Media w polityce
Media odgrywają we współczesnym świecie witalną rolę jako kanał komunikacji pomiędzy politycznymi elitami i opinią publiczną. Nie tylko opisują zdarzenia, ale stają się miejscem debaty lub wręcz walki politycznej. Pełnią funkcję katalizatora wydarzeń politycznych - instrumentu wykorzystywanego przez polityków , którzy opanowali trudną sztukę kreowania faktów medialnych (news making).
Media są więc nie tylko biernym obserwatorem politycznych zdarzeń, lecz ich aktywnym uczestnikiem grającym według ustalonych przez swoich mocodawców reguł. Własność, kontrola lub wpływ na funkcjonowanie kanałów informacyjnych stały się nieodłącznym elementem gry politycznej, zaś potrzeba regulacji prawnych z tym związanych oraz określenie roli państwa w tworzeniu zasad finansowania lub dofinansowania mediów, stanowią nieodłączny element kalendarza politycznego władzy ustawodawczej i wykonawczej na całym świecie.
Wpływ na kształtowanie opinii publicznej poprzez powszechny i nie cenzurowany przepływ informacji spowodował, że zarówno rządzący, jak i partie polityczne oraz różnego typu grupy nacisku (np. Greenpeace) przywiązują wielką wagę do formy przekazu, w jakim zamierzają sprzedać swoją polityczną „ofertę”. Wpływ ten widoczny jest w zmianie stylu ich działania oraz wzrastającej znaczącej roli liderów posiadających umiejętność tworzenia i sprzedawania korzystnej dla ich ugrupowań informacji. Rozumieją oni potrzebę dopasowania własnego kalendarza politycznego , do czasu i przestrzeni medialnej.
Coraz częściej politycy uświadamiają sobie, że trzeba tak uprawiać politykę, by tworzona przez media informacja, którą sami generują, była gotowa na czas głównych wydań wieczornych wiadomości telewizyjnych. Zaczynają też doceniać przewagę obrazu nad słowem.
Codzienny i nieuchronny kontakt z rzeczywistością medialną wymusza na podmiotach politycznych potrzebę przygotowania koncepcyjnego do takiego kontaktu. W konsekwencji jest to związane z koniecznością skoordynowanych działań zespołów planowania strategicznego i działania reaktywnego, kreowanie zdarzeń medialnych, przewidywanie potencjalnych zagrożeń lub sytuacji atutowych, jak również sprawne reagowanie w sytuacjach kryzysowych.
Mechanizmy przepływu informacji
Elity polityczne mają coraz większą świadomość istnienia prostych (dla wielu polityków jednak wciąż zbyt trudnych do zaakceptowania) zasad funkcjonowania mechanizmów przepływu informacji, z którymi należy się liczyć. Oto niektóre z nich :
Media w swoich dociekaniach prawdy bardziej niż „czwartą władzą” są strażnikiem demokracji i praworządności. Są więc naturalnym sojusznikiem tych wszystkich polityków, którzy opowiadają się za ww. wartościami.
Media są drapieżne, potrzebują bowiem świeżego „mięsa informacyjnego”. Albo je dostaną, albo same wyszarpną. Rzetelne media nie mają zwyczaju żywić się informacyjną padliną.
Nieufność pomiędzy światem polityki i światem mediów jest zjawiskiem naturalnym, spowodowanym różnicą celów i punktów widzenia. Jednakże profesjonalna i przyjazna koegzystencja pomiędzy nimi jest ze wszech miar korzystna zarówno dla nich jak i dla opinii publicznej.
W kontaktach z mediami powinny być spełnione trzy warunki: dostępności do informacji, woli współpracy oraz wiarygodności przekazywanej informacji.
Media nie są dla polityków wrogiem na placu, lecz oknem, w którym politycy stają przed obliczem opinii publicznej, która może być sprzyjająca , nieprzyjazna, niezdecydowana bądź obojętna. Niezależnie od tego obrażenie się na media oznaczać może zamknięcie dostępu do tego okna.
Rzetelne media zawsze reprezentują interes publiczny i w jego obronie potrafią być bezwzględne. W kształtowaniu informacji odpowiadają również na zapotrzebowanie opinii publicznej (to wszystko, co opinia chce wiedzieć). Służba mediów w interesie publicznym ma charakter ciągły ich czujność nigdy nie ustaje.
Polityka i wielkie pieniądze to „sztuka” odgrywana najczęściej za zasłoniętą kurtyną, a to wzbudza największe zainteresowanie i podejrzliwość opinii publicznej. Praktyka pokazuje, że nie ma całkowicie szczelnych kurtyn. Niekorzystne informacje albo same „wyciekną”, albo ktoś wyniesie je prędzej czy później na widownię (np. afera tajnych funduszy CDU, która zakończyła karierę polityczną Kohla).
Media bezlitośnie rozliczają polityków z dawanych przez nich obietnic, zarówno dziennikarzom jak i opinii publicznej.
Według pierwszej oceny, w swoich wnioskach pesymistycznej, komercjalizacja mediów prowadzi do coraz większej koncentracji ich kontroli w rękach jednej lub kilku korporacji (tą drogą podąża Canal Plus, Bertelsmann, News International, Pearson Group, America on Line w Polsce zaś TV Polsat). Prawa rządzące na rynku mediów komercyjnych uczyniły z polityki jeszcze jedną gałąź przemysłu rozrywkowego. Poważna polityczna debata jest często sprowadzana do spersonalizowanego talk-show , w którym ...information staje się infotainment (informative entertainment).
Politycy zaś wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu mediów w celu budowanie maksymalnie atrakcyjnego wizerunku publicznego, większą uwagę przywiązują często do opakowania niż zawartości własnej oferty politycznej. I wreszcie zarówno politycy jak i media wzajemnie sobą manipulują w celu osiągnięcia partykularnych lub partyjnych interesów obu „układających się stron” (np. my wam pomożemy w kampanii, wy nam pomożecie w rozszerzeniu koncesji).
Według drugiej oceny w swoich wnioskach optymistycznej, gwałtowny rozwój i ekspansja zdywersyfikowanych , konkurujących ze sobą mediów otwiera coraz większą ilość kanałów komunikacji pomiędzy elitami politycznymi i opinią publiczną, stawiając przed nią możliwość ich wyboru. Media wymuszają na politykach zmianę stylu działania, stylu zachowania, zmianę politycznej retoryki, która skierowana jest do szerokich mas odbiorców stanowiących ich potencjalny elektorat.
W konkluzji należy uznać, że obie wyżej wymienione oceny, zawierają elementy prawdy, ponieważ media mogą być zarówno okrutną bronią, jak i bezpieczną tarczą. Media w demokratycznym świecie nie pretendują do roli propagandowej tuby, przez którą nakazuje się co ludzie mają myśleć. Jedno jest pewne - media mają ogromny wpływ na to, jak ludzie myślą. Tak więc również politycy stoją na straży demokratycznych reguł w obronie wielokrotnie już wspomnianego interesu publicznego, reguł, które w równym stopniu powinny obowiązywać w mediach.
Media a rząd
Od samego początku istnienia Stanów Zjednoczonych, rząd amerykański poprzez I poprawkę do Konstytucji USA gwarantował wolność prasy. Wolność ta była niezwykle ważna już dla samych ojców-założycieli USA. Thomas Jefferson stwierdził, iż gdyby miał do wyboru rząd bez prasy lub prasę bez rządu, to bez wahania wybrałby to drugie.
W czasach bardziej współczesnych prawo prasowe zostało jeszcze bardziej rozwinięte i poszerzone. Swobodny dostęp do źródeł rządowych jest jednym z oczywistych praw dziennikarzy (jedyne wyjątki motywowane mogą być tylko względami bezpieczeństwa narodowego). Dostęp ten staje się niezwykle ważny również z rządowego punktu widzenia. Trudno jest bowiem sobie wyobrazić przeprowadzenie skutecznej reformy państwowej bez szeroko zakrojonej kampanii medialnej informującej obywateli o działaniach rządu. Bezpośrednie kontakty na linii państwo-obywatel, okazują się możliwe tylko przy pomocy środków masowego przekazu. Środki masowego przekazu stały się w połowie XX wieku poważnym obserwatorem i najważniejszym komentatorem wydarzeń politycznych kraju. Stoją one na straży praw obywateli amerykańskich, tropiąc najmniejszy przejaw korupcji. Mogą również utwierdzać zaufanie społeczeństwa do rządu, lub całkowicie to zaufanie zburzyć.
Niestety, w Stanach Zjednoczonych prawie z definicji stosunki między rządem a środkami masowego przekazu są napięte. Rząd amerykański argumentuje, iż jak każda duża instytucja, również on potrzebuje więcej „prywatności” by móc skutecznie pracować. Krytykuje również media za skupianie się tylko na „potknięciach” i niepowodzeniach rządu, zamiast nad sukcesami. Dziennikarze natomiast uważają, iż politycy i rząd nie są uczciwi w swych oświadczeniach publicznych oraz nalegają by sprawy dotyczące wszystkich obywateli powinny być rozstrzygane jawnie, by nie mogło dojść do nadużyć. Wiele osób przypisuje ten nie najlepszy stan rzeczy między rządem a mediami głównie słynnej aferze „Watergate” w połowie lat 70'tych. Prezydent Richard Nixon okazywał wówczas otwarcie wrogość wobec dziennikarzy, i czynił wszystko co w jego mocy by dostęp do źródeł rządowych był jak najbardziej utrudniony. W tej sytuacji, pomimo faktu, iż to FBI było odpowiedzialne za zgromadzenie większości informacji o aferze „Watergate”; dziennikarze tacy jak Bob Woodward i Carl Bernstein najbardziej przyczynili się do złożonej przez Nixona rezygnacji. Wydarzenia te stanowią pewien przełom w podejściu przez dziennikarzy do spraw rządowych, a moda na dziennikarstwo „śledcze” trwa aż do prezydentury Ronalda Regana.
Rząd i uzależnienie od mediów.
Atmosfera pomiędzy rządem a mediami, o której mówiliśmy wcześniej, stanowi niewątpliwie utrudnienie w relacjach rządu ze społeczeństwem. Problemem nie jest małe zainteresowanie mediów sprawami rządowymi, lecz niewłaściwe ukierunkowanie tego zainteresowania. Mark Hughes z Urzędu Miasta Phoenix mówi „ Mamy na co dzień czterech reporterów, którzy spędzają u nas każdego dnia osiem godzin by tylko nas złapać na jakimś niepowodzeniu. Natomiast kiedy prosimy ich o opublikowanie materiałów na rutynowe, ale ważne z punktu widzenia naszej lokalnej społeczności zagadnienia; zainteresowanie jest znikome”. Sytuacja taka dała się szczególnie dotkliwie odczuć w czasie ekonomicznej recesji, na początku lat 90'tych. Rząd amerykański próbował zdobyć poparcie dla swoich działań i pobudzić społeczny optymizm, w czym skutecznie przeszkodziły mu media, odnoszące się do całej sytuacji niezwykle sceptycznie.
Dzisiaj w Stanach interpretowanie wydarzeń stało się niezwykle trudne dla przeciętnego obywatela, który musi chcąc nie chcąc polegać na mass mediach spłycających i trywializujących wiele wydarzeń. Poważnym zarzutem w stosunku do mediów jest również niekompetencja dziennikarzy, którzy bardzo często nie rozumieją nawet treści materiałów, które przedstawiają. Sytuacja ta staje się coraz bardziej powszechna wraz ze wzrostem ilości informacji codziennie napływających do agencji prasowych i skróconym czasem reakcji na zjawiska, które mają miejsce dookoła. Dziennikarz zwyczajnie nie jest w stanie opracować dogłębnie tematów, posiadając tak niewiele czasu.
Pomimo wszystkich zatarczek z dziennikarzami rząd amerykański nadal polega w znacznym stopniu na prasie, jako głównym źródle przekazywanie najważniejszych dla społeczeństwa informacji. Według słynnego redaktora „Washington Post” Williama Greidera „to co się liczy dla prasy, liczy się w równym stopniu dla polityków, to co prasa pomija politycy również spokojnie mogą ominąć”.
Programy informacyjne w USA, próbując jak najlepiej relacjonować działania rządu, wciąż napotykają na dwa podstawowe problemy - za mało dziennikarzy by objąć wszystkie sektory działalności publicznej, oraz małą atrakcyjność ( z dziennikarskiego punktu widzenia) danych tematów. W przypadku problemu interpretowania zawiłości ustaw i polityk rządowych coraz bardziej pomocne okazują się rządowe agencje informacyjne , które udostępniają swoich specjalistów prasie. Samo zresztą pojęcie „public relations” weszło już na dobre do słownika rządu federalnego, a podstawowe zadania rządowego PR to :
informowanie wyborców o działalności rządowych agend
zachęcanie obywateli do współpracy przy programach rządowych
zdobywanie poparcia dla polityk i programów rządowych
Jednak problemów w procesie komunikowania rząd - obywatel w ostatnich latach tylko przybywa. Wynikają one nie tylko ze społecznej apatii w stosunku do spraw politycznych i ogromnego rozrostu biurokracji, ale również z faktu dominacji mediów jednego regionu nad innymi. Amerykańskim problemem ostatnich lat bez wątpienia stała się dominacja Washington'u w kwestiach relacjonowania spraw rządowych, która odbywa się kosztem stanowych i lokalnych środków przekazu.
Relacje mediów
Bez wątpienia najbardziej atrakcyjnym tematem dla mediów jest wojna lub wszelkie inne akcje militarne . Dziennikarskie relacje wojenne mają już długą historię w USA- podobnie zresztą jak próby rządowego ograniczenia zbyt swobodnego przepływu informacji , z którego w końcu mógłby korzystać adwersarz.
Już w czasie wojny secesyjnej wiadomości o koszmarach wojny docierały do rodzin żołnierzy. Mathew Brady był jednym z dziennikarzy, który dokumentował wszystkie najważniejsze bitwy tej wojny. Czarny wóz Brady'ego służył mu za ciemnię do wywoływania zdjęć stając się równocześnie oznaką zbliżającej się krwawej bitwy. Wydawało się iż Brady doskonale wiedział gdzie nastąpi kolejne starcie wojsk Północy i Południa, bo gdzie tylko się pojawił rozpoczynała się bitwa. W sumie zrobił on ponad 3500 zdjęć wojny, które bardzo silnie oddziaływały na amerykańskie społeczeństwo.
Wojna w Wietnamie upowszechniła natomiast codzienne relacje z miejsc walk. Skróty starć pokazywały Amerykanom konsekwencje wojny, a to wpłynęło z kolej na bardzo szybki rozwój nastrojów antywojennych. Media sprawiły, iż poparcie dla działań rządowych w Wietnamie zaczęło drastycznie spadać. Oliwy do ognia dolały liczne relacje z antywojennych protestów studenckich, które odbywały się we wszystkich stanach. Dzisiaj powszechnie uważa się iż przez media cały wysiłek wojny w Wietnamie poszedł na marne.
W kolejnych latach rząd Stanów Zjednoczonych dobrze przygotował się na „starcie” z mediami w okresie wojny. Podczas krótkiego konfliktu na Grenadzie w 1983, reporterzy nie dostali pozwolenia na relację z rozpoczęcia inwazji. Przedstawiciele mediów byli oburzeni i bardzo krytyczni w stosunku do tej wojny. Jednak jak się szybko okazało - inaczej niż w przypadku Wietnamu - społeczeństwo nie podzieliło odczuć mediów.
Bezprecedensowym przykładem relacji mediów z obszaru konfliktu zbrojnego jest wojna w Zatoce Perskiej. Po raz pierwszy upowszechniona została relacja „na żywo” z pola walki. Relacja ta była tak natychmiastowa, iż przywódcy wojskowi obu stron - w tym sam Saddam Hussein - śledzili na żywo i korzystali przy kontrataku z relacji wydarzeń nadawanej na CNN. Jednak i tym razem rząd amerykański był dobrze przygotowany na pracę z dziennikarzami. Pete Williams - Rzecznik prasowy Ministerstwa Obrony był codziennym gościem większości dzienników, a czasami jedynym autorytatywnym źródłem informacji o wydarzeniach w Zatoce Perskiej.
W 1992 dwadzieścia organizacji w tym Associated Press, Washington Post i CNN, zaproponowały Pentagonowi ustalenie zbioru zasad, które miałyby dotyczyć relacjonowania wydarzeń wojennych. Pentagon miał odtąd udostępniać dziennikarzom materiały operacyjne, a sami dziennikarze dostali pozwolenia aby - w miarę możliwości - poruszać się pojazdami wojskowymi, razem z amerykańskimi żołnierzami. W zamian za ustępstwa Pentagon nadal posiada prawo przeglądania wszystkich relacji z pola bitwy przed ich opublikowaniem.
Media w polityce - przykłady
Warto się przyjrzeć, jak media i polityka współistnieją w rzeczywistości. Jednym z jaskrawych przykładów jest afera „Zippergate”, która miała miejsce nie dalej jak trzy lata temu i omal nie doprowadziła do impeachementu byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona. Spróbujemy tu odpowiedzieć na kilka pytań, które nasuwają się w związku z rolą mediów w tym całym „zamieszaniu”. Jaka była ich rola? Dlaczego sprawa nabrała aż takiego rozgłosu? Co sprawia, że amerykańskie media potrafią tak dalece ingerować w sferę prywatności polityków?
Odpowiedź na pierwsze z tych pytań musi brzmieć: ogromna. To dzięki nim Monica Lewiński stała się sławna na cały świat a niezależny prokurator Kenneth Starr miał szansę kontynuować swoje śledztwo. Media amerykańskie charakteryzują się tym, że w każdym momencie oprócz zwykłych informacji potrzebna jest im również polityczna „opera mydlana”, która niewątpliwie zwiększa oglądalność. Nawet wtedy, gdy sondaże wskazują, że społeczeństwo, a przynajmniej duża jego część nie popiera nagłaśniania sprawy w mediach tak jak to było w przypadku domniemanego romansu prezydenta ze stażystką. Niestety jednak już na pierwszym roku studiów dziennikarskich uczy się przyszłych adeptów sztuki medialnej, że „dobra wiadomość to zła wiadomość”.
Godny uwagi jest sam proces pojawiania się skandalu w mediach. Reporter Neesweek'a zbierał materiały do swego artykułu przez ponad rok. Jego emisja została wstrzymana na prośbę prokuratora Starra ze względu na dobro śledztwa - tak naprawdę kaseta z nagranymi rozmowami Moniki z Lindą Tripp, na podstawie której napisany był artykuł nie stanowiła żadnego potwierdzenia dla opisanej historii. Urywki rozmów pojawiły się jednak w Internecie, gdzie nie istnieją względy rzetelności informacyjnej. Od tego czasu strona ta zaczęła służyć jako forum, na którym wymieniano najnowsze doniesienia i plotki. Wkrótce też sprawa trafiła na łamy prasy i telewizji wywołując jeden z największych skandali w dziejach Stanów Zjednoczonych Ameryki. W prasie lawinowo pojawiały się artykuły, które nader często rozpoczynały się w ten oto sposób: „według niepotwierdzonych doniesień prasowych...” wywołując ogromny chaos informacyjny. Prasa i telewizja zaczęły prześcigać się w publikowaniu informacji, które nierzadko z prawdą miały niewiele wspólnego. Chodziło głównie o to, kto kogo prześcignie i o ile wzrośnie nakład czy też oglądalność. Gazeta „Dallas” ogłosiła na przykład, że prokurator odnalazł agenta ochrony prezydenta, który rzekomo nakrył Monikę i Billa razem wiosną 1996. Po kilku godzinach Dallas skwapliwie wycofało się z tego, ale nakład został już wysprzedany...
Cała medialna Ameryka zajęła się analizowaniem relacji prezydenta ze stażystką, poszukiwaniem motywów tego romansu itd... Poważna, jakby się zdawało, gazeta „Newsweek” przeanalizowała podłoże zachowania prezydenta doszukując się związków z trudnym dzieciństwem i podpierając swe doniesienia psychologią Freuda...
Rodzi się pytanie dlaczego amerykańskie media interesują się takimi sprawami? Ma to niewątpliwie związek z ogromnym rozwojem tzw. „dzienników sensacyjnych”, w których główne doniesienia oparte są właśnie na informacjach sensacyjnych, poruszających, mogących wywołać skandal. Jak już wspominałyśmy w dzisiejszych amerykańskich środkach masowego przekazu obowiązuje zasada „dobra wiadomość to zła wiadomość”. Dzieje się tak dlatego, że tylko zbrodnia, zło, skandal są na tyle wyraziste by przyciągnąć dzisiejszego czytelnika i to one sprawiają, że wzrasta nakład, rośnie oglądalność a co za tym idzie przyciąga to reklamodawców, którzy są gwarantem istnienia danego ośrodka medialnego.
W USA zauważyć też można odmienną od Europy kulturę dziennikarstwa. Nie obowiązuje tu zasada, że życie intymne osób publicznych jest jedynie ich sprawą. Europa nie toleruje takich skandali. Wszyscy dziennikarze wiedzieli na przykład, że francuski prezydent Mitterand miał nieślubną córkę, ale nikomu nie przyszło do głowy o tym pisać. Gdy po jego śmierci ukazała się publikacja dotycząca tej sprawy wybuchł skandal - nie z powodu córki jednak, ale dlatego, że ktoś o tym pisał. Amerykanie przy okazji afery „Zippergate” zadali sobie pytanie, dlaczego tak daleko zaszli w ingerowaniu w sferę prywatną. Ich przemyślenia jednak nie oznaczały przyznania się do tego, że przekroczyli pewne granice. W USA istnieje też pewne zjawisko społeczne, które w znacznym stopniu ułatwia mediom pogoń za sensacją - ludzie sami przychodzą do gazet ze zwierzeniami, co na starym kontynencie jest prawie niespotykane... Zwierzenia znanej nam z rodzimego „podwórka” Anastazji P. nie przysporzyły polskim politykom zbyt wielu problemów, zwierzenia Moniki Lewinski natomiast, doprowadziły do kryzysu politycznego i rozpoczęcia procedury usunięcia głowy państwa ze stanowiska...
Bardzo ważnym czynnikiem swobody mediów jest Pierwsza Poprawka do Konstytucji USA, która gwarantuje wolność słowa. Jest ona bardzo szeroko rozumiana i interpretowana przez sądy i stanowi podstawę do oddalania przez nie większości cywilnych pozwów polityków przeciw mediom.
Zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego prywatne osoby, które ubiegają się o publiczne stanowisko „niejako automatycznie godzą się by media studiowały ich prywatne życie w najdrobniejszych szczegółach”. W razie jakiegokolwiek sporu to polityk musi dowieść, że informacje przedstawione w mediach są nieprawdziwe a co więcej , że media wiedziały, że przedstawiają nieprawdę. Procedura ta sprawia, że osoby publiczne bardzo rzadko wytaczają procesy o zniesławienie lub naruszenie dóbr osobistych.
Taki stan rzeczy został utwierdzony przez wyrok w sprawie pozwu Roberta McFarlana, który zapadł w waszyngtońskim sądzie w 1994 roku. Robert McFarlan był doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego za kadencji Reagana. Wystąpił on z pozwem przeciwko miesięcznikowi „Esquire”, który w 1991 roku oskarżył go o utrzymywanie bliskich stosunków z wywiadem izraelskim. Według prawników McFarlana dziennikarz oparł swój artykuł na informacjach tylko z jednego źródła - od oficera wywiadu izraelskiego, o którym na dodatek powszechnie mówiono, że jest notorycznym kłamcą. McFarlan nie mógł jednak udowodnić, że dziennikarz pisząc swój artykuł wiedział, że przekazana mu informacja jest fałszywa i że tym samym działał w złej wierze. Sąd oddalił jego pozew stwierdzając przy tym, że McFarlan sam pogorszył jeszcze sprawę nie chcąc udzielić dziennikarzowi wywiadu przed publikacją artykułu.
Kolejny precedensowy wyrok zapadł w 1998 roku w Portoryko. Marcos Morella, tamtejszy lokalny polityk został oskarżony przez dziennikarza o korupcję. Sąd uznał, że Morella można publicznie posądzić o korupcję, gdyż o branie łapówek oskarżany był od wielu lat a nigdy wcześniej nie wytoczył nikomu o to procesu...
Tak szerokie pojmowanie wolności jest niewątpliwie zgodne z amerykańskim duchem demokracji, niemniej jednak od czasu uchwalenia Pierwszej Poprawki, jak to stwierdził Jerzy Surdykowski „wolność wciąż wyrywa do przodu, ale odpowiedzialność już dawno utrudziła nogi”. Jest to zjawisko bardzo niebezpieczne, szczególnie w erze Internetu, który tak naprawdę nie podlega żadnej kontroli.
Amerykańskie media pełnią też niewątpliwie faktyczną funkcję kontrolną (np. Watergate), tyle tylko, że zakres ich zainteresowań w dużym stopniu jest ograniczony ponieważ rynek wymaga aby pisać o tym, co się może „sprzedać”. Jak stwierdził jeden z waszyngtońskich dziennikarzy „to, co jest w mediach jest ważne, to o czym gazety nie mówią, politycy też spokojnie mogą pominąć”. Można powiedzieć, że w USA zapanowała „demokracja TV”, która sprawia, że odbiorcy otrzymują zawężony obraz rzeczywistości. W przypadku kampanii wyborczej, na przykład, nie wiedzą oni tak naprawdę nic istotnego o kandydatach. Nadawany przekaz skupia się na tym, który z nich jest przystojniejszy, ma ładniejszą żonę, lepiej się prezentuje itp. System ten może eliminować ludzi wybitnych promując osoby przeciętne, które są osobowościami medialnymi.
Ostatnie wybory prezydenckie pokazały, jak duży wpływ media mogą mieć na jedno z najważniejszych wydarzeń w kraju. Świadczą ot tym najlepiej gratulacje, jakie Gore złożył Bushowi jeszcze przed zamknięciem lokali wyborczych na Florydzie. Według doniesień telewizyjnych (w tym CNN) Bush miał taką przewagę, że jego zwycięstwo nie podlegało właściwie dyskusji - stąd gest jego konkurenta. Okazało się jednak, że już parę godzin później wyniki były całkiem inne i do końca nie było wiadomo, kto zasiądzie w Białym Domu na najbliższą kadencję. Gore wycofał przedwczesne gratulacje...
Także w tym przypadku wiadomość, choćby nieprawdziwa okazała się towarem - kto szybciej ją sprzeda ten więcej zarobi. W tym świetle słuszne wydają się być zarzuty Alana Gora, który twierdził, że media mogły w znaczący sposób wpłynąć na wyniki wyborów. Podawanie do publicznej wiadomości niesprawdzonych wyników jeszcze przed zamknięciem wszystkich lokali wyborczych może wpłynąć na mobilność elektoratu, bądź go uaktywniając bądź demobilizując.
Nie jest to jednak w USA problem tych tylko wyborów bowiem powierzchnia i ilość stref czasowych sprawiają, że kwestia ta pojawia się za każdym razem. Częstokroć, gdy podaje się przybliżone wyniki wyborów w stanach, gdzie lokale wyborcze zostały już zamknięte, w drugim krańcu kraju głosowanie nadal trwa, nierzadko przez parę następnych godzin. Media podając jakiekolwiek wyniki przed zakończeniem elekcji w całym kraju mogą i wpływają na jej wyniki. Problem staje się coraz bardziej skomplikowany wraz z rozwojem coraz to nowych mediów. Zakaz emisji takich sondaży w krajowej telewizji nic tu nie zmieni, bo przecież i tak nie da się kontrolować telewizji satelitarnej i Internetu...
Kino a polityka
W połowie lat siedemdziesiątych coraz częściej na ekranach zaczęły ukazywać się filmy, które obnażały mechanizmy władzy, pokazywały meandry polityki. Najsłynniejszym obrazem tego nurtu byli „Wszyscy ludzie prezydenta” - oparta na faktach historia Boba Woodwarda i Carla Bernsteina, dwóch dziennikarzy „Washington Post”, którzy ujawnili aferę Watergate. Reżyser Alan Pakula pokazał siłę prasy kontrolującej życie społeczne, ale również nadużycia rządzących. Wiele lat później do postaci zapisanego niechlubnie w historii „aferą Watergate” byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych wrócił też Oliver Stone w filmie Nixon.
We „Wszystkich ludziach prezydenta” dwaj dziennikarze reprezentowali czwartą władzę, byli „jedynymi sprawiedliwymi”, w imieniu społeczeństwa kontrolowali poczynania polityków. W innych obrazach i oni zostają wciągnięci w manipulację. Nie na darmo bowiem mówi się, że media mogą wykreować prezydenta. Zwłaszcza te media, które mają największą siłę oddziaływania, a więc przede wszystkim telewizja. Twórcy hollywoodzcy zaczęli pokazywać i takie sytuacje. Jeszcze w 1972 roku w filmie „Kandydat” Michaela Ritchiego przystojny młody prawnik pokonuje w kampanii doświadczonego konkurenta, ponieważ jest bardziej fotogeniczny (gra go Robert Redford). Gdy zostaje na prezydenta Partii Demokratycznej uzmysławia sobie, że jest tylko pionkiem w grze.
W filmie Schatzberga „The Seduction of Joe Tynan” wzorowany na postaci J.F.K, młody senator robi karierę polityczną nie dzięki dobremu programowi, lecz świetnej aparycji i atrakcyjnemu stylowi bycia.
W ostatnich latach znów pojawiły się filmy o „Białym Domu”. Panuje wyraźna moda na political fiction z klucze. Wystarczy spojrzeć na tytuły - „Morderstwo w Białym Domu”, „Miłość w Białym Domu”, „Fakty i akty”, czy „Barwy kampanii”.
Mike Nichols oparł swoje „Barwy kampanii” na książce Johna Kleina, dziennikarza „New Yorkera”, który czynnie uczestniczył w pierwszej kampanii prezydenckiej Clintona. Jego książka wywołała w Stanach burzę, publikowana została zresztą bez jego nazwiska (anonimowo). Po filmie Klein ujawnił się.
Sprawa poruszona w filmie jest pikantna, bo mowa nie o prezydencie fikcyjnym, jak w większości filmów, ani nie o prezydencie zdetronizowanym jak w przypadku obrazów z serii Wategate, ale o obecnie wówczas pełniącym urząd. I nawet jeśli bohater ukrywa się pod nazwiskiem Jacka Stanona, to każdy widz wie, o kogo chodzi. John Travolta jest nawet ucharakteryzowany na Clintona, porusza się jak on, mówi głosem lekko zachrypniętym, podobnym do głosu Clintona.
Nichols nie osądza jednak Clintona, wręcz go rozgrzesza. Jakby chciał powiedzieć, że w gruncie rzeczy nie jest ważne, czy miał romans z jakąś studentką i czy jest ojcem dziecka młodziutkiej Murzynki z przydrożnego baru. W Europie takie rzeczy nikogo nie przerażają. Francja dowiaduje się, o nieślubnym dziecku prezydenta Mitteranda dopiero, gdy idzie ono za jego trumną podczas pogrzebu i nikt nie robi z tego sensacji. Dlatego Nichols broni Stantona. Senator jest w gruncie rzeczy równym chłopem i dosyć prostym (chyba znacznie mniej skomplikowanym niż sam Clinton), ale za to z prawdziwą charyzmą i umiejętności zjednywania sobie ludzi.
Afery seksualne prezydenta interesują Nicholsa tylko jako element wyborczego cyrku. Teoretycznie Amerykanie wiedzą od dawna, że jej prezydenci są zwykłymi ludźmi i nawet moralista Jefferson miał za kochankę czarną niewolnicę. Ale skoro mimo to są pruderyjni to trzeba ten skandal ukryć. Zaczyna się cyniczna gra, przypominająca pisanie scenariusza telewizyjnego talk-show. Szczerość jest głównym hasłem kandydata, a kandydat ma obok siebie żonę, która w czasie wystąpienia telewizyjnego trzyma go za rękę, po czym , gdy tylko kamera przestaje pracować odwraca się z niesmakiem, bo sama jako kobieta została niewiernością męża zraniona (w tej roli znakomita Emma Thomson).
Kiedyś z wypiekami na twarzy obserwowaliśmy demaskatorskie poczynania Woodwarda i Bernsteina. Dzisiaj uśmiechamy się ze zrozumieniem, gdy po wygranej kampanii senator Stanton, już jako prezydent, ściska czarną dłoń swego doradcy, przytrzymując ja chwilę w swoich rękach. Nieważny jest program, ważne jest nowe uczesanie Pierwszej Damy i krawat prezydenta elekta. Liczy się gest, zewnętrzność. To nam się podoba i o tym też jest film Nicholsa. A jeśli dojdzie do kataklizmu, to zawsze zjawi się jakiś Bruce Willis, który ocali świat od zagłady.
BIBLIOGRAFIA
Scott M. Cutlip, „Effective Public Relations”, New Jersey 1994
Robert E. DiClerico, „Points of View - Readings in American Government and Politics”, Washington 1992
Krzysztof Augustin, „Media w polityce”, „Opoka - laboratorium wiary i kultury”,
Barbara Hollender, „Manipulacja obnażona”, Rzeczpospolita 1998
1
1