Autor: RaeWhit
Link do oryginału: http://www.walkingtheplan...ize=0&chapter=1
Pairing: HP/SS
Przekład: Patsy
Korekta: zucchini (prolog), Ważka (Cleo)
Zgoda na tłumaczenie: jest
Prolog
Pomimo, że minęły zaledwie dwa tygodnie odkąd opuścił Hogwart już na zawsze, ponownie wspinał się nierówną, wyboistą ścieżką, prowadzącą z Hogsmeade do bram zamku. Potrzebował czasu do namysłu, dlatego też właśnie pokonywał kolejny zakręt, idąc na piechotę. Te ostatnie dwa tygodnie spędził na udzielaniu wywiadów, publicznych wystąpieniach, spotkaniach z fanami i rozdawaniu autografów. Harry był już znużony całym tym zamieszaniem wokół jego osoby, więc perspektywa kilkudniowej ucieczki od całego świata wydawała się bardzo kusząca. Wciąż gdzieś w pobliżu znajdowali się ochroniarze z Ministerstwa, ale nie zwracał na nich uwagi. Musiał się zastanowić. Musiał coś zrobić - nie wiedział jeszcze tylko, co - żeby odzyskać kontrolę nad swoim życiem zanim będzie za późno.
To wszystko stało się zbyt szybko. Bycie Chłopcem, Który Przeżył nie przygotowało go na zostanie Chłopcem, Który Pokonał Voldemorta. Chłopiec, Który Przeżył był sławny przez przypadek, a dwa tygodnie temu Harry ciężko zapracował na miano bohatera. Jednakże świadomość, że tym razem zasłużył na wyrazy uznania, absolutnie nie pomagała mu w znoszeniu natrętnych prób ingerencji w jego prywatne życie.
Bitwa rozpoczęła się w dniu osiemnastych urodzin Harry`ego, ku uldze wszystkich, poza murami Hogwartu. Rozwój zdarzeń był niemal szokująco przewidywalny: od oczekiwanego szturmu na zamek, przez korytarze pełne rannych czarodziejów i ciał poległych, aż po wielki finał, z którego tylko jeden mógł wyjść zwycięsko. Oczywiście, kto miał przeżyć nikt nawet nie śmiał przypuszczać, ale Harry był w pełni zadowolony z rezultatu walki.
Maszerując, rozmyślał o ogromnej wdzięczności, jaką czuł do tych wszystkich ludzi, którzy przygotowali go do ostatecznej bitwy: począwszy od rodziców i przyjaciół, na nauczycielach i mentorach kończąc. Wszyscy oni byli częścią jego samego, to właśnie dzięki nim mógł wyjść z ostatecznego starcia z Voldemortem zwycięsko. W ciągu ostatnich lat szczególnie profesor Lupin i Snape spędzili niezliczoną ilość godzin, ucząc go, jak najlepiej wykorzystać swój umysł i ciało. Pracowali bez wytchnienia, by być pewnym, że na samym końcu nie będzie żadnych luk w jego wiedzy. I kiedy ta najważniejsza chwila nadeszła, przepełnieni grozą patrzyli, jak umiejętności i przeznaczenie splatają się ze sobą i łączą w jedno w szczupłym, czarnowłosym wojowniku, który wygrywając tamtego dnia, wygrał całą wojnę. Byli wymagający i nieugięci, kiedy było trzeba, ale także cierpliwi i wyrozumiali. Cóż, właściwie to jeden z nich był wyrozumiały, ale to wystarczało. A nad tym wszystkim czuwał dobroduszny Albus Dumbledore, roztaczający wokół siebie atmosferę pełną pomocy, uprzejmości i hojności.
Jednak już od piątego roku Harry był świadom podwójnego dna dyrektorskiej duszy. Irytowało go to, czasami doprowadzało nawet do furii, ale - szczególnie w ciągu minionego roku - nauczył się doceniać pewną cechę Albusa i, acz niechętnie, podziwiać. Była to jego determinacja. Całkowite oddanie sprawie, które mogło zawierać dobroduszność, ale także bezwzględność czy beznamiętność. Był to człowiek, który dla wyższego dobra, był skłonny odmienić jego znaczenie. Przez cały ten czas, różni ludzie cierpieli, a nawet ginęli w imię planu Dumbledore'a, podczas gdy Potter był centrum jego wszystkich działań. Mimo wszystko, Harry kochał tego starego czarodzieja, który, jak dowiedział się kilka godzin wcześniej, leżał teraz na łożu śmierci w zamku. Poważne obrażenia, doznane w czasie bitwy, początkowo zaleczone, spowodowały uaktywnienie się wszystkich dolegliwości, charakterystycznych dla wieku starczego.
Profesor Snape krótko, ale jakże treściwie oświadczył - Jest już umierający i oczekuje twojej obecności. - Harry nie miał innej możliwości, jak natychmiast przybyć do Hogwart'u.
Snape, pomyślał, to dopiero typek. Chociaż mężczyzna nie raz uratował Harry'emu życie, to wciąż w najlepszym wypadku odnosili się do siebie z wymuszoną uprzejmością, podczas gdy w sytuacjach kryzysowych dochodziło do bójek, a raz nawet zdołali się przekląć. Mimo to, w głębi duszy szanowali się, do czego znacznie przyczyniły się wydarzenia ostatniego roku, gdy zmuszeni byli przebywać ze sobą więcej, niż by chcieli.
Postawa Harry'ego, jego młodzieńcza nonszalancja, połączona z całkowitą ignorancją obowiązujących praw i potrzeba ratowania wszystkich żyjących istot w promieniu kilku mil - to wszystko sprawiało, że Mistrz Eliksirów przy każdej nadarzającej się okazji słownie mieszał z błotem chłopaka. I vice versa: powściągliwość i pozorna obojętność na cierpienie innych Severusa rozpalały w Harrym niechęć do nauczyciela. Przez większość czasu byli w stanie zawieszenie broni, głównie ze względu na dyrektora, którego coraz bardziej irytowały ich wzajemne docinki i zapamiętałe zwalczanie siebie nawzajem. Mimo to, Harry wiedział, że dziś będą zachowywać się idealnie. Obaj troszczyli się o Albusa, ale kiedy czarodziej umrze, nie będą musieli udawać. Harry opuścił już Hogwart, Voldemort został pokonany - istniało małe prawdopodobieństwo, że ich drogi jeszcze kiedykolwiek się skrzyżują.
Idąc przez opustoszały zamek, Harry przełknął uczucie tęsknoty i ogarniającej nostalgii i wszedł na ruchome schody. Dawniej wyobrażał sobie, że powroty do jedynego miejsca, które mógł nazywać domem, zawsze będą szczęśliwe. Z każdym zakątkiem, każdą mijaną klasą kojarzyło mu się jakieś wydarzenie, to zabawne, to czasami smutne. Podróż przez zamek była równocześnie podróżą przez niedawno minione dzieciństwo.
Kiedy w końcu dotarł pod dyrektorski gabinet, zaskoczony liczbą gości, zatrzymał się w wejściu. Zebrało się tu całe grono pedagogiczne wraz z kilkorgiem osób, których Harry nie znał. Gdy siadał skrępowany na krześle w kącie pomieszczenia, zauważył go Snape. Mężczyzna spojrzał mu w oczy i utrzymał kontakt wzrokowy, podchodząc do niego. Gdy się zbliżył, Harry wstał z krzesła.
- To bardzo w twoim stylu, Potter, kazać czekać umierającemu człowiekowi, nieprawdaż? - wycedził bez powitania.
- Przybyłem najszybciej, jak mogłem. Nie mam tego szczęścia, żeby mieszkać z nim pod jednym dachem, jak pan, profesorze. - Podkreślając tytuł mężczyzny przypomniał, że skończył już szkołę, a zatem stosunki typu uczeń - nauczyciel należą do przeszłości.
- Uważaj na język, kiedy już tam wejdziemy, Potter. Raz w życiu pomyśl o kimś innym, a nie o sobie.
Harry zignorował prowokację. - Co ma pan na myśli, mówiąc, że my tam wejdziemy? - spytał podejrzliwie. Snape najwidoczniej sam tego nie wiedział, ponieważ wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
- Chciał widzieć nas razem, tylko nas. Wszyscy już się z nim pożegnali, czekaliśmy tylko na ciebie - dodał oskarżycielsko. Harry poczuł wyrzuty sumienia. Nie powinien był iść pieszo. Nagle Minerwa McGonagall wyłoniła się z prywatnych komnat dyrektora i przywołała ich do siebie.
- Dobrze, że jesteście. - Nie płakała, ale miała zaczerwienione oczy. - Tylko wy zostaliście, żeby się pożegnać. Nie muszę wam chyba przypominać, żebyście zapomnieli o wzajemnej niechęci? Nie rozumiem, dlaczego chce trzymać was razem w jednym pomieszczeniu. To może być niebezpieczne. - Westchnęła ciężko. - Był jednak nieugięty.
Snape wyprostował się i krzyżując ramiona na piersi, zripostował - Zapewniam cię, Minerwo, że obaj jesteśmy dorośli. - Spojrzał na Harry'ego, unosząc wyzywająco brew.
- On ma rację, pani profesor - przyznał Harry, odwzajemniając spojrzenie Severusa.
- Zatem wchodźcie już. - Pociągnęła nosem. - Wiem, że czeka tylko i wyłącznie na was. To świadczy o tym, jak wiele dla niego znaczycie.
Otworzyła cicho drzwi i odsunęła się, żeby ich wpuścić.
Po dwóch stronach łóżka, na którym leżał wsparty o poduszki Albus, stały krzesła. Harry ledwo zdusił w sobie reakcję na widok czarodzieja. Jego twarz była tak mocno poszarzała, że nie można było powiedzieć, gdzie kończyła się skóra, a zaczynały włosy. Mężczyzna wydawał się być mniejszy, jakby skurczony. Jedynie wesołe ogniki w niebieskich oczach pozostały niezmienione. Harry poczuł wielką gulę w gardle, kiedy stary czarodziej zachęcił ich gestem dłoni do zajęcia miejsc przy łóżku.
- Severusie, Harry, jesteście w samą porę. Myślę, że nie mamy już dużo czasu. - Snape poruszył się na krześle, rzucając Harry'emu oskarżycielskie spojrzenie, które spostrzegł Dumbledore.
- No już, Severusie, Harry miał długą drogę do przebycia. Powinieneś to zrozumieć. - Snape pokiwał lekko głową. Dyrektor wyciągnął ku nim swoje sękate dłonie, które bez wahania chwycili. Przez chwilę patrzył na każdego z nich. Wyraźnie zadowolony z ich obecności, zaczął:
- Pożegnałem się już ze wszystkimi, z wyjątkiem waszej dwójki. Najlepsze zostawiłem sobie na koniec. - Błękitne oczy zajaśniały w świetle kominka. - Ze wszystkich uczestników wojny, to wy dwaj byliście moimi najjaśniej świecącymi gwiazdami. Obaj walczyliście ze złem, które wydawało się nie do pokonania i zapewniliście zwycięstwo dla całego czarodziejskiego świata, mimo straszliwej ceny, którą przyszło wam zapłacić. Rozmawiałem już o tym z każdym z was, więc nie będę się powtarzał - przerwał, a na jego twarzy pojawiło się zmęczenie. Harry nie mógł oderwać wzroku od starszego mężczyzny, delikatnie gładząc kruchą dłoń, podczas gdy Snape kurczowo trzymał drugą rękę, wpatrując się w dyrektora czarnymi, lśniącymi w blasku świec oczami.
- Nigdy nie miałem własnych dzieci, może dlatego, że nie znalazłem kobiety, która by ze mną wytrzymała. - Kąciki jego ust uniosły się lekko. - Tak naprawdę wszyscy uczniowie, żyjący w murach tego zamku byli przez kilka lat nauki moimi dziećmi. Jednak tylko was dwóch uważałem za swoich synów, z których zawsze byłem i będę dumny. Jeśli miałbym własne dzieci, nie mógłbym sobie wymarzyć lepszych. To był zaszczyt, mieć was za przyjaciół - przerwał na chwilę, jakby zbierając gdzieś z głębi samego siebie energię. - Pomimo, że czasami błądziliście, zawsze was kochałem.
Harry nie mógł się już powstrzymać. Po policzkach cienkimi strużkami popłynęły mu łzy. Dumbledore uśmiechnął się do niego i łagodnie powiedział - Łzy nie są niczym złym, Harry. Jestem wzruszony, że twój sentyment do mnie powrócił. Obawiam się, że czasami wątpiłeś w mój sposób postępowania z tobą, prawda?
Harry przytaknął, ocierając wierzchem dłoni zdradzieckie łzy.
- Teraz mam do was pewną prośbę. - Spojrzał na każdego z nich z zadowoleniem i kontynuował - Jest to moja ostatnia wola i oczekuję, że ją uszanujecie. Możecie uważać ją za pobożne życzenie umierającego, ale poproszę was o to, bez względu na wszystko. Jeśli dacie mi wasze słowo, oczekuję, że go dotrzymacie.
Czując, że dyrektor oczekuje jakiejś odpowiedzi, Harry bąknął - Oczywiście, profesorze. - W tym samym momencie Snape niewyraźnie wymamrotał podobne słowa. Żaden z zainteresowanych nie dał po sobie poznać, że usłyszał drugiego. Dumbledore zachichotał.
- Chyba powinienem był już wcześniej pomyśleć o umieraniu, jeśli właśnie tego było trzeba, żebyście bez przymusu zgodzili się ze sobą. - Harry i Severus spojrzeli na siebie szybko, a potem znów skupili się na dyrektorze.
- Każdego roku, trzydziestego pierwszego lipca, cały czarodziejski świat będzie świętować upadek Voldemorta. Jestem przekonany, że będą się odbywać cudowne parady, festiwale, a nawet pokazy sztucznych ogni! - Na samą myśl zalśniły mu oczy. - Ośmielę się stwierdzić, że żaden z was, biorąc pod uwagę wasze przeżycia i charaktery, nie będzie brał udziału w publicznym świętowaniu. - Nie był zaskoczony, gdy obaj potrząsnęli głowami. - Oto moja prośba. Proszę was, byście ten dzień spędzili razem, nieważne, gdzie zabierze was życie. Tylko wy dwaj, w jednym pokoju, od północy do północy trzydziestego pierwszego lipca, w miejscu specjalnie do tego celu wybranym. Szczegóły pozostawiam wam do ustalenia, jeśli tylko zgadzacie się na moje warunki.
Przez umysł Harry`ego przemknęło całe stado myśli. Kiedy usłyszał, jak Snape gwałtownie wciągnął powietrze, dotarło do niego, że on także wstrzymał swój oddech. Odetchnął powoli i spojrzał ukradkowo na Mistrza Eliksirów. Z twarzy odpłynęła mu cała krew, a mężczyzna wyglądał, jakby próbował coś powiedzieć.
- Albusie - jego głos załamał się na chwilę. - Jak długo?
Harry zauważył, że żaden z nich nie ośmielił się zapytać, dlaczego.
- Och, naprawdę nie wiem, Severusie. Wszystkie wątpliwości rozwieją się w przyszłości. To nie jest żaden spisany kontrakt, tylko zwykła wola umierającego. - W niebieskich oczach zapaliły się psotne ogniki. - Już wszystko przygotowałem, więc będziecie wiedzieć, kiedy magiczne zobowiązanie zostanie wypełnione. - Coś wydawało się formować na starej twarzy czarodzieja, kiedy zrozumiał, że ostatnie zadanie zostało prawie wykonane.
- Więc, co na to powiecie? Mimo, że nie mam tego na piśmie, wasze słowo będzie wiążące.
Harry spojrzał niepewnie Snape`owi w oczy, spodziewając się zobaczyć w nich złość, ale zaskoczył go wyraźny smutek… i rezygnacja. Wciągając powietrze, ścisnął dyrektorską dłoń i patrząc w niebieskie oczy, wypalił - Obiecuję, profesorze. Uszanuję pańską wolę. - Wzrok Albusa powędrował w stronę drugiego mężczyzny, któremu odpowiedź na pytanie zajęła trochę więcej czasu, niż Harry'emu.
- Oczywiście, Albusie. Masz moje słowo. - Dyrektor pokiwał uroczyście głową i zapadł się głębiej w poduszki.
Zostali z nim aż do samego końca, gawędząc, kiedy wydawał się silniejszy i czuwając, gdy drzemał. Nagle otworzył szerokie z zachwytu oczy i usłyszeli, jak mówi po raz ostatni -Ach. A teraz ku wielkiej przygodzie! - Po czym oczy straciły swój zwykły blask i stały się matowe.
Kiedy było jasne, że odszedł, Harry zaczął cicho pochlipywać, patrząc, jak Snape pochylił się, by zamknąć powieki Dumbledore'a. Siedzieli przy nim jeszcze przez chwilę, każdy zatopiony we własnych wspomnieniach o zmarłym mężczyźnie.
Po dłuższej chwili Harry poczuł na ramieniu delikatną, ale zarazem silną dłoń Mistrza Eliksirów i usłyszał jak Snape miękko powiedział - Chodźmy, Potter.
Pierwszy rok
Idę wzdłuż drogi wiodącej z Hogsmeade do zamku i trudno mi uwierzyć, że minął cały rok, odkąd byłem tu po raz ostatni. Widzę też kilku ludzi, ale trzymam się od nich z daleka. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać, chociaż to nieuchronne, kiedy każdy z nich wraca tutaj, żeby świętować.
Zmiana wyglądu powinna mi trochę pomóc. Moje włosy nadal są czarne, ale teraz krótkie i nastroszone. Mam też kolczyk w uchu. Blizna nadal stanowi problem, ale odkąd wyglądam inaczej, ludzie zdają się jej tak bardzo nie zauważać. Mama Rona nie była zadowolona z mojej nowej fryzury. Powiedziała, że wyglądam... jak ona to ujęła... na przygnębionego. Jednak nie widziałem ich już od kilku miesięcy.
Na błoniach rozstawiono namioty i przyczepy campingowe. To pierwsza rocznica, więc wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. Oczywiście Ministerstwo chciało, żebym wygłosił przemówienie, ale odmówiłem. Sądzę, że zrobiłem już wystarczająco dużo.
Zakradam się do sali wejściowej i ogarnia mnie ulga, kiedy widzę, że większość przybyłych jest już w Wielkiej Sali, gdzie rozstawiono stoły z jedzeniem. Kilku ludzi podchodzi, żeby ze mną porozmawiać. Uśmiechają się, ściskają moją dłoń i poklepują po plecach. Widzę, że wokół stoją aurorzy. Wyglądają na zaciekawionych, ale trzymają się z daleka. Kilka miesięcy temu, podczas wywiadu dla Proroka, wyraźnie powiedziałem, że chcę być zostawiony w spokoju. Aurorzy, bardziej niż inni, zdają się to rozumieć i szanują moją wolę. Wiem, że jeden z nich ciągle podąża za mną, jak cień. Wygląda na to, że ci śmierciożercy, którzy zdołali uciec, chcieliby dokończyć dzieło Voldemorta. Aurorzy zawsze byli obecni w moim życiu i przez większość czasu zapominam, że w ogóle tam są.
Przy drzwiach do Wielkiej Sali widzę Colina Creeveya. Opuszcza swój aparat i podchodzi do mnie. Nie pyta nawet o zdjęcie i jestem mu za to wdzięczny. Po tym, jak wymieniliśmy kilka informacji, pytam - Colin, możesz przynieść mi trochę jedzenia i kilka butelek kremowego piwa? Nie chcę tam wchodzić.
Kiwa głową ze zrozumieniem, a ja czekam, dopóki nie przynosi naręcza kawałków mięsa, ciasteczek i piwa. Dziękuję mu, odwracam się i kieruję schodami w górę, do biblioteki. Oczywiście nikogo tam nie ma, więc siadam w kącie, żeby skosztować mojej małej uczty.
Jedząc, myślę o tej całej farsie, w którą obaj się wpakowaliśmy.
Nigdy nawet nie zastanawialiśmy się nad tym, czy powinniśmy wypełnić obietnicę. Po pogrzebie odbyliśmy cywilizowaną rozmowę i zgodziliśmy się co do planu. Zdecydowaliśmy, że będziemy do siebie przyjeżdżać na zmianę. Warunkiem było to, że spędzimy każdą rocznicę na Wyspach Brytyjskich. Dyrektor wyraził się jasno: tylko my w jednym pokoju, przez dwadzieścia cztery godziny, każdego roku, aż zostaniemy w jakiś magiczny sposób zwolnieni z naszego zobowiązania. Zadziwiającym było to, że pożegnaliśmy się bez wyzwisk. Może z szacunku do Dumbledore'a, a może ze strachu, że zostaniemy ukarani za nasze złe zachowanie. Ustaliliśmy wszystko i dalej żyliśmy swoim życiem, nareszcie wolni od dzielenia ze sobą czasu i przestrzeni.
Kilka minut przed północą kieruję się w stronę lochów. Przechodzę obok sali do eliksirów i zatrzymuję się przed prywatnymi komnatami Snape'a. Nigdy nie byłem w środku i teraz walczę ze strachem, który kumulował się we mnie przez cały dzień.
Biorąc kilka głębokich oddechów, czekam, aż zegar na wieży skończy bić, ponieważ nie chcę spędzać w tych pokojach więcej czasu, niż to konieczne. Podnoszę dłoń, żeby zapukać i widzę, że trzęsę się cały na wspomnienie siedmiu lat w tym miejscu. Wzdrygam się i każę sobie przestać. Mam już dziewiętnaście lat, a on nie ma nade mną żadnej władzy.
Prawie w to uwierzyłem.
Udało mi się zapukać dwa razy, po czym drzwi się otworzyły.
I Ujrzeli Człowieka.*
Jeśli ja miałem trudny rok, on miał najwidoczniej gorszy. Patrzy na mnie i widzę w jego oczach błysk zaskoczenia, którego nie zdołał ukryć. Wygląda inaczej: jest chudszy i bledszy. Odkładam zuchwalstwo na bok i zauważam, że także bardziej onieśmielający, niż go zapamiętałem.
- Potter. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak wielką trudność musiało sprawić ci odgonienie od siebie tłumu zagorzałych fanów. - Najwyraźniej trudny rok nie wpłynął na jego umiejętność zmiażdżenia człowieka jednym zdaniem. Zastanawiam się, jak długo to ćwiczył, zanim przyszedłem.
- Ja też nie mogę - odwarkuję i wchodzę do pokoju. - Spędziłem cały wieczór w bibliotece. - Nic nie odpowiada i wiem, że go zaskoczyłem.
Stoi za mną, podczas gdy przyglądam się pomieszczeniu. Nie wiem, czego oczekiwałem, ale na pewno nie tego. Byłem wcześniej w jego biurze i myślałem, że odzwierciedla ono tego mężczyznę. Ale to... W przeciwieństwie do chłodnego, powściągliwego profesora, pokój jest ciepły i zachęcający. Nie do końca jednak - nie mogę zapominać, kto tu mieszka. Chociaż utrzymany w mocnych, ziemistych kolorach zieleni, złota i brązu, pozbawiony jest osobistych akcentów. Przy dwóch ścianach stoją jednak półki, mogące załamać się pod ciężarem książek. Żadna niespodzianka. Snape lubi czytać.
Przy drzwiach, prowadzących prawdopodobnie do sypialni, stoi dobrze wyposażony barek. Podchodzę do niego swobodnie, czytając etykiety i znajdując to, czego chcę. Podnoszę szklankę z butelką i odwracam się do niego, unosząc pytająco brew.
Obserwuje mnie tak, jakbym oceniał jego życie przez pryzmat salonu i kiedy widzi, o co pytam, macha ręką lekceważąco i mamrocze:
- Nie krępuj się, tylko nie dotykaj mojej szkockiej.
Nalewam sobie alkohol i przechodzę przez pokój, siadając w fotelu. Ta cała sytuacja mnie bawi. Ja siedzę przed kominkiem i popijam jego brandy, a on stoi skrępowany we własnym mieszkaniu.
- Usiądź - mówię, nie mogąc się powstrzymać przed prowokowaniem go.
- Potter - warczy ostrzegawczo, ale siada w drugim fotelu, biorąc swój drink z małego stolika, stojącego między nami.
Nagle orientuję się, że już się go nie boję. Nie jest moim profesorem ani ja jego uczniem. Czuję się swobodnie, ale jeśli strach miałby imię, byłoby nim właśnie imię Severusa Snape'a. Spoglądam na niego, ale on wydaje się być zauroczony płomieniami. Postanawiam wykonać ten pierwszy ruch.
- Więc - zaczynam, ale nie kończę, ponieważ nie wiem, jak się do niego zwracać. - Dużo o tym myślałem, profesorze. Jeśli wpadlibyśmy na to, czego chce od nas dyrektor, może moglibyśmy po prostu to powiedzieć albo zrobić i skończylibyśmy z tą całą farsą.
Odpowiada tak szybko, że jestem pewien, iż też o tym myślał. - Naprawdę sądzisz, Potter... - On od razu wie, jak mnie nazwać. - ... że moglibyśmy oszukać samego Dumbledore'a? Nawet nie chcę myśleć, co dla nas przygotował, jeśli byśmy spróbowali. - Posyła mi kpiący uśmiech. Ma jednak rację, pewnie wie o tym z doświadczenia
- Nie. - Wzdycham. - Myślę, że nie. - Siedzimy przez chwilę w ciszy. Potem zaskakuje mnie, komentując moje życie osobiste.
- Czytałem twój wywiad w Proroku. - Teraz jestem jeszcze bardziej zaskoczony. - Twoje prośby z głębi serca, żeby pozostawiono cię w spokoju obróciły się przeciwko tobie, prawda? W końcu wzięli cię za słowo. - Uśmiecha się krzywo.
Nie wiem, o co mu chodzi, więc mówię:
- Właśnie tak to zaplanowałem. Nie powiedziałem tego wszystkiego ot tak sobie. Jednak takie myślenie jest całkowicie w twoim stylu. - Patrzę mu w oczy i widzę, że jest zakłopotany, ale szybko to ukrywa.
Wstaje, odkładając szklankę na stolik. Patrzy na mnie, życzy mi dobrej nocy i odwraca się, znikając w swojej sypialni
Czuję gotująca się we mnie wściekłość i idę za nim. Stojąc w drzwiach patrzę, jak ściąga szatę. - Co ty wyprawiasz, Snape?
Udaje łagodnie zdziwionego. - Idę do łóżka, Potter. Niektórzy z nas mają jutro dużo pracy. Zapomniałeś?
- Nie. Chodzi mi o to, że mieliśmy być w tym samym pokoju. - Teraz to ja się na niego gapię.
Na jego twarzy pojawia się zrozumienie. - Och. Zostawię więc otwarte drzwi.
- To nie to samo i dobrze o tym wiesz.
Wiem, że zaraz zacznie marudzić. - Na Merlina, Potter. Przecież wiesz, że spanie w tym samym pomieszczeniu jest niewygodne. Nie zaśniemy przez całą noc.
Patrzę na niego z wyrzutem. - Właśnie tego od nas oczekiwał, Snape, przecież sobie tego nie wymyśliłem. Powiedział w tym samym pokoju, nie w pokojach w tym samym zamku. Mi też się to nie podoba, ale jeśli chcemy uszanować jego prośbę, musimy zrobić dokładnie to, co nam kazał.
- Niech będzie - odpiera i przechodzi koło mnie, wracając do salonu. - Ja biorę kanapę, ty śpisz na podłodze.
Na pewno się na to nie zgodzę. - Rzucimy monetą. - Wyciągam z kieszeni galeona i podrzucam nim. - Co wybierasz? - Mówi, że awers i oczywiście wygrywa. Siadam na podłodze, marudząc, kiedy on kładzie się na kanapie. Życzę mu dobrej nocy. Nie odpowiada, ponieważ już raz to zrobił.
***
Następny dzień mija bardzo powoli. Na przemian czytam i rysuję. Chce mnie o to spytać, ale nie może przełknąć swojej dumy i zrobić tego. Całe popołudnie spędza pracując nad czymś przy biurku. Jestem tego ciekawy, ale ja też nie mogę przełknąć mojej dumy. Chciałbym, żeby któryś z nas w końcu to zrobił. To prawda, że jestem samotnikiem, ale siedzenie z kimś w jednym pokoju przez tak długi czas bez jakiegokolwiek słowa uświadamia mi, jak samotny naprawdę jestem. Wygląda na to, że obaj jesteśmy. Nigdy o nim w taki sposób nie myślałem. W ogóle nigdy dużo o nim nie myślałem, chyba że o tym, jak mnie traktuje i czego może mnie nauczyć. Ale teraz, kiedy go obserwuję, muszę przyznać, że ciekawi mnie jego życie osobiste. Jakie wydarzenia i jacy ludzie w przeszłości zrobili z niego takiego dupka? Zauważa, że przyglądam mu się, więc spuszczam z zażenowaniem wzrok.
Jemy przyzwoity posiłek przy stole i chwilę potem siadamy znów przed kominkiem. Słyszymy fajerwerki, wybuchające na całych błoniach wokół Hogwartu. Dyrektorowi na pewno by się podobały.
Przypominam sobie ten dzień, dokładnie rok temu i podejrzewam, że on też to teraz robi, jednak żaden z nas się nie odzywa. Rany są jeszcze zbyt głębokie i świeże.
Kiedy odgłos fajerwerków cichnie, podchodzi do barku i nalewa dwie szklanki alkoholu. Wraca i podaje mi jedną - szkocka. Nadal stoi i nagle uświadamiam sobie, dlaczego.
Podnoszę się z fotela i odwracam do niego. Patrzymy na siebie przez chwilę zanim mówi:
- Za Albusa Dumbledore'a.
Podnoszę moją szklankę i stukam o jego. - Za Albusa Dumbledore'a.
Siadamy w prawie przyjacielskiej ciszy. Jest mi ciepło od płomieni, moje powieki opadają i zasypiam.
Budzi mnie potrząsanie ramieniem. - Możesz iść, Potter. Już północ.
Biorę moje rzeczy i zastanawiam się, czy mógłbym wynająć sobie jakiś pokój, ale teraz jest już na to za późno. Zatrzymując się przy drzwiach, odwracam się i patrzę na niego.
- Do zobaczenia za rok, Potter - mówi.
Wychodząc z zamku, czuję, że odkąd odszedł stąd Albus Dumbledore, to miejsce już nie jest dla mnie domem.
* I Ujrzeli Człowieka - powieść Michaela Moorcocka o życiu i męczeńskiej śmierci Karla Glogauera.
Drugi rok
Nienawidzę mugolskiego Londynu. Zawsze nienawidziłem. Nie cierpię tych wszystkich idących ulicą ludzi, którzy wpadają na siebie bez patrzenia sobie w oczy. Nienawidzę ich chorego pośpiechu. Brzydzą mnie mieszające się ze sobą zapachy. Biorąc oddech, czuję woń ciał, spalin, jedzenia i kwiatów. Nie cierpię tego hałasu, kakofonii dźwięków samochodów i muzyki oraz całej masy odgłosów, które łączą się w jedno wielkie brzęczenie. Nienawidzę całego tego widoku, plam jaskrawych kolorów na tle szarego zużycia i zaniedbania. Odbieram to wszystkimi zmysłami, co mnie przeraża, ponieważ nie mogę tego kontrolować. Przez następnych kilka godzin będę na łasce tego wszystkiego i wiem, że zupełnie tu nie pasuję.
Do tej pory podróżowałem za pomocą magii, teraz jestem zdany na przejście pieszo tego odcinka drogi, jaki mi pozostał. Zrezygnowałem z londyńskiego metra, ponieważ przejażdżka nim jest zbyt pogmatwana. Potrafię korzystać z mapy i z tego co wiem, mam jeszcze kilka bloków do przejścia.
To upokarzające, że musiałem do niego przyjechać. Byłoby o wiele lepiej, gdyby wynajął sobie pokój na cały dzień w zamku lub w Hogsmeade. Nie zaoferował zmiany naszej umowy, a ja na pewno nie będę go o to prosić. Nie wydaje mi się, by kiedykolwiek wziął pod uwagę rozwiązanie, które mogłoby mi to wszystko ułatwić. Teraz pewnie wyobraża sobie, jak idę tą ulicą i śmieje się w duchu. Nie będę o tym w ogóle wspominać.
Nie po raz pierwszy w ciągu dwóch lat zastanawiam się, dlaczego postanowił tak żyć. Oczywiście nie zaskoczyło mnie to, że nie został aurorem i nie pracuje dla Ministerstwa. Przeciwnie, byłbym zdziwiony, gdyby to zrobił. Wszystko jednak się zmieniło, gdy postanowił konsekwentnie odrzucać każdą ofertę pomocy i współpracy, wysyłaną z różnych stron czarodziejskiego świata. Osiągnął swój cel. Mimo że na zawsze będzie znany wśród czarodziejów, teraz równie dobrze mógłby być martwy. Najsłynniejszy czarodziej z kart po czekoladowych żabach odszedł na dobre. Przynajmniej tak się wszystkim wydaje.
Rok temu powiedział mi, że tego właśnie chciał. Nie brałem go wtedy na poważnie, myśląc, że niezaspokojona potrzeba zwracania na siebie uwagi wyciągnie go z ukrycia. Jednak do tej pory się myliłem. Wiem gdzie mieszka tylko dlatego, że dwa tygodnie temu przysłał mi sowę ze wskazówkami. Jego przyjaciele opowiadają mi, że czasami do nich wpada, ale nigdy nie dzieli się swoim prywatnym życiem. Przyznaję, że jestem zaciekawiony. Wiem, że umysł chłopaka jest skomplikowany i wierzę, że istnieje jakiś nieracjonalny powód jego odosobnienia.
Otwieram drzwi budynku i widzę, że nie ma windy. Wchodzę pięć pięter do góry i znajduję jego mieszkanie na końcu korytarza. Jest w samym rogu. Zastanawiam się, czy wybrał to miejsce z przyczyn taktycznych. Uśmiecham się na samą myśl, ale od razu trzeźwieję. Wojna się skończyła, ale drobne utarczki nadal się zdarzają. Ja jestem tego żywym przykładem.
Unoszę rękę i zauważam, że zostało jeszcze piętnaście minut do północy. Nie będę grał w jego dziecinne gierki sprzed roku, więc pukam do drzwi.
Otwierają się, a ja mrugam z zaskoczenia. Przez chwilę nie jestem w stanie nic z siebie wydusić. Widzę, że uśmiecha się psotnie. Ach. Chciał właśnie takiej reakcji, więc pozbawiam go jej.
- Potter - warczę na łysego chłopaka. - Blizna cię zdradza. Jeśli chcesz pozostać incognito, powinieneś się nią zająć. - Wchodzę do przedpokoju i upuszczam torbę na podłogę. Odwracam się i dokładnie mu się przyglądam. Nic nie mówi, ale widzę, że pod moim spojrzeniem czuje się niezręcznie. Nie jest zupełnie łysy. Jego włosy są ścięte na jeżyka, a w uchu pojawił się drugi kolczyk. Efekt ogolonej głowy i nienaturalnie zielonych oczu jest niepokojący. Niesie ze sobą kruchość i delikatność, których nigdy nie przypisałbym chłopakowi. Jednak kiedy się odzywa, z powrotem jestem na znajomym gruncie.
- Profesorze, to zaskakujące, że zdecydował się pan przyjść wcześniej. Prawdę mówiąc myślałem, że się pan trochę zgubi.
Nie mogę się powstrzymać i uśmiecham się z drwiną.
- Co z tobą, Potter? Chyba nie myślałeś, że złamię przysięgę, którą złożyliśmy naszemu drogiemu dyrektorowi?
Jego twarz rozświetla się na wspomnienie mężczyzny.
- Myślę, że nie. - Podnosząc moją torbę, przytakuje i mówi: - Zapraszam do środka.
Idę za nim przez krótki korytarz i wchodzę do czegoś, co powinno być salonem, ale zmienił go w dużą pracownię. Jestem mile zaskoczony rozmiarem pomieszczenia. Zawsze myślałem, że mieszkania są zwykle małe i klaustrofobiczne. Jednak ten pokój jest pełen przestrzeni, kątów i światła. W zewnętrznej ścianie osadzone są wielkie, szklane drzwi, prowadzące na balkon, który optycznie powiększa pracownię. Obok stoi biurko z podwyższonym blatem i lampką przyczepioną do krawędzi. Na środku pokoju znajduje się długa, czarna kanapa, dokładnie naprzeciwko komputera i telewizora. To normalne, że ma to wszystko, w końcu zdecydował się żyć w świecie mugoli. Najbardziej zastanawia mnie jednak wielka biblioteczka, zajmująca całą powierzchnię bocznej ściany.
Ledwie powstrzymuję się, żeby nie podejść i nie zobaczyć, jakie posiada książki. Śmieje się cicho, widząc moje zaskoczenie i drażni się: - Tak, profesorze, Harry umie czytać.
- Nigdy w to nie wątpiłem, Potter. Inna sprawa, że jednak to robisz - odpieram.
Potrząsa głową, upuszczając torbę na kanapę i idzie w kierunku małej kuchni na końcu pokoju. - Coś do picia, profesorze? - woła.
Tego właśnie mi trzeba. - Tylko, jeśli masz coś przyzwoitego.
Kiedy on pałęta się po kuchni, ja podchodzę do biurka obok okna. Leży tam do połowy skończony rysunek, przyczepiony do krawędzi blatu przy pomocy klamry i oświetlony przez jasną lampkę. Nie mogę się powstrzymać i wciągam szybko powietrze. Szkic przedstawia parę dłoni, której palce są długie i kościste oraz pomarszczone przez wiek. Są znakomicie wykonane i mimo tego, że nie są dokończone, udało mu się ująć ich piękno, a zarazem smutek.
- Nie - mówi, wyłączając lampkę. - Niech pan tego nie robi. Przepraszam - próbuje się tłumaczyć, przykrywając rysunek czystą kartką. Cofam się niepewnie, kiedy kończy.
Podając mi alkohol, wskazuje ręką kanapę.
Nadal myślę o szkicu, ale znajoma szkocka, kojąca moje gardło, skutecznie mnie uspokaja. Patrząc na niego, nie mogę się powstrzymać przed skomentowaniem jego wyboru.
- Piwo, Potter? Kiedy mógłbyś pić szkocką? To takie pospolite. - Wiem, że mszczę się na nim za ukrywanie rysunku.
Rumieni się i kiedy odpowiada, wiem, dlaczego. - Nie piję szkockiej. Nie mam na nią ochoty.
Och. Jeśli kupił ją specjalnie dla mnie, zaczynamy stąpać po cienkim lodzie. Mam nadzieję, że się mylę, ale on oczywiście tylko potwierdza moje obawy.
- Zapamiętałem, że to właśnie pan pije i wiem, że wcale nie chce pan tu być. Pomyślałem, że nie będzie to dla pana takie nieznośne, jeśli będzie pan miał swoją szkocką.
Chcę powiedzieć coś, co przywróci dawny porządek, ale zbyt długo się zastanawiam i jest już za późno. Pierwsza granica została przekroczona. Jeszcze nie wiemy, czy na dobre, czy złe.
Rozmawiamy o minionym roku w Hogwarcie. Mówię mu, że Minerwa dobrze sobie radzi jako dyrektorka. Pyta o coś, co przeczytał w Proroku i nagle milkniemy, widocznie wykończeni.
Podchodzi do biurka i wyjmuje coś z szafki. Odwraca się i staje naprzeciwko mnie, uśmiechając się i trzymając w dłoni galeona. - Pańska kolej, profesorze.
Podrzucam monetę, a on mówi: - Reszka.
Oczywiście znów wygrywam. Ponownie kładę się na kanapie, a on na podłodze, narzekając. Wiem, skąd wzięło się uczucie deja vu, ale i tak jest ono niepokojące.
***
Następnego ranka kłócimy się krótko o to, czy balkon zalicza się do polecenia w pokoju. Sam się sobie dziwię, że to ja rozpoczynam spór. W końcu dostaję za swoje. Jemy śniadanie w środku, ale z otwartymi, szklanymi drzwiami. Czuję, że wpuszczanie dźwięków Londynu do pokoju to za wiele i uśmiecham się zwycięsko, kiedy Potter je zatrzaskuje.
Odburkuje, że musi trochę popracować i podchodzi do biurka. Przywiozłem ze sobą trochę książek, więc siadam na kanapie i spędzam na niej resztę poranka.
Po krótkim obiedzie znów mościmy się po przeciwnych końcach kanapy z alkoholem w dłoniach. Podciąga nogi do góry i siada na przeciwko mnie, opierając się o oparcie pod łokieć. Mam przeczucie, że zaraz zacznie się coś nieprzyjemnego. To jest nieuchronne, a my obaj nie możemy temu zapobiec.
- Cóż - zaczyna. - Masz pan zamiar mi o tym powiedzieć? Wie pan, że pisali o tym w Proroku.
Cudownie. Teraz martwi się o moje dobro. Jakie to wzruszające, biorąc pod uwagę, jak bardzo wychodził z siebie, by uczynić moje życie nieszczęśliwym. Dotykam blednącej blizny, która okrąża moją szyję. Przypatruje mi się, wiedząc, co kryje się pod kołnierzykiem koszuli.
Mam nadzieję, że da temu spokój, kiedy opowiem mu małą część zajścia.
- Jak już przeczytałeś, zaciągnęli mnie z Nokturnu do sklepu. - Przerywam, nie chcąc powiedzieć mu najgorszego, jednak on czeka, obserwując mnie. - Nie byłem na to przygotowany. To było niewybaczalne z mojej strony. - Nie mam zamiaru ciągnąć tego dalej, ale prosi mnie o to.
- Co się stało, profesorze? - naciska delikatnie.
Tężeję cały. To nie jest jego sprawa, więc mówię mu to, ale on się nie poddaje. Wzdycham i odwracam się do niego. Wygląda na zmartwionego i nagle doświadczam czegoś, czego nie czułem od bardzo dawna, odkąd umarł Albus. Jestem pewien, że mogę powiedzieć temu irytującemu chłopakowi o wszystkim, a on mnie zrozumie. Chyba żadna inna żyjąca istota nie wie o tym, co przeżyłem i mimo różnic, które są pomiędzy nami, wiem, że mnie nie wyśmieje.
Ignoruję ostrzegawczy głos w mojej głowie i mówię: - Było ich czterech. Wepchnęli mnie do sklepu, zanim zdążyłem wyciągnąć różdżkę. - Decyduję mówić ogólnikami, zamiast rozwodzić się nad żenującymi szczegółami. - Zaciągnęli mnie do piwnicy, oszołomili i próbowali udusić sznurem.
Jego oczy rozszerzyły się. - Więc jak...? - Uciszam go ruchem ręki.
- To jest ta żałosna część i nie wiem, po co ci to mówię, ale przysięgam, Potter, jeśli piśniesz choćby słówko... - Milknę, widząc na jego twarzy pogardę. Ma rację, wiem, że nie zrobiłby tego. - Byłbym już martwy, gdyby nie auror, który ich zauważył - przerywam, biorąc łyk whiskey. - Przeżyłem, ale kiedy aurorzy włamali się do środka, moi oprawcy już się aportowali. I zostawili mi tą małą pamiątkę - dodaję, dotykając swojej szyi.
Potrząsa głową. - Profesorze, nie mogę uwierzyć, że mógł pan być taki nieostrożny. I to na Nokturnie. - Nie muszę słuchać, jak krytykuje coś, co już dawno zostało pogrzebane.
- Dobrze, że pana auror był tam z panem.
Krztuszę się alkoholem. - Słucham, Potter? Mój auror? Nigdy nie prosiłem ich o ochronę. Oczywiście wtedy miałem szczęście, że tam byli. - Zastanawiam się, czy powiedzieć mu całą prawdę, ale jeśli powiedziałem już jej część, nie zaszkodzi powiedzieć reszty. - To już nigdy więcej się nie zdarzy. Powiedziałem Ministerstwu, żeby zaprzestało mojej ochrony.
Widzę, że jest oburzony. Wiedziałem, że będzie protestował.
- Na Boga, Snape, jesteś nienormalny? Naćpałeś się czegoś? Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, prawie cię zabili, ponieważ nie przywiązywałeś uwagi do miejsca, w którym byłeś. Czy to jest zbyt trudne dla twojej łepetyny? Powiedziałeś, że mają się odwalić? Co ty sobie w ogóle myślałeś?
Teraz jestem wściekły, nie tylko z powodu jego wybuchu, ale tego, jak dobrze to znam.
- Uważaj, Potter - syczę. - Pamiętaj, z kim rozmawiasz. Teraz ja kieruję swoim życiem i nie jest ono twoją sprawą. - W tym momencie wypluwam już z siebie słowa. - Ty chciałeś odmienić swoje życie i uciekłeś do - wskazuję na pokój - tego, zamiast zostać i walczyć o swoje miejsce w świecie, do którego należysz. Ja zdecydowałem zostać i stawić temu czoła na moich warunkach. Pozostanie wewnątrz murów zamku i chodzenie wszędzie z aurorami na pewno nie wchodzi w grę. - Oddycham ciężko i patrzę na niego. Skutecznie odwzajemnia wzrok, w końcu uczył się od mistrza.
- Potter. - Wzdycham. - Dwa lata temu pokonałeś Voldemorta. Ja zdecydowałem żyć tak, jak mi się podoba. Danie się złapać było po prostu złym osądem z mojej strony. Teraz będę bardziej ostrożny.
Odwraca się ode mnie i siedzimy przez chwilę w ciszy. W powietrzu czuć znajome napięcie. To podnosi mnie na duchu.
Patrzy na mnie i mówi cicho:
- Nie żyję w ten sposób, ponieważ bałem się zostać. Odszedłem, bo w tamtym świecie zawsze będę pamiętany przez to, co stało się podczas ostatniej bitwy. Wszyscy zawsze będą widzieć tylko Harry'ego Pottera. - Dodaje cicho: - Nie mnie. Nawet moi przyjaciele widzą tylko Jego. Nie wiedzą nawet, kim naprawdę jestem. - Milknie na chwilę, po czym szepcze: - Teraz zostałem sam i powoli odkrywam, kim jestem. Tym razem mogę sam o tym zdecydować.
Dziwne, ale to wszystko ma sens i nagle cały mój gniew znika. Patrzę na niego dość długo, a on odwzajemnia spojrzenie bez odwracania wzroku.
- Ja też muszę zdecydować, kim będę, Potter. Jeśli będę żył dalej w strachu, pozwolę innym decydować, kim jestem. - Przyznaję cicho: - W tym nie różnimy się zbyt wiele. - Teraz ja muszę spojrzeć w bok.
Po kolacji włącza telewizor i oglądamy coś bezmyślnego. Nie ma tu żadnych oznak świętowania, ale obaj wiemy, że ktoś gdzieś wznosi kieliszki w toaście.
Kilka minut przed północą przynosi nam obu drinki. Widzę, że zrezygnował ze swojego piwa. Wiem, co planuje, więc podnoszę się z kanapy. Wznosimy toast za Albusa Dumbledore'a, po czym zaczynam pakować z powrotem moje książki. Patrzy na mnie z daleka. Spoglądam w górę i widzę, że jest zmieszany.
- Profesorze - mówi z wahaniem. - Jest prawie środek nocy. Nie musi pan... cóż, wiem, że mieliśmy być razem do północy, ale jeśli chce pan zostać do rana, to nie będę miał nic przeciwko.
Od razu przypomina mi się to, jak potraktowałem go rok temu, kiedy zegar wybił dwunastą. To sprawia, że nie mogę przyjąć jego oferty. - Nie, Potter. Północ, pamiętasz? - Wiem, że widzi, jak moje oczy złagodniały, gdy to powiedziałem.
Przechodzę przez korytarz do drzwi i odwracam się do niego.
- Do zobaczenia za rok, profesorze - mówi.
Wychodząc z budynku, patrzę w górę i widzę, jak obserwuje mnie z balkonu. Jego sylwetka, oświetlona od tyłu, wygląda prawie jak zjawa. Stwierdzam, że pasuje do tego ponurego krajobrazu i wzruszam ramionami, oddalając się od bloku.
Trzeci rok
W tym roku zdecydowałem przyjechać do Hogwartu wcześniej, ponieważ chcę uniknąć innych ludzi, ale także poświęcić wolny czas na rysowanie zamku i błoni. Wynająłem już pokój, ponieważ znając Snape'a, znów wyrzuci mnie z mieszkania o północy, mimo propozycji, którą złożyłem mu, kiedy był w Londynie.
Podróżuję kominkiem z Pokątnej do Hogsmeade, a potem aportuje się na skraj lasu. Stoję i przyglądam się wszystkiemu z dziecięcym niemal oczekiwaniem i podziwem, który pewnie zawsze we mnie zostanie. Przechodząc przez bramę, zastanawiam się, czy każdy powrót będzie wzmagał to uczucie.
Zbliżam się do wejścia, a moje oczy przyzwyczajają się do promieni słońca. Od razu czuję, że coś jest nie tak, ponieważ profesor McGonagall siedzi na najniższym stopniu schodów z zamkniętymi oczami, opierając się o ścianę. Widząc ją w takim stanie, ogarnia mnie poczucie lęku. Słyszy moje kroki i otwiera oczy, podnosząc się i idąc w moim kierunku.
- Harry, czekałam na ciebie. W Hogsmeade powiedzieli mi, że właśnie przybyłeś. Miałam nadzieję, że nie będziesz szedł pieszo. - Wygląda na strasznie zmęczoną, ale mimo tego uśmiecha się do mnie.
- Pani profesor - witam ją, potrząsając jej wyciągniętą dłonią. - Coś się dzieje? Co się stało? Wygląda pani okropnie.
- Dziękuję za komplement, Potter. Widzę, że nadal jesteś nietaktowny. - Wiem, że tak naprawdę nie czuje się urażona. - Chodzi o Severusa, Harry. Jest ranny. Zaatakowano go, kiedy wracał nocą z Hogsmeade. Nic nie zagraża jego życiu, ale nadal jest w ciężkim stanie - umilkła na chwilę, starając się kontrolować emocje. - Próbowałam się z tobą skontaktować na Pokątnej, ale już ciebie nie było.
Próbuję się wytłumaczyć: - I tak bym przybył, pani profesor, nieważne, co mu się stało.
Wygląda na zakłopotaną. - Nawet mi to przez myśl nie przeszło, Harry. Przez to, co się stało, chciałam, żebyś skorzystał z kominka w moim gabinecie.
Och. Teraz ja jestem zażenowany. Wydawało mi się, że pomyślała, iż wykorzystam sytuację, żeby uciec od naszego corocznego zobowiązania.
To dziwne, ale nie mogę się powstrzymać przed wbiegnięciem schodami do Skrzydła Szpitalnego. Muszę go zobaczyć, muszę zobaczyć na własne oczy, czy nadal oddycha, uśmiecha się szyderczo i mówi, jakim jestem egoistycznym bałwanem. Dyrektorka wygląda, jakby usłyszała moje myśli, ponieważ uśmiecha się do mnie i idzie za mną do góry stopniami, które pokonuję po dwa naraz.
Macham pani Pomfrey, która wskazuje mi ręką łóżko w rogu pomieszczenia. Zwalniam kroku, widząc zasłony wokół posłania i zatrzymuję się, kiedy zauważam siedzących tam dwóch mężczyzn. Obaj wstają i mówią:
- Panie Potter.
Nagle dociera do mnie, że już ich kiedyś spotkałem. Są aurorami. Witam się z każdym z nich i siadam na wolnym krześle.
- Co z nim? - pytam, nie mogąc oderwać wzroku od jego twarzy.
- Przeżyje, ale jeszcze dwie godziny temu nie byliśmy tego tacy pewni. Myślimy, że powinien trafić do Świętego Munga, ale nigdy by się na to nie zgodził. - Wymieniają ze sobą spojrzenia. Uśmiecham się, wiedząc, że pani Pomfrey i dyrektorka dostałyby silną klątwą, gdyby zaproponowały coś takiego Snape'owi.
- Co się stało? Widzieliście to? - pytam ich.
- Nie. Zaatakowali go w drodze z Hogsmeade zeszłej nocy. Jakoś zdołał im uciec, miał ze sobą różdżkę. Doszedł do chatki Hagrida i zemdlał. Z jego obrażeniami to cud, że w ogóle mógł chodzić.
Wciąż patrzę na niego, kiedy wymieniają mi całą listę obrażeń: cztery złamane żebra, zraniona wątroba, stłuczona nerka, liczne otarcia i siniaki, pęknięcie czaszki, uraz po Cruciatusie. Drżę, słysząc o ostatniej klątwie. Potem wszystkie słowa zlewają się w jedno, kiedy dociera do mnie, co przeżył. Rany na ciele są oszałamiające, ale to, co pozostaje w człowieku po tej klątwie jest nie do pomyślenia. Patrząc na niego, myślę o tym, że nadal może umrzeć. Może naprawdę powinien trafić do Świętego Munga. Co on w ogóle robił sam na spacerze w nocy? Dobrze, że nie odebrali mu różdżki. Moja wyobraźnia mknie do przodu i zauważam, że obaj mężczyźni patrzą na mnie z obawą. Staram się zwolnić mój ciężki oddech.
Jeden z nich mówi:
- Niepotrzebnie wystawia się na niebezpieczeństwo.
Zgadzam się z tym, ale nadal czuję, że muszę go bronić, kiedy sam nie może mówić. - Wie, że to niebezpieczne. Zwykle jest bardzo ostrożny. Poczekajmy na jego wersję wydarzeń.
Odwracają się, żeby odejść i mówią:
- Mogliśmy temu zapobiec. Wie pan, że zrezygnował z naszej ochrony, prawda? Może teraz jeszcze raz to przemyśli?
Uśmiecham się, żegnając się z nimi. - Nie sądzę, ale porozmawiam z nim.
Siedzę obok niego przez cały poranek. Ludzie przychodzą i wychodzą. Nie ma ich wielu, w końcu jest lipiec. Nie mogę się powstrzymać i patrzę z przerażeniem na jego twarz. Jedno oko jest podbite, a opuchlizna ciągnie się od policzka do dolnej wargi, która jest prawie przecięta na pół. Wiem, że rany, których nie mogę zobaczyć, są poważniejsze. Pani Pomfrey zajmuje się nim przez cały czas, podając eliksiry, smarując obrzęki maściami i zmieniając bandaże. Pomagam jej najlepiej jak potrafię, trzymając jego kruche ciało. Dotykam go bardzo delikatnie, wiedząc, iż czułby odrazę, gdyby wiedział, że to robię. W moich oczach pojawiają się łzy, kiedy myślę, co przeżył ten mężczyzna, jak brutalnie się z nim obchodzono, jak go pobito. Kiedy pierwszy szok przechodzi, czuję, jak budzi się we mnie wściekłość. Severus nie przeżył wojny tylko po to, żeby potem znaleźć się w ciężkim stanie w szpitalu.
Mimo naszej wzajemnej niechęci, czuję silny związek z tym mężczyzną, który rozpoczął się, kiedy dowiedziałem się o tym, że zawsze mnie chronił. Jeszcze bardziej przekonały mnie do tego niezliczone sytuacje oraz długo ukrywane tajemnice, które Dyrektor wyjawił mi kilka miesięcy przed śmiercią. Przez wszystkie te lata Snape narażał własne życie dla Zakonu i dla mnie. Do tego czasu nie wiedziałem dokładnie, ile go to kosztowało. Nasze powiązanie umacniało się, było w jakiś sposób silniejsze z każdym mijającym rokiem. Przyznaję, że czasami nie możemy go poczuć pod warstwą uprzedzeń, sarkazmu, urazy, niechęci, oskarżeń i złej woli. Jestem tu tak samo winny, jak on. Może to wydarzenie zmieni sposób, w jakim się traktujemy. A może nie.
Przez większość dnia jesteśmy sami, z wyjątkiem pani Pomfrey. Coraz bardziej denerwuję się tym, że jeszcze się nie obudził. Widzę, że pielęgniarka też o tym myśli. Czytam mu na głos z podręcznika Projektowanie graficzne: urbanistyka, żeby się czymś zająć. To wszystko, co zabrałem ze sobą.
Pani Pomfrey stanowczo nakazała mi stawić się w Wielkiej Sali na obiedzie, ale nie mogę przecież go zostawić. Obiecała, że przyśle mi coś do jedzenia.
Pochylam się nad nim, poprawiając poduszki i sprawdzając bandaże. Ośmielam się nawet założyć potargane kosmyki włosów za ucho. Jego twarz jest taka pusta, brakuje na niej jego zwyczajowych, wyćwiczonych min: pogardliwego spojrzenia, zmarszczki między brwiami, drwiącego uśmieszku. Próbuję wywołać jedną z nich, ale mi się nie udaje. Stojąc nad nim, przypominam sobie spojrzenie, które rzucił mi zaraz przed tym, jak pożegnaliśmy się w zeszłym roku. Wprawiło mnie ono w zakłopotanie tak mocno, jak jego zachowanie. Myślałem o tamtym dniu częściej, niżbym chciał przyznać. Nie mogłem spać, wiedząc, że obaj w jakiś sposób wybraliśmy podobną drogę oraz zdecydowaliśmy sami kierować swoim życiem. Kiedy mówił mi o tym wszystkim, spojrzał mi prosto w oczy i po raz drugi w całym moim życiu poczułem, że ktoś widzi prawdziwego mnie. Przed nim był to Dumbledore. Wiedziałem, że miał rację co do naszych decyzji i uspokoiło mnie, że przynajmniej jedna osoba mnie rozumie.
Czuję się wykończony. Przysuwam krzesło bliżej jego głowy, opierając się łokciami o kolana oraz brodą o dłonie i patrzę na niego. Nie oczekuję, że mi odpowie. Pewnie dlatego mówię:
- No dalej, Severusie, wyjdziesz z tego.
Jego oczy otwierają się gwałtownie, spoglądają na mnie i znów się zamykają. Myślę, że sobie to wyobraziłem, więc próbuję dalej:
- Obudź się, Severusie.
Tym razem nie otwiera oczu, tylko usta. - Słyszałem, Potter. Nie jestem głuchy.
Zrywam się z krzesła, biegnąc do gabinetu pani Pomfrey, a potem do kominka.
***
Po godzinie żałuję, że obudził się tak szybko. Nie może przestać mówić, siedząc wsparty o poduszki. Zasypuje Pomfrey pytaniami dotyczącymi swoich obrażeń, beszta aurorów za zadawanie głupich pytań, kłóci się z dyrektorką o to, że kazała mi przybyć tak szybko.
- Nie kazała mi przybyć wcześniej - mówię mu stanowczo. - I tak bym tego nie zrobił. - Pozwalam mu to przetrawić i kontynuuję po chwili: - Próbowała, ale już byłem w drodze. Od początku chciałem być wcześniej. - Czeka na wytłumaczenie, a jego czarne oczy błyszczą. - Miałem zamiar spędzić czas na błoniach, pracując... rysując zamek, jeśli musisz wiedzieć. - Zawsze był w stanie stwierdzić, czy kłamię i widzę, że jest zadowolony z mojej odpowiedzi, chociaż trochę zawiedziony. Zastanawiam się nad tym, ale każę sobie przestać. W końcu mężczyzna doskonale zna legilimencję, a nie chcę, żeby panoszył mi się w głowie.
Kilka godzin później Pomfrey zrobiła już wszystko co mogła i Snape siedzi ostrożnie na brzegu łóżka. Kłócili się zaciekle i głośno, ale mężczyzna uparł się, że nie chce spędzać nocy w szpitalu. McGonagall próbuje przekonać go, że Dyrektor na pewno zrozumiałby tę sytuację, ale zostaje uciszona całym wykładem, który można by skrócić w zdaniu: Zajmij się sobą, a nie mną. Oglądając tę scenę, staram się trzymać język za zębami, wiedząc, że w niczym nie pomógłbym, zgadzając się z nimi na przełożenie naszej rocznicy. Nawet jeśli ich poprę, Snape i tak wyjdzie ze szpitala. Lepiej, żebym trzymał jego stronę, nawet jeśli marnie się to skończy.
Po godzinie udało nam się umieścić go bezpiecznie w łóżku. Pomfrey po raz trzeci tłumaczy mi, kiedy podać mu jaki eliksir, jaką maścią posmarować każde miejsce. Przerywa jej z irytacją:
- Do cholery jasnej, Poppy, przecież sam robiłem te eliksiry. Mogę mu powiedzieć, jak ich używać.
Po tym musiałem zapewnić ją, że wiem, co robić i że natychmiast ją zawiadomię, gdyby coś się działo. Drzwi zamykają się w tym samym czasie, kiedy zegar wybija północ.
Czeka, aż przestanie, kładąc się na poduszkach, na których od razu rozsypują się jego czarne włosy. Potem mówi cicho:
- Wszystkiego najlepszego, Potter.
Prawie od razu zasypia. Rozglądam się, nie widząc żadnego krzesła, na którym mógłbym usiąść. Jednak nadal jesteśmy w tym samym pokoju. Co za ironia. Nie muszę nawet rzucać galeonem, wiedząc, że znów spędzę noc na podłodze.
Nie powinienem narzekać, ponieważ i tak nie zasnę. Mimo że Pomfrey wyleczyła większość jego zewnętrznych obrażeń, trauma i szok nadal pozostały, spotęgowane przez działanie Cruciatusa. Mamrocze przez sen, poci się, mocząc koszulę nocną, obejmuje się mocno ramionami. Trzęsie się przez niezliczone minuty, a kiedy przestaje, tężeje tak mocno, że boję się, iż nie oddycha. Nie chce przyjąć eliksirów, które wlewam mu do gardła i opiera się, kiedy zmieniam mu kolejną koszulę. Nienawidzę dotykać go bez jego zgody, ale to musi być zrobione. Może mnie jutro przekląć. Pewnie właśnie tak zrobi.
Kilka godzin przed świtem zaczyna mieć ataki. Kiedy nadchodzi pierwszy, stoję sparaliżowany, podczas gdy jego oczy obracają się w głąb czaszki, a ciało wygina się na łóżku. Nie wiem, czy powinienem biec do kominka, żeby kogoś zawiadomić, czy pomóc mężczyźnie samemu. Kiedy zaczyna się gwałtownie trząść, wymachując rękoma, podejmuję decyzję i podchodzę do łóżka. Kładę się na nim i staram się go utrzymać. Przyszpilam jego ramiona do materaca, a resztą ciała obejmuję jego nogi. Moje członki bolą z wysiłku i jestem zdumiony jego siłą, kiedy powinien być osłabiony. Kiedy zaczyna się uspokajać, schodzę z niego i przyglądam się mu. Rana na wardze znów się otworzyła, a on sam pokryty jest potem i wymiocinami. Patrzę w dół i widzę, że ja nie wyglądam lepiej. Wzdychając, zaczynam moją pracę od początku: najpierw eliksiry, potem mycie i przebieranie. Wydaje mi się, że już skończyłem, kiedy zaczyna się kolejny atak, a potem następny. Po jakimś czasie przestaję je liczyć.
Rankiem pojawia się skrzat domowy z tacą ze śniadaniem i notką od Pomfrey, ale warczę na niego, żeby sobie poszedł. Desperacko potrzebuję snu, ale wiem, że na razie nie jest to bezpieczne.
Ataki przychodzą coraz rzadziej i objawiają się teraz tylko krótkim drgawkami. Jestem wykończony, więc podchodzę do łóżka i siadam na nim, opierając się o wezgłowie. Podciągam go do góry, oplatając ramionami i przyciskając do mojej klatki piersiowej. W ten sposób mogę kontrolować jego górną połowę ciała oraz chronić jego głowę i szyję. Nie przejmuję się nogami, może mnie kopać, ile zechce. Opieram policzek na jego głowie, przygotowując się na kolejny atak. Kiedy się zaczyna, trzymam go ciasno, czując lekkie drgania jego ciała. Zaczynam czuć współczucie, wyobrażając sobie, ile razy już przez to przechodził, najprawdopodobniej sam. Cieszę się, że tym razem mogę przy nim być. Wiem, że nie będzie zadowolony, kiedy się obudzi, ale nie przejmuję się tym. Teraz ja go ochraniam i z tą myślą wreszcie zasypiam.
***
Budzę się powoli, czując, że moje mięśnie są zesztywniałe i obolałe. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak on będzie się czuł. Leży odprężony w moich ramionach, a jego oddech jest na powrót normalny. Dotykam dłonią jego twarzy, czując, że jego skóra jest ciepła i sucha. Wzdycham z ulgą, ostrożnie wysuwając się spod jego ciała i opuszczając go z powrotem na poduszki.
Jestem zdumiony tym, że już nie śpi. Zastanawiam się, od jakiego czasu. Opuchlizna zeszła na tyle, że może otworzyć oboje oczu, ale odwracam wzrok, zanim udaje mi się z nich coś wyczytać.
Nie odzywamy się do siebie, kiedy podchodzę do tacy ze śniadaniem, którą skrzat zostawił tu kilka godzin temu. Podgrzewam herbatę i podaję mu kubek wraz z eliksirem. Siadam na brzegu łóżka bez jego zgody, czekając, aż wypije.
Bierze fiolkę bez słowa i przechyla ją drżącą dłonią. Biorę ją z powrotem i oferuje mu herbatę. Muszę trzymać mu kubek, żeby jej nie rozlał. Jestem oszołomiony jego słabością i zafascynowany tym, że pozwala mi ją widzieć bez żadnych uwag.
Kolejna granica została przekroczona i myślę, ze powinienem się odezwać. Nie wiem, co mógłbym powiedzieć, więc pytam:
- Jak się czujesz?
Jego twarz przybiera nieczytelny, a zarazem znajomy wyraz. Może jest to ta sama mina, jak zeszłego roku, kiedy tak naprawdę na mnie patrzył? Odwracam wzrok.
- Chyba tak dobrze, jak ty.
Dziękuję mu w duchu za ten szybki powrót sarkazmu, chociaż wiem, że za chwilę będę się gotował ze złości.
- Cóż, teraz zjesz coś, Severusie, a potem, jeśli zdołasz, weźmiesz prysznic - mówię stanowczo.
- Zjem i wykąpię się, kiedy będę chciał.
Ach. Już czuję się zły.
***
Udaje mu się zjeść i wziąć prysznic bez mojej pomocy. Stoję w pobliżu, w razie gdyby mnie potrzebował. Do czasu, kiedy wychodzi z łazienki i siada obok mnie przed kominkiem, zapada zmrok. Rozmawiamy o efektach klątwy Cruciatus i o tym, co robi się później. Nie poruszamy jednak tematu naszych przeszłych doświadczeń z tym zaklęciem. Nie wspomina ataku, więc też tego nie robię. Bez uwag przyjmuje eliksiry i pozwala mi z lekką krytyką zmienić sobie bandaże. Słyszymy fajerwerki na błoniach i spoglądamy krótko na siebie. Idę po szkocką i wznosimy razem nasz coroczny toast. Obaj jesteśmy przygnębieni, bo chociaż wojna już się skończyła, nadal do nas wraca.
Przed północą zbieram wszystkie rzeczy, które przyniosłem tu zeszłej nocy. Waham się, podnosząc szkicownik, który zostawiłem przy jego łóżku. Widzi to i spogląda na mnie pytająco. Potrząsam głową i powtarzam mu:
- Przepraszam, ale nie mogę. - Pochyla lekko głowę, po czym odwraca wzrok.
Przerzucając torbę przez ramię, mówię łagodnie:
- Postaraj się być bardziej ostrożny, Severusie.
Kiedy przechodzę przez drzwi, zegar na wieży wybija dwunastą. Odwracam się w jego stronę.
- Do zobaczenia za rok, Harry.
Uśmiecham się i kiwam głową. Otwierając drzwi, spotykam Pomfrey i dyrektorkę. - Jest do waszej dyspozycji - mówię im. - Powodzenia.
Czwarty rok
Naprawdę nienawidzę mugolskiego Londynu. Nic się nie zmieniło, chociaż tego roku pada, co ucisza wszystkie odgłosy i przerzedza tłum, ale zwiększa jednocześnie intensywność zapachów i pogłębia posępny nastrój. Nie zwracam już na to zbytniej uwagi. Po tym, co on przeszedł ze mną w zeszłym roku, nie powinienem narzekać na niedogodności.
Prawdę powiedziawszy, nie byłem odpowiedzialny za swój wypadek. Na pewno nie planowałem ataku na drodze z Hogsmeade i nie nalegałem, by ktokolwiek bawił się w uzdrowiciela. Może Poppy, ale ja się o to nie prosiłem.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, dlaczego rozmyślam o tym wszystkim, idąc pieszo do jego mieszkania. Nie wiem, co myśleć o tym, co zrobił w zeszłym roku. Może nie o tym, co zrobił, ale dlaczego. Niesamowicie się dla mnie poświęcił. Gdyby tak się nie stało, pozostali jakoś by sobie poradzili. Musiał o tym wiedzieć. Jednak to nie rozwiązuje mojego dylematu. Nie wiem, co mam mu powiedzieć. Wiem, że musi to ode mnie usłyszeć. Minęło już tyle czasu, że pewnie teraz oczekuje, iż mu podziękuję. Jestem pewien, że nie był zdziwiony, kiedy nie powiedziałem nic na ten temat w zeszłym roku. Myślę, że obaj byliśmy zszokowani całą sytuacją. Miałem jednak okrągły rok na rozmyślania o jego zachowaniu i teraz będzie chciał, żebym o tym wspomniał. Nadal jestem zdziwiony tym, że zdecydował się wtedy ze mną zostać, mimo tego, iż doskonale wiedział, czego oczekiwać.
Dziwi mnie to, że dobrowolnie zajął się moimi fizycznymi potrzebami. Również to, że nie odrzucił ich, a raczej dosłownie je objął, kiedy tego potrzebowałem. Także to, że kiedy się obudziłem, poczułem oplatające mnie ramiona i podbródek spoczywający na mojej głowie. Zrozumiałem, że chciał mnie ochronić przede mną samym. To wydarzenie całkowicie odmieniło poprzedni stan rzeczy. Mimo tego, że uratowałem jego skórę więcej razy, niż mogę zliczyć, nigdy nie zaoferowałem mu takiej fizycznej bliskości.
Ach, tak. Muszę też wspomnieć o największym zdziwieniu, kiedy czułem zadowolenie do momentu, w którym się pożegnaliśmy.
Severus... Harry... Kolejne dwie granice przekroczone.
To dlatego nie wiem, co mu powiedzieć. Za co tak naprawdę mam mu podziękować? Myślałem o tym przez cały rok, ale nie zdołałem niczego wymyślić.
Dochodząc do jego budynku, patrzę w górę, podświadomie oczekując, że będzie stał tam, gdzie go ostatnio widziałem. Jednak pada, balkon jest pusty, a drzwi zasunięte. Nie zaplanowałem tego tak, jak powinienem i jestem dwie godziny za wcześnie. Jeśli spróbuje to skomentować, wytknę mu podobną sytuację z zeszłego roku. Ma na to oczywiście wymówkę, ale zawsze mogę go spytać, czy było to konieczne.
Zatrzymuję się przed jego drzwiami, przekładam papierową torbę do drugiej ręki i pukam. Czekam pół minuty i nagle ogarnia mnie strach, kiedy nie otwiera drzwi. Nie ma go w mieszkaniu. Ponownie podnoszę rękę i zanim dotyka ona drewnianej powierzchni, drzwi się otwierają. Uśmiecha się nieśmiało, widząc na mojej twarzy zaskoczenie, którego nie udaje mi się ukryć. Trzy lata zabrało mu wydobycie ze mnie takiej reakcji i w głębi serca ustępuję. Jego włosy są dłuższe i chyba bardziej niesforne, niż pamiętam. Nie widzę jednak, czy nadal nosi kolczyki. Widocznie wyciągnąłem go spod prysznica, ponieważ jego jedynym ubraniem jest teraz ręcznik, zawiązany na biodrach.
- Jest pan naprawdę wcześnie - mówi, cofając się, żeby mnie wpuścić.
Nie przepraszam, ale nie wspominam też o zeszłym roku. - Musiałem jeszcze gdzieś wpaść i zajęło to mniej czasu, niż myślałem. - Kieruje mnie do wielkiego, przyjaznego salonu, a sam idzie przebrać się do sypialni. Niewiele się tu zmieniło. Widzę, że tym razem uprzątnął swoje prace ze stołu. Ściągam przemoczony płaszcz i wchodzę do kuchni, gdzie stoi już moja ulubiona szkocka. Widzę, że jest to ta sama butelka, co ostatnio, ponieważ poziom alkoholu się nie zmniejszył.
Kiedy nalewam sobie szklankę płynu, dołącza do mnie, tym razem ubrany. Przez swoje mokre, potargane włosy wygląda jeszcze bardziej chłopięco. Jednak teraz już nie jest chłopcem, a raczej mężczyzną. Za prawie dwie godziny skończy dwadzieścia dwa lata. Wskazuję na papierową torbę, stojącą na szafce. - Wszystkiego najlepszego.
Na jego twarzy pojawia się wyraz zaskoczenia, żeby za chwile ustąpić niepewności. Otwiera torbę, spogląda do środka i uśmiecha się. - Wow. Kupił mi pan piwo? Wiem, że się to panu nie podoba - drażni się. Wyciąga butelki, przechylając je i czyta etykiety. - Rzadko mogę sobie na nie pozwolić, ale dziękuję... - przerywa, patrząc na mnie i obaj wiemy, w czym jest problem. To ta cienka granica, którą przekroczyliśmy w zeszłym roku i której nadal nie jesteśmy pewni. Spogląda mi w oczy, jakby czekając na jakiś znak. Kiedy nic w nich nie znajduje, kończy:
-…profesorze. - Jego głos wydaje się być nagle płytki i coś wewnątrz mnie skręca się, kiedy go słyszę.
Poprawiam go, zanim mogę się powstrzymać: - Severus. - Patrzy na mnie uważnie, ale nadal trochę niepewnie. - Możesz nazywać mnie Severusem. Nie, żebyś wcześniej tego nie robił. - Rumieni się, a ja wątpię w to, że ma dwadzieścia dwa lata.
- Cóż, nie, żebyś wcześniej mi na to pozwolił. Nazwałem cię tak w zeszłym roku, ponieważ nie budziłeś się, a ja próbowałem... wywołać u ciebie jakąś reakcję - tłumaczy się.
Nie mogę się powstrzymać, żeby mu nie dokuczyć. - No właśnie. A wtedy, kiedy już się obudziłem?
Rzucam mu rękawicę i widzę, że z chęcią ją podnosi.
- Ach, to - mówi od niechcenia. - Wydawało mi się to naturalne, skoro widziałem cię bez ubrania.
Krztuszę się moją szkocką, a on poklepuje mnie po plecach. - Mimo tego, że nie miałeś mojego pozwolenia na zrobienie tych dwóch rzeczy, to raczej bezsensowne, żeby wszystko utrudniać, Harry - delikatnie wypowiadam jego imię, a on nie może się powstrzymać i patrzy mi prosto w oczy. Teraz definitywnie przekroczyliśmy niezatartą granicę. Na jego twarzy pojawia się wdzięczność, a ja walczę z moim uczuciem zdziwienia.
Ratuje nas obu z tej niezręcznej sytuacji, podnosząc szklanki z alkoholem i podchodząc do kanapy. Deszcz wystukuje rytm na szklanych drzwiach, a my siadamy na przeciwnych końcach mebla, odwracając się delikatnie do siebie. Znów czuję to niezręczne uczucie déjà vu i przypominam sobie, że nasza ostatnia rozmowa w tym miejscu nie była przyjemna.
Spędzamy większość czasu, wymieniając się informacjami na temat Hogwartu i tego, czego nie można przeczytać w Proroku. Jestem zdziwiony, a zarazem zaniepokojony, że całkowicie zerwał kontakt ze swoimi przyjaciółmi. Czuje się niezręcznie, kiedy mówię mu o tym, że Granger jest zaręczona. Jest zły, kiedy szokuje mnie mówiąc, że nie widział się z Lupinem już ponad rok.
- Mówiłem już panu, profesorze. - Obaj zauważamy, że specjalnie posłużył się moim tytułem. - Muszę sobie sam ułożyć życie we własnym świecie. Nie mam już z nimi nic wspólnego.
Nagle uderza mnie pewna myśl. Po pierwsze, nie mam pojęcia w jaki sposób zajmuje się tu swoim życiem, a po drugie, od kiedy zacząłem się tym przejmować? Dochodzi do mnie jednak, że niestety przejmuję się. Kolejna niezatarta granica została przekroczona.
- Harry… - próbuję. - Czym się tu zajmujesz? Nigdy o tym nie mówiłeś. - Szczerze to nigdy nie pytałem, ale teraz chcę to wiedzieć, jakkolwiek trudno mi się do tego przyznać. - Powiedz mi, Harry. Naprawdę chcę wiedzieć.
Zagryza dolną wargę i znów w moich oczach jest chłopcem. Nie chłopcem, przypominam sobie. Zastanawia się uważnie nad tym, co ma powiedzieć i znów się niepokoję.
- Jestem na uniwersytecie. Właśnie skończyłem trzeci rok na projektowaniu graficznym, a drugi na sztuce. Został mi jeszcze jeden rok do egzaminów, a potem rok na praktyki.
To wyjaśnia jego szkicownik. - Jak tam trafiłeś? Nie wiedziałem, że masz takie umiejętności i zainteresowania - przyznaję. Wiem, czym jest sztuka, ale nie mam pojęcia o projektowaniu graficznym. Jego oczy rozświetlają się, kiedy o tym mówi. Nie znam się na mugolskiej technologii, ale potrafię ją zaakceptować, jeśli jest wykorzystywana dla dobra nauki. Cieszę się, że zdołał odnaleźć swoją pasję i dziękuję za to wszystkim bóstwom, które istnieją. Należy mu się to w życiu po tym, jak zawsze mu coś odbierano.
Jestem zaciekawiony sztuką. - Przecież w Hogwarcie nie było czegoś, co mogłoby cię do tego zachęcić, prawda? Oprócz rysunków magicznych stworzeń i roślin.
Z jakiegoś powodu niechętnie mówi o sztuce. - Interesowałem się tym już zanim przybyłem do Hogwartu. U Dursleyów miałem mnóstwo... wolnego czasu i nie miałem co robić, więc brałem ołówek oraz kartkę i rysowałem.
Kończy i nie patrzy mi już w oczy. Staram się przeszukać moje wspomnienia o Harrym Potterze. Dumbledore opowiedział mi ze szczegółami o dzieciństwie chłopaka, zanim ja i Lupin zaczęliśmy go uczyć w ciągu jego szóstego roku.
Nagle sobie przypominam. Mówię:
- Rysowałeś, kiedy zamykali cię w komórce? O to chodzi, Harry? - Nie wygląda na zadowolonego. Szybko kontynuuję:
- Nic nie szkodzi, Harry. Tylko Lupin i ja wiemy. Dyrektor powiedział nam o tym na początku twojej szóstej klasy. Myślał, że sami to zauważymy. - Chciałbym, żebyśmy wiedzieli to wcześniej. Jak mogliśmy to przeoczyć? Próbowaliśmy walczyć z tym, że ufa tylko sobie. Teraz wiem, czemu tak się zachowywał. W ciągu tych wszystkich lat u Dursleyów nie mógł na nikim polegać. A kiedy zamykali go w komórce pod schodami, rysował.
- Nie było tak źle, Severusie. - I znów nazywa mnie po imieniu. - Przecież nie bili mnie, ani nic. Po prostu się mną nie przejmowali. Spędzałem więc większość czasu rysując i okazało się, że mam do tego dar - przerywa i patrzy na mnie, czekając na moją reakcję. Chce się upewnić, że nie będę przesadzał. Na razie mogę mu przyznać rację.
- Wyglada na to, że wyszło ci to na dobre. Co lubisz rysować? - Z ulgą zaczyna mi opowiadać.
Kończy dopiero wtedy, kiedy jest już bardzo późno. Wstaje, podchodząc do biurka i już wiem, co chce zrobić. Powstrzymuję go:
- Harry, dziś mogę zrezygnować z kanapy. To sprawiedliwe, ponieważ w zeszłym roku spałem na łóżku bez rzucania monetą.
Uśmiecha się i mówi:
- Szczerze mówiąc, Severusie, myślę, że ostatnio chętnie zamieniłbyś się ze mną miejscami. Na pewno się nie wyspałeś. - Odburkuję mu zgodnie i nie dziwi mnie to, że po chwili i tak wraca z galeonem.
- Co wybierasz? - pyta i podrzuca monetę. Mówię, że awers i oczywiście wygrywam. Nie czuję się winny, kiedy kładę się na kanapie. Miał swoją szansę, ale odrzucił ją z iście gryfońską odwagą. Słyszę, jak wierci się, próbując położyć się wygodnie na podłodze.
***
Następnego poranka nie wspominamy nawet o opuszczeniu pokoju. W końcu to czwarta rocznica i zdążyliśmy już poddać się całkowicie prośbie Dumbledore'a, nawet jeśli nie wiemy, dokąd nas to zaprowadzi. Żaden z nas nie wydaje się być nieszczęśliwy z tego powodu i zastanawiam się, co to w ogóle oznacza.
Po śniadaniu wyciąga swój szkicownik i siada przy biurku z podwyższonym blatem. Ja natomiast rozkładam książki i pergaminy na małym, kuchennym stole i siadam na taborecie. Pracujemy do popołudnia, a potem pijemy razem herbatę. Opowiadam mu o badaniach, które robię tego lata i o książce, która ma być opublikowana za rok. Kiedy mu to mówię, dociera do mnie, że jest pierwszą osobą, która wie o moich planach. Wydaje się być ze mnie zadowolony i zadziwia mnie to, że udaje mu się zrozumieć podstawowe założenia mojego badania.
- Cóż, eliksiry zawsze były pana piętą achillesową, panie Potter. - Specjalnie używam jego nazwiska, przypominając mu o naszych niesnaskach w przeszłości.
Rozumie moje żarty i jestem zadowolony, kiedy odparowuje:
- Może by tak nie było, profesorze, gdyby nie był pan takim wrzodem na moim tyłku.
Podchodzimy do kanapy i siadamy, tak jak za każdym razem. Uczucie déjà vu jest coraz silniejsze, ale teraz wszystko działa według ustalonego porządku. Znów chcę go sprowokować, dla jego własnego dobra i pewna część mnie pyta, co do cholery robię, ale ją ignoruję. To pewnie ma coś wspólnego z tymi wszystkimi przekroczonymi granicami.
- Więc znalazłeś coś, co lubisz robić. Cieszę się, Harry. Tak wielu ludzi chodzi na tej ziemi bez celu. - Mimo tego, że naprawdę się cieszę, czuję się teraz jak hipokryta, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, co chcę zrobić. Uśmiecha się, słysząc to, ale nie wie, że to może być ostatni szczęśliwy moment w tym dniu. Ale wiem, że dobrze odczytałem wszystkie wskazówki i muszę je z nim skonfrontować. Zastanawiam się, dlaczego to jest dla mnie takie ważne. Mam mało czasu i decyduję, że będę się o to martwił później.
- Opowiedz mi o swoich przyjaciołach, Harry. Pewnie jest to dla ciebie trochę dziwne, ponieważ są mugolami, tak? - Jego uśmiech blednie i wiem, że już go mam. Kiedy waha się, ja jeszcze bardziej go naciskam:
- Spotykasz się z kimś? Z jakąś dziewczyną? W Hogwarcie zawsze łamałeś damskie serca. - Nie wiem, czy to prawda, ale nie mogę być od niej daleko. Za Chłopcem, Który Przeżył zawsze ustawiała się kolejka dziewczyn, czekających, aż je zauważy. Nawet ja to widziałem.
- Nie mam tu nikogo szczególnego. Znam ludzi z mojego roku. W pracowni podzielono nas na grupy, pracujemy w trójkę lub w czwórkę nad naszymi projektami. - Jestem pewien, że nie kłamie. Czuję jednak, że nie mówi mi całej prawdy. Na pewno mu tego nie popuszczę.
- Grupy w pracowni? - pytam. - Więc są też ludzie, z którymi spotykasz się po zajęciach? Robicie razem coś tak mugolskiego, jak chodzenie do kina i na koncerty, tak?
Na jego twarzy pojawia się ten dziwny, błagalny wyraz. Dobrze wie, co robię i prosi mnie, żebym przestał.
Jestem nieugięty. - Kiedy ostatnim razem robiłeś coś takiego, Harry? Kiedy spotykałeś się i bawiłeś z przyjaciółmi? - przerywam, czekając na odpowiedź. Naciskam dalej, kiedy nic nie mówi. Teraz nawet na mnie nie patrzy. - Kiedy ostatnim razem kogoś tutaj zaprosiłeś?
- Severusie - mówi cicho.
- Harry - odpowiadam stanowczo.
- Nie rób tego - prosi. Myślę, że błaganie nic tutaj nie zdziała.
- Czy ktokolwiek cię tu odwiedził w ciągu tych czterech lat?
Nie mówi nic przez chwilę i jestem pewien, że już doskonale wie, iż stracił okazję do kłamania. - Nie. Nikogo tu nie było oprócz ciebie.
- Dlaczego, Harry? Dlaczego nie masz żadnych przyjaciół? Jakoś miałeś ich w Hogwarcie. Chyba nie myślisz, że przez to, iż chcesz tu rozpocząć nowe życie, musisz być całkowicie samotny? To nienaturalne i niezdrowe. - Śmieje się i już wiem, co chce powiedzieć.
- I ty mi mówisz o przyjaciołach, Severusie? Przecież zadawałeś się tylko i wyłącznie z innymi nauczycielami. Z jakimi innymi osobami spotykasz się poza szkołą i konferencjami na temat eliksirów? Z kim wychodzisz na drinka do Hogsmeade? Wiem, że z nikim. Spytałem o to Freda i George'a po śmierci Dumbledore'a i mi powiedzieli. Jesteś tak samo samotny jak ja i możesz zejść ze mnie i przestać gadać o tym, jak bardzo potrzebuję przyjaciół. Widocznie ty sam ich nie potrzebujesz.
I popatrzcie, jaki jestem dobrze przystosowany. Zamiast tego mówię mu:
- Harry, mam swoje powody. Dokonałem wyborów, których nie można już cofnąć. To one mnie tak odizolowały od innych. To prawda, że nie mam przyjaciół. Nie miałem już od pewnego czasu i jestem z tego zadowolony.
Kłamca, mówi głosik w mojej głowie. To dlatego nie wiesz, co myśleć o Harrym, głupku. Zaczyna ci przypominać o tym, jak to jest mieć przyjaciela. Bałeś się, że młody Potter właśnie nim się staje. To dlatego byłeś taki zmieszany przez ostatni rok.
- Ja też nie potrzebuję teraz przyjaciół, Severusie. I nie wiem, co myślisz o moim pobycie w Hogwarcie, ale większość moich tak zwanych przyjaciół była tylko zainteresowana Harrym Potterem. - Nagle posępnieje i jestem przerażony, kiedy w jego oczach pojawiają się łzy.
- A moi inni przyjaciele z Gryffindoru zmienili się nie do poznania w ciągu szóstego roku. Nadal utrzymujemy ze sobą kontakt, ale to już nie to, co kiedyś.
Pochylam się i wciskam mu w dłoń chusteczkę. Niestety, właśnie to go przełamuje. Zakrywa nią twarz i zaskakuje mnie swoim wyznaniem.
- Tamtego roku powiedziałem im, że... jestem gejem.
Staram się, żeby na moją twarz nie wypłynął żaden wyraz, kiedy wiem, że na to właśnie czeka. Na pewno nie oczekiwałem właśnie tego. Widząc jego zdenerwowanie myślę, że gdyby Albus nadal tu był, od razu bym go udusił. Na pewno o tym wszystkim wiedział.
Obserwuje mnie ponad chusteczką i myli moje niezadowolenie z tego, co zrobił dyrektor z czymś innym. - Przepraszam, że cię rozczarowałem - mówi bez wyrazu.
Na jego twarzy wymalowane jest to, co myśli. - Nie, Harry. Jestem po prostu zaskoczony, to wszystko.
W tym momencie czuję, jakby każdy kawałeczek układanki trafił na swoje miejsce. Były tam od zawsze, ale właśnie jego stwierdzenie pomogło mi zobaczyć i zrozumieć go w całości. To tłumaczy tak wiele rzeczy - jego odizolowanie się od przyjaciół w szóstej klasie, legendarna opinia chłopaka, który nie sypia z tą samą dziewczyną dwa razy, odrzucenie pomocy Lupina, który był mu najbliższą zaufaną osobą od śmierci Blacka. Są też pewnie inne wskazówki, które na pewno miałyby teraz sens, ale powaga sytuacji sprawia, że odkładam je na bok i skupiam się na mężczyźnie siedzącym przede mną. W końcu ja to zacząłem i nadal jestem zdziwiony jego osamotnieniem.
Jak każdy prawdziwy Potter, odgradza się ode mnie murami, zakładając ręce na piersi i uprzejmie na mnie patrząc. Dałem mu zbyt dużo czasu i teraz czuję się, jak podczas naszych nudnych, słownych utarczek, w które wdawaliśmy się podczas jego treningów. Słyszę bijący w tle zegar i decyduję się podejść do tematu delikatniej.
- To było sześć lat temu, Harry. Jesteś już mężczyzną, więc myślę, że jesteś tego pewien, prawda?
Śmieje się już po raz drugi, chociaż nie ma w tej sytuacji nic śmiesznego. - Całkowicie pewien. Walczyłem z tym tak długo, jak mogłem, ale okazało się, że się tym zaraziłem.
Ach. Nie zajęło to zbyt dużo czasu. Jeśli chce używać tych dziwnych medycznych określeń, dołączę do jego gry i zobaczę, co tak naprawdę ma na myśli.
- Hmm. Więc myślisz, że twoja orientacja seksualna jest chorobą? Interesujące. Czymś nienaturalnym, niechcianym? Tak bardzo się jej wstydzisz, że musisz się ukrywać i temu zaprzeczać? Jest czymś nie do przyjęcia, co akurat przydarzyło się tobie? Czymś, czego nikt nigdy w tobie nie zaakceptuje? - przerywam i po chwili wytaczam najcięższe działa. - Czymś, co sprawi, że wszyscy cię odrzucą?
Jeśli w mojej wypowiedzi były jakieś pytania, on zupełnie je przeoczył. Skupił się jednak na moim sarkazmie, ale nadal nie jest pewien, co chcę osiągnąć.
- Nie przepraszam nikogo za to, czym jestem - mówi stanowczo. - Powiedziałem ci tylko dlatego, żebyś zrozumiał, że przez to właśnie jestem taki samotny. Nie wiem nawet, jak zacząć spotykać się z... ludźmi...
W głębi serca chcę, żeby to powiedział.
- ... z facetami - kończy ponuro.
- Kiedy zorientowałeś się, że wolisz mężczyzn? - pytam stanowczo, a zarazem neutralnie. - Z kim o tym rozmawiałeś? Z dyrektorem albo Lupinem?
Potrząsa głową. - Z nikim - prawie szepcze. - Powiedziałem Ronowi i Hermionie, ale nigdy tak naprawdę nie rozmawialiśmy o tym, co dokładnie oznacza to całe lubienie chłopców. Myślę, że było im przykro z mojego powodu. - Teraz czerwienieje ze wstydu i to ja muszę poprowadzić dalej tę rozmowę.
- Więc z nikim nie rozmawiałeś? - Potrząsa głową. - Zatem nie spotykałeś się z żadnym chłopcem?
Jest wdzięczny, że zadaję mu pytania, a on tylko na nie odpowiada. - Był jeden Krukon z siódmego roku. Można powiedzieć, że przez jakiś czas byliśmy razem. Przez kilka miesięcy tylko się obserwowaliśmy, a potem wpadliśmy na to, o co nam chodzi.
- I? - zachęcam go delikatnie, kiedy przerywa.
Rzuca mi poirytowane spojrzenie. - I... spotkaliśmy się kilka razy i nigdy nie posunęliśmy się dalej niż... - przełyka ślinę. - …całowanie i trochę obmacywania. - Spuszcza wzrok i patrzy na swoje dłonie.
- A orgazm? - dociekam.
Patrzy na mnie, zaskoczony tym, że o to pytam. - Cóż, myślę, że był. Jeśli zalicza się to, że obaj mieliśmy na sobie ubrania.
Chcę się upewnić:
- I to wszystko? To całe twoje seksualne doświadczenie z innym mężczyzną? - Z trudem próbuję ukryć moje niedowierzanie i smutek.
Odpowiada tak, jakbym właśnie dobił mu ostatni gwóźdź do trumny. - To wszystko - przerywa i patrzy w przestrzeń. - Żałosne, co nie?
Tak, to jest żałosne, że ten czarnowłosy, zielonooki, piękny bohater czarodziejskiego świata wstydzi się, jest przerażony, a nawet obrzydzony swoją własną seksualnością. To nie do pomyślenia, że próbował o tym przekonać samego siebie, a potem sam się ukarał. Tu nawet sama bogini sprawiedliwości może zacząć jęczeć i krzyczeć, żeby ktoś ją w ogóle usłyszał.
Przypominam sobie o powiedzeniu, że trudne czasy wymagają trudnych czynów. Idealnie pasuje do sytuacji. To nie jest już przekraczanie granicy, ale przechodzenie przez wielką przepaść. Kiedy to zrobię, już nie będzie odwrotu.
Wstaję i nie patrząc na niego, podchodzę do jego strony kanapy. Patrzy na mnie z zaskoczeniem, kiedy przesuwam mały stolik tak, żeby znajdował się dokładnie naprzeciwko niego. Kiedy siadam na prowizorycznym stołku, podnosi nogi do góry i cofa się, próbując zachować swoją prywatną przestrzeń. Patrzę w jego zaniepokojone oczy i sięgam powoli przed siebie, obejmując jego dłonie moimi. Odsuwa się odruchowo, ale przyciągam go w moją stronę, łapiąc za nadgarstki. Na jego twarzy widzę wyraz niepewności i zaskoczenia. Siedzimy tak przez chwilę. Obserwuję go uważnie, pozwalając opaść masce na mojej twarzy. Chcę, żeby zobaczył na niej empatię. Kiedy jestem pewien, że nie odskoczy, poluźniam uścisk, ale nie puszczam jego rąk. Opiera się plecami o kanapę, a ja przesuwam się w jego kierunku.
- Harry - zaczynam delikatnie. - Chcę, żebyś mi przyrzekł, iż przemyślisz bardzo dokładnie to, co mam ci do powiedzenia. Wiem, że przeszłość była raczej ciężka dla naszej dwójki, ale to jest chyba najważniejsza rzecz, którą mógłbym ci przekazać - przerywam na chwilę, dając mu trochę czasu. - Wysłuchasz mnie?
Zielone oczy patrzą na mnie z uwagą, ale także ze swego rodzaju tęsknotą. Kiwa głową, a ja kontynuuję:
- Chciałbym wiedzieć wcześniej, że tak się męczyłeś. Nie ma w tym nic złego, Harry, powtarzam, zupełnie nic. To, że wolisz mężczyzn od kobiet jest zupełnie normalne. Żadna z tych opcji nie jest lepsza ani bardziej akceptowana od drugiej. W czarodziejskim świecie było tak od zawsze. W jakiś sposób to przegapiłeś. Nie jestem pewien, jak na te sprawy patrzą mugole, ale chyba to ich sposób myślenia jest powodem tej całej sytuacji, prawda?
Dałem mu do zrozumienia, że oczekuję odpowiedzi. Kiwa głową, a jego głos jest zachrypnięty:
- Może... Pewnie tak. To nie wydaje się normalne - dodaje.
Ściskam jego dłonie. - Ale to jest normalne. Na pewno o tym wiesz. Musisz wiedzieć, że nie jest to częstym zjawiskiem, ale od zawsze osoby tej samej płci wiązały się ze sobą. Widziałeś zapowiedzi w Proroku. - Kiwa głową i mówię dalej:
- Czarodziejski świat zawsze akceptował mężczyzn, którzy kochali innych mężczyzn oraz kobiety, które kochały kobiety, ponieważ od zawsze bazowało to na miłości. A seks... - Na tą wzmiankę jego oczy lekko się poszerzyły. - ... jest naturalną formą wyrażania miłości, niezależnie od płci.
Puszczam jego dłonie, a on siada z powrotem. - Harry - mówię łagodnie. Patrzy mi w oczy i czuję, jak mój brzuch skręca się na widok jego łez. - Co wiesz o fizycznej stronie miłości obu mężczyzn? - Wiem, że teraz czuję do niego empatię.
Oblizuje nerwowo wargi, zanim odpowiada: - Wiem, co robić... z technicznego punktu widzenia. Czytałem książki, oglądałem obrazki. Myślę, ze to byłoby wspaniałe, ale boję się, że... nie będę wiedział, jak to robić...
Zastanawiam się, czy wygląda tak ponuro z powodu swojego życia miłosnego, czy z powodu naszej rozmowy. Wygląda na zawstydzonego tym, co powiedział, a ja czuję, że moje wnętrzności znów się skręcają. Zaskakuję nas obu, kiedy wyciągam rękę i podnoszę jego podbródek. Nie odskakuje, ale drży lekko, kiedy mówię:
- Jeśli kochasz, Harry, cały mechanizm seksu przyjdzie sam z siebie. To wszystko, co musisz wiedzieć. Jeśli będziesz kochał tę osobę, nie będziesz miał problemu. - Z jego oczu wypływa pojedyncza łza i bez wahania podnoszę drugą dłoń, żeby ją otrzeć. Ta granica nie została po prostu przekroczona. Ona została całkowicie wymazana.
Jemy późną kolację, chociaż żaden z nas nie jest tak naprawdę głodny. Potem siadamy na kanapie. Pokazuje mi swoją książkę, a ja zadaję mu pytania i w taki sposób rozmawiamy o użyciu mugolskiej technologii w magicznym systemie ochronnym. Zawsze wiedziałem, że jest inteligentny, ale teraz zadziwia mnie swoją pomysłowością. Nie komentuję tego, iż czarodziejski świat mógłby czerpać korzyści z jego pomysłów, ale pozwalam mu ujrzeć mój podziw. Jestem wdzięczny, że zauważa to i uśmiecha się w odpowiedzi.
Północ przychodzi zbyt szybko. Zastanawiam się nad moim doborem myśli, kiedy stajemy po obu stronach blatu kuchennego, nalewając sobie szkockiej.
Przygotowujemy się do toastu, a on mówi:
- Przez chwilę pomyślałem, że właśnie wypełniliśmy tę obietnicę, której oczekiwał od nas dyrektor.
Śmieję się. - Wątpię, żeby to było takie proste. Prawdę powiedziawszy, pomyślałem o tym samym w zeszłym roku, kiedy się mną opiekowałeś. - Patrzy na mnie pytająco. - Myślę, że wymagał, żebyśmy zrobili coś więcej. Pomysły Albusa zawsze były skomplikowane.
Stukamy szklankami o siebie i mówimy razem:
- Za Albusa Dumbledore'a. - Odkładając szklankę, rozwiewam moje obawy, które targały mną przez cały ostatni rok. - Harry, dziękuję za twoją ostatnią wizytę w zamku.
Jego ciepłe, zielone oczy błyszczą, a on kiwa głową ze zrozumieniem.
Kiedy zbieram moje rzeczy, myślę, że to nieuchronne, iż powtórzy swoją ofertę. - Mógłbyś spędzić tu noc.
Prostuję się, rozważając propozycję i pytam, od początku znając odpowiedź:
- Pokażesz mi swój szkicownik, Harry?
Opuszcza ramiona i mówi:
- Nie, nie wydaje mi się. Przepraszam.
Myśli, że mnie zawiódł, więc wyciągam rękę i dotykam jego policzka wierzchem dłoni. Chwyta ją obiema rękoma i przytrzymuje przez chwilę.
Kiedy odwracam się, żeby odejść, widzę, że dotyka swojego policzka dłonią. Mówi:
- Do zobaczenia za rok, Severusie.
Przechodzę przez ulicę przed jego blokiem i znów spoglądam w górę, na balkon. Nie ma już tam chłopca podobnego do zjawy. Jego miejsce zajął mężczyzna. Kiwam do niego dłonią na pożegnanie i odwracam od budynku. Nie przejmuję się, że tym gestem przekroczyłem kolejną, niewidzialną granicę.
Piąty rok
W tym roku pojawiam się na skraju Zakazanego Lasu o wiele wcześniej, niż zwykle. Spędziłem ostatnią noc z Fredem i George'em w Hogsmeade, a teraz stoję na błoniach, obserwując wschód słońca. Już od dawna chciałem uwiecznić ten moment. Podchodzę do miejsca, które wybrałem sobie dwa lata temu, rozkładam szatę na mokrej trawie i układam wokół siebie wszystkie narzędzia. Mimo że wolę rysować węglem, na tę okazję zabrałem ze sobą komplet olejnych pasteli. Praca z nimi jest raczej trudna, ale tylko w taki sposób mogę namalować ten widok.
Mam już wszystko gotowe i teraz muszę poczekać jeszcze kilka minut. Kiedy pierwsze smugi różu przedostają się przez chmury i obmywają spadziste wieże zamku, przyglądam się tylko i pozwalam odcisnąć się w mojej pamięci kolorom i kształtom. Cała sceneria zapiera dech w piersiach i żałuję, że przez całe siedem lat w szkole widziałem ją tylko kilka razy. Zapamiętuję każdy szczegół i kiedy błonia są już całkowicie rozświetlone, zaczynam rysować. Słońce przesuwa się leniwie po niebie, a ja szkicuję kolejny krajobraz, uwieczniając grę światła na murach zamku. Zmieniam pastele na węgiel i zaczynam rysować jezioro i bramy. Jestem całkowicie pochłonięty moją pracą, a czas przemija niezauważenie. On też podchodzi do mnie niezauważony, dopóki...
- Harry.
Spoglądam w górę zaskoczony. - Severusie. - Uśmiecham się do niego i czuję się nagle onieśmielony. Chcę się podnieść, ale to zniszczyłoby porządek mojej małej, artystycznej pracowni.
Wygląda na zaciekawionego i mówi, odwzajemniając mój uśmiech: - Jesteś niesamowicie wcześnie.
- Chciałem to zrobić ostatnim razem, ale nie mogłem z powodu wypadku mojego przyjaciela. - Nazywając go tak, przekraczam kolejną granicę.
- Tak, nie zapomniałem o tym. Mogę chyba stwierdzić, że ten przyjaciel jest wdzięczny za twoje poświęcenie - odpiera.
Tylko on może powiedzieć to w tak okrężny sposób. Nie będę jednak narzekał, że nazwał mnie przyjacielem tak, jak potrafił.
Stoi i zastanawia się, co mu odpowiem. Wzruszam ramionami, uśmiecham się i mówię: - Tak, na pewno jest wdzięczny. W końcu sam mi o tym powiedział. - Jestem już zmęczony takim omijaniem tematu. Wskazuję mu moje szkice. - Chciałbyś je zobaczyć, Severusie? - Wygląda strasznie niepewnie, jak dziecko, któremu każe się zrobić coś, za co wcześniej zostało skrzyczane.
- Nie ma sprawy, naprawdę. Chciałbym, żebyś je zobaczył. Cóż, tylko te - drażnię się z nim, ale nie zwraca na to uwagi. Myślę, że w jego komnatach pokażę mu moje portfolio.
Klęczy na mojej szacie i przegląda szkice, które mu podaję. Tłumaczę mu, co chciałem narysować na każdym z nich. Przyznaje, że niektóre z nich są piękne i umiejętnie wykonane, ale nie waha się przed ostrą krytyką.
Kiedy ogląda dokładnie jeden z pastelowych malunków, nagle zdaję sobie sprawę z tego, jak blisko siebie jesteśmy. Czuję na twarzy jego miarowy oddech oraz gorąco, bijące z jego ciała w miejscu, gdzie stykają się nasze uda. Uświadamiam sobie, jak bardzo melodyjny jest jego głos i kiedy odkłada rysunek i sięga po kolejny, nie mogę się powstrzymać.
To jest swego rodzaju test dla nas obu, ale myślałem o tym już od miesięcy i decyduję się zrobić ten pierwszy krok. Sięga ręką po kolejny szkic, a ja zatrzymuje go, przykrywając jego dłoń swoją własną. Tężeje od razu, ale nie odpycha mnie i już mam moją odpowiedź. Odwracam się do niego i delikatnie podnoszę jego podbródek. Kiedy patrzy mi w oczy, przesuwam dłoń, głaszcząc jego policzek, a następnie wplatam palce w jego włosy. Czuję niewiarygodnie ciepłe uczucie, płynące w dół mojego brzucha. Widzę na jego twarzy dokładnie to, czego oczekiwałem i wiem już, że on też to czuje. Zamyka oczy, a ja czuję ulgę, że tak dobrze poznałem jego reakcje. Chciałbym z całego serca pochylić się w jego stronę i pokonać ten krótki dystans, który nas dzieli, ale przypominam sobie, gdzie jesteśmy i że obaj szanujemy swoją prywatność.
Odsuwam się od niego i podnoszę rysunek, który wcześniej chciał przejrzeć. Stwierdzam, że jeśli jest teraz trochę zdezorientowany, mogę to wykorzystać. - Zdziwiłem się, kiedy przysłałeś mi prezent na Święta. - Patrzę na niego kącikiem oczu i widzę, że praca szpiega nie poszła na marne. Jeśli wcześniej go zszokowałem, teraz wygląda tak, jak zawsze.
- Już mi za niego podziękowałeś w liście.
- Chyba lepiej zrobić to osobiście - mówię i uśmiecham się lekko.
Zaciska wargi, a potem na jego usta wpływa najdelikatniejszy z jego uśmiechów. Pyta: - To wcześniej, to było podziękowanie, Harry?
- Nie - mówię. - To było raczej pytanie.
Dalej się ze mną bawi: - I dostałeś na nie odpowiedź?
- Oj, tak.
Nie drążę dalej tematu, ale czuję, że kiedy nadejdzie ten czas, to wysłucha mnie do końca.
Pomaga mi pozbierać moje rzeczy. Pokazuję mu, jak bardzo przydał mi się jego świąteczny prezent. Już prawie zużyłem cały węgiel i za chwilę skończą mi się pastele. Wracając do zamku myślę, że dobrze zrobiłem, przekraczając kolejną granicę. Czy cokolwiek to było.
Jemy obiad w Wielkiej Sali, udekorowanej na jutrzejszą rocznicę. Profesor McGonagall przygląda nam się przez cały posiłek, po czym odciąga mnie na bok.
- Nie wiem, co wy dwaj knuliście przez te całe cztery lata, ale muszę powiedzieć, że wyszło to Severusowi na dobre. Zaczął się nawet uśmiechać, rzadko, ale jednak.
Podnoszę jedną brew w kompletnym szoku. - To musiało być straszne, pani dyrektor. Przyrzekam, że nie miałem z tym nic wspólnego.
Jej oczy błyszczą psotnie, kiedy dźga mnie palcem w ramię. - Muszę przyznać, Harry, że myślałam wcześniej, iż Albus zrobił to, ponieważ był szalony lub sadystyczny. - Przygląda mi się uważnie, po czym dodaje: - Ale wygląda na to, że znał was lepiej, niż ktokolwiek inny. Cokolwiek miał na myśli, wyszło wam to na dobre.
Musze ją o to spytać. - Pani profesor, wie może pani, czego naprawdę... od nas oczekiwał?
Śmieje się i macha ręką. - Mam kilka pomysłów, ale Albus nie chciał, żeby ktokolwiek pomieszał mu w planach. - Kiedy patrzę, jak odchodzi, czuję się całkowicie wyprowadzony z równowagi.
Nie zastanawiam się dłużej nad naszą nową tradycją pojawiania się wcześniej i schodzę do lochów całe trzy godziny przed północą. Nie mam nic więcej do zrobienia i prawdę mówiąc, to właśnie tutaj chcę być.
Otwiera drzwi i patrząc na niego wiem, że podjął wyzwanie w tym, kto pierwszy zaskoczy drugiego. Śmieję się głośno, a on już jest pewien, że wygrał. Patrzę na niego łaskawie i wiem, że mamy jeszcze dwadzieścia siedem godzin, żeby odzyskać grunt pod stopami. Nie wątpię, że tak się stanie.
Ma na sobie czarne spodnie od dresu i miękki, przylegający do ciała czarny sweter, zrobiony z kaszmiru. Podziwiam go, kiedy udaje się w stronę barku i pytam:
- Skąd je wziąłeś?
Podchodzi do mnie z drinkami i podaje mi butelkę piwa. Czeka, aż wypiję łyk alkoholu, po czym odpowiada:
- Fred i George mi je kupili.
Część piwa wylatuje mi nosem i jestem pewien, że takiej reakcji właśnie oczekiwał. - Fred i George? - pytam z niedowierzaniem.
- Tak. Zawsze oskarżano mnie, że jestem wrednym facetem, który pije sam, więc spotykam się z nimi w każdy piątek lub sobotę. Chyba przyjemniej jest pić z przyjaciółmi.
- Fred i George są twoimi przyjaciółmi? Byłem z nimi w Hogsmeade zeszłej nocy. Nic mi nie mówili. - Potrząsam głową, próbując wyobrazić ich sobie, siedzących razem w Trzech Miotłach przy Ognistej Whiskey.
Już nie wygląda tak pewnie. - Nie sądzę, żebyś mógł ich nazwać moimi przyjaciółmi. Po prostu razem pijemy. Nie rozmawiamy o niczym osobistym, tylko o nowych artykułach, szkolnych plotkach, ich sklepie, moich książkach.
- Severusie - mówię stanowczo. - Właśnie to robi się z przyjaciółmi. Rozmawia się nawet o niczym szczególnym. To nie musi być nic osobistego. Poza tym... - Siadam, obserwując jego zakłopotanie. - ... ludzie, którzy nie są twoimi przyjaciółmi, nie kupują ci ubrań.
- Chyba masz rację. - Nie jest pewien, czy się z nim nie drażnię.
Siada ze mną na kanapie i wymieniamy się informacjami. W Hogwarcie jest kilku nowych profesorów, a niektórzy absolwenci już zdążyli zasłynąć ze swoich czynów. Wzdrygam się na samą myśl, co kadra nauczycielska myśli o tym, co zrobiłem ze swoim życiem.
Widzi to, a raczej czuje, ponieważ od razu mówi:
- Harry, nikt tutaj do tej pory nie powiedział ani słowa o tym, co zdecydowałeś się robić. Myślę, że wszyscy wierzą, iż zasłużyłeś na to, żeby żyć tylko i wyłącznie według swoich wymagań.
- Więc zasługuję na to, żeby dostać to, czego chcę? - pytam go.
Mogłem się spodziewać, że wywęszy pułapkę. - Tego nie powiedziałem. Mówiłem, że masz prawo, żeby decydować o tym, czego chcesz i dążyć do tego - przerywa i patrzy na mnie ze zmieszaniem. - To nie to samo, Harry.
Ale właśnie tutaj to jest to samo, Severusie. Ale tego dowie się wkrótce.
Jestem zaskoczony, kiedy mówi, że krótko po trzeciej rocznicy przyjął z powrotem ochronę Ministerstwa. Nie było potrzeby tego robić, ponieważ ostatnie niedobitki poddały się i zaczęły robić coś innego. Dla niektórych z nich skończyło się to Azkabanem. Tłumaczy mi, co zmieniło jego zdanie.
- Chociaż nie pozwolę, żeby strach kierował moimi czynami, to nie jest sprawiedliwe, żeby ludzie, którzy się o mnie troszczą, przeżywali to samo, co dwa lata temu.
- Szkoda, że nie powiedziałeś mi o tym wcześniej, Severusie - mamroczę. Kiedy patrzy na mnie zaskoczony, mówię mu: - Martwię się o ciebie. Spałbym o wiele spokojniej, gdybym wiedział. - Przez jego twarz przemyka wiele emocji: sprzeciw, zmieszanie i w końcu przyjemność. Widzę, że chce mnie przeprosić, więc powstrzymuję go: - Jeśli masz przyjaciół, Severusie, mówisz im, co się z tobą dzieje. Oni się o ciebie troszczą. - Obaj zauważamy ironię sytuacji, kiedy to ja prawię mu kazanie na temat przyjaciół. Mam nadzieję, że mi to odpuści. Muszę jednak pamiętać, że to Severus Snape.
- Więc, Harry... - Opiera się wygodnie i zakłada ramiona na piersi. - Mówiąc o przyjaciołach... Znalazłeś jakiegoś w Londynie? - Wygląda na zadowolonego z tego, że obrócił kota ogonem.
Chcę go zaskoczyć. - Mówisz o takich, z którymi jadasz obiad lub chodzisz do kina czy o tych, których przyprowadzasz do mieszkania i pieprzysz się z nimi? - Próbuję utrzymać niewinny wyraz twarzy, mając nadzieję, że tym razem to ja wygram naszą grę w kto zaskoczy kogo. Jednak tracę mój punkt.
- Oczywiście, że o tych, z którymi się pieprzysz. Nie obchodzą mnie twoje obiadki, ale z chęcią usłyszę każdy błyskotliwy i podniecający szczegół na temat mężczyzn, którzy wyją dla ciebie do księżyca.
Nagle czuję, jakby całe powietrze w pokoju gdzieś uleciało. Cała pewność, która narastała we mnie przez cały poranek, zniknęła. Przez jeden sarkastyczny komentarz i spojrzenie, które mi rzuca sprawił, że wszystkie przemyślenia, argumenty, bolesne poszukiwanie siebie i nadzieja, którą zdołał we mnie zaszczepić w zeszłym roku, wyparowała. Jednak zasługuję na to. Mimo tego że wiem, co czuję i mam nadzieję, że kiedyś zostanie to odwzajemnione, on nadal myśli o mnie, jak o kimś lekceważącym i niedojrzałym. Odwracam wzrok, chcąc ukryć mój wstyd. Wiem, że jestem mu winien całą prawdę.
Patrząc w ogień, mówię: - Mam kilku przyjaciół, z którymi spotykam się w weekendy. Jemy coś, chodzimy do kina i takie tam. Co do czegoś więcej... naprawdę próbowałem. Chciałem coś zrobić, szczególnie po tym, co powiedziałeś mi rok temu, ale nie znalazłem nikogo takiego. - Nie umiem spojrzeć mu w oczy, bojąc się tego, co w nich zobaczę.
- Harry - mówi łagodnie, zapewniając mnie, że nie jest zły. - Nie powinienem był tak do ciebie mówić. Przepraszam. Każda nasza rozmowa o tym, z kim sypiasz będzie na poważnie, szczególnie po tym, o czym rozmawialiśmy ostatniego lata i także... z innych powodów.
Spoglądam na niego uważnie, a w sercu czuję nadzieję, kiedy widzę ciepło w jego oczach i delikatny rumieniec na policzkach. O Boże... O Boże... Miałem rację, co do niego. Miałem rację. Wypuszczam powietrze, nie zdając sobie sprawy z tego, że je wstrzymywałem. Uśmiecham się do niego nieśmiało i czuję ogromną ulgę, kiedy kiwa głową w odpowiedzi. Nie w potwierdzeniu, ale jednak.
- Byłem na kilku randkach. Nawet doszliśmy do tego momentu, kiedy chciałem... posunąć się dalej, ale... do cholery, Severusie - wyrzucam z siebie. - Nie mogę. Nie jestem w stanie. Nigdy nie będę mógł być w ten sposób z kimś, kogo... no wiesz... nie kocham. - Obserwuje mnie uważnie, a w jego oczach widzę zachętę. - Wszystko, co powiedziałeś mi w zeszłym roku ma sens. Będę chciał uprawiać z kimś seks wtedy, kiedy będę tę osobę kochał. Ale to nie była żadna z tamtych osób - kończę, patrząc na niego, tym razem bez strachu.
Jego oczy są nieodgadnione. Mimo że nie siedzi tak blisko mnie, czuję tą samą... więź, która zawładnęła moim ciałem, kiedy siedział ze mną w zeszłym roku, trzymając moje dłonie i tłumacząc, że nie ma we mnie nic nienormalnego i to, jak cudownie bym się czuł, gdybym znalazł tę właściwą osobę.
Pokój jest tak cichy, że mogę usłyszeć jak oddycha i wiem, że on też słyszy mój oddech. W powietrzu czuć napięcie, kiedy czekamy, kto pierwszy się odezwie. Czuję ulgę, kiedy on to robi.
- Musisz być całkowicie pewien, że dokonujesz mądrego wyboru, Harry. Kiedy oddasz komuś swoją niewinność, już nigdy jej nie odzyskasz - przerywa na chwilę, dając mi czas na przemyślenie tego, co powiedział. Po kilku sekundach dodaje głosem tak łagodnym i niskim, że muszę wytężyć słuch, żeby go usłyszeć: - Osoba, która zaakceptuje cię w ten sposób, nie tak łatwo pozwoli ci odejść. - Precyzuje po to, żebym go dokładnie zrozumiał: - To nie seks jest twoim darem, Harry... ale ty sam.
Patrzy mi w oczy przez chwilę, która wydaje się wiecznością.
Kiedy zegar zaczyna wybijać dwunastą, spogląda na kominek i śmieje się. - Już północ, a ty musisz być wykończony po tak wczesnym wstawaniu, żeby narysować wschód słońca - drażni się. Uśmiecham się i zgadzam się z nim. Patrzę, jak podchodzi do biurka i podnosi coś. Spoglądam w dół i widzę, że nasza zapierająca dech w piersiach wymiana spojrzeń boleśnie mnie podnieciła. Poprawiam się na kanapie i zastanawiam się, jak on się czuje. Kiedy podchodzi do mnie, myślę, że wyciągnie w moją stronę galeona, ale zamiast tego podaje mi zapakowany prezent.
- Wszystkiego najlepszego, Harry.
Siadam prosto, nie martwiąc się tym, czy zobaczy moją erekcję, po czym przesuwam się na bok, kiedy siada koło mnie. Mimo że mam dwadzieścia trzy lata, moja reakcja na prezenty się nie zmieniła. Nigdy nie zostawiałem sobie opakowań, więc rozrywam papier dwoma szarpnięciami i znajduję w środku ciężką, czarną książkę, której tytuł wypisany jest na okładce złotymi literami: Eliksiry Drugiej Wojny, a pod nim mniejszymi literami: Severus Snape, mistrz eliksirów.
- Severusie, udało ci się! - wykrzykuję z radości. - Zrobiłeś to. Mówiłeś, że pracujesz nad nią, ale nie miałem pojęcia, że już ją kończyłeś. - Wygładzam palcami skórzaną okładkę i czuję w sobie dumę z powodu jego osiągnięcia. Książka zawiera zbiór eliksirów, które zostały użyte w drugiej wojnie z Voldemortem. Większość z nich jest stworzona przez niego i pewnie czarodziejski świat po raz pierwszy o nich usłyszy.
Przesuwa dłoń w stronę książki i otwiera ją na pierwszej stronie. Właśnie tutaj jest jego prawdziwy prezent dla mnie. Na środku kartki, pod tytułem i jego nazwiskiem, znajduje się dedykacja: Dla Albusa Dumbledore'a, mojego mentora i mistrza planowania. Dokładnie pod tym znajduje się kolejne zdanie: Dla Harry'ego Pottera, Chłopca, Który Ocalił Nas Wszystkich. Siedzimy w całkowitej ciszy, po czym oplata mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Trzyma mnie mocno, a ja wzdycham z radości, kładąc głowę na jego ramieniu i przysuwając się do niego, jak najbliżej potrafię. Śmieje się łagodnie i przyciska mnie silniej do siebie.
Ziewam i mamroczę, słysząc, jak zegar wybija kolejną godzinę: - Czyja kolej na rzut monetą, Severusie?
Trąca kosmyki moich włosów ustami i słyszę, jak mówi: - Myślę, że galeon jest już przeżytkiem, Harry.
***
W środku nocy budzę się, przewracając się niewygodnie na kanapie. Siadam, nadal czując się zdezorientowany i zaspany. - Położę się na podłodze, Severusie. Nigdy nie zaśniesz w taki sposób.
- Cii. Wstań na chwilę.
Podnoszę się z kanapy w całkowitej ciemności i czekam, nie mogąc zobaczyć, co robi. Nagle chwyta moją rękę i ciągnie mnie w dół.
- Połóż się. Jest tu wystarczająco dużo miejsca na nas obu.
Ma rację. Kładę się obok niego i po chwili jestem w jego ramionach. Wsuwa nogę pomiędzy moje uda i przykrywa nas kocem. Przysuwam się w stronę ciepła, bijącego od jego ciała, wdychając i przyciskam twarz do jego szyi. - To jest niesamowite, Severusie.
Śmieje się łagodnie, wyczuwając moją erekcję. - Oj tak, Harry.
***
Budzę się powoli i nagle czuję ukłucie straty, kiedy widzę, że leżę sam na kanapie. Przypominam sobie, jak dobrze się czułem, zasypiając w ten sposób i w tym samym momencie mój penis twardnieje. Jęczę, przewracając się na plecy i zaczynam dotykać się przez koc. Byłem torturowany przez całe dwadzieścia cztery godziny i teraz muszę zaznać ulgi. To tylko i wyłącznie jego wina. Słyszę z oddali jego śmiech i otwieram oczy widząc, jak siedzi po drugiej stronie kanapy, ukrywając uśmiech za kubkiem herbaty.
- Już za mną tęsknisz, Harry? - drażni się.
Mogę tylko jęknąć żałośnie w odpowiedzi. Siadam prosto, poprawiając koc na biodrach tak, żeby się nie zsunął. - Podoba ci się to, że możesz patrzeć, jak cierpię, prawda? Jakie to ślizgońskie z twojej strony - odpieram.
Odstawia herbatę, próbując zmarszczyć brwi, ale niezbyt mu się to udaje. Widzę, że chce się uśmiechnąć. - Nie musi pan obrażać całego mojego domu, panie Potter. Tu chodzi o coś bardziej osobistego, więc mógłby się pan skupić na konkretnym obiekcie pana zażaleń.
Zawsze podziwiałem to, co potrafił zrobić samymi słowami. Przez lata obserwowałem, jak jego cięty język powalał jego ofiary na kolana. Zbyt często to właśnie ja byłem jego ofiarą. Nagle mój umysł podsuwa mi bardzo graficzne obrazy tego, kogo chciałbym widzieć teraz na kolanach. - Więc dobrze, profesorze - staram się, aby mój głos brzmiał groźnie. W końcu uczyłem się od mistrza. - Mam już dosyć grania w kotka i myszkę. Wiem, czego chcę i myślę, że ty też tego chcesz, więc może obaj się do tego przyznamy i od razu przejdziemy do rzeczy? - przerywam na chwilę. - Bawisz się ze mną, ale teraz chcę czegoś więcej, niż tylko zabawy.
Wstaje z kanapy i dopada do mnie, przyszpilając moje ciało do oparcia mebla i unieruchamiając moje dłonie. Jego twarz jest tak blisko mojej, że nie mogę się skupić. Z łatwością odpowiada tym samym groźnym tonem. W końcu w tym jest najlepszy.
- Nawet byś nie wiedział, jeśli bym się z tobą bawił, Harry. Ale nie robię tego. Namiętność... - mówi to tak blisko moich ust, że czuję na nich jego oddech. - ... jest tańcem subtelności, której hojność niebawem ci pokażę.
Tak bardzo chciałbym, żeby te usta przesunęły się choć trochę w moją stronę, żebym mógł je objąć moimi. Chyba wyczytał to z mojej twarzy, ponieważ teraz pochyla swoją twarz i muska moje rozchylone wargi. Przez moje ciało przepływa fala gorąca. Próbuję przysunąć się do niego, ale odsuwa się, póki czuje, że się uspokajam. Ponownie przywiera do moich warg i wysuwa język, obrysowując nim kontury moich ust. Moje serce bije jak szalone, podczas gdy on prześlizguje się po moim podniebieniu. Nie mogę się już powstrzymać i siłuję się z nim, próbując uwolnić moje dłonie i przywrzeć do niego, a on ponownie się odsuwa poza mój zasięg, nie puszczając mnie ze swojego uścisku.
- Tańcz, Harry - szepcze wprost do mojego ucha.
Okrąża językiem moje ucho, po czym wsuwa go do środka. Wstrzymuję oddech na to wilgotne uczucie, a on przesuwa się, by polizać wolno i dokładnie płatek. W moim wnętrzu pulsuje potrzeba, o której nawet wcześniej nie wiedziałem. Już nie próbuję się do niego zbliżyć, ponieważ za każdym razem, kiedy to robię, on się odsuwa. Mogę tylko leżeć i dyszeć bezradnie.
Prześlizguje się z mojego ucha do policzka, kreśląc na nim małe, zmysłowe kółka końcówką wilgotnego języka. Całuje moje czoło, potem powieki, po czym zatrzymuje się na ustach. Szepcze tuż nad nimi, a ja mogę wyczuć w jego głosie palącą potrzebę.
- Seks jest jak tango, Harry. Jest tam wiele wymyślnych kroków, które sprawiają, że cały taniec jest miły dla oka, ale tylko jeden moment jest decydujący.
I właśnie teraz on następuje. Przybliża swoje usta do moich, odkrywając bezlitośnie językiem ich wnętrze. Obrysowuje moje zęby, ssie język i każdą z warg, gryzie, aż czuję, że mógłbym zaraz eksplodować. Kiedy się odsuwa, z trudnością łapię powietrze, a moje wargi są obolałe i nabrzmiałe. Nie mogę się powstrzymać i znów się do niego przysuwam, chcąc go pocałować.
- Severusie. - Jęczę ze stratą, kiedy czuję, że się ode mnie odsuwa. - Pieprzyć taniec. Po prostu... pieprz mnie - proszę bezskutecznie i słyszę, jak śmieje się cicho. Czuję, że puszcza moje dłonie i wstaje ze mnie, po czym otwieram oczy.
Opiera czoło o moje i mogę zobaczyć, że jego wargi także są obrzmiałe. Szepcze: - Oj tak, Harry, na pewno to zrobię, ale teraz... - Odsuwa się delikatnie, a jego oczy łagodnieją. - ... myślę, że potrzebujesz natychmiastowej ulgi.
Kiedy jego usta ponownie zbliżają się do moich, czuję, że wyciąga koc spomiędzy nas, a jego ręce szarpią się z guzikiem u moich spodni. Ssie moje wargi i nagle wciągam powietrze z zaskoczeniem, kiedy moja erekcja zostaje uwolniona. Osuwa się na podłogę, klęcząc przede mną i rozsuwa moje kolana. Drżę z oczekiwania na to, co za chwilę nastąpi. Nie rusza się przez chwilę, podziwiając widok, jaki teraz przedstawiam: policzki zaczerwienione z podniecenia, nabrzmiałe, rozchylone wargi, oczy zamglone z pożądania i pulsująca erekcja między nogami.
Widocznie zadowolony z tego, co widzi, pochyla się i bierze mnie do ust. Doskonale wie, że długo nie wytrzymam, więc nie traci czasu. Dłońmi chwyta za trzon członka, po czym wsuwa go w całości do ciepłych, wilgotnych ust. Mruczy z satysfakcją, słysząc, jak wykrzykuję jego imię. Nawet wtedy, kiedy ma mnie w ustach, robi niesamowite rzeczy ze swoim językiem. Okrąża nim główkę, po czym ssie ją. Odsuwa się nieznacznie i znów bierze mnie całego do ust. Przesuwam dłonie w stronę jego głowy, wplatając palce w czarne włosy. Powstrzymuję się przed tym, żeby nie przyciągnąć go mocniej do siebie i zmusić do silniejszego oraz szybszego ssania. On jednak utrzymuje stały, łagodny rytm, naprzemian wysuwając i wsuwając do ust nabrzmiałą erekcję.
Z każdym jego ruchem moje plecy coraz bardziej wyginają się łuk. Chwyta mnie dłońmi za biodra, żeby zmusić je do pozostania w miejscu. Coraz szybciej zbliżam się do końca, więc pozwala mi wsuwać się rytmicznie do jego gardła. Czuję szumienie w uszach, a pod moimi powiekami pojawiają się jaskrawe rozbłyski. Spuszczam się w spazmach przyjemności do tych ciepłych ust, wykrzykując jego imię. Nagle moje plecy wyginają się w łuk tak mocno, że boję się, że za chwilę się złamią. Opadam na kanapę wykończony i spocony, łapiąc szybko powietrze. Właśnie doświadczyłem najbardziej niesamowitego uczucia w moim życiu, więc otwieram oczy, żeby mu o tym powiedzieć. Widzę jego głowę na moim udzie i orientuję się, że on też musi być bardzo zmęczony.
- Severusie - dyszę ciężko, pochylając się nad nim i pomagając mu się podnieść. Siada przez chwilę na piętach, przygląda mi się i na jego twarzy pojawia się uśmiech. Przysuwa się do mnie delikatnie, obejmując dłońmi moje policzki i całuje mnie dokładnie. Czuję mój smak na jego języku, jednak nie jest to nieprzyjemne uczucie i chyba mu też się to podoba.
Przyciąga mnie do siebie i razem osuwamy się na kanapę. Czuję ciepło jego ramion i zapadam się w granice świadomości, słysząc jak szepcze w moje włosy: - Zaśnij na chwilę, Harry. To normalne, że jesteś śpiący. Śpij. - Ostatnim, co czuję, są jego usta muskające czubek mojej głowy.
***
Kilka minut później budzę się i czuję, że nadal trzyma mnie w swoich ramionach, głaszcząc dłonią moje włosy. Podnoszę się, żebym mógł spojrzeć na niego. Podnosi brwi, rozbawiony i patrzy na mnie pytająco.
- Severusie - mówię, nie wiedząc, co dalej powiedzieć. - To było... niesamowite. Nigdy w najdzikszych snach nie wyobrażałem sobie, że to może być takie...
Nie wiem, jak to nazwać, więc dodaję:
- Dziękuję. To było warte czekania. - Widzę błysk w jego oczach i jestem pewien, że nie powiedziałem nic złego. Moja głowa opada na jego pierś. Siedzimy w przyjemnej ciszy, a ja głaszczę delikatnie jego ramię. Nagle zdaję sobie z czegoś sprawę.
Przesuwam od niechcenia moją dłoń na jego pierś i zaczynam pieścić go przez cienki sweter. Delikatnie prześlizguję się w stronę jego uda, muskając je w górę i w dół. Czuję, jak jego serce zaczyna szybciej bić, kiedy kładę moją dłoń pomiędzy jego nogami. Oddycha ciężko i słyszę delikatny jęk po tym, jak rozsuwam stanowczo jego uda.
- Severusie. - Uśmiecham się, przyciskając twarz do jego piersi. - Mówią, że do tanga trzeba dwojga, prawda? - To pytanie retoryczne, ale wiem, że na nie odpowie.
- Harry - wydusza. - Nawet nie wiesz, jak bardzo mają rację.
Więc znów rozpoczynamy nasz taniec, ale tym razem to ja prowadzę. Mimo tego że jestem niezdarny i niedoświadczony, on odpowiednio mnie motywuje. Jest cierpliwy i łagodny, kiedy pomaga mi odkrywać swoje ciało. Miał rację, kiedy mówił o tym w zeszłym roku. Wiem, co robić. Kiedy jest w tym wszystkim miłość, seks jest czymś, co przychodzi naturalnie. W końcu dochodzi, wykrzykując moje imię, a ja połykam w całości jego esencję. Uśmiecham się z satysfakcją, że byłem w stanie dać mu taką przyjemność. Wiem, że zrobiłem wszystko dobrze i mu się podobało. W końcu uczyłem się od mistrza.
***
To nieuchronne, że w końcu musimy o tym wszystkim porozmawiać. Jestem zdziwiony, że zrobimy to dopiero teraz, już po wszystkim. Nieważne jednak, w jakiej to będzie kolejności. Jestem przygotowany na tę rozmowę, bo wiem, że powiem mu o swoich uczuciach.
Poranek spędzamy w taki sam sposób, jak przez ostatnie cztery lata. On siedzi przy swoim biurku, a ja pracuję nad moim nowym szkicem. Wszystkie narzędzia są rozłożone obok mnie na kanapie. Nie różni się to zbytnio od poprzednich lat, ale teraz rzucamy sobie przelotne spojrzenia, pełne palącej namiętności. Nic jednak z tym nie robimy, a po obiedzie znów przenosimy się do salonu. Widzę, że zajmuje fotel naprzeciwko mojego.
Tłumaczy mi: - Chyba lepiej, żebyśmy się teraz nie prowokowali, Harry. - Jest zaskoczony tym, że śmieję się z jego doboru słów, ale po chwili na jego twarzy pojawia się uśmiech. Przez kilka sekund próbuję się uspokoić, a on obserwuje mnie z rozbawieniem.
- Dobrze - mówię w końcu poważnie. - Porozmawiajmy o tym. Chcę, żebyś od razu wiedział, że jestem gotowy na tę rozmowę.
Nawet jeśli jest tym zaskoczony, nie daje tego po sobie poznać. - Czyli o czym chcesz rozmawiać? - odpiera niewinnie.
- O tym, że cię kocham... nie jak przyjaciela. A teraz myślę, że może... - Wiem, że nie mogę tego za niego powiedzieć. - ... także coś do mnie czujesz. - Nagle uświadamiam sobie, że właśnie wygrałem nasza małą grę w kto zaskoczy kogo.
Przez chwilę nie wie, co powiedzieć. - Harry - mówi z wahaniem i nagle ogarnia mnie strach. - Jesteś tego pewien? - Widzi wyraz mojej twarzy i pochyla się, żeby utrzymać kontakt wzrokowy. - Nie jestem niezadowolony, wręcz przeciwnie. - Siada z powrotem i dodaje miękko: - Zapewniam cię, że odwzajemniam twój sentyment.
Ach. Nie dziwi mnie, że ma problem z powiedzeniem tego. Ale ja mogę na to poczekać. Teraz przejmuję kontrolę nad rozmową.
- Wiem to od jakichś sześciu miesięcy. Wcześniej coś podejrzewałem, ale zorientowałem się dopiero wtedy, kiedy przysłałeś mi prezent na Boże Narodzenie.
Skubie przez chwilę swój podbródek, myśląc o tym, co powiedziałem. Obserwuję jego ręce, ale po chwili wracam na ziemię, kiedy mówi: - Szanuję twoje uczucia, Harry, i nigdy nie uważałbym ich za błahe. - Teraz czekam na jakieś ale. - Ale wiesz, czym jest zauroczenie, prawda?
Od razu mu odpowiadam: - Proszę cię. Nie mam już szesnastu lat, Severusie, nie musisz się tak zachowywać. Jestem już dorosły i przeszedłem już tyle zauroczeń, że potrafię je odróżnić od czegoś więcej. Kiedy ty byłeś w moim wieku...
- ... byłem już śmierciożercą, któremu wystarczającą ilość razy złamano serce. Nie chcę, żebyś kiedykolwiek czuł ten ból. - Teraz patrzy na mnie wilkiem.
- Nie wiem, czy zapomniałeś, Severusie, ale już nieraz go czułem, więc daruj sobie. To właśnie ty mówiłeś, że mam walczyć o to, czego chcę, więc walczę i nie przestanę tego robić.
Podnosi szklankę i widząc, że jest pusta, przywołuje butelkę z barku. Sącząc alkohol, pyta, nawet na mnie nie patrząc: - Skąd wiesz, że to wszystko jest prawdziwe, Harry?
Mam już na to gotową odpowiedź, nie dlatego, że się przygotowałem, ale ponieważ zadawałem sobie to samo pytanie przez kilka miesięcy. - Nigdy wcześniej tak naprawdę nikogo nie kochałem. Próbowałem, ale nie udało mi się. Ty i ja jesteśmy w jakiś sposób połączeni. Nie wiem, dlaczego, ale tak było od samego początku. I ty... potrafisz mnie dostrzec.
- Dostrzec? - pyta z dziwnym wyrazem twarzy.
- Tak, prawdziwego mnie. Myślę, że zawsze to potrafiłeś. Pierwszy raz, kiedy byłem tego świadomy, poczułem się... rewelacyjnie - przerywam, przypominając sobie tę chwilę.
- Musisz się bardziej postarać, Harry - mówi stanowczo. - Jeśli nie umiesz tego nazwać to znaczy, że nie do końca to rozumiesz.
Wzdycham ciężko. Powinienem był wiedzieć, że nie uwierzy w moją okrojoną wersję. Mogę wiele stracić, ale to będzie tego warte. - Więc dobrze. Zawsze cię podziwiałem. - Patrzy na mnie z powątpiewaniem, więc kontynuuję: - Nawet wtedy, kiedy cię nienawidziłem. Jesteś inteligentny, elokwentny, spostrzegawczy. Jesteś wszystkim tym, kim powinien być mój ojciec. - Widzę, że nie spodobało mu się porównanie do mojego taty. - Byłeś skłonny do tego, żeby porzucić swoje dotychczasowe życie po tym, jak popełniłeś błąd. Mimo że wiele straciłeś, rozpocząłeś wszystko od nowa, kiedy większość ludzi by się poddała. - Nie rusza się, słuchając mnie, a ja zaczynam recytować jego życiorys: - Dumbledore szanował cię i kochał jak syna. W ten sposób zrozumiałem, że do czasu bitwy to wszystko na twój temat mi gdzieś uciekło. Przez te dwa lata, które spędziłem z tobą i Lupinem, zmieniłem swój sposób myślenia, ale nie rozumiałem jeszcze tego. Wiedziałem, że mogę na tobie polegać. Czułem się przy tobie bezpiecznie i desperacko chciałem cię zadowolić, mimo że wydawało się to niemożliwe - przerywam na chwilę, przypominając sobie moje emocje w tamtym momencie.
- Po bitwie ogarnęło mną poczucie spustoszenia i samotności, które prawie mnie wykończyło, a to dlatego, że straciłem ciebie. Potem spędziliśmy razem pierwszą rocznicę i zorientowałem się, że potrafisz zobaczyć prawdziwego mnie... - Spoglądam na niego, upewniając się, że słucha.
Kiwa głową i odpiera: - Wiem dokładnie, do jakiego momentu nawiązujesz.
Jestem wdzięczny, że mi to mówi. - Wtedy zrozumiałem, jak bardzo mi ciebie brakuje. Wiesz, bycie całością, w harmonii ze sobą, to mieć osobę, która cię dostrzega. - Przypominam sobie nasze kolejne rocznice.
Wstaję i siadam naprzeciwko niego na podłodze.
- Myślę, że wiedziałem, co do ciebie czuję już podczas trzeciej rocznicy, kiedy leżałeś ranny w łóżku, a ja musiałem zastanowić się nad tym, jak zareagowałem. Bałem się o ciebie, dopóki nie byłeś bezpieczny. Tamtej nocy z chęcią zamieniłbym się z tobą miejscami, byle tylko oszczędzić ci bólu. Nawet nie wiesz, jaką ulgę poczułem, kiedy znów byłeś sobą, ale byłem na ciebie zły, że tak się naraziłeś. Nie zniósłbym tego, gdybym cię stracił.
Nie przerywa mi, więc opowiadam każdy szczegół, pozwalając mu zobaczyć to wszystko z mojej perspektywy. Mam tylko jedną rzecz do dodania: - Najważniejszym jest to, że umiesz mnie dostrzec. Zrozumiałem wszystko, kiedy mówiłeś mi o mojej seksualności. Praktycznie przyznałeś, że także jesteś gejem. Przez ostatni rok zrozumiałem, że jedyną osobą, którą mogę kochać w ten sposób, która tworzy ze mną jedną całość, która sprawi, że seks stanie się czymś cudownym... jesteś ty. - Teraz czekam na jego reakcję.
Jego oczy rozświetlają się czymś nieznanym. Uśmiecha się i odpiera: - Nieźle, jak na dwudziestotrzylatka. - Wiem, że sobie żartuje, ale widzę na jego twarzy wyraz uznania i wiem, że zdałem ten test.
Siadam z powrotem na kanapie, zadowolony z tego, że mnie nie odrzucił.
Mimo że nie powiedział jeszcze słowa na M, przyznał, że odwzajemnia sentyment. Teraz już nie pozwolę mu odejść. Nadal jestem trochę niepewny, ale widocznie wie o tym, skoro pozwolił sobie na tę rozmowę bez walki.
- Skąd wiesz, że jestem...? - Nie potrafię tego powiedzieć, więc ratuje mnie z opresji.
- Doskonale wiem. - W tonie jego głosu słychać całkowitą pewność.
- To niesprawiedliwe. Powiedziałem ci wszystko wraz ze szczegółami. Więc skąd wiesz, Severusie?
- To jest to... powiązanie. - Śmieje się krótko, po czym przestaje, widząc moją minę. - Nie śmieję się z tego, Harry. To zabawne, ponieważ to prawda. To, że ty także to poczułeś i pierwszy się do tego przyznałeś. Dla mnie to bezcenne. Potwierdziłeś to, czego obaj doświadczyliśmy niezależnie od siebie.
Pochyla głowę pytająco, czekając na jakiś znak, że go zrozumiałem.
- Okej. To dobrze, że też czujesz to powiązanie. To po prostu dziwne. Przez te wszystkie lata zdawałeś się mnie nienawidzić. - Wzdrygam się, przypominając sobie, dlaczego w to wierzyłem.
W jego oczach przemyka coś ciemnego. - Pamiętasz, jak po raz pierwszy odwiedziłem cię w Londynie? Powiedziałeś mi, że wszyscy widzą w tobie tylko Harry'ego Pottera. Wróciłem do domu i poczułem się winny, ponieważ ja też tak o tobie myślałem. - Przerywa, po czym mówi: - Harry, spójrz na mnie.
Podnoszę głowę, a on przytakuje i kontynuuje: - Postanowiłem odłożyć na bok postać Harry'ego Pottera i przypomnieć sobie to, co wiem o chłopcu z tym imieniem. Doszedłem do wniosku, że znalazłem kogoś zupełnie innego. Znalazłem chłopca bez własnej rodziny, zaniedbanego przez tych, którzy się nim opiekowali wraz ze mną. Chłopca, któremu odebrano normalne dzieciństwo, a położono na barki ciężar, z którym nie poradziłby sobie nawet dorosły mężczyzna. Chłopca, który mimo swojej słabości podjął się wyzwania i stanął twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem. Chłopca, który wypełnił swoje zadanie i stwierdził, że ma już tego dosyć. Zorientowałem się, że było tyle rzeczy, które podziwiam, podtrzymuję i kocham w tym chłopcu. Nie próbuję tutaj usprawiedliwiać mojego wcześniejszego zachowania, ale na końcu naprawdę cię dostrzegłem. To co zobaczyłem, jest godne podziwu.
Kończąc, siada z powrotem i czeka, aż się odezwę. Absolutnie nie wiem, co mógłbym teraz powiedzieć. On naprawdę mnie widzi.
- Zdałem?
Kiwam głową. - Zdałeś. - Przez chwilę zatapiam się w jego spojrzeniu. - Więc co teraz zrobimy? - pytam z rozmarzeniem.
Wygląda na zaniepokojonego tym, że tak szybko do tego przeszedłem. Odkłada szklankę na stolik i siada naprzeciwko mnie. Odwracam się do niego i po wyrazie jego twarzy wiem, że nie spodoba mi się to, co ma zamiar powiedzieć.
- Wrócisz do Londynu tak, jak planowałeś. Ja zostanę tutaj i będę dalej nauczał. - Przerywa jakiekolwiek protesty zanim zdążyłem otworzyć usta: - Spędziłeś już cztery lata na uniwersytecie i został ci jeszcze rok praktyk. Byłoby to głupie, jeśli byś nie ukończył swojej nauki. Na pewno to rozumiesz.
Oczywiście ma rację. Nie wiem, dlaczego myślałem, że to, co mielibyśmy zrobić, cokolwiek tutaj zmieni.
- Przyjadę do ciebie za rok, jak zawsze i zobaczymy. Wiem, że myślisz, iż jesteś pewny tego, czego chcesz, ale dajmy sobie trochę czasu. Jeśli nadal... będziesz mnie chciał... możemy spróbować.
Mówi to w tonie, który całkowicie nie jest do niego podobny. Przyrzekł, że nadal mnie będzie pragnął, ale zostawia mi otwartą furtkę, jeśli chciałbym iść w inną stronę.
- Nie podoba mi się to - mówię mu, próbując brzmieć dojrzale. - Masz rację. Muszę wrócić i dokończyć studia, a ty zostać tu i uczyć. To ma sens. Ale... - Wyciągam rękę w stronę jego twarzy, zmuszając go do spojrzenia na mnie. - ... nie zmienię zdania, Severusie. Chcę właśnie ciebie. Jestem tego pewien.
Chwyta moją rękę i całuje krótko dłoń, po czym odsuwa ją na bok. Pochyla się do przodu i mówi łagodnie: - Liczę na to, uwierz mi, Harry. Jednak jeśli zdecydujesz się na coś innego, zdajesz sobie sprawę, że... twoja cnota nadal pozostaje nietknięta?
Prycham z niedowierzaniem, a na jego usta wpływa delikatny uśmiech.
- Naprawdę, Harry. Bez penetracji, technicznie nadal jesteś prawiczkiem.
Nagle uświadamiam sobie całą prawdę i patrzę na niego z przerażeniem. - Zrobiłeś to specjalnie, prawda?
- Oczywiście, że tak. Nie odebrałbym ci tego tylko pod wpływem chwili. Muszę być pewien, że to właśnie ja jestem tym mężczyzną. Sam mi powiedziałeś, że tylko w ten sposób możesz się komuś oddać.
Nie wiem, czy powinienem czuć złość, czy wdzięczność. - Chciałem, żebyś to zrobił... Tak, żebyś wiedział. - odpieram, a on mierzwi dłonią moje włosy.
- To będzie warte tego czekania, jeśli zrobisz to z pełną świadomością, Harry. To część tańca - drażni się.
***
Po kolacji wyciągam moje rysunki i portfolio. Nie mówi nic, kiedy układam je na podłodze, segregując wszystkie moje prace. Siadam na piętach i wskazuję ręką, żeby usiadł obok mnie. Jestem mu winien wytłumaczenie, dlaczego tak długo z tym zwlekałem. Pokazuję mu szkicownik.
- To właśnie ja, Severusie. Sztuka obnaża duszę artysty. Są tu wszystkie emocje, których nie mógłbym przedstawić w inny sposób: lęki, złość, którą czułem, piękno, które zapiera mi dech w piersiach, miłość, której nie mogę wyrazić słowami. To dla mnie papierowa myślodsiewnia. - Spoglądam w górę i widzę, że patrzy na mnie, a nie na rysunki. W ten sposób podnosi mnie na duchu, więc mówię dalej: - Nie byłem w stanie pokazać ci tego wcześniej, chociaż chciałem to zrobić w zeszłym roku. Nie mogłem ci wtedy jeszcze zaufać, ponieważ ten, kto je zobaczy... - Wskazuję na szkice. - ... pozna prawdziwego mnie.
- Ale ja już cię znam - mówi.
Przeglądamy wszystkie rysunki przez bardzo długi czas. Widzę, że nie wie, co powiedzieć, widząc moje prace. Daję mu w prezencie szkic, przedstawiający dłonie Dumbledore'a, który nie chciałem mu pokazać podczas pierwszej rocznicy. Wstaje i odkłada go na gzyms kominka, a ja składam resztę na jeden stosik. Został jeszcze tylko jeden szkicownik.
- Jeszcze ten, Severusie. Specjalnie zostawiłem go na koniec.
Kiedy ponownie siada obok mnie, wiem, że to ja wygram naszą osobliwą grę w zaskakiwanie siebie nawzajem. Otwieram szkicownik i czekam na jego reakcję.
- Dobry Boże, Harry.
Przewracam stronę, a on zatrzymuje mnie, przysuwając do siebie szkicownik. Z ulgą siadam z boku i przyglądam mu się. Wygląda, jakby coś go trafiło. Na jego twarzy pojawia się cień strachu, kiedy przegląda kolejne prace. Nad niektórymi spędza zdecydowanie więcej czasu. Dochodząc do połowy, patrzy na mnie i widzę, że jego oczy są zaszklone.
Oczywiście na rysunkach przedstawiony jest on sam. Niektóre z nich robiłem z pamięci, niektóre na żywo. Jest tam mistrz eliksirów przed klasa pełną uczniów, Snape idący korytarzem z powiewającą za nim peleryną, Snape na spotkaniu Zakonu, Snape w myślodsiewni, Snape w sali do treningów, Snape w Wielkiej Sali, Snape przy łóżku dyrektora, Snape podczas pierwszej rocznicy, Snape po raz pierwszy w moim mieszkaniu.
Potem rysunki się zmieniają, a Snape przekształca się powoli w Severusa: Severus wtedy, kiedy dostrzegł prawdziwego mnie, Severus cierpiący od klątwy Cruciatus, Severus podnoszący szklankę w toaście, Severus patrzący w górę na mój balkon, Severus w moim mieszkaniu podczas czwartej rocznicy. Z tamtego roku jest wiele rysunków. Na końcu jest ten, który naszkicowałem dzisiejszego poranka: Severus z głową odchyloną do tyłu w przyjemności, kiedy go zaspokajałem.
To zapis podróży, którą przebył przez te wszystkie lata. Można zadać sobie pytanie, kto tak naprawdę się zmienił, co stało się z artystą. Myślę, że nie ma na to prostej odpowiedzi. Rozpoczęliśmy tę podróż osobno, a teraz jesteśmy razem. Zmieniliśmy siebie nawzajem i przy okazji samych siebie.
***
Po fajerwerkach i toaście na cześć Albusa Dumbledore'a nie musimy nawet dyskutować o tym, czy mam tu zostać.
- Dyrektorka będzie się zastanawiać, dlaczego nie skorzystałem z pokoju, który mi uszykowała.
Śmieje się. - Wątpię. Mogę sobie wyobrazić, że będzie zadowolona z takiego stanu rzeczy - przerywa i zastanawia się nad czymś. - Chociaż dziwi mnie to, że jeszcze nie usłyszeliśmy nic od Albusa.
Proponuje mi wspólne spanie w jego łóżku, ale odmawiam: - Przykro mi, ale nie, Severusie. Przepraszam. - Patrzy na mnie ze zdziwieniem, więc tłumaczę: - Wolę odłożyć to na następny rok, kiedy będę u siebie. Mam nadzieję, że sprawisz, iż czekanie będzie tego warte?
- Obiecuję - mówi.
Znów lądujemy na kanapie, tak przyjemnie zajęci sobą, że nie zauważamy nawet, jak zegar wybija północ.
Szósty rok
Nadal nienawidzę mugolskiego Londynu. Do tych wszystkich rzeczy, których w nim nie cierpię, dziś mogę dodać niewyobrażalny żar płynący z rozgrzanego chodnika, po którym idę. Kilka bloków wcześniej byłem zmuszony do ściągnięcia peleryny, ale już czuję całkowicie przepocony tył mojej koszuli. Nie zniżę się jednak tak bardzo, żeby podwinąć rękawy. Przechodząc obok ostatniego budynku zastanawiam się, gdzie będziemy kolejnego trzydziestego pierwszego lipca. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych dwóch dni stanie się coś, co raz na zawsze zakończy nasze podróże po Anglii, których wymagał od nas Albus. Nie jestem z natury optymistą, ale chciałbym, żeby był to ostatni raz, kiedy muszę tu przybyć.
Ach, nadzieja. Słowo, które jeszcze dwa lata temu bardzo rzadko zaprzątało mój umysł. Zawsze myślałem, że nadzieja to mało znaczące pragnienie ubrane w piękne słowa. Jak łatwo można się zawieść. Odkąd go zobaczyłem, całkowicie zagłębiłem się w tym uczuciu. Miałem nadzieję, raz na poważnie, raz desperacko, z tęsknotą. Przez całe tygodnie próbowałem wydrzeć ją ze swojej duszy i rozdeptać, ale za każdym razem szukałem jej w stosie popiołu i znów umieszczałem w sercu. On mnie do tego zmusił.
Nadzieja, co do tego, co może się teraz zdarzyć, zżerała mnie od środka przez cały ostatni rok. Wszystko zależy teraz wyłącznie od niego i od tej prostej rzeczy, którą powie, kiedy nadejdzie na to czas. Żałowałem, że w ogóle dałem mu ten wybór. Mogliśmy się już związać w zeszłym roku i nie musiałbym przeżywać tego czasu w niepewności. Jednak mimo tego że to było trudne, wiem, że dobrze zrobiłem. Potrzebował tego roku i pewnego dystansu, żeby udowodnić sobie, że mądrze wybiera.
W zeszłym roku postanowiliśmy, że co tydzień będziemy do siebie pisać. Biorąc pod uwagę to, że w ciągu pięciu lat spędziliśmy razem tylko pięć dni, nie wiedzieliśmy o sobie tyle, ile powinna wiedzieć dwójka ludzi, która zamierza się ze sobą związać na resztę życia. Z każdym listem coraz bardziej podziwiałem mężczyznę, którym się stał, od zwykłego chłopaka do skomplikowanego młodzieńca. Teraz znam jego ulubiony kolor i danie. Poznałem także ukryte zakamarki jego duszy. Mnie było trudno wylać na papier to, co jeszcze nigdy nikomu nie wyznałem.
Więc poznawaliśmy się nawzajem po trochu, a to doświadczenie sprawiło tylko, że jeszcze bardziej go pokochałem.
Dochodzę do jego bloku. Przychodzę całe pięć godzin za wcześnie, ale to już się nie liczy. Jestem jednak pewien, że będzie miał na ten temat coś do powiedzenia.
Drzwi do mieszkania są już otwarte, więc pukam we framugę. Na ten dźwięk pojawia się w przedpokoju i uśmiecha się na mój widok.
- Jesteś niesamowicie wcześnie, Severusie. Tak właśnie myślałem.
Mimo że nienawidzę być przewidywalny, odwzajemniam uśmiech i mówię: - Nie powinieneś być tym zaskoczony. O mało co nie przyszedłem wcześniej.
Przechodzi przez korytarz i bierze ode mnie torbę. - Wyglądasz okropnie - mówi, śmiejąc się.
- Jest cieplej niż na środku pustyni. To przez ten nagrzany asfalt. Twoje mieszkanie jest za to niespodziewanie chłodne.
- To przez klimatyzację, Severusie. Jedna z najlepszych rzeczy, które wymyślili mugole. - Nagle jego uśmiech znika i patrzy na mnie w sposób, który już doskonale znam. - Boże, jak dobrze cię widzieć. - Pochyla się spontanicznie i delikatnie mnie całuje.
Och. Czuję zaskoczenie, kiedy odrywa się ode mnie i patrzy mi w oczy.
- Tęskniłem za tobą - tylko to jestem w stanie powiedzieć. Słysząc to, kiwa głową w zrozumieniu.
- To musi coś znaczyć, skoro tak mówisz. - Znów się uśmiecha i czuję, że moje kolana miękną. Widząc wyraz jego twarzy wiem, że długo nie wytrzymamy.
Prowadzi mnie przez korytarz do swojej pracowni i nagle uświadamiam sobie, że w mieszkaniu jest ktoś jeszcze. Przy szafce w kuchni stoi boso mężczyzna bez koszulki, w spodniach uciętych w połowie ud. Widząc nas, odstawia piwo, które przed chwilą pił. Zatrzymuję się przy kanapie, gdzie Harry kładzie moje torby, po czym odwraca się w moją stronę.
- Severusie, chciałbym, żebyś poznał mojego współlokatora. Andrew, to jest właśnie Severus.
Podchodzi do szklanych drzwi i zasuwa rolety, a ja kiwam głową krótko w stronę drugiego mężczyzny. Jest mniej więcej w wieku Harry'ego, dobrze zbudowany, z długimi brązowymi włosami związanymi w kucyk.
- Severusie - mówi spokojnie, wchodząc do pokoju i wyciągając dłoń w moją stronę. - Wreszcie mogę cię poznać. Harry dużo mi o tobie opowiadał.
- Doprawdy - odpieram, zaskoczony tą domową scenką.
Mężczyzna śmieje się. - Oj tak. Szczerze powiedziawszy, po tym wszystkim, co mi opowiadał, mam wrażenie, jakbyśmy się już dobrze znali.
- Naprawdę. - Odwracam się do Harry'ego i obrzucam go spojrzeniem. Spogląda na mnie z mieszaniną strachu i rozbawienia na twarzy. Patrzę z powrotem na Andrew.
- Więc mieszkasz tutaj?
Mężczyzna podnosi swoje piwo i kieruje się w stronę kanapy. - Mieszkałem, ale właśnie się wyprowadzam. Prawdę mówiąc, prawie się minęliśmy. Mam jeszcze kilka kartonów do wyniesienia i Harry pomagał mi zrobić miejsce przed twoim przybyciem.
Założę się, że tak zrobił. Andrew mości się wygodnie na kanapie, a ja rzucam moją pelerynę obok niego i idę do kuchni po szkocką, mając nadzieję, że nadal tam jest. Nalewam sobie alkohol i pytam od niechcenia: - Więc od jak dawna tu mieszkasz, Andrew? - Moje serce szarpie się w piersi, kiedy widzę, jak Harry i drugi mężczyzna wymieniają znaczące spojrzenia.
- Umm, od Świąt. Straciłem moje mieszkanie, więc Harry był tak dobry i zaproponował, żebym się do niego wprowadził.
Mogłem się tego domyślić. Harry zawsze chce kogoś ratować, teraz pomaga mugolom. Młodym... mugolskim... mężczyznom. - Doprawdy? Cóż, to cały Harry, prawda? Zawsze chętny, żeby wyciągnąć kogoś z tarapatów. - Obrzucam chłopaka spojrzeniem. Odwzajemnia wzrok, a strach na jego twarzy zostaje zastąpiony irytacją. Rozbawienie pozostaje.
- Jak minęła podróż? - pyta Andrew, kiedy siadam na drugim końcu kanapy, specjalnie ignorując Harry'ego.
- Wspaniale. Uwielbiam te małe wycieczki. - Nawet nie staram się ukryć sarkazmu w moim głosie. Zapada niezręczna cisza, którą przerywa Harry:
- Zrozum, Severusie, on...
Przerywam mu: - Więc, Andrew, mówisz, że się wyprowadzasz? Mam nadzieję, że nie przeze mnie. Jestem pewien, że Harry wspomniał, iż będę tu tylko przez kilka dni.
Mężczyzna ma czelność patrzeć na mnie z rozbawieniem. Spogląda kątem oka na Harry'ego, po czym mówi do mnie z uśmiechem na twarzy: - I tak bym się wyprowadził do końca tygodnia. Dostałem nową pracę i musiałem znaleźć jakieś mieszkanie bliżej niej. Stwierdziłem, że lepiej wynieść się stąd kilka dni wcześniej, skoro ty i Harry...
Podnoszę dłoń, uciszając go. - Doceniam to, Andrew. Harry i ja mamy pewne bardzo denerwujące, coroczne zobowiązanie do wypełnienia. Pojutrze już mnie tu nie będzie.
Teraz Andrew wygląda na zaskoczonego. Harry siada na podłodze naprzeciwko kanapy, wyraźnie nie chcąc zająć miejsca pomiędzy nami.
- Severusie, ja...
Ponownie mu przerywam: - Wygląda na to, że wszystko o mnie wiesz, Andrew, ale Harry nigdy nie wspominał o tobie w listach. - Rzucam chłopakowi beznamiętne spojrzenie. - Skąd się znacie? - Znów podchodzę do szafki, niosąc ze sobą całą butelkę szkockiej. Widzę, że szepczą coś do siebie, więc siadam z powrotem.
- Byliśmy w jednej grupie w pracowni na uniwersytecie. W taki sposób lepiej się poznaliśmy.
Nalewam sobie drugą szklankę alkoholu. - Tak, grupa w pracowni. Harry mi o niej opowiadał. - Wymieniają spojrzenia w ciszy, a ja kończę oceniać drugiego mężczyznę stwierdzając, że jest gejem. Nie pytajcie, skąd to wiem. Wiedziałbym nawet, jeśli spotkałbym go w innych okolicznościach. Może to przez stereotypy, ale jestem pewien, że to prawda.
Młodzieniec waha się, po czym mówi: - Spójrz, Severusie. Harry powiedział mi o magii i o szkole, w której uczysz. - To było nieuchronne. Nie byłby w stanie tego ukryć, jednocześnie będąc z kimś... w związku. Patrzę na Harry'ego ponad butelką szkockiej, nalewając sobie kolejną szklankę. Obserwuje mnie z irytacją, ale tym razem rozbawienie ustępuje miejsca zaniepokojeniu.
- Skonsultowałem to z panem Weasleyem zanim mu powiedziałem, Severusie. Spotkał się z Andrew i porozmawiał z nim. Stwierdził, że biorąc pod uwagę to, iż... umm... tu mieszka, mogę mu zdradzić kilka rzeczy.
- Racja - odpieram uprzejmie. - Oczywiście podpisałeś stosowne oświadczenie, prawda, Andrew?
Kiwa głową. - Nie miałem nic przeciwko. To wiele ułatwiło Harry'emu. Nie musiał się ukrywać przez cały czas.
- Oczywiście, że wiele mu to ułatwiło. - Odkładam szklankę, ponieważ mam już dosyć. - A co myślisz o tym, że nasz Harry jest taki sławny? - pytam, uśmiechając się krzywo.
Mężczyzna patrzy na mnie, nie rozumiejąc, o czym mówię. Harry kaszle, chcąc zwrócić moją uwagę, więc spoglądam na niego, po czym znów odwracam się do Andrew. Nagle dochodzi do mnie to, że poruszyłem zakazany temat.
- Umm... Andrew, Severus mówi o tym, że na moim roku byłem najlepszy w Quidditchu. To jest już coś w czarodziejskim świecie.
- Racja, Quidditch... gra podobna do piłki nożnej. Byłeś w tym niezły, tak?
- Tak. Mogłem nawet zostać profesjonalnym graczem.
Teraz czuję się okropnie. Nieważne, co zrobił. Nie mam prawa zdradzać nikomu jego przeszłości, w szczególności mugolowi.
Andrew spogląda na zegarek i mówi do mnie: - Harry i ja właśnie mieliśmy skoczyć do małej, włoskiej restauracji na rogu, żeby coś przegryźć. Chciałbyś pójść z nami? Nie zajmie to dużo czasu.
Nie, wolę odrąbać sobie głowę i przyrządzić im ją jako danie główne.
Chłopak wygląda, jakby był chory. Z jego twarzy całkowicie zniknęła irytacja i zaniepokojenie, a pojawił się wyraz czystego smutku. - Może innym razem, Andrew - proponuje.
Od razu protestuję: - Nie, idźcie sami. I tak nie miałem przyjeżdżać tu wcześniej. Poza tym miałem bardzo męczący dzień, więc po prostu zostanę tu i... obejrzę sobie telewizję.
Harry prycha z niedowierzaniem. Stoi, patrząc na mnie z obrzydzeniem. - Rób jak chcesz, Severusie - mówi matowym głosem. - Wrócimy za godzinę. - Pochyla się nade mną i ma czelność, żeby chwycić mnie za brodę, żebym spojrzał mu w oczy. - Nie idź nigdzie. Mamy jeszcze coś do zrobienia, pamiętasz? - Kiwam głową ponuro i wyrywam się z jego uścisku. Prostuje się, rozważając coś przez chwilę, po czym wychodzi.
Zastanawiam się, czy nie obejrzeć telewizji, ale nie wiem, jak włącza się to cholerstwo. Poza tym nie jestem pewien, czy byłbym w stanie się podnieść. Jedyną rzeczą, którą mam pod ręką, jest butelka szkockiej, więc sięgam po nią.
***
Na dworze jest już ciemno, kiedy wracają do mieszkania. Słyszę, jak gorączkowo szepczą w przedpokoju, po czym ktoś wchodzi do pracowni i klęka przed kanapą, na której siedzę. Świetnie. To widocznie Andrew przyszedł, żeby mi coś wyznać.
- Severusie - zaczyna po chwili wahania, a ja chcę mu przerwać i powiedzieć mu, że nie musi mi nic mówić, że w zeszłym roku powiedziałem Harry'emu, iż nie będę go przed niczym powstrzymywał. - Severusie. - Zmusza mnie do skoncentrowania się na jego twarzy. Mówi dalej:
- To nie tak, jak myślisz, naprawdę. Wiem, co sobie myślisz, ale tutaj nie o to chodzi. Harry po prostu pozwolił mi się wprowadzić, ponieważ potrzebowałem mieszkania - przerywa i pochyla się nade mną, upewniając się, że go słucham. - Chciałbym, żeby pomiędzy nim a mną było coś więcej, ale Harry powiedział wyraźnie, że nie jest zainteresowany, ponieważ czeka na ciebie. Nie powiedział ci, że z nim mieszkam, bo... cóż, myślał, że doszedłbyś do błędnych wniosków. - Patrzy na mnie ze współczuciem. - Miał rację, prawda, Severusie? - Spoglądam na niego, podczas gdy zalewa mnie fala upokorzenia. Kiwam głową ponuro. Podnosi się, klepiąc mnie po ramieniu i mówi łagodnie:
- Życzę wam szczęścia. Opiekuj się nim, Severusie.
Kiedy słyszę, że wychodzi, czuję, jakbym miał za chwilę zwymiotować.
***
Dopełnieniem mojego upokorzenia jest to, że siedzę teraz na podłodze jego łazienki, opierając się plecami o zimne kafelki. Przez ostatnie pół godziny nie robiłem nic poza wymiotowaniem. Widocznie mój żołądek uparł się, że jeszcze coś w nim pozostało. Harry siedzi naprzeciwko mnie ze skrzyżowanymi nogami, a jego zielone oczy patrzą na mnie z troską. Widział mnie już w gorszym stanie, ale tym razem to ja jestem za to odpowiedzialny.
Pokazał swoją niezwykłą dojrzałość i opanowanie, kiedy nie odezwał się więcej od czasu, gdy odmówił wyjścia z pomieszczenia, żebym mógł cierpieć w samotności.
Chyba trochę przysnąłem, ponieważ potrząsa moim ramieniem. - Chodź, Severusie, myślę, że już skończyłeś. Pomogę ci wstać. - Po chwili stawia mnie na nogi, przesuwa o kilka stóp w bok i sadza na taborecie przy zlewie. Słyszę wodę płynącą z kranu, po czym Harry odgarnia moje włosy z twarzy, przecierając ją dokładnie zimną, mokrą szmatką. Jego akt czułości przebija się przez mój stan otępienia i czuję, jak moje oczy napełniają się łzami. Tego dnia zachowałem się wstrętnie i zasługuję na jego całkowite odrzucenie, co pewnie zrobi. Nie mogę się powstrzymać przed wyobrażaniem sobie, jak wyglądałby ten wieczór, gdyby sprawy obrały zupełnie inny tor. Jego uprzejmość uderza we mnie, kiedy ociera szmatką moje łzy.
Prowadzi mnie ostrożnie do kanapy i mówi: - Jeszcze nie siadaj. - Jestem tak kompletnie pijany, iż nie wzrusza mnie to, że mnie rozbiera. Opiera dłonie na moich biodrach i staje za mną, uginając kolanami moje nogi. Przewracamy się niezdarnie do tyłu, a on natychmiast zaczyna układać nas wygodnie na kanapie, podobnie jak podczas trzeciej rocznicy w lochach. Obejmuje mnie ramionami, przyciskając do swojej piersi, a nogi trzyma po obu stronach mojego ciała. Przywołuje koc, żeby nas okryć i kładzie się z powrotem. Zaczynam powoli tracić świadomość, ale czuję, że muszę jeszcze coś powiedzieć.
- Przepraszam, Harry... To było głupie...
- Cii, Severusie. Nie teraz. Porozmawiamy o tym jutro rano. Teraz śpij, ja tu zostanę.
Po tym zapewnieniu zasypiam.
***
Boję się otworzyć oczy wiedząc, co poranne światło zrobi z moją głową. Słyszę, jak krząta się po kuchni, więc lekko się podnoszę. Widocznie na to czekał, ponieważ po chwili jest już przy kanapie. Siada obok mojego łokcia zmuszając mnie, żebym na niego spojrzał.
- Dobrze, że już nie śpisz. Usiądź i weź to. - Wyciąga w moją stronę dwie białe tabletki i szklankę wody.
Jęczę w proteście: - Nie ma mowy. Eliksir na kaca... w mojej torbie.
Patrzy na mnie z niedowierzaniem. - Masz w torbie eliksir na kaca? Po co? - Nie odpowiadam, więc po chwili już się domyśla. - Brałeś pod uwagę to, że będziesz musiał się upić - mówi sucho. - W razie gdybym zmienił zdanie. - Milczę uparcie na to oskarżenie.
- Nie mogę uwierzyć, że pomyślałeś sobie, iż mógłbym zmienić zdanie i pozwolić ci tu przyjechać bez przyznania się do tego.
- A ja nie mogę uwierzyć, że pozwoliłeś mi tu przyjechać, nie mówiąc mi nic o Andrew - odwarkuję.
- Tu nie było nic do opowiadania - mówi zawzięcie. - Poza tym, jeśli powiedziałbym ci wcześniej całą prawdę, którą on wyznał ci zeszłej nocy, miałbyś więcej czasu na przygotowania, żeby być jeszcze okropniejszym.
Mam już tego dosyć. Cały mój roczny niepokój, błędne wnioski na temat jego związku, niewybaczalne zachowanie względem ich obu, upicie się, poniżający wieczór na podłodze jego łazienki, a teraz to... to dla mnie zbyt wiele. Jestem przerażony, kiedy czuję łzy napływające do moich oczu już po raz drugi w tym dniu i staram się je powstrzymać.
On jednak je zauważa. - Severusie, tak mi przykro. Nie wiedziałem, że jesteś tak niepewny tej całej sytuacji. Myślałem, że poprzedniego lata wyraziłem się wystarczająco jasno. - Mrugam zapamiętale i ponownie zastanawiam się nad tym, jak bardzo się o mnie martwi, chociaż wiem, dlaczego to robi. Koniuszkiem palca zbiera pojedynczą łzę z moich rzęs i pochyla się, żeby pocałować mnie delikatnie w czoło.
Podnosi się bez słowa i idzie w stronę mojej torby. Po chwili wraca z eliksirem w ręku i pyta: - Dlaczego nie użyłeś go zeszłej nocy?
- Zasłużyłem sobie na to - odpieram.
Śmieje się łagodnie. - Na tę masę błędów? Nie zasłużyłeś sobie na to tak samo jak ja i Andrew. Nie próbowaliśmy cię oszukiwać, Severusie. Miał się wyprowadzić zanim przyjedziesz. W końcu bym ci o nim powiedział, ale kiedy się pojawiłeś, wszystko wypadło spod kontroli, prawda?
Wziąłem już mój eliksir i czekając na jego działanie, kiwam głową.
- Wierzysz mi, Severusie? W to, co powiedziałem ci o Andrew? Wczoraj wyznał ci całą prawdę. Nigdy nie byłem nim zainteresowany.
Wzdycham. - Wierzę ci, Harry. I przepraszam za... to wszystko. Jeśli chcesz mnie teraz stąd wykopać, nie będę cię za to winił. Zachowałem się jak głupek.
Śmieje się, po czym pochyla się i szepcze: - O czym ty mówisz? Wykopać cię? Dobry Boże, Severusie, przecież cię kocham. Masz problem z uświadomieniem sobie tego? - Obserwuje, jak podnoszę się, żeby usiąść. Eliksir zaczyna działać i świat wraca do swojego poprzedniego stanu. Czuję, jak pulsowanie w mojej skroni zanika.
Patrzy na mnie z rozbawieniem. - Właściwie to twoje wczorajsze zachowanie było w pewnym sensie słodkie. Rozwiało każdą niepewność, którą miałem wcześniej.
Słodkie? Tylko ten chłopak może tak nazwać tę całą sytuację. - Wątpiłeś w to, że coś do ciebie czuję? Jeśli sobie dobrze przypominam, w zeszłym roku coś ci obiecałem.
Uśmiecha się. - Oczywiście, ale wygląda na to, że nie tylko ja jestem trochę niepewny.
Touché. Chyba teraz mamy remis. A może i nie, skoro to nie on obrażał moich przyjaciół i wymiotował w moim mieszkaniu.
Udaje mi się wziąć prysznic i ubrać się, podczas gdy on zrobił śniadanie. Obserwuje mnie z chytrym uśmieszkiem, kiedy podchodzę do kuchennego blatu. Znam ten wyraz twarzy i mimo tego że czuję się już sobą, mam nadzieję, że odłoży knucie na czas, kiedy już coś zjem. Nadzieja matką głupich.
- Myślę, że powinniśmy zacząć od początku.
Patrzę na niego ostrożnie znad kubka herbaty. - Od początku?
- Tak. - Uśmiecha się do mnie szeroko i mówi: - Jesteś niesamowicie wcześnie.
To jest prawdziwy dar. Pozwala mi naprawić ten cholerny bałagan. Odwzajemniam uśmiech. - Nie powinieneś być tym zaskoczony. O mało co nie przyszedłem wcześniej. - Oczywiście gdybym wiedział, co się stanie, na pewno przyjechałbym później. Nigdy nie zapomnę ostatnich dwunastu godzin, ale teraz nie są one takie ważne. Mimo tego że to była nasza wina, odrobina wspaniałomyślności z jego strony trochę go usprawiedliwia.
Dalej poddajemy się zwykłemu ciągowi zdarzeń. On pracuje przy biurku, a ja siedzę na kanapie, czytając. Przyłapuję go na tym, że uważnie mi się przygląda i podejrzewam, iż znów mnie rysuje. Spogląda w górę i w najdziwniejszych momentach nasze spojrzenia się spotykają. Z każdą godziną dzień coraz bardziej mija, a pomiędzy nami buduje się napięcie, zwiększone przez wydarzenia poprzedniego dnia. Wiemy, dokąd nas ono prowadzi, ale żaden z nas nie chce przyspieszać biegu zdarzeń. Upajamy się tym uczuciem i wygląda na to, że Harry wreszcie nauczył się tańczyć.
***
Jestem zdziwiony tym, że budzę się wczesnym wieczorem. Widocznie moje zmęczenie dało się we znaki. Siedzi na drugim końcu kanapy i tylko jego oczy są widoczne ponad szkicownikiem, który trzyma na kolanach. Przygląda mi się przez chwilę, po czym patrzy w dół i poprawia coś węglem na papierze. - Harry - wyduszam z siebie. - Nie masz mnie już dosyć?
Nie patrząc na mnie, odpowiada: - Nigdy nie będę miał ciebie dosyć. - Napięcie coraz bardziej się powiększa.
Jestem zaskoczony, kiedy po kolacji wyciąga szachy. - Nie wiedziałem, że umiesz grać.
Drażni się: - Tak, Severusie, Harry umie grać. - Postanawiam dać mu nauczkę. Patrzy na mnie znacząco, rozstawiając pionki, a ja czuję przypływ żądzy. Ach. On doskonale wie, co robi, a ja nie mam wyjścia, muszę zagrać w jego grę. Odwzajemniam gorące spojrzenie i jestem zadowolony, kiedy widzę w jego oczach iskierkę pożądania.
Po godzinie uświadamiam sobie, że walczę o moje życie. Nie wiem, kto nauczył go grać, ale wiem, że mogę przegrać.
Obmyślam już sześć posunięć do przodu, a on zaskakuje mnie, mówiąc: - Jak myślisz, czego chciał od nas dyrektor, Severusie? - To może być jego nowa taktyka, więc zbieram pionki, kończąc grę, po czym spoglądam na niego.
- Chyba chciał, żebyśmy zostali przyjaciółmi, Harry. - Obaj wiemy, że to nie jest do końca prawdą, skoro siedzimy tu już kolejnego trzydziestego pierwszego lipca. - A ty jak myślisz?
Chowa pionki do pudełka bez pozwolenia. Pomiędzy nami zostaje tylko plansza do gry, kiedy patrzy w górę i odpowiada: - Myślę, że chciał, żebyśmy nie byli samotni. Wiedział, że jeśli zostawi nas samym sobie, właśnie tak skończymy. Myślę, że chciał zrobić coś, żebyśmy nie byli... sami.
Kiwam głową. - Nieźle, jak na dwudziestoczterolatka, Harry. Uśmiecha się do mnie, jego oczy stają się łagodniejsze i zachęcające. Wciąż należą do czarnowłosego chłopca, ale teraz także do świadomego mężczyzny. W jego spojrzeniu widzę podjętą decyzję i pytam łagodnie: - Jesteś tego pewien, Harry?
Śmieje się delikatnie, po czym zbliża się do mnie.
Stoimy przy kuchennej szafce i pijemy szkocką. Nie mam zamiaru pić dłużej, jak to zwykliśmy robić, ponieważ wiem, że mój żołądek by tego nie wytrzymał. Wznosimy toast na cześć Dumbledore'a i biorąc ostatni łyk, odstawiam szklankę, po czym wyciągam rękę, odkładając też jego alkohol. Bez słowa prowadzę go przez pracownię i korytarz do małej sypialni. Nigdy jeszcze tu nie byłem, więc zapalam lampkę, przyglądając się pokojowi. Wystarczy mi, że stoi tu łóżko. Pozostawiam włączone światło, ponieważ wiem, że widzenie siebie nawzajem tej nocy będzie bardzo ważne.
Tym razem nie spieszymy się, żeby osiągnąć spełnienie. Jeśli nauczył się ode mnie czegoś w zeszłym roku to tego, że gra wstępna jest tak samo przyjemna, jak sam akt. Drży pod dotykiem moich dłoni, kiedy powoli go rozbieram, ale czeka cierpliwie, znajdując przyjemność w każdej małej pieszczocie. Stoi prosto przede mną, a ja delektuję się każdym odsłoniętym kawałkiem jego skóry, głaszcząc ją, całując i wywołując gęsią skórkę. Nie jest jednak cichy, a każde jego jęknięcie i westchnięcie, które wywołują moje dłonie i usta, sprawia, że przechodzą mnie dreszcze. Przywiązuję uwagę do każdego cala jego skóry, po czym odsuwam się, zauważając, że już dłużej nie wytrzyma tej tortury. Uważając, żeby go nie dotknąć, pochylam się i całuję jego rozchylone wargi.
Nie odrywając się ode mnie, podnosi dłonie i zaczyna ściągać ze mnie te części ubrania, które nas od siebie rozdzielają. Nie spieszy się. Skubie moje wargi, pieszcząc przy tym delikatnie moją skórę. Stoję niewzruszony z zamkniętymi oczyma, podczas gdy on obsypuje pocałunkami moją szyję i klatkę piersiową. Klęka na podłodze i zaczyna zsuwać moje spodnie. Moje kolana zaczynają się trząść, kiedy przesuwa językiem po wnętrzu moich ud. Wyjękuję jego imię po tym, jak wsuwa dłoń między moje nogi, delikatnie je rozchylając i nagle dociera do mnie to, co chce zrobić. Upominam go łagodnie: - Nie, Harry.
Patrząc na niego widzę, że obserwuje mnie pytająco, dysząc ciężko. Pomagam mu wstać, mówiąc: - Nie tym razem.
Doskonale mnie rozumie, więc przyciągam go do siebie. Dotyk nagiej skóry zapiera nam dech w piersiach i momentalnie jesteśmy boleśnie podnieceni. Przez moje ciało przebiega fala przyjemności, kiedy czuję, że wsuwa kolano między moje uda. Chwytam go za pośladki i unoszę do góry, a on wreszcie wyjękuje moje imię: - Severusie. - Zaczynam powoli tracić cierpliwość i wiem, że jeśli ja to czuję, on pewnie myśli o tym samym. Instynktownie oplata mnie nogami, więc obejmuję go w pasie ramionami, niosąc w stronę łóżka.
Po chwili obaj na nim leżymy i muszę się od niego odsunąć, żeby na niego spojrzeć, próbując dokładnie zapamiętać tę chwilę. Otwiera oczy, żeby mnie widzieć i napawam się widokiem tego pięknego mężczyzny z zarumienionymi policzkami, czarnymi włosami rozsypanymi na poduszce, wzrokiem zamglonym oczekiwaniem i pożądaniem... na mój widok. Nagle ogarnia mnie poczucie wdzięczności do niego za to, że otworzył przede mną swoją duszę oraz do naszego starszego manipulatora, który umiał spostrzec coś innego poza naszymi wiecznymi utarczkami i obelgami.
Wyciąga dłonie w moim kierunku, widząc mój chwilowy brak kontaktu, więc ponownie biorę go w swoje ramiona. Czas zdaje się zatrzymać w miejscu, podczas gdy odkrywamy nawzajem swoje ciała, kosztując ich, dotykając, pieszcząc, gładząc. Z rozkoszą znajduję wrażliwe punkty na jego skórze i krzyczę z przyjemności, kiedy on znajduje moje. Kiedy prawie dochodzimy do punktu kulminacyjnego, odsuwam się od niego na chwilę, a on jęczy z frustracji.
Zsuwam się z niego i kładę na boku tak, że mogę go obserwować. Nawilżam palec lubrykantem, który położył wcześniej na nocnym stoliku. Prześlizguję dłoń po jego brzuchu, a on wygina się w jej kierunku, kiedy przesuwam ją jeszcze niżej. Rozchyla chętnie nogi, żeby zrobić mi miejsce. Umieszczam dłoń między jego uroczymi pośladkami, a on zamiera, wiedząc, co chcę teraz zrobić. Drażnię jego wejście koniuszkiem palca, po czym wsuwam go do środka, mijając pierwszy pierścień mięśni. Łapie gwałtownie oddech z przyjemności, wije się wokół mojego palca i błaga o więcej. Uśmiecham się i spełniam jego prośbę, wsuwając najpierw jeden, a potem kolejny palec, delikatnie rozchylając je w środku. Nie przestaję go penetrować, a jego jęki zamieniają się w mieszaninę rozkoszy i bólu. Napiera do tyłu, przystosowując się do ustalonego przeze mnie rytmu i zgniata w pięści pościel, leżącą pod nim. Kiedy jestem pewien, że zrobiłem już wszystko, żeby go przygotować, znów kładę się na nim, przyciskając jego ciało do materaca i zmuszając do przestania.
Nagle zamiera pode mną, rozumiejąc, czego od niego oczekuję. Musi poprosić o to, co zamierzam zrobić. Obejmuje moją twarz dłońmi, podnosząc ją w górę i całuje mnie namiętnie.
Po chwili odrywa się ode mnie i mówi, zadyszany: - Proszę, Severusie, teraz.
Układam ramiona po obu stronach jego głowy i muskam delikatnie jego usta. - Harry. - Otwiera szeroko oczy. - Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby cię przygotować, ale pierwszy raz i tak będzie bolesny.
Kiwa głową, odgarniając włosy z mojej twarzy. - Wiem, Severusie, ale zrób to. Chcę cię poczuć w środku.
Zsuwam się z niego i pomagam mu ułożyć nogi. Rozsmarowuję lubrykant na moim członku, rozchylając szeroko jego kolana i napieram na niego, powstrzymując się na chwilę przed penetracją. Chwytam jego biodra rękoma i mówię delikatnie: - Otwórz szeroko oczy, Harry. - Wykonuje moje polecenie, a jego wzrok łagodnieje, widząc mnie pochylającego się nad nim. Wchodzę w niego powoli i widząc wyraz cierpienia na jego twarzy, szepczę:
- Oddychaj, Harry, oddychaj. - Łapie gwałtownie powietrze i zamyka oczy, żebym nie mógł widzieć w nich bólu. - Spójrz na mnie, Harry. - Widzę, jak zaciska usta, kiedy wsuwam się głębiej. Po chwili jestem już całkowicie w środku. Pochylam się nad nim, słysząc, jak dyszy ciężko. - Oddychaj, oddychaj - powtarzam w kółko.
Po chwili czuję, jak mięśnie wokół mnie się rozluźniają i widzę, że jego twarz łagodnieje, a z oczu znika powoli wyraz bólu. Cofam się, po czym pcham ponownie do przodu, próbując ustalić delikatny rytm. Kiedy zaczynam się ruszać, jeszcze bardziej się odpręża i uśmiecha się do mnie z wyrazem rozkoszy na twarzy. Krzyżuje instynktownie kostki za moimi plecami i wiem, że próbuje mnie zmusić do głębszych i silniejszych pchnięć.
Nie odrywamy od siebie wzroku, kiedy zaczynamy poruszać się razem. Chwyta mnie mocno za ramiona i używa całego ciała, pchając w moją stronę. Jego twarda erekcja pulsuje między naszymi ciałami, więc obejmuję ją dłonią. Wykrzykuje moje imię pod wpływem tego dotyku, a ja zaczynam pieścić go w rytm naszych własnych ruchów, które stają się desperackimi uderzeniami moich bioder o jego.
Po chwili zaczyna błagać: - O Boże... Severusie... proszę... o cholera... - Uśmiecham się i przyspieszam, przesuwając moją dłonią rytmicznie po jego członku.
Niedługo po tym zaczynam drżeć z potrzeby. Zmieniam kąt pchnięć, a on krzyczy z rozkoszy, więc powtarzam ponownie te ruchy po to, żeby usłyszeć, jak jęczy.
Jesteśmy już blisko, więc przysuwam się do niego, chcąc zobaczyć wyraz jego twarzy, kiedy będzie dochodził. Jego oczy wywracają się do wnętrza czaszki, a ciało wygina się w łuk. Nie wydaje z siebie żadnego dźwięku, kiedy przepływają przez niego fale spełnienia. Jego biodra nadal poruszają się rytmicznie, a członek wytryskuje pomiędzy nami. Czuję, że uspokaja się pode mną i teraz mogę zatracić się w potrzebie, którą powstrzymywałem do czasu, kiedy on doszedł. Tracę kontrolę, poruszając się gwałtownie i mocno, a w moich lędźwiach zaczyna kumulować się gorąco. Znów chwyta mnie za ramiona, przyciągając do siebie. Czuję nadchodzący orgazm, ale dopiero jego słowa doprowadzają mnie do spełnienia: - No dalej, Severusie, teraz. - Eksploduję w jego wnętrzu, fale gorąca zalewają moje ciało i poddaję się ostatnim spazmom przyjemności. Trzyma mnie mocno, zaciskając mięśnie wokół mnie. Uspokajam się powoli, kładąc głowę na jego piersi i szepcząc nieustannie jego imię.
- Harry, Harry - powtarzam co chwilę. Po chwili musi go już to nudzić, ponieważ klepie mnie po ramieniu i odpiera: - Wiem, Severusie. Jestem tutaj.
***
- Spełnienie - mówię mu. Podnosi głowę, patrząc na mnie pytająco.
- Co?
- Spełnienie. Tak nazywa się to uczucie. Powoduje go sam seks, przez wydzielanie endorfin do mózgu. - Nadal się obejmujemy, leżąc ze zmęczeniem w łóżku mokrym od naszego potu.
Rozmyśla nad tym przez chwilę, po czym pochyla się i mnie całuje. - Nazwij to jak chcesz. Idź spać, Severusie. Przez ciebie nie spałem przez całą poprzednią noc i tą także. - Znów przysuwa się bliżej, zatrzymując się na moich ustach. - Nie, żebym narzekał. - Kładzie się z powrotem na mojej piersi i od razu zasypia.
Jednak ja czuję, jakbym po raz drugi był pijany. Tym razem nie z powodu szkockiej, ale Harry'ego. Jego widok, zapach, smak i dusza całkowicie zawładnęły moimi zmysłami. Mam nadzieję, że już nigdy nie otrzeźwieję.
Siódmy rok
Świętowanie zwycięstwa nad Voldemortem w czarodziejskim świecie nie różniło się w tym roku zbytnio od poprzednich. Na błoniach już trwały przygotowania do jutrzejszej uroczystości. Oczywiście Harry i Severus nigdy nie mogli brać w niej udział, nie żeby naprawdę chcieli. Prawda jest taka, że nadal nie mogli tego zrobić, przez obietnicę, którą złożyli osiem lat temu Albusowi Dumbledore'owi. Mimo tego, co razem przeszli, nie zostali jeszcze zwolnieni ze swojego zobowiązania.
W zeszłym roku, po szóstej rocznicy w mieszkaniu Harry'ego, obaj myśleli, że wypełnili już to, czego chciał od nich dyrektor. Jak wielkie było ich zdziwienie, kiedy ich nadzieje spotkały się z brakiem odpowiedzi zza grobu.
Nie żeby to w jakikolwiek sposób pokrzyżowało ich plany na przyszłość. Severus nadal uczył eliksirów w Hogwarcie, a Harry przyjmował indywidualne zlecenia projektowania graficznego. W wolnym czasie organizował zajęcia ze sztuki dla tych uczniów, którzy wykazywali do tego zdolności i szczerą chęć. Nie przestał szkicować swojego ulubionego obiektu w najdziwniejszych momentach. Severus zgadzał się na to z wdzięcznością i powoli zaczynał rozumieć, że trudno mu odmówić czegokolwiek młodemu artyście.
Kiedy przygotowywali wszystko, żeby zamknąć się w jednym pomieszczeniu po raz siódmy, w powietrzu można było wyczuć znajome uczucie tradycji. Obaj stwierdzili, że to trochę groteskowe, skoro kilka lat temu robili to tak niechętnie.
Jednak tegoroczna rocznica była wyjątkowa. Nieoficjalnie byli już parą, ale rok temu postanowili, że dziś scementują swój związek. Nigdy nie wątpili w to, czy to zrobią, ale Severus wpadł na wspaniały pomysł, który spodobał się im obu.
Publiczna ceremonia była jedynie formalnością. Była organizowana tylko dlatego, żeby rodzina i przyjaciele mogli świętować razem z parą. Nie była ona konieczna i na pewno nie najważniejsza w tworzeniu stałej więzi. Prawdziwe zaślubiny polegały na wymianie przysiąg oddania między partnerami i nie wymagały obecności świadków. Była to bardzo złożona i starożytna magia, której wezwanie tworzyło legalną i nierozerwalną więź.
W zeszłym roku Harry i Severus zdecydowali, że wezmą udział w Ceremonii Zaślubin. Mimo tego że to wydarzenie w końcu zostanie odkryte przez prasę, teraz pragnęli tylko i wyłącznie prywatności.
Dzień rocznicy spędzili tak samo, jak przez poprzednie sześć lat: Severus pracował przy swoim biurku, a Harry przy swoim. Po południu przerwali zajęcia, żeby oddać się rozkoszy sprawiania przyjemności drugiej osobie. Jednakże wieczorem przebrali się w swoje najlepsze szaty i stanęli razem w salonie. Odwrócili się do siebie, a na ich twarzach pojawiła się nieśmiałość. Chwycili się za dłonie i razem wyrecytowali tekst bardzo potężnego zaklęcia. Jak w każdej złożonej i starożytnej magii, słowa musiały być wypowiedziane w łacinie. Severus okazał się w tej kwestii profesjonalistą i zadbał, żeby Harry nie tylko znał je na pamięć, ale także rozumiał ich sens.
Patrząc sobie w oczy, mówili jednocześnie te same słowa. Nagle poczuli ciepło, rozchodzące się z ich złączonych dłoni, po czym patrzyli z satysfakcją, jak wypływa z nich jasny promień światła i otacza ich ciała. Pulsował przez chwilę, a potem rozpłynął się w powietrzu. Żeby zainicjować zaklęcie, potrzebna była prawdziwa miłość i oddanie, a promień światła był dowodem na to, że warunki zostały spełnione, a więź utrwalona.
Stali tak jeszcze przez chwilę, obaj uwieczniając w pamięci umocnienie tego powiązania, które nieubłaganie zbliżało ich do siebie, mimo wszelkich utrudnień i ich temperamentu.
Pochylili się do przodu, składając na swoich wargach powolny, namiętny pocałunek. Kiedy oderwali się od siebie, to Harry przemówił jako pierwszy.
- Łał. To było niesamowite - rzekł.
Severus zgodził się z nim: - Nie wiedziałem, że wywoła to takie... wrażenie.
Harry zaśmiał się. - To było trochę... erotyczne, nie sądzisz?
Mistrz eliksirów uśmiechnął się do niego. - Ja nazwałbym to głębokim, Harry.
- Cóż, cokolwiek to było, z chęcią odkryję później tę głębię. - Kiwnął głową w stronę sypialni.
- Możesz na to liczyć - zapewnił go Severus.
Kiedy usłyszeli pierwsze fajerwerki, Severus skierował się w stronę barku i nalał im po szklance szkockiej. Harry podszedł do niego i wziął swój alkohol. Przytakując do siebie, wznieśli toast po raz siódmy: - Za Albusa Dumbledore'a.
Stuknęli szklankami o siebie i po chwili w pokoju rozległ się trzask, a w powietrzu pojawiła się rolka pergaminu. Upadła na podłogę między nimi, a oni mogli tylko patrzeć na siebie, po czym powiedzieli równocześnie: - Albus.
Siadając razem na kanapie, rozwinęli pergamin i pochylili się, aby odczytać list, napisany charakterystycznym pismem dyrektora:
Moi drodzy Severusie i Harry,
Gratulacje w dniu Waszej Ceremonii Zaślubin.
Przez długi czas wiedziałem, że tylko przez całkowite wzajemne oddanie drugiej osobie będziecie czuć się kompletni. Jak to trafnie napisał John Donne: „Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu.”
Już zbyt długo byliście takimi wyspami, a teraz mogę się cieszyć wraz z Wami, że Wasza izolacja się skończyła i że obaj zrozumieliście, iż razem tworzycie całość.
Żyjcie długo i szczęśliwie, moi kochani chłopcy. Pamiętajcie o prośbie staruszka i wspomnijcie o mnie raz po raz w toaście.
Na zawsze Wasz,
Albus Dumbledore.
P.S. Zastanawiam się, ile czasu Wam to zajęło. Siedem lat to chyba wystarczająco długo, prawda?