53. Region nie jest miniaturą Państwa Narodowego
Prawie wszystkie trudności, niejasności, niepewności, myślowe zahamowania, przeżywane przez człowieka naszej drugiej połowy XX wieku, gdy próbuje on sobie wyobrazić Europę regionów, wywodzą się z tego „modelu", który od półtora wieku narzucała mu szkoła (na wszystkich trzech poziomach nauczania). Dzisiejszy człowiek, którego uformowały szkolne podręczniki, nie dopuszczając ani cienia dyskusji, wierzy w całą serię zdań-pewników następującego typu:
- Państwo powinno być jedno i niepodzielne.
- Państwo, mając siedzibę w stolicy, obejmuje swoją suwerenną władzą całe publiczne życie narodu, to znaczy wszystkich ludzi żyjących na terytorium określonym losowo przebiegiem wojen i wyliczeniami mierniczych.
- Wszystko, co objęte jest sferą życia publicznego (ekonomia, polityka, nauczanie, skarbowość, obrona, turystyka itd.), powinno pozostawać w stosunku zależności od jedynego organizmu, państwa, w granicach jednego terytorium, nad którym to państwo przypisuje sobie suwerenną władzę.
- To przymusowe scalenie gruntownie różnorodnych płaszczyzn składa się na pojęcie narodowej jedności, która jest ostatecznym celem historycznego rozwoju każdego narodu godnego tego miana. Osiągnąwszy tę jedność, tak jak się „osiąga dojrzałość", naród staje się „narodem nieśmiertelnym", państwo zaś, które działa w jego imieniu, dysponuje życiem i śmiercią jego członków, czy to obywateli, czy poddanych, w zależności od reżymu — zawsze jednak płatników podatków. Kościół nie ma już teraz prawa posyłać na stos swoich wyznawców-heretyków; natomiast państwo ma obowiązek występować przeciw tym, którzy zaprzeczają któremuś z jego dogmatów, na przykład przeciw odmawiającym służby wojskowej.
Zupełnie obłędne zredukowanie wszystkich wymiarów ludzkiej działalności (duchowego i fizycznego, kulturalnego i ekonomicznego) do jednej jedynej płaszczyzny - geograficznego terenu, który uznaje się za „świętą ziemię ojczystą" (na podstawie modelu analogicznego, na przykład, do „zastrzelonego terenu", jaki wyznaczają sobie psy), u człowieka z ery neolitu odpowiadało pewnym podstawowym potrzebom. (0d X tysiąclecia przed naszą erą wędrowne plemiona osiedlały się na określonych terenach.) W epoce nowożytnej pretekstu do tego przymusowego nakładania się wielorakich płaszczyzn dostarczały wojny, a ich przygotowanie, przebieg i konsekwencje nadawały wiarygodność wyobrażeniom, mówiącym, że ekonomia ma służyć politycznym planom państwa, a nie pomyślności jego obywateli. Takie samo scalenie wielorakich płaszczyzn odpowiada dziś temu, co stało się drugą naturą człowieka „piśmiennego". Charakteryzuje go przerost funkcji wizualnej i wynikające z tego utożsamianie funkcji „widzenia" i „pojmowania".
Człowiek naszej „wizualnej cywilizacji", druku, odczytywania tworzących linijki znaków, planów, map i wykresów, człowiek „galaktyki Gutenberga", tak genialnie opisanej przez McLuhana, zdolny jest naprawdę pojąć tylko to, co widzi. Wyrażenie „Czy mam ci to narysować?" uprzytamnia model właściwy wyjaśnieniom zdolnym przekonać nawet ostatniego idiotę.
W oczach takiego człowieka ery Gutenberga (a wszyscy w mniejszym lub większym stopniu tacy jesteśmy), i w jego systemie wyobrażeniowym, region może się jawić wyłącznie jako miniatura centralistycznego państwa i miniatura narodu zarządzanego z biur - tyle że nie stołecznych, a skupionych w regionalnej metropolii.
Praktyczne możliwości udziału obywatela w życiu tak pojmowanego regionu nie różniłyby się zasadniczo od stanu aktualnego. Życie wspólnotowe - jedyna skuteczna szkoła postawy obywatelskiej - nie zostałoby automatycznie odbudowane na skutek podziału jakiegoś kraju na dwadzieścia jeden regionów zamiast na dziewięćdziesiąt jeden lub dwa departamenty. Gdyby region miał być taką miniaturą Państwa Narodowego, poddaną jednej władzy obejmującej wszystkie istotne dziedziny: politykę, ekonomię, życie społeczne i kulturalne, pociągnęłoby to za sobą raczej wszechwładzę administracji niż zwiększenie swobód obywatelskich. Taki region nie byłby z pewnością nowym modelem stosunków międzyludzkich i struktur władzy. Nie przyniósłby żadnej rewolucji w tym znaczeniu, jakie nadaję temu słowu, czyli nie „wszystko zburzyć", ale - przeciwnie - wprowadzić nowy ład.
I dlatego tak rozumiany region nie budzi entuzjazmu prawdziwych federalistów, do których zawsze się zaliczałem.
(Niewykluczone jednak, że będzie on stanowił pierwsze stadium, oczywiście nie ładu federalistycznego, ale nieuniknionego. Wcześniej lub później - rozpadu wielkich europejskich Państw Narodowych. Takie perspektywy zarysowują się - znów termin percepcji wizualnej! - w próbach „regionalizacji" Francji czy Włoch. Jeśli chodzi o strategię polityczną, to można przewidywać, że droga od Państwa Narodowego do regionu będzie, bodaj nieuchronnie, prowadzić przez etap federacji narodowych, a przede wszystkim przez instancje ponadnarodowe oraz ich instytucje państwowe.)
Do instynktownej odmowy jakościowego a rewolucyjnego skoku dołączają się pewne racje psychologiczne, przemawiające za ewolucyjnym, czy raczej „dewolucyjnym" przejściem od centralizmu stolicy do rosnącego znaczenia rozwijających się regionalnych metropolii. O sile wodza, króla, dyktatora czy republikańskiego państwa decydowała zawsze umiejętność zapewnienia ludności bezpieczeństwa. Otóż wydaje się, że w naszych czasach lepiej zapewniają to bezpieczeństwo małe państwa niż byłe wielkie potęgi. Składa się na to wiele (i to nie tylko wojskowych) przyczyn, które niepodobna tu wyliczać, można tylko wspomnieć o bezpieczeństwie obywateli Szwajcarii i o jego przyczynach.
Federalizm jednakże posuwa się dalej, tworząc inne układy i modele.
Spróbujmy je naszkicować, licząc się przy tym z opisanymi wcześniej oporami i odruchami państwowo-narodowymi, od których, upieram się przy tym, nikt z nas nie jest wolny.
Inspiracją wszystkich naszych podręczników jest wyłącznie tradycja wszechogarniającej jedności. Machiavelli, Jean Bodin, Thomas Hobbes, źle rozumiany przez jakobinów Rousseau, Marks, Lenin, Hitler, Stalin, Mao świadomie odrzucają demokratyczną i wolnościową tradycję, której Europa zawdzięcza swoją wielkość; tu należą: Yitoria, Comenius, Alt-husius, Locke, Montesąuieu, prawdziwy Rousseau (ten, który głosi chwałę mafe/społeczności), Saint-Simon, młody Marks, Bakunin i Proud-k hon — z któt^ch wywodzą się dwudziestowieczni personaliści