KSIĘGOWY I PRESTIDIGITATORZY
NA PODSTAWIE OPOWIADANIA MARIANA SKUTNIKA
Życie to mistyfikacja, jedynie liczby są realne. Wie o tym każdy księgowy. Kontrole skarbowe nie mają czasu zajmować się życiem. Co może obchodzić urzędnika skarbowego, że wydaje pan tygodniowo dziesięć milionów złotych na utrzymanie dwóch kochanek? Dla niego istotne jest, że pańska firma ma straty i że wobec tego pan nie ma żadnych dochodów. Jeśli nie ma pan dochodów, to nie ma pan też środków do życia. A zatem jeśli przez dłuższy czas w swoich zeznaniach podatkowych wykazuje pan straty, to oczywiście wszystko będzie w porządku pod warunkiem, że pan umrze. Trudno przecież żyć zbyt długo będąc pozbawionym środków do tego życia niezbędnych. Zgodzi się pan ze mną? Niektórzy chcieliby całymi latami ponosić straty, a później się dziwią, że nagle trzeba umierać. Liczby nie kłamią. Liczby są realne. Jesteś na plusie - żyjesz. Jesteś na minusie - umierasz.
Każdy się boi kontroli, nie pan jeden. Największą niedogodnością kontroli jest to, że nie może być bezwynikowa. Urzędnik, który nie potrafi stwierdzić w papierach firmy przynajmniej tuzina nieprawidłowości, albo został przekupiony, albo skąpo wyposażony przez naturę w komórki mózgowe. W obu przypadkach nie ma prawa pracować w urzędzie skarbowym. (Nawiasem mówiąc, istnieje tylko drugi przypadek, a dlaczego, niech się pan domyśli). Gdy już więc do nas przyszli i nas kontrolują, wiadomo, że będzie kara. Podstawowym zadaniem księgowego jest wiedzieć, za co będzie ukarany. A zatem pewne błędy należy popełniać z rozmysłem i premedytacją i starać się, by dość szybko rzuciły się w oczy kontrolerowi. Określenie „dość szybko” jest mało precyzyjne, ale niestety trzeba się zdać na wyczucie. Jeśli bowiem błędy będą tak ewidentne, że porażą kontrolujących od razu po otwarciu ksiąg, wówczas grozi nam masakra. Urzędnicy skarbowi mogą dojść do przekonania, że robimy sobie z nich jaja, a tego oni nie lubią. Jeśli zaś błędy zostaną zakonspirowane i kontrolerzy w ogóle nie będą w stanie ich odnaleźć, wtedy również grozi nam masakra, bowiem znajdą błędy, których nie znamy, a więc nie będziemy umieli wytłumaczyć ich istnienia. Księgowi, którym się wydaje, że potrafią prowadzić księgowość bezbłędnie, są dyletantami albo młokosami. Już samo założenie firmy zgodnie ze wszystkimi przepisami jest niemożliwe. I każdą firmę, która istnieje, można ukarać za błędy popełnione w czasie jej zawiązywania. Jedynie firma, która nie powstała, nie może zostać ukarana za błędy popełnione w czasie jej zawiązywania. Przy czym firma, która nie istnieje, powinna zostać ukarana za sam fakt nieistnienia i to karą najcięższą z możliwych, a mianowicie zakazem prowadzenia działalności. Dla firmy, która działalności nie prowadzi, zakaz prowadzenia działalności jest szczególnie dotkliwy. Lepiej już firmę założyć, popełniając przy tym konieczne błędy i rozpocząć działalność. Łatwiej bowiem, jak wiadomo, przerwać działalność, którą się prowadzi, niż taką, której się nie prowadzi. Ale chyba niepotrzebnie wdałem się w szczegóły.
Firma, która płaci podatki, ma kłopoty. Proszę się nie śmiać! Proszę przyjrzeć się liczbom. Z kogo państwo wyciska najwięcej pieniędzy? Z emerytów oczywiście. Każdy z nich płaci podatki! Wyobraża pan sobie?! Każdy! Nie ma emeryta, który by nie płacił! A co pan powie o kondycji finansowej emerytów? No właśnie. Więc cóż można powiedzieć o firmie, która zachowuje się podobnie jak emeryt i płaci? A gdy ma jeszcze na etacie księgowego, prawnika, menedżera i - mimo to płaci? Emeryt płaci, bo na księgowego i doradcę podatkowego go nie stać. Ale bogata, dobrze prosperująca firma, która płaci podatki, to zupełne nieporozumienie. Płacą tylko notoryczni autsajderzy, nieuki, ofiary powodzi i temu podobny element. Nikt, kto choć trochę się szanuje, nie płaci podatków.
Jak pan myśli, ile takich kont musi prowadzić księgowy przeciętnej firmy? Więcej, więcej, dużo więcej. Osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt, sto! Oto właśnie liczby. I powiem coś panu w zaufaniu: każde konto ma dwie strony. Żeby panu nie mieszać w głowie, nazwę je lewą i prawą. Proszę mi wierzyć, że codziennie księgowy wpisuje różne liczby zarówno na lewe strony, jak i prawe. Czuje pan to? Sto dwadzieścia kont, a każde konto to dwie strony, czyli razem dwieście czterdzieści stron! To jest tak, jakby pisać książkę, która ma mieć dwieście czterdzieści stron, rozpoczynając od wszystkich stron jednocześnie! Jedno zdanie na pierwszej stronie, jedno na piątej, jedno na dwunastej, i tak dalej. A później dopisujemy drugie zdanie, trzecie i czasami jest tak, że na stronie piątej jest zdanie trzecie, a na dwieście piętnastej już siódme, podczas gdy na sześćdziesiątej ósmej nie ma żadnego. Ogarnia to pan? A teraz niech się pan trzyma, powiem coś, co wprawi pana w zdumienie. Otóż w jakimkolwiek momencie wypełniania kont zechciałby pan pododawać do siebie wszystkie lewe strony osobno i wszystkie prawe strony osobno, to wie pan, co się okaże? Suma stron lewych będzie równa sumie stron prawych! Zawsze! Niezwykłe, prawda? Sam pan widzi, że pańskie sztuczki są w porównaniu z tą sztuczką dość liche... Nie chcę niczego panu ujmować, ale niech sam pan przyzna. Sto osiemdziesiąt stron lewych i sto osiemdziesiąt stron prawych i zawsze równowaga! Oto doskonała rzeczywistość! Jak to możliwe? Cóż, mógłbym się zasłonić tajemnicą zawodową. Chcę jednak być z panem szczery. I powiem panu, że do końca to i ja tego nie rozumiem. Jestem księgowym od dwudziestu lat i stale wypełniam strony lewe i prawe, napisałem więc już kilkadziesiąt grubych powieści i zawsze lewa równała się prawej, a ja wciąż nie wiem dlaczego. Otóż i - tajemnica bytu.
W księgowości obowiązuje ścisłe planowanie. Przed rozpoczęciem kolejnego miesiąca trzeba wiedzieć, jakie zamierzamy ponieść koszty i jakie zrealizować obroty. Myślę tu o realnych kosztach i realnych obrotach, a więc tych, które wpisuje się do ksiąg. W życiu czasami może się coś poknocić, w papierach nigdy! Księgowy, który zaczynając miesiąc nie wie, ile na koniec miesiąca będzie miał zysków bądź strat, jest ignorantem. Skąd księgowy ma to wiedzieć? Od swojego zleceniodawcy, oczywiście. Przy czym, proszę wybaczyć szczerość, znakomita większość zleceniodawców, czyli właścicieli firm, prezesów, dyrektorów nic nie wie o realnym świecie, a zatem nie jest w stanie sformułować właściwych dezyderatów. Współpracując z takim biznesmenem - przedszkolakiem ograniczam się zwykle do naprowadzenia go na pożądany trop i pytam: „Podatków nie płacimy?”. Na takie dictum prawie każdy potrafi odpowiedzieć bezbłędnie. Resztę biorę na siebie.
W kontaktach z urzędem skarbowym należy zachować jak najdalej posuniętą indyferencję. Urzędnicy skarbowi wiele czasu poświęcają na wyszukiwanie ofiar, a następnie na ich finansowe masakrowanie. Gdy urzędnik zorientuje się, że coś może z nas wyciągnąć, to zapewniam pana, że nie popuści, aż nie wyciśnie wszystkiego. Jak mówiłem wcześniej, każdy przedsiębiorca jest przestępcą podatkowym. Bo poprzez swego księgowego prowadzi księgi rachunkowe, w których zawsze są błędy, a każdy błąd to usiłowanie oszukania budżetu państwa, czyli przestępstwo. Każdy przedsiębiorca zatem z definicji winny jest państwu pieniądze tytułem rekompensaty za nieustanne popełniane przestępstwa. Urzędnicy skarbowi doskonale o tym wiedzą i bez przerwy rozsyłają do podległych sobie firm (bo, de facto, wszystkie firmy podlegają urzędom skarbowym) wezwania o zapłatę. Mniejsza o to, z jakiego tytułu. Tytuł zawsze się znajdzie. Urzędnik wysyła więc wezwanie i czeka. Najlepszą reakcją w takich przypadkach jest całkowity brak reakcji. Pierwsze wezwanie należy zignorować. Bo być może zostało wysłane przez pomyłkę, a pomyłki w urzędzie skarbowym zdarzają się częściej niż w Instytucie Meteorologii. Jeśli się na takie wezwanie zgłosimy (nie mówię z pieniędzmi, mówię, że jeśli w ogóle się zgłosimy), od razu będzie to sygnał, że mamy nieczyste sumienie. Niby nie było powodu, a człowiek przyszedł. A jak już przyszedł, to myśli pan, że ktoś mu powie, „Przepraszamy, zaszła pomyłka.”? Jak długo mam do czynienia z urzędnikami skarbowymi, tak długo nie słyszałem, żeby urzędnik przepraszał petenta. Takie rzeczy się nie zdarzają. Skoro pan tu już jest, znajdzie się powód, żeby panu dokopać! A więc przychodzić do urzędu nie trzeba. Pierwsze wezwanie prosto do kosza. Jeśli przyjdzie następne, to bierzemy je i czytamy. W dziewięciu przypadkach na dziesięć są tam bzdury, które nas nie dotyczą. A wtedy - do kosza z papierem. Ale może się zdarzyć tak, że urzędnik coś przypadkowo wywęszył i chce nas skubnąć. Przyjmujemy wtedy postawę obronną. Piszemy odpowiedź, w której nazywamy sprawę piramidalnym nieporozumieniem, podajemy dziesiątki argumentów, że urząd źle trafił z roszczeniami. W ogóle staramy się maksymalnie zaciemnić obraz sytuacji.
Żaden urzędnik nie zada sobie trudu, aby przeczytać nasze wyjaśnienia. Do nas dotrze kolejne ponaglenie, z podkreślonymi czerwonym flamastrem dolegliwościami, jakie nas spotkają, jeśli w oznaczonym terminie nie stawimy się w urzędzie. A zatem, kierując się obywatelskim obowiązkiem, zabezpieczamy obowiązkowe stawiennictwo. Wytrawny księgowy nigdy nie da się przegadać urzędnikowi. Gdy więc urzędnik obwieszcza pierwszą wątpliwość wobec naszej działalności, my piętrzymy przed nim tuzin nowych wątpliwości, udając rzecz jasna, że staramy się rozwiać wątpliwość pierwszą. Na każdą wątpliwość urzędnika należy odpowiadać tuzinem nowych wątpliwości. Rozmowa między urzędnikiem a przedstawicielem firmy powinna być bardziej nieprzyjemna, bardziej męcząca i w ogóle trudniejsza dla urzędnika. Rezultatem takiej rozmowy powinno być zniechęcenie urzędnika do zajmowania się nami. Urzędnik ma jednak nad nami przewagę. My prowadzimy księgowość firmy indywidualnie, on działa w potężnym zespole. Gdy mu się odechce z nami kontaktować, przekaże naszą sprawę koledze i wszystko zacznie się od nowa. Trzeba być na to przygotowanym. Trzeba zachować spokój, cierpliwość i wyrachowanie. Wojna podjazdowa z urzędem może trwać całymi latami. Tak długo jednak, jak długo nie oddajemy urzędowi ani złotówki, szale zwycięstwa przechylają się na naszą stronę. W przeciwieństwie do bohatera Kafki nie stoimy na straconej pozycji.
Gdy interes idzie dobrze, wszelkimi możliwymi sposobami trzeba szukać kosztów. Koszty, jak pan wie, potrzebne są po to, by zbilansować przychody, zminimalizować zysk, i w rezultacie wywinąć się od płacenia podatków. Są różne sposoby namnażania kosztów. Niestety, większość z nich wiąże się z koniecznością wydatkowania pieniędzy. Nawet jeśli wydatki te są pożyteczne, jak na przykład kupno kolejnego samochodu albo wyjazd z dziewczyną na Rivierę, to jednak prowadzą w rezultacie do uszczuplenia naszej kasy, a to, przyzna pan, boli. Potrzebne są zatem takie koszty, które z grubsza biorąc, nic nie kosztują. Najlepiej w tej roli sprawdzają się faktury. Mam na myśli faktury nie obciążone żadnymi desygnatami. Uwielbiam takie faktury! Ich doskonałość porównać można jedynie z ideami platońskimi. Są doskonale rzeczywiste, bo ich rzeczywistość nie wykracza poza materię liczb. Nazywanie ich lewymi dokumentami jest bezprzykładnym wulgaryzmem, którego z upodobaniem dopuszczają się urzędnicy skarbowi. Czynią to z zawiści, bowiem doskonale zdają sobie sprawę z tego, że faktury bez desygnatów nie poddają się ich penetracji. Gdy jest przedmiot, a nie ma do niego faktury, wówczas urzędnik tryumfuje, ale gdy jest faktura bez przedmiotu... wtedy musi uznać się za pokonanego. Górą jest księgowy. Dobry księgowy nie pozwala istnieć przedmiotom bez faktur, bez urealniających je liczb. Same liczby mogą istnieć autonomicznie, bowiem same w sobie są esencją realności.[Author ID1: at Sat Aug 31 15:11:00 1996 ]
OKRUCH