Zawsze zdumiewał mnie fakt, że w kontrowersyjnych historycznie miejscach, które sugerują istnienie rozwiniętych cywilizacji czy też na użycie nieznanych nam współcześnie technologii - niemal zawsze nie przeprowadza się weryfikacji czy uzupełniania poprzednich badań. Przykładem może być np. Wielka Piramida w Gizie. Przeprowadzono w niej w latach 80-tych badania z użyciem metody radio-węglowej, aby ustalić jej wiek. Wynik jaki wówczas uzyskano wskazał bez cienia wątpliwości, że piramida Cheopsa jest co najmniej 500 lat starsza niż to szacowano poprzednio, co oznacza, że data jej powstania zamiast na rok 2500 p.n.e. powinna być przesunięta na 3000 p.n.e. Nikt nie wątpił w rzetelność badań jakie przeprowadzono lecz mimo to, żaden z uniwersyteckich egiptologów nie użył nowo ustalonej daty w swojej publikacji przez ostatnie 20 lat. Egiptolodzy z jakichś powodów uznali, że takie badanie nie istnieje i do dziś je ignorują. Chronologia wydarzeń w Egipcie, utworzona przez członków Akademii ponad sto lat temu jest nadal sztucznie utrzymywana przy życiu i ignoruje wszystko, co mogłoby zmienić jej skamieniałą postać. Nie chodzi tu oczywiście tylko o to datowanie, lecz także o wiele innych podobnych informacji, ignorowanych przez sponsorowanych przez uniwersytety historyków.
Jest niemalże pewne, że takie działanie Akademii jest jak najbardziej zaplanowane. Przykładem mogą być tu publikacje popularno-naukowe, takie jak choćby magazyn wydawany przez Smithsonian Institute, które przy każdej okazji starają się zredukować nasze zrozumienie rozmaitych starożytnych kultur. Doskonałym przykładem jest tu np. definicja kryształowych czaszek jaką stworzyła Jane Walsh - czołowy archeolog tej instytucji. Kryształowe czaszki stały się niezwykle popularne w dużej mierze za sprawą ostatniej części Indiany Jonesa. Jane Walsh ze Smithsonian bez ogródek uznała, że takie czaszki nie mają większego historycznego znaczenia, że wszystkie są współczesnym fałszerstwem jakiego dokonuje się od lat w pewnej niemieckiej wiosce, gdzie doskonali rzemieślnicy rzeźbią te czaszki w krysztale i potem sprzedają na cały świat.
Stamtąd miały pochodzić czaszka Mitchell-Hedges a także czaszki z paryskiego i londyńskiego muzeum. Nie miała ona żadnych dowodów aby czymś poprzeć takie radykalne wnioski mimo to, natychmiast życzliwie przyklasnął jej National Geographic i Archeology Magazine. Jane Walsh wyruszyła niemalże na prywatną krucjatę przeciw kryształowym czaszkom i np. utrzymywała publicznie, że ruchoma szczęka czaszki Mitchell-Hedges zrobiona jest ze szkła. Kiedy wykazano, że szczęka ta jest bez cienia wątpliwości kryształowa, wówczas pani Walsh uznała że musi pochodzić z innego kawałka kryształu niż reszta czaszki. To tylko pojedynczy przykład wstecznych i złośliwych działań instytucji naukowej, która funkcjonuje dzięki dotacjom państwa i jest opłacana z podatków.
Nauka wydaje się zawsze stać po stronie prawdy, ale tylko w przypadkach, gdy ta prawda nie jest kontrowersyjna. Obok uczciwych naukowców jest też masa nieuczciwych jak choćby ci zatrudnieni w Zatoce Meksykańskiej przez BP, czy ci mówiący o globalnym ociepleniu i podrabiający dane w University of Anglia. Nawet szacowny miesięcznik „Archeology” przyznał, że są archeolodzy, którzy nagminnie oszukują i że zjawisko to wcale nie jest takie rzadkie. Mimo to pismo nie zdobyło się na publiczne potępienie takiego procederu i wskazanie palcem oszustów. Inna jest także kwestia dostępności odnalezionych do historycznych artefaktów. We Włoszech tylko 20% znalezionych przedmiotów o historycznej wartości podlega naukowemu opisaniu. Reszta leży w magazynach i nikt się tymi odkryciami nie interesuje. Z punktu widzenia historii można więc powiedzieć, że one nie istnieją. Doskonałym przykładem wstecznego działania instytucji naukowych były też wyczyny egipskiego ministra starożytności - Zahi Hawassa
W Newadzie w jaskini niedaleko miejscowości Lovelock znaleziono czaszki ludzkie, które swoją wielkością znacznie przewyższały typowy ludzki czerep. Wydawałoby się, że nie ma takiego muzeum na świecie, które nie chciałoby mieć takiej czaszki w swojej kolekcji. Nic bardziej mylnego. Jedna z czaszek rzeczywiście trafiła do muzeum, gdzie rozpłynęła się w jakimś zakamarku magazynu. Druga z nich jest wystawiona na widok publiczny w jednym z lokalnych muzeów w Reno, które jest otwarte od 9 do 11 raz w miesiącu. Z siedmiu czaszek „gigantów” jakie miały znaleźć się w muzeum - cztery zniknęły bez wieści. Wydawałoby się, że coś tak niezwykłego jak olbrzymie ludzkie czaszki powinno znaleźć się w centrum ludzkiej uwagi a tymczasem jest absolutnie odwrotnie, bo nikt o nich nawet nie słyszał. Podobne przypadki unikania przez naukę niewygodnych tematów można mnożyć i niewiele wskazuje na to, aby Akademia rychło zmieniła swoje podejście do opisywania historii ludzkości.
Niewygodna archeologia
Strona 1/2