Czesaw Miosz


Czesław Miłosz, DOLINA ISSY

Streszczenie

I. Narrator stwierdza, że trzeba zacząć od opisu Kraju Jezior, gdzie mieszkał Tomasz. Ziemia jest piaszczysta i kamienista. Opisuje faunę i florę: że występuje sosna i świerk i inne drzewa, błotne ptactwo, żaby. Dwie pory roku właściwe temu krajowi to długa i pogodna jesień oraz wiosna. Fauna jest mieszana, niecałkowicie północna. Do niedawna człowiek był tu samowystarczalny, sam wyrabiał sobie wszystkie przedmioty, które były mu potrzebne. Późną jesienią na kołowrotku kobiety przędły wełnę. Gospodynie tkały z niej sukna. Mieszkańcy sami wyrabiali sobie łyżki, kadzie i narzędzia gospodarskie. Dopiero po I wojnie światowej zaczęły powstawać spółdzielcze mleczarnie oraz stacje skupu zboża i mięsa, a rodzaj potrzeb mieszkańców wiosek zaczął się zmieniać. Chaty buduje się z drzewa. Ambicją gospodyń jest posiadanie małego ogródka przy wejściu, w którym rośną georginie i malwy.

Dolina rzeki Issy jest wyjątkiem w Kraju Jezior. Issa jest czarna, głęboka, o leniwym prądzie, ledwie widoczna spod lilii wodnych, a pola wokół niej to urodzajne czarnoziemy. Wioski są tu bogatsze. Dolina Issy znana jest ze swoich starych pieśni. Zbieracze folkloru zapisali nad Issą wiele motywów już z czasów pogańskich np. opowieść o Księżycu wychodzącym z łoża małżeńskiego, gdzie spał ze swoją żoną - Słońcem.

II. Osobliwością doliny Issy jest nadzwyczaj duża ilość występujących tu diabłów. Może dlatego, że jest tu dużo takich miejsc, które temu sprzyjają np.: wierzby, młyny, chaszcze. Ukazują się ludziom, gdy same chcą. Wg opisu tych, co go wiedzieli, diabeł jest nieduży, wzrostu 9 - letniego dziecka, nosi zielony fraczek, żabot, białe pończochy i przy pomocy pantofli w wysokich obcasach stara się ukryć kopyta. Diabły starają sobie dodać powagi ubierając się jak Immanuel Kant. Nazywane są „Niemczykami”, co oznacza, ze diabeł jest po stronie postępu ( Niemcy jako ludzie handlu, wynalazku i nauki). Ich ulubiona zabawa to taniec np. w pustych szopach, więc nie jest pewne czy rzeczywiście noszą fraki. Nie wiadomo do jakiego stopnia mogą zmieniać postać. Narrator zastanawia się, gdzie jest kraina, w której chronią się diabły i różne inne stwory: czy urządzają sejm w pieczarach głęboko we wnętrzu ziemi, gdzie mówcy obwieszczają, że teraz muszą działać tylko specjaliści tak, żeby ich obecność była niezauważalna przez ludzki umysł. Być może diabły upodobały sobie Issę ze względu na wodę, która wpływa na uosobienie ludzi: są ekscentryczni, dalecy od spokoju.

III. Tomasz urodził się w Giniu nad Issą. Ginie to góra zarosła dębami, na której zbudowano kościół. Kiedyś odprawiano tu ofiary na cześć boga piorunów. Na zboczu jest cmentarz, gdzie spoczywają przodkowie Tomasza z rodziny matki. Do cmentarza przylegają Szwedzkie Wały. Tam, gdzie idzie się w stronę domu znajduje się sadzawka „Czarna” - nigdy nie dosięga jej słońce. W nocy strach tu chodzić. Widziano tu nieraz czarną świnię, która przeżegnana znika. Dom jest biały i niski, a dzikie wino oplata okna i kolumienki na ganku. Kołyska Tomasza zawsze stała w części starej, blisko ogrodu, dlatego pierwsze, co słyszał to odgłosy ptaków. Tomasz nigdy nie zapuszczał się do salonu. Czuł się tam nieswojo. Czuł tam czyjąś obecność. Najbardziej lubił spiżarnię, ale bywał tam rzadko. Babka pozwalała mu wąchać cynamon, kawę, goździki. Lubił też izbę z korytarza, gdzie suszyły się sery i gdzie bito masło.

IV. Przodkowie Tomasza byli panami. Tomasz urodził się, kiedy dwór już przemijał. Jego dziadek - TADEUSZ SURKONT- niewysoki, ociężały, przesiadywał w krześle, drzemał, miał cerę dziecka, łatwo się przeziębiał, nie pił, nie palił, cenił spokój i książki o hodowli roślin, nie lubił kart i hałasu. Subkont nie był skłonny ustępować. Wioska Pogiry toczyła z nim nieustanne spory. Gniewali się, ale kiedy przychodzili do Surkonta ulegali i zawierali ugodę. W młodości Surkont uczył się w mieście, czytał książki Augusta Comte'a i Johna Stuarta Milla. Surkont miał 2 córki: Helenę i Teklę - matkę Tomasza. Tekla wyszła za mąż za człowieka z miasta. Do Ginia przyjeżdżała rzadko bo jeździła po świecie z mężem. Dla Tomasza pozostawała pięknem, na którego widok przełykał ślinę z miłości. Ojca prawie nie znał. Kobiety, które znał to Pola i Antonina. Polę odczuwał jako biel skóry i na nią przenosił swoją sympatię na Polskę. Antonina mówiła mieszaniną 2 języków: litewskiego i polskiego. Tomasz bardzo lubił dziadka. Czasami dziadek brał Tomasz do salonu i grał na fortepianie, co go zadziwiało. Dziadek często naradzał się z ekonomem o imieniu Szatybełko, za którym zawsze dreptał piesek Mopsik. Goście zjawiali się nie częściej niż raz czy parę razy do roku.

V. Babka Michalina (Misia) nigdy nie zajmowała się Tomaszem. Trzaskała drzwiami. Nie obchodzili ją ludzie, co sobie myślą. Była jak leśne stworzenie. Miała oczy jak orzechy, ciemne włosy. Latem kąpała się kilka razy dziennie. Dbała o schludność domu. Nie uznawała regularnych posiłków. Lubiła słone i ostre potrawy. Irytowali ją goście. Uwielbiała grzać tyłek w zimie przy piecu. Był to gest wyzwania wobec obyczajów, który imponował Tomaszowi. Interesowała się czarami, duchami i życiem pozagrobowym. Czytała żywoty świętych bo upajał ją język. Z Antoniną tłumaczyła sny. Ciekawiły ją znaki z innego świata. W niedzielę ubierała się do kościoła w ciemne bluzki.

VI. Rozmaite Siły obserwowały i oceniały Tomasza. Niektóre z nich ogarniały skutki ekstazy, w jakiej żył. Tomasza cieszyły kwiaty nazywane kluczykami św. Piotra. Ścinali je z Antoniną i zanosili do kościoła. Na jednej nodze biegł za nią, kiedy szła po mięso do sklepu, który był wydrążony w ziemi w ogrodzie. Rzeka dla Tomasza była ogromna. Niosły się nad nią echa np. kijanek podczas, gdy kobiety prały. Tomasz słuchał tego godzinami i przyglądał się wodzie, pająkom, żuczkom, ławicom rybek. Dzieci Akulonisów: JÓZIUK I ONUTE nauczyły go jak przywiązywać haczyki do wędki. Tomasz często u nich przesiadywał. Akulonis był wielki i miał plecy wyprostowane jak nikt inny. Z upodobaniem zajmował się łowieniem ryb i miał czółno. Raz udało się Tomaszowi złapać ogromną rybę. Według Akulonisa udaje się ją złapać bardzo rzadko, dlategoteż Tomasz był z siebie bardzo dumny.

U Akulonisowej Tomasz szukał pieszczot. Podchwytywał od nich język litewski.

Minęło lato. Dziewczyny przędły albo łuskały fasolę. Tomasz słuchał pieśni. Najbardziej intrygowała go jedna:

„Sukieneczka wachu, wachu,

Ci nie czujesz panna strachu?”

Jedna z dziewcząt, ze strony Poniewieża śpiewała inną pieśń o cieślach budujących dom.

Raz podczas wróżb lania wosku na św. Andrzeja Tomasz bardzo się przestraszył, gdyż w lustrze zobaczył czerwone rogi. Którejś zimy T. zobaczył gronostaja albo łasicę. Bardzo chciał je mieć.

VII. W tym rozdziale opowiedziana jest historia Pakienasa.

Pakienas podobny był do okunia, tkał na wielkim warsztacie i obsługiwał prasę. A oto jego historia. Rzecz wydarzyła się w Borku, który nie miał dobrej opinii. Pogrzebano tam bowiem skierdzia czyli nadpastucha, który udławił się serem podczas, gdy jadł obiad na pastwisku. Znajdowała się tam również zakopana przez wojsko Napoleona skrzynia. Gdy Pakienas wracał do domu zaczął się za nim zbliżać jakby słup pary, który go gonił. Pakienas biegł coraz szybciej aż dopadł do drzwi Szatybełki. W zjawieniu się ducha dopatrywał kary i znaku. Pakienas był kawalerem.

Pewnego razu Tomasz, Józiu i Onute zapędzili się aż do grobu skierdzia. Z zieleni dźwigał się białawy słup i błądził między drzewami.

VIII. Kilka razy w roku odbywał się w Giniu kiermasz. Sprzedawano pierniki - serduszka i glinianie kogutki - gwizdawki. Tomasz interesowały kolorowe szkaplerze i różańce. Święta Wielkanocne były wyjątkowe. Z niecierpliwością czekało się na przedstawienie w Wielką Sobotę. Tomaszowi podobało się męczenie Judasza. Judasz wieszał się, zdejmowano go z drzewa trupem. Wsadzano mu w tyłek słomkę i przez nią wdmuchiwano duszę, aż Judasz zrywał się i krzyczał, że żyje. Antonina i babka Surkontowa zabierały Tomasza na Rezurekcję - dla niego był to początek wiosny. W Boże Ciało jest prawie zawsze skwar, ale to radosne święto „jasność, ćwir jaskółek, brzękadła poczwórnych dzwonków, biel, czerwień i złoto”.

IX. „Światem toczyła się wielka wojna” i Kraj Jezior przestał należeć do cesarza rosyjskiego, którego wojska zostały pobite. Tomasz tylko raz widział Niemców, gdy siedział z Grzegorzuniem na dziedzińcu. Podjechał piękny młody oficer i wypił mleko, zasalutował i odjechał. Tomasz zakochał się w jego giętkości i czymś nieznanym. Narrator stwierdza, że jego losy są warte opowiedzenia. Oficer obchodząc kościół w Giniu rysował coś w notesie, wdychał zapach łąk na Issą i myślał o ziemi na froncie zachodnim we Francji. Nie zauważył Tomasza ani teraz ani w 20 lat później, kiedy w generalskim samochodzie przejeżdżał ulicami jednego z miast Europy Wschodniej, zdobytego właśnie przez armię Führera. Tomasz nie rozpoznawał w zdobywcy swej miłości.

Wojna miała takie konsekwencje dla Ginia, że nie można było nic kupić w miasteczku więc samemu produkowało się masło, przyrządzało świece, suszyło poziomki na herbatę czy używano sacharyny zamiast cukru. Tomasza posyłano na naukę do Józefa zwanego Czarnym”. Był to Litwin , chłop, choć pracował niegdyś po miastach. Był nacjonalistą czyli chciał służyć chwale Imienia. Chodziło mu o Litwę. Józef miał dylemat w związku z nauczaniem Tomasza, bo kazano mu, aby uczył chłopca czytać i pisać po polsku. To, że Surkontowie uważali się za Polaków Józef uważał za zdradę. Do tego niechęć, że są panami. Z drugiej jednak strony wiedział, że powierzono mu wnuka z zaufaniem. Miał jednak nadzieję, że otworzy chłopcu oczy na wspaniałość Imienia. Babka była niezadowolona z tych lekcji i z „bratania się z chamami”, nie godziła się na istnienie jakichś Litwinów. Tomasz tych zawiłości nie rozumiał, a kiedy je zrozumiał uznał je za coś wyjątkowego. Nauki u Józefa przeciągnęły się dosyć długo do czasu, gdy wyłoniła się mała republika Litwy. Wojna wygasała. Z daleka przychodzili włóczędzy. Jedna taka rodzina (matka i 2 chłopców) zatrzymali się na dworze za poparciem Antoniny, którą czarował Stasiek tym, ze pięknie grał na organkach, śpiewał miejskie piosenki i mówił po polsku zupełnie po mazursku („szwapecił”).

X. Na dręczenie diabły wybrały sobie Baltazara. Trudno się tego domyślać, bo wyglądał na człowieka stworzonego do radości. Był Cyganem. Był leśnikiem. Mieszkał w lesie. Babka Surkontowa na jego przyjście dostawała migreny, bo był on faworytem dziadka. Wiele osób zazdrościło Baltazarowi bo ożenił się z córką bogatego gospodarza Ginia (Surkontem) i miał 2 dzieci. Nie miał wrogów. Lubił wylegiwać się z dzbanem piwa na ganeczku i wtedy w nim szalało. Mieszkał na odludziu, czego zazdrościł mu Tomasz. Baltazara męczyło coraz bardziej. Jedynym ratunkiem było upracować się. Gdy spał, krzyczał z zaciśniętymi ustami. Chciał biec dokądś. Nawoływał go szept. Rzucał kubkiem w dręczyciela. W końcu B. biegł żeby się upić i pił przez parę dni. Raz wódka się w nim zapaliła i Żydówka musiała mu nasikać do gęby (skuteczne, ale dyshonor). W wiele lat po opuszczeniu Ginia Tomasz zastanawiał się nad B. Wspominał jego mięśnie, sarnie oczy z długimi rzęsami. „Żadna udałość ani żadna zapobiegliwość nie chronią od choroby duszy - i Tomasz ile razy o nim myślał, niepokoił się o własne przeznaczenie (…)”.

XI. Diabeł, który przychodził do B. miał bródkę, opierał się łokciami o stół, Herr Doktor, Niemczyk. Wypomina B., że żenił się dla bogactwa, żeby się zabezpieczyć. Straszy go, że przecież całą majętność może stracić. Radzi mu, żeby się powiesił. B. pyta dlaczego innym jest dobrze, a jemu nie. Diabeł odpowiada: „(…) każdemu dana taką nitkę, jego los. Albo schwyci jej koniec i wtedy cieszy się, że postępuje jak należy. Albo nie schwyci. Tobie się nie udało. Ty nie szukałeś własnej nitki, oglądałeś się na tego i tamtego, żeby być taki jak oni. Ale co dla nich szczęście, dla ciebie nieszczęście” . Diabeł mówi, ze B. nie ma odwagi ani żeby się powiesić ani żeby uciec, dlatego będzie gnił. Diabeł wie o morderstwie Baltazara. Męczy go. Wie, ze B. się wyspowiadał, ale poprzekręcał fakty, zataił całą prawdę. B. zeznał, że tamten skoczył na niego z siekierą. W rzeczywistości B. strzelił kiedy tamten siedział w krzakach i jadł chleb.

XII. B. przychodził w miejsce zbrodni. Odwiedzał je i wtedy jakby się uspokajał. Zazdrościł zmarłemu spokoju. Pamiętał, że tamten maszerował i myślał, że B. idzie bez broni. Wypadł na B. z podniesioną siekierą i kazał mu podnieść ręce do góry. Był to być może plennik z niemieckiej niewoli. B. złapał za karabin, a tamten zaczął uciekać. Dlaczego go gonił? Może ze strachu, może przez mściwość, może przez myśliwską żądzę? Wyśledził go i zastrzelił. Rosjanin padł twarzą w dół. B. męczyły wyrzuty sumienia, ale nawet czarownik Masiulis nie potrafił pomóc B. : „Ja tobie nie mogę pomóc. Każda siła ma swoją siłę, a ta siła nie moja”.

XIII. Ksiądz proboszcz rzadko przychodził do dworu. Nazywano go „Teligi - Teligi” od słów, które ciągle wtrącał bez potrzeby. Kiedy Tomasz przygotowywał się do spowiedzi ciągle zapominał grzechy. Tomasz miał tzw. sumienie skrupulatne - wg teologów przyczyna wielu zwycięstw diabła. Starał się nie pominąć żadnego grzechu, ale nie wliczał do tego sekretu związanego z dziewczynką, która nazywała się Onute Akulonis. Wymykali się razem nad brzeg Issy, leżeli goli zwróceni twarzą do siebie, ona kładła się na wznak, przyciągała go do siebie. Wiedział, że to była nie jakaś tam dziewczynka, tylko Onute i nie mógłby się spowiadać z czegoś, co zdarzyło się jemu z nią. Gdy miał zostać ministrantem niespodziewanie na parafię przyszedł nowy proboszcz Peikswa. Jego kazania były piorunujące, grzmiał z ambony, gestykulował, trząsł się. Wielbiła go Akulonisowa, Antonina, nawet babcia Misia. Całowano mu stułę i ręce.

XIV. Kilka dni przed Matką Boską Zielną przywieźli trumnę Magdaleny. Ludzie wyczekiwali reakcji księdza Peikswy. Zgorszenie Magdaleną trwało pół roku. Peikswa zastał ją jako gospodynię na plebanii. Chodziły różne plotki, nikomu to nie przeszkadzało, póki Magdalena nie zaczęła się nieprzyzwoicie zachowywać. Tomasz odnosił się do niej nieżyczliwie bez powodu; tylko dlatego, że Antonina spluwała na jej imię. M. zawsze wabiła T. do kuchni, dawała mu ciastka. Zawsze ją podziwiał. T. podglądał M. podczas kąpieli w rzece. Dla Tomasza niemożliwe wydawało się to, że ten który grzmi z ambony o ogniu piekielnym sam był grzesznikiem. Magdalena nabrała dla Tomasza uroku rzeczy zakazanych. Ksiądz Peikswa podszedł do trumny, płakał. Przygotował samobójczyni chrześcijański pogrzeb.

XV. Żeby otruć się trucizną na szczury, trzeba stracić wszelką nadzieję, a również tak ulec własnym myślom, że one przesłonią świat, aż przestanie się cokolwiek widzieć prócz własnego losu”. Magdalena wpadła w zły stan na krótko przed odejściem starego proboszcza kiedy to zerwał z nią narzeczony. Wpadła w depresję. I wtedy pojawił się Peikswa, Magdalena odżyła. Peikswa, żeby uniknąć skandalu oddał M. na gospodynię proboszczowi w oddalonych stronach. Tam M. ze zgryźliwym starcem nie wytrzymała długo, otruła się. Tamtejszy proboszcz nie chciał jej pochować. Przywieziono ją więc do Peikswy. Ten długo się modlił. Dziwiono się, że ciało nie wydziela przykrego zapachu. Pochował ją na skraju cmentarza. Wkrótce potem Peikswa opuścił Ginie.

XVI. W wiosce wrzało. Do szerzenia plotek przyczynił się nowy ksiądz Monkiewicz, bo okazało się, że na plebanii straszy duch Magdaleny, który nie chciał opuścić miejsca, gdzie zaznał szczęścia. Rozpalał ogień na zimnej kuchni, smażył jajka, przesuwał rondle. Nie pomagała święcona woda. Ksiądz słyszał kroki, książki zlatywały na podłogę. Baltazar opowiedział, że widział Magdalenę na białym koniu. Nie bardzo mu wierzono, ale kiedy sprawdzono stajnię proboszcza okazało się, że gniady był, ale spocony, jakby jeżdżono na nim galopem. Z kolei Szatybełka ujrzał w szopie potwora z trzema tatarskimi głowami, który napierał na niego. Głowy wiły się na niskim korpusie bez nóg. Sz. Dostał gorączki . Babcia Misia przypuszczała, że to duch mahometanina pochodzący z pagórka Tatarski Cmentarz. Wierni chcieli zrobić z tym porządek. Tymczasem odprawiano egzorcyzmy.

XVII. Tomasz bał się biegać po zmroku, ale tylko do czasu kiedy miał sen: widział M. w ziemi, a równocześnie była przy nim jak wtedy, gdy wchodziła do rzeki. W tej równoczesności zawierało się poznanie innego czasu niż ten, który jest nam zwyczajnie dostępny. Tomasz skarżył się ustami M. „dlaczego ja jestem? Jak to możliwe, że będę musiał umrzeć?”. Krzyczał i budził się.

XVIII. Ksiądz zachorował na róże i wezwano znachorkę. Zgodził się też ostatecznie na propozycję parafian kiedy M. ściągnęła z księdza kołdrę i podarła mu koszulę. Mianowicie starszyzna wioski postanowiła odkopać grób M. Okazało się, że ciało M. nie było zepsute - to właściwość tylko świętych lub upiorów. Poza tym M. leżała twarzą w dół. Magdalenie odcięto głowę i umieszczono ją w nogach, a pierś przebito na wylot. W ten sposób kładziono kres cielesnej pysze M. i pogańskiemu przywiązaniu do własnych ust i rąk. Niepokoje na plebanii ustały. M. przedłużyła swoje życie wchodząc w sen Tomasza, który nigdy o niej nie zapomniał.

XIX. Letnio - jesienną porą Tomasz dobrał się do biblioteki. Zaczytywał się w „Tragediach Szekspira” i w książkach o podróżach; nauczył się na nich czytać. Przez te książki wkroczył w nową fazę: robił łuki, strzelał z łuku w kaczki, marzył o przygodach; szczególnie, gdy był w wychodku. Rzadziej chodził teraz nad rzekę i do Akulonisów, bo wstydził się swoich zabaw.

XX. N początku zimy przyjechała z Dorpatu w Estonii babka Dilbinowa - przeciwieństwo babki Misi. Troszczyła się o T., uczyła go, opiekowała się nim, rozpieszczała. Dużo się od niej dowiadywał o świecie. Opowiadała mu o wycieczkach do Majorenhofu, o teatrze i operze, o śpiewaczce Adelinie Patti, o majątku Imbrody pod Dynaburgiem, o podróżach karetą, karczmach, rozbójnikach, o facecjach sławnego na cała Litwę żarłoka i oryginała Bitowa. Uczył się też od babki historii: o Emilii Plater i o dziadku Arturze Dilbinie, który w 1863 roku walczył „za naszą i waszą wolność”. T. widział jednak w babce Dilbinowej słabość. Chodziła po pokoju, modliła się, paliła papierosy. Tomasza korciło, żeby wyrządzać jej przykrości i wystawiać ją na próby.

XXI. Córka grafa von Mohl wyszła za mąż za doktora Rittera. Z tego małżeństwa urodziło się 6 córek, z których najmłodsza Bronisława to właśnie babka Dilbinowa. Kochała się w Konstantym - śpiewaku, deklamatorze patriotycznej poezji, ale rodzice byli mu przeciwni bo młody i bez grosza. Brońcie wyszła za Artura Dilbina - statecznego starszego pana i tak Brońcia przeniosła się razem z mężem na zapadłą wieś i oddała obowiązkom żony i matki. Starszy syn Teodor, młodszy Konstanty. Po śmierci Artura przeniosła się do Wilna, żeby wychowywać tam synów. Konstanty nie chciał się jednak uczyć, wpadł w złe towarzystwo, pił, robił długi, wyrzucili go z 4 klasy gimnazjum i to koniec jego edukacji. Starszy Teodor studiował weterynarię w Dorpacie, utrzymywał matkę i brata. Ożenił się z Teklą Surkont, to ojciec Tomasza. Babka Dilbinowa nie spała po nocach, bo wiedziała, że Konstanty fałszuje weksle brata. Potem został skierowany na front i babka drżała o niego, a nie o Teodora, który też walczył. Wysyłała paczki. W 1918 roku dostała list, że Konstanty jest na wolności i wstępuje do polskiej kawalerii. Nikt nie wie o grzechach babki Dilbinowej. Sumienie skrupulatne Tomasz odziedziczył po niej.

XXII. Pewnego ranka Tomasz się obudził i było mu bardzo zimno. W szybie była ogromna dziura. Okazało się, że ktoś wrzucił granat i cudem nie wybuchł. Dziadek Surkont zmartwił się. Kto i dlaczego rzucił granat?

XXIII. Józef Czarny poszedł do wioski Pogiry, gdzie mieszkał Wackonis. To on rzucił granat w dom Surkontów. Wackonis broni się, że nie rzucał w ludzi, ale w panów: „Panowie krew naszą pili i nam ich nie potrzeba. (…) Każdy Polak to nasz wróg”. A Józef na to: „Ty jesteś Litwin. Litwin to nie bandyta. (…) Surkonty to Litwini od wieku wieków”. Józef ostrzega Wackonisa, że wie kto go podmówił.

XXIV. Suka Murza się oszczeniła. Pakienas zostawił jednego szczeniaka, resztę potopił. Do Surkonta przyszła Malinowska - wdowa, najuboższa z całej wioski Ginie. Przyszła z prośbą, że chce wziąć sad w arendę bo jej syn Domcio (Dominik) skończył 14 lat i dadzą radę. Dominik bardzo szybko podporządkował sobie Tomasza. Tomasz był nim zafascynowany, podziwiał go, jego budę, palenie fajeczki, uczył się od Dominika przekleństw. W zamian za to T. opowiadał mu to co wyczytał z książek bo D. nie umiał ani czytać ani pisać. Tomasz nie wiedział, że nie zawsze trzeba się czepiać tych, których się uwielbia i złamał swoją powściągliwość wskutek głupoty lub za przyczyną diabłów znad Issy. Antonina odzywała się do Domcia figlarnie a brzydko: „rupużuk” - czyli krewny wszystkich ropuch.

XXV. Domcio rządził przy pomocy cichego terroru. Narzucając swoją wolę rówieśnikom mścił się za to, co wycierpiał od dorosłych: poniżenia. Miał w sobie nienawiść i wątpliwość, że ten świat opiera się na kłamstwie. Jeden z żołnierzy pozwolił mu używać karabinu i Domcio zabił nim psa, bo chodziły wieści, że wiosce wybucha wścieklizna i trzeba psa zastrzelić - Domcio nie miał skrupułów. Najpierw psa nakarmił, potem strzelał kulki powoli, żeby za szybko nie umierał. Domcio zastanawiał się nad Bogiem. Chował do niego urazę za obojętność. Raz w Święta nie mieli co jeść i modlił się o cud, ale ten się nie wydarzył i poszli spać głodni. Twierdził, że Bóg sprzyja kłamcom i grzesznikom - największy bogacz śpi ze swoją córką. Jego zdaniem : „Bóg pilnuje, żeby silnym było dobrze, a słabym źle”. Gdyby nie strach przed piekłem, to by wziął za karabin i zrobił porządek. Domcio założył, że „Jeżeli człowiek jest dla psa tym, czym Bóg dla człowieka, to kiedy pies ugryzie człowieka, ten łapie za kij, a Bóg ugryziony przez człowieka też wpada w gniew i ukarze. Cała rzecz to wynaleźć coś tak obrażającego Boga (…). Jeśli wtedy nic się nie stanie, dowód, że o Niego dbać nie warto”.

XXVI. Domcio postanowił to sprawdzić. Ekipa Domcia przewróciła Tomasza i siadła na nim, żeby widział co chce zrobić Dominik, a D. wyjął z chustki biały opłatek - ciało Pana Jezusa i uderzył w nie szydłem szewskim. Nie walnął grom, nie było krwi, więc wiercił coraz mocniej. Rwał biały krążek na strzępy. Tomasz uciekał z płaczem. Miał poczucie śmiertelnego grzechu i to, że nie jest przyjacielem D. Wyspowiadał się księdzu, ale nie zdradził imienia D. Unikał budy w sadzie. A D. zgarnął okruchy opłatka i zjadł, bo rozsypać albo deptać nijako. Ogarnął go smutek sieroctwa: „więc nikogo, żeby o coś poprosić. Sam, zupełnie sam”. Chciał strzelić w wodnego węża, ale wąż jest święty i kto go zabije ten przywoła na siebie nieszczęście.

XXVII. Każdej jesieni Tomasz asystował w młóćbie. Lubił zapach smaru maszyny, ruch pasa, dotyk ziarna, ale czuł się lekceważony. Poczuł się obcy, zepchnięty na ubocze. Zaczął więc garnąć się do dziadka, stał się jego towarzyszem. Przeniósł się w zielone królestwo roślin, gdzie czuł się bezpiecznie. Babka Dilbinowa ubolewała, że Tomasz nie przygotowuje się do gimnazjum jak należy. Obiecywała, że przyjedzie jego mama i zabierze ich ze sobą. Przez zwrot do dziadka T. poduczył się botaniki. Tomasz usłyszał jak Korejwiuk powiedział: „Tomasz ma twarz jak tatarska dupa”. To dopełniło nienawiść T. do ludzi. Z dziadkiem czuł się dobrze: bez manier, przymusów.

XXVIII. Niedźwiedzie budziły w T. tkliwie uczucia. W Giniu pozostała pamięć po niedźwiedziu ambitnym, który lubił słodkie gruszki i jak dostał nadgniłą, to się obrażał. W tych gawędach niedźwiedzie były prawie jak istoty o ludzkiej inteligencji. Skóry (niedźwiedzia i łosia) wspomina się też w związku z historią o puchaczu o imieniu Picuś, bo piszczał cienko jak kurczak - ulubieńcu T. Na łososiowym dywaniku puchacz dostawał drgawek, a na niedźwiedzim był spokojny. Puchacz: bezbronny i łagodny, ale przecież nocny terrorysta. Gdy przyjechała ciotka Helena, to puchacza sprzedano. T. pogodził się z tym wyrokiem, no bo przecież „żadnej miłości nie trzeba przeciągać poza jej kres”.

XXIX. T. znalazł w bibliotece księgę z 1583 roku o Hieronimie Surkoncie, który był kalwinem. Siedział on w Kiejdanach przy Radziwille. Był zdrajcą. Dziadek tłumaczył T., że gdyby Radziwiłł otrzymał od Karola Gustawa tytuł Wielkiego Księcia, to rządziłby Litwą i narzucił kalwinizm. T. zastanawiał się „jak to jest, że jest się tym, kim się jest? I kim byłby, gdyby został kim innym?”. Dziadek opowiedział mu też o arianach.

XXX. Hiszpan Michał Servetus - heretyk - spłonął na stosie. Hieronim Surkont uważał Rzym za siedlisko Antychrysta. Patrzył na lud na Issą z melancholią jako na ten, który nie potrafi przyjąć prawdziwej wiary. Ciągle zachowywał w pamięci mękę Serweta. Surkont zaznał tortury duszy, piętna zdrajcy.

XXXI. Bitnikiem czyli pszczelarzem (bite - pszczoła po litewsku) była w Giniu ciotka T. - Helena Juchniewicz. Za opiekę nad ulami dostawała część miodu i wosku. Ciotka była bardzo skąpa, z oszczędności szła np. boso dziesięć wiorst. Nigdy nie chorowała. Kapała się w rzece aż do listopada. Jej mąż - Luk Juchniewicz. Tomasz układał skrupulatnie zielnik. Bardzo chciał zbliżyć się do ula, ale skończyło się to porażką, bo nie wytrzymał brzęczenia pszczół, zaczął machać rękami i uciekać, a pszczoły go gonić. Stwierdził, że rośliny są lepsze bo spokojne. Miał słabość do storczyków. Zbierał kwiaty uznane za rzadkie. Pomagał dziadkowi w uprawie grządek. Dziadek hodował lewkonie i astry. Powoli T. nudził się jednak zielnik i zaczął się interesować ptakami i zwierzętami za sprawą ciotki Heleny i pana Romualda.

XXXII. Gdy Romuald Bukowski skończył kosić koniczynę wrócił do domu. Po czym wskoczył na Karego i pojechał do ciotki Heleny. (Romuald miał na palcu sygnet z herbem. Książęta Radziwiłłowie od XVI wieku nęcili kolonistów w dolinę Issy i Bukowscy przyjechali tu wozami z Królestwa Polskiego w tutejsze puszcze. Romuald przechowywał tradycje.) Romuald przyjechał do Heleny i zabrał ją na przejażdżkę konną wzdłuż Góry Wiłajni, która nie cieszyła się dobrą sławą. Jechali w zmierzchu, bród lśnił, Helena się bała. Zatrzymali się na skraju obrywu. Mleczna Droga nazywana tu Drogą Ptaków rozstawiała swe promieniste znaki na niebie.

XXXIII. Ciemny posąg - takiego widział Tomasz pana Romualda. Wszedł z nim w najlepszą komitywę. Pan Romuald nie należał jednak do tej samej sfery. Mieszkał w Borkunach. Tomasz wybrał się tam teraz z ciotką przy okazji, bo jechała do czarownika po lekarstwa. T. zachwycał się trąbkami, gwizdkami, ładownicami, strzelbami. Ujrzał młodą dziewczynę (Barbarkę), która usługiwała, nie mógł od niej oczu oderwać, a ona szepnęła na niego: „szutas” - brzydkie litewskie słowo. Katarzyna Bukowska była bardzo uprzejma, ale niesamowicie brzydka - ładniejszy od niej był puchacz Tomasza - i miała męski głos. Gospodarkę prowadził jej syn Dionizy. Miała jeszcze syna Wiktora, jąkał się. Bukowska lubiła wypić, grała na gitarce. Borduny były dla T. ciekawe. T. postanowił, że jak dorośnie, to założy państwo, które całe będzie pokryte lasem, a ludzi nie będzie się wypuszczać, bo w lesie jest pięknie.

XXXIV. Podczas pobytu w Borkunach T. oddawał się z upodobaniem polowaniu na gadziny. Była to plaga. T. uwielbiał budzić się w Borkunach i słuchać wrzawy ptaków. Mył się pod studnią. Jadł razowiec, zapijał mlekiem. I Na polowanie. Walił żmije kijem w głowę. Gadziny też suszono, bo suszone są lekarstwem na choroby krów. Na wiosnę T. oglądał zaloty żmij: wyglądało to jak wyładowanie elektrycznego ładunku. W końcu uczył się strzelać z dubeltówki. Nauczył się też zdejmować skórę z ptaków. T. przebaczył Barbarce tamto przezwisko, ale chciał od niej usłyszeć jakąś pochwałę; tymczasem ona traktowała go pobłażliwie.

XXXV. Pan Romuald miał 4 psy: Zagraja, Dunaja, Lutnię i pointera Karo. Romuald zabrał o świecie Tomasza na polowanie na zająca. Tomasz nie niósł strzelby, był praktykantem niższego szczebla. Po raz 1 w życiu T. usłyszał granie gończych. Zdumiał się, że z gardeł psów może wydobywać się taka muzyka, chór.

XXXVI. Dziadek przeglądał tomy „Dziejów starożytnej Litwy” Narbutta. Za radą dziadka T. oddał je Józefowi Czarnemu, a ten dał je księdzu Monkiewiczowi. Każdy wyczytał coś dla siebie wedle zainteresowań. Józef np. o bogini Liethui - opiekunce wolności. Dużo rozmów odbyło się za sprawą tej książki. Józef radził się ks. jak postąpić z Surkontem w sprawie ziemi. Józef mówił, że ojciec T. nie wróci i syna sprowadzi do Polski. A w sprawie gruntów Józef nigdy nie poszedł do Surkonta proponować mu milczenie w zamian za drzewo dla szkoły, choć nosił się z takim zamiarem. Do wyboru miał dobro szkoły lub dobro biedaków, którzy powinni dostać ziemię z parcelacji. To drugie zwyciężyło, tylko nie wiedział jakie środki przedsięwziąć.

XXXVII. Tomasz założył swoje państwo na papierze. Było ono niedostępne, otoczone bagnami, tylko lasy, troszkę łąk, drogi niepotrzebne, bo są rzeki. Kraj miał służyć dla wygody zwierzętom. Z tą mapą przenosił się do pokoju babki Dilbinowej, która chorowała. Musiał słuchać jej gderania. Pomstowała na Litwinów i ich czarną niewdzięczność: „Gdyby Konstanty i Teodor i całe polskie wojsko nie biło się z bolszewikami, zobaczyliby, co by zostało z Litwy”. T. czuł złość, że ciągle gada o Konstantym, który teraz został zawodowym oficerem, porucznikiem ułanów, a przecież skończył tylko 3 klasy gimnazjum. Babki słuchał uważnie tylko, gdy mówiła jak o matce, że przyjedzie. Od czasu do czasu zjawiali się litewscy urzędnicy. Te wizyty zwiększały porcje rozmów o „interesach”. Tomasz pracował nad specjalnym zeszytem, w którym dokonał klasyfikacji ptaków. Zeszyt dowodził umiejętności Tomasza do skupienia uwagi na tym, co go pasjonowało. Tomasza nie obchodziły „Reforma” ani „interesy” choć widział przejęcie z jakim rozprawiano na te tematy.

XXXVIII. Z cierpienia Baltazarowi przybywało tłuszczu. W celu otrzymania pomocy pojechał do sławnego rabina , który mieszkał w Szyłełach. Malutki rabin z twarzą św. Katarzyny powiedział mu: „żaden człowiek nie jest dobry. Co zrobiłeś złego człowieku to jest Twój własny los. Nie przeklinaj człowieku własnego losu bo kto myśli, że ma cudzy, a nie własny los, zginie i będzie potępiony nie myśl człowieku jakie mogłoby być Twoje życie bo inne byłoby, nie twoje”. Tyle mu Żyd powiedział. B. był wściekły, że przejechał taki szmat drogi po nic, ale powoli gniew mijał. Pomyślał, że drzewo wie, że potrzebuje światła, a człowiekowi wydaje się, że rośnie prosto, a rośnie krzywo. Na koniec wstąpił do karczmy.

XXXIX. Z kalkulacji wychodziło, ze Surkont ma 188, 4 ha gruntów, a wg Reformy jeśli coś wykraczało poza 80 ha miało zostać rozparcelowane pomiędzy bezrolnych za wynagrodzeniem dla właściciela znikomym. Surkont znalazł taki wykręt, że jeśli własność rolna ulega podziałowi między członków rodziny, to każdy z nich może mieć do 80 ha. , ale był problem z datą. Surkont chciał przekupić urzędników. Jeszcze był problem z lasem, ale ten zapisał jako łąki.

Baltazar miewał chwile radości, ale niestety diabeł nie dawał mu spokoju. B. czuł, że przychodzi do niego jakaś obca siłą, porażała go nadludzka jasność widzenia. Diabeł mówił: „Niby godzisz się na swój los, ale nie godzisz się. (…) Baltazar brudny żałuje, że to wszystko spadło na B. czystego, którego nie ma. „Diabeł wiedział, ze B. zadaje sobie pytanie: „Czy ktoś, jeśli coś zrobi to nie dlatego, że inaczej nie mógł”. Diabeł mówi: „Cokolwiek już stało się, wygląda, jakby się musiało stać i jakby nie mogło być inaczej. Tak człowiek urządzony. Ty później też będziesz pewny, że nie mogłeś pojechać do miasta, opowiedzieć komu trzeba, że las Surkont podał za łąki i próbuje oszukaństwa. (…) Nigdy nie wie się, co poradzić z tym krzykiem, co odzywa się w nas samych. (…) szarpie nas od środka pamięć własnych czynów bez pamięci przyczyn”. B. przewidywał, że Surkontowi się uda. Wkrótce B. urodziło się 3 dziecko, córka.

XL. Tomasza drażnił rodzaj porozumienia między Romualdem a Heleną. T. zastanawiał się „dlaczego wszyscy graja komedię, wykrzywiają się, małpują jedni od drugich, jeżeli naprawdę są zupełnie inni? I nic nie pokazują (…) co w nich prawdziwe. Zmieniają się, kiedy się zbiorą razem”. Za przykład podaje Romualda, który idzie srać, kuca pod drzewem, podciera się liściem, a tutaj „te uprzejmości i całowania rączek”. Tak samo Helena jak sika; tu zachowuje się „jakby nic tam nie miała i zostawiła tamtą swoją część w domu - taka szlachetna”. „Przecie oni wiedzą jedno o drugim, że tak robi, dlaczego zachowują się , jakby nie wiedzieli?”. Wg T. powinni siąść nago w kucki obok siebie i załatwić potrzebę. Dopiero zgniotła by ich własna śmieszność. T. przysięgał, że nie będzie tacy jak oni. T. spotykał Barbarkę każdej niedzieli w kościele. Nie onieśmiela go tu jak w Borkunach. Kościół go martwił, bo chciał być prawdziwy, chciał się wznieść do Boga. Nie chciał oszukiwać, starał się ulatywać myślą wysoko, ale nie udawało mu się. Wzruszyła go i przejęła przeczytana książka o pierwszych chrześcijanach i Neronie. Przez to miał sen o czystości, w którym dobrowolnie zgodził się na męczeństwo. A w rzeczywistości strasznie pokłócił się z Heleną, bo zginęła mu stara książka, której przepisywał łacińskie nazw ptaków. Okazało się, że Helena wzięła ja jako podpórkę pod krótszą nogę łóżka. Gardził Heleną, jej głupotą, że jest ślepa na wszystko, co powinno się kochać, więc nawet nie warto ją otruć. Tomasz dostał nowe buty, takie jakie pragnął, idealne na polowanie, uszyte przez szewca z Pogir.

XLI. Przyszła wreszcie wiosna, ku której T. wychodził naprzeciw. Chodził do lasu, aby przeniknąć świat ptaków, odkrywał leśną wiosnę. R, zaproponował mu polowanie na głuszca (ten ptak to symbol puszczy). T. był zachwycony i świadom odpowiedzialności. Przy końcu każdej pieśni można podejść 2 - 3 kroki, kiedy głuchnie i obojętnieje na to, co się odbywa w ciemności, bo tokuje tylko o świcie między topnieniem śniegów a pierwszą zielenią. Wyjechali nazajutrz po południu. Przyjechali do lasu, gdzie był gajowy z jakimś innym chłopem.

XLII. Szli w ciemności, moczary, brnęli w wodę. Romuald usłyszał odgłos głuszca. Musieli iść cicho, co było trudne. Usłyszał „tek - up”. T. zapamiętał tę scenę na zawsze. Zrozumiał dlaczego tak ceni się to polowanie. Żadna inna ptasia pieśń nie wyrażała równie wspaniale dzikości wiosny. To jak stukanie bębna, który przyspiesza rytm, a tętna walą w skroniach i wszystko zlewa się w jedno. Kiedy głuszec zaczynał nowa serię T. był już przygotowany do skoków, potem musiał znieruchomieć. Modlił się. Niepokoił się, że wpadną na głuszca, bo był już blisko. Gdy usłyszał trzepot skrzydeł przestraszył się, że przez niego ptak odleciał, ale on tylko zmienił gałąź. No i strzał. Polowanie się udało. Tomasz wracał z łupem. Ubolewał tylko, że nie potrafi znaleźć innego kontaktu z naturą. Gdyby sam mógłby stać się głuszcem. Mógł tylko nieść zabitego ptaka i wchłaniać jego zapach - zapach dzikiego wnętrza gęstwiny.

XLIII. Chodził tez na polowanie cietrzewi. Nie łowił ryb, bo miał inne zajęcia m. in. przesiadywał nad jeziorem i obserwował zachowania kaczek, obyczaje perkozów. Bukowska hodowała dużo kaczek i T. zastanawiał się dlaczego one nie polecą nad jezioro, tylko paplają się na brudnym podwórku; tam mogłyby sobie nurkować w ciepłej wodzie pełnej wodorostów. Wiktor powiedział, że one po prostu nie wiedzą, że mogą. T. litował się nad ich śmiesznym ograniczeniem. Potem stwierdził, że ludzie są jak te kaczki. Tej wiosny Tomasz miał już 12 lat i zauważył, że on sam to niezupełnie on sam. „Jeden taki, jak to sam we środku czuł, a drugi zewnętrzny, cielesny, tak jak się urodził i nic tu nie należało od niego”. Odpowiedzialność za to, co zewnętrze bardzo mu ciążyła. „Więc mieszka się w sobie jak w więzieniu. Jeżeli inni z nas kpią, to dlatego, że nie przenikają w naszą duszę. Nosi się w sobie obraz z duszą zrośniętego, ale jakieś jedno cudze spojrzenie wystarczy, żeby jedność rozerwać i pokazać, że nie, że nie jesteśmy tacy, jak nam by się podobało. I później chodzi się będąc w sobie, a równocześnie oglądając siebie z udręką”. Tym bardziej T. tęsknił do swego Królestwa Puszczy. Doszedł do wniosku, że nie będzie tam kobiet, bo to one zwracają uwagę na powierzchowność.

XLIV. Babka Dilbinowa obudziła się ze snu pełnego przywidzeń. Jako młoda kobieta Brońcia Rittner mieszkała w Rydze (babka Dilbinowa) i te ściany jej domu chroniły ją od zła. Dlaczego stamtąd pisana jej była inna droga? Jej „spadanie” zaczęło się kiedy wyszła za Artura. Był dobry, ale ulegała sile, potwornemu urządzeniu świata. To był świat, w którym każdy staje się przedmiotem. Nie wiedział kim był Artur i nawet przy trumnie myślała mimo woli: „rzecz”. Nie lubił opowiadać o sobie. Teodor urodził się w 1884 roku, nie miała jeszcze wtedy 19 lat. Otrzymała wtedy wiadomość, że Konstanty, z którym byłaby szczęśliwsza, utonął.

W pokoju słychać było krzyk słowika. „Cokolwiek było, słabnie, chwieje się, rozwiewa i człowiek modli się wtedy wołając o pomoc, bo wątpi o tym, że żył. (…) cokolwiek rodzi się, mija bez śladu, tylko Bóg zdoła ocalić przeszłość od nieznaczenia. Choćby przeszłość cierpień. Byle wolno ją było odróżnić od snu”. Na rogu stolika leżały listy. Babka powiedziała, że to od ojca i matki i że za parę miesięcy przyjadą. T. litował się nad babką, ale tak nie całkiem, bardziej nie mógł, choć chciał; nie znajdował w sobie innej litości niż sztuczna, co go jątrzyło.

XLV. Podczas zbierania ziół na lekarstwa czarownik Masiulis zobaczył w trawie Romualda i Helenę Juchniewicz. Masiulis mądrość swoją karmił chichotem i pogardą dla natury ludzkiej. Uważał, że człowiek jest jak owca, nad którą Pan Bóg zbudował drugą owcę z powietrza i owca prawdziwa nie chce w żaden sposób być sama sobą, tylko tą drugą. Masiulis pogardzał tym, że zobaczył ich razem. Kilka dni później przyszła do niego po radę Barbarka. Na taki kłopot dodaje się trochę krwi z periodu, a jak chłop to zje, to na bank jest przywiązany do danej kobiety, ale to chyba nie pomogło lub Barbarka chciała się po prostu przed kimś wyżalić. Gdyby Romuald dowiedział się, że latała do Masiulis, to by ją zbił. Masiulis zamiast dać jej lubczyku, to buntował ją przeciwko R. Doradzał, żeby przestała sobie zawracać głowę dziadem, zdradliwym szlachcicem, którego ciągnie do szlachcianek. Barbarka miała 22 lata. Nie chciała opuszczać Borkun. Wróciła do domu zapłakana i starała się zatrzeć ślady płaczu.

XVLI. Luk Juchniewicz płakał z powodu zagrożenia rozparcelowania majątku. Majątek, który od dawna dzierżawili Juchniewiczowie miał zostać podzielony wg przepisu Reformy Rolnej. Dziadek pocieszał ich, że przeniosą się do nich. Helena skarżyła się na Józefa, że złożył donos. Babka Misia: „Litwini zawsze tacy”. Helena widziała rozwiązanie w tym, żeby pójść na leśniczówkę, żeby widzieli, że każdy jest na swoim. Dla T. Luk był zagadkową postacią. Na jego widok chciało się parskać ze śmiechu. T. wierzył, że w środku tego człowieka mieszka prawdziwy Luk, nie taki głupi jak wygląda; ale nigdy nie mógł natrafić w swych obserwacjach na tego mądrzejszego. T. stwierdził, że to niemożliwe, żeby Luk był tylko tym na kogo wygląda i pewnie przez chytrość udaje. Helena lekceważyła Luka choć zwracała się do niego serdecznie. Luk nigdy nie miał własnego zdania.

Tomasz słyszał wymyślania na Józefa, że to szowinista, fanatyk, że kąsa jak pies ukradkiem. Aż dziadek po dłuższej chwili chrząknął: „Ze swojego punktu widzenia może on i ma trochę racji”.

XLVII. Zbliżał się dzień polowania. Jechali nad jezioro Ałunta. Pojechali wozem: Romuald, Tomasz, Dionizy, Wiktor i pies Zagraj. Gdy dojechali T. wdrapał się na zamkowe wzgórze. Przypomniał sobie jak mu opowiadano, że kiedy Krzyżacy zdobywali zamek, kapłanka pogańska wolała popełnić samobójstwo niż poddać się. Wstali o świcie.

XLVIII. Saule - Słońce - to twarz matki świata. Wg starej pieśni, pierwszej wiosny Słońce pojęło za męża Księżyc. Kiedy wstało wcześnie rano, małżonka już nie było. Chodził samotnie i zakochał się w Jutrzence. Perkun, bóg piorunów jak to zobaczył to się rozgniewał i rozciął Księżyc na dwoje. Czy ksiądz Monkiewicz jest planetą? Dla motyla tak; jego łysina świeci. Istnieją jednak też ludzie, dla których nie znaczy on więcej niż mrówka. Ma swoje obowiązki, ale też ma czas na to, żeby poprzyglądać się motylowi czy pszczole. Nagle wpadł Tomasz, aby wezwać go do babki Dilbinowej, bo ta umiera. Tomasz był dumny, że uczestniczy w tak doniosłym wydarzeniu, że to on miał sprowadzić księdza. Ani słońce, ani księżyc nie mogą równać się z księdzem, bo on jest Człowiekiem.

L. Babka Surkontowa nie przekazał listu babce Dilbinowej, w którym Teodor napisał, że Konstanty miał jakieś przekręty w wojsku z pieniędzmi, siedział w więzieniu i wyrzucono go z wojska i stara się teraz o posadę w policji. Babka D. wyspowiadała się księdzu: wątpiła , że Bóg jest i że ją słyszy i że nie kochała męża. Proboszcze wiedział, że zawsze w takich chwilach wokół niego są istoty nadprzyrodzone, które szepczą umierającemu pokusy. Przez znak krzyża odganiał je. Babka Dilbinowa nie dostała więc listu; czy słusznie? Może przez ten list żądano od niej, żeby ufała wtedy, kiedy odmawia się jakichkolwiek racji do ufności. Doktor Kohn zostawił morfinę i stwierdził raka u babki. Brońcia Ritter „powoli wędrowała samym skrajem czasu” - umierała.

LI. Babcia Misia i Antonina zmieniały się przy chorej. T. też czuwał, ale wolałby jechać do Borkun. Antonina odmawiała z książki litanie po litewsku. T. czuł siebie tak wyraźnie jak nigdy. „Z zapadania się babki czuł triumf”. Gdy rozpoczęła się agonia babki T. przypadł do jej łóżka i gorzko żałował za swoje winy względem niej. Przez łzy chciał zatrzymać każdy jej ruch. W jej umieraniu widział odczłowieczanie i budziło to w nim grozę. Nie była to już babka Dilbinowa, ale śmierć w ogóle. Posłano po stelmacha, żeby zbudował trumnę. Żal mijał powoli. T. wiedział, że teraz z innego świata babka wie o jego podłości, że z przyglądania się jak umierała czerpał przyjemność. Znów był pełen snu o Magdalenie. Przypomniał sobie opowieści babki D. o ludziach pochowanych żywcem, o ludziach w letargu - tego babka bała się najbardziej.

LII. Nastał dzień pogrzebu babki D. T. wyobraził sobie jak Magdalena spotyka się z babką. Jak płaczą i wypowiadają słowa: „Jak to źle, ze ludzie kochają się dopiero po śmierci”. Tomasz nie wierzy, żeby M. miała być potępiona, bo „potępieni mogą być tylko ci, którzy w nikim nie budzą litości ani miłości”. Poleca Magdalenę Matce Bożej gorliwie odmawiając „Zdrowaś Maryjo”. Tomasz dziwił się, że dorośli ze spokojem przyjmują śmierć. Dla niego to przejście z jednego życia w drugie było straszne. A może ludzie wiedzą więcej na temat śmierci niż po sobie pokazują. Głuszec, którego zabił Romuald nie miał czasu na przerażenie. T. modlił się, żeby nie umierał powoli jak babka Dilbinowa. Cisnął żołtawą grudkę ziemi na trumnę. Gdy dziadek powiedział, że trzeba zamówić tabliczkę na pomnik, Tomasz dodał: „Powinno być na niej napisane: wdowa po powstańcu z 1863 roku”. Byłaby dumna.

W tym miejscu kronikarz zatrzymał pióro i starał się wyobrazić sobie ludzi, którzy po wielu latach odwiedzą to miejsce. Może powiedzą: „Jaki śmieszny stary krzyż”. Może będą czuli się lepsi od zmarłych bo przecież żywi, ale poczucie wyższości nad tymi, co przeminęli nie dostarcza żadnej obrony”.

LIII. Tomasz nauczył się odgłosu jastrzębia i dzięki temu mógł je wabić po to, żeby je upolować. Udało mu się zabić dwa. Żeby dobrze udawać głos ptaka „przybrał duszę jastrzębia”. Miał wyrzuty, że zabijał ptaki, ale usprawiedliwiał się, bo przecież drapieżnik karmił się mięsem i krwią gołębi i kurczaków. On miał wyższy cel - zwyciężenie. Umiejętność wabienia stracił podczas mutacji.

LIV. Barbarka (gosposia) dała w pysk Romualdowi (swemu panu). Wiedziała, że było mu z nią dobrze, bo była wzorcową gospodynią, a pracowity tydzień kończył się ceremonią w łaźni, gdzie nawzajem się myli i smagali brzozowymi witkami. Poza tym oddawała mu się i „gdyby nie stare sposoby pewnie byłoby dziecko”. Była zazdrosna o Helenę. Bukowska była przeciwna Barbarce, bo przecie to służąca. Po tym zajściu jak Barbarka uderzyła R. bała się, że ją przepędzi, ale on przyszedł, kazał jej się położyć i bił ją w goły tyłek kańczugiem z sarnim kopytkiem! Była szczęśliwa, bo wiedziała, że jej nie odtrąci; skoro wymierza jej karę tzn. że uznaje za swoją. Barbarka myślała sobie, że gdyby urodziła dziecko to „nie byłoby najgorzej”.

LV. Gdy Tomasz jechał pewnego razu z Heleną do Borkun napadła na nich Barbarka i zaczęła smagać witką twarz Heleny i rzucać na nią wyzwiska za romanse. Helena pokazywała swoje zmieszanie. Po tej sytuacji Tomasz martwił się, bo za tydzień miało być polowanie na cietrzewie, ale czy będzie mógł pojechać. Przypomniało mu się, że pewnego razu jak spacerował pozdrowił starego chłopa na wozie ze zbożem, a ten z podniesioną pięścią zarzucał go wyzwiskami. Coś w tym wyskoczeniu Barbarki przypomniało mu właśnie tamten dzień. Na dodatek Domcio zaczął mu się śnić jako Barbarka. Romuald pachniał tytoniem i siłą; T. nie chciał go stracić. Chodziło mu o cietrzewie, strzelbę, o wszystko.

LVI. Baltazar pędził samogon w lesie dla siebie, na sprzedaż i po to, żeby zalać gardła tym, którzy mieli pretensję, że trzymał z Surkontem. Między wioską Pogiry, a nim rosła złość. Pogiry życzyły sobie, żeby las przeszedł na własność rządu, choć wtedy nie mogliby spuszczać pnia, na co Baltazar przymykał oko. Tylko Józef wiedział prawdę o dacie działu między Surkontem a córką.

Jak dobrze by było, gdyby czyjaś dłoń schwyciła biednego Baltazara i cisnęła np. w środek jakiejś miejskiej orkiestry w czasie koncertu, aby tam wykrzyczeć „wyznanie sekretnej choroby drążącej tak wielu z nas, urodzonych nad brzegami Issy: „żyć to za mało!”. Wydać z siebie dziki skowyt przeciwko granicom, które zakreśliła nam natura. Baltazar - człowiek, który nie wie czego chce. Utrudnia sobie życie, zaplątuje siebie, być może tylko po to, żeby nie być sam z trwogą bez kształtów i nazw”. Pił.

LVII. Tomasz pojechał na polowanie, ale nic nie udało mu się zastrzelić - ani jednego ptaka. W Borkunach przywitał się z Barbarką jakby tamtego wydarzenia nie było. Na pytanie R. dlaczego ciotka nie przyjechała - odpowiedział wymijająco. Tomasz był smutny, że nie szło mu na polowaniu, bo przecież nawet Wiktor jąkała coś ustrzelił. Nienawidził samego siebie, bo sprawił zawód Romualdowi.

LVIII. Polowanie na cietrzewie zostawiło w T. tak złe wspomnienie, że podejrzewał siebie o jakieś braki; że nigdy nie stanie się pełnym człowiekiem. A więc kim ma być? Wspólnota z Romualdem została przecież zaprzepaszczona. Wędrował po lesie z berdanką (strzelbą) przepełniony żalem. Myślał sobie, że kiedy nie nosił ze sobą strzelby był przecież szczęśliwy, „bo właściwie zabijanie nie jest potrzebne”. Gdy spotkał sarny chciał tylko, żeby się rozpłynąć w tym co widział. Chciał ustrzelić lisa, ale ten uciekł. Zastrzelił wiewiórkę, żeby się zrekompensować, ale potem nie mógł sobie tego wydarować. Nie umiała umrzeć. T. klęczał obok niej i płakał. Oddałby jej pół życia, żeby ją uratować, ale uczestniczył w jej agonii bezsilnie, ukarany przez ten widok. Śmierć wiewiórki była dla niego bardziej przerażająca niż śmierć babki D. Skoro zwierzęta nie maja duszy tzn., że zabija się je na wieczność, więc nawet Chrystus jej nie pomoże; babkę uratuje. Ale przecież mógłby zbawić wiewiórkę, skoro wszystko może. Przypomniał sobie opowieści o tym jak w dzieciństwie zbierał ślimaki winniczki i wrzucał je do Issy niby z litości; naprawdę ginęły, ale przynajmniej miał dobrą wolę. Tomasz bardzo chciał się teraz do kogoś przytulić, wypłakać, ale nie miał do kogo. Mówił: „Mamo, przyjedź” i płakał. Tomasz pogrążył się w smutku i nudzie. Próbował łowić, uczyć się arytmetyki, ale szybko to porzucał. Grzebał w bibliotece, znalazł „Al Koran”. Po miesiącu wybrał się do lasu sprawdzić czy po wiewiórce pozostał szkielet, ale nie było - nie wiadomo dlaczego.

LIX. Tomasz wyznaczył sobie post: pił tylko wodę prze dwa dni. Dotknęła go dziwna choroba (nocne plamy na prześcieradle).W nocy miał koszmary. Zastanawiał się dlaczego Bóg stworzył świat, w którym jest śmierć, śmierć i śmierć. Wierzył, że post przywróci mu normalność i oczyści i że przez ukaranie siebie okazuje przecież wstręt do zła. Bóg zesłał mu na pocieszenie dobre myśli. Modlił się, żeby być takim jak inni, żeby dobrze strzelał i wyzdrowiał.

LX. Stara Bukowska wściekła się na Romualda, kiedy ten oświadczył jej, że chce się ożenić z Barbarką. Dla niej była to hańba, że on pan skala się i poślubi chamkę służącą, ale R. dał na zapowiedzi.

LXI. Tomasz po raz pierwszy zaczął myśleć o babci Misi jako o osobie i zaczął ją surowo osądzać; że jest egoistką i nikogo nie kocha. Jednak zaczął mieć różne wątpliwości. Demony zabierały T. zaufanie do wewnętrznego głosu, odbierały mu spokój. Tomasz chciał powierzać się Prawdziwemu.

LXII. Baltazar sam w domu chwycił siekierę i uderzył nią w stół. Rozlał naftę, podpalił zapałką i wyszedł. „Przyszłość. Tej nie było”. Przeraził się na widok dymu. Dławił się krzykiem, bo wiedział, że musiał to zrobić. Postać z czerwonym mieczem czołgała się do niego ruchem żmii. Wyrwał koł z płotu, ale przed nim nikogo nie było, prócz obecności nieuchwytnej i dlatego strasznej.

LXIII. Ludzie z Pogir pobiegli gasić dom Baltazara. B. podpalił swój dom i zaczaił się, ponieważ spodziewał się, że ludzie z Pogir przybiegną gasić i postanowił do tego nie dopuścić. Tak wygląda prawdopodobieństwo. W istocie nie miał żadnych zamiarów. Baltazar nie rozpoznał ludzi; myślał, że to zmora. Na przedzie szedł Wackonis. B. zabił go i uciekał do lasu. Gonili go. Chcieli go zatłuc. Nacierali na niego, a on nie miał dokąd uciekać. B. wyrwał młode drzewko z korzeniami w obronie; co przekracza ludzkie siły. Dopadli B, grzmotnęli w czaszkę. Tymczasem dom, stajnia, obora i chlew B. dopalały się.

LXIV. Stary Wackonis umarł, ale B. żył. Przewieziono go do teścia - Surkonta. Wezwano księdza Monkiewicza, spowiedź trwała długo. Ksiądz był wstrząśnięty ciężkimi grzechami i jego rezygnacją i uporem w twierdzeniu, że jest potępiony. B. szczerze żałował, ale mówił „mnie nic nie pomoże” i „on tu jest”. Nie miał nadziei, co rozstroiło Monkiewicza. O świcie Baltazar umarł. Ostatnie jego słowa: „Chłopcy, razem”.

LXV. Tomasz pojechał na polowanie do R. Przeszła mu chandra, a R. dziwił się dlaczego T. tak długo nie przyjeżdżał. T. był szczęśliwy. „Przyszłość była dla niego zawsze magazynem rzeczy przygotowanych, czekających, żeby się spełniły”. T. wiedział, że musi się poddawać wyrokom. Romuald oddalił się. T. był przekonany, że w tym miejscu zwierzyna nie przyleci więc zagapił się, grzebał w ściółce, a tymczasem przebiegł kozioł. T. strzelił, ale chybił. To był dla niego wstyd, tym bardziej, że R. zrobił mu wyrzut, że specjalnie mu zostawił kozła, biegł wprost na Tomasza. Tomasz znowu się załamał. Miał żal do siebie czy do Boga za to, że przeczucie szczęścia nic nie znaczy.

LXVI. Tomasz miał 13 lat, kiedy zrozumiał, że po prawdziwej rozpaczy przychodzi radość i wtedy zapomina się o tym, jak wyglądał świat, kiedy tej radości nie było. Przyjechała jego matka! Minęło kilka tygodni od polowania, po którym zachorował. Z wczesnego dzieciństwa pamiętał dwa fakty dotyczące matki: 1) jak był mały i leżał na ścieżce, z daleka biegł pies, a matka wyskoczyła naga z jeziora, żeby go przed nim uratować; 2) Tomasz jak miał półtora roku zachorował na dyfteryt, był konający, matko modliła się, obiecała, że jak stan zdrowia Tomasz się poprawi, to pójdzie pieszo na pielgrzymkę do obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej w Wilnie i nastąpiła poprawa, ale ślubu nie dotrzymała. Tomasz miał żal do matki, że go zostawiła. Winił się za to. Za karę zabronił sobie przychodzić do matki na dzień dobry przez 3 poranki. Gdy matka spytała się T. kim chciałby być w przyszłości, powiedział, że księdzem, bo uważał się za gorszego. Powiedział, że nie chce być sam. Zasypia z myślą, że bardzo kocha matkę.

LXVII. Gdy w Wigilię św. Andrzeja lali wosk matce wypadła korona z kwiatów lub cierni, a Tomaszowi płaski liść w kształcie Afryki, a niej krzyż. Tym razem potrawy bożonarodzeniowe przygotowywała matka, a T. jej pomagał: barszcz z uszkami, śliżyki (kawałki ciasta ugniecionego w wałek, które się piecze, aż twardnieją na kamyczki, polewa się je sytą, która składa się z wody, miodu i zgniecionego maku). Śpiewali z mamą kolędy i szli na Pasterkę. Ojciec Tomasz był urzędnikiem samorządowym i klepał biedę. Matka, żeby zdobyć pieniądze na wyjazd chciała przeszmuglować przez granicę parę koni. Granica była otwarta tylko dla szmuglerów, wilków i lisów, bo Wilno Polacy uważają za swoją własność, a Litwini za swoją stolicę zagrabioną przez Polaków. Matka T. wybrała konie, którymi miała razem z Tomaszem podróżować. Zbliżająca się podróż obudziła w T. zainteresowanie do geografii. Dziadek wracał z interesów w dobrym humorze bo obiecywano mu, że podział Ginia między jego, a Helenę zostanie uznany przez władze, a donos Józefa niewiele zaszkodził. Juchniewiczowie mieli się wkrótce wprowadzić, gdyż tamten majątek parcelowano. T. wykopał młodego kasztana i zasadził - jeśli kiedyś przyjedzie do Ginia, to pierwszą rzeczą będzie tu przybiec i zobaczyć jak duże drzewo z niego wyrosło. Nad rzeką spotkał przyjaciółkę dawnych zabaw - Onute, spuściła głowę, a T. ominął ją z surową miną. Onute mogła pomyśleć, że gardzi nią, bo jest już prawie panem.

LXVIII. W 6 miesięcy po ślubie Romualda z Barbarką urodził się im syn - Witold. Barbarka czułą godność, mogła powiedzieć: „Moje bułki. Mój mąż. Mój syn”. Niedługo diabły we frakach będą ukarane za swoje zainteresowanie wnętrzem ludzkich domostw. Wkrótce nad Issa nikt nie będzie opowiadał, że widział diabła machającego nogami na belce we młynie albo, że słyszał ich tańce. A gdyby ktoś tak opowiadał to nie trzeba im wierzyć.

LXIX. Romuald przyjął nowego parobka, a był nim Dominik Malinowski.

LXX. Tomasz wyjechał z matką dopiero w czerwcu. Do granicy mieli setkę kilometrów. W przeddzień wyjazdu dziadek zawołał do siebie Tomasza i mówił mu, że w mieście ludzie są zepsuci i że trzeba się pilnować, przytulił go i obaj się wzruszyli. Tomasz chciał zapamiętać Ginie, choć Antonina mówiła: „Zapomnisz ty o nas, oj, zapomnisz”. Wyjechali. Pod wieczór ujrzeli nowy kraj, gdzie było więcej wody niż ziemi.

Narrator kończy tymi słowami:

„Pozostaje ci życzyć szczęścia, Tomasz. Twoje dalsze losy pozostaną na zawsze domysłem, nikt nie odgadnie, co z ciebie zrobi świat ku któremu dążysz. Diabły znad Issy pracowały nad Tobą, jak mogły, reszta nie należy do nich. Teraz uważaj na Birnika (koń). Znów zasypia, obojętny na wszystko, nie wiedząc, że dzięki tobie zostanie kiedyś wspomniany. Podnosisz bicz - i tutaj urywa się opowieść”.

Tak kończy się powieść „Dolina Issy”.

Nota wydawcy:

Dolina Issy ukazała się w 1955 r. w Paryżu. Wyd. drugie opublikowała Oficyna Poetów i Malarzy w Londynie w 1966roku. Pierwsze wydanie krajowe - Kraków 1981r. Na kanwie powieści Tadeusz Konwicki w 1982r. stworzyła adaptację filmową.

23



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czesaw Miosz biografia
ekonomia matematyczna MIOSZ, magisterskie, semestr 2, Ekonomia matematyczna
Miosz Hist lit pol, Polonistyka
Poezje Czesawa Miosza
1 74Kresy Miosz i Konwicki
Dolina Issy, Miosz
cz miosz wyprawa do lasu

więcej podobnych podstron