Moliere Natręty


MOLIERE

NATRĘTY

Komedja Moliera we trzech aktach

OSOBY.

DAMIS, Stryi Heleny.

HELENA.

WALERY, kochanek Heleny.

KLOCOWICZ, służący Walerego.

Natręty:

ALCYDOR.

ALKANDER.

ALCYP.

LIZANDER.

KLIMENA.

TENIRA.

FILINT.

PROJEKCISTA.

LITERAT.

ORMIN.

KILKU ZŁODZIEJÓW.

MASKI.

LOKAJ, Damisa.

Scena w Warszawie.

AKT PIERWSZY.

Scena I.

WALERY, KLOCOWICZ.

WALERY.

Czym się pod taką gwiazdą, dla Boga! urodził, By mnie zawsze tłum wścibskich nudziarzy nachodził! Zewsząd mi ich na przekor zsyła los surowy, Bo ich widzę codziennie jakiś rodzaj nowy.

Dziś mnie całkiem dojechał, nudząc godzin ze dwie, Wczorajszy zuch, któregom pozbył się zaledwie:

Chwila mi ta nieszczęsna dała się we znaki, Kiedy mnie chętka wzięła pójść na krakowiaki; Tam, myśląc że znękaną rozweselę duszę, Okrutną za me grzechy znalazłem katuszę.

KLOCOWICZ.

Zawsze do uciech życia jakiś mól się wkręci,

Wszystko Panie, nie idzie podług naszej chęci.

Natrętów ma na świecie każdy człowiek żywy,

Bez nich byłby aż nadto, jak anioł, szczęśliwy.

WALERY.

Lecz z natrętów, jakimi niebo mnie dotyka, Największego mam w stryju Heleny nudnika;

Ten niszczy me nadzieje, odrzuca wzdychania,

I choć mam jej wzajemność, widzieć mi ją wzbrania.....

Jestem tu; lecz się boję bym nie chybił chwili,

W którejsmy się w tem miejscu stanąć umówili.

KLOCOWICZ.

Ten moment, proszę Pana, długi pospolicie; Państwo się chwilą później czy wprzód, zobaczycie.

WALERY.

Dobrze; lecz ja drżę cały; miłość moja tkliwa,

Lada fraszkę z jej strony występkiem nazywa.

KLOCOWICZ.

Jeżeli miłość Pańska, jak Pan mówi, tkliwa,

Lada fraszkę z jej strony występkiem nazywa,

Ona Pana kochając, ja wiem że ochotnie,

Fraszką Pańskie występki nazywa odwrotnie.

WALERY.

Lecz musiała Helena wyjść już do ogrodu.

(czyni krok do odejścia).

KLOCOWICZ (zatrzymując go).

Chustka się, proszę Pana, rozwiązała sprzodu.

WALERY.

Daj pokój.

KLOCOWICZ.

Ja poprawię; niech Pan stanie w pędzie. (poprawia mu chustkę).

WALERY.

Och! ty mnie chcesz udusić! niech już i tak będzie.

(chce odchodzić).

KLOCOWICZ.

Włosy lepiej ułożę; niech mnie Pan posłucha,

(poprawia mu włosy).

WALERY.

Zgrabnyś! małoś grzebieniem nie urwał mi ucha!

KLOCOWICZ.

A jeszcze, proszę Pana, kołnierzyk poprawię.

WALERY.

Nie chcę, bo mi czas tracisz w tej nudnej zabawie.

KLOCOWICZ.

To niech przecie Pan łaski okaże mi tyle, Bym otrzepał kapelusz; bo cały jest w pyle.

WALERY.

No, to otrzep, to otrzep; dosyć iuż tej sceny.

KLOCOWICZ.

Jeśli Pan. proszę Pana, do Panny Heleny....

WALERY.

Mój Boże! nie nudźże mnie.

KLOCOWICZ.

W tem moja poczciwość.

WALERY.

Dosyć; jużeś oczyścił.

KLOCOWICZ.

Momencik! cierpliwość!

WALERY.

Zabija mnie!

KLOCOWICZ (ciągle trzepiąc i oczyszczając kapelusz).

Czy w prochu leżał? proszę Pana.

WALERY.

Będziesz trzepał do nocy? prędzej! do szatana!

KLOCOWICZ.

Już Panie.

WALERY.

Dawaj!

KLOCOWICZ (dając kapelusz, upuszcza go na ziemię).

Uch! uch!

WALERY.

To mi się podoba!

Pięknieś mi się przysłużył! bodaj cię choroba...!

KLOCOWICZ.

Ja zaraz, proszę Pana....

WALERY.

A jakże mnie nudzi !

Dawaj dawaj kapelusz! najnudniejszy z ludzi!

Scena II.

HELENA, ALCYP, WALERY, KLOCOWICZ.

(Helena przechodzi w głębi teatru, Alcyp ją prowadzi pod rękę).

WALERY.

Coż widzę? to Helena? któż to ją prowadzi? Dokąd śpieszą tak prędko?... znać że sobie radzi. (Kłania się jej, a ona odwraca głowę przechodząc).

Scena III

WALERY, KLOCOWICZ.

WALERY.

Co? Kiedym jej w tej chwili ukłonił się skromnie,

Dumna! i oczu nawet nie zwróciła do ranie?

Jak gdyby mnie nie znała! skądże tak oboje...?

(do Klocowicza).

Ach! jeśli cię obchodzi położenie moje,

Cóż mam o tem rozumieć ? powiedz mi swe zdanie.

KLOCOWICZ.

Boję się źle przysłużyć, więc zamilczę, Panie.

WALERY.

Nie nudź mnie! lecz natychmiast ruszaj; nie ma rady? Patrz mi gdzie się podzieją idź za nimi w ślady ...

KLOCOWICZ (idzie, i wraca).

Zdaleka iść?

WALERY.

Zdaleka.

KLOCOWICZ (idzie znowu i wraca).

I w takim sposobie,

Że udam, jak mnie ujrzą, że idę tak sobie?

WALERY.

Niechże cię łotrze porwą wszyscy kaci razem;

Powiesz im, że ich śledzisz za moim rozkazem.

KLOCOWICZ (idzie i wraca).

A Pan tu będzie czekał?

WALERY.

I jeszcze mi plecie!

Ruszajże, o nudniku najnudniejszy w świecie!

Scena IV.

WALERY (sam).

Boże! ileż udręczeń czuję w duszy smutnej!

Jakżebym rad uchybić schadzki tej okrutnej!

W nadziei, że najsłodsze znajdę w niej roskosze,

Na widok ten, męczarnie w mem sercu ponoszę!

Scena V.

WALERY, LIZANDER.

LIZANDER.

Zdala cię na ulicy oczy me poznały,

I ja lecę ku tobie w uniesieniu cały.

Szczycąc się twą przyjaźnią i twoją osobą ,

Polkę mej kompozycyi zaśpiewam przed tobą.

Ale Polka prżeśliczna! tak, że głowy pierwsze,

Pod nutę i pod miarę, podkładają wiersze.

Mam majątek i szczytne o sobie nadzieje,

Mam znaczenie w Warszawie , wszystko mi się śmieje,

Mam śliczne kuzyneczki, i przyjaciół roje,

Lecz jabym wszystko oddal za Poleczkę moję.

(śmieje się i przyśpiewuje).

Chi, chi! słuchaj... la, la, la... posłuchajże proszę.

(śpiewa swoję Polkę).

Cóż, nie ładna?

WALERY.

Przedziwna.

LIZANDER.

Nie sąż to roskosze? (śpiewa kilka razy koniec).

A koniec, prawda ?

WALERY.

Prawda.

LIZANDER.

To koniec nie lada!

Pierwsza część z tonu G dur, druga w E mol, wpada;

Jeszcze wtór mam dorobić ale wtór z hałasem,

Bo ja się bardzo dobrze znam z jenerałbasem.

Najczulsze struny serca moją Polką trącę!

A kroki, com ułożył: cudne! czarujące!

Jak tylko je zobaczysz, padniesz na kolana,

Przedziwnie cała Polka we wdzięki ubrana.

(śpiewa, mówi i tańcuje razem).

Patrzajże; tu mężczyzna, tu stoi kobieta,

Ona go tak, uważasz? a on ją tak, wita:

Stamtąd on tu tu przechodzi, ona za nim w ślady,

Ale czy lej milutkiej nie postrzegasz zdrady.

Patrz, oto oko w oko, i twarzą do twarzy,

Nuż do niej!... ona na bok! a on się lak skarzy.

Jakże sądzisz mój Hrabio?

WALERY.

Piękne kroków szyki.

LIZANDER.

Nie prawdaż, że w kąt przy mnie wszystkie baletniki?

WALERY.

Zapewne.

LIZANDER.

Coż, figura?

WALERY.

Dziwna!

LIZANDER.

Niezrównana! Chcesz, to ja cię nauczę.

WALERY.

Dobrze; jutro zrana.

LIZANDER (kręcąc się).

No, to jutro, to jutro. Bądźże zdrów, mój Hrabio.....

Cóż, prawda, że postawę wcale mam nie babią ?

Wzrost ładny, a kolorki jak dwie świeże różki,

Szczupłość jak u panienki, a do Polki nóżki.

(uderzając się w czoło).

Ale, ale! ja zawsze niewiedzieć co zrobię!

Że mi też ani przyszło na myśl, mieć przy sobie

Te wiersze, którebyśmy na rozsądku szali

Zważywszy najdokładniej, lepsze z nich wybrali.

WALERY.

Jutro, jutro.

LIZANDER.

Bądźźe zdrów. Kochany Drapista

Nic nie wie o mej Polce; a to jest artysta;

Płody jego umysłu nie boją się pleśni;

Ma ze mną sympatyą do robienia pieśni.

Lecę kulą do niego; każdy go wychwala,

Zapytam go o zdanie... la, la, la, la, la, la.

(odchodzi śpiewając i skacząc).

Scena VI.

WALERY (sam).

Czyż ja mam, gdzie się ruszę, słuchać bredni wszędzie,

I codzień tłum natrętów obarczać mnie będzie?

Jakże stan nasz dziwaczny, kiedy, jak rozważę,

Do klaskania ich szałom zniżać się nam każe?

Scena VII.

WALERY, KLOCOWICZ.

KLOCOWICZ.

Panna Helena sama idzie tu, z tej strony.

Ach! ty pojąć nie zdołasz, jakem umęczony:

Jeszcze kocham nieludzką! a tajemna zawiść

Powziąść dla niej wieczystą każe mi nienawiść!

KLOCOWICZ.

Do czegoż, proszę Pana, łajać ją, mój Boże?

Pan nie wie, co kochanka nad serduszkiem może ?

Choćby Pan z najszłuszniejszą szedł do niej wymówką,

Wszystkie gniewy w kąt pójdą jak wyrzeknie słówko.

Scena VIII.

HELENA, WALERY, KLOCOWICZ.

HELENA.

W twoich oczach, Walery, widzę niepokoje;

Czyliż moja przytomność smutki wznieca twoje?

Cóż to jest? z jakich przyczyn, z jakiego zmartwienia,

Widząc mnie, tak ponure wydajesz westchnienia?

WALERY.

Ty mnie pytasz nieludzka, ty mnie pytasz o to

Co mą duszę śmiertelną obarcza zgryzotą !

Nie maszże Boga w sercu, gdy widząc me smutki

Udajesz że nie czujesz, nie znasz ich pobudki ?

Ten, który w moich oczach szedł z tobą niedawno....

HELENA.

Cha, cha! przyczyna smutku wcale jest zabawną !

WALERY.

Urągaj mej boleści, urągaj złośliwa;

Wstydź się że na me żale śmiech ciebie porywa;

Że dla dni mych zatrucia w zdradzieckim sposobie

Nadużywasz słabości którą mam ku tobie!

HELENA.

Muszę śmiać się, i wyznać, że to rzeczy nowe

Abyś dla małej fraszki tak zachodził wdowę.

Tego Pana przytomność wcale mi nie miła;

Jest to natręt, którego zręczniem się pozbyła,

Jeden z tych modnych wścibskich, co biegnąc ochoczo,

Jeżeli jaką damę samotną gdzie zoczą,

Plotą jej grzeczne słówka z przymilonem okiem,

I radej czy nieradej chcą zostać pod bokiem.

Udałam że mam odejść, chcąc ukryć myśl moję;

On mnie grzecznie aż w górne wprowadził pokoje,

A tak się go pozbyłam; on został z damami,

A ja wyszłam innemi tu do ciebie drzwiami.

WALERY.

Mogęż wierzyć Heleno w tak pochlebne słowa ?

I czyż dla mnie w twem sercu zawsze jednakowa ?

HELENA.

Nie wierzysz mi Walery ? śmiesznyś jest, prawdziwie.

Niczemże się przed tobą nie usprawiedliwię?

Idź; gniewam się na ciebie; wymówka twa sroga...

WALERY (chwytając ją za rękę)

Ńie gniewaj się o bóstwo, nie gniewaj, dla Boga!

Władzy twojej podległy, wierzę, i chcę znosić,

Co tylko usta twoje raczą mi ogłosić.

Na złowienie mnie w sidła używaj sposobu,

Ja dla ciebie cześć boską mieć będę do grobu.

Skrzywdź, wyszydź miłość moję, nie bądź mi wzajemną,

I zwycięztwem innego pochlub się przedemną;

Od twych wdzięków uroczych wszystko zniosę stale,

Umrę z tego pocisku, lecz się nie użalę.

HELENA.

Jeśli takie uczucia zajmują twą duszę,

Ja także...

Scena VIX.

HELENA, WALERY, ALKANDER, KLOCOWICZ.

ALKANDER.

Słówko, Hrabio, powiedzieć ci muszę.

Pani mi tę niegrzeczność przebaczy łaskawie,

Że pragnę z nim sam na sam mówić w ważnej sprawie.

Scena X.

WALERY, ALKANDER, KLOCOWICZ.

ALKANDER.

A to zgroza natury! to o pomstę woła!

Skrzywdził mnie jeden burda miedzianego czoła,

I ja go ścigać będę w samo nawet piekło.

Chciałbym więc jak najprędzej, by to nie uciekło,

Abyś raczył w tej chwili wyzwać go odemnie,

A ja ci się w tym względzie wysłużę wzajemnie.

WALERY.

Wiem, że me odmówienie przyjmiesz nie ze smakiem

Jestem obywatelem, a nie czczym junakiem.

Znasz moje śmiałe ramie, i męztwo mej duszy,

I pewnyś że jej żadna trwoga nie poruszy;

Więc mi tego, rozumiem, przyjacielu drogi,

Nie poczytasz za skutek bojaźni i trwogi.

W innej okoliczności, kiedy idzie o to,

Będę miał za powinność służyć ci z ochotą.

Bądź zdrów.

Scena XI.

WALERY, KLOCOWICZ.

WALERY.

Z tymi wścibskimi, dalibóg, to scena...

Dokądże się, czy nie wiesz, udała Helena?

KLOCOWICZ.

Ja nie wiem proszę Pana.

WALERY.

Idź, patrz za nią wszędzie.

Tu cię czekam. Dowiedź się czy tu nie przybędzie.

Koniec Aktu pierwszego.

AKT DRUGI.

Scena I.

WALERY.

Kiedyż mi dadzą pokój te natrętów roje,

Co krok, wszędzie ich pełno, na nieszczęście moje;

Wciąż od nich oblężony, klnąc ich wszystkich zcicha,

Nie znajdę tej do której serca moje wzdycha.

Ach! gdyby dobre nieba rozpędziły zgraję

Która mi w udręczeniach odetchnąć nie daje,

Miałbym porę mej silnej miłości płomienie

Wynurzyć bez przeszkody anielskiej Helenie.

Lecz słońce na zachodzie; czekam na nią drżący:

Nie wiem, czemu dotychczas nie wraca służący.

Scena II.

WALERY, ALCYDOR.

ALCYDOR.

Jak się masz.

WALERY (na stronie).

Czy znowu gość ? jakże się wywinę ?

ALCYDOR.

Pociesz mnie przyjacielu, pociesz mnie bo ginę.

Dowiesz się jaki pocisk serce me przenika;

Wczorajem w faraona zgrał się do fenika!

Dziwno ci? o zapewne! i ja sam się dziwię;

Bo wiesz że w faraona zawszeni grał szczęśliwie,

Zawszem poniterował, i bank trzymał z zyskiem.

Wczoraj idąc z teatru, spotykam się z Dyskiem;

A! jak się masz? uprzejmie mnie wita,

I szczeremi uściski obdarza do syta.

O! bądź łaskaw mój drogi, na wieczorek do mnie;

W gronie dobrych przyjaciół zabawim się skromnie,

Bez tych nudnych etykiet, bez żeny, broń Boże;

A jeżeli zechcecie, banczek wam założę.

Przyjąć tak grzeczną prośbę musiałem koniecznie;

Odmówić, myślę sobie, byłoby niegrzecznie.

Zwłaszcza, że mi stryj przysłał chociaż nie z magnatów,

W złocie, srebrze, w papierach, ośmset dukatów.

Kilku nas się zebrało. A więc przy pończyku,

I przy okrągłym wszyscy Siedliśmy stoliku,

Gospodarz bank założył. Wszczęła się gra żywa;

Ja wyciągam newkę pik; newka mi wygrywa,

Potem ubijam asa, potem parol z damy

Niechno się, myślę sobie dobrze rozigramy;

Ja tu wam niezawodnie wszystkim strzępię skórę,

Zwłaszcza że już nad nimi dobrze miałem górę.

Robię potem Six levees i piętnaście mazą;

Ubijam każdy parol, i za każdą razą

Banczku coraz ubywa, gra idzie z zapałem,

W tym ja piątkę stawiając, va banque! zakrzyczałem;

Gdyż za stałość fortuny mogłem śmiało przysiąc.

Bach przegrywam! a w banku było przeszło tysiąc

Dla Boga! rewansz! rewansz! coraz się zapalam,

Już nawet poniterom stawiać nie pozwalam,

Lecz znowu idę va banque! na czwórkę treflową,

O nieba! jakby na złość, przegrywam na nowo!

Uczuwszy niewstrzymaną pomszczenia się żądzę,

Lecę zabieram z domu wszystkie me pieniądze,

Znowu pędzę i pędzę, łamię i drę karty,

Znowu va banque! na pliez; o losie zażarty !

Krew mi bije do głowy, drżą podemną łytki

Nakoniec jak ostatni zgrywam się do nitki

I dziś mną wszystkie w świecie miotają rozpacze.

WALERY.

W kartach różnego losu doświadczają gracze.

Widzę że cię unosi żałość sprawiedliwa,

Ale mnie sprawa pewna od ciebie odrywa.

Bądź zdrów; niechaj cię Pan Bóg cieszy w tej niedoli.

ALCYDOR.

Ty sobie nie wystawisz jak mnie cios ten boli:

Przegrać va banque! na pliez!..

(odchodzi wołając).

WALERY (sam).

Niech go wszyscy kaci!

To straszna rzecz! gdzie stąpię, wszędzie waryaci!

Scena III.

WALERY, KLOCOWICZ.

WALERY.

Jakeś poszedł lak przepadł; a ja czekać muszę!

KLOCOWICZ.

Nie mogłem, proszę Pana; ja się klnę na duszę.

WALERY.

Niesieszże mi przynajmniej nowinę wesołą?

KLOCOWICZ.

A jakże, niech Pan chmurne rozweseli czoło:

Kazała, proszę Pana, Panu coś powiedzieć...

WALERY.

Cóż Jakiego? mów prędzej.

KLOCOWICZ.

Ehe! chce pan wiedzieć?

WALERY (niecierpliwie).

Gadaj.

KLOCOWICZ.

Wnet, proszę Pana: wszystko to opisze;

Teraz takem się zmachał że zaledwo dyszę.

WALERY.

Nie nudźże mnie!

KLOCOWICZ.

Każe Pan? to ja na rozkazy

Powiem mu co do joty wszystkie jej wyrazy...

Dalibóg, proszę Pana, żem nigdzie nie stawał,

I żem za nią upalił znaczny drogi kawał.

WALERY

Bodaj cię wszyscy kaci!.. kiedyż mi on powie?

KLOCOWICZ.

Niechże się Pan nie gniewa, bo to źle na zdrowie.

WALERY.

Gadaj że!

KLOCOWICZ.

Powiem, powiem krótko, węzłowato,

A żem się gracko spisał, ani słowa na to.

Ja się nawet nie chwalę... a więc, niech Pan słucha,

Że ona... w faworyty wlazła Panu mucha.

WALERY.

Niech tam będzie.

KLOCOWICZ.

Tu Panie tak mi tedy rzecze...

WALERY.

Cóż?

KLOCOWICZ.

Zgadnij Pan.

WALERY.

Dla Boga! o nudny człowiecze!

KLOCOWICZ.

To od Panny Heleny miałem polecenie...

Ja strasznie dobrze życzę tej Pannie Helenie;

Bo to miła panienka, a przytem i hoża,

A dobra, proszę Pana...

WALERY.

A to kara boża!

KLOCOWICZ.

Powiedziała, by Pan mój nie martwił się tyle,

I tu czekał, bo sama przyjść tu ma za chwilę,

Jak tylko się pozbędzie jakicheś nudziarzy.

A co? źlem się uwinąl? jeszcze Pan się skarży?

WALERY.

Dobrze, czekam tu na nią. Idźże ty już sobie.

(sam)

Pomyślę czy jej jakiej przysługi nie zrobię.

(krótkie milczenie).

Scena IV.

WALERY (w głębi teatru), KLIMENA, TEMIRA.

KLIMENA.

Wszyscy na moje zdanie, zaręczam, przystaną.

TEMIRA.

Czy ty swoim uporem myślisz mieć wygraną?

KLIMENA.

Dowody moje lepsze; twoich się nie boję.

TEMIRA.

Radabym by kto słyszał i twoje i moję.

KLIMENA (postrzegłszy Walerego).

Nadchodzi tu mężczyzna co ma zdrowe zdanie,

Który spór nasz rozstrzygnie i Sędzią zostanie.

(do Walerego).

A właśnie Panie Hrabio przybywasz tu w porę:

Ja ciebie w naszej sprawie za wyrocznią biorę.

Zgodź różne nasze zdania o istotnych cnotach,

O właściwych prawdziwym kochankom przymiotach.

Sprzeczki tej, mnie się zdaje, trudne rozwiązanie;

Chciejcie więc lepszych sędziów szukać moje Panie.

KLIMENA.

Nie, nie, Hrabio; żartujesz; nic z tego nie będzie,

Bo twój umysł i dowcip znajomy jest wszędzie,

Rzeknij; my się słuszności wcale nie zastraszym.

WALERY.

Ja proszę.

KLIMENA.

Krótko mówiąc, będziesz Sędzią naszym.

Pół chwilki się zabawisz, ile oka mgnienie.

TEMIRA (do Klimeny).

Zatrzymujesz Hrabiego na swe potępienie;

Bo ja wiem, że tak zacny i godny męzczyzna

Niezawodnie zwycięztwo mym dowodom przyzna.

KLIMENA.

I ja wiem, że Pan Hrabia osądzi łaskawie,

I da wyrok przyjazny mojej słusznej sprawie.

(do Walerego).

O kochanku więc z sobą spór wiedziemy głośny,

Czy ten ma być zazdrośny, czyli nie zazdrosny.

TEMIRA.

To jest, dla jaśniejszego myśli okazania,

Zazdrośny, czy spokojny, więcej wart kochania?

KLIMENA.

Ja śmiało spokojnego utrzymuję stronę.

TEMIRA.

O! a ja zazdrośnego przyjmuję obronę.

KLIMENA.

Serce nasze zdaje się, za tem być powinno,

Kto nam składa cześć większą, i miłość niewinną.

TEMIRA.

Serce nasze, zdaje się, i miłość nie płocha,

Temu sprzyjać powinny, kto nas mocniej kocha.

KLIMENA.

Prawda; lecz więcej widać tej czułej miłości

W jednem cichem westchnieniu, niź w całej zazdrości.

TEMIRA.

Prawda; lecz ty mi gadaj razy sto tysięcy,

Im kto jest zazdrośniejszy, tym nas kocha więcej.

KLIMENA.

Fi! fi! nie każ nam kochać, gdyż to się nie ziści,

Tych ludzi, których miłość ma wzrok nienawiści,

I którzy, coby mieli ujmować nas mile,

Nudziarstwem wszystkie nasze zabijają chwile;

Których dusza w swych czarnych przeczuciach złośliwa

Najmniejsze nasze kroki występkiem nazywa,

Przed twój sąd ich najczystszą pociąga niewinność,

I chce zbadać natychmiast każdą naszą czynność;

Którzy, gdy czasem smutek ogarnie nas krótki,

Jęczą, że ich przytomność sprawia nam te smutki,

A kiedy wesołości chwile nam przypłyną,

Krzyczą źe ich rywale główną jej sprężyną;

I którzy w swej zazdrości wściekli i okrutni

W rozmowie nawet z nami wyszukują kłótni,

I wszelkich sercom naszym wzbraniając zdobyczy,

Wszędzie gorycz znajdują na miejscu słodyczy.

Nie, ja lubię kochanków, których dusza cicha

Z najgłębszem uleganiem do serc naszych wzdycha;

Których miłość, jak strumień co bez szumu płynie,

Wyniosłe w naszych wdziękach postrzega boginie.

TEMIRA.

Fi! fi! nie każ nam kochać, bo próżne rozkazy,

Tych ludzi którzy dla nas martwe są jak głazy;

Owych zimnych kochanków których cicha dusza

Mając wszystko za pewne, niczem się nie wzrusza,

I zasypia, serc naszych nie bojąc się straty,

Na nadziejach w pochlebne przystrojonych kwiaty:

Co nas widzą spokojnie w swych rywalów kole

I wolne ich wytrwaniu zostawują pole.

Gniewa mnie miłość taka spokojna i płocha;

Bo kto nie jest zazdrośny bardzo mało kocha..

Ja chcę aby szczeremi kochanka zapały

Burze wiecznych podejrzeń bez przerwy miotały;

Aby światu pokazał zapędem boleści,

Że przedmiot serca swego w szeregu bóstw mieści.

W ten czas nam są pochlebne smutków jego zgraje;

I jeżeli nas dręczy, jeżeli nas łaje,

Roskosz widzieć go potem, jak swój błąd zobaczy,

Drżącego u nóg naszych w jękach i rozpaczy,

Jego łzy i żal szczery za obrazę srogą,

Cały gniew nasz z lubością uspokoić mogą,

KLIMENA.

Jeśli ci się podobać zdolne same burze,

Wiem kogobyś kochała, ja ci się wynurzę;

Znam męzczyznę, któremu piękność pewna sprzyja,

Co się bierze z miłości mało nie do kija.

TEMIRA.

Jeśli mruk twej miłości zdoła być pobudką,

Wiem kogobyś kochała, ja ci powiem krótko.

Znam tutaj filozofa, co bez trosk i żalów

Mogłby widzieć przy tobie trzydziestu rywalów.

KLIMENA (do Walerego).

Wyrok Pana położy koniec naszej zwadzie,

Którego w twojem zdaniu miłość, wyżej kładzie.

(Helena pokazuje się w głębi teatru i widzi Walerego pomiędzy niemi).

WALERY.

Jeżeli Panie pragną, ja krótkim wyrazem

Obie Panie w tej chwili zaspokoję razem:

Ku żadnej zdania mego stronność nie zaślepi;

Zazdrosny kocha więcej, niezazdrośny lepiej.

TEMIRA.

Słuszny wyrok, jednakże...

WALERY.

Dosyć, już po sprawie:

Wyrzekłem, więc wybaczcie że was tak zostawię.

Scena V.

WALERY, HELENA.

WALERY (idąc ku Helenie).

Jakże się poźnisz Pani! a los mój surowy...

HELENA.

Nie; nie przerywam Panu tak słodkiej rozmowy.

(pokazując na damy które odeszły).

Moje więc opoźnienie oskarżasz daremnie,

Możesz z temi damami, obejść się bezemnie.

WALERY.

Niesłusznie mnie przykremi obarczasz wyrzuty;

Cóżem winien żem pasmem udręczeń osnuty?

Czekaj, czekaj Heleno! niech twój gniew ochłonie....

HELENA.

Dość tego; idź i baw się w lubem tobie gronie.

Scena VI.

WALERY (sam).

O Boże! czy los dla mnie tak został zawzięty.

Aby się na mą zgubę sprzysięgły natręty?

Ach! gdy tysiąc ma przeszkod każda moja czynność,

Kiedyż jej serca mego okażę niewinność?

Scena VII.

WALERY, FILINT.

FILINT.

A niech mnie Pan Bóg broni! koniec widzę świata!

Wszędzie się ktoś nam wścibi i bąka wypłata!

Do wszelkich naszych zabaw tyć! jakby potrzebny!

Gniewa mnie mój Walerku wypadek haniebny:

Dziś było polowanie prześliczne, aż miło!

Aż tu nam jakiś junak... Powiem ci jak było.

WALERY.

Ja szukam pewnego... i czekać nie mogę.

FILINT.

Nie, ja ci nie przeszkodzę, opowiem przez drogę.

Ułożyliśmy wczoraj, ochoczą gromadką

Dziś ruszyć na zająca; aby poszło gładko,

Rada w radę, wszyscyśmy w najlepszej nadziei

Wyjechali nocować do głębokiej kniei.

Ja, co za polowaniem szaleję i ginę.

Obleciałem natychmiast lasek i dolinę,

Gdzie nasz zając spoczywał pokaźny, i tłusty;

Wszyscy rok mu liczyli piąty albo szósty,

Lecz ja, co na myśliwstwie zęby zjadłem przecie,

Myślę że on miał pole czwarte albo trzecie.

Tylkośmy po gorzałce wszyscy, w jednej chwili,

Na swoje stanowiska ruszyć umyślili,

Aż tu nam niesie licho jakiegoś szlachcinę,

Który miał zakazaną jakąś ruszniczynę,

I siedział na wywiędlej ficającej szkapce,

Tnie nam ni w pięć ni w dziewięć jakąś mowę w czapce,

Zalecając nam z sobą, że aż złość nas brała,

Swego synka takiego jak i sam cymbała.

Powiada że myśliwiec i gracz nad graczami,

I prosi nas o zaszczyt polowania z nami.

Broń nas Boże od graczów, którzy, gdy pies tropi,

Wyjeżdżają z trąbieniem jak Filip z konopi,

Którzy mają za psiarnię smycz psów ledwie żywych,

A siebie za największych zuchów i myśliwych!

Ha! cóż robić; chcąc niechcąc, przyjęliśmy gapa.

Wtem zając się pomyka; daliśmy z harapa,

Hedź ha! pieski! hedź go ha! pędzę zadyszały,

Bo nie był od nich (dalej jak dwa lub trzy strzały.

Trąbie, i już go psiarnia na otwartej błoni

Jakby ją kto wystrzelił, kupą razem goni?

Mój zając przestraszony tu i ówdzie hasa,

A widząc że nie żarty, pomyka do lasa;

Ja widząc że nie żarty, a tu każdy krzyczy,

Parę starych bywalskich wypuszczam ze smyczy:

Hedź ha pieski! hedź ha ha! i co tchu, z zapałem

Spinam mego gniadosza: znasz go?

WALERY.

Nie widziałem.

FILINT.

Jakto, żebyś nie widział! to konik jak caca:

Co za stęp! z jakim ogniem! jak się dzielnie zwraca!

Że wart, to wart swej ceny, wszyscy, i ja, sądzę,

Lecz jabym go nie oddał za żadne pieniądze,

Bo to jak wytoczony, a kark jakby tęcza,

Okrągły jak wałeczek, wysmukłość zajęcza,

Co to za tok być musi! zechciej tylko zważyć,

I nikt, tylko ja jeden, co go umiem zażyć,

Bo to rwie się i parska, nikt go nie dosiędzie,

Choćby najlepszy jeździec, pewno leżeć będzie.

Co za żywość! aj, aj, aj! co to za nożeczka!

Krzyż szeroki, na czole zgrabniutka gwiazdeczka,

Jednem słowem, to cuda; powiadam ci, cuda,

Ja nie wiem czy się komu lepsze kupno uda,

Bom dał trzysta, dziś nie chcę i sześćset dukatów.

Siadam, lecę, oho ho! patrzę, do sto katów,

Aż mój kot bierze tęgo, i już już pod lasem.

Hedź ha pieski! my wszyscy z krzykiem i hałasem

Lecimy, powiadam ci, lecimy jak czarty,

Tam gończe rachu! rachu! a tu dalej! charty!

Zaczęliśmy obroty, i w wielkim mozole

Ledwieśmy go na czyste nawrócili pole.

Wszystko szło nam najlepiej, rosła we mnie dusza,

Wtem się młody zajączek z innej strony rusza,

Zaraz się cała psiarnia na dwie części dzieli.

Ja w złości, mało wszyscy djabli mnie nie wzięli,

Trąbię, krzyczę i wrzeszczę, aż dostałem chrypki,

Lecz nie widzę przy sobie Lotki ani Szczypki;

Wołam wciąż Wichra! Czaus! i ledwie nie ledwie

Z Czausem zadyszanym przybiegło smycz ze dwie,

Znowu, z moją radością, idzie doskonale,

Biorę kota w obroty i z harapa walę,

Kiedy jak na nieszczęście, jak na złą godzinę,

Ten młody kot wprost leci na mego szlachcinę,

Który wnet na cu! na cu! krzyczy z całej sily,

Że się wszystkie psy moje ku niemu zwróciły.

Nigdybym się tak, ręczę, nie sparzył ukropem.

Ach do tysiąc kroć katów! lecę lam galopem,

Próżno go przekonywam jasnemi dowody

Ze mi psy bałamuci, bo to zając młody,

I że stary ucieka; on juk junak czynny

Dowodzi mi, że stary ten sam, a nie inny.

Zarznął mnie, mówię tobie! kilka smycz tymczasem

Oparło się za młodym, aż pod samym lasem.

Matom nie pękł ze złości, rozpacz we mnie wrzała;

Łając i przeklinając tego bucefala.

Spinam konia i pędzę straszny pola kawał,

Tak że koń mój piersiami aż ziemi dostawał,

I wszystkie psy sprowadzam do pierwszego łowu.

Mój zając otoczony już w obrotach znowu,

Wtem, któżby mi uwierzył? słuchaj, to nie żarty:

Gdym go prawie miał w ręku, jak hycnie przez charty

Leci kulą na oślep na mego szlachcica,.,

Który, abyśmy z niego nie drwili jak z fryca,

Chcąc nas wszystkich zadziwić po tej zemną zwadzie,

Pali go z pistoletu, i na ziemi kładzie.

Dech we mnie ten wypadek zabił niespodzianie;

Kto słyszał, z pistoletem iść na polowanie!

Przyleciawszy na miejsce, takem się oburzył!

Źem spiął konia ostrogą, aż się pył zakurzył;

I przybiegłem do domu nie rzekłszy i słówka,

Ani się obejrzawszy do tego półgłówka.

WALERY.

Dobrze; wielką rostropność dały tobie nieba,

Tym sposobem natrętów pozbywać się trzeba,

FILINT.

Jeśli chcesz, pojedziemy polować w te krzaki,

Gdzie nam już nie przeszkodzą myśliwe wieśniaki.

WALERY.

Dobrze.

(sam)

Już mą cierpliwość mordują te gracze.

Kiedyż ja się mój Boże, przed nią wytłumaczę!

Koniec Aktu drugiego.

AKT TRZECI.

Scena I.

WALERY, KLOCOWICZ.

WALERY.

Starania moje skutek pomyślny nagrodził,

Łatwom boską Helenę w gniewie ułagodził;

Lecz z drugiej strony twarde, barbarzyńskie losy,

Miłość mą śmiertelnemi zabijają ciosy.

Jej stryj najnieużytszy dla mnie w kaźdym kroku,

Na zawsze jej miłego wzbrania mi widoku:

Pomimo to, Helena jest dla mnie wzajemną,

I przyrzekła w ogrodzie zobaczyć się ze mną.

Miłość, która niekiedy twarde losy łamie,

Znajduje wielką roskosz w pokonanej lamie,

I najmniejsze z ust lubej słówko wypłynione,

Staje się dla niej skarbem, skoro zabronione.

Lecz już czas, już zciemniało; po cóż mam odwlekać?

Niż lam ona ma na mnie, wolę ja, zaczekać.

KLOCOWICZ.

I ja pójdę?

WALERY.

Nie trzeba abyś był mym świadkiem,

Byś mnie zawistnym oczom nie wydał przypadkiem.

KLOCOWICZ.

Ale...

WALERY.

Nie chcę.

KLOCOWICZ.

Przynajmniej można mi zdaleka...

WALERY.

Ach, jeszczem lak nudnego nie widział człowieka,

Czekaj tu, proszę ciebie, to moje skaranie!

Kiedyż on tak natrętnym dla mnie być przesianie?

Scena II.

WALERY, LITERAT.

LITERAT.

Panie, u stóp twych składam szacunek najżywszy,

Choć do tej powinności ranek jest właściwszy;

Chciałem ci służyć w domu, w przyzwoitej porze,

Ale spisz, alboś chory, lub gdzieś na wieczorze,

Tak mi Pańscy panowie służący mówili:

Dla tegom, widzieć Pana umyślił w lej chwili.

Dzisiaj los me starania tem szczęściem zapłacił.

Gdybym się chwilką spóźnił, byłbym je utracił.

WALERY.

Słucham. Czyli odemnie żądasz czego Panie?

LITERAT.

Ja mu przychodzę złożyć me uszanowanie;

Przebacz Panie śmiałości, z jaką śmiem w tej mowie...

WALERY.

Dobrze, bez tych ukłonów: co też mi Pan powie?

LITERAT.

Jako stopień, zaszczyty, i duszy szlachetność,

Rozum, którego jasna wszędzie błyszczy świetność,

Którą w Nim każdy wielbi, której świat nie przeczy...

WALERY.

Tak jest. bardzom wielbiony. Przystąpmy do rzeczy.

LITERAT.

O Panie! w jakże przykrej człowiek jest potrzebie,

Kiedy musi na świecie zalecać sam siebie.

Kiedy niema osoby której wzgląd łaskawy

Może o nim wśród ludzi rozsiać nieco sławy,

Której usta poważne, pewne swojej mety,

Zdolne są jego szczupłe wyświecić zaloty!

Jabym chciał, aby ludzie mądrzy wiekopomnie,

Mogli Panu w tej chwili powiedzieć co o mnie.

WALERY.

Czem Pan jesteś, dokładnie widzę i poznaję;

Sam wstęp jego, przedemną dosyć go wydaje.

LITERAT.

Tak Panie; jestem mędrzec, wysoko uczony,

Swietnemi Jego cnoty w duszy przenikniony,

Nie z tych mędrców uczonych co się kończą na us,

Jako to: Sarbievius, Flaccus, Archelaus.

Bo to rzecz pospolita, łacińskie nazwisko:

Lecz greckie, nie tak Panie, uważa się nizko;

Aże jeden nasz Polak kończył się na ides,

I zwał się Simonides. więc ja. Karytides.

WALERY.

Pan Karytides, zgoda. Coż tu mi Pan, pytam... ?

LITERAT.

Ach Panie! mam tu prośbę, którą mu przeczytam;

Którą, w całej ufności jaką kładę w Panu,

Chciałbym przez ręce Pańskie podać Radzie Stanu.

WALERY.

Pan ją możesz sam podać, i sam będziesz w stanie...

LITERAT.

O, to prawda; lecz na nią nikt nie spójrzy, Panie;

Gdyż wciąź, do Rady Stanu, jakby naumyślnie

Tyle prośb ladajakich i płaskich się ciśnie,

Że ich zgiełk tłumi dobre: jest mi więc nadzieja,

Że jeżeli śmiem błagać Pana Dobrodzieja,

Moję uajpokorniejszą przyjmiesz w swoje ręce,

Za co mu czołobitność dozgonną poświęcę.

WALERY (na stronie).

A to skaranie boże!

LITERAT (z ukłonem).

Prosząc go tymczasem,

Byś moim od tej chwili został mecenasem;

Gdyż Pan przez swe znaczenie i wziętość nam znaną...

WALERY.

Dajże mi ją Pan prędzej, podam jutro rano.

LITERAT.

Oto jest, ja przeczytam. Pan łaskaw posłucha.

WALERY.

Nie, nie...

LITERAT.

Oto rzecz idzie; użycz Panie ucha.

(rozwija prośbę i czyta).

"Do Prześwietnej Rady Sianu, et caetera et caetera...

Najniższy, najpokorniejszy, i najuczeńszy Prześwielnej

Rady sługa Karytides, rozważywszy wielkie, grube i

uderzające nadużycia które się popełniają w ojczystej

mowie, a to w ustach nieoświeconego i niebacznego

na język pospólstwa, które barbarzyńskiem, szkodli

wem i obrzydłem wymawianiem potrójnych i poczwór

nych zgłosek, jako to; cza, cze, czi, czo, czu; sza,

sze, szy, szo, szu; trza, trze, trzy, trzo, trzu; krza,

krze, krzy, krzo, krzu; brza, brze, brzy, brzo, brzu;

i słów, które lubo jednakie poniekąd w ustach mają

brzmienie, różnią się jednak od siebie w pisowni, jako

to; paśdź, upaśdź i paść; strzedz i strzydz; drzeć

i drzeć; bez względu na rozsądek, znaczenie, etymo

logją, analogją, energją i allegoryą z wielkiem zgor

szeniem rzeczypospolitej nauk i narodu uczonych, psuje

dobrze okrzesany, wyprawiony, oczyszczony, wydosko

nalony, i tylu dziełami wierszem i prozą ozdobiony i

uposażony język; hańbi go wspomnionemi nadużyciami

i grubemi omyłkami na ulicach, rynkach, miejscach

publicznych i widowiskach; i odstręcza od niego cudzo

ziemców, szczególniej Francuzów, Niemców, Włochów,

Prusaków, Sasów, Szwabów, Bawarczyków, Szląza

ków, Morawczyków, Czechów, Szwedów, Anglików, et

caetera, et caetera, którzy znajdując wielkie, nieprzeła

mane i niezwyciężone tamy, przeszkody, trudności, wąt

pliwości i niepewności w zrozumieniu, pojęciu i naucze

niu się.... "

WALERY

Ta prośba strasznie dluga; możnaby ją skrócić.

LITERAT.

O, Panie! ani słówka nie można wyrzucić.

(czyta dalej).

"Którzy znajdując wielkie, nieprzełamane i niezwy

ciężone lamy, przeszkody, trudności, wątpliwości i nie

pewności w zrozumieniu, pojęciu i nauczeniu się naszę

go języka, którego płody uczone obcym narodom znajo

me być zaczynają, stracili nadzieję nauczenia się go, bo

"mu ją lud nasz ciemny bezecnem wyżej wzmiankowanych

słów wymawianiem ciągle odejmuje, dla tego niżej pod

pisany najpokorniej Prześwietnej Rady uprasza, aby dla

dobra, szczęścia, zaszczytu, chwały, i pochwały kraju,

urząd jeneralnego w tym względzie postrzegacza, in

tendenta, korrektora i inspektora języka dla obrony

jego od natarczywości ciemnego i grubego pospólstwa

ustanowić, i nim proszącego zaszczycić raczyła; tak

przez wzgląd na jego wysoką, rzadką, szczytną i nie

dościglą naukę, jako też na jego wielkie i znakomite

usługi, przez zrobienie anagrammatu z imion wszy

stkich przezacnych Jej członków, w języku polskim, ła

cińskim, greckim, hebrajskim, perskim, arabskim....."

WALERY (wyrywając mu prośbę).

Dobrze, dobrze mój Panie, daj mi, i idź sobie;

Złożę ją w Radzie Stanu, i co chcesz to zrobię.

LITERAT (z ukłonem).

W Panu moja nadzieja radośnie zakwita:

Gdyż ona mnie wysłucha jak tylko przeczyta;

Jej bowiem sprawiedliwość będąc wszędzie wielką,

Dobrych skutków mej prośby jest poręczycielką.

Zreszta, chcąc sławę Pańską wynieść pod obłoki,

Wykryśl mi Pan swe herby, stan i ród wysoki,

A ja zrobię akrostych pyszny, co się zowie,

W każdym początku wiersza i w każdej półowie.

(odchodzi).

WALERY.

A cóż to za mędrzec od bruku?

Jakżebym w innym czasie śmiał się do rozpuku?!

Scena III.

WALERY, PROJEKCISTA..

PROJEKCISTA.

Chociaż mnie wielkie myśli prowadzą tu Panie,

Czekałem by wprzód tamten skończył swe gadanie.

WALERY (na stronie).

Czy tymi natrętami karzą mnie dziś nieba?

(głośno).

Może Pan co chcesz mówić? bo mi odejść trzeba.

PROJEKCISTA.

Domyślam się, i temu wcale się nie dziwię;

Że go tamten Jegomość wynudził straszliwie:

Jest to natręt i warjat, co ma w głowie szusty;

Na wszystkie jego bąki bierze mnie śmiech pusty;

Gdyż ciągle po ulicach, kogo sięgnie okiem,

Umęcza i zabija swych dziwactw natłokiem.

Pan Dobrodziej, ja radzę, niech zawsze unika

Tych mędrców którzy nie są warci i fenika;

Lecz ja Pana unudzić wcale się nie boję,

Bo sprawię szczęście kraju, i Pańskie, i moje.

WALERY (na stronie).

Pewnie jeden z bogaczów, którzy sami, chudzi,

Chcą złotemi górami karmić innych ludzi, (głośno).

Może Pan wynalazłeś, na złość alchimistów,

Sposób robienia złota albo ametystów ?

PROJEKCISTA.

Ach! takimże me prace nagradza Pan wieńcem?

Niech mnie Pan Bóg uchowa być tym urojeńcem!

Marzenia tak nikczemne nie zajmą mej głowy.

Ja Panu rozsądnemi opowiem tu słowy.

Projekt mój bardzo ważny który mam przy sobie,

Który pragnę powierzyć tak zacnej osobie,

Z prośbą, abyś rządowi pokazać go raczył,

Abyś mu jego wielkość, i moc wytłumaczył.

Bo to nie z tych projektów których mamy tyle,

Które tylko ministrom drogie psują chwile,

Nie taki projekt błahy, co w szczupłym zakresie

Pięć sześć miljonów do skarbu przyniesie,

Lecz projekt wyważony, który w swym widoku

Mało sto miljonów przyniesie do roku,

Bez trudów, bez kłopotów, i ludzi ucisków;

Słowem, projekt niezmiernych dochodów i zysków,

Którego złość nie zbije, i zawiść bezbożna,

I który bardzo łatwo uskutecznić można:

Byłeś Pan przez swą wziętość raczył tym przedmiotem....

WALERY.

Dobrze; lecz dziś nie mogę, pomówimy potem.

PROJEKCISTA.

Jeśli Pan tajemnicy dochowa mi ściśle,

To ja mu we dwie oczy opowiem co myślę.

WALERY.

Nie; ja nie chcę o żadnej wiedzieć tajemnicy.

PROJEKCISTA.

Pan mnie, ja pewny jestem, nie wyda w stolicy;

Przeto mu wszystko szczerze wyłuszczę do ucha.

Ale muszę zobaczyć czy kto nas nie słucha.

(zbliża się do ucha Walerego).

Projekt mój, który setne miljony zrodzi....

WALERY (oddalając się trochę).

Możesz Pan nie tak zblizka.

PROJEKCISTA.

Widzi Pan Dobrodzi,

Że nawet niepotrzebne są na to dowody,

Jakie są z miast portowych ogromne dochody:

Gdańsk naprzykład, co czyni? tysiące tysięcy,

Memel, Ryga, Odessa, Hamburg jeszcze więcej;

Że przemysł w naszym kraju coraz bardziej wzrasta,

A kraj nie ma żadnego portowego miasta:

.

Więc rząd nasz niech w Europie,

jak mu radzę szczerze,

Wszystkie miasta portowe w dzierżawę pobierze,

A mnie, niech ich najwyższym rządzcą ustanowi....

WALERY.

Rada piękna, bardzo się podoba rządowi.

PROJEKCISTA.

Lecz Pan, którego chlubnej polecam się łasce, Mnie wystawi przed rządem jako wynalazcę

WALERY.

Dobrze, dziś żegnam Pana.

PROJEKCSTA.

A teraz, nawiasem, Gdybyś mi Pan dukata pożyczył tymczasem,

Nim odbiorę...

WALERY (dając mu dukata).

Najchętniej.

(sam).

I więcejbym slracił,

Ażebym się tej zgrai natrętów opłacił.

A cóż to za nieszczęście, by w lak drogiej chwili

Wciąż mnie ci waryaci tłumem nachodzili! I jeszcze! złość mnie bierze.

Scena IV

WALERY, ORMIN.

ORMIN.

Mój Hrabio kochany,

Słyszałem tu dopiero że jesteś wyzwany.

Scena V.

WALERY, DAMIS, LOKAJ jego KLOCOWICZ, KILKU ZŁODZIEJÓW, (w głębi teatru).

DAMIS (na stronie, nie widząc nikogo).

Zdrajca chce ją, słyszałem, wykraść w noc tę ciemną!

Ale ja go nauczę jak to walczyć ze mną.

WALERY (na stronie).

Ktoś już z domu Heleny! a zawsze przeszkody!

Czyż nigdy miłość moja nie dozna swobody?

DAMIS (do lokaja).

Ale nim uskuteczni czarne swe zamiary,

Należnej z ręki mojej nie uniknie kary.

Ty ruszaj z resztą ludzi, stań tu na zasadzce,

Byśmy ich zaskoczyli na miłośnej schadzce;

I pilnując mej zemście tak dogodnej chwili,

Hańbę mojego domu krwią zdrajcy obmyli.

ZŁODZIEJE (napadają raptem na Damisa).

Oddajno wprzód pieniądze, potem będziesz hukał.

DAMIS.

Dla Boga! warta! warta!

WALERY.

Choć mej zguby szukał,

Honor każe mi zbawić mej kochanki stryja. Precz łotry! (rzuca się na nich wraz z Klocowiczem, i wypędza).

DAMIS.

Któż mnie, Boże, od łotrów odbija?

I komuż tak szlachetną winienem uczynność?

WALERY (wracając).

Uczciwegom człowieka wykonał powinność.

DAMIS.

Co widzę? to Walery? jemuź zachowanie... ?

Jegoż ręka wspaniała.. ?

WALERY.

Tak jest, moja, Panie:

Szczęśliwy, żem na twoję obronę jej użył,

Nieszczęsny, żem na twoję nienawiść zasłużył.

DAMIS.

Tenże, któregom zgubę z zawziętością knował,

W tej chwili mnie od mojej, wspaniale zachował.

O! przebacz mi Walery, szlachetność twej duszy

Nieprzyjaźń mą ku tobie wiecznie odtąd kruszy.

Wstydzę się że niesłuszność moja zatwardziała

Twą miłość nienawiścią długo obarczała;

Dziś wszystko ci nagradzam; bądź mym przyjacielem,

Daj rękę, dziś cię łączę z twoich westchnień celem.

Scena VI.

HELENA, DAMIS, WALERY, KLOCOWICZ.

HELENA.

Stryju, co za przygoda? co to się zrobiło?

DAMIS.

Ta przygoda, Heleno, jest mi nader miłą,

Bo wszystkie przeciwności z mej strony zwycięża,

I kochanka twojego daje ci za rnęża.

Walery mnie szlachetnie ocalił od zguby,

Ty tylko dozgonnemi nagrodzisz mu śluby.

HELENA.

Że mi ciebie zachował, stryju, w tej godzinie,

Z ochotą ręki mojej ofiarę mu czynię.

WALERY. Nie pojmę, czy to szczęście we śnie czy na jawie.

DAMIS.

Idźmyż, i ten wieczorek poświęćmy zabawie;

Weselmy się dziś wszyscy, chodź zięciu w me progi.

Scena VII.

CI SAMI i MASKI.

WALERY (wyganiając Maski).

Co? czy znowu natręty? precz! precz! co do nogi!

Heleno, te nudniki tu mi, tu, dojadły,

Wszędzie mnie tłum ich ściga jak rój os zajadły;

Nigdy się twym widokiem nacieszyć nie mogę,

Chcę iść, oni naprzekor zachodzą mi drogę;

Myśliwi, projekciści, gracze i uczeni,

Zewsząd mnie oblegają jakby namówieni.

DAMIS.

Cha, cha! słusznieś jak widzę, gniewem jest przejęty;

Chodźmy; w domu nam uciech nie przerwą natręty.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
molier suvamp39
MOLIER ŚWIĘTOSZEK, Język polski - opracowanie epok, pojęć i lektur
Molier, Świętoszek
Moliere Świętoszek
Moliere Skąpiec
moliere skapiec 7xc7mbarsk4udbw3q7rvob4
Molier Mizantrop, WOT
Moliere Trzpiot
Moliere Szkoła mężów
Molier Świętoszek
Moliere Improwizacja w Wersalu
Moliere Miłość doktorem
Świętoszek Moliera jako komedia lasyczna
Wizerunek rodziny w Świętoszku Moliera
ŚWIĘTOSZEK AUTORSTWA MOLIERA PLAN WYDARZEŃ
molier suvahp80

więcej podobnych podstron