艂 po temu okazji, powie­dzia艂a sobie w duchu. Uciek艂a wzrokiem przed spojrzeniem Maxa i popija艂a ma艂ymi 艂ykami kaw臋, kt贸ra zd膮偶y艂a przestygn膮膰 na powietrzu. Dzi臋ki niebiosom za kofein臋.

Odchyli艂 si臋 do ty艂u na krze艣le.

niesamowity zbieg okoliczno艣ci, prawda? Nic nie m贸w, Ari - po prostu daj znak na tak albo na nie. Przytakn臋艂a.

- No c贸偶, dzi臋kuj臋.
Zmarszczy艂 czo艂o.

- To mia艂 by膰 komplement, ale nie w tym rzecz. Jeste艣 z kim艣
zwi膮zana?

Pomy艣la艂a o ranczerze, z kt贸rym zerwa艂a w ubieg艂ym roku.

Nie, je艣li uda mi si臋 tego unikn膮膰. Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Ari prze艂kn臋艂a kolejny 艂yk kawy.



- Akurat teraz t臋skni臋 za g贸rami, ch艂odnymi porankami i zi­mnymi nocami, ogniskami i kowbojskimi butami.

Przy stoliku pojawi艂a si臋 m艂odziutka kelnerka z dzbankiem i ponownie nape艂ni艂a ich kubki. Kiedy kofeina zacz臋艂a dzia艂a膰, Ari poczu艂a si臋 znacznie lepiej. Odchyli艂a si臋 na krze艣le, obejmuj膮c d艂o艅mi naczynie. Przez chmury przebi艂 si臋 promie艅 s艂o艅ca. Przygl膮da艂a si臋 uwa偶nie przystojnemu m臋偶czy藕nie siedz膮cemu naprzeciwko. W艂a艣nie zamawia艂 stolik na dwie osoby.

- Prosimy o 艣niadanie za mniej wi臋cej dziesi臋膰 minut. - Od­
wr贸ci艂 si臋 ku Ari. - Odpowiada ci to?

Ari zdecydowanie wola艂a 艂膮czy膰 艣niadanie z lunchem, domy­艣la艂a si臋 jednak, 偶e Max umiera z g艂odu.

- W porz膮dku. Jeszcze jakie艣 pytania?

- Mn贸stwo, ale mog膮 zaczeka膰.
Uzna艂a, 偶e czas zmieni膰 temat.

Max wsta艂 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

Max porusza艂 neutralne tematy, podczas gdy delektowali si臋 艣niadaniem. A przynajmniej on. Arianna zjad艂a zaledwie je­den tost posmarowany galaretk膮 jab艂kow膮, cho膰 zdo艂a艂a wypi膰 jeszcze trzy kawy. To cud, 偶e od tej kofeiny nie dosta艂a ataku serca.

Wbrew temu, co powiedzia艂a, nie by艂a rannym ptaszkiem. Gdyby jednak zgodzi艂a si臋 dzieli膰 z nim wi臋cej porank贸w, by艂 got贸w wybaczy膰 jej wszystko. Nie zdo艂a艂 odpowiedzie膰 sobie na pytanie, dlaczego go tak zaintrygowa艂a. Pr贸bowa艂 sobie wm贸­wi膰, 偶e za d艂ugo jest na l膮dzie. Rozs膮dny cz艂owiek nie zakochuje si臋 z dnia na dzie艅. A Max Cole zawsze uwa偶a艂 si臋 za rozs膮dnego.

- Jeste艣 pewna, 偶e to wystarczy?

Ari u艣miechn臋艂a si臋 i odsun臋艂a sw贸j talerzyk.

Max poczeka艂 z odpowiedzi膮, a偶 kelnerka uprz膮tnie ze sto­艂u. Mia艂 ochot臋 zabra膰 Ari na g贸r臋 do 艂贸偶ka. Kocha艂by si臋 z ni膮 tak nami臋tnie, a偶 w ko艅cu zda艂aby sobie spraw臋, 偶e s膮 sobie przeznaczeni.

Max skin膮艂 w stron臋 oceanu widocznego z okna restauracji.


Max uregulowa艂 rachunek, wzi膮艂 Ari za r臋k臋 i wyszli na zew­n膮trz. Wia艂 ciep艂y wietrzyk, s艂o艅ce najwyra藕niej postanowi艂o pokona膰 chmury swym blaskiem. Nie mia艂a nic przeciwko trzy­maniu si臋 z Maxem za r臋ce. Nawet jej si臋 to podoba艂o. By艂 czaruj膮cy, mia艂 poczucie humoru i pomimo tej niepokoj膮cej prze­nikliwo艣ci w oczach, kiedy na ni膮 patrzy艂, w jego towarzystwie czu艂a si臋 doskonale. Prawie doskonale, poprawi艂a w my艣li, u艣wiadomiwszy sobie, 偶e dotyk jego r臋ki budzi w niej gwa艂towne reakcje. Przyjemne reakcje, ale to nie oznacza艂o, 偶e zaci膮gnie go na wydmy, zedrze z siebie ubranie i b臋dzie si臋 z nim kocha膰...

Od strony przystani zbli偶a艂y si臋 do nich dwie znajome sylwet­ki. Zatrz臋s艂a si臋 ze z艂o艣ci. Max spojrza艂 na ni膮, potem na szcze­rz膮cych w u艣miechu z臋by m艂odych ludzi, id膮cych bez po艣piechu po przeciwnej stronie ulicy.

- To mog膮 by膰 tylko bracia Simone. - Od razu dostrzeg艂 ich
kr臋cone br膮zowe w艂osy i ciemne oczy. Nie ogoleni i z zamglo­nym wzrokiem wygl膮dali, jakby sp臋dzili sobotni膮 noc na jakiej艣
imprezie.

Ari ponuro skin臋艂a g艂ow膮.

Kiedy m艂odzi m臋偶czy藕ni podeszli, Ari z oci膮ganiem dokona艂a prezentacji. Zbyt p贸藕no zda艂a sobie spraw臋, 偶e niepotrzebnie. Ch艂opcy znali Maxa, cho膰 nie byli z nim na ty.

Max od niechcenia otoczy艂 Ari ramieniem.

- Hej! - Joey spojrza艂 za rami臋 Ari. - A gdzie reszta wy­
cieczki?

Ari i Max wytrzeszczyli na niego oczy.

Ari odczu艂a dotyk r臋ki Maxa na ramieniu jak co艣 niepokoj膮co poufa艂ego. Mia艂a wra偶enie, 偶e ingerencja jej rodziny nie obesz艂a go ani troch臋. Za to ona by艂a w艣ciek艂a.



Ari spojrza艂a na Maxa. Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Na pewno - odpar艂a i odwr贸ci艂a si臋 od braci. - Wracam do domu z m臋偶czyzn膮, kt贸ry mnie tu przywi贸z艂.

Kiedy p艂yn臋li z powrotem, morze by艂o lekko wzburzone. Ari by艂a zadowolona, 偶e zjad艂a tylko tosta. Max sta艂 przy relingu, nie bacz膮c na wiatr i ko艂ysanie promu.

Wydawa艂o si臋, 偶e wszystko zosta艂o ju偶 powiedziane.

Wola艂aby, 偶eby co艣 m贸wi艂. Podoba艂 si臋 jej ten niski g艂os. Chcia艂aby zamkn膮膰 oczy i s艂ucha膰 - spojrzenie ciemnoniebie­skich oczu by艂o stanowczo zbyt przenikliwe. Patrzy艂 na ni膮 -czu艂a na sobie jego wzrok. Przyjrza艂a si臋 wsp贸艂pasa偶erom. Nikt nie zwraca艂 na nich uwagi mimo jej jedwabnej sukni, wytwornej bia艂ej koszuli Maxa, jego bia艂ych spodni i but贸w. Ukry艂a u艣miech na my艣l o wczorajszym 艣lubie.

- Oto i dom. - Wskaza艂a na skalisty falochron.
- I co teraz?

Wygl膮da艂a na zaskoczon膮.

Max odwr贸ci艂 j膮 twarz膮 do siebie. Uni贸s艂 jej podbr贸dek du­偶ym twardym kciukiem i popatrzy艂 na ni膮 tak, jakby nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰, co robi膰 dalej. Po d艂ugiej chwili odezwa艂 si臋:

Zmarszczy艂 czo艂o.

Patrzy艂, jakby chcia艂 j膮 poca艂owa膰. Czy to zrobi? By艂a ciekawa smaku jego warg. To na pewno nie by艂by nie艣mia艂y poca艂unek. Max Cole bra艂 na serio to, co robi艂. Prawdopodobnie lubi艂 kobiety gotowe : ch臋tne, nami臋tny i szybki seks. Bez t艂umacze艅, bez 偶al贸w. Oczy mu pociemnia艂y, wreszcie pochyli艂 g艂ow臋 i odsun膮艂 si臋 od niej.



Matka ci膮gn臋艂a, jakby nic nie s艂ysza艂a:

Starsi ch艂opcy ostatnio ustatkowali si臋 i za艂o偶yli w艂asne rodzi­ny, ale Joey i Jimmy mi臋dzy po艂owami wci膮偶 w艂贸czyli si臋 po barach rozlokowanych licznie wzd艂u偶 Narragansett i zabawiali z przyjaci贸艂mi.

Peggy w艂o偶y艂a ziemniaki do zlewu. L艣ni膮ca nierdzewn膮 stal膮 kuchnia na zapleczu sklepu rybnego by艂a wyposa偶ona w du偶膮 kuchenk臋, na kt贸rej Peggy gotowa艂a g臋st膮 zup臋 z ryb i ma艂偶y, przysmak miejscowych i turyst贸w.

- Nie b膮d藕 zuchwa艂a. - Peggy wycelowa艂a mokrym palcem
c贸rk臋. - Twoje 偶ycie seksualne to twoja prywatna sprawa.

Oczywi艣cie matka nie mog艂a na tym poprzesta膰. Nie by艂o sposobu. Ari unios艂a g艂ow臋, czekaj膮c na dalszy ci膮g.

- Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 ostro偶na.

Ari roze艣mia艂a si臋. Matka, kt贸ra ca艂e 偶ycie mieszka艂a nad morzem, nie by艂a w stanie wyobrazi膰 sobie m臋偶czyzn 偶yj膮cych




z dala od wody, uprawiaj膮cych ziemi臋 i przemierzaj膮cych preri臋 zamiast oceanu.

Ari pomy艣la艂a o niebieskich oczach Maxa Cole'a i wyrazie jego twarzy, kiedy my艣la艂a, 偶e j膮 poca艂uje. Na to wspomnienie 艣cisn臋艂o j膮 w 偶o艂膮dku, a n贸偶 znieruchomia艂 jej w d艂oni.

Peggy wpatrywa艂a si臋 w twarz c贸rki.

- B膮d藕 ostro偶na, kochanie. Je艣li zwi膮偶esz si臋 z przystojnym
kapitanem, potraktuj to serio. On nie pozwoli ci odej艣膰 tak 艂atwo
jak tw贸j farmer z Montany, uwierz mi. Przywyk艂 dostawa膰 to.
czego pragnie, i potrafi na to zapracowa膰.

- Jestem ju偶 du偶膮 dziewczynk膮, mamo. Potrafi臋 si臋 o siebie
zatroszczy膰. - Ten protest zabrzmia艂 艣miesznie nawet dla niej
samej. Dlaczego podchodzi艂a tak melodramatycznie do zwyk艂e­
go nieporozumienia z m臋偶czyzn膮?

Ale to nie by艂 zwyczajny m臋偶czyzna. Przypomnia艂a sobie wyraz twarzy Maxa przy po偶egnaniu. Sta艂 na chodniku, z r臋kami w kieszeniach, przygl膮daj膮c si臋, jak otwiera drzwiczki samochodu, zapuszcza silnik, zawraca i kieruje si臋 w stron臋 domu.

Nie patrzy艂a w tylne lusterko, by nie wiedzie膰, czy Max j膮 obserwuje.

Wiedzia艂, gdzie ona mieszka, a je艣li nie, z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂 si臋 tego dowiedzie膰. Od czego s膮 ksi膮偶ki telefoniczne?

Je艣li mu na niej zale偶y, mo偶e do niej przyjecha膰.

Max zamierza艂 w艂a艣nie to zrobi膰 - i zdoby膰 Ariann臋 Simone Dwie艣cie lat temu porwa艂by j膮, zabra艂 na morze i uczyni艂 swoj膮

偶on膮 na 艣liskim drewnianym pok艂adzie statku wielorybniczego. Prom na Block Island by艂 zbyt marn膮 namiastk膮.

Wkroczy艂 do ciemnego sklepiku. D藕wi臋k dzwonka przy drzwiach przebi艂 si臋 przez muzyk臋 rockandrollow膮 rycz膮c膮 z radia na zapleczu. W k膮cie sta艂 wielki zbiornik z homarami. Max odruchowo zajrza艂 do 艣rodka, po czym zerkn膮艂 na tablic臋. Do­brze. Ceny rosn膮.

Da艂 jej dwa dni, dwa d艂ugie dni. Nie zamierza艂 czeka膰 d艂u偶ej.

Mo偶e uda mu si臋 dopa艣膰 tu Ariann臋. Je艣li nie, kupi kubek zupy, oczaruje Peggy i wyci膮gnie z niej, co trzeba. Z zaplecza wysz艂a m艂oda kobieta w poplamionym bia艂ym fartuchu opinaj膮­cym zaokr膮glony brzuch.

To pewnie 偶ona kt贸rego艣 z braci Ari, pomy艣la艂 Max. Po chwili w sklepie pojawi艂a si臋 Peggy, wycieraj膮c r臋ce w 艣cierk臋 w kratk臋.

- Masz szcz臋艣cie. Jest na zapleczu, obiera ziemniaki.
Obszed艂 kontuar i wszed艂 do pomieszczenia na ty艂ach. Ari

unios艂a g艂ow臋. W jej ciemnych oczach widnia艂o rozbawienie, zupe艂nie jakby walczy艂a z ogarniaj膮cym j膮 艣miechem.

- Zjem tutaj, dzi臋kuj臋. - Zerkn膮艂 na Peggy, kt贸ra
najwyra藕niej usi艂owa艂a udawa膰 nie zainteresowan膮. - Chyba 偶e
kt
o艣 ma co艣 przeciwko temu.




Ari pomy艣la艂a, 偶e co艣 by si臋 znalaz艂o, ale milcza艂a. Ruthie nabra艂a chochl膮 zupy z du偶ego garnka na kuchni.

Max usiad艂 na metalowym sk艂adanym krze艣le, postawi艂 przed sob膮 czark臋 z zup膮 i si臋gn膮艂 do pude艂ka po plastikow膮 艂y偶k臋.

Jad艂 powoli, jakby mia艂 mn贸stwo czasu. Ari w milcze­niu obiera艂a ziemniaki, Peggy sieka艂a cebul臋, a Ruthie miesza艂a drewnian膮 艂y偶k膮 na d艂ugiej r膮czce w garnkach na kuchni. W radiu Don Henley 艣piewa艂 „The End of the Innocence".

Peggy wymownie wzruszy艂a ramionami.

- Chod藕, Ruthie, zaczerpnijmy 艣wie偶ego powietrza.
Po ich wyj艣ciu Ari zauwa偶y艂a;

- Ta dziewczyna to 艣wi臋ta. Pracuje z mam膮 cztery dni w tygodniu i nigdy nie narzeka.

- A powinna?

Ari postanowi艂a nie odpowiada膰. Je艣li o ni膮 chodzi, rady mat-c zawsze podnosi艂y jej ci艣nienie.

To nie by艂o zbyt rozs膮dne, ale powiedzia艂a przecie偶 matce, 偶e potrafi si臋 o siebie zatroszczy膰. Wierzy艂a w to. By艂a sprytna - na tyle sprytna, by bawi膰 si臋 ogniem i unikn膮膰 poparzenia. Wyczu-cie czasu i koordynacja by艂y decyduj膮ce - a tego mia艂a w nad­miarze.

- Dobrze.

U艣miechn膮艂 si臋 i Ari zasch艂o w gardle. By艂 niebezpiecznie atrakcyjny. Nie przypomina艂 modela, ale wygl膮da艂 na m臋偶czy-zn臋. kt贸ry potrafi stawi膰 czo艂o niebezpiecze艅stwu, wyprowadza膰 konie z p艂on膮cych stajni, odbiera膰 porody na autostradzie. M臋偶-czyzn臋, kt贸ry nie mia艂 nic przeciwko zabrudzeniu r膮k czy zmoczeniu n贸g.



Nie wygl膮da艂 na poruszonego t膮 liczb膮. Biedna Ruthie omal nie dozna艂a szoku, kiedy po raz pierwszy uczestniczy艂a w rodzin­nej kolacji z okazji 艢wi臋ta Dzi臋kczynienia.

Czu艂a jego spojrzenie na plecach. 呕a艂owa艂a, 偶e ma na sobie zniszczone d偶insy i pasiasty podkoszulek Joeya. 呕a艂owa艂a, 偶e czu膰 j膮 surowymi rybami. Kiedy odwr贸ci艂a si臋 do sto艂u, Max, wsta艂, wrzuci艂 kartonow膮 czark臋 do pojemnika na 艣miecie i si臋g­n膮艂 po portfel.

Schowa艂 portfel i podszed艂 bli偶ej.

Ari wyt艂umaczy艂a mu, jak dojecha膰. Max udawa艂, 偶e s艂ucha.

Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, czy nie skorzysta膰 z okazji i zapro­si膰 j膮 do kina na wieczorny seans. Przyjemnie by艂oby posiedzie膰 w ciemno艣ciach sali kinowej. Trzyma艂by Ari za r臋k臋 i kupi艂by jej pra偶on膮 kukurydz臋.

Nie powinien si臋 spieszy膰. Tej kobiety nie mo偶na pop臋dza膰. B臋dzie cierpliwy. To jedna z cech dobrego rybaka - cierpli­wo艣膰 plus optymizm i wytrwa艂o艣膰.




ROZDZIA艁 4

- Pom贸c ci? - Ari odstawi艂a kieliszek z winem.

Ari ostro偶nie umie艣ci艂a sa艂atk臋 po艣rodku w膮skiego sto艂u w cz臋艣ci jadalnej. Bia艂e talerze sta艂y na tkanych szmaragdowych matach, a proste nakrycia l艣ni艂y nowo艣ci膮.



Barbara poklepa艂a m臋偶a po ramieniu.

- Rozchmurz si臋. By艂o, min臋艂o. Lepiej pokr贸j mi臋so. Mo­
偶e wypr贸bujesz elektryczny n贸偶, kt贸ry dostali艣my w prezencie
艣lubnym od twego kuzyna.

Max wzi膮艂 wino od Jerry'ego i rozla艂 z艂ocisty p艂yn do kie­liszk贸w.

- Pomy艣l o tym, co b臋dziemy musieli opowiedzie膰 naszym
dzieciom - rzuci艂.

Oczywi艣cie mia艂 na my艣li swoje dzieci. Albo Jerry'ego.

- Wuj Max zdob臋dzie popularno艣膰 dzi臋ki takim historyjkom
- zauwa偶y艂a beztrosko Ari.

Jerry wbi艂 n贸偶 w mi臋so.

- Mamy to we krwi - za偶artowa艂 Max.

Naturalnie. Powinna by艂a zna膰 odpowied藕. S艂ysza艂a j膮 przez ca艂e 偶ycie.

-. Po tej wyprawie zmienimy to, zgoda?

- Nie b臋d臋 si臋 spiera艂 - powiedzia艂 Max, zanim wypi艂 wino.
Ari u艣miechn臋艂a si臋 do niego szeroko.

- To co艣 nowego - skomentowa艂a. - My艣la艂am, 偶e lubisz si臋
spiera膰 o wszystko.

Jerry wzi膮艂 od Ari czark臋 na sa艂atk臋 i spojrza艂 z rozbawieniem na przyjaciela.



Powietrze przenika艂 zapach s艂onej wody, par臋 metr贸w dalej fale uderza艂y cicho o brzeg. - Przejd藕my si臋.

Ari niech臋tnie wysiad艂a i stan臋艂a na zniszczonej nawierzchni parkingu przy pla偶y miejskiej Narragansett. Szeroka, czysta i 艂a­two dost臋pna, nale偶a艂a do najpi臋kniejszych pla偶 Rhode Mand. Dzieli艂 ich od niej tylko betonowy murek.

Na murku przysiad艂y ciemne sylwetki. Dawno temu, zanim przekszta艂cono ha艂a艣liwe nadmorskie miasteczko w wypiel臋g­nowany kurort, by艂o to popularne miejsce spotka艅. Teraz dwupi臋­trowe domy zwraca艂y si臋 ku oceanowi. Na parterach mie艣ci艂y si臋 sklepy z pami膮tkami, bi偶uteri膮, cukiernie i lodziarnie. Tu偶 obok by艂 bank, kino i sklep spo偶ywczy. Olbrzymi hotel i hiszpa艅ska restauracja dope艂nia艂y obrazu miejscowo艣ci wypoczynkowej. Wszystkie budynki by艂y nowe, okolone bia艂ymi p艂otami albo zielonymi 偶ywop艂otami, tak popularnymi w epoce wiktoria艅­skiej, kiedy wzd艂u偶 chodnik贸w Pier Village ci膮gn臋艂y si臋 letnie rezydencje bogaczy.

Ale teraz przywo艂ywa艂a ich noc. Max czeka艂 z wyci膮gni臋t膮 d艂oni膮, got贸w do spaceru po piasku w bladym 艣wietle ksi臋偶yca. To troch臋 zbyt romantyczne, uzna艂a Ari. Z jakiego艣 powodu Max i ona l膮dowali w najdziwniejszych miejscach.

- Jak tu spokojnie.

- W艂a艣nie to mia艂em na my艣li. - Uj膮艂 jej r臋k臋, jakby to by艂a najnaturalniejsza rzecz pod s艂o艅cem.

Znajomy u艣cisk jego palc贸w sprawi艂, 偶e poczu艂a si臋 dziwnie bezpieczna.

prawdy, a Ari ukry艂a bolesne wspomnienia na dnie serca i nie wraca艂a do nich nawet przy 艣wietle ksi臋偶yca.

Max nie spiera艂 si臋. 艢cisn膮艂 mocniej jej r臋k臋, zupe艂nie jakby co艣 wyczuwa艂. Ari zatrzyma艂a si臋 i 艣ci膮gn臋艂a sanda艂y. Czu艂a zimny piasek pod stopami, przyjemny kontrast z ciep艂ym, wilgotnym powietrzem.

Szli w milczeniu brzegiem. Ari uwa偶a艂a, by nie wej艣膰 do wody, kt贸ra raz za razem zalewa艂a piasek.

-" Nie udaje mi si臋 - odpar艂 - ale ci臋偶ko by艂oby mi z tego zrezygnowa膰 dla pracy przy biurku.




Z czego rezygnowa膰? - mia艂a ochot臋 spyta膰. Ze zmagania si臋 z morzem, podczas kt贸rego ryzykuje si臋 偶ycie?

Zatrzyma艂 si臋, zwr贸ci艂 ku niej twarz i delikatnie przyci膮gn膮艂 j膮 do swego twardego torsu, a偶 czubki jej piersi dotkn臋艂y bawe艂nianej koszulki.

Do diab艂a. Ari upu艣ci艂a sanda艂y na piasek i opar艂a d艂onie na szerokich ramionach Maxa. Wyczuwa艂a w nich si艂臋 m臋偶­czyzny, kt贸ry ci臋偶ko pracuje fizycznie. Palcami dotar艂a do de­likatnej sk贸ry szyi i zanurzy艂a je we w艂osach. Poca艂unek pog艂臋­bi艂 si臋.

Z trudem 艂apa艂a oddech. Serce wali艂o jak m艂otem, a ona to­pnia艂a. By艂a zbyt blisko ognia. Zimna ma艂a fala po艂askota艂a jej

kostki. Podskoczy艂a. Max oderwa艂 si臋 od jej ust. Oboje usi艂owali zaczerpn膮膰 tchu. Pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach. Opar艂a d艂o艅 na jego piersi i czeka艂a, a偶 jej serce wr贸ci do normalnego rytmu.

— Nie ma 偶adnych nas, Max. - Nie wiedzia艂a, jak zdo艂a艂a powiedzie膰 co艣 tak nieprawdziwego po wstrzymuj膮cym bicie serca poca艂unku, ale wycelowa艂a najlepiej, jak potrafi艂a.

Przynajmniej by艂 uczciwy. Musia艂a mu to przyzna膰. Wy艣lizg­n臋艂a si臋 z jego ramion, podnios艂a sanda艂y i zawr贸ci艂a w stron臋 parkingu. Nie by艂o powodu tego przeci膮ga膰. 呕adnego powodu, by roznieca膰 to, co mog艂o by膰 tylko letni膮 przygod膮 - cho膰 mia艂o szans臋 sta膰 si臋 jednym z tych niewiarygodnych wspomnie艅, kt贸re wywo艂uj膮 u艣miech na twarzach staruszek. Nie potrzebowa艂a na­mi臋tno艣ci w tym i tak wype艂nionym lecie. Sprawy rodzinne, upo­ranie si臋 z przesz艂o艣ci膮, kt贸ra powraca艂a na ka偶dym kroku, wy­starczaj膮co j膮 zajmowa艂y.

- Musz臋 wraca膰 do domu.

Max skin膮艂 g艂ow膮 i zn贸w wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. Tak doszli do




murku. Dopiero gdy zaparkowa艂 przed domem Simone'贸w, prze­rwa艂 milczenie.

Zmarszczy艂 czo艂o. Wiedzia艂a, 偶e go tym zdenerwowa艂a, wi臋c szybko wysiad艂a. Teraz nie b臋dzie m贸g艂 si臋 k艂贸ci膰. Max r贸wnie偶 wysiad艂 i stan膮艂, patrz膮c na ni膮 ponad dachem samo­chodu.

Ari nie zwr贸ci艂a uwagi na pytanie matki, poniewa偶 s艂ysza艂a je w ten pi膮tek czterokrotnie, a przynajmniej siedemdziesi膮t razy w ubieg艂ym tygodniu. Porz膮dkowa艂a stert臋 gazet na ladzie. Peg­gy gromadzi艂a gazety tak jak inni pami膮tki.

- Nie przegl膮daj tych 艣mieci. Ch艂opcy wci膮偶 przynosz膮 je do
domu.

Ari wzi臋艂a do r臋ki gruby egzemplarz „Single Connection".

Zaciekawiona Ari roz艂o偶y艂a gazet臋 i zacz臋艂a czyta膰.

Ari unios艂a g艂ow臋 i u艣miechn臋艂a si臋 szeroko do Ruthie.

Ari skin臋艂a szwagierce g艂ow膮.

Peggy prychn臋艂a.

Ari przeczyta艂a ca艂膮 gazet臋 ku oburzeniu matki i uciesze Ru­thie. Niekt贸re z og艂osze艅 by艂y cokolwiek dziwne, ale wi臋kszo艣膰




sprawia艂a wra偶enie szczerych pr贸b znalezienia kogo艣 o podo­bnych zainteresowaniach.

- 艢wietnie - powiedzia艂a Ari. - Po偶ycz臋 drabin臋 od s膮siad贸w
i wejd臋 na strych.

Wiedzia艂a, 偶e temperatura przekroczy czterdzie艣ci stopni, ale nie mia艂a zamiaru narzeka膰. Im szybciej pomo偶e uporz膮dkowa膰 dom, tym pr臋dzej wr贸ci do siebie, do Bozeman. By艂 dopiero sz贸sty lipca. Sierpie艅 to w sam raz pora na wypraw臋 w g贸ry i kilka wycieczek.

Kiedy godzin臋 p贸藕niej przyjrza艂a si臋 dusznemu, zakurzonemu strychowi, zrozumia艂a, dlaczego matka unika艂a tego miejsca. G贸r臋 domu zape艂nia艂y rzeczy gromadzone ca艂e 偶ycie. Ari posta­nowi艂a zorganizowa膰 prac臋. Ka偶dy z braci b臋dzie musia艂 pom贸c w porz膮dkach. Wolno schodzi艂a po drabinie.

- Dobrze ci臋 zn贸w zobaczy膰 - us艂ysza艂a czyj艣 niski g艂os.
Zatrzyma艂a si臋 i spojrza艂a w d贸艂. Max sta艂 z r臋kami w kiesze­
niach, podziwiaj膮c jej pup臋 w zakurzonych szortach.

Wyci膮gn膮艂 r臋ce, tak jakby chcia艂 to udowodni膰. Ari u艣miech­n臋艂a si臋, ale nie rzuci艂a mu si臋 w obj臋cia. Zesz艂a, mocno zaciska­j膮c d艂onie na szczeblach drabiny.



oczach. I zn贸w nie by艂a pewna, czy 偶artuje, czy m贸wi powa偶nie.

Wygl膮da艂 na zm臋czonego. Domy艣li艂a si臋, 偶e niewiele spa艂. Na pewno pracowa艂 niemal bez przerwy, by mie膰 dobry po艂贸w. Wci膮偶 sp艂aca艂 nowy kuter, z kt贸rego on i Jerry byli tacy dumni.

- Jak si臋 uda艂a wyprawa?

Max u艣miechn膮艂 si臋. Sprawia艂 wra偶enie zadowolonego kota. kt贸ry w艂a艣nie zjad艂 na kolacj臋 z艂ot膮 rybk臋 z akwarium.

- 艢wietnie - powiedzia艂, k艂ad膮c du偶e d艂onie na jej ramio­nach. -I chcia艂bym z kim艣 to uczci膰.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie masz dziewczyny?

- Trudno j膮 zadowoli膰. Ci膮gle mi m贸wi, 偶e woli kowboj贸w.
. - Bo tak jest.

- Zjem z tob膮 kolacj臋 - powiedzia艂a. Wiedzia艂a, 偶e nie po­
winna si臋 zgodzi膰, ale nie mog艂a si臋 oprze膰 pokusie. By艂

zabawny, roz艣miesza艂, j膮, a je艣li uda si臋 jej go powstrzyma膰 od ca艂owa­nia, wszystko b臋dzie dobrze. - Ale musisz przesta膰 mnie ci膮gle ca艂owa膰.

Zmarszczy艂 brwi.

o tym.

Zrobimy wi臋cej, postanowi艂a Ari, my艣l膮c o gazecie wci艣ni臋tej do torby.

Skin臋艂a g艂ow膮 i Max odszed艂. Wsiad艂 do swej p贸艂ci臋偶ar贸wki i pojecha艂 do Pier. Odda艂 ksi膮偶ki do biblioteki, a potem po­szed艂 do sklepu, by zrobi膰 zapas jedzenia, bo za dwa dni zn贸w wyp艂ywa艂 w morze. S膮dz膮c po stosie papier贸w czekaj膮cych na niego na biurku w fabryce, wkr贸tce powinien zosta膰 w domu

i zadba膰 o interesy. Z Ariann膮 u boku mog艂oby to okaza膰 si臋
艂atwiejsze.


Potrzebowa艂 jej. Na sam膮 my艣l o jej delikatno艣ci, br膮zowych oczach, sposobie, w jaki jej wargi reagowa艂y na jego poca艂unki, ogarnia艂o go podniecenie. Dzia艂a艂a na niego jak 偶adna inna ko­bieta. Podczas d艂ugich godzin po艂ow贸w nie znalaz艂 czasu na to. by pomy艣le膰, jak j膮 o tym przekona膰. Zyska艂 tylko pewno艣膰, 偶e musi to zrobi膰.

ROZDZIA艁 5

Zawaha艂a si臋. Nie wierzy艂a mu ani przez chwil臋, ale nie mo偶na mu by艂o odm贸wi膰 uporu.



najlepszego 艣wiadectwa. To, 偶e zachowa艂em si臋 nieco gwa艂townie, nie znaczy jednak, 偶e nie mam si臋 z kim umawia膰. Po prostu a偶 dc teraz nie pozna艂em tej jedynej.

Ari wyci膮gn臋艂a z torebki ma艂y notes i o艂贸wek.

Kelnerka przynios艂a sernik i Max, wci膮偶 niepewny, jak zare­agowa膰, chwyci艂 za widelczyk.

- Dodaj co艣 o nami臋tno艣ci, dobrze, Ari?

Zrobi艂o jej si臋 gor膮co na my艣l o nami臋tnych uniesieniach




Maxa z inn膮 kobiet膮 - wysok膮, dobrze zbudowan膮 blondynk膮 - ale szybko odsun臋艂a od siebie t臋 my艣l. Nie powinna sobie pozwala膰 na zazdro艣膰. Gdyby Max zaj膮艂 si臋 kim艣 innym, ona mog艂aby spokojnie sprz膮ta膰 strych, gotowa膰 zup臋 rybn膮 i opu艣ci膰 Rhode Island tak szybko, jak to mo偶liwe. Nie potrzebowa艂a przystojnego, seksownego kapitana. Na jej li艣cie odpowiednich kandydat贸w z pewno艣ci膮 nie figurowali kapitanowie. Max odsun膮艂 talerzyk.

W tej bezpo艣rednio艣ci by艂o co艣 zniewalaj膮cego. B艂臋kitne oczy wyra藕nie j膮 prowokowa艂y. Ari zmusi艂a si臋 do lekkiego tonu.

Arianna by艂a sk艂onna przyzna膰 mu racj臋. Bieg wydarze艅 z pew­no艣ci膮 na to wskazywa艂. Podsun臋艂a mu notatnik.

- Zg贸d藕 si臋. Chocia偶 spr贸buj.

Max patrzy艂 na ni膮 przez d艂ug膮 chwil臋.

og艂oszenie. Co nie znaczy, 偶e zrobi臋 co艣 z odpowiedziami. Je艣li w og贸le jakie艣 b臋d膮.

- W porz膮dku.

To podejrzane, 偶e tak nagle zmieni艂 zdanie. Mo偶e co艣 knuje?

- Mam skrytk臋 na poczcie w Narragansett. - Poda艂 jej numer.
- Ale za og艂oszenie zap艂acisz ty.

Skin臋艂a g艂ow膮.

Musia艂a czeka膰 do poniedzia艂ku, kiedy z powodu mg艂y 艂odzie ko艂ysa艂y si臋 bezczynnie w porcie, a ch艂opcy 艂azili po domu i wy­jadali zawarto艣膰 lod贸wki.

- Ju偶 czas - zakomunikowa艂a Ari. - Idziemy na g贸r臋 sprz膮ta膰
strych.

Popatrzyli na ni膮 z niedowierzaniem.

- Musimy przygotowa膰 si臋 do wyprzeda偶y. Zamie艣ci艂am
og艂oszenie w „Narragansett Times", wi臋c nie mo偶emy si臋 wyco­fa膰. I po偶yczy艂am drabin臋. We czw贸rk臋 powinni艣my przynaj­mniej zacz膮膰. W przeciwnym razie wyrzuc臋 wszystkie wasze
rzeczy, nie wy艂膮czaj膮c dwunastu rocznik贸w „Playboya".

Woleli si臋 nie spiera膰. Po paru godzinach Ari by艂a brudna, zm臋czona i kicha艂a od kurzu. Ojciec ustawi艂 swego pikapa przy tylnych drzwiach, ekipa nosi艂a 艣miecie i robi艂a kursy na wysy­pisko. To, co nadawa艂o si臋 do sprzedania, pow臋drowa艂o do gara­偶u, by tam czeka膰 na wycen臋. Wreszcie ch艂opcy zacz臋li b艂aga膰 o lito艣膰.

Ale Ari nie mia艂a lito艣ci. Przyjecha艂a do domu tego lata, by zrobi膰 porz膮dki, i nie zamierza艂a spocz膮膰, p贸ki nie doprowadzi pracy do ko艅ca.




Peggy by艂a w Galilee i nie spodziewano si臋 jej przed kolacj膮. S艂ysz膮c jej g艂os w drzwiach, synowie westchn臋li z ulg膮.

- O Bo偶e -j臋kn臋艂a wci膮偶 zdyszana Peggy. - W ca艂ym swoim
偶yciu nie widzia艂am takiego ba艂aganu!

-- Nie uwierzy艂aby艣, ile wyrzucili艣my.

- Chyba nie. - Peggy usiad艂a i popatrzy艂a uwa偶nie na pokry­t膮 kurzem c贸rk臋. - Lepiej id藕 si臋 umy膰.

Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Najpierw musimy sko艅czy膰. Trzeba wywie藕膰 to na
艣mietnik.

- Naprawd臋 powinna艣 si臋 umy膰.

- C贸偶, nie zrobi艂am tego. Doprowad藕 si臋 do porz膮dku, a ja
dopilnuj臋, 偶eby ch艂opcy doko艅czyli. Wykona艂a艣 kawa艂 roboty.
Arianno. Ciesz臋 si臋, 偶e pocz膮tek mamy ju偶 za sob膮. Sama my艣l
o sprz膮taniu tego miejsca prze艣ladowa艂a mnie po nocach.

Ari poklepa艂a matk臋 po ramieniu.

Peggy westchn臋艂a.

Ari w milczeniu skin臋艂a g艂ow膮.

- Dzi臋kuj臋, 偶e mi to przypominasz.
Peggy drgn臋艂a.



czu艂a si臋 jak trzynastolatka. Jakim cudem rodzina mog艂a w par臋 sekund zmieni膰 powa偶n膮 pani膮 profesor w g艂upiutkie, samotne dziecko?

Z zadumy wyrwa艂o j膮 pukanie do drzwi.

- Prosz臋.

Na progu sta艂a matka.

- Chcia艂am ci臋 przeprosi膰. To wszystko dlatego, 偶e t臋sknimy
za tob膮.

Ari ogarn臋艂o wzruszenie. Lepiej by膰 kochanym za bardzo ni偶 wcale. Cho膰 bywa艂y dni, kiedy rola 艣redniego dziecka w tak du偶ej rodzinie omal nie doprowadza艂a jej do ob艂臋du.

Nieca艂膮 godzin臋 p贸藕niej Max sta艂 przed drzwiami domu Simone'贸w, czekaj膮c, a偶 kto艣 je otworzy. Ari musi wyci膮gn膮膰 go z tego zamieszania. Jednak偶e kiedy otworzy艂a drzwi i u艣miech­n臋艂a si臋 do niego, a w jej ciemnych oczach pojawi艂y si臋 weso艂e iskierki, przesta艂 si臋 z艂o艣ci膰. Wygl膮da艂a i pachnia艂a cudownie, jakby w艂a艣nie wysz艂a spod prysznica. Mia艂a na sobie r贸偶ow膮 sukienk臋 si臋gaj膮c膮 kolan. Max st艂umi艂 instynkt jaskiniowca i zro­bi艂 oboj臋tn膮 min臋.

- Witaj, kapitanie.

- Witaj - odpar艂, zdobywaj膮c si臋 na oszcz臋dny u艣miech.
Cofn臋艂a si臋 o krok, by go wpu艣ci膰, ale nie ruszy艂 si臋 z miejsca.

- Nie przyszed艂em z wizyt膮, Ari. Ubieg艂ej nocy zawin臋li艣my
do portu, a ja w艂a艣nie wracam z poczty.

Nie musia艂 m贸wi膰 nic wi臋cej.

Zmarszczy艂 czo艂o.

Jak mog艂aby zapomnie膰. 艢wi臋to rybak贸w w ci膮gu ostatnich




dwudziestu lat zdoby艂o du偶膮 popularno艣膰 w艣r贸d turyst贸w. Z uro­czysto艣ci b艂ogos艂awienia 艂odzi przerodzi艂o si臋 w turystyczny weekend z przyj臋ciami na statkach, parad膮 w zatoce, a nawet biegiem ulicznym na dystansie kilkunastu kilometr贸w.

Max obchodzi艂 j膮 coraz bardziej. Jednak nie powinna si臋 w nim zakochiwa膰, nawet je艣li by艂 kim艣 szczeg贸lnym, wspania艂ym, kim艣, kto zas艂ugiwa艂 na wi臋cej ni偶 puste noce na morzu ze swoimi kumplami rybakami.

Ari zastanawia艂a si臋 przez chwil臋. Tak czy inaczej nie zo­stawiono by jej w spokoju. Zdecydowanie wola艂a sp臋dzi膰 ten dzie艅 z Maxem. Rodzina dzia艂a艂a jej na nerwy bardziej ni偶 kiedy­kolwiek.

pok艂adzie kutra i obserwowa艂a m臋偶czyzn臋 przechylaj膮cego si臋 przez reling. Starannie pogrupowa艂a listy na trzy kupki: „Nigdy w 偶yciu", „By膰 mo偶e" i „Warte uwagi". Teraz wzi臋艂a do r臋ki ostatni膮 kupk臋 i potrz膮sn臋艂a listami w kierunku Maxa.

- Jak my艣lisz, co to jest? Zbi贸r wypracowa艅 z si贸dmej klasy?
Te kobiety chc膮 ci臋 pozna膰.

- Ale ja nie mam na to ochoty.

Ari westchn臋艂a, po艂o偶y艂a stosik obok siebie i poprawi艂a g贸­r臋 偶贸艂tego kostiumu. Jedno rami膮czko wci膮偶 si臋 zsuwa艂o, wi臋c w ko艅cu da艂a spok贸j i zostawi艂a je tam, gdzie by艂o.

- To dobrze. - Podszed艂 do niej. Ale偶 by艂 przystojny, w zni­szczonych d偶insach i podkoszulku koloru letniego nieba o poran­ku. - Masz ochot臋 na kanapk臋 z indykiem?

Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮.



Zdj膮艂 jej okulary i po艂o偶y艂 na pok艂adzie.

- Nie zamierzam szuka膰 kobiety, kt贸rej bym pragn膮艂 tak jak
ciebie, Ari. Niewa偶ne, ile kopert otworzysz, na ile kupek je
podzielisz czy ile og艂osze艅 zamie艣cisz w gazecie. - Jego wargi
by艂y zbyt blisko jej ust, ale Ari nawet nie drgn臋艂a. Po prostu
patrzy艂a na nie, gdy on ci膮gn膮艂: - Pragn臋 ciebie, Arianno Simone.
Musisz to sobie wreszcie u艣wiadomi膰.

Lekko dotkn臋艂a jego twarzy - nie wiedzia艂a, czy chodzi艂o jej o to, by przesta艂 m贸wi膰, czy chcia艂a go do siebie przyci膮gn膮膰. Pami臋ta艂a ciep艂y dotyk tych warg na ustach i 偶ar jego cia艂a tamtej nocy na pla偶y. Wyda艂o jej si臋, 偶e by艂o to tak dawno temu. . Zbyt dawno.

Lekko dotkn膮艂 jej warg. Poca艂unek sko艅czy艂 si臋, zanim zdo艂a­艂a zareagowa膰. Powt贸rzy艂 to kilkakrotnie, a偶 w ko艅cu dotkn臋艂a jego policzka w niemej pro艣bie. Niebaczna na nic.

Kiedy poczu艂, 偶e mu odpowiada, pog艂臋bi艂 poca艂unek i poci膮g­n膮艂 j膮 ku sobie, a偶 wreszcie osun臋li si臋 na twardy pok艂ad kutra. Unios艂a d艂o艅 ku szyi Maxa. Niemal nie czu艂a pod sob膮 desek ani zwoju lin, kt贸ry drapa艂 jej 艂okie膰.

Poca艂unek trwa艂. Mia艂a wra偶enie, 偶e s膮 jedno艣ci膮 i 偶e tak b臋dzie ju偶 zawsze.

Niepokoj膮ca my艣l. Ari usi艂owa艂a si臋 opanowa膰, ale czu艂a, 偶e wpada w pu艂apk臋 nami臋tno艣ci. Cho膰 cia艂o m贸wi艂o jej, 偶e pragnie Masa, i to teraz, desperacko pr贸bowa艂a to zigno­rowa膰.

To nie by艂 odpowiedni moment. A ten m臋偶czyzna nie by艂 w艂a艣ciwym m臋偶czyzn膮.

Uni贸s艂 g艂ow臋, zupe艂nie jakby wyczu艂 jej op贸r. B艂臋kitne oczy spogl膮da艂y na ni膮. Sprawia艂 wra偶enie szcz臋艣liwego.

Zawaha艂 si臋. Ari odnios艂a wra偶enie, 偶e Max nie powie tego, co zamierza艂.

Ari dosz艂a do wniosku, 偶e czas ju偶 po艂o偶y膰 kres tym igraszkom. Kocha膰 si臋 z Maxem by艂oby z pewno艣ci膮 wspaniale, zdawa艂a sobie jednak spraw臋, 偶e poci膮gn臋艂oby to za sob膮 co艣 wi臋cej ni偶 jedn膮 wsp贸ln膮 noc.

- Przepraszam, kapitanie - odchrz膮kn臋艂a z udan膮 swobod膮,
pr贸buj膮c si臋 uwolni膰.


Max przesun膮艂 si臋 i po艂o偶y艂 na plecach, wpatrzony w ciemnie­j膮ce niebo.

- Niezupe艂nie - powiedzia艂 przeci膮gle, obserwuj膮c, jak Ari sk艂ada listy „Warte uwagi". - Co zamierzasz z nimi zrobi膰?

Kupi艂aby mu wszystko. Najpierw musia艂a si臋 przebra膰, wi臋c zawi贸z艂 j膮 do domu i poczeka艂, a偶 w艂o偶y letni膮 sukienk臋. Kiedy zesz艂a na d贸艂, rodzice promienieli.

Spojrza艂a na niego. Ciekawe, czy zn贸w 偶artuje. Pewnie tak.

Przez reszt臋 wieczoru traktowa艂 j膮 jak starszy brat. Od czasu do czasu 偶artowa艂, przedstawia艂 ludziom, kt贸rzy patrzyli ciekawie na nich dwoje siedz膮cych razem w popularnej restauracji. Kiedy do zat艂oczonego lokalu weszli Roscoe i Ruthie, Max po­macha艂 do nich.

- Co robisz? - spyta艂a Ari.

- Mo偶e zechc膮 si臋 do nas przy艂膮czy膰 - odpar艂 Max.
Wkr贸tce do restauracji zajrzeli Joey i Jimmy. Ch艂opcy przy­
stawili do sto艂u kolejne krzes艂a.

- Mo偶e zadzwonisz do moich rodzic贸w i zaprosisz ich, 偶eby
wpadli?

Max wzruszy艂 ramionami.

- Przewra偶liwiona?

Ari roze艣mia艂a si臋 z przymusem. By艂a teraz otoczona rodzin膮. Powinno j膮 to zdenerwowa膰, okaza艂o si臋 nawet zabawne. Ruthie, zazwyczaj cicha, opowiedzia艂a historyjk臋 o zupie rybnej i jed­nym z niezadowolonych klient贸w Peggy i wszyscy pok艂adali si臋 ze 艣miechu. Jimmy i Joey naci膮gn臋li Maxa na pizz臋, a kiedy do restauracji weszli Russ i Karen, Ari podda艂a si臋.

Ari poczu艂a, 偶e Max lekko dotyka jej szyi. Odwr贸ci艂a si臋 ku niemu, ocieraj膮c si臋 udem o jego udo.

- Masz ochot臋 i艣膰 do kina? - Pog艂adzi艂 j膮 po ramieniu.
Wyobrazi艂a sobie wbrew woli, jak siedz膮 razem w ciemnej
sali. Brzmia艂o to bardziej zach臋caj膮co, ni偶 by艂a sk艂onna przy­
zna膰.




ju偶 nie sp臋dzi艂a tyle czasu ze starszymi bra膰mi.

Joey i Jimmy te偶 postanowili wybra膰 si臋 do kina i ni­czym dzieci wymieniali komentarze i k艂贸cili si臋 o pra偶on膮 kuku­rydz臋.

Po kinie stali w kolejce po lody i jedli je z waflowych ro偶k贸w. Wreszcie przeszli przez ulic臋, usiedli na murku i gapili si臋 na nielicznych turyst贸w. Nawet kiedy reszta towarzystwa pod膮偶y艂a do samochod贸w, Ari czu艂a si臋 dobrze z Maxem u boku.

Wzruszy艂a ramionami, nie wiedz膮c, jak to uj膮膰 w s艂owa. W jaki艣 dziwny spos贸b w ci膮gu jednego zgie艂kliwego letniego wieczoru zn贸w sta艂a si臋 cz臋艣ci膮 rodziny. Nie mia艂a poj臋cia, jak bardzo jej tego brakowa艂o.

Mi艂o by艂o wr贸ci膰 do korzeni. Wiedzie膰, 偶e mo偶e, jak w pio­sence, wyci膮gn膮膰 r臋k臋 i dotkn膮膰 kogo艣 bliskiego. Dobrze, 偶e przypomniano jej, 偶e nale偶y do rodziny, bez wzgl臋du na to, gdzie mieszka.

Montana. Sam d藕wi臋k tego s艂owa sprawi艂, 偶e zat臋skni艂a z艂 G贸rami Skalistymi i r贸wninami rozci膮gaj膮cymi si臋 u ich podn贸­偶a. Po powrocie do domu w艣lizgn臋艂a si臋 do 艂贸偶ka i naci膮gn臋艂a prze艣cierad艂o na nagie cia艂o. Na sk贸rze osiad艂a wilgo膰.

Montana. Ch艂odne, suche powietrze i pogodne dni bez mg艂y. Zaspy 艣niegu w zimie, ostry wiatr z Kanady, kt贸ry zapiera艂 dech. gdy brn臋艂a uliczkami kampusu na wyk艂ady.

Pr贸bowa艂a skoncentrowa膰 si臋 na zimie w Bozeman, lecz w jej my艣li wdar艂a si臋 twarz Maxa. Niemal 偶a艂owa艂a, 偶e nie le偶y na

pok艂adzie kutra rozci膮gni臋ta pod twardym cia艂em Maxa. Z dru­giej strony by艂a rada, 偶e nie posun臋艂a si臋 za daleko i nie zosta艂a
kochank膮 Maxa.

Od ko艅ca lata dzieli艂o j膮 tylko kilka tygodni. Musia艂a zacho­wywa膰 rozs膮dek bez wzgl臋du na to, jak bardzo pragn臋艂a blisko艣ci cia艂a przystojnego kapitana.



ROZDZIA艁 6

Ari zmierzy艂a wzrokiem stos rupieci na trawniku przed do­mem i westchn臋艂a.

- Kt贸rych nigdy nie u偶ywa艂. - Ari u艣miechn臋艂a si臋. - Raz
. rybak, zawsze... - Ari umilk艂a na widok znajomej p贸艂ci臋偶ar贸wki, kt贸ra zatrzyma艂a si臋 przy kraw臋偶niku. Wysiad艂 z niej Max. trzymaj膮c w r臋ku dwa pude艂ka p膮czk贸w.

Nie wierzy艂a, 偶e Max naprawd臋 ma ochot臋 da膰 si臋 wci膮g­n膮膰 w gara偶ow膮 wyprzeda偶 Simone'贸w. Wysz艂a mu naprzeciw i u艣wiadomi艂a sobie, jak cieszy j膮 jego widok. Wspaniale wygl膮­da艂 w b艂臋kitnych d偶insach i grubym be偶owym swetrze. Nagle poczu艂a si臋 zaniedbana, maj膮c na sobie stare d偶insy, wystrz臋pio­ne tenis贸wki i podkoszulek kt贸rego艣 z braci.

- Prosz臋, kochanie. W polewie czekoladowej, jak obieca艂em
- Max poda艂 jej jedno z pude艂ek. Patrzy艂 przez chwil臋 na jej usta.
zupe艂nie jakby si臋 zastanawia艂, czy j膮 poca艂owa膰 na oczach ca艂ej

rodziny, ale poprzesta艂 na u艣miechu. - Brakowa艂o mi ci臋 wczo­rajszego wieczoru - szepn膮艂 jej do ucha.

- Jak to?

Przerwa艂 im Joey, kt贸ry podszed艂 i poklepa艂 Maxa po ramieniu.

Ari nie wiedzia艂a, czy ma si臋 艣mia膰, czy p艂aka膰. Nie zrobi艂a 偶adnej z tych rzeczy. Po prostu patrzy艂a w oczekiwaniu.



Peggy pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Ari dotkn臋艂a ramienia Maxa.

Max skin膮艂 g艂ow膮, id膮c za ni膮 do kuchni.

w sobotni ranek jej dzieci musz膮 dosta膰 co艣 na przebudzenie, zaparzy艂a dzbanek wystarczaj膮cy na trzydzie艣ci fili偶anek.

- Lepiej nie - pokr臋ci艂a g艂ow膮 - mam ma艂o czasu.
Jednak przytuli艂 j膮 i poca艂owa艂 mocno w usta, po czym wypu­艣ci艂 z obj臋膰.

Szybko wyszed艂 z kuchni, pozostawiaj膮c Ari z fili偶ank膮 paru­j膮cej kawy i otwartym pude艂kiem p膮czk贸w w czekoladzie. Nie oczekiwa艂a, 偶e si臋 tak szybko zgodzi. Czy zabra艂 asystentk臋 weterynarza do domu i poszed艂 z ni膮 do 艂贸偶ka? Kobieta opieku­j膮ca si臋 tyloma zwierzakami na pewno jest bardzo mi艂a, troskliwa i wsp贸艂czuj膮ca. W艂a艣nie taka, jakiej potrzebowa艂.

Wyj臋艂a p膮czka i pocieszy艂a si臋 na my艣l, 偶e mo偶e wieczorem uda jej si臋 sk艂oni膰 Maxa, by wszystko opowiedzia艂.

Nie ca艂kiem przekonany Rusty zajrza艂 do pude艂ka i wzi膮艂 p膮czka.




- Mog艂aby艣 dosta膰 prac臋 tutaj, w college'u.
Nie chcia艂a martwi膰 ojca.

Po paru godzinach na sto艂ach pozosta艂y tylko dro偶sze rzeczy i rupiecie. Ari zacz臋艂a wyrzuca膰 do du偶ego pojemnika na 艣mieci wszystko co wyceni艂a poni偶ej dwudziestu pi臋ciu cent贸w.

Reszta rodziny znik艂a. Ruthie i Roscoe pojechali montowa膰 艂贸偶eczka dla dzieci, a inni licho wie gdzie. Peggy wynaj臋艂a wprawdzie kogo艣 do gotowania zupy, ale pojecha艂a do sklepu, si臋 upewni膰, czy wszystko w porz膮dku. Podw贸rze przypomina艂o pole bitwy pozbawione 偶o艂nierzy. Ari nie mia艂a nic przeciwko sprz膮taniu. Dobrze by艂o mie膰 jakie艣 zaj臋cie. Wreszcie usiad艂a w ogrodowym fotelu i wsadzi艂a nos w ksi膮偶k臋.

Na lunch zjad艂a czark臋 zupy rybnej i dwa p膮czki, a wyprzeda偶 dobieg艂a ko艅ca, wypi艂a dwie puszki coli i przeczyta艂a jeszcze jedn膮 ksi膮偶k臋. Ciekawe, co porabia Max. Mo偶e do-sta艂 wi臋cej list贸w? Czy sam wybra艂 list od mi艂o艣niczki zwierz膮t, czy by艂 to ten, kt贸ry wcisn臋艂a mu w ubieg艂ym tygodniu? O czym pisa艂y te kobiety? Czy Max przeczyta艂 wszy­stkie listy?

Ojciec wyszed艂 z domu i poda艂 jej d艂ug膮 bia艂膮 kopert臋.

- Do ciebie - powiedzia艂. - Z Montany.

Ari spojrza艂a na stempel. List przes艂ano z Montany, ale nadano go w Narragansett. Odnios艂a wra偶enie, 偶e nazwisko nadawcy jest jej znane. Rozci臋艂a kopert臋 i roz艂o偶y艂a jaskrawoczerwony arkusik. Jej • rok pad艂 na r臋cznie wypisane zaproszenie na spotkanie z okazji pi臋tnasnastej rocznicy uko艅czenia szko艂y 艣redniej.

Przepraszamy za tak p贸藕ne zawiadomienie, ale nigdy nie byli艣my dobrze zorganizowan膮 klas膮, a poniewa偶 nie spotkali艣my si臋 przed pi臋ciu laty, niekt贸rzy z nas doszli do wniosku, 偶e pi臋tnastka to znakomita okazja!

Wpadnij do Narragansett Inn Lounge w pi膮tek trzeciego sierpnia o si贸dmej wieczorem. Spotkasz starych przyjaci贸艂 i przypomnisz sobie czas matur!

- Co to takiego, kochanie?

Ari z艂o偶y艂a arkusik i w艂o偶y艂a go z powrotem do koperty.

chodzi膰, od艣wie偶y膰 stare znajomo艣ci.

- Pomy艣l臋 o tym. - Nie mia艂a serca m贸wi膰 mu, 偶e to bez
u. Nie przychodzi艂 jej na my艣l nikt, z kim chcia艂aby powspomina膰 stare dzieje.




Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- My艣la艂em, 偶e wychodzisz wieczorem z kapitanem.

Mo偶e, pomy艣la艂a Ari. A mo偶e odpowiada na kolejny list. Przecie偶 o to mi chodzi, upomnia艂a si臋. Sama to zorganizowa­艂am. Najwy偶szy czas zwalczy膰 t臋 dziecinn膮 zazdro艣膰.

Przed up艂ywem dziesi臋ciu minut by艂a ju偶 na pla偶y. Ari lubi艂a Narragansett o tej porze, bo by艂o prawie puste. Matki i dzieci posz艂y do domu na obiad, narciarze wodni wreszcie si臋 zm臋czyli, a 艣wie偶o opalone nastolatki by艂y w pracy albo na randkach. Sta­n臋艂a bosymi nogami na ciep艂ym piasku i spojrza艂a na g艂adk膮 powierzchni臋 oceanu. By艂o niemal bezwietrznie, a niebo tworzy­艂o wspania艂膮 kompozycj臋 purpurowych r贸偶owo艣ci i b艂臋kit贸w. Je­szcze godzina i b臋dzie zbyt ch艂odno na k膮piel. Ari rzuci艂a swoje rzeczy na piasek i posz艂a w kierunku fal, rozkoszuj膮c si臋 wod膮 kt贸ra uderza艂a j膮 o kostki i rozpryskiwa艂a si臋 na 艂ydkach.

Brakowa艂o jej tego. Przypomnia艂o jej si臋 tamto lato, kiedy mia艂a szesna艣cie lat i by艂a na zab贸j zakochana w Eddiem Bartonie.

Przychodzi艂a tu po pracy w Dairy Queen i sp艂ukiwa艂a z sie­bie zm臋czenie po sze艣ciu godzinach przygotowywania lodowych deser贸w w sosie karmelowym i nape艂niania waflowych ro偶k贸w. Ari rozejrza艂a si臋 wok贸艂 - nic si臋 nie zmieni艂o. Czu艂a si臋 niemal tak jak przed pi臋tnastu laty, cho膰 jej cia艂o przybra艂o bardziej kobiece kszta艂ty, a w duszy nosi艂a nie ca艂kiem zabli藕nion膮 ran臋.

Zakaza艂a, sobie wci膮偶 bolesnych wspomnie艅 i zanurkowa艂a w nadci膮gaj膮c膮 fal臋, w艣lizguj膮c si臋 pod jej grzyw臋, by wyp艂yn膮膰 z drugiej strony. Czu艂a, jak si臋 odpr臋偶a. Ju偶 dawno nie bawi艂a si臋 w wodzie.

Odsun臋艂a w艂osy z twarzy i spojrza艂a na brzeg. Przy jej porzu­conych na piasku rzeczach sta艂 wysoki m臋偶czyzna. Max - to m贸g艂 by膰 tylko on - pomacha艂 do niej. Zawaha艂a si臋, ale odpo­wiedzia艂a na pozdrowienie. 艢ci膮gn膮艂 koszulk臋 i rzuci艂 j膮 na pia­sek. Za ni膮 posz艂y klapki. Jego czarne spodenki k膮pielowe wy­gl膮da艂y jak szorty. Ari poczu艂a ulg臋 - nie mog艂a sobie wyobrazi膰 Maxa w obcis艂ych k膮piel贸wkach, kt贸re nosi艂a wi臋kszo艣膰 m臋偶­czyzn. Przeszed艂 szybko przez przybrze偶ne fale, po czym zanur­kowa艂 tak jak Ari i wynurzy艂 si臋 par臋 metr贸w od niej.

Wspaniale wygl膮da艂 z ciemnymi w艂osami przylepionymi do czo艂a. W pewnej chwili odgarn膮艂 je do ty艂u, potrz膮sn膮wszy g艂o­w膮. Mia艂a wra偶enie, 偶e brakuje jej powietrza. Mo偶e za d艂ugo przebywa w wodzie. Po chwili znalaz艂 si臋 obok niej.



- Ju偶 od roku. - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko i star艂 wod臋 z jej
policzka. - Zawsze jeste艣 mile widziana.

- Dzi臋ki. Cz臋sto zastanawia艂am si臋, jak te domy wygl膮daj膮
w 艣rodku. Musz膮 by膰 pi臋kne.

- Mam widok na pi臋kne kobiety p艂ywaj膮ce po frontowym
podw贸rzu.

Dlaczego dot膮d uwa偶a艂a, 偶e p艂ywanie w pojedynk臋 jest za­bawne? Tak by艂o stanowczo bardziej intryguj膮co.

- Nic mi nie przychodzi do g艂owy.

- To dobrze. - Max otoczy艂 j膮 ramionami i przesun膮艂 d艂o艅mi po
plecach. Kiedy musn臋艂a piersiami jego tors, przez jej cia艂o przeszed艂
dreszcz. Faluj膮ca woda popycha艂a j膮 ku niemu. Ari potkn臋艂a si臋
i otar艂a o jego brzuch. Mia艂a dow贸d, 偶e Max jej pragnie. By艂o :
nowe, odurzaj膮ce doznanie. Pr贸bowa艂a unikn膮膰 dotykania go, ale
zsun膮艂 d艂onie na jej tali臋, a fale nie u艂atwia艂y jej wysi艂k贸w.

- Przepraszam - wyj膮ka艂a, zak艂opotana. Tak naprawd臋 chcia艂a przycisn膮膰 wargi do jego g艂adkiego ramienia i posmakowa膰,
soli na sk贸rze. Chcia艂a obwie艣膰 j臋zykiem tward膮 kraw臋d藕 obojczyka. Chcia艂a...

- Je艣li zamierzasz mnie uwie艣膰, nie zgadzam si臋 na dwie
minuty w wodzie.

- Dwie minuty?

Wykrzywi艂 wargi.

Ari wiedzia艂a, 偶e 藕le robi, ale nie protestowa艂a zbytnio, kiedy przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie.

To woda, wmawia艂a sobie. Mog艂a to zrzuci膰 na wod臋, g艂adk膮 sk贸r臋, ukryte pod wod膮 cia艂o i...

Przesun膮艂 d艂onie na jej ramiona i zsun膮艂 rami膮czka kostiumu.

- Max-ostrzeg艂a bez przekonania. Ciekawe, co b臋dzie dalej.
3dyby tylko mog艂a posmakowa膰 jego sk贸ry. Obliza艂a wargi
: popatrzy艂a na niego. Krople wody 艣cieka艂y mu po twarzy, po
-imionach i muska艂y jej ramiona. Palcami obwi贸d艂 g贸r臋 jej ko­stiumu i wsun膮艂 je do 艣rodka.

- Max - pr贸bowa艂a go powstrzyma膰. - Przesta艅 偶artowa膰
ten spos贸b.

- Ja nie 偶artuj臋 - powiedzia艂. - Chc臋 poczu膰 dotyk twoich
piersi przy moim ciele. - Zsun膮艂 jej stanik, uwalniaj膮c piersi. Gdy




sutki dotkn臋艂y jego szorstkiego torsu, Ari westchn臋艂a z rozkoszy. Max zagarn膮艂 jej usta, przyciskaj膮c j膮 do siebie i rozdzielaj膮c jej wargi j臋zykiem. To by艂 g艂臋boki, zach艂anny poca艂unek, kt贸remu oddali si臋 na bardzo d艂ug膮 chwil臋.

Kiedy Max wreszcie uni贸s艂 g艂ow臋, Ari przylgn臋艂a do jego g艂ad­kich ramion, zadowolona, 偶e nie wypu艣ci艂 jej z u艣cisku. Pewnie podryfowa艂aby na ocean jak bezkr臋gowa meduza. Trzyma艂 j膮 moc­no, pozwalaj膮c jej ociera膰 si臋 o siebie, podczas gdy on wytyczy艂 艣cie偶k臋 poca艂unk贸w na jej szyi, odsun膮艂 do ty艂u jej ci臋偶kie mokre w艂osy i zlizywa艂 s艂one krople ze sk贸ry.

Ari nie mia艂a nic, w co mog艂aby si臋 przebra膰, ale wiedzia艂a, 偶e nie o to chodzi.

Oderwa艂 wargi od jej sk贸ry i spojrza艂 w oczy.

S艂o艅ce zni偶y艂o si臋. Ari czu艂a ch艂贸d na ramionach. Szybko poprawi艂a na sobie kostium.

- Nikt nie powiedzia艂, 偶e 偶ycie musi by膰 fair.
Zmarszczy艂 czo艂o.

.- Nie rozmawiasz z jednym ze swoich bratank贸w, Ari. Pra­gn臋 ci臋 od tego dnia na Block Island i ty o tym wiesz.

Nie pr贸bowa艂a zaprzecza膰.

- Chcia艂am by膰 uczciwa.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jego oczy by艂y nieprzeniknione i powa偶ne.

- No, no, kochanie. By艂a艣 uczciwa, kiedy mnie ca艂owa艂a艣. Ne­gowa膰 to, co jest tak widoczne, to zaprzeczanie rzeczywisto艣ci.

Ogarn臋艂a j膮 z艂o艣膰. Poczu艂a, 偶e powinna si臋 broni膰.

Na jego twarzy nie drgn膮艂 偶aden mi臋sie艅.

Wy艣lizgn臋艂a si臋 z jego u艣cisku i skierowa艂a ku pla偶y.

- Uciekasz? - zawo艂a艂.

Us艂ysza艂a tylko to, bo pochyli艂a si臋, by z艂apa膰 za艂amuj膮c膮 si臋 fal臋 i pop艂yn臋艂a na niej do brzegu. Kiedy jej brzuch dotkn膮艂 piaszczystego dna, otworzy艂a oczy. Zapomnia艂a ju偶, jak lubi艂a wyci膮ga膰 si臋 przed fal膮 w oczekiwaniu na w艂a艣ciwy moment. W贸wczas pozwala艂a nie艣膰 si臋 do brzegu. Podnosi艂a si臋 i zn贸w wyp艂ywa艂a w morze, by zrobi膰 to ponownie.

Ale teraz morska woda zatyka艂a jej gard艂o. Ari zakaszla艂a i stan臋艂a na nogi. Du偶a d艂o艅 Maxa podtrzyma艂a j膮. Pr贸bowa艂a nie zauwa偶a膰 jego mocnych opalonych n贸g w czarnych spodenkach ani szerokiego torsu, kt贸ry tylko czeka艂, by wtuli艂a twarz i ukry艂a j膮 w zag艂臋bieniu ramienia.

- Marzniesz - powiedzia艂 za jej plecami.

Okry艂a r臋cznikiem ramiona, odsun臋艂a wilgotne w艂osy z czo艂a i spojrza艂a na Maxa. W艂a艣nie naci膮ga艂 podkoszulek. Na tkaninie pojawi艂y si臋 mokre plamy.




U艣miechn臋艂a si臋 na te s艂owa. Max poczu艂 ulg臋 tak wielk膮, 偶e nie­mal go zad艂awi艂a. Podszed艂 bli偶ej i wzi膮艂 jej ma艂膮 d艂o艅 w swoj膮. a Ari pochyli艂a si臋, by chwyci膰 drug膮 r臋k膮 reszt臋 swoich rzeczy i jego klapki, i poszli pla偶膮 jak para przyjaci贸艂, wymijaj膮c po drodze zamki z piasku i dziury wykopane przez dzieci pr贸buj膮ce dotrze膰 dc jakiego艣 tajemniczego, tylko im znanego miejsca.

Do艂膮czyli do t艂umu turyst贸w ogl膮daj膮cych wystawy, po czym weszli po schodach do domu. Max otworzy艂 drzwi i zaprosi艂 Ari do 艣rodka.

- Mam nadziej臋, 偶e nie wnios臋 ci piasku na dywan - powie­
dzia艂a na widok be偶owego dywanu pokrywaj膮cego pod艂og臋.

- To nie problem. W艂a艣nie dlatego wybra艂em ten kolor. Wejd藕.
Du偶e, szerokie okna wychodzi艂y na ocean.

Wesz艂a w g艂膮b pokoju i podziwia艂a du偶y morski pejza偶 na 艣cianie, zanim zauwa偶y艂a kapelusz.

- Ale偶 to kapelusz, kt贸ry zgubi艂am na promie! - zawo艂a艂a.
Max stan膮艂 obok niej.

- Taki sam. Kupi艂em go u Woolwortha, ale zawsze zapomi­na艂em zabra膰 z sob膮. - Nie powiedzia艂 jej, 偶e robi艂 to celowo.
Kapelusz le偶膮cy na stoliku stwarza艂 z艂udzenie, 偶e Ari mieszka tu
i ma za chwil臋 wr贸ci膰.

si臋, a ty masz na sobie tylko ten kapelusz i d艂ugie kolczyki. Uda艂a, 偶e jego s艂owa nie robi膮 na niej wra偶enia.

- Do艣膰 niezwyk艂e jak na rybaka.
Wzruszy艂 ramionami.

Dotkn膮艂 jej twarzy. My艣la艂a, 偶e j膮 poca艂uje, ale zamiast tego wyprostowa艂 si臋 i 艣ci膮gn膮艂 jej kapelusz z g艂owy z tak膮 sam膮 艂a­two艣ci膮, jak go na艂o偶y艂. Poczu艂a uk艂ucie rozczarowania, ale sta­nowczo powiedzia艂a sobie, 偶e tak jest lepiej.

- Chod藕 - odezwa艂 si臋. - Poka偶臋 ci 艂azienk臋.

Po drodze zerkn臋艂a do du偶ego pokoju o bia艂ych 艣cianach. Zn贸w jej uwag臋 przyci膮gn臋艂y okna wychodz膮ce na morze. Wi臋ksz膮 cz臋艣膰 pomieszczenia zajmowa艂o olbrzymie 艂贸偶ko, a le偶膮ca na nim puszysta ko艂dra by艂a zadrukowana zielonymi, bia艂ymi : kremowymi tr贸jk膮tami. W pokoju sta艂y polerowane antyczne komody, co tworzy艂o intryguj膮c膮 mieszanin臋 styl贸w.

Max pobieg艂 za jej spojrzeniem.



- Powinna艣 tu znale藕膰 wszystko, czego potrzebujesz. Moje
siostry zostawi艂y tu r贸偶ne rzeczy.

Siostry. Czy my艣li, 偶e jest tak naiwna? U艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

- To prawda. Jak zjemy, poka偶臋 ci ich zdj臋cia.

By艂a zadowolona, 偶e mo偶e zamkn膮膰 drzwi i mie膰 par臋 minut dla siebie, 偶eby zebra膰 my艣li. W porz膮dku, mia艂a trzydzie艣ci dwa lata. Bywa艂a w m臋skich mieszkaniach.

Ale to mieszkanie nale偶a艂o do Maxa, do m臋偶czyzny, kt贸ry patrzy艂 na ni膮 tak, jakby m贸wi艂: Jeste艣 moja, czy wiesz o tym, czy

nie.

Nie mog艂a tego zaakceptowa膰. Za kilka tygodni, dwudzieste­go si贸dmego sierpnia, bez wzgl臋du na wszystko, odleci na za­ch贸d.

Z trudem 艣ci膮gn臋艂a mokry kostium. Kolana wci膮偶 mia艂a mi臋kkie. Mo偶e to z g艂odu, upiera艂a si臋. Jednak musi by膰 ostro偶na i nigdy wi臋cej nie p艂ywa膰 z Maxem. To by艂o stanowczo zbyt zmys艂owe doznanie.

Odkr臋ci艂a kurki i wyregulowa艂a temperatur臋 wody, po czym wesz艂a pod gor膮cy strumie艅 i zaci膮gn臋艂a zas艂onk臋 prysznica. Nie mo偶na si臋 zakocha膰 w jeden dzie艅, powiedzia艂a mu.

K艂amczucha.

Po raz pierwszy, odk膮d rozpocz臋艂a prac臋, nie t臋skni艂a za powrotem na uczelni臋.

ROZDZIA艁 7

Po prysznicu Ari chwyci艂a r臋cznik le偶膮cy obok umywalki. Przebywanie nago w mieszkaniu Maxa sprawia艂o jej dziwn膮 przyjemno艣膰. Do艣膰 tego. Uzna艂a, 偶e powinna si臋 pospieszy膰.

Do drzwi 艂azienki zastuka艂 Max.

Ari wysuszy艂a w艂osy i rozczesa艂a je grzebieniem znalezionym w jednej z szuflad. Na szcz臋艣cie „siostry" Maxa zostawi艂y przy prysznicu szampon i od偶ywk臋.

- Prosz臋 - zza drzwi dobieg艂 g艂os Maxa. - Przymierz je.
Sprawdzi艂a, czy jest dok艂adnie owini臋ta r臋cznikiem i otwo­rzy艂a drzwi. Na progu sta艂 Max z ma艂ym pakunkiem.



czerwony podkoszulek z emblematem dru偶yny pi艂karskiej Uni­wersytetu Nebraski. W tym stroju poczu艂a si臋 jak pi臋tnastolatka. Zdaje si臋, 偶e to motyw przewodni tego lata. Zadowolona, 偶e nogi jej wysmukla艂y od chodzenia po schodach w domu, za­stanawia艂a si臋 z roztargnieniem, czy Max cz臋sto podejmuje go艣ci. I zn贸w na my艣l o jego „siostrach" po偶a艂owa艂a, 偶e nie wie o nim wi臋cej.

Po wyj艣ciu us艂ysza艂a szum wody w 艂azience pana domu Drzwi do sypialni by艂y otwarte, a na dywanie le偶a艂y zwini臋te mokre spodenki. Szybko zesz艂a na d贸艂, w obawie, 偶e Max nagle zakr臋ci wod臋 i wejdzie nago do sypialni. Dlaczego mia艂by pa­mi臋ta膰 o zamykaniu drzwi?

Ciekawe, czy zam贸wi艂 pizz臋? Pewnie tak. Zawsze robi艂 to co powiedzia艂, a przynajmniej Ari nie zauwa偶y艂a, 偶eby by艂o inaczej.

Kr膮偶y艂a po pokoju dziennym, zerkaj膮c na ksi膮偶ki na p贸艂kach Lubi艂 niesamowite opowie艣ci, ksi膮偶ki szpiegowskie i Stephena Kinga. Trzeba odwagi, 偶eby czyta膰 Stephena Kinga, pomy艣la艂a Nieodmiennie przy lekturze jego powie艣ci umiera艂a ze strachu.

Poniewa偶 mieszka艂a sama.

Bez skrupu艂贸w wsadza艂a nos tu i tam, a kiedy na g贸rnej p贸艂­ce biblioteczki zauwa偶y艂a albumy szkolne, wyci膮gn臋艂a jeden z nich. Przekartkowa艂a fotografie, ciekawa, jak wygl膮da艂 Max maj膮c osiemna艣cie lat. Czesa艂 si臋 z przedzia艂kiem z boku, a w je­go spojrzeniu malowa艂a si臋 powaga i spok贸j. Zna艂a ten wyraz twarzy. Dowiedzia艂a si臋 te偶, 偶e ma na drugie Lloyd, zamierza艂 i艣膰 do college'u, a jego ulubionymi zaj臋ciami by艂y futbol, koszy­k贸wka i...

- Znalaz艂a艣 co艣 ciekawego?

Unios艂a g艂ow臋 i zobaczy艂a Maxa, bez koszuli i boso, tylko w opinaj膮cych biodra d偶insach.

- Ciekawa by艂am, jak wygl膮da艂e艣 w sze艣膰dziesi膮tym dzie­wi膮tym.

Zrobi艂 dziwn膮 min臋.

- Nigdy by艣 mnie w贸wczas nie pokocha艂a.

Kocha膰 go? Ari postanowi艂a udawa膰, 偶e nic nie s艂ysza艂a.

Wygl膮da艂 na zaskoczonego. Wyj膮艂 album z jej d艂oni, rzuci艂 na stolik do kawy i pog艂adzi艂 jej ramiona szerokimi, mocnymi d艂o艅mi.

- Dlaczego nie?

Poniewa偶 m贸j ch艂opak umar艂, a ja nie jestem w stanie stan膮膰 twarz膮 w twarz ze wspomnieniami, nawet po tylu latach, pomy­艣la艂a z zaci艣ni臋tym gard艂em. Uciek艂a przed ciekawym spoj­rzeniem Maxa.





Skrzywi艂a si臋.

Max obserwowa艂 jej twarz. Czy nie zdawa艂a sobie spra­wy, 偶e im usilniej pr贸bowa艂a ukry膰 swoje uczucia, tym bar­dziej by艂y widoczne? Russ, jej brat, a jego kolega szkolny, pew­nie wiedzia艂, dlaczego jego ma艂a siostrzyczka unika艂a 艂odzi rybackich i nie chcia艂a by膰 na szkolnym zje藕dzie. Max chcia艂, 偶eby Ari powiedzia艂a mu o tym sama, wi臋c na razie da艂 je; spok贸j.

Dotkn臋艂a workowatych spodenek.

Ari dosz艂a do wniosku, 偶e nie b臋dzie rozmawia膰 z Maxem o bieli藕nie, zw艂aszcza 偶e mia艂a na sobie jego spodenki. Gor膮czkowo szuka艂a innego tematu.

Towarzyszy艂a mu do drzwi, korzystaj膮c z okazji, by podzi­wia膰 jego szerokie opalone plecy. Je艣li czyja艣 cnota jest w nie­bezpiecze艅stwie, r贸wnie dobrze mo偶e to by膰 cnota Maxa Cole'a. Lubi艂a widok m臋skich plec贸w. Lubi艂a silne ramiona. Lubi艂a su­n膮膰 palcami wzd艂u偶 kr臋gos艂upa i wodzi膰 j臋zykiem po krzywi­znach 艂opatek...

Ari westchn臋艂a. By艂a idiotk膮. Kretynk膮. Do ko艅ca lata pozo­sta艂o zaledwie par臋 tygodni, a p贸j艣cie do 艂贸偶ka z Maxem nie mie艣ci艂o si臋 w jej wakacyjnych planach. Nie by艂 m臋偶czyzn膮 sk艂onnym do kompromis贸w - prze偶ywa艂 偶ycie na sw贸j w艂asny spos贸b i odpowiada艂o mu, je艣li kto艣 by艂 got贸w to zaakceptowa膰.




Nie b臋dzie kompromis贸w ani d艂ugiego zwi膮zku na odleg艂o艣膰 Nie zakocha si臋 zn贸w w rybaku. Nie zaufa jeszcze raz morzu. i nie b臋dzie czeka膰, a偶 ukochany wr贸ci z kolejnego po艂owu.

Max wzi膮艂 w silne, zr臋czne d艂onie pizz臋 i bia艂膮 torb臋 i za­mkn膮艂 drzwi. Kiedy ich spojrzenia si臋 spotka艂y, usi艂owa艂a nie pokaza膰 po sobie, co czuje.

To si臋 staje idiotyczne, uzna艂 Max. Po kolacji wy艣le j膮 do domu. Do艣膰 tych gier. Sterta nie odpiecz臋towanych list贸w w rogu jadalni tylko go dra偶ni艂a - namacalny dow贸d, 偶e Ari go nie chce 偶e ch臋tnie przekaza艂aby go komu艣 innemu jak u偶ywan膮 kanap臋 na wyprzeda偶y.

Czy w贸wczas pozby艂by si臋 tej obsesji na jej punkcie Czy by艂by potem w stanie wej艣膰 na pok艂ad kutra i pop艂yn膮膰 na

zach贸d?

A mo偶e obija艂by si臋 jak mewa w dokach, wdzi臋czny za ka偶dy rzucony och艂ap? Max zmarszczy艂 czo艂o, postawiwszy ciep艂e pu­de艂ko na blacie. Bij膮cy od niego zapach nie podni贸s艂 go na duchu. Na pr贸偶no mia艂 nadziej臋, 偶e gor膮cy posi艂ek odwr贸ci jego uwag臋 od kobiety, kt贸ra w艂a艣nie stan臋艂a obok.

- Wyjm臋 talerze. W lod贸wce jest co艣 do picia. Nalej sobie - burkn膮艂.

Zanim wyj膮艂 nakrycia i talerze, Ari postawi艂a na stole puszk臋 dietetycznej coli i wyjrza艂a przez okno.

Gdy siada艂a naprzeciwko, jej go艂e kolana zetkn臋艂y si臋 na chwil臋 z jego nogami w d偶insach.

- Najpierw pasztecik. - Si臋gn臋艂a do torby. Mo偶e jedzenie
pomo偶e jej przesta膰 my艣le膰 o seksie.

Zadzia艂a艂o, niestety nie na d艂ugo. Ari pomog艂a Maxowi posprz膮ta膰 po jedzeniu, co sprowadzi艂o si臋 do w艂o偶enia naczy艅 do zmywarki i wyrzucenia opakowania do 艣mieci. Zjedli wszystko do ostatniego okruszka.

Spojrza艂 ponad jej ramieniem na r贸偶owiej膮ce niebo.

- "Czerwone niebo z rana" - zacz臋艂a recytowa膰 znane po-.
wi
edzenie.

- "Uwa偶aj, 偶eglarzu" - doko艅czy艂 za ni膮. - „Czerwone niebo
zac
hodzie..."

- "Raj 偶eglarza" - szepn臋艂a, wci膮偶 wpatrzona w horyzont.
Pog艂
adzi艂 delikatnie jej rami臋. Marzy艂, by wzi膮膰 j膮 w obj臋cia, ale

obieca艂. 偶e nie b臋dzie jej uwodzi艂, i zamierza艂 dotrzyma膰 s艂owa. Z 偶alem cofn膮艂 si臋 o krok.





Szli chodnikiem, trzymaj膮c si臋 za r臋ce. Wiecz贸r by艂 ciep艂y. Przed kinem sta艂a kolejka, a po drugiej stronie ulicy przed wej艣ciem do hiszpa艅skiej restauracji, kr臋cili si臋 barw-nie ubrani tury艣ci. Ari zatrzyma艂a si臋 przy wystawie sklepu z pa­mi膮tkami.

- Mam wystarczaj膮co du偶o wspomnie艅 - powiedzia艂a. I nie艂atwo mi b臋dzie rozsta膰 si臋 z tob膮, doda艂a w duchu.

Chcia艂a znale藕膰 oparcie w jego sile, chcia艂a, 偶eby rozproszy jej samotno艣膰 i kocha艂 j膮. Nie przesta艂a pyta膰, dlaczego tak si臋 dzieje, ale wiedzia艂a, 偶e grozi jej niebezpiecze艅stwo. By艂a o w艂os od

zakochania si臋 w tym m臋偶czy藕nie. A to mog艂o oznacza膰 tylko k艂opoty dla obojga.

- Dobrze - odpar艂 swobodnie. - Pospacerujmy wi臋c.

R臋ka w r臋k臋 szli zat艂oczonym chodnikiem, gapi膮c si臋 na turyst贸w i witryny sklepowe. Kiedy zatrzyma艂a si臋 przed ekskluzywnym butikiem, Max poci膮gn膮艂 j膮 do 艣rodka. Owion膮艂 ich zapach lawendy.

Wytwornie ubrana kobieta unios艂a brwi i odrzuci艂a do ty艂u d艂ugie blond w艂osy, mierz膮c wzrokiem now膮 klientk臋.

- Czy maj膮 pa艅stwo na my艣li co艣 szczeg贸lnego?

Za chwil臋 go spyta, czy chce, 偶eby mu zademonstrowa艂a co艣 na sobie. Ari zacisn臋艂a d艂o艅 na r臋ku Maxa.

Kobieta wskaza艂a olbrzymi kosz wype艂niony r贸偶nokolorowy-mi fata艂aszkami.

- Prosz臋 zobaczy膰, czy znajdzie si臋 tam co艣, co mog艂oby
pa艅
stwa zainteresowa膰.

Max podszed艂 do kosza i zag艂臋bi艂 d艂o艅 w wiotk膮 bielizn臋 ni-czym w pe艂n膮 sie膰.

- Jaki rozmiar?

Wiedzia艂a, 偶e b臋dzie j膮 m臋czy艂, a偶 si臋 dowie, wi臋c powie-dzia艂a:



- To, zdaje si臋, taka moda - prychn臋艂a - w艣r贸d nastolatk贸w
Ari mia艂a wra偶enie, 偶e jest naga. Teraz wszyscy troje wiedzie­
li, 偶e ona nie ma nic pod spodem. Ale, na lito艣膰 bosk膮, przecie:
szorty zakrywa艂y wszystko, co by艂o do zakrycia. Wr贸ci do mie­szkania Maxa, wysuszy kostium k膮pielowy i pojedzie do siebie
I co dalej? B臋dzie siedzie膰 w pustym domu i ogl膮da膰 powt贸rki
w telewizji?

Poniewa偶 milcza艂a, podszed艂 z nimi do lady. Ari udawa艂a, 偶e nic si臋 nie sta艂o. Zerkn臋艂a jeszcze na cen臋 misternie haftowanej halki i postanowi艂a poczeka膰 przed sklepem. Po chwili do艂膮czy艂 do niej Max, 艣ciskaj膮c w du偶ej d艂oni papierow膮 torebk臋 ozdobio­n膮 motywem r贸偶y.

- Ale ja wiem - powiedzia艂 cicho, zaciskaj膮c d艂o艅 wok贸艂 jej
d艂oni. - Pewnego dnia j膮 z ciebie zdejm臋.

Cia艂o Ari przeszy艂 dreszcz. Oto sta艂a w kolejce po lody w艣r贸d weso艂ego wakacyjnego t艂umu, a m臋偶czyzna, w kt贸rym tak g艂upio

si臋 zakochiwa艂a, trzyma艂 torebk臋 z seksownymi majteczkami : zamierza艂 je z niej zdj膮膰 w niedalekiej przysz艂o艣ci.

To by艂o kusz膮ce. Ale przecie偶 je艣li ich nie w艂o偶y, on nie b臋dzie m贸g艂 ich zdj膮膰.

I to mia艂o by膰 pocieszaj膮ce?

Skr臋cili w kierunku jego domu. 呕a艂owa艂a, 偶e zostawi艂a tam swoje rzeczy. Najlepiej by艂oby p贸j艣膰 prosto do samochodu. Wie­dzia艂a, 偶e to tch贸rzostwo, ale od czasu do czasu mia艂a do tego prawo. Wesz艂a na schody, desperacko pr贸buj膮c sko艅czy膰 loda i mimo to wygl膮da膰 jak dama.


Ari poczu艂a dziwn膮 ulg臋. To 艣mieszne. Jak mog艂a si臋 cie­szy膰, 偶e Max wci膮偶 jej pragnie? Da艂 temu wyraz niedawno na
pla偶y, kiedy jego d艂onie g艂adzi艂y jej piersi, a wargi zagarn臋­艂y usta. Co by si臋 sta艂o, gdyby si臋 kochali, gdyby podda艂a si臋
impulsom i pragnieniom, kt贸re tak usilnie stara艂a si臋 zigno
rowa膰...?

chanie.

Naprawd臋 tego chcia艂a. Te s艂owa sprawi艂y, 偶e kolana si臋 pod

ni膮 ugi臋艂y.

Ch艂odne wargi dotkn臋艂y jej warg. Mia艂a wra偶enie, 偶e ser przesta艂o jej bi膰. Kiedy wreszcie uni贸s艂 g艂ow臋, doda艂:

- Sprawi臋, 偶e zmienisz zdanie.

To niemo偶liwe, my艣la艂a uparcie, ale zn贸w j膮 poca艂owa艂. Czu­艂a, jak ogarnia j膮 p艂omie艅. Chwyci艂a go w pasie, by nie upa艣膰, podczas gdy jego j臋zyk bada艂, igra艂 i wysy艂a艂 sygna艂y do innych wra偶liwych partii jej cia艂a.

Kiedy pog艂adzi艂 delikatnie jej policzek, unios艂a twarz.

U艣miechn膮艂 si臋, ale k膮ciki ust wygi臋艂y mu si臋 ku do艂owi.

- Jest tylko jeden spos贸b, 偶eby si臋 o tym przekona膰.


Pogr膮偶on膮 w mroku sypialni臋 o艣wietla艂a tylko latarnia ulicz­na. Max dotrzyma艂 obietnicy. Wolno 艣ci膮gn膮艂 jej przez g艂ow臋 podkoszulek, po czym dotkn膮艂 jedwabistej sk贸ry na piersiach. Ari pr贸bowa艂a rozpi膮膰 mu koszul臋, by jak najszybciej dotkn膮膰 jego torsu. Kiedy wreszcie uda艂o jej si臋 rozpi膮膰 guziki, muska艂a jego pier艣 wargami i j臋zykiem, dra偶ni膮c p艂askie m臋skie sutki i przytulaj膮c policzek do ciep艂ej sk贸ry.

Max w艣lizn膮艂 d艂onie pod elastyczny materia艂 jej spodenek gimnastycznych.

- Arianno - szepn膮艂, wtulaj膮c wargi w p艂atek jej ucha. -
. Niech to trwa. - Przycisn膮艂 j膮 do siebie.

Ari spojrza艂a mu w twarz i u艣miechn臋艂a si臋. Wreszcie czu艂a si臋 wolna. Nareszcie mog艂a dotyka膰, bada膰, robi膰 to, co narasta艂o mi臋dzy nimi od pierwszego dnia.

- A wi臋c nie powinnam ci臋 rozbiera膰? - spyta艂a z u艣­miechem.

Westchn膮艂 i na chwil臋 zacisn膮艂 palce na jej po艣ladkach, po czym przesun膮艂 d艂onie wy偶ej i poci膮gn膮艂 za pasek. 艢ci膮gn膮艂 jej spodenki a偶 do kostek, a ona je niecierpliwie zrzuci艂a.

Jego s艂owa nape艂ni艂y j膮 odwag膮. Nie wiedzia艂a, co w ni膮 wst膮pi艂o, ale kiedy poczu艂a na sobie d艂onie Maxa, jej nie艣mia艂o艣膰 gdzie艣 si臋 ulotni艂a.

Ostro偶nie odsun臋艂a suwak. Nagle niepewna, 艣ci膮gn臋艂a mu spodnie z bioder. Czu艂a jego twarde ciep艂o przy swoim ciele. Max wy艣lizn膮艂 si臋 z d偶ins贸w i odrzuci艂 je na bok.

Pokr臋ci艂a wolno g艂ow膮, podziwiaj膮c jego wspania艂e m臋skie cia艂o. Pragn膮艂 jej, ale dawa艂 jej drog臋 odwrotu.

Ari podesz艂a i wzi臋艂a go za r臋k臋. Przyci膮gn膮艂 j膮 do swego ciep艂ego, mocnego cia艂a i pochyli艂 si臋, by j膮 poca艂owa膰. Nagle co艣 sobie przypomnia艂a.


Jego b艂臋kitne oczy zal艣ni艂y.

ROZDZIA艁 8


Ari poci膮gn臋艂a Maxa na materac. Spl膮tane cia艂a ogarn膮艂 偶ar. Wilgo膰 letniej nocy osiad艂a im na sk贸rze. G艂odne wargi Maxa poznawa艂y s艂odycz cia艂a Ari. A kiedy zat臋skni艂a, by j膮 wype艂ni艂, Max odpowiedzia艂 pragnieniem na jej pragnienie. Zjednoczeni, kochali si臋 przez d艂ugie, d艂ugie chwile. Ari wygi臋艂a si臋 w 艂uk wstrz膮sana rozkosz膮, a Max odpowiada艂 jej urywanym odde­chem, a偶 wreszcie bezwiednie zadrasn膮艂 z臋bami sk贸r臋 na jej ramieniu.

Sko艅czy艂o si臋 d艂ugo po tym, jak si臋 zacz臋艂o.

呕adne nie chcia艂o tego przerwa膰.

- Jeste艣 pewna, 偶e to by艂 pierwszy i jedyny raz? - spyta艂
wreszcie po wielu minutach milczenia, kiedy oddechy wyr贸wny­wa艂y si臋, a 艣wiat 艂agodnie wraca艂 na swoje miejsce.

Rozkoszne dreszcze wci膮偶 przeszywa艂y cia艂o Ari. Max uni贸s艂 si臋 lekko i spojrza艂 jej w oczy.

- Mmm... - Przesuwa艂a d艂o艅mi po wilgotnej sk贸rze jego
plec贸w. - Mo偶e uda nam si臋 co艣 wypracowa膰.

Przez chwil臋 s艂ucha艂 r贸wnego oddechu; po czym ostro偶nie wysun膮艂 si臋 z jej obj臋膰 i podszed艂 do okna. Jeszcze jedna bez­chmurna noc. „Lady Million" powinna jutro wr贸ci膰 do portu. Teraz kolej na niego. Jerry kocha艂 morze tak samo jak on, ale Barbar臋 irytowa艂y ci膮g艂e nieobecno艣ci m臋偶a. Z kolei fabryka zabiera艂a Maxowi coraz wi臋cej czasu. Doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nawet gdyby sp臋dzi艂 najbli偶sze dwa tygodnie za biur­kiem, nie zdo艂a艂by nadrobi膰 zaleg艂o艣ci.

Popatrzy艂 na kobiet臋 艣pi膮c膮 w jego 艂贸偶ku. Zastanawia艂 si臋, czy nie okry膰 jej prze艣cierad艂em, ale w pokoju by艂o ciep艂o. Jak to si臋 sta艂o, 偶e zakocha艂 si臋 w kobiecie, kt贸ra nie lubi艂a 艂odzi? Nie znosi艂a morza i mieszka艂a gdzie艣 w g艂臋bi l膮du? To nie mia艂o sensu. A jednak, kiedy spojrza艂 w te przejrzyste br膮zowe oczy. gdy jej kapelusz odfrun膮艂 z wiatrem, a ona roze艣mia艂a si臋, by艂 zgubiony. Ostatecznie i nieodwo艂alnie.

Z wahaniem poszed艂 do 艂azienki i zamkn膮艂 drzwi. Wszed艂 pod prysznic i odkr臋ci艂 kurki, maj膮c nadziej臋, 偶e szum wody jej nie zbudzi. Chcia艂, 偶eby zosta艂a w jego 艂贸偶ku tak d艂ugo, jak to mo偶li­we. Milion lat by艂oby w sam raz.

Teraz pozostawa艂o mu tylko przekona膰 o tym Ariann臋.

- Pojad臋 za tob膮.

Ari wyczuwa艂a, 偶e Max b臋dzie si臋 spiera艂 o wszystko, co ona powie. Popatrzy艂a w jego niezg艂臋bione niebieskie oczy. Nie chcia艂a si臋 k艂贸ci膰. Chcia艂a tylko poci膮gn膮膰 go na materac i jesz­cze raz si臋 z nim kocha膰.

Kiedy pochyli艂 si臋 nad ni膮, zn贸w ogarn膮艂 ich 偶ar. Czu艂a je­go m臋sko艣膰 przy udzie, a g臋ste w艂osy na torsie 艂askota艂y jej piersi.

Max obr贸ci艂 j膮 na bok i wszed艂 w ni膮, wpatrzony w szeroko otwarte br膮zowe oczy. Przerzuci艂a nog臋 przez jego biodro, chc膮c poczu膰 go jeszcze g艂臋biej. Jego powolne ruchy sprawia艂y jej nieopisan膮 rozkosz. Wreszcie przewr贸ci艂 j膮 na plecy, uni贸s艂 si臋 na 艂okciach i odsun膮艂 wilgotny lok z jej czo艂a.



- powt贸rzy艂 i zapad艂a cisza, przerywana jedynie mi艂osnymi westchnieniami.

Wyruszyli dobrze po p贸艂nocy. Droga by艂a ciemna i cicha. Ari cz臋sto spogl膮da艂a w tylne lusterko, w kt贸rym widzia艂a dodaj膮ce otuchy 艣wiat艂a samochodu Maxa. Dom by艂 pogr膮偶ony w ciemno­艣ciach, drzwi kuchenne i cz臋艣膰 wjazdu o艣wietla艂a tylko jedna lampa. Ari wy艂膮czy艂a silnik i wysiad艂a. Wcisn臋艂a zrolowany pla­偶owy r臋cznik pod pach臋 i pomacha艂a do Maxa, kt贸ry zawr贸ci艂 i pojecha艂 z powrotem do Pier.

W ciemnej kuchni siedzia艂a Peggy, popijaj膮c mro偶on膮 herbat臋.

Ari usiad艂a naprzeciwko matki.

- Podw贸rze jest puste. Czy偶by ch艂opcy pomogli tacie
w sprz膮taniu?

Peggy skin臋艂a g艂ow膮.

Siedzia艂y tak w przyjaznym milczeniu, s艂uchaj膮c 艣wierszcz;. za domem. Wreszcie Ari spojrza艂a na zegarek.

- Na pewno nie czekasz na ch艂opc贸w?

Ari u艣miechn臋艂a si臋. Oczy jej b艂yszcza艂y szcz臋艣ciem.

Peggy przyjrza艂a si臋 c贸rce z uwag膮.

- W porz膮dku. Szanuj臋 twoje sekrety, ale ostrzegam ci臋, 偶e
kapitan nie pogodzi si臋 艂atwo z twoim wyjazdem.

Ari wbrew sobie chcia艂a us艂ysze膰, co matka ma do powie­dzenia.

- Chcia艂abym, 偶eby艣 przesta艂a nazywa膰 go kapitanem.
Peggy unios艂a brwi.



Wysz艂a z kuchni i pobieg艂a na g贸r臋 do swej sypialni. Szybko si臋 rozebra艂a i w艣lizgn臋艂a do 艂贸偶ka. Ale sen nie nadchodzi艂. Mimo pobudki wczesnym rankiem i pracy przy wyprzeda偶y, mimo d艂u­giego gor膮cego lipcowego dnia, mimo godzin sp臋dzonych na mi艂o艣ci z Maxem, Ari nie mog艂a zasn膮膰. Obwinia艂a o to parne wilgotne powietrze.

Obwinia艂a o to drzemk臋 w 艂贸偶ku Maxa.

Obwinia艂a wszystko, poza uczuciem zakochania.

Klimatyzacja to jedyne rozwi膮zanie, dosz艂a do wniosku Ari. my艣l膮c t臋sknie o suchym wietrze Montany. Nie mog艂a wysie­dzie膰 w domu i zastanawia膰 si臋, jak by to by艂o obudzi膰 si臋 rano w ramionach Maxa, wsp贸lnie wypi膰 kaw臋, zje艣膰 艣niadanie, a na­wet wzi膮膰 prysznic. Nie poprosi艂 jej, 偶eby zosta艂a na noc.

I tak nie zrobi艂aby tego bez zawiadomienia rodzic贸w. Jednak t臋skni艂a za widokiem Maxa, chcia艂a spojrze膰 mu w oczy i upew­ni膰 si臋, czy ostatnia noc by艂a naprawd臋 tak doskona艂a. , Na sam膮 my艣l o tym obla艂a j膮 fala gor膮ca. Pr贸bowa艂a skupi膰 si臋 na codziennych zaj臋ciach. Peggy da艂a jej list臋 zakup贸w. Ar. przede wszystkim zrobi艂a to, co zwyk艂a robi膰, kiedy by艂a smutna zbita z tropu i mia艂a na zbyciu par臋 dolar贸w. Posz艂a do ksi臋garni

Ubo偶sza o trzydzie艣ci siedem dolar贸w, za to z torb膮 wy艂adowan膮 powie艣ciami w mi臋kkich ok艂adkach, obesz艂a sklepy w po­szukiwaniu czego艣 praktycznego, wygodnego i ciep艂ego na nad­chodz膮c膮 zim臋.

Nie mog艂a si臋 skupi膰. Usi艂owa艂a sobie wm贸wi膰, 偶e zna­jomo艣膰 z Maxem to tylko wakacyjny romans. Kr贸tka przy­goda. Tylko na jedn膮 noc. Ari skrzywi艂a si臋. To nie by艂o w jej stylu.

Powinna by膰 teraz na pla偶y. Ale niedziela to okropny dzie艅 na pla偶owanie. Nie艂atwo by艂o znale藕膰 kawa艂ek miejsca na zat艂oczo­nym brzegu. Miejscowi w weekendy zostawali w domach, robili zakupy, sprz膮tali albo grali w golfa. Pla偶臋 i ocean zostawiali przybyszom z wielkich miast.

Postanowi艂a przejecha膰 ko艂o tamy, rzuci膰 okiem na t艂umy i po­czu膰 lato w powietrzu. Popatrze膰 na turyst贸w na promenadzie.

Przejecha艂a przez Pier, utkn臋艂a w korku, spojrza艂a t臋sknie w okno sypialni Maxa, wreszcie pojecha艂a drog膮 wzd艂u偶 mor­skiego brzegu do Galilee.

Zaparkowa艂a w rogu za sklepem. Pokruszone skorupy ma艂偶y wybielone s艂o艅cem zachrz臋艣ci艂y jej pod nogami, kiedy wysiad艂a. Przez wej艣cie do portu p艂yn臋艂y 艂odzie wszystkich mo偶liwych kszta艂t贸w i rozmiar贸w. Powietrze pachnia艂o rybami, mewy krzy­cza艂y, szukaj膮c jedzenia, a rybacy i 偶eglarze wo艂ali do siebie na wodzie.

Zadowolona, 偶e jest bezpieczna na l膮dzie, pchn臋艂a oszklone drzwi sklepu. Ruthie, rozci膮gni臋ta na le偶ance, pomacha艂a do niej.

Ari postawi艂a torby z zakupami na stole, otworzy艂a lod贸wk臋 i wyj臋艂a puszk臋 z wod膮 sodow膮.




Schowa艂a puszk臋 z powrotem do lod贸wki i wysz艂a ze sklepu 呕ar buchn膮艂 jej w twarz, ale wiatr od wody przyni贸s艂 natychmia­stow膮 ulg臋. Dosz艂a nier贸wnym chodnikiem do du偶ego budynku z nazwiskiem Maxa i otworzy艂a ci臋偶kie metalowe drzwi z napi­sem: W艂asno艣膰 prywatna. Przej艣cie wzbronione.

By艂o cicho, cho膰 z jednej strony du偶ego pomieszczenia mru­cza艂o kilka du偶ych maszyn. Czerwony napis ,BIUR0" wisia艂 nad metalowymi schodami. Ari wesz艂a na nie, ciekawa, jak wy­gl膮da miejsce, w kt贸rym Max sp臋dza czas na l膮dzie.

Us艂ysza艂a jego g艂os, zanim wsun臋艂a g艂ow臋 we wp贸艂otwarte drzwi. Oczywi艣cie wydaje polecenia. Powinna by艂a si臋 domy艣li膰.

Czarna s艂uchawka tkwi艂a przyci艣ni臋ta do jego ucha, ciemne w艂o­sy opad艂y mu na czo艂o, ale nieobecny, pe艂en troski wyraz oczu znik艂, gdy Max uni贸s艂 g艂ow臋. Przysun膮艂 si臋 do aparatu, jakby chcia艂 ju偶 zako艅czy膰 rozmow臋.

- Dobrze. - Po chwili doda艂 niecierpliwie: - A wi臋c to wszy­stko. - Ari rozgl膮da艂a si臋 po zagraconym pokoju, kt贸ry Max
n
azywa艂 biurem. - Tak. Tobie te偶.

- Nie zamierza艂am przeszkodzi膰 ci w pracy.
U艣miechn膮艂 si臋, rzuci艂 s艂uchawk臋 na wide艂ki, przyci膮gn膮艂 Ari

; posadzi艂 j膮 sobie na kolanach.

Na widok jego miny wszystko zrozumia艂a.


Max poca艂owa艂 j膮 lekko i powiedzia艂:

Westchn膮艂, a oczy 艣ciemnia艂y mu na widok jej zdecydowanej miny.

- Pami臋tam. - Musn膮艂 wargami jej usta. Po chwili zrobi艂 to
po
nownie, jakby chcia艂 j膮 o czym艣 zapewni膰.

Par臋 chwil p贸藕niej Ari powr贸ci艂a na ziemi臋 i ukry艂a twarz w drelichowej koszuli Maxa.

Pu艣ci艂 j膮, poprowadzi艂 do czerwonego automatu i grzeba艂 po kieszeniach w poszukiwaniu drobnych. Przycisn膮艂 guzik i ma-szyna wyrzuci艂a puszk臋 z col膮. Dla siebie kupi艂 piwo imbirowe.

Ari westchn臋艂a i posz艂a w stron臋 drzwi.




Max nie m贸g艂 oderwa膰 od niej oczu. Ciemne w艂osy opad­艂y jej w falach na ramiona, a prosta koralowa sukienka pod­kre艣la艂a lekko opalon膮 sk贸r臋. Kiedy przechyli艂a g艂ow臋 i u艣mie­chn臋艂a si臋, dobrane do sukienki wisz膮ce kolczyki musn臋艂y jej szyj臋.

- Nie chc臋 dzi艣 rozmawia膰 o Montanie.
Ari odwr贸ci艂a wzrok.

Max pochyli艂 si臋 ku niej, 偶a艂uj膮c, 偶e nie mo偶e jej teraz po­ca艂owa膰.

- Chod藕my do domu, zgoda?

Podkre艣lone bia艂ymi 艣wiat艂ami kontury mostu Newport bieg­n膮cego przez Zatok臋 Narragansett do po艂o偶onego na drugim brzegu Jamestown wygl膮da艂y jak wyszukane 艣wi膮teczne dekora­cje. Ari siedzia艂a obok Maxa, dotykaj膮c go udem. Patrzyli na 艂odzie pod mostem i 艣wiat艂a znacz膮ce linie brzegowe obu wysp. Lekka mg艂a wisia艂a w oddali nad wod膮, zach臋caj膮c 偶eglarzy, by wyruszyli na morze.

Ari nie odpowiedzia艂a. Nie chcia艂a my艣le膰 o przysz艂o艣ci. Dla­czego nie m贸g艂 zostawi膰 wszystkiego tak, jak by艂o?

- Dobrze - zgodzi艂a si臋, patrz膮c na jego wyrazisty profil
w ciemno艣ci samochodu. - To romans sezonu.

Rzuci艂 jej krzywy u艣miech i ponownie skupi艂 uwag臋 na dro­dze przed sob膮.

- Tak - powiedzia艂 cicho. - My艣l臋, 偶e tak.

Reszta drogi up艂yn臋艂a w milczeniu. Ari mia艂a wra偶enie, 偶e bicie jej serca zag艂usza szum fal. Chcia艂a, 偶eby jej dotyka艂, obejmowa艂. Mia艂a ochot臋 oprze膰 g艂ow臋 o jego bia艂膮 koszul臋 i na­pawa膰 si臋 zapachem jego sk贸ry, ale nie wiedzia艂a, czy rozs膮dnie




b臋dzie wykona膰 pierwszy ruch. Oczekiwa艂 po niej tak wiele i zmierza艂 do tego, by prze偶y膰 rozczarowanie. Chcia艂 wszystkie­go, jej 偶ycia, wolno艣ci i mi艂o艣ci.

Mi艂o艣膰 by艂a 艂atwa. Ari da艂a mu wszystko, co mog艂a, cho膰 nie uznawa艂a letnich przyg贸d. Westchn臋艂a. Trudno by艂o mu si臋 oprze膰.

Jego oczy by艂y ciemne, wyraz twarzy nieprzenikniony.

Ari stara艂a si臋 ukry膰, jak bardzo go potrzebuje, jak bar­dzo chce, by poprowadzi艂 j膮 do 艣rodka. Musia艂a udawa膰 Gdyby zda艂 sobie spraw臋, 偶e go kocha, nie pozwoli艂by jej wy­jecha膰.

- Chod藕my. - Wzi膮艂 j膮 stanowczo za r臋k臋. - Nie mamy czasu
do stracenia.

Mia艂 racj臋. A wi臋c dlaczego jego s艂owa wywo艂a艂y smutek w jej sercu?

Westchn膮艂 i przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Poczu艂a ciep艂y oddech na policzku.

Odpi膮艂 guziki z ty艂u sukienki Ari, g艂adz膮c ciep艂ymi szorstkimi d艂o艅mi jej plecy i prze艣lizguj膮c si臋 po koronkowej bieli藕nie. Z 艂atwo艣ci膮 odpi膮艂 biustonosz, a gdy sukienka opad艂a na dywan, zsun膮艂 niecierpliwe d艂onie na jej piersi. Gdy usta zast膮pi艂y d艂onie, sutki zesztywnia艂y pod t膮 delikatn膮 pieszczot膮.

Potem dotkn膮艂 wargami jej szyi, sun膮c j臋zykiem do wisz膮cych koralowych paciork贸w.

Chcia艂 kocha膰 si臋 z ni膮 z tymi d艂ugimi kolczykami w uszach - pami臋ta艂 t臋 chwil臋 na promie, kiedy zdradzi艂 jej swoje imi臋 i opar艂 si臋 pragnieniu dotkni臋cia ko艂ysz膮cych si臋 pere艂 ocieraj膮­cych si臋 o spowite jedwabiem rami臋. Opar艂 si臋 tylko dlatego, 偶e wierzy艂, i偶 to ona jest by艂膮 przyjaci贸艂k膮 Jerry'ego.

Rzeczywi艣cie, zamy艣li艂 si臋 Max, wdychaj膮c lekki kwiatowy zapach, sprawia艂a k艂opoty, ale z k艂opotami, kt贸re wnios艂a w jego 偶ycie, powinien sobie da膰 rad臋.

Teraz m贸g艂 jej dotyka膰. Smakowa膰 ka偶d膮 cz臋艣膰 jej cia艂a. A偶 do rana.

Nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e wypowiedzia艂 ostatnie s艂owa g艂o艣no, a偶 szepn臋艂a:

Ari spojrza艂a mu w oczy. Na jej twarzy malowa艂a si臋 wy艂膮cz­nie niewinno艣膰.

Wolno odpina艂a mu koszul臋 i zsuwa艂a r臋kawy. Kiedy si臋gn臋艂a do zamka b艂yskawicznego be偶owych spodni, zatrzyma艂 jej ma艂膮




d艂o艅. Chcia艂 jej powiedzie膰, jak bardzo j膮 kocha, ale zrezygnowa艂. Wiedzia艂, 偶e jego s艂owa nie by艂yby mile przyj臋te. Zamiast tego przyci膮gn膮艂 jej d艂o艅 do warg i wolno poca艂owa艂 ka偶dy pale: z osobna, po czym poci膮gn膮艂 j膮 w kierunku schod贸w. To nie by czas na spory.

Szybko pozbyli si臋 reszty ubra艅. Min臋艂y dopiero dwadzie艣cia cztery godziny, jak si臋 kochali, a im wyda艂o si臋, 偶e to dwadzie艣cia cztery dni. Albo lata.

Kiedy upadli na 艂贸偶ko, Max pokry艂 cia艂o Ari poca艂unkami Wydawa艂 si臋 wiedzie膰, gdzie dotyka膰, wyczuwa膰, co sprawi jej przyjemno艣膰. Jego j臋zyk i wargi ponios艂y j膮 na skraj rozkosz) Kiedy my艣la艂a, 偶e ju偶 wi臋cej nie zniesie, Max nakry艂 j膮 swoim cia艂em.

P贸藕niej w cichej ciemno艣ci pokoju Max przytula艂 Ari do ser­ca. W powietrzu osiad艂a mg艂a, a przez otwarte okno dobiega艂 samotny d藕wi臋k rogu ostrzegaj膮cego 偶eglarzy.

- Jestem o tym przekonana - zgodzi艂a si臋 - Z wi臋cej ni偶
jednego powodu. Unie艣 g艂ow臋 - rozkaza艂a, po czym wzi臋艂a pu­szysty bia艂y jasiek i pod艂o偶y艂a mu go pod g艂ow臋.

- Co robisz? - spyta艂. Poczu艂, 偶e zn贸w ogarnia go po偶膮danie.
Ari usiad艂a na nim i poca艂owa艂a go w usta.

- Je艣li nie masz nic przeciwko temu, poka偶臋 ci, jak to si臋 robi
na zachodzie.


ROZDZIA艁 9

Max wr贸ci艂 do mieszkania. Po chwili z kuchni dobieg艂 brz臋k naczy艅. Pewnie przygotowuje sobie jedno z tych koszmarnie wielkich 艣niada艅, kt贸re tak lubi. Poczu艂a zapach bekonu. Max otworzy艂 drzwi i wysun膮艂 g艂ow臋:

- A wi臋c nie, je艣li chodzi o 艣niadanie. Zjem wczesny lunch w pracy.

Skin膮艂 g艂ow膮 i zamkn膮艂 drzwi, pozostawiaj膮c j膮 spokojowi

i ciszy balkonu. Przygl膮da艂a si臋 samochodom, zauwa偶y艂a kilko­ro zdeterminowanych amator贸w joggingu i trzy osoby z psami. Rozpar艂a si臋 wygodniej, dopi艂a kaw臋 i leniwie zastanawia艂a si臋, czy nie nala膰 sobie jeszcze.

W kuchni zrobi艂o si臋 cicho. Nigdy nie pyta艂a艣 mnie o rodzi­n臋... bo nie chcesz sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 mego 偶ycia. Czy Max mia艂 racj臋? Pr贸bowa艂a zdoby膰 si臋 na obiektywizm. Co o nim wiedzia­艂a? 呕e lubi solidne 艣niadania, na wp贸艂 surowy stek, kaw臋 ze 艣mietank膮 i prowadzi p贸艂ci臋偶ar贸wk臋. Z powodzeniem kieruje fa­bryk膮, jest w艂a艣cicielem kilku kutr贸w i mieszka nad morzem.

Zawsze morze.

W szkole 艣redniej gra艂 w futbol i jest wspania艂ym kochankiem. Wielkoduszny, troskliwy, zdecydowany i uparty.

Westchn臋艂a. Zna艂a przymioty Maximiliana Cole'a, ale nie wiedzia艂a, co uczyni艂o go w艂a艣nie takim.

Powa偶ne rozwa偶ania. O wiele za powa偶ne jak na wakacyjny romans.

Na drewnianym pode艣cie zadudni艂y kroki Maxa.



Ari udawa艂a, 偶e si臋 zastanawia. Spojrza艂a na zegarek, odstawi­艂a kaw臋 i u艣miechn臋艂a si臋 szeroko do Maxa.

Ari p艂ywa艂a ka偶dego wieczora o sz贸stej. Zak艂ada艂a ten sam 偶贸艂ty kostium k膮pielowy, stawia艂a samoch贸d w tym samym rogu parkingu, szepta艂a te same modlitwy wodzie, tul膮cej si臋 do jej cia艂a. Oszcz臋d藕 go. Prosz臋, oszcz臋d藕 go. Te s艂owa przychodzi艂y jej do g艂owy za ka偶dym razem, kiedy patrzy艂a na horyzont, za­martwiaj膮c si臋, gdzie jest teraz Max i czy wszystko u niego w po­rz膮dku.

Nienawidzi艂a tego, nienawidzi艂a niepokoju i przyprawiaj膮cego

o md艂o艣ci ucisku w 偶o艂膮dku. Nienawidzi艂a budzenia si臋 z l臋kiem

i k艂adzenia si臋 spa膰 przy radiowej prognozie pogody. Nienawidzi艂a
siebie za to, 偶e zachowuje si臋 jak spanikowana wariatka.

Ari postanowi艂a nie s艂ucha膰 rady matki. Peggy m贸wi艂a to samo przynajmniej od ostatnich dziewi臋ciuset osiemdziesi臋ciu siedmiu ziemniak贸w. Albo pi臋ciu dni, zale偶y od tego, jak kto mierzy czas.

Peggy nie dawa艂a jednak za wygran膮.

Ari spojrza艂a ze z艂o艣ci膮 na matk臋, co sprawi艂o, 偶e ta przerwa艂a w p贸艂 s艂owa.

- Czasami co...?

Peggy popatrzy艂a wymownie na pokaleczonego ziemniaka w d艂oni c贸rki.

• - Nie mam ochoty.

Peggy zmarszczy艂a czo艂o z matczyn膮 trosk膮.



sama. Roscoe ma nadziej臋, 偶e uda mu si臋 dosta膰 do tej ekipy buduj膮cej nowy bank. Wtedy nocami by艂by w domu.

Ari przypomnia艂a sobie, jak jej starszy brat zbudowa艂 kiedy艣 bardzo skomplikowany domek na drzewie.

P贸藕niej, kiedy Ari sta艂a w sypialni, s艂owa matki dzwoni艂y jej w g艂owie. Uciekasz. Czy to w艂a艣nie robi艂a?

艢ci膮gn臋艂a z siebie robocze ubranie i w艂o偶y艂a sukienk臋. Przy­j臋cie mia艂o si臋 zacz膮膰 za godzin臋. Uciekam? Jest tylko jeden spos贸b, by si臋 o tym przekona膰.

By艂a to zupe艂nie zwyczajna grupa, cho膰 niekt贸rzy uczniowie z rocznika 75 sprawiali wra偶enie nieco skr臋powanych w ha艂a艣li­wej koktajlowej sali popularnego klubu. To by艂o rzeczywi艣cie nieoficjalne spotkanie, bez wizyt贸wek, balon贸w i listy uczni贸w.

- Hej, Simone! - zawo艂a艂 kto艣.

Ari przebi艂a si臋 przez t艂um. Ostatnie p贸艂 godziny u艣miecha艂a si臋 do nieznajomych, kt贸rzy uprzejmie odpowiadali jej u艣miechem. Weso艂y m臋偶czyzna wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋.

- Nie wygl膮dasz na belfra. Pewnie masz m臋偶a i dzieci?
Arianna pokr臋ci艂a g艂ow膮.

I co teraz? W takiej sytuacji mo偶na co najwy偶ej uda膰 si臋 do toalety albo zacz膮膰 flirtowa膰 z barmanem. Ale m艂odziutki barman by艂 zbyt zaj臋ty, by pozwoli膰 sobie na flirt ze star膮 pann膮 z Montany. Rocznik 75 dobrze si臋 bawi艂, nie ma w膮tpliwo艣ci.

- Mog艂a艣 na mnie zaczeka膰 - us艂ysza艂a szorstki g艂os przy
uchu.

Odwr贸ci艂a si臋. Tu偶 za ni膮 sta艂 Max, przystojny jak zawsze w b艂臋kitnej koszuli, ze 艣wie偶膮 opalenizn膮 na twarzy i mocnymi br膮zowymi r臋kami z艂o偶onymi na piersi.



艂贸偶ka. Mam trzydzie艣ci dwa lata, sama na siebie zarabiam, sama podejmuj臋 decyzje i...

Zakl膮艂, wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 spiesznie za sob膮. Na zewn膮trz pu艣ci艂 j膮 i zaczerpn膮艂 w p艂uca 艣wie偶ego morskiego po­wietrza.

Ari poczu艂a si臋 winna. Powinna zostawi膰 mu wiadomo艣膰. Nie zamierza艂a go jednak w to wci膮ga膰, nie chcia艂a, 偶eby wiedzia艂 o niej zbyt du偶o. Zupe艂nie jakby ta wiedza mog艂a da膰 mu nad ni膮 w艂adz臋. W艂adz臋, by rani膰. A mo偶e w艂adz臋, by leczy膰 rany.

- S艂uchaj. - Po艂o偶y艂a d艂o艅 na jego mocnym opalonym przed­ramieniu. Czy pr贸bowa艂a powstrzyma膰 go w ten spos贸b od

wyruszenia na wod臋? - To nie mo偶e si臋 uda膰. Ty jeste艣 wyj膮tkowo zaborczy, a ja nie jestem przyzwyczajona do takiego traktowania.

- Lepiej zacznij si臋 przyzwyczaja膰 - burkn膮艂, a oczy mu za­
l艣ni艂y. - Dobrze ci radz臋.

Bezkompromisowy kretyn.

Ari wzruszy艂a ramionami. Jedyne, czego teraz chcia艂a, to wyjecha膰 z Rhode Island.

- 艢wietnie.

Nie m贸wi膮c nic wi臋cej, Max odwr贸ci艂 si臋, wszed艂 po drewnia­nych schodach na werand臋 i znikn膮艂 we wn臋trzu klubu, pozosta­wiaj膮c Ari sam膮 w zachodz膮cym s艂o艅cu. Westchn臋艂a, wsadzi艂a r臋ce w kieszenie koralowej sukienki i wolno wesz艂a na schody. Zamiast jednak i艣膰 do 艣rodka za Maxem, posz艂a na zachodni kraniec werandy w kierunku parkingu.

Max zam贸wi艂 podw贸jn膮 szkock膮 z lodem i opar艂 si臋 o bar. W艂a艣nie poci膮gn膮艂 艂yk, kiedy muzyka nagle ucich艂a i mikrofon zaskrzecza艂. Podniecony g艂os zawo艂a艂:

- Rocznik siedemdziesi膮t pi臋膰!

Rozleg艂y si臋 nieliczne oklaski. Max nie widzia艂, kto m贸wi, poniewa偶 t艂um przy barze zas艂ania艂 mu widok, ale nie dba艂 o to.

Zada艂 sobie mn贸stwo trudu, 偶eby tu dzi艣 by膰, a Ari zupe艂nie nie doceni艂a jego wysi艂k贸w. Wypije szkock膮 i wr贸ci do domu. Dzisiej­szej nocy w jego 艂贸偶ku nie b臋dzie kobiety - ciep艂ej, nami臋tnej, kochaj膮cej Arianny witaj膮cej wracaj膮cego do domu 偶eglarza. Mu­sia艂 by膰 szalony, maj膮c nadziej臋, 偶e to si臋 w艂a艣nie zdarzy.

- Mo偶na prosi膰 o uwag臋? - M贸wca nie czeka艂 na odpowied藕.




- Chcia艂bym wam powiedzie膰 o paru sprawach. Mam do odczy­tania par臋 list贸w od koleg贸w, kt贸rzy nie mogli przyby膰 na dzisiej­sz膮 imprez臋. - Po przeczytaniu list贸w poprosi艂 o uczczenie minu­t膮 ciszy tych, kt贸rzy zmarli: dwie osoby w wypadku samochodo­wym, kto艣 inny na raka i niejaki Eddie Barton, kt贸rego zmy艂o
z pok艂adu 艂odzi rybackiej.

Max wyprostowa艂 si臋, trzymaj膮c uwa偶nie szklank臋, 偶eby 偶a­den d藕wi臋k nie zak艂贸ci艂 ciszy. Zmy艂o go z pok艂adu? Odczeka艂 kilka minut, zanim zacz膮艂 szuka膰 w t艂umie Ari. Nie zobaczy艂 jej. wi臋c stan膮艂 przy wej艣ciu do damskiej toalety. Po dwudziestu minutach odszed艂 pogada膰 z grup膮 m臋偶czyzn, kt贸rzy pracowali w Galilee. Szuka艂 odpowiedzi. Je艣li Ari nie b臋dzie chcia艂a z nim rozmawia膰, znajdzie kogo艣, kto mu jej udzieli.

- Na pewno nie jad艂a艣 kolacji.

Oboj臋tny wyraz jej twarzy powiedzia艂 mu, 偶e wysz艂a przed przem贸wieniem przewodnicz膮cego klasy.

- Tak?

Patrzy艂 na ni膮 uwa偶nie.

- Opowiesz mi o tym?-Max podszed艂 bli偶ej.
Spojrza艂a na niego suchymi oczami..

Ari, z pude艂kiem z pizz膮, skierowa艂a si臋 do kuchni, ale Max z艂apa艂 j膮 za rami臋.

Kiedy po kilku minutach wszed艂 do sypialni, Ari siedzia艂a ze




skrzy偶owanymi nogami na 艂贸偶ku. Dopiero teraz zauwa偶y艂, 偶e zd膮偶y艂a si臋 przebra膰. Na niebieskim podkoszulku z d艂ugimi r臋ka­wami widnia艂 偶贸艂ty napis: Kraina Bezkresnego Nieba, a jej d偶in­sy by艂y bladoniebieskie, niemal bia艂e. Zdj臋艂a sanda艂y i rzuci艂a je na dywan.

Max ustawi艂 na 艂贸偶ku sze艣膰 puszek z dietetyczn膮 col膮 i papie­rowe talerzyki na pizz臋. Ari wyj臋艂a mu spod pachy rolk臋 papiero­wych r臋cznik贸w, kt贸re mia艂y pos艂u偶y膰 jako serwetki.

- Co b臋dzie, jak zabrudzimy po艣ciel?
Max wzruszy艂 ramionami.

- Upierzemy. Jedzenie pizzy w 艂贸偶ku to jedna z przyjemno­艣ci 偶ycia.

Ari unios艂a ju偶 pokrywk臋 pude艂ka i zagarn臋艂a kawa艂ek na papierowy talerzyk, kt贸ry poda艂a Maxowi.

- Prosz臋. Smacznego. - P贸藕niej na艂o偶y艂a sobie, zlizuj膮c
przylepiony do palc贸w ser. - Jeszcze ciep艂a.

Kiedy zjad艂a, otworzy艂 puszk臋 z col膮. Max zebra艂 si臋 w sobie, 偶eby zada膰 jej kolejne pytania.

Spojrza艂a w bok i wytar艂a d艂onie r臋cznikiem.

- Rodzice nalegali, 偶ebym posz艂a do college'u, a wi臋c za­
trudni艂am si臋 na niepe艂nym etacie jako sekretarka i jednocze艣nie
studiowa艂am. Eddie zacz膮艂 p艂ywa膰 na trawlerze wuja. Pi臋膰 lat

p贸藕niej wci膮偶 byli艣my par膮 i szykowali艣my si臋 do 艣lubu. Tym­czasem Eddie z kuzynami kupi艂 艂贸d藕 i zacz臋li nie藕le zarabia膰.

- I wtedy wyjecha艂a艣 z Rhode Island.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Spojrza艂a na niego oczami l艣ni膮cymi od 艂ez.

- Sk膮d wiesz?
Milcza艂a.

Spiorunowa艂a go wzrokiem.

Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮.



Patrzy艂, jak walczy, by ukry膰 swe uczucia, jak zastanawia si臋. co powiedzie膰. Chyba my艣la艂a, 偶e mo偶e zapakowa膰 wszystkie swoje emocje do walizki. Walizki umieszczonej na g贸rnej p贸艂ce szafy.

Ari uwolni艂a r臋k臋 z u艣cisku Maxa i czule pog艂aska艂a go po policzku.

G臋sty strumie艅 艂ez wyp艂ywa艂 jej spod rz臋s i znika艂 we w艂osach rozsypanych na poduszce. Max przykry艂 j膮 swym cia艂em, pozor­nie nie艣wiadomy zam臋tu jej uczu膰. B贸l wspomnie艅 miesza艂 si臋 z rozkosz膮, kt贸r膮 dawa艂 jej Max. Wreszcie krzykn臋艂a i po chwili Max jej zawt贸rowa艂, ustami smakuj膮c s艂one 艂zy na jej sk贸rze i tul膮c j膮 do siebie.

- Wszystko b臋dzie dobrze - szepn膮艂.

Ari nie odpowiedzia艂a. 艁zy 艣ciska艂y j膮 za gard艂o. Nie chcia艂a wybuchn膮膰 szlochem, a z pewno艣ci膮 tak by si臋 sta艂o, gdyby zacz臋艂a m贸wi膰. Max przekr臋ci艂 si臋, nie wypuszczaj膮c Ari z ramion i umie­艣ci艂 jej g艂ow臋 w zgi臋ciu 艂okcia. Wdycha艂a cudowny zapach jego sk贸ry i 偶a艂owa艂a, 偶e nie mo偶e zosta膰 na zawsze w jego ramionach. Wyczerpana, zamkn臋艂a oczy i cicho p艂aka艂a, zanim usn臋艂a.

rozsypanych na pod艂odze obok 艂贸偶ka. Dziwne, 偶e nie potkn臋­艂a si臋 o nie ubieg艂ej nocy. Max zmarszczy艂 brwi.

- No, dalej. Obejrzyj je. W ko艅cu ty da艂a艣 to og艂oszenie.

Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮. Sam fakt, 偶e listy le偶膮 w jego sypial­ni, dzia艂a艂 jej na nerwy. Czytanie pewnie doprowadzi艂oby j膮 do sza艂u.

- Dzi臋ki, ale nie.

Max wzi膮艂 list o niebieskich brzegach z g贸ry stosu.



- To dobrze. - Max podszed艂 do okna. Wsadzi艂 r臋ce w kie­szenie d偶ins贸w i wpatrzy艂 si臋 w zatok臋.

Zn贸w wyjrza艂 przez okno i nie zobaczy艂, jak drgn臋艂a.

- Ja... ja te偶 ci臋 kocham, Max - odpowiedzia艂a cicho, zasko­czona swymi s艂owami. Sufit si臋 nie zawali艂, grom nie uderzy艂
i nie nast膮pi艂 koniec 艣wiata.

Gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋 od okna i stan膮艂 w nogach 艂贸偶ka.

- Jak? Przestaniesz 艂owi膰? Wyp艂ywa膰 na morze?
Odpowiedzia艂o jej milczenie. B艂臋kitne spojrzenie przytrzy­ma艂o jej wzrok przez d艂ug膮 chwil臋.

- A ja nie mog臋 sp臋dzi膰 reszty 偶ycia na zastanawianiu si臋, czy
wr贸cisz bezpiecznie do domu.

Wyci膮gn膮艂 do niej r臋ce, prosz膮c o zrozumienie.

- Nie wiem, jak z tym walczy膰, kochanie. Nie mo偶esz oba­
wia膰 si臋, 偶e zgin臋, za ka偶dym razem gdy wyp艂yn臋 na po艂贸w.

Dzwonek telefonu zabrzmia艂 nieprzyjemnie w ciszy. 呕adne z nich nie poruszy艂o si臋, by go odebra膰. Kiedy Ari spu艣ci艂a wzrok pod jego spojrzeniem, przeszed艂 na drug膮 stron臋 艂贸偶ka i podni贸s艂 s艂uchawk臋.

- Halo. Kiedy? - Spojrza艂 na Ari. - Tak, jest tutaj. Oczywi艣cie.

- Co si臋 sta艂o? - Serce jej zamar艂o.
Po艂o偶y艂 s艂uchawk臋 na wide艂ki.

- Ruthie zacz臋艂a rodzi膰, ale co艣 jest nie tak i Peggy potrzebu­je twojej pomocy.

Ari wyskoczy艂a z 艂贸偶ka, odgarn臋艂a nog膮 listy i rozejrza艂a si臋 za swoim ubraniem.

. Max u艣miechn膮艂 si臋 i dotkn膮艂 jej policzka.

- Jeszcze to do ciebie nie dotar艂o?



ROZDZIA艁 10

Wnuczki, na kt贸re tak czekali Peggy i Rusty, przysz艂y na 艣wiat; w niedziel臋 o jedenastej trzydzie艣ci dwie. Dumny dziadek prze­mierza艂 szpitalny korytarz w towarzystwie kapitana Cole'a. Ru-thie czu艂a si臋 dobrze, ale dzieci by艂y malutkie, wa偶y艂y niewiele ponad p贸艂tora kilo ka偶de.

Max przytakn膮艂.

Max spojrza艂 przez poczekalni臋 na Ari. W艂a艣ciwie nie zd膮偶y艂a si臋 nawet uczesa膰. Mimo to wygl膮da艂a prze艣licznie. Wyj膮wszy podko­szulek, kt贸ry wywo艂ywa艂 nieprzyjemne skojarzenia z Montan膮.

- Podziwiam j膮 za to, ale czasem doprowadza mnie do sza艂u.
Rusty pokr臋ci艂 g艂ow膮.



Spojrza艂 na jej zmartwion膮 min臋 i powiedzia艂:

Ari wzruszy艂a ramionami i u艣miechn臋艂a si臋 do niego.

- Co艣 taki kapry艣ny? Nie wyspa艂e艣 si臋?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak. - Poca艂owa艂 j膮 jeszcze raz. - Mamy wiele do om贸­wienia.

Chcia艂a zaprzeczy膰, ale zanim wr贸ci艂a do szpitala, patrzy艂a, jak Max idzie przez parking, wsiada do samochodu i odje偶d偶a. Zobaczy si臋 z nim p贸藕niej, ale nie b臋dzie rozmawia膰 o pozosta­niu w Rhode Island. Musia艂aby porzuci膰 swoj膮 prac臋. Nie by艂a to najwspanialsza praca na 艣wiecie i w Montanie wia艂 kanadyjski wiatr, kt贸ry w styczniu przenika艂 do szpiku ko艣ci, ale mimo wszystko... by艂 to jej dom i kocha艂a go.

Kocha艂a g贸ry, tamtejszych ludzi, preri臋 i kolacje ze stekiem w Three Bears Cafe. Lubi艂a bar za miastem, gdzie w sobotnie noce gra艂a orkiestra. Ch臋tnie sprawdza艂a prace student贸w, kiedy 艣nieg otula艂 miasto. Doprowadza艂a swych przyjaci贸艂 z zachodu do sza艂u, dopinguj膮c New England Patriots podczas rozgry­wek futbolowych. Lubi艂a swoje mieszkanie. Jej domem by艂o Bozeman.

Ari pr贸bowa艂a sobie wyobrazi膰 Maxa w Montanie. Na pr贸偶­no. Mog艂a co najwy偶ej wyobrazi膰 go sobie w swym 艂贸偶ku, ale na tym koniec. Zwrot „jak ryba bez wody" pasowa艂by do kapitana Maximiliana Cole'a, gdyby ten kiedykolwiek pr贸bowa艂 zapu艣ci膰 korzenie na rozleg艂ych r贸wninach Montany.

Rozwi膮偶emy to, powiedzia艂. Jasne, wiedzia艂a jak. Musia艂aby porzuci膰 wszystko - prac臋, mieszkanie, swoje zacisze. Powr贸ci膰 do Rhode Island, godz膮c si臋 na utrat臋 niezale偶no艣ci i spokoju ducha. I przez reszt臋 偶ycia martwi膰 si臋 o m臋偶czyzn臋, kt贸rego fala mog艂a zmy膰 z pok艂adu i kt贸rego cia艂a nigdy by nie odnaleziono.

W imi臋 czego? Mi艂o艣ci? Ostatnim razem si臋 nie uda艂o. Zosta艂a sama z dyplomem, 艣lubn膮 sukni膮 i pustk膮.

Dla domu w Pier? W ka偶dy letni poranek siadywa艂aby na balkonie i patrzy艂aby na ocean - sama. Ka偶dego wieczora te偶. Wstrz膮saj膮ce.




Dla br膮zowookich, ciemnow艂osych dzieci? Ari odsun臋艂a t臋 wizj臋, zanim sta艂a si臋 zbyt kusz膮ca. Gdyby wysz艂a za kogo艣 z zachodu, mog艂aby mie膰 wszystkie dzieci, jakich pragn臋艂a.

Poza tym Max nie wspomina艂 o 艣lubie.

Szpitalne drzwi rozsun臋艂y si臋 i Ari wesz艂a do 艣rodka. Ojciec pomacha艂 do niej przez hol.

- I jak?- Ari pospieszy艂a ku niemu.

Rusty zamkn膮艂 c贸rk臋 w nied藕wiedzim u艣cisku.

Nast臋pnego tygodnia Ari zast臋powa艂a Peggy w sklepie, kilka razy zawioz艂a te偶 Ruthie do miasta, by bratowa mog艂a zobaczy膰 swoje male艅kie c贸reczki.

Poza sprzeda偶膮 zupy, jazdami do szpitala i karmieniem ka偶de­go, kto pojawi艂 si臋 w porze kolacji, zdo艂a艂a wysprz膮ta膰 sypialnie na g贸rze. Widzia艂a ju偶 nowy dom i uzna艂a, 偶e b臋dzie idealny dla rodzic贸w, je艣li tylko pozb臋d膮 si臋 jeszcze troch臋 rzeczy. Przed powrotem do Bozeman mia艂a du偶o pracy i by艂a zadowolona, 偶e Max zostawi艂 j膮 sam膮, by mog艂a si臋 z tym upora膰.

W czwartek po po艂udniu dokona艂a ostatecznej selekcji mebli. Uko艅czywszy dzie艂o, zesz艂a do kuchni, by przygotowa膰 kolacj臋.

- Id藕 sobie! Id藕 st膮d! - Peggy zamacha艂a do Ari, pr贸buj膮c j膮
wygoni膰 do pokoju dziennego. - Do艣膰 ju偶 zrobi艂a艣 tego lata. Je艣li
ci臋 za bardzo wykorzystamy, nigdy wi臋cej nie przyjedziesz.

Ari roze艣mia艂a si臋.

- Podoba艂o mi si臋 to.

To by艂a prawda - polubi艂a poczucie, 偶e zn贸w nale偶y do rodzi­ny. Pewnie b臋dzie jej tego brakowa艂o, kiedy odjedzie.

- Zajmij si臋 czym艣 innym - poleci艂a matka. - Zbyt gor膮co na
gotowanie. A najlepiej zadzwo艅 do kapitana. Niech ci臋 zabierze
na kolacj臋 w jakie艣 sympatyczne miejsce.

Sympatyczne miejsce oznacza艂oby jego dom. Jeszcze sympa­tyczniejsze - 艂贸偶ko. Nie chcia艂a przyzna膰 si臋 nawet przed sob膮, jak bardzo za nim t臋skni, ale na sam膮 my艣l, 偶e mog艂aby go zobaczy膰, usta same rozci膮gn臋艂y si臋 jej w u艣miechu.

Znalaz艂a si臋 w ramionach Maxa, gdy tylko otworzy艂 drzwi.

- Gnieciesz sandwicze - powiedzia艂a wreszcie, niech臋tnie
odrywaj膮c si臋 od jego nagiego torsu. Pachnia艂 myd艂em, a dotyk




ciep艂ej sk贸ry przy policzku sprawi艂, 偶e zapragn臋艂a poci膮gn膮膰 go na dywan.

Max wzruszy艂 ramionami i wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰.

- Wydaje si臋, 偶e o wiele d艂u偶ej, kochanie.

Na my艣l o zbli偶aj膮cym si臋 wyje藕dzie poczu艂a b贸l. Jak mog艂a dopu艣ci膰 do tego, 偶eby zakocha膰 si臋 tego lata? Pr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰.

- Jeste艣 g艂odny?

W k膮cikach oczu pokaza艂y mu si臋 kurze 艂apki, kt贸re tak lubi艂a. - Mog臋 zaczeka膰.

Wyci膮gn臋艂a d艂o艅 z torb膮 z w艂oskimi sandwiczami.

- A co powiesz na to?

- Max wsun膮艂 r臋k臋 pod jej b艂臋kitn膮 obcis艂膮 bluzk臋 bez r臋kaw贸w.

- Nie masz stanika? Podoba mi si臋 to.
- Sandwicze, Max.

- W艂o偶y艂a艣 je!

Postawi艂a torb臋 z jedzeniem na krzes艂o i u艣miechn臋艂a si臋.

Na szyi czu艂a ciep艂e wargi Maxa.

Ari obj臋艂a go za szyj臋.

Ukry艂a twarz na jego piersi.

- Po艂贸偶 mnie, a wynagrodz臋 ci to. - Rzuci艂 j膮 na nie zas艂ane
艂贸偶ko i po艂o偶y艂 si臋 obok. 艢wiat艂o s艂oneczne, przyt艂umione stora­
mi, zabarwi艂o po艣ciel na blado偶贸艂ty kolor. - To nie fair - powie­
dzia艂a. - Wci膮偶 masz na sobie d偶insy.

Ari wsun臋艂a d艂o艅 mi臋dzy tkanin臋 a jego brzuch i pochyli艂a si臋 nad nim. Obiema r臋kami szybko rozpi臋艂a guziki.



Kiedy chcia艂a go obj膮膰, przytrzyma艂 jej r臋ce z lekkim naci­skiem i pochyli艂 si臋 nad ni膮. Ari usi艂owa艂a si臋 poruszy膰, ale jego r臋ce wci膮偶 j膮 trzyma艂y. Kiedy zadr偶a艂a i wygi臋艂a si臋 w 艂uk, przy­tuli艂 j膮 do siebie, a偶 dr偶enia usta艂y.

Zacz膮艂 si臋 porusza膰, a偶 Ari poczu艂a, 偶e s艂odki, znajomy nacisk zbiera si臋 i wybucha, zostawiaj膮c j膮 s艂ab膮 i bez tchu w u艣cisku Maxa.

D艂ugo, d艂ugo p贸藕niej Max zaci膮gn膮艂 j膮 z sob膮 pod prysznic. Namydla艂a go tak dok艂adnie, a偶 zabra艂 jej myd艂o i za偶膮da艂 tyle samo czasu dla siebie. Wilgotna jeszcze Ari owin臋艂a si臋 jednym ze szlafrok贸w k膮pielowych Maxa i przynios艂a torb臋 z sandwicza-mi. Usiad艂a przy kuchennym stole naprzeciwko niego, tr膮caj膮c go bosymi stopami. Zajadali si臋 mieszank膮 zimnego mi臋sa,

warzyw, ostrej papryki i w艂oskiego sosu, kt贸rymi nadziano bu艂ecz­ki. Ari wzi臋艂a puszk臋 piwa, kt贸r膮 poda艂 jej Max. Gorzki nap贸j och艂odzi艂 jej usta.

Po jedzeniu usiedli na balkonie i w milczeniu podzielili si臋 kolejn膮 puszk膮. Jaki艣 zesp贸艂 muzyczny zacz膮艂 ustawia膰 instru­menty na trawniku po drugiej stronie ulicy. Grupki ludzi ze sk艂adanymi krzes艂ami, kocami i torbami z jedzeniem ci膮gn臋艂y t艂umnie do miejskiego parku.

Ari westchn臋艂a z zadowoleniem.

Zmusi艂a si臋, by ukry膰 swe uczucia, i odezwa艂a si臋 w miar臋 opanowanym g艂osem:

Pi膮tka m艂odych d艂ugow艂osych m臋偶czyzn sko艅czy艂a w艂a艣nie 艂膮czy膰 kilometry przewod贸w elektrycznych i zagra艂a kilka nut na gitarach. Perkusista uderzy艂 par臋 razy pa艂eczkami.



Ari nie chcia艂a da膰 mu do zrozumienia, jak ch臋tnie widzia艂aby go w Montanie.

- Czy nigdy pan nie mia艂 wakacji, kapitanie Cole?

- Kilka razy - przyzna艂. - Na Florydzie.

- Powiniene艣 spr贸bowa膰 G贸r Skalistych - zasugerowa艂a g艂o­sem mi臋kkim od obietnic.

Max pokr臋ci艂 g艂ow膮. Wiedzia艂a, 偶e nie ma sensu si臋 z nim spiera膰. On nie zmieni zdania. To ona musia艂aby przyj艣膰 do niego - nigdy nie mog艂oby by膰 inaczej. Zapad艂a ci臋偶ka cisza, przery­wana jedynie d藕wi臋kami znanego przeboju Rolling Stones贸w „Satisfaction". Ari zastanawia艂a si臋, czy nie powinna si臋 ubra膰 i wraca膰 do domu.

Zaci膮gn臋艂a pasek szlafroka, wzi臋艂a Maxa za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a do domu.

- Dobrze. To znaczy, 偶e zosta艂y nam trzy dni.

Weekend min膮艂 szybciej, ni偶 wydawa艂o si臋 to mo偶liwe. 呕adne z nich nie wspomina艂o ju偶 o przysz艂o艣ci. Ari wykorzysta艂a umie­j臋tno艣膰 maszynopisania, by pom贸c Maxowi w papierkowej pracy w biurze. Max wywozi艂 艣miecie z sutereny Simone'贸w na wysy­pisko. Nocami kochali si臋, zamawiali gotowe posi艂ki i spierali o smaki lod贸w. Max przed rejsem da艂 jej klucze do domu.

Ari wytar艂a d艂onie w 艣cierk臋 i wzi臋艂a s艂uchawk臋 od Joeya.

Jakie rozczarowanie. Na wiecz贸r planowa艂a nie tylko kolacj臋.


Ari od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. By艂a dziwnie niespokojna. Za dzie­si臋膰 dni wyje偶d偶a艂a, a nie czu艂a si臋 tak, jakby czego艣 dokona艂a tego lata. Dom rodzic贸w by艂 ju偶 niemal pusty, ale oni nie wyka­zywali zbytniego zainteresowania przeprowadzk膮.

Pope艂ni艂a idiotyczny b艂膮d, zakochuj膮c si臋 w m臋偶czy藕nie, kt贸­ry pragn膮艂 jej - nie m贸wi膮c o ich wsp贸lnym 偶yciu - na swoich warunkach.

Sukcesem by艂o to, 偶e obra艂a mn贸stwo ziemniak贸w - 艣wiad­czy艂y o tym p臋cherze na kciuku - przyczyniaj膮c si臋 w ten spos贸b do powstania wielu litr贸w zupy rybnej i powi臋kszaj膮c konto bankowe matki na nowe meble.

Jeszcze dziesi臋膰 dni i b臋dzie po lecie. Ari zabroni艂a sobie o tym my艣le膰. Dzi艣 wieczorem albo jutro rano powr贸ci Max. B臋dzie czeka艂a w jego domu, mo偶e nawet w jego 艂贸偶ku - bez­wstydnie - ale kiedy pozosta艂o tylko dziesi臋膰 dni, fa艂szywa duma czy skromno艣膰 nie mog艂y stan膮膰 jej na drodze.

ROZDZIA艁 11

Kiedy te s艂owa dotar艂y do jej zamroczonego m贸zgu, Ari prze­ci膮gn臋艂a si臋 i z trudem otworzy艂a oczy. Przekr臋ci艂a si臋 na plecy i napotka艂a rozbawione spojrzenie Maxa.



Ale Max by艂 ju偶 w drzwiach.

B艂臋kitne niebo wype艂nia艂o okno sypialni. By艂 to jeden z tych upalnych sierpniowych dni, kt贸re 艣ci膮ga艂y wi臋kszo艣膰 mieszka艅­c贸w Rhode Island nad wybrze偶e. 呕贸艂ty kostium, kt贸ry przerzuci­艂a przez dr膮偶ek w 艂azience, ju偶 zd膮偶y艂 wyschn膮膰, wi臋c wci膮gn臋艂a go i narzuci艂a na niego koralow膮 sukienk臋 pla偶ow膮. Wreszcie umy艂a z臋by i uczesa艂a w艂osy w lu藕ny ko艅ski ogon.

Kiedy pojawi艂a si臋 w kuchni, Max wk艂ada艂 naczynia do zmy­warki.

Te s艂owa sprawi艂y jej przykro艣膰. Pr贸bowa艂a ukry膰 konster­nacj臋. Poprosi艂 j膮, 偶eby zosta艂a w Rhode Island, ale Ari nie chcia­艂a o tym s艂ysze膰. 呕ycie z Maxem mog艂oby by膰 cudowne,

ale oczekiwanie na jego powr贸t z po艂ow贸w przypomina艂oby piek艂o.

- Dobrze - powiedzia艂 i odwr贸ci艂 wzrok. - Zapomnia艂em, 偶e
nie wypi艂a艣 jeszcze swojej kawy. Prosz臋 - doda艂, wlewaj膮c za­
warto艣膰 dzbanka do kolorowego termosu. - We藕 j膮 ze sob膮.

Roz艂o偶yli koc kilka metr贸w od brzegu i umocowali rogi r臋cz­nikami i butami. Ari rozkoszowa艂a si臋 kaw膮. Ciep艂o porannego s艂o艅ca wnika艂o w jej sk贸r臋. Oboje z Maxem obserwowali ludzi przybywaj膮cych na pla偶臋.

Max wreszcie przerwa艂 cisz臋.

Przez d艂ugi czas wpatrywa艂 si臋 w milczeniu w lini臋 horyzontu.

Wiedzia艂a, 偶e prawdopodobnie nie b臋dzie my艣la艂a o niczym innym, ale to nie wp艂ynie na jej decyzj臋.

Ari opar艂a si臋 na 艂okciach i udawa艂a, 偶e obserwuje fale.

- I trzyma艂by艣 mnie boso i w ci膮偶y jako je艅ca na wyspie?
Uda艂, 偶e si臋 nad tym zastanawia.




- Powinna艣 mie膰 w艂asn膮 ksi臋garni臋.
Zachichota艂a, zadowolona ze zmiany tematu.

Nie odpowiedzia艂. Spyta艂 j膮 tylko, czy ma ochot臋 na lunch. Po jedzeniu wzi臋li si臋 za r臋ce i poszli brzegiem pla偶y.

Ari nie spodziewa艂a si臋, 偶e Max posunie si臋 tak daleko.

- Nie mog臋.

Szli w milczeniu, mijaj膮c piszcz膮ce dzieciaki i chlapi膮cych nastolatk贸w, rzucaj膮cych plastikowe kr膮偶ki w p艂ytkiej wodzie.

Zbyt cz臋sto widywa艂am twarz matki, kiedy nadawano ostrze偶e­nie o sztormie, a taty nie by艂o w domu. Ju偶 raz straci艂am kogo艣, kogo kocha艂am, Max.

- Zgoda, ale co ze mn膮? Zrezygnuj臋 z pracy i...
Max zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂 j膮 twarz膮 do siebie.

Doszli do ko艅ca pla偶y. Pasmo wodorost贸w owin臋艂o si臋 wok贸艂 kostki Ari. Strz膮sn臋艂a je na bok.

- Kocham ci臋. To si臋 nie zmieni.





- Max...

Zatrzyma艂 si臋, pochyli艂 i podni贸s艂 co艣 z g艂adkiego piasku. Ari patrzy艂a zaciekawiona. Kevin, maj膮c dwana艣cie lat, znalaz艂 w piasku pier艣cionek z brylantem. Rodzice wci膮偶 lubili opowia­da膰, jak pr贸bowa艂 go da膰 dziewczynce z s膮siedztwa, na kt贸rej chcia艂 zrobi膰 wra偶enie.

Skin膮艂 g艂ow膮, bruzdy na jego twarzy pog艂臋bi艂y si臋, kiedy przygl膮da艂 si臋 jej uwa偶nie.

- Mog艂aby艣 da膰 nam troch臋 czasu, Ari. Czasu, 偶eby wszystko
si臋 mi臋dzy nami u艂o偶y艂o.

Wydawa艂o si臋, 偶e nie ma nic wi臋cej do powiedzenia. Wszy­stko zmieni艂o si臋 wraz z jego o艣wiadczynami. Naturalnie chcia艂, 偶eby sta艂o si臋 tak, jak to sobie zaplanowa艂, nawet nie bra艂 pod uwag臋 tego, 偶e on m贸g艂by te偶 co艣 zmieni膰.

- Mog臋 ci da膰 wszystko, czego zechcesz, Ari - ci膮gn膮艂, zaci­skaj膮c jej d艂o艅 na szkie艂ku. - M贸j dom, moj膮 mi艂o艣膰, moje serce.
- Patrzy艂 wyczekuj膮co. - Nie mog臋 ci jednak da膰 mego 偶ycia,
a morze jest wszystkim, co znam. Ojciec zostawi艂 mi kuter -
zmar艂 na serce, kiedy mia艂em szesna艣cie lat - i ledwie dysz膮c膮,

trzeciorz臋dn膮 przetw贸rni臋 ryb. Matka wysz艂a ponownie za m膮偶 i wraz z mymi siostrami wyjecha艂a do Bostonu, ale ja postanowi­艂em zosta膰 i wykorzysta膰 to, czego nauczy艂 mnie ojciec. To wszy­stko, co mia艂em i mam.

To nie jest co艣, o czym mo偶na zapomnie膰, pomy艣la艂a ze smut­kiem Ari. Og艂osili milcz膮ce zawieszenie broni i wr贸cili na sw贸j koc. Dzie艅 wydawa艂 si臋 teraz zepsuty i nawet pyszne soczyste jab艂ko nie poprawi艂o jej nastroju.

Ari zarzuci艂a podr臋czn膮 torb臋 na rami臋 i odwr贸ci艂a si臋, 偶eby




po偶egna膰 rodzic贸w. Peggy przyk艂ada艂a chusteczk臋 do oczu, a Rusty wygl膮da艂, jakby chcia艂 wybuchn膮膰 p艂aczem wraz z 偶on膮.

W ci膮gu ostatnich dziesi臋ciu dni mia艂 mn贸stwo czasu, 偶eby powiedzie膰, co tylko chce, pomy艣la艂a Ari. Milczenie by艂o okrut­ne, ale zrozumia艂e.

- Nie chcesz, 偶eby艣my poczekali z tob膮 przy bramce?
Ari pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Kocham was - wykrztusi艂a i odwr贸ci艂a si臋 pospiesznie.
Kiedy przeciska艂a si臋 przez zat艂oczony hol Green Airport, gula
w gardle uros艂a do rozmiaru pi艂ki tenisowej. D艂ugo patrzy­艂a przez szklan膮 艣cian臋, w nadziei, 偶e zamajaczy jej sylwetka
wysokiego, ciemnow艂osego m臋偶czyzny o oczach koloru morza.
Chcia艂a, 偶eby przyszed艂 po偶egna膰 si臋 z ni膮, ale nie mia艂a poj臋cia,
jak by na to zareagowa艂a. Tak jest lepiej. Ostre ci臋cie, szybka
ucieczka.

Jednak patrzy艂a na hol a偶 do ostatniego wezwania do samo­lotu.

Odesz艂a. Max sta艂 za ster贸wk膮 „Lady Million" i patrzy艂 na stert臋 ryb na pok艂adzie. Nie zwraca艂 uwagi na krzyki mew, trze­potanie si臋 ryb na pok艂adzie ani na miarowe dudnienie silnika. W g艂owie mia艂 tylko to jedno: odesz艂a.

M贸g艂by by膰 na l膮dzie, m贸g艂by spr贸bowa膰 j膮 powstrzyma膰, gdyby tylko Jerry nie musia艂 i艣膰 na operacj臋 usuni臋cia wyrostka robaczkowego... Nie, to niezupe艂nie prawda. Ari okre艣li艂a to dok艂adnie ju偶 pierwszego dnia: 偶adnych zobowi膮za艅, 偶adnych rybak贸w. Dokona艂a wyboru. On te偶. To koniec.

Dym z silnika gryz艂 w oczy. Max wszed艂 do ster贸wki. Wcisn膮艂 r臋ce w kieszenie nieprzemakalnej kurtki i modli艂 si臋, by b贸l szyb­ko min膮艂.

R贸偶nica dw贸ch godzin wymaga艂a przystosowania. Ari wsta­wa艂a wcze艣niej, nabiera艂a ochoty na lunch o dziesi膮tej, a wieczo­rem zaczyna艂a ziewa膰 przed wp贸艂 do dziewi膮tej. Jej dni by艂y d艂ugie, wype艂nione zebraniami na wydziale, papierkow膮 robot膮, zapinaniem plan贸w zaj臋膰 na ostatni guzik i nadrabianiem zaleg艂o­艣ci w spotkaniach z przyjaci贸艂mi.

Przez ca艂膮 jesie艅 nie powiedzia艂a nikomu o Maximilianie Co­le'u. My艣la艂a, 偶e tak b臋dzie 艂atwiej. Bez widowni, bez wsp贸艂czu­cia zak艂贸caj膮cego nie艂atwy proces leczenia z艂amanego serca. Nie mia艂a czasu na podziwianie odleg艂ych G贸r Skalistych. Przejrzy­ste, wietrzne poranki Montany wywo艂ywa艂y g臋si膮 sk贸rk臋 na r臋­kach, kiedy sz艂a na uczelni臋, a bezkresne rozgwie偶d偶one niebo nie pozwala艂o zasn膮膰, kiedy wreszcie wieczorem k艂ad艂a si臋 do 艂贸偶ka. W najgorszych snach nie wyobra偶a艂a sobie, 偶e oka偶e si臋 to tak bolesne.

Telefon zadzwoni艂, kiedy Ari sko艅czy艂a rozdawa膰 przebiera艅­com pocz臋stunki z okazji Halloween. Dzieci zacz臋艂y dzwoni膰 do drzwi, jak tylko zapad艂 zmrok.



Matka rzuci艂a pospiesznie w s艂uchawk臋:

Ari wiedzia艂a, 偶e to nie zawsze gwarantuje prze偶ycie. Jednak uczepi艂a si臋 s艂abej nadziei w s艂owach ojca.

Kiedy ponownie rozleg艂 si臋 dzwonek do drzwi, Ari w艂a艣nie odk艂ada艂a s艂uchawk臋. Z trudem podnios艂a si臋 z kanapy. Jej nogi by艂y tak ci臋偶kie, jakby przywi膮zano do nich worki z piaskiem.

Przez nast臋pne p贸艂torej godziny rozdawa艂a s艂odycze, maj膮c na­dziej臋, 偶e podekscytowane dzieci z s膮siedztwa nie zauwa偶膮 jej wymuszonego u艣miechu i dr偶膮cych r膮k.

Gdy dzieci zako艅czy艂y wreszcie 艣wi臋towanie, Ari zwin臋艂a si臋 w 艂贸偶ku z nie poprawionymi pracami z angielskiego i telefonem pod r臋k膮.

Nie by艂a w stanie wyobrazi膰 sobie martwego Maxa. Nie mog­艂a dopu艣ci膰 do siebie my艣li, 偶e Max, Jerry i za艂oga „Lady Mil­lion" znale藕li 艣mier膰 gdzie艣 w mrocznym oceanie. Nie p艂aka艂a, nie jad艂a, z 艂贸偶ka wychodzi艂a tylko do 艂azienki. Nie przegl膮da艂a si臋 w lustrze, w obawie 偶e ujrzy tam prawd臋 i b臋dzie musia艂a zmierzy膰 si臋 z bolesn膮 rzeczywisto艣ci膮 kolejnej utraty.

Nie m贸g艂 zgin膮膰. Nie Max. Nie Maximilian Cole z kurzymi 艂apkami w k膮cikach oczu, liniami 艣miechu wok贸艂 warg, mocnym cia艂em, kt贸re tak cudownie dopasowywa艂o si臋 do jej cia艂a, kiedy si臋 kochali. Pe艂en 偶ycia m臋偶czyzna, kt贸ry uwielbia艂 lody czeko­ladowe, na wp贸艂 surowy stek i spacery po pla偶y, nie m贸g艂 by膰 martwy.

Wreszcie otworzy艂a szuflad臋 komody i rozwin臋艂a bawe艂nian膮 szmatk臋 wci艣ni臋t膮 w pude艂ko na bi偶uteri臋. Popatrzy艂o na ni膮 szkie艂ko z pla偶y. Zacisn臋艂a je mocno w d艂oni. Kocham ci臋, Max. Wiesz o tym? B膮d藕 bezpieczny i zdrowy. Wr贸膰 do domu. Te s艂owa by艂y jedyn膮 modlitw膮, kt贸ra przychodzi艂a jej do g艂owy.

Ari bezlito艣nie ocenia艂a prace do 艣witu, potem napi艂a si臋 kawy, a偶 nadszed艂 czas wyj艣cia z domu. Wcisn臋艂a szkie艂ko w kiesze艅 sztruksowego 偶akietu. Z niech臋ci膮 odchodzi艂a od telefonu, ale wiedzia艂a, 偶e matka ma numer na uczelni臋. Wsiad艂a do samocho­du i przejecha艂a pi臋膰 kilometr贸w dziel膮cych j膮 od uniwersytetu, modl膮c si臋 o bezpiecze艅stwo za艂ogi „Lady Million" i ich powr贸t.

Dzie艅 wl贸k艂 si臋 w niesko艅czono艣膰. Czwartkowe spotkanie wyk艂adowc贸w przeci膮gn臋艂o si臋 do siedemnastej, po czym zebrani





poszli na drinka do pobliskiej restauracji. Odr臋twia艂a ze zmar­twienia i wyczerpania Ari wym贸wi艂a si臋 b贸lem g艂owy i wr贸ci艂a do swego cichego mieszkania.

Na automatycznej sekretarce mruga艂o 艣wiate艂ko, ale zanim Ari by艂a w stanie wys艂ucha膰 informacji, naszykowa艂a sobie rum z col膮, podkr臋ci艂a termostat na 23 stopnie i zmieni艂a buty na zniszczone klapki. Usiad艂a na sofie i wypi艂a drinka, po czym wcisn臋艂a guzik.

- Kochanie, tu mama. Jeste艣 tam? Nie ma jeszcze 偶adnych
wiadomo艣ci, ale stra偶 przybrze偶na wci膮偶 czuwa. Zadzwoni臋 do
ciebie p贸藕niej.

Ari wys艂ucha艂a pozosta艂ych informacji - wszystkie miejsco­we, niewa偶ne - ale nie mia艂a odwagi sama zadzwoni膰 do ro­dzic贸w.

Nie mog艂a znie艣膰 my艣li, 偶e zn贸w si臋 to zdarzy. Chcia艂a wr贸ci膰 do domu. By膰 mo偶e jej obecno艣膰 mog艂aby wszystko zmieni膰. Tak jakby sam膮 si艂膮 woli mog艂a sprowadzi膰 kuter bezpiecznie do portu. Jak to powiedzia艂a matka? By艂 sztorm...

Ju偶 kiedy艣 to s艂ysza艂a.

Tego ranka kupi艂a gazet臋 i przeczyta艂a o wiatrach na wschod­nim wybrze偶u od Nowego Jorku do Maine. Zbada艂a map臋 pogo­dy. Pewnie w telewizji mog艂aby zobaczy膰 zdj臋cia kolejnego hu­raganu na Atlantyku, ale nie chcia艂a w艂膮cza膰 wiadomo艣ci.

Telefon dzwoni艂 d艂ugo i przenikliwie, zanim Ari podnios艂a s艂uchawk臋. .,- Halo?

- Witaj, kochanie.

Ari zacisn臋艂a telefon w d艂oniach i przycisn臋艂a go do ucha.

艁zy ulgi wype艂ni艂y jej oczy i pop艂yn臋艂y po policzkach.

Nie mog艂a powstrzyma膰 g艂o艣nego szlochu. -. Przepraszam - zdo艂a艂a wykrztusi膰.

- W porz膮dku, Ari, wyrzu膰 to z siebie. Tylko B贸g jeden wie, przez jakie piek艂o dzi艣 przesz艂a艣.

Peggy nie spiera艂a si臋. Ari od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Mia艂a s艂uszno艣膰




rezygnuj膮c z mi艂o艣ci do kapitana. Ca艂y czas wiedzia艂a o b贸­lu, jaki ta mi艂o艣膰 mo偶e sprawi膰. Mia艂a s艂uszno艣膰, porzucaj膮c Maxa i wracaj膮c w G贸ry Skaliste.

Ale w ko艅cu i tak cierpia艂a艣?

Nigdy wi臋cej.

Zawsze.

D艂ugo chodzi艂a po swym male艅kim mieszkaniu, a偶 wresz­cie zapad艂a w g艂臋boki sen i 艣ni艂a o falach i wietrze, burzach na morzu z purpurowymi wiatrami faluj膮cymi jak prze艣cierad艂a na u艣miechni臋tej twarzy Maxa. Oczywi艣cie by艂 szcz臋艣liwy, bo na pok艂adzie jego male艅kiej 艂odzi wios艂owej le偶a艂y sterty z艂otych rybek, a wspania艂a syrena i jej kotka siedzia艂y zwini臋te u jego bosych st贸p.

Czy偶by Max zwi膮za艂 si臋 z asystentk膮 weterynarza?

Ari rozmawia艂a z bra膰mi, szwagierkami i bratankami, zanim Peggy wzi臋艂a s艂uchawk臋.


-Ari?

Bo偶e Narodzenie w Rhode Island stawa艂o si臋 coraz bardziej kusz膮ce. Chcia艂a zobaczy膰, jak rodzice urz膮dzili si臋 w nowym miej­scu, pos艂ucha膰 o planach Karen w zwi膮zku ze starym domem i po-przytula膰 bli藕niaczki. By艂oby zabawnie zobaczy膰 na w艂asne oczy swych ha艂a艣liwych bratank贸w odpakowuj膮cych prezenty.

Przecie偶 nie musi koniecznie spotka膰 Maxa. Nie musi do niego dzwoni膰, wpada膰 do biura z ciastem z owocami czy 艣pie­wa膰 kol臋d przed jego drzwiami. Nie musi si臋 w og贸le z nim widzie膰, je艣li nie b臋dzie chcia艂a. Mia艂a swoj膮 szans臋 na 偶ycie z Maximilianem Cole'em i przekre艣li艂a j膮.

A je艣li, jakim艣 dziwnym zbiegiem okoliczno艣ci, spotka go w ki­nie albo przy tamie, prawdopodobne zdo艂a si臋 powstrzyma膰 przed proszeniem, by zabra艂 j膮 do domu, kocha艂 i nigdy ju偶 nie wyp艂ywa艂 w morze. Mo偶e uda jej si臋 to bez 偶adnych k艂opot贸w - tu偶 po tym, jak we藕mie G贸ry Skaliste i przeniesie je do Rhode Island.

ROZDZIA艁 12

- Przyszed艂 prezent dla ciebie. - Peggy poda艂a c贸rce paczk臋
owini臋t膮 w kolorowy papier. - Uwa偶aj, ci臋偶ki.

Ari obejrza艂a pude艂ko w poszukiwaniu wizyt贸wki. Na karcie o z艂oconych brzegach wypisano wy艂膮cznie jej imi臋.

Rzeczywi艣cie na opakowaniu kto艣 nabazgra艂: Otworzy膰 przed 艣wi臋tami. Tajemnicza sprawa. Ari zastanawia艂a si臋, czy d艂uga podr贸偶 nie zm膮ci艂a jej my艣li. Samolot wystartowa艂 z lotniska O'Hare z pi臋ciogodzinnym op贸藕nieniem, poniewa偶 musiano od­艣nie偶a膰 pasy startowe. By艂a na nogach od pi膮tej, a ostatnie dzie­wi臋tna艣cie godzin w drodze.

Ari skin臋艂a g艂ow膮, a ojciec poklepa艂 j膮 po ramieniu.

- Jutro poka偶臋 ci m贸j warsztat w gara偶u. Przed gwiazdk膮
dosta艂em od ch艂opc贸w na prezent wyrzynark臋 i teraz robi臋 wnu­czkom konie na biegunach.

Ari obejrza艂a dom i z pomoc膮 matki rozpakowa艂a walizki, z kt贸rych jedna by艂a pe艂na prezent贸w.

Dwadzie艣cia minut p贸藕niej Ari usiad艂a na nowej kanapie, postawiwszy tajemnicze pude艂ko na stoliku do kawy.

- Naprawd臋 uwa偶acie, 偶e powinnam je otworzy膰?
Rusty wzruszy艂 ramionami.

Peggy zmarszczy艂a czo艂o.

Ari wyj臋艂a z pude艂ka s艂贸j. Po ma艂ych skazach w szkle pozna艂a, 偶e jest bardzo stary. Jego zawarto艣膰 zapar艂a jej dech. Wewn膮trz kry艂y si臋 setki szkie艂ek z pla偶y. Zielone, bia艂e, niekiedy niebieskie od艂amki wype艂nia艂y staromodny aptecz­ny s艂贸j.

- Wygl膮da jak s艂贸j na s艂odycze - zauwa偶y艂 Rusty. - A co jest
w 艣rodku?

Ari unios艂a pokrywk臋 i w艂o偶y艂a d艂o艅 do 艣rodka. Powita艂 j膮 s艂aby zapach morza. Przed paroma miesi膮cami Max wcisn膮艂 jej takie szkie艂ko do r臋ki. Mog艂aby艣 da膰 nam troch臋 czasu, powie­dzia艂. Czasu, by sprawy mi臋dzy nami si臋 u艂o偶y艂y.

Ale ona nie da艂a mu tego czasu. Uciek艂a, zamiast stawi膰 czo艂o swym obawom i w膮tpliwo艣ciom.

Ari unios艂a g艂ow臋 znad s艂oja i spojrza艂a na rodzic贸w.

Rusty wygl膮da艂 na zak艂opotanego.




- Co on, u licha, robi przed domem?

Kiedy Ari zerwa艂a si臋 z kanapy, rozrzucaj膮c wok贸艂 kolorowe papiery, Peggy mrugn臋艂a do m臋偶a.

Ari po omacku poszuka艂a wy艂膮cznika przy bocznym wej艣ciu. Ujrzawszy zarys szerokiej sylwetki Maxa, otworzy艂a drzwi i wy­sz艂a na zimn膮 noc, pragn膮c jak najszybciej go dotkn膮膰.

- Max? - Pobieg艂a ku niemu. By艂 opatulony grub膮 偶eglarsk膮
kurtk膮, mia艂 go艂膮 g艂ow臋, a jego ciemne w艂osy przypr贸szy艂 艣nieg.
Nie mog艂a odczyta膰 wyrazu jego oczu.

Max z 艂atwo艣ci膮 wzi膮艂 j膮 na r臋ce.

- My艣la艂em o tym - u艣miechn膮艂 si臋 do Ari i ucisk w jej sercu
zel偶a艂 - ale do mnie jest bli偶ej.

Kiedy Ari wesz艂a do pokoju dziennego, odnios艂a wra偶enie, 偶e wraca do domu. Max obj膮艂 j膮 i trzyma艂 w mocnym u艣cisku. Le­dwie mog艂a oddycha膰. Przylgn臋艂a do niego, zastanawiaj膮c si臋, czy potrafi uj膮膰 w s艂owa to, co czu艂a, wiedz膮c, 偶e on jest bez­pieczny.

Odsun臋艂a si臋 nieco i spojrza艂a w jego pociemnia艂e oczy.



Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie.

- Tak?

Max przejecha艂 d艂o艅mi po jedwabistej tkaninie szlafroka, pie­szcz膮c ramiona Ari.

Jego wargi spocz臋艂y na ustach Ari, budz膮c znajomy, uwodzi­cielski 偶ar. Po chwili rozwi膮za艂 jej pasek w talii i 艣ci膮gn膮艂 szlafrok

z ramion. Palcami skubn膮艂 koronkowy ko艂nierzyk koszulki, po czym wzi膮艂 jej twarz w d艂onie i wpatrzy艂 si臋 w ciep艂e, br膮zo­we oczy.

艁zy, zbieraj膮ce si臋 w jej oczach, rani艂y mu serce.

- Ju偶 nigdy nie zrobi臋 ci czego艣 takiego, kochanie. Obie­cuj臋.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, zmuszaj膮c go, by oderwa艂 d艂o艅 od jej twarzy.

o ma艂o nie poroni艂a, kiedy nasz kuter zagin膮艂. Jerry i ja u艣wiado­mili艣my sobie, 偶e byli艣my o krok od utraty wszystkiego. Posta­nowili艣my sprzeda膰 ,,Lady Million" i zainwestowa膰 wi臋cej czasu

i pieni臋dzy w fabryk臋. Chcia艂bym r贸wnie偶 zaj膮膰 si臋 ochron膮 tar­lisk, 偶eby w nast臋pnych latach nie brakowa艂o ryb. Czy to brzmi
g艂upio?

Skin臋艂a g艂ow膮.

U艣miechn膮艂 si臋 szeroko.


Obj臋艂a go w pasie i u艣miechn臋艂a si臋.

- Twoich syn贸w.

EPILOG

Jerry Carter nie spuszcza艂 z oka swego najlepszego przyjacie­la przemierzaj膮cego nerwowo kamienn膮 posadzk臋 prezbiterium.

- Historia si臋 powtarza, prawda?

Max zmarszczy艂 czo艂o, wcisn膮艂 r臋ce w kieszenie bia艂ych spodni i dalej chodzi艂 w t臋 i z powrotem.

Max spojrza艂 na zegarek.

Max prawie si臋 u艣miechn膮艂.


- Przesta艅, na lito艣膰 bosk膮. - Max nie odrywa艂 wzroku od
g艂贸wnej nawy. Organy zn贸w zacz臋艂y gra膰, a 艣rodkiem ko艣cio艂a
kroczy艂y druhny w brzoskwiniowo-bia艂ych sukniach.

Muzyka zn贸w si臋 zmieni艂a i go艣cie wstali na powitanie panny m艂odej. Kiedy w drzwiach pojawi艂a si臋 Ari, wsparta na ramieniu ojca, Max mia艂 wra偶enie, 偶e serce wyskoczy mu z piersi. Znajo­my kapelusz z szerokim rondem - podarunek Maxa dla panny m艂odej - ocienia艂 twarz Ari przed s艂o艅cem, kt贸re zagl膮da艂o przez witra偶owe okna i opromienia艂o jej wiktoria艅sk膮 sukni臋 z wyso­kim ko艂nierzem.

Jerry szturchn膮艂 go w 偶ebra.

- Czy to ona?

Z bukietu bia艂ych r贸偶 w d艂oni Ari sp艂ywa艂y morelowe wst膮偶­ki, a ciemne loki muska艂y zarumienione policzki. By艂a najpi臋k­niejsz膮 kobiet膮, jak膮 kiedykolwiek widzia艂. Max zastanawia艂 si臋 nerwowo, czy b臋dzie w stanie przem贸wi膰, kiedy przyjdzie czas na przysi臋g臋 ma艂偶e艅sk膮. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i nie zauwa偶y艂, 偶e Rusty mruga do niego przez 艂zy.

- Tak - powiedzia艂 ze 艣ci艣ni臋tym gard艂em. - To ona. Ta
w bia艂ym kapeluszu.


0x08 graphic



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kaiser Janice ?h, co to byl za slub! Slodka tajemnica
Ach, co to by艂 za 艣lub! 05 Rolofson Kristine Romans sezonu
Ach, co to by艂 za 艣lub! 04 Kaiser Janice Slodka tajemnica
ach co to by艂 za slub
co to byl za slub www prezentacje org
Kaiser Janice Slodka tajemnica Ach co to byl za slub 04 T169
Ach, co to by艂 za 艣lub! 02 Worth Susan W labiryncie uczuc
Kaiser Janice Ach, co to byl za slub! 04 Slodka tajemnica
Ac co to by艂 za 艣lub
Ach co to by艂 za
Co to za owoc
'Sju偶et' co to za zwierz R Zimand
Co to za warzywo
co to za komunikat Could not complete
Co to za wyprawa - D. Gellner (na Wielkanoc), PRZEDSZKOLE, Inscenizacje
Co to za flaga
Co to za armia 鈥 z pami臋tnika Ewy
Zgadnij co to za zaw贸d, TESTY NA INTELIGENCJ臉

wi臋cej podobnych podstron