47


29 września 2008 Czy nie za duży wiatr na wełnę jagnięcia? No właśnie! Codziennie wieje wiatr socjalizmu,  wiejąc nam niebezpiecznie w oczy i zawiewając resztki normalności, która jeszcze kołacze się gdzie niegdzie.. Całość spektaklu przetykana jest kolejnymi ujawnianymi agentami, którzy dla własnej kariery - gotowi byli sprzedać własną matkę.. Bo jak nie  nazwać kanalią, człowieka, który donosił na własnego brata(????). „TW „Lange” jest   sprawdzoną, wartościową jednostką  agenturalną gwarantującą konspirację miejsca spotkań”- napisał oficer prowadzący, na temat profesora- astronoma - Aleksandra  Wolszczana. „ Przez okres trzyletniej współpracy z roczna przerwą dał się poznać jako człowiek inteligentny z dużym wyrobieniem życiowym, o swobodnym stylu życia mogącym łatwo zyskiwać sobie sympatię otoczenia. Jako młody naukowiec na uczelni posiada bardzo dobrą opinię”- - napisał oficer prowadzący A jakie prezenty otrzymywał profesor Wolszczan od kapitana SB?. Szynkę eksportową marki „ Krakus”, koniak , kawę, toruńskie pierniki w polewie czekoladowej, papierosy „ Carmen”… No, może gdyby otrzymywał toruńskie pierniki w polewie czekoladopodobnej… I wiecie państwo co- mający wyrzuty sumienia prof. Wolszczan-- robił z tymi „upominkami”?? „- Traktowałem te sytuacje według mojej konsekwentnie niekonfrontacyjnej filozofii. Prezenty brałem, po czym dla patosu, nie zostawiałem ich w śmieciach, a wrzucałem z mostu do Wisły. To był mój naładowany symboliką sposób pozbywania się niewygodnych przedmiotów, wykształcony jeszcze w czasach studenckich”(????).  I nie ma w tej wypowiedzi żadnej konfabulacji.. Za pierniki , szynkę, papierosy… Dzisiaj wiele się zmieniło, szynka i papierosy nie wchodzą w grę.. Musi być sowitszy  jurgielt! Jak na razie Michał Boni przyznał się i przeprosił tych na których donosił  no i hrabia Dzieduszycki… Reszta idzie w zaparte i wymyśla jakieś idiotyzmy, w nadziei,  że je bezmyślnie kupimy.. Pan profesor dostał od prezydenta Kwaśniewskiego Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski(???) Kompletne kpiny i zupełne jaja… Obraził się na Polskę i wyjeżdża.. Zupełnie jak Wanda Wasilewska, córka Leona, przyjaciela Józefa Piłsudskiego, ministra spraw zagranicznych  PPS-siaka, która była czołową postacią „Związku Patriotów Polski”, deputowana do Rady Najwyższej, agentka NKWD, która zmarła w 1964 roku w Kijowie - do końca pozostając przy obywatelstwie radzieckim, nie przyjmując polskiego. My tu o historii, a uwiera nas rzeczywistość kształtowana przez Platformę Obywatelską, która właśnie szykuje kolejną koncesję w ramach wolnego rynku koncesjonowanego, bo przecież, wolny rynek , wolnym rynkiem, a ktoś tym wszystkim musi kierować, bo się porozłazi się wszystko wszelako.. I będzie wielki bałagan.. Dlatego muszą być certyfikaty dla lekarzy zajmujących się medycyną plastyczną.. Tym bardziej, że Platforma Obywatelska jest „liberalna” i ma się rozumieć wolnorynkowa! I realizuje swój demokratyczny program wyborczy... Wszystko się uplastyczni, uformuje, przygotuje właściwie, zrobi się egzaminy państwowe, powoła odpowiednie gremia, najlepiej złożone z agentów  właściwych służb, wszystko się poukłada i posortuje i będzie jak ta lala.. A że będzie mniej wolnego rynku? A jak można mieć ciastko i je zjeść! Przecież się nie da! Albo wolny rynek- albo koncesje… A w  międzyczasie dwaj przyjaciele z Rady Nadzorczej, „ Śląska Wrocław”, panowie Grzegorz Schetyna- Platforma Obywatelska i pan Jerzy Szmajdziński - Sojusz Lewicy Demokratycznej, prowadzą rozmowy na temat głosowania i odrzucenia veta prezydenta Kaczyńskiego dotyczącego ustawy” reformującej” media publiczne… Jak „reformującej”? PO i SLD chce wymiksować PiS!… Ich ludzie już na samą myśl o czekających na nich posadach przebierają nogami.. Będzie Fundusz Misyjny, będą posady, będzie nowe rozdanie…. propagandowe… Kto ma telewizję - ten ma władzę! Będzie zasilanie państwowej telewizji z budżetu państwa i jest to jak najbardziej rozwiązanie „ liberalne” - rozumiem.. Owocna współpraca obu panów z pewnością zaowocuje owocną współpracą miedzy SLD i PO w sprawie podziału łupów telewizyjnych..  i będzie to „ równa sprawiedliwość pod rządami prawa”.. Współpraca kroi się  naprawdę poważna, ale miło było popatrzeć, jak ustami zaprzeczali temu co robią ich ręce.. Posłanka Kidawa- Błońska Z Platformy Obywatelskiej i  pan Napieralski z Sojuszu. Jak się sprzeczali o szczegóły szykowanej ustawy, ona swoje, a on swoje, jak się różnili pięknie, jak wspaniale grali swoje przeciwstawne role! Jakby ktoś tego nie słuchał dokładnie tylko miał wyłączoną fonię , to odniósłby wrażenie, że oni tak naprawdę.. Że chodzi im o coś zupełnie innego, niż mówią! To jest naprawdę wielka i trudna  sztuka, żeby udawać sprzeczkę, podczas, gdy koledzy w tym czasie układają listy w radach nadzorczych,  i kierowniczych gremiach struktur państwowego radia i państwowej telewizji.. Ani Fredro, ani Dołęga Mostowicz lepiej by nie rozpisali granych roli  dla  swoich bohaterów.!.. Musiał być ktoś lepszy od Eryka Mistewicza, speca od wizerunku- bo było naprawdę doskonale! Ale czy uda się Platformie Obywatelskiej pomysł z Sędziami Natury, których chcą powoływać na pięć lat i skończyć z nieusuwalnością sędziów..  W tym celu muszą zmienić Konstytucję.. Kolejny krok w kierunku osłabiania władzy sądowniczej.. Najlepiej jakby sędziów wybierać co rok i to z kręgu sympatyków Platformy Obywatelskiej.. Byliby wtedy apolityczni, nie związani z żadnym ugrupowaniem, fachowcy i ludzie na właściwych miejscach.. Ale przedtem należałoby zrobić lustrację sędziów i zmienić całkowicie prawo, żeby mogli normalnie orzekać w sposób sprawiedliwy i nie budzący mieszanych uczuć ..Obecne prawo to gąszcz sprzecznych ze sobą przepisów powiązanych jedynie dobrą i   subiektywna wolą sędziów… Ma rządzić prawo- a nie ludzie go uczepieni! I te interpretacje prawa… Szkoda, że Rzecznik Praw Obywatelskich tego nie widzi. I jeszcze ciekawostka dla państwa: na : reformę” oświaty Ministerstwo Edukacji  wyda w latach 2009-2013 uwaga!- 2 mld 730 mln złotych  z budżetu państwa, czy z naszych ogołoconych kieszeni, o których propaganda mówi, że za kilka lat 40% Polaków nie będzie stać na wodą, wobec planowanych przez Unię Europejską podwyżek..(!!!). Niezły horror się szykuje… Pani minister Hall( „konserwatystka” z Platformy Obywatelskiej, oni tam mają wszystkie nurty polityczne!)) do przeprowadzanej „reformy” wykorzystała opinie stu ekspertów, dwieście ekspertyz i 2,5 tysiąca opinii(?????). Szkoda,  że nie tysiąca ekspertów, pięciu tysięcy ekspertyz i dziesięciu tysięcy opinii!!!! A ja napiszę kolejny raz: trzeba sprywatyzować szkoły, znieść przymus nauczania i zrobić normalny rynek usług oświatowych- przy likwidacji Ministerstwa Edukacji i możliwości ustalania programu szkolnego przez właściciela szkoły… No i oddać  obrabowanym ludziom 44 mld złotych plus te pieniądze, które od 50 lat idą na wszelkie głupawe reformy czegoś, czego reformować się nie da… Skończyć z tym ciągłym marnotrawstwem! I przestać robić te wieczne reformy! Robią- bo edukacjoniści żyją z reform! I” nie dać się tym pajacom z Brukseli”- jak krzyczał przed referendum irlandzkim przywódca  irlandzkich przeciwników Unii- Declan Sanley.. I czy nie za duży wiatr na wełnę jagnięcia? WJR

Na Białorusi fałszują wybory Nie ma rady! Amerykanie oświadczyli JE Aleksandrowi Łukaszence, że uznają prawowitość Jego władzy, jeśli bodaj dwunastu wymienionych z nazwiska agentów (pardon: opozycjonistów) znajdzie się w Parlamencie Republiki Białoruskiej. Więc komisje pracowicie liczą głosy tak, jak trzeba - bo gdyby policzyły tak, jak były oddane, to żaden opozycjonista w Parlamencie by się nie znalazł - no, i klops! Bat'ka niezadowolony, Waszyngton niezadowolony, Bruksela niezadowolona... Więc trzeba liczyć... Nie ważne, jak sie głosuje - ważne, kto liczy głosy. Pro publico bono. Wracamy do Pań - bo One są, jak wiadomo, najważniejsze. {~MOCKBA CCCP} napisał: Panie Januszu - oto przykładowa lista laureatów (ci lepsi) oraz finalistów (ci nieco słabsi) LVII Olimpiady Fizycznej (finał ogólnopolski). Na 73 osoby biorące udział w finale LVII OF mamy 23 laureatów (same samce) oraz 50 finalistów (w tym 2 panie). Bywało "gorzej". Co tu sie dziwić? Znacznie ciekawsze jest, że w przy nieprawdopodobnej feminizacji szkolnictwa wśród profesorów prowadzących laureatów są prawie sami mężczyźni... i p. dr Dagmara Sokołowska, która właśnie wywindowała do finału dwie jedyne dziewczyny! Widocznie umiała do nich, jako kobieta, dotrzeć... {~Paweł_fizyk} dodaje: „Zgadzam się. Sam byłem finalistą. Na stronie kgof jest jednak rok, kiedy to kobieta wygrała ogólnopolską olimpiadę! Co prawda poziom był marny a zadania były 'na liczenie' - zero myślenia. Ale fakt ten trzeba uczciwie odnotować”. Co tu się dziwić? W szachach w pierwszej setce też akurat zwykle mieści się jedna niewiasta (kiedyś p. Nona Gaprindashvili, obecnie p. Judyta Polgár), w podnoszeniu ciężarów ani jedna. Ale kto powiedział, że akurat szachy, podnoszenie ciężarów i fizyka teoretyczna są najważniejsze dla Ludzkości? {~pasożyt społeczny} pyta: „Panie Januszu nie wiem, czy zwrócił Pan uwagę na ten fragment w wypowiedzi feministki z poprzednim wpisie - "Na szczęście dziś kobieta może wybierać, czego chce się uczyć i jaki zawód uprawiać. A doprowadził do tego właśnie ruch feministyczny.". Drugie zdanie prawdopodobnie prawdziwe, ale pierwsze absurdalne, to właśnie kiedyś kobiety mogły wybierać, czy chcą się uczyć gry na fortepianie, szycia, czy matematyki. Obecnie MUSZĄ się uczyć matematyki i innych zupełnie w większości nieprzydatnych rzeczy, a dopiero gdy zostanie im trochę czasu, a ojcu pieniędzy mogą pozwolić sobie na wolność nauki czegoś pożytecznego. Do tego doprowadził feminizm: do zniewolenia kobiet”. Właśnie! Kobiety nie powinny być zmuszane - jeśli one i ich rodzice nie chcą - do nauki matematyki, fizyki i chemii. Większości kobiet zupełnie wystarcza arytmetyka, fizyka praktyczna - i informacja o tym, ile NaCl trzeba dosypać, by zupa nie była za słona! Ale tak w ogóle to rodzice powinni decydować, do jakiej szkoły idzie dziecko - a właściciele szkół: jaki jest ich program. I wtedy problem by w ogóle zniknął JKM

Perypetie z naszym hymnem Na wiosnę 1956 roku mieszkałem jako student ostatniego roku wydziału ekonomii Uniwersytetu Moskiewskiego w nowym wysokościowcu na Wzgórzach Leninowskich. Pewnego dnia w stołówce zagadnął mnie doktorant z Czech, pytając, czy u nas w Polsce obok hymnu państwowego grają hymn sowiecki. Odpowiedziałem, że gdy mamy mecz międzypaństwowy z Sowietami, to obok hymnu polskiego orkiestra gra hymn ZSRR. Czechowi chodziło jednak o coś innego. U nich w Czechosłowacji za każdym razem, gdy grano "Kde domov muj", grano również "Sojuz nieruszymyj". Władze partyjne w Pradze w ten sposób uprzytamniały Czechom i Słowakom, że są częścią większej wspólnoty międzypaństwowej ze Związkiem Sowieckim na czele.
Zmiany symboli narodowych w KDL Czechosłowacja miała szczęśliwie po II wojnie światowej status sojusznika Związku Sowieckiego dzięki korpusowi czechosłowackiemu pod dowództwem gen. Ludvika Svobody walczącego w kilku bitwach u boku Armii Czerwonej na froncie wschodnim. Gorzej pod tym względem były notowane inne KDL (kraje demokracji ludowej): Bułgaria, Rumunia i Węgry, które w czasie II wojny światowej były sojusznikami państw Osi. Po tzw. wyzwoleniu, już w dobie stalinizacji, po 1948 roku przeżyły one zmianę symboli narodowych uznanych za reakcyjne i faszystowskie. Na Węgrzech Matjas Rakosi przerobił w duchu socjalizmu tradycyjny herb państwowy i w listopadzie 1956 roku podczas rewolucji narodowej powstańcy w Budapeszcie walczyli pod sztandarami z wyciętą w środku dziurą. Zmieniono też mundury z tradycyjnych, na wzorowane na rosyjskie. Gdy w połowie lat 60. pracowałem jako starszy asystent na wydziale ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego, podczas letnich wakacji dorabiałem sobie jako pilot wycieczek zagranicznych w Biurze Zagranicznej Turystyki Młodzieży "Juventur". Pilotowałem m.in. wycieczkę aktywu młodzieżowego z Bułgarii i dla zgrywy śpiewaliśmy (z mojej inicjatywy) ich tradycyjny hymn, zastąpiony w dobie przemian socjalistycznych przez inny - bardziej postępowy. Słowa starego hymnu nawiązywały do cierpień narodu bułgarskiego pod jarzmem tureckim: "Szumi Marica okrowawlena" (czyli po polsku: szumi rzeka Marica, zbroczona krwią). Za każdym razem gdy trzeba było przyspieszyć marsz naszej grupy podczas zwiedzania obiektów turystycznych, mówiłem do nich, cytując refren ich starego hymnu: "Marsz, marsz, generale nasz!".
W Polsce inaczej Myśmy cudem uniknęli podobnego losu. Wiele razy słyszałem, że w Polsce Ludowej za czasów tow. "Tomasza", czyli Bolesława Bieruta, rozważano sprawę zmiany hymnu narodowego na bardziej postępowy, odpowiadający właściwemu etapowi przemian. Fama głosi, że zaproponowano nawet napisanie odpowiedniego wariantu tekstu hymnu państwowego różnym poetom, m.in. Władysławowi Broniewskiemu oraz Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu. Ci sami znawcy przedmiotu opowiadają, że dzięki temu powstała bardzo ładna pieśń "Ukochany kraj, umiłowany kraj", śpiewana do melodii Sygietyńskiego przez zespół "Mazowsze". Za dokładność tej informacji nie ręczę, gdyż pieśń ta mogła powstać bez żadnego związku z konkursem na hymn PRL. Natomiast nasz kolega redakcyjny Bohdan Urbankowski, który przyjaźnił się za życia z W. Broniewskim, opowiada, że ten otwarcie powiedział, co myśli o pomysłach zastąpienia Mazurka Dąbrowskiego i odmówił partyjnym notablom pisania tekstu nowego hymnu. Władysław Broniewski był za młodu legionistą, później w II Rzeczypospolitej komunizował, ale pobyt w sowieckim więzieniu wyleczył go z wielu złudzeń. Wyszedł z Rosji wraz z Armią Andersa i wrócił do kraju, bo Polska jest tylko jedna. Mógł dla swych dawnych towarzyszy układać poematy o Karolu Świerczewskim i Józefie Stalinie, ale wzdrygał się przed konkurowaniem z Józefem Wybickim. Chwała mu za to.
Pomysły sowieckiego generała Ponieważ sprawa jest mało znana, a ja mam do opowiedzenia kilka faktów zaczerpniętych z pewnego źródła, postanowiłem podzielić się nimi z czytelnikami ASME. W swoim czasie zapytałem swego ojca - wybitnego działacza komunistycznego - jak to było z projektem zmiany polskiego hymnu. Ojciec potwierdził fakt i dorzucił wiele szczegółów sprawy. Otóż pomysłodawcą był sowiecki generał narodowości polskiej, przekazany z Armii Sowieckiej do Ludowego Wojska Polskiego po mianowaniu marszałka Konstantego Rokossowskiego ministrem obrony narodowego i dokooptowaniu go do Biura Politycznego KC PZPR. Dodajmy do sposobności, że marszałek obojga narodów miał wtedy nieco podrasowany dla celów propagandowych życiorys. Kreowano zeń warszawiaka, co było półprawdą. W rzeczywistości Konstanty Rokossowski urodził się nie w Warszawie, lecz w rosyjskim mieście Wielkie Łuki i był synem polskiego kolejarza Ksawerego Rokossowskiego oraz rosyjskiej nauczycielki. Po śmierci ojca wdowa przyjechała wraz z dziećmi do Warszawy do rodziny męża i tu osiadła na stałe. W czasie I Wojny Światowej młody Kostek Rokossowski zaciągnął się do rosyjskiej kawalerii, później zrobił karierę w Armii Czerwonej. Trzeba przyznać, że zawsze podawał w swych dokumentach narodowość polską, za co podpadł w czasie antypolskiej czystki w latach 30. Przeszedł ciężkie tortury, ale nie przyznał się do winy, co go uchroniło zapewne od kary śmierci. Tuż przed wojną z Hitlerem został zwolniony z łagru i przywrócony do służby. Odegrał wielką rolę w sowieckiej wojnie ojczyźnianej, wyróżniając się w walkach pod Stalingradem, pod Kurskiem oraz prowadząc ofensywę przez Białoruś i Polskę. W nagrodę Stalin powierzył mu dowodzenie uroczystą defiladą zwycięstwa na placu Czerwonym, którą w imieniu stojącego na mauzoleum generalissimusa odbierał marszałek Żukow. Obydwaj jako wytrawni kawalerzyści wystąpili na defiladzie konno na białych rumakach. Po wojnie marszałek Rokossowski dowodził sowiecką grupą wojsk stacjonującą w Polsce i przebywał w Legnicy. Stamtąd przybył do Warszawy na nowe stanowisko w bratniej Polsce Ludowej. Wówczas do LWP napłynęły tysiące sowieckich oficerów i generałów, na ogół narodowości polskiej, ale wychowanych z dala od polskiego społeczeństwa. Nazywano ich z przekąsem p.o. (pełniący obowiązki) Polaka - w skrócie p.o.P. Jednym z nich był sowiecki generał - pomysłodawca zmiany polskiego hymnu. Pełnił on funkcję komendanta Wojskowej Akademii Politycznej, bądź jego zastępcy - dziś zawodzi mnie już pamięć. Choć ojciec wymienił jego nazwisko, nie jestem w stanie go odtworzyć (Gdy w 1978 roku powołano w drugim obiegu pismo "Zapis", złożyłem Wiktorowi Woroszylskiemu tekst mej relacji ze wspomnień zmarłego w owym czasie ojca o Stalinie i Bierucie pod tytułem "Chozjain" i "Gospodarz", ale mój tekst został odrzucony w myśl stałych praktyk mych przyjaciół dziś redagujących "Gazetę Wyborczą". Wtedy lepiej pamiętałem różne szczegóły). Owemu sowieckiemu generałowi chodziło nie tylko o hymn, ale również o herb, czyli orła pozbawionego w PRL korony, a nawet o krój mundurów nawiązujący jego zdaniem do złych i reakcyjnych tradycji. Czy była to inicjatywa samego sowieckiego generała, czy był on tubą jakichś czynników sowieckich - nie umiem powiedzieć. Nie wykluczone, że po doświadczeniach ze zmianą sowieckiego hymnu z Międzynarodówki na "Sojuz nieruszymyj" i podobnych zmianach w kilku bratnich krajów obozu zapragnął on popisać się rewolucyjną pryncypialnością i uwolnić Polaków od atrybutów reakcyjnej przeszłości. Sprawa była zapewne omawiana na najwyższych szczeblach partyjnych, stąd zetknął się z nią mój ojciec - członek Biura Politycznego KC PZPR. Ponieważ tow. "Tomasz", nazywany w Partii "Gospodarzem", nie umiał poradzić sobie z tym zawiłym problemem, udał się po wytyczne do instancji najwyższej, czyli do Stalina (Jego nazywano na Kremlu od wielu lat "Chozjain", co po rosyjsku oznacza właśnie gospodarza. Stąd wzorowany na sowieckich obyczajach przydomek polskiego Numeru 1). Bolesław Bierut miał na Kremlu szczególny status, gdyż w czasach kiedy na czele KC PPR stał jeszcze tow. "Wiesław", czyli Władysław Gomułka - na narady do Stalina wysyłano właśnie prezydenta Bieruta. W pierwszych latach niemieckiej okupacji, czyli w latach 1941-43 Bierut przebywał w Mińsku Białoruskim, pracował na ważnym stanowisku w niemieckim urzędzie i musiał jednocześnie grać jakąś bardzo ważną rolę w sowieckiej konspiracji. Kiedy na wniosek jego partyjnej żony Małgorzaty Fornalskiej, zrzuconej na spadochronie dla założenia PPR, Międzynarodówka Komunistyczna zdecydowała przesunięcie Bolesława Bieruta z Mińska do Warszawy, aż do granic Generalnego Gubernatorstwa konwojował go oddział sowieckiej partyzantki (świadkiem tego był mój dobry znajomy Bohdan Pilarski - były poseł na Sejm RP, którego owi partyzanci omal nie rozstrzelali podczas postoju w domu państwa Pilarskich na Kresach). Stalin wyczuł pragnienia Bieruta, który się wzdragał przed zmianą tradycyjnego hymnu i godła, i powiedział: "A po co macie je zmieniać? Mnie się wasze mundury oraz herb i hymn podobają". I to wystarczyło do ucięcia dyskusji. Jedynie rogatywka została zamieniona na czapkę okrągłą aż do czasów jej przywrócenia przez gen. Jaruzelskiego. Dziś w Niepodległej Polsce wielu ludziom w głowie się nie mieści, że nasze mundury, herb i hymn zawdzięczają swoje przetrwanie kaprysowi Stalina, a nie suwerennej decyzji Polaków. Antoni Zambrowski

Tak - dla surowych kar. Nie - dla prewencji! Polska się zmienia. Im bliżej do utworzenia - już formalnie - Unii Europejskiej, tym więcej faszystowskich ustaw i praktyk dostrzegamy wokół siebie. Jak w całej Wspólnocie zresztą. W odróżnieniu od bolszewików czy hitlerowców, którzy wprowadzali te zmiany nagle, dzisiejsi neofaszyści wprowadzają je pomalutku, byśmy się z nimi oswoili. I robią to zawsze pod popularnym pretekstem. Jak krytykowano system penitencjarny PRL - że ludzie latami siedzieli bez wyroków. A dziś żołnierze, którzy strzelali w Nangar Khel, nie mogą doczekać się sprawiedliwości (sprawiedliwość mówi: „Rękę karaj - nie ślepy miecz!”) - a zostali aresztowani nie jak żołnierze, lecz jak bandyci! Tego za PRL-u nie było. Za wykonywanie rozkazów ludzie nie szli siedzieć. Po 1956 roku, oczywiście. W kryminale siedzi p. Stanisław Łyżwiński. Siedzi już chyba dwa lata - a rozprawa nie może się odbyć, bo zarzuty są kompletnie bzdurne. Każdy mógł sobie półtora roku temu przeczytać, jak wyglądało to „gwałcenie” - kiedy to „gwałcona” pani Aneta wstawała z łóżka, zamykała drzwi - i wracała, by Ją dalej gwałcono… Przy tym p. Łyżwiński robił jej dobrze wyłącznie po francusku - co zgadza się z opinią p. Łyżwińskiej, że jest On po prostu impotentem. Co pokazuje, jak nonsensowny jest kolejny pomysł „liberałów” z PO, by pedofilów „kastrować chemicznie”. Można ich faszerować chemią - ale to bynajmniej nie zapobiega typowym dla pedofilów (95% przypadków) „macankom”. Podobno JE Donald Tusk już się z tego pomysłu wycofał - ale samo to, że „liberałowi” mogło coś takiego przyjść do głowy… Nie jest to, niestety, przypadek. JE Ewa Kopaczowa doszła do wniosku, że po wyjeździe części lekarzy na Wyspy Brytyjskie pozostali mają za mało roboty - i wpadła na pomysł, by rejestrować i kontrolować wszystkie kobiety w ciąży! Ja rozumiem, że aborcja powinna być karalna (choć znam sposoby, może i bardziej skuteczne, w walce z aborcją!) - ale przecież z tego powodu nie można obciążać lekarzy obowiązkiem bycia donosicielami - a Bogu ducha winne kobiety traktować jak przestępczynie! Ja jestem zwolennikiem surowych kar - ale zdecydowanym przeciwnikiem prewencji. Jeśli dojdziemy do wniosku, że jest plaga kradzieży rowerów - to właściwym jest podniesienie kar i zwiększenie patroli - a nie wprowadzenie przepisu, że wszystkie rowery maja być pomazane kolorowym smarem, a wszyscy młodzi ludzie mają się co godzina stawiać na komisariatach - by sprawdzić, czy nie mają przypadkiem umazanych rąk! A tak właśnie łże-liberałowie chcą potraktować wszystkie kobiety! To nie przypadek. Ta sama faszystka w Swym Ministerstwie „Zdrowia” (Naprawdę! Tak się ten urząd nazywa!) wpadła na kolejny liberalny pomysł: trzeba będzie mieć koncesje w 23 specjalnościach „para-medycznych”. Ma więc dojść do sytuacji, w której wróżka czy zamawiaczka kurzajek będzie musiała otrzymać koncesję - przy czym będzie musiała mieć opinie… innych wróżek i zamawiaczek kurzajek w okolicy! W PRL-u też Władzuchna „troszczyła się”, by w okolicy nie powstał konkurencyjny warsztat szewski, bo „zapotrzebowanie na usługi szewskie w danej miejscowości jest już pokryte” - jak głosił oficjalny druczek odmowy. No, ale podobno mieliśmy odchodzić od praktyk PRL-u… zapominamy jednak, że wchodzimy do faszystowskiego państwa pn. „Unia Jewropejskaja”, rządzonego przez wnuków i duchowe dzieci tych bolszewików, których „anty-semita Stalin” powyrzucał z Rosji i okropnie prześladował. Więc ONI teraz chcą powtórzyć eksperyment dziadków - tylko tak łagodnie, stopniowo… jak te znakomite pigułki na zatwardzenie, które „czyściły, nie przerywając snu”. JKM

30 września 2008 Przejaw makiawelizmu dla głupich i ubogich.... Pałeczkę niesienia głupoty na krótką chwilę Platforma Obywatelska oddała Polskiemu Stronnictwu Ludowemu w osobie pana  dr Marka Sawickiego   ministra  rolnictwa i rozwoju wsi i budowy socjalizmu także na wsi. Gdyby na wsi nie następował proces rozwoju socjalizmu i wszelkich  dopłat uniemożliwiających swobodny rozwój wsi- to byłaby szansa, że polska wieś będzie się rozwijać, a tak żyje z dopłat więc nie wiadomo jak naprawdę kształtuje się bilans zysków i strat W socjalizmie ekonomia nie ma żadnego znaczenia, wystarczy opędzić się sformułowaniem , że „ jakoś to będzie”.. Oczywiście to ministerstwo tak się ma do rozwoju wsi jak Ministerstwo Finansów do rozwoju gospodarczego. W sierpniu byłem w Kórniku pod Poznaniem na pikniku Unii Polityki Realnej, tam skąd pochodzi  pan Roman Giertych i gdzie mieszkała nasza noblistka Szymborska i nie wiedziałem, plując sobie w brodę że  mniej więcej  w  tym samym czasie Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Socjalizmu Wiejskiego zaczęto prace nad….projektem przebudowy polskich kurników(???). Naprawdę - to nie jest żaden żart.. To wszystko naprawdę! To socjalizm realny! Kurniki w Polsce będą musiały mieć nowoczesny system wentylacyjny, ogrzewanie oraz opiekę medyczną dla mieszkańców tych kurników. O kurniku pisał też kiedyś pan Kataw  Zar w” Najwyższym Czasie”, ale miał na myśli Izrael.. Ministerstwo postanowiło porzucić na jakiś czas opiekowanie się rolnikami, a postanowiło zająć się kurnikami, bo- okazuje się- kury w polskich kurnikach mają za ciasno..(???). A przez to bardziej się męczą i chorują.. Dzięki postępowaniu  i poświęceniu  się dr Sawickiego z Polskiego Stronnictwa Ludowego żywot kurczaków się polepszy. Obecne- dodajmy złe przepisy- przewidują, że na mkw może znajdować się 38 kg kurcząt(!!!). Od przeszłego roku będzie ich mogło być tylko 33 kg… Co to oznacza? Ogólną reformę kurników, polegającą z grubsza rzecz biorąc- na ich rozbudowie.!. Oczywiście przy okazji zrobi się im przemeblowanie domu; poidła będą ustawione tak, by woda się z nich nie wylała, kurczaki będą dwa razy dziennie badane przez wykwalifikowanego opiekuna, który przyjdzie przeszkolenie z…… ptasiej psychologii(????). Nie wiem, czy urzędnicy ministerialni nakręcani przez kompletnych idiotów z Brukseli i niespełna rozumu ekologów zarówno tutejszych jak i zagranicznych, przewidują dla kurczaków odrębne pokoje kurnikowe; odrębne dla rodziców, odrębne dla dzieci  no i pan domu- kogut musi mieć swój! Czy taki kurnik będzie kwalifikowany jako osobisty harem, czy może Dom Rozpusty? Będzie salon i centralne ogrzewanie, bo kurczęta nie mogą ani zmarznąć , ani się przegrzać.. W związku z tym będą wzmożone kontrole, ażeby kontrolować - trzeba będzie mieć kim! W Polsce mamy stanowczo za mało kontrolerów, ale skoro nadarza się okazja wiec ich liczba z pewnością wzrośnie tak jak cena kurczaków- niektórzy szacują, że w granicy  do 5%(!!!). Zależeć to będzie od skali rozpędzonego nonsensu kurnikowego, czy jeszcze nie dojdą jakieś dodatkowe pomysły, które w głowach idiotów i imbecyli lęgną się z jakąś zdwojona siłą.. Że w orkiestrach dętych jest jakaś siła- to od wielu lat wiadomo, ale , że w głowach wariatów ona także jest - tego nie było wiadomo! I nie jest to satyra na leniwych chłopów.. Ile będzie kosztował ten system wentylacyjny, to ogrzewanie , którego cena ciągle wzrasta, te wizyty psychologa ptasiego, te kontrole i to udoskonalenia kurnikowego wariactwa.. W oknach kurnika będą z pewnością firanki! I tym obecnie zajmują się urzędnicy z Ministerstwa Rolnictwa i Udoskonalania Wsi. Po cichu mówi się o utworzeniu nowego ministerstwa będącego przybudówką Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi o roboczej nazwie  Narodowe Centrum Kurników….Ludowcy mają wielu kandydatów odpowiednich na to stanowisko, ale na razie nikt nie zdradza kandydata, bo ma odbyć się uczciwy konkurs z zachowaniem standardów europejskich, tym bardziej, że ten pomysł przypłynął właśnie stamtąd. Demokracja ma swoje prawa, swoje standardy, swoje wymagania…Im jej więcej - tym więcej kurników.. A może następnym pomysłem będzie organizacja kurzych wyborów w przygotowanym kurniku? Tymczasem oskarżony o świadome zarażanie HIV polskich kobiet, pan Simon Mol, trzydziesto-pięcio letni Kameruńczyk został zwolniony z więzienia(????). Ta wiadomość  wprowadziła w ekstazę, pardon przeraziła jego ofiary.. Okazuje, że Kameruńczyk, laureat nagrody” Antyfaszysta Roku” tam któregoś roku, jest tak wycieńczony wirusem, że lekarze uznali, że trzeba go jak najszybciej przetransportować do specjalistycznego szpitala, żeby tam mógł się leczyć(????). Oczywiście będziemy płacić Kameruńczykowi za leczenie jego dolegliwości, bo biedaczek waży tylko 40 kg, a w państwowych szpitalach na razie nie ma ograniczeń pacjentów  stosownie do wagi, tak jak będą kurnikach, więc z powodzeniem człowiek o ciężarze 40 kg, plus oczywiście ciężar  wirusa- znajdzie tam odpowiednią opiekę.. Nie będzie teraz siedział w areszcie, ale ma zakaz opuszczania Polski… Wygląda mi na to, że antyfaszyści nie tylko roku, ale w ogóle ,kombinują, żeby z Simona Mola w ogóle zdjąć odpowiedzialność..  W końcu to nie on jest podejrzany o spowodowanie zarażenia, ale wirus jest winien.(???). Stawiam tezę, że zostanie w jakiś czasie wymiksowany z machiny sprawiedliwości i okrzyknięty ofiarą wirusa, co zwolni go zupełnie z tego co robił… no i należeć mu się będzie jakaś nagroda   … „Ofiara Wirusa i polskie Nietolerancji”..  Oczywiście tytuł' Antyfaszysty Roku” nie zostanie mu odebrany, bo taki tytuł dawany  jest dozgonnie.. lewicowym lewakom i wszelkim dewastatorom rzeczywistości.. Niezależnie od szerokości demokratycznej, pardon geograficznej- te same sprawy mają ten sam wydźwięk .. Jeśli związki zawodowe- to roszczenia, jeśli protest- to słuszne- jeśli kobiety - to  feministki… Ponad 800 pracownic fabryki bielizny firmy Triumph w Bang Phli w Tajlandii wzięło udział w proteście przeciw zwolnieniu pani Jitry Kongdej, szefowej związku zawodowego, za działanie na szkodę wizerunku firmy.. Co zrobiły demonstrujące panie przed siedzibą zarządu  firmy? Obrzuciły ją…. stanikami? Związkowcy przeważnie obrzucają swoich pracodawców tym co produkują, bo czym  mają obrzucać? Wyjątkiem są w Polsce górnicy, którzy nie obrzucają siedziby swoich pracodawców, czyli polskiego rządu- węglem, lecz rzucają petardy i palą opony, no i przeraźliwie wyją  jakiś urządzeniem przypominający atakujące w czasie II wojny światowej  niemieckie( nazistowskie oczywiście!) - stukasy.. No i stoczniowcy też nie obrzucają swoich pracodawców, czyli premiera i resztę rządu kutrami, z powodów wiadomych.. Pan premier Leszek Miller otrzymał swego czasu od protestujących rolników kozę… Ale nie wiedział co z nią zrobić…Wydoić, czy odesłać do Towarzystwa Opieki nad Kozami.. Wybrał dojenie- i znowu popodnosił podatki! Swojego czasu w Ameryce, gdzie powstawał  zalążek pierwszych organizacji feministycznych,  czyli zupełnie i zdecydowanie antykobiecych (kto chciałby mieć feministkę za żonę- przeważnie nie są zamężne- i dobrze, bo wymierają bezpotomnie!), antypanie też zorganizowały manifestacje w obronie swoich słusznych praw do posiadania staników no i oczywiście fałszywie pojętego równouprawnienia… I co robiły wtedy? Na barykadach staniki paliły, tak jak nasi protestujący- opony.! Prawdopodobnie od  tego czasu datuje się tworzenie  feministycznych plaż nudystów i naturystów... Widzicie państwo jak to wszystko jest pokręcone? To tak ja mówił nieoceniony satyryk i kpiarz w jednym , pan Lech Wałęsa- prezydent Polski(???). „Dali mi samochód, ale nie dali kierownicy””… Jestem przerażony, co by się stało, gdyby  pan prezydent dostał do tego wszystkiego jeszcze kierownicę.. Los  nasz, byłby jeszcze bardziej marny! WJR

Lubelski debiut „Żywej Cerkwi”? Podczas niedawnej wizyty Benedykta XVI we Francji, tamtejszy prezydent Mikołaj Sarkozy zadeklarował praktykowanie tak zwanej „laickości pozytywnej”. Jak wiadomo, od czasów tak zwanej rewolucji francuskiej, kraj ten ogarnięty jest swoistą bigoterią „laickości”. Jest to rodzaj obsesji na tle nie tyle antyreligijnym, co na tle antychrześcijańskim, a antykatolickim w szczególności. Na tę psychiczną dolegliwość cierpią zwłaszcza członkowie masońskiej obediencji Wielkiego Wschodu Francji i nawet nie można wykluczyć, iż ta przypadłość stanowi jeden z warunków przyjęcia do tej korupcyjnej i nepotystycznej tajnej organizacji. Obediencję masońskie, a zwłaszcza Wielki Wschód Francji wprawdzie utrzymują, jakoby uprawiały tzw. sztukę królewską, ale w dzisiejszych zepsutych czasach zdegenerowała się ona do umiejętności skrytego manipulowania wielkimi masami ludzkimi. Takim manipulacjom sprzyja niestety upowszechnienie edukacji. Sprawia ono, że edukacja musi zostać radykalnie spłycona, tak, żeby mógł się nią wylegitymować nawet najgłupszy. W rezultacie gwałtownie rośnie liczba półgłówków, uprzejmie nazywanych półinteligentami. Ci półinteligenci bywają niekiedy nawet inteligentni i spostrzegawczy - w każdym razie na tyle, by zdawać sobie sprawę z rozmiarów własnej ignorancji, ale jednocześnie ich największą troską staje się ukrycie tej właściwości. Najlepszym sposobem zapewnienia sobie bezpieczeństwa jest powtarzanie za tzw. autorytetami. Jak zauważył uczony socjolog Marek Migalski, najlepszym sposobem zyskania reputacji inteligenta i światowca jest dzisiaj w Polsce wychwalanie Platformy Obywatelskiej i premiera Tuska. A ponieważ skądinąd wiemy, iż nadymaniem PO i Donalda Tuska od dawna zajmuje sie razwiedka krajowa i zagraniczna, to lepiej możemy zrozumieć, za kim tak naprawdę powtarzają swoje credo półgłówkowie. Zresztą nie tylko w Polsce - bo jest tajemnicą poliszynela, że pepinierą Wielkiego Wschodu Francji są dwie instytucje Republiki Francuskiej - Deuxieme Bureau, czyli tamtejsza razwiedka i Quai d'Orsay, czyli tamtejsze ministerstwo spraw zagranicznych. Dopiero na tym tle możemy lepiej zrozumieć, czym jest tak zwana „laickość pozytywna”, którą Benedykta XVI uraczył prezydent Sarkozy - skądinąd - jak wiadomo - w czepku urodzony. Państwo - powiedział prezydent Sarkozy - będzie nawet popierało niektóre wyznania, o ile nie będą one objawiać „pretensji politycznych”. Co to konkretnie znaczy? Czy aby nie to, że nie będą pretendować ani do przywództwa moralnego, ani dążyc do uczynienia własnej etyki fundamentem systemu prawnego państwa. Że zgodzą się, by fundamentem systemu prawnego państwa była zasada demokratyczna, głosząca, iż dobre i słuszne jest to, za czym akurat opowiada się większość, a nawet - że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja - oraz na status pozarządowych organizacji socjalno-charytatywnych. Wtedy „laickie” państwo może nawet wziąć je na swoje utrzymanie - jak rewolucyjna Francja wzięła na pensję księży, którzy złożyli przysięgę na wierność rewolucji. Ale nie tylko francuska razwiedka, penetrująca również środowisko tamtejszych adeptów „sztuki królewskiej” objawia ambicje uporządkowania odcinka wyznaniowego. Takie ambicje, nie tylko za komuny, ale i nadal pielęgnuje również razwiedka nadwiślańska. Jak wiadomo, jej celem jest utworzenie tak zwanej „Żywej Cerkwi”, która zastąpiłaby znienawidzony Kościół katolicki. „Żywa Cerkiew” utworzona została z inicjatywy Cze-Ki w Rosji sowieckiej. Po uwięzieniu lub wymordowaniu większości prawosławnych księży, sowiecka władza utworzyła hierarchię cerkiewną z własnych agentów, poprzebieranych w tym celu w duchowne sukienki. Ta „Żywa Cerkiew” chodziła już jak w zegarku i żadnych kłopotów sowieckiej władzy nie sprawiała. I oto w Lublinie, z inicjatywy JE abpa Józefa Życińskiego odbywa się Kongres Kultury Chrześcijańskiej, na którym, między innymi prelegentami, przewidziana jest obecność przodującej w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym red. Moniki Olejnik, a także innej gwiazdy ukorzenionej w razwiedce stacji telewizyjnej TVN, mianowicie red. Katarzyny Kolendy-Zaleskiej. O rabinie nawet nie wspomnę, bo wiadomo, że bez rabina żaden chrześcijański kongres, niechby nawet tylko kulturalny, nie zostanie zatwierdzony. Od razu widać, że kiedy tylko zbladła tradycja PKWN, zarówno Historyk, jak i Filozof, starają się zaszczepić Lublinowi tradycję nową. Oczywiście nie od razu; „nie płoszmy ptaszka; niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje”, więc na razie do grona prelegentów lubelskiego Kongresu nie jest zapraszany ani generał Czempiński, ani generał Dukaczewski. Nie jest to jednak żadna wada, bo po pierwsze - obydwaj są godnie reprezentowani, a po drugie - taka ostentacja nie tylko na tym etapie, ale w ogóle, nie jest przecież wcale konieczna. SM

Sześciolatki mają rodziców! PZPN też ma dwoje! Jak powiedział był kiedyś Członek-Założyciel UPR, śp. Stefan Kisielewski: „Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności... nieznane w żadnym innym ustroju”. Właśnie trwa spór, czy dzieci powinny iść do szkoły w wieku 7.miu czy 6.ciu lat. Krzyżują się argumenty socjologów, psychologów, statystyków od liczby izb szkolnych, statystyków od liczby dzieci, polityków i urzędników. W ten spór, jak głupi, dają się wciągnąć rodzice. Tymczasem w normalnym państwie o tym, w jakim wieku dziecko idzie do szkoły - i czy w ogóle idzie do szkoły - decydują rodzice. I żadna dyskusja nie jest potrzebna. Istnieją szkoły kształcące może nawet i czterolatków - podobnie jak istnieją restauracje dla wegetarian. I nikomu to nie przeszkadza. Wyobrażacie sobie Państwo jak trzęsłaby się Polska, gdyby restauracje były państwowe - i wszczęłaby się dyskusja, czy podawać w nich pieprz - czy nie? Liczba zwolenników tezy, że pieprz jest szkodliwy, jest przecież ogromna... Na szczęście nikt się tym „problemem” nie zajmuje - więc go nie ma. Nikt nie pieprzy o tym w TV, radio i prasie, tylko każdy prywatnie pieprzy (albo nie pieprzy) na swój talerz. I dokładnie tak samo nie powinno być „problemu” sześciolatków w szkołach. To, nawiasem pisząc, usuwa również problem nauki dziewcząt. Jedni rodzice posyłaliby córki na naukę wyłącznie fizyki teoretycznej - a drudzy na naukę gotowania na gazie. I też nikogo by to nie obchodziło. Jakby się zresztą dziewczyny pouczyły gotować to w pierwszej setce najlepszych kucharzy też znałaby się jedna, albo i kilka kobiet. Bo na razie to w telewizjach brylują (i inkasują forsę!) same samce. Dziennikarze jednak i politycy nie mogą do takiego liberalizmu dopuścić. Zniknąłby TEMAT DYSKUSJI SPOŁECZNEJ! Nie byłoby na czym robić wierszówek. A politycy nie mieliby konfliktów społecznych do rozwiązywania. A jest i kolejny konflikt: w PZPN - reżymowy komisarz. Proszę zauważyć, że JE Mirosław Drzewiecki, Minister Sportu (!! - jest taka posada!) najpierw poczekał, aż UEFA potwierdzi, że Polsce i Ukrainie nie zostanie odebrane EURO 2012 - a dopiero potem ubezwłasnowolnił PZPN. UEFA natychmiast poleciała na skargę do FIFA, która zagrzmiała... O tym mówię dziś na V-BLOG-u PS. A na Białej Rusi klops! Okazało się, jak mi doniesiono, że w tę stronę ciężko jest sfałszować wybory. Ukraść trochę głosów - to łatwo. Dostawić lub dopisać coś na kartce i uznać ją za nieważną - to potrafią. Ale problemu dodania głosów - i to na opozycję - białoruskie komisje wyborcze nie zdołały rozwiązać. Podobno za mało czasu. Gdyby tak ze dwa tygodnie, jakieś szkolenia... Ale i tak reżym JE Aleksandra Łukaszenki zostanie „uznany” - bo jest potrzeba polityczna. I jest rzeczywiście, od dawna. Szkoda, że w Brukseli i Waszyngtonie nie czytano moich esejów na ten temat 5 lat JKM

Kapitalizm? Takie rzeczy to tylko w Chinach Rząd w ogóle nie powinien mieć prawa ingerowania w gospodarkę. Nawet gdyby ludzie mieli przez to umierać z głodu - mówi w wywiadzie dla serwisu Newsweek.pl Janusz Korwin-Mikke. Czy kapitalizm zbankrutował? To socjalizm bankrutuje w tej chwili. Nawet “Gazeta Wyborcza” pisze już o socjalistycznych Stanach Zjednoczonych. Obecny kryzys wziął się z tego, że amerykański rząd od niemal 60 lat dopłaca ludziom do mieszkań, umożliwiając branie tańszych kredytów. Wskutek tego Amerykanie źle alokowali pieniądze: w mury, a nie w maszyny. To nie rząd, a niezależne instytucje finansowe dawały kredyty wszystkim, nawet bezrobotnym, doprowadzając do kryzysu. Ale to rząd stworzył ustawę, która gwarantowała tanie kredyty. Ingerencja rządu w gospodarkę spowodowała tragiczne skutki. Kiedyś Amerykanin spał na dworcu i inwestował w akcje, a teraz zaczyna od kupna domu. Dobry gospodarz najpierw stawia stodołę, a dopiero potem buduje dom. Kiedy umarł kapitalizm w Stanach Zjednoczonych? Kapitalizm nie istnieje już od 28 lat, od chwili, gdy prezydent Jimmy Carter uratował od bankructwa Chryslera. Od tego czasu wielkie instytucje w Ameryce robią co chcą, bo wiedzą, że w razie groźby plajty rząd je uratuje. Bankructwo jest objawem zdrowia. Gdy pada wielka firma, robi się miejsce na małe. Na tym polega kapitalizm. Drzewa stare muszą padać, by zrobić miejsce nowym. Dziecko musi się przewracać, by nauczyć się chodzić. Jak powiedział śp. Karol Marks: “Istnieje tylko jeden sposób na zniszczenie kapitalizmu: podatki, podatki i jeszcze raz podatki”. Zagrożeniem dla Amerykanina nie jest rząd Korei Północnej, ale rząd USA - bo tylko on może go obłożyć podatkiem. Gdy w latach 70. bankructwo groziło miastu Nowy Jork, prezydent Ford powstrzymał się od interwencji. Nie powinno się robić żadnych wyjątków? Tak! Rząd nie tylko nie powinien ingerować, ale w ogóle nie powinien mieć prawa interweniować. Zasada nieingerencji rządu w gospodarkę nie powinna być nigdy łamana. Nawet gdyby ludzie mieli przez to umierać z głodu. Jak pokazuje przykład Alstomu, uratowanego przed bankructwem przez Nicolasa Sarkozy'ego, rząd może na takiej ingerencji zyskać. Wykupiony przez francuski rząd koncern został potem z zyskiem sprzedany. Jeśli był to tak dobry interes, to dlaczego Alstomu nie kupił przykładowo p. George Sörös? Pewnie dlatego, że Sarkozy musiał poświęcić na ratowanie tej firmy ogromne sumy z kieszeni podatników, o czym się głośno nie mówiło. Czy odczujemy ten kryzys w Polsce? Nie ma zagrożenia. Dosięgną nas najwyżej odpryski tego kryzysu. Za to następny kryzys ogólno-cywilizacyjny, który przyjdzie za kilka lat, będzie nie do opanowania. Ameryka upada coraz bardziej. Kraje Europy Wschodniej były na dnie, ale idą w górę. Stany Zjednoczone idą cały czas w dół, w stronę demokracji i socjalizmu. Co jeszcze leży u przyczyn kryzysu? Niektórzy twierdzą, że chciwość. W książce “Rewolucja menadżerów” wybitnego trockisty, p. Jacoba Burnhama - wydanej przez paryską “Kulturę” zaraz po wojnie - można przeczytać, że odbywa się rewolucja: właściciele tracą władzę w przedsiębiorstwach na rzecz klasy menadżerów. I tak się stało. W Ameryce nie ma kapitalizmu bo np. brak tam prywatnych banków. Bankami rządzą menadżerowie w imieniu nieraz milionów udziałowców. Czy taki “właściciel” ma większy wpływ na politykę firmy, niż obywatel PRL-u miał na politykę gospodarczą tego państwa? Menadżer - np. ENRON-u - kieruje się chęcią szybkiego zysku, by podnieśli mu pensję. Dalsza przyszłość firmy go nie interesuje, bo on w tym czasie będzie już na emeryturze. Tymczasem właściciel przedsiębiorstwa bardziej liczy się z ryzykiem, bo wie, że interes przejmie po nim syn czy wnuk. Dlatego jestem za zakazem istnienia firm, w których jest więcej, niż - powiedzmy - siedmiu wspólników. Giełda jest antykapitalistyczna. Dzięki niej można stać się właścicielem firmy na 10 minut. Co to za “właściciel”? Gdzie można w naszych czasach zobaczyć kapitalizm? Kapitalizm jest np. w Chinach. Nie tylko na Tajwanie: w ChRL nawet ławki w parku są prywatne. Wynajmuje się je za pieniądze. Chińska Partia Komunistyczna jest komunistyczna tylko z nazwy. Nie ma w niej kobiet, robotników czy studentów-trockistów. Piotra Ikonowicza wyrzuciliby natychmiast. Członkami są przedsiębiorcy. I sporo biurokratów, niestety. “Kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie świnią” - mawiał Winston Churchill. Miał rację? Zgadzam się. Dlatego młodzi ludzie nie powinni głosować (śmiech). Pan też miał taki epizod. Tak, miałem. Dopiero w dziewiątym roku życia przejrzałem na oczy i przestałem być socjalistą. Przeczytałem w “Trybunie Ludu”, że Tito zdewaluował dinara. W wyniku tego zachodni kapitaliści będą kupowali dziesięć razy taniej towary jugosłowiańskie, a Jugosłowianie będą musieli płacić dziesięciokrotnie więcej za towary zachodnie. Pomyślałem małym łebkiem, że to jest niemożliwe, by jakikolwiek rząd to zrobił swojemu krajowi. Poszedłem do babci reakcjonistki, która mi powiedziała, co sądzi o Tito, o Stalinie i w ogóle o komunistach. Od tego momentu mój światopogląd się odwrócił. Wcześniej miałem w pokoju wielkie portrety Stalina i Mao. Piękny był ten Stalin (śmiech). JKM

01 października 2008 Wolność od władzy publicznej... Pan profesor Thomas Sowell, kończąc swoją książkę „Oni widzą lepiej”, którą właśnie wczoraj skończyłem, w ostatnim zdaniu, w dosłownym tego słowa znaczeniu- ostatnim- napisał:” Rzadko w historii tak niewielu kosztowało tak wiele tak wielu”. Jest to parafraza słynnego zdania premiera W. Churchila, który w sprawie polskich lotników, gdy jeszcze byli potrzebni Imperium Brytyjskiemu powiedział:” Nigdy w historii tak wielu nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkiej garstce”(!!!). No właśnie! Czy zdarzy się powtórka z historii, w której tak wielu będzie zawdzięczać tak wiele, tak niewielkiej garstce..?? Na razie chyba  nie.. W każdym razie nic takiego się nie kroi.. Lewica prawie wszędzie umacnia swoje pozycje, szczególnie w Europie  i Ameryce.. No, ale czasy się zmieniają, nie ma nic stałego, nic trwałego, nic ostatecznego oprócz Sądu Bożego i Ostatecznego… W socjalistycznej Szwecji jaja jak balony… Trzech  tamtejszych licealistów wygrało konkurs w ramach rządowej inicjatywy wspierającej w Szwecji rozwój przedsiębiorczości.(???). Licealiści założyli firmę i pozyskali wsparcie Szwedzkiego Towarzystwa Edukacji Seksualnej. Szwedzkie Towarzystwo dostarcza po pięć prezerwatyw do każdej pary majtek, a firma, która otrzymała wsparcie- produkuje majtki z kieszonką na kondomy(???). Prawda, że śmieszne? I za tym wszystkim stoi szwedzki rząd i nie jest mu do śmiechu.. Następni chętni  w ramach rozwijania przedsiębiorczości, dostaną od rządu szwedzkiego kolejne przywileje, ale muszą wyprodukować majtki…. z kieszonką na dziesięć kondomów, albo dwie kieszonki z miejscem  na kondomów dwadzieścia.. Że szwedzki rząd nie ma nic lepszego do roboty tylko zajmować się kondomami- widać jakie są  priorytety u naszych północnych sąsiadów.. Socjalizm między innymi polega na  ideologicznej  alokacji przez biurokrację seksualną środków, odebranych - nie mającym wpływu na własne pieniądze - ludziom… NO cóż… władza bez nadużyć traci swój smak.. Smak psiego smalcu ma afera jaka wybuchła na Podhalu, a ściślej mówiąc w Nowym Targu .Tamtejszy sąd skazał człowieka na 1800 złotych grzywny za zrobienie z psa smalcu, czy jak mówią niektórzy szmalcu(!!!). Nie było właściciela psa, nikt się nie zgłosił jako poszkodowany, a jednak skazali.. Gdzie się podziało  rzymskie prawo, w którym musiał być przede wszystkim poszkodowany..? W poprzedniej komunie, jeszcze ja pamiętam , z ulicy bezpańskie psy zbierał hycel i robił  z nich… smalec, jeśli oczywiście w ciągu kilku dni nie zgłosił się po niego właściciel.. Dzisiaj obowiązują prawa zwierząt, upersonifikowane na modłę ludzką, i pies to prawie to samo co człowiek, a może nawet więcej, bo święta krowa.. Odrażający, brudni, źli - to ci wszyscy, którzy nie dają się „cywilizować” na modłę praw człowieka i praw zwierząt.. Ludzie- jak dawniej - wykorzystują smalec z psa jako lekarstwo, ale już wkrótce przestaną. Jak kary wzrosną drastycznie, to kogo będzie stać na lekarstwo  z psa.? Można jeszcze jeść świnie, konie, kury, kaczki i inne  Boże stworzenia… Od psów i kotów - wara!  Przy  większych karach wzrosną ceny kilograma smalcu., ale na etykiecie musi być przeliczenie w tonach.. Jakiś przebrany za lekarza ideolog mówił, że smalec  z psa strasznie szkodzi… Ale nie powiedział na co! Musiał zamiast piersi posmarować sobie mózg! Taka zasłona niewiedzy.. Natomiast  w tonach nie trzeba jeszcze przeliczać lekarstw do końca przyszłego roku…Zgodnie z wymogami unijnymi, opakowania farmaceutyczne muszą posiadać komunikaty zapisane w języku Braille,a (???). Producenci lekarstw mają czas na dostosowanie się do zmian w ustawodawstwie do końca przyszłego roku. No cóż ..prawa mniejszości muszą być wymuszane siłą… siłą ustawy! A potem będą kontrole… żeby sprawdzić, czy poddani się dostosowali… Na niedostosowanych będą czekać kary pieniężne… To jedyne  kary jakie socjaliści europejscy  aprobują bez żadnych zastrzeżeń… Kary finansowe są dobre, ale inne kary są złe! Morderców nie wolno wieszać, a bandytów trzeba resocjalizować i przywracać na łono społeczeństw… Natomiast niewinnych można okładać karami finansowymi do woli.. Jednak tutaj kary skutkują, a w przypadku morderców  i gwałcicieli kary nie spełniają swojego zadania... Ciekawe dwójmyślenie.. (???). I dlaczego nie ma napisów na opakowaniach farmaceutycznych  obowiązkowo po arabsku.? Wkrótce Arabów będzie w europie więcej niż Europejczyków… No może dopiero wtedy.. Niezależnie od napisów na pudełkach farmaceutycznych , bardzo mnie ciekawi jak sobie radzą z pieniędzmi, nie tylko z  karami finansowymi  w Zimbabwe, dawniej - jak kraj kwitł-zwanego  Rodezją... W maju bieżącego roku inflacja wynosiła 2,2 miliona procent(!!!!). Pieniądze- tego kwitnącego kiedyś kraju- mieszkańcy wozili samochodami osobowymi, później ciężarówkami ,  a teraz- gdy w czerwcu  wzrosła do- uwaga!- 11,27 mln procent- muszą wozić  pociągami… Strasznie to przykre, żeby sobie kupić paczkę zapałek człowiek musi wynajmować cały skład pociągu.. Popatrzcie państwo do czego dr Mengele, pardon Mugabe, doprowadził socjalizmem  ten  zasobny kraj? I co na to społeczność międzynarodowa, która nabrała wody w usta, bo rządzi ich pupilek marksistowsko- szaleńczy? Takiego to tolerować trzeba-  bo to nasz sukinsyn.. I wybory sobie demokratyczne zrobił… Demokracja - dobra rzecz! W demokracji banknot bez pokrycia tworzy rzeczywistość.. Kreując rzeczywistość  Komisja Europejska zaproponowała zwiększenie pomocy dla biednych ` obywateli” państw Unii Europejskiej w związku z coraz bardziej dotkliwymi cenami  żywności, gdyż według szacunków  wyżej wspomnianej, 43 miliony ludzi jest zagrożone niedostatkiem żywności, co oznacza, że nie stać ich na posiłek zwierający mięso, kurczaka lub rybę co  drugi  dzień. W lipcu KE utworzyła specjalny fundusz o wartości 1 miliarda euro dla biednych krajów trzecich, które najbardziej ucierpiały z powodu niedawnego kryzysu związanego ze wzrostem cen… Oczywiście do dzisiaj nie wiadomo, kto ten wzrost cen tworzy, kto za tym stoi i jak to robi…(???) Więcej ingerencji w gospodarkę, więcej biurokracji, więcej ekologii- fałszywego bożka i więcej wydawania pieniędzy na wszystko, co się tylko komisarzom przyśni…W związku z tym ceny muszą rosnąć, bo jeszcze są limity i reglamentacja, kwoty mleczne,  kwoty połowowe, limity CO2 itp. Ale i w Nowej Zelandii wcielają w życie dobre wzory Europejskie.. Rozdawać, wydawać, rozdawać, wydawać, trwonić, wymyślać i realizować.. Dla dobra wszystkich, nawet tych co socjalizmu nie kochają..  żeby było lepiej. Wszystkim! Rząd składający się z urwisów  z Partii Pracy, która to nazwa na odległość geograficzną i ideologiczną zalatuje lewicą, wyasygnował z kieszeni tamtejszych podatników sumę 25 milionów dolarów nowozelandzkich na ochronę…. zagrożonego gatunku ślimaków(!!!). Dobrze, że tylko 25 milionów… Bo można by przeznaczyć na ratowanie wszystkich gatunków zagrożonych wszystkim i przez wszystkich… cały budżet Nowej Zelandii(!!!). A u nas do Afganistanu wybiera się jednostka GROM, o której  to sprawie ogłosił na cały świat gen. Petelicki…, w sprawie odbicia porwanego inżyniera… Ale czy nie byłoby stosowniej zorganizować taką akcje po cichu, żeby nikt kto nie powinien wiedzieć, nie wiedział… Widocznie GROM  się tam nie wybiera! I dlatego tak głośno ogłaszają! Że nie można się niczego dowiedzieć wprost, tylko trzeba zgadywać i się domyślać. .To jest Polska, głupcze! WJR

Pełna socjalizacja Stanów - odłożona... Stała się rzecz, która wzbudziła zdumienie socjalistów w całej Europie i okolicach: w USA kryzys finansowy, zewsząd głosy „Rządzie - ratuj!” - a Kongres St. Zjednoczonych odrzucił tzw. „plan Paulsona”; projekt uzgodniony przez kierownictwa starych złodziei, czyli Partii Republikańskiej i Partii Demokratycznej. W USA są dziś bowiem tylko dwie poważne partie polityczne: na Lewicy Libertarianie- i na Prawicy: Konstytucjonaliści Oczywiście: z punktu widzenia Europejczyka obydwie to Poroniona Przerażająca Prawica - natomiast dla Amerykanina z 1890 roku plasowałyby się po obu stronach Złotego Środka. Dzisiejsi „Demokraci” i „Republikanie” - to machiny do opanowania władzy, upchania swoich sympatyków na posadach i „załatwieniu” dla tych, co wyłożyli forsę na kampanie, korzystnych dla nich ustaw. I oto Biały Dom i szefostwa obydwu Wielkich Partyj opowiedziały się za przyjęciem „planu Paulsena” - a posłowie powiedzieli: NIE! Powiedzieli „NIE!” próbie dalszej socjalizacji i etatyzacji Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Szkoda, że nie wystąpili ze swoich partyj i nie wstąpili do LP lub CP - ale cóż: wybory za miesiąc, a to kierownictwa Wielkich Partyj mają forsę na wybory, a Wielkie Media są zblatowane z całym skorumpowanym (no, nie aż tak, jak u nas..) esblishmentem. U nas też mamy d***krację - i dobrze nam tak! Każdy - prosta dójka, krzywy menel i WCzc. Anna Sobecka i p. prof. dr Magdalena Środowa... Wszyscy mogą sobie zagłosować - a każdy głos liczy się jednakowo. Efekty tego systemu widać. Uważałem zawsze, że p.Lech Wałęsa byl bardzo złym prezydentem. Potem uważałem, że p. Aleksander Kwaśniewski był jeszcze gorszym prezydentem. Obecnie uważam, ze JE Lech Kaczyński jest jeszcze gorszy... A co będzie dalej?

Pora na drobne uzasadnienie. 30 września niemiłościwie nam panujący Pan Prezydent był uprzejmy zająć się tym, co do Niego nie należy - a więc ratowaniem Polski, Stanów Zjednoczonych i Ludzkości przed Kryzysem Finansowym. Nie dość przy tym, że się na tym nie zna - co Mu delikatnie wytknął prof.Stanisław Gomułka - to jeszcze doradcy włożyli Mu w usta stertę nonsensów, na poziomie śp. tow Władysława Gomułki. Oświadczył mianowicie, że „polski rząd i NBP, w porozumieniu z Unią Europejską, powinny podjąć interwencję, by zminimalizować skutki amerykańskiego kryzysu finansowego dla polskiej gospodarki”. W USA jest „z dnia na dzień jest gorzej, a odrzucenie w poniedziałek planu pomocy instytucjom finansowym jest sygnałem niedobrym”. Dodał, że „nie można przewidzieć, w którym momencie ten kryzys sięgnie naszego kraju. Ale sięgnie zatem: „(...) kiedy jesteśmy częścią mocno zintegrowanej w sensie gospodarczym Europy i coraz bardziej globalizującego się świata, musimy podjąć działania we współpracy z innymi, w szczególności z Unią Europejską, naciskając na to, by nie bać się interwencji” „Musimy podjąć tego rodzaju interwencję, w porozumieniu z Komisją Europejską, ale działając odważnie, poprzez Narodowy Bank Polski, poprzez rząd Rzeczpospolitej, tak by - jeśli skutki tego kryzysu sięgną naszego kraju - były one jak najmniejsze (...) jako państwo polskie nie jesteśmy wszechwładni, ale trzeba zrobić wszystko co można, nawet łamiąc pewne dogmaty. Wreszcie „Na całym świecie istnieje tylko jeden rodzaj podmiotów, który jest w stanie temu (kryzysowi) zapobiec, albo przynajmniej ograniczyć skutki. Jest to państwo”. Na co p. Lech Wałęsa, którego na ogół albo lekko, albo i potężnie wyśmiewam, zareagował słowami, które jakby wyjął mi z ust: „Nie może Prezydent Polski straszyć Polaków, że gospodarka idzie w złym kierunku, nie może szef NBP wieszczyć kryzysu. Nie dajmy się zwariować. Tak łatwo ulegamy straszeniu ze świata. Przecież to na tym polega, że jeśli uwierzymy w nadciągający kryzys i załamanie, to to się stanie. Fachowo nazywa się to, jak słyszałem, samospełniające się proroctwo. Nie ma w Polsce żadnych powodów do zmartwień i jeśli mądrze do tego podejdziemy, to żaden kryzys nas nie dotknie, a tylko na tym wygramy. Bo właśnie mamy powody do radości”. Z tymi „powodami do radości” to bym nie przesadzał - ale p. Wałęsa ma absolutną rację. Kryzys finansowy (nie: gospodarczy!) można wywołać samym gadaniem, że nadciąga kryzys finansowy. W wykonaniu p. Prezydenta jest to dziesięciokroć bardziej groźne. I cóż z tego, że Pan Prezydent bredzi - podobnie jak w USA Demokraci, Republikanie i Biały Dom - skoro widzą to tylko ludzie lekko kumaci w gospodarce? A niekumaci? za „planem Paulsona” opowiedzieli się zarówno p. Jan McCain, jak i p. Barack Hussein Obama - wybrani przez Wielkie Partie jako „Reprezentanci Narodu Amerykańskiego”. Natomiast przeciwko są zarówno p. prof. Robert Wawrzyniec („Bob”) Barr (kandydat Libertarian Party - z jej prawego skrzydła) jak i wiel. Karol („Chuck”) Baldwin (Constitution Party - też z jej prawego skrzydła!). Przy okazji: p. dr Ronald Paul, choć związany z LP, wezwał do głosowania nie na p.Barra, lecz na pastora Baldwina! I ciekawostka: zarówno Demokraci, jak i Republikanie w Teksasie nie zdążyli na czas zgłosić pp. McCaina i Obamy na listę wyborczą!! Mimo to komisja wyborcza ich zarejestrowała. P. Barr zakwestionował to odwołując się do teksańskiego Sądu Najwyższego, który... odrzucił wniosek nie fatygując się nawet uzasadnieniem. To jest właśnie różnica między formalnym, francuskim traktowaniem prawa - a anglosaskim, zwyczajowym. JKM

Pełzająca śmierć Ćwierć wieku temu zaczęła się panika związana z pojawieniem się AIDS. Domagałem się wtedy kategorycznie izolacji chorych na AIDS - za co byłem wyzywany od „faszystów” i Bóg wie czego jeszcze. Nie pomagały żadne tłumaczenia, że trąd jest - jeśli chodzi o przenoszenie - taką samą chorobą, i nikt nie protestuje przeciwko leprozoriom. Przytaczałem aforyzm śp. Mikołaja Dŕvili: „Ludzie o wiele częściej waliliby się młotkiem w palec, gdyby ból występował dopiero po roku!” - i wskazywałem, że chorych na cholerę bez dyskusji izoluje się w szpitalach zakaźnych. Rożnica jednak tylko w tym, że na cholerę umiera się po paru dniach - a na AIDS dopiero po paru latach. D***kracja jest cholernie krótkowzroczna. Nie zrobiono nic. W rezultacie wirus HI szerzy się bez większych przeszkód. Ponieważ w międzyczasie ogromnym kosztem stworzono metody zapobiegające śmiertelnym skutkom AIDS, nawet homosie (najbardziej na AIDS narażeni) zaczęli lekceważyć HIV - i nawet modne stało się umyślne zarażanie się. Z uwagi na siłę lobby homosiów i „gejów” nikt nawet nie piśnie, że można by żądać od zarażonych, by leczyli się na własny koszt. Sprzyja to nieprawdopodobnej lekkomyślności. W efekcie wirus HIV szerzy się coraz bardziej - acz liczba śmierci na AIDS maleje - centrum jest Afryka, gdzie w niektórych krajach ok. połowy dorosłej ludności nosi wirus HI! W dobie Wielkiej Migracji na Północ (W końcu mamy to Globalne Ocieplenie…) dociera to i do Polski. Pan Szymon Moleke N'Jie, Ba-Kweryjczyk znany lepiej jako „Simon Mol”, został w styczniu 2007 zatrzymany pod zarzutem umyślnego zarażenie wirusem HI co najmniej kilkunastu kobiet (pisałem o tym wtedy - i teraz na moim blogu). W normalnym kraju po tygodniu dwóch wylądowałby z wyrokiem w więzieniu - albo wyszedł na wolność (tzn. do zamkniętego szpitala zakaźnego…) - jednak w XXI wieku, zwłaszcza w Polsce, po takim okresie jest się dopiero gdzieś w połowie aresztu śledczego… Parę dni temu lekarze Służby Więziennej orzekli, że p. N'Jie pożyje co najwyżej dzień dwa - więc staropolskim zwyczajem zwolniono Go z aresztu, by śmiercią w celi nie podwyższał statystyk śmiertelności w aresztach. Proces umorzono. Sądząc jednak z wyglądu p. N'Jie (na zdjęciach przy opuszczaniu więzienia) za kilka dni z Kamerunu przyjedzie szaman i nastąpi cudowne ozdrowienie. Być może w tym celu przywiozą z Kamerunu jakąś dziewicę (w Polsce już takie nie występują, gdyż - jak wiadomo z telewizji - już w wieku 12 lat padają ofiarami pedofilów). Przywiozą, bo - jak powszechnie Murzynom wiadomo - stosunek z dziewicą powoduje wyleczenie. A może już przywieziono - bo minęło siedem dni… Zarażone zeznawały, że p. N'Jie umyślnie doprowadzał kobiety do krwawienia, by zarazić je HIV. To błąd: On nie chciał „zarażać” - tylko sądził, że gdy kobietę (tam…) skaleczy, to być może podziała to tak, jakby robił to z dziewicą. Jako Człowiek Postępowy p. N'Jie nie może przyznać się, że wierzy w takie przesądy - więc idzie w zaparte. Nie wiem, kogo p. Szymon N'Jie zdoła jeszcze zarazić. Sadzę jednak, że kobiety powinny zastanowić się dwadzieścia razy, zanim wskoczą do łóżka jakiegoś Postępowego Bojownika o Wolność Ludu Ba-Kweri (tak: Ba-Kweryjczycy, jako anglojęzyczni, walczą o wyzwolenie się spod okupacji frankojęzycznej większości kameruńskiej!!) czy innego L*u. Wracamy do sprawy zasadniczej. Wedle Wikipedii polskie władze od 7 lat wiedziały, że p. Szymon Moleke N'Jie jest nosicielem wirusa, gdyż test taki został wykonany w Centralnym Ośrodku dla Cudzoziemców w Dębaku w trakcie ubiegania się o status uchodźcy. Przepisy zabraniają jednak upubliczniania informacji o wyniku takiego badania. Czyli: nosiciele HIV-a nie tylko nie są izolowani - ale nawet nie wolno wiedzieć, że są chorzy. Natomiast proponuje się informować o każdym podejrzanym o pedofilię!. Podglądanie i macanie małych dziewczynek nie jest jednak śmiertelne - w odróżnieniu od zarażania HIV-em. Żyjemy w chorym świecie, ta cywilizacja musi zginąć. Zawsze jednak w naszym baraku było najweselej:Prokuratura dodatkowo oskarżyła p. N'Jie o nielegalne posiadanie… dwóch patyków na łańcuszku - czyli nunchaku!!! JKM

NASA - czarna dziura budżetu USA Jeżeli chcesz zmarnować pieniądze, to przekaż je do NASA! Tak w skrócie można zobrazować sposób widzenia przez Amerykanów niegospodarnej działalności NASA (Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej). Niegdyś chluba Ameryki, dzisiaj chłopiec do bicia w kampanii wyborczej. NASA przeżywa moment swojego największego kryzysu. Czy wyjdzie z niego cało? W swojej historii od 1958 do 2008 roku NASA pochłonęła przeszło 593 mld dolarów. Jeżeli uwzględnimy stopę inflacji i siłę nabywczą dolara w różnych okresach działalności agencji, to w rzeczywistości uzyskamy wynik ok. 809 mld dzisiejszych dolarów. Najbardziej zagorzali krytycy NASA twierdzą, że gdyby agencja była organizacją prywatną, kierującą się rachunkiem ekonomicznym, to za połowę tej kwoty mielibyśmy obecnie całkiem nieźle rozwiniętą turystykę kosmiczną. Świat wyglądałby jak wizja literacka Artura C. Clarka z powieści ,,Odyseja kosmiczna 2001”.Tymczasem mamy jesień roku 2008, a w Stanach Zjednoczonych trwa jałowa dyskusja, czy wycofać z użycia wahadłowce kosmiczne, czy dalej je eksploatować. NASA, mimo wielu osiągnięć, jest rozrzutnym i bałaganiarskim workiem bez dna, który zamiast generować zysk, wciąga niczym czarna dziura kolejne miliardy pochodzące z kieszeni podatnika. American Association for the Advancement of Science (AAAS) wyliczyła, że każdy podatnik amerykański płaci 57,10 $ rocznie, czyli - jak kto woli - 15 centów dziennie na budżet NASA. Trudno się więc dziwić, że duża część Amerykanów postrzega NASA jako niegospodarnego kolosa rządowego, zajmującego się projektami nie mającymi bezpośredniego przełożenia na rozwój społeczny i technologiczny Ameryki. Jest to opinia z jednej strony słuszna, a z drugiej często krzywdząca. Wyniki niektórych pozornie nieistotnych projektów agencji po latach przynoszą plony w postaci zaawansowanej technologii elektronicznej, informatycznej czy nawet medycznej. Nie zmienia to jednak faktu, że większość priorytetowych projektów agencji i programów kosmicznych jest w ostatnich latach pasmem porażek i marnotrawstwa.

Czarna seria Po serii sukcesów propagandowo-politycznych, jakimi były pierwsze załogowe loty na Księżyc, przyszedł impas twórczy. W 1973 roku, po zarzuceniu misji Apollo, postanowiono wykorzystać nieużywany sprzęt do budowy pierwszej amerykańskiej stacji orbitalnej SkyLab. Jej zadaniem było prowadzenie wielodniowych obserwacji zachowań ludzi i reakcji ich organizmów w specyficznych warunkach przestrzeni kosmicznej. Sam projekt był niezwykle śmiałym i nowatorskim przedsięwzięciem. Ale już podczas wynoszenia SkyLabu przy pomocy rakiety nośnej INT-21 zaczęły się kłopoty, które miały także w przyszłości towarzyszyć startom wahadłowców kosmicznych. Minutę po starcie zerwały się: osłona przeciwmeteorytowa stacji i panel słoneczny. Projekt SkyLab miał trwać osiem lat. Jesienią 1977 roku stacja obniżyła swój pułap tak nisko, że zaistniała konieczność wyniesienia jej na wyższą orbitę. Nie było jednak czym. Zakończenie programu Apollo okazało się fatalną w skutkach nadgorliwością. Ważąca 90.700 kg stacja SkyLab, o wartości 2147 mln dolarów, spłonęła w atmosferze 11 lipca 1979 roku. Jakie były rezultaty projektu SkyLab? Trzy misje załogowe, których wyprawy przyniosły co najwyżej serię ładnych zdjęć naszej planety z orbity. Przy czym pierwsza misja nie wykonała ich zbyt dużo, ponieważ załoga przez większość czasu była zajęta naprawą stacji. Astronauci amerykańscy spędzili zaledwie 2 tys. godzin na badaniach orbitalnych. Jeżeli porównamy to z wynikami badań orbitalnych Rosjan, jedyny projekt stacji orbitalnej NASA wypada wręcz nędznie. Sam tylko kosmonauta-lekarz, dr Walerij F. Poljakow, przebywał na pokładzie stacji kosmicznej Mir (nieporównywalnie lepszego projektu od SkyLabu) 437 dni, podczas gdy wszystkie misje załogowe na Sky-Labie trwały razem zaledwie 171 dni. Ale budowa SkyLabu uświadomiła Amerykanom konieczność rozpoczęcia projektu budowy promów kosmicznych. Po katastrofie Apollo 1 i awarii Apollo 13 nikt nie wracał już nawet myślami do programu Apollo. Sposobem na wszystkie bolączki NASA miał być program wahadłowców kosmicznych, który właśnie się rozwijał. Enterprise, ale bez kapitana Kirka System Transportu Kosmicznego (STS) - jak nazywa się oficjalnie program lotów wahadłowców - miał różnić się od programu Apollo w jednym zasadniczym punkcie: wahadłowce miały być pojazdami wielokrotnego użytku. Zaletą projektu wahadłowca było połączenie w nim transportera zdolnego do wynoszenia ładunków na orbitę okołoziemską z pojazdem do misji załogowych. Co ciekawe, nad podobnym projektem pracowały Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych już na przełomie lat 60. i 70. Niewielki jeszcze wówczas budżet NASA i zaawansowane badania Sił Powietrznych wymusiły połączenie potencjału tych dwóch instytucji w programie budowy wahadłowca. STS było wspólnym dziełem Sił Powietrznych i NASA, a projekt był na swój sposób rewolucyjny. Problem jednak w tym, że sposób wydawania przez kierownictwo NASA środków na ten cel przypominał działalność ekonomiczną polskich przedsiębiorstw państwowych typu PKP czy LOT. Wydawano ogromne kwoty na sferę socjalnokadrową, oszczędzając na materiałach i podwykonawcach. Siły Powietrzne narzuciły dodatkowo swoje warunki co do wielkości konstrukcji. Wahadłowiec obok misji cywilnych miał wynosić na orbitę 18-tonowe satelity szpiegowskie. Przez rozbudowę dużej powierzchni nośnej i powiększenie ciężkich skrzydeł musiano zwiększyć udźwig dolnego stopnia rakiety nośnej, znacznie większej od rakiety Saturn V. Cena takiego projektu była niebotyczna. Stąd przez kilka lat przeprojektowywano konstrukcję wahadłowca, co odbiło się na jego jakości. Ostateczny projekt ogłosił prezydent Richard Nixon 5 stycznia 1972 roku, a cztery lata później gotowy orbiter został nazwany Constitution. Jednak po nadejściu setek tysięcy listów od fanów kultowego serialu Star Trek, pierwszy wahadłowiec kosmiczny został nazwany Enterprise. Mimo że projekt kosztował NASA aż 2 mld $, orbiter Enterprise nigdy nie osiągnął pułapu orbitalnego.

Challenger i Discovery Drugi wahadłowiec był zdecydowanie bardziej dopracowany. Gdyby nie tragiczny koniec tego orbitera i jego załogi lutego 2003 roku, byłby zapewne uważany za projekt udany. Przez niemal 22 lata prom kosmiczny Columbia wykonał 28 lotów i spędził w przestrzeni kosmicznej 300 dni, co stanowi jednak wielki sukces. Małostkowość, oszczędność na badaniach i stosowanie coraz tańszych materiałów konstrukcyjnych przy wilczym apetycie na pieniądze publiczne - to najlepsza charakterystyka NASA z przełomu wieków. Columbia uległa zniszczeniu wskutek oderwania się osłony termicznej na krawędzi lewego skrzydła. Przypominało to trochę historię z wyniesieniem SkyLaba. W przypadku Columbii kosztowało to jednak życie siedmiu astronautów. Tragedia tego wahadłowca pokazała przede wszystkim brak wszelkiej odpowiedzialności kierownictwa NASA. Katastrofa była możliwa do uniknięcia, ponieważ istniały szczegółowe badania niezależne po wcześniejszej katastrofie promu Challenger 28 stycznia 1986 roku. Przyczyną katastrofy Challengera była właśnie oszczędność na badaniach promu i stosowanie tanich materiałów. Challenger spłonął po 73 sekundach od startu na wysokości około 14,5 km. Według oficjalnego raportu, przyczyną tragedii było obluzowanie pierścienia uszczelniającego w prawym silniku wspomagającym. Niezależni eksperci i członkowie komisji dochodzeniowej utworzonej przez NASA twierdzili, że firma chce zamieść wstydliwą prawdę o zaniedbaniach pod dywan. Ci ludzie w tzw. drugim obiegu informacyjnym ujawniali wyniki śledztwa mocno obciążające system zarządzania NASA, charakteryzujący się bałaganem biurokratycznym i niekompetencją. Osobnym wątkiem były motywy korupcyjne. Żaden raport nie wymienia personalnie osób odpowiedzialnych za katastrofę promów Challenger i Columbia. Firma kryje swoich ludzi, ponieważ jest to zwykły łańcuszek zależności. Jeżeli jedno ogniwo puści parę z gęby, lecą wszyscy. Typowy układ korupcyjny z socjalistycznego przedsiębiorstwa o specjalnym znaczeniu.

Sukcesy w cieniu porażek Pisząc o porażkach NASA, należy uczciwie wymienić i wielkie sukcesy tej agencji - nawet jeżeli duża część z nich była rezultatem małostkowej wojny propagandowej z Rosjanami. W latach 1958-1961 roczny budżet NASA nie przekraczał pół miliarda dolarów rocznie. Dopiero w 1961 roku zaczął się on znacznie zwiększać. Warto podkreślić, że te środki były w pełni i sumiennie wykorzystywane. Kiedy przyglądamy się w muzeach techniki, jaką technologię posiadali Amerykanie w 1961 roku, wielu z nas łapie się za głowę ze zdumienia, jakim sposobem zdołali rozwinąć program Apollo. Mimo że program ten zaczął się od tragedii pierwszej misji, Apollo 1, dalsze misje, włącznie z feralną trzynastą, zakończyły się szczęśliwie. W 1965 roku Ed White wykonał „aktywność pozapojazdową”, nazywaną też spacerem w przestrzeni kosmicznej. Cztery lata później pierwszy człowiek postawił stopę na Księżycu. Po złotej epoce misji Apollo przyszła epoka pierwszych satelitów wyposażonych w superczułe obiektywy fotograficzne. W 1972 roku rozpoczął się program Landsat, który został upamiętniony w 1976 roku przez nazwanie odkrytej przy pomocy satelity wysepki u wybrzeży Kanady jako Landsat Island. A skoro mowa o misjach bezzałogowych, optyce i fotografii, to nie ulega wątpliwości, że prawdziwym sukcesem NASA był program wyniesienia na orbitę teleskopu kosmicznego Hubble'a - jakkolwiek i tu nie obyło się bez początkowej porażki i konieczności wysłania misji serwisowej. Wśród sukcesów na pewno należy wymienić też bezzałogowe misje: na Saturna - Cassini, na Jowisza - Galileo, czy loty obu Vikingów i Voyagera. Prawdziwym triumfem NASA jest projekt Mars Rover, w ramach którego skonstruowano dwa samobieżne pojazdy - Spirit i Opportunity - które przysłały nam piękne, kolorowe zdjęcia powierzchni Marsa.

Perły przed wieprze Niestety to, co wychodzi NASA najlepiej, a więc bezzałogowe misje badawcze i próby z lądownikami na powierzchni Marsa, jest w każdym kolejnym budżecie tej agencji wyrzucane do śmieci. W 2007 roku okrojono budżet badawczy NASA ze środków przeznaczonych na projekty badań Europy - księżyca Jowisza, chociaż wiele środowisk naukowych wskazywało ten obiekt jako priorytetowy w badaniach naszego Układu Słonecznego, zaraz po Marsie. Podobny los wcześniej spotkał badania Tytana. Zapowiedzi cięć budżetowych NASA ogłoszone przez Baracka Obamę przeszywają dreszczem autorów programu JUNO, którego zadaniem jest dalsze badanie Jowisza. JUNO musi wystartować nie później niż 20 czerwca 2010 roku, inaczej koszt misji znacznie przekroczy planowane 700 mln dolarów. Na szczęście w miejsce projektów badawczych zbiurokratyzowanej NASA powstają przedsięwzięcia konkurencyjnych agencji kosmicznych. Szkoda tylko, że nadal ,,podbój kosmosu” jest zmonopolizowany przez instytucje państwowe. Ale z doświadczenia zimnowojennego możemy wnioskować, że NASA potrzebuje czuć na plecach oddech konkurencji, żeby owocnie działać. Przykładowo: skoro Amerykanie rezygnują z badań Europy, jest miejsce na inicjatywę europejską. Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) pracuje nad projektem Jovian Europa, który przewiduje wysłanie na orbitę wokół księżyca Europa orbitera JEO, mającego badać powierzchnię tego ciała niebieskiego. Dlaczego NASA, mając czterokrotnie większy budżet i nieporównywalnie lepszy majątek trwały od ESA, musi rezygnować z istotnych projektów badawczych? Bez wątpienia są to skutki wydatków wojennych administracji Busha, nacisków opinii publicznej, przekonanej o marnotrawieniu środków publicznych, i pogłębiającej się recesji amerykańskiej. Ale za tym wszystkim kryje się także mechanizm decyzyjny. NASA jest molochem planowania centralnego. Taka instytucja świetnie by się czuła w PRL. Budżet tej firmy w ogromnym stopniu idzie na cele pozabadawcze. Ale i planowanie zaczyna szwankować. Najlepszym przykładem jest zastój w dalszej rozbudowie amerykańskiego modułu ISS - Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Mimo że od grudnia 1998 roku dołączony jest amerykański moduł Unity, to nadal nie zostały dostarczone dwa elementy: moduł widokowy Copola oraz pełniący rolę korytarza pomiędzy poszczególnymi członami stacji moduł Node 3. Ten komponent musi zostać wyniesiony na orbitę najdalej do 2010 roku. Inaczej znowu powiększą się wydatki na ISS. Tymczasem po katastrofie Columbii w Ameryce trwa awantura, czy nadal używać sypiących się statków STS. Alternatywą jest wypożyczanie transporterów Sojuz od Rosjan. Tylko że - jak celnie zauważył John McCain - po wojnie w Gruzji nie wypada dożywiać rosyjskiego niedźwiedzia. Paweł Łepkowski

Rząd się śmieje Protest sędziów, zerwanie obrad komisji trójstronnej, tajny a wstrząsający raport Julii Pitery. To tylko garść wydarzeń z ubiegłego tygodnia, które medialnie rozgrzewały opinię publiczną. Z ust ministra Ćwiąkalskiego padły zarzuty o politycznym podłożu strajku pracowników wymiaru sprawiedliwości, zawsze podnoszone przez PO wobec jej krytyków. Gdy natomiast rządził PiS - każdy protest, począwszy od pielęgniarek koczujących pod Kancelarią Premiera i okupujących ten gmach, narażających na szwank bezpieczeństwo państwa - był protestem słusznym, sprzeciwem wobec terroryzmu jakobinów z PiS. Media rozgrzały nas jeszcze walką Platformy o odebranie byłym ubekom, funkcjonariuszom MO, a także członkom WRON przywilejów emerytalnych. Walką nagłą, gdyż jeszcze kilka miesięcy temu wszelką dekomunizację i lustrację Tusk traktował jako piąte koło u wozu, a projekty dezubekizacyjne PiS marszałek Komorowski już prawie wkładał do kosza. Nastąpiono jednak na odcisk platformerskiemu mentorowi - Wałęsie i politykę trzeba było zmienić. Gdy jednak PiS zaproponował, by w znowelizowanej ustawie zasadniczej umieścić zapisy chroniące niezależność Instytutu Pamięci Narodowej oraz zapewniające pełne otwarcie akt poesbeckich - od razu pojawiły się oskarżenia o populizm. I tak otrzymaliśmy prawdziwą twarz Platformy. Partii Tuska łatwo jest kreować pijar, nawet jeśli ma same wpadki. Ma media - a wiadomo, jak mawiał klasyk PRL-u: kto ma media, ten ma władzę. Więc rządzi i dzieli. A media, gdy trzeba, to robią zasłonę dymną, kryjąc istotne sprawy. Tak więc gdy w zeszłym tygodniu rozgorzały dyskusje o odebraniu uposażeń emerytalnych byłym esbekom, prawie niezauważona przeszła informacja o przyjęciu przez rząd projektu ustawy reprywatyzacyjnej. Pewnie dlatego, że sprawa jest niezwykle istotna i dotyczy zagrożenia naszej integralności terytorialnej. Rządowa wykładnia, jeśli ustawa wejdzie w życie, może zapewnić Niemcom wysuwanie roszczeń, np. wobec Szczecina. Mówiąc wprost: być może będziemy musieli Niemcom Szczecin oddać lub wypłacić gigantyczne sumy pieniędzy. Wszystko przez to, że Ministerstwo Skarbu Aleksandra Grada powołało się w treści projektu na Umowę Poczdamską z 2 sierpnia 1945 r., zgodnie z którą do Polski zalicza się tereny należące na wschód od Odry, aż do jej ujścia. Wystarczy więc spojrzeć na mapę, by zobaczyć, że Szczecin leży na zachód od tej rzeki... Co prawda Stalin już 20 lutego 1945 roku, wytyczył granice, decydując, że Szczecin będzie polskim miastem, ale decyzji tej w Poczdamie nie zanotowano, w rezultacie podpisując umowę wytyczającą nowe polskie granice bez tego miasta. Nie byłoby problemu, gdyby - konstruując rozwiązania reprywatyzacyjne - Ministerstwo Skarbu powołało się na umowę pomiędzy NRD a Polską z 1951 roku, w której mówi się już wyraźnie o Szczecinie, jako o mieście w polskich granicach. Jednak resort Grada wybrał Poczdam! Czy z analfabetyzmu prawnego, czy z innej przyczyny - to już pozostawiam do uznania. Tym bardziej że w konsekwencji z ustawy ucieszą się najbardziej... tzw. wypędzeni i byli niemieccy właściciele szczecińskich nieruchomości. Dobrzy prawnicy z Berlina i okolic bez trudności przepisy polskie tak zinterpretują, że doprowadzą do lawiny żądań zadośćuczynienia dla Niemców zamieszkujących dawnej w Szczecinie i na terenach na zachód od Odry, należących dziś do Rzeczypospolitej. W sumie jednak tego można się było spodziewać. Poparcie przed wyborami Tuska dla idei secesji Śląska - taka była cena za przyjęcie na listy wyborcze Platformy reżysera Kutza, jego wcześniejsze deklaracje odnośnie Kaszub, a wreszcie sprzyjanie roszczeniom grup niemieckich np. na Mazurach - to był tylko początek. Szczecin po prostu czekał na swoją kolej. A co na to wszystko rząd? Rząd śmieje się nam w nos, a premier Tusk odpoczywa sobie właśnie w kolejnej "podróży życia", tym razem w Chinach. Nie ma się czym martwić. "Prace zlecone" idą jak po maśle. Tak dobrze, że aż Paweł Śpiewak, do czasu jak poparł ideę budowania IV Rzeczypospolitej przez Kaczyńskich, jeden z głównych "mózgów" PO, straszy długimi rządami Platformy i stoczeniem się Polski w otchłań totalitaryzmu. Piotr Jakucki

Powtórka z III Rzeszy Anglikański duchowny Thomas Robert Malthus (1766-1834), pierwszy nominalny profesor ekonomii politycznej, był ponoć tym, któremu przypisuje się wielce oryginalną definicję wojny. Z rozbrajającą szczerością naukowca określił ją jako okres między pokojem. A więc per analogiam, okres pokoju to czas między wojnami. Gdyby Robert Malthus żył dziś, pewnie powiedziałby nam, że cieszymy się właśnie pokojem między wojnami: II wojną światową i przyszłą wojną, zapewne także światową, która z pewnością nadejdzie. Agresja Rosji na Gruzję uzmysławia nam, jak kruchy może być czas pokoju i jak jesteśmy bezradni w obliczu nieprzewidywalnej militarnej siły. Reakcja Europy na nią przypomina nam rok 1939. Jednym z doradców Putina i jego generałów ze sztabu generalnego, odpowiedzialnych za strategiczne planowanie wojskowe, jest autor podręczników dla studentów szkół wojskowych w Rosji, Aleksander Dugin. Jego wizja współczesnego świata jest bardzo prosta. Opisał ją m.in. w książce "Podstawy geopolityki", powszechnie czytanej przez większość obecnych rosyjskich elit, polityków, wojskowych, przedstawicieli administracji. Trwa wielkie starcie cywilizacji atlantyckiej i euroazjatyckiej. Po jednej stronie jest Europa Zachodnia i Ameryka z jej, jak to nazywa, Nowym Światowym Porządkiem, a po drugiej - dominująca w Europie i Azji Rosja, jako Euroazja. Europa Zachodnia, zdaniem Aleksandra Dugina, ma dziś jedyny możliwy wybór. Albo zdecyduje się na euroazjatyzm, albo na atlantyzm. Albo pójdzie z Rosją, albo pójdzie z Ameryką. Niemcy jako kraj okupowany przez Amerykę mają szansę nie popełnić dziś błędu, jaki popełniły w czasie II wojny światowej. Zdaniem Dugina, Niemcy powinny były wówczas wykorzystać pakt Ribbentrop-Mołotow przeciw Zachodowi, by wspólnie z Rosją uderzyć na Anglię. A jakie jest miejsce w doktrynie Dugina dla Polski? Dugin, zupełnie jak Hitler, nie daje nam najmniejszych szans na istnienie. W wielkim starciu, jakie nas nieodwołalnie czeka, Polska, Ukraina i cała Europa Środkowa zostaną wchłonięte przez Euroazję. Jego zdaniem, Polska znajduje się w tragicznej sytuacji. W wywiadzie udzielonym Grzegorzowi Górnemu z "Frondy" Dugin stwierdza wprost: Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. (...) Jeżeli Polska będzie się upierać przy zachowaniu swojej tożsamości, to nastawi wszystkich wobec siebie wrogo i po raz kolejny stanie się strefą konfliktu. (...) To położenie na granicy między Rosją a Niemcami sprawia, że zawsze w historii będzie występował problem rozbiorów Polski między Wschód i Zachód. Aleksander Dugin nie jest jakimś nawiedzonym rosyjskim ideologiem. To pragmatyk. Jest osobą wszechstronnie wykształconą i co ciekawe: w odróżnieniu od większości Polaków zna i docenia wartość prac naukowych prof. Feliksa Konecznego. Nie kryje dumy, gdy prof. Feliks Koneczny, charakteryzując Rosję, podkreśla barbarzyński charakter, jaki cechował Rosję na przestrzeni wieków. Więcej, uważa za konieczne kierowanie się wewnętrznym imperatywem, jakim była i jest dla Rosji ekspansja. Dugin to także polityk, lider partii narodowych bolszewików. Dwie najważniejsze partie rosyjskiej Dumy: komuniści Ziuganowa i nacjonaliści Żyrynowskiego w pełni akceptują myśli geopolityczne Dugina, a ugrupowanie Dugina, w odróżnieniu od tych partii, szczególny nacisk kładzie na kształcenie ideologiczne nowych pokoleń Rosjan i ma na tym polu największe sukcesy. Od chwili, kiedy stery Rosji przejął Władimir Putin, agent KGB, syn oficera tej zbrodniczej formacji, wnuk osobistego kucharza Józefa Stalina, było wiadomo, w jakim kierunku będzie podążał ten kraj. Dla Putina największą tragedią XX wieku był upadek Związku Radzieckiego za Jelcyna i Gorbaczowa i od pierwszego dnia swoich rządów poświęcił wszystkie swoje siły przywróceniu mocarstwowej pozycji Rosji. I nie robił tego wbrew woli większości swoich obywateli. Przeciwnie, dla swojej polityki przywracania rosyjskiego imperialnego cesarstwa siłami KGB zyskał poparcie prawie 18-milionowej administracji państwowej, a tzw. nowych ruskich wziął pod but. Rosja żyje ze sprzedaży surowców i broni, a produkuje jedynie wódkę. Wszystko inne sprowadza z zagranicy, zyskując w zamian wdzięczność świata zachodniego. Centralizm, socjalizm, tajna policja, fasadowa demokracja, brak obywatelskich swobód, cenzura, państwowa religia prawosławna i duma z bycia Rosjaninem. Ta mieszanka to powtórka z historii III Rzeszy. Odosobnione głosy krytyki dochodzą, ale z dalekich, bezpiecznych krajów. Szczególnie z USA, gdzie schronił się Michaił Gorbaczow. Jego były doradca prof. ekonomii Jurij Malcew odważył się nawet napisać, że Rosja to nadal wręcz państwo kryminalne, światowy bandyta. Wojciech Reszczyński

Sprzedaje się łatwo. Premiera Słowacji obrzucono wyzwiskami za to, że chciał zrenacjonalizować firmę gazową, taką jak nasz PGNiG, nad którą państwo, posiadając pakiet większościowy, utraciło kontrolę. W natłoku informacji o bankowych bankructwach i setkach miliardów dolarów, które nie tylko rząd amerykański, ale i europejskie instytucje finansowe zainwestowały w uśmierzanie globalnego kryzysu, przez media niemal niepostrzeżenie przemknęła wiadomość, że rząd Słowacji zamierzał zrenacjonalizować narodową firmę gazową, nad którą państwo utraciło kontrolę. Slovensky Plynarensky Priemysel jest w tym kraju odpowiednikiem Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa. Krótka historia planowanej renacjonalizacji SPP może być ostrzeżeniem dla PGNiG, że sprzedaje się łatwo, natomiast z odkupieniem aktywów sprawa może przedstawiać się beznadziejnie. Figę z makiem pokazał kapitał zagraniczny premierowi Robertowi Fico, gdy tego chciał dokonać. Gazowy potentat słowacki nie bankrutował, tak jak banki w Stanach Zjednoczonych, ale jego udziałowcy bardzo narzekali, że firma zaczyna być im kulą u nogi, bo gaz sprzedaje Słowakom za tanio. Inwestorami SPP zostali Francuzi z Gas de France oraz Niemcy z E. On Ruhrgas. Te dwie firmy w 2002 r., za rządu Mikulasza Dzurindy, utworzyły konsorcjum i kładąc 2,7 mld dolarów na stół, kupiły 49 proc. akcji SPP, zaklepując sobie prawo do sprawowanie w firmie pełni władzy, mimo posiadania mniejszościowego pakietu. Transakcja okrzyknięta została "kontraktem stulecia", chociaż dzisiaj Słowacy narzekają, że można było wziąć za SPP dwa razy tyle. Premier Fico stwierdził, że konsorcjum nie ma umiaru w pazerności i oświadczył "dość tego".

Źle wam? To do widzenia! Konsorcjum zapowiedziało, że od 1 listopada br. podniesie ceny gazu w Słowacji o 19,8 proc., zarówno dla odbiorców przemysłowych, jak i indywidualnych, czyli także dla milionów gospodarstw domowych. Argument był taki, że gaz z Rosji ciągle drożeje, a oni do biznesu dokładać nie będą. Przedstawiło rządowi wyliczenia, łkając przy tym, że straty będą się powiększać. Fico wtedy wykrztusił, że jak im jest w Słowacji tak źle, to proszę bardzo, rząd udziały od konsorcjum odkupi i niech ono sobie pójdzie tam, gdzie mu będzie lepiej. Dodał, że w ub. roku Gas de France i E.On Ruhrgas wyciągnęły z posiadanych udziałów w SPP 3 mld dolarów, a to nie jest chyba mało? Czy naprawdę nie można byłoby zejść z tak wysokiego zysku, biorąc pod uwagę, że Słowacy nie są krezusami, żyją skromnie, a od przyszłego roku Słowacja zamienia swoją koronę na euro i ludność boi się wzrostu cen. I co się okazało? Że lamentujące nad swoją niedolą konsorcjum, które tak cierpi w Słowacji, udziałów w SPP sprzedać za nic nie chce. Mówiąc między nami, zagraniczny kapitał, który przejął pakiet strategiczny w zyskownej spółce, nie jest tak szalony, żeby ten pakiet godził się sprzedać. Bo płacz i narzekania na pokaz to jedno, a miliony dolarów w kieszeni - to drugie.

Słowacja - kraj gazowego tranzytu Organ regulujący słowackiej administracji rządowej, odpowiednik naszego Urzędu Regulacji Energetyki, który zatwierdza taryfy energetyczne, godził się na podwyżkę cen gazu dla firm, ale nie dla ludności. Na co konsorcjum zagroziło rządowi sądem. Nie tylko w prasie słowackiej, ale i zagranicznej nastąpił zmasowany atak na premiera Fico, z którego wynikało, że premier chce gnębić Gas de France i Niemców z E.On ze względów politycznych, populistycznie atakuje kapitał zagraniczny, bo to może się spodobać elektoratowi, a zbliżały się właśnie wybory do słowackiego parlamentu. Fico został obrzucony niewybrednymi inwektywami. Porównywano go do różnych zbójów oraz pisano, że zachowuje się jak ksenofob i antykapitalista - Hugo Chavez, prezydent Wenezueli. Poprzez artykuły prasowe zaczęto premierowi przemawiać do rozumu, że dalej tak się może zachowywać nie może. Było o co walczyć. Rury z gazem rosyjskim, tak gęsto sieką ziemię Słowacji, że na mapach, na których oznaczone są kolorem czerwonym, ten nieduży przecież kraj wygląda, jak czerwona plama. Słowacja należy do najważniejszych krajów tranzytowych gazu na naszym kontynencie. Całkowita długość gazowej sieci przesyłowej Słowacji wynosi 2270 km, moc przesyłowa rur tranzytowych to ok. 90 mld metrów sześc.

Można sobie chrząknąć... UE (a także Polska) groźbę nacjonalizacji słowackich rur przyjęła z pewnym niepokojem, bo zdaniem niektórych polityków Fico postawił pod znakiem zapytania stabilność tranzytu rosyjskiego gazu przez Słowację, uważając, że jego propozycja renacjonalizacji wzmacniała argumenty Rosjan i Niemców, którzy upierają się, że budowa Gazociągu Północnego, który ma przesyłać gaz z Rosji do Niemiec, omijając szerokim łukiem Polskę, Ukrainę i Białoruś jest konieczna. Jak wiadomo, gazociąg ma zostać ułożony po dnie Bałtyku, mimo że stwarza zagrożenie ekologiczne i jest dwa razy droższy niż gdyby biegł drogą lądową. Przeciwnicy inwestycji coraz mocniej naciskali na Fico, uznając pomysł renacjonalizacji wodą na młyn dla tych, którzy forsują budowę zarówno Nord Stream (Gazociągu Północnego), jak i South Stream (Gazociągu Południowego), rur, które w rosyjski gaz mają zaopatrywać Europę Zachodnią i przez Bałtyk, i przez Morze Czarne. Rząd niemiecki skorzystał z dyskusji i oficjalnie oświadczył, że w obecnej sytuacji politycznej, w związku z wojną na Kaukazie, nie ma konieczności ponownej analizy budowy Nord Stream. Kanclerz Niemiec Angela Merkel powtarza, że Niemcy będą wspierać budowę gazociągu przez Bałtyk, a Rosja i UE planują wzmacniać związki dla obopólnych korzyści. Są jednak kraje, które specjalne związki między Niemcami i Rosją dogłębnie niepokoją. - Rządy widzą, jak bardzo Gazociąg Północny jest potrzebny - mówi Merkel i dodaje, że inwestycja nie jest skierowana przeciwko żadnemu państwu, to wyłącznie projekt gospodarczy. Hmm, można tylko sobie pod nosem chrząkać...

Schröder brzydko pachnie O możliwości renacjonalizacji niespecjalnie wyraziście się mówiło, natomiast barwnie, krytycznie o premierze Fico. Takie wypowiedzi, jak posła bawarskiej opozycji CSU Karla Theodora Guttenberga, który apelował, by wnikliwiej przyjrzeć się Gazociągowi Północnemu i zbadać, w jakim stopniu Rosja może go w przyszłości wykorzystywać dla "gazowego" szantażowania Europy, też nie schodziły z pierwszych stron gazet, ale z dalszych, mniej eksponowanych. Może i racja, ponieważ wiadomo, że uzależnienie od gazu rosyjskiego Europy Zachodniej już dzisiaj jest zbyt duże. Gazociąg Północny ma ruszyć z dostawami pod koniec 2011 r. Rozdaje w nim karty rosyjski Gazprom (51 proc.), pozostałymi udziałowcami są dwie firmy niemieckie: BASF Wintershall (20 proc.) i udziałowiec słowackiej SPP - E.ON Ruhrgas (też 20 proc.), do nich dochodzi holenderska Gasunie (9 proc.). Wąchamy i taki paskudny kwiatek, jakim okazał się były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder, który jest dzisiaj szefem Rady Nadzorczej budowanego Gazociągu Północnego i pobiera z tego tytułu olbrzymie honoraria od Gazpromu. Gospodarczo i politycznie robi się coraz bardziej nieciekawie, nie tylko w Europie. Ma w tym udział, przywoływany dla besztania i wyzywania premiera Fico, prezydent Wenezueli Chavez.

Rząd miał się przyjrzeć prywatyzacjom Niedawno Chavez "zaprosił" do siebie dwa strategiczne, olbrzymie rosyjskie bombowce Tu-160, żeby sobie polatały ćwiczebnie wzdłuż wenezuelskich wybrzeży. Z Caracas do Rosji nadeszło następne zaproszenie - tym razem do odbycia wenezuelsko-rosyjskich manewrów sił morskich na wodach terytorialnych Wenezueli w dniach od 10 do 14 listopada br. Fico i Chavez to dwa światy. Wiesława Mazur

Kronika wyprzedaży Polski (282) Unijny good Deal Unia Europejska od początku transformacji domagała się szybszych w Polsce zmian własnościowych i głębszej prywatyzacji całej gospodarki. Mnóstwo firm unijnych przejęło polskie zakłady, jednocześnie przejmując to, co było dla nich najcenniejsze - rynek. Układ stowarzyszeniowy, który miał działać na zasadzie asymetrii na rzecz Polski, w rzeczywistości działał asymetrycznie na korzyść firm unijnych. Nie dość, że UE zarobiła w Polsce duże pieniądze, wyeksportowała jeszcze do nas swoje bezrobocie, łagodząc konflikty społeczne u siebie. To był dla Unii good deal. Podczas szczytu unijnego w Kopenhadze, w grudniu 2002 r., postanowiono z niego nic nie uszczknąć, negocjując pakiet finansowy zaproponowany krajom, pchającym się do Wspólnoty. Walka szła o każdy eurocent. Pakiet niewiele odbiegał od tego, jakiego życzył sobie kanclerz Niemiec Gerhard Schröder, przyjaciel ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Czy ktoś po zachodniej strony Odry miał szczyptę serca dla tych po stronie wschodniej? Jak zwykle - nie. Schröder w Kopenhadze nie chciał się zgodzić nawet na drobne finansowe ustępstwa. Był zdenerwowany, że Polska blokuje negocjacje i nie stronił od informacji, że to Niemcy mają najwięcej zapłacić za poszerzenie Unii, a oni i pieniędzy nie mają zamiaru rozrzucać. Duńczycy, którzy przewodzili obradom i chcieli, żeby akcesja zakończyła się duńskim sukcesem z uwagą śledzili wypowiedzi i nastrój kanclerza. Delegacja polska spocona i zestresowana walczyła, żeby po wejściu do UE i wpłaceniu do unijnej kasy należnych corocznych składek, jeszcze coś w tej kasie zostało. Gdyby było inaczej, nie miałaby po co do kraju wracać, bo dostaliby od za swoje. Kością niezgody stały się m.in. dopłaty bezpośrednie dla rolników. Zaproponowano je o wiele niższe dla rolników polskich i "nowej Unii", niż mieli je rolnicy Unii starej. Polska znana z wysokiej produkcji mleka, miała produkować go o wiele mniej, takie przyznano nam limity. Premier Leszek Miller pytał, czy Polska jest bogatsza niż Dania, albo Wielka Brytania, że unijnych pieniędzy ma dostawać ogryzek, w porównaniu z krajami "starej Unii"? Pytał też, gdzie się podziała europejska solidarność? Negocjacje zakończyły się 13 grudnia, dopiero późnym wieczorem. Polscy negocjatorzy mogli wytrzeć mokre karki, trzeba przyznać: nie mieli lekko, chociaż słyszało się głosy, że kopenhaskie spory były ukartowane. Unia pokazała swoje skąpstwo. Polska miała wnosić pełną składkę do budżetu ogólnego UE od pierwszego roku członkostwa. W związku z przesunięciem terminu rozszerzenia na 1 maja 2004 r., składka Polski do budżetu ogólnego UE w roku 2004 została obniżona o ok. 800 mln euro. Miała wynosić blisko 1,6 mld euro. W kolejnych dwóch latach - po ok. 2,5 mld euro. Polska zobowiązała się również odprowadzać składki do instytucji usytuowanych poza unijnym budżetem ogólnym. Uzyskano z budżetu Unii dopłaty bezpośrednie dla rolników w wysokości 25 proc. tych dopłat, którzy otrzymywali rolnicy "starej" UE w 2004 r., 30 proc. w 2005 r., 35 proc. w 2006 r., 40 proc. w 2007 roku. W kolejnych latach dopłaty miały wzrastać o 10 proc. rocznie. Jednocześnie z polskiego budżetu rolnicy polscy mogli otrzymać dodatkowe dopłaty, rekompensujące różnice między dopłatami bezpośrednimi dla rolników starej Unii: w pierwszym roku do wysokości 55 proc. Tyle, co rolnicy "starej" UE polscy mieli uzyskać dopiero w 2012 r. Jak w tej sytuacji polskie rolnictwo miało konkurować z unijnym postawionym już na wyższym poziomie? To jest jasne: nie mogło! Kopenhaga to sukces - uznał prezydent Kwaśniewski. Warunki akcesji do UE premier Jerzy Buzek określił wielkim triumfem. Włodzimierz Cimoszewicz zapiał: jeden dzień negocjacji i wspaniałe rezultaty przeszły wyobrażenia. Osiągnęliśmy wszystko! Jestem szczęśliwy! Tadeusz Mazowiecki powiedział, że kwestie dopłat do rolnictwa, czy przyznanie Polsce takich, a nie innych kwot mlecznych to są sprawy śmieszne, w porównaniu z tym, że zamyka się jałtański podział Europy i że Polska będzie mogła wyrównać poziom cywilizacyjny z Europą Zachodnią. Kiedy? W jaki sposób? Tego nie dodał. Były premier Jan Olszewski stwierdził, że UE będzie składała się z członków pierwszej i drugiej kategorii i że taki podział może się utrwalić. A co się działo poza Kopenhagą u nas w Polsce? Ministerstwo Skarbu Państwa postanowiło wprowadzić na giełdę jak najwięcej kontrolowanych przez skarb spółek. Zapowiadano największy "wysyp" poważnych, rządowych ofert w historii giełdy - 14 spółek o wartości, co najmniej 12 mld zł. Największa planowana oferta dotyczyła sprzedaży 30 proc. PKO BP, wartość pakietu szacowano na ok. 5 mld zł. Skarb posiada jeszcze 10 proc. akcji Telekomunikacji Polskiej S.A. Mogliby je kupić Francuzi, mówili urzędnicy w resorcie, licząc na ok. 2 mld zł. Razem byłoby już wtedy z giełdy, 9,5 mld. W 1994 r. giełda dała 2,09 mld zł, sprzedano wtedy akcje 33 podmiotów. W roku następnym z giełdy uzyskano 0,88 mld zł, w 1996 r. skarb "rzucił" na parkiet akcje 27 firm i dostał za nie 2,7 mld zł, w kolejnych latach 7,92 mld zł, w 1998 r. - 8,03 mld zł, w 1999 r. - 4,92 mld zł. Rok 2001 nie wyglądał imponująco, na giełdzie znalazły się papiery 12 firm, skarb wziął za nie 2,91 mld zł. Natomiast rezultaty roku 2002 zapowiadały się mizernie - 10 firm na parkiecie i "urobek" zaledwie 0,43 mld zł. Trzeba było się poprawić, UE przyglądała się polskiej prywatyzacji, więc ministerstwo skarbu chwaliło się tym, co będzie - planowanym żniwem w wysokości 12 mld zł, za pakiety firm o dużym ciężarze finansowym. Oprócz wymienionego już PKO BP, na parkiet miał trafić (nieistniejący jeszcze) polski holding farmaceutyczny w skład, którego weszłyby trzy Polfy: Warszawa, Pabianice i Tarchomin. Zaraz po nich Ciech - firma doradcza wyceniła spółkę na 436,8 mln zł. Urzędnicy informowali, że w ministerstwie myślą o sprzedaży akcji Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, a także Południowego Koncernu Energetycznego. Rok 2003 to będzie piękny rok - mówili podnieceni. W ustępującym 2002 r. przez 10 miesięcy wpływy z prywatyzacji wyniosły tylko jedną szóstą zaplanowanej wielkości. W "Rzeczpospolitej" ukazały się artykuły o prywatyzacyjnym marazmie, o tym, że np. Huta Stalowa Wola nie może doczekać się inwestora. To samo zdaniem publicystów tej gazety z Rafinerią Gdańską, która przecież miała być kupiona przez brytyjską firmę Rotch Energy i rosyjski Łukiol i do tego nie doszło. Szkoda! Nic to, że byłaby kupiona za rosyjskie pieniądze, bo Rotch ich nie miał. Kilku ekspertów ujadało, że kapitału rosyjskiego nie ma się co bać, bo kapitał, choć z Rosji, nie ma narodowości, polityki się nie ima, więc strach przed nim cechuje tylko głupców. Wiesława Mazur

Możemy obronić złotego! Z dr. Erykiem Łonem, pracownikiem naukowym Katedry Bankowości Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, rozmawia Paweł Toboła-Pertkiewicz

0x08 graphic
- Zwolennicy przyjęcia euro mówią, że nie ma sensu dyskutować nad tą sprawą, gdyż przyjmując traktat akcesyjny, Polska zobowiązała się do przyjęcia euro, tyle że bez określenia konkretnej daty. Czy pańskim zdaniem jest zatem jakakolwiek możliwość obrony złotówki?

- Przystąpienie do strefy euro wciąż jest sprawą otwartą. Co prawda traktat akcesyjny nakłada na nas obowiązek przystąpienia do strefy euro, jednakże nie precyzuje, kiedy to ma nastąpić. Wobec powyższego Polska może przyjąć euro równie dobrze w 2015 r. lub nawet w roku 2115. Moim zdaniem powinniśmy, korzystając z doświadczeń Szwecji, prowadzić ogólnonarodową debatę na temat ewentualnego przystąpienia do strefy euro. W debacie tej powinni dyskutować zwolennicy utrzymania polskiego złotego oraz zwolennicy euro. Dyskusja powinna być rzeczowa i uczciwa. Nie można tu dyskryminować żadnej ze stron tego ważnego sporu. Ważne jest, aby uczestnicy ogólnonarodowej debaty mieli równe prawa dostępu do mediów, szczególnie mediów publicznych. Szansą obrony prawa Polski do posiadania własnej waluty oraz prawa prowadzenia narodowej polityki pieniężnej jest skoncentrowanie się na wypracowaniu alternatywy wobec koncepcji likwidacji walut narodowych. Tą alternatywą jest suwerenność monetarna.

- Z dostępnych badań opinii publicznej wynika, że gdyby przeprowadzono referenda odnośnie powrotu do narodowych walut w państwach posiadających euro, niemal wszystkie państwa euro odrzuciłyby wspólnotową walutę. Jak Pan myśli, dlaczego euro nie jest popularne? - Tak się składa, że tam, gdzie przeprowadzono referenda w sprawie euro, np. w Danii czy Szwecji, obywatele tych krajów powiedzieli zdecydowanie "nie" wspólnej walucie. Myślę, że było to spowodowane tym, że obywatele tych krajów szybko się zorientowali, że zalety wspólnej waluty są iluzoryczne i nie mają większego znaczenia dla ich gospodarek. Poza tym kraje te cenią sobie wysoko atrybuty suwerenności, a niewątpliwie utrata waluty narodowej bardzo suwerenność uszczupla.

- Jakie byłyby skutki przyjęcia euro dla polskiej gospodarki? Większość ekonomistów popiera przecież jak najszybsze zastąpienie złotówki euro.

- Wprowadzenie euro pozbawi nas bardzo ważnego instrumentu finansowego pobudzania gospodarki. Tym instrumentem jest polityka pieniężna. Chodzi o aktywne oddziaływanie polityki pieniężnej na realną sferę naszej gospodarki. W sytuacji, gdy gospodarka potrzebuje wsparcia, potrzebne jest łagodzenie polityki pieniężnej, w sytuacji zaś przegrzania gospodarki - można nieco zaostrzyć politykę pieniężną. Posiadając narodową politykę pieniężną, to my Polacy możemy decydować, kiedy i jak wykorzystywać narzędzia polityki pieniężnej do wpływania na polską gospodarkę. Pozbawiając się tego instrumentu, będą decydować o tym za nas inni. Przekazanie polityki pieniężnej z Warszawy do Frankfurtu będzie oznaczać, że polscy ekonomiści nie mają pomysłu jak prowadzić politykę pieniężną na szczeblu narodowym. Poza tym po ewentualnej likwidacji polskiej złotówki trudniej będzie nam dostrajać krajową politykę budżetową do polityki pieniężnej. Wpływanie na polską gospodarkę instrumentami polityki budżetowej będzie bardzo ograniczone i całkowicie zależne od polityki pieniężnej EBC. To, że większość ekonomistów popiera wprowadzenie euro, nie może nas dziwić. Do tej pory w ogóle nie prowadzono rzetelnej debaty na ten temat. Poza tym w finansowych środowiskach naukowych przeważa entuzjazm wobec perspektywy przyjęcia euro. Entuzjazm do euro wśród naukowców przenosi się na głównych ekonomistów polskich banków. Jednocześnie osoby reprezentujące poglądy odmienne są z reguły ośmieszane i traktowane z rezerwą. Dlatego duża część ekonomistów nie przyznaje się do swych prawdziwych poglądów. Myślę, że im więcej będzie się pojawiać opracowań na temat potrzeby utrzymania polskiej waluty narodowej, opinie mogą się zmienić.

- Głównym argumentem za wejściem Polski do strefy euro ma być likwidacja ryzyka kursowego i zmniejszenie kosztów transakcyjnych. Czy zgadza się Pan z tymi opiniami? - Trzeba pamiętać, że ryzyko kursowe tak naprawdę nie znika całkowicie. Zmienia się tylko forma ryzyka kursowego. Ryzyko to zmienia swoją postać. Posiadając własną walutę, ryzyko przejawia się poprzez relacje wymienne złotego do walut obcych. Z chwilą gdybyśmy zlikwidowali polskiego złotego, ryzyko walutowe nadal będzie występować, będzie się ono bowiem przejawiać poprzez relacje wymienne euro do dolara i do innych walut. Tak naprawdę dopóki na świecie będą istniały co najmniej dwie waluty, będzie istniało ryzyko kursowe. Ryzyko kursowe zniknęłoby, gdyby na świecie była jedna waluta. Trzeba pamiętać, że likwacja złotego z jednej strony eliminowałaby koszty zamiany złotego na inne waluty, a z drugiej strony eliminowałaby również dochody z tytułu różnic kursowych. Likwidacja złotego oznaczałaby eliminację pewnego segmentu rynku walutowego w Polsce. Może dlatego tak wielu analityków walutowych jest przeciwna likwidacji złotówki. Z istnienia złotówki zadowoleni są też przedsiębiorcy prowadzący kantory czy świadczący usługi zabezpieczenia się przed wahaniami kursów walut. Te wszystkie elementy rynku walutowego stanowią pewną część bogactwa ważną dla krajowego PKB. Można powiedzieć, że koszty i dochody związane z wymianą złotego na waluty obce się wzajemnie równoważą.

- Wszędzie tam, gdzie wprowadzano euro, wzrosły ceny. Czy Polskę też to by czekało? - Prawdopodobnie po wprowadzeniu euro nasiliłaby się pewna presja inflacyjna. Jednakże nie najważniejszy jest wzrost cen po wprowadzeniu euro. O wiele ważniejsze jest to, że gdyby ceny rosły, to nie mielibyśmy skutecznego instrumentu mogącego tę presję inflacyjną osłabić. Polityka pieniężna, za pomocą której można gasić presję inflacyjną, byłaby w niepolskich rękach. To od widzimisię władz Europejskiego Banku Centralnego zależałoby, czy wykorzystano by instrumenty polityki pieniężnej do hamowania inflacji w Polsce.

- Załóżmy, że udałoby się doprowadzić do referendum w sprawie euro i złotówka zwyciężyłaby. Czy Polska nie musiałaby wówczas i tak przyjąć euro? Przecież komisarz ds. gospodarki i waluty Joaquín Almunia twierdzi, że referendum nic nie zmienia i nowi członkowie są zobowiązani do przyjęcia euro... - Trzeba pamiętać, że Unia Europejska jest organizacją, która musi co pewien czas zmieniać zasady swego funkcjonowania, jeżeli chce trwać przez długie lata. Prawo unijne, jeżeli ma być instrumentem sprawnego działania gospodarki, musi się zmieniać. Tym bardziej zasady dotyczące unii walutowej nie mogą być sztywne, niezmienne w czasie. W tej chwili nie ma w ogóle opracowanych zasad wychodzenia krajów ze strefy euro. Myślę, że dla dobra samej strefy euro powinno się takie zasady elastycznego wychodzenia poszczególnych krajów ze strefy euro jak najszybciej opracować. Kwestia ta nabiera znaczenia zwłaszcza po nieudanych referendach w sprawie konstytucji europejskiej we Francji, Holandii i Irlandii. Reguły porządku demokratycznego wymagają, by honorować wolę obywateli poszczególnych państw członkowskich UE. Jeżeli w referendum większość Polaków opowie się za złotym, to żadne apele komisarza Almunii o obowiązku przyjęcia euro nie będą dla nas prawnie wiążące. Będzie to bowiem sygnał, że nadchodzi czas reformy strefy euro i że trzeba rozpocząć poważną dyskusję na temat zasad wychodzenia kraju członkowskiego ze strefy euro.

- Wydaje się, że euro nie jest procesem stricte gospodarczym, lecz służy jedynie interesom politycznym, mianowicie ma na celu przyspieszenie integracji politycznej Unii Europejskiej. Czy podziela Pan ten pogląd? - Jako ekonomista a jednocześnie prawnik uważam, że euro to głównie projekt polityczny. Tak naprawdę euro ma na celu przyspieszyć proces tworzenia nowego państwa w Europie. Waluta i bank centralny to atrybuty współczesnego państwa. Ewentualne aspekty ekonomiczne, które się porusza w debacie o euro, są tylko odwróceniem uwagi opinii publicznej od prawdziwych intencji architektów wspólnego państwa europejskiego.

- Jak Pan skomentuje ostatni sondaż w sprawie euro, który opublikowała "Rzeczpospolita". Według jego wyników, Polacy w sprawie euro są podzieleni niemal równo, ale zdecydowana większość chciałaby referendum w tej sprawie. - Wyniki sondażu w sprawie euro opublikowanego w "Rzeczpospolitej" (z 16 września 2008 r.) nie są dla mnie jakimś dużym zaskoczeniem. Polacy są nieufni wobec euro. Z wielu innych sondaży wynika, że Polacy od dawna są przeciwni wspólnej walucie euro. Można tu przytoczyć choćby wyniki sondaży, jakie publikuje cyklicznie Eurobarometr. Według badań Eurobarometru z grudnia 2007 r., aż 56% Polaków chce pozostawienia złotego, a tylko 38% z nas chce wprowadzenia euro. Z zadowoleniem przyjmuję postawę głównej partii opozycyjnej w polskim parlamencie wobec euro. Okazało się, że prezes PiS Jarosław Kaczyński ma duże wyczucie w sprawie, jak ważnym problemem jest dla Polaków ewentualne członkostwo naszego kraju w strefie euro. Uważam, że Jarosław Kaczyński słusznie domaga się referendum. Z zadowoleniem należy także powitać stanowisko obecnego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który wielokrotnie wypowiadał się, że w tej ważnej sprawie dla Polaków potrzebne jest zorganizowanie referendum. Stanowisko prezydenta Lecha Kaczyńskiego należy zdecydowanie poprzeć. Warto zwrócić uwagę, że wielu ekonomistów, nawet zwolenników wprowadzenia euro, jak np. były wiceprezes NBP Krzysztof Rybiński czy były minister finansów Mirosław Gronicki, popierają ideę przeprowadzenia w Polsce referendum w sprawie euro. - Co w tej sytuacji powinni pana zdaniem robić zwolennicy polskiego złotego? - Myślę, że potrzebne jest jak najszybsze powołanie komitetu społecznego, ponadpartyjnego, zbierającego podpisy pod referendum w sprawie euro. Ważne jest, aby komitet ukonstytuował się jak najszybciej, gdyż zwiększy to szansę na zebranie wymaganej liczby podpisów naszych rodaków. - Dziękuję za rozmowę. Dr Eryk Łon jest pracownikiem naukowym Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, wykłada również w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, a także zasiada w Radzie Programowej Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego. Na stronach Fundacji PAFERE www.pafere.org można się zapoznać z obszernym opracowaniem dr. Łona pt. "Dlaczego Polska nie powinna wstępować do strefy euro?".

Mityczna brygada W 147. paryskich "Zeszytach Historycznych" wydanych w 2004 roku (w 60. rocznicę Powstania Warszawskiego) ukazał się artykuł niejakiego Edwarda Kossoya pt. "Żydzi w Powstaniu Warszawskim". Autor tego opracowania, wówczas już 91-letni emerytowany prawnik mieszkający w Szwajcarii, podjął się bardzo niewdzięcznego tematu: liczenia Żydów. Zapewne w innym przypadku (dla jasności: gdyby autor był inny) byłoby to naganne i uznane za "antysemickie" (np. "Żydzi w UB"). A tak okazało się, że można, tym bardziej że autor nie kryje celu swego dzieła - wykazania jak największej liczby Żydów biorących udział w Powstaniu Warszawskim. Nie jest to temat ani nowy, ani wyjątkowo sensacyjny, bowiem przed nim podejmowali to inni publicyści. Rzecz jest ważna z dwóch powodów. Po pierwsze, podjął się tego nieprofesjonalista - sędziwy prawnik, który zbił majątek w sprawach odszkodowawczych za holokaust. Po drugie, artykuł ukazał się w paryskich "Zeszytach Historycznych", przez co uzyskał sporą wiarygodność. Zastanawia zatem fakt, że mimo upływu kilku lat i kolejnych czterech rocznic Powstania, gdy natężenie badań i publikacji z tego zakresu rośnie, nikt nie poważył się i nie odważył, aby dziełko Kossoya poddać niezbędnej krytyce. A przecież jest za co, albowiem autor dokonał kilku wielkich "odkryć", w tym istnienia "Międzynarodowej Żydowskiej Brygady Pomocniczej Armii Ludowej", utworzonej rzekomo na Starym Mieście. Kossoy pisze, że: Brygada liczyła około 150 ludzi i dowodził nią jako jedyny nie-Żyd oficer AL, Jan Fotek. Najpierw użyto ich do budowy kilku dobrze umocnionych barykad. Po otrzymaniu broni stali się walczącą obsadą tych samych barykad. 23 września [sic! - zapewne autor miał na myśli 23 sierpnia - przyp. L.Ż.], broniąc stanowisk w obliczu niemieckiej przemocy, brygada poniosła tak ciężkie straty, że praktycznie przestała istnieć. A więc same ogólniki, ale dają one w sumie już 150 Żydów w Powstaniu, biorących w nim udział z bronią w ręku. Z powyższego opisu jednak nic nie wynika - nie wiemy, gdzie konkretnie ta wielka "brygada" walczyła, na jakich barykadach, kto jej dał broń i jaką (a to była przecież wówczas rzecz cenniejsza niż żywność). I rzecz charakterystyczna - mogła całkiem zniknąć, bo poniosła ciężkie straty. Wprawdzie w kilku innych miejscach Kossoy dalej o niej pisze, ale na tyle oględnie, że w jego wersji faktycznie przestała istnieć.

W dokumentach tej "brygady" nie ma Zastanawiać może fakt, jak to możliwe, że po upływie kilkudziesięciu lat od wydarzeń, które odcisnęły tak silne piętno nie tylko na historii Warszawy, autor nie cytuje żadnych dokumentów potwierdzających istnienie i działalność tak wielkiego i walecznego oddziału. Co więcej, nie ma o nim wzmianek w żadnej dokumentacji powstańczej, a tej zachowało się wyjątkowo dużo. Są to raporty i informacje własne poszczególnych zgrupowań i oddziałów powstańczych, raporty sytuacyjne, okresowe analizy, informacje wywiadowcze i kontrwywiadowcze, dokumenty struktur cywilnych. Nikt ani razu nie zauważył wielkiej jednostki i nie odnotował jej istnienia? Sięgnijmy zatem do dokumentów Armii Ludowej z okresu Powstania i informacji o jej działaniach. W raporcie AL dla płk. Karola Ziemskiego "Wachnowskiego" (dowódcy Grupy "Północ", któremu podlegała Starówka) z 30 sierpnia 1944 r. wynika, że łącznie z kucharzami, personelem szpitalnym, łącznikami, dowództwem itp. ich stan na Starym Mieście wynosił zaledwie 157 osób, z tego tylko 35 osób miało być w grupie bojowej. Dysponowali oni znikomą ilością broni: 5 karabinów, 2 pistolety maszynowe, 6 pistoletów i 18 granatów. Można było tym uzbroić zaledwie jedną sekcję, gdzie więc broń dla jednostki zwanej szumnie brygadą? No i pytanie zasadnicze: gdzie tak naprawdę podziała się ta jednostka? Dowódca Powstania gen. bryg. Tadeusz Chruściel "Monter" w swym całościowym sprawozdaniu z 1 października 1944 r. o działaniach AL w Powstaniu w Warszawie napisał m.in.: Udział AL w walkach przedstawia się następująco: na odcinku mjr. Roga [Stanisław Błaszczak - przyp. L.Ż.] obsadzali barykadę II rzutu na Podwalu przy Kapitulnej i Zapiecku, mając na przedzie przy pl. Zamkowym barykady obsadzone przez AK, dublowali też obsadę barykady na Mostowej przy ul. Boleść i czasami walczyli nawet dobrze samodzielnie. Pojedynczy członkowie AL uwijali się wśród załóg innych barykad: Podwale - pl. Zamkowy, Piwna - plac Zamkowy, Kanonia, lecz chodziło tylko o zaakcentowanie obecności AL., a nie o faktyczny jej udział w akcji. Po kilku dniach członkowie AL porzucili barykadę na Podwalu - przeszli na Freta róg Śto Jerskiej [Świętojerskiej - przyp. L.Ż.] i równocześnie dowództwo przeniosło się na Freta 16. Było to ok. 15.8.44. Po 15-tym [sierpnia] została uzgodniona współpraca między D-cą rejonu AK a dowództwem AL: AL miała przysyłać codziennie odwód w sile plutonu. Przysyłali początkowo po 20-25 ludzi, dobrze uzbrojonych, ale trwało to b. krótko, po kilku dniach oddział stopniał do kilku ludzi. [...]        W ogóle D-ctwo AL podawało swoje stany raz na 1000, 2-gi raz na 700 osób. Stan bojowy faktyczny: 1 pluton względnie uzbrojony (+ 40 osób) [...]. Czy to możliwe, że dowódca Powstania Warszawskiego w ogóle nie zauważył tak wielkiej, bojowej jednostki AL, przewyższającej czterokrotnie faktyczne stany walczącej jednostki AL? Całkowite milczenie historyków, w tym znawców Powstania, też zastanawia. Dlaczego nie podjęli badań, aby odszukać ową zaginioną jednostkę w Powstaniu, przecież to byłoby naprawdę sensacyjne odkrycie! Jedynym wytłumaczeniem może być fakt, że "Międzynarodowa Żydowska Brygada Pomocnicza Armii Ludowej" to po prostu jeszcze jeden wymysł propagandzistów, a że dotyczy to zagadnienia bardzo delikatnej natury, to lepiej tego nie ruszać?

Nic niewiedzący Sprawa ta ma jednak jeszcze jedno ukryte dno, o którym warto przy okazji napisać. Edward Kossoy, tak jak wielu innych publicystów i historyków żydowskich, posługuje się swoistą ideologią, dlaczego Żydzi gromadzili się w AL, a nie mogli iść do AK czy do NSZ. Tą przyczyną miał być polski antysemityzm, którego jakoby w AL nie było. Na stronach internetowych Muzeum Powstania Warszawskiego pojawił się wywiad z Kossoyem (http://www.1944.pl/index.php?a=site_archiwum&STEP=03&id=1068&page=0) z 19 maja 2007 r., a jej autorowi nadano nawet... pseudonim "Marcinek" (co może sugerować, że był on uczestnikiem Powstania!). Tłumaczy on to następująco: W związku z Gęsiówką i z tym, że się rozproszyli, mnie zaczęli interesować w ogóle Żydzi w Powstaniu. To był rozdział bardzo ciężki dlatego, że przede wszystkim motywacja była niekoniecznie ta sama, co motywacja Polaków. [...] Ale trzeba sobie także zdawać sprawę z tego, że dla każdego z tych Żydów Sowieci nie byli nowym okupantem, tak jak byli dla Polaków, tylko przede wszystkim byli drogą do wolności. Oni nie mogli mieć tego samego, co Polacy nastawienia względem Czerwonej Armii. [...] Druga rzecz, niewątpliwy polski antysemityzm. Nie mógł Żyd przyjść do oddziału, nie mówię o Narodowych Siłach Zbrojnych, ale do normalnego oddziału Armii Krajowej, powiedzieć: "Nazywam się Mordka Rozencwajg i chcę walczyć". Jeżeli dowódca był bardzo przyzwoity człowiek to powiedział: "Panie Mordka, dobrze, ale od dzisiejszego dnia będzie się pan nazywał Mieczysław Różyczki". [...] moim zdaniem Komendzie Armii Krajowej krótko przed Powstaniem poddały się oddziały Narodowych Sił Zbrojnych z wyjątkiem wywiadu Narodowych Sił Zbrojnych. To była taka policja, żandarmeria Narodowych Sił Zbrojnych, którzy nie przyłączyli się, nie poddali się Komendzie Armii Krajowej, ale brali udział w Powstaniu. Byli przeważnie żandarmerią. Oni dosłownie tropili Żydów. Oczywiście, nie jest to prawda. Żydzi służyli zarówno w AK, jak i w NSZ, także podczas Powstania i to pod swoimi nazwiskami. Dywagacje Kossoya, jakoby NSZ w Powstaniu to głównie wywiad, żandarmeria i policja, która w dodatku zajmowała się tropieniem żydów, to bzdury wyssane z brudnego palca. Być może to tylko wytwarzane na siłę stereotypy, ale mają służyć czemuś innemu. Przy okazji muszę tu wyjaśnić jeszcze jedną sprawę. Otóż Kossoy daje taki popis swej wiedzy o Powstaniu, że właściwie wszelkie komentarze są zbędne: Nie wiem, czy jest znany epizod Strykowskiego i "Chrobrego II". Oddziałem "Chrobry II" dowodził kapitan "Hal", którego prawdziwe nazwisko było Strykowski. Jeżeli chodzi o jego osobistą odwagę, bardzo dzielny oficer, oczywiście [otrzymał] Virtuti Militari, ale był antysemitą. W jego oddziale, który się składał głównie z Narodowych Sil Zbrojnych, byli ludzie, którzy zrobili masakrę na ulicy Prostej, gdzie wymordowano dziewiętnastu Żydów, gwałcono żydowskie kobiety, etcetera. To się zakończyło. Po pierwsze, chodzi o kpt. Wacława Stykowskiego "Hala", a nie "Strykowskiego". Nigdy nie dowodził on Oddziałem "Chrobry II", bo takiego nie było. Kpt. "Hal" dowodził Batalionem im. gen. Józefa Sowińskiego w ramach tego Zgrupowania (Grupy). Był odznaczony Virtuti Militari V klasy i trzykrotnie Krzyżem Walecznych. Po wojnie więziony w okresie stalinowskim. Jego oddział nie składał się z głównie z Narodowych Sił Zbrojnych i to nie oni zrobili masakrę na ul. Prostej. Swego czasu ów incydent usiłował wykorzystać propagandowo niejaki Michał Cichy w "Gazecie Wyborczej", ale zrobił to z żenującym skutkiem i musiał zamilknąć na wiele lat. Przeciwstawiany "Halowi" kpt. Wacław Zagórski "Lech Grzybowski" (jako ten "dobry akowiec"), dowódca II Batalionu Grupy "Chrobry II", w rzeczywistości wywodził się z organizacji Miecz i Pług, w lipcu 1944 r. (tuż przed Powstaniem) podporządkował się NSZ-AK i tylko w ten sposób znalazł się w AK. W raporcie z 12 IX 1944 r. do dowódcy Grupy "Chrobry II" tak pisał o tym wydarzeniu: Panuje na ogół przekonanie, że są to mordy o charakterze rabunkowym, dokonywane przez bandytów udających żołnierzy AK. Pewne okoliczności jednak nasuwają podejrzenia, że mamy do czynienia z planową akcją prowokacyjną obcych agentur mających na celu skompromitowanie Armii Krajowej. Michał Cichy znał ten dokument, ale celowo opuszczał z niego niewygodne informacje. Edward Kossoy nie dyskutuje zaś na poziomie dokumentów, bo ich w ogóle nie zna i znać nie chce. Dlaczego jednak osoba opracowująca wywiad z nim całkowicie bezkrytycznie i nabożnie podeszła do rozpowszechnianych przez niego informacji? Zapewne tak rodzi się nowa szkoła historyczna, której kierunek wytoczył Jan T. Gross, pisząc, że nasza postawa wyjściowa do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar holokaustu powinna się zmienić z wątpiącej na afirmującą. Czyli każdy przekaz, nawet najbardziej zakłamany, staje się godny afirmowania tylko dlatego, że pochodzi od strony żydowskiej... I już mamy po dialogu, prawda?

Komuniści a Powstanie Warszawskie Wiemy też, jak wybuch Powstania w Warszawie wyobrażali sobie komuniści, wszak szykowali się do tego ponad półtora roku! Wiemy o tym z dokumentu Gwardii Ludowej, opracowanego przez Stanisława Skrypija "Sylwestra", szefa sztabu GL Okręgu Warszawa, z lutego 1943 r. Nakazywał on takie postępowanie komunistycznych bojówek, które po prostu szokują. Tu cytuję z niego tylko najbardziej istotne fragmenty: nawet w wypadku najgorszym nieposiadania przez nas broni, a co za tem idzie, niemożności zapoczątkowania powstania przez nasze oddziały, można się liczyć, nie wchodząc w tej chwili absolutnie w strategję grup reakcyjnych, z zapoczątkowaniem akcji przez nich. Zadaniem naszym wtedy będzie 100% wykorzystanie sytuacji tak co do dozbrojenia się, jak i wywalczenia właściwej pozycji dla organizacji. Plan walki w tym wypadku zostanie nam narzucony, my będziemy musieli go tylko wykorzystać i nagiąć do własnych celów. W chaosie walk 20, czy iluś tam ugrupowań reakcyjnych, z których każde będzie dążyło do opanowania militarno-politycznego W-wy, opanuje sytuację i zajmie pierwsze miejsce ta grupa, która: 1. będzie miała konkretny plan opanowania punktów podstawowych, 2. będzie działać stanowczo i bez liczenia się z jakiemikolwiek względami (co w zamęcie walki zawsze można bezkarnie zrobić), 3. uderzenie na punkty podstawowe wykona całą siłą, unikając jak najstaranniej rozproszenia się na cele podrzędne acz nęcące. [...] Unikając rozproszenia sił, uderzając zdecydowanie, zwartą masą w kompleks punktów podstawowych, wywalczamy sobie wobec innych grup, bezwzględną przewagę polityczną i wojskową. [...] Nie możemy zapominać, że w gorączce walk pierwszych godzin, można będzie bezkarnie "trzepnąć" ten, czy inny oddział reakcyjny włażący nam w paradę. W żadnym wypadku, przy odrzuceniu zagadnienia wojny domowej, nie będzie można sobie na to pozwolić w końcowych etapach walk. [...] Po zatem istnieje jeszcze jeden poważny wzgląd, nakazujący nam ograniczenie się na terenie W-wy do minimum punktów. Jest to - siły wroga: faszysty niemieckiego i polskiego. [...] panowanie nad miastem zapewnimy Partii i Gwardii przez zapewnienie posiadania miejsc pracy (lokali) znajdujących się wewnątrz naszego systemu obronnego, a mających również znaczenie symboli rzeczywistej prawnej władzy. Będą to: Ratusz i inne obiekty niektóre już poprzednio wymienione. Dalej - niezbędne jest posiadanie miejsc zawierających narzędzia pracy i środki do panowania nad sytuacją: np. Dom Prasy (maszyny drukarskie), szczekaczki na Zielnej (propag. [anda] słowna) i inne. Dochodziłoby do tego parę zasadniczych banków, miejsca mieszkalne i koszarowe członków organizacji. [...] plan "A" polega na: 1.rzuceniu całego elementu robotniczego z dzielnic i peryferii miasta w centrum - właściwą siedzibę burżuazyjnej reakcji. 2. sterroryzowaniu reakcji i wytrąceniu jej broni z ręki [...] 3.uchwycenia sił reakcyjnych w dwa ognie: od wewnątrz, od centrum przez oddziały G.L. m. W-wy i od zewnątrz przez ściągane oddziały podmiejskie i krajowe. [...] Jednocześnie Dow. W-wy stawia poza prawem na okres trzech dni wszystkich volksdeutschy, Polaków współpracujących z Niemcami, zdrajców, policję granatową i szpicli. Zarządza również aresztowanie przywódców wrogich organizacji. Należy powiedzieć wprost - to nie był plan powstania przeciwko Niemcom, to był plan krwawej, zbrodniczej rewolucji, której celem było opanowanie władzy przez komunistów w Polsce dla ich przełożonych w Moskwie. Wróg jest wyraźnie wskazany i nazwany: faszyści niemieccy i polscy, a przez tych ostatnich rozumiano AK i NSZ. Zaś ich wyjęcie spod prawa oznaczało, że można będzie ich bezkarnie eksterminować jako wrogów klasowych... Na ten temat Kossoy nie ma nam już nic do powiedzenia, wymownie milczy. A przecież stosunku do niepodległości Polski, spraw zaprzaństwa i zdrady nie można tego pomijać w żadnych rozważaniach.

Liczenie "po łebkach" i mocno na wyrost Kossoy ma jednak zasługi nie tylko w odkryciu i opisaniu rzekomej "Międzynarodowej Żydowskiej Brygady Pomocniczej Armii Ludowej", lecz idzie w sypaniu swych rewelacji znacznie dalej. Nikt nie przeczy, że w Powstaniu Warszawskim brali udział Żydzi czy osoby pochodzenia żydowskiego. O niektórych wiemy, o innych nie, o wielu zapewne nigdy się nie dowiemy. Czy ustalanie liczebności Żydów w Powstaniu może być tematem badawczym czy publicystycznym? Może, jak najbardziej. Ale należy stosować cywilizowane, ogólnie akceptowane metody. Badanie dokumentów, relacji, ich weryfikacja - to w tym przypadku pierwsze podstawowe zadanie. Autor robi to jednak dosłownie po łebkach, śrubując wynik w niedopuszczalny sposób. Oto przykłady. Wiemy, że w formacjach powstańczych część żołnierzy walczyła i ginęła anonimowo, do dziś są to osoby znane na ogół wyłącznie z pseudonimów, czasami z imienia. I to wszystko. Kossoy postanowił więc zagospodarować to poletko, przypisując narodowość żydowską większości z nich! I ma do tego stosowne usprawiedliwienie i wytłumaczenie - skoro ukrywali swe dane personalne, to robili to oczywiście w obawie przed... przed polskim antysemityzmem. Oto przykłady: w ówczesnych warunkach ważkie powody do ukrywania swoich danych osobistych mieli, jeżeli nie zupełnie, to prawie wyłącznie ochotniczki i ochotnicy pochodzenia żydowskiego. Stąd należy przyjąć z graniczącym z pewnością prawdopodobieństwem, że co najmniej przeważającą większość tej grupy stanowiły osoby pochodzenia żydowskiego. To jednak nie koniec jego przemyślności i pomysłowości - przecież nawet część z tych, którzy posługiwali się "aryjskimi" dokumentami, mogła być Żydami. Dalej więc statystyki nie sprawiają już Kossoyowi żadnych kłopotów. Liczy, mnoży, dodaje i otrzymuje efekt końcowy: w Powstaniu Warszawskim walczyło przeszło dwa tysiące Żydów. W tej liczbie nie ma kobiet, a musiało ich być co najmniej kilkaset. Jeśli to podsumujemy - przeszło dwa tysiące oraz co najmniej kilkaset kobiet, to Kossoy osiągnął wspaniały wynik - trzy tysiące Żydów broniących powstańczej Warszawy z bronią w ręku. Później autor bawi się w procenty, nie bardzo mu to wychodzi, ale wymowa pozostaje ciągle ta sama - ogromna "nadreprezentatywność" Żydów w Powstaniu Warszawskim. Na tym tle wyjątkowa "bierność" Polaków staje się symptomatyczna...

Dezinformacyjne "informacje" Opracowania i relacje Kossoya i tym podobnych historyków-amatorów coraz częściej znajdują się w Internecie. Ich liczba rośnie w lawinowym tempie. Stają się one coraz częściej jedynym źródłem wiedzy, podstawą do szybkiego napisania artykułu czy szkolnego wypracowania. Skoro nauczyciel nie ma o tych zagadnieniach pojęcia, to czego można wymagać od bezkrytycznego ucznia idącego na łatwiznę? Tym bardziej że brak jest w nich jakiejkolwiek krytyki źródłowej, odpowiednich przypisów, wyjaśnień... Dlatego dziwi fakt, że młode, acz już bardzo zasłużone Muzeum Powstania Warszawskiego zamieściło na swym portalu internetowym wywiad z Edwardem Kossoyem, nie poprawiając nawet oczywistych błędów merytorycznych, nazwisk, dat. Przez to jego informacje o Powstaniu stają się wiarygodne, uzyskując akceptację zasłużonej placówki muzealnej. Wiedza, jaką prezentuje nam autor, znajduje się w licznych portalach internetowych, także tych, które mają pełnić misję edukacyjną, a stają się przez to karykaturą swego powołania.

Jak to w ZBoWiD z tym było Celnym zakończeniem tych rozważań będzie zapewne zwrócenie uwagi Czytelników, że fałszowanie dziejów Powstania Warszawskiego, także w tym zakresie (czyli nagłaśniania "Międzynarodowej Brygady Żydowskiej" w ramach Armii Ludowej) miało miejsce w PRL już w latach 70. XX w. Komunistyczni kombatańcy, nie mając zasług własnych, masowo przypisywali sobie cudze, bez żadnych zahamowań zagarniając na swe konto m.in. odbicie Gęsiówki, poszczególne walki i akcje. Było to możliwe, albowiem prawdziwi bohaterowie albo nie żyli, albo musieli siedzieć cicho, zadowalając się ochłapami rzucanymi im przez dyspozycyjny Związek Bojowników o Wolność i Demokrację. Tylko jeden człon tej nazwy był prawdziwy - związek, ale był to związek w znacznej części przestępczy, odmawiający praw kombatanckich prawdziwym bohaterom, masowo produkujący swych kombatańców, rozmnażający bez żadnych ograniczeń członków Gwardii Ludowej i Armii Ludowej. Skoro AL-owcy wyzwolili Gęsiówkę (co przecież było dziełem Armii Krajowej), to z czasem uznali, że należy też jakoś doliczyć do swych niezmiernie rzadkich szeregów wyzwolonych tam Żydów. I tak narodził się pomysł, aby stworzyć z niej mityczną "brygadę", nadać jej kształt personalny (ze swym wyeksponowanym udziałem) i brać za to państwowe, płatne ordery PRL. Ponieważ sprawa puchła lawinowo, przybierając postać afery niejakiego Lejzorka Rojtszwańca, komunistyczne władze coś z tym musiały zrobić, bo wszelkie granice (także śmieszności) zostały przekroczone. W maju 1979 roku Wojewódzki Sąd Koleżeński ZBoWiD w Warszawie dobrał się do skóry niektórym członkom organizacji za składanie fałszywych relacji ze swej działalności i za składanie wniosków odznaczeniowych. W 1980 roku odbyła się przed Głównym Sądem Koleżeńskim rozprawa odwoławcza. Czasy nie były sprzyjające, aby nagłaśniać jakiekolwiek afery w szeregach organizacji mającej status użyteczności publicznej, na której czele stali najwięksi prominenci PRL. Ze względu na możliwość wykorzystania afery przez wrogie ośrodki w walce propagandowej przeciwko naszej ludowej ojczyźnie, uznano sprawę za ostatecznie zamkniętą, choć przyznano słuszność oskarżeniom. Ponadto uznano, że ze względu na podeszły wiek (co za cynizm, większość z nich nie miała jeszcze 60 lat!) oraz bardzo duży nakład pracy i zaangażowanie tych osób w sprawy ZBoWiD, wszczynanie postępowania dyscyplinarnego uznano za niecelowe. W ten sposób czerwoni kombatańcy i pospolici naciągacze zachowali uprawnienia kombatanckie i już przyznane ordery, powiększając szeregi uczestników Powstania Warszawskiego. Być może niektórzy z nich jeszcze żyją, zamknięci w skansenowym środowisku Związku Żołnierzy Armii Ludowej lub nawet w normalnych organizacjach kombatanckich. Takich historii, jak opisana powyżej "statystyka" Kossoya, mamy bardzo dużo. Przecież pisać... każdy może. W pewnym stopniu są one spuścizną po zakłamanym i zbrodniczym Peerelu. Winne są też czynniki oficjalne i historycy, że po 1989 roku nie reagują odpowiednio mocno na wszelkie wynaturzenia i fałszerstwa. A tak naprawdę, prawie wcale nie reagują. Leszek Żebrowski

Armia marszałka. Kręta droga Bronisława Komorowskiego: od antykomunisty po obrońcę WSI. Ujawniona w zeszłym tygodniu w Internecie treść protokołu przesłuchania Bronisława Komorowskiego w prokuraturze (miało ono miejsce 24 lipca) ukazuje marszałka Sejmu w mało korzystnym świetle. Komorowski przyznał się bowiem, że w listopadzie i grudniu 2007 r. świadomie podjął grę z dwoma tajemniczymi oficerami wojskowych służb: pułkownikami Aleksandrem Lichockim i Leszkiem Tobiaszem. Ten pierwszy miał mu oferować dostęp do tajnego aneksu do raportu z likwidacji WSI, ten drugi zaś - poinformować, iż posiada dowody na korupcyjną działalność Komisji Weryfikacyjnej. Marszałek kilkakrotnie spotykał się ze wspomnianymi oficerami, natomiast nie uznał za stosowne zgłosić tych spraw do prokuratury. O swoich spotkaniach poinformował jedynie swego partyjnego kolegę, ówczesnego koordynatora służb specjalnych Pawła Grasia oraz nowych szefów ABW i SKW. Te fakty oczywiście kompromitują Komorowskiego i w pełni uzasadniają wniosek o odwołanie go z funkcji marszałka. Ale bądźmy sprawiedliwi: to nie wydarzenia sprzed roku, lecz cała kariera tego polityka stanowi ciąg kompromitacji już od samego początku III RP. Co ciekawe, w czasach PRL młody Komorowski należał bowiem do niepodległościowego nurtu opozycji, blisko współpracując z Wojciechem Ziembińskim czy Antonim Macierewiczem. Jeszcze w czerwcu 1989 r. bojkotował wybory kontraktowe na znak protestu przeciw kompromisowi z komunistami. Momentem, który całkowicie zmienił postawę obecnego marszałka, było utworzenie rządu Mazowieckiego. Wtedy to Aleksander Hall, który został ministrem ds. współpracy z partiami i stowarzyszeniami, zaproponował Komorowskiemu stanowisko dyrektora swojego gabinetu do specjalnych poruczeń. Ten zgodził się i już po kilku tygodniach w praktyce zaczął realizować politykę tego rządu: pacyfikował (także przy pomocy milicji) okupacje budynków publicznych, które organizował KPN, żądając wyjścia wojsk sowieckich z Polski, bronił Muzeum Lenina w Poroninie przed góralami, którzy chcieli je zlikwidować w czasie, gdy Mazowiecki jechał z wizytą do Moskwy. Prostą konsekwencją tej postawy było związanie się Komorowskiego z Unią Demokratyczną, którą reprezentował w Sejmie aż do 1997 r. Stamtąd przeniósł się do SKL, a po czterech latach do PO. Mimo zmian partyjnych szyldów nie zmieniał poglądów. Trafnie scharakteryzował je znany publicysta Piotr Zaremba: Uprawiając politykę w wolnym demokratycznym państwie, odmieniał przecież słowo "kompromis" przez wszystkie przypadki. Nie szukał zwady, wypowiadał sądy na ogół niekontrowersyjne. Nie podnosił głosu, nawet gdy czasami trzeba było krzyczeć - przeciw skorumpowanemu, niesprawnemu państwu ("Dziennik", 2-3.06.2007 r.). Nie mogło być inaczej, skoro w opinii Komorowskiego naprawdę dla dekomunizacji dużo więcej zrobiły rządy Tadeusza Mazowieckiego i Hanny Suchockiej niż te osoby, które miały dekomunizację wypisaną na sztandarach politycznych! ("Prawą stroną. Życie, polityka, anegdota. Z Bronisławem Komorowskim rozmawiała Maria Wągrowska", Warszawa 2005, s. 10). A więc te rządy, w których on sam pełnił funkcję wiceministra obrony narodowej (a także w rządzie Bieleckiego). Do tego resortu premier Mazowiecki skierował go w kwietniu 1990 r. wraz z Januszem Onyszkiewiczem, choć obaj nigdy wcześniej z wojskiem nie mieli nic wspólnego. Za to, jak przyznawał Komorowski, ówczesny prezydent Jaruzelski chyba akceptował nas jako polityków, którzy dają szansę na uwiarygodnienie armii w świetle zachodzących zmian politycznych i pójdą drogą ewolucyjnych, a nie rewolucyjnych zmian (tamże, s. 107). Jak wyglądały te ewolucyjne zmiany za rządów tandemu Onyszkiewicz-Komorowski, opowiadał w 1993 r. były szef MON Jan Parys: - Numerami dwa i trzy w ministerstwie są zdymisjonowani przeze mnie generałowie Puchała i Cepak. Puchała jest autorem planu wprowadzenia stanu wojennego. Cepak był w latach 70-tych wydalony z ambasady w Londynie za szpiegostwo na rzecz PRL, zresztą jest już w bardzo zaawansowanym wieku i nie ma dostatecznych kwalifikacji, by sprostać zadaniom armii początku lat 90-tych (J. Kurski, P. Semka, "Lewy czerwcowy", s. 92). Sam Komorowski tak opisywał swoje podejście do spraw kadrowych: - Postawiono mnie na miejscu niesłychanie trudnym do zaakceptowania, bo de facto na stanowisku dawnego szefa Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego. Szybko podjąłem decyzję, że połowa oficerów politycznych musi odejść, a reszta dostaje szansę włączenia się w nurt przemian ("Prawą stroną...", s. 112-113). Nic dziwnego, że w wyborach w 1993 r. osiągnął bardzo dobry wynik i został posłem z uchodzącego za czerwone województwa pilskiego. Tłumacząc przyczyny swojego sukcesu, mówił bez ogródek: - Byłem kojarzony z wojskiem. I postrzegany jako osoba, która rozumie ludzi uwikłanych w poprzedni system. A w wojsku praktycznie wszyscy byli tacy, również w pilskim (tamże, s. 146). Do resortu obrony Komorowski powrócił w połowie 2000 r., już jako minister w gabinecie Buzka. W ciągu kilkunastu miesięcy urzędowania rozpoczął wdrażanie programu modernizacji sił zbrojnych, który w praktyce oznaczał częściową redukcję polskiej armii, w tym likwidację 72 garnizonów. Podtrzymał też decyzję swego poprzednika, Janusza Onyszkiewicza, o przekazaniu atrakcyjnego gruntu z terenu Centralnego Szpitala Klinicznego MON przy ul. Szaserów w Warszawie prywatnej firmie Liliany Wejchert, żony współwłaściciela TVN. Polityk PO nie uznał potem za stosowne wyjaśnić roli, jaką odegrał w całej sprawie szef jego kampanii wyborczej z 2001 r. Krzysztof B., który został zatrzymany przez CBA pod zarzutem korupcji. Jedynym pionem polskiej armii, który za rządów Komorowskiego nie został w żaden sposób zreformowany ani zredukowany, były Wojskowe Służby Informacyjne. A kiedy rząd PiS podjął działania, by to zmienić, były szef MON jako jedyny poseł PO głosował przeciw ustawie o likwidacji WSI, a następnie stał się jednym z najostrzejszych krytyków działań Antoniego Macierewicza - i to mimo że w raporcie z likwidacji WSI całe dwie strony poświęcono nielegalnemu rozpracowywaniu Komorowskiego przez te służby. Były minister bronił jednak takich metod już wcześniej, gdy wyszła na jaw podobna operacja WSI wobec Radosława Sikorskiego z pierwszej połowy lat 90. Komorowski dowodził wówczas, że sprawa podwójnego obywatelstwa wiceministra obrony mogła wymagać kontrwywiadowczego sprawdzenia, krążyły wtedy różne plotki na jego temat ("Dziennik", 1-2.07.2006 r.). Już kilka dni po publikacji raportu Macierewicza obecny marszałek rozpaczał: - Mamy do czynienia z załamaniem koncepcji budowy państwa, która była realizowana przez kilkanaście lat. W roku 1989, na początku polskich przemian, rewolucja w wojsku była po prostu niemożliwa. Nie można było z sierżantów zrobić generałów, a z generałów sierżantów. Przyjęto więc koncepcję ewolucyjnej zmiany. Udało się uzyskać bardzo wiele. Już na początku lat 90. masowo wymieniono kadry w kontrwywiadzie. Nowe dowództwo oparto o oficerów wywiadu, bo zakładano, że byli mniej uwikłani w ciemne działania WSW. To dało dobre efekty, oni znali techniki pracy i mentalność ludzi z wywiadów państw byłego ZSRR. (...) Ale dziś, w imię niezrealizowanej w 1989 r. rewolucji, rozbija się wywiad i kontrwywiad wojskowy. To czyste szaleństwo. Nawet bolszewicy po rewolucji przejęli aktywa carskiego wywiadu. (...) Widać wyraźnie, że ten raport pisano, żeby zaszkodzić konkurentom oraz zadowolić własnych stronników, którzy oczekiwali trzęsienia ziemi. A tu okazało się, że WSI nie rządziły Polską, o niczym nie decydowały, były normalnymi służbami lepiej lub gorzej działającymi. Komorowski dodał też, że największe korzyści ze wszystkich działań Macierewicza na pewno osiągnął wywiad rosyjski ("Gazeta Wyborcza", 22.02.2007 r.). W swojej obronie WSI marszałek okazał się na tyle konsekwentny, że niedługo po publikacji raportu zatrudnił jako swego doradcę medialnego Jarosława Szczepańskiego, byłego rzecznika prasowego TVP, który znalazł się na liście dziennikarzy współpracujących z wojskowymi służbami, a po wygranych przez PO wyborach mianował go dyrektorem Biura Prasowego Sejmu. Dzisiaj wiemy już, że kontakty Komorowskiego z ludźmi wojskowych służb były znacznie intensywniejsze niż dotąd sądzono. Paweł Siergiejczyk

Naftowy skok Platformy. Minister Aleksander Grad przed wyborami zapowiadał odpolitycznienie spółek skarbu państwa. Jak to wygląda w rzeczywistości, pokazuje Orlen, na który Platforma dokonała istnego desantu personalnego. Od 18 września PKN Orlen ma nowego prezesa. Urzędujący niespełna pięć miesięcy Wojciech Heydel złożył rezygnację, jako uzasadnienie wskazując nadrzędny interes spółki wobec wyczerpania dotychczasowej formuły współpracy w ramach zarządu - jak brzmi oficjalny komunikat Orlenu. Tego samego dnia Rada Nadzorcza koncernu wybrała jego następcę, którym został Dariusz Krawiec, od 7 czerwca pełniący funkcję wiceprezesa. Ta decyzja zaskoczyła postronnych obserwatorów, ale z pewnością nie polityków Platformy Obywatelskiej. Tego, że Heydel będzie prezesem tymczasowym, można było się domyślić już w momencie jego powołania. Został on wybrany jako kandydat kompromisowy, gdyż PSL popierało byłego wiceprezesa Orlenu Marka Mroczkowskiego, zaś PO stawiała właśnie na Krawca. Wybór Heydla był przy tym bardzo korzystny dla wizerunku nowego rządu, gdyż jest on niewątpliwym fachowcem z branży paliwowej: w latach 90. reprezentował w Polsce koncern British Petroleum, a przez ostatnie kilka lat był wiceprezesem Orlenu ds. sprzedaży. Miał przy tym dobre, arystokratyczne pochodzenie i wynikające z niego kontakty, a także brata - wiceministra skarbu w rządzie Marcinkiewicza.

Metalurdzy w Orlenie Na tle Heydla nowy prezes największej polskiej firmy prezentuje się raczej blado. Dariusz Krawiec pracował co prawda w kilku spółkach, tyle że w sektorze bankowo-finansowym, najdłużej zaś (w latach 1998-2002) pełnił funkcję prezesa świeżo sprywatyzowanej spółki Impexmetal działającej w branży metalurgicznej. Nic dziwnego, że między Heydlem a jego zastępcą szybko doszło do konfliktu, który zakończył się odejściem tego pierwszego. Wraz z nominacją Krawca wiceprezesem ds. finansowych został Sławomir Jędrzejczyk, który zajmował analogiczne stanowisko u jego boku w Impexmetalu. W zarządzie koncernu znalazł się również Marek Serafin, w latach 1999-2002 dyrektor Huty Aluminium "Konin", a następnie Huty "Zawiercie" - obu kontrolowanych przez Impexmetal. Żaden z nich nie miał dotąd nic wspólnego z branżą paliwową. Zasiadający w zarządzie fachowcy z tej branży, od lat związani z Orlenem Krystian Pater i Wojciech Kotlarek, znaleźli się zatem w mniejszości. To nie doświadczenie zawodowe zadecydowało o wyborze Krawca i jego ekipy, lecz względy polityczne. Od dawna wiadomo o jego związkach z PO: w 2005 r. był nawet ekspertem tej partii przy rozmowach o zawarciu koalicji z PiS. Co ciekawe, rodzoną siostrą Krawca jest Małgorzata Bochenek, minister w Kancelarii Prezydenta i jedna z najbliższych współpracownic Lecha Kaczyńskiego. Trudno jednak widzieć w tym posunięciu gest pod adresem PiS - jeżeli już, to chęć ubezpieczenia się przed negatywną reakcją Pałacu Prezydenckiego, który do polityki energetycznej przywiązuje dużą wagę.

Rządowa Rada Nadzorcza Zmiana prezesa Orlenu po raz kolejny pokazuje, jak Platforma traktuje swoje przedwyborcze zapowiedzi. Rok temu ówczesny poseł PO Aleksander Grad deklarował: - Chcemy wprowadzić zupełnie nowe zasady naboru do rad nadzorczych - procedury będą jawne, a decyzje nie będą podejmowane w zaciszu ministerialnych gabinetów. Ogłoszenia o naborze do rad nadzorczych będą publikowane w Internecie. Trafią tam też krótkie listy kandydatów do rad, żeby każdy mógł zgłosić zastrzeżenia. Dziś poznajemy decyzje ministra skarbu dopiero po powołaniu jakiejś osoby do rady nadzorczej. Jawność postępowań jest podstawą, żeby w radach nadzorczych zasiadali ludzie kompetentni. Dziś polityczne rady powołują polityczne zarządy. Chcemy, żeby wszystkie zarządy były wyłaniane w konkursach, by ta sprawa była pod publiczną kontrolą ("Gazeta Wyborcza", 17.09.2007 r.). Dziś Aleksander Grad jest ministrem skarbu i jedyne, co zrealizował ze swych obietnic, to ogłoszenia i krótkie listy kandydatów publikowane w Internecie. Ale nawet one są tylko propagandową fikcją, co najlepiej widać właśnie na przykładzie płockiego koncernu. Rada Nadzorcza Orlenu została wyłoniona z - zastosowaniem tych procedur - w lutym br., a już w czerwcu resort skarbu poważnie zmodyfikował jej skład i obecnie większość członków tego gremium to urzędnicy rządowi. W Radzie PKN zasiadają bowiem: dyrektor generalny Ministerstwa Skarbu Grzegorz Borowiec, dyrektor generalny Kancelarii Premiera Grzegorz Michniewicz, dyrektor Departamentu Prawnego Kancelarii Premiera Angelina Sarota oraz dyrektor Biura Ochrony Informacji Niejawnych MSWiA Jarosław Rocławski (wcześniej był pełnomocnikiem ds. informacji niejawnych prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego). Wraz z prezesem państwowej spółki Nafta Polska Markiem Karabułą jest to pięć głosów w 9-osobowej Radzie. Pozostali czterej członkowie, określani oficjalnie jako niezależni (przewodniczący Maciej Mataczyński, Krzysztof Kołach, Piotr Wielowieyski, prof. Janusz Zieliński), znajdują się zatem w mniejszości. Z tak bezpośrednim podporządkowaniem władz Orlenu rządowi nie mieliśmy do czynienia jeszcze nigdy - ani za czasów SLD, ani PiS. Również zapowiedzi wyłaniania zarządów spółek w konkursach pozostały jedynie przedwyborczym frazesem: przecież Krawiec nie zwyciężył w żadnym konkursie, lecz został wybrany przez Radę Nadzorczą - zarówno na wiceprezesa, jak i na prezesa.

Znajomi z Tarnowa i z WSI Przypadek Orlenu jest tylko ilustracją podejścia obecnego rządu do spółek skarbu państwa. Podejście to wyraźnie widać również w innych firmach z sektora paliwowego i chemicznego. W styczniu br. prezesem Nafty Polskiej - spółki, poprzez którą skarb państwa kontroluje znaczną część tej branży (posiada m.in. ponad 17 proc. akcji Orlenu) został Marek Karabuła, menedżer z dużym doświadczeniem, tyle że głównie w branży... piwowarskiej. Co sprawiło, że mianowana przez ministra Grada Rada Nadzorcza (złożona z trojga podległych mu urzędników) wybrała w konkursie właśnie Karabułę? Mówi o tym jego życiorys. Otóż w latach 1994-2000 był on wiceprezesem Browarów Okocim - jednej z największych firm w regionie tarnowskim. W tym czasie ostatnim wojewodą tarnowskim (z nadania AWS) był Aleksander Grad, który do dziś jest posłem z tego okręgu i najpotężniejszą politycznie postacią w Tarnowie i okolicach. Ale Karabuła to nie jedyny znajomy ministra skarbu, awansujący w ostatnim czasie. Kontrolowane przez Naftę Polską Zakłady Azotowe w Tarnowie-Mościcach od marca br. także mają nowego prezesa. Został nim Jerzy Marciniak, doradca ministra Grada, wcześniej dyrektor generalny w tarnowskim Urzędzie Wojewódzkim (prawa ręka wojewody Grada), dyrektor tamtejszych oddziałów ZUS i KRUS oraz szpitala specjalistycznego, a także prezes Tarnowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego i klubu sportowego Unia Tarnów. Jednym słowem, człowiek do wszystkiego! Innym protegowanym obecnego rządu stał się Andrzej Madera, który w 2006 r. krótko kierował Naftą Polską. Ten pochodzący z Podkarpacia prawnik i politolog, wykładowca Akademii Pedagogicznej w Krakowie, znalazł się w raporcie z likwidacji WSI jako tajny współpracownik o pseudonimie "Charon" w latach 1994-1999. On sam przyznaje się do tej współpracy, a nawet wyraża z niej dumę, choć zaprzecza, by jego działalność wykraczała poza sferę obronności państwa - jak stwierdzono w raporcie - i z tego powodu wytoczył proces Ministerstwu Obrony Narodowej, domagając się oficjalnych przeprosin. Nie czekając na rozstrzygnięcie sądowe, Rada Nadzorcza Nafty Polskiej w maju br. powołała Maderę na stanowisko prezesa spółki Naftor, zajmującej się bezpieczeństwem przedsiębiorstw o strategicznym znaczeniu dla kraju.

Walka o Orlen Polityka ministra Grada wobec branży paliwowej i chemicznej coraz mniej podoba się koalicjantowi PO - ludowcom. Wybór Dariusza Krawca na prezesa Orlenu także dla nich był zaskoczeniem. - To powołanie jest dla nas niejasne. W ogóle nie było z nami konsultowane. Ale minister skarbu państwa będzie oceniony za jakość swoich powołań - oświadczył szef klubu parlamentarnego PSL Stanisław Żelichowski. Kilka dni wcześniej sam Waldemar Pawlak skrytykował plany Grada i Nafty Polskiej dotyczące odkupienia należącej do Orlenu spółki Anwil przez grupę firm chemicznych: CIECH oraz Zakłady Azotowe w Tarnowie i Kędzierzynie. Ta konsolidacja miałaby stanowić pierwszy etap prywatyzacji sektora chemicznego. PSL-owski wicepremier wyraził zdziwienie, że Orlen rezygnuje z części swojej działalności. Takie samo stanowisko zajmował prezes Heydel i to właśnie miało być głównym powodem jego konfliktu z Krawcem. Na pierwszy rzut oka ludowcy nie powinni narzekać. Ich wpływy w spółkach paliwowych i chemicznych są dziś całkiem duże. W Radzie Nadzorczej Orlenu zasiada Krzysztof Kołach, działacz PSL i wójt gminy Bedlno w powiecie kutnowskim, a przy tym zaufany człowiek i niemal sąsiad prezesa Pawlaka, dzięki któremu w połowie lat 90. był wojewodą płockim. Z kolei w Radzie Nadzorczej Zakładów Azotowych "Puławy" znajdziemy Irenę Ożóg, wieloletnią wysoką urzędniczkę Ministerstwa Finansów, a w latach 2001-2003 wiceminister tego resortu, również związaną z ludowcami. Członkiem zarządu CIECH został natomiast Marcin Dobrzański, syn PSL-owskiego ministra obrony z lat 90. Stanisława Dobrzańskiego, którego później postawiono na czele Polskich Sieci Elektroenergetycznych, bo - jak to ujął Wiesław Kaczmarek - chciał się sprawdzić w biznesie. Najwyraźniej młody Dobrzański także chce się sprawdzić. Przyczyna niezadowolenia liderów PSL musi być zatem inna niż brak stanowisk dla swoich ludzi. Pewien trop mogą stanowić informacje o negocjowaniu wielkiego kontraktu (o wartości ponad 1 mld zł) pomiędzy Orlenem a spółką Komagra na 5-letnie dostawy oleju rzepakowego do produkcji biopaliw w płockim koncernie. Otóż Komagra należy do Zbigniewa Komorowskiego, byłego senatora i posła PSL, właściciela firm Bakoma i Polskie Młyny. Komorowski kontroluje też Warszawską Giełdę Towarową, której prezesem w latach 2001-2006 był Waldemar Pawlak. Nic więc dziwnego, iż między koalicjantami rozgorzała walka o Orlen: Platforma chce go rozparcelować i sprzedać, co się da, a ludowcy - mówiąc brutalnie - wydoić. Kto wygra tę walkę? Silniejszy jest oczywiście minister Grad, ale nie można zapominać, że bez PSL rząd Platformy się nie utrzyma. Paweł Siergiejczyk

02 października 2008 Nierówna sprawiedliwość pod rządami lewa... Pan Janusz Korwin-Mikke ma oczywiście rację twierdząc, że w Polsce nie ma Prawa, tylko jest Lewo… Bo socjalizm, pomieszany z komunizmem nie oznacza zwycięstwa socjalistycznego prawa, ale zwycięstwo socjalizmu nad wszelkim prawem,.. Im więcej praw- tym oczywiście mniej sprawiedliwości, tak jak im więcej demokracji - tym mniej wolności.. A w Suazi się tym nie przejmują.. W jednej z ostatnich monarchii absolutnych świata odbyły się niedawno wybory do parlamentu. Kandydaci mogli być jednak tylko niezrzeszeni, bo król Mswati III nie zezwala na istnienie partii politycznych.. Cóż warta jest demokracja bez partii politycznych? To tak jak tyrania bez tyrana,  parlamentaryzm bez parlamentu, albo Sejm bez Okrągłego Stołu.. Król Mswati III chyba nie wie co sobie na przyszłość szykuje, jeśli w ogóle będzie miał w demokracji jakąś przyszłość.. Albo demokracja- albo monarchia.. Przed wyborami aresztowano kilku działaczy, którzy domagali się- uwaga!- „prawdziwej demokracji i walki z biedą. Tak, bo do walki z biedą najlepsza jest demokracja jako ustrój, bo można w parlamencie do woli walczyć werbalnie z biedą, mimo, że bieda będzie aż piszczeć,  a  demokraci będą się do utraty tchu przegłosowywać, zabierać głos, odgrażać i przerzucać wzajemnie odpowiedzialnością.. Od tego bogactwa nie przybędzie- wprost przeciwnie! Biedacy za ten demokratyczny spektakl będą musieli zapłacić, czy tego chcą- czy nie! Tak jak zapłacili za te czterysta(!!!) strategii, które administracja biurokratyczno - państwowa wyprodukowała od początku tzw. przemian, czyli utrwalania socjalizmu  w wersji europejskiej.. Sami biurokraci przyznają , że nieaktualnych jest już 146 z nich, a kolejne 140 ocenia się jako zupełnie nieprzydatne(???).. Takie dane podaje niepotrzebne Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, które zebrało te dane  na potrzeby usprawnienia procesu wydawania unijnych funduszy..(????). A trwonienie unijnych funduszy to nie jest przypadkiem kolejna strategia? I co się stało z pozostałymi 114??? Czyżby miały powrócić po  odpowiednim retuszu? Ministerstwo Rozwoju Regionalnego nie dość, że nie przyczynia się w żadnym stopniu do rozwoju regionalnego, bo jaka biurokracja przyczynia się rozwoju czegokolwiek- to nie dość, że się nie przyczynia, to przyczynia się do proponowania utworzenia „ komitetu koordynacyjnego do spraw polityki rozwoju”(????) Nowo powołany organ, jako ciało doradcze premiera miałby nadzorować proces przygotowywania wszystkich strategii i oceniać ich spójność oraz sposób ich realizacji(????) To jednak strategie będą, i będą koordynowane przez komitet koordynacyjny do spraw polityki rozwoju., a komitet koordynacyjny będzie skoordynowany z polityką, a posady w tym skoordynowanym systemie obsadzą na razie politycy Platformy Obywatelskiej i koordynującej wszelkie zmiany w zakresie oceny spójności i realizacji tej spójności.. Bo spójność  w nowej biurokracji to rzecz najważniejsza! Spójność  i solidarność-  w ramach taniego państwa, spójnego  i solidarnego! Na taką spójność biurokracja musi sobie zapracować, a premier Donald Tusk dołożyć wszelkich starań, żeby nie zawieść swojego elektoratu, który to elektorat myślał, że z tym liberalizmem to naprawdę.. A to wszystko naumyślnie i fajowo, bo propagandowo- spójnie i solidarnie… Tak jak Lechu Wałęsa biegający na boisku w koszulce z napisem:” Element antysocjalistyczny”(???) Lechu- „ Element antysocjalistyczny”(???). Przecież pan prezydent zawsze miał poglądy socjalistyczne, nie lubił tylko komunizmu, którego tak naprawdę w Polsce nie było..  Ale jak się zebrał w sobie, nadymał, postanowił- to obalił ten komunizm sam przeskakując przez płot.. I zrobił nam dobrze , przestawiają zwrotnicę dziejową  na mroki socjalizmu europejskiego, który pod względem przepisów nie umywa się do poprzedniej komuny.. Jest tysiąc razy gorszy! Bo kto w tamtej komunie wpadłby na pomysł wydawania  na przykład paszportów zwierzętom??? No i te długi, długi i jeszcze raz długi.. Według najnowszego raportu Informatora Biura Informacji Gospodarczej, na każdego Polaka przypada średnio 5860 zł zadłużenia! 32 na 100 osób nie płaci swoich rachunków  w terminie, a ponad 1,2 miliona osób ponad dwa miesiące spóźnia się z regulowaniem swoich zobowiązań trafiając na czarne listy dłużników. Tylko w ciągu trzech ostatnich miesięcy zadłużenie Polaków wzrosło o 330 mln złotych(????). Rok temu byliśmy winni bankom i dostawcom różnych usług 4,9 mld złotych. W ciągu ostatniego roku zadłużenie wzrosło o 2,16 mld , czyli o 44%(!!!). Według  raportu Krajowego Rejestru Długów kredyty bankowe to ponad połowa naszych długów, ale gwałtownie przybywa drobnych dłużników… Pan Andrzej Sadowski z Centrum im Adama Smitha, któremu można wierzyć, ja go przynajmniej ani razu nie złapałem na jakimkolwiek kłamstwie- twierdzi,  że  świadczy to o tym, że koszty życia w Polsce rosną szybciej niż nasze dochody.. No i koszy będą ciągle rosły ze względu na  naszą przynależność do socjalistycznej Unii Europejskiej panie Andrzeju,, której jeszcze formalnie nie ma i aż strach pomyśleć, co będzie jak  socjalizm się będzie rozwijał w najlepsze, a w ślad za nim koszty i ceny.. Reglamentacja, biurokracja, ekologia, marnotrawstwo, poronione pomysły gospodarcze, Wspólna Polityka Rolna i wszelkiego rodzaju dopłaty, to  kosztuje krocie i  w sposób zwariowany alokuje zasoby pieniężne nie tam, gdzie ulokowałby wolny rynek, lecz tam, gdzie chce biurokracja.. Dopłacanie do na przykład stoczni jest oczywistym nonsensem, ale ciekawi mnie dlaczego pierwszy raz w historii europejskich dopłat do stoczni, dopłaty do polskich stoczni zostały zablokowane?? Po ich likwidacji z pewnością zyskają stocznie na przykład niemieckie, a jak wiadomo Unia Europejska jest pomysłem niemieckim na porządkowanie Europy.. Ma być Unia Europejska Narodu Niemieckiego.. Zadłużenie takich mieszkań komunalnych, wspólnot i spółdzielni mieszkaniowych sięga już 1,5 mld złotych,  a ponad  140 000 gospodarstw domowych miało w ubiegłym roku odcięty prąd z powodu niezapłaconych rachunków… Po kolejnych podwyżkach prądu , wody i gazu- tak sam los czeka kolejnych niepłacących.. Chyba, że skądś wykombinują pieniądze.. Prorokuję, że przy takich podwyżkach jakie się szykują w ciągu najbliższych lat, obecna najniższa emerytura starczy na…. zapłacenie miesięcznego zużycia- na przykład wody(!!!) Nie dotyczyć to będzie tego co szykuje się w Sejmie, jeśli chodzi o ochronę „ naszych” posłów.. Będą funkcjonariusze z nowymi uprawnieniami i przywilejami.. Całość pilotuje poseł Janusz Dzięcioł z Platformy Obywatelskiej, który zanim został posłem  był strażnikiem miejskim, no i teraz zajmuje się majstrowaniem przy poprawie strażnikowania sejmowego. Poseł Dzięcioł jest wiceszefem podkomisji, która zajmuje się sprawami legislacyjnymi dotyczącymi tego tematu.. nareszcie właściwy człowiek na właściwym miejscu.. Posłowie z Komisji Spraw Wewnętrznych i Administracji chcą, by spokojnych strażników oprowadzających wycieczki i sprawdzających przepustki, zastąpili agenci ochrony, będą mieli  nowoczesny sprzęt i będą przechodzili na emerytury już po 15 latach(????). Funkcjonariusze Straży Marszałkowskiej przechodzili w wieku lat 65… Może dlatego przyszłoroczny budżet Kancelarii Sejmu ma wynieść 420 milionów złotych, czyli o 9% więcej niż w roku obecnym…(????). Znowu dadzą nam po kieszeni w ramach budowy  Taniego Państwa.. Żona do męża: -Popatrz kochanie, reklama nie kłamie! Po wypraniu twoja koszula jest śnieżnobiała! - Wolałem jak była w kratkę….- odpowiada mąż. Tak jak nie kłamie zakłamywana na co dzień rzeczywistość… WJR

Totalitaryzm i marnotrawstwo. Oraz PS. o wyborach w USA Wczoraj weszła w życie ustawa, na mocy której człowiek nie płacący alimentów traci... prawo jazdy. Tak właśnie wygląda Ustrój Totalitarny. Jest to postanowienie kompletnie absurdalne - i powinno zostać zaskarżone przez rzecznika Praw Obywatelskich. Na tej zasadzie można by ”non-alimenciarzom” odebrać jeszcze: prawo oglądania telewizji, prawo do chodzenia na mecze piłkarskie... Byłoby to zresztą znacznie rozsądniejsze, niż „odbieranie praw jazdy”. Ciekaw jestem, co ma zrobić kierowca zawodowy, który płacił np. połowę zasądzonych alimentów (bo na więcej nie zarobił) kiedy odbiorą mu prawo jazdy? I ciekaw jestem reakcji sądów. Wydanie prawa jazdy oznacza bowiem „stwierdzenie kwalifikacji do prowadzenia pojazdów mechanicznych”. Jeśli kierowca po takim wyroku będzie nadal jeździł (bo co ma robić?) bez prawka, to czy sąd go skaże za „sprowadzenie niebezpieczeństwa na drodze publicznej”??!!? Na jakiej podstawie materialnej? Bo przestał umieć jeździć? I druga sprawa. Komisja Europejska chce nam narzucić sposoby produkowania energii elektrycznej, przy których do atmosfery ulatywałoby mniej CO2. W wyniku czego energia ma podrożeć o 60%: Czyli: mamy płacić za to, byśmy bardziej marzli!!!! Na szczęście jakikolwiek sposób produkcji elektryki nie wpłynie na temperaturę Ziemi. Natomiast koszty byłyby zupełnie realne. Mam nadzieję, że Pan Prezydent wykaże elementarny instynkt samozachowawczy i odmówi ratyfikacji tego „Traktatu Reformującego”! Wtedy KE nie będzie nam mogła tego narzucić. Niech Polska pozostanie w „Schengen”, niech pozostanie w „Europejskim Obszarze Gospodarczym”, od biedy zniesiemy nawet „Wspólnotę Europejską”... ale państwu pn. „Unia Europejska” nasze stanowcze NIE! JKM

Dobre strony kryzysu Nasi specjaliści przekonują, że „światowy kryzys”, o którym donoszą media, nam specjalnie nie zagraża. Może więc jest tak, że kryzys jest dla przeciętnego Kowalskiego w pewnym sensie… korzystny? Przemawia za tym kilka faktów. Po pierwsze - w wyniku kryzysu mają stanieć takie surowce jak stal czy ropa naftowa. To przecież głównie wskutek zwyżki cen tych surowców oraz opodatkowania ich przez państwa mamy na karku obecną drożyznę. Gdy ceny ropy i stali spadną - a niektórzy przewidują, że w wypadku tej pierwszej może nastąpić obniżka nawet do 30 dolarów za baryłkę z obecnych 90 - to przecież tańsza się stanie nie tylko benzyna na stacjach i materiały budowlane, ale obniżą się także podatki liczone jako procent ich wartości. Krach ma dotknąć także rynek nieruchomości. Ale co właściwie oznacza tutaj słówko „krach”? Po prostu znaczną przecenę. To chyba jasne, że dla przeciętnego Polaka lepiej jest, jak ziemia i mieszkania są tańsze, bo są wtedy łatwiej dostępne. To, że kilka czy nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi zbankrutuje (oczywiście przede wszystkim z własnej winy), a pośrednicy w handlu nieruchomościami będą mieli mniejsze zyski, to przecież nic w porównaniu z tym, że wszyscy chętni będą mogli zapłacić dwa razy mniej za metr kwadratowy. Jak długo może bowiem trwać stan taki jak obecnie, kiedy cena mieszkań pod Warszawą jest dwa razy wyższa niż pod… Waszyngtonem, a o 20 procent wyższa niż pod Berlinem? Spadek cen mieszkań oznacza spadek cen wynajmu lokali, biur i magazynów. Spadek cen surowców ciągnie z kolei za sobą spadek cen wykonywanych z nich produktów oraz oczywiście kosztów transportu. W sumie więc pożyjemy przez jakiś czas w nieco tańszym świecie i zapłacimy nieco mniejsze podatki. W dodatku nasi bracia Rosjanie, jako ludzie żyjący głównie ze sprzedaży surowców, przestaną nam końcu dyktować ich ceny i będą musieli zająć się swoimi problemami, a nie Prywislinskim Krajem. Czy to jest sytuacja, której - jak twierdzą specjaliści - tak strasznie powinniśmy się bać? Czy przypadkiem tu się komuś coś nie pomyliło? Przecież wygląda na to, że ten „krach” to w zasadzie nic innego jak odwrócenie trendów cenowych, na które tak bardzo wszyscy normalni ludzie ostatnio narzekali. Tomasz Sommer

Wstrętni kapitaliści! Bankructwo Lehmana, nacjonalizacja Fredy, Fanny i AIG wywołały fale komentarzy o „moralnym” i „ekonomicznym” bankructwie całego systemu. Jakiego systemu? Oczywiście kapitalistycznego! W jednym z komentarzy przeczytałem, że co prawda Nowego Orleanu nie spustoszył huragan „Ike”, ale za to przez Nowy York przeszedł huragan „Alan” - powodując jeszcze większe straty. W efekcie jego działania mamy kryzys kapitalizmu i jego podstawy ideologicznej czyli „neoliberalizmu”. Trzeba więc powołać jakąś instytucję, która więcej nie dopuści do „takich” sytuacji i do tego, do czego dopuścił Alan Greenspan - czyli do nadmiernej „liberalizacji” rynków finansowych. Liberalizm „robi” - a jakże - za „żelaznego wilka” jak onegdaj „Żydzi”, „masoni” lub „cykliści”. A ja mam kilka pytań: którzy to „liberałowie” uważali, że wszystko można wyprodukować pod warunkiem, że ktoś to kupi - więc najważniejsze dla gospodarki są operacje na otwartym rynku finansowym? Którzy to „liberałowie” doradzali wprowadzenie pieniądza wirtualnego i porzucenie standardu złota, żeby jakiś kruszec nie przeszkadzał w prowadzeniu tych operacji??? Wychodzi na to, że spekulanci ze szkoły Keynesa to liberałowie byli. Jeszcze trochę i niektórzy NSDAP też uznają za partię liberalną - bo miała przecież w programie poszanowanie własności. Czy czasem amerykański FED nie został powołany w roku 1913 po to, żeby nie zdarzały się „takie” sytuacje jak bankructwo Knickerbrocker Trust Company (trzecie co do wielkości towarzystwo ubezpieczeniowe) w 1907 roku? Greenspan miał „pilnować” i nie upilnował więc teraz ktoś inny (najlepiej z „instytucji międzynarodowej”) będzie pilnował następców Greenspana. Więc kolejne pytanie: a kto tak pięknie piał z zachwytu nad polityką Greenspana przez minione lata za to że „uratował rynki finansowe” po tym jak pękła bańka internetowa? Acha - ile wezmą członkowie tej „międzynarodowej instytucji nadzorczej” z pieniędzy podatników za sprawowanie swojego „światłego” nadzoru??? Przez kilka lat przedstawiciele „rynków finansowych” brali kasę - i to całkiem realną - za wypracowanie „zysków” czysto wirtualnych. Teraz najwyższa pora sięgnąć po następne pensje do kieszeni podatników bo tam pieniądze są realne - te które podatnik wypracował swoją ciężką pracą, te które odpowiadają wartości jego podaży - czyli wartości towarów lub usług które zaoferował rynkowi i znalazł na nie nabywców. Na koniec cytat z najpopularniejsze książki świata. To z nią w ręku pierwsi osadnicy zdobywali „Dziki Zachód”. W książce tej jest napisane: „Nie kradnij”. Kto ją czytał na Wall Street? Jest ona sparafrazowana we wszystkich kodeksach karnych świata. Więc nie potrzebna jest żadna nowa instytucja, tylko prokurator. `Kapitalistą, drodzy państwo, to był mój sąsiad. Na początku przemian ustrojowych wziął swoje sprawy w swoje ręce. Wstawał o 5.30 rano, jadł śniadanie, o 6.15 jechał po towar, o 6.45 był już na miejscu, kupował co uznał za wartościowe, do 7.30, o 8.00 rozstawiał swój stragan na Marszałkowskiej, handlował do 19, o 20 wracał do domu, jadł kolację o 21.30 kładł się spać żeby wstać następnego dnia o 5.30 rano…W 1992 roku zaczął płacić jednak podatek dochodowy w wysokości 40%, który po dwóch latach podwyższono do 45%. Podwyższono też „składki ubezpieczeniowe” sprzedawczyni, którą zatrudnił. Za „komuny” składka na ZUS wynosiła 38%, ale ją podwyższono do 45% i o 20% - przy okazji ubruttowienia wynagrodzeń w związku z wprowadzeniem podatku dochodowego - podwyższono podstawę jej obliczania. W takich warunkach trudno było o jakąkolwiek akumulację kapitału, żeby pomyśleć o własnym sklepie. A tymczasem „szczęki” wydały się „nieestetyczne” władzom Warszawy, które uznały, że w „centrum Europy” nie przystoi tolerowanie byle straganiarzy na głównej ulicy. Więc „opchnęli” trochę gruntów odebranych przedwojennym właścicielom w podejrzanych okolicznościach za jakieś dziwne pieniądze inwestorom, którzy pobudowali eleganckie centra handlowe, a straż miejska powołana do życia za podatki mojego sąsiada i innych kupców (nazywanych wytwornie „handlarzami”) wszystkich ich z ulicy przegoniła. Jak przystało na kapitalistycznego krwiopijcę otworzył on stragan na naszym osiedlu, a wkrótce obok niego stanęły następne i się zrobił osiedlowy bazarek. Jak się zwrócił do „rynków finansowych” o kredyt, żeby kupić sklep, to się okazało, że nie ma zdolności kredytowej. Miał ją za to pośrednik, który kupił ten sklep od gminy a po 30 dniach odsprzedał jednej z sieci handlowych. Jak postanowił zwolnić sprzedawczynię, to musiał jej zapłacić sześciomiesięczną odprawę, bo jak się okazało, zgodnie z wprowadzonymi właśnie przepisami prawa, było to „zwolnienie grupowe”. Przy okazji „kryzysu” na „rynkach finansowych” z dziką satysfakcją powrócę do IPO Zakładów Azotowych w Tarnowie, gdy przedstawiciel tych „rynków”, który nie słyszał co prawda co to jest kaprolaktam, ale za to był „zapakowany po uszy” w Bioton i nie miał już nawet za co kupować akcji Azotów, które po zakończeniu procesu inwestycyjnego będą na 5 miejscu w Europie w produkcji poliamidu, stwierdził, że „skala inwestycji jest za mała”, a spółka wyceniona za drogo!!! Więc pozwolę sobie teraz powtórzyć, że „rynki finansowe” wcale nie wyceniają spółek - tylko ich akcje, a to nie jest do końca to samo. Robert Gwiazdowski

Załamanie to wynik działania państwa Moi znajomi i byli koledzy z Kongresu, znajdujący się pod ogromną presją establishmentu finansowego, pytali mnie o stanowisko w kwestii planu Paulsona. Jako wolnorynkowy ekonomista jednoznacznie sprzeciwiam się tej ustawie, ponieważ narusza ona podstawowe zasady kapitalizmu wolnorynkowego i odpowiedzialności jednostki. Wielu zwolenników planu ratunkowego argumentuje, że potężna interwencja państwa jest konieczna z winy rynku, że kapitalizm wolnorynkowy zawiódł i jedynym rozwiązaniem jest wzrost interwencjonizmu. Ale do obecnej sytuacji doprowadziły głównie działania państwa, więc jeśli coś zawiodło, to nie wolny rynek, tylko państwo. Podjęto decyzję polityczną, że jak najwięcej Amerykanów powinno być właścicielami domów i pod tym kątem ustawiono system podatkowy, jak również gwarantowano kredyty hipoteczne za pośrednictwem dotowanych przez państwo konsorcjów Fannie Mae i Freddie Mac (teraz z gwarancji tych przyszło się wywiązać). Pożyczek na mieszkania udzielano także osobom o niskiej zdolności kredytowej, a mimo to agencje ratingowe nadzorowane przez Komisję Papierów Wartościowych i Giełd żyrowały wysoką jakość tych kredytów, umożliwiając ich przepakowywanie w nowe instrumenty finansowe i sprzedaż tych instrumentów na całym świecie. Rezerwa Federalna podsycała te patologie łagodną polityką monetarną, która zniekształcała sygnały cenowe, sztucznie nakręcała inwestycje w sektor mieszkaniowy, a za jego pośrednictwem w sektor finansowy. Mimo że wielu z nas - polityków i obserwatorów - wyrażało obawy co do Fannie i Freddie, kongresowi obrońcy tych dotowanych przez państwo przedsiębiorstw (GSEs) przymykali oko na słabości systemu. System finansowy trzymał się do momentu, gdy ceny nieruchomości przestały rosnąć. Kiedy rynek mieszkaniowy wyhamował, stało się oczywiste, że wartość kredytów hipotecznych jest niższa od wartości zabezpieczonych nimi instrumentów pochodnych. Kiedy ujawniła się prawdziwa wartość rynkowa “ubezpieczanych obligacji dłużnych” (po raz pierwszy wypuszczonych przez Fannie i Freddie), inwestorzy odwrócili się od tego rynku. Zważywszy, że poziom lewarowania w wielu przypadkach wynosił nawet 30:1, skala skurczenia się tego rynku była gigantyczna. Moi znajomi i byli koledzy z Kongresu, znajdujący się pod ogromną presją establishmentu finansowego, pytali mnie o stanowisko w kwestii planu Paulsona. Jako wolnorynkowy ekonomista jednoznacznie sprzeciwiam się tej ustawie, ponieważ narusza ona podstawowe zasady kapitalizmu wolnorynkowego i odpowiedzialności jednostki. Wielu zwolenników planu ratunkowego argumentuje, że potężna interwencja państwa jest konieczna z winy rynku, że kapitalizm wolnorynkowy zawiódł i jedynym rozwiązaniem jest wzrost interwencjonizmu. Ale do obecnej sytuacji doprowadziły głównie działania państwa, więc jeśli coś zawiodło, to nie wolny rynek, tylko państwo. Podjęto decyzję polityczną, że jak najwięcej Amerykanów powinno być właścicielami domów i pod tym kątem ustawiono system podatkowy, jak również gwarantowano kredyty hipoteczne za pośrednictwem dotowanych przez państwo konsorcjów Fannie Mae i Freddie Mac (teraz z gwarancji tych przyszło się wywiązać). Pożyczek na mieszkania udzielano także osobom o niskiej zdolności kredytowej, a mimo to agencje ratingowe nadzorowane przez Komisję Papierów Wartościowych i Giełd żyrowały wysoką jakość tych kredytów, umożliwiając ich przepakowywanie w nowe instrumenty finansowe i sprzedaż tych instrumentów na całym świecie. Rezerwa Federalna podsycała te patologie łagodną polityką monetarną, która zniekształcała sygnały cenowe, sztucznie nakręcała inwestycje w sektor mieszkaniowy, a za jego pośrednictwem w sektor finansowy. Mimo że wielu z nas - polityków i obserwatorów - wyrażało obawy co do Fannie i Freddie, kongresowi obrońcy tych dotowanych przez państwo przedsiębiorstw (GSEs) przymykali oko na słabości systemu. System finansowy trzymał się do momentu, gdy ceny nieruchomości przestały rosnąć. Kiedy rynek mieszkaniowy wyhamował, stało się oczywiste, że wartość kredytów hipotecznych jest niższa od wartości zabezpieczonych nimi instrumentów pochodnych. Kiedy ujawniła się prawdziwa wartość rynkowa “ubezpieczanych obligacji dłużnych” (po raz pierwszy wypuszczonych przez Fannie i Freddie), inwestorzy odwrócili się od tego rynku. Zważywszy, że poziom lewarowania w wielu przypadkach wynosił nawet 30:1, skala skurczenia się tego rynku była gigantyczna. Proponowana interwencja wprowadziłaby zmiany, których skutki byłyby odczuwalne przez wiele lat. Plan Departamentu Skarbu zasadniczo zmieniłby funkcjonowanie rynku, nagradzając źle zarządzane firmy inwestycyjne kosztem tych roztropnych oraz przenosząc ciężar ryzyka na podatników. Jednocześnie 700-miliardowa propozycja nie zawiera fundamentalnych reform, które są konieczne dla uniknięcia powtórki z obecnego kryzysu. Plan Paulsona utrudniłby najbardziej rentowne wykorzystywanie kapitału. Dobrze prosperujące przedsiębiorstwa, które mogłyby nabyć firmy przeżywające kłopoty, straciłyby przewagę rynkową, która im to umożliwia. Podupadające podmioty otrzymałyby wsparcie i mogłyby konkurować na równych warunkach z bardziej efektywnie funkcjonującymi rywalami. Sektor usług finansowych jest nadmiernie lewarowany i za duży. Doprowadzenie go do porządku będzie wiele kosztowało. Kongres chce przerzucić te koszty na podatników - czyli obywatele sfinansują program rządowy, który ma naprawić skutki wcześniejszych programów rządowych. Wzywa się podatników do poświęcenia, nie gwarantując im reformy rynków finansowych. Wiele wskazuje wręcz na to, że przyjęcie planu ratunkowego opóźniłoby niezbędne reformy tego sektora. 700-miliardowa interwencja jest największą z serii akcji ratunkowych, które wcale nie muszą przynieść pożądanego rezultatu. Zajęcia z ekonomii politycznej zawsze zaczynam od Pierwszego Aksjomatu Armeya: “Rynek jest racjonalny, a państwo jest głupie”. Ci, którzy apelują o zaostrzenie regulacji, zapominają o sile rynków i nie dostrzegają albo nie chcą przyznać, że winę za obecny kryzys ponosi państwo. Rządy na całym świecie nieustannie próbują być mądrzejsze od rynku i obecna ustawa nie jest tutaj wyjątkiem. A rynek za każdym razem reaguje w ten sposób, że wywraca programy rządowe, odpowiednio wyceniając aktywa. DP

Wielki Krach oszustów! Profil prawdziwego kapitalisty Z dr. Robertem Gwiazdowskim o kryzysie na „rynkach”, bankructwie bankierów i o tym, kim jest prawdziwy kapitalista, rozmawia Dariusz Kos

Będziemy świadkami powtórki Wielkiego Kryzysu z lat trzydziestych XX wieku? Jak dotąd nic takiego się nie zapowiada, a twierdzenia, iż jest podobnie, są błędne. Proszę zwrócić uwagę, że w latach 30. mieliśmy załamanie produkcji po stronie przedsiębiorstw i to się przełożyło na banki i instytucje finansowe. Natomiast dziś jest odwrotnie. Na przykład polskie przedsiębiorstwa są w całkiem dobrej sytuacji, podobnie jest w USA. Nie mamy recesji. Załamanie tzw. rynków finansowych jest efektem pęknięcia balonika, którego te „rynki” same sobie napompowały. Gdy przez ostatnie lata dosyć sceptycznie, jako Centrum im. Adama Smitha, odnosiliśmy się do tego, co dzieje się na tych tzw. rynkach finansowych, patrzono na nas trochę jak na pariasów - że co my w zasadzie mówimy, bo przecież giełda, instytucje finansowe to jest to, na czym powinniśmy się koncentrować, do czego powinniśmy przywiązywać wagę, bowiem od tego ma zależeć cała gospodarka. Tymczasem Pan Bóg pokarał paru spekulantów - i dobrze. I bankierów też pokarał. Jak patrzę na to, co robiły instytucje finansowe - nie tylko banki - w ciągu ostatnich kilku lat, to zaczynam dochodzić do wniosku, iż może Karol Marks miał trochę racji w tym, co pisał o bankierach [rewolucja ma zmieść władzę bankierów - przyp. Red.]. W związku z tym pojawiają się coraz głośniejsze i wyraźniejsze głosy, by coraz bardziej ten wolny rynek regulować, bowiem mamy teraz do czynienia z krachem liberalizmu, neoliberalizmu i w ogóle kapitalizmu.

Dziś rano choćby [w środę 17 września 2008 r. - przyp. Red.] w porannym programie TVN24 redaktor zajmujący się gospodarką przekonywał, iż to nieskrępowana, niewidzialna ręka rynku rozdawała jak popadnie kredyty hipoteczne w USA i przez to mamy krach, więc teraz tę rękę trzeba kontrolować. Proszę Pana, w gospodarce rynkowej mieliśmy pieniądz. Pieniądz, który był miernikiem wartości, a nie wartością samą w sobie, bowiem - jak pisał Adam Smith i jak utrzymuje szkoła austriacka czy nawet szkoła chicagowska, czyli Milton Friedman - pieniądz służy jako instrument wymiany. Po to pieniądz wymyślono. Otóż kiedyś wymienialiśmy bezpośrednio buty na garnki, garnki na wino, ale gdy ta wymiana między ludźmi zrobiła się coraz powszechniejsza i bardziej masowa, to taka bezpośrednia wymiana stawała się utrudniona - dlatego wymyślono pieniądz. By ułatwić wymianę butów na garnki, garnków na wino, a wina na zboże. Tymczasem gdy wprowadziliśmy pieniądz papierowy, a dziś nawet nie trzeba go drukować - wystarczy impuls elektryczny, by pojawił się odpowiedni zapis pieniędzy na ekranie komputera - to podstawowa funkcja pieniądza odeszła w zapomnienie. Proszę zwrócić uwagę, iż dzisiejszy kryzys nie jest kryzysem klasycznej ekonomii. Dzisiejszy krach to krach ekonomii, która uznała się za neoliberalną, a to jest tak, jakby to, co robi dziś w Polsce rząd PO, określać jako działania liberałów. Platforma nie jest partią liberalną! I tak samo nie byli neoliberałami ci, którzy skoncentrowali się na manipulowaniu sztucznym, fiducjarnym, papierowym, wirtualnym pieniądzem. Z liberalizmem to nie miało nic wspólnego - wręcz przeciwnie. Te wszystkie manipulacje na tzw. rynkach finansowych biorą się z przeświadczenia, że wszystko można wyprodukować pod warunkiem, że ktoś to kupi, więc mamy prowadzić różnego rodzaju operacje w celu wykreowania popytu! Popyt kreuje podaż - jak powiedział Keynes. A to nieprawda! W 1982 roku stałem 13 dni i nocy w kolejce po pralkę, popyt kreowałem jak jasna ch*****, a podaży nie było. Wartość mojego popytu jest równa wartości mojej podaży. Mogę kupić tyle wina i o takiej wartości, o jakiej wyprodukuję buty lub coś innego. Więc kryzys na „światowych rynkach finansowych” nie jest wynikiem prowadzenia gospodarki liberalnej, tylko wręcz przeciwnie - prowadzenia polityki, która z prawdziwym liberalizmem nie ma nic wspólnego! Jednak czy obecna sytuacja nie doprowadzi do władzy ludzi, którzy będą właśnie dążyć do wprowadzenia jeszcze większych regulacji, większej kontroli pod hasłem: „kapitalizm się nie sprawdził”? Niestety tak będzie. Keynes zmanipulował prawo Saya, a potem je obalił. Zmontował kukłę, którą łatwiej było mu znokautować. W Polsce ludzie „odwrócili się” od wolnego rynku, od liberalizmu, tylko że tak naprawdę to nie mieli się od czego „odwracać” - nigdy tego prawdziwego wolnego rynku, prawdziwego kapitalizmu nie mieli szansy skosztować. Tak naprawdę Polacy, którzy początkowo popierali prywatyzację, potem przestali ją popierać nie dlatego, że im się to nie spodobało i nie spodobał im się prywatny właściciel, tylko dlatego, że nie spodobały im się metody, sposób prywatyzowania, bo nie miało to nic wspólnego z wolnorynkową prywatyzacją. Dziś jest podobnie. W momencie gdy mamy przeciwnika i chcemy jego kosztem podwyższać naszą atrakcyjność, to nazywamy tego przeciwnika określeniem, które nam pasuje. Dlatego manipulatorzy z „rynku finansowego” nazywani są kapitalistami bądź wolnorynkowcami, bądź kapitalistami. Tymczasem kapitalistą jest mój sąsiad: wstaje o piątej rano, je śniadanie, o 5.30 jedzie na bazar na Ochocie, gdzie kupuje warzywa i owoce. Wraca, na bazarze na moim osiedlu rozstawia swój stragan i zaczyna handlować, bym mógł o ósmej rano zrobić sobie zakupy. Pracuje do 19.00. Zwija i sprząta kram. Kończy około godz. 20.00. i idzie do domu, je kolację, kładzie się spać, by móc o piątej rano znów wstać. To on jest kapitalistą! A nie prezes banku Lehman Brothers, który wraz ze swoimi podwładnymi i „niezależnymi audytorami”, agencjami ratingowymi, ukrywał trupa w szafie.

Czy takie trupy znajdują się i w polskich szafach? Nie. Pan Bóg nas strzegł. Nasi bankierzy półtora, dwa lata temu strasznie żałowali, że nie załapali się z zyskami na ten boom w USA. W 2006 roku były organizowane różne konferencje na temat „polityki sekurytyzacji”, na temat tego, co zrobić, by było u nas tak fantastycznie jak za oceanem. Na szczęście się nie załapaliśmy i teraz ci, którzy się „zagapili”, mądrzą się, iż prowadzili mądrą, bezpieczną politykę finansową. No, Pan Bóg nas chronił, a nie nasi bankierzy.

Będzie nas nadal chronił? Czy może rolę tę przejmie światowy regulator rynków, którego powstania domagają się niektórzy tzw. eksperci? I co, trzech facetów będzie nas chronić? Przecież mamy Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i ludzi, którzy w nich zasiadają, zmieniających zdanie w zależności od tego, jak im się spodoba. Mam teraz pytanie: niejaki Stiglitz [Joseph E. Stiglitz, ekonomista, doradca prezydenta Billa Clintona - przyp. Red.], zasiadający w Banku Światowym, ma poglądy „słuszniejsze” teraz czy miał 15 lat temu? Rozumiem, że niby dzisiejsze są ważniejsze. Kiedyś, jak dostawał nagrodę Nobla, to pies z kulawą nogą nie wiedział, kim on jest, a jak tylko stał się ikoną „alterglobalistów”, to jego książki zaczęły się sprzedawać w milionowych egzemplarzach. Więc kto będzie tym regulatorem? Pytanie takie samo jak w przypadku wchodzenia przez Polskę do strefy euro - pytam się, kto będzie z polskiej strony w komisji ustalającej kurs złotówki do euro? Czy czasami nie ci sami ludzie, którzy ustalali kurs złotówki do dolara w 1990 roku?

Robert Gwiazdowski

Na czym polega obecny kryzys? Krótko i treściwie. Ponieważ większość mediów dosłownie nic nie rozumie z zaistniałej sytuacji, poniżej przedstawię proste wyjaśnienie, jak w praktyce działa system bankowy i dlaczego jest w zasadzie jedną wielką grą hazardową.

1. Otóż załóżmy, że ktoś chce kupić sobie mieszkanie za 100 złotych. Oczywiście nie ma tej kwoty, więc idzie do banku.

2. Bank pożycza mu pieniądze na 20 lat i zakłada hipotekę na mieszkaniu na 100 złotych, po czym wpisuje do swojego bilansu 200 zł - tyle ma spłacić klient w tym czasie.

3. Prezes banku czuje, że zarobił, bo ma hipotekę na 100 złotych oraz 100 złotych zysku, który przyjdzie z czasem. Wypłaca sobie od razu z niego stosowną premię.

4. Zwala się kolejny klient chętny na mieszkanie. Bank musi już teraz pożyczyć 200 złotych, bo ceny nieruchomości zwiększone przez popyt skoczyły. Gazety piszą o boomie w nieruchomościach.

5. Prezes banku zaciera łapki, bo ma kolejne 200 zł w hipotece oraz 200 zł zysku. Wypłaca sobie stosowną premię.

6. Klienci mieszkają w swych lokalach, ale nagle zarzucają spłatę kredytu, bo nie są w stanie na przykład ponosić obciążeń podatkowych liczonych od coraz większej wartości mieszkania. Albo chcieli pospekulować i liczyli, że po jakimś czasie mieszkanie sprzedadzą, z czego pokryją koszty kredytu i jeszcze będą do przodu!

7. Prezes orientuje się, że 300 złotych zysku, od których już wziął prowizję, po prostu nie istnieje. Zmienia więc pracę.

8. Jego następca chce odzyskać przynajmniej 300 zł z hipoteki obu mieszkań, żeby wyjść na zero. Ale nie ma jak tego zrobić, bo wie, że rzucając mieszkania na rynek, automatycznie obniży ich cenę. Jednak ponieważ czas może zwiększyć stratę, ostatecznie decyduje się na takie działanie.

9. Wyrzuca nie płacących lokatorów z mieszkań i próbuje je sprzedać. Okazuje się jednak, że w skutek dużej podaży gazety piszą o mieszkaniowym kryzysie i z hipoteki da się uratować tylko 200 złotych!

10. Bank na całej operacji, włożywszy 300 złotych, traci więc 100 złotych plus koszty. Powinien zbankrutować.

11. Pojawia się prezydent Bush, który przejmuje bank i z kieszeni podatników wyrównuje straty. I teraz rozpatrzmy, kto w tym procederze jest graczem.

Otóż: 1. Graczami są aktuariusze, który cały ten system ustawiają. Oni są wymówką dla prezesa banku, który jakby co powie, że zyski były pewne, bo dobrze wyliczone. Aktuariusze oczywiście wiedzą, że ich schematy mogą sprawdzić się tylko z pewnym prawdopodobieństwem, bo nie ma czegoś takiego jak pewny zysk, ale liczą, że jeśli dojdzie do załamania, to i tak pracować będą już gdzie indziej.

2. Graczem jest prezes, który liczy, że zdąży zarobić, zanim schemat się zawali. I on jest niemal zawsze wygrany, bo w przypadku krachu piramidy zawsze może zwalić winę na aktuariuszy czy po prostu… na kryzys, który jest, jak wiadomo, cykliczny.

3. Graczem jest też kupujący mieszkanie na kredyt. Liczy on na to, że po pierwsze - uda mu się spłacić mieszkanie, a po drugie - że jego cena wzrośnie, więc jeszcze dodatkowo zarobi. On często na całym interesie wychodzi najgorzej, bo zostaje bez mieszkania, za to z długiem. Generalnie cała ta sytuacja to gra hazardowa o zmiennej (dodatniej, zerowej lub ujemnej) wygranej. Przedmioty kredytowania to tylko fanty w tej grze. Tak jak w pokerze, najwięcej z gry wyłowią ci, którzy ustawiają jej scenariusz, a najgorzej wyjdą na niej drobni gracze. Ingerencję państwa w tę sytuację można by więc porównać do próby bilansowania sytuacji w kasynie. Rozumiem, że prezydentowi Bushowi i innym dygnitarzom chodzi tu tak naprawdę o zachowanie monopolu loteryjnego. Tomasz Sommer

Rynki finansowe - atak klonów Usłyszałem dziś w jednym z programów radiowych głosy kilku wybitnych przedstawicieli „rynków finansowych”, że nie wprowadzenie planu Paulsona doprowadzi do jeszcze większego kryzysu! Ergo - nie zabranie amerykańskim podatnikom 800 miliardów dolarów ma doprowadzić świat na skraj zapaści! Dlaczego? No bo domy potaniały! W skrócie tak wygląda pokrętna argumentacja „rynków finansowych” mająca uzasadniać dlaczego podatnicy mają te „rynki” ratować. Na zdrowy rozum jak domy potaniały to ludzie, którzy chcą je kupić powinni się cieszyć! Nieprawdaż? Przedstawiciele „rynków finansowych” straszą, że ludzie nie będą mieć pieniędzy na te tańsze domy! A wcześniej to niby mięli „pieniądze”??? NIE! To ich podpis pod zobowiązaniem do spłaty kredytu stawał się „pieniądzem”, za który inni kupowali domy! Czy z tego powodu, że banki przejęły własność domów, których właścicieli nie stać na spłatę rat kredytowych z powodu podwyższenia stóp procentowych, to miliony Amerykanów przeniosły się pod mosty nie mając dachu nad głową??? NIE!!! Zamiast płacić ratę kredytową, będą płacić czynsz. Czy to w czymkolwiek zmieni ich realną siłę nabywczą??? NIE!!! Owszem stracą przedsiębiorcy budowlani - mniej się buduje. Ale czy przedsiębiorstwa w sektorze rolniczym, artykułów spożywczych, naftowym, komputerowym zmniejszają zatrudnienie, albo obniżają pensje? NIE!!! Na prawdziwym rynku dokonałaby się naturalna alokacja naszego popytu - WYNIKAJĄCEGO Z NASZEJ REALNEJ SIŁY NABYWCZEJ OKREŚLONEJ WARTOŚCIĄ NASZEJ PODAŻY - w kierunku realnych towarów i usług, a nie „produktów finansowych”. Tymczasem zwolennicy i przeciwnicy planu Paulsona nie kłócą się wcale o takie „detale”. Oni się kłócą o to, kto położy łapę na pieniądzach odebranych podatnikom. Sama zasada nie wzbudza specjalnych emocji. Państwo ma przynieść ratunek rynkom finansowym! Ale co to jest „państwo”??? „Państwo” w tym przypadku to nic innego jak urzędnicy państwowi! A czy krytykowany dziś powszechnie Alan Greenspan nie był aby urzędnikiem państwowym??? Więc dokonajmy subsumpcji: w miejsce: „państwo” wstawmy: „urzędnik”. Jak będzie brzmiało takie oto zdanie: „Urzędnicy mają przynieść ratunek rynkom finansowym”! Prawda że ładnie? Cały dowcip polega na tym, że urzędnicy państwowi doskonale się rozumieją z „rynkami finansowymi” - bo to także urzędnicy, tyle że korporacyjni. Takie „klony”. Różnica między nimi polega na tym, że pierwsi zarządzają pieniędzmi podatników, a drudzy akcjonariuszy. Podobieństw zaś jest o wiele więcej. - Po pierwsze i ci, i ci zarządzają nie swoimi pieniędzmi. - Po drugie, akcjonariusze są dziś tak samo anonimowi jak podatnicy. - Po trzecie, wywalenie urzędnika korporacyjnego jest dla akcjonariusza tak samo trudne, jak dla podatnika wywalenie urzędnika państwowego. Trzeba zdobywać większość, zawiązywać koalicje i sporo się natrudzić. - Po czwarte, urzędnicy korporacyjni zajmują się tym samym co urzędnicy państwowi: robieniem wody z mózgu podatnikom-wyborcom i podatnikom-akcjonariuszom. Instrumenty są tylko inne. Urzędnik państwowy po pieniądze podatnika może wysłać policjanta. A urzędnik korporacyjny musi się bardziej natrudzić, żeby akcjonariusze sami mu tę kasę przynieśli. Ale jak już nie ma pomysłu - „formuła kredytów subprime uległa wyczerpaniu”, a próba pompowania kolejnej bańki surowcowej wzięła w łeb, to co się wtedy robi? Ano idzie się do kolegów urzędników (państwowych) i prosi, żeby wysłali do podatników policjantów. Jeżeli już urzędnicy państwowi rąbną podatnikom tę kasę - to niech przynajmniej sami odpowiadają za to co z nią zrobią. Pomysł, żeby urzędnicy państwowi kasę od podatników wyciągnęli, i oddali ją „rynkom finansowym” jest kuriozalny. To tak samo jak z OFE: podatnicy muszą płacić, a zysk z operacji mają akcjonariusze OFE i ci, którzy biorą w OFE pensje. Określenia „rynki finansowe” nadużywam z lubością, bo zaobserwowałem, że jeszcze nie tak dawno ciągle pytano przedstawicieli „rynków finansowych”, jak zareagują „rynki finansowe” na to, czy na tamto. A od kilku dni jest chyba cenzorski „zapis” na to określenie. W każdym razie przedstawiciele „rynków finansowych” nie są pytani jak zareagują „rynki finansowe” na sytuację na „rynkach finansowych”. I to jest w tym całym bajzlu pewna pociecha. Robert Gwiazdowski

03 października 2008 " Władza bez nadużyć ,traci swój smak"... Tomasz Gabiś.. Od zawsze wiadomo, że jeśli życie organizuje nam  sam Pan Bóg i wolny rynek i obowiązuje przy tym prawo  proste, zrozumiałe i określone- to każdy  żyjący ma równe szanse,  żeby realizować swój sposób na  życie, czasami ze skutkiem lepszym, czasami z gorszym- ale własnym, indywidualnym i odpowiedzialnym.. Czymś koszmarnym jest, jak nasze życie organizuje biurokracja  państwowa, czy to szczebla centralnego, czy samorządowego.. Zawsze uwikła nas w biurokratyczny socjalizm i marnotrawstwo… Zupełnie bezkarnie! Bo co możemy zrobić, żeby zatrzymać pochód tego złodziejstwa, marnotrawstwa i ciągłego nas oszukiwania? Oni wszystko to robią w ramach demokratycznego prawa, kryją się wzajemnie, asekurują- a my musimy za to płacić! Człowiek jest bezsilny, choć wściekły.. W Ministerstwie Sprawiedliwości próbują sprawiedliwie i bezceremonialnie wyłuskać z nas kolejne pieniądze.. Ministerstwem kieruje  pan  Zbigniew Ćwiąkalski, desygnowany na to ważne stanowisko przez Platformę Obywatelską. Ministerstwo przygotowało projekt pod nazwą” Ułatwienie dostępu do wymiaru sprawiedliwości”(???). Skoro podatnicy utrzymują ze swojej krwawicy wymiar sprawiedliwości to oczywistym jest, że dostęp do rozstrzygania sprawiedliwie konfliktów  powinien być oczywisty i jasny.. I nie potrzeba żadnych projektów dotyczących „ułatwiania dostępu do wymiaru sprawiedliwości”, bo dostęp ten z natury- powinien być jak najprostszy. Niemniej jednak mimo wszelkiej oczywistości, wymiar sprawiedliwości zamiast zajmować się  upraszczaniem prawa, czynieniem go bardziej prostym przez co bardziej sprawiedliwym-. będzie zamawiał szczegółowe badania opinii publicznej  dotyczące tego jak: czujemy się w sądach i prokuraturach jako interesanci, co nam przeszkadza i czy wiemy jakie przysługują nam prawa., co się nie podoba w pracy sądów i prokuratury..? Taki sondaż ma przeprowadzić socjalistyczna, pardon specjalistyczna firma wyłoniona w uczciwym przetargu.. Jak wiadomo - przetargi w socjalistycznej Polsce są wyłącznie uczciwe, tak jak cały ten socjalizm, wystający niczym słoma z buta.. Może nie byłoby po co pisać o tej sprawie, ale wysokość tego przetargu to 28 milionów złotych do wzięcia, jeśli oczywiście taki przetarg się uczciwie wygra.. Ale ktoś musiał zorganizować taki pomysł, sformułować  „ sensowne” pytania, załatwić pieniądze, żeby je można  było wyciągnąć.. To jest naprawdę bez znaczenia jakie pytania będą w ankietach, bo i tak nikt tego nie weźmie pod uwagę, bo nie o to chodzi- chodzi o te 28 milionów(!!!!) Stawiam, że przetarg wygra firma związana z Platformą Obywatelską, tak jak wygrała na budowę i sprzątanie  stadionu,, jak to mówią narodowego. „Badanie pomoże ocenić, jaka jest wiedza o wymiarze sprawiedliwości i jakie oczekiwania społeczeństwo mu stawia” - wyjaśnia Joanna Dębek z biura prasowego resortu. A ja mogę powiedzieć bez żadnych badań…. Burdel i serdel! A 28 milionów przekazać na coś, co jest nam naprawdę potrzebne… Ale oni już zaplanowali wyrzucenie tych 28 milionów w błoto, choć część tych pieniędzy pochodzi z Unii Europejskiej, do której najpierw wpłacamy ten miliard złotych miesięcznie… Bo kto w działaniu się waha - niczego nie dokona… Dlatego się nie wahają! W Dolnej Saksonii się nie wahają i wprowadzają - jak to się mówi na chama- do programów szkolnych nauczanie zagadnienia powojennych wysiedleń ludności niemieckiej z Europy Środkowej. Ściślej mówiąc wprowadza to Ministerstwo Kultury Dolnej Saksonii… Nowy przedmiot będzie się nazywał:” Ucieczka z wypędzeniem z niemieckich obszarów wschodnich”(????). I po co  żeśmy  tę wojnę wygrali?? Już nawet się nie słyszy, że tę wojnę z Niemcami wygraliśmy! „Masy mogą przyjąć filozofię tylko w formie wiary”- twierdził komunista Gramsci. I podają do wierzenia co im wygodnie.. Do końca roku ze sklepików w państwowych szkołach- decyzją ministerialną, minister z Platformy Obywatelskiej , mają zniknąć, napoje , batoniki i chipsy…(????) One powodują  wzmożone tycie u dzieci- tak twierdzą specjaliści od wszystkiego-  głównie specjaliści ideologiczni i na usługach… Usługując wydadzą każdą ekspertyzę, za którą  ktoś jest gotów zapłacić sowicie… W sklepikach mają być - zamiast napoi pokolorowanych, chipsów i batoników- owoce i woda mineralna…(???). A może jajka na twardo i orzechy- jak u bohaterów mojej młodości, Flipa i Flapa? Orzechy na zgryz, a jajka- na twardo! Obawiam się,  że wraz ze zniknięciem batoników, chipsów i wody mineralnej, pardon  napoi pokolorowanych- znikną same sklepiki, których funkcjonowanie w głównej mierze opiera się na tych dziecięcych dobrach, które powodują tycie.. Abstrahując już od faktu,  że o diecie dzieci będą decydowali ideologiczni nauczyciele od każdej głupoty wiejącej z Unii Europejskiej, a nie rodzice- to   u jednego dziecka być może powoduje to tycie, a u pozostałych tysiąca - nie.. Tak jak jedna Alicja Tysiąc  próbowała zabić swoje własne dziecko i jeszcze za to dostała pieniądze z naszego budżetu, bo Unia tak kazała- a  pozostałe Alicje tego nie zrobiły i nawet nie pomyślałyby, żeby za to  brać jakiekolwiek pieniądze.. Faszyzm pcha się drzwiami oknami, oplata nas i nasze dzieci, narzuca wszystkim takie samo postępowanie, wymusza jednorodność  i podkreśla rolę państwa w realizacji odgórnych celów wymyślonych przez fanatyków nadrzędności państwa nad wolą i celami jednostek… Na razie to wszystko odbywa się łagodnie i z uśmiechem, dzieci zamiast  w szkolnym sklepiku, będą mogły sobie kupić chipsy, batoniki i pokolorowaną oranżadę w sklepiku naprzeciw szkoły, albo obok  swojego domu przynosząc je do szkoły, ale w każdej chwili może być wydany zakaz  wnoszenia na teren państwowej szkoły wyżej wymienionych dóbr… Ale wtedy trzeba będzie kontrolować wchodzące do szkoły   dzieciaki,  ale wtedy konieczne będzie powołanie strażników szkolnych przeszkolonych i posiadających certyfikaty Europejskiego Stowarzyszenia Walki z Otyłością na  Śmierć i Życie Na razie jednak sanitarni inspektorzy przekonują co powinno być w szkolnych sklepikach  i  nie będzie na razie przymusu, tylko kulturalna rozmowa miedzy inspektorem a prowadzącym sklepik… Taki rodzaj  niezobowiązującej perswazji, nieprzymuszonych decyzji, takiej wolności sprzedającego, wolności u Orwella zwanej niewolą.. Bo jak twierdzą „specjaliści” 100 g  chipsów- to 300 g tłuszczu(???). Jak im to wyszło? Dobrze , że Ministerstwo  Prawdy nie ogłosiło, że   z 100 gram chipsów , przybędzie  dwa kilogramy tłuszczu! Przecież każdą głupotę można ogłosić, a co to szkodzi i kto to będzie weryfikował, a nawet jak zweryfikuje- to gdzie to ogłosi? W Wielkiej Brytanii, kiedyś kraju konserwatywnego  i normalnego, socjaliści  przygotowują się do wprowadzenia kar dla rodziców, które- uwaga!-- przekarmiają swoje dzieci(???). Tam już też dzieci są własnością państwa , a nie rodziców…  A jakie kryterium będzie stosowane, próbując określić „ przekarmianie”(???). I jaka waga dziecka będzie świadcząca o przekarmianiu, a jaka  jeszcze nie? U nas już państwo odbiera dzieci rodzicom za niedożywianie ich.. A potem zrobią zmianę! I co parę lat kolejną… Raz będą odbierać dzieci za niedożywianie, a raz za przekarmianie… Bo chodzi o odbieranie- a z jakiego powodu- to sprawa drugorzędna! Problem ma rozwiązać również „ podatek od otyłości”, no nie rodziców- bo ci w tym czasie będą siedzieć za przekarmianie własnych dzieci, choć wszystko nie wykluczone, bo dieta więzienna też może służyć otyłości- ale z odległości celi więziennej będą musieli prawdopodobnie kierować  procesem  zapobiegania tuczenia się chipsami i batonikami, i ma się rozumieć kolorowaną oranżadą, bo jak nie… I nic nie pomoże tłumaczenie, że dziecko ma złą przemianę  materii, i że jest ono moje… Twoje? To pilnuj, żeby nie tyło- powie Wielki Brat! Jak dziękuje blondynka, która otrzymała serce od dawcy: „ Kochany dawco, dziękuję ci za serce. Mam nadzieję, że wyzdrowiejesz, tak szybko jak ja”(!!!) I wszystko przed nami.. WJR

REPUBLIKA WRONIA Stan wojenny utorował drogę do pokojowych przemian - wynika z oświadczenia generała Wojciecha Jaruzelskiego. Jego towarzysz, gen. Czesław Kiszczak po raz kolejny nie stawił się na rozprawę, zaś generał Tadeusz Tuczapski wyzwał działaczy Solidarności od brudasów. Trudno o większy pokaz chamstwa, buty i bezczelności niż to, co zademonstrowali nam w ostatnich dniach oskarżeni autorzy stanu wojennego. Czwartek, 2 października był ważnym dniem w procesie członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Swoje liczące ponad 200 stron oświadczenie zaczął wygłaszać ogenerał Wojciech Jaruzelski. Mowa obrończa była plomienna, a argumenty generała porażające:  „Solidarność to nie były wówczas 10 milionowe hufce aniołów, wojsko w stanie wojennym ani razu nie użyło broni”. Ze słów generała wynika, że mieliśmy do czynienia z zabawą w piaskownicy, a żołnierze LWP byli w gruncie rzeczy pacyfistami. Ich pacyfizmu w stanie wojennym doświadczyli górnicy z kopalni Wujek, a przed laty, gdy Jaruzelski był szefem MON mieszkańcy Pragi i robotnicy Wybrzeża. Stan wojenny był koniecznością, uratował nas przed sowiecką inwazją i wojną domową.  Dokumenty, z których wynika, że sowieci do Polski wcale się nie spieszyli, oczywiście są niewiarygodne. Zresztą, nawet jeśli Rosjanie by nie weszli, niechybnie doszłoby do wojny domowej. Przecież na dzień przed wprowadzeniem stanu wojennego do  „krwawej rozprawy z czerwonymi” wzywał Marian Jurczyk. Jak się potem okazało, wieloletni agent bezpieki. Ale to bez znaczenia. Ofiary stanu wojennego? Były jakieś. Generałowi jest przykro z ich powodu - wynika z oświadczenia. Zresztą, Wojciech Jaruzelski Solidarność ceni, racja historyczna była po jej strone. Mało tego, to stan wojenny „utorował drogę przemianom w Polsce”. Nic, tylko nobel dla WRONy! Jaruzelski w jednym ma rację - rzeczywiście stan wojenny utorował drogę. Do Polski, w której towarzysze mogą robić co chcą, gdzie ubecy mają ogromne emerytury, a ich ofiary żyją w nędzy. Gdzie towarzysz Jaruzelskiego, generał Czesław Kiszczak może sobie bezkarnie drwić z sądu i prawa unikając kolejnych rozpraw. Gdzie zniszczono prawdziwą Solidarność. Stosunek WRONy do tej ostatniej najlepiej ilustruje zachowanie generała Tadeusza Tuczapskiego, który wychodząc z sali rozpraw krzyknął do działacza Solidarności obraźliwe  „Umyj się”. Towarzysze z Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego demonstrują nam pokaz chamstwa, buty i bezczelności. Dzięki „Gazecie Wyborczej” i paru użytecznym idiotom z dawnej opozycji, mogą czuć się bezkarni. Przemysław Harczuk

Z dystansu Tak się składa, że ostatni felieton przed przerwą wakacyjną nadałem z Sajgonu w Wietnamie, a pierwszy po przerwie nadaję z miejscowości Lakeworth na Florydzie. Ale już wkrótce - zaraz po spotkaniach z publicznością nowojorską - wracam do Polski, z której właściwie nigdy tak naprawdę nie wyjechałem, bo chociaż z daleka - to przecież obserwuję wydarzenia w Polsce tym chętniej, że z daleka często lepiej widać całość. W Ameryce obecnie najważniejszą sprawą jest tak zwany kryzys finansowy, a konkretnie - odpowiedź na pytanie, kogo obciążyć kosztami ratowania paru chciwych grandziarzy przed bankructwem. Właśnie Izba Reprezentantów Kongresu odrzuciła plan sekretarza skarbu Paulsona, żeby uratować grandziarzy przed bankructwem, przekazując im 700 miliardów dolarów odebranych podatnikom. W uzasadnieniu tego projektu słyszy się, że to dlatego, iż kredytobiorcy nie mają z czego spłacać kredytów, więc trzeba banki wesprzeć. Ale jeśli tymże kredytobiorcom odbierze się dodatkowo 700 miliardów dolarów, to tym bardziej nie będą mieli z czego spłacać kredytów, to chyba jasne? Już na pierwszy rzut oka widać, że w planie Paulsona coś nie trzyma się kupy i tak naprawdę nie chodzi o gospodarkę, ani o podatników, tylko o to, żeby grandziarzom zapewnić miękkie lądowanie. Jakoś bowiem nikt się nie zastanowi, że jeśli rząd nie odebrałby podatnikom tych 700 miliardów dolarów, to przecież, tak czy owak, wydaliby oni te pieniądze na żywność, ubrania, czynsze mieszkaniowe, samochody, benzynę, rozrywki, albo wreszcie - wpłacili do banków i w ten sposób te same 700 miliardów weszłoby do gospodarczego obiegu. No tak, weszłoby, ale co z tego, kiedy zagrożeni bankructwem grandziarze już by tych pieniędzy nie dostali? Oczywiście tego głośno powiedzieć nie można, więc głośno mówi się o straszliwym zagrożeniu, które zawisło nad Ameryką. Inna sprawa, że kongresmeni też wiedzą swoje i choćby ze strachu przed rozwścieczonymi Amerykanami, plan Paulsona odrzucili, hamując w ten sposób marsz Ameryki w stronę komunizmu. Komunizm bowiem - o czym warto pamiętać - polega przede wszystkim na likwidacji własności prywatnej i zastąpieniu jej własnością państwową - a właśnie takie przesunięcia własnościowe były m.in. elementem planu Paulsona. Nawiasem mówiąc, liczba spółek Skarbu Państwa w Polsce, a zwłaszcza wpływ biurokracji na gospodarkę, nawet tę prywatną, pokazuje, że komunizm nie tylko u nas nie upadł, ale przeciwnie - ma się coraz lepiej, co widać choćby na przykładzie blokowania przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych możliwości sfinansowania wierceń geotermalnych w Toruniu bez angażowania pieniędzy publicznych. Dzieje się to w tym samym czasie, gdy z inicjatywy Hanny Gronkiewicz-Waltz z Platformy Obywatelskiej mieszkańcy Warszawy zostali zmuszeni do złożenia się na prezent dla panów Wejherta i Waltera, właścicieli stacji telewizyjnej TVN. Chodzi oczywiście o dotację miasta Warszawy w wysokości 465 milionów złotych dla klubu sportowego Legia, będącego własnością obydwu panów. Nic dziwnego, że przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze TVN wychwalają pod niebiosa Platformę Obywatelską i rząd premiera Tuska. Kiedy tak obserwuję sobie z oddalenia scenę polityczną w Polsce, przypomina mi ona scenę opisaną przez nieżyjącego już niemieckiego zoologa Konrada Lorenza. Opisał on dwa psy biegnące wzdłuż płotu z drucianej siatki. Wydawałoby się, że gdyby nie ta siatka, to psy rozszarpałyby się nawzajem w mgnieniu oka. I kiedy tak biegły, nagle siatka się skończyła i psów nie rozdzielało już nic. Wtedy cała wściekłość wyparowała z nich w jednej chwili. Na sztywnych łapach, w postawie pełnej godności rozeszły się - każdy w swoją stronę. Właśnie przeczytałem sobie w „Gazecie Wyborczej” rozmowę z panią Elżbietą Jakubiak, ongiś ministrem sportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, a obecnie posłanką Prawa i Sprawiedliwości. Mówi tam ona miedzy innymi, że celem politycznym Prawa i Sprawiedliwości jest doprowadzenie do systemu dwupartyjnego w Polsce. Nie ma powodu wątpić, że pani poseł Jakubiak mówi to szczerze. W takim jednak razie okazuje się, ze mimo pozorów zaciekłej wrogości, zarówno Platforma Obywatelska, jak i Prawo i Sprawiedliwość, mają wspólny polityczny interes - żeby na polskiej scenie politycznej pozostały tylko one. Czy w tej sytuacji te spektakularne objawy wzajemnej wrogości są aby autentyczne? Być może jest to tylko taki spektakl, obliczony na to, żeby wszyscy się w niego wciągnęli, żeby zacietrzewili się nim aż do całkowitego onieprzytomnienia tak, że poza przepychankami Platformy z PiS-em nie widzieli już świata? Wykluczyć tego nie można tym bardziej, kiedy uświadomimy sobie, czego te wściekłe spory między Platformą i PiS-em dotyczą. Ani jeden nie dotyczy spraw ważnych dla państwa, bo też ani jedna, ani druga partia nawet nie proponuje jakichkolwiek zmian w obecnym modelu państwa. Najwyraźniej obydwu stronom taki model odpowiada i tak naprawdę troszczą się tylko o to, żeby gdzieś z boku nie wyrosła im polityczna konkurencja, z którą od nowa trzeba by się układać o podział łupów, może nie tak dużych, jak w Ameryce, bo u nas 700 miliardów dolarów nikt z podatników nie wyciśnie, ale - jak powiadają - dobra psu i mucha. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, więc z Polsce trzeba zadowolić się łupami mniejszymi. Być może z tego oddalenia jakieś szczegóły tej sytuacji mogły umknąć mojej uwadze, ale z drugiej strony, dystans geograficzny, a i polityczny też, ułatwia czasami ogarnięcie całości. Nie ukrywam, ze szczerość pani Elżbiety Jakubiak była mi w tym niezmiernie pomocna, bo czym innym są domysły, a czym innym pewność - zwłaszcza z tak wiarygodnego źródła. SM

Bić dziewczynki ile wlezie? ONET wybił wczoraj na pierwszej stronie blogów skargę, którą zamieściła „Ona czyli ja, mama trzech córek, żona swojego męża”; skargę na to, że jakiś chłopak pobił w szkole Jej średnią córkę. Nie to, żeby potrącił czy przyłożył w tyłek: pobił!!! I lecą odpowiedzi współczujących ludzi; i radzą: czy skarżyć się w szkole - czy nie skarżyć; co zrobić z chłopakiem, który nie ma elementarnego wychowania... I tak dalej. Oczywiście NIKT nie chwyta byka za rogi - i nie zadaje podstawowych pytań! 1) Dlaczego w Polsce szkoły są drogie i państwowe, zamiast tańszych (lub droższych, oczywiście!) prywatnych? Właściciel szkoły nie dopuściłby do tego, by bito mu dzieci klientów - bo by klientów stracił! Chłopaka by wyrzucił... 2) ... a przyjąłby go zapewne właściciel szkoły wyspecjalizowanej w wychowywaniu takich ancymonków. Film „Parszywa Dwunastka” pokazuje, że nawet z bandziora da się coś zrobić - no, ale nie metodami dostępnymi w przeciętnej szkole. Ta byłaby pewnie trochę droższa - i słusznie: jak ktoś nie umiał wychować dziecka - to niech za to zapłaci! 3) Dlaczego przepisy zabraniają - nie tylko w szkołach reżymowych, ale i w rzekomo „prywatnych” - stosowania kar różnorakich, w tym i cielesnych? (Napisałem „rzekomo” - bo szkoła prywatna to jest taka, w której właściciel i nauczyciele uczą tego - i stosują takie metody - jakie są uzgodnione w drodze umowy z rodzicami!) 4) Dlaczego żyjemy w absurdalnym kraju w których chłopcy i dziewczęta uczą się w jednej szkole, a nawet w jednej klasie?!!? To nonsens i z punktu widzenia pedagogicznego, i z edukacyjnego. Nonsens - tylko odkąd wprowadziła go „komuna”, to ludziska tak przywykli, że nie zauważają, iż jest to nonsens. Oczywiście: nie z punktu widzenia Czerwonych, których celem było i jest: zniszczyć normalne społeczeństwo. Dodam, że w normalnej męskiej szkole chłopaki biją się między sobą po pięć razy dziennie - i jest to normalne i nie powoduje żadnych skarg. Przede wszystkich chłopak nigdy nie poskarży się rodzicom. Poza, oczywiście, skrajnymi przypadkami. 5) Dlaczego chłopaki są w szkole, w telewizji - i zapewne dziś już i w domach (bo rodzice byli indoktrynowani i w szkole i w telewizji...) - zamiast szacunku dla kobiet, zamiast normalnego u chłopców odruchu opiekuńczości w stosunku do dziewcząt - uczone zasady „równouprawnienia”. Jak ”równouprawnienie” - to i dziewczynce można przywalić fangę w nos... Jak Państwo widzicie: mnie interesują sprawy zasadnicze; system, który MUSIMY zmienić, jeśli Polska ma przetrwać. Bo staczamy się, staczamy... Z dnia na dzień jest coraz gorzej - a dziś, to już tak, jak pojutrze. A zwykli ludzie... Cóż: ludzie borykają się z losem, który zgotowały im Czerwone Świnie oraz Różowe Pluskwy - i zamiast żyć jak normalni ludzie starają się jak mogą „jakoś przeżyć” na Nieludzkiej Ziemi... Najwybitniejszy polski pisarz polityczny, śp. Józef Mackiewicz opisywał kiedyś robotników wracających z wiecu, który zorganizowali byli Sowieci po zajęciu Podlasie. Na wiecu oklaskiwali agitatora - teraz psioczyli na Czerwonych, na czym świat stoi. Mackiewicz dogonił ich, i spytał: „Panowie! To dlaczego-ście na tym wiecu klaskali?” Tamci wybałuszyli nań oczy: „No, a jakże inaczej?...” I tak samo zacni „obywatele” III RP godzą się na rozmaite eksperymenty na ich dzieciach (ostatnio: wprowadzane przez federastów z Brukseli, ale i poprzednie, i poprzednie...). Widać tak trzeba... A jakże inaczej? Jak inaczej? To proste. Nie głosować na degeneratów z SLD, zboczeńców z PO, oszołomów z PiS i euro-farmerów z PSL... JKM

04 października 2008 "Demokracja i socjalizm są złem największym".... Ojciec Święty Leon XIII Patron mojego blogu,  G. Orwell napisał był kiedyś, że:” Mówienie prawdy jest aktem rewolucyjnym”(!!!). Nie uważam się oczywiście za rewolucjonistę, uważam się  za konserwatystę, takie poglądy ukształtowały się we mnie od ponad piętnastu lat; wcześniej nie interesowałem się życiem politycznym, nie angażowałem się w żadne organizacje polityczne , stałem z boku, przyglądałem się temu, co dziej się na moich oczach… Ależby widzieć co naprawdę się dzieje, bo jak pisał Frederic Bastiat są rzeczy które widać, i te które nie widać- należało głębiej zająć się przede wszystkim historią ,tą nauczycielką życia, a przede wszystkim- powiązać poszczególne zdarzenia, które na ogół wynikają jedne z drugich, bo oczywiście przypadki bywają- ale na ogół ich nie ma- są tylko znaki…W historii nie ma żadnych przerw; ludzie, fakty i zdarzenia następują jedne po drugich, układają się rozumnie,  logicznie, zorganizowanie- chyba, że jakiś nieprzewidziany huragan , albo trąba powietrzna zakłóci organizowany ład, który na powrót jest przywracany do  swojego zaprogramowanego koryta- i krok po kroku- ci co ten zorganizowany ład organizują - osiągają swoje  cele. A ich celem jest organizowanie nam życia, panowanie nad nami, wpływanie na nasze  życie, okradanie z owoców nasze j pracy i zniewalanie , zniewalanie i jeszcze raz zniewalanie… Bo demokraci i socjaliści wolności nienawidzą jak byk czerwonego sukna… Jak pisał Paweł Jasienica, któremu Służba Bezpieczeństwa Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej , wetknęła  za żonę swoją agentkę:” Dla mieszkańców przedrewolucyjnej Francji, współczesny świat  wydawałby się  jednym wielkim domem niewoli”(!!!!) Pisał to w latach siedemdziesiątych,  a co by napisał gdyby dożył do dzisiaj, gdzie codziennie antychrześcijańscy demokraci i socjaliści, gwałcąc naturalne prawo dane człowiekowi przez Pana Boga, odbierają nam je, pod pretekstem naszego bezpieczeństwa, a tak naprawdę powiększając władzę biurokracji nad nami.. Bo w demokracji wolno wszystko przegłosować, co się tylko demokratom podoba, bo demokracja relatywizuje wszystko, promuje kult liczby, gwałci  chrześcijański system  współżycia oparty na  hierarchii i posłuszeństwu Prawu Bożemu, i fałszywie odwołuje się do Ludu Demokratycznego, a  Lud Boży mając w głębokiej pogardzie.. Z demokracji- jak słusznie zauważył wielki myśliciel socjalizmu i komunizmu , brodacz z Trewiru, Karol Marks- wynika socjalizm… Tak jak ze zderzania wynika  kraksa,  z kontaktów męsko - damskich nowy człowiek, a z  manipulowaniu przy niewypale - wybuch.. Powtórzy tę tezą socjaldemokrata Karol Kautsky, który napisał, że:”  Droga do socjalizmu prowadzi przez  demokrację”(!!!). Jeden miły pan zapytał jedną miłą panią:” „ Jak pani zachowuje urodę przy tak brzydkiej pogodzie”(????) A ja zapytam: Jak tu zachować  zdrowy rozsądek i pogodę ducha, przy tak brzydkim ustroju jakim jest demokracja, powiedzmy sobie  szczerze, że sterowana, manipulowana, relatywizująca i tak jak nasza młoda demokracja, podszyta agenturą? Pan poseł Roman Bartoszcze, 6 kwietnia 1990 roku na plenarnym posiedzeniu Sejmu powiedział:” Zwłoka z decyzją o przejęciu przez państwo majątku po byłej PZPR jest działaniem celowym, mającym umożliwić zniszczenie dokumentów świadczących  o współpracy wielu czcigodnych osobistości ze Służbą Bezpieczeństwa”(!!!) Co się stało potem z posłem Bartoszcze…??? Bardzo młodo zmarł.. I nie prowadzi się  żadnego  śledztwa, tak jak w wielu innych przypadkach… Przypadek? Za to potrafi się ukarać studenta z Lublina, Łukasza Wróbla, grzywną w wysokości 2000 złotych, za to tylko, że zorganizował publiczną wystawę „ Wybierz życie”, wystawę antyaborcyjną, gdzie pokazał jak zabija się dzieci jeszcze nienarodzone.. I jak tworzy się to życie, jak ono się kształtuje, w którym tygodniu co się pojawia i jak  się rozrasta.. Wyrok wydała pani  sędzia Dorota Wiśniewska… A jak pan Ed Fagan, adwokat amerykański , przyleciawszy do Warszawy w sprawie rzekomych odszkodowań Polski wobec Światowego Kongresu Żydów, na oczach milionów telewidzów podarł banknot , polski stuzłotowy- to wszyscy morda w kubeł! Nie prowadzi się żadnego  śledztwa! Żaden prokurator z urzędu się tym nie zainteresował! Co prawda, jak pan Janusz Korwin-Mikke wraz z panem Krzysztofem Skibą jedli PIT-y przed Ministerstwem Finansów też się  żadna prokuratura  nimi nie zainteresowała.. No ale  PIT, a banknot  Narodowego Banku Polskiego… To chyba różnica.. A propos Janusza Korwin-Mikkego.. Chciałbym państwu przybliżyć wywiad jaki pan Janusz zrobił w lipcu tego roku dla” Najwyższego Czasu” z panem profesorem Piotrem Winczorkiem, prawnikiem konstytucjonalistą, wielkim demokratą, znawcą Konstytucji, który nie widzi słonia w demokratycznej menażerii.. O co mi chodzi? Konstytucja z 1997 roku to zestawienie sprzecznych  ze sobą artykułów, sprzecznych ze sobą, i na dodatek sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem… Ale wywiad dotyczy naszej suwerenności.. Oto rozmowa; „-  Mam do Ciebie dwa, a może nawet trzy pytania. Czy obywatelstwa można się zrzec? -Oczywiście można. W zasadzie wtedy, gdy wyjeżdża się za granicę( np. kobieta wychodząca za obywatela kraju nie tolerującego podwójnego obywatelstwa). Zrzekanie się obywatelstwa przy pozostaniu w kraju wygląda podejrzanie. - Ale - to drugie pytanie- czy człowiek powinien mieć prawo do zrzeczenia się obywatelstwa? - Tak oczywiście, to jest zasadnicza wolność w DEMOKRATYCZNYM PAŃSTWIE. - To w takim razie to trzecie pytanie. Napisałeś niedawno, że każdy obywatel Polski jest też obywatelem Unii Europejskiej. Jak zrzec się tego obywatelstwa? -TEGO NIE MOŻNA(!!!!!!!!!). Obywatelem Unii Europejskiej jest się poprzez sam fakt bycia obywatelem Polski. - Hmm.- to jak  jest z tym prawem do zrzekania się obywatelstwa? W takim razie jeszcze jedno pytanie. Powiedzmy, że Traktat Reformujący zostaje ratyfikowany i 1 stycznia 2009 roku powstaje Unia Europejska… - Unia Europejska już istnieje! - No tak, ale ja mam na myśli istnienie prawne; teraz to istnieje jak konkubinat. - Rzeczywiście, dopiero wtedy UE będzie mogła występować jako podmiot w stosunkach cywilno- prawnych. -Więc powstaje. Czy w tym momencie” obywatelstwo” polskie” nie stanie się czymś na kształt pojęcia „Obywatel Ziemi Sieradzkiej” sprzed pierwszej wojny światowej? -To sprawa skomplikowana. Rzeczpospolita Polska nadal będzie istniała… -Ale przecież suwerennym państwem będzie już UE! -To nie jest tak, również RP będzie w  JAKIMŚ SENSIE SUWERENNA…. (???). -To ja nie rozumiem- nie można być sługą dwóch suwerenów… - Obecnie pojecie” suwerenności”  ZMIENIŁO ZNACZENIE..; Ty rozumujesz na zasadzie zerojedynkowej, albo- albo…- Tak mnie uczono ba lekcjach logiki. Niech mowa wasza będzie TAK_ TAK, NIE- NIE; co nadto jest- od Złego jest” - Jednak dziś nie ma Państw całkowicie suwerennych.. - Jak to? Lichtenstein jest suwerenny- a np. Monaco nie jest suwerenne. -Jednak dzisiaj państwo nie może robić suwerennie, co chce. - Zaraz! Ty mylisz pojecie „ możności” fizycznej czy politycznej z pojęciem” prawa do” wykonywania swoich suwerennych poczynań. -Dzisiaj to pojecie rzeczywiście się rozmyło i tego  się  tak nie rozgranicza. -To , że dziś ludzie nie dostrzegają różnicy między pojęciami, nie oznacza, że rozróżnienie przestało istnieć. - Taak… To bardzo ciekawa rozmowa. - Bardzo  Ci dziękuję za ciekawą rozmowę”.. To są właśnie demokraci i ich sposób myślenia, Są i „ za” i „ przeciw”. A zasady chrześcijańskie „ Tak- tak, nie- nie- już ich nie dotyczą.!. Podobnie zasady logiki . Też ich nie dotyczą- przynajmniej w życiu społecznym i politycznym. A że sama demokracja również nie jest logiczna- też ich nie interesuje.. Interesuje ich włącznie tzw. pokrętna logika, a prawo ma służyć rewolucji- jak mówił Trocki z Leninem.- też socjaldemokraci To niech zbudują samochód, samolot, statek według zasad demokracji… Niech wybrańcy ludu przegłosowują demokratycznie ; co jak, kiedy i według czego budować! Zobaczą może wtedy, że  demokracja to zwykły nonsens- im służący do panowania nad człowiekiem.. Bo demokracja to zbiorowa tyrania! Wróg wszelkiej wolności! Dlatego nienawidzę demokracji- bo kocham wolność!!!!!! WJR

Objawił się rezultat Panie Obama, przestań pan zajmować się kampanią wyborczą, pan ją zawieś, pan spiesz na pomoc światu zagrożonemu kryzysem! Gdyby kandydat Partii Republikańskiej na prezydenta Stanów Zjednoczonych pamiętał telegramy wysyłane przez przedstawicieli warszawskich sfer kupieckich do znajomych i kontrahentów po tym, jak Poczta Polska zwolniła z opłat depesze związane z ratowaniem włoskiego generała Nobile, to na pewno swój apel do Baracka Obamy ubrałby w taką właśnie postać. Próżno jednak oczekiwać, by senator McCain pamiętał takie rzeczy. Już prędzej pamięta tzw. „Hanoi Hilton”, czyli dawne francuskie więzienie w Hanoi, w którym w czasie wojny wietnamskiej tamtejsze komuchy trzymały amerykańskich jeńców. Teraz jest tam muzeum, w którym - a jakże - wyeksponowane są fotografie uśmiechniętych Amerykanów, a także ich pisemne deklaracje, że nigdzie nie było im tak dobrze, jak właśnie tam. Doprawdy, aż trudno zrozumieć, dlaczego w ogóle chcieli wrócić potem do Ameryki. Pewnie dlatego Barack Obama zarzucił McCainowi, że sam nie fatyguje się ani do Afganistanu, ani do Iraku. To akurat prawda, chociaż z drugiej strony warto podkreslić, że McCain należał do najbardziej zatwardziałych pensjonariuszy „Hanoi Hilton” i zwiedzając to muzeum żadnej wiernopoddańczej jego deklaracji nie zauważyłem, a przecież gdyby była, to wietnamskie komuchy na pewno nie omieszkałyby nie tylko jej powiesić, ale nawet podświetlić. Tymczasem Barack Obama też nie fatyguje się ani do Afganistanu, ani do Iraku, a w młodości raczej sympatyzował z komuchami. Czy tylko w młodości? Pewien wolarz, jeszcze w czasach rzymskich, wygarnął cesarzowi Wespazjanowi, że „wilk zmienia skórę lecz nie obyczaje”. Wysoka popularność Baracka Obamy pokazuje, że znaczna część amerykańskiego społeczeństwa na nadejście komunizmu jest już psychicznie przygotowana, zarówno przez zdominowany przez lewiznę system edukacyjny, ze szczególnym uwzględnieniem uniwersytetów, no a przede wszystkim - przez opanowany przez żydokomunę przemysł rozrywkowy, którego centrala mieści się w Los Angeles, skąd piszę te słowa. Inna rzecz, że również McCain, chociaż okrutnie doświadczany w „Hanoi Hilton”, też specjalnie od komuny odległy nie jest, o czym świadczy choćby jego przekonanie, jakobyśmy mieli do czynienia z „kryzysem”, któremu może zaradzić zawieszenie kampanii wyborczej zarówno przez niego, jak i Baracka Obamę. Tymczasem żadnego kryzysu, ma sie rozumieć, nie ma, tylko - jak mawiał Stefan Kisielewski - objawił się rezultat. Rezultat procesu, opisanego m.in. przez Murray'a Rothbarda. Odkąd odstąpiono od standardu złota, nic już nie powstrzymywało banków centralnych przed wypłukiwaniem złota z powietrza, to znaczy - przez zalewaniem swoich krajów, a także świata fałszywymi pieniędzmi, dla których usłużne wykształciuchy wymyśliły nawet eleganckie określenie: „pieniądz fiducjarny”. Oczywiście taki „fiducjarny” do końca to on nie jest, bo na wypadek, gdyby „fides” z tych czy innych przyczyn nagle wyparowało, to fałszywy pieniądz tak czy owak byłby „obywatelom” wmuszany na zasadzie przepisów o prawnym środku płatniczym, na straży których stoją demokratyczne rządy ze swoimi oprawcami, wcale nie gorszymi od tych z „Hanoi Hilton”. O możliwościach w tym zakresie świadczy choćby nowość, jakiej doświadczyłem na międzynarodowym lotnisku im. Dullesa w Waszyngtonie. Po rytualnym zdjęciu butów, paska od spodni, zegarka itd, zostałem wepchnięty do szklanej klatki, w której oczekiwałem zakończenia lustrowania moich rzeczy. Wypuścił mnie z niej, oczywiście z drugiej strony, inny funkcjonariusz, ale tylko po to, by zrewidować mnie ręcznie, a potem zabrać się do przetrząsania mego bagażu, przesuwając po krawędziach torby jakiś tajemniczy gałganek. Widać wyraźnie, jak demokracja coraz bardziej odddaje się służbie bezpieczeństwa, więc po tresurze aplikowanej narodowi amerykańskiemu przez Michała nomen omen Czertowa - oczywiście z najlepszymi korzeniami - będzie można z nim „wszystko zrobić i w każdą formę ulepić”. Już Stanisław Lem zauważył, że nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle tylko postępować cierpliwie i metodycznie. Elementem tej metodyczności są między innymi kampanie wyborcze, przypominające scenę opisaną w swoim czasie przez Konrada Lorenza; dwa psy biegły wzdłuż siatkowego płotu, sprawiając wrażenie, że gdyby nie ta siatka, to rozszarpałyby się w mgnieniu oka. Kiedy tak biegły, w pewnym momencie siatka się skończyła i psów nie rozdzielało już nic. I nagle cała wściekłość wyparowała z nich w jednej chwili; na sztywnych łapach, z godnością, rozeszły się, każdy w swoją stronę. Więc cóż to komu szkodzi, że obywatele będą mogli wybrać sobie prezydenta, kiedy jednocześnie, w myśl prawa Kopernika-Greshama, pieniądz gorszy całkowicie wyparł z obiegu pieniądz lepszy i w rezultacie „już w podziemiach synagog wszystko złoto leży” - jak pisał jeszcze przed wojną Julian Tuwim, wyśmiewając Adolfa Nowaczyńskiego za „antysemickie obsesje”? Tymczasem nie da się ukryć, że w obiegu jest dziś wyłącznie „pieniądz fiducjarny” i to w ilościach wielokrotnie przekraczających wartość bogactwa, jakie w ogóle istnieje na Ziemi. Więc za wieloletnie wypłukiwanie złota z powietrza trzeba będzie teraz zapłacić i nic dziwnego, że ten zaszczyt przypadnie „podatnikom” - no bo komuż innemu? W ekonomii nowoczesne koncepcje, np. socjalistyczna koncepcja sprawiedliwości społecznej, znakomicie współistnieją ze starymi, m.in. z tą, że w gospodarce również i dzisiaj liczy się to samo, co w czasach Hammurabiego - ilu kto ma niewolników. Ciekawe, że wielu z nich odczuwa na ten widok Schadenfreude, bo wydaje im się, że oto są świadkami bankructwa wolnego rynku. Odpuszczam im, bo nie wiedzą, co czynią, myśląc, że wolny rynek polega np. na nacjonalizacji złota, którą w ramach instalowania „nowego ładu” przeprowadził prezydent Roosevelt jeszcze w latach 30-tych i na przyznaniu sobie przez rządy uprawnienia do „interwencji”, czyli „wspierania” z pieniędzy zrabowanych podatnikom różnych bankrutujących grandziarzy. Niektórzy z moich korespondentów idą w swojej zatwardziałości tak daleko, że odpowiedzialnością za „kryzys” obarczają Unię Polityki Realnej. Wiadomo bowiem powszechnie, że od lat sprawuje ona dyktatorską władzę nie tylko w Polsce, ale na całym świecie, jęczącym w cęgach liberalnego reżymu. Uwolnić może go od niego tylko przywrócenie sprawiedliwości społecznej, a któż zrobi to lepiej, niż Partia? Wszystko jedno - Republikańska, pod przewodnictwem McCaina, czy Demokratyczna, pod wodzą Baracka Obamy. Tymczasem i to nie jest pewne, skoro właśnie senator McCain zaapelował do Baracka Obamy: panie Obama, przestań pan zajmować się kampanią wyborczą, pan ją zawieś, pan spiesz na pomoc światu zagrożonemu kryzysem! W rezultacie, zamiast odetchnąć z ulgą, świat ani nie żyje, ani nie umarł; świat się męczy. SM

Impotencja potentatów Nie da się ukryć, że biednemu zawsze wiatr w oczy wieje, a na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą. Ledwie Niemcy wspaniałomyślnie pozwoliły nam na zabawę w mocarstwowość w ramach tak zwanego Partnerstwa Wschodniego, a tu na Ukrainie Julia Tymoszenko odwróciła koalicyjne alianse, związując się nie tylko z prorosyjską Partią Regionów, ale nawet - z komunistami. Czy w takiej sytuacji nadal pozostaje, jak gdyby nigdy nic - naszą duszeńką, czy może już jakąś taką nie naszą? Pewności nie ma, bo wprawdzie premier Tusk rozmawiał z nią bardzo serdecznie, ale już tylko o Euro 2012. Widać na tym przykładzie, że nasza mocarstwowość redukuje się do organizowania zawodów futbolowych, albo innych przedsięwzięć przemysłu rozrywkowego, podczas gdy poważniejsze sprawy załatwiają za nas starsi i mądrzejsi. Inaczej zresztą być nie może w sytuacji, gdy takie, dajmy na to, Niemcy mają u nas nie tylko nieoficjalną, ale nawet oficjalną agenturę, podczas gdy Polska w Niemczech - ani takiej, ani takiej. Po wolcie Julii Tymoszenko nasze nadzieje mocarstwowe skupiły się na Białorusi i nawet wydawało się, że kolejną naszą duszeńką może zostać sam „Baćka”, czyli znienawidzony Aleksander Łukaszenka. Niestety! Niedzielne wybory na Białorusi przyniosły tamtejszej opozycji spektakularną klęskę i chociaż Komisja Wyborcza dokonywała cudów, by przynajmniej któryś kandydat z listy dostarczonej przez Amerykanów do białoruskiego parlamentu jednak wszedł, to widać żaden z nich nie dostał nawet głosu własnego małżonka i do parlamentu się nie zakwalifikował. W tej sytuacji jest oczywiste, że Łukaszenka naszą duszeńką nie zostanie. Z kim wobec tego będziemy uprawiali mocarstwowość w ramach Partnerstwa Wschodniego? Na razie trudno powiedzieć, tym bardziej, że nawet pozycja Michała Saakaszwili w Gruzji jest zagrożona, zwłaszcza po wizycie w Waszyngtonie pani Nino Burdżanadze, która prawdopodobnie zarekomendowała amerykańskiej razwiedce jakąś nową duszeńkę. Z braku tedy innych możliwości minister Radosław Sikorski robi coraz groźniejsze miny i na razie to musi nam wystarczyć. To znaczy - mogłoby, czy powiedzmy - musiałoby nam wystarczyć, gdyby nie fakt, że nie tylko cudzoziemscy politycy, ale nawet piłkarze żadnymi groźnymi minami polskich dygnitarzy rządowych wcale się nie przejmują. Oto groteskowy „minister sportu” w rządzie premiera Tuska, pan Drzewiecki - ten sam, co to po uprzednich pochwałach, w ciągu niespełna dwóch godzin musiał zdymisjonować pana Borowskiego - właśnie „zawiesił” cały zarząd PZPN i mianował tam swojego komisarza. Tymczasem organizacje piłkarskie ogłosiły, że tej mocarstwowej decyzji ministra Drzewieckiego nie uznają, chociaż za ministrem murem stanęła TVN, co skądinąd świadczy o głębokich nieporozumieniach w klubie gangsterów. A to ci dopiero obciach, a to ci dopiero kompromitacja! To już nawet w sprawach futbolowych Polska utraciła suwerenność? Czy w tej sytuacji rząd premiera Tuska jeszcze cokolwiek może? Ależ owszem, czemu nie. Rząd premiera Tuska nadal może prześladować własnych obywateli. Tę możliwość demonstrowania suwerenności, a nawet mocarstwowości strategiczni partnerzy wspaniałomyślnie mu pozostawili i pewnie dlatego taki np. minister Grzegorz Schetyna skwapliwie z niej korzysta, blokując pod różnymi pretekstami decyzję w sprawie zbiórki na wiercenia geotermalne, o którą wystąpiła grupa praworządnych działaczy świeckich. Ten odruch praworządności minister Schetyna najwyraźniej potraktował jako sposobność do zastawienia na nich biurokratycznej pułapki, bo przecież żadnej poważniejszej polityki ten potentat prowadzić już nie może. Nie żeby nie chciał; chce - a jakże - tylko starsi i mądrzejsi już mu nie pozwolą. SM

O kulturze i sztuce Któryś z komentatorów wyśmiewał się, że ja wypowiadam się na „wszystkie tematy”, bo uważam, że na wszystkim się znam. Jest to, niestety, nieprawda. Niestety - bo chciałbym znać się najlepiej na wszystkim. Jest to jednak praktycznie niemożliwe. Znam się doskonale na teorii podejmowania decyzji i socjo-cybernetyce. Z tej właśnie racji znam się bardzo dobrze na ekonomii, polityce i procesach społecznych. Znam się na niektórych sprawach sportowych - a gdy się nie znam, to się pytam innych (np. Państwa w sprawie piłki ręcznej...). Znam się na sprawach medycznych - ale tylko w zakresie pokrywającym się z cybernetyką lub teorią systemów. Ale czy widzieliście Państwo, bym się namiętnie wypowiadał w sprawach np. kultury i sztuki? Jeśli nawet piszę o tej czy innej muzyce, to piszę o ich wpływie na społeczeństwo - lub o swoich upodobaniach - a nie o ich wartości. ŚP. Anicet („Nikita”) Chruszczow wygłosił pod koniec swoich rządów w Sowietach ogromny (na 8 kolumn dziennika „PRAWDA”) referat o kulturze. Wywodził w nim jasno, jaka powinna być muzyka, jaka opera, jakie obrazy, jakie filmy... „Paris Match” zacytował dość obszerne fragmenty tego referatu - dodając na początku motto. Było nim zdanie z wywiadu, jaki parę lat wcześniej, podczas pobytu w Paryżu, Chruszczow udzielił temu tygodnikowi. Brzmiało ono: „Na tematy kultury nie będą się wypowiadał, bo się na nich kompletnie nie znam”. A napisałem to po to, byście Państwo - jeśli kiedyś przyjdzie mi do głowy wygłosić Wielki Referat o Kulturze - przypomnieli mi los tow. Chruszczowa... JKM

Chęć kopnięcia psa Ludzie zazwyczaj przywiązują się do swoich psów. Na ogół o nie dbają - w miarę swoich możliwości - a niektórzy wręcz je rozpieszczają. Gdyby euro-reżym wprowadził jednak obowiązek udowodniania, że się psem dobrze opiekuję, kazał psy pod przymusem posyłać na tresurę (gdzie uczono by je nie koniecznie tego, co ja uważam za potrzebne), karał mnie za to, że przyłożyłem psu smyczą za niewłaściwe zachowanie, narzucał mi optymalny sposób karmienia psa i groził więzieniem, jeśli pies będzie za chudy lub za gruby - to jedni z bólem serca wywieźliby psa do lasu, a niektórzy go nawet skopali na pożegnanie. Ja i wielu innych jakoś byśmy przetrwali do jego naturalnej śmierci - i już nigdy więcej psa nie kupili. TAK BY BYŁO - CZY NIE? To właśnie robią te Czerwone S***wysyny z ul.Wiejskiej i z Brukseli. Większość z głupoty - myśląc, że jak zaopiekują się cudzymi dziećmi, to tym dzieciom będzie lepiej - bo to są na ogół autentyczni durnie. Ale kieruje tym wszystkim garstka ludzi, którzy świadomie i celowo chcą zniszczyć naszą cywilizację. Zastępując ją Nową Lepszą... Dyskusję o edukacji z punktu widzenia rodziców najcelniej posumował {~Biały Człowiek}: Rodzice już tak zgnuśnieli, że nie zastanawiają się nad sensem edukacji. Ta cała edukacja dzieci to jest dla nich rzecz narzucona przez państwo, obowiązek, któremu należy się poddać pod karą. Po co więc mają włączać myślenie? "Maczaj pióro, pisz i kwita!" - kazało, to posyłają. Gdyby pomyśleli, to by doszli do wniosku, że chodzi głównie o efekt końcowy. Co to jest „dziecko wyedukowane”? Takie, które przeszło wszystkie klasy z urzędu i ma na to papier? (...) Tak właśnie czerwoni zapewniają sobie przyszłe zastępy wyborców-tumanów. Żadnego indywidualizmu sobie w swoich przybytkach nie życzą. I krzywym okiem patrzą na edukację w szkołach społecznych, a prywatne już w ogóle na polecenie nie zasługują. Program trzeba wdrażać, a nie pozwalać na jakieś niekontrolowane ekscesy. Co by to było, gdyby tak w szkole nauczano, że postęp jest groźny, a socjalizm jest nieludzki?! Toż by się potem spotkało dwóch uczniów z różnych szkół i nie byłoby jednomyślności - "prawica" by się nie dogadała z lewicą itd. A tu jeszcze jakaś umowa z rodzicami. A kto się z nimi miałby umawiać i na co? Ministerstwo? Z każdą rodziną z osobna? Toż to by było nie do objęcia, a też każdy chciałby czego innego, a może nawet reklamację zgłaszał, więc żadnych umów nie będzie. Żeby się jeszcze ludziom w głowach poprzewracało i by zaczęli domagać się umowy np. od ZUS-u. Tyle, że - moim zdaniem -{~Biały Człowiek} myli skutek z przyczyną. Nie jest tak, że rodzicom wychowanie dzieci jest obojętne, więc państwo musi ich zastępować; jest tak, że w wyniku wprowadzenia przymusowych ubezpieczeń emerytalnych rodzicom przestało zależeć na dobrym wychowaniu i edukacji ich dzieci (bo ich dobrobyt na starość od tego bezpośrednio nie zależy), w wyniku wprowadzenie przymusowej reżymowej edukacji rodzicom nawet nie wolno mieszać się do programu nauczania, a w dodatku rodzice są karani przez państwo, gdy sami chcą wychowywać - dając np. klapsa - już przecież nie ich, tylko państwowe - dziecko). Są karani, gdy źle się - państwowym już przecież - dzieckiem opiekują. To dlaczego ludzie mieliby dbać o cudze dziecko? Tak, cudze! Właściciel - to ten, kto podejmuje decyzje o swojej własności. Jeśli to ktoś inny ostatecznie rozstrzyga o dziecku, to jest to (w sensie prawnym, nie biologicznym, oczywiście) jego dziecko - nie moje! Federaści robią dokładnie to samo, co chcieli osiągnąć bolszewicy - czyli: rozbić i zniszczyć rodzinę - ale o ileż subtelniejszymi metodami! JKM

Kryzys w państwach bałtyckich Państwa bałtyckie czeka recesja gospodarcza. Wszystko za sprawą nieodpowiedzialnej konsumpcji na kredyt i utraty suwerenności banków narodowych na rzecz europejskiego banku centralnego. Gdy po raz pierwszy spotkałem się z pierwszym premierem Estonii i ojcem estońskiego cudu gospodarczego Martem Laarem, zapamiętałem naczelny warunek jakim kierował się ówczesny talliński “rząd studentów”. Była to zasada: “nie wydawaj więcej niż zarabiasz”. Tę złotą zasadę opracowali średniowieczni późnoscholastycy. Niestety kolejne rządy Estonii, Litwy i Łotwy, zaczęły zbaczać z kursu, który przyniósł im sukces. Gdy w kolejnych latach wracałem do krajów bałtyckich, zauważałem, że ludziom coraz częściej tam żyć. Owszem, zmieniało się na lepsze, powstawało coraz więcej sklepów i miejsc, gdzie można wydawać pieniądze, ale zawsze uderzała mnie niesamowita drożyzna artykułów codziennego użytku i wysokie ceny nieruchomości. Gdy podczas zeszłorocznych wakacji, które spędziłem na Litwie i na Łotwie, po wizycie w supermarkecie zostawiałem majątek, wychodząc niemal z pustym koszykiem i zdałem sobie sprawę, że mieszkania są już dużo droższe niż w Polsce, byłem pewien, że nadbałtycki szał konsumpcyjny nie może się dobrze skończyć. Znad Bałtyku szybko zaczęły dopływać niepokojące wieści. Majowa inflacja wynosiła odpowiednio 18 proc. na Łotwie, 12 proc. na Litwie i 11,3 proc. w Estonii, w porównaniu z rokiem ubiegłym. Gorzej dzieje się w handlu. W pierwszym półroczu tego roku obroty handlowe na Łotwie zmniejszyły się o 3,9 proc. Na politykę socjalną przeznacza się w tym kraju już 12,2 proc. PKB, połowę tego ile wynosi średnia unijna. W Estonii o 5 proc. spadły ceny sprzedaży produktów. Zatrzymany został także wzrost płac w tym kraju. Na Litwie deficyt budżetowy osiągnął 15 mld litów, co stanowi 13,7 proc. planowanego na ten rok PKB. Płace w drugim kwartale tego roku wzrosły o ponad 25 proc. Bałtowie dobrze radzą sobie z bezrobociem, wynoszącym od 4 proc. w Estonii, 4,6 proc. na Litwie i 5,7 proc. na Łotwie. Powyższe dane statystyczne nie oddają jednak całej prawdy, bo liczna w tych krajach mniejszość rosyjska, nie ma po prostu dokumentów, aby skorzystać z przywilejów socjalnych. Na granicy ubóstwa w Estonii pozostaje co piąty obywatel. Natomiast łotewskie firmy nie mają już na podatki. Tamtejsze firmy są winne już fiskusowi blisko 60 mln łatów.

Dłużnicy oczerniają kapitalizm Socjaliści reagują z entuzjazmem na kłopoty republik bałtyckich, co ma być dowodem, że ?wolny rynek się nie sprawdza?, powoduje kryzysy i rozwarstwienia społeczne. W rzeczywistości podstawowym powodem kłopotów tego regionu, jest zbytni optymizm konsumentów, zadłużających się i konsumujących z typowo wschodnim rozmachem. Podobnie jak młodzi Polacy, gros Litwinów czy Łotyszy, udało się w poszukiwaniu lepszego życia do Wielkiej Brytanii. Tylko w 2007 r. Łotysze pracujący w Irlandii, przetransferowali do kraju ponad 111 milionów łatów. Podobną kwotą zasili rynek Litwini. Nic więc dziwnego, że konsumenci w tych krajach rzucili się kupować mieszkania, samochody i telewizory. Większość inwestycji w nieruchomości była lewarowana, bowiem nabywców entuzjazmował horrendalny wzrost cen na rynku. Skandynawskie banki chętnie oferowały złaknionym kapitalizmu konsumentom atrakcyjne kredyty. Imponujący wzrost gospodarczy ostatnich lat, oscylujący w regionie wokół 10 proc., był osiągany dzięki konsumpcji, jak się okazało, nieodpowiedzialnej i na wyrost. Zaczęły szaleć ceny. W dwucyfrowym tempie wzrastały płace. Gdy pojawiła się wysoka inflacja, wielu inwestorów zaczęło się zastanawiać czy stać ich na podbijanie stawki. Czołowe agencje ratingowe: Standard & Poor i Fitch, wystawiły europejskim liderom wzrostu gospodarczego surową cenzurkę. Ceny nieruchomości zaczęły spadać na łeb na szyję, a wzrost PKB stanął w miejscu. Według Fitch Estońska i Łotewska gospodarka w końcu osiągnęła tempo wzrostu ?starej? Europy, czyli niewidzialny 1 proc. Natomiast S&P, przewiduje, że PKB w tym roku w Estonii skurczy się o 0,9 proc., a na Łotwie wzrośnie o 0,7 proc. W najlepszej sytuacji mają się mieć Litwini, którzy będą rozwijać się na poziomie 4 proc. rocznie.

Narkomani Euro Kraje bałtyckie płacą także wysoką cenę za tzw. currency board, czyli związanie sztywnym kursem lokalnych walut z Euro (pewnym wyjątkiem jest tutaj Łotwa). Zwolennicy tego rozwiązania wskazują na jego wolnorynkowe aspekty: rząd nie może wpływać na kursy walutowe, wielkość bazy monetarnej i wysokość stóp procentowych, pozostawiając zmiany stanu rezerw rynkowi (grze przepływu kapitału). Przeciwnicy wskazują utratę suwerenności banku narodowego na rzecz obcego banku centralnego, który decyduje o polityce monetarnej, w tym przypadku Euro. Małym krajom jest wówczas trudniej radzić sobie z inflacją, nie mogą wpływać na popyt itd. Kłopoty krajów, które stosują currency board, stają się faktem i poddają w wątpliwość tezę o wyłącznych korzyściach tej metody. Najgłośniejszym przypadkiem załamania się gospodarki bazującej na sztywnym kursie był kryzys Argentyński, która odeszła od powiązania z dolarem w 2002 r. Co prawda Litwa, Łotwa i Estonia rozwijają się szybciej od reszty Europy, mają także niższy deficyt budżetowy, niemniej kraje z wolnymi kursami, takie jak Polska są stabilniejsze, mają niższą inflację, a umacniająca się złotówka coraz lepiej wpływa na nasze portfele. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy krajów bałtyckich mają coraz mniej entuzjazmu wobec Euro. 51 proc. Łotyszy i 51 proc. Litwinów jest przekonanych, że wprowadzenie Euro spowoduje dalsze negatywne konsekwencje gospodarcze. Przeciwnego zdania jest odpowiednio 37 proc. i 31 proc. ankietowanych. Ponadto 78 proc. Estończyków i 75 proc. Litwinów, jest przekonanych, że Euro przyczyni się do wzrostu cen w tych krajach. Bardziej pesymistyczni są tylko Polacy, którzy w 83 proc. uważają, że Euro oznacza pewną jak w banku drożyznę. Tomasz Teluk

05 października 2008 Co nadto jest- od złego jest!!! Gdy przed stu pięćdziesięciu laty budowano w  Ameryce kolej, organizatorzy tego przedsięwzięcia  zadbali o to, żeby była ona dotowana z budżetu państwa.. Kolej transkontynentalną ukończono 10 maja 1869 roku na Promontory Summit w stanie Utah( Central Pacific RR i Union Pacific RR)  Nie mam danych ile pieniędzy amerykańskiego podatnika  zostało utopionych w tym przedsięwzięciu, ale to są fakty!… To był początek budowy socjalizmu w Ameryce… Rok 1958… Zostaje utworzona Narodowa( a jakże!!) Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA), która pochłonęła do 2008 roku 593 mld dolarów,  a przeliczając inflację i spadek wartości dolara według obecnej wartości- uwaga!-  809 miliardów obecnych dolarów!!!! Ciarki przechodzą człowieka na samą myśl o takich sumach wyciąganych z kieszeni amerykańskiego podatnika.. American Association for the Advancement of Scence wyliczyła, że każdy podatnik amerykański płaci 57,10 dolara rocznie na budzet NASA.. Niby to niedużo na jednego z 200  milionów ludzi.. Ale na przykład… 11 lipca 1979 roku ważąca 90 700 kg stacja SkyLab, o wartości  2mld 147 miliona dolarów spłonęła w atmosferze(!!!!). Bo coś było nie tak… Ile to pieniędzy efektywnie mógłby zainwestować amerykański podatnik gdyby nie odebrano mu  tych pieniędzy siłą..?? 1 lutego 2003 roku, po 22 latach istnienia i spędzenia w przestrzeni kosmicznej 300 dni spłonął prom kosmiczny Columbia, wskutek oderwania się osłony termicznej na krawędzi lewego skrzydła, co kosztowało życie siedmiu astronautów. W 1986 roku , 28 stycznia spłonął prom Challanger, po 73 sekundach od startu na wysokości 14, 5 kilometra. Z katastrofą poszło znowu kilka miliardów dolarów.. Co ciekawe w raportach po katastrofach nie wymienia się personalnie osób odpowiedzialnych za katastrofę promów Challengera i Columbi(!!!) Gdzieś JKM napisał, że gdyby NASA była prywatna, to już dawno Amerykanie dolecieliby na Marsa…. Oczywiście gdyby  prywatnym przedsiębiorcom się to opłacało… Państwowemu opłacać się nie musi, bo Senat i Izba Reprezentantów uchwali, a podatnik- jak to w demokracji, przy znalezieniu większości popierających głupstwa- zapłaci. Chciałbym znać listę tych wszystkich firm, które ciągną korzyści ze współpracy z NASA- i jak mówiła pani Beata  Sawicka z Platformy Obywatelskiej- kręcą przy tym lody.. Tak jak u nas z państwowej kolei , gdzie jest ponad sto spółek i spółeczek wyciągających z niej pieniądze, gdy my- jako podatnicy- mamy obowiązek  w narodową  kolej nasze pieniądze pompować. Nawet tacy jak ja- którzy z usług kolei nie korzystają wcale.!. Nie mam przed sobą danych- ale możecie mi państwo wierzyć,  że socjalizm Roosvelta z lat trzydziestych tzw. Nowy Ład(????) kosztował amerykańskich podatników  setki miliardów dolarów,  to samo państwowe plany Nixona pomocy biednym z lat siedemdziesiątych… Chwilowo zatrzymał te wariactwa Reagan, ale - jak to w demokracji- znowu do głosu dochodzi ulica żądna dotacji, pomocy, rozdawnictwa, marnotrawstwa.. I jest ich coraz więcej- szczęście, że wszyscy jeszcze nie mają prawa głosu!… Im większa liczba z motłochu głosującego ma głos, tym szybciej demokracja udusi pozostałych, a w konsekwencji doprowadzi do upadku  ten potężny  i godny kiedyś  naśladowania kraj.. Czy  w demokratycznej Ameryce zdąży trafić się  drugi Reagan, który powstrzyma degrengoladę, kiedyś tego wspaniałego państwa, zbudowanego na wolności i odpowiedzialności prostych ludzi, którzy milionami tam przyjeżdżali do pracy? Bo bogactwo powstaje jedynie  z pracy , a nie z dotacji,  socjalistycznego rozdawnictwa,  marnotrawstwa i dopłacania do czegokolwiek.. Czyżby kres Ameryki był coraz bliższy? Do tego dochodzi spustoszenie moralne, niszczenie chrześcijaństwa na bazie którego wyrosła wielkość Ameryki, a pan prezydent Bush junior  , życzy Amerykanom przed Świętami Bożego Narodzenia” Miłych wakacji”(????) Pod pozorami politycznej poprawności  niszczy się fundamenty  prawa, rozmywa się go pojęcie rodziny, usuwa nazwy „ mąż” i „ żona”, promuje homoseksualizm jako normę ,przygotowując grunt pod magmę społeczeństwa wymieszanego z czym tylko się da… To chrześcijanie zbudowali Amerykę!! Bo „ W Bogu pokładali nadzieję”.. Bo kapitalizm bez etyki nie może być zbudowany.. Nie ma bazy! Przybysze z całego świata  kiedyś do Ameryki przyjeżdżali jako goście, do pracy, dla realizacji swoich planów życiowych, ale nie próbowali zmieniać podstaw cywilizacji, choć byli wyznawcami innych religii, pochodzili z innych kultur z innych kręgów cywilizacyjnych… Byli gośćmi w tym chrześcijańskim kraju! I Ameryka się miała dobrze! Ale zamienili parytet złota na papierowy pieniądz bez pokrycia… Odcumowali łódź od nabrzeża i dryfuje ona w kierunku katastrofy..  I teraz  potrzebna jest  tylko wystarczająco duża skała, o którą rozbije się ta solidna kiedyś łódź .. Ta przeklęta umowa z Bretton Woods z 1944 roku, która stworzyła wirtualny pieniądz.. Czy tą skałą będzie  plan Henrego Poulsona??? Zaakceptowany przez Senat i Izbę Reprezentantów,  a kosztujący amerykańskiego podatnika 700 miliardów dolarów??? Bo prywatne banki rozdawały pieniądze na lewo i na prawo, bez zabezpieczenia w nieruchomościach rozdawały na tyle ( może rozdawały  dolary, wiedząc wcześniej, że będzie dotacja z budżetu?), że znalazły się na krawędzi bankructwa.. To powinien być ich problem, a nie problem wszystkich podatników.. Oni pieniędzy  w tych bankach nie pożyczali, ale mają płacić…! Te wszystkie banki które rozdawały pieniądze nieodpowiedzialnie powinny upaść oczyszczając atmosferę finansową, zasmrodziwszy ją uprzednio… Od dzisiaj - po decyzji Kongresu- Stany Zjednoczone nie są dla mnie przykładem kraju, który warto pokazywać jako przykład… SOCJAZIM W USA PRZYSPIESZA GWAŁTOWNIE!!!!! I go zniszczy!  Długi przekraczają już 2 biliony dolarów!!! I ta ostatnia uchwała Kongresu  dotycząca zwrotu przez Polskę 60 miliardów dolarów Światowemu Kongresowi Żydów… A jak nie - to co?  NATO zbombarduje Polskę? Swojego sojusznika? A może my nie jesteśmy sojusznikiem, ale frajerem.. Nawet wiz nie możemy dostać tak jak inne narody…. No i ten system demokratyczny promujący  dwie takie same- w gruncie rzeczy niczym nie różniące się partie Republikanów   i Demokratów..… . Tak jak u nas… PO- PiS… Dwa różnie szczekające na siebie  psy ,  tylko  w innej tonacji..!. I znowu goje sfinansują prywatne banki,  i już słychać głosy ,   że potrzeba jeszcze 500 miliardów dolarów(!!!!).  A giełda nadal w dół  !A może dwa biliony dolarów coś pomoże? Jak dopłacają, to i inne banki szybciutko ustawią się jako   kolejne- po upaństwowione pieniądze.? Nacjonalizacja prywatnych pieniędzy, żeby pomagać prywatnym.. To jest pomysł na współczesną Amerykę! Pomysł ten spodobał się widać socjalistom europejskim, bo szybciutko, bo w cztery kraje( w a jest 27!) spotkali się, żeby powołać Europejki Fundusz na Rzecz Ratowania Banków(????) Chodzi o niebagatelna sumę 300 mld euro i każdy z krajów musiałby oddać na potrzeby biurokratycznego funduszu 3% swojego PKB(!!!). Popatrzcie państwo jakie cwane.. A czyje są  największe banki??? Już 70 mld euro poszło na ratowanie banków.. To ma być unijna skarbonka, już teraz kraje same nie będą ratować swoich banków tyko będą ratować je, jeśli uzyskają zgodę europejskich komisarzy i starczy pieniędzy, poprzez unijną skarbonkę?? Ratowanie poprzez socjalistów europejskich będzie sprawniejsze niż ratowanie poprzez socjalistów tubylczych- ma się rozumieć. I goje za wszystko zapłacą…. Pomysł dopłacania do prywatnych banków  w Ameryce spodobał się panu profesorowi Winieckiemu znanemu „ liberałowi” panu Petru od pana Leszka Balcerowicza i panu Zuberowi- dyżurnym opowiadaczom ekonomicznych  krętactw.. Na pewno będzie im się podobało dopłacenie do banków europejskich, bo trzeba ratować. I do banków zainstalowanych  Polsce.. Jestem tego pewien!. Trzeba całe to towarzystwo uwolnić od „ toksycznych aktywów”(???). Jakże by inaczej! W Ameryce już szykują się firmy, które będą audytować  , sprawdzać ,kupować złe długi… Na tą operację pójdzie kolejne kilkadziesiąt miliardów dolarów!!! To dopiero będzie finansowy cyrk! Rozkradną wiele i jeszcze więcej… Źle kończą kraje, w których ignorancja jest cnotą… Nieprawdaż??? WJR

Ratowanie świata Czy jeszcze kogokolwiek może dziwić fakt, że Józef Stalin zajmował się językoznawstwem? Ostatnie wydarzenia światowe, związane z tak zwanym kryzysem pokazują, że wszystko, a jeśli nie wszystko, to w każdym razie bardzo dużo zależy od wymyślenia eufemistycznej nazwy dla postanowionych łajdactw. „Wot Gitler, kakoj to durak, on sie przechwalał zbrodnią swoją. A mudriec, to by sdiełał tak: nu czto, że gdzieś koncłagry stoją? Nu czto, że dymią krematoria? Toż w nich przetapia się historia! Niewoli topią się okowy, powstaje sprawiedliwszy świat, rodzi się typ człowieka nowy” - objaśniała tępawemu, chociaż skądinąd chytremu marszałowi Greczce te sprawy Caryca Leonida. Od kiedy prof. Brzeziński w latach 60-tych zaczął propagować swoją teorię konwergencji - że obydwa mocarstwa, wprawdzie zwarły się w walce na śmierć i życie, ale z powodu tego zwarcia coraz bardziej się do siebie upodabniają - upłynęło wiele lat i oto w Rosji coraz więcej kapitalizmu, za to w Stanach Zjednoczonych - coraz więcej socjalizmu. A w socjalizmie - jak to w socjalizmie: „na tym się świata ład opiera, że jeden sieje, drugi zbiera” - tłumaczył Towarzysz Szmaciak. Tedy banki, które nawypłukiwały sobie z powietrza tyle złota, że już musiały wtryniać pieniądze ludziom na siłę w postaci kredytów, dzisiaj przez usłużnych językoznawców nazwanych „toksycznymi”, wpadły we własne sidła, bo toksyczni kredytobiorcy przestali płacić raty. W normalnych czasach, kiedy głównym bohaterem sceny gospodarczej był przedsiębiorca lub inżynier, a nie finansowy grandziarz, zbankrutowany bankier zostałby wytarzany w smole i pierzu, albo nawet zlinczowany, zaś lekkomyślni jego klienci zapłaciliby frycowe i na przyszlość byliby ostrożniejsi. W socjalizmie jednak coraz więcej instytucji działa w służbie bezpieczeństwa, w związku z czym ratowanie grandziarzy przed bankructwem za pomocą wydrenowania od podatników 700 miliardów dolarów, zostało nazwane ratowaniem świata. No naturalnie, jakże by inaczej; po co podatnikom 700 miliardów dolarów? Takie pieniadze tylko popsułyby im charakter, a gradziarzom przydadzą się w sam raz. Pozbędą się „toksycznych” kredytów, więc zaraz będą mogli ponownie przystąpić do wypłukiwania złota z powietrza - do następnego razu. Tylko patrzeć, jak również polski rząd zrobi to samo. Oczywiście nie w tej skali; od polskich podatników wydrenować 700 miliardów dolarów się nie da, ale Leszek Balcerowicz już w 1990 roku pokazał, że kilkanaście to można bez trudu. Wprawdzie minister finansów twierdzi, że polska gospodarka jest przed kryzysem dobrze chroniona, ale co to rządowi szkodzi wydoić podatników, zwłaszcza pod tak szlachetnym pretekstem, jak ratowanie świata? Na razie jednak jest inny problem - bo Komisja Europejska odgraża się, że zażąda od stoczni w Gdyni i Szczecinie zwrotu rządowych subwencji, co mogłoby doprowadzić je do upadku. Ale minister Grad twierdzi, że stocznie tak czy owak nie upadną, więc albo podatnicy po staremu złożą się na okup dla Komisji Europejskiej, albo sprawa zostanie załatwiona bezgotówkowo, na przykład poprzez złożenie przez prezydenta Kaczyńskiego podpisu pod Traktatem Lizbońskim. Jeśli Paryż wart był mszy, to wszystko jest przed nami. Tak to już jest, że po euforii przychodzi depresja. Jeszcześmy nie ochłonęli z marzeń o polityce jagiellońskiej w ramach Partnerstwa Wschodniego, na które Niemcy wspaniałomyślnie nam pozwoliły, a tu na Białorusi do tamtejszego parlamentu nie dostał się ani jeden opozycjonista z zatwierdzonej listy. Jak tu teraz traktować Aleksandra Łukaszenkę jako kandydata na naszą duszeńkę? Wygląda na to, że będziemy musieli budować Partnerstwo Wschodnie na jego warunkach, bo nie tylko w gospodarce pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy. W polityce też. Zresztą o możliwościach, jakimi dysponuje polski rząd mogliśmy przekonać się podczas konfrontacji ministra Drzewieckiego, który w rządzie premiera Tuska zajmuje sie sportem, a międzynarodowymi organizacjami futbolistów. Minister Drzewiecki „zawiesił” zarząd PZPN z prezesem Listkiewiczem na czele i mianował tam swojego komisarza. Aliści międzynarodowi futboliści te surowe zarządzenia naszego sportowego dygnitarza całkowicie zlekceważyli, stwarzając w ten sposób w „polskiej piłce” sytuację dwuwładzy. Nie tylko zresztą „w piłce”, bo w rządzie poniekąd też. Miedzynarodowa solidarność futbolistów okazała się równie silna, jak solidarność lichwiarskiej międzynarodówki. Widząc tedy, jak rządy potężnych mocarstw, co to za naciśnięciem guzika mogą wysadzić w powietrze cały świat, na wyścigi próbują dogodzić lichwiarzom nawet za cenę ograbienia własnych „suwerenów”, trochę łaskawiej możemy popatrzeć na biednego ministra Drzewieckiego, który zapewne nie zdawał sobie sprawy, z jakimi potężnymi siłami się skonfrontował. Jeśli bowiem futbolowe tuzy nałożyłyby na Polskę rozgrywkowy interdykt, to takie załamanie w przemyśle rozrywkowym mogłoby okazać się dla rządu premiera Tuska co najmniej tak samo groźne, jak upadek stoczni, a może nawet - kryzys finansowy. SM

06 października 2008 W biegu na 100 metrów jedynym kryterium jest czas... Pan Joachim Almunia, komisarz Unii Europejskiej do spraw gospodarczych  i walutowych powiedział, że „ komisja Europejska nie przewiduje rozszerzania strefy euro ani  w 2010, ani  w 2011 roku”(???). Ciekawe to, bo nasz premier pan Donald Tusk reprezentujący  największą polityczna siłę w kraju , Platformę Obywatelską, twierdzi co innego… Twierdzi, ze Polska wejdzie do strefy euro, likwidując polską złotówkę, na straży której stoi prezes Narodowego Banku Polskiego już w 2011 roku(???).  Powiedział to w Krynicy  podczas Forum Gospodarczego, gdzie - jak ktoś wyliczył- na sali znajdował się tylko jeden prawdziwy biznesmen to znaczy taki, który samodzielnie bez powiązań polityczno biznesowych zarabia pieniądze… Pozostali to byli tacy, co to bez układów politycznych ani rusz..  Może to tylko anegdota, w której nie ma ziarenka prawdy  Któryś z tych panów mówi nieprawdę, nie dziwi mnie to bynajmniej, bo trudno mi wyłapać w wypowiedziach dostojników państwowych jakieś słowo prawdy.. To tak jak pan prezydent Lech Kaczyński jest całym sercem i duszą za referendum w sprawie przyjęcia przez Polskę euro, podczas gdy sam działał na rzecz likwidacji suwerenności Polski optując za  przyjęciem Traktatu Lizbońskiego,  w którym jest zapisane obowiązkowe przyjęcie   politycznej waluty euro przez Polskę Tylko rok możemy sobie wybrać.. Więc samo przez się , rozumie się., że żadne referendum niczego nie zmieni.. Można sobie pokrzyczeć, ale przyjąć trzeba.. Mówiąc ściślej trzeba popełnić samobójstwo walutowe i przenieść decydowanie o naszych pieniądzach do Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie nad Menem, ale można sobie wybrać odpowiedni dla siebie termin..… Chyba nie czytał pan prezydent Traktatu ,  który pilotował i stał z boku gdy podpisywali go wielcy Europejczycy, pan Donald Tusk i pan Radosław Sikorki.. Pan Donald Tusk- co należy szczególnie podkreślić - został ostatnio nominowany do nagrody Europejczyka Roku oraz Narodowego Polityka Roku w konkursie „opiniotwórczego” tygodnika „European Voice(???). No, no… Europejczyk Roku- to już jest coś! Ale jak to się ma do tytułu Narodowego Polityka? Albo się jest Narodowym Politykiem, albo Europejczykiem… Obydwoma na raz… A to ci dopiero.... Połączyć dwie sprzeczności. Połączyć dwa obywatelstwa, dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy. Być sługą dwóch panów! To tylko potrafił znany mason pan  Jan Józef Lipski… To jest dopiero sztuka!. To tylko jury tych dwóch nagród potrafi zespolić!   Musi nastąpić porozumienie ponad podziałami, nie inaczej.. No i obywatelstwa polskiego będzie się można zrzec, a europejskiego - już nie! Ale dobrze sobie to  masonni- socjaliści wykombinowali.. Pani Janina Paradowska z „Polityki” odbierając nagrodę „Grand Press” jako Najlepsza Dziennikarka Roku 2002, jeszcze nie jako Najlepsza Europejka powiedziała:” Skoro pracuję w piśmie Stronnictwa Demokratycznego   i mam się zorganizować, to nie w partii, która daje awanse w tej gazecie( oczywiście nie  myślałam o żadnym awansie).  PZPR nie była specjalnie dobrze widziana w „Kurierze”(organ SD). Ale w organizacji partyjnej byli wartościowi, fajni ludzie. Dziś nie umiem wyjaśnić, dlaczego się zapisałam do partii. Sama tego nie rozumiem”? Po latach pan premier Donald Tusk będzie się tłumaczył podobnie, jak coś w Polsce się zmieni, jak stracimy obecnych „ przyjaciół”, jak nas porzucą wydoiwszy uprzednio.. Przecież historia toczy się różnie, w końcu nie zawsze po myśli tych , którzy ją organizują.. Podobnie jak pan Stawros Dimas , komisarz Unii Europejskiej ds. środowiska, który zapewnił po spotkaniu z  panem Maciejem Nowickim, polskim ministrem środowiska, że część polskich obaw dotyczących pakietu klimatyczno- energetycznego zostanie uwzględniona, ale poprawki nie mogą naruszyć głównego celu UE, czyli obniżenia do 2020 roku emisji dwutlenku węgla o 20%(!!!!)… To znaczy, że samochody mogą być  w różnych kolorach, pod warunkiem, że wszystkie będą czarne… I możemy sobie popaplać  tyle, ile nam język śliny na język  przyniesie, ale musi być tak jak Unia chce.. Dialog, demokracja, konsultacje… A tak naprawdę centralizm demokratyczny! Co postulował Lenin - o   ile pamiętam w Petersburgu.. Ale zamiast  euro w Polsce z wizerunkiem postaci z Okrągłego Stołu na rewersie,. w roku 2011 zanosi się na to, że będziemy mieli niespodziankę... Komisja Europejska proponuje, żeby wszystkie nowe samochody w Unii Europejskiej były obowiązkowo wyposażone w światła  do jazdy w dzień, by zwiększyć bezpieczeństwo na drogach(???). Dopiero co w Polsce robiono badania, które wykazały, że bezpieczeństwo się pogorszyło! Czy oni nie czytają naukowych   opracowań?  Czy któryś z parlamentarzystów - Europejczyków nie mógłby przetłumaczyć komisarzom, i przetłumaczyć tekst i przetłumaczyć sensie logicznym,  że się mylą i nie mają racji? „Czerwoni komisarze  ze swoimi psami Sabami- nie idźcie tą drogą”- parafrazując pana prezydenta Kwaśniewskiego. Ta decyzja ma zwiększyć cenę samochodów  o 150 euro i spowodować zużycie paliwa, ale według Oświeconych członków Komisji Europejskiej decyzja ta opłaci się, bo liczba wypadków drogowych spadnie o 15%( skąd oni to wiedzą!). Projekt dyrektywy KE muszą zaakceptować Parlament Europejski i rządy państw UE. Nasz- Platformy Europejskiej, pardon Obywatelskiej- już to zrobił de facto w roku ubiegłym.. Skąd pan Donald Tusk wiedział, że tak trzeba? Jako „liberał” czuł to przez skórę… To się nazywa przewidywalność! Ale wymiany dowodów od 2011 roku nie przewidziałem. .. Sprawa była zapowiadana wcześniej, żebyśmy nie byli zaskoczeni. Mówił o tej sprawie pan minister Grzegorz Schetyna z Platformy Europejskiej, pardon Obywatelskiej.. „- To będzie prawdziwy skok cywilizacyjny”(???) - zapewnia pan minister Schetyna. Skok cywilizacyjny w sprawie udoskonalania naszej niewoli w postaci dokumentów  antycywilizacyjnych??? Skok w niewolę antycywilizacyjną - to na pewno tak! Nowy dowód będzie zwierał w sobie nasze dane biometryczne i elektroniczny podpis., biometryczne zdjęcie ułatwi naszą identyfikację, przed wszystkim komputerową.. I podobno elektroniczny podpis ułatwi nam życie w urzędach..(???). To nie urzędnicy nam utrudniają  życie , nie tylko w urzędach- lecz podpis ??? Przyznam się, że przewrotna ta argumentacja.. I nie przepisy , i nie urzędnicy, i nie istniejące urzędy- lecz podpis… Dobre? Całość tej niepotrzebnej nikomu - oprócz biurokracji- operacji ma kosztować 370 milionów złotych, ale rząd zamierza część  tych pieniędzy zmarnować  wyciągając je z Unii Europejskiej… Ile mu się uda wyciągnąć na tę niepotrzebna operację, zobaczymy? No i będzie specjalny chip dotyczący naszych danych.. Wszystko o nas bez nas.. Orwell coraz bliżej i coraz bliżej totalitaryzmu… Technika w służbie kontroli człowieka... Dane zawarte w chipie będzie można na bieżąco korygować(???). Zaczipowane bydło też można kontrolować.. „- Jeśli dane będzie można zmieniać w każdym miejscy w kraju, to dostęp do nich może mieć nawet 100 osób” - ostrzegają eksperci z Instytutu Sobieskiego. Tak jak w biegu na 100 metrów, jedynym kryterium jest  czas, tak  przy budowie socjalizmu biurokratycznego jedynym kryterium jest jak najwięcej cegieł donieść, żeby gmaszysko było jak najwznioślejsze, jak najbardziej upierdliwe i jak najbardziej szczelne.. No cóż… Jak pisał Mikołaj Davila:” Prawdy przeciwstawiają się sobie tylko wtedy, gdy są nieuporządkowane”… W sprawach bardzo ważnych, jak czegoś nie można dowieść- można pokazać… Ale czy  rządzący chcą cokolwiek zobaczyć? WJR

Ah, te bloggerki! Po moim wpisie z dn. 3-X nt. pobitej w szkole dziewczynki odezwała się anyżka - zarzucając mi, że to, co ja proponuję, jest oderwane od Rzeczywistości i niezgodne z Prawem. Warto sobie może poczytać, jak wygląda typowa polemika niewiasty: [UWAGA! Autorka bloga... wycofała się z polemiki (jak pisze: zgodnie z kobiecą logiką) kasując wszystkie wpisy. Ale, jak powiedział Mistrz Woland: "Książki nie giną". Inkryminowana polemika na końcu wpisu] Ta kobieta jest pełna dobrej woli - może nawet Jej odpowiem merytorycznie, choć nie sądzę, by zrozumiała - i chciałaby ratować dzieci przed przemocą nie ruszając obecnego systemu. Po prostu nie zdając sobie sprawy, że to obecny System jest kryminogenny! Takie właśnie są kobiety. Wolą dźwigać ciężary na plecach, niż np. oswajać osła, by nosił je za nie. Godzą się z tym, co jest (i chwała Bogu!). Słyszał ktoś o „męskiej prostytutce” zmuszonej do pracy w domu publicznym? Nie, bo taki zaraz by zwiał, najpewniej podpalając burdel na pożegnanie. A kobiety - „pracują” pokornie. Dlatego właśnie kobiety patentują w Polsce tylko 1,5% wynalazków - choć kobietom wydaje się więcej dyplomów wyższych uczelni, niż mężczyznom. Podejrzewam zresztą, że te 1,5% to wynalazki ich ojców, mężów czy kochanków, którzy ze względów podatkowych lub innych patentują to i owo na nie. Sam dokonuję - na innych polach - podobnych operacyj. Jeśli np. spotkacie Państwo artykuł propagujący normalność, a podpisany przez kobietę - to macie sporą szansę trafić... Drugi przykład: proszę porównać mój wpis o Opiekunach Zwierząt - z zupełnie przypadkiem następnego dnia (5-X) zamieszczonym wpisem p. prof. Joanny Senyszynowej. Na tym przykładzie widać jasno różnice między myśleniem Prawicowca - i „myśleniem” Lewicówki. Ta białogłowa domaga się wprowadzenia jakiejś Karty Praw Zwierząt. Jednocześnie zauważa  pogorszenie się stosunku ludzi do zwierząt - i nie kojarzy tego z uchwaloną już przecież Ustawą o Ochronie Zwierząt!!!! (i innymi; na ich mocy zakazuje się np. obcinać szczeniakom niektórych ras ogony - a za to nakazuje wszczepiać chipy... greckim żółwikom!!!) Pani Profesoressa wcale nie chce źle! Ona chce dla zwierząt DOBRZE. Dobrze - dla konkretnego psa trzymanego na łańcuchu. I gotowa jest ratować te psy - choćby wskutek pogorszenia się stosunku właścicieli do zwierząt pogorszył się los 10 milionów innych zwierzaków! Jest to u kobiety zrozumiałe. Powstaje tylko pytanie: dlaczego kobiety mają prawa wyborcze - i kto WCzc. Joannie Senyszynowej (SLD, Gdynia) dał maturę i magisterium. Bo kto Jej dał mandat poselski, to wiemy: wyborcy... Na poziomie obserwacji praktycznych kobiety są jednak znakomite. Pamiętacie Państwo aferę, jaka wybuchła po moim ataku na szkoły „integracyjne”? I oto tu: możecie sobie Państwo przeczytać, co się naprawdę dzieje w „szkołach integracyjnych”. Autorka - znowu: „oczywiście” - nie widzi, że przyczyną Zła jest istnienie tych „szkół integracyjnych” - a nie to, że są źle prowadzone. Ale: nie wymagajmy od kobiet umiejętności myślenia abstrakcyjnego! Ilu jest znakomitych i głębokich myślicieli, nie odgrywających żadnej roli w życiu, bo.... nic nie wiedzą o konkretnej rzeczywistości. Podział pracy: ktoś robi obserwacje - a ktoś je uogólnia. Taki jest podział ról między Mężczyzną, a Kobietą. Może pomysł feministek, by w niektórych instytucjach - np. w małżeństwie - było obowiązkowo 50% mężczyzn i 50% kobiet - nie jest taki zły... A oto tekst {onyrzki}: hm... pogłębił Pan temat?! raczej wypaczył! Po pierwsze, ja przeczytałam i nie zauważam żadnej skargi, którą by Ona kierowała do Pana czy kogokolwiek; po drugie, Pańskie wywody mijają się z prawdą: ad 1.: w Polsce istnieją szkoły i państwowe i prywatne, jedne są droższe inne tańsze (jeśli mi Pan nie wierzy proszę zasięgnąć wiedzy), a propos bijącego chłopaka, a pewny jest Pan że właściciel takiej szkoły wyrzuciłby go, gdyby jego rodzice byli największymi darczyńcami tej szkoły, a pobita osoba miała niżej uposażonych rodziców? ad 2: kto przy zdrowych zmysłach posłałby swoje dziecko do specjalnej szkoły dla ancymonków???? ad 3: nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek miałby stosować kary cielesne na moim dziecku??!!! nie po to tworzono przez lata szkoły bez kar cielesnych, żeby teraz do nich wracać! i nie wiem o której konkretnie szkole Pan wspomina, gdzie rodzice umawiają się z nauczycielami na stosowanie takich kar, to jest przy dzisiejszym prawie niemożliwe! ad 4: co to jest "normalna męska szkoła?" to są też nienormalne męskie szkoły? Wbrew temu co Pan myśli koedukacja jest dużo zdrowsza niż izolowanie płci. Normalność nie ma nic wspólnego z podziałem na edukację męską i żeńską. Przy takim podziale tworzy się u dzieci nieprawdziwy obraz świata, bo mamy do czynienia z rywalizacją, kto lepszy i mądrzejszy, mężczyzna czy kobieta? Do dziś pokutuje przekonanie, że to mężczyzna jest ten "inteligentniejszy". ad 5: ja myślę, że to działa i w drugą stronę, wszyscy powinniśmy się szanować nawzajem, a nie tylko mężczyzna kobietę i mieć do niej szacunek, a odwrotnie? wychowanie nie zależy od płci. Zapewne w swojej historycznej wiedzy, nie zauważył Pan, że kiedyś istniały szkoły i kursy savoir-vivre , zarówno dla Pań jak i dla Panów, gdzie dziś są szkoły uczące dobrych manier? Przyczyną braku kultury nie jest koedukacyjna szkoła, a brak dopilnowania ze strony dorosłych, brak nauki dobrych manier, brak czasu na pokazanie dziecku dobrego wychowania. Jak widzę, Panu nie zależy na dogłębnej poprawie zaistniałej sytuacji, a na promowaniu własnych często niekoniecznie prawdziwych i mających coś wspólnego z rzeczywistością poglądów. Dobitnie o tym świadczy zakończenie Pańskich wywodów epitetami, które wynikają z braku elementarnych zasad szacunku dla poglądów innych ludzi. Jak może Pan obrażać innych ludzi i wyzywać ich od zboczeńców, tylko dlatego, że przynależą do innej partii politycznej? Jak wynika z moich powyższych obserwacji, nijak to wszystko ma się do notki Onej, i kultura nakazywałaby jednak nie powoływać się na jej osobistą notatkę (która nie jest skargą, jakby Pan to sugerował). A o przeprosinach za wmanewrowywanie osoby postronnej w swoje interesy (tak, tak, o blogu Onej piszę) raczej nie powinnam napomykać...chyba... JKM

Szkodliwa prewencja w walce z pedofilią W sprawie pedofilów zapomina się o roli TV i prasy. Jeśli jutro telewizja zacznie uporczywie pokazywać np. walki kogutów, nawet ostro je krytykując - to za tydzień w Polsce rozpoczyna się potajemnie organizowane walki kogutów! Rozwój narkomanii zawdzięczamy temu, że państwo zaczęło z nią „walczyć”, a zwłaszcza dużo o tym mówić. „Co z oczu - to z myśli”. To samo dotyczy pedofilii. Im więcej o niej będzie bębnić telewizja - tym więcej będzie (na ogół fałszywych) przypadków pedofilii. Ale prawdziwych - też!! Jeden z mych Korespondentów załączył filmik z obcinania Tego, Co Trzeba, jakiemuś Murzynowi (z Nigerii, jak sądzę) - twierdząc, że pokazywanie go w TV radykalnie zmniejszyłoby liczbę gwałtów i pedofilii. Co do gwałtów: być może. Jednocześnie jednak drastycznie zwiększyłoby impotencję mężczyzn! Natomiast co do przypadków pedofilii - z całą pewnością: NIE! Taki pedofil z obciętym Tym, Co Trzeba miał przed tym szanse znaleźć sobie jakąś legalną 15-latkę (w północnych rejonach Nigerii dozwolony wiek to, o ile pamiętam, 13 lat). Po tej operacji będzie swój popęd seksualny zaspokajał wyłącznie poprzez macanie dziewczynek; im młodsza, tym lepsza (bo może nie zapamięta…). To samo dotyczy, oczywiście, „kastracji chemicznej” - spowodować to może wyłącznie WZROST pedofilii. Należy również wziąć po uwagę dobro dziecka. Dość częsty przypadek pedofilii to matka, która bawi się Tym, Co Trzeba u syna - i nawet doprowadza go do wytrysku. Jest to, oczywiście, groźne dla prawidłowego rozwoju dziecka - ale pokazanie tego publicznie, branie odeń zeznań, przesłuchania, wzmianki w prasie, wsadzenie matki do kryminału - odbija się na dzieciaku ZNACZNIE BARDZIEJ I GORZEJ! Nie mówiąc o tym, że ktoś może te wycinki pokazać jego kolegom i koleżankom za kilka lat… A może nie pokazać - ale ono może bać się całe życie, że ktoś to pokaże… Dlatego jestem za karaniem pedofilii - ale za absolutną dyskrecją w tych sprawach. Hieny dziennikarskie należy tępić! Jestem za karaniem pedofilii - i w ogóle za surowym karaniem tego, co karać należy. Natomiast jestem pryncypialnym wrogiem prewencji, czyli zapobiegania przestępstwom! Nasza cywilizacja oparta jest na zasadzie wolnej woli - i odpowiedzialności - człowieka. Dlatego złodziei trzeba karać - i to nie luksusowym więzieniem, lecz chłostą lub pracą w kamieniołomach - natomiast nie tym, że będzie się ich „rejestrować”, a ponadto każdemu będzie się rękę przywiązywać kajdankami do pasa! Czyli: można jako karę za złodziejstwo wyznaczyć obcięcie ręki (jak to robiono w Szwecji - z doskonałym skutkiem - i do dziś robi się w krajach arabskich). Natomiast nie wolno obcinać złodziejowi ręki prewencyjnie, by utrudnić mu kradzież! Jestem więc zwolennikiem REPRESJI. Natomiast zdecydowanym przeciwnikiem PREWENCJI. Prewencję stosujemy np. w stosunku do krowy: przywiązujemy ją postronkiem, by nie wlazła w szkodę lub nie zrobiła sobie krzywdy. Natomiast takie samo traktowanie człowieka jest niedopuszczalne. To sprowadzanie człowieka do pozycji bezmyślnego zwierzęcia, które nie ma Wolnej Woli. Jeśli zaczniemy stosować PREWENCJĘ, to za rok jakiś pedofil powie: „Czego ode mnie chcecie? To wy, nie ja, jesteście winni! Czemuście mnie chemicznie nie wykastrowali!?”. I będzie miał absolutną rację! JKM

Wielość nurtów libertarianizmu Genezą powstania nazwy libertarianizm było utożsamienie w USA nazwy liberalizm z socjaldemokracją i państwem opiekuńczym. Wolnościowcy by nie utożsamiano ich z anty-wolnościową lewicą zostali zmuszeni do przyjęcia nowej nazwy libertarian. Libertarianie są więc kontynuacją klasycznego liberalizmu, uzupełnioną o pomysły z różnych innych ideologii, ideologią wewnętrznie sprzeczna i wielonurtową.

Podstawy ideologiczne libertarianizmu Libertarianie w USA zazwyczaj są zwolennikami wolnego rynku, państwa minimum, etyki kapitalistycznej i prymatu wolności jednostki w życiu społecznym, wolności we wszystkich dziedzinach. Libertarianie zazwyczaj chcą dobrowolnego uczestnictwa w państwie indywidualistycznym (którego celem jest ochrona wolności jednostek). Libertarianie zakładają że wolność jednostki ogranicza tylko wolność innych jednostek. Libertarianie sprzeciwiają się: państwu opiekuńczemu, podatkom, regulacji gospodarki i interwencjonizmowi. Libertarianom nie podoba się regulowanie moralności (bo narusza to wolność sumienia i relingi). Zwolennicy libertarianizmu głoszą że rynek jest: samoregulujący, optymalizujący współpracę, korzystny dla wszystkich uczestników, opiera się na dobrowolnych umowach, suwerenny. Zdaniem libertarian człowiek jest panem swojego życia, może robić co chce, nie może go nic zniewalać, nie może naruszać wolności innych ludzi, ma pełne prawo do owoców swojej pracy. W libertarianizmie nie ma anarchistycznej niechęci do instytucji, jest ufność w instytucje alternatywne wobec państwa.

Sprzeczności między nurtami libertarianizmu Pomimo że libertarian łączy pochwała indywidualizmu, wolności i własności, to w myśli libertariańskiej można dostrzec nurty znacznie od siebie się różniące i sprzeczne ze sobą. Istnienie państwa minimum akceptują tacy ideolodzy jak Hayek, Nozick (zwolennik scentralizowanego państwa minimum opartego na przymusie), M. Friedman. W większości akceptują oni policje obywatelską, sądy rozjemcze i armię zawodową. Role rządu widzą w obronie wolności jednostki. Nurt uważający państwo minimum (chroniące wolność i umożliwiające bycie wolnym) za uprawnioną formę rządów nazywa się minarchizmem. Istnieniu państwa kategorycznie sprzeciwiają się tacy ideolodzy jak D. Friedman, Rothbard, Hoppe. Nurt sprzeciwiający się istnieniu państwa (stanowiącego zdaniem zwolenników tego nurtu zagrożenie dla wolności) nazywa się anarchokapitalizmem. Anarchokapitaliści odrzucają moralność (jako instrument zniewalania jednostki), głoszą że społeczeństwu wystarczy tylko rynek i przynależność do dobrowolnych instytucji. Również względem moralności libertarianie nie są zgodni. Nurt lewicowy libertarianizmu sprzeciwia się karaniu przestępców w tym i każe śmierci, domaga się legalizacji narkotyków, kazirodztwa, seksu nieletnich, moralność uznaje za formę zniewalania. Drugi chrześcijański nurt libertarianizmu opiera się na prawie naturalnym.

Lewicowy libertarianizm Lewicowy libertarianizm reprezentowany przez Samuela Edwarda Konkina. Lewicowi libertarianie są: ateistyczni, radykalni, utopijni. Domagają się wyzwolenia od moralności. Przedstawicielami lewicowych libertarian są płytcy intelektualnie agoryści (z Agorist Instytut) wrodzy wobec: kapitalizmu, władzy kapitału, kooperacji w ustroju demokratycznym. Agoryści uważają że kapitalizm sam się zniszczy. Domagają się: instytucjonalnej rewolucji, likwidacji dotychczasowych instytucji społecznych, alternatywnych form współżycia społecznego (akcjonariatu pracowniczego), rozwoju techniki (by nie trzeba było pracować), kontrkultury. Lewicowymi libertarianami są członkowie Movement of Libertarian Left. Lewicowym libertarianom są bliscy technolibertarianie domagający się zniesienia kontroli nad badaniami naukowym i ekstropianie chcący nowoczesnymi technologiami ulepszać ludzi.

Monarchiści Przedstawicielami jednego z nurtów libertarianizmu byli minarchiści. Jednym z ich przedstawicieli był Hayek. Hayek uważał że obrona zewnętrzna i wewnętrzna jest obowiązkiem państwa. Hayek konserwatyzm uważał za ideologie anty wolnościową, był globalistą (chciał globalnej unii gospodarczej i politycznej), domagał się rządów eksperckich zamiast demokracji. Kolejnym przedstawicielem minarchizmu był Robert Nozick. Nozick był zwolennikiem państwa ultraminimalnego, uważałó ze instytucja państwa wynika z natury, sprzeciwiał się rozrośniętej biurokracji i nadmiernej ingerencji państwa. Minarchistą był też Milton Friedman głoszący obronę obywateli jako obowiązek państwa.

Obiektywizm Przedstawicielka obiektywizmu była powieściopisarka Ayn Rand (Alissa Zinowiewna Rosenbaum) której komuniści z związku sowieckiego pozwolili wyemigrować do USA. Ayn Rand unikała nawiązywania do klasycznego liberalizmu, uznawała egoizm za cnotę a altruizm za wadę, głosiła że jednostka ma być egoistyczna i działać tylko dla własnego dobra (wzorem postępowania czyniła bezdusznego i agresywnego przedsiębiorce), uznająca prawo własności za nadrzędne. Ayn Rand sprzeciwiała się anarchii, uznawała potrzebę istnienia ograniczonego rządu zajmującego się obroną wolności i walką z przestępczością, dysponującego monopolem na przemoc. Przestrzegała że rząd może przerodzić się w tyranie. Ayn Rand dopuszczała dobrowolne opodatkowanie.

Anarchokapitalizm Przedstawicielem anarchokapitalizmu był Murray Rothbard (żydowski emigrant z Polski). Rothbard przeciwstawiał się istnieniu rządu i państwa, uznawał wszelka władze za tyranie. Rothbard postulował: legalizacje wszelkiej pornografii, wszelkich seksualnych zboczeń, prostytucji, akceptowanie wolności we wszelkich jej przejawach, prawo do posiadania broni. Sprzeciwiał się agresji, istnieniu państw narodowych, nowej lewicy, intelektualistom propagującym państwową tyranie, kościołowi jako sojusznikowi państwa, rządowi będącemu wyzyskiwaczem. Domagał się (w czasach zimnej wojny i sowieckiego zagrożenia) likwidacji USA, uznając że tylko anarchia zapewni Ameryce bezpieczeństwo i dobrobyt. Kolejnym przedstawicielem anarchokapitalizmu jest Dawid Friedman (syn Miltona). Dawid Friedman głosił potrzebę likwidacji państwa, państwo uznawał za monopol, a każdy monopol za mniej ekonomicznie efektywny od konkurencji. Domagał się prywatyzacji wszystkiego, dobrowolności w korzystaniu z instytucji. Anarchokapitalistą był też Hans Herman Hoppe. Hoppe był monarchistą, uznawał ze świat monarchi to świat wielu konkurujących ze sobą miast i państw. Monarchia miała być lepsza od demokracji bo zapewniała jednostce wolność podczas gdy demokracja zniewalała jednostkę, nie gwarantowała własności, prowadziła do tyrani i ludobójstwa. Hoppe prócz monarchii popierał również działalność kościoła. Socjalizm i instytucje rządu uznawał za niemoralne i nieefektywne. Jan Bodakowski

Pełzająca śmierć. Izolować chorych? Ćwierć wieku temu zaczęła się panika związana z pojawieniem się AIDS. Domagałem się wtedy kategorycznie izolacji chorych na AIDS - za co byłem wyzywany od „faszystów” i Bóg wie czego jeszcze. Nie pomagały żadne tłumaczenia, że trąd jest - jeśli chodzi o przenoszenie - taką samą chorobą, i nikt nie protestuje przeciwko leprozoriom. Przytaczałem aforyzm śp. Mikołaja Dŕvili: „Ludzie o wiele częściej waliliby się młotkiem w palec, gdyby ból występował dopiero po roku!” - i wskazywałem, że chorych na cholerę bez dyskusji izoluje się w szpitalach zakaźnych. Rożnica jednak tylko w tym, że na cholerę umiera się po paru dniach - a na AIDS dopiero po paru latach. D***kracja jest cholernie krótkowzroczna. Nie zrobiono nic. W rezultacie wirus HI szerzy się bez większych przeszkód. Ponieważ w międzyczasie ogromnym kosztem stworzono metody zapobiegające śmiertelnym skutkom AIDS, nawet homosie (najbardziej na AIDS narażeni) zaczęli lekceważyć HIV - i nawet modne stało się umyślne zarażanie się. Z uwagi na siłę lobby homosiów i „gejów” nikt nawet nie piśnie, że można by żądać od zarażonych, by leczyli się na własny koszt. Sprzyja to nieprawdopodobnej lekkomyślności. W efekcie wirus HIV szerzy się coraz bardziej - acz liczba śmierci na AIDS maleje - centrum jest Afryka, gdzie w niektórych krajach ok. połowy dorosłej ludności nosi wirus HIV! W dobie Wielkiej Migracji na Północ (W końcu mamy to Globalne Ocieplenie…) dociera to i do Polski. Pan Szymon Moleke N'Jie, Ba-Kweryjczyk znany lepiej jako „Simon Mol”, został w styczniu 2007 zatrzymany pod zarzutem umyślnego zarażenie wirusem HI co najmniej kilkunastu kobiet (pisałem o tym wtedy - i teraz na moim blogu). W normalnym kraju po tygodniu-dwóch wylądowałby z wyrokiem w więzieniu - albo wyszedł na wolność (tzn. do zamkniętego szpitala zakaźnego…) - jednak w XXI wieku, zwłaszcza w Polsce, po takim okresie jest się dopiero gdzieś w połowie aresztu śledczego… Parę dni temu lekarze Służby Więziennej orzekli, że p. N'Jie pożyje co najwyżej dzień-dwa - więc staropolskim zwyczajem zwolniono Go z aresztu, by śmiercią w celi nie podwyższał statystyk śmiertelności w aresztach. Proces umorzono. Sądząc jednak z wyglądu p. N'Jie (na zdjęciach przy opuszczaniu więzienia) za kilka dni z Kamerunu przyjedzie szaman i nastąpi cudowne ozdrowienie. Być może w tym celu przywiozą z Kamerunu jakąś dziewicę (w Polsce już takie nie występują, gdyż - jak wiadomo z telewizji - już w wieku 12 lat padają ofiarami pedofilów). Przywiozą, bo - jak powszechnie Murzynom wiadomo - stosunek z dziewicą powoduje wyleczenie. A może już przywieziono - bo minęło siedem dni… Zarażone zeznawały, że p. N'Jie umyślnie doprowadzał kobiety do krwawienia, by zarazić je HIV. To błąd: On nie chciał „zarażać” - tylko sądził, że gdy kobietę (tam…) skaleczy, to być może podziała to tak, jakby robił to z dziewicą. Jako Człowiek Postępowy p. N'Jie nie może przyznać się, że wierzy w takie przesądy - więc idzie w zaparte. Nie wiem, kogo p. Szymon N'Jie zdoła jeszcze zarazić. Sadzę jednak, że kobiety powinny zastanowić się dwadzieścia razy, zanim wskoczą do łóżka jakiegoś Postępowego Bojownika o Wolność Ludu Ba-Kweri (tak: Ba-Kweryjczycy, jako anglojęzyczni, walczą o wyzwolenie się spod okupacji frankojęzycznej większości kameruńskiej!!) czy innego L*u. Wracamy do sprawy zasadniczej. Wedle Wikipedii polskie władze od 7 lat wiedziały, że p. Szymon Moleke N'Jie jest nosicielem wirusa, gdyż test taki został wykonany w Centralnym Ośrodku dla Cudzoziemców w Dębaku w trakcie ubiegania się o status uchodźcy. Przepisy zabraniają jednak upubliczniania informacji o wyniku takiego badania. Czyli: nosiciele HIV-a nie tylko nie są izolowani - ale nawet nie wolno wiedzieć, że są chorzy. Natomiast proponuje się informować o każdym podejrzanym o pedofilię!. Podglądanie i macanie małych dziewczynek nie jest jednak śmiertelne - w odróżnieniu od zarażania HIV-em. Żyjemy w chorym świecie, ta cywilizacja musi zginąć. Zawsze jednak w naszym baraku było najweselej: Prokuratura dodatkowo oskarżyła p. N'Jie o nielegalne posiadanie… dwóch patyków na łańcuszku - czyli nunchaku!!! JKM

Krach czy zwycięstwo socjalizmu na Wall Street? Wszyscy rozpisują się o kryzysie na rynkach finansowych, jego przyczynach i skutkach. W Dzienniku znalazłem tezę, że „gdy ceny nieruchomości zaczęły spadać, coraz więcej ludzi nie było w stanie spłacać kredytów”! Ale wcale nie lepiej było w New York Times, który doniósł, że „osłodzona wersja planu ratowania instytucji finansowych nie zmieni sytuacji, w której część kredytów zostanie niespłacona, co powoduje, że spadają ceny domów, a to właśnie taniejące domy doprowadziły do kryzysu finansowego”. Oficjalna diagnoza jest taka: „potaniały domy”, co doprowadziło „do kryzysu finansowego” i ludzie „nie są w stanie spłacać kredytów”. Tymczasem domy w Ameryce wcale nie „potaniały”, w klasycznym, liberalnym, znaczeniu pojęcia „wartości”. Ich wartość użytkowa jest ciągle taka sama. A gdyby nie pieniądz „fiducjarny” ich wartość wymienna, też by teraz gwałtownie nie „spadła” z tej prostej przyczyny, że wcześniej by tak bardzo nie wzrosła! Ceny nieruchomości rosły tylko i wyłącznie na skutek manipulowania popytem na nie. Kto z nas pożyczyłby bezdomnemu i bezrobotnemu sąsiadowi jakieś pieniądze? Chyba, że w chrześcijańskim odruchu pomocy bliźniemu i raczej w przekonaniu, że jest to bardziej darowizna niż pożyczka. A banki hipoteczne - pożyczały. Pod warunkiem, że kupił dom! Wcale nie dlatego, żeby mieć „zabezpieczenie hipoteczne” jako gwarancję spłaty tego konkretnego domu. I wcale nie z miłosierdzia. Dzięki zobowiązaniu bezrobotnego „Murzyna z Alabamy” do spłaty kredytu, banki miały rosnące zyski. Bo „podpis” kredytobiorcy pod zobowiązaniem do zapłaty odsetek stanowi ich „aktywo”. Na tej podstawie mogły udzielać kolejnych kredytów, które przeznaczane były na zakup kolejnych nieruchomości, których cena w związku z klasycznym prawem podaży i popytu musiała rosnąć. Kłopot tylko w tym, że popyt „Murzyna z Alabamy” nie miał odpowiednika w sile jego podaży. Bo przecież prawo Saya zostało „obalone” przez Keynesa. Jak czytamy w podręcznikach, Keynesowi udało się „obalić” prawo Jean Baptiste Saya, według którego popyt jest elementem wtórnym, zarówno chronologicznie, jak i merytorycznie, będąc niczym więcej, jak efektem zaistnienia podaży. Co prawda, żeby móc Prawo Saya obalić, Keynes najpierw musiał je nieco zmodyfikować. „Zmajstrował kukłę, która łatwo mógł znokautować” -pisze Nelson Hultberg. Efektem tego nokautu była… nacjonalizacja zasobów złota w Stanach Zjednoczonych, przeprowadzona przez amerykański rząd w 1933 roku. NACJONALIZACJA! Zamiast złota ludzie otrzymali… papierki z portretami prezydentów Stanów Zjednoczonych. Ale przez jakiś czas, widniał na nich przynajmniej napis: „wymienialny na złoto”. Od 1971 roku dolar już nie jest wymienialny na złoto, a jest na nim napisane, że stanowi „legalny środek płatniczy”. Nie wiadomo tylko ile tych „legalnych środków płatniczych” zostało wydrukowanych. No i nie wiadomo jaka będzie cena tych papierków - wyrażona, na przykład, w… nieruchomościach. Bo to banki centralne decydują o stopie procentowej. Ludzie nie spłacają dziś kredytów nie dlatego, że ich domy potaniały (jak twierdzą analitycy z Dziennika i NYT), ale dlatego że pieniądz podrożał. Zaciągali kredyty w nadziei, że jak nie będą mogli spłacać zaciągniętych przez siebie kredytów, zdecydowanie przekraczających wartość ich własnej podaży, to „najwyżej” sprzedadzą domy, które kupowali, mimo że ich nie potrzebowali, bo jakby ich potrzebowali, to nie przyjmowaliby założenia, że „najwyżej je sprzedadzą”. No bo przecież popyt miał być zawsze. Gwarantowali to makroekonomiści ze szkoły Keynesa. Jako studenci na zajęciach z mikroekonomii poznali jeszcze takie pojęcia jak popyt i podaż. Czasem nawet analizowali różne krzywe ich przebiegu. Ale potem poszli na zajęcia z „makroekonomii” i o takich „banałach” już się nie uczyli. Dowiadywali się natomiast co to jest „popyt zagregowany”, albo „szybkość cyrkulacji”. Uczyli się też statystki, mimo że (albo może właśnie dlatego) poza prawdą i półprawdą statystyka stanowi trzeci rodzaj prawdy w ekonomii: g…prawda. Najlepsi z nich oczywiście nie mięli ochoty zajmować się produkcją przysłowiowych kartofli. Chcieli pracować w bankowości inwestycyjnej albo dla rządu! Przyjmowano ich z otwartymi rękami, gdyż prześcigali się w tworzeniu uzasadnień dla polityki gospodarczej miłej sercu politykom dającym im zatrudnienie. Tworzyli bowiem wspaniałe modele zarządzania „zagregowanym popytem” i wpływania na bieżącą konsumpcję, co jest tak istotne z punktu widzenia „kupowania” głosów wyborców. Ale cały ten ich misterny plan - jak mówił „Siara” w „Kilerów2 ” - „poszedł w p…”. Więc ukuto nową teorię. Za krach tego planu winę ponosi kapitalizm i liberalizm, a nie błędy interwencjonizmu. W Polsce może byśmy jeszcze dołożyli do listy winowajców Żydów i „cyklistów” - ale w Nowym Yorku nie wypada. Najbardziej winna jest oczywiście rozpasana liberalna wolność. Trzeba więc ja ograniczyć. Banki robiły bowiem co chciały, bo nie były należycie kontrolowane. Ta niczym nieograniczona wolność zrodziła słynne hasło maklerów z Wall Street: „greed is good” („chciwość jest dobra”). Ale liberalna idea wolności nie oznacza, że każdy może robić co chce. Jak powiada stare amerykańskie powiedzenie, „twoja wolność machania rękami kończy się przed moim nosem”! I podobnie jest z chciwością. Tylko „chciwość” sprawia, że przedsiębiorcy, który ma 10 milionów dolarów na koncie, chce się rano podnieść dupę z łóżka i iść do roboty, żeby zarobić kolejne miliony. A jego zdolność do ich zarobienia - i tym samym przyczynienia się do wzrostu gospodarczego - jest raczej większa niż tych wszystkich, których zatrudnia on na umowę o pracę w swoim przedsiębiorstwie. Chciwość jest więc dobra. Ale istnieją jej granice - tak samo jak w przypadku wolności. Kończy się ona przed cudzą kieszenią. Robert Gwiazdowski

OBROŃCA ABP WIELGUSA KŁAMAŁ? Waldemar Gontarski prawdopodobnie kłamał, twierdząc, iż dysponuje ekspertyzami dotyczącymi podpisu abp Wielgusa. Jak dowiedział się portal Niezalezna.pl - w aktach stołecznej Prokuratury Okręgowej znajdują się zeznania Gontarskiego, z których wynika, że nie posiada on żadnych badań słynnego podpisu "Grey". W 2007 r. Gontarski, jako przedstawiciel Zrzeszenia Prawników Polskich, przekonywał na łamach prasy, że posiada ekspertyzy dowodzące, że podpis metropolity pod zobowiązaniem do współpracy  został sfałszowany. Mamy już dużą dozę pewności, że podpis arcybiskupa "Grey" w dokumencie SB został sfałszowany. Mieliśmy utrudnione zadanie, by to sprawdzić, bo nie mamy dokumentu tylko mikrofilm. Centrum Ekspertyz ZPP zamówiło jednak analizę grafologiczną w jednym z laboratoriów w zachodniej Europie. Specjalnie zrobiliśmy to za granicą, żeby mieć pewność bezstronności; ze względu na panujący u nas klimat nawet grafolodzy mogą przecież podchodzić do sprawy emocjonalnie. Właśnie otrzymałem wynik: podpis został sfałszowany. Grafolodzy orzekli, że litery mają różne kształty i podpis nie został sporządzony a la longue, czyli jednym pociągnięciem ręki - mówił Gontarski. Twierdził, że zapłacił za badania z własnej kieszeni kilkanaście tysięcy dolarów. Prezes ZPP, Robert Gwiazdowski, jak również zarząd zrzeszenia, już wtedy zdecydowanie odcięły się od rewelacji Gontarskiego. Skrytykowano też uzurpowanie sobie przez Gontarskiego prawa do reprezentowania organizacji. Dziś okazuje się, że do kłamstwa przyznał się sam Gontarski... Waldemar Gontarski w PRL pisał do „Trybuny Ludu” i Sztandaru Młodych”. - Były to głównie teksty dotyczące rolnictwa, bo z wykształcenia jestem weterynarzem. W „Sztandarze” byłem przez pewien czas kierownikiem działu rolnego. Poza tym napisałem kilka artykułów na inne tematy, m.in. o społeczeństwie informacyjnym, ale dokładnie w tej chwili nie pamiętam - tłumaczył „Gazecie Polskiej”. Po 1989 r. dał się poznać jako przeciwnik lustracji. Pracował m.in. jako korespondent RMF w Moskwie. Jest aktywny zarówno w obozie postkomunistów (gościnnie pisał w „Nie”), jak i w środowisku „Radia Maryja”. Pomagał Andrzejowi Lepperowi pisać książkę o zamachu, jakim miało być ujawnienie seksafery. Kontrowersyjny prawnik odnalazł się niedawno w otoczeniu... PO. Był autorem ekspertyzy prawnej w sprawie raportu o CBA. Jego zdaniem akcja Biura w ministerstwie rolnictwa była nielegalna, a odpowiedzialność ponoszą za nią były premier Jarosław Kaczyński oraz były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

07 października 2008 Demokracji raz zdobytej ,nigdy nie oddamy... W ubiegłym roku , ponad 140 000 odbiorców energii miało problemy z zapłaceniem rachunków.. Natomiast170 000 odbiorców, również firmom wstrzymano dostawy prądu(!!!). Szykują się podwyżki - w ramach  budowania Wspólnej Polityki Rolnej, pardon Wspólnej Polityki Energetycznej. Jak socjaliści wymyślą coś wspólnego- to musi kosztować!   Wspólnota kosztuje- w tym wspólnota socjalistyczna.. Na wspólne rolnictwo- socjaliści wydają połowę budżetu Unii , a będzie tego coś około 900 mld euro!!!! Na razie nie wiem ile będzie kosztowała Wspólna polityka Energetyczna..  Do tego dojdą wymogi ekologiczne, pakiet klimatyczny i nowe grupy darmozjadów biurokratycznych…  A teraz dojdą dopłaty do  „ kryzysu”, który sprowadza się do tego, że mniej zarobią spekulanci, no i członkowie- jak ktoś słusznie zauważył” międzynarodu”(???). Próbują zorganizować sobie dopłaty, żeby nie stracić, tego co po wielokroć pożyczyli, ale się przeliczyli, więc dobre będą i dopłaty… „ Miedzynaród”- to bardzo sprytna grupa! Jak to mówili starzy ubecy… „ Lepiej wrzucić do wody zwłoki, niż je zakopać w ziemi”… Spryciarze są również panowie Chlebowski i pan   Płażyński.. No zgadnijcie państwo ile  posłowie wylatali w ciągu ostatniego pół roku(????). Co prawda pana Płażyńskiego nie widuję na wizji i mało na fonii, ale pana Chlebowskiego . Boję, się, że gdy otworzę lodówkę…  Kiedy on latał? W ciągu ostatniego pół roku aż dziewięćdziesiąt razy wsiadali do samolotu… W sumie posłowie wsiadali 5352 razy i przelatali 3 miliony złotych(!!!). Oczywiście t e trzy miliony to jest wielkie nic, wobec np. 90 miliardów jakie szykują politycy na igrzyska w 2012 roku.. Oczywiście  nie z własnych  kieszeni, bo te maja dziurawe.. Zresztą fajerwerki mają być dla mas, niech im szumi w głowie , tak ja od nadmiaru dobrego szampana.. Którego to szampana nie brakowało  panu Waldemarowi Pawlakowi w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy, bo w ciągu nich wybrał  się w zagraniczne podróże 14 razy..(???) Gdzie nasz  minister gospodarki nie był?? I w Waszyngtonie, gdzie przebywał w czerwcu i roztrząsał sprawy wdrażania w Polsce amerykańskich technologii.. Przyznam, że nie wiedziałem, że się na tym zna.. Widocznie się myliłem! W Sztokholmie przebywał w maju, gdzie odbywały się targi na temat energii odnawialnej; w egipskim kurorcie Skarm El Sheikh  debatował o przyszłości Wschodu.. Tam są wspaniałe haremy i można te sprawę podciągnąć  pod obowiązki Polskiej Organizacji Turystycznej.. Do Pragi udał się z wielka misją… Misją zacieśniania stosunków polsko- czeskich… Był też w Rydze.. Tam rozmawiał z przedstawicielami państw nadbałtyckich  o ochronie klimatu(???). Jak tu chronić klimat???… Tak jak chronić wiatr, deszcz czy śnieg… Oni już tam wiedzą jak to robić- i za ile… Wspaniałe hotele, wykwintne  posiłki, spotkania,  rauty.. Trochę się pożyje, poobija po świecie, a że nic nie załatwi… Bo co można załatwić w takich wydumanych i wymyślonych sprawach? W Brukseli  minister Pawlak bywał ostatnio kilka razy.. Ostatnio na posiedzeniu Rady Unii Europejskiej do spraw energii..  A w arabskim mieście Jeddah, pan Waldemar wziął udział w szczycie energetycznym.. No i oczywiście w Paryżu, w lipcu tego roku, na nieformalnym posiedzeniu Rady Unii Europejskiej ds. energii… I jak tu nie kochać Unii Europejskiej, jak tu takie możliwości, takie horyzont, takie niezapomniane przeżycia.. Jeszcze był Petersburg, San Francisco, Praga, Saragossa, … Przyznajmy co prawda, że nie był w Australii i Ameryce Południowej.. Tam w tym czasie nie było  żadnego szczytu, żadnej nasiadówki, żadnego  ważnego spotkania, żadnych ważnych spraw? I ile pocztówek można byłoby wysłać bliskim? I ile potem opowiedzieć? Był też w Chinach..! Ale pan Waldemar Pawlak nie był w  Kalifornii.. A tam dzieją się ciekawe rzeczy.. Po wprowadzonym zakazie  używania słów” mąż „ i „ żona” teraz kolej na nieużywanie w akcie ślubu słów „ pan młody” i ` panna młoda”..(????). Małżeństwo może być zawarta tylko pomiędzy „ stroną A” i „ stroną B”- informuje portal WorldNetDaily.com. Przekonał się o tym protestancki pastor Doug Bird z Roseville wraz z parą, której udzielił ślubu. Para chcąc zarejestrować swój związek w urzędzie stanu cywilnego, wypełniając stosowne dokumenty użyła określeń „ pan młody” i „ panna młoda” zamiast terminów „ strona A” i strona B” . Urzędnik z hrabstwa Placer odesłał wypełnione przez nich dokumenty wraz z listem wyjaśniającym, w którym można było przeczytać, że para nie może być zarejestrowana, gdyż wypełniony przez nich dokument jest niezgodny z przepisami rejestracyjnymi stanu Kalifornia(???) Takie postępowanie urzędnika to konsekwencja decyzji Sądu Najwyższego w Kalifornii, który głosami „4” do „ 3”( znowu ta demokracja!) postanowił 15 maja, że definicja prawna małżeństwa jako związku między kobietą a mężczyzną jest niezgodna z konstytucją stanową, legalizując  w ten sposób tzw. „ małżeństwa homoseksualne”. Napisałem państwu,  że skoro „ miedzynaród” załatwił sobie dopłaty do swoich podupadających banków, od tej pory Stany Zjednoczone nie są już  dla mnie przykładem normalnego kraju- i teraz będzie już chyba tylko gorzej… Pan Waldemar Pawlak nie był też w Amsterdamie, choć tam też dzieją się ciekawe rzeczy. Władze miejskie Rotterdamu i Amsterdamu poinstruowały urzędy stanu cywilnego  o konieczności uznawania poligamicznych „małżeństw”. W przypadkach gdy dotyczy to imigrantów pochodzących z krajów gdzie tego typu związki są prawnie dozwolone(????). Islamizacja całą gębą.. I nie miała racji nieżyjąca już dziś pani Oriana Fallaci, pisząc i krzycząc wszem i wobec, że:” Wspólny dom już płonie”(!!!!).  Zsocjalizowana i zateizowana chrześcijańska kiedyś Europa popełnia na naszych oczach  samobójstwo… Czy samodzielnie, czy ktoś jej w tym akcie desperacji pomaga? Jakkolwiek poligamia jest prawnie zabroniona w Holandii, urzędy zostały zmuszone do uznawania związków poligamicznych pochodzących np. z Maroka. Do tej pory  stosowana była praktyka zapisywania w księgach miejskich informacji o tzw. nieregularnych małżeństwach, choć centralne biuro statystyczne wykreślało tego typu małżeństwa, sądząc , że doszło do pomyłki urzędnika. Rzecznik prasowy Rotterdamu, powiedział, że bigamiczne i poligamiczne związki są rejestrowane regularnie(???). Jedynym warunkiem legalności tego typu małżeństwa jest to, by” małżonkowie” nie mieli obywatelstwa holenderskiego. W 2001 roku, jako pierwszy kraj na  świecie” zalegalizowano” w Holandii „ małżeństwa homoseksualne”  ,a w 2005 roku zezwolono na „ małżeństwo” Holendra z dwiema kobietami(!!!!). Ameryko! Europo! Co wy wyprawiacie! Nie idźcie tą drogą! Bo u nas w Augustowie sprawy załatwia się jeszcze po staremu… Na oddziale ginekologicznym pobili się dwaj ginekolodzy… Poszło o to, że jeden drugiemu zwrócił uwagę. Doktor K., który tymczasowo zastępował ordynatora oddziału ginekologicznego  i położnictwa, powiedział doktorowi Ś.., że skarżą się na  jego zachowanie pacjentki i personel. I na tym rozmowy się skończyły, bo w odpowiedzi doktor K otrzymał od niego dwa celne ciosy pięścią w twarz(!!!). Znany konserwatysta katolicki, G.K. Chesterton, nieżyjący już od prawie stu lat napisał był swojego czasu tak:” Szanowni Państwo, gdy czytałem Waszą gazetę, zwróciło moją uwagę doniesienie, jakobym brał udział a zabójstwie Juliusza Cezara na Kapitelu. Doniesienie to jest całkowicie bezpodstawne. Z dumą stwierdzam, że zawsze łączyły mnie z Drogim Zmarłym stosunki pełne przyjaźni i życzliwości. Tym bardziej zdumiewać musi podobna insynuacja. Pozostaje z poważaniem. BRUTUS. I koniec z zasadą Seneki, że „ czego nie zabrania prawo- zabrania wstyd”.. Wkrótce niczego nic już nie będzie zabraniać.. Barbarzyńscy demokratyczni szturmują Europę. I demokracji raz zdobytej nigdy nie oddamy! Jak mówił tow. Gomułka do Mikołajczyka na Kremlu.. Bo to Bierut zjadł ciastko z Kremlem… ale to dopiero było w 1956 roku! A mówią, że nie został otruty.. WJR

W imieniu grandziarzy? Kto by pomyślał, że do tego dojdzie? A jednak doszło. Największa, to znaczy może nie największa, bo podobno największa to indyjska, ale pomijając indyjską, to największa demokracja na świecie zastanawia się za pośrednictwem swoich przedstawicieli, czy ograbić suwerenów w tak zwanym majestacie prawa, to znaczy - za parawanem stworzonych przez przedstawicieli ludu pracującego miast i wsi pozorów legalności, zmusić ich do złożenia się na pokrycie strat pralni fałszywych pieniędzy zwanych „instytucjami finansowymi”, spowodowanych lekkomyślnością kilku chciwych grandziarzy. Od razu widać, że ta cała demokracja, wszystko jedno - największa, czy nie - to po prostu kupa g... Nawiasem mówiąc, wszystko przewidział nieżyjący już ekonomista amerykański Murray Rothbard, twierdząc, iż współczesne państwo, mniejsza o to - demokratyczne, czy nie - jest najgroźniejszą organizacją przestępczą. Oczywiście każde państwo, chociaż w tym konkretnym przypadku mówię oczywiście o Stanach Zjednoczonych, gdzie tamtejszy Kongres zupełnie serio rozważa, czy ograbić obywateli na kwotę 700 mld dolarów. Mechanizm obecnego „kryzysu” był następujący: kiedy już grandziarstwo postanowiło uwolnić się od standardu złota, żeby nawet żadne pozory nie zmuszały go (tzn. grandziarstwa) do stawiania granic chciwości w rabowaniu obywateli poddanych przez demokratyczne państwo wyzyskowi z ich strony za pomocą „prawa” o „prawnym środku płatniczym” - w obiegu pojawił się tak zwany „pieniądz fiducjarny”, czyli papierowy Scheiss, podczas gdy pieniądz prawdziwy („lepszy”) w postaci złota, grandziarstwo pochowało sobie po piwnicach. I jeśli grandziarze potrzebowali coś sobie kupić, to wypłukiwali złoto z powietrza, produkując fałszywe banknoty. Tych fałszywych pieniędzy przybywało znacznie szybciej, niż innych towarów, więc nic dziwnego, że z roku na rok pogarszały się proporcje wymiany między papierowym Scheissem, a towarami, co uczenie nazywa się inflacją, a potocznie - wzrostem cen towarów. Produkowany Scheiss trzeba było wpompować w obieg gospodarczy, toteż grandziarze, jeden przez drugiego, starali się wtrynić obywatelom „kredyt” - żeby nie tylko wyprać sobie fałszywe pieniądze, ale jeszcze zyskać darmowego niewolnika, który już do końca życia będzie na grandziarzy pracował, a z którego po śmierci zrobią jeszcze pachnące mydełka. No a teraz nadmuchana pod wszelką wytrzymałość bańka mydlana pękła i zapanowała nerwowa atmosfera, jaka często pojawia się po zakończeniu biesiady przypadkowego towarzystwa, kiedy to pojawia się kelner z rachunkiem. Ktoś za te „darmowe” zakupy finansowane złotem wypłukanym z powietrza musi teraz zapłacić - i co się okazuje? Że tęgie głowy grandziarskie nie widzą innego rozwiązania, jak to z czasów Hammurabiego - kiedy to za wszystko płacili niewolnicy. A to ci dopiero siurpryza, a to ci obciach? To po co te wszystkie doktoraty i habilitacje z ekonomii, po co te nadymania rozmaitych genialnych Grynszpanów Alanów, kiedy, jeśli już przyjdzie co do czego - nie ma innego wyjścia, jak po staremu złupić skórę z niewolników? Ach, ileż racji miał Stefan Kisielewski, gdy mówił, że ekonomia polega na tym, żeby tanio kupić a drogo sprzedać, a co ponadto - od złego jest! Ameryka wkroczyła w ważny etap swojej historii. Jeśli zgodzi się na plan grandziarza Paulsona, to znaczy - jeśli obywatele USA pozwolą się obrabować na 700 mld dolarów, żeby kilku grandziarzom zapewnić miękkie lądowanie, zapominając o przysłowiu, że „Pan Bóg stworzył ludzi wolnymi, ale dopiero pułkownik Colt uczynił ich równymi” i grandziarzy nie poślą do wszystkich diabłów (a ks. Hryniewicz powiada, że piekła nie ma; jakże nie ma, kiedy przecież musi być!), to prawdopodobnie będą mieli u siebie komunizm. Komunizm bowiem w gruncie rzeczy polega na upaństwowieniu gospodarki, zaś terror bywa tylko zjawiskiem ubocznym, a zresztą - jak powiadał Machiavelli, okrucieństwo i terror trzeba stosować ostrożnie i tylko w miarę potrzeby. Jeśli zatem terror można będzie zastąpić bajerem, że wszystko jest w najlepszym porządku, bo tego wymaga „ratowanie demokracji”, to może żydokomunie uda się wprowadzić w USA komunizm bez terroru. W tej sytuacji szkoda nawet każdego słowa na komentowanie uchwał Kongresu Stanów Zjednoczonych, nakazujących Polsce wypłacenie haraczu żydowskim organizacjom przemysłu holokaustu oraz obcinających fundusze na tarczę antyrakietową. Potwierdziło się, że Stany Zjednoczone traktują Polskę jako kraj podbity - bo tylko na kraj podbity nakłada się kontrybucję - a także - że tarcza antyrakietowa to nie jest żadne przedsięwzięcie serio, a tylko rodzaj dywersji wobec Rosji, która ma skłonić ją do ustępstw w jakichś zupełnie innych sprawach. W ten sposób obecnym władzom USA może się udać to, co nie udało się nawet Józefowi Stalinowi, to znaczy - doprowadzić do całkowitego zaniku sympatii do Ameryki w najszerszych warstwach polskiego społeczeństwa. SM

Panie ministrze, co z tą wojną? Mocarstwowy rząd premiera Donalda Tuska przegrał właśnie wojnę z FIFA („próżno się rząd mniemaną potęgą nasrożył”), ale za to... właśnie: wygrał, czy przegrał wojnę w Iraku? Za panowania Edwarda Gierka, „Cysorz”, czyli śląski wielkorządca Zdzisław Grudzień, urządzał mu „gospodarskie wizyty”. Podczas jednej z nich rozochocony Gierek pozwolił na zadawanie pytań. I jeden z uczestników zapytał;, co następuje: „Jo jezdem górnik z kopalni Bytum i jo się wos pytum, gdzie jezd tyn wyngiel, co my go tak fedrujem?” Wobec zrozumiałego poruszenia na sali, organizatorzy zarządzili krótka przerwę, po której powrócono do pytań. I padło pytanie: „Jo jezdem górnik z kopalni Makoszowy i jo się wos pytum, gdzie jezd tyn górnik z kopalni Bytum?” Więc i ja się pytam ministra Klicha, który zapowiedział wycofanie wojska polskiego z Iraku: wygraliśmy tę wojnę, czyśmy ją przegrali? Jeśli wygraliśmy, to gdzie są łupy, jeńcy i branki? Jeśli przegraliśmy - to kto i dlaczego przegrał i kto powinien zostać postawiony przed sądem wojennym, albo jeszcze lepiej - morskim? SM

PZPN, masochiści - i zapowiadana polemika Parę tygodni temu napisałem tu - a wczoraj powtórzyłem na V-BLOGu - że Polacy uwielbiają porażki. Normalne kobiety kochają zwycięzców - Polki gotowe były za swoimi przegranymi powstańcami jechać na Sybir czy choćby do Paryża, utrzymywać za nich rodzinę... Rzymianie mówili; „Væ victis” - Polka, Eliza Orzeszkowa, zatytułowała książkę „Gloria victis”. Naród masochistów - psiakrew! (E, nie: po prostu zjawisko racjonalizacji; człowiek zmuszony do jedzenia soczewicy po jakimś czasie wmawia w siebie, że soczewica jest zdrowa - a w ogóle to on ja uwielbia...) Powstaje pytanie, czy spin-doktorzy PO, wiedząc o tym, nie zaplanowali umyślnie - z góry przegranego - ataku na FIFA. Zaatakować, poledz z honorem - i już naród jednoczy się w'okół przegranego pana Premiera, już płyną wyrazy sympatii... Nie - ja tylko tak, felietonowo. Tam idzie o naprawdę duże pieniądze... PS. A to zapowiedziana polemika. Wypowiedź {Anyrzki} publikuję po prostu jako curiosum - bo co zdanie, to nonsens lub błąd! Dosłownie! To, co napisała {anyrzka@onet.eu} na niebiesko - ja jako Czarna Reakcja. Hm... pogłębił Pan temat?! raczej wypaczył! Pogłębiłem. Bez dwóch zdań. Po pierwsze, ja przeczytałam - i nie zauważam żadnej skargi, którą by {Ona} kierowała do Pana czy kogokolwiek. Jak to??? Poskarżyła się, i to publicznie, że Jej pobito w szkole córkę. Średnią. Po drugie, Pańskie wywody mijają się z prawdą: ad 1.: w Polsce istnieją szkoły i państwowe i prywatne, jedne są droższe inne tańsze (jeśli mi Pan nie wierzy proszę zasięgnąć wiedzyNie przeczytała Pani tekstu. Szkoła „prywatna” to taka, w której uczy się tego, co chce właściciel i rodzice - i wychowuje jw.. Dzisiejsze szkoły są „prywatne” w tym samym sensie, co np. zakłady Kruppa za narodowego socjalizmu: też nazywały się „prywatne” - ale śp.Alfred Krupp musiał produkować to, co Mu kazało Wirtschaftsministerium. Czy popiera Pani metody narodowego socjalizmu? Czyli dzisiejsze szkolnictwo? à propos bijącego chłopaka: a pewny jest Pan, że właściciel takiej szkoły wyrzuciłby go, gdyby jego rodzice byli największymi darczyńcami tej szkoły, a pobita osoba miała niżej uposażonych rodziców? Jakimi „darczyńcami”? Płaciliby czesne takie same, jak inni! Po co mieliby płacić w tej szkole więcej, niż inni? Posłaliby dziecko do droższej szkoły!!! A na jednym kliencie szkoła nie uciągnie... NB. Eton wyrzuciło ks.Andrzeja (of Windsor...), gdy trzy razy spóźnił się z powrotem do internatu... ad 2: kto przy zdrowych zmysłach posłałby swoje dziecko do specjalnej szkoły dla ancymonków???? Ja!!! I każdy normalny ojciec. A i matka - jeśli nie jest nadopiekuńczą idiotką. Mieć stale sprawy o pobicie? Mieć dziecko, które - nie wychowane - za parę lat pobije ojca i/lub matkę? ad 3: Nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek miałby stosować kary cielesne na moim dziecku??!!! Nie po to tworzono przez lata szkoły bez kar cielesnych, żeby teraz do nich wracać! Nikt Pani nie każe wracać, posyłać ani nawet sobie wyobrażać. Nie powinna Pani tylko zabraniać tego innym rodzicom. A skutki zniesienia kar cielesnych chyba Pani widzi? Przecież o nich dyskutujemy. Chyba, że Pani nie widzi związku między brakiem rózgi, a rozwydrzeniem... I nie wiem, o której konkretnie szkole Pan wspomina? Gdzie rodzice umawiają się z nauczycielami na stosowanie takich kar? To jest przy dzisiejszym prawie niemożliwe! Właśnie idzie o to, by zmienić Prawo - tak, by na to zezwalało. Ja pogłębiam temat, jak Pani widzi... ad 4: Co to jest "normalna męska szkoła?" - to są też nienormalne męskie szkoły? Na pewno są - ale tu chodziło mi o to, że normalnością są szkoły dysedukacyjne. Wbrew temu co Pan myśli koedukacja jest dużo zdrowsza niż izolowanie płci. Normalność nie ma nic wspólnego z podziałem na edukację męską i żeńską. We wszystkich normalnych społeczeństwach - czy to w Japonii, czy u Inków w Perù , czy u Hotentotów w buszu, czy w wiktoriańskiej Anglii - podział taki był i jest przestrzegany. „Szkoła koedukacyjna” to 1‰ jednego procenta historii Ludzkości - za kilkanaście lat zniknie bez śladu, jak pryszcz na czterech literach. Na razie: niewygodnie się siedzi. W każdym razie: „normalne” jest to, co istniało przez 99,999% historii Ludzkości. Przy takim podziale tworzy się u dzieci nieprawdziwy obraz świata, bo mamy do czynienia z rywalizacją, kto lepszy i mądrzejszy, mężczyzna czy kobieta? Coś Pani się pokićkało?! Właśnie w szkołach dysedukacyjnych rywalizacja „mężczyzna-kobieta” jest wyłączona!!! Do dziś pokutuje przekonanie, że to mężczyzna jest ten "inteligentniejszy". To nie „przekonanie”, a mierzalny - i zmierzony - fakt. W różnych narodach różnica wynosi 3 ÷ 8 punktów IQ. Co nie znaczy, że dana kobieta nie może być o 40 IQp wyżej od danego mężczyzny. Mowa o statystyce. ad 5: ja myślę, że to działa i w drugą stronę, wszyscy powinniśmy się szanować nawzajem, a nie tylko mężczyzna kobietę i mieć do niej szacunek, a odwrotnie? Oczywiście. Ale mowa nie o „szanowaniu”, lecz o „opiekowaniu się”. Na ogół silniejszy i inteligentniejszy opiekuje się słabszym... A wie Pani dlaczego w prawie każdym stadle mężczyzna jest wyższy, silniejszy i inteligentniejszy od kobiety? Bo każda prawie kobieta chce mieć faceta wyższego, silniejszego i inteligentniejszego od niej. Co świadczy o życiowej mądrości (nie mylić z inteligencją!) kobiet. Wychowanie nie zależy od płci. Pani raczy żartować?? Zapewne w swojej historycznej wiedzy, nie zauważył Pan, że kiedyś istniały szkoły i kursy savoir-vivre, zarówno dla Pań jak i dla Panów; gdzie dziś są szkoły uczące dobrych manier? Ludzi nie stać; płacą ogromne podatki na „bezpłatną” szkołę - po której trzeba jeszcze „poprawiać” poprzez korepetycje, dodatkowe kursy. Ale „szkoły dobrych manier” były i dawniej nieliczne... Przyczyną braku kultury nie jest koedukacyjna szkoła, a brak dopilnowania ze strony dorosłych, brak nauki dobrych manier, brak czasu na pokazanie dziecku dobrego wychowania. O-to-to! Przyczyną jest to, że matki pracują poza domem - i nie mają czasu dla dzieci. A pracują poza domem, bo w koedukacyjnej szkole nie nauczono ich tego, co jest niezbędne do pracy (tak!) w domu - za to wmówiono, że powinny pracować poza domem! Przecież to istne pranie mózgów. Jak widzę, Panu nie zależy na dogłębnej poprawie zaistniałej sytuacji... Nie, to Pani nie zależy!! Pani nie ma żadnej zasadniczej koncepcji zmiany tego, co jest. A jest bardzo źle. I to ja chcę dogłębnej zmiany. Chyba zauważyła Pani, że proponuję zmiany BARDZO daleko idące. Co pokazuje, przy okazji, jak głęboko przez te 80 lat zabrnęliśmy w to bagno... a na promowaniu własnych... A co: mam promować cudze???!!? często niekoniecznie prawdziwych poglądów... „Poglądy” nie mogą być „prawdziwe”. Nie ta kategoria semantyczna. Jeśli np. uważam, że dzieci nie powinny głosować w wyborach, to nie jest pogląd ani „prawdziwy”, ani „nieprawdziwy”. Wygłaszając „pogląd” nie mówię o świecie, tylko o moich preferencjach. .. i [niekoniecznie] mających coś wspólnego z rzeczywistością. A co: mam propagować obecną rzeczywistość? Wcale nie chcę by moje wnuki, a zwłaszcza wnuczki, miały cokolwiek wspólnego z obecną rzeczywistością szkolną! A Pani? Dobitnie o tym świadczy zakończenie Pańskich wywodów epitetami, które wynikają z braku elementarnych zasad szacunku dla poglądów innych ludzi. Nie rozumie Pani napisanego czarno na białym. Jeśli napiszę, że nie warto słuchać kobiet idiotek - to przecież kobiety mądre się nie mają powodu obrażać; przeciwnie: poczują się wyróżnione i dowartościowane. Jeśli piszę, by nie głosować na oszołomów z PiS, to nie znaczy, że na innych PiSmenów (jest kilkunastu takich) też nie warto. Itp. Jak może Pan obrażać innych ludzi i wyzywać ich od zboczeńców, tylko dlatego, że przynależą do innej partii politycznej? Ludzie nazywający parę homosiów „małżeństwem” i rozkoszujący się wizją kastracji pedofilów niewątpliwie SĄ zboczeńcami! Ja zresztą jestem b. tolerancyjny w stosunku do zboczeńców - ale nazywajmy rzeczy po imieniu! Jak wynika z moich powyższych obserwacji, nijak to wszystko ma się do notki Onej, i kultura nakazywałaby jednak nie powoływać się na jej osobistą notatkę (która nie jest skargą, jakby Pan to sugerował). A o przeprosinach za wmanewrowywanie osoby postronnej w swoje interesy (tak, tak, o blogu Onej piszę) raczej nie powinnam napomykać...chyba... Nie wynika - i nie rozumiem: blog {Onej} jest publiczny; prawo czytania, cytowania i zamieszczania komentarzy ma każdy. Pani też właśnie to zrobiła... Rączki Asindźki całuję. JKM

ŻARCIE PIŁKI Rząd wprowadził komisarza do PZPN w najgorszym z możliwych momencie. Po czym, co dla zwykłego kibica było od początku oczywiste, ze wszystkiego się wycofał. O co chodziło? Wszystko wskazuje na to, że o udział w PZPN-owskim torcie oraz o słupki popularności. Zapowiedzi były szumne. Jarosław Gowin z PO nazywał w Trójce PZPN „skorumpowaną zgrają”. „Szantażystom się nie ustępuje. Zawsze w życiu jest granica, w której trzeba powiedzieć dość” - grzmiał Stefan Niesiołowski w TVN 24. „Ja już tej kliki całej mam dość. Nie może być tak, że jakaś klika będzie szantażować demokratyczną Polskę” - twierdził też. Kilkadziesiąt godzin później rząd zaczął dogadywać się z „szantażystami” i „kliką”, decydując się na wycofanie kuratora z PZPN.

Najgorszy moment z możliwych To była zaskakująca decyzja. Uzasadniając wprowadzenie kuratora do PZPN, minister sportu Mirosław Drzewiecki powiedział, że jest ono efektem łamania prawa przez zarząd związku. Wśród jego przejawów wymienił między innymi łamanie regulaminów wewnętrznych związku i statutu oraz brak realizacji programu i zaleceń przyjętych w uchwałach walnego zgromadzenia delegatów PZPN. Stwierdził też, że zarząd PZPN nie radził sobie z walką z korupcją. Jak tłumaczył, biorąc pod uwagę skalę naruszeń, jakich dopuścił się związek, nie było innego wyjścia niż zwrócenie się do Trybunału Arbitrażowego przy PKOl o zawieszenie władz PZPN. Zaznaczył, że to nie on jako minister wskazał kuratora związku, lecz Trybunał Arbitrażowy. Na liczne nieprawidłowości w PZPN wskazał też Robert Zawłocki, kurator ustanowiony przez ministra: „Przykładem może być wykonywanie uchwały antykorupcyjnej, która została podjęta w maju, a zdecydowana większość punktów do tej pory nie została zrealizowana. Ponadto zarząd funkcjonował w niestatutowym składzie, a działania oparte na nieważnym regulaminie z mocy prawa są nieważne. Dokument, który wymienia wszystkie uchybienia w PZPN, liczy 40 stron”. Zbigniew Koźmiński, rzecznik PZPN, odpowiedział twardo: „Pan kurator podważa kompetencje FIFA i UEFA do stanowienia prawa sportowego, podważa regulamin mistrzostw świata 2010. To człowiek nieprzygotowany do tego typu zadań. Człowiek, którego konstrukcja psychiczna i nienawiść do ludzi polskiej piłki nie pozwala na obiektywne działanie. W przypływie jakiegoś ambicjonalnego uniesienia popełnił pismo, które zaskutkowało prawdopodobnie obecnym stanowiskiem FIFA”. Międzynarodowe federacje piłkarskie - FIFA i UEFA ogłosiły, że nie uznają kuratora w PZPN, zaś zawieszenie władz związku uważają za nielegalne. Stwierdziły też, że dalsze decyzje w tej sprawie podejmie Komitet Wykonawczy FIFA na posiedzeniu, które odbyć się ma 23 i 24 października w Zurychu. „FIFA i UEFA uważają aktualne kierownictwo PZPN, na czele z Michałem Listkiewiczem, za jedyną legalną władzę upoważnioną do kierowania polskim futbolem i reprezentowania go na arenie międzynarodowej” - stwierdziły w przedstawionym przez siebie stanowisku. „Aby możliwe było rozegranie meczów kwalifikacyjnych na warunkach określonych przez Regulamin Mistrzostw Świata 2010 w RPA, uznawane międzynarodowo władze PZPN muszą zostać przywrócone w siedzibie federacji, z pełną kontrolą w tej siedzibie, z pełnią kompetencji statutowych i procesem decyzyjnym, a wyznaczenie kuratora winno być odwołane najpóźniej do poniedziałku, 6 października do godz. 12.00” - napisał w liście dotyczącym tej sprawy prezes FIFA Joseph Blatter. „Niektórzy członkowie zarządu PZPN posługują się FIFĄ i UEFĄ dla utrzymania własnych stanowisk, co świadczy o ich nieodpowiedzialności i przedkładaniu interesów osobistych nad dobro polskiego futbolu” - tak na stwierdzenia Blattera odpowiedział kurator Zawłocki. Zrobienie porządku z PZPN to sprawa ciesząca się poparciem polskich kibiców, zarówno tych chodzących na co dzień na mecze piłkarskie, jak i sporadycznie oglądających je w telewizji. Ponad setka działaczy aresztowanych w ostatnich latach pokazuje jasno to, o czym kibice wiedzieli od zawsze - jak bardzo przeżarty korupcją jest polski sport, a piłka nożna w szczególności. Zaangażowanie państwa w walkę z patologią mogłoby przysporzyć PO popularności, gdyby faktycznie w tej rozgrywce o to chodziło. Ale zarówno wicepremier Grzegorz Schetyna, jak i minister Mirosław Drzewiecki nie za bardzo pasują na szeryfów walczących z przeżartym korupcją środowiskiem działaczy sportowych, obaj bowiem się z niego wywodzą. Schetyna był prezesem koszykarzy Śląska Wrocław, a Drzewiecki - w latach osiemdziesiątych - Anilany Łódź. Kibiców zdziwił w szczególności moment, w którym Platforma zdecydowała się na wprowadzenie komisarza. Najgorszy z możliwych, tuż przed meczami reprezentacji z Czechami i Słowacją. To że FIFA i UEFA będą odgrażać się i bronić PZPN, było przecież oczywiste, więc gdyby rząd chciał naprawdę pójść na wojnę z PZPN, wybrałby moment, kiedy ewentualne sankcje nie byłyby zbyt dotkliwe albo chociaż odłożone w czasie.
Entliczek, pętliczek, rezygnuje Piechniczek Wszystko wskazuje na to, że chodziło o profity, a przy okazji o rządowy PR. Jak twierdzą nasi informatorzy, PO od dłuższego czasu zabiegała, by prezesem PZPN został związany z nią kandydat. Ale wobec siły PZPN, w której dominują ludzie dawnej PZPR, kolejni potencjalni wybrańcy PO rezygnowali. Niezbyt długo PO stawiała na byłego piłkarza Romana Koseckiego, obecnego posła Platformy. Rezygnując z kandydowania, powiedział on, że polskiej piłce niepotrzebny jest prezes będący członkiem partii politycznej. Kolejnym kandydatem rządu miał być były trener reprezentacji Polski Antoni Piechniczek. Według naszych informacji jego kandydaturę lansował Ryszard Adamus, prezes Piłkarskiej Ligi Polskiej, zrzeszającej kluby I ligi (dawna II liga). Ale także Piechniczek uznał, że nie ma szans, i nie zgłosił swojej kandydatury. W środowisku sportowym powszechnie uznano w tej sytuacji, że celem wprowadzenia komisarza do PZPN jest wsparcie Zbigniewa Bońka. Drzewiecki miałby zgodzić się na wycofanie komisarza pod warunkiem, że to Boniek zostanie szefem PZPN. Boniek związany był w przeszłości z Unią Wolności (dziś jej działacze, jak Tusk, Schetyna czy Drzewiecki, są liderami PO), którą popierał w wyborach. Ale gdy chodzi o poparcie w PZPN, wypadł słabo. Przy rejestracji swoich kandydatów mogli wspierać przedstawiciele 16 wojewódzkich związków piłki nożnej, 16 klubów ekstraklasy i 18 klubów pierwszej ligi. Grzegorz Lato dostał 42 głosy, Zdzisław Kręcina - 36, Tomasz Jagodziński - 27, a Zbigniew Boniek tylko 17. Działania rządu miały wymusić odwrócenie tej sytuacji. Piotr Lisiewicz

08 października 2008 Łowienie ryb przy pomocy granatów... Platforma Obywatelska przygotowała projekt ustawy o emeryturach mundurowych. W projekcie tym obniżone zostałyby  emerytury „ byłych esbeków  i ubeków”. Przywileje zachowaliby natomiast wszyscy ci „ esbecy  i ubecy”, którzy pomagali „ opozycji demokratycznej, ale musieliby  to udowodnić. Zmiany- uwaga!- nie dotyczą Milicji Obywatelskiej.(????) Rozumiem, że zmiany nie dotyczą Milicji Obywatelskiej tylko dlatego,  że  w swojej nazwie ma „ Obywatelska” tak jak Platforma… Dlaczego MO - nie- nie mam pojęcia? Może dogadali się z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, który jest dzisiaj  tak bardzo demokratyczny jak opozycja demokratyczna, która wtedy walczyła o…. no właśnie o co walczyła ta opozycja demokratyczna? Z tego co widać przez ostatnie prawie dwadzieścia lat… opozycja demokratyczna walczyła o socjalizm demokratyczny i bardzo biurokratyczny ,o opasłe państwo prawne i demokratyczne, o tysiące przepisów, które chciała wprowadzić dla nas, żeby nam się żyło lepiej- wszystkim. No i o  horrendalny poziom korupcji w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości, w wielkie złodziejstwo wszystkiego co pod ręką, o przewracanie zasad  cywilizacji łacińskiej, o odbieranie dzieci rodzicom, ze względu na przykład na zbyt mały metraż,  o wysokie podatki i podatek VAT, którego w tamtej komunie nie było.. Przywileje mieliby zachować ubecy i esbecy, którzy pomagali(???)….. To znaczy  przywileje nadal pozostaną, a miała być walka z przywilejami,  a po emeryturach dostaną ci wszyscy, którzy stali na straży zasad, tamtego, niedemokratycznego państwa nieprawnego, a będą wywyższeni ci, którzy pracując formalnie dla tamtego państwa sprzeniewierzyli się ówczesnym zasadom… Czyli ci wszyscy, którzy byli na bakier z tamtym państwem dostaną nagrodę,  a  co dla niego pracowali- karę… A jak zmienią się w Polsce sojusze? To ci co dzisiaj pracują dla demokratycznego państwa prawnego będą mieli odebrane i zmniejszone emerytury, a ci co donoszą- na przykład obcym wywiadom- będą mieli emerytury na preferencyjnych warunkach.. Prawda,  że interesująca pokrętna logika? A ja pytam? Co ma piernik do wiatraka, co ma emerytura do współpracy, bądź nie- z opozycją demokratyczną? Emerytura to jedna para kaloszy, a łamanie prawa i  gwałcenie go- to druga… Znowu będą ci dobrzy ubecy i ci źli .. Nasze sukinsyny będą dobrzy- a nie nasi - źli .. Czy nie dość tego relatywizmu??? I jeszcze będą udowadniać swoja niewinność,  bo niewinny to ten co współpracował z tymi właściwymi i niewinnymi, ale jak z góry określić, kto będzie ten właściwy i niewinny i oczywiście demokratyczny, a kto- za kilkadziesiąt lat- nie? Niech każdy pracownik służb specjalnych już dzisiaj próbuje ustawić się komu ma służyć , a komu nie wypada, i kto za te kilkadziesiąt lat będzie rozliczał, i kto komu będzie odbierał i zmniejszał emeryturę?? Jerzy Urban już dzisiaj zapowiedział,  że gdy gen. Jaruzelskiemu  sąd obniży emeryturę - to on będzie  mu ją płacił! Z manipulowaniem tymi emeryturami to oczywiście kretyński pomysł, mający służyć w drodze szantażu, jak bat na potencjalnych niepokornych… Wszystko dlatego oczywiście , że emerytury są państwowe.. Skoro państwo daje, to i odbiera- i co  z tego ,że się w piekle poniewiera? Skoro może dać to może i zabrać! Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość chce wprowadzić kary za produkowanie, nabywanie i przechowywanie symboli m.in. faszystowskich oraz nawołujących do nienawiści na tle rasowym(?). Już złożył u w tej sprawie odpowiedni demokratyczny projekt u marszałka Sejmu, projekt nowelizacji  kodeksu karnego, u marszałka  którego jeszcze niedawno ,. Prawo i Sprawiedliwość udawało, że chce odwołać.. Zapomniało widocznie przy tym odwoływaniu,  że w demokracji obowiązuje większość.. Jeśli jakiś hobbysta będzie miał w domu, a potem będzie go chciał sprzedać innemu hobbyście, dajmy na to Krzyż Żelazny - to podpadnie natychmiast pod ten paragraf, który jak będzie- to człowieka będzie łatwiej do niego  znaleźć. I jego postępowanie pod  ten paragraf podciągnąć!  Chyba, że wymieniony kolekcjoner będzie miał dziadka w Wehrmachcie, to prokuratura bezstronna i apolityczna będzie miała podstawę, żeby sprawę umorzyć.. No i nich ktoś tylko spróbuje, nie w taki sposób jak trzeba i zostało określone w innym kodeksie i kontekście, ale niepisanym wspomnieć słowo” Żyd”- to popamięta ryski miesiąc i zostanie oskarżony o rasizm.. Czy przypadkiem  Prawo i Sprawiedliwość nie zapędziło się w swoich pomysłach, właśnie w stronę faszyzmu, mimo, że nie ma nic wspólnego z Wehrmachtem? Moim skromnym zdaniem - tak! Ale wygodnie jest  wołać, że kradną, samemu robić dokładnie to samo.. W Ministerstwie Infrastruktury, pod kierownictwem pana Cezarego Grabarczyka z Platformy Obywatelskiej, dbają  z najwyższym poświeceniem o budowę dróg w naszym kraju, a szczególnie dbają o organizowanie konferencji i seminariów, żeby się odbywały często i w najbardziej ekskluzywnych hotelach i przybytkach.. Na przykład we wtorek, 30 września, pan Zbigniew Rapciak, który odpowiada za budowę w Polsce autostrad, wybrał się do zabytkowego Pałacu Lubomirskich na konferencje pt:” Czy zbudujemy autostrady”(???). I nie chodzi o to, czy będzie to sposobem takim, czy innym, w jakim tempie  i gdzie, przy pomocy jakich firm  i za ile…. Ale - zwróćcie państwo uwagę: czy w ogóle zbudujemy???? Jego kolega z resortu, wiceminister Andrzej Panasiuk, też we wtorek 30 września wybrał się na konferencję w pięciogwiazdkowym hotelu Radisson.. Czy pan wiceminister nie zdaje sobie sprawy, że z najbardziej nawet sprawnych konferencji, odczytów i wystąpień - nie zbuduje się nawet kilometra nowej drogi? Nawet gdy kolejni ministrowie w osobach panów: Olgierda Dziekońskiego i Piotra Stycznia z Ministerstwa Infrastruktury zapracują się na konferencji w hotelu „ Gromada”. Widać, ze kierownictwo” resortu” postawiło na pijar i propagandę.!. Gdy  biurokracja ministerialna i infrastrukturalna sobie seminariuje i odczytuje po raz nie wiadomo który ,przygotowane materiały propagandowe, protestują  rodzice swoich dzieci, które- dzięki pani Katarzynie Hall z Platformy Liberalnej i Obywatelskiej, będą musiały pójść obowiązkowo do państwowych szkół już w wieku sześciu lat.(!!!). To i tak dobrze, bo na przykład w takim Luksemburgu socjaliści zapędzili  dzieciaki do szkół o określonym indoktrynującym programie- już w wieku lat czterech. Jeszcze trochę i będą odbierać dzieci rodzicom  tuż po urodzeniu.. W końcu  w każdym socjalizmie państwo ponad wszystko, więc nie ma się co w gruncie rzeczy dziwić… Albo władza państwa, które wie lepiej jak wychowywać  nie swoje dzieci, bo własnych państwo mnie ma- albo rodzice, którym te dzieci się odbiera i ustawia od najmłodszych lat, tak jak państwu się podoba, według jednego programu, a jakże państwowego i wymyślonego w Ministerstwie Edukacji.. Bo ONI wiedzą lepiej!  Jak kształcić, przygotowywać, ustawić nasze dzieci… „- Za cztery lata wszystkie szkoły będą dostosowane do wymagań dziecka 6- letniego”- odpowiada rodzicom dyrektor gabinetu politycznego, minister edukacji- Lidia Krajewska. I te gabinety polityczne, w apolitycznych ministerstwach… To jest dopiero zmora demokratycznego socjalizmu.. A „ Mandaryna”, była żona pana Wiśniewskiego Michała, w tym czasie, choć przez lata wzbraniała się przed ozdabianiem swojego ciała tatuażami, zdobyła się na odwagę i na brzuchu wytatuowała sobie- uwaga!- wielki hebrajski napis ”Troa”(???). Akurat hebrajski- ma dziewczyna fantazję.. Skąd wiedziała, że jest jej potrzebny, ma być hebrajski i co on oznacza? I kto jej tę decyzję  podpowiedział? Podobno do tego odważnego kroku popchnęła ją miłość do nowego chłopaka, a Troa oznacza bramę i jest symbolem przejścia w nowy etap życia.. Ten znak oznacza dla „ Mandaryny” jej życiową metamorfozę.(???).. A dla mnie  przypadek „ Mandaryny” oznacza coś zupełnie innego…. Pewne rzeczy mówi się głośno, i jeszcze się pyta, czy dobrze słychać na  końcu sali... WJR

Mówimy po polsku… Przerażające jest obserwowanie, w ilu dziedzinach państwa wtrącają się w sprawy zupełnie do państw nie należące… Doszło do tego, że powołane przez państwa (w Wielkiej Brytanii ani w USA tego nie ma!) „komisje językoznawców” wtrącają się w używany przez nas język. Po czym nakazują nam używanie tych, a nie innych słów. Za komuny nakazano zamiast „karburator” mówić i pisać „gaźnik” (i to się przyjęło) oraz zamiast „szlafrok” - „podomka” - i to się nie przyjęło… Chociaż „podomka” znalazła swoja własną niszę - to po prostu domowa suknia. Dlaczego? Dlatego, że „gaźnik” ma dwie sylaby (a „karburator” cztery) - natomiast „podomka” jest o jedną sylabę dłuższa od szlafroka. To by się przyjęło niezależnie od tego, co nakazywały „komisje”. Nikt np. nie nakazywał mówić na „auto” - „wóz” - a tak się mówi. W sformułowaniach uroczystych mówi się „samochód” - ale na co dzień: „wóz”. Odkąd przestaliśmy jeździć dyliżansami, furmankami, dorożkami itp. - to słowo stało się wolne - i zostało natychmiast przechwycone. Bez żadnej „komisji językowej”. Bo taka była potrzeba. Język francuski był dominujący w świecie. Jednak we Francji,podobnie jak w Polsce, istnieje odpowiedni Komitet Francuskiej Akademii Nauk zajmujący się tym, jak „poprawnie” mówić po francusku - a w Wielkiej Brytanii czy Ameryce takiego komitetu nie ma. Dzięki temu język angielski - giętki, niezwiązany formalnymi regułami, rozpanoszył się po całym świecie. Purysta językowy (w Anglii tez są tacy - tylko, na szczęście, nie daje im się władzy do ręki…) chwyta się za głowę i serce słysząc, jak po angielsku mówi się w Indiach - ale Drawidowie, Hindusi, Nagowie, Tamile, i inni mogą się dzięki temu swobodnie porozumiewać; gdyby nie angielski, Tamil byłby w Indiach obywatelem drugiej kategorii - bo hindi jest bliższy polszczyźnie niż tamilskiemu… A tak jakoś mówią „po angielskiemu” - i dobrze jest. A gdzie indziej mówią różnymi dialektami pidgin english - i też jest dobrze. Bo język - to narzędzie, które ludzie sami sobie wytwarzają do własnych potrzeb. I nie potrzeba w to ingerencji. Zdarzają się też ingerencje pomocnicze, albo ideologiczne. Nie wolno np. napisać „inwalida” - tylko trzeba „niepełnosprawny”. Język to, oczywiście, odrzuci - bo słowo nie tylko odstręczające, ale i cholernie długie (nawet „kaleka” jest zbyt długie - biorąc pod uwagę, że ostatnio bardzo dużo mówi się i pisze o inwalidach). Fundacja Indywidualnego Kształcenia rozpisała nawet konkurs na określenie jednym celnym słowem „niepełnosprawnego fizyczne”; ciekawe, czy ktoś coś wynajdzie. Ludzie mają pomysły. A, na szczęście, Fundacja nie ma władzy, by taki pomysł narzucić. Nie ma też własnej telewizji,. Nie jest więc groźna: ludzie przyjmą taki pomyśl tylko wtedy, gdy będzie dobry…a skąd wiemy, że będzie dobry? Stąd, że się przyjmie… Inne są interwencje oparte o Tradycję i Autorytet. Niedawno JŚw. Benedykt XVI  nakazał zamiast „Jehowa” mówić „Adonai”. Patrzę na to, jako katolik, z pewnego dystansu. Z paru powodów. Przede wszystkim: imienia JHWH nie wolno żydom wymawiać. Ale po pierwsze: żydom - a ja żydem, ani Żydem nie jestem. Po drugie: wymawiać - a nie: pisać; tetragram JHWH jest jak najbardziej używany; a po trzecie: skoro nikt nie wie, jak je wymawiać (wymawiają je tylko arcykapłani - tylko raz do roku, w święto Yom Kippur, w miejscu Najświętszym ze Świętych w Świątyni) to szansa, że ktoś je przez pomyłkę wymówi jest niewielka („Jahwe” i „Jehowa” to wymowa, na szczęście, niepoprawna). A poza tym: po polsku używamy Imienia „Bóg”, po angielsku „God”, po arabsku „Allah”, po francusku „Dieu” - a hebrajskiego nie znam, więc nie będę miał okazji go używać. Ja nie mówię ani „Jehowa”, ani „Adonai”, ani „Dieu” - więc niespecjalnie mnie to interesuje…Kłopot będą mieli poeci („Adonai” rymuje się gorzej, niż „Jehowa”, trzeba będzie przeredagować teksty np. Biblii Tysiąclecia, oraz nieszczęśni zawodowi wojownicy z sektami: będą musieli mówić o „świadkach Adonaja” - i nikt nie będzie rozumiał, o co im chodzi. Ale samo to, że ktoś w dzisiejszym świecie troszczy się o formę, że zamiast niechlujstwa przetykanego reżymowa interwencja ktoś interweniuje w oparciu o Tradycje i Autorytet, jest krzepiące. Ciekawe, czy ta interwencja w jakikolwiek sposób wpłynie na mówiących o Bogu? JKM

Plan Michnika. Próba obiektywnej analizy Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik podyktował dziennikarzowi Marcinowi Wojciechowskiemu programowy tekst o swej ocenie obecnych stosunków polsko-rosyjskich. Zamieszczono go w numerze "GW" z dnia 10 września br. pod wymownym tytułem "Prezydent i rząd zdali gruziński egzamin". Podczas wojny z Gruzją prezydent i rząd wspólnie zagrali "Mazurka Dąbrowskiego", z czego jestem ogromnie dumny - pisze redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik . Od wielu lat należę do środowiska polskich antysowieckich rusofilów. Po moich wizytach w Gruzji jestem zdecydowanym gruzinofilem. Dlatego ostatni konflikt na Kaukazie ma dla mnie wymiar tragiczny, bo życzę jak najlepiej demokratycznej Rosji i demokratycznej Gruzji. Tym razem doszło do konfliktu, w którym na bardzo nierozważne, ryzykanckie działania prezydenta Gruzji Kreml odpowiedział imperialną agresją. Bez żadnej wątpliwości klucza do zrozumienia tego konfliktu szukać należy w procesie politycznym, który zachodził w Rosji od wielu lat, a którego zwieńczeniem były wydarzenia w Gruzji. Nowe myślenie o Rosji naznaczyła pierestrojka Michaiła Gorbaczowa. Po pierwsze, było to zerwanie z totalitarną polityką wewnętrzną, po drugie, zerwanie z doktryną Breżniewa, po trzecie, zerwanie z filozofią nienawiści do świata zachodniego. Nowe spojrzenie na Rosję wymagało od wielu z nas, wychowanych na myśleniu zakładającym ciągłość między tradycją carskiej autokracji a bolszewickiej dyktatury, intelektualnej odwagi i politycznej wyobraźni. Byłem jednym z tych, którzy od czasów pierestrojki podzielali opinię, że Rosja idzie ku Europie, jej wartościom. Takie też było poczucie rosyjskich elit liberalnych. I choć potem widziałem, że w Rosji zachodzą zjawiska niedobre (ponowna centralizacja władzy, ostrzelanie parlamentu w 1993 r., pierwsza wojna w Czeczenii), nadal trwałem w schemacie myślowym wytworzonym w epoce pierestrojki. Teraz to skończyło się. Trudno znaleźć wydarzenie, które można uznać za początek tego negatywnego procesu. Przez długi czas można było mieć nadzieję, że są to potknięcia na dobrej drodze. Rozpędzony przez Jelcyna parlament był w istocie stalinowsko-czarnosecinny. Pierwszą wojnę w Czeczenii można było od biedy potraktować jako wojnę z separatyzmem. Nie był to jedyny taki przypadek we współczesnym świecie. Strona czeczeńska nie reprezentowała demokracji liberalnej czy parlamentarnej. Oczywiście, to nie usprawiedliwiało wojny, ale pozwalało żywić nadzieję, że to wypadki przy pracy. Te złe wydarzenia przekształciły się jednak w proces zakończony praktyczną likwidacją opozycji, stłumieniem niezależnych mediów, praktyczną likwidacją wolnego rynku. Obserwowaliśmy pełne odejście od prób tworzenia niezależnego sądownictwa, atak na powstające społeczeństwo obywatelskie, konsekwentne odbudowywanie antyzachodniej histerii, zwłaszcza antyamerykańskiej, oraz wywoływanie napięć w całej strefie postradzieckiej. Potem przyszło fałszowanie historii. To jeden ciąg zjawisk. Z perspektywy lepiej widać jego logikę.
W pułapce polityki imperialnej Nie sposób nie wysnuć dziś wniosku, że pojedyncze negatywne wydarzenia przekształciły się w proces, gdy prezydentem Rosji został Władimir Putin. Weźmy jego uderzenie w oligarchów. Gdyby traktować je z osobna, to nawet można mu sprzyjać. Bierezowski czy Gusiński aspirowali do takiej władzy, że państwo rosyjskie mogło się ich bać. Putin jednak uczynił atak na oligarchów jednym z elementów procesu demontażu demokracji w Rosji. Wielu moich rosyjskich przyjaciół ostrzegało mnie przed tym. Ja początkowo uważałem, że ktoś taki jak Putin jest potrzebny, by państwo się nie rozpadło, by zapobiec smucie. Punktem zwrotnym w moim myśleniu o Rosji Putina była sprawa Chodorkowskiego [magnata naftowego, należący do niego koncern Jukos zniszczono, a jego samego wsadzono na 9 lat do więzienia za rzekome nieprawidłowości podatkowe]. Nie chcę oceniać Chodorkowskiego, ale gdy prześledzi się jego proces, to widać, że został przygotowany w stylu latynoamerykańskich dyktatur, a nie demokratycznego państwa prawa. Nie ma żadnych wątpliwości, że to nie intryga jakiegoś podsystemu wokół Putina, decyzje zapadały na samym Kremlu. Jeżeli chodzi o politykę zagraniczną, to kroplą, która przelała czarę, była wojna w Gruzji. Zbombardowanie gruzińskich miast przesądza sprawę. Gdyby Rosjanie ograniczyli się do wyparcia Gruzinów z Osetii Południowej i Abchazji, to można by dyskutować, kto ma w tym konflikcie rację. Ale rabowanie, gwałty, zabójstwa, atak na Poti i Gori zasługują na jednoznaczne potępienie. To wielka porażka rosyjskiej demokracji. Ale nie sądzę, żeby była to porażka ostateczna. Nie jest prawdziwa teza wypowiadana w Polsce nieraz, że Rosja jest niejako genetycznie skazana na despotyzm. Fałsz tej tezy pokazała w pełni pierestrojka. Wartości wolnościowe mają istotną rolę w tradycji rosyjskiej. Wie to każdy, kto bliżej zna Rosjan. Problem dzisiejszej Rosji polega na tym, że sama wpuściła się w pułapkę polityki imperialnej. Trzeba wielkiej odwagi, by się tej fali publicznie przeciwstawić. Ale nawet dzisiaj są w Rosji ludzie, którzy to robią - komentatorzy, obrońcy praw człowieka, politycy opozycji, niezależni dziennikarze, wydawcy, choćby publikujący w internecie. Wielokrotnie zamieszczaliśmy ich wypowiedzi na łamach "Gazety". W zmienionej sytuacji te zaczątki społeczeństwa obywatelskiego mogą odegrać kolosalną rolę.
Potrzebny nowy plan Marshalla Obowiązkiem ludzi myślących o przyszłości jest wypracowanie nowego myślenia o Rosji. Można przyjąć kapitulancką filozofię nowej Jałty (czyli zgody na podział świata na strefy wpływów) umocnioną przekonaniem, że mamy w Rosji poważne interesy. Można też przyjąć filozofię nowej zimnej wojny zakładającą zerwanie z Rosją, bojkot, sankcje. Pierwsza filozofia jest być może realistyczna, druga szlachetna w intencjach i na papierze być może logiczna, ale całkowicie nierealna. Dlatego trzeba wymyślić coś nowego. Tym czymś może być rozwinięcie projektu Partnerstwa Wschodniego UE zaproponowanego kilka miesięcy temu przez Polskę i Szwecję. Można spróbować przekształcić je w wielki pomysł ideologiczny, nowy plan Marshalla dla Gruzji, Ukrainy, Mołdawii, Armenii, Azerbejdżanu. Kreml nie rozumuje językiem kolejnych aneksji militarnych. Nawet w Gruzji powstrzymano się przed wojskowym zdobyciem całego kraju. Kreml chce faktycznego podporządkowania swoich sąsiadów z zachowaniem ich państwowości, symboli, kultury, samodzielnych władz. Moskwa chętnie widziałaby dziś na czele Gruzji powolnego sobie polityka i zgodziłaby się na finlandyzację Gruzji. Dowodzi tego niedawna wizyta na Kremla prezydenta Mołdawii Władimira Woronina, którego przyjęto podczas wojny na Kaukazie. Dano mu wyraźnie do zrozumienia, że może liczyć na pomoc w zjednoczeniu kraju, jeśli zachowa lojalność wobec Moskwy. Mołdawia jest podzielona na dwie części. Tą drugą jest separatystyczne Naddniestrze wspierane przez Rosję podobnie jak Osetia Południowa czy Abchazja. Kreml mówi wyraźnie, że Mołdawia może się zjednoczyć, ale pod pewnymi warunkami - zgody na neutralność, infiltrację, poddawanie się presji. Przecież to jest ciąg dalszy polityki Związku Sowieckiego w stosunku do Niemiec. W pierwszej połowie lat 50. Kreml proponował Adenauerowi zgodę na zjednoczenie obu części Niemiec w zamian za pełną neutralizację i demilitaryzację. Oznaczało to wtedy to samo, co i dzisiaj: możecie być zjednoczeni, ale posłuszni Moskwie. Prawdopodobnie podobną propozycję otrzyma wkrótce Ukraina. Nieprawdą jest, że Kreml chce zdobyć Krym czy Donieck. Kreml chce kontrolować całą Ukrainę poprzez osadzenie powolnych siebie władz w Kijowie.
Rosja i jej marionetki Rosja chce, by u jej granic istniały państwa buforowe prowadzące politykę zgodną z linią Moskwy. Można określić takie państwa marionetkowymi, można także, używając języka rosyjskiej dyplomacji, nazwać je mianem "lojalnych sojuszników". Operacja gruzińska jest pod tym względem bardzo czytelnym sygnałem dla całego obszaru postradzieckiego, który nie znalazł się w NATO i UE. Dlaczego prezydent Gruzji podjął ryzykowną decyzję o zbrojnym zajęciu Osetii Południowej? Nie sądzę, by wierzył, że wygra tę wojnę militarnie. Był przekonany, że Rosja nie będzie w stanie zareagować politycznie tak, jak zareagowała. Mało kto zresztą w świecie wierzył, że Rosja będzie zdolna do takiej reakcji. Początkowo sądziłem, że wojna w Gruzji jest dla Rosji ogromną porażką w sensie wizerunkowym, utratą twarzy. Dziś sądzę, że nie. Rosja chciała pokazać światu taką twarz, jaką pokazała w przypadku Gruzji. W tym sensie jest to jej sukces. Rosja mówi dziś światu: jeśli chcecie z nami rozmawiać, to wyłącznie na naszych warunkach. Jakie są ich warunki, zobaczyliśmy w ostatnich tygodniach. Świat zachodni nie znalazł żadnej odpowiedzi na to wyzwanie. Unia Europejska próbuje przyjąć bardziej aktywną postawę wobec Gruzji, Ukrainy, Mołdawii, zmienia politykę wobec Białorusi. To słuszna droga. Ale nie wiadomo, czy te kraje zechcą i będą w stanie skorzystać z europejskiej oferty. To, co obserwujemy dziś na Ukrainie, budzi najwyższy niepokój. A Ukraina jest kluczem do całej przestrzeni postradzieckiej. Nie rozumiem do końca logiki ukraińskiego konfliktu, ale jest ona przerażająca. Ukraińska elita sama sobie strzela w stopę. Otwarta wojna polityczna w obozie pomarańczowych budzi ogromny niepokój. Całkowitym przegranym ostatniej wojny jest gruziński prezydent Micheil Saakaszwili. Próbował rozładować napięcie wewnętrzne, przekładając je na napięcia zewnętrzne. Na krótko mu się to udało. Dziś jest niezwykle popularny. Ale nic z tego nie wynika, bo za pół roku okaże się, że jego polityka jest ślepym zaułkiem. Gruzja z takim położeniem geopolitycznym, z takimi sąsiadami nie może sobie pozwolić na politykę otwartej konfrontacji.
Co z tego wynika dla Polski Polityka Warszawy wobec Gruzji zdała egzamin na piątkę, jeżeli wyłączyć środowiska SLD, które się całkowicie skompromitowały. Mam dziś jasność, że partia pana Napieralskiego nie jest żadną partią prorosyjską, ale ugrupowaniem serwilizmu i strachu. To nie jest SLD Kwaśniewskiego, Cimoszewicza czy nawet Leszka Millera. SLD Napieralskiego staje się niezdolne do reprezentowania polskiej racji stanu. Natomiast niesłychanie wysoko oceniam podróż prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi. Pierwszy raz poczułem się dumny z tego, że prezydent mojego państwa w tak godny sposób, a zarazem tak zgodny z polskim i moim wyobrażeniem etosu wolności, honoru, tradycji historycznej i rozumu politycznego dał temu wyraz w Gruzji. Kaczyński zrobił maksimum tego, co mógł w tym momencie zrobić. Była to sytuacja nadzwyczajna, bo bombardowano gruzińskie miasta. W takiej sytuacji należy szukać nadzwyczajnych odpowiedzi. I Kaczyński ją znalazł. Ale także bardzo wysoko cenię moderującą postawę polskiego rządu. Także jego wniosek po wojnie w Gruzji, by zgodzić się na amerykańską tarczę antyrakietową. Rosjanie mogą mówić o sukcesie, że wymusili na Polakach tę decyzję. Polską odpowiedzią na wojnę w Gruzji z całą pewnością nie powinna być rusofobia, choć można się jej obawiać. W środowisku PiS i na szeroko rozumianej prawicy rusofobia jest czymś częstym. Moim zdaniem przemówienie prezydenta Kaczyńskiego w Tbilisi nie było rusofobiczne. On po prostu przypomniał pewne rzeczy. Słowo "walczyć" należy rozumieć symbolicznie. Sam fakt jego przyjazdu do Gruzji był elementem sprzeciwu wobec imperialnej polityki Kremla. Zarazem nie niepokoi mnie polityka rządu dystansującego się nieco od słów prezydenta. "Mazurka Dąbrowskiego" można grać w orkiestrze na różnych instrumentach i jest to wciąż ten sam utwór. Nie wchodząc w intencję, podczas wojny z Gruzją prezydent i rząd zagrali wspólnego "Mazurka Dąbrowskiego".
PiS nie rozumie Rosji Szkoda, że towarzyszyły temu żałosne incydenty. Szkoda, że prezydent nie podpisał wciąż traktatu lizbońskiego. Jeśli Polska chce mieć wpływ na politykę Europy wobec Rosji, to nie może dawać do zrozumienia całym swoim postępowaniem, że z Brukseli interesują nas wyłącznie pieniądze, a Unia ma stawać na baczność przed każdym kaprysem polskich elit. To rozumie premier Tusk. Natomiast nie jestem przekonany, czy to rozumie Pałac Prezydencki i jego główny lokator. Otoczenie prezydenta i PiS Rosji nie zna, nie rozumie i nie jest jej ciekawe. Wystarczy im stereotyp historyczny "Jak świat światem Polak nie będzie Moskalowi bratem". W przypadku Gruzji ten stereotyp zadziałał prawidłowo, ale nie powinien być kompasem naszego myślenia politycznego w przyszłości. Polityka fundowana na ignorancji i rusofobii nie może skończyć się dla Polski dobrze. Nie można stawiać krzyżyka na demokracji rosyjskiej, choć jest bardzo słaba. Wiązać z nią nadzieje mogą dziś tylko tacy antysowieccy rusofile jak ja. Ale kiedyś - za Gorbaczowa, czy tym bardziej Andropowa - rosyjska demokracja była jeszcze słabsza. Wiara w nią była konstrukcją rozumu szukającego nadziei. Dziś zadaniem polskich elit oraz społeczeństwa powinno być maksymalizowanie wiedzy o Rosji, a nie odwracanie się do niej tyłem. Nigdy jeszcze dialog polsko-rosyjski na wszystkich szczeblach nie był tak niezbędny jak dziś. Ale zarazem nie można się odwracać od Gruzji, małego, ale wspaniałego narodu o wielkich dokonaniach i tragicznej historii, o której mało wiemy. Szansą Polski jest jej deprowincjonalizacja. Nie tylko na kierunku amerykańskim czy zachodnioeuropejskim. Im więcej wiedzy o Rosji, Gruzji, Ukrainie, Białorusi, Mołdawii, tym lepiej dla polskiej polityki. Adam Michnik

Grono rusofilów w Polsce nie ogranicza się do przyjaciół Michnika Jego pierwsze zdanie brzmi: "Od wielu lat należę do środowiska polskich antysowieckich rusofilów". Adam ma oczywiście na myśli środowisko "Gazety Wyborczej" oraz dawnej Unii Wolności (dziś małej partyjki demokratów), ale do znacznie liczniejszego grona antysowieckich rusofilów zaliczyć można w Polsce wielu ludzi, których on nie lubi, jak Stanisław Michalkiewicz czy Janusz Korwin-Mikke. No i wielu polskich narodowców (nieobcych antysemityzmowi), w myśl nauk Romana Dmowskiego kultywujących programową rusofilię. Zwalczanie typowej dla Polaków rusofobii uprawia też liczne grono rosyjskich agentów, przejętych przez służby rosyjskie po nieodżałowanym Związku Sowieckim. "Po moich wizytach w Gruzji" - dodaje w następnym zdaniu Adam - "jestem zdecydowanym gruzinofilem". Nie dziwota, gdyż każdy kto choć raz postawił swą stopę w tym cudownym kraju, musi pokochać ten kraj i jego gościnnych mieszkańców. "Dlatego - ciągnie dalej Adam - ostatni konflikt na Kaukazie ma dla mnie wymiar tragiczny, bo życzę jak najlepiej demokratycznej Rosji i demokratycznej Gruzji". I tu mamy pierwszy sprawdzian Adamowej rusofilii, gdyż współczesna Gruzja jest istotnie krajem demokratycznym, natomiast Rosja Putina i Miedwiediewa demokrację jedynie pozoruje. "Tym razem doszło do konfliktu," - tłumaczy nam Adam - "w którym na bardzo nierozważne, ryzykanckie działania prezydenta Gruzji Kreml odpowiedział imperialną agresją".

Ustawianie do bicia Tak Adam ustawia prezydenta Micheila Saakaszwilego do bicia pod zasłoną dymną słów o imperialnej agresji. Prezydent małego kraju płacącego olbrzymią cenę za swe dążenia do realnej niepodległości był cały czas prowokowany przez rosyjskie służby. Ponieważ jest prezydentem kraju demokratycznego, musiał zareagować na rosyjskie zaczepki zbrojne, w wyniku których ginęli mieszkańcy gruzińskich wsi położonych wokół Cchinwali. Inaczej jego wyborcy zarzuciliby mu zdradę narodową. Rosyjskie służby świadomie zastawiały na niego pułapkę, tworząc sytuację bez bezpiecznego wyjścia. Stawką jest niepodległość kraju, gdyż Kreml chciałby na jego miejsce wylansować kogoś ze swych agentów i w ten sposób przeorientować tradycyjnie prozachodni kraj, czyniąc zeń swego satelitę. Działania Micheila Saakaszwilego musiały z konieczności być ryzykanckie, kiedy na opór Rosji odważył się tak mały kraj jak Gruzja, ale nierozwagą tego nie można było nazwać. Rozwaga prowadziła by w tym przypadku wprost do kapitulacji wobec agresora na wzór monachijski.

Ślepy na jedno oko Nie zamierzam zdania po zdaniu przytaczać z obszernego artykułu Adama Michnika. Wybierzmy więc podstawowe tezy jego wypowiedzi. Najpierw pisze on o swych nadziejach związanych z "pieriestrojką" Michaiła Gorbaczowa - polityka komunistycznego, wciąż po tylu latach po upadku hołubionego na Zachodzie. Idealizuje go na wzór swych zachodnich przyjaciół, nie postrzegając jego prawdziwego oblicza. A przecież to Michaił Gorbaczow wysłał w grudniu 1996 roku milicję i komandosów na pokojową manifestację kazachskich studentów w Ałma-Acie protestujących przeciwko przywiezieniu im w teczce na I sekretarza KC miejscowej kom-partii Rosjanina spoza republiki Giennadija Kołbina. To Michaił Gorbaczow pacyfikował łopatkami saperskimi i gazem bojowym domagającą się wolności młodzież w Tbilisi w marcu 1989 roku. To tenże Michaił Gorbaczow w obronie spoistości Związku Sowieckiego wysłał czołgi i komandosów przeciwko parlamentarzystom w Wilnie domagającym się zakończenia sowieckiej okupacji Litwy. I to wszystko Adam nazywa zerwaniem z totalitarną polityką wewnętrzną przez Gorbaczowa! Najwyraźniej na jego poglądy wpływają oceny polityki Gorbaczowa na Zachodzie. Mówi z dumą: "Byłem jednym z tych, którzy od czasów pieriestrojki podzielali opinie, że Rosja idzie ku Europie, jej wartościom". Na szczęście dla nas tych ocen nie podzielali podwładni Gorbaczowa, toteż Borys Jelcyn, zaproszony do Białowieży przez Stanisława Szuszkiewicza, wraz z nim oraz prezydentem Ukrainy Leonidem Krawczukiem rozwiązali zmontowany przez Stalina Związek Sowiecki i pozbawili autora pieriestrojki jego wysokiego urzędu. Po rozpadzie Związku Rad na czele Federacji Rosyjskiej stał Borys Jelcyn, którego Adam uznał za kontynuatora marszu ku Europie i jej wartościom. Dodaje wprawdzie, że choć postrzegał "zjawiska niedobre (ponowna centralizacja władzy, ostrzelanie parlamentu w 1993 r., pierwsza wojna w Czeczenii)", to wciąż miał "nadzieję, że są to potknięcia na dobrej drodze". Tłumaczy, że rozpędzony przez Jelcyna "parlament był w istocie stalinowskoczarnosecinny". To rzecz jasna usprawiedliwia zdaniem Adama strzelanie z czołgów do parlamentu i mordowanie (a tak było!) wziętych do niewoli jeńców. Wprawdzie pamięć go zawodzi, gdyż stalinowcami oraz antysemitami byli niektórzy ochotniczy obrońcy gmachu parlamentu, ale to nie zmienia jego ocen: do antysemitów należy strzelać z dział. Nie bardzo rozumiem jego logiki, w myśl której należało się zatem odpieprzyć od generała Jaruzelskiego - inicjatora antysemickiej czystki w latach 1967-68, ale zapewne jestem zbyt głupi, by rozumieć wyżyny tej dialektycznej logiki. Za głupi też jestem, by zrozumieć jego przyzwolenie na wojnę w Czeczenii, co tłumaczy tak: "Pierwszą wojnę w Czeczenii można było od biedy potraktować jako wojnę z separatyzmem". Zauważmy, że pisze to autor nagrodzonej przez "Kulturę" paryską pracy o Józefie Piłsudskim - bądź co bądź wieloletnim przywódcy polskiego separatyzmu względem Rosji. Z drugiej jednak strony Adam używa pseudonimu "Andrzej Zagozda", który symbolizuje opisanego przez Stefana Żeromskiego zajadłego wroga polskiego socjal-patriotyzmu, zatem chodzi o jeszcze wyższy poziom logiki dialektycznej. Ostatecznie tak głośna postać na polskiej scenie jak Janusz Korwin-Mikke również potępia separatyzm - jak się wyraża - "Iczkeriotów", więc Adam nie jest tu odosobniony. Teraz dopiero rozumiem zdumienie premiera Wiktora Czernomyrdina, gdy na jego powitanie na placu Piłsudskiego w Warszawie skandowaliśmy nazwisko prezydenta wolnej Czeczenii: "Dudajew! Dudajew!". Mówił wtedy, że nie wszyscy Polacy są tak wrodzy Rosji. Jasne, Adam mu wytłumaczył, że jesteśmy odosobnieni w swym zacietrzewieniu. No i teraz rozumiem, dlaczego "Gazeta Wyborcza" protestowała przeciwko nazwaniu ronda w Warszawie imieniem gen. Dżohara Dudajewa. Jak przystało człowiekowi światowemu, zapatrzonemu w zagraniczne wzory, podaje Adam swym czytelnikom, jako usprawiedliwienie wojny z separatyzmem argument: "Nie był to jedyny taki przypadek we współczesnym świecie". Istotnie, w Europie Slobodan Miloszević rozpętał wojnę z separatystami słoweńskimi, chorwackimi i bośniackimi w obronie integralności Jugosławii. Na szczęście dla Rosji, jest ona znacznie większa od Jugosławii i prezydent Bill Clinton nawet dla zatarcia afery rozporkowej z panną Lewińską nie ośmieliłby się potraktować Moskwy niczym Belgrad bombami lotniczymi.

Przeważył proces Chodorowskiego Ostatecznie koniec wieńczy dzieło i Adam pod wpływem głośnej afery Chodorkowskiego nabrał jednak wstrętu do polityki wewnętrznej prezydenta Władimira Putina. "Jeżeli chodzi o politykę zagraniczną, to kroplą, która przelała czarę, była wojna w Gruzji. Zbombardowanie gruzińskich miast" - wyjaśnia - "przesądza sprawę". I zgodnie ze swą niepojętą logiką dialektyczną tłumaczy: "Gdyby Rosjanie ograniczyli się do wyparcia Gruzinów z Osetii Południowej i Abchazji, to można by dyskutować, kto w tym konflikcie ma rację" (Przed chwilą usprawiedliwiał rosyjskie ludobójstwo w Czeczenii walką z separatyzmem. Zapewne się czepiam, gdyż już sienkiewiczowski Kali nam by wyjaśnił, że jeśli Iwan zwalcza separatyzm, to jest to czyn usprawiedliwiony, natomiast gruzińskiemu Wano jest to zakazane. Na tym polega właśnie dialektyka jako wyższa forma logiki). "Ale rabowanie, gwałty, zabójstwa, atak na Poti i Gori zasługują na jednoznaczne potępienie. To wielka porażka rosyjskiej demokracji". Zgodziłbym się tu z Adamem w potępieniu kremlowskiego imperializmu, gdyby nie kolejne odwołanie się do rosyjskiej demokracji, która właśnie usnęła głęboko po wyborach parlamentarnych i prezydenckich w Rosji. Została złożona w kryształowym grobie i czeka na królewicza, którego pocałunek ją ponownie obudzi. A wraz z nią czekają na tę chwilę nieliczni rosyjscy dysydenci poprzedniej i nowej generacji, bezsilni w swych próbach przebicia się do opinii publicznej wobec monopolu kremlowskich czekistów na dostęp do elektronicznych środków przekazu.

Różne warianty planu dla sąsiadów Rosji Adam rozważa jako możliwe warianty polityki wobec Rosji bądź kapitulację w ramach nowej Jałty, bądź bojkot i sankcje ze strony Zachodu. Odrzuca obydwie perspektywy, obawiając się zarówno kapitulacji przed zakusami imperialnymi Kremla, jak i możliwości nowej zimnej wojny. W tym właśnie zdradza swą duszę Europejczyka, w gruncie rzeczy obawiającego się drażnienia moskiewskiego niedźwiedzia (zupełnie jak prezydent Francji Nicolas Sarkozy, który i tak jest lepszy od swego poprzednika Jacquesa Chiraca, zapatrzonego we wszystko, co rosyjskie, i w imię tego popierającego programowo kremlowską politykę). Moim skromnym zdaniem, przywódcy Rosji zasługują na sankcje Zachodu przynajmniej w zakresie zastosowanym wobec prezydenta Aleksandra Łukaszenki, ale niestety na Zachodzie wciąż jeszcze panuje duch Monachium. By znaleźć honorowe wyjście, Adam proponuje coś na kształt planu Marshalla "dla Gruzji, Ukrainy, Mołdawii, Armenii, Azerbejdżanu". Zgoda, jest to jakieś rozsądne wyjście dla poparcia przez Zachód dysydentów z WNP. USA już w tej chwili deklarują wielki program zasilania odbudowy Gruzji, więc koncepcja Adama idzie we właściwym kierunku. Na zakończenie swego obszernego tekstu Adam wysoko ocenia postawę prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego podróż do Tbilisi. Zgodnie ze swoją dialektyczną logiką chwali również "moderującą postawę polskiego rządu" Donalda Tuska. Wiedząc, jak Adam nie lubi obydwu "Kaczorów", doceniam jego komplementy pod adresem jednego z nich. Z pochwał pod adresem polityki Warszawy wyłącza on obecne kierownictwo SLD. Przeciwstawia atoli Grzegorza Napieralskiego swym przyjaciołom na lewicy Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, Włodzimierzowi Cimoszewiczowi oraz Leszkowi Millerowi. By oszczędzić im zarzutu, iż są niezmiennie partią prorosyjską (jak to ujął niegdyś w Sejmie III RP w imieniu KPN Leszek Moczulski: "płatni zdrajcy, pachołki Rosji!"), oskarża SLD Napieralskiego, iż jest "ugrupowaniem serwilizmu i strachu". Są to jednak sztuczki słowne, by nie powiedzieć zbyt bolesnej prawdy o mentalnym uzależnieniu polskiej i w ogóle europejskiej lewicy od Kremla. Cały ten wywód jest potrzebny Adamowi, by przeciwstawić Lecha Kaczyńskiego, który jest tej sprawie w porządku, brzydkim rusofobom z PiS, którzy w odróżnieniu od Adama nie znają i nie rozumieją Rosji. Stąd ich niechęć do tego kraju. Przypomnijmy jednak, że Adam Michnik nie jest jedynym w Polsce przyjacielem Rosjan, gdyż zarzuty pod adresem polskiej rusofobii formułują w Polsce liczni miłośnicy Matuszki Rosji z obozu lewicy i prawicy. Jest to, jak wiemy, głośno brzmiący chór i Adam Michnik nie jest tu jedynym nosicielem Prawdy. By jakoś się wyróżnić w tym gronie, wymaga od prezydenta Kaczyńskiego - w podzięce za pochwały - by czym prędzej podpisał Traktat Lizboński. Wprawdzie głosowanie Irlandczyków pozbawiło ten podpis wszelkiej wartości, ale Adam jako światły Europejczyk nadal domaga się od nas gestów lojalności wobec europejskich elit. Tłumaczy, że to nie Unia ma stawać na baczność przed każdym kaprysem polskich elit, lecz wręcz przeciwnie. I chwali rząd Donalda Tuska za to, że w odróżnieniu od prezydenta rozumie swe europejskie powinności. Bo najgorsze są - jak widać - karygodne skłonności do separatyzmu. Antoni Zambrowski



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
47
44 47 407 pol ed02 2005
47 2
47. Algorytm ABC w pomocy przedszpitalnej, Ratownictwo Medyczne
FIZYKA 47, fff, dużo
47 Nazizm a?szyzm
47 Wojna stuletnia
47,e g
6 (47)
ei 01 2001 s 46 47
Conan 47 Conan i szalony bóg
47 50
45 47
2015 08 20 08 11 47 01
47 Pożegnania
44 47 607 pol ed01 2007
47 48
43 47
06 (47)

więcej podobnych podstron